Karol May - Ebooki książki tania księgarnia · — Czy mam powiedzieć sułtanowi, co wieziemy...

46

Transcript of Karol May - Ebooki książki tania księgarnia · — Czy mam powiedzieć sułtanowi, co wieziemy...

KarolMay

WHarrarze

Wersjademonstracyjna

WydawnictwoPsychoskokKonin2017

KarolMay„WHarrarze”

Copyright©byKarolMay,1926

Copyright©byWydawnictwoPsychoskokSp.zo.o.2017

Zabraniasięrozpowszechniania,kopiowania

lubedytowaniategodokumentu,pliku

lubjegoczęścibezwyraźnejzgodywydawnictwa.

Tekstjestwłasnościąpubliczną(publicdomain)

Tekstoryginalnytłumaczenia:anonimowy.

ZACHOWANOPISOWNIĘ

IWSZYSTKIEOSOBLIWOŚCIJĘZYKOWE.

Skład:ŁukaszChmielewski

Projektokładki:KamilSkitek

Druk:Zakł.Druk.„Bristol”

Warszawa1926

ISBN:978-83-8119-078-7

WydawnictwoPsychoskoksp.zo.o.

ul.Spółdzielców3,pok.325,62-510Konin

tel.(63)2420202,kom.695-943-706

http://www.psychoskok.pl/e-mail:[email protected]

AchmedBenAbubekr

życiepodobnejestdomorzaoniezmierzonejilościburzliwychfal.Miljony,setkimiljonówzmiennychpostaciwyłaniająsięznurtów,abyukazaćnapowierzchninakrótkimomentżycialudzkiegoizniknąć.Nazawsze?Ktotowie?Nabrzegustoiobserwator i wysyła tysiące pytań pod adresem losu, ale los jest głuchy. Mówii odpowiada nie słowem, ale faktami. Wypadki rozwijają się niepowstrzymanie,śmiertelni muszą z bezbronną niemal cierpliwością czekać na narodzinyutęsknionychwypadków.

 Częstoczłowiekstoiprzedzdarzeniami,którepozorniewydająsiębrzemiennewskutki,atymczasemmijajądnieilataiwydajesię,żeskutkinazawszeuwiędływzalążku.Wydajesię,żeminioneprzestajedziałać,żetajemneniciżyciazostałyprzerwane. Nie słychać najmniejszego oddźwięku, nie widać czynu, ani jegorezultatu,człowiekwsłabościswejzaczynawątpićwsprawiedliwośćOpatrzności.Sprawiedliwość ta jednak, nie oglądając się na nic, idzie swemi niezbadanemidrogami i właśnie w chwilach, kiedy się tego najmniej spodziewamy, chwytazdarzeniewswąmiażdżącądłoń;wtedyczłowiekpoznajekuswemuzdziwieniu,żeczaswukryciuzwiązałnitkiżyciawwęzeł,abygoterazczłowiekrozwiązywał.

 Podobniezezdarzeniami,którychnicizbiegałysięwReinswalden.Mijałydni,miesiące,lata;odrogichosobach,którewyruszyływdalekiświat,niebyłożadnejwiadomości.

Zaginął słuch o nich. Trzeba było wreszcie uznać, że zginęły; coraz bardziejustalającesiępoczucietegofaktu,napełniałomieszkańcówReinswaldugłębokimsmutkiem.Gdy nie było jużwątpliwości, żewszelkie poszukiwania są daremne,ból opuszczonych wzmógł się nieskończenie. Ale czas, ten koiciel wszystkichcierpień, robił swoje. Na twarze mieszkańców leśniczówki kładł cień cichejrezygnacji.Nikt jużnieskarżył się,nie rozpaczał, tylkowsercachzostałożywewspomnienieotych,którzyzaginęli;mimofaktów,niktniemiałodwagiprzyznaćsię,żeostatniąnadziejęutracił...

 Tak minęło dziewięć lat; nadszedł rok 1866, w którym wypadki, pozornieskończoneizamknięte,zaczęłysiędalejrozwijać.——

 Na zachodnim brzegu golfu Aden, łączącym Morze Czerwone z OceanemIndyjskim, leży kraj, który należał częściowo do sławnego Timbuktu, częściowo

zaś do bajecznego Dorado. Najodważniejsi podróżni próbowali napróżno zbadać

ten zakątek; do roku 1866, o którym mowa, udało się jedynie w roku 1854pewnemu gotowemu na wszystko oficerowi brytyjskiemu Ryszardowi Burtonowidotrzeć do niego i przynieść nieco wiadomości. Niektórzy cudzoziemcy, nawetzpośródEuropejczyków, kraju tego, zwanegoHarrarem,dotknęli stopą, aleniemogli poinformować nikogo o panujących w nim stosunkach, nigdy bowiemstamtąd nie powracali. Zatrzymywano ich jako jeńców. Jakkolwiek na wniosekAnglików,azwłaszczawskutekusiłowańszlachetnegolordaWilberforce,przyszłodo porozumienia między poszczególnemi krajami, na podstawie któregozabroniono handlu niewolnikami, jakkolwiek okręty wojenne wszystkich krajówmiały nietylko prawo, lecz i obowiązek zatrzymywać okręty z transportemludzkim,oswobadzaćniewolników iwieszać całą załogę,odkapitanapocząwszy,na ostatnim chłopcu okrętowym skończywszy, to jednak niewolnictwo jeszczeistniało. Były nawet kraje,w których kwitło. Jeszczew połowie dziewiętnastegowiekukażdy,kto zwiedzałKonstantynopol,mógł stwierdzić, żenietrudnow temmieściekupowaćludziwszelkichrasinarodowości.NajlepszerezultatyprzynosiłypolowaniananiewolnikówwokolicachNilu orazwmiejscowościach, położonychnad Morzem Czerwonem lub wschodnich wybrzeżach Afryki. W tych właśniestronachleżyHarrar.

 Kraina ta nie dotyka bezpośrednio brzegu.Można do niego dotrzeć z portówZeyla i Berbera, przecinając kraj Somali. Somali należą do najpiękniejszychprzedstawicielirasyczarnych;jesttoludbitny,wojowniczy,niespoczywawwalcez sąsiadami, to też komunikacja wybrzeża z Harrarem nastręcza wielkieniebezpieczeństwo. Oto przyczyna, dla której tylko bardzo nielicznym jeńcomudałosięucieczHarraruidotrzećnadbrzegmorza.—

 Tam, gdzie wyspa Somali wznosić się zaczyna ku zachodowi, i gdzie wśródnagichskałiżółtegopiaskupojawiaćsięzaczynaniecoroślinności,poruszałasiękarawanawkierunkuzachodzącegosłońca.Obokciężkoobjuczonychwielbłądówszlidobrzeuzbrojeniludzie,ciemnijużzprzyrodzenia,awdodatkuspaleniprzezsłońce.

 Ludzieuzbrojenibyliegzotycznie.Mielistareflintyodługich,perskich lufach,maczugi z drzewa hebanowego i łuki, dla których w kołczanie przechowywaliniebezpieczne,zatrutestrzały.Pozatemkażdymiałdługi,ostrynóżzapasem.

 Wielbłądy nie szły swobodnie; były przywiązane do siebie w ten sposob, żeuzdakażdegołączyłasięzogonempoprzednika.Wszystkiemiałynasobieciężko

obładowanesiodła,zwyjątkiemjednego,dźwigającegonaplecachcośwrodzajulektyki, krytej z czterech stron firankami, przez które swobodnie przepływałopowietrze.Wlektycespoczywałazapewnekobieta,którejniepowinnibylioglądaćniepowołani.

 Oboktegowielbłądajechałnamocnym,białymmuleczłowiek,wyglądającynaprzywódcę orszaku. Odziany w długi, biały płaszcz beduiński, na głowie miałturbantegożkoloru,brońzaśtakąsamą,jakludzieeskortującykarawanę,tylkorękojeść noża i łożysko flinty były ze srebra. Jadąc na czele oddziału, obokwielbłąda, badał ostrym, przenikliwym wzrokiem zachodnią stronę okolicy.Wpewnejchwilizatrzymałmułaizwróciłsiędoswoichludzi:

 —Otmanie,czywidzisztenwąwóz? —Widzęgo,emirze. —Tambędziemydziśnocować—rzekłprzywódca.—Byłeśjużzemnąnieraz

wHarrarze.Czypamiętaszjeszczeokolice?

 —Pamiętam,emirze. —Doskonałe. Od wąwozu niedaleko do wsi Elaoda, a stamtąd tylko godzina

drogidosiedzibysułtana.Odwiążswegowielbłada,jedźizamelduj,żejutroranoprzybędę.

 Człowiek, do którego te słowa były zwrócone, spełnił polecenie. Odwiązującswego wielbłąda, prowadzonego w szeregu wraz z innymi, wskazał w kierunkulektykiizapytałbardzocicho,tak,abytylkomógłsłyszećemir:

 —Czymampowiedziećsułtanowi,cowieziemyzesobą? —Powiedz,żeprzywozimyszale i jedwabie,miedź,ołów,noże,proch,cukier

ipapier;powiedz,żechcemytowszystkozamienićnatytoń,kośćsłoniową,masłoiszafran.Tylkooniewolnicyniemówanisłowa.

 —Czymamzabraćzesobąharacz? — Nie. Sułtan nigdy niesyt dąniny. Jeżeli poślę mu teraz, zażąda później

nowychpodarunków.

 Otmandałznakwielbłądowiioddaliłsięwbłyskawicznemtempie.— Karawanazwróciłasiękuwąwozowi,októrymmówiłemir.Leżałwpobliżu,więc

dotarlidońszybko.Gdyjeźdźcyzsiedlizeswychzwierząt,słońcewłaśnieopadałoza horyzont. Zachody słońca odbywają się w tych stronach przeważniepunktualnie o szóstej wieczorem; jest to godzina modlitwy wieczornej,przepisanejprzezprorokaMahometa.

 Beduini wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu, uprawiają rozbój, alerównocześnie są tak religijni, że za największy grzech poczytują opuszczeniejakiejkolwiekprzepisanejmodlitwy.Dlategoteżczłonkowiekarawanynatychmiastsięzebraliiuklęklidomodłów.Obrządekichwymagaumyciarąk;ponieważwodyniemieli,więcposługiwalisiępiaskiem,przepuszczającgoprzezpalce, jakbytobyławoda.

 Ukończywszymodlitwę,zdjęliładunkizplecówwielbłądów,poczemusiedli,abywypocząćpodługiej,uciążliwejpodróży.

 Kilkuodwiązało lektykęzplecówwielbłąda.Osoby, znajdującej sięwewnątrz,niemożnabyłozobaczyć.Widoczniewczasiepodróżylektykinieopuszczała.

 Emirwziąłkilkadaktyli,nalałdoskórzanegokubkaniecowody,zlekkauchyliłzasłonlektykiizapytałcicho:

 —Czychceszjeśćipić? Nie było żadnej odpowiedzi, tylko wychyliła się jakaś ręka, aby wziąć owoce

iwodę.

 — Allah jest wielki, obdarzył mnie złą pamięcią, — mruknął emir. —Zapominamciągle,żenierozumiesznaszegojęzyka.

 Zabrał opróżniony kubek i rzucił na dawne miejsce. Na niemy jego znakpodniosło się kilku ludzi i chwyciło zabroń.Poszli pilnowaćobozu,uważać, abyżaden wróg nie wypadł znienacka, a schwytana niewolnica nie uciekła. Poniedługimczasiewszystkobyłopogrążonewgłębokimśnie.—

 Otmanprzybyłtymczasemdowsi,októrejbyłamowa,i,niezatrzymującsię,pośpieszyłdalejwkierunkuHarraru.Stanąłtamwjakąśgodzinęporozmowiezeswympanem.

 Bramy tego miasta zamykano o zachodzie słońca i odtąd nikt nie mógł bezspecjalnegozezwoleniasułtanawchodzićprzeznie,aniwychodzić.Otmandługoiusilniemusiałkołatać,zanimsięwreszciepojawiłstrażnik.

 —Ktotam?—zapytał,nieotwierając. —SługasułtanaAchmedaBenAbubekra—brzmiałaodpowiedź. —Jaksięnazywasz? —Imięmojebrzmi:HadżiOtmanBenMehemmedIbnHulam. —Dojakiegoszczepunależysz? —JestemwolnySomali. Mieszkańcy Harraru gardzą, zresztą bez najmniejszej podstawy, Arabami

iszczepemSomali;dlategoteżstrażnikodparł:

 —Człowieka szczepu Somali niewolnomiwpuścić. Byłbym surowo ukarany,gdybymdlatakiejprzyczynyzakłócałspokójsułtana.

 — Z pewnością będziesz ukarany, — odparł Otman — ale wtedy, gdy niezameldujesz,żeżądamwpuszczenia.JestemposłańcememiraArafata.

 Słowatewywołaływstrażnikupewnewątpliwości.Wiedziałprzecież,żeemirArafatjestprzywódcąkarawanhandlowych,zktórychsułtanciągnąłtakświetnezyski.Dlategoodparł:

 — Arafat? Spróbuję. Zdam pieczę nad bramą koledze, sam zaś pójdęizameldujęotwemprzybyciu.

 Otman dopiero teraz zsiadł z wielbłąda; spoczął na ziemi, oczekując, aż gowpuszczą. Strażnik pozostawił przy bramie towarzysza i udał się do pałacusułtana.

 Właściwie trudno tu użyć słowa pałac. Sławna, a raczej osławiona stolicaotoczona była najzwyklejszymmurem;miasteczko samo było niewielkie. Domywyglądały jakmurowaneszopy,apałacsułtanaprzypominałstodołę.Obokstałarudera, zbudowana znieociosanychkamieni;dzień i nocdobiegał zniej dźwiękkajdan. Było to więzienie państwowe; składało się z głębokich piwnicpodziemnych, do których nigdy nie docierało światło dzienne. Biada więźniom,których doń wtrącono! Sułtan nie dawał im ani jedzenia, ani napoju, a jeżelinawetjakiśprzyjaciel lubkrewnyprzynosiłtrochęwodyitrochęzimnej,kleistejzaprawy z mąki kukurydzanej, używanej w tym kraju, więźniowie umieraliwwyziewachwłasnegobrudu.

 Tronem poteżnegomonarchy, nieograniczonego pana i władcy życia i śmierciswych podwładnych, była skromna ławka drewniana, jaką spotkać można tylkou biedaków. Na tej ławie siadywał sułtan z nogami podwiniętemi zwyczajemwschodnim; albo dumał samotnie, albo też udzielał audjencyj, podczas którychkażdydrżałwśmiertelnymstrachu,najmniejszybowiemdrobiazgwystarczył,bysułtankrewczyjąśprzelał.

 Idzisiejszegowieczorasiedziałsułtannaswempodniesieniu.Wisiałyzanimnaścianie stare, nieużywane już flinty, szable, żelazne kajdany na ręce i nogi —dowodywielkiejsurowościwładcy.

 Przed sułtanem siedział wezyr w otoczeniu paru mahometan uczonychw piśmie. Ztyłu, na ziemi, widać było liczne wynędzniałe postacie, zakutewkajdany.Sułtanlubiałozdabiaćswójtronniewolnikami;uważał,żeuświetniają

jegopotęgęichwałę.

 Na uboczu stał również jakiś jeniec; ręce i nogi miał skute łańcuchami. Byłwysoki i szczupły; rozpacz pochyliła głowę jego ku ziemi. Zagasły wzrokizapadniętepoliczkiwskazywały,iżjestwygłodzonyigłębokonieszczęśliwy.

Jedynemubraniemjeńcabyłapostrzępionakoszula.

 Mówiłcośzapewneprzedchwilą,oczybowiemwszystkichbyłyskierowanekuniemu;sułtanspoglądałponuroigroźniejakkat.

 — Psie! — rzekł do jeńca. — Kłamiesz nikczemnie. Jakże to możliwe, abychrześcijański władca był potężniejszy od wyznawców proroka? Czemże sąwszyscytwoikrólowie,wobecmnie,sułtanazHarraru?

 Oczyjeńcazabłysły.Odpowiedział: —Niebyłemkrólem,tylkojednymznajdostojniejszychobywatelimegokraju.

Mimotobyłempotysiąckroćszczęśliwszyibogatszyodciebie.

 Sułtanrozpostarłwszystkichdziesięćpalców.Wtejsamejchwiliwysunęłasięz kąta jakaś postać, podniosła ciężką laskę bambusową i wymierzyła jeńcowidziesięćuderzeń,jaktegożądałsułtan.Jeniecniedrgnąłnawet;zdawałosię,żejestprzyzwyczajonydotakiegotraktowaniaiżeuderzeńjużwcalenieczuje.

 —Czyodwołasz?—zapytałsułtan. —Nie! Władca rozkazał mu wymierzyć piętnaście kijów. Gdy to nie poskutkowało,

rzekł:

 —Pokażę ci, jakąmocposiadam. Jesteś chrześcijańskimpsem.Nakazałemciczcić proroka, ale dotychczasnie usłuchałeś.Dziś rozkazuję po raz ostatni; czybędzieszposłuszny,nędznyrobaku?

 —Nigdy!—odparłjeniecpewnymgłosem.—Zrabowałeśmiwolność,możeszpozbawićżycia,alewiarymejcinieoddam.Tojestgranica,przyktórejkończysiętwojamoc!

 Władcazacisnąłpięściizawołałponurymgłosem: —Każęcięwrzucićdonajgłębszegolochu! — Uczyń to! — odparł nieustraszony więzień. — Chcę umrzeć, tęsknię za

śmiercią.Skończąsięmojemęki;nareszcieznajdęspokójiciszę.

 —Dobrze!Staniesię,jakchcesz.Zaprowadźciegodonajgorszegozlochów! Na ten rozkaz sułtana, kat ujął starca za rękę i wyprowadził na dziedziniec.

Tam przyłączyło się do niego jeszcze kilku ludzi i razem zawlekli jeńca do

więzienia.

 Gdy się drzwi więzienia otwarły, uderzyły ich nieprawdopodobne wyziewy;z wewnątrz słychać było pobrzęk łańcuchów i jęk więzionych. Nie było światła,więc jeniec nie mógł nic zobaczyć. Zaprowadzono go do jakiegoś kąta. Tu katpodniósł przy pomocy swych towarzyszy wielki, ciężki kamień. Trąciwszy jeńcazcałejsiły,rzekł,śmiejącsię:

 — Tu twoje miejsce, psie chrześcijański. W przeciągu dwóch dni zostanieszpożarty.

 Starywpadającw norę głębokości kilkumetrów, uderzył się twarzą o ścianęiskaleczył.Niemiałjednakwprostczasupomyślećotemskaleczeniu,gdyżledwieusłyszał, jak położono kamień na jego grobie, poczuł, że jakieś zwierzętazaczynająobgryzaćmugołenogi.

 — Na Boga, a więc naprawdę mam zostać żywcem pożarty! — zawołałwtrwodze.

 Były to szczury, które głodowały zapewne oddawna. Zaczął się bronić przednimi,gniotącnogami.Chwytał jewręce idusił,alesetkiukąszeńsprawiałymustrasznecierpienia.Loch,wktórymsięznajdował,miałprzeszłometrszerokościi trzy i pół metra głębokości. Oparł się plecami o jeden brzeg muru, nogamiodrugiipróbowałwdrapywaćmetodąkominiarzy.

 Podnaporem jego ciała oderwał się odmuru jeden z kamieni i spadł nadnolochu.Kwikipisk,którynastąpił,przekonałgo,żekamieńzabiłkilkaszczurów.

 —DziękiBogu,mamcośwrodzajubroni! Zlazłnieconiżej,chwyciłkamieńizacząłwalićpoziemi.Waliłtak,niebacząc

naukąszenia,ażostatniszczurprzestałsięporuszać.

 Waląc kamieniem na wszystkie strony, natrafił ręką na jakiś okrągły, pustywewnątrzprzedmiot.Wydałokrzykprzerażenia,Chwyciłbowiemczaszkętrupa.

 —Takibędzieimójlos—rzekł.—Boże,mójBożecóżuczyniłem,żegotujeszmiśmierćtakstraszną?NiechajbędąprzeklęciCortejoiLandola...

 Stałwciemnościachwięzieniaiwyciągałnaprzódręce.Nagleprzejąłgostrach,jakiśgłosbowiemodpowiedział:

 —Landola?Niechbędzieprzeklętydodziesiątegopokolenia! Słowa te zostały wypowiedziane głosem tak ponurym, tak rozpaczliwym, iż

jeńcaprzejąłdreszczgrozy.

 —Ktoto?—zapytał.—Któżtuprzemawiamoimojczystymjęzykiem?

 —Powiedznaprzód, kim ty jesteś,—odezwał sięgłos zgóry.—Tyśwywaliłdziuręwmurzemegowięzienia.

 — Jestem Hiszpanem, pochodzę z Meksyku, — odpowiedział jeniec. —NazywamsięhrabiaFernandodeRodriganda.

 —SantaMadonna!—brzmiałaodpowiedź.—HrabiaFernando,brathrabiegoManueladeRodriganda.

 —ValgameDios!MówicieomoimbracieManuelu?Więcgoznacie? —Oczywiście,żeznam.Przecież...Ale,ale.Toniemożliwe,abyściebylihrabią

Fernando.PrzecieżhrabiaFernandoumarłjużprzedlaty.

 —Powiadamwam,żenieumarł,azostał tylkouznanyzazmarłego.Landolaporwałgoisprzedałtutaj,doHarraru.

 —To,comimówicie,sennor,brzmijakbajkaiwprostmisięwniąwierzyćniechce.Ale,gdysięnadtemzastanowić...PrzecieżdonManuelrównież...aleotempóźniej. Zejdę do was, don Fernando. Może mi się uda przy waszej pomocyusunąćdrugikamień.Wtedybędęmógłwydostaćsięprzezotwór.Czychceciemipomóc,denFernando?

 —Chętnie;jużidę. Stary wdrapał się po ścianie wgórę; wspólnym wysiłkiem udało się jeńcom

poruszyć drugi kamień. Otwór był dostatecznie wielki, aby człowiek mógł sięprzezeńprzedostać.

 —Złaźcie,sennor.—Idędowas. Ajeżelinasrazemznajdą?—przestrzegłhrabia. —Nie złapią. Skazano nas przecież na to, abyśmy zdechli z głodu, jeśli nas

przedtem szczury nie zjedzą, więc nikt nie będzie tutaj zachodził. A gdybyprzypadkiem chciano odwiedzić jednego z nas, drugi skorzysta z ciemnościiwymkniesięprzezdziurę.Musimypomówićzesobą.Jużidę.

 Hrabia zlazł nadół, towarzysz podążył za nim.Więzienie było takwąskie, żestanęli sobie twarzą w twarz, ale to im nie przeszkadzało. Przeciwnie, byłoszczęściem dla hrabiego widzieć obok siebie człowieka, który mu sprzyjał.Człowiektenująłhrabiegozarękęirzekł:

 —Ach,donFernando,pozwólcie,żewamuścisnęrękę.Czujęsięszczęśliwy,iżpotakdługichcierpieniachspotykamrodaka.PochodzęzManrezy.

 —ZManrezy?TakbliskoodRodriganda? — Tak. Jestem zwykłym prostakiem; nazywam się Mindrello. O panie, mam

wamwieledoopowiedzenia!Niechmisennorpowie,jakdawnotemuopuściłpan

Meksyk?

 —O,jużbardzodawno.Niemogęokreślićdni,tygodni,animiesięcy,alemamwrażenie,żegnijęwniewolimniejwięcejodlatosiemnastu.

 —Dios!Awięcniewieciezapewne,żebratwaszzostałuznanyzazmarłego? —Nie.Kiedyżtosięstało? —Przedsiedemnastulaty. —Powiadacie, żegouznanoza zmarłego?Amożenaprawdęumarł?Gdysię

zastanawiamnadtem,comniespotkało,nabieramwrażenia,iżsąludzie,którymbardzozależynatem,abyzginąłonzarówno,jakja.

 —Sądzicietaknaprawdę?—zapytałszybkoMindrello.—Bezwątpieniamacierację.Alecosięzwamistało?

 —Niemówmyotemchwilowo—rzekłhrabia.—Powiedzcieminaprzód,jakiemaciewiadomościomojejojczyźnie,omoichbliskich,iwjakisposóbdostaliściesiętutaj.

 —Cosiętyczyrodzinyhrabiego,towiadomomi,żehrabiaManueljestuznanyzazmarłegoiżedonAlfonsoobjąłdziedzictwo.

 —Ach!—zawołałdonFernando. Przypomniał sobie teraz sprawy drugiego testamentu, który sporządził

w obecności Marji Hermoyes. Przypomniał sobie również, że testament tenschował w środkowej szufladzie biurka. Czy go nie znaleziono? Wydziedziczyłprzecież Alfonsa i jednak ten został hrabią Rodriganda! Albo więc testamentsfałszowano,alboteżzginąłwjakiśsposób.

 —Alfonso—zapytał—jesthrabią?Jakżeonrządzi? —Och,jakprawdziwytyran.Znienawidziłgocałykraj.Bojąsięgojakognia;

opowiadająonimdziwy.Niewiem,czymiwolnootemmówić.

 —Ależ,proszę,mówciezupełnieszczerze. —Ludzieopowiadająsobie,żeAlfonsonienależywcaledoroduRodrigandów. —Ach!—krzyknąłhrabia.—Najakiejżetopodstawieludzieopowiadają? — To trudno określić. Ale byłem sam świadkiem pewnych sytuacyj, które

potwierdzić musiały podejrzenie, iż Alfonso nie jest prawdziwym hrabiąRodriganda. Ten mój pogląd jest również powodem, dla którego tutaj sięznalazłem;unieszkodliwionomnie.

 —Mówcie,mówcie!—nagliłhrabia.

 Mindrello nie odrazu spełnił tę prośbę. Jakiś czas namyślał się, coś sobieprzypominając. Wreszcie zaczął opisywać wydarzenia, których widownią byłzamek Rodriganda, pojawienie się doktora Sternaua, jego śmiałe i skutecznewkroczeniewżyciehrabiegoManuela,któreskończyłosięuwolnieniemhrabiegoimałżeństwemSternauazhrabianką,zawartemwReinswalden.Mindrellomówił:

 — Dzięki wynagrodzeniu, które otrzymałem za służbę u hrabiego Manuela,przedzierzgnąłemsięwzamożnegoczłowieka.WróciłemdoManrezy;wróciłemkumejzgubie!Te łotrydowiedziały sięprzezswychszpiegówwNiemczech,w jakisposóbpokrzyżowałemichplany,icałązłośćskierowalinamnie.DonManuelaniepotrzebowali się chwilowo obawiać, hrabia bowiem miał zamiar wystąpićzpretensjamidopieropoodnalezieniuprzezSternauaprawdziwegoAlfonsa.Tembardziejobawialisię,żejazdradzęichmachinacje.Pewnegodniaotrzymałemodjednegozmychtowarzyszy—trzebapanuwiedzieć,żedawniejzajmowałemsięod czasu do czasu kontrabandą — kartkę, naznaczającą spotkanie. Pismotowarzysza było mi dokładnie znane, to też nie miałem żadnych podejrzeń.Udałem się o umówionej porze na miejsce, nie poto jednak, by przyjąć jakieśpolecenie, a poto, aby oświadczyć, że proponowany interes mi nie odpowiada.Zaledwie doszedłem do umówionego miejsca, chwyciło mnie czterech ludziskrępowało. Związano mnie, skneblowano i wyniesiono gdzieś w zamkniętymworku.Dokąd,niewiem.

 Mindrellozamilkłnachwilę.Wspomnieniestrasznychchwilodebrałomumowę.Podłuższejpauzieciągnąłdalej:

 — Gdy mnie po długim, długim czasie uwolniono z worka, znalazłem sięw ciasnej, ciemnej norze. Proszę sobie wyobrazić moją rozpacz, kiedy pokołysaniu i szumie wody przekonałem Się, że jestem zamknięty w kajucieokrętowej.Dopiero,gdyśmyjużbylinapełnemmorzu,mogłemwyjśćnapokładi zaczerpnąćniecopowietrza.Zaprowadzonomniedokapitana,do tegosamegoLandoli, o którym mówiliście przedtem. Kpiąc w żywe oczy, oświadczył mi, żepewnym ludziom zależy bardzo na mojem zniknięciu, dlatego mam zostaćmarynarzemisłuchaćśleporozkazówpodgroząśmierci.Wkrótcezorjentowałemsię, że ten Landola jest handlarzem niewolników i piratem. Pomyśleć tylko,miałemmupomagać!Miałem chwytać tych biednychmurzynów i kupczyć nimi!Miałem napadać na okręty, rabować je i brać udział wmordowaniu załogi! Niedziw, że się ociągałem. Wtedy znowu wtrącono mnie do lochu; musiałemprzymieraćgłodem,musiałemnarażaćsięnauderzenia,którekaleczyłymiciało.

Ponieważ mimo to nie kwapiłem się do udziału w zbrodniczych machinacjach,

Landola oświadczył, że przeznaczył mi najsurowszą karę: sprzeda mnie jakoniewolnika.PłynęliśmyobokwschodniegowybrzeżaAfryki.ZarzuciłkotwicękołoGarad iudałsięna ląd.Pokrótkimczasiezabranomnie.Landolasprzedałmnienaprawdę. Nabywca mój był dzikim handlarzem niewolników; musiałemw kajdanach iść za nim w głąb kraju, aż do Dollo. Tam sprzedał mnie komuinnemu. Wędrowałem z rąk do rąk. Ostatnim mym panem był okrutny książęmurzyński. Język ludzki nie potrafi opisać tego, co u niego wycierpiałem.Musiałem pracować za trzech i spełniać najgorsze, najohydniejsze posługi;maltretowanomnie imorzonogłodem.Mimo tych strasznychwarunków imimoniezdrowejokolicy,wytrzymałemwszystko.Wreszciepanmójumarł,aponieważspadkobierca jego nie chciał mnie zatrzymać, więc sprzedał pewnemumieszkańcowi Harraru; człowiek ten zawlókł do sułtana i zgotowałmu zemniepodarunek.

 —Odjakdawnatutajjesteście? —Odjakichśczternastudni. — Ach, dlatego was nie widziałem. Pracowałem przez ostatnie trzy tygodnie

wplantacjachkawysułtana.Cóżeścieuczynili,żewaswtrąconodowięzienia?

 —Zaledwietuprzybyłem,kazanomisięzbisurmanić. —Tensamlosprzypadłnamwudziale. —Dręczonomnie,agdymimocięgówniechciałemwołaćpomocyMahometa,

wpakowanodolochu.Towszystko,comogępowiedzieć.

 Mindrellozamilkł.Czekałnaodpowiedź,aleniebyłojej.Staryhrabiapogrążyłsięwrozmyślaniach;usłyszałprzedchwilątyle,znalazłcośwrodzajukluczadorozwiązania zagadki. Czy miał uważać to za zrządzenie Opatrzności? Czy miąłodtądwierzyć,żeBóguratujegoodśmierci idługiejniewoli?Odruchowozłożyłręce domodlitwy i padł na kolana. Mindrello nie widział go, ale wyczuł, co sięzhrabiądzieje,icałądusząmodliłsięrównież.Nastąpiładługapauza,poktórejbyłyprzemytnikrzekł:

 —Zbierzmysiłyikrzepmysięnadzieją,czcigodnymójpanie.Bógjestmiłością,pomożenam,aletylkoprzeznassamych.

 —Macierację—rzekłahrabia,wstajączklęczek.—Musimypomyśleć,wjakisposóbmożnabyuciec.

 Zaczęlirozważaćwszystkieewentualnościucieczkiiprzyszlidoprzekonania,żebyłabyonamożliwajedyniezlochuMindrella.

 Mindrellorzekł: —Czyniemożemyzarazprzystąpićdodzieła? — O, bardzo chętnie. Niestety jednak, dziś jest za późno. Odkrytoby jutro

nasząucieczkęiwnetrozpoczęłobypościg.Wtedybylibyśmyzgubieni.

 —Dobrze,zastosujęsiędowas,donFernando.Alejednomożemyuczynićjużteraz. Możemy spróbować, czy się nam nie uda poruszyć kamienia,zagradzającegootwórmojejceli.

 —Słuszne słowa. Jeżeli nam się to uda, będziemy przynajmniej spokojni, iżmożemywkażdejchwiliopuścićwięzienie.Jeżelizaśnie,będziemywiedzieli,żetrzebasobiezwięzieniautorowaćdrogęinną.

 —Więcprzeleźmydomojejceli.Pójdępierwszy. Hiszpan zaczął wdrapywać się po murze; hrabia uczynił to samo. Bez trudu

udałoimsiędostaćprzezotwórdodrugiegolochu.Lochtenmiał,jaktostwierdziłhrabiaFernando,tęsamąszerokośćigłębokość,cojegonora.Zaczęliwdrapywaćsiękupowale.

 Pierwszy szedłMindrello, opierając sięo jedną stronęmuruplecami, odrogązaś nogami; don Fernando postępował za nim szybciej, aniżeliby to jego wiekpozwalałprzypuszczać.Nawzniesieniupółtorametraodziemilochskręcałwbok.Przechodził tu pod murem więziennym w tunelik nieco szerszy. Dostali sięwreszciebezspecjalnychwysiłkówdopłytykamiennej,zamykającejimdrogędowolności.

 — No, teraz się pokaże, — rzekł Mindrello. — Niech hrabia się zbliży;spróbujemy.

Znaleźlitutajdlasiebiedosyćmiejsca,lochbowiemwznosiłsięnieprostopadle,a pod kątem ostrym;mogli więc znaleźćmocne oparcie i naprężyćmięśnie doporuszenia płyty. Z początku sprawa szła ciężko, ale po powtórnem uderzeniupłytaposunęłasięnieconabok,tak,żepowstałniedużyotwór,przezktórynasinieszczęśniwięźniowieujrzeligwiaździsteniebo.

 — Chwała niechaj będzie Bogu i wszystkim świętym! — szepnął hrabia. —Jakżecudownejesttoświeżepowietrzewporównaniuzohydnymsmrodemtamw dole. Mam wrażenie, jakgdyby gwiazdy uśmiechały się do nas i błogosławiłynaszplan.Czyumieciezgwiazdodczytywaćgodzinę?

 —Tak.Jestpopółnocy. —Więc zapóźno,by rozpocząćnaszedzieło. Jak cicho i nieruchomodokoła.

Harrarpogrążonejestwgłębokimśnie.TamprzeddomemhadżiAmandanastoją

jeszczeworkidaktyli,któredziśotrzymał;poznajęjemimociemności.

 —Worki z daktylami? — zawołał Hiszpan. — Ach, gdybym mógł z nich cośzabrać!Przezcałydzieńnicniejadłem.

 Hrabiaspojrzałbadawczoprzezotwór.Pochwilirzekł: —Właściwie, wychodząc, popełnimy nieostrożność. Musimy jednak pamiętać

otem,żejutroczekanaswielkiwysiłek.Codomnie,topragnieniemamwiększeodgłodu,awiem,żepoddachemwisitorbaskórzana,napełnionawodą.

Mindrello,czyryzykujemy?

 —Dlaczegóżnie?Któżnasspostrzeże? —Zgoda!Podniesiemykamieńzupełnieipoczołgamysiępoziemi,abynasnikt

niezauważył.

 —Naprzódwezmęnawszelkiwypadekmójnóż. —Ach,macienóż? —Tak.Udałomisięprzedjakimśczasemściągnąćgoniepostrzeżenie. Mindrellozszedłnadół;poniedługimczasiewrócił,trzymającnóżwzębach. Znowu oparli się o kamień i odsunęli go na bok. Wydobyli się teraz na

powierzchnię ziemi. Przypadli do niej i zaczęli czołgać się naprzód na rękachinogachwkierunkubudynku,podktóregodachemstaływorkizdaktylami.Nadnimiwisiałwór zwodą, o którymmówił hrabia.Hrabia zbliżył się, chcącugasićpragnienie,aletowarzyszjegorzekł:

 —Pocopićteraz,sennor? —Akiedyż? —Później. Pomyślcie, że tenwór, napełnionywodą, nampotrzebnybardziej,

aniżelihadżiemu.Proponuję,byśmygozabrali.

 —Oświciewykryjesiękradzież. —Cóż to nam szkodzi?— rzekł Mindrello, zarzucając na plecy worek pełen

daktyli.—Weźciewór,sennor,będziemymielicojeśćipić.

 Potychsłowachpomknąłszybkodowięzienia;hrabia,chcącniechcąc,musiałponieśćwodę.

 Naprzód spuścili nadół daktyle i wór zwodą, potemweszli obydwaj. Na dolebyłodosyćmiejscanadwóch.Zaspokoiligłódipragnienie,poczemznowuwrócilina górę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza;mieli czas aż do chwili, w którejmieszkańcyHarrarubudząsięzesnu.

 Leżeli takprzyujściuotworu iomawialiplanowanąucieczkę;gdydalekigwarwskazał im, że mieszkańcy miasta już wstają, umieścili płytę na właściwemmiejscuizsunęlisiędolochu.TamMindrellozapytał:

 —Czyzostaniemyrazem,sennor?—Nie—odparłhrabia.—Dopuścilibyśmysięnieostrożności.Byćmoże,zechcą

zobaczyćktóregoznas,łubpomówićzktórymś.Wracamdomojejceli;wstawimytymczasemwyłamanekamieniedościany.

Niewolnica

Podczas,gdyOtman,wyprawionyprzezprzywódcękarawany,czekałpodbramąmiejską, strażnik udał się do sułtana, aby go zameldować. Wszedł do pałacuw chwili, gdywłaśnie odprowadzano dowięzienia hrabiego Fernanda. Przestąpiłpróg sali recepcyjnej; sułtan siedział wciąż jeszcze na ławce tronowej. Twarzwładcy była ponura, gniewna krnąbrnego niewolnika jeszcze nieminął. Kto goznał, wiedział, że było teraz niebezpiecznie zbliżać się do niego. Prześwidrowałstrażnikaostrymwzrokiemizapytał:

 —Czegochceszotakpóźnejporze? Zapytanypadłnaziemię,uniósłniecogłowęiodparł: —Przedbramąstoigoniecidomagasię,abygowpuszczono. —Ktogoprzysyła? —Arafat,emirkarawany. —Arafat?Awięcnareszciewrócił!Kazałdługoczekaćnasiebie,więcprzekona

się,czegożądamójgniew.Kimjestgoniec,któregoprzysłał?

 —NależydoszczepuSomali. Sułtandrżałzgniewu. — Do szczepu Somali? i śmiesz, psie, niepokoić mnie o tak późnej porze

zpowodujakiegośtamSomali?NiechAllachbędziedlaciebielitościwy.Zbliżsię!

 Strażnikprzyczołgałsiębliżej,ażgłowajegodotknęłastópsułtana.—Uklęknijiodwróćsię!—rozkazałsułtan.

 Słowa te wskazywały biedakowi, co go czeka. Władca Harraru miał bowiemzwyczaj ostrym nożem zadawać uderzenia w kark tym, którzy wzbudzili jego

gniew.Jeżeliuderzenietrafiałowszyję,ofiaraumierałainiktnieważyłsięnawetulitować nad jej losem. Jeżeli jednak cios omijał szyję, trafiony uchodziłwprawdziezżyciem,aleteżzranąbolesną,poktórejpozostawałozwyklepewnezesztywnieniekarku.WHarrarzeiwokolicyspotykałosięwieluludziosztywnychszyjach; było to pamiątką po gniewie uprzejmego władcy, który życie swychpoddanychceniłmniej,niżżyciepierwszejlepszejmuchy.

 Strażnikukląkł,zamknąłoczyiwystawiłkark.Sułtanwyciągnąłswójjatagan,zamierzyłsięiuderzył.Uderzeniebyłotakiesilne,żewiązaniaszyjipękły.Głowastrażnikaspadłazkorpusu,ciałorunęłonaziemię,strumieńkrwitrysnąłzrany.

 —Taki losmusi spotkaćwszystkich,którzysąnieposłuszni—zawołał sułtan.Wnetpotemzapytałkata,którypowróciłwłaśniezwięzienia:

 —Czywpewnemmiejscuumieściłeśjeńca? —Tak,panie,—odparłkat,padającplackiemprzedwładcą.—Zepchnąłemgo

donajgorszegolochu.Będziemiałstrasznąprzeprawęzeszczurami.

 —Doskonale!Jesteśposłusznymsłużką,więcnieminiecięnagroda.Zajmieszmiejsce strażnika. Urząd twój rozpoczyna się od tej chwili. Idź przed bramę i ipowiedz temuprzeklętemuSomali,bygoAllahpotępił.Niechajwracadoswegopana izamelduje, iżoczekuję jegopodarkówwdwiegodzinyponastaniuświtu.O takpóźnej porzeniemożebyćwpuszczony żadenmieszkaniecHarraru, a codopieroSomali.

 —Czymamwpuścićemira,skorosięzbliżyzpodarunkami? —Nie.Pomyślałby,żesięniemogędoczekać.Niechstoipodbramązeswoimi

ludźmiprzezcałągodzinę.Itakokazujętemupsuzaszczytniezasłużony,żemuwogólepozwalamwejśćwmurymiasta.

 Otman, oczekujący przed brama, był przekonany, że go wpuszczą, to teżzdziwiłsięniepomiernie,gdyrzekłdońkat,któryzaawansowałnastrażnika:

 —Wróćdoswegopanaipowiedz,żeżadenSomaliniezostaniewpuszczony. —Allahjestwielki!Adlaczegóżto? —BosułtanpogardzaszczepemSomali.Strażnik,którypytał,czycięmożna

wpuścić,poniósłzatośmierć.Jestemjegonastępcą.

 —Powiadasz, żemamwrócićdo swegopana?Powiadasz, że sułtanpogardzaszczepemSomali?— pienił się Otman za bramą.—A czywiesz o tem, że niemam pana? My, Somali, jesteśmy wolnymi ludźmi, a wyście nikczemnymiparobkamiiniewolnikami.Życiewaszenależydotyrana;zabieraje,gdymunato

przyjdzieochota.Powiada,żenamipogardza.Alemimoto,kupujenaszetowary

itargujesięznamijakJehudu,jakŻyd.Bądźzdrów,niewolnikuswegokata!

 PotychsłowachOtmanwsiadłnawielbłądaiodjechał. Wkrótce miasto pogrążyło się we śnie. Spali wszyscy, z wyjątkiem naszych

dwóchjeńcówirodzinyzabitegostrażnika.—

 Następnego ranka, w dwie godziny po nastaniu świtu, przybył do nowegostrażnikagoniecsułtana.

—Czykarawanahandlowajestjużtutaj?—zapytał.

 —Nie—odparłstrażnik. —Maszzjawićsięprzedsułtanem. Strażnik zbladł na wiadomość, że ma stanąć przed władcą. Musiał jednak

usłuchaćrozkazu.

 Sułtan siedział już na swymdrewnianym tronie. Strażnik padł plackiem, abywysłuchaćsłówwładcy.Oboksułtanastałokilkudygnitarzy.

 —CzyemirArafatprzybyłzpodarunkami?—brzmiałopytanie. —Jeszczenie,panie... —Dlaczego ten pies zwleka? Czy nie powiedziałeś jego gońcowi ze szczepu

Somali,żeoczekujęgowdwiegodzinypowschodziesłońca?

 —Nie,niestarczyłomiczasu,abytopowiedzieć,—odparłstrażnik,drżącnacałemciele.

 —Dlaczego,typsie,typsisynu?—ryknąłwładca. —Odjechałtakprędko... —Więcprzezciebiemamczekać?Więcdlategomianowałemcięstrażnikiem?

Allahjestwielki isprawiedliwy.Coczłowiekdaje,tootrzymujezpowrotem.Jakokatwieluludzipozbawiłeśżycia;terazrozstanieszsięzeswojem.Chodźtutaj.

 Powtórzyła się scenazpoprzedniegowieczora.Wkilka chwilpóźniej strażnikleżałnaziemizprzebitąszyją.Następcajegopośpieszyłkubramie,otrzymawszykluczezrąksułtana.

 Sułtanbyłwściekły.Oświadczyłwprawdzie,żepogardzaszczepemSomali,alemimo to wyskakiwał ze skóry, czekając kiedy mu przedstawiciele tego szczepuprzyniosąpodarki.

 Emir zameldował się dopiero w południe. Sułtan nie kazał mu czekać przedbramą, jak to sobie postanowił wczoraj, lecz wydał rozkaz wpuszczenianatychmiastiwprowadzeniadopałacu.

 Przywódcakarawanyzjawił sięwkrótce.Towarzyszyłomupięciu ludzi, którzyeskortowalisilnieobjuczonegowielbłąda.Wielbłądtenniósłpodarunkidlasułtana.PrzejęlijeludziewładcyHarraru.Terazmógłemirwrazztowarzyszamizjawićsięprzedsułtanem;musieliwszyscyodłożyćbrońizdjąćobuwie.

 Władcaprzyjąłichobcesowo: —Dlaczegoniepadacienakolana?—zawołał. — Padamy na kolana tylko przed Allahem — odpowiedział dumnie emir. —

Jesteśmywolnymiludźmiiniemodlimysiędożadnegoczłowieka.

 —Dlaczegoprzybywasztakpóźno? Pytałtonemtakbrutalnym,żeemirodparłzgniewem: —Bomisiętakpodobało. —Powinieneśpostępowaćwedługmojejwoli,aniewedługswoichupodobań!

Czywiesz,żeztwegopowoduzabiłemdwóchstrażników?

 —Niemoja towina. Przyszedłem tutaj jako kupiec, a nie jako kłótnik, i niepoto,abyśmnieobrażał.

 —Ustamaszzuchwałe.Czycięobraziłem? —Ktodokuczagońcowi, tendotyka również ipana tegogońca.Powiedz, czy

chcesz przyjąć moje podarki i czy chcesz ubić interes ze mną. Jeżeli nie,odjeżdżam.

 —Comiprzynosisztymrazem? —Jedwabieichusty,miedź,ołów,żelazo,proch,papiericukier. —Aczegochceszwzamianzato?—Kościsłoniowej,tytoniu,kawy,szafranu,masła,mioduigumy.

 —Zobaczę.Pokażciepodarki. Wyłożono przed sułtanem dary, ofiarowane przez emira, jako zachętę do

interesu.Składałsięnanieprochstrzelniczy,piękneszatyigalanterjazżelaza.Sułtanzapaliłsięspecjalniedotrzechrewolwerów,którezobaczył.

 —Tabroń jestbardzopożyteczna—rzekł.—Wiem, jaksięzniąobchodzić;wiem również, że w braku amunicji staje się bezużyteczna. Był tu raz jedenAnglik,którymidarowałpistolet.Nauczyłmnie,jaksięznimobchodzić;zaledwiejednakodjechał,wyczerpałysięnabojeibroństraciławartość.

 —Mamdużonabojów—odparłEmir.—Mogęjewszystkiesprzedać. — Co? Mam kupować? — zapytał sułtan. — Darowujesz mi broń, a naboje

każeszkupować?Czyniewieszotem,żenabojenależądorewolweru?

 —Wcalenie.MusiałemzapłacićzaniewAdeniemocpieniędzy.Mamjeszczeinne naboje do dwóch pięknych strzelb, które mogę sprzedać. Takich strzelbjeszczetuniebyło;sątodwururkiwyrobuamerykańskiego.

 —Przynieśje!—rozkazałsułtan. — Przyniosę z innymi towarami, skoro mi tylko powiesz, żeś zadowolony

zpodarków,iżemożemyrozpocząćnasztarg.

 Sułtanobrzuciłrazjeszczedarychciwymwzrokiemiodparł: — Jestem najpotężniejszym władcą wszystkich krajów. Tak wielki sułtan nie

zasługujenatakmamyharacz,aleAllahjestlitościwy,więcijachcębyćłaskawy.Przynieś, co masz. Najpierw ja poczynię zakupy, później niechaj kupują moiludzie.

 — Idę, ale mylisz się, twierdząc, że nic nie mam godnego ciebie. Mam coś,czegonieposiadażadenksiążę,żadensułtan.

 —Cóżtotakiego? —Niewolnicę. —Wszystkiekobiety,czytomatki,czycórki,domnienależąimogęwśródnich

wybieraćwedleupodobania.

 — Masz rację. Ale takiej dziewczyny, jaką ja przywiozłem, niema w całymHarrarze.

 —CzytoNubijka? —Nie. —Abisynka? —Takżenie. —Awięc? —Należydorasybiałej—odparłemirbardzodobitnie. Sułtanzatoczyłruchradosnegozdumienia. —NaAllaha!WięctoTurczynka! —Nie.Turczynkakosztowałabynajwyżejpięćsettalarów,niewolnicazaś,którą

chcęsprzedać,jestwartatyleżtysięcy.

 Sułtanzerwałsięzławkiizawołał: —Awięcjestbiałąchrześcijanką,niewierną? Trzebapamiętać,żewstronachtycheuropejskąniewolnicęuważanozaskarb

niesłychaniecenny,trudnydoopłacenia.

 —Tak—odparłemir.—Tochrześcijanka. —Czyjestbardzobiała? —Jakkośćsłoniowa. —Piękna? —Żadnarajskahuryskaniemożesięzniąporównać. —Niska? —Przeciwnie,wysokaizgrabna,jakpalma,którarodzizłoteowoce. Widaćbyło,żechciwośćsułtanarośniezkażdąchwilą. —Opiszją—rozkazał.—Jakiemaręce? —Drobneidelikatne,jakudziecka;paznokciejejbłyszczą,jakliścieróży,jak

pierwszysenjutrzenki.

 —Austa? —Wargimajakgranaty;zębylśniąwśródnichjakperły.Ktojącałuje,temu

groziniebezpieczeństwozapomnieniaożyciu,oświecie,osamymsobie.

 —NaAllaha,całowałeś ją!—zawołałsułtan, takzazdrosny, jakbyniewolnicanależałajużdojegoharemu.

 Emir z trudem krył uśmiech zadowolenia, Zorjentował się, że będzie mógłtowarswójzacenićwysoko.

 — Mylisz się — odparł. — Jeszcze żaden mężczyzna nie pocałował ust tejdziewczyny.

 —Czyjesteśtegopewien? —Ręczę.Trudnocałować,gdyniktzniąmówićniemoże. —NaAllaha!Czygłuchoniema? —Nie.Mowa jej brzmi jak śpiew słowika, alemówi językiem, którego u nas

niktnierozumie.

 —Cóżtozajęzyk? — Tego nie wiem; nigdy go nie słyszałem przedtem. Słyszałem, jak mówią

Arabowie, Somali, mieszkańcy Harraru, Indusi, Malajczycy, Turcy, FrancuziiPersowie,aleniktznichniemówiłtak,jaktadziewczyna.

 —Skądjąwziąłeś? — Spotkałem na Ceylonie Chińczyka, handlarza dziewcząt. Dałem za tę

dziewczynędużopieniędzy;przeznaczyłemjądlaciebie.

 —Idźisprowadźniewolnicęwrazzresztątowaru.Emir oddalił się ze swymi ludźmi, aby spełnić rozkaz sułtana. Tymczasemdla

paradypowieszonowsali tronowejrewolwer.Gdywszyscyobecnioddalilisięnarozkazwładcy,sułtanzacząłpozostałeskarbyznosićosobiściedoskarbca.

 Wiadomość o przybyciu karawany handlowej wyciągnęła mieszkańcówzdomów;aleplacprzedpałacemsułtanabyłpusty.Wiedzianootem,żeludnośćmogłarozpocząćzakupydopierowtedy,gdypanjeskończy.Wiedzianoiotem,żewszelkipośpiechwtymwzględziemógłbykosztowaćżycie.

 Po niedługim czasie emir wraz z ludźmi swymi i wielbłądami przekroczyłbramę; minąwszy przepaściste uliczki, zatrzymał się przed pałacem. Tu zdjętociężaryzplecówzwierząt;zostawionochwilowotylkowielbłąda,którydźwigałnasobie lektykę.Rozpostartowielkiedywanyirozłożononanichtowary.Zjawiłsięsułtan, by je obejrzeć. Był sam; nikogo nie dopuszczał do siebie, gdy czyniłzakupy.

 —Gdzieniewolnica?—zapytał. —Tam,watuszy—odpowiedziałemir. —Chcęjąwidzieć. Kupiecoporniepotrząsnąłgłowąirzekł: —Naprzódmartwytowar,późniejżywy. Sułtanodparłzgniewem: —JamwładcąwHarrarze.Należymniesłuchać.Chcęjąwidzieć! —Władcąmoichrzeczyjestemjasam!—rzekłArafat,niezbityztropu.—Kto

kupi dużo towaru, ten będziemógł zobaczyć niewolnicę— nikt inny. Jeżeli niebędęmógłrozporządzaćswojąwłasnościąwedlemejwoli,odjadę.

 —Ajeżelicięzatrzymam?—rzekłgroźniesułtan.—Mniezatrzymać?Mniewziąćdoniewoli?—zawołałemir,cofającsięokrok.

 —Tak,ciebie. —TysiąceSomaliiArabówprzyjdąiuwolniąmnie. —Znajdątylkotwegotrupa.Otwórzlektykę! —Nieteraz;później. —Dowiodęci,żejestemtuwładcą. Po tych słowach postąpił kilka kroków ku lektyce. Emir zagrodził mu drogę

irzekłgroźnie:

 —Wiem,żeśtypotężniejszyodemnie.Niemogęcięuderzyć,alemampraworozporządzać swoją własnością, jak mi się podoba. Jeżeli otworzysz lektykęispojrzysznaniewolnicę,palnęjejprostowłeb.

 Wyciągnąłpistolet ipołożyłrękęnacynglu.Sułtanzmiarkował,żeemirmówipoważnie,ustąpiłczemprędzej.

 — Spełnię twą wolę, — rzekł — ale ostrzegam, abyś nie wystawiał mojejpobłażliwościnanowępróbę,boinaczejsrodzepożałujesz.Pokażrzeczy!

 Niewielką zwracał uwagę na towary; był bowiem cały pochłonięty myśląo dziewczynie. Decydował się szybko i targował mało. Zapomniał dopierooniewolnicynawidokobydwóchdwururek;kupiłjedrogowrazzcałymzapasemamunicji.Suma,którąmiałzapłacić,byłaznaczna,niezostałajednakwypłaconaodrazu, gdyż emirmiał również zabrać nieco towaru; wyrównanie więc różnicyodłożononapóźniej.

 Kupiecbyłbardzozadowolonyz rezultatówtranzakcji.Osiągnąłsumęowielewyższą,niż się spodziewał.Dlategonieopierał się jużdłużej,gdysułtanzacząłponownie nalegać, aby mu pokazał dziewczynę. Arafat zażądał tylko, iżbyceremonjaodbyłasięwewnątrzpałacu.

Sułtan klasnął w dłonie. Zjawiła się służba, której polecił zabrać kupionetowary.Czterechpachołkówzdjęłolektykęzplecówwielbłądaizaniosłojądosaliprzyjęć.Gdysułtanzostałwsalisamzemirem,rzekłdoń:

 —Terazotwieraj! Emir odsunął firanki; ujrzeli postać kobiecą, ubranąw białe, delikatne szaty.

Twarzbyłazasłoniętapodwójnymwelonem.

 Sułtanrozkazałemirowizdjąćwelon.Ujrzałteraztwarztakbiałą,takdelikatnąi piękną, jakiej nie widział jeszcze nigdy w życiu. Policzki dziewczyny byłyniezwykle blade. Sułtan zerwał się, zdecydowany na zatrzymanie tej cudnejistoty.

Zawołałtonemrozkazującym:

 —Niechwyjdziezlektyki!Muszęwidziećjejpostać. Emirdałznakniewolnicy;gdygoniezrozumiała,czyteżzrozumiećniechciała,

ująłjązarękęiwyciągnął.

 Stała teraz wysoka i smukła, cała drżąca ze wstydu, a jednak wyniosła jakksiężniczka.

 Sułtanwypłaciłemirowizapięknąniewolnicęsumępięciutysięcyaszrafów,to

jestokołoczterystufuntów.Gdyemiroddaliłsię,złożywszywładcygłęboki,niecoironiczny ukłon, sułtan ujął niewolnicę za rękę i przeprowadził ją przez kilkakomnat, jeśli je można tak nazwać. Potem otworzył jakieś zaryglowane drzwiiwszedł do obszernegopokoju, który zamiast oknamiał niewielki,wąski otwór,przepuszczający bardzo mało światła. Trzy ściany pokoju obstawione byłyskrzyniami, powiązanemi mocno sznurami. Z sufitu zwisała napełniona oliwączara;wyglądałozniejkilkaknotów.Pokójtenbyłskarbcemsułtana;naścianachwisiałakosztownabrońibogataodzież.Podczwartąścianąstałaobitadywanemperskim otomana, jakgdyby przeznaczona dla piękności tak szczególnej, jakobecnaniewolnicasułtana.

 Gestem ręki polecił jej, aby usiadła. Usłuchała. Zaczął wypytywaćwnajrozmaitszychznanychsobiedialektach;odpowiadałatylkokiwaniemgłowy.

 — Nie zrozumie — rzekł wreszcie sam do siebie. — Ale znajdę sposóbporozumienia się z nią. Jest chrześcijanką. Chrześcijaninem jest równieżniewolnik, któregowczorajwrzuciłemdo lochu. Twierdzi, że był księciem.Mówiz pewnością wszystkiemi językami niewiernych; niechaj więc będzie moimtłumaczem.Chcęjejpowiedzieć,żeniejestuzwykłegomieszkańcaHarraru,auwładcytegokraju.

 Rozwiązałterazwszystkiekoszeipaki.Niewolnicaujrzałakuswemuzdumieniunawałę złota i srebra, monet i kruszców; była przekonana, że się dostała donajbogatszegoczłowiekawkraju.Chociażwśródskarbówznajdowałsięniejedenprzedmiot, który w Europie nie jest wart grosza, ale w Harrarze były to perłyurjańskie. Wystarczył powierzchowny rzut oka, aby przekonać się, żenagromadzonotuskarbymiljonowejwartości.

 Sułtanzaprowadziłbiałąniewolnicędoswegoskarbcadlabardzookreślonychpowodów. Przedewszystkiem chciał olśnić ją bogactwami, następnie pragnąłnasycić się jej krasą.Abyuniknąć swarów i ataków zazdrości, nie zabrał jej doswychodalisek.

 Wreszciewyszedłiprzyniósłosobiściebiałejdziewczyniejadłainapoju,potemzaś, schowawszy skarby, oddalił się, ponieważmusiał doglądać swych ludzi, gdyrozdzielali między siebie zakupiono towary; chciał również starego kata, którypełniłfunkcjedozorcywięziennego,posłaćpochrześcijanina—niewolnika.—

 DonFernandoślęczałwlochuimyślałoplanowanejnawieczórucieczce.Tkwiłwbardzoniewygodnejpozycji;niemógłpołożyćsięwskutekciasnoty,usiąśćzaśbał się z powodu trupów szczurzych, które zalegały podłogę.Musiał stać, co go

wyczerpywało.

 Wiedział, że trwać tobędzie tylkodowieczora. Jakstraszniemusieli sięczućjeńcy,skazaninaprzebywaniewśródrobactwa,oczekującyśmierci,bezpromykanadziei,wiary,pociechy!

 Było według jego obliczeń południe; nagle usłyszał jakiś szmer. Odsuniętokamień,zamykającywejściedoceli.Jakiśgłoszapytał:

 —Czyśtystaryniewolnik—chrześcijanin? —Tak—odparł. —Sułtanchcez tobąmówić.Czyszczuryuszanowałyciędotegostopnia,że

możeszjeszczechodzić?

 —Spróbuję—odparłostrożnie. —Więcchodźnagórę;spuszczęcidrabinę. Hrabia namacał drabinę. Był to właściwie pień drzewa, w którymwydrążono

wgłębienianaręceinogi.Wydostałsięponichnagórę.

 Jakie szczęście, że się rozłączył z Mindrellem! Na górze znalazł się w gołej,kamiennejsali,wktórejbytowałookołodwudziestuskutych łańcuchami jeńców.Zorjentował się, że ludzie cimusielibyw każdym razie zauważyć jego ucieczkęz celi; ponadto mocne drzwi zaopatrzono od zewnątrz ryglem, który odbierałwszelkąnadziejęucieczki.DlategoBogudziękowałwskrytościducha,żepozwoliłmuspotkaćMindrella,zceliktóregomożnasiębyłowydostaćwprostnaswobodę.

 Dopierowświetledniazobaczył, jakstraszniepogryzłygoszczury.Ciałomiałpokryte ranami, koszulę całą w strzępach. Paliła go ciekawość, czego też chcesułtan.

 Zastałwładcęwsaliprzyjęć.Sułtanwierciłsięniespokojnie,jakgdybymiałzachwilęodejść.Pytaniejegozdziwiłojeńca.

 —Czywiesz,ilomajęzykamimówiąniewierni? —Językówtychjestbardzowiele—odparłdonFernando. —Czyznaszje? — Tylko najgłówniejsze. My, chrześcijanie, mamy kilka języków, które znają

wszyscyludziewykształceni,choćniesąichmowąrodzinną.

 —Słuchajwięc,cocipowiem.Kupiłemniewolnicę,któranależydoplemienianiewiernych.Mówijęzykiemnikomututajnieznanym.Zaprowadzęciędoniej,byśspróbował, czy ją zrozumiesz. Jeżeli ci się uda zostać tłumaczem, spadnie naciebieblaskmejłaskiiniezginieszwwięzieniu.Będzieszjąuczyłmojegojęzyka,

ażeby mogła ze mną rozmawiać. Nie wolno ci jednak widzieć jej twarzy i nie

wolnopowiedziećniczłegoomnie,bozginiesz.

 —Jestemtwoimsługąibędęposłuszny—odparłhrabia,składająckornyukłon. Tysiącemyśliprzemknęłomuprzezgłowę.Niewolnicachrześcijanka?Azjatka,

czy Europejka? Jakim językiemmówi? Będzie się musiał rozstać z Hiszpanem.Może lepiej udawać, że nie rozumie języka niewolnicy? A może nadarzy sięsposobnośćdospełnieniadobregouczynku?

 —Chodźzemną!—rzekłsułtan. Hrabiapodążyłzanim.Gdydoszlidoskarbca,władcaodryglowałdrzwiiwszedł

do komnaty, by zasłonić twarz niewolnicy.Dopiero teraz hrabia przestąpił próg,asułtanzamknąłzanimdrzwi.

 Don Fernando obrzucił pokój badawczym, czujnym wzrokiem. Uprzytomniłsobieodrazu,żewpakachikoszachmieszcząsiębogactwasułtana.

 Niewolnica leżała na otomanie; twarzmiała zasłoniętą podwójnymwelonem,przez który mogła patrzeć, sama nie będąc widziana. Gdy hrabia wszedł,odwróciła twarz i drgnęła; widać spotkanie z nim było dla niej ogromnąniespodzianką.

 —Mówznią—rozkazałsułtan.—Możezrozumieszjejmowę. DonFernandopostąpiłkilkakrokówwkierunkuniewolnicy.Zoknapadłonieco

więcej światła na jego twarz. Kobieta nie mogła ukryć ponownego odruchuzdumienia.Sułtanzauważyłto,tłumaczyłsobiejednakzdziwieniem,iżpozwolonomężczyzniejąodwiedzić.

 —Quelleest la langue, laquellevousparlez,mademoiselle?—Jaki jestpanijęzykojczysty?—Zapytałpofrancusku.

 Uniosła głowę na dźwięk tych słów, ale wahała się odpowiedzieć, zapewneznadmiaruradości.Przypuszczając,żeniewolnicanierozumiepofrancusku,donFernandozapytałpoangielsku:

 —Duyouspeakenglischperhaps,miss?—Możepanimówipoangielsku? — Benito sea Dios! — odparła wreszcie po hiszpańsku. — Rozumiem po

angielskuipofrancusku,alemówmypohiszpańsku.

 Teraz zkolei zdumiał się don Fernando. Nieszczęście nauczyło go jednakpanowanianadsobą;zapytał,nadającswoimsłowomtonobojętny:

 —NaBoga,pani—Hiszpanką?Niechpanizachowaspokój.Niezdradźmysię!Musimybyćostrożni.

 —Będęposłusznaostrzeżeniupana,choćprzyjdziemiztrudnością,—odparła.—NaBoga,czytomożliwe,czymnieoczyniemylą?Tak,musimypanowaćnadsobą.Alecozaradość,cozaszczęście,jeżelisięprzypadkiemniemylę!

 —Comapaninamyśli,sennorito?—pytał,zaciekawiony. —JestemnietylkoHiszpanką,lecziMeksykanką—odparła. Terazhrabiemutrudnobyłozapanowaćnadsobą;przemógłsięjednakiodparł

równomiernymgłosem:

 —Meksykanką!Sennorito,muszęuważać,gdyżczujneokotyranajestnanasskierowane; zapewniam panią jednak, że tylko z trudemmogę zapanować nadswemiuczuciami.

PrzecieżijajestemrównieżMeksykaninem!

 —SantaMadonna!Awięcsięniemylę.Twarzwydajemisięznana,jakrównieżgłos. Jesteś sennor naszym drogim, kochanym don Fernandem de Rodriganda,nieprawdaż?

 Starzecpanowałnadsobąnadludzkimwprostwysiłkiem.Mimotogłosjegozadrżał,gdyzapytał:

 —Znaciemnie,sennorito?Kimżejesteście? — Nazywam się Emma Arbellez; jestem córką waszego dzierżawcy Pedra

Arbelleza.

 Nastąpiładługapauza;przezsercaobojgaprzeszłacałafalauczuć;spotkalisiętutajjakbycudem.HrabianiemógłrozpoznaćrysówtwarzyEmmy,usłyszałtylko,że głos jej załamał się przy ostatnich słowach. Płakała. I don Fernando niepotrafiłbyzapewneopanowaćcisnącychsiędooczułez,gdybysułtannieprzerwałbrutalnie:

 —Jakwidzę,rozumieszjejmowę.Jakiżtojęzyk? —Pochodzizkraju,któregotutajniktniezna. —Jaksięnazywatenkraj? —Hiszpanja. —Nieznamnazwy.Musitobyćjakiśmały,nędznykraik. —Przeciwnie;kraj toduży,należydoniegodużowysp,które rozsianesąpo

wszystkichmorzachświata.

 —Czykrajtenmasułtana? — Nie; tylko potężnego króla, który sprawuje rządy nad miljonami

mieszkańców.

 Sułtan uśmiechnął się z powątpiewaniem. Nie słyszał nigdy nazwy Hiszpanjaidlategouważałsłowahrabiegozablagę.

 —Copowiedziałaniewolnica?—zapytał. —Żecięcieszy,iżwłaśnietyjąkupiłeś. Rozpogodziłasiętwarzsułtana. —Jakiegojestrodu? —Ojciecjejbyłjednymznajdostojniejszychludziwkraju. — Tego się domyślałem. Jest bardzo piękna. Jest piękniejsza od kwiatu

ijaśniejszaodsłońca.Wjakiżsposóbdostałasięwręceemira?

 —Otemniemówiliśmyjeszcze.Czymamjązapytać? —Zapytaj!Powtórzyszmipóźniej. HrabiazwróciłsiędoEmmyzpozornymspokojomirzekł: — A więc to ty, droga Emmo! Boże, w jakim stanie mnie spotykasz! Ale

zostawmy to. Sułtan chce wiedzieć, jak się tutaj dostałaś. Muszę muodpowiedzieć.

 —Jaksiędostałam?Przecieżnawetniewiem,gdziejestem. —KrajtenzwiesięHarrar,taksamonazywasięimiasto,wktóremjesteśmy.

Przed nami stoi sułtan, władca tego kraju. Ale odpowiedz naprzód na mojepytanie.

 —PiratchińskiporwałmnienaCeylon.Tamzostałamsprzedanaczłowiekowi,którydostarczyłmnietutaj.

 —WjakisposóbdostałaśsięwręceChińczyków. —Płynęłamnatratwieposzerokiemmorzuprzezszeregdni.Wreszciezabrał

mnie holenderski statek, który koło Jawy wpadł w ręce chińskiego handlarzaniewolnikami.

 —Natratwie?Jestemzdumiony.Jaksiędostałaśnamorze?CzytowpobliżuMeksyku?

 —Nie;byliśmywszyscynaodległejwyspie. —Wszyscy?Okimmówisz,Emmo? —No,wszyscy, sennor Sternau,Mariano, obydwaj braciaUngerowie, Bawole

Czoło,NiedźwiedzieSerceiKarja,siostraMiksteki.

 —Todlamniesamezagadki.Jednotylkonazwisko!mniezastanawia:Sternau.

Któżtotaki?

 —Nieznaszgo,hrabio?Ach,radośćzpowoduispotkaniasennoraodebrałamipamięć. Zapominam, że nic panu o tem wszystkiem, co zaszło, niewiadomo.SennorSternauwyruszyłzdomu,byodszukaćciebie,hrabio,ikapitanaLandolę.

 — Na Boga, a więc to ten sam człowiek, o którym mi wczoraj opowiadałMindrello!Powiedz,tolekarzibratanicamoja,Roseta,jestjegożonąnieprawdaż?

 —Tak. —Operowałmegobrataiprzywróciłmuwzrok? —Tak.Aleskądwiepanotemwszystkiem,donFernando? — Dowiesz się później. Patrz, sułtan się niecierpliwi. Jak dawno już temu

opuściłaśkrajojczysty?

 —Szesnaścielat—odparła. Córkahacjenderazmieniłasięniewielewprzeciągutychwielu,bądźcobądź,

lat. Tu, w Harrarze, gdzie ludność, zwłaszcza kobiety, starzeją się niezwykleszybko, Emma mogła uchodzić za dwudziestoletnie dziewczę. Odpowiedź jejwywarła na don Fernandzie ogromne wrażenie. Stał z otwartemi ustamiwmilczeniu.Dopieropodługiejchwilizapytał:

 —Szesnaścielat?Gdzieżeśbyłaprzeztencałyczas? —Nawyspie. —Najakiejwyspie,Emmo? — Ach, zapominam ciągle, że pan o tem wszystkiem nie może mieć nawet

pojęcia. Landolawziął naswGuaymasdoniewoli i umieścił naodludnejwyspieOceanuWielkiego,gdzieżyliśmyprzeztencałyczas.

 —MójBoże,toniesłychane,zdumiewające! W tym momencie sułtan przerwał. Przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu,

wreszcieznudziłomusiętoirzekł:

 —Niezapominaj,żeczekamnaodpowiedź.Cóżcitakiegoopowiedziała? —Powiada,żepodczasspacerupomorskiemwybrzeżu,schwytałjąiwziąłdo

niewolijedenzchińskichpiratów.

 —IsprzedałjąpóźniejnaCeylonieemirowi? —Tak. —Awięcpowiedziałmiprawdę.Czyjestkobietą,czydziewczyną? —Dziewczyną.

 —Dobrze.Czypowiedziałacośomnie? Hrabiaskłoniłsięgłębokoirzekł: — Jestem twym posłusznym sługą i przedewszystkiem myślę o tobie,

osułtanie.Dlategopostanowiłemskierowaćoczyjejnaciebieizapytać,cosercejejpowiadanatwójwidok.

 Twarzwładcywyrażaławtejchwilibłogośćizaciekawieniezarazem.Pogładziłsiępobrodzieizapytałtonem,zdradzającymdobryhumor:

 —Cóżciodpowiedziała? —Odpowiedziała, że jesteś pierwszymwogólemężczyzną, na którego widok

sercejejcośmówi.

 —Adlaczego? —Albowiemtwarztwojapełnadostojności,okopełnesiłyiwyrazu.Chódtwój

dumny,asamtyśpoważnyjakkalif.Otojejsłowa.

 —Jestemzciebiebardzozadowolony,mójniewolniku, taksamo jak i zniej.Sądziszwięc,żeoddamiswojeserceiniebędęzmuszonyzdobywaćgosiłą?

 — Mężczyzna nigdy nie powinien zdobywać siłą miłości kobiety. Powinienpatrzećnaniąpobłażliwie i łagodnie,awtedymiłośćwystrzelisama, jakroślinapodwpływempromienisłońca.

 —Niewolniku,maszsłuszność.Okażęjejwielełaskawości. — Czy wiesz, o władco, że miłość naprzód powinna się przyoblec w słowa,

zanimwyrodzi sięw czyny?Niewolnica ta tęskni za chwilą, kiedybędziemogłapomówićztobąwojczystymtwoimjęzyku;chcepowiedziećcisama,coczujejejdusza.

 —Niechajżyczeniutemustaniesięzadość.Mianujęcięjejnauczycielem.Kiedybędziemogłamówićzemną?

 —Tozależy,kiedybędęmógłrozpocząćnauki,oraz ilegodzindziennietrwaćbędą.

  — Ta dziewczyna zawładnęła całem mem sercem; wprost doczekać się niemogę, kiedy mi sama powie, że chce być moją żoną. Dlatego rozkazuję ciprzystąpićdonauczaniadzisiaj.

 —Będęposłuszny,opanie! —Czytrzygodzinydzienniewystarczą,niewolniku? —Jeżelibędęmógł zniąmówić trzygodzinydziennie, za tydzieńniewolnica

powie ci, że doznasz szczęścia. Ale kobiety takie, jak ona, nie przywykły do

widokumężczyznnieodzianych.Wtakimstroju,jakmój...

 — Będzieszmiał inną odzież, znacznie lepszą, i nie powrócisz już do lochu.Otrzymasz,ilechcesz,mięsa,ryżuiwody,abyślepiejwyglądał.

 —Dziękici,panie.Czymamdziśrozpocząć? — Skoro się tylko przebierzesz. Nie mam czasu przy nauczaniu asystować.

Wyznaczęeunucha,którywasbędziestrzegł.Chodź,niewolniku!

 —Czymogępowiedziećjej,cołaskatwojapostanowiła? —Powiedz. Hrabia był zadowolony, iż mu się tyle udało uzyskać. Zwrócił się do Emmy

irzekł:

 —Niestety,muszę terazodejść;wkrótcebędziemymogli pomówićobszernej.Sułtanpozwoliłmiuczyć sennoritę jego języka.Codzieńbędziemyspędzali trzygodziny razem. Musimy być cierpliwi. Przedewszystkiem jednak pragnę cięuspokoić tem, że ratunek jest możliwy. Miałem zamiar uciec stąd dzisiajwieczorem.Możeplantenjeszczesiępowiedzie.

 Po tych słowach udał się za sułtanem, który wyszedł, zamknąwszy za sobądrzwi; jednemu ze służących polecił zdjąć łańcuchy z nóg więźnia, odziać goporządnie idbaćo to,abyotrzymywałpożywnąstrawę.Gdyhrabiaprzebrałsięiposiliłsolidnie,sułtankazałgozawezwaćdosiebie.

 Władca zaprowadził don Fernanda do skarbca i zamknął za nim drzwi. Nieprzeczuwałnawet,naczembędziepolegałalekcja.

 Don Fernando zastał Emmę na tem samem miejscu, co przedtem, mocnozawoalowaną.Naprzeciwniejsiedziałczarnyeunuch.

 Murzyn wiedział, że starzec jest niewolnikiem; podniósł się na jego widokirzekłwyniośle:

 —Maszbyćjejnauczycielem? —Tak—odparłhrabiakrótko. —Alepozostaniepodwelonem. —Oczywiście. —Niemaszprawajejdotknąć. —Animitowgłowie. —Iniemaszprawamówićzniąniczłegoonas,inaczejpowiemsułtanowi. —Skądbędzieszwiedział, czymówię coś dobrego, czy złego?Nie rozumiesz

przecieżjęzyka,wktórymmówimy.

 —Wyczytamtoztwojejminy. Murzynniebyłtakgłupi,jakwyglądał.Rozłożyłobokniewolnicykocirzekłdo

hrabiego:

 —Ototwojemiejsce.Takrozkazałsułtan.Siadajizaczynaj! —Jakdługomatrwaćlekcja?—zapytałhrabia. —Trzygodziny. —Jakżetookreślisz? —Zapomocątegootozegara. Eunuchwyciągnął z fałdówswegoubraniaklepsydrępiaskową.DonFernando

rozpoczął:

 —Awięc,drogaEmmo,możemymówićterazzesobąprzeztrzygodziny;niktnasnierozumieiniktnamniebędzieprzeszkadzał.Musimytylkouważać,abydlategoczarnegorozmowanaszabyłalekcją.Dlategorzucęodczasudoczasujakiśharrarskiwyraz,którybędzieszmusiałapowtórzyć.

Zresztą,możemybyćniecomniejostrożni,aniżeliwobecnościsułtana.Żyliściezatemprzezszesnaścielatnabezludnejwyspie?

 —Tak;gdynasnaniąwysadzono,byłabezludnaigoła.Udałosięnamjednakzalesićjąnieco.Całynaszwysiłekszedłwtymkierunku,byotrzymaćdrzewonałódkę,czytratwę.

 —Opowiadaj,opowiadaj!Umieramzciekawości,cosięstałozwamiizmoimi. Emmazaczęłamówić.Opowiadanietoprzejęłohrabiegodogłębiiwyjaśniłomu

wielerzeczy.Uświadomiłsobie,jakimzdrajcąbyłCortejo,upewniłsię,żeAlfonsonie jest jego bratankiem. Z chęcią uwierzył w to, iżMariano jest zamienionymchłopcem.Podczas,opowiadaniaEmmymusiałwrażeniasweopanowywaćniemalsiłą; przecież grał rolę nauczyciela. Gdy Emma skończyła, don Fernandopowiedział głośno kilka słów w narzeczu sułtana i, wytłumaczywszy znaczenie,kazał się ich nauczyć napamięć. Słowa te brzmiały: — jesteś wielkim władcą;jesteś rozkoszą kobiet; widok twój napełnia radościąmą duszę; bądź litościwy,apokochacięmeserce.

 Emmadoszławswemopowiadaniudochwili,wktórejwylądowalinawyspie. —Gdzieleżytawyspa?—zapytałhrabia. —Otemniemieliśmypojęcia—odpowiedziałacórkahacjendera.—Dopieropo

upływiewielulatudałosięSternauowizobserwacjigwiazdiinnychznaków,które

mi nie są znane, ustalić, że jesteśmy na czterdziestym stopniu szerokości

geograficznej, o jakie dwadzieścia dwa stopnie na zachód od południka Ferro.Sternauoświadczył, że znajdujemysięo trzynaście stopninapołudnieodwyspOstera, i że moglibyśmy dotrzeć do nich, gdybyśmy mieli dosyć drzewa dozbudowaniatratwy.

 — Co za nieszczęście! Ratunek był tak blisko, a równocześnie tak daleko!Awięcniemieliściedrzew?

 —Nie.Azresztą,gdybyśmyjenawetmieli,brakowałonamprzecieżnarzędzidoobróbkidrzewa.Dopierozbiegiemczasuudałosięodłamkirafkoralowychtakwyostrzyć,żemogłyzastępowaćsiekiery inoże.Ogołociliśmywięckrzaki,któresięnawyspieznajdowały,zdolnychgałęzi, iwyhodowaliśmyjewtensposóbnadrzewa.

 —Alezczegożyliście? —Naprzódzkorzeni,owoców i jaj.Odkryliśmy również rodzajmuszel,które

możnabyło jeść jakostrygi.Później zaczęliśmywyrabiać sieci iwędki,by łapaćryby.Zkoleinauczyliśmysięostrzyćstrzały iwiązać łuki,zktórychstrzelaliśmydo ptactwa. Poznaliśmy na wyspie pewien rodzaj królików; stały się naszempożywieniem.

 —Pożywieniem?Przypuszczam,żeLandolachybaniezostawiłwamkrzesiwa. — Oh, ogień wykrzesaliśmy bardzo szybko. Sternau zwiedził sporo krajów,

którychludnośćwydobywałaogieńzdwóchkawałkówdrzewa.Musieliśmyjednakbardzooszczędzaćnaszezapasy.

 —Ajakbyłozubraniem? — Ubrania zniszczyły się jeszcze na statku; odzież panów przegniła niemal

zupełnie. Musieliśmy pomyśleć o skórkach króliczych, które nauczyliśmy sięoprawiać.Mieszkaniamieliśmybardzoprymitywne: lepiankizotworami,zamiastokien.Kawalerowiejadaliumałżeństw.

 — U małżeństw? — zapytał hrabia. — Ach, rozumiem, — rzekł po chwiliz uśmiechem. — Niedźwiedzie Serce wziął za żonę Karję, córkę Miksteków.Indjanieniemająprzyzawarciumałżeństwżadnychprzygotowań.Jakżeżjednakbyłozdrugiemmałżeństwem?

 Milczała przez chwilę; gdyby ktoś mógł dojrzeć twarz jej pod welonem,zauważyłby,żeoblałasięponsem.Pochwilizaczęłamówićzpewnemwahaniem:

 —Ach, panie hrabio, niechże pan uświadomi sobie nasze położenie! Byliśmy

samotni i zdani na siebie samych; wybawców przestaliśmy oczekiwać.

Akochaliśmysiętakbardzo, ja iAntonio.Postanowiliśmyzostaćmężemiżoną;reszta towarzyszy niedoli aprobowała naszą decyzję. Myśleliśmy o tem, że naspobłogosławirękaksiędza,gdytylkoodzyskamywolność.Niewiem,czyzobaczęjeszczekiedyśmegoAntoniaipozostałychtowarzyszy.Wyobrażamsobie,wjakąwpadlirozpacz,gdyniepowróciłam!

 —Jestemniezwykleciekaw,wjakisposóbwydostałaśsięzwyspy? —Tobyłosmutneiokropne;grozamnieprzejmuje,gdyotemmyślę. Emmawestchnęła głęboko i boleśnie;mimowelonu i szerokiej szaty,w jaką

byłaubrana,donFernandozauważył,żedrży.

 —Opowiadaj,Emmo!—prosił.—Choćcitociężkoidzie,choćcięwspomnieniaprzerażają,musiszmiwszystkowyznać.To,cosamprzeżyłem,jestzpewnościąniemniejokropne.

 — Nareszcie udało się nam wyhodować tak potężne drzewa, że mogliśmypomyślećotratwie.Zewzględunastannaszychnarzędzi,kosztowałotoniemałotrudu. Tratwa była wreszcie gotowa. Mogła pomieścić nas wszystkich i naszezapasy.

Zaopatrzyliśmyjąwster,masztiżagiel,szytyzeskórekkróliczych.Leżałaprzybrzegu; postanowiliśmy przepłynąć na niej miejsce, które nawet przy pogodziejestbardzoburzliwe.Wnocy,poprzedzającejnaszwyjazd, zbudziłomnie jakieśwycie. Zaczęłam nasłuchiwać; rozszalała burza. Pomyślałam o zapasach,znajdujących się na tratwie, i postanowiłam zobaczyć, czy łódź jest dobrzeprzymocowana do brzegu. Ponieważ mężczyźni dużo w dzień pracowali, niezbudziłam nikogo, i sama poszłam nad brzeg. Zobaczyłam, że wzburzone falemiotajątratwąnawszystkiestrony.Linę,naktórejłódźbyłauwiązana,uplotliśmyze skóry. Mogła łatwo pęknąć, skóra bowiem królicza jest bardzo nietrwała.Włodzileżałajeszczejednalina.Chciałamjązabrać,bylepiejłódźprzymocować.Ledwie stanęłamna tratwie, spadła olbrzymia fala i zerwała linę. Po chwili łódźbyłajużnaburzliwemmorzu.Zestrachuupadłam,tracącprzytomność.

 —Dalej,dalej! — Nie przypominam sobie, co się potem działo; nie przypominam sobie

również,wjakisposóbłódźprzebyłarafykoralowe.

 —Tołatwowytłumaczyć.Morzebyłotakwzburzone,faletakwysokie,żerafyjużniestanowiłyprzeszkód.

 — Jak we śnie słyszałam ryk morza, uderzenia piorunów; widziałam

błyskawice, rozdzierające ciemności nocy. Gdy już zupełnie oprzytomniałam,świeciło słońce. Deszcz ustał zupełnie; morze zaczęło się uspakajać.Najważniejszą sprawąbyło pytanie, czy prowianty nie zatonęły.Okazało się, żefaleichniespłukały.Jakłódźpotrafiławyjśćcałozorkanu,pozostałotodlamniezagadką;wkażdymraziewyspaznikła;byłamotoczona tylkowodą.Comiałamczynić? Płakałam i modliłam się naprzemian aż do nadejścia nocy. Płakałamimodliłamsięprzezcałąnociprzezdzieńnastępny,aletoniepomogłomiwrócićna wyspę. Wreszcie, znużona wzruszeniami dnia, usnęłam. Gdy się obudziłam,straciłam zupełnie poczucie czasu. Pomyślałam teraz o tem, o czem powinnambyłapomyślećprzedewszystkiem.

 —Osterzeiżaglach,nieprawdaż? — Tak. Miałam wrażenie, że burza rzuciła mnie na wschód, więc zaczęłam

sterowaćkuzachodowi.Terazdopierowiem,żelepiejbyłobypostąpićprzeciwnie.Znatężeniemwszystkichsiłpodciągnęłemżagiel.Chociażniemiałampojęcia,jaknależyobchodzićsięzłodzią,udałomisięumieścićgotak,byłódźpłynąćmogłanazachód.Dniamistałamprzysterze,nocamiprzywiązywałamgo.Takprzeszłopiętnaściedniipiętnaścienocy.Czymammówić,coprzeztenczaswycierpiałam?Towprostniemożliwe.

 —Wyobrażam sobie, droga moja Emmo, — rzekł hrabia. — To i tak godnepodziwu,żeniezginęłaśwtychwarunkachiniestraciłaśzmysłów.

 —Szesnastegodniaujrzałamstatek; ludziezestatkuspostrzegli równieżmątratwę.Byłtookrętholenderski;płynąłdoBatawji.Dowiedziałamsięodkapitana,że jesteśmy między Karolinami a wyspami Palaos. Zdaniem jego, burza gnałatratwęzniesłychanąszybkościąwkierunkuzachodnim.Przebyłamarchipelag,niewidząc ani jednej wyspy. Kapitan polecił krawcowi okrętowemu sporządzić dlamniesuknię ipocieszyłmnienadzieją,żewBatawjiznajdęzpewnościąpomoc.Gdyśmy płynęli szlakiem Sund, napadł na nas jeden z chińskich okrętówkorsarskich;grasujeichsporowtychstronach.Odniósłzwycięstwoiwyciąłwpieńzałogę. Tylko mnie oszczędzono. Reszta jest wam znana, don Fernando.Zawieziono mnie na Ceylon i tam sprzedano. Emir odstąpił mnie sułtanowiHarraru;otowszystko.

 — Dziecko, — rzekł hrabia łagodnie — jest Bóg dobrotliwy, który każdemnieszczęściem pokierować potrafi i obrócić je na dobre. Kto wie, czy wamwszystkim razemudałoby się dotrzeć do jakiejśwyspy? PismoŚwiętemówi: „Zwiatrów czyni anioły, z płomieni swe sługi“. Burza zagnała cię na zachód. Bóg

chciał,byśmnieznalazła;wierzę,żewszystkojeszczecudowniesięskończy.

 — Ach, gdyby spełniła się ta nadzieja! Powiadam wam, don Fernando, wolęumrzeć,aniżelizostaćżonątegoczłowieka.

 —Nie umrzesz i nie będziesz doniegonależała, drogie dziecię.Dziśwnocyuciekniemy.Wyobraźsobie,spotkałemwtutejszemwięzieniudzielnegoczłowieka,którypochodzizManrezy,niedalekoRodrigandy.TenłotrLandolaijegosprzedał,ponieważbyłniewygodnydlaGasparinaCortejo.Mamwrażenie,żeprzeznaczononas wszystkich na zagładę, a tylko chciwość Landoli uratowała nam życie.ZHiszpanem,którysięzwieMindrello,postanowiliśmyuciecdzisiejszejnocy.

 —Wjakiżtosposób,sennor? — Powiedziałbym ci chętnie, ale patrz:murzyn wyciąga zegar po raz drugi;

piasekjużsiękończy.

 —Nicjeszczeniewiemowaszymlosieiprzygodach. —Chciałemciwszystkoopowiedzieć,aleznajdziesięnatoczaspóźniej.Mamy

dodyspozycji jeszcze tylkokilkaminut;musimyczas tenzużyćnapowtarzaniesłów,którychsięnauczyłaś.Przyjdędziświeczoremdociebie;niemyśloniczeminnem, tylko o przestrzeganiu największej ciszy. Gdyby nam coś przeszkodzićmiało,zobaczyszmniejutro,nalekcji.

 Hrabia zaczął powtarzać z Emmąwyrazy, których sięmiała nauczyć; eunuchkiwał z zadowoleniem głową. Gdy upłynęły trzy godziny, murzyn podniósł sięzgodnościąirzekłrozkazująco:

 —Czastwójminął.Chodźzemną! Hrabiawstałzkocaizacząłzmierzaćkuwyjściu.Przysamychdrzwiachzaszedł

mudrogęsułtan.

 —NaAllaha!Jesteściepunktualni—rzekłwładcaHarraru,poczem,zwracającsiędoeunucha,zapytał:

 —Czysłyszałeśwszystko? —Wszystko,panie,—odparłzapytanypiskliwymgłosemeunucha. —Czymówiłomniedobrze,czyteżźle? —Dobrze,nawetbardzodobrze! —Jesteśtegopewien? —Najzupełniej,boprzecieżsłyszałemnawłasneuszy. Sułtanskinąłgłowązzadowoleniemi,zwracającsiędohrabiego,zapytał: —Czysięczegośnauczyła?

 —Tak—odparłzapytanypewnymgłosem. —Czego?Czymogęwiedzieć? — Jeżeli taka twoja wola... Mówiłem z nią bardzowiele o tobie. Zapytaj, za

kogocięuważa.

 Sułtanzapytałzogromnąciekawością: —Powiedz,kimjestem? Hrabia skinął głową i Emma wyrzekła w języku sułtana pierwsze wyuczone

zdanie.

 —Jesteświelkimwładcą. Sułtanuśmiechnąłsięszerokoipytałdalej: —Czyumiejeszczecoś? —Zapytaj,czyuważa,żejesteśuprzejmy? —Czysądzisz, że jakakolwiekkobietamogłabymnienienawidzieć lubmi się

oprzeć?—zapytałwładca.

 —Jesteśrozkosząkobiet—brzmiałaodpowiedźzzawoalu. —Zapytaj,czyczujetęrozkosz?—rzekłhrabia. —Widoktwójkoimąduszę—odpowiedziała. Sułtanbyłzachwyconyrezultatempierwszejlekcji.Poklepałjeńcaporamieniu,

comusięnigdydotądniezdarzyło,irzekłdońprotekcjonalnie:

 —Jesteśnajlepszymnauczycielem,jakiegosobiemożnawyobrazić.Niewolnicazostaniedziś jeszczemojążoną, tyzaśbędziesznagrodzony,nie jakniewolnik,leczjakczłowiekwolny.

 —Panie, nie śpiesz się zbytnio,— rzekł don Fernando.—Pomyśl o tem, żesercejejjestjeszczeprzytych,zktórymiwyrosłaiżyła,iżedopierodziśstałasiętwą własnością. Bądź jeszcze przez kilka dni cierpliwy i pozwól jej naprzóduspokoić się nieco. Im więcej będziesz okazywać przyjaźni i serdeczności, temłatwiejzdobędzieszjejserce.Zapytajsam,aprzyznamirację.

 SułtanzwróciłsięznowudoEmmy. —Czytoprawda,żeprosiszozwłokę? — Bądź litościwy, a serce moje cię pokocha, — brzmiała ostatnia wyuczona

odpowiedź.

 —Kochamnie,chcemniekochać!—zawołałsułtan.—Uczynięto,ocomnieprosi. Ty zaś będziesz mieszkał w drugim pałacu. Nie wolno ci go opuszczać;

musiszbyćstaledomejdyspozycji.

 Hrabia wyszedł z pokoju. Sułtan polecił eunuchowi przygotować dla jeńcamieszkanie.—

 Don Fernando otrzymał w drugim pałacu pokój, w którym miał zamieszkać.Oczywiście, nie należy brać określenia pałac zbyt dosłownie. Była to poprostuoficynagłównegobudynku;stałatamotomanainicponadto.

 Sułtanbyłdziśprzyjaźnieusposobionywzględem jeńca, tak srogoukaranegowczoraj; hrabia przekonał się o tem, gdyż przyniesiono mu fajkę i jako-takąporcję tytoniu. Palenie sprawiało mu rozkosz niewysłowioną; wszak był gopozbawionyprzezcałyszereglat.

 Jakżezmieniłysięodwczorajwarunki!Hrabiabyłpełennadziei,żewszystkoskończysięjaknajlepiejiucieczkasięuda.

 Zapadającywieczórdowiódł,żenadziejawpomocBożąniebyłabezpodstawna.Ledwiesięzaczęłościemniać,sprowadzonozpastwiskaczterynajlepszewielbłądyipostawionowszopie,wktórejmieściłysięczęściuprzężysułtana.Nazapytaniehrabiego: — dlaczego wielbłądy nie zostają na pastwisku? — odparł człowiek,któryjeprowadził:

 —Ponieważ taki jest rozkaz sułtana.Wyjeżdża jutro rano ze swą najstarszążonądo jej ojca, u któregopozostanie czas jakiś.Mamprzygotowaćdwa siodłamęskie,jednąlektykędamskąisiodłodoładowaniaciężarów.

 Sułtan usuwał pierwszą żonę, pragnąc czas swój poświęcić wyłącznie nowejniewolnicy.

 Hrabia był uszczęśliwiony. Dwa siodła, to przecież w sam raz dla niegoi Mindrella; lektyka — dla Emmy; na czwartem siodle można będzie ulokowaćrzeczy,potrzebnedodrogi.

 —Czymogęcipomóc?—zapytałhrabiaczłowieka,pędzącegowielbłądy. —Dobrze!Jestemzmęczonyichciałbymsięprędkopołożyć—odparłtamten. Hrabianiemógłnawetmarzyćokorzystniejszejodpowiedzi.Nakarmiłinapoił

wielbłądy,agdypoganiaczoddaliłsięozmroku,przyrzekłmunapożegnaniespaćprzynich,abysięulubieńcomsułtananiczłegonieprzytrafiło.Fajka,napełnionatytoniem,byłanagrodązatępropozycję.——

 Tymczasem Mindrello siedział samotny w swej celi i z tęsknotą wyczekiwałzmroku.Gdywieczór,wedługjegoobliczeń,nastał,wdrapałsiępościanienagóręizrzuciłkamień.Powstałaprzeztodziura,prowadzącadolochuhrabiego.

 —DonFernando!—zawołałpółgłosem. Niebyłoodpowiedzi. —DonFernando!—powtórzył. Znowumilczenie. —Paniehrabio!Sennor!DonFernando! Niktnieodpowiadał. —Cóżtoznaczy,naBoga?—mruknąłHiszpanprzerażony.—Czymusięcoś

stało?Czygowyciągniętozlochu?Tak,czyowak,byłobyźledlanasobu,gdybymusięprzytrafiłonieszczęście.Przelezędojegoceli,abysięprzekonać.

 Wyciągnął jeszcze jeden kamień ze ściany, dzielącej cele, i wlazł do lochu.Hrabiegoniebyło.Naziemileżałypozabijaneszczury.

 Pełenniepokojuirozpaczy,wróciłdoswojejnoryiczekał.Gdymujużzabrakłocierpliwości, wdrapał się znowu ku wyjściu i, ukryty za kamieniem, zacząłnasłuchiwać, czywśpiącemmieścienieodezwie się jaki szmer.Panowała cisza.Wyjrzałbychętnieprzezkraty,aleniemógłprzecieżsamodsunąćkamienia.

 Przeszedłdługiczaswtrwodzeizgryzocie.Mindrellozacząłjużtracićnadzieję,gdynagleusłyszałjakiśszelest.Ktośuwijałsiękołokamienia.Ktotobyćmoże?Kat,czyteżhrabia?Zapukanokilkakrotniedopłyty,poczemgłosjakiśzapytał:

 —Mindrello,czytowy? —Tak,toja,sennor. —Pomóżciemiodsunąćkamień;samnieporadzę. Nareszciepłytaustąpiła.BeztruduodsunęliterazkamieńiMindrellowydostał

sięnapowietrze.

 —ODios,cosięstrachunajadłem!—rzekł.—Zaglądałemdowaszejceli,donFernando,nieznalazłemwasjednak.

Gdzieścieprzepadali?

 —Wezwanomniedosułtana;przeżyłemwiele,mójdrogiMindrello.Szczegółyopowiemcipóźniej.

 Dlauśpieniapodejrzeńumieścilikamieńnadawnemmiejscu,poczemudalisięwkierunkupałacu.Szyldwachstałprzybramie.Otaczały ichciemnościegipskie.Obydwaj poczołgali się do wartownika. Hrabia skoczył szybkim ruchem, chwyciłstrażnika obydwiema rękami za gardło i zdusił takmocno, że szyldwach straciłoddech izestrachugębęrozdziawił.Wjednejchwilizakneblowalimuusta,awkilkachwilpóźniejskrępowalitakmocno,żesięruszyćniemógł.Takomotanego

zanieśli do szopy, w której czekały wielbłądy, już przedtem osiodłane przezhrabiego.

 Droga stała przed nimi otworem. Pocichu dostali się do przedsionka saliprzyjęć;hrabiazdjąłnóżześciany,chciałbowiemnawszelkiwypadekmiećbrońprzy sobie. Gdy odsunął parawan, zastępujący najbliższe drzwi, stwierdził, żesypialniajestpusta.

 —Coto?—zapytałMindrellopółgłosem. —Ach,—szepnąłhrabia—jeszczenieśpi.Bawiuniewolnicy,któramieszka

tam,wskarbcu.

 —Więctamjestskarbiec?Dodjabła,wygodneurządzenie! — Byłem w skarbu dzisiaj przez trzy godziny. Wszystko pójdzie dobrze.

Chodźciebliżej.

 Dotarlidodrzwi;przezszparępłynęła jasnasmugaświatła.Hrabiarozszerzyłniecoszparę,mogliwięcwyraźniezobaczyćwnętrzeskarbca.

 Na poduszkach spoczywała Emma; w pewnej odległości siedział zapatrzonywniąsułtan.

 HrabiarzekłszeptemdoMindrella: — Sułtan odwrócony jest do nas plecami. Stwierdziłem dziś, że drzwi te

otwierająsiębezszmeru.Chodzitylkooto,abysięEmmaniezdradziła,żeśmyprzyszli, a sułtan nie miał czasu na przywołanie pomocy lub na opór. Wejdępierwszyidamznak.

 Odsunął nieco drzwi i wszedł cicho. Emma czekała na jego zjawienie się jużoddawna. To też widok hrabiego nie zdziwił jej wcale; udając, że go nie widzi,patrzyłaprostowoczysułtanowi.

 Trzebabyłodziałaćbłyskawicznie.Hrabiawdwóchsusachstanąłprzysułtanieichwyciłgozagardło.Mindrellozmiąłskrajubraniasułtanaiwcisnąłmuwusta.Zaopatrzyli się zawczasu w sznury, więc z wiązaniem kłopotu nie było. Rzucilipóźniejskneblowanegowładcęnałoże,zktóregopodniosłasięMeksykanka.

 —Nareszcie!—westchnęłazulgą.—Zaczęłamjużtracićnadzieję. Hrabianieodpowiedział;podszedłkudrzwiomizamknąłszczelnie,abyżaden

promieńświatłaniemógłsięprzedostaćprzezszpary.Potemzacząłsięprzyglądaćsułtanowi. Sułtan nie zemdlał; rzucał wokoło wściekłe, ponure spojrzenia.FernandodeRodrigandanachyliłsięnadnimirzekłpógłosem:

 —Pamiętaj:jeżelisłowopiśniesz,jeżelisięporuszysz,nóżciwsercewpakuję!

 Zabrał sułtanowiklucz,służącydozamykania iotwieraniakajdan,postanowiłbowiemoswobodzićdawnychtowarzyszyniedoli.TerazzwróciłsiędoEmmy:

 —Dlaciebieprzygotowanajestlektyka.Mimoto,będzieszmusiaławłożyćstrójmęski, aby zmylić naszych ewentualnych prześladowców. I nam potrzebneporządne ubrania, abyśmy wyglądali na bogatych podróżnych. Na ścianachwszystkiegotupoddostatkiem.Wybierzmy,conampotrzeba.

 GdysiędonFernado iMindrelloprzebrali,hrabiaprzeciągnąłsznurod jednejścianydodrugiej ipowiesiłnanimkilkaarabskichpłaszczy.ZatymparawanemprzebraćsięmogłaMeksykanka.

 Zanimminęłodziesięćminut,byligotowi.Ubranianosili strojne ibogate;nieulegałowątpliwości,żebudzićbędąuludziszczepuSomalipodziwnieodparty.

 —Aterazsprawabroni—rzekłhrabia. — Wiem, gdzie jest broń, — rzekła radośnie Emma. — Sułtan przyniósł

przedtemdwa rewolwery,dwiedwururki i amunicję.Włożyłwszystkodo tejotoskrzyni.

 Otworzyli skrzynię i wyjęli broń. Hrabia dorzucił jeszcze kilka cennychgałganóworaztrzyszablezwykładanemirękojeściami,wysokiejponowartości.

—Aterazotwórzmypozostałeskrzynieikosze;zobaczymy,czyniemawnichpieniędzy,—rzekłdonFernando.—Rozwagaradzijezabrać.

 —Wiem,gdziewszystkoleży,—rzekłaEmma.—Pokazywałmiswojeskarby. —Czymazłoto? —Tak.Sądzę,żejednaskrzyniajestniemnapełniona. —Asrebro? —Srebroleżywtrzechskrzyniach,którestojąoboktamtej.Sułtanposiadarównieżklejnotyidrogocenności.

 —Temlepiej.Byćmoże,będziemymusieliwynająćsobielubkupićjakistatek,abydotrzećdowyspynaszychprzyjaciół;trzebanamdużopieniędzy.

 Ściągającsznuryzeskrzyń,zapytał: —Gdzieleżąklejnoty? —Tu,wśrodkowejskrzyni;wpudełkach. Srebro,któreznaleźli,zawartebyłoprzeważniewtalarachMarji-Teresy,złoto

zaś w hiszpańskich dublonach, gwinejach angielskich i francuskich ludwikach.Klejnotymiały wartośćmiljonową. Marnowały się tutaj, nie przynosząc nikomupożytku. Zabierały w stosunku do swej wartości najmniej miejsca; wzięli je

wszystkie. Talarów zabrał hrabia tylko tyle, ile trzeba było na drogę, szczepybowiem, które mieli napotkać, nie przyjmowały innej zapłaty. Złoto zagarniętorównież.

 Mielidosyćworków,abywniespakowaćzabranerzeczy.Położyliwszystkonastoswspaniałychkocówidywanów,dodającdotegokilkaprzepięknychfajekoraznieco tytoniu.Obydwajmężczyźni zaczęli ładować zdobycz nawielbłądy; Emmapozostałanawarcieprzysułtanie.

Wynoszeniezabranychrzeczy trwałodługo,bowiemhrabia iMindrellomusielibyć ostrożni i zachowywać się jak najciszej. Trzeba było pomyśleć jeszczeoworachskórzanychnawodę, jakrównieżoworachnażywność,okołopółnocyEmmadowiedziałasięwreszcie,żebędąmogliwyruszyć.

 —CosobieterazmyślinaszpoczciwysułtanHarraru?—rzekłhrabia.—Pękazpewnościązezłości.Biadanam,gdybynasschwytał!

 —Niesądziciechyba,abymógłzanaminadążyć?—zapytałatrwożnieEmma. — Nie, nie sądzę; mamy przecież najlepsze wiebłądy i około wieczora

przekroczymy granice tego kraju. Nie jest to wykluczone, że zechcą mu naswydać, leczweźmiemyobrońcę—abbana.Ale,wpadłamidobramyśldogłowy!Czy wiecie Mindrello, gdzie znajdziemy najlepszego, najwierniejszego,najofiarniejszegoabbana?

 —Gdzieżto? —Wtutejszemwięzieniu. —Jeniec?Czypotrafinasobronić? —Jakojeniecnie.Alegdygouwolnimy,wdzięcznośćjegobędziebezgraniczna. —Czymamyczasnato? — Uwolnienie abbana nie wymaga więcej, aniżeli pół godziny. Chodźcie,

Mindrello!Asennoraniechajzostaniejeszczenastraży.

 Hrabia odszedł wraz z Hiszpanem. Jak wszyscy mieszkańcy Harraru, nosilimiękkie pantofle, zabrane sułtanowi, poruszali się więc zupełnie cicho. Beznajmniejszego szmeru, ukradkiem, podeszli pod bramę więzienia. Wartowniksiedziałpodrugiejstronie,zatopionywrozmyślaniach.

—Zwiążemygoiskneblujemy,jaktamtych,—rzekłhrabia.

 —Czem?—zapytałMindrello.—Czymaciepowrozy? —Nie,alemamynożeibędziemymoglipociąćnapasyjegoubranie. —Zrobięto,wyzaśtrzymajciestrażnika.

 —Doskonale.Więcnaprzód! W kilka chwil później znaleźli się przed strażnikiem. Ledwie zdążył jęknąć,

zasznurowalimugardło;poniedługiejchwili leżałzwiązanynaziemi,zkneblemnaustachwpostacizwiniętegogałgana.Jedynąjegobroniąbyłkij.

 Drzwi więzienia nie były zaopatrzone w zamek, a tylko zamknięte na dwarygle.Gdyjehrabiaotworzyłuderzyłagofalastraszliwegofetoru.Jeńcyzbudzilisię,słychaćbyłodźwiękłańcuchów.

 —Zostańcieprzydrzwiachnawarcie,abynasniezaskoczono,—rzekłhrabiaFernando do Mindrella, poczem wszedł do więzienia i zamknął drzwi za sobą.Wwięzieniupanowałaciszaoczekiwania. Jeńcywiedzieli,żektośwszedł;mogłotobyć,przyokrucieństwiesułtana,dlakażdegoznichrównoznacznezwyrokiemśmierci.

 —CzyjesttupośródwasktośzwolnychSomali?—zapytałhrabia. —Jest—odparłydwagłosy. —Ażdwóch!Dojakiegoszczepunależycie? —DoszczepuZareb;jesteśmytudwaj,ojciecisyn,—rzekłjedenznich. — Dobrze. Pójdziecie za mną, nie mówiąc ani słowa. Im bardziej będziecie

posłuszni,temlepiejdlawas.Posłuszeństwoprzyniesiewamwolność.

Wyciągnąłzabranykluczodkajdanizbliżyłsiędotego,którymuodpowiedział,chcąc go uwolnić z łańcucha. Kajdan, krępujących ręce i nogi jeńca, hrabia niezdjął.

 —Gdziedrugi?—zapytał. Zbliżył się i tamten; hrabia oswobodził go z łatwością mimo grobowych

ciemności.

 —Wychodźcieteraz!—zawołał. Obydwaj jeńcy musieli na chwilę zatrzymać się pod drzwiami, dopóki don

Fernando, zpomocąMindrella,nieprzeniósłdownętrzanapadniętegostrażnikai nie zaryglował drzwi za sobą. Hrabia uszedł z dwoma jeńcami kilkanaściekroków.Gdyjużupewniłsię,żepozostaliniebędąmogliposłyszećichrozmowy,rzekł:

 —Odpowiadajciejaknajciszej.Dlaczegozostaliścieschwytani? —Żyliśmy w spokoju,— odpowiedział starszy— lecz sułtan napadł na nas,

ponieważktośznaszegoszczepuukradłmukonia.

 —Jakdługojużjesteściewniewoli?

 —Dwalata. —Tostraszne.Ichceciebyćznowuwolni? —Tęsknonamzaswoimi.Kimżejesteś,tajemniczypanie? —JesteściewolnymiSomaliidlategoufamwam.Towarzysz mój i ja byliśmy dotychczas jeńcami, tak samo jak i wy, ale

wyprowadziliśmy sułtana w pole i chcemy zbiec. Szukamy najkrótszej drogi domorza; potrzebujemy przewodnika, abbana. Na wybrzeżu otrzymamy złoto,a wtedy nie ominie was zapłata. Jeżeli jeden z was chce być naszymprzewodnikiem i obrońcą, uwolnimy go z więzów i zabierzemy ze sobą.Odpowiadajcieszybko;niemamczasu.

—Panie,weźnasobydwóchzesobą!—rzeklijednocześnie.

 — Dobrze. Czy przysięgacie, że będziecie mnie i tych, którzy są ze mną,ochraniaćprzedwaszymiludźmiiwszystkimiwrogami?

 —Przysięgamy. —PrzysięgacienaAllahainabrodęMahometa? —Tak,naAllaha,nabrodęMahometainaświętychkalifów! Po tej przysiędze, którejby się nie odważył złamać żaden pobożny

mahometanin, zwolniono ich z reszty więzów. Udali się z Mindrellem do szopy,wktórejstaływielbłądy;donFernandowróciłdoEmmy.Ucieszyłasięiuspokoiłanajegowidok.Spięławłosydogóry,ahrabiazrobiłjejzdelikatnego,wschodnio-indyjskiegowelonuturbannagłowę,bymogłauchodzićzamłodegoTurka.

 Postarawszy się o odpowiednie akcesorja dla Emmy, wyszukał zkolei donFernando dwie strzelby, proch, ołów, ubrania, noże i jatagany dla obydwóchSomali.

 Trzeba było jeszcze znaleźć odpowiedni klucz. Harrar posiada pięć bram;ukażdegokluczazwisałanumerowanapłytkametalowa,dobraćwięcodpowiedninie było trudno. Zaopatrzywszy się w rzeczy, przeznaczone dla Somali,i poleciwszy Emmie iść za sobą,mógł hrabia ruszyć. Gdy się zbliżyli do szopy,zastaliobydwóchSomali,czekającychzniecierpliwością.

 —Otoodzież,proch,broń iołów—rzekłhrabia.—Ubierajciesięprędko.Teobydwa dywany przeznaczyliśmy dla waszych wielbłądów, które zabierzemyzpastwiska.Żywo,musimysięśpieszyć!

 —Panie,—odparł ojciec—niewiemy, kim jesteś, alemożesz rozporządzaćnaszemżyciem,—należyonodociebie.Znamywszystkiedrogi izaprowadzimy

was aż domorza. Nie obawiaj się wcale prześladowców; nie dościgną nas. Niechcemyodciebiezapłaty;dajesznamprzecieżwolność,którajestwięcejwarta,aniżelisrebroizłoto.

 — Mówisz, jak człowiek, który umie ocenić przysługę. Nie zapłacę, ale damwam podarek godny tego przywiązania, jakie przyrzekacie. Oto wielbłądy; trzybędąnasnosiły,czwartyponiesietowary.Młodymójtowarzyszniejestwyrawdziekobietą, ale, skoro mamy lektykę, niechaj w niej spocznie. Wyjeżdżamy przezbramę, która prowadzi do Gaffy. Będziecie szli obok nas, jakgdybyście bylinaszymi służącymi. Będę przy bramie udawał sułtana. Oto klucz. Otworzyszbramęizamknieszjąpóźniej;towszystko,comacieczynić.Naprzód!

 Dosiedli wielbłądów i rozpoczęła się podróż. Dotarli do bramy. Strażnik spał.Somalizacząłotwieraćbramę;zgrzytkluczazbudziłśpiącegoPodbiegłszybkozesztabą,oznakąswojejgodności;ponieważniemiałczasunazapalenieświatła,niemógłrozpoznaćjeźdźców.

 —Kimjesteście?—zapytał.—Hola!Wstrzymajciesię!Bezzezwoleniasułtananiewolnonikomuopuścićbramy.Zabraniamotwierać!

 — Jak śmiesz, psie! — zawołał hrabia, naśladując głos sułtana. — Czy niewiesz, że się udaję do ojcamej żony? Amoże nie znasz swego władcy? Jutrobędzieszziemięgryzłprzedemną,tysynuszakala!

Koniecwersjidemonstracyjnej.Dziękujemyzaskorzystaniezofertynaszegowydawnictwaiżyczymymiło

spędzonychchwilprzykolejnychnaszychpublikacjach.

WydawnictwoPsychoskok