Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

21
PRAWDZIWY HIT W LITERATURZE DLA MŁODZIEŻY

description

Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Transcript of Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Page 1: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

PRAWDZIWY HIT W LITERATURZE DLA MŁODZIEŻY

Page 2: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25
Page 3: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25
Page 4: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Lublin 2013

Tłumaczył Patryk Sawicki

Page 5: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Treść tej książki jest fi kcją. Wszystkie nawiązania do jakichkolwiek wydarzeń historycznych,

pojawiające się w niej postaci czy miejsca są fi kcyjne. Inne nazwiska czy imiona, miejsca i wydarzenia

są dziełem wyobraźni autora i jakiekolwiek podobieństwo do aktualnych wydarzeń, miejsc czy osób

jest absolutnie przypadkowe.

Page 6: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Michaelowi

Page 7: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25
Page 8: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

Pałeczki i szperacze

Znalazłeś dwoje ostatnich? – Głos rozmówcy w telefonie był gniewny i szorstki, niczym dźwięk opon przejeż-

dżających po odłamkach szkła. – Jeszcze nie – odpowiedział dobrze ubrany mężczyzna

po drugiej stronie połączenia. – Jeszcze nie, ale myślę, że jesteśmy blisko. A oni wciąż nie wiedzą, że na nich polu-jemy.

– Myślisz, że jesteś blisko? – To dwoje dzieci pośród miliarda, zlokalizowanie ich

jest niczym odnalezienie zgubionej pałeczki do jedzenia w Chinach.

– Czy chcesz, żebym właśnie to powiedział Radzie? – Przypomnij Radzie, że już znalazłem piętnaścioro z sie-

demnaściorga dzieci. Za dwójkę ostatnich wyznaczyłem mi-lion dolarów nagrody, szperacze przeczesują sieć interneto-wą, zaś cały zespół śledczych przeszukuje globalne archiwa w celu ustalenia miejsca ich pobytu. Znalezienie ich to kwes-tia czasu... albo wdepną w jedną z naszych pułapek.

Page 9: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

– Czas nie jest po naszej stronie – odpowiedział rozmów-ca ostrym tonem. – Te dzieciaki już są za stare. Wiesz, jak trudno je przemienić w tym wieku.

– Wiem to lepiej niż ktokolwiek inny – powiedział dob-rze ubrany mężczyzna, stukając swoim zwieńczonym rubi-nem piórem o biurko. – Ale mam swoje sposoby. A jeżeli się nie przemienią, zawsze pozostaje cela 25.

Nastąpiła długa przerwa, a potem głos w słuchawce od-powiedział złowrogo:

– Tak. Zawsze pozostaje cela 25.

Początek

Nie to, żebym szukał kłopotów. Nie musiałem. Przy moim wzroście to po prostu one zawsze znajdowały mnie.

Nazywam się Michael Vey, a historia, którą zamierzam wam opowiedzieć, jest dziwna. Bardzo dziwna. I jest to moja historia.

Gdybyście minęli mnie idącego ze szkoły do domu, pew-nie nawet nie zwrócilibyście na mnie uwagi. To dlatego, że jestem dzieckiem takim jak wy. Tak samo jak wy chodzę do szkoły i znęcają się nade mną. Ale w przeciwieństwie do was żyję w Idaho. Nie pytajcie mnie, w jakim stanie leży Idaho. Wiadomość z ostatniej chwili: Idaho jest stanem. (Przepro-wadziliśmy się tutaj z moją mamą właśnie dlatego, że więk-szość ludzi nie wie, gdzie leży Idaho. Żeby inni ludzie nas nie znaleźli). Ale to część mojej historii.

Poza życiem w Idaho różnię się od was i na inne spo-soby. Po pierwsze, mam zespół Tourette’a. Pewnie wiecie o nim jeszcze mniej niż o Idaho. Zwykle gdy widzicie kogoś w telewizji udającego, że ma zespół Tourette’a, wykrzykuje przekleństwa albo szczeka jak pies. Większość z nas, mają-cych Tourette’a, tak nie robi. Ja zazwyczaj po prostu często

8 RICHARD PAUL EVANS

Page 10: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

mrugam oczami. Jeżeli jestem naprawdę niespokojny, będę też odchrząkiwać albo wydawać odgłos przełykania. Cza-sami to boli. Czasami dzieciaki stroją sobie ze mnie żarty. Posiadanie Tourette’a to nie udział w pikniku, ale są gorsze rzeczy, które mogą się wam przydarzyć – na przykład tata umierający na zawał serca, gdy macie osiem lat. Uwierzcie mi, to o wiele gorsze. Jeszcze się z tym nie pogodziłem. Być może nigdy mi się to nie uda.

Jest jeszcze coś, czego o mnie nie wiecie. To moja tajem-nica. Coś, co przeraża ludzi bardziej, niżbyście uwierzyli. Ta tajemnica to powód, dla którego w ogóle przeprowadziliśmy się do Idaho. Ale to również jest częścią mojej historii. Więc równie dobrze mogę ją wam opowiedzieć.

Pacha

Gabinet pana Dallstroma jest równie dobrym miejscem do rozpoczęcia mojej opowieści, jak każde inne. Albo równie złym. Pan Dallstrom to dyrektor Meridian High School, gdzie chodzę do szkoły. Jeżeli chcecie znać moje zdanie, dziewiąta klasa jest pachą życia. Ja zaś znajdowałem się w najbardziej śmierdzącym miejscu owej pachy, a miano-wicie w gabinecie dyrektora. Siedziałem w gabinecie pana Dallstroma i mrugałem jak najęty.

Możecie się domyślać, że nie lubię pana Dallstroma, co jest równie oczywiste jak stwierdzenie „oddychanie jest waż-ne” albo „chrupki Rice Krispies są najwspanialszym jedze-niem, jakie kiedykolwiek wymyślono”. Nikt w Meridian nie lubił pana Dallstroma poza panią Duncan, kierowniczką kółka muzycznego. Miała zdjęcie dyrektora szkoły na biur-ku i czasami wpatrywała się w nie swoimi łagodnymi, wy-trzeszczonymi oczami. Za każdym razem, gdy głos pana Dallstroma rozlegał się w radiowęźle, wściekle uderzała

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 9

Page 11: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

batutą w pulpit, żeby nas uciszyć. Potem, gdy dyrektor koń-czył mówić, robiła się czerwona na twarzy i pocąc się, przy-pominała nam, jakie mamy szczęście, że przez zdradliwe bezdroża szkoły średniej prowadził nas tak męski i nieugięty obrońca edukacji publicznej.

Pan Dallstrom jest łysym, chudym niczym strach na wróble mężczyzną z wystającym brzuszkiem. Wyobraźcie sobie Abrahama Lincolna w ciąży, bez brody i z żółtą peru-ką zamiast wysokiego kapelusza, a będziecie wiedzieli, o co chodzi. Wygląda też, jakby miał co najmniej sto lat.

Gdy byłem w piątej klasie, nasz nauczyciel powiedział nam, że „najprostszym sposobem zapamiętania różnicy po-między pryncypium (fundamentalnym prawem bądź zasa-dą) a pryncypałem (głównym zarządcą szkoły) jest to, że pryncypał nie jest pałą. Co w przypadku pana Dallstroma nie było prawdą.

Już drugi raz w tym miesiącu zostałem wezwany do jego gabinetu za coś, co zrobił mi ktoś inny. Pan Dallstrom był zwolennikiem karania ofi ar.

– Zdaje się, że to drugi raz, jak jesteś w moim gabinecie w tym miesiącu – powiedział do mnie pan Dallstrom z pół-przymkniętymi oczami. – Czy dobrze mówię, panie Vey?

To była druga cecha pana Dallstroma: lubił zadawać py-tania, na które już znał odpowiedź. Nigdy nie byłem pe-wien, czy mam na nie odpowiadać, czy nie. Przecież znał odpowiedź tak samo dobrze, jak ja, więc jaki był w tym cel? Ważne było to, że już drugi raz w tym miesiącu Jack Vran-es i jego kumple zamknęli mnie w mojej szafce. Tym razem umieścili mnie do góry nogami i prawie zemdlałem, zanim dozorca otworzył szafk ę i zaciągnął mnie do gabinetu pana Dallstroma.

Jack Vranes miał jakieś siedemnaście lat i ciągle chodził do dziewiątej klasy. Zostawiali go na kolejny rok tak czę-sto, że miał już prawo jazdy, samochód, wąsy i tatuaż. Cza-

10 RICHARD PAUL EVANS

Page 12: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

sami mówił na siebie Szakal, co było całkiem adekwatnym określeniem, gdyż zarówno on, jak i to zwierzę żerują na mniejszych ssakach. Miał bicepsy rozmiarów pomarańczy z Florydy i nie bał się ich używać. Prawdę rzekłszy, uwiel-biał robić z nich użytek. Wraz ze swoją bandą, Mitchellem i Wade’em, oglądali transmisje walk pozbawionych reguł, a Jack pobierał lekcje brazylijskiego jujitsu na siłowni nie-daleko od szkoły. Jego życiowym marzeniem była walka na ośmiokątnym ringu, gdzie mógłby tłuc ludzi i dostawać za to pieniądze.

– Czy dobrze mówię? – powtórzył Dallstrom, ciągle wpa-trując się we mnie.

Zanim odpowiedziałem, mrugnąłem z  musu prawie dwanaście razy.

– Ale proszę pana, to nie moja wina. Wepchnęli mnie do szafk i do góry nogami. – Dyrektor nie wyglądał na bardzo poruszonego moją niedolą, więc kontynuowałem: – Było ich trzech, wszyscy trzej więksi ode mnie. O wiele więksi.

Moja nadzieja na współczucie natknęła się na niesławne „spojrzenie śmierci” pana Dallstroma. Naprawdę, musieli-byście je zobaczyć, żeby to zrozumieć. W zeszłym kwartale, gdy uczyliśmy się mitologii greckiej i dotarliśmy do frag-mentu o Meduzie, gorgonie, która potrafi ła zamieniać ludzi w kamień, patrząc im w oczy, domyśliłem się, skąd pocho-dzi pan Dallstrom. Może miało to coś wspólnego z moim Tourette’em.

– To musi być praprapraprababcia pana Dallstroma – wyrzuciłem wtedy z siebie.

Wszyscy się śmiali. Wszyscy poza panem Dallstromem, który wybrał właśnie ten moment, żeby wślizgnąć się do na-szej klasy. Przez tydzień zostawałem w szkolnym areszcie po zajęciach, co nie było aż tak złe, gdyż przynajmniej byłem bezpieczny od Jacka i jego bandy, bo oni jakimś cudem ni-gdy nie lądowali w ciupie niezależnie od tego, ile dzieciaków

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 11

Page 13: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

wsadzili do koszy na śmieci w stołówce albo zamknęli w ich szafk ach. Tak czy siak, zostałem ofi cjalnie umieszczony na liście rozrabiaczy pana Dallstroma.

– Panie Vey, nie można zostać wepchniętym do szafk i bez własnego przyzwolenia – powiedział pan Dallstrom, co mogło być najgłupszą rzeczą kiedykolwiek wypowiedzia-ną w szkole. – Powinien był pan stawiać opór. – Było to ni-czym obwinianie kogoś trafi onego przez piorun, że stanął mu na drodze.

– Proszę pana, ale ja próbowałem. – Najwyraźniej nie dość mocno. – Wyciągnął długo-

pis. – Kim są ci chłopcy, którzy rzekomo wepchnęli pana do pańskiej szafk i? – Pan Dallstrom przechylił głowę na bok, niecierpliwie machając przed sobą długopisem w po-wietrzu. Wpatrywałem się zahipnotyzowany w trajektorię przyboru do pisania.

– Czekam, panie Vey. Jak brzmią ich nazwiska? Nie było mowy, żebym mu powiedział. Po pierwsze, już

wiedział, kto to zrobił. Wszyscy wiedzieli, że Jack nawsa-dzał do szafek więcej dzieciaków niż podręczników. Po dru-gie, kablowanie na Jacka było najprostszą drogą do śmierci. Więc po prostu patrzyłem na pana Dallstroma, mrugając jak najęty.

– Skończ z tymi tikami i odpowiedz na moje pytanie. – Nie mogę panu powiedzieć – odpowiedziałem w koń-

cu. – Nie może pan czy nie chce? Sam zdecyduj, pomyślałem. – Zapomniałem, kto to zrobił. Dyrektor dalej wpatrywał się we mnie swoimi na wpół

zamkniętymi oczyma. – Czyżby? – Przestał machać długopisem i położył go

na biurku. – Przykro mi to słyszeć, panie Vey. Teraz bę-dzie pan musiał przyjąć również ich karę. Cztery tygodnie

12 RICHARD PAUL EVANS

Page 14: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

w szkolnym areszcie po zajęciach. Jak rozumiem, wie pan, gdzie on się znajduje.

– Tak, proszę pana. W stołówce. – Dobrze. Więc nie będzie miał pan problemu ze znale-

zieniem drogi. Jak już mówiłem, pan Dallstrom celował w karaniu ofi ar.

Podpisał usprawiedliwienie spóźnienia i podał mi je. – Proszę dać to nauczycielowi. Może pan teraz wrócić do

swojej klasy, panie Vey. – Dziękuję, proszę pana – powiedziałem, choć nie byłem

do końca pewny, za co mu dziękuję. Wyszedłem z gabinetu dyrektora i wolno ruszyłem długim, pustym korytarzem na zajęcia biologii. Hol upstrzony był plakatami wykonanymi przez kółko kibiców koszykówki z wypisanymi krzykliwy-mi barwami farb przesłaniami w stylu „Naprzód Wojowni-cy” albo „Zatopić Wikingów”.

Wziąłem plecak ze swojej szafk i, a potem udałem się na zajęcia.

Mój nauczyciel biologii, pan Poulsen, niski, łysiejący

mężczyzna z gęstymi brwiami i mocno zaczesanymi na czu-bek głowy dla ukrycia sporej już łysinki włosami, prowadził lekcję i gdy wszedłem do klasy, urwał w pół zdania.

– Panie Vey, cieszę się, że zdecydował się pan do nas do-łączyć.

– Przepraszam, byłem w  gabinecie dyrektora. Pan Dallstrom powiedział, żeby panu to dać. – Podałem mu usprawiedliwienie, które wziął, nie zaszczycając kartki jed-nym spojrzeniem. – Siadaj. Powtarzamy materiał przed ju-trzejszym testem.

Gdy szedłem do swojej ławki, oczy wszystkich w klasie były skupione na mnie. Siadłem w drugim rzędzie od tyłu, zaraz za moim najlepszym przyjacielem Ostinem Lissem, który jest jednym z najmądrzejszych dzieciaków we wszech-

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 13

Page 15: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

świecie. Imię Ostina wygląda na europejskie albo coś w tym stylu, ale tak nie jest. Jego matka dała mu tak na imię dlatego, że urodził się w Austin w Teksasie. Fakt, iż źle przeliterowała nazwę stolicy stanu, był jego prywatną klątwą. Podejrzewa-łem, że Ostin został adoptowany, gdyż nie mogłem sobie wy-obrazić, jak ktoś tak mądry mógł być synem kogoś, kto nie potrafi ł przeliterować nazwy miasta, w którym mieszka. Ale choć mama Ostina nie należała do najbystrzejszych, i tak bar-dzo ją lubiłem. Mówiła z teksańskim akcentem i do wszyst-kich zwracała się „kochanie”, co może brzmieć wkurzająco, ale tak nie było. Zawsze była miła i trzymała w spiżarni zapas czerwonej lukrecji po prostu dlatego, że wiedziała, iż lubię ten smakołyk, a moja mama nie kupowała mi słodyczy.

Ostina nigdy nie wsadzono do szafk i, pewnie dlatego, że był szerszy ode mnie, choć nie oznaczało to, że Jack i reszta zostawili go w spokoju. Nic z tych rzeczy. Prawdę rzekłszy, Ostin doznał ze strony Jacka i jego kliki ostatecznego upo-korzenia, a mianowicie publicznego zdjęcia spodni.

– Jak poszło z Dallstromem? – zapytał szeptem Ostin. Potrząsnąłem głową. – Ostro. Gdy siadałem, Taylor Ridley, która zajmowała ławkę po

mojej lewej stronie, odwróciła się i posłała mi uśmiech. Tay-lor jest czirliderką i jedną z najładniejszych dziewczyn w Me-ridian. Gdzie tam, jest jedną z najładniejszych dziewczyn ze wszystkich szkół średnich świata. Ma twarz, która z powo-dzeniem mogłaby zdobić okładkę czasopisma dla pięknych kobiet, długie, jasnobrązowe włosy i duże oczy koloru sy-ropu klonowego. Jako że jestem tu absolutnie szczery, przy-znaję, że zadurzyłem się w niej od pierwszej sekundy, kie-dy ją zobaczyłem. Zrozumienie, iż podobne odczucia żywią wszyscy inni w Meridian, zajęło mi mniej niż jeden dzień.

Taylor zawsze była dla mnie miła. Na początku miałem nadzieję, że jest miła dlatego, że mnie lubi, ale tak naprawdę

14 RICHARD PAUL EVANS

Page 16: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

jest jedną z tych osób, które są miłe dla wszystkich. Choć nie miało to większego znaczenia. Była poza moim zasięgiem, gdzieś tak o tysiąc mil. Tak więc nigdy nie powiedziałem ni-komu o moim sekretnym zadurzeniu, nawet Ostinowi, któ-remu mówiłem wszystko. Niektóre marzenia są po prostu zbyt krępujące, aby się nimi dzielić.

W każdym razie ilekroć Taylor patrzyła na mnie, moje tiki dostawały bzika. Stres działa tak na ludzi mających Tourette’a. Siadając i wyciągając książkę do biologii z pleca-ka, zmusiłem się, żeby nie mrugać. Z moimi tikami jest tak, że jeżeli postaram się naprawdę mocno, mogę je opóźnić, ale nie ma możliwości, żebym całkiem je odegnał. To trochę jak ciężki przypadek swędzenia. Możesz je przez pewien czas ignorować, ale będzie się rozkręcało tak długo, aż się w koń-cu podrapiesz. W celu ukrycia swoich tików nauczyłem się różnych sztuczek. Na przykład czasami upuszczam ołówek na podłogę, a kiedy schylam się, żeby go podnieść, mrugam albo robię grymasy jak szalony. Jestem pewien, że dziecia-ki dookoła mają mnie za prawdziwą niezdarę, bo czasami zdarza mi się upuścić ołówek cztery albo pięć razy podczas jednych zajęć. Zaś w towarzystwie pana Dallstroma, Jacka albo Taylor mrugałem jak stary, zepsuty neon.

Poulsen wrócił do przerwanych zajęć. – No dobrze, przyjaciele, rozmawialiśmy o elektryczno-

ści i ciele. „Śpiewam o elektrycznym ciele”, powiedział poeta Walt Whitman. Któż może mi wytłumaczyć rolę, jaką elek-tryczność odgrywa w ciele człowieka?

Potoczył po klasie tym swoim mętnym wzrokiem, naj-wyraźniej zawiedziony brakiem udziału uczniów.

– Lepiej, żebyście o tym wiedzieli. To będzie na waszym jutrzejszym teście.

– Elektryczność napędza nasze serce – powiedziała sie-dząca w pierwszym rzędzie dziewczyna z dużym aparatem korekcyjnym na zębach.

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 15

Page 17: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

– Dokładnie – skwitował nauczyciel. – I co jeszcze? Taylor podniosła rękę. – Przesyła w naszym ciele sygnały nerwowe i myśli. – Zgadza się, panno Ridley. A skąd bierze się ta elek-

tryczność? – Pan Poulsen rozejrzał się po klasie. – Skąd bie-rze się elektryczność? No dalej, myślcie. – Gdy nikt nie od-powiadał, robiło się niebezpiecznie, ponieważ wtedy belfer zaczynał polować na tych, którzy mieli najmniejsze szanse na poprawną odpowiedź. – Może pan, panie Morris?

– E, z baterii? Uczniowie roześmiali się. – Genialne – powiedział Poulsen, potrząsając głową. –

Z baterii. Dobrze, panie Morris, może czas, żeby wymienił pan swoje baterie, bo najwyraźniej się panu kończą. Skąd bierze się elektryczność, panie Vey?

Przełknąłem ślinę. – Z elektrolitów? – zapytałem. – Panie Vey, gdyby był pan węgorzem, byłaby to prawda. Wszyscy ponownie parsknęli śmiechem. Taylor spojrzała

na mnie ze współczuciem w oczach tak, że musiałem zrzu-cić ołówek na podłogę.

Ostin podniósł dłoń. – Pan Liss – odezwał się Poulsen. – Niechże nas pan

oświeci. Nie wstając z krzesła, Ostin wyprostował się, jakby za-

mierzał wygłosić wykład, co zresztą zrobić zamierzał. – Ludzkie ciało generuje prądy elektryczne przez zmianę

stężenia chemikaliów w nerwach; ten proces nazywamy bio-elektrogenezą. Za każdym razem, gdy wysyłany jest impuls nerwowy, komórki nerwowe oddają jon potasu i przyjmu-ją jon sodu. Oba jony mają nieco inne ładunki elektryczne, więc różnica koncentracji jonów na zewnątrz i wewnątrz ko-mórek nerwowych tworzy ładunek, który nasze ciało prze-twarza w elektryczność.

16 RICHARD PAUL EVANS

Page 18: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

– Brawo, panie Liss. Czeka na pana Harvard. Dla tych, co nie mają pojęcia, o czym mówił pan Liss, zapiszę to na tablicy. Bio-e-lek-tro-ge-ne-za.

Podczas gdy Poulsen, odwróciwszy się plecami do klasy, zapisywał to na tablicy, Ostin odwrócił się i zapytał szep-tem:

– Jak poszło z Dallstromem? Ukarał Jacka? Potrząsnąłem głową. – Nie, to ja zostałem ukarany. Ostin uniósł brwi. – Za to, że dałeś się zamknąć w swojej własnej szafce? – Taaa... – Dallstrom to dupek. – Jakbym nie wiedział.

Czirliderka

Ta środa zdawała się być jednym z najdłuższych dni, jakie kiedykolwiek spędziłem w szkole. Nie miałem też pojęcia, że ów dzień nie jest nawet bliski zakończenia. Po ostatnim dzwonku Ostin i ja ruszyliśmy do swoich szafek, które sta-ły obok siebie.

– Chcesz iść do mnie i pograć w „Halo”? – zapytał Os-tin.

– Nie mogę. Mam szlaban, pamiętasz? – A tak. – Wpadnę do ciebie, jak wrócę. Ostin i ja mieszkaliśmy dwa mieszkania od siebie w tym

samym bloku. – Nie będzie mnie. O czwartej mam lekcje cloggingu*.

* Clogging – irlandzki taniec polegający na rytmicznym stukaniu butami w parkiet całej tanecznej grupy.

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 17

Page 19: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

– Aha – powiedziałem. Trudno było wyobrazić sobie Os-tina oddającego się jakiejkolwiek aktywności fi zycznej, ale tańczenie z gromadą siedmioletnich dziewczyn noszących czarne buty do stepowania z lakierowanej skóry było ni-czym poważny wypadek samochodowy – obrzydliwe, ale po prostu musisz to zobaczyć. – Chłopie, musisz się z tego wykręcić. Jeżeli ktokolwiek tutaj się o tym dowie, będziesz miał przekichane do końca życia.

– Wiem. Ale nauczycielka cloggingu jest kuzynką mo-jej mamy, a mama mówi, że kuzynka potrzebuje pieniędzy, a ja ruchu.

– Tak czy siak, to okrutne – powiedziałem, zamykając swoją szafk ę. – Do zobaczenia jutro.

Wyciągnął pięść. – Żółwik. – Żółwik – odpowiedziałem, uderzając swoją pięścią

w jego, choć miałem już tego serdecznie dosyć. W sensie: to było fajne tylko pierwsze milion razy.

Gdy szedłem z plecakiem w kierunku stołówki, na kory-

tarzach tłoczyli się uczniowie. Panna Johnson, młoda, nowa nauczycielka angielskiego, właśnie została przydzielona do nadzorowania szkolnego aresztu, co, jak mniemałem, było dobrą rzeczą. Miała reputację fajnej i miłej, a ja miałem na-dzieję, iż oznacza to, że może nas wcześniej wypuścić.

Podszedłem do niej. Zmusiłem się, żeby nie dostać tiku. – Jestem Michael Vey, przyszedłem na odsiadkę. Uśmiechnęła się do mnie, jakbym właśnie przybył na

przyjęcie. – Cześć, Michael. Witaj. – Zerknęła na podkładkę do pi-

sania i odznaczyła moje nazwisko na liście. – Idź i wybierz sobie stolik.

Zapach obiadu ciągle unosił się w powietrzu (co było karą samą w sobie) i słyszałem, jak przygotowujący jedze-

18 RICHARD PAUL EVANS

Page 20: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

nie za metalowymi żaluzjami sposobią się na jutrzejszą ka-tastrofę.

W areszcie było jeszcze troje innych uczniów: dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Byłem mniejszy od każde-go z nich i jako jedyny nie wyglądałem jak morderczy psy-chopata. Gdy rozglądałem się po pomieszczeniu w poszuki-waniu miejsca do siedzenia, dziewczyna spojrzała na mnie i wykrzywiła twarz, ostrzegając, bym trzymał się z dala od jej stolika. Znalazłem wolne miejsce w rogu i usiadłem.

Nienawidziłem siedzenia w areszcie, ale przynajmniej dzisiaj miała nie być to kompletna strata czasu. Musiałem przygotować się do testu Poulsena. Gdy wyciągałem książki z plecaka, poczułem, że od siedzenia w ciasnej szafce ciąg-le pobolewa mnie ramię. Pociągnąłem za kołnierzyk i od-słoniłem jasnoczerwone otarcie. Na szczęście udało mi się schować palce, zanim zatrzasnęły się na nich drzwiczki. Za-stanawiałem się, czy ktokolwiek zadzwoni do mojej mamy, żeby poinformować ją o incydencie. Liczyłem na to, że nie. Miała głupią pracę, której nie lubiła, i nie chciałem jej bar-dziej uprzykrzać i tak kiepskiego dnia.

Zaledwie dwadzieścia minut po rozpoczęciu odsiadki panna Johnson powiedziała:

– No dobrze, wystarczy. Czas iść do domu. Zgarnąłem książki do plecaka i przerzuciłem go sobie

przez ramię. – Do zobaczenia jutro – rzuciłem do panny Johnson. – Do zobaczenia jutro, Michael – odpowiedziała miłym

tonem. Gdy opuściłem stołówkę, w holu nie było nikogo poza

ekipą dozorców, którzy po przybyciu na miejsce zaczęli za-miatać kafelki korytarzy wzdłuż i wszerz szerokimi miot-łami. Zatrzymałem się przy swojej szafce i capnąłem laskę lukrecji, którą schowałem tam po obiedzie i o której spa-

MICHAEL VEY. WIĘZIEŃ CELI 25 19

Page 21: Richard Paul Evans - Michael Vey. Więzień celi 25

łaszowaniu marzyłem przez cały dzień. Rozdarłem opako-wanie i wziąłem pyszny, solidny kęs. Ktokolwiek wymyślił lukrecję, był geniuszem. Uwielbiałem ją prawie tak bardzo, jak chrupki Rice Krispies. Zarzuciłem plecak na ramię i wy-szedłem przez południowe wejście rad, że w końcu idę do domu.

Zdążyłem dopiero skręcić za róg szkoły, gdy zza dwóch

kontenerów na śmieci wychynęli Jack i jego goryle, Mitchell i Wade. Jack złapał mnie za przód koszuli i upuściłem swo-ją lukrecję.

– Nakablowałeś na nas Dallstromowi, prawda? – powie-dział Jack.

Spojrzałem w górę na niego, mrugając oczami jak sza-lony.

– Nie, nic mu nie powiedziałem. – Akurat, już ci wierzę, ty mały tchórzu. – Jack popchnął

mnie do tyłu na krzew ognika. Ostre kolce dziabnęły mnie w szyję, ramiona i nogi. Je-

dyne miejsce, które mnie nie szczypało, znajdowało się tam, gdzie skórę chronił plecak.

– Zapłacisz za to – powiedział Jack, wskazując na mnie palcem. – Słono. – Obrócił się do Mitchella, który prawie dorównywał mu wzrostem, ale nie miał tak szerokich ra-mion ani rozwiniętej muskulatury jak on. – Pokaż mu, co robimy z kablarzami.

– Nie naskarżyłem na was – powtórzyłem. – Daję sło-wo.

Zanim zdążyłem wyplątać się z krzaka, Mitchell pociąg-nął mnie do góry i rąbnął porządnie w oko. Zobaczyłem jaskrawy rozbłysk i natychmiast poczułem, że oko zaczy-na puchnąć. Zasłoniłem je ręką, starając się utrzymać rów-nowagę.

– Przywal mu jeszcze raz – powiedział Jack.

20 RICHARD PAUL EVANS