Magazyn Poszukiwania nr 19 - kwiecień 2016
-
Upload
poszukiwaniapl -
Category
Documents
-
view
222 -
download
2
description
Transcript of Magazyn Poszukiwania nr 19 - kwiecień 2016
POSZUKIWANIA 2
Redaktor naczelny:
Rafał Kruk [email protected]
Zespół redakcyjny:
Weteryna Mariusz Bąk Marek Kulig
Niuniek Tom
Współpraca:
Yedyny Andrzej Szutowicz
Jakub Jagiełło
Zdjęcie na okładce
i zdjęcia w artykułach, o ile nie zaznaczono inaczej:
archiwum Portalu
Poszukiwania.pl
Reklama i Marketing: [email protected]
Redakcja:
Reprodukcja i przedruk
wyłącznie za zgodą autora. Gazeta działa na zasadach dziennikarstwa obywatel–
skiego otwierając swoje łamy
dla każdego autora.
Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania
i skracania dostarczonych tekstów.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za
treść reklam i artykułów sponsorowanych.
Wiosna, wiosna, wiosna. Na polach
i w lasach daje znać o sobie olbrzymią
ilością ulubionych zwierząt poszukiwaczy
czyli kleszczy. Tegoroczny wysyp
pajęczaków jest jednym z większych
w ostatnich latach. Tak więc uważajcie
i dokładnie po wyjściu z lasu sprawdzajcie
czy nie macie na sobie niechcianego
gościa.
Wiosna również dała znać o sobie
w dużych tematach czyli legendarnym już
Złotym Pociągu. Tym razem na drodze do
odkrycia stanęły drzewa. Jednak według
naszych obserwacji problem minie
niedługo przed wakacjami ponownie
nakręcając ruch turystyczny w regionie.
Grupa Poszukiwania.pl zaczęła
przyjmować zakłady jakie to „nowe”
zgłoszenia pojawią się w tym roku. Jeżeli
macie swoje typy wysyłajcie je do nas.
Czekam na Wasze opinie i sugestie.
Piszcie do mnie [email protected]
Rafał Kruk
POSZUKIWANIA 3
SPIS TREŚCI
5 Archeolodzy z Gliwic na tropie średniowiecznych siedzib rycerzy
7 Wyprawa Benedykta Polaka do Karakorum
10 Odkrycie w ziemiance
13 Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe
15 Zagrożenia pałacu w Wilanowie
18 Miał Książę głowę… czyli 387 lat browaru Tychy
21 Monety Mieszka III Starego 1138 - 1202
23 Mord w Katyniu
37 Skarby początków chrześcijaństwa
40 Odkrycie kopalni
45 Bitwa pod Legnicą
52 Sfinks. Symbol i transformacje
57 Bitwa o handel
59 Organiczna guarana
61 10 najbardziej niedocenionych miejsc w Polsce
68 Zmień laptopa w odbiornik GPS
70 Chrzest Mieszka I
76 Data i przebieg chrztu Polski to równanie z 10 niewiadomymi
82 Testament
85 Z bandyty do archeologa
POSZUKIWANIA 5
ARCHEOLOGIA
Archeolodzy z Gliwic na tropie
średniowiecznych siedzib rycerzy
Na liczne pozostałości po średniowiecznych
siedzibach rycerskich natrafili w Pniowie
i Starych Tarnowicach dzięki zastosowaniu
nowoczesnych metod badawczych archeolodzy
z Muzeum w Gliwicach.
Na terenie Górnego Śląska, w tym w okolicach
Gliwic, znanych jest kilkadziesiąt kopców
ziemnych, zwanych przez archeologów
grodziskami stożkowatymi. Uznaje się je za
relikty wieżowych siedzib, budowanych przez
przedstawicieli miejscowego
rycerstwa
w okresie od XIII do XV wieku.
W 2015 r. z funduszy Muzeum
w Gliwicach przeprowadzono
badania nieinwazyjne na
kopcach położonych w Pniowie
i Starych Tarnowicach. W
pracach tych zastosowano
najnowsze techniki badawcze
używane współcześnie w
archeologii - wykorzystano
m.in. urządzenie zwane
magnetometrem. Umożliwia
ono wykrywanie pod
powierzchnią ziemi anomalii
magnetycznych, które
utożsamiać można z istnieniem
obiektów archeologicznych, np. jam czy
konstrukcji architektonicznych.
Taki rodzaj prac często pozwala na rozpoznanie
stanowisk archeologicznych jeszcze przed
planowymi wykopaliskami. Dzięki nim możliwe
jest bardziej precyzyjne rozmieszczenie
wykopów już podczas samych prac ziemnych,
a co za tym idzie - dokładniejsze poznanie
badanych obiektów.
„Natrafiliśmy na liczne anomalie, które są
pozostałościami wież rycerskich. Oprócz nich
możemy się spodziewać pozostałości
obwałowań, tj. fosy, palisady, ale także innych
tzw. warstw kulturowych związanych
z użytkowaniem wież, zawierających zapewne
umożliwiające nam datowanie tych obiektów
fragmenty naczyń, broni, narzędzi codziennego
użytku. Dzięki tym badaniom nieinwazyjnym
wiemy dokładnie, gdzie szukać, gdzie prowadzić
wykopaliska” – powiedział PAP archeolog
Radosław Zdaniewicz z Muzeum w Gliwicach.
Foto: Bettina Schwehn; FreeImages.com
Gliwiccy archeolodzy złożyli wniosek
o fundusze na badania wykopaliskowe do
wojewódzkiego konserwatora zabytków.
Jak wyjaśnił Radosław Zdaniewicz,
w średniowieczu drewniane wieże były
najpowszechniejszym miejscem zamieszkania
rycerzy i ich rodzin, a także pozwalały na
kontrolę i sprawne zarządzanie dobrami
POSZUKIWANIA 6
ziemskimi. „Rycerze dostawali od księcia
ziemię, na której mogli wybudować swoją
siedzibę. W zamian musieli stawiać się na każde
wezwanie księcia. Niestety, niewiele wiemy
o rycerzach, którzy mogli mieszkać na
dzisiejszej Ziemi Gliwickiej. Z dokumentów
dotyczących badanych przez nas obiektów
znamy tylko imię Piotra de Tarnowitz, który
mieszkał właśnie w Tarnowicach” – mówił
archeolog.
Od końca XV stulecia, często na tych samych
kopcach wznoszono również drewniane dwory
szlacheckie, zastępując nimi średniowieczne
wieże mieszkalne.
Pierwsze badania weryfikacyjne grodzisk
stożkowych w okolicach Gliwic przeprowadzono
jeszcze w 1970 r. Kolejne prace prowadzone
przez archeologów z Muzeum w Gliwicach,
m.in. w Kozłowie przybliżyły wygląd części
z tych obiektów, a zabytki odkryte w ich
zawaliskach pozwoliły na próbę odtworzenia
życia codziennego ich mieszkańców. Naukowcy
mają nadzieję na kolejne ciekawe odkrycia
dzięki badaniom w Pniowie i Starych
Tarnowicach.
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: Serwis Nauka w Polsce -
www.naukawpolsce.pap.pl
POSZUKIWANIA 7
HISTORIA
Wyprawa Benedykta Polaka do
Karakorum
Na temat Benedykta Polaka nie wiemy prawie
nic, poza informacjami zostawionymi przez niego
samego. Dane o jego pochodzeniu, z Wrocławia
lub Wielkopolski, są bardzo niepewne i
nieudokumentowane. Wiadomo, że około 1236 r.
wstąpił do zakonu franciszkanów. Interesował
się geografią ziem ruskich, znał również ten
język oraz oczywiście łacinę.
W 1245 r. został uczestnikiem poselstwa papieża
Innocentego IV na dwór chana Mongolii Gujuka.
Celem wyprawy miało być zawarcie sojuszu
przeciwko muzułmanom. Legatem papieża był
Jan di Piano Carpini, jeden z uczniów i
towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, prowincjał
franciszkanów we Wrocławiu. Łącznie w
poselstwie uczestniczyły cztery osoby - prócz
Carpiniego i Benedykta brat Czesław z Czech
oraz C. de Bridia (prawdopodobnie Ślązak z
Brzegu, nie znamy jego imienia). Podążyli przez
Łęczycę, Włodzimierz Wołyński, Kijów, brzegiem
Morza Azowskiego przez stepy do delty Wołgi.
Kiedy dotarli do Saraju nad Wołgą, stolicy Złotej
Ordy, tutejszy władca Batu-han (ten sam, który
najechał ziemie polskie w 1241 r.) nakazał im się
rozdzielić - dalej poszli tylko Carpini oraz
Benedykt Polak. Przeszli przez nadwołżańskie
stepy, tereny Turkiestanu i okolice jeziora
Bałchasz. W końcu 28 czerwca dotarli w pobliże
Ałtaju i Irtyszu, a w lipcu przybyli do letniej
rezydencji chanów w Syra Ordzie nieopodal
Karakorum. Tam 15 sierpnia byli świadkami
wspaniałej uroczystości wyniesienia na tron
nowego wielkiego chana Gujuka. Dopiero potem
chan przyjął ich na specjalnej audiencji.
Mieszkali na dworze chanów przez kilka
miesięcy, oczekując oficjalnej odpowiedzi na
papieski list. Ta została wystawiona dopiero 13
listopada w czterech językach: po mongolsku,
persku, turecku i łacinie. Wówczas zezwolono im
na powrót. W maju 1247 r. byli już nad Wołgą,
gdzie połączyli się z pozostającymi tam dwoma
towarzyszami. W listopadzie stawili się w Lyonie
przed obliczem papieża.
Mongolska odpowiedź nie mogła zadowolić
głowy zachodniego chrześcijaństwa, gdyż Gujuk
żądał pełnego podporządkowania się papiestwa i
Europy jego władzy. Mimo to wyprawa ta
przyniosła bezcenne sprawozdania z wyprawy,
sporządzone przez Jana, Benedykta i
tajemniczego C., stanowiące pierwsze w dziejach
tak dokładne opisy północnej i środkowej Azji
pozostającej pod panowaniem Tatarów, na
ponad dwadzieścia lat przed wyprawą Marco
POSZUKIWANIA 8
Polo. Zakonnicy podjęli się również analizy
wojskowości mongolskiej, przed którą drżała
ówczesna Azja i Europa, przedstawiając
chrześcijanom swoje pomysły na ich pokonanie
w bitwie.
M. G.-K.
Ilustracja: piętnastowieczna miniatura perska
przedstawiająca władcę mongołów Gujuka do
którego zmierzało poselstwo Benedykta Polaka,
Wikimedia Commons, domena publiczna.
Muzeum Historii Polski - na licencji Creative
Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.
POSZUKIWANIA 10
EKSPLORACJA
Odkrycie w ziemiance
Był piękny, wiosenny poranek. Od 10 minut czekałem na przyjazd towarzysza podróży, z którym byłem
umówiony na wspólne poszukiwania.
Korzystając z chwili wolnego przeglądałem na tablecie mapę terenu, na którym mieliśmy prowadzić
eksplorację. W pewnym momencie moją uwagę przyciągnęły regularne obiekty uwidocznione na mapach
Geoportal. Miejsce to oddalone było o kilka kilometrów od planowanego terenu, jednak ukazana
struktura zachęcała do nadłożenia drogi.
Pochwaliłem się swoim odkryciem koledze i
wspólnie podjęliśmy decyzję, że w drodze
powrotnej podjedziemy zbadać odkryte miejsce.
Kilka godzin jazdy samochodem szybko minęło.
Wytypowane miejsce poszukiwań przedstawiało
się interesująco. Piękne pola, piękne legendy i
przychylność miejscowych rolników dawały
nadzieję na ciekawie spędzony czas.
Pierwsze sygnały pojawiły się chwilę po
odpaleniu wykrywaczy. Niestety spełniły się
najgorsze przewidywania, w dołkach pojawiły
się szrapnelowe kulki. Jeszcze nie zniechęceni
kontynuowaliśmy poszukiwania. Oprócz kulek
do toreb na znaleziska trawiło też kilkadziesiąt
łusek. Osłodą takiej militarnej eksploracji były
ołowiane żołnierzyki, kilka monet oraz
medalików.
Do przejścia zostało jeszcze całkiem sporo
terenu. Dzień powoli dobiegał końca. Rolnik na
POSZUKIWANIA 11
polu, którego prowadziliśmy prace przyszedł w
odwiedziny wraz z synek, taszcząc wielka torbę.
Torba skrywała prawdziwe skarby. Na
rozgrzewkę pojawiła się świetna nalewka
własnej roboty, która mogłaby odrdzewić w
sekundzie każde żelastwo oraz skrzyneczka z
tajemniczą zawartością. Wytypowany kierowca
nie mogąc cieszyć się smakiem nalewki
zainteresował się zawartością skrzynki.
Skrywała ona kilkadziesiąt guzików
pierwszowojennych, kilka monet oraz
…dwanaście pięknych, lśniących w słońcu
odznaczeń. Oczy się nam zaświeciły,
oglądaliśmy, podziwialiśmy i tylko achy i ochy
zdradzały nasz zachwyt.
W końcu musiało paść pytanie skąd rolnik miał
takie skarby. Skrzyneczka w rodzinie pojawiła
się spadku po teściu. Teść otrzymał ją od
swojego ojca, który całą jej zawartość znalazł w
lesie koło uprawianego pola. Według opowieści
znalazca trafił na nie w okopie, do którego
wszedł za potrzebą.
W głowach już się pojawiła możliwość
eksploracji terenu. Pociągnęliśmy rolnika za
język i wskazał nam miejsce. Oddalone kilka
kilometrów od jego pola, dokładnie tam gdzie
rano na mapie zauważyłem regularne kształty.
Podziękowaliśmy za wszystko, umówiliśmy się
na kolejny weekend i pojechaliśmy w skarbowe
miejsce. Samochodem dojechaliśmy na skraj
lasu. Według mapy i opowieści rolnika pierwsze
okopy i regularne kształty powinny pojawić się
za kilka metrów. Ale nic takiego nie miało
miejsca. Żadnych okopów ! Kierując się
wskazaniami mapy trafiliśmy w pierwszy
regularny kształt. Na oko miejsce wyglądało jak
stara, zasypana ziemianka. Wykrywacze
włączone, kilka minut penetracji terenu i nic,
totalna cisza. Drugi punkt, druga ziemianka
znowu nic. Zaskoczeni i zniecierpliwieni
poszliśmy głębiej w las.
Słońce było już bardzo nisko, w lesie panował
półmrok, efektów poszukiwań żadnych. W
końcu zapadła decyzja wracamy i to na przełaj
żeby nie tracić czasu. Idziemy i rozmawiamy,
nagle mój kompan znika. Dosłownie zapada się
pod ziemię. W lesie ciemno, w ziemi czarna
dziura, w dziurze drze się w niebogłosy kumpel.
Podchodzę do piekielnego otworu delikatnie i z
wyczuciem stawiając stopy. Słyszę już nie
krzyki, a przekleństwa. Kolega poobijany,
krwawiąca lekko ręka, a na dodatek połamany
wykrywacz. Z wyciągnięciem wykrywacza nie
było problemów, pojawiły się dopiero przy
próbie wydostania się przyjaciela. Na szczęście
obecne telefony posiadają możliwość
uruchomienia latarki. Oświetlając miejsce
upadku w poszukiwaniu czegoś pomocnego w
wydostaniu się z dziury okazało się, że trafiliśmy
do kolejnej ziemianki. Tylko ta w
przeciwieństwie do wcześniejszych była cała !
Chwila wystarczyła aby zapomnieć o siniakach i
połamanych sprzęcie. Pomieszczenie skrywało
prawdziwe skarby. Pod złamanymi belkami
ukazały się dwie piękne pikelhauby, w rogu
ziemianki rozsypane ponad 100 guzików, na
czymś co kiedyś było polowym stolikiem
mosiężne kieliszki oraz dwie pełne manierki. Na
koniec dostrzegliśmy jeszcze piękną lornetkę z
kaburą.
Niestety musieliśmy zakończyć eksplorację
ziemianki z powodu wyładowania się baterii w
jednej komórce i niewielkim naładowaniu
drugiej. Wygramoliliśmy się z dziury i w ciszy
POSZUKIWANIA 12
wróciliśmy do samochodu. Dopiero siedząc w
nim, w ciepełku i przy świetle obejrzeliśmy
dokładnie nasze znaleziska. Dołożyliśmy do tego
zawartość skrzyneczki rolnika i już
wiedzieliśmy, że trafiliśmy na miejscówkę życia.
Pora roku nie ma już dla nas znaczenia. Każdy
wolny weekend przemierzamy ponad 300 km
aby spędzić kilka godzin w tym cudownym
miejscu.
Sebastian R.
POSZUKIWANIA 13
KOLEKCJE
Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe
cz. 3
Odznaka pamiątkowa 7 Baonu Podchorążych
Rezerwy Piechoty, emaliowana, dwuczęściowa,
tombak złocony,
Odznaka pamiątkowa Wojsk Wielkopolskich,
emaliowana, dwuczęściowa, tombak srebrzony
Odznaka pamiątkowa Związku Oficerów
Rezerwy, dwuczęściowa, wym. 21 x 21 mm
Odznaka pamiątkowa 3 Dywizji Strzelców
Karpackich, jednoczęściowa, srebro sygnowane
800
POSZUKIWANIA 14
Odznaka pamiątkowa 5 Kresowej Dywizji
Piechoty, trzyczęściowa wykonana w srebrze,
emaliowany herb, wymiary 40 x 43 mm, próba
srebra 800
Odznaka pamiątkowa 2 Korpusu Polskiego,
jednoczęściowa, tombak oksydowany
Odznaka 14 Wileński Baon Żbiki, plastikowe patki
ze srebrną nakładką
Odznaka pamiątkowa Jednostek Wojskowych na
Środkowym Wschodzie, biały metal, wymiary 49 x
30 mm
Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz
Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.
http://aukcja.pgnum.pl/index.php
POSZUKIWANIA 15
ZABYTKI
Zagrożenia Pałacu w Wilanowie
Skażenie wód, rosnące zanieczyszczenie
powietrza, drgania wytwarzane przez ruch
uliczny negatywnie wpływają na budynki
i rzeźby Muzeum Pałacu Króla Jana III
w Wilanowie oraz zdrowie zwiedzających go
gości - wykazały badania, których wyniki
zaprezentowano w Warszawie.
Od kwietnia 2014 roku Muzeum Pałacu Króla
Jana III w Wilanowie prowadzi dwuletni projekt
"Edukacja społeczna w konflikcie
urbanizacyjno-ekologicznym na terenie Muzeum
Pałacu w Wilanowie".
Naukowcy zbadali różne czynniki wpływające
na stan ekosystemów znajdujących się na terenie
samego pałacu i otaczającego go parku. Oceniali
m.in. stan wód, jakość powietrza, poziom hałasu,
stężenia dwutlenku węgla. Przeprowadzili też
szereg działań edukacyjnych na temat
tamtejszych ekosystemów. Wyniki badań
przedstawiono w poniedziałek podczas
konferencji prasowej w Warszawie.
"Jesteśmy permanentnie skażani, bardzo
różnymi substancjami. Największym
zagrożeniem, z jakim obecnie jesteśmy
konfrontowani, jest kwestia zatrucia wód -
zarówno pod względem chemicznym, jak
i biologicznym" - powiedziała kierująca
projektem mikrobiolog dr Agnieszka Laudy.
"Mamy bardzo wysoki poziom skażenia wód
bakteriami kałowymi, bardzo poważne skażenie
chemiczne" - dodała.
Jak podkreśliła, bez współpracy z takimi
instytucjami, jak Wojewódzki Inspektorat
Ochrony Środowiska, Zarząd Melioracji
i Urządzeń Wodnych, czy bez Ministerstwa
Środowiska nie jesteśmy w stanie poradzić sobie
z tym problemem.
"Niezbędne jest inwentaryzowanie wpustów
wody oraz zarządzanie prawidłową procedurą
wydawania pozwoleń wodno-prawnych" -
mówiła dr Laudy. Te pozwolenia - jak
argumentowała - powinny się wiązać
z konsekwencjami karnymi w przypadku
wprowadzania do wód substancji toksycznych.
"Bez uwspólnienia działań nie będziemy sobie
w stanie poradzić z rozwiązaniem tego
problemu" - mówiła kierownik projektu.
Według niej bardzo poważnym zagrożeniem dla
otoczenia Muzeum Pałacu Króla Jana III
w Wilanowie jest też wzrastający poziom
substancji gazowych w powietrzu, tlenku siarki,
tlenku azotu, tlenku węgla.
POSZUKIWANIA 16
"W związku z wzrastającą liczbą samochodów
mamy w powietrzu wszelkie gazy spalinowe -
bardzo niebezpieczne, które w toksyczny sposób
reagują z wodą, wilgocią. Niestety, to bardzo
inwazyjne substancje, które będą wpływały
negatywnie nie tylko na naturę Muzeum Pałacu
w Wilanowie, ale także na elewację budynków
i rzeźb ogrodowych" - zaznaczyła mikrobiolog.
Kolejnym bardzo poważnym zagrożeniem jest
rosnący poziom zapylenia. "On również wiąże
się z nasilającym się ruchem komunikacyjnym
w obszarze Wilanowa. Jest to czynnik, który
w największym stopniu będzie wpływał na
zdrowie mieszkańców i gości przybywających
do Wilanowa" - wyliczała dr Laudy.
W jej ocenie zapylenie i zwiększone stężenie
szkodliwych gazów w powietrzu to cena, jaką się
płaci za rozwój aglomeracji miejskiej.
"Prowadzimy intensywne nasadzanie nowymi
roślinami, myślimy, co zrobić, aby na działce,
którą dzielimy bezpośrednio z ulicą
Przyczółkową, zbudować naturalny ekran
zabezpieczający nas przed presją miasta" -
mówiła dr Laudy.
Przedstawiciele Muzeum w Wilanowie
spodziewają się, że w następnych latach będzie
wzrastał też poziom drgań mechanicznych, który
niekorzystnie wpłynie przede wszystkim na
muzealne obiekty. "W momencie otwarcia
południowej obwodnicy Warszawy nasili się
jeszcze ruch samochodowy. Budowa bardzo
dużej galerii handlowej, która powstaje
w naszym bardzo bliskim sąsiedztwie również
będzie sprzyjała powstawaniu drgań" -
tłumaczyła dr Laudy.
Dyrektor Muzeum Pałacu Króla Jana III
w Wilanowie Paweł Jaskanis podkreślił,
że "Muzeum od co najmniej dekady sprawuje oś
strategiczno-rozwojową opieki nad kulturą
i naturą".
"Opieki nad +genius loci+, czyli kodami
kulturowymi, które wytworzone były tutaj
w XVII wieku. Pytanie, czy to będzie oczywiste
za 2-3 pokolenia. Stan skażeń wód jest tak
zatrważający i postęp degradacji parku
wilanowskiego tak szybki, że obawiamy się co
będzie za 20-40 lat" - powiedział dyrektor.
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie jest
opiekunem zabytkowych parków:
wilanowskiego i morysińskiego, który od 1996 r.
stał się rezerwatem przyrody. Na terenie parku
znajduje się Jezioro Wilanowskie, płynie też
Potok Służewiecki.
W granicach muzeum znajduje się około 13 tys.
drzew, w tym ponad 40 pomników przyrody.
Badania wykazały, że żyje m.in. 91 gatunków
ptaków, 30 gatunków ważek i 5 gatunków
nietoperzy. Ze względu na cenne wartości
zasobów dziedzictwa przyrodniczego
i kulturowego utworzono tu w 2012 roku
Wilanowski Park Kulturowy.
Wyniki projektu, realizowanego dzięki wsparciu
Islandii, Lichtensteinu oraz Norwegii w ramach
Mechanizmu Finansowego Europejskiego
Obszaru Gospodarczego, są dostępne na
platformie GIS (Geographic Information
System): http://gis.muzeum-wilanow.pl/gis/
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Foto: Marcin Białek; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 18
MĘSKIE TEMATY
Miał Książę głowę… czyli 387 lat
browaru Tychy
W zapiskach rodu Promnitzów z 1613 roku, wspominano już o browarze, a pierwsze dokładniejsze o nim
wzmianki pochodzą z roku 1623 z księgi dochodów dóbr pszczyńskich – to rok 1629 był znamienny
w historii piwowarstwa dla całego Górnego Śląska - w tym to roku został założony browar Tyski-browar,
który może się poszczycić nieprzerwanym do dnia dzisiejszego okresem funkcjonowania.
Pierwszymi piwowarami browaru, byli Stanisław
Staśko ze Zbytneli oraz Szymon Śmieszny.
W browarze następował powolny, lecz
systematyczny rozwój browaru. W 1640 roku
wymienione były w spisie inwentarzowym dwa
naczynia do pędzenia wódki-a w 1664 roku
w takim samym spisie wyszczególniono już pięć
takich garnców. Browar rozwijał się pełną parą
dopiero w drugiej połowie XVII wieku browar
borykał się z pewnymi problemami i został on
wydzierżawiony-trwało to kilkadziesiąt lat, bo
dopiero w 1724 roku przeszedł on ponownie pod
POSZUKIWANIA 19
zarząd panów na Pszczynie. Browar
prawdopodobnie jeszcze kilka razy oddawano w
dzierżawę-lecz jego produkcja i wydajność
wciąż rosła. W roku 1824 po raz pierwszy
pojawiło się piwo butelkowe, również w tym
roku przy browarze założono plantację chmielu,
a w 1829 zmodernizowano słodownię zaś
później decyzją księcia pszczyńskiego Jana
Henryka XI rozbudowano browar. Postawiono
m.in. słodownię, warzelnię, suszarnię, dwie
pęczarnie i młyn do słodu. W roku 1866 rządy
w browarze objął Julius Muller-pierwszy
dyrektor browaru, któremu to przypisywany jest
najbardziej intensywny rozwój browaru
i najbardziej wzmożona jego produkcja. Za
czasów jego dyrektorowania w roku 1890
browar został oświetlony elektrycznie a w 1893
roku tyski browar połączono z dworcem
kolejowym.
Tuż obok browaru książęcego w 1897 roku
nieopodal dworca otwarto drugi browar-
Obywatelski, browar był swoistą konkurencją
dla istniejącego już browaru Książęcego – który
to rozpoczął kampanię reklamową, mówiącą
o tym że w prawdzie w Tychach istnieją dwa
browary-lecz „ najbardziej przednim piwem ‘’
jest piwo z browaru książęcego. Taka sytuacja,
a wiec ostra konkurencja browarów trwała do
roku 1918 kiedy to browar książęcy przez wykup
akcji przejął kontrolę nad browarem
Obywatelskim który stał się jego integralną
częścią.
Z powodu niegospodarności księcia
pszczyńskiego Jana Henryka VI unikania przez
niego płacenia podatków, spowodowało
przejście browarów pod zarząd komisaryczny.
Zarząd komisaryczny trwał do lutego 1939 roku,
następnie z trzech browarów /do Książęcego
i Obywatelskiego doszedł jeszcze browar
w Siemianowicach/ została utworzona spółka-
która to, niedługo cieszyła się swym istnieniem,
bowiem zaraz po rozpoczęciu wojny nad
browarami ustanowiono zarząd komisaryczny
i powierzono go Rzeszy Niemieckiej. W tym to
okresie browary tyskie warzyły piwo dla wojska,
z powodu braku poczynionych inwestycji przez
okupanta-browar choć mało zniszczony-był
bardzo zdekapitalizowany. Po wyzwoleniu
zakłady zostały przejęte przez pracowników,
poczyniono niezbędne inwestycje, odnowiono
maszyny i urządzenia by w marcu 1945 ruszyć
z produkcją piwa.
W połowie lat pięćdziesiątych, poczyniono
w browarze dalsze inwestycje, dębowe kadzie
zamieniono na metalowe - przeprowadzono
kapitalne remonty urządzeń chłodniczych,
wywiercono cztery głębinowe studnie. Trwał
intensywny rozwój browaru, co zaowocowało
sporym wzrostem produkcji piwa-browar miał
zdolności produkcyjne ponad 942 tyś.
hektolitrów piwa rocznie, a dzięki nowej linii
butelkowej jej wydajność wynosiła 18.000
butelek na godzinę. Z końcem lat
siedemdziesiątych w browarze zainstalowano
największą w kraju rozlewnię coca-coli.
W miejscu starych stawów przy browarnianych -
pojawiła się nowa kotłownia, zainstalowano też
nowy pasteryzator tunelowy o wydajności 30
tys. butelek na godzinę. Obchody 360 rocznicy
istnienia przedsiębiorstwa, zamknęła pewien
okres jego działalności-szybkie przemiany
w kraju wymusiły na firmie konieczność jej
prywatyzacji-w dniu 1 lipca 1990 roku powstała
spółka ‘Brownit’ - a w 1992 roku dzięki umowie
licencyjnej z browarem z Austrii Ottakringer
Hamer AG na rynku pojawił się nowy rodzaj
piwa ‘Gold Fassl’ dzięki dalszym inwestycjom
i modernizacjom w browarze w 1994 roku
wyprodukowano ponad milion hektolitrów piwa
POSZUKIWANIA 20
– co było znakomitym sukcesem, gdyż jeszcze
żadnemu pojedynczemu browarowi
istniejącemu na ziemiach polskich to się nie
udało...
Proces prywatyzacji zakończono w 1996 roku,
a o udziały w browarze tyskim zaczęły starać się
takie browary jak Interbrew z Belgii, holenderski
Heineken, duński Calsberg i browar, który
ostatecznie zdobył większościowy pakiet 52 %
akcji SAB z Południowej Afryki. W maju 1999
roku z połączenia browarów Lech browary
wielkopolskie w Poznaniu i browary tyskie
powstała Kompania Piwowarska-jest to obecnie
drugi, co do wielkości producent piwa w polsce.
W kwietniu 2003 roku do Kampanii dołącza
kolejny browar, białostocki browar Doilidy a już
rok później w 2006 roku Kampanii Piwowarskiej
udaje się wyprodukować 10 milionów
hektolitrów piwa. W styczniu 2008 roku w skład
zakładu wchodzi browar Belgia w Kielcach a 14
maja 2009 roku SABMiller staje się 100%
właścicielem Kampanii Piwowarskiej.
W grudniu 2004 roku powstało Tyskie Muzeum
Piwowarstwa, mieści się ono w starannie
odrestaurowanym budynku kościoła
ewangelickiego z 1902 roku, było to pierwsze
tego typu muzeum branży piwowarskiej
w Polsce. Obecnie muzeum odwiedza ponad 40
tysięcy gości z kraju i zagranicy. Rok 2009
został ogłoszony „międzynarodowym rokiem
piwa ‘’ to właśnie Tyskie Browary objęły nad
nim patronat, w tym też roku browar organizuje
cykliczną imprezę zwaną BEERFEST czyli
największe w kraju święto piwa-impreza ta ma
byś cykliczną. Browar jest też zaangażowany
w organizacje i wspieranie międzynarodowej
giełdy Birofiliów.
Co do etykiet piwnych wydawanych przez
browary tyskie, polecałbym kolekcjonerom
poszukiwanie etykiet przedwojennych, duża ich
część charakteryzuje się specyficznym
kształtem-co sprawia iż wygląd ich jest
niezwykle oryginalny. Godnym poszukiwania są
również etykiety z okresu 1945-1951 tzw. PPF-y
etykiety te są stosunkowo rzadko spotykane. Na
uwagę zbieraczy zasługują też wszelkie etykiety
z browaru Obywatelskiego w Tychach-z
powodu, iż browar ten istniał zaledwie niewiele
ponad 100 lat co sprawia że wydano w nim mało
etykiet ze względu na niezbyt wielką produkcję
piwa.
Opracowanie:
Robert. Winkler.
tel. 0-501-985-369
POSZUKIWANIA 21
NUMIZMATYKA
Monety Mieszka III Starego 1138 - 1202
Brakteat, Aw.: Książę na koniu
Brakteat, Av.: Książę i kruk
Brakteat, Av.: Książę z gałązką na ramieniu
POSZUKIWANIA 22
Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz
Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.
http://aukcja.pgnum.pl/index.php
POSZUKIWANIA 23
HISTORIA
Mord w Katyniu
13 kwietnia 1943 r. niemieckie radio podało informację o odkryciu w miejscowości Kosogory grobów
polskich oficerów zamordowanych przez żołnierzy radzieckich. Polacy zginęli od strzałów w tył głowy.
W dwa dni później radio w Moskwie nadało komunikat mówiący, iż "oszczercy Goebbelsa
rozpowszechniali podłe wymysły". Miejsce straceń zostało odkryte przez Niemców w lutym 1943 r.
Zaprowadził ich tam Iwan Kisielew, chłop z pobliskiej wsi Gniezdowo. W Lesie Katyńskim oficerowie
NKWD rozstrzelali 4143 polskich jeńców z obozu w Kozielsku. 17 kwietnia rząd polski w Londynie
poprosił Międzynarodowy Czerwony Krzyż o zbadanie sprawy. Jednocześnie z taką prośbą zwrócili się
do tej organizacji Niemcy.
Rząd polski od dłuższego czasu poszukiwał zaginionych w ZSRR jeńców i domagał się wyjaśnień od
Rosjan. Reakcją władz ZSRR na ujawnienie zbrodni było zerwanie stosunków z Polską w nocy z 25 na
26 kwietnia 1943 r. Rosjanie oskarżali rząd polski o współpracę z hitlerowskimi Niemcami. Sprawa
odkrycia grobów pod Smoleńskiem posłużyła więc jako pretekst do zerwania kontaktów z rządem
londyńskim, który domagał się m.in. uznania za obowiązującą granicy Polski sprzed wybuchu wojny,
podczas gdy Rosjanie zamierzali zająć wschodnie ziemie Rzeczypospolitej. Alianci zachowali w tej
sprawie milczenie w imię współpracy ze wschodnim sojusznikiem. Prawda o zbrodni bardzo długo była
ukrywana, a wręcz zakłamywana. Dopiero w 1990 r. prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow przyznał,
że mordu dokonali Rosjanie. W 1992 prezydent Rosji Borys Jelcyn zadecydował o udostępnieniu stronie
polskiej dokumentów na temat zbrodni katyńskiej.
BW
Rozmowa z dr. Witoldem Wasilewskim
Czy zbrodnia katyńska była wyjątkowa?
Zbrodnia katyńska miała — nawet w warunkach
sowieckiego systemu masowego terroru doby
stalinowskiej — charakter szczególny. O tej
wyjątkowości przesądza nie tyle ludobójczy
charakter mordu, gdyż inne zbrodnie popełniane
na różnych grupach narodowych w ZSRS
również nosiły cechy ludobójstwa, ile raczej
wymordowanie przeszło dwudziestu tysięcy
oficerów wojska i innych obywateli obcego
państwa, przez samych sprawców traktowanych
jako jeńcy wojenni -wojennopliennyje. Decyzję
o zagładzie Polaków wydał najwyższy partyjno-
państwowy organ władz Związku Sowieckiego,
czyli Biuro Polityczne Komitetu Centralnego
WKP(b). To właśnie podczas jednego
z posiedzeń Politbiura, 5 marca 1940 roku,
zapadło postanowienie o wymordowaniu 25 700
Polaków - jeńców obozów w Kozielsku,
Starobielsku i Ostaszkowie oraz więzień tak
zwanej Zachodniej Białorusi i Ukrainy. Podpisali
je osobiście lub przez sekretarza wszyscy
członkowie Biura Politycznego, w tym
oczywiście Stalin jako sekretarz generalny partii.
Decyzja ta została przesłana do realizacji
kierowanemu przez Ławrientija Berię
Ludowemu Komisariatowi Spraw
Wewnętrznych - NKWD.
Mord katyński był zbrodnią popełnioną na
zamówienie polityczne przywódców Związku
Sowieckiego. W skład Biura Politycznego
wchodzili przedstawiciele najwyższych władz
państwowych, między innymi Michaił Kalinin,
który jako przewodniczący Prezydium Rady
Najwyższej ZSRS był formalnie głową
sowieckiego państwa, a także ludowy komisarz
spraw zagranicznych, premier Wiaczesław
Mołotow i głównodowodzący, ludowy komisarz
obrony Klimient Woroszyłow. Rola
POSZUKIWANIA 25
Notatka szefa NKWD Ławrentina Berii do Józefa Stalina z propozycją wymordowania polskich jeńców z
marca 1940 roku z podpisami: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana. Kolorowy skan z
oryginalnego dokumentu.
Miejsce przechowywania: Rosyjskie Państwowe Archiwum Historii Społeczno-Politycznej (RGASPI), ul.
Bolszaja Dmitrowka 15, Moskwa, sygnatura dokumentu: F.17 op. 166 sprawa 621 str. 130-133 (od 2003;
w latach 1991 - 2003 był przechowywany w Archiwum Prezydenta Federacji Rosyjskiej w zbiorze
"Zamkniety pakiet nr 1").
Tłumaczenie z języka rosyjskiego:
ZSRR
LUDOWY KOMISARIAT
SPRAW WEWNĘTRZNYCH
" " MARCA z 1940 r.
Nr 794/B
MOSKWA
P 13 N 144 op
ŚCIŚLE TAJNE
z 5 III 40 r
KC WKP (b) dla towarzysza STALINA
W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i
Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych
pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych k-r
[kontrrewolucyjnych] partii, członków ujawnionych k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji powstańczych,
zbiegów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju
sowieckiego.
Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność k-r
[kontrrewolucyjną]. Aktywną rolę kierowniczą odgrywali byli oficerowie byłej polskiej armii, byli
policjanci i żandarmi.
Wśród zatrzymanych zbiegów i osób, które naruszyły pań-
(Podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, i Mikojana; Na marginesie notatka protokolarna: tow.
Kalinin-za, Kaganowicz-za).
POSZUKIWANIA 26
ustanowionej w decyzji z 5 marca 1940 roku tak
zwanej centralnej trójki, czyli Kolegium
Specjalnego - funkcjonariuszy NKWD
Wsiewołoda Mierkułowa, Bachczo Kobułowa
i Leonida Basztakowa - w tworzeniu "list
śmierci" nie jest oczywista. Niewątpliwie trojka
nie przeprowadziła jednak, choćby z braku
czasu, nawet zwykłego dla "trybu trójkowego"
parasądowego postępowania i w istocie należy
przyjąć, że "listy śmierci" zostały stworzone
w trybie czysto "administracyjnym" w 1.
Wydziale Specjalnym NKWD, którego
naczelnikiem był Basztakow. Wpisano na nie
przeszło dwadzieścia tysięcy Polaków,
wyłączono kilkaset osób przewidywanych
w intencji samych Sowietów do wykorzystania
w dalszych działaniach politycznych
i operacyjnych oraz tych, w których sprawie
pojawiły się kłopotliwe dla ZSRS
międzynarodowe interwencje. Zbrodniczy tryb
katyńskiej machiny zagłady wyglądał więc
następująco: najważniejszy w ZSRS organ
władzy wydał rozkaz, a aparat NKWD
skrupulatnie go wykonał.
Zdjęcie z ekshumacji ciał polskich oficerów
zamordowanych przez NKWD w Katyniu w
1940, Katyń 1943
Czy istniała współpraca między NKWD
i Gestapo w czasie przygotowań do
eksterminacji ludności polskiej i podczas jej
przeprowadzania?
W zachowanych i rozpoznanych źródłach nie
znajdujemy żadnych przesądzających dowodów
bliskiej współpracy NKWD z Gestapo czy SS w
tym zakresie. Podawane często jako dowód
wspólnictwa spotkania przedstawicieli dwu
antypolskich reżimów nie przesądzają o istnieniu
współpracy rozumianej jako wspólne planowanie
czy nawet szeroka wymiana informacji na temat
skierowanych przeciwko Polakom akcji
eksterminacyjnych, takich jak mord katyński czy
akcja AB.
Konferencji niemiecko-sowieckich od
października 1939 roku aż do kryzysu
w stosunkach między oboma państwami
w listopadzie 1940 roku było wiele. Dotyczyły
one kwestii współpracy gospodarczej, delimitacji
granicy, wymiany ludności, w tym jeńców.
Dochodziło do spotkań, w których uczestniczyli
funkcjonariusze — mówiąc dzisiejszym
językiem — służb specjalnych obu mocarstw.
Odbywały się one na przykład w okupowanym
przez Sowietów Lwowie i w miejscowościach
granicznych. Najbardziej znane są jednak tak
zwane konferencje krakowsko-zakopiańskie
z grudnia 1940 roku i marca 1941, rozpoczynane
w Krakowie, z którego następnie sowieccy
delegaci udawali się na południe. W grudniu
1940 — po przyjęciu delegacji sowieckiej przez
generalnego gubernatora Hansa Franka na
Wawelu — w Zakopanem odbyło się
kilkudniowe spotkanie z udziałem oficerów SS
i NKWD: bankiet w restauracji na Gubałówce,
potem wspólna przechadzka znanym większości
Polaków górskim grzbietem, następnie udano się
do ultranowoczesnego, jak na ówczesne
warunki, hotelu górskiego na Kalatówkach. Nie
wiadomo jednak, czego dokładnie dotyczyły
rozmowy. Nie ma przesłanek, aby stwierdzić, że
koordynowano wówczas w Tatrach
eksterminację Polaków. Podobnie rzecz ma się
z marcowym pobytem Sowietów w Krakowie
i wszystkimi innymi znanymi spotkaniami,
w tym na przykład komisji do spraw granicy
odbywanymi w Moskwie czy wizytą niemiecką
w Berlinie w listopadzie 1941 roku — nie ma
dowodów dających nam pewność, że podczas
którejkolwiek z narad rozmawiano na temat
wspólnej eksterminacji Polaków.
Nie zmienia to w niczym faktu, iż oba
totalitaryzmy: niemiecki nazizm i rosyjski
komunizm, oraz oba państwa: hitlerowska III
Rzesza i stalinowski ZSRS, dokonywały
równolegle zbrodni na Polakach. W tej
równoległości antypolskich działań upatruję
głównego źródła spekulacji na temat ścisłego
POSZUKIWANIA 27
sowiecko-niemieckiego współdziałania na tym
polu. Bezpośrednio podobne przypuszczenia
wynikają niewątpliwie z tego, iż skutkiem
zarówno dokonanej wiosną 1940 r. zbrodni
katyńskiej, jak zrealizowanej wiosną i latem
1940 roku akcji AB - Außerordentliche
Befriedungsaktion, wymierzonych w polską
inteligencję niemieckich działań,
przeprowadzonych w GG - było wyniszczenie
polskich elit. W wypadku zbrodni katyńskiej
było to działanie jednoznacznie celowe
i systematyczne, akcja AB miała natomiast
charakter bardziej doraźny — jej głównym
celem była pacyfikacja po części rzeczywistej,
a po części domniemanej konspiracyjnej
działalności Polaków, a co za tym idzie - nie
była ona działaniem stricte ludobójczym.
Zdjęcie z ekshumacji ciał polskich oficerów
zamordowanych przez NKWD w Katyniu w
1940, Katyń 1943
Zainicjowały ją władze Generalnego
Gubernatorstwa z Hansem Frankiem na czele,
a nie najwyższe instancje partyjne NSDAP czy
władze państwowe Trzeciej Rzeszy, choć
oczywiście polityka nazistowska tworzyła
dogodne podłoże polityczne i ideologiczne dla
takich działań, a w późniejszym okresie
niemiecka polityka okupacyjna wobec Polaków
nabierze już cech jednoznacznie ludobójczych.
Czy Rosjanie od chwili założenia obozów
planowali wymordowanie osadzonych tam
w nich ludzi? W którym momencie Stalin poczuł
się na tyle bezkarny, żeby zdecydować się na
zagładę tylu osób?
Zarząd ds. Jeńców Wojennych, czyli specjalną
strukturę w Ludowym Komisariacie Spraw
Wewnętrznych - NKWD - utworzono dopiero
pod koniec września 1939 roku, choć przecież
jeńców wojennych, na przykład Japończyków,
Sowieci brali już wcześniej. Może to wskazywać
na to, iż Rosjanie mieli w odniesieniu do
polskich oficerów specjalne plany. Armia
Czerwona przekazała jeńców NKWD. Część
szeregowców zwolniono do domów, natomiast
dla oficerów Wojska Polskiego utworzono trzy
obozy specjalne: w Kozielsku, Starobielsku
i w Ostaszkowie, gdzie osadzeni byli również
funkcjonariusze Policji Państwowej oraz innych
służb mundurowych. Obozy w Kozielsku
i Ostaszkowie utworzono na terenie
niegdysiejszych klasztorów prawosławnych.
Również utworzenie obozów i wyodrębnienie tej
grupy wskazywało na szczególne plany Rosjan
wobec tych osób. Ostateczna decyzja zapadła
jednak prawdopodobnie dopiero na przełomie lat
1939/1940.
Dopiero na naradach, które odbyły się w lutym
i na początku marca, tuż przed podjęciem
zbrodniczej decyzji z 5 marca 1940 roku,
ustalono szczegółowy sposób zgładzenia
Polaków, który później zatwierdziło Biuro
Polityczne. Trudno się natomiast zgodzić ze
stwierdzeniem, które pojawia się
w historiografii, że bezpośrednim impulsem do
podjęcia decyzji o "rozładowaniu obozów", jak
eufemistycznie nazywano wymordowanie
Polaków, był napływ Finów-jeńców z tak zwanej
wojny zimowej i konieczność stworzenia miejsc
dla nich. Kontekst niewątpliwie był szerszy i stał
za nim ludobójczy plan Stalina, który dążył do
przeprowadzenia czystek etnicznych na
Polakach, a szczególnie na polskich elitach
z wcielonych do ZSRS kresów Rzeczypospolitej,
oraz do likwidacji specyficznej grupy ludzi
przebywających w trzech Obozach Specjalnych
i w więzieniach na tak zwanej Zachodniej
Ukrainie i Zachodniej Białorusi.
Bundesarchiv, Bild 183-B23992 / CC-BY-SA 3.0
POSZUKIWANIA 29
Wyciąg z protokołu nr 13 posiedzeń Biura Politycznego - Decyzja w sprawie wymordowania polskich
jeńców wojennych i więźniów. Zgoda i jednocześnie polecenie wykonania uprzedniej propozycji
Ławrentina Berii.
Oryginał dokumentu wykonany w 2 egzemlarzach: jeden z dn. 5.3.1940 dla Ławrentina Berii, drugi
sprządzony dn. 27.2.1959 dla Aleksandra Szelepina (szef KGB na początku rządów Nikity Chruszczowa).
Miejsce przechowywania wyciągu: Rosyjskie Państwowe Archiwum Historii Społeczno-Politycznej
(RGASPI), ul. Bolszaja Dmitrowka 15, Moskwa, sygnatura dokumentu: F.17 op. 166 sprawa 621 str.
134-135 (od 2003; w latach 1991 - 2003 był przechowywany w Archiwum Prezydenta Federacji
Rosyjskiej w zbiorze "Zamkniety pakiet nr 1").
Tłumaczenie z języka rosyjskiego:
Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (Bolszewików). KOMITET CENTRALNY
Nr P13/144
Tow. Beria
5 marca, 1940
Wyciąg z protokołu nr 13 posiedzenia Biura Politycznego Komitetu Centralnego
Uchwala 144 - 5 marca, 1940 w sprawie przedłożonej przez NKWD ZSSR
I. Polecić NKWD ZSSR:
1) sprawy 14 700 osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - byłych polskich
oficerów, urzędników państwowych, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów,
osadników i służby więziennej,
2) jak tez sprawy aresztowanych i znajdujących się w wiezieniach w zachodnich obwodach
Ukrainy i Białorusi osób w liczbie 11 000 - członków różnych kontrrewolucyjnych organizacji
szpiegowskich i dywersanckich, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów,
urzędników państwowych i uciekinierów - rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec
nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelania.
II. rozpatrzenie spraw przeprowadzić bez wzywania zatrzymanych i bez przedstawienia zarzutów, decyzji
o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia - w następującym trybie:
a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - na podstawie informacji
przedłożonej przez Zarząd Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSSR,
b) wobec osób zatrzymanych - na podstawie informacji przedłożone przez NKWD Ukraińskiej SSR
i NKWD Białoruskiej SSR.
III. Rozpatrzenie spraw i powzięcie uchwały nałożyć na trójkę towarzyszy w składzie: Mierkulow,
Kobulow i Basztakow (Naczelnik I Wydziału Specjalnego NKWD ZSSR).
Sekretarz Komitetu Centralnego
POSZUKIWANIA 30
Czy te obozy były później wykorzystywane?
Tak, choć nie w taki sam sposób. Historia tych
obozów nie zaczyna się zresztą wraz
z osadzeniem tam zamordowanych później
Polskich oficerów, dlatego mówi się często
o "Kozielsku I", "Kozielsku II" i nawet
"Kozielsku III", biorąc pod uwagę kolejne
okresy istnienia obozu, rejony odosobnienia
i kategorie więzionych. Przetrzymywano tam
podoficerów, żołnierzy, których później
przenoszono lub zwalniano. W połowie 1940
roku, już po "rozładowaniu" katyńskim, do
obozów trafiła grupa oficerów, która została
wiosną i latem tego roku przejęta z Litwy
i z Łotwy po wcieleniu tych państw do Związku
Sowieckiego. Oni uniknęli zagłady, ponieważ
decyzja Biura Politycznego ich nie dotyczyła.
Obozy były jednak nadal wykorzystywane,
osadzano w nich ludzi.
Mieszkaniec okolic Katynia, Parfien Kisielew,
jeden ze świadków zbrodni, słucha dra Ferenca
Orsósa, profesora kryminologii i medycyny
sądowej uniwersytetu budapeszteńskiego. Po
prawej stronie dra Orsósa widoczny dr Marko
Markow, wykładowca medycyny sądowej i
kryminologii Uniwersytetu w Sofii.
Czy informacje o istnieniu tych obozów
przebijały się do międzynarodowej opinii
publicznej?
To, że oficerowie wojska polskiego i policjanci
znaleźli się w specjalnych obozach w Kozielsku,
Starobielsku i Ostaszkowie, nie było tajemnicą
— za sprawą korespondencji więźniów z ich
bliskimi, nawet pomimo cenzury oraz zabiegów
dezinformacyjnych, jak na przykład znanego
sposobu oznaczania listów z Kozielska jako
korespondencji z domu wypoczynkowego,
i pomimo tego, iż bliscy musieli adresować listy
i kartki na skrzynki pocztowe. Generalnie sam
obieg dość pokaźnej korespondencji, a przede
wszystkim jej treść, którą cenzorzy
przepuszczali, nie pozostawiały wątpliwości,
gdzie i w jakim charakterze Polacy się znajdują.
Ze Starobielskiem istniała na przykład łączność
telegraficzna. Znam korespondencję
telegraficzną między jednym z polskich oficerów
zawodowych Wacławem Plewaką a jego żoną
Kamillą, która przebywała w tym czasie
w okupowanym Kowlu. Porozumiewali się oni
telegramami.
Co więcej, kiedy jeńcy polscy byli już wywożeni
i mordowani, istniała możliwość nawiązania
kontaktu z obozami. Znam przypadki
wywiezionych w kwietniu 1940 roku do
Kazachstanu żon polskich oficerów ze
Starobielska, które po przybyciu na zsyłkę
nawiązały łączność z obozem, choć prawdy o ich
losie im nie przekazano. Sama zbrodnia była
najściślej strzeżoną tajemnicą, ale wiadomo
było, że Polacy przebywali w obozach
specjalnych i że wiosną 1940 roku urwał się
z nimi kontakt w związku z ich "zniknięciem"
z tychże obozów.
Niemniej trzeba zaznaczyć, iż ze względów
natury politycznej rząd Sikorskiego zajmował się
w latach 1939 i 1940 sprawą polskich jeńców
w ZSRS w niewielkim zakresie. Koncentrował
się w tym czasie bardziej na zwalczaniu
piłsudczyków oraz oczywiście również -
dodajmy gwoli sprawiedliwości - organizowaniu
sił zbrojnych z tych, którzy znaleźli się na
Zachodzie, i szukaniu politycznego miejsca
u boku Francji i Wielkiej Brytanii.
Z perspektywy wiemy, że działania podjęte dla
najpierw zabezpieczenia, a potem ustalenia losu
oficerów znajdujących się w trzech obozach,
były niewystarczające.
Trzeba jednak pamiętać, że zniknięcie polskich
żołnierzy zostało przemyślnie zakamuflowane.
Sowieci na ten temat milczeli. Chcieli
przekonać, że jeńcy podzieleni na mniejsze
grupy zostali przewiezieni do innych obozów
i nadal znajdują się na terenie Związku
Sowieckiego. Ponadto aż do wybuchu wojny
POSZUKIWANIA 31
z Niemcami i zawarcia w lipcu 1941 roku układu
Sikorski-Majski stosunki dyplomatyczne
pomiędzy rządem ZSRS a rządem RP formalnie
i faktycznie nie istniały. Adresowane do jeńców
przesyłki prywatne i kierowane przez Czerwony
Krzyż wracały z adnotacją "adresat nieobecny".
Po nawiązaniu stosunków polsko-sowieckich
sytuacja uległa zmianie. W związku
z tworzeniem armii Andersa zaczęto naciskać na
Stalina, aby odpowiedział, co się dzieje
z polskimi oficerami, którzy po ogłoszonej
amnestii nie zgłaszają się do punktów zbornych.
Stalin cały czas zwodził Polaków posługując się
tak absurdalnymi stwierdzeniami jak to,
że "prawdopodobnie uciekli oni do Mandżurii".
NKWD stwierdzał, że wymienieni oficerowie
nie znajdują się na terenie Związku Sowieckiego
bądź że Rosjanie ich szukają. Taki stan rzeczy
trwał aż do ogłoszenia przez Niemców w 1943
roku prawdy o losie polskich oficerów.
Hitlerowcy wykorzystywali ją oczywiście
w celach propagandowych - zawyżyli liczbę
pomordowanych w lesie katyńskim, rozciągając
ją na wszystkich zabitych oficerów. Reakcją
sowiecką było przypisanie odkrytego mordu
Niemcom.
Zdjęcie z 1943 roku z ekshumacji ciał polskich
oficerów zamordowanych przez NKWD w
Katyniu w 1940. Naramienniki wskazują że
ofiara była majorem 1 pułku szwoleżerów im.
Józefa Piłsudskiego. Są to zwłoki mjr Adama
Solskiego z 57 Pułku Piechoty.
Postępowanie rządu w celu uzyskania informacji
o zaginionych Polakach, szczególnie w okresie
od wymordowania polskich oficerów, czyli od
wiosny 1940 roku, aż do lipca 1941 roku, nie
było zbyt energiczne. Nie podjęto adekwatnych
do wagi sprawy działań, chociaż należy
pamiętać, że możliwości polskie były
ograniczone. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego,
że polskie podziemie - cywilne i ZWZ - które
udatnie działało na terenie okupacji niemieckiej,
pod okupacją sowiecką było bardzo szybko
i głęboko infiltrowane przez NKWD. Polacy
podejmowali na przykład akcje zmierzające do
oszacowania liczby Polaków wywożonych na
wschód, ale nawet tu wiarygodność wyników
była niska. Zlecano także misje specjalne, jak na
przykład misja Aleksandra Klotza z ZWZ-2,
który miał zdobyć na Wschodzie informacje
o losie Polaków przetrzymywanych w głębi
ZSRS. Jednak ani ta akcja, ani żadne inne
działania nie pozwoliły przeniknąć tajemnicy.
Również Wielka Brytania, która jako
sprzymierzeniec Polski powinna starać się
reprezentować jej interesy w Moskwie,
w okresie od 17 września 1939 do lipca 1941
roku, kiedy Polska nie miała żadnych kontaktów
dyplomatycznych ze Związkiem Sowieckim, nie
podjęła działań na rzecz polskich jeńców. Trzeba
pamiętać, że w tym samym okresie, kiedy
wyznaczano cel toczonej z Niemcami wojny,
strona brytyjska już wyraźnie odżegnywała się
od zagwarantowania granicy wschodniej naszego
kraju. Brytyjczycy byli wobec Polski jako
swojego sprzymierzeńca nieuczciwi i nielojalni.
Po uderzeniu niemieckim na Związek Sowiecki
alianci zyskali w nim bardzo cennego nowego
sprzymierzeńca, a sprawa zaginionych jeńców
polskich była dla nich tym mniej istotna, a nawet
- należałoby powiedzieć - kłopotliwa.
Czy można więc powiedzieć, że amoralność
porządku pojałtańskiego ma swój początek już
przy okazji sprawy katyńskiej?
Istotnie, można tu mówić o stosowaniu
podwójnych standardów. Wychodzono tu
z założenia, że zbrodnie sowieckie nie mogą być
traktowane w ten sam sposób co zbrodnie
niemieckie. Nie podlegały tym samym kryteriom
osądu, a w praktyce zostały spod niego całkiem
wyłączone.
POSZUKIWANIA 33
Jakie były losy sprawy zbrodni katyńskiej na
procesie w Norymberdze?
W Norymberdze Sowieci spróbowali formalnie,
na drodze sądowej, obciążyć odpowiedzialnością
za zbrodnię katyńską Niemców. Główną rolę
odegrał tutaj prokurator sowiecki Roman
Rudenko, choć formalnie - o czym się często
zapomina - wszystkie oskarżenia pracującego
w latach 1945-1946 Trybunału były
oskarżeniami wszystkich państw alianckich
przeciwko Niemcom. Machina propagandy
rosyjskiej pracowała nad udowodnieniem winy
niemieckiej w sprawie katyńskiej już od kwietnia
1943 roku. NKWD podjął szereg działań
operacyjnych na zajmowanych przez Armię
Radziecką terenach Europy Środkowej.
Przejmowano osoby, które znały prawdę
o Katyniu, jak i dowody związane z tą zbrodnią,
aby w ten sposób spreparować materiał
dowodowy dla przeprowadzenie przed sądem
kłamliwej wersji, przedstawionej w styczniu
1944 roku raporcie sowieckiej komisji Nikołaja
Burdenki do spraw zbadania okoliczności
zbrodni. NKWD i służby specjalne zmuszały
osoby pracujące w międzynarodowej komisji
lekarskiej w Katyniu w 1943 r., takie jak dr
František Hájek z Pragi czy dr Marko Markow
z Sofii, do zmiany ich wersji wydarzeń.
Dysponujemy telegramami Wsiewołoda
Mierkułowa, kierującego operacją mordowania
Polaków w Katyniu, w których zalecał on
delegaturze NKWD w Sofii, aby "dopilnowała
sprawy Markowa" w 1945 roku. Jeszcze w 1943
roku zmuszono do zmiany zeznań chłopów
z okolic Katynia.
Sowieci popełnili jednak zbyt wiele błędów, aby
kłamstwo mogło zostać wzięte za prawdę.
Pomylili między innymi numer niemieckiej
jednostki, która jakoby miała dokonać zbrodni,
a okazała się niewielką jednostką łączności,
a także nazwisko oficera, który miał rzekomo
dowodzić operacją mordowania jeńców
w Katyniu. Oficer ściągnięty na rozprawę przed
Trybunałem Norymberskim popsuł misterny
plan Rudenki. Ostatecznie anglosascy uczestnicy
procesu poznali się na rosyjskim kłamstwie.
Sprawę zdjęto z wokandy i w ostatecznym
orzeczeniu Trybunału w ogóle się ona nie
pojawiła. Można uznać, że w tej sytuacji był to
mimo wszystko pozytyw. Gdyby
w Norymberdze obarczono zbrodnią katyńską
Niemców, to później walczyć z kłamstwem
byłoby daleko trudniej. Świadczy
to jednocześnie o podwójnych standardach
w rozliczaniu tego, co stało się w czasie wojny.
Było bowiem jasne, że jeśli tego mordu nie
dokonali Niemcy, o czym przekonali się
sędziowie alianccy, to musieli się go dopuścić
Sowieci. Ale sprawa nie miała dalszego ciągu.
Jaki jest aktualny status zbrodni katyńskiej?
Postępowanie w sprawie zbrodni, prowadzone
przez Generalną Wojskową Prokuraturę
Federacji Rosyjskiej w latach
dziewięćdziesiątych jako Ugołownoje dieło nr
159, czyli "Sprawa karna/kryminalna nr 159",
zostało — pomimo zgromadzenia dużego
materiału w okresie prezydentury Borysa Jelcyna
— w okresie rządów Władimira Putina
zakończone bez żadnych konkluzji. Najpierw
odmówiono podania do wiadomości publicznej
wyników śledztwa; później stwierdzono, że do
sprawy nie stosuje się żadna znana w rosyjskim
prawodawstwie kwalifikacji mordu zbiorowego.
Wedle tego stanowiska, Katyń nie był ani
zbrodnią przeciwko ludzkości, ani
przestępstwem, które określa się jako represję
stalinowską czy ludobójstwo. Można
powiedzieć, że Moskwa każe traktować zbrodnię
katyńską jako serię zabójstw pospolitych - albo
coś, czego... nie było.
Śledztwo wszczęte przez Instytut Pamięci
Narodowej jest w toku.
Dr Witold Wasilewski - historyk, specjalista
w dziedzinie historii najnowszej, pracownik
centrali Biura Edukacji Publicznej IPN, autor
m.in.: Marian Zdziechowski wobec myśli
rosyjskiej XIX i XX wieku (2005).
Muzeum Historii Polski na licencji Creative
Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne
prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii
Polski.
Na końcu: Tzw. notatka Szelepina – wniosek w
sprawie zniszczenia teczek personalnych ofiar
zbrodni
POSZUKIWANIA 37
MUZEA
Skarby początków chrześcijaństwa
w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu
Najciekawsze zabytki kultury materialnej i artystycznej, związane z początkiem
chrześcijaństwa w Polsce pokazane zostaną w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu na
wystawie z okazji 1050-lecia chrztu Polski.
W ramach wystawy zaprezentowany ma
być m.in. naturalnej wielkości model
kaplicy palatium, odkrytej na Ostrowie
Tumskim w Poznaniu.
Ekspozycja "Archeologiczne tajemnice
palatium i katedry poznańskiego Ostrowa"
otwarta zostanie w Pałacu Górków 12
kwietnia. Trzy dni później nowa wystawa
poświęcona początkom polskiej
państwowości zaprezentowana będzie też
w Rezerwacie Archeologicznym Genius
loci na Ostrowie Tumskim.
W 1999 r. na terenie Ostrowa Tumskiego,
w okolicy kościoła Najświętszej Marii
Panny zespół archeologów pod kierunkiem
prof. Hanny Kóćki-Krenz z Uniwersytetu
im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
odnalazł relikty palatium Mieszka I. W
następnych latach archeolodzy odkryli też
fundamenty pałacowej kaplicy.
Według badaczy, obiekty te należą do
najwcześniejszych murowanych budowli
świeckich i sakralnych w państwie
pierwszych Piastów, odpowiadających
metrykalnie czasom Mieszka I.
Łukasz Bartkowiak z Muzeum
Archeologicznego w Poznaniu
poinformował PAP, że organizowana w
muzeum wystawa stanowić ma
archeologiczno-architektoniczną
prezentację najważniejszych miejsc i
budowli Ostrowa Tumskiego w Poznaniu,
związanych z początkami chrześcijaństwa
w Polsce.
Na ekspozycji zaprezentowane zostaną
najbardziej spektakularne zabytki
wczesnośredniowiecznej kultury
materialnej i artystycznej, pochodzące z
badań archeologicznych prowadzonych od
końca lat trzydziestych XX wieku na
terenie Ostrowa Tumskiego - wokół
pozostałości poznańskiej rezydencji
książęcej, oraz w obrębie reliktów
pierwszej bazyliki katedralnej.
POSZUKIWANIA 38
Jedną z atrakcji ekspozycji ma być
odtworzona kaplica pałacowa, naturalnej
wielkości, wraz z niezbędnym,
pochodzącym z epoki, wyposażeniem
liturgicznym.
Autorzy wystawy zamierzając
zaprezentować ponadto m.in. sakralne
precjoza z grobów biskupów poznańskich,
zabytki związane z domniemanymi
pochówkami Mieszka i Bolesława
Chrobrego, monety z epoki, jak również
wytwory wczesnośredniowiecznych
artystów-rzemieślników, którzy
dekorowali poznańską kaplicę i
wyposażyli jej wnętrze, byli też
wytwórcami biżuterii i ozdób.
15 kwietnia w Rezerwacie
Archeologicznym Genius loci otwarta
zostanie nowa wystawa stała "Pokolenie
966 – świt wielkich przemian".
Wystawa jest pokłosiem projektu
badawczego, który zapoczątkowało
odkrycie na poznańskiej Śródce
wczesnośredniowiecznego cmentarzyska,
na którym chowano mieszkańców
poznańskiego grodu. Odkryto ponad 400
pochówków zorganizowanych według
zasad liturgii chrześcijańskiej, ale
noszących także ślady pogańskich
obyczajów. Szczątki z grobów poddano
szczegółowym badaniom genetycznym i
antropologicznym.
Na wystawie prezentowane będą zabytki
wydobyte z grobów: ozdoby, monety i
przedmioty codziennego użytku, jak
również portrety-hologramy
zrekonstruowanych twarzy osób żyjących
na przełomie X i XI na terenie obecnego
Poznania.
"Nowoczesne metody antropologiczne
pozwalają na poznanie ich twarzy; po
tysiącu latach spojrzenie w oczy pokoleniu
czasów Mieszka. Wystawa ma na celu
uzmysłowienie współczesnemu odbiorcy
głęboko ludzkiej bliskości z osobami
żyjącymi na Ostrowie Tumskim w
Poznaniu, w przełomowym okresie
dziejów" - powiedział Bartkowiak.
Przygotowanie ekspozycji odbyło się przy
współpracy z Uniwersytetem Medycznym
w Poznaniu. Wystawa powstała w ramach
programu Ministerstwa Kultury i
Dziedzictwa Narodowego „Chrzest 966”.
Rezerwat Archeologiczny Genius loci
eksponuje unikatowe relikty wałów sprzed
tysiąca lat, które chroniły rezydencję
pierwszych polskich władców.
Nowoczesna, multimedialna placówka
zarządzana jest przez Muzeum
Archeologiczne w Poznaniu.
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl
POSZUKIWANIA 40
EKSPLORACJA
Odkrycie kopalni
Obudził mnie telefon. Dźwięk wskazywał,
że dzwonią chłopaki z grupy operującej
w Górach Sowich. Wyjechali ponad
tydzień temu skuszeni zgłoszeniem jakie
nasza fundacja otrzymała listownie
z Niemiec. Nadawca informował nas,
że podczas wojny brał udział w pracach,
które polegały na budowie nadziemnej
infrastruktury przy podziemnych obiektach
drążonych w okolicy Wałbrzycha
i Walimia. Dokładny opis terenu wraz
z mapą pasował do szczątkowych
informacji jakie posiadaliśmy od kilku lat.
Wówczas podzielił się nimi z nami polski
robotnik przymusowy.
Tydzień pobytu w górach nie dał żadnych
wyników i właśnie teraz gdy śniły mi się
skarby templariuszy obudził mnie telefon.
Odebrałem i usłyszałem jedynie – Bierz
POSZUKIWANIA 41
drugą ekipę i przyjeżdżajcie jak
najszybciej. Więcej nie trzeba było mówić.
Przez lata wspólnego działania
wypracowaliśmy metody funkcjonowania,
które ograniczały do minimum
przekazywanie informacji telefonicznie.
Wiedziałem, że musieli trafić na coś
ciekawego, inaczej nie odrywaliby drugiej
grupy od poszukiwań powstańczego
depozytu, a mnie od kwerendy w pewnym
prywatnym rosyjskim archiwum.
Do południa druga ekipa już się zebrała do
wyjazdu, a ja zabukowałem na dzień
następny samolot z Moskwy. Tempo
działań i przerwanie prac nad zbiorem
udostępnionych dokumentów
zainteresował mojego rosyjskiego
przyjaciela. Opowiedziałem mu całą
historię, która jak widziałem wywarła na
nim wrażenie.
W Górach Sowich jako fundacja działamy
od kilkunastu lat. Posiadamy swój dom,
w którym zorganizowaliśmy bazę
wypadową. Kilka skromnie wyposażonych
pokoi , salon i „biblioteka” – ale taka
nowoczesna, wszystkie publikacje
dostępne on-line. Dzięki temu w każdym
miejscu, każdy członek ekipy może
korzystać z posiadanych map,
dokumentów oraz książek i własnych
opracowań.
Do bazy dotarłem o świcie. Wyglądało, że
wszyscy jeszcze śpią, jednak od czego jest
w samochodzie klakson. Trąbie, trąbie
i nic się nie dzieje. Zaskoczony wszedłem
do domu, pierwsza sypialnia pusta,
pozostałe podobnie, w garażu brak
samochodów, a w piwnicy nie ma sprzętu.
Odpowiedź mogła być tylko jedna –
odkryli coś na tyle ciekawego, że nie mogli
dłużej czekać i sami zaczęli działać.
Pozostał telefon, jednak mamy zasadę nie
dzwonienia podczas akcji. Jest ustalony
punkt kontaktowy i należy w nim czekać
na kogoś z ekipy.
Czekałem cały dzień. Pod wieczór
usłyszałem otwieraną furtkę, a za chwilę
w drzwiach pojawił się Tomek.
Tomek w naszej grupie zajmuje się
zabezpieczeniem alpinistyczno-
jaskiniowym. Jest znanym i cenionym
speleologiem. Za badania jaskiń włoskich
został odznaczony przez włoski rząd
wysokim odznaczeniem państwowym. Jest
niesamowicie wysportowany
i niewiarygodnie silny, a przy tym jak
mawiają panie w urzędach diabelsko
przystojny.
Tomasz przyszedł do bazy aby czekać na
mnie i zabrać w miejsce odkrycia. Byłem
już spakowany i odpowiednio ubrany więc
nie zwlekając dłużej wyszliśmy na
spotkanie z przygodą. Wędrówka nie
należała do przyjemnych wycieczek
krajobrazowych, trzy godziny przez góry,
które przykryła noc, drogą poza szlakami.
W końcu dotarliśmy do chłopaków
pracujących pomimo późnej już pory.
Spodziewałem się jakiegoś radosnego
powitania prezesa, a w zamian dostałem
łopatę ze wskazaniem miejsca pracy.
POSZUKIWANIA 42
Szybki rzut oka na sytuację pokazał ile
pracy przez ostatnie dni zostało włożone
przez moją ekipę. Odkopane
czterometrowe zawalisko odsłoniło
obetonowaną ścianę z czerniejącym w niej
lekko odsłoniętym korytarzem. Moim
zadaniem było ładownie do wiader piasku
z korytarza dążąc do odsłonięcia przejścia
przy stropie.
Praca szła szybko i sprawnie. Maskowanie
korytarza odbyło się wyłącznie poprzez
zasypanie do piaskiem. Metoda ta już raz
została przez nas odkryta w miejscu
odległym od Gór Sowich o ponad 500 km.
Znaliśmy mechanizm, wiedzieliśmy,
że gdzieś u góry jest otwór pozwalający
wprowadzić piach z wodą. Metoda prosta
jednak niezwykle skuteczna w osiągnięciu
celu. Obiekt tak zasypany w żaden sposób
nie jest dostępny od góry. Pozostaje
systematyczne wydobywanie piasku od
góry korytarza.
Zmiany w grupach kopiących odbywały
się co dwie godziny. Cztery osoby
w grupie. Przy 17 osobach i pełnym
zaangażowaniu piasek znikał z korytarza
tworząc na górze całkiem sporą hałdę.
Koło południa przyszła wiadomość z dołu.
Dotarliśmy do betonowej ściany,
a korytarz rozchodzi się na lewo i prawo.
Trzeba podjąć decyzję, którą stronę
kopiemy. Rzut monetą rozwiązał na
niepotrzebną debatę. Lewa strona zaczęła
odkrywać swoją tajemnicę. Przed kolacją
byliśmy już w środku odkrytego
pomieszczenia. Piasek opadał, tworząc
podziemną wydmę, po kilku metrach dając
pełną swobodę penetracji i dalszego
działania.
Pomieszczenie miało długość 10 m oraz
było stosunkowo szerokie, prawie 8 m. Po
lewej stronie od wejścia z korytarza były
dwa przejścia dalej. Pierwszy korytarz
podobnie jak ciąg główny i pomieszczenie
był obetonowany. Miał 8 m długości
i kończył się metalowymi drzwiami.
Sprawdzenie ich i otwarcie zajęło ekipie
saperskiej ponad 7 godzin.
W tym czasie kolejna ekipa rozpoczęła
przekopywanie się z głównego korytarza
na prawą stronę, a ja z dwoma śmiałkami
wszedłem do drugiego korytarza
widzianego z odkrytego po lewej stronie
pomieszczenia. Korytarz ten nie był już
betonowy, wyłożony został cegłami.
Prowadził lekko do góry skręcając
nieznacznie w prawą stronę. Po kilkunastu
metrach trafiliśmy na … schody.
Zdziwienie nasze było przeogromne gdyż
schody prowadziły w dół, dół którego
z pierwszego stopnia nie było prawie
widać. Debatę nad dalszym badaniem
schodów i ciągu korytarzy przerwał nam
Krzysiek przynosząc wiadomość, że prawa
strona została odkopana. Ukazało się
bliźniacze pomieszczenie jak po lewej
stronie z tą różnicą, że z pomieszczenia
nie było innego wyjścia.
Wróciliśmy do obozu zdając relację
z odkrycia schodów. To był wymarzony
temat dla Tomka, który od razy wkroczył
do akcji ze swoimi ludźmi. Wyposażeni
POSZUKIWANIA 43
w swoje zabawki, z butlami
i odpowiednimi maskami zeszli na dół.
Pozostała grupa siedziała i narzekała na
brak sprzętu do transmisji live
z podziemnych badań.
Czas się dłużył, pierwszą przerwą
w czekaniu było otwarcie metalowych
drzwi z pierwszego korytarza. Za nimi
znajdowało się kwadratowe pomieszczenie
o wymiarach 10x10 m. Przy ścianach stały
puste regały, na środku znajdowały się
otwarte i puste drewniane skrzynie.
W końcu powrócili nasi podziemni
bohaterowie. Badanie schodów
doprowadziło ekipę eksploracyjną do ciągu
korytarzy kopalnianych, a dokładnie do
korytarza łączącego nasze schody
z kopalnią. Eksploracja dokładna kopalni
wykazała z jednej strony
korytarza zawał zamykający przejście
dalej, z drugiej korytarz kończył się
przodkiem. Niebezpieczeństwo eksploracji
kopalni okazało się bardzo duże.
Urządzenia pomiarowe wykazały
niewystarczającą ilość tlenu więc wszelkie
działania były prowadzone z
wykorzystaniem masek
i butli.
Całość badań została udokumentowana jak
zwykle na filmach. Zarówno z prac, jak
i z efektu końcowego.
Niestety nie udało się odkryć żadnych
dokumentów czy fabryki podziemnej.
Jednak temat jest przyszłościowy gdyż mój
przyjaciel z Rosji chętnie zakupi dla
fundacji odpowiednie pompy
doprowadzające powietrze do kopalni, jak
i jest zainteresowany wydzierżawieniem
terenu, na którym odkryliśmy wejście.
MajsterB
POSZUKIWANIA 45
HISTORIA
Bitwa pod Legnicą
Tego dnia książę śląski Henryk Pobożny zdecydował się wreszcie stoczyć bitwę, która mogła
powstrzymać niszczycielski pochód mongolskich wojsk Pajdara. Do tego czasu wschodni
wojownicy spalili po drodze setki małopolskich i śląskich wsi, nie oszczędzili Krakowa
i Wrocławia. Szlak przemarszu znaczyły nie tylko zgliszcza, ale także pustka po wziętych do
niewoli mieszkańcach.
Czemu Henryk zwlekał tak długo? Armia
Pajdara była tylko pomocniczą siłą wojsk
Batu-chana, który przygotowywał
uderzenie na Węgry. Pajdar miał za
zadanie uniemożliwić polskim rycerzom
przyjście z pomocą Węgrom. Nie znamy
dokładnej liczby tatarskich wojowników,
jednak ich okrutne zachowanie, dziwaczny
wygląd i odnoszone sukcesy musiały
sprawiać wrażenie, jakby przybyła sama
armia piekieł. Z tego względu
najpotężniejszy wówczas książę na
naszych ziemiach, wciąż podzielonych
przez rozbicie dzielnicowe, postanowił nie
ryzykować starcia, póki nie otrzyma
potężnych posiłków z krajów
chrześcijańskich. Na pomoc przybyły
zakony rycerskie — templariusze
i Krzyżacy, wówczas jeszcze nasi
przyjaciele. Henrykowi udało się
skoncentrować polskie rycerstwo Śląska
i Małopolski. Z posiłkami spieszył także
król czeski Wacław I, jednak w pół drogi
zdradził Henryka i zajął bezpieczne
stanowiska na przełęczach sudeckich.
Gdy pewne stało się, że Czesi nie
przybędą, Henryk postanowił stoczyć
bitwę. Jego najsilniejszym atutem była
ciężka jazda, opancerzeni rycerze, którzy
bez wyciągania miecza mogli tratować
Mongołów na krępych konikach. Niestety,
armia Pajdara miała w zanadrzu broń
znacznie skuteczniejszą - była nią
doskonała organizacja. Umożliwiła ona
tatarskiemu wodzowi przeprowadzenie
manewrów, o których Henryk nie mógł
nawet marzyć: dywersji, udawanych
ucieczek, sprawnego okrążania. Gdy
Mongołowie rozbili rycerzy zakonnych
i hufiec racibosrko-opolski, książę Henryk
miał rzec: "Gorze nam się stało"
i z własnym hufcem rzucił się w wir walki.
Jego wojska zostały okrążone i wycięte.
Głowę księcia, nabitą na włócznię, Tatarzy
pokazali załodze legnickiej. Pewni,
że rozbici Polacy nie stanowią już
zagrożenia, udali się do głównych sił Batu-
chana łupiących Węgry. Przedwczesna
śmierć księcia Henryka doprowadziła do
rozpadu jego państwa i pogłębiła rozbicie
dzielnicowe.
KM
Medieval illuminated manuscript,
collection of the J. Paul Getty Museum.
POSZUKIWANIA 46
Z prof. Jerzym Maroniem
rozmawia Ewa Zientara
Skąd czerpiemy wiedzę na temat bitwy
pod Legnicą?
Z dwóch grup źródeł. Podstawowe
i najbardziej wiarygodne to te, które
powstały wkrótce po bitwie legnickiej,
czyli w drugiej połowie XIII wieku. Należą
do nich roczniki śląskie i krakowskie -
rocznik cystersów henrykowskich i rocznik
wrocławski dawny. Kilka lat po bitwie
powstała relacja niezidentyfikowanego
przez historyków człowieka, znanego tylko
z pierwszej litery imienia, który
towarzyszył poselstwu papieskiemu do
chana Mongołów. Człowiek ten nazywał
się C. de Bridia, czyli z Bridii. Nie
wiadomo, czy chodzi o Brzeg, Bardo czy
Brel w Holandii, ponieważ nazwę
miejscowości interpretuje się na różne
sposoby. Relacja nosi tytuł Hystoria
Tartarorum i jest niezwykle interesująca,
ponieważ powstała około sześciu lat po
bitwie. Wiemy, że papieskie poselstwo do
chana odbyło się w 1247 roku.
Najprawdopodobniej C. de Bridia znał
język mongolski i dzięki temu uzyskał od
przebywających na dworze chana
Mongołów informacje na temat najazdu na
Europę Środkową. Dwa rozdziały, czyli -
w przypadku źródła średniowiecznego -
dwa duże akapity, poświęcone zostały
wydarzeniom na terenie Polski.
Drugą grupą źródeł stanowią dzieła
późniejsze, przede wszystkim Roczniki,
czyli kroniki sławnego Królestwa
Polskiego Jana Długosza, powstałe około
dwustu lat po bitwie. Problem polega na
tym, że choć Długosz najazd Mongołów na
Polskę przedstawił niezwykle dokładnie,
jego relacja nie została nigdzie
potwierdzona. Dlatego toczy się spór, czy
Długosza, który pisał w drugiej połowie
XV wieku, można w ogóle traktować jako
źródło wiedzy na temat wydarzeń z wieku
XIII. W wieku XIX dyskutowali to
zarówno historycy niemieccy, jak i polscy.
Generalnie większość historyków
niemieckich z różnych powodów odrzuca
Długosza jako źródło informacji o XIII
wieku, przede wszystkim ze względu na
sposób jego pisania, czyli tak zwane
grzechy długoszowe. Natomiast większość
historyków polskich Długosza akceptuje,
chociaż są też tacy, którzy go
zdecydowanie odrzucają. Osobiście
zaliczam się do tych ostatnich.
Do badań nad bitwą legnicką cenna jest
również datowana na XIII wiek Kronika
wielkopolska autorstwa podkanclerzego na
dworze Kazimierza Wielkiego. Część
badaczy przypisuje jej autorstwo Janowi
z Czarnkowa, co oczywiście od razu
przesuwa datę jej powstania prawie o sto
lat, na koniec wieku XIV.
Bitwa pod Legnicą na miedziorycie
Matthäusa Meriana Starszego z 1630 roku
pod tytułem „Wielka klęska chrześcijan
pobitych przez Tatarów”
Jak to się stało, że Mongołowie dotarli aż
pod Legnicę?
Trzeba pamiętać, że połowa XIII wieku to
okres rozdrobnienia dzielnicowego
w Polsce. Granica wschodnia przebiegała
mniej więcej tak jak obecnie. W końcu lat
trzydziestych Mongołowie
podporządkowali sobie księstwa ruskie,
Kijów został zdobyty 6 grudnia 1240 roku.
W związku z tym podstawa inwazji
mongolskiej na Polskę była przesunięta
daleko na zachód. Dlatego Mongołowie po
POSZUKIWANIA 47
przekroczeniu Wisły stosunkowo łatwo
mogli dostać się na tereny środkowej
Polski. Kronika wielkopolska wymienia,
że najazd ogarnął Kujawy, Małopolskę
i Śląsk. Nie jest jasno określone, w jakiej
kolejności zajmowano poszczególne
ziemie - w przypadku najazdów
mongolskich obraz w źródłach
trzynastowiecznych jest mało precyzyjny.
Natomiast trzeba pamiętać o tym, że atak
na Polskę był uderzeniem pomocniczym.
Główne natarcie przeznaczone było na
Nizinę Panońską, czyli na Węgry.
Wyprawa na Polskę była dywersją od
północy, mającą na celu zapobieżenie
temu, by książęta polscy, przede
wszystkim Henryk Pobożny, udzielili
pomocy Węgrom. Strategiczny wywiad
Mongołów funkcjonował świetnie.
Zdawali sobie oni sprawę z powiązań
politycznych i dynastycznych pomiędzy
książętami polskimi, zwłaszcza Henrykiem
Pobożnym, królem czeskim Wacławem
i królem Belą IV Węgierskim. Dlatego
korpus, czyli tumen mongolski - dziesięć
tysięcy wojowników - który wkroczył na
ziemie polskie, miał na celu przede
wszystkim takie sparaliżowanie działań,
aby nie dopuścić do udzielenia pomocy
Węgrom.
Jak wyglądał przebieg bitwy?
Nic właściwie na ten temat nie wiemy.
Fragment zawarty w relacji C. De Bridii
jest króciutki: "Natomiast Tatarzy
posuwając się dalej w kierunku Śląska
starali bić się z Henrykiem, w owym czasie
najbardziej chrześcijańskim księciem tych
ziem. Otóż w chwili, gdy jak sami
przedstawili to bratu Benedyktowi... - był
to inny dominikanin, który towarzyszył
poselstwu od papieża - ...pragnęli odstąpić
z pola bitwy. Raptem zupełnie
nieoczekiwanie szyki chrześcijan zwróciły
się do ucieczki. Wówczas to pojmali
Tatarzy księcia Henryka, ograbiwszy go
doszczętnie, kazali mu klęknąć do
egzekucji przed zwłokami księcia zabitego
uprzednio w Sandomierzu... - czyli
oczywiście wodza mongolskiego -
...Głowę jego dostarczyli przez Morawy do
Batu-chana... - formalnego dowódcy całej
wyprawy mongolskiej na zachód - ...po
czym rzucili na wprost innych odciętych
głów".
Mamy tu więc do czynienia z ciężkim
starciem. W początkowej fazie bitwy
wydaje się, że wojsko Henryka Pobożnego
uzyskało przewagę. Można to zrozumieć,
zważywszy, że był już 9 kwietnia,
natomiast działania wojenne Mongołowie
zaczęli w marcu i w międzyczasie ponieśli
ciężkie straty w rejonie Sandomierza.
W związku z tym mieli zapewne mniej
wojowników niż początkowe dziesięć
tysięcy - być może było ich około sześciu-
siedmiu tysięcy. Ponieważ ich zadaniem
było przede wszystkim niedopuszczenie do
udzielenia pomocy Węgrom ze strony
Henryka Pobożnego i Wacława Czeskiego,
nic dziwnego, że chcieli się wycofać z pola
bitwy. Ale akurat wtedy nastąpił moment
krytyczny, walczący po stronie
przeważającej wpadli bowiem w panikę.
Takie wypadki zdarzały się często
w różnych armiach, nie tylko w bitwach
średniowiecznych. Wówczas pojmano
Henryka Pobożnego, który następnie został
ścięty. Jak pisze de Bridia, głowę księcia
Mongołowie przewieźli na Węgry i rzucili
na stos innych głów chrześcijańskich
u stóp Batu-chana.
Oczywiście Długosz opisał bitwę bardzo
dokładnie, przedstawiając między innymi
podział sił polskich na cztery hufce, które
po kolei wchodziły do akcji. Kronikarz
wskazuje dwa momenty kulminacyjne.
Pierwszy, kiedy jeden z hufców księcia
opolskiego Mieszka Otyłego rzucił się do
ucieczki, a Henryk wprowadził do walki
swój rezerwowy, odwodowy hufiec. Drugi
zwrot nastąpił wówczas, gdy oddziały
książęce co prawda przeważały, ale
Mongołowie zaczęli dymić nad polem
bitwy, co doprowadziło polskich rycerzy
do omdlewania rąk i utraty wzroku.
W efekcie rycerstwo polskie zostało
POSZUKIWANIA 48
rozbite. To jest tak zwany atak gazowy pod
Legnicą w ujęciu Długosza.
A co Pan Profesor o tym sądzi?
To jest oczywista konfabulacja. Po
opublikowaniu pod koniec XIX wieku
pracy znakomitego polskiego mediewisty
Aleksandra Semkowicza przebadano
fragment dzieła długoszowego
opowiadający o bitwie legnickiej. Zrobili
to również zwolennicy Długosza, między
innymi Gerard Labuda, nestor naszych
historyków, wskazując na błędy, które
popełnił kronikarz. Z punktu widzenia
dziewiętnastowiecznej czy dzisiejszej
nauki historycznej są to pomyłki
dyskwalifikujące. Prof. Labuda uważa,
że opis Długosza jest zbyt dokładny, aby
mógł być wymyślony. W związku z tym
zasugerował, że Długosz oparł się na
zaginionej kronice dominikańskiej
z Raciborza. Z kolei główny oponent prof.
Labudy, nieżyjący już świetny mediewista
Józef Matuszewski, słusznie zauważył, że
zaginione źródła mają jedną wadę: nie
istnieją. Zawsze wprawdzie istnieje
możliwość, że tekst się odnajdzie -
wspomniana Hystoria Tartarorum została
znaleziona pod koniec lat pięćdziesiątych
XX wieku w Stanach Zjednoczonych.
Jeżeli chodzi o historię XIII wieku, było to
odkrycie nieprawdopodobne. W wypadku
każdego odnalezionego źródła historyk
musi zbadać wiarygodność autora, krąg
jego informatorów et caetera. Ale
ponieważ tej raciborskiej kroniki nie
mamy, nie można przeprowadzić dowodu.
W średniowiecznym piśmiennictwie mamy
kroniki, czyli teksty, które zawierają
dłuższe fragmenty narracyjne, oraz
roczniki, gdzie są tylko suche zapiski. Na
przykład w wypadku bitwy legnickiej
rocznik wrocławski pisze: "W roku
pańskim Tatarzy zabili księcia Henryka
i spustoszyli cały Śląsk i Polskę" - i to
wszystko. W innej kronice
średniowiecznej, nawet z naszego terenu,
Wincenty Kadłubek przedstawił bardzo
dokładny opis bitwy na Psim Polu, której
nie było. Można to tłumaczyć naturalną
chęcią popisania się erudycją
i umiejętnością pisania, obecnymi u wielu
autorów. Poza tym Długosz rzeczywiście
popełniał poważne grzechy, to znaczy
jeżeli miał jakąś skąpą informację, to ją
rozbudowywał, na przykład dopisywał
postaciom życiorysy. Pomijam normalne
pomyłki, które również dzisiaj zdarzają się
historykom, jak przesunięcie fiszki
z informacjami pod inny rok. Nie zmienia
to faktu, że dzieło Długosza jest wielkie,
również w sensie objętości, co oznacza, że
musiał sobie radzić z nieprawdopodobną
ilością wypisów.
Kto brał udział w bitwie po stronie
polskiej?
Wiemy, że do bitwy doszło 9 kwietnia,
ponieważ potwierdzają to niezależne od
siebie roczniki i kroniki. Bitwę książę
Henryk II Pobożny przegrał i w niej zginął.
Na pewno brał w niej udział emigrant
morawski Bolesław Dypoldowic, zwany
Szepiołką. Z pewnością pod Legnicą był
książę opolsko-raciborski Mieszko Otyły.
Najprawdopodobniej w bitwie
uczestniczyły także oddziały templariuszy
i joannitów. Zakony te miały niewielkie
jeszcze wówczas nadania na terenie Śląska
i z tego tytułu zobowiązane były do służby.
Pośrednio potwierdza to list jednego
z mistrzów templariuszy do króla
francuskiego o stratach, jakie zakon
poniósł w wyniku najazdu Mongołów.
Uczestnictwo Krzyżaków jest mało
prawdopodobne, mimo że Długosz dopisał
to potem na marginesie swojej kroniki.
Próbowaliśmy kiedyś z kolegą na różne
sposoby obliczać maksymalny stan armii
Henryka. Sprawdzaliśmy, ilu rycerzy
z terenu Śląska znamy około roku 1241.
Okazało się, że minimalna siła wojska
polskiego wynosiłaby około dwóch tysięcy
zbrojnych. Być może Henryk w obronie
ziemi był w stanie zmobilizować do
czterech tysięcy, ale nie więcej. Natomiast
Mongołów, po wcześniejszych stratach,
POSZUKIWANIA 49
mogło być w granicach sześciu, może
siedmiu tysięcy. Nie byli to sami
Mongołowie - najprawdopodobniej
towarzyszyli im wojownicy
z podporządkowanych im
wschodnioeuropejskich plemion
koczowniczych. W relacjach chińskich nie
ma wątpliwości, że Mongołowie po prostu
uzupełniali straty koczownikami, których
sobie wcześniej podporządkowali
w Europie Wschodniej. Długosz pisze
o tym, że pod Legnicą miały być jeszcze
posiłki z Wielkopolski, jakieś resztki
rycerstwa małopolskiego - być może tak
było, ale to są hipotezy. Uderzenie
rycerstwa rzeczywiście mogło przynieść
korzystne efekty w początkowej fazie
bitwy. Ataki rycerstwa europejskiego
dawało w zmaganiach z koczownikami
pozytywne efekty - kiedy nie wpadało
w panikę i nie zajmowało się rabowaniem
opuszczonego obozu. To był rodzaj tarana,
który rozbijał koczowników. W ten sposób
walczono między innymi w czasie wypraw
krzyżowych, zwłaszcza trzeciej, pod
koniec XII wieku, w czasach Ryszarda
Lwie Serce.
Jakie skutki przyniosła bitwa pod Legnicą?
To jest problem, który bardzo ściśle wiąże
się z jeszcze dziewiętnastowieczną polsko-
niemiecką dyskusją o znaczeniu najazdu
Mongołów, który miał doprowadzić do
demograficznego wyniszczenia zachodniej
części ówczesnych księstw Polski i tym
samym umożliwić kolonizację niemiecką.
W miejsce wyniszczonej ludności polskiej
mieli napływać koloniści niemieccy, co
doprowadzić miało do szybkiej
germanizacji, zwłaszcza na Śląsku. Taką
tezę wysuwali historycy niemieccy,
wskazujący, że najazd Mongołów był
wyraźną cezurą zwłaszcza w kolonizacji
Śląska, ponieważ w Wielkopolsce nie
doszło do równie dużej dominacji żywiołu
niemieckojęzycznego czy kultury
niemieckiej. Znaczna część historyków
polskich, zarówno przed, jak i po II wojnie
światowej - należał do nich Józef
Matuszewski - występowała przeciwko
takiej interpretacji, uważając, że straty
ludnościowe żywiołu polskiego zarówno
w Małopolsce, jak i na Śląsku nie były tak
duże. W związku z tym nie można mówić
o fali ludności, która wypełniła lukę
demograficzną. Natomiast sama
kolonizacja była niemiecka w sensie
prawa, a nie w rozumieniu etnicznym.
Przecież - jak słusznie podnosił
Matuszewski - koloniści rekrutowali się
przede wszystkim z Łużyc, a więc z terenu,
gdzie podstawowa masa ludności była
pochodzenia serbskołużyckiego i mówiła
językiem serbskołużyckim. Dlatego nie
można mówić o fali Niemców, tylko raczej
Słowian Połabskich, którzy się głównie
asymilowali. Generalnie od razu trzeba
powiedzieć, że bitwa legnicka nie była
jakąś cezurą w tej kwestii.
Wyjazd Henryka II Pobożnego pod Legnicę
autorstwa Jana Matejki
Druga sprawa dotyczy zagadnienia, czy
rok 1241 był cezurą w rozwoju sztuki
śląskiej. Podczas międzynarodowej
konferencji w 1991 roku, zorganizowanej
z okazji siedemsetpięćdziesięciolecia bitwy
pod Legnicą, historycy sztuki mieli zdanie
jednoznaczne: także w tej kwestii starcie
legnickie nic nie zmieniło.
POSZUKIWANIA 50
Dyskutowana jest również kwestia, czy
śmierć Henryka Pobożnego w tej bitwie
miała znaczenie w procesie konsolidacji
ziem polskich w połowie XIII wieku.
Takie twierdzenie przyjmowano jeszcze do
połowy wieku XX. Przejął je nawet Paweł
Jasienica i w Polsce Piastów bardzo mocno
zaakcentował, że śmierć Henryka
Pobożnego doprowadziła do rozkładu
monarchii Henryków śląskich - Henryka
Brodatego i Henryka Pobożnego. Trzeba
pamiętać, że w końcowym okresie rządów
Henryka Brodatego i w okresie
trzyletniego panowania Henryka
Pobożnego w skład ich władztwa wchodził
Śląsk oraz - z racji rządów opiekuńczych -
Śląsk opolsko-raciborski, Kraków
i południowa część Wielkopolski. Był to
obszar dosyć rozległy. W latach
siedemdziesiątych badania znakomitego
warszawskiego historyka Benedykta
Zientary poszły w kierunku innej
interpretacji. Otóż pozycja Henryka
Pobożnego na tych ziemiach, gdzie
sprawował rządy opiekuńcze, była już
zachwiana. Tamtejsi książęta - Bolesław
Wstydliwy w Krakowie i Mieszko
opolsko-raciborski na Śląsku - domagali
się przekazania władzy. Teza Benedykta
Zientary była następująca: niezależnie
od tego, czy doszłoby do najazd
Mongołów, z całą pewnością monarchia
Henryków śląskich w swym
maksymalnym kształcie nie przetrwałaby
długo. Natomiast Henryk Brodaty jako
przewidujący polityk i znakomity
gospodarz zwrócił się z prośbą do papieża
o zgodę na koronację Henryka Pobożnego
na króla Polski. Oczywiście, miałoby to
przede wszystkim wymiar symboliczny.
Gdyby Henryk Pobożny się koronował -
a wszystko wskazywało na to, że papież
udzieliłby zgody - niewątpliwie
wyniosłoby go to ponad innych
ówczesnych książąt polskich
i zapewniłoby przewagę nie tylko
faktyczną, ale również symboliczną
i instytucjonalną. Jego śmierć przekreśliła
te plany. A następcy Bolesława Pobożnego
i Henryka Brodatego, zwłaszcza Bolesław
Rogatka, nie byli książętami tego formatu
co ojciec i dziad.
Dr hab. Jerzy Maroń - historyk, profesor
Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmuje się
historią wojskowości, opublikował m.in.:
Legnica 1241 (1996); Koczownicy
i rycerze. Najazd Mongołów na Polskę
w 1241 roku na tle sztuki wojennej Europy
XII i XIII w. (2001).
Muzeum Historii Polski - dostępne na
licencji Creative Commons Uznanie
autorstwa 3.0 Polska.
RECENZJE
Sfinks. Symbol i transformacje.
Symbolowi symboli, jak nazwał sfinksa
Georg Wilhelm Friedrich Hegel,
poświęcona jest pierwsza napisana przez
Polaka monografia na temat tej znanej od
starożytności hybrydy.
Książkę „Sfinks. Symbol i transformację”
napisał dr Leszek Zinkow. To podróż w
poszukiwaniu sfinksów i ich symboliki na
przestrzeni wielu tysięcy lat, wśród
licznych kultur antycznego świata. Jak
sam autor zaznacza we wstępie, publikację
należy umieścić w nurcie obiektowo-
problemowych monografii historyczno
kulturowych, gdzie płaszczyzną badań jest
sfera symboliczna i próba jej interpretacji.
Dr Zinkow skupił się w swojej rozprawie
na wielowątkowej obecności symboliki i
wyobrażeń ikonicznych sfinksa – głównie egipskiego (lub egiptyzującego) w kulturze
nowożytnej i współczesnej.
Książka utrzymana jest w dość klasycznym układzie chronologicznym – najpierw autor
przybliża czytelnikowi „źródła zagadnienia”, cofając się głęboko w czasie do okresu
początków cywilizacji egipskiej nad Nilem. „Większość bowiem hybrydycznych tworów
wyobraźni ma rodowód starożytny” – wyjaśnia. Dodaje jednocześnie, że przedstawienia
hybryd znane są już nawet ze sztuki paleolitycznej, a więc mają kilkadziesiąt tysięcy lat.
W tym miejscu warto wspomnieć, że sfinksy były specyficzną i łatwą rozpoznawalną hybrydą
– o głowie ludzkiej i korpusie lwim. Zmienną symbolikę sfinksa na przestrzeni dziejów
poznajemy śledząc głównie polityczne losy Egiptu – począwszy od narodzin tej cywilizacji
po współczesność. Motyw był żywy od III tysiąclecia p.n.e., kiedy wykonano
najsłynniejszego Wielkiego Sfinksa na płaskowyżu Giza, poprzez cały okres trwania tej
starożytnej cywilizacji – nawet w czasie rządów faraona heretyka – Echnatona.
Symbolika sfinksa, co wylicza autor, wykorzystywana była też w XX wieku w kontekście
odzyskania przez Egipt suwerenności, kiedy rzeźbiarz Mahmoud Mukhtar przygotował
stojącą do dziś w Kairze pracę „przebudzenie Egiptu” – przedstawia klęczącego egipskiego
sfinksa wraz z kobietą.
POSZUKIWANIA 53
Dr Zinkow opowiada też o przejęciu motywu i częściowo symboliki sfinksa przez inne
śródziemnomorskie cywilizacje – lewantyjskie, grecką i później rzymską. Autor co prawda
nie rozstrzyga, czy sfinksy pojawiły się w Mezopotamii niezależnie od wpływów Egiptu, to
zwraca uwagę, że kanon wyobrażeń zdominowały hybrydy znad Nilu i to one zawładnęły w
późniejszych czasach masową wyobraźnią. W przypadku starożytnej Grecji trudno zresztą o
jednoznaczne wnioski, skąd tam trafił sfinks, a następnie – jaka była jego symbolika
(wyróżniono 8 typów ikonograficzno-funkcjonalnych, ale ich zakres płynny). Autor zwraca
uwagę, że nawet symbolika egipskich sfinksów była wieloaspektowa i dynamiczna, ale
najczęściej związana z sublimacją władzy królewskiej ku boskości. W przypadku Grecji
pojawiło się kolejne, nowe znaczenie hybrydy związane z zagadkowością – mit o Edypie.
Prawdziwy rozkwit egiptomanii w Rzymie już 2 tysiące lat temu nie pozostał obojętny
względem zainteresowania sfinksami. Oprócz wznoszenia piramid (np. Kajusza Cestiusza),
odwzorowywano też lub sprowadzano znad Nilu posągi przedstawiające tajemnicze egipskie
hybrydy – tak zrobił na przykład cesarz Hadrian w ramach budowy swego kompleksu
willowego w II wieku n.e. Tym razem pełniły przede wszystkim funkcję dekoracyjną, ale
również związaną z żywym w Rzymie misteryjnym kultem Serapisa i Izydy.
Fascynacja Egiptem rozkwitła ponownie tuż przed i w wyniku inwazji Napoleona
Bonapartego. Uwagę przybyszów przykuwała gigantyczna głowa wystająca obok trzech
wielkich piramid w Gizie – Wielki Sfinks był zasypany piachem aż do XIX wieku, dlatego
„nie mógł być więc archetypem sfinksa w przestrzeni nowożytnej wyobraźni” (co nie zmienia
faktu, że długie aleje sfinksów zawierające setki takich wyobrażeń znane były z Luksoru czy
Karnaku). W książce można zapoznać się z wizjami pierwszych nowożytnych
Europejczyków, którzy rekonstruowali niewidoczną część monumentalnej rzeźby w sposób
co najmniej dowolny.
Na kartach książki nie brakuje polskich wątków w „śledztwie” dotyczącym sfinksów. Autor
śledzi występowanie motywu i jego symboliki w sztuce, począwszy od XVII wieku.
„Najprawdopodobniej, według znanych nam dotychczas źródeł, to właśnie sfinksy były także
pierwszym motywem egiptyzującym – w czasach poprzedzających napływ prądów
neoklasycystycznych – który pojawił się w polskiej sztuce; w detalu wystroju wnętrza
jednego z pomieszczeń pałacowych w Wilanowie” – czytamy. Dr Zinkow przytacza też
relacje polskich podróżników opisujących swoje wrażenia i próby interpretacji sfinksa w
Gizie, w tym Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła (1549-1616) czy nawiązania do sfinksa w
twórczości Juliusza Słowackiego.
Książkę wieńczy imponująca lista współczesnych interpretacji znaczenia i symboliki sfinksa,
która wykorzystywana jest w kulturze masowej – od reklam, poprzez film, muzykę czy
sztukę. Wielki Sfinks z Gizy został też wykorzystany do uprawomocnienia fantastycznych
teorii pseudonaukowych związanych z dziejami starożytnego Egiptu. Co dziś symbolizuje
sfinks i czy ma to cokolwiek wspólnego z jego pierwotnym znaczeniem? „W swojej
wędrówce przez stulecia bywał odzierany z +wnętrza+ jakiejkolwiek symboliki, pozostając
prawie wyłącznie +zewnętrznym+ znakiem estetycznym”. Tak w istocie było i jest – czego
najlepszy wyraz daje zamieszczona w książce graficzna reklama spłuczek z lat ’50 XX wieku
ze sloganem – „cicha jak Sfinks”…
Dr Leszek Zinkow zajmuje się rozmaitymi aspektami kulturowych studiów porównawczych,
głównie recepcją dziedzictwa antyku, przede wszystkim Egiptu, w kulturze europejskiej, ze
szczególnym uwzględnieniem Polski; podróżopisarstwem orientalnym i problematyką
POSZUKIWANIA 54
transferów kulturowych. Wśród opublikowanych przez niego książek są: „Nad Wisłą, nad
Nilem... Starożytny Egipt w piśmiennictwie polskim" (2006), „Imhotep i pawie pióra. Z
dziejów inspiracji egipskich w architekturze polskiej" (2009), „Tadeusz Samuel Smoleński
1884-1909. Pisma naukowe i publicystyczne”. Jest członkiem International Association of
Egyptologists i pracownikiem naukowym Akademii Ignatianum w Krakowie – najnowsza
książka ukazała się jej nakładem i wydawnictwa WAM.
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
POSZUKIWANIA 55
PODRÓŻE
„Smak wolności” na Nat Geo People
„Smak wolności” to kolejny dokument
z cyklu „Idąc własną drogą: kobiety, które
inspirują”, przedstawiającego niezwykłe
kobiety i ich pasję do zmieniania świata.
Tym razem kamera towarzyszyć będzie
Kimi Werner - mistrzyni świata
w łowiectwie podwodnym, w
poszukiwaniu prostszego i bardziej
swobodnego sposobu życia. Premiera już
17 kwietnia, o godz. 22:00 na Nat Geo
People.
„Smak wolności”, premiera w niedzielę,
17 kwietnia, o godz. 22.00 na Nat Geo
People.
Poznajcie Kimi Werner – doświadczonego
nurka głębinowego i mistrzynię
w łowiectwie podwodnym, która potrafi
wstrzymać oddech pod wodą na 4 minuty
i 45 sekund. Dzięki swoim
umiejętnościom, Kimi jest w stanie
prowadzić życie bliżej natury i korzystać
z jej zasobów na co dzień. Dziedzina,
w której się specjalizuje – łowiectwo
podwodne - zapewniała kiedyś byt całym
społecznościom. Wraz z rozwojem
cywilizacji została zepchnięta na margines.
Z jednej strony jest odwiecznym, ale
ginącym obecnie, sposobem codziennego
życia niewielkich społeczności, a z drugiej
– dyscypliną sportową, nawiązującą do
powrotu do natury.
By na nowo odkryć prostsze sposoby
życia, bohaterka dokumentu „Smak
wolności” odwiedzi najbardziej odległe
zakątki naszego globu, by spotkać się
z ludźmi, którzy nie tylko opanowali
sztukę przetrwania do perfekcji, ale
również czerpią radość z obcowania
z przyrodą. W programie poznamy między
innymi kobietę, która wie,
POSZUKIWANIA 56
że w codziennym życiu mniej znaczy
więcej. Ta przedstawicielka z pozoru
słabszej płci żyje bez dóbr materialnych
i nowinek technologicznych już od ponad
10 lat. Własnymi rękami zbudowała
chatkę, która służy jej za dom,
a pożywienie zdobywa, polując i zbierając
to, co wyrosło z ziemi. Przez te wszystkie
lata spędzone w odosobnieniu nauczyła
się, że musi polegać na sobie samej
i własnych umiejętnościach.
„Smak wolności” to inspirująca opowieść
o tym, jak żyć w zgodzie z naturą
i korzystać z bogactw ziemi. Pokazuje,
że człowieka w prowizorycznych
warunkach stać na wiele więcej, niż
mogłoby się z pozoru wydawać. Program
to też doskonała lekcja o tym, że planeta,
na której żyjemy, ma nam bardzo dużo do
zaoferowania. Wystarczy próbować
dostrzec to bogactwo, uwalniając się od
życia w pędzie i uzależnienia od
technologii.
„Smak wolności” - premiera w niedzielę,
17 kwietnia, o godz. 22:00 na Nat Geo
People.
POSZUKIWANIA 57
HISTORIA PRL
Bitwa o handel
Po zakończeniu II wojny komuniści niemal od razu przystąpili do realizacji planu
całkowitego zmonopolizowania władzy. W latach 1945-1948 przeprowadzili szereg działań
prowadzących do przekształcenia gospodarki wolnorynkowej w centralnie planowaną, czyli
kontrolowaną przez odpowiednie organy władzy państwowej. Przejmowano na własność
państwa majątki, fabryki i przedsiębiorstwa. Przyszedł czas także na handel.
Podczas plenum KC PPR, które odbyło się 13 i 14 kwietnia 1947 r., minister przemysłu
i handlu Hilary Minc ostro zaatakował sektor prywatny i spółdzielczy, uznając, że dochody
przemysłu państwowego są w dużym stopniu przechwytywane przez te sektory, co miało
grozić odrodzeniem kapitalizmu w Polsce. Dla zapobieżenia temu zagrożeniu minister
postulował upaństwowienie rynku, proklamując ,,bitwę o handel". W tym celu 2 czerwca
1947 r. uchwalono trzy ustawy stanowiące jej podstawę prawną: w sprawie zwalczania
drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym; o obywatelskich komisjach
podatkowych i lustratorach społecznych; o zezwoleniach na prowadzenie przedsiębiorstw
handlowych i budowlanych.
Przystępując do działań przeciwko handlowi prywatnemu i spółdzielczemu powołano Biuro
Cen, które ustalało wysokość marż oraz ceny maksymalne na artykuły przemysłowe. Sklepy
prywatne miała zastąpić sieć Państwowych Domów Towarowych (PDT), a do
wyeliminowania tzw. prywaciarzy wykorzystano Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami
i Szkodnictwem Gospodarczym. Władze państwowe zaczęły narzucać ceny poszczególnych
towarów, uniemożliwiając w ten sposób inicjatywę prywatną i działalność opartą na zysku.
Na właścicieli sklepów nakładano wysokie kary finansowe, a nawet osadzano ich w obozach
pracy niewolniczej za rzekomą ,,spekulację", czyli zbyt duże zyski w działalności handlowej.
Swoimi represjami komuniści spowodowali, że większość prywatnych przedsiębiorców
wycofała się z handlu.
Jednocześnie elementem ,,bitwy o handel" była reorganizacja instytucji spółdzielczych, które
tylko formalnie zachowały swój pierwotny charakter, a w rzeczywistości stały się
przedsiębiorstwami państwowymi, które zdominowały handel hurtowy. W miastach
spółdzielniami zarządzała Centrala Spółdzielni Spożywców ,,Społem", na wsiach Centrala
Rolniczych Spółdzielni ,,Samopomoc Chłopska", a całością działalności kierował Centralny
Związek Spółdzielczy, faktycznie kontrolowany przez komunistów.
W trakcie ,,bitwy o handel" obrót towarowy został w zasadzie przejęty przez sektor
państwowy, który kontrolował niemal sto procent handlu hurtowego i prawie 40 proc.
detalicznego, a liczba prywatnych sklepów spadła z ponad 134 tys. w 1947 r. do poniżej 78
tys. w 1949 r. Doprowadziło do ogromnych trudności w zaopatrzeniu ludności w towary
pierwszej potrzeby, gdyż likwidowano więcej prywatnych placówek, niż tworzono nowych -
państwowych i spółdzielczych.
ŁW
Muzeum Historii Polski na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.
POSZUKIWANIA 58
KULINARIA
Organiczna guarana zdrowsza i
mocniejsza niż kawa
Jeśli dopada cię w ciągu dnia zmęczenie automatycznie sięgasz po kubek kawy? Poranną
senność odpędzasz mocnym espresso, a na spotkaniu zamawiasz americano? Szybki tryb
życia wymaga stałego pobudzania, ale można robić to zdrowiej niż kawą. Guarana to
naturalna alternatywa: pobudza 3 razy mocniej i działa nawet do 6 godzin.
Pochodząca z Ameryki Południowej roślina zwana paulinia cupana rodzi owoce, których
ziarna mają niezwykle pobudzające działanie. Odkryli je już wieki temu Indianie. Obecnie
guarana staje się coraz popularniejsza także w Europie, ponieważ jest zdrowszą alternatywą
kawy oraz znakomitym środkiem stymulującym przed treningiem.
Pobudzające działanie guarany to zasługa ksantyn: kofeiny, katechin i procyjanidyn. Działają
one stymulująco na ośrodkowy układ nerwowy i pobudzają wydzielanie hormonów oraz
neuroprzekaźników. W ten sposób zwiększają wydolność fizyczną, ale i psychiczną.
Działanie guarany jest delikatniejsze niż kawy, ale za to orzeźwiające substancje uwalniane są
dłużej. Dlatego też efekt pobudzenia utrzymuje się dłużej – nawet do 6 godzin – niż po kawie.
POSZUKIWANIA 59
Sproszkowane ziarna guarany to częsty składnik tzw. „spalaczy”, czyli pobudzających
i rozgrzewających suplementów diety zalecanych przed treningiem. Zamiast sięgać po
wysoko przetworzone środki, wystarczy dodać łyżeczkę naturalnej guarany do soku, wody
lub herbaty i wypić przed rozpoczęciem ćwiczeń. Guarana przyspiesza metabolizm i zwiększa
termogenezę, czyli uwalnianie ciepła ciała. Jest nie tylko substancją pobudzającą, ale również
katalizuje proces odchudzania.
Guarana może być dobrym środkiem wspomagającym w czasie nauki i wysiłku
intelektualnego. Dzięki temu, że równomiernie pobudza korę mózgową, poprawia sprawność
myślenia i koncentrację. Podnosi umysłową wydajność i ułatwia zapamiętywanie informacji.
Wśród dostępnych na rynku guaran, wyróżnia się proszek oferowany przez Vitalvibe, którego
dystrybutorem jest Organic Village. Produkt ten nie zawiera żadnych dodatków ani ziaren
genetycznie modyfikowanych. Jest także produktem surowym – niepoddanym obróbce
termicznej dzięki czemu zachowuje wszystkie najcenniejsze wartości odżywcze.
Jak dawkować guaranę? Ze względu na jej rozciągnięty w czasie efekt działania, wystarczy
stosować ją 2 razy w ciągu dnia, rano i popołudniu. Jednorazowo można dodać do napoju ok.
50 mg guarany, aby nie przekroczyć dziennej dawki 100 mg. Wartości oczywiście należy
dostosować do indywidualnej wagi ciała. Guarana nie jest rozpuszczalna, więc najlepiej
dodawać ją soków, smoothies, owocowych koktajli czy ziołowych lub owocowych naparów.
Nie poleca się wsypywać jej do herbat z fusów, ponieważ zmiesza się z nimi i osiądzie na
dnie.
Guarana nie jest wskazana dla kobiet w ciąży oraz matek karmiących, a także osób
z cukrzycą, nadciśnieniem czy arytmią serca.
Certyfikowaną ekologicznie guaranę posiada w swojej ofercie sklep z wegańską i organiczną
żywnością Organic Village: www.organicvillage.pl
POSZUKIWANIA 61
PODRÓŻE
10 najbardziej niedocenionych
miejsc w Polsce
Wszyscy (niemal) wiedzą, że wspaniałe są Tatry, Sopot, Wieliczka, Kraków, Wrocław,
Mazury... Tymczasem jest wiele innych miast i miejsc w Polsce, które są warte
odwiedzenia. A są mało popularne, bo np. radyklanie się zmieniły w ostatnich latach, a
nie zostało to rozreklamowane...
Poniżej przedstawiamy 10 najbardziej niedocenianych polskich atrakcji turystycznych.
Kolejność alfabetyczna.
Beskid Niski
Ciężko tam trafić przypadkiem. Ta urocza, pagórkowata kraina jest granicą geograficzną
Karpat Wschodnich i Zachodnich. Położona na uboczu, w oddaleniu od wielkich miast i
autostrad, tchnie spokojem. Jeśli ktoś bardzo się postara, znajdzie tam luksusowe noclegi, a
nawet spa (Dwór Kombornia w Komborni i Pałac Polanka SPA w Krośnie). Tylko czy o to
chodzi? Beskid Niski najlepiej zwiedzać latem, a zaszyć się warto w chacie z klimatem.
Punkty obowiązkowe do zobaczenia to cerkwie połemkowskie w Kwiatoniu, Owczarach czy
Bartnem, oraz drewniany kościół w Sękowej (wpisany na listę światowego dziedzictwa
UNESCO). A na deser coś na czasie: Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im.
Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce z pierwszym na świecie szybem naftowym. Wielbicielem
Beskidu Niskiego jest pisarz Andrzej Stasiuk, który tam zamieszkał.
Cerkiew w Kotanii. "Perła łemkowskiej architektury"; autor: Baczalak; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 62
Bydgoszcz
Przez wiele lat uważana za najbrzydsze spośród największych polskich miast, Bydgoszcz
ostatnimi laty wypiękniała. I stała się miastem idealnym do uprawiania sportu. Wiele parków
i terenów zielonych zachęca do joggingu czy rowerowych wycieczek, a unikalny system
kanałów (tzw. Wenecja Bydgoska) – do pływania kajakiem. Jak już się zmęczymy, możemy
odpocząć w luksusowym Hotelu Bohema SPA i uroczo zlokalizowanej Restauracji Weranda
(wyśmienita kuchnia typu polskie fusion). Samo historyczne centrum tego miasta z roku na
rok staje się coraz ładniejsze. A i wydarzeń kulturalnych jest coraz więcej, czy to w
intrygującej architektonicznie Operze Nova, czy w Galerii BWA.
Wenecja Bydgoska – zespół architektoniczny Starego Miasta w Bydgoszczy zbudowany
bezpośrednio nad rzeką Młynówką (1870-1900). Autor: Pi1233; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 63
Kopalnia Soli Kłodawa
Ledwie 190 km od Warszawy znajduje się najgłębsza na świecie podziemna trasa turystyczna
- na poziomie 600 metrów pod ziemią! Jest to największa atrakcja turystyczna Kopalni Soli
Kłodawa, która położona jest między Koninem a Kutnem. Kopalnia ta jest jedynym miejscem
w Europie, w którym wydobywana jest sól różowa (tzw. lampkowa). Inne tego typu kopalnie
działają w Iranie i Pakistanie, ale ich nie można zwiedzać!
Jedna z komór w Kopalni soli w Kłodawie, dostępna do zwiedzania, bywają w niej urządzane
koncerty. Autor: Ciacho5; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 64
Lednica
W tym roku obchodzimy 1050 rocznicę chrztu Polski – wydarzenia niezwykle ważnego dla
dziejów naszej państwowości. Nie sposób ominąć w tak ważnym roku Lednicy. Jest to piękne
– i niemal o każdej porze roku wyglądające tajemniczo – jezioro w woj. wielkopolskim. Na
jednej z pięciu wysp, na Ostrowie Lednickim, znajdują się ruiny świątyni, w której
prawdopodobnie miał miejsce chrzest Polski. Warto zajrzeć nie tylko tam (urocza przeprawa
promem), ale i do Muzeum Pierwszych Piastów (na brzegu jeziora). Znajduje się w nim m.in.
znaleziona na dnie Lednicy łódź wydrążona w pniu drzewa, której konstrukcja datowana jest
na rok.... 966.
Ostrów Lednicki z ruinami grodziska. Autor: Olerys; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 65
Opactwo Cysterów w Lubiążu
Jeśli ktoś chce zobaczyć dowód na to, że barok potrafił być niezwykle pompatyczny, to
powinien zajrzeć do Lubiąża. Dolny Śląsk kryje wiele skarbów architektury, a tamtejsze
opactwo – zbudowane w XII wieku - jest jednym z nich. Jest ono drugim, co do wielkości
obiektem sakralnym na świecie (przebija je pod tym względem tylko kompleks pałacowo-
klasztorny Eskurial w Hiszpanii). Tak zwane must-see w Lubiążu to Sala Książęca:
najwspanialsze barokowe wnętrze na Śląsku, i jedno z najładniejszych w Europie, które miało
gloryfikować ród Habsburgów i wiarę katolicką.
Opactwo w Lubiążu, fasada główna. Autor: Asmodaeus; Wikimedia Commons
POSZUKIWANIA 66
Park Mużakowski
728 ha powierzchni po obu stronach Nysy Łużyckiej (która stanowi granicę polsko-
niemiecką) zajmuje Park Mużakowski (Park von Muskau). Jest to największy park w stylu
angielskim w naszym kraju. Powstał w I połowie XIX wieku. Jego założycielem był książę
Hermann Ludwig Heinrich von Pückler-Muskau. Park jest śliczny o każdej porze roku,
szczególnie jesienią. Można po nim jeździć bryczką lub rowerami. O czym mało kto wie
(proszę zrobić eksperyment i popytać znajomych...) park ten jest jednym z polskich obiektów
znajdujących się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO (od 2004 roku).
Rudawski Park Krajobrazowy
Niemal zupełnie nieznany przeciętnemu Polakowi Rudawski Park Krajobrazowy położony
jest w południowej części województwa dolnośląskiego, u stóp Karkonoszy. Wszyscy spieszą
zwykle w góry i go omijają. Niesłusznie. Jego największą atrakcją są tzw. kolorowe jeziorka
w Rudawach Janowickich. Są trzy jeziorka: purpurowe, błękitne i zielone. Ich niesamowite
zabarwienie stwarza bajkowy nastrój. Nietypowe kolory związane są z występowaniem
różnych związków chemicznych. Jeśli komuś mało bajkowego nastroju, może zatrzymać się
w hotelu Pałac Wojanów, jednym z najładniejszych tego typu hoteli w Polsce.
Tykocin
Jeśli ktoś chce poczuć i zobaczyć jak wyglądała Rzeczpospolita Polska wielonarodowa, to
koniecznie musi się wybrać do małego miasteczka położonego 30 km na zachód od
Białegostoku. Przedwojenny układ przestrzenny miasta plus piękny barokowy kościół Trójcy
Przenajświętszej oraz jedna z najlepiej zachowanych synagog w Polsce (rok budowy: 1642) –
to robi wrażenie. Nie trzeba budować wehikułu czasu, wystarczy przejechać się do Tykocina.
Wyspa Wolin
Bałtyckie wybrzeże ma kilka miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Jednym z nich jest
Wyspa Wolin, a dokładniej: najwyższe w Polsce wybrzeże klifowe, ciągnące się od
Międzyzdrojów do Świętej Kępy. Na wyspie warto też odwiedzić miasto Wolin z gotycką
katedrą św. Mikołaja i cmentarzyskiem kurhanowym z okolic X wieku, które znajduje się na
tzw. Wzgórzu Wisielców. Co roku odbywa się tu jedyny w Polsce Festiwal Wikingów.
Żyradów
Początki tego przemysłowego miasteczka położonego nieopodal Warszawy sięgają 1833
roku, gdy mechaniczną przędzalnię lnu zorganizował na jego obecnym terytorium na zlecenie
rządu Królestwa Polskiego Filip de Girard, wynalazca m.in. turbiny wodnej. Osada fabryczna
znajdująca się w Żyrardowie jest jedynym w Europie, zachowanym w całości, zespołem
POSZUKIWANIA 67
urbanistycznym miasta przemysłowego z XIX wieku. Blisko 300 żyrardowskich budynków
znajduje się w rejestrze zabytków. Warto odwiedzić Kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia z
witrażami będącymi dziełem Józefa Mehoffera.
Autor:
Portal Skarbiec.biz S.A. największy, niezależny serwis o prawie, finansach i gospodarce.
POSZUKIWANIA 68
TESTY
Zmień laptopa w odbiornik GPS
Coraz więcej zawodów wymaga od nas pełnej orientacji w terenie. Niezależnie od tego, czy
jesteśmy geologami, geodetami czy zwyczajnie chcemy na bieżąco aktualizować naszą
lokalizację w mediach społecznościowych, przyda nam się wygodny odbiornik GPS, który
podłączymy do laptopa.
Jedno z takich urządzeń zaproponował Navilock (Delock). GPS bazujący na technologii u-
blox 6 SuperSense wyposażony został w antenę wysokiej czułości zapewniającą pobieranie
danych z maksymalnie 50 satelitów w jednym momencie. Odbiornik umożliwia
pozycjonowanie z dokładnością do 2 m z częstotliwością odświeżania 5 Hz. Produkt wspiera
systemy AGPS, WAAS, EGNOS i MSAS.
Urządzenie posiada złącze USB 2.0, które pozwala na wygodne używanie go we współpracy
z laptopem lub komputerem stacjonarnym. Stabilność odbiornika zapewnia magnetyczna,
antypoślizgowa powłoka, a o jego prawidłowym działaniu informuje wbudowana dioda LED.
Dzięki szerokiemu zakresowi temperatur pracy (-20 do 60 °C), GPS sprawdzi się doskonale w
niemalże każdym klimacie.
Za odbiornik zapłacimy około 332 zł.
POSZUKIWANIA 69
Najważniejsze cechy produktu: - Chipset: u-blox 6 GPS SuperSense
- Pobiera dane maksymalnie z 50 satelitów w jednym momencie
- Wspiera: AGPS, WAAS, EGNOS i MSAS
- Złącze USB 2.0
- Prędkość transmisji danych maks: 115200 bps
- Częstotliwość odświeżania: 5 Hz
- Maksymalna wrażliwość: - 162dBm
- Klasa ochrony: IPX6
- Magnetyczna, anty-poślizgowa powłoka
- Temperatura pracy: -20 do 60 °C
- Zimny start w ciągu 25 sekund
- Gorący start w ciągu sekundy
- Dokładność pozycjonowania: 2,5 m CEP i 2 m CEP we współpracy SBAS
- Windows 98SE/ME/2000/XP/Vista/7/8/8.1/10, Linux ex Kernel 2.6
POSZUKIWANIA 70
HISTORIA
Chrzest Mieszka I
Chrzest księcia Polan, Mieszka I, był jednym z
przełomowych wydarzeń w historii Polski i
Polaków. Ponieważ jednak relacje z tych
wczesnych wieków są bardzo skromne, wielu
rzeczy możemy się tylko domyślać. Chrzest
odbył się prawdopodobnie w Wielką Sobotę -
zgodnie z ówczesnym zwyczajem - w nocy
oczekiwania na Zmartwychwstanie Pańskie.
Znaleziska archeologiczne sugerują, że mógł on
nastąpić na wyspie Ostrów Lednicki, koło grodu
gnieźnieńskiego, głównej siedziby rodu Piastów.
Znaleziono tam basen chrzcielny, w którym
swobodnie mógł zmieścić się dorosły człowiek.
Przypuszcza się, że razem z księciem ochrzczony został jego dwór.
Kronikarz z XII w., Gall Anonim, twierdzi, że do przyjęcia chrześcijaństwa z Zachodu
namówiła Mieszka jego żona, córka księcia czeskiego, Dobrawa. Książę zawarł z nią
małżeństwo licząc na przyjaźń z władcą Czech i wspólne działanie przeciw Związkowi
Wieleckiemu - groźnemu sąsiadowi znad Bałtyku. Z Czech przybyli także pierwsi misjonarze.
Wielokrotnie w historiografii podkreślano też, że książę Polan obawiał się ekspansji
niemieckiej, przed którą miało go uchronić porzucenie pogaństwa. Zagrożenie z tej strony
istniało, o czym mogą świadczyć walki z margrabiami, jednak nie należy go wyolbrzymiać.
Być może jednak największe znaczenie miał chrzest dla wewnętrznej polityki państwa Polan,
które podbijało sąsiednie plemiona, czczące lokalne bóstwa. Przyjęcie chrześcijaństwa
sakralizującego władzę książęcą i królewską miało zintegrować młody organizm państwowy,
umocnić władzę księcia. Wraz z chrześcijaństwem zaczęła rozwijać się także administracja
kościelna, dostarczająca wsparcia nie tylko duchowego, ale także w zakresie rządzenia,
gospodarki i - co najważniejsze - w kwestii przyjmowania zdobyczy cywilizacji zachodniej.
KM
Z dr. Andrzejem Pleszczyńskim
rozmawia Ewa Zientara
Dlaczego Mieszko I zdecydował się na
przyjęcie Chrztu?
Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. W
podręcznikach decyzję Mieszka zwykle
tłumaczy się względami politycznymi,
wyjaśniając między innymi, że chciał on
wprowadzić swoje państwo do Europy, czy
też pragnął wzmocnić swoją władzę,
narzucając różnym plemionom jedną
wiarę, w dodatku "nowoczesną". Tego
rodzaju interpretacje są jednak próbą
racjonalizacji z naszego, dzisiejszego
punktu widzenia motywów pewnego
niejasnego dla nas rozstrzygnięcia.
Postrzegając w ten sposób wybór
POSZUKIWANIA 71
pierwszego historycznego dynasty
piastowskiego, ujmujemy mu zresztą
człowieczeństwa, robiąc z niego "maszynę
polityczną", cynicznie kalkulującą, co się
opłaci z punktu widzenia władzy i
interesów państwa. Moim zdaniem
wyjaśniając decyzję Mieszka I trzeba
trzymać się tekstów źródłowych jak
najbliższych wydarzeniu. Najważniejszym
z nich jest dzieło niemieckiego kronikarza
Thietmara z Merseburga, który wybór
Piasta tłumaczył po prostu wpływem żony,
księżniczki czeskiej, nazywanej przez
niego Dobrawą. Oczywiście sprawa nie
jest tak prosta - w grę wchodzą
konwenanse ówczesnej historiografii, w
których pojawia się pobożna kobieta
obłaskawiająca barbarzyńcę, ale - jak to
mówią - gdzie diabeł nie może...
Mówiąc poważnie, nie przekreślałbym w
tym wypadku czynnika osobistego.
Mieszko wybrał sobie żonę na zasadzie
politycznej - wówczas i długo potem była
to oczywistość dla ludzi z kręgu władzy.
Dąbrówka była córką władcy kraju od
wieku chrześcijańskiego, która na pewno
przyjechała do Polski ze swoimi
kapłanami. Z pewnością Mieszko
wcześniej słyszał coś o chrześcijanach,
może wiedział też cokolwiek o tej religii.
Jednak po przyjeździe żony i jej orszaku
miał okazję bliżej się zapoznać z tą wiarą.
Źródła potwierdzają, że we wcześniejszym
średniowieczu Słowianie uważali
Chrystusa w zasadzie za Boga
niemieckiego. Dla Piastów i ich otoczenia
mogło więc okazać się zaskakujące, że
chrześcijaństwo ma jednak charakter inny
niż plemienny.
Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że
decyzja Mieszka I, którą na pewno
zaakceptowała większość jego krewnych i
elit rodowych Polan, była krokiem
niezwykle odważnym. Są świadectwa na
to, że chrzest oznaczał zerwanie łączności
ze swoimi bogami, również z - bogom
podobnymi - przodkami. Ryzykowano - a
obaw tych nie powinniśmy lekceważyć -
utratę łaski sił nadprzyrodzonych, dających
siłę życiową, plony, gwarantujących ład
wspólnoty. Czynnik osobisty mógł być
przy omawianym wyborze tak samo ważny
jak światopoglądowy. Później za tym
krokiem stały pewnie ewentualne racje
polityczne - związki nie tylko z silnymi
wówczas Czechami, ale również z
cesarstwem - potęgą ówczesnego świata.
Pamiętajmy jednak, że chrześcijańskie
państwa potrafiły łączyć się sojuszem
również z poganami, nawet jeśli ich
przeciwnikiem byli współwyznawcy.
Niekoniecznie więc opisywany wybór
determinowała bieżąca polityka.
Na tym, że Mieszko zdecydował się na
przyjęcie chrześcijaństwa, mogła zaważyć
jeszcze jedna sprawa. Kronikarz saski
Widukind wspomina, że na początku lat
sześćdziesiątych Piastowie doznali kilku
porażek w walkach z Wieletami. W owym
czasie plemiona zaodrzańskie pod
względem językowym i obyczajowym nie
różniły się istotnie albo nawet wcale od
ludności Wielkopolski, miały natomiast
inny system polityczny, były bogatsze i
sprawniejsze militarnie. Sanktuarium
Swarożyca w Radogoszczy, czasami
zwane Retrą, stanowiło centrum państwa
Wieletów, które było zorganizowane na
zasadzie związku - pewnego rodzaju
republiki oligarchicznej i federacyjnej,
składającej się z kilku plemion. Być może
klęski w walce z Wieletami skłoniły
Mieszka I do przemyśleń, co robić dalej.
Może wtedy doszedł do utraty wiary w siły
bóstw opiekuńczych własnego ludu.
Trudno powiedzieć, o jakich bogów mogło
chodzić, bo o wierze ludności ówczesnej
Wielkopolski nie wiemy prawie nic.
Wiadomo jednak doskonale, że zawsze
podani żądali od swojego władcy sukcesu i
doraźnych, szybkich korzyści. Ich brak
oznaczał po prostu niechęć niebios
skierowaną osobiście ku ich przywódcy,
takiego zaś monarchy ludzie chcieli się jak
najszybciej pozbyć.
Podkreślam jednak, że naszkicowana
POSZUKIWANIA 72
sytuacja polityczna stanowiła jedynie tło,
drugi plan dramatu, jaki rozgrywał się w
głowie Mieszka I i - być może - kilku osób
z jego otoczenia; dramatu, którego główną
treścią było ustosunkowanie się do
propozycji światopoglądowej podsuwanej
przez Dąbrówkę.
Czyli decyzja o przyjęciu chrztu za
pośrednictwem Czech została podjęta
raczej ze względów rodzinnych? Istnieje
też jednak opinia, że Mieszko wybrał
Czechy, ponieważ nie chciał się uzależnić
od cesarstwa niemieckiego?
Jest to opinia przebrzmiała, która wyrosła z
naszych antyniemieckich fobii, rezultatu
krzywd doznawanych przez Polaków
przede wszystkim od schyłku wieku XIX
aż po połowę XX. Pogląd, że Mieszko i
jego poddani woleli Czechów niż
Niemców, jest ahistoryczny. Przecież
sojusz Piastów z Przemyślidami był
jedynie krótkotrwałym epizodem w
dziejach ich wzajemnych stosunków, które
sprowadzały się głównie do stałej
rywalizacji, również militarnej. To Czechy,
a nie Niemcy, były głównym
przeciwnikiem Polski średniowiecznej. Już
przecież Mieszko I dwadzieścia lat po
chrzcie, opierając się na sojuszu z
Niemcami, dokonał aneksji
kontrolowanych przez Czechów rozległych
terenów Śląska i Małopolski, które wcale -
jak chce nasza popularna historiografia -
nie były pierwotnie polskie; czeskie zresztą
też nie - dodajmy dla porządku. Wracając
do sprawy chrztu, trzeba pamiętać, że -
niezależnie od czeskiego pośrednictwa -
patronem misji w naszej części Europy
zawsze był cesarz; rzymski jednak, a nie
niemiecki, o czym nie zawsze się pamięta.
W ogóle używając przymiotnika
"niemiecki" czy nawet nazwy "Niemcy"
dokonujemy pewnego nadużycia, bo są to
terminy adekwatne najwcześniej do
czasów nowożytnych. Jednolitych Niemiec
i narodu przecież wówczas nie było. W
wykładzie popularnym nie da się jednak
tego nadużycia uniknąć.
W nawróceniu Polski, trwającym przecież
długie dziesięciolecia, wielkie, może
największe zasługi mieli zatem kapłani,
powiedzmy, "niemieccy" - wystarczy
spojrzeć na imiona pierwszych polskich
biskupów, przytaczane przez kronikarza
Thietmara. Chociaż oczywiście
wolelibyśmy francuskich, w ostateczności
włoskich... Nasza klasyczna historiografia
oparta jest przecież o tradycje
dziewiętnastowieczne, ukształtowane w
cieniu ułudy sojuszu z Francją. Jednak to
Niemcy były dla Polski Mieszka I drogą do
Europy.
Czy były wcześniejsze próby
wprowadzenia chrześcijaństwa na
ziemiach polskich?
Zdarzały się oczywiście próby
dowodzenia, że chrześcijaństwo pojawiło
się w Polsce w okresie przedhistorycznym.
Nie ma jednak po temu żadnych podstaw -
ani historycznych, ani archeologicznych.
W ówczesnej sytuacji nową wiarę nieść
mogli kupcy albo idący ich śladami
misjonarze. Jeśli spojrzymy na
rekonstrukcje wczesnośredniowiecznych
szlaków handlowych, bez trudu
dostrzeżemy, że Wielkopolska leżała
zupełnie na uboczu. Marginalne położenie
sprawiało, że chrześcijanie raczej nie mieli
szans, by tam dotrzeć. Inaczej było jednak
w Małopolsce i na Śląsku - choć
pamiętajmy, że ziemie te nie wchodziły
jeszcze w skład państwa Piastów. Kraków
leżał na wielkim szlaku handlowym z
Niemiec przez Pragę do Kijowa i dalej na
wschód. Wprawdzie archeolodzy nie
znajdują dowodów potwierdzających
przynależność Małopolski, a tym bardziej
Śląska, do Czech i mocno - przynajmniej
niektórzy - oponują przeciwko
twierdzeniom historyków, ci jednak znają
wiele źródeł pisanych, stwierdzających
jasno, iż zwierzchność Przemyślidów
rozciągała się na te ziemie. Z wyjątkiem
POSZUKIWANIA 73
Krakowa, w którym stacjonowała czeska
załoga, Czesi kontrolowali południe
późniejszej Polski bardzo powierzchownie
- pobierali trybut, zwłaszcza w bardzo
pożądanych niewolnikach, którzy na pniu
sprzedawani byli w Pradze, skąd kupcy
transportowali ich do krajów
muzułmańskich. Handel ten przynosił
Przemyślidom wielkie zyski, co przyznaje
współczesna mediewistyka czeska, i to
chyba tłumaczy mały zapał misyjny książąt
praskich - przynajmniej na ziemiach
południowej Polski.
W Krakowie odnajdywane są relikty
świątyń z czasów
wczesnośredniowiecznych i inne zabytki
chrześcijańskie, natomiast nie ma żadnej
pewności, czy pochodzą one z czasów
panowania czeskiego, czy już z
piastowskich.
Czy możemy się domyślać, jak wyglądała
uroczystość chrztu Polski albo samego
Mieszka?
Należałoby oczekiwać, że chrzest władcy
tak wielkiego - przynajmniej dla nas -
formatu był wielkim wydarzeniem. Trzeba
jednak pamiętać, że taka współczesna
perspektywa często wypacza nasze
myślenie. Władca wielkopolski około roku
966 nie był wcale najwybitniejszym wśród
rządzących w Europie Środkowej; daleko
ustępował Bolesławowi czeskiemu, a pod
względem rangi i siły militarnej państwo
Piastów przewyższali nawet zaodrzańscy
Wieleci, pewnie też władcy Obodrytów.
Chociaż jednak Mieszko nie był może
kimś bardzo znacznym, to jednak gdyby
tego "wodza barbarzyńców" udało się
ochrzcić jakiemuś ośrodkowi
niemieckiemu czy biskupowi, ta
wiadomość zostałaby zachowana w
pamięci i zapisana później, gdy już potęga
Piasta rzeczywiście jaśniała blaskiem
pierwszorzędnym i stał się on ważnym
sojusznikiem cesarstwa. Jeśli zatem nie
mamy żadnej takiej informacji, musi to
oznaczać, iż Mieszko ochrzczony został w
swoim kraju, przez kapłana w ówczesnych
Niemczech nieznanego albo mało znanego.
Nigdzie oprócz późniejszych tekstów
polskich nie zachował się ślad po chrzcie
Mieszka. Pewna informacja znajduje się w
niemieckiej kronice Thietmara. Otóż
pisząc o nawróceniu Mieszka, podaje jako
anegdotę, jak to Dąbrówka miała skłonić
Mieszka do przyjęcia chrztu siłą swojej
kobiecej perswazji, czasami nawet
umyślnie łamiąc zasady wiary. Brak
jednak bliższych szczegółów, prócz
wzmianki, że księżniczka czeska rok żyła z
poganinem. Przychylny Dąbrówce ton
opowieści Thietmara pokazuje, że dla
kronikarza i jego otoczenia pośrednictwo
czeskie w przyjęciu przez Mieszka chrztu
nie było czymś nagannym. Wielu zresztą
kapłanów ówczesnych Czech pochodziło z
Niemiec - w pełni wyświęcony,
wykształcony duchowny, prezbiter był w
naszym regionie dużą rzadkością. Nie
wykluczone, że chrztu polańskiego księcia
dokonał właśnie jeden z nich, kapelan
Dąbrówki. Ostatnio modne jest
postrzeganie Ostrowia Lednickiego jako
miejsca chrztu Mieszka I: piękne jezioro i
okolica, tajemnicze ruiny… Uważam
jednak, że najbardziej prawdopodobnym
miejscem pierwszego piastowskiego chrztu
jest jednak Poznań. W Gnieźnie, jak się
wydaje, istniało stare sanktuarium
pogańskie i pewne analogie połabskie
sugerują, że władcy dokonujący konwersji
starali się unikać ostrej konfrontacji z siłą
starej wiary. W Poznaniu Mieszko I mógł
się czuć prawdziwie u siebie, bo gród
zbudowano z jego rozkazu, a załogę
stanowili na pewno ludzie dobrani.
Nie wiemy, jak wyglądał sam rytuał
chrztu. Można próbować go jakoś
zrekonstruować na zasadzie analogii. Na
pewno Mieszko nie był polewany jedynie
po głowie, ale zanurzał się całym ciałem w
wodzie - w specjalnym basenie
chrzcielnym albo po prostu w rzece.
POSZUKIWANIA 74
Czy wiemy, jak krzewiono chrześcijaństwo
na ziemiach polskich?
Wiemy na ten temat mało. Thietmar
podaje, jak ostre represje stosował
Bolesław Chrobry w przypadku łamania
postów - wybijanie zębów, albo też
nieprzestrzegania prawa małżeńskiego -
okaleczenia narządów płciowych, zarówno
mężczyzn, jak i kobiet. Tej surowości nie
trzeba się dziwić, była to raczej norma w
owym czasie. Wiarę bardzo często
rozumiano jedynie jako szereg norm
zachowań, rytuałów, których
nieprzestrzeganie groziło gniewem niebios.
Nie mamy żadnych bezpośrednich
świadectw dotyczących ewangelizacji.
Przykłady niemieckie, a także późniejsze
polskie, pokazują, że misjonarze uczyli się
jednak słowiańskiego, by dotrzeć do
umysłów. Nie zawsze jednak słowo
wystarczyło, żeby uświadomić ludziom
zasady światopoglądu diametralnie
różnego niż ich dawny - stąd też obecne do
dzisiaj w naszym życiu, także popularnej
religijności, relikty pogańskie.
Źródła ruskie jedynie pokazują, jak
wówczas wyglądały masowe chrzty prostej
ludności. Książę nakazywał, by wszyscy
zjawiali się nad Dnieprem, a kapłani
polewali do połowy zanurzonych w rzece
ludzi wodą, wymawiając jednocześnie
formułę chrztu. Możemy przypuszczać, że
w Polsce działo się podobnie. Sporo jest
przecież w Wielkopolsce jezior i rzek.
Szukając uściśleń, można też próbować
spojrzeć na opisy chrztów dokonywanych
przez Ottona z Bambergu na Pomorzu,
jednak prawie 150 lat później.
Co możemy powiedzieć o wierzeniach
pogańskich kultywowanych na ziemiach
polskich?
Z Polską jest problem. Mamy jakieś opisy
wierzeń słowiańskich z terytoriów
zaodrzańskich: ziem Wieletów, w
mniejszym wymiarze Obodrytów i
plemion łużyckich. O Ślęży i jej miejscu w
tradycyjnej religijności mieszkańców
przyległych do niej terytoriów napisał
kilka zdań Thietmar. Dość dobrze znane są
stare wierzenia ruskie, bo wiele z nich
przetrwało w religijności ludu. W
przypadku Polski natomiast dochowały się
jedynie jakieś skrawki informacji, i to
spisane wiele wieków po przyjęciu
chrześcijaństwa, w różnych dokumentach,
pismach - lakoniczne, wyrwane z
kontekstu, trudne do zrozumienia. Trochę
wiadomości pozostawił Długosz i inni już
nowożytni autorzy. Jest też folklor.
Wszystko to jednak wymaga interpretacji i
porównań. W zależności od szkoły,
światopoglądu religioznawcy,
etnografowie różnie rozumieją
poszczególne przekazy. Sprawa jest
niezwykle pasjonująca, czasami jednak
historyk szukający gotowych wiadomości i
systematyzacji jest bezradny wobec
plątaniny sprzecznych ze sobą poglądów
wspomnianych badaczy.
Archeolodzy lokują w Gnieźnie jakieś
sanktuarium pogańskie. Na górze Lecha
odkryto pozostałości wielkiego paleniska,
w którym regularnie przez długi czas
palono wielkie ogniska. Jakichś analogii
można się tu doszukiwać z praskim
wzgórzem grodowym, gdzie poświadczone
archeologicznie i dokumentalnie jest
istnienie specjalnego kopca Žiži, na
którym palono święty dla Słowian ogień.
Przy tym kopcu na wolnym powietrzu stał
kamienny tron władców czeskich. Chociaż
zatem w Gnieźnie kamienia nie
znaleziono, mamy jakieś podobieństwo:
kopiec, ognisko. Wiemy też, że sanktuaria
podobne w swojej strukturze do praskiego
istniały u Słowian i innych ludów
europejskich.
Na ziemiach polskich do dziś nie odkryto
pozostałości żadnej świątyni pogańskiej z
okresu przedchrześcijańskiego. Niektórzy
uważają, że w okresie najdawniejszym
Słowianie wierzyli w siły natury, święte
POSZUKIWANIA 75
drzewa, uroczyska, kamienie i obywali się
bez budowli sakralnych, a co za tym idzie -
bez kasty kapłańskiej. Obiekty takie miały
powstać u Słowian północnozachodnich -
Obodrytów i Wieletów - dopiero pod
wpływem chrześcijaństwa.
Zastanawiające jest, że nie mamy
pozostałości słowiańskich obiektów
kultowych - oprócz tych na Łysej Górze,
na Ślęży, no i może w Gnieźnie. Istnieje
też wątpliwość, czy to, co archeolodzy
odnajdują na wspomnianych "świętych"
górach, rzeczywiście należało
immanentnie do systemu wierzeń Słowian,
czy może ludność poprzednio zasiedlająca
ziemie polskie niejako w spadku
przekazała swoje sanktuaria przybyszom.
Dr Andrzej Pleszczyński - historyk, zajmuje się historią średniowiecza. Jego zainteresowania
badawcze to: początki państw słowiańskich Europy Środkowej i ich kontakty ze światem
chrześcijańskiego Zachodu; miejsce władzy w Europie wczesnośredniowiecznej; spotkania
ludzi z różnych kręgów kulturowych, przenikanie się idei; sztuka jako źródło historyczne.
Pracuje jako adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Średniowiecznej Instytutu Historii
UMCS w Lublinie. Opublikował m.in.: Przestrzeń i polityka. Studium rezydencji władcy
wcześniejszego średniowiecza. Przykład czeskiego Wyszehradu (2000).
Jan Matejko - Zaprowadzenie chrześcijaństwa R.P. 966.
POSZUKIWANIA 76
ARCHEOLOGIA
Data i przebieg chrztu Polski to
równanie z 10 niewiadomymi
Wszystko, co aktualnie wiemy na temat chrztu Polski, to absolutnie umowne rzeczy –
powiedział PAP mediewista, prof. Tomasz Jasiński. Według historyka okoliczności tego
wydarzenia to dla dzisiejszej nauki wciąż "równanie z dziesięcioma niewiadomymi".
Prof. Jasiński z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i PAN (Biblioteka Kórnicka)
podkreślił, że nie istnieją żadne zapiski odnoszące się do dziennej daty chrztu, a wersji
mówiącej o roku, w którym nastąpiło to wydarzenie jest "o kilka za dużo".
Mieszko kruszy w swym państwie bałwany pogańskie, grafika z Album Wileńskie Jana
Kazimierza Wilczyńskiego
Jak wyjaśnił, pierwsze wzmianki o Mieszku I pochodzą z ok. 963 roku, kiedy mnich
Widukind z Korbei opisuje dwie sytuacje z udziałem polskiego księcia. Według jednego
opisu, banita i warchoł saski Wichman atakował wraz ze Słowianami połabskimi Mieszka i
POSZUKIWANIA 77
książę polański został pokonany w tych walkach
dwukrotnie. Klęski te miały być jednym z głównych
powodów przyjęcia przez Mieszka chrztu.
„Później ten sam kronikarz opisuje bitwę, którą
stoczono, co wiemy z innych źródeł, 22 września 967
roku. Wtedy już Mieszko nazywany jest amicus
imperatoris, czyli przyjaciel cesarza. Nie mógłby
mieć takiego tytułu, gdyby nie był już ochrzczony,
więc pewne jest raczej, że chrzest odbył się przed 967
rokiem, a jeszcze pewniej - że przed 22 września
tegoż roku" - powiedział Jasiński.
Jak dodał, są jednak naukowcy, którzy przekonują,
że do chrztu mogło dość wcześniej niż się
powszechnie przyjmuje, np. w 965 roku.
„Jedyna zapiska, którą można przyjmować za
wiarygodną podaje jednak 966 rok. Zamieszczona
jest ona w źródle, które nazywa się Rocznik Kapituły
Krakowskiej, ale data chrztu została tam zapisana dopiero w 1266 roku, czyli trzy wieki
później" - wyjaśnił Jasiński. Dodał, że autorzy tego rocznika przepisywali wcześniejszy,
powstały mniej więcej w latach 80. X wieku.
Historyk powiedział, że obok odpisu z 1266 r., zachował się także wcześniejszy odpis z ok.
1125 r., w którym jednak wszystkie daty do 1000 r. zostały przesunięte o jeden rok i według
tego rocznika chrzest Polski miał miejsce w 967 roku, co należało skorygować.
„Pierwotne źródło z X w. się nie zachowało, ale obydwa odpisy: z 1125 r., po korekcie, i z
1266 r. dowodzą, iż w pierwotnym roczniku rok 966 był podany jako data chrztu Polski. W
żadnym jednak nie było nawet wzmianki o dacie dziennej" - podkreślił profesor.
Zdaniem Jasińskiego, dzienna data chrztu została po prostu wymyślona przez późniejszych
kronikarzy i naukowców. „Przyjmowano, że jeżeli ktoś miał być uroczyście ochrzczony, a w
przypadku Mieszka I zapewne tak było, i miałby nieograniczoną ilość czasu, to powinno to
się odbyć najlepiej w Wielką Sobotę. W roku 966 ten dzień przypadał właśnie 14 kwietnia".
Profesor zaznaczył także, że tylko nieliczne kroniki powstałe w tamtych czasach w ogóle
odnotowywały fakt chrztu polskiego władcy. W kontynuacji kroniki Reginona, która została
ofiarowana niemieckiemu cesarzowi Ottonowi I z okazji koronacji jego syna Ottona II w 967
roku nie było nawet najmniejszej wzmianki o Mieszku. „Państwo polskie było wtedy małe i
można przypuszczać, że nie pisano o tym, bo nie wiadome było, jak to wszystko się rozwinie"
- dodał.
Informacji na temat chrztu nie ma także w innych kronikach, np. Ibrahima Ibn Jakuba.
"Dopiero późniejsi kronikarze, ok. 1014 roku, jak Thietmar piszą o chrzcie, ale szczególnie
POSZUKIWANIA 78
jego przebieg opisany jest w taki sposób, który sugeruje, że to bardziej ich wyobrażenia niż
fakty historyczne" - podkreślił.
W ocenie Jasińskiego, sam fakt przyjęcia chrztu nie ulega żadnej wątpliwości, ale jego data
może być także pewną mistyfikacją. Jak mówił, krążyły w tamtych czasach pogłoski, że
Bolesław Chrobry urodził się jeszcze z ojca poganina.
Jak wyjaśnił, druga żona Mieszka - Oda, mogła starać się pozbawić Chrobrego prawa do
tronu i być może głoszono, że począł się właśnie z ojca poganina. „To była wtedy ogromna
potwarz. Możliwe, że Chrobry został nawet wygnany z Polski i przebywał na dworze swojego
wuja Bolesława II Pobożnego, brata Dobrawy w Czechach. Wtedy jednak Czechy władały
południowymi ziemiami obecnej Polski i jeśli Chrobry był wówczas w Krakowie to mógł
mieć jakiś wpływ na zapisy tamtejszych roczników" - powiedział.
„Niewykluczone, że spisano to właśnie w ten sposób: Dobrawa przybyła w 965 roku - o
czym wiedzieli wszyscy, a że pamiętali, że przybyła do poganina, więc zapisano - iż rok
później Mieszko się ochrzcił. A później, w kolejnym roku narodził się Bolesław. Nie musi to
oczywiście oznaczać, że ta data jest błędna, ale taka sekwencja może wskazywać, że jest to
próba obrony Bolesława. I mimo że właśnie rok 966 wydaje się najbardziej prawdopodobny,
to manipulacji datami w tamtych czasach wykluczyć nie można" - dodał.
Zdaniem prof. Jasińskiego trudno też jednoznacznie określić w jakim miejscu i jakich
okolicznościach doszło do chrztu Mieszka - mogło to być równie dobrze w Polsce, ale też np.
w Niemczech czy Czechach. „Moim zdaniem najbardziej prawdopodobna jest jednak Polska.
Kiedy chrzcił się Mieszko, czyli główny gospodarz, wraz z nim musieli zostać ochrzczeni
wszyscy jego rycerze, wojowie i wszyscy poddani. Taka zależność może też wskazywać
właśnie na Poznań jako miejsce chrztu" - mówił Jasiński.
Nie zachowały się jednak żadne opisy, wskazujące na to, jak mógł wyglądać sam moment
chrztu. Najwcześniejsza relacja mnicha, który był świadkiem chrztu Pomorzan pochodzi z XII
wieku, czyli 200 lat po Mieszku. „Miało to wyglądać tak, że wykopywano basen chrzcielny,
niegłęboki, na wysokość kolan, do którego nanoszono wody" - tłumaczył Jasiński.
„Wówczas taki katechumen, po odbytym poście, szedł z rodzicami chrzestnymi, niósł białą
szatę i świecę, a następnie wchodził do basenu. Gdy kapłan będący za zasłoną to usłyszał,
wychodził, wypowiadał modlitwę. Już ochrzczony Pomorzanin ubierany był w białe szaty i
otrzymywał zapaloną świecę" - dodał.
Zdaniem części naukowców, do ceremonii chrztu mogły służyć misy chrzcielne, np. te
znajdujące się w poznańskiej katedrze, czy na Ostrowie Lednickim. Inni są zdania, że to
wcale nie misy, a miejsca, gdzie mieszano zaprawę.
„Prof. Kóćka-Krenz, która odkryła kaplicę Dobrawy mówi jednak, że nie znalazła żadnych
dowodów w ówczesnej ikonografii, że w takich misach mieszano wapno. Służyły do tego
raczej jakieś drewniane balie czy też wiadra. Inaczej przy takich pracach musiałoby być
zatrudnionych z tysiąc pracowników jednocześnie" - mówił.
Tomasz Jasiński zaznaczył, że przyjmując powszechnie uznawaną datę i wersję chrztu,
najbardziej prawdopodobnym miejscem wydaje się jednak Poznań. „Tym bardziej, że uczeni
POSZUKIWANIA 79
nie wykluczają, że Mieszkowi zależało właśnie, aby zostać pochowanym nieopodal miejsca
swojego chrztu. A grób Mieszka znajduje się w stolicy Wielkopolski" - podkreślił.
Anna Jowsa (PAP)
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl
POSZUKIWANIA 80
TESTY
Power Bank Intenso
Sytuacja, w której przez długi czas nie
można nigdzie podładować telefonu,
wydaje się czymś niewyobrażalnym. Nie
wszyscy jednak mają ochotę na bieganie
po kafejkach i szukanie gniazdka,
z którego można skorzystać.
Rozwiązaniem problemu może być
zainwestowanie w Power Bank.
Produkt Intenso wyposażono w baterię
Li-Ion o pojemności 10400 mAh, dzięki
czemu możemy kilkukrotnie uzupełnić
moc naszych mobilnych urządzeń, bez
konieczności sięgania po kabel do
ładowania. W ten sposób osoby
wyruszające np. na wakacje w góry
i przez kilka dni mogące być pozbawione
dostępu do prądu, nie będą zmuszone do
przesadnego oszczędzania zabranych ze
sobą sprzętów.
O stanie naładowania akumulatora informuje niebieska, LED-owa dioda. Intenso umieścił też
w swoim banku energii bezpieczniki chroniące przed przepięciem, rozładowaniem,
przeładowaniem i zwarciem. Dzięki temu spada ryzyko poważnej awarii przy podłączaniu do
urządzenia smartfona czy notebooka.
Power Bank posiada dwa gniazdka do ładowania: jedno do urządzeń wymagających
mniejszego napięcia, takich jak smartfony, i drugie, do tych o większych potrzebach, czyli
tabletów, laptopów itd.
Duża pojemność nie przekłada się na znaczne zwiększenie gabarytów i ciężaru sprzętu:
Power Bank od Intenso nadal jest lekki i zajmuje niewiele miejsca, a częste zabieranie go
ze sobą w trasę nie powinno pogorszyć komfortu podróży.
Cena detaliczna urządzenia wynosi około 128 zł.
Cechy produktu:
- Bateria: 10400 mAh
- Typ baterii: akumulator litowo-jonowy
- Złącze: 2 x USB A
POSZUKIWANIA 81
- Wyjście: 5.0V - 1.0A/2.1A
- Wejścia: max. 5.0V - 2.0A
- Wyświetlacz LED, niebieska dioda
- Ochrona przed przepięciem, rozładowaniem, przeładowaniem, bezpiecznik przed spięciem
- Wymiary: 44x89x44 mm
- Waga: 243 g
POSZUKIWANIA 82
EKSPLORACJA
Testament
Pewnego pięknego wieczoru szykowałem się do spania przed jutrzejszą wyprawą . Niestety
natłok myśli piętrzy się w głowie i za nic w świecie nie chce mi się spać! To chyba przez to
myślenie o wyjeździe na poszukiwania co bardzo uwielbiam . Co tu zrobić, żeby szybko
zasnąć… Oj wiem mała tableteczka na sen i będzie ok. No to lecę do kuchni -1 sztuka wpadła
do gardła-popita szklanką wody! Lecę do łóżka , teraz to na pewno wstanę świeży
i wypoczęty. Leżę, a środek zaczyna powoli działać i w oddali gdzieś w półmroku widzę moje
2 ukochane kobiety. Matkę i córkę. Powoli i one znikają pod kołdrą mych powiek. Świat
znika. Zasypiam.
Budzę się jakbym spał minutkę, szykuję
sprzęt i jadę. Trasa zleciała szybko, że aż
nie wiem kiedy. Jestem na miejscu przede
mną piękny las a na obrzeżach lasu
niesamowicie wyglądające pole,
równiutkie takie idealne do chodzenia po
nim godzinami.
Och gdyby dziewczyny to widziały! Pasją
poszukiwań zaraziłem je już dawno,
najpierw mamę, która bardzo lubi takie
klimaty a teraz i córka zaczyna się
dopominać o swój własny pierwszy sprzęt.
Dobra czas zaczynać wchodzę na pole
z moim sprzętem pełen nadziei , że będzie
super miejscówka. Narazie to wisi nade
mną jakieś fatum- jakkolwiek długo bym
nie chodził znajduje zawsze tylko jedną
piękną rzecz. Chciałbym aby dziś było
inaczej. Pole jest super, piaszczyste bez
śladów ingerencji nawozów itp. Będzie
szansa na wyciągnięcie czegoś pięknego
w dobrym stanie. Odpalam sprzęt i lecę…
Pierwszy sygnał..ding-dong…taki jak
lubię. Kopie na wymiar łopatki
i nagle…złoty strzał uśmiech na twarzy
wielki…wycieram dokładnie fanta
i nadzieja pryska- to złota nakrętka od
wódki- heh -czyżby znowu pole z którego
po wyjściu mógłbym zostać
podwykonawcą na dostawy nakrętek do
polmosu. Zakopuje dołek dokładnie jakby
go tam w ogóle nie było i idę dalej.
2,3,4,i 5 dołek i nic ciekawego mi nie
wpada, ale wiem że to nic trzeba iść dalej
bo jest szansa na tąą jedną piękna rzecz !
Więc idę. Przy połowie pola piękny sygnał
(oby to było to ) kopię szukam, w końcu
znajduję- srebrny grosz rocznik 1842-
jestem już zadowolony, czyżby to ten
strzał dzienny..? Idę dalej, bo szkoda czasu
POSZUKIWANIA 83
na za długie oglądanie fantów-pole czeka
na mnie. Następne parę dołków też było
super-łuska od karabinu, ołowiany
żołnierzyk, jakieś 2 guziki i cudowna
zapalniczka zrobiona z dużej łuski
(ciekawe od czego ta łuska swoją drogą ? )
Czyżby to pole odwróciło mojego pecha
jednej pięknej znalezionej rzeczy dziennie?
Został jeszcze kawałek do przejścia a już
tyle ciekawych rzeczy. Idę dalej. Dochodzę
do końca pola…Zadowolony bardzo
z dnia-nakopałem jeszcze dużo dobrych
rzeczy srebrne monetki, których nie znam,
ale jak najszybciej w domu zidentyfikuję,
jeśli by się nie udało poproszę znajomych
z portali i wtedy na pewno ktoś będzie
wiedział. Wpadło jeszcze 5 innych monet
wśród których jak zawsze niezawodna
boratynka. Do tego znalazłem jeszcze
klamrę carską grenadierską (super sprawa),
srebrną łyżkę, psi numerek z 1975 roku,
mosiężne okucie od drzwi i mosiężną
klamkę! No nie obyło się również bez
najcenniejszych trofeów, które zawsze
cieszą czyli 2 sztuk podków końskich
w dobrym stanie- do wyboru jedna letnia
i druga zimowa…Od razu przypomniało
mi to, że czas zmienić koła w aucie na
letnie Hihi… jak się otrząsnąłem z tej
myśli i po krótkim odpoczynku
stwierdziłem , że to czas na wejście do
lasu…
Gdy tylko o tym pomyślałem, nie wiadomo
skąd wyłonił się jakiś człowiek, pewnie
miejscowy – pomyślałem - zaszedł mnie
gdzieś z boku gdy byłem zamyślony i nie
słyszałem jak szedł.
Podszedł do mnie i jakby wiedział co chcę
zrobić powiedział:
- Niech pan tam nie idzie w ten las!
-Dlaczego mam nie iść? – spytałem
zdziwiony
Po tym pytaniu opowiedział mi historię
tego miejsca. Podobno za czasów końca
2 wojny światowej w tym lasku zakopano
skarby zrabowane przez żołnierzy, a teren
został zaminowany ! Pewnie prędzej się
zginie niż stamtąd wyjdzie! Historia
o skarbach od razu wpłynęła na mnie
bardzo euforycznie i już chyba nic nie
mogło mnie zatrzymać! Postanowiłem
wejść do tego lasu mimo wszystko, tylko
miałem prośbę do tego człowieka !
Zapytałem go czy mógłby przekazać list
mojej kobiecie jeśli bym już stąd nie
wrócił z tej wyprawy!? W liście był mój
krótki testament!!! Nieznajomy przystał na
moją prośbę. Ogólnie testament jako taki
był tylko krótkim listem i składał się z paru
zdań. Miał na celu przekazanie tylko mojej
skromnej kolekcji poszukiwacza mojej
kobiecie i jej córce ( bądź co bądź zawsze
mnie wspierały i kibicowały mi w mojej
pasji) no i gdyby mój sprzęt jakimś cudem
nie zostałby zniszczony to również
przekazanie go!
- No to w drogę - myślę…
Pożegnałem się z nieznajomym, który tak
szybko jak się pojawił, tak szybko nie
wiadomo gdzie zniknął!!!
Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem
5 min jeszcze poczekać. Zapalić
papierosa…a nuż to już ostatni, więc lepiej
skorzystać.
Jeszcze jeden wdech i trzeba iść. Nikt za
mnie tego nie zrobi! Odpalam sprzęt
i wchodzę do lasu. Delikatnie, powoli
z lekkim strachem ale idę…szansa na
sukces jest wielka! Rozglądam się wkoło
POSZUKIWANIA 84
teren wydaje się bardzo tajemniczy,
cokolwiek ma to oznaczać ! Przeszedłem
już chyba z 50 metrów albo i nawet ze 100
( z tego stresu to nic nie wiadomo), a tu
cały czas spokój i cisza, sprzęt jakby
zamarł!
Aż tu nagle jak zacznie bić pięknym
sygnałem…myślałem, że mi głośnik zaraz
wysiądzie! Takiego sygnału to chyba nigdy
jeszcze nie miałem. Podniecenie sięga
zenitu - sprawdzam teren sygnalizuje mi,
że coś dużego znajduje się pod ziemią,
jakby skrzynia myślę sobie… rzucam
sprzęt i biorę się do kopania. Jest głęboko,
bardzo głęboko…rzucam się w wir
kopania i nie myślę już o niczym innym.
Wykopałem już dziurę z pół metra na metr
i nic…nagle następnym uderzeniem łopaty
natrafiłem na coś twardego…drugie
uderzenie dla sprawdzenia i co to…?
- Co się dzieje…!!!
- Nieee tylko nie tooo!
- o Boże….Nieee….. (wybuch)
Ale co to.. oczy zaczynają mi się otwierać
i właśnie w tym momencie uświadomiłem
sobie, że tabletki przestają działać
i właśnie się obudziłem…Cały spocony,
ale z ulgą na sercu, że to był tylko zły sen.
Więc tak dla wszystkich… W normalnych
okolicznościach nigdy nie decydujmy się
na ryzykowne działania i wyprawy, bo
najważniejsze w naszej pasji jest to, żeby
ŻYĆ, odkrywać i szukać dalej w imię
historii nieznanej i naszej pasji !!!
I z tego bądźmy znani i zapamiętani !!!!
Krzysztof Woźny
Foto tło: Krzysztof (Kriss) Szkurlatowski;
Freeimages.com
POSZUKIWANIA 85
EKSPLORACJA
Z bandyty do archeologa
Mam na imię Hubert i pochodzę z Tomaszowa Lubelskiego. Miasta w okolicach którego
toczyły się walki w 1914 roku (tzw. I Bitwa pod Komarowe), miasta które w 39 roku było
świadkiem nieudolnych decyzji gen. Dąb-Biernackiego, miasta które po klęsce wrześniowej
nie dało o sobie zapomnieć wysłannikom plugawego austriackiego malarza.
Moja przygoda z historią zaczęła się dosyć
„normalnie”. W wieku 5 lat będąc na
wakacjach u babci zamieszkałej pod
Hrubieszowem znalazłem w starej szopie
bagnet ( oczywiście nie wiedząc że to jest
bagnet). Zaciekawiony zapytałem się
mojego dziadka: „Dziadziu co to jest za
nóż”, na co dziadek odpowiedział: „To jest
bagnet, który żołnierz Wojska Polskiego
zakładał na karabin i zabijał nim
Niemców”. Podniecony tym faktem jak
prawiczek przed swoim pierwszym razem
na dyskotece szkolnej, zacząłem się nim
bawić ganiając po podwórku kury i indyki
wmawiając sobie, że prowadzę walkę ze
złymi Niemcami. Dzięki uprzejmości
dziadka postanowiłem zabrać bagnet ze
sobą do swojego domu, z czego moja
mama nie była zadowolona. Do tego
bagnetu podchodziłem ze szczególnym
pietyzmem ( i to mi zostało do dnia
dzisiejszego), oglądałem go codziennie
bawiąc się nim i pokazując go swoim
rówieśnikom którzy i tak mieli to daleko w
„nosie”. Po ok. 2 latach dostałem kolejny
prezent. Mój tata (pracownik fizyczny
spółdzielni mieszkaniowej w Tomaszowie
Lubelskim), sadząc drzewka natrafił na
drugi bagnet, niestety ten nie miał okładzin
i był skorodowany. Gdy przyniósł mi go
tata nie mogłem uwierzyć, że takie rzeczy
można znaleźć w ziemi. Na następny dzień
postanowiłem nakłonić swojego kolegę,
który posiadał starą saperkę bundeswehr
na wspólne kopanie kolejnych bagnetów.
Niestety przez cały dzień nakopaliśmy się
z kolegą dziur na osiedlu nie znajdując
w nich nic. Zraziło to mojego kolegę, który
więcej nie dał się na kopanie namówić.
W tym samym roku wujek kupił stary dom
w okolicach Tomaszowa, przy remoncie
którego pomagał mu mój tata. Spędzałem
tam letnie weekendy rozmyślając hełmach,
karabinach, bagnetach i szablach. Pewnego
dnia moją uwagę przykuł dziwny pręt
wystający ze zburzonego filaru rozebranej
stodoły. Pytając się taty i wujka co to jest
wujek odpowiedział: „Karabin, idź
Hubercik i sobie go wykop”, na co mój tata
wyśmiał wujka rzucając kilka dość
pospolitych łacińskich słów.
Podekscytowany faktem że ten dziwny pręt
może być karabinem postanowiłem złapać
za młotek i tłuc w resztki filaru jak
Hefajstos kujący strzały erosa, próbując
odkryć czym jest ten magiczny wystający
pręt. Zdenerwowany tata złapał za młot
pneumatyczny, rozwalił resztki słupa
i wyciągną karabin, stwierdzając: „ to jakiś
obrzyn”. Szczęśliwy zabrałem go do domu
ciesząc się z kolejnych skarbów które
trzymałem w szafce, dawniej pełniącą
funkcje skrytki na zabawki. Zgłębiając
swoją ciekawość udało mi się ustalić, iż
bagnet od dziadka jest polskim bagnetem
wz. 24, bagnet taty polskim wz. 29,
a karabin to Mannlicher M95. W Przeciągu
prowadzonego remontu z działki wujka
pozyskałem również bagnet carski do
mosina, oraz polski zdezelowany bagnet
wz. 24. Mijały lata, historią II wojny
światowej interesowałem się bardziej niż
grą w piłkę czy komputerem. Od kolegi
mojej mamy który chodził z wykrywaczem
metalu dostałem w prezencie magazynek
do bronka i polski granat obronny
POSZUKIWANIA 86
( oczywiście rozbrojony), oraz dzięki jego
uprzejmości fachowo wyczyścił
i zakonserwował moje skarby. W pewnym
momencie poznałem kolegów którzy
jeździli na BMX’ach, robiąc róże fajne
sztuczki i przy okazji podrywając na nie
młode i napalone siksy. Po namowach
postanowiłem uzbierać na swój
wymarzony rower. Przeglądając znany
wszystkim portal aukcyjny dostałem
olśnienia, 22,8 miliarda moich neuronów
wysłało sygnał... Postanowiłem sprawdzić
cenę wykrywaczy metali, które wydawały
mi się na owe czasy nieosiągalnym cudem
XX wiecznej techniki. Cena detektorów
była adekwatna do cen rowerów więc
podjąłem decyzję, która zmieniała całe
moje życie. Wertując różne fora
internetowe szukałem swojego
wymarzonego detektora. Po konsultacjach
z kolegą mamy, który zabrał mnie w wieku
13 lat na wykopki pożyczając mi
wykrywacz Pi tzw. „Hrubieszów”,
podjąłem decyzję o zakupie HS-3
„Smętek”. Dziwnym trafem znalazłem
ogłoszenie z mojego rodzinnego miasta.
Poszedłem więc z tatą na zakupy,
umawiając się ze sprzedawcą u niego
w domu. Okazało się iż osoba od której
miałem kupić detektor była znajomym taty
dzięki czemu dało się przy pomocy
napojów wyskokowych wynegocjować
jeszcze lepszą cenę. Spacerując po
miejscach bitew pod Tomaszowem
kopałem różne fanty te lepsze i gorsze.
Czasem ocierając się o śmierć, która
czychała na mnie z najgłębszych otchłani
lasów państwowych. Poznawałem nowych
ludzi chodzących z detektorem, których
serdeczność sprawiała, że każdy weekend
spędzałem w lesie. W końcu sprzedałem
starego „Smętka” zarabiając na nim ok 200
zł. Kupiłem Fishera F4, który jak się
później okazało nie leżał mi w ogóle
w ręce. Sielanka z fisherkiem niestety nie
trwała zbyt długo w wieku 17 lat do szkoły
przyszli w odwiedziny smutni panowie.
Zabrali mnie ze szkoły, machając przed
twarzą nakazem i wmawiając mi,
że ukradłem radio sony i kołpaki
z volkswagena transportera. Pech sprawił
że nie było w mieszkaniu u mnie nikogo
kto mógłby zdążyć mi je wysprzątać przed
moim przyjazdem (mama wraz z siostrami
była u lekarza w Zamościu, a tata u babci
pod Hrubieszowem). Panowie oczywiście
nie szukali żadnych kołpaków ani radia,
lecz moich skarbów, które z dumą
eksponowałem na ścianie i szafkach.
W trakcie brawurowej akcji
funkcjonariuszy komendy powiatowej
policji w Tomaszowie Lubelskim, zdołano
zabezpieczyć kilka sztuk pustych skorup
granatów, trochę amunicji, oraz broń białą
wmawiając mi że posiadanie jej jest
również nielegalne. Odsiedziałem swoje na
„dołku”, dostałem dozór policyjny, lecz to
nie odstraszyło mnie od walki o swoją broń
białą, która bez podstawnie skonfiskowano
zapewne w celu upiększenia salonu pana
komendanta. W trakcie dozorów panowie
policjanci wielokrotnie proponowali mi
„pomoc”. Wmawiając że jestem dobrym
człowiekiem pewien policjant
zaproponował mi zostanie „tajnym
współpracownikiem”, dzięki któremu nie
dostanę wyroku oraz nota bene zarobię po
400 zł od każdej osoby, która posiada
niebezpieczne rzeczy oraz inne
niedozwolone substancje. Grzecznie
odpowiedziałem panu policjantowi że nie
jestem kapusiem bo to za komuny ludzie
kapowali i nie skorzystam z ich
propozycji. Dostałem wyrok, 8 miesięcy
w zawieszeniu na 3 lata oraz grzywną
w wysokości 800 złotych, którą z braku
funduszy byłem zmuszony odrobić
podczas prac społecznych na stadionie
miejskim. W trakcie odbywanej
resocjalizacji nadal jeździłem na wykopki,
będąc tym razem bardziej ostrożny.
W końcu nadszedł czas studiów, wybrałem
kierunek dzięki któremu z pewnością
mógłbym wykładać pudła w Tesco gdzieś
na wyspach. W trakcie półrocznego
studiowania sprzedałem swój detektor oraz
perkusje i w już w styczniu wróciłem do
domu słysząc lamenty mamy dotyczące
rzuconych studiów. W planach miałem
wielką emigrację lecz po namowach
POSZUKIWANIA 87
rodziców postanowiłem spróbować jeszcze
raz sił na studiach (tym razem na kierunku
który będzie mnie interesował). Złożyłem
papiery do Warszawy na Historię
wojskowości i na archeologię (na którą
papiery złożyłem dla tak zwanej „beki”).
Niestety ze względu na zbyt małe
zainteresowanie potencjalnych studentów
kierunkiem „Historia wojskowości”, który
nie został otworzony pozostała mi jedynie
archeologia. W trakcie studiów nie było
tak kolorowo jak mi się wydawało na
samym początku. Na roku była ze mną
również dziewczyna z mojego miasta która
znała moją przeszłość i chcą się
przypodobać wykładowcom, którzy
nastawieni byli delikatnie mówią
negatywnie w stosunku do detektorystów
opowiedziała im o mnie. Skutkiem tak
haniebnego czynu były ciągłe komentarze
wykładowców w stosunku co do mojej
skromnej osoby oraz delikatne utrudnienia
w trakcie studiowania. Kulminacja jednak
nastąpiła, gdy archeolodzy z mojego
uniwersytetu prowadzący badania
w okolicy mojego rodzinnego Tomaszowa
złapali kilku „durni” z wykrywaczami
metalu, którzy „wpierniczyli” się na
stanowisko archeo. Urażona Pani Doktor
z łatwością skojarzyła wszystkie fakty
i ubzdurała sobie w swojej główce, że to ja
nasłałem detektorystów aby rabowali jej
ukochane stanowisko (na którym
w rzeczywistości nie było co rabować, bo
tam nic ciekawego nie wychodzi). Na 3
roku studiów poznałem Panią Doktor,
która interesuje się okresem I i II wojny
światowej. Poprosiłem ją o zostanie
promotorem mojej pracy licencjackiej
ponieważ mój licencjach chciałem pisać
z archeologii wielkiej wojny. Niestety i to
mi nie wyszło, moja ulubiona Pani Doktor
szepnęła kilka pozytywnych słów o mojej
osobie, dzięki czemu moja przyszła
promotorka była zmuszona mi odmówić.
Zły jak Hitler podczas obrony Berlina,
pisałem licencjat ze epoki kamienia (który
cudem udało mi się zmęczyć). W trakcie
ostatnie roku studiów mojej niedoszłej
promotorce przyznano grant na badania
miejsca bitwy z okresu I wojny na froncie
wschodnim. Dziwnym trafem coś ją tknęło
i postanowiła „zaryzykować”
i zaproponować temu bandycie
i szabrownikowi wykopaliska ze względu
na fakt iż miałem doświadczenie
w chodzeniu z detektorem metalu.
Oczywiście bez wahania się zgodziłem
i pożyczając pieniądze od kuzyna
pracującego w Szkocji kupiłem Rutusa
Proxime. Była to moja najlepsza
dotychczasowa decyzja z której jestem
w stu procentach zadowolony. Podczas
badań pokazałem się z jak najlepszej
strony, dzięki czemu stopniowo udało mi
się zmienić wizerunek złego, bezmyślnego
bandyty detektorysty (niestety na razie
jedynie w oczach Pani Doktor i całego
zespołu badawczego).
Aktualnie prowadzony jest drugi sezon badań wykopaliskowych, którego jestem
nierozłącznym elementem. Spod mojego detektora podczas „powierzchniówek” wyszło wiele
pięknych zabytków o których niestety nie mogę nić powiedzieć, ponieważ obowiązuje mnie
umowa lojalnościowa. Mam nadzieje, że te badania będą pierwszą kostką domina, która
pociągnie za sobą szereg zmian dzięki którym w końcu archeolodzy i detektoryści z dwóch
przeciwnych frontów obiorą wspólną drogę, której celem tak naprawdę jest pamięć o historii
naszej pięknej Polski.
Hubert Dziewiczkiewicz