Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

6
Jurko Prochaśko jak jest mozliwy srodkowoeuropejczyk i do czego jest potrzebny dzis?

description

 

Transcript of Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

Page 1: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

Jurko Pro

chaś

ko

jak je

st mozli

wy

srodk

owoeur

opejczy

k

i do cz

ego je

st

potrz

ebny d

zis?

autoportret 1 [36] 2012 | 105

Page 2: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

Jakie były cechy tego ludzkiego gatunku, którego niewynikającym z wolnego wyboru przeznaczeniem było zabezpieczenie jedności Europy i słona zapłata za częstą jej utratę? Jedną z jego najbardziej charakterystycznych cech było to, że władał on wieloma językami bez akcentu i bez zarzutu, oprócz angielskiego. Niemal całkowita nieobecność angielskiego należała do nieodzownych atrybutów tego gatunku, dzisiejsi Środkowoeuropejczycy zaś (o ile tacy się w ogóle jeszcze zachowali), jeśli pochodzą z różnych kręgów języko-wych, rozmawiają z sobą głównie po angielsku. I to jest zaskakują-ca nowość. Klasyczny Środkowoeuropejczyk wychodził z założenia, że lingua franca jego części Europy jest raczej niemiecki. Zatem najpierw próbował się porozumieć po niemiecku. Wówczas jeszcze nie było globalizacji, za to bez cienia wątpliwości była Europa Środkowa.

Nie zawsze Środkowoeuropejczyk wiedział – tak naprawdę, przeważnie nawet wcale nie wiedział – że jest Środkowoeuropej-czykiem, ale dzięki temu był nim w jeszcze większym stopniu. Dzisiejsi Europejczycy z krajów Europy Środkowej są przekonani, że są Środkowoeuropejczykami, choć przeważnie nimi nie są.

Co stanowiło o tym zagadkowym ludzkim typie? Intuicyjnie jego przedstawiciele podejrzewali, że raczej nie należą do Zachodu – Zachodu Europy, ale i Zachodu w ogóle, Zachodu jako konstruktu. Zbyt ich życie było nieokreślone, by poddawać się określeniu, nadto niepewne, żeby panować nad sobą lub chociażby być pew-nym siebie, nadto zmienne, żeby mogła ich przekonać jakakolwiek teleologia. Ich teleologia polegała na braku wiary bądź zwątpieniu w jakąkolwiek teleologię. Życie i historia dawały im zbyt mało poczucia ciągłości, za to aż nadto zrywów i rozłamów. Ich zdolność adaptacji była nieprawdopodobna, ale nie bezgraniczna. I właśnie to najmocniej odróżniało środkowego Europejczyka od wschodniego.

Środkowoeuropejczyk był nie dość przestraszony, żeby stać się me-galomanem. Jeśli popatrzeć na to z historycznego punktu widzenia, to był on wprawdzie żądny sławy, ale rzadko próżny – osobiście tak, historycznie rzadko. Pracowity, ale rzadko gorliwy. Środkowo-europejczyk z absolutną pewnością wiedział, że to nie on wytycza granice jemu przeznaczonych terytoriów, i że powinien zadowolić się granicami wyznaczonymi mu przez innych – wśród nich także

Jurko Pro

chaś

ko

jak je

st mozli

wy

srodk

owoeur

opejczy

k

i do cz

ego je

st

potrz

ebny d

zis?

Były czasy, kiedy wszyscy wiedzieli, kim jest Środkowo-europejczyk. A jeśli nawet dokładnie nie wiedzieli, to przynajmniej się domyślali. W każdym razie uważali, że są w stanie rozpoznać go na pierwszy rzut oka, nawet jeśli

nigdy nie słyszeli takiego określenia, nawet jeśli wciąż się w tym mylili. Wprawdzie nie zawsze, a już na pewno nie wszyscy wiedzieli z absolutną pewnością, co to takiego Europa Środkowa. Ale Środko-woeuropejczyk… Było coś w samym klimacie, w samej konstrukcji niegdysiejszej Europy, co zapowiadało obecność Środkowoeuropej-czyka, czyniło jego istnienie czymś koniecznym i niezastąpionym. On po prostu musiał być, więc z tego powodu bez wątpienia był, nawet pojęcie Europy Środkowej nie było koniecznie potrzebne do tego, żeby był. A był on tak samowystarczalny, tak doskonale władał sztuką samoograniczenia, że miejscami rzeczywiście sprawiał wra-żenie ograniczonego. A to nie dlatego, że był ograniczony − bynaj-mniej − tylko dlatego, że przeważnie ograniczał siebie. Musiał siebie ograniczać. Samoograniczenia te były tak oczywiste, że od dawna sam stał się dla siebie oczywisty. Jednym słowem, zawsze było wia-domo, że on od zawsze jest.

Na czym zatem polegała samooczywistość owego dziś niemalże wymarłego, a w każdym razie poważnie zagrożonego, gatun-ku ludzkiego? Na długim trwaniu długo powtarzanych linii europejskiej historii. Na nieskończonych wariacjach kilku łatwo rozpoznawalnych motywów, ozdobionych dla odmiany przeróż-nymi perypetiami, ale pojawiających się zawsze na pewnym niezmiennym tle. Całość i jedność Europy wyznaczały napięcia i konkurencyjne ambicje, a pokój albo wojna zależały od ich równowagi. Żeby równowagę tę utrzymać, trzeba było zakładni-ków, świadków i potencjalnych ofiar. No i winnych znajdowa-nych ex post. Potrzebne były misje i obiekty tych misji. Trzeba było przestrzeni, która wkrótce miała stać się dystansem, ale przestrzeń ta była nie tyle przestrzenią wspólną, co przestrze-nią wspólnych pretensji. Trwało to jakieś 300 lat. Tak powstała Europa Środkowa. Powstała dlatego, że była wszystkim potrzeb-na. Wreszcie, dużo później, okazało się, że dla własnego dobra jest ona potrzebna także sobie samej. Dla Środkowoeuropejczyka ograniczenia tylko z rzadka i nie od razu przychodziły ze środka i przeważnie nie były dobrowolnie wybranym kategorycznym imperatywem.

autoportret 1 [36] 2012 | 105

Page 3: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

granicami państwowymi. Wiedział, że musi dawać sobie z nimi radę i że właśnie w tych granicach jest zmuszony rozwinąć swoją twórczość. Ograniczenie z zewnątrz znajdowało swoją kompensację w postaci nieograniczonej przestrzeni wewnętrznej.

Wielkie strategie polityczne pozostawały zatem sprawą innych − i na Zachodzie, i na Wschodzie. To różniło tamtych od Środkowo-europejczyków i zarazem ich upodabniało w oczach tych ostatnich. Kiedy Środkowoeuropejczycy chcieli dokonać czegoś wielkiego (co, prawdę mówiąc, nierzadko się zdarzało), albo zamykali się w sobie, albo udawali się na emigrację. Obie ścieżki były wystarczająco do-bre. Trzecia – zostać tam, gdzie się jest – jest statystycznie najobfi-ciej poświadczona. Przy czym, w wypadku emigracji, wybór padał jednak częściej na korzyść Zachodu niż Wschodu, pod warunkiem, że emigracja była dobrowolna. To historyczne doświadczenie sie-działo tak głęboko w pamięci Środkowoeuropejczyków, że jak tylko w grę wchodziła jakakolwiek, choć trochę dobrowolna emigracja, to nieuchronnie prowadziła ona właśnie na Zachód.

Prawdziwa siła Środkowoeuropejczyka polegała na tym, że ze swojego, niedobrowolnie obranego, lecz wyznaczonego środka rozumiał on Zachód i Wschód, i to dużo lepiej niż one same umiały − albo odważały się − siebie rozumieć. Zachód i Wschód doskonale za to rozumiały się nawzajem w swoich historycznych pretensjach: w tym zakresie były podobne i jednomyślne – przecież chciały tego samego, tylko próbowały to osiągnąć z różnych stron Europy. I chociaż z punktu widzenia strategii pozostawało to w sprzeczno-ści z tym, czego chciało każde z nich, z punktu widzenia filozofii było to w pełni zrozumiałe, gdyż pragnienia były tak samo duże. Zrozumiałość ta dawała poczucie równości. Zasadniczo poważanie bynajmniej nie zawsze musi być przeciwieństwem nienawiści. Zachód i Wschód ważyły się i znieważały równą miarą i równocze-śnie. Jedynym, czego nijak nie mogły robić, było nie uważać bądź nie zważać jeden na drugiego. Przeto ani przez moment nie spusz-czały siebie z oczu. Nie uważały zaś na Europę Środkową, ponad którą patrzyły na siebie nawzajem.

Europa Środkowa natomiast nie mogła sobie pozwolić na to, by nie uważać na Wschód i Zachód. Ba – była skazana na to, by nie odwra-cać od nich wzroku, gdyż nigdy nie było wiadomo, co tamci zaraz

znów wymyślą. A wiadomo było z całą pewnością, że na pewno coś wymyślą. Ich wzajemne pretensje przeważnie były rozwiązywane właśnie w Europie Środkowej. W ten sposób Europa Środkowa stała się miernikiem historycznego sukcesu dla Zachodu i Wschodu. Przykrość polegała tylko na tym, że i dla Zachodu, i dla Wschodu równocześnie. Przez to Europa Środkowa miała przeważnie aż nadto mało czasu, by zajmować się sobą, ponieważ była zmuszona uważać równocześnie na Wschód i na Zachód.

Jakkolwiek Wschód i Zachód nie rozumiałyby się w sprawach stra-tegicznych, w ambitnych przedsięwzięciach, w megalomańskich planach i wielkich zamiarach, wzajemne zrozumienie w sprawach codziennych, bytowych, pozostawało między nimi równie znikome. Dla Zachodu wschodnioeuropejski sposób bycia był przedmiotem drwin i zniewagi, zachodni dla Wschodu – przedmiotem podzi-wu i zachwytu. Zazdrości. Z tak zwaną „duszą” rzecz miała się jednak dokładnie odwrotnie. Było to wzajemne zdziwienie: ujemne z Zachodu na Wschód, dodatnie w odwrotnym kierunku. Albo na odwrót. Byli dla siebie nawzajem egzotyczni w sposobie. Jednak owa egzotyczność w sposobie była bardzo silna i powszechna. Poro-zumienie było całkowite w tym, kto c z e g o chce, nieporozumienie zaś – j a k kto czego chce.

W takiej sytuacji często nie sposób obejść się bez pośrednictwa. I takim bezpośrednim pośrednikiem przez dłuższy czas był środ-kowy Europejczyk. Nie udawało mu się co prawda rozbudować konsekwentnie, w wystarczającym stopniu swojej tożsamości, z racji braku uwagi − cudzej i swojej własnej − tym silniej jednak przesłanki i uwarunkowania jego życia wydrążyły w nim ową tożsamość pośrednika. Zarazem te trwałe i nieustanne obserwacje Wschodu i Zachodu, ta z czasem nieprawdopodobnie subtelna, wy-czulona czujność, ta – by tak rzec – „historyczna empatia”, umoż-liwiły Środkowoeuropejczykowi dokładną znajomość i zrozumienie Wschodu i Zachodu: dla siebie i dla nich samych. Zrozumienie w najmniejszych szczegółach, na które ciągle trzeba było uważać.

W ten sposób dochodzimy do pierwszego tłumaczenia pojęcia „Środkowoeuropejczyk”. Środkowoeuropejczyk był Europejczykiem środka nie tylko dlatego, że przebywał w środku, lecz dlatego, że znalazł się pomiędzy, był Europejczykiem pośrednikiem w wielkim

autoportret 1 [36] 2012 | 106 autoportret 1 [36] 2012 | 107

Page 4: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

dialogu – i nieraz w wielkim konflikcie – pomiędzy Zachodem i Wschodem. Pośrodkować, pośredniczyć – oto na czym polegał właściwy dar i prawdziwe powołanie Środkowoeuropejczyka.

A był on pośrednikiem wszystkiego: języków, zamiarów, akcen-tów, namiętności, dusz oraz ich odcieni, idei, ba – nawet humoru. Pośrednictwo to było na tyle intensywne, że Środkowoeuropejczyk uwewnętrznił właściwości zarówno Wschodu, jak i Zachodu. Znał on wszystkie języki, z językami pośrednimi włącznie. Również języki pogranicza, między-języki. Choć z reguły nie znał angielskie-go, doskonale potrafił się śmiać z dowcipów Zachodu i Wschodu. Obydwa te regiony bowiem wydają się Środkowoeuropejczykowi śmieszne. Zatem śmieje się, by tak rzec, podwójnie. Na tym opiera się jego ogromna przewaga i bogactwo. Stąd wypracował on zupeł-nie osobny amalgamat humoru, pozwalający nie tylko śmiać się z dowcipów Wchodu i Zachodu, lecz także z samego Wschodu i Za-chodu, do tego najczęściej z obu jednocześnie. Często była to jego jedyna broń, ilekroć z jednej lub z drugiej strony, lub też i z jednej, i z drugiej, nacisk stawał się już nie do zniesienia. Rozumienie humoru jest kluczem do rozumienia istoty. Środkowoeuropejczyk miał tę przewagę, że rozumiał. Rozumiał podwójnie. On często rozumiał w Zachodzie i Wschodzie to, czego ani oni sami w sobie, ani w drugim nie rozumieli. Rzadko wybacza się coś takiego, gdyż rozumienie czegoś, czego sam nie rozumiesz, zawsze wywołuje po-dejrzliwość i nie budzi sympatii. Dlatego nie bardzo lubili Środko-woeuropejczyka. Jego niebezpieczeństwo polegało nie na jego sile, lecz właśnie na jego umiejętności zrozumienia.

Otóż Środkowoeuropejczyk nie był człowiekiem bez właściwości. On był człowiekiem podwójnych, podwojonych właściwości, wielora-kich właściwości, i dlatego też był on nieprawdopodobnie giętki w swoich umiejętnościach i zdolnościach. A że umiejętności te były z reguły zbyt liczne, by złożyć się w spójny charakter, wydawało się, że jest człowiekiem bez właściwości. Bo oprócz tego – i przede wszystkim – był on czymś trzecim, czymś zupełnie osobliwym. Niejednokrotnie horyzonty oczekiwania, wspominania, nadziei i obawy, wielość perspektyw i różnorodność zjawisk były atmosferą jego intuicji i klimatem jego twórczości. Prawdopodobieństwo po-jawienia się idei nieprzeciętnych było tutaj zawsze o wiele wyższe niż poza środkiem, prawdopodobieństwo ich wcielenia nigdy nie

dorównywało możliwościom krajów. Idee rodzą się z niejasności, ale wcielają się w określoności.

Środkowoeuropejczyk wiedział z własnego doświadczenia, że każda rzecz, każda sprawa, każde wydarzenie ma przynajmniej trzy wy-miary, zatem nie wolno jej tłumaczyć i nazywać, i nie wolno obcho-dzić się z nią wprost. On znał na wylot niekonsekwencję, sprzecz-ność i niedoskonałość świata, w tym i świata idei. Nierzadko – albo, bądźmy szczerzy, dosyć często – dawał się porwać i uwieść pozornie silnie przekonującym ideom. Największą słabością i naj-większym grzechem Środkowoeuropejczyka była i jest tęsknota za jednoznacznością, w którą raz za razem wpadał, co jest bardziej niż zrozumiałe w tym rezerwuarze komplikacji i rezerwacie komplek-sów. Tym niemniej równa się to zdradzie samego siebie. Z najwyż-szą bowiem konsekwencją przeprowadzone oświecenie kulminuje w lewicowych dyktaturach, doprowadzony zaś do skrajności praktyczny romantyzm – w prawicowych. I w jednym, i w drugim wypadku rozpada się środek i triumfują skrajności. Środek znika pod krajami. Przepada pod ekstremami. Rozpada się.

Europa Środkowa w żadnym wypadku nie była tylko ofiarą ekstre-mizmów i totalitaryzmów, podobnie jak nie była też wykorzysty-wanym w złym celu laboratorium, w którym Wschód i Zachód prze-prowadzały swoje eksperymenty. Nie, aż tak niewinna nie była. Wręcz przeciwnie: zapewne ze szczególną gorliwością brała ona w nich z własnej woli udział. I ten zapał, być może, brał się z owej niejasności, złożoności i wieloznaczności własnego wewnętrznego świata. Z wieloznaczności, jaką trudno było wytrzymać i znieść. Możliwe, że właśnie dlatego tak chętnie próbowała się jej pozbyć, strząsnąć ją z siebie, uciec w jednoznaczność.

Jednak zanim Europa Środkowa została wrzucona w barbarzyń-stwo, czy też sama się w nie wrzuciła, rozpadłszy się na Wschód i Zachód (czyli przestała istnieć), żyła w próbie, w dążeniu do drogi pośredniej. Drogę tę wyznaczał sceptycyzm wobec wszystkich wszechogarniających i wszechobjaśniających ideologii. Inspirowa-ła ją nieufność do uwodzicielsko śmiałych wypowiedzi. Niosło ją życiowe przeczucie, że sprzeczności, niezgodności i brak konse-kwencji nie tylko są nieodłączną częścią życia, lecz także jego właściwym wyrazem. Nie deficytem, lecz przejawem. Życie w ogóle

autoportret 1 [36] 2012 | 106 autoportret 1 [36] 2012 | 107

Page 5: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

urzeczywistnia się dopiero w sprzecznościach. I chodzi nie tylko o to, by rozpoznać je i wytrzymać, ale – w miarę możliwości – na-wet cieszyć się nimi z poczuciem czystej pełni życia.

Oczywiście mam na myśli Europę Środkową, jakiej nigdy w takiej postaci nie było. Idealizowaną Europę Środkową, jakiej – oprócz powyższego – przypisuję również zapośredniczenie postmoderni-zmu i postheroizmu (Szwejk jest doskonałym typem Środkowoeu-ropejczyka). Jak zwykle, tutaj też w pełni wyżywali się na wielkich ideologiach Zachodu i praktykach Wschodu. A nawet pełniej niż na Zachodzie. Istotnie, tutaj też rozpaczliwie szukali i ścigali się w po-goni za jednoznacznymi tożsamościami, własnymi i cudzymi, żeby je raz na zawsze ustalić i skonsolidować. Oczywiście i w tym wypadku aż nadto zajęli się pytaniami „kto”, zamiast „jak” żyć razem i razem tworzyć wspólną przyszłość. Ale jednak: jeśli Europa Środkowa ma w ogóle jakiś sens, to właśnie taka idealna Europa Środkowa.

Przy tym wszystkim jest dzisiaj mało istotne, jaką zanikłą Środ-kową Europę opłakujemy i przywołujemy: czy przywróconą do przeszłości, cesarsko-królewską nacechowaną utopię, utożsamiają-cą Europę Środkową z naddunajską monarchią, czy raczej tę drugą, niemiecką, która rozpatruje Europę Środkową jako przestrzeń znajdującą się pomiędzy wielkoformatowymi sferami wpływu niemieckimi i rosyjskimi. A obojętne jest to nie dlatego, że nie ma żadnej różnicy w pochodzeniu, lecz dlatego, że w rezultacie nie ma żadnej. Rezultat bowiem jest taki: dzisiaj już nie ma Europy Środkowej, żadnej.

Również prywatne środkowoeuropejskie wizje wielkich Europejczy-ków – Jerzego Giedroyca i Czesława Miłosza, Milana Kundery i Bo-humila Hrabala, Györgya Konráda i Danila Kiša, Claudia Magrisa i Karla Schlögela – zrealizowały się nie tak, jak tego chcieli ich au-torzy, i należą obecnie raczej do nadzwyczaj pojemnego, niepraw-dopodobnie pięknego archiwum wysłużonych iluzji. Niezrealizowa-nych, bo nierealizowalnych, nieosiągniętych, bo nieosiągalnych.

Bardzo różnie przeżywana i ułożona, przeto żywa była Europa Środ-kowa po raz ostatni w 1989 roku. Europa Środkowa dopóty była waż-na, dopóki nie miała dostępu do „prawdziwej” Europy. A ta stawała się i staje się coraz bardziej tożsama z Unią Europejską. Metonimia

coraz bardziej przechodzi w synonimię. Okazało się, że ta Europa Środkowa nie jest żadną własną formą, tym bardziej nie jest formą w sobie i dla siebie – jeśli już, to zaledwie tymczasową kwarantan-ną, inscenizacją przejścia do „prawdziwej” Europy. Do tej, o której wierzono, że jest prawdziwa, lepsza. Tak pojęcie Europy Środkowej w sensie Europy pośrednictwa zdegradowało się do znaczenia Eu-ropy jako średnika, jako środka. Europa Środkowa jako średnik dla i ze względu na Europę. Europejski środek, nie cel.

Przejście to odbywało się na tle semantycznej mutacji pojęć „Eu-ropa Środkowa” i „Środkowoeuropejczyk”. Dotąd „środek” w tych słowach nie oznaczał drugorzędnego „nie wiadomo, do czego to odnieść”, lecz oznaczał produktywne, istotne dla sensu i samo-uświadomienia „środka”, wielce kreatywne połączenia: „ani – ani” – czyli świadome siebie stwierdzenie i wyodrębnienie się od „tylko Zachodu” i „tylko Wschodu”, oraz „i – i” – czyli otwar-tość wobec obu tych horyzontów. Teraz zaś „środek” zabrzmiał tylko jak zawstydzający ton kompleksu niższości. Z pośrednika i mediatora została li tylko średniość i średniak. I średniość ta poczęła coraz silniej opanowywać semantyczną scenę i wewnętrz-ne krajobrazy samoodczuwania. Ucieczka z tych znaczeń była szalona. Nagle nikt już nie chciał być Środkowoeuropejczykiem. Środkowoeuropejczyk oznacza średniość − „średniego”, godnego współczucia i żalu Europejczyka.

W rzeczywistości zostało kilku wiernych, ale oni o niczym nie decydują, jak u nas mówią – „nie czynią wiosny”. Unia Europejska oznacza z całą pewnością dla byłych Środkowoeuropejczyków to, co jeszcze do niedawna oznaczała Europa Środkowa: pewność i nie-ustanne zapewnienia, że należysz do właściwego, wewnętrznego koła, do właściwej Europy, właśnie do Europy. To, że wczorajsi Środ-kowoeuropejczycy szczególnie intensywnie cieszą się z tej przyna-leżności, jest bardziej niż zrozumiałe. Zbyt długo ich europejska tożsamość była zbyt niepewna, zbyt zagrożona, zbyt kompromiso-wa. A Unia jest jedynym prawdziwym gwarantem przynależności do Europy jako takiej. Jest strażnikiem Graala, najwyższą instancją europejskości.

Przy czym właśnie dzisiaj byłyby szczególnie ważkie przyczyny ku temu, by tchnąć w pojęcie Europy Środkowej nowe życie. Byłoby

autoportret 1 [36] 2012 | 108 autoportret 1 [36] 2012 | 109

Page 6: Jurko Prochaśko - Jak jest możliwy Środkowoeuropejczyk i do czego potrzebny jest dziś?

to dobre dla Zachodu, dla Wschodu i dla całej Europy. Dla Europy w ogóle. Dla Europy jako takiej − nie tylko dla Środkowej.

Nowa środkowoeuropejska tożsamość byłaby ważna dla tych krajów, które (jeszcze) nie należą do Unii, ale grawitują ku niej i do niej dążą. Europa Środkowa miałaby swoje znaczenie już nie w bezpowrotnie przestarzałym sensie czyśćca przed rajem UE, lecz właśnie jak przekonanie i pewność środka, jaka nie tylko wywodzi się z czysto historyczno-kulturowej przynależności do Europy (w obecnej chwili jest to największa słabość położonych na zachód od Rosji, nienależących do Unii krajów europejskich), lecz czujnie i czule stoi w samym środku europejskich wydarzeń. Żwawo i namiętnie interesuje się i angażuje w europejskie spra-wy, przejawia i podziela europejskie egzystencjalne zaciekawie-nia, duchowo przebywa w środku. Środkowy Europejczyk także i w znaczeniu duchowego środka. Europejczyk bezpośredniej idei Europy.

„Inny stan” takiego środkowoeuropejskiego człowieka, na nowo przemyślany i w nowym wydaniu, określiłby się nie tylko jako umiejętność wytrzymywania złożoności Europy i świata, uznając ją co najwyżej za męczący stan wyjątkowy i tymczasowy, lecz tak-że jako zdolność do tego, by dostrzegać w złożoności tej niezbędną przesłankę wartościowego i wartego wszelkich starań europej-skiego życia. I nawet czasem, by się nią cieszyć. Moderniści wierzyli w esencjonalne prawdy. Wierzyli w prawdy, jakie można nie tylko odkryć, lecz także wcielić w życie. Wielu z nich było gotowych prowadzić wojny za owe prawdy, wielu wręcz to uczy-niło. Tworzyli bohaterów i męczenników. Dzisiejszemu Środko-woeuropejczykowi mogłoby bardziej zależeć nie tyle na prawdzie i wojnie, co na dobrosąsiedztwie i współżyciu. Trzeba nam raczej nowego Szwejka niż nowego Rolanda. W przekonaniu, że „środek” – w tym i środek Europy – nie jest lokalizowany gdzieś, lecz może się pojawić i zostać odnaleziony wszędzie tam, gdzie w Europę wierzą. Gdzie żyją w „innym stanie”.

Tylko tak Europa może pozostać, przetrwać i istnieć w całości. Jeśli będzie się składać z samego środka. Z jednego scalonego i różno-rodnego środka. Tak można żyć w europejskiej integracji, zamiast unifikacji.

Nie tylko wytrzymywać różne ideologie, ale też różne wersje prze-szłości – a to oznacza także różne projekty przyszłości. Zatem różne narracje. I nie tylko wytrzymywać – to jeszcze nie jest najtrud-niejsze – ale wręcz żyć w przekonaniu, że stan ten jest najbardziej normalny, najbardziej nieuchronny i – być może – nieprzyjemny, podobnie jak nasza ulotność i skończoność. Generalnie z brakiem jedynego, spójnego modelu życia, z nieobecnością jednolitych spo-sobów życia, z obecnością inności – i ich równoczesną obecnością – należałoby się obchodzić jak z faktem i ideą własnej skończoności. Uczyć się dawać sobie z tym radę i nie dawać sobie psuć życia tą okolicznością, póki ono trwa.

Dzisiejszy Środkowoeuropejczyk mógłby wrócić, i tym razem zno-wu jako konieczność, z konieczności. Jak wewnętrzna i uwewnętrz-niona konieczność nowego gatunku. Środkowoeuropejczycy – jeśli znowu się pojawią – będą po to, aby tym razem siebie nie utracić i nie stracić. Ale przede wszystkim, by nie utracić swojej i naszej Europy.

tłumaczenie z ukraińskiego: emiliano ranocchi

autoportret 1 [36] 2012 | 108 autoportret 1 [36] 2012 | 109