List richard paul evans

183

description

"List" Richarda Paula Evansa to inspirująca historia o nieprzemijającej sile miłości, która wzruszyła miliony czytelników. Opowieść przenosi nas w pełne kontrastów lata trzydzieste ubiegłego wieku, czas wystawnych przyjęć i początków big-bandów, a zarazem upadku wielkich fortun i dotkliwej nędzy.

Transcript of List richard paul evans

Page 1: List richard paul evans
Page 2: List richard paul evans
Page 3: List richard paul evans

M

Podziękowania

ówisię,żeumysłpisarzajestjakkapeluszmagika–niemożnazniegowyjąćniczego, czego się wcześniej do niego nie włożyło. Świadom tego faktupragnęwymienićosoby,wobecktórychmamdługwdzięczności:C.S.Lewis,

doktorViktorE.Frankl,doktorM.ScottPeckorazNealA.Maxwell.Niechichsłowanieustannieoświetlająnaszekręteścieżkiiprowadząnaspodczasnaszychwędrówek.

Po raz kolejny składam podziękowania moim dwóm Laurie: redaktor LaurieChittenden, za jej przenikliwość i spokój, oraz Laurie Liss, mojej nadzwyczajnejagentce,zawszystko.DziękujęrównieżBrandiAndersonzapomocwresearchuorazJoAnn Bongiorno z hotelu Drake z Chicago za gościnność i pomoc. Z wielkimsmutkiem żegnamCeleste Edmunds,moją drogą przyjaciółkę i sekretarkę, jedną zpomysłodawcówfundacjiChristmasBoxipierwszychposiadaczybransolet.Dziękujęcizawszystkielatazaangażowaniaipracy,Cel.Szczęśliwejpodróży.

Pragnę też wyrazić wdzięczność, niezmienną, mojej Keri, za jej postawę iwsparcie.Oraztrzemmałymdziewczynkom,dziękiktórymkręcisięmójświat.

Page 4: List richard paul evans

Ojcu

Page 5: List richard paul evans

(…)temrocznednibędąwartekosztów,któreponiesiemy,jeślinaucząnas,żenaszymprawdziwymprzeznaczeniemniejestto,bynamsłużono,alebyśmysłużylisamisobie

inaszymbraciom.FranklinDelanoRoosevelt,przemówienieinauguracyjne,4marca1933

Page 6: List richard paul evans

K

Prolog

iedy człowiek pierwotny był po raz pierwszy świadkiem zaćmienia Słońca, zpewnościączułśmiertelnągrozę–świetlistąkulępochłaniałdrapieżnyksiężyc,światło stopniowo gasło i ziemię ogarniały ciemności. Aborygeni padali na

ziemię,płaczączpowoduutratypłomieniananiebieizlękuprzedwiecznąnocą.Bliższenaszymczasom,bardziejoświeconepokolenialękałysiętegozjawiskaw

niemniejszym stopniu. Niektóre z nich, jak te w wiekach ciemnych, trwały przezstulecia, inne, na szczęście, mijały szybko. Nie jestem pewien, co przysparzałoludziom większej udręki: dramatyzm sytuacji czy niepewność, kiedy skończą sięciemności,wczasiektórychwołaliwstronęniewzruszonegonieba:jakdługo,Panie?Jakdługo?

Jeden z najdłuższych okresów mroku, które spowiły świat, ochrzczony wannałachhistorii jakowielki kryzys, rozpoczął sięw tragicznympaździerniku1929roku.Jegopoczątkiembyłkrachnagiełdzienowojorskiej.Chybaniebyłozakątkanatejziemi,wktórymnieodczuwanobygrozyiskutkówspowodowanychupadkiemtejwielkiejinstytucji.

O tragizmie tamtychczasówmogąwiedzieć jedynieci,którzybyli świadkami iofiarami upadłości banków odbierających milionom ludzi miejsca pracy, domy inadzieję.

Jednakwśródopowieścipełnychrozpaczysąrównieżhistoriecichegoheroizmu,opowiadające o sklepikarzach przedłużających kredyty swoim klientom, którzy niemieli nigdy szansy ich spłacić, o właścicielach niedomagających się czynszu zawynajmowane domy i mieszkania i doprowadzających się tym samym do nędzy.Często zdarza się, że w najgorszych chwilach życia ujawniają się w ludziach ichnajlepsze cechy – w najzwyczajniejszych spośród nas budzą się najwznioślejszeodruchy.

Wto,żeokolicznościwyzwalająwczłowiekuwielkośćducha,wierzę taksamojakw to, że płótno czyni artystę.Niedola tworzy jedynie tło, na którymmalujemywierną podobiznę naszej duszy. Gwiazdy najlepiej widać, gdy niebo jestnajciemniejsze.

Wczasietamtychponurychdniwpewnymzakątkuświata–nacmentarzuwSaltLake City – u stóp zaśnieżonej figurki aniołka na grobie małej dziewczynkiznalezionyzostałlist.

Natrafiłemnatenlistzimą1949roku.Tkwiłpomiędzystronamidziennika,którynależał do ojca zmarłej dziewczynki, i na pierwszy rzut oka wydał mi się bez

Page 7: List richard paul evans

znaczenia.Dopiero po przeczytaniu dziennika zrozumiałem, jakważny był to list ijakiespowodowałwydarzenia.

Dziennik – ostatni tom z serii oprawnychw skórę brulionówopisujących życieDavidaiMaryAnneParkinów–stałsięmojąwłasnością tużpośmierciMaryAnne.Jejmąż,David,zmarłczternaścielatwcześniej.

MaryAnneChandlerParkinbyłapięknąAngielkąomądrychismutnychoczach,świadczącychotym,żezaznałaiszczęścia,icierpienia.Nawetwjesieniswegożycianadalbyłapięknąkobietą,choćzperspektywyczasuniejestempewien,czyjejurodabyławyłączniecielesna,czymożebardziejduchowa,wynikającazgodnościidobrocicechujących jej osobowość. Bez względu na to, jaka była prawda, MaryAnneuosabiaławspółczucie–amiłośćwszystkoczyninadobnym.

MojażonaKeriijawynajmowaliśmymieszkaniewrezydencjiwdowyParkindochwilijejśmierciwwigilięBożegoNarodzenia1948roku.Tamtezimowednimiałynazawszepozostaćwnaszejpamięci.

Z zapisków w dzienniku Davida Parkina dowiedziałem się wielkiej prawdy ożyciu – i o wszystkich związkach międzyludzkich – mianowicie takiej, że nawetnajwiększamiłośćmożesięzachwiaćwcieniuwielkiejtragedii.Jestemprzekonany,że historia Davida i MaryAnne to po prostu historia miłości, jednak pozbawionejwydumanegoromantyzmuzwierszyiszmatławychczytadeł.Niewierzęwmiłośćodpierwszegowejrzenia.Uważam, żemiłość,w swej najprawdziwszej postaci, to niechodzeniezgłowąwchmurach iprzeżywaniekatuszy,aleuczucieowielebardziejnaturalne,wymagającepielęgnacjiiczasu,abymogłosięwpełnirozwinąć,idlategow swej najlepszej formie objawia się nie w okresie nieopierzonej młodości, alepomarszczonejdojrzałości.

Kochający się ludzie napotykają na drodze życiowej liczne przeszkody i,zmagającsięznimi,poznająprawdziweobliczeswojegouczucia.Istotaautentycznejmiłości to dużo więcej niż burza namiętności, to lojalność i szczera przyjaźń. Ichociażuczucietomożebyćchwilowoosłabioneprzeciwnościami,nigdyniegaśnieani się nie poddaje, trwając przy wzniosłych ideałach, które wykraczają poza tęziemię i tenczas,podczasgdynamiastkamiłościwobliczuproblemówsiękończy;ludzie,którzymyśleli,żełączyichcośtrwałego,stwierdzają,żesiępomylili,iszybkouciekają,żebyznaleźćprawdziweuczucie.

*

OtohistoriamiłościDavidaiMaryAnneParkinów.

Page 8: List richard paul evans

K

Rozdział1

SPOTKANIENACMENTARZU

Grabarztoosobliwyczłowiek,zniewolonyrytuałemistałością.Zajęciewybrałsobiedobre,jakożenicniejesttakniezawodnejakśmierć.

ZdziennikaDavidaParkina,29stycznia1934

CmentarzSaltLakeCity,1933

iedy nad smaganych lodowatym wiatrem cmentarzem zapadł zmrok, grabarzmozolnym ruchem artretycznych rąk włożył płaszcz, czapkę i szalik, zapaliłknot świecy w latarni, po czym wyszedł ze swojej chatki na zaśnieżony

cmentarz, aby zamknąć na łańcuch bramy cmentarne z obawy przed rabusiamiokradającymigroby.Dograbieżydoszłotylkoraz,czterdzieścisiedemlatwcześniej,na początku jego pracy.Mężczyzna uznał wtedy, że teren jest zagrożony, i zacząłzamykaćbramy,abyłniewolnikiemwłasnychprzyzwyczajeń,zarównowmyśleniu,jakiwdziałaniu.

Starzecruszyłwkierunkupółnocnympozasypanejśniegiemalejce,ażdoszedłdomiejsca, skądna tle ciemnegoniebabyłowidać sylwetkęmarmurowegoaniołkanaoświetlonym księżycową poświatą wzgórku. Figurkę postawiono przy mogiletrzyletniejdziewczynki,jedynegodzieckaDavidaiMaryAnneParkinów,zamożnegomałżeństwazSaltLakeCity.Aniołek stał siępunktemorientacyjnymdlagrabarza,który przed dwudziestu laty celowo zaczął odbywać poranny obchód terenu zewschodunazachód,bynienatrafićnamatkędzieckapłaczącąustópfigurki.

Wszedłszy na wzgórek, grabarz, ku swemu zaskoczeniu, zobaczył kobietękucającą u podnóża aniołka.Mężczyzna uznał ten widok za dziwny, ponieważ odchwili gdy marmurowa rzeźba zaczęła zdobić jego cmentarz, piękna matkadziewczynkinigdynieprzychodziłanajejgróbpozmierzchu.

Zwolniłkroku,mającnadzieję,żesłabeświatłolatarnilubskrzypieniejegobutóww śniegu obwieszczą jego nadejście, nie powodując przestrachu u kobiety, która,pogrążonawsmutku,niebyłaświadomatego,cosięwokółniejdzieje.Zatrzymałsiępięć metrów przed nią. Cicho padał śnieg. Mężczyzna niecierpliwym gestemwyciągnął zegarek kieszonkowy, przyjrzał mu się w migotliwym świetle latarni,wsunął go z powrotem do kieszeni, po czym, czując, że ustalony porządek jest

Page 9: List richard paul evans

zagrożony, głośno odchrząknął. Para z jego ust utworzyła w mroźnym powietrzumglistyobłok.

Kobietapodniosłagłowę.–PaniParkin,muszęzamknąćcmentarz.Postaćporuszyłasięniezgrabnie,z trudemdźwigającsięzziemi.Kuwielkiemu

zaskoczeniugrabarzaniebyłatopełnagracji,smukłamatkazmarłejdziewczynki,alestarsza od niego, tęga kobieta o pomarszczonej twarzy. Jej włosy o stalowymodcieniu,obwiązanecynobrowąchustką,byłysplątanenadczołem.Wświetlelatarninajejtwarzyzalśniłyśladyłez.Oszołomionakobietazwróciłananiegowzrok.

–Przepraszampanią.Myślałem,żetoktośinny…Szareoczynieznajomejsięrozszerzyły.–Jestpozmroku,muszęzamknąćcmentarz–ciągnąłgrabarz.Kobietapokiwaławolnogłową,poczymwytarłapoliczkiotwartądłonią.–Jużsobieidę–powiedziałagłosemrównieżałosnymjakjejwygląd.Odwróciła

sięponowniewstronęaniołkaigłębokowestchnęła,ajejzgarbioneplecyuniosłysięiopadły.

Grabarz spojrzał na granitową podstawę figurki, na której leżał dar kobiety:koperta,ananiejszkarłatnaróża.

–Czywieczoremodjeżdżajeszczejakiśtramwaj?– Ostatni kurs do zajezdni o dziewiątej czterdzieści pięć. – Dozorca ponownie

zerknąłnazegarekkieszonkowy.–Mapanijeszczedwadzieściaminut.–Dziękuję–wymamrotałakobieta.Idąc ze zwieszoną głową pomiędzy drewnianymi i kamiennymi tablicami

nagrobnymi, skierowała się w stronę bramy, brnąc w sięgającym do połowy łydkiśniegu i pozostawiając za sobą szerokie ślady. Po chwili zniknęła za zagajnikiemwierzbpłaczących.

Nietracącczasunarozmyślania,grabarzruszyłnadalszyobchódcmentarza.Przypółnocnejbramieznalazł się sześćminut i trzynaście sekundpóźniej,niżmiał towzwyczaju.

W odróżnieniu ode mnie MaryAnne często odwiedza grób naszej córki – nierzadko z cotygodniową

regularnością.

Niewiem,co jejdaje ten rytuał,niemam teżpojęciao jegoszczegółach,alepopowrociedodomu

mojażonamapodpuchnięteoczyisłabygłos.MaryAnneuzewnętrzniapamięćotragedii,natomiastjają

głębokoskrywam.Powiedziałbym,żekażdegodnianaszesercacorazbardziejoddalająsięodsiebie,nie

jestemtegojednakcałkowiciepewien.

Ztakwielkiejodległościtrudnozauważyć,jakprzybywakolejnychcentymetrów.

Page 10: List richard paul evans

ZdziennikaDavidaParkina,11października1933

MaryAnne Parkin stała przed marmurowym aniołkiem niemal tak nieruchoma jakposąg. Padający od długiego czasu drobny śnieg utworzył warstwę sięgającą jużpowyżej kostek jej sznurowanych trzewików ze skóry. Promienie wschodzącegosłońca oświetlały połowę twarzy i szaty aniołka, podczas gdy jego druga częśćpozostawałajeszczewmroku,upodabniającfigurędoksiężycawkwadrze.Naśniegubyływidoczneliczneśladystóp,pozostałościpopoprzednichwizytach,biegnącekupodstawie pomnika, gdzie utworzyły zagłębienie. MaryAnne wiedziała, że niewszystkie ślady zostały wydeptane przez nią, ponieważ, gdy weszła na cmentarz,spotkała grabarza, a ten powiedział jej o starszej kobiecie, którą zastał dwa dniwcześniejwieczoremklęczącąprzyaniołku i którąmylniewziął zanią.MaryAnnenie zwróciła zbyt wielkiej uwagi na słowa grabarza, jako że jej umysł był zajętypoważniejszymimyślami.

Czuła,jakbysercemiałojejpęknąć.–Dowidzenia, słodkaAndreo –wyszeptała. –Niewiem, czy kiedykolwiek tu

wrócę. – Ostatnie słowa oznaczały nieodwracalność iMaryAnne zadrżała. Uniosładłońwrękawiczce,abyotrzećłzy,którenapłynęłyjejdooczu.–Długomodliłamsięo odpowiedzi. Nie rozumiem, dlaczego Bóg jest taki milczący. Wybacz, jeślisprawiłamcizawód,aleniepotrafięznieśćmilczeniadwóchistot,którekocham.Niewidzęinnegorozwiązania.

Pochyliłagłowęizałkała,ajejciałemwstrząsnąłspazm.Niepamiętała,kiedypo razpierwszypomyślałaoopuszczeniudomu.Możliwe,

żemyśltapojawiłasięjużnapogrzebiejejcóreczki.JednakdopierokiedyMaryAnnewpełnizdałasobiesprawęzoddaleniaiobcościukochanegomężczyzny,możliwośćtaobjawiłasięjejzcałąmocą.

Jestrzecząznaną,żemężczyźnireagująnatragedięinaczejniżkobiety,ichoćwinnych, nawet o wiele poważniejszych sprawach różnica ta nie ma większegoznaczenia, to jednak w wypadku śmierci jedynego dziecka daje ona o sobie znaćwyjątkowo boleśnie. MaryAnne nosiła swoją żałobę na zewnątrz tak, jak nosiłażałobnestroje–czarnewelonyipeleryny,widocznesymboleśmiercibliskiejosoby–Davidnatomiast swojąukrywałwzakamarkachduszy, zamurami stoicyzmu,którerosły z dnia na dzień. Mury jednak, uczuciowe lub innego rodzaju, nie potrafiąrozróżnić tego, co otaczają, i chronią więcej, niż przewidział ich budowniczy.Odgradzając się murem, David ukrył nie tylko swój ból, ale również miłość doMaryAnne.

MaryAnne nikomu nie powiedziała o swoim planowanym odejściu, ponieważciągle czekała na stosowny moment. Z upływem czasu uświadomiła sobie, że nie

Page 11: List richard paul evans

istnieje stosowny moment na oznajmienie takiej decyzji, i zwątpiła w celowośćpoinformowaniaotymmęża,ponieważbyłapewna,żebłagałbyją,byzostała–aonaniewiedziała,czyumiałabysiętejprośbieoprzeć.PrzezostatnietrzylataMaryAnneczułasięjakktoś,ktotkwinadkrawędziągłębokiejprzepaściiodwlekanieuniknionyskokdoczasu,kiedyczekaniestaniesiębardziejbolesneodskoku,któregochciałauniknąć.ŚlubjejbratawAngliistwarzałidealnąokazjędoodejścia.Nadszedłczas,byskoczyć.

Kilka chwil później, kiedy MaryAnne podniosła wzrok, na postumenciedostrzegła wystającą spod śniegu zeschniętą zieloną łodygę. Wolno przykucnęła ipochyliłasiędoprzodu.Drobnądłoniąwrękawiczcechwyciłakwiatiprzyłożyłagodo nosa. Był to nierozwinięty pąk róży, skuty mrozem, który zabił i jednocześniezakonserwował kwiat. Spojrzawszyw dół,MaryAnne zauważyła, że pod różą leżyjeszcze jedna rzecz. Odgarnęła śnieg i zobaczyła kopertę. Na pieczęci zburgundowego laku odciśnięto wizerunek pąka róży, wokół którego wiły się wmisternymwzorzeciernista łodyga i liście.MaryAnnepodniosłakopertę,otworzyłają,wyjęłapergaminowąkartkęizaczęłajączytać,adelikatnepłatkiśnieguspadałynapapier,topniałyizlewałysięzatramentem.

MaryAnnegwałtowniewciągnęłapowietrze.Przyciskając kartkę do piersi, ukradkiem potoczyła wzrokiem po cichym

cmentarzu, choć było oczywiste, że list przetrwał mroźną noc i opady śniegu.Cmentarz był, nie licząc jegomartwychmieszkańców, pusty, jak zawsze o świcie.MaryAnne szczelnie otuliła się szalem aż po samą brodę, położyła różę u stópaniołka,poczymwsunęłalistdokieszeniobszytejfutremkurtki.

Porazostatnispojrzaławtwarzaniołkaizeszłaposwoichśladachzewzgórkaiprzez zachodnią część cmentarza skierowała się do drewnianej furtki pomiędzydwoma zniszczonymi upływem czasu kamiennymi słupkami. Wyszła na drogębiegnącądoswegodomu,któryterazbyłagotowaopuścić.

Page 12: List richard paul evans

K

Rozdział2

LAWRENCE

Lawrencenigdynieskarżyłsięnawielkikryzys.Możedlatego,żesytuacjaMurzynówprawiewogólesięniezmieniła.

ZdziennikaDavidaParkina,10września1933

iedy MaryAnne wróciła z cmentarza, w innej części miasta Catherine,gospodyni Parkinów, przyszła z wizytą do przyjaciela rodziny Parkinów –staregoczarnoskóregomężczyznyzwanegoLawrenceFlake.

Słysząc delikatne pukanie, Lawrence zwrócił się ku drzwiom, choć nie był wstanie ich zobaczyć.Lawrencebył niewidomy, jegooczy zaszłymgłą, częściowo zpowodu wieku, ale głównie w następstwie okrutnych zdarzeń pewnej grudniowejnocysprzeddwudziestulat,kiedytoczterechmężczyznnapędzanychżądzązemstyialkoholemwtargnęłodochatkiLawrence’a,bestialskogopobiło izostawiłoprawiebezżycia.Niecałągodzinępóźniejcisamimężczyźni,podwodząokrutnegogórnikaonazwiskuCalBarker,podłożyliogieńpodrezydencjęParkinów,któryspowodowałśmierćtrzyletniejAndrei,córeczkiwłaścicieli.Lawrenceocalałzbandyckiejnapaściidożyłpóźnegowieku–dwa latawcześniej skończyłosiemdziesiąt lat.Gdyby tylkobyłotowjegomocy,zradościąoddałbytelataAndrei.

Na przełomie wieków XIX i XX Lawrence był żołnierzem „bizonów” –złożonego z czarnoskórych mężczyzn 24. Pułku Kawalerii Piechoty StanówZjednoczonych, w którym służył do pięćdziesiątki, kiedy to został zwolniony zwojskaiosiadłtam,gdzieakuratstacjonował,wdolinieSaltLake.

Większą część służby wojskowej Lawrence spędził w oddziale zaopatrzenia irekwizycji,doktóregoprzydzielonogopotym,jakwykazałsięniezwykłąbiegłościąwreperowaniuwozówistrzelb.Właśniewtymoddzialedoprowadziłdomistrzostwaswą umiejętność naprawy zegarów – i zajęcie to wykonywał nadal po tym, jakzwolnionogozesłużby.Obecnie,choćniemógłjużnaprawiaćanibudowaćzegarów,jegodomwciążbyłichpełen:częśćznichnabyłrozmyślnie,innenatomiasttrafiłydoniegopośmierciichwłaścicieli.

Do stałych punktów dnia Lawrence’a należało nakręcanie zegarów z kurantem.Nie był już w stanie ich zobaczyć, mógł jednak nadal słuchać ich dźwięków,

Page 13: List richard paul evans

czynność tę wykonywał jednak z przyzwyczajenia, a nie z konieczności. W jegowieku i sytuacji był jużwolny od tyranii zegarów – jadł, kiedy był głodny, i spał,kiedy był zmęczony. Jedynym naprawdę stałym wydarzeniem dnia były poranneodwiedzinyCatherine. Przychodziła do chatyLawrence’a z taką punktualnością, żewedługjejwizytmożnabyłoregulowaćzegary.

–Wejdź, kochana dziewczyno – zawołał Lawrence. – Leciwy starzec czeka naciebie.

Catherine pchnęła wypaczone drzwi i weszła do środka, wpuszczając najpierwpodmuch mroźnego powietrza. W niewielkiej chacie panował chłód, odstraszanyjedynieprzez trzaskającywżeliwnympiecuogień.Catherinemiała zaczerwienioneodjazdypoliczkiitrzymaławrękuplecionykoszyk.Niezdjęłazsiebiepłaszcza.

–Dzieńdobry,staruszku.Przyniosłampierogizjabłkamiichlebekkukurydziany.Lawrencewciągnąłzapach,poczymwestchnąłzradości.– Jeszcze gorące. Nie mam żadnego powodu, żeby zazdrościć królom, panno

Catherine.Dobrzeomniedbasz.Jegodobrodziejka,uśmiechającsię,postawiłakoszyknastole.Nigdyniewątpiła

wto,żejejpomocjestdoceniana.– Gdybyś zechciał zamieszkać w naszym domu, mogłabym lepiej się tobą

opiekować.– Zawsze powtarzam, panno Catherine, że Parkinom nie jest potrzebny stary,

ślepyMurzyn,żebyimzawadzaćwdomujakjakiśzepsutymebel.–Jesteśbardzoupartymczłowiekiem–rzekłaCatherine,zabierającsiędoswoich

zwykłychporannychczynności.Wyjęłazkoszykaszerokisłoikzmaślankąibutelkęabsyntu i postawiła obie rzeczy na stole.Odkręciła nakrętkę na butelce z zielonympłynem,apotemzdjęławieczkozesłoika.–Masztuswojemleko.

–Alenieodkrowy.Catherinesięuśmiechnęła.–PanParkinpomyślał,żeprzydacisięmałeconieco.–Davidtohojnyczłowiek.Wiesz,prezydentRooseveltmądrzepostąpił,znosząc

prohibicję, żałuję tylko, że nie zrobił tego, zanim policjanci dobrali się do moichzapasów. Trzymałem skrzynkę na swoje wesele albo na pogrzeb. Nigdy niezamierzałemtegowylać.

Catherine wyłożyła resztę przedmiotów z koszyka i usiadła naprzeciwkoLawrence’a, który ostrożnie przesuwał dłonie po stole, zapoznając się zprzyniesionymidarami.

–PaniipanParkinowiepowiedzieli,żebyłobymiło,gdybyśzamieszkałznimi.Ucieszyłabym się, gdybyś przemyślał ich zaproszenie. W domu jest mnóstwomiejsca.

Page 14: List richard paul evans

Lawrencesposępniał.–Ciężkasprawa.Niemamwątpliwości,żeDavidiMaryAnnezapraszająmnieze

szczerego serca. Gdziekolwiek bym mieszkał, zawsze będą się o mnie troszczyć.Czasamisamteżmyślę,żebyłobymiło,zwłaszczażeprzezemniemusiszcodzienniefatygowaćsiędomojegodomu.Naprawdęjestmiprzykroztegopowodu.

–Żadenkłopot,Lawrence.–Chodzijednakoto,żebybyćpanemnaswoichwłościach.Nawetjeślitewłości

sąbardzoskromne.WyciągnąłrękępoabsyntiCatherinepodsunęłatrunek.Lawrenceprzesunąłpalce

wgóręszyjkibutelki i stwierdziwszy,żeniemanakrętki,uniósłbutelkę,pociągnąłłyk,poczymwytarłustarękawem.

–Prawdajesttaka,żejużniedługoniktniebędziemusiałsięomniefrasować.–Niemówtak.–Niemiałemniczłegonamyśli.Człowiekwie,kiedyprzychodzijegopora.Coś

wśrodkutakjakzegarodliczakończącysięczas.–Niejestemztych,cotoczęstoodwiedzającmentarz–zripostowałaCatherine.–

Takiejestmojezdanie.Togłupotagadaćośmierci.– Umieranie nie jest dla mnie problemem, panno Catherine, to jedna z

łatwiejszychrzeczywżyciu.Taksamojakzmrok,niewymagaodczłowiekażadnejdecyzji. – Zamilkłw oczekiwaniu na reprymendęCatherine, ale onamilczała. –Oczym tu zresztą gadać? Jaki pożytek z zegarmistrza, który nie widzi? Mam takąfilozofię, że jeżeli życie nie jest pożyteczne, to nic nie znaczy. Spotkałem ludzi,którzy nadal oddychali, chociaż byli martwi od dwudziestu lat, a może i dłużej.Jedynaróżnicapomiędzynimianieboszczykamitonagrobekidwametrypiachu.–Lawrence ponownie umilkł, zaniepokojony milczeniem swojej dobrodziejki. –Dobrzesiędzisiajczujesz,pannoCatherine?

–Jestemtrochęsmutna.MaryAnnewyjeżdżajutrodoAnglii iwrócidopieronaBożeNarodzenie.Pierwszyrazwyjedzienatakdługo.

–AcoMaryAnnebędzierobiławtejAnglii?–Jedzienaślubswojegobrata,Ethana.–Wielkienieba.Niejesttrochęzastary,żebyzakładaćrodzinę?– Jesteśmy prawie w tym samym wieku. Jeśli będziesz mówił takie rzeczy,

poczujęsięjakstarapanna–powiedziałaCatherine.Lawrenceskrzywiłsięzakłopotanyswojągafą.–Przepraszam,pannoCatherine,niemiałemniczłegonamyśli.Takmisiętylko

powiedziało.ZegaroznajmiłupływkwadransaiprzypomniałCatherineoinnychobowiązkach.

Page 15: List richard paul evans

Wstała,odsuwająckrzesłoodstołu.–Powinnamjużwracaćdodomu.Mamdużopracy,muszęprzygotowaćwszystko

nawyjazdMaryAnne.Włożyłabutelkęisłoikzpowrotemdokoszyka.–Potrzebujeszmożejeszczeczegoś?–zapytała.Lawrenceodpowiedziałniskimgłosem:– Nie, dziękuję. Niczym się nie martw. Już nie będę opowiadał o śmierci.

Przynajmniejniewtwojejobecności.Niechciałemcięzasmucić.–Wszystkowporządku,Lawrence.–Zatrzymałasięprzydrzwiach.–Zawinęłam

cichlebekkukurydziany,żebyśmiałnakolację.Dojutra.–Dojutra–powtórzyłjakechoLawrence.–Dziękuję.Zaczekał na trzask zamykanych drzwi i dopierowtedy zbeształ się za urażenie

jedynejosoby,któragoodwiedzała.

*

Przez okna witrażowe światło zimowego poranka wpadało do przestronnego holurezydencji.MaryAnnesiedziałanadrugimstopniuspiralnychschodów.Wjednejręcetrzymała list,którywczesnymrankiemznalazłaustóp figurkianiołka,drugądłoniądotykała czoła, rozmyślając nad dylematem, który wywołał ów list. WejścieCatherineprzezdrzwifrontowewyrwałojązzamyślenia.

–Dzieńdobry,Mary.–Dzieńdobry,Catherine.Catherine postawiła koszyk na marmurowej posadzce i strzepnąwszy śnieg z

ramion,zaczęłarozpinaćpłaszcz.–Postawiłamkufrywkorytarzuprzedtwoimbuduarem.Pomyślałam,żenaradzę

sięztobą,zanimzacznępakowaćrzeczy.–Dziękuję,mojadroga.–Októrejmaszpociąg?– Jutro przed południem. Muszę wyjechać na stację najpóźniej o dziesiątej. –

Wstała,ukrywająclistwfałdachsukni.–Byłaśwdomu,kiedyDavidwychodził?–Odprowadziłamgododrzwikilkaminutpotwoimwyjściu.MaryAnnechwyciłaCatherinezarękęizaprowadziłajądosąsiadującegozholem

saloniku, gdzie usiadły blisko siebie na obitej aksamitem dwuosobowej kanapce.MaryAnne otarła łzę, która już miała się popłynąć po jej policzku, wyjęła list zkopertyipodałagoCatherine.

–ZnalazłamgodziśranoprzyaniołkuAndrei.Catherinerozłożyłalistiprzeczytałago.Ściągnęłabrwi.

Page 16: List richard paul evans

–OdCalaBarkera?MaryAnnesięzawahała.–Niesądzę.Zostawionogorazemzróżą.Myślę,żenapisałagomatkaDavida.Catherine gwałtownie wciągnęła powietrze. Ze skąpej wiedzy, którą posiadała,

wyłaniał się niekorzystny obraz matki Davida. Rosalyn King była śpiewaczkąrewiową, gdy poznała Jessego Parkina, poszukiwacza złota w Grass Valley wKalifornii.KiedyDavidmiałzaledwiesześć lat,Rosalyn,rozczarowanaizmęczonaciężkimżyciem,postanowiłaszukaćsławyiporzuciłarodzinę,bywrócićnaWschódikontynuowaćkarieręsceniczną.Trzynaście latpojejodejściuwszybiegórniczymJessegoonazwieEurekaodkrytojednąznajwiększychżyłzłotawhistoriiKalifornii.Jesse Parkin zmarł dwa lata później, czyniąc dwudziestojednoletniego Davidajedynymspadkobiercąrodzinnejfortuny.

KiedyRosalyn dowiedziała się o śmierci byłegomęża, ponownie zjawiła sięwżyciuDavida,błagającgo,byprzysłałjejpieniądzeiprzyjechałdoniejdoSaltLakeCity. Samotny i spragniony rodzinyDavid natychmiastwybaczyłmatce, kupił, nieobejrzawszy jejwcześniej, rezydencjęwSaltLakeCitydlanichdwojga inausilnąprośbę matki wysłał jej dwadzieścia pięć tysięcy dolarów na wyposażenie domu.Rosalynnatychmiastzbiegłaztymipieniędzmi,pozostawiającsynowilist,wktórymtłumaczyła, że zamierzawrócić doChicago iwznowić karierę.Od tamtej pory niedałaznakużycia.

Catherine miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy poznała Davida. Została wrezydencji po odejściu swojego poprzedniego pracodawcy, by pilnować domu doprzyjazdunowegowłaściciela.ToonaprzekazałaDavidowiwiadomośćowyjeździeRosalyn, nie zdając sobie sprawy, jakim ta wieść okaże się dla niego ciosem. Jużwtedy,dopierocopoznawszymłodegoDavida,bardzomuwspółczułainastawiłasięwrogo do jego okrutnej matki. Stwierdzenie MaryAnne, że list pochodzi od tejkobiety,zabrzmiałodziwnie,jakwzmiankaopostacizpodręcznikahistorii.

–MatkaDavida?–powtórzyłaCatherine.–Onajeszczeżyje?–Całkiemmożliwe.–MaryAnnewzięłazjejrąklistiwsunęłagozpowrotemdo

koperty.–Niechcę,żebyDavidgozobaczył.Niepozwolę,żebygoznowuzraniła.–Tostrasznakobieta.Niepojęte,jakmogłagoporzucić.SłowateniebyłyskierowanedoMaryAnne,aleonawłaśnietakjeodebrała.–Todziwne,żelistpojawiłsięakuratwtymmomencie–powiedziałaMaryAnne.Catherine,niewiedzącoprawdziwymznaczeniutychsłówizinterpretowałajena

swójsposób:–MożepowinnaśzaczekaćzpokazaniemgoDavidowidoswojegopowrotu.MaryAnnepoczułaukłuciebólu.Ponowniespojrzałanalist.–Takwłaśniezrobię.

Page 17: List richard paul evans

Po tych słowachzapadłomilczenie.MaryAnnewysunęła szufladęze stoliczka iwłożyładoniejlist.

–Dobrzesięczujesz?MaryAnnezmusiłasiędouśmiechu.–Chybadenerwujęsiępodróżą.Catherineoparłagłowęnaramieniuprzyjaciółki.– Czuję się tak samo. Chyba od chwili twojego ślubu z Davidem nigdy nie

rozstawałyśmy się na dłużej niż parę dni. –Wyprostowała się. – Jestem niemądra.Przecież to tylko osiem tygodni. Wrócisz do domu przed Bożym Narodzeniem. –SpojrzaławtwarzMaryAnne.–Todlatego,żejesteśmojąnajlepsząprzyjaciółką.

MaryAnneprzytuliłaCatherinemocnodosiebie,takżejejpodbródekoparłsięoczubekgłowyprzyjaciółki,izaczęładelikatniegładzićjejwłosy.

–Jestemznużonapożegnaniami–powiedziałatylko.Niemogłauwierzyć,żejejserce,któretylewycierpiało,możenadalczućból.

Page 18: List richard paul evans

M

Rozdział3

WYJAZDMARYANNE

Nadworcunagleogarnęłomnieprzemożneprzekonanie,żejużnigdynieujrzęMaryAnne.Przeczucia,któretakszybkoodpędzamyodsiebie,toczęsto

najprawdziwszewizjerzeczywistości.ZdziennikaDavidaParkina,31października1933

aryAnne leżała w łóżku, ale nie spała, kiedy kwadrans po północy Davidwszedł do pogrążonej w mroku sypialni. Dobrze wiedziała, która godzina,jako że dwanaście uderzeń zegara kominkowego jeszcze wzmogło jej

niepokójprzedpowrotemmęża.Odkilkugodzinczekałanatęchwilęznarastającymlękiem–ćwiczyłaswojąwypowiedź,przewidywała jegoreakcję,poczymćwiczyłajeszczeraz.

Davidrozebrałsiępociemku.–Davidzie…Jejłagodnygłosspowodował,żeDavidskierowałwzrokkułożuwposzukiwaniu

jejsylwetki.–Cieszęsię,żejeszczenieśpisz.Powiesiłubranienaoparciupobliskiegokrzesłaiusiadłnakrawędziłoża.–Całydzieńrozmyślałemotwoimwyjeździe.Wolałbym,żebyśniepodróżowała

sama…–Damsobieradę.– Coś zwróciło moją uwagę w twoich biletach. Parowiec kosztował tylko

pięćdziesiąt trzy dolary. Bilet powrotny powinien kosztować dwa razy tyle. Jesteśpewna,żetwojapodróżzostałanależycieopłacona?

–Pomyślałam, że bilet powrotny zarezerwuję dopierowAnglii, kiedybędę jużwiedziała,jakdługotamzostanę…

Usłyszawszyjejwyjaśnienie,uspokoiłsię,cotylkopogłębiłojejsmutek.Kiedyśnigdy nie pozwoliłby jej podróżować samej tak daleko. Położył się obok niej iprzykryłsiękołdrą.

–Davidzie…Ja…–GłosMaryAnneosłabł,taksamojakjejodwaga.–Ocochodzi,Mary?

Page 19: List richard paul evans

Takwiele chciałamu powiedzieć, nie była jednakw stanie. Położyła głowę najegopiersi.

–Mógłbyśmniedziśwnocyprzytulić?

*

MaryAnneobudziłasiędokładniegodzinęprzedświtem.Zasłonyniebyłyzaciągnięteioświetloneniebieskawąpoświatąksiężycasłupkiłożarzucałycienienaprzeciwległąścianę. MaryAnne leżała całkowicie nieruchomo i patrzyła na swojego męża,rozmyślając o tym, jak to, co zwyczajne, staje się nadzwyczajne, kiedy jestprzeżywaneporazostatni.Leżałabliskoniego,czującciepłojegociałaikojącyrytmjegooddechu.KiedyDavidwcześniewstawałdopracy,MaryAnneprzesuwałasięnajegomiejscewłóżku,abywtulićsięwciepło,któreposobiezostawiał.Jużnigdynieobudzisięprzybokutegomężczyznyaniniebędziedzielićznimłoża.Kiedymyśltastałasięniemożliwadozniesienia,MaryAnnewstała,zdjęłazsiebiekoszulęnocnąiposzławziąćkąpiel.

Kąpała się długo, starannie natarła ciało talkiem iwolnowkładała ubranie, abywypełnićkażdąchwilęiniedopuścićdosiebiebólu,którywywoływaławniejmyślonadchodzącym dniu. Zeszła na dół dopiero wtedy, gdy usłyszała krzątającą sięCatherine.

Jak miała w zwyczaju od ponad dwudziestu lat, najpierw skierowała się dopokoju,wktórymprzechowywałaswojąBiblię.Wkominkupłonąłżywoogień.Byłato zasługa Catherine, jej pierwsze zadanie w ciągu dnia, które ich gospodynidobrowolniesobienarzuciładlazapewnieniakomfortuMaryAnne.MaryAnnezdjęłaz półki z drewna wiśniowego swoją Biblię – starą, pisaną gotykiem księgę wskórzanej oprawie z misternymi tłoczeniami i ze złoconymi brzegami stron –najpiękniejszą ze wszystkich rzadkich egzemplarzy Biblii, które David nabył dokolekcji w ostatnich latach. Usiadła w fotelu, otworzyła księgę w miejscuzaznaczonym wstążką, zaczęła czytać, załkała, po czym wróciła do lektury.Czterdzieści minut później wstała i z Biblią poszła do kuchni, gdzie Catherinerozgniatałanamarmurowymblacieorzechywłoskiepłaskąstronąnożarzeźnickiego.Widząc MaryAnne, Catherine odwróciła się, aby zaciągnąć zasłonkę, ponieważporannesłońceświeciłoostro.

–Dzieńdobry,Catherine.Wspaniałyzapach.–Piekędlaciebiechałkęnadrogę.MaryAnnedotknęłajejramienia.–Zawszetroszczyszsięoinnych.Catherineposypała chałkęorzechami iwsadziła formę z ciastemdopiekarnika.

Page 20: List richard paul evans

MaryAnne położyła Biblię na blacie, nalała sobie filiżankę herbaty miętowej iprzyniosłajądostołu.

–Mamnadzieję,żebędzieszmiałaładnąpogodę.Zwłaszczawczasierejsuprzezocean.

–Zwłaszczawczasie rejsuprzezocean–powtórzyłaMaryAnne.–Robimisięniedobrze,kiedypływamłódkąpostawiewparkuLiberty.

–Naoceanieniebędziegorzej.Po chwili do kuchni wszedł David, boso i we flanelowym szlafroku. Był

nieogolonyimiałpotarganewłosy.–Wcześniesięobudziłaś–powiedziałdoMaryAnne.–Topewnienerwyprzedpodróżą.– W takim razie są zaraźliwe. Całą noc przewracałem się z boku na bok. –

SpojrzałnaBiblię,apotemnaCatherine.–Jakieciastopieczesz,Catherine?–ChałkędlaMaryAnnenapodróż.PrzyniosłaDavidowikawędostołu.TenuniósłfiliżankęispojrzałnaMaryAnne.–Wszystkojużspakowane?Jegożonaodpowiedziałacicho:–Chybamamwszystko.–NiezostawiłaślistudoŚwiętegoMikołaja.–Jestdopieropaździernik.–Potrzebujęczasunatesprawy–powiedziałDavid,puszczającdoniejoko.–Pomyślęoliściewpociągu.Davidwyjąłzkieszeniszlafrokakopertęipołożyłjąnastoleprzedżoną.–Powinnaśmiećprzysobiewięcejpieniędzy.Taknawszelkiwypadek.–Mamdostateczniedużo.–…Nawszelkiwypadek.MaryAnneniesprzeciwiałasiędalej,pozostawiająckopertętam,gdzieleżała.–KiedyostatniowidziałaśEthana?Chybaprawiedwadzieścialattemu,prawda?–Prawiedwadzieścia…odczasuAndrei.– Pewnie jest już starszym panem – stwierdziłDavid. Przez chwilęw zadumie

popijałkawę.–Przypomniałaśsobie,cochciałaśmipowiedziećwnocy?–Wnocy?–Zaczęłaścośmówić.MaryAnnewpatrywałasięwniegoprzezmoment,poczymupiłałykherbaty.–Nie.Catherine posmarowała kawałek ciasta masłem jabłkowym i przyniosła go do

Page 21: List richard paul evans

stołu.MaryAnnegwałtowniewstała.–Lepiejjeszczerazprzejrzęwszystkiekufry.–Możecipomóc?–zaoferowałasięCatherine.–Tylkojeprzejrzę.MaryAnnewzięłazestołukopertę,wsunęłająpomiędzykartkiBibliiiwyszłaz

niązkuchni.–OktórejodjeżdżapociągMary?–zapytałDavid.–Dziesiątadziesięć.Davidspojrzałnaswójzegarek,poczymszybkodopiłkawęiwstał.–Lepiejpójdęsięubrać.

*

Kiedy promienie wschodzącego słońca rozpostarły się nad pasmem gór Wasatch,David wyniósł z holu dwie skórzane walizy. MaryAnne, która szła za nim,przystanęłaiprzezdłuższąchwilępatrzyłanadom,poczymbezsłowaskierowałasiędosamochodu.Ubrałasięciepło,wgrubąodzieżzimową–suknięzszarejwełny ifutro z soboli sięgające do kostek. Pod filcowym kapeluszem o szerokim rondziemiałachustkęwtureckiewzory,którazakrywałajejuszyibyławiązanapodbrodą.Przezjednoramięprzewiesiłaskórzanątorbęnapasku.

Chwilę później z domu wyłoniła się Catherine, niosąc pleciony koszyk zowiniętymi w ręcznik w czerwoną kratkę chałką, kanapkami i owocami. Davidkończyłustawiaćkufrywtylnejczęścipojazdu.CatherinepodałaMaryAnnekoszyk.

–Włożyłamcitukanapkiorzechoweibiszkopty,żebyśmiałacojeśćwpociągu.Ichałkę.Myślę,żejedzenieniebędzietakiejakwdomu.

–Toniemożliwe.–Chciałabyś,żebympojechałaztobąnastację?MaryAnnepokręciłagłową.– Lepiej pożegnajmy się tutaj. Chciałabym spędzić kilka chwili sam na sam z

Davidem.Catherine pokiwała głową ze zrozumieniem. MaryAnne postawiła koszyk na

ziemiiwyjęłaztorebkijasnokremowąkopertęzapieczętowanązłotymwoskiem.NalicukopertywidniałydwasłowaskreślonerękąMaryAnne:„Mojamiłość”.

–CzymogłabyśpołożyćtowsalonieprzyfoteluDavida?Catherinezdziwiłasię,że jejprzyjaciółkaniechcesamawręczyć listuswojemu

mężowi,alewzięłakopertę.– Położę go, jak tylkowyjedziesz – zapewniła i zaraz dodała: –Wiesz, David

Page 22: List richard paul evans

będziebardzozatobątęsknił.MaryAnneuśmiechnęłasięsmutno.–Wiem.–NapiszeszzarazpoprzyjeździedoAnglii?–Oczywiście.MaryAnne popatrzyła w oczy Catherine i emocje, nad którymi tak dobrze

panowała, teraz zaczęły brać górę. Obie kobiety objęły się mocno i dopiero pominucieMaryAnne odsunęła się, zaczerpnęła głęboko powietrza, i spojrzawszy naCatherine po raz ostatni, podniosła koszyk i wsiadła do samochodu, zajmującprzednie siedzenie.Catherinezamknęładrzwiod jej strony,aDavidwłączył silnik.Kiedysamochódruszył,MaryAnnejeszczerazspojrzałanadom.

*

Dworzec kolejowywypełniała kakofonia typowa dla przyjazdu pociągu. Z pociąguLosAngelesLimitedwysiedliwszyscypasażerowie,dlaktórychSaltLakeCitybyłostacją docelową, i zaczęli do niego wsiadać nowi podróżni. David przeniósłpokaźnych rozmiarów bagaże na wschodni peron i przekazał je krzepkiemuczarnoskóremu bagażowemu, który sprawdziwszy bilet MaryAnne, umieścił je wpociągu.

Davidpodrapałsiępogłowie.–Niewiem,dlaczegoczujętakiniepokójwzwiązkuztwojąpodróżą.Nienależę

dotych,którzywierząwprzeczucia.–Jataksięczujęzakażdymrazem,kiedywyjeżdżasz–wyznałaMaryAnne.–Po

prostuniejesteśprzyzwyczajonydowyprawianiamniewpodróż.–Napewnomaszrację.Kominparowozuzagwizdałistrzeliłsłupempary.–Maszwszystko?MaryAnnepokiwałagłowąirozejrzałasięzniepokojempozgiełkliwymdworcu.–Powinnamwsiadać–powiedziała.David przytulił ją mocno do siebie i złożył na jej ustach długi, namiętny

pocałunek.MaryAnneodsunęłasięodniego.–Cosięstało?–zapytałDavid.Jegożonaodwróciłatwarz.Wtymmomenciepociągwyrzuciłzsiebieświszczący

obłok pary, a donośny głos konduktora, odbijający się echem od murów dworca,wezwałpasażerówdowsiadania.

–MaryAnne…–Zabardzosięomniemartwisz.Damsobieradę.

Page 23: List richard paul evans

Ponownieprzyciągnąłjądosiebieiprzywarłswoimpoliczkiemdojejpoliczka.–Wracajszybkododomu–szepnął.MaryAnnezaczerpnęłagłębokopowietrza,rozpaczliwieopierającsięemocjomi

mężczyźnie,któremunajchętniejbyuległa.–Żegnaj,Davidzie.Szybkopodeszładoruszającegopociągu,przywoływanaprzezbagażowego,który

trzymając się kurczowo poręczy między wagonami, pomógł jej wsiąść. Davidprzypatrywał się odjeżdżającemu pociągowi. Kiedy wrócił do samochodu, przezgłowęprzemknęłamudziwnamyśl,którą szybkoodpędził–boprzecieżnie istniałpowód,dlaktóregoniemiałbyjużnigdywięcejujrzećswojejżony.

*

Kiedy David z dworca pojechał do pracy, na progu biura zastał Gibbsa, swegowspółpracownika.

– Gratulacje – zakpił Gibbs. – Jesteśmy teraz największą w naszym stanieprywatnąfirmącharytatywną.

Omijając go, David skierował się do swego biurka i pobieżnie przejrzałdokumenty,któresięnanimpojawiłyodpoprzedniegodnia.Zapytał,niepodnoszącwzroku:

–Jakzłajestnaszasytuacja?– Wypłaty na wynagrodzenia w styczniu przekroczyły dochód firmy. Jeśli w

przyszłym kwartale spadnie liczba zamówień, będziemy mieli o dwunastupracowników za dużo. –Gibbs podszedł do biurka Davida i usiadł wygodnie wskórzanymfotelu.–Niejesteśmywstanieutrzymaćtylupracownikówbezsprzedażyakcji firmy. – Umilkł, czekając, aż David zaproponuje oczywiste rozwiązanie, poczym, gdy uznał, że go nie usłyszy, sam z nim wystąpił: – Dłużej nie możemyzwlekaćztym,conieuniknione…Trzebazacząćzwolnienia.

–Jakwyglądanaszzysknetto?–Naszczęścieakcjezłotazwyżkują.Kiedydziesięćlattemukazałeśmipobierać

wynagrodzenie w akcjach kopalń złota, pomyślałem, że jesteś po prostu hojny.Wzrosłyzczterdziestuośmiudolarówzaakcjędoponadsześciuset.Żałujętylko,żeniekupiliśmywięcej.

–Nigdynieufałembankom–skwitowałDavidlakonicznie.–I,jakwidać,mądrzerobiłeś.Davidusiadłzabiurkiemiodsunąłnabokprzedmiotyleżącenablacie.–Comielibyrobić?–zapytał.–Ktotaki?

Page 24: List richard paul evans

– Pracownicy, których każesz mi zwolnić. Uprawiać dzierżawione grunty?Żebrać?Popełnićsamobójstwo?

–Ichlostonietwójkłopot.–Aczyj?RipostaDavidazbiłaGibbsaztropu.–Kryzysniebędzietrwałwiecznie.Jeślitomożliwe,niechcępozbywaćsięani

jednegopracownika–powiedziałDavid.–Naszezyskiniestarcządlanichwszystkich.–Tozaciśniemypasa.–Jużzaczęliśmytorobić.– To zaciśniemy go jeszcze mocniej – powiedział David. – Obetniemy płace

zarządu,łączniezdyrekcją.–Czylitwojąimoją.–Tozrozumiałe.–Tonie rozwiążewszystkichnaszychproblemów.Cięciapłacbędąciosemdla

wszystkichpracowników.Jużzaczęłysięwfirmietworzyćugrupowania.–Jakie?– Jest grupa, która uważa, że powinno się zwolnić wszystkich Murzynów.

Słyszałem,żeniektórzyztychmężczyznnależądoKu-Klux-Klanu.Wiadomość ta, choć nie stanowiła wielkiego zaskoczenia, budziła poważny

niepokój.Podsycanekryzysemgospodarczymgniewneopinie,że„Murzynizajmująbiałym miejsca pracy”, szybko znajdowały wyznawców na całym kontynencie,doprowadzającdoseriilinczów–martwyczarnynietylkosięnieskarżył,alerównieżzwalniał miejsce na rynku pracy. Fala nienawiści w końcu dotarła także do firmyDavida.

– Balon opada i wszyscy zaczynają szukać zbędnego balastu – stwierdził zgorycząDavid.–Nastałypodłeczasy.

–Będąjeszczepodlejsze–powiedziałzłowieszczoGibbs.–Mamycośjeszczedoomówienia?Gibbswstałzfotela.–Moglibyśmyosiągaćzyski–powiedział,robiącaluzjędozasugerowanegoprzez

siebierozwiązania.UpórprzyjacielarozbawiłDavida.–Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy

swejszkodęponiósł?[1]

–Niewiedziałem,żeświętośćjestjednymznaszychbiznesowychcelów.–Niejest.Poprostuwolęspokojniespaćwnocy.

Page 25: List richard paul evans

– Przynajmniej jeden z nas się wysypia – powiedział Gibbs. Po czym,przypominając sobie coś nagle, zapytał: – Bożonarodzeniowy bal charytatywnygubernatorawSaltair.Jestdopierozadwamiesiące,alemożeodpowiemwnaszymimieniu?

–Poślędatek.–Niepytałem,czyzmierzaszcośdać.ObojezElainemieliśmynadzieję,żetyi

MaryAnneprzyłączyciesiędonas.Byłobydobrze,gdybyściepotańczyli.–Potańczyli?–Odczasudoczasuludzietorobią.–Minęływieki.–Toniemoja sprawa,ale, z twoimigodzinamipracy ipodróżami służbowymi,

zastanawiamsię,jakwydwojeznajdujecieczas,żebyzesobąpobyć,niemówiącjużotańcu.

–Przypominamsobie,jakkiedyśbeształeśmniezato,żemałoczasuspędzamwpracy.

–Wszystkosięzmienia.Davidspojrzałnakalendarzściennyipoliczyłdni.–Niesądzę,żebyMaryAnnewróciłazAngliidodniabalu.Imaszrację,Gibbs.Gibbszdziwiłsię.–Doprawdy?–Tak.Tonietwojasprawa.Wychodzączbiura,Gibbsuśmiechałsięzrezygnacją.

*

Gibbsnatychmiastpoinformowałpracownikówfirmyonieuchronnychcięciachpłac.Późnym popołudniem przed biurem Davida zebrała się grupka robotników oposępnych twarzach. Na prośbę Davida mężczyźni weszli do środka. Było ichdziewięciu,różnilisięmiędzysobąpodwzględemwzrostuipostury,mielinasobieubrania zniszczone i brudne od pracy w warsztacie. David siedział przy swoimbiurku, natomiast Gibbs stał mniej więcej metr za nim z dłońmi splecionymi naplecachimierzyłmężczyznpodejrzliwymwzrokiem,niepewnyichzamiarów.

–Comogędlawaszrobić?–zapytałDavid.Wybranyprzezdelegacjęprzedstawicielwystąpił zgrupy, trzymającprzypiersi

filcowy kapelusz.Był to rumiany, łysiejącymężczyzna, kierownikwarsztatu, którynadzorował produkcję żeliwnych wózków, zbiorników i wiader używanych wprzemyślewydobywczym.

– Panie Parkin, razem z chłopakami chcielibyśmy szczerze pogadać o tych

Page 26: List richard paul evans

cięciachpłac.Gibbs wsunął ręce w kieszenie swoich spodni i oparł się o futrynę okna. Jego

zachowaniew zauważalny sposób stało się bardziejwrogie.W przeciwieństwie doniegoDaviduśmiechałsię,chcącpodziałaćuspokajająconakierownikawarsztatu.

–Proszęmówić.–Wiemy,żeostatniojestmniejrobotyimusidojśćdocięć…Niechnaspannie

zrozumie źle, żaden z nas nie narzeka.Dopiero co sammówiłem, żewwiększościfirmbyłyjużtrzyalboiczteryobniżkipłac,zgadzasię,chłopaki?–Obejrzałsięnakompanów, którzy, niczym na dany sygnał, pokiwali głowami i pomrukamipotwierdzili jegosłowa.Onnatomiastniepewniemówiłdalej:–Alemyślimy,że…zamiast doprowadzać do większej niedoli… może słuszniej by było kazać odejśćMurzynom.Wiemy,żepotrafimyporadzićsobiebeznich.Niebyłobyspowolnieniaprodukcji.Mapannatonaszesłowo.

Gibbs wciągnął powietrze głęboko do płuc, spodziewając się ostrej reakcjiDavida. Ku jego zdziwieniu David rozparł się w swoim fotelu, słuchając prośbyrobotnikówzwidocznymzainteresowaniem.

–PanBoggs,oilesięniemylę?–Tak,proszępana.JuddBoggs.–PanieBoggs,odjakdawnajestpanzatrudnionywmojejfirmie?–Odkiedyprzyjechałemdodoliny.Terazidziepiątyrok.–Czylibyłtupanprzedwielkimkryzysem.–Tak,proszępana.–Czywedługpanajestpantutraktowanyuczciwie?– Tak, proszę pana. Jestem traktowany naprawdę dobrze. Wielu właścicielom

nawetdogłowynieprzyjdzie,żebyotozapytać.Pozostali mężczyźni ponownie pokiwali głowami i potwierdzili słowa Boggsa

pomrukami.– Pięć lat. Czywie pan, że niektórzy z tychMurzynów, o których panmówił,

pracują tutaj ponaddwadzieścia lat, czyli niecodłużej odpana?Cowięcej, kilku znichtomoinajwydajniejsipracownicy.

– Nie powiedziałem, że nie są dobrymi pracownikami – odrzekł niespeszonyBoggs.–TylkożesąMurzynami.

Zastanawiającsięnadodpowiedzią,Davidzacząłstukaćpióremwblatbiurka.Wjegogłosiebyłosłychaćznużenie:

–Niejestłatwoprowadzićfirmę.Mójdoradcapowiedziałmi,żepowinienembyłzwolnićjednątrzeciąrobotników,żewszystkiemojezyskisąpochłanianeprzezpłacedlapracowników,dlaktórychniemadośćpracy.Jakpantoocenia?

Page 27: List richard paul evans

Juddzacisnąłdłońnakapeluszu.–Mapandobreserce,panieParkin.Jakmówiłem,jestmniejroboty,przezkryzys

iwogóle.Dlategopomyśleliśmy,żewpanainteresiebyłobypozbyćsięMurzynów.–Wmoim interesie? –David zacisnął szczęki i była to jedyna oznaka emocji,

któretargałynimpodmaskąopanowania.Pochyliłsiędoprzodu.–Twierdzipan,żewie,cojestwmoiminteresie,panieBoggs?

Twarzmężczyznywykrzywiłgrymas.–Nie,proszępana.– Panowie, pracujecie tu na mój koszt i dzięki mojej łasce i przychodzicie mi

zaproponować,żebymzwolniłwaszychwspółpracowników?Comamodpowiedzieć?–Ale…myśmymówilitylkooczarnuchach–wyjąkałBoggs.–Oczywiście,onisątylkoczarnuchami.Czarnuchyniecierpią,prawda?Żołądki

ich dzieci nie skręcają się z głodu jak żołądkiwaszych dzieci. Ich dzieci nie znająstrachu.Niemartwią się o to, co z nimi będzie. –Davidpokręcił głową, jakbyniewierzył,żemożnamyślećwtensposób.–Przecieżsączarnuchami.

Boggsmilczał,natomiastkilkuinnychmężczyznstojącychztyłu,czującwyrzutysumienia,poruszyłosięniespokojnie.

–PanieBoggs,jeślipanalboktóryśzpanaszacownychkolegówdoceniacieto,żemaciepracę, toproponuję,żebyściedoniejwrócili i jużnigdynie rozmawialio tejsprawienatereniemojejfirmyanizamojejkadencji.Ajeśliniemożecieznieśćpracyramię w ramię z Murzynami, to może powinniście stać z nimi w kolejkach podarmoweposiłki, ponieważ są ich tam już tłumy.Czywyraziłem sięwystarczającojasno?

–Tak,paniedyrektorze.Davidpodniósłgłos.–Niezwracałemsiętylkodopana,panieBoggs.– Tak, panie dyrektorze – odpowiedzieli pozostali mężczyźni niepewnymi i

wystraszonymigłosami.–W takim razie wracajcie do pracy. Powinniście uważać się za szczęśliwców,

ponieważjestembardziejlitościwyniżwy.Mężczyźni odwrócili się na pięcie i szybko wrócili do tętniącego hałasem

warsztatu.

*

Godzinę po zakończeniu dnia pracy Gibbs wsunął głowę do biura Davida. Jegoprzyjacielsiedziałnaddokumentami.Pojednejstroniebiurkależałaotwartaskórzanateczka,którejzawartośćwysypywałasięnazawalonykartkamiblat.

Page 28: List richard paul evans

–Sporosiędzisiajzdarzyło–stwierdziłGibbs.–Przynajmniejniebyłomonotonii.Gibbsoparłsięofutrynędrzwi.–Jestemurzędnikiem.Lubięmonotonię.Daviduśmiechnąłsię,nieodrywającwzrokuodpapierów.–WychodzimyzElainenakolację.Miałbyśochotęsięprzyłączyć?–Dziękuję,alelepiejzostanęiskończętewyceny.–Przezjakiśczasbędzieszsłomianymwdowcem.Możewprzyszłymtygodniu?–Chętnie.PozdrówElaineodemnie.GibbsżartobliwiezasalutowałDavidowiizostawiłgosamegozwykresami.

[1]Mk8,36(Bibliawarszawska)(przyp.tłum.).

Page 29: List richard paul evans

P

Rozdział4

NIEUŻYWANYPOKÓJ

MaryAnneniechcewejśćdosalonunapiętrzeinieuznajejegoistnienia.Niemogęjejzatowinić,jakożewszyscymamypokoje,którezamykamynaklucziktórychnie

ośmielamysięodwiedzać,bynieprzysparzałynamcierpienia.ZdziennikaDavidaParkina,22lutego1932

ośród wiktoriańskich budowli w dzielnicy Avenues rezydencja Parkinówwyróżniała się szczególną okazałością. Wybudowano ją dla Thomasa Nasha,drugiegoburmistrzaSaltLakeCity.Wybranyprzezrządfederalnypochodzący

zeWschoduNashuważałmieszkańcówmiastazakretynówiprostakówibezczelniewykorzystywał stanowisko do poprawy swojej sytuacji finansowej. Kiedy obraziłwulgarnymi zalotami jedną z szacownychwdów, zostałwypędzony zmiasta. Trzydni później około stu kilometrów na północ od Salt Lake City rozpoznał gonietrzeźwykrewnywdowyizastrzeliłprzedbaremwOgden.Niegdysiejszyburmistrzzostałpochowanywmogiledlażebraków.ByłatoepokawielkiegopragmatyzmuwpolityceZachodu.

Okryty złą sławą burmistrz nie żałował pieniędzy na budowę i wyposażenieswojej rezydencji, przyozdabiając dom wszelkimi luksusami, jakie miało dozaoferowania Salt Lake City, oraz wieloma, które musiały być sprowadzone zodległych fabryk i wytwórni na wschodzie kraju, a także zza Atlantyku. Każdy ztrzynastupokoiodznaczałsięwyjątkowymprzepychem–cechąwspólnąwszystkichbyłtylkobrakumiaru.

Namozaikowychparkietachpyszniłysiępięknechodnikiidywanyzangielskichszenililuborientalnychtkanin,harmonizującezsufitami,zdobionymiwyszukanymiimisternymi malowidłami szablonowymi, i żyrandolami z kryształu i brązu,sprowadzonymizeStrasburgaiLancashire,którezwisałyzkunsztownierzeźbionychrozet,pastelowychipozłacanych.

Okna były zwieńczone witrażowymi elementami przedstawiającymi owoce iserafinów,natomiastwzoryna szybachdrzwi i skromniejszychokien–kwiatowe irokokoweozdobniki–zostaływyrytewniebieskimszkle.

DavidParkinkupiłrezydencjęw1902roku,sześćlatpóźniej,wdniuichślubu,

Page 30: List richard paul evans

dołączyła do niego MaryAnne. W 1913 dom poddano gruntownemu remontowi zpowodupożaru,któryprzyczyniłsiędośmierciichcóreczki.Ironialosupolegałanatym,żedopokojunajbardziejzwiązanegoztragedią,dosalonunapierwszympiętrze,ogieńniedotarł.TowłaśniewtympokojunadrugidzieńpopożarzezmarłaAndrea.Odtamtegoczasuniktnieprzekroczyłjegoprogu.

*

Kiedy David wrócił do domu, było już po pierwszej w nocy. Często pracował dopóźna,apowyjeździeMaryAnnebyłjeszczemniejskłonny,bywracaćoprzyzwoitejgodzinie. Catherine udała się na spoczynek dużo wcześniej, pogasiwszy wszystkieświatławdomu.

PomimopóźnejporyDavidskierowałsiędobawialni,zapaliłlampę,nalałsobiebrandyzkryształowejkarafkiispocząłwswoimtureckimfotelu,opierającstopynaskórzanym pufie. Dopiero wtedy spostrzegł kopertę, którą Catherine, na prośbęMaryAnne, położyła na stoliku obok jego fotela. Rozpoznawszy pismo i pieczęćswojej żony, odstawił drinka i wziął kopertę do ręki. Nie pamiętał, kiedy ostatnioMaryAnnenapisaładoniegolist,dlategozacząłgoczytaćzwielkimzaciekawieniem.

MójukochanyDavidzie,

bez względu na to, jakich słów użyję, wszystkie będą okrutne, i ubolewam, że nie mogę ci tego

oszczędzić.To jest pożegnanie,mój najdroższy.Niewrócę zLondynu.Niewiem, czymójwyjazd jest

słuszny, czynie.Rozważałam tękwestię takdługo, żeniebyłam jużw staniemyśleć–wiem tylko, co

czujęicopotrafięznieść.Araczejczegoniepotrafię.Niemamsiłydłużejznosićtwojejobcości.Twoja

miłość była dlamnie jak słońce.Mury, którymi otoczyłeś swoje serce, Davidzie, pozbawiłymnie jego

ciepła, a bez niego zmarniało moje serce. Mój wyjazd jest tylko ostatecznym aktem separacji, która

nastąpiładawnotemu,ato,żejąprzedłużaliśmy,byłodrwinązpięknegouczucia,którenaskiedyśłączyło.

Zbólemsercaprzyznaję,żenaszemałżeństwoumarłowrazześmierciąnaszejcóreczki.

Wiem, że mnie kochasz – tak jak ja kocham ciebie. Co tym bardziej skłoniło mnie do odejścia,

ponieważmiłośćjestzdradzieckimuczuciem.Nigdynieuczyniłeśmianijednejwymówki,żeAndreanie

byłatwojąrodzonącórką,dręczyszsiękażdegodnia,ponieważniemożeszmidaćpotomstwa,iobwiniasz

się za śmierć naszego jedynego dziecka. To nie ty odpowiadasz za odejście naszej córeczki, Davidzie.

ŚmierćAndreibyłaspowodowanaokrutnymiczynamizłychludzi.Wykazałeśsięodwagąiwspółczuciem.

Niepowinniśmyprzeciwstawiaćsięzłu,ponieważmożetonarazićnaryzykonasinasząrodzinę?Jeślinie

będziemysięprzeciwstawiać,złozawszezwycięży.Sammnietegouczyłeśichoćwgłębiduszywiesz,że

postąpiłeśwłaściwie,niewierzyszwto.Powstałrozdźwięk.Izpowodutegorozdźwiękustraciłammęża.

Niepotrafięzmienićtwojegomyśleniaosobie,mogętylkoprzerwaćpasmonaszegocierpienia.

Wybacz mi słabość – to, że postanowiłam pożegnać się listownie, a nie osobiście. Nie mogłabym

Page 31: List richard paul evans

patrzećciwtwarz.Obawiałamsię,żebłagałbyśmnie,bymzostała,awtedyniebyłabymwstaniecisię

oprzeć.Jakmogłabymnieposłuchaćmężczyzny,któregomiłujęponadwszystko?Kiedyśoddałamswoje

życiewtwojeręce,Davidzie,alenigdyniedopuszczałammyśli,żemogłabymzawłaszczyćtwoje.Oddaję

cijeteraz.Błagam,niepróbujmnieznaleźć.Wyzwólsięodemnie.

Zawszebędzieszwmoimsercu.

Mary

Davidwpatrywałsięwkartkę,jakbyczekającnawyjaśnienie,żetotylkookrutnyżart – jednak słowa listu nie dawały nadziei na takie błogosławieństwo. Kiedy wkońcu dotarła do niego okrutna prawda,w jego głowie zrodziło się tysiąc różnychmyśli,wszystkie równie przerażające.Rozpadł się grubymur, którym się szczelnieodgrodził, i jego bezbronne serce, osłabione latami udawania, że nic nie czuje,zabolałotakmocno,jakbymiałozarazpęknąć.DavidzapragnąłpobiecdoMaryAnne,zatrzymaćją,wołaniemzawrócićpociąg,któryjąwiózł.

Chwyciłkarafkę iupiłzniejduży łykbrandy.Zapiekłogowgardle.Ponownieprzeczytałlist,licząc,żeznajdziewnimcoś,coprzeoczyłzapierwszymrazem,acozmieniłobywymowęcałejwiadomości.Desperackoszukałsłów,którezłagodziłybyprzeszywające jego ciało cierpienie i przyniosłyby mu ulgę szybciej niż alkohol.Płakał, ocierając łzy tą samą ręką,wktórej trzymałbutelkę, i pociągałkolejne łykibrandy,ażwypiłniemalpołowę.

Ściskając kartkę i karafkęw jednej ręce, zataczając się,wyszedł z salonu i, niepojmując dlaczego, skierował się w stronę pogrążonych w ciemnościach schodów.Stanąwszy przed drzwiami salonu na piętrze, wyjął z kieszeni na piersi kluczuniwersalny, przez chwilę zmagał się z zamkiem, po czym, po raz pierwszy odśmierciAndrei,otworzyłdrzwi.Wyciągnąłrękęiwłączyłświatło.Miałwrażenie,żeodbyłpodróżwwehikuleczasuicofnąłsiędoprzeszłości,afalawspomnień,któragoogarnęła, uśmierzyła jego cierpienie. W pokoju znajdowały się dokładnie te sameprzedmioty,którebyływnimponaddwadzieścialattemu,wszystkiesprzęty,niegdyśgorliwie poszukiwane i podziwiane, obecnie miały większą wartość z powodu takdługiejnieobecnościwjegożyciu.

W dniu śmierci Andrei pokój ten, za milczącym porozumieniem wszystkich,uznanozamartwyiżyciewnimsięzatrzymało.Zegarywypełniałyswojezadaniadoczasu,ażcałkowicierozkręciłysięichsprężynyiustałruchichwahadeł,aichtarczestały się świadectwem godziny zgonu. Kotary, za którymi ustawiono wielkimechanizmprzedstawiającyruchyciałkosmicznych,zostałypogryzioneprzezmoleiwyblakły z powodu upływu czasu. Kurz pokrył cały pokój grubą, szarą warstwąprzypominającącałun.Pająkioplotłymebleisprzętysiateczkamipajęczynutkanychrówniemisterniejakindyjskiedywany,któreleżałynapodłodze.

Page 32: List richard paul evans

W kącie pokoju stało łóżeczko. Pościel leżała w takim samym nieładzie jakwtedy, kiedy ją odgarnięto i zabrano z niej martwe ciałko Andrei. David szybkoprzeniósł wzrok z łóżeczka na ścianę i stojący przy niej zegar podłogowy, którypodarowałMaryAnnewieczoremwdniu ichślubu– iktóryzatrzymałsięwchwiliśmierci ich córeczki. David dał żonie ten cenny zegar jako symbol wartościwniesionej przez MaryAnne do jego życia. Teraz zegar był nieruchomy. Davidzamachnął się karafką na osłoniętą szkłem tarczę, po czym odwrócił się i rzuciłnaczyniemwprzeciwległąścianę,aonozhukiemsięroztrzaskało.Oparłsięościanęprzyzegarzeiosunąłbezwładnienapodłogę,przyciągająckolanadopiersi.

Zbudzona hałasem Catherine natychmiast wybiegła ze swojej sypialni.Zaskoczona światłem wydobywającym się z salonu, zajrzała do środka. Na widokDavida siedzącego na podłodze pod ścianą jęknęła ze zgrozą.W pokoju unosił sięodór alkoholu. David podniósł na Catherine błędny wzrok. Ich spojrzenia sięspotkały.Twarzmiałmokrąodłez.PrzezwszystkielatasłużbyCatherineanirazuniewidziałagopijanegoizlękiemczekałanato,jaksięzachowa.PierwszyodezwałsięDavid.Jegogłosbyłprzepełnionyrozpaczą.

–MaryAnnenigdytuniewchodziła.Zbytwielewspomnień…–Davidzie,cosięstało?Davidpokręciłgłową,jakbyniewierzyłwto,comajejpowiedzieć.–Onaniewróci!–wykrzyczał.–MaryAnneniewróci.Catherineprzekroczyłaprógizrobiładwakroki.–Niewróci?Davidwyciągnąłwjejkierunkudrżącądłońzlistem.Catherinepodeszładoniego

iwzięłakartkę.–DobryBoże!–krzyknęła.Davidzacząłłkać,kryjąctwarzmiędzykolanami.Catherine,równiezrozpaczona,

uklęknęła przy nim. Podniósł na nią wzrok. W ułamku sekundy jego twarzwykrzywiłasięwgrymasiewściekłości.

–Wiedziałaśotym?Otym,żeplanowałamnieporzucić?!–Davidzie!–Wiedziałaś?!–powtórzyłkategorycznymtonem.CiałoCatherine,taksamojakjejgłos,zaczęłodrżeć.–Davidzie,przerażaszmnie.Głosmusięzałamałiprzeszedłwbłagalnełkanie.–Wiedziałaś?Catherineztrudemdobywałagłos,równieżdławionarozpaczą.–Oczywiście, że nic niewiedziałam–wydusiła przez łzy. –Och,Mary, cóżeś

Page 33: List richard paul evans

zrobiła?DavidrozpłakałsięiCatherinewzięłagowramiona,tulącpomacierzyńskujego

głowędoswojejpiersi.KiedyDavidtrochęsięuspokoił,spojrzałjejwoczy.–Wżyciukochałemtrzykobiety,Catherine.Istraciłemjewszystkie…Catherineotarłałzęzpoliczka.–…AleodejścieMaryAnnejestjedynym,naktórezasłużyłem.

*

Świt zastał Davida w jego gabinecie zapisującego myśli w dzienniku. Regularneprowadzeniezapiskówdziałałonaniegoterapeutycznie,choćniedążyłdotegoefektuświadomie,byłtoraczejnaturalnyodruch,jakukogoś,ktoszukaschronieniapodczasburzy. Nadal czuł ból głowy i serca, dlatego prowadzone jego ręką pióro wolnokreśliłoznakinapapierze.

Czujęsiębardzozagubiony.

Nie. Być zagubionym znaczy nie wiedzieć, gdzie się jest – a ja wiem to aż nazbyt dobrze. Jestem

samotny.Mojeserce,mojamiłośćzostałymiwydarteiterazzżeramniesamotność.

Mimotoczuję,jakbyMaryAnnebyłaprzymnietakdojmującowyraźniejakpoprzednio.Możenawet

bardziej.Ponieważnakażdymkrokudostrzegamśladyjejniedawnejobecnościwtymdomu.

Jestemgłupcem.Jakżewielkiegoizmzaślepiłmniedotegostopnia,żeniepotrafiłemdostrzec,żemoja

żonapotrzebujetroskiiuczucia?

Mojepiórokreślidalszegłupstwa.Opłakujęswojąstratęiból,któreprzeszywająmojeserce–aniejej.

Toparadoks,przezktóryMaryAnnepozostajepozamoimzasięgiem–bojechaćzaniąprzezwzglądna

swojeserceoznaczabyćjejniewartym.Możekochaćkogośprawdziwienieznaczypragnąćtejosobydla

siebie,alepragnąćdlaniejszczęścia?Jeślitakjest,toniemogęchcieć,byMarydomniewróciła,niemogę

chcieć,byukoiłabólmojegosercakosztemswojego.Jeślikochamjąprawdziwie.

Akochamjąprawdziwie.Bardziejniżwłasneżycie.

Pozostajemitylkomiećnadzieję,żemożeMarywróci.Choćnadziejajestczęstonajokrutniejszymz

uczuć.

Jakdoszłodotego,żeznalazłemsięwtakmrocznymmiejscu?Niewiem,dokądterazzmierzamoje

życie,imojaprzyszłośćjawimisięwczarnychbarwach.Nieobawiamsięjednakżyciawmroku.Tylko

tego,żebędziesamotne.

ZdziennikaDavidaParkina,21października1933

Page 34: List richard paul evans

D

Rozdział5

ODWIEDZINYVICTORII

Nawetpotym,jakprzestałemokazywaćMaryAnnemiłość,onanadalobdarzałamnieswoją.Nigdynieprzypuszczałem,jakzimnystaniesięmójświatbezjejciepła.

ZdziennikaDavidaParkina,2listopada1933

avidwróciłdopracydopieropoprawiedwóchtygodniach,jednakpierwszegodnia większą część poranka spędził, patrząc przez okno swego biura napierwszympiętrze,nieświadomytego,codziejesięzarównowfirmie,jakina

ulicy, którą obserwował niewidzącym wzrokiem. Około południa do biura wszedłGibbs.Davidgoniepowitał.Gibbszamknąłdrzwiipodszedłdoniego.

–Cieszęsię,żewróciłeś,Davidzie.–Cosiętudziałowczasiemojejnieobecności?– Zamówienia na ten miesiąc nie zmalały w takim stopniu, w jakim się

spodziewałem, więc możliwe, że po cięciach płac wyjdziemy nawet na plus.Robotnicy,którychsurowopouczyłeś,rozsądnieposłuchalitwojejprzestrogiiwięcejjużnieporuszylikwestiiMurzynów.Wiemtoodtych,którzypracująwwarsztacie.–Gibbs patrzył na Davida ze współczuciem. Wiedział, że przyjaciel przestał gosłuchać.–Jedźzanią,Davidzie.

Davidprzeczesałwłosypalcami.– Nie mogę, Gibbs. Przywiózłbym ją z powrotem skutą łańcuchem, gdybym

wiedział, żemoże być inaczej… – Jego głos ścichł jakmilknące echo. –Gdybympotrafił być inny. A tego nie mogę obiecać. Nawet nie wiem, od czego zacząć. –Pochylił głowę. – Mary mnie pogrzebała, Gibbs. Moja miłość mnie pogrzebała.Martwipowinnizostaćtam,gdziesą.

OdwielulatGibbsdoradzałDavidowiwewszystkichsprawach,odcodziennegozarządzania firmąpo tajniki konkurów.Nigdy jednaknie czuł się tak bezradny jakobecnie.PołożyłdłońnaplecachDavida.

– Jeślikiedykolwiek jacyś ludziebyli sobieprzeznaczeni, towłaśniewydwoje.Takniemożebyć.Jeślimógłbymjakośpomóc…

–Chciałbym,żebyśzawarłzjejbratemukładfinansowy.Pragnę,byMaryżyławtakich warunkach, do jakich jest przyzwyczajona. – Dodał: – Przynajmniej pod

Page 35: List richard paul evans

względemfinansowym.–Natychmiastwyślędoniegodepeszę.WtymmomenciedobiurazajrzałasekretarkaDavida.–PanieParkin,przyszłapaniPiper.Konieczniechcesięzpanemzobaczyć.TwarzDavidawykrzywiłgrymas.–Wieściszybkosięrozchodzą.–Pozbędęsięjej–zaproponowałGibbs.–Nie,mogę się z nią zobaczyć. Przynajmniejmoje nieszczęście sprawi komuś

radość.Gibbs opuścił biuro. Zmarszczył czoło, mijając Victorię Piper, bywalczynię

salonów i przedstawicielkę miejscowej socjety. Kobieta wkolebała się do biuradumnym krokiem, przez chwilę szczelnie wypełniając całą szerokość drzwi swojąciąglepowiększającąsiętalią.

–Niezabioręcidużoczasu,Davidzie.Wiem,żenieżyczyszsobierozmawiaćzemną.

Davidniewykonałżadnegowysiłku,abyzaprzeczyćzarzutowi.Victoriausiadłaprzedjegobiurkiem.

– Nie wiem doprawdy, dlaczego traktujesz mnie tak obcesowo.Mam na sercujedynietwojejaknajlepiejpojęteinteresy.

David zareagował na te słowa z największą serdecznością, na jaką potrafił sięzdobyć.

–Ajakieżtomojeinteresymaszdzisiajnaswoimsercu?Kobietaudała,żeniesłyszyjegosarkazmu.– Jestem przewodniczącą komitetu organizacyjnego tegorocznego

bożonarodzeniowego balu charytatywnego gubernatora. Czy ty i MaryAnneweźmieciewnimudział?

–MaryAnneniebędziemogła.–Słyszałam–powiedziałaVictoriazwyraźnąradością.–Takmiprzykro,żejest

niedysponowana.Davidposłałjejzłowrogiespojrzenie.Victoriapodjęła:– Powinieneś poznać moją siostrzenicę, Davidzie. W przyszły czwartek

przyjeżdżazChicagonaprzyjęcieprzedślubnemojejkuzynkiLucyizatrzymasięumnienaczasświąt.

–Dotejporynieprzejawiałaśżadnejchęci,bymniezapoznaćzkimśzeswojejrodziny.Dlaczegomiałbymchciećpoznaćtwojąsiostrzenicę?

Victoriauśmiechnęłasięniewinnie.

Page 36: List richard paul evans

–Och,Davidzie.Wszyscymężczyźnipragnąpoznaćmojąsiostrzenicę.Jejintencjegorozwścieczyły.–Jestemżonaty,Victorio.–Owszem,wiemotym–rzekłaprzeciągłymtonem,któregozwykleużywałado

teatralnychwypowiedzi.–Ijaksięmiewatwojemałżeństwo?David zdławił wybuch gniewu i pochylił się nad stertą kopii faktur, których

przybyłowczasiejegonieobecności.–Niejestemzainteresowany–rzucił.Jego odpowiedź bardziej rozbawiła, niż zniechęciła, Victorię. Podnosząc się z

krzesła,kobietauśmiechałasięzrozbawieniem.–Alebędziesz,Davidzie.Jestempewna,żebędziesz.

Page 37: List richard paul evans

Z

Rozdział6

JESZCZEJEDENLIST

Catherinedałamidziślist,którywedługniejzostałnapisanyprzezmojąmatkę.Niejestempewien,czypowinienemgohołubić,czyspopielić.

ZdziennikaDavidaParkina,9listopada1933

apadał cichy niedzielny wieczór. Catherine wkroczyła do bawialni, niosąc nasrebrnej tacy zestaw do herbaty – duży pękaty dzbanek i dwie porcelanowefiliżanki w różowe kwiatki ze złoconymi obwódkami. David siedział

nieruchomo, zagłębiony w miękkim fotelu. Pokój wypełniały dźwięki oratoriumMesjaszwykonywanegoprzezkwartetsmyczkowywramachniedzielnychkoncertówsponsorowanychprzezfirmęFord.Odbiornikradiowyznajdowałsięnawyciągnięcieręki Davida – w konsoli z misternymi rzeźbieniami w wypolerowanym drewnieorzecha.Davidwpatrywałsięobojętnymwzrokiemwżarzącesiępolana,poktórychskakały przygasające płomienie. Zasłony były zaciągnięte, pokój rozjaśniało skąpeświatło stojącej przy drzwiach lampy ze skórzanym, nieprzejrzystym abażurem.Catherinezamknęłazasobądrzwi.

–Przyniosłamciherbatę.Davidpodniósłwzrok,dopieroterazdostrzegającjejobecność.–Dziękuję,Catherine–powiedziałcicho.Wyciągnąłrękęiwyłączyłradio,które

umilkłopoagonalnychtrzaskach.–Napijeszsięzemną?–Bardzochętnie.–Postawiła serwisnamozaikowymblacie stolikapod lampę,

napełniłajednąfiliżankępobrzegi,podałająDavidowi,poczymsobierównieżnalaładopełna.UsiadłabokiemdoDavidanastojącymprzednimpufie.–Jakinteresy?

–Jakpływanieszkuneremposuchymkorycierzeki.Catherinesięuśmiechnęła.–Ażtakźle?– Niestety. Susza każdemu dała się we znaki. Jeśli wyjdziemy z tego bez

narażeniasięnalincz,tobędzieprawdziwycud.Catherinespoważniała.–Itociętakmartwi?Davidupiłłykherbaty,poczymrozparłsięwygodniejwfotelu.

Page 38: List richard paul evans

–Nie.Prawdęmówiąc,myślałemoswoimojcu.Catherineuniosłagłowę.–Niewspominałeśonimodlat.–Byłdobrymczłowiekiem.Imądrym.Żałuję,żejużnieżyje.Catherinepokiwałagłowązewspółczuciem.– Ani razu nie skarżył się na to, że moja matka nas opuściła. Nawet gdy już

dorosłem.Możeuważał,żejejodejściebyłonieuniknione.Nigdytakniemyślałemoodejściubliskiejosoby,aniwwypadkumatki,aniwwypadkuMaryAnne.

–NiemożeszporównywaćMaryAnnezeswojąmatką.–Wiem,żetobyłyróżnesytuacje,aleemocjonalniewydająsiętakiesame.–Na

chwilęzatopiłsięwmyślach,wpatrującsięnieobecnymwzrokiemwswojąfiliżankę.–Pamiętam ranek,kiedymatkaodeszła.Pakowałakufry, a ja czekałemwkuckiwkorytarzu. Kiedy wyszła ze swojego pokoju z bagażami, zapytałem, dokąd jedzie.Odpowiedziała, że doNevadaCity. Poniekąd była to prawda. Pociąg opuszczającyKalifornię przejeżdżał przezNevadaCity. –Wpalenisku strzeliła z hukiemprawiecałkowiciespalonaszczapaiCatherinespojrzaławtamtymkierunku,abysprawdzić,czyjakieśiskryniewydostałysięzkominka.–Niechciałemuwierzyć,żeodeszłanazawsze.Nawetkiedyojciecpowiedziałmi,żematkaniewróci,nieuwierzyłemmu.Prawieroktrzymałemsiękurczowonadziei.AżdoBożegoNarodzenia.Iterazrobiętosamo.Trzymamsięnadziei,żeMaryAnnewróci.

–Tonaturalne–powiedziałałagodnymtonemCatherine.–Na ścianie sypialnimatkiwisiał afisz, jedynyartystycznyprzedmiotwdomu.

Przedstawiałkobietęotoczonączarnymiskrzydlatymiidemonicznymistworzeniami.Tenplakatmnieprzerażał.Kiedydotarłodomnie,żemamaniewróci,skojarzyłemtedemony z jej zniknięciem.Afisz podarłem i przysypałem ziemią. –David pochyliłgłowę, a w jego głosie zabrzmiała rozpacz: – Są rzeczy, których po prostu niepojmuję.Wiesz,żeoddałbymwszystko,abyprzywrócićAndreiżycie.Wszystko.

–Oczywiście…–Więcjakmojamatkamogłamniezostawić?Niktmnieodniejniezabrał,toona

mnie porzuciła. I to dobrowolnie. – Podniósł głos, kipiąc oburzeniem. – Jak onamogłatozrobić?

Dla Catherine, tak jak dla Davida, było to pytanie, na które nie można byłoudzielić odpowiedzi, choć przez moment kobieta nie była pewna, czy Davidrzeczywiściemanamyśliswojąmatkę,czymożeMaryAnne.

–Tamta traumaprześladujemnie jakupiór.Dałami spokój, kiedybyła z namiAndrea,alepotempowróciła.Mojeżyciebyłobyzupełnie inne,gdybymtylkomógłzapytaćmatkę,dlaczegotakpostąpiła.

–Gdybyśmiałszansę,chciałbyśzniąporozmawiać?

Page 39: List richard paul evans

–Gdybymmiał szansę, zadawałbymmatcepytania takdługo, ażostatnidemonopuściłbymojąduszę.–Davidpodparłgłowęotwartądłonią.–Nawetniewiem,czyonajeszczeżyje.

Catherinezamilkła,zastanawiającsięnadjegosłowami,poczymodstawiłaswojąfiliżankęnatacę.

–Davidzie,muszęcicośpokazać.Davidspojrzałnaniąpytająco,gdysiępodniosłazmiejsca.–Muszętoprzynieśćzeswojegopokoju–wyjaśniłaiwyszła.Pokilkuminutachwróciłazpogniecionąkopertą.NatenwidokDavidaogarnęło

złeprzeczucie.–ToodMaryAnne?–MaryAnnedałamitenlistprzedswoimwyjazdem.Aletonieonagonapisała.Podała mu kopertę. Na wymiętym papierze widniały plamy po roztopionym

śniegu,któryrozmazałatrament.PieczęćzróżąbyłaDavidowinieznana.Wyjąłlist.

Najdroższadziecino,

mojastratajestogromna,ponieważnigdyCięniepoznałam.

Wybaczmiból,jakiegoprzysporzyłamtym,którzyCiękochają.

Zochotązamieniłabymswojesmutneżycienakrainę,wktórejterazprzebywasz.

Aniołku,strzeżtejdzieciny.

–Skądmasztenlist?–MaryAnneznalazłagoprzygrobieAndrei.Niechciała,żebyśgozobaczył.–Dlaczego?– Uważała, że sprawi ci ból. – Catherine zawahała się. – Obawiała się, że

zostawiłagotwojamatka.–Mojamatka?Davidponownie spojrzał na list.Gwałtownie odstawił filiżankęna tacę,wstał i

wyszedł z pokoju. Catherine pobiegła za nim. Znalazła go w bibliotece. Stał naśrodkowymszczebludębowejdrabinyprzystawionejdosięgającejsufitubiblioteczkiz drewna różanego. Przeszukiwał rząd książek na szóstej półce od dołu. Były toksiążkinapisanejegoręką–jegodzienniki.

Wyciągnął jeden z kilku oprawnych w skórę tomów i przyniósł go domahoniowegosekretarzykawstylukrólowejAnny.Przerzucałstrony,ażznalazł to,czegoszukał–kartkęzkruchegopergaminu,niewiększąodjegodłoni,złożonąjedenraz,apotemwciśniętąpomiędzystronydziennika.Byłytopisemnewyjaśnienia,jakieotrzymał trzydzieści sześć lat wcześniej od swojej matki. Ostrożnie wyjął list zdziennika,rozłożyłgopłaskonablaciesekretarzykaobokkartki,którąCatherinedała

Page 40: List richard paul evans

mukilkaminutwcześniej.Pomimoże list tkwił ściśniętypomiędzykartkamiprzezponadtrzydekady,nadalnosiłnasobieśladyreakcjiDavida,którygozmiąłirzuciłnapodłogę.Następnegodniapodniósłgoiwłożyłdodziennika.

DrogiDavidzie,

mamdlaCiebiewspaniałewieści.CzekającnaTwójprzyjazddoSaltLake,cudownymzrządzeniem

losupoznałampewnegomężczyznępracującegowjednymzteatrówwChicago–nimniej,niwięcej,tylko

samegoproducenta!JutroranowracamdoChicago,abywziąćudziałwwystawieniuCyganerii,wktórej

zagramrolęMimi.ŚciągnęCiędosiebie,kiedytylkonadejdzielepszapora.

Twojamatka,

Rose

Nawet teraz słowa te sprawiały ból.David opanował emocje i zaczął skrupulatnie,litera po literze, porównywać charakter pisma w obu listach. Istniało między nimiwyraźnepodobieństwo,choćnajnowszawiadomośćzostałaskreślonasłabsząimniejpewnądłonią.

DavidpokazałCatherinepodobieństwa.– Popatrz na tę literę tutaj… I tutaj. – Jego palec wskazujący znieruchomiał.

Zawołał podekscytowany: – Te zawijasy są niemal identyczne. Tylko skąd mojamatkadowiedziałasięoAndrei?Ianiołku?

–Mogłasiędowiedziećzgazet,przecieżpisałyotym.Ktoinnymógłbyzostawićtakilist?

–Pokonałabytakdalekądrogęiniezobaczyłabysięzemną?Catherinesięzastanowiła.–Możeprzyjechałacięzobaczyć,alewtakisposób,żebysamaniebyławidziana.

Po tymwszystkim, co ci zrobiła, niemogła się spodziewać powitania z otwartymiramionami.

–Faktycznie–powiedziałDavidniemaldosamegosiebie,ponowniezwracającspojrzenienalisty.–Tegoniemogłasięspodziewać.–Wsunąłobiekartkipomiędzystronydziennika.–Mogłabyśsprawdzićwmiejscowychhotelach,czywktórymśznichniezameldowałasięwostatnimmiesiącuRoseKing?

–King?–Topanieńskienazwiskomatki.ŻarliwośćjegoprośbyucieszyłaCatherine.–Oczywiście.Zarazsiętymzajmę.

Page 41: List richard paul evans

S

Rozdział7

DIERDRE

ChoćniechciałemsięspotkaćzsiostrzenicąVictorii,wkońcująpoznałem.Okazałasięcałkowicieniepodobnadoswojejciotki–toznaczymiła.

ZdziennikaDavidaParkina,15grudnia1933

altair,wzniesionenapokrytychsoląbrzegachWielkiegoJezioraSłonego,byłodumąwielkiegostanuUtahiośrodkiemrozrywkiprzyciągającymnajsławniejszeorkiestry świata i gwiazdy. Nawet Charles Lindbergh w czasie podróży po

Stanachzorganizowanejdlauczczeniajegopierwszegolotumiędzykontynentalnego,któryuczyniłgosławnym,niepotrafiłsięoprzećanikąpieliwjeziorze,aniwizyciewsalibalowej.

OstatnirazDavidbyłwSaltairprzedpożaremw1925,któryniemaldoszczętniezniszczył pawilony. O odbudowie parku rozrywki dowiedział się dopiero zmiejscowychtabloidów.Śladypożarubyłynadalwidoczne:gdzieniegdziezwęglonaściana lub powalona kolumna zasłonięta palmami w donicach lub parawanami zmateriału.Głównypawilonuzdrowiska,gigantycznąbudowlęwykończonąstiukami,zwieńczały mauretańskie kopuły pokryte obrazami w jaskrawychśródziemnomorskichkolorachzBaśni tysiąca i jednejnocy.Salabalowa,obwołananajwiększąw swoim rodzaju na świecie,miała kształt elipsy, jej stropwznosił sięblisko dwadzieścia metrów nad antywibracyjną podłogą z polerowanego drewnaklonu.

Tego wieczoru nad każdym z czterech przejść zwieńczonych łukamimauretańskimi wisiały ogromne malowane plakaty obwieszczające galębożonarodzeniową. Przez dwa z tych przejśćwychodziło się na drewniany pomostciągnącysięponadstodwadzieściametrównadjeziorem,nieodzownydlachcącychzażywaćkąpielisolankowych,jakożepoziomwodywkapryśnymjeziorzezmieniałsięzirytującąnieregularnością.

Przybyli na bal filantropi tańczyli lub przechadzali się po pawilonie dumnymkrokiemubraniwatrybutybogactwa:panowiewefrakizczarnejwełny,getrynabutyi jedwabne cylindry, a płeć piękna w wykwintne suknie z szyfonu i jedwabiusięgająceposzyję,czegowymagałynormyobyczajowe.WSaltLakeCityniewiele

Page 42: List richard paul evans

urządzano takich spotkań towarzyskich, a gdy się odbywały, ich uczestnicyprzyozdabialisiębezżadnegozażenowanianiczymdrzewkabożonarodzeniowe.

OrkiestrauzdrowiskaSaltairpodbatutąJerry’egoKirkhamaskończyłagraćszóstąmelodiętegowieczoru,wywołującburzęoklaskówtańczącychorazowielebardziejstonowaną reakcję Davida, który stał obok Gibbsa i sącząc białe wino zkryształowego kieliszka, obojętnie przyglądał się zabawie. Od wyjazduMaryAnnenieudzielałsięnigdzietowarzyskoiGibbs,zmartwionynarastającymodosobnieniemprzyjaciela,zacząłnamawiaćgodoudziałuwbalu.KiedydokampaniiprzyłączyłysięElaine,partnerkaGibbsa,iCatherine,Davidstwierdził,żewolijużpójśćnabal,niżdłużejopieraćsięprośbom.

Z tłumu wyłoniła się Elaine, schwyciła Gibbsa za rękę i pociągnęła w stronęparkietu.

–Nodalej,kochanie.– Czuję, że taniec jest nieuchronny – stwierdził Gibbs. – Weźmiesz mojego

drinka,Davidzie?Davidwziąłodniegokieliszek i razemzeswoimpostawiłnanajbliższymstole,

poczymwróciłnapoprzednioprzezsiebiezajmowanemiejsceprzyparkiecie.Kiedywodził spojrzeniem po tańczących, jego wzrok przyciągnęła młoda kobieta, którastałasamotnieipodobniejakonprzyglądałasię,jakparykołysząsięwrytmmuzyki.Nieznajomabyłaporażającopiękna–wyróżniałasięspośródotaczającychjąludzinietylkourodą,alerównieżstrojemizachowaniem.Miałanasobieskandaliczniekrótkąsuknię z krepdeszynu o obniżonej i dopasowanej talii. Jej ciemnobrązowe włosy,ułożone na pazia, były nieco dłuższe, niż dopuszczała hołdująca prostocie modaostatniejdekady.Jejbrzoskwiniowykapeluszwkształciedzwonka,zsuniętynieconatyłgłowy,stanowiłdoskonałąoprawędlaidealnegokształtutwarzyikremowejcery.Kobietauśmiechałasięzzadowoleniem,kołyszącsięwrytmmelodiiigładzącsznurpereł,któryotaczałjejszyję.

ElaineiGibbspojawilisięniespodziewanieprzyDavidzie.–Możeteżpuściłbyśsięwtany?–zaproponowałGibbs.–Dobrzebycitozrobiło.– Racja – powiedziała Elaine, raptownie wyswobadzając się z objęć swojego

partnera.–Chętnieztobązatańczę.–Niewiesz,ocoprosisz–powiedziałDavid.Uprzejmiewziąłjązarękęipoprowadziłnazatłoczonyparkiet.PokilkukrokachDavidzapytał:–Czywłaśniedlategotenbalnazywasięcharytatywny?–Och,Davidzie.Myciękochamy.–Ilitujeciesięnademną?Elainesięuśmiechnęła.

Page 43: List richard paul evans

–Troszeczkę.Kiedyokrążyliparkietjedenraz,GibbsklepnąłDavidawramię.– Nie sądzę, byśmy z Davidem zdobyli główną nagrodę w konkursie tańca –

oznajmiłaElaine.–Hm,aleDavidjestprzystojnyibogaty–powiedziałGibbs–copotrafiprzebić

fatalnegotwostepa.Iwłaśniedlategomusiałeminterweniować.– Jak uroczo! – zawołała Elaine, puszczając dłoń Davida i biorąc pod ramię

swojegoukochanego.–Mójmężczyznajestzazdrosny.Obojebezzwłocznieudalisięnaprzechadzkęposali.Schodzączparkietu,David

zauważył,żemłodakobieta,któraprzyciągnęłajegowzrok,gdzieśzniknęła.Podszedłdokryształowejwazyzponczeminalałsobiekolejnegodrinka,poczymponowniezajął sięobserwowaniemuczestnikówbalu.Drobnadłońwkoronkowej rękawiczcedotknęłajegorękawa.

–Możnapanaprosićdotańca?Pytanie zadano miłym kobiecym głosem z odcieniem akcentu z Południa.

Odwróciwszysię,Davidujrzałmłodąkobietę,którejsięwcześniejprzyglądał.– Zatańczymy? – zapytała. Przeszywała go spojrzeniem oczu w kolorze piór

pawia i niemalże tak samopołyskujących.Uśmiechnęła się. –Bardzoprzepraszam.Chybazachowujęsięzbytbezpośrednio–powiedziałabezcieniaskruchy.

–Nie.Poprostunieplanowałemtańczyćdziświeczorem.–Zwyklepotoprzychodzisięnabal.–Zwykletak.–Cóż–powiedziałaprzeciągledlawywołaniaefektuestetycznego–aleskorojuż

pantujest…Davidsięuśmiechnął.–Dlaczegonie?Odstawiłdrinka,podałjejramięipoprowadziłnaparkiet,gdzieprzyłączylisiędo

parwdzięczniewirującychwrytmwalca.–Jużmidziśpowiedziano,żeniejestemdobrymtancerzem.–Świetniepansobieradzi–powiedziałauprzejmienieznajoma.–Założęsię,że

wcharlestoniejestpanzabójczy.–Jeśliprzez„zabójczy”rozumiepani„tragiczny”,tonapewnomapanirację.Kobieta się roześmiała, David ledwo się uśmiechnął, skupiony na własnych

krokach i podziwianiu jej gracji. Poruszała się z cudowną lekkością – z beztroskąniezmąconątrudnymiczasami.

–Chybaodniedawnamieszkapaniwdolinie?–MapannamyśliSaltLakeCity?Nie,moimdomemjestChicago.Przyjechałam

Page 44: List richard paul evans

tunakilkatygodniwodwiedzinydociotki.–Ciotki?–Tak,przyjechałamnaślub.Davidnaglezdałsobiesprawę,kimonajest.–PanijestsiostrzenicąVictorii.–PanznaciotkęVictorię?– Powiedziała mi o pani przyjeździe – odrzekł David. Szybko rozejrzał się po

zatłoczonejsali,podejrzewając,żeVictoriacelowopodsunęłamuswojąsiostrzenicę.–Gdzieonaterazjest?

Dierdrepowiodławzrokiemwśladzajegospojrzeniem.Popatrzyłamuprostowoczy.Jejwłasnezaiskrzyłysięzoburzenia.

–Kosztowałomnietotrochęwysiłku,alewkońcujązgubiłam.Słyszącszczerośćwjejgłosie,Davidparsknąłśmiechem.–DlaczegomiałabypaniuciekaćprzedVictorią?–zapytał,samgotówpodaćsto

powodów.– Dziś wieczorem cioteczka jest odrobinę zbyt towarzyska jak namój gust. A

drugim powodem jest jej nieustanne marudzenie o wyswataniu mnie z jakimśmężczyzną, którego niedawno porzuciła żona. Podobno jest bogaty, przystojny imarnieje z samotności, czyli „idealne połączenie” –przytoczyła wypowiedź ciotki,naśladującjejwymowę.–Powiedziałamjej,żemożeżonategomężczyznywieonimcoś,oczymcioteczkaniemapojęcia.–ZauważyłazmianęwwyrazietwarzyDavida.–Ojej.Chybaniechodziopanaznajomego?

Davidprzestałtańczyć.–Jestempewien,żepaniciotkamówiłaomnie.TwarzDierdreobalałasięciemnymrumieńcem.–Takmiwstyd.–PuściładłońDavida,aleonschwyciłjąponownie.–Nie obrażam się łatwo. Ima pani rację.Moja żonawie omnie coś, o czym

Victorianiemapojęcia.Zaczęli znowu tańczyć, a milczenie z każdą minutą stawało się coraz bardziej

nieznośne. Dierdre odwracała twarz za każdym razem, gdy David odważył sięspojrzeć jej w oczy. Kiedy walc się skończył, Dierdre pospiesznie podziękowałaDavidowiiodwróciłasię,byodejść.

–Chwileczkę–powiedziałDavidstanowczymgłosem.Kobietazatrzymałasię,oczekującreprymendy.– Nie znoszę kończyć tańca złym krokiem tak samo, jak nie znoszę źle go

zaczynać.–Uśmiechnąłsięszeroko.–Choćwmoimwypadkutrudnoodróżnićzłyoddobrego.–Uśmiechnęłasię.–Pozatymzostałemoszukanyocałytaniec.Amożeto

Page 45: List richard paul evans

byćmójjedynydziświeczorem.Po chwilowej przerwie rozległy się pierwsze dźwięki nowej melodii, piosenki

TwoCigarettesintheDark.Dierdrepowiedziałanieśmiało:–Możerzeczywiściejeszczejedentaniecbyłbynamiejscu.David ujął jej dłoń, a ona drugą położyła na jego ramieniu. David próbował

rozmowązłagodzićjejzakłopotanie.–Jaksiępanipodobanaszemiasto?W głosie kobiety nie było już słychać poprzedniej pewności siebie, a raczej

zażenowaniepopełnionągafą:–Prowincjonalne,aleurocze.Księżycpiękniesiędziśodbijawtaflijeziora.–Zażyłajużpanisolankowejkąpieli?JedenkącikustDierdreuniósłsięwkrzywymuśmiechu.–Czytogroźba?Daviduśmiechnąłsięrozbawiony.–Wielkie JezioroSłone to osobliwość.Stężenie soliw jegowodach jest ponad

dziesięciokrotnie większe niż w oceanie. Utonięcie w naszym jeziorze jest prawieniemożliwe.

–Nic dziwnego, żemoja ciotka tak bardzo lubi tu przyjeżdżać. –UstaDierdrewygięłysięwłobuzerskimuśmiechu.–Choćjestempewna,żeutopieniejejbyłobytrudnewkażdejcieczybezwzględunastopieńjejzasolenia.

Davidwybuchnąłgłośnymśmiechem,aDierdremuzawtórowała,uradowana,żeudało się jej rozluźnić atmosferę. Na chwilę zapomniała o swojej wcześniejszejniezręczności. Po kilku kolejnych taktach muzyki przylgnęła swoim odurzającymmłodością ikobiecościąciałemdoDavida.Kiedypołożyłagłowęna jegoramieniu,David poczuł, że wzbierają w nim uczucia, jakich nie doświadczał od czasu, gdypoznałMaryAnne.Gdyumilkłyostatniedźwiękimuzyki,Dierdrenawetniedrgnęła,byzmienićpozycję.Davidzacząłsięwolnoodsuwać.WtedyDierdrezrobiłakrokwtył.

–Mamnadzieję,żeniezbytczęstopaniądeptałem–powiedziałDavid.– Nadepnięcie od czasu do czasu podtrzymuje stan czujności – zażartowała

Dierdre.Idodałapoważniejszymtonem:–Nadalbardzomiwstydzpowodutego,copowiedziałam.Czasamimyślę,żeurodziłamsięzniewyparzonymjęzykiem.

–Niemaoczymmówić.Jużotymzapomniałem.–Ciotkamiałarację,mówiąc,że jestpanbardzoprzystojny.Zapomniała jednak

dodać,żejestpanrównieżbardzomiły.Ichspojrzeniasięspotkałyiprzezułameksekundyichwzajemnepożądaniebyło

Page 46: List richard paul evans

wręcz wyczuwalne. David speszył się z powodu fali emocji, które tak nagle nimzawładnęły.

–Zawszejestpanitakaszczera?–Tak.–ZtwarzyDierdrezniknęłonapięcie,anajejustachpojawiłsiępogodny

uśmiech.–No,prawiezawsze.Czarchwilisprawił,żeprzestalizwracaćuwagęnaotaczającyichhałaśliwytłum.

IwłaśniewtedypodeszładonichVictoria,przyodzianawekstrawaganckąobszernąsuknięzkilkuwarstwtkaninywkolorzekremowym–jejciałoimateriętrzymaławryzach napięta szarfa ze złotej szenili.Wrażenie, jakie robił jej strój, przyćmiewałtylkoszerokiuśmiechnajejnadmiernieuróżowionejtwarzy.

–Awięctujesteś,Dierdre!–zawołałatubalnymgłosem,rozkładającprzesadnieszeroko ramionawgeściepowitania.Zwróciła siędoDavida:–Powinnambyła siędomyślić,żetotystoiszzauprowadzeniemmojejsiostrzenicy.–Dierdreprzewróciłaoczami.–Właśniezabawiałamgubernatoratwoimianegdotamiionbardzochceciępoznać.–VictoriazwróciłasięponowniedoDavida:–Gubernatorczeka…

Dierdreuśmiechnęłasięnieśmiało.–Miłobyłociępoznać,Davidzie.–Wzajemnie–bąknąłDavid.Victoria zauważyła skrępowanie Davida i uśmiechnęła się. Marzyła o takiej

sytuacji od kilku tygodni i reakcja Davida bardzo ją uradowała. Przypadkowespotkanie tych dwojga nie mogłoby doprowadzić do lepszych rezultatów, nawetgdybyVictoriasamanimpokierowała.

DierdrepodałaDavidowidłoń.–Czymogęliczyćnaponownąprzyjemnośćspotkaniasięztobą?–Oczywiście,żemożeszliczyć,mojadroga–wtrąciłasięVictoria.–Jużjatego

dopilnuję.–Dobranoc,Davidzie–powiedziałacichoDierdre.–Dobranoc.– Ja też mówię ci dobranoc, Davidzie – powiedziała Victoria z uśmiechem

triumfu i ująwszy siostrzenicę za rękę, powiodła ją ku następnemu towarzyskiemuobowiązkowi.

Page 47: List richard paul evans

–P

Rozdział8

NAZAJUTRZRANO

Złamanesercezawszepragnieuleczenia.ZdziennikaDavidaParkina,15grudnia1933

óźnowczorajwróciłeś–zauważyłaCatherine,układającjasnąlnianąkoszulęnadescedoprasowania.

Zanurzyłapalcewmiseczcezwodąispryskałaniątkaninę.Pojejprawejstroniestałowgotowościżelazko.Davidsiedziałprzykuchennymstoleczęściowoubranydowyjścia–bezkoszuliikrawata.Nanagimtorsiemiałszelki.

–NajwyraźniejElainepomyliłatęimprezęzmaratonemtańca.Skończyłosięnatym,żeczekałemsamotnienaplaży.Wmasiewodyjestcoś,coporuszaumysł.

– Lata minęły, odkąd byłam w Saltair – powiedziała tęsknie Catherine. – Czywywijałamnaparkiecie.–Przejechałażelazkiempokoszuli.–Atytańczyłeś?

–Niemożnamniezatowinić.–Zkim?–RazzElaine.Catherinewygładziłakołnierzykkoszulizaciśniętądłonią.–Zkimśjeszcze?Daviduśmiechnąłsiępodnosem.–Niechciałambyćwścibska.Zapytałamtylkozciekawości.–Wyjaśnijmiróżnicę.Catherinepokręciłagłową.–Najwyraźniejtopytanieniejestcinarękę,więcjewycofuję.–TańczyłemzsiostrzenicąVictorii.Catherineudała,żejestniezainteresowana.– Nie wiedziałam, że ma tu w okolicy siostrzenicę – powiedziała obojętnym

tonem.–Niema.DierdremieszkawChicago.–Dierdre–powtórzyławolnoCatherine,utrwalając imięwpamięci.–Podobna

doswojejciotki?

Page 48: List richard paul evans

David pił kawę, jakby nie usłyszał pytania. Catherine wiedziała, kiedy należyzmienićtemat.

–Nicniepowiedziałeśobożonarodzeniowejsośnie.Niepodobacisię?–Przepraszam.Niejestemwświątecznymnastroju.Jestpiękna.Ozdobysąnowe?– Nie. – Catherine się uśmiechnęła. – Te same, których używaliśmy przez

ostatnichdziesięćlat.–Zniżyłagłos.–Amówiącoświętach.MojaciotkazParkCityzaprosiła mnie na świąteczny obiad. Muszę tylko potwierdzić. – Odwróciła się,ciekawareakcjiDavida.

–Oczywiście,czemunie?–Pomyślałam,żemożezjadłbyśznami.– Doceniam twoje współczucie, Catherine. Ale dam sobie radę. To miło, że

spędzisztrochęczasuzrodziną.Dawnoniemiałaśrodzinnychświąt.–Acoztobą?–GibbsiElainezaprosilimnienawieczerzęwigilijną.Itobędącałemojeświęta.Catherinewróciładoprasowania.–Notopojadę–oświadczyłazdawkowo.Uniosłajegokoszulę.–Przepraszam,że

niemiałeś co na siebie włożyć. Dzień prasowania był wczoraj, ale wyszłam, żebysprawdzićhotele,jakmnieprosiłeś.

– Jakoś specjalnie się dzisiaj rano nie spieszę. Jak ci poszło z tymiposzukiwaniami?

– Nie bardzo chcieli mi pomóc. Tylko w dwóch hotelach sprawdzili wpisymeldunkowe za zeszły miesiąc.W żadnym nie widniała Rosalyn King ani Parkin.Jeślibyławmieście,toterazjejjużniema.

Davidściągnąłbrwi.–Myślisz,żewróciładoChicago?– Jeśli nie planowała zobaczyć się z tobą, to nie widzę powodu, dla którego

miałabytuzostać.–Amożezajrzałaśdograbarza?Słyszałem,żenigdynieopuszczaswojegodomu.

Możezauważyłkogośprzyaniołku.Catherine podała mu świeżo wyprasowaną koszulę, po czym wróciła do kosza

wypełnionegopobrzegiupranymiubraniami.–Nieprzyszłomitodogłowy.Alechętnieznimporozmawiam.–MożegdybędzieszdziśwracałaodLawrence’a.Catherineułożyłanadescedoprasowaniaplisowanąspódnicę.– A jeśli chodzi o Lawrence’a, to martwię się o niego. Bardzo dziwnie się

zachowuje.–Widziałemsięznimzaledwieczterydnitemu.Byłwcałkiemdobrymnastroju.

Page 49: List richard paul evans

– Wczoraj zauważyłam, że nie zjadł nic z tego, co miał zjeść przedwczoraj.Zapytałamgodlaczego,aonodpowiedziałdośćobcesowo,żeniemaochotyo tymrozmawiać.

–Lawrencetakpowiedział?–Nowłaśnie,tobardzodziwne.–Mówiłcośjeszcze?–Całyczasośmierci.–Tojegostałytemat.Oddziesięciulat.– Ale teraz jest inaczej. Chodzi o coś więcej niż tylko chęć wygadania się.

Powiedział, że chciałby, by go pochowano obok kobiety o imieniu Margaret.Wspomniałoniejkilkarazy.Wiesz,okogochodzi?

–Margaret? Lawrence nigdy o niej zemną nie rozmawiał. Ani o żadnej innejkobiecie.–Davidodstawiłpustąfiliżankę.–Podjadędoniegowieczorem.Jestemmuwinien odwiedziny. –Odchrząknął i zapytał cichszymgłosem, jakbykrępowało gopytanie, które chciał zadać, lubbał się odpowiedzi: –Miałaś jakieświadomości odMaryAnne?

–Nie.Jeszczenie.Pokiwałnieznaczniegłową,podszedłdodrzwiiprzystanął.–Dierdrepodżadnymwzględemnieprzypominaswojejciotki.

*

Victoria i Dierdre zasiadły do brunchu w wiklinowych krzesłach z wysokimioparciami na oszklonej werandzie rezydencji Piperów. W tym samym czasiepokojówki i kamerdynerzy przyozdabiali dom złotymi i srebrnymi łańcuchami,nadając mu bożonarodzeniowy wystrój. Środek stołu, przy którym siedziały obiekobiety, zajmował stroik z sosnowych szyszek i jemioły. Ciotka i jej siostrzenicarozmawiałyowydarzeniachpoprzedniegowieczoru,arubasznyśmiechVictoriibyłosłychaćwcałymskrzydlerezydencji.

–Teraz,kiedyjużpoznałaśnaszegopanaParkina,tocoonimsądzisz?–Jestczarujący.–NaustachDierdrepojawiłsięuśmiechrozbawienia.–Brakuje

mupewnościsiebiewobecnościkobiet.Alejest tocecha,którąszczególnielubięumężczyzny.

–Dlaczegomnietoniedziwi?–zachichotałaVictoria.–Uważaciocia,żebyłamzbytśmiała?– Śmiałe są skutki śmiałych czynów – powiedziała sentencjonalnie Victoria. –

Jestemprzekonana,żeDavidbyłtobązauroczony.Zachowywałsiędośćosobliwie.–Uniosładoustkolorowykieliszekodługiejnóżce.

Page 50: List richard paul evans

Dierdresięuśmiechnęła.–Podobamisiętajegoosobliwość.Czuję,żeskrywa…męskość.–Chybachciałaśpowiedziećpospolitość.To typowedlanuworyszy.–Victoria

dostrzegłaniezadowoleniena twarzyDierdre,więcszybkododała:–Aleprzyznaję,żemasporouroku.

– Jauważam, że jestbardzoczarujący–powiedziałaDierdre, akcentując słowo„bardzo”.–Orazbardzoprzystojny.

– Zgadzam się. Imądry. Kiedy inni potracilimajątki wskutek krachu, on swójpowiększyłczterokrotnie.Powinnaświdzieć,jakcoranoplebsustawiasięwkolejcedo jegofirmypopracę.Namojenieszczęściemuszę tamtędyprzejeżdżaćwdrodzedoklubu.Toodrażające.

Dierdrenieskomentowałabezdusznościswojejciotki.–Acozjegożoną?Dałamurozwód?–Niesądzę.–Onjąnadalkocha?–Wydajesięjejoddany,alejużnadługoprzedjejodejściempodejrzewałam,że

źle się dziejew ich związku.Mężczyźni rzucają sięwwir pracy, kiedy sytuacjawmałżeństwie robi się nieprzyjemna, a David podróżuje nieustannie.Wątpię, czy wogóle zagląda do domu. – Postawiła kieliszek na pękatym wiklinowym stoliku iwyciągnęła gruby palecw kierunku swojej siostrzenicy. –Kto odciągnie go od tejharówki,oddamuwielkąprzysługę.

–Czyliciociajestprzekonana,żejegomałżeństwojestwniebezpieczeństwie?Victoriaponowniewybuchnęłagromkimśmiechem.–Mojadroga,wszystkiemałżeństwasąwniebezpieczeństwie.Ijesttopowód,dla

którego należy zawierać właściwe związki. Aby zapewnić sobie komfortowąsamotność.

–Ciociajestdziśbardzozgorzkniała.–Atyromantyczna–zripostowałaVictoria.–Aleniebędęsięstaraławybićciz

głowytwoichzłudzeń.Wkrótceitaksamesięrozwieją.Ajeślijestemzgorzkniała,toprzeztenpodłyklimat.Samaniewiem,dlaczegowciążtkwięnatejokropnejpustyni.–Uniosław górę tłusty nadgarstek. – Popatrz, jakąmam suchą skórę.UciekłabymstądnaWschódwiekitemu,gdybymniebyłatakaleniwa–powiedziała,ziewając.

– Ciociu, nigdy nie opuścisz Salt Lake City. Społeczeństwo Utah zginęłobymarniebeztwoichzręcznychintryg.

Victoriauśmiechnęłasiępromiennie.–Myśliciocia,żeDavidmnieodwiedzi?–zapytałaDierdre.–Przypuszczam, że tak, ale kto tomożewiedzieć? Jużdawno temuprzestałam

Page 51: List richard paul evans

przewidywaćpostępowaniemężczyzn.– Mam nadzieję, że odwiedzi – powiedziała Dierdre tęsknie. Wzięła do ręki

gałązkęjemiołyiuśmiechnęłasię.–Imamnadzieję,żewWigilię.Odchyliła się na oparcie fotela, skubiąc kawałki owoców z talerza zmelonami

zimowymiigruszkamiiprzezpewienczassłychaćbyłojedynierozmowysłużącychzawieszającychozdobynazewnątrzdomu.

Page 52: List richard paul evans

K

Rozdział9

ODŁAMEKSZKŁA

DziświeczorempodjechałemdoLawrence’aiwtrakcietychodwiedzinmójprzyjacielwspominałoczymś,oczymwogóleniemiałempojęcia,mianowicieotym,żekiedyśbyłżonaty.Todziwneuczuciemyśleć,żeznasiękogośblisko,idowiedziećsię,żetaknaprawdęsięgoniezna.Totak,jakbykończąclekturęksiążki,odkryć,żepominęło

siękilkarozdziałów.ZdziennikaDavidaParkina,17grudnia1933

iedy miasto spowił zimowy zmierzch, David wjechał swoim packardem wciemnąuliczkęprowadzącądonieczynnejjużfabrykikonserw,aminąwszyją,zjechał z betonowej drogi i zatrzymał się na nieutwardzonym placyku przed

chatką Lawrence’a. Wziąwszy papierowy worek z siedzenia pasażera, wyszedł zsamochoduizapukałwolnądłoniądodrzwi.

–Wejdź,Davidzie.Davidwolno otworzył drzwi. Poza pomarańczowym blaskiemwęgla żarzącego

się w żeliwnym piecyku, przyćmionym gęstą kratką, w pomieszczeniu nie byłoinnegoźródłaświatła–coitakniemiałoznaczeniadlaniewidomegoczłowieka.

–Kiedyśzapukaminaczej–powiedziałDavid.–Nietwojepukaniepoznaję,aletwójsamochód.Gdybymmiałoczy,zajrzałabym

podjegomaskę.–Teżmyślałem,żebytozrobić–powiedziałDavid.–Możeteraz,kiedyniema

MaryAnne.Było togłupieusprawiedliwienie izrobiłomusięwstyd,żemógł takpomyśleć.

Wziął pudełko zapałek i zapalił osmalony knot wojskowej lampy naftowej, którazwisała z krokwi nad łóżkiem polowym, notując w pamięci, że kończy się zapaspaliwa.Izbęwypełniłgryzącyzapachsiarki.Davidprzykucnął,abyotworzyćkratkępiecyka i dołożyć węgla do przygasającego ognia. Z sąsiadującej z piecykiemumywalki wyjął dwa kieliszki, podniósł się i podszedł do stołu. Usiadł naprzeciwLawrence’a.

–PrzyniosłemciprezentnaGwiazdkę.–Posunąłpudełkowstronęprzyjaciela.Lawrence dotknął palcami kartonu i podniósł wieczko. Włożywszy palce do

Page 53: List richard paul evans

środka,wyczułpostaćodlanąwmetalu.–Anioł–stwierdził.–Zbrązu?–Zesrebra.Wesołychświąt,mójprzyjacielu.–Dziękuję,Davidzie.–Przyniosłemciteższkocką–dodałDavid,wyciągającbutelkęztorby.–Cotozaokazja?–Równiedobrajakinne.David napełnił jeden z kieliszków i przesunął go w stronę przyjaciela. Słuch

powiedział Lawrence’owi, że trunek znalazł się w zasięgu jego dłoni. Podniósłkieliszek,alesięnienapił.

–Któratomożebyćgodzina?DavidazaskoczyłopytanieLawrence’a.Popatrzyłnazgromadzonezegary.Poraz

pierwszyodtrzydziestulatmilczały.– Około dziewiątej. Może dziesięć po. – David zmarszczył czoło. – Catherine

mówi,żenicostatnioniejesz.– Nie mam za bardzo apetytu. – David wyczuł u niego niepokój. – Są różne

powody.–dodałstarzec,poczymzmieniłtemat:–Jaksięczujeszpoodejściuswojejpani?

Davidwestchnął.–Zagubiony.Itaksamotny,żemógłbymrozwalićgołąpięściąmur.–Współczujęci,Davidzie.Bardzotoprzykre.–Wogóleostatniednisądziwne.Nachodząmniewariackiemyśli.–Jakie?–Omojejmatce.Jestempewien,żeonażyje.–PannaCatherinepowiedziałamioliście,któryMaryAnneznalazłaprzyaniołku.–Myślałemo tym,żebypojechaćdoChicago i jąodszukać. Jestzadużopytań

bezodpowiedzi.Lawrencepokiwałgłowązezrozumieniem.– Każdy ma jakąś zadrę pod skórą. Każdy. Podobną do odłamka szkła. Jak

patrzysz,tonicniewidać,aleodłameksiedziiwkońcuzaczynaropieć,bolitak,żenajchętniejbyśgonożemusunął.–Davidnalałsobiekolejnykieliszek.–Przychodzitaki czas, kiedykażdymusi znaleźć swojeodpowiedzi– ciągnąłLawrence. –Musizrozumieć swoją przeszłość. Nie zwariowałeś, Davidzie, po prostu natchnął cięEliasz.

–Cotoznaczy?–TakjestpowiedzianewBiblii.Żeskłoniąsięsercadziecikuichrodzicom[2].Davidspuściłwzrokiściągnąłbrwi.

Page 54: List richard paul evans

– Zaczynam myśleć, że powinienem dać sobie z tym spokój. Możliwe, że niemam nic do zyskania. Może moja matka była taka jak MaryAnne. Jej miłość sięskończyła.

Lawrencejęknąłzezniecierpliwieniem.–MaryAnnenigdynieprzestałaciękochać.Nalitośćboską,Davidzie,mówiszo

miłości,jakbytobyłachoroba.Żenibyczłowiekjąłapie,apotemonasiękończy.–Aniejesttak?StarczatwarzLawrence’azmarszczyłasięzoburzenia.– Wtedy to nie jest żadna miłość, tylko odra albo tyfus. Gorączka ciała. –

Lawrencesięskrzywił.–Mężczyznawidziładnąspódnicęizaraznazywatomiłością.Większość kobiet też nie jestmądrzejsza. Bardziej przemawiają do nichmotyle wbrzuchu niż przyjaźń. Ale prawdziwa miłość jest inna. Jest bardziej podobna dodrzewaalbodorośliny,alboczegośtakiego.

–Toznaczy?–Rozwijasię,jeślioniądbasz.Aletooznaczawysiłekipoświęcenie.Nikt,kto

patrzy na usychające drzewo, niemówi: „Pewnie to drzewo niemiało żyć”. Tylkogłupiectakbymówił.Alezmiłościąludzietakpostępującałyczas.

David przez chwilę roztrząsał wmyślach słowa Lawrence’a, po czym zachęciłswójumysłdoichakceptacjijeszczejednymkieliszkiemszkockiej.

–Ajaktobyłoztobą,Lawrence?Jaktomożliwe,żenigdyniekochałeśżadnejkobiety?

– Nigdy nie mówiłem, że nie kochałem. – Głos Lawrence’a stał się tęskny. –Kochałemtylkojednąkobietęcałeswojeżycie.–Pochyliłzesmutkiemgłowę.–Onamnieteż.

Davidwosłupieniuwpatrywałsięwprzyjaciela.–Nigdyniewspomniałeśożadnejkobiecie.–Margaret–wymówiłzczciąLawrence.– Margaret – powtórzył David. – Catherine mi powiedziała, że o niej

wspominałeś.Lawrenceniepodniósłgłowy.–Kimonabyła?–Mojąnajwiększąmiłością.–Dlaczegoniebyliściemałżeństwem?–Chybabyliśmy.Davidztrudemwierzył,żetarozmowatoczysięnaprawdę,igdybynieposępny

nastrójLawrence’a,pomyślałby,żejegoprzyjacielsobiezniegożartuje.LawrencewyjaśniłbezzachętyzestronyDavida:

Page 55: List richard paul evans

–Margaretbyłacórkąoficerakawalerii.Davidściągnąłbrwi.–Acozłegowtym,żeżołnierzpoborowyżenisięzcórkąoficera?Takierzeczy

dziejąsięcałyczas.Lawrencepokręciłgłową.–Nie,niedziejąsię.–Dlaczegonie?– W armii Stanów Zjednoczonych nie ma czarnych oficerów, Davidzie! –

wybuchnąłpoirytowanyLawrence.Davidowizrobiłosięgłupio.–Przepraszam–powiedziałzeskruchą.–Gdybym ją kochałmniej, byłbym teraz z nią.Dobra, piękna kobieta – dodał

cichszymgłosemLawrence.Davidnicnatoniepowiedziałirozmowasięurwała.Wizbiesłychaćbyłotylko

trzask przygasającego ognia i chór świerszczy śpiewających swoją pieśń nazakończeniednia.

Po dłuższej chwili Lawrence przerwał ciszę. Słowa wymawiał wolniej i zwysiłkiem.Wświetlelampyśladyłezzalśniłynajegotwarzy.

–Wswoimżyciukochałemdwiekobiety.–Tojestjeszczejedna?–JestSophia–odrzekłLawrencełamiącymsięzewzruszeniagłosem.Poszukał

dłoniąswojegokieliszkainastąpiłakolejnaprzerwawrozmowie.–Muszęcięprosićoprzysługę,Davidzie.

–Oczywiście,proś.Owszystko.–Niewiem, ile jeszczeżyciazostałowmoimstarymciele.Kiedymnie jużnie

będzie, a zjawiłaby się tu Sophia, tomam coś dla niej. Trzymam tow skrzyni naamunicjępodłóżkiem.

Davidspojrzałnałóżkopolowe,aleniedostrzegłpodnimżadnejskrzyni.–Cowniejjest?–zapytał.PochwilimilczeniaLawrenceodpowiedziałdrżącymgłosem:–Odpowiedzidlaniej.David nalał imobu jeszcze jedną kolejkę i o kobietach nie padło już ani jedno

słowo.

[2]Zob.Ml3,24(Bibliawarszawska)(przyp.tłum.).

Page 56: List richard paul evans
Page 57: List richard paul evans

W

Rozdział10

BOŻENARODZENIE

„Nictakniepomagauleczyćsamegosiebiejakuleczeniedrugiegoczłowieka”.ZdziennikaDavidaParkina,26grudnia1933

WigilięBożegoNarodzeniafirmaMASZYNYPARKINAzostałazamkniętao dwunastej w południe i wszyscy pracownicy popędzili w wesołychnastrojachdoswoichdomówzacząćświąteczneucztowanie.Wopustoszałym

budynku pozostał tylko David – oraz jego samotność, która uczyniła posępnymzarównojegonastrój,jakiwyraztwarzy.Wróciłdodomuwsamąporę,byzobaczyćsię z Catherine. Kiedy podjechała zamówiona taksówka, kobieta wsiadła do niej zociąganiem. Martwiła się o Davida tak bardzo, że ledwo zdołała wydusić słowapożegnania.

Zimowesłońce,krótkoprzebywającenaniebieotejporzeroku,zdążyłojużzajść,kiedyDavidnareszciewłożyłstrójstosownydowigilijnejkolacji.UGibbsaiElainezjawiłsiępoumówionejgodzinie.Doposiłkuzasiadłyjeszczetrzyinnepary,przezco David tym boleśniej odczuwał swoją samotność. Gibbs i Elaine starali się gorozweselić,aletylkopogorszylisytuację,ponieważnictakniepogłębiaprzygnębieniajak zwrócenie na nie uwagi innych ludzi. Po trzech godzinach David przeprosiłtowarzystwo i wrócił, sam, do ciemnej i pustej rezydencji. Deszcz, rzadkie zimązjawisko,zacząłpadać,jeszczezanimopuściłdomGibbsaiElaine,aciemnechmuryzasłoniłyksiężyc.Nigdywcześniej tozmoczonedeszczemmiastoniewydawałosięDavidowitakponure.

Kiedy przekroczył próg domu, ku swemu wielkiemu zaskoczeniu usłyszałczarowne,stłumionedźwiękifortepianu.Delikatniezamknąłzasobądrzwiipodążyłwkierunku,zktóregodobiegałamuzyka.Ciemnymkorytarzemdoszedłdooranżeriiizajrzałdośrodka.PrzyhebanowoczarnymfortepianiesiedziałaCatherine,częściowozasłonięta podniesioną klapą. Kobieta z zamkniętymi oczami kołysała się w rytmmuzyki,ałagodneikojącedźwiękiwypełniałycałepomieszczenie.Jedynymźródłemświatła było kilka grubych stojących obok siebie świec, których podstawy byłyoplecioneliśćmiostrokrzewu.Davidcichousiadłwdrzwiach.Catherinegrałaniczymwtransieigdyutwórsiękończył,pieszczotliwiewydobyłaostatniąnutę,napawając

Page 58: List richard paul evans

sięjejbrzmieniem,jakbytobyłsmakowitykąsek.–RachmaninowbyłulubieńcemMaryAnne–odezwałsięcichoDavid.Słyszącjegogłos,Catherinewydałazsiebiestłumionyokrzyk.–Davidzie!Długotusiedzisz?–Niechciałemcięprzestraszyć–odrzekł.–Zaledwiekilkachwil.Catherinenakryłaklawisze.– Nawet nie próbuję policzyć, ile razy grałam dla niej tę pieśń… kiedy była

smutna.–Wypowiedziawszyostatniesłowa,poczułasięniezręcznie.–Corobiszwdomu?

–Powinienemciebiespytaćotosamo.Obeszłafortepianiusiadłaobokniego.–Nie chciałam spędzać świątw innymdomu.Ani z kimś innym.– Jej oblicze

pojaśniało.–Tylkosobieniemyśl,żesięnadtobąlituję.Mojepobudkisąwyłącznieegoistyczne.

–Oczywiście–rzuciłżartobliwymtonemDavid.– W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko wypiciu ze mną filiżanki

ponczu?–Skądże.Catherine wróciła z dwoma filiżankami – jedną podała Davidowi, po czym

ponownie usiadła obok niego na podłodze. W powietrzu rozszedł się zapachgoździków.

–Czujeszsięlepiej?–Czujęsięsamotny.Bezobrazy,Catherine.–Rozumiem.JateżtęsknięzaMaryAnne.Samotnośćzawszebardziejdoskwiera

wczasieBożegoNarodzenia.–Upiłałykgorącegonapoju.–Czytonajgorszeświętawtwoimżyciu?

Davidzmarszczyłczoło.– Nie. Najgorsze były wtedy, kiedy odeszła mama. Na prezent nie chciałem

niczego innegopozamamą z powrotemwdomu.Możemyślałem, że przyniesie jąŚwiętyMikołaj… – Uśmiechnął się ze smutkiem. – Naprawdę wierzyłem, że onawróci.–Podniósłgłowę,najegotwarzymalowałsięból.–Jestjeszczezawcześnie.Zapytajmniejutro.

Catherinezmieniłatematnaweselszy.–Atwojenajlepsześwięta?– Ostatnie Boże Narodzenie z MaryAnne i Andreą. Andrea była w wieku, w

którymjużumiałacieszyćsięatmosferąświąt.Wszystkobyłocudowneimagiczne.Zachwycała się każdą ozdobą.Dzięki niej intensywniej przeżywałem te święta. To

Page 59: List richard paul evans

niezwykłydardzieciństwa–powiedziałzrozrzewnieniem.–Aty?JakiebyłotwojenajlepszeBożeNarodzenie?

Catherineuśmiechnęłasięwzadumie.– Kiedy miałam dziewięć lat. W mojej rodzinie nigdy się nie przelewało. Na

prezent dostałam szmacianą lalkę,mama zrobiła ją ze skrawkówmateriałów, którezaoszczędziła w czasie szycia. Mój najstarszy brat przyniósł drzewko sosnowe izrobiliśmy własne ozdoby, malowane skorupki orzechów i papierowe śnieżynki.Byłam tak podekscytowana, jakbym spędzała święta u Vanderbiltów. Później tegosamego dnia przyszedł do nas wuj, który mieszkał na tej samej ulicy. Powiedziałmojejmamie o rodzinie, której ojciec został zabity ledwo dwa tygodniewcześniej,zostawiającswoichnajbliższychwnędzy.Mamazapytałanas,dzieci,czymielibyśmyochotępodzielićsięnaszymidarami.Wszyscywiedzieliśmy,cotooznacza,bokażdez nas miało tylko jeden prezent. – Catherine uśmiechnęła się. – Była tamdziewczynka, mniej więcej w moim wieku, o włosach w kolorze lnu. Nigdy niezapomnęwyrazujejoczu,gdydałamjejswojąlalkę.

Davidowi zwilgotniały oczy, gdy uświadomił sobie skalę poświęcenia małejCatherine.

–Tonaprawdęniezwykłe–powiedział.–Ajakiebyłytwojenajgorsześwięta?NatwarzyCatherinepojawiłsięcierpkiuśmiech.–Tesame.David śmiał się serdecznie, aż śmiech przeszedł w pełne zadowolenia

westchnienie.–Idziesznamszę?–zapytał.– Chyba już jesteśmy spóźnieni – odrzekła Catherine. – U Świętego Marka

kościółjestpełenprzeddziesiątą.Davidspojrzałnaswójzegarek.–Niezdawałemsobiesprawy,żejużtakpóźnagodzina.Catherinetylkouśmiechnęłasięczule.Uniosłaswojąfiliżankę.–ZaBożeNarodzenie,Davidzie!Davidwzniósłswoją.–Zaświęta,którezanami.Przynajmniejzaniektóreznich.–UśmiechCatherine

zgasł,ponieważtoastDavidawywołałukłuciesmutku.–Dziękuję,żewróciłaś.– Proszę bardzo. – Pocałowała gow policzek i wstała. – Pójdę dokończyć sos

rumowy–wyjaśniła idodała:–Niemiałeś racji,mówiąc, żedawnonie spędzałamBożegoNarodzeniazrodziną.TyiMaryjesteściemojąrodziną.Imamnadzieję,żeMaryniedługowróci.

–Jateżmamtakąnadzieję,Catherine.

Page 60: List richard paul evans

–Dobranoc,Davidzie.

*

Poranek Bożego Narodzenia obwieściło bicie dzwonów katedry Świętej MariiMagdalenyorazsłodkizapachświeżowyjętychzpiecaciast–kerststoluijulekake’a.TakmiłyaromatniemógłnieosłodzićatmosferyrezydencjiParkinów.Deszcz,któryzaczął padać poprzedniego dnia, w nocy przeszedł w śnieg, który pokrył miastowarstwąnieskazitelnieczystejbieli,gładkiejjakbłękitneniebowgórze.

Catherineuśmiechnęłasię,widzącDavidawchodzącegodokuchni.–WesołychŚwiąt!–WesołychŚwiąt–odpowiedziałpogodnie.Nakuchennychblatachstałyformyzkruchymciastem,nadzianemincemeatemi

agrestem, w oczekiwaniu na swoją kolejkę do piekarnika po pieczonej gęsi. PodściereczkamirosłynadwóchblachachbułeczkiParkerHouse,awmałymgarnkunapiecubulgotałsosrumowydopuddinguśliwkowego,któryCatherineszykowaładoupieczenianaparze.

–Zamierzaszdzisiajnakarmićpułkwojska?–Tylkociebie,Lawrence’aisiebie.Davidusiadłprzystole.–Właściwietoszkodazadawaćsobietyletrududlatakniewieluosób.–Niewtedy,kiedyteosobysąmibliskie.Daviduśmiechnąłsięzwdzięcznością.–Mogęciwczymśpomóc?–MożeszprzywieźćLawrence’a.–Jużtozaplanowałem.Pomyślałem,żeprzywiozęgotuwcześniejiposłuchamy

płytalbomupoczytam.–Niezapomnijczegośzjeść.Obiadbędziegotowydopieronadrugą.Davidwziął zblatupepperkake,położyłgonaotwartejdłoni iuderzyłwniego

kłykciemdrugiejdłoni.Pierniczekrozpadłsięnakilkaczęści.–Robisztozamocno–powiedziałaCatherine.–Popatrz.–Położyłapierniczek

naotwartejdłoni,wypowiedziaławmyślachżyczenieistuknęławciasteczko.Pękłonatrzyczęści.NajwiększyznichwręczyłaDavidowi.–Największyzawszedajesięosobie,którąsiękocha.Wtedyżyczeniesięspełni.

–Jakieżyczeniewypowiedziałaś?– Chyba łatwo zgadnąć. – Wręczyła Davidowi garść ciastek. – Proszę. Dla

Lawrence’aiciebie,żebyściemielicopodjadać.

Page 61: List richard paul evans

*

David długo niewracał i Catherine zaczęła się jużmartwić, że coś złego stało sięLawrence’owi.WkońcuDavidsięzjawił.

–Catherine,mamyniespodziewanychgości–oznajmił,wchodzącdokuchni.W tej samej chwili w drzwiach ukazała się rozczochrana czupryna chłopca w

postrzępionym kombinezonie, którego przyciągnął do siebie za ramiączko chudy,łysiejącymężczyzna.NieznajomyzwróciłsiędoCatherine:

–Dobrychświąt,szanownapani.– Catherine, to jest Frank Cobb. Razem z rodziną jest w naszym mieście

przejazdeminiemagdziespędzićświąt.– Pani wybaczy, że się narzucamy, pani Parkin. Wczoraj przymusowo

zatrzymaliśmy sięw tymmieście.ZapytałempanaParkina, czymożemiałby jakąśrobotę, byle się dało nakarmić dzieciaki. Zaproponował, żebyśmy zjedli u państwaświątecznyobiad.Wszyscyjesteśmybardzowdzięczni.

Catherinesięuśmiechnęła.– Jesteście tu mile widziani. Jestem Catherine, gospodyni pana Parkina. Pani

Parkinwyjechałazagranicę.–Przepraszamszanownąpanią.–Nicsięniestało.Iluwasjest?–Ośmioro.Razemzniemowlakiem.ZaplecamiCobbastanęłakobietaoszarejtwarzy.Jejsmutneoczynajwymowniej

świadczyły o nędzy i trudach, które musiała znosić. Miała na sobie zniszczonąsukienkę z kraciastej bawełny, którą zsunęła z jednego ramienia, ponieważ karmiłapiersiąniemowlę.Catherinepoczuławielkiewspółczuciedlatejkobiety.

–Tomojażona,Bette–przedstawiłCobb.Kobietasiępochyliła.–Uszanowanie.–Witaj, Bette. To miło, że wasza rodzina zje z nami obiad. Jeszcze rano pan

Parkinmówił,żeszkoda,żeniemamyzkimpodzielićsięjedzeniem.–Dziękujęszanownejpani.–BetteCobbrozejrzałasiępozagraconejkuchni.–

Możebympomogła?Minęłotrochęczasu,odkiedyprzygotowywałamcośinnegoniżplackinaolejualbopieczonąfasolę.

– Przydałabymi się zręczna pomocnica. Jeszcze nie starłam gotowanej rzepy itrzebaposmarowaćbułkimlekiem.

PaniCobbuśmiechnęłasię,słyszączaproszenie.–Będziemiłoznowupobyćwprawdziwejkuchni.

Page 62: List richard paul evans

W dużym holu w milczeniu stało pięcioro dzieci, urzeczonych widokiemotaczającegoichbogactwa.Starszedawałyklapsy,gdytylkozauważyły,żektóreśzmłodszegorodzeństwaośmieliłosięczegośdotknąćalbomiałominę,jakbyoczymśtakimmyślało.Davidpodszedłdonichzpuszkąpepperkake’ów.Wręczyłpojemnikdrugiemuwkolejnościwiekuchłopcu.

–Dzieci,chcecie,słuchaćradia,kiedybędziecie jeśćciastka?ChybazarazbędąnadawaćDeathValleyDays.

Twarze dzieci pojaśniały od zachwytu i w pomieszczeniu rozległy sięzwielokrotnione echem podziękowania. Kiedy gromadka radośnie usiadła u stópradioodbiornikazciastkamiwobudłoniach,mężczyźni–David,Lawrence,Frankijegonajstarszysyn,Leroy–przeszlidobawialni.MłodyCobbprzyjrzałsiępokojowiszerokootwartymioczami.

–O rety.Mapanwięcejodbiornikówradiowych?–zapytał zdumiony.– JakwRitzu.Możnasłuchaćwszędzie,gdziesięchce.Pewnegodniateżbędęmiałtakidom.

FrankCobbspiorunowałsynawzrokiem.–Zamilczalbopójdzieszdodzieciaków.Nienauczyłeśsiędobrychmanier.Chłopaksięzaczerwienił.–Przepraszampana.Daviduśmiechnąłsię.–Wporządku,Leroy.FrankpochyliłsięnadstołemizapytałDavida:–AtenMurzyn?Topanapomocnik?Lawrenceparsknąłśmiechem.–Jeślibytakbyło,topanParkinźlebynatymwychodził.–Lawrencejestmoimprzyjacielem–powiedziałDavid.Pochyliłsięnadstołemi

otworzyłkarafkęzwhisky.–Napijeciesię?–Napewnonieodmówię.David nalał każdemu z nich czterech. Leroy był wyraźnie dumny, że pije z

mężczyznami.–Tojaktosięstało,żetrafiliściedoSaltLakeCity?–Prawdajesttaka,żejechaliśmydoKalifornii,aleskończyłysięnampieniądzei

nie mieliśmy za co kupić biletów na pociąg dla nas wszystkich. No więcpomyśleliśmy,żeznajdziemyjakieśmiejscedlamamyidzieciaków,ajazLeroyempojedziemydalejipotemprzyjedziemyporesztę.Słyszałem,żewKaliforniizawszesąjakieśowocedozbierania.Nieznoszęrozdzielaćrodziny,aleczłowiekmusirobićto,comusi.

David zmarszczył czoło. Słyszał o plantacjach i o tym, jacy chciwcy nimi

Page 63: List richard paul evans

zarządzali.–Udałosięznaleźćcośdlażony?–Jesteśmywtymmieściedopierojedendzień,alemyślimy,żecośsięznajdzie.

Niemożebyćinaczej.Davidsięzamyślił.– Rozdzielenie rodziny to przykra sprawa – powiedział. – Byłoby lepiej,

gdybyścietrzymalisięrazem.–Jakczłowiekniematrzechdolarównabilet,toniema.–Możemógłbympomóc.NatwarzyFrankaodmalowałosięzakłopotanie.–Niechcęwyjśćnaniewdzięcznego,panieParkin,aledotejporyżadenCobbnie

przyjmował jałmużny i ja nie zamierzam być pierwszy. Jesteśmy pracowitymi iprzyzwoitymi ludźmi.Zawsze tak było.Gdybynambankierzynie zabrali ziemi, tonadalbyśmyjąuprawiali.

– Nie oferuję ci jałmużny, Frank. Składam ci propozycję biznesową. Tak siędzieje w świecie wielkich finansów. –Cobb wpatrywał się w niego, nic nierozumiejąc. – To jak liczenie na terminowe transakcje towarowe. Zakładam, że wKalifornii wam się powiedzie. Chcę tylko powiedzieć, że każdy interes wymagakapitałupoczątkowego.Więcdamwamtyle,żebyściewszyscydojechalinamiejsceimielizacosięurządzić.Załóżmy,dwieściedolarów.

Cobbpatrzyłnaniegozdumiony.–Apotem,kiedysię trochędorobicie,będęoczekiwał,żezwróciciemidług.Z

procentem.–Skądpanwie,żepoprostuniezwiejęzpańskimipieniędzmi?– Potrafię poznać, jakim jesteś człowiekiem, Frank. Zarabiam na życie

rozszyfrowywaniemludzi.–Noajeślinicztegoniewyjdzie?Toznaczy,powinno,alejeślinie…–Takbywawinteresach,Frank.Niktminigdyniedawałgwarancji.Napewnoto

bardziejryzykowneniżgranagiełdzie.–Temuniezaprzeczę.Leroyprzypatrywałsięswojemuojcuzwielkimzainteresowaniem.–Przyjmiesz,tato?–Przemyślęto.–Przemyśl–powiedziałDavid.–Mojemuportfelowiinwestycyjnemuprzydałaby

sięniewielkadywersyfikacja.–Niewiem,cotoznaczy,aletoprzemyślę.Mapanumowę?Wiem,żebankierzy

wświeciefinansównawszystkomająumowy.

Page 64: List richard paul evans

–Codapapier,jeśliludzieniesąuczciwi?Ubijaminteresyuściskiemdłoni.Frankodchyliłsięnaoparciekrzesła,aLeroywpatrywałsięwniegownapięciu.–Podobamisię,jakpanprowadziinteresy,panieParkin.Chybamożemyzawrzeć

porozumienie.Ojakimprocenciepanmyślał?– Nie wiem. Nie zamierzam rozdawać żadnych zasiłków. Przynajmniej dwa

procent.Frankznowusięzamyślił.–Dobrze.Dwaprocent.Jaktylkobędziemymiećdachnadgłową.Davidzasłoniłuśmiechkieliszkiem.–Owięcejniemógłbymprosić.BetteCobbweszładoholuizawołałarodzinęnaobiad.Kiedywszyscyzebralisię

wokółstołuwbawialni,Catherinezapytała:–Pozwolisz,żepobłogosławięjedzenie,Davidzie?–Oczywiście.Wszyscypochyliligłowy.–Ojcze, dziękujemy za tę obfitość. I za ten dzień, i podarowanie nam swojego

Syna. Pobłogosław MaryAnne, która jest daleko. Pobłogosław rodzinę Cobbówzdrowiem i bezpieczeństwemwewszystkich ich podróżach.W imię Pana naszego,amen.

Wpokojurozległosięchóralne„amen”.–Jesteśmybardzowdzięczni–powiedziałFrank.Półmiski wędrowały z rąk do rąk wokół dużego stołu, a talerze Cobbów

napełniałysiękopiastymiporcjamijedzenia–tartąrzepąwśmietanie,glazurowanymimarchewkami, lutefiskiem, chlebem limpa i gorącymi bułeczkami Parker House.Dzieci,zszerokootwartymioczami,czekałyniecierpliwienapozwolenie,bymogłyzacząćjeść.

–Proszę,częstujciesię–powiedziałaCatherine.–Modlitwęjużzmówiliśmy.Niemapowodówzwlekać.

–Niespotykanepotrawy–stwierdziłFrank,biorącdorękiwidelec.– Rodzina Catherine pochodzi ze Skandynawii – wyjaśniła Bette. – Przywieźli

stamtądwielezwyczajów.–Najlepszy posiłekw całym roku – powiedział Lawrence. – Zaczynam się na

niegocieszyć,kiedytylkospadniepierwszyśnieg.Catherinesięzaczerwieniła.–Bettemipomogła–powiedziała.David i Catherine z radością przyglądali się Cobbom, którzy żarłocznie

pochłaniali jedzenie.Rozdawszykilkadokładek,Catherine iBetteprzyniosłyciasta

Page 65: List richard paul evans

kuogólnemuzadowoleniubiesiadników,następniepokroiłyjeinałożyłykażdemunatalerzykrazemzchałką.Kiedypozostalijedli,DavidnachyliłsiędoCatherineicośjejszepnął.Następnieprzeprosił towarzystwo,wstałodstołu iwyszedł,aCatherineobserwowałagozuśmiechem.Wróciłzdużympudłemwdłoniach.

– Święty Mikołaj musiał wiedzieć, że wszyscy tu będziecie, bo zostawił tezabawki,ajanieznamnikogoinnego,ktobysięmógłnimibawić.Zobaczmy,cotumamy.Pięknąlalkę,wsamrazdla…Amandy.AdrugądlaSharon.

Obiedziewczynkizapiszczałyzradości.DooczuCatherinenapłynęłyłzy,kiedypatrzyła,jakDavidrozdajezabawkiAndrei.

– A to pluszowy miś. – David spojrzał na pełne oczekiwania oczy chłopca. –Jestempewien,żedlaPhilipa.Popatrzmy.Zostałjeszczejedenprezent.Małpka.Dlakogoonamożebyć?

–Dlamnie?–odezwałsięThomas.–Oczywiście,żedlaciebie!–zawołałDavid,podającThomasowiprezent.–Dziękujępanu–powiedziałchłopiecimocnoschwyciłzabawkę.Kiedy kobiety zaczęły sprzątać ze stołu, dzieci pobiegły bawić się swoimi

skarbami, a David zaprowadził Lawrence’a do bawialni, by jego przyjaciel mógłsobie pospać na dużej kanapie przed kominkiem. Następnie David poszedł doswojego pokoju, zasiadłw fotelu iwłączył radio.Wtedy do jego drzwi ktoś cichozapukał.

–PanieParkin?David podniósł wzrok. W drzwiach stał Leroy. Na jego twarzy malował się

niepokój.–Cześć,Leroy.–Muszęzpanemporozmawiać–oświadczyłchłopiecznapięciemwgłosie.Davidwskazałmukrzesło.–Oczywiście.Usiądź.Leroy podszedł do krzesła, ale nie usiadł, tylko stanął za nim, nerwowo

przestępującznoginanogę.–Chodzioto,copanpowiedziałwcześniej.Otychdwóchprocentachiwogóle.

Mymożeijesteśmynajmitami,alejaniejestemwciemiębity.Tojakaśbzdura.Davidodchylił się naoparcie fotela, uważnie przypatrując sięwyrazowi twarzy

chłopca.–Chcęwiedzieć,dlaczegodajenampandwieściedolarów,skoroobajwiemy,że

jużnigdypanichniezobaczy.–Dlaczegotakmyślisz?–Samniewiem,comyśleć.Tatkojesttylkofarmerem.Nieznasięnafinansach.

Page 66: List richard paul evans

Dotejporynierozumie,jaktosięstało,żebankierzyzabralinamziemię.Muszęmupowiedzieć, jak jest, panie Parkin. Muszę mu powiedzieć, że coś tu nie jest wporządku.

–Uważam,żeniepowinieneśtegorobić,Leroy.Chłopiecodpowiedziałzaczepnie:–Anibydlaczegonie?– Ludzie tacy jak twój ojciec to zaprawa murarska, która trzyma ten świat w

całości.Dlanichnajważniejszajestichgodność.Powiedzmy,żeidzieszimówiszmu,żewrzeczywistościjamudajęjałmużnę.Jeśliprzyjmietepieniądze,straciszacunekdo siebie. A jeśli postanowi je odrzucić, zaszkodzi rodzinie. W każdym z tychwypadkówdobryczłowiekponiesie stratę.Pozbawgo jegogodności, a staniesz siętakimsamymskończonymgłupcemjakbankierzy.

Leroyniewiedział,copowiedzieć.–Rzeczniewtym,że twójojciec jest tylkofarmerem.Rzeczwtym, jakimjest

człowiekiem.Wartościczłowiekaniemierzysiękontamibankowymianidyplomamiuczelni.Ważne,czyjestuczciwy.Zapamiętajto.

Chłopiecwyglądałnazawstydzonego.–Przepraszam,panieParkin.–Nicsięniestało,Leroy.Poprostutroszczyszsięoswojąrodzinę.Awtymnie

maniczłego.Leroykiwnąłgłowąicichowyszedłzpokoju.

*

Kiedyzapadłwieczór,DavidnatknąłsięnaCatherinenapółpiętrze.–Szukałemcię.Dlaczegomaszmokrąsuknię?–Razem zBette kąpałam dzieci, potem uprałyśmy ich rzeczy. Bette nigdy nie

widziałaelektrycznejpralki.–Wyglądasznawykończoną.–ChybanigdytakciężkosięnienapracowałamwBożeNarodzenie.–Przykromi.Wynagrodzęcito.–Nie,niemusisz.Dzisiejszegodnianiezamieniałabymnanicinnego.Tomiłoz

twojejstrony,żezaprosiłeśCobbów,żebyzostalinanoc.–Wszyscysąnadole?–Dzieci śpią,aLeroynadal jestwbawialni i słucha radia.Frank iBette sąwe

wschodnimpokojugościnnym.–Frankchcewyruszyćstądoświcie.

Page 67: List richard paul evans

– Dopilnuję, żeby zjedli dobre śniadanie. I zapakuję im coś na drogę. Bettepowiedziałamiotej„umowiefinansowej”.Tonaprawdęszlachetnieztwojejstrony,Davidzie.Todużasprawa.

–Totylkojednarodzina.WcałymkrajusąmilionytakichCobbów.Naiwnościąbyłobymyśleć,żetodużasprawa.

–DlaCobbównapewno.Davidwolnopokiwałgłową.–GdzieLawrence?–zapytałaCatherine.–Zawiozłemgododomu.–Myślałam,żezostanietunanoc.–Niechciał.Narzekał,żegubisięwtakdużymdomuiżewszystkoprzewraca.W

rzeczywistościobawiasię,żespiskujemy,żebyprzenieśćgotutajnastałe.– MaryAnne byłaby szczęśliwa z powodu wydarzeń dzisiejszego dnia –

powiedziałaCatherineizarazwestchnęła.–Przepraszam.Niepowinnambyłaoniejwspominać.

– Nie bój się mówić oMaryAnne. Poza tym tak naprawdę to wszystko twojazasługa.

–Jakto?–Wczoraj opowiedziałaśmi o szmacianej lalce. Przypomniałaśmi, że czasami

najlepszymlekarstwemnazłamanesercejestokazaniegoinnym.–Wątpię,żebyśtyotymkiedykolwiekzapomniał.Davidspuściłwzrok.–Niestety,zapomniałem.–Mówiłeś,żemnieszukałeś.–Chciałemdaćciprezentgwiazdkowy.–Sięgnąłdokieszeniiwyjąłzniejmałe

pudełkooklejonegniecionymwelurem.NatenwidokserceCatherinezaczęłoszybciejbić.Poczułasięniezręcznie.–Otwórz–powiedziałDavid.Ostrożnie uniosła wieczko. W środku leżała delikatna broszka z brylantem w

otoczeniuszafirów.Catherinewydałastłumionyokrzyk:–Davidzie!–Wesołychświąt.PopoliczkuCatherinepopłynęłałzaiprzezkilkaminutkobietaniebyławstanie

nicpowiedzieć.–Wżyciuniemiałambrylantu.–Żadnakobieta,azwłaszczaty,Catherine,niepowinnaprzejśćprzezżyciebez

brylantu.

Page 68: List richard paul evans

Niemogłaoderwaćwzrokuodprezentu.–Doczegobędęnosićtębroszkę?Och,Davidzie,czynaprawdęjestdlamnie?–DziękujęcizaBożeNarodzenie,Catherine.Pocałowałjąwpoliczekiposzedłdoswojegopokoju.

Page 69: List richard paul evans

P

Rozdział11

STUKOSTRACHY

Kraina,doktórejwkraczamyweśnie,jestspecyficzna.Powód,dlaktóregowolimyjedenkrajobrazoddrugiego,przestrachodradości,tojednaznajbardziej

intrygującychzagadek.Mojekoszmarywróciły.ZdziennikaDavidaParkina,27grudnia1933

orazkolejnynawiedziłDavidaweśnietensamkoszmar.Sceneriasnubyłatasama:szybsześćdziesiątmetrówpodziemiąitesamecozawszepostaci:małychłopieco twarzyumorusanejglinąorazstarszyKornwalijczyk,którego tłusta

twarz błyszczała w pomarańczowym świetle lamp naftowych zwisających z belekszybu.Małychłopiecwpatrywał sięnerwowowzmrużoneoczycudzoziemca, anaścianach podrygiwały upiorne cienie. Nozdrza wypełniał zatęchły zapach ziemi, ajednym dźwiękiem były odległe krzyki mężczyzn oraz głuchy, nieustanny stukot,dobiegającyzmiejscaznajdującegosięgdzieśniżej.Zczerni.

Chłopiecwyrazemoczuzadałpytanie,któregobałsięwypowiedziećnagłos.–Tostukostrachy.Waląswoimioskardami–odrzekłstarzec.–Cotosąstukostrachy?–Duchygórnikówzasypanychwszybach.Chłopiecwpatrywałsięwmężczyznęzprzerażeniem.–Acoznaczątehałasy?–zapytał.Napożółkłejtwarzystarcapojawiłsięokrutnyuśmiech.– A to, że zaraz dojdzie do zawalenia – zawołał Kornwalijczyk demonicznie i

zarechotał.–Uciekaj,mały!…Uciekaj!Chłopiec rzucił się do szalonej ucieczki, jego chude jak patyk nogi gnały po

pustymtorzekolejkigórniczej.Za jegoplecami,wgłębikopalni, rozległsięgłuchypomruk, z każdą sekundą coraz głośniejszy, przypominający zbliżającą się lawinę.Upiornyśmiechstarcautonąłwnarastającymhuku,odktóregotrzęsłasiępodziemnakonstrukcja.

Chłopiec dostrzegł przed sobą wyjście z kopalni, częściowo przesłonięte przezstojącąpostać.Byłatojegomatka.Wyciągaładoniegoręceiwołała:

–Szybko,Davidzie!Szybko!

Page 70: List richard paul evans

Nagle w niedużej odległości przed chłopcem pękła gruba drewniana belka iosunęła się ściana kamieni i ziemi. Do szybu zaczęła się wlewać rzeka błotnistejmazi,którabłyskawiczniezakryłarozłupanąbelkęipłynęławdółkanału.

–Mamo!Zniknęło wszelkie światło. Upadłszy w błotny szlam, David zaczął desperacko

szukaćwchropawychścianachjakiegośzaczepieniadladłoni,byprądnieponiósłgowtrzewiaziemi.

–Mamo!–krzyknąłponownie.Niebyłojednakodpowiedzi.Nawetechaosuwającychsięściankanału.

*

Davidpoderwałsięnaposłaniu.Ztrudemłapałoddechisercewaliłomujakmłotem.Usłyszawszykrzyk,Catherineprzybiegładojegosypialni.Najejtwarzymalowałsięwielkiniepokój.

–Davidzie…Kiedy zwrócił ku niej twarz, Catherine się przeraziła. David miał obłąkane

spojrzenie, a jego pierś gwałtownie wznosiła się i opadała. Catherine podeszła dołóżka.

–Cosięstało?Davidwypuściłpowietrze.–Kolejnyzłysen.–Wzywałeśswojąmatkę.David wbił w Catherine wzrok, jakby nie był w stanie zrozumieć jej słów, a

potem,przypominającsobiesen,zjękiemopadłnapoduszkę.–Kiedywróciłytekoszmary?Davidodpowiedziałzwahaniem:–Potym,jakdałaśmitenlist.Catherine usiadła w tylnej części łóżka, podwijając pod siebie jedną nogę. W

ciągu sześciu lat służby dla Davida przed jego ślubem każdej nocy słyszała jegokrzykiodbijającesięechemwciemnychkorytarzachrezydencji.Zaczęłasiębaćtychkoszmarówniemal tak samo jakDavid. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżkikoszmaryzniknęływrazzwprowadzeniemsięMaryAnneiprzeznastępnychponaddwadzieścialatniepojawiłysięanirazu.Catherinezdążyłajużonichzapomnieć.Ichnawrótjązmartwił.Podparłagłowęręką.

–W takim razieMaryAnnemiała rację.Niepowinnambyłapokazywaćci tegolistu.

Daviddelikatnieująłjejdłoń.

Page 71: List richard paul evans

– Nieprawda, postąpiłaś słusznie. Prawda, choćby bardzo bolesna, rzadkowyrządzakrzywdę.

Obojepopadliwmilczenieijedynymdźwiękiemwsypialnibyłotykaniezegara.PochwiliCatherinepodniosławzroknaDavida.

– Pamiętasz, jak mówiłam ci o tych włóczęgach, którzy przychodzili tu pojedzenieprawiekażdegodnia?

David spojrzał na nią zdezorientowany, nie pojmując, co tamta historia mawspólnegozobecnąchwilą.

–Pamiętam.– W zeszły poniedziałek zjawił się jeszcze jeden. Zrobiłam mu kanapkę z

dżemem, a on zapytał, czy mógłby ją zjeść na ganku. Po kilku minutach mojaciekawośćzwyciężyła,wyszłamispytałamgo,dlaczegoon, taksamojakpozostali,minął trzy domy i przyszedł prosto do nas prosić o jedzenie. – Na usta Catherinewpłynąłnikłyuśmiech.–WskazałrękąwielkiplatannaroguPiątejAleiipowiedział:„Widzipanitamtodrzewo?Ktośprzybiłdoniegokartkęznapisem,żewczwartymdomudająjeść”.

–Kartkę?–zdziwiłsięDavid.– Któryś z włóczęgów musiał ją napisać dla takich jak on. – Słaby uśmiech

Catherinezgasł.–Chcęprzeztopowiedzieć,żezawszejestpowód,dlaktóregocośsię dzieje. Kiedy MaryAnne pokazała mi list twojej matki, powiedziała, że jegozjawieniesięwtymczasiejestdośćszczególne.Wtedyniewiedziałam,comiałanamyśli. Ale teraz chybawiem.Myślę, że jest powód, dla którego ten list zjawił sięwłaśnieteraz.

–Jaki?–Możepora,byśwybaczyłmatce.Davidzastanowiłsięnadjejwyjaśnieniem.–Poszłamnacmentarz,abyzobaczyćsięzgrabarzem,jakprosiłeś.Mniejwięcej

miesiąctemu,kiedyzamykałcmentarz,natknąłsięnakobietępłaczącąprzyaniołkuAndrei.Zostawiłalistikwiat.

NatwarzyDavidaodmalowałosięzdumienie.–Więctobyłamojamatka.–Możliwe.Imjestemstarsza,tymczęściejmyślęjakfatalistka.Patrzącwsteczna

swoje życie, dochodzę w wniosku, że kierowały nim niewidzialne siły. Oraz żedostałammnóstwowskazówekcododrogi,jakąmampodążać.

–Jakietosiły?– Nie jestem pewna. Bóg. Jego aniołowie. Może po prostu jakaś wielka

uniwersalnasiłaprawdy.Jakkolwiektonazwać,istniejecoś,cokształtujenaszeżycie

Page 72: List richard paul evans

i nadaje mu kierunek. Jestem o tym przekonana. Zdarza się, że lekceważymywskazówki, wszyscy tak robimy od czasu do czasu, bywa, że nawet ich niezauważamy.Alemyślę,żemyinaszeżyciebylibyśmybeznichniekompletni.

Davidpowiedziałpoważnymtonem:–Właśnie tak się czuję. Niekompletny. Jakbym był niedokończoną układanką,

której jeden element czekana to, bygoodnaleźć. –Na jego twarzyodmalował sięból.–Mimotobardzosiętegoboję.

–Boiszsię,żenieuzyskaszodpowiedzi?–Nie,lękamsiętego,czegomogęsiędowiedzieć.Bojęsięstanąćtwarząwtwarz

zmatkąidowiedziećsię,kimnaprawdęjestem.–Davidzie,to,kimjestalbobyłatwojamatka,niemażadnegowpływunato,kim

jesteśty.Davidpokręciłgłową.–Maogromnywpływnato,kimjestem.Zwłaszczateraz.Odejściemojejmatki

jestpowodem,dlaktóregoniepotrafięsobiewybaczyćutratyswojejcórki.–Zwiesiłgłowę.–Atakżepowodem,dlaktóregobojęsiępojechaćwśladzaMaryAnne.

Catherineścisnęłajegodłoń.–Wtakimraziekonieczniemusiszodszukaćswojąmatkę.Chociażbypo to,by

odpędzićdemony.–Jakąmamszansę,byjąodnaleźć?Catherineprzemówiłaznietypowądlasiebiepewnościąsiebie:–Jeślitakmasięstać,tojąznajdziesz.David podniósł wzrok na sufit oświetlony, podobnie jak cały pokój, bladą

poświatą księżyca. Catherine ze współczuciem wpatrywała się w słabo widocznątwarzDavida.GdyDavidprzemówiłpochwili,jegogłoszabrzmiałzdecydowanie:

–PoNowymRokupojadędoChicago.

Page 73: List richard paul evans

R

Rozdział12

ROSE

Słabopamiętamswojąmatkę–pozatym,żemnieporzuciła.Abyćmożenawettojestzbytwiele.

ZdziennikaDavidaParkina,28grudnia1933

Czterdzieściosiemlatwcześniej.1885,GrassValley,Kalifornia

osalyn Parkin złożyła na trzy części znoszoną suknię z atłasu z bufiastymirękawami, po czym wrzuciła ją do wyklejonego kolorowym papierem kufraSaratoga.Niemusiała się starać.PrzyjechaładopółnocnejKalifornii dziesięć

lat wcześniej z trzema walizami ubrań, kostiumów potrzebnych w jej fachu –sukniamibalowymizwelwetuiatłasu,dopasowanymiwtaliiizobcisłymistanikami,ze śmiałymi dekoltami, z zalotnymi boa z puchu łabędziego i futra rysia orazszynszyli.Jednakwciąguostatnichdziesięciulatjejstrojewyblakłyipostrzępiłysię,większość z nich została przeznaczona na szmaty lub przerobiona na ubranka dladziecka. To, co zostało z dawnej garderoby Rosalyn, mieściło się bez żadnychkłopotówwjednymkufrze.

Kobietaporazostatnirozejrzałasiępopokojuwposzukiwaniurzeczy,zktórąniechciałabysięrozstawać.Ciemnośćkończącejsięnocynieskrywałaniczegotakiego.Niebyłoniczego,cochciałbywziąćzesobą.

Na wyposażenie pokoju składały się dwa znalezione na śmietniku sprzęty,komoda i skrzynia cedrowa ze stalowymi obejmami – oba przedmioty zostaływyrzuconewraz z niespełnionymimarzeniami przez poszukiwaczy, którzy opuścilimiasteczkowyleczeniprzeztwardąrzeczywistośćzżądzyznalezieniazłota.

Naścianachzdesekwisiałyjedyniedwawyblakłeafiszeotaczanenabożnączciąniczym święte obrazy: kolorowa litografia z przedstawienia Black Crookwystawionego przez braci Kiralfy, na którym Rose była, oraz wydrukowana napergaminiezapowiedźMakbeta,wktórymRosezagrałarolęFleance’a.

Rose zamknęła kufer i zapięła klamry, po czym zdjęła go zwypchanego trawąmateraca.Zabrałazesobąwszystko,cozamierzała.

Kiedywyszła z ciemnego pokoju na korytarz, z cienia doleciało do niej słowo

Page 74: List richard paul evans

wypowiedzianecienkim,drżącymgłosikiem:–Mamo.Rose zastygław pół kroku.W ciemnościach dostrzegła zarys sylwetki swojego

sześcioletniego synka skulonego w kącie korytarza. Chłopiec miał dziewczęcą,filigranowąbudowęciałaibrązowąskórę,opalonąwupalnymsłońcuKalifornii.

MałyDavidbyłkopiąswojejmatki.Jegooczy,takjakjejintensywnieniebieskieiwkształciemigdałów,spoglądałyznadwysokichkościpoliczkowych.Jegowłosy,widentycznym brązowym kolorze jak włosy jego matki, sięgały mu do ramion i,zawstydzającmalca,nakońcachzwijałysięwrudaweloczki.

–Myślałam,żejesteśwkopalnirazemzojcem,Davidzie.Chłopiecwpatrywał sięwrogow kufer, jakby to on zabierał jegomatkę, a nie

odwrotnie.–Gdzieidziesz,mamo?Rosepostawiłakufernapodłodze,podeszładosynkaiprzykucnęłaprzednim.–DoNevadaCity–odpowiedziała,mówiącczęściowoprawdę.Po tej rozmowie dojechała sześć kilometrów wynajętym powozem do stacji

kolejowejwNevadaCity,potempociągiemsieciCentralPacificdotarładoColfax,gdzie linia kolejowa zmieniła kierunek i powiozła ją przez niezliczone miasteczkagórniczekugrubociosanymskałomSierraNevada,ostatniejprzeszkodzienadrodzejejucieczkizKalifornii.

Chłopiec zmarszczył czoło. Dzięki instynktowi samozachowawczemu, którypodpowiada zwierzętom, kiedy mają uciekać przed zagrożeniem, również dzieciwyczuwają,kiedyichświatugroziniebezpieczeństwo.Davidszybkootarł łzę,którapopłynęłapojegopoliczku.

–Kiedywrócisz?Rosewpatrywałasięwchłopcazpowagą.–Niewiem–odpowiedziaławkońcu.Wciszy, która zapadła, słychaćbyło tylko szemranie strumyka, którypłynął za

barakiemstojącymzaichdomem.Chłopiec pociągnął nosem i wytarł go w rękaw swojej postrzępionej koszuli z

bawełny,poczym,zniewytłumaczalnychprzyczyn,przestałodczuwaćstrach,jakbygodzącsięznieznanymlosem.

–Przywiezieszmilizakazmelasy?–Przywiozęcidwa.Natwarzychłopcaukazałsiępełennadzieiuśmiech.–Towróciszniedługo?Roseodgarnęławłosyzczołasynka,alenieodpowiedziałanajegopytanie.David

Page 75: List richard paul evans

wyciągnąłwjejstronęmałązabawkę,którądotejporyprzyciskałdopiersi.Byłatodrewnianapozytywkawkształciekaruzeli,ręczniemalowanafarbamiolejnymi,którejużzaczęłysięłuszczyć.Jegoskarb.

–Zabierzzesobąmojekoniki,mamo.Żebyśmiałatowarzystwo.Wielkoduszny gest chłopca zrobił na Rose wrażenie. Kobieta zawahała się, po

czymwzięła zabawkę zwyciągniętej rączki synka, udając, że niewidzi błagalnegospojrzeniajegooczu.

–Tylkopamiętaj,żebyjeprzywieźćzpowrotem,mamo.Niezgubich.Rosezaczerpnęłagłębokopowietrzaiwyprostowałasię.Wzięłabagażiwyszłaz

domu.NagleDavidpoczułwielkistrachizawołałzanią:–Mamo!Nie wróciła, jednak chłopiec nie dopuszczał myśli, że może jej już nigdy nie

zobaczyć.

Page 76: List richard paul evans

P

Rozdział13

PRZYPADKOWESPOTKANIE

Chicagoszczycisięobfitościąteatrówikabaretów–namiejscuprzekonałemsię,żetakichmiejscjesttuznaczniewięcej,niżmyślałem.Człowiekczęstoniezdajesobie

sprawyzwielkościstoguanidrobnychrozmiarówigły,dopókiniezacznieprzeczesywaćsiana.

ZdziennikaDavidaParkina,6stycznia1934

onadpięciusettonowypociągpasażerskionazwieSanFranciscoZephyrwjechałpowoli pod szarą powałą nisko wiszących chmur warstwowych na dworzecChicago Union trzydzieści siedem godzin od wyjazdu z Salt Lake City,

obwieszczającswojeprzybyciezgrzytemhamulcówhydraulicznych.Na peronie natychmiast pojawili się bagażowi, niczym aktorzy wychodzący na

scenę, i przenieśli kufry i torby na drewniany podest, skąd potem wydawali jepasażerom.Dowyciągniętych rąkpodróżnychwędrowały ichbagaże,adokieszenibagażowych napiwki. Skończywszy swoje zadanie, bagażowi zniknęli, aby wodpowiednimczasieznowusiępojawić iporazkolejnyodegraćswojerole.David,taszcząc jedną torbę, wysiadł z pociągu wprost w podmuchy zimnego powietrzaChicago.

Tony papieru zużyto na opis Chicago z początku XX wieku, kiedy to drugiemiastoAmerykibyłopierwszym–zarównozewzględunaobyczaje,jakiscenerię–ibyło symbolem wytrwałości. Nawet nazwa miasta weszła do języka potocznegotamtych czasów. Jeśli ktoś lub coś wyglądało na twarde lub wytrzymałe, byłookreślanejako„Chicago”.

David nie był tu od niemal dziesięciu lat i zdumiał go dynamiczny rozwójmetropolii, zarówno pod względem liczby ludności, jak i budownictwa. Szerokieautomobile z maskownicami sunęły po asfaltowych jezdniach lub parkowały przykrawężnikach, gdzie służyły jako siedzenia dla bezrobotnych i włóczęgów, którzyprzypatrywali się bieganinie innych ludzi zazdrosnym wzrokiem. Inni, bardziejpogodzeni ze swoją sytuacją, zbierali się w małych grupkach, aby grać taliamizniszczonych kart albo kapslami od butelek rozgrywać niekończące się partiewarcabównawyrysowanychkredąnachodnikuplanszach.

Page 77: List richard paul evans

Byłotomiastoskrajnychkontrastów,począwszyodtrotuarów,naktórychgłodnisprzedawali jabłkadobrzeodżywionym,podrapaczechmur,któredumniewznosiłysięwniebo,rzucająccieńnakoczującychnadolebezdomnych.

Z tłumu na dworcu wyrwał się mały chłopiec o gęstej czuprynie i kościstejbudowieciała,którypchałprzedsobąwózekzdrewnianąskrzynią.Jegopośpiechbyłspowodowany konkurencją ze strony tuzinamężczyzn i chłopców, którzy gnali dopociągówjakstadapiranii.

–Przewieźćbagaższanownemupanu?David ocenił, że chłopiecma dziesięć lub jedenaście lat i prawdopodobnie jest

lżejszyodtorby,którązaoferowałsięprzenieść.–Daszradętounieść?–Tak,proszępana–odpowiedział chłopiec,prostując swojedrobneciało.Gdy

wypiąłklatkępiersiową,jegobrzuchzapadłsiężałośnie.–Zgoda,aletylkodotrotuaru–zdecydowałDavid.–Klawo.Kiedy chłopiec pokonał ustaloną odległość, zatrzymał się i dysząc z wysiłku,

wyciągnąłchudądłoń.Davidwręczyłmusrebrnąmonetę.–Zatwójtrud.Przez chwilę chłopiec z niedowierzaniem wpatrywał się w srebrny krążek, po

czym,niczymwróbelskubiącyokruchchleba,szybkochwyciłmonetę.–Dziękuję szanownemu panu! – krzyknął, pospiesznie oddalając się ze swoim

skarbem.Davidzuśmiechempatrzył,jakchłopiecznikawbezkształtnymtłumie,apotem

odwróciłsiędoulicyizatrzymałżółtątaksówkę,którazawiozłagodohoteluDrake.

*

WśródwszystkichokazałychhoteliwChicago,atakżenaświecie,niewielebyłotakolśniewających jak Drake, dwunastopiętrowy budynek z piaskowca wzniesiony naGold Coast nad brzegiem jezioraMichigan. Od chwili hucznego otwarcia w 1920roku hotel był ulubieńcem odwiedzających miasto dostojników – królów iprezydentów, królowych i pierwszych dam, a także ówczesnych gwiazd. Weleganckich salach balowych grały najsławniejsze orkiestry kraju, a nagrania byłynadawane na cały świat przez radio WGN mające swoją siedzibę na najwyższympiętrzebudynkuzbudowanegonaplanieliteryH.

WiozącaDavida taksówka zatrzymała się przedwejściem do hotelu osłoniętymżelazną markizą zawieszoną na łańcuchach nad lampami z brązu w kształcieskrzydlatychsmokówwzorowanychnasmokachwidniejącychwherbiebraciDrake.

Page 78: List richard paul evans

Odźwierny w cylindrze i czarnym uniformie z jaskrawoczerwonymi lampasamiotworzyłdrzwi,wykonującnieznacznyskłon:

–WitamwDrake,sir.Davidzapłaciłkierowcy iwysiadłz taksówkinachodnik.Kiedyszoferwręczał

torbę czekającemu już w gotowości portierowi sprawującemu pieczę nad boyami,David wszedł po schodach do luksusowego, pełnego gości holu i znalazł siępomiędzy wyperfumowanymi arystokratami i damami odzianymi w stroje i futraodpowiedniedoichpozycjispołecznej.WhoteluDrakewielkikryzysnieistniał,nieświadczyłonimaniwystrój,aniwyglądizachowaniegości.Wczasachkiedyświatuginał się pod ciężarem skutków finansowego krachu, pośród kapiących od ozdóbścianhoteluDrakekryzysbyłniezauważalny.

Ściany holu były wyłożone marmurem i boazerią dębową w intensywnymodcieniu,zmozaikowymiwstawkami,zdobionekunsztownąsztukateriązalabastru.Posadzki zrobiono z inkrustowanego hebanemmarmuru z Tennessee, chronionegozimącynobrowymidywanami.Dwakryształoweżyrandole,każdyośrednicyrównejwzrostowidorosłegomężczyzny,wisiałynaddwomabliźniaczymiokrągłymistołami,a na każdym z nich znajdował się srebrny flet pośród rozsypanych suszonychkwiatów. Żyrandole wisiały cztery metry nad podłogą – na wysokości tarasu, naktórymgościemoglisięnapićherbaty iobserwowaćzgórymeldującesięwhoteluosobywnadzieinaujrzeniekogośsławnego.

Recepcjonista, wysoki mężczyzna z burzą jaskraworudych włosów, powitałDavida:

–Dousług,sir.–MamrezerwacjęnanazwiskoDavidParkin.–WitamywhoteluDrake,panieParkin.–Recepcjonistaprzejrzałlistęrezerwacji,

poczymwyjąłzestawmosiężnychkluczyzjednejzprzegródekwszafcezaswoimiplecami. – Zarezerwował pan apartament, panie Parkin. Wszystko jest gotowe.Pozwoliłemsobiezlecićdostarczeniedopańskiegopokojukoszazowocami.

–Dziękuję.– Ma pan apartament numer siedemset dwadzieścia dziewięć. – Recepcjonista

podałDavidowiklucze.–Zniezwykłymwidokiemnajezioro.Windyznajdująsięwpołudniowejczęściholu.

Naznakdanyprzezrecepcjonistęzjawiłsięboy.–Czymogęzanieśćpańskątorbę,sir?RecepcjonistaodpowiedziałwimieniuDavida:– Proszę, zaprowadź pana Parkina do apartamentu siedemset dwadzieścia

dziewięć.–Oczywiście.

Page 79: List richard paul evans

David wręczył chłopakowi ćwierćdolarówkę, polecając, aby zostawił torbę wpokoju, po czym podszedł do stanowiska konsjerża. Pracownik odłożył słuchawkętelefonunawidełki.

–Dobrywieczór,sir.Mogęwczymśpomóc?–Potrzebujęlistywszystkichteatrówwmieście.– Byłaby to bardzo długa lista, sir. Może interesuje pana jakieś konkretne

przedstawienie?–Próbujękogośodnaleźć.Możliwe,żebędęmusiałodwiedzićkażdymiejscowy

teatr.– Rozumiem – powiedział konsjerż z uśmiechem. – Pomogłoby panu w tym

zadaniuwykluczenie części placówek.Najbardziej kompletny spis teatrówznajdujesię w książce telefonicznej. Jestem pewien, że mam dodatkowy egzemplarz. –Przykucnął i zajrzał pod kontuar, po czymwyprostował się, trzymając w dłoniachgrubąksiążkę.Odszukałwniejspisteatrów.–Proszę,sir.

Davidprzyjrzałsięspisowi.Zajmowałniemaltrzystrony.–Jakprzewidywałem,listajestdośćdługa.Muszęjednakdodać,żewieleteatrów

jestobecniewykorzystywanychwyłącznienapokazyruchomychobrazów.–Zanosisięna to,żebędęgościemtegohoteludłużej,niżsięspodziewałem.–

Davidwłożyłksiążkętelefonicznąpodpachę.–Dziękujęzapomoc.–Byłomibardzomiło,sir.–Którąrestauracjębypanpolecił?–WGoldCoastgraorkiestraCharliegoWhitinga.–Chybawolałbymspokojniejszemiejsce.–W takim razie polecałbym French Room. Należy przejść obok Palm Court i

skręcićnaprawoodantresoli.–Dziękuję.Davidzgodniezinstrukcjąpodążyłzatłoczonymikorytarzami.RestauracjaFrench

Room była mniejsza niż większość pozostałych restauracji hotelu, oświetlonadyskretnymświatłemipodzielonanamniejszeczęścidużymikolumnamizdobionymibiałąwymyślną sztukaterią. Przez składające się zwielumałych szybek okna byłowidaćplażęnabrzegujeziora,obecniepustązpowoduporyroku.Drzwifrancuskieotwierałysięnazewnętrznytaras,naktórymwcieplejszychmiesiącachodbywałysiętańce.Jaknaweekendowywieczórwrestauracjibyłomnóstwowolnychmiejsc.

David zamówił posiłek, po czym rozłożył na stoliku mapę miasta i na lewejstroniepłóciennejserwetkizacząłspisywaćteatrywedługdzielnic.Zamknąłksiążkętelefoniczną,kiedyprzyniesionomuzamówionedanie.Jedzącbezpośpiechu,patrzyłprzezoknonagasnącydzień– jakginąwmrokuciemnewody jeziorawidocznego

Page 80: List richard paul evans

tylko dzięki swoim piaszczystym brzegom. Zaczął się zastanawiać, gdzie jestMaryAnne i czy myśli o nim równie często jak on o niej. I czy też cierpi. Zjadłkolację, zamówił czarną kawę i wiśnie w likierze z lodami waniliowymi i opuściłrestaurację dopiero wtedy, gdy do cichej dotychczas sali weszli hałaśliwi goście izajęlidwasąsiedniestoliki.

Korytarz przedFrenchRoom rozbrzmiewał głośnąmuzykąorkiestry grającejwsali Gold Coast, Złote Wybrzeże. Była to reprezentacyjna sala taneczna nie tylkohoteluDrake, ale również całegomiasta.Omożliwośćwystąpieniawniejubiegałysię największe orkiestry Ameryki. Ta przestronna sala, obecnie w kolorze złoto-kremowym, była przemalowywana wraz ze zmianami pór roku. W cieplejszychmiesiącach nosiła nazwę Silver Forest, Srebrny Las, ponieważ kolory zimy byłyzastępowanechłodniejszymibarwamisrebraibłękitu.

DwuskrzydłowedrzwidoGoldCoastbyłyotwarte,abyzapewnićswobodnyruchgości i powietrza. Tłum przed salą składał się z zarumienionych od tańca par orazosób, które przyszły tylkopo to, by zobaczyć słynneorkiestry i posłuchaćmuzyki.Przeciskającsięprzezmrowieludzi,Davidotarłsięokobietę,któranatychmiastsiędoniegoodwróciła.

–David!–Dierdre?–Cotytu,dodiaska,robisz?–zapytała,przekrzykującharmider.–Jestemgościemtegohotelu.Atycoturobisz?–DoDrake przyjeżdżająwszystkie najlepsze orkiestry. Przychodzę tuw każdy

piątek.NagleprzyDierdrepojawiłsięwysokiidobrzezbudowanymężczyznaopłowych

włosach ułożonych w staranne fale i chwycił Dierdre za rękę, zaznaczając w tensposób swoje prawa do niej. Był nienagannie ubrany, miał na sobie prążkowanygarnitur z obszernymi spodniami z mankietami oraz marynarkę o wąskich,szpiczastychklapach.

–Robercie,toDavid,mójznajomyzSaltLakeCity.– Bardzo mi miło – skłamał mężczyzna, wyraźnie bardziej poirytowany niż

zadowolonyzespotkania.–Odszedłem,żebyprzynieśćcidrinka.Niespodziewałemsię,żezniknieszpodmojąnieobecność.

Dierdresięuśmiechnęła.–Odprężsię,Robercie.Wyszłamtylkozaczerpnąćpowietrza.Wśrodkuzrobiło

siębardzogorąco.–Pogładziłaklapęjegomarynarkiipowiedziała,jeszczebardziejprzeciągając samogłoski: – Proszę,wracajmy na salę. – Spojrzała naDavida. –Nadługoprzyjechałeś,Davidzie?

–Najakiśtydzień.Możedłużej.

Page 81: List richard paul evans

–Musimysięspotkać.Zadzwoniędociebie.Towarzyszący jej mężczyzna obrzucił Davida wrogim spojrzeniem, po czym

podałramięDierdre.–Idźtańczyć–powiedziałDavid,machającjejnapożegnanie.Dierdreuśmiechnęłasię.–Adieu!–odpowiedziałairuszyłaubokuswegopartneradosalibalowej.

*

ZaledwiekilkagodzinodprzyjazdudoChicagospotkałemprzypadkiemDierdre.Jestemciekaw,jaktosię

madoteoriiCatherine.

ZdziennikaDavidaParkina,6stycznia1934

*

Wczesnym rankiem następnego dnia David zaczął dzwonić do teatrów. Pierwszekilkanaściepróbnauczyłogo,żeosobyodbierającetelefonyiosobybliżejzwiązaneze sceną to dwie różne kategorie. Ci, których słyszał w słuchawce, najczęściej niewiedzielinicpozacenąbiletuiobecnąobsadą,aczasaminiewiedzielinawettego.

Około południa wyszedł z hotelu i odwiedził kilka teatrów znajdujących sięnajbliżej Drake. Jedyna przydatna informacja, jaką zdobył, nie była pocieszająca.Dowiedział się, że w tej branży pracownicy zmieniają się tak często, że obsadęprzedstawienia sprzed dziesięciu lat pamiętano równie dobrze jak aktorów zpoprzedniegowieku.

Kiedy wrócił do hotelu około szóstej po południu, odebrał czekającą na niegowiadomość.Dierdre zaprosiła go na kolację o siódmej tego samegowieczoru i niewymagałapotwierdzenia.Davidudałsiędoswojegopokojuizmieniłkoszulę.

NakwadransprzedwyznaczonągodzinąDierdrezjawiłasięwholuhoteluubranaz typowym dla siebie polotem. Miała na sobie dopasowaną suknię z czarnegoaksamituzkoronkowymkołnierzemwkolorzekościsłoniowej,anagłowiediademzperełwstylucesarzowejEugenii.Oburącztrzymałatorebkęwyszywanączerwonymicekinami. Gdy nie dostrzegła nigdzie Davida, spokojnie usiadła na jednej połowiemiękkiej dwuosobowej kanapy z czerwonego aksamitu, przypatrując się z pozornąprzyjemnościąprzechodzącymgościom–zktórychwiększośćprzypatrywałasięjejzautentycznąprzyjemnością.KiedypopięciuminutachDavidwszedłdoholu,Dierdrenatychmiastdoniegozawołała:

–Davidzie!Wstała,gdydoniejpodszedł.

Page 82: List richard paul evans

–Takmiłobyłocięznowuzobaczyć–powiedziała radośnie.–Kiedynaciebiewpadłam,byłamnaprawdęzaskoczona.

–Ajabyłemzaskoczony,żemniepoznałaś.Tobyłtylkojedentaniec.– Półtora. – Uśmiechnęła się. – A ciebie nie można zapomnieć tak łatwo, jak

sądzisz.Daviduśmiechnąłsięzzakłopotaniem.–Czujęsiętrochęniezręcznie–powiedział.–Atonibydlaczego?– Nie byłem pewien, czy… – Urwał zawstydzony. – Cóż, prawdopodobnie

oczekiwałaś,żezadzwonię.–Miałam takąnadzieję–przyznałaszczerze.–Ale terazcieszęsię,żezjeszze

mnąkolację.Azatemgdziechciałbyśpojechać?–Totwojemiasto.–Lubisz kuchnię niemiecką?Kilka kilometrów stąd, naAdams, jest znakomita

restauracjazbrowarem.–Podajątamsauerbraten?–Zeszpeclamiikapustąkiszoną.–Doskonale.–Świetnie.–Wzięłagopodramię.–Benniezaparkowałprzedwejściem.–Bennie?–Mójszofer.Przedwejściemdohotelustałdługinaczterymetrysedanduesenbergwkolorze

myśliwskiej zieleni z chromowaną maskownicą. Duesenberg był niezwykłym iluksusowympojazdemcarów iprezydentów iz tegowzględucieszyłsięprestiżem,który obejmował również podróżujące nim osoby. David zachwycał się tymmodelem,podobniejakwszyscy,którzyznalisięnasamochodach,alejeszczenigdynimniejechał.

Szoferw liberii, czarnoskórymężczyzna o średniej budowie ciała, otworzył imdrzwisamochodu.NajpierwwsiadłaDierdre,potemDavid.

Wnętrzeolśniewało tapicerką znajdelikatniejszej skóry zdobionej polerowanymlitym drewnem i wstawkami z kości słoniowej i srebra. Na tylnej stronie fotelakierowcyznajdowałysiętakiesamewskaźnikijaknadescerozdzielczej.

–Duesenberg?–Tosamochódtaty.Spodziewałeśsiędesoto?–Nie.Duesenbergpasujedociebieidealnie.Dierdreuśmiechnęłasięironicznie.–Uznamtozakomplement.

Page 83: List richard paul evans

Szoferpodniósłszybęoddzielającągoodpasażerów.

*

Restauracja Berghoff była jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc wChicagoichlubiłasięhistoriąrównieznakomitąjakpiwo,którewniejwarzono.WewnętrzupanowałduchOktoberfest.Naścianachwkolorzeochrywisiałymyśliwskietrofea,głowydzikówirozłożysteporożajeleni.

Kiedy usiedli przy stoliku, złożyli zamówienie i omówili blaski i cienie kuchniniemieckiej,Dierdreskierowałarozmowęnabardziejosobistetematy.

–JakspędziłeśBożeNarodzenie?–Główniesamotnie.– Przykro mi to słyszeć. Powinieneś był przyjechać do Chicago. W okresie

świątecznym przez centrummiasta przewalają się tabuny ludzi. Nie mam pojęcia,skądoniprzyjeżdżają.

–Czasamiwtłumieczłowiekczujesięnajbardziejsamotny.Dierdrezrozumiałaisięuśmiechnęła.–NaszczęściebyłazemnąCatherine–dodałDavid.–Twojasiostra?–Mojagospodyni.Dierdrezapaliłapapierosaisięzaciągnęła.–AjakietointeresysprowadzająciędoChicago?–zapytała.–Tonieinteresy.Przyjechałemtuzpowodówosobistych.Dierdreodwróciłagłowę,abywypuścićobłokdymu,ipowiedziała:–Brzmiinteresująco.Daviduśmiechnąłsięrozbawiony.–Przyjechałemodnaleźćswojąmatkę.Dierdreniezrobiłażadnegowysiłku,abyukryćrozczarowanie.–TwojamatkamieszkawChicago?–Prawdopodobnie.Dierdre oparła łokcie o stół, a podbródek na splecionych palcach dłoni, dając

Davidowidozrozumienia,żeczekanawyjaśnienie.Jejtwarzczęściowoprzesłaniaławąskasmużkadymuwijącasięzodłożonegodopopielniczkipapierosa.

– Matka porzuciła mojego ojca i mnie, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Wostatniej wiadomości, którą od niej dostałem, poinformowała mnie, że otrzymałapropozycjęwystępuwChicago.

Zjawiłsiękelnerzpółmiskamiparującychdańorazdwomakuflamizlagerem.

Page 84: List richard paul evans

Dierdreuniosłaswójkufel.–Zaposzukiwaniatwojejmatki!Stuknęlisiękuflami.–Przyznaję,żemiałamnadzieję,żetwójprzyjazdbyłtylkopretekstem,bymnie

znowuzobaczyć.Jestemrozczarowana,dowiadującsię,żemaszinnypowód.–Przykromi,żesprawiłemcizawód.–Możeszmitowynagrodzić–odparła.Odcięłakawałekmedalionucielęcego.–

Myślałeśjużotym,jakjejszukać?– Liczę, że ktoś ją pamięta i wie, gdzie jest. Zacząłem już dzwonić do

miejscowych teatrów, ale nie dało to takich rezultatów, jak się spodziewałem.Możliwe,żebędęmusiałodwiedzićjewszystkieosobiście.

–TonieSaltLakeCity.Tutajsądziesiątkiteatrów.–Zdążyłemsięotymprzekonać.–Zyskałbyśnaczasie,korzystajączpomocykogoś,ktoznateren.–Czytopropozycja?–Tak.–Propozycjajestwspaniałomyślna…–Ale…–Aleuważam,żepowinienemzrobićtosam.Dierdreuśmiechnęłasięwyzywająco.–Toteżdobrze,Davidzie.Dłużejbędęcięmiaławswoimmieście.Wtymmomencieusłyszelihałasdochodzącyzzewnątrz.Podrugiejstronieulicy

dwóchmężczyznwalczyłozesobąnapięściprzyrestauracyjnymkublenaodpadki.Dierdreodwróciłagłowę.

–Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej.Ci ludzie zachowują się jak dzikiezwierzęta.

–Togłód.–Niemogę zrozumieć, jakmogą być głodni.Wmieście jestmnóstwomiejsc,

gdziewydajądarmoweposiłki.–Mimotomożnabyćgłodnym–powiedziałDavid.–SześćtygodnitemuciężarówkawiozącapieczywodoDrakezostałazatrzymana

nieopodaljednejztakichdarmowychjadłodajniiponadtysiącosóbobstąpiłopojazd,po czym wszyscy uciekli z bochenkami chleba. Na szczęście nikomu nic się niestało…Stratyponiosłatylkopiekarnia.

Davidodwróciłsiędoniej.–Niesłyszałemotym.–Pisaliotymw„Sun”.PotymzdarzeniuDrakewymógłnaswoichdostawcach,

Page 85: List richard paul evans

by zmienili trasy przejazdu, omijając darmowe jadłodajnie i parki. – Zdusiłapapierosa. – Wiesz, Mary Pickford i Amelia Earhart mieszkały w Drake. Jestemwielbicielkąobu.

–Wcalemnietoniedziwi.–To,żemieszkaływDrake,czyto,żejestemichwielbicielką?–Anijedno,anidrugie.Obiesąkobietamipodobnymidociebie,mająsilnąwolęi

sąniezależne.Cechygodnepodziwu.Dierdrezaczerwieniłasię.–Dziękuję.– Prawdę powiedziawszy, nie wiem o tobie zbyt wiele. Z wyjątkiem tego, że

bardzosięróżniszodswojejciotki.– Z czego obie cieszymy się w równym stopniu. Moja rodzina od czterech

pokoleń mieszka w Chicago. W latach dwudziestych mój ojciec był burmistrzem.Tato był i nadal jest bardzo kontrowersyjną postacią. Zrobił wiele dla złagodzeniaprohibicji,cosprawiło,żejednigopokochali,inniznienawidzili,awszyscyprzestalimuufać.Terazjestjużnaemeryturze,alenadaltrzymarękęnapulsie.Odczasudoczasuprzyprowadzadodomugubernatoraalbogangstera.

–Gubernatoraalbogangstera?–Obaj rządząmiastem.–Uśmiechnęła się szelmowsko.–Właściwie toniema

międzynimiwielkiejróżnicy,jedynietaka,żegangsterzysąbardziejzabawni.NatwarzyDavidaukazałsięszerokiuśmiech.–Atwojamatka?–zapytał.–Matkaspędzaczas,biorącudziałwkrucjatach.–Jakichkrucjatach?–Och,comiesiącwinnej.Mamadecydujesięnasprawę,októrąchcewalczyć,

wedługtychsamychkryteriów,wedługktórychdobieraswojągarderobę.Davidponowniesięuśmiechnął.–Atyczymsięzajmujesz?– Odpowiedź na to pytanie nie pozwala mojemu ojcu spać po nocach.

Absolwentka Vassar z trzydziestego pierwszego. A teraz tylko się bawię, unikammałżeństwa iwłaściwie każdemu sprawiam zawód. –Uniosła kufel. –A coDavidParkinrobizeswoimżyciem?

–Pracuje.Pozatymmamtalentdosprawianiazawodu.–CiociaVictoriamówiłami,żejesteśbystrymbiznesmenem.– Prawdęmówiąc, to bardziej sprzyjałomi szczęście niż bystrość umysłu.Mój

ojciecmiałkopalnięwGrassValleywKalifornii.Trzynaście latpoodejściumojejmatkinatrafiliśmynabogatezłoża.Ojcieczmarłdwalatapóźniej iprzez jakiśczas

Page 86: List richard paul evans

zarządzałemkopalnią,apotemjąsprzedałemiprzeniosłemsiędoSaltLakeCity,abyotworzyćfabrykęprodukującąmaszyny.

–Lepiejmiećszczęście,niżbyćdobrym.–Taksłyszałem.–DlaczegoSaltLakeCity?–Miałemsiętamspotkaćzmatką.Kiedyprzyjechałem,jejjużniebyło.–Aletampoznałeśswojążonę.Davidnatychmiastspoważniał.–Przepraszam,niechciałamwprawićcięwzakłopotanie–powiedziałaDierdre.Davidwytarłserwetkąkącikiust.–Zgadzasię.Tampoznałemswojążonę.–Ciociatrochęmioniejopowiadała.–VictorianigdynielubiłaMaryAnne.Dierdre wyczuła jego wzburzenie, więc szybko zmieniła temat i rozmowa

przeszła w beztroską pogawędkę. David zwrócił uwagę na zegarek na łańcuszku,któryDierdremiałanaszyi.Byłtowisiorekwsrebrnejkopercie,którejobrzeżabyłyinkrustowanedrobinamibrylantówirubinów.

–Pięknyzegarek–powiedział.–Znudziłocięmojetowarzystwoczynaprawdęinteresujeszsięzegarkami?–Jesteśnajbardziejszczerąkobietą,jakąkiedykolwiekspotkałem.–Dziękuję.Więc?–Kolekcjonujęzegarki.Przynajmniejkiedyś.Zbierałemwszystko,cozatrzymuje

czas,nawetzegarysłoneczne.Dierdrewzięławisiorekdoręki.– Rodzice dali mi go za ukończenie college’u. – Nagle ziewnęła, po czym

roześmiała się z samej siebie. – Zrobiło się późno. Pewnie jesteś wykończony.Chciałbyśjużiść?

–Jestemzmęczony.Davidodłożyłserwetkę iobojewstaliodstołu.WdrodzedoDrakeprawiecały

czasmilczeli.Kiedysamochódzatrzymałsięprzedhotelem,DierdreschwyciładłońDavida.

–Dziękujęzakolację.Bardzosięcieszę,żeprzyjechałeś.–Byłomimiło.Przechyliłasięipocałowałagowpoliczek.–Mnieteżbyłomiło.Moglibyśmyspotkaćsięjeszczeraz?Portier otworzył drzwi samochodu od strony hotelu i powitał Davida. David

odwróciłsiędoswojejtowarzyszki.

Page 87: List richard paul evans

–Możezjemykolacjęwewtorekwieczorem?–zaproponował.Dierdreuśmiechnęłasiępromiennie.– Cudnie. Jeśli chcesz,możemy zjeśćwCape Codw twoim hotelu.Mają tam

najlepsze owoce morza w całym Chicago. Mógłbyś opowiedzieć mi rezultatachswoichposzukiwań.

–Bardzochętnie.–Davidwysiadłzsamochodunatrotuar.–Dobranoc,Dierdre.Dziękujęzatowarzystwo.

–Obyśznalazłmatkę.Zamykając drzwi samochodu, David uśmiechał się zdumiony, że tak piękna i

pożądanaprzezmężczyznkobietauznałagozagodnegojejzainteresowania.

*

TamtegowieczoruwsalibalowejwSaltair,kiedyDierdrepoznałaDavida,wyczuław nim trudną do zdefiniowania, mimo to wyraźnie wyczuwalną siłę – przed niąpoczuła ją MaryAnne i mnóstwo innych kobiet. Wśród nich była również ciotkaDierdre, Victoria, która czerpała perwersyjną przyjemność z pośredniegouczestniczeniawwyczynachswojejsiostrzenicy.

Oddzieciństwabiorącudziałwżyciutowarzyskim,któregonurtprzepływałprzezdom Williamsów, Dierdre miała możliwość obserwowania wszelkich typówmężczyzniDavidauznałazawyjątkowyokaz.Byłsilny,amimotołagodny,sprytny,lecznieszkodliwy,bogaty,alenieskażonytruciznązamożności.

MaryAnneniewywoływałauniejżadnegoniepokoju,bochoćDierdrenielubiłaetykietki „burzycielki domowego ogniska”, nie przypisywała temu ogniskudemonicznego znaczenia. Była przyzwyczajona, że dostaje to, czego chce, i choćczasamizdobywałatozwiększymtrudemzpowodunormobyczajowych,arzadziejzpowoduwyrzutówsumienia, towwypadkuDavidaniebyłomowyożadnejz tychprzeszkód.Żonagoopuściłairzeczmiałasiępodobniejakzroszczeniamidomajątkuziemskiego: kiedy ktoś zaprzestawał roszczeń, ziemia przechodziła na własnośćpierwszejosoby,którachciałająobjąćwposiadanie.DavidParkin,niegdyśpracującywkopalni,awięcbliskozwiązanyzziemią,powinientozrozumieć.

Page 88: List richard paul evans

N

Rozdział14

DRUGARANDKA

WillRogers:„Obecniekażdymaplannazmniejszeniebezrobocia.Jesttylkojedensposóbnaosiągnięcietegocelu,mianowiciekażdymusizacząćpracować.Gdzie?Cóż,dokładnietam,gdziejest.Rozejrzyjciesięwokółsiebie,azobaczyciemnóstworzeczydozrobienia,chwastydościęcia,płotydonaprawienia,trawnikidoskoszenia,

stacjebenzynowedoobrabowania,żądaniagangsterówdozaspokojenia…”.ZwycinkaprasowegoznalezionegowdziennikuDavidaParkina

astępne trzydniposzukiwańRosalynKingokazałysiębezowocne iwracającwieczoramidohotelu,Davidwalczyłznarastającymzniechęceniem.Nakrótkąchwilę w jego sercu zaświtała nadzieja, gdy podstarzała, krzykliwie ubrana

aktorka w teatrze Haymarket przypomniała sobie wspólny występ z Rose i zrozczuleniemorazzłądykcjązaczęłaopowiadaćowyczynachtejkobiety,jejobecnejsytuacjiimiejscupobytu.DopieropodwudziestuminutachjejprzemowydoDavidadotarło,żeRose,októrejmówiłaaktorka,byłaMurzynkązKentucky.Wtedyporazpierwszyprzyszłamudogłowymyśl,żebyćmożejegomatkanigdynieprzyjechaładoChicagoalbonatychmiastpoprzyjeździepojechałagdzieindziej.

Niepowodzeniewposzukiwaniach skłoniło godo rozmyślańoMaryAnne, a jejnieobecność z każdym mijającym dniem stawała się dla niego coraz bardziejdokuczliwa. Catherine obiecała skontaktować się z Davidem natychmiast pootrzymaniupierwszejwiadomościodMaryAnne,alekiedywieczoramiwracałpełennadzieidopokojuhotelowego,czekałogorozczarowanie.

*

WewtorekwieczoremDavidspotkałsięzDierdrewCapeCod–małejrestauracyjcepołączonej z Drake korytarzem na poziomie ulicy. Wnętrze knajpki było ciemne,oświetlone głównie lampami naftowymi stojącymi na przykrytych obrusami wczerwoną kratkę stołach. Ich stół był zastawiony dużymi półmiskami zprzyrumienionymi odnóżami krabów, szklanymi naczyniami z masłem,porcelanowymi miseczkami z zupą oraz szklankami z piwem i sokiem. Bar byłreprezentacyjnym miejscem restauracyjki, zawsze dobrze zaopatrzony i oblegany

Page 89: List richard paul evans

przezklientów.Najegoblaciewidniaływyrytenazwiskasławnychosób,którebyłygośćmitegolokalu,abyłoichwiele.

DierdrewyciągnęłałyżkęwkierunkuDavida.–Spróbuj–powiedziała.–Cotojest?–ZupaBookbindera.Zodrobinąsherry.Tutejszaspecjalność.Davidskosztowałzupy.–Dobra.– Kiedyś spróbowałam wersji bez sherry. Nie smakowała mi. Jestem jednak

dziewczynązPołudnia.–Właśniezamierzałemcięzapytać,jaktosięstało,żedziewczynazChicagoma

południowyakcent.Dierdrestłumiłaśmiech.Włożyładużowysiłkuwnauczeniesięodswojejmamy

charakterystycznejdlamieszkańcówPołudniawymowyiumiejętnieposługiwałasięniąwzależnościodsytuacji.

– To po mojej matce – odrzekła. – A skoro mowa o matkach, jak twojeposzukiwania?

–Dwadzieściajedenteatrów,jednaofertapracyiniktnieznaRosalynKing.– Oferta pracy, to robi wrażenie. Trochę się waham, czy zadać to pytanie, ale

możetwojamatkanigdyniezamieszkaławChicago?–Samzaczynamsięnadtymzastanawiać.Dierdrewyciągnęłamięsozodnóżakrabastosownymwidelcem.–Przebyłeśdalekądrogęprowadzonywiarą.–Wiarąalboprzeznaczeniem.–Nierobisznamniewrażeniafatalisty.–Zaczynamsięnadtymzastanawiać.Wierzyszwprzeznaczenie?–Czyliw takie rzeczy jaknaprzykładnaszeprzypadkowespotkanieprzedsalą

balową?–Równieżito.–Cóż,niewierzęwzbiegiokoliczności.Davidwytarłustaserwetką.–Kilka dni przed swoim odejściemMaryAnne znalazła list przy grobie naszej

córki.Najprawdopodobniej został napisanyprzezmojąmatkę.Catherinewierzy, żelistzjawiłsięwłaśniewtymczasie,abymniedokądśzaprowadzić.

–Catherine,twojagospodyni?–Zgadzasię.–Osobliwypogląd.

Page 90: List richard paul evans

–Zastanawiamsięnadtym.–Nierozumiemjednejrzeczy,mianowiciedlaczegopotakdługimczasiejestto

takieważne,byśodnalazłmatkę.Davidpatrzyłnaniąwzamyśleniu.–Czujęsiętak,jakbympróbowałposkładaćsamegosiebie.Gdybymdowiedział

się,dlaczegoodeszła,możezrozumiałbym,kimjestem.–Myślisz,żetwojamatkaumiałabyciwtympomóc?–Niewiem.Dierdreodłożyłasztućce.–Mogęcizadaćbardzoosobistepytanie?Davidspojrzałnaniączujnie,coodebrałojejtrochępewnościsiebie.–ChciałabymzapytaćoMaryAnne.Davidsięzastanowił.–Wporządku–odrzekł.–Nadaljąkochasz?Zawahałsię.–Złamałamiserce,kiedyodeszła.Dierdrebyłaciekawa,czycelowonieodpowiedziałnajejpytanie.–Dlaczegoodeszła?Davidpopatrzyłapatyczniewświatłolampynastole.–Możewolałbyśotymnierozmawiać.Davidpokręciłgłową.–Kiedy zmarła nasza córka, razem z nią złożyłemdo grobu prawie całe swoje

serce.–Głosmuzadrżał.–MaryAnnemiaławkońcudośćsamotności.–Niechcę,żebytozabrzmiałojakspłycanieproblemu,aleniemyśleliścieotym,

żebymiećkolejnepotomstwo?–Próbowaliśmywielelat.Aleniepotrafiłemdaćjejdzieci.–Nierozumiem,dlaczegoobwiniaszsiebie.Skądwiesz,żetoniejejwina?Zawahałsię,rozważając,ileprawdymożeujawnić.–WrzeczywistościAndreaniebyłamojącórką.KiedypoznałemMaryAnne,była

wciążyzinnymmężczyzną.Dierdrespróbowałaukryćzdziwienie.–Imimotojąpoślubiłeś?Davidkiwnąłgłowąpotakująco.–Davidzie,tonajpiękniejszarzecz,jakąkiedykolwiekusłyszałam.Davidnicnatoniepowiedział.

Page 91: List richard paul evans

–OpowiedzmioAndrei.Uśmiechnąłsięsmutno.–Była samą radością.Gdy żyła, czułem, że leczywszystko, cowmoim życiu

byłochore.–Jestempewna,żebyłeśwspaniałymojcem.TejuwagiDavidrównieżnieskomentował.Dierdrezmieniłatemat.–Wspomniałeś,żezbieraszzegary.Uważam,żetofascynujące.–Kiedyśmiałemdużąkolekcję,aledodziśniewielezniejzostało,bosprzedałem

jejwiększączęść.PrzestałemkupowaćzegarypośmierciAndrei.Terazkolekcjonujęinnerzeczy.

–Cocięobecniepasjonuje?–Antyki.Drewnianeskrzynie.Biblie.–Biblie?Toniezwykłe.Jesteśosobąreligijną?–MaryAnnejestpobożna,aleomnienigdytegoniepowiedziano.Dierdrespoważniała.– Czasami żałuję, że nie jestem bardziej religijna. Często myślę o Bogu, ale

rzadkochodzędokościoła.Chcęchodzićzwłaściwegopowodu,ponieważwierzę,żetylkotomasens,niechcęsiętampokazywaćdlatego,żetakwypada.–Uśmiechnęłasię z rozbawieniem. – Oczywiście jest to jeszcze jeden punkt na liście zarzutówmojegoojca.

–Myślę,żejesteśbardziejreligijna,niżprzypuszczasz.–Jakto?–Wtwojejwierzejestuczciwość.Jestempewien,żetosiępodobaBogu.–Niesądzę.Myślę,żeBógpragniebezrefleksyjnegokultu.–Trudnomi zaakceptować pogląd, żeBóg stworzył istotymyślące i chciał, by

byłymarionetkami.–Towtakimraziecozwiarą?– Wiara jest źle rozumiana. Traktuje się ją jak koniec, podczas gdy w

rzeczywistościjestpoczątkiem.–Toznaczy?–Tostan,którypodtrzymujemywsobiepo to,abynasdokądśzaprowadził,on

napędzanaszedziałanie.Zakażdąodkrywkąwkażdejkopalnizłotastaławiara.–Aleniewewszystkichkopalniachzłotabyłozłoto.– Prawda, ale tego się nie wie, dopóki nie wbije się łopaty. Głupotą jest dalej

przekopywaćziemię,wktórejnicniema.–Nierozumiem,pocowiarajestwogólepotrzebna.DlaczegoBógnieobjawisię

każdemuczłowiekowiiniepowie,czegoodniegochce?

Page 92: List richard paul evans

– Wtedy rzeczywiście bylibyśmy marionetkami. Naszymi postępkamikierowałaby chęć dostania nagrody albo strach przed karą, a nie przekonanie, żepewne zachowania z natury rzeczy są dobre lub szlachetne. Zmieniłyby się naszeczyny,alenienaszeserca.Prawdajesttaka,żewtymżyciuprzyczynaiskutekczęstonie są ze sobą powiązane. Zdarza się, że bardzo złe rzeczy przytrafiają się bardzodobrym ludziom, czasami za to, że postępują właściwie. – David urwał. – Jak wwypadkuAndrei.

–Mimowszystkojestzadużoniejasności.Uważam,żeBoguwyszłobynadobre,gdybybardziejodwoływałsiędorozumu.

– Doszedłem do wniosku, że jeżeli jedyną uniwersalną prawdą o istnieniu jestniepewność,towidocznietaniepewnośćmasens.Wierzę,żewłaśnieotochodziwżyciu–odkryć,ocownimchodzi.Imbardziejprzykładamysiędotegoodkrywania,tymbardziejewoluujemy.

–Wjakimkierunku?–Miejmynadzieję,żebliżejBoga.–Czyreligiapasujedotwojejteorii?–Jestczęściątejewolucji.Religia,wpewnymsensie,przypominazegar.Miałem

ich ponad sto. Potrafiłem powiedzieć, skąd pochodził każdy z nich, która firma gowyprodukowała, czasaminawetw jaki sposób.Mimo to jestemgotówbezwahaniaprzyznać,żeniepojmujęczasu.Możliwe,żeto,cotwierdzitenniemieckinaukowiec,Einstein, jest zwiastunem naszego zrozumienia natury czasu. – Wyciągnął swójzegarek kieszonkowy i podniósł wieczko chroniące szkiełko. – Potrafię odczytaćgodzinę. I jednocześnie nie potrafię zrozumieć Boga ani ogromu potęgi, którastworzyłanieskończonywszechświat,niemówiąc jużo ludzkimumyśle.Więc jeślireligiamożemipomóczrozumieć,tomogęnatymtylkoskorzystać.Podwarunkiemżeniepomylęzegarazczasem.

–Togłębokamyśl,Davidzie.–Dlamniemasens.–Ziewnąłniespodziewanie.–Kolejnydługidzień?–Odmojegoprzyjazduwszystkiednisądługie.Albonocekrótkie.–Tomożeskończmynadziśiumówmysięnakolejnąkolacjęwpiątek?Jeślici

toodpowiada,boniezamierzamzakłócaćciplanów…Davidsięroześmiał.– Jesteś pozytywnym zakłóceniem. Tylko nasze spotkania trzymają mnie przy

zdrowychzmysłach.Dierdresięożywiła.–W takim raziemoże jutro zrobisz sobiewolne i pozwoliszmi pokazać sobie

miasto.Przydałabycisięprzerwa.

Page 93: List richard paul evans

Davidsięzastanowił.–Jestemdotwojejdyspozycjiprzezcałydzień–oświadczył.Dierdreuśmiechnęłasięszeroko.– Cudnie. Rano muszę załatwić kilka spraw. Może wpadnę po ciebie przed

dwunastą?Davidkiwnąłgłową.–Będęczekałprzedhotelem.PodpisałrachunekiodprowadziłDierdredoduesenbergaorazbardzocierpliwego

Benniego.

*

WSaltLakeCitypogodaznowusiępopsuła.Spadłydużepłatkiśnieguiprzylgnęłydo jezdni. Ruch uliczny stał się wolniejszy. Dzieci czekały w domach na większeopady,któregwarantowałybyzabawę.PoskończonymdniupracyGibbszapukałdodrzwirezydencjiParkinów.OtworzyłamuCatherine.

–Dzieńdobry,Gibbs.Gibbszdjąłkapelusz,strząsnąłzniegośnieg,następnieotrzepałramionairękawy

idopierowtedywszedłdochłodnegoholu.–Catherine,miałaśostatniojakieświeściodDavida?–Anisłowaodwyjazdu.–Dostrzegłapowagęnatwarzygościa.–Cośsięstało?–Ostatniejnocyzabudynkiemfirmywybuchłpożar.Catherineprzyłożyładłońdopiersi.–Tostraszne!Ktośucierpiał?–Nie,naszczęściebudynekpozostałnienaruszony.Śniegpowstrzymałogień.–DziękiBogu.–Niestetytoniewszystko.–Comasznamyśli?–Toniebyłprzypadek.Ogieńrozprzestrzeniłsięodpłonącegokrzyża.Catherinepobladła.–Aledlaczegowfirmieprodukującejmaszyny?–Dlatego, żeDavid zatrudniaMurzynów. – Przez twarzGibbsa przebiegł cień

niepokoju. – To nie jest odosobniony incydent. Czytałem, że niektóre sklepy naWschodziezostałyokradzioneztegosamegopowodu.

–Coterazzrobimy?Gibbsmyślałprzezchwilę.–Policjazostałajużotympowiadomiona.Nicinnegoniemożnazrobić.–Włożył

Page 94: List richard paul evans

kapelusziodwróciłsiędowyjścia.–JeśliDavidsięodezwie,nicmuniemów.Ibeztegomadosyćkłopotównagłowie.

Page 95: List richard paul evans

B

Rozdział15

RIVERVIEW

Dierdretokobietaobdarzonarzadkącechą–umiedoszukaćsięradościwkażdychokolicznościachwtensamtajemniczysposób,wjakimieszkańcypustyniznajdują

wodęwwyschniętejziemi…ZdziennikaDavidaParkina,11stycznia1934

enniestałprzedwejściemdoDrake,nieczułynaprzenikliwywiatr,którywiałpomiędzy budynkami, wdzierając się ze świstem w otwarte drzwi i wąskieuliczki. Gdy szofer ujrzał nadchodzącego Davida, ruszył do samochodu, ale

Davidpowstrzymałgouniesionądłoniąisamotworzyłtylnedrzwidlapasażera.Wśrodku siedziałaDierdre ze skrzyżowanyminogami i otwartą puderniczkąw jednejdłoniorazpuszkiemwdrugiej.Miałanasobiedługąspódnicęigrubefutroznorek.SpojrzałanaDavidazzalusterka.

–Dzieńdobry,Davidzie.Mamnadzieję,żewłożyłeściepłypłaszcz.Davidstaranniezamknąłdrzwi.–Włożyłemjedynypłaszcz,jakiprzywiozłemzesobą.Dokądjedziemy?–Toniespodzianka.DierdrezamknęłapuderniczkęibadawczoprzyjrzałasięokryciuDavida.–Nawszelkiwypadekzabrałamkoc.KiedyBennie ruszał spod hotelu,David zauważył, jak samochód, którym jadą,

odprowadzająpełnepodziwuipożądliwościspojrzeniainnychkierowców.Gdydojechalidoprzecznicy,DavidzapytałDierdre:–Prowadziłaśkiedykolwiektensamochód?–Ojciecminiepozwala.Alebardzobymchciała.Producenttwierdzi,żetoauto

potrafi wyciągnąć ponad sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Chętniesprawdziłabym,czytoprawda.

Bennierzuciłnerwowespojrzeniewtylnelusterko.–Jestemzdziwiony–powiedziałDavid.–Tym,żeduesiewyciągatakąszybkość?–Tym,żeojciecpotraficięprzedczymkolwiekpowstrzymać.

Page 96: List richard paul evans

Dierdresięroześmiała.– Ma pomocnika. Patrz – szepnęła do Davida, pochylając się w kierunku

przedniegosiedzenia.–Bennie,cotynato?Możejadzisiajpoprowadzę?Odpowiedźszoferabyładobrzeprzećwiczona:–Nie,panienko.Straciłbympracę.Paniojciecdałmiwyraźneinstrukcje.– To znaczy wyraźną groźbę. – Przysunęła się bliżej. – Ale nie zakazał

prowadzeniaDavidowi.Benniezaniepokoiłsięjeszczebardziej.–Panienko,paniojcutobysięniespodobało.Dierdrepoklepałaszoferaporamieniu,poczymodchyliłasięnaoparcie.–Spokojnie,Bennie.Tylkożartowałam.Ekstrawagancki automobil sunął cicho na północ wzdłuż rzeki Chicago i po

pewnym czasie dojechał do rozległego parku o powierzchni ponad czterdziestuhektarów.Nad zagajnikami platanów iwiązówwznosiły się drewniane konstrukcjerollercoasterów.Gdy się zbliżyli, ich oczom ukazała się ogromna okrągła tablica znapisem „PARKROZRYWKIRIVERVIEW–WYŁACZNIEZABAWA”.Benniewjechałnadużyipustyparkingizatrzymałsamochódprzedszerokąbramą.

– Riverview – oznajmiła Dierdre. – Siedziba Dicka „Dwie Tony” Bakera inajwiększyparkrozrywkinaświecie.

Davidrozejrzałsiędookoła.–Wyglądajaknajmniejpopularnyparknaświecie.Albojestzamknięty.Dierdreprzerzucałazawartośćswojejtorebki.–Oczywiście,żezamknięty,kochanie.Jestzima.Jej wypowiedź prowokowała do zadania kilku pytań, jednak David się

powstrzymał.BennieotworzyłdrzwiodstronyDierdre.–Przyjechaliśmytunapiknik–oznajmiłaiwysiadłazsamochodu.Bennieotworzyłbagażnik,wyjąłwiklinowykoszykipodałgoDavidowi.Szofer

wysłuchałpoleceńDierdre,poczymwsiadłdosamochoduiszybkoodjechał.Davidpopatrzył na zablokowane drzwi obrotowe w dużej bramie zwieńczonej dwiemakopułamiipomyślał,żewidoktentrochęmuprzypominaSaltair.

–Jakdostaniemysiędośrodka?–Drzwiami–odrzekłaDierdre.Obokdrzwiobrotowychznajdowałosięzamaskowanewejściepomalowane tym

samymrdzawymkoloremcootaczającyjemur.KiedyDierdrepchnięciemotworzyładrzwi, ukazało się pomieszczenie o ścianach z bloczków betonowych. Drzwi wprzeciwległejścianieprowadziłydoparku.

–Towejściedlaobsługi.Strażnikjestzbytleniwy,byfatygowaćsiędowejściai

Page 97: List richard paul evans

wpuszczaćkonserwatorów,więcpoprostuniezamykatychdrzwinaklucz.–Skądotymwiesz?Uśmiechnęłasię.–Poprostuwiem.Weszlidoparku.PrzedwkroczeniemdowesołegomiasteczkaDavidprzystanął,

abypopatrzećnaopustoszałykrajobraz.–Częstotubywasz?–zapytał.–Owszem,latem.Przywożąmnietuchłopcy.Zdajesię,żeprzyjeżdżająctu,czują

siębardziejmęscy.–Jakto?– To niepisany kodeks zachowań przynależnych płci. Krzyczę ze strachu w

rollercoasterze,przegrywamwskeeballuiczekampodekscytowana,kiedyoniwydajądwa dolary i atakują niewinną butelkę mleka, aby wygrać dla mnie pluszowegozwierzaczkazadziesięćcentów.Nieżebymbyłatemuprzeciwna.Uważam,żejestwtym coś pierwotnego, chodzi mi o czasy, gdy jaskiniowcy przynosili tygrysyszablozębne swoim kobietom. Różnica polega tylko na tym, że współcześnimężczyźni rzucają softballem, a nie dzidą. –Zrobiła gest jedną dłonią. – Kimżejestem,bylekceważyćewolucję?

–Awięcbierzeszudziałwtejgrze.–Oczywiście. –Uśmiechnęła się niewinnie. –Naprawdę chcę, żeby się dobrze

bawili.Davidruszyłzmiejsca.–Dlaczegoujawniaszprzedemnąswojesekrety?–Dlatego,żetyniejesteśchłopcemiprzejrzałeśmnienawylot.Chwyciła go za rękę i poszli przez opustoszałe wesołe miasteczko w kierunku

urządzeńdoskeeballaorazgroteskowychgabinetówosobliwości.Dierdrewskazaławielkąkonstrukcję.– Uwielbiam tę kolejkę. Nosi nazwę Flying Turns, Podniebne Wiraże.

Niesamowite wrażenia. – Niespodziewanie zachichotała. – Kiedyś jeden z moichchłopakówodstawiłDanielaBoone’a.

ZwrotzaintrygowałDavida.–OdstawiłDanielaBoone’a?–Przepraszam.Slangzcollege’u.Znaczy,żezwróciłobiad.Daviduśmiechnąłsięrozbawiony.–Slangtoprawdziwaliniademarkacyjnapomiędzypokoleniami.–Chceszpowiedzieć,żejesteśznaczniestarszyodemnie?–Tak,jestemznaczniestraszyodciebie.

Page 98: List richard paul evans

– Nie ma w tym nic złego. Lubię starszych mężczyzn. A przynajmniej lubięciebie,atyjesteśstarszy.

W oddali rozległ się dźwięk nadawanej przez radio piosenki It’sOnly a PaperMoon,coprzypomniałoDavidowi,żeniesąsami.

– Tam jest budka strażnika. Ale stary nigdy nie wychyla z niej nosa –poinformowałarzeczowoDierdre.

Sięgnęła do torebki, wyciągnęła paczkę papierosów, zaproponowała jednegoDavidowi,agdyodmówił,zapaliłasama.Wodległościniecałegokilometraodnichstałrządzabitychdeskamisklepików.

– Latem półtora roku temu przeżyłam tu dziwne zdarzenie. Opierałam się obarierkę i jadłam lody w rożku, kiedy podszedł do mnie mały, mizerny chłopiec,stanął przedmną i zacząłmi się przyglądać.Nie powiedział ani słowa.Ale patrzyłtak, jakby oczymiałymu zarazwyskoczyć z orbit. Zapytałam, czy lubi lody, a onpokiwałgłową.Więckupiłammurożekimałygdzieśpopędził.Kilkaminutpóźniejpodeszładomniewściekłajakosakobieta.Jednąrękąciągnęłazasobątegochłopca,a w drugiej trzymała lody. Powiedziała: „Co ty sobie, paniusiu, wyobrażasz?Kupujeszmurzeczy,naktóreniestaćjegomatki.Aresztaco?Comampowiedziećjego rodzeństwu?”. Biedny chłopiec stał i płakał jak bóbr. Kobieta wepchnęła mirożekwrękęiodeszła,ciągnączasobąsynka.Lodywyrzuciłam.Comiałamznimizrobić?Tobyłytylkolodywrożku.

–Dla tej kobietybyła tokwestia szacunkudo samej siebie.Mamy teraz trudneczasy.Poczuciewłasnejgodnościtodlawiększościludzijedynarzecz,którapowalaimprzetrwać.

– Nadal uważam, że to były tylko lody. – Nagle Dierdre wskazała wschodniączęśćparku,gdziestałopodzadaszeniemmnóstwostołówpiknikowych.–Tolasekpiknikowy.

Zeszliześcieżkiiskierowalisiękuotoczonemużywopłotamitarasowi.–CzywSaltLakeCityjestparkrozrywki?–Tak.Wjednymznichnawetbyłaś.WSaltair.– A, tak. Przypominam sobie, że widziałam rollercoaster. Nie jest szczególnie

dużyjaknaparkrozrywki.– Rzeczywiście. Jest jeszcze park o nazwie Lagoon, Laguna. Trzydzieści

kilometrównapółnocodSaltLakeCity.Tamteżjestrollercoaster.–WRiverviewjestichsiedem.Dierdre zgasiła papierosa i rzuciła go w śnieg. Usiedli przy stole i Dierdre

otworzyłakoszyk.– Przywiozłamwinogronaw kilku postaciach. –Wyjęła kiść winogron lisich i

butelkęwina,następniepłaskichlebekiser.Sięgnęładokoszykajeszczeraz.–Moje

Page 99: List richard paul evans

ulubionedanie:czekolada.Lubiszczekoladę?Davidpokiwałgłowąpotwierdzająco.–Jestemodniejuzależniona.Mojeżyciejestowieleradośniejszeodchwili,gdy

przyznałam,żechcęjeśćtylkoczekoladę.–Powszechnieuważasię,żeczekoladaźlewpływanasylwetkę,aletwojajestbez

zarzutu.–Dziękuję.Jużzaczynałamsięzastanawiać,czytozauważyłeś.Dierdre rozerwała chlebek na dwie części, jedną z nich posmarowała serem i

podałaDavidowi.Onnalałtrunkudojejkieliszka,poczymprzyjrzałsiębutelce.–Dobrewino–stwierdził.–Unaswdomumamaniepozwoliłabynainne.Davidnapełniłswójkieliszek.–Widziałeśdiabelskimłyn?–Który?–Nieważne.Zamierzałamcipowiedzieć,żezostałwynalezionyprzezburmistrza

Chicago,George’aFerrisa.– Coś o tym słyszałem. Dlatego używana jest też nazwa koło Ferrisa. Jak to

dobrze,że tenburmistrznienazywałsięSchmetzel.WnazwiekołoSchmetzelaniebyłobycieniaromantyzmu.

Dierdresięroześmiała.–Conajbardziejlubiszwwesołymmiasteczku?–zapytała.–Chybakaruzelę.Zapaliłakolejnegopapierosa.–Karuzelesąnudne.–Może jazda nie jest porywająca, ale jest coś przyjemnego w samym ruchu i

drewnianejmenażerii.Zawszelubiłemkaruzele.Sąmaterialnymisymbolamipokoju,dowodaminaprzekuwaniemieczynalemiesze.

–Interesującespojrzenienaskądinądbanalnąrzecz.Powiedzcoświęcej,proszę.–KaruzelewynalezionowXVIIwieku,abysłużyłyrycerzomdoćwiczeńprzed

turniejami.Francuscyrycerzemocowalibeczkinaobracającejsięplatformie,siadalinanie ipróbowali trafić lancamiwzwisająceobręcze.Stądwziąłsię idiom„złapaćmosiężną obręcz”. Z czasem karuzela przekształciła się w przedmiot rozrywki dladzieci,ruchomeprzedmiotysztuki.

–Brzminiemalpoetycznie.–Aty?–Lubięrollercoastery.PonoćBobstonajszybszakolejkanaświecie,możetylkoz

wyjątkiemtej,którastoinaConeyIsland.Jesteśfanemrollercoasterów?

Page 100: List richard paul evans

–Niebardzo.Nawetniemamszansypoczućfrajdy,bojużrobimisięniedobrze.–Akomusięnierobi?–Staranniewydmuchnęłasmużkędymuprzezułożonew

literę O usta. – Cały dowcip, Davidzie, polega na tym, żeby mieć przyjemność zjazdy.

–Aposkończonejjeździe?Uśmiechnęłasię.–Znowuustawiaszsięwkolejce.Kiedysięnajedli,Dierdrewłożyłaresztkizpowrotemdokoszyka,przełożyłarękę

przezjegopałąkiwstała.–Chodźmy.–Dokądteraz?Dierdreodeszłajużparękroków.–DoTuneluMiłości.Pookoło stumetrachod lasku ichoczomukazał się budynekobiałej szerokiej

fasadzie z wymalowanymi na czerwono sercami i kupidynami, przypominającyogromnąkartkęnawalentynki.Łódkileżałydnamidogóryzbokuwybetonowanegokoryta,którymwsezoniepłynęławoda.Dierdrepostawiłakoszyknaziemi,poczymobojeprzeszliprzezniewysokipłotek.

–Kiedyś ten tunelnosiłnazwęTysiącWysp,alezmienili jąnaTunelMiłości idochodysiępodwoiły.Najważniejszejestdobreskojarzenie.

–Nigdynieprzeszedłemprzeztunelmiłości.Dierdrespojrzałanabudynek.– Ja też nie. Ale przepłynęłam łódką. Wieki temu spotykałam się z jednym z

synówwłaściciela.Wsezonie,gdydziałatenmechanizm,kołołopatkowewytwarzaruchwody, który unosi łódkę przez tunel z niewielką prędkością,więc pary, którechcą się pomigdalić, czasamiwyskakują z łódek i zaszywają,wkącie do czasu, ażprzychodzi strażnik i je przegania. Mój chłopak przyprowadzał tu dziewczyny pogodzinach,brałjenałódkęiwpływałdotunelu.Gdykołołopatkoweniepracowało,mógłsięzatrzymać,gdzietylkochciał.Wywróciłłódkęnieraziniedwa.

–Ztobąteż?Uśmiechnęłasięinicniepowiedziała.Nagle przed bramą pojawił się krępymężczyzna o czerwonej twarzy ubranyw

góręodgranatowegomunduru.NapiersimiałodznakępolicjiRiverview.–Hejwy!Coturobicie?DierdreiDavidspojrzeliwjegokierunku.–Jaznimporozmawiam–powiedziałDavid.Dierdresiętylkouśmiechnęła.Davidprzeszedłprzezpłotekizacząłrozmawiaćz

Page 101: List richard paul evans

mężczyzną,którycorazbardziejsięzaperzał.PokilkuminutachDierdrepodeszładonichspokojnymkrokiem.PołożyładłońnaramieniuDavida.

–Zaczekajchwileczkę–powiedziała,dającmuznakręką,byodszedł.Stojąc w pewnej odległości, David nie słyszał, co Dierdre mówi do strażnika,

widziałjednak,jakzłośćmężczyznyszybkogaśnieijejmiejscezajmujebezsilność.Davidodwróciłsięiwolnoruszyłprzedsiebie.

–Comupowiedziałaś?–zapytał,gdyDierdredoniegodołączyła.–Jakcijużmówiłam,kiedyśspotykałamsięzsynemwłaściciela.Ponownieprzeszliprzezpłotek.–Jesteśprzyzwyczajonadostawianianaswoim.–Coprzeztorozumiesz?–Totylkotakiespostrzeżenie.–Urodziłamsięwzamożnejiznaczącejrodzinie.Nicnatonieporadzę.Alesięz

tymnieobnoszęanitegonienadużywam.Zależymi,żebyradzićsobiesamodzielnie.–Niezamierzałemsugerować,żejestinaczej.David zsunął się do betonowego koryta, po czym wyciągnął rękę do Dierdre,

któraschwyciłająidołączyładoniego.– Prawda jest jednak taka, że nigdy nie mogę być całkowicie niezależna,

ponieważ wiem, że zawsze jest asekuracja. Jak w tym incydencie ze strażnikiem.Byłamciekawa,jaksobieznimporadzisz,alewiedziałam,żeostateczniepostawimynaswoim.Wpewnymsensiejesttodestrukcyjne.

–Poprostutaktofunkcjonuje.–Imożedlategotakmnieintrygujesz.–Dlaczego?–Przytobieniemamżadnychpewników.Ruszylipustymikorytamiprzeztunel.WpewnejchwiliDierdreposkarżyłasię,że

zmarzła,iDavidokryłjąkocem.–OktórejwróciBennie?–Oddawnaczekaprzedwejściem.Odjechał tylkopoto,byzałatwićwmieście

kilkaspraw,któremuzleciłam.–Coonrobi,gdysiedziwsamochodzie?–Czyta, jak sądzę.Chociaż jestbardziejprawdopodobne,żeCaptainWhizbang

niżHemingwaya.Mówi,żelubikomiksy.Innidalibysiępokroićzajegoposadę.–Dalibysiępokroićzajakąkolwiekposadę.–Jakiśczastemuniemalmusieliśmygozwolnić.–Dlaczego?–Wiesz, kwestiamurzyńska, kolorowi z dobrymi posadami, podczas gdy biali

Page 102: List richard paul evans

pozostająbezpracy.Ojcazaczęliotodręczyćniektórzykoledzy.Tatozwykleulega,alewwypadkuBenniegonieustąpił.

–Godnepochwały.–Och,ojciecnie jestaż takszlachetny.Chodzio to,że trudnoznaleźćdobrego

szofera. – Twarz Dierdre nagle się rozpromieniła. – Chciałbyś obejrzećmój dom?Mogłabymprzygotowaćkolację.

–Brzminiezwyklewtwoichustach.–Potrafiębyćgospodyniądomową.Kiedywychodzilizparku,Davidspostrzegł,jakstrażnikpospieszniechowasięza

budynkiem,byuniknąćdalszegoponiżenia.

*

RodzinaWilliamsówmieszkała w dzielnicy Lake Forest, niedalekoDrake, a takżeulicy nazywanej Millionaires’ Row. Duesenberg przejechał pomiędzy dwiemaceglanymi słupami zwieńczonymi betonowymi platformami, na których mosiężneamorki trzymały w uniesionych rączkach kuliste lampy elektryczne. RezydencjaWilliamsów stała niedaleko od ulicy, sprawiała jednak wrażenie ustronnej dziękidrzewomilistowiu–gęstejścianiedębówczerwonych,klonówczerwonych,wiązów,buków i topól. Rezydencja była dużym dwupiętrowym budynkiem otoczonym zkażdej strony kępami drzew. Fasadę porastał bluszcz, spod którego gdzieniegdziewyzierałtynkwkolorzeochry.

–Długotumieszkasz?–zapytałDavid.–Odzawsze.–Pięknydom.Benniezatrzymałsamochódobokbudynkuiotworzyłimdrzwi.Kiedyweszlido

domu, powitała ich urodziwa kobieta o siwiejących włosach i oczach w kształciemigdałówpodłagodniewygiętymibrwiami.SprawiaławrażenieniewielestarszejodDavida, który, bez oficjalnej prezentacji, od razuwiedział, kimona jest, bo choćowiele smuklejsza, wykazywała wyraźne podobieństwo do swojej siostry Victorii.KobietaprzypatrywałasięDavidowiukradkiem.

– Dierdre, myślałam, że wrócisz dopiero późnym wieczorem – powiedziała zwyraźnympołudniowymakcentem.

–Dzieńdobry,matko.Chciałampokazaćznajomemunaszdom.–OdwróciłasiędoDavida.–DavidParkin.TojegopoznałamwSaltLakeCity.JestznajomymciociVictorii.

Kobietasięodprężyłaizwdziękiemwyciągnęładłoń.–Todlamnieprzyjemność,panieParkin.JestemSamantha.Dierdreopowiadałao

Page 103: List richard paul evans

panu.DaviddostrzegłrumieniecnatwarzyDierdre.–Bardzomimiło.–Przyjechałpanztakdaleka,żebyzobaczyćsięznasząDierdre?–Prawdęmówiąc,przywiodłymnietu innesprawy,azDierdrespotkaliśmysię

przypadkowowhoteluDrake.–Cóżzaosobliwyzbiegokoliczności–rzekłaSamantha,unoszącbrwi.–Takczy

owak,toprzyjemnośćgościćpanawnaszymdomu.–Dziękuję.–Zostaniepannakolacji?WtymmomenciewtrąciłasięDierdre:–PowiedziałamDavidowi,żecośmuprzygotuję.–Nonsens,mojedziecko,tylkobyśpanastruła.Siadamydostołuzapółgodziny.

KażęClaire położyć dodatkowenakrycia.Może zaczekacie nawezwaniewpokojubilardowym?

Dierdreustąpiła,alebyłowidać,żejestpoirytowanatym,żematkawtrącasięwjejplanynawieczór.

–Chodź,Davidzie.

*

Za wyłożonym cegłami patio zaczynał się ogród ze stawem otoczonym płotem zkutego żelaza oraz zniszczonymi upływem czasu rzeźbami ogrodowymi. Dierdre iDavidszlioboksiebie.

–Natympatioodbywasięwiększośćwydarzeńtowarzyskichurządzanychprzezmoichrodziców.Anastawiebyłykiedyśłabędzie.

–Cosięznimistało?– Matka podejmowała organizatora zbiórki funduszy na rzecz radnego. Kiedy

podeszładostawu,zaatakowałjąjedenzłabędzi.Niejesteśwstaniesobiewyobrazić,że kobieta potrafi tak szybko biec w długiej sukni i na obcasach. Ptak przestał jąścigaćdopierowtedy, gdy jeden z gości odpędził go szczypcamido sałatki.Wtedybyłtuobecnykażdy,ktocośznaczywmieście,ikuutrapieniumamyodtamtejporynakażdymspotkaniutowarzyskimktośwspominatowydarzenie.

Davidsięroześmiał.–Cosięstałoztymłabędziem?–Mama kazałaby go upiec, gdyby tylko ojciec jej na to zezwolił. Tatowysłał

nasze łabędzie do któregoś z parków w mieście. To złośliwe ptaki. Piękne istotyczęstosązłośliwe.

Page 104: List richard paul evans

Usłyszelidźwiękdzwonka.– Wezwanie na obiad – powiedziała bez entuzjazmu Dierdre, naśladując

południowyakcentswojejmatki.

*

Wyłożonadębowąboazeriąjadalniabyłaogromna,jednakozdobionojątakwielomabibelotami, że sprawiała wrażenie ciasnej. Cała trójka usiadła przy jednym końcudługiego stołu. Samantha zajęła miejsce u szczytu, Dierdre i David siedzielinaprzeciwkosiebie.DoDavidapodeszłasłużącazpółmiskiem.

–Lubipanbaraninę,Davidzie?–zapytałaSamantha.–Baraninę?Tak.Bardzo.Służącapołożyłakawałekmięsanajegotalerzu.–Niekażdylubibaraninę.–Osobiściewolęmięsołabędzia–powiedziałaDierdre.Samanthaspiorunowałająwzrokiem,poczymzwróciłasiędoDavida:–OddawnaznapanVictorię?–OdkiedyprzyprowadziłemsiędoSaltLakeValley.–Awięcniejestpanrodowitymmieszkańcemtamtychstron.–Nie.UrodziłemsięwmałymmiasteczkugórniczymwpółnocnejKalifornii.Do

Salt Lake City przeniosłem się na przełomie wieków. Wkrótce potem poznałemVictorię,najakimśprzyjęciu.

– A gdzieżby indziej. Szczerze powiedziawszy, dziwiłam się, że Victoriapozwoliła swojemumężowi osiedlić się naZachodzie.Ale interesy to interesy, jakprzypuszczam. Byłam pewna, że po jego śmierci tu wróci, ale tak się nie stało.WedługmnieVictoria lubi narzekaćna to, jak źle jej się tammieszka, i gdyby sięprzeniosła,niemiałabypowodudobiadolenia.

Daviduśmiechnąłsięfiglarnie.–Najwyraźniejniedoceniapanijejzdolnościwtymwzględzie.Samantharoześmiałasięserdecznie,zasłaniającustapłóciennąserwetką.–Rzeczywiściedobrzejąpanzna.–Odłożyłaserwetkę.–Osobiścieuważam,że

pańskie miasto jest urocze. Góry robią niesamowite wrażenie. Byłam tam kiedyśjesienią,kiedyliścieprzybierałynajróżniejszebarwyizboczagórskiewyglądałyjakpaletamalarza.

–Tak,okolicesąpiękne–przyznałDavid.Nabrałnawideleckawałekpieczonegobatataipopiłgowinem.–Dierdreopowiadałami,żeangażujesiępaniwwieleakcji.

– W ten sposób spędzam czas. Zawsze jest jakaś ważna sprawa. – Z gracjąpodniosładoust łyżkęzzupą,opróżniła jądrobnymi łyczkami,poczymzrównym

Page 105: List richard paul evans

wdziękiemponownienabrałazupy.Naglezapytała:–Jestpanzamożny?–Zadałatopytaniewtakbezpośrednisposób,wjakiludziezwyklepytająinnychozdrowie.

Dierdreposłałajejgniewnespojrzenie.–Mamwystarczająceśrodkidożycia–odrzekłDavid.– Trudno mi uwierzyć, że mężczyzna z pańskim wyglądem i pańską pozycją

społecznąjeszczesięnieożenił.–Davidbyłżonaty,mamo–wtrąciłasięDierdre.David nie był pewien, którawypowiedź jest dla niego bardziej kłopotliwa.Nie

miałpojęcia,jakzareagować.–Jestpanwdowcem?–indagowaładalejSamantha.Davidsięzmieszał.–Nie.Mojażonaodeszłaodemnie.ZapadłaniezręcznaciszaiDierdreposłałamatcekolejnewściekłespojrzenie.Kiedyskończylijeść,Dierdrespojrzałanaswójzegarek.–LepiejodwiozęjużDavidadohotelu.–Zrobiło się późno – przyznałDavid.Odłożył serwetkę na stół. –Dziękuję za

kolację.Samanthawstała.–Zprzyjemnościągościliśmypanawnaszymdomu,panieParkin.Victoriama

szczęście,mająctakprzystojnychznajomych.Dierdre poszła do drzwi i przywołała Benniego, po czym wróciła po Davida.

Kiedywyjechalizpodjazdu,Dierdrepowiedziała:–Myślałam,żenigdysięstamtądniewydostaniemy.Spodobałeśsięmatce.–Skądwiesz?–Jeślizostajezgościemnatyledługo,abypoznaćjegonazwisko,znaczyto,że

jestzaintrygowana.–Możedlatego,żejestemprawiewjejwieku.– Bennie jest prawie w jej wieku. – Na te słowa szofer spojrzał w lusterko. –

Możedlatego,żejesteśprzystojny–dodałaDierdre.David był ciekaw, czy jest zazdrosna o swojąmatkę. Dierdre przytuliła się do

niegoiDavidobjąłjąramieniem.Półgodzinypóźniejsamochódzatrzymałsięprzedhotelem.

–To byłwspaniały dzień – powiedziałaDierdremelodyjnym głosem. –Nawetpomimoingerencjimojejmatki.Dziękujęzawspólniespędzonyczas.

–Miłobyłosięwyrwać.– Czasami koniecznie trzeba się gdzieś wyrwać. –Westchnęła. – Żałuję tylko

jednego…Oprócztego,żewtrąciłasięmojamatka.

Page 106: List richard paul evans

–Tak?– Tunel Miłości był absolutnym marnotrawstwem ciemności – powiedziała

żartobliwie.–Nadaljesteśmyumówieninapiątek?–Osiódmej?–Cudnie.PorazkolejnyzapadłomilczenieiDierdreuciekłaspojrzeniemwbok.Wkońcu

powiedziała:–Todobrymoment,żebyśpocałowałmnienadobranoc,Davidzie.Daviduśmiechnąłsięzzakłopotaniem,poczymdelikatnieprzysunąłsiędoniej,

abyjąpocałować.Natwarzydziewczynypojawiłsięszerokiuśmiech.–Słodkichsnów,skarbie.–Dobranoc,Dierdre.Davidwysiadłzsamochodu,aBenniezamknąłzanimdrzwi.–Dobranoc,sir.–Dobranoc,Bennie.Duesenberg wolno odjechał, a David stał jeszcze chwilę na chodniku. Coś

zabolało gow duszy.Od kiedy się ożenił, nigdy nie pocałował innej kobiety pozaMaryAnne.

*

Tego światanieocali żadenczłowiekzprogramemnaprawczym.Właśnie tacy ludziewpakowalinasw

obecnekłopoty.Planypotrafiąnaswmanewrowaćwróżnerzeczy,apotemtrzebasięnatrudzić,żebysobie

znimiporadzić.

WillRogers

*

WpiątekwczesnymrankiemDierdrezapukaładodrzwipokojuhotelowegoDavida.Kiedypodłuższejchwilijejotworzył,miałnasobiejedynieszlafrok,jegowłosybyływ nieładzie, a twarz, częściowo zakryta zarostem, świadczyła o tym, że zostałwyrwanyzesnu.

–Dzieńdobry,słoneczko!–zawołałaradośnie.–Myślałem,żewyznaczyłaśspotkanienasiódmąwieczorem.–Toprawda.Poprostuprzyszłamdwanaściegodzinwcześniej.Omijając go,weszła do pokoju.Miała na sobie płaszcz z nadrukiemw żywych

kolorach i dobrane do niego kolorystycznie buty. Całości dopełniał jasnozielonyturban,równiejaskrawyjakpozostałeczęścijejstroju.Pokoleipodniosławszystkie

Page 107: List richard paul evans

żaluzje,czemuDavidprzyglądałsięzaspanymioczami.–Wyglądaszrozkosznie,takiwymiętyinieogolony.– A ty kwitnąco. Co najbardziej promienna panna chicagowskiej śmietanki

towarzyskiejrobipozadomemotakwczesnejporze?–Wypełniammisję.–Rozejrzałasię.–Maszkawę?–Jeszczenie.–Popatrz.Cościprzyniosłam.–Podeszłaiwręczyłamukartkępapieru.Davidspojrzałzciekawością.–Jeszczejedenspisteatrów?–Tocoświęcej.David usiadł na kanapie w salonie i uważnie przyjrzał się drukowanej liście.

Zauważyłdatę.1902rok.–Sprzedwielulat.–Historyczny.Chybazauważyłeś,żezaznaczyłamjedenteatr.Gaiety.Nazwateatrubyłaobwiedzionaatramentowymkółkiem.–Cownimtakiegoszczególnego?Dierdreusiadłaobokniego,robiącpauzędlauzyskaniawiększegoefektu.–Totamwystępowałatwojamatka.NiedowierzanienatwarzyDavidaustąpiłomiejscaekscytacji.–Odnalazłaśją?–Mówiłamci, żemamznajomości.Znalazł ją jedenzmoich znajomych,który

jestaktorem.Gratuluję,Davidzie,twojamatkarzeczywiścietuprzyjechała.–Dierdre,dziękuję.Wziąłjąwramionaiuścisnął.Dziewczynapoczuławielkąradośćiprzytuliłasię

twarzą do jego twarzy, ocierając się o jego chropawy policzek. Niespodziewaniewpiła się w usta Davida, objęła jego głowę i przyciągnęła mocniej do siebie,napierającnaniegowłasnymciałem.Podwpływemtegozrywuspadłjejturban.KujejzdumieniuDavidsięodsunął.

–Nie.Wjejoczachbłysnęłocośpomiędzyoszołomieniemazłością.–Cosięstało?!–Nadaljestemżonaty…Tenargumentjąrozwścieczył.– Tomoże powinieneś poinformować o tym swoją żonę, gdziekolwiek jest, bo

najwyraźniejonaotymzapomniała.–…Inadaljąkocham.

Page 108: List richard paul evans

Dierdrepodniosłaturban,wstałaiwygładziłasuknię.Wolnowypuściłapowietrze.– Przepraszam – powiedziała cichszym i spokojniejszym głosem. – Po prostu

jestemsfrustrowana.Twojażonaniebyłanawetnatyleuprzejma,bypowiedziećci,żeodciebieodchodzi.Nierozumiem,dlaczegoonazasługujenatylelojalności,ajanatylebólu.

–Onawciążjestmojążoną.Umowatoumowa.–Onajejniedotrzymała.–Tomojawina,żeMaryAnneodeszła.Niejestemgotówsięjejwyrzec.–Spuścił

wzrok.–Bezwzględunato,jakbardzomniepociągasz.Jegowyznaniezaskoczyłoichoboje.Dierdrepodeszładodrzwiijeotworzyła.–Twoją lojalność podziwiamniemal tak samo, jak jej nienawidzę.Cośmiędzy

namibyło,Davidzie.Cośprawdziwego.Kiedydrzwisięzamknęły,Davidpokręciłgłowąiwestchnął.Pochwiliwziąłdo

rękiprzyniesionyprzezDierdrespisiponowniespojrzałnazakreślonąnazwę.Przezlata istnienie jegomatki nabrało cech ułudy i terazDavid,widząc nazwę teatru,wktórymwystępowała,poczułsiędziwnie.TeatrGaiety.

Nadalnieogolonyinieuczesany,szybkosięubrałizjechałnaparter.Podszedłdostanowiskakonsjerża.PomimowygląduDavidamężczyznagopoznał.

–Jakposzukiwania?–zapytał.–Znamnazwęteatru,aleniemagonaliście,którądostałemodpana.–Książka telefoniczna tonajbardziejaktualnyspisnumerówwmieście. Jaka to

nazwa?–Gaiety.–Davidpokazałspis.–Jedenzestarszychteatrów.Konsjerżprzyjrzałsięuważnieliście,poczymjąoddał.–Niektórezmniejszychteatrówzmieniająnazwyiwłaścicieliniemaltakczęsto

jakrepertuar.Prawdopodobnietenteatroddawnajużnieistnieje.Davidjęknął.–Czyliwracamdopunktuwyjścia.– Przykromi, sir.Mógłbym skontaktować się z kilkoma dyrektorami starszych

teatrówizapytać,czywiedzącośoGaiety.–Byłbymwdzięczny.–Jeślisięczegośdowiem,zostawięwiadomośćwpańskimpokoju.David, zniechęcony, podziękował i odszedł od stanowiska konsjerża. W tym

momenciemłody, korpulentny i rumiany na twarzy przełożony boyów hotelowychdotknąłjegoramienia.

–Przepraszam,sir,aleprzypadkiemusłyszałem,jakmówiłpanoteatrzeGaiety.–Tak.Szukaminformacjinajegotemat.

Page 109: List richard paul evans

–Znammężczyznę,którywnimpracował.Ażdozamknięciategomiejsca.–ARoseKingpanzna?–Nie znam nikogo stamtąd poza tym facetem. Przez parę tygodni pracowałw

naszej hotelowej kuchni. Ale prawie cały czas był nawalony. Przyłapali go, jakpodkradałalkohol,iwyleciał.

–Wiepan,gdziemógłbymgoznaleźć?–Odczasudoczasu spotykamgoprzedhotelem.Przechodzi tędywdrodzedo

takiej starej speluny jakieś półtora kilometra stąd.Lokal nazywa sięUBarleya czycoś takiego. Szary budynek z pustaków bez okien, ma tylko drzwi, na LaSalle,naprzeciwkoRookery.

–Jaksięnazywatenpańskiznajomy?– Hill. Hill Simons. Nie wiem tylko, czy on panu coś pomoże. Założę się, że

będziezalanywtrupa.Davidpodałmubanknot.–Nawetpanniewie,jakbardzomipomógł.Młodymężczyznaschowałpieniądzedokieszeni.– Odradzam panu zapuszczanie się w tamte rewiry po zmroku. To blisko

koczowiska bezdomnych, które nazywają hotelem Hoovera. Przemielą człowiekanawetzazłamanegocenta.

–Dziękujęzawskazówki.–Zawszedousług,sir.–Poklepałsiępokieszeni.–Jateżdziękuję.

Page 110: List richard paul evans

S

Rozdział16

KNAJPAJOHNABARLEYCORNA

Głupotąnaszegogatunkujestto,żenajwspanialszebukietyprzeznaczamydlazmarłych.

ZdziennikaDavidaParkina,12stycznia1934

zarybudynekbezokienniczymsięniewyróżniałzotoczenia,podobnie jakwczasachprohibicji,kiedymieściłsięwnimbarsprzedającynielegalnyalkohol,ukrytypodszyldemtrafiki.Tylkoprymitywnatablicazręczniewymalowanymi

słowami „U JOHNA BARLEYCORNA” zdradzała istnienie lokalu. Wysiadłszy ztaksówki,Davidstanąłprzedbarem,poczymwszedłniepewniedobudynku,ledwiedostrzeżonyprzezgarstkębywalcówsiedzącychprzykilkustołach.Głównasalabyłazadymiona i mroczna, oświetlona jedynie żółtym światłem słabych żarówek ijarzącymi się papierosami. Za barem stał krępymężczyznaw fartuchu i polerowałkieliszek zszarzałą i spraną ścierką. Z jednego kącika jego ust zwisał tlący siępapieros.

–SzukamHillaSimonsa–powiedziałbezżadnychwstępówDavid.Nie przerywając wycierania, barman przyjrzał się badawczo przybyszowi o

niechlujnymwyglądzie.–Maszforsę?–Mam.Barmanwskazałruchemgłowy.–Tam.Przyokrągłymstolewkąciesalisiedziałmężczyznapodobnydoelfazposturyi

rysów twarzy. Jego łysinę otaczały lepkie kosmyki włosów, a długie, rzadkiebokobrodysięgałymuażdożuchwy.Mężczyznamiałnasobiepoplamionązielonąkoszulę i dżinsowe spodnie i strój ten pasował do jego wyglądu – również byłniechlujnyibrudny.Simonsssałbrzegpustegokuflai tępopatrzyłprzedsiebie.Nastolestałokilkapustychkuflizresztkamipiany.

Davidpodszedłdostołu.–HillSimons?Elfpopatrzyłnaniegopodejrzliwie,ajegomętnywzrokświadczyłwymownieo

Page 111: List richard paul evans

tym, że Simons zdążył się jużwprowadzićw stan nietrzeźwości. Jego ust nie byłowidaćspozabrzegukufla.

– Nie znam cię – powiedział beznamiętnym głosem, a jego słowa odbiły sięechemwkuflu.

– Szukam kobiety o nazwisku Rosalyn King. Powiedziano mi, że możeszwiedzieć,gdzieonajest.

–Gdziejest?–powtórzyłSimons,parskającpijackimśmiechem.–Karmirybki.Davidzmrużyłoczy,słysząctęzagadkowąodpowiedź,poczymwyciągnąłrękę.–DavidParkin–przedstawiłsię.Jegorozmówcaniewykonałnajmniejszegoruchu,abyodwzajemnićgest.David

opuściłdłoń.–JakiinteresmaszdoRosie?–zapytałSimons.–Sprawaosobista.NatwarzySimonsapojawiłsięuśmieszek.–Napewnoniechodziosprawyzawodowe…Chybażejestciwinnaforsę.Jak

bardzoosobista?–Bardzo–odrzekłzdawkowoDavid.Mężczyzna odchrząknął i ponownie skupił uwagę na kuflu, ubolewając nad

brakiemwnimtrunku.–Twojasprawaosobistaniejestwartamojegoczasu–mruknął.Davidpopatrzyłnaprzypominającypobojowiskostół,poczymwyjąłzkamizelki

dwa banknoty i pomachał nimi przed nosemSimonsa.Mężczyzna zaczął nerwowowodzićoczamiodDavidadołapówki.

–Dostaniesz,jeślizacznieszmówić.Simons wyciągnął ostrożnie rękę i gdy David kiwnął głową przyzwalająco,

schwycił pieniądze. Ściskając banknoty w jednej dłoni, uniósł drugą w kierunkubarmana,którywidząctengest,odwróciłsiędodrewnianejbeczułkiinapełniłkufel.NatwarzySimonsaodmalowałasięulga.

–CochceszwiedziećoRosie?Wiemwszystko.–Jakjąpoznałeś?–zapytałDavid.–Obsługiwałemoświetleniegazoweprzyburlesce,wktórejwystępowałaRosie.

Tobyłow teatrzenad jeziorem,nazywał sięFolly.Aktorzygłówniestepowali.Nietrzebadotegowielkiegotalentu,wystarczydobrzepodrygiwać.–Zaśmiałsięsłabo.–FollyprzestałdziałaćprzynajmniejpiętnaścielatprzedGaiety.Chociażtaknaprawdęnigdynie zarabiał, toniebyłdochodowy teatr.Kiedypadł,Rosieprzeniosła siędoGaiety.

–NigdyniesłyszałemoFolly.

Page 112: List richard paul evans

–Oddawnanieistnieje.Ciągledziejąsiętakierzeczy.Długośćżyciamuchytse-tse.

–Agdzieterazpracujesz?Simonszarechotał.–Tutajjestmojapraca.Pomagamimopróżniaćichbutelki.Odlatniepracujęw

teatrze.–Dlaczego?–AcotomawspólnegozRosie?–Nic.Pytamzciekawości.Simonswytarłnos.–Przeznowoczesność.Coczłowiekodoświetleniagazowegomożerobić,kiedy

założąlampyelektryczne?–ByłeśbliskozRose?–ZRose?Gdzietam.Niktniebyłzniąblisko.Więcejkolcówniżkwiatów.–Toskądtyleoniejwiesz?–Wystarczającodługorazempracowaliśmy.Człowieksięnasłuchał,czychciał,

czy nie. Ta kobieta to był bard w spódnicy. Ale zawsze podejrzewałem, że towymysły.

–Cotakiego?– Te jej opowieści. Twierdziła, że jest ubogą wdową po jakimś poszukiwaczu

złota z zachodniej Kalifornii. Ponoć facet trafił na żyłę po tym, jak się z nimrozwiodła. I jeszcze był syn, którego zostawiła i po którym ciągle płakała. Pomojemu,jeślionaodeszła,toniemiaładoniczegoprawa.Alejakmówiłem,wedługmnietowszystkobyłabujda.Inniteżtakmyśleli.Takobietapoprostunieśpiewałacałejprawdy.

–ObojeprzeszliściezFollydoGaiety?–Tak,aleniejednocześnie.KiedyFollypadł,Rosiewyjechałazmiasta.Mówiła,

żewracadoswojegostaregowKalifornii.Prawdabyłataka,żenajlepszelatamiałajuż za sobą, i dobrze o tym wiedziała. Zjawiła się miesiąc później z mnóstwemszmalu. Kupa forsy, słyszałem, że ponad dwadzieścia tysięcy dolarów.Wszystkimopowiadała,żedostałaodsyna.Niektórzymówili,że topotwierdza jejhistoryjkęomężu milionerze, ale ja w nią nie uwierzyłem. Prawdopodobnie Rosie oskubałajakiegośgłupiegopolitykaalbocośwtymrodzaju.Zawszepakowałasięwkłopotyzważniakami.Miaładotegotalent.

–Cozrobiłapotym,jakdostałapieniądze?– Kiedy była na Zachodzie, poznała gościa o nazwisku AdamMason. Mason,

niegdyśsławnyproducentteatralny,byłszarlatanem.ZbajtlowałRose,żezrobizniej

Page 113: List richard paul evans

wielkągwiazdęwswoimnowymprzedstawieniu.Akuratkiedysiędotegozapaliła,Mason powiedział, że nie ma sponsora. Facet miał gadane. Złotousty. Rosieuwierzyła,że tobył jejpomysł,żebyzainwestowaćpieniądzew jegoprodukcję.Wdniu,wktórymRosieoddałamupieniądze,MasonuciekłzdwiemadziewczynamiiostatnimicentamiRosie.

Davidsięskrzywił.–Taksiędziejewtyminteresie.Rosiezabardzochciała tego,coniemożliwe, i

diabełzabrałjejduszę,niedającwzamiantego,coobiecywał.–Cosiępotemzniąstało?–Stoczyła się.Kiedy ją spotkałemnastępnym razem, przytyła i byłowidać, że

dużopije.–Simonspopatrzyłnaswójkufel,jakbypoczułpragnienieodmówieniaopiciu Rose. –Dziwna rzecz, ale od tego jej głos nie był wcale gorszy. –Wskazałswoje gardło. – Widocznie tłuszcz dobrze robi na struny głosowe. Jak u tycheuropejskichśpiewaczekoperowych.Wszystkiegrube.

–Cosięzniąstało?–Dostałaszansę.WGaietydalijejdużąrolę.BiednaRose–powiedziałżałosnym

tonem,kręcącgłowązudawanymwspółczuciem.–Statekwkońcuprzypłynął, alezatonął w porcie. Przedstawienie zrobiło klapę. Los Gaiety już od jakiegoś czasuwisiałnawłosku.Noizbankrutował.GazetyobwiniałyzatoRose,botojejnazwiskobyło wypisane na afiszu największymi literami. Mówili, że ma ten rodzaj talentu,którypotrafitrwalepogrążyćteatr.PotymwszystkimRosienigdzieniemogładostaćpracy.Byłazagrubadoburleski.Więcsamaspuściłakurtynę.

–Spuściłakurtynę?Simonsprzejechałpalcemwpoprzekgardła.–Zabiłasię.Davidcofnąłsię,jakbygoporaziłprąd.–Nieżyje?– Zimna od ponad dwudziestu lat. – Simons zrobił gest drżącą dłonią. – Tak

mówili.Skoczyłazmostuwdniu,wktórymskuliłańcuchemdrzwiteatru.–Najegotwarzypojawiłsięsłabyuśmiech.–Ktośułożyłotymlimeryk.Całkiemchwytliwy.–Splunąłw jedenzopróżnionychkufli.–„Talentuposkąpiłanatura,słuchaćKing tobyłatortura.Publikanieprzychodziła,sztukaklapęzrobiłaiKingzmostudałanura”.

DavidbezsłowawpatrywałsięwSimonsa.–Zostawiławteatrzelist,wktórymnapisała,żezamierzaskoczyć.Byłootymwe

wszystkichgazetach.Nieżebyktośzapamiętał.Niebyła towiadomośćnapierwsząstronę. –Simonsuśmiechnął się zjadliwie. –Niezła ironia.Rose zawszemarzyła osławieiwkońcujązyskała.Tylkożejużniemogłasięniącieszyć.–Upiłłyk.–Czycotamsięrobizesławą.

Page 114: List richard paul evans

David ledwo panował nad wściekłością na tego małego człowieczka. Simonswyczułjegonarastającąwrogość.

–KimjestRosedlaciebie?–Gdziejesttenlist?–Majągonowiwłaścicieleteatru.CuthbertiSinclair.Cuthbertbyłprzytym,jak

listzostałznaleziony.–Gdziemamszukaćtegoteatru?–Jakieśdziesięćkilometrówstąd.WbokodBurley.TeraztojużniejestGaiety.

NazywasięThalia.Davidrzuciłnastółostatnibanknotiodwróciłsię,abyodejść.Simonsuśmiechnął

sięiuniósłkufel.–Dziękizażyciodajnysok,kolego.KiedyDavidwyszedłzbaru,człowieczekzamówiłnastępnąkolejkę.

Page 115: List richard paul evans

W

Rozdział17

GAIETY

Niemawierniejszegotowarzyszaodupiorażalu.ZdziennikaDavidaParkina,12stycznia1934

dniu, w którym teatr Gaiety został zamknięty, chicagowskie tabloidyrozpisywały się o tym fakciew tak sugestywnych i dosadnych słowach, żeniktniepodejrzewałbyichoprzyczynieniesiędojegoupadku–ozatruciego

jadowitym drukiem. Gazety obwołały ostatnią sztukę, nielegalną wersję H.M.S.PinaforeGilbertaiSullivana,będącąłabędzimśpiewemteatru,„najgorszątragediąwżyciuteatralnymChicagoodczasupożaruteatruIroquois”.

Podobnie jak wcześniej Iroquois, Gaiety również spotkał marny koniec.Bankierzy dołożyli własną porcję śmiertelnego jadu i puls teatru ustał. Z frontuGaietyzdartodrewnianeliteryułożonewzapowiedźsztuki,drzwizamkniętonakluczi zabito je deskami.RosalynKing przypatrywała sięwmilczeniu, jak jej nazwiskospada na bezładną stertę liter, po czym powlokła się dwanaście przecznic dalej doswojegomieszkaniawkamienicy czynszowej bez elektryczności naWhiskeyRow.WwilgotnymiprzygnębiającymmieszkaniuRosalynnapisałatrzylisty,dwaznichzostawiła na poplamionym tytoniem stole, na którym je napisała, natomiast trzecigodzinępozmrokuwsunęłapoddrzwipustegojużteatru.Odtamtejporysłuchoniejzaginął.

Trzeci list, podobnie jak teatr, czekał nieotwarty przez niemal dziesięć lat, doczasu aż nowe pieniądze tchnęły życie w puste dotąd sale i garderoby. Podpisanonowąumowę,zwiniętostaredywany,alampygazowezastąpionojasnoświecącymiżarówkami. Hol, niegdyś ozdobiony tandetnymi podróbkami Rafaela, zostałpomalowanymotywami w stylu art déco, który był wtedy popularny. I właśnie wczasie wskrzeszania teatru list Rose został znaleziony przez robotnika, którynatychmiastprzekazałgoswojemupracodawcy–Theodore’owiCuthbertowiIII.

Do Thalii wchodziło się przy obudowanej żelazną kratą kasie biletowej, podwystającąnadtrotuartablicą,naktórejustawionowielkiepozłacaneliteryinaktórejkrawędziach migotały elektryczne lampki. Drzwi nie były zamknięte na klucz.Wszedłszydo środka,David rozejrzał siępopustymholuwposzukiwaniukogoś z

Page 116: List richard paul evans

pracowników.Ścianyiwykładzinybyływkolorzeczerwienikardynalskiej.Natomiasttewgłębi

były ozdobione ogromnymi malowidłami ściennymi obramowanymi drewnemorzecha włoskiego. Po lewej stronie znajdowały się wąskie czerwone drzwi zmosiężną tabliczką z wygrawerowanym napisem „BIURO”. David zapukał, astwierdziwszy,żedrzwiniesązamkniętenaklucz,przekręciłgałkęiwszedł.

W pokoju przebywaliwłaściciele teatru: TheodoreCuthbert iAlma F. Sinclair.Przy sosnowym sekretarzyku, zaśmieconym bardziej niż stojący obok niego kosz,siedziałkorpulentnystarszygentlemanosiwych,rzednącychwłosach.Spoczywałnadrewnianym krześle z odchylonym oparciem. Drugi mężczyzna, tylko kilka latmłodszy od pierwszego, był tyczkowaty imiał ciepłą karnację.Opierał się o tylnąścianę wyłożoną boazerią, jego włosy w kolorze umbry skrywał melonik. Obajmężczyźniuznaliprzybyszazawłóczęgę.

Davidspróbowałzgadnąćtożsamośćsiedzącegomężczyzny:–PanSinclair?Zareagowałmężczyzna,którystał:–Mapannademnąprzewagę,boznamojenazwisko.JestemSinclair.–NazywamsięDavidParkin.Powiedzianomi,żejesteściepanowiewposiadaniu

listupozostawionegoprzezkobietę,którakiedyśwystępowaławtymteatrze.RosalynKing.

–Jestpanzprasy?–Nie.–Odczasudoczasugazetychcąobejrzećtenlist–powiedziałSinclair.–Dlaczego?Odezwałsięmężczyzna,którysiedział:–Zpowoduklątwy,oczywiście.–Nicniewiemożadnejklątwie.– A właściwie to dlaczego pan tu przyszedł? – zapytał Cuthbert z widoczną

irytacją.–Miałemnadzieję,żezobaczęlist.Krzepkimężczyznapochyliłsiędoprzodu.– Przykro nam, ale nie mamy czasu, żeby zaspokajać ciekawość każdego

poszukiwaczasensacji,któryprzyjdzietuzulicy.Alegdybyzechciałpankupićbiletnadzisiejszeprzedstawienie,chętniepanuwtympomożemy.

Davidstałbezruchu.Przezchwilępatrzyłnaobumężczyzn,poczympowiedziałcicho:

–Listem interesuję się z poważniejszychprzyczynniż tylko zwykła ciekawość.

Page 117: List richard paul evans

RosalynKingbyłamojąmatką.Jego słowa zawisły w powietrzu, wywierając na obu mężczyznach większe

wrażenie,niżDavidprzypuszczał.SinclairiCuthbertspojrzelinasiebiezaskoczeni.–JestpansynemRoseKing?–zapytałSinclair.– King to panieńskie nazwisko mojej matki. Również jej nazwisko sceniczne.

Porzuciłamojegoojcaimnie.–DobryBoże!Zupełniejakwliście!–wykrzyknąłzdławionymgłosemCuthbert.–Chciałbymzobaczyćlist–powtórzyłDavid.–Trzymamygopodkluczemwskarbcu–powiedziałCuthbert.–Jestcenny.–Cenny?– Zainteresowanie wywołane przez ten list prawdopodobnie przyczyniło się do

jednejczwartejnaszychdochodów.Albonawetwiększejczęści–powiedziałSinclair.Cuthbertpochyliłsiędoprzodu.–Ponaddwadzieścialattemu,przezjedentydzień,pańskamatkabyłagwiazdąw

tym teatrze. Jejprzedstawieniezrobiłoklapę iwefekcie teatr zbankrutował.Wtedynazywał sięGaiety.Przez latabalansowałnakrawędzi ruiny finansowej iuratowaćmógł go tylko cud. Ale to Rose obwiniono o jego upadek. W dniu, w którymzamknięto ten budynek, pańskamatkawsunęła list pod drzwi frontowe. Tuż przedtym, jak odebrała sobie życie. Kiedy kupiliśmy ten teatr w osiemnastym roku,robotnikznalazłlistnapodłodzewholu.Byłemświadkiemjegootwarcia.

Sinclairodsunąłsięodściany.– Właściwie były trzy listy. W naszym posiadaniu jest tylko jeden. Pierwszy

pańska matka napisała do właścicielki kamienicy, w której mieszkała. Drugiprzypuszczalnie był do pana. Rose mieszkała około dwóch kilometrów stąd, naWhiskey Row. Właścicielka kamienicy przyniosła te dwa listy tutaj, licząc, żeuregulujemy stare długi Rose. Najwyraźniej pańska matka miała zaległości wpłaceniuczynszu.Dzisiajkażdyjema,alewtamtychczasachtobyłoprzestępstwo.

–Agdzieklątwa?Icolistmojejmatkimazniąwspólnego?–Pańskamatka…–SinclairurwałiszybkospojrzałnaCuthberta,jakbyszukału

niego przyzwolenia, abymówić dalej. – Są tacy, którzy uważają, że pańskamatkastraszyjakoduch.

DavidpatrzyłnaSinclairazniedowierzaniem.– To był list pożegnalny. Rose przeklęła poprzednich właścicieli i napisała, że

będzienawiedzaćteatr.Davidznieruchomiał.–Nawiedzać?–powtórzył.–Wspomniałarównieżopanu–dodałCuthbert.

Page 118: List richard paul evans

–Coomnienapisała?–Opańskimpowrocie.Napisanonatentematwierszyk.–Słyszałemjużtenlimeryk.Cuthbertwyłamałpalce,ażrozległsięcichytrzask.–„…Kingzmostudałanura”.Aletonietenwierszmiałemnamyśli.Jestjeszcze

jeden.–Niewiedziałem.– Przed każdym przedstawieniem jest odprawiany pewien rytuał – wtrącił

Sinclair. –Zwielkąnabożnością.Aktorzy zbierają sięwokół dzbana iwrzucają doniegomonetę.Potemrecytują:„MonetazaRose,modlitwazajejsyna,obywielkibyłzyskiprzybyłjejsyn”.

David nie skomentował tego, tylko w zamyśleniu spuścił wzrok. Producencirównieżmilczeli.

–Iprzybyłem–powiedziałwkońcuDavid.–Tak,przybyłpan.–Cuthbertpotarłbrodę.–Toprawda.Niejestemprzesądny,

aleuważam,żetowszystkojestdośćdziwne.Davidniebyłpewien,cootymmyśleć.Zcałąpewnościąniebyłotozakończenie

poszukiwań,najakieliczył.–Czymojamatkanawiedzateatr?–Jeślijestjakaśzjawa,tojajejnigdyniewidziałem–odparłSinclair.–Chociaż

nie dziwimnie, że aktorzy ją sobiewyobrażają. Są następcamiTespisa. Potrafiąwcieniudopatrzyćsięwidma.

–Wierzą również, że pewnego dnia świat rzuci im stokrotki do stóp – zadrwiłCuthbert.–Niechpansamoceni,któraztychrzeczyjestbardziejprawdopodobna.

–Czymogęzobaczyćlist?Z bocznej szuflady biurkaCuthbertwyjął klucz na ciężkimmosiężnymkółku i

rzuciłgoswojemuwspólnikowi.Sinclairwyszedłzbiura,pochwiliwróciłzlistemipodałgoDavidowi.Davidwyciągnąłzkopertymocnopogniecionąkartkęiostrożnieją rozłożył. Charakter pisma wydawał się podobny do tego, jakim napisano listy,którymprzyglądałsięwswoimgabinecie.

17marca1912

DowłaścicieliGaiety

Panowie,

wrazzzamknięciemteatruGaietyfaktyczniezakończyliściemojąkarieręorazmojeżycie,bodlamnie

tojednoitosamo.DziświeczoremrzucęsięzmostuprzyulicyTroop.ObymójzgonprześladowałWas

do końcaWaszych nikczemnych dni i niech kurtyna spadnie na wszystkieWasze plany, jak spadła na

Page 119: List richard paul evans

moje. Żałuję, że stałam się niewolnicą swoich ambicji. Mam jednak do siebie znacznie większy żal,

mianowicieoto,żewzięłamtępantomimęzacośrzeczywistego,żewyrzekłamsiężycia,któremogłomi

przynieśćtrwałąradość,narzeczulotnejsławyizłudnejfortuny.Mójmążzmarł,kiedymnieprzynimnie

było.Synkawidziałamostatniraz,gdymiałsześćlat.Marzyłam,żepewnegodniamójsynprzyjdziedo

teatru,żebyzobaczyćmnienascenie,iżetobędzieradosnespotkanie.Terazjestempewna,żepowinien

dowiedziećsiętylkoogoryczyzdrady.

Adieu,

RosalynKing

Zapadła cisza. Każdy z mężczyzn milczał pogrążony w myślach. W końcuCuthbertodchrząknął.

– Gaston Leroux[3] przyczynił się do masowej popularności i sukcesufinansowegonawiedzanegoteatru.Nikomuniepowiemyotym,żepansięzjawił.Jestpanowielebardziejpożytecznyjakolegenda.

–Takprzypuszczałem–rzekłspokojnieDavid.–Zatrzymałsiępanwmieście?–WhoteluDrake.Jego odpowiedź zaskoczyła obu mężczyzn, jako że w ich oczach niechlujny

wygląd Davida dyskwalifikowałby go nawet jako pomoc kuchenną w luksusowejgospodzie.

–Możemyzatemdomniemywać,żejestpanzamożny–powiedziałSinclair.David kiwnął głową potwierdzająco. Cuthbert wyciągnął kilka drukowanych

wejściówekizaproponowałDavidowi:–Jeślimapanochotę,proszęprzyjśćnadzisiejszeprzedstawienie.Davidprzyjąłbilety.–Czymogęzwiedzićteatr?Chciałbymzobaczyć,gdziekiedyśwystępowałamoja

matka.– Jak pan sobie życzy. Od czasów, kiedy ona tu była, wszystko zostało

odnowione,alescenagłównaifryzsązasadniczotesame.Niemusisiępanspieszyć.Możepanwyjśćtąsamądrogą,którątuwszedł.

–Dziękuję.Davidopuściłobumężczyzniwszedłdosaliteatralnejdrzwiamipodbiegnącym

wokół widowni ciągiem lóż wystających nad jedną trzecią parteru. Podłogastopniowo obniżała się ku skromnych rozmiarów scenie o ekliptycznym kształcie,której podstawę zasłaniała kruczoczarnamateria.Wielka czerwona kurtynaw złoteprążkiizfrędzlamibyłaodsłoniętaiprzywiązanawielkimipozłacanymisznuraminabokachsceny.Naogromnymsklepieniułukowymnadscenąwidniaływyrzeźbionei

Page 120: List richard paul evans

pozłacane figury nimf i bogów greckich o demonicznych obliczach. Scena byłazapełniona dekoracjami i rekwizytami do najnowszej sztuki – krajobraz z południaStanów,białepłotyzesztachetifasadydomówpodpartedrewnianymibelkami.

David omiótł wzrokiem salę, wolno zbliżył się do rampy, wszedł na podest, apotemnascenę,naktórejprzedlatywystępowałajegomatka.Podciężaremjegociałazaskrzypiałydeski,zdradzającswójsędziwywiek.GdzieśnazasceniuDavidusłyszałcichy odgłos kroków. Podążył w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, i zszedł zescenywciemnekulisy.Ocośsiępotknął.Pokręciłgłowązcierpkimuśmiechem.Ujego stóp stał glinianydzbanwypełnionyniemal pobrzegimiedzianymimonetami.Znowu usłyszał kroki. Zaczerpnął głęboko powietrza i rozejrzał się po ciemnym ipozorniepustymzasceniu.Kuwłasnemuzaskoczeniuwyszeptałzduszonymgłosem:

–Mama?–Zrobiłkilkakolejnychkroków.–Mama?–PanParkin?Davidbłyskawiczniesięodwrócił.Wdrzwiach,zzakłopotanąminą,stałCuthbert.– Przepraszam, jeśli pana przestraszyłem. Pomyślałem, że może to pana

zainteresuje.–PodałDavidowiskrawekpapieruzpospieszniezapisanymadresem.–Toadreskamienicy,wktórejpańskamatkawynajmowałamieszkanie.Znajduje sięokołodwunastuprzecznicnapółnocstąd,zamostemTroop,zktóregoskoczyła.Niemampojęcia,czytebudynkinadalstoją,aleprzypuszczam,żetak.Kosztwyburzeniabyłbywyższyodwartościtychruder.

–Dziękuję.Czytedrzwiprowadząnaulicę?–Tak,naPięćdziesiątąTrzecią.Davidwsunąłzłożonąkarteczkędokieszeni iopuściłbudynek teatru.Przeszedł

prawiedwakilometry,kiedyprzypomniałsobieowieczornymspotkaniu.Przywołałtaksówkęiwróciłdohotelu.Niemiałpojęcia,czyDierdrestawisięnaspotkanie,czynie,raczejspodziewałsię,żepoporannymincydenciekolacjęzjewsamotności.

[3]GastonLeroux–pisarzfrancuski,klasykgatunkuweirdfiction.JegonajsławniejsząpowieściąjestUpiórwoperze(przyp.tłum.).

Page 121: List richard paul evans

D

Rozdział18

PROPOZYCJADIERDRE

NadalżadnychwiadomościodMaryAnne.Mojeuczucianapewnonieróżniąsięodtych,jakiemarolnikzregionupustynnego,którypatrzącnawyschniętepolaorazna

niebobezjednejchmurki,dziwisię,dlaczegoniepada.ZdziennikaDavidaParkina,11stycznia1934

ziesięćminutpoumówionejgodzinieDierdreweszłaspacerowymkrokiemdorestauracjiodprowadzana,jakzwykle,zachwyconymispojrzeniamikelnerówimęskiej części gości oraz gniewnymi lub zazdrosnymi spojrzeniami kobiet.

Miałanasobieswobodnystrój,plisowanąspódniczkęzkrepywłososiowymkolorze,dopasowanądoniejkolorystycznieczapkęorazbluzkęzcienkiego,przezroczystegojedwabiu.Davidwstałiodsunąłjejkrzesło.

–Przepraszamzaspóźnienie–powiedziała,uśmiechającsięzzawstydzeniem.–Bardzoładniewyglądasz.– Trochę wyzywająco. Pomyślałam, że ci się spodoba. –Jej uśmiech zgasł. –

Dziękuję,żeprzyszedłeś.Muszętopowiedziećnawstępie.Przepraszamzadzisiejszyranek.

–Niemapotrzeby.–Jest.Niemiałamprawasięzłościć.Powinnobyćwięcejtakichmężczyznjakty.

Zrobiłomisięprzykro,żetoniewobecmniebyłeśtakilojalny.Daviduśmiechnąłsię,aleniemiałpojęcia,copowiedzieć.–Czyinformacja,którąciprzekazałam,przydałasięnacoś?David kiwnął głową potwierdzająco, a twarz Dierdre ożywiła się autentyczną

radością.–Odnalazłeśmatkę?–Wpewnymsensie.–Zniżyłgłos.–Mojamatkanieżyje.Popełniłasamobójstwo

ponaddwadzieścialattemu.Dierdreprzyłożyładłońdoust.–Och,Davidzie.Takmiprzykro.– Nie mogę uwierzyć, że przebyłem tak daleką drogę, aby wyjechać stąd, nie

Page 122: List richard paul evans

uzyskawszyodpowiedzinaswojepytania.Jegosłowaprzepełniłyjąlękiem.–Więcwkrótcewyjedziesz?–Pojutrze.Muszęjeszczeodwiedzićkamienicę,wktórejmamakiedyśmieszkała.

Dowiedziałemsię,żezostawiłatamdlamnielist.Jejtwarzspochmurniałajeszczebardziej.–Będziemiprzykro,kiedywyjedziesz–powiedziałacicho.Przezchwilęobojemilczeli.–Davidzie,pamiętasz,jakzapytałeśmnie,czywierzęwprzeznaczenie?Pokiwałgłową.– Wierzę, że było ci pisane przyjechać do Chicago. Ale niekoniecznie z

powodów,októrychmyślisz. –Patrzyłananiegopoważnymwzrokiem.–Ostatniedni były szczególne. Dowiedziałam się o sobie oraz o życiu rzeczy, o którychprzedtem nie miałam pojęcia. Doświadczyłam uczuć, które są dla mnie nowe.Pomiędzynamijestniewytłumaczalnachemia.

Davidwpatrywałsięwniąintensywnie.–CocięczekawSaltLakeCitypozabólem?–zapytała.–Mójdom.– Tutaj miałbyś lepszy. Pasujemy do siebie, Davidzie. Bylibyśmy bardzo

szczęśliwi.–Uśmiechnęłasię.–FitzgeraldowieChicago,Scott iZelda.Mielibyśmywspaniałe życie. A ja byłabym dumna, mogąc pokazywać się u twego boku. –Chwyciłajegodłoń.–Wiem,żetodlaciebietrudnyczas.Alecośdomnieczujesz,Davidzie.Ajadarzęcięgłębokimuczuciem.Wtymniemanicskomplikowanego.

Davidspuściłwzrok.–Proszę,powiedz,żecośdomnieczujesz.Davidmilczał.DooczuDierdrezaczęłynapływaćłzy.– W takim razie powiedz, że nic do mnie nie czujesz. Powiedz, że jestem ci

obojętna,azostawięcięwspokoju.PonownieDavidnicniepowiedział.Dierdredotknęłakącikaswegooka.–Darzyszmnieuczuciem,Davidzie.Zaprzecz,jeślitouciszytwojesumienie,ale

toniezmienifaktu,żecośdomnieczujesz.Davidwybuchnął:– Oczywiście, że coś do ciebie czuję. Jak mógłbym nie czuć?Myślisz, że nie

widzę,jakajesteśpiękna?Gdziekolwiekidziemy,wszyscyzwracająnaciebieuwagę.Jednakmójzachwytniemawpływunainnemojeuczucia.Tyjesteśjaketer.Idzieszprzez życie tanecznym krokiem, unosząc się nad ziemią, podczas gdy ja dźwigam

Page 123: List richard paul evans

świat na swoich ramionach. Proponujesz ulżyć Atlasowi… Jak mógłbym pozostaćniewzruszony?

–Zdajeszsięsobiecałkiemdobrzeradzić.–Niewierzyszwto.– Nie.Wiem, że jest inaczej – powiedziała po pauzie. Podniosła nieco głos. –

Niechprzezjakiśczasktośinnydźwigaświat.Niejesteśwstaniezmienićprzeszłościaninaprawićzłategoświata.Zniszczycięjużsamtrud.Jestemtwoja,Davidzie,icałymójświat.Pora,byśzaznałmiłości,najakązasługujesz.

–Zawszezaznawałemmiłości, na jakązasługiwałem.To jaodgrodziłemsięodmiłościizadałemwielkibólMaryAnne.

–Wtakimrazieuwolnijjąodtegoipozwóljejżyćswoimżyciem.Ztego,comio niej opowiadałeś, wynika, że jest wspaniała. Nie wyobrażam sobie, byś mógłśpoślubićinnąkobietę.Uwolnijją,abymogłaznaleźćmiłość.Iuwolnijteżsiebie.

–Wykorzystujeszmojesłowaprzeciwkomnie.– Dla ciebie, dla twojego dobra. Jesteś dobry dla wszystkich oprócz samego

siebie. Katujesz się wyrzutami sumienia od tak dawna, że już nie potrafiszzachowywać się inaczej.Nie jesteś odpowiedzialny za śmierć swojej córeczki i nictego nie zmieni, bez względu na to, ile chorej satysfakcji czerpiesz z obwinianiasiebie.Wiesz,comyślę?

Davidnieodpowiedział,alesłuchał.–Myślę,żepróbujeszzamęczyćsięnaśmierć.Zakażdymrazem,gdycięwidzę,

jesteścorazbardziejwyniszczony.Wyglądasz,jakbyśodtygodnianiespał.Ktośmusicięuratowaćprzed tobąsamym.Ipowinnamtobyć ja,ponieważciękocham.–Jejsłowa przeszywały go równie głęboko jak jej spojrzenie. – Nigdy nie kochałamnikogo tak mocno ani tak rozpaczliwie. Za twoją dobroć, twoją lojalność, twojążyczliwość. Pragnęmieć cię dla siebie i wiem, że czujesz to samow stosunku domnie.

Davidsiedziałprzezchwilęwmilczeniu.–Muszętoprzemyśleć–powiedziałwkońcu.Dierdrepochyliłasięnadstołemipocałowałago.–Uczynięciębardzoszczęśliwym,Davidzie.Obiecuję.Po czym pocałowała go w usta i tym razem David się nie opierał. Dierdre

odsunęłasięiwstała,niespuszczajączniegowzroku.–Będęnaciebieczekać.

Page 124: List richard paul evans

U

Rozdział19

WHISKEYROW

Wydajemisiędziwne,żedwiekobiety,któresątakbliskosiebiewmoichmyślach,pozatymdzieliprzepaść.Itylkojednaznichchcewtychmyślachbyć.

ZdziennikaDavidaParkina,12stycznia1934

stawicznyhałasmetropoliiwdzierałsięwsenDavida.Oczwartejdwadzieściasiedemobudziłsięileżącnatwardymłóżku,rozmyślałoMaryAnneiDierdre.NigdywcześniejMaryAnneniewydawałamu się takdaleka.Nigdynie czuł

siętaksamotny.Kiedyżaluzjezajaśniaływświetlebrzasku,ogoliłsię,ubrał,położyłsięna łóżku i,niemającwcale takiegozamiaru,ponowniezapadłwsen.Kiedysięobudził, sprawdziłgodzinęnazegarku istwierdził,żedochodzi jedenasta.Opryskałtwarzwodą,schwyciłmarynarkęizbiegłdoholu.Dzieńbyłzimnyiboybagażowyrozcierałzmarzniętedłonie.

–Taksówkę,sir?–zapytał,kiedypodszedłdoniegoDavid.David kiwnął głową potwierdzająco. Boy wyszedł na ulicę, przyłożył do ust

srebrnygwizdekigestemdłoniprzywołałpierwsząztaksówekczekającychnagościhotelu. Otworzył drzwi pojazdu i zainkasował od Davida ćwierćdolarówkę. Szoferspojrzałwlusterkowsteczne.

–Dokądjedziemy?–Znapantomiejsce?–Davidpodałszoferowikarteczkęzadresemkamienicy.Kierowcapotwierdziłkiwnięciemgłowy.–Jestpanpewien,żechcetamjechać?Toniebezpiecznadzielnica.–Jestempewien.–Notojedziemy.Uruchomił silnik i ruszył w kierunku Whiskey Row. Miejski krajobraz i

zabudowastawałysięcoraznędzniejsze,wmiaręjakzbliżalisiędodzielnicyrzeźni,pakowalnimięsa,fabryknawozówiwysypiskśmieci,októrychbliskościświadczyłwiszący w powietrzu smród. Z kominów niezliczonych lepianek i obskurnychbudynków ukrytych za wysokimi płotami unosił się dym. Co rano tłumywynędzniałychmężczyzn,kobiet idzieciustawiałysię tamwkolejcepodniówki,agreenbackerzy i socjaliści głosili pośród nich swoje hasła. Choć mieszkańcy tych

Page 125: List richard paul evans

slumsów pochodzili z różnych stron świata, tutaj stanowili jeden naród, naródnędzarzy,iposługiwalisiętymsamymjęzykiem–językiemrozpaczy.Równieżonizarazili się rasizmemi stroniliodMurzynów,którzy rywalizowaliznimiomiejscapracy. Nawet związkowcy, którzy opowiadali się za równością podatkową,dyskryminowali czarnych, ponieważ byli oniwykorzystywani jako łamistrajki – poczym szli na bruk, gdy cele właścicieli fabryk zostały osiągnięte. PostępowaniemMurzynówkierowałaniepolityka,tylkogłód.

Gdyznaleźlisięwpołudniowejczęścidzielnicy,Davidzamknąłoknotaksówki,ponieważsmródstałsięniedozniesienia.Szoferwskazałźródłofetoru:wodyBubblyCreek,doktórychodprowadzanokrewiwrzucanoszczątkiubitychzwierząt.

Kiedy wjechali na ulicę przy moście Troop, David zobaczył nierówną,przypominającąkrzywezęby liniędachówczynszówek stojącychciasno jednaprzydrugiej.Wwilgotnychiponurychpokojachmieszkalistłoczenilokatorzy.Ulicebyłyzaśmiecone i puste, chodziło po nich tylko kilku włóczęgów o nieobecnymspojrzeniu, którzy rozmawiali głośno z niewidocznymi kompanami, a poniewybrukowanych ulicach biegały boso najmłodsze dzieci słowiańskiegopochodzenia.Byłyjeszczezamałe,żebysięnacośprzydaćwpakowalniach.

Taksówka zatrzymała się przed czynszówką z wejściem wyłożonym kamiennąpłytą. David przyjrzał się budynkowi.Wychodzące na ulicę okna były ciemne odbrudu lubzabitedeskami, tamgdziewybito szyby.Zbokubudynkustałwychodekotoczony stertą śmieci, które zdawały sięwszechobecne i zbierały sięprzykażdymmurze niczym śnieżne zaspy. David upewnił się, że to właściwy adres, po czymwszedłpowąskich schodkach imocnozapukałdodrzwi.Mniejwięcej pominucieusłyszał nierówne kroki. Drzwi się otworzyły i David ujrzał starą kobietę onaburmuszonejminie,w brudnym, pogniecionym stroju, który zwisał z jej otyłegociała. Jej twarz – dziobata i zniszczona słońcem – zdawała się starsza, niż była wrzeczywistości.

–Panczego?–zapytałaopryskliwie.–SzukamniejakiejpaniTalbot–odrzekłDavid.Kobietaprzyłożyłazwiniętądłońdoucha.–Copowiedział?Davidpodniósłgłos:–SzukampaniTalbot.–Czegopanodniejchce?–Znająpani?–Czegopanodniejchce?–powtórzyła.–Powiedzianomi,żeznałamojąmatkę,RosalynKing.Kobieta wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym rzekła ochrypłym, ale

Page 126: List richard paul evans

spokojniejszymgłosem:–Niemyślałam,żejeszczekiedyśusłyszętonazwisko.Spojrzałapodejrzliwiena

taksówkę.–Ktozpanemprzyjechał?–Taksówkarz.KobietapatrzyłanaDavidanieufnie,alewkońcuuznałagozanieszkodliwego.–Chcepanwejśćdośrodka?–zapytała.–Tak,proszę.Odwróciłasięikuśtykając,weszłapokilkustopniach,aDavidpodążyłzanią.W

budynku unosił się nieprzyjemny zapach gnijącego drewna oraz inne odory oniemożliwymdoodgadnięciapochodzeniu.Pokój,doktóregoweszli,byłobskurnyisterany jak jegonieobecni lokatorzy.Wścianach z listew i gipsubyłydziury, a napoplamionejtytoniempodłodzewalałysiębutelkipowhiskeyipuszkipojedzeniuibiegały karaluchy.W jednym kącie pokoju obokmałego piecykawęglowego leżałnieobleczony materac. W ścianie pod jedynym oknem tkwił pojedynczy kran nadbrudnymzlewem.

KobietarękąwskazałaDavidowirozwalającesiękrzesło.–Tutajmieszkała?–zapytałzodrazą.–Ponad trzy lata.–Kobietapociągnęłanosem,poczymwytarłagowrękaw.–

Rosebyłamiwinnapieniądze.Davidnadalprzyglądałsiępokojowi.–Zapłacęczęśćjejdługu.Bezzębne usta kobiety wykrzywił nieprzyjemny grymas nieznacznie tylko

przypominającyuśmiech.–Jaksiępandowiedziałotymmiejscu?–WłaścicieleteatruThalia…– Szubrawcy! – krzyknęła kobieta, a jej twarz poczerwieniała. – Podli, skąpi,

chciwiszubrawcy!PotymwybuchugniewupaniTalbotzabrakłotchuiDavidczekał,ażkobietasię

uspokoi.–Powiedziałapani,żemojamatkamieszkałatutrzylata.–Przynajmniejtrzy.–Możemipanipowiedzieć,jakaonabyła?–Rose to była po prostuRose.Wiecznie czegoś głodna,wiecznie niespokojna.

Niektórychludzinicniejestwstaniezadowolić.Podkonieczrobiłasięjakaśdziwna.Wymawiałaswojenazwiskowtakisposób,jakbymyślała,żejestsławna,iliczyła,żektośjerozpozna.R-oseK-ing–zadrwiła,przeciągającsamogłoski.–Mówiłaosobiejakokimśinnym.RoseKingzrobiłato.RoseKingtosięniepodoba.

Page 127: List richard paul evans

–Podobnomapanilist,którymatkazostawiładlamnie.–List?Ktopanutopowiedział?–Taksłyszałem–odrzekłDavidwymijająco.–Nicniewiemożadnymliście–powiedziałapaniTalbot.Niztego,nizowego

zachichotała. – Miała też urojenia. Zawsze były jakieś spiski. Za swoją porażkęobwiniałatenprzeklętyTrust.Nigdyniemówiła„Trust”,tylko„tenprzeklętyTrust”,jakbytobyłanazwateatru.–Naglezmieniłatemat.–Awiepan,chybamamcoś,codoniejnależało.

Wstałaipodeszładoszafy.Kiedyprzeszukiwałajejwnętrze,Davidprzyglądałsięstaremuafiszowiwiszącemunaścianie.

–Tomojamatka?–zapytał.PaniTalbotzaśmiałasięiprzerwałaposzukiwania.–Apanco?Wieśniak?PrzecieżtosławnaMinnieFisk,aktorka.Pańskamatkają

ubóstwiała.Jejafiszamiokleiłaściany,kiedypracowałajakosprzątaczka.Powtarzała,że Minnie Fisk stała się sławna dzięki roli sprzątaczki, a pańska matka robiła tocodziennie i nadodatekbardziej przekonująco.Rosedobrze czyściłakibel.Chętniebympopatrzyła,jakMinnietorobi.

Davidusiadł.–Była twarda–ciągnęłapaniTalbot.–Trudnouwierzyć, że się zabiła.Krótko

przedtem w kółko powtarzała, że powinna spakować manatki i pojechać doKalifornii.WKaliforniikręcąfilmy.Filmytołatwarobota.Alenigdyniepojechała–powiedziała,jakbytamyślwłaśnieprzyszłajejdogłowy.–Amożepowinnabyła.

–Paniczegośszukała–przypomniałjejDavid.–Atak,pudełka.Rosezostawiłapudełkozeswoimirzeczami.–Wsunęłagłowę

doszafy.–Całelatasięnanienatykałam.Zacholeręniewiem,gdzieterazjest.–Pominucieprzerwałaposzukiwania.–Widoczniewyrzuciłam.

Davidzmarszczyłczoło,rozczarowany.–Amożejestwinnymmiejscu?–zasugerował.–Niemażadnegoinnegomiejsca.–Wskazałaszafę.–Proszębardzo,możepan

samposzukać.Davidwstał.Niebyłwstaniedłużejznosićtejkobietyaniohydytegopokoju.–Ilematkapanizalegała?– No, to było dawno temu. Nie płaciła prawie przez pół roku. Może nawet

dwadzieściadolarów.Davidwyjąłtrzydzieściwtrzechbanknotach.–Razemzodsetkami–wyjaśnił.Nawidokpieniędzyoczykobietyzalśniły.

Page 128: List richard paul evans

– Nie myślałam, że kiedyś zobaczę tę forsę. – Szybko schwyciła banknoty zobawy,żeDavidsięrozmyśli.

Davidsięgnąłdokieszeni.–Tomojawizytówka.Jeślipanicośznajdzie,tomieszkamwhoteluDrake.Kiedywyszedłzbudynku,kobietarzuciłakartoniknazaśmieconąpodłogę.Davidwsiadłdotaksówki.–Zpowrotemdohotelu–powiedział.Szoferzradościąprzyjąłjegopolecenie.

*

Kilka przecznic odWhiskey Row, kiedy jechali stalowym mostem dźwigarowym,Davidzapytał:

–Cotozamost?–Troop.–Niechpan się zatrzymanapoboczu zamostem–powiedziałDavid. –Proszę

chwilęzaczekać.–Panpłaci,licznikchodzi.David wysiadł z samochodu. Przed wjazdem na most, smagany z zimnym

wiatrem, stał obdarty handlarz przy wózku pełnym różnych słojów, dzbanków iprowizorycznych pojemników z ciętymi kwiatami – tulipanami, lwimi paszczami ichryzantemami,wrzosem,gerberamiiróżami.

Davidpodszedłdohandlarza.–Poproszęróżę.Czerwoną.Mężczyznaodezwałsięzciężkimlitewskimakcentem:–Niesprzedawaćpojednym.Tylkobukiety.Poćwierćdolara.David wręczył mu monetę, w zamian za którą otrzymał od zniedołężniałego

mężczyzny bukiet. Wybrał jedną różę, pozostałe upuścił na ziemię i ruszyłchodnikiemnamost.

Przeszedłszyjednączwartądługościmostu,zatrzymałsię,wszedłnawystępnadżelaznym dźwigarem, i, trzymając się kurczowo sfatygowanej liny, popatrzył nawodę. Ostatni widok w życiu matki. Około dwudziestu metrów niżej kłębiły sięmarszczone wiatrem, spienione fale, miejscami przesłonięte mroźną mgłą. Brzegirzekibyłystrome,mocnonachylone.Nawetjeśliczłowiekprzeżyłbyupadekzmostu,sparaliżowałabygolodowatawodainiedałbyradypokonaćprądurzekianidopłynąćdobrzegu,choćbymiał siłęHerkulesa.Davidstałdziesięćcentymetrówodwłasnejśmierciijejbliskośćdogłębnienimwstrząsnęła.GdziebyłajegoMaryAnne?Nienajakimkontynencie,alegdziebyławjegowłasnymsercu?Przypomniałsobiedzień,w

Page 129: List richard paul evans

którymprzed nią ukląkł i, trzymając jej drżącą dłoń, poprosił, by za niegowyszła.Miała oczy wilgotne od łez, ale płakała ze szczęścia, a nie z udręki, jak chwilęwcześniej,gdyopowiadałamuoswoimnieszczęsnympołożeniuiwstydliwejciąży.Powiedziaławtedy, że jegomiłość ją uratowała, a terazDavid zadał sobie pytanie,czymiłośćuratuje jego.Przezdłuższyczaswpatrywał sięwśmiercionośneodmętyrzeki.Wpewnejchwiliprzyszłamudogłowyzdumiewającamyśl–objawienie,któreniezdarzyłomusięodśmiercicórki.Patrzącnamętnewody,zobaczyłswojeżyciezporażającąjasnością.

Upuściłróżęipatrzył,jakspadaszarpanapodmuchamiwiatruiostatecznieznikawciemnymnurcie.Stał jeszczeprzezkilkaminut,poczym,czując,że jużwie, jakdalejpostępować,zszedłzwystępu iwróciłdo taksówki.Na jegowidokna twarzykierowcyodmalowałasięulga.

– Jużmyślałem, że przyszło panu go głowy, żeby skoczyć – powiedział, kiedyDavidwsiadłdosamochodu.

–Niestraciłpanzapłaty–powiedziałDavid.–WracamydoDrake.

Page 130: List richard paul evans

K

Rozdział20

TELEGRAMODCATHERINE

Życiemojejmatkibyłożałosne,aletrudnomisięzdobyćnawspółczucie.Wkońcuwolałatęnędznąegzystencjęodżyciazemną.ZdziennikaDavidaParkina,12stycznia1934

iedy David chciał wejść do hotelu, został pomyłkowo wzięty za włóczęgę izatrzymanyprzezstrażnikaochrony.NanieszczęścieDavidniemiałprzysobieżadnegodowodutożsamościpozapodejrzaniedużąsumąpieniędzyikluczem

do pokoju, co wywołało w strażniku przekonanie, że napadł na jednego z gości,opróżnił jego portfel i teraz zamierza zwiększyć swój łup, okradając pokój swojejofiary.Wezwanopolicjęiprzedhotelempowstałosporezamieszanie,którezwróciłouwagęjednegozboyówhotelowych–posiadaczahojnegonapiwkuwręczonegomuprzez Davida. Mężczyzna przyszedł Davidowi z pomocą, zaświadczając o jegotożsamości.ZawstydzonyiskruszonystrażnikwszedłzaDavidemdohotelu,wkółkopowtarzając przeprosiny, iwkońcuDavid zapewnił go, że nie powiadomidyrekcjihoteluoincydencie,jeślitylkostrażnikzostawigonareszciewspokoju.

Idącprzezhol,Davidusłyszałgłoskonsjerża:–Jaksiępandziśmiewa,panieParkin?–Świetnie–odpowiedziałDavidzdawkowo,nadalwzburzonyzatrzymaniem.Konsjerżpodałmukopertę.–Otrzymałpanpilnytelegram.Davidwyjąłkartkę.

PANDAVIDPARKIN.HOTELDRAKE.CHICAGO,ILLINOIS.

LAWRENCEDOSTAŁUDARU.JESTUNAS.WRACAJNATYCHMIAST.CATHERINE.

Davidzwróciłsiędokonsjerża:–Mapanrozkładjazdypociągów?–Tak,sir–odrzekłmężczyzna,sięgającpoinformator.–OktórejodchodzinajbliższypociągdoSaltLake?Konsjerżprzejechałpalcemwdółstrony.

Page 131: List richard paul evans

–Dziesięćpopiątej.Zaniecoponaddwiegodziny.– Dziękuję. – David podał mu banknot pięciodolarowy. –Dziękuję za pańską

pomocwczasiemojegopobytu.–Robiłemtozprzyjemnością,panieParkin.Życzypansobie,bymzadzwoniłna

stację?–Tak,proszę.Jeślipantakuprzejmy.KiedyDavidodwróciłsię,abyodejść,konsjerżzatrzymałgoponownie.– Panie Parkin. Proszę mi wybaczyć niedopatrzenie. Jest dla pana jeszcze ta

przesyłka – powiedział, kładąc na kontuarze dużą beżową kopertę z pieczątką zchicagowskimadresem.

Teatr Thalia. Idąc do windy, David oderwał skrzydełko koperty. W środkuznajdowało się kilka przedmiotów: list napisany na tłoczonym papierze, afiszteatralny, para okularów w srebrnych oprawkach oraz klucz przewiązanyciemnopomarańczowąwstążeczką.

PanieParkin,

Pańskawczorajszawizytabyładlanastakwielkimzaskoczeniem,iżobawiamysię,żezachowaliśmy

się prostacko. Prosimy przyjąć nasze najszczersze przeprosiny. Nie pokazaliśmy też Panu tych

przedmiotów, które kiedyś należały do Pańskiej matki. Załączamy również afisz, który znalazł pan

Sinclair, ponieważ uważamy, żemoże on Pana zainteresować. Prosimy go przyjąć zwyrazami naszego

szacunku.

Zawszedousług,

TheodoreCuthbertiAlmaF.Sinclair

Davidwyjąłklucz,uznał,żejestdokamienicyczynszowej,przyjrzałsięokularom,poczym rozłożył afisz. Zdobił gowizerunek pulchnej i dorodnej kobiety. Kapelusz oszerokim rondzie zasłaniał część jej twarzy, ale nie był w stanie ukryć pięknazniewalającegospojrzeniakobiety.Davidprzyjrzałsięafiszowiprzelotnie,poczymwłożyłgozpowrotemdokopertyiposzedłdopokojusięspakować.

*

Popełniłembłąd,żyjącprzeszłością.Niemożnajechaćnakoniuztwarzązwróconądotyłuijednocześnie

kontrolowaćjazdy.

ZdziennikaDavidaParkina,13stycznia1934

*

David położył się na kuszetce w pociągu zmierzającym na zachód, natomiast jego

Page 132: List richard paul evans

myśli podążyły w przeciwnym kierunku, do Chicago. Nie dawał mu spokojuwizerunekmatki na afiszu i kiedywkońcu zasnął, spał niespokojnie, co zdradzałycieniepodjegooczami.

Wyjeżdżając nagle, zostawił niezałatwione sprawy, ponieważ nie miałsposobności, by porozmawiać zDierdre, i jegomyśli krążyły terazwokół czterechkobiet:MaryAnne,Andrei,DierdreiRose–układającsięwobrazyinneniżte,którewiózł ze sobą do Chicago. Na moście Troop doznał objawienia i choć tożsamośćkobiety,którazostawiłalistprzyfigurzeaniołka,stanowiłajeszczewiększązagadkę,nie miała obecnie już żadnego znaczenia. Nawet gdyby nie przyszedł telegram odCatherine,Davidbyłjużzdecydowanywracaćdodomu.

Sunący powoli pociąg wjechał na dworzec Salt Lake w czwartek późnympopołudniem pod pogodnym, usianym chmurkami niebem. David odebrał swójautomobil z parkingu znajdującego się na południe od dworca i ruszył do domu.Kiedyotworzyłdrzwifrontowe,Catherinezbiegłaszybkozeschodów,bygopowitać.

–Witajwdomu,Davidzie!Zarzuciła mu ramiona na szyję. Stracił na wadze i miał bladą cerę, a oczy

zdradzałykilkanieprzespanychnocy.–Zaniedbywałeśsię–powiedziałazwyrzutem.–Niebardziejniżzwykle.JaksięczujeLawrence?–Niecolepiej.Umieściłamgowpokojugościnnymwewschodnimskrzydle.–Dobrze.Mamydużodoomówienia.Catherineposmutniała.–Davidzie,toniebędziemożliwe.DavidspojrzałnaCatherine,nierozumiejącsensujejsłów.– Wskutek udaru Lawrence przestał mówić – wyjaśniła. – Teraz już trochę

reaguje,aleniejestempewna,czycośpamięta.Niemamnawetpewności,czymniepoznaje.

Słysząctęwiadomość,Daviduchwyciłsięporęczyschodów.–Och,mójprzyjacielu–powiedział.Ruszyłszybkoposchodachnagórę,aCatherinepodążyłazanim.KiedyDavid

wszedł do słabo oświetlonego pokoju, ujrzał krzepką postać Lawrence’a otulonągrubymikołdrami.Zbliżyłsiędołóżka.

–Lawrence?Początkowo nie było żadnej reakcji, potem Lawrence wolno zwrócił twarz w

kierunkuDavida,mamrocząccośnieskładnie.Davidchwyciłjegodłoń.–Jaksięczujesz,mójprzyjacielu?Lawrencenieodpowiedział.OczyDavidazwilgotniały.

Page 133: List richard paul evans

–Odjakdawnajestwtakimstanie?–zwróciłsiędoCatherine.–Znalazłamgonieprzytomnegowzeszłyponiedziałekrano.Jesttrochęlepiej,ale

doktorniespodziewasięjużdalszejpoprawy.Davidwziąłjązarękęiodeszliodłóżka,abyLawrenceichnieusłyszał.–Cojeszczepowiedziałdoktor?–Istniejepoważneryzykokolejnegoudarualbozawałuserca.Catherinewidziała,żejejsłowabardzozasmuciłyDavida.Objęłago.–Musiszbyćwykończony.Podamcikolację.Davidspojrzałnamilczącegoprzyjaciela.–Dziękujęcizawszystko,cozrobiłaś,Catherine.Posiedzęprzynimjakiśczas.– Gdybym wiedziała, że wrócisz dzisiaj, przygotowałabym bardziej pożywny

posiłek.Atakmamtylkozupęichleb.–Pojedzeniuwpociągutoitakbędzieuczta.Catherine opuściła pokój, a David podszedł do łóżka. Przez chwilę siedział w

milczeniu,apotemzacząłmówićdoprzyjacielatakjakkiedyś–jakwtedy,gdyobajsiedzieli przywypaczonym stole, gdyw ciemnych oczach Lawrence’a odbijało sięświatłojegojarzącejsięfajki,gdypadałyprzemyślaneimądresłowa.

–DopierocowróciłemzChicago…Możeniepamiętasz…Pojechałemtam,żebyodszukaćswojąmatkę…Ponieważtrafiłdomniejejlistipomyślałem,żeonażyje.–Na muskularne ramię Lawrence’a naciągnął kołdrę, która się zsunęła. – Wyszłoinaczej, niż się spodziewałem, ale i tak uzyskałem odpowiedzi na swoje pytania.Okazało się, żemojamatka niczego nie osiągnęła iw końcu odebrała sobie życie,skacząc z mostu. Przez całe życie czułem, że muszę z nią porozmawiać, muszęzapytać, dlaczego mnie zostawiła. Ale uświadomiłem sobie, że tak naprawdęchciałem się dowiedzieć, dlaczego nie byłem wart jej miłości. Na to pytanie niemogłabyodpowiedzieć,ponieważbyłemwartjejmiłościbezwzględunato,czymijąokazywała, czy nie.Każde dziecko jestwartemiłości. –David pociągnął nosem, apotempotarłgopalcem.–Wpewnymsensieonateżposzukiwałamiłości.Myślała,że otrzyma ją od bijącej brawo publiczności. Ale jaką wartość ma miłość obcychludzi, jeśli twoje życie nic nie znaczy dla twojego dziecka? – David przerwał. –Poznałem pewną kobietę.Ma na imięDierdre. Spodobałaby ci się, to niespokojnyduch. Ty byś o niej powiedział… –David uśmiechnął się –gorętsza od lipcowegodżemu. W każdym razie zadurzyła się. Nie wiem, co ona we mnie zobaczyła,mogłaby lepiej ulokować swoje uczucia. Jako mężczyzna nie miałem żadnychzahamowań–tylkojakomąż.Muszęprzyznać,żebyłomiprzyjemnieczuć,żejejnamniezależy.Znowupoczułemsięmłodo.AleDierdretonieMaryAnne.Miałeśrację,kiedy mówiłeś o drzewie, to znaczy o drzewie miłości czy jak ty to nazywasz.MaryAnneijadaliśmysobiewszystko,cownasnajlepsze,ichybato,conajgorsze,

Page 134: List richard paul evans

też,aletakczyowakobojeposiadamyistotnączęśćsiebienawzajem.Tegoniemożnasię tak po prostu wyrzec. Kiedy poczujesz się lepiej, pojadę do Anglii, żebyprzywieźćMaryAnne.Cootymmyślisz?

LawrenceniewydałzsiebieżadnegodźwiękuiDavidwestchnął.–Dokądodszedłeś,mójprzyjacielu?David siedział w mroku i czuł, że po raz kolejny towarzyszy mu aż nazbyt

znajomeuczuciestraty.

*

Trudnatorzecz,kiedykochanaprzeznasosobanadaloddycha,aleutraciłainnezdolnościżyciowe.Czuję,

żemojesercezostałooszukane,ponieważstraciłemprzyjaciela,aleniewolnomiopłakiwaćjegoodejścia.

ZdziennikaDavidaParkina,16stycznia1934

*

Późnymwieczoremtegosamegodnia,kiedymiastospowiłaczerńnocypoprzetykanaświatełkami miliona gwiazd, z taksówki, która zatrzymała się przed frontemrezydencjiParkinów,wysiadławysoka, ciemnowłosakobieta.Nieznajomamiała nasobie płaszcz z szarej wełny i torbę na pasku, który biegł w poprzek jej piersi.Podeszładodrzwiimocnozastukaławielkąmosiężnąkołatką.PokrótkiejrozmowieCatherine zaprosiła nieznajomą do środka i pospiesznie udała się do pokoju, gdzieleżałLawrence.StanęławdrzwiachiskinęłanaDavida.

–Wholujestkobieta,któraprzyszładoLawrence’a–wyszeptała.–Ktotojest?–ManaimięSophia.Znaszją?Davidprzypomniałsobiejednązniedawnychrozmów.–Nie.AleLawrenceoniejwspominał.OczyCatherinesięrozszerzyły.–Onatwierdzi,żejestjegocórką.

Page 135: List richard paul evans

D

Rozdział21

SOPHIA

PojawieniesięSophiiwłaśniewtymmomencieniemożebyćtylkozwykłymzbiegiemokoliczności…Fakt,żeLawrencemiałcórkę,wyjaśniawielerzeczy,aleprzede

wszystkimto,żetakbardzobyłamudroganaszacórkaAndrea.ZdziennikaDavidaParkina,15stycznia1934

avidstanąłprzybalustradzienapiętrze.Wholunaparterzenakrześlezdrewnaorzecha siedziała kobieta nieco starsza od niego i wpatrywała się wmarmurowąposadzkę.KiedyDavidzacząłschodzić,kobietawstałaipatrzyła

naniegoniespokojnymwzrokiem.Jejskóramiałaodcieńjasnegomahoniu,jednakwrysach jej twarzy było widać ślady europejskiego pochodzenia, co nadawało jejśródziemnomorski wygląd. Mimo to w głęboko osadzonych ciemnoorzechowychoczachiłagodnymzarysieszczękDaviddostrzegałjejpodobieństwodoLawrence’a.

–PanieParkin,jestemSophiaDisera–powiedziałazpięknądykcją.Davidwyciągnąłdoniejdłoń.–Proszę,mówmiDavid.– Dziękuję. Dowiedziałam się, że tutaj przebywa mój ojciec. Przyjechałam z

daleka,żebysięznimzobaczyć.Davidwyciągnąłrękę.–Pozwolisz,żewezmętwójpłaszcz–powiedział.Kobieta zdjęła okrycie, a David powiesił je na wieszaku z drewna orzecha

włoskiego.–Skądwiedziałaś,żetwójojciectujest?–Niewiedziałam.UlicznyhandlarzowocaminaBrighampowiedziałmi,żemój

ojciecitybyliścieprzyjaciółmi.Przyszłamzapytać,czyznaszmiejscepobytumojegoojca.Twojagospodynipowiedziała,żejesttutaj.

–Wiesz,wjakimjeststanie?Natwarzykobietyodmalowałsięjeszczewiększyniepokój.–Stanie?Twojagospodynipowiedziała,żesięnimopiekujecie.Jestchory?– Miał udar. Przestał mówić. Nie potrafimy nawet stwierdzić, czy rozpoznaje

Page 136: List richard paul evans

naszegłosy.–Głosy?–Twójojciecjestniewidomy.Sophia,wstrząśnięta,przyłożyłarękędopiersi.–Przyjechałamzatemzbytpóźno–powiedziała,ponowniesiadającnakrześle i

splatającdłonienapodołku.Pochwilidodała:–Mimotonadalpragnęgozobaczyć.–Oczywiście.–Davidpodałjejrękęipomógłwstać.–Jestnapiętrze.Poprowadziłjąposchodachikorytarzemdopokojugościnnego.Otworzyłdrzwi.

Na łóżkumajaczyła sylwetkaLawrence’a. Sophiaweszła sama i zamknęła za sobądrzwi.Davidusiadłnakorytarzu.OdczasudoczasudolatywałydoniegocichesłowaSophii, ale ani razu nie usłyszał głosu Lawrence’a. Po piętnastu minutach kobietawyszłazpokoju.Zanosiłasiępłaczem.GdyDaviddoniejpodszedł,osunęłasięnapodłogę.DavidzawołałCatherine,któranatychmiastprzybiegłazkuchni.Otworzyładrzwisąsiedniegopokojugościnnego.DavidwniósłdoniegoSophięipołożyłjąnałóżku. Catherine wybiegła na chwilę i wróciła z wilgotnym ręcznikiem, któryprzyłożyładoczołaSophii.Dopieropokilkuminutachkobietazamrugałaoczamiijeotworzyła.Wyglądałanazdezorientowaną.

–Zemdlałaś,Sophio–powiedziałcichoDavid.Zamknęłaoczy.– To był wielki wstrząs. – Ponownie spojrzała na dwoje nieznajomych, którzy

pochylalisięnadnią.–Przepraszamzatozamieszanieikłopot.Powinnamwrócićdohotelu.

–Bzdury–powiedziałaCatherine.–Zostaniepanitunanoc.–Zostanieszznami–poparłjąDavid.–Musiszodpocząć.Chwilę po tym, jak Catherine wyszła, aby zajrzeć do Lawrence’a, Sophia

powiedziaładoDavida:–Otym,żemójojciecżyje,dowiedziałamsiędopierodwamiesiącetemu.Kiedy

umierałamojamatka.JejostatniesłowabyłyskierowanedoLawrence’a.–Jakmiałanaimiętwojamatka?–Margaret.Davidpokiwałgłową.– Oczywiście. To dlatego Lawrence tak dziwnie się zachowywał. Musiał się

dowiedziećojejśmierci.Skądwieszojegoistnieniu?– Po śmierci mamy zaczęłam przeglądać jej rzeczy. Natrafiłam na kufer z

korespondencją. Było tam ponad tysiąc listów datujących się od 1874 roku.Wszystkie były od Lawrence’a. Przez następne trzy tygodnie na podstawie tejkorespondencji odtwarzałam historię ich miłości. Moi rodzice poznali się, kiedy

Page 137: List richard paul evans

ojciecbyłżołnierzemw10.PułkuKawalerii,którymdowodziłmójdziadek.Rodzicezakochali się w sobie i po kilku latach zawarli związek małżeński. Oczywiścienieformalny.Było nie do pomyślenia, by biała kobieta poślubiłaMurzyna – nawetjeśli nie chciał jej żaden inny mężczyzna. Więc postanowili urządzić własnąceremonię. Złożyli sobie ślubowanie, a potem spotykali się potajemnie. Co kilkatygodnimamawyjeżdżała,rzekomo,byodwiedzićprzyjaciółkęzcollege’u,aojciecbrał przepustkę. Oficjalnie on podróżował jako jej służący. Nikt niczego niepodejrzewał.Układsięsprawdzałdoczasu,ażmamazaszławciążę.Kiedyzaczęłabyć widoczna, moi rodzice się przerazili. Mama wiedziała, że jeśli jej ojciec siędowie, każe zlinczować Lawrence’a. Wymyślili zatem historyjkę, że mamapotajemniepoślubiłakubańskiegożołnierza.Postaralisięofałszywyaktślubu.Mamanawetudawała,żeprzezpewienczasdostawałalistyodtegowymyślonegomęża.Apewnegodniapoinformowałarodziców,żejejmążzostałzabitywczasiewalk.Ztymkłamstwemżyłamprzezcałeswojeżycie.Pomimołączącejichmiłościzłożylisobieprzysięgę,żesięjużnigdyniezobaczą.–DooczuSophiinapłynęłyłzy.–Pamiętam,jak próbowałam sobie wyobrazić, jak wygląda mój ojciec. W mojej wyobraźnizawsze był wysokim, przystojnym Hiszpanem o luźno opadających włosach iposągowejsylwetcewojownika.

–Twójojciecbyłwspaniałymczłowiekiem,Sophio.Kobietaspuściławzrok.–Chcęwtowierzyć.– A co miałaś na myśli, mówiąc, że twojej matki „nie chciał żaden inny

mężczyzna”?–Nikt innypozaLawrence’emnienazywał jejpiękną.Mojamamabyłapiękną

kobietą, Davidzie, ale nie według ogólnie przyjętych kryteriów. Była piękna,ponieważjejduszabyłapiękna.Światodrzuciłjąjakoszpetnąiodrażającą.Większączęść twarzy mamy pokrywało znamię. Lawrence nie dostrzegał jej skazy. Podpewnymwzględembyłw takiej samej sytuacji jakona.Obojebyli ofiarami swojejskóry.

–Towszystkomusiałobyćdlaciebiewielkimwstrząsem.– Mama nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, że jestem półkrwi Murzynką.

Ukrywała tonawetprzedemną.Modliła się,bymmiała jasną skórę.Prostowałamiwłosy za pomocą pomady i lokówki. –Uśmiechnęła się smutno. –Wyobraź sobiemojezaskoczenie,kiedydowiedziałamsię,żemójojciecjestMurzynem,awięcżeija jestemMurzynką.Zakażdypogląd,któryprzejęłamodspołeczeństwa,wktórymżyłam, muszę teraz odpokutować myśleniem o sobie. Nie czuję się inaczej, niżczułamsięwczoraj.Niewyglądam,niemówięaniniemyślęwinnysposób.AleoddziśjestemMurzynką.Czymammiećdosiebiemniejszyszacunek?Mamawłożyła

Page 138: List richard paul evans

dużo wysiłku w to, aby nauczyć mnie, że ludzi nie należy osądzać według ichwyglądu.Kiedyśmyślałam,żerobitozpowoduswojegoznamienia.Alenietobyłopowodem.Chciałamnieustrzec.Chodziłojejoto,żebymktóregośdnianiezaczęłanienawidzićsamejsiebie.

–Twojamatkabyłamądra.Sophiazamyśliłasięinajejustachpojawiłsięnikłyuśmiech.–Byładobrymczłowiekiem.Zawszewiedziała,conależypowiedzieć.–TosamomówiłemoMaryAnne.–Totwojagospodyni?–Nie.GospodynimanaimięCatherine.MaryAnnetomojażona.–Wyszła?Davidzawahałsię.–Nie.Wyjechała.Sophia wyczuła, że temat żony jest dla Davida bolesny, i nie pytała dalej. Po

chwilipowiedziała:–Wiesz,ojciecwspomniałotobiewlistach.Opisywałcięwtakisposób,jakbyś

umiałchodzićpowodzie.–Kłamał.Słabopływam.Sophiauśmiechnęłasię.–Wjednymznichnapisał,żeprzyznałeśsiędozabiciaczłowieka,któregoojciec

zastrzeliłwsamoobronie.Iopowiedziałmamieotwojejcórce.Mampoczucie,żecięznam,Davidzie.

Davidująłjejdłoń.–Bardzomiprzykro,żeniemożeszporozmawiaćzeswoimojcem.Współczuję

wam obojgu. – Spojrzał na zegar na kominku. – Powinnaś teraz odpocząć. Jutromuszęwcześniewyjśćdopracy, alewrócępopołudniu.Wktórymhotelu są twojerzeczy?

–BeehiveRoom.– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, odbiorę twoje bagaże z hotelu w drodze

powrotnej z pracy. Jestem pewien, że do tego czasu wystarczy ci to, co mamy wdomu.Catherinesiętobązajmie.

Sophieuśmiechnęłasięzwdzięcznością.–Dziękuję,Davidzie.Zawszystko.

Page 139: List richard paul evans

D

Rozdział22

ZWOLNIENIEBOGGSA

Wichrykryzysuprzywiałykurzzeszpicruty,stryczkaikaptura…ZnalezionywdziennikuDavidaParkinawycinekzgazety,którąnajprawdopodobniej

dostałodGibbsa

avidwyjechał dopracywcześniej niż zazwyczaj, przewidując, że namiejscuzastanie sterty dokumentów, które nagromadziły się w czasie jegonieobecności. Kiedy na rogu Drugiej Południowej ukazał się budynek z

czerwonejcegły,wktórymmieściłasię firmaMASZYNYPARKINA,Davidujrzałduży tłumprzyzachodnimkrańcubudynku.Widokbiedakówzbierającychsięprzyjegofirmiewnadzieinapracęniebyłniczymniezwykłym,różnicapolegałanatym,żetegorankadobezrobotnychdołączyliwcharakterzewidzówmężczyźniikobietywurzędowychstrojach,przyciągnięcijakimśfascynującymzjawiskiem.

David zobaczył, co wzbudziło tak wielkie zainteresowanie, dopiero gdyzaparkowałsamochódistanąłnachodniku.Namarkiziewystającejzmurubudynkujego firmywisiał z pętlą na szyimartwy czarnymężczyzna.David rozpoznał ciałoCarville’a, swojego pracownika od niemal dwudziestu lat. Carville był porządnymczłowiekiemopogodnymusposobieniu.Uczciwiezasłużyłnastanowiskobrygadzistyna nocnej zmianie. SamDavid rekomendował jego awans zaledwie trzy lata temu.David zwściekłością przepchnął się na przód, zdjął płaszcz i zaczął nim odpędzaćtłumgapiów.

–Wynochastąd,sępy!Wynościesięsprzedmojegobudynku!Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Wyjąwszy scyzoryk z kieszeni spodni,

David przeciął sznur, ale pomimo jego starań ciało spadło ciężko na betonowychodnik.Carville’owiręcespętanonaplecach,apotemprzywiązanojedojegostóp.Davidnakryłciałoswojąmarynarką,poczym,rozpoznawszywśródgapiówjednegoze swoich robotników, nakazał mu pomóc sobie w przeniesieniu ciała do wnętrzabudynkuprzedprzyjściempozostałychpracowników.

*

GibbswszedłdobiuraDavidawponurymnastroju.Niepotrafiłnicwyczytaćzminy

Page 140: List richard paul evans

przyjaciela.–Toprawda?–Wielebymdał,bytakniebyło–odrzekłDavid,awjegogłosiebyłosłuchać

odrazę.–Nawetniewiem,czymiałdzieci.–Miał–powiedziałGibbs.–Jegożonaprzyniosławieczoremkolację.Czasami

przychodziłazktórymśmalcemuczepionymjejspódnicy.–Powiedzjej,żebynadalprzychodziłapopłacęmęża.–Davidpokręciłgłową.–

Dlaczegoniepowiedziałeśmiopożarzenaplacu?– Miałem taki zamiar. Tylko pomyślałem, że najlepiej będzie zaczekać do

twojegopowrotu.Uznałem,żeniemasensuinformowaćcię,kiedybyłeśwChicago.Davidnieskomentowałtego.–Przepraszam.Myślałem,żepostępujęsłusznie.– Słusznie, Gibbs. Nie byłbym w stanie nic zrobić, tylko ustąpić. A to nie

wchodziłow grę. –David odchylił sięwraz z fotelem do tyłu, opierając się jednąstopąokrawędźbiurka.–Zrobili tomoi robotnicy.Kto innyznałbygodzinypracyCarville’a albo jego stanowisko? Czy właśnie nie o to chodziło? Jeśli nie zwolnięMurzynów,oniichtaknastraszą,żeczarnisamiodejdą.

–Tegoniewiesz.–Chybajednakwiem.–Davidwyprostowałsięiprzednienogijegofotelaopadły

zpowrotemnapodłogę.–PrzyślijmituJuddaBoggsa.Chcęsięprzekonać,ilewieotejsprawie.

–Myślisz,żesięprzyzna?–Dotegonietrzebawielusłów.David miał więcej racji, niż mógł przypuszczać. Kiedy Boggs wszedł do jego

biura,byłwyraźnieczujnyispięty,jakbymyślałtylkootym,jakstamtądczmychnąć.Gibbs stanął przy drzwiach, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Boggsa, bo co kilkaminutoglądałsięnerwowozasiebie.ZanimDavidzdołałmuzadaćpytanieolincz,Boggswypaliłroztrzęsionymgłosem:

–Chybapanniemyśli,żetojapowiesiłemtegoczarnucha?DavidspojrzałprzelotnienaGibbsa.–Niebyłbymwstaniewyobrazićsobieczegośtakiego.–Żemgoniepowiesił.Nawetrąkmużemniezwiązał.DavidwbiłwBoggsasurowywzrok.–WidziałpanCarville’adzisiajrano?–Nicżemniewidział.Nic.–Niewspominałem,żeCarvillemiałzwiązaneręce.Skądpanotymwiedział?Natwarzymężczyznyodmalowałasiępanika.

Page 141: List richard paul evans

–Zczarnuchamitaksięrobi,trzebaimwiązaćręceztyłu.–Najwyraźniejdużopanwieolinczowaniu.Boggspobladł.–Chciałbymjużiść,panieParkin.Davidpatrzył naniego zbeznamiętnymwyrazem twarzy, choćw środkukipiał

wściekłością.–Możepanodejść.Pańskieusługiniesąjużpotrzebnewmojejfirmie.Słowa zabrzmiały jak wyrok śmierci i w czasach wielkiego kryzysu często

znaczyłytosamo.–Jestemzwolniony?– Pomimo tragicznego odejścia Carville’a nadal mamy za dużo robotników.

Jestempewien,żeokażepanzrozumienie,ponieważmojedobroleżypanunasercu.Prawda,panieBoggs?

Blada do tej pory twarz Boggsa zaczerwieniła się, mimo to mężczyzna stałnieruchomopodzimnymspojrzeniemDavida.

–Wypłatabyławsobotę,więczarobiłpandwiedniówki.Gibbs,wypłaćpanu iwyprowadźgozmojejfirmy.

Gibbspodszedłdoroztrzęsionegomężczyznyipchnąłgowstronędrzwi.

Page 142: List richard paul evans

D

Rozdział23

NIESPODZIEWANYPOWRÓT

PrędzejspodziewałbymsięreelekcjiHooveraniżtego,comnieczekałowieczorem.ZdziennikaDavidaParkina,16stycznia1934

avid wracał do domu o zmroku, kiedy na góry padały ostatnie łososiowepromieniegasnącegosłońca.Wjeżdżającnapodjazd,minąłsięzwyjeżdżającązjegoposesjitaksówką,wktórejsiedziałtylkokierowca.Davidzaparkowałi

wszedł do domu bocznymi drzwiami prowadzącymi do kuchni.U stóp schodówwholuujrzałskórzanątorbępodróżną.ApotemMaryAnne.

Jegożonawpatrywałasięwniegozniepokojem,aonpatrzyłnaniązaskoczony–jakbyspotkałzjawę,choćwrzeczywistościwidokduchamniejbygozdziwił.

PierwszaprzemówiłaMaryAnne.–Dzieńdobry,Davidzie.David wpatrywał się w nią dręczony rozterką. Miał ochotę podbiec do żony,

wziąć jąw ramiona,aleniemiałżadnejpewności, żeMaryAnnegonieodtrącianinawetżewróciłanastałe.

MaryAnneuciekłaspojrzeniemwbok.–CatherinepowiadomiłamnietelegraficznieoLawrensie…–powiedziała.Davidpoczułukłuciewsercu.–Cieszęsię,żedoniegoprzyjechałaś.–Jeślitomożliwe,chciałabymzatrzymaćsięwpokojugościnnymwewschodnim

skrzydle.–Nie.Śpijwnaszej…–poprawiłsię–wsypialni.–Dziękuję.–Ktośjużzajmujepokójgościnnywewschodnimskrzydle.MaryAnnespojrzałananiegopytająco.–Sophia.Jegoodpowiedźjązaskoczyła.–Kimonajest?–zapytałazaniepokojona.–TocórkaLawrence’a.

Page 143: List richard paul evans

MaryAnneprzyłożyłarękędopiersi.–Och…córka?W tym momencie na szczycie schodów pojawiła się Catherine. Przez ułamek

sekundypatrzyłazaskoczona,agdypoznałaMaryAnne,krzyknęłaradośnie:–Mary!Wróciłaś!–Tylkonajakiśczas–odezwałsięcierpkoDavid.MaryAnnespojrzałananiegoprzelotnieizmarszczyłaczoło.Catherinezbiegłaze

schodówiobjęłaMaryAnne.–Och,jakdobrzeznowucięwidzieć.–Wyruszyłamwdrogęnatychmiastpotym,jakdostałamodciebiewiadomośćo

Lawrensie.Catherine spojrzała niespokojnie na Davida, po czym podniosła stojącą u stóp

MaryAnnetorbę.–Chodźmyrozpakowaćtwojerzeczy.Davidwmilczeniupatrzył,jakobiekobietyidąposchodach,poczymudałsiędo

swojegopokoju.W głównej sypialni Catherine zaczęła przekładać rzeczyMaryAnne z torby do

szafy i szuflad. W tym czasie MaryAnne, zmuszona przez Catherine, siedziałabezczynnienałóżku.Najejustacisnęłosięwielepytań.

–CozLawrence’em?–Obawiamsię,żeniedobrze.MaryAnnewestchnęła.–Toprawda,żemacórkę?– Na to wygląda. Zjawiła się wczoraj wieczorem. Nawet David o niej nie

wiedział.Powiedziawszy to, Catherine popadła w milczenie, które po pewnym czasie

zaczęłobardzociążyćMaryAnne.Wyczuwała,żeprzyjaciółkajestspięta.–Catherine,proszę,niezłośćsięnamnie.Catherinepodniosławzrok.–Przepraszam,MaryAnne.Niechcęokazywaćzłości.Tylkoczujęsięoszukana.

Wielerazyprzypomniałamsobie,copowiedziałaśtamtegoranka,zanimwyjechałaś,każdetwojesłowo,izłoszczęsię,bodochodzędowniosku,żewiedziałaś,alenicminie powiedziałaś. Byłam bardzo zarozumiała, myśląc, że jestem twoją najlepsząprzyjaciółką.

– Jesteś nią, Catherine. Rzeczw tym, że nie potrafiłam się zdobyć na to, żebypowiedziećDavidowi,abyłobyniewporządku,gdybympowiedziała tobie,a jemunie. – Spojrzała w kierunku otwartych drzwi. – Zachowuje się bardzo chłodno.

Page 144: List richard paul evans

Nienawidzimnie.– Nigdy nie widziałam, żeby tak cierpiał, nawet wtedy gdy umierała Andrea.

Złamałaśmuserce,Mary.Iopacznietłumaczyszsobiejegozachowanie.Onsięciebieboi,anienienawidzi.

–Boisięmnie?Dlaczego?–Ktoinnypotrafizadaćmutakiból?MaryAnnepochyliłagłowęiukryłatwarzwdłoniach.–Tobyłbłąd–powiedziała.–Niepowinnambyławracać.Słysząctesłowa,Catherinepodeszła,usiadłanałóżkuobokMaryAnneiujęłajej

dłonie.– Przykro mi. Powinnaś się była spodziewać, że nie będzie łatwo. Ale nie

popełniłaśbłędu.Bardzosięcieszę,żeprzyjechałaś.Nawetjeśliniezostanieszdługo.–DajciBożezdrowie,Catherine–powiedziałaMaryAnneiobiekobietypadły

sobiewramiona.

*

PopowrociedodomuzastałemMaryAnne.Niezwłoczniedałamidozrozumienia,żeniezamierzazostać.

Mojesercejestzmuszonerobićakrobacje.

ZdziennikaDavidaParkina,16stycznia1934

*

WiększączęśćnastępnegotygodniaSophiaspędziła,siedzącprzyłóżkuLawrence’a,czasamimówiącdoniego,czasami tylkowpatrującsięwniegoze łzamiwoczach,ani na chwilę nie tracąc nadziei na jakikolwiek znak, który świadczyłby o tym, żeLawrencerozumie,kimonajest.

SophianieplanowałapozostaćwSaltLakeCityaż takdługoiwiedziała,że jejmąż i rodzina zacznąwkrótce domagać się jej powrotu. Ponieważ stanLawrence’aanisięniepoprawiał,aniniepogarszał,Sophiauznała,żenadszedłczas,bywrócićdodomu.Wpiątekwieczorem,wprzeddzieńplanowanegowyjazdu,nieodchodziłaodłóżkaojca.Okołopółnocywsunęłaswojądłońwjegorękę.

–Niewiem,ilerozumiesz.Alemuszępowiedziećcoś,cojestważnezarównodlamnie, jak i dla ciebie. Chcę, żebyś wiedział, żemama kochała cię z całego serca.Umarła z twoim imieniem na ustach. – Wyraz oczu Lawrence’a się nie zmienił,jednak jegooddech stał siępłytszy i bardziej rwany.–Mamanigdymio tobieniepowiedziała.Dowiedziałamsięzlistów,któredoniejnapisałeś.–Sophiaurwała,poczym zapytała przejmującym głosem: –Dlaczego nigdy do mnie nie przyjechałeś?

Page 145: List richard paul evans

Tak bardzo bałeś się ujawnienia, że nie przyjechałeś do własnej córki? – Zaczęłapłakać i oparła głowę o jego pierś. – Przepraszam. Myślę tylko o sobie. Toniesprawiedliwe.Boże,spraw,bymójojciecwiedział,żetoja.Proszę,rozjaśnijjegomyśli.

Ciemne,smutneoczyLawrence’apatrzyłynieruchomoprzedsiebie.Sophiazaczerpnęłagłębokopowietrza,zmuszającsiędozachowaniaspokoju.–Masztrojewnucząt,jednegochłopcaidwiedziewczyny.Byłbyśznichdumny,

wszystkie są dobrymi dziećmi.Najmłodszy jest trochę psotny.Ma teraz szesnaścielat.Dostał imiępo tobie.Mamanalegała,byśmynazwaligoLawrence.Przeważniewołamy na niego mały Larry. – Pogłaskała szorstką rękę Lawrence’a, po czym,przytłoczonasmutkiem,ponowniepochyliłagłowęipowiedziałacicho:–Ojcze.

Niespodziewanie ręka Lawrence’a zacisnęła sięmocnowokół jej dłoni. Sophiaspojrzaławnieruchomątwarzojcaizobaczyła,jakpojegopoliczkuspływałza.

–Wiesz, że to ja. – Pochyliła się nisko nad ojcem i łzy zaczęły płynąć po jejpoliczkach.–Wiesz.

Lawrenceuniósłrękędojejgłowyiprzytuliłjądoswejpiersi.Sophiazaniosłasięodpłaczu.

*

Sophia była przyLawrensie, kiedy umierał.Nie odszedł spokojnie.Wniedzielę popołudniudoznałrozległegozawałuserca.SophianatychmiastzawołałaDavida.

–Niewiem,cosięstało–powiedziała,kiedyDavidwbiegłdopokoju.Dygotałanacałymciele.

Catherine, która już wezwała doktora, weszła do pokoju razem z MaryAnne.David podłożył poduszkę pod głowę Lawrence’a i obejmował go, siedząc nakrawędziłóżka.

Kiedyprzybyłdoktor, rozpiął flanelowąkoszulęLawrence’a iprzyłożyłdo jegopiersistalowykrążekstetoskopu.

–Mazawałserca–oznajmił.Sophiazasłoniłaustazaciśniętymidłońmi.–Comożnazrobić?–zapytałDavid.–Nicniemożemujużpomóc.Mogęmupodaćeternauśmierzeniebólu.–Proszętozrobić–powiedziałDavid.KiedydoktorzaaplikowałLawrence’owifiolkęeteru,Davidwyprosiłwszystkich

zpokojupozaSophią.Kobieta trzymała swojegoumierającegoojca za rękę.KiedyLawrencewydalostatnietchnienie,pochyliłanadnimgłowęipowiedziała:

–Kochamcię,tato.

Page 146: List richard paul evans

–T

Rozdział24

POGRZEB

Kiedyskładamydogrobukogoś,kogokochamy,wrazznimgrzebiemyczęśćwłasnegoserca.Niepowinniśmyjednakubolewaćnadtąstratą.Możliwe,żenasze

sercetojedynarzecz,jakąumarłymożezabraćzesobąwzaświaty.ZdziennikaDavidaParkina,28stycznia1934

wójojciecpragnąłbyćpochowanyoboktwojejmatki–powiedziałDavid.–Takbyłobynajstosowniej,jednaktoniemożliwe–odrzekłaSophia.–Ciało

mamy zostało złożone do grobowca rodzinnego. Rodzina nigdy by się na to niezgodziła.

– W takim razie, z twoim błogosławieństwem, pochowamy go na naszymcmentarzubliskokamiennegoaniołka.

Sophiaspojrzałananiegozwdzięcznością.–Jestempewna,żewłaśnietegobypragnął.–Zajmęsiętym.

*

Grabarz na cmentarzu w Salt Lake City, mężczyzna włoskiego pochodzenia ooliwkowym odcieniu skóry, był niewysoki – o głowę niższy od większościprzedstawicieliswojejpłci–imiałsrebrnekręconewłosy,którerosłypionowo,jakbyrekompensując ich posiadaczowi jego niskiwzrost.Mężczyzna zaczął pracować nacmentarzu w młodości, kiedy jego ojciec, wiertacz w kopalniach miedzi Oquirrh,zginąłwczasiepracy ipoprzednidozorca, litując sięnadbiedną rodzinązmarłego,zaproponowałmu,najstarszemumężczyźniewrodzie,posadę.

Grabarz mieszkał w zniszczonej chatce z jasnobrązowym tynkiem, prawie wcałości zakrytej winoroślą i bluszczem, które pięły się po murach i kominie,zasłaniającokna.

Mężczyznawłożyłszelkinaramionaiotworzyłdrzwi.NaprogustałDavid.–PanParkin,prawda?–Tak.Przyszedłemwsprawiepogrzebu.

Page 147: List richard paul evans

Grabarzokazałwspółczucie,ściągającgęstebrwi.Oddawnaposiadałumiejętnośćłączeniainteresówzkondolencjami.

–Myślałpanojakiejśkonkretnejczęścicmentarza?–Bliskomojejcórki.Grabarzpokiwałgłową.– Tak, wiem. Figurka aniołka. – Schwycił zakrzywioną rączkę czarnej laski, a

potem sięgnął po kurtkę. – Ładna część cmentarza. No to podjedziemy tam i sięrozejrzyjmy.Mójwózstoiprzydomu.

Wozem ciągniętym przez jednego sędziwego konia maści izabelowatej wolnodojechali do środkowej części cmentarza. Śnieg na wzgórku iskrzył się wpromieniachzimowegosłońca ibyłnienaruszony,ponieważodwyjazduMaryAnnenikt po nim nie chodził. Na widok aniołka David poczuł ciężar w piersi. Wodróżnieniuodswojejżonyrzadkoprzychodziłnagróbcórki,jakożeniezaznawałtuukojenia. Grabarz lekko ściągnął lejce i koń, którego nie było trzeba długoprzekonywać, zatrzymał się i pochylił głowę, aby poskubać nieliczne źdźbła trawywystającespodpokrywyśniegu.Obajmężczyźnizeszlizwozu.

–Pańskiekwaterysątutaj–powiedziałgrabarz.Obszedłniewielkikawałekziemiilaskązakreśliłjegogranicenaśniegu.Przystanąłwgórnejczęścizbocza.–Amożetu?Trochęnapółnocodpańskiegogruntu.

David się rozejrzał.Wgęstwiniegałęzinagichdrzewświszczałpółnocnywiatr.Pora roku pasowała do charakteru tego miejsca. Ponownie spojrzał na miejscewskazaneprzezdozorcę.

–Możebyć–powiedział.–Gdziejestnajwyższypomniknatymcmentarzu?Dozorcapopatrzyłkierunkupołudniowym.–Tam.Mormońskiegoproroka.Z miejsca, gdzie stali, widzieli wierzchołek granitowej iglicy górującej nad

pozostałymipomnikami.–Tenpowinienbyćwyższyodwacentymetryodtamtego–powiedziałDavid.Grabarzbyłzdumiony.–Będziekosztowałniezłąsumkę.Widoczniechodzioważnegogentlemana.Davidpokiwałgłowąpotwierdzająco.–Politykczyprzedsiębiorca?–zapytałgrabarz.–Bohaterwojenny.Grabarzzmrużyłoczy.–Nieczytałemośmierciżadnegobohatera.Zwyklepiszącośw„Tribune”albo

„DeseretNews”.–Nigdzieniebyłoonimwzmianki.ByłMurzynem.

Page 148: List richard paul evans

Grabarzzbladł.–PanieParkin,niemożnachowaćMurzynawtejczęścicmentarza.–Dlaczegonie?– To niezgodne z prawem chować Murzyna z białymi. Kolorowi mają swoje

miejsce.–Gdzie?–Wpołudniowejczęścicmentarza.David znał to miejsce – niewielki, przepełniony mogiłami skrawek ziemi

zarośniętychwastamiiogrodzonypłotemzczarnychmetalowychprętów.–Tocmentarzmiejski.Tenczłowiekmaprawobyćtupochowany.Grabarzskrzywiłsię.–Będąskargi.Davidrozejrzałsiędookoła.–Onisiępanuskarżą?–Oninie,ale…–grabarzzacząłsięjąkać–aleci,cotuprzychodzą.–Tonieichdom.–Możenie,aletowbrewprawu.Davidsięzastanowił.–Gdziewłaściwie zostaje naruszone prawo, kiedyMurzyn jest chowanyblisko

białego?–Niezabardzopanarozumiem.–JakaczęśćMurzynanaruszaprawo?–Jakaczęść?– To nie mogą być włosy, bo moje też są ciemne. Właściwie moje są nawet

ciemniejszeniżLawrence’a,boonosiwiał.Napewnoniejegooczy.Więcco?Skóra?Czarneciało?

–Tochybaoczywiste.PrzeztojestMurzyn,nie?–Naprawdę?Starymężczyznanieodpowiedział.–Niechmipanpowie,ileczasumija,zanimzgnijeskóra?Tomakabrycznepytaniezaskoczyłograbarza.–Ile?Wziemichybazpięćtygodni.Nasłońcugóratrzy.–Wtakimrazieludzietutajpochowaniniesąbiali–powiedziałDavid.–No…Większość…–Jeślichodziomnie,niemaproblemu.–Davidodliczyłkilkabanknotówipodał

jemężczyźnie.–Niechpanspełnimojąprośbę.

Page 149: List richard paul evans

Mężczyzna popatrzył chciwie na pieniądze, po czym je wziął. Nadal kręcącgłową,wsiadłzpowrotemnafurmankę.

–Jedziepan?–zapytałDavida.–Nie.Wrócędodomupieszo.Ciałozostałozabalsamowane,oczekuję, że jutro

panponieprzyjedzie.Pogrzebwyznaczymynadwudziestegoósmego.– Naprawdę nie rozumiem, po co zadaje pan sobie tyle trudu, żeby pochować

Murzyna.Przecieżczarniniemająduszy.Davidspojrzałnagrabarzaoburzony,alesmutekwziąłgóręnadgniewem.–NieoduszeMurzynówsięmartwię.Grabarz pociągnął lejce i koń, człapiąc, ruszyłwdrogę powrotną.KiedyDavid

zostałsam,podszedłwolnymkrokiemdokamiennejfigury.Przyjrzałsię inskrypcji.Naszmałyaniołek.Ukląkłnajednymkolanieizacząłspokojniemówić:

–Muszęcicośpowiedzieć,kochanie.Pozwalamciodejść.Kiedyśuważałem,żeprzestaćcierpiećznaczyzdradzić.Terazwiem,żeprawdąjestcośprzeciwnego–żenajwiększym darem, jaki mogę ci dać, jest uwolnienie cię spod jarzma mojegocierpienia.Jeśliżyciejesttakcenne,żeopłakiwałemutratętwojego,toźlepostępuję,marnującswoje.Ciekawe,czyto,żemarnujęswojeżycie,przysporzyłocitylesamobólu, ilemnie przysporzyła twoja śmierć. – Urwał, podniósł wzrok na aniołka, poczymponowniepochyliłgłowę.–Wiem,jakbardzokochałaśswojąmamę.Obiecujęci,żejużnigdyniezamknęprzedniąswojegoserca.–Rozejrzałsięwokół,mrużącoczy z powodu oślepiającego blasku śniegu. – To wszystko, co chciałem cipowiedzieć.

Zamknąłoczy,apochwiliwstałiruszyłwstronędomu.

*

W pochówku Lawrence’a uczestniczyło tylko dziewięć osób łącznie z białympastorem baptystów z Południa, który odprawił pogrzeb. Grabarz stanowczosprzeciwił się obecności czarnego pastora, ponieważ istniało zbyt duże ryzyko, żektośpostronnydowiedziałbysięokolorzeskóryzmarłego.Obawygrabarzaniebyłybezpodstawne. Dwóch żałobników, towarzyszy broni Lawrence’a ze złożonego zMurzynów 24. Pułku Kawalerii, przybyło wcześniej i zostało zauważonych przezosobyuczestniczącewinnympochówku.Jednaztychosóbzapytałagrabarza,conacmentarzu robią czarni, na co grabarz odparł, że to kopacze grobów. Odpowiedźzadowoliła pytającego, ponieważ jego zdaniem była to praca odpowiednia dlaprzedstawicielitejrasyiczłowiektenmógłpotemspaćspokojnie,wiedząc,żeczarniznająswojemiejsce.

Duchownystałuwezgłowiatrumny,pojednejstroniestałaMaryAnne,mającpo

Page 150: List richard paul evans

bokachCatherineiGibbsa,apodrugiejDavid,Sophiaidwóchżołnierzy.Gdypastorskończyłbłogosławieństwo,Davidzrobiłkrokdoprzodu.

–Mamzaszczytpowiedziećkilkasłówoswoimprzyjacielu,choćobawiamsię,żeniezdołamzrobićtegotakdobrze,jakzmarłynatozasługuje.Chybaniktbytegoniepotrafił. Lawrence Flake był dobrym człowiekiem. Dawał więcej, niż miał, ioczekiwałmniej,niżmusięnależało.Przeżywszyswojeżyciewtensposób,uczyniłten świat lepszym miejscem. Czuję się zaszczycony, że nazywał mnie swoimprzyjacielem,imiałemszczęście,mogącnazywaćgoswoim.–Dooczuzaczęłymunapływać łzy, kiedy spojrzał na figurę aniołka, który patrzył na ceremonię zezwykłym stoicyzmem. – Podarowanie naszej córeczce aniołka było jednym znajszlachetniejszych gestów, jakie widziałem. Lawrence miał nadzieję, że kiedyśfigurkastanienajegogrobieiprzechodniepomyślą,żeleżypodniąktośwarttakiegopomnika.Ktośwartpowszechnegoszacunku.Jakpowiedziałem,Lawrenceoczekiwałmniej,niżmusięnależało.Bibliamówi,żeniemawiększejmiłości,niżoddaćswojeżyciezakogośinnego.AledlaLawrence’atoniebyłobytrudne,ponieważjegożyciebyłociężkieiniedopozazdroszczenia.Oddająctegoaniołka,wyrzekłsięnadzieinaistnieniewpamięciludzkiej.Wielkośćduchawidziałemwżyciuzaledwiekilkarazy.Widziałem ją w Lawrensie. – David podniósł głowę. – To wszystko, co chciałempowiedzieć.

MaryAnne patrzyła na Davida z miłością, ale on uciekł wzrokiem w bok.Ocierając łzy,MaryAnnepodeszłado trumny ipołożyłananiejkwiat.SophiaujęładłońDavida,aonobjąłjąramieniem.Sophiaoparłasięoniego.

–Piękniemówiłeś.Dziękuję.–Tobyłdlamniezaszczyt.Kiedy Sophia była już w stanie odejść, pozostali żałobnicy wrócili do

samochodów zaparkowanych na poboczu drogi gruntowej. Catherine i MaryAnnejechałyrazemzGibbsemiElaine,ponieważbagażSophiizajmowałtylnesiedzeniesamochodu Davida. Córka Lawrence’a zamierzała wrócić do domu tego samegopopołudnia.Davidwidział,jakGibbsotwieradrzwiMaryAnne,aonamudziękujeiwsiada.KiedysamochódGibbsaruszył,MaryAnneodwróciłasięwkierunkuDavidainakrótkąchwilęichspojrzeniasięspotkały.Davidzapaliłsilnikpackardaiodjechałsprzedcmentarzawinnymkierunku.

Page 151: List richard paul evans

–N

Rozdział25

DRUGIWYJAZD

Słyszałemnakazaniu,żewdniuSąduOstatecznegonaszegrzechybędąwykrzyczanezdachówdomów.Zacząłemwierzyć,żejeżelitoprawda,niebędzietosąd

zorganizowanyprzezniebiańskitrybunałaniprzezjakieśpaskudnestworzeniepełzające,ależetomysamibędziemykrzyczećdocałegoświata,kimnaprawdęjesteśmy–kiedymiłosierniidobrzy,choćbyzupełnieniedocenianiwtymżyciu,

zalśniąpełnymblaskiemjaksłońce,aodrażającyiźliskuląsięzestrachuprzedichświatłem.

Jeśliniebiosasąmiejscem,gdzieniemażadnychtajemnic,todlaniektórychbędzietopiekło.

ZdziennikaDavidaParkina,29stycznia1934

ie płaczę z żalu nad swoimojcem– powiedziałaSophia, kiedy ruszyli sprzedcmentarza. Wytarła oczy wilgotną chusteczką. – Wierzę, że moi rodzice

nareszcie są razem w miejscu, w którym miłości nie stoi na przeszkodzie kolorskóry…anioszpeconeciało.Ależałuję,żeniezdążyłamzapytaćgoopewnesprawy.Rozumiem,jakimryzykiembyłzwiązekmoichrodziców.Jednakojciecodciąłsięodnascałkowicie.Dokońcażyciabędęzadawałasobiepytanie,dlaczegonigdydomnienieprzyjechał.

– Ja też tegonie rozumiem–powiedziałDavid.–Lawrencebardzo lubił naszącóreczkę.Nadalsiędziwię,żeprzeztewszystkielatanigdyminiepowiedział,żesamteżmacórkę.

–Wiem, że to zabrzmi okropnie, ale zastanawiałam się, czy jego strach przedzdemaskowaniemniebyłwiększyodmiłościdomnie.

DavidoderwałwzrokodjezdniispojrzałwoczySophii.–Lawrenceniebyłtchórzem.Napewno–powiedziałstanowczo.–Chybawolałabym,żebybył.Wtedyprzynajmniejznałabympowód.Niewiedza

jestgorszaodkażdejprawdy.WyraztwarzyDavidazłagodniał.–Tyijamamyzesobąwielewspólnego,Sophio.Wpewnymsensieodbyłaśtaką

Page 152: List richard paul evans

samąpodróżjakja.Mojamatkaporzuciłamnie,kiedybyłemdzieckiem.Chciałemjąodnaleźć,aby,takjakty,usłyszećodpowiedzinapytania.Alemamazmarławielelattemu.

–Comiałeśnadziejęznaleźć?–Zrozumienie,dlaczegoniebyłemjejwart.–Awięcrównieżtwojapodróżokazałasiębezowocna.–Skądże.Zrozumiałemważnąrzecz.–Jaką?– Że trzeba odciąć się od przeszłości. Odpowiedzi, których potrzebujemy, nie

należyszukaćwprzeszłości.Uzdrawianasposiadaniecelu,aceldajenamnadziejęnaprzyszłość.–Davidniespodziewanieuderzyłpięściąwkierownicę.–Właśniesobieprzypomniałem prośbę twojego ojca. Powiedział, że gdybyś kiedyś przyjechała, tomamcipowiedziećoskrzynce,wktórejonprzechowywałcośdlaciebie.Zapytałemgo,coto,aonodrzekł:„Odpowiedzidlaniej”.

–Gdziejesttaskrzynka?!– Trzymał ją pod swoim łóżkiem. – David zerknął na zegarek. – Twój pociąg

odjeżdżadopierozagodzinę.Zdążymy,jeślisięszybkouwiniemy.Przy ulicy Brigham David skręcił na północ i dojechał do nieczynnej fabryki

konserw, za którą stała nędzna chatka Lawrence’a. Podskakując na wertepach,packardpodjechałdowejścia.Drzwibyłyszerokootwarte.Davidnajpierwstaranniesprawdził ogródek na tyłach domu, dopiero potem wraz z Sophią wszedł dospustoszonego wnętrza. Stoły, niegdyś zastawione zegarami i ich częściami, byłyterazpuste iwywrócone, a napodłodzewalały siębutelki popiwie iwhiskeyorazniedopałki.Zegaryzniknęły,zostałytylkote,którebyływtrakcienaprawyileżaływczęściach. Sophia w milczeniu przyglądała się skromnemu mieszkaniu. Davidowiprzyszłodogłowypytanie,czykobietadoświadczauczućpodobnychdotych,któremiałon,gdyoglądałwynajmowanykiedyśprzezmatkępokój.

–Ktośsplądrowałtomiejsce–powiedział.–Zginęłyrzeczytwojegoojca.–Równieżmojaskrzynka?Davidukląkłprzy łóżku iwsunąłpodnie rękę.Skromnaskrzynkanaamunicję,

niezauważonaprzezzłodziei,nadaltambyła.Davidwyciągnąłjąipostawiłnałóżku.Była zamknięta na zardzewiałą kłódkę. David ponownie zajrzał pod łóżko wposzukiwaniuklucza,anieznalazłszygo,wsunąłswójscyzorykpomiędzyskobelawiekowedrewnoiotworzyłskrzynkę.PodałjąSophii.Kobietauniosławiekoiwyjęłakopertę.

DlaSophii,1893

Page 153: List richard paul evans

– Miałam wtedy trzynaście lat… – Sophia przyłożyła dłoń do ust, po czymponownie sięgnęła do skrzynki i wyjęła starą fotografię niemowlęcia w długiejhaftowanejsukiencezjedwabiu.–Och.–SophiaodwróciłasiędoDavida.–Tomojezdjęciezchrztu.

Odłożyła fotografię iniecierpliwierozdarłakopertę.Wzłożonejnapółniedużejkartce znajdował się list. Sophia odczytała na głos napisany na maszynie tekst zmniejszejkartki:

Dowszystkichzainteresowanych

Zacenędziesięciucentówprzepisałemzałączony listnaprośbępanaLawrence’a(jegonazwiskonie

zostałomiujawnione),Murzyna,wcześniejminieznanego,służącegowkawaleriiStanówZjednoczonych.

Styllistujestmojegoautorstwa.PanLawrencepoprosił,abymzałączyłtęnotatkęorazpostarałsięuczynić

jegostylniecoklarowniejszym,aprzeztołatwiejszymwczytaniu.Nieponoszężadnejodpowiedzialności

za ewentualne oszczerstwa, kłamstwa ani inne treści zawartew załączonym liście.Działałemwyłącznie

jakoskrybawimieniupanaLawrence’a.

CharlesH.Jennings

Alamogordo,NowyMeksyk1877

Sophiaodłożyłakarteczkęnabokiwzięładoręki list.Onrównieżbyłnapisanyna maszynie. Zaczęła go czytać na głos, ale po pierwszym zdaniu urwała. Po jejpoliczkach popłynęły łzy. Podała listDavidowi, usiadła na krześle, ocierając potokłez.Davidzacząłgłośnoczytać:

MojanajdroższaSophio,

mamnadzieję,żenigdynieprzeczytasztegolistu.Bojeślitaksięstanie,będzietoznaczyło,żeTwoja

MamalubjaniewywiązaliśmysięzobowiązkuchronieniaCięprzedujawnieniemmojejtożsamości.Jeśli

jednakczytasztesłowa,toznaczy,żecośomniewiesz.Przedewszystkimpowinnaświedzieć,żebardzo

Cię kocham. Jak każde dzieckopowinnaświedzieć omiłości swojegoojca.Możliwe, że zadajesz sobie

pytanie,dlaczegobrakowałomniewTwoimżyciu–dlaczegotobyłotakważnedlanas,abyukryćprzed

Tobąmojeistnienie.Powodembyłoto,żekochaliśmyCiętakbardzo,żepostanowiłemsięCiebiewyrzec

–żebyludzieniewyrządziliCikrzywdy.Terazjużwiesz,żeTwójtatojestMurzynem.TwojaMamaija

nie chcieliśmy, żebyświedziała, żemaszmieszaną krew. Chcieliśmy, żebyśmiała życie, którego kolor

mojejskóryniemógłCizapewnić.Światzmusiłmnie,żebymsięCiebiewyrzekł,ależadnasiłaniebyłaby

wstanieusunąćCięzmojegoserca.RazudałomisięCiebiezobaczyć.Przyjechałemistałemprzydrodze,

którąszłaśzeszkoły.Mimożeprzejechałempółkraju,żebyCięzobaczyć,kiedyzobaczyłemCięzbliska,

wystraszyłemsiętego,jakzareagujesznanieznajomegoMurzyna,ichciałemodejść.AleTyzatrzymałaś

sięigrzeczniezapytałaś,czyjestemobcywmieścieiczypotrzebujępomocy.Pamiętasz?Podziękowałem

ipowiedziałem,żewiem,dokądchcędojechać.Zpowrotemdodomu.Mojesercepękałozdumy.

Page 154: List richard paul evans

Nigdyniemiałemokazji,bypowiedziećCiosobiście,żeCiękocham,mójskarbie.

Twójtato

Sophianiebyławstaniemówić.Davidzwróciłjejlist,poczymspojrzałnazegarek.–Musimyjechać–powiedziałdelikatnie.–Myślę,żedostałaśodpowiedź.

*

DavidczekałwrazzSophiąnaperonienaprzyjazdpociągu.KiedySophiadopełniłaformalnościzwiązanychzprzejazdem,Davidwręczyłjejskórzanąteczkę.

–Coto?–Częśćrzeczytwojegoojcazczasów,gdysłużyłwkawalerii.Sophiaodchyliłaklapkę.Wewnątrzznajdowałysię:zrolowanypaskawaleryjskiz

mosiężnąklamrąznapisem„US”,futerałnanaboje,zgrzebło,instrukcjedlażołnierzykawalerii oraz emblemat jego jednostki – niebiesko-złota chorągiew z napisem„SEMPERPARATUS”.

Sophiazamknęłateczkęiwłożyłająpodpachę.–Poświęciliswojąmiłośćdlamnie.–Twójojciecbyłszlachetnymczłowiekiem.SophiapatrzyławzamyśleniunaDavida.–Są ludzieo jasnejkarnacji ipięknych twarzach,aleoduszach takciemnych i

pokrętnych jak dębowe sęki. Moi rodzice byli nadobni. Mieli piękne dusze. –Pocałowała Davida w policzek. – Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć ci się zawszystko,cozrobiłeśdlamnieimojegoojca.

–Tojajestemdłużnikiem.Wchodzącdopociągu,Sophiaodwróciłasięipowiedziała:–PowodzeniazMaryAnne.Wierzę,żewszystkodobrzesięskończy.Maszzbyt

dobreserce,bymiałobyćinaczej.

*

Zajechawszy pod dom, David doznał wielkiego smutku na widok ustawionych nagankubagażyMaryAnne.Jegożonaspakowaładodwóchdodatkowychtorebrzeczy,którychniemogłazabraćzesobąpoprzedniobezwzbudzaniapodejrzeń,żewyjeżdżanazawsze.Davidwszedłdodomuiskierowałsięprostodoswojegopokoju.Włączyłradio, szukając ukojenia w audycji muzycznej. Orkiestra bostońska grała symfonięPatetycznąCzajkowskiegoiDavid,samzeswoimbólem,głębokoprzeżywałkażdypowtarzający się motyw, a każde łkanie skrzypiec czuł jak własne. Niespełna pół

Page 155: List richard paul evans

godziny późniejMaryAnne zapukała delikatnie do drzwi, po czymweszła do jegopokoju.Davidwyłączyłradioodbiornik.

–Widzę,żespakowałaśswojerzeczy.MaryAnnepokorniekiwnęłagłową.–Októrejmaszpociąg?Podeszładoglobusaipogładziłago,zwróconaplecamidoDavida.–Dopierojutrorano.Pomyślałam,żespędzęnocwhoteluUtah.Davidniezapytałopowodyjejdecyzjiiwpokojuzapadłakrępującacisza.–Tymrazemchciałamsiępożegnać.David podparł głowę dłonią i westchnął. Minęła ponad minuta, zanim się

odezwał:–Dokładnietaksamosięczułem,kiedyznalazłemtwójlist,kiedydowiedziałem

się,żemnieopuściłaś.Cotobyłazanoc…Catherinepierwszyrazwżyciuwidziałamniepijanego.–Zaśmiałsięszyderczo.–Samjużniewiem.Możetodobrze,kiedyczłowiekowiodczasudoczasuziemiausuniesięspodnóg.

OczyMaryAnnezalśniłyodłez.– Wiele się wydarzyło od tamtego wieczoru. Catherine dała mi list, który

znalazłaś przy grobie Andrei. Przeczytawszy go, pomyślałem, że muszę wyjaśnićniektóre sprawy.PojechałemwięcdoChicago, abyodnaleźć swojąmatkę.Okazałosię,żepopełniłasamobójstwoponaddwadzieścialatatemu.

– Wiem o tym od Catherine – powiedziała cicho MaryAnne. – Bardzo ciwspółczuję.

–Niemampojęcia,ktonapisałtenlist…Aletobezznaczenia.Zrozumiałemcośważnego–że taknaprawdęniemaznaczenia to,cosięstałodawno temu.Niktniemożezmienićprzeszłości,możnatylkooniejzapomnieć.–Przełknąłślinę.–Kiedystałemnamoście,zktóregoskoczyłamojamatka,doznałemwyjątkowegoolśnienia.Wiesz,cosobieuświadomiłem?

MaryAnnezaczęładygotać,alenieodwróciłasiędoDavida,bynieujrzałjejłez.–Uświadomiłemsobie,jakbardzomiciebiebrakuje.Iżenajważniejsze,comam

do zrobieniaw swoim życiu,to zasłużyć na twoje zaufanie i cię odzyskać. Iwtedypomyślałem, że nigdy nie będę miał szansy tego zrobić, bo nigdy nie wrócisz.Zrozumiałem beznadzieję, jaką czuła moja matka. Ponieważ kiedy tracisz coś takbardzocennego,tojesteśnaprawdęprzegrany.Iwtedysamteżchciałemskoczyć.

MaryAnnezaczęłacichoszlochać.– I wtedy pojawiła się wmojej głowie dziwnamyśl. A gdybym skoczył? I w

jakiejśkrainiespotkałbymAndreę,aonaspytałaby,cozrobiłemzeswoimżyciempojejodejściu.Imusiałbymjejpowiedzieć,żeodtrąciłemwszystko,cokocham.Iwtedy

Page 156: List richard paul evans

doznałemwielkiegoobjawienia,kiedyuświadomiłemsobie,żeto,jakpostępowałem,wcale nie różniło się od tego, jak postąpiła moja matka. Że zawiodłem równieżsamego siebie oraz tych, którzy na mnie polegali. Nie wsiadłem do pociągu i nieodjechałemjakmatka,aletobyłajedynaróżnicamiędzynami.–Davidodchrząknął.– Od tamtej chwili nie jestem już tym samym człowiekiem. Nie wiem, jak ci towyjaśnić,ponieważtobrzmi,jakbymchciałcięzatrzymać.–Głosmusięzałamał.–A niczego tak nie pragnę jak tego, byś została… – Zwiesił głowę. – Nie, źle topowiedziałem.Niczegotakniepragnęjaktego,byśsamapragnęłazostać.

MaryAnnegwałtownieodwróciłasiędoniego,niemogącjużdłużejtłumićuczuć.– Davidzie, myślałam, że chcesz, bymwyjechała. Przyjechałam przekonać się,

czychceszmniezpowrotem.Niechcężyćbezciebie.–Podeszłado jegokrzesła iuklękłaprzynim.–Przepraszam, że złamałamprzysięgę ślubną,obietnicę,którą cizłożyłam.Alebyłambardzosamotna.

David ujął jej podbródek i odchylił jej głowę do tyłu, aż spojrzałamuw oczy.Uśmiechnąłsięinajejtwarzyrównieżpojawiłsięuśmiech.Davidwziąłjąwramionai oboje upadli na podłogę spleceniw uścisku.W tymmomencie do pokojuweszłaCatherine powiedziećMaryAnne, że przyjechała po nią taksówka.Nie powiedziałajednaknic, tylkowycofała się i cicho zamknęła drzwi.Zapłaciła taksówkarzowi zadojazdidałamunapiwekzawniesieniebagażuMaryAnnezpowrotemdodomu.Jejtwarzpromieniałatakąradością,żeszoferniemalczułsięwinny,żeżałujeutraconegozarobku.

Page 157: List richard paul evans

K

Rozdział26

IDYLLA

Niemanaświecieciastkarówniesłodkiegojaksłodkiepojednanie.ZdziennikaDavidaParkina,2lutego1934

iedy nadszedł ranek, David obudził się i chciał wstać, aleMaryAnnemocnoprzytuliłasiędojegopiersi.

–Och,nieodchodź,kochanie.Davidwytężyłwzrok,abydojrzeć,któragodzina,poczymmocniejobjąłżonęi

pocałowałjąwczoło.–ObiecałemGibbsowi,żezjemznimśniadaniewcentrummiasta.–Dlaczego?–Twierdzi,żemaważnąwiadomość,którąmusimiprzekazaćosobiście.MaryAnnewestchnęłasennieisplotładłoniezagłowąDavida.–Domyślaszsię,ocochodzi?–zapytała.–Albochceodejść,albosiężeni.–Zcałąpewnościąniechceodejść.– Gibbs bardzo się boi małżeństwa. Czyżby Elaine w końcu udało się go

przekonać?–My,kobiety,mamyswojesposoby.–Niemamcodotegożadnychwątpliwości.Ponowniejąpocałowałiwstał.Kiedywyszedłzsypialni,MaryAnnewtuliłasięw

poduszkęDavida.

*

Zaspane miasto budziło się ze snu, na ulicach rozkładali swoje stoiska pierwsihandlarze, a sklepikarze otwierali swoje sklepy. David zastał Gibbsa czytającego„Salt Lake Tribune” przy dębowym stoliku w tylnej części restauracji na TempleSquare.Śniadanie jegoprzyjaciela stanowiłypączek, grubyplaster bekonu z rusztuorazfiliżankakawy.WidzącDavida,Gibbsodłożyłgazetę.

– Śledziłeś ten proces w Detroit, tych dwóch mężczyzn, którzy zamordowali

Page 158: List richard paul evans

właścicieladomu,ponieważchciałwyeksmitowaćichrodziny?–Słyszałemotym.–Ławaprzysięgłychuznałaichzaniewinnych.Orzekli,żebyłatosamoobrona.–Niejestemzaskoczony.Przetrwaniezawszejestgłównymprawemwtymkraju.Zkuchniwyłoniłasięsiwowłosakelnerka,wycierającdłoniewfartuch.Podeszła

doichstolika.–Copodać?–Owsiankęikawę.–DavidspojrzałnaposiłekGibbsa.–Orazpączka.Kobietawróciładokuchni.–Więccotozaważnawiadomość?Gibbsodczekałsekundędlawiększegoefektu.–Elaineijabierzemyślub.–Gratulacje.–Przyznamcisię,żejestemniecozaskoczonytym,jakbardzosięcieszę.–Dlaczegomiałobybyćinaczej?PrzecieższalejeszzaElaine.–Chodziozobowiązanie.Paraliżujemnieto.–Więcdlaczegodecydujeszsięnatakpoważnykrok?–Samniewiem.Chybajużnajwyższapora.–Chceszprzeztopowiedzieć,żeElainepostawiłaciultimatum.– Nie wprost. Byliśmy przed domem handlowym ZCMI, kiedy powiedziała:

„Możeszoglądaćwitrynęsklepowątylkodochwili,kiedyprzyjdziektośinnyikupicałąwystawę”.

Davidsięroześmiał.–Subtelnie–stwierdził.–Tointeligentnakobieta–powiedziałGibbs.–Będęmiałręcepełneroboty.–Na

jegotwarzypojawiłsięszelmowskiuśmiech.–Niezłaperspektywa,naprawdę.–Jesteśniąoczarowany.Pamiętasz,jakprzestrzegałeśmniekiedyś,żemiłośćto

robak,podktórymskrywasięhaczyk?–Jeśliprzynętajestbardzosłodka,toniemartwiszsięhaczykiem.–Odpoczątkuuważałem,żetonieuniknione.Wyznaczyliściejużdatę?–Napoczątekkwietnia.Elainechcejaknajszybciej.–Wmajupogodajestzwykleładniejsza.– Eliane wierzy w przesądy, „w maju ślubujesz, całe życie żałujesz”. Według

mnieprawdajesttaka,żeboisię,żezmienięzdanie.–Ustaliliściejuż,gdziewyprawicieprzyjęcieweselne?–Jeszczenie.

Page 159: List richard paul evans

–Tomożewnaszymdomu?–Niechcielibyśmynadużywaćwaszejuprzejmości,zwłaszczaterazkiedywróciła

MaryAnne.– Obrazimy się, jeśli odmówicie. Poza tym Catherine uwielbia takie rzeczy.

Zmienia się wtedy w małego tyrana rządzącego florystami i dostawcami potraw.Będziewniebowzięta.

– Porozmawiam o tym z Elaine wieczorem. – Gibbs spojrzał na zegarek. –Dochodzi dziewiąta. Powinienem otworzyć bramy naszej firmy. – Położył na stolebanknot jednodolarowy i wstał. – Niemal zapomniałbym o najważniejszej rzeczy.Chciałbym,żebyśbyłmoimdrużbą.

–Będęzaszczycony.Gibbssięuśmiechnął.–Świetnie.Dozobaczeniawpracy.ZasalutowałDavidowiiwyszedłzrestauracji.

*

W dniu ślubu Gibbsa i Elaine w rezydencji Parkinów trwały gorączkoweprzygotowania i panowało tak wielkie zamieszanie, że David postanowił poszukaćspokojupozadomem.ZabrałGibbsana śniadaniedopobliskiegoklubuAlta, gdzieobaj,zaśmiewającsię,rozmawialiowszystkimzwyjątkiemtegodnia,aGibbspaliłcygara jedno po drugim z nerwowością typową dla pana młodego. Wrócili dorezydencjinadwadzieściaminutprzedwyznaczonągodzinązaślubin.

WiosnaprzybywadoUtahnajczęściejwzimowejsukienceidzieńślubuGibbsaiElaine nie był wyjątkiem od tej reguły. Ranek wstał pogodny i chłodny, więc zpowodu przyjęcia weselnego w całym domu rozpalono w piecach i przy każdympaleniskuustawiononiedużestertydrewna.

Dom oddano w całkowite władanie Catherine, a ona nie szczędziła sił, abydowieść swojego mistrzostwa. Każdą kolumnę na parterze opleciono długimigirlandami liści i pnączami, a żyrandole ozdobiono kwiatami tak gęsto, że bardziejprzypominałybukietyniżelementyoświetlenia.

Dekoracjeniebyłyjednakwstanieprzyćmićurodypannymłodejanipięknajejstroju.Komplementowanoją,żeprzypominadziewczynęGibsona[4].Elainemiałanasobie suknię ślubną swojej matki z koronki i atłasu w kolorze kości słoniowej, zestójką i długimi bufiastymi rękawami oraz długą rozkloszowaną spódnicądopasowaną w talii. Elaine wyglądała w swoim stroju naturalnie, natomiast Gibbsprzeciwnie–wspodniachzczarnejbawełnyimarynarceczułsięnieswojo.

Ślubodbyłsięwbawialni.Otwartoprowadzącedoholupodwójnedrzwi,abyw

Page 160: List richard paul evans

ceremoniimogłouczestniczyćwięcejosób.Wrazzwybiciemdwunastejwpołudniesędziapokojurozpocząłuroczystość,któraprzebiegłaszybkoikonwencjonalnie,cozadowoliło wszystkich i w krótkim czasie para została połączona węzłemmałżeńskim.Kiedyogłoszono ichmężem i żoną,MaryAnneprzyłożyłakoronkowąchusteczkędooczu,aDavidścisnąłjejdłoń.

–Nigdynierozumiałem,dlaczegokobietypłacząnaślubach.–Widziałamrównieżpłaczącychmężczyzn.–Owszem.Aletylkopanówmłodych.MaryAnnesięroześmiała.Minęłodużoczasu,odkądDavidsięzniądroczył.–Jesteśokropny–powiedziałaradośnie.Po uroczystościwszyscy przeszli do holu i salonu na parterze, gdziewniesiono

stołyipodanolunch.Polunchu,kiedywszyscyzłożyligratulacjenowożeńcom,ElaineiGibbsopuścili

przyjęcie obsypani deszczem ryżu, a Catherine z niesłabnącą energią ponowniezaczęła dyrygować wynajętym personelem. Jedzenie zostało zapakowane iprzeniesione do spiżarni, a kilka paczek z ciastem, plastrami mięsa i pieczywemposłanododarmowychjadłodajnidlabezdomnych.

Kiedywyjechaliostatnigoście,DavidiMaryAnneweszlinapiętro,trzymającsięzaręce.

–Powiedzszczerze,jesteśzaskoczony,żesiępobrali?–zapytałaMaryAnne.–Nie.Raczejsiędziwię,żetosięniestałowcześniej.–Davidjąpocałował.–Ich

ślubprzywodzinamyślmiłewspomnienia,prawda?–Miłeikrzepiące.Czujęsiętak,jakbymnanowoprzeżyładzieńnaszegoślubu.Przed drzwiami salonu MaryAnne niespodziewanie przystanęła i spojrzała na

drzwi. David ją obserwował. Z nadzieją. Był ciekaw, czy jego żona wejdzie dośrodka,abyzobaczyćzegar,którydałjejwprezencieślubnym.

–Cosięstało,Mary?Odwróciłasięoddrzwi.–Nic.PrzywejściudoichsypialniDavidjązatrzymał.–Zaczekajtu.Chcęcicośpokazać.Wszedł do ciemnego pokoju. Powróciwszy, podał jej małą owiniętą w papier

paczkę.–Coto?–Niedałemciprezentugwiazdkowego.MaryAnnesięuśmiechnęła.–Przecieżjestkwiecień,Davidzie.

Page 161: List richard paul evans

Pudełko było tak lekkie, że sprawiało wrażenie pustego. Kiedy MaryAnnezrywała papier, David zapalił światła w sypialni. Obok przygotowanego do spaniałóżkastałydwietorbypodróżne.MaryAnnespojrzałananieizarazpotemnaDavida.

–Pocotetorby?–Skończotwieranieprezentu,tosiędowiesz.Wpudełkuznajdowałysiędwatekturowebilety.DavidobjąłMaryAnnewtalii.– Dawno nie wyjeżdżaliśmy nigdzie razem. Pomyślałem, że wakacje w San

Franciscodobrzenamzrobią.MaryAnnemocnosiędoniegoprzytuliła.–Och,Davidzie.–Catherine już spakowała twoje rzeczy.Zarezerwowałemmiejscaw samolocie

najutrorano.–Samolot?Ależtoekscytujące.– Pomyślałem, że zatrzymamy się w hotelu Palace i spędzimy kilka dni na

BarbaryCoast.MożepopłyniemynaTiburonnalunchuSama.–Och,Davidzie.Będziecudownie.MoglibyśmypojechaćdoGrassValley.Słysząctępropozycję,Davidspoważniał.–Nie,MaryAnne.Nictampomnie.Niewyswobadzającsięz jegoramion,odchyliłasiędo tyłu,abyspojrzećmuw

twarz.–Nic?–ZbytwieleczasuzmarnowałemwGrassValley.–Aleostatnirazbyłeśtamwiekitemu.–Jakaśczęśćmnienigdynieopuściłategomiejsca.Porasięwyzwolić.Oparłagłowęnajegopiersi.–Naprawdęwróciłeś,ukochany.–Zcałymswoimbezbronnymsercem.Zróbznim,cozechcesz.–Będęjetrzymałabliskoswojego.

*

David siedział sam przy stole na drewnianym molo, popijał sok pomarańczowy iczytał „San Francisco Examiner”. Na środku białego stołu z kutego żelaza, obokksiążki i złożonego kardiganu, stała szklana misa z owocami – pomarańczami igranatami.PomostrozciągałsięnadpełnąwodorostówplażąwzatoceSausalito,nadktórą wstawało kalifornijskie słońce. Z odległej skały dochodziło ujadanie lwówmorskichgórującenadprzenikliwymwrzaskiemmew,oceanicznąkakofoniąniesioną

Page 162: List richard paul evans

morskąbryzą.NadlatującyodzatokiwiatrszarpałspódnicąMaryAnne,któraszławkierunkuDavida.

Davidopuściłgazetę,abyobserwowaćswojąpięknążonę.MaryAnnewyglądałanamłodszą,niżwskazywałanatojejmetryka–jegoprzemianaujęłajejlat.Widząc,że się jej przygląda, MaryAnne uśmiechnęła się skromnie i odgarnęła z twarzyszarpanewiatremkosmykiwłosów.

–Dzieńdobry,mojadroga–powitałjąDavid.–Cudownydzień,Davidzie.–Usiadłaobokniego.–Uwielbiamzapachoceanu.Davidprzechyliłsięwjejstronęijąpocałował.–Cocizamówićnaśniadanie?–Wystarcząmiowoce.–Wzięłapomarańczęzmisy.–Przypominamisięnasz

miesiącmiodowy.– Ja teżwidzęwiele podobieństw. Przed nami zupełnie nowy rozdział naszego

życia. –Davidodłożyłgazetę i spojrzałnaMaryAnnezosobliwąpowagą.–Możepowinniśmyrozpocząćtonoweżycietutaj,wKalifornii.

MaryAnnepołożyłakawałekskórkipomarańczynastole.–Oczymtymówisz,Davidzie?–Ostatniodużomyślałem.Właściwieniemażadnegopowodu,byśmywracalido

SaltLake.Lawrencenieżyje.Gibbszakładanowąrodzinę.Zcałąpewnościąpotrafipokierowaćfirmąbezemnie.

–Mówiszpoważnie?–Adlaczegóżbynie?Corokuspadawięcejśnieguijestzimniej.Możenadeszła

poraprzenieśćsiędomiejscaołagodniejszymklimacie.–Alenaszdom…ICatherine.–Catherinemogłabysięprzenieśćrazemznami.–Niemoglibyśmyjejotoprosić.–Oczywiście,żemoglibyśmy.Aonabysięzgodziła. Jesteśmydlaniej rodziną

taksamojakonadlanas.–Alenaszdom…–Mary.–David,uśmiechającsię,popatrzyłjejwoczy.–Domjesttam,gdziety.Jego żona nic nie odpowiedziała. Nad ich głowami przelatywał korowód

pelikanówiMaryAnneśledziławzrokiemichlot.–Martwicię,żeopuścilibyśmyAndreę?–zapytałDavid.–Nie.Jużnie.Niemaznaczenia,dokądpojedziemy.Andreazawszejestwmoich

myślach.–Jeśliniepodobacisięmójpomysł…– Zmiana zawsze jest trudna. Ale od dziecka chciałammieszkać nad morzem.

Page 163: List richard paul evans

MożewdomunaplażywMonterey.–Uśmiechnęłasiępodekscytowana.–Uważam,żepowinniśmysięprzenieść,Davidzie.Możetegolata.

–Ciekawe,conatoGibbs.–Będziezałamany.Tyionjesteściejakbracia.–Bliżsiniżbracia.Gibbsjakojedynywspierałmniewnajcięższychchwilach.–

Davidnaglesięuśmiechnął.–TaknaprawdętomartwięsięoVictorię.MaryAnneroześmiałasięserdecznie,aDavidpomyślał,żetorozkosznydźwięk,i

niebyłwstaniezrozumieć,żemógłtakdługobezniegożyć.–Och,Davidzie.Jaktakobietaporadzisobiebezciebie?

[4]DziewczynaGibsona–stworzonyprzezamerykańskiegorysownikaCharlesaDanaGibsonaideałkobiecejurodyzpoczątkuXXwieku(przyp.tłum.).

Page 164: List richard paul evans

M

Rozdział27

TELEFONODGRABARZA

Szlachetnesprawyzawszewydawałysięgłupieludziomprzeciętnym.Alenietojestistotne.Bardziejniżoukrzyżowanychmartwięsięotych,którzywbijaligwoździe.

ZdziennikaDavidaParkina,4marca1934

aryAnneporazpiątydotknęłaczołaDavida.–Tozpowoduzmianyklimatu,Davidzie.Wzeszłymtygodniupływałeś

woceanie,adzisiajodgarniałeśśniegprzednaszymdomem.–Westchnęła.–Lepiejzostanę–postanowiła.

Davidschwyciłjejdłoń.–Nicminiebędzie.Toostatnieprzedstawienie.Chcę,żebyśpojechałazGibbsem

iElaine.DopokojuweszłaCatherine.–PrzyjechałGibbs.Mammupowiedzieć,żebypojechalibezwas?–Nie–stanowczoodparłDavid.–Maryjedzieznimi.MaryAnnewyglądałanazmartwioną.–Rzeczywiściechciałamobejrzećtęoperę.–Niemasensu,żebytakaokazjaprzeszłacikołonosatylkodlatego,żejajestem

przeziębiony.Wszyscyusłyszelistukaniemosiężnejkołatkiizarazponimdźwiękotwieranych

drzwi.Davidzakaszlał.–Idźjuż.Wiesz,jakGibbsłatwosięniecierpliwi.MaryAnnepocałowałaDavidawczoło.– Zostań w łóżku. Catherine, będziemy w teatrze Capitol. Powinniśmy wrócić

najpóźniejopółnocy.–Bawsiędobrze–powiedziałaCatherine.–Wszystkobędziedobrze.DopokojuwszedłGibbsijegowzrokpadłnaDavida.–Acotyrobiszwłóżku?–Davidjestchory–wyjaśniłaCatherine.–Idźjuż,Mary.Przezciebiewszyscy

Page 165: List richard paul evans

sięspóźnicie.–Dziękuję,Catherine.–UcałowałaDavida.–Dobranoc,kochanie.GibbsporozumiewawczoklepnąłDavidawkolano.–Sampróbowałemsięztegowywinąć.Davidsięuśmiechnął.–Jestempewien,żeopowieszmiotymzeszczegółami.KiedyMaryAnneiGibbswyszlizpokoju,CatherineuśmiechnęłasiędoDavida.–Przynieśćcicoś?–Chętnienapiłbymsięgorącejherbaty.–Wsklepietrafiłamnakeelung.Zeszładokuchniiwróciłapokwadransiezserwisemdoherbaty.Postawiłagona

stolikuobokłóżkaizapytała:– Czy to prawda, że w Kalifornii drzewka pomarańczy i awokado rosną przy

drogach?DaviduśmiechnąłsięrozbawionydziecięcąciekawościąCatherine.– Prawda. Choć większość z nich jest otoczona wysokimi płotami. Nie byłaś

nigdywKalifornii?–NigdyniewyjeżdżałamzUtah.– Bardzo się cieszymy, że jedziesz z nami. Prawdę mówiąc, nigdy nie

wyjechalibyśmybezciebie.Catherinesięuśmiechnęła.–Niepozwoliłabymwamnato.–Podkoniectegomiesiącapowinniśmywetrojezacząćszukaćdlanasdomu.NatwarzyCatherineodmalowałosiępodniecenie.– Zawsze chciałam zobaczyć San Francisco. –Westchnęła radośnie i wstała. –

ObiecałamMaryAnne,żewypoczniesz.Mamzgasićświatło?–Nie.Trochępoczytam.Catherine zeszła na dół i skierowała się do pralni. Dwie godziny później

zadzwonił telefon.Catherinegoodebrała i pochwili zajrzaładoDavida sprawdzić,czyśpi.

–Davidzie,telefondociebie.Dzwonigrabarzzmiejskiegocmentarza.Davidpodniósłsłuchawkę.–Słucham.Słuchając zdenerwowanegogłosu grabarza,David spoważniał.Catherine starała

sięodgadnąćzwypowiedziDavida,cosięstało.–Skądsięotymdowiedzieli?…Apolicja?

Page 166: List richard paul evans

Nastąpiła długa przerwa, podczas której niepokój na twarzy Davida stał sięjeszczebardziejwidoczny.

–Zaraztamprzyjadę–powiedziałnakoniecrozmowy.OdsunąłsłuchawkęoduchaipodałjąCatherine,którająodwiesiła.–Dokądzarazprzyjedziesz?–zapytała.–Nacmentarzuzebrałasięgrupamężczyzn,abyodkopaćgróbLawrence’a.–DobryBoże!Davidprzeniósłnoginadkrawędziąłóżka.–Muszętamsiędostać.Catherinepodniosłasłuchawkętelefonu.–Powiadomiępolicję.–Nie–powiedziałDavidinaglezgiąłsięwpółzpowoduatakukaszlu.Pochwili,

prostującsię,podszedłdoszafyiwciągnąłparęspodni,wpychająckoszulęnocnądośrodka.–Gróbjestnielegalny.Policjaniepowstrzymatychludzi.

–Nielegalny?–PrawoniepozwalachowaćMurzynównacmentarzu.Wiedziałemotym,kiedy

kupowałemkwaterę–powiedział,kończącsięubierać.–Proszę,nigdzieniewychodź.–Muszęichpowstrzymać.Catherinebyłazrozpaczona.–Zabierzeszbroń?–Tobyłabygłupota.–WtakimraziezaczekajnapowrótGibbsa.–Zanimonwróci,będziejużpowszystkim.–Davidskończyłsznurowaćbuty.–

Jadę,żebyspróbowaćodwieśćtychludziodichzamiaru.–Zszufladkiszafkinocnejwyjął plik banknotów iwsunął go do kieszeni spodni. –A jeślimi się to nie uda,spróbujęichprzekupić.Wszystkobędziedobrze.

Opuściłsypialnięizszedłnaparter,aCatherinepodążałatużzanim.–Niepowinieneśwychodzićnatakiziąb.Twójkaszel…–Tomizajmietylkokilkaminut.Catherinewyjęładługipłaszczzszafywholu.–Weźswójnajcieplejszypłaszcz.David włożył okrycie i zapiął guziki, po czym otworzył drzwi frontowe,

wpuszczającdośrodkapowiewlodowategopowietrza.Catherinezadygotałazzimna.–ComampowiedziećMaryAnne?–Maryniemusioniczymwiedzieć.Będęwdomunadługoprzedjejpowrotem.

Page 167: List richard paul evans

–Davidzie,boję się.A jeśli coś się stanie?– Ich spojrzenia się spotkały.–Nieboiszsię?

Davidmyślałprzezchwilę,poczymrzekł:–Bojęsięwielurzeczy.

*

David wspinał się na pokryte śniegiem zachodnie zbocze cmentarza, skradając sięniepostrzeżenie w mroku pod wielkimi dębami. Z daleka usłyszał ożywione głosymężczyzn,sporadyczneśmiechyorazrytmiczneuderzeniałopat.Przyspieszyłkroku.Kiedy dotarł na miejsce, wykop miał już jakiś metr głębokości. Na zadeptanymśniegu przy grobie zgromadziło się nie więcej niż tuzin mężczyzn. Wzgórek byłoświetlony dwiema lampami naftowymi stojącymi u podstawy nagrobka Andrei.Dwóchmężczyzn, z których twarzy pomimo zimna kapał pot, wyrzucało ziemię zdołu,apozostaliwykrzykiwalisłowazachęty.Kurtkikopiącychwisiałynagłówceiwyciągniętych rączkach aniołka. Pomimo niskiej temperatury kopanie przebiegałosprawnie,ponieważziemianiezdążyłajeszczestwardniećponiedawnympochówkuitrzejmężczyźnizkilofamistalibezczynnieprzyrosnącejstercieziemi.Wmiaręjakpogłębiałsiędół,narastałazaciekłośćmężczyzn.Szydzilizezmarłegoiplanowali,cozrobią z jego ciałem, kiedy je wygrzebią. Słysząc ich bełkotliwą rozmowę, Davidpoczuł,żeżołądekpodchodzimudogardła.Krzyknąłwichstronę:

–Przestańcie!Głosyucichły.Davidzawołałponownie,tymrazemspokojniej:–Proszę,przestańcie!Zgrupywysunąłsiękrzepkimężczyznaoszerokimtorsie.Miałnasobieskórzaną

kurtkęibutyrobocze.–Cośtyzajeden?Davidnieodpowiedział.Odezwałsięniskimężczyznaoczerwonejtwarzy.–ToParkin–powiedział.–Miłośnikczarnuchów, toonpochował tu toczarne

ścierwo.David zrobił kilka kroków w kierunku swojego oskarżyciela, ale mężczyzna

cofnąłsiępozakrągświatła.–Judd?– Czarnuchy odbierają białym płace i to nie jest w porządku. Mężczyzna ma

prawobronićswojejrodziny.–Wjakisposóbpochowanyczłowiekzagrażawaszymrodzinom?ZwalistymężczyznaspojrzałnaDavidaznienawiścią.– Właśnie na tym polega cały kłopot. Eleganciki w cylindrach kochający

Page 168: List richard paul evans

czarnuchówdająimchleb,cosięnależynaszymrodzinom.Pouczanaspanisko,cojeciastkaimapełnybrzuch.Plujęnaciebie!–MężczyznasplunąłwkierunkuDavida,poczymrękawemwytarłresztkiślinyzust.–Kiedyostatniotwojedziecipłakały,żeidągłodnespać?

Pytanie wzbudziło w Davidzie więcej uczuć, niż pytający był w stanie sobiewyobrazić.Davidmilczał.

– Słuchajcie, pokażemy temu paniczykowi, co myślimy o miłośnikachczarnuchów.

Davidstałbezruchu,kiedywjegokierunkuruszyłokilkumężczyzn.– Nie chcę zatargu z żadnym z was. Pochowany tu mężczyzna był moim

przyjacielem.–Tomożemiałeśniewłaściwychprzyjaciół.–No–rzuciłinny.–Zsamychdołów.Mężczyźnizarechotali,poczymrozległosięzawołanie:–Braćgo!Davidanatychmiastdopadłokilkumężczyzn.Dwóchschwyciłogozaręce,ainny

uderzyłgow twarz iwbrzuch.Kiedygopuścili,Davidupadłbokiemna lodowatąziemię,trzymającsięzaklatkępiersiowąiztrudemłapiącoddech.Zjegopodbródkakapałakrewibarwiłaśniegnaciemnoczerwono.Jedenzmężczyzn,którzytrzymaligozaręce,splunąłnaniego.

–Ty!Szkodabrudzićtakieleganckipłaszcz.Możnazaniegodostaćdolaraalbodwa.

DwóchnapastnikówściągnęłozDavidapłaszcz,ainnybutemwcisnąłjegotwarzwśnieg.

–Patrzcietylkonategolalusia.Podspodemmakoszulęnocną.Mężczyznatrzymającypłaszczwykrzyknął:–Hej,tujestforsa!Będądzisiajdrinki.Z radości kopnął Davida w bok. Inny prześladowca podszedł z trzonkiem od

kilofa,zamachnąłsięiuderzyłDavidawgłowę.Nieprzytomnyiztwarząwśniegu,Davidprzestałbyćrozrywkądlaswoichoprawców.Zostawiligoiwrócilidogrobuoraz swojego pierwotnego zamiaru. David był nadal nieprzytomny i nie usłyszałtriumfalnegookrzyku,kiedyłopatajednegozkopiącychuderzyławdrewnianewiekotrumny. Nie zobaczył, jak stado kretynów wyciąga trumnę z dołu, wstawia ją nadrewnianąskrzynięładunkowązdezelowanegopikapaiwywozizcmentarza.

*

Niemalpółgodzinypotym,jakzegarwholuwybiłpółnoc,wróciliMaryAnne,Elaine

Page 169: List richard paul evans

i Gibbs. Catherine wybiegła im na spotkanie. Minęły ponad dwie godziny, odkądDavidwyszedłzdomu.

– David pojechał na cmentarz, aby powstrzymać jakichś mężczyzn przedrozkopaniemgrobuLawrence’a.

–DobryBoże!–zawołałazezgroząMaryAnne.Gibbs ponownie uruchomił silnik samochodu, a MaryAnne krzyknęła do

Catherine,bywezwaładoktoraTwede’a,apotempolicję.Ruszylipełnymgazemwstronę cmentarza. Jego bramy były nadal otwarte po pospiesznym wyjeździezłoczyńców, a zerwany łańcuch leżał zwinięty przy krawężniku. Gibbs pędził powąskich i ciemnych alejkach cmentarza. Podjechawszy do wzgórka, zobaczylizdeptany,brudnyśnieg idół,wktórymdoniedawnaspoczywałociałoLawrence’a.W świetle reflektorów samochodu ujrzeli ciemny kształt. Kiedy podjechali bliżej,MaryAnnewydałastłumionyokrzyk:

–ToDavid!Gibbs zatrzymał samochód, a MaryAnne błyskawicznie otworzyła drzwi i

podbiegładociałamęża.–Nadaloddycha.–Gdziejegopłaszcz?–krzyknęłaElaine.Gibbs podniósł Davida i zaniósł go do samochodu. Położył bezwładnego

przyjaciela na tylnym siedzeniu. MaryAnne nakryła lodowate ciało Davida swoimwłasnym.Gibbsnatychmiastruszyłpędemdodomu,aMaryAnnemodliłasięprzezcałądrogę.

*

Następnego dnia około południa doktor Twede stałw drzwiach sypialni Parkinów,pocierająckark.Jegoniezgrabna,patykowatasylwetkawbiałymfartuchuzdawałasięjeszczemniejsza,astetoskopsięgałmuażdoklamryspodni.MaryAnneodeszłaodłóżkaDavida,abyporozmawiaćzdoktorem.

–Zostałmocnopobity–powiedziałTwede.–Mawstrząsmózguoduderzeniawgłowę.Jestemzaskoczony,żeniemazłamanychkości.

–Czywyzdrowieje?– Rany po pobiciu się zagoją. Martwi mnie jednak to długie wychłodzenie

organizmu.Davidmawysokągorączkę.Jużprzedpobiciembyłchory.Obawiamsię,żedoszłodozapaleniapłuc.

Słysząctędiagnozę,MaryAnnesięwzdrygnęła.–Comożnazrobić?–Tylkoto,corobimy–odrzekłdoktor.–Orazsięmodlić.

Page 170: List richard paul evans

PomimomodlitwMaryAnnestanmężaciągle siępogarszał i chociażDavidbyłprzytomny,wieczoremjegotemperaturasiępodniosła.

DopokojuwszedłGibbs,trzymająckapeluszprzypiersi.– Davidzie, przyszedł kapitan Brookes. Odzyskali twój płaszcz. Kapitan

potrzebujetwojejpomocyprzyidentyfikacjimężczyzn,którzyciępobili.David popatrzył na przyjaciela z namysłem, po czym pokręcił głową. Słowa

wypowiadałwolnoiniewyraźnie.–Nie,Gibbs.–Aledlaczego,Davidzie?–Cobytodałopozawiększąnienawiścią?Gibbsbyłsceptyczny.–Dałobysprawiedliwość.Przecieżsammówiłeśosprawiedliwości,Davidzie.Davidpokiwałgłową.–Zadużopowiedziałemnatentemat.–Patrzyłnaprzyjacielazpowagą.–Niech

gniewwygaśnie,Gibbs.Będziesprawiedliwość.Gibbswestchnął.CzułsiębezradnywobecuporuDavida.–CosięstałozgrobemLawrence’a?–Bandyciwywieźlijegotrumnęnapoleitamjąspalili.–Gibbspodzieliłsiętylko

połową tego, cowiedział.Dłużej niemógł jużpanowaćnad emocjami. –DlaczegonaraziłeśsięnatakieniebezpieczeństwodlaMurzynów?

Davidztrudemzaczerpnąłpowietrza.–NiezrobiłemtegodlaMurzynów.To,cosięwydarzyłotamtejnocy,jestdrobną

rzeczą w ogromie krzywd wyrządzanych Murzynom. Nie zrobiłem tego dla nich,tylkodlawłasnejrasy.

–Cochciałeśosiągnąć?Przecieżniebyłeśwstaniepowstrzymaćtychludzi.–Możliwe.Alegdybymniespróbował,wielebymstraciłwewłasnychoczach.Rozmowasięurwałaizapadłacisza.PominucieDavidodezwałsięponownie:–Dokumentyuprawniająceciędoprzejęciafirmyzostałypodpisanedawnotemu.

Niezawszesięzesobązgadzaliśmy,Gibbs.Alezawszebyłeślojalnymprzyjacielem.–Musiałprzerwaćzpowoduatakukaszlu.Zaczerpnąłpowietrza,poczymnapiłsięzeszklankistojącejnastolikunocnym.–Prawnieprzekazałempołowęfirmytobie,apołowęMaryAnne.Obiecajmi,żezawszebędzieszsięopiekowaćMary.

Gibbspatrzyłnaniegoprzerażony.–Codajeszmidozrozumienia?–Poprostumitoobiecaj,Gibbs.PodbródekGibbsazacząłsiętrząść.–Dajęcisłowo.

Page 171: List richard paul evans

–Awięcjużniebędęsięmartwićtąsprawą.Mężczyźnisięobjęli.KiedyGibbsszedłdodrzwi,Davidgozatrzymał.–Gibbs.–Tak,Davidzie?–Jesteśmoimbratem.Gibbszwiesiłgłowęiwyszedłzpokoju.

*

Wieczorem następnego dnia zmęczony i wielce zasmucony doktor rozmawiał zMaryAnneiCatherinewkorytarzuprzedpokojemDavida.

–Zaczęłymusiniećwargi.Niedostajetyletlenu,ilepotrzebuje.Bólwpiersiachsię nasilił. Możemy mu podać chlor, ale uczciwie przyznaję, że nie widziałemdowodównajegoskutecznedziałanie.

–Chcepanpowiedzieć,żemójmążumiera?Doktorściągnąłbrwi.–Nie jestem tego pewien.Chcę tylko, abyś była na to przygotowana. Jeśli jest

coś,cochciałabyśpowiedziećmężowi,toterazmożebyćnatonajlepszapora.MaryAnnezachwiałasięniczymrażonapiorunemizabrakłojejtchuwpiersiach.

Catherine szybko zaprowadziła ją do krzesła. Doktor czekał, aż MaryAnne sięuspokoi.

–Przykromi,MaryAnne.Przyjdęjutrorano.Doktorjeszczerazwszedłdopokojuchorego.PołożyłdłońnaczoleDavida.Na

jegowłasnympojawiłysiębruzdy.–Żegnaj,starydruhu–powiedziałpodnosem.Uspokoiwszysię,MaryAnneponownieusiadłaprzyłóżkuswojegomęża.Polana

w kominku płonęły z trzaskiem i sykiem, oświetlając pokój migotliwą jasnością.WargiDavidabyłypopękaneodgorączki ikuprzerażeniuMaryAnnezgodzinynagodzinę traciłykolor.Jegoskórabyłablada iprzezroczysta.Owpółdo trzeciejnadranemdopokojuweszłaCatherine.

–MaryAnne,musisztrochęodpocząć–powiedziałaściszonymgłosem.–Przyjdępociebie,kiedysięobudzi.Prześpijsięchoćbykilkaminut.

MaryAnne podniosła na nią znużony wzrok, zbyt zmęczona, aby się opierać.Catherinepomogłajejwstaćiprzejśćdoinnegopokoju,poczymzajęłajejmiejscenadębowymkrześleprzyłóżku.Zaczęłaprzerzucaćkartkiksiążki,niemogącsięskupićnażadnymzdaniu.Drgnęła,słyszącswojeimię.

–Catherine.–Davidmówiłztrudem,niewyraźnie.–Tak?

Page 172: List richard paul evans

–GdzieMary?–Kazałamjejiśćodpocząć.Zarazjąobudzę.–Nie…–Urwałpodwpływemgwałtownegoatakukaszlu.Catherinewzdrygała

sięprzykażdymjegoprzeraźliwymcharczeniu.–Najpierwchcęporozmawiaćztobą.Pochyliłasięnadnim.–Chcęsiępożegnać.Catherinezbladła,słysząctesłowa.–Nie!Jeszczenatozawcześnie.–Catherine.Zaczęłasiętrząśćiukryłatwarzwdłoniach.–Catherine…–Davidpowiedziałgłośniej,cospowodowałouniegokolejnyatak

kaszlu.Kobietaspojrzałananiego.–…Czassiępożegnać.Niemogławydobyćzsiebiegłosu,apojejpoliczkachzaczęłypłynąćłzy.–Dziękujęcizawszystkielatatwojegooddaniaipracy.–Niepowinnambyłapozwolićciwyjść!–krzyknęłaprzezłzy.–Nieobwiniajsię.–Znowuzacząłkaszleć,aletymrazemuspokoiłsiędopieropo

minucie.Powiedziałsłabymgłosem:–Niebyłabyśwstaniemniezatrzymać.Ponowniepochyliłagłowę.–KiedyśopowiadałaśmioczuwającychnadnamiAniołachStróżach.Wierzę,że

tybyłaśmoimAniołemStróżem.Jejłkanieprzerodziłosięwspazmatycznyszloch.–Cojabezciebiezrobię,Davidzie?Dałjejznakręką,bysięniskopochyliła,iunoszącsię,pocałowałjąwczoło.Od

wysiłkuzakręciłomusięwgłowieiopadłbezwładnienapoduszkę.–ObudźMary.Catherine kiwnęła głową i wstała, ocierając łzy rękawem sukni. Przystanęła w

drzwiach.–Davidzie…–Żegnaj.Chciałaodpowiedziećnajegopożegnanie,aleniemogławydobyćzsiebiegłosu.

Zwiesiła głowę i wyszła z pokoju. Chwilę później weszła MaryAnne w wymiętejbawełnianej sukni, którąmiała na sobie od poprzedniego dnia, więc ją odruchowowygładziła.Wdłoniściskałapogniecionąchusteczkę.Odjejbladej,wręczkredowobiałej twarzyodcinały się zaczerwienionynos ioczy,podkrążoneprzezniedostateksnu. Podeszła do łóżka i ciężko opadła na krzesło.Widząc ją,David zmusił się do

Page 173: List richard paul evans

uśmiechu. Z powodów, których nie mogła wyjaśnić, MaryAnne uciekła wzrokiemprzedjegospojrzeniem.Patrzącwdół,zapytała:

–Jaksięczujesz,kochany?Zakaszlałponownie,byuniknąćodpowiedzi.–Dołożyćdoognia?Nieznaczniepokręciłgłową.–Nie.–Ethanprzysłałdepeszę.PrzyjeżdżazLondynu.RazemzCharlottą…Davidnieodrywałodniejwzroku,napawającsiębrzmieniemimelodiąkażdego

jejsłowa.MaryAnnewzdrygnęłasię,poczympadłanakolanaikrzyknęła:–Dlaczegoopowiadamcitakiebzdurywchwili,kiedypowinnamotworzyćcałe

swojeserce!?Davidpospieszyłzpocieszeniem:–Tachwilamówisamazasiebie.MaryAnne odważyła się spojrzećmuw oczy. Burza uczuć zawładnęła całą jej

dusząpokrańcewytrzymałościjejserca.– Nie możesz mnie teraz zostawić, Davidzie. Nie możesz. Dopiero co cię

odzyskałam. – Słowa ucichły pod naporem rozpaczliwego płaczu. – Proszę, niezostawiajmnie.

Davidobjąłjejgłowęiprzyciągnąłjądosiebie.Onteżpłakał.–Jeszczenieteraz–powiedziałabłagalnieMaryAnne.DavidzacząłsiękrztusićiMaryAnnespojrzałananiegobezradnie,ściskającjego

rękę. Po kilku dramatycznych próbach jej mąż w końcu nabrał powietrza i sięrozluźnił.SerceMaryAnnewaliłojakmłotem.

–Davidzie.Zabierzmniezesobą.–Jeszczenieprzyszłatwojapora,Mary.Andreaijabędziemynaciebieczekać.

Jestemotymprzekonany.–Ajeślinie?Ajeślipotemniemanic?Davidbezsłowawpatrywałsięwjejpełnebóluoczy.Pochwilipowiedział:–Mającciebie,zrobiłbymtojeszczeraz.–Och,Davidzie–załkała.Przywarła do ukochanego mężczyzny i wtuliła w niego głowę, zanosząc się

konwulsyjnym płaczem, a wraz z nią kołysała się drewniana rama łóżka. Davidtrzymał ją za rękę, ale nie byłw stanie pokonaćwszechogarniającego zmęczenia ijego uścisk stopniowo się rozluźniał. PłaczMaryAnne również słabł i w końcu jejciałem poruszał jedynie łagodny rytm oddechu. Kiedy David ponownie zakaszlał,MaryAnnepodniosłagłowę.

Page 174: List richard paul evans

–Przepraszamcię,Davidzie.Jestembardzozmęczona.Dotknąłjejwłosówiniepragnąłniczegowięcejjaktylkooszczędzićjejcierpienia

wywołanegoswoimodejściem.–Odpocznij,Mary.Jestpóźno.–Ajeśli…–Dalszesłowazamarłynajejustach.–Będętutajoświcie.Zamknął oczy,MaryAnne położyła głowę na jego brzuchu i również zamknęła

oczy.Dombył ciemny i cichy.Nakominkudogasał ogień i jedynymstałymźródłem

światła w sypialni była mała lampka na szafce nocnej. Niecałą godzinę późniejDavidaobudziłkolejnyatakkaszlu,aletymrazempoczułsięinaczejizrozumiał,żerozpocząłsięostatnietapagonii.Popatrzyłnaswojążonę.Jejgłowaspoczywałanajegobrzuchu iwidział tylko część rysów jej pięknej twarzy, któraprzedwielu latyprzyciągnęła jegowzrok, a potem ujęła jego serce.Uświadomił sobie, że na twarzMaryAnne patrzył w ten sposób zaledwie kilka razy w życiu, ponieważ zwyklewidział coś o wiele głębszego niż zewnętrzną urodę. Wyciągnął rękę i schwyciłsplątanekosmykijejbrązowychwłosów.Powiedziałszeptemdoswejśpiącejżony:

–Niemoglibyśmybyćzesobąchoćbykilkaminutdłużej?Ztrudemłapałoddech,apojegopoliczkachpłynęłyłzy.Niebyłytojednakłzy

wywołanecierpieniemfizycznym,alebólemrozstania.Jegopłucazdawałysięcorazbardziejkurczyćimusiałwalczyćokażdyoddech.Naglepoczułprzeszywającyból,ajego oddech stał się płytki i chrapliwy. Zacisnął dłonie. Kiedy atak minął, Davidznowuspojrzałtęsknienakobietęprzyswoimboku.Nadeszłapora.

–Kochamcię,MaryAnneParkin.Zawszeciękochałem.JegopłucaponowniesięskurczyłyiDavidskrzywiłsięzbólu.–Muszę odejść sam? – Podjął walkę o kolejny oddech, ale nie miał siły, aby

odkaszlnąćpłyny,którewypełniałyjegopłuca,zdołałjednakwypowiedziećostatniewswoimżyciusłowo:–Mary…

DavidParkinzmarłjedenaścieminutpoczwartejnadranem.Niebyłonikogo,ktoustaliłby czas jego odejścia. Kiedy nadszedł ranek, przyoblekając miasto złotawąpoświatą, ciszę rezydencji Parkinów rozdarł przeraźliwy krzyk i Catherine, któranatychmiast przybiegła do sypialni, zastała MaryAnne na kolanach, obejmującąswojegomężaizanoszącąsięodpłaczu.

Page 175: List richard paul evans

N

Rozdział28

KARUZELE

Odniemowlęcegogaworzeniaponaszeostatniesłowodajemytylkojednoświadectwo,którymjestnaszeżycie.

ZdziennikaDavidaParkina,11października1933

a cmentarnym wzgórku wykopano kolejny dół i rzucany przez kamiennegoaniołka cień padł na skromną granitową płytę, która oznaczała miejscespoczynkuDavidaParkina.Opierwszejpopołudniuzebrałsiępokaźnytłum,

aby uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej. Na uroczystość przybył każdy żyjącypracownik firmy MASZYNY PARKINA, obecny i emerytowany, wraz z żoną irodziną,oddająchołdczłowiekowiowielkimsercu,jakimbyłDavid.

Przy trumnie,w strojach czarnych jakheban, podtrzymując się nawzajem, stałyCatherineiMaryAnne,oszołomione,żeto,cosięwokółnichdzieje,toprawda,aniesennykoszmar.

Z boku, starając się nie zwracać na siebie uwagi, stała grupka przedstawicielispołeczności murzyńskiej, którzy narażając się na ryzyko napiętnowania, przyszlioddaćhołdbiałemuczłowiekowi,któregouważalizaswojegoprzyjaciela.Gibbsstałprzy Catherine, mając przy swoim drugim boku Elaine. Duchowny Kościołaepiskopalnego,młodymężczyznaopłowychwłosach,odniedawnapełniącyposługęwdiecezji, stał u szczytu trumny i odczytywałmowę pogrzebową ze zniszczonegomodlitewnika,któryniebyłjegowłasnością.

–Boże,któryobdarzasznasniezliczonymi łaskami,przyjmijnaszemodlitwywimieniusługiTwegoDavidaispraw,bywszedłdokrainyświatłairadościicieszyłsiężyciemwiecznymwrazzeświętymi,poprzezSynaTwegoJezusaChrystusa,Pananaszego, który żyje i króluje wraz z Tobą i Duchem Świętym w jedności, teraz izawsze.Amen.

Zanimopuszczonotrumnędogrobu,MaryAnnepołożyłananiejkwiatorazzłotyzegarekkieszonkowy.

GibbsobjąłMaryAnnewtalii.– PrzyrzekłemDavidowi, że będę się tobą opiekował. Zawszemożesz namnie

liczyć,Mary.

Page 176: List richard paul evans

Wdowauścisnęłago.–Dziękuję,Gibbs.Davidciękochał.Słysząctesłowa,Gibbsprzełknąłłzy.Elainewtuliłatwarzwjegorękaw.Wśród żałobników składającychMaryAnne kondolencje była młoda kobieta w

eleganckiej sukni z czarnego jedwabiu. Jej piękna i młodzieńcza twarz, tylkoczęściowo zasłonięta woalką opadającą z jej kapelusza, była zaczerwieniona odpłaczu.

–PaniParkin,chciałamzłożyćwyrazywspółczucia.– Dziękuję – odrzekła MaryAnne. Przyjrzała się twarzy nieznajomej. –

Przepraszam,alenieprzypominamsobiepani.– Nigdy się nie spotkałyśmy. Nazywam się DierdreWilliams. Byłam znajomą

Davida.–Dziękuję,żepaniprzyszła.Dierdre odwróciła się, by odejść, ale zatrzymała się w pół kroku. Ponownie

spojrzaławtwarzwdowy.–Miałapaniwielkieszczęście,będąctakbardzokochaną.ZgnębionaMaryAnnepatrzyłananiąwosłupieniu.Młodakobietaodwróciłasięi

odeszła,byprzyłączyćsiędoswojejciotki.Kiedywszyscyżałobnicyjużsięrozeszli,CatherineujęłaMaryAnnepodramię.–Wracajmydodomu,Mary.MaryAnnewpatrywałasięwpłytęnagrobną,poczympochyliłagłowę.–Chciałabymnachwilęzostaćsama.Catherineujęłajejdłoń.–Wrócępociebie.–Przyjdępieszo.Gibbs jeszcze raz jąobjął,poczymwziąłElaineza rękę izszedłzewzgórka,a

zarazzanimipodążyłaCatherine.Zaledwie kilka chwil po ich odejściu zza drzew wolnym krokiem wyszła

przygarbiona staruszka i zbliżyła się do mogiły Davida. MaryAnne przypomniałasobie, że widziała tę starowinkę w oddali i pomyślała, że przyszła na inny grób.Kobieta popatrzyła na nią, jakby chciała coś powiedzieć, ale odwróciła się donagrobka, uklękła i położyłamały drewniany przedmiot obok czerwonej róży. Niewstałazklęczek.Byłaotyłaizaniedbana.Jejznoszonystrój,podobniejakonasama,był dalekimechemminionej świetności.Srebrnewłosybyłypotargane i zebranewniedbałykok.

KobietaklęczącaprzygrobieDavidazaintrygowałaMaryAnne.Staruszka,czującnasobiejejspojrzenie,podniosławzrok.Jejtwarzbyłaporytazmarszczkami,jednak

Page 177: List richard paul evans

było w niej coś znajomego, coś, co MaryAnne już widziała. I wtedy, w głębokoosadzonychoczachnieznajomejujrzałaDavida.

–Rose…?Kobieta patrzyła na nią, jej milczenie nic nie potwierdzało ani niczemu nie

zaprzeczało.–PanijestmatkąDavida.Kobietanadalmilczała.MaryAnneniepotrafiłaopanowaćuczucialęku.–Panijest…prawdziwa?Staruszka z trudem podniosła się z klęczek, po czym zapytała poważnym,

szorstkimtonem:–ŻonaDavida?–Tak.–Jakmasznaimię?–MaryAnne.–MaryAnne – powtórzyła kobieta,wolno kiwając głową. –MójDavidwybrał

sobiepięknążonę.–Pochyliłagłowęiwiatrpoderwałzjejkarkukosmykwłosów.–PojechałdoChicago,abypaniąodnaleźć.Naustachkobietypojawiłsiędziwny,smutnyuśmiech.– W Chicago myślą, że jestem duchem. Czytałam, że straszę w teatrze –

powiedziałaRosezosobliwąobojętnością.–Opowiedzmiomoimsynu.–Byłkochający,silnyilojalny.–Cechy,którychjaniemam.MaryAnneprzypatrywałasięwynędzniałejstaruszce.–Odkiedypanitujest?Toznaczywdolinie?–Odmiesięcy–padłaoschłaodpowiedź.–DlaczegonieprzyszłapanizobaczyćsięzDavidem?Kobieta nie odpowiedziała, tylko spojrzała w bok, jakby ktoś się do nich

przyłączył.–Pewniejestcimnieżal.Amożemnienienawidzisz.–Tak,jestmipaniżal.Zpowodutego,czegosiępaniwyrzekła.Zpowodutego,

comogłapanimieć.Alenieczujędopaninienawiści.–Zastanawiałaśsię,czyjestemduchem?–Powiedzianomi,żepaninieżyje–odparłaMaryAnne.– Jestemmartwa dla wszystkiego, co znałam. Dla każdej osoby, którą znałam.

Włóczę siępo tymświecie,bolejącnad tym,comogło sięzdarzyć, anigdy sięniezdarzyło. Martwa czy nie, jestem duchem. Nie skoczyłam z tego mostu. Kiedypatrzyłamnatęczarnąwodę…–Urwała,jakbywspomnienienanowoprzepełniłoją

Page 178: List richard paul evans

grozą. –Nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem.W całym swoim życiu niedotrzymałamanijednejobietnicy.Nawettej,żeumrę.Tomojeprzekleństwo,żeżyję,by dwa razy stracić syna. – Nagle przestała mamrotać. – Nie przyszłam tu, abyopłakiwaćsyna.Straciłamgowiekitemu.Przyszłam,abyopłakiwaćswojedecyzje.Ispełnić jedną obietnicę. – Rose spojrzała na przedmiot, który położyła na mogile:drewnianąkaruzelędladzieci.

MaryAnnepociągnęłanosemiwytarłapoliczek,aRoserzekłagwałtownie:–Niemaszprawasięsmucić.Miałaśbardzodużo.SłowaRoserozgniewałyMaryAnne.–Iwięcejstraciłam.Wszystko,cobyłomidrogie,terazjesttylkowspomnieniem.–Wspomnienia są tym, czego się wyrzekamy na rzecz ułudy. Dałabymwiele,

żebymiećwspomnienia.–Nawetjeślisąbolesne?NowełzypopłynęłypopoliczkachMaryAnne,aleRosepatrzyłananiągniewnie.

Najejtwarzyniebyłośladuwspółczucia.–Sąrzeczygorszeniżból.KuzaskoczeniuMaryAnne jej sercewezbrałowspółczuciem, jużniedla siebie,

aledlaudręczonejduszytejkobiety.NieoczekiwaniezokaRosewypłynęłajednałzaiwolno toczyłasiępo jejpoliczkuniczymkropladeszczupospękanej,wyschniętejglinie.

–Śmierćdosięgakażdego.Tyżyłaś.Niepowinnaśchciećwięcej.Zerwał się silny wiatr i wysokie drzewa zadrżały, a mniejsze pokornie się

pochyliły.MaryAnneszczelniejowinęłasięszalem.–Możepójdziepanizemną?Donaszegodomu?W zachowaniu Rose nastąpiła nagła zmiana. Odpowiedziała, jakby rozmawiała

samazesobą–odpowiadającgłosom,któresłyszałatylkoona:–Toniejestmojemiejsce.–Dokądpanipójdzie?– Daleko stąd! – Spojrzała tęsknie w dal, jakby podążała wzrokiem za swoją

duszą, która była już gdzie indziej. – Daleko od tego strasznego chłodu. DoKalifornii.WKaliforniijestciepło.–Pokiwałagłową,jakbydoszładoporozumieniazdemonamizamieszkującymijejgłowę.Idodaładziwnymtonem,niepasującymdotreścisłów:–WKaliforniizawszenambyłociepło.

Gwałtownie się odwróciła i powłócząc nogami, oddaliła się bez pożegnania,zapomniawszy, żewogóle z kimś rozmawiała.MaryAnne śledziła jąwzrokiemdoczasu, aż zgarbiona postać Rose zniknęła za kamiennym murem, który dzieliłcmentarz.MaryAnnepodeszładogrobu,pochyliłasięipodniosłaoburączdrewnianą

Page 179: List richard paul evans

karuzelę.Byłatoprostazabawka,prymitywniewyrzeźbionainiedbalepomalowana,jednakzdolnawywołaćwdzieckuzachwyt.Pomimoprymitywnegowykonaniabyłapodobna do karuzeli, którąDavid przywiózłmalutkiejAndrei niemal ćwierćwiekutemu. MaryAnne zadała sobie pytanie, czy jej mąż pamiętał tę zabawkę, kiedykupował karuzelę dla swojej córeczki, i czy jej widok sprawił mu radość, czyprzypomniał ból utraty. A może coś ukryte głęboko w nim, zapomniane przezświadomyumysł,alewyrytewjegosercu,przyciągnęłogodotejkaruzeli–iskłoniłogo,bydaćswojemudzieckusymboloddania–zapewnienie,żeon,podobnie jak tazabawka,nigdyjejnieopuści.

MaryAnnewsunęła karuzelę pod pelerynę i przyniosła ją do domu.Weszła napiętro rezydencji.Wdłoni trzymałakluczuniwersalny,któregonie spodziewała sięjużnigdyużyć.Wdrugiejręceściskaładrewnianązabawkę.

Przekręciła klucz w zamku i, nabrawszy powietrza głęboko do płuc, otworzyładrzwisalonu.Podobnie jakwcześniejDavida, ją równieżoszołomiłnagłyprzypływwspomnień.Zapomniałajuż,jakpięknybyłtokiedyśpokój,i,choćpokrytycałunemkurzu,nadaltakibył.Jejspojrzenienatychmiastpobiegłodołóżka,apotemdozegarapodłogowego,apamięćpodsunęła jejwspomnieniednia,wktórymgootrzymała,atakżednia,wktórymprzestałchodzić.

Napółeczcenadkominkiemznalazłato,pocotuprzyszła–karuzelęzdelikatnejporcelany, którą David dał Andrei. Ostrożnie starła kurz z zabawki, odsłaniającmisternie malowane wzory i złocenia. Nakręciła mechanizm i konie zaczęły sięwznosić iopadaćprzywtórzecichej,uroczejmelodiizpozytywki,apochwili,gdyrozkręciła się cała sprężyna, gwałtownie się zatrzymały. Drewniana karuzela niedorównywała urodą kunsztownej zabawce Andrei, mimo to podobieństwo międzynimibyłniezaprzeczalne.

MaryAnne usiadła na zakurzonymdywanie i popatrzyła na obie zabawki, któretrzymałanakolanach.Przekręciłagładki srebrnykluczykwpozytywce iwpokoju,martwym przez wiele lat, ponownie rozległy się typowe dla wesołego miasteczkatony.AMaryAnnezapłakałanadutratąmiłościswegożycia.

Page 180: List richard paul evans

C

Epilog

zternaście lat po śmierci swego męża MaryAnne Parkin została pochowanaobokniegoorazAndreinawzgórkuzwieńczonymfigurąaniołka.NapogrzebieMaryAnne spotkałem uczestniczkę tamtych zdarzeń – Catherine. Gospodyni

ParkinówwyszłazamążczterylatapośmierciDavidaiżegnanabłogosławieństwemorazłzamiMaryAnneprzeniosłasięwrazzmężemdopołożonegowumiarkowanymklimaciemiastaSt.GeorgewstanieUtah,leżącegonapołudnieodczerwonychskałwkanionieZion.PomimodzielącejjeodległościCatherinerozmawiałazMaryAnneco tydzień i, jak się zorientowaliśmy, dużo wiedziała o Keri i o mnie z listówpisanychprzezpaniąParkin.

Catherinebyładrobnejpostury,równiefiligranowajakKeri.Jejsiwewłosy,któreniegdyś były koloru blond, sięgały jej do ramion.Miała urzekające oczy o szarychtęczówkach, wyraziste, kształtem podobne do oczu sarny. Dało się zauważyć, żeokazywała troskę i uwagęwszystkimw swoimotoczeniu, co jest typowedla osób,które służyły innym. Opowiadała czule o MaryAnne i spędzonych z nią latach iszczegółowo wypytywała nas o to, jak nam się mieszkało w rezydencji. W jejpytaniach wyczuwałem tęsknotę za dawnym miejscem zamieszkania i dawnymiczasami,jakbychciałaposłuchaćchoćbyjednejnutyprzebrzmiałejpieśni.

KamiennafigurkaaniołkadodziśstoinacmentarzuprzyulicyCenterwSaltLakeCity,wjegośrodkowejczęści,pośródwierzbiplatanów,tużnadsektoremzwanymBabyland, gdzie chowanodzieci.Nasza rodzina odwiedza aniołka co rokuwporzeBożego Narodzenia i podczas jednej z takich wizyt nasza druga córka, Allyson,zauważyłaosobliwąrzecz.Wokresieświątecznymsłońceoświetlafigurkęaniołkaodtyłuicieńrzucanyprzezjegorozłożoneskrzydłapadanawszystkietrzygrobyiwtensposób cała rodzina jest ponownie złączona anielskim objęciem. Nawet jeśli todrobiazg,tojestwnimpiękno.Anic,copiękne,nigdyniejestnieistotne.

MaryAnne iDavid Parkinowie zostawili namwiele pięknych rzeczy, z którychnajwspanialsze są lekcje miłości i życia –lekcje, których przesłanie jestponadczasowe.ŚmierćDavidaniebyładaremna,ponieważ, jaksamkiedyśnapisał:„życietonajważniejszeświadectwo”,iswoimwielkimpoświęceniemdałnajlepszezmożliwych, pokazując nam nie tylko, że są rzeczy, za które warto umierać, alerównież–coważniejsze–żesąrzeczy,dlaktórychwartożyć.Największejmądrościżyciowejnieucząnaszakurzonetomydziełfilozoficznych,aleludzkieczyny,każdyoddechigestwspółczucia.Miłośćzawszewymagałapoświęcenia,aniemawiększejmiłościniżta,dlaktórejwyrzekamysięnaszegożycia.

Proces duchowej ewolucji wymaga od nas poświęceń i męczeństwa, musimy

Page 181: List richard paul evans

umrzeć,dążącdokrólestwaniebieskiegoiwzniosłychideałów,dopoznaniaBoga.Ajeślidalejniemanic?Ajeśliżyciekończysięcisząipróżniąśmierci?Zatem

wszystko na darmo? Nie sądzę. Ponieważ miłość, sama w sobie, zawsze będziewystarczającym spełnieniem. I jeśli nasze istnienie jest tylko błyskiem wciemnościachwieczności, to świecimy, choćby tylko przez krótką chwilę – i jakżejasnopalisięnaszpłomień.Aponieważjasnośćgwiazdnieznagranicprzestrzenianiczasu,równieżnaszpłomieńbędzieświeciłprzezcałąwieczność,bociemnośćniemamocy,bytakieświatłozdławić.Itojestlekcja,którejwszyscymusimysięnauczyćiktórą musimy wziąć sobie do serca – że wszelkie światło jest wieczne i wszelkamiłośćjestświatłem.Itakmusizawszebyć.

Page 182: List richard paul evans

Spistreści

KartatytułowaPodziękowaniaPrologRozdział1Rozdział2Rozdział3Rozdział4Rozdział5Rozdział6Rozdział7Rozdział8Rozdział9Rozdział10Rozdział11Rozdział12Rozdział13Rozdział14Rozdział15Rozdział16Rozdział17Rozdział18Rozdział19Rozdział20Rozdział21Rozdział22Rozdział23Rozdział24Rozdział25Rozdział26Rozdział27Rozdział28EpilogKartaredakcyjna

Page 183: List richard paul evans

TytułoryginałuTheLetter

Copyright©1997byRichardPaulEvans

Copyright©forthetranslationbyHannadeBroekere

ProjektokładkiMagdalenaZawadzka

FotografianapierwszejstronieokładkiCopyright©LeeAvison/ArcangelImages

OpiekaredakcyjnaJulitaCisowskaAlicjaGałandzijBognaRosińska

ISBN978-83-240-2690-6

Książkizdobrejstrony:www.znak.com.plSpołecznyInstytutWydawniczyZnak,30-105Kraków,ul.Kościuszki37

WydanieI,Kraków2014Działsprzedaży:tel.126199569,e-mail:[email protected]

PlikopracowałiprzygotowałWoblink

woblink.com