Magazyn Poszukiwania nr 19 - kwiecień 2016

87

description

Nr 19 magazynu Poszukiwania - historia i eksploracja. Wracamy do odkryć w Górach Sowich

Transcript of Magazyn Poszukiwania nr 19 - kwiecień 2016

POSZUKIWANIA 2

Redaktor naczelny:

Rafał Kruk [email protected]

Zespół redakcyjny:

Weteryna Mariusz Bąk Marek Kulig

Niuniek Tom

Współpraca:

Yedyny Andrzej Szutowicz

Jakub Jagiełło

Zdjęcie na okładce

i zdjęcia w artykułach, o ile nie zaznaczono inaczej:

archiwum Portalu

Poszukiwania.pl

Reklama i Marketing: [email protected]

Redakcja:

[email protected]

Reprodukcja i przedruk

wyłącznie za zgodą autora. Gazeta działa na zasadach dziennikarstwa obywatel–

skiego otwierając swoje łamy

dla każdego autora.

Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania

i skracania dostarczonych tekstów.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za

treść reklam i artykułów sponsorowanych.

Wiosna, wiosna, wiosna. Na polach

i w lasach daje znać o sobie olbrzymią

ilością ulubionych zwierząt poszukiwaczy

czyli kleszczy. Tegoroczny wysyp

pajęczaków jest jednym z większych

w ostatnich latach. Tak więc uważajcie

i dokładnie po wyjściu z lasu sprawdzajcie

czy nie macie na sobie niechcianego

gościa.

Wiosna również dała znać o sobie

w dużych tematach czyli legendarnym już

Złotym Pociągu. Tym razem na drodze do

odkrycia stanęły drzewa. Jednak według

naszych obserwacji problem minie

niedługo przed wakacjami ponownie

nakręcając ruch turystyczny w regionie.

Grupa Poszukiwania.pl zaczęła

przyjmować zakłady jakie to „nowe”

zgłoszenia pojawią się w tym roku. Jeżeli

macie swoje typy wysyłajcie je do nas.

Czekam na Wasze opinie i sugestie.

Piszcie do mnie [email protected]

Rafał Kruk

POSZUKIWANIA 3

SPIS TREŚCI

5 Archeolodzy z Gliwic na tropie średniowiecznych siedzib rycerzy

7 Wyprawa Benedykta Polaka do Karakorum

10 Odkrycie w ziemiance

13 Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe

15 Zagrożenia pałacu w Wilanowie

18 Miał Książę głowę… czyli 387 lat browaru Tychy

21 Monety Mieszka III Starego 1138 - 1202

23 Mord w Katyniu

37 Skarby początków chrześcijaństwa

40 Odkrycie kopalni

45 Bitwa pod Legnicą

52 Sfinks. Symbol i transformacje

57 Bitwa o handel

59 Organiczna guarana

61 10 najbardziej niedocenionych miejsc w Polsce

68 Zmień laptopa w odbiornik GPS

70 Chrzest Mieszka I

76 Data i przebieg chrztu Polski to równanie z 10 niewiadomymi

82 Testament

85 Z bandyty do archeologa

POSZUKIWANIA 4

Imprezy, wystawy

POSZUKIWANIA 5

ARCHEOLOGIA

Archeolodzy z Gliwic na tropie

średniowiecznych siedzib rycerzy

Na liczne pozostałości po średniowiecznych

siedzibach rycerskich natrafili w Pniowie

i Starych Tarnowicach dzięki zastosowaniu

nowoczesnych metod badawczych archeolodzy

z Muzeum w Gliwicach.

Na terenie Górnego Śląska, w tym w okolicach

Gliwic, znanych jest kilkadziesiąt kopców

ziemnych, zwanych przez archeologów

grodziskami stożkowatymi. Uznaje się je za

relikty wieżowych siedzib, budowanych przez

przedstawicieli miejscowego

rycerstwa

w okresie od XIII do XV wieku.

W 2015 r. z funduszy Muzeum

w Gliwicach przeprowadzono

badania nieinwazyjne na

kopcach położonych w Pniowie

i Starych Tarnowicach. W

pracach tych zastosowano

najnowsze techniki badawcze

używane współcześnie w

archeologii - wykorzystano

m.in. urządzenie zwane

magnetometrem. Umożliwia

ono wykrywanie pod

powierzchnią ziemi anomalii

magnetycznych, które

utożsamiać można z istnieniem

obiektów archeologicznych, np. jam czy

konstrukcji architektonicznych.

Taki rodzaj prac często pozwala na rozpoznanie

stanowisk archeologicznych jeszcze przed

planowymi wykopaliskami. Dzięki nim możliwe

jest bardziej precyzyjne rozmieszczenie

wykopów już podczas samych prac ziemnych,

a co za tym idzie - dokładniejsze poznanie

badanych obiektów.

„Natrafiliśmy na liczne anomalie, które są

pozostałościami wież rycerskich. Oprócz nich

możemy się spodziewać pozostałości

obwałowań, tj. fosy, palisady, ale także innych

tzw. warstw kulturowych związanych

z użytkowaniem wież, zawierających zapewne

umożliwiające nam datowanie tych obiektów

fragmenty naczyń, broni, narzędzi codziennego

użytku. Dzięki tym badaniom nieinwazyjnym

wiemy dokładnie, gdzie szukać, gdzie prowadzić

wykopaliska” – powiedział PAP archeolog

Radosław Zdaniewicz z Muzeum w Gliwicach.

Foto: Bettina Schwehn; FreeImages.com

Gliwiccy archeolodzy złożyli wniosek

o fundusze na badania wykopaliskowe do

wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Jak wyjaśnił Radosław Zdaniewicz,

w średniowieczu drewniane wieże były

najpowszechniejszym miejscem zamieszkania

rycerzy i ich rodzin, a także pozwalały na

kontrolę i sprawne zarządzanie dobrami

POSZUKIWANIA 6

ziemskimi. „Rycerze dostawali od księcia

ziemię, na której mogli wybudować swoją

siedzibę. W zamian musieli stawiać się na każde

wezwanie księcia. Niestety, niewiele wiemy

o rycerzach, którzy mogli mieszkać na

dzisiejszej Ziemi Gliwickiej. Z dokumentów

dotyczących badanych przez nas obiektów

znamy tylko imię Piotra de Tarnowitz, który

mieszkał właśnie w Tarnowicach” – mówił

archeolog.

Od końca XV stulecia, często na tych samych

kopcach wznoszono również drewniane dwory

szlacheckie, zastępując nimi średniowieczne

wieże mieszkalne.

Pierwsze badania weryfikacyjne grodzisk

stożkowych w okolicach Gliwic przeprowadzono

jeszcze w 1970 r. Kolejne prace prowadzone

przez archeologów z Muzeum w Gliwicach,

m.in. w Kozłowie przybliżyły wygląd części

z tych obiektów, a zabytki odkryte w ich

zawaliskach pozwoliły na próbę odtworzenia

życia codziennego ich mieszkańców. Naukowcy

mają nadzieję na kolejne ciekawe odkrycia

dzięki badaniom w Pniowie i Starych

Tarnowicach.

PAP - Nauka w Polsce

Źródło: Serwis Nauka w Polsce -

www.naukawpolsce.pap.pl

POSZUKIWANIA 7

HISTORIA

Wyprawa Benedykta Polaka do

Karakorum

Na temat Benedykta Polaka nie wiemy prawie

nic, poza informacjami zostawionymi przez niego

samego. Dane o jego pochodzeniu, z Wrocławia

lub Wielkopolski, są bardzo niepewne i

nieudokumentowane. Wiadomo, że około 1236 r.

wstąpił do zakonu franciszkanów. Interesował

się geografią ziem ruskich, znał również ten

język oraz oczywiście łacinę.

W 1245 r. został uczestnikiem poselstwa papieża

Innocentego IV na dwór chana Mongolii Gujuka.

Celem wyprawy miało być zawarcie sojuszu

przeciwko muzułmanom. Legatem papieża był

Jan di Piano Carpini, jeden z uczniów i

towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, prowincjał

franciszkanów we Wrocławiu. Łącznie w

poselstwie uczestniczyły cztery osoby - prócz

Carpiniego i Benedykta brat Czesław z Czech

oraz C. de Bridia (prawdopodobnie Ślązak z

Brzegu, nie znamy jego imienia). Podążyli przez

Łęczycę, Włodzimierz Wołyński, Kijów, brzegiem

Morza Azowskiego przez stepy do delty Wołgi.

Kiedy dotarli do Saraju nad Wołgą, stolicy Złotej

Ordy, tutejszy władca Batu-han (ten sam, który

najechał ziemie polskie w 1241 r.) nakazał im się

rozdzielić - dalej poszli tylko Carpini oraz

Benedykt Polak. Przeszli przez nadwołżańskie

stepy, tereny Turkiestanu i okolice jeziora

Bałchasz. W końcu 28 czerwca dotarli w pobliże

Ałtaju i Irtyszu, a w lipcu przybyli do letniej

rezydencji chanów w Syra Ordzie nieopodal

Karakorum. Tam 15 sierpnia byli świadkami

wspaniałej uroczystości wyniesienia na tron

nowego wielkiego chana Gujuka. Dopiero potem

chan przyjął ich na specjalnej audiencji.

Mieszkali na dworze chanów przez kilka

miesięcy, oczekując oficjalnej odpowiedzi na

papieski list. Ta została wystawiona dopiero 13

listopada w czterech językach: po mongolsku,

persku, turecku i łacinie. Wówczas zezwolono im

na powrót. W maju 1247 r. byli już nad Wołgą,

gdzie połączyli się z pozostającymi tam dwoma

towarzyszami. W listopadzie stawili się w Lyonie

przed obliczem papieża.

Mongolska odpowiedź nie mogła zadowolić

głowy zachodniego chrześcijaństwa, gdyż Gujuk

żądał pełnego podporządkowania się papiestwa i

Europy jego władzy. Mimo to wyprawa ta

przyniosła bezcenne sprawozdania z wyprawy,

sporządzone przez Jana, Benedykta i

tajemniczego C., stanowiące pierwsze w dziejach

tak dokładne opisy północnej i środkowej Azji

pozostającej pod panowaniem Tatarów, na

ponad dwadzieścia lat przed wyprawą Marco

POSZUKIWANIA 8

Polo. Zakonnicy podjęli się również analizy

wojskowości mongolskiej, przed którą drżała

ówczesna Azja i Europa, przedstawiając

chrześcijanom swoje pomysły na ich pokonanie

w bitwie.

M. G.-K.

Ilustracja: piętnastowieczna miniatura perska

przedstawiająca władcę mongołów Gujuka do

którego zmierzało poselstwo Benedykta Polaka,

Wikimedia Commons, domena publiczna.

Muzeum Historii Polski - na licencji Creative

Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.

POSZUKIWANIA 9

POSZUKIWANIA 10

EKSPLORACJA

Odkrycie w ziemiance

Był piękny, wiosenny poranek. Od 10 minut czekałem na przyjazd towarzysza podróży, z którym byłem

umówiony na wspólne poszukiwania.

Korzystając z chwili wolnego przeglądałem na tablecie mapę terenu, na którym mieliśmy prowadzić

eksplorację. W pewnym momencie moją uwagę przyciągnęły regularne obiekty uwidocznione na mapach

Geoportal. Miejsce to oddalone było o kilka kilometrów od planowanego terenu, jednak ukazana

struktura zachęcała do nadłożenia drogi.

Pochwaliłem się swoim odkryciem koledze i

wspólnie podjęliśmy decyzję, że w drodze

powrotnej podjedziemy zbadać odkryte miejsce.

Kilka godzin jazdy samochodem szybko minęło.

Wytypowane miejsce poszukiwań przedstawiało

się interesująco. Piękne pola, piękne legendy i

przychylność miejscowych rolników dawały

nadzieję na ciekawie spędzony czas.

Pierwsze sygnały pojawiły się chwilę po

odpaleniu wykrywaczy. Niestety spełniły się

najgorsze przewidywania, w dołkach pojawiły

się szrapnelowe kulki. Jeszcze nie zniechęceni

kontynuowaliśmy poszukiwania. Oprócz kulek

do toreb na znaleziska trawiło też kilkadziesiąt

łusek. Osłodą takiej militarnej eksploracji były

ołowiane żołnierzyki, kilka monet oraz

medalików.

Do przejścia zostało jeszcze całkiem sporo

terenu. Dzień powoli dobiegał końca. Rolnik na

POSZUKIWANIA 11

polu, którego prowadziliśmy prace przyszedł w

odwiedziny wraz z synek, taszcząc wielka torbę.

Torba skrywała prawdziwe skarby. Na

rozgrzewkę pojawiła się świetna nalewka

własnej roboty, która mogłaby odrdzewić w

sekundzie każde żelastwo oraz skrzyneczka z

tajemniczą zawartością. Wytypowany kierowca

nie mogąc cieszyć się smakiem nalewki

zainteresował się zawartością skrzynki.

Skrywała ona kilkadziesiąt guzików

pierwszowojennych, kilka monet oraz

…dwanaście pięknych, lśniących w słońcu

odznaczeń. Oczy się nam zaświeciły,

oglądaliśmy, podziwialiśmy i tylko achy i ochy

zdradzały nasz zachwyt.

W końcu musiało paść pytanie skąd rolnik miał

takie skarby. Skrzyneczka w rodzinie pojawiła

się spadku po teściu. Teść otrzymał ją od

swojego ojca, który całą jej zawartość znalazł w

lesie koło uprawianego pola. Według opowieści

znalazca trafił na nie w okopie, do którego

wszedł za potrzebą.

W głowach już się pojawiła możliwość

eksploracji terenu. Pociągnęliśmy rolnika za

język i wskazał nam miejsce. Oddalone kilka

kilometrów od jego pola, dokładnie tam gdzie

rano na mapie zauważyłem regularne kształty.

Podziękowaliśmy za wszystko, umówiliśmy się

na kolejny weekend i pojechaliśmy w skarbowe

miejsce. Samochodem dojechaliśmy na skraj

lasu. Według mapy i opowieści rolnika pierwsze

okopy i regularne kształty powinny pojawić się

za kilka metrów. Ale nic takiego nie miało

miejsca. Żadnych okopów ! Kierując się

wskazaniami mapy trafiliśmy w pierwszy

regularny kształt. Na oko miejsce wyglądało jak

stara, zasypana ziemianka. Wykrywacze

włączone, kilka minut penetracji terenu i nic,

totalna cisza. Drugi punkt, druga ziemianka

znowu nic. Zaskoczeni i zniecierpliwieni

poszliśmy głębiej w las.

Słońce było już bardzo nisko, w lesie panował

półmrok, efektów poszukiwań żadnych. W

końcu zapadła decyzja wracamy i to na przełaj

żeby nie tracić czasu. Idziemy i rozmawiamy,

nagle mój kompan znika. Dosłownie zapada się

pod ziemię. W lesie ciemno, w ziemi czarna

dziura, w dziurze drze się w niebogłosy kumpel.

Podchodzę do piekielnego otworu delikatnie i z

wyczuciem stawiając stopy. Słyszę już nie

krzyki, a przekleństwa. Kolega poobijany,

krwawiąca lekko ręka, a na dodatek połamany

wykrywacz. Z wyciągnięciem wykrywacza nie

było problemów, pojawiły się dopiero przy

próbie wydostania się przyjaciela. Na szczęście

obecne telefony posiadają możliwość

uruchomienia latarki. Oświetlając miejsce

upadku w poszukiwaniu czegoś pomocnego w

wydostaniu się z dziury okazało się, że trafiliśmy

do kolejnej ziemianki. Tylko ta w

przeciwieństwie do wcześniejszych była cała !

Chwila wystarczyła aby zapomnieć o siniakach i

połamanych sprzęcie. Pomieszczenie skrywało

prawdziwe skarby. Pod złamanymi belkami

ukazały się dwie piękne pikelhauby, w rogu

ziemianki rozsypane ponad 100 guzików, na

czymś co kiedyś było polowym stolikiem

mosiężne kieliszki oraz dwie pełne manierki. Na

koniec dostrzegliśmy jeszcze piękną lornetkę z

kaburą.

Niestety musieliśmy zakończyć eksplorację

ziemianki z powodu wyładowania się baterii w

jednej komórce i niewielkim naładowaniu

drugiej. Wygramoliliśmy się z dziury i w ciszy

POSZUKIWANIA 12

wróciliśmy do samochodu. Dopiero siedząc w

nim, w ciepełku i przy świetle obejrzeliśmy

dokładnie nasze znaleziska. Dołożyliśmy do tego

zawartość skrzyneczki rolnika i już

wiedzieliśmy, że trafiliśmy na miejscówkę życia.

Pora roku nie ma już dla nas znaczenia. Każdy

wolny weekend przemierzamy ponad 300 km

aby spędzić kilka godzin w tym cudownym

miejscu.

Sebastian R.

POSZUKIWANIA 13

KOLEKCJE

Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe

cz. 3

Odznaka pamiątkowa 7 Baonu Podchorążych

Rezerwy Piechoty, emaliowana, dwuczęściowa,

tombak złocony,

Odznaka pamiątkowa Wojsk Wielkopolskich,

emaliowana, dwuczęściowa, tombak srebrzony

Odznaka pamiątkowa Związku Oficerów

Rezerwy, dwuczęściowa, wym. 21 x 21 mm

Odznaka pamiątkowa 3 Dywizji Strzelców

Karpackich, jednoczęściowa, srebro sygnowane

800

POSZUKIWANIA 14

Odznaka pamiątkowa 5 Kresowej Dywizji

Piechoty, trzyczęściowa wykonana w srebrze,

emaliowany herb, wymiary 40 x 43 mm, próba

srebra 800

Odznaka pamiątkowa 2 Korpusu Polskiego,

jednoczęściowa, tombak oksydowany

Odznaka 14 Wileński Baon Żbiki, plastikowe patki

ze srebrną nakładką

Odznaka pamiątkowa Jednostek Wojskowych na

Środkowym Wschodzie, biały metal, wymiary 49 x

30 mm

Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz

Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.

http://aukcja.pgnum.pl/index.php

POSZUKIWANIA 15

ZABYTKI

Zagrożenia Pałacu w Wilanowie

Skażenie wód, rosnące zanieczyszczenie

powietrza, drgania wytwarzane przez ruch

uliczny negatywnie wpływają na budynki

i rzeźby Muzeum Pałacu Króla Jana III

w Wilanowie oraz zdrowie zwiedzających go

gości - wykazały badania, których wyniki

zaprezentowano w Warszawie.

Od kwietnia 2014 roku Muzeum Pałacu Króla

Jana III w Wilanowie prowadzi dwuletni projekt

"Edukacja społeczna w konflikcie

urbanizacyjno-ekologicznym na terenie Muzeum

Pałacu w Wilanowie".

Naukowcy zbadali różne czynniki wpływające

na stan ekosystemów znajdujących się na terenie

samego pałacu i otaczającego go parku. Oceniali

m.in. stan wód, jakość powietrza, poziom hałasu,

stężenia dwutlenku węgla. Przeprowadzili też

szereg działań edukacyjnych na temat

tamtejszych ekosystemów. Wyniki badań

przedstawiono w poniedziałek podczas

konferencji prasowej w Warszawie.

"Jesteśmy permanentnie skażani, bardzo

różnymi substancjami. Największym

zagrożeniem, z jakim obecnie jesteśmy

konfrontowani, jest kwestia zatrucia wód -

zarówno pod względem chemicznym, jak

i biologicznym" - powiedziała kierująca

projektem mikrobiolog dr Agnieszka Laudy.

"Mamy bardzo wysoki poziom skażenia wód

bakteriami kałowymi, bardzo poważne skażenie

chemiczne" - dodała.

Jak podkreśliła, bez współpracy z takimi

instytucjami, jak Wojewódzki Inspektorat

Ochrony Środowiska, Zarząd Melioracji

i Urządzeń Wodnych, czy bez Ministerstwa

Środowiska nie jesteśmy w stanie poradzić sobie

z tym problemem.

"Niezbędne jest inwentaryzowanie wpustów

wody oraz zarządzanie prawidłową procedurą

wydawania pozwoleń wodno-prawnych" -

mówiła dr Laudy. Te pozwolenia - jak

argumentowała - powinny się wiązać

z konsekwencjami karnymi w przypadku

wprowadzania do wód substancji toksycznych.

"Bez uwspólnienia działań nie będziemy sobie

w stanie poradzić z rozwiązaniem tego

problemu" - mówiła kierownik projektu.

Według niej bardzo poważnym zagrożeniem dla

otoczenia Muzeum Pałacu Króla Jana III

w Wilanowie jest też wzrastający poziom

substancji gazowych w powietrzu, tlenku siarki,

tlenku azotu, tlenku węgla.

POSZUKIWANIA 16

"W związku z wzrastającą liczbą samochodów

mamy w powietrzu wszelkie gazy spalinowe -

bardzo niebezpieczne, które w toksyczny sposób

reagują z wodą, wilgocią. Niestety, to bardzo

inwazyjne substancje, które będą wpływały

negatywnie nie tylko na naturę Muzeum Pałacu

w Wilanowie, ale także na elewację budynków

i rzeźb ogrodowych" - zaznaczyła mikrobiolog.

Kolejnym bardzo poważnym zagrożeniem jest

rosnący poziom zapylenia. "On również wiąże

się z nasilającym się ruchem komunikacyjnym

w obszarze Wilanowa. Jest to czynnik, który

w największym stopniu będzie wpływał na

zdrowie mieszkańców i gości przybywających

do Wilanowa" - wyliczała dr Laudy.

W jej ocenie zapylenie i zwiększone stężenie

szkodliwych gazów w powietrzu to cena, jaką się

płaci za rozwój aglomeracji miejskiej.

"Prowadzimy intensywne nasadzanie nowymi

roślinami, myślimy, co zrobić, aby na działce,

którą dzielimy bezpośrednio z ulicą

Przyczółkową, zbudować naturalny ekran

zabezpieczający nas przed presją miasta" -

mówiła dr Laudy.

Przedstawiciele Muzeum w Wilanowie

spodziewają się, że w następnych latach będzie

wzrastał też poziom drgań mechanicznych, który

niekorzystnie wpłynie przede wszystkim na

muzealne obiekty. "W momencie otwarcia

południowej obwodnicy Warszawy nasili się

jeszcze ruch samochodowy. Budowa bardzo

dużej galerii handlowej, która powstaje

w naszym bardzo bliskim sąsiedztwie również

będzie sprzyjała powstawaniu drgań" -

tłumaczyła dr Laudy.

Dyrektor Muzeum Pałacu Króla Jana III

w Wilanowie Paweł Jaskanis podkreślił,

że "Muzeum od co najmniej dekady sprawuje oś

strategiczno-rozwojową opieki nad kulturą

i naturą".

"Opieki nad +genius loci+, czyli kodami

kulturowymi, które wytworzone były tutaj

w XVII wieku. Pytanie, czy to będzie oczywiste

za 2-3 pokolenia. Stan skażeń wód jest tak

zatrważający i postęp degradacji parku

wilanowskiego tak szybki, że obawiamy się co

będzie za 20-40 lat" - powiedział dyrektor.

Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie jest

opiekunem zabytkowych parków:

wilanowskiego i morysińskiego, który od 1996 r.

stał się rezerwatem przyrody. Na terenie parku

znajduje się Jezioro Wilanowskie, płynie też

Potok Służewiecki.

W granicach muzeum znajduje się około 13 tys.

drzew, w tym ponad 40 pomników przyrody.

Badania wykazały, że żyje m.in. 91 gatunków

ptaków, 30 gatunków ważek i 5 gatunków

nietoperzy. Ze względu na cenne wartości

zasobów dziedzictwa przyrodniczego

i kulturowego utworzono tu w 2012 roku

Wilanowski Park Kulturowy.

Wyniki projektu, realizowanego dzięki wsparciu

Islandii, Lichtensteinu oraz Norwegii w ramach

Mechanizmu Finansowego Europejskiego

Obszaru Gospodarczego, są dostępne na

platformie GIS (Geographic Information

System): http://gis.muzeum-wilanow.pl/gis/

PAP - Nauka w Polsce

Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

Foto: Marcin Białek; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 17

POSZUKIWANIA 18

MĘSKIE TEMATY

Miał Książę głowę… czyli 387 lat

browaru Tychy

W zapiskach rodu Promnitzów z 1613 roku, wspominano już o browarze, a pierwsze dokładniejsze o nim

wzmianki pochodzą z roku 1623 z księgi dochodów dóbr pszczyńskich – to rok 1629 był znamienny

w historii piwowarstwa dla całego Górnego Śląska - w tym to roku został założony browar Tyski-browar,

który może się poszczycić nieprzerwanym do dnia dzisiejszego okresem funkcjonowania.

Pierwszymi piwowarami browaru, byli Stanisław

Staśko ze Zbytneli oraz Szymon Śmieszny.

W browarze następował powolny, lecz

systematyczny rozwój browaru. W 1640 roku

wymienione były w spisie inwentarzowym dwa

naczynia do pędzenia wódki-a w 1664 roku

w takim samym spisie wyszczególniono już pięć

takich garnców. Browar rozwijał się pełną parą

dopiero w drugiej połowie XVII wieku browar

borykał się z pewnymi problemami i został on

wydzierżawiony-trwało to kilkadziesiąt lat, bo

dopiero w 1724 roku przeszedł on ponownie pod

POSZUKIWANIA 19

zarząd panów na Pszczynie. Browar

prawdopodobnie jeszcze kilka razy oddawano w

dzierżawę-lecz jego produkcja i wydajność

wciąż rosła. W roku 1824 po raz pierwszy

pojawiło się piwo butelkowe, również w tym

roku przy browarze założono plantację chmielu,

a w 1829 zmodernizowano słodownię zaś

później decyzją księcia pszczyńskiego Jana

Henryka XI rozbudowano browar. Postawiono

m.in. słodownię, warzelnię, suszarnię, dwie

pęczarnie i młyn do słodu. W roku 1866 rządy

w browarze objął Julius Muller-pierwszy

dyrektor browaru, któremu to przypisywany jest

najbardziej intensywny rozwój browaru

i najbardziej wzmożona jego produkcja. Za

czasów jego dyrektorowania w roku 1890

browar został oświetlony elektrycznie a w 1893

roku tyski browar połączono z dworcem

kolejowym.

Tuż obok browaru książęcego w 1897 roku

nieopodal dworca otwarto drugi browar-

Obywatelski, browar był swoistą konkurencją

dla istniejącego już browaru Książęcego – który

to rozpoczął kampanię reklamową, mówiącą

o tym że w prawdzie w Tychach istnieją dwa

browary-lecz „ najbardziej przednim piwem ‘’

jest piwo z browaru książęcego. Taka sytuacja,

a wiec ostra konkurencja browarów trwała do

roku 1918 kiedy to browar książęcy przez wykup

akcji przejął kontrolę nad browarem

Obywatelskim który stał się jego integralną

częścią.

Z powodu niegospodarności księcia

pszczyńskiego Jana Henryka VI unikania przez

niego płacenia podatków, spowodowało

przejście browarów pod zarząd komisaryczny.

Zarząd komisaryczny trwał do lutego 1939 roku,

następnie z trzech browarów /do Książęcego

i Obywatelskiego doszedł jeszcze browar

w Siemianowicach/ została utworzona spółka-

która to, niedługo cieszyła się swym istnieniem,

bowiem zaraz po rozpoczęciu wojny nad

browarami ustanowiono zarząd komisaryczny

i powierzono go Rzeszy Niemieckiej. W tym to

okresie browary tyskie warzyły piwo dla wojska,

z powodu braku poczynionych inwestycji przez

okupanta-browar choć mało zniszczony-był

bardzo zdekapitalizowany. Po wyzwoleniu

zakłady zostały przejęte przez pracowników,

poczyniono niezbędne inwestycje, odnowiono

maszyny i urządzenia by w marcu 1945 ruszyć

z produkcją piwa.

W połowie lat pięćdziesiątych, poczyniono

w browarze dalsze inwestycje, dębowe kadzie

zamieniono na metalowe - przeprowadzono

kapitalne remonty urządzeń chłodniczych,

wywiercono cztery głębinowe studnie. Trwał

intensywny rozwój browaru, co zaowocowało

sporym wzrostem produkcji piwa-browar miał

zdolności produkcyjne ponad 942 tyś.

hektolitrów piwa rocznie, a dzięki nowej linii

butelkowej jej wydajność wynosiła 18.000

butelek na godzinę. Z końcem lat

siedemdziesiątych w browarze zainstalowano

największą w kraju rozlewnię coca-coli.

W miejscu starych stawów przy browarnianych -

pojawiła się nowa kotłownia, zainstalowano też

nowy pasteryzator tunelowy o wydajności 30

tys. butelek na godzinę. Obchody 360 rocznicy

istnienia przedsiębiorstwa, zamknęła pewien

okres jego działalności-szybkie przemiany

w kraju wymusiły na firmie konieczność jej

prywatyzacji-w dniu 1 lipca 1990 roku powstała

spółka ‘Brownit’ - a w 1992 roku dzięki umowie

licencyjnej z browarem z Austrii Ottakringer

Hamer AG na rynku pojawił się nowy rodzaj

piwa ‘Gold Fassl’ dzięki dalszym inwestycjom

i modernizacjom w browarze w 1994 roku

wyprodukowano ponad milion hektolitrów piwa

POSZUKIWANIA 20

– co było znakomitym sukcesem, gdyż jeszcze

żadnemu pojedynczemu browarowi

istniejącemu na ziemiach polskich to się nie

udało...

Proces prywatyzacji zakończono w 1996 roku,

a o udziały w browarze tyskim zaczęły starać się

takie browary jak Interbrew z Belgii, holenderski

Heineken, duński Calsberg i browar, który

ostatecznie zdobył większościowy pakiet 52 %

akcji SAB z Południowej Afryki. W maju 1999

roku z połączenia browarów Lech browary

wielkopolskie w Poznaniu i browary tyskie

powstała Kompania Piwowarska-jest to obecnie

drugi, co do wielkości producent piwa w polsce.

W kwietniu 2003 roku do Kampanii dołącza

kolejny browar, białostocki browar Doilidy a już

rok później w 2006 roku Kampanii Piwowarskiej

udaje się wyprodukować 10 milionów

hektolitrów piwa. W styczniu 2008 roku w skład

zakładu wchodzi browar Belgia w Kielcach a 14

maja 2009 roku SABMiller staje się 100%

właścicielem Kampanii Piwowarskiej.

W grudniu 2004 roku powstało Tyskie Muzeum

Piwowarstwa, mieści się ono w starannie

odrestaurowanym budynku kościoła

ewangelickiego z 1902 roku, było to pierwsze

tego typu muzeum branży piwowarskiej

w Polsce. Obecnie muzeum odwiedza ponad 40

tysięcy gości z kraju i zagranicy. Rok 2009

został ogłoszony „międzynarodowym rokiem

piwa ‘’ to właśnie Tyskie Browary objęły nad

nim patronat, w tym też roku browar organizuje

cykliczną imprezę zwaną BEERFEST czyli

największe w kraju święto piwa-impreza ta ma

byś cykliczną. Browar jest też zaangażowany

w organizacje i wspieranie międzynarodowej

giełdy Birofiliów.

Co do etykiet piwnych wydawanych przez

browary tyskie, polecałbym kolekcjonerom

poszukiwanie etykiet przedwojennych, duża ich

część charakteryzuje się specyficznym

kształtem-co sprawia iż wygląd ich jest

niezwykle oryginalny. Godnym poszukiwania są

również etykiety z okresu 1945-1951 tzw. PPF-y

etykiety te są stosunkowo rzadko spotykane. Na

uwagę zbieraczy zasługują też wszelkie etykiety

z browaru Obywatelskiego w Tychach-z

powodu, iż browar ten istniał zaledwie niewiele

ponad 100 lat co sprawia że wydano w nim mało

etykiet ze względu na niezbyt wielką produkcję

piwa.

Opracowanie:

Robert. Winkler.

tel. 0-501-985-369

POSZUKIWANIA 21

NUMIZMATYKA

Monety Mieszka III Starego 1138 - 1202

Brakteat, Aw.: Książę na koniu

Brakteat, Av.: Książę i kruk

Brakteat, Av.: Książę z gałązką na ramieniu

POSZUKIWANIA 22

Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz

Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.

http://aukcja.pgnum.pl/index.php

POSZUKIWANIA 23

HISTORIA

Mord w Katyniu

13 kwietnia 1943 r. niemieckie radio podało informację o odkryciu w miejscowości Kosogory grobów

polskich oficerów zamordowanych przez żołnierzy radzieckich. Polacy zginęli od strzałów w tył głowy.

W dwa dni później radio w Moskwie nadało komunikat mówiący, iż "oszczercy Goebbelsa

rozpowszechniali podłe wymysły". Miejsce straceń zostało odkryte przez Niemców w lutym 1943 r.

Zaprowadził ich tam Iwan Kisielew, chłop z pobliskiej wsi Gniezdowo. W Lesie Katyńskim oficerowie

NKWD rozstrzelali 4143 polskich jeńców z obozu w Kozielsku. 17 kwietnia rząd polski w Londynie

poprosił Międzynarodowy Czerwony Krzyż o zbadanie sprawy. Jednocześnie z taką prośbą zwrócili się

do tej organizacji Niemcy.

Rząd polski od dłuższego czasu poszukiwał zaginionych w ZSRR jeńców i domagał się wyjaśnień od

Rosjan. Reakcją władz ZSRR na ujawnienie zbrodni było zerwanie stosunków z Polską w nocy z 25 na

26 kwietnia 1943 r. Rosjanie oskarżali rząd polski o współpracę z hitlerowskimi Niemcami. Sprawa

odkrycia grobów pod Smoleńskiem posłużyła więc jako pretekst do zerwania kontaktów z rządem

londyńskim, który domagał się m.in. uznania za obowiązującą granicy Polski sprzed wybuchu wojny,

podczas gdy Rosjanie zamierzali zająć wschodnie ziemie Rzeczypospolitej. Alianci zachowali w tej

sprawie milczenie w imię współpracy ze wschodnim sojusznikiem. Prawda o zbrodni bardzo długo była

ukrywana, a wręcz zakłamywana. Dopiero w 1990 r. prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow przyznał,

że mordu dokonali Rosjanie. W 1992 prezydent Rosji Borys Jelcyn zadecydował o udostępnieniu stronie

polskiej dokumentów na temat zbrodni katyńskiej.

BW

Rozmowa z dr. Witoldem Wasilewskim

Czy zbrodnia katyńska była wyjątkowa?

Zbrodnia katyńska miała — nawet w warunkach

sowieckiego systemu masowego terroru doby

stalinowskiej — charakter szczególny. O tej

wyjątkowości przesądza nie tyle ludobójczy

charakter mordu, gdyż inne zbrodnie popełniane

na różnych grupach narodowych w ZSRS

również nosiły cechy ludobójstwa, ile raczej

wymordowanie przeszło dwudziestu tysięcy

oficerów wojska i innych obywateli obcego

państwa, przez samych sprawców traktowanych

jako jeńcy wojenni -wojennopliennyje. Decyzję

o zagładzie Polaków wydał najwyższy partyjno-

państwowy organ władz Związku Sowieckiego,

czyli Biuro Polityczne Komitetu Centralnego

WKP(b). To właśnie podczas jednego

z posiedzeń Politbiura, 5 marca 1940 roku,

zapadło postanowienie o wymordowaniu 25 700

Polaków - jeńców obozów w Kozielsku,

Starobielsku i Ostaszkowie oraz więzień tak

zwanej Zachodniej Białorusi i Ukrainy. Podpisali

je osobiście lub przez sekretarza wszyscy

członkowie Biura Politycznego, w tym

oczywiście Stalin jako sekretarz generalny partii.

Decyzja ta została przesłana do realizacji

kierowanemu przez Ławrientija Berię

Ludowemu Komisariatowi Spraw

Wewnętrznych - NKWD.

Mord katyński był zbrodnią popełnioną na

zamówienie polityczne przywódców Związku

Sowieckiego. W skład Biura Politycznego

wchodzili przedstawiciele najwyższych władz

państwowych, między innymi Michaił Kalinin,

który jako przewodniczący Prezydium Rady

Najwyższej ZSRS był formalnie głową

sowieckiego państwa, a także ludowy komisarz

spraw zagranicznych, premier Wiaczesław

Mołotow i głównodowodzący, ludowy komisarz

obrony Klimient Woroszyłow. Rola

POSZUKIWANIA 24

POSZUKIWANIA 25

Notatka szefa NKWD Ławrentina Berii do Józefa Stalina z propozycją wymordowania polskich jeńców z

marca 1940 roku z podpisami: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana. Kolorowy skan z

oryginalnego dokumentu.

Miejsce przechowywania: Rosyjskie Państwowe Archiwum Historii Społeczno-Politycznej (RGASPI), ul.

Bolszaja Dmitrowka 15, Moskwa, sygnatura dokumentu: F.17 op. 166 sprawa 621 str. 130-133 (od 2003;

w latach 1991 - 2003 był przechowywany w Archiwum Prezydenta Federacji Rosyjskiej w zbiorze

"Zamkniety pakiet nr 1").

Tłumaczenie z języka rosyjskiego:

ZSRR

LUDOWY KOMISARIAT

SPRAW WEWNĘTRZNYCH

" " MARCA z 1940 r.

Nr 794/B

MOSKWA

P 13 N 144 op

ŚCIŚLE TAJNE

z 5 III 40 r

KC WKP (b) dla towarzysza STALINA

W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i

Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych

pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych k-r

[kontrrewolucyjnych] partii, członków ujawnionych k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji powstańczych,

zbiegów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju

sowieckiego.

Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność k-r

[kontrrewolucyjną]. Aktywną rolę kierowniczą odgrywali byli oficerowie byłej polskiej armii, byli

policjanci i żandarmi.

Wśród zatrzymanych zbiegów i osób, które naruszyły pań-

(Podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana; Na marginesie notatka protokolarna: tow.

Kalinin-za, Kaganowicz-za).

POSZUKIWANIA 26

ustanowionej w decyzji z 5 marca 1940 roku tak

zwanej centralnej trójki, czyli Kolegium

Specjalnego - funkcjonariuszy NKWD

Wsiewołoda Mierkułowa, Bachczo Kobułowa

i Leonida Basztakowa - w tworzeniu "list

śmierci" nie jest oczywista. Niewątpliwie trojka

nie przeprowadziła jednak, choćby z braku

czasu, nawet zwykłego dla "trybu trójkowego"

parasądowego postępowania i w istocie należy

przyjąć, że "listy śmierci" zostały stworzone

w trybie czysto "administracyjnym" w 1.

Wydziale Specjalnym NKWD, którego

naczelnikiem był Basztakow. Wpisano na nie

przeszło dwadzieścia tysięcy Polaków,

wyłączono kilkaset osób przewidywanych

w intencji samych Sowietów do wykorzystania

w dalszych działaniach politycznych

i operacyjnych oraz tych, w których sprawie

pojawiły się kłopotliwe dla ZSRS

międzynarodowe interwencje. Zbrodniczy tryb

katyńskiej machiny zagłady wyglądał więc

następująco: najważniejszy w ZSRS organ

władzy wydał rozkaz, a aparat NKWD

skrupulatnie go wykonał.

Zdjęcie z ekshumacji ciał polskich oficerów

zamordowanych przez NKWD w Katyniu w

1940, Katyń 1943

Czy istniała współpraca między NKWD

i Gestapo w czasie przygotowań do

eksterminacji ludności polskiej i podczas jej

przeprowadzania?

W zachowanych i rozpoznanych źródłach nie

znajdujemy żadnych przesądzających dowodów

bliskiej współpracy NKWD z Gestapo czy SS w

tym zakresie. Podawane często jako dowód

wspólnictwa spotkania przedstawicieli dwu

antypolskich reżimów nie przesądzają o istnieniu

współpracy rozumianej jako wspólne planowanie

czy nawet szeroka wymiana informacji na temat

skierowanych przeciwko Polakom akcji

eksterminacyjnych, takich jak mord katyński czy

akcja AB.

Konferencji niemiecko-sowieckich od

października 1939 roku aż do kryzysu

w stosunkach między oboma państwami

w listopadzie 1940 roku było wiele. Dotyczyły

one kwestii współpracy gospodarczej, delimitacji

granicy, wymiany ludności, w tym jeńców.

Dochodziło do spotkań, w których uczestniczyli

funkcjonariusze — mówiąc dzisiejszym

językiem — służb specjalnych obu mocarstw.

Odbywały się one na przykład w okupowanym

przez Sowietów Lwowie i w miejscowościach

granicznych. Najbardziej znane są jednak tak

zwane konferencje krakowsko-zakopiańskie

z grudnia 1940 roku i marca 1941, rozpoczynane

w Krakowie, z którego następnie sowieccy

delegaci udawali się na południe. W grudniu

1940 — po przyjęciu delegacji sowieckiej przez

generalnego gubernatora Hansa Franka na

Wawelu — w Zakopanem odbyło się

kilkudniowe spotkanie z udziałem oficerów SS

i NKWD: bankiet w restauracji na Gubałówce,

potem wspólna przechadzka znanym większości

Polaków górskim grzbietem, następnie udano się

do ultranowoczesnego, jak na ówczesne

warunki, hotelu górskiego na Kalatówkach. Nie

wiadomo jednak, czego dokładnie dotyczyły

rozmowy. Nie ma przesłanek, aby stwierdzić, że

koordynowano wówczas w Tatrach

eksterminację Polaków. Podobnie rzecz ma się

z marcowym pobytem Sowietów w Krakowie

i wszystkimi innymi znanymi spotkaniami,

w tym na przykład komisji do spraw granicy

odbywanymi w Moskwie czy wizytą niemiecką

w Berlinie w listopadzie 1941 roku — nie ma

dowodów dających nam pewność, że podczas

którejkolwiek z narad rozmawiano na temat

wspólnej eksterminacji Polaków.

Nie zmienia to w niczym faktu, iż oba

totalitaryzmy: niemiecki nazizm i rosyjski

komunizm, oraz oba państwa: hitlerowska III

Rzesza i stalinowski ZSRS, dokonywały

równolegle zbrodni na Polakach. W tej

równoległości antypolskich działań upatruję

głównego źródła spekulacji na temat ścisłego

POSZUKIWANIA 27

sowiecko-niemieckiego współdziałania na tym

polu. Bezpośrednio podobne przypuszczenia

wynikają niewątpliwie z tego, iż skutkiem

zarówno dokonanej wiosną 1940 r. zbrodni

katyńskiej, jak zrealizowanej wiosną i latem

1940 roku akcji AB - Außerordentliche

Befriedungsaktion, wymierzonych w polską

inteligencję niemieckich działań,

przeprowadzonych w GG - było wyniszczenie

polskich elit. W wypadku zbrodni katyńskiej

było to działanie jednoznacznie celowe

i systematyczne, akcja AB miała natomiast

charakter bardziej doraźny — jej głównym

celem była pacyfikacja po części rzeczywistej,

a po części domniemanej konspiracyjnej

działalności Polaków, a co za tym idzie - nie

była ona działaniem stricte ludobójczym.

Zdjęcie z ekshumacji ciał polskich oficerów

zamordowanych przez NKWD w Katyniu w

1940, Katyń 1943

Zainicjowały ją władze Generalnego

Gubernatorstwa z Hansem Frankiem na czele,

a nie najwyższe instancje partyjne NSDAP czy

władze państwowe Trzeciej Rzeszy, choć

oczywiście polityka nazistowska tworzyła

dogodne podłoże polityczne i ideologiczne dla

takich działań, a w późniejszym okresie

niemiecka polityka okupacyjna wobec Polaków

nabierze już cech jednoznacznie ludobójczych.

Czy Rosjanie od chwili założenia obozów

planowali wymordowanie osadzonych tam

w nich ludzi? W którym momencie Stalin poczuł

się na tyle bezkarny, żeby zdecydować się na

zagładę tylu osób?

Zarząd ds. Jeńców Wojennych, czyli specjalną

strukturę w Ludowym Komisariacie Spraw

Wewnętrznych - NKWD - utworzono dopiero

pod koniec września 1939 roku, choć przecież

jeńców wojennych, na przykład Japończyków,

Sowieci brali już wcześniej. Może to wskazywać

na to, iż Rosjanie mieli w odniesieniu do

polskich oficerów specjalne plany. Armia

Czerwona przekazała jeńców NKWD. Część

szeregowców zwolniono do domów, natomiast

dla oficerów Wojska Polskiego utworzono trzy

obozy specjalne: w Kozielsku, Starobielsku

i w Ostaszkowie, gdzie osadzeni byli również

funkcjonariusze Policji Państwowej oraz innych

służb mundurowych. Obozy w Kozielsku

i Ostaszkowie utworzono na terenie

niegdysiejszych klasztorów prawosławnych.

Również utworzenie obozów i wyodrębnienie tej

grupy wskazywało na szczególne plany Rosjan

wobec tych osób. Ostateczna decyzja zapadła

jednak prawdopodobnie dopiero na przełomie lat

1939/1940.

Dopiero na naradach, które odbyły się w lutym

i na początku marca, tuż przed podjęciem

zbrodniczej decyzji z 5 marca 1940 roku,

ustalono szczegółowy sposób zgładzenia

Polaków, który później zatwierdziło Biuro

Polityczne. Trudno się natomiast zgodzić ze

stwierdzeniem, które pojawia się

w historiografii, że bezpośrednim impulsem do

podjęcia decyzji o "rozładowaniu obozów", jak

eufemistycznie nazywano wymordowanie

Polaków, był napływ Finów-jeńców z tak zwanej

wojny zimowej i konieczność stworzenia miejsc

dla nich. Kontekst niewątpliwie był szerszy i stał

za nim ludobójczy plan Stalina, który dążył do

przeprowadzenia czystek etnicznych na

Polakach, a szczególnie na polskich elitach

z wcielonych do ZSRS kresów Rzeczypospolitej,

oraz do likwidacji specyficznej grupy ludzi

przebywających w trzech Obozach Specjalnych

i w więzieniach na tak zwanej Zachodniej

Ukrainie i Zachodniej Białorusi.

Bundesarchiv, Bild 183-B23992 / CC-BY-SA 3.0

POSZUKIWANIA 28

POSZUKIWANIA 29

Wyciąg z protokołu nr 13 posiedzeń Biura Politycznego - Decyzja w sprawie wymordowania polskich

jeńców wojennych i więźniów. Zgoda i jednocześnie polecenie wykonania uprzedniej propozycji

Ławrentina Berii.

Oryginał dokumentu wykonany w 2 egzemlarzach: jeden z dn. 5.3.1940 dla Ławrentina Berii, drugi

sprządzony dn. 27.2.1959 dla Aleksandra Szelepina (szef KGB na początku rządów Nikity Chruszczowa).

Miejsce przechowywania wyciągu: Rosyjskie Państwowe Archiwum Historii Społeczno-Politycznej

(RGASPI), ul. Bolszaja Dmitrowka 15, Moskwa, sygnatura dokumentu: F.17 op. 166 sprawa 621 str.

134-135 (od 2003; w latach 1991 - 2003 był przechowywany w Archiwum Prezydenta Federacji

Rosyjskiej w zbiorze "Zamkniety pakiet nr 1").

Tłumaczenie z języka rosyjskiego:

Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (Bolszewików). KOMITET CENTRALNY

Nr P13/144

Tow. Beria

5 marca, 1940

Wyciąg z protokołu nr 13 posiedzenia Biura Politycznego Komitetu Centralnego

Uchwala 144 - 5 marca, 1940 w sprawie przedłożonej przez NKWD ZSSR

I. Polecić NKWD ZSSR:

1) sprawy 14 700 osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - byłych polskich

oficerów, urzędników państwowych, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów,

osadników i służby więziennej,

2) jak tez sprawy aresztowanych i znajdujących się w wiezieniach w zachodnich obwodach

Ukrainy i Białorusi osób w liczbie 11 000 - członków różnych kontrrewolucyjnych organizacji

szpiegowskich i dywersanckich, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów,

urzędników państwowych i uciekinierów - rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec

nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelania.

II. rozpatrzenie spraw przeprowadzić bez wzywania zatrzymanych i bez przedstawienia zarzutów, decyzji

o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia - w następującym trybie:

a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - na podstawie informacji

przedłożonej przez Zarząd Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSSR,

b) wobec osób zatrzymanych - na podstawie informacji przedłożone przez NKWD Ukraińskiej SSR

i NKWD Białoruskiej SSR.

III. Rozpatrzenie spraw i powzięcie uchwały nałożyć na trójkę towarzyszy w składzie: Mierkulow,

Kobulow i Basztakow (Naczelnik I Wydziału Specjalnego NKWD ZSSR).

Sekretarz Komitetu Centralnego

POSZUKIWANIA 30

Czy te obozy były później wykorzystywane?

Tak, choć nie w taki sam sposób. Historia tych

obozów nie zaczyna się zresztą wraz

z osadzeniem tam zamordowanych później

Polskich oficerów, dlatego mówi się często

o "Kozielsku I", "Kozielsku II" i nawet

"Kozielsku III", biorąc pod uwagę kolejne

okresy istnienia obozu, rejony odosobnienia

i kategorie więzionych. Przetrzymywano tam

podoficerów, żołnierzy, których później

przenoszono lub zwalniano. W połowie 1940

roku, już po "rozładowaniu" katyńskim, do

obozów trafiła grupa oficerów, która została

wiosną i latem tego roku przejęta z Litwy

i z Łotwy po wcieleniu tych państw do Związku

Sowieckiego. Oni uniknęli zagłady, ponieważ

decyzja Biura Politycznego ich nie dotyczyła.

Obozy były jednak nadal wykorzystywane,

osadzano w nich ludzi.

Mieszkaniec okolic Katynia, Parfien Kisielew,

jeden ze świadków zbrodni, słucha dra Ferenca

Orsósa, profesora kryminologii i medycyny

sądowej uniwersytetu budapeszteńskiego. Po

prawej stronie dra Orsósa widoczny dr Marko

Markow, wykładowca medycyny sądowej i

kryminologii Uniwersytetu w Sofii.

Czy informacje o istnieniu tych obozów

przebijały się do międzynarodowej opinii

publicznej?

To, że oficerowie wojska polskiego i policjanci

znaleźli się w specjalnych obozach w Kozielsku,

Starobielsku i Ostaszkowie, nie było tajemnicą

— za sprawą korespondencji więźniów z ich

bliskimi, nawet pomimo cenzury oraz zabiegów

dezinformacyjnych, jak na przykład znanego

sposobu oznaczania listów z Kozielska jako

korespondencji z domu wypoczynkowego,

i pomimo tego, iż bliscy musieli adresować listy

i kartki na skrzynki pocztowe. Generalnie sam

obieg dość pokaźnej korespondencji, a przede

wszystkim jej treść, którą cenzorzy

przepuszczali, nie pozostawiały wątpliwości,

gdzie i w jakim charakterze Polacy się znajdują.

Ze Starobielskiem istniała na przykład łączność

telegraficzna. Znam korespondencję

telegraficzną między jednym z polskich oficerów

zawodowych Wacławem Plewaką a jego żoną

Kamillą, która przebywała w tym czasie

w okupowanym Kowlu. Porozumiewali się oni

telegramami.

Co więcej, kiedy jeńcy polscy byli już wywożeni

i mordowani, istniała możliwość nawiązania

kontaktu z obozami. Znam przypadki

wywiezionych w kwietniu 1940 roku do

Kazachstanu żon polskich oficerów ze

Starobielska, które po przybyciu na zsyłkę

nawiązały łączność z obozem, choć prawdy o ich

losie im nie przekazano. Sama zbrodnia była

najściślej strzeżoną tajemnicą, ale wiadomo

było, że Polacy przebywali w obozach

specjalnych i że wiosną 1940 roku urwał się

z nimi kontakt w związku z ich "zniknięciem"

z tychże obozów.

Niemniej trzeba zaznaczyć, iż ze względów

natury politycznej rząd Sikorskiego zajmował się

w latach 1939 i 1940 sprawą polskich jeńców

w ZSRS w niewielkim zakresie. Koncentrował

się w tym czasie bardziej na zwalczaniu

piłsudczyków oraz oczywiście również -

dodajmy gwoli sprawiedliwości - organizowaniu

sił zbrojnych z tych, którzy znaleźli się na

Zachodzie, i szukaniu politycznego miejsca

u boku Francji i Wielkiej Brytanii.

Z perspektywy wiemy, że działania podjęte dla

najpierw zabezpieczenia, a potem ustalenia losu

oficerów znajdujących się w trzech obozach,

były niewystarczające.

Trzeba jednak pamiętać, że zniknięcie polskich

żołnierzy zostało przemyślnie zakamuflowane.

Sowieci na ten temat milczeli. Chcieli

przekonać, że jeńcy podzieleni na mniejsze

grupy zostali przewiezieni do innych obozów

i nadal znajdują się na terenie Związku

Sowieckiego. Ponadto aż do wybuchu wojny

POSZUKIWANIA 31

z Niemcami i zawarcia w lipcu 1941 roku układu

Sikorski-Majski stosunki dyplomatyczne

pomiędzy rządem ZSRS a rządem RP formalnie

i faktycznie nie istniały. Adresowane do jeńców

przesyłki prywatne i kierowane przez Czerwony

Krzyż wracały z adnotacją "adresat nieobecny".

Po nawiązaniu stosunków polsko-sowieckich

sytuacja uległa zmianie. W związku

z tworzeniem armii Andersa zaczęto naciskać na

Stalina, aby odpowiedział, co się dzieje

z polskimi oficerami, którzy po ogłoszonej

amnestii nie zgłaszają się do punktów zbornych.

Stalin cały czas zwodził Polaków posługując się

tak absurdalnymi stwierdzeniami jak to,

że "prawdopodobnie uciekli oni do Mandżurii".

NKWD stwierdzał, że wymienieni oficerowie

nie znajdują się na terenie Związku Sowieckiego

bądź że Rosjanie ich szukają. Taki stan rzeczy

trwał aż do ogłoszenia przez Niemców w 1943

roku prawdy o losie polskich oficerów.

Hitlerowcy wykorzystywali ją oczywiście

w celach propagandowych - zawyżyli liczbę

pomordowanych w lesie katyńskim, rozciągając

ją na wszystkich zabitych oficerów. Reakcją

sowiecką było przypisanie odkrytego mordu

Niemcom.

Zdjęcie z 1943 roku z ekshumacji ciał polskich

oficerów zamordowanych przez NKWD w

Katyniu w 1940. Naramienniki wskazują że

ofiara była majorem 1 pułku szwoleżerów im.

Józefa Piłsudskiego. Są to zwłoki mjr Adama

Solskiego z 57 Pułku Piechoty.

Postępowanie rządu w celu uzyskania informacji

o zaginionych Polakach, szczególnie w okresie

od wymordowania polskich oficerów, czyli od

wiosny 1940 roku, aż do lipca 1941 roku, nie

było zbyt energiczne. Nie podjęto adekwatnych

do wagi sprawy działań, chociaż należy

pamiętać, że możliwości polskie były

ograniczone. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego,

że polskie podziemie - cywilne i ZWZ - które

udatnie działało na terenie okupacji niemieckiej,

pod okupacją sowiecką było bardzo szybko

i głęboko infiltrowane przez NKWD. Polacy

podejmowali na przykład akcje zmierzające do

oszacowania liczby Polaków wywożonych na

wschód, ale nawet tu wiarygodność wyników

była niska. Zlecano także misje specjalne, jak na

przykład misja Aleksandra Klotza z ZWZ-2,

który miał zdobyć na Wschodzie informacje

o losie Polaków przetrzymywanych w głębi

ZSRS. Jednak ani ta akcja, ani żadne inne

działania nie pozwoliły przeniknąć tajemnicy.

Również Wielka Brytania, która jako

sprzymierzeniec Polski powinna starać się

reprezentować jej interesy w Moskwie,

w okresie od 17 września 1939 do lipca 1941

roku, kiedy Polska nie miała żadnych kontaktów

dyplomatycznych ze Związkiem Sowieckim, nie

podjęła działań na rzecz polskich jeńców. Trzeba

pamiętać, że w tym samym okresie, kiedy

wyznaczano cel toczonej z Niemcami wojny,

strona brytyjska już wyraźnie odżegnywała się

od zagwarantowania granicy wschodniej naszego

kraju. Brytyjczycy byli wobec Polski jako

swojego sprzymierzeńca nieuczciwi i nielojalni.

Po uderzeniu niemieckim na Związek Sowiecki

alianci zyskali w nim bardzo cennego nowego

sprzymierzeńca, a sprawa zaginionych jeńców

polskich była dla nich tym mniej istotna, a nawet

- należałoby powiedzieć - kłopotliwa.

Czy można więc powiedzieć, że amoralność

porządku pojałtańskiego ma swój początek już

przy okazji sprawy katyńskiej?

Istotnie, można tu mówić o stosowaniu

podwójnych standardów. Wychodzono tu

z założenia, że zbrodnie sowieckie nie mogą być

traktowane w ten sam sposób co zbrodnie

niemieckie. Nie podlegały tym samym kryteriom

osądu, a w praktyce zostały spod niego całkiem

wyłączone.

POSZUKIWANIA 32

POSZUKIWANIA 33

Jakie były losy sprawy zbrodni katyńskiej na

procesie w Norymberdze?

W Norymberdze Sowieci spróbowali formalnie,

na drodze sądowej, obciążyć odpowiedzialnością

za zbrodnię katyńską Niemców. Główną rolę

odegrał tutaj prokurator sowiecki Roman

Rudenko, choć formalnie - o czym się często

zapomina - wszystkie oskarżenia pracującego

w latach 1945-1946 Trybunału były

oskarżeniami wszystkich państw alianckich

przeciwko Niemcom. Machina propagandy

rosyjskiej pracowała nad udowodnieniem winy

niemieckiej w sprawie katyńskiej już od kwietnia

1943 roku. NKWD podjął szereg działań

operacyjnych na zajmowanych przez Armię

Radziecką terenach Europy Środkowej.

Przejmowano osoby, które znały prawdę

o Katyniu, jak i dowody związane z tą zbrodnią,

aby w ten sposób spreparować materiał

dowodowy dla przeprowadzenie przed sądem

kłamliwej wersji, przedstawionej w styczniu

1944 roku raporcie sowieckiej komisji Nikołaja

Burdenki do spraw zbadania okoliczności

zbrodni. NKWD i służby specjalne zmuszały

osoby pracujące w międzynarodowej komisji

lekarskiej w Katyniu w 1943 r., takie jak dr

František Hájek z Pragi czy dr Marko Markow

z Sofii, do zmiany ich wersji wydarzeń.

Dysponujemy telegramami Wsiewołoda

Mierkułowa, kierującego operacją mordowania

Polaków w Katyniu, w których zalecał on

delegaturze NKWD w Sofii, aby "dopilnowała

sprawy Markowa" w 1945 roku. Jeszcze w 1943

roku zmuszono do zmiany zeznań chłopów

z okolic Katynia.

Sowieci popełnili jednak zbyt wiele błędów, aby

kłamstwo mogło zostać wzięte za prawdę.

Pomylili między innymi numer niemieckiej

jednostki, która jakoby miała dokonać zbrodni,

a okazała się niewielką jednostką łączności,

a także nazwisko oficera, który miał rzekomo

dowodzić operacją mordowania jeńców

w Katyniu. Oficer ściągnięty na rozprawę przed

Trybunałem Norymberskim popsuł misterny

plan Rudenki. Ostatecznie anglosascy uczestnicy

procesu poznali się na rosyjskim kłamstwie.

Sprawę zdjęto z wokandy i w ostatecznym

orzeczeniu Trybunału w ogóle się ona nie

pojawiła. Można uznać, że w tej sytuacji był to

mimo wszystko pozytyw. Gdyby

w Norymberdze obarczono zbrodnią katyńską

Niemców, to później walczyć z kłamstwem

byłoby daleko trudniej. Świadczy

to jednocześnie o podwójnych standardach

w rozliczaniu tego, co stało się w czasie wojny.

Było bowiem jasne, że jeśli tego mordu nie

dokonali Niemcy, o czym przekonali się

sędziowie alianccy, to musieli się go dopuścić

Sowieci. Ale sprawa nie miała dalszego ciągu.

Jaki jest aktualny status zbrodni katyńskiej?

Postępowanie w sprawie zbrodni, prowadzone

przez Generalną Wojskową Prokuraturę

Federacji Rosyjskiej w latach

dziewięćdziesiątych jako Ugołownoje dieło nr

159, czyli "Sprawa karna/kryminalna nr 159",

zostało — pomimo zgromadzenia dużego

materiału w okresie prezydentury Borysa Jelcyna

— w okresie rządów Władimira Putina

zakończone bez żadnych konkluzji. Najpierw

odmówiono podania do wiadomości publicznej

wyników śledztwa; później stwierdzono, że do

sprawy nie stosuje się żadna znana w rosyjskim

prawodawstwie kwalifikacji mordu zbiorowego.

Wedle tego stanowiska, Katyń nie był ani

zbrodnią przeciwko ludzkości, ani

przestępstwem, które określa się jako represję

stalinowską czy ludobójstwo. Można

powiedzieć, że Moskwa każe traktować zbrodnię

katyńską jako serię zabójstw pospolitych - albo

coś, czego... nie było.

Śledztwo wszczęte przez Instytut Pamięci

Narodowej jest w toku.

Dr Witold Wasilewski - historyk, specjalista

w dziedzinie historii najnowszej, pracownik

centrali Biura Edukacji Publicznej IPN, autor

m.in.: Marian Zdziechowski wobec myśli

rosyjskiej XIX i XX wieku (2005).

Muzeum Historii Polski na licencji Creative

Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne

prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii

Polski.

Na końcu: Tzw. notatka Szelepina – wniosek w

sprawie zniszczenia teczek personalnych ofiar

zbrodni

POSZUKIWANIA 34

POSZUKIWANIA 36

POSZUKIWANIA 37

MUZEA

Skarby początków chrześcijaństwa

w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu

Najciekawsze zabytki kultury materialnej i artystycznej, związane z początkiem

chrześcijaństwa w Polsce pokazane zostaną w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu na

wystawie z okazji 1050-lecia chrztu Polski.

W ramach wystawy zaprezentowany ma

być m.in. naturalnej wielkości model

kaplicy palatium, odkrytej na Ostrowie

Tumskim w Poznaniu.

Ekspozycja "Archeologiczne tajemnice

palatium i katedry poznańskiego Ostrowa"

otwarta zostanie w Pałacu Górków 12

kwietnia. Trzy dni później nowa wystawa

poświęcona początkom polskiej

państwowości zaprezentowana będzie też

w Rezerwacie Archeologicznym Genius

loci na Ostrowie Tumskim.

W 1999 r. na terenie Ostrowa Tumskiego,

w okolicy kościoła Najświętszej Marii

Panny zespół archeologów pod kierunkiem

prof. Hanny Kóćki-Krenz z Uniwersytetu

im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

odnalazł relikty palatium Mieszka I. W

następnych latach archeolodzy odkryli też

fundamenty pałacowej kaplicy.

Według badaczy, obiekty te należą do

najwcześniejszych murowanych budowli

świeckich i sakralnych w państwie

pierwszych Piastów, odpowiadających

metrykalnie czasom Mieszka I.

Łukasz Bartkowiak z Muzeum

Archeologicznego w Poznaniu

poinformował PAP, że organizowana w

muzeum wystawa stanowić ma

archeologiczno-architektoniczną

prezentację najważniejszych miejsc i

budowli Ostrowa Tumskiego w Poznaniu,

związanych z początkami chrześcijaństwa

w Polsce.

Na ekspozycji zaprezentowane zostaną

najbardziej spektakularne zabytki

wczesnośredniowiecznej kultury

materialnej i artystycznej, pochodzące z

badań archeologicznych prowadzonych od

końca lat trzydziestych XX wieku na

terenie Ostrowa Tumskiego - wokół

pozostałości poznańskiej rezydencji

książęcej, oraz w obrębie reliktów

pierwszej bazyliki katedralnej.

POSZUKIWANIA 38

Jedną z atrakcji ekspozycji ma być

odtworzona kaplica pałacowa, naturalnej

wielkości, wraz z niezbędnym,

pochodzącym z epoki, wyposażeniem

liturgicznym.

Autorzy wystawy zamierzając

zaprezentować ponadto m.in. sakralne

precjoza z grobów biskupów poznańskich,

zabytki związane z domniemanymi

pochówkami Mieszka i Bolesława

Chrobrego, monety z epoki, jak również

wytwory wczesnośredniowiecznych

artystów-rzemieślników, którzy

dekorowali poznańską kaplicę i

wyposażyli jej wnętrze, byli też

wytwórcami biżuterii i ozdób.

15 kwietnia w Rezerwacie

Archeologicznym Genius loci otwarta

zostanie nowa wystawa stała "Pokolenie

966 – świt wielkich przemian".

Wystawa jest pokłosiem projektu

badawczego, który zapoczątkowało

odkrycie na poznańskiej Śródce

wczesnośredniowiecznego cmentarzyska,

na którym chowano mieszkańców

poznańskiego grodu. Odkryto ponad 400

pochówków zorganizowanych według

zasad liturgii chrześcijańskiej, ale

noszących także ślady pogańskich

obyczajów. Szczątki z grobów poddano

szczegółowym badaniom genetycznym i

antropologicznym.

Na wystawie prezentowane będą zabytki

wydobyte z grobów: ozdoby, monety i

przedmioty codziennego użytku, jak

również portrety-hologramy

zrekonstruowanych twarzy osób żyjących

na przełomie X i XI na terenie obecnego

Poznania.

"Nowoczesne metody antropologiczne

pozwalają na poznanie ich twarzy; po

tysiącu latach spojrzenie w oczy pokoleniu

czasów Mieszka. Wystawa ma na celu

uzmysłowienie współczesnemu odbiorcy

głęboko ludzkiej bliskości z osobami

żyjącymi na Ostrowie Tumskim w

Poznaniu, w przełomowym okresie

dziejów" - powiedział Bartkowiak.

Przygotowanie ekspozycji odbyło się przy

współpracy z Uniwersytetem Medycznym

w Poznaniu. Wystawa powstała w ramach

programu Ministerstwa Kultury i

Dziedzictwa Narodowego „Chrzest 966”.

Rezerwat Archeologiczny Genius loci

eksponuje unikatowe relikty wałów sprzed

tysiąca lat, które chroniły rezydencję

pierwszych polskich władców.

Nowoczesna, multimedialna placówka

zarządzana jest przez Muzeum

Archeologiczne w Poznaniu.

PAP - Nauka w Polsce

Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl

POSZUKIWANIA 39

POSZUKIWANIA 40

EKSPLORACJA

Odkrycie kopalni

Obudził mnie telefon. Dźwięk wskazywał,

że dzwonią chłopaki z grupy operującej

w Górach Sowich. Wyjechali ponad

tydzień temu skuszeni zgłoszeniem jakie

nasza fundacja otrzymała listownie

z Niemiec. Nadawca informował nas,

że podczas wojny brał udział w pracach,

które polegały na budowie nadziemnej

infrastruktury przy podziemnych obiektach

drążonych w okolicy Wałbrzycha

i Walimia. Dokładny opis terenu wraz

z mapą pasował do szczątkowych

informacji jakie posiadaliśmy od kilku lat.

Wówczas podzielił się nimi z nami polski

robotnik przymusowy.

Tydzień pobytu w górach nie dał żadnych

wyników i właśnie teraz gdy śniły mi się

skarby templariuszy obudził mnie telefon.

Odebrałem i usłyszałem jedynie – Bierz

POSZUKIWANIA 41

drugą ekipę i przyjeżdżajcie jak

najszybciej. Więcej nie trzeba było mówić.

Przez lata wspólnego działania

wypracowaliśmy metody funkcjonowania,

które ograniczały do minimum

przekazywanie informacji telefonicznie.

Wiedziałem, że musieli trafić na coś

ciekawego, inaczej nie odrywaliby drugiej

grupy od poszukiwań powstańczego

depozytu, a mnie od kwerendy w pewnym

prywatnym rosyjskim archiwum.

Do południa druga ekipa już się zebrała do

wyjazdu, a ja zabukowałem na dzień

następny samolot z Moskwy. Tempo

działań i przerwanie prac nad zbiorem

udostępnionych dokumentów

zainteresował mojego rosyjskiego

przyjaciela. Opowiedziałem mu całą

historię, która jak widziałem wywarła na

nim wrażenie.

W Górach Sowich jako fundacja działamy

od kilkunastu lat. Posiadamy swój dom,

w którym zorganizowaliśmy bazę

wypadową. Kilka skromnie wyposażonych

pokoi , salon i „biblioteka” – ale taka

nowoczesna, wszystkie publikacje

dostępne on-line. Dzięki temu w każdym

miejscu, każdy członek ekipy może

korzystać z posiadanych map,

dokumentów oraz książek i własnych

opracowań.

Do bazy dotarłem o świcie. Wyglądało, że

wszyscy jeszcze śpią, jednak od czego jest

w samochodzie klakson. Trąbie, trąbie

i nic się nie dzieje. Zaskoczony wszedłem

do domu, pierwsza sypialnia pusta,

pozostałe podobnie, w garażu brak

samochodów, a w piwnicy nie ma sprzętu.

Odpowiedź mogła być tylko jedna –

odkryli coś na tyle ciekawego, że nie mogli

dłużej czekać i sami zaczęli działać.

Pozostał telefon, jednak mamy zasadę nie

dzwonienia podczas akcji. Jest ustalony

punkt kontaktowy i należy w nim czekać

na kogoś z ekipy.

Czekałem cały dzień. Pod wieczór

usłyszałem otwieraną furtkę, a za chwilę

w drzwiach pojawił się Tomek.

Tomek w naszej grupie zajmuje się

zabezpieczeniem alpinistyczno-

jaskiniowym. Jest znanym i cenionym

speleologiem. Za badania jaskiń włoskich

został odznaczony przez włoski rząd

wysokim odznaczeniem państwowym. Jest

niesamowicie wysportowany

i niewiarygodnie silny, a przy tym jak

mawiają panie w urzędach diabelsko

przystojny.

Tomasz przyszedł do bazy aby czekać na

mnie i zabrać w miejsce odkrycia. Byłem

już spakowany i odpowiednio ubrany więc

nie zwlekając dłużej wyszliśmy na

spotkanie z przygodą. Wędrówka nie

należała do przyjemnych wycieczek

krajobrazowych, trzy godziny przez góry,

które przykryła noc, drogą poza szlakami.

W końcu dotarliśmy do chłopaków

pracujących pomimo późnej już pory.

Spodziewałem się jakiegoś radosnego

powitania prezesa, a w zamian dostałem

łopatę ze wskazaniem miejsca pracy.

POSZUKIWANIA 42

Szybki rzut oka na sytuację pokazał ile

pracy przez ostatnie dni zostało włożone

przez moją ekipę. Odkopane

czterometrowe zawalisko odsłoniło

obetonowaną ścianę z czerniejącym w niej

lekko odsłoniętym korytarzem. Moim

zadaniem było ładownie do wiader piasku

z korytarza dążąc do odsłonięcia przejścia

przy stropie.

Praca szła szybko i sprawnie. Maskowanie

korytarza odbyło się wyłącznie poprzez

zasypanie do piaskiem. Metoda ta już raz

została przez nas odkryta w miejscu

odległym od Gór Sowich o ponad 500 km.

Znaliśmy mechanizm, wiedzieliśmy,

że gdzieś u góry jest otwór pozwalający

wprowadzić piach z wodą. Metoda prosta

jednak niezwykle skuteczna w osiągnięciu

celu. Obiekt tak zasypany w żaden sposób

nie jest dostępny od góry. Pozostaje

systematyczne wydobywanie piasku od

góry korytarza.

Zmiany w grupach kopiących odbywały

się co dwie godziny. Cztery osoby

w grupie. Przy 17 osobach i pełnym

zaangażowaniu piasek znikał z korytarza

tworząc na górze całkiem sporą hałdę.

Koło południa przyszła wiadomość z dołu.

Dotarliśmy do betonowej ściany,

a korytarz rozchodzi się na lewo i prawo.

Trzeba podjąć decyzję, którą stronę

kopiemy. Rzut monetą rozwiązał na

niepotrzebną debatę. Lewa strona zaczęła

odkrywać swoją tajemnicę. Przed kolacją

byliśmy już w środku odkrytego

pomieszczenia. Piasek opadał, tworząc

podziemną wydmę, po kilku metrach dając

pełną swobodę penetracji i dalszego

działania.

Pomieszczenie miało długość 10 m oraz

było stosunkowo szerokie, prawie 8 m. Po

lewej stronie od wejścia z korytarza były

dwa przejścia dalej. Pierwszy korytarz

podobnie jak ciąg główny i pomieszczenie

był obetonowany. Miał 8 m długości

i kończył się metalowymi drzwiami.

Sprawdzenie ich i otwarcie zajęło ekipie

saperskiej ponad 7 godzin.

W tym czasie kolejna ekipa rozpoczęła

przekopywanie się z głównego korytarza

na prawą stronę, a ja z dwoma śmiałkami

wszedłem do drugiego korytarza

widzianego z odkrytego po lewej stronie

pomieszczenia. Korytarz ten nie był już

betonowy, wyłożony został cegłami.

Prowadził lekko do góry skręcając

nieznacznie w prawą stronę. Po kilkunastu

metrach trafiliśmy na … schody.

Zdziwienie nasze było przeogromne gdyż

schody prowadziły w dół, dół którego

z pierwszego stopnia nie było prawie

widać. Debatę nad dalszym badaniem

schodów i ciągu korytarzy przerwał nam

Krzysiek przynosząc wiadomość, że prawa

strona została odkopana. Ukazało się

bliźniacze pomieszczenie jak po lewej

stronie z tą różnicą, że z pomieszczenia

nie było innego wyjścia.

Wróciliśmy do obozu zdając relację

z odkrycia schodów. To był wymarzony

temat dla Tomka, który od razy wkroczył

do akcji ze swoimi ludźmi. Wyposażeni

POSZUKIWANIA 43

w swoje zabawki, z butlami

i odpowiednimi maskami zeszli na dół.

Pozostała grupa siedziała i narzekała na

brak sprzętu do transmisji live

z podziemnych badań.

Czas się dłużył, pierwszą przerwą

w czekaniu było otwarcie metalowych

drzwi z pierwszego korytarza. Za nimi

znajdowało się kwadratowe pomieszczenie

o wymiarach 10x10 m. Przy ścianach stały

puste regały, na środku znajdowały się

otwarte i puste drewniane skrzynie.

W końcu powrócili nasi podziemni

bohaterowie. Badanie schodów

doprowadziło ekipę eksploracyjną do ciągu

korytarzy kopalnianych, a dokładnie do

korytarza łączącego nasze schody

z kopalnią. Eksploracja dokładna kopalni

wykazała z jednej strony

korytarza zawał zamykający przejście

dalej, z drugiej korytarz kończył się

przodkiem. Niebezpieczeństwo eksploracji

kopalni okazało się bardzo duże.

Urządzenia pomiarowe wykazały

niewystarczającą ilość tlenu więc wszelkie

działania były prowadzone z

wykorzystaniem masek

i butli.

Całość badań została udokumentowana jak

zwykle na filmach. Zarówno z prac, jak

i z efektu końcowego.

Niestety nie udało się odkryć żadnych

dokumentów czy fabryki podziemnej.

Jednak temat jest przyszłościowy gdyż mój

przyjaciel z Rosji chętnie zakupi dla

fundacji odpowiednie pompy

doprowadzające powietrze do kopalni, jak

i jest zainteresowany wydzierżawieniem

terenu, na którym odkryliśmy wejście.

MajsterB

POSZUKIWANIA 44

POSZUKIWANIA 45

HISTORIA

Bitwa pod Legnicą

Tego dnia książę śląski Henryk Pobożny zdecydował się wreszcie stoczyć bitwę, która mogła

powstrzymać niszczycielski pochód mongolskich wojsk Pajdara. Do tego czasu wschodni

wojownicy spalili po drodze setki małopolskich i śląskich wsi, nie oszczędzili Krakowa

i Wrocławia. Szlak przemarszu znaczyły nie tylko zgliszcza, ale także pustka po wziętych do

niewoli mieszkańcach.

Czemu Henryk zwlekał tak długo? Armia

Pajdara była tylko pomocniczą siłą wojsk

Batu-chana, który przygotowywał

uderzenie na Węgry. Pajdar miał za

zadanie uniemożliwić polskim rycerzom

przyjście z pomocą Węgrom. Nie znamy

dokładnej liczby tatarskich wojowników,

jednak ich okrutne zachowanie, dziwaczny

wygląd i odnoszone sukcesy musiały

sprawiać wrażenie, jakby przybyła sama

armia piekieł. Z tego względu

najpotężniejszy wówczas książę na

naszych ziemiach, wciąż podzielonych

przez rozbicie dzielnicowe, postanowił nie

ryzykować starcia, póki nie otrzyma

potężnych posiłków z krajów

chrześcijańskich. Na pomoc przybyły

zakony rycerskie — templariusze

i Krzyżacy, wówczas jeszcze nasi

przyjaciele. Henrykowi udało się

skoncentrować polskie rycerstwo Śląska

i Małopolski. Z posiłkami spieszył także

król czeski Wacław I, jednak w pół drogi

zdradził Henryka i zajął bezpieczne

stanowiska na przełęczach sudeckich.

Gdy pewne stało się, że Czesi nie

przybędą, Henryk postanowił stoczyć

bitwę. Jego najsilniejszym atutem była

ciężka jazda, opancerzeni rycerze, którzy

bez wyciągania miecza mogli tratować

Mongołów na krępych konikach. Niestety,

armia Pajdara miała w zanadrzu broń

znacznie skuteczniejszą - była nią

doskonała organizacja. Umożliwiła ona

tatarskiemu wodzowi przeprowadzenie

manewrów, o których Henryk nie mógł

nawet marzyć: dywersji, udawanych

ucieczek, sprawnego okrążania. Gdy

Mongołowie rozbili rycerzy zakonnych

i hufiec racibosrko-opolski, książę Henryk

miał rzec: "Gorze nam się stało"

i z własnym hufcem rzucił się w wir walki.

Jego wojska zostały okrążone i wycięte.

Głowę księcia, nabitą na włócznię, Tatarzy

pokazali załodze legnickiej. Pewni,

że rozbici Polacy nie stanowią już

zagrożenia, udali się do głównych sił Batu-

chana łupiących Węgry. Przedwczesna

śmierć księcia Henryka doprowadziła do

rozpadu jego państwa i pogłębiła rozbicie

dzielnicowe.

KM

Medieval illuminated manuscript,

collection of the J. Paul Getty Museum.

POSZUKIWANIA 46

Z prof. Jerzym Maroniem

rozmawia Ewa Zientara

Skąd czerpiemy wiedzę na temat bitwy

pod Legnicą?

Z dwóch grup źródeł. Podstawowe

i najbardziej wiarygodne to te, które

powstały wkrótce po bitwie legnickiej,

czyli w drugiej połowie XIII wieku. Należą

do nich roczniki śląskie i krakowskie -

rocznik cystersów henrykowskich i rocznik

wrocławski dawny. Kilka lat po bitwie

powstała relacja niezidentyfikowanego

przez historyków człowieka, znanego tylko

z pierwszej litery imienia, który

towarzyszył poselstwu papieskiemu do

chana Mongołów. Człowiek ten nazywał

się C. de Bridia, czyli z Bridii. Nie

wiadomo, czy chodzi o Brzeg, Bardo czy

Brel w Holandii, ponieważ nazwę

miejscowości interpretuje się na różne

sposoby. Relacja nosi tytuł Hystoria

Tartarorum i jest niezwykle interesująca,

ponieważ powstała około sześciu lat po

bitwie. Wiemy, że papieskie poselstwo do

chana odbyło się w 1247 roku.

Najprawdopodobniej C. de Bridia znał

język mongolski i dzięki temu uzyskał od

przebywających na dworze chana

Mongołów informacje na temat najazdu na

Europę Środkową. Dwa rozdziały, czyli -

w przypadku źródła średniowiecznego -

dwa duże akapity, poświęcone zostały

wydarzeniom na terenie Polski.

Drugą grupą źródeł stanowią dzieła

późniejsze, przede wszystkim Roczniki,

czyli kroniki sławnego Królestwa

Polskiego Jana Długosza, powstałe około

dwustu lat po bitwie. Problem polega na

tym, że choć Długosz najazd Mongołów na

Polskę przedstawił niezwykle dokładnie,

jego relacja nie została nigdzie

potwierdzona. Dlatego toczy się spór, czy

Długosza, który pisał w drugiej połowie

XV wieku, można w ogóle traktować jako

źródło wiedzy na temat wydarzeń z wieku

XIII. W wieku XIX dyskutowali to

zarówno historycy niemieccy, jak i polscy.

Generalnie większość historyków

niemieckich z różnych powodów odrzuca

Długosza jako źródło informacji o XIII

wieku, przede wszystkim ze względu na

sposób jego pisania, czyli tak zwane

grzechy długoszowe. Natomiast większość

historyków polskich Długosza akceptuje,

chociaż są też tacy, którzy go

zdecydowanie odrzucają. Osobiście

zaliczam się do tych ostatnich.

Do badań nad bitwą legnicką cenna jest

również datowana na XIII wiek Kronika

wielkopolska autorstwa podkanclerzego na

dworze Kazimierza Wielkiego. Część

badaczy przypisuje jej autorstwo Janowi

z Czarnkowa, co oczywiście od razu

przesuwa datę jej powstania prawie o sto

lat, na koniec wieku XIV.

Bitwa pod Legnicą na miedziorycie

Matthäusa Meriana Starszego z 1630 roku

pod tytułem „Wielka klęska chrześcijan

pobitych przez Tatarów”

Jak to się stało, że Mongołowie dotarli aż

pod Legnicę?

Trzeba pamiętać, że połowa XIII wieku to

okres rozdrobnienia dzielnicowego

w Polsce. Granica wschodnia przebiegała

mniej więcej tak jak obecnie. W końcu lat

trzydziestych Mongołowie

podporządkowali sobie księstwa ruskie,

Kijów został zdobyty 6 grudnia 1240 roku.

W związku z tym podstawa inwazji

mongolskiej na Polskę była przesunięta

daleko na zachód. Dlatego Mongołowie po

POSZUKIWANIA 47

przekroczeniu Wisły stosunkowo łatwo

mogli dostać się na tereny środkowej

Polski. Kronika wielkopolska wymienia,

że najazd ogarnął Kujawy, Małopolskę

i Śląsk. Nie jest jasno określone, w jakiej

kolejności zajmowano poszczególne

ziemie - w przypadku najazdów

mongolskich obraz w źródłach

trzynastowiecznych jest mało precyzyjny.

Natomiast trzeba pamiętać o tym, że atak

na Polskę był uderzeniem pomocniczym.

Główne natarcie przeznaczone było na

Nizinę Panońską, czyli na Węgry.

Wyprawa na Polskę była dywersją od

północy, mającą na celu zapobieżenie

temu, by książęta polscy, przede

wszystkim Henryk Pobożny, udzielili

pomocy Węgrom. Strategiczny wywiad

Mongołów funkcjonował świetnie.

Zdawali sobie oni sprawę z powiązań

politycznych i dynastycznych pomiędzy

książętami polskimi, zwłaszcza Henrykiem

Pobożnym, królem czeskim Wacławem

i królem Belą IV Węgierskim. Dlatego

korpus, czyli tumen mongolski - dziesięć

tysięcy wojowników - który wkroczył na

ziemie polskie, miał na celu przede

wszystkim takie sparaliżowanie działań,

aby nie dopuścić do udzielenia pomocy

Węgrom.

Jak wyglądał przebieg bitwy?

Nic właściwie na ten temat nie wiemy.

Fragment zawarty w relacji C. De Bridii

jest króciutki: "Natomiast Tatarzy

posuwając się dalej w kierunku Śląska

starali bić się z Henrykiem, w owym czasie

najbardziej chrześcijańskim księciem tych

ziem. Otóż w chwili, gdy jak sami

przedstawili to bratu Benedyktowi... - był

to inny dominikanin, który towarzyszył

poselstwu od papieża - ...pragnęli odstąpić

z pola bitwy. Raptem zupełnie

nieoczekiwanie szyki chrześcijan zwróciły

się do ucieczki. Wówczas to pojmali

Tatarzy księcia Henryka, ograbiwszy go

doszczętnie, kazali mu klęknąć do

egzekucji przed zwłokami księcia zabitego

uprzednio w Sandomierzu... - czyli

oczywiście wodza mongolskiego -

...Głowę jego dostarczyli przez Morawy do

Batu-chana... - formalnego dowódcy całej

wyprawy mongolskiej na zachód - ...po

czym rzucili na wprost innych odciętych

głów".

Mamy tu więc do czynienia z ciężkim

starciem. W początkowej fazie bitwy

wydaje się, że wojsko Henryka Pobożnego

uzyskało przewagę. Można to zrozumieć,

zważywszy, że był już 9 kwietnia,

natomiast działania wojenne Mongołowie

zaczęli w marcu i w międzyczasie ponieśli

ciężkie straty w rejonie Sandomierza.

W związku z tym mieli zapewne mniej

wojowników niż początkowe dziesięć

tysięcy - być może było ich około sześciu-

siedmiu tysięcy. Ponieważ ich zadaniem

było przede wszystkim niedopuszczenie do

udzielenia pomocy Węgrom ze strony

Henryka Pobożnego i Wacława Czeskiego,

nic dziwnego, że chcieli się wycofać z pola

bitwy. Ale akurat wtedy nastąpił moment

krytyczny, walczący po stronie

przeważającej wpadli bowiem w panikę.

Takie wypadki zdarzały się często

w różnych armiach, nie tylko w bitwach

średniowiecznych. Wówczas pojmano

Henryka Pobożnego, który następnie został

ścięty. Jak pisze de Bridia, głowę księcia

Mongołowie przewieźli na Węgry i rzucili

na stos innych głów chrześcijańskich

u stóp Batu-chana.

Oczywiście Długosz opisał bitwę bardzo

dokładnie, przedstawiając między innymi

podział sił polskich na cztery hufce, które

po kolei wchodziły do akcji. Kronikarz

wskazuje dwa momenty kulminacyjne.

Pierwszy, kiedy jeden z hufców księcia

opolskiego Mieszka Otyłego rzucił się do

ucieczki, a Henryk wprowadził do walki

swój rezerwowy, odwodowy hufiec. Drugi

zwrot nastąpił wówczas, gdy oddziały

książęce co prawda przeważały, ale

Mongołowie zaczęli dymić nad polem

bitwy, co doprowadziło polskich rycerzy

do omdlewania rąk i utraty wzroku.

W efekcie rycerstwo polskie zostało

POSZUKIWANIA 48

rozbite. To jest tak zwany atak gazowy pod

Legnicą w ujęciu Długosza.

A co Pan Profesor o tym sądzi?

To jest oczywista konfabulacja. Po

opublikowaniu pod koniec XIX wieku

pracy znakomitego polskiego mediewisty

Aleksandra Semkowicza przebadano

fragment dzieła długoszowego

opowiadający o bitwie legnickiej. Zrobili

to również zwolennicy Długosza, między

innymi Gerard Labuda, nestor naszych

historyków, wskazując na błędy, które

popełnił kronikarz. Z punktu widzenia

dziewiętnastowiecznej czy dzisiejszej

nauki historycznej są to pomyłki

dyskwalifikujące. Prof. Labuda uważa,

że opis Długosza jest zbyt dokładny, aby

mógł być wymyślony. W związku z tym

zasugerował, że Długosz oparł się na

zaginionej kronice dominikańskiej

z Raciborza. Z kolei główny oponent prof.

Labudy, nieżyjący już świetny mediewista

Józef Matuszewski, słusznie zauważył, że

zaginione źródła mają jedną wadę: nie

istnieją. Zawsze wprawdzie istnieje

możliwość, że tekst się odnajdzie -

wspomniana Hystoria Tartarorum została

znaleziona pod koniec lat pięćdziesiątych

XX wieku w Stanach Zjednoczonych.

Jeżeli chodzi o historię XIII wieku, było to

odkrycie nieprawdopodobne. W wypadku

każdego odnalezionego źródła historyk

musi zbadać wiarygodność autora, krąg

jego informatorów et caetera. Ale

ponieważ tej raciborskiej kroniki nie

mamy, nie można przeprowadzić dowodu.

W średniowiecznym piśmiennictwie mamy

kroniki, czyli teksty, które zawierają

dłuższe fragmenty narracyjne, oraz

roczniki, gdzie są tylko suche zapiski. Na

przykład w wypadku bitwy legnickiej

rocznik wrocławski pisze: "W roku

pańskim Tatarzy zabili księcia Henryka

i spustoszyli cały Śląsk i Polskę" - i to

wszystko. W innej kronice

średniowiecznej, nawet z naszego terenu,

Wincenty Kadłubek przedstawił bardzo

dokładny opis bitwy na Psim Polu, której

nie było. Można to tłumaczyć naturalną

chęcią popisania się erudycją

i umiejętnością pisania, obecnymi u wielu

autorów. Poza tym Długosz rzeczywiście

popełniał poważne grzechy, to znaczy

jeżeli miał jakąś skąpą informację, to ją

rozbudowywał, na przykład dopisywał

postaciom życiorysy. Pomijam normalne

pomyłki, które również dzisiaj zdarzają się

historykom, jak przesunięcie fiszki

z informacjami pod inny rok. Nie zmienia

to faktu, że dzieło Długosza jest wielkie,

również w sensie objętości, co oznacza, że

musiał sobie radzić z nieprawdopodobną

ilością wypisów.

Kto brał udział w bitwie po stronie

polskiej?

Wiemy, że do bitwy doszło 9 kwietnia,

ponieważ potwierdzają to niezależne od

siebie roczniki i kroniki. Bitwę książę

Henryk II Pobożny przegrał i w niej zginął.

Na pewno brał w niej udział emigrant

morawski Bolesław Dypoldowic, zwany

Szepiołką. Z pewnością pod Legnicą był

książę opolsko-raciborski Mieszko Otyły.

Najprawdopodobniej w bitwie

uczestniczyły także oddziały templariuszy

i joannitów. Zakony te miały niewielkie

jeszcze wówczas nadania na terenie Śląska

i z tego tytułu zobowiązane były do służby.

Pośrednio potwierdza to list jednego

z mistrzów templariuszy do króla

francuskiego o stratach, jakie zakon

poniósł w wyniku najazdu Mongołów.

Uczestnictwo Krzyżaków jest mało

prawdopodobne, mimo że Długosz dopisał

to potem na marginesie swojej kroniki.

Próbowaliśmy kiedyś z kolegą na różne

sposoby obliczać maksymalny stan armii

Henryka. Sprawdzaliśmy, ilu rycerzy

z terenu Śląska znamy około roku 1241.

Okazało się, że minimalna siła wojska

polskiego wynosiłaby około dwóch tysięcy

zbrojnych. Być może Henryk w obronie

ziemi był w stanie zmobilizować do

czterech tysięcy, ale nie więcej. Natomiast

Mongołów, po wcześniejszych stratach,

POSZUKIWANIA 49

mogło być w granicach sześciu, może

siedmiu tysięcy. Nie byli to sami

Mongołowie - najprawdopodobniej

towarzyszyli im wojownicy

z podporządkowanych im

wschodnioeuropejskich plemion

koczowniczych. W relacjach chińskich nie

ma wątpliwości, że Mongołowie po prostu

uzupełniali straty koczownikami, których

sobie wcześniej podporządkowali

w Europie Wschodniej. Długosz pisze

o tym, że pod Legnicą miały być jeszcze

posiłki z Wielkopolski, jakieś resztki

rycerstwa małopolskiego - być może tak

było, ale to są hipotezy. Uderzenie

rycerstwa rzeczywiście mogło przynieść

korzystne efekty w początkowej fazie

bitwy. Ataki rycerstwa europejskiego

dawało w zmaganiach z koczownikami

pozytywne efekty - kiedy nie wpadało

w panikę i nie zajmowało się rabowaniem

opuszczonego obozu. To był rodzaj tarana,

który rozbijał koczowników. W ten sposób

walczono między innymi w czasie wypraw

krzyżowych, zwłaszcza trzeciej, pod

koniec XII wieku, w czasach Ryszarda

Lwie Serce.

Jakie skutki przyniosła bitwa pod Legnicą?

To jest problem, który bardzo ściśle wiąże

się z jeszcze dziewiętnastowieczną polsko-

niemiecką dyskusją o znaczeniu najazdu

Mongołów, który miał doprowadzić do

demograficznego wyniszczenia zachodniej

części ówczesnych księstw Polski i tym

samym umożliwić kolonizację niemiecką.

W miejsce wyniszczonej ludności polskiej

mieli napływać koloniści niemieccy, co

doprowadzić miało do szybkiej

germanizacji, zwłaszcza na Śląsku. Taką

tezę wysuwali historycy niemieccy,

wskazujący, że najazd Mongołów był

wyraźną cezurą zwłaszcza w kolonizacji

Śląska, ponieważ w Wielkopolsce nie

doszło do równie dużej dominacji żywiołu

niemieckojęzycznego czy kultury

niemieckiej. Znaczna część historyków

polskich, zarówno przed, jak i po II wojnie

światowej - należał do nich Józef

Matuszewski - występowała przeciwko

takiej interpretacji, uważając, że straty

ludnościowe żywiołu polskiego zarówno

w Małopolsce, jak i na Śląsku nie były tak

duże. W związku z tym nie można mówić

o fali ludności, która wypełniła lukę

demograficzną. Natomiast sama

kolonizacja była niemiecka w sensie

prawa, a nie w rozumieniu etnicznym.

Przecież - jak słusznie podnosił

Matuszewski - koloniści rekrutowali się

przede wszystkim z Łużyc, a więc z terenu,

gdzie podstawowa masa ludności była

pochodzenia serbskołużyckiego i mówiła

językiem serbskołużyckim. Dlatego nie

można mówić o fali Niemców, tylko raczej

Słowian Połabskich, którzy się głównie

asymilowali. Generalnie od razu trzeba

powiedzieć, że bitwa legnicka nie była

jakąś cezurą w tej kwestii.

Wyjazd Henryka II Pobożnego pod Legnicę

autorstwa Jana Matejki

Druga sprawa dotyczy zagadnienia, czy

rok 1241 był cezurą w rozwoju sztuki

śląskiej. Podczas międzynarodowej

konferencji w 1991 roku, zorganizowanej

z okazji siedemsetpięćdziesięciolecia bitwy

pod Legnicą, historycy sztuki mieli zdanie

jednoznaczne: także w tej kwestii starcie

legnickie nic nie zmieniło.

POSZUKIWANIA 50

Dyskutowana jest również kwestia, czy

śmierć Henryka Pobożnego w tej bitwie

miała znaczenie w procesie konsolidacji

ziem polskich w połowie XIII wieku.

Takie twierdzenie przyjmowano jeszcze do

połowy wieku XX. Przejął je nawet Paweł

Jasienica i w Polsce Piastów bardzo mocno

zaakcentował, że śmierć Henryka

Pobożnego doprowadziła do rozkładu

monarchii Henryków śląskich - Henryka

Brodatego i Henryka Pobożnego. Trzeba

pamiętać, że w końcowym okresie rządów

Henryka Brodatego i w okresie

trzyletniego panowania Henryka

Pobożnego w skład ich władztwa wchodził

Śląsk oraz - z racji rządów opiekuńczych -

Śląsk opolsko-raciborski, Kraków

i południowa część Wielkopolski. Był to

obszar dosyć rozległy. W latach

siedemdziesiątych badania znakomitego

warszawskiego historyka Benedykta

Zientary poszły w kierunku innej

interpretacji. Otóż pozycja Henryka

Pobożnego na tych ziemiach, gdzie

sprawował rządy opiekuńcze, była już

zachwiana. Tamtejsi książęta - Bolesław

Wstydliwy w Krakowie i Mieszko

opolsko-raciborski na Śląsku - domagali

się przekazania władzy. Teza Benedykta

Zientary była następująca: niezależnie

od tego, czy doszłoby do najazd

Mongołów, z całą pewnością monarchia

Henryków śląskich w swym

maksymalnym kształcie nie przetrwałaby

długo. Natomiast Henryk Brodaty jako

przewidujący polityk i znakomity

gospodarz zwrócił się z prośbą do papieża

o zgodę na koronację Henryka Pobożnego

na króla Polski. Oczywiście, miałoby to

przede wszystkim wymiar symboliczny.

Gdyby Henryk Pobożny się koronował -

a wszystko wskazywało na to, że papież

udzieliłby zgody - niewątpliwie

wyniosłoby go to ponad innych

ówczesnych książąt polskich

i zapewniłoby przewagę nie tylko

faktyczną, ale również symboliczną

i instytucjonalną. Jego śmierć przekreśliła

te plany. A następcy Bolesława Pobożnego

i Henryka Brodatego, zwłaszcza Bolesław

Rogatka, nie byli książętami tego formatu

co ojciec i dziad.

Dr hab. Jerzy Maroń - historyk, profesor

Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się

historią wojskowości, opublikował m.in.:

Legnica 1241 (1996); Koczownicy

i rycerze. Najazd Mongołów na Polskę

w 1241 roku na tle sztuki wojennej Europy

XII i XIII w. (2001).

Muzeum Historii Polski - dostępne na

licencji Creative Commons Uznanie

autorstwa 3.0 Polska.

POSZUKIWANIA 51

RECENZJE

Sfinks. Symbol i transformacje.

Symbolowi symboli, jak nazwał sfinksa

Georg Wilhelm Friedrich Hegel,

poświęcona jest pierwsza napisana przez

Polaka monografia na temat tej znanej od

starożytności hybrydy.

Książkę „Sfinks. Symbol i transformację”

napisał dr Leszek Zinkow. To podróż w

poszukiwaniu sfinksów i ich symboliki na

przestrzeni wielu tysięcy lat, wśród

licznych kultur antycznego świata. Jak

sam autor zaznacza we wstępie, publikację

należy umieścić w nurcie obiektowo-

problemowych monografii historyczno

kulturowych, gdzie płaszczyzną badań jest

sfera symboliczna i próba jej interpretacji.

Dr Zinkow skupił się w swojej rozprawie

na wielowątkowej obecności symboliki i

wyobrażeń ikonicznych sfinksa – głównie egipskiego (lub egiptyzującego) w kulturze

nowożytnej i współczesnej.

Książka utrzymana jest w dość klasycznym układzie chronologicznym – najpierw autor

przybliża czytelnikowi „źródła zagadnienia”, cofając się głęboko w czasie do okresu

początków cywilizacji egipskiej nad Nilem. „Większość bowiem hybrydycznych tworów

wyobraźni ma rodowód starożytny” – wyjaśnia. Dodaje jednocześnie, że przedstawienia

hybryd znane są już nawet ze sztuki paleolitycznej, a więc mają kilkadziesiąt tysięcy lat.

W tym miejscu warto wspomnieć, że sfinksy były specyficzną i łatwą rozpoznawalną hybrydą

– o głowie ludzkiej i korpusie lwim. Zmienną symbolikę sfinksa na przestrzeni dziejów

poznajemy śledząc głównie polityczne losy Egiptu – począwszy od narodzin tej cywilizacji

po współczesność. Motyw był żywy od III tysiąclecia p.n.e., kiedy wykonano

najsłynniejszego Wielkiego Sfinksa na płaskowyżu Giza, poprzez cały okres trwania tej

starożytnej cywilizacji – nawet w czasie rządów faraona heretyka – Echnatona.

Symbolika sfinksa, co wylicza autor, wykorzystywana była też w XX wieku w kontekście

odzyskania przez Egipt suwerenności, kiedy rzeźbiarz Mahmoud Mukhtar przygotował

stojącą do dziś w Kairze pracę „przebudzenie Egiptu” – przedstawia klęczącego egipskiego

sfinksa wraz z kobietą.

POSZUKIWANIA 53

Dr Zinkow opowiada też o przejęciu motywu i częściowo symboliki sfinksa przez inne

śródziemnomorskie cywilizacje – lewantyjskie, grecką i później rzymską. Autor co prawda

nie rozstrzyga, czy sfinksy pojawiły się w Mezopotamii niezależnie od wpływów Egiptu, to

zwraca uwagę, że kanon wyobrażeń zdominowały hybrydy znad Nilu i to one zawładnęły w

późniejszych czasach masową wyobraźnią. W przypadku starożytnej Grecji trudno zresztą o

jednoznaczne wnioski, skąd tam trafił sfinks, a następnie – jaka była jego symbolika

(wyróżniono 8 typów ikonograficzno-funkcjonalnych, ale ich zakres płynny). Autor zwraca

uwagę, że nawet symbolika egipskich sfinksów była wieloaspektowa i dynamiczna, ale

najczęściej związana z sublimacją władzy królewskiej ku boskości. W przypadku Grecji

pojawiło się kolejne, nowe znaczenie hybrydy związane z zagadkowością – mit o Edypie.

Prawdziwy rozkwit egiptomanii w Rzymie już 2 tysiące lat temu nie pozostał obojętny

względem zainteresowania sfinksami. Oprócz wznoszenia piramid (np. Kajusza Cestiusza),

odwzorowywano też lub sprowadzano znad Nilu posągi przedstawiające tajemnicze egipskie

hybrydy – tak zrobił na przykład cesarz Hadrian w ramach budowy swego kompleksu

willowego w II wieku n.e. Tym razem pełniły przede wszystkim funkcję dekoracyjną, ale

również związaną z żywym w Rzymie misteryjnym kultem Serapisa i Izydy.

Fascynacja Egiptem rozkwitła ponownie tuż przed i w wyniku inwazji Napoleona

Bonapartego. Uwagę przybyszów przykuwała gigantyczna głowa wystająca obok trzech

wielkich piramid w Gizie – Wielki Sfinks był zasypany piachem aż do XIX wieku, dlatego

„nie mógł być więc archetypem sfinksa w przestrzeni nowożytnej wyobraźni” (co nie zmienia

faktu, że długie aleje sfinksów zawierające setki takich wyobrażeń znane były z Luksoru czy

Karnaku). W książce można zapoznać się z wizjami pierwszych nowożytnych

Europejczyków, którzy rekonstruowali niewidoczną część monumentalnej rzeźby w sposób

co najmniej dowolny.

Na kartach książki nie brakuje polskich wątków w „śledztwie” dotyczącym sfinksów. Autor

śledzi występowanie motywu i jego symboliki w sztuce, począwszy od XVII wieku.

„Najprawdopodobniej, według znanych nam dotychczas źródeł, to właśnie sfinksy były także

pierwszym motywem egiptyzującym – w czasach poprzedzających napływ prądów

neoklasycystycznych – który pojawił się w polskiej sztuce; w detalu wystroju wnętrza

jednego z pomieszczeń pałacowych w Wilanowie” – czytamy. Dr Zinkow przytacza też

relacje polskich podróżników opisujących swoje wrażenia i próby interpretacji sfinksa w

Gizie, w tym Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła (1549-1616) czy nawiązania do sfinksa w

twórczości Juliusza Słowackiego.

Książkę wieńczy imponująca lista współczesnych interpretacji znaczenia i symboliki sfinksa,

która wykorzystywana jest w kulturze masowej – od reklam, poprzez film, muzykę czy

sztukę. Wielki Sfinks z Gizy został też wykorzystany do uprawomocnienia fantastycznych

teorii pseudonaukowych związanych z dziejami starożytnego Egiptu. Co dziś symbolizuje

sfinks i czy ma to cokolwiek wspólnego z jego pierwotnym znaczeniem? „W swojej

wędrówce przez stulecia bywał odzierany z +wnętrza+ jakiejkolwiek symboliki, pozostając

prawie wyłącznie +zewnętrznym+ znakiem estetycznym”. Tak w istocie było i jest – czego

najlepszy wyraz daje zamieszczona w książce graficzna reklama spłuczek z lat ’50 XX wieku

ze sloganem – „cicha jak Sfinks”…

Dr Leszek Zinkow zajmuje się rozmaitymi aspektami kulturowych studiów porównawczych,

głównie recepcją dziedzictwa antyku, przede wszystkim Egiptu, w kulturze europejskiej, ze

szczególnym uwzględnieniem Polski; podróżopisarstwem orientalnym i problematyką

POSZUKIWANIA 54

transferów kulturowych. Wśród opublikowanych przez niego książek są: „Nad Wisłą, nad

Nilem... Starożytny Egipt w piśmiennictwie polskim" (2006), „Imhotep i pawie pióra. Z

dziejów inspiracji egipskich w architekturze polskiej" (2009), „Tadeusz Samuel Smoleński

1884-1909. Pisma naukowe i publicystyczne”. Jest członkiem International Association of

Egyptologists i pracownikiem naukowym Akademii Ignatianum w Krakowie – najnowsza

książka ukazała się jej nakładem i wydawnictwa WAM.

PAP - Nauka w Polsce

Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl

POSZUKIWANIA 55

PODRÓŻE

„Smak wolności” na Nat Geo People

„Smak wolności” to kolejny dokument

z cyklu „Idąc własną drogą: kobiety, które

inspirują”, przedstawiającego niezwykłe

kobiety i ich pasję do zmieniania świata.

Tym razem kamera towarzyszyć będzie

Kimi Werner - mistrzyni świata

w łowiectwie podwodnym, w

poszukiwaniu prostszego i bardziej

swobodnego sposobu życia. Premiera już

17 kwietnia, o godz. 22:00 na Nat Geo

People.

„Smak wolności”, premiera w niedzielę,

17 kwietnia, o godz. 22.00 na Nat Geo

People.

Poznajcie Kimi Werner – doświadczonego

nurka głębinowego i mistrzynię

w łowiectwie podwodnym, która potrafi

wstrzymać oddech pod wodą na 4 minuty

i 45 sekund. Dzięki swoim

umiejętnościom, Kimi jest w stanie

prowadzić życie bliżej natury i korzystać

z jej zasobów na co dzień. Dziedzina,

w której się specjalizuje – łowiectwo

podwodne - zapewniała kiedyś byt całym

społecznościom. Wraz z rozwojem

cywilizacji została zepchnięta na margines.

Z jednej strony jest odwiecznym, ale

ginącym obecnie, sposobem codziennego

życia niewielkich społeczności, a z drugiej

– dyscypliną sportową, nawiązującą do

powrotu do natury.

By na nowo odkryć prostsze sposoby

życia, bohaterka dokumentu „Smak

wolności” odwiedzi najbardziej odległe

zakątki naszego globu, by spotkać się

z ludźmi, którzy nie tylko opanowali

sztukę przetrwania do perfekcji, ale

również czerpią radość z obcowania

z przyrodą. W programie poznamy między

innymi kobietę, która wie,

POSZUKIWANIA 56

że w codziennym życiu mniej znaczy

więcej. Ta przedstawicielka z pozoru

słabszej płci żyje bez dóbr materialnych

i nowinek technologicznych już od ponad

10 lat. Własnymi rękami zbudowała

chatkę, która służy jej za dom,

a pożywienie zdobywa, polując i zbierając

to, co wyrosło z ziemi. Przez te wszystkie

lata spędzone w odosobnieniu nauczyła

się, że musi polegać na sobie samej

i własnych umiejętnościach.

„Smak wolności” to inspirująca opowieść

o tym, jak żyć w zgodzie z naturą

i korzystać z bogactw ziemi. Pokazuje,

że człowieka w prowizorycznych

warunkach stać na wiele więcej, niż

mogłoby się z pozoru wydawać. Program

to też doskonała lekcja o tym, że planeta,

na której żyjemy, ma nam bardzo dużo do

zaoferowania. Wystarczy próbować

dostrzec to bogactwo, uwalniając się od

życia w pędzie i uzależnienia od

technologii.

„Smak wolności” - premiera w niedzielę,

17 kwietnia, o godz. 22:00 na Nat Geo

People.

POSZUKIWANIA 57

HISTORIA PRL

Bitwa o handel

Po zakończeniu II wojny komuniści niemal od razu przystąpili do realizacji planu

całkowitego zmonopolizowania władzy. W latach 1945-1948 przeprowadzili szereg działań

prowadzących do przekształcenia gospodarki wolnorynkowej w centralnie planowaną, czyli

kontrolowaną przez odpowiednie organy władzy państwowej. Przejmowano na własność

państwa majątki, fabryki i przedsiębiorstwa. Przyszedł czas także na handel.

Podczas plenum KC PPR, które odbyło się 13 i 14 kwietnia 1947 r., minister przemysłu

i handlu Hilary Minc ostro zaatakował sektor prywatny i spółdzielczy, uznając, że dochody

przemysłu państwowego są w dużym stopniu przechwytywane przez te sektory, co miało

grozić odrodzeniem kapitalizmu w Polsce. Dla zapobieżenia temu zagrożeniu minister

postulował upaństwowienie rynku, proklamując ,,bitwę o handel". W tym celu 2 czerwca

1947 r. uchwalono trzy ustawy stanowiące jej podstawę prawną: w sprawie zwalczania

drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym; o obywatelskich komisjach

podatkowych i lustratorach społecznych; o zezwoleniach na prowadzenie przedsiębiorstw

handlowych i budowlanych.

Przystępując do działań przeciwko handlowi prywatnemu i spółdzielczemu powołano Biuro

Cen, które ustalało wysokość marż oraz ceny maksymalne na artykuły przemysłowe. Sklepy

prywatne miała zastąpić sieć Państwowych Domów Towarowych (PDT), a do

wyeliminowania tzw. prywaciarzy wykorzystano Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami

i Szkodnictwem Gospodarczym. Władze państwowe zaczęły narzucać ceny poszczególnych

towarów, uniemożliwiając w ten sposób inicjatywę prywatną i działalność opartą na zysku.

Na właścicieli sklepów nakładano wysokie kary finansowe, a nawet osadzano ich w obozach

pracy niewolniczej za rzekomą ,,spekulację", czyli zbyt duże zyski w działalności handlowej.

Swoimi represjami komuniści spowodowali, że większość prywatnych przedsiębiorców

wycofała się z handlu.

Jednocześnie elementem ,,bitwy o handel" była reorganizacja instytucji spółdzielczych, które

tylko formalnie zachowały swój pierwotny charakter, a w rzeczywistości stały się

przedsiębiorstwami państwowymi, które zdominowały handel hurtowy. W miastach

spółdzielniami zarządzała Centrala Spółdzielni Spożywców ,,Społem", na wsiach Centrala

Rolniczych Spółdzielni ,,Samopomoc Chłopska", a całością działalności kierował Centralny

Związek Spółdzielczy, faktycznie kontrolowany przez komunistów.

W trakcie ,,bitwy o handel" obrót towarowy został w zasadzie przejęty przez sektor

państwowy, który kontrolował niemal sto procent handlu hurtowego i prawie 40 proc.

detalicznego, a liczba prywatnych sklepów spadła z ponad 134 tys. w 1947 r. do poniżej 78

tys. w 1949 r. Doprowadziło do ogromnych trudności w zaopatrzeniu ludności w towary

pierwszej potrzeby, gdyż likwidowano więcej prywatnych placówek, niż tworzono nowych -

państwowych i spółdzielczych.

ŁW

Muzeum Historii Polski na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.

POSZUKIWANIA 58

KULINARIA

Organiczna guarana zdrowsza i

mocniejsza niż kawa

Jeśli dopada cię w ciągu dnia zmęczenie automatycznie sięgasz po kubek kawy? Poranną

senność odpędzasz mocnym espresso, a na spotkaniu zamawiasz americano? Szybki tryb

życia wymaga stałego pobudzania, ale można robić to zdrowiej niż kawą. Guarana to

naturalna alternatywa: pobudza 3 razy mocniej i działa nawet do 6 godzin.

Pochodząca z Ameryki Południowej roślina zwana paulinia cupana rodzi owoce, których

ziarna mają niezwykle pobudzające działanie. Odkryli je już wieki temu Indianie. Obecnie

guarana staje się coraz popularniejsza także w Europie, ponieważ jest zdrowszą alternatywą

kawy oraz znakomitym środkiem stymulującym przed treningiem.

Pobudzające działanie guarany to zasługa ksantyn: kofeiny, katechin i procyjanidyn. Działają

one stymulująco na ośrodkowy układ nerwowy i pobudzają wydzielanie hormonów oraz

neuroprzekaźników. W ten sposób zwiększają wydolność fizyczną, ale i psychiczną.

Działanie guarany jest delikatniejsze niż kawy, ale za to orzeźwiające substancje uwalniane są

dłużej. Dlatego też efekt pobudzenia utrzymuje się dłużej – nawet do 6 godzin – niż po kawie.

POSZUKIWANIA 59

Sproszkowane ziarna guarany to częsty składnik tzw. „spalaczy”, czyli pobudzających

i rozgrzewających suplementów diety zalecanych przed treningiem. Zamiast sięgać po

wysoko przetworzone środki, wystarczy dodać łyżeczkę naturalnej guarany do soku, wody

lub herbaty i wypić przed rozpoczęciem ćwiczeń. Guarana przyspiesza metabolizm i zwiększa

termogenezę, czyli uwalnianie ciepła ciała. Jest nie tylko substancją pobudzającą, ale również

katalizuje proces odchudzania.

Guarana może być dobrym środkiem wspomagającym w czasie nauki i wysiłku

intelektualnego. Dzięki temu, że równomiernie pobudza korę mózgową, poprawia sprawność

myślenia i koncentrację. Podnosi umysłową wydajność i ułatwia zapamiętywanie informacji.

Wśród dostępnych na rynku guaran, wyróżnia się proszek oferowany przez Vitalvibe, którego

dystrybutorem jest Organic Village. Produkt ten nie zawiera żadnych dodatków ani ziaren

genetycznie modyfikowanych. Jest także produktem surowym – niepoddanym obróbce

termicznej dzięki czemu zachowuje wszystkie najcenniejsze wartości odżywcze.

Jak dawkować guaranę? Ze względu na jej rozciągnięty w czasie efekt działania, wystarczy

stosować ją 2 razy w ciągu dnia, rano i popołudniu. Jednorazowo można dodać do napoju ok.

50 mg guarany, aby nie przekroczyć dziennej dawki 100 mg. Wartości oczywiście należy

dostosować do indywidualnej wagi ciała. Guarana nie jest rozpuszczalna, więc najlepiej

dodawać ją soków, smoothies, owocowych koktajli czy ziołowych lub owocowych naparów.

Nie poleca się wsypywać jej do herbat z fusów, ponieważ zmiesza się z nimi i osiądzie na

dnie.

Guarana nie jest wskazana dla kobiet w ciąży oraz matek karmiących, a także osób

z cukrzycą, nadciśnieniem czy arytmią serca.

Certyfikowaną ekologicznie guaranę posiada w swojej ofercie sklep z wegańską i organiczną

żywnością Organic Village: www.organicvillage.pl

POSZUKIWANIA 60

POSZUKIWANIA 61

PODRÓŻE

10 najbardziej niedocenionych

miejsc w Polsce

Wszyscy (niemal) wiedzą, że wspaniałe są Tatry, Sopot, Wieliczka, Kraków, Wrocław,

Mazury... Tymczasem jest wiele innych miast i miejsc w Polsce, które są warte

odwiedzenia. A są mało popularne, bo np. radyklanie się zmieniły w ostatnich latach, a

nie zostało to rozreklamowane...

Poniżej przedstawiamy 10 najbardziej niedocenianych polskich atrakcji turystycznych.

Kolejność alfabetyczna.

Beskid Niski

Ciężko tam trafić przypadkiem. Ta urocza, pagórkowata kraina jest granicą geograficzną

Karpat Wschodnich i Zachodnich. Położona na uboczu, w oddaleniu od wielkich miast i

autostrad, tchnie spokojem. Jeśli ktoś bardzo się postara, znajdzie tam luksusowe noclegi, a

nawet spa (Dwór Kombornia w Komborni i Pałac Polanka SPA w Krośnie). Tylko czy o to

chodzi? Beskid Niski najlepiej zwiedzać latem, a zaszyć się warto w chacie z klimatem.

Punkty obowiązkowe do zobaczenia to cerkwie połemkowskie w Kwiatoniu, Owczarach czy

Bartnem, oraz drewniany kościół w Sękowej (wpisany na listę światowego dziedzictwa

UNESCO). A na deser coś na czasie: Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im.

Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce z pierwszym na świecie szybem naftowym. Wielbicielem

Beskidu Niskiego jest pisarz Andrzej Stasiuk, który tam zamieszkał.

Cerkiew w Kotanii. "Perła łemkowskiej architektury"; autor: Baczalak; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 62

Bydgoszcz

Przez wiele lat uważana za najbrzydsze spośród największych polskich miast, Bydgoszcz

ostatnimi laty wypiękniała. I stała się miastem idealnym do uprawiania sportu. Wiele parków

i terenów zielonych zachęca do joggingu czy rowerowych wycieczek, a unikalny system

kanałów (tzw. Wenecja Bydgoska) – do pływania kajakiem. Jak już się zmęczymy, możemy

odpocząć w luksusowym Hotelu Bohema SPA i uroczo zlokalizowanej Restauracji Weranda

(wyśmienita kuchnia typu polskie fusion). Samo historyczne centrum tego miasta z roku na

rok staje się coraz ładniejsze. A i wydarzeń kulturalnych jest coraz więcej, czy to w

intrygującej architektonicznie Operze Nova, czy w Galerii BWA.

Wenecja Bydgoska – zespół architektoniczny Starego Miasta w Bydgoszczy zbudowany

bezpośrednio nad rzeką Młynówką (1870-1900). Autor: Pi1233; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 63

Kopalnia Soli Kłodawa

Ledwie 190 km od Warszawy znajduje się najgłębsza na świecie podziemna trasa turystyczna

- na poziomie 600 metrów pod ziemią! Jest to największa atrakcja turystyczna Kopalni Soli

Kłodawa, która położona jest między Koninem a Kutnem. Kopalnia ta jest jedynym miejscem

w Europie, w którym wydobywana jest sól różowa (tzw. lampkowa). Inne tego typu kopalnie

działają w Iranie i Pakistanie, ale ich nie można zwiedzać!

Jedna z komór w Kopalni soli w Kłodawie, dostępna do zwiedzania, bywają w niej urządzane

koncerty. Autor: Ciacho5; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 64

Lednica

W tym roku obchodzimy 1050 rocznicę chrztu Polski – wydarzenia niezwykle ważnego dla

dziejów naszej państwowości. Nie sposób ominąć w tak ważnym roku Lednicy. Jest to piękne

– i niemal o każdej porze roku wyglądające tajemniczo – jezioro w woj. wielkopolskim. Na

jednej z pięciu wysp, na Ostrowie Lednickim, znajdują się ruiny świątyni, w której

prawdopodobnie miał miejsce chrzest Polski. Warto zajrzeć nie tylko tam (urocza przeprawa

promem), ale i do Muzeum Pierwszych Piastów (na brzegu jeziora). Znajduje się w nim m.in.

znaleziona na dnie Lednicy łódź wydrążona w pniu drzewa, której konstrukcja datowana jest

na rok.... 966.

Ostrów Lednicki z ruinami grodziska. Autor: Olerys; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 65

Opactwo Cysterów w Lubiążu

Jeśli ktoś chce zobaczyć dowód na to, że barok potrafił być niezwykle pompatyczny, to

powinien zajrzeć do Lubiąża. Dolny Śląsk kryje wiele skarbów architektury, a tamtejsze

opactwo – zbudowane w XII wieku - jest jednym z nich. Jest ono drugim, co do wielkości

obiektem sakralnym na świecie (przebija je pod tym względem tylko kompleks pałacowo-

klasztorny Eskurial w Hiszpanii). Tak zwane must-see w Lubiążu to Sala Książęca:

najwspanialsze barokowe wnętrze na Śląsku, i jedno z najładniejszych w Europie, które miało

gloryfikować ród Habsburgów i wiarę katolicką.

Opactwo w Lubiążu, fasada główna. Autor: Asmodaeus; Wikimedia Commons

POSZUKIWANIA 66

Park Mużakowski

728 ha powierzchni po obu stronach Nysy Łużyckiej (która stanowi granicę polsko-

niemiecką) zajmuje Park Mużakowski (Park von Muskau). Jest to największy park w stylu

angielskim w naszym kraju. Powstał w I połowie XIX wieku. Jego założycielem był książę

Hermann Ludwig Heinrich von Pückler-Muskau. Park jest śliczny o każdej porze roku,

szczególnie jesienią. Można po nim jeździć bryczką lub rowerami. O czym mało kto wie

(proszę zrobić eksperyment i popytać znajomych...) park ten jest jednym z polskich obiektów

znajdujących się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO (od 2004 roku).

Rudawski Park Krajobrazowy

Niemal zupełnie nieznany przeciętnemu Polakowi Rudawski Park Krajobrazowy położony

jest w południowej części województwa dolnośląskiego, u stóp Karkonoszy. Wszyscy spieszą

zwykle w góry i go omijają. Niesłusznie. Jego największą atrakcją są tzw. kolorowe jeziorka

w Rudawach Janowickich. Są trzy jeziorka: purpurowe, błękitne i zielone. Ich niesamowite

zabarwienie stwarza bajkowy nastrój. Nietypowe kolory związane są z występowaniem

różnych związków chemicznych. Jeśli komuś mało bajkowego nastroju, może zatrzymać się

w hotelu Pałac Wojanów, jednym z najładniejszych tego typu hoteli w Polsce.

Tykocin

Jeśli ktoś chce poczuć i zobaczyć jak wyglądała Rzeczpospolita Polska wielonarodowa, to

koniecznie musi się wybrać do małego miasteczka położonego 30 km na zachód od

Białegostoku. Przedwojenny układ przestrzenny miasta plus piękny barokowy kościół Trójcy

Przenajświętszej oraz jedna z najlepiej zachowanych synagog w Polsce (rok budowy: 1642) –

to robi wrażenie. Nie trzeba budować wehikułu czasu, wystarczy przejechać się do Tykocina.

Wyspa Wolin

Bałtyckie wybrzeże ma kilka miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Jednym z nich jest

Wyspa Wolin, a dokładniej: najwyższe w Polsce wybrzeże klifowe, ciągnące się od

Międzyzdrojów do Świętej Kępy. Na wyspie warto też odwiedzić miasto Wolin z gotycką

katedrą św. Mikołaja i cmentarzyskiem kurhanowym z okolic X wieku, które znajduje się na

tzw. Wzgórzu Wisielców. Co roku odbywa się tu jedyny w Polsce Festiwal Wikingów.

Żyradów

Początki tego przemysłowego miasteczka położonego nieopodal Warszawy sięgają 1833

roku, gdy mechaniczną przędzalnię lnu zorganizował na jego obecnym terytorium na zlecenie

rządu Królestwa Polskiego Filip de Girard, wynalazca m.in. turbiny wodnej. Osada fabryczna

znajdująca się w Żyrardowie jest jedynym w Europie, zachowanym w całości, zespołem

POSZUKIWANIA 67

urbanistycznym miasta przemysłowego z XIX wieku. Blisko 300 żyrardowskich budynków

znajduje się w rejestrze zabytków. Warto odwiedzić Kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia z

witrażami będącymi dziełem Józefa Mehoffera.

Autor:

Portal Skarbiec.biz S.A. największy, niezależny serwis o prawie, finansach i gospodarce.

POSZUKIWANIA 68

TESTY

Zmień laptopa w odbiornik GPS

Coraz więcej zawodów wymaga od nas pełnej orientacji w terenie. Niezależnie od tego, czy

jesteśmy geologami, geodetami czy zwyczajnie chcemy na bieżąco aktualizować naszą

lokalizację w mediach społecznościowych, przyda nam się wygodny odbiornik GPS, który

podłączymy do laptopa.

Jedno z takich urządzeń zaproponował Navilock (Delock). GPS bazujący na technologii u-

blox 6 SuperSense wyposażony został w antenę wysokiej czułości zapewniającą pobieranie

danych z maksymalnie 50 satelitów w jednym momencie. Odbiornik umożliwia

pozycjonowanie z dokładnością do 2 m z częstotliwością odświeżania 5 Hz. Produkt wspiera

systemy AGPS, WAAS, EGNOS i MSAS.

Urządzenie posiada złącze USB 2.0, które pozwala na wygodne używanie go we współpracy

z laptopem lub komputerem stacjonarnym. Stabilność odbiornika zapewnia magnetyczna,

antypoślizgowa powłoka, a o jego prawidłowym działaniu informuje wbudowana dioda LED.

Dzięki szerokiemu zakresowi temperatur pracy (-20 do 60 °C), GPS sprawdzi się doskonale w

niemalże każdym klimacie.

Za odbiornik zapłacimy około 332 zł.

POSZUKIWANIA 69

Najważniejsze cechy produktu: - Chipset: u-blox 6 GPS SuperSense

- Pobiera dane maksymalnie z 50 satelitów w jednym momencie

- Wspiera: AGPS, WAAS, EGNOS i MSAS

- Złącze USB 2.0

- Prędkość transmisji danych maks: 115200 bps

- Częstotliwość odświeżania: 5 Hz

- Maksymalna wrażliwość: - 162dBm

- Klasa ochrony: IPX6

- Magnetyczna, anty-poślizgowa powłoka

- Temperatura pracy: -20 do 60 °C

- Zimny start w ciągu 25 sekund

- Gorący start w ciągu sekundy

- Dokładność pozycjonowania: 2,5 m CEP i 2 m CEP we współpracy SBAS

- Windows 98SE/ME/2000/XP/Vista/7/8/8.1/10, Linux ex Kernel 2.6

POSZUKIWANIA 70

HISTORIA

Chrzest Mieszka I

Chrzest księcia Polan, Mieszka I, był jednym z

przełomowych wydarzeń w historii Polski i

Polaków. Ponieważ jednak relacje z tych

wczesnych wieków są bardzo skromne, wielu

rzeczy możemy się tylko domyślać. Chrzest

odbył się prawdopodobnie w Wielką Sobotę -

zgodnie z ówczesnym zwyczajem - w nocy

oczekiwania na Zmartwychwstanie Pańskie.

Znaleziska archeologiczne sugerują, że mógł on

nastąpić na wyspie Ostrów Lednicki, koło grodu

gnieźnieńskiego, głównej siedziby rodu Piastów.

Znaleziono tam basen chrzcielny, w którym

swobodnie mógł zmieścić się dorosły człowiek.

Przypuszcza się, że razem z księciem ochrzczony został jego dwór.

Kronikarz z XII w., Gall Anonim, twierdzi, że do przyjęcia chrześcijaństwa z Zachodu

namówiła Mieszka jego żona, córka księcia czeskiego, Dobrawa. Książę zawarł z nią

małżeństwo licząc na przyjaźń z władcą Czech i wspólne działanie przeciw Związkowi

Wieleckiemu - groźnemu sąsiadowi znad Bałtyku. Z Czech przybyli także pierwsi misjonarze.

Wielokrotnie w historiografii podkreślano też, że książę Polan obawiał się ekspansji

niemieckiej, przed którą miało go uchronić porzucenie pogaństwa. Zagrożenie z tej strony

istniało, o czym mogą świadczyć walki z margrabiami, jednak nie należy go wyolbrzymiać.

Być może jednak największe znaczenie miał chrzest dla wewnętrznej polityki państwa Polan,

które podbijało sąsiednie plemiona, czczące lokalne bóstwa. Przyjęcie chrześcijaństwa

sakralizującego władzę książęcą i królewską miało zintegrować młody organizm państwowy,

umocnić władzę księcia. Wraz z chrześcijaństwem zaczęła rozwijać się także administracja

kościelna, dostarczająca wsparcia nie tylko duchowego, ale także w zakresie rządzenia,

gospodarki i - co najważniejsze - w kwestii przyjmowania zdobyczy cywilizacji zachodniej.

KM

Z dr. Andrzejem Pleszczyńskim

rozmawia Ewa Zientara

Dlaczego Mieszko I zdecydował się na

przyjęcie Chrztu?

Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. W

podręcznikach decyzję Mieszka zwykle

tłumaczy się względami politycznymi,

wyjaśniając między innymi, że chciał on

wprowadzić swoje państwo do Europy, czy

też pragnął wzmocnić swoją władzę,

narzucając różnym plemionom jedną

wiarę, w dodatku "nowoczesną". Tego

rodzaju interpretacje są jednak próbą

racjonalizacji z naszego, dzisiejszego

punktu widzenia motywów pewnego

niejasnego dla nas rozstrzygnięcia.

Postrzegając w ten sposób wybór

POSZUKIWANIA 71

pierwszego historycznego dynasty

piastowskiego, ujmujemy mu zresztą

człowieczeństwa, robiąc z niego "maszynę

polityczną", cynicznie kalkulującą, co się

opłaci z punktu widzenia władzy i

interesów państwa. Moim zdaniem

wyjaśniając decyzję Mieszka I trzeba

trzymać się tekstów źródłowych jak

najbliższych wydarzeniu. Najważniejszym

z nich jest dzieło niemieckiego kronikarza

Thietmara z Merseburga, który wybór

Piasta tłumaczył po prostu wpływem żony,

księżniczki czeskiej, nazywanej przez

niego Dobrawą. Oczywiście sprawa nie

jest tak prosta - w grę wchodzą

konwenanse ówczesnej historiografii, w

których pojawia się pobożna kobieta

obłaskawiająca barbarzyńcę, ale - jak to

mówią - gdzie diabeł nie może...

Mówiąc poważnie, nie przekreślałbym w

tym wypadku czynnika osobistego.

Mieszko wybrał sobie żonę na zasadzie

politycznej - wówczas i długo potem była

to oczywistość dla ludzi z kręgu władzy.

Dąbrówka była córką władcy kraju od

wieku chrześcijańskiego, która na pewno

przyjechała do Polski ze swoimi

kapłanami. Z pewnością Mieszko

wcześniej słyszał coś o chrześcijanach,

może wiedział też cokolwiek o tej religii.

Jednak po przyjeździe żony i jej orszaku

miał okazję bliżej się zapoznać z tą wiarą.

Źródła potwierdzają, że we wcześniejszym

średniowieczu Słowianie uważali

Chrystusa w zasadzie za Boga

niemieckiego. Dla Piastów i ich otoczenia

mogło więc okazać się zaskakujące, że

chrześcijaństwo ma jednak charakter inny

niż plemienny.

Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że

decyzja Mieszka I, którą na pewno

zaakceptowała większość jego krewnych i

elit rodowych Polan, była krokiem

niezwykle odważnym. Są świadectwa na

to, że chrzest oznaczał zerwanie łączności

ze swoimi bogami, również z - bogom

podobnymi - przodkami. Ryzykowano - a

obaw tych nie powinniśmy lekceważyć -

utratę łaski sił nadprzyrodzonych, dających

siłę życiową, plony, gwarantujących ład

wspólnoty. Czynnik osobisty mógł być

przy omawianym wyborze tak samo ważny

jak światopoglądowy. Później za tym

krokiem stały pewnie ewentualne racje

polityczne - związki nie tylko z silnymi

wówczas Czechami, ale również z

cesarstwem - potęgą ówczesnego świata.

Pamiętajmy jednak, że chrześcijańskie

państwa potrafiły łączyć się sojuszem

również z poganami, nawet jeśli ich

przeciwnikiem byli współwyznawcy.

Niekoniecznie więc opisywany wybór

determinowała bieżąca polityka.

Na tym, że Mieszko zdecydował się na

przyjęcie chrześcijaństwa, mogła zaważyć

jeszcze jedna sprawa. Kronikarz saski

Widukind wspomina, że na początku lat

sześćdziesiątych Piastowie doznali kilku

porażek w walkach z Wieletami. W owym

czasie plemiona zaodrzańskie pod

względem językowym i obyczajowym nie

różniły się istotnie albo nawet wcale od

ludności Wielkopolski, miały natomiast

inny system polityczny, były bogatsze i

sprawniejsze militarnie. Sanktuarium

Swarożyca w Radogoszczy, czasami

zwane Retrą, stanowiło centrum państwa

Wieletów, które było zorganizowane na

zasadzie związku - pewnego rodzaju

republiki oligarchicznej i federacyjnej,

składającej się z kilku plemion. Być może

klęski w walce z Wieletami skłoniły

Mieszka I do przemyśleń, co robić dalej.

Może wtedy doszedł do utraty wiary w siły

bóstw opiekuńczych własnego ludu.

Trudno powiedzieć, o jakich bogów mogło

chodzić, bo o wierze ludności ówczesnej

Wielkopolski nie wiemy prawie nic.

Wiadomo jednak doskonale, że zawsze

podani żądali od swojego władcy sukcesu i

doraźnych, szybkich korzyści. Ich brak

oznaczał po prostu niechęć niebios

skierowaną osobiście ku ich przywódcy,

takiego zaś monarchy ludzie chcieli się jak

najszybciej pozbyć.

Podkreślam jednak, że naszkicowana

POSZUKIWANIA 72

sytuacja polityczna stanowiła jedynie tło,

drugi plan dramatu, jaki rozgrywał się w

głowie Mieszka I i - być może - kilku osób

z jego otoczenia; dramatu, którego główną

treścią było ustosunkowanie się do

propozycji światopoglądowej podsuwanej

przez Dąbrówkę.

Czyli decyzja o przyjęciu chrztu za

pośrednictwem Czech została podjęta

raczej ze względów rodzinnych? Istnieje

też jednak opinia, że Mieszko wybrał

Czechy, ponieważ nie chciał się uzależnić

od cesarstwa niemieckiego?

Jest to opinia przebrzmiała, która wyrosła z

naszych antyniemieckich fobii, rezultatu

krzywd doznawanych przez Polaków

przede wszystkim od schyłku wieku XIX

aż po połowę XX. Pogląd, że Mieszko i

jego poddani woleli Czechów niż

Niemców, jest ahistoryczny. Przecież

sojusz Piastów z Przemyślidami był

jedynie krótkotrwałym epizodem w

dziejach ich wzajemnych stosunków, które

sprowadzały się głównie do stałej

rywalizacji, również militarnej. To Czechy,

a nie Niemcy, były głównym

przeciwnikiem Polski średniowiecznej. Już

przecież Mieszko I dwadzieścia lat po

chrzcie, opierając się na sojuszu z

Niemcami, dokonał aneksji

kontrolowanych przez Czechów rozległych

terenów Śląska i Małopolski, które wcale -

jak chce nasza popularna historiografia -

nie były pierwotnie polskie; czeskie zresztą

też nie - dodajmy dla porządku. Wracając

do sprawy chrztu, trzeba pamiętać, że -

niezależnie od czeskiego pośrednictwa -

patronem misji w naszej części Europy

zawsze był cesarz; rzymski jednak, a nie

niemiecki, o czym nie zawsze się pamięta.

W ogóle używając przymiotnika

"niemiecki" czy nawet nazwy "Niemcy"

dokonujemy pewnego nadużycia, bo są to

terminy adekwatne najwcześniej do

czasów nowożytnych. Jednolitych Niemiec

i narodu przecież wówczas nie było. W

wykładzie popularnym nie da się jednak

tego nadużycia uniknąć.

W nawróceniu Polski, trwającym przecież

długie dziesięciolecia, wielkie, może

największe zasługi mieli zatem kapłani,

powiedzmy, "niemieccy" - wystarczy

spojrzeć na imiona pierwszych polskich

biskupów, przytaczane przez kronikarza

Thietmara. Chociaż oczywiście

wolelibyśmy francuskich, w ostateczności

włoskich... Nasza klasyczna historiografia

oparta jest przecież o tradycje

dziewiętnastowieczne, ukształtowane w

cieniu ułudy sojuszu z Francją. Jednak to

Niemcy były dla Polski Mieszka I drogą do

Europy.

Czy były wcześniejsze próby

wprowadzenia chrześcijaństwa na

ziemiach polskich?

Zdarzały się oczywiście próby

dowodzenia, że chrześcijaństwo pojawiło

się w Polsce w okresie przedhistorycznym.

Nie ma jednak po temu żadnych podstaw -

ani historycznych, ani archeologicznych.

W ówczesnej sytuacji nową wiarę nieść

mogli kupcy albo idący ich śladami

misjonarze. Jeśli spojrzymy na

rekonstrukcje wczesnośredniowiecznych

szlaków handlowych, bez trudu

dostrzeżemy, że Wielkopolska leżała

zupełnie na uboczu. Marginalne położenie

sprawiało, że chrześcijanie raczej nie mieli

szans, by tam dotrzeć. Inaczej było jednak

w Małopolsce i na Śląsku - choć

pamiętajmy, że ziemie te nie wchodziły

jeszcze w skład państwa Piastów. Kraków

leżał na wielkim szlaku handlowym z

Niemiec przez Pragę do Kijowa i dalej na

wschód. Wprawdzie archeolodzy nie

znajdują dowodów potwierdzających

przynależność Małopolski, a tym bardziej

Śląska, do Czech i mocno - przynajmniej

niektórzy - oponują przeciwko

twierdzeniom historyków, ci jednak znają

wiele źródeł pisanych, stwierdzających

jasno, iż zwierzchność Przemyślidów

rozciągała się na te ziemie. Z wyjątkiem

POSZUKIWANIA 73

Krakowa, w którym stacjonowała czeska

załoga, Czesi kontrolowali południe

późniejszej Polski bardzo powierzchownie

- pobierali trybut, zwłaszcza w bardzo

pożądanych niewolnikach, którzy na pniu

sprzedawani byli w Pradze, skąd kupcy

transportowali ich do krajów

muzułmańskich. Handel ten przynosił

Przemyślidom wielkie zyski, co przyznaje

współczesna mediewistyka czeska, i to

chyba tłumaczy mały zapał misyjny książąt

praskich - przynajmniej na ziemiach

południowej Polski.

W Krakowie odnajdywane są relikty

świątyń z czasów

wczesnośredniowiecznych i inne zabytki

chrześcijańskie, natomiast nie ma żadnej

pewności, czy pochodzą one z czasów

panowania czeskiego, czy już z

piastowskich.

Czy możemy się domyślać, jak wyglądała

uroczystość chrztu Polski albo samego

Mieszka?

Należałoby oczekiwać, że chrzest władcy

tak wielkiego - przynajmniej dla nas -

formatu był wielkim wydarzeniem. Trzeba

jednak pamiętać, że taka współczesna

perspektywa często wypacza nasze

myślenie. Władca wielkopolski około roku

966 nie był wcale najwybitniejszym wśród

rządzących w Europie Środkowej; daleko

ustępował Bolesławowi czeskiemu, a pod

względem rangi i siły militarnej państwo

Piastów przewyższali nawet zaodrzańscy

Wieleci, pewnie też władcy Obodrytów.

Chociaż jednak Mieszko nie był może

kimś bardzo znacznym, to jednak gdyby

tego "wodza barbarzyńców" udało się

ochrzcić jakiemuś ośrodkowi

niemieckiemu czy biskupowi, ta

wiadomość zostałaby zachowana w

pamięci i zapisana później, gdy już potęga

Piasta rzeczywiście jaśniała blaskiem

pierwszorzędnym i stał się on ważnym

sojusznikiem cesarstwa. Jeśli zatem nie

mamy żadnej takiej informacji, musi to

oznaczać, iż Mieszko ochrzczony został w

swoim kraju, przez kapłana w ówczesnych

Niemczech nieznanego albo mało znanego.

Nigdzie oprócz późniejszych tekstów

polskich nie zachował się ślad po chrzcie

Mieszka. Pewna informacja znajduje się w

niemieckiej kronice Thietmara. Otóż

pisząc o nawróceniu Mieszka, podaje jako

anegdotę, jak to Dąbrówka miała skłonić

Mieszka do przyjęcia chrztu siłą swojej

kobiecej perswazji, czasami nawet

umyślnie łamiąc zasady wiary. Brak

jednak bliższych szczegółów, prócz

wzmianki, że księżniczka czeska rok żyła z

poganinem. Przychylny Dąbrówce ton

opowieści Thietmara pokazuje, że dla

kronikarza i jego otoczenia pośrednictwo

czeskie w przyjęciu przez Mieszka chrztu

nie było czymś nagannym. Wielu zresztą

kapłanów ówczesnych Czech pochodziło z

Niemiec - w pełni wyświęcony,

wykształcony duchowny, prezbiter był w

naszym regionie dużą rzadkością. Nie

wykluczone, że chrztu polańskiego księcia

dokonał właśnie jeden z nich, kapelan

Dąbrówki. Ostatnio modne jest

postrzeganie Ostrowia Lednickiego jako

miejsca chrztu Mieszka I: piękne jezioro i

okolica, tajemnicze ruiny… Uważam

jednak, że najbardziej prawdopodobnym

miejscem pierwszego piastowskiego chrztu

jest jednak Poznań. W Gnieźnie, jak się

wydaje, istniało stare sanktuarium

pogańskie i pewne analogie połabskie

sugerują, że władcy dokonujący konwersji

starali się unikać ostrej konfrontacji z siłą

starej wiary. W Poznaniu Mieszko I mógł

się czuć prawdziwie u siebie, bo gród

zbudowano z jego rozkazu, a załogę

stanowili na pewno ludzie dobrani.

Nie wiemy, jak wyglądał sam rytuał

chrztu. Można próbować go jakoś

zrekonstruować na zasadzie analogii. Na

pewno Mieszko nie był polewany jedynie

po głowie, ale zanurzał się całym ciałem w

wodzie - w specjalnym basenie

chrzcielnym albo po prostu w rzece.

POSZUKIWANIA 74

Czy wiemy, jak krzewiono chrześcijaństwo

na ziemiach polskich?

Wiemy na ten temat mało. Thietmar

podaje, jak ostre represje stosował

Bolesław Chrobry w przypadku łamania

postów - wybijanie zębów, albo też

nieprzestrzegania prawa małżeńskiego -

okaleczenia narządów płciowych, zarówno

mężczyzn, jak i kobiet. Tej surowości nie

trzeba się dziwić, była to raczej norma w

owym czasie. Wiarę bardzo często

rozumiano jedynie jako szereg norm

zachowań, rytuałów, których

nieprzestrzeganie groziło gniewem niebios.

Nie mamy żadnych bezpośrednich

świadectw dotyczących ewangelizacji.

Przykłady niemieckie, a także późniejsze

polskie, pokazują, że misjonarze uczyli się

jednak słowiańskiego, by dotrzeć do

umysłów. Nie zawsze jednak słowo

wystarczyło, żeby uświadomić ludziom

zasady światopoglądu diametralnie

różnego niż ich dawny - stąd też obecne do

dzisiaj w naszym życiu, także popularnej

religijności, relikty pogańskie.

Źródła ruskie jedynie pokazują, jak

wówczas wyglądały masowe chrzty prostej

ludności. Książę nakazywał, by wszyscy

zjawiali się nad Dnieprem, a kapłani

polewali do połowy zanurzonych w rzece

ludzi wodą, wymawiając jednocześnie

formułę chrztu. Możemy przypuszczać, że

w Polsce działo się podobnie. Sporo jest

przecież w Wielkopolsce jezior i rzek.

Szukając uściśleń, można też próbować

spojrzeć na opisy chrztów dokonywanych

przez Ottona z Bambergu na Pomorzu,

jednak prawie 150 lat później.

Co możemy powiedzieć o wierzeniach

pogańskich kultywowanych na ziemiach

polskich?

Z Polską jest problem. Mamy jakieś opisy

wierzeń słowiańskich z terytoriów

zaodrzańskich: ziem Wieletów, w

mniejszym wymiarze Obodrytów i

plemion łużyckich. O Ślęży i jej miejscu w

tradycyjnej religijności mieszkańców

przyległych do niej terytoriów napisał

kilka zdań Thietmar. Dość dobrze znane są

stare wierzenia ruskie, bo wiele z nich

przetrwało w religijności ludu. W

przypadku Polski natomiast dochowały się

jedynie jakieś skrawki informacji, i to

spisane wiele wieków po przyjęciu

chrześcijaństwa, w różnych dokumentach,

pismach - lakoniczne, wyrwane z

kontekstu, trudne do zrozumienia. Trochę

wiadomości pozostawił Długosz i inni już

nowożytni autorzy. Jest też folklor.

Wszystko to jednak wymaga interpretacji i

porównań. W zależności od szkoły,

światopoglądu religioznawcy,

etnografowie różnie rozumieją

poszczególne przekazy. Sprawa jest

niezwykle pasjonująca, czasami jednak

historyk szukający gotowych wiadomości i

systematyzacji jest bezradny wobec

plątaniny sprzecznych ze sobą poglądów

wspomnianych badaczy.

Archeolodzy lokują w Gnieźnie jakieś

sanktuarium pogańskie. Na górze Lecha

odkryto pozostałości wielkiego paleniska,

w którym regularnie przez długi czas

palono wielkie ogniska. Jakichś analogii

można się tu doszukiwać z praskim

wzgórzem grodowym, gdzie poświadczone

archeologicznie i dokumentalnie jest

istnienie specjalnego kopca Žiži, na

którym palono święty dla Słowian ogień.

Przy tym kopcu na wolnym powietrzu stał

kamienny tron władców czeskich. Chociaż

zatem w Gnieźnie kamienia nie

znaleziono, mamy jakieś podobieństwo:

kopiec, ognisko. Wiemy też, że sanktuaria

podobne w swojej strukturze do praskiego

istniały u Słowian i innych ludów

europejskich.

Na ziemiach polskich do dziś nie odkryto

pozostałości żadnej świątyni pogańskiej z

okresu przedchrześcijańskiego. Niektórzy

uważają, że w okresie najdawniejszym

Słowianie wierzyli w siły natury, święte

POSZUKIWANIA 75

drzewa, uroczyska, kamienie i obywali się

bez budowli sakralnych, a co za tym idzie -

bez kasty kapłańskiej. Obiekty takie miały

powstać u Słowian północnozachodnich -

Obodrytów i Wieletów - dopiero pod

wpływem chrześcijaństwa.

Zastanawiające jest, że nie mamy

pozostałości słowiańskich obiektów

kultowych - oprócz tych na Łysej Górze,

na Ślęży, no i może w Gnieźnie. Istnieje

też wątpliwość, czy to, co archeolodzy

odnajdują na wspomnianych "świętych"

górach, rzeczywiście należało

immanentnie do systemu wierzeń Słowian,

czy może ludność poprzednio zasiedlająca

ziemie polskie niejako w spadku

przekazała swoje sanktuaria przybyszom.

Dr Andrzej Pleszczyński - historyk, zajmuje się historią średniowiecza. Jego zainteresowania

badawcze to: początki państw słowiańskich Europy Środkowej i ich kontakty ze światem

chrześcijańskiego Zachodu; miejsce władzy w Europie wczesnośredniowiecznej; spotkania

ludzi z różnych kręgów kulturowych, przenikanie się idei; sztuka jako źródło historyczne.

Pracuje jako adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Średniowiecznej Instytutu Historii

UMCS w Lublinie. Opublikował m.in.: Przestrzeń i polityka. Studium rezydencji władcy

wcześniejszego średniowiecza. Przykład czeskiego Wyszehradu (2000).

Jan Matejko - Zaprowadzenie chrześcijaństwa R.P. 966.

POSZUKIWANIA 76

ARCHEOLOGIA

Data i przebieg chrztu Polski to

równanie z 10 niewiadomymi

Wszystko, co aktualnie wiemy na temat chrztu Polski, to absolutnie umowne rzeczy –

powiedział PAP mediewista, prof. Tomasz Jasiński. Według historyka okoliczności tego

wydarzenia to dla dzisiejszej nauki wciąż "równanie z dziesięcioma niewiadomymi".

Prof. Jasiński z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i PAN (Biblioteka Kórnicka)

podkreślił, że nie istnieją żadne zapiski odnoszące się do dziennej daty chrztu, a wersji

mówiącej o roku, w którym nastąpiło to wydarzenie jest "o kilka za dużo".

Mieszko kruszy w swym państwie bałwany pogańskie, grafika z Album Wileńskie Jana

Kazimierza Wilczyńskiego

Jak wyjaśnił, pierwsze wzmianki o Mieszku I pochodzą z ok. 963 roku, kiedy mnich

Widukind z Korbei opisuje dwie sytuacje z udziałem polskiego księcia. Według jednego

opisu, banita i warchoł saski Wichman atakował wraz ze Słowianami połabskimi Mieszka i

POSZUKIWANIA 77

książę polański został pokonany w tych walkach

dwukrotnie. Klęski te miały być jednym z głównych

powodów przyjęcia przez Mieszka chrztu.

„Później ten sam kronikarz opisuje bitwę, którą

stoczono, co wiemy z innych źródeł, 22 września 967

roku. Wtedy już Mieszko nazywany jest amicus

imperatoris, czyli przyjaciel cesarza. Nie mógłby

mieć takiego tytułu, gdyby nie był już ochrzczony,

więc pewne jest raczej, że chrzest odbył się przed 967

rokiem, a jeszcze pewniej - że przed 22 września

tegoż roku" - powiedział Jasiński.

Jak dodał, są jednak naukowcy, którzy przekonują,

że do chrztu mogło dość wcześniej niż się

powszechnie przyjmuje, np. w 965 roku.

„Jedyna zapiska, którą można przyjmować za

wiarygodną podaje jednak 966 rok. Zamieszczona

jest ona w źródle, które nazywa się Rocznik Kapituły

Krakowskiej, ale data chrztu została tam zapisana dopiero w 1266 roku, czyli trzy wieki

później" - wyjaśnił Jasiński. Dodał, że autorzy tego rocznika przepisywali wcześniejszy,

powstały mniej więcej w latach 80. X wieku.

Historyk powiedział, że obok odpisu z 1266 r., zachował się także wcześniejszy odpis z ok.

1125 r., w którym jednak wszystkie daty do 1000 r. zostały przesunięte o jeden rok i według

tego rocznika chrzest Polski miał miejsce w 967 roku, co należało skorygować.

„Pierwotne źródło z X w. się nie zachowało, ale obydwa odpisy: z 1125 r., po korekcie, i z

1266 r. dowodzą, iż w pierwotnym roczniku rok 966 był podany jako data chrztu Polski. W

żadnym jednak nie było nawet wzmianki o dacie dziennej" - podkreślił profesor.

Zdaniem Jasińskiego, dzienna data chrztu została po prostu wymyślona przez późniejszych

kronikarzy i naukowców. „Przyjmowano, że jeżeli ktoś miał być uroczyście ochrzczony, a w

przypadku Mieszka I zapewne tak było, i miałby nieograniczoną ilość czasu, to powinno to

się odbyć najlepiej w Wielką Sobotę. W roku 966 ten dzień przypadał właśnie 14 kwietnia".

Profesor zaznaczył także, że tylko nieliczne kroniki powstałe w tamtych czasach w ogóle

odnotowywały fakt chrztu polskiego władcy. W kontynuacji kroniki Reginona, która została

ofiarowana niemieckiemu cesarzowi Ottonowi I z okazji koronacji jego syna Ottona II w 967

roku nie było nawet najmniejszej wzmianki o Mieszku. „Państwo polskie było wtedy małe i

można przypuszczać, że nie pisano o tym, bo nie wiadome było, jak to wszystko się rozwinie"

- dodał.

Informacji na temat chrztu nie ma także w innych kronikach, np. Ibrahima Ibn Jakuba.

"Dopiero późniejsi kronikarze, ok. 1014 roku, jak Thietmar piszą o chrzcie, ale szczególnie

POSZUKIWANIA 78

jego przebieg opisany jest w taki sposób, który sugeruje, że to bardziej ich wyobrażenia niż

fakty historyczne" - podkreślił.

W ocenie Jasińskiego, sam fakt przyjęcia chrztu nie ulega żadnej wątpliwości, ale jego data

może być także pewną mistyfikacją. Jak mówił, krążyły w tamtych czasach pogłoski, że

Bolesław Chrobry urodził się jeszcze z ojca poganina.

Jak wyjaśnił, druga żona Mieszka - Oda, mogła starać się pozbawić Chrobrego prawa do

tronu i być może głoszono, że począł się właśnie z ojca poganina. „To była wtedy ogromna

potwarz. Możliwe, że Chrobry został nawet wygnany z Polski i przebywał na dworze swojego

wuja Bolesława II Pobożnego, brata Dobrawy w Czechach. Wtedy jednak Czechy władały

południowymi ziemiami obecnej Polski i jeśli Chrobry był wówczas w Krakowie to mógł

mieć jakiś wpływ na zapisy tamtejszych roczników" - powiedział.

„Niewykluczone, że spisano to właśnie w ten sposób: Dobrawa przybyła w 965 roku - o

czym wiedzieli wszyscy, a że pamiętali, że przybyła do poganina, więc zapisano - iż rok

później Mieszko się ochrzcił. A później, w kolejnym roku narodził się Bolesław. Nie musi to

oczywiście oznaczać, że ta data jest błędna, ale taka sekwencja może wskazywać, że jest to

próba obrony Bolesława. I mimo że właśnie rok 966 wydaje się najbardziej prawdopodobny,

to manipulacji datami w tamtych czasach wykluczyć nie można" - dodał.

Zdaniem prof. Jasińskiego trudno też jednoznacznie określić w jakim miejscu i jakich

okolicznościach doszło do chrztu Mieszka - mogło to być równie dobrze w Polsce, ale też np.

w Niemczech czy Czechach. „Moim zdaniem najbardziej prawdopodobna jest jednak Polska.

Kiedy chrzcił się Mieszko, czyli główny gospodarz, wraz z nim musieli zostać ochrzczeni

wszyscy jego rycerze, wojowie i wszyscy poddani. Taka zależność może też wskazywać

właśnie na Poznań jako miejsce chrztu" - mówił Jasiński.

Nie zachowały się jednak żadne opisy, wskazujące na to, jak mógł wyglądać sam moment

chrztu. Najwcześniejsza relacja mnicha, który był świadkiem chrztu Pomorzan pochodzi z XII

wieku, czyli 200 lat po Mieszku. „Miało to wyglądać tak, że wykopywano basen chrzcielny,

niegłęboki, na wysokość kolan, do którego nanoszono wody" - tłumaczył Jasiński.

„Wówczas taki katechumen, po odbytym poście, szedł z rodzicami chrzestnymi, niósł białą

szatę i świecę, a następnie wchodził do basenu. Gdy kapłan będący za zasłoną to usłyszał,

wychodził, wypowiadał modlitwę. Już ochrzczony Pomorzanin ubierany był w białe szaty i

otrzymywał zapaloną świecę" - dodał.

Zdaniem części naukowców, do ceremonii chrztu mogły służyć misy chrzcielne, np. te

znajdujące się w poznańskiej katedrze, czy na Ostrowie Lednickim. Inni są zdania, że to

wcale nie misy, a miejsca, gdzie mieszano zaprawę.

„Prof. Kóćka-Krenz, która odkryła kaplicę Dobrawy mówi jednak, że nie znalazła żadnych

dowodów w ówczesnej ikonografii, że w takich misach mieszano wapno. Służyły do tego

raczej jakieś drewniane balie czy też wiadra. Inaczej przy takich pracach musiałoby być

zatrudnionych z tysiąc pracowników jednocześnie" - mówił.

Tomasz Jasiński zaznaczył, że przyjmując powszechnie uznawaną datę i wersję chrztu,

najbardziej prawdopodobnym miejscem wydaje się jednak Poznań. „Tym bardziej, że uczeni

POSZUKIWANIA 79

nie wykluczają, że Mieszkowi zależało właśnie, aby zostać pochowanym nieopodal miejsca

swojego chrztu. A grób Mieszka znajduje się w stolicy Wielkopolski" - podkreślił.

Anna Jowsa (PAP)

PAP - Nauka w Polsce

Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl

POSZUKIWANIA 80

TESTY

Power Bank Intenso

Sytuacja, w której przez długi czas nie

można nigdzie podładować telefonu,

wydaje się czymś niewyobrażalnym. Nie

wszyscy jednak mają ochotę na bieganie

po kafejkach i szukanie gniazdka,

z którego można skorzystać.

Rozwiązaniem problemu może być

zainwestowanie w Power Bank.

Produkt Intenso wyposażono w baterię

Li-Ion o pojemności 10400 mAh, dzięki

czemu możemy kilkukrotnie uzupełnić

moc naszych mobilnych urządzeń, bez

konieczności sięgania po kabel do

ładowania. W ten sposób osoby

wyruszające np. na wakacje w góry

i przez kilka dni mogące być pozbawione

dostępu do prądu, nie będą zmuszone do

przesadnego oszczędzania zabranych ze

sobą sprzętów.

O stanie naładowania akumulatora informuje niebieska, LED-owa dioda. Intenso umieścił też

w swoim banku energii bezpieczniki chroniące przed przepięciem, rozładowaniem,

przeładowaniem i zwarciem. Dzięki temu spada ryzyko poważnej awarii przy podłączaniu do

urządzenia smartfona czy notebooka.

Power Bank posiada dwa gniazdka do ładowania: jedno do urządzeń wymagających

mniejszego napięcia, takich jak smartfony, i drugie, do tych o większych potrzebach, czyli

tabletów, laptopów itd.

Duża pojemność nie przekłada się na znaczne zwiększenie gabarytów i ciężaru sprzętu:

Power Bank od Intenso nadal jest lekki i zajmuje niewiele miejsca, a częste zabieranie go

ze sobą w trasę nie powinno pogorszyć komfortu podróży.

Cena detaliczna urządzenia wynosi około 128 zł.

Cechy produktu:

- Bateria: 10400 mAh

- Typ baterii: akumulator litowo-jonowy

- Złącze: 2 x USB A

POSZUKIWANIA 81

- Wyjście: 5.0V - 1.0A/2.1A

- Wejścia: max. 5.0V - 2.0A

- Wyświetlacz LED, niebieska dioda

- Ochrona przed przepięciem, rozładowaniem, przeładowaniem, bezpiecznik przed spięciem

- Wymiary: 44x89x44 mm

- Waga: 243 g

POSZUKIWANIA 82

EKSPLORACJA

Testament

Pewnego pięknego wieczoru szykowałem się do spania przed jutrzejszą wyprawą . Niestety

natłok myśli piętrzy się w głowie i za nic w świecie nie chce mi się spać! To chyba przez to

myślenie o wyjeździe na poszukiwania co bardzo uwielbiam . Co tu zrobić, żeby szybko

zasnąć… Oj wiem mała tableteczka na sen i będzie ok. No to lecę do kuchni -1 sztuka wpadła

do gardła-popita szklanką wody! Lecę do łóżka , teraz to na pewno wstanę świeży

i wypoczęty. Leżę, a środek zaczyna powoli działać i w oddali gdzieś w półmroku widzę moje

2 ukochane kobiety. Matkę i córkę. Powoli i one znikają pod kołdrą mych powiek. Świat

znika. Zasypiam.

Budzę się jakbym spał minutkę, szykuję

sprzęt i jadę. Trasa zleciała szybko, że aż

nie wiem kiedy. Jestem na miejscu przede

mną piękny las a na obrzeżach lasu

niesamowicie wyglądające pole,

równiutkie takie idealne do chodzenia po

nim godzinami.

Och gdyby dziewczyny to widziały! Pasją

poszukiwań zaraziłem je już dawno,

najpierw mamę, która bardzo lubi takie

klimaty a teraz i córka zaczyna się

dopominać o swój własny pierwszy sprzęt.

Dobra czas zaczynać wchodzę na pole

z moim sprzętem pełen nadziei , że będzie

super miejscówka. Narazie to wisi nade

mną jakieś fatum- jakkolwiek długo bym

nie chodził znajduje zawsze tylko jedną

piękną rzecz. Chciałbym aby dziś było

inaczej. Pole jest super, piaszczyste bez

śladów ingerencji nawozów itp. Będzie

szansa na wyciągnięcie czegoś pięknego

w dobrym stanie. Odpalam sprzęt i lecę…

Pierwszy sygnał..ding-dong…taki jak

lubię. Kopie na wymiar łopatki

i nagle…złoty strzał uśmiech na twarzy

wielki…wycieram dokładnie fanta

i nadzieja pryska- to złota nakrętka od

wódki- heh -czyżby znowu pole z którego

po wyjściu mógłbym zostać

podwykonawcą na dostawy nakrętek do

polmosu. Zakopuje dołek dokładnie jakby

go tam w ogóle nie było i idę dalej.

2,3,4,i 5 dołek i nic ciekawego mi nie

wpada, ale wiem że to nic trzeba iść dalej

bo jest szansa na tąą jedną piękna rzecz !

Więc idę. Przy połowie pola piękny sygnał

(oby to było to ) kopię szukam, w końcu

znajduję- srebrny grosz rocznik 1842-

jestem już zadowolony, czyżby to ten

strzał dzienny..? Idę dalej, bo szkoda czasu

POSZUKIWANIA 83

na za długie oglądanie fantów-pole czeka

na mnie. Następne parę dołków też było

super-łuska od karabinu, ołowiany

żołnierzyk, jakieś 2 guziki i cudowna

zapalniczka zrobiona z dużej łuski

(ciekawe od czego ta łuska swoją drogą ? )

Czyżby to pole odwróciło mojego pecha

jednej pięknej znalezionej rzeczy dziennie?

Został jeszcze kawałek do przejścia a już

tyle ciekawych rzeczy. Idę dalej. Dochodzę

do końca pola…Zadowolony bardzo

z dnia-nakopałem jeszcze dużo dobrych

rzeczy srebrne monetki, których nie znam,

ale jak najszybciej w domu zidentyfikuję,

jeśli by się nie udało poproszę znajomych

z portali i wtedy na pewno ktoś będzie

wiedział. Wpadło jeszcze 5 innych monet

wśród których jak zawsze niezawodna

boratynka. Do tego znalazłem jeszcze

klamrę carską grenadierską (super sprawa),

srebrną łyżkę, psi numerek z 1975 roku,

mosiężne okucie od drzwi i mosiężną

klamkę! No nie obyło się również bez

najcenniejszych trofeów, które zawsze

cieszą czyli 2 sztuk podków końskich

w dobrym stanie- do wyboru jedna letnia

i druga zimowa…Od razu przypomniało

mi to, że czas zmienić koła w aucie na

letnie Hihi… jak się otrząsnąłem z tej

myśli i po krótkim odpoczynku

stwierdziłem , że to czas na wejście do

lasu…

Gdy tylko o tym pomyślałem, nie wiadomo

skąd wyłonił się jakiś człowiek, pewnie

miejscowy – pomyślałem - zaszedł mnie

gdzieś z boku gdy byłem zamyślony i nie

słyszałem jak szedł.

Podszedł do mnie i jakby wiedział co chcę

zrobić powiedział:

- Niech pan tam nie idzie w ten las!

-Dlaczego mam nie iść? – spytałem

zdziwiony

Po tym pytaniu opowiedział mi historię

tego miejsca. Podobno za czasów końca

2 wojny światowej w tym lasku zakopano

skarby zrabowane przez żołnierzy, a teren

został zaminowany ! Pewnie prędzej się

zginie niż stamtąd wyjdzie! Historia

o skarbach od razu wpłynęła na mnie

bardzo euforycznie i już chyba nic nie

mogło mnie zatrzymać! Postanowiłem

wejść do tego lasu mimo wszystko, tylko

miałem prośbę do tego człowieka !

Zapytałem go czy mógłby przekazać list

mojej kobiecie jeśli bym już stąd nie

wrócił z tej wyprawy!? W liście był mój

krótki testament!!! Nieznajomy przystał na

moją prośbę. Ogólnie testament jako taki

był tylko krótkim listem i składał się z paru

zdań. Miał na celu przekazanie tylko mojej

skromnej kolekcji poszukiwacza mojej

kobiecie i jej córce ( bądź co bądź zawsze

mnie wspierały i kibicowały mi w mojej

pasji) no i gdyby mój sprzęt jakimś cudem

nie zostałby zniszczony to również

przekazanie go!

- No to w drogę - myślę…

Pożegnałem się z nieznajomym, który tak

szybko jak się pojawił, tak szybko nie

wiadomo gdzie zniknął!!!

Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem

5 min jeszcze poczekać. Zapalić

papierosa…a nuż to już ostatni, więc lepiej

skorzystać.

Jeszcze jeden wdech i trzeba iść. Nikt za

mnie tego nie zrobi! Odpalam sprzęt

i wchodzę do lasu. Delikatnie, powoli

z lekkim strachem ale idę…szansa na

sukces jest wielka! Rozglądam się wkoło

POSZUKIWANIA 84

teren wydaje się bardzo tajemniczy,

cokolwiek ma to oznaczać ! Przeszedłem

już chyba z 50 metrów albo i nawet ze 100

( z tego stresu to nic nie wiadomo), a tu

cały czas spokój i cisza, sprzęt jakby

zamarł!

Aż tu nagle jak zacznie bić pięknym

sygnałem…myślałem, że mi głośnik zaraz

wysiądzie! Takiego sygnału to chyba nigdy

jeszcze nie miałem. Podniecenie sięga

zenitu - sprawdzam teren sygnalizuje mi,

że coś dużego znajduje się pod ziemią,

jakby skrzynia myślę sobie… rzucam

sprzęt i biorę się do kopania. Jest głęboko,

bardzo głęboko…rzucam się w wir

kopania i nie myślę już o niczym innym.

Wykopałem już dziurę z pół metra na metr

i nic…nagle następnym uderzeniem łopaty

natrafiłem na coś twardego…drugie

uderzenie dla sprawdzenia i co to…?

- Co się dzieje…!!!

- Nieee tylko nie tooo!

- o Boże….Nieee….. (wybuch)

Ale co to.. oczy zaczynają mi się otwierać

i właśnie w tym momencie uświadomiłem

sobie, że tabletki przestają działać

i właśnie się obudziłem…Cały spocony,

ale z ulgą na sercu, że to był tylko zły sen.

Więc tak dla wszystkich… W normalnych

okolicznościach nigdy nie decydujmy się

na ryzykowne działania i wyprawy, bo

najważniejsze w naszej pasji jest to, żeby

ŻYĆ, odkrywać i szukać dalej w imię

historii nieznanej i naszej pasji !!!

I z tego bądźmy znani i zapamiętani !!!!

Krzysztof Woźny

Foto tło: Krzysztof (Kriss) Szkurlatowski;

Freeimages.com

POSZUKIWANIA 85

EKSPLORACJA

Z bandyty do archeologa

Mam na imię Hubert i pochodzę z Tomaszowa Lubelskiego. Miasta w okolicach którego

toczyły się walki w 1914 roku (tzw. I Bitwa pod Komarowe), miasta które w 39 roku było

świadkiem nieudolnych decyzji gen. Dąb-Biernackiego, miasta które po klęsce wrześniowej

nie dało o sobie zapomnieć wysłannikom plugawego austriackiego malarza.

Moja przygoda z historią zaczęła się dosyć

„normalnie”. W wieku 5 lat będąc na

wakacjach u babci zamieszkałej pod

Hrubieszowem znalazłem w starej szopie

bagnet ( oczywiście nie wiedząc że to jest

bagnet). Zaciekawiony zapytałem się

mojego dziadka: „Dziadziu co to jest za

nóż”, na co dziadek odpowiedział: „To jest

bagnet, który żołnierz Wojska Polskiego

zakładał na karabin i zabijał nim

Niemców”. Podniecony tym faktem jak

prawiczek przed swoim pierwszym razem

na dyskotece szkolnej, zacząłem się nim

bawić ganiając po podwórku kury i indyki

wmawiając sobie, że prowadzę walkę ze

złymi Niemcami. Dzięki uprzejmości

dziadka postanowiłem zabrać bagnet ze

sobą do swojego domu, z czego moja

mama nie była zadowolona. Do tego

bagnetu podchodziłem ze szczególnym

pietyzmem ( i to mi zostało do dnia

dzisiejszego), oglądałem go codziennie

bawiąc się nim i pokazując go swoim

rówieśnikom którzy i tak mieli to daleko w

„nosie”. Po ok. 2 latach dostałem kolejny

prezent. Mój tata (pracownik fizyczny

spółdzielni mieszkaniowej w Tomaszowie

Lubelskim), sadząc drzewka natrafił na

drugi bagnet, niestety ten nie miał okładzin

i był skorodowany. Gdy przyniósł mi go

tata nie mogłem uwierzyć, że takie rzeczy

można znaleźć w ziemi. Na następny dzień

postanowiłem nakłonić swojego kolegę,

który posiadał starą saperkę bundeswehr

na wspólne kopanie kolejnych bagnetów.

Niestety przez cały dzień nakopaliśmy się

z kolegą dziur na osiedlu nie znajdując

w nich nic. Zraziło to mojego kolegę, który

więcej nie dał się na kopanie namówić.

W tym samym roku wujek kupił stary dom

w okolicach Tomaszowa, przy remoncie

którego pomagał mu mój tata. Spędzałem

tam letnie weekendy rozmyślając hełmach,

karabinach, bagnetach i szablach. Pewnego

dnia moją uwagę przykuł dziwny pręt

wystający ze zburzonego filaru rozebranej

stodoły. Pytając się taty i wujka co to jest

wujek odpowiedział: „Karabin, idź

Hubercik i sobie go wykop”, na co mój tata

wyśmiał wujka rzucając kilka dość

pospolitych łacińskich słów.

Podekscytowany faktem że ten dziwny pręt

może być karabinem postanowiłem złapać

za młotek i tłuc w resztki filaru jak

Hefajstos kujący strzały erosa, próbując

odkryć czym jest ten magiczny wystający

pręt. Zdenerwowany tata złapał za młot

pneumatyczny, rozwalił resztki słupa

i wyciągną karabin, stwierdzając: „ to jakiś

obrzyn”. Szczęśliwy zabrałem go do domu

ciesząc się z kolejnych skarbów które

trzymałem w szafce, dawniej pełniącą

funkcje skrytki na zabawki. Zgłębiając

swoją ciekawość udało mi się ustalić, iż

bagnet od dziadka jest polskim bagnetem

wz. 24, bagnet taty polskim wz. 29,

a karabin to Mannlicher M95. W Przeciągu

prowadzonego remontu z działki wujka

pozyskałem również bagnet carski do

mosina, oraz polski zdezelowany bagnet

wz. 24. Mijały lata, historią II wojny

światowej interesowałem się bardziej niż

grą w piłkę czy komputerem. Od kolegi

mojej mamy który chodził z wykrywaczem

metalu dostałem w prezencie magazynek

do bronka i polski granat obronny

POSZUKIWANIA 86

( oczywiście rozbrojony), oraz dzięki jego

uprzejmości fachowo wyczyścił

i zakonserwował moje skarby. W pewnym

momencie poznałem kolegów którzy

jeździli na BMX’ach, robiąc róże fajne

sztuczki i przy okazji podrywając na nie

młode i napalone siksy. Po namowach

postanowiłem uzbierać na swój

wymarzony rower. Przeglądając znany

wszystkim portal aukcyjny dostałem

olśnienia, 22,8 miliarda moich neuronów

wysłało sygnał... Postanowiłem sprawdzić

cenę wykrywaczy metali, które wydawały

mi się na owe czasy nieosiągalnym cudem

XX wiecznej techniki. Cena detektorów

była adekwatna do cen rowerów więc

podjąłem decyzję, która zmieniała całe

moje życie. Wertując różne fora

internetowe szukałem swojego

wymarzonego detektora. Po konsultacjach

z kolegą mamy, który zabrał mnie w wieku

13 lat na wykopki pożyczając mi

wykrywacz Pi tzw. „Hrubieszów”,

podjąłem decyzję o zakupie HS-3

„Smętek”. Dziwnym trafem znalazłem

ogłoszenie z mojego rodzinnego miasta.

Poszedłem więc z tatą na zakupy,

umawiając się ze sprzedawcą u niego

w domu. Okazało się iż osoba od której

miałem kupić detektor była znajomym taty

dzięki czemu dało się przy pomocy

napojów wyskokowych wynegocjować

jeszcze lepszą cenę. Spacerując po

miejscach bitew pod Tomaszowem

kopałem różne fanty te lepsze i gorsze.

Czasem ocierając się o śmierć, która

czychała na mnie z najgłębszych otchłani

lasów państwowych. Poznawałem nowych

ludzi chodzących z detektorem, których

serdeczność sprawiała, że każdy weekend

spędzałem w lesie. W końcu sprzedałem

starego „Smętka” zarabiając na nim ok 200

zł. Kupiłem Fishera F4, który jak się

później okazało nie leżał mi w ogóle

w ręce. Sielanka z fisherkiem niestety nie

trwała zbyt długo w wieku 17 lat do szkoły

przyszli w odwiedziny smutni panowie.

Zabrali mnie ze szkoły, machając przed

twarzą nakazem i wmawiając mi,

że ukradłem radio sony i kołpaki

z volkswagena transportera. Pech sprawił

że nie było w mieszkaniu u mnie nikogo

kto mógłby zdążyć mi je wysprzątać przed

moim przyjazdem (mama wraz z siostrami

była u lekarza w Zamościu, a tata u babci

pod Hrubieszowem). Panowie oczywiście

nie szukali żadnych kołpaków ani radia,

lecz moich skarbów, które z dumą

eksponowałem na ścianie i szafkach.

W trakcie brawurowej akcji

funkcjonariuszy komendy powiatowej

policji w Tomaszowie Lubelskim, zdołano

zabezpieczyć kilka sztuk pustych skorup

granatów, trochę amunicji, oraz broń białą

wmawiając mi że posiadanie jej jest

również nielegalne. Odsiedziałem swoje na

„dołku”, dostałem dozór policyjny, lecz to

nie odstraszyło mnie od walki o swoją broń

białą, która bez podstawnie skonfiskowano

zapewne w celu upiększenia salonu pana

komendanta. W trakcie dozorów panowie

policjanci wielokrotnie proponowali mi

„pomoc”. Wmawiając że jestem dobrym

człowiekiem pewien policjant

zaproponował mi zostanie „tajnym

współpracownikiem”, dzięki któremu nie

dostanę wyroku oraz nota bene zarobię po

400 zł od każdej osoby, która posiada

niebezpieczne rzeczy oraz inne

niedozwolone substancje. Grzecznie

odpowiedziałem panu policjantowi że nie

jestem kapusiem bo to za komuny ludzie

kapowali i nie skorzystam z ich

propozycji. Dostałem wyrok, 8 miesięcy

w zawieszeniu na 3 lata oraz grzywną

w wysokości 800 złotych, którą z braku

funduszy byłem zmuszony odrobić

podczas prac społecznych na stadionie

miejskim. W trakcie odbywanej

resocjalizacji nadal jeździłem na wykopki,

będąc tym razem bardziej ostrożny.

W końcu nadszedł czas studiów, wybrałem

kierunek dzięki któremu z pewnością

mógłbym wykładać pudła w Tesco gdzieś

na wyspach. W trakcie półrocznego

studiowania sprzedałem swój detektor oraz

perkusje i w już w styczniu wróciłem do

domu słysząc lamenty mamy dotyczące

rzuconych studiów. W planach miałem

wielką emigrację lecz po namowach

POSZUKIWANIA 87

rodziców postanowiłem spróbować jeszcze

raz sił na studiach (tym razem na kierunku

który będzie mnie interesował). Złożyłem

papiery do Warszawy na Historię

wojskowości i na archeologię (na którą

papiery złożyłem dla tak zwanej „beki”).

Niestety ze względu na zbyt małe

zainteresowanie potencjalnych studentów

kierunkiem „Historia wojskowości”, który

nie został otworzony pozostała mi jedynie

archeologia. W trakcie studiów nie było

tak kolorowo jak mi się wydawało na

samym początku. Na roku była ze mną

również dziewczyna z mojego miasta która

znała moją przeszłość i chcą się

przypodobać wykładowcom, którzy

nastawieni byli delikatnie mówią

negatywnie w stosunku do detektorystów

opowiedziała im o mnie. Skutkiem tak

haniebnego czynu były ciągłe komentarze

wykładowców w stosunku co do mojej

skromnej osoby oraz delikatne utrudnienia

w trakcie studiowania. Kulminacja jednak

nastąpiła, gdy archeolodzy z mojego

uniwersytetu prowadzący badania

w okolicy mojego rodzinnego Tomaszowa

złapali kilku „durni” z wykrywaczami

metalu, którzy „wpierniczyli” się na

stanowisko archeo. Urażona Pani Doktor

z łatwością skojarzyła wszystkie fakty

i ubzdurała sobie w swojej główce, że to ja

nasłałem detektorystów aby rabowali jej

ukochane stanowisko (na którym

w rzeczywistości nie było co rabować, bo

tam nic ciekawego nie wychodzi). Na 3

roku studiów poznałem Panią Doktor,

która interesuje się okresem I i II wojny

światowej. Poprosiłem ją o zostanie

promotorem mojej pracy licencjackiej

ponieważ mój licencjach chciałem pisać

z archeologii wielkiej wojny. Niestety i to

mi nie wyszło, moja ulubiona Pani Doktor

szepnęła kilka pozytywnych słów o mojej

osobie, dzięki czemu moja przyszła

promotorka była zmuszona mi odmówić.

Zły jak Hitler podczas obrony Berlina,

pisałem licencjat ze epoki kamienia (który

cudem udało mi się zmęczyć). W trakcie

ostatnie roku studiów mojej niedoszłej

promotorce przyznano grant na badania

miejsca bitwy z okresu I wojny na froncie

wschodnim. Dziwnym trafem coś ją tknęło

i postanowiła „zaryzykować”

i zaproponować temu bandycie

i szabrownikowi wykopaliska ze względu

na fakt iż miałem doświadczenie

w chodzeniu z detektorem metalu.

Oczywiście bez wahania się zgodziłem

i pożyczając pieniądze od kuzyna

pracującego w Szkocji kupiłem Rutusa

Proxime. Była to moja najlepsza

dotychczasowa decyzja z której jestem

w stu procentach zadowolony. Podczas

badań pokazałem się z jak najlepszej

strony, dzięki czemu stopniowo udało mi

się zmienić wizerunek złego, bezmyślnego

bandyty detektorysty (niestety na razie

jedynie w oczach Pani Doktor i całego

zespołu badawczego).

Aktualnie prowadzony jest drugi sezon badań wykopaliskowych, którego jestem

nierozłącznym elementem. Spod mojego detektora podczas „powierzchniówek” wyszło wiele

pięknych zabytków o których niestety nie mogę nić powiedzieć, ponieważ obowiązuje mnie

umowa lojalnościowa. Mam nadzieje, że te badania będą pierwszą kostką domina, która

pociągnie za sobą szereg zmian dzięki którym w końcu archeolodzy i detektoryści z dwóch

przeciwnych frontów obiorą wspólną drogę, której celem tak naprawdę jest pamięć o historii

naszej pięknej Polski.

Hubert Dziewiczkiewicz