Materia poprzemysłowa i poprzemysłowa społeczność
-
Upload
malopolski-instytut-kultury -
Category
Documents
-
view
470 -
download
3
description
Transcript of Materia poprzemysłowa i poprzemysłowa społeczność
jest otwartą księgą. Na początek uściślijmy: jeśli mówimy o dziedzictwie industrialnym, mamy na myśli okres pierwszej industriali-zacji, a nie zabytki techniki. To jest ważne, bo na Górnym Śląsku znajdują się i takie za-bytki; dlatego wolałbym, aby w odniesieniu chociażby do dziedzictwa Tarnowskich Gór mówiono o dziedzictwie technicznym albo zabytkach techniki. Dziedzictwo industrial-ne to wszystko, co przyniosły tutaj przemysł i industrializacja. Pytanie o waloryzację jest ogromnie ważne i trudne – także społecznie, choć tego aspektu bym nie przeceniał. Wyda-je mi się, że my – mówię tutaj o społeczności mieszkającej na Górnym Śląsku – jesteśmy na tyle zajęci szukaniem nowej orientacji na przyszłość, że pytanie: ile zachować i co jest warte zachowania, trochę nam umyka. Przy pozornym bogactwie, którym dysponujemy, może się wydawać, że problem ginącego dzie-
dzictwa nas nie dotyczy; tymczasem niekiedy bywa już aktualny.
A.S.: W województwie śląskim możemy nawet
mieć do czynienia z klęską urodzaju, bo nie będzie-
my w stanie skupić się na obiektach najważniej-
szych, wybrać tych najbardziej wartościowych.
L.J.: Klęska urodzaju jest raczej pozorna. W wielu dziedzinach, chociażby w wypadku hutnictwa, sytuacja jest odwrotna: zakła-dów już nie ma albo są tak zdewastowane, że za chwilę o tym dziedzictwie będzie już można opowiadać wyłącznie na podstawie miejsc, w których przemysł hutniczy niegdyś funkcjonował. Przypomina mi się film autor-stwa Michała Smolorza opowiadający o jego dziadku, w dużej części kręcony na terenach Huty Metali Nieżelaznych w Szopienicach. Film wyprodukowano w 1994 roku; maszyny
Materia poprzeMysło-wa i poprzemysłowa społecznośćz Leszkiem Jodlińskim rozmawiają anna syska i paweł Jaworski
AnnA SySkA: Spotykamy się w Katowicach, sto-
licy regionu, w którym znajduje się wiele obiektów
poprzemysłowych. Po restrukturyzacji przemy-
słu oraz kryzysie branży w latach 90. XX wieku
obiekty te, w różnej kondycji, dotrwały do dzisiaj.
Obecnie musimy się zastanowić, w jaki sposób je
zaadaptować, jak wykorzystać ich potencjał – dziś
już raczej przestrzenny i architektoniczny niż
produkcyjny. Jakie działania można podjąć, biorąc
także pod uwagę te doświadczenia, które już
mamy – na przykład adaptację Browaru Mokr-
skich w Katowicach-Szopienicach na biura? Czy
takie funkcje odpowiadają każdemu obiektowi?
Czy wszystkie obiekty mające wartości architek-
toniczne, historyczne, a nawet artystyczne należy
zachować? Jak z nimi postępować, czy potrzebna
jest ich waloryzacja?
LeSzeK JOdLińSKi: Wszystko, co pani mówi, ma głęboki sens. Każdy obiekt rzeczywiście
fot.
u. m
iem
iec
parowe zostały na potrzeby tego materiału dokumentalnego po prostu uruchomione i pracowały. Widziałem tę halę trzy lata temu – i już sytuacja jest zupełnie inna – teraz to cielska, których nie da się już ożywić.
Waloryzacja dziedzictwa postindustrialnego jest niezbędnym procesem i wielokrotnie o tym mówiono, jednak niewiele się wyda-rzyło. Społecznie, moim zdaniem, presja jest niezbyt duża, poza środowiskowymi grupami zawodowymi, które są świadome tego, o ja-kim dziedzictwie mówią. Aby przystąpić do wartościowania, potrzebne byłoby stworze-nie listy, a wcześniej – kryteriów wyboru, co i w jaki sposób ma zostać zachowane.
PAWeł JAWOrSKi: Jak pan sobie wyobraża taką
waloryzację? Kto miałby ją przeprowadzić, według
jakich kryteriów? i kto by te kryteria tworzył?
L.J.: To powinni być fachowcy, mający jedno-cześnie odwagę powiedzieć, że ze względu na cechy produkcji, układu przestrzennego, walory historyczne, ratujemy na przykład określoną liczbę kopalń węgla kamiennego, natomiast nie zajmujemy się innymi zakła-dami, na których utrzymanie nas nie stać. Widziałem metodę skrajnie socjotechniczną, jaką zastosowano w Niemczech. Pozwolono tam niemal wszystko zachować, a dzisiaj, po piętnastu czy dwudziestu latach, powiedzia-no, że za zachowane koksownie, huty i ko-palnie nie ma kto płacić. Ten rodzaj refleksji ekonomicznej nie jest u nas zbyt powszechny i nie będzie stanowił kryterium; w społe-czeństwie niemieckim pytanie, kto ponosi odpowiedzialność ekonomiczną za to, co ist-nieje, jest bardzo ważne. W Zagłębiu Ruhry rozmaite fundacje borykają się z ogromnymi problemami i już dzisiaj z otrzymanych
terenów wydzielają przestrzenie, których nie będą w stanie utrzymywać, i tu budynki będą wyburzane. Państwo zgadza się na to, żeby zachować tylko część, odmawia finanso-wania wszystkiego. Organizowane są bardzo spektakularne akcje wyburzania zabytków. Dokumentowanie jest kolejną ważną kwestią, która nam umyka. Jest ono istotne także wówczas, gdy nie zachowujemy wszystkiego. Śląskie Centrum Dziedzictwa Kulturowego w Katowicach czy istniejące inicjatywy tury-styczno-marketingowe powinny, na różnych poziomach, zajmować się tworzeniem po-dobnej dokumentacji. Jestem zwolennikiem otwartej waloryzacji, opartej na wielowy-miarowej matrycy, która brałaby pod uwagę w każdym z przypadków nie tylko technolo-gie, ale także reprezentatywność określonych obiektów oraz ich rangę i znaczenie w proce-sie gospodarczym. Ważne jest też waloryzo-
Katowice-Szopienice, pozostałości po hucie Uthemann
wanie pod kątem funkcji – i w tym wypadku powstaje pytanie, ile funkcji można dziedzic-twu postindustrialnemu zaproponować. Moim zdaniem, niestety, ich liczba jest ograniczona; od obiektów sportowych (nie mamy wielu przykładów takiej rewitalizacji), przez lofty, aż po obiekty kultury. Życzę kreatywności wszystkim, którzy będą się tą kwestią zajmo-wać, bo mam wrażenie, że katalog mocno się zawęża: także w dziedzinie kultury poza No-wymi Gliwicami przykładów nie mamy zbyt wielu. Rewitalizacja Szybu Wilson w Katowi-cach-Janowie ma charakter raczej społeczny niż materiałowy – próbuje się wykorzystać obiekt w określonym kontekście, bez wprowa-dzania w nim wielu zmian. Muzeum Śląskie będzie moim zdaniem wiodącym przykładem, bo także rewitalizacja kopalni Guido w Zabrzu polega na wejściu w przestrzeń postindu-strialną i wykorzystaniu charakteru miejsca, a nie na nadaniu obiektowi zupełnie nowej funkcji. Również w dziedzinie funkcji handlo-wych nie jesteśmy mistrzami tematu, raczej ponosimy porażkę.
A.S.: Na przykład zabudowania po fabryce me-
blowej Marcina robaka w Mysłowicach, niegdyś
największego tego typu zakładu w regionie, zostały
zaadaptowane na sklep wielkopowierzchniowy
i poddane pastelozie.
L.J.: Znanym przykładem jest Silesia City Center, gdzie coś z krajobrazu utrwalono. Na jakość rezultatów możemy narzekać, ale jeśli zastosować tu logikę zerojedynkową, trzeba stwierdzić, że coś ocalono. Znów odwołam się do Nowych Gliwic, gdzie nie zachowano szybu kopalnianego. Ja mogę się uzbroić w swoją wiedzę o miejscu, ale nie oczekuję od młodego pokolenia, że patrząc na kod zachowanej ar-chitektury, zrozumie, gdzie tu była cechownia
– skoro zachowany kontekst tego nie zdradza. Także z uwagi na nowe funkcje waloryzacja powinna się wiązać z próbą opisania tego, co mamy, oraz zastanowienia się, do jakich współczesnych potrzeb chcemy danego obiektu użyć, do jakiej wrażliwości go dostosować. Jestem ostatnim, który by twierdził, że należy używać poindustrialnych obiektów wyłącznie do celów muzealnych.
A.S.: Czy samorządy stać na to, aby utrzymywać
kolejne muzea?
L.J.: Nikogo na to nie stać, nawet najbogatszych landów niemieckich. To prowadzi do pytania, czy możemy ofertą programową te miejsca ożywić. Brakuje nam w przestrzeni społecz-nej offstreamowych galerii, jakie można wynajmować i udostępniać ludziom, którzy nie mogą spotykać się gdzie indziej i tworzyć. Potrzebna jest przestrzeń dla przedsiębiorstw społecznych, które trafią do takich miejsc. Na początku musi być kapitał, którym jest rewi-talizacja terenu, a potem bardzo świadoma polityka społeczna zmierzająca do tworzenia rodzaju sieci, w obrębie których ludzie mogą coś zdziałać. Wydaje mi się, że dziedzictwo postindustrialne wielokrotnie mogłoby na takie oczekiwania odpowiadać, o ile byłoby dobrze zarządzane. Najpierw stwierdzamy, jakie przedsiębiorstwa społeczne czy też formy
Katowice-Szopienice, pozostałości po hucie Uthemann
Katowice, szyb Pułaski
fot.
a. s
ysk
a
fot.
e. t
omcz
ak
autoportret 1 [40] 2013 | 87
aktywności społecznej mogą się w tych miej-scach sprawdzić: szkoły tańca, rekreacja czy nawet wspólnoty religijne.
A.S.: Koła Gospodyń Miejskich.
L.J.: Wszystkie! Zawsze zastanawiamy się, gdzie ludzie mają się spotykać; to są miejsca, w których mogliby to robić. O tym, co chcieliby robić, niech decydują sami; ważne, by obiekty mogły zostać wykorzystane. Nic gorszego niż założenie, że my, architekci, my, planiści, umieścimy w danym budynku określoną funkcję, a wy, użytkownicy, macie sobie z tym radzić. Po czym okazuje się, że jest za wyso-ko, strasznie zimno, dojazd też nie ten i brak miejsca na parking.
P.J.: Od razu nasuwa mi się obraz przemysłu pater-
nalistycznego. Wydaje mi się, że to jest rodzaj dzie-
dzictwa dwupoziomowego. dziedzictwo poprze-
mysłowe staje się narzędziem integracji społecznej
i narzędziem zmiany społecznej. Oczywiście prze-
mysł paternalistyczny integrował ludzi w zupełnie
inny sposób, integracja była podporządkowana
pewnej racjonalności przemysłu; jednak prze-
mysł porządkował społeczność. Wskazuje pan, że
dziedzictwo poprzemysłowe może być narzędziem
organizowania i integrowania społeczeństwa.
L.J.: Dziedzictwo poprzemysłowe daje szansę pełnienia pewnych funkcji, których społeczeń-stwo nie mogłoby może inaczej realizować. Bywa zresztą tak, że integrując społeczeństwo wokół pewnych nowych funkcji lokowanych na terenach poprzemysłowych, czynimy to z jednej strony do pewnego stopnia poza ra-chunkiem ekonomicznym. Z drugiej strony al-ternatywą jest to, że pozwalając na degradację i zniszczenie dziedzictwa poprzemysłowego, skazujemy się na niewiele mniej kosztowne procesy rewitalizacji tych obszarów. Pozostaje więc pytanie, czy nie lepiej dodać do tego efekt społeczny połączony z zachowaniem pejzażu
kulturowego i elementów dziedzictwa niema-terialnego. Wtedy rachunek, niekoniecznie czysto ekonomiczny, może się okazać rachun-kiem dodatnim.
P.J.: Czy w podobnej integracji dziedzictwo po-
przemysłowe ma do odegrania szczególną rolę, czy
zbieżność jest przypadkowa?
L.J.: Na Śląsku nie jest ona przypadkiem, bo przemysł zdefiniował kształt, historię, posta-wy ludzkie, elementy obrzędowości i wszyst-kiego, co jest tkanką społeczną. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, by w budowaniu przyszłości używać takich elementów prze-szłości, które w nowoczesny sposób kształtują określone postawy. O tym, na ile w nowo-czesny sposób myślimy o swoim życiu, dużo pisała profesor Ewa Chojecka. Przemysł nie powstaje tam, gdzie społeczności są pasywne, niewykwalifikowane, nieprzygotowane do tego, aby mierzyć się z podobnym wyzwaniem. Ten fakt może stanowić wartość również w sferze intelektualnej, symbolicznej – i stać się atrakcyjnym punktem odniesienia dla obecnego młodego pokolenia; także wówczas, gdy w dawnych halach znajdą się centra, w których ludzie będą się zajmować technolo-giami IT czy czymś podobnym. Ten kontekst jest bardzo atrakcyjny, bo pozwala dostrzec, że możemy być kontynuatorami tak zdefinio-wanej tradycji, że ta tradycja jest interesująca i prawdziwa. Jest to całkowicie uporządkowa-ne i stanowi wartość w wielości przestrzeni, w jakich funkcjonujemy, albo jest czymś, co buduje rodzaj tęsknot i karmi drzemiący w nas sentymentalizm związany z epoką industriali-zacji. Dobrze, abyśmy naznaczeni przemysłem odwoływali się do tego dziedzictwa.
P.J.: Mamy do czynienienia z polityką zarządzania
tożsamością i sentymentem. Jak się tym świadomie
posługiwać? Logika rozwoju współczesnego miasta
nie jest logiką rozwoju miasta przemysłowego.
Sposobu funkcjonowania miasta nie określa dzisiaj
kolej, ale samochód osobowy. Czy odwoływanie się
do tej narracji, do tej tożsamości, jest prawdziwe?
Czy mógłby pan rozwinąć ten wątek?
L.J.: Kiedy dziedzictwo nie stanowi wyłącznie kulis, nie jest tworem tylko współczesnych pla-nistów, budzi potrzebę identyfikacji z projek-tem. Nie mam dobrej odpowiedzi na pytanie, co jest ważne i jak dalece stare należy wpisy-wać w nowe. Wracam tu do wartościowania obiektów – zadajemy sobie pytanie, czy budy-nek będzie funkcjonował w nowym kontekście i czy sobie w nim poradzi. Decyzje funkcjo-nalne będą nam bardzo pomagały. Sytuacja dziedzictwa poprzemysłowego jest trudna, bo ono może być wynoszone do rangi symbolu także wówczas, jeśli będzie zachowywało się arogancko w stosunku do otoczenia, mówiąc: „mam własny charakter, jestem swoistym soli-terem, dostosujcie się do mnie albo zauważcie moją odrębność”. Wyspowe planowanie prze-strzenne może się stać pewną alternatywą dla
Chorzów, wieża wyciągowa szybu Prezydent
fot.
i. k
ontn
y
autoportret 1 [40] 2013 | 87
tworzenia przestrzeni zrewitalizowanych, ale symbolicznie nienaznaczonych, nieudanych w rekonstruowaniu symboliki minionej, nie-udolnych w kreowaniu własnej (lub innej niż korporacyjna w przypadku sieci handlowych).
P.J.: Poprzemysłowe są nie tylko obiekty, ale także
społeczności. Jeżeli mieszkamy w Katowicach, to
albo my, albo nasze rodziny, albo nasi sąsiedzi są
społecznością poprzemysłową. To ludzie, którzy
pracowali w kopalni, są emerytami górniczymi. Czy
w procesie rewitalizacji myśli się o społeczności
poprzemysłowej? Silesia City Center mogłoby stać
wszędzie, obecność obiektów poprzemysłowych
wydaje się na jej terenie przypadkowa. Użyto pew-
nego cytatu, umieszczając go w nowym kontekście.
Czy w ideologii rewitalizacji uwzględnia się to, że
jesteśmy społecznością poprzemysłową? Bo jeśli je-
steśmy społecznością poprzemysłową, jesteśmy też
de facto społecznością porzuconą przez przemysł.
Podtekstem tego pytania jest działalność Fundacji
Napraw Sobie Miasto, w ramach której razem ze
Stowarzyszeniem Pomocy Wzajemnej Bona Fides
pracujemy w Katowicach-Bogucicach i próbujemy
animować społeczność lokalną, która zajmuje się
parkiem Boguckim. z tego, co mówią mieszkańcy
Bogucic, widać jak na dłoni, że oni się czują społe-
czeństwem porzuconym. Kiedyś parkiem zajmowa-
ła się kopalnia, która wszystko urządzała. zarząd
patronacki był świetnie zorganizowany i społecznie
wygodny. Nagle w ciągu piętnastu lat przestrzeń zo-
stała porzucona; co prawda jest własnością gminy,
ale patronacki model już nie działa. Jaki kontekst
dla rewitalizacji wprowadza ta społeczność?
L.J.: To jest społeczność absolutnie porzucona. Projektanci Muzeum Śląskiego nie planowali budowania więzi z otoczeniem, ale rewitalizacja społeczna ma być przeprowadzona na kolejnym etapie. Kiedy muzeum powstanie, zacznie być miejscem, do którego ta społeczność będzie przychodziła. Rzecz wymaga skomplikowanych działań, bo w chwili, gdy przemysłu zabrakło, przerwana została pewna ciągłość: społeczność została porzucona i wyzuta ze swojej tożsamości. Obecne pokolenie może o tę tożsamość jedynie dopytywać swoich rodziców lub dziadków, nato-miast samo oddala się od zachowań i form życia społecznego, które przemysł generował. Eksperci niemieccy doradzają, byśmy ten zasób pamięci i wiedzy technicznej wykorzystywali, byśmy nie
popełnili ich błędu i nie przeoczyli tego ważnego momentu. Dzisiaj w pobliżu Zollverein w Essen mieszkają społeczności, które są w tak nikłym stopniu związane pamięcią z miejscami, na których mieszkają, że powstała niemal całkowita dyskontynuacja. Mieszkańcy muszą się uczyć tej przestrzeni niemal od początku. Zorganizowano nawet akcję przeciw ponownemu uruchomieniu dzwonków kopalnianych, które przypominałyby o dziedzictwie niematerialnym tego miejsca; ludzie nie rozumieją już, jak istotną część życia stanowił taki sygnał. Rewitalizacja społeczna jest raczej postulatem teoretyków planowania, architektów, którzy posiadają pewną wiedzę; ludzie są pozostawieni sami sobie, bez szansy na wyartykułowanie swojej wrażliwości. Teraz jest ostatni dzwonek, aby ich pamięć zachować. Poprzez rewitalizację możemy sprawić, że te miejsca zyskają inną funkcję i znaczenie – zarówno dla społeczności porzuconych, jak i dla tych, którzy obecnie do nich napływają. Przy planowaniu rewitalizacji należy się zastano-wić, co tym społecznościom można zaoferować. Dzisiaj rewitalizacja społeczna ogranicza się do stawiania tablic upamiętniających ludzi, którzy pracowali w danym zakładzie przemysłowym lub zginęli w nim przy pracy.
A.S.: Skoro to ma być dla nas przestrogą, może
powinniśmy na pierwszy plan wysunąć rewitalizację
Pszów, kopalnia Anna
Nowa siedziba Muzeum Śląskiego, proj. riegler riewe Architekten, 2007, planowane otwarcie: czerwiec 2013 roku; w tle zabudowania dawnej kopalni Katowice
fot.
a. s
ysk
a
zbio
ry m
uze
um
ślą
skie
go
autoportret 1 [40] 2013 | 89
społeczną tam, gdzie zakłady przemysłowe jeszcze
funkcjonują? Od kilku lat słyszymy o planach za-
mknięcia kopalni Wieczorek, zamykana jest właśnie
kopalnia Anna w Pszowie; może powinniśmy już
teraz myśleć o ludziach z Nikiszowca i Pszowa, za-
stanawiając się nad alternatywą dla nich, a dopiero
potem o budynkach?
L.J.: Mamy ogromy potencjał społeczny, który powinien zostać wykorzystany teraz i od razu, ale to wiąże się z programami finansowania podobnych działań. Trzeba podjąć decyzję, że pewne miejsca zyskują rangę pomnika do za-chowania czy utrwalenia. Pytanie, ile możemy zachować, jest pytaniem także politycznym. Trzeba dać szybką odpowiedź, wskazującą dwa–trzy miejsca do zachowania oraz kilka do konserwacji i decyzji w czasie późniejszym. Mówimy o dawnych peryferiach, a dzisiaj o centrach miast, które wykorzystujemy dla współczesnych potrzeb; tam, gdzie nie może-my tego zrobić, stwarzamy na podstawie dzie-dzictwa poprzemysłowego świadomość, że ono kiedyś będzie służyło, a dziś jest przekuwane w inne formy aktywności. Część obiektów musi zachować charakter archaiczny z punktu widzenia przestrzeni, a zyskać nowoczesne funkcje. Najgorszą sytuacją byłoby oczeki-wanie, że uda się zachować wszystko; wtedy stracimy wszystko, nawet tych ludzi, którzy z miejscem są najbardziej związani – bo oni w takim układzie nie mieliby żadnych alterna-tyw. Na podstawie form pamięci miejsca oraz folkloru zawodowego można budować relacje z miejscem na nowo. Nie musi to oznaczać wielkiej przebudowy miejsc, tylko wykorzy-stanie przestrzeni zastanych. Nie powinniśmy myśleć o rewitalizacji z gatunku Zollverein, gdzie w jeden wielki kompleks przemysłowy wpisano wszystkie funkcje z wyjątkiem tych, które obiekty pełniły wcześniej.
A.S.: Jak wyglądają w takim razie plany wykorzysta-
nia zabudowań szybu Bartosz na terenie po dawnej
kopalni Katowice czy budynków rejestrowych,
które znajdują się obok placu budowy nowego
Muzeum Śląskiego?
L.J.: Podeszliśmy do nich nie jako do obiektów rejestrowych, tylko jak do całości; mówimy o przestrzeni, o kubaturach. Stare budynki ko-palniane będą przysłonięte przez NOSPR, przez glassboxy muzeum, co powoduje, że musimy na nowo naznaczyć miejsce. Inwestorem jest Mu-zeum Śląskie, więc siłą rzeczy duża część działań będzie dotyczyła kultury, dziedzictwa i funkcji, które nie będą realizowane w nowym budynku. W dawnej elektrowni chcemy stworzyć „pałac przemysłu”, w którym będą eksponowane maszy-ny i urządzenia przemysłowe. Budynki mają być używane przez przedsiębiorstwa społeczne stwa-rzające szanse na aktywizację społeczną przez kulturę i zdobywanie kompetencji w dziedzinie kultury. W praktyce będą to pomieszczenia do wynajęcia mające sprostać potrzebom, które się pojawiają w dialogu muzeum z otoczeniem na podstawie kultury i dziedzictwa. Chcemy znaj-dować partnerów, którzy będą zainteresowani przestrzenią swoich działań. W budynku łaźni chcemy zorganizować ekspozycję współczesnego i klasycznego dizajnu.
Ale wróćmy do Bogucic, bo mamy tu moralny imperatyw działań na rzecz otoczenia. To my przychodzimy do Bogucic i mamy wrażenie, że to wtargnięcie nowego jest rodzajem szoku, na który mieszkańcy nie są przygotowani. Chcieli-byśmy, aby obiekty muzeum były wykorzystywa-ne na potrzeby aktywizacji społecznej otoczenia. W budynku dawnej kuźni powstanie przestrzeń pracy twórczej i wszelkiej aktywności miesz-kańców; będą tu mogli realizować swoje aspi-racje, zainteresowania, mając pewną swobodę w wyborze charakteru tych działań – ale pod warunkiem że podstawą będzie spotkanie. Chce-my stworzyć buforową strefę przejścia między kulturą wysoką a działaniami społecznymi. Pewnie niektórzy mieszkańcy będą się do hi-storii tego miejsca odwoływali, inni stwierdzą, że to jest po prostu dobre miejsce, w którym można coś ciekawego robić, bo poprzemysłowe otoczenie stwarza atmosferę, która jest dla nich stymulująca. W warstwie czysto symbolicznej chcemy, by wieża ciśnień stała się „latarnią magiczną”, która będzie pulsować światłem omiatającym cały teren i wskazującym miejsce, w którym coś się dzieje. Będą tu eksponowane także profile geologiczne regionu, będzie można się czegoś dowiedzieć o wcześniejszej historii
Katowice-Szopienice, hala walcowni cynku
fot.
e. c
aban
autoportret 1 [40] 2013 | 89
Górnego Śląska. Mieszkańcy Bogucic będą szli na teren dawnej kopalni, na którym obecnie znajdu-je się muzeum, a nie do muzeum, które stanęło w miejscu, na którym kiedyś była kopalnia. Dla nich pierwszym punktem odniesienia jest prze-szłość, a nie coś nowego. Budujemy rodzaj mięk-kiego przejścia pomiędzy tym, kim jesteśmy my, a tym, co stanowi tkankę społeczną. Chciałbym, żeby po kopalni oprowadzali jej byli pracownicy, ale ich jest z każdym dniem coraz mniej.
P.J.: dość rzadko stawia się granicę pomiędzy
tworzeniem kultury a jej konsumowaniem. Muzeum
z natury rzeczy jest miejscem konsumowania kul-
tury, ale jak pan mówi, może być także miejscem jej
tworzenia. i to jest najlepszy sposób wykorzystania
oddolnych aktywności społecznych z zakresu opieki
nad zabytkami. Są grupy mieszkańców opiekują-
ce się walcownią w Szopienicach czy skansenem
kolei w Pyskowicach. Abstrahując od tego, na ile
są efektywne, jest to znak pewnej energii spo-
łecznej; można tu mówić o kulturze technicznej.
Pana stwierdzenie, że o miejscu poprzemysłowym
myśli się jako o miejscu tworzenia kultury, to może
najlepsza recepta na zachowanie dziedzictwa. Nie
poprzez konserwowanie tkanki architektonicznej,
ale przez zachowanie ciągłości wytwarzania, choć
podmiotem wytwarzającym jest już kto inny.
L.J.: Dochodzimy w tych rozważaniach do swoistej symbolicznej klamry. Rewitalizując
dawne przemysły, zastępujemy je na wskroś współczesnymi przemysłami kultury, o diame-tralnie innej materii i formach wytwarzania, i de facto w ramach tej „powtórnej industriali-zacji” odnosimy sukces – bo dostrzegamy, że przemysły czasu wolnego są z punktu widzenia ekonomii ważnym wyzwaniem i zmianą. Kolej-ne pokolenia będą się zastanawiały, co zrobić z czasem wolnym, aby był dla nas zasobem eko-nomicznie pożądanym. Dla kolejnych pokoleń punktem wyjścia dla myślenia o aktywności w sposób nowatorski może być właśnie to, że mieszkają na terenach poprzemysłowych; mogą odnosić się do przemysłu – już tylko i wyłącz-nie w sensie symbolicznym – generując nowe zjawiska. Muzea mają tendencję do okopywania się na swoich pozycjach; my chcemy je trochę odmuzealnić. Kultura powinna być budowana na relacjach żywych i aktualnych. W kulturze regionu odnosimy się do tego, co z niego wyro-sło, dlatego w komunikacji z ludźmi i zjawiska-mi jesteśmy wiarygodni.
A.S.: Są pewne fragmenty miast, pewne obiekty,
których nie da się w ten sposób wykorzystać. Nie
w każdej kopalni może powstać muzeum, a tereny
po niektórych hutach, ze względu na skażenie
gruntu, wymagałyby wielkich nakładów na rekulty-
wację. Może nie odżegnujmy się od funkcji czysto
komercyjnej, może do niektórych obiektów warto
wprowadzić chociażby salony samochodowe?
L.J.: I tak się dzieje, chociażby na terenie Forum [centrum handlowe – przyp. red.] czy na terenie po Zakładach Materiałów Ognio-trwałych w Gliwicach. Tam nie można mówić o rewitalizacji, tylko o wykorzystaniu terenów poprzemysłowych. Gliwiczanie nic z tego miejsca nie mają, nic nie zostało zachowane; dokumentacja i pamięć ludzka mogą o nim powiedzieć cokolwiek. Dyskusja nad tym, co zachować, a gdzie godzimy się na to, aby po-wstały tereny rozwojowe, jest tutaj kluczowa. Czy zawsze musimy wędrować na peryferia, aby się rozwijać, zalewając tereny podmiej-skie niskiej jakości architekturą, podczas gdy w centrach miast znajduje się zdewastowana przestrzeń mieszkalna, z którą nie wiadomo, co zrobić? Możemy odpowiedzieć: tak, to są tereny, które dają szansę na rozwój społecz-ności. Kiedyś tą szansą było założenie kopalni i fedrowanie węgla, a dzisiaj jest nią często zrównanie z ziemią pozostałości po zakładach. Niektóre miejsca są terenami rezerwowymi albo rozwojowymi dla społeczności lokalnych; są też takie, w których daje się przeprowadzić rewitalizację przestrzenną, materiałową. Fakt, że budujemy muzeum na terenie dawnej ko-palni, nie oznacza, że opowiadam się z zasady za tak radykalnymi metodami. Potrzebny jest prosty rachunek i stwierdzenie, czym dyspo-nujemy; nie na wszystko nas stać. Nie znam już tak wielu zakładów przemysłowych, które zachowały się w całości, nie wiem, czy my możemy sobie na takie Zollverein pozwolić. Zespół obiektów po dawnej kopalni Katowice jest zachowany niemal w całości, jeśli odnieść się do stanu z przełomu XIX i XX wieku.
Niech powstają dobre pomysły dla przestrzeni poprzemysłowych, ale niech zasadą nie będzie spekulacja, bo to w odbiorze społecznym nie stwarza dobrego klimatu do działań, które słu-żą zachowaniu przemysłu. To tak, jak z ekolo-gią: ekolog, który jest w swoich oczekiwaniach maksymalistą i nie daje innym żyć, zapomina
Pyskowice, lokomotywownia wraz ze Skansenem Kolei fo
t. a
. sys
ka
autoportret 1 [40] 2013 | 90
o tym, że habitat poza fauną i florą oznacza także człowieka. Podobnie nie można być indu-strialistą, nie widząc potrzeb innych.
A.S.: Nasuwa się pytanie, co będzie z zakładami,
które cały czas funkcjonują, a za dziesięć, piętnaście
lat przestaną. Albo z obiektami, które budowano już
po ii wojnie światowej. W ubiegłym roku ochro-
ną konserwatorską objęto wielki piec w rudzie
Śląskiej, ale pytanie, jak go wykorzystać, pozostaje
moim zdaniem bez odpowiedzi. Na razie nie widzę
możliwości aktywizacji tego obiektu, chociażby na
potrzeby mieszkańców osiedla Kaufhaus. Czy pozo-
stanie tylko przestrzenną, metalową rzeźbą, która
z biegiem czasu zacznie korodować?
L.J.: Jeśli pozostanie jedna rzeźba tego rodza-ju, niech będzie rzeźbą. Wtedy będzie można uznać, że budujemy pewną świadomość form wytwarzania, a takie miejsca traktujemy jako elementy parków rekreacyjnych (np. ścianki wspinaczkowe), godząc się z tym, że część obiektu zniknie, bo koroduje i nie stać nas na jego utrzymanie. Niektórym obiektom należy w świadomy sposób pozwolić zniknąć. Chyba nie ma nic gorszego niż przemysł, który przesta-je się tłumaczyć; maszyny, które stoją zapo-mniane. Odchodzenie, wygaszanie ich istnienia byłoby dobre, bo przychodzi pokolenie, które będzie wiedziało dzięki temu, jak wyglądały. Pośród nowego krajobrazu zachowano coś, co nadaje wiarygodność opowieściom tych, którzy mówią: tutaj istniał wielki przemysł. Są też inne elementy krajobrazu, które ze względu na oszczędności czy braki w budżetach samo-rządów znikają: są to wieże wyciągowe kopalń. Wieże zawsze fascynowały człowieka; to one sprawiały, że pejzaż przemysłowy był atrakcyj-ny, a zachowane wieże dobrze tłumaczą współ-czesny rodowód przemysłowy miejsca. Dlatego nie wątpię, że znalazłyby swoich gospodarzy. Dziedzictwo poprzemysłowe wymaga jednak indywidualnego podejścia; złotej recepty tu nie ma, nie było nią także przeniesienie Muzeum
Odlewnictwa w Gliwicach z terenu huty na teren kopalni, a zatem przeniesienie także pamięci miejsca w zupełnie inne otoczenie.
P.J.: Sztuka wyboru wymaga przebudowania na-
szego światopoglądu. Miasto przemysłowe, które
powstało pod koniec XiX wieku, było miastem nie-
skrępowanej ekspansji: przyrodę traktowano w nim
jako teren jeszcze niezurbanizowany. Nikt poważnie
o barierach tej ekspansji nie myślał. Gdy mówimy
dzisiaj o strategiach zwijania się miasta, kwestia
dziedzictwa poprzemysłowego stanowi część
szerszego zagadnienia. zarządzanie znikaniem dzie-
dzictwa nie jest problemem odosobnionym, może
się stać naszym pomysłem na zarządzanie miastem.
L.J.: Miasta europejskie, w przeciwieństwie do amerykańskich, nie mają naturalnych form odnowy wewnętrznej. Sanacja oznacza rewitalizację układów zastanych. W wielu miejscach, nawet w Katowicach, mamy do czynienia z porażką tego systemu. Gdyby to były Stany Zjednoczone, ktoś powiedziałby: kupuję, burzę i stawiam nowe. Haussmann nie był wielkim barbarzyńcą, dostrzegając potrzeby nowoczesnego miasta. Dziedzictwo poprzemy-słowe musi zostać przetrawione. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, ile z niego chcemy
zostawić, aby nie było dla nas obciążeniem. Nie zapominajmy, że obiekty przemysłowe wzno-szono z krótkoterminowym okresem gwarancji i jakości. Nie możemy też pozwolić sobie na zu-pełny fałsz – obiekt nie zajmuje się tym, czym się zajmował, wygląda lepiej niż po wzniesie-niu, a w przestrzeni, która go otacza, wygląda jak nietłumaczący się twór. Wybory są niewy-godne, ale konieczne. To wymaga przemyślenia, refleksji, która wiąże się z sensem posiadania. Czy będziemy chodzili ze ściereczką i hołubili dowody wytwarzania, czy wprzęgniemy je do naszego rozwoju? Jesteśmy społecznościami, które dużo konsumują, a mało wytwarzają; próbujemy odwoływać się do pamięci swojego splendoru, pozycji, dokonań, te zostały jednak przejęte i rozwinięte przez cywilizacje mające do nich bardziej pragmatyczny stosunek – jak chociażby Chiny czy Indie. Musimy sobie zadać pytanie, ile przeszłości potrzebujemy w przy-szłości, ile jej uniesiemy.
rozmowa odbyła się 13 lutego 2013 roku
w Muzeum Śląskim w Katowicach.
dziękujemy Śląskiemu Centrum dziedzictwa Kul-
turowego w Katowicach za zgodę na wykorzystanie
zdjęć (s. 86–91).
zabrze, Skansen Królowa Luiza, parowa maszyna wyciągowa
fot.
e. t
omcz
ak
autoportret 1 [40] 2013 | 90