Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

download Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

of 317

Transcript of Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    1/317

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    2/317

    Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

    WARSZAWA 2012

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    3/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    4/317

    Spis treści

    Słowem wstępu, czyli o co mi w ogóle chodzi

    Moja Polska 2030

    Mój antypolonizm

    Miazga z Andrzejewskiego

    Balladyna bez majtek

    Rewolucja Igora, czyli liberałowie do piachu

    Złość Cieślaka, czyli niech nam tu Szwedzi nie lansują nazistów

    Warsawnication, czyli los pisarza

    Mój fetyszyzm, czyli płyty nie oddam

    Jaki świat, takie fotki, czyli Kevin Carter is dead

    Rozprawa Bugajskiego z literaturą, czyli pisarze jak piłkarze

    Kołysanki do śmierci, czyli Tom Waits na święta

    Moje rozkosze i niewinności

    Paradoksy samobójstwa, czyli gdy świat jest nie do zniesienia

    Piekło Hanka Moody’ego, czyli pisarski blok i bania

    Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości

    Jak zwariowałem przez „Lost”Mojego obłędu ciąg dalszy

    O układaniu książek, czyli precz z zaginaczami rogów!

    Nowak gromi polskie kino, czyli co ma pupa do kultury

    Zapomniany boom, czyli kiedy czytanie było rozkoszą 

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    5/317

    Wideokretynizacja, czyli pluszowy faszyzm

    Puszka z Drakulą, czyli Béla Lugosi nadal nie żyje

    Żuławski naszym Joyce’em, „Nocnik” naszym „Ulissesem”

    Paździerz, czyli wybieram najważniejsze polskie słowo

    Zbrodnie, kary i obłędy, czyli zróbmy sobie serial o Piastach

    Wokulski zrobiony na wampira, czyli udoskonalamy klasykę

    Słodki smak zwłok, czyli moje nawrócenie na kryminał

    Mój populizm, czyli zróbmy sobie związek czytelników

    Książki nie zginą, zginiemy tylko my

    Bulba Fiction, czyli jak Kozacy grali w filmieDorian Gray z Photoshopa, czyli przekleństwa piękności

    Żeromski pożarty, czyli żywe trupy literackie

    Śmierć jak plaster salcesonu, czyli życie i tak jest bez sensu

    Nadchodzi koniec pisarzy, czyli edytory zrobią nam bestsellery

    Wyznania jatrofoba, czyli lektura w sam raz na święta

    Och, kicha, czyli komedie dla frajerów

    Polska mistrzem Polski, czyli walka ciągle trwa

    Kocham papier, czyli wyznania zdychającego mamuta

    „Zły” na ekrany, czyli mój pomysł na przebój kinowy

    Moje bestsellery, czyli na pohybel wampirom

    Jesteśmy sektą, czyli ratuj swoją duszę

    Nobel dla Prezesa, czyli niech Churchill z Cezarem się schowają 

    Melancholia okładek, czyli zbierajmy książki, póki są 

    Żołnierz Innej Armii, czyli mój Rok Świetlickiego

    Polska jest Różą, czyli Smarzowski rozwala w drobiazgi

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    6/317

    Lost in the Supermarket, czyli ja, wszystkożerca

    Gdyby żył, toby pił, czyli legenda Kerouaca

    Palę Polskę, czyli Jasieński zmartwychwstały

    Brzechwa dorosłym, czyli fabryka dziur w mózgu

    Dandys z kulą w głowie, czyli kto przetrwa w historii

    Naiwność Nieznalskiej, czyli felieton umoralniający

    O północy w Warszawie, czyli Allen kręci w Polsce

    Czy poezja ma sens, czyli szaleństwo Misiewicza

    Droga przez mąkę

    Biedawypas, czyli gdzie jest scenariusz?Polska naszych szaleństw

    Houellebecq to duży pisarz, czyli jest się o co kłócić

    Rozpacz wszystkożercy, czyli sromy Aldony

    Ach, co to był za kac, czyli mają nas za idiotów

    Broniewski staje na głowie

    Wencel Walczący, czyli poezja smoleńska

    Marna pociecha, czyli casting na noblistę

    Jarosław Wielki, czyli Iwaszkiewicz w „Dziennikach”

    Oburzeni sprzed dekady, czyli kapitulacja

    Śledzie kontra sushi

    Brzydkie, bo polskie, czyli usłyszcie mój wrzask!

    Wierzba a Polska, czyli siła poezji

    Kocham roztocza, czyli książka musi pachnieć

    Nic śmiesznego, czyli większy dół niż u Bergmana

    Klątwa Klossa, czyli ofiary adoracji

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    7/317

    Czytanie nakazane, czyli format nadciąga

    Pod mocnym Pilchem, czyli „Dziennik” wstrząsa

    Romantyzm polski, czyli wszystko to literatura

    Rafalski, odwagi, czyli Ziemkiewicz heroiczny

    Szela był cool, czyli rznąć neoliberałów

    Smoleńsk z betonu, czyli katolickie pogaństwo

    Metryczka książki===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    8/317

    Słowem wstępu, czyli o co mi w ogóle chodzi

    Ponieważ z zasady każde czasy są podłe, nie mam oporów powiedzieć, że nasze czasysą podłe wyjątkowo. Piosenkarki nagrywają płyty jedynie po to, by w przyszłości móczagrać w reklamie czegokolwiek, aktorzy studiują aktorstwo, byle załapać siędo serialu w tysiącu odcinkach, względnie zagrać w najgorszym kinowym badziewiu.Żyjemy w czasach ostatecznych, koniec świata zbliża się nieuchronnie, nie mamco do tego wątpliwości, i nie myślę tu wcale o apokaliptycznym wieszczeniu końca

    naszej planety, niestety, nasza planeta pociągnie jeszcze parę milionów lat. Mam tuna myśli koniec świata jako koniec ludzkości, która umie czytać, słuchać i oglądaćze zrozumieniem. Dla tych, którzy jeszcze czytają, słuchają i oglądają, chcę pisaćfelietony.

    Mam wyraźną słabość do gromadzenia rzeczy zbędnych, a więc książek, płyti filmów, dziwną przyjemność sprawia mi wydawanie pieniędzy na takie fanaberie,spożywanie i smakowanie dzieł kultury powoduje u mnie dość podejrzaną radość.Wrócić do domu z książką, płytą lub filmem na DVD, a jeszcze lepiej z paromaksiążkami, kilkoma płytami i – dajmy na to – całym sezonem jakiegoś serialu: rozkosz

    gwarantowana; jest to jakaś szlachetna odmiana zakupizmu.Mam pewne podejrzenia, że to dorosła kontynuacja dawnych dziecięcych obrzędówzbierania pustych puszek po napojach, pudełek po papierosach i podobnych fetyszywielkiego świata, jakie gromadziliśmy w peerelowskim dzieciństwie, tworząc swojeśmieszne kolekcje. Dziś rzecz nieco niezrozumiała, dzieło staje się bowiem rzeczą ednorazowej konsumpcji: ściąga się je z sieci, ogląda, przesłuchuje i kasuje,

    po co zaśmiecać dysk, skoro zawsze można ściągnąć jeszcze raz.Jak wiadomo, figura kolekcjonera tożsama jest w dużej mierze z figurą 

    melancholika, kolekcjoner zbiera, aby odnaleźć czas utracony, aby spróbować

    zrozumieć, za czym tęskni, jakiej straty szuka. Nie dowie się, nie pozna, ale wciążbędzie szukał, bo na tym polegają kolekcjonowanie i melancholia: na szukaniu, a niena znajdowaniu. Podobnie jest z czytaniem, słuchaniem muzyki, oglądaniem filmów.Jestem żarłoczny i pazerny, kulturalnie bulimiczny, choć naturalnie zdarza się, że mamokresy anoreksji – wszelka kultura mnie wtedy brzydzi i tęsknię za czymś zupełnieinnym, z kulturą mijającym się po kosmicznie odległych trajektoriach. Umówmy się też – kultura kulturze nierówna, arcydzieło i grafomania wymieniają się często pozycjamina tym boisku, pocieszające jest to, że grafomania, pretensjonalność, nieudacznictwo

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    9/317

    twórców i ich dzieł bywają nie mniej inspirujące, zderzenie się z jakimś niebywałymgniotem bywa frajdą niebywałą, a poza tym daje możliwość napisania zjadliwegofelietonu, nie ma co się oszukiwać: dowalić jest zawsze łatwiej, niż pochwalić,a i oklaski publiczności bardziej ekstatyczne.

    Pisanie felietonów to jest w ogóle osobna konkurencja w tej olimpijskiej

    dyscyplinie, jaką jest literatura. Bo felieton to jest gatunek literacki nade wszystko,felieton to nie jest artykuł czy komentarz w gazecie, być może biję teraz w bębenmegalomanii, ale pisanie felietonów wymaga jednak jakiegoś zmysłu literackiego,wśród setek felietonistów rozlicznych periodyków znajduję zaledwie kilku mistrzów,pozostali piszą sobie różne artykuły, zapisują ogólne przemyślenia i luźne refleksje,które brawurowo felietonami nazywają.

    Owszem, nie planowałem tej – nazwijmy to z pewną dozą przesady – kariery, niemarzyłem o cotygodniowym rytmie felietonowym. Samo się zrobiło, kiedy koleżeństwoi kierownictwo „Dużego Formatu” trochę ponad trzy lata temu zaproponowało, abympisał felieton z grubsza poświęcony kulturze. Niewątpliwie rola felietonisty, któryzajmuje się kulturą i jej okolicami, który raczej musi coś przeczytać, coś obejrzeć,czegoś wysłuchać, by wyklepać błyskotliwy tekst, jest stokroć trudniejsza niż rolafelietonisty piszącego o polityce; tutaj pole do popisu nie ma granic, przestrzeń nie mawręcz horyzontu, polityka, osobliwie polska polityka, jest tak wdzięcznym tematem,że właściwie nie trzeba specjalnie się starać – teksty piszą się same. Mam pewnepodejrzenie, że gdybym zajmował się z jakichś niezrozumiałych powodówfelietonistyką stricte polityczną, byłbym w stanie sprokurować codziennie jedenfelieton, a może nawet i dwa, gladiatorzy naszej sceny politycznej aż się proszą, abyich nieustannie oklaskiwać. Ich elokwencja, żelazna logika, logiczna argumentacja,

    wszelakie kompetencje, brylantowa inteligencja, kryształowa uczciwość – to wszystkosprawia, że gdybym był felietonistą politycznym, tobym właściwie nie wstawałod klawiatury. Wystarczyłoby rano włączyć radio, przejrzeć gazety i portale, rzucićokiem na telewizję informacyjną i już bezbłędnie doskonały tekst gotowy. Kulturaniestety wymaga więcej wysiłku, ubolewać jedynie należy, że to posłowieRzeczypospolitej o inteligencji odkurzacza bądź sokowirówki stali się bohateraminaszej codzienności, gwiazdami kultury masowej i telewizyjnej (czy istnieje jeszczeinna rzeczywistość niż internetowa i telewizyjna – rzecz do przemyślenia). Dzisiejszapolityka od dawna ma już bardzo niewiele wspólnego z polityką jako walką idei, za to

    zastąpiła codzienne ludyczne potrzeby. Nie trzeba już iść do wesołego miasteczka,na festyn ani na odpust, wystarczy włączyć telewizor.

    Powtarzam od lat maniakalnie, że nie mam nic przeciwko kulturze popularnej, wieledzieł popkultury to prawdziwe arcydzieła, nie ma miejsca, by je tu wymieniać,organicznie i alergicznie nie znoszę natomiast kultury masowej. Rozgraniczenie międzypopkulturą a maskulturą jest dla mnie rozgraniczeniem zasadniczym i fundamentalnym.Kultura masowa to gwiazdy tańczące i gwiazdy jeżdżące na łyżwach, kultura masowa

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    10/317

    to festyn z grillem i darmowy koncert obciachowej piosenkarki zwanej z jakiegośpowodu artystką. Na osobny esej zasługuje temat „Każdy dziś może o sobiepowiedzieć »artysta«”; słowo „artysta” zdewaluowało się imponująco, choć i zawęziłoparadoksalnie swoje znaczenie – artystą jest już tylko artysta estradowy.

    Całemu koleżeństwu z działu kultury „Gazety Wyborczej” i „Dużego Formatu”

    dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość, wszystkim czytelnikom za lekturę, a sobiegratuluję, że tak mi się udało zasiedzieć na stanowisku felietonisty, choć przecieżnieraz wpadałem w panikę, gdy żaden atrakcyjny temat nie majaczył nawetna horyzoncie. Dzięki tej cotygodniowej pracy obejrzałem mnóstwo filmów, którychnie warto było oglądać, przeczytałem legion tekstów, na które szkoda oczu i rozsądku,przebiłem się przez książki, których w innym wypadku nawet bym nie otworzył,a wszystko po to, by znaleźć temat wart tekstu i czasu czytelników.

    Na ten wybór składa się 76 felietonów, a więc mniej więcej połowa z tych, któredo tej pory napisałem. Za wybór odpowiadam osobiście, podobnie jak za każde zdaniew każdym z felietonów. Więcej swoich grzechów niestety doskonale pamiętam.

    Krzysztof  Varga

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    11/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    12/317

    Moja Polska 2030

    25.06.2009

    Ostatnie tygodnie przyniosły modernizacyjne przyspieszenie w Polsce, jakiego niepamiętam od lat, właściwie nawet zapomniałem, że kiedyś słowo „przyspieszenie”zaliczało się do słów wiodących w publicznej debacie. Najpierw przyspieszyłprofesor Jerzy Hausner, który straceńczo postanowił zreformować niereformowalne

    instytucje kultury. Jest to zadanie dla Herkulesa – to wiadomo, czy Hausnerowiwystarczy siły, by zostać Herkulesem – tego nie wiem, jestem ciekaw, co z tegowyniknie, przydałby nam się jakiś nowy bohater mitologiczny, ostatnio mało widzępostaci mitologicznych, raczej więcej widzę postaci bajkowych, a nawetkomiksowych.

    Z instytucjami kultury jest trochę jak z Kościołem katolickim, młyny Boże mielą powoli, profesor Hausner zapewne zdaje sobie z tego sprawę, młyny kulturalne nie są szybsze. Jak się można było spodziewać, plan Hausnera zwany już „rewolucją kulturalną” spotkał się z poruszeniem w środowisku twórczym, oddźwiękpublicystyczny był adekwatny, choć do masowych demonstracji, zdaje się, nie doszło,media nie informowały o wściekłych tłumach baletmistrzów, recytatorów poezji orazinstruktorów plastyki z domów kultury palących opony przed ministerstwemi rzucających kredkami świecowymi w policję.

    Jeszcze nie ustało wzburzenie ludzi pracujących w instytucjach kultury, jeszcze nieskończyła się publiczna debata nad ową rewolucją kulturalną, a pojawił się programzmodernizowania Polski do roku 2030, który stworzył zespół Michała Boniego. To jestkolejne straceńcze zamierzenie, Polska nie po to jest Polską, żeby się gwałtowniemodernizować, my przetrwaliśmy zabory i okupacje dzięki kulturze narodoweji Kościołowi katolickiemu, jak było już wspomniane, ani instytucja Kościoła, ani

    instytucje kultury nie skłaniają się raczej do gwałtownej modernizacji.Jestem wielkim kibicem tego projektu, głównie dlatego, że uważam, iż Polacy nie

    potrafią myśleć do przodu. My myślimy raczej do tyłu, przeszłość jest naszymśrodowiskiem naturalnym, przyszłość kwitujemy kanonicznym „jakoś to będzie”, nawetteraźniejszość interesuje nas o tyle, o ile odnosi się do przeszłości.

    Nie wiem, czy straceńcza misja Boniego się powiedzie, zbyt wiele planów jużw Polsce powstało, można powiedzieć, że plany rozwoju Polski są jak literatura

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    13/317

    romantyczna – silne i piękne, czasami bywają jak literatura pozytywistyczna, alew pewnym momencie lądują w bibliotece, gdzie pokrywają się kurzem. Wiadometeczki z przeszłości bardziej nas interesują niż segregatory z planami na przyszłość.

    Akcja „Polska 2030”, choć dotyczy głównie kwestii ekonomicznych,demograficznych i cywilizacyjnych, skłoniła mnie jednak do pewnych rozważań

    futurologicznych w zakresie kultury. Nie podejmę zatem wątków związanychz planowanym za lat dwadzieścia współczynnikiem aktywności zawodowej,wskaźnikami dzietności, wzrostem PKB, to nie są moje kompetencje, jako obywateli kierowca mogę ewentualnie zadrżeć na wieść, że w ciągu najbliższych dwudziestu latnasza „sieć autostrad ma się potroić”, nie jestem pewien jeszcze tylko, jaki wektor mato drżenie. Nie wiem, czy drżę podniecony tą wizją, czy też drżę, bo rechoczę.Rechoczę, bo wiem, jaka jest obecna „sieć autostrad”, a także za dużo na przestrzeniostatnich lat czytałem o przyszłej sieci naszych autostrad, żeby teraz nie drżeć.

    Moja wizja Polski 2030, którą przygotowałem sobie zainspirowany planami rządu,wygląda tak:

     – Plac Defilad w Warszawie został zabudowany. Okazało się, że czterdzieści latod zmiany systemu w zupełności wystarczy na ustalenie ostatecznego planuzagospodarowania najbardziej kompromitującego Warszawę, a co za tym idzie – całą Polskę miejsca. Co więcej, na placu stoi już nawet Muzeum Sztuki Współczesnejz unikalnymi na skalę światową zbiorami. Jest oblegane przez turystów z całegoświata, kolejki do kasy ciągną się kilometrami, po prostu nie wypada nie byćw warszawskim muzeum.

     – Polska stała się nie tylko mekką najwybitniejszych architektów z całego świata, aletakże zmienił się diametralnie nasz gust architektoniczny. Polskie miasta zostają uznane

    za najbardziej uporządkowane architektonicznie w całej Europie. Próżno szukać nawetna mazowieckiej prowincji znanych sprzed lat „gargameli”. Ich właściciele zburzyli jei postawili w ich miejscu domy zbudowane w stylu „nowego funkcjonalizmu”.

     – Polski film wygrywa festiwal filmowy w Cannes, publiczność klaszcze na stojąco,inny polski film wygrywa w Wenecji, publiczność płacze wzruszona, cały światzaczyna mówić o „nowej polskiej szkole filmowej”. Sędziwy Pedro Almodóvarwypowiada słynne słowa: „To polskie kino broni dziś honoru światowego filmu”.

     – Polska muzyka rozrywkowa podbija sceny całego świata, serwis YouTubeostatecznie się zawiesza, gdy miliony internautów usiłują wysłuchać polskich piosenek,

    i to bynajmniej nie po to, by się pośmiać z ich obciachowości. Sklep Amazon nienadąża z wysyłaniem zamówionych płyt polskich zespołów. Polskie zespoły grają jakogwiazdy na głównych scenach festiwali w Roskilde i Glastonbury.

     – Telewizja publiczna przyciąga wielomilionową publiczność, pokazując w primetimie spektakle Teatru Telewizji. Dawno już wyparły one z ekranów konferencjeprasowe partii politycznych, nawet partii Libertas. Prezes telewizji publicznejtłumaczy się, że program „Gwiazdy tańczą i śpiewają” musi przenieść na późne

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    14/317

    godziny wieczorne ze względu na znikomą oglądalność. – Publiczne debaty literackie poświęcone nowym polskim powieściom oraz

    spotkania autorskie pisarzy są na żywo transmitowane przez TVN 24. Według badańOBOP i CBOS wszyscy chcą oglądać w telewizji krytyków literackich, a niepolityków.

     – Na aukcji domu Sotheby’s w Londynie obraz „Samoloty” Wilhelma Sasnalasprzedany zostaje za czterokrotność kwoty, jaką zapłacono za wszystkie dziełaDamiena Hirsta. To najwyższa kwota, jaką kiedykolwiek zapłacono za dzieło sztuki.Trwa niekończący się boom na polską sztukę współczesną. Rosyjscy oligarchowiei arabscy szejkowie wydają w naszym kraju miliony petrodolarów i gazorublina zakupy w warszawskich, krakowskich czy poznańskich galeriach.

     – W szkole dzieci na lekcjach z historii sztuki i kultury uczą się, że kiedyś wytaczanoartystom procesy za obrazę uczuć religijnych. Obok zajęć z etyki pojawiły się zajęciaz estetyki.

    Taka jest moja wizja Polski w 2030 roku. Jak to z utopiami bywa, ma duże szansesię nie spełnić, zawsze łatwiej spełniały się antyutopie, tragiczny obraz Polski w 2030roku byłoby z pewnością łatwiej opisać, ale felieton ma swoje ograniczeniaobjętościowe. Pozostaje mi fantazjować o tym, że plan Boniego się spełni w sferzeekonomii, a mój w sferze kultury. Jak mawiają prezenterzy telewizyjni: zapraszamypaństwa do wspólnej zabawy. Niech każdy czytelnik „Dużego Formatu” przyśle swoją propozycję rozwoju kulturalnego Polski w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Nagrodyrozdamy w roku 2030.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    15/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    16/317

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    17/317

    że w Polsce szaleje antypolonizm, choć są w naszym rozumowaniu pewne,powiedziałbym, różnice natury metodologicznej i trochę inne wnioski. Wywiad nositytuł „O afirmacji polskości”, ale jest to tytuł nieco mylący, ponieważ w większościpoświęcony jest nie afirmacji, ale nienawiści Polaków do Polski. Pominę tutajciekawe obliczenia Jarosława Marka Rymkiewicza, z których wynika, że „Polacy,

    którzy są duchową elitą narodu, podzieleni są obecnie na tych, którzy byli agentami UB,i na tych, którzy nie byli agentami UB”, oraz że „donosząca połowa jest potężną siłą,która musi mieć niemal decydujący wpływ na los współczesnych Polaków”. To są rejony dla mnie nieosiągalne, zawsze byłem słaby z matematyki, przyznaję ze wstydem:z matmy w szkole ledwo, ledwo zdawałem z klasy do klasy i także dziś nie poradzęsobie z zadaniem: udowodnij, że donosząca połowa ma decydujący wpływ na losywspółczesnych Polaków.

    Skupiam się zatem na tym wątku rozmowy z Rymkiewiczem, który demaskuje głównynurt antypolonizmu, nurt wartki, rzec można nawet, że jest to prawdziwa powódźantypolonizmu, która płynie przez Polskę.

    „W Polsce mamy teraz do czynienia z czymś bardzo przykrym – z nienawiścią do Polski – powiada poeta. – Polacy nienawidzą Polski – jak to możliwe? A jednakmożliwe. W wypadku pewnych ludzi, których zalicza się do elit, napięcie tejnienawiści jest tak wielkie, że ci ludzie po prostu się duszą, dławią, nie mogą sobiedać z tym rady – z nienawiścią, wstrętem, pogardą, obrzydzeniem, które budzi w nichPolska. (...) Nie można powiedzieć »nienawidzę Polski«, ale zawsze możnapowiedzieć »nienawidzę Jarosława Kaczyńskiego«. Można powiedzieć »wstrętnaksiążka«. Można powiedzieć o różnych zjawiskach, które otwarcie ujawniają miłośćdo Polski, że są obrzydliwe. Ktoś, kto napisze w gazecie, że nienawidzi Polski,

    wywoła straszliwy skandal i zostanie przez wszystkich potępiony. Natomiast ktoś, ktopowie, że Rymkiewicz jest faszystą, na nic się nie naraża – pewnie go nawetpochwalą”.

    To jest znakomite ujęcie tematu: jeśli ktoś nie pała miłością do JarosławaKaczyńskiego, to znaczy, że nienawidzi Polski, to jest jasny i spójny przekaz, możnabadanym zadawać proste pytanie: czy kochasz Jarosława Kaczyńskiego? Najlepiejbadać za pomocą wariografu. Jeśli badany nie ujawni się ze swoją miłością do Jarosława Kaczyńskiego, będzie to oznaczać, że pała nienawiścią do Polski, jegoserce przepełnione jest antypolonizmem. Ja ze swojej strony – nawet bez żadnych

    przesłuchań – przyznaję się od razu do tak zdefiniowanego antypolonizmu: nie kochamJarosława, zatem nienawidzę Polski. Jest to dla mnie zawstydzające, ale jakośpociesza mnie to, że należę do całkiem pokaźnej liczby Polaków, którzy w taki otosposób Polski nienawidzą.

    „Jest wielu ludzi, wielu Polaków, którzy nienawidzą Polski – mówi Jarosław MarekRymkiewicz. – Nie ma i nie może być żadnej cenzury, więc oni mówią o tym corazwyraźniej. Na razie mówią, że nienawidzą Kaczyńskich, bo to są »bolszewicy«

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    18/317

    i »naziści«. Ale za chwilę, jeśli się ośmielą, jeśli im na to pozwolimy, to przekroczą ten zakaz obyczajowy, który ich jeszcze powstrzymuje, i zaczną mówić wprost – że nienawidzą Polski. Już coś takiego czytałem, że Polska ma nie istnieć, bo nie jestpotrzebna”.

    Ja jakoś ostatnio nigdzie nie czytałem, że Polska ma nie istnieć, zapewne mamy

    z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem inne lektury, choć niewykluczone, że Polska jużnie istnieje, skoro Jarosław Kaczyński nie jest już premierem, można dramatyczniekrzyknąć: „Finis Poloniae!”, ewentualnie uznać, że istnieje jedynie pół Polski,bo prezydentem jest Lech Kaczyński, a może jedynie ćwierć Polski, bo prezydent maedynie ok. 25 procent poparcia wśród Polaków. Pozostałe 75 procent Polaków knuje,ak tu Polskę wymazać z mapy świata.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    19/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    20/317

    Miazga z Andrzejewskiego

    03.09.2009

    Mamy właśnie urzędowo ogłoszony Rok Słowackiego, z tej okazji odbyły się jakieśadaptacje teatralne jego dzieł, za chwilę do kin wejdzie ekranizacja „Balladyny”, jakośten rok zaistniał. Nie tak wcale dawno temu obchodziliśmy Rok Gombrowicza, noi bardzo słusznie, co jakiś czas pojawia się a to Rok Mickiewicza, a to Reymonta, a to

    Chopina, lat i fet dostatek, bywają z tej okazji wydania dzieł zebranych, jakieś noweinscenizacje teatralne, konferencje naukowe się odbywają, mennica bijeokolicznościowe monety, potem wszystko wraca do normalności, a więc zbiorowejniepamięci. A tu zupełnie niezauważona minęła setna rocznica urodzin JerzegoAndrzejewskiego. Sam o niej nie pamiętałem, nie uczę się na pamięć dat narodzinartystów, zazwyczaj lepiej pamięta się daty ich śmierci, Andrzejewski zmarł w roku1983, to akurat pamiętałem doskonale.

    No więc minęło właśnie sto lat od urodzin Andrzejewskiego, dokładnie 19 sierpnia,a tu cisza, żadnych dzieł zebranych, nawet wznowień poszczególnych tytułów, wielkiejeseistyki na łamach pism codziennych i tygodniowych też nie zauważyłem, nieprzeoczyłem również – jak mniemam – prób adaptacji na deski modnych teatrów. Niemówię już o adaptacjach filmowych, z najnowszej klasyki polskiej udało się to ostatnioedynie Iwaszkiewiczowi. Andrzej Wajda przywołał z literackich zaświatów

    Iwaszkiewicza z jego „Tatarakiem”, tak jak kiedyś z pisarza socjalistycznie słusznego,filmując „Popiół i diament”, zrobił z Andrzejewskiego pisarza wielkiego. Teraz zostałw stulecie swoich urodzin Andrzejewski pisarzem zapoznanym. Czas zrobił z niegomiazgę.

    Mam z czytania Andrzejewskiego wspomnienia pełne wzruszeń, głównie w czasachlicealnych i też początkowych studenckich. Lektura „Bram raju” to było doświadczenie

    graniczne i ekstremalne, takie jakie przeżywa się rzadko, obcując z literaturą. Dlaniepamiętających: jest to rzecz o krucjacie dziecięcej z XIII wieku, powieść składającasię jedynie z dwóch zdań. Pierwszego zdania naturalnie nie jestem w stanie przywołaćcałego z pamięci, ale drugie pamiętam doskonale: „I szli całą noc”.

    Ale nie tylko „Bramy raju” mnie zachwycały, ja się cały oddawałem lekturze „Idzieskacząc po górach” i „Ciemności kryją ziemię”. A „Miazga” to był dla mnie polski„Ulisses”, oczywiście jedynie w tych chwilach, gdy nie uważałem, że „Ulisses” to jest

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    21/317

    irlandzka „Miazga”.Co ja mówię, mnie się nawet „Ład serca” jakoś tam podobał. Wydaje mi się, że mi

    się nawet bardziej podobał niż Andrzejewskiemu po wojnie. „Apelację”, z tego,co mgliście pamiętam, czytaliśmy na polskim w liceum, była to lektura spoza kanonuszkolnego, ma się rozumieć. Właściwie jest tylko jedna książka, która mnie nie

    porwała, to dzieło pt. „Partia i twórczość pisarza”, wydaje mi się, że się nawetz owym dziełem nie zapoznałem. Tak, sądzę, że „Partia i twórczość pisarza” to jedynarzecz Andrzejewskiego, której nie czytałem. No i „O człowieku radzieckim” też nie.Ten z pewnością ciekawy wątek w twórczości wybitnego pisarza jest mi zupełnienieznany.

    Ja wiem, że proza pisana w Peerelu popadła dziś w zbiorowe zapomnienie, że to nieest osobny przypadek Andrzejewskiego, biblioteki pełne są starych wydań autorów,

    których dziś się nie wznawia i nie czyta, ale Andrzejewski jest największymz zapomnianych. Z prozy powojennej, a pisanej przed 1989 rokiem właściwie jedynieGombrowicz wciąż istnieje, każdy sobie teraz twarz Gombrowiczem wyciera,Gombrowicza w książkach młodych pisarzy znajduje, każdy chce, żeby muna skrzydełku napisali, że on jest współczesnym Gombrowiczem, każdy sięGombrowiczem napawa. No, ale on nie pisał w Peerelu i przed 1989 go raczejna półkach księgarń nie było; jak ktoś był w miarę masowo na tych pólkach przed1989, jak ktoś się przez peerelowskie lektury szkolne przeflancował, to w 2009 go niema wcale. No, ale przecież Andrzejewski też bywał poza cenzurą, biorę teraz z mojejpółki wydanie „Miazgi” w edycji londyńskiego Pulsu z adnotacją na okładce:„Wydanie pełne, niecenzurowane”. Dziwne, nie ma ta książka daty wydania, a jedynieadnotację: „Pierwsze wydanie polskie, niecenzurowane w 1979 roku przez

    wydawnictwo NOW-a”.Nikt się dzisiaj Andrzejewskim nie napawa, a postać to była ciekawsza

    osobowościowo od wymiętolonego już na wszystkie strony Gombrowicza.Gombrowicz był jeden, wciąż taki sam, nawet jak różne miny przybierał, prozaGombrowicza przy woltach tematycznych i stylistycznych Andrzejewskiego to jestwalenie ciągle na jedno kopyto. Andrzejewskich było kilku co najmniej, kto wie, możenawet z dziesięciu. „Twórca o powikłanej biografii ideowej i artystycznej” – piszą o nim na okładce mojego egzemplarza „Miazgi” i to jest naprawdę bardzo małoi subtelnie powiedziane o życiorysie twórczym i prywatnym Alfy ze „Zniewolonego

    umysłu”. Rzec można: jest to wzorcowy eufemizm. Miłosz swoją książkę pisał, kiedyeszcze nie mógł nawet przypuszczać, że Andrzejewski kiedyś tak pięknie swój umysł

    wyzwoli, że spłodzi jeszcze parę prawdziwych arcydzieł. No i wreszcie byłAndrzejewski współscenarzystą „Niewinnych czarodziejów” Wajdy, jednegoz najpiękniejszych polskich filmów.

    Przyznaję, sam nie czytałem Andrzejewskiego od lat, kiedyś chciałem pisać o nimcoś większego, ale zgubnie zająłem się śledzeniem aktualności, czytaniem nowych

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    22/317

    powieści, także polskich, z wielu tych lektur została nie miazga nawet, ale zwykłapulpa. A między miazgą a pulpą jest zasadnicza różnica. Czasy obecne bardziejprzyswajaniu pulpy sprzyjają, przy przełykaniu miazgi można się udławić, skaleczyć,zmęczyć przynajmniej, pulpa wchodzi gładko i gładko wychodzi.

    Teraz jednak postanowiłem odkurzyć swoje dawne literackie przeboje, nic tak

    pięknie nie pachnie jak stary pożółkły papier. Ogłaszam zatem swój prywatny RokAndrzejewskiego, do końca tego roku przeczytam jeszcze raz wszystko, co zostawiłpo sobie autor „Miazgi” („Partię i twórczość pisarza” też sobie wreszcie przyswoję),i jeśli mnie to ponowne po latach doświadczenie lekturowe nie zmiażdży, zdamPaństwu odpowiedni raport.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    23/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    24/317

    Balladyna bez majtek

    10.09.2009

    Najbardziej przerażającą informacją, jaką ostatnio usłyszałem, jest to, że film„Balladyna” ma być pokazywany w 33 bodaj krajach, od Ameryki do Australii. To jestbardzo zła wiadomość nie tylko dla polskiego filmu, dla polskiej kultury, to jest fatalnawiadomość dla całej Polski. Jeśli jacykolwiek kinomani zobaczą ten film w Chicago

    czy Sydney, liczba Polish jokes może po tym wzrosnąć lawinowo. Znów będą się z nasśmiać, tym razem będą się śmiać słusznie, poziom antypolskich uprzedzeń zwiększy sięzastraszająco.

    Przy tym newsie o światowej ekspansji filmu „Balladyna”, podanym osobiście przezreżysera filmu Dariusza Zawiślaka na pokazie prasowym jego dzieła, bledną doniesienia o gigantycznym deficycie budżetowym Polski, światowy kryzysekonomiczny to jest zupełnie śmieszna rzecz, powiem więcej: niedawny remisz Irlandią Północną w eliminacjach mistrzostw świata to już w ogóle jest drobiazg.

    Dariusz Zawiślak postanowił podpiąć się pod Rok Słowackiego i najzwyczajniejw świecie zarżnąć wieszcza, wieszcz urodził się dokładnie 200 lat temu, a więcz pewnością już nie żyje, pomyślał reżyser, i nie może się bronić. Wziął więc sobieDariusz Zawiślak „Balladynę”, przeniósł ją do Nowego Jorku, nazwał KirkoraKirkiem Diamondem, z Balladyny zrobił Bally, z Aliny Ally, dał siostrom pracęw galerii glutów pseudoartystycznych, gluty są czerwone, zapewne mają symbolizowaćmaliny, które siostry w oryginale Słowackiego zbierały. Do tego są policjancinowojorscy prowadzący śledztwo w sprawie zbrodni popełnianych przez Balladynę,zatrudniono nawet nieszczęsną Faye Dunaway i paru czarnoskórych statystów, żebyfilm wyglądał bardziej światowo, czyli po amerykańsku.

    I chyba Dariusz Zawiślak przejęty swoją spektakularną grafomanią uznał, że zrobił

    coś na kształt „Romea i Julii” Baza Luhrmanna z pamiętną rolą Leonardo DiCaprio.Tam też było współcześnie, Romeo wywijał klamką, czyli mówiąc archaicznie:spluwą, tyle że bohaterowie mówili Szekspirem, a nie Zawiślakiem, jest to jednakpewna różnica. W filmie „Balladyna” bohaterowie mówią Zawiślakiem, to jest zupełnenieszczęście, wolałbym, żeby raczej nic nie mówili. Żeby jednak sprawiać pozory,że mamy do czynienia z ekranizacją boskiego Juliusza, co pewien czas ni z gruchy, niz pietruchy wyskakuje jakiś gość i deklamuje frazy ze Słowackiego, jakby występował

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    25/317

    na szkolnej akademii. Pamiętam szkolne akademie, było to bolesne doświadczenie, nieprzypominam sobie jednak, żeby jakiś uczeń aż tak drętwo deklamował wieszczów, jakrobią to aktorzy Dariusza Zawiślaka.

    Ja wiem, że to jest obecnie popularny sport, gwałcenie oryginalnych tekstów,osobliwie w teatrze jest to nagminne, bierze się Witkacego i robi z „Szewców” sztukę

    o PiS-ie i Ziobrze, bierze się „Portret Doriana Greya” i robi z tego glątwęo współczesnych celebrytach, oba spektakle widziałem i nie mogłem wyjść z podziwu,ak udatnie można schrzanić dobry tekst, którego jedyną wadą jest to, że powstał

    ładnych parę lat temu. Nie wiem, może chodzi o to, żeby dać pracę dramaturgom,którzy owych gwałtów na oryginalnych tekstach dokonują, może idzie o Zaiks, Witkacyani Wilde po kasę się nie zgłoszą, dramaturg, który z ich tekstu zrobił krwawą kiszkę,owszem.

    Dariusz Zawiślak poszedł jednak jeszcze dalej, spektakle z TR Warszawa, gdziezarżnięto bez litości Witkacego i Oscara Wilde’a, to są perełki po prostu, kiedy sięwidzi film Dariusza Zawiślaka, to zaczyna się tęsknić za spektaklami Klatyi Borczucha. To, że „Balladyna” w wykonaniu Dariusza Zawiślaka jest bełkotem, to nieest zarzut. Bełkotliwych polskich filmów współczesnych widziałem co najmniej kilka,

    gorzej, że jest to bełkot w sposób wręcz spektakularnie nieudolnie nakręconyi wyreżyserowany. Od bełkotu wymagałbym jednak pewnej finezji, jeśli ma byćbełkot, to niech on przynajmniej będzie jakoś wdzięcznie podany.

    Film miał być wielce amerykański, ale mówiąc bardzo współcześnie: hajsu niestarczyło. Więc są, owszem, przebitki z Nowego Jorku, jadą przez Manhattan żółtetaksówki, startują samoloty, stoją wieżowce, ale reszta kręcona jest we wnętrzach i są to wnętrza mocno polskie, bohaterowie po nowojorskich ulicach raczej nie chodzą, jak

    policjanci wsiadają do nowojorskiego metra, to najpierw jest ujęcie nowojorskiegometra, które wjeżdża na peron, a potem policjanci wsiadają do metra, tyle że jak sięprzyjrzeć, jest to metro warszawskie.

    To jest, można śmiało powiedzieć, prawdziwe kino offowe, być może za wiele latbędzie cieszyć się taką popularnością wśród fanów filmów C-klasowych jakmeksykańskie horrory z lat 50. W tym upatruję jedynej szansy dla tego filmu,że przejdzie on do kanonu najgorszych filmów świata, zawsze to jakiś kanon, a DariuszZawiślak zostanie uznany za polskiego Eda Wooda, odbierając zaszczytne pierwszemiejsce wśród najgorszych polskich reżyserów Markowi Piestrakowi. Tak, proszę

    państwa, filmy Marka Piestraka przy dziele Zawiślaka to są jakieś szczyty sztukifilmowej.

    Dariusz Zawiślak postanowił ubogacić swój film i podnieść napięcie na salikinowej czymś na kształt sceny erotycznej.

    Balladyna w wykonaniu Soni Bohosiewicz robi przed Kirkorem jakąś parodięstriptizu, kręci pupą i zdejmuje majtki, Kirkor zwany Kirkiem desperacko stara siępodniecić, widowni w kinie łzy napływają do oczu, ze śmiechu ma się rozumieć,

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    26/317

    względnie z zażenowania, na twarzy Mirosława Baki grającego Kirkora też się malujezażenowanie i bezgraniczny smutek, całkowicie go rozumiem, też bym chyba sięrozpłakał, jakbym zobaczył siebie w takim filmie.

    Na osobną uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa „Balladyny”, wydaje mi się,że głównym instrumentem, na którym powstała owa ścieżka, są klawisze Casio,

    na których po znajomości zagrał sąsiad reżysera, względnie ktoś z rodziny, kto maza sobą dwie wizyty w kółku muzycznym osiedlowego domu kultury, mistrzostwemświata w obciachu jest za to scena, w której Balladyna truje kochanka: gdy ten wije siępo podłodze, dusząc się, w tle leci „Marsz żałobny” Chopina. Tak się udałoDariuszowi Zawiślakowi wprowadzić do gry kolejnego wieszcza, tym razemmuzycznego.

    Tragicznie wyszedł na swoim roku Juliusz Słowacki, fatalnie wyjdą na tymuczniowie, których być może szkoły zagonią na projekcję tego gniota, bardzo źle siępoczują poloniści, których zaciekawi, jak można dziś pokazać dramat wieszcza, polskaliteratura poniosła straszliwą klęskę. Co więcej, niezawinioną.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    27/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    28/317

    Rewolucja Igora, czyli liberałowie do piachu

    17.09.2009

    Debata o polskiej kulturze, co ja mówię: zaciekła walka o lepszą polską kulturęnabiera rozpędu. I nie mam tu na myśli zbliżającego się krakowskiego KongresuKultury Polskiej. Kongres ten to jest ostatnie tchnienie konającego w drgawkachneoliberalnego świata. Ja mam na myśli książkę Igora Stokfiszewskiego „Zwrot

    polityczny”, tom 18 Wydawnictwa Krytyki Politycznej.Barwnym językiem maluje w tej książce Stokfiszewski degrengoladę ideową polskiej literatury ostatnich dwudziestu lat, celnie punktuje wszystkie słabościpostmodernistycznego liberalizmu, daje nam też nadzieję na przyszłość – jest tonadzieja polityczna: „Po prostu chodzę i opowiadam o tym szczęściu, które spotkałonas wszystkich, politycznych”. Można nawet powiedzieć, że Stokfiszewski w tejksiążce chodzi po wodzie. Chodźmy zatem za nim i cieszmy się.

    Blurb na czwartej stronie okładki głosi: „W charakterystycznym dla siebie styluautor atakuje burżuja. Dzisiejszy burżuj to postmodernista – nihilista”. Faktycznie, stylStokfiszewskiego jest charakterystyczny, osobny, trudny do podrobienia. Jednocześnieklarowny i brawurowy. Pisze zatem Stokfiszewski swoim charakterystycznym stylem:

    „W pewnym sensie tony szkiców, tych świadectw nihilizmu zwycięzcówopłakujących własny raj, są już dawno nieistotne, pozostają jedynie interesującymświadectwem przebrzmiałej epoki ponowoczesnego liberalizmu”.

    Właśnie język, a nie tylko pasja krytyczno-polityczna, wydaje mi się siłą tej książki.Posłuchajmy: „Na arenę wkracza konserwatyzm jako nemezis ponowoczesności – wpisany w nią rewers moralnego spoiwa, które pełni funkcję kontrolną nad awersemtendencji ponowoczesnych”. To ledwo fragment, urywek dłuższego wywodu. FrazaStokfiszewskiego jest tak klarowna jak w tym cytacie przez większość tomu. Jeśli

    czasami lektura „Zwrotu politycznego” stawia pewien opór, to wyłącznie dlatego,że nade wszystko jest to rozprawa filozoficzna. Współczesne rozprawy filozoficznezazwyczaj stawiają opór czytelnikowi.

    Z żalem cytuję tak skrótowo, ogranicza mnie neoliberalna konieczność zmieszczeniasię w wyznaczonej przez wolny rynek objętości mojego felietonu, książkaStokfiszewskiego zasługuje, żeby zacytować ją całą.

    O co chodzi Stokfiszewskiemu? Chodzi o „natychmiastową zmianę paradygmatu

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    29/317

    z indywidualistycznego na wspólnotowy, z liberalnego na antyliberalny,z postmodernistycznego na uniwersalny”.

    Mówiąc krótko: chodzi o rewolucję. Język, jak powiedziałem, główna siła rozprawyStokfiszewskiego, jest nie tylko rewolucyjny, ale przede wszystkim piękny i obrazowy:„Społeczna prawda jak wszy strząśnie fałszywe reguły konserwatywnego

    współistnienia, jak farbę zrzuci odpryski języków władzy i upokorzenia, któreprzebijają z konserwatywnych narracji”.Pozostaje żałować, że Stokfiszewski nie podzielił tych paraliżujących fraz na wersy,

    byłby z tego piękny wiersz antyliberalny, rewolucja potrzebuje takich wierszy.„Prawda jest przyszłością” – kończy jeden z akapitów Igor, i to też jest piękne

    zakończenie. Dałbym to na tytuł tego wiersza, polska literatura potrzebuje dobrychtytułów wierszy. Wierszy zaangażowanych, ma się rozumieć, pozostałe wierszewrzucamy do pieca.

    Największą naszą nadzieją jest „ruch prozy zaangażowanej ze szczególnymuwzględnieniem książek Masłowskiej, Sieniewicza, Witkowskiego, Odiji. Twórcy ciwyraźnie zerwali z postmodernistyczną wizją literatury dalekiej od zagadnieńpublicznych, pisząc tomy zorientowanej społecznie prozy poświęconej krytycekapitalizmu, mediów masowych oraz przełomu konserwatywnego”.

    To jest trafna uwaga, Masłowska jako autorka prozy zaangażowanej społeczniei politycznie na pewno z radością odnajdzie się w tym rozpoznaniu krytyka z „KrytykiPolitycznej”. Mam jedną tylko wątpliwość do owego rozpoznania: w kontekścienajnowszych wywiadów prasowych Witkowskiego ja bym postawę autora „Lubiewa”i „Margot” zaprezentowaną w tych wywiadach nazwał – używając adekwatnego języka – postzaangażowaniem i postzorientowaniem politycznym.

    Jeśli ktoś się już trochę pogubił w tej historii – nie mówiłem, że będzie łatwo – spieszę z pomocą. Czym jest ów zwrot polityczny, o którym pisze Igor, a który janieudolnie streszczam? „Niezgodą na wpisywanie się w postmodernistyczną karuzelępluralizmu kultury”.

    Stokfiszewski chce już wysiąść z tej karuzeli pluralizmu, co zrozumiałe, bo chybazakręciło mu się w głowie: „Literaturze niezbędny jest antagonizm, ostry spór o kształtkultury, odrzucający pluralistyczny sentyment, który rozmiękcza nasze serca i każemilcząco tolerować teksty jawiące się nam jako szkodliwy projekt petryfikowaniakultury”. Z tego bym już wiersza nie zrobił, ale pieśń masową jak najbardziej, fragment

    o rozmiękczaniu naszych serc do każdej pieśni masowej się nada.Sprawnie i skrótowo rozlicza się Stokfiszewski z głównymi poetami mijającego

    świata, trudno się dziwić, jak coś już zostało unieważnione, to szkoda papieru. PoezjaAndrzeja Sosnowskiego została oceniona surowo, bo „domagała się odrzuceniawszelkich znamion nowoczesności na rzecz postmodernistycznego liberalizmu”.Marcin Świetlicki został też celnie rozpoznany i zdemaskowany. „Samczyheteroseksualizm [Świetlickiego] idealnie wpasowywał się w wybory tradycyjnej

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    30/317

    większości”. Choć tu znów mam pewną uwagę. Jakby się Świetlicki z tym swoimnatrętnym heteroseksualizmem tak wpasował w wybory tradycyjnej większości, jaksugeruje Stokfiszewski, toby poezje Świetlickiego sprzedawały się jak powieściKalicińskiej. Nie sprzedają się, niestety.

    Tak, poezja Sosnowskiego i Świetlickiego to już jest unieważniona przeszłość.

    W ogóle poezja przed zwrotem politycznym nie ma racji bytu. Miejmy nadzieję, że jakIgor zostanie kiedyś ministrem edukacji, to wykreśli ją z podręczników. Znajdzie siętam miejsce tylko dla dobrych poetów. Zwróconych politycznie w odpowiednią stronę.

    Co widzi Igor w polskiej najnowszej kulturze? „Rozpadający się pomnik poezji:cała ta metafizyczna bujda, egzystencjalne paroksyzmy i symulująca awangardędekonstrukcja... Kulejący mutant teatru, po pachy utytłany w brei postpolityki, ze swoją dziecinną wiarą w spektakl bez dramatu”. To jest rzeczywiście zatrważający widok,osobliwie kiedy okazuje się, że metafizyka to bujda, egzystencja to tylko paroksyzm,całe szczęście (chciałem powiedzieć „dzięki Bogu”, ale w ostatniej chwili sięzmitygowałem) – „Nowe jest. Od dawna. Przyszło i gości się. Nie narzuca, niedomaga, po prostu unieważnia. Tę prozę, tę poezję, ten teatr, sztukę”.

    Czasami ponosi Stokfiszewskiego zrozumiała rewolucyjna ekspresja, kiedyzniesmaczony breją postpolityki, ohydą postmodernizmu i podłością samczegoheteroseksualizmu wznosi okrzyk: „Kto pierwszy krzyknął: jebać to!? Nie wiem”.

    Uspokajam Stokfiszewskiego – nikt nie wie. Z pewnością był to geniusz, ale musiałsię urodzić jeszcze na długo przed epoką ponowoczesnego liberalizmu, a tym bardziejprzed „zwrotem politycznym”.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    31/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    32/317

    Złość Cieślaka, czyli niech nam tu Szwedzi nie

    lansują nazistów

    15.10.2009

    Mieliśmy w tym roku szczęście – Literacka i Pokojowa Nagroda Nobla wywołaływarte tych nagród polemiki, obie były wielkim zaskoczeniem, uruchomiły wybitnepublicystyczne pióra, mówiąc krótko – odbiły się dużym echem, co ostatnio nie jestregułą. Niektórym jednak odbiły się czkawką.

    W masie wypowiedzi o Noblu literackim wyróżnia się głos Jacka Cieślakaw „Rzeczpospolitej” („Plus Minus”, 10–11 października). Cieślak w tekście „Hitler,Walkiria i Nobel” celnie i błyskotliwie rozprawia się z laureatką Nobla Hertą Müller,Akademią Szwedzką oraz z III Rzeszą i Niemcami w ogóle. Cieślak prezentuje nam sięako posiadacz nie tylko błyskotliwej inteligencji i publicystycznej odwagi, ale także

    przenikliwy krytyk literacki, znawca problematyki światowej, analityk politykihistorycznej i wnikliwy badacz dziejów XX wieku. Żeby z Herty Müller i jej książekzrobić odpowiedzialnych za rewizjonizm historyczny i odkręcanie niemieckich win

    za II wojnę światową, trzeba doprawdy tęgiego umysłu. Cieślak ma tęgi umysł i pięknepióro. Mam nadzieję, że ktoś szwedzkim akademikom tekst Jacka przetłumaczy, że onigo przeczytają i ze wstydu rzucą się w zimne fale Bałtyku.

    „Tegoroczną Literacką Nagrodę Nobla uważam za dowód politycznej i historycznejignorancji – pisze Cieślak. – Hercie Müller należało się pewnie ważne niemieckiewyróżnienie, jednak decyzja Akademii Szwedzkiej świadczy o tym, że jest to gronocoraz bardziej prowincjonalne. Woli się pochylić nad marginesem historii, pomijajączjawiska zdecydowanie szersze, globalne”. Jakie zjawiska zostały przez Szwedówpominięte, tego nie wiemy, zapewne jest ich tak dużo, że nie było miejsca na ich

    wyliczenie. Rumunia i jej historia najnowsza, los niemieckiej mniejszości w Banacienie znajdują uznania u Cieślaka, choć naturalnie wie o nich absolutnie wszystko.

    Ze swojej strony pozwolę sobie dodać, że Herta Müller ma już różne „ważneniemieckie wyróżnienia”, np. Nagrodę Kleista, Nagrodę Kafki, Nagrodę FundacjiAdenauera. Prowincjonalni jak Szwedzi Irlandczycy także dali Müller nagrodę:International IMPAC Dublin Literary Award. Jacek Cieślak powinien sobie był teinformacje przed napisaniem tekstu wygooglować.

    Niestety, ubolewa Cieślak, Akademia Szwedzka nie widzi ważnych problemów

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    33/317

    i woli „wyeksponować koszmar życia pod wschodnioeuropejską dyktaturą. Ale jeślitak bardzo brzydzi się Ceauşescu i Securitate, pewnie znalazłaby kilku rumuńskichtwórców, którzy o tych sprawach pisali”. Znów niestety Cieślak nie podaje namkonkretów. Skąd wie, że Akademia znalazłaby takich rumuńskich pisarzy? Cieślak znadobrze rumuńską literaturę? Kojarzy jakieś nazwiska? Mógłby nam podać tytuły

    książek? „Wynoszenie – w tym kontekście – na ołtarze cierpienia Niemki, córkiesesmana, robi wrażenie czystej perwersji i lokuje decyzję Akademii w sferzegroteskowych żartów historii”. Kiedy czytam to zdanie, to wydaje mi się, że to Cieślakżartuje, że on czytelnika prowokuje, że celowo ośmiesza myślenie w rodzaju „dziadekw Wehrmachcie”. Napisać, że noblistce się Nobel nie należy, bo jej stary, zanim ją spłodził, to się zapisał do SS, to jest kapitalny i celny żart. „Nie potrafię pochylać sięnad krzywdą, jaka spotkała najbliższych esesmanów – jakkolwiek by to źle brzmiałoi źle o mnie świadczyło” – pisze Cieślak. Ja bym zdecydowanie wolał, żeby wszystko,co napisał w tym tekście Cieślak, źle o nim świadczyło, źli ludzie bywają bowiemciekawi i inteligentni. „Nie stać mnie w tych sprawach na polityczną poprawność. Tonie jest kwestia do rozważania niuansów. To jest kwestia pryncypiów” – dodajeodważnie Cieślak.

    Ja rozumiem, że Jacek Cieślak przeczytał wszystkie książki Herty Müller, którewyszły po polsku. W tekście co prawda nie ma ani słowa, które by na to wskazywało,nie pada ani jeden tytuł, ale z pewnością znów wynika to z braku miejsca na szpaltach.Cieślak, jestem o tym przekonany, ma w małym palcu wszystkie siedem książek Müller,które zostały na polski przełożony. Zna na pamięć opisy koszmaru życia w Rumunii podrządami Ceauşescu, sceny nękania i przesłuchań w wykonaniu Securitate. Pamiętawstrząsające opisy egzystencji na banackiej wsi, brutalne, ale i oszczędne sceny

    śmierci zwierząt, atmosferę strachu i bólu, która się nad stronami tych książek unosi.Jakby tych książek dokładnie nie przeczytał, jakby nie przeanalizował działańnajbardziej złowrogiej bezpieki w bloku wschodnim, toby nie odważył sięna stwierdzenie, że historia komunizmu w Rumunii to jest „margines historii”.

    Zresztą wyobraźmy sobie sytuację odwrotną: Nobla dostaje polska powieśćo czasach bierutowego stalinizmu, względnie o stanie wojennym, świat dowiaduje sięo polskiej historii najnowszej, a w rumuńskiej prasie ukazuje się tekst o tym, że to są akieś „marginesy historii”. Zresztą, co tam rumuńska prasa, po Noblu dla polskiej

    powieści o stanie wojennym sam Cieślak musiałby napisać, że ten Nobel jest

    skandalicznym dowodem ignorancji, bo zajmuje się marginesem historii, pomijajączjawiska zdecydowanie szersze, globalne.

    Wreszcie – jakby Cieślak tych książek nie czytał, toby przecież nie napisał takpryncypialnego tekstu. Jeżeli ktoś pisze o sobie, że jest pryncypialny, to z największą pewnością jest merytorycznie przygotowany do udowodnienia swoich tez.

    Co więcej – Cieślak musiał już czytać w oryginale nową powieść Müller pt.„Atemschaukel”, która po polsku wyjdzie dopiero w przyszłym roku. Wskazuje na to

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    34/317

    poruszony przez niego wątek „Niemców pracujących przymusowo w ZwiązkuRadzieckim, co było losem matki Müller i jej przyjaciół”. Przecież nie wziął tejinformacji wyłącznie z depesz agencyjnych, jest zbyt oczytanym znawcą literaturyrumuńskiej i niemieckiej, żeby pozwolić sobie na takie ułatwienie publicystycznejroboty. Zazdroszczę mu, niestety nie znam niemieckiego nie tylko tak dobrze jak

    Cieślak, ja nie znam go wcale, pozostaje mi czekać na polski przekład, może Cieślakwcześniej szczegółowo streści tę książkę na łamach „Plusa Minusa”.Pisarstwo Müller wpisuje się Cieślakowi w ciąg relatywistycznych dzieł, które winę

    Niemców za wojnę chcą przekuć w cierpienie Niemców. Sięga tutaj po filmyz ostatnich lat, jak niemiecki „Upadek” o końcowych dniach Hitlera czy hollywoodzka„Walkiria” z Tomem Cruise’em jako von Stauffenbergiem dokonującym zamachuna Führera. To jest znów błyskotliwa i kapitalna analogia. Z pewnością AkademiaSzwedzka, dając rumuńskiej Niemce nagrodę, myślała jednocześnie o wyżejwymienionych filmach.

    Na koniec Cieślak postuluje, żeby Akademia nagrodziła Noblem zamiast Müllerpowieść Jonathana Littella „Łaskawe”. Też bym chciał, dzieło Littella jestarcydziełem, to fakt, może kiedyś francusko-amerykański pisarz tego Nobla dostanie,książka jest bardzo gruba, może po prostu akademicy nie zdążyli jej przeczytać. Z tymże Littell sprzedał się na świecie w obłędnych nakładach, Müller przy nim jest totalnieniszową autorką, może więc po prostu prowincjonalni Szwedzi chcieli nagrodzićkogoś, kto nie miał takiego szczęścia do zainteresowania mediów i czytelników jakLittell, a ciężar dramatu, który opisuje, wcale nie ustępuje ciężarowi „Łaskawych”?

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    35/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    36/317

    Warsawnication, czyli los pisarza

    29.10.2009

    Reaguję na felieton Michała Witkowskiego z pewnym opóźnieniem, możespowodowane jest to tym, że do wielkich tekstów trzeba dojrzeć, felietonWitkowskiego w „Polityce” sprzed dwóch tygodni to jest wielki tekst. Powiem jasno:to jest tekst wręcz przełomowy. To nowa jakość w polskim piśmiennictwie. Według

    mojej wiedzy jest to pierwszy tekst, w którym popularny pisarz ujawnia, że jest gotówzrobić wszystko, upodlić się w dowolny sposób, dać ciała na wszystkich frontach, byleparę osób więcej kupiło jego książkę. To prawdziwy rewolucyjny coming out.

    Witkowski w tym felietonie ujawnia się jako pisarz, który musi się drastycznielansować, żeby kupowano jego książki. Byłem uważnym czytelnikiem wywiadówWitkowskiego związanych z promocją jego nowej powieści „Margot”, były towywiady pełne desperacji, można powiedzieć, że jakoś brawurowe, zdesperowanypisarz to jest zazwyczaj pisarz brawurowy. Zaryzykuję nawet teorię, że wywiady,których Witkowski z tej okazji udzielił, to jest w ogóle nowy nurt w literaturzepolskiej.

    W felietonie pod tytułem „Pisarz w medialnej sieczce” w „Polityce” Witkowskitłumaczy się jednak – zupełnie niepotrzebnie – z chodzenia do programów SzymonaMajewskiego czy Kuby Wojewódzkiego oraz z obecności na wpływowym portaluopiniotwórczym Pudelek. Nie widziałem Witkowskiego w programach Majewskiegoi Wojewódzkiego, być może rzeczywiście tam był, na Pudelku widziałem go, owszem.Było to dość przykre doświadczenie. Jeśli ktoś zdecydował się na tę ścieżkę kariery, tonie powinien się z tego tłumaczyć, jak się robi z siebie błazna, to należy być tymbłaznem konsekwentnie. Błazen, który tłumaczy, dlaczego jest błaznem, robi siębłaznem żałosnym.

    Ja rozumiem, że pisarz chce sprzedać swoją książkę, to jest oczywiste, nie mapisarza, który by nie chciał sprzedać swojej książki, tak jak nie słyszałem o aktorze,który nie chciałby być oglądany, czy piosenkarzu, który nie chciałby być słuchany. Jasię jakoś tam literaturą interesuję, mam za sobą nawet pewne próby literackie, też niemam nic przeciwko temu, że ktoś się pofatygował owe próby kupić za pieniądze. Aleczy naprawdę Witkowski wierzy, że jak się pojawi na Pudelku, to czytelnicy Pudelkarzucą się do księgarń, by wykupić cały nakład „Margot”? Że liczba postów pod

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    37/317

    newsami o jego sprawach osobistych, aferach miłosnych przełoży się na liczbęsprzedanych egzemplarzy? Wierzy Witkowski w to, że jak pobredzi gdzieniegdzieo tym, że wstrzyknął sobie botoks, to się naród rzuci do empików? Łudzi się, że naródsię tym botoksem skusi? „Czy wyznanie o botoksie było jeszcze drwiną z gwiazdorskich wyznań, czy już chęcią wyłudzenia notatek na plotkarskich portalach?”

     – zastanawia się Witkowski. Ciekawa refleksja, polska literatura do tej pory niezmagała się z takimi dylematami. Polska literatura zmagała się z Polską, Bogiem,szatanem, zaborcami, okupantami, z botoksem się jeszcze nie zmagała.

    Myśli Witkowski, że czytelnicy Pudelka to są czytelnicy ambitnej literatury, którą z takim mozołem tworzy ten pisarz? Wiem, że z mozołem, wszak sam pisze w felietoniew „Polityce”: „Mamy więc pewną nierówność: z jednej strony ambitny twórca, któryokupuje swoje dzieło mękami i ciężką pracą, z drugiej – promocja, która to dziełowinduje w rejony pudelkowe”. Czytałem „Margot”, jeśli naprawdę jest to dziełookupione mękami i ciężką pracą, to zastanawiam się, jakby brzmiała jego powieśćnieokupiona mękami i ciężką pracą, powieść napisana z radością i lekkością. „Margot”nie równa się z „Lubiewem”, „Margot” to jest bombka choinkowa, zewnątrz kolorowai błyszcząca, w środku pusta. Przypominam Witkowskiemu, że najsłynniejszą swoją książkę wydał w małym wydawnictwie i z tego, co pamiętam, nie lansował jejna Pudelku, a powieść spotkała się z odzewem, na który z pewnością zasługiwała. Tobyła książka przełomowa w naszej literaturze, „Margot” przełomowa nie jest anitrochę, choć powtarzam – felieton w „Polityce” przełomowy jest, choć jak się kiedyśWitkowski ocknie, to zrozumie zapewne, że nie o taki przełom mu chodziło.

    Witkowski ubolewa też, że nie jest Olgą Tokarczuk, która ma większe nakładyi lepszą sprzedaż. Tokarczuk nie musi się lansować, zazdrości Witkowski, bo jej

    książki i tak ludzie kupią. Fakt, nie jest Michał Witkowski Olgą Tokarczuk, jegoostatnia książka jest tego żywym dowodem. Przewaga Tokarczuk nad Witkowskimpolega na tym, że pisarka nie pisze takich felietonów i nie daje takich wywiadów jakWitkowski, czytelnicy ją za to cenią. Czy Witkowski myśli, że jego też będą cenić?

    Jasne, każdy chciałby być Olgą Tokarczuk, sprzedawać duże nakłady i być kochanymprzez czytelników. Witkowski z pewnością chciałby być kochany przez czytelników, jatę potrzebę rozumiem, bycie kochanym to fajna sprawa, rozumiem rozczarowanieWitkowskiego, przypominam sobie, że w jednym z wywiadów ujawnił wstrząsającą wiadomość, że od kiedy przytył, ma mniej seksu niż wcześniej. Choć jeszcze bardziej

    pewnie chciałby być Witkowski Małgorzatą Kalicińską, to jest prawdziwy fenomen,szkoda, że Witkowski nie wspomniał tego nazwiska, gdyby Witkowski pochylił się nadfenomenem Małgorzaty Kalicińskiej, to musiałby przyznać, że sprzedała ona niebywałeak na Polskę nakłady bez Pudelka i lansu w tok szołach. Sprzedała bodaj 700 tysięcy

    książek, bo odpowiedziała na jakieś czytelnicze potrzeby. Witkowski czytelniczychpotrzeb nie widzi, widzi tylko „superpromocję”, bez której jego zdaniem nikt książkinie kupi. To jest myślenie niby nowoczesne, ale tak naprawdę niebywale archaiczne.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    38/317

    Wiem też, że każdy pisarz chciałby być Hankiem Moodym z serialu„Californication”, odnieść wielki sukces literacki, mieć fajną chatę, świetną furęi odnosić seksualne sukcesy dzięki swojej popularności pisarskiej. To jest bardzo miławizja, ale jeśli ktoś myśli, że dojdzie do tego, mówiąc o swoim botoksie, to jest to – pozwolę sobie na pewien eufemizm – myślenie złudne.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    39/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    40/317

    Mój fetyszyzm, czyli płyty nie oddam

    12.11.2009

    W jednej z wielu kluczowych scen w filmie „High Fidelity” według powieści NickaHornby’ego (polski głupkowaty tytuł filmu brzmi „Przeboje i podboje”) głównybohater Rob Gordon (gra go John Cusack), właściciel marnie prosperującego sklepuz płytami, po odejściu narzeczonej układa na nowo kolekcję swoich winyli. Właśnie

    zaczął przestawiać płyty, gdy odwiedził go jego pracownik Dick. Dick pyta, czy Robukłada płyty alfabetycznie. – Nie – odpowiada Rob. – Chronologicznie? – Nie. – Toak? – dziwi się Dick. – Autobiograficznie – ujawnia Rob. – No fuckin’ way! – dziwi

    się Dick. Faktycznie, każda płyta w kolekcji Roba związana jest z jakimś przeżyciem,którego doświadczył, Rob doskonale pamięta, którą płytę kiedy i w jakichokolicznościach kupił, każda nierozerwalnie złączona jest z jego życiem, z momentemszczęścia bądź miłosnej klęski. Stąd Rob wraz ze swoimi dwoma zupełniepopapranymi pracownikami z upadającego sklepu wciąż układają listy pięciunajlepszych piosenek o rozstaniu albo pięciu najlepszych piosenek o śmierci,przerzucają się listami pięciu najlepszych utworów numer jeden ze stron A ulubionychpłyt. Prowadzą niekończące się dyskusje o singlach i albumach, dyskusje, które niemają najmniejszego wpływu na świat i rzeczywistość, i dlatego są to dyskusje piękne.Ja też chętnie przyłączyłbym się do takiej dyskusji, mam momentami ochotęna polemiki z bohaterami tego filmu, no, przepraszam bardzo, ale mówienie, tak jakDick, że na Green Day wpływ mieli głównie The Clash i Stiff Little Fingers, to jestobraźliwe dla The Clash i Stiff Little Fingers, jak w ogóle można porównywać takobciachowy zespół jak Green Day z takimi klasykami punka jak The Clash i Stiff LittleFingers? Ale mam też i swoje małe radości, kiedy Dick wyciąga w półki płytę StiffLittle Fingers, poznaję jej okładkę, Dick puszcza płytę, rozbrzmiewają pierwsze takty

    utworu, to oczywiście „Suspect Device”, premiera singla miała miejsce 17 marca1978, jakby ktoś nie wiedział. Pierwszy podwójny składak Stiff Little Fingersna kompaktach kupiłem w Londynie dziesięć lat temu, w sklepie HMV na Oxford Street(edycja EMI z 1991 roku), wcześniej miałem ich tylko na zjechanej kasecie. Nie piszętego, żeby się chwalić, podaję tę informację, żeby pokazać skalę zmianytechnologiczno-kulturowej, jaka następuje w związku z nagminnym ściąganiem z sieciwszystkiego jak leci. Nie potępiam ściągania, nie pochwalam go, nie opowiadam się

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    41/317

    po żadnej ze stron, nie wiem, czy należy karać, czy nie. Ja tylko pytam: czy ktośściągający hurtowo pliki z netu będzie pamiętał za dziesięć lat, w jakichokolicznościach ściągnął daną płytę? Będzie mu się ściągnięta płyta kojarzyłaemocjonalnie z jakimiś wakacjami, relacjami, z dylematem, czy wydać te pieniądzena tę płytę, czy na tamtą. Będzie wspominał peregrynowanie po second-handach

    w Soho w poszukiwaniu pierwszej płyty mało znanego niszowego zespołu? I radość,gdy ją wreszcie znajdzie w momencie, gdy już prawie tracił nadzieję?Nie będzie pamiętał, nie będzie miał wspomnień ani dylematów, ponieważ w czasie

    ściągania płyty spał, a eMule albo Kazaa właśnie zasysał pliki na jego dysk twardyz czyjegoś komputera w Stanach lub Australii.

    „High Fidelity” to jeden z moich ulubionych filmów, można powiedzieć, że toidealna komedia romantyczna dla facetów, osobliwie tych, którzy słuchają muzykii zbierają płyty. Stąd właśnie dyskusja o układaniu kolekcji na nowo wydaje mi siękluczowa.

    Na ułożenie swojej kolekcji płyt autobiograficznie bym się nie odważył,z pewnością zapanowałby w takim układzie zupełny chaos, ja układam płytyklasycznie: nie stylami, ale alfabetycznie wykonawcami, a w ramach poszczególnychartystów chronologicznie. Dzięki temu w dowolnym momencie mogę wyciągnąć z półkipożądaną płytę, nawet nie po to, żeby jej posłuchać, bo przecież znam ją na pamięć, alepo to, by jeszcze raz obejrzeć jej okładkę, zajrzeć do książeczki, sprawdzić składzespołu i nazwisko producenta płyty, przeczytać tekst którejś piosenki. Tak, płyta jestdla mnie nie tylko przedmiotem, na którym nagrana jest ścieżka dźwiękowa – płyta jestdla mnie fetyszem, który lubię oglądać i obracać w rękach. Czy mógłbym coś takiegorobić z empetrójką? Nie mógłbym. W ten oto sposób włączam się do debaty

    o ściąganiu muzyki z sieci, być może jest to głos płynący nieco z boku głównego nurtudyskusji o etycznych i ekonomicznych aspektach ściągania z sieci, która to dyskusjaponownie nabiera dynamiki. Może jest to głos krzyczącego o wodę na pustyni, może torozpaczliwy ryk ginącego dinozaura, jednak jest to głos istotny.

    Dlaczego kupiłem niedawno box z 12 pierwszymi singlami The Smiths, choćwszystkie te piosenki mam na innych, pełnowymiarowych płytach tego zespołu? Nietylko dlatego, że zostały zremasterowane, ale nade wszystko dlatego, że ukazały sięw oryginalnej szacie graficznej, w jakiej wydano je w latach 80. Oraz dlatego, że jestto seria limitowana (choć limitowana w sporym nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy, mój

    box ma numer 3755). Po co wywaliłem na to grubo ponad sto złotych? Odpowiedźbrzmi: po to żeby to mieć i sobie nie tylko słuchać, ale też oglądać. Czy mógłbym sobiesprawić limitowaną serię empetrójek w oryginalnej szacie graficznej i w wolnychchwilach je oglądać? Nie mógłbym.

    Oczywiście słucham muzyki w internecie, odsłuchuję np. na allmusic.com, wielkiejinternetowej encyklopedii muzycznej, gdzie skatalogowane są wszystkie informacjeo poszczególnych artystach z ich biografiami i szczegółowymi dyskografiami. Ale robię

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    42/317

    to wyłącznie po to, aby dowiedzieć się, czy warto zainwestować te 10 funtóww sprowadzenie albumu ze sklepu internetowego. Potem następuje czas niecierpliwegooczekiwania na przesyłkę, nerwowego zaglądania do skrzynki pocztowej i wreszcienadchodzi ten moment, kiedy można nieco drżącymi rękami otworzyć szarą paczkęz napisem „Amazon.co.uk”.

    Lubię pamiętać, że mam w swoich zbiorach drugą oficjalną płytę zapomnianegozespołu Whipping Boy, kupioną przed laty w małym sklepie w irlandzkim Galway.Płytę dziś można dostać jedynie na rynku wtórnym, a jej cena dochodzi do 60 funtów.Nie jest to może wartość oszałamiająca, są wyczerpane płyty i inne dobra kulturyo wiele droższe, są ekskluzywne limitowane boxy za kilkaset funtów, ale czy toumniejsza wartość mojego skarbu? Nie umniejsza.

    Czy to są wyznania snoba? Nie, to są wyznania muzycznego fetyszysty. Jak mawiałRob w „High Fidelity”: „Takie fetysze kupuje się trochę jak porno”. Z tym że jest too wiele bardziej podniecające niż porno.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    43/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    44/317

    Jaki świat, takie fotki, czyli Kevin Carter is

    dead

    19.11.2009

    Zbierać fotografie to zbierać świat” – pisze Susan Sontag w eseju „O fotografii”, którą to książkę wznowiło właśnie wydawnictwo Karakter, rozpoczynając edycję dziełzebranych amerykańskiej pisarki. To kapitalne dzieło, piękne i zatrważające, jak tomają w zwyczaju mieć dzieła wybitne.

    To zresztą książka nie tylko piękna, ale i pięknie wydana, starannie, rzec można – edytorsko szlachetnie, kto się dziś poważy na zrobienie takiej okładki, na jaką zdecydował się Karakter? To jest okładka elegancka jak dawne pozowane zdjęcia,na których bohaterowie czekali na błysk lampy, przyjmując nienaturalne pozycje.Okładka nie z tych czasów, tak jak zdanie, które cytuję na początku tego felietonu, jestzdaniem nie z tych czasów. Albo inaczej – zbierać fotografię to nadal zbierać świat,tyle że jest to już świat zupełnie inny. Dojmująco inny niż wtedy, gdy w latach 70.Sontag pisała swoją książkę.

    Oczywiście nie mam zamiaru zawodzić tutaj nad świata upadkiem, świat się pogrążaw degrengoladzie nieustająco, taka jest świata istota. Ale z pewnością rola fotografiiod tamtych czasów się zmieniła jak mało co, w porównaniu ze zmianą roli fotografiiliteratura, kino, teatr trwają na okopanych pozycjach od lat.

    „Fotografowanie stało się dziś rozrywką niemal równie powszechną jak seks czytaniec”, pisała Sontag ponad 30 lat temu i była to wtedy myśl rewolucyjna. Ja myślę,że dziś jednak seks i taniec nie mają nic do gadania przy fotografowaniu,fotografowanie to jest raczej towar zastępujący seks i taniec, fotografowanie to jest teżmasowe zajęcie zastępujące pamięć i refleksję. Łatwiej jest obecnie zrobić zdjęcie, niż

    zapamiętać krajobraz, klimat czy człowieka. Nie musimy już gromadzić obrazówmiejsc i ludzi w naszej pamięci, możemy je gromadzić na twardym dyskui na pendrivie. Z tym że dziś prawie nikt już nie fotografuje, ale strzela seriami fotki,względnie robi zdjęciówki. Wkrótce nie będzie – proszę mi wybaczyć patetycznyprofetyzm – fotografii, będzie jedynie fotkowanie i zdjęciówkowanie.

    Chyba żadna ze sztuk nie zdemokratyzowała się tak bardzo jak robienie fotek,wiadomo – postęp techniczny, cyfryzacja, kupić sobie dziś cyfrówkę z obiektywempięciomegapikselowym to jest bezdyskusyjnie łatwiejsza sprawa, niż sprawić sobie

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    45/317

    kiedyś radziecki aparat Zenith, względnie nawet Zucha czy Smienę, zdobyć filmORWO, nie mówiąc o Kodaku czy innym Fuji, to są oczywiście banały.

    Fotki może dziś strzelać każdy, każdy może je wrzucić na Naszą Klasę, rozesłaćmejlem do wszystkich znajomych, stworzyć fotobloga, zdjęciówkę potrafi zrobić każdy,kto ma telefon z aparatem, liczba ludzi umiejących strzelać fotki z pewnością 

    wielokrotnie przewyższa liczbę ludzi umiejących uprawiać seks, a tym bardziejumiejących tańczyć. Mam nawet pewne podejrzenia, że liczba osób umiejących strzelaćfotki przewyższa dziś liczbę umiejących czytać, a na pewno liczbę umiejących czytaćze zrozumieniem.

    Nie jestem moralistą biadającym nad upadkiem sztuki fotograficznej, sam czasamistrzelam fotki komórką, nie mają one, ma się rozumieć, ambicji artystycznych, raczejpotrzeby zabawowo-dokumentalne; strzelam mianowicie fotki śmiesznym i głupimnapisom, które potem wysyłam MMS-em paru znajomym. Peregrynacje po Polsce dają prawie nieograniczone możliwości pstrykania idiotycznych szyldów i reklam, inwencjaęzykowa połączona z językową indolencją przynosi efekty oszałamiające.

    Czy owe pstryknięte przeze mnie komórką śmieszne szyldy i napisy to fotografie?Nie. To są fotki. Tak samo jak turysta na wakacjach w Egipcie robiący sto foteki wrzucający je do internetu nie jest fotografem, ale jedynie fotkarzem.

    Esej Sontag jest dziełem niezwykle wnikliwym, analizującym wszystkie prawieaspekty sztuki fotografii jako czołowej sztuki mimetycznej. Tyle że przez ten czaspojęcie mimesis, odnoszę wrażenie, nieco się przesunęło w inne rejony.

    Oglądanie starych zdjęć jest czymś w rodzaju memento mori, uważa Sontag,i oczywiście nie można się z nią nie zgodzić, każdy człowiek niepozbawiony refleksjiegzystencjalnej, widząc stare zdjęcia, na których widnieją kiedyś żywi, a dziś zmarli

    ludzie, musi zrozumieć to jako memento mori, musi się nad tym zadumać, musi owozdjęcie choć przez chwilę kontemplować. Czy można kontemplować refleksyjnie fotkęstrzeloną komórką lub cyfrówką na wakacjach w Egipcie lub na Rodos? Nie można,można jedynie jej obejrzenie zaliczyć, można ją szybko skomentować w necierównoważnikiem zdania.

    Pojawia się tu pytanie, czy dzisiejsze fotki, ale także profesjonalne zdjęcia prasowespełniać będą w przyszłości ową funkcję memento mori. Czy prasowe fotografierejestrujące dramatyczne momenty: wojny, egzekucje, wypadki samochodowe,katastrofy, w których giną ludzie, te wszystkie zdjęcia epatujące cierpieniem i śmiercią 

    mają nam mówić o naszej marności? Nie sądzę. Mają nas na krótko podniecić jakerotyka, z tym że ma to być erotyka cierpienia i śmierci.

    Są w książce Sontag dwa zdania boleśnie dziś nieaktualne: „Nikt jeszcze nie odkryłbrzydoty dzięki fotografii. Wielu natomiast odkryło dzięki niej piękno”. Otóż dziśnaczelnym zadaniem fotografii jest odkrywanie brzydoty, piękno ma się realizowaćedynie w podkręconych Photoshopem zdjęciach celebrytów w kolorowych pismach,

    w sesjach, gdzie sławni ludzie mają wyglądać na nieśmiertelnych, których upływ czasu

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    46/317

    nijak imać się nie umie, z definicji mają to być zdjęcia unieważniające hasło „mementomori”.

    Brzydota, choć dominuje w masowym przekazie, musi zadowalać się gorszympapierem brukowców i marnymi jakościowo fotkami pstrykniętymi przez paparazzich,którym udało się uchwycić drugi podbródek gwiazdki, cellulitis na udach symbolu

    seksu, nieudaną fryzurę bohaterki serialu, wykrzywioną w paskudnym grymasie twarzznanej piękności.Sontag, pisząc swoją książkę, nie znała jeszcze oczywiście przypadku pewnego

    fotografa, który nazywał się Kevin Carter. Był białym reporterem z RPA, któryw czasie klęski głodu w Sudanie w 1993 roku wykonał słynne zdjęcie, za które dostałPulitzera. Zdjęcie przedstawiało umierającą z głodu dziewczynkę, za którą czai się sępczekający na dogodny moment do konsumpcji, czyli śmierć dziecka. Carter, któremuowo zdjęcie przyniosło światową sławę, nie pomógł dziewczynce, nie zaniósł jej tam,gdzie można było ją nakarmić i napoić. Carter czaił się ze swoim aparatem,by uchwycić dramat śmierci dziecka, sęp czający się za sudańską dziewczynką przyKevinie Carterze to był zwykły wróbel. Uzyskanie odpowiedniego efektu artystycznegobyło dla fotosępa rzeczą nadrzędną, wybrał Carter pomiędzy pomocą cierpiąceja pornografią cierpienia, świat się zachwycił, świat się wzruszył. Carter nie wytrzymałwyrzutów sumienia i rok później, już po otrzymaniu Pulitzera, popełnił samobójstwo,zespół Manic Street Preachers nawet nagrał o nim piosenkę na płycie „Everything MustGo”.

    Akurat we współczesnej fotografii jak w żadnej innej dziedzinie słowo „voyeuryzm”nie brzmi dziś tak upiornie.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    47/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    48/317

    Rozprawa Bugajskiego z literaturą, czyli

    pisarze jak piłkarze

    03.12.2009

    Mamy dwudziestolecie wolnej Polski, ta okoliczność zmusza w sposób naturalnydo podsumowań i osądów, także w dziedzinie kultury, także w literaturze. LeszekBugajski w poniedziałkowym „Newsweeku” podsumował więc i osądził literaturępolską ostatnich dwudziestu lat. To jest osąd surowy, przepełniony jednakowoż troską o polską literaturę, o dziedzictwo, jakie polska proza – bo o niej rzecz traktuje – pozostawi potomnym. Jest to troska o jakość polskiej literatury, o to, z czym literackowchodzimy do Europy, czym chcemy zadziwić świat. Otóż wchodzimy z niczymi niczym zadziwić świata nie umiemy, jesteśmy prowincjonalni i zapyziali, uważaLeszek Bugajski, nasi pisarze są tak bardzo nieudolni jak nasi piłkarze, brawurowoporównuje eseista, nasza literatura to jest PZPN po prostu, szarżuje. Polska w rankinguFIFA jest na 59. miejscu, tam też lokuje się polska literatura, błyskotliwie pisarzyz piłkarzami zestawia Bugajski. Leją nas w piłkę wszyscy, w literaturę też nas leją,

    a my, niczym polska trenerska myśli szkoleniowa, pozostajemy w doskonałymsamozachwycie. Jest jednak całe szczęście Leszek Bugajski, on zdziera nam z oczuzasłonę, on ujawnia mizerię polskiej literatury.

    Tekst, z powodu ograniczonego miejsca na łamach, jak sądzę, skupia się główniena ostatnich literackich premierach, szkoda, bo ma według mnie Bugajski potencjał,żeby opisać nie tylko ostatnie premiery, nie tylko minione dwadzieścia lat w polskiejliteraturze, myślę że mógłby on spokojnie machnąć fundamentalną krytykę literaturypolskiej od czasów Mikołaja Reja.

    Już pierwsze zdanie jest mocne i nadaje dynamiki całemu esejowi: „Caryca polskiej

    literatury wydała nową powieść, której podstawowe założenie zrodzone jestz dziwacznej intelektualnej aberracji wegetariańsko-ekologicznej”. Ma się rozumieć,rozchodzi się tutaj o najnowszą książkę Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przezkości umarłych”, to owa książka miała się zrodzić z aberracji, więcej: ta powieść to„horrendum etyczne”. Ciekawe i odważne to jest, trudno mi zrozumieć jednakowoż,czemu poglądy wegetariańskie i ekologiczne miałyby być aberracyjne, jak ktoś nie jeschabowych, to znaczy, że coś mu się na mózg rzuciło? Jak ktoś chce chronić zwierzęta,znaczy, że niespełna jest rozumu? Ja nie jestem wegetarianinem, przyznaję, że mam

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    49/317

    raczej ciągoty do dań mięsnych, nad zagrożonymi gatunkami chrząszczy też się z troską nie pochylam, ale aberracyjnym nazwać kogoś, kto pisze szlachetną książkę w obroniezwierząt, bym się nie odważył. Jakbym się z książki Tokarczuk miał nabijać, tobymna warsztat wziął nie ekologię, ale eksponowaną tam astrologię.

    Leszkowi Bugajskiemu jednak odwagi nie brakuje. Tym, którzy książki Tokarczuk

    nie znają, przybliżę w skrócie jej fabułę: ktoś w Kotlinie Kłodzkiej morduje myśliwychi kłusowników, robi to w sposób przemyślany i wyrafinowany, tak aby wyglądało tona zemstę zwierząt, niech mi wybaczą ci, którzy książki nie czytali, ale muszę to dladobra tego felietonu napisać – morduje owych myśliwych narratorka powieści JaninaDuszejko. Co więcej, jej zbrodnie nie spotkają się z karą, a sympatia nie tylko pisarki,ale i czytelników jest po stronie morderczyni. To właśnie Bugajski nazywa „horrendumetycznym” i „głupim utworem” oraz zatrważa się, że po ukazaniu się tej nieetycznejksiążki „moraliści milczą”. Myślę, że milczą, bo nie są głupi, niestety nie milczyBugajski.

    Moraliści milczą, bo to jest literatura, należy ją osądzać jedynie w kwestiachliterackich, jeśli to badziew literacki, to niech Bugajski napisze, że badziew literacki,a nie rozdziera koszulę nad „horrendum etycznym”. Niech w powieści narratorka nietylko zabije myśliwych, ale także ich poćwiartuje i zje, proszę bardzo, ma do tegoprawo, właściwie nie rozumiem, że Tokarczuk nie wpadła na tak oczywisty pomysł,żeby jej bohaterka z zabitych myśliwych przyrządzała kotlety, pieczenie, względniebitki w sosie, ja bym z radością przeczytał, jak się przyrządza potrawę z komendantapolicji, względnie księdza Szelesta, kapelana myśliwych, drobiazgowe opisy takichzabiegów kulinarnych nadałyby tej książce dodatkowy, że tak powiem, smak. Bo takiewłaśnie jest prawo literackiej fabuły. Tego Bugajski nie kuma, nie wiem dlaczego,

    a niekumanie procentuje tak samobójczymi epitetami jak owo „horrendum etyczne”.Nigdy nikt wcześniej nie mordował nikogo na stronach powieści? Zawsze literaturaopierała się na potępieniu moralnym zabijania?

    Więcej: Bugajski ubolewa, że narratorka powieści gra z czytelnikiem nie fair,bo przez większość książki nie ujawnia tego, że to ona jest morderczynią, jeszczelepiej: Tokarczuk nie dała sygnału, że być może jej bohaterka cierpi na rozdwojenieaźni. A niby dlaczego ma cierpieć? Ma ochotę bohaterka mordować ludzi, to niech ich

    morduje. Musi się Bugajskiemu narratorka od razu przyznać, że to ona jestmorderczynią? Trzeba Bugajskiemu jak dziecku wyjaśnić na początku każdej książki,

    kto jest dobry, a kto zły, na pierwszej stronie kryminału tłumaczyć, kto zabił? Na tymma polegać według Bugajskiego literatura „etyczna”?

    Kiedy już się Bugajski rozprawił z nieetyczną Tokarczuk, to się zabrał za AndrzejaStasiuka, dokładnie za jego ostatnią powieść „Taksim”. Niech się Bugajskiemu niepodoba ta powieść, bardzo dobrze, jakby wszystkim się podobało, to byłoby nudno, aległówny zarzut Stasiukowi robić z tego, że to o „wędrówkach po opłotkach Europy”,że to o „szwędaniu się po głębokich peryferiach Europy” są rzeczy? Wychodzi tutaj

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    50/317

    wyraźnie światowość Leszka Bugajskiego, rozumiem, że chciałby on, aby bohaterowieStasiuka szwędali się po londyńskim City, po Piątej Alei w Nowym Jorku, jak sięszwędają po Węgrzech czy Rumunii, to już niesłusznie się szwędają? A jakbyprzeczytał Bugajski w rumuńskiej albo węgierskiej gazecie, że Polska to są jakieśopłotki Europy, toby się zachwycił tym porównaniem? Jakby, dajmy na to, rumuński

    tygodnik opinii napisał takie zdanie: „Leszek Bugajski wciąż zajmuje się opisywaniemPolski, tych opłotków Europy”, toby Leszkowi Bugajskiemu to porównanie przypadłodo gustu? Choć może by przypadło, wszak krytyk pisze: polska literatura to „literaturaprowincjonalna, która z gorliwością prymusa z zapadłej intelektualnie prowincjipróbuje się przypodobać światowemu salonowi”. To naprawdę krytyk literackinapisał? O salonach i prymusach z prowincji? Ja na słowo „salon” zawsze reagujępodnieceniem, każdy tekst, w którym słowo „salon” pada, studiuję uważnie, zazwyczajsą to bowiem teksty żarliwe, acz niemądre, w tym jest ich niepodważalny urok,niemądry żarliwy tekst to jest prawdziwy smakołyk. A Bugajski się tego salonu uczepiłak pijany latarni: „Starając się zaistnieć na światowych salonach, pisarze nie

    wyciągają wniosków z tego, co widać gołym okiem: że salony zainteresowane są dzisiaj literackimi opowieściami o konkretnych miejscach i powiązanych z konkretnymizdarzeniami”.

    Pisze zasmucony Bugajski, że wśród krytyków i recenzentów nie ma dziś następcówWyki i Błońskiego. Całe szczęście jest jednak Bugajski, bez niego refleksja krytycznaw ogóle w Polsce by przestała istnieć.

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    51/317

    ===aFxlVmBR

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    52/317

    Kołysanki do śmierci, czyli Tom Waits

    na święta

    24.12.2009

    Kiedy słucham Toma Waitsa, nie wiem, czy od razu rzucić się do obalenia całej flaszkiwhisky i rozpłakać się nad zbydlęceniem swojego życia, czy rzucić się w zupełnieprzeciwną stronę – do ekstatycznej afirmacji życia. Ekstatyczna afirmacja życia bywaoczywiście zachowaniem frajerskim, to jest jasne, ale każde zachowanie przy słuchaniuToma Waitsa jest wybaczone, także frajerska afirmacja życia. Mówiąc wytartą kliszą – obok tego artysty obojętnie przejść nie można. Tom Waits to jest artysta totalny.Współczesność oferuje nam za to głównie artystów totalnie beznadziejnych. Niech wasWaits zachwyca, niech was wkurza, zwłaszcza że jak was będzie wkurzał, to nawet niebędziecie wiedzieli, jak bardzo on was zachwyca.

    Pytacie, jak można afirmować życie, słuchając tych wszystkich plugawych historiio upadłych kobietach, podłych barach, przedmieściach, wykolejeńcach, o tym ludzkimnawozie, na którym wzrasta normalne społeczeństwo? Jakby nie było podłych barów

    i wykolejeńców, nie byłoby normalnego społeczeństwa, tylko dzięki nim ono rośnie,kwitnie i się sobą napawa. Zresztą, co ja mówię, to są piosenki przepełnione miłością i czułością, kobiety z piosenek Waitsa są zupełnie jak z naszego życia – najpiękniejsze,tylko że nie nasze.

    Waits wyrasta z najgłębszych korzeni amerykańskiego bluesa, ale i bardzo mocnoz tradycji knajpianej, nawet z wodewilu. Ale wszystko to jest powywracane do górynogami, rozpirzone w drobny mak i zupełnie na nowo złożone. Gdyby Waits sam niebył wybitnym lirykiem, tobym uznał, że to świetna muzyka pod wiersze CharlesaBukowskiego i kawałki bitników. Jak słucham Waitsa, to – nie wiedzieć czemu – staje

    mi przed oczami Mickey Rourke grający pisarza Henry’ego Chinaskiego w „Ćmiebarowej” według Bukowskiego. Dobrze, nie szarżuję już, bo zaraz będę musiał wyjśćz domu i unurzać się w warszawskiej nocy. A jest to noc zimna jak z piosenek Waitsa.Jedno w tej ciemności jest jasne – to jest muzyka niebywale literacka, tak literacka, jakżadna literatura nie jest muzyczna.

    Toma Waitsa słucham regularnie od ponad dwudziestu lat, nie jest to, ma sięrozumieć, jakiś wyśrubowany wynik, ten facet zdziera sobie przepite i przepalonegardło od pierwszej połowy lat 70., ale wtedy to ja zdzierałem sobie mleczaki. Do dziś

  • 8/16/2019 Krzysztof Varga - Polska Mistrzem Polski

    53/317

    pamiętam wyraźnie z Warszawskiego Festiwalu Filmowego pokaz „Big Time”, filmudokumentującego występ Waitsa, pamiętam i sięgam na półkę po płytę z tym nagraniem.Rok wydania 1988, film musiał być zatem pokazywany coś koło tego roku. Wstydpowiedzieć, miałem wtedy lat dwadzieścia, studiowałem polonistykę, nosiłem glanyi „pióra na kiura”. No, chyba że to było akurat wtedy, gdy uznałem, że do glanów lepiej

    pasuje glaca, czyli głowa ogolona na zero. Miałem więc dwudziestkę, glany zwanerumunami i prawie szlochałem ze wzruszenia, oglądając w warszawskim kinie (Relax?Atlantic?), jak Waits śpiewa „Cold Cold Ground” i „Strange Weather”. Jak ktoś niesłyszał, jak Waits z głębi jelit wyciąga frazy „Strange Weather”, to znaczy, że naweteśli dużo słyszał, to jeszcze nic w życiu nie słyszał.

    Żeby trzymać się zimnej tematyki z innych płyt – jak ktoś nie słyszał „November”(płyta „Black Rider”), to znaczy, że nigdy nie przeczołgał się przez listopad, marząco marcu. Jeśli ktoś myśli, że „Temptation” (płyta „Frank Wild Years”) to jest numerDiany Krall, to znaczy, że świat sięgnął już dna swojego najgłębszego upadku.A „Innocent When You Dream”? A „Singapore”? A „Telephone Call from Istanbul”?Zresztą, co ja się tak rozpisuję, czemu tak enumeruję te pieśni? Jeśli ktoś zna Waitsa, towie, o czym mówię. Jak ktoś nie zna, to pozna i pojmie.

    Czasami zaszywam się przed nim, jestem w Waitsowskiej abstynencji, nadchodziednak nieuchronnie taki dzień, osobliwie gdy świat opanowują jesienne szarzyzny,

    kiedy sięgam na półkę i wyciągam jedną za drugą jego płyty. Jak ktoś jestwaitsocholikiem, to może nie zażywać Waitsa miesiącami, ale jak nadejdzie tendzień, to już leci z góry, to już przechlapane, brutalny ciąg murowany, jedna płyta niewystarcza, trzeba puścić następną, potem następną, jego zdarty pijacki głos,początkowo odrzucający, na początku powodujący wzdrygnięcie i gęsią skórkę,

    zaczyna wchodzić coraz lepiej, otwiera się kolejne pudełko z płytą Waitsa, potemkolejne, człowiek się w końcu wali bez przytomności w swój barłóg, zasypia ciężkimsnem,