Lato i ptaszynka fragment

7
5 W  wieczór poprzedzający ten okropny poranek Lato i Ptaszynka siedziały na skraju lasu. Światło dnia gas- ło, a dziewczynki były trochę razem, a trochę osobno. Lato szkicowała różne rodzaje kory drzewnej. Ptaszynka leżała na trawie i w kółko grała na swojej drewnianej fujarce kil- ka tych samych melodyjek, złożonych z dwóch albo trzech nut. – Zupełnie jakbyś była drzewem, które obsiadły ptaki – odezwała się Lato. Ptaszynka nie odpowiedziała. – I to irytują- ce ptaki – dodała Lato, wciąż rysując. Czy to przez przypadek, czy też nie, wygląd sióstr od- powiadał ich imionom. Dwunastoletnia Lato miała złociste włosy i oczy w kolorze nieba; Ptaszynka miała dziewięć lat, była brązowa jak wróbelek, a jej szare oczy stawały się to jasne, to ciemne, na przemian – jak burzowe chmury. Rozdział pierwszy Schowek

description

Fragment książki "Lato i Ptaszynka", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Akapit Press

Transcript of Lato i ptaszynka fragment

5

W  wieczór poprzedzający ten okropny poranek Lato i Ptaszynka siedziały na skraju lasu. Światło dnia gas-

ło, a dziewczynki były trochę razem, a trochę osobno. Lato szkicowała różne rodzaje kory drzewnej. Ptaszynka leżała na trawie i w kółko grała na swojej drewnianej fujarce kil-ka tych samych melodyjek, złożonych z dwóch albo trzech nut.

– Zupełnie jakbyś była drzewem, które obsiadły ptaki – odezwała się Lato. Ptaszynka nie odpowiedziała. – I to irytują-ce ptaki – dodała Lato, wciąż rysując.

Czy to przez przypadek, czy też nie, wygląd sióstr od-powiadał ich imionom. Dwunastoletnia Lato miała złociste włosy i oczy w kolorze nieba; Ptaszynka miała dziewięć lat, była brązowa jak wróbelek, a jej szare oczy stawały się to jasne, to ciemne, na przemian – jak burzowe chmury.

Rozdział pierwszy

Schowek

6

Katherine Catmull

Już prawie zupełnie się ściemniło. Jakaś sowa odezwała się przeciągłym huuuu-huu, wznoszącym się przy końcu jak ostrzeżenie.

– Coś pachnie jak szarlotka – zauważyła Ptaszynka, od-wracając się w  stronę kamiennego domku, parę metrów za nimi. Po chwili dodała: – Myślę, że to jest szarlotka.

– Och, uwielbiam szarlotkę – westchnęła Lato. Dziewczyn-ki zebrały swoje zeszyty, ołówki i fujarkę i pobiegły do domu.

Gdyby Lato i Ptaszynka zostały, mogłyby zauważyć Wiel-ką Szarą Sowę na wysokim konarze białego dębu i  jej żółte oczy, otoczone wielkimi kręgami, wpatrujące się w dom. Dom stał samotnie na rozległej zielonej łące, z widokiem na rzekę, na skraju lasu. Od przystanku autobusowego i najbliższych są-siadów dzielił go dystans całkiem długiej przejażdżki rowero-wej, ale Lato i Ptaszynka mieszkały od zawsze na tej zielonej łące, i podobało im się tu.

Żółte sowie oczy długo obserwowały dom, dopóki nie otwarto okna wychodzącego na las: stuk. Ale światła nie zapa-lono; pokój za oknem pozostał ciemny. Z białego dębu znów dobiegło wznoszące się huuuu-huu.

Cisza.A potem sowa spadła jak kamień, z rozpostartymi skrzy-

dłami, i znikła w otwartym oknie. Gdyby Lato i Ptaszynka zo-stały, mogłyby zauważyć coś błyszczącego i twardego, co sowa trzymała w szponach; coś, co zabłysło w ostatnich promieniach światła; coś, co wyglądało jak mały mosiężny kluczyk.

Wiatr zaszumiał w drzewach. W głębi domu ktoś opowia-dał coś o nauczycielu i zastępstwie.

Sowa znów pojawiła się na parapecie. Zawahała się przez chwilę, uniosła skrzydła i poszybowała z powrotem do lasu. Tym razem jej łapy były puste.

7

Lato i Ptaszynka

W domu Lato odkryła z irytacją, że nie ma żadnej szarlot-ki na deser.

Później dziewczynki położyły się do łóżek. Noc nie była ciemniejsza niż zwykle, ale Ptaszynka przez długi czas leżała, nie śpiąc, w obawie przed snami.

Następnego ranka ich rodzice zniknęli.Lato obudziła się pierwsza, jak zwykle. Śniło jej się, że leci,

ale był to trudny, niepełny lot – cały czas usiłowała pozostać choć trochę nad ziemią. Ręce i plecy jeszcze ciągle bolały ją od wysiłku, czuła też, jakby wyrwano jej coś z piersi.

To był tylko sen, a Lato niemal zawsze śniła. Jednak kiedy włożyła na siebie lodowate ubranie, szepcząc – żeby nie zbu-dzić Ptaszynki – „Och, jak zimno”, wydało jej się, że z domem jest coś nie tak. Jeszcze nie potrafiła stwierdzić dlaczego – ale dom był inny.

Dom był cichy.Lato poszła cichym korytarzem i otworzyła drzwi do po-

koju rodziców, najostrożniej jak umiała. Łóżko było puste. Telefon taty ładował się na szafce. Niskie kwadratowe łóżko stanowiło plątaninę pościeli i  prześcieradeł – bladoszarych i zielonych, jak ściany pokoju. Rozdziawiona szafa odsłaniała ukryte w jej wnętrzu kłębowisko odzieży i butów – znajdowa-ło się tam również coś innego, co było dziwne i nieomal przy-ciągnęło jej uwagę. Ale tę ledwie-myśl zdmuchnął lodowaty wiatr, wpadający przez otwarte okno.

Dlaczego, u licha, było otwarte?Lato zamknęła okno. Cisza w domu była jak lód powleka-

jący próg. Chodząc od jednego wyziębionego pokoju do dru-

381

Historia Lato i Ptaszynki zaczęła się od mglistego pomysłu na opowieść dla dwóch dziewczynek, którymi się opie-

kowałam. Tamtego wieczoru wybrały już bajki, które chciały usłyszeć, więc nigdy nie usłyszały mojej, ale i tak zapisałam te kilka pierwszych stron. Z biegiem lat opowieść znacznie się zmieniła, ale nadal w twarzach Lato i Ptaszynki widzę tamte siostry.

Kilka tytułów moich rozdziałów pożyczyłam od lepszych pisarzy:

– „Klatka poszła szukać ptaka” to linijka z Franza Kafki. Któregoś dnia możecie przeczytać jego wspaniałą historię o człowieku, który zmienił się w karalucha.

– „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” – to li-nijka z dziwnej i pięknej opowieści w Księdze Rodzaju, w któ-rej mężczyzna o imieniu Jakub siłuje się z aniołem.

Od autorki

382

Katherine Catmull

– „I  milczą ptaki”1 – pochodzi z  niesamowitego wiersza Johna Keatsa, zatytułowanego „La belle dame sans merci”, co po francusku oznacza: „Niemiłosierna dama”, co, kiedy teraz o tym myślę, może pasować do Lalkarki – chociaż, oczywiście, nigdy nie widzimy jej twarzy, więc kto to może wiedzieć.

Poza tym Ptaszynka się myli: „Śpiew zamkniętego w Klat-ce Kosa / Sprawia, że z Gniewu drżą Niebiosa”2 to nie rymo-wanka, ale linijka z „Proroctw niewinności” Williama Blake’a.

„Najdalsza ptasia granica” to prawdziwa opowieść, pocho-dząca od syberyjskiego ludu Czukczów, chociaż zmieniłam ją nieco dla własnych celów. Po raz pierwszy zetknęłam się z tą historią w książce Davida M. Gussa „Język ptaków”. Inne książki, które dostarczyły mi faktów o  ptakach i  informacji o  ludowych tradycjach związanych z ptakami, to The folklore of birds Edwarda A. Armstronga; Birdsong Dona Stapa i The folklore of birds Laury C. Martin.

„Brd Sngs of th Grt Lks” (tyle że pisane poprawnie: Bird Songs of the Great Lakes – Głosy ptaków znad Wielkich Jezior) to prawdziwa płyta CD nagrana przez Johna Neville’a; dużo jej słuchałam, pisząc.

Poza tym z przykrością muszę stwierdzić, że, jak się oka-zuje, kruki mogą nie mieć takiego dobrego węchu, jakim je obdarzyłam. Ale nie jest to jeszcze pewne, więc możemy mieć nadzieję.

Czuję nieskończoną wdzięczność wobec moich pierw-szych czytelników: Jonelle Patrick, pisarki, której uważne komentarze do pierwszego mojego rozdziału pomogły mi zrozumieć, do czego zmierzam; Jeanne Frontain, która prze-czytała pierwszy kawałek i  uradowała mnie, prosząc o  wię-1 Przekł. S. Barańczak2 Przekł. S. Barańczak

Lato i Ptaszynka

cej; i Meg Worley, pierwszej, która przeczytała całą książkę, a której wnikliwe komentarze i hojność pomogły bardziej, niż jestem w stanie wyrazić. Dziękuję też moim wczesnym czy-telnikom, Janet Catmull, Diane Morrison i Timowi Hanso-nowi – i szczególnie moim młodym czytelnikom, Ari Polgar, Hannah Dunton i Rosalind Faires. Ich wsparcie pomogło mi napisać tę książkę.

Jestem też wdzięczna mojemu bystremu, cierpliwemu, za-bawnemu agentowi, Davidovi Duntonowi, którego entuzjazm wobec tej książki w połączeniu z pierwszorzędnymi umiejęt-nościami agenta przewróciły do góry nogami i zmieniły moje życie w sposób, który nie wydawał mi się możliwy. Dziękuję, Edwardzie, że nas ze sobą poznałeś.

Chciałabym też podziękować mojej zatrważająco wspania-łej redaktorce Julie Strauss-Gabel; jej uwagi sprawiły, że prze-siadywałam na podłodze, otoczona tą książką w  kawałkach – tak jak przy okazji składania mojego auta. Czasami ja sama leżałam na tej podłodze w kawałkach. Ale przy inteligentnym i niesłabnącym wsparciu Julie udało mi się wszystko poskła-dać z powrotem w całość lepszą niż poprzednia.

W końcu, i przede wszystkim, największe wyrazy miłości i wdzięczności dla mojego męża, Kena Webstera. Jego dobroć i miłość utrzymały mnie jak tratwę na straszliwym, niepew-nym, ekscytującym morzu, jakim było tworzenie tej książki.