Młodzi - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1298283983.pdf · Młodzi i doświadczeni....

13
luty nr 2 (33)/2011 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław / Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin / Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz www.redakcjaPDF.pl MIESIĘCZNIK STUDENCKI Młodzi i doświadczeni Młodzi i doświadczeni

Transcript of Młodzi - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1298283983.pdf · Młodzi i doświadczeni....

luty

nr

2 (3

3)/2

011

• ISS

N 1

898–

3480

• eg

zem

plar

z be

zpła

tny

pism

o w

arsz

tato

we

Inst

ytut

u D

zien

nika

rstw

a U

niw

ersy

tetu

War

szaw

skie

goW

arsz

awa

/ Łód

ź / K

rakó

w /

Pozn

ań /

Wro

cław

/ G

dańs

k / K

atow

ice

/ Szc

zeci

n / L

ublin

/ By

dgo

szcz

/ To

ruń

/ Rze

szów

/ O

lszt

yn /

Kalis

zwww.red

akcjaP

DF.pl

MIESIĘCZNIK STUDENCKI

Młodzi i doświadczeni

Młodzi i doświadczeni

Naczelna stronaPDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl

02

Na wejściuwww.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Ale numer3 Wytchnienie posmoleńskie

4-5 Niekompetencja i popularność

6 Jednopokojowa redakcja

7 Polacy wobec Białorusi

8 Rozmowa wokół wywiadu

9 Grupa Sputnik Photos

10 Miesiąc czarnej historii

11 Fotograf przy -20 stopni

12-13 Fotoreportaż

14 Do poczytania

15 Kolumna Zygmunta

16 Na świecie

17 Case study

18 To PRoste

19-23 Książe i żebrak – subiektywny przegląd kultury

REDAKCJAredaktor naczelny:Zbigniew Żbikowski

z-ca redaktora naczelnegoPaweł H. Olek

redaktorzy:Tomasz Betka (szef dziennikarstwa), Krystian Szczęsny (szef foto), Szczepan Orłowski i Kajetan Poznański (szefowie kultury)

reklama:Fundacja Szkolnictwo Dziennikarskie Nowy Świat 69, p. 307, Warszawa e-mail: [email protected]

współpraca z serwisem foto:

stała współpraca:

zespół redakcyjny:Tomasz Dowbor, Piotr Czaplicki, Marta Dudek, Roksana Gowin, Jan Grabek, Magdalena Grzymkowska, Bartosz Iwański, Dominika Jędrzejczyk, Patryk Juchniewicz, Anna Maria Juźwin, Mirek Kaźmierczak, Monika Kiepiel, Anna Kiedrzynek, Łukasz Lachecki, Klaudia Lis Paulina Mućko, Ewa Piskorska, Agnieszka Plister, Radek Pulkowski, Aleksandra Siemiradzka, Alicja Skorupko, Adrian Stachowski, Krystian Szczęsny, Wioletta Wysocka, Marcel Zatoński

grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com

korekta: Anna Kiedrzynek, Aneta Grabska

WYDAWCA:Instytut DziennikarstwaUniwersytetu Warszawskiegokoordynator wydawcy: Grażyna Oblas

druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 7 tys. egz.Oddano do druku 20 lutego 2010 roku

dystrybucja:Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław / Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin / Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz

adres redakcji:PDF miesięcznik studenckiInstytutu Dziennikarstwa UWul. Nowy Świat 69, pok. 51, IV piętro, 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293,e–mail: [email protected]

Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl

MIESIĘCZNIK STUDENCKI

Kilka tekstów w tym numerze uło-żyło się w ciekawy dyskurs o spra-wach międzypokoleniowych w śro-dowisku dziennikarskim.

Najpierw dziennikarstwo poli-tyczne. W Polsce (a czy w innych krajach naszego regionu jest ina-czej?) faluje ono jak społeczne sympatie, wynoszące jedne ugru-powania ku szczytom władzy, inne spychając na margines opozycji lub w niebyt. Polityczni dziennikarze

Przychodzi młody do doświadczonegow rytm tych zmiennych nastrojów to wypływają i pojawiają się w naj-bardziej nośnych mediach, to przy-cichają. Nie znaczy, że znikają. Na szczęście mamy pluralizm i każdy, kto chce, swoją trybunę znajdzie. Jedyny problem – czy jest ona no-śna, czy niszowa.

Jako że „średnia krajowa” dzien-nikarstwa politycznego sprzęgnię-ta jest wprost ze średnią poziomu krajowej polityki, media zgodnie przenoszą na łamy i w eter cały ten zgiełk generowany przy stołecznej ulicy Wiejskiej. Odosobnione przy-padki głosów nawołujących do opamiętania nie mają tu nic do rze-czy – są głosem wołającego na puszczy. Tak jak nieistotne są po-działy pokoleniowe – nawiedzo-nych, pokrzykujących na obu koń-cach politycznej skali, oraz rozsąd-nych, niekierujących się solidarno-śc ią p lemienną (dz iś byśmy powiedzieli – klubową) można wskazać we wszystkich genera-cjach. Nasz młody dziennikarz opi-

sujący „zgiełk smoleński” nawet nie sugeruje takiego podziału. Śro-dowiskowe spory wewnątrz tej gru-py biorą się przede wszystkim ze zróżnicowania poglądów.

Odmienną sytuację mamy w śro-dowisku dziennikarzy muzycznych. Tak przynajmniej wynika z nasze-go tekstu okładkowego. Tutaj funk-cjonuje hierarchia autorytetów, a szczupłość miejsca w mediach na tematykę kulturalną, muzyczną w szczególności, jest powodem ist-nej „bitwy o dostęp”.

Gusta estetyczne to nie to samo, co sympatie polityczne – tutaj nie ma podziału na prawicę, centrum i lewicę, prądy artystyczne nastę-pują jedne po drugich, ściślej wią-żąc się z wstępującymi i zstępują-cymi pokoleniami. Także krytyków muzycznych. Mamy więc ostry po-dział na „starych”, którzy okupują miejsca w mediach, preferując swo-ją muzykę, i „młodych”, zarzucają-cych tym pierwszym, że nie tylko nie czują, ale i nie dostrzegają

w swoich programach tego, co się dzieje na odległych dla nich pery-feriach na przykład hip-hopu, bo już „wzrok nie ten”.

Buntownicy, rzadko obecni w tzw. dużych mediach, znajdują dla sie-bie – okazuje się – swobodną prze-strzeń w medium przyszłości, ja-kim jest internet. I chwała im za to, bo nie przeminie to pokolenie, jak i oni staną się obiektem ataków ze strony obecnych absolwentów podstawówek.

Mamy też w tym numerze przy-kład budujący: studencka dzienni-karka rozważnie i z uznaniem pró-buje podejrzeć warsztat dzienni-karki dojrzałej, z imponującym dorobkiem, która też kiedyś była początkująca i popełniała błędy.

Wynika z tych tekstów jakaś kon-kluzja? Może tylko pewna „oczy-wista oczywistość”: uczyć się na błędach uznanych poprzedników, przyjmować od nich to, co dobre, i iść swoją drogą.

Zbigniew Żbikowski

reklama

www.facebook.com/redakcjaPDF

Jak słusznie zauważył ksiądz Adam Boniecki, kiedy cały czas mówi się o jednym i tym samym, siłą rzeczy zaczyna się gadać głupoty. W okre-sie po 10 kwietnia 2010 roku, gdy – jak pisał „Press” - „świat nie ist-niał”, oglądaliśmy płaczącą na wi-zji Monikę Olejnik, Marcin Wolski kazał łajdakom padać na kolana, a Jan Pospieszalski ilustrował pod Pałacem Prezydenckim teorię o ro-syjskim zamachu na Lecha Kaczyń-skiego. Po żenującej dyskusji o po-grzebie na Wawelu („czy na pewno godzien królów?”) mieliśmy kilku-tygodniową przerwę na kampanię prezydencką, która przebiegała pod znakiem marketingowej prze-miany brata śp. prezydenta. Później Smoleńsk powrócił, a spór o krzyż na Krakowskim Przedmieściu zapi-sze się w annałach jako kilkutygo-dniowe wzajemne opluwanie się przywiązanych do krzyża fanaty-ków i skrzykniętej na Facebooku grupy szyderców oraz jako kłótnia wariata rzucającego fekaliami w ta-blicę z idiotą udającym papieża na balkonie jednego z budynków.

W międzyczasie dużej części me-diów „umknął” fakt, że rozpoczął się proces badania przyczyn kata-strofy pod Smoleńskiem, a głów-nym rozgrywającym w tej sprawie stał się - za zgodą polskich władz – Międzypaństwowy Komitet Lotni-czy z generał Tatianą Anodiną na czele. Premier Tusk bardzo długo bronił tego stanu rzeczy, aż nagle, tuż przed świętami Bożego Naro-dzenia, wypalił, że Rosjanie nie uwzględniają polskich uwag do śledztwa (ot , niespodzianka!), a projekt raportu MAK jest absolut-nie nie do przyjęcia. Prawdziwa bomba wybuchła 11 stycznia tego roku, kiedy Tatiana Anodina w bły-sku fleszy oznajmiła, że cała wina za rozbicie samolotu leży po pol-skiej stronie, Rosja nie ma sobie nic do zarzucenia, a obecny w kokpicie generał Błasik miał we krwi całe 0,6 promila alkoholu. Przekaz był jasny: „Winny pijany generał?” „Z 0,6 pro-mila do Smoleńska”, „Podpity do-wódca” – to tylko niektóre tytuły spośród tych, jakie ukazały się na-zajutrz po rosyjskiej konferencji w zagranicznej prasie.

Jeżdżenie na trumnach?Dziesięć miesięcy po smoleńskiej tragedii, katastrofa prezydenckiego tupolewa ciągle nie schodzi z jedynek gazet i czołówek programów informacyjnych. Gorzej, że odbiorcy muszą oglądać marnej jakości spektakl, w którym najważniejsze media walą w siebie na odlew i stawiają pod ścianą - w zależności od tytułu - rząd albo opozycję

W polskich mediach ponownie rozgorzał festiwal wzajemnych oskarżeń i odsądzeń od czci i wia-ry. Do patetycznego stylu przyzwy-czaiła już „Gazeta Polska”: „Dla na-jemnych Judaszów bolszewickiej bestii nie będzie przebaczenia, nie będzie amnestii” – krzyczał z jedyn-ki tygodnik. W środku prym wiódł Antoni Macierewicz, który określił postawę polskich władz „późnym wcieleniem komunistycznego ze-społu Bieruta, który ukrywał praw-dę w sprawie mordu katyńskiego”. Jarosław Kaczyński poszedł krok da-lej i powiedział, że gdyby nie ma-łostkowość prezydenta Komorow-skiego, to żyłyby dzisiaj przynaj-mniej trzy osoby lecące tupolewem, bo Komorowski nie zgodził się na przesunięcie głosowania w Sejmie i posłowie PiS nie mogli, tak jak pla-nowali, jechać na uroczystości po-

ciągiem. „Gazeta Wyborcza” ubo-lewała z kolei, że przywódca naj-więk szej par t ii opoz yc y jnej , „zapewne pod ciężarem własnej tragedii”, sprowadza debatę o kata-strofie na poziom „science-fiction”. Więcej, „GW” zrobiła nawet sondaż wśród czytelników, z którego jasno wynikało, że większość Polaków zgadza się z wnioskami, jakie w swo-im raporcie przedstawiła Anodina. Całość uzupełniło urbanowskie „NIE”, przepytując rodzime autory-tety, jak skończy lider Prawa i Spra-wiedliwości. „Jak jego brat, na Wa-welu, razem ze szwagierką”, „Ka-czyński nie kończy, jest seksualnym impotentem” – odpowiadali kolej-no były poseł SLD Piotr Gadzinow-ski oraz Robert Biedroń walczący w Polsce o prawa gejów i lesbijek.

Jaki jest efekt medialnego cyrku wokół tej – czy ktoś jeszcze o tym

pamięta? – największej tragedii w historii powojennej Polski? Kwiet-niowa katastrofa powróciła na Fa-cebooka, tym razem dzięki inicjaty-wie „Dzień bez Smoleńska”, którą błyskawicznie poparło ponad 100 tys. ludzi. A choć po kilku dniach po-mysłodawcy akcji skasowali wątek, w jego miejsce szybko pojawiły się kolejne, z tym samym przesłaniem. „Gdzie ten krzyż!?”, „Błagam! Prze-stańcie jeździć na trumnach!”, „To się musi skończyć, ratunku!” – wy-rażali swoje zdanie internauci. Do tego wszystkego swoje trzy grosze dorzucili Rosjanie, konkludując, że – o zgrozo, nie bez racji – raport MAK to początek wewnętrznej wybor-czej kampanii przed jesiennymi wy-borami do parlamentu. Kolejny odcinek – raport Millera – prawdo-podobnie w marcu. Czekamy z nie-cierpliwością.

03

Ogłoszenie wyników najszerzej na świecie znanego konkursu foto-graficznego, jakim jest World Press Photo, stało się zaczynem do za-istnienia w społeczności Web 2.0

Zdjęcie roku 2010 World Press Photo © Jodi Bieber, South

Africa, Institute for Artist Management / Goodman

Gallery for Time Magazine. To zdjęcie stało się ostatnio dla

wielu internautów “wrogiem publicznym numer jeden”.

10 lutego 2011 roku, jak co miesiąc prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński składa wieniec przed Pałacem Prezydenckim, a następnie zapala znicze na grobach bliskich mu politycznie

pasażerach tragicznego lotu do Smoleńska.

Najlepsze zdjęcie - najgorsza reakcjawielu samorodnych krytyków. Głównym celem ich ataków stało się zdjęcie roku. Temu ogólnemu strofowaniu warto dać odpór.

Pożywką dla ich aktywności jest możliwość pisania komentarzy pod artykułami i publikowania lin-ków na Facebooku, gdzie strzela-ją na oślep, wyrażając swoją dez-aprobatą wobec najlepszej foto-grafii roku.

Komentarze w stylu „nie czuję tego” umieszczone bezpośrednio pod linkiem do zdjęcia autorstwa Jodi Bieber, są szczytem nieumie-jętności podparcia opinii odpo-wiednią wiedzą na temat fotogra-fii. Pojawiające się często żarty o tym, że fotograf „miał nosa“, są poniżej krytyki. Próba przeforso-wania opinii o niskiej jakości zdję-cia nie broni się w żaden sposób,

bo zdjęcie jest z pewnością po-prawne, a WPP wielokrotnie wy-grywały zdjęcia o wiele mniej do-skonałe technicznie. Warto zazna-czyć zniesmaczenie nadmiarem okrucieństwa, którym (zdaniem tychże „znawców“) podobno każ-dy potrafi emanować. Należałoby zatem postawić pytanie o to, dla-czego w sytuacji, gdy mamy oka-zję pokazać swoje portfolio pu-blicznie na modnych ostatnio spo-tkaniach ze znanymi fotografami, znakomite gremium „wielbicieli” robienia zdjęć zanudza obrazami kwiatków, piesków, portretów biednych dzieci i zachodów słoń-ca w Tajlandii, które dla oglądają-cych je nie są nośnikami żadnych wartościowych historii? Miałkość przekazu i przypadkowość po-wstania - bez świadomego udzia-

Warto czasami przejrzeć gazetkę promo-cyjną ulubionego supermarketu. Są teraz obszerniejsze i dużo ciekawsze. Przeczy-tać w nich można interesujące teksty cele-brytów, podróżników, znawców kuchni i... dziennikarzy.

I tak na przykład w zimowym wydaniu bez-płatnego kwartalnika promocyjnego (nakład 80-100 tys.) jednej z sieci sklepów spożyw-czych ukazał się tekst Jacka Żakowskiego. Jego treść nie zawierała reklamy żadnego pro-duktu. To był krótki, niezobowiązujący felie-tonik o karnawale. Sam w sobie niewinny.

No i co z tego? - ktoś zapyta. Przecież zawo-dem dziennikarza jest pisanie, robi się to za pieniądze, a reklam dzisiaj uniknąć nie sposób, szczególnie w prasie darmowej. Dziennikarz w swoim felietonie nic nie reklamuje, dostar-

Między szynką a dżemem – dziennikarz

fot.

PA

P/G

rzeg

orz

Jaku

bow

ski

łu fotografa - aż bolą. Stawiam więc jeszcze raz to pytanie: czy aby na pewno każdy?

Żyjąc w facebookowej kulturze zachodnioeuropejskiej nie widzi-my, jaką traumę codziennie prze-żywają ludzie w krajach o innej tradycji i mentalności, gdzie nie przestrzega się szeroko rozumia-nych praw człowieka. Najłatwiej byłoby kliknąć „nie lubię” tego zdjęcia, bez uzasadniania, bo po co rozwijać, jak nie chce się zgłę-bić tematu?

Spotykając się z taką masą ne-gatywnych opinii, nie można po-zostać obojętnym. Nie na nią samą, ale na jej bezmyślność, bez-podstawność i niedojrzałość. Kry-tykujmy, uderzmy w słabości naj-lepszego prasowego zdjęcia roku, powiedzmy, dlaczego nie powin-no wygrać, ale róbmy to świado-mie, bez ulegania modzie na „nie lubię tego”, popierając swoje zda-nie wiedzą, doświadczeniem i konstruktywnym sądem.

Krystian Szczęsny

Wydaje się jednak, że w tej całej, którejś już kolei, wojnie polsko-pol-skiej musi być chyba jakiś głębszy sens. O przyczynach katastrofy tu-polewa, śledztwie MAK, pracach ko-misji Millera, postawie Tuska czy żyjącego i nieżyjącego Kaczyńskie-go, pojawiło się w mediach tyle skrajnie różnych sądów i opinii, że przecież któraś z nich musi być przynajmniej bliska prawdy. A to oznacza, że duża część dziennika-rzy i polityków będzie musiała się sporo naprzepraszać albo, co bar-dziej prawdopodobne, iść w zapar-te i robić z ludzi idiotów, wmawia-jąc im, że Rosjanie zamordowali nam prezydenta, albo że Lech Ka-czyński ma krew na rękach.

Może rację ma Rafał Ziemkiewicz, pisząc o „katastrofie posmoleń-skiej”, w której, jego zdaniem, stra-ciliśmy jako państwo „godność i po-zycję podmiotu polityki międzyna-rodowej”. „W momencie oddania całego śledztwa Rosji było jasne, że zostanie ono przeprowadzone we-dług standardów sowieckich. Nie było innej możliwości. Rosja nie ma innych niż sowieckie narzędzi i me-chanizmów, nie ma ekspertów, któ-rzy nie kierowaliby się żelazną za-sadą dopasowywania faktów i do-wodów do jedynej słusznej tezy, a jedyna słuszna teza jest zawsze taka, że rosyjska technika jest nie-zawodna, rosyjskie procedury są niezawodne, i rosyjscy ludzie też nigdy nie zawodzą. Konkluzje ofi-cjalnego raportu MAK były jasne i oczywiste od chwili, gdy Donald Tusk nie odważył się wykorzystać jedynej istniejącej możliwości umiędzynarodowienia śledztwa” - pisał Ziemkiewicz w „Rzeczpospo-litej”. Wartość tego sądu wzrasta, gdy spojrzymy na datę jego publi-kacji, która o prawie miesiąc wy-przedza moskiewską konferencję MAK. I żeby nie było, że forsuję pra-wicę, jedno zdanie od Michała Su-towskiego z „Krytyki Politycznej” - już po odczycie Tatiany Anodiny - który napisał, że „o raporcie MAK można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest zaskakujący”. Śred-nio wygląda w tej sytuacji zdumie-nie całkiem licznej grupy czoło-wych polskich polityków i pierw-szoligowych dziennikarzy.

Tomasz Betka

cza tylko odrobiny rozrywki.Tylko czy rzeczywiście nie ma różnicy mię-

dzy gazetką wydawaną w celach promocyj-nych a tytułem prasowym utrzymującym się z reklam? Postawić między nimi znak równo-ści wydaje się cynizmem. Jeżeli rzeczywiście teksty dziennikarza są tylko dodatkiem do reklamy, może wypadałoby nareszcie prze-stać mówić o jakiejś etyce zawodowej, a fra-zesy o rzetelności i misji wyrzucić w końcu przez okno?

Autor tekstu w bezpłatnym pisemku pro-mocyjnym siłą rzeczy, nawet kiedy nie pisze o żadnym produkcie, jest wykorzystywany w celach reklamowych. Przyznaje to Błażej Patyn, rzecznik prasowy sieci, która wydała gazetkę z tekstem Żakowskiego. Zapytany o metodę doboru autorów odpowiada, że fir-ma kieruje się nie tylko merytoryczną zawar-

tością takiego artykułu, ale także tym, czy dana osoba będzie w stanie przyciągnąć gru-pę docelową, jaką są klienci sieci sklepów. A przecież supermarket, dla którego pisze zna-ny dziennikarz nie jest jakiś pierwszy lepszy, tylko dobry i renomowany. Jego tekst wzmac-nia markę sklepu.

To prawda, że o wiarygodności dziennika-rza prasowego decyduje nie to, gdzie pisze, ale co pisze. Ale co zrobić z sytuacją, kiedy dziennikarz przyczynia się do reklamy cze-goś, a jednocześnie twierdzi, że nie reklamu-je? Trudno utrzymywać, że nie ma tu zgrzy-tu. Błażej Patyn już teraz zapowiada, że w ko-lejnym numerze gazetki jego sieci ukaże się następny felieton Jacka Żakowskiego. Czy inni poważni dziennikarze pójdą tą drogą? Na szczęście wydaje się, że raczej nie. Ale je-śli pójdą, będzie to poważny problem do roz-ważenia dla całego środowiska.

Adrian Stachowski

Co

wyb

rać:

Ope

ra, t

eatr

czy

kin

o, a

moż

e ko

ncer

t? W

ejdź

na

ww

w.fa

cebo

ok.c

om/r

edak

cjaP

DF

zost

ań fa

nem

, wyg

ryw

aj b

ilety

i m

iej u

dany

wie

czór

!

fot.

mat

eria

ły p

rom

ocyj

ne P

iotr

i P

aweł

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Temat z okładkiTemat z okładki

04

W służbie niekompetencji czy w okowach niezrozumienia

„Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej” – przekonywał przed laty Jerzy Stuhr. Choć każdy może, z pewnością nie każdy powinien robić to zawodowo. Blokowanie promocji treści tandetnych i kiczowatych oraz lansowanie interesujących zjawisk – oto

zadania, jakie stoją przed dziennikarzami muzycznymi. Pobieżna analiza kondycji polskiego rynku fonograficznego sugerować może jednak, że nie wywiązują się oni z tych zadań najlepiej.

Polskiej prasie muzycznej daleko do przyzwoitej formy. Na rynku funkcjonuje obecnie zaledwie kil-ka tytułów adresowanych do czy-telnika dobrze zorientowanego we współczesnych brzmieniach. „Te-raz Rock”, „Jazz Forum”, „Machina”, czasopisma poświęcone metalowi czy zupełnie nowy, adresowany do miłośników rocka progresywnego „Lizard” to jednak czasopisma o niezbyt dużych nakładach, kie-rowane raczej do pasjonatów okre-ślonych gatunków niż do szerokie-go grona odbiorców. W obliczu fa-talnej sytuacji na rynku prasy muzycznej funkcję tę powinny peł-nić media głównego nurtu: wyso-konakładowe dzienniki i tygodni-ki, rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne. Z wielu różnych po-wodów nie wywiązują się jednak z tego zadania. Tradycyjne dzien-nikarstwo muzyczne w Polsce od lat pogrążone jest w kryzysie, po-tęgowanym dodatkowo postępu-jącą cyfryzacją i wzrostem popu-larności internetu.

Muzyka w kącikachRecenzenci publikujący w sieci nie mają najlepszego zdania o swoich starszych kolegach po fachu, ucho-dzących w powszechnym mniema-niu za autorytety. „Robert Lesz-czyński, samozwańczy krytyk mu-zyczny po socjologii i podobne mu pos t ac i uzurpują sobie role wszechwiedzących znawców, pod-czas gdy ich znajomość muzyki kończy się gdzieś w okolicach 1994 roku i śmierci Kurta Cobaina“ – mówi Kacper Bartosiak, redaktor prowadzący popularnego serwisu poświęconego muzyce niezależ-nej Porcys.com. „Możliwe, że ci lu-dzie po dojściu do pewnych stano-wisk i wyrobieniu sobie pewnej „marki”, po prostu przestali inte-resować się muzyką i teraz posta-nowili zarabiać kolejne pieniądze zasłaniając się autorytetem“. Co leży u podstaw tej niechęci? W me-diach głównego nurtu – wysoko-nakładowej prasie, dużych sta-cjach telewizyjnych i radiowych – od lat stosuje się podobny me-chanizm wypowiadania się o mu-zyce – czy szerzej kulturze – i pro-mowania jej.

Wielkonakładowe dzienniki i ty-godniki opinii dużo więcej miejsca poświęcają publikacjom na tema-ty polityczne, społeczne czy go-spodarcze niż na kulturę, traktowa-ną po macoszemu. Szczególnie cierpi na tym dziennikarstwo mu-zyczne, choć – jak zauważa Mariusz

Herma z „Przekroju” – muzyce po-święca się w prasie coraz więcej miejsca. Wciąż jednak wydawcy poważnych tytułów zmuszani są rozdzielać kilka stron zarezerwo-wanych dla działu kulturalnego na muzykę, film, teatr, literaturę, sztu-ki plastyczne, komiks i wiele in-nych przejawów twórczej aktyw-ności. Nie dziwi więc fakt , że oprócz – niejednokrotnie sponso-rowanych – recenzji nowości pły-towych (zazwyczaj tych wydawa-nych przez cztery rządzące ryn-kiem koncerny: Universal, Sony BMG, EMI i Warnera), o muzyce pi-sze się głównie przy okazji rozma-itych konkursów i festiwali. „Wy-daje się, że mainstream dzienni-karski nie jest przestrzenią, która ma w obowiązku formułować bły-skotliwe i odważne opinie na te-mat dźwięków, artystów, zjawisk, ale poziom zachowawczości i kon-serwatyzmu wielu mediów, a tak-że ignorowania nowych zjawisk jest coraz bardziej widoczny“ –

twierdzi Piotr Kowalczyk, współ-pracownik m.in. „Lampy” i „Machi-ny”. „Mam na myśli nie tylko bez-pieczne, zrytualizowane opinie, ale mówię też o zachowawczości formalnej, braku osobowości (np. w stylu Bogny Świątkowskiej z po-łowy lat 90.) oraz o tym, że nie przypominam sobie w ostatnich la-tach interesującej polemiki wokół muzyki”.

Nie tylko niewielka liczba tek-stów poświęconych zagadnieniom związanym z muzyką powoduje, że dziennikarstwo muzyczne w Pol-sce znajduje się pod ostrzałem kry-tyki. „Przyczyn negatywnego sto-sunku do «mainstreamowych» mediów jest wiele – tłumaczy Kuba Ambrożewski, redaktor naczelny serwisu Screenagers.pl, współpra-cownik m.in. „Machiny”, radia Kam-pus czy nieistniejącego już war-szawskiego pisma „Pulp”. – Jedną z nich jest brak wiarygodności ty-tułów, które mają opinię sprzedaj-nych względem wytwórni i arty-

stów. Innym powodem jest brak za-ufania do samych osób pełniących rolę dziennikarzy czy krytyków muzycznych, którzy intelektualne lenistwo bądź kiepską orientację w temacie maskują za pomocą oklepanych zabiegów retorycz-nych, nie stroniąc od licznych fra-zesów.” I dodaje: „Problem ten nie dotyczy jedynie mediów muzycz-nych, a w ogóle opiniotwórczej części środków masowego przeka-zu i znakomicie wyjaśnia fenomen szybkiego wzrostu popularności dziennikarstwa obywatelskiego”. Paradoksalnie jednak, rozmawia-jąc z odpowiedzialnymi za nabór współpracowników przedstawicie-lami najważniejszych tytułów pra-sowych, można dowiedzieć się, że najważniejszym kryterium przy doborze współpracowników dzia-łu kultura jest – obok swobodne-go operowania językiem – solidne przygotowanie merytoryczne i kompetencja. Aktywny czytelnik może więc wyczuć oczywistą

sprzeczność między swoimi ocze-kiwaniami a treścią, jaka zostaje mu podana.

Bez kontaktu z rzeczywistościąZdaniem Mariusza Hermy istnieją trzy fundamentalne powody, dla których młodzi ludzie z ograniczo-nym zaufaniem – by nie powie-dzieć podejrzliwością – odnoszą się do recenzji publikowanych w prasie drukowanej. Zwraca on uwagę, że część z nich zupełnie nie znajduje uzasadnienia, jak choćby zwykła niechęć młodych ambit-nych do starszego pokolenia, „es-tablishementu”, czy w ogóle do mainstreamu, podejrzenia o inte-resowność prasy profesjonalnej. Całkowicie zrozumiałe jest nato-miast, w opinii redaktora „Przekro-ju”, wytykanie przez czytelników błędów, nieścisłości i pobieżnego traktowania tematów. „Dzienni-karz jest z natury mniej wyspecja-lizowany niż tych kilku fanów, któ-

rzy zawsze przeczytają jego arty-kuł i w yłapią najdrobniejsze potknięcia. Oni są znawcami dane-go zespołu czy nurtu, on w każdym artykule zajmuje się nieco innym tematem (szczególnie trudno bywa w dziennikach, gdzie na napisanie tekstu ma się niekiedy kilka kwa-dransów)”. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy wydają się być rów-nież chybione oczekiwania części czytelników. „Dziennikarz nie pi-sze dla innych dziennikarzy - choć-by (pół)amatorów. To normalne, że nie znajdują oni w dziennikach czy tygodnikach tekstów takich, jakie mogłyby ich zainteresować. Re-cenzje muzyczne na papierze to zwykle krótkie notki, ale takich właśnie szuka „zwykły czytelnik.” Ma być krótko i atrakcyjnie.

„Polityka” raz w roku odchodzi na moment od recenzowania płyt nagranych przez pięćdziesięcio-latków dla pięćdziesięciolatków, by przyznać swój Paszport mło-demu twórcy. W ostatnich latach muzyczne wyróżnienia wędrowa-ły do Grabaża, Marii Peszek i L.U-.C.a – artystów wcale już niemło-dych, a co więcej, często krytyko-wanych za pretensjonalność. Tegoroczne wyróżnienie dla Ma-cia Morettiego to raczej odstęp-stwo od niezbyt optymistycznej normy. Paszporty starają się jed-nak zachować w jakimś stopniu rangę elitarnego wydarzenia kul-turalnego, o czym nie mogą ma-rzyć z założenia masowe festiwa-le i konkursy organizowane przez duże stacje telewizyjne. Każdy z dominujących graczy rynku tele-wizyjnego w Polsce ma swój wła-sny – TVP organizuje festiwal w Opolu, TVN – w Sopocie, Polsat zaś – również w Sopocie, ale pod nazwą TOPtrendy. W teorii każde z tych wydarzeń ma promować nowe gwiazdy i lansować letnie przeboje, w praktyce opolskie premiery nagrywają co roku ci sami wykonawcy (pojawiający się również w części TOP koncertu Polsatu), których piosenki znane są na co najmniej dwa miesiące przed imprezą, w Sopocie pojawia się trzecia liga „gwiazd” niemiec-kich i skandynawskich, zaś z tłu-mu debiutantów, pokazujących się co roku w opolskich debiutach i sopockich trendach wyłowić

można tylko pojedynczych arty-stów, którzy stali się choć trochę rozpoznawalni.

TVN-owski Sopot w założeniu ma być imprezą bardziej międzynaro-dową, ściągającą śmietankę świa-towych artystów. Tak rzeczywiście było w zamierzchłych latach sie-demdziesiątych. Dziś promowanie przez telewizję Sopot Festivalu jako „muzycznego wydarzenia roku” nie wytrzymuje porównania z gdyńskim Open’erem. W 2009 roku sopockie jury, któremu prze-wodniczył Piotr Metz (redaktor na-czelny „Machiny” i jeden z najbar-dziej rozpoznawalnych polskich dziennikarzy muzycznych), przy-znało Bursztynowego Słowika Au-stralijce Gabrielli Cilmi. Miesiąc wcześniej w sąsiedniej Gdyni wy-stępowali artyści nominowani do „muzycznego Oscara”, czyli na-grody Grammy: Lily Allen czy Fa-ith No More.

Na tle prasy i telewizji ostoją dbałości o poziom muzyczny jawi się wciąż radio, mimo że większość stacji – jak główni gracze: RMF FM i Radio Zet – opiera się na playli-stach układanych przez komputer zgodnie z formatem CHR (Contem-porary Hit Radio - radio ze współ-czesnymi przebojami) lub jego do-rosłą (adultCHR) wersją. Audycje autorskie znajdują sobie miejsce niemal wyłącznie w publicznych lub studenckich rozgłośniach; zwłaszcza Trójka przez lata kształ-towała muzyczny gust tysięcy Polaków. Nazwiska Marka Niedź-wieckiego (twórcy Listy Przebo-jów), Piotra Kaczkowskiego (Mini-max) czy Wojciecha Manna znane są każdemu miłośnikowi muzyki… w odpowiednim wieku. Ci, którzy nie mają kombatanckich wspo-mnień związanych z nagrywaniem piosenek na kasety w głębokim PRL-u, niekoniecznie znajdą coś dla siebie w programach zasłużo-nych dziennikarzy, którzy już daw-no przestali trzymać rękę na pul-sie muzycznych wydarzeń.

Internet przepustką do papieruWyłaniający się z powyższych przykładów obraz kondycji pol-skiego dziennikarstwa muzyczne-go z całą pewnością nie nastraja optymistycznie. Diagnozę środo-

fot.

PA

P/L

esze

k S

zym

ańsk

i

05

w is ku s t aw ia A m b r ożew s k i : „W mediach aż roi się od fikcyjnych autorytetów i dziennikarzy, któ-rych wyobrażenie o współczesnej kulturze utraciło jakiś czas temu kontakt z rzeczywistością. Nawet media publiczne, zobligowane ustawami do działalności misyjnej, marginalizują produkcje ambitne i wymagające i stronią od poważ-nej dyskusji na właściwym pozio-mie“. Jeszcze radykalniejsz y w swoich sądach jest Kowalczyk: „Tradycyjne, papierowe dzienni-karstwo muzyczne, w wydaniu pol-skim szczególnie, straciło kom-pletnie na znaczeniu.”

Piłeczkę odbija Bartek Chaciński, redaktor działu kultura w „Polity-ce”, wcześniej związany z „Przekro-jem”: „Dziennikarstwo tradycyjne (czyli prasowe, radiowe) oczywi-ście ma w mediach społecznościo-wych i w dziennikarstwie obywa-telskim olbrzymią konkurencję. Na razie jednak ma również pewne ar-gumenty po swojej stronie. Przede wszystkim, autorytety - jeśli auto-rzy zdążyli je sobie wyrobić. Po drugie - sporo prestiżu pozostało jeszcze (mimo wszystkich błędów i niedoskonałości) po stronie pra-sy. To dlatego dziennikarze inter-netowi jednak decydują się często na zakładanie papierowych gazet”. Nie można jednak powiedzieć, że czytelnicy spragnieni informacji i opinii dotyczących bieżących po-zycji wydawniczych, koncertów, fe-stiwali czy nowych, interesujących zjawisk, skazani są na korzystanie wyłącznie z tradycyjnych mediów. Podobnie jak w wielu innych dzie-dzinach życia, rolę nie do przece-nienia odgrywa tu internet, będą-cy naturalną alternatywą dla dys-kursu dominującego w prasie, radiu czy telewizji.

Wraz z gwałtownym wzrostem popularności, globalna sieć prze-jęła role, jakie pełniły niegdyś ma-jące niewiele wspólnego z main-streamem fanowskie czasopisma (tzw. ziny). Ekspansja internetu przyczyniła się nie tylko do więk-szej swobody w poznawaniu nowej muzyki. Przyniosła również po-wstanie ogromnej ilości portali, niezależnych serwisów czy prowa-dzonych przez pasjonatów blogów. Łatwiejszy stał się też dostęp do publikacji zagranicznych. Język

angielski, łacina współczesnego świata, dawno przestał być dla mi-łośników muzyki barierą, co w oczywisty sposób wpłynęło na osłabienie elitarnej pozycji do-tychczasowych dziennikarskich autorytetów. Praktycznie każdy może dziś spróbować sił w „kryty-ce” muzycznej. Co więcej: dla wie-lu młodych twórców internetowe publikacje stały się przepustką do poważnej dziennikarskiej kariery. Tezę tę potwierdza Kacper Barto-siak: „Faktem jest, że jeżeli za opi-sywanie muzyki biorą się prawdzi-wi pasjonaci, dla których rozsze-rzanie muzycznych horyzontów stanowi pewnego rodzaju hobby, to efektem może być pojawienie się silnej alternatywy dla mediów głównego nurtu.” Chaciński zwra-ca uwagę na inny aspekt tego zja-wiska: „Wydawcom prasy papiero-wej łatwiej jest ściągnąć dobrych autorów – tu czynnikiem są pienią-dze. Większość serwisów interne-towych nie ma argumentów finan-sowych po swojej stronie, stąd wielu «sieciowych» dziennikarzy ląduje po jakimś czasie w gazetach papierowych. Oczywiście nie prze-stają pisywać do internetu, a z ko-lei dziennikarze tradycyjnej prasy (w tym ja sam) interesują się pu-blikowaniem w internecie, choćby dla własnej przyjemności.”

Młodzież przeciw dorosłymWszystkich wątpiących w potęgę internetowej krytyki muzycznej i recenzji pisanych przez licealistów i studentów dla ich równolatków przekonać może przykład serwisu Pitchfork. Ta strona internetowa, utworzona w 1995 roku przez na-stoletniego Ryana Schreibera, zdo-była sobie markę zjadliwymi tek-stami krytycznymi i odkrywaniem mało znanych garażowych zespo-łów. Dziś Pitchfork opiniotwórczo-ścią dorównuje takim legendar-nym tytułom klasycznej papiero-wej prasy, jak „The Rolling Stone“ czy „NME”. Entuzjastyczne recen-zje serwisu zaś otwierały wielu ze-społom – takim jak Arcade Fire – drzwi do światowej kariery.

W Polsce drogę Pitchforka stara się powtórzyć coraz więcej worta-li, m.in. istniejący od 2000 roku Porcys czy trzy lata młodsze Scre-enagers, już dziś patronujące

wielu premierom płytowym i wy-darzeniom muzycznym. Nieoce-nionym źródłem wiedzy pozosta-ją także blogi – także te prowadzo-ne przez dziennikarzy związanych z ogólnopolskimi tytułami. Szaleń-stwem byłoby jednak ustawianie autorów internetowych i praso-wych po przeciwnych stronach nie-istniejącej barykady, na co zwraca uwagę Mariusz Herma: „Wbrew po-zorom, dziennikarz mainstreamo-wy z jakimś tam bagażem doświad-czeń nie konkuruje z sieciowymi portalami czy blogami, bo intere-sują go inne formy i inna publicz-ność. A jeśli nawet jest inaczej, to ma przewagę w postaci warsztatu pisarskiego.” Przyznaje również: „Bądźmy szczerzy – teksty bloge-rów często potrafią czytać tylko inni blogerzy, a nie ludzie czeka-jący w kolejce na poczcie.”

Konflikt internetowych recen-zentów-amatorów z profesjonal-nymi krytykami muzycznymi nie może nie kojarzyć się z odwiecz-nym konfliktem młodzieży z doro-słymi. O pokoleniowym podłożu problemu wspominają zresztą wszyscy z rozmówców. Tak jak przed dekadami rockandrollowcy występowali przeciwko swoim ro-dzicom, przyzwyczajonym do kla-sycznego instrumentarium, tak dziś słuchający indie rocka, hip-ho-pu i elektroniki internauci nie mogą dojść do porozumienia z za-słuchanymi w prog-rocku i grun-ge’u „starszymi”, zwłaszcza gdy ci popisują się ignorancją. Wydaje się, że tradycyjne media wciąż nie są w pełni gotowe do pokolenio-wej zmiany warty w szeregach pra-cowników działów muzycznych. Z drugiej strony, obecność w naj-popularniejszych tytułach dzien-nikarzy takich jak Chaciński czy Herma pokazuje, że proces ten na szczęście postępuje – z korzyścią dla słuchacza. Międzypokolenio-we różnice w słuchanych brzmie-niach mogą się jednak pogłębiać, ponieważ w internecie tak publi-kuje, jak i szuka informacji o mu-zyce przede wszystkim młodzież. Ciekawe, co będzie źródłem infor-macji o nowych brzmieniach dla urodzonych w 2011 roku.

Bartosz IwańskiMarcel Zatoński

Kuba Bartosiak z Porcys.com: „Robert Leszczyński to samozwańczy krytyk muzyczny, którego wiedza kończy się na 1994 roku i śmierci Kurta Cobaina.” Na zdjęciu dziennikarz przed jedną z parafii, w której próbował dokonać aktu apostazji. Jego wystąpienie otworzyło projekt

Apostazja, realizowany przez stowarzyszenie Ruch Poparcia Palikota. Warszawa, 18 lutego 2011. Szuk

asz

stan

cji,

nota

tek

prze

d se

sją?

Chc

esz

coś

sprz

edać

, kup

ić?

Dod

aj b

ezpł

atne

ogł

osze

nie

drob

ne n

a w

ww

.red

akcj

apdf

.pl

reklama

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Puls redakcji

06

Wielkość nie ma znaczenia Niby pomagamyWłaścicielem sieci jest spółka Me-dia Regionalne. Do grupy należy obecnie 10 dużych i 27 mniejszych informacyjno-społecznościowych portali MM. Każdy z nich posiada odrębną redakcję, skupiającą się głównie na tematyce lokalnej. Sie-dziba warszawskiej „MM-ki” znaj-duje się w podwórzu jednego z czteroskrzydłowych budynków przy ulicy Łuckiej. Wejścia nie war-to szukać w jego reprezentatyw-nej części, za cel trzeba obrać czer-wony, choć już nieco poszarzały szyld „Moje Miasto Warszawa”.

W samym budynku nie błądzi się zbyt długo. Media Regionalne wy-najmują lokal na parterze, a redak-cja mieści się w jednym jego po-mieszczeniu. „Newsroom” jest dość wąski, dlatego wszystkie biurka ustawione są tuż przy ścianie, tak, by umożliwić swobodne przejście.

„Centrum dowodzenia”Brak miejsca nie jest w tym wypad-ku specjalnym utrudnieniem. W ciągu dnia w redakcji przebywa co najwyżej dwóch dyżurujących dziennikarzy. To oni mają najbar-dziej odpowiedzialne zadanie. Mu-szą monitorować pracę konkuren-cji, kontaktować się ze służbami porządkowymi, przekazywać in-formacje kolegom pracującym poza redakcją. Są również odpo-wiedzialni za wydawanie portalu. Umieszczają w serwisie materiały przygotowane przez kolegów, sprawdzają i ewentualnie zgłasza-ją uwagi do tekstów, wreszcie - kontrolują treści tworzone przez użytkowników.

Dziennikarze spotykają się naj-częściej podczas kolegiów, o ósmej rano. Później każdy zajmuje się własnym tematem. - Nasze zada-nia różnią się nieco od pracy dzien-nikarzy prasowych. Oni mają na przygotowanie materiałów więcej czasu, my musimy informować o wszystkich wydarzeniach już

w czasie ich trwania. Zależy nam przecież na tym, żeby portal był dynamiczny – mówi Sebastian Lu-ciński, wydawca online.

W warszawskiej „MM-ce” pracu-je sześciu dziennikarzy. W przeci-wieństwie do większości innych portali, nie wspiera ich żadna re-dakcja gazety drukowanej. O por-tal muszą więc zadbać sami. Poza pisaniem, zajmują się również za-gadnieniami technicznymi oraz umieszczaniem i pozycjonowa-niem tekstu.

Co na portalu?MM informuje czytelników o życiu miasta. Opisuje sytuacje na dro-gach, nowe inwestycje, działania władz samorządowych, lokalne wydarzenia sportowe. Codziennie na portalu pojawia się 6-10 new-sów. Przed południem strona ak-tualizowana jest nawet co pół go-dziny. Zdarzają się jednak dni, kie-dy dzieje się niewiele. Wówczas redakcja korzysta z tematów, któ-re nieco wybiegają przyszłość i nie są bezpośrednio związane z bie-żącymi wydarzeniami.

Promocja artykułuLiczba odsłon w sieci najczęściej nie zależy od jakości artykułu. Ważne jest odpowiednie wypro-mowanie. - Dbamy o to, żeby tytuł zwracał uwagę. Znaleźć się w nim powinny słowa-klucze, które będą najczęściej wpisywane w przeglą-darce. Później muszą się one po-wtarzać w całym tekście – wyja-śnia Sebastian Luciński.

Z kolei Karolina Eljaszak, wydaw-czyni online, przypomina o odpo-wiednim wyeksponowaniu mate-riału. – Po wrzuceniu tekstu zawsze informujemy o tym na portalach społecznościowych - „Facebooku”, „Twitterze”, „BLIP-ie”. Uzupełnia-my też kanały RSS. To standard, w ten sposób postępują wszystkie media – opowiada dziennikarka.

Istnieje wiele sposobów na zwiększenie atrakcyjności strony. Do tekstów dołącza się na przykład załączniki, które potencjalnie mogą zainteresować internautów. Najlepiej sprawdzają się tematy, które są ciągle aktualne. Dzięki temu artykuł ma szansę zebrać sporą ilość odsłon w ciągu miesią-ca. Szef redakcji, Marek Dawido-wicz, zapytany o ich liczbę, odpo-wiada wymijająco: – Tak, monito-rujemy liczbę odsłon regularnie, nawet kilka razy dziennie. Nie chciałbym jednak wszystkiego ujawniać. Mogę powiedzieć, że mamy około 200 tys. unikalnych użytkowników w miesiącu – ko-mentuje.

Kto mieszka w mieście?W MM Warszawa zalogowanych jest prawie 4,5 tys. „mieszkańców” i blisko 500 blogerów. Na każdym profilu znajdują się informacje dotyczące działalności poszcze- gólnych użytkowników, przy czym wyróżnia się tych najbardziej ak-tywnych.

Portal stara się wspierać przed-sięwzięcia lokalne. We wrześniu zorganizował Warszawskie Dzie-cięce Wyścigi Rowerowe. Jest rów-nież pomysłodawcą akcji „Zmień swoje miasto drogowe”, która ma zachęcić internatów do zgłaszania problemów związanych z uszko-dzonymi, źle oznakowanymi droga-mi. Zamieszczane skargi zgłasza-ne są do odpowiednich instytucji.

„Dziennikarstwo obywatelskie”„MM” próbuje łączyć pracę standar-dowej redakcji z promocją „dzien-nikarstwa obywatelskiego”. Dużym zainteresowaniem cieszą się tzw. „wirtualne kolegia”, strony z listą wydarzeń, które warto zrelacjono-wać. W zamian za przygotowanie materiałów chętni otrzymują akre-dytacje, wejściówki, czasem nawet mogą wypożyczają sprzęt.

Artykuły dostarczane przez in-ternautów podlegają jednak mo-deracji. Na początku ustala się ich wiarygodność. Dziennikarze sami weryfikują informację, a w przy-padku dodatkowych wątpliwości kontaktują się z autorami. Następ-nie korygują błędy. W wiado- mościach zwrotnych informują o zmianach w tekście oraz ich przy-czynach.

Redakcji pomaga regularnie kil-ku ochotników – dziennikarzy oby-watelskich. Jednym z nich jest Agnieszka Gorzkowska. Współpra-cuje z „MM-ką” od kwietnia 2009 roku. Najczęściej pisze 4-5 tekstów miesięcznie. Zawsze może liczyć na wsparcie dziennikarzy redakcyj-nych, którzy doradzą jej, w jaki spo-sób powinna zaplanować pracę. – Poświęcają naprawdę dużo cza-su na podreperowanie indywidu-alnego stylu użytkownika – ocenia Gorzkowska. Poza tym każdy, kto tworzy materiał, może poprosić re-dakcję o pomoc i wiele się nauczyć. – Zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na otoczenie. Łatwiej roz-poznaję istotne wydarzenia. Wiem,

Okres wyborów n a B i a ł o r u s i oznacza jak zwy-kle zaostrzenie polityki państwa wobec niezależ-nych mediów. Kiedy Białorusini wybierali ostat-nio swego prezy-denta, wejście na strony interneto-we telewizji Bieł-sat czy niezależ-nej prasy było prawie niemożli-we. Portale gazet „ N a s z a N i w a ” i „Charter97” zo-stały na kilka go-dzin zastąpione fałszywymi wi-t r ynami . Poza b l o k o w a n i e m mediów władze Białorusi zaczęły się też „bardziej interesować” samymi dziennika-rzami – ponad dwudziestu z nich zatrzymano bezpośrednio po wy-borach . Aresztowania i zniknięcia dziennikarzy nie są zresztą na Bia-łorusi niczym wyjątkowym. Kilka lat temu głośno było na przykład o sprawie Dimy Zawadzkiego, któ-ry wyszedł z domu i już nie wrócił. Został po nim tylko samochód, któ-rym pojechał po przyjaciela.

Bez wsparcia z zewnątrz tworze-nie niezależnych mediów okazuje się często niemożliwe. Istnieją co prawda na rynku tytuły niepowią-zane z władzą, ale - jak pokazuje przeszłość – by zamknąć gazetę, wystarczy jedno nieodpowiednie słowo. Za przykład może posłużyć „Biełorusskaja Diełowaja Gazeta”, która, mimo że była jednym z bar-dziej poczytnych tytułów, została zlikwidowana, a jej zamknięcie uzasadniono licznymi publikacja-mi artykułów obrażających prezy-denta Łukaszenkę. Ponadto zanim dojdzie do całkowitego zniknięcia tytułu z rynku, władza stosuje inne metody, aby doprowadzić redak-cję do bankructwa: podnosi czyn-sze, winduje ceny w drukarni, a na-wet przeprowadza rewizje w re-dakcjach i mieszkaniach . Po niedługim czasie tytuł przestaje przynosić zyski i upada.

„Nieprzyjazna” telewizjaSzansą na wzmocnienie wolności białoruskiego słowa jest wspólne przedsięwzięcie polskiego MSZ i TVP. W 2007 roku utworzono te-lewizję Biełsat, którą współfinan-

Po zwycięstwie Aleksandra Łukaszenki w gru-dniowych wyborach prezydenckich rozpoczę-ły się aresztowania obywateli Białorusi prote-

stujących przeciwko jego rządom. Wśród za-trzymanych znalazło się wielu pracowników

niezależnych mediów. Jak swoim białoruskim kolegom po fachu pomogli polscy dziennikarze?

Chociaż największe ogólnoinformacyjne portale nie mają sobie równych pod względem liczby odwiedzin, nie wyko-rzystują one potencjału sieci w stu procentach. Lukę próbują wypełnić nowi gracze, którzy coraz chętniej inwestują w witryny skierowane do węższych grup odbiorców. Jednym z nich jest sieć serwisów internetowych Moje Miasto.

sują Telewizja Polska oraz - w więk-szej części - Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Przedstawiciele Te-lewizji Biełsat przyznają, że Polska wspomaga obecnie dwa najważ-niejsze projekty medialne: Radio Racja i Telewizja Biełsat. Pieniądze pochodzą z tzw. pomocy rozwojo-wej. W wypadku Biełsatu chodzi o 16 mln zł rocznie. Jakub Biernat z Biełsatu dodaje, że trudno do-kładnie oszacować rozmiar tej po-mocy, bo składają się na nią nie tyl-ko pieniądze, ale również wynajem pomieszczeń czy udostępnianie sprzętu. Biełsat TV ma siedzibę ma w Warszawie, ale dzięki łączom satelitarnym nadaje na Białorusi. Pracują w niej przede wszystkim białoruscy dziennikarze, a progra-my są nadawane w języku biało-ruskim. Łukaszenka określa stację mianem „głupiego i nieprzyjazne-go projektu”.

Od 2006 roku nadaje również Ra-dio Racja. Jego rodowód jest star-szy, ale zakończyło działalność z powodu niewystarczających środków finansowych. Dzięki pol-skiemu wsparciu udało się funk-cjonowanie stacji wznowić.

Nie tylko BiełsatPolskie MSZ, obok dużych projek-tów realizuje też inne, mniejsze akcje. Organizowane są na przy-kład szkolenia dla dziennikarzy białoruskich, konkursy dotyczące wspierania wolności słowa na Bia-łorusi, a Centrum Edukacji Obywa-telskiej Polska-Białoruś uzyskało dotacje z ministerstwa w wysoko-ści ponad 3 mln zł. Poza tym spe-

cjalny oddział MSZ – Polska Po-moc, prowadzi też akcje we współ-pracy z innymi organizacjami, choćby z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Całość ma za zadanie stopniowo zmieniać mentalność białoruskiego społeczeństwa i wzmacniać pewność siebie tam-tejszych dziennikarzy.

Działają również inne organizacje pozarządowe i stowarzyszenia. Ini-cjatywa Wolna Białoruś zaraz po

ogłoszeniu wyników wyborów zor-ganizowała pikietę pod ambasadą Białorusi, a kilka dni później happe-ning na Krakowskim Przedmieściu. – Ludzie odcinali biało-czerwono-białe baloniki w barwach historycz-nej flagi białoruskiej.Chodziło o symboliczne uwalnianie Białoru-sinów z „klatki”. Metaforę połączy-liśmy z akcją rozdawania ulotek i wo-łaniem przez „krzykaczkę”do prze-chodniów – t łumac z y jeden z uczestników akcji.

W przygotowaniu są też akcje bezpośredniej pomocy dla obywa-teli Białorusi, zwłaszcza dzienni-karzy. – Razem z biurem europo-sła Migalskiego robimy teraz zbiórkę sprzętu komputerowego dla białoruskich mediów. Niedłu-go inicjatywa zostanie ogłoszona w mediach. To będzie duża akcja – opowiada Łukasz Grajewski z Ini-cjatywy Wolna Białoruś.

Polskie media dla kolegów ze WschoduMiesiąc po białoruskich wyborach Stowarzyszenie Dziennikarzy Pol-skich wydało oświadczenie, w któ-rym opowiedziało się zdecydowa-nie po stronie represjonowanych dziennikarzy. W oficjalnym komu-nikacie można przeczytać między innymi, że „Zarząd Główny Stowa-rzyszenia Dziennikarzy Polskich kolejny raz sprzeciwia się łama-niu wolności słowa na Białorusi i represjonowaniu naszych kole-gów dziennikarzy”. Sami dzienni-karze prezentują już w tej kwestii różne stanowiska. – Jedyne, co możemy robić, to maksymalnie

nagłaśniać wydarzenia z Białoru-si, mówić o problemach i przeka-zywać informacje – uważa Marcin Wolski z „Gazety Polskiej”.

Zdarzają się jednak tacy dzien- nikarze jak Jerzy Jurecki z „Tygodni-ka Podhalańskiego”, który – zarów-no w Polsce, jak i na Białorusi – or-ganizuje warsztaty dziennikarskie dla kolegów ze Wschodu. – Mamy obowiązek pomagać opozycjoni-stom na Białorusi, tak jak nam kie-dyś pomagali ludzie z Zachodu – nie ma wątpliwości Jurecki. W podob-nym tonie wypowiada się Andrzej Skworz, redaktor naczelny „Press”. - Polacy jeżdżą na Kubę lub do Ko-rei Północnej, żeby na własne oczy zobaczyć ostatnie systemy totali-tarne. Tymczasem jeden z nich mamy tuż za naszą granicą, 600 ki-lometrów od Warszawy. Jest wiel-kim grzechem polskich dziennika-rzy, że szukamy daleko, a nie poma-gamy tym, których mamy blisko, na wyciągnięcie ręki. Im faktycznie je-steśmy zobowiązani pomóc – zwra-ca uwagę Skworz.

Pokazywać rzeczywistośćW polskich mediach informacje i komentarze o wydarzeniach na Białorusi w okresie w yborów i krótko po nich pojawiały się w zasadzie codziennie. Ale czy w trakcie kolejnej kadencji Łuka-szenki polskie media będą równie chętnie wypowiadały się w tej sprawie? – Jest zainteresowanie tym, co się dzieje, zwłaszcza, kie-dy prześladowani są nasi pracow-nicy – odpowiada Jakub Biernat

07

Trendy

jak zrobić dobre zdjęcie, w jaki spo-sób planować zadawanie pytań, jak przytaczać cudze wypowiedzi. Po prostu potrafię konstruować dziennikarskie teksty – wymienia korzyści ze współpracy z „MM-ką” Agnieszka.

Taki układ budzi jednak wątpli-wości w środowisku dziennikarzy. Wielu z nich uważa, że negatywnie wpływa on na postrzeganie zawo-du. Dodatkowo pojawiają się rów-nież kwestie etyczne, ponieważ dziennikarstwo obywatelskie po-zwala mediom poważnie ograni-czyć koszty. – Nikogo do niczego nie zmuszamy. Przeciwnie, raz w miesiącu wynagradzamy najlepsze materiały w ramach plebiscytu „Tym żyje miasto”. Ale dla tych lu-dzi wyróżnienie nie jest najważ-niejszym celem. Robią to raczej dla własnej satysfakcji. Niektórzy z nich to pasjonaci. Swoją przy-szłość wiążą z dziennikarstwem. A dzięki nam mogą zdobyć do-świadczenie – odpiera zarzuty Ma-rek Dawidowicz. Dziennikarze oby-watelscy mogą liczyć na trzy na-grody pieniężne. Za „ar t ykuł miesiąca” i „multimedialny artykuł miesiąca” dostają 200 zł. Przyzna-wane jest również jedno 100-zło-towe „wyróżnienie”.

Stawiamy na czytelnikówWarszawa jest specyficznym ryn-kiem. Konkurencja jest ogromna. Istnieje wiele portali o lokalnym charakterze i ugruntowanej pozy-cji: „Gazeta Stołeczna”, „TVN24”, „Antyradio Warszawskie” czy wia-domości „Interii”. Jednocześnie stale pojawiają się nowe projekty. - W Warszawie trudno wykreować społeczność lokalną. Większość mieszkańców to przyjezdni. Co weekend ze stolicy ucieka kilkaset tysięcy osób – zwraca uwagę Se-bastian Luciński.

Mimo to chce nadal aktywizować czytelników, kontynuując polity-kę otwartości na pomysły inter-nautów. Portal ma być nie tylko źródłem informacji o mieście. Musi integrować użytkowników, dawać im szansę na rozwój twórczy. A tego nie da się zrobić bez silne-go wsparcia zespołu redakcyjne-go. – Dziennikarze obywatelscy nie są w stanie poinformować o wszy- stkim, co istotne. Oni mogą co naj-wyżej współtworzyć serwis. Nie zrobią tego jednak za nas. Stano-wią wartość dodaną. Przygotowu-ją ciekawostki. Mają świeże spoj-rzenie na pewne zagadnienia i za to ich bardzo cenimy – stwierdza Marek Dawidowicz. I dodaje, że w najbliższym czasie redakcja nie za-mierza wprowadzać radykalnych zmian, a o sile witryny ciągle mają świadczyć dziennikarze pracujący przy ulicy Łuckiej.

Agnieszka Plister

z Biełsat TV. Jednak sytuacji, kie-dy o Białorusi się nie pisze, jest znacznie więcej. Ostatnią większą akcją solidarności z mieszkańca-mi tego kraju była „Kartka dla Bia-łorusi” zorganizowana przez „Ga-zetę Wyborczą”. Pomysł zyskał aprobatę sporej rzeszy polskich artystów i publicystów, między in-nymi Hanny Krall, Alicji Kapuściń-skiej czy Jerzego Pilcha. Co cieka-we, w informowaniu o Białorusi może pomóc Biełsat. - Chętnie dzielimy się z telewizją zdjęciami z Białorusi. Jeśli dzieje się coś ważnego, Biełsat udostępnia swo-je materiały wideo. Polskie redak-cje często nie mają na Białorusi swoich korespondentów, więc to dla nich istotne ułatwienie – de-klaruje Jakub Biernat.

Wątpliwości co do tego, że trzeba pokazywać prawdziwą rzeczywi-stość na Białorusi, nie ma również Andrzej Skworz. Naczelny „Press” dodaje jednak, że to sami Białoru-sini muszą wywalczyć dla siebie wolność słowa i demokrację. – My możemy im tylko pomagać. Powin-niśmy przy tym pamiętać, jak nas wspierano przez lata komunizmu – podsumowuje.

Pozostaje pytanie, czy polscy dziennikarze pomagają swoim ko-legom zza Buga w ich trudnej sy-tuacji wystarczająco skutecznie.

Alicja Skorupko

reklama

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka podczas konferencji prasowej w Mińsku 20 grudnia 2010 roku

W MM Warszawa zalogowanych jest prawie 4,5 tys. „mieszkańców” i blisko 500 blogerów.

fot.

Agn

iesz

ka P

liste

r

reklama

Co

wyb

rać:

Ope

ra, t

eatr

czy

kin

o, a

moż

e ko

ncer

t? W

ejdź

na

ww

w.fa

cebo

ok.c

om/r

edak

cjaP

DF

zost

ań fa

nem

, wyg

ryw

aj b

ilety

i m

iej u

dany

wie

czór

!

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Rozmowa wokół

0908

Uchylam furtkiDobry wywiad jest rozmową, a nie tylko zapisem pytań i odpowiedzi. Teoretycznie

każdy to wie, dopiero praktyka wykazuje, że w kategorii „najtrudniejsze gatunki dziennikarskie” reportaż ma w postaci wywiadu mocną konkurencję. O dobrej roz-

mowie – czyli takiej, która nie krzywdzi bohatera i nie nudzi czytelnika – opowia-da Teresa Torańska, jedna z mistrzyń tej formy, autorka książek „Oni”, „Byli”, „Są”

oraz najnowszej „Śmierć spóźnia się o minutę”.

Anna Kiedrzynek: Paweł Smo-leński powiedział, że była pani najkrwawszym nauczy-cielem reportażu.

Teresa Torańska: „Tyranem”, tak. Ale nie jestem wcale taka wyma-gająca.

Jak trzeba pisać, żeby zado-wolić taką nauczycielkę?

Pawłowi nauka nie zajęła zbyt wie-le czasu (uśmiech). Jak mnie zado-wolić? Po prostu się przyłożyć. Przemyśleć. Pisać rzetelnie. Dzien-nikarze zbyt często mają ambicję być prokuratorami, śledczymi. Wchodzą w te role tak zapamięta-le, że w pewnym momencie prze-stają być dziennikarzami. Rzetel-ność pozwala tego uniknąć.

Kto uczył panią?Jerzy Ambroziewicz. Pytał mnie: ile razy pani to pisała? Odpowiadałam, że dwa. A on na to: w takim razie napisze pani trzeci raz. Wracałam ze strajku, oddawałam tekst z wy-powiedziami robotników. On pytał: ci robotnicy mają chyba jakichś kie-rowników? Byłam pojętną uczen-nicą, w lot chwytałam jego uwagi. Wstałam i pojechałam porozma-wiać z kierownikami. Uczył mnie także ostrożności w doborze słów, operowania konkretami. Napisa-łam raz o jakiejś organizacji spo-łecznej, że „bierze pieniądze za nic”. Co to jest „nic”? To „nic” ozna-cza przecież, że nie zrobili tego, co do nich należało. Powinnam była wyliczyć konkretne rzeczy, poka-zać, czym jest to „nic”. Teraz sama bym takie zdanie skreśliła.

Zaczynała pani od reportażu. Dziś już on pani nie kusi?

Nie. Wyrosłam z reportażu. Nie od-powiada mi wyrywkowość tego ga-tunku. Zresztą zajmuję się teraz tym,

do czego pasuję. Wpadłam w ruty-nę, która jest także pewnego rodza-ju komfortem psychicznym. Robie-nie wywiadów sprawia mi przyjem-ność. Nie wyklucza męki, jaka zawsze towarzyszy pisaniu, ale cały czas pozostaje przyjemnością.

Przed ukazaniem się książki „Oni” gatunek znany jako wy-wiad-rzeka był w Polsce prak-tycznie nieznany. Czuje się pani pionierką?

Myślę, że udało mi się wykroczyć poza obowiązujący wówczas sche-mat „pytanie-odpowiedź”. Za-miast pilnować zaplanowanych wątków, podążałam za bohate-rem. Zamiast zadawać długie, roz-budowane pytania, starałam się wsłuchać w słowa rozmówcy. Wy-brałam drugi plan. Bo to bohater powinien być w rozmowie słyszal-

ny. Obecnie takie wywiady-ro-zmowy są w prasie czymś normal-nym.

Jest jakiś sposób na to, żeby nauczyć się rozmawiać?

Tylko jeden: rozmawiać. A jeszcze

konkretniej – słuchać. W rozmowie chodzi o słuchanie. Kolegów, przy-jaciół, ludzi przypadkowo pozna-nych w pociągu. Rozmawiać potra-fi ten, kto pozwala drugiemu czło-w i e ko w i w y p o w i e d z i e ć s i ę w pełni, nie przerywa mu. Umie-jętność słuchania przydaje się zresztą nie tylko dziennikarzowi. Wielu osobom nie zaszkodziłoby czasami usunąć się w cień i oddać głos komuś innemu.

Jerzy Urban powiedział w wy-wiadzie, że „napisał do pani, bo potrzebował akuszerki”. Podo-ba się pani takie określenie?

Tak, w ustach Urbana – bardzo. Od-daje jego sposób widzenia świata.

A czy nie jest tak, że prowa-dzący wywiad zawsze jest w pewnym stopniu akuszerem, pomagającym prawdzie wydo-stać się na świat?

Nie, nie zawsze. Rozmowa jest tak-że po to, by uwolnić człowieka od stresu. Pomóc mu w przywołaniu tragicznych wspomnień, uporząd-kowaniu ich, aby potem mógł żyć z nimi dalej. Dlatego nie byłam akuszerką w rozmowie z prof. Ewą Łętowską. Nie „wyciągałam” praw-dy z Ewy Kopacz i innych bohate-rów wywiadów smoleńskich. Gdy szukam właściwego określenia, przypomina mi się, jak kilka lat temu, podczas Festiwalu Singera, zbierałam opowieści do książki

Polecamy

Na Islandii wylądował Sputnik „Jesteśmy” o emigracji 1968 roku. Usłyszałam tam: „O, Torańska przy-szła, będzie nam znowu robić psy-choterapię”.

Trudniej rozmawiać z polity-kami czy z ludźmi dotkniętymi cierpieniem?

Rozmowy o uczuciach są dla mnie skrajnie trudne pod względem emocjonalnym. Jest dyktafon, któ-rego trzeba pilnować, ale są też emocje, łzy. Na dodatek moje po-ruszenie samo w sobie nic jeszcze nie daje, bo to czytelnik ma być po-ruszony, czytając tekst. Niełatwo jest przelać uczucia na papier, zna-leźć dla nich odpowiednią formę. Z kolei wywiady z politykami czę-sto przypominają grę, wymagają-cą ode mnie ogromnej czujności.

Czy jest jakieś jedno pytanie, którego – bez względu na to, kim jest rozmówca – po prostu by pani nie zadała?

Nie mam zamiaru odzierać bohate-ra ze wszystkich jego tajemnic. One często mieszczą się w sferze intym-nej, niemającej nic wspólnego z działalnością takiej osoby. Kiedy te-matem wywiadu jest życie publicz-ne, nie pytam o sprawy osobiste.

A jeśli rozmowa już z założe-nia dotyczy spraw bardzo in-tymnych?

Niczego wtedy nie wydzieram, nie wyciągam. Po prostu pozwalam mówić. Staram się stworzyć at-mosferę intymności i wyciszenia. Czasami prowokuję, zachęcam, aby mój bohater powiedział więcej, ale nigdy nie naciskam.

Co oznacza dla pani określe-nie „trudny rozmówca”?

Taki, który nikomu wcześniej nie opowiadał swojej historii. Gdy człowiek całymi latami o czymś nie mówi – bo nie może, boi się albo nie ma komu o tym powiedzieć – nakłada na siebie pancerz. I ja sta-ram się ten pancerz przebić. Prze-konuję taką osobę, że jej losy po-w inny zos t a ć opow iedz iane i usłyszane. U Michała Bristigera, jednego z bohaterów mojej naj-nowszej książki, takie „przebijanie się” trwało dwa lata. Innym rodza-jem pancerza, który musiałam

skruszyć, niemającym nic wspól-nego z wojenną traumą, był język nowomowy, jakim posługiwali się komuniści z książki „Oni”. Dla mnie to były początki, wtedy dopiero się uczyłam. Dziś forsowanie barier przychodzi mi trochę łatwiej.

Wywiad się pisze, nie spisuje – to wiadomo. A jaki jest pani zdaniem największy grzech, który podczas pisania wywia-du można popełnić?

Są dwa takie grzechy. Pierwszy to oczywiście nieuczciwość, próba wpisania w wypowiedzi rozmówcy własnych poglądów. Drugi to płyt-kość. Powierzchowne pytania po-ciągają za sobą miałkie, spłycone odpowiedzi. Jeszcze innym grze-chem, może nie największym, ale skrajnie irytującym, jest umieszcza-nie przez dziennikarzy w tekście wywiadu zdań, które spisali z dyk-tafonu, nie próbując nawet zrozu-mieć ich treści. Podczas pracy nad rozmową trzeba zawsze pamiętać, że słowo mówione i pisane to dwa różne kody i ten pierwszy będzie dla czytelnika niezrozumiały.

Uzasadnienie takich błędów brzmi często: „bałem się, że jak zdania będą zbyt <<okrą-głe>> i <<ładne,>> to wywiad straci na wiarygodności”.

Wywiad traci na wiarygodności, gdy jest napisany nierzetelnie lub w sposób niezrozumiały.

Czy można pani zdaniem polubić autoryzację?

Ja nie tylko lubię, ale wręcz uwiel-biam autoryzację. Dla mnie jest ona potwierdzeniem tego, jak do-brze poznałam mojego rozmówcę. W dziewięciu przypadkach na dziesięć nie mam z nią żadnego problemu. Ewentualne zmiany do-tyczą pojedynczych słów, może zdań, nigdy całych akapitów. Zasa-da jest prosta – jeżeli w tekście wy-wiadu dziennikarz nie zagubi my-śli swojego rozmówcy i będzie po-trafił je przekazać za pomocą słów i zwrotów charakterystycznych dla tej osoby, to autoryzacja nigdy nie będzie problemem.

Gdy w tym jednym na dziesięć przypadków bohater upiera się, żeby skreślić jakiś wyraz, idzie mu pani na rękę?

Różnie. Zawsze staram się przeko-nywać do mojej wersji. Zdarza się, że ulegam w kwestii przymiotników lub przysłówków. Też ich nie lubię, więc gdy ktoś uważa, że trzeba wy-kreślić słowa takie jak „bardzo”, „strasznie” czy „głęboko”, robię to, ale oczywiście w granicach rozsąd-ku. Zazwyczaj też kilka zostawiam. Przypomina to trochę negocjacje.

Wywiad zredagowany, autory-zacja przebiegła bez proble-mów, gotowy tekst trafia… właśnie, do kogo? Powiedziała pani, że pisze „dla siebie i czy-telnika takiego jak ja”. Jaki jest w takim razie pani czytelnik?

Potrafi czytać między wierszami. Odczytuje sugestie i aluzje. Poprzez rytm moich opowieści, układ słów i zdań, wychwytuje wszystkie sensy. Bo ja tylko uchylam furtki. Nikomu nie mówię, którą ma wybrać.

KrótkoKrAJOBrAZy JerZeGO ŁAPIńSKIeGO W STAreJ GALerII ZPAF Stara Galeria ZPAF (pl. Zamkowy 8) zaprasza na wystawę fotogra-fii krajobrazu Jerzego Łapińskie-go. Autor prezentuje pięćdziesiąt czarno-białych fotografii wyko-nanych w klasycznej technice. Wystawa to zbiór zdjęć wykona-nych od 1989 roku. Zdjęcia uka-zują różne krajobrazy Polski, przede wszystkim góry. Wysta-wa potrwa do 4 marca. Więcej zdjęć na: www.jerzylapinski.pl

ZASIęGNIJ rADy PrOFeSJONALISTóW Ruszył nowy angielskojęzyczny portal Photosynesi.com,, dzięki któremu amatorzy mogą otrzy-mywać od doświadczonych fo-tografów indywidualne opinie oraz rady na temat swoich zdjęć. Oceniający prace to znani i ce-nieni fotografowie, doświadcze-ni w różnych dziedzinach foto-grafii, np. nagrodzona Pulitzerem fotoreporterka Martha Rial, foto-graf Magnum Eli Reed, czy po-dróżnik National Geographic Krist Bob.

GrAND PreSS PHOTO 2011Wystartowała 7. edycja Ogólno-polskiego Konkursu Fotografii Prasowej dla zawodowych foto-reporterów. Organizatorem jest miesięcznik „Press”. Zdjęcia będą oceniane w pięciu kategoriach: wydarzenia, ludzie, życie co-dzienne, sport, przyroda, a ter-min przesyłania zgłoszeń mija 1 kwietnia 2011 roku.

AGeNCJA reUTerSJak co miesiąc, na stronach jed-nej z największych agencji pra-sowych Reuters, w dziale “Pictu-res of the Month” pojawiła się ko-lejna porcja zdjęć z minionego miesiąca. Światowa agencja pra-sowa Reuters udostępniła gale-rię kilkudziesięciu najlepszych zdjęć wykonanych przez jej foto-reporterów w różnych miejscach świata, w styczniu 2011 roku. Wśród nich, także te z początku konfliktu w Egipcie i Tunezji.

KONKUrS DLA MIŁOŚNI-KóW PrZyrODy Rozpoczęła się kolejna edycja międzynarodowego konkursu fo-tograficznego Wildlife Photogra-pher of the Year. Organizatorem konkursu jest Muzeum Historii Naturalnej oraz BBC Wildlife Ma-gazine. Konkurs skierowany jest zarówno do amatorów, jak i pro-fesjonalistów. Na laureatów cze-ka pula nagród wartości ponad 24 tys. funtów brytyjskich. Ter-min zgłaszania prac mija 18 mar-ca 2011 roku.

opr. Ewelina Petryka

IS (not) to zagadkowa nazwa najnowszego projektu kolektywu fotograficznego Sputnik Photos. Adam Pańczuk, Agnieszka rayss, Michał Łuczak, rafał Milach oraz Jan Brykczyński wyruszają do Islandii, aby językiem współ-czesnej fotografii dokumentalnej opowiedzieć o wyspie i jej mieszkańcach. Pokonują setki kilometrów, prze-mierzając wyspę wzdłuż i wszerz. Opowiadają historie ludzi, którzy żyją w tym specyficznym klimacie.

Nie wiadomo, czy to jeszcze Euro-pa czy już Ameryka. Kraj wulkanów, wodospadów, gejzerów i elfów. Państwo, w którym ludzie nie mają nazwisk, a ciepłej wody jest tak dużo, że wykorzystuje się ją do pod-grzewania chodników i ulic. Miej-sce, gdzie życie toczy się własnym tempem. Państwo, w którym miesz-kańcy do dziś odczuwają negatyw-ne skutki kryzysu finansowego sprzed dwóch lat. Nasze wyobraże-nie o tej wyspie jest stereotypowe i budowane na bazie powierzchow-nych informacji medialnych, a prze-cież drugą największą co do wiel-kości grupą narodową po Islandczy-kach są tam Polacy.

Próby opowiedzenia o Islandii podjęli się członkowie kolektywu Sputnik Photos. Choć sami fotogra-fowie przyznają, że przed wyjaz-

dem niewiele wiedzieli o wyspie, ani też o życiu i problemach miesz-kańców tej dziwnej dla nas prze-strzeni. Co prawda Sputnik ma za sobą już dwa długoterminowe pro-jekty: „At the border”, dotyczący nielegalnych imigrantów w no-wych krajach Unii Europejskiej oraz „U”, opowiadający o współ-czesnej Ukrainie. Projekt islandz-ki przyjął trochę inną formę niż po-przednie realizacje.

Pięciu utalentowanych polskich fotografów dokumentalistów oraz pięciu islandzkich pisarzy/dzien-nikarzy połączonych w pary podró-żuje po wyspie w poszukiwaniu te-matów. Założeniem podstawowym było fotografowanie normalnego, codziennego życia mieszkańców i zdecydowane odrzucenie este-tycznego, pocztówkowego krajo-brazu wałkowanego przez foldery turystyczne.

Każdy z fotografów realizuje ma-teriał w inny, bardzo osobisty spo-sób. Dla Adama Pańczuka punktem wyjścia była pogańska tradycja i is-landzka mitologia. Interesowały go

historie przekazywane z pokolenia na pokolenie, a osoby pozujące do zdjęć wypytywał o wszelkie związ-ki z elfami. Agnieszka Rayss posta-nowiła spojrzeć na zbiorniki wod-ne, które od zawsze były wpisane w krajobraz wyspy. W specyficzny dla siebie sposób ukazuje relacje człowieka z wodą. Porusza zjawi-sko luksusowej turystyki.

Z uwagi na warunki panujące na wyspie, głównym działem rolnic-twa Islandii jest hodowla. Ten te-mat drąży Jan Brykczyński, fotogra-fując rodziny, w których zwierzęta traktowane są prawie na równi z ludźmi. Ostatni z fotografów, Rafał Milach, nie koncertuje się na jakiejś konkretnej sprawie. Interesuje go wszystko, każda osoba, każde miej-sce, każdy kąt. Zabiera ze sobą masę sprzętu fotograficznego, od pola-

roidu po wielki for-mat. Fotograficznie komentuje to, co spotyka.

Zrealizowane ese-je fotograficzne to z jednej strony opo-wieść o Islandii po-pr zez zaangażo - waną sztukę doku-mentu, a z drugiej poprzez współcze-sny język literatury islandzkiej. Polscy fotografowie patrzą na ten kraj z innej perspektywy niż to-warzyszący im pisa-rze/dziennikarze, dlatego fotografie i teksty to pewnego rodzaju konfronta-cja dwóch kultur, dwóch odmiennych spojrzeń i środków wyrazu, które wza-

jemnie się uzupełniają. Efektem owocnej współpracy

jest album pt. „IS (not)”, zawiera-jący ogromną ilość zdjęć wraz z tekstami. Sputnik planuje też cykl wystaw zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Będzie więc wiele oka-zji, aby zobaczyć zrealizowane ma-teriały.

Mirek Kaźmierczak

Szuk

asz

stan

cji,

nota

tek

prze

d se

sją?

Chc

esz

coś

sprz

edać

, kup

ić?

Dod

aj b

ezpł

atne

ogł

osze

nie

drob

ne n

a w

ww

.red

akcj

apdf

.pl

Projekt został zrealizowany dzięki wsparciu udzielonemu przez Islandię, Liechtenstein oraz Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechani-zmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz Norweskiego Mechanizmu Finansowego.

Wystawy projektu IS (not) od:16 lutego w Muzeum Narodowym w Gdańsku 8 kwietnia w Galerii B&B w Bielsko-Białej20 czerwca w Skwerze Fabryka Trzciny Art Center w Warszawie

reklama

fot.

Kry

stia

n S

zczę

sny

fot.

Agn

iesz

ka R

ayss

fot.

Ada

m P

ańcz

ukfo

t. J

an B

rykc

zyńs

ki

fot.

Raf

ał M

ilac

h

Maciek Nabrdalik z VII oraz Agnieszka rayss Adam Pań-czuk ze Sputnik Photos zostali laureatami amerykańskiego konkursu fotograficznego Pic-tures of the year International 2011. W europie to mniej zna-nykonkurs niż holenderski World Press Photo, jednak w środowisku zawodowych foto-reporterów bardziej ceniony ze względów artystycznych. Maciek Nabrdalik oraz Agnieszka rayss prowadzą za-jęcia w Akademii fotoreporta-żu (www.fotoreportaz.org.pl).Laureatom gratulujemy!

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Warsztat

11

Fotografia

10

Piękno skrzącego się śniegu, malow-niczej szadzi czy zjawiskowych so-pli lodu nie pozostawia nikogo obo-jętnym. Jednak zanim wybierzemy się w teren z zamiarem dokumento-wania tych zjawisk lub po prostu na narty czy snowboard, warto wie-dzieć, jak odpowiednio przygoto-wać się do pracy w takich warun-kach, aby nie zrobić krzywdy sobie ani ekwipunkowi fotograficznemu.

Pierwszym zagadnieniem jest od-powiednia odzież. Stara zasada ubierania się na cebulkę sprawdzi się w tym przypadku wyśmienicie. Fotograf musi nastawić się na wzmocnioną ochronę, ponieważ ro-biąc zdjęcia zatrzymujemy się, a statyka nie wpływa korzystnie na odczuwanie niskich temperatur. O ciepłych skarpetach, szaliku, czapce czy odpowiednich butach nie trzeba przypominać. Jednak warto zastanowić się nad bardzo przydatnymi udoskonaleniami, ro-dem ze sklepów dla miłośników górskich wypraw. Odpowiednia bielizna termoaktywna odprowa-dzi wilgoć na zewnątrz, a ciepło za-trzyma przy ciele. Dobry windstop-per powstrzyma przenikliwy wiatr, polar da dodatkowe ciepło, a kurt-ka z dużymi kieszeniami zabezpie-czy przed mokrym śniegiem i bez-piecznie ukryje drobne akcesoria.

Na liście niezbędnych rzeczy nie może zabraknąć także odpowied-nich rękawiczek. Najlepiej zaopa-trzyć się w dwie pary. Jedne grube, których będziemy używać normal-nie. Pod nimi schowana druga para, wykonana z cienkiego materiału, którą wykorzystamy przy obsłudze aparatu. Wybierając odpowiedni model, najlepiej zabrać ze sobą sprzęt, aby sprawdzić, które ręka-wiczki spełniają nasze oczekiwania przy obsłudze niewielkich przyci-sków i pokręteł. Warto zwrócić

uwagę na pewny uchwyt aparatu. Na rynku znajdziemy modele spe-cjalnie przystosowane dla fotogra-fów z różnymi udogodnieniami, np. zdejmowaną osłoną na palce czy ogumowaniami po wewnętrznej stronie dłoni. Oprócz miejsc z ak-cesoriami fotograficznymi, warto zajrzeć do sklepu myśliwskiego czy wędkarskiego, gdzie także znaj-dziemy rękawiczki do specjalnych zastosowań, które można z powo-dzeniem wykorzystać przy robie-niu zdjęć.

W znakomitej większości instruk-cji zastrzeżone jest, że aparat może pracować tylko do temperatury zero stopni Celsjusza. Czy oznacza to, że pozostaje nam utrwalanie wi-doków przez okno? Nic bardziej mylnego. Jest to tylko zabezpiecze-nie firm przed nadmierną liczbą re-klamacji. W niskich temperaturach elektronika może reagować z pew-nym opóźnieniem, ekran nie będzie wyświetlał informacji tak szybko, jak ma to miejsce przy dodatniej temperaturze ponadto może dojść do obniżenia kontrastu.

Jednym z największych proble-mów typowych dla tej pory roku jest niska wydajność źródeł zasilania. Wybierając się na mroźne fotogra-fowanie, należy liczbę potrzebnych akumulatorów pomnożyć przez dwa (w porównaniu z dodatnimi tempe-raturami). Szybkie rozładowanie ba-terii nie oznacza, że jest ona pusty. Można przywrócić jego właściwo-ści przez ogrzanie. Najlepiej trzy-mać zapasowe ogniwa pod kurtką blisko serca, co zapewni im odpo-wiednią ilość ciepła.

Mróz wpływa także niekorzystnie na plastikowe części, które stają się kruche. Ponadto szwankować może stabilizacja, autofocus czy zoom, ponieważ wszystkie smary we-wnątrz konstrukcji gęstnieją. Two-

rzywa kurczą się, każde na swój sposób, co sprawia, że konstrukcja będzie pracować inaczej niż przy dodatnich temperaturach.

Pracując w plenerze, warto zabrać małą torbę fotograficzną na rzep, co zaoszczędzi mocowania się z zim-nymi i małymi zamkami. Wiatr i śnieg mogą skutecznie utrudnić wymianę obiektywów, więc lepiej zdecydować się na jedno, w miarę uniwersalne szkło. Dla zabezpie-czenia przedniej soczewki warto na-kręcić filtr, który z powodzeniem możemy wycierać chusteczką higie-niczną, a na całość zamontować głębszą niż normalnie osłonę prze-ciwsłoneczną. Będziemy musieli zrezygnować z najszerszej wartości ogniskowej, ale za to uchronimy się przed skutkami opadów śniegu.

Zima fotografa

Jeźdźcy wolności

Niesprzyjające warunki pogodowe zawsze pociągały fotografujących, którzy upa-trują w nich dobry temat dla swoich prac. Niestety, niskie temperatury nigdy nie

były sprzymierzeńcami ludzi ani ich sprzętu.

W Stanach Zjednoczonych luty zwany jest „miesiącem czarnej historii”. Jest to czas refleksji nad równością i wolnością. W miesiącu tym przypomina się cierpienia jednej z amerykańskich grup społecznych, której długo nie przy-

znawano podstawowych praw. Chodzi o Afroamerykanów.

W przerwach między zdjęciami w żadnym wypadku nie chowajmy aparatu pod kurtkę, a tym bardziej nie wnośmy do ciepłych pomiesz-czeń. To zmiany temperatury są naj-bardziej szkodliwe dla aparatów w trakcie mrozów. Nastąpi wtedy kondensacja pary wodnej, która może poważnie uszkodzić wrażli-wą na wilgoć elektronikę oraz spo-wodować korozję elementów me-talowych i styków. Gdy wyniesie-my aparat z powrotem na zewnątrz, w miejsce wody pojawi się lód. Na domiar złego, w modelach z wbu-dowaną lampą błyskową w konden-satorze może zebrać się ładunek o wartości kilkuset woltów, co sta-nowi bezpośrednie zagrożenie dla nas samych.

Jak zatem wrócić z całym apara-tem do domu? Należy przygotować gruby, szczelny i suchy worek folio-wy, w który na koniec robienia zdjęć „łapiemy” zimne powietrze, na-stępnie wkładamy do niego aparat (z wyjętą baterią), szczelnie zawią-zujemy i chowamy do torby foto-graficznej. Po powrocie do ciepłe-go miejsca musimy poczekać kilka-

fot.

Kry

stia

n S

zczę

sny

dziesiąt minut, aby temperatury się wyrównały, po czym możemy bez-piecznie wyjąć sprzęt z worka. War-to odpowiednio wcześnie (jeszcze na mrozie) wyjąć kartę pamięci, aby od razu po wejściu do domu cieszyć się zgrywaniem zdjęć.

W gąszczu problemów z zabezpie-czeniem się przed zimnem, wilgo-cią, kurczeniem, zamarzaniem i pękaniem, można znaleźć też i światełko nadziei. Otóż niskie temperatury mają pozytywny wpływ na pracę matrycy, która wy-kazuje mniejszą skłonność do ge-nerowania szumów, co z pewnością „ociepli” nasze relacje z mrozem.

Stosując się do powyższych rad, znacznie zniwelujemy ryzyko uszkodzenia sprzętu, a jeżeli ktoś myśli o robieniu dużej liczby zdjęć w najbardziej skrajnych warunkach, warto aby zastanowił się nad kup-nem zaawansowanej lustrzanki z odpowiednimi zabezpieczeniami lub kompaktu przystosowanego do największych ekstremów.

Krystian Szczęsny

KrótkoNOOrNowy materiał Kadira van Lohu-izena, „Climate refugees“ zawi-tał na stronach NOOR Images. Kadir pokazuje na dwudziestu czterech czarno-białych foto-grafiach, wykonanych wyłącznie bardzo szerokim obiektywem, życie 60 tys. uchodźców, którzy schronili się przed cyklonem Aila w Bangladeszu (2009 r.) i wciąż nie mogą wrócić na swo-je ziemie.

VIIMarcus Bleasdale, Giulio Di Stur-co i Anastasia Taylor-Lind zna-leźli się w drugim etapie tego-rocznej edycji Sony World Photography Awards dla profe-sjonalistów. Wyniki konkursu będą publikowane 27 kwietnia 2011 r. Sony WPO jest obecnie jednym z najpopularniejszych konkursów wszystkich dziedzin fotografii.

PANOSOśmiu fotografów agencji Panos znalazło się w drugim etapie kon-kursu 2011 Sony World Photo-graphy Awards, trzech z nich jako finaliści. Robin Hammond zakwa-lifikował się jako jeden z finali-stów swoim materiałem „Rape as a Weapon of War” w kategorii ak-tualnych wydarzeń. Andrew McConnell jest finalistą fotogra-fii podróżniczej dzięki zdjęciom rybaków na rzece Kongo, a Adam Hilton znalazł się wśród finali-stów fotografii komercyjnej dzię-ki zdjęciom dla kampanii rekla-mowej Manfrotto.

Restrepo, film dokumentalny fo-tografa Tima Hetheringtona i Sebastiana Jungera o życiu ame-rykańskiej jednostki w Afgani-stanie, po wygranej na Sun- dance Film Festival został nomi-nowany do Oscara w kategorii filmów dokumentalnych. Film koncentruje się na przeżyciach Amerykanów oraz relacjach między nimi. Autorzy śledzili żołnierzy w Korengal Valley, tak zwanej Dolinie Śmierci i (brak kontynuacji)

Jan Banning zdobył trzecie miejsce w duńskim konkursie fotografii prasowej Zilveren Camera w kategorii kultura. Nagrodzony został nie tylko jego materiał o renowacji Rijk-smuseum w Amsterdamie. Se-ria portretów jego autorstwa (Comfort Women), która przed-stawia kobiety trzymane jako niewolnice seksualne przez ja-pońskie wojsko podczas dru-giej wojny światowej zdobyła pierwsze miejsce w kategorii portretów.

opr. Jan Grabek

Kiedy do amerykańskiej konstytu-cji wpisano prawo wyborcze dla czarnoskórych obywateli, Południe wprowadziło przymusowy test pi-semny, który trzeba było zdać przed oddaniem głosu. Dyskryminowało to głównie czarnych, którzy jako byli niewolnicy rzadko mieli szan-sę na edukację. Była to tylko jedna z reperkusji, które miały ograniczyć dopiero co uzyskaną możliwość partycypacji czarnoskórych obywa-teli w życiu politycznym. Zniesio-no ten test dopiero wiek później, w latach szeździesiątych zeszłego stulecia. Od tego czasu minęło do-piero 50 lat, a Stany Zjednoczone doczekały się pierwszego czarno-skórego prezydenta.

Bruce Davidson stworzył photo-cast, w którym udokumentował walkę o te uprawnienia i gwaran-cje dla jednostki.

Magnum in Motion zaprezentowa-ło pracę Davidsona wzbogaconą o ar-chiwalne nagrania audio i wideo z lat sześćdziesiątych, wraz ze ścieżką dźwiękową zawierającą przemyśle-nia autora na temat tego, co fotogra-fował. W efekcie jego pracy powstał zastanawiający photocast. Bruce zbierał materiał przez cztery lata po tym, jak przez przypadek znalazł się w autobusie z tak zwanymi Jeźdźca-mi Wolności, których cele i determi-nacja zaczęły go fascynować. Od tego buntu przeciwko doktrynie „se-perate but equal” zaczęła się jego przygoda. Autor opowiada poprzez

zdjęcia i komentarze o sytuacji w kra-ju, następnie o tym, jak pracował, co odczuwał w kluczowych momentach, aż pod koniec wprowadza wątek, któ-ry jest może jednym z najlepiej po-prowadzonych wątków konkluzji oglądanych w photocastach. Kilka razy kadry są zaskakująco wymow-ne. Inne ujęcia dokumentują wyda-rzenia tak niewiarygodne, że aż przy-gnębiające. „Time of Change” to jed-nym słowem emocjonalna podróż w całkiem nam bliskie jeszcze czasy, zdominowane przez problemy dla nas tak odległe.

Davidson może za często posłu-guje się tekstem w swoich fotogra-

fiach, z drugiej strony zdjęcia pla-katów i szyldów na drzwiach skle-pów są ważnym dokumentem historycznym. Mają też wartość in-formacyjną – zwłaszcza dla młod-szych odbiorców, dla których te na-kazy, zakazy i żądania bywają zu-pełnie niezrozumiałe. Na szczęście, poza tego typu zdjęciami photo-cast zawiera obrazy bardziej atrak-cyjne pod względem estetycznym oraz multimedia.

Dzieło Davidsona robi duże wra-żenie również dlatego, że zajmuje się wieloma różnymi aspektami przed-stawianego problemu. Widzimy ka-dry jak najbardziej codzienne i pięk-

ne, które oprawione w ramkę, nada-wałyby się nawet do powieszenia na ścianie. A zaraz potem widzimy prze-moc lub tłumy ludzi, zebranych, by zademonstrować swoją jedność. Zróżnicowane są te zdjęcia także pod względem formalnym – niektóre nie są zbyt wyrafinowane, biorąc pod uwagę choćby ich kompozycję – nie-mniej budują wypowiedź konse-kwentnie i w połączeniu prowadzą do kulminacji w ostatnich sekun-dach. Dzięki temu mamy wrażenie, że przekaz jest spójny. Informuje o pewnym zjawisku z punktu widze-nia autora. Nie ma wątpliwości co do tego, że każda próba udokumento-wania pewnych wydarzeń jest su-biektywna. Że jest rodzajem komen-tarza, nie czystej informacji, co w fil-mie i reportażu fotograficznym często nie jest takie jawne i może prowadzić do nadużyć. W dodatku rzadko kiedy photocast jest tak ja-sno poprowadzony od narracyjnego początku aż do konkluzji, jak w przy-padku „Time of Change”.

Ten esej jest dobrym przykładem na to, że photocast nawet jako doku-ment stanowi odrębną dziedzinę twórczości między filmem doku-mentalnym i fotografią. Choć zdję-cia może nie zawsze są powalające, jest to pełny i dopracowany mate-riał, w którym wszystko wydaje się pozostawać na swoim miejscu. Oczy-wiście, elementy tego multimedial-nego przekazu użyte oddzielnie nie byłyby nawet w połowie tak fascy-nujące. Stanowiąc całość, sprawiają wrażenie dzieła skończonego i skła-niają do zastanowienia. Dla fotore-portera oznacza to, że najważniejszy cel został osiągnięty.

www.inmotion.magnumphotos.com/essay/time-change

Jan Grabek

rekl

ama

Odpowiednie zabezpieczenie sprzętu pozwoli nam cieszyć się fotografowaniem pięknych zimowych widoków.

"Sit-in" - okupowanie miejsc mimo woli posiadaczy lokali - było akcją afroamerykanów przeciwko zakazu wejścia do kafejek, barów i restau-

racji, w których gościli biali. New York City. 1962. Black Americans.

Referendum o odłączenie południowego Sudanu i jego niepodległość. Sudan, Dolo Payam, Juba County, 9 stycznia 2011

51 nagród na World Press Photo to niezły wynik, nie wspominając już o setkach innych wyróżnień w naj-bardziej prestiżowych konkursach fotograficznych na świecie. Mowa o dorobku londyńskiej agencji Pa-nos Pictures, która w tym roku ob-chodzi 25 urodziny, a specjalizuje się w globalnych problemach spo-łecznych.

Panos nie jest tak legendarna jak Magnum, ani tak elitarna jak VII, mimo to zajmuje ważną pozycje w świecie fotoreporterskich agen-cji. Znana jest ze świeżego spoj-rzenia i chęci prezentowania ma-teriałów wykraczających poza to, co pokazywane jest we współcze-snych mediach. S łowo panos w starożytnym greckim oznaczało bekon. Jednak bardziej trafną in-terpretację słowa znajdziemy w Nepalu, gdzie panas oznacza lampę olejną, przy której ludzie spotykają się wieczorem i dysku-tują o ważnych sprawach. Ponad-to łaciński przedrostek „pan” ozna-cza „wszyscy” lub „uniwersalny”, co dobrze symbolizuje globalne zaangażowanie agencji. Fotore-

porterzy Panos koncentrują się na problemach, które dotykają ludzi w różnych zakątkach świata. Reali-zowane materiały nie są ilustracja prasową, ale raczej własną inter-pretacją tego, co widać dookoła. Zmuszają widza do głębszego za-stanowienia się nad jakąś kwestią i wyciagnięcia wniosków. Poczu-cie estetyki poszczególnych foto-grafów oraz umiejętność budowa-nia ciekawej narracji stoją na naj-wyższym poziomie. W materiałach widać duży wpływ fotografii typo-wo dokumentalnej, ale nie braku-je też efektownych, fotoreporter-skich klatek czy w mistrzowski sposób zarejestrowanych krajo-brazów. Jak na każdą dobrą agen-cje przystało, nie ogranicza się tyl-ko do fotografii. Członkowie reali-zują także fotokasty oraz inne formy multimedialnego przekazu. Ostatnia produkcja Tima Hethe-ringtona i Sebastiana Jungera pt. „Restrepo“ została nawet nomi-nowana do tegorocznych Oscarów w kategorii film dokumentalny.

Warto dodać, że w Panos Network zaangażowanych jest dwóch pol-

skich fotografów: Witold Krassow-ski oraz Piotr Małecki. Agencja otwarta jest na nowych członków i co 12 miesięcy organizuje nabór. W tym roku zgłoszenia można przesyłać do 1 marca, a wyniki zo-staną ogłoszone w kwietniu. Swo-ją kandydaturę może zgłosić każ-dy. Nieważne gdzie mieszkasz i skąd pochodzisz, ważne jest jak pracujesz i jakie są twoje zdjęcia. Adrian Evans, dyrektor Panos Pic-tures, zwraca uwagę na koniecz-

ność dokładnego przestudiowania tematu, którym się zajmiemy. Uwa-ża, że jest to kluczowy warunek do-brych fotografii. Słabe zdjęcia mogą być efektem tego, że za mało czytasz – dodaje.

Więcej o samej agencji, materia-łach, fotoreporterach i prowadzo-nym naborze na oficjalnej stronie Panos Pictures: www.panos.co.uk.

Mirek Kaźmierczak

Bekon wśród agencji

fot.

Bru

ce D

avid

son

/ M

AG

NU

M

fot.

Rob

ert H

amm

ond

/ PA

NO

S

Rubryka powstała we współpracy z agencją Ek Pictures, która jest przedstawicielem w Polsce agencji fotograficznych, takich jak m.in.: Magnum i Panos. Zdjęcia udostępniono dzięki życzliwości autorów i ich agencji.

Co

wyb

rać:

Ope

ra, t

eatr

czy

kin

o, a

moż

e ko

ncer

t? W

ejdź

na

ww

w.fa

cebo

ok.c

om/r

edak

cjaP

DF

zost

ań fa

nem

, wyg

ryw

aj b

ilety

i m

iej u

dany

wie

czór

!

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

fotoreportaż

1312

fotoreportaż

Noc w bibliotece

Po uzyskaniu zezwolenia na wejście z aparatem, przez dwie godziny do-kumentowałem jak przebiegała noc-na nauka. Niektórzy przychodzili grupami inni zaszywali się samotnie gdzieś głęboko między półkami. Trzeba było uważać żeby nie po-tknąć się o czyjeś buty albo nie za-plątać w kable od komputerowych ładowarek. Powtarzającymi się ele-mentami były stosy luźnych notatek, kolorowe flamastry i butelki z napo-jami energetycznym. W walce z cza-sem i wyczerpaniem psychofizycz-nym pomagały spotkania przy auto-matach z kawą. To tu można było usłyszeć słowa wsparcia oraz przy-jąć kolejną dawkę kofeiny. Patrząc jak brać studencka ciężko pracuje i inspiruje się wzajemnie w tym cięż-kim okresie, sam zabrałem się do na-uki. Aż o piątej rano ze wszystkich głośników zamiast komunikatu roz-legł się dziecięcy głos śpiewający piosenkę „Hej Miśki czas wstać”. Chwilę później na przystanku poja-wił się pierwszy autobus. Kolejną szansę spędzenia nocy w bibliotece będziemy mieli już w czerwcu.

fot. Piotr Czaplicki

Biblioteka Uniwersytecka wyszła na przeciw potrzebom studentów i po raz trzeci zorganizowała akcję pt. „BUW dla sów i nocnych marków”. Na tydzień przed sesją i w pierwszym tygodniu jej trwania można było korzystać z nie-zliczonej ilości książek, biurek, krzeseł oraz kawałka podłogi przez całą noc.

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Kolumna ZygmuntaWarsztat

O przyjemności obcowania z książkamiPodobno coraz mniej czytamy. Wydawcy gazet narzekają, że ludzie przestają sięgać po ich produkty. Nie jest to do końca prawda, bo jeśli zerknie się na statystyki wejść na strony internetowe tytułów prasowych, to nie jest ich wcale tak mało. Po prostu zmieniają się preferencje czytelników, którzy wybierają wygodniejsze dla siebie rozwiązania.

1514

Trochę gorzej jest z książkami. Pewnie i one któregoś dnia na do-bre zagoszczą w wirtualnej prze-strzeni. Ale dziś, gdy szkoła nie na-kłania do poznania ważnych tytu-łów, a do rozliczenia się z języka polskiego wystarczą skróty i stresz-czenia poezji i powieści, miłość do literatury słabnie w zastraszającym tempie.

Książki i przestrzenie nimi wypeł-nione to w potocznym rozumieniu „przechowalnie” kultury, tej wyso-kiej, mającej korzenie w epoce ta-bliczek z pismem klinowym i deli-katnych papirusów. Dzisiejsze za-drukowane kartki wydają się po-spolite, trochę nudzą uporządko-wanym wyglądem identycznych linijek następujących jedna pod drugą i wypełnionych drobnymi formami liter. Ale to tylko pozór, pewna zewnętrzność, nie dająca rzeczywistej wiedzy o tym, co te równe linijki naprawdę w sobie za-wierają. Wydawałoby się, że książ-ka to taki sam produkt jak tysiące innych – do wykorzystania i wyrzu-cenia, gdy pojawi się następny, nowszy. Kiedy zużyje się koszula, telefon komórkowy czy maszynka do golenia wyrzucamy je bez zbyt-niego sentymentu. Z książkami jest inaczej, mimo „zużycia” gromadzi-my je, wygospodarowując dla nich przestrzeń, by móc je zatrzymać i choć często wiemy, że nie sięgnie-my po nie nigdy więcej, zostawia-my je, bo a nuż kiedyś jednak znaj-dzie się wolna chwila. I tak nawet w małych mieszkaniach całe ścia-ny bywają zasłonięte półkami z książkami.

Większość książek to obiekty bar-dzo do siebie podobne i jako przed-mioty fizyczne mało atrakcyjne – mają podobne kształty i wymia-ry, a jak staną na półkach, to nawet najozdobniejsze okładki chowają się, dla oczu zostawiając nudne, wąskie grzbiety. Ta pospolitość przedmiotu z jednoczesną niepo-wszedniością zawartości czynią książki obiektami szczególnymi, a miejsca ich przechowywania czy-nią niemal świątyniami.

Jorge Luis Borges w swoim wy-jątkowym opowiadaniu „Bibliote-ka Babel” opisuje zbiornicę książek

jako wszechświat o własnym, we-wnętrznym i doskonałym porząd-ku. Biblioteki i książki zajmują nie tylko pisarzy. Książki, choć mało fo-togeniczne, wielokrotnie stawały się kuszącym tematem dla fotogra-fów. Ich obrazy to z jednej strony wizje zauroczenia rytuałem czyta-nia, z drugiej zaś przypomnienie, że wiele dzisiejszych publikacji dezaktualizuje się w chwilę po wy-daniu, czyniąc niektóre książki przedmiotami pozbawionymi ma-gicznego oddziaływania.

O bezbolesnej „chorobie” czyta-nia opowiadał André Ker tész (1894-1985) zdjęciami pokazany-mi na wystawie „Intymna przyjem-ność czytania” w warszawskiej Królikarni jesienią 2005 roku. Au-tor, jeden z czołowych twórców nurtu fotografii humanistycznej, za pomocą zdjęć wykonanych w la-tach 1912-1981, mówi o zaurocze-niu czytaniem, całkowitym zanu-rzeniu się w tekście i wyłączeniu z otaczającej doczesności. Zdjęcia powstałe w dobie przedinterneto-wej mają zdecydowanie historycz-ny charakter (choć wiele z nich mo-głoby powstać i dziś). Mówią, jak było, jak tekst przykuwał uwagę, jak chciało się patrzyć na litery i odczytywać opisane przy ich po-mocy historie. Dla czytających świat przestawał istnieć, każde do-stępne miejsce nadawało się do tego, aby zanurzyć się w świecie niepewnych przedstawień, a na-wet ułudy. Balkon, trawnik parko-wy, kulisy teatru, knajpiany stolik, kram na targowisku czy krawężnik bulwaru nadrzecznego są tak samo dobre jak wygodny domowy fotel czy rozłożysta sofa, by chłonąć za-drukowane kartki, nie zwracając uwagi na otoczenie. Kertesz opi-sał świat bardzo kameralny, pry-watny. Choć większość scen dzie-

je się w przestrzeni publicznej, dla bohaterów zdjęć w chwili czytania ona nie istnieje.

Całkiem inną materią zajęła się Candida Höfer. Tematem jej zdjęć jest biblioteka jako miejsce pełne ładu, mocy i wyrafinowanej uro-dy. Perfekcyjnie zrealizowane kadry (autorka pracuje kamerą wielkoformatową, pozwalającą za-pisać nawet najdrobniejsze szcze-góły i wyprostować perspektywę) ukazują najważniejsze światowe zbiornice książek. Są wielkie, pre-cyzyjnie zaplanowane i o orygi-nalnej architekturze. Są niczym wnętrza gotyckich katedr – mają pokazać majestat i nakłonić do po-kory tych, którzy do nich przyby-wają. Te biblioteki są, niczym u Borgesa, wszechświatem zawiera-jącym w sobie wszystko, co było, co jest i co będzie. Jakże mali je-steśmy wobec porządku i wiedzy zgromadzanej w bibliotekach! Nad poszczególnymi tomami w dość specyficzny sposób pochylili się Thomas Allen i Abelardo Morell. Allen sięgnął po książki sprzed półwiecza, zwykłe czytadła na wa-kacje, na dłuższy przejazd komu-nikacją miejską czy czekanie w ko-lejce na przyjęcie przez lekarza. Te książki to mieszanina romansu i kryminału, wyrazistych i dość jednoznacznych bohaterów, szyb-kiej narracji i zaskakujących zwro-tów akcji.

Allen, tworząc swoje fotograficz-ne inscenizacje, używa postaci wy-ciętych z okładek i obwolut ksią-żek i ożywia je przez budowanie zagadkowych sytuacji, w których kowboje, rabusie, supermeni czy lekarze spotykają kobiety miłe i piękne lub zawzięte i przewrot-ne, jak to w literaturze akcji. Zdję-cia trochę komiksowe, operujące skrótem i mocnymi, kolorowymi

plamami plastycznymi przypomi-nają reklamy agresywnie atakują-ce oczy. Zupełnie inną tematykę i inny sposób tworzenia zdjęć przy-jął Abelardo Morell. Też zajmuje się pojedynczymi książkami, ale o nie-co większym ciężarze gatunko-wym. Jego zdjęcia są czarno-białe, dość kontrastowe i tajemnicze. A książki to tomy osadzone w kul-turze od wieków. Zdjęcia Morella to rozważania nad możliwymi od-czytaniami tego, co stworzono przed nami i zaduma nad niejedno-znacznością tych odczytań. Każde pokolenie powinno czerpać z do-robku poprzedników, bo świat ist-nieje od niepamiętnych czasów i dziś jest sumą wspólnych do-świadczeń. Morell fotografuje mię-dzy innymi albumy z mistrzowski-mi rysunkami Piranesiego, obraza-mi Leonarda da Vinci, Caravaggia, El Greco, Bruegela czy Goyi. Ale fo-tografuje też słowniki, przewodni-ki i poradniki, wszystkie noszą pięt-no czasu i związane są z pojęciem wartości o nieprzemijającym cha-rakterze. Są propozycją sięgnięcia do źródeł, z których zawsze warto korzystać.

Nowsze przygody książek są te-matem zdjęć Liliany Gelman i Cary Barer. Gelman przez kilka lat miesz-kała w Izraelu i tam poznała książ-ki pisane w nieznanych jej językach i alfabetach. Zainspirowało ją to do zrobienia serii zdjęć mówiących o niedostępności wiedzy zamknię-tej za barierą języka. Trochę nawią-zuje swoimi pracami do myśli Jor-

ge Borgesa, że książki w bibliote-ce nie zawierają słów, dopóki ich się nie otworzy. Zdaniem Gelman, samo otwarcie książki to za mało, jeszcze trzeba umieć ją odczytać, inaczej będzie księgą tajemną. Cara Barer zajęła się zjawiskiem przemijania wielu współczesnych publikacji o książkowym charakte-rze. Sięga po nieaktualne książki telefoniczne, poradniki opisujące Windows 95, stare rozkłady jazdy pociągów i podobne tomy, do ni-czego już niepotrzebne. Tworzy z nich atrakcyjne wizualnie kompo-zycje niemające nic wspólnego z ich niedawnym przeznaczeniem. Żywot wielu produktów jest krót-ki. Szybko odchodzą one w zapo-mnienie, zamieniając się w bezwar-tościowe śmieci. Niektóre z nich powracają jednak na moment jako rekwizyty służące Carze Barer do tworzenia interesujących fotogra-fii. Wszystkie opisane prace są na-wiązaniem do „Biblioteki Babel” Borgesa, bo to właśnie biblioteka pozostaje ciągle skarbnicą wiedzy prawdziwej. Czy napór wirtualnych mediów uczyni z niej muzeum, czy też pozostanie ona wiecznym punktem odniesienia gromadzą-cym sumę ludzkich doświadczeń wszystkich pokoleń?

Andrzej Zygmuntowicz

Candida Hofer - z cyklu Biblioteki 151

André Kertész - On Reading, Latin Quarter, Paris, 1926

Cara Barer z serii Book Story (Found Reference)

reklama

Pub

likac

ja z

djęć

ma

char

akte

r ed

ukac

yjny

Rosnące zapotrzebowanie na fotografię dokumentującą najważniejszy dzień w ży-ciu dwojga zakochanych osób sprawia, że na rynku pojawia się specjalistyczna lite-ratura na ten temat.

Do tej pory księgarnie nie oferowały właściwie nic osobom pragnącym zgłębić wiedzę z tej dzie-dziny. Jedynym wyjściem było sprowadzenie obco-języcznych pozycji z za-granicznych sklepów internetowych. Na szczę-ście wydawnictwo Ga-laktyka zatroszczyło się w końcu także o polskie-go czytelnika i w sprze-daży pojawiła się „Foto-grafia ślubna w prakty-c e ” a u t o r s t w a B i l l a Hur tera . Tym samym usuwa ona w cień „Fotografię ślubną” Paw-ła Wójcika z 2007 roku, która dzisiaj moc-no trąci myszką.

Książka jest zbiorem stu praktycznych po-rad przekrojowo ujmujących zagadnienie tej specyficznej gałęzi fotografii. Meandry teoretyczne są tu ograniczone do niezbęd-nego minimum. Na 128 stronach kredowe-go papieru zamieszczono ponadto prace czterdziestu pięciu fotografów z całego świata. Mogą one stanowić znakomitą in-

Fotografowanie nocą oraz przy słabym świetle wielu posiada-czom aparatów fotograficznych wydaje się zbyt trudne. Do tego stopnia , że po kilku nieudanych próbach poddają się. Nie powinni. Kiepskie warun-ki oświetleniowe nie stanowią większej przeszkody dla uchwycenia pożądanego obiektu, a nawet mogą dodać mu specyficznego uroku. Prze-konuje o tym Tony Worobiec, autor książki „Fotografia nocna i przy słabym świetle”.

Fotografowanie nocą to odrębny kierunek w fotografii, wymagający zarówno innego po-dejścia, umiejętności, jak i warsztatu, od-miennego od „fotografii dziennej”. „Potrzeb-ny sprzęt” oraz „Techniki fotografowania” to dwa pierwsze rozdziały, w których Tony Wo-robiec przybliża funkcje aparatów cyfro-wych, m.in. tryby ekspozycji, pomiaru świa-tła, zakres czułości ISO, balans bieli, i poda-je gotowe wartości, jakie należy ustawić w aparacie dla uzyskania znakomitych ujęć, np. mgły. Omawia też dodatkowe, niezwykle ważne elementy, takie jak obiektywy i ich osłony, statywy, filtry. Radzi, jak umiejętnie

wykorzystywać ich możliwości dla uzyska-nia satysfakcjonujących efektów.

W dalszych rozdziałach autor przekazu-je cenne wskazówki dotyczące fotografo-wania o konkretnej porze dnia (o wscho-dzie i zachodzie słońca, o brzasku), przy różnych warunkach pogodowych (podczas deszczu, burzy, przy zamgleniu i niskich temperaturach), oświetleniowych oraz w różnych miejscach (w mieście i na otwar-tej przestrzeni). Ostatni rozdział poświę-cony jest postprodukcji, w którym ukaza-ne zostają jeszcze większe możliwości ro-bienia zdjęć w trudnych warunkach.

Książka zawiera wiele fotografii ilustru-jących omawiane zagadnienia, wzbogaco-nych o informacje podające lokalizację fo-tografowanych obiektów, rodzaj aparatu, z którego zdjęcia zostały wykonane oraz ustawienia, jakich użył autor.

Książka przeznaczona jest zarówno dla osób już próbujących fotografować w nocy, którym pomoże rozwiązać problemy, z ja-kimi się zetknęli, jak i dla początkujących, dla których może stanowić inspirację i za-chęcić do eksperymentowania.

„Fotografia nocna i przy słabym świetle”Tony WorobiecWydawnictwo: Galaktyka, 2010

Monika Kiepiel

spirację, jakiej każdy fotograf ślubny potrze-buje w swej pracy.

Niestety, publikacja nie jest pozbawiona wad. Nie do końca trafne jest tłumaczenie

tytułu, który w oryginale brzmi „100 Techniques for Professional Wedding Pho-tographers”. Niektórym może przeszkadzać mocno amerykański styl książki. Wiele lamp oświetlających całą salę weselną, asysten-ci czy reżyserowanie przez fotografa całej uroczysto-ści nie zawsze znajdą prze-łożenie na polski realia. Brakuje też porad mówią-cych jak odpowiednio do-pracować relacje z kame-rzystą, który pracuje rów-nolegle z nami.

Pozycję zdecydowanie polecamy początkującym fotografom ślub-nym i tym średniozaawansowanym, choć wie-lu zawodowców znajdzie tu kilka smaczków dla siebie (o inspiracji nie wspominając).

„Fotografia ślubna w praktyce” Bill Hurter Wydawnictwo Galaktyka, 2010

Krystian Szczęsny

Gdy braknie światła Porady ślubne

Co

wyb

rać:

Ope

ra, t

eatr

czy

kin

o, a

moż

e ko

ncer

t? W

ejdź

na

ww

w.fa

cebo

ok.c

om/r

edak

cjaP

DF

zost

ań fa

nem

, wyg

ryw

aj b

ilety

i m

iej u

dany

wie

czór

!

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl www.facebook.com/redakcjaPDF PDF miesięcznik studencki – luty 2011

Case study

17

Koncepcja stworzenia teatru, który rozmawia z widzami, nie jest nowym pomysłem, ale dzięki Facebookowi staje się możliwa do zrealizowania, i to na szeroką skalę. Teatr 6. Piętro udowadnia, że sztuka wysoka potrafi iść z duchem czasu.

16

Gdy w ubiegłym roku w Warszawie pojawił się kolejny teatr, wielu pa-trzyło na to przedsięwzięcie bar-dzo sceptycznie. Liczba teatrów w stolicy zdawała się znacznie prze-wyższać zainteresowanie. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że projekt Mi-chała Żebrowskiego i Eugeniusza Koriny to był strzał w dziesiątkę. Mimo że od premiery sztandarowej sztuki Teatru 6. Piętro „Zagraj to jeszcze raz, Sam”, minęło kilkana-ście miesięcy, widownia za każdym razem jest wypełniona po brzegi. Na czym polega ten fenomen?

Występują: social media– Jeszcze do niedawna Facebook i ogólnie mówiąc, social media, były dla mnie tajemnicą. Agencja The Next Step przekonała mnie, że jest to słuszny kierunek działania i za-razem miejsce, gdzie znajduje się nasza grupa docelowa – powiedział w lutym zeszłego roku Michał Że-browski, twórca Teatru 6. Piętro.

Głównym założeniem było to, że zdaniem autorów projektu dawna bohema została w epoce web 2.0 zastąpiona przez cyberbohemę. W związku z tym głównym kana-łem komunikacji stają się tzw. nowe media, przede wszystkim serwisy społecznościowe, np. Facebook. – Jest to pierwszy w Polsce projekt, który świat teatru przeniósł do rze-czywistości wirtualnej w tak spraw-ny sposób – mówi Marcin Brzosto-wicz z The Next Step.

Widzowie w roli głównej Sekretem sukcesu komunikacji była między innymi zgrana współ-praca ludzi zaangażowanych w kampanię. – Wraz z przedstawi-cielami Teatru 6. Piętro tworzyli-śmy kontent, którym zespół The

Teatr w czasach cyberbohemyNext Step zasilał stworzone na po-trzeby kampanii platformy w ser-wisach społecznościowych. Na-stępnie optymalizowaliśmy wpisy pod kątem najbardziej popular-nych tekstów – tłumaczy Marcin Brzostowicz. Komunikacja bazują-ca na bezpośrednim kontakcie z pu-blicznością była jednocześnie oparta na emocjach, a przez to spójna z linią programową teatru, która zakładała, że widzów należy „prowokować, bawić, wzruszać”. Widzowie zostali zaangażowani na przykład do wystawiania ocen w trakcie spektaklu poprzez aplika-cję Facebook Mobile. W ten sposób Teatr 6. Piętro stał się Teatrem 2.0. – Z wielką przyjemnością myślę o tej współpracy, ponieważ ładu-nek emocjonalny samego przed-sięwzięcia, jakim jest Teatr 6. Pię-tro, jest duży i jest to bardzo pozy-tywna energia – dodaje Marcin Brzostowicz.

Facebook na pierwszym planie W wyniku działań na Facebooku zbudowano bardzo reaktywną gru-pę fanów. Każdy wpis pochodzący od moderatorów jest gorąco ko-mentowany. Na tablicy Teatru 6. Piętro pojawiają się także orga-niczne wpisy zadowolonych fanów. Ponadto organizowane są liczne konkursy mające na celu dystrybu-cję biletów i programów teatral-nych z autografami. Każda dopaso-wana kontekstowo aktywność na fanpage’u za każdym razem prze-kładała się na wzrost społeczności i pozytywne komentarze od fanów. Innym obszarem działania było swoiste biuro obsługi klienta te-atru, czyli zgłaszanie wszystkich problemów na Facebooku: od re-

zerwacji biletów po reklamacje. – Zdarzały się zarówno entuzja-styczne opinie, jak i skargi nieza-dowolonych klientów, których staraliśmy się poprzez rzetelną in-formację trochę udobruchać – ko-mentuje Marcin Brzostowicz. – Na-szym zadaniem było ewentualne porażki teatru przekuwać na suk-ces komunikacyjny – dodaje.

Owacja na stojącoPlatformy social media doskonale pozycjonują się w wyszukiwarce Google, dzięki czemu po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „Teatr 6. Pię-tro”, trafność jest bardzo wysoka. Oprócz fanpage'u na Facebooku, którego społeczność liczy ok. 7500 osób i rośnie w tempie ok. 20 osób dziennie, teatr doczekał się kana-łu na YouTube, profilu na Flickrze, Twitterze oraz bloga. Na Flickrze stworzono bazę zdjęciową dla te-atru. 550 opisanych fotografii zali-czyło ponad 35 tysięcy wyświe-tleń. Konto na Youtube pełniące rolę platformy wideo zawiera 32 filmy obejrzane ponad 130 tysię-cy razy. Dla harduserów internetu powstał Twitter, będący platformą wizerunkowo-informacyjną – pro-fil posiada ponad 400 osób śledzą-cych tweety. Klamrą spinającą te wszystkie działania jest blog, za-wierający pluginy Facebooka oraz Twittera, umożliwiający komunika-cję z widzami, którzy nie mają kon-ta w serwisach społecznościowych. Poziom wejść na stronę utrzymuje się na poziomie 200 dziennie. Te dane mówią same za siebie – kam-pania odniosła sukces, za co zosta-ła nominowana do konkursu Zło-tych Spinaczy w kategorii PR onli-ne. Należy zaznaczyć, że nie były prowadzone żadne dodatkowe

Szuk

asz

stan

cji,

nota

tek

prze

d se

sją?

Chc

esz

coś

sprz

edać

, kup

ić?

Dod

aj b

ezpł

atne

ogł

osze

nie

drob

ne n

a w

ww

.red

akcj

apdf

.pl

działania o charakterze reklamo-wym. - Jestem bardzo zadowolony z tego, że tak duża społeczność, jaka utworzyła się na Facebooku, nie była wspomagana żadnymi działaniami mediowymi – mówi Marcin Brzostowicz. – Mieliśmy bardzo mały budżet i całą komuni-kację oparliśmy na typowych word

of mouth. Mimo to udało nam się w sposób organiczny zbudować dużą popularność przedsięwzięcia – dodaje z dumą.

Magdalena Grzymkowska

reklamareklama

Na świecie

WyZWANIA W SIeCI NA 2011 rOKJak wynika z raportu firmy Millward Brown SMG/KRC „Top 11 Digital Predictions for 2011”, w tym roku bę-dziemy obserwować dalsze przesuwanie się mediów społecznościowych zarów-no w stronę sieci otwartych, jak i sieci ekskluzywnych, z dostępem dla wybranych użytkowników. Specjaliści kreujący wizerunki marek będą musieli podjąć decyzję, czy w swoich działaniach zastosują jed-nolity przekaz, czy też sprofilują go na poszczególne grupy. Co wię-cej, znaczny rozwój urządzeń mobilnych pozwoli na jeszcze większe wykorzystanie potencjału internetu i dotarcie do kluczowych grup docelowych z bezpośrednim komunikatem. Dodatkowym narzędziem w rękach specjalistów ma być już prężnie rozwijająca się usługa geo-lokalizacji, która daje klientom możliwość otrzymywania okazyjnych zniżek i promocji.

Źródło: millwardbrown.com

SOCIAL MeDIA MOTOreM PrZeWrOTUOstatnie wydarzenia w Egipcie udowodniły, jak dużą siłę oddziały-wania mają nowe media na kształtowanie sytu-acji w kraju oraz opinii jego mieszkańców. „Me-dia obywatelskie trium-fują, klasyczne nato-miast usunęły się w cień” - pisze egipski blo-ger Tarek Amr. Serwisy społecznościowe stały się kluczowym narzę-dziem w komunikacji demonstrantów, wypie-rając tym samym kla-syczne media, które w ogóle nie podjęły te-

matu protestów. W efekcie władze w Egipcie postanowiły odciąć dostęp mieszkańców do internetu, jednakże, jak podaje autor, te działania oka-zały się nieskuteczne. W mediach społecznościowych w dalszym ciągu pojawiały się newsy, wideo i zdjęcia z komentarzami na temat sytuacji w Kairze, a także w innych miastach. Ponadto Google ułatwiło korzysta-nie z usługi voice-to-Twitter dla internatów w Egipcie, przesyłających informacje jako dziennikarze obywatelscy.

Źródło: globalvoicesonline.org

POLSKIe MIASTA NA LIŚCIe „NeW yOrK TIMeSA”Sopot i Gdańsk zajęły 17 miej-sce w rankingu 41 miast, które warto odwiedzić w 2011 roku według prestiżowego dziennika „The New York Times“. Na czele zestawienia znalazła się połu-dniowoamerykańska stolica San-tiago de Chile, którą wyróżnio-no za szybką odbudowę po trzę-sieniu ziemi w lutym 2010 roku. Miasto nie tylko odzyskało daw-ny wygląd, ale także zainwesto-

wało w rozwój infrastruktury - powstawały nowe, nowoczesne muzea, ekskluzywne restauracje i hotele. Sopot i Gdańsk zwróciły uwagę re-daktorów „New York Timesa“ przede wszystkim dzięki klubowej at-mosferze deptaka, willom w eleganckim stylu fin-de-siécle, pięknym hotelom i najdłuższym na Bałtyku molo. Ponadto doceniono przygo-towania miast do Euro 2012, a tym samym większego napływu tury-stów (powstawanie nowych hoteli i renowację Opery Leśnej). Na wy-sokich miejscach w rankingu znalazły się również wyspy San Juan (USA), wyspa Koh Samui (Tajlandia), Islandia oraz Mediolan.

Źródło: travel.nytimes.com

TWITTer NArZęDZIeM MANIPULACJI Znany amerykański raper 50 Cent za pomocą wpisów umiesz-czanych na Twitterze niemal o 300 procent podbił wartość ak-cji nierentownej spółki H&H Im-port, w której posiada udziały. Muzyk na swoim koncie zachę-cał użytkowników portalu spo-łecznościowego do zakupu akcji spółki słowami „ta spółka to nie żart, wchodź w to bez zwłoki” i obiecywał nawet podwójny zysk z inwestycji. W efekcie cena za akcję H&H Imports wzrosła z 10 do 39 centów, natomiast 50 Cent posiadający 30 mln akcji, zarobił prawie 9 mln dolarów. Działaniami rapera zaintereso-wała się amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC). Gdy sprawę nagłośniły me-dia, w obawie przed konsekwen-cjami muzyk skasował wszystkie wpisy i umieścił komunikat „H&H Imports to odpowiednia inwe-stycja dla mnie, ale dla was może być dobra lub nie. Odróbcie swo-ją pracę domową”.

Źródło: www.rp.pl

IZrAeL INWeSTUJe W WIZerUNeKRząd Izraela chce zmieniać wize-runek kraju poprzez działania PR-owe w Europie, na które rocznie planuje wydać 3,2 mln dolarów. Jak czytamy na portalu ynetnews.com, Izrael nie chce być dłużej po-strzegany jedynie przez pryzmat konfliktu z Palestyńczykami, ale jako nowoczesne państwo z bo-gatą i rozwijającą się gospodarką. Kampania wizerunkowa ma odbyć się w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Hiszpanii, Ho-landii, Czechach i krajach skandy-nawskich. Wszystkie europejskie ambasady Izraela zostały zobligo-wane do skontaktowania się z trzema wybranymi agencjami z każdego kraju i wyłonienia wyko-nawcy projektu. Problem ze zna-lezieniem odpowiedniej agencji PR mogą mieć dyplomaci z Nor-wegii. Pięć największych agencji PR-owskich w tym kraju już zade-klarowało, że nie będzie się ubie-gać o ten kontrakt, gdyż projekt jest „zbyt kontrowersyjny”.

Źródło: www.ynetnews.com

opr. Roksana Gowin

reklama

reklamaJednym z aktorów w Teatrze 6. Piętro jest Kuba Wojewódzki

PDF miesięcznik studencki – luty 2011 www.redakcjapdf.pl

Na świecie

18

KULTURA_SCENA

19

R oz t a ń -c zony Poznań –

Pod koniec lutego odbę-dzie się IV Festiwal Atelier Pol-

sk iego Tea tr u Tań ca . O pró c z najnowszych produkcji PTT: „Niena-

sycenie”, „The Outline” i „Secondhand” zobaczymy świetnie oceniane przez kry-tyków „Przelotnie” Śląskiego Teatru Tańca. Jednak chyba najciekawszą po-zycją całego festiwalu jest Coaching Projekt (YES!) - międzykulturowe warsztaty tańca zakończone impro-wizowanym pokazem. Dla widzów też się coś znajdzie – obiecujące Jam Session Improvisation wraz z tancerzami...

Nie ma jednak co załamywać rąk – powiedzą niektórzy – możemy zawsze koprodukować. Mamy otwarte drzwi - w końcu nasze przedstawienia już dawno zdoby-ły uznanie widzów na całym świe-cie. Ostatnie spektakle Grzegorza Jarzyny, czyli „Między nami dobrze jest” na podstawie tekstu Doroty Masłowskiej oraz „T.E.O.R.E.M.A.T.”, będący inscenizacją jednego z naj-wspanialszych arcydzieł kinema-tografii, dopiero wracają z dłu- giego tournée po świecie – od Hel-sinek przez Belgrad po sceny bry-tyjskie. Podobnie przedstawienia innych polskich twórców nieustan-nie wędrują po międzynarodo-wych festiwalach. Przykładów jest całe mnóstwo – ostatni to „Oczysz-czeni” w reżyserii Krzysztofa War-likowskiego, „Persona. Marilyn” Krystiana Lupy oraz „Samotność pól bawełnianych” w reż. Radosła-wa Rychcika – w styczniu można było je zobaczyć na chilijskim fe-stiwalu teatralnym Santiago a Mil. Nie wszystkie spektakle są jednak

wychwytywane przez zachodnich krytyków i dyrektorów świato-wych festiwali.

Teatry prowincjonalneJacek Sieradzki, redaktor naczelny miesięcznika teatralnego „Dialog”, w rocznym podsumowaniu pol-skiej kultury nagrodę za najlepszy spektakl przyznał Teatrowi Drama-tycznemu im. Jerzego Szaniaw-skiego w Wałbrzychu. W uzasad-nieniu wskazał na odwagę w po-szukiwaniach oraz energetyczność tej być może najbardziej obecnie radykalnej sceny w kraju. Właśnie stamtąd pochodzi wyróżniony Grand Prix na grudniowym festi-walu teatralnym Boska Komedia spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”. Za ten oraz kilka innych niezwykle wyra-zistych przedstawień artyści otrzy-mali w tym roku Paszporty „Poli-tyki”. Kluczowe nagrody na kra-kowskiej Boskiej Komedii (za reżyserię i scenografię) otrzyma-

ła także „Odyseja” w reżyserii dwudziestosiedmioletniego Krzy- sztofa Garbaczewskiego. Przedsta-wienie powstało w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Rów-nież wspomniany spektakl Rado-sława Rychcika pochodzi z „pro-wincji” – tj. z Kielc. „Samotność pól bawełnianych” należy jednak do niewielu tak spektakularnych suk-cesów odniesionych przez mło-dych twórców zagranicą. Dlacze-go? Bo teatry poza głównymi ośrodkami, takimi jak Warszawa czy Kraków, nie mają funduszy, aby wyjść „na zewnątrz”. Szansą pozo-stają festiwale, jak wspomniana Boska Komedia czy Warszawskie Spotkania Teatralne.

Upadek mitu teatrów prywatnychWiększość scen założonych przez osoby prywatne dość bezczelnie skupia się na zarabianiu pieniędzy, forsując teatr buffo. Nadzieją,

mimo początkowej nieufności, wy-dawał się Teatr Imka utworzony przez znanego wszem i wobec To-masza Karolaka. Dość szybko oka-zało się jednak, że ambitny reper-tuar realizowany przez uznanych artystów na podstawie znakomi-tych tekstów (najlepszy przykład stanowią „Sprzedawcy gumek” na podstawie Hanocha Levina) nie za-pewnia sukcesu. A kiedy finansuje się teatr z własnej kieszeni, jakoś trzeba go utrzymać – przecież na-wet wielkim gwiazdom kończą się kiedyś oszczędności.

Koprodukcja = kompromis?Zwykle głośnym echem wśród krytyki rozchodzą się spektakle współtworzone przez polskie i za-graniczne teatry - wyspecjalizował się w tym Nowy Teatr, czyli Krzysz-tof Warlikowski, który ostatnie dwa pokazywane w kraju przedsta-wienia („Tramwaj” i „Koniec”) zre-alizował we współpracy ze scena-mi francuskimi. Dzięki zasto- sowaniu tego systemu inscenizacje Warlikowskiego są od strony tech-nicznej niemalże doskonałe – cze-

www.ksiazeizebrak.pl

Koprodukowaç, abywyprodukowaçgo nie można powiedzieć o nisko-budżetowych z przymusu spekta-klach teatrów prowincjonalnych, w których tkwi co najmniej równie potężny potencjał twórczy.Podczas rozdania Paszportów „Po-lityki” Paweł Demirski powiedział, że „teraz polscy twórcy będą robić swoje za swoje lub za pieniądze od sponsorów, a nie z dofinansowań z ministerstwa”. A bez pieniędzy nawet największe talenty mogą pozostać niezauważone - na Za-chodzie budżety spektakli uzdol-nionych twórców, np. Romeo Ca-stellucciego, sięgają kilkuset tysię-cy euro.

Pojawia się jednak jeszcze inny problem: największe polskie sce-ny dysponują pokaźnymi fundu-szami, ale wciąż brak im odwagi, żeby regularnie angażować mło-dych twórców. Na szczęście przy-kłady Klaty, Kleczewskiej czy Wy-sockiej zapowiadają coraz śmiel-sze zmiany. Teatr nie może się przecież dziać nigdzie.

Szczepan Orłowski

reklama

rekl

ama

reklama

Podczas odbierania Paszportów „Polityki” Monika Strzępka i Paweł Demirski wypowie-dzieli kilka gorzkich słów na temat tworzenia spektakli na polskich scenach. Sytuacja jest kiepska, a nadzieja na poprawę, którą był projekt 1% na Kulturę, upada.

„Odyseja”, reż. Krzysztof Garbaczewski

Zapraszamy na lutowe premiery te-atralne! Osiemnastego lutego w Teatrze Narodowym odbyła się prapremiera „Lenz” w reż. Barbary Wysockiej na podstawie tekstu Georga Büchnera. Tego samego dnia w Nowym Wspaniałym Świecie można było zobaczyć premie-rę wyreżyserowanego we współpracy z Teatrem Dra-matycznym w Warszawie przez Małgorzatę Głuchow-ską „Córeczek” na podstawie wielu autorów – od Nał-kowskiej po Baudelaire’a. 25 lutego w w Teatrze Col-legium Nobilium po raz pier wsz y zostanie zaprezentowany wyreżyserowany przez Pawła

Passiniego spektakl „Yerma”. Zachęcamy też do odwiedzania wałbrzyskiego Teatru Drama-

tycznego, gdzie w lutym odbędzie się premiera „Sorry Winnetou” Jana

Czaplińskiego.

fot.

Bar

tłom

iej S

owa

Rynek gier komputerowych jest jednym z najdynamiczniej rozwijających się segmentów światowej gospodarki. W USA przemysł gier komputerowych znacznie przew yższa pod względem zysków branżę fil-mową. W Polsce w zeszłym roku jego wartość przekroczy-ła miliard złotych, a tempo roz-woju szacowane jest na 20% rocznie. Dziesięć lat temu fir-

ma Samsung Electronics zde-cydowała się zaangażować w cyberkulturę, inicjując po-wstanie World Cyber Games – największego i najbardziej prestiżowego teleturnieju gier elektronicznych na świecie. Dotychczas rozgrywki WCG w Polsce, choć z roku na rok umacniały swoją pozycję, skie-rowane były głównie do same-go środowiska graczy. W 2010 roku zdecydowano się prze-kształcić formułę wydarzenia w event wywołujący dyskusję o znaczeniu i kondycji cyber-kultury w Polsce.

Głównym celem imprezy było wzbudzenie zaintereso-wania tematem e -spor tu w kontekście społeczno-kul-turalnym. Organizatorom oraz sponsorowi głównemu zależa-ło na budowie zainteresowa-nia zagadnieniami nowych technologii oraz sukcesami pol sk ich reprezentantów w międzynarodowych roz-grywkach WCG. Istotne było również wywołanie dyskusji w mediach na temat społecznej roli gier elektronicznych jako rozrywki pozytywnie wpływa-jącej na kreatywność, umiejęt-ność współdziałania, zainte- resowanie nowymi technolo-

World Cyber Games – święto polskich gierWorld Cyber Games to globalna impreza zainicjowana w 2000 roku przez Samsung electronics – głównego sponsora wydarzenia w Polsce i na świecie. Samsung zaan-gażowany jest w rozwój infrastruktury technologicznej, ale przejawia też troskę o najmłodsze pokolenie rozwiązań teleinformatycznych. W 2010 roku odbyła się dziesiąta edycja imprezy. Za jej organizację odpowiadała agencja euro rSCG 4D, a kompleksowe działania komunikacyjne zapewniła agencja euro rSCG Sensors.

giami oraz strategiczne myślenie u dzieci i młodzieży.

Działania związane z WCG pro-wadzone były na dwóch płaszczy-znach. Z jednej strony komunika-cja wokół eventu nastawiona była na wzmocnienie samej marki WCG, pozyskanie partnerów i sponsorów oraz patronów medialnych. Z dru-giej strony odwołując się do WCG, agencja miała wywołać publiczną dyskusję na temat wpływu cyber-

kultury na społeczeństwo.W pierwszym etapie działań

agencja podjęła rozmowy z poten-cjalnymi partnerami wydarzenia. W efekcie, oprócz sponsora głów-nego znalazły się wśród nich Cropp Town, Xbox 360, NTT System, Ra-zer oraz Multikino. Patronat me-dialny nad wydarzeniem objęła Wirtualna Polska, a od strony tech-nicznej projekt wsparła spółka He-adshot Media. W ramach promocji wydarzenia agencja prowadziła bieżące działania media relations i nawiązała współpracę z dzienni-karzami z mediów ogólnoinforma-cyjnych, społecznych, kultural-nych, e-sportowych i techno- logicznych. Prócz regularnej dys-trybucji informacji prasowych, zor-ganizowano konferencję prasową on-line. Ponieważ grupa docelowa WCG jest społecznością aktywnie funkcjonującą w cyberprzestrzeni, agencja zainicjowała również sze-reg działań w internecie. Aktywne i reaktywne działania podejmowa-ne były na platformach Facebook.com, Headshot.pl oraz wcg.sam-sung.pl.

Kulminacyjnym momentem pro-jektu był finał WCG 2010 Polska, który odbył się 22 sierpnia 2010 roku w warszawskim Multikinie Zło-te Tarasy i prowadził do wyłonienia narodowej reprezentacji Polski w

e-sporcie, która pojechała na Wiel-ki Finał WCG 2010 do Los Angeles. Imprezę poprowadzili Marcin Pro-kop z Adrianem Kostrzębskim – po-pularnym w Polsce komentatorem sportowym. Osią programu stały się rozgrywki najlepszych graczy w Polsce, którzy wyłonieni zostali podczas eliminacji on-line, prze-prowadzonych w ramach pięciu gier turnieju. W efekcie na koniec dnia udało się wyłonić dziewięciooso-

bową drużynę narodową, która w Los Angeles walczyła o tytuł mi-strza świata.

W ciągu dwóch miesięcy projek-tu w mediach pojawiło się ponad 350 materiałów dotyczących WCG. Ogólnopolski finał w Multikinie od-wiedziło ponad 70 dziennikarzy i blogerów zajmujących się tema-tyką e-sportu oraz 20 dziennikarzy z mediów ogólnoinformacyjnych. Zapowiedź i relacja z imprezy po-jawiła się w stacjach radiowych, programach telewizyjnych, serwi-sach internetowych, portalach po-święconych rynkowi gier elektro-nicznych. O wydarzeniu napisały wszystkie dzienniki ogólnopolskie oraz tygodniki. Ogromną popular-nością cieszył się również fanpage WCG Polska na Facebooku, który stał się narzędziem codziennej ko-munikacji organizatorów z uczest-nikami imprezy oraz fanami cyber-przestrzeni w całej Polsce. Kampa-nia „WCG 2010” została również finalistą prestiżowego konkursu PR – Złote Spinacze 2010.

Anna NawrockaAccount [email protected]

Patron merytoryczny

World Cyber Games był okazją do dyskusji o znaczeniu i kondycji cyberkultury w Polsce

KULTURA_EKRAN

2120

Etycznaprelekcja

Iraƒczycynie sà Arabami Woparach

absurdu

„Prosz´ owolnoÊç dla swojej ksià˝ki”

KULTURA_SŁOWO

„Grek Zorba” Nikosa Kazantzakisa jest powieścią o losach obieży-świata, wiecznego optymisty, le-ciwego fizycznie, ale młodego du-chem, który wierzy, że szczęście polega na afirmacji zabawy, tańca i wyzbyciu się trosk. Teraz adapta-cja Michaela Cacoyannisa ponow-nie trafia do polskich kin.

Zorba (Anthony Quinn) namawia przypadkowo poznanego młode-go pisarza, jednocześnie świeżo upieczonego właściciela kopalni węgla Basila (Alan Bates), żeby ten zabrał go ze sobą na Kretę. „Robię świetne zupy“ – zachwala sam sie-bie. Jego entuzjazm i szczera na-iwność przekonują przedsiębior-cę, który z zainteresowaniem bę-dzie poznawał filozofię życiową niezwykłego kompana. Obaj trafia-ją do małego kreteńskiego mia-steczka, gdzie poznają zwyczaje jego mieszkańców, a sami próbują otworzyć mającą przynosić krocio-we zyski kopalnię.

„Black Swan”Poradnik dla zaawansowanych

Jaka pi´kna katastrofa

Wszystko (nie) gra Spokójdo czasu

Akcja opiera się na relacjach mię-dzy głównymi bohaterami, z któ-rych jeden jest spokojnym, ustat-kowanym kawalerem, czerpiącym wiedzę o życiu z książek, a drugi przeciwnie – całą życiową mądrość wyniósł z licznych podróży i zajęć, których się podejmował. Zorba, ni-czym samozwańczy mędrzec, tłu-maczy, że życie jest za krótkie, aby nie korzystać z niego pełną gar-ścią. Dla niego „żyć to znaczy szu-kać kłopotów”, a nie bezczynnie egzystować.

Powieść Kazantzakisa została do-skonale zekranizowana – reżyser pozostawił większość wątków obecnych w książce, słusznie uzna-jąc, że stanowi ona niemal gotowy scenariusz na film. Przytłaczająca charyzmą rola Quinna, a także świetnie sfilmowane przez Walte-ra Lassally’ego kreteńskie pejzaże objawiają dzieło niemal perfekcyj-ne. Oddzielny tekst można by poświęcić muzyce Mikisa Theodo-

„Pamięć i listy” to zbiór korespondencji Wasilija Grossmana, którą zebrał i opatrzył komentarzem Fiodor Huber, jego przybra-ny syn.

Dzięki tym listom możemy zobaczyć, jak wyglądało życie pisarza w Związku Radziec-kim – jak pracował, jak starał się o publika-cję i walczył z redaktorami. Z czasem stają się one bardziej posępne, czuć w nich zbli-żające się czarne chmury, które zawisły nad Grossmanem pod koniec jego życia.

Najciekawszym fragmentem tego zbioru jest część poświęcona walce pisarza o uwolnienie jego arcydzieła - „Życia i losu”, bodaj jedynej aresztowanej książki w hi-storii rosyjskiej literatury. W listach do

Chruszczowa i Stalina Grossman nie wypie-ra się swojej powieści, nie kaja się. Upiera się, że napisał prawdę. Czy nie wiedział, że w zbrodniczym i kłamliwym systemie praw-da to żaden argument? Jest tu też bardzo emocjonalna korespondencja z matką, w tym łamiące serce listy, które Grossman na-pisał 9 i 20 lat po jej śmierci w berdyczow-skim getcie.

Niestety, „Pamięć i listy” zostawia wiele pytań bez odpowiedzi. Huber nie opisuje treści tych dzieł Grossmana, które są słabo znane w Polsce, więc nie dowiemy się, jaka była jego przedwojenna twórczość (czy była „prawomyślna”? A może już wtedy rodził się dysydent?). Huber pisze mało o stosunku pi-

Spoglądamy zza kurtyny na tań-czącą baletnicę. Zaczynamy wiro-wać razem z nią. Stopy, obwiązane atłasowymi wstążkami, wykonują drobne, doskonałe ruchy w takt muzyki. Są zapowiedzią piękna, perfekcji, ale i morderczego bólu.

Miesiące wysiłku, wyrzeczeń i głodówki znowu się opłaciły. Tak jak Jared Leto w „Requiem dla snu” pokazał wielkość aktorskiego kunsztu, tak i teraz mamy do czy-nienia z prawdziwą sztuką, tym ra-zem w kobiecym wydaniu. Docenio-ną, bo Natalie Portman jest już po-siadaczką Złotego Globu, a do pełni szczęścia brakuje jej już tyl-ko Oscara. Na nagrodę Akademii ra-czej nie może liczyć reżyser, jednak jego wytrwałość, konsekwencja i nieograniczona wyobraźnia zasłu-gują na podziw. Darren Aronofsky stworzył obraz przemyślany i do-pracowany w każdym detalu. Mimo że nieco odchodzi od punkowej konwencji, którą forsował w pierw-szych filmach, w dalszym ciągu sta-wia na mocne rozwiązania. Histo-rię o „Jeziorze Łabędzim” zamienia w dramat psychologiczny dopra-wiony mieszanką horroru i pulsu-jącej erotyki.

Nina, która zdobywa upragnioną podwójną rolę w inscenizacji „Je-ziora Łabędziego” to grzeczna cór-ka apodyktycznej matki, cicha, po-słuszna tancerka w pastelowych kolorach. Stopniowo zrzuca z szyi

szalik z białych piór, aby zamienić go na czarne skrzydła. Poddaje się wpływowi swojej głównej rywal-ki (Mila Kunis), ulega mistrzowi ba-letu, buntuje się, a przede wszyst-kim zatraca zdolność odróżniania rzeczywistości od tworów wy-obraźni. Jej bezbarwny głos zysku-je na sile, dzięki czemu może wy-krzyczeć przerażenie nie tylko swoje, ale i widza, bo granica mię-dzy rzeczywistością a koszmarem, baletem a psychodelią, cały czas się rozmywa.

Film przypomina grającą szkatuł-kę, stojącą przy łóżku głównej bo-haterki. Z pozoru to tylko opowieść o obracającej się wkoło baletnicy, której nieustannie towarzyszą dźwięki orkiestry. Kiedy jednak otworzymy szkatułkę, ujrzymy ciemne wnętrze, w którym nic nie jest oczywiste. Muzyka (skompo-nowana przez Clinta Mansella w oparciu o dzieło Czajkowskiego) wydaje się przytłumiona i osacza-jąca, delikatna, blada skóra boha-terki pokrywa się ranami, tiulowe stroje zaczynają ciążyć, a lekki ta-niec staje się obsesją.

„Czarny łabędź”, reż. Darren AronofskyPremiera: 21 stycznia 2011 Dystrybucja: Imperial - Cinepix

Klaudia Lis

W księgarniach pojawia się wzno-wienie pism H. D. Thoreau – dzie-więtnastowiecznego myśliciela i transcendentalisty z Massachu-setts.

Pierwszy i najciekawszy z jego esejów to stanowczy głos krytyki wobec chciwości i ogólenej de-grengolady, która zaczynała to-czyć współczesną mu Amerykę. W obliczu kalifornijskiej gorączki złota oraz postępującej rewolucji przemysłowej, siły duchowe prze-stawały nadążać za materialnymi. Jako unitarianin Thoreau ucieka od nieznośnego moralizatorstwa szermującego pojęciami winy, kary i potępienia. Zamiast zawieszać człowieka między niebem a pie-kłem, odwołuje się on do zdrowych zasad duchowej diety. Zaleca więc przede wszystkim uświęcanie wła-snego umysłu, jego spokoju i nie-zawisłości przeciwko mnożącym się bodźcom zewnętrznym i wzra-stającej krzątaninie dnia codzien-nego. Myśliciel niczego drobiazgo-wo nie kodyfikuje, celując w ogól-ną wrażliwość i honorując najwyżej indywidualną wolność oraz samo-wystarczalność.

Wszystkie pouczenia autora wy-dawałyby się trywialne i niewarte tych parudziesięciu stron, gdyby nie styl retoryczny – żywy i zapra-wiony ironią. Weźmy choćby jeden ustęp, dość aktualny, jeśli trady-cyjną instytucję zastąpimy nowo-czesnymi środkami komunikacji: „Im bardziej ubożeje nasze życie wewnętrzne, z tym większym upo-rem i rozpaczą chodzimy na pocz-tę. Można mieć pewność, że bieda-czyna powracający z największą liczbą listów, dumny ze swej roz-ległej korespondencji, od dłuższe-go już czasu nie miał od siebie sa-mego żadnych nowin”.

sarza do przedwojennej polityki. Według za-chodnich biografów, Grossman przed woj-ną popierał komunizm. W „Pamięci i listach” ta kwestia nie zostaje wyjaśniona.

To smutna książka, tak samo jak nieszczę-śliwe były losy jej bohatera. Pomaga wiele zrozumieć, ale też pozostawia niedosyt. Cóż, trzeba czekać na następne publikacje, któ-re może powiedzą coś więcej.

Fiodor Huber„Wasilij Grossman. Pamięć i listy”Styczeń 2011W.A.B.

Adrian Stachowski

Drugi esej stanowi fragment im-presji i obserwacji z wycieczek po półwyspie Cape Cod – interesują-cy wgląd w pejzaż Nowej Anglii oraz dowód, jak głęboko można podjąć temat ostryg. Trzecią pra-cę poświęcono żarliwej obronie Johna Browna, radykalnego aboli-cjonisty, który w 1859 roku został stracony za wzniecenie powstania wśród niewolników – istotny punkt na drodze do wojny secesyjnej.

„Życie bez zasad i inne eseje” H.D. Thoreaustyczeń 2011Wydawnictwo: reBIS

Kajetan Poznański

Zanim zostanie monarchą, książę Albert zmierzy się ze swą słabością – nie tyle wadą wymowy, co głęboko zakorzenionymi kom-pleksami. Żaden logopeda nie będzie w sta-nie mu pomóc, dopóki nie spotka Lionela Logue’a, ekscentrycznego, niespełnionego aktora-parweniusza, który wydobędzie

Po śmierci matki nastoletni Joshua Cody za-mieszkuje z jej rodziną, z którą wcześniej praktycznie nie utrzymywał kontaktów. Tra-fia w sam środek problemów familli utrzy-mującej się z różnego rodzaju przestępstw. Opowiadany hipnotycznym rytmem film, będący studium relacji międzyludzkich w sytuacji niemal granicznej i rozpadu tych relacji wskutek rosnącego napięcia i stra-chu, jest zarazem przejawem sprawności re-żysera, który nie boi się zagrać gdzienie-gdzie odmienną konwencją. Dodając do tego

Jules (Julianne Moore) i Nic (Annette Be-ning) to para lesbijek wychowujących dwo-je nastolatków. Rodzeństwo postanawia znaleźć biologicznego ojca (kobiety korzy-stały z banku spermy). Ład i spokój tej spe-cyficznej, ale kochającej się rodziny, zosta-je zburzony, gdy pojawia się „tata” Paul (Mark Ruffalo).

kryjący się w przyszłym królu potencjał. Film nakręcono dość tradycyjnie. Jest to rzetelna robota, a aktorstwo Firtha i Rusha zbliża się do doskonałości. Frapuje również podłoże historyczne (rewolucja radiowa oraz zbliżająca się II wojna światowa). W fil-mie znajdziemy sporo błyskotliwych dialo-

gów oraz groteskowo uka-zanych historycznych po-staci. Nawet patetyczna muzyka nie psuje odbioru całości. Możemy się spo-dziewać Oscarów.

„Jak zostać królem”, reż. Tom Hooperdystrybucja: Kino Światpremiera: 28 stycznia 2011

rakisa, która idealnie wkom-ponowuje się w ludowy kli-mat obrazu i sama w sobie stanowi arcydzieło z charak-ter ys t yc znym mot y wem przewodnim granym na buzu-ki. Obawiam się jednak, że dzisiejsze czasy zmuszają do pragmatycznego myślenia, które wyklucza określanie ży-ciowych niepowodzeń mia-nem „pięknej katastrofy“. I właśnie dlatego warto choć przez 2,5 godziny projekcji zapomnieć o zmartwieniach i dać się porwać Zorbie do tańca.

„Grek Zorba”, reż. Mihalis Kakogiannis Premiera: 18 lutego 2011Dystrybucja: Vivarto

Patryk Juchniewicz

nieoczywistą fabułę i kamerę trzyma-ną blisko rzeczywistości, otrzymamy je-den z najlepszych filmów zeszłego roku.

„Królestwo zwierząt”, reż. David MichodPremiera: 10 grudnia 2010Dystrybucja: Hagi Film

Radek Pulkowski

Lisa Cholodenko opowiada się za małżeń-stwami homoseksualnymi i dowodzi, że w takim związku można skutecznie wycho-wywać dzieci. Swoje przekonania prezen-tuje subtelnie, w komediowej tonacji, uni-kając nachalnego moralizowania i politycz-nej poprawności. W efekcie powstał kolaż kina familijnego z gejowskim. Odważne, ale ciekawe połączenie.

„Wszystko w porządku”, reż. Lisa CholodenkoPremiera: 25 lutego 2011Dystrybucja: Gutek Film

Jak dobrze powinniśmy poznać ludzi, zanim zrzucimy na nich bomby? - zapytał żartobliwie autora „Ajatollah śmie wątpić” amerykański dziennikarz. - Wydaje mi się, że powinniśmy poznać ich bardzo dobrze i dlatego napisałem tę książkę – odpowiedział Hooman Majd.

Majd też jest amerykańskim dziennikarzem, ale urodził się w Teheranie, w rodzinie dyplo-maty, za panowania Rezy Pahlaviego, ostatnie-go szacha Iranu. Dlatego potrafi spojrzeć na ten kraj oczami człowieka Zachodu, a jednocześnie zauważyć rzeczy niewidzialne dla outsidera. Iran według Majda nie jest krajem „osi zła”, ale ojczyzną dumnego narodu, któremu nikt , a w szczególności Amerykanie, nie będzie dyk-tował, co ma robić.

„Ajatollah śmie wątpić” to bardzo ciekawy re-portaż, bez wątpienia napisany z dużą znajo-mością tematu i poczuciem humoru. A Irańczy-cy naprawdę nie są Arabami – są Persami. To dwa różne narody.

„Ajatollah śmie wątpić”Hooman MajdWydawnictwo Karakter

Adrian Stachowski

Wojciech Mann, dzięki stylistycznej po-wściągliwości i skrupulatności, czyni swo-ją książkę uroczą gawędą, melancholijnym spojrzeniem w przaśne czasy PRL-u (który to już dokument o „absurdach ustroju”!).

Źródłem humoru, także tego kiszkowe-go, zawsze jest kontrast. A kontrastem na granicy absurdu jest „Sztuka pier- dzenia” - pięknie napisany, tak samo przetłumaczony i wydany osiemnasto-wieczny francuski traktat teoretyczny o kunszcie... no, wiadomo czego . Oka-zuje się, że sprawa wcale nie jest trywial-na, bo nad mnogością odmian bąków i pierdnięć – różnica jest zasadnicza! – zastanawiali się już starożytni. Autor ze znawstwem sprawy wyjaśnia, posił-kując się łaciną i cytatami z poetów, i rze-telnie oprowadza czytelnika po zawiło-ściach układu pokarmowego.

Może wstyd przyznać, ale to nawet śmieszne. A czujących niedosyt odsyłam do jednego z poematów Aleksandra Fre-dry. Tytuł można zgadnąć.

„Sztuka pierdzenia”Pierre-Thomas-Nicolas Hurtautwrzesień 2010Wydawnictwo: Słowo/Obraz Terytoria

Adrian Stachowski

Autor tka przekrojową historię o swoim za-interesowaniu muzyką, ale również dzien-nikarstwem radiowym czy swoich kontak-tach z gwiazdami największego formatu. Anegdot takich, jak ta o kompletnie pijanym Elvinie Jonesie, członku legendarnego kwartetu Johna Coltrane’a, któremu stan skrajnego upojenia nie przeszkodził zagrać w Warszawie świetnego koncertu w 1972 roku, znajdzie tu czytelnik mnóstwo. A obok wielkich nazwisk, jako się rzekło, małe pro-blemy młodego fascynata brzmień z Zacho-du, takie jak restaurowanie pocztówek dźwiękowych i płyt.

„rockmann, czyli jak nie zostałem saksofonistą”, Wojciech Mann 2010 Wydawnictwo Znak

Adrian Stachowski

22

Cut Copy – Zonoscope

KULTURA_SCENA

fot.

Bar

tek

Sow

a

fot.

Mag

da H

ueck

el

fot.

Mar

ta A

nkie

rszt

ejn

KULTURA_DŹWIĘK

23

Tytuł tej sztuki jest przekorną inwersją: tezy filozoficzne Si-mone Weil , żydowskiej mi-styczki zafascynowanej gnozą, ostro kontrastują z jej choro-bliwą cielesnością, z ułomnym ciałem uparcie poddawanym przez nią wyczerpującym pró-bom. Najpierw dobrowolnie podjęta praca w fabryce Re-nault przerwana infekcją płuc, potem misja militarna w sze-regach hiszpańskich anarchi-stów, wreszcie gruźlica i śmierć z wyczerpania w wieku 34 lat. Z jednej strony seria zawzię-tych wyrzeczeń i gloryfikacja czynu, z drugiej – radykalnie negat y wna i rez ygnująca z wszelkiej physis wizja zba-wienia: splendor rozproszenia

się w pustce wieczności i zlanie się z tłem. Stąd banalne i doniosłe py-tanie: jak o tym opowiedzieć?

Pierwsza część spektaklu upor- czywie krąży wokół tej kwestii. Młody egzaltowany reżyser o ar-tystowskich ciągotach usiłuje przekonać starzejącą się aktorkę Elżbietę Vogler do przyjęcia roli Simone. Ta jednak wciąż odmawia. Jest o dwadzieścia lat starsza od Weil w chwili jej śmierci; dlacze-go miałaby zresztą odtwarzać po-stać, bazując na jej myśli, która ra-dykalnie przeczy cielesności – na-macalnej i erotycznej, a o taką chodzi reżyserowi. W drugiej czę-ści sztuki Vogler trafia do loftu komuny hippisowskiej (rodem z „Factory 2”). To dla niej nieuda-na próba zmierzenia się z rolą i tak

pomyślaną figurą mistyczki. Nieporozumieniem i profanacją

są natomiast sceny, w których po-jawia się sama Simone. Wtedy prze-staje być figurą dwuznaczną; widać już tylko histeryczną męczennicę z typową freudowską historią kon-fliktu rodzinnego. To jasne, że po-tencjał inscenizacyjny dramatów się wyczerpuje, ale dlaczego trak-tować teksty niesceniczne z tak na-iwną dowolnością? Zwłaszcza, że to nie ich autorów kompromituje nie-udolna interpretacja.

„Persona. Ciało Simone”, reż. Krystian LupaTeatr Dramatyczny w Warszawiepremiera: 13 lutego 2010

Długogrający debiut niemieckiego trio pod skrzydłami zasłużonego berlińskie-go labelu zdaje się kolejnym albumem skazanym poza środowiskiem garstki za-paleńców na całkowite zapomnienie. Wielka szkoda, ponieważ nieco odreal-niony, ale ambitny mariaż minimal tech-no z klasycznym, czy raczej jazzowym instrumentarium (obok oczywistych per-kusjonaliów pojawiają się tu m.in. forte-pian, kontrabas czy klarnet) owocuje tu niespotykaną, uciekającą od snobizmu elegancją i wyczuciem brzmienia. „You Make Me Real” zdaje się istnieć jako żywy organizm, w którym splatające się w transowe kompozycje linie instrumen-tów pełnią funkcje poszczególnych tka-nek. Jeszcze jeden stylowy cios w kie-runku purystów zarzucających techno „dehumanizację”.

Brandt, Brauer, Frick – “you Make Me real”Premiera zagraniczna: listopad 2010Wytwórnia: !K7 Bartek Iwański

Nie jestem przekonany, czy można po-wiedzieć o tej płycie coś więcej po jej przesłuchaniu niż przed nim. Bardzo za-służony zespół nagrywa soundtrack, gdzie plamiaste, quasiambientowe tła uzupełniane są rozbudowanymi pasa-żami - znamy to dobrze, i choć osobi-ście doceniam zwłaszcza te momenty, kiedy fragmenty stricte ilustracyjne za-stępuje prosta, kraftwerkowa motory-ka, to sama oprawa dźwiękowa nie zmu-siła mnie do wybrania się do kina na „Tron”. Na prawdziwego następce „Hu-man after all”, a zwłaszcza „Discovery”, będziemy widocznie musieli jeszcze po-czekać.

Daft Punk – „Tron” Premiera: 6 grudnia 2010 Dystrybucja: eMI

Łukasz Łachecki

Być może to całkiem ryzykowna teza, ale wydaje się, że od pewne-go czasu można mówić o „umiarko-wanej popularności” Cut Copy wśród żywiej zainteresowanej mu-zyką części polskiej publiczności. Oczywiście, pupilkami tłumów

wciąż pozostają inni spadkobiercy estetyki lat osiemdziesiątych – miałcy Hurts. W niczym nie zmie-nia to faktu, że echa wdzięcznej fascynacji dyskotekową retrospek-tywą Cut Copy słyszalne są u nas nie tylko w playlistach odzieżowych sieci, ale także w nagraniach mło-dych polskich zespołów, ze znako-mitymi Kamp! na czele. Trudno jed-

nak oczekiwać, aby trzeci już album Australijczyków zmienił w drastycz-ny sposób status quo i w magiczny sposób zjednał formacji z Melbour-ne nowych fanów. Dlaczego?

„Zonoscope” to album wyjątko-wo jak na Cut Copy nieprzystępny, duszny. Subtelna stylistyczna wol-ta, sygnalizowana przez Withfor-da już jakiś czas temu, znajduje tu swoje urzeczywistnienie. Nowy materiał dość jednoznacznie od-wraca się plecami do najchętniej eksploatowanej dotychczas no-stalgicznej, stroboskopowej pul-sacji spod znaku New Order, oddając się raczej we władanie za-gęszczających struktury kompozy-cji psychodelicznych smug, suro-wej i regularnej motoryki oraz gę-stych wokalnych pogłosów.

Nie znaczy to wcale, że Cut Copy wyzbyli się nagle umiejętności pi-sania wdzięcznych popowych pio-senek. Problemem „Zonoscope” jest jednak to, że temu przyciężka-w e m u , o s p a ł e m u s k ł a d o w i ewidentnie brakuje lokomotywy. Próżno szukać wśród jedenastu utworów prawdziwej petardy – ta-kiej, jak wcześniejsze „Hearts On Fire” czy „Saturdays”. Najbardziej przebojowe momenty płyty znie-chęcają albo pachnącymi koniunk-

turalizmem bezpiecznymi aran-żacjami w duchu grzecznego psychodelicznego popu („Whe-re I’m Going”) albo dość ordy-narnym podchwytywaniem ob-cych wzorców („Take Me Over” czy „Hanging Onto Every Hear-beat”). Właśnie dlatego na „Zo-noscope” należy patrzeć nie przez pryzmat zbioru singli, ale albumu – narracyjnej konstruk-cji, wyrażanej tu najpełniej przez epicki, otwierający zestaw puls „Need You Now”.

Trzeci album Cut Copy skwi-tować możnaby metaforą ucieczki z parkietu w dziką dżunglę. Dla rozkochanych w tanecznych bangerach rodem z „In Ghost Colours” wnioski nie są zbyt optymistyczne: Cut Copy długo jeszcze nie wytną electro-popowej konkurencji w pień. To wciąż świetna, nieoczy-wista muzyka, ale żar w sercach jakby mniejszy niż kiedyś.

Cut Copy - „Zonescope” Premiera: 4 lutego 2011 Dystrybucja: Universal Mu-sic Polska

Bartek Iwański

Brandt, Brauer, Frick–You Make Me Real

VNM – De Next Best

Jan Garbarek,The Hilliard Ensemble – Officium Novum

Daft Punk – Tron

VNM już na zeszłorocznym Niuskul Mi-xtape zapowiadał, że ma dosyć nagry-wania w podziemiu (po wypuszczeniu 8 albumów!), a wzięty pod skrzydła przez Prosto pokazał, że nie na darmo pokładano w nim spore nadzieje. Wy-starczy powiedzieć, że utwór, w którym na featurningu występują wspólnie Mes, Pezet i Pysk wypada na tle reszty płyty... średnio. Oczywiście, jeśli kogoś irytowali już wcześniej „Smarki, Zki-bwoy, W.E.N.A i bity od Kixnare’a” to w specyficznej artykulacji elbląskiego ra-pera nie odnajdzie rewolucji. Dla pozo-stałych to solidny debiut na legalu i mocne wejście w nowy rok.

VNM - „De Next Best”Premiera: 17 stycznia Produkcja i dystrybucja: Prosto

Łukasz Łachecki

Jan Garbarek po 12 latach powrócił do nagrań z Hilliard Ensemble, by udowod-nić, że formuła kwartetu wokalnego i saksofonu wykonujących stare pieśni liturgiczne (na trzeciej już płycie po-wstałej w wyniku tej współpracy) nie jest jeszcze do końca wyeksploatowa-na. Album jest oczywiście bliższy ECM-owskiemu spojrzeniu na muzykę daw-ną, niż dynamicznemu wcieleniu Gar-barka ze znakomitej koncertówki sprzed 2 lat, „In Dresden”, dlatego fani bardziej jazzowego wcielenia Norwega nie mu-szą być tą przestrzenną medytacją za-chwyceni. Ci, którzy wydali grube pie-niądze na warszawski koncert w Bazy-lice, z pewnością odnajdą tu namiastkę jego atmosfery.

Jan Garbarek, The Hilliard ensemble – „Officium Novum” Premiera: 10 września 2010 Dystrybucja: Universal Music Polska

Łukasz Łachecki

Poczuç słowa dotykiemTytuł nie jest przy-padkowy, bo w nim zawarto całą ideę al-bumu. Kamila Kraus, zainspirowana świa-tem osób niewido-m y c h , u c z y , j a k dźwiękiem pokazać rzeczywistość, a co więcej - jak słowa po-czuć dotykiem, po-nieważ do wydaw-nictwa dołączono za-pis wszystkich tekstów w systemie Braille’a. Jest to pomysł nowator-ski, wcześniej nic podobnego na rynku polskim się nie ukazało.

Klimat płyty utrzymany jest w at-mosferze tajemniczości. Trochę melancholijny i sentymentalny, bardzo kameralny. Muzykę skom-ponował Ygor Przebindowski. Moż-na o niej krótko i precyzyjnie po-wiedzieć jako o harmonijnym po-łączeniu jazzu i klasyki. Skromne aranżacje i delikatne melodie po-zwalają na indywidualną, bogatą interpretację, jednocześnie ideal-nie współgrają z przestrzenią po-etycką albumu. Instrumentalnie pierwszoplanowe role należą do fortepianu i wiolonczeli, ale mo-żemy usłyszeć także perkusję, sak-sofon, czy, jak w przypadku ,,Je-dwabiu z duszy”, klimatyczny akor-deon.

Warstwę tekstową płyty tworzą wiersze Haliny Poświatowskiej i Zbigniewa Herberta, a także autor-skie utwory Kamili Kraus, m.in. ty-

tułowe , ,Brajlem’’ i ,,Ogrodnik’’. Przemy-ślany wybór tekstów i ich głęboka treść uwydatniają nastrój p ł y t y. Jej kolejną , mocną stronę jest spójność. Każdy utwór to kolejny element opowiadanej historii. Posiada ona swój po-czątek, zakończenie oraz bohaterów. Ofe-

lia i Ogrodnik to postacie poszu-kujące siebie nawzajem, przeno-szące słuchacza w świat trochę senny, bajkowy – oniryczny.

Nie da się ukryć, że ,,Brajlem’’ to płyta wymagająca dużego skupie-nia i zaangażowania ze strony słu-chacza. Tematem przewodnim pły-ty jest miłość, ale pokazana w spo-sób bardzo metaforyczny. Głębokie słowa zawarte na ,,Brajlem’’ poka-zują uczucia od drugiej strony, tej niewidocznej, ukrytej. I to jest głównym zadaniem słuchacza, po-szukiwać emocji przez zmysły, wsłuchać się w muzykę i poczuć ją na własnej skórze. Ukryte znacze-nia, rozbudowana metaforyka pły-ty czynią ją z jedną z najbardziej wyjątkowych, jakie ukazały się ostatnio na polskim rynku.

Kamila Kraus - „Brajlem”Premiera; 1 października 2010Dystrybucja: Luna Music

Paulina Mućko

„Bracia Karamazow” to spektakl dyplomowy studentów czwartego roku Akademii Teatralnej. Młodzi aktorzy mierzą się z tekstem Do-stojewskiego z niezwykłą wrażli-wością. Zadanie jest niełatwe, stą-pają bowiem po wyjątkowo grzą-skim gruncie. Wejście w świat Dostojewskiego wymaga zgłębie-

A obecnie, co tatuś robi? - Puszczam bąka w twoją kanapę – oto przykładowy żarcik z „Dobrze zaplanowanego zbiegu okolicz-ności” w reżyserii Marka Rębacza. To praw-da, że teatralny rynek komediowy zdaje się rozwijać wstecznie, zbliżając w stronę se-rialowego humoru i ciesząc mało wymaga-jącą publiczność seriami niezbyt wyszuka-nych gagów. Jednak nawet na tym tle spek-takl nie wygląda najlepiej, nie ratuje go też udział Trzepiecińskiej i Zbrojewicza. Prze-rysowane, sztampowe postaci, które nie bu-dzą sympatii, nieudane żarty sytuacyjne, mało błyskotliwe słowne potyczki i zero za-skoczenia – doskonały przykład, jak nie na-leży pisać tekstów oraz jakich tekstów nie

Grecki mit, do którego wielokrotnie sięga-li dramatopisarze różnych epok, w dialogu ze współczesnością. Treść potraktowano tu powierzchownie, sprowadzając konflikt macochy zakochanej w pasierbie do ero-tycznych żądz. Za to - jeśli chodzi o formę - trzeba przyznać, że ma Kleczewska wy-obraźnię. Przerost formy nad treścią - na-pisał dziennikarz „Rzeczpospolitej” po pre-mierze w 2006 roku. Cóż w tym jednak złe-go, że uprawia się teatr formy? Spektakl jest wizualny, zaskakujący i niespójny czaso-przestrzennie - zupełnie jak nasza rzeczy-wistość. Tylko Englert, ze swoim holoub-kowskim sposobem recytacji, rzekłabym – manierą, nie daje się przyjąć jako część tej całości. No i ten „obowiązkowy” nagi mężczyzna – można było tego widzowi oszczędzić. Powiem jednak, rozważając wrażenie ogólne, że jest o czym rozmawiać po wyjściu z teatru. Czyli – warto.

„Fedra”, reż. Maja Kleczewska Teatr Narodowy

Wioletta Wysocka

Krzysztof Warlikowski intelektual-ną rozgrywkę z widzem prowadzi na najwyższym poziomie. Jego mi-sternej konstrukcji kolaż, poskle-jany z fragmentów tekstów, ma wydźwięk wielopoziomowej re-fleksji na temat końca ludzkiej eg-zystencji. Refleksja ta nie ma w so-bie nic z rozpaczliwie patetycz-nych rozważań o życiu i śmierci. „Koniec” Warlikowskiego to zawie-szenie pomiędzy dwoma świata-mi, nieudolne próby racjonalizacji śmierci, fascynacja nią, wreszcie potrzeba doświadczenia, co tak na-prawdę znajduje się po drugiej stronie. Zakładając, (czy oby nie na wyrost?), że cokolwiek znajdować się musi.

W scenerii dawnej fabryki w Ur-susie rozgrywają się sceny z życia bohaterów – Józefa K. z „Procesu” Kafki, Tony’ego z „Nickel Stuff” Bernarda-Marie Koltèsa, Elizabeth Costello Johna Maxwella Coetze-ego. Postaci, mitów i opowieści jest o wiele więcej. W scenicznych obrazach przewijają się bohatero-wie z mitologii czy filmów Lyncha. W zlepku cytatów i odniesień War-likowski z postdramatycznym wy-rafinowaniem pozwala widzowi na dowolność w składaniu części w całość, nie narzucając uniwersal-nie spójnej interpretacji. Poszcze-

gólne fragmenty teatralnego ko-lażu rezonują ze sobą, tworząc pole do nabudowania kolejnych znaczeń. Sceniczne obrazy ryso-wane są wyraziście i sugestywnie. Jaskrawości dodają wyjątkowe kreacje aktorów, wśród nich Ewy Dałkowskiej (Elizabeth), Macieja Stuhra (Józef K.) czy Stanisławy Ce-lińskiej (matka).

W ostatniej scenie Elizabeth uda-je się zajrzeć na drugą stronę bra-my. Co na nią czeka? Obiektyw ka-mery z włączoną czerwoną lamp-ką. Przegląda się w nim Elizabeth, przeglądają się widzowie, analizu-jąc wyrazy swoich twarzy na wiel-kim ekranie. Warlikowski nie zapo-mniał o nas. Wszyscy w jego „Koń-cu” uczestniczymy.

„Koniec”, reż. Krzysztof WarlikowskiNowy Teatr w Warszawiepremiera: 30 września 2010

Anna Maria Juźwin

WKoƒcu

KlasykPomyłka

Simone bezWeil

Królestwoformy

powinno się adaptować. Jeśli miałabym za-płacić 60 zł za bilet, wolę wydać je na czte-ry dobre filmy.

„Dobrze zaplanowany zbieg okoliczności”, reż. Marek rębacz Teatr Praga

Wioletta Wysocka

nia najciemniejszych zaułków na-tury człowieka, znalezienia mu miejsca w świecie sprzecznych do granic możliwości wartości. Stu-dentom udało się stworzyć hipno-tyzujący spektakl, jakiego w Aka-demii nie było od kilku dobrych lat.

„Bracia Karamazow”, reż. Jarosław GajewskiTeatr Collegium Nobilium

Anna Maria Juźwin

Nasz redakcyjny kolega, Mirek Kazimierczak, zajął II miejsce w kon-kursie „Fotografia nocna” organizowanym przez portal Fotopolis.

Wśród wielu prac, jakie wpłynęły na konkurs, jury szukało zdjęć, które dzięki specyficznemu światłu (a raczej dzięki temu, że go brak) poka-zują w zupełnie inny sposób otaczającą nas rzeczywistość. Inspirację

można było znaleźć w fotografiach Todda Hido czy Szymona Rogiński-go. Swoje obserwacje i emocje należało przekazać poprzez prace fo-tograficzne. „Staraliśmy się wybrać zdjęcia, które odbiegały od sche-

matycznego rozumienia <<fotografii nocnej>>, jakimi niewątpliwie były banalne ujęcia miast, ulic, sztucznych ogni, świątecznych deko-racji oraz łabędzi. Szukaliśmy prac, które nie są tylko prostą rejestra-cją rzeczywistości, ale mówią nam coś więcej o autorze i sposobie, w

jaki postrzega on świat. Żałowaliśmy tylko, że mało kto odważył się sfotografować ludzi. Prawie nie było zdjęć przedstawiających nocne

życie miasta i ludzi tworzących ten świat” – zgodnie podkreśliło jury.

Serdecznie gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów!

Sukces dziennikarza i fotografa PDFw konkursie fotograficznym!

Fotografia Mirka Kaźmierczaka to świetna obserwacja z życia miasta. reporterska „klatka“ dużo mówi o tym, jak wygląda zima w naszych miastach.

!