Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego

16
E S E J Grzegorz Supady Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego Faust: Dopóki jeszcze służą nogi, Starczy ten kostur mi w sam raz. A po cóż brać by nam na skrót? Iść, jak prowadzi ta ścieżyna, Co wije się, na skały wspina – To radość, to dopiero cud! J.W.v. Goethe, Faust, Noc Walpurgi, przeł. i przedmową oraz przypisami opatrzył A. Sandauer Faust: Solang ich mich noch frisch auf meinen Beinen fühle, Genügt mir dieser Knotenstock. Was hilft`s, dass man den Weg verkürzt! – Im Labyrinth der Täler hinzuschleichen, Dann diesen Felsen zu ersteigen, Von dem der Quell sich ewig sprudelnd stürzt, Das ist die Lust, die solche Pfade würzt J.W.v. Goethe, Faust, Walpurgisnacht Słynny polski reportażysta i pisarz Ryszard Kapuściński nie poświecił te- matyce niemieckiej żadnej ze swoich znakomitych książek. Niemcy i sprawy niemieckie zdawały się leżeć poza orbitą głównych zainteresowań autora. Znajdują się zbyt blisko, są zanadto rozpoznane, niewarte specjalnego za- chodu twórczego. Kapuściński preferował poza tym rewolty i rewolucje o pod- 129

Transcript of Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego

E S E J

Grzegorz Supady

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego

Faust: Dopóki jeszcze służą nogi,

Starczy ten kostur mi w sam raz. A po cóż brać by nam na skrót?

Iść, jak prowadzi ta ścieżyna, Co wije się, na skały wspina –

To radość, to dopiero cud! J.W.v. Goethe, Faust, Noc Walpurgi,

przeł. i przedmową oraz przypisami opatrzył A. Sandauer

Faust: Solang ich mich noch frisch auf meinen Beinen fühle,

Genügt mir dieser Knotenstock. Was hilft`s, dass man den Weg verkürzt! –

Im Labyrinth der Täler hinzuschleichen, Dann diesen Felsen zu ersteigen,

Von dem der Quell sich ewig sprudelnd stürzt, Das ist die Lust, die solche Pfade würzt J.W.v. Goethe, Faust, Walpurgisnacht

Słynny polski reportażysta i pisarz Ryszard Kapuściński nie poświecił te-matyce niemieckiej żadnej ze swoich znakomitych książek. Niemcy i sprawy niemieckie zdawały się leżeć poza orbitą głównych zainteresowań autora. Znajdują się zbyt blisko, są zanadto rozpoznane, niewarte specjalnego za-chodu twórczego. Kapuściński preferował poza tym rewolty i rewolucje o pod-

129

Grzegorz Supady łożu stricte politycznym, mniej zaś obyczajowym. Z pewnością rok trzydzie-sty trzeci w Rzeszy byłby dla autora „Cesarza” i „Szachinszacha” niezwykle ciekawy, tyle że wówczas, jak wiadomo, mały Rysio miał zaledwie roczek. Natomiast rewolta młodzieżowa lat sześćdziesiątych w republice bońskiej, fala terroryzmu w tym kraju w latach siedemdziesiątych i problemy zjednocze-niowe nie przykuły uwagi Kapuścińskiego na tyle, by napisać o tym książkę. Co innego kraj rodzinny, któremu poświęcił „Busz po polsku”, czy Rosja, sportretowana trafnie w „Imperium”. Mimo to postanowiłem na podstawie wypowiedzi zawartych w „Lapi-dariach” zrekonstruować stosunek Kapuścińskiego do zachodnich sąsiadów, gdzie uchodzi, oczywiście wśród elity tamtejszego społeczeństwa, za postać znaną i czytaną. Liczne przekłady jego utworów dostępne są w większości księgarń. Ich autor zaś był częstym gościem podczas różnych wydarzeń kulturalnych w RFN. Wygłaszał wtedy odczyty, podczas których był słucha-ny z wielką uwagą. Czy jednak sam rozumiał swoich niemieckich odbiorców? Mam wrażenie, że nie. Kapuściński zdaje się być uwięziony w schemacie, który wyraża się akceptacją wysokiej kultury niemieckiej przy jednoczesnym niezrozumieniu lub odrzuceniu tzw. duszy niemieckiej. Ponadto Kapuściński zdaje się być przekonanym o niezmienności pewnych (szkodliwych dla świa-ta) odruchów, przyzwyczajeń tzw. przeciętnego człowieka zamieszkującego pomiędzy Renem a Odrą. Wnioski takie nasuwają się po lekturze wszystkich tomów „Lapidariów”, luźnych notatek prowadzonych na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Częste odwołania do wielkich myślicieli, takich jak Kant, Nietzsche, Goethe zdają się świadczyć o wielkim szacunku żywionym do przeszłych dokonań rodem z Niemiec. Z drugiej strony Kapuściński jest ra-czej powściągliwy w ocenie współczesnych Niemców, zwłaszcza jeśli chodzi o rozliczenie się z brunatną przeszłością. I tutaj podąża drogą utartych stereo-typów, o czym świadczy następująca opinia z czasów pobytu autora na ro-cznym stypendium w Berlinie:

W połowie lipca 1994 witryny księgarń w Berlinie zmieniają swój wygląd. Pojawia się w nich dużo książek, których tematem jest koniec II wojny świa-towej. Na okładkach fotografie Hitlera, dygnitarzy reżimu, oficerów Wehr-machtu, a wśród tych ostatnich – zdjęcie pułkownika Stauffenberga. Właśnie 37-letni hrabia, pułkownik Klaus Schenk von Stauffenberg 20 lipca 1944 po- stawił koło krzesła Hitlera bombę zegarową (było to w kwaterze Führera pod

130

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego Kętrzynem). Bomba wybuchła, ale Hitlerowi nic się nie stało. […] Mija 50 lat, chodzę ulicami Berlina, oglądam wystawy księgarń. Jest tam tylko jeden rodzaj książek, o wspólnym nadtytule: Opposition gegen Hitler (Opozycja przeciw Hitlerowi). Jakby nie było ekstazy, z jaką tłumy witały wo-dza, jakby nie było nazizmu i Holocaustu. Jakby nie było całej tej hekatomby, która wchłonęła tyle milionów ofiar. Nic z tego nie było! Z książek leżących w witrynach księgarń berlińskich wynika, że historia wyglądała inaczej: był mianowicie obłąkany samotnik, nieobliczalny paranoik Adolf Hitler, przeciwko któremu nieustannie organi-zowała się, działała i walczyła opozycja. Nawet nie to, że społeczeństwo dzie-liło się na zwolenników i przeciwników Hitlera. Zwolenników nie było: był tylko szalony Hitler i opozycja przeciw niemu1.

W swej pełnej pasji mowie oskarżycielskiej Kapuściński popełnia jednak błąd rzeczowy. W początkach lipca Niemcy przygotowywały się nie do okrą-głej, pięćdziesiątej rocznicy zakończenia II wojny światowej (ta przypadała bowiem dwa miesiące wcześniej), lecz do rocznicy wydarzeń z Wilczego Szań-ca, które w świadomości niemieckiej po części uratowały resztki honoru na-rodu. W postaci Stauffenberga ważne jest to, że dla wielu weteranów i obywa-teli o poglądach zachowawczych, zatem sporej części starszego pokolenia, był on synonimem zdrady. Gloryfikacja jego czynu nie wzięła się więc z potrzeby usprawiedliwiania siebie na siłę, lecz wynikała właśnie ze żmudnej pracy nad przewartościowaniem stosunku do własnej historii. Inna sprawa, że każdy naród chętniej powołuje się, zwłaszcza w obliczu obchodów rocznico-wych, na chwalebne karty własnych dziejów, niż na te wymagające ekspiacji. Być może cytowana powyżej wypowiedź Kapuścińskiego podyktowana była odruchem uniesienia, skoro z dystansu, w pierwszym dniu roku 1996 o swych berlińskich doświadczeniach w tej kwestii napisze coś wręcz prze-ciwnego:

W czasie rocznego pobytu w Berlinie (1994) słuchałem dziesiątków dys-kusji, które Niemcy prowadzili między sobą. Wszystkie one, zawsze, kończyły się pytaniem, jak do tego mogło dojść (do tego – to znaczy do nazizmu, do Hitlera).

____________________ 1 Ryszard Kapuściński, „Lapidaria I–III”, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2008, s. 232.

131

Grzegorz Supady Nie było odpowiedzi. Młodsi ciągle stawiali pytania, dociekali, atakowali, starsi pogrążali się w coraz głębszym milczeniu [podkr. G.S.] 2.

Tym razem Kapuściński zdaje się dostrzegać fundamentalną różnicę w po-strzeganiu historii przez młodszą i starszą generację – ta pierwsza rozliczyła tę drugą. W związku z poruszaną tematyką warto jeszcze raz przyjrzeć się wynikom wyborów do Reichstagu z dnia 5.03.1933, a zatem już po objęciu władzy przez Hitlera. Nawet wtedy NSDAP nie osiągnęła absolutnej większości w parla-mencie (uzyskała wtedy 43,9% głosów). Dziewięć miesięcy później tę większość już zdobyła, otrzymując 95,3% poparcia. Nie zapominajmy jednak przy tym, że była już wtedy jedyną partią dopuszczoną do wyborów. Co stało się zatem z owymi 56,1% ludności, która na początku roku głosowała przeciwko dykta-torowi Hitlerowi? Czyżby dawni oponenci dali się rychło przekonać? Dosko-nale wiemy, że w najlepszym razie byli „freiwillig gezwungen” (dobrowolnie zmuszeni). Wszelka opozycja (socjaldemokraci, komuniści, gros intelektua-listów, nie tylko pochodzenia żydowskiego) została wtedy lub krótko potem zdławiona. Reszty dokonała sprawna propaganda doktora Goebbelsa. Przyj-rzyjmy się jeszcze terytorialnej strukturze wyborów z marca 1933 roku w Niemczech. Na 35 okręgów wyborczych najwyższy odsetek zwolenników partii hitlerowskiej znajdował się w Prusach Wschodnich (56,5%), na Pomorzu (56,3) i w pozostałych okręgach wschodniej Rzeszy, najmniejszy zaś w Kolonii-Akwizgranie (30,1%), Berlinie (31,3%) i Westfalii (33,8). Wniosek może być tylko jeden: tam, gdzie retoryka antybolszewicka była najsilniejsza, sympatie pronazistowskie były największe. Z kolei w regionach wysoko uprzemysło-wionych, również w samym oku cyklonu – Berlinie, oddziaływanie NSDAP było najsłabsze, jako że panował tam tradycyjny etos socjaldemokratyczny i częściowo komunistyczny. Charakterystyczne jest również i to, że okręgi z przewagą ludności protestanckiej z reguły bardziej podatne były na hasła nazistowskie z uwagi na większy niż u katolików antysemityzm, rekrutujący się z doktryny Lutra3. Dane te przytaczam z tej przyczyny, iż nie istnieją one w powszechnej świadomości Polaków, a mają istotne znaczenie dla oglądu ____________________ 2 Tamże, s. 322. 3 W podręczniku dla szkół ludowych z 1943 w podrozdziale „Der Jude, unser Erzfeind”

132

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego specyfiki tamtych lat. „Naród poetów i myślicieli” Kultura niemiecka pozostaje w dalszym ciągu czynnikiem zapładniającym myśl Kapuścińskiego i to nie tylko ta starszej proweniencji, lecz również nowsze dokonania twórców niemieckich. Jego ulubionym pisarzem i filozofem jest Tomasz Mann, który dla starszej generacji intelektualistów europejskich, szczególnie zaś Polaków i samych Niemców jest tym, który na piedestale trzy-ma się wyjątkowo mocno. Cokół ten nie został spetryfikowany przez erozję czasu. Przyczyny takiego stanu rzeczy są różnorakie. Po pierwsze: utwory Manna pozostają świeże w swej tradycyjnej formule narracyjnej, po wtóre: autor ich podaje czytelnikom intrygującą story; i po trzecie: postać monumentalnego pisarza rodem z północnoniemieckiej Lubeki ucieleśnia obronę ideałów hu-manizmu wieku totalitaryzmu. Mann ucieleśnia tę „lepszą cząstkę” w naro-dzie niemieckim, co dla Polaków ma przecież szczególne znaczenie. Na placu naprzeciwko Uniwersytetu im. Humboldtów w Berlinie znajduje się od pewnego czasu pomnik upamiętniający spalenie książek pisarzy niepokornych, niesprzy-jających reżimowi hitlerowskiemu. Monument ten jest nader prosty w swej konstrukcji: tworzą go ułożone w stos książki z nazwiskami różnych autorów niemieckich na ich grzbietach. Książki te różnią się w zasadzie tylko jednym: grubością. W zamyśle autora koncepcji grubość odzwierciedlać ma rangę au-tora z punktu widzenia współczesnego odbiorcy. Tomiszcze sygnowane na-zwiskiem Manna jest nad wyraz pokaźne. Kapuściński darzy Manna wyjątkową atencją, poczytuje systematycznie jego „Dzienniki”, dziwiąc się niejednokrotnie małostkowości, próżności pisa-rza, z drugiej strony podziwiając jego niezwykłą samodyscyplinę. Pisząc o swym literackim nauczycielu, w notatce z dnia 26 sierpnia 1997 Kapuściński zawarł następującą, trafną opinię uogólniającą: __________________ Erzfeind” zamieszczony jest cytat autorstwa Marcina Lutra o wybitnie antysemickim charakterze, wykorzystujący grę słów: „Der Jude ist nicht ein Deutscher, sondern ein Täuscher; nicht ein Welscher, sondern ein Fälscher; nicht ein Bürger, sondern ein Würger” („Żyd nie jest Niemcem, lecz kłamcą; nie jest Włochem, lecz oszustem; nie jest obywatelem, lecz dusicielem“), „Deutsches Lesebuch für Volksschulen“, Vierter Band, Deutscher Schulverlag Berlin 1943, s. 404.

133

Grzegorz Supady

Ale ta troska o fizyczną stronę życia, o ciało, o fizjologię, to część składowa bardzo niemieckiego kultu natury – lasu, łąk, wody, świeżego powietrza. Tury-styka, wędrówka, pływanie, bodaj najkrótszy spacer, to są dla nich rzeczy święte, które pilnie kultywują, którym oddają dużo czasu. Mann jest i w tym względzie bardzo niemiecki4.

Nieco podobny stosunek jak do Manna Kapuściński ma do innego „wielko-pisarza” – Johanna Wolfganga von Goethe, w którym z jednej strony dostrzega chorążego niemieckości, z drugiej, jak wielu innych, podziwia w nim niedo-ścigły uniwersalizm i wszechstronność. Goethe jawi mu się przede wszystkim nie jako czołowy reprezentant Sturm und Drang, autor czułostkowych „Cier-pień młodego Werthera”, lecz jako naukowiec, polihistor, zajmujący reportażysta:

Goethe ma trzydzieści siedem lat, kiedy jesienią 1786 roku wyrusza do Włoch. Powstanie z tego książka Podróż włoska. Możemy z niej odczytać, co w czasie takiej wyprawy interesuje Goethego, jak zwiedza, jak poznaje świat. Otóż: […] – na czym się nie zna – omija to, idzie dalej, „żeby nie marnować czasu”; – […] opisuje wszystko – krajobrazy, drogi, rzeki, drzewa, rośliny, a także chmury. Przygląda się chmurom, ich kształtom i barwie, temu, jak się zmieniają, dokąd płyną; po niemiecku jest skupiony na przyrodzie, naturze, czuje jej obecność, pisze o niej […]5.

Powołując się na esej W.H. Audena, Kapuściński przypomina, że za życia Goethe był instytucją i „atrakcją turystyczną”6, odwiedzaną przez liczne zastę-py wyrobników pióra i nie tylko. W roku 1829, gdy Olimpijczyk obchodził swe osiemdziesiąte urodziny, do Weimaru zaproszony został również Adam Mickiewicz wraz z towarzyszącym mu Antonim Odyńcem. Goście obejrzeli z tej okazji spektakl według „Fausta” autorstwa jubilata. Odyniec, wspominając to wydarzenie, pisze: […] gdy go [Mickiewicza] Goethe zapytał o wrażenia, jakie odniósł z przedstawienia __________________ 4 Ryszard Kapuściński, „Lapidaria IV–VI”, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warsza-wa 2008, s. 91. 5 Tamże, s. 90–91. 6 „Lapidaria I–III”, s. 291.

134

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego

wienia na scenie Fausta, który dla niej bynajmniej przeznaczonym nie był, on, unosząc się nad pojedynczymi scenami, ani słowa o całości nie wspomniał. I musiało to widać uderzyć Goethego, bo patrzał nań przenikliwie, jak gdyby cze-goś jeszcze oczekiwał więcej – i o nic już dalej nie pytał7.

Być może wieszcz był już w tym czasie myślami w pobliskim Dreźnie, gdzie wkrótce eksplodował trzecią częścią „Dziadów”. W Weimarze Odyniec otrzymał od Goethego czterowiersz z dedykacją, który z pewnością mógłby być dewizą Ryszarda Kapuścińskiego:

Diese Richtung ist gewiss, Immer schreite, schreite! Finsternis und Hindernis Bleiben dir bei Seite. Chcesz dojść celu? – jedna rada: Zawsze naprzód idź, a idź! Z drogi pierzchnie ci zawada, Ciemność cię nie zdąży śćmić8.

Jedną z najbardziej hołubionych przez Kapuścińskiego dziedzin wiedzy jest filozofia, jakby pisarz czerpał natchnienie i swą élan vital już z samej etymologii tego słowa – umiłowania nauki. Dlatego „Lapidaria” tak gęsto inkrustowane są odniesieniami również do klasyków filozofii niemieckiej. Pisarz cytuje nową wersję maksymy Protagorasa („Człowiek jest miarą wszech-rzeczy”) w wydaniu szewca z Görlitz, Jakuba Böhme: „Królestwo Boże jest wewnątrz człowieka”9. Ubolewa nad definitywnym odejściem w tragicznym roku 1945 królewieckiego mikrokosmosu, którego najważniejszą częścią skła-dową był moralista i baczny obserwator gwiaździstego firmamentu, Immanuel Kant10. Zagadkę bytu Kapuściński próbuje zgłębić, odwołując się zarówno do Schopenhauera, jak i Nietzschego. Ale powołuje się również na duchową spu- ____________________

7 Antoni Edward Odyniec, „Listy z podróży” (wybór), opracował Henryk Życzyński, Ossolineum, De Agostini, Wrocław, Warszawa 2005, s. 88. 8 Tamże, s. 97, epigram w kongenialnym tłumaczeniu Antoniego Odyńca. 9 „Lapidaria I–III”, s. 74. 10 Tamże, s. 265.

135

Grzegorz Supady ściznę mniej znanego w Polsce Oswalda Spenglera11, autora dostępnego od niedawna w polskim przekładzie dwutomowego dzieła (w jego wersji skró-conej) „Der Untergang des Abendlandes” – „Zmierzch Zachodu”. W bibliotece Kapuścińskiego, w dziale jego zbiorów filozoficznych, poczesne miejsce zaj-mowało też opracowanie dotyczące „szkoły frankfurckiej”. Nieobce jest mu przesłanie socjologów: Norberta Eliasa i jego książki „Über den Prozess der Zivilisation”12 oraz Maksa Webera13. Jak wiadomo, Weber dowodził tezy o wzajemnej zależności pomiędzy du-chem protestantyzmu a kapitalizmu, który największy sukces odniósł w tych krajach, gdzie dominowało wyznanie ewangelickie (Niemcy, Skandynawia, Niderlandy, Anglia, Stany Zjednoczone). Co ciekawe, właśnie te obszary nie interesowały Kapuścińskiego. Przyczyną takiej postawy była zapewne „piń-skość” – fakt pochodzenia z ubogiego Pińska, miasta na niegdysiejszych ru-bieżach Rzeczypospolitej. Jeden z najsłynniejszych obieżyświatów wyznał bo-wiem, że tak właściwie nigdy nie opuścił swego rodzinnego miasta, a jako cele swych odległych podróży podświadomie wybierał miejsca równie nieza-możne jak te rodzinne. Zapewne dlatego tak ważnym jest dla niego rozróżnienie niemieckich ter-minów „Heimat” i „Vaterland”. A któż mógłby o tej dyferencjacji więcej powie-dzieć od Siegfrieda Lenza w chwili, gdy, wchodząc w dorosłość, musiał opuścić na zawsze swój własny Pińsk, którym był Ełk na Mazurach? Według Lenza:

Pojęcie „Heimat” jest węższe niż „Vaterland”, interesuje mnie właśnie to za-wężenie horyzontu, ta prowincjonalna ciasnota, która rodzi butę i fatalne pre-tensje. Prowincjusze często czują się wybrańcami losu, mają poczucie nieogra-niczonych możliwości…14.

Dalej zaś czytamy swego rodzaju komentarz to tej wypowiedzi: Lenz zwraca uwagę, że zwężenie horyzontu jest groźne, osłabia w człowieku

____________________ 11 „Lapidaria IV–VI”, s. 136. 12 Tamże, s. 170. 13 Tamże, s. 202. 14 Tamże, s. 137.

136

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego władzę sądzenia, czyni go podatnym na niebezpieczne demagogie, populizmy15.

Lenz ma niewątpliwie owo „zwężenie horyzontu”, o którym po raz pier-wszy szczerze mówił Günter Grass w swej książce „Przy obieraniu cebuli”, kiedy to przyznał się do służby w zbrodniczych formacjach SS. Mieszkając w czasie wojny w niewątpliwie mieszczańsko-prowincjonalnym Langfuhr/Wrzeszcz, marzył o przystaniu do oddziałów wyróżnionych pragermańskimi runami. Te oznaki na wyłogach miały być jego przepustką do lepszego, już nie prowin-cjonalnego świata. Cena, jaką przyszło mu zapłacić za swój nierozważny czyn, była bardzo wysoka – własnemu odkupieniu musiał poświęcić właściwie całe swe dorosłe życie. Zgodnie z typologią Lenza, Kapuściński przez całe swoje dorosłe życie był niejako dipisem – displaced person, bezpaństwowcem, który nigdy na dobre nie pogodził się z utratą swej „Heimat”. Różnica pomiędzy nim a Lenzem jest jednak zasadnicza: ten ostatni nigdy już fizycznie nie był obecny w swoim „kraju lat dziecinnych”, co zresztą uchroniło go przed jeszcze większym bólem, Kapuściński natomiast miał swój Pińsk w zasięgu ręki, i może dlatego nie udało mu się go przekuć w literacki mit, tak jak uczynił to Lenz w swym „Muzeum ziemi ojczystej”. „Dwa razy Berlin”, „Berlin razy dwa” W roku 1963 Witold Gombrowicz opuścił Argentynę i przybył do Europy na zaproszenie Fundacji Forda, która przyznała mu roczne stypendium twór-cze w Berlinie. Podobne stypendium, tyle że ufundowane przez inną insty-tucję – DAAD, otrzymał trzydzieści lat później Kapuściński. Jednak oko-liczności tych dwóch pobytów są zgoła odmienne. Berlin, do którego przybył Gombrowicz, był miastem, w którym wyrósł niedawno Mur, utrwalający na długie dziesięciolecia polaryzację świata, który jeszcze nie zdążył zaleczyć ran po pożodze wojennej. Dla autora „Kosmosu” było to miasto w pewnym sensie niechciane, jednak to właśnie przyjazd do niego dał asumpt do po-nownego odwiedzenia Europy po dwudziestu czterech latach nieobecności. Przybycie do Berlina wymagało od Gombrowicza pokonania niemalże lat ____________________

15 Tamże, s. 137.

137

Grzegorz Supady świetlnych. Inna była sytuacja w przypadku Kapuścińskiego. Berlin, po zdeptaniu niemalże wszystkich ścieżek świata tego, stanowił dlań coś w ro-dzaju sanatorium. Kapuściński odwiedził Berlin już w okresie „postmural-nym”, kiedy na powrót stał się on stolicą zjednoczonych Niemiec. Po przybyciu do Berlina Gombrowicz nawiązał kontakt z Ingeborg Bach-mann. W „Dzienniku 1961–1966” tak pisze:

[…] Spacerowaliśmy, oboje nieco zdziwieni, czy oszołomieni tą wyspą (na ko-munistycznym oceanie), a może na czymś innym, niewiele widzieliśmy, prawie nic, przypominam sobie, że zdumiało mnie bezludzie w Berlinie […]16.

Następnie zaś dodaje: […] Po tygodniu spostrzegłem, że jednak sporo jest ludzi w Berlinie. Po rozgardiaszu paryskim błogi spokój, błoga cisza. Wilegiatura. Przechadzam się w słońcu majowym po Tiergarten i mrużę oczy. Nic naglącego do roboty, poza kilkoma wizytami […]17.

Spacer po berlińskim parku ewokuje w pisarzu wspomnienie dzieciństwa spędzonego w Bodzechowie i Małoszycach; Polska – jej zapachy i smaki są na wyciągnięcie dłoni. Berlin nie posiada już tej magii sprzed lat, gdy spogląda nań swym pragma-tycznym okiem Kapuściński, dostrzegający olbrzymi potencjał w tym mieście. Zauważa więc, że ośrodek ten zaczyna promieniować także na obszar znaj-dujący się po polskiej stronie granicy:

Zdumiewające jest, jak ścisłe związki ekonomiczne, naukowe i handlowe wytwarzają się między Berlinem a zwłaszcza północno-zachodnią Polską. To tylko 90 kilometrów od granicy, czyli niespełna godzina jazdy autostradą. Wszystko zaczyna się integrować18.

____________________ 16 Witold Gombrowicz, „Dziennik 1961–1966”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, s. 139. 17 Tamże, s. 140. 18 „Lapidaria I–III”, s. 246.

138

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego Wypada jedynie dodać, że procesy te jeszcze bardziej się nasiliły po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej i ratyfikacji Traktatu z Schengen. Charakterystyczne dla pobytu Kapuścińskiego w Berlinie jest to, że nie podąża on nieustannie śladami przeszłości, jakby drażliwe i sporne kwestie w relacjach go nie interesowały. Jego uwagę przykuwa mianowicie teraźniej-szość, a ta równoznaczna jest z normalnością. Przejawem takiego stosunku autora do Niemiec jest następujący opis fragmentu tamtejszej codzienności. W banku położonym w pobliżu słynnego Dworca ZOO przybysz z Polski realizuje czeki. W okienku obsługuje go niejaka Christine:

Z wyglądu ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Jest przeciętnej urody, a nawet po prostu brzydka. Zbyt duży nos, głęboko osadzone, szare oczy, silne, szeroko rozstawione szczęki. Ale te niedoskonałości urody natura rekompensuje dziew-czynie w jednym – Christine ma (czujemy to, domyślamy się i nawet częściowo widzimy) fenomenalny biust. W tym określeniu – „częściowo” – kryje się wła-śnie cała interesująca nas gra, arcyciekawy w swych subtelnościach popis, fascy-nująco zalotna, ale jakże dyskretna pantomima. Bo Christine, to oczywiste i zrozumiałe, chce się podobać. Rzecz w tym jednak, że los obdarzył ją skarbem, którego przecież tak najzwyczajniej, tak po prostu i publicznie, nie może nam pokazać19.

Sądzę, iż w momencie pojawienia się takiego „raportu z Berlina”, nie-mającego nic wspólnego z jakimikolwiek konotacjami historycznymi, polity-cznymi czy gospodarczymi, można mówić o całkowitej normalizacji stosun-ków we wzajemnym postrzeganiu się przez obywateli naszych krajów. Auto-rowi natomiast wypada jedynie podziękować i pogratulować godnej pędzla Jana Vermeera plastyczności powyższego opisu. Wyzwania współczesności W roku 1998 wybory w Niemczech wygrała SPD. Kanclerzem został Gerhard Schröder, który na stanowisku zastąpił Helmuta Kohla, sprawują-cego władzę nieprzerwanie przez kolejne cztery kadencje. Kohl stał się w Polsce postacią niemalże ikoniczną za sprawą słynnego uścisku braterskiego ____________________

19 Tamże, s. 338–339.

139

Grzegorz Supady z Tadeuszem Mazowieckim w Krzyżowej. Gest ten na trwałe wpisał się w annały, w których utrwalone zostały ważniejsze wydarzenia w stosunkach pol-sko-niemieckich, przez niektórych zaś był kontestowany, uznany za powierz-chowny. Całość określano wręcz jako „kicz pojednania”. W Niemczech Kohl przeszedł do historii jako kanclerz zjednoczenia, pogrążyły go jednak mal-wersacje, za które odpowiedzialność ponosiła jego własna partia. Gerhard Schröder również musiał pożegnać się ze swoim urzędem, nie doczekawszy końca drugiej kadencji. Jego intratna kariera po zakończeniu działalności na urzędzie kanclerskim, związana z zasiadaniem w zarządzie spółki mającej budować gazociąg na dnie Morza Bałtyckiego, nie przyspo-rzyła mu sympatii w Polsce. W tym kontekście wizjonersko brzmi ocena spot-kania Kapuścińskiego z nowo wybranym kanclerzem pod koniec września 1998 roku:

Schröder, dobrze zbudowany, elegancki (dyskretny, choć widoczny makijaż), ruchy kogoś, kto jest pewny siebie, kto kogoś właśnie zwycięża, coś zdobywa. Był wrażliwy tylko na jedno: na prośby, zawołania, a nawet – wprost – polece-nia fotoreporterów i operatorów kamer telewizyjnych. Na ich komendy ustawiał się to bokiem, to en face, raz poważny, to znów zadumany, a kiedy indziej – uśmiechnięty – taki, jakiego chciał mieć w obiektywach pstrykający i cisnący się tłum. Idealnie uległy i fotogeniczny obiekt. Nawet był jakby nieco rozczaro-wany, kiedy pogasły reflektory i flesze, operatorzy i fotoreporterzy pochowali kamery i aparaty i szybko się rozeszli20.

Piszący te słowa niezwykle trafnie uchwycił indywidualne rysy przyszłego kanclerza – jego próżność, egotyzm, minoderię. Showman na tronie, który z wysokości sprawowanego urzędu bulwarówce wytacza proces o to, że ta po-sądziła go o farbowanie włosów! Jest pewne, że Kapuściński wiedział z wy-przedzeniem o takim rozwoju wydarzeń i gdyby żył, nie byłby zaskoczony ostatnimi wiadomościami, iż eks-kanclerz wraca do świata wielkiej polityki. Flesze i światła rampy czekają. Germano disco ____________________ 20 „Lapidaria IV–VI”, s. 40

140

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego Pod datą: sobota 18.8.2001 roku czytamy:

Wieczorem w telewizji koncert Volks-Musik z Niemiec. Niemcy rozśpie-wani, rozbawieni, zadowoleni. Iluż na takim koncercie występuje śpiewaków, chórów, zespołów tanecznych, orkiestr! Ale bo też w Niemczech w każdej wiosce i miasteczku ludzie zbierają się systematycznie, żeby śpiewać, grać, recytować i tańczyć. Niemcy czują i wiedzą, że muzyka integruje, sprzyja tworzeniu wspól-noty, żywych, mocnych, niemal krewniaczo głębokich i trwałych więzi21.

Widowisko muzyczne, podczas którego wykonywane są utwory w języku niemieckim, nadawane jest regularnie przez pierwszy lub drugi program telewizji publicznej na przemian z filmami rodzimej produkcji. Można zatem mówić o spełnianiu określonej misji społecznej, będącej pochodną uiszczania przez obywateli regularnie abonamentu. Zupełnie inaczej sprawa ta wygląda w naszym kraju. Zapotrzebowanie społeczne dyktuje telewizji polskiej emito-wanie w tzw. prime time jedynie filmów w większości przypadków produkcji amerykańskiej, co można sprawdzić w cotygodniowym programie TV. Kon-certy muzyki, określanej jako „ludowej”, są w Polsce nie do pomyślenia, mimo że niekoniecznie chodzi tu akurat o muzykę w poetyce bawarsko-alpejskiej. W niemieckich programach prezentowana jest muzyka tzw. środka, której docelowym odbiorcą jest widz w wieku średnim i starszym. Natomiast w Pol-sce ten gatunek muzyki właściwie nie istnieje, został zdominowany przez mu-zykę, którą nieprecyzyjnie określić można jako młodzieżowa. Najróżniejsze festiwale zarezerwowane są jedynie dla produkcji rockowych, rapowych etc. Paradoksem jest, że w naszym patriotycznym kraju nie ma najmniejszego po-pytu na przykład na opiewanie piękna krajobrazu w piosence, dajmy na to, Pod-karpacia. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w niedostrzeganiu publiczności w wieku dojrzałym i starszym oraz w konotacjach z nieodległym w czasie systemem socjalistycznym, który chętnie wykorzystywał muzykę stricte ludową (vide oficjalne imprezy z udziałem zespołów „Mazowsze” i „Śląsk”) i wykonywaną przez solistów o tradycyjnym repertuarze do celów ściśle propa-gandowych. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, by przyszli sześćdzie-sięcio-, siedemdziesięcio-, osiemdziesięciolatkowie preferowali podczas wspól- ____________________

21 Tamże, s. 173–174.

141

Grzegorz Supady nych biesiad utwory w ostatnich latach okupujące większość rozgłośni w ro-dzaju „Baśka miała fajny biust” Wilków, „Do nieba nie chodzę” Wydry czy „Polska” Kazika Staszewskiego lub musieli sięgać z konieczności do ana-chronicznego raptularza utworów partyzanckich. Wczesna publicystyka Odniesienia do tematyki niemieckiej zawiera też reportaż „Wymarsz piątej kolumny”, opublikowany w tomie „Busz po polsku”. Przestawione w nim zo-stało wydarzenie z 11 września 1961 roku, kiedy to dwie pensjonariuszki domu spokojnej starości w Szczytnie na Mazurach, matka i córka – Augusta i Margot Bruzius, udają się na dworzec kolejowy, by stamtąd pojechać do Olecka, w którym niegdyś mieszkały.

One milczą. Po co mówić, że jadą odebrać dwa domy? Te domy, powie nam potem Augusta, wystawił jej mąż, Bruzius, największy masarz w Taubus [tak wg autora brzmi niemiecka nazwa Olecka, G.S.]. Oni mieli ziemi 90 włók. Tam robiło sto polskich pachołków. Mąż raz jechał w dwa konie i bryczka trafiła na wysoki kamień. Mąż upadł między te konie i umarł. Mąż zostawił ziemię, domy, pachołki i Margot. Państwo polskie zabrało ziemię i domy. Pachołki poszły same. Została Margot. One z Margot chciały jechać do Essen, jak był transport, ale Margot do-stała ten reumatismus. Były długo w szpitalu w Szczytnie. Potem były w Domu Starców […]22.

Kapuściński snuje historię dalej. Kobiety przybywają do Olecka z rzeczy-wistym zamiarem odzyskania dawnej własności i z takim żądaniem zwracają się też do urzędników tamtejszej Rady Narodowej, gdzie uznane zostają za osoby pozbawione pełnej poczytalności i odesłane z powrotem do Szczytna. Po drodze zatrzymują się jeszcze w Domu Starców w miejscowości Nowa Wieś pod Ełkiem, gdzie odbywają następującą rozmowę:

– Herr Führer… – zaczęła Margot.

____________________ 22 Ryszard Kapuściński, „Busz po polsku. Notes”, Czytelnik, Warszawa 1990, s. 21.

142

Lapidarium germanicum. Niemcy Ryszarda Kapuścińskiego

– Nie rozumiem! – krzyknął kierownik. – Po polsku! Margot cofnęła się: nie chciała mówić. Do końca pobytu nie odezwała się słowem po polsku. Ale Augusta mówiła: My przyjechały do Olecka, bo my myślały, że jest już państwo niemieckie, a potem nam powiedzieli, co jest pań-stwo polskie. Ja chciała odebrać moi domy, żeby powitać tam moi syny. – Jacy synowie? – spytałem. A, to ona miała cztery syny. Jeden syn na froncie ukraińskim. Drugi syn na froncie syryjskim. Te dwa syny zostały na tych frontach. Ale drugie syny są w Niemcach zachodnich. One tam są, te syny. One przyjdą tu robić pokój. One przyjdą z Ameryką. Tutaj, te syny23.

W niezwykle skondensowanej formie, par excellence lapidarnej, autorowi udało się przedstawić całą złożoność stosunków polsko-niemieckich po drugiej wojnie światowej na terenach zwanych ziemiami odzyskanymi. Oszczędnymi środkami, behawioralnie, oddał cały tragizm wydarzeń sprzed lat. Nie osądza tych dwóch starych już kobiet „w imieniu narodu polskiego”, lecz niejako „z offu” dodaje, pisząc o innych mieszkańcach Domu Starców:

Jeszcze kobiety mogły wymówić imiona zabitych dzieci, a mężczyźni wspo-minali adresy domów, które rozniosły pociski. Byli tu teraz samotni i bezradni, ponieważ takimi uczyniła ich wojna. Wojna chadzała często po tej ziemi, na której przyszło im żyć, płodzić, pracować i umrzeć. Każdy z nich miał swój ra-chunek, jaki chciałby przedstawić muzykantom. Każdy z nich miałby do pomó-wienia z tymi grajkami, co robią taką wspaniałą muzykę. Ci starzy wiedzieli, że te dwie nie były trącone. Oni wiedzieli: dwie ropuchy leżały nieruchome i ktoś przystawił do ich ciała prąd. Wtedy drgnęły, w zwapnionych żyłach poruszyła się krew. Ta krew poszła do mózgu, komórki wypełnił bełkot werbli24.

W znakomitej, a dziś już nieco zapomnianej książce Henryka Worcella (Tadeusza Kurtyki) „Najtrudniejszy język świata”, przedstawiona została dia-lektyka wysiedleń na przykładzie Dolnego Śląska, którego ludność miejscowa (niemiecka) zderzyła się po wojnie z żywiołem polskim i ukraińskim. W za-wartym w tym tomie opowiadaniu „Ta diablica Erna” znajduje się passus, ____________________

23 Tamże, s. 23. 24 Tamże, s. 23–24.

143

Grzegorz Supady który w jakimś sensie odzwierciedla status quo zaprezentowane przez Kapuścińskiego w powyższym reportażu. Przybyły spod Tarnowa narrator (zapewne alter ego Worcella) zastanawia się, jak opisać krewnym napotka-nych Niemców i dochodzi do następującego wniosku:

Już wiem – napiszę, że prawdziwa niemieckość zaczyna się u tych ludzi od siódmego roku życia, a kończy gdzieś koło sześćdziesiątki! Kiedy jeszcze nie mogą i kiedy już nie mogą – coś takiego napiszę i to nawet będzie zabawne25.

Amici di Germania Grzegorz Supady ____________________ 25 Henryk Worcell, „Najtrudniejszy język świata”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1988, s. 48.

144