Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

122
Joe Alex Cicha Jak Ostatnie Tchnienie Przeloyl: Maciej Slomczyski

description

Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

Transcript of Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

Page 1: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

Joe Alex

Cicha Jak Ostatnie Tchnienie

Przeło�ył: Maciej Słomczy�ski

Page 2: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

2

Któ� z nas, �yj�cych, rzec mo�e: „Dostrzegłem �mier�, gdy wchodziła.

Wiem, któr�dy wyszła Pozostawiaj�c za sob� milczenie.”?

Zna �mier� tysi�ce drzwi najrozmaitszych, Którymi w dom nasz wchodzi bez przeszkody,

A nie powstrzyma jej zamek przemy�lny, Zasuwa krzepka ani wierne stra�e,

Gdy� przymkn�� umie przez, mury i kraty, �ladu �adnego nie pozostawiaj�c, Zimna, tajemna i nieunikniona,

Mroczna i cicha jak ostatnie tchnienie.

George Crosby - w. XVII,. „Medytacja moja o narodzinach i �mierci”

Page 3: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

3

Rozdział 1

„MORDERSTWO? TO BYŁOBY ZBYT PI�KNE!”

Pani Sara Quarendon przystan�ła i rozejrzała si�. - Nie widz� psów - powiedziała. - Nie powinny odbiega� od nas tak daleko.

Mog� kogo� przestraszy�. Id�cy za ni� Melwin Quarendon zbli�ył si� i tak�e przystan�ł. - Co powiedziała�? Odetchn�ł gł�boko i si�gn�ł do kieszeni po chusteczk�. Był człowiekiem

otyłym, a wij�ca si� polami �cie�ka, po której szli, pi�ła si� ku szczytowi łagodnego wzgórza.

- Nie widz� psów - powtórzyła jego �ona. - Czy mo�esz je przywoła�? - Oczywi�cie. Pan Quarendon zaczerpn�ł tchu i wydał z siebie ostry, przenikliwy gwizd.

Przesun�ł oczyma po dalekim, przecinaj�cym pola �ywopłocie, od którego oderwały si� dwie szare, niskie sylwetki i ruszyły ku niemu rosn�c szybko w oczach. Po chwili były tu� przy stoj�cych i znieruchomiały wpatrzone w twarz pana, dwa pot��ne, płowe wilczury.

- Tristan! - powiedział pan Quarendon łagodnie i wyci�gn�ł r�k�. Jeden z wilczurów podszedł i dotkn�ł ciemnym, wilgotnym nosem jego

palców, a pó�niej przysiadł na zadzie spogl�daj�c wyczekuj�co w gór�. - Izolda! Drugi pies podszedł i wszystko powtórzyło si� tak dokładnie, jak gdyby cała ta

scenka nale�ała do jakiego� tajemnego rytuału ł�cz�cego te trzy �ywe istoty. aden z psów nie spojrzał nawet na stoj�c� tu� obok kobiet�.

- Id�cie teraz za nami! - powiedział pan Quarendon i ruszył w kierunku szczytu wzgórza. Psy odczekały krótk� chwil� i weszły na �cie�k�.

- Melwin… - powiedziała pani Quarendon półgłosem, jak gdyby chciała, �eby psy nie dosłyszały tego, co ma powiedzie�.

- Tak, kochanie? - Chwilami przera�a mnie to. Zachowuj� si�, jakby umiały po angielsku, ale

tylko wtedy, kiedy ty do nich mówisz. - Nie chcesz chyba, �eby reagowały na rozkazy obcych ludzi? Nie po to je

mam. Czy wolałaby�, �eby towarzyszył nam na spacerze młody człowiek o szcz�ce boksera, ubrany nawet podczas najwi�kszego upału w lu�n� marynark� kryj�c� w olstrach pod pachami dwa ogromne pistolety?

- Ale czy to naprawd� konieczne? Nie jeste� przecie� politykiem. - Ale jestem bardzo bogaty. Pan Quarendon szybko otarł spocone czoło i spojrzał w kierunku grzbietu

wzgórza, który wydał mu si� równie odległy jak przed kwadransem. - Jestem bardzo bogaty i coraz starszy. Czy musimy doj�� a� tam? - Musimy! - powiedziała dobitnie jego �ona. - Nie jeste� jeszcze stary, ale

tyjesz. Gdyby nie ja, nie zrobiłby� z własnej woli nawet dwustu kroków dziennie. Wsz�dzie ci� dowo��. Te przekl�te samochody skracaj� ci �ycie. Zapytaj doktora Harcrofta. Potwierdzi ka�de moje słowo. Powiedział mi, �e jeszcze nie masz

Page 4: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

4

prawdziwych kłopotów z sercem, ale mo�esz mie�, je�eli nie b�dziesz chciał zmieni� trybu �ycia. Nie jestem jednak pewna, czy to, co robisz, mo�na w ogóle nazwa� trybem �ycia?

Pan Quarendon roze�miał si�. Przystan�ł. Id�ce za nim psy przysiadły i uniosły głowy, wpatrzone w niego.

- Czy pami�tasz - powiedział - jak zbierali�my pieni�dze na naszego pierwszego mini–morrisa z drugiej r�ki?

- Wa�yłe� wtedy sze��dziesi�t funtów mniej ni� teraz. Pani Quarendon pokiwała melancholijnie głow�. Lekki powiew wiatru

poruszył jej krótko przyci�tymi, siwymi włosami. - A teraz masz dwa rolls–royce’y, nie licz�c sfory tych mniejszych. To było

czterdzie�ci lat temu… - urwała. Znowu ruszyli. Przez chwil� szli w milczeniu. - Byłem chłopcem do wszystkiego w ksi�garni - powiedział nagle pan

Quarendon. - Zawsze lubiłem ksi��ki. Nie czytałem ich pocz�tkowo, ale to była przyjemna i czysta praca. Przenosiłem paczki z samochodów do sklepu, pó�niej pakowałem towar, myłem szyby, sprz�tałem, a w ka�d� sobot� chodzili�my do kina. A pó�niej wzi�li�my �lub i byłem tak samo szcz��liwy jak dzi�. Mo�e nawet szcz��liwszy, bo dzie� i noc marzyłem, �eby zdoby� to, co mamy dzisiaj.

Pani Quarendon u�miechn�ła si�, ale nie dostrzegł tego, gdy� szedł za ni�. - Melwin, nie okłamuj mnie! Roze�miała si� nagle. Jej �miech nie był �miechem siwej, starzej�cej si�

kobiety. Był d�wi�czny i młody. - Nigdy dot�d ci� nie okłamałem! - powiedział pan Quarendon z

przekonaniem tym wi�kszym, �e natychmiast w umy�le jego zacz�ły pojawia� si� bardziej lub mniej zamglone twarze dziewcz�t i kobiet, ogniwa ła�cucha jego mniejszych i wi�kszych win, o których na szcz��cie nie wiedziała i nigdy si� nie dowie, je�li to b�dzie w jego mocy. Spowa�niał nagle, ale jego �ona nie zauwa�yła tego.

- Nie my�l� o �adnych wielkich kłamstwach - Sara Quarendon machn�ła r�k� nie odwracaj�c si� i nie zwalniaj�c kroku. - Powiedziałe� przed chwil�, �e marzyłe� wtedy o tym, co masz dzi�. To nieprawda, albo, je�li chcesz, to nie cała prawda, bo marzysz bez przerwy! Nie przestajesz marzy� ani na chwil�, chocia� inny człowiek na twoim miejscu uznałby, �e osi�gn�ł ju� do�� sukcesów jak na jedno krótkie ludzkie �ycie.

- Zaczekaj - powiedział Melwin Quarendon. Przystan�li. Psy przysiadły. Grzbiet wzgórza wydał mu si�, na szcz��cie, o wiele bli�szy. Odetchn�ł gł�boko.

- Nie wolno przesta� marzy� - przytakn�ł sobie zdecydowanym ruchem głowy. - Bo co pozostanie? Człowiek, który pracował przez całe �ycie, jak� rado�� mo�e znale�� w tym, �e nagle pewnego dnia przestanie pracowa� tylko dlatego, �e zarobił bardzo wiele pieni�dzy? Pieni�dzmi mierzy si� sukces, ale same pieni�dze nie s� sukcesem. Zarobi� milion, kiedy ma si� sto milionów jest łatwiej ni� zarobi� sto funtów, kiedy ma si� dziesi��. Ju� wtedy, na pocz�tku, zrozumiałem, �e na ka�dego klienta, który kupił zwykł� powie�� albo tomik poezji, wypada dziesi�ciu kupuj�cych nowo�ci z nieboszczykiem albo na pół rozebran�, pon�tn�, przera�on� dziewczyn� na okładce. Na kogo�, kto umiałby opanowa� ten rynek i

Page 5: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

5

sterowa� nim, czekały góry złota. Ale miałem dwadzie�cia lat i ani pensa przy duszy. Stu innych, bogatych, sprytnych i przedsi�biorczych zajmowało si� tym od dziesi�cioleci. Pami�tasz nasz pierwszy sklepik? Kupowałem rozsypuj�ce si� ksi��ki i sklejałem je w nocy, a ty ze mn�. Sprzedawali nam je po par� pensów mali chłopcy, a kupowali je inni chłopcy płac�c pensa lub dwa wi�cej… i zbierałem te pensy nie mówi�c ci, po co je zbieram. Bałem si�, �e b�dziesz protestowała, płakała, była� wtedy w ci��y, Ryszard miał przyj�� na �wiat. A wszystko wydawało si� takie niepewne. Byli�my biedni. Jak mogłem ci powiedzie�, �e chce wydrukowa� moj� pierwsz� ksi��k� zanim dziecko si� urodzi?

Szli bardzo powoli. Sara Quarendon milczała. - Chciałem zosta� wydawc�, a nie miałem nawet szylinga na zapłacenie

pierwszemu autorowi. Autora zreszt� tak�e nie miałem ani tej wymarzonej ksi��ki. A gdybym ich miał, nie miałbym do�� pieni�dzy na opłacenie papieru, drukarni i kogo�, kto zrobiłby dobr� okładk�… To dziwne, ale wiedziałem, jak ma wygl�da� ta okładka, chocia� było to zupełnie bez sensu, skoro nie znałem tre�ci ksi��ki… Wiedziałem te�, jak ma si� nazywa� wydawnictwo. QUARENDON PRESS! Tak, Saro. Usypiaj�c marzyłem o tym, �e ta nazwa znana b�dzie nie tylko w Londynie, ale w Nowym Yorku, Toronto, Melbourne, Johannesburgu, wsz�dzie na �wiecie, gdzie ludzie czytaj� po angielsku… W ko�cu znalazłem autora i ksi��k�, a twoja matka po�yczyła nam sto funtów, które odło�yła sobie na staro��…

Urwał. Łagodny u�miech ogarn�ł jego pucołowat�, pozbawion� niemal zmarszczek twarz. Pani Quarendon przeszła jeszcze kilka kroków i zatrzymała si�. Byli ju� na szczycie wyniosło�ci. Jej m�� przystan�ł tu� obok i poło�ył lekko r�k� na jej ramieniu. Przed nimi i za nimi rozci�gały si� w złotawej popołudniowej mgiełce pasma niewielkich wzgórz i płytkich dolin Kentu. Wiatr ucichł zupełnie. Było bardzo ciepło i cicho.

Melwin uniósł dło�. Wyci�gni�te rami� skierował ku �cie�ce, któr� nadeszli, biegn�cej przez okolone �ywopłotami pola. Opadały one ku wielkiej k�pie starych drzew, z pomi�dzy których wynurzał si� pokryty ciemnoczerwon�, prastar� dachówk� spadzisty dach wielkiego domu.

- Gdybym był błaznem i gdybym przestał marzy� - powiedział pan Quarendon - nazwałbym go moj� letni� rezydencj� i sp�dzałbym tu połow� �ycia. Na szcz��cie, wci�� jeszcze nie mam na to czasu i wpadamy tu tylko na weekendy.

- Melwin… - powiedziała półgłosem pani Quarendon. - Co, kochanie? Zdj�ł r�k� z jej ramienia i odruchowo pogładził j� po policzku. Pó�niej, jak

gdyby zawstydzony, pr�dko opu�cił rami�. - Co chcesz mi powiedzie�? - Ja? Tobie? Dlaczego s�dzisz, �e wła�nie teraz miałbym ci powiedzie� co�

nadzwyczajnego? - potrz�sn�ł głow�. - Kobiecie, która prze�yła z m��czyzn� czterdzie�ci lat, nie powinien ten

m��czyzna zadawa� takich pyta�. - Wida� na pół mili, �e chcesz mi o czym� opowiedzie�. Dlatego tak łatwo

zgodziłe� si� na ten spacer, chocia� zawsze musz� ci� przekonywa� co najmniej

Page 6: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

6

przez pół dnia. Zreszt� ju� od pewnego czasu jeste� napi�ty i rozmy�lasz o czym�. Zaraz zaczniemy schodzi� w stron� domu. Joanna obiecała, �e przyjedzie z dzie�mi przed kolacj� i zostan� przez trzy dni. Wi�c je�eli rzeczywi�cie jest co� bardzo wa�nego, o czym bardzo chcesz mi opowiedzie�, najlepiej b�dzie, je�eli zrobisz to teraz.

- Kiedy naprawd�, moja droga, nie ma niczego, co… - Pan Quarendon urwał, a pó�niej roze�miał si�.

- To prawda, wiesz o mnie pewnie wi�cej ni� ktokolwiek na tym �wiecie. Ale nie dlatego, �e prze�yła� ze mn� czterdzie�ci lat. Wydaje mi si�, �e zawsze wszystko wiedziała�. Nie zmieniła� si�. Nie zmieniła� si�, chocia� syn nasz mówi oxfordzkim akcentem i spaceruje niedbale jak lord po dywanach gmachu QUARENDON PRESS w Nowym Yorku, a nasza �liczna i delikatna jak orchidea córka jest �on� członka parlamentu i ma osobn� nia�k� do ka�dego z moich wnuków. Przyj�ła� to wszystko, co zesłał nam los, ale na szcz��cie pozostała� w duszy młodziutk� pokojówk� z małego hoteliku, tak jak ja wci�� jeszcze jestem w jaki� przedziwny sposób zwi�zany z tym chłopcem z ksi�garni, który zapraszał ci� na lody. Nauczyli�my si� mówi� jak ludzie z innej ni� nasza sfery, obro�li�my w piórka, w miliony kolorowych piórek, ale gdzie� w gł�bi nic si� w nas nie zmieniło. I chwała niech b�dzie Bogu za to! Bo znaczy to, �e nie stracili�my jeszcze siły.

- Masz słuszno�� - powiedziała pani Quarendon - ja te� tak to odczuwam. Ale czy potrzeba a� tylu słów, �eby wyrazi� to, o czym oboje dobrze wiemy? Jeste� czym� podniecony, czym�, co ci chodzi po głowie. Znowu o czym� marzysz, prawda?

- Tak - pan Quarendon odetchn�ł z ulg�. Je�li opowie jej o swoim projekcie, powinna uwierzy�, �e to jedyny powód zmiany w jego zachowaniu. Stłumił nagłe westchnienie i powiedział pogodnie: - Wymy�liłem co� nowego…

- Co� nowego? Czy chcesz zmieni� QUARENDON PRESS w co� innego? Dlaczego, Melwinie?

- Nie zrozumiała� mnie… - zastanawiał si� przez chwil�. Mimowolnie zacz�li schodzi�, id�c tym razem obok siebie. Psy przez chwil� siedziały na szczycie wzgórza, a pó�niej zbiegły truchtem i poszły za nimi.

- Mo�e zaczn� inaczej… - powiedział. - Có� to jest QUARENDON PRESS? W rzeczywisto�ci to taki sam dom wydawniczy jak inne, mo�e tylko nieco wi�kszy. Mamy przedstawicielstwa i ksi�garnie na wszystkich kontynentach, podpisali�my wieloletnie kontrakty z wieloma dobrymi pisarzami kryminalnymi i zarabiamy mas� pieni�dzy. To prawda, ale to wszystko.

- A czy nie o tym marzyłe� maj�c dwadzie�cia lat? - To te� prawda. - Wi�c o co chodzi? - Chodzi o �w i a t o w e i m p e r i u m p o w i e � c i k r y m i n a l n e j ! -

powiedział cicho pan Quarendon i spu�cił oczy wpatruj�c si� w dmuchawce rosn�ce obok �cie�ki.

- Nie rozumiem - powiedziała jego �ona. - Powiedz mi, co dokładnie masz na my�li?

Pan Quarendon zatrzymał si�, zerwał ostro�nie najbli�szy dmuchawiec, uniósł go i dmuchn�ł. Pó�niej odrzucił od siebie nag� łody�k�.

Page 7: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

7

- Je�eli ��dasz, �ebym był zupełnie szczery, nie wiem, co dokładnie mam na my�li. Wiem tylko, czego bym chciał… Chciałbym, kiedy b�d� ju� stary, przekaza� Ryszardowi firm�, która byłaby tak znana jak jej najlepsi autorzy. Słowa QUARENDON PRESS powinny by� dla czytelników tak samo wa�ne jak tytuły naszych ksi��ek i nazwiska ich autorów. wiat zna tysi�ce rodzajów zbrodni wielkich i małych, morderstwo jest stare jak �wiat! Ile� zbrodni mo�na wskrzesi�, ile rozwikła� dawnych tajemnic! A dodaj do tego małych, współczesnych dyktatorów i wielkie organizacje przest�pcze! Zbrodnia jest wsz�dzie i w �lad za ni� powinna i�� QUARENDON PRESS! A �wiat powinien o tym wiedzie�! Tego rodzaju reklamy nie próbował dot�d nikt!

Umilkł i odetchn�ł gł�boko. - Ale to wymaga tysi�cy ludzi i agencji �ledczej obejmuj�cej cały �wiat -

powiedziała spokojnie jego �ona. - aden prywatny człowiek, �adna firma, chocia�by najwi�ksza, nie mo�e nawet o tym marzy�.

- Gdybym kiedy� nie marzył, byłbym do tej pory ekspedientem w ksi�garni. Cały �wiat, to sprawa przyszło�ci, ale jak zawsze trzeba od czego� zacz�� i zobaczy�, co wyniknie z pierwszego posuni�cia. Pó�niej zastanowi� si�, co dalej.

Czy wymy�liłe� ju� pierwsze posuni�cie? - Tak. Kupiłem zamek. - Kupiłe� zamek? Pani Quarendon zatrzymała si� po�rodku �cie�ki. Nagle opu�cił j�

dystyngowany umiar, którego mozolnie uczyła si� przez lat czterdzie�ci. - Czy� ty czasem nie upadł na głow�, Melwinie? Pan Quarendon obj�ł j� w pół

i pocałował w policzek. - Nie martw si�, staruszko! Kupiłem go niemal za darmo. Ale nie jest to

zwyczajny zamek. Trzysta lat temu popełniono w nim zbrodni� doskonał� i do tej pory nikt nie wie, co si� stało z nieboszczk� i czy zbrodni� t� na pewno popełniono. A to znaczy, �e je�eli chc� na serio potraktowa� moje własne plany, QUARENDON PRESS ma tam co� do roboty.

- Je�eli b�dziesz chciał kupi� ka�dy zamek, w którym kogo� zabito, czeka mnie na staro�� sprz�tanie pokoi hotelowych. Naprawd�, nic innego nie umiem robi�. Moja babka zawsze mówiła, �e m��czy�ni trac� rozum, kiedy zaczyna im si� za dobrze powodzi�.

- Do tej pory nie miała� powodu do narzekania - pan Quarendon roze�miał si�.

- Ten zamek to nasz królik do�wiadczalny. Za par� tygodni �ci�gn� tam mał� grupk� znanych w całym kraju bardzo ciekawych ludzi: naszych najpopularniejszych autorów i inne autorytety w dziedzinie zbrodni. B�dziemy tam �wi�towali wydanie pi�ciomilionowego egzemplarza ksi��ek Amandy Judd, a pó�niej wszyscy zasi�d� do rozwi�zywania zagadki zamku. To b�dzie cudowna historia, Saro. Najwspanialsze umysły Anglii na tropie morderstwa popełnionego przed trzystu laty! W dodatku, ten zamek jest mroczny i straszny jak w bajce. Stoi na nagiej przybrze�nej skale po�ród morza i dosta� mo�na si� do niego z l�du tylko w czasie odpływu. Ka�dy przypływ zmienia go ponownie w wysp�. I gdzie� w nim ukryta jest zapewne kobieta zabita przez zazdrosnego m��a. Nikt

Page 8: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

8

nigdy nie odszukał jej ciała. Podanie mówi, �e ona nadal tam straszy, gro��c �mierci� tym, którzy pragn� j� odnale��. Prawdziwa biała dama!

Zaprosiłem tam Joe Alexa, oczywi�cie Amand� Judd, Beniamina Parkera ze Scotland Yardu i par� innych znanych osób, a nawet star� pani�, która napisała ksi��k� o białych damach pojawiaj�cych si� w angielskich zamkach. Namówiłem te� Harolda Edingtona do sp�dzenia tam z nami tego weekendu. Podsekretarz stanu doda całej imprezie splendoru. Wszystko zacznie si� niewinnie. Najpierw b�dzie to tylko zabawa, konkurs tropienia po przygotowanych z góry �ladach. Biał� dam� zast�pi �ywa dziewczyna, a kto j� pierwszy odnajdzie, otrzyma stosown� nagrod�. Ale naprawd� wa�na b�dzie dopiero druga noc, kiedy QUARENDON PRESS po raz pierwszy spotka si� z prawdziw� zbrodni�, i to zbrodni� sprzed stuleci!

Pani Quarendon westchn�ła. - My�l�, �e zrozumiałam twój pomysł - powiedziała spokojnie. - Chcesz

zmieni� system reklamy i zwi�za� z nazw� twojego wydawnictwa rozmaite tajemnicze i mro��ce krew w �yłach wypadki. To prawda, nikt tego dot�d nie robił. Ten pomysł z zamkiem, z gro�n� biał� dam�, z zebraniem tam grupki ludzi, którzy tyle napisali i tyle wiedz� o tajemniczych zbrodniach, to wszystko jest bardzo dobre. Na pewno b�dzie to sensacja. Czy zaprosiłe� pras� i telewizj�?

- Niech mnie Bóg strze�e! - zawołał pan Quarendon. - Wszystko by przepadło! Potraktowano by to jako zwykły trick reklamowy znanej firmy wydawniczej. Nie, niech dowiedz� si� o tym po fakcie, niech w�sz� i prosz� o informacje! Dopiero wtedy to ich naprawd� zaciekawi! Pozwol� sobie jednak na jeden wyj�tek, bo konieczny mi jest utalentowany �wiadek, który to wszystko rozgłosi. Zaprosiłem wi�c pewn� recenzentk�, uznan� wyroczni� w sprawach literatury kryminalnej. Oczywi�cie, zaprosiłem j� jako go�cia, a nie sprawozdawc�. Ale �adna rasowa dziennikarka nie mo�e oprze� si� takiej sposobno�ci.

No dobrze, ale sk�d wiesz, �e tajemnica tej białej damy zostanie rozwi�zana? Zawsze wierzyłem, �e los jest po mojej stronie - powiedział beztrosko pan

Quarendon i mrugn�ł porozumiewawczo. I jeszcze jedno - pani Quarendon wzdrygn�ła si� - a co b�dzie, je�eli ten duch

naprawd� nienawidzi obcych, którzy chc� go odnale��; i kto� zginie? Wiem, �e mówi� głupstwa, ale jestem troch� przes�dna. Co by� zrobił, gdyby popełniono tam teraz jakie� tajemnicze morderstwo?

- Morderstwo! - Pan Quarendon wzdrygn�ł si� mimowolnie, ale zaraz dodał z u�miechem. - To byłoby zbyt pi�kne! Niestety, morderstwa nie da si� zamówi� za �adne pieni�dze! Zaprosiłem samych godnych szacunku ludzi. A szkoda! - Roze�miał si� znowu ale natychmiast spowa�niał.

- Mam nadziej�, �e nie wybierasz si� tam? - spytała jego �ona. - Oczywi�cie, �e si� wybieram. Musz� to obejrze� na własne oczy. Tyle spraw

trzeba jeszcze przemy�le�, zanim ruszymy pełn� par�. eby� si� nie niepokoiła, zaprosiłem doktora Harcrofta. B�dzie dbał o moje tłuste serce, kiedy nadejd� chwile napi�cia. A mam nadziej�, �e b�dzie ich a� nadto! Tristan i Izolda te� pojad�.

Odwrócił si� ku psom.

Page 9: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

9

- Przyda si� wam troch� morskiego powietrza, prawda? Psy uniosły głowy i odpowiedziały mu spojrzeniem pełnym bezgranicznej wierno�ci.

Page 10: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

10

Rozdział 2

„ROZWIAŁA SI� JAKO MGŁA I NIE ODNALAZŁ JEJ NIKT..”

- List z QUARENDON PRESS, prosz� pana - powiedział Higgins podchodz�c do stołu, przy którym siedział jego chlebodawca.

Joe wzi�ł do r�ki wielk�, ci��k� kopert� i odruchowo zwa�ył j� na dłoni. - Dzi�kuj�. Higgins skłonił głow�, wyprostował si� i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał si� z

r�k� na klamce. - Czy b�dzie pan jadł lunch w domu? - Tak. B�d� pisał do wieczora, je�eli nic mi nie przeszkodzi. - Czy mam odpowiada�, �e nie ma pana w domu, je�eli kto� zadzwoni? - Tak. Z wyj�tkiem panny Beacon, oczywi�cie. - Oczywi�cie, prosz� pana. Drzwi zamkn�ły si� cicho. Joe otworzył kopert�. Wewn�trz znajdował si�

du�y, barwny folder z doczepion� spinaczem podłu�n� w�sk�, biał� kopert�, w której lewym rogu widniał male�ki zielony nadruk:

QUARENDON PRESS MELWIN QUARENDON,

PREZYDENT

Joe odło�ył folder i otworzył kopert�.

„Drogi Mr. Alex, Za dwa tygodnie uka�e si� nakładem nasiej firmy nowa ksi��ka Pa�skiej

kole�anki Amandy ]udd. W chwili uko�czenia druku liczba egzemplarzy jej ksi��ek wydanych przez QUAREN DON PRESS osi�gnie pi�� milionów.

Chcieliby�my uczci� ten „jubileusz” w sposób by� mo�e troch� niecodzienny, ale moim skromnym zdaniem, najstosowniejszy, zwa�ywszy specyfik� naszego

wydawnictwa. Nie wyobra�am sobie, aby po�ród go�ci Zebranych podczas tej małej uroczysto�ci mogło zabrakn�� człowieka b�d�cego od lat jednym z, filarów, na

których wspiera si� przyjazne Zainteresowanie czytelników powie�ci kryminalnych nasz� firm�. Nie chc� rozpisywa� si� o szczegółach, gdy� Znajdzie je Pan w

zał�czonym folderze wraz z absolutnie autentycznym zapisem jednego z kronikarzy hrabstwa Devon.

O tym wszystkim i o paru innych sprawach, które rozwa�am obecnie, chciałbym bardzo z, Panem porozmawia� i je�li znajdzie Pan dla mnie nieco czasu, b�d�

zaszczycony mog�c zje�� z Panem lunch którego� z najbli�szych dni. Byłoby mi tak�e miło, gdy by udał si� Pan wraz ze mn� do zamku, gdzie pani Amanda Judd b�dzie nas ju� oczekiwała, gdy� to jej, oczywi�cie, przypadnie rola gospodyni podczas tego

spotkania..”

Alex przesun�ł oczyma po kilku nast�pnych zdaniach zawieraj�cych zwykłe uprzejmo�ci i odło�ywszy list si�gn�ł po folder.

Page 11: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

11

Spojrzał na okładk�, któr� stanowiły dwa barwne, le��ce jedno nad drugim zdj�cia tego samego kamiennego zameczku. W sło�cu l�niły niemal czarne, wyciosane z ogromnych głazów �ciany, w�ska ostrołukowa brama i szczeliny okien. Zamek poł�czony był z l�dem niskim, skalistym półwyspem, a z dala na widnokr�gu wida� było morze podchodz�ce ku ostrym, poszarpanym zboczom cypla, którego powierzchni� mury zamku opasywały niemal w cało�ci.

Dlaczego dali dwa jednakowe zdj�cia na tej okładce? - pomy�lał odruchowo Joe i nagle zrozumiał. Druga fotografia była pozornie taka sama: przedstawiała zamek z tej samej strony, o tej samej porze dnia i roku. A przecie� wszystko było zupełnie inne. Zamek nie stał na stałym l�dzie. Półwysep znikn�ł, cz��� skały znikn�ła, a czarne mury i wie�a wznosiły si� na wysepce, otoczonej z wszystkich stron morzem.

Joe patrzył przez chwil�, zastanawiaj�c si�, czy chodzi o zwykły fotomonta�, czy o jaki� dowcip, którego sens powinien poj�� po przeczytaniu folderu. Nagle zrozumiał i pochylił si� z zaciekawieniem nad okładk�. Oba zdj�cia były prawdziwe, zrobione w pewnym odst�pie czasu, podczas najwi�kszego przypływu i najwi�kszego odpływu.

Otworzył folder. „Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt Zaprosi� Pana w dniu…”

Przewrócił kartk�. Stron� trzeci� folderu zajmowała wielka fotografia

kamiennej komnaty. Pomi�dzy dwiema l�ni�cymi, bogatymi zbrojami, najwyra�niej z okresu wczesnego Renesansu, stała okuta, gotycka skrzynia. rodek komnaty zajmował ogromny stół, ci�gn�cy si� niemal przez cał� jej długo�� ku dwu w�skim szczelinom strzelnic, przez które wpadało jaskrawe dzienne �wiatło. Na przeciwległej �cianie wisiały dwie długie półki z grubego, poczerniałego d�bu, wypełnione ksi��kami w pergaminowych oprawach. Kilka wielkich tomów było przykutych do półek ła�cuchami, najwyra�niej tak długimi, by mo�na było ksi�gi poło�y� na stole otoczonym drewnianymi ci��kimi ławami. W rogu fotografii dostrzec mo�na było zarys obramowania i ciemn� wn�k� kamiennego kominka.

Pod zdj�ciem biegł napis:

Wielka komnata zamkowa, zachowana w niezmienionym kształcie od czasu wybudowania zamku w XIII wieku. Tu, jak mówi tradycja, rycerz bernard De Vere

przyjmował uczt� króla Ryszarda II, gdy ów monarcha obje�d�ał granice swego królestwa.

Na czwartej stronie nie było �adnego zdj�cia. Zajmował j� g�sty, na�laduj�cy

siedemnastowieczne r�czne pisma, tekst pod nagłówkiem:

RZECZ O GWAŁTOWNEJ �MIERCI SIR EDWARDA DE VERE

I JEGO MAŁ�ONKI, NADOBNEJ LADY EWY

Page 12: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

12

W czasie, gdy zbli�ała si� ostateczna rozprawa mi�dzy armi� króla Karola a wojskami lorda Protektora, sir Edward De Vere po�egnał Ew�, sw� młod�, �wie�o po�lubion� mał�onk� i wierny przysi�dze, zebrawszy wszystkich swych ludzi mog�cych dosi��� konia, ruszył w pomoc królowi, pozostawiaj�c zamek niemal bez obrony. Ufał jednak, �e nic złego spotka� nie mo�e tych, których pozostawia, gdy� miejsce to sama Natura uczyniła tak warownym, �e cho�by załog� jego stanowiły jeno niewiasty i starcy, trzeba byłoby wielkich sił i długiego czasu, by je zdoby�. Zamek jego, zwany Z�bem Wilka (pewnie z przyczyny wygl�du swego, jako �e wie�a jego jak kieł wilczy sterczy po�ród morza), poł�czony jest grobl� kamienn� z brzegiem Hrabstwa Devon, wszelako nie zawsze, jeno godzin kilka dnia ka�dego, gdy� kryj� j� przypływy morza, a wówczas nikt do zamku nie dotrze, cho�by miał wiele łodzi i okr�tów. Ostre, zje�one skały, po�ród których morze kipi i wre, nawet w najspokojniejszy, bezwietrzny dzie� letni, nie pozwol� tam dotrze� �adnemu �ywemu stworzeniu, prócz ptactwa wodnego nie dbaj�cego o takie przeszkody. Wszelako zamek, le��cy z dala od miast i dróg bitych, mi�dzy morzem a rozległym pustkowiem, bezpieczny był od band wał�saj�cych si� po�ród �y�niejszych, wró��cych wi�kszy łup okolic.

Rozkazawszy wi�c, aby w czas odpływu zawsze trzymano uniesiony most zwodzony, sir Edward odjechał na wojn�.

Był na niej długo, póki korona królewska nie padła w proch przed pot�g� Parlamentu. A jako czas pokazał, lepiej by si� stało, gdyby poszedł w �lad za lud�mi mniejszego serca, którzy zawczasu opu�cili swego nieszcz�snego monarch�. Powracaj�c, gdy znalazł si� w hrabstwie Devon, pozostawił ludzi, by czuwali przy wozach, na których nagromadził nieco łupów zdobytych w tej bratobójczej wojnie, a sam ruszył konno nie maj�c z sob� �adnego ze zbrojnych, tak był st�skniony widoku swej młodej, czekaj�cej w zamku mał�onki. W�tpi� nie trzeba, �e wiodła go tak�e obawa, gdy�, cho� jako ju� rzekli�my, zamek był warowny, a miejsce, w którym stał, bezpieczne, wszelako niezbadane s� wyroki Bo�e.

Wkrótce wyjechał z puszczy porastaj�cej wzgórze schodz�ce ku nadmorskiej równinie, a na niej ujrzał pola uprawne, chaty swych wie�niaków i pastwiska nale��ce do zamku, a tak�e i sam zamek, dobrze widomy z dala, gdy� dzie� był pi�kny. Zbli�ywszy si� podzi�kował Bogu widz�c, �e grobla skalna jest odkryta, a fale nie przelewaj� si� przez ni�.

Jak było dalej, wiadomo z opowie�ci starej jego piastunki, która napotkała go w furcie zamkowej, a tak�e z tego, co rzekli ludzie jego, którzy byli z nim pó�niej. Prawda ich słów podwa�ona by� nie mo�e, gdy� byli to ludzie pro�ci, nie znaj�cy kłamstwa, a bole�� okazywali prawdziw� i w�tpi� o niej nie mo�na.

Gdy napotkał ow� star� kobiet� w furcie, zalała si� ona łzami mówi�c, �e jeszcze nim �niegi stopniały przyszła wie�� o tym jak �ycie w boju postradał, podana przez ludzi, którzy przysi�gali, �e widzieli ciało jego martwe na pobojowisku. W tym�e czasie, nim nastało przedwio�nie, chłopi okoliczni przywie�li do zamku młodego rannego szlachcica, który tako� był zwolennikiem Króla, �ciganym przez ludzi Protektora. - „Mał�onka twoja…” - rzekła piastunka - „j�ła leczy� jego rany, a tak serdecznie, �e nie odst�powała go za dnia ni w nocy.

Page 13: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

13

Do�� rzec, panie, �e gdy przyszła wie�� o twojej �mierci, kry� si� przestała ze sw� skłonno�ci� do niego, a on, cho� zdrów ju� w pełni, tak�e nie udał si� w swoje strony, lecz pozostał i panem stał si� nad nami, wydaj�c ludziom rozkazy za przyzwoleniem tej, która miała strzec twego zamku i czci twojej…”

Sir Edward odparł jej na to, by zebrała wszystkich ludzi, czelad� cał�, m��ów, niewiasty i dzieci, i wyprowadziła wszystkich z zamku grobl� na ł�ki. A niechaj tam czekaj�, póki do nich nie wyjdzie. Tak uczyniła, a on udał si� do komnaty swej mał�onki.

Czekali długo, spogl�daj�c na zamek, z którego głos �aden nie dochodził. Cicho było, kobiety ukl�kły i pocz�ły si� modli�, cho� nikt im nie kazał; m��owie milczeli, a tylko dzieci niewinne bawiły si� uganiaj�c po polu.

Wreszcie w otwartej bramie ukazał si� sir Edward De Vere, przeszedł po grobli, stan�ł przed nimi i rzekł im, aby wrócili do swych spraw w zamku. Sam za� wzi�ł wodze swego konia z r�ki stajennego, który czekał przy grobli, dosiadł rumaka i ruszył drog�, któr� przybył. Nie ujechał daleko, gdy spotkał swe wozy i ludzi, pod��aj�cych do zamku.

Zatrzymał ich i nakazał, by czekali wraz z nim. Niedługo przyszło im czeka�, gdy� na drodze le�nej ukazał si� wkrótce ów

młody szlachcic, przyczyna całego nieszcz��cia. Pojmali go, zwi�zali, a na rozkaz pana powiesili na pierwszym przydro�nym drzewie. Sir Edward, jak powiedzieli pó�niej, stał nieporuszony i patrzył, gdy tamten konał. A gdy upewnił si�, �e nie �yje, nakazał wozom jecha� na zamek, wskoczył na konia i ruszył w stron� przeciwn�.

Lecz nie ujechał daleko. Zaledwie wozy ruszyły, usłyszeli strzał, a gdy przybiegli, ujrzeli konia stoj�cego po�rodku drogi le�nej i sir Edwarda le��cego na ziemi. Palce jego martwej dłoni zaciskały si� na jednym z dwóch pistoletów, które zawsze na wojnie miał zatkni�te za pas. Krew splamiła ju� cały kaftan, gdy� kula, któr� skierował w sw� pier�, ugodziła wprost w serce. Łatwo poj�� z tego gwałtownego czynu, jak niezmiernie musiał miłowa� sw� niewiern� mał�onk�. Sam przecie targn�ł si� z rozpaczy na własny �ywot i zatrzasn�ł przed sob� bram� wiod�c� do Zbawienia Wiecznego.

Zło�yli ciało jego na wozie, a na drugim ciało owego młodego szlachcica, który, cho� grzeszny, tak�e winien był otrzyma� chrze�cija�ski pochówek, i ruszyli ku zamkowi, gdzie kobiety zacz�ły przetrz�sa� komnat� po komnacie, wszelkie schowki i zakamarki w poszukiwaniu swej pani. Nie mogła ona przecie opu�ci� zamku niedostrze�ona przez nich, gdy� nie odst�pili od grobli, a pó�niej powrócili i unie�li most zwodzony. Lecz nie znale�li jej. Rozwiała si� jako mgła i nie odnalazł jej nikt, cho� wielu poszukiwało nie szcz�dz�c trudu, chc�c znale�� kryjówk�, do której sir Edward zło�ył jej ciało, jako �e wszyscy zgodni s�, �e ukarał to jawne wiarołomstwo ciosem �miertelnym, który zadał jej własn� r�k�. Dowodem tego, �e ciało owej nieszcz�snej niewiasty nadal spoczywa ukryte w czelu�ciach murów zamkowych, niechaj b�dzie �wiadectwo wielu, którzy widzieli na własne oczy ducha jej w białej pokrwawionej szacie i przysi�gaj�, �e słyszeli głos �ałosny, błagaj�cy, by nie szukano jej cielesnej powłoki i nie zakłócano spokoju ukrytych przed okiem ludzkim szcz�tków. Po�ród ludu kr��y te� wie��, �e nikt nie znajdzie miejsca, gdzie pogrzebał j� jej mał�onek i zabójca, póki inn�

Page 14: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

14

wiarołomn� niewiast� nie spotka podobna kara w tym zamku. Wówczas dusza jej wyzwolona odejdzie tam, gdzie miłosierny Bóg naznaczy jej mieszkanie, a prochy odnalezione spoczn� w po�wi�conej ziemi.

Alex uniósł głow� i spojrzał w okno, zmarszczywszy brwi. Pó�niej u�miechn�ł si�. Ogarn�ło go niejasne przeczucie tego, o czym pan Melwin Quarendon chce mówi� z nim podczas lunchu, na który go zaprosił.

Page 15: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

15

Rozdział 3

„NIE SZTUKA MIE� OSIEMNACIE LAT…”

Który� z zawistnych, a miała ich wielu, powiedział, �e dobry Bóg obdarował Dorothy Ormsby tylko jednym rzeczywistym talentem: umiej�tno�ci� pozostawania podlotkiem. Była smukła, �liczna, jasnowłosa i spogl�dała na �wiat niebieskimi, czystymi, nieodmiennie niewinnymi oczyma. Gdy stawała w drzwiach której� z licznych redakcji w City rozgl�daj�c si� z pełn� wdzi�ku bezradno�ci� za jakim� miejscem, gdzie mogłaby nakre�li� szybko, niemal bez poprawek jedn� ze swych krótkich, twardych, genialnie celnych recenzji, zawsze unosił si� z krzesła który� z niezliczonych, szpakowatych, starszych kolegów i z przyjaznym u�miechem ofiarowywał jej krzesło, wskazuj�c uprzejmym gestem stoj�c� na biurku maszyn� do pisania. Nieodmiennie przyjmowała z dziewcz�cym wdzi�kiem te niedwuznaczne dowody uznania dla swej wio�nianej urody.

Prawda była taka, �e Dorothy Ormsby pisała recenzje ju� od pi�tnastu lat, a od dziesi�ciu była niekwestionowanym autorytetem i s�dzi� w rozległej dziedzinie zawieraj�cej to wszystko, co na rynku wydawniczym mie�ci si� w okre�leniu „powie�� sensacyjna”. Miała lat trzydzie�ci siedem i mówiła o tym zdumiewaj�cym fakcie gło�no i dobitnie, ile razy nadarzyła si� sposobno��, bo towarzysz�ce temu wybuchy niedowierzania słuchaczy zawsze sprawiały jej prawdziw�, gł�bok� przyjemno��. Doszło nawet do tego, �e Mała Encyklopedia Powiedze� Wielkich Ludzi wzbogaciła si� przed rokiem o hasło:

Dorothy Ormsby: „Nie sztuka mie� osiemna�cie lat, kiedy si� je ma!”.

W tej chwili Dorothy Ormsby otworzyła senne oczy, odwróciła powoli głow�

w lewo, dostrzegła, �e fosforyzuj�ce wskazówki zegara pokazuj� niemal południe i wstała lekko, opu�ciwszy nogi na puszysty dywan. Ziewn�ła. Naga jak Ewa, ruszyła na palcach ku drzwiom łazienki. Po�rodku pokoju przystan�ła i obejrzała si�. Story nie były dokładnie zasuni�te i wpadała przez nie w�ska smuga �wiatła. M��czyzna, którego pozostawiła w łó�ku, nadal spał spokojnie. Z czuło�ci� przypatrywała si� przez chwil� jego ciemnej, k�dzierzawej, ledwie widocznej w półmroku głowie. Oddychał równo. U�miechn�ła si�. Chocia� trwało to ju� dwa miesi�ce, ta noc była miła jak poprzednie. Ale czas rozstania przybli�ał si� nieuchronnie. Zawsze tak było. Nie umiałaby okre�li�, w jakich obszarach pod�wiadomo�ci budziły si� pierwsze sygnały, ale gdy tylko pojawiały si�, wiedziała na pewno, �e tak si� stanie. Jak gdyby nagle i bezpowrotnie zacz�ły wysycha� �ródła nami�tno�ci, serdeczno�ci i oddania, które jeszcze dzie� wcze�niej biły tak gwałtownie.

Dorothy weszła do łazienki i zamkn�ła cicho drzwi. Nadal u�miechała si�. Wiedziała, �e wkrótce �ródła te znów wytrysn�. Ale b�dzie to ju� inny m��czyzna, chocia� nie wiedziała jeszcze, kto nim b�dzie. Była samotna i w przeciwie�stwie do niemal wszystkich otaczaj�cych j� kobiet, chciała �y� i umrze� nie wi���c si� z nikim i nie kochaj�c naprawd� nikogo. Nie znosiła cierpienia, zazdro�ci, a nade

Page 16: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

16

wszystko kompromisu, który wtargn�łby w jej �ycie razem z człowiekie maj�cym prawo do zadawania pyta�.

Odkr�ciła kurek nad wann�, narzuciła szlafrok i wyszła z łazienki. Min�wszy bibliotek� i w�ski, ciemny hali, podeszła do drzwi wej�ciowych. Na słomiance stała butelka z mlekiem. Dorothy wzi�ła j� i zamkn�ła drzwi. Dopiero teraz dostrzegła na podłodze hallu du�� kopert� wrzucon� przez otwór na listy. Podniosła j� i wróciła do łazienki, postawiwszy po drodze mleko na stoliku w kuchni.

Zdj�ła szlafrok i weszła do wanny nie zakr�caj�c kurka. Si�gn�ła po kopert� i rozdarła j�. Zerkn�ła na folder, pó�niej otworzyła drug� kopert�.

„Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt…”

Przeczytała list pr�dko raz, pó�niej drugi raz i odruchowo zakr�ciła kurek, bo woda zacz�ła si�ga� ju� kraw�dzi wanny. Odrzuciła list na mat� i zanurzyła r�ce w wodzie. Przez chwil� le�ała z zamkni�tymi oczyma. Rzecz zapowiadała si� ciekawie, a skoro miał si� tam zebra� kwiat �rodowiska, które w pewnym sensie stanowiło o jej istnieniu, nie powinno jej było tam zabrakn��.

Nagle zmarszczyła brwi. - Nie, nie b�dzie go tam… - szepn�ła. - A nawet, gdyby był… - wzruszyła

ramionami - przestał mnie ju� chyba nienawidzi�. Tyle czasu ju� min�ło. Trzy lata? Nie, cztery.

Si�gn�ła po g�bk� zastanawiaj�c si�, w jakim celu QUARENDON PRESS urz�dza t� cał� hec�. Ale nie u�miechała si� ju�.

Kiedy wyszła z łazienki, smagły, �liczny chłopak usiadł i przeci�gn�ł si�. - Kawy… - powiedział cicho. - Błagam ci�. - Rozkazuj! - podeszła i pocałowała go lekko. - Ka�dy twój rozkaz b�dzie

spełniony bez �adnej zwłoki. Ale myliła si�. Nast�piła pewna zwłoka. Bo nagle wyci�gn�ł r�ce, uj�ł j� za

ramiona i przyci�gn�ł ku sobie. Przymkn�ła oczy i obj�ła go z niejasnym uczuciem, �e obejmuje kogo innego. Ale uczucie to min�ło tak szybko jak si� pojawiło.

Pocałunki, którymi smagły przyjaciel okrywał jej ciało, nie dawały uporz�dkowa� my�li. Postanowiła leniwie, �e nie b�dzie na razie my�le� o nadchodz�cym spotkaniu w zamku o gro�nej nazwie… jakiej nazwie?

Oddychała coraz szybciej. Pan Quarendon, jego go�cie, jej wspomnienia i czarna, kamienna budowla o z�batej wie�y zawirowali, zanurzyli si� w ró�owej mgle i znikn�li.

Page 17: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

17

Rozdział 4

ZNAK ZAPYTANIA

Jako dziecko lord Frederick Redland nie zdradzał nawet �ladu zamiłowa�, które pó�niej niemal całkowicie zawładn�ły jego umysłem. Jako chłopiec, podczas pi�ciu łat, które sp�dził w Harrow School, przeczytał tyle samo ksi��ek sensacyjnych, ile przeczytałby w ci�gu tego czasu ka�dy przeci�tny chłopiec; mo�e nawet nieco mniej, gdy� nie odznaczał si� najbardziej lotnym umysłem i chc�c nie pozostawa� w tyle, musiał sp�dza� nad podr�cznikami szkolnymi wi�cej czasu ni� inni.

Wszystko zmieniło si� podczas ostatnich wakacji przed uko�czeniem szkoły. Sp�dzał je w odwiecznej rezydencji Redlandów w Surrey i którego� dnia wybrał si� z ojcem na ba�anty. Dzie� był słoneczny, bezwietrzny i cichy. Szli oddaleni od siebie o kilkadziesi�t kroków, ale ba�anty najwyra�niej przeniosły si� dzi� w inn� cz��� olbrzymiego parku, bo nigdzie nie było ich wida�.

W pewnej chwili młody Frederick przystan�ł. Ojciec posuwał si� przez pewien czas naprzód, ale kiedy obejrzał si�, dostrzegł, �e syn stoi patrz�c na co� le��cego obok wybujałego krzaku jałowca.

- Co tam widzisz?! - krzykn�ł. Chłopiec nie odpowiedział. Uniósł r�k� i zacz�ł przywoływa� go ruchem dłoni. Po chwili stali ju� obok siebie wpatruj�c si� w le��c� w trawie dziewczyn�.

Miała smukłe nogi, opalone r�ce, spódniczk� mini i biał� bluzk�. Jej długie, jasne włosy pozlepiane były niemal czarn�, zakrzepł� krwi�. To, co pozostało z twarzy…

- Nie patrz - powiedział ojciec bior�c go łagodnie za rami�. - Dlaczego, tatusiu? Jestem ju� dorosły. Nie boj� si� tego widoku. Stary lord wzdrygn�ł si�. Głos syna był tak spokojny, jak gdyby w trawie

le�ał zastrzelony ba�ant. - Wracajmy do domu - powiedział ojciec. - Trzeba natychmiast zawiadomi�

policj�. To nie wygl�da na wypadek. - To morderstwo. - Frederick obejrzał si� w kierunku le��cego w trawie ciała,

nim ruszył za ojcem. - Nikt by nie mógł sam z sob� zrobi� czego� takiego. A pó�niej przyjechała policja, karetka z lekarzem i dwoma piel�gniarzami,

jacy� ludzie rozstawiali statywy na ł�ce, a tyraliera umundurowanych policjantów przeczesała powoli cały park i odcinek biegn�cej za nim drogi w poszukiwaniu �ladów. Przez wiele dni trwały rozmowy z wszystkimi, którzy mieszkali albo znale�li si� przypadkiem w najbli�szej okolicy. Ale dziewczyny nikt nie znał, nigdzie nie napotkano domu, w którym czekano by na jej powrót. Nikt niczego nie widział, nie słyszał, nie spotkał �adnej podobnie ubranej młodej kobiety.

I nigdy nie odkryto nazwiska zmarłej ani jej zabójcy. A trawa w parku rosła dalej, jak gdyby nic si� nie stało.

Ale stało si� wiele. Frederick pod wpływem tego prze�ycia kupił podr�cznik kryminologii, który okazał si� tak�e zbiorem przera�aj�cych zdj�� i rysunków. Kiedy był w Londynie, zachodził do muzeum figur woskowych Madame Tussaud,

Page 18: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

18

gdzie mo�na było zobaczy� narz�dzia zbrodni, wiernie odtworzone wn�trza zbryzgane krwi� ofiar, sznury zako�czone p�tl�, te wła�nie, naprawd� te, na których zawi�li mordercy; i maski po�miertne sławnych i mniej sławnych ofiar.

Pocz�tkowo czytał rozmaite ksi��ki, ale pó�niej literatura sensacyjna zacz�ła wypiera� inne. Kiedy znalazł si� w Cambridge, jego małe studenckie mieszkanie obrosło z wolna półkami pełnymi ksi��ek, których barwne, lakierowane okładki krzyczały rozpaczliwie o mro��cych krew czynach.

Mijały lata. Umarł ojciec. Kiedy Frederick wygłosił swe pierwsze i równocze�nie ostatnie przemówienie w Izbie Lordów, zadziwił bezgranicznie tych wszystkich, którzy znali go od najmłodszych lat i nieodmiennie uwa�ali za głupca. Mowa była �wietna, dotyczyła wzrostu przest�pczo�ci w Anglii, przemawiaj�cy miał najwyra�niej w małym palcu wszystkie statystyki, motywy, zjawiska kryminogenne i działalno�� policji na wszystkich obszarach i we wszystkich wa�nych dla kryminologa �rodowiskach. Wra�enie było piorunuj�ce, tym wi�ksze, �e nie posługiwał si� notatkami, lecz mówił z pami�ci.

Ale lorda Fredericka nie interesowała kariera polityczna ani �adne stanowisko pa�stwowe zwi�zane ze �ciganiem przest�pców czy wymiarem sprawiedliwo�ci. Wycofał si� niemal całkowicie z działalno�ci społecznej. Na szcz��cie, odziedziczył wiele pieni�dzy. Był tak bogaty, �e mógł po�wi�ci� si� temu, co miało dla niego równie nieodparty urok jak dla innych konie czy kobiety: zbieraniem wszystkiego, co było zwi�zane ze zbrodni�. W porównaniu z kolekcj�, któr� zgromadził w ci�gu ostatniego �wier�wiecza, dział potworno�ci Muzeum Madame Tussaud wydawał si� niewinn� wystaw� dla grzecznych dzieci. wiat nie znał biblioteki tak jednostronnej i tak zdumiewaj�cej: rozpoczynały j� dwa papirusy egipskie z czasów XI dynastii, mówi�ce o zbrodni i karze. Kolekcja zawierała asyryjskie narz�dzia tortur i krete�ski labris o dwu ostrzach, a biegn�c przez �redniowieczne izby tortur, zbiór pr�gierzy i przera�aj�cych „bab” o ostrzach zwróconych do wewn�trz, ko�czyła si� pluszowymi gablotami, w których le�ały uszeregowane pociski wydobyte z ciał osób niezbyt znanych i bardzo znanych: prezydenta X, ksi�cia Y i niesko�czonej liczby innych.

Wszystko to było podzielone z naukow� dokładno�ci� na działy, zajmuj�ce niemal cały jego dom w Londynie i wielk� rezydencj� w Surrey. A pomi�dzy tymi dwoma muzeami kr��ył człowiek cichy, nie�miały, samotny, cho� od czasu do czasu wydaj�cy doskonałe obiady dla małej grupki ludzi, którzy go w danej chwili najbardziej ciekawili: najzdolniejszych pisarzy i oficerów policji, którzy wsławili si� wła�nie rozwi�zaniem trudnej zagadki kryminalnej.

Z przyczyny, która dla niego samego nie była zupełnie jasna i zrozumiała, poło�ył w parku (tam, gdzie przed laty znalazł ciało owej zmasakrowanej dziewczyny) biały, prostok�tny kamie� przypominaj�cy nagrobek. Na kamieniu tym kazał wyry� wielki znak zapytania. Pó�niej, po latach, wspomnienie tego młodego, martwego ciała stało si� przyczyn� przedziwnego wydarzenia, którego do dzi� nie umiał poj��.

Teraz, przechadzaj�c si� wolno po bibliotece, odczytał raz jeszcze zaproszenie pana Melwina Quarendona. U�miechn�ł si�. To b�dzie ciekawa wycieczka i miłe spotkanie z paroma godnymi uwagi lud�mi.

Page 19: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

19

Poprawił monokl, raz jeszcze zerkn�ł na list i westchn�ł, bo nagle przyszło mu do głowy, �e byłoby to nie tylko miłe, ale wspaniałe, niezapomniane spotkanie, gdyby zamiast udanej zbrodni popełniono tam prawdziw�. A cho� nie sformułował nawet mgli�cie tej my�li, wiedział, kto powinien by� ofiar�.

Wstał i przeszedł do rozległej sieni, biegn�cej na przestrzał od frontonu do tylnego tarasu pałacu. Ruszył z wolna, �eby spojrze� przez wielkie, oszklone, podwójne drzwi na alej� platanów, której koniec nikn�ł w oddaleniu zamkni�ty ledwie widoczn� z tej odległo�ci, wysoko zwie�czon� bram�.

Po kilku krokach zatrzymał si� i odruchowo, pieszczotliwie pogładził jeden z dwu drewnianych słupów, mi�dzy którymi spoczywało l�ni�ce, doskonale zakonserwowane ostrze gilotyny.

Sprowadzenie jej z Francji kosztowało go wiele trudu i otaczał j� uczuciem, jakim inni otaczaj� bliskie istoty.

Page 20: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

20

Rozdział 5

STARY, ZM�CZONY CZŁOWIEK

Jordan Kedge otworzył kopert�, odło�ył bez wi�kszego zaciekawienia folder i zacz�ł czyta� list:

„Amanda Judd i QUARENDON PRESS maj� zaszczyt zaprosi� Pana w dniu…”

Nie wypuszczaj�c listu z r�ki, przymkn�ł oczy. Po chwili uniósł powieki i odczytał list do ko�ca. Wstał i ogarn�wszy poły szlafroka zacz�ł przechadza� si� boso, tam i na powrót, po ogromnym, puszystym dywanie zajmuj�cym niemal cał� powierzchni� pokoju. W pewnej chwili zatrzymał si�.

- To obrzydliwe - powiedział na głos, chocia� w pokoju nie było nikogo prócz niego - zaprasza� mnie na tego rodzaju idiotyczne �wi�to tej pani! Oczywi�cie, noga moja nie postanie w tym zwariowanym zamku!

Mimo to, podszedł znów do fotela i uniósł ze stolika folder. Zacz�ł go przegl�da� odruchowo, nie zwracaj�c uwagi na zdj�cia i przelatuj�c pobie�nie tekst niewidz�cymi oczami.

- Có� za bzdura! - mrukn�ł. - Jaki� nowy pomysł reklamowy starego Quarendona. Ale dlaczego ja mam w tym bra� udział?

Upu�cił folder na dywan i spojrzał w okno, za którym po�rodku trawnika kwitła g�sta k�pa białych i ciemnoczerwonych ró�. Jordan Kedge lubił kwiaty i samotno��. Od pewnego czasu nie lubił jednak ludzi. Wsun�ł nogi w ranne pantofle, wstał i otworzył oszklone drzwi na taras.

Dzie� był ciepły i cichy. Jordan zszedł po stopniach tarasu i usiadł na białej ławeczce twarz� ku sło�cu.

- liczny poranek… - pomy�lał. - W południe b�dzie upał, a ju� jest gor�co. Mało mamy w Anglii takich poranków, a ten stary błazen wybrał sobie akurat taki dzie�. Nie przypuszcza chyba, �e tam pojad�?

Zakl�ł cicho. Ju� od pierwszej chwili po przeczytaniu listu wiedział, �e pojedzie.

Min�ło trzydzie�ci pi�� lat od czasu, gdy wydał swoj� pierwsz� ksi��k�, która od razu przyniosła mu pewien sukces. Pó�niej przyszły sukcesy wi�ksze i mniejsze, ale był autorem poczytnym do dzisiaj. Tyle tylko, �e w ostatnich latach Quarendon drukował raczej, od czasu do czasu, wznowienia jego dawnych powie�ci, wci�� jeszcze znajduj�ce czytelników, a on sam wiedział lepiej ni� ktokolwiek inny, �e nie jest ju� w stanie wymy�li� ciekawego zabójstwa i logicznego, zaskakuj�cego rozwi�zania. Dwie ostatnie ksi��ki wrzucił po uko�czeniu do kominka. Bał si�. Nie mógł zapomnie� tego, co Dorothy Ormsby napisała o jego ostatniej, wydanej powie�ci: „Jordan Kedge utracił, jak si� wydaje, zdolno�� do logicznego prowadzenia wyst�puj�cych postaci i budowania sytuacji mog�cych naprawd� przyku� uwag� czytelnika klasycznej powie�ci kryminalnej. Szkoda, bo kiedy� pisał lepiej i nie powinien nara�a� swej popularno�ci, na któr� latami pracował ^powodzeniem. Nie s�dz� tak�e, aby

Page 21: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

21

mógł przerzuci� si� na thrillery, gdy�, ksi��ki jego nigdy nie były przesycone nadmiarem grozy „błyskawicznymi zmianami sytuacji”.

Po tej recenzji Jordan Kedge znienawidził Dorothy banaln�, straszn� nienawi�ci�, która nie oszcz�dziła niesko�czenie wi�kszych ni� on pisarzy przeklinaj�cych w duchu niesko�czenie wi�kszych ni� ona krytyków.

Ale wi�ksz� jeszcze, nieu�wiadomion� niemal nienawi�� odczuwał czytaj�c Amand� Judd. Była młoda, pełna zaskakuj�cych pomysłów i wydawało si�, �e pisanie nie sprawia jej najmniejszych trudno�ci. W ci�gu ostatnich trzech lat ka�da jej ksi��ka była sensacj� na rynku.

Szybko wst�powała po siedmiobarwnym łuku t�czy, po którym on schodził w dół ku kraw�dzi widnokr�gu.

- Stary jestem - pomy�lał - i zm�czony. Ale jeszcze poka�� im wszystkim. Trzeba si� tylko troch� skupi�…

Westchn�ł znowu. Wstał i ruszył przez trawnik ku otwartym drzwiom tarasu. Trzeba zobaczy�, co zawiera ten folder.

Cho� starał si� nie my�le� o tym, najbardziej nienawidził w tej chwili siebie. Pojedzie, �eby tam by�, po�ród najlepszych, spełni� posłusznie �yczenie

Quarendona, u�miecha� si� do wszystkich i rozpaczliwie stara� si� nie pozwoli� �wiatu, aby o nim zapomniał, bo przecie� wci�� jeszcze jest, liczy si� w�ród elity pisarzy kryminalnych Anglii, on, stary, zm�czony człowiek.

Wszedł do pokoju, usiadł w fotelu i si�gn�ł po folder. Czytał powoli. Kiedy sko�czył, przymkn�ł oczy. Prze? pewien czas trwał zupełnie nieruchomo. Nagle drgn�ł i otworzył oczy. U�miechn�ł si� k�cikami warg.

- Zobaczymy… - szepn�ł - zobaczymy. Wstał i podj�ł w�drówk� wzdłu� i wszerz dywanu. Nadal u�miechał si�.

Page 22: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

22

Rozdział 6

NIEPOSZLAKOWANY, STANOWCZY I MIŁY

Nienagannie ubrany miody człowiek wszedł cicho do gabinetu. Id�c bezgło�nie po puszystym dywanie zbli�ył si� do ogromnego, l�ni�cego biurka, za którym siedział sir Harold Edington, podsekretarz stanu. Stos listów bezszelestnie opadł na pust� tac�.

- Poranna poczta, sir. Edington skin�ł głow� i zatrzymał odchodz�cego ruchem uniesionej dłoni. - O dziesi�tej przyjd� ci ludzie z departamentu ceł, �eby omówi� projekt

nowych taryf. Prosz� ich od razu wpu�ci�. Trzeba to w ko�cu załatwi�. - Tak, sir. - To chyba wszystko, Johnny. - U�miechn�ł si� i raz jeszcze skin�ł głow�. Młody człowiek znikn�ł za drzwiami. Edington przysun�ł ku sobie tac�. Na szcz��cie, poczta była ju�

wyselekcjonowana, wi�kszo�� listów pow�drowała wprost do odpowiednich komórek ministerstwa. O tre�ci niektórych, wymagaj�cych jego decyzji, dowie si� podczas cotygodniowej poniedziałkowej odprawy. Na tacy pozostawały zwykle sprawy bardzo wa�ne albo osobiste. Zwrócił uwag� na wielk� kopert� le��c� na wierzchu stosu przesyłek. Otworzył j�.

„Drogi Haroldzie, mam nadziej�, �e mimo nawału zaj�� w Home Office zechcesz jednak wzi��

udział w małej uroczysto�ci, która…”

Przeczytał list do ko�ca i poło�ył go na biurku. Zmarszczył brwi, zacisn�ł powieki, uniósł je pr�dko i potrz�sn�ł głow�, jak gdyby pragn�c obudzi� si� ze snu.

- Wi�c jednak - powiedział z cichym zdumieniem. Obaj pochodzili z Kentu i obaj przybyli przed laty do Londynu, biedni i pełni

nadziei. Ale nadzieje ich były tak ró�ne jak ró�ne s� marzenia o wielkiej fortunie od marze� o karierze urz�dniczej i nieskazitelnej opinii. Ł�czyło ich jednak co� wi�cej ni� pochodzenie i okolica, w której ujrzeli po raz pierwszy �wiatło dnia. Obu podobały si� bardziej cylindry ni� cyklistówki i obaj �ywili tak cz�st� na wsi niech�� do rewolucyjnych przemian na tym najlepszym ze �wiatów. Zapewne dlatego obaj nale�eli do Partii Konserwatywnej. Poznali si� przed laty na jednym z jej kongresów.

Z uczuciem niejasnego niepokoju si�gn�ł po folder z fotografi� zamku na okładce, ale w tej samej chwili otworzyły si� drzwi.

- Przyszli radcy prawni i panowie z departamentu ceł - powiedział młody człowiek. - Czy mog� wej��?

- Tak, oczywi�cie! Harold Edington o�ywił si�. Zgarn�ł listy i odsun�ł je od siebie. Pó�niej wstał i

ruszył ku drzwiom. Czekaj�cy za nimi urz�dnicy byli jego podwładnymi, ale podsekretarz stanu zawsze starał si� na swój spokojny sposób, nie okazuj�c

Page 23: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

23

zbytecznej wylewno�ci, aby ludzie, nad którymi go postawiono, lubili go i szanowali. Chciał by� nieposzlakowany, tak�e w stosunku do nich. Nieposzlakowany, stanowczy i miły, nawet wówczas, gdy tak bardzo pragn�ł by� sam jak w tej chwili.

Page 24: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

24

Rozdział 7

UMIECHN�Ł SI� POGODNIE

Komisarz Beniamin Parker, zast�pca szefa Wydziału Kryminalnego Scotland Yardu, dostrzegł k�tem oka zielone �wiatełko i nacisn�ł guzik.

- Pan Joe Alex na linii - powiedział spokojny głos w słuchawce. - W porz�dku, prosz� ł�czy�. - U�miechn�ł si�. - Jak si� masz, Joe? Co, na

miło�� bosk�, ka�e ci dzwoni� o tak wczesnej porze? Czy nie poło�yłe� si� jeszcze?… Wła�nie wstałe�! Wi�c jednak �wiat si� zmienia, a my razem z nim… Co?… Tak, dostałem… Pan Quarendon napisał do mnie, a pó�niej zadzwonił… Co?… W pierwszej chwili nie byłem zdecydowany. Wydawało mi si� to troch� niestosowne, �ebym… Tak, wiem, co chcesz powiedzie�, ale daj mi doko�czy�. Pó�niej pomy�lałem, �e to przecie� weekend, a mam same dobre wspomnienia z Devonu. Ile razy si� tam znalazłem, zawsze było ciepło i słonecznie, wi�c mo�e i tym razem tak b�dzie. Zreszt�, przeczytałem t� ksi��eczk�, któr� przysłał i wydało mi si� to wszystko zabawne. Tyle mamy prawdziwych zbrodni, �e troch� fikcji, to prawdziwa przyjemno�� dla zm�czonego, podstarzałego policjanta. Ten zamek wygl�da tak jak powinien, gro�nie i tajemniczo. A poza tym, nie znam twojej głównej konkurentki, pani Amandy Judd. Czytałem kilka jej ksi��ek. Nie chc� ci� urazi�, ale my�l�, �e jest zdolna. Wiesz najlepiej, �e mam słabo�� do pisarzy kryminalnych… Co?… To bardzo ładnie z jego strony. Zastanawiałem si� wła�nie, jak tam dojecha�… Przecie� to niemal koniec �wiata. Czy ty te� z nim jedziesz?… No, to �wietnie!… Wyruszacie bardzo wcze�nie?… Rozumiem… Co? Helikopterem? Znakomicie!… Mo�na przyj��, �e, w ka�dym razie, zd��ymy na lunch, a to te� co� znaczy. Czy mam na was czeka� u siebie w domu? A mo�e, po prostu, przyjad� do ciebie?… Dobrze. B�d� za kwadrans siódma. Do jutra!

Odło�ył słuchawk� i odetchn�ł gł�boko. Spojrzał na biurko. Po lewej stronie le�ały równo poukładane meldunki, które powinien przejrze�. Zacz�ł czyta� szybko. Jaki� młodzie�owy gang, który jeszcze niczego wielkiego nie zdziałał, ale kiedy� mo�e by� gro�ny… M��, który chciał zabi� �on�, ale na szcz��cie nie zabił, chocia� przewieziono j� do szpitala… Kradzie� z włamaniem do kasy domu towarowego w Harrow. Zwykła londy�ska noc, szcz��liwie bez trupów i bez powa�nych katastrof.

Zast�pca szefa Wydziału Kryminalnego wyci�gn�ł szuflad� i wyj�ł z niej barwny folder, na którym czarny zamek szczerzył wilczy z�b wie�y pod bł�kitnym, bezchmurnym niebem.

- Superintendent Henslow do pana - powiedział cicho gło�nik. - Niech wejdzie. Beniamin Parker wsun�ł folder na powrót do szuflady i u�miechn�ł si�

pogodnie.

Page 25: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

25

Rozdział 8

TRZY FOTOGRAFIE

Pani Alexandra Bramley od wielu lat jadała �niadania w małym gabinecie, który przylegał do jej sypialni. Posiłek ten składał si� nieodmiennie z fili�anki mocnej kawy, dwóch gor�cych grzanek j z masłem, jajka na mi�kko i szklanki pomara�czowego soku.

Dzi� jednak nast�piła istotna zmiana. niadanie podano o dwie godziny wcze�niej. Spojrzała na stolik. Kawa, grzanki i sok znikn�ły, ale jajko czekało nadal.

- Nie - powiedziała pani Bramley półgłosem. - Nie nale�y przejada� si� przed podró��…

Wstała i podeszła do małego biureczka zajmuj�cego przestrze� pomi�dzy dwoma wielkimi oknami, przez które wlewało si� łagodne �wiatło �witu. Na biureczku stały trzy fotografie w jednakowych ciemnych srebrnych ramkach: siwy, spogl�daj�cy w obiektyw m��czyzna z lekko podkr�conymi w�sami nie osłaniaj�cymi w�skich warg, u�miechni�ta młoda kobieta o jasnych, krótko przyci�tych włosach i młody m��czyzna o wielkich, powa�nych oczach. Ostatnie zdj�cie ukazywało tak�e w�skie klapy czarnej marynarki, wysoko zapi�t� czarn� kamizelk� i poprzeczne białe pasmo koloratki.

Pani Bramley uniosła fotografi� siwego m��czyzny i u�miechn�ła si� do niej. - Có� s�dzisz o tym wszystkim, Johnie? - powiedziała nie podnosz�c głosu. -

Prawda, �e nie powinnam je�� za wiele przed podró��, szczególnie w moim wieku? - pokiwała głow�. - Czy wiesz, �e przedwczoraj sko�czyłam siedemdziesi�t lat? Na szcz��cie, nogi nie odmawiaj� mi jeszcze posłusze�stwa tak. jak mojej biednej mamie, kiedy doszła do tego wieku. Ale musz� na siebie uwa�a�. Szczególnie teraz.

Przez chwil� wpatrywała si� w fotografi�, jak gdyby oczekuj�c odpowiedzi, pó�niej postawiła j� na biurku i wzi�ła stoj�ce po�rodku zdj�cie młodej kobiety.

- Nie martw si� o mnie, Amy. Wiesz przecie�, �e musz� jecha�. Kiedy si� zobaczymy, opowiem ci dokładnie o wszystkim.

Do widzenia, córeczko! Dotkn�ła lekko wargami szkła okrywaj�cego zdj�cie i odstawiła ramk�,

bior�c do r�ki ostatni� fotografi�. - Wiem, co chcesz powiedzie�, George - westchn�ła. - Ale nie próbuj mnie

przekona�. Ja te� wierz�, �e dusze ludzi s� nie�miertelne. Ale wierz� tak�e, �e istnieje sprawiedliwo�� nie tylko wobec ludzi, ale wobec ich dusz po rozstaniu z ciałem. Czy dziwisz si�, mój male�ki, �e �wiat was trojga jest dla mnie wa�niejszy, skoro pozostałam sama po tej stronie kraw�dzi? Wiesz przecie�, jak bardzo czekam dnia spotkania z wami, z tob�, mój male�ki wnuczku…

Przymkn�ła oczy i przytuliła fotografi� do ust, a pó�niej odstawiwszy j� stała przez chwil� patrz�c w okno. Wstawał bezchmurny dzie�.

Pani Bramley wyprostowała swoj� drobn� posta� i podeszła do wielkiej oszklonej szafy bibliotecznej. Przez chwil� przesuwała oczyma po wypełnionych

Page 26: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

26

ksi��kami półkach, pó�niej si�gn�ła po gruby tom oprawny w zielon� skór�. Tytuł na grzbiecie był ju� nieco wytarty:

Camille Flammarion. Nawiedzone domy.

Odło�yła ksi��k� na stolik i si�gn�ła po nast�pn�:

James Turner. Duchy południowo-zachodniej Anglii.

Stos ksi��ek na stoliku rósł z wolna. W pewnej chwili pani Bramley potrz�sn�ła głow� i odniosła kilka z nich do szafy. Pó�niej weszła do sypialni i nacisn�ła dzwonek. Czekała przez chwil�, wyprostowana, patrz�c w okno.

- Czy pani dzwoniła? - Tak, Jane. We� te ksi��ki, zapakuj je do osobnej torby i zanie� do auta.

Zaczekaj… Podeszła znów do szafy i z dolnej półki wyj�ła dwa identyczne egzemplarze

ksi��ek. Zawahała si�. Pó�niej podała je dziewczynie. Obie opatrzone były jej imieniem i panie�skim nazwiskiem, którym zawsze posługiwała si� podpisuj�c swe ksi��ki:

Alexandra Wardell. Czy i dlaczego duchy pojawiaj� si�.

- Zabierz i te. Tak, prosz� pani. Dziewczyna zbli�yła si� do stolika i uniosła ksi��ki. - Czy wszystko ju� spakowane? - Tak, prosz� pani. Walizki zniesione do samochodu, a Gregory czeka na

podje�dzie. Pani Bramley skin�ła głow�. - Zadowolona jeste� z tego, �e ci� zabieram? - Tak, prosz� pani. Nigdy nie byłam w Devon. Podobno jest tam bardzo

pi�knie. - B�dziesz miała troch� wi�cej czasu ni� zwykle - powiedziała pani Bramley z

u�miechem. - Program odwiedzin mówi, �e go�cie b�d� przebywali w zamku na wyspie, zupełnie sami, przez czterdzie�ci osiem godzin, a wszystkie osoby towarzysz�ce pozostan� na stałym l�dzie.

- A kto zajmie si� pani� w tym czasie? - Och, dam sobie rad�, Jane. Nie jestem jeszcze a� tak stara, �eby nie mo�na

było mnie zostawi� bez pomocy przez dwa dni. Zreszt�, nie b�d� tam przecie� sama.

- Tak, prosz� pani - powiedziała pokojówka Jane. - Z pewno�ci�. Ale lubi� dogl�dn��, �eby wszystko było w porz�dku.

- Id�my! - pani Bramley u�miechn�ła si� ponownie. - Nie zapomnij ksi��ek. - Na pewno nie zapomn�, prosz� pani. W kwadrans pó�niej szary, l�ni�cy rolls–royce ruszył cicho parkow� alej� ku

bramie. Siedz�c samotnie z tyłu, odgrodzona szyb� od kierowcy i Jane, pani Bramley przymkn�ła oczy. A cho� ludziom biednym wydaje si�, �e byliby bardzo szcz��liwi maj�c wiele pieni�dzy, pani Bramley była bardzo bogata i bardzo smutna.

Page 27: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

27

Lecz po chwili rysy jej wygładziły si�. Spotkanie, które j� czekało, niosło z sob� przeczucie szcz��cia.

Page 28: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

28

Rozdział 9

CZY NAPRAWD� CO MU DOLEGA?

Doktor Cecil Harcroft uniósł du�� czarn� torb� podró�n� i zwa�ył j� w dłoni. - Nie jest ci��ka - powiedział z ulg�. - Na szcz��cie, to tylko dwa dni. Podszedł do stołu i otworzył mał�, tak�e czarn� walizeczk� zamykan� na

szyfrowane zameczki. - Zabierasz j�? - Agatha Harcroft u�miechn�ła si�. - My�lałam, �e ma to by� pogodny weekend z bankietem na cze�� pani

Amandy Judd i spotkaniem z domowym duchem o północy. - My�l�, �e tak b�dzie… Doktor Harcroft przesun�ł oczyma po zawarto�ci walizeczki, kiwn�ł z

zadowoleniem głow� i zamkn�ł wieczko. - Ale lekarz nigdy nie przestaje by� lekarzem. Zreszt�, pan Quarendon jest

moim pacjentem i szczerze mówi�c my�l�, �e to jedyny powód tego zaproszenia, - Czy naprawd� co� mu dolega? Harcroft u�miechn�ł si�. - Trudno odpowiedzie� na tak sformułowane pytanie. Na pewno stan jego

serca nie jest alarmuj�cy, ale kłopot z lud�mi takimi jak Quarendon polega na tym, �e przywykli do rozkazywania, a nie do wysłuchiwania rad, nawet profesjonalnych. - Znowu u�miechn�ł si�. - Ma ju� ponad sze��dziesi�t lat i bardzo przytył ostatnio. Ci�nienie tak�e mu si� podniosło. A poniewa� pracuje wi�cej i intensywniej ni� niejeden młody człowiek, wi�c zaczyna si� rysowa� pewien problem. A Quarendon jest człowiekiem tak bogatym, �e pragnie, aby problem ten wzi�ł na siebie zaufany lekarz. To znaczy, s�dzi, �e powinien przejada� si� i pracowa� tak jak dotychczas, a ja powinienem wzi�� na siebie ochron� jego bezcennego organizmu. Na razie ma na to co� w rodzaju mojej cichej zgody. Ale badam go do�� cz�sto i je�eli zauwa�� w jego elektrokardiogramie albo samopoczuciu jak�� wyra�n� zmian�, wkrocz� stanowczo i… zobaczymy, czy mnie posłucha. - Znów si� u�miechn�ł.

Uj�ł torb� i walizk� w r�ce. Jego �ona wstała z fotela, podeszła i pocałowała go lekko w policzek. Był wysokim, atletycznym m��czyzn�, ale niemal dorównywała mu wzrostem.

- Ucałuj ode mnie chłopców, gdyby zadzwonili! - powiedział id�c w stron� drzwi. - Powiedz im, gdzie jestem i dodaj troch� szczegółów. Mam nadziej� �e b�d� mi zazdro�cili.

- Na pewno! Kiedy mam si� ciebie spodziewa�? - W poniedziałek, oczywi�cie. Ale nie mam poj�cia, o której. - Odwiedz� tatusia - powiedziała - i mo�e zostan� u niego na noc. Wi�c, je�eli

miałby� telefonowa�, zadzwo� najpierw do niego. Odprowadziła go do drzwi, a kiedy wkładał torb� i walizeczk� do auta, nadal

stała na ganku spokojna i u�miechni�ta. Zapu�cił silnik i skin�ł jej r�k�, Odpowiedziała ruchem głowy. Nie lubiła gwałtownych objawów uczucia. Widział j� przez chwil� w lusterku, pó�niej zwrócił oczy ku jezdni. Ulica była jeszcze niemal pusta. Zapowiadał si� ciepły, słoneczny dzie�.

Page 29: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

29

Doktor Harcroft prowadził spokojnie i nadal my�lał o �onie. Prze�yli z sob� dwadzie�cia spokojnych, szcz��liwych lat, urodziła mu dwóch synów, którzy byli teraz daleko w szkole. W tej samej szkole, któr� uko�czył jej ojciec, stary sir Joshua Tabard, twardy, uczciwy, o tak niezłomnych zasadach moralnych, jak gdyby czytywał wył�cznie Dziesi�� Przykaza�. Musiał chyba ci��ko prze�y� chwil�, gdy jego jedyna córka powiedziała mu przed laty, �e kocha młodego, nikomu nieznanego lekarza, który przybył z dalekiej prowincji maj�c jako jedyny maj�tek wiar� we własne siły. Ale Agatha miała równie niezłomny charakter i równie niezłomne zasady jak jej ojciec, który stwierdził w ko�cu, �e skoro zi�� stał si� jednym z najbardziej znanych kardiologów w Londynie, córka jego nie omyliła si�. W dodatku, najwyra�niej była szcz��liwa. Kochał zreszt� obu swych wnuków i wszystko uło�yło si� dobrze.

Na skrzy�owaniu zapaliły si� czerwone �wiatła. Harcroft zahamował mi�kko. Wóz stan�ł.

Tak, nie chciał niczego wi�cej od �ycia. Wszyscy poszukuj� szcz��cia, ale nie wszyscy je znajduj�. A to było szcz��cie, które znalazł, utrzymał i którego powinien był broni� przed ka�dym zagro�eniem, jakie mogła nie�� przyszło��.

Page 30: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

30

Rozdział 10

CZY PRZYGOTOWAŁE MIEJSCE DLA TYCH BESTII?

Amanda Judd wsparła nagie łokcie na wysokim, kamiennym obramowaniu wie�y i przyło�yła do oczu ci��k�, polow� lornetk�, za któr� znikn�ła niemal jej drobna, �niada twarz. W dole, pocz�tek odpływu odkrył czarn�, gładk� smug� skalnej grobli ł�cz�cej zamek z l�dem, wznosz�c j� nad drobnymi, rozmigotanymi w sło�cu falami, które cofaj�c si� lizały chwilami jej kraw�dzie. Grobla i biegn�ca wzdłu� niej stalowa por�cz l�niły paruj�c w sło�cu. Wkrótce cofaj�ce si� morze osłoni na całej długo�ci w�skiej zatoki rozległe j�zory piasków i tysi�ce ciemnych, wilgotnych głazów, nieruchomych jak stada olbrzymich zwierz�t morskich wypoczywaj�cych przy brzegu. W osłoni�tej półkolistym przyl�dkiem przystani na skraju wsi, biały jacht motorowy i kilkana�cie łodzi rybackich, opadn� nisko przy linii nadbrze�a. A wieczorem woda powróci.

Amanda przesun�ła szkła wzdłu� pn�cej si� łagodnie ku górze w�skiej, asfaltowej drogi, która przecinała pola i nikn�ła w lesie porastaj�cym grzbiet pasma odległych wzgórz. Pó�niej opu�ciła lornetk� ku domom wioski, wygl�daj�cym z tej odległo�ci jak domki lalek. Przed jednym z nich chłopiec w jaskrawo-zielonej koszuli bawił si� z psem rzucaj�c mu patyk. Blask sło�ca, stoj�cego ju� wysoko nad morzem za plecami patrz�cej, rozjarzył szyby w niewielkich oknach.

- Nikogo… - powiedziała Amanda półgłosem - a dochodzi ju� dziesi�ta. Boj� si�, �e nie wszyscy zd��� na lunch.

Opu�ciła lornetk� i poło�yła j� na obramowaniu. Pó�niej zwróciła spojrzenie ku stoj�cej obok młodej kobiecie.

- Jak my�lisz, Grace, czy wszyscy przyjad�? - Oczywi�cie! - Grace Mapleton u�miechn�ła si�. Była �liczna, smukła i

spokojna - Po pierwsze, jeste� ju� tak znana, �e nie ma chyba ani jednego człowieka w tym kraju, który nie skorzystałby z twojego zaproszenia. Po drugie, nie zapominaj, �e sponsorem tego weekendu jest QUARENDON PRESS. Nie przypominam sobie, �eby Melwin Quarendon kiedykolwiek czegokolwiek zaniedbał. Mo�esz mi wierzy�, bo przez trzy lata byłam jego osobist� sekretark�.

- Mam nadziej�, �e si� nie mylisz - powiedziała cicho Amanda, nieco powa�niej ni� miała zamiar. - Nie chciałabym si� o�mieszy�. - Mimowolnie zacisn�ła usta.

Znad morza powiał mocniejszy podmuch i osłonił jej zatroskane oczy kosmykiem ciemnych rozwichrzonych włosów.

- O�mieszyłby si� ten, kto by nie przyjechał - dodała Grace z przekonaniem. - Dzwoniłam zreszt� wczoraj do Londynu i biuro QUARENDON PRESS potwierdziło ich przyjazd. Wszyscy zostali powiadomieni i wybieraj� si� tutaj. Oczywi�cie zawiadomiłam ich, �e przed dziesi�t� b�dzie si� trudno do nas dosta�. Nie wyobra�am sobie pana Quarendona brn�cego po kolana w wodzie po grobli i zanurzanego po uszy przez ka�d� wi�ksz� fal�. Ale powiedziałam ci ju� przecie� o tym.

Page 31: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

31

- Tak, powiedziała�… - Amanda Judd u�miechn�ła si� niepewnie. - Nie rozumiem, dlaczego mnie to wszystko tak przejmuje? W ko�cu, taka miła uroczysto�� i troch� rozrywki, powinny mi sprawia� przyjemno�� i nic wi�cej. Chyba jestem przepracowana.

Ponownie uniosła lornetk�, ale odło�yła j� nie podnosz�c ku oczom. Grace Mapleton si�gn�ła do kieszeni szortów i wyci�gn�ła zło�on� we czworo

kartk� papieru. Rozprostowała j� i przesun�ła po niej szybko wzrokiem. - Wszystko gotowe - powiedziała pogodnie. - Mo�esz si� odpr��y�, kochanie.

Nie sprawdziłam jeszcze tylko, czy Frank zaj�ł si� spraw� tych psów, bo wzi�ł to na siebie i powiedział, �ebym nie zawracała sobie tym głowy…

Urwała, bo w mrocznej gł�bi w�skich kr�conych schodów, opadaj�cych stromo w gł�b wie�y, rozległ si� dono�ny m�ski głos:

- Amando, czy jeste� tam? - Tak! - zawołała odwracaj�c si�. Jasna, krótko ostrzy�ona głowa jej m��a wynurzyła si� z wylotu schodów.

Otworzył usta chc�c co� powiedzie�. - Czy przygotowałe� miejsce dla tych bestii Quarendona? - zapytała pr�dko

Amanda - Grace twierdzi, �e to jedyna sprawa, której nie zd��yła jeszcze skontrolowa�.

.- Czy przygotowałem! Frankt Tyler wyłonił si� z otworu schodów i zrobił kilka kroków w kierunku

stoj�cych przy obramowaniu kobiet. - Czcigodny Jonathan Dale, tutejszy stolarz wiejski, dostarczył mi wczoraj

wspaniał� bud�, w której zmie�ciłby si� dorosły nied�wied� z rodzin�. Kazałem j� postawi� na dziedzi�cu … je�eli t� studni� mo�na nazwa� dziedzi�cem. Ale wydaje mi si�, �e psom nie b�dzie tam �le. Mog� nawet uzna�, je�eli maj� dosy� wyobra�ni, �e dziedziniec nadaje si� do biegania. W ka�dym razie, w budzie s� dwa wypchane słom� sienniki, wi�c spa� maj� na czym.

Amanda z nagłym niepokojem zwróciła si� ku swojej �licznej sekretarce. - A mo�e pan Quarendon sypia z nimi w pokoju? - zapytała niepewnie. - Czy

wiesz co� o tym? - Przestałam by� jego niewolnic� i zostałam twoj� wła�nie wówczas kiedy je

kupił. Były wtedy bardzo małe. Nie widziałam ich od tego czasu. Nie umiem ci odpowie…

Urwała w pół słowa. Uniosła głow�. Frank tak�e przysłonił oczy dłoni�. - Co to takiego? - zapytała Amanda - Samolot? Ale przecie� to niemo�liwe,

�eby mógł tu… - O, tam! - zawołała Grace wskazuj�c wyci�gni�t� r�k�. Helikopter pojawił si�

niespodziewanie, nadlatuj�c nisko od strony wzgórz. Po chwili zatoczył niewielkie koło nad zamkiem, pó�niej zwolnił, stan�ł niemal w powietrzu i powoli osiadł na ł�ce pomi�dzy ostatnimi domami wioski a grobl�.

- Powiedziałam ci dzi�, �e pan Quarendon nigdy niczego nie zaniedbuje - powiedziała Grace wskazuj�c palcem.

Wzdłu� srebrzystej kabiny helikoptera biegł wielki l�ni�cy w sło�cu napis: QUARENDON PRESS.

Page 32: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

32

Wiruj�ce wiatraczne skrzydła zwolniły i opadły lekko, silnik ucichł. Amanda uniosła lornetk�.

- Wysuwaj� schodki… - powiedziała po chwili - jest pan Quarendon… i Joe Alex! Bardzo si� ciesz�, �e przyleciał… Teraz kobieta… chyba Dorothy Ormsby. Lubi� j�!

- Nic dziwnego! - Frank Tyler roze�miał si� - Gdyby o mnie kto� napisał tyle dobrego, kochałbym go do ostatniego tchnienia!

- Nie znam tego człowieka… - powiedziała Amanda - ani tego… i tego te� nie… Jest jeszcze jeden… chyba i jego nie widziałam nigdy w �yciu… O, psy! Jakie wielkie!

Pr�dko podała lornetk� Grace. - Mo�e ty ich znasz? Jej sekretarka wpatrywała si� przez chwil� w grupk� ludzi, którzy za panem

Quarendonem ruszyli w stron� grobli. - Jeden z nich to Sir Harold Edington, podsekretarz stanu… jest te� doktor

Cecil Harcroft, który opiekuje si� sercem pana Quarendona… i Jordan Kedge… - To dobrze - Amanda skin�ła głow�. - Bałam si�, �e nie przyjedzie. Ostatnio

nie wiodło mu si� za dobrze, a przecie� byłam jeszcze dzieckiem kiedy przeczytałam jego pierwsz� ksi��k�. Znam je wszystkie. A ten czwarty?

- Nie wiem kto to jest - Grace potrz�sn�ła głow�. - Na pewno nigdy go nie spotkałam.

Amanda odwróciła si� nagle od obramowania. - Frank, na miło�� bosk�! Dlaczego tu stoimy? Zbiegnij pierwszy i po�lij

kogo� ze słu�by po ich walizki. Ruszamy za tob�. Musz� ich powita� w bramie! Czy grobla nadaje si� ju� do przej�cia? Mam nadziej�, �e nikt nie złamie nogi! Grace, czy masz przy sobie grzebie�?

- Oczywi�cie - powiedziała spokojnie Grace Mapleton i si�gn�wszy do kieszonki bluzki wyj�ła grzebie� i podała jej.

Frank szybko zanurzył si� w otworze schodów. Ruszyły za nim. Po chwili otoczył je półmrok rozja�niony słabym blaskiem nagich, zawieszonych w górze �arówek. Kr�cone schody opadały stromo w dół. Amanda zacz�ła rozczesywa� włosy id�c.

Kiedy wreszcie znalazły si� u podnó�a schodów i przez uchylone, okute, w�skie drzwi weszły do sieni zamkowej, przystan�ła.

- Jak wygl�dam? - Wspaniale! - powiedziała z przekonaniem Grace.

Page 33: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

33

Rozdział 11

„ISTNIEJ� TAK JAK PAN I JA…”

- Wszyscy ju� s�, prócz lorda Redlanda - powiedziała Amanda Judd. - Przed chwil� przybyła pani Alexandra Wardell. Przyjechała samochodem, dzielna staruszka! Zaprowadziłam j� do pokoju, �eby odpocz�ła troch� po podró�y. Jest urocza i przedziwna, taka krucha i delikatna! Nigdy bym nie uwierzyła, �e napisała tyle ksi��ek o duchach. Zdaje si�, �e wie o nich wszystko.

- Ciekawe, czy wierzy w ich istnienie? - mrukn�ł Kedge, ale tak gło�no, �e usłyszeli wszyscy siedz�cy przy stole.

- Och, tak! - Amanda klasn�ła w dłonie. - Powiedziała mi par� słów o naszej bohaterce, to znaczy o tej nieszcz�snej lady De Vere, której los b�dziemy jutro próbowali ustali�, i zabrzmiało to tak, jakby mówiła o starej znajomej. Nie ma, zdaje si�, najmniejszych w�tpliwo�ci, �e nie tylko ciało ale i duch tej biedaczki przebywa tu razem z nami i po prostu mieszka w tym zamku… - Urwała i spojrzała z trosk� na stół. - Czy kto� jest głodny? A mo�e poda� jeszcze troch� kawy albo herbaty?

Odpowiedział jej ogólny szmer i przecz�ce potrz�sanie głowami. - Prosz� pami�ta�, �e w pokojach s� dzwonki i słu�ba czeka na polecenia… to

znaczy, b�dzie czekała do wieczora, bo o zmierzchu zamkniemy bram� i zostaniemy zupełnie sami a� do rana. Zreszt�, nikt nas nie b�dzie mógł odwiedzi� i nikt nie wyjdzie z zamku a� do �witu, bo mniej wi�cej o dziesi�tej wieczór przypływ zacznie zakrywa� grobl�…

Wstała. - Prosz� rz�dzi� swoim czasem a� do popołudnia. Pó�niej chcemy

zaproponowa� wszystkim naszym go�ciom wycieczk� jachtem, je�eli pogoda si� nie załamie. W tym czasie, my tutaj przygotujemy si� do naszego „Wieczoru Grozy”.

U�miechn�ła si� i ruszyła ku drzwiom. Pan Quarendon odsun�ł krzesło i zwrócił si� do siedz�cego obok sir Harolda Edingtona.

- Czy chcesz pój�� na spacer w kierunku tych wzgórz? Musz� dobrze przegoni� psy, je�eli maj� by� przez cał� noc zamkni�te na tym male�kim dziedzi�cu.

- Oczywi�cie! Z najwi�ksz� przyjemno�ci�… Ruszyli obaj ku drzwiom, a za nimi inni.

- Pójd� do pokoju i spróbuj� si� zdrzemn�� - powiedział cicho Parker, pochylaj�c głow� ku Alexowi kiedy zbli�ali si� ku drzwiom prowadz�cym z jadalni do w�skiego korytarza, z którego wychodziły kamienne schody na pi�tro, gdzie mie�ciły si� pokoje go�cinne.

- Je�eli nie pojawisz si� do pierwszej, przyjd� ci� obudzi�. - Alex zerkn�ł na zegarek. - Czy dwie godziny snu wystarcz� ci? - Na pewno. Wystarczy nawet godzina - Parker westchn�ł. - Wyszedłem wczoraj z Yardu wcze�niej ni� zwykle, bo chciałem si� wyspa�

przed wycieczk�. Ale w nocy dzwonili do mnie cztery razy… Było bardzo niespokojnie.

Page 34: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

34

Stan�li u stóp schodów. - Zostan� tu - powiedział Alex - i rozejrz� si� troch�. Uwielbiam stare zamki,

w�skie strzelnice i z�bate wie�e. Mo�esz usn�� jak dziecko. O pierwszej na pewno ci� zbudz�.

Parker bez słowa skin�ł głow�, westchn�ł raz jeszcze i zacz�ł powoli wspina� si� po schodach. Po chwili znikn�ł w górze za pogr��onym w półmroku zakr�tem.

St�paj�c po gładkich, kamiennych płytach, Joe ruszył korytarzem rozja�nionym mniej wi�cej w połowie smug� dziennego blasku padaj�c� z prawej strony. Jeszcze kilka kroków i �ciana korytarza sko�czyła si� otwieraj�c na rozległ� sklepion� sie�. wiatło dnia padało z otwartej w murze furty, z której płyn�ł tak�e w gł�b zamku strumie� ciepłego powietrza.

Joe ruszył przez sie� i stan�ł przed pot��n� bram� zamkni�t� dwoma poprzecznymi balami d�bowymi przesuni�tymi przez czarne �elazne pier�cienie. Krata grubo�ci ramienia dorosłego m��czyzny unosiła si� pod stropem na napr��onych ła�cuchach opadaj�cych ku dwóm wielkim kołowrotom umocowanym w �cianie po obu stronach bramy. Po opuszczeniu zakryłaby tak�e furt�…

Joe wyszedł i wyjrzał. Ku grobli schodziły stopnie wykute w skale, zapewne w czasach budowy zamku. Kiedy przed godzin� wchodził t�dy, miał wra�enie, �e droga ku furcie jest łagodniejsza. Z góry wydawała si� bardziej stroma. Jedyn� oznak� współczesno�ci były dwie stalowe, pomalowane ochronn� farb� por�cze, schodz�ce w dół i biegn�ce �rodkiem grobli a� ku przeciwległemu brzegowi.

Joe stał przez chwil� nieruchomo patrz�c na odległe wzgórza i bezchmurne niebo. Pó�niej znów przyjrzał si� grobli. W czasie przypływu por�cz z pewno�ci� tak�e nikn�ła pod wod�… Jedno było niew�tpliwe, brama zamkowa musiała znajdowa� si� powy�ej linii najwy�szych przypływów, inaczej woda zalewałaby regularnie ni�sze pomieszczenia zamku… Ale zim�, kiedy grobla była oblodzona w czasie wyj�tkowych mrozów, które przecie� nawiedzały tak�e i Devon, droga na stały l�d musiała by� piekielnie trudnym i niebezpiecznym przedsi�wzi�ciem…

Zrobił kilka kroków w dół i odwróciwszy si� zadarł głow�. Tu� nad nim wznosiła si� wie�a zamku… Wspaniałe miejsce. Gdyby wróg stłoczony na stopniach próbował wywa�y� bram�… obro�cy mogli bez �adnej przeszkody la� na głowy nacieraj�cych smoł�, ukrop, rzuca� nagromadzone głazy i masakrowa� ich bezkarnie… Tak, rycerz De Vere mógł wyruszy� na wojn� nie martwi�c si� o los �ony… - U�miechn�ł si�.

Zawrócił i zacz�ł wchodzi� po stopniach skalnych. Zatrzymał si� nagle. Przed nim tkwiły w ciemnym otworze furty dwa pot��ne wilcze łby, nieruchome i wpatrzone w niego. Usłyszał głosy w sieni. Jeden z psów warkn�ł ostrzegawczo i obna�ył kły.

- Tristan! Pan Quarendon ukazał si� w furcie, a za nim sir Harold Edington. - Tristan, co to ma znaczy�? Pulchny wydawca nie podniósł głosu, ale oba psy wysun�ły si� z opuszczonymi

głowami i podkulonymi ogonami. - Nie przesłyszałem si� chyba. Warkn�ł na pana, prawda? - powiedział

Quarendon. - Nigdy im si� to nie zdarza. Mo�e wytr�ciła je z równowagi podró�

Page 35: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

35

powietrzna i nowe miejsce? Ale to ich nie tłumaczy. Tristan, wstyd� si�! Je�eli zaczniemy zjada� naszych najlepszych autorów, nie zajedziemy daleko. Wstyd� si�, mówi�!

Pies poło�ył si� i oparł głow� na wyci�gni�tych przednich łapach, odwracaj�c wzrok jak człowiek przyłapany na niegodnym uczynku.

- Wsta�! - powiedział pan Quarendon spokojnie. Tristan wstał. - Idziemy! Psy zbiegły i stan�ły u wylotu grobli. - Raz jeszcze przepraszam, mr. Alex - powiedział skromnie pan Quarendon. - To niesłychane! - Joe potrz�sn�ł głow�. Nawet je�eli zjedz� wszystkich

pa�skich autorów, ma pan w rezerwie drugi zawód, bardzo podobny… tresur� dzikich bestii.

Spojrzał w gór�. - Id� rozejrze� si� po okolicy ze szczytu tej wie�y. Czy wolno tam wej��? - Oczywi�cie! - powiedział pan Quarendon - cały zamek jest do dyspozycji

naszych go�ci!… Ale drog� musi pan znale�� sam, bo nie pami�tam, któr�dy si� tam wchodzi.

- Spróbuj�. Joe u�miechn�ł si� i wszedł do sieni. Przez chwil� stał rozgl�daj�c si�. Bez �adnej istotnej przyczyny pomy�lał

nagle o sir Haroldzie Edingtonie. Nie spojrzał nawet na psy, nie słyszał tego, co mówił Quarendon ani odpowiedzi Alexa… patrzył nieruchomymi, niewidz�cymi oczyma na dalekie wzgórza… W helikopterze tak�e chyba nie odezwał si�, ani przy �niadaniu…

Joe wzruszył ramionami. Mo�e, po prostu, był nad�tym urz�dnikiem pa�stwowym, który zaw�drował zbyt wysoko w hierarchii i obnosił w ten sposób swoj� godno��?… Mo�e cierpi na jak�� ukryt�, przewlekł� chorob�, która pozbawia go rado�ci �ycia?… A mo�e przyszedł na �wiat z takim usposobieniem?

Potrz�sn�ł głow�. Wszystko to było mo�liwe, ale nie mógł pozby� si� natarczywego, nonsensownego wra�enia, �e w rysach sir Harolda Edingtona kryło si� co�, co widział ju� tylekro�, uczucie, które ludzie staraj� si� zwykle ukry� pod mask� pozornej oboj�tno�ci: l�k.

Rozejrzał si�. - Có� mnie to obchodzi… -powiedział półgłosem. Musiało to by� przywidzenie

wywołane przez długoletni nawyk rejestrowania wszystkiego, co na pierwszy rzut oka wydaje si� niejasne, niezgodne z banalnym, codziennym zachowaniem ludzi. - Bzdura!

Uniósł głow�. Wie�a znajdowała si� bezpo�rednio nad nim, wi�c mo�e prowadziły do niej jakie� schody.

Dostrzegł w�skie, okute drzwi tu� obok jednego z kołowrotów podtrzymuj�cych krat�. Były uchylone. Podszedł i zajrzał. W �wietle słabej �arówki zobaczył pierwsze, uciekaj�ce stromo stopnie kr�conych schodów.

Ruszył pod gór�, ci�gle w lewo, w �wietle kolejnych �arówek wyłaniaj�cych si� i nikn�cych w równych odst�pach.

W pewnej chwili dostrzegł w �cianie kamienne wgł�bienie i niskie, w�skie drzwi z poczerniałego d�bu. Zawahał si�, wszedł do wgł�bienia i wyci�gn�ł r�k�

Page 36: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

36

dotykaj�c ci��kiej �elaznej klamki, ale cofn�ł j�. Je�eli drzwi b�d� otwarte spróbuje wracaj�c zobaczy�, co si� za nimi kryje.

Ruszył w gór� u�miechaj�c si�, bo przyszło mu do głowy, �e wygl�da jak bo�a krówka wspinaj�ca si� po niesko�czenie długim korkoci�gu.

Jeszcze jeden zakr�t i jeszcze jeden. Dostrzegł w górze �wiatło dnia odbite od �ciany. Po chwili schody wyprostowały si� i sze�� ostatnich stopni wyprowadziło go na szczyt wie�y. Okr�gła płaska powierzchnia otoczona była z�batymi blankami. Na szcz��cie, był sam.

Ruszył w stron� obramowania i niemal w tej samej chwili potkn�ł si�. Spojrzał pod nogi. Obok wylotu schodów le�ała przymocowana zawiasami, cienka stalowa płyta, otoczona bardzo nowoczesn�, grub� na palec, kauczukow� otoczk�.

Joe u�miechn�ł si�. Gdyby mieszka�cy zamku zapomnieli o zamkni�ciu tej klapy w czasie ulewy, woda run�łaby jak wodospad i zalałaby nawet sie� i korytarz tam gł�boko w dole…

Podszedł do obramowania wie�y i spojrzał na morze. Sło�ce było ju� niemal w zenicie i grzało tak mocno jak nigdy nie czyniło tego w Londynie. Powierzchnia wód le�ała w dole, gładka jak staw, prawie nie pomarszczona. Łagodny wietrzyk wiał w stron� l�du.

Joe przeci�ł kolist� powierzchni� wie�y i stan�ł w tym samym miejscu, gdzie przed dwoma godzinami Amanda Judd wypatrywała go�ci. I tak jak ona, oparł łokcie na obramowaniu, lecz �e był wy�szy, wychylił si� i spojrzał pochylaj�c głow�. Tu� pod nim, gł�boko w dole, le�ały w cieniu wie�y skalne stopnie prowadz�ce do grobli.

Alex przeniósł spojrzenie ku domom wioski, a pó�niej na biegn�c� przez pola drog�. W dali dostrzegł dwie id�ce obok siebie sylwetki ludzkie i… Tak, to były psy.

W tej samej chwili dostrzegł samochód. Był czarny i l�ni�cy; blask sło�ca zagrał na nim, gdy min�wszy obu pieszych skr�cił ku wsi. Teraz wida� go było wyra�nie, zwolnił i zatrzymał si� za drugim, szarym rolls–royce’m, przed najwi�kszym pi�trowym domem po�rodku wiejskiej uliczki. Musiała to by� gospoda z pokojami go�cinnymi dla słu�by, o których wspominał folder QUARENDON PRESS.

Alex u�miechn�ł si�. Niewiele było male�kich nadbrze�nych wiosek na �wiecie, w których stały przed gospod� dwa rolls–royce’y- Pierwszy z nich musiał nale�e� do pani Alexandry Wardell, a tym przyjechał lord Frederick Redland. Tylko jego jeszcze brakowało…

Przednie drzwi auta otworzyły si�, wysiadł człowiek w białej koszuli i czarnych spodniach, otworzył tylne drzwi i trzymał je póki nie ukazał si� szczupły wysoki m��czyzna ubrany w granatow� marynark� i szare spodnie. Tyle Alex mógł dostrzec z tej odległo�ci. Poznał kiedy� Redlanda, który zaprosił go do swojej posiadło�ci w Surrey razem z paroma innymi osobami. Było to przed kilku laty i Joe jak przez mgł� przypominał sobie zdumiewaj�c� kolekcj�, po której oprowadzał go jej wła�ciciel, miły, nieco nie�miały człowiek, ale najprawdopodobniej maniak jak wszyscy wielcy kolekcjonerzy…

Page 37: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

37

Redland wynurzył si� spoza ostatniego domu wioski i skr�cił ku grobli. Kilka kroków za nim szedł jego kierowca nios�c walizk� i du�� torb� podró�n�.

- Podziwia pan krajobraz, mister Alex, czy szuka pan drzewa, na którym De Vere kazał powiesi� nieszcz�snego kochanka swojej niewiernej �ony?

Jasna czupryna i szerokie ramiona Franka Tylera wynurzyły si� z wylotu schodów.

- Jedno i drugie… - powiedział Joe. - A wła�ciwie, tylko to pierwsze, bo jedyne drzewa jakie widz�, rosn� przy domach w wiosce. Droga biegnie przez nagie pola i wchodzi w lasy o całe mile st�d, tam na wzgórzach… - wskazał wyci�gni�t� r�k�.

Frank potrz�sn�ł głow�. - Kiedy� las schodził o wiele ni�ej. W miejscu, gdzie si� to wszystko stało stoi

kamienny krzy�. Kiedy wyci�to las, pozostawiono go. Gdyby�my mieli tu lornetk�, pokazałbym go panu. - Roze�miał si�. - Niech pana nie dziwi, �e jestem tak dobrze poinformowany. Siedzimy tu ju� od dwóch miesi�cy, to znaczy, niemal od chwili kiedy Quarendon kupił ten zamek. Zrobił to z my�l� o „jubileuszu” Amandy, wi�c przywiózł nas tutaj. Tak bardzo jej si� to wszystko spodobało, �e po trzech dniach wróciła z Londynu i odt�d siedzimy tutaj, ona, Grace i ja. Miejsce jest na swój sposób cudowne, mo�na si� skupi� i pracowa� od rana do wieczora, je�eli si� chce. Amanda twierdzi, �e zanotowała ju� chyba ze sto pełnych pomysłów, które jej wystarcz� do ko�ca �ycia. Rzeczywi�cie pisze od rana do wieczora i prawie przemoc� wyci�gam j� na spacer. Ale, mimo wszystko, mam nadziej�, �e po tej uroczysto�ci wrócimy do miasta… Zreszt�, mo�e nie jestem zupełnie szczery, bo ja te� polubiłem to miejsce. ci�gn�łem tu wszystko, co konieczne do projektowania i chocia� cela, w której mieszkam nie przypomina mojej londy�skiej pracowni, daj� sobie �wietnie rad�…

- Rozumiem pana doskonale - Alex skin�ł głow�. - Sam mam par� miejsc na �wiecie, do których uciekam od czasu do czasu. Człowiek, który dobrowolnie odci�ł si� od �wiata ma wi�cej czasu do rozmy�la�. Ale nawet najpi�kniejsze wakacje nie mog� trwa� zbyt długo. Chcemy, czy nie, ale nale�ymy do stada i musimy do niego powraca�.

- To prawda - Frank westchn�ł. Potem nagle spojrzał na Alexa - Czy nie ko�czy pan teraz nowej ksi��ki? Pytam dlatego, �e naprawd� przyszło mi tu do głowy par� rzeczy. Rozmy�lam nad dobr� okładk�, która przyci�gałaby oko kupuj�cego bez pomocy gołej zamordowanej dziewczyny, bez zamaskowanego mordercy w czarnym płaszczu, unosz�cego nó� nad u�pion� niewinn� pi�kno�ci�; bez nietoperzy, tygrysów, plam krwi i podobnych okropno�ci, których sam do�� ju� wyprodukowałem po to, �eby Quarendon sprzedał jak najwi�cej egzemplarzy waszych ksi��ek. Chciałbym wypróbowa� kilka czysto graficznych i kolorystycznych układów, które powinny skutkowa� nie gorzej jako sieci chwytaj�ce uwag� czytelnika, ale bez przyn�ty w postaci tej koszmarnej, banalnej tandety.

- Prosz� mi wierzy� - powiedział Joe rozkładaj�c r�ce - �e gotów jestem podpisa� si� obur�cz pod tym, co pan przed chwil� powiedział. Niestety, zacz�łem wła�nie pisa� ksi��k� i Bóg jeden tylko wie, kiedy j� sko�cz�. Ale kiedy b�dzie gotowa, zmusz� Quarendona, �eby pozwolił panu na eksperymentaln� okładk�.

Page 38: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

38

B�d� najszcz��liwszym z ludzi, je�eli si� panu uda. Ale nie rozumiem dlaczego nie zacznie pan od Amandy? Przecie� to �wietna pisarka kryminalna, wszyscy j� czytaj� i… - u�miechn�ł si� - co najwa�niejsze, to pa�ska �ona!

Z kolei Frank rozło�ył r�ce. - Wła�nie, moja �ona! - Urwał, a kiedy spojrzał znów na Alexa, u�miech znikł

z jego twarzy. - Nie umiem panu tego wytłumaczy�, ale kiedy mam co� dla niej zrobi�, trac� cał� inwencj�. Mo�e dlatego, �e za bardzo mi na tym zale�y i przestaj� by� swobodny. Chciałbym ka�d� okładk� dla niej zaprojektowa� wspaniale, ale nic z tego, co próbuj� zrobi�, nie podoba mi si�… A jej podoba si� wszystko cokolwiek jej poka��… Mój Bo�e, poznali�my si� przecie� w gmachu QUARENDON PRESS, kiedy pokazałem jej projekt okładki do pierwszej ksi��ki, któr� miała wyda�!

Alex oparł si� plecami o obramowanie i przymkn�ł na chwil� oczy wystawiaj�c twarz ku sło�cu. Dzie� był naprawd� gor�cy.

- Powiadaj�, �e lekarze nie powinni leczy� członków swoich rodzin, bo osobisty stosunek do pacjenta przeszkadza w wydaniu obiektywnej diagnozy. Ale w wypadku takiej współpracy jak wasza jest chyba inaczej?

- Nie jestem tego pewien. My�l�, �e ani ja nie patrz� obiektywnie na jej prac�, ani ona na moj�. Chwilami mam wra�enie, �e jest mał� dziewczynk�, piekielnie uzdolnion� do opowiadania gro�nych bajek, ale zupełnie nie dorosł�… Podobno rzeczywi�cie tak było: zacz�ła pisa� bardzo wcze�nie i nikomu do głowy nie przyszło, �e ta cicha, skryta dziewczynka wymy�la powie�ci kryminalne. Jej ojciec jest pastorem, matka nie �yje… Amanda była jedynym dzieckiem i jak wida� teraz, miała niezwykł� wyobra�ni�. Pisanie było jej najwi�ksz� i mo�e jedyn� rozrywk�. W ko�cu, kiedy sko�czyła studia, posłała dwie swoje ksi��ki do QUARENDON PRESS. Na szcz��cie, znalazł si� lektor, który poznał si� na niej od razu i oba utwory poszły do druku. Gdyby jaki� cymbał odrzucił je, co przecie� zdarza si� tak cz�sto, z pewno�ci� ju� nigdy wi�cej nie posłałaby nikomu �adnego swojego maszynopisu. Zostałaby pewnie nauczycielk� w jakiej� prowincjonalnej szkole dla dziewcz�t i nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy, �e ta dobrze wychowana, cicha, młoda osoba ma szuflady pełne opisów najbardziej wyrafinowanych, przemy�lnych zbrodni… - rozło�ył r�ce - Los postanowił, �e stała si� bardzo popularna, zarabia mas� pieni�dzy, ale pozostała nerwow� dziewczynk� z prowincji bez �adnej pewno�ci siebie, któr� mógł wytworzy� tak wielki sukces. L�ka si� Londynu, nieznajomych ludzi, dziennikarzy i wystawnych przyj��. Najch�tniej ukryłaby si� w takim zamku jak ten i wysadziła w powietrze grobl� ł�cz�c� j� z reszt� ludzko�ci… a ja… ja od dwóch lat jestem tarcz�, która j� osłania… i jestem szcz��liwy, bo mam j� dla siebie i nie musz� si� ni� dzieli� z całym �wiatem…

Urwał zawstydzony wybuchem własnej szczero�ci, a pó�niej roze�miał si�. Jak pan widzi, niełatwo mi mie� do niej stosunek taki jak do innych autorów.

Dlatego dopadłem pana na szczycie tej wie�y. Wiedziałem oczywi�cie, �e pan przyjedzie i chciałem zamieni� z panem kilka słów przed dzisiejszym wieczorem. Pó�niej byłoby trudno. Kiedy sko�czy pan ksi��k� b�d� chciał spotka� si� z panem i opowiedzie� o moim pomy�le. Bardzo jestem ciekaw, co pan o tym powie… - Uniósł r�k� i spojrzał na zegarek. - Bo�e! Tyle jeszcze zostało do

Page 39: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

39

zrobienia, a ja tu stoj� i zanudzam pana moimi sprawami! Do zobaczenia w Londynie! Pozwol� sobie zadzwoni� do pana, kiedy zło�y pan maszynopis u Quarendona.

- Oczywi�cie! - odparł Alex i chciał doda� jeszcze kilka miłych słów, ale Frank Tyler znikn�ł w wylocie schodów.

Joe zerkn�ł na zegarek. Pół do pierwszej. Spojrzał raz jeszcze na morze i z wolna ruszył ku otworowi po�rodku dachu wie�y. Sło�ce �wieciło tak mocno, �e zacz�ł schodzi� na pół po omacku, zanurzaj�c si� w półmrok i chłód. Dopiero teraz dostrzegł �elazn� por�cz biegn�c� spiralnie po zewn�trznej �cianie.

Stopnie opadały stromo. Schodził szybko trzymaj�c si� por�czy i niemal przegapił wgł�bienie i w�skie drzwi w połowie drogi w dół.

Stan�ł przed nimi i ostro�nie nacisn�ł klamk�. Ku jego lekkiemu zdziwieniu drzwi otworzyły si� cicho. Odwieczne czarne zawiasy z kutego �elaza była najwyra�niej dobrze naoliwione. Zajrzał.

Przed nim była wielka komnata zamku, któr� znał z fotografii w folderze. Pomieszczenie o�wietlały jasno dwa wysokie, g�sto okratowane i w�skie okna strzelnicze, przez które wpadały ostre włócznie słonecznego blasku.

- Dzie� dobry - powiedział pochylaj�c lekko głow�. - Nie miałem jeszcze przyjemno�ci by� pani przedstawionym, Nazywam si� Alex. Pani Wardell, je�eli si� nie myl�?

- Nie myli si� pan, mister Alex. Głos był cichy, ale wyra�ny. Twarz okolona siwymi włosami była niemal

przezroczysta, cho� wpadaj�cy przez okno promie� słoneczny nie docierał do niej padaj�c na wielk� otwart� ksi�g�, któr� stara kobieta trzymała otwart� przed sob� na stole.

- Czy nie przeszkadzam? - Och, nie. Przyszłam tu, bo nasza urocza gospodyni, pani Judd, powiedziała

mi, �e, by� mo�e, b�d� mogła tu znale�� jak�� ksi��k�, która mnie zainteresuje. I miała słuszno��.

Joe cicho zamkn�ł drzwi i zbli�ył si� do przecinaj�cego niemal cał� komnat�, wielkiego stołu, za którym siedziała na szerokiej ławie pani Wardell.

K�tem oka dostrzegł dwie postaci pod �cian� i podchodz�c obejrzał si� mimowolnie. Dwie l�ni�ce zbroje o opuszczonych przyłbicach stały wsparte na mieczach po obu stronach prastarej skrzyni nosz�cej wyblakłe �lady barwnej polichromii.

- Zabawne, prawda? - powiedziała pani Wardell swobodnie, jak gdyby znali si� od dawna. Patrzyła na zbroje.

Joe zatrzynał si� niepewnie i odwrócił raz jeszcze. - Troch� to wygl�da tak, jak gdyby dwóch napoleo�skich gwardzistów

postawiono po obu stronach skarbca w nowoczesnym banku. - Głos starej kobiety rozpłyn�ł si� bez echa w ciszy rozsłonecznionej komnaty.

Alex roze�miał si� cicho i spojrzał na ni�. Siedziała trzymaj�c w palcach wielk� pergaminow� kart�, któr� zacz�ła odwraca�, gdy wszedł. Palce jej dłoni były równie przezroczyste i delikatne jak skóra twarzy.

- Tak - powiedział - skrzynia jest gotycka, a obie zbroje pó�norenesansowe… mniej wi�cej, dwie�cie lat ró�nicy.

Page 40: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

40

- A musiało min�� jeszcze sto lat, zanim pan De Vere pozbawił �ycia swoj� biedn� Ew�. Ale tego dnia te przedmioty nie mogły tak sta� tutaj… nikt nie stawiał zbroi na drucianych sztafa�ach. Wieszano je na �cianach, powi�zane rzemieniami… Biedna dziewczyna… kr��y tu po nocach i z roku na rok wszystko wydaje jej si� coraz bardziej obce. Na pewno z rado�ci� przerwałaby te w�drówki i usn�ła na wieki. Niestety, musi czeka�…

- Czeka�? - Joe obszedł stół i stan�ł przed półkami, na których spoczywały ksi��ki, oprawne w pergamin i wypłowiał� skór� - Ach tak, oczywi�cie… póki nie zginie tu inna kobieta, równie grzeszna jak ona… - u�miechn�ł si� - Tak przynajmniej informuje QUARENDON PRESS w przesłanym nam folderze.

- Ten opis jest prawdziwy… - powiedziała spokojnie pani Wardell. - Znajdzie go pan tutaj… - ostro�nie przewróciła kart� - wraz z paroma innymi i opisaniem zamku. Zreszt�, pisałam kiedy� o tym w mojej ksi��ce o duchach południowej Anglii. Zabójstwo Ewy De Vere i jej cz�ste pojawianie si� wiarygodnym �wiadkom przez nast�pne stulecia, a� do naszych czasów, jest dobrze udokumentowane. Biedna, udr�czona dziewczyna.

W ostatnich słowach zad�wi�czała nutka szczerego współczucia. Joe rzucił jej mimowolne, szybkie spojrzenie, ale na twarzy pani Wardell nie było u�miechu.

- S�dzi pani wi�c, �e ka�dy mo�e j� napotka�, powiedzmy, id�c korytarzem, czy te� na szczycie wie�y albo gdziekolwiek w zamku?

- Oczywi�cie. Duchy istniej� tak jak pan i ja, chocia� nieco inaczej. Spotykano j� wielokrotnie…

Pani Wardelł wstała i podeszła do wielkiego, obramowanego gładkim kamieniem kominka, nad którym wisiał stary portret w ci��kiej złocistej ramie.

- Niech pan spojrzy na ni�. Joe podszedł. Obrazu chyba nigdy nie odnawiano, bo płótno nie było mocno

napi�te, a drobna siateczka p�kni�� łamała �wiatło na jego powierzchni. Ale głowa młodej kobiety widoczna była wyra�nie, a oczy jej patrzyły tak jak w owym dniu przed trzystu laty, kiedy pozowała malarzowi.

- liczna, prawda? - powiedziała po chwili stara kobieta. - Tak, �liczna - potwierdził Joe szczerze. - Jest w niej co�, co musiało

przykuwa� uwag� ka�dego m��czyzny wtedy i przykułoby uwag� ka�dego m��czyzny dzisiaj.

- Co najmniej do dwu z nich te oczy przemówiły… Tak przynajmniej mówi� przekazy. Ta ksi�ga… - odwróciła si� i wskazała r�k� lekk� i tak szczupł�, �e zdawała si� unosi� w powietrzu - jest czym� w rodzaju kroniki zamku od czasu tego zabójstwa. Na szcz��cie, �aden z kolejnych wła�cicieli nie zniszczył jej. Ale dla kogo�, kto nie wierzy, �adne �wiadectwa nie maj� znaczenia. Pan zapewne tak�e jest nieuleczalnym racjonalist� i nie wierzy pan, �e Ewa De Vere mogłaby w tej chwili otworzy� te drzwi… - wskazała r�k� przeciwległ� stron� komnaty - i wej�� tutaj?

- Przyznaj� ze wstydem, �e byłbym bardzo zaskoczo… Joe nie doko�czył, bo klamka obróciła si� lekko i drzwi uchyliły si�.

Alex drgn�ł mimowolnie. Ale ciemna, ładna główka dziewcz�ca, która pojawiła si� w nich, nie przypominała młodej kobiety z portretu.

- Przepraszam bardzo, czy nie przeszkadzam, prosz� pani?

Page 41: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

41

- Nie, Jane. Wejd�. Dziewczyna weszła, stan�ła w półotwartych drzwiach i lekko dygn�ła na

widok Alexa. - Chciałabym tylko powiedzie�, �e przygotowałam pani wszystko na wieczór.

Czy we�mie pani sweter na wycieczk� po morzu? - Tak, ale lekki, ten biały. - Tak, prosz� pani. B�d� czekała na przystani, na pani powrót. Kucharka tu

na dole powiedziała mi, �e o ósmej wieczór wszyscy, prócz go�ci pani Judd, musz� opu�ci� zamek. Wi�c gdyby pani jeszcze czego� potrzebowała… - urwała i spojrzała przelotnie na Alexa.

- Nie, kochanie, to chyba b�dzie wszystko… Mo�e tylko podejd� do stołu, we� t� ksi�g� na ła�cuchu i wsu� j� z powrotem na półk�… - zwróciła si� do Alexa - To bardzo ci��ka ksi��ka. Łatwiej mi było j� zdj��, ni� unie�� teraz i wsun�� tak wysoko… Dzi�kuj�, Jane!

Dziewczyna dygn�ła raz jeszcze i ruszyła ku drzwiom. - Zaczekaj, - powiedziała pani Wardell - pójd� z tob�. Boj� si�, �e zabł�dz�

tutaj. Na szcz��cie, gospodarze przypi�li nasze nazwiska na drzwiach pokojów. Do zobaczenia na jachcie, mister Alex.

Joe skłonił si�, odprowadził obie kobiety do drzwi i zamkn�ł je za nimi. Z wolna podszedł do kominka.

Młoda kobieta na portrecie powitała go spokojnym spojrzeniem wielkich bł�kitnych oczu. Dopiero teraz zauwa�ył u�mieszek, niedostrzegalny niemal, w k�ciku jej pełnych ust.

- Co bym zrobił, gdyby� nagle przemówiła? - powiedział półgłosem nie spuszczaj�c z niej wzroku. Czekał przez chwil� w zupełnej ciszy.

Drzwi skrzypn�ły leciute�ko. Odwrócił głow�. Jordan Kedge wszedł do komnaty i zamkn�ł je za sob�.

- A, to ty? - powiedział z wyra�n� ulg� i si�gn�ł do kieszonki swej koszuli o barwie �wie�ej krwi. Rozgl�daj�c si� wyj�ł papierosy i zapalniczk�.

- Zapalisz? - Przeszedłem na fajk� - powiedział Joe - i tylko po posiłkach. Kedge bez słowa zapalił i schował papierosy. - Spotkałem teraz na korytarzu t� dam� pisz�c� o duchach. Szła z pokojówk�.

Ładne stworzenie. To znaczy, ta pokojówka, nie jej pani. Ona powinna była przylecie� na miotle s�dz�c z tego, czym si� zajmuje, a przyjechała rolls–royce’m. Czy to mo�liwe, �eby ksi��ki o duchach dawały autorce tyle pieni�dzy? - I nie czekaj�c odpowiedzi Alexa, doko�czył - w dodatku, nie nazywa si� Wardell, ale jako� inaczej. Wardell to chyba pseudonim, którym podpisuje swoje dzieła. A szofer ubrany był w liberi� jak posta� z filmu.

Joe spojrzał na zegarek. - Mój Bo�e! Za pi�� pierwsza. Byłbym zapomniał. Obiecałem, �e obudz�

Parkera punktualnie o pierwszej… Czy t�dy dojd� do mojego pokoju? - wskazał drzwi, którymi wszedł Kedge.

- Do wszystkich pokojów. Z wyj�tkiem wie�y, zamek jest po prostu kwadratowy. Za drzwiami zaczyna si� korytarz i obiega mały dziedziniec w dole.

Page 42: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

42

Wszystkie pokoje wychodz� na ten korytarz. W jednym miejscu s� schody z sieni, którymi nas wprowadzono, a poza tym jest ta komnata. Jednego tylko nie rozumiem: jak si� wchodzi na t� wie��?

- T�dy - powiedział Joe wskazuj�c drzwiczki w rogu komnaty. Ruszył ku drzwiom.

Korytarz biegł w obie strony. Alex poszedł w prawo, min�ł drzwi z napisem SIR HAROLD EDINGTON, pó�niej drugie, oznaczone MELWIN QUARENDON i trzecie GRACE MAPLETON.

Korytarz skr�cał pod k�tem prostym. Nast�pne pokoje: JOE ALEX, BENIAMIN PARKER…

Zatrzymał si� i uniósł dło�, �eby zapuka�. Przybył pół minuty przed czasem… Zerkn�ł w gł�b korytarza: jeszcze jedne drzwi i kraw�d� podestu schodów prowadz�cych z dołu. Kto� pojawił si� tam i ruszył w jego stron�.

- Widz�, �e jeste�my s�siadami! - powiedziała Dorothy Ormsby bior�c za klamk� od drzwi swojego pokoju. Nacisn�ła. Drzwi nie ust�piły.

- Czy mo�e mi pan pomóc? Co� si� w nich zaci�ło. Joe podszedł szybko. Pchn�ł.

- Czy nie zamkn�ła ich pani na klucz? - O Bo�e! - si�gn�ła do kieszeni spódnicy i wydobyła zwykły współczesny

klucz. Wsun�ła go w zamek i przekr�ciła. - Przepraszam! - roze�miała si� - Zwykle nie bywam taka roztrzepana. Ju� si�

to nie powtórzy… Dzi�kuj�! Pchn�ła drzwi i weszła zamykaj�c je za sob�. Joe ruszył w stron� pokoju Parkera. Uniósł r�k�, �eby zapuka�, ale przez

chwil� trzymał j� w powietrzu. Po raz drugi doznał dzi� tego uczucia. „Zwykle nie bywam taka roztrzepana”… „Ju� si� to nie powtórzy”… Zwykłe, banalne słowa.

Zapukał gło�no. - Nie �pi� ju� - powiedział Parker otwieraj�c drzwi. - Spó�niłe� si�… o minut�! Joe wszedł i zamkn�ł drzwi. - Czy zdarza ci si� - zapytał spokojnie - usłysze� par� zwykłych codziennych

zda�, wypowiedzianych w zwykłych okoliczno�ciach… i… - Tak - powiedział Parker. - Bardziej wierz� w to ni� w odciski palców i cał�

nowoczesn� technik� �ledztwa. Fałszywa nutka, jedna, mała… a cała orkiestra gra bezbł�dnie… i gdyby nie ta jedna nutka… Po co mnie pytasz, Joe? Wiesz przecie� tak samo jak ja, �e to mówi l�k… prawie zawsze l�k.

Page 43: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

43

Rozdział 12

KTÓ Z NAS BYŁBY BEZ WINY!

Joe Alex stał oparty plecami o przytwierdzone do por�czy koło ratunkowe i powoli ładował tyto� do fajki.

Przed nim na pokładzie, tu� koło rufy, pani Alexandra Wardell i Dorothy Ormsby siedziały na s�siaduj�cych z sob� le�akach pogr��one w pogaw�dce. Pani Bramley mówiła z r�kami spoczywaj�cymi na kolanach, nie gestykuluj�c i nie poruszaj�c nawet głow�, na pół zwrócon� ku rozmówczyni. Dorothy słuchała w milczeniu, potakuj�c energicznie od czasu do czasu. Były jedynymi kobietami na pokładzie. Bli�ej, na l�ni�cej ławie przytwierdzonej do nadbudówki siedział samotnie Jordan Kedge patrz�c na morze i popijaj�c małymi łyczkami whisky z niewielkiej szklanki. Dalej była oszklona kabina jachtu, do której zszedł wła�nie lord Redland maj�c za sob� sir Harolda Edingtona. Przez tafl� szyby Joe dostrzegł, �e zatrzymali si� naprzeciw barku, za którym stał młody barman w białym uniformie ze złotymi guzikami.

Jeszcze dalej znajdowała si� kabina sternika. Wyszedł z niej wła�nie pan Quarendon i zacz�ł zbli�a� si� ku stoj�cym.

- Ci�nienie leci w dół jak kamie�! - powiedział wesoło zwracaj�c si� do Parkera, który stał obok Alexa patrz�c sennie na zamglon� lini� wzgórz na południu.

- Burza szaleje nad Atlantykiem i zmierza w nasz� stron�! Za kilka godzin mo�e ju� tu by� - dodał jeszcze pogodniej. - My�l�, �e powinni�my si� czego� napi�…

- I ja tak my�l� - Parker skin�ł powa�nie głow�. Joe bez słowa ruszył za nimi w stron� otwartych drzwi kabiny. - Czy doł�czy pan do nas? - zapytał Quarendon zatrzymuj�c si� przed

Kedge'm. - Za chwil�, je�li pan pozwoli - Kedge uniósł szklank�. - Mam tu jeszcze kilka

kropli, ale ch�tnie uzupełni� zapas. Quarendon skin�ł głow�. Dostrzegł obie kobiety. - Zejd�cie panowie. Zaraz do was doł�cz�. Zapytam tylko panie, czy im czego�

nie trzeba. Ruszył w stron� le�aków, a Joe i Parker zeszli po kilku schodkach do kabiny. Młody barman wyprostował si�, a pó�niej pochylił ku nim. - Czym mo�na panom słu�y�? Parker zerkn�ł na kieliszek, który trzymał w r�ce sir Harold Edington. - Je�li mo�na, prosz� o koniak i mocn� kaw�. - Tak, prosz� pana. Barman opu�cił d�wigni� l�ni�cego ekspresu, podsun�ł fili�ank� pod kurek i

si�gn�ł za siebie ku półce. - Czy armagnac? - Doskonale. - Parker skin�ł głow�. - Podobno ci�nienie spada - Alex u�miechn�ł si� do lorda Redlanda. - Burza

nadchodzi znad Atlantyku. Je�eli to prawda, nasz wieczór w zamku otrzyma

Page 44: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

44

odpowiedni� sceneri�. A jeszcze trzeba doda� do tego fale przypływu. - Spojrzał na barmana. - Dla mnie te� armagnac.

- Tak, prosz� pana - barman zawahał si� na ułamek sekundy. - Je�li wolno si� wtr�ci�, b�dziemy dzisiaj mieli wielki przypływ.

- Co to znaczy? - zapytał sir Harold Edington z nagłym zainteresowaniem. Joe mimowolnie spojrzał na niego.

- Wielkie przypływy s� zawsze dwa razy w miesi�cu, w czasie pełni i nowiu, prosz� pana. A dzi� w nocy b�dziemy mieli wła�nie pełni�... Je�li wolno doda�, burza znad Atlantyku spi�trzy jeszcze ten przypływ... a to znaczy, �e zamek naprawd� b�dzie odci�ty... Starzy ludzie we wsi mówi�, �e kiedy wielki przypływ nadci�ga gnany burz�, fale uderzaj�ce w skał� rozbryzguj� si� bardzo wysoko i wtedy piana uderza od strony pełnego morza nawet w okna zamku. Ale ja tego nie widziałem.

- Czy takie nawałnice mog� trwa� nawet dwa dni? - zapytał ponownie sir Harold. Patrzył uwa�nie na barmana.

Jest u nas takie przysłowie, prosz� pana, �e dobra pogoda mija pr�dko, a zła nigdy. Ale to chyba nieprawda, bo u nas w Devon bywaj� całe tygodnie sło�ca.

- Jutro te� b�dzie sło�ce! - stwierdził pan Quarendon schodz�c ku nim z pokładu. - Panie siedz� na le�akach koło rufy i prosz� o sok grapefruitowy, jeden z lodem i z odrobin� ginu, a drugi bez lodu i bez ginu.

- Tak, prosz� pana. Wyj�ł spod lady srebrzyst� tac� i postawił na niej dwie szklanki. Joe lekko

tr�cił Parkera łokciem wskazuj�c oczyma długi stolik pod oknem. Podeszli. Alex nało�ył sobie piramid� ró�owych krewetek i dwie czubate, du�e

ły�ki kawioru. - Czy wiesz, Ben, - powiedział półgłosem - �e urodziłem si� z dusz�

sprzedajnej baletnicy? Nie oparłbym si� �adnemu wielbicielowi, który zapraszałby mnie na kolacyjki z wielk�, kryształow� misk� kawioru widoczn� ju� z daleka po�rodku stołu.

- M��czyzna, który lubi kawior, ma nieco prostszy sposób zdobywania go - mrukn�ł Parker, - Wystarczy, gdy zarabia odpowiedni� ilo�� pieni�dzy, �eby go sobie kupi� w dowolnej ilo�ci, a pó�niej zamkn�� si� w gabinecie i je��.

Joe potrz�sn�ł głow�. - Byłoby to w bardzo złym tonie - powiedział ze smutkiem. - Takich rzeczy po

prostu nie robi si�, niestety. Sam nie wiem dlaczego. - O jakich zbrodniach, czy grzechach rozmawiacie panowie przyciszonym

głosem? - zapytał ich z dala Quarendon. - O grzechu ob�arstwa - powiedział Parker. Quarendon uniósł ramiona ku

niebu. - Któ� z nas byłby bez winy!... Co mi przypomina, �e doktor Harcroft na

szcz��cie siedzi nadal w kabinie sternika i wypytuje naszego dzielnego kapitana o tajemnice �eglugi jachtem po pełnym morzu. Marz� o tym, �eby zje�� porz�dn� porcj� kawioru, a gdyby tu był, nie odwa�yłbym si� - podszedł pr�dko do stołu. - W zamku kolacja tak�e b�dzie zimna, bo odprawiamy słu�b� wcze�nie. Wi�c lepiej wzmocni� si� tu troch�…

Page 45: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

45

I nało�ył sobie na talerzyk pot��n� porcj� kawioru, a pó�niej dokładnie wycisn�ł na ni� połow� cytryny staraj�c si� nie omin�� ani jednego ziarenka.

Page 46: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

46

Rozdział 13

„CZY ZNAJDZIE MNIE PAN?”

Alex szybko zawi�zał muszk�, wygładził gors koszuli i perłow� kamizelk�, a pó�niej si�gn�ł po �akiet przewieszony przez por�cz krzesła, wło�ył go i ruszył w kierunku miniaturowej łazienki, gdzie było lustro.

Przyjrzał si� sobie krytycznie, strzepn�ł palcami pyłek z ramienia i wrócił do pokoju. Spojrzał na zegarek. Jeszcze pół godziny. O ósmej wszyscy powinni zebra� si� w sieni zamkowej.

Podszedł do okna. Za pot��n� krat� dostrzegł morze, spokojne, ale ju� nie tak gładkie jak podczas popołudniowej wycieczki jachtem.

Odwrócił si� i ruszył ku drzwiom. Korytarz był pusty. Go�cie Amandy Judd i QUARENDON PRESS najwyra�niej przebierali si� jeszcze w wieczorowe stroje albo nie mieli ochoty do przechadzania si� po zamku. Było widno, gdy� zapłon�ły ju�, nieco zbyt mocne i nieco zbyt złociste, elektryczne �wieczniki rozmieszczone w regularnych odst�pach pod stropem korytarza. W ich blasku dostrzegł wielki stary sztych w ciemnych ramach, wisz�cy pomi�dzy jego pokojem, a drzwiami Dorothy Ormsby. Zbli�ył si� i spojrzał. Stary, pełen rozpaczy człowiek o białych, rozwianych włosach trzymał na kolanach ciało umarłej dziewczyny. Otoczony był wspartymi na włóczniach lud�mi w zbrojach, którzy zdawali si� dzieli� jego smutek… U stóp tej grupy le�ała inna martwa kobieta, na któr� nikt nie zwracał uwagi. W gł�bi pachołkowie nie�li ciało m��czyzny, za nimi rozci�gał si� krajobraz: mroczne wzgórze i skł�bione chmury gnane wichrem. Pod sztychem biegł zatarty napis:

SHAKESPEARE Król Lear.

Akt V. Scena III. LEAR:

Wyjcie, o wyjcie, wyjcie! Wyjcie, ludzie Kamienni! Gdybym miał wasze j�zyki

I oczy, u�yłbym ich, aby rozbi� Sklepienie niebios. Odeszła na zawsze.

Ni�ej była nakre�lona pi�knym kaligraficznym pismem notka stwierdzaj�ca,

�e sztych ten odbili bracia John i Josiah Boydell dnia i sierpnia 1792 roku, a narysował go i wyrył Fra� Legat.

Joe patrzył przez chwil�, pó�niej ruszył dalej, min�ł drzwi Dorothy Ormsby i wylot prowadz�cych w dół schodów wraz z podestem okolonym star� d�bow� balustrad�.

Skr�cił w lewo. Karta na pierwszych drzwiach głosiła, �e jest to pokój pani ALEXANDRY WARDELL... Na �cianie przed nast�pnymi drzwiami wisiał drugi sztych, najwyra�niej wyryty t� sam� r�k�, co pierwszy. Nad otwartym grobem stał młody człowiek trzymaj�cy czaszk�. Hamlet. I nast�pne drzwi, JORDAN KEDGE, nast�pny sztych: okryty zbroj� człowiek z mieczem w dłoni stoj�cy

Page 47: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

47

po�ród martwych, spl�tanych ciał ludzi i koni... który� z królów... Nast�pne drzwi, karta: LORD FREDERICK REDLAND.

Jeszcze jeden zakr�t korytarza. Joe podszedł do uchylonego okna, wychodz�cego na dziedziniec i wyjrzał na tyle, na ile pozwalała, krata.

Naprzeciw niego i po obu stronach płon�ły za szybami �wieczniki, a w dole mrok powoli ogarniał kamienn� powierzchni� dziedzi�ca. Paliła si� tam tylko jedna słaba latarnia. Joe dostrzegł, �e co� poruszyło si� w miejscu, na które patrzył. Przylgn�ł twarz� do kraty.

Pies przeszedł leniwie przez �rodek dziedzi�ca i usiadł przed jasn�, zbit� ze �wie�ych desek, wielk� bud�. Drugi pies wysun�ł z niej głow� i skrył si�.

Alex ponownie skr�cił w prawo. Na drzwiach karta: AMANDA JUDD... Znów sztych: rosły, ciemnolicy m��czyzna w ozdobionym klejnotami turbanie, pochylony nad kobiet� �pi�c� w szerokim ło�u... Othello... Nast�pne drzwi: FRANK TYLER... jeszcze jeden sztych na �cianie korytarza i nowe drzwi: Dr CECIL HARCROFT.

I jeszcze jeden zakr�t, ale za nim były pozbawione kanty drzwi prowadz�ce do wielkiej komnaty. Zatrzymał si� przed nimi i znów zerkn�ł na zegarek. Jeszcze dwadzie�cia pi�� minut.

Wszedł i zamkn�ł drzwi za sob�. Podszedł do wielkiego otworu kominka, obrze�onego płytami z czarnego granitu. Poło�ono je chyba przed wiekami podczas budowy zamku i jak si� wydawało, nikt nigdy nie próbował dokona� tu jakichkolwiek zmian. Wewn�trz wida� było spi�trzone krótkie, suche szczapy, a nad nimi wielki czarny garnek zawieszony na �elaznym poziomym pr�cie wspartym na dwóch rozwidlonych, wysokich podporach.

Joe skrzywił si� lekko, Nie lubił tego rodzaju inscenizacji. Niczego tu przecie� nie gotowano od stuleci. Zerkn�ł na wisz�cy nad kominkiem portret Ewy De Vere, odwrócił si� powoli i ruszył ku półkom z ksi�gami, ale nagle skr�cił w stron� drzwiczek prowadz�cych ku wie�y. Sło�ce zachodziło wła�nie i z pewno�ci� zbli�ała si� burza. Czuł j� w ko�ciach. Widok z wie�y mógł by� pi�kny, a przynajmniej powinien by�.

Wydostał si� na kr�cone schody i ruszył w gór�. Kiedy znalazł si� na szczycie, ciepły podmuch wiatru owion�ł go i ucichł nagle. Joe podszedł do obramowania. Na północy niebo było mroczne, chocia� ostatnie promienie sło�ca kładły si� na powierzchni� morza i czerwieniły zbocza dalekich wzgórz. Wkrótce znikn�. A zaraz potem przyjd� razem: burza, przypływ i noc.

Alex przeszedł kilka kroków wzdłu� obramowania i wychylił si�. Grobla nadal była widoczna, ale wydawało si�, �e morze zbli�yło si� ku niej. Małe fale wspinały si� po skalistych kraw�dziach, ale nie si�gały jeszcze jej powierzchni.

Joe cofn�ł si� i ruszył ku schodom, raz jeszcze spojrzawszy ku północy. W tej samej chwili wielki, bardzo daleki blask ogarn�ł północny widnokr�g i zgasł cicho.

Alex stał przez chwil� wyt��aj�c słuch, ale głos gromu nie dobiegł do wie�y. Burza była jeszcze daleko nad Wali�. Przeleciał nowy podmuch wiatru.

Ruszył ku wylotowi schodów i zatrzymał si� spogl�daj�c na stalow� klap�. Wszyscy byli dzi� tak zaj�ci, �e mog� o niej zapomnie�, kiedy przyjdzie ulewa… je�li przyjdzie, oczywi�cie.

Page 48: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

48

Zdecydował si�, uniósł klap� i schodz�c opu�cił j� z wolna na otwór wylotu schodów. Pasowała dokładnie i opadła prawie bezszelestnie. Dostrzegł w niej w�sk� zasuw� i pchn�ł j� lekko. Weszła gładko w otwór wy�łobiony w kamieniu… Wie�a była zamkni�ta.

Potrz�sn�ł głow�. - Dlaczego jestem taki niespokojny? Dlaczego od przyjazdu kr�c� si� bez

sensu po tym zamku?… U�miechn�ł si� do siebie i zacz�ł schodzi� bez po�piechu. Wiedział, dlaczego

tak si� dzieje. Był ju� za stary i zbyt znu�ony, �eby uzna� za zabawne takie spotkanie z przypadkowymi lud�mi, w przypadkowym miejscu i bra� udział w dwudniowej inscenizowanej zabawie w zbrodnie i tajemnice… której inspiratorem był z pewno�ci� jego wydawca, posługuj�cy si� jako pretekstem jubileuszowym egzemplarzem ksi��ki Amandy Judd.

Ogarn�ło go nagłe zniech�cenie. Chciał by� gdzie� daleko… na której� z wysp greckich… le�e� na ciepłym, złotym piasku i dotyka� ramieniem ciepłego ramienia Karoliny…

Otrz�sn�ł si�. Jeszcze tylko jeden dzie�. Musiał przecie� przyjecha�. Sprawiłby zawód Amandzie, która była miła i zdolna. Nie mo�na było odmówi�.

Znalazł si� ponownie przed drzwiczkami prowadz�cymi do wielkiej komnaty. Za dziesi�� ósma… Mógł zej�� kr�conymi schodami wprost do sieni, ale w nastroju, w jakim si� znajdował, nie miał ochoty na dziesi�ciominutowe stanie tam i wymienianie zdawkowych, pogodnych słów ze schodz�cymi si� kolejno miłymi i przyzwoitymi lud�mi, którzy go w tej chwili w ogóle nie obchodzili.

Pchn�ł drzwiczki prowadz�ce do wielkiej komnaty i wszedł. - Och! Okrzyk był cichy i pełen przestrachu. Joe otworzył drzwi i zatrzymał si� z

r�k� na klamce. - To pan! - powiedziała Grace Mapleton z wyra�n� ulg�. Powoli opu�ciła

wyci�gni�t� r�k� - Chciałam… chciałam wzi�� za klamk�, kiedy drzwi otworzyły si�… My�lałam, �e nikogo tu nie mo�e by�. Wszyscy schodz� si� na dole, a słu�ba wła�nie ma nas opu�ci�… Chyba przestraszyłam si� jak dziecko, sama nie wiem dlaczego. Ten zamek ci�gle jest dla mnie niesamowity, chocia� mieszkam tu ju� dwa miesi�ce.

Potrz�sn�ła głow� i spróbowała si� u�miechn��. Ubrana była w dług�, obcisł�, biał� sukni� odsłaniaj�c� szyj� i ramiona, na które spływały jej rozpuszczone, jasne włosy. Joe patrzył na ni� z prawdziw� przyjemno�ci�. Była �liczna i niewiarygodnie zgrabna.

- To moja wina - powiedział. - Nie powinienem był bł�ka� si� po tych kr�conych schodach, a by� ju� tam, gdzie chc� nas za chwil� zobaczy� nasi go�cinni gospodarze… Dawno nie widzieli�my si�, Grace. Co si� z pani� działo?

- Nic szczególnego. Po prostu zmieniłam prac� - tym razem u�miech był niewymuszony. - Nie �ałuj� zreszt�. Amanda jest bardziej moj� przyjaciółk� ni� szefem. Nie mówi�c o napi�ciu nerwowym, którego si� pozbyłam. Nie wiem, czy zdaje pan sobie spraw� z tego, co to znaczy by� osobist� sekretark� szefa takiej ogromnej firmy jak QUARENDON PRESS? - znowu u�miechn�ła si�, jak gdyby wspominaj�c - Bo�e, có� to było za piekło chwilami!

Page 49: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

49

Joe potrz�sn�ł głow�. - Czy mog� pani� o co� zapyta�, Grace? - i nie czekaj�c jej odpowiedzi

doko�czył. - Ju� wtedy, kiedy zachodziłem do biura pana Quarendona, zadawałem sobie

pytanie, co pani tam robi? Wydawałoby si�, �e taka dziewczyna powinna marzy� o tym, �eby zosta� gwiazd� filmow� albo najwspanialsz� modelk� Wielkiej Brytanii… chc� powiedzie�, �e dziewczyna o takich danych od Boga warunkach, marzy zwykle o tego rodzaju karierze i sławie.

- Nie, ja… By� aktork� czy modelk� to takie samo piekło, albo gorsze - Grace spowa�niała nagle i równie szybko twarz jej wypogodziła si�. - Ciesz� si�, �e jednak zauwa�ył mnie pan wtedy. Zdawało mi si�, �e mnie pan w ogóle nie widzi. Oczywi�cie, był pan najznakomitszym autorem QUARENDON PRESS, a ja byłam nikim, ale… - doko�czyła spuszczaj�c oczy - inni nasi autorzy i panowie odwiedzaj�cy pana Quarendona w biurze, dawali mi a� zbyt wiele dowodów, �e mnie dostrzegaj�… - Powiedziała to powa�nie, ale nagle roze�miała si� - Mo�e dlatego tyle o panu my�lałam wtedy i utkwił mi pan w pami�ci. Ciesz� si�, �e znów pana spotykam! - Nagle klasn�ła w dłonie - Bo�e! Ju� pewnie ósma, a ja jeszcze musz� wbiec na wie�� i zamkn�� t� przekl�t� klap�. Nadchodzi burza i woda zaleje całe schody, je�eli tego nie zrobi�, a Frank jest zaj�ty i my�li tylko o tym konkursie. Czy zaczeka pan na mnie? Wróc� tu za dwie minuty! Ruszyła ku drzwiom.

- Nie musi pani tam i�� - powiedział Joe. - Przyszło mi do głowy to samo, co pani, i przed chwil�, schodz�c z wie�y zamkn�łem t� klap�.

- Jest pan tego pewien? - Absolutnie! Mo�emy spokojnie zej��… - zerkn�ł na zegarek - Mamy jeszcze

trzy minuty. B�dziemy na czas. Czy ta zabawa zacznie si� od razu? - Nie. Najpierw b�dziemy w sieni �wiadkami odej�cia wszystkich postronnych

osób, pó�niej opu�cimy wielk� krat� nad bram� i od tej chwili nikt nie b�dzie miał tu dost�pu. Wszystkie okna zamku s� okratowane, a przez furt� w bramie prowadzi jedyne wej�cie… Pó�niej przejdziemy do jadalni i tam odb�dzie si� mała ceremonia z szampanem na cze�� Amandy. I dopiero potem go�cie tego zamku b�d� próbowali odszuka� Biał� Dam�. Pan Quarendon ufundował nagrod� dla tego, kto odnajdzie j� w najkrótszym czasie…

- W takim razie b�dziemy współzawodnikami… Joe odsun�ł si� i r�k� wskazał jej uchylone drzwi. Ale Grace Mapleton nie poruszyła si�.

- Nie b�dziemy współzawodnikami, bo ja jej nie b�d� szukała. B�d� szukali mnie. Czy nie widzi pan? To ja jestem Biał� Dam� - i przesun�ła dło�mi po swej obcisłej, białej sukni.

- W takim razie, mo�e spotkamy si� dzisiaj jeszcze raz? Je�eli znajd� pani�, oczywi�cie - powiedział Joe wesoło.

- Tak - powiedziała Grace cichym, gardłowym głosem. .:-Ale czy znajdzie mnie pan kiedykolwiek?

I przesun�ła si� lekko tu� obok niego, mijaj�c próg.

Page 50: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

50

Rozdział 14

GDY UMIE PRZEMKN�� PRZEZ MURY I KRATY LADU ADNEGO NIE POZOSTAWIAJ�C

Ła�cuchy z gło�nym szcz�kiem odwijały si� z kołowrotów powoli obracanych przez Franka Tylera i doktora Harcrofta. Pot��na, stalowa krata spływała powoli spod stropu sieni i wreszcie z dono�nym szcz�kiem osiadła w gł�bokim wy�łobieniu nierównej kamiennej posadzki.

Frank wypu�cił z r�k rami� kołowrotu i odwrócił si� ku grupce przygl�daj�cych mu si� osób.

- Wspaniały mechanizm! - powiedział z cich� satysfakcj�. - Wydawałoby si�, �e potrzeba stu ludzi, �eby to podnie�� albo opu�ci�, a tymczasem ta machina działa tak od setek lat.

Pochylił si� i podniósł le��cy pod �cian� ci��ki aparat fotograficzny. - Pierwsze zdj�cie grupowe do pami�tkowego albumu QUARENDON PRESS!

- obwie�cił tryumfalnie - Przejd�cie pa�stwo pod krat� i skupcie si� w najwspanialsz� gromadk� znawców mrocznych i straszliwych tajemnic, jak� widział nasz kraj!

Cofn�ł si� a� pod �cian� korytarza i czekał, przygl�daj�c si� im, gdy z wolna, jak gdyby nie�miało, zacz�li ustawia� si� obok siebie.

- … osiem… dziewi��… dziesi��… jedena�cie., nie licz�c mojej skromnej osoby… B�dzie dzisiejszej nocy w tym zamku dwana�cie osób, całkowicie odci�tych od �wiata!

- Trzyna�cie - powiedział jaki� spokojny, rzeczowy głos. - Co? - Frank uniósł r�k� i ponownie przeliczył ich unosz�c i opuszczaj�c

rytmicznie wskazuj�cy palec. Jedena�cie, a wraz ze mn� pełen tuzin… Czy�bym o kim� zapomniał?

- O Ewie De Vere, która ci�gle jeszcze tu jest, chocia� na razie nie zdradza ochoty do wspólnego zdj�cia, mo�e dlatego, �e za jej czasów nie było aparatów fotograficznych. Ale nie radziłbym zapomina� o niej lekkomy�lnie.- Jordan Kedge zwrócił si� ku stoj�cej obok niego Alexandry Wardell- Prawda, prosz� pani?

- Na twarzy jego nie było cienia u�miechu. :- Ma pan absolutn� słuszno�� -? powiedziała pani Wardell. - Jest w pana

słowach wi�cej prawdy ni� pan .podejrzewa. - I zwróciła si� w stron� Franka Tylera, który szybko uniósł aparat.

- Kto mo�e niech si� u�miechnie! - zawołał. Błysn�ł mocny flesz, Tyler opu�cił aparat na pier� - Dzi�kuj�! Amando, jeste� tej nocy pani� tego zamku. Rozpoczynaj!

Amanda oderwała si� od grupki. - Prosz� wszystkich tu zebranych do jadalni, chocia� to nie ja b�d� pełniła

honory domu, ale pan Melwin Quarendon, któremu zaraz oddam głos. Ruszyli korytarzem w stron� jadalni, gdzie przemkn�ł przed nimi Frank

Tylen _

Page 51: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

51

- Czy wiesz, co teraz b�dzie? - zapytał przyciszonym głosem Parker, kiedy przekraczali próg jadalni, w której wielki stół przesuni�to pod �cian� tworz�c wiele miejsca po�rodku sali.

- Mniej wi�cej. Joe nieznacznie wzruszył ramionami. Potrz�sn�ł głow�, jak gdyby chc�c

odp�dzi� natr�tn� my�l. Ci�gle miał przed oczyma gładko opalone ramiona i smukł� szyj� Grace Mapleton. „Czy znajdzie mnie pan kiedykolwiek?” Ciepły, niski, gardłowy głos.

Mimo woli poszukał jej oczyma. Pochylona układała na małym, bocznym stoliku długie, białe koperty. Amanda w ciemno–czerwonej sukni z r�kawami zako�czonymi biał� koronk�, stała obok niej z r�kami zało�onymi na piersi.

- Panie i panowie! - powiedział gło�no Frank Tyler wyst�puj�c ku przodowi-Chciałbym…

Nie doko�czył zdania, gdy� w tej samej chwili gł�boki, odległy głos gromu wstrz�sn�ł zamkiem. Przez zasłony w oknach przebił si� blask błyskawicy, �wiatła w sali zamigotały i przygasły na chwil�, ale natychmiast zapłon�ły znowu.

- Takiej scenerii nikt z �yj�cych nie mógłby wymy�li�! - zawołał Frank. - ywioły s� po stronie naszego skromnego turnieju! Ale zanim oddam głos naszemu drogiemu wydawcy, człowiekowi, który wyczarował dla nas ten wieczór, chciałbym upewni� wszystkich, �e zamek ma własne zasilanie i nie gro�� nam ciemno�ci, nawet je�eli �ywioły przerw� dopływ pr�du ze wsi. A teraz głos zabierze pan Melwin Quarendon!

Wykonał szeroki ruch r�k� i cofn�ł si� pod �cian�. Nastała zupełna cisza i wówczas stoj�cy usłyszeli rosn�cy szum za oknami. Szyby zadzwoniły cicho. Pierwszy, pot��ny podmuch wiatru uderzył w zamek i ucichł. Ale szum narastał dalej. Gnane wichrem morze ruszyło do odwiecznego szturmu na skał�, z której wyrastał Wilczy Z�b.

Pan Melwin Quarendon wyszedł na �rodek sali, trzymaj�c w r�ce niewielkie, złociste pudełko, na którym migotały wprawione w pokryw� drogie kamienie.

- Mili moi, wy, pisarze, którzy zaszczycacie przyja�ni� QUARENDON PRESS i wy, drodzy go�cie, którzy łaskawie zechcieli�cie tu przyby� na nasz� mał� uroczysto��, pragn� wam wszystkim powiedzie�, �e to nie ja wyczarowałem ten wieczór, ale zawdzi�czamy go naszej drogiej, młodej… (chciałem powiedzie� „wschodz�cej”, ale wzeszła ju� ona wysoko) tak bardzo uzdolnionej autorce, Amandzie Judd… Amando, mo�e zechce pani tu podej�� i przyj�� ten skromny upominek z okazji pi�ciomilionowego egzemplarza pani ksi��ek, który przed kilku dniami wyszedł spod naszej prasy.

Zawiesił głos. Joe spojrzał na Amand� Judd. Opu�ciła głow�, pó�niej uniosła j� z wysiłkiem, wyszła na �rodek sali i stan�ła przed panem Quarendonem, który otworzył pudełko i wyj�ł z niego ksi��k� oprawn� w ciemnopurpurow� skór�, na której wytłoczono złotymi cyframi:

5 000 000

Pan Quarendon uniósł ksi��k� i ukazał obecnym, a pó�niej wło�ył j� na powrót do pudełka i na rozło�onych dłoniach jak na tacy podał je swej młodej autorce.

Page 52: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

52

- Dzi�kuj� bardzo… - powiedziała cicho Amanda, bior�c pudełko i robi�c ruch, jakby chciała cofn�� si� wraz z nim pomi�dzy pozostałych go�ci. Ale nie zrobiła tego. Otworzyła pudełko i przyjrzała si� ksi��ce. - Jaka �liczna! - spojrzała na pana Quarendona i u�miechn�ła si� nie�miało. - To naprawd� bardzo miłe z pana strony. Sprawił mi pan wielk� przyjemno��!

- Mam nadziej�, �e nie minie wiele czasu, a b�dziemy �wi�towali ukazanie si� dziesi�ciomilionowego egzemplarza! - pan Quarendon uj�ł j� pod rami� - my�l�, �e to najlepsza chwila, abym wraz ze wszystkimi zgromadzonymi wychylił kieliszek szampana za pani powodzenie!

Gdzie� daleko uderzył pióru i pierwsze krople ulewy zastukały gwałtownie w okna. W tej samej chwili w pokoju rozległ si� huk. Stoj�ca obok Franka Tylera Dorothy Ormsby cofn�ła si� odruchowo, ale zaraz parskn�ła �miechem. Korek od szampana poszybował w powietrzu i potoczył si� po podłodze. Za nim drugi i trzeci. Frank szybko napełnił kieliszki, czekaj�ce na dwóch srebrnych tacach. Uniósł jedn� z nich, a Grace Mapleton drug�. Podeszła do Alexa, który wraz z Parkerem stał na skraju grupy przy oknie.

- Dzi�kuj�. - Oczy ich spotkały si� na ułamek sekundy ponad tac�. Grace odwróciła si� i podeszła do innych.

- Je�li kto� ma ochot� na jak�� mał� przek�sk�, prosz� pami�ta�, �e czekaj� one na zgłodniałych w przeciwległym ko�cu sali. Nie zapominajmy, �e musimy tu sp�dzi� kilka godzin!

- Podejd�my do niej… - powiedział Joe półgłosem wskazuj�c oczyma Amand�, do której wła�nie podszedł lord Frederick Redland, wysoki, lekko pochylony, trzymaj�c przed sob� pełny kieliszek, którym dotkn�ł lekko jej kieliszka.

Joe i Parker tak�e zbli�yli si�. - Amando - powiedział Alex - powinienem umiera� z zawi�ci, �wi�tuj�c

uroczysto��, której bohaterem jest inny pisarz kryminalny, ale jeste� taka miła i taka zdolna, �e ciesz� si� wbrew moim najni�szym instynktom. Oby� doczekała stumilionowego egzemplarza i przekładów w stu krajach, w których �yj� ludzie lubi�cy dobrze opisane, mro��ce krew w �yłach zagadki! Pochylił si� i pocałował j� lekko w policzek.

- Dzi�kuj�! - szepn�ła Amanda - To mi sprawiło prawdziw� przyjemno��. Nie wiem dlaczego, ale wierz�, �e jeste� szczery.

Parker wypowiedział kilka słów, skłonił si� jej i odeszli obaj pod okno, za którym słycha� ju� było nieustanny grzmot fal rozpryskuj�cych si� na skałach.

- Jak pan s�dzi, co to znaczy? - Dorothy Ormsby przysun�ła si� do jego boku. Mówiła niemal szeptem.

Joe, odprowadzaj�cy oczami Grace Mapleton, która po zamienieniu kilku słów z Frankiem Tylerem, wysun�ła si� nieznacznie z sali, zwrócił spojrzenie ku Dorothy i uniósł brwi.

- Nie wiem, jak pani odpowiedzie�? Uroczysto�� ta jest nie tylko miła, ale zupełnie jednoznaczna.

- Nie my�l� o tym, co Quarendon zrobił, ale o tym, czego nie zrobił - Dorothy nie podniosła głosu. - Dlaczego nie zaprosił telewizji, radia, krytyków,

Page 53: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

53

recenzentów, a tylko mnie jedn� z całej tej bandy? Przecie� nikt inny tak by nie post�pił. Oni wszyscy s� niewolnikami reklamy. Czy nie wie pan?

- Nie mam poj�cia - Joe poło�ył r�k� na sercu na znak, �e niczego przed ni� nie ukrywa - ale znam Quarendona od. lat i wiem, �e wszystko co robi, jest zawsze przemy�lane. Ma pani słuszno��, to troch� niecodzienne i…

Nie doko�czył. - Panie i panowie! - Frank Tyler znowu stan�ł przed zebranymi. - Prosz� o

chwil� skupienia i uwagi! Rozpoczynamy zawody o tytuł tego, kto w najkrótszym czasie odkryje miejsce, gdzie czeka Biała Dama zamieszkuj�ca ten zamek…

Urwał na chwil� i znów wyra�nie usłyszeli gł�boki, przytłumiony łoskot fal. B�bnienie deszczu w okna ucichło na chwil�, ale wiatr wzmógł si� i ze �wistem sun�ł wzdłu� murów.

- Dotarcie do tej Damy nie b�dzie przedstawiało wielkich trudno�ci… - ci�gn�ł dalej Frank - ale wymaga odrobiny spostrzegawczo�ci i kojarzenia rzeczy pozornie z sob� nie zwi�zanych. By� mo�e, nie wszyscy z was dotr� do niej, tym bardziej, �e trzeba b�dzie tego dokona� w ci�gu kwadransa. Kto po pi�tnastu minutach od chwili opuszczenia sali, nie znajdzie jej, powinien tu natychmiast powróci�, by mogła wyruszy� nast�pna osoba. Bo, oczywi�cie, my wszyscy musimy tkwi� tutaj razem a� do ko�ca, wysyłaj�c kolejno pojedynczych współzawodników, którzy samotnie b�d� prowadzili poszukiwania po�ród nocy… a dzi�ki zrz�dzeniu losu, tak�e po�ród wichru, grzmotu fal w dole i błyskawic. Wychodz�c st�d, ka�de z was otrzyma kopert�, w której b�dzie pierwsza wskazówka. Ona doprowadzi do nast�pnej i innych, które zawiod� was tam, gdzie czeka Biała Dama, która z dokładno�ci� do jednej sekundy odnotuje chwil�, kiedy pojawicie si� przed ni�. A poniewa� my tu odnotujemy czas waszego wyruszenia, wi�c odejmuj�c te czasy od siebie, b�dziemy mogli stwierdzi� kto pokonał drog� najszybciej, został zwyci�zc� i posiadaczem czekaj�cej go wspaniałej nagrody. Oto ona!

Podszedł do stoj�cego pod �cian� stolika, na którym stała wysoka skrzynka z ciemnego d�bu, ozdobiona pi�knymi srebrnymi okuciami. Tyler uj�ł skrzynk� z dwu stron i uniósł j�. ciana i górna pokrywa odł�czyły si� od podstawy i ujrzeli du�y zegar barokowy ze stoj�c� obok postaci�. mier�–szkielet kos� trzyman� w ko�cistych r�kach wskazywała czas na kuli otoczonej pier�cieniem godzin i minut.

Lord Redland zbli�ył si� i pochylił nad zegarem. - Prze�liczny - powiedział i skin�ł głow� z aprobat�. - Pary�. Ludwik XIV,

je�eli si� nie myl�? - Nie myli si� wasza lordowska mo�� - odparł pan Quarendon, zarumieniony i

szcz��liwy. - A wi�c mo�emy zaczyna�! - Frank Tyler podniósł ze swego podr�cznego

stolika niezapisan� kart� papieru, długopis i chronometr. - Tu b�dziemy notowali kolejnych wychodz�cych. A teraz, losowanie, �eby sprawiedliwo�ci stało si� zado��!

Uniósł niewielki, czarny, p�katy wazon i potrz�sn�ł nim. Pó�niej wło�ył do niego r�k�, wyci�gn�ł zwini�t� kartk�, rozprostował j� i odczytał:

- Pan Melwin Quarendon! - Ja? Jak to, ja?

Page 54: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

54

- Przecie� nie wtajemniczyli�my pana i ma pan dokładnie takie same szans� jak inni. A je�li s�dzi pan, �e nie wypada panu walczy� o nagrod�, któr� pan sam ufundował, mo�e pan przekaza� j� tej osobie, która zajmie drugie miejsce i poprzesta� na tryumfie moralnym.

- Ale� ja… - My�l�, �e pan Tyler ma słuszno�� - powiedział Alex - w ko�cu człowiek,

którego drukarnie wyrzuciły na �wiat tyle zdumiewaj�cych zagadek, powinien sam spróbowa� rozwi�zania jednej z nich.

Quarendon spojrzał na niego oczyma zaszczutej sarny, ale nagle jego pucołowat� twarz rozja�nił szeroki u�miech.

- Z pewno�ci�! - powiedział dzielnie - ale je�eli skompromituj� si� dokumentnie, nie drwijcie ze mnie. W ko�cu jestem tylko skromnym wydawc�, nie autorem… - zawahał si� i spojrzał na doktora Harcrofta, który stał samotnie oparty o �cian�. - A moje serce? - zapytał z nagł� nadziej� w głosie - Czy nie s�dzi pan, �e to zbyt wielka próba dla niego?

- Nie s�dz� - Harcroft potrz�sn�ł przecz�co głow�. My�l�, �e nie zdradz� tajemnicy lekarskiej, je�eli powiem, �e zniesie ono jeszcze o wiele wi�cej. Zreszt�, jestem przy panu.

Quarendon rozło�ył r�ce. - Przegrałem. Zdaje si�, �e ma pan dla mnie jak�� kopert�? - Tak - Tyler cofn�ł si� i wzi�ł ze stolika pierwsz� z identycznych podłu�nych

kopert. Uniósł j� i zamarł. Daleko za zamkni�tymi drzwiami sali rozległ si� straszliwy, przera�aj�cy

krzyk, wrzask mordowanej istoty, rozsadzaj�cy uszy, coraz wy�szy, wdzieraj�cy si� do mózgu - i nagle zduszony. Cisza, pó�niej łoskot padaj�cego ciała i ci��kie, oddalaj�ce si� kroki, które rozpłyn�ły si� w ciszy.

- Co… co to było? - sir Harold Edington ruszył ku drzwiom, ale zatrzymał si� jak wryty.

Cichy, wyra�ny, niski głos kobiecy, dobiegaj�cy jak gdyby z wielu stron, przemówił melodyjnie:

Któ� z nas, �yj�cych rzec mo�e: „Dostrzegłem �mier�, gdy wchodziła. Wiem, któr�dy wyszła

Pozostawiaj�c za sob� milczenie”? Zna �mier� tysi�ce drzwi najrozmaitszych,

Którymi w dom nasz, wchodzi bez, przeszkody, A nie powstrzyma jej zamek przemy�lny,

Zasuwa krzepka ani wierne stra�e, Gdy�, przemkn�� umie przez, mury i kraty,

�ladu �adnego nie pozostawiaj�c, Zimna, tajemna i nieunikniona,

Mroczna i cicha jak ostatnie tchnienie.

Głos przycichł, a gdzie� daleko w gł�bi zamku zaszczekały ci��kie ła�cuchy i rozległ si� wysoki d�wi�k uderzenia �elazem w �elazo, głuchy j�k i wreszcie cisza.

- Bo�e! - powiedział Quarendon spogl�daj�c na drzwi - Czy musz� ju� wyruszy�?

Page 55: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

55

- Jeszcze chwil�. Prosz� otworzy� kopert� i przeczyta� cicho jej zawarto��. Jest bardzo krótka.

Pan Quarendon zrobił to, o co go proszono, złamał woskow� piecz��, wyj�ł z koperty zło�on� kartk� papieru, przez chwil� czytał cicho, poruszaj�c wargami i wsun�ł kopert� do kieszeni na piersi, zatrzymuj�c kart� w r�ce.

- Jeszcze pi�� sekund! - Tyler patrzył na chronometr - trzy… dwie… ju�! Pyzaty wydawca ruszył ku drzwiom, zawahał si� na niedostrzegalny niemal

ułamek chwili i otworzył je. Gdzie� w górze wybuchł płacz kobiecy, rozpaczliwy i przechodz�cy w ciche

zawodzenie. Melwin Quarendon zamkn�ł za sob� drzwi. Frank Tyler pochylił si� nad kart� i zapisał godzin�.

- To było bardzo pi�kne - rozległ si� cichy głos kobiecy. - Co? - zapytał Kedge. - Ten wiersz o �mierci - powiedziała pani Alexandra Wardell i z u�miechem

spojrzała w gór�, jak gdyby poszukuj�c miejsca, z którego dobiegł j� głos. - Bardzo pi�kne.

Page 56: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

56

Rozdział 15

„SAM TERAZ PRZEMIERZASZ DOM SPLAMIONY MORDEM…”

Joe spojrzał na zegarek. Min�ło czterna�cie minut od chwili, gdy Melwin Quarendon zamkn�ł za sob� drzwi sali. Daleko w ciemnych czelu�ciach zamku, gdzie znikł, rozlegało si� chwilami przeci�głe wycie człowiecze, szcz�k ła�cuchów i gwałtowny łoskot, a kiedy cichły te d�wi�ki, prawdziwa nawałnica za oknami niosła nieprzerwany huk fal w�ciekle bij�cych w skał�. Raz gdzie� blisko uderzył piorun, ale burza i ulewa zdawały si� oddala�.

- Ciekaw jestem, czy mu si� uda? - powiedział gło�no Frank Tyler spogl�daj�c na drzwi. Jak gdyby w odpowiedzi na jego słowa otworzyły si� one powoli.

Pyzaty pan i władca QUARENDON PRESS wszedł i zamkn�ł je za sob�. Bez słowa podszedł do zegara i u�miechn�ł si�.

- Na szcz��cie, ten kto znajdzie Biał� Dam� nie b�dzie musiała prze�ywa� rozterki zastanawiaj�c si�, czy przypadkiem nie znalazłem jej wcze�niej ni� on!

Rozło�ył r�ce. - Nie dotarł pan do niej? - zapytała Dorothy Ormsby z niewinnym

dziewcz�cym zaciekawieniem. Siedziała samotnie przy jednym z małych stolików, maj�c przed sob� otwarty notatnik, obrócony grzbietem do góry.

- Nie dotarł! - pan Quarendon roze�miał si� - to by oznaczało, �e szedłem w jakim� kierunku, ale nie udało mi si� doj��. A ja po prostu przechadzałem si� po korytarzu z t� kartk� i odczytywałem j� raz po raz. Do dzieła, Frank! Ciekaw jestem, czy jeszcze kto� odpadnie tak sromotnie jak ja? Tak czy inaczej, wiem, �e nale�y mi si� podwójna whisky bez wody sodowej. Ten zamek jest rzeczywi�cie upiorny, a te głosy…

Amanda, która stała obok stołu z napojami zbli�yła si� do niego ze szklank� w r�ce.

- Bez lodu? - Dzi�kuj�, moje dziecko! - Pan Quarendon wzi�ł z jej r�k szklank� i uniósł do

ust. Joe dostrzegł, �e r�ka jego nie dr�y. Najwyra�niej doktor Harcroft znał dobrze swego podopiecznego.

Dorothy odwróciła notatnik i zapisała co� szybko. Frank Tyler uniósł czarny wazon i si�gn�ł w gł�b. Pó�niej zr�cznie odstawił

naczynie na stolik i rozwin�ł trzymany w r�ce papierek. - Pan Joe Alex! - obwie�cił - Dr�yjcie, nasi go�cie! Reputacje zostaj� rzucone

na szale! Która przewa�y? Podał Alexowi kopert�. - Prosz� otworzy� i przeczyta�, a kiedy zawołam: „start!” pa�ski czas zacznie

si� liczy�, wi�c radz� stan�� tu� obok drzwi z r�k� na klamce. Joe wzi�ł kopert�, złamał czarn� woskow� piecz�� i wyj�ł szar� kartk�

papieru, grubego jak pergamin. W górze ozdobiona była wydrukowan� wypukle trupi� czaszk�. Ni�ej biegła czarna, wst�ga, trzymana przez dwie ko�ciane dłonie wynurzaj�ce si� z bocznych kraw�dzi kartki.

Na wst�dze białymi, stylizowanymi literami nakre�lono dwuwiersz:

Page 57: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

57

Sam teraz przemierzysz dom splamiony mordem!

Ach, gdzie� by� chciał usn��, gdyby� został lordem?

- Start! - zawołał Tyler, poło�ył zegarek na stoliku i zanotował czas. Joe otworzył drzwi, zamkn�ł je za sob� i znalazł si� na korytarzu. Przeszedł

kilka kroków i zatrzymał si� u stóp schodów prowadz�cych do pokojów go�cinnych na pi�trze.

Przez chwil� prze�ywał to, co zapewne przed nim prze�ył pan Quarendon. Miał w głowie zupełn� pustk�. Jeszcze raz powoli odczytał kartk�. Pierwsza cz��� dwuwiersza nie zawierała pytania i wydawała si� jedynie potrzebna do stworzenia klimatu. I rymu, oczywi�cie.

Ach, gdzie� by� chciał usn��, gdyby� został lordem?

Lordem?… Co to mogło znaczy�? Lordowie sypiaj� tam, gdzie sypiaj�… Czasem drzemi� w Izbie Lordów… Ale to tak�e nie miało sensu.

Spojrzał na zegarek. Min�ła minuta. Ale przecie� to musiało co� znaczy�? I nie mogło by� niezwykle skomplikowane… Frank powiedział, �e zagadka nie jest trudna, ale trzeba kojarzy� pozornie niepowi�zane rzeczy. „Usn��, gdyby�…”

Joe nagle u�miechn�ł si� i ruszył po schodach w gór�. My�l była niemal absurdalna, ale musiał j� sprawdzi�.

Znalazł si� na korytarzu i szybko ruszył w lewo. - Umrzesz! - szept zdawał si� dobiega� z wszystkich stron na raz. - Ach,

biedaku! - i rozpaczliwe westchnienie. Gdzie oni maj� ukryte te gło�niki? - pomy�lał i natychmiast odrzucił t� my�l.

Nic go w tej chwili nie powinno było rozprasza�. Po to były te głosy. Min�ł pierwsze drzwi: ALEXANDRA WARDELL… drugie: JORDAN

KEDGE… podszedł do trzecich, spojrzał na kart� z nazwiskiem i odetchn�ł. LORD FREDERICK REDLAND.

A po obu stronach, nieco poni�ej liter widniały na karcie dwa małe, niemal dziecinne rysuneczki: konik i korona.

Oczywi�cie, gdybym był lordem chciałbym spa� tam, gdzie �pi lord, a wi�c w sypialni Fredericka Redlanda! Bo�e, jakie to było proste!

Ko� i korona?… Przymkn�ł oczy. Co� wołało od pierwszej sekundy tu� pod powierzchni� �wiadomo�ci, �e to tak�e jest proste, bardzo proste… i z n a n e ! e spotkał si� z tym dzisiaj… Ale gdzie, gdzie?

Odetchn�ł i ruszył wolno korytarzem. Nagle przystan�ł i zawrócił. Min�ł drzwi Redlanda i zatrzymał si�. Sztych. Na pobojowisku po�ród spl�tanych ciał ludzi i koni, człowiek z uniesionym mieczem w dłoni:

KRÓL RYSZARD III - Konia! Konia! Me królestwo za konia!

Uniósł doln� kraw�d� ramy i potrz�sn�ł lekko obrazem, jak gdyby oczekuj�c,

�e co� spod niego wyleci. Zajrzał od spodu. Nie, na �cianie nie było niczego… prócz paj�czyny.

Page 58: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

58

Mo�e to nie ten ko� i nie ten król? Na sztychu nie ma korony, a tylko długie, rozwiane, zmierzwione w boju włosy. Co to? Na szkle osłaniaj�cym sztych, tu� u zbiegu z doln� kraw�dzi� ramy, w�ski, długi pasek papieru:

Rzucił król rozkaz prostymi słowy: - „Zajrzyj mu w g�b�, cho� nie ma głowy!”

Zegarek. Trzy i pół minuty. Min�ło tylko trzy i pół minuty, a wydawało si�, �e

wi�cej. Chwila chaosu. Skin�ł głow�. Tak, to nie było trudne, a w ka�dym razie nie b�dzie trudne,

je�eli ma słuszno��. Ruszył korytarzem, znów min�ł drzwi lorda Redlanda i skr�cił w lewo. Cztery

i pół minuty. Otworzył drzwi wielkiej komnaty i wszedł nie zamykaj�c ich za sob�. Znowu

przera�aj�cy krzyk, gdzie� wysoko, chrobot i ogłuszaj�cy trzask. Ciche słowa:

Cho�by� rozkosz, i rado�� tu znalazł, U kresu znajdziesz �mier�!

I dziki chichot, nagle urwany skowytem. Cisza. Joe wzdrygn�ł si�. Potrz�sn�ł głow� i podszedł do gotyckiej skrzyni.

Stan�wszy przed ni�, spojrzał na jedn� zbroj�, pó�niej na| drug�. Pó�niej przyjrzał si� im raz jeszcze.

Jedna ze zbroi miała opuszczon� przyłbic�, druga - uniesion�. W gł�bi ziała ciemna czelu��.

Alex podszedł i wsun�ł r�k� w pusty otwór. Nic. Cofn�ł si� i przyjrzał drugiej. Ostro�nie uniósł przyłbic�, chwytaj�c za jej doln� kraw�d�. Ciemny otwór, a W nim…

Karta na krótkiej wst��eczce, która uniosła si� z gł�bi, uczepiona do górnej kraw�dzi przyłbicy:

Gdy trzech spojrzy w jedn� stron�, Znajdziesz to, co upragnione!

(Skoro znalazłe� te słowa, opu�� przyłbic� i ukryj mnie). Joe szybko przebiegł raz jeszcze oczyma po kartce, wsun�ł j� w gł�b otworu

zbroi i wolno opu�cił przyłbic�. Karta znikn�ła. Zegarek. Sze�� minut. Jeszcze dziewi��. Rozejrzał si�. „Gdy trzech spojrzy w

jedn� stron�…” Trzech? Zbroje były tylko dwie… Patrzyły w tym samym kierunku, na przeciwległ� �cian�. A gdzie trzecia?…

Rozejrzał si�. Za oknami komnaty wycie wichru urosło, a grzmot fal wydawał si� gło�niejszy. Trzech?

Roze�miał si� półgłosem, ale zaraz zmarszczył brwi. - Ja jestem trzeci! - powiedział gło�no. Stan�ł przed gotyck� skrzyni� zwrócony w tym samym kierunku, co zbroje.

Przed sob� miał przeciwległ� �cian� komnaty. Po prawej, na �cianie, stara spływaj�ca ku ziemi makata, dalej, po�rodku, półki z ksi�gami, na lewo wielki kominek.

Page 59: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

59

Nie, cokolwiek było tym „upragnionym” nie mogło by� ukryte w �adnej z ksi�g. Było ich tu ponad sto. Decydowałoby tylko szcz��cie, a gdyby kto� go nie miał, kilka minut nie mogłoby wystarczy�…

Podszedł do kominka. Odwrócił si�. Zbroje zdawały si� spogl�da� ku niemu. Pochylił si� i zajrzał, �wiatło lamp padało w gł�b. Pochylił si� jeszcze ni�ej i przyjrzał misternie uło�onym szczapom drzewa, pó�niej przeniósł spojrzenie na unosz�cy si� w powietrzu, czarny, �elazny garnek.

Powoli wyci�gn�ł r�k� i wsun�ł j� do garnka. Nie si�gn�ł dna, wi�c zbli�ył si� jeszcze bardziej. Dotkn�ł czego� palcami. Kawałek �elaza. Klucz i gruba karta. Poł�czone drucikiem.

Wyci�gn�ł dło� trzymaj�c dwoma palcami kraw�d� karty.

„Trzech znów spojrzy w jedn� stron� I dzieło b�dzie spełnione!”

(Powracaj�c, włó� mnie wraz z kluczem tam sk�d nas wzi�łe�!) Trzymaj�c w r�ce klucz i kartk� zawrócił i ponownie stan�ł przed skrzyni�,

zwrócony ku przeciwległej �cianie. Portret? Półki z ksi�gami? Tajne przej�cie? Ale nie si�gały ziemi…

Ruszył ku makacie pod oknem. Nie była szeroka i dostrzegł, �e u góry ma przyszyte w równych odst�pach małe, drewniane pier�cienie, wisz�ce na gwo�dziach wbitych w �cian�.

Trzymaj�c w prawej r�ce klucz z uczepion� kartk�, Joe lew� dotkn�ł powierzchni makaty.

Ust�piła lekko. Za ni� znajdowała si� pró�nia. Nie była przybita, a jedynie obci��ona u dołu czym� ci��kim, wszytym w materiał, ołowianymi albo �elaznymi kulkami. Dlatego była tak napr��ona i mogła maskowa� to, co si� za ni� znajdowało.

Spojrzał na zegarek. Osiem minut. Ostro�nie uchylił makat�. Poddała si�. Za ni� były w�skie drzwi z

poczerniałego od staro�ci d�bu. Alex wsun�ł w zamek klucz, który obrócił si� niespodziewanie łatwo i niemal

bezgło�nie. Nacisn�ł klamk� i wszedł.

Page 60: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

60

Rozdział 16

„B�D� CZEKAŁA…”

Cho� nie zamkn�ł drzwi, ci��ka makata opadła za jego plecami i znalazł si� w półmroku. Przed nim w�ska smuga �wiatła przecinała ciemno��, opadaj�c spod niewidocznego stropu.

Zmru�ył oczy i wyszedł. Blask padał spoza zasłon ogromnego ło�a zwie�czonego w górze baldachimem. Spływały spod niego fałdy ci��kiej materii, których barwy nie mo�na było dostrzec, gdy� �wiatło znajdowało si� wewn�trz.

Zbli�ył si�. Boczna kotara w miejscu, gdzie ło�e niemal stykało si� ze �cian�, była odsuni�ta. Stał tam mały stolik, a na nim �wieca, której nikły, chwiejny blask o�wietlał powierzchni� ło�a, purpurow� kap� wyszywan� w złote kwiaty i…

Joe wci�gn�ł gł�boko powietrze i jednym ruchem odsun�ł zasłon�. Stał teraz w nogach ło�a, a przed nim z zamkni�tymi oczami i r�kami zło�onymi pobo�nie na piersiach le�ała Grace Mapleton.

Alex stał nie mog�c si� poruszy�. Nie patrzył na twarz le��cej, lecz na jej biał� sukni� i czerwon�, krwist� plam� tu� pod zło�onymi dło�mi.

W poprzek kolan dziewczyny le�ał, porzucony ogromny, obosieczny miecz. Blask �wiecy pełzał łagodnie po jego l�ni�cej powierzchni, lecz załamywał si� na ostrzu, którego koniec był ciemniejszy, pokryty lepk� czerwieni�.

Joe o�ył. Uniósł r�k�, chc�c dotkn�� czoła le��cej. - Czy przestraszyłam pana? Grace Mapleton otworzyła oczy, u�miechn�ła si� i usiadła, poruszyła nog� i

miecz zsun�ł si� ci��ko na powierzchni� kapy. pó�niej si�gn�ła ku stolikowi, na którym płon�ła �wieca. Uniosła kartk� papieru i zegarek.

- Jest pan tu ju� od czterdziestu sekund… od chwili, kiedy przekr�cił pan klucz w zamku.

Si�gn�ła po male�ki, ukryty za lichtarzem ołówek i zapisała na kartce nazwisko i godzin�. Pó�niej odło�yła kartk� wraz z ołówkiem na stolik i opadła na ło�e. Patrzyła na Alexa szeroko otwartymi oczami, a u�miech z wolna znikn�ł z jej twarzy.

- Czy przestraszył si� pan? - powtórzyła cichym, niskim głosem. Le�ała na wznak z głow� zwrócon� ku niemu, a krwawa plama na jej sukni falowała lekko. Joe z trudem oderwał od niej wzrok.

- Przez chwil� wydawało mi si�, �e… - urwał i skin�ł głow�. - To było bardzo realistyczne i doskonale zagrane. Patrzyłem uwa�nie na pani�. Nie oddychała pani i nawet powieki pani nie drgn�ły, a miecz wygl�dał tak, jak gdyby morderca po ciosie rzucił go na zwłoki, zanim wybiegł st�d. Czy pani sama zrobiła ten �lad na sukni?

- To nie ta suknia, w której mnie pan widział przedtem. Frank zaprojektował dla mnie dwie, identyczne. Przebrałam si� pr�dko przed wej�ciem tutaj. Ta farba jest zupełnie sucha i nie plami… Niech pan dotknie.

Uniosła si� lekko na łokciu i uj�ła jego dło�, a pó�niej przyci�gn�ła j� lekko i poło�yła pomi�dzy swymi na pół odkrytymi piersiami.

Joe chciał nieznacznie wyswobodzi� r�k�, ale przytrzymała j�.

Page 61: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

61

- Niech pan usi�dzie na chwil�. Ma pan jeszcze troch� czasu… Poci�gn�ła go łagodnie. Usiadł na kraw�dzi ło�a. Patrzył na swoj� dło� i jej

opalon�, smukł� szyj�. Bez zdziwienia zobaczył swe własne palce gładz�ce lekko jej odkryte ramiona. Jak gdyby robiły to ju� tysi�c razy, bez wahania, bez niepewno�ci.

- Wiedziałam, �e znajdzie mnie pan… - powiedziała cicho - Sama nie mog� tego zrozumie�… Kiedy pan przyjechał dzi� rano, wszystko wróciło, jak gdybym znów była tam w ARENDON PRESS, siedziała za biurkiem i bała si� odezwa� do pana, kiedy pan wchodził do mojego szefa… A teraz boj� si�…

Uniosła nagie ramiona i uczuł na tyle głowy jej splecione dłonie. Przyci�gn�ła go powoli ku sobie. Oczy miała zamknie i rozchylone wargi.

Pocałunek, jak gdyby znał te usta, ale wszystko było nierzeczywiste, odległe jak daleki �piew syren, .któremu nie oprze si� �aden �eglarz.

Odsun�ła go łagodnie. - Musisz i��… - le�ała na wznak z zamkni�tymi oczyma Piersi jej unosiły si� i

opadały, a wraz z nimi ta straszna, czerwona plama - Bo�e, jak mi dobrze… - oczy miała nadal zamkni�te

- To przecie� nie b�dzie trwało wiecznie i wszyscy pójd� spa�… Zamek u�nie, a ja b�d� czekała, nie zasn�, póki mnie znowu nie znajdziesz… Pó�niej zapomnimy o tym… A je�eli spotkam ci� kiedy� w Londynie, b�dziesz mógł znów powiedzie� „Dawno pani nie widziałem, Grace. Co si� z pani� działo?” a ja odpowiem, �e nic nadzwyczajnego i powodzi mi si� doskonale… Ale to b�dzie kiedy� w Londynie…

Stoj�c w nogach ło�a Joe patrzył przez chwil� na ni�. Uniosła powieki i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, ale nie odezwała si� ju�. Nie u�miechn�ła si�, nie drgn�ła.

Bez słowa odwrócił si� i ruszył powoli ku drzwiom. Otworzył je i wyszedł. Blask �wieczników w wielkiej komnacie o�lepił go na chwil�, ale sen nie mijał.

Wyj�ł klucz z zamka, odniósł do kominka i wrzucił do czarnego garnka, z którego wcze�niej go wyj�ł.

Spojrzał na zegarek. Czterna�cie minut. Czy to mo�liwe? Przez chwil� stał po�rodku komnaty, zupełnie nieruchomo. Z bolesnym

wysiłkiem starał si� pomy�le� co� rozs�dnego. Sk�d brały si� te zdumiewaj�ce stworzenia, którym nikt nie mógł si� oprze�? A przecie� ani na sekund� nie zapomniał o Karolinie. Twarz jej mign�ła mu w my�lach, kiedy całował tamte mi�kkie, chłodne usta, do których t�sknił. „B�d� czekała, nie zasn�…”

- A ja? - powiedział Joe półgłosem. Z wolna schodził po kamiennych schodach, a kiedy stan�ł przed drzwiami jadalni, zatrzymał si�. Gdzie� wysoko rozległ si� rozpaczliwy wrzask niewie�ci, znów zaszczekały ła�cuchy, cicho i długo dogasał płacz pot�pionej duszy. A za murami zamku nadal grzmiało wzburzone morze i lekkie dr�enie przebiegało posadzk�. Ale cho� słyszał, nie docierał do niego �aden d�wi�k. Wreszcie u�miechn�ł si�, potrz�sn�ł głow� i nacisn�ł klamk�.

Powitały go zmieszane, zaciekawione głosy. - Miałem szcz��cie… - powiedział Alex podchodz�c do stołu z napojami - ale czy uda mi si� zwyci��y�, nie wiem?

Nalał sobie pół szklaneczki i wyj�ł szczypcami z pojemnika dwie kostki lodu. Wrzucił je i czekał w milczeniu, póki whisky nie ochłodziła si�.

Page 62: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

62

Tymczasem Frank Tyler wyci�gn�ł nast�pn� karteczk� z wazonu. - Sir Harold Edington! - obwie�cił tryumfalnie. - Czy nie s�dzi pan, �e ten

eschatologiczny zegar mógłby stanowi� stosown� ozdob� pa�skiego gabinetu? - Obawiam si� - powiedział pogodnie sir Harold - �e w ministerstwie nie

nale�y przypomina� wchodz�cym o znikomo�ci spraw tego �wiata. Staramy si�, �eby odnie�li wr�cz przeciwne wra�enie. Ale skoro stan�łem do boju, uczyni� wszystko, �eby zgin�� z honorem.

Wzi�ł zapiecz�towan� kopert� i na znak dany przez Franka Tylera ruszył ku drzwiom.

Page 63: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

63

Rozdział 17

„BÓG ZLITOWAŁ SI� NAD TOB�, EWO!”

Kiedy drzwi zamkn�ły si� za sir Haroldem Edingtonem, Frank Tyler podszedł do Alexa.

- Błagam o jedno - powiedział składaj�c r�ce jak do modlitwy - je�eli znalazł pan Biał� Dam�, prosz� nie zdradzi� nikomu z obecnych nawet najdrobniejszego szczegółu pa�skiej w�drówki. Musimy do ko�ca zachowa� zasad� fair play. adnej pomocy. Wszyscy polegaj� na sobie i swojej spostrzegawczo�ci!

Zwrócił si� do obecnych. - Bardzo prosimy, aby nikt z pa�stwa, nie powiedział po powrocie, nawet

�artem, niczego, co mogłoby innym da� do my�lenia. - Nie le�y to w naszym interesie - Dorothy Ormsby wskazała drobn� dłoni�

zegar. - Ktokolwiek z nas chce otrzyma� mier� na własno�� i zyska� pewno��, �e odmierzy mu ona własnor�cznie ostatni� godzin�, nie powinien okazywa� współczucia rywalom, nie mówi�c o udzielaniu im pomocy!

Uniosła swój notatnik i co� w nim zapisała. Frank Tyler uj�ł Alexa pod rami� i odprowadził go na bok. - Nie było to trudne, prawda? - zapytał półgłosem. - Nie - Joe potrz�sn�ł głow� - ale sama inscenizacja jest �wietna, przez chwil�

czułem ciarki na skórze. - Jak pan s�dzi, czy jeszcze kto� j� znajdzie? Byłoby fatalnie, gdyby�my

przecenili naszych go�ci i okazałoby si�, �e pan jeden odgadł nasz� zagadk�. - Dogadzałoby to mojej pró�no�ci… Alex u�miechn�ł si� i poklepał go przyja�nie po ramieniu. Ruszył w kierunku

Parkera, którego dostrzegł w k�cie sali, pochylonego nad siedz�c� w fotelu pani� Wardell i rozmawiaj�cego z ni� przyciszonym głosem. Stara dama uniosła głow�, zainteresowana najwyra�niej tym, co mówił.

Lord Redland, Melwin Quarendon i Amanda Judd wsparta na ramieniu Franka Tylera, który wła�nie podszedł do nich, mówili chyba o czym� zabawnym, bo Quarendon roze�miał si� gło�no, a Redlan rozło�ył r�ce.

- Je�eli znajdzie si� jaki� fragment bi�uterii, sprz�czka paska jej sukni, spinka do włosów… a nie �miem nawet marzy� o takim szcz��ciu jak znalezienie narz�dzia zbrodni… b�d� szcz��liwy mog�c umie�ci� w moim skromny zbiorze, oczywi�cie ze stosownym napisem a okre�laj�cym dramatis personae, miejsce i dzie� zdarzenia, a tak�e przyczyn�, bo znamy j� przecie�.

- Ale czy mamy jakiekolwiek szans� po upływie trzech stuleci? Tylu ludzi szukało jej od pierwszego dnia, a� do dzi�. Poprzedni wła�ciciel tego zamku, który kupił go i przerobił na co� w rodzaju hotelu, kuł w tych murach, instaluj�c nowoczesn� kuchni�, przeprowadzaj�c przewody centralnego ogrzewania, pełne o�wietlenie elektryczne i buduj�c łazienki. Nie znalazł nawet �ladu ukrytego pomieszczenia, w którym Edward de Vere mógł ukry� swoj� �on�. A nie mógł tak�e wyrzuci� jej przez okno na skały lub do morza, gdy� ju� wtedy wszystkie strzelnice zamku były pot��nie okratowane tak jak dzisiaj. Zakładaj�c hotel pozostawiono je, �eby stworzy� klimat niesamowito�ci, a ja nie widziałem teraz

Page 64: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

64

powodu, �eby zmienia� cokolwiek. Ale ona… to znaczy, jaki� �lad po niej, musi przecie� gdzie� tu by�. Gdyby�cie pa�stwo znale�li jutro, cho�by miejsce, w którym j� ukrył, byłoby to ju� zwyci�stwem, gdy� innym nie udawało si� to przez trzy stulecia.

- A co pan ma zamiar zrobi� z tym zamkiem po zako�czeniu obchodu urodzin pi�ciomilionowego egzemplarza ksi��ki naszej uroczej młodej kole�anki?

Jordan Kedge, którego Joe dostrzegł przedtem z dala, siedz�cego pod oknem z doktorem Harcroftem, podszedł ku nim i zadawszy pytanie zatrzymał si� za plecami pulchnego wydawcy. Pan Quarendon na pół obrócił si� ku niemu.

- No wła�nie! - powiedział pogodnie - chce pan wiedzie�, �e łatwiej kupi� zamek z duchem, ni� si� go pozby�. Na szcz��cie, wcale nie chc� si� go pozby�! - uniósł nieco na palcach i powiódł po zebranych radosnym spojrzeniem jak chłopiec, który nie mo�e doczeka� si� rozgłoszenia swej tajemnicy.

- Z pewno�ci�, dotyczy to bezpo�rednio kilku osób spo�ród zgromadzonych tutaj… - zastanawiał si� jeszcze przez chwil�, szukaj�c odpowiednich słów. - Firma nasza chce stworzy� na wszystkich kontynentach kluby miło�ników QUARENDON PRESS, a zamek ten stanie si� główn� kwater� i miejscem zjazdów dla ich przewodnicz�cych i członków, których b�dziemy chcieli specjalnie uhonorowa�… Jest jeszcze par� innych spraw z tym zwi�zanych, ale nie chc� o nich mówi�, póki nie oblek� si� w ciało. W ka�dym razie, b�d� to czytelnicy waszych ksi��ek i mam nadziej�, �e od czasu do czasu zechcecie si� pojawi� pomi�dzy nami…

. Dorothy Ormsby wstała z fotela i trzymaj�c w jednej r�ce swój notatnik, a w drugiej ołówek, podeszła z wolna i stan�ła za ich plecami.

- A flaga QUARENDON PRESS b�dzie wówczas powiewała na wie�y? - zapytała powa�nie z min� przej�tego podlotka Joe, który znał j� od wielu lat, u�miechn�ł si� w duchu.

- Rozumie pani przecie�, �e moim marzeniem jest, aby chor�giew QUARENDON PRESS powiewała na wielu wie�ach! Ale byłbym najszcz��liwszy, gdyby jutro które� z was rozwi�zało zagadk� prawdziwej Ewy de Vere. To by nobilitowało t� siedzib� i udowodniło, �e �adna tajemnica nie oprze si� tak wspaniałemu bukietowi mózgów jak ten, który tu zebrano dzisiaj.

- W takim razie, byłoby naprawd� cudownie, gdyby kto� z nas zechciał tu popełni� prawdziw� zbrodni�. Czy pomy�lał pan o tym, mister Quarendon? - Dorothy miała zachwycon� mink�.

- Och, to byłoby zbyt pi�kne, aby mogło sta� si� prawdziwe… - odparł Quarendon i zmarszczył brwi staraj�c si� przypomnie� sobie, gdzie, na miło�� bosk�, zadano mu niedawnym czasem to pytanie i kto je zadał.

W tej samej chwili drzwi otworzyły si�. Sir Harold Edington szedł i spokojnie zbli�ył si� ku stoj�cym.

- Dokładnie pi�tna�cie minut min�ło od pa�skiego wyj�cia, sir Haroldzie - powiedział Frank Tyler zerkaj�c na zegarek. - Mam tylko jedno, dozwolone regulaminem pytanie: czy znalazł j� pan?

Sir Harold bez słowa potrz�sn�ł przecz�co głow� i rozło�ył r�ce. - Te wszystkie głosy i d�wi�ki s� obrzydliwe… - wzdrygn�ł si�.

Page 65: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

65

Nie znalazł jej… - pomy�lał Joe i przymkn�ł na chwil� oczy. Nikły płomyk �wieczki; wspaniałe smukłe ciało na złotopurpurowej kapie… nagie ramiona… „nie zasn�”.

- Pan Jordan Kedge! - zawołał Frank Tyler. Stał tu� obok stolika, na którym spoczywał czarny wazon i trzymał w palcach rozwini�ty rulonik papieru. - Prosz�, oto pa�ska koperta!

Kedge wzi�ł kopert�, przełamał piecz�� i wyci�gn�ł jej zawarto��, po której szybko przesun�ł oczyma.

- Jeszcze pi�� sekund… - powiedział Tyler - jeszcze dwie, jedna, start! I Jordan Kedge cicho zamkn�ł za sob� drzwi. Za oknem rozległ si� daleki

grom. - Burza wraca - powiedział Parker, który rozstał si� z pani� Wardell i

podszedł do Alexa. - O czym rozmawiałe� z ni� tak długo? - zapytał Joe półgłosem. Zerkn�ł

nieznacznie ku siedz�cej nieruchomo starej kobiecie, do której zbli�yła si� Amanda Judd, stan�ła nad ni� i zadała jakie� pytanie, którego nie usłyszał. Pani Wardell uniosła głow� i u�miechn�ła si� z wdzi�kiem, który bywa czasem udziałem starych kobiet i jest tak bardzo inny ni� wdzi�k młodych dziewczyn.

- To bardzo ciekawa osoba - Parker przytakn�ł sobie ruchem głowy, jak gdyby chc�c stwierdzi�, �e nie jest to jedynie grzeczno�ciowa formułka. - Rozmawiali�my oczywi�cie o duchach. Wszyscy jej bliscy ju� zmarli, nawet córka i dorosły wnuk. Jakie� tragiczne wypadki. Nie rozwodziła si� nad tym. Nie sprawiała wra�enia osoby, która prze�yła tragedi�. Mówiła o ka�dym z nich jak o kim�, kto jest. Gdybym nie słuchał uwa�nie, mógłbym mie� wra�enie, �e pozostawiła ich troje w domu i zaczyna ju� do nich t�skni�… Mówiła te� o duchach w ogóle. Wiedziała kim jestem i zacz�ła mówi� o duchach ludzi zamordowanych… potem przeszła na nieszcz�sn� pani� tego zamku, zamordowan� przecie� trzysta lat temu. I o niej te� mówiła, jak gdyby to była osoba �ywa, znajduj�ca si� w wyj�tkowo trudnej sytuacji. Współczuła jej i miała nadziej�, �e w ko�cu wszystko sko�czy si� szcz��liwie, to znaczy: jaka� inna nikczemna kobieta zginie w tym zamku i wyzwoli j�. Zapytałem, czy nast�pna te� b�dzie musiała czeka� setki lat, a� znajdzie si� trzecia i czy musi to trwa� w niesko�czono��. Powiedziała, �e nie… Koło zamknie si� i nast�pi cisza.

- Mówisz z takim przej�ciem, jak gdyby� sam był absolutnie przekonany, �e tak wła�nie wygl�da wiekuista sprawiedliwo��… - Alex u�miechn�ł si�. - To komplement dla tej starej damy. Najwyra�niej umie sugestywnie opowiada� o tych sprawach.

- Jestem tylko prostym oficerem policji, Joe. Widziałem setki umarłych, przewa�nie zamordowanych, i ani jednego ducha. Było tak�e paru morderców, których za moich młodych lat, kiedy nie zniesiono jeszcze kary �mierci, doprowadziłem pod szubienic�. I nigdy nie zastanawiałem si� nad tym, co si� z nimi mo�e dzia� pó�niej, ju� po wszystkim. O ich ofiarach tak�e nie my�lałem w ten sposób. Kiedy patrzysz na zabitego człowieka, wiesz, �e stało si� co� ostatecznego… Ale pani Wardell jest innego zdania… to znaczy, ona wierzy gł�boko, �e jest inaczej. I wierzy, �e istniej� na to tysi�ce dowodów… obiecała, �e da mi tutaj, po tej zabawie, swoj� ksi��k�, któr� przywiozła.

Page 66: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

66

- Nie pami�tasz tytułu? - Zdaje si�, �e brzmi on: „Czy i dlaczego duchy pojawiaj� si�!”… Mówi, �e t�

ksi��k� lubi najbardziej z wszystkich, które dot�d napisała, bo zawiera ona, jak gdyby, cał� teori� i bardzo wiele przykładów po�wiadczonych przez licznych powa�nych, wiarygodnych �wiadków.

- Po�ycz mi to, kiedy wrócimy do Londynu - Joe uj�ł go pod rami� i ruszyli w drugi koniec sali, gdzie stały zastawione stoły. - Poczułem nagły głód - zerkn�ł na zegarek. - Je�eli si� nie myl�, mija ju� pi�tna�cie minut od chwili kiedy opu�cił nas Kedge…

- Bo�e! - j�kn�ł cicho Parker, kiedy zatrzymali si� przed tac� wypełnion� kanapkami z kawiorem i Joe si�gn�ł po najbli�sz� z nich - Za chwil� pan Tyler mo�e wywoła� mnie. Je�eli nie znajd� jej, a ta Ormsby gdzie� to opisze, stan� si� po�miewiskiem całego Scotland Yardu!

- Głowa do góry! - Joe wzi�ł drug� kanapk�. - Ju� teraz wiemy, �e nie b�dziesz sam. Quarendon i Edington równie� do niej nie dotarli.

- Ale ja jestem detektywem! To znaczy, byłem… - Parker westchn�ł - bo awansowałem zbyt wysoko i mózg mi zaczyna rdzewie�. Mimo to…

Nie doko�czył, gdy� drzwi otworzyły si� i wszedł Jordan Kedge. - Nie było pana osiemna�cie minut! - zawołał Tyler - Czy to znaczy, �e znalazł

j� pan? - Znalazłem! Kedge był zarumieniony. Oczy mu błyszczały i Joe nagle zrozumiał, jak

wa�ne dla tego starzej�cego si� pisarza było znalezienie Białej Damy. Podeszli do niego, on i Parker.

- Stara szkoła nie zawodzi! - powiedział Kedge. - Na razie jest nas dwóch! Nie było to wcale trudne, prócz jednego pytania…

Alex poło�ył palec na ustach. - Nie wolno nam komentowa�. Opowiemy sobie o tym wszystkim, kiedy

ostatni współzawodnik wyruszy i b�dziemy wiedzieli, �e nikt ju� z tego nie skorzysta,

- Tak, oczywi�cie! Zapomniałem, �e… Nie doko�czył, bo Frank Tyler si�gn�ł do wazonu, a pó�niej zawołał: - Lord Frederick Redland! Redland wzi�ł kopert�, przełamał piecz�� i wyj�wszy kartk�! odczytał powoli

jej tre��. - Trzy sekundy, dwie… start! Stał nadal, wi�c Frank Tyler łagodnie uj�ł go pod rami�] i podprowadził ku

drzwiom. - Milordzie, traci pan cenne sekundy… Redlan wyszedł powoli, nadal wpatrzony w kartk�. Frank zamkn�ł za nim

drzwi. - Do tej pory jeste�my równo podzieleni - obwie�cił. - Dwie osoby dotarły do

celu, a dwie nie. - Rozejrzał si� i dostrzegł Amand� rozmawiaj�c� z pani� Wardell, która ku jego zdumieniu uniosła wła�nie ku wargom p�katy kieliszek, do połowy napełniony złocistym koniakiem. Podszedł ku nim.

Page 67: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

67

Tymczasem Joe zapalił fajk� i opadł na fotel obok stolika Dorothy Ormsby, która szybkimi, drobnymi poruszeniami ołówka zapisywała kolejn� kartk� swego notatnika. W pewnej chwili sko�czyła, odło�yła ołówek i uniosła głow�.

- Zastanawiałem si� przez chwil� - powiedział Alex - nad tym, co pani zapisuje, Dorothy. Czy pani notatki dotycz� tego, co tu si� dzieje?

- Oczywi�cie. Nie s�dzi pan chyba, �e zacz�łam pisa� powie�� kryminaln�? - Dorothy u�miechn�ła si� - Wol� ocenia� innych. Zreszt�, jestem absolutnie pozbawiona wyobra�ni. Mog� tylko opisywa� to, co widz� i oczywi�cie to, co przeczytałam. Ale cudze ksi��ki to tak�e solidna rzeczywisto��.

- A tu, czy znalazła pani dzisiejszego wieczora co� godnego uwagi? - Och, mas�! - Dorothy stukn�ła smukłym wskazuj�cym palcem w grzbiet

odwróconego notatnika. - Ma pani o wiele wi�cej wyobra�ni ni� ja. Nie zauwa�yłem niczego.

Oczywi�cie, wychodzimy kolejno i wracamy, ale chyba nie to ma pani na my�li? Potrz�sn�ła przecz�co głow�. - Zapisuj� kolejno�� wychodz�cych, ale po prostu dlatego, �eby pó�niej w

domu odtworzy� sobie całe to zabawne wydarzenie i male�kie uboczne jego w�tki - zni�yła głos.

- Niech pan we�mie, na przykład, doktora Harcrofta. Nie czuje si� tu zupełnie pewnie, bo nie nale�y do tego �rodowiska i przyjechał jedynie jako lekarz pana Quarendona. Przed chwil� podeszłam do niego i zagadn�łam go o co�, po prostu dlatego, �eby z nim zamieni� par� słów. Wydawało mi si�, �e jest tutaj troch� samotny. Od razu rozgadał si�. Był najwyra�niej zdenerwowany. Okazało si�, �e Jordan Kedge przysiadł si� do niego i przez dłu�szy czas wypytywał go o działanie trucizn, tych najbardziej �mierciono�nych i działaj�cych piorunuj�co. Chciał wiedzie�, jak je mo�na kupi� albo uzyska� domowym sposobem. Harcroft najpierw dawał wymijaj�ce odpowiedzi, ale kiedy Kedge wyja�nił, �e wiedza o truciznach jest mu potrzebna do nowej powie�ci, skierował go do podr�cznika toksykologii. Powiedział mi, �e Kedge natychmiast zanotował tytuł i autora tego dzieła, jak gdyby nigdy przedtem nie przyszło mu do głowy, �e wiedz� o truciznach mo�na zdobywa� nie nagabuj�c o to lekarzy…

- Tak… - powiedział Alex bez przekonania - Rozumiem, ale… - Nie jestem pewna, czy pan rozumie, co mam na my�li. A w ka�dym razie,

jestem pewna, �e nie domy�la si� pan, co z tego zanotowałam. Joe bez słowa uniósł brwi. No wła�nie - Dorothy wzi�ła do r�ki notatnik, jak gdyby chciała z niego

odczyta� stosowny ust�p, ale odło�yła go na stolik. - My�l�, �e Kedge w ogóle nie chciał skorzysta� z wiedzy doktora Harcrofta.

Po prostu narzucił mu siebie jako znan� osobisto��, autora powie�ci sensacyjnych, który serio traktuje swoje posłannictwo i szuka porady specjalisty, �eby nie popełni� najmniejszego nawet bł�du. A podr�cznik tosykologii, o którym wspomniał mu Harcroft, ma zapewne od dawna w domu, je�li nie ten, to pi�� innych. Temu starzej�cemu si�, trac�cemu popularno�� człowiekowi musiało to sprawi� prawdziw� przyjemno��… A nawiasem mówi�c, czy po powrocie, kiedy okazało si�, �e dotarł jednak, tak jak pan, do tej Białej Damy, nie podszedł od razu do pana i nie powiedział czego�, co w przybli�eniu mogłoby brzemie�: „My,

Page 68: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

68

prawdziwi profesjonali�ci, to jednak nie to samo, co ci biedni amtorzy, którym wydaje si�, �e ka�d� tak� zagadk� s� w stanie rozwi�za� bez trudno�ci, a pó�niej s� bezradni jak dzieci”?

- Dorothy - Alex z u�miechem poło�ył dło� na jej drobnej dłoni, trzymaj�cej odwrócony notatnik. - Jest pani wyj�tkowo okrutn� i chyba bardzo inteligentn� osóbk�. Ale pewnie zdziwi si� pani słysz�c, �e dzi�, patrz�c na pani�…

Urwał, bo drzwi otworzyły si� i wszedł lord Frederick Redland. Zanim Frank Tyler zd��ył go zapyta�, zatrzymał si� na �rodku sali i

obwie�cił: - Mog� pana zapewni�, mister Quarendon, �e pa�ski �liczny zegar nie stanie

si� moj� własno�ci�… czego bardzo �ałuj�. Deszcz uderzył w szyby i równocze�nie znad morza przybiegło i urosło wokół

zamku wycie wichury, a pó�niej ucichło, odlatuj�c w kierunku niewidzialnego l�du.

- Prosz� pa�stwa! - zawołał Frank Tyler - Los zrz�dził, aby teraz u�ył swej wypróbowanej po tysi�ckro� umiej�tno�ci kojarzenia zjawisk pan Beniamin Parker, as Scotland Yardu!

- O Bo�e! - westchn�ł Parker i uniósł si� z krzesła, na którym siedział od paru minut, przygl�daj�c si� obecnym - Błagam, niech pan nie drwi ze mnie! Za kwadrans wróc�, a wszyscy tu obecni znajd� przyczyn�, by zw�tpi� w jako�� opieki, któr� brytyjska policja powinna otacza� obywateli.

Wyci�gn�ł r�k�, wzi�ł kopert�, złamał piecz�� i wyj�wszy kartk� zacz�ł czyta�.

- Pi�� sekund… dwie… start! - powiedział Tyler. Parker ruszył ku drzwiom, w ostatniej chwili odnalazł oczyma Joe Alexa i nieznacznie rozło�ył r�ce. Znikn�ł.

- Znowu powie pan, �e mam paskudny charakter - Dorothy Ormsby spojrzała na Alexa swymi niewinnymi oczami. - Ale czy nie zauwa�ył pan, �e biedny komisarz Parker boi si�? Jest to z pewno�ci� bardzo odwa�ny i zahartowany człowiek, który musiał stawia� czoła wielkim niebezpiecze�stwom. A wie pan, kogo si� boi?

- Wiem - powiedział Joe. Roze�mieli si� oboje, ale Dorothy nagle spowa�niała. - Nie zrobiłabym tego nigdy. - Naprawd�? - Alex spojrzał na ni�. - Dlaczego? Przecie� w reporta�u z

przebiegu tej nocy w zamku Wilczy Z�b, byłby to bardzo efektowny fragment. - Dlatego, �e cho�by Beniamin Parker nie dotarł do tej Białej Damy i wrócił

pokonany, nie zasługuje on na o�mieszenie, przeciwnie. Wydaje mi si�, �e to wspaniały człowiek.

- Jestem o tym najgł�biej przekonany - Alex skin�ł powa�nie głow�. - A ja nie jestem okrutn� osóbk� - powiedziała cicho Dorothy. - Po prostu, nie

znosz� niezdolnych ludzi, którzy chc� zdoby� sław� i pieni�dze uprawiaj�c zawód, do którego si� nie nadaj�.

- To troch� niesprawiedliwe. Przecie� niezdolny człowiek nie wie o tym. Jest przekonany o swoim talencie i trudno go przekona�, �e jest inaczej.

Page 69: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

69

- Na tym wła�nie polega mój zawód. Je�li moja krytyka nie mo�e dotrze� do niego, dociera na pewno do wydawców i czytelników. Kiedy byłam młodsza, cierpiałam pisz�c o kim� zł� recenzj�, teraz wiem na pewno, �e…

Urwała. Frank Tyler podszedł i pochylił si� nad ni�. - Za chwil� wróci pan Parker i zostanie ju� tylko was troje: pani, pani

Wardell i doktor Harcroft. Jak si� pani czuje przed wielk� prób�? adnej tremy? - Krytyk poezji nie musi pisa� wierszy… - Dorothy u�miechn�ła si� do niego

promiennie. - Krytyk literatury sensacyjnej nie musi by� detektywem… - Zwróciła si� do Alexa: - Ale bardzo chciałabym j� znale��. Zdaje si�, �e jednak jestem troch� pró�na.

- Zaraz wróci pan Parker - Frank zatarł r�ce. Oczy mu błyszczały i był najwyra�niej podniecony. Joe pomy�lał, �e opieka nad stoj�cymi pod �cian� trunkami zapewne te� miała na to wpływ. Tyler u�miechn�ł si� do nich i odszedł ku pani Wardell, uniósł jej stoj�cy na stoliku, wypró�niony kieliszek i najwyra�niej zadał pytanie, bo stara dama potrz�sn�ła przecz�co głow� i co� powiedziała.

Tyler ruszył z pustym kieliszkiem w stron� stołu z napojami, obok którego Kedge, lord Redland, Edington i pan Quarendon otaczali Amand� Judd. Nieopodal doktor Harcroft, powa�ny i skupiony, lał z butelki ciemn� irlandzk� whisky na kostki lodu spoczywaj�ce na dnie szklanki.

- Jest! - zawołał Tyler. Wszyscy odwrócili si� w jego stron�, a pó�niej przenie�li spojrzenia na stoj�cego w drzwiach człowieka, który ruszył w stron� Dorothy i Alexa, ale zatrzymał si� i uniósł zaci�ni�t� pi��� z wysuni�tym zwyci�sko ku górze kciukiem.

- Oczywi�cie! - powiedział pan Quarendon - Panu to nie mogło sprawi� najmniejszego kłopotu!

Parker rozło�ył przepraszaj�co r�ce, jak gdyby chc�c powiedzie�, �e to nie jego wina. Podszedł do Alexa i Dorothy.

- Czy mo�na usi��� przy was? - Ju� od rana fascynuje mnie pana obecno�� - szepn�ła Dorothy. - Jest pan

tysi�c razy ciekawszy ni� ta armia papierowych detektywów, z którymi mam zwykle do czynienia i…

Nie doko�czyła, bo Frank Tyler raz jeszcze spełnił sw� powinno�� i wyci�gn�wszy z wazonu papierek, rozwin�ł go:

- Miss Dorothy Ormsby, która umie dostrzec najmniejszy bł�d w pracach innych ludzi, ma teraz sposobno�� zademonstrowa� nam, �e sama jest bezbł�dna!

- Wiedziałam, �e powie co� podobnego - mrukn�ła wstaj�c. Podeszła do Tylera, wzi�ła kopert�, złamała piecz�� i przesun�ła oczyma po tek�cie.

- Start! - zawołał Frank, odwrócił si� i zanotował czas na swojej karcie. Smukła, drobna, wyprostowana Dorothy Ormsby znikn�ła za drzwiami. - Bo�e - powiedział Parker - zd��yłem w ostatniej chwili! - zni�ył głos. - Có� to za szcz��cie, kiedy policjant ma �on�, która lubi chodzi� do teatru.

Widziałem, �e tam wisz� sztychy z bohaterami Shakespeare’a, wi�c po tym koniku i koronie przyszedł mi do głowy Ryszard III. Gdyby nie to, Joe, stałbym tam do tej pory!

Page 70: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

70

Reszta była bardzo prosta… ale włosy mi stan�ły d�ba, kiedy tam wszedłem. Przez chwil� my�lałem, �e naprawd� co� jej si� stało. I ten ogromny, zakrwawiony miecz…

- A jak ci si� spodobała sama panna Mapleton? - zapytał Joe oboj�tnie. - Przedziwna dziewczyna. liczna, ale czułem si� przez cały czas nieswojo.

Powiedziała, �e czas jej si� zaczyna dłu�y� i zapytała, ile jeszcze osób b�dzie jej szukało, Powiedziałem, �e tylko trzy i wyszedłem, bo min�ła ju� pi�tnasta minuta. Ale ta dziewczyna ma niesamowity głos… Człowiek czuje si� przy niej dziwnie… nie umiem tego okre�li�.

- My�l�, �e masz słuszno�� - Alex wstał. - Trzeba si� czego� napi� i zje�� co�. Dla nas konkurs ju� si� sko�czył.

Ruszyli w stron� rozmawiaj�cych m��czyzn, od których ponownie oderwała si� Amanda z fili�ank� kawy dla pani Wardell siedz�cej z niezmiennym, pogodnym u�miechem w swym fotelu.

- Mamy dopiero trzech ewentualnych zwyci�zców: dwóch autorów i pana komisarza! - Quarendon był najwyra�niej zadowolony, �e nie jest jedynym, któremu si� nie udało.

Gdzie� w górze rozległ si� przytłumiony huk wystrzału, rozdzieraj�cy j�k i głuchy, �ałobny grzmot werbli, który ucichł z wolna.

- Czy nala� panom czego�? - zapytał Frank zwracaj�c si� do Alexa i Parkera. - B�d� pił to samo, co wspaniała pani Wardell - szepn�ł Alex - mo�e tylko

nieco wi�cej. Zdaje si�, �e to był armagnac? - Zgadł pan! Powiedziała, �e zawsze wieczorem wypija jeden koniak i potem

�pi doskonale bez �adnych snów. Twierdzi, �e sny to �mieci psychiczne tego �wiata, a nie obrazy tamtego.

Tyler zerkn�ł w stron� siedz�cej pod przeciwległ� �cian� starej damy, która pochyliła si� teraz lekko ku Amandzie, najwyra�niej wyja�niaj�c jej co�. Na twarzy nadal miała pogodny, seraficzny niemal u�miech.

- A pan? - Tyler zwrócił si� do Parkera. - Chyba whisky… ale prosz� si� nie fatygowa�… Parker podszedł do stołu, wzi�ł szklank�, uniósł pokryw� pojemnika z lodem i

wrzucił cztery niewielkie kostki. Si�gn�ł po t� sarn� irlandzk� whisky, co Harcroft. Pó�niej wymkn�ł si� z kr�gu stoj�cych i ruszył w stron� stołu z jedzeniem. Joe uniósł do ust swój koniak i wypił mały łyk. Chciał ruszy� za przyjacielem, ale powstrzymały go słowa lorda Redlanda, wypowiedziane rzeczowym, spokojnym tonem:

- Trzeba przyzna�, �e duch lady Ewy De Vere jest bardzo tolerancyjny wobec nas dzisiejszego wieczoru. Przecie� jej tragiczna �mier� posłu�yła nam do zabawy. A ona nie ma nic przeciwko temu, jak gdyby… Nie reaguje, nie m�ci si� na nas… co, niestety,; jest dobitnym dowodem na to, �e duchów nie ma, a racjonali�ci maj� słuszno��. Zapewne tak, ale troch� mi �al �wiata nadprzyrodzonego w którym mogłoby si� dzia� tyle cudownych rzeczy.

Pan Quarendon obejrzał si� szybko, ale pani Wardell była całkowicie zaj�ta rozmow� z Amand� Judd. Pulchny wydawca poło�ył palce na ustach wskazuj�c oczyma star� dam�.

Page 71: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

71

- Zmie�my temat… - szepn�ł - Gdyby usłyszała, sprawiłby jej pan przykro��, milordzie.

- Przepraszam stokrotnie… - Redlan zarumienił si� - Zupełnie zapomniałem, kim ona jest.

- A kim wła�ciwie? - spytał Kedge półgłosem. - Jednym z najwi�kszych znawców tego, co dzieje si� po drugiej stronie… -

powiedział Quarendon nie podnosz�c głosu. Nagle wyprostował si�. - Powinienem wyda� jej nast�pn� ksi��k�! - powiedział niespodziewanie -

podobno jest bardzo popularna. Ludzie czytaj� j�. Doktor Harcroft przysłuchiwał si� rozmowie, s�cz�c swoj� whisky. Minister

Harold Edington oderwał si� od grupki stoj�cych, podszedł do okna, odsun�ł firank� i wyjrzał w ciemno��. Pó�niej zawrócił.

- Deszcz przestał pada� - powiedział zwracaj�c si� do pana Quarendona, który nie odpowiedział.

Alex cofn�ł si� o krok, pó�niej z kieliszkiem w r�ce podszedł do Parkera, który usiadł przy jednym z małych stolików maj�c przed sob� talerz z zimnym mi�sem, pokrojonym w plastry i udekorowanym krwistymi kroplami g�stego sosu. - wietny pomysł! - powiedział Joe i rozejrzał si� badaj�c oczyma półmiski na powierzchni stołu.

- Jestem! Obejrzał si�. Dorothy Ormsby stała po�rodku sali, drobna i dziewcz�ca, ale z

jej szczupłej sylwetki biła duma. Uniosła wysoko głow� i podeszła do Franka Tylera.

- Jest pan geniuszem inscenizacji! - Powiedziała - Szkoda, �e nie mog� teraz doda� nic wi�cej. My�l�, �e nale�y mi si� jeden, bardzo dobry, cudownie pachn�cy koniak!

Powstało małe zamieszanie, Alexowi z pewnej odległo�ci wydało si�, �e wszyscy na raz chc� spełni� jej �yczenie. Tylko lord Frederick Redlan cofn�ł si� o krok, a pó�niej ruszył ku Amandzie i pani Wardell, ale zatrzymał si�, bo Frank raz jeszcze wydobył z wazonu zwitek papieru i odczytał:

- Pani Alexandra Wardell, jedyna osoba, która naprawd� wie, co si� dzieje w tym zamku!

Stara Dama wstała. Amanda uj�ła j� pod rami�, a Frank podbiegł z kopert�. - Czy chce pani i�� sama? zapytała młoda kobieta - Nie bior� udziału w tym

konkursie i ch�tnie pójd� z pani�… Pani Wardell spojrzała na ni� z u�miechem. - Nie l�kam si� duchów ani ludzi �ywych, moje dziecko. Wiem, �e obawia si�

pani, czy b�d� umiała porusza� si� tutaj sama. Dzi�kuj� bardzo, ale na szcz��cie nogi jeszcze mnie jako tako nios� i daj� sobie rad� ze schodami w tym zamku. Je�eli mam wzi�� udział w tej zabawie, zrobi� to w tych samych warunkach, w jakich musz� działa� pozostali - pogłaskała Amard� po policzku. - Raz jeszcze dzi�kuj�, kochanie, ale chyba musz� otworzy� t� kopert�…

Jej drobne dłonie z pewnym wysiłkiem rozerwały piecz��. Czytała przez chwil�, a pó�niej skin�ła głow�, jak gdyby potakuj�c niewypowiedzianej my�li.

Page 72: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

72

- Start! - powiedział Frank Tyler, znacznie ciszej ni� wówczas, gdy wypuszczał jej poprzedników. Amanda podeszła do drzwi, otworzyła je i zamkn�ła za wychodz�c�.

- Ciekawe… - powiedział pan Quarendon. Miałem przez chwil� wra�enie, �e ona odgadnie wszystko bez najmniejszych problemów… jak gdyby rzeczywi�cie była nie z tego �wiata, albo miała zupełny kontakt z tamtym… Nie widzi si� prawie takich absolutnie spokojnych i pogodnych twarzy.

- Kto jeszcze został? - zapytał Kedge i przesun�ł oczyma po obecnych - Rzeczywi�cie! Ju� tylko jedna osoba! Pan, panie doktorze!

Harcroft skin�ł głow�. - Wiem o tym. Powinienem si� mo�e nieco skupi�? - próbował si� u�miechn��,

ale spowa�niał. Dorothy Ormsby mrugn�ła ku Alexowi. Odpowiedział unosz�c na ułamek

sekundy r�k� znad talerza. Oczywi�cie Dorothy wyłapywała takie malutkie spi�cia: lekarz, nieco zagubiony pomi�dzy lud�mi zwi�zanymi w rozmaity sposób ze zbrodni�, marz�cy mo�e w duchu, �eby nie okaza� si� gorszym ni� oni i pragn�cy dotrze� tam, gdzie dotarło ich tylko kilkoro.

Mijały minuty. Joe zjadł szybko i wraz z Parkerem ruszył ku miejscu gdzie stał ekspres z kaw�. Był troch� znu�ony. Wstał dzi� o wiele wcze�niej ni� zwykle…

Usiadł z kaw� pod oknem staraj�c si� usun�� z my�li obraz, który ci�gle powracał: złoto–purpurowa kapa, a na niej…

Czas mijał. Drzwi otworzyły si� i jak gdyby zawahały, gdy� pani Wardell nadal trzymała klamk�. Zrobiła krok ku przodowi, rozejrzała si� niewidz�cym spojrzeniem, a pó�niej powiedziała cicho i wyra�nie:

- Bóg si� zlitował nad tob�, Ewo… I osun�ła si� na dywan pokrywaj�cy kamienn� posadzk�.

Page 73: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

73

Rozdział 18

OCZY MIAŁA SZEROKO OTWARTE…

Ruszyli ku niej wszyscy, ale doktor Harcroft pierwszy ukl�kn�ł przy le��cej, daj�c innym znak uniesion� r�k�, aby nie zbli�ali si�. Uj�ł bezwładn� dło� i przez chwil� wyczuwał t�tno, a pó�niej przyło�ył ucho do szarej, gładkiej sukni starej damy, na wysoko�ci serca. Wszyscy wstrzymali oddech.

- Bo�e - szepn�ła Amanda. - eby tylko nic si� jej nie stało! - Zemdlała - Harcroft rozejrzał si� szybko. - Prosz� j� przenie�� na sof�, tam

w rogu, i podło�y� jej co� pod głow�, �eby pozostawała w pozycji pół siedz�cej. Na szcz��cie, mam z sob� moj� walizeczk�. Damy jej zastrzyk efedryny i wszystko b�dzie w porz�dku, jak s�dz�… - Mimo pogodnego tonu, w jakim wypowiedział te słowa, Joe usłyszał lekkie wahanie w jego głosie. Harcroft ruszył szybko ku drzwiom i zamkn�ł je za sob�. Stoj�cy nieruchomo ludzie, o�yli. Alex i Parker unie�li lekkie, bezwładne ciało i ostro�nie poło�yli je na kanapie. Parker rozejrzał si�, pó�niej zdj�ł wieczorowy �akiet, zwin�ł go i uniósłszy głow� le��cej, wsun�ł go pod ni�. Pani Wardell miała zamkni�te oczy i nieco rozchylone usta. Joe dostrzegł, �e jej szara, przybrana delikatn�, biał� koronk� suknia unosi si� lekko i opada. Oddychała równo.

- Pochwaliłam pana wspaniał� inscenizacj�… - powiedziała cicho Dorothy Ormsby, zwracaj�c si� do stoj�cego obok Tylera - ale zdaje si�, �e była zanadto realistyczna! Musiała si� przerazi�, biedactwo, i…

Nie doko�czyła, bo wszedł Harcrtoft, otwieraj�c swoj� czarn� walizeczk�, zanim jeszcze przykl�kn�ł przy le��cej. Wyj�ł strzykawk�, wci�gn�ł przezroczysty płyn i zwrócił si� ku stoj�cej najbli�ej Amandzie Judd.

- Mo�e pani łaskawie uniesie lewy r�kaw sukni tak, �eby obna�y� rami�. Amanda posłusznie wykonała jego polecenie. Pozostali cofn�li si� nieco, jak

gdyby nie chc�c okazywa� nadmiernej ciekawo�ci. Harcroft wbił lekko igł�. Pani Wardell nie drgn�ła. Naciskał powoli, pó�niej nagłym ruchem usun�ł igł�.

- Prosz� nie puszcza� r�kawa… - powiedział do Amandy. Si�gn�ł do walizeczki, wyj�ł z niklowanego małego pudełka kł�bek waty, otworzył niewielk� buteleczk�, przytkn�ł do niej watk�, a pó�niej przyło�ył j� na chwil� do miejsca, gdzie widniał male�ki �lad po zastrzyku.

- Prosz� opu�ci� r�kaw… - zamkn�ł walizeczk� i wyprostował si�. - Mam nadziej�, �e za chwil� przyjdzie do siebie…

- Pochylił si� ponownie, podniósł z dywanu porzucon� strzykawk� i rozejrzał si�. - Je�li mo�na, prosz� to zawin�� w co� i wrzuci� do kosza na �mieci… - podał strzykawk� Amandzie, która skin�ła głow� i wycofała si� szybko poza kr�g stoj�cych, jak gdyby szcz��liwa, �e mo�e robi� w tej chwili co� sensownego. Spojrzenie doktora powróciło do twarzy pani Wardell.

- Mój Bo�e - powiedział pan Quarendon dr��cym głosem. - To wina nas wszystkich. Nie trzeba jej było puszcza� samej. Ten zamek i te

upiorne głosy działaj� wszystkim na nerwy… - Sam pan nalegał na to, kiedy planowali�my ten wieczór… - odparł cicho

Frank Tyler - powiedział pan, �e przydałoby si� troch� grozy.

Page 74: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

74

- Troch�! - mrukn�ł Quarendon i zamilkł, bo doktor uniósł r�k�, jak gdyby prosz�c o cisz�.

Pani Wardell poruszyła si� i otworzyła oczy. Przez chwil� spogl�dała nieruchomym spojrzeniem w sufit, pó�niej z wolna opu�ciła wzrok i dostrzegła otaczaj�cych j� ludzi.

- Ona nie �yje… - powiedziała cicho. - Czas zatoczył kr�g i stan�ł… Znowu zamkn�ła oczy i doktor Harcroft zrobił krok w jej kierunku, ale

otworzyła je. Jak gdyby do wtóru własnym my�lom, skin�ła głow�, unosz�c j� nieznacznie.

- Prosz� pani, to była tylko zabawa! - powiedziała Dorothy z udan� wesoło�ci�. - Ja te� przestraszyłam si�, kiedy j� znalazłam. Je�eli pani chce, kto� mo�e pój�� i sprowadzi� j�.

- Nie, moje dziecko… - szepn�ła pani Wardell - Za pó�no. - Za chwil� j� sprowadz� i wtedy b�dzie pani mogła spokojnie odpocz�� u

siebie w pokoju, prawda, panie doktorze? Joe sam nie wiedział, dlaczego wyrwało mu si� tak pogodnie to zdanie. Nie

ogl�daj�c si�, ruszył ku drzwiom i wyszedł. Schody. Gdzie� wysoko ponad nim rozpocz�ł si� Marsz ałobny Chopina i ucichł

nagle. Pauza i wybuch szata�skiego zduszonego �miechu. Znów kilka przejmuj�cych taktów Chopina. Cisza.

Był ju� na górze, szybko przeszedł korytarz i pchn�ł drzwi sali bibliotecznej. Lampy płon�ły. Zbroje stały po obu stronach skrzyni, ksi�gi drzemały na półkach i czarny garnek błyskał matowo w gł�bi kominka. Joe podszedł do makaty w rogu pokoju i odsun�ł j�.

Nagły niepokój przyspieszył bicie serca. Odetchn�ł gł�boko. Drzwi były uchylone, tkwił w nich klucz z uczepion� do niego tekturk�.

Joe wyci�gn�ł r�k� ku klamce, ale opu�cił j� i pchn�ł drzwi czubkiem buta. Smuga nikłego blasku. Za zasuni�tymi firankami ło�a płon�ła �wieca.

Otworzył usta i powiedział: - Grace, przyszedłem po pani�. Zabawa sko�czona. Czekaj� na pani� w

jadalni. Cisza. Podszedł powoli. Skurcz �ciskał mu gardło. Rozchylił firanki i spojrzał. Na purpurowo–złocistej kapie le�ała Grace Mapleton. W jej szeroko

otwartych oczach nie było przera�enia. Patrzyły spokojnie, nawet bez zdumienia. A w białej sukni, tu� pod lew� piersi� tkwiło szerokie ostrze ogromnego, obosiecznego miecza rycerskiego, wbite tak gł�boko i z tak straszliw� sił�, �e musiało utkwi� w deskach ło�a i sprawiło, �e to pi�kne ciało spoczywało jak olbrzymia biała �ma przebita gigantyczn� szpilk�. Suknia i ło�e przesi�kni�te były krwi�.

Joe oderwał spojrzenie od martwej dziewczyny i przeci�gn�ł r�k� po czole. - Spokojnie… - powiedział szeptem - uspokój si�, na miło�� bosk�! Potrz�sn�ł głow� i rozejrzał si�. Nie zasn�… B�d� czekała…

Page 75: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

75

Odetchn�ł gł�boko. Cofn�ł si� i obszedł ło�e. To była niemal �wie�a �wieca. Zdmuchni�ty ogarek poprzedniej le�ał na stoliku obok kartki i ołówka. Joe pochylił si� i spojrzał na ostatni zapis:

„Miss Ormsby… 10.59…”

A wcze�niej:

pan Alex… 9.05… pan Kedge… 9.51… pan Parker… 10.35

Spojrzał na zegarek. 11.50. Za dziesi�� minut wybije północ. Cofn�ł si�

ostro�nie, spojrzał raz jeszcze na ło�e i w nieruchome, otwarte oczy. To było niemo�liwe, ten straszliwy, olbrzymi miecz jak krzy� o krótkich ramionach, stoj�cy na grobie.

Przymkn�ł oczy. My�li p�dziły jak obł�kane. Tak, to było niemo�liwe… Niemo�liwe? A przecie� stało si�. Oczywi�cie, pozostawało bardzo proste rozwi�zanie. Je�eli…

Cofn�ł si� i ruszył ku drzwiom. Uniósł makat� staraj�c si� nie dotyka� drzwi i wyszedł do jasno o�wietlonej sali bibliotecznej. Po chwili zatrzymał si� i pr�dko zawrócił.

Znów obszedł ło�e, pochylił si� i zdmuchn�ł �wiec�. Ostro�nie, po omacku powrócił do drzwi.

Kiedy stan�ł na progu jadalni, wszystkie głowy zwróciły si� ku niemu. Pani Wardell siedziała na kanapie. Najwyra�niej zastrzyk przywrócił jej nieco sił.

Nie wchodz�c Joe odszukał oczyma Parkera. - Prosz� pa�stwa… zdarzył si� wypadek - powiedział staraj�c si� mówi� jak najswobodniej. - Czy mog� ci� prosi�, Ben? Parker zerwał si� z krzesła.

- Za chwil� wrócimy, a do tego czasu, bardzo prosz� wszystkich o pozostanie tutaj. Niech nikt z pa�stwa nie opuszcza tego pokoju pod �adnym pozorem - Alex rozło�ył przepraszaj�co r�ce.

Parker wyszedł pierwszy wymin�wszy go w progu, a Joe cicho zamkn�ł drzwi i ruszył ku schodom prowadz�cym na pi�tro.

- Co si� stało? - Grace Mapleton nie �yje. - Jak umarła? Byli ju� na pode�cie schodów. Nie odpowiadaj�c, Joe zapytał go: - Czy wzi�łe� z sob� bro�? - Tak - Parker skin�ł głow�. - Sam nie wiem dlaczego, ale wrzuciłem pistolet

do walizki. Powiedz, na miło�� bosk�, co si� stało? - Została zamordowana i to w taki sposób, �e nikt z tych ludzi, którzy s� teraz

tam na dole, nie mógł jej zabi�. Morderca musi by� w zamku, ale nie jest jednym z nich. Dlatego kazałem im zaczeka� w jadalni. Razem s� mniej nara�eni.

Parker otworzył drzwi swojego pokoju, uniósł wieko stoj�cej pod �cian� walizki i zagł�bił dło� pod równo uło�onymi koszulami. Wyci�gn�ł pistolet, sprawdził magazynek i wyszli.

Page 76: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

76

B�d� czekała… Tak, to jedno było pewne. B�dzie czekała, póki nie wynios� jej, �eby odda� to wspaniałe, zimne ciało na sekcj�. Takie s� obyczaje, których trzeba przestrzega�, gdy człowiek ginie z r�ki innego człowieka.

Page 77: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

77

Rozdział 19

LECZ JEDNAK KTO J� ZABIŁ…

Stan�li przed opuszczon� makat� i Joe uniósł j� ostro�nie. Drzwi nadal były uchylone, a za nimi rozpo�cierał si� g�sty półmrok. Maj�c za sob� Parkera, Alex stan�ł na progu i zacz�ł po omacku przesuwa� r�k� poza framug�.

- Musi tu by� chyba �wiatło elektryczne… - powiedział półgłosem - wcze�niej paliła si� �wieca, ale zgasiłem j�. Pó�niej powiem ci, dlaczego…

Natrafił palcami na guzik przeł�cznika i wcisn�ł go. Pod sufitem zabłysła odwrócona mleczna ampla uczepiona trzema złocistymi ła�cuszkami do haka w stropie.

Pokój był niemal pusty. Przed ło�em, na grubych, d�bowych deskach podłogi, le�ał nieco wytarty, stary perski dywan. To było wszystko.

- Ona jest tam… - powiedział Alex nie podnosz�c głosu. Podeszli. Uniósł r�k� i odsun�ł ci��k� tkanin� firanki.

Parker nie poruszył si�. Joe uniósł drug� r�k� i rozsun�ł firanki na tyle, na ile to było mo�liwe. Spojrzenie Parkera przesun�ło si� po nieruchomym, le��cym na wznak ciele, a pó�niej pow�drowało w gór� wzdłu� ostrza miecza i zatrzymało si� na długiej r�koje�ci ciasno okr�conej srebrnym, poczerniałym drutem.

- Za czasów rycerza De Vere nie był ju� w u�yciu… - powiedział Alex. - U�ywano go w walkach pieszych… wymagał wielkiej siły fizycznej.

- Wiem… - Parker spojrzał na le��c� dziewczyn�. Pó�niej oczy jego znów zacz�ły w�drowa� po mieczu - My�l� o tym…

- I ja - Alex obszedł ło�e, uniósł kap� i zajrzał pod ni�. pó�niej podniósł ze stolika zapałki i zapalił �wiec�.

- Tylko tak była o�wietlona, kiedy tu wszedłem. Miecz le�ał w poprzek na jej nogach, a ona udawała umarł� i miała zamkni�te oczy… Czy tak samo le�ała, kiedy j� zobaczyłe� po wej�ciu tutaj?

- Tak. Ktokolwiek wszedłby do pokoju, mógł podej�� bez przeszkód do ło�a, pochwyci� ten olbrzymi miecz w obie r�ce, unie�� go nad głow� i uderzy�… Nawet gdyby otworzyła oczy i zobaczyła go, nie zd��yłaby si� poruszy�… To musiało si� tak odby�.

- Wła�nie - powiedział Joe. - To musiało si� tak odby�, ale przecie� nie mogło si� tak odby�, je�eli w zamku nie ukrywa si� gdzie� człowiek, który j� zabił. Bo nie mo�e to by� �adna z osób, które s� w tej chwili w jadalni i były z nami od czasu, kiedy wyprawiono z zamku słu�b� i zamkni�to furt�.

- Ale przecie�… - Parker potrz�sn�ł głow� - ona nie �yje, prawda? - Tak… - Joe wyci�gn�ł r�k� i dotkn�ł plamy krwi, która rozlała si� szeroko

na sukni zmarłej w miejscu, w którym utkwił miecz. - Ta krew niemal nie zakrzepła jeszcze…

Odetchn�ł gł�boko i zawahał si� na ułamek sekundy, ale pó�niej uj�ł r�k� zmarłej, powoli zgi�ł j� w łokciu i ostro�nie wyprostował, delikatnie kład�c j� w poprzedniej pozycji.

Page 78: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

78

- mier� nie mieszka jeszcze w tym ciele… Zreszt� wiemy, przecie�, �e �yła przed godzin�… - Odwrócił si� i zdmuchn�ł �wiec�. - T� �wiec� tak�e niedawno zapalono.

Podniósł ze stolika kart� papieru. - Jest pi�� minut po północy. A mo�e cofnijmy si� troch�: O ósmej wieczór

Frank Tyler zrobił zdj�cia przy bramie i wszyscy przeszli�my do jadalni. Od tego czasu, Ben, powstała przedziwna sytuacja, otó� kolejno, zawsze jedna tylko osoba przemierzała samotnie zamek, a wszystkie pozostałe znajdowały si� razem w jadalni i, o ile wiem, nikt stamt�d nie wyszedł. Zreszt� taki był niepisany regulamin konkursu. Amanda Judd, Frank Tyler i doktor Harcroft w ogóle nie opu�cili jadalni: dwoje pierwszych, poniewa� byli gospodarzami i nie brali udziału w konkursie, a Harcroft nie zd��ył, gdy� z chwil� powrotu pani Wardell konkurs przerwano.

- Tak, wiem - Parker skin�ł głow�. - My�l� o tym ju� od dwóch minut. - Na tej karcie mamy zapis czterech osób, które tu weszły: pierwszy byłem ja,

o 9.05, drugi Kedge, o 9.51, trzeci byłe� ty o 10.35, a czwarta Dorothy Ormsby o 10.59… pozostałe osoby nie dotarły tu. My�l� o Edingtonie, Quarendonie i Redlandzie. Ale one nie mog� wchodzi� w rachub� jako mordercy, poniewa� inni ludzie wyruszyli po nich i zastali j� tu �yw�, a oni po powrocie nie opu�cili jadalni ani na chwil�. Na szcz��cie, ty byłe� w ogólnej kolejno�ci szósty, Dorothy siódma a pani Wardell ósma. Harcroft, jak wiemy, nie zd��ył uda� si� na poszukiwania, bo był ostatni, jak powiedziałem, konkurs przerwano, bo pani Wardell zastała tu zamordowan� Grace. Tak wi�c…

- Tak wi�c - powiedział Parker spogl�daj�c na miecz - skoro ja, jako szósty znalazłem �yw� Grace Mapleton, a pó�niej znalazła, j� �yw� Dorothy Ormsby, pozostaj� tylko dwa wyj�cia: albo zabiła j� Ormsby, a pani Watdell znalazła umarł�, albo… zabiła j� pani Wardell!

- A jedno i drugie jest niemo�liwe, poniewa� Dorothy Ormsby z pewno�ci� nie ud�wign�łaby tego potwornego miecza, a nawet gdyby jej si� to udało, nie mogłaby w �aden sposób zada� takiego ciosu, gdy� ten miecz jest chyba dłu�szy ni� ona sama i nie mogłaby uderzy� prostopadle, zwa�ywszy w dodatku, �e Grace le�ała na ło�u, a ona stała na ziemi. Poza tym, jest rzecz� fizycznie niemo�liw�, aby tak drobna kobieta mogła zada� tak straszliwe uderzenie… Przecie� ten miecz… - znów odetchn�ł gł�boko - tkwi w tym ło�u zupełnie prostopadle, a zwa�ywszy jego ci��ar, przekonamy si�, kiedy usun� ciało, �e ostrze wbiło si� gł�boko w deski ło�a. Inaczej miecz musiałby si� pochyli�. Ciało ludzkie ani po�ciel nie mog� stawia� takiego oporu, który utrzymałby go w pozycji, w jakiej jest teraz.

- A poniewa� wszyscy, prócz Dorothy Ormsby, mog� sobie wystawi� absolutne i niepodwa�alne alibi, wi�c Grace Mapleton…

- M u s i a ł z a b i � k t o � , k t o n i e b y ł z n a m i w j a d a l n i ! -doko�czył Alex. - Wiemy teraz jedynie, �e Grace Mapleton �yła o godzinie 10.59, bo mamy na to �wiadectwo zanotowane jej własn� r�k�. Wiemy te�, �e nie �yła ju� o godzinie 11.20–11.25, bo mniej wi�cej o tej godzinie pani Wardell powróciła do jadalni. Zreszt�, droga w dół po schodach i przej�cie biblioteki, musiały tak�e zaj�� jej nieco czasu, a na pewno nie szła szybko, bo ledwie trzymała si� na

Page 79: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

79

nogach. Musimy wi�c odj�� kilka minut. To by oznaczało, �e Grace została zamordowana mi�dzy godzin� 11.05 (bo Dorothy tak�e zu�yła nieco czasu na powrót i by� mo�e zamieniła z ni� kilka słów po zanotowaniu czasu), a godzin� 11.20.

- Psy! - powiedział Parker. - Co? - Te psy Quarendona! S� przecie� w budzie na dziedzi�cu. Mog� si� przyda�.

Musimy przeszuka� cały zamek… Ten człowiek przecie� gdzie� jest, je�eli nie uciekł… bo wszystko tu wydaje si� mo�liwe, nawet w czasie tej burzy i przypływu.

Jak gdyby w odpowiedzi usłyszeli daleki grom za w�sk� szczelin� okna. - Ta burza wraca i odchodzi… - Joe podszedł do okna i spróbował wyjrze�.

wiatło ampli padało na pot��n� czarn� krat� i odbijało si� od szyby. Krople deszczu rozpryskiwały si� na szkle. - T�dy w ka�dym razie nie uciekł.

- Musz� tu jeszcze wróci� z doktorem, bo nie wolno mi uzna� jej za zmarł�, je�eli lekarz jest na miejscu - Parker zmarszczył brwi. - I zatelefonuj� do policji Hrabstwa Devon, a pó�niej do Yardu. To nie potrwa długo. Ale najpierw przeszukajmy zamek. Ten morderca mo�e by� szale�cem… Czeka nas upiorna noc, Joe, tak czy inaczej. Wspaniały weekend! Wiedziałem, �e odpoczn� tu jak nigdy! Czy to nie pi�kna noc do prowadzenia �ledztwa, podczas którego b�d� dzi�kował Bogu, �e panna Dorothy Ormsby musi mi, chc�c nie chc�c, wystawi� alibi, a poza tym, ja sam b�d� musiał wystawi� alibi jej i wszystkim pozostałym osobom, nie pozostawiaj�c sobie �adnej, na któr� mógłbym rzuci� cho�by cie� podejrzenia.

- B�d� dobrej my�li - powiedział Alex próbuj�c si� u�miechn��, co nie okazało si� jednak mo�liwe, gdy� skurcz w gardle nie mijał - tam gdzie jest zamordowany, musi by� i morderca. Tylko duchy rozpływaj� si� i nikn�, ludzie pozostaj�.

- Wła�nie - zapomnieli�my o niej. - O kim? - O lady Ewie De Vere. Kto� powiedział dzisiaj, �e mo�e zem�ci� si� za to, �e

jej tragiczna �mier� posłu�yła nam do tej głupiej zabawy. - Parker tak�e spróbował u�miechn�� si�, ale dał za wygran�.

Nagle spoza drzwi wychodz�cych na korytarz dobiegł ich pot�pie�czy okrzyk kobiecy i rozpaczliwe, ciche łkanie.

- Trzeba mu powiedzie�, �eby wył�czył te idiotyczne urz�dzenia! - mrukn�ł Alex.

Ruszyli.

Page 80: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

80

Rozdział 20

TO WSPANIALE!

Kiedy weszli do jadalni wszystkie oczy zwróciły si� ku nim, tylko pani Wardell, le��ca na kanapce z głow� opart� o zwini�ty �akiet Beniamina Parkera, nie odwróciła głowy. Le�ała nieruchomo, wpatrzona w jaki� nieuchwytny punkt na �cianie, a na ustach jej bł�kał si� łagodny u�miech.

Parker chrz�kn�ł. - Prosz� nam wybaczy� dług� nieobecno��, ale naprawd� wydarzył si� bardzo

powa�ny wypadek… Panna Mapleton… niestety nie �yje. Siedz�cy przy stoliku pod �cian� pan Quarendon zerwał si� na nogi i

przycinał r�k� serce. Harold Edington, który dzielił z nim stolik, tak�e wstał i poło�ył dło� na ramieniu pulchnego wydawcy.

- Spokojnie, Melwin… - powiedział półgłosem. Amanda Judd uniosła r�ce i opu�ciła je gwałtownie, a Frank Tyler obj�ł j� ramieniem. Ukryła twarz na jego piersi.

Dorothy Ormsby zamarła z ołówkiem uniesionym nad otwartym notatnikiem. Jordan Kedge zmarszczył brwi. Joe, stoj�cy w progu, niemal za plecami

Parkera, dostrzegł, �e twarz jego okryła si� trupi� blado�ci�. Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał si�.

Doktor Harcroft odstawił na pół wypełnion� szklaneczk� whisky i podszedł do Parkera.

- Czy jest pan pewien? - powiedział - bo je�li… - Oczywi�cie! - Parker skin�ł głow�. - Wła�nie chciałem pana prosi�, �eby… Odwrócił głow� i wskazał oczyma drzwi. Harcroft skin�ł głow� i zawróciwszy wzi�ł swoj� czarn� walizeczk�, stoj�c�

nieopodal kanapki, na której le�ała pani Wardell. Pochylił si� nad star� dam�. - Czy wszystko w porz�dku? - zapytał łagodnie. Spojrzała na niego. U�miech

nadal bł�kał si� na jej wargach. - Jestem zm�czona… - powiedziała cicho - czy b�d� mogła poło�y� si� u siebie

w pokoju? Harcroft wyprostował si� i spojrzał pytaj�co na Parkera, który znowu

chrz�kn�ł. Był najwyra�niej zakłopotany. - Niestety… s� pewne okoliczno�ci… Je�li to mo�liwe, wolałbym, �eby

pozostała tu pani jeszcze przez kilka minut… Pó�niej, oczywi�cie, nie widz� �adnych przeszkód.

Lord Frederick Redland, który do tej pory stał nieruchomo pod oknem, zbli�ył si� do stoj�cych w drzwiach m��czyzn. Stan�ł przed komisarzem.

- Czy zamordowano j�? - zapytał spokojnie, ale w oczach jego zapalił si� dziwny, ciepły blask. Alex pomy�lał, nie pojmuj�c dlaczego przyszło mu to do głowy, �e tak wła�nie mógłby patrze� mały chłopiec na upragnion� zabawk� widoczn� za szyb� wystawow�.

Parker chrz�kn�ł po raz trzeci. - Wkrótce wszystko b�dzie jasne… Je�li pozwolicie pa�stwo, odejd� teraz na

chwil� z panem doktorem.

Page 81: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

81

Amanda Judd oderwała si� od swego m��a i zapytała: - Je�eli to mo�liwe, chciałabym w takim razie pój�� po poduszk� i koc dla pani

Wardell. Nie mo�e przecie� tak tu le�e�. - Oczywi�cie! - Parker ruchem r�ki wskazał jej drzwi - Pójd� z pani�! Wyszli oboje. Pan Quarendon wstał i podszedł do Alexa. - Czy to prawda? - zapytał dr��cym z napi�cia głosem - Czy to prawda, �e ona…? Joe nieznacznie skin�ł głow�. Quarendon otworzył usta, ale nie powiedział ani

słowa wi�cej. - Bo�e! - powiedział półgłosem Frank Tyler - Kto…? - Ona, Ewa - głos pani Wardell był cichy, ale wyra�ny. - Nie mogło by� inaczej. Było w tych słowach tyle spokojnej, wykluczaj�cej sprzeciw pewno�ci, �e

Alexa przeszedł dreszcz. Potrz�sn�ł głow�, jak gdyby chc�c przebudzi� si� ze snu. Kedge usiadł powoli, pó�niej wstał i wsun�ł dr��ce r�ce do kieszeni.

Drzwi otworzyły si�, weszła Amanda, a za ni� Parker nios�cy poduszk� i koc. Podeszli do kanapki. Frank Tyler uniósł głow� le��cej i wysun�ł spod niej czarny �akiet Parkera, który z kolei poło�ył na tym miejscu poduszk�. Amanda otuliła pani� Wardell kocem.

- Dzi�kuj�, moje dziecko. Teraz jest mi naprawd� bardzo wygodnie. Dzi�kuj�, panie komisarzu - stara kobieta zwróciła głow� ku Parkerowi, który szybko wło�ył �akiet i wyprostował zagi�cia materiału kilkoma ruchami r�k. Skłonił si� jej z daleka. Alex patrzył na ni� i po raz drugi przeszedł go dreszcz. Ci�gle ten u�miech, łagodny, spokojny u�miech. To ona odkryła ciało Grace Mapleton. Musiała sta� tam u wezgłowia ło�a i przy nikłym płomyku �wieczki patrze� na ten miecz i…

- Chod�my, panie doktorze - powiedział Parker półgłosem i ruszył ku drzwiom, a Harcroft za nim. Znikn�li.

Joe podszedł powoli do stolika, przy którym siedziała Dorothy. - Czy mo�na? - Och, oczywi�cie! - zamkn�ła notatnik i odwróciła go grzbietem do góry. -

Biedaku - powiedziała półgłosem - wygl�da pan, jak gdyby zobaczył pan ducha. Czy przynie�� panu odrobin� whisky?

- Ale�! - b�kn�ł Joe i chciał si� podnie��, ale Dorothy była ju� na �rodku sali i po chwili wróciła.

Wszyscy milczeli. - Czy… czy kto� chciałby mo�e fili�ank� mocnej kawy? - powiedziała Amanda

staraj�c si� mówi� spokojnie. - Jest bardzo pó�no i dobrze nam to wszystkim zrobi.

Kilka osób miało ochot� na kaw�. Dorothy pochyliła si� nad stolikiem i szepn�ła: - Czy naprawd� j� zamordowali? Alex zawahał si� na ułamek sekundy, ale zaraz nieznacznie skin�ł głow�. - Niesłychane! - uniosła swój notatnik, ale pr�dko odło�yła go na powrót. - Nie

do uwierzenia!

Page 82: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

82

- Wła�nie - Joe zni�ył głos jeszcze bardziej. - A mówi�c nawiasem, pani jest ostatni� osob�, która widziała j� �yw�.

- To wspaniałe! - Dorothy stłumiła okrzyk i przykryła sobie usta drobn� dłoni�.

- Tyle razy czytałam to zdanie w waszych ksi��kach, a teraz usłyszałam je i w dodatku, dotyczy mnie!

Oczy jej zabłysły. - Niestety - Joe nieznacznie rozło�ył r�ce. - Nie jest pani podejrzana… -

pochylił si� ku niej - Mog� pani zdradzi� jedno: gdyby mo�na było pani� podejrzewa�, mój przyjaciel komisarz Parker sp�dziłby dzisiaj znacznie spokojniejsz� noc.

Dorothy zbli�yła usta do jego ucha kład�c si� niemal na stoliku. - A kto jest podejrzany? - No wła�nie - Joe wstał widz�c Amand� podchodz�c� z tac�, na której dymiły

fili�anki z kaw�. - Dzi�kuj�, Amando. Ciesz� si�, �e jeste� dzielna. U�miechn�ła si� bladym,

niemal płaczliwym u�miechem. mier� sekretarki musiała wstrz�sn�� ni� bardziej ni� chciała okaza�. Joe powrócił do stolika. - Pytała pani, kto jest podejrzany, Dorothy. Mówi�c szczerze, nikt. I wszystko

byłoby „wspaniale”, �eby u�y� pani okre�lenia, gdyby nie to, �e przed niecał� godzin�, kto� wyprawił j� w wiekuist� podró� jednym uderzeniem miecza.

Page 83: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

83

Rozdział 21

NIKT SAM NIE SPUCI TEJ KRATY…

Parker zatrzymał si� na progu, a doktor Harcroft powoli podszedł do stołu z napojami nie spogl�daj�c na nikogo z obecnych.

Joe wstał od stolika i podszedł do komisarza, który przez chwil� stał zacieraj�c odruchowo r�ce i najwyra�niej szukaj�c słów.

- Prosz� pa�stwa, jest mi naprawd� niezmiernie przykro, �e b�d� musiał prosi� was wszystkich o pozostanie tutaj jeszcze przez pewien czas… Postaramy si� załatwi�, jak najpr�dzej, wszystkie… niezb�dne czynno�ci, a pó�niej b�d� nawet nalegał, �eby obecni udali si� do swoich pokój ów… W tej chwili jednak… - zawahał si� - chciałbym, aby drzwi tej sali były zamkni�te od wewn�trz na klucz i otwarte dopiero wówczas, kiedy zapukamy po powrocie… Na razie, chciałbym prosi�, aby pan Tyler i pan Quarendon udali si� z nami… Chodzi o pa�skie psy - dodał pr�dko widz�c, �e Melwin Quarendon blednie. - Im pr�dzej załatwimy konieczne sprawy, tym pr�dzej wrócimy. Prosz� nie zapomina� o kluczu! Widz�, �e tkwi tu w zamku.

Wyszedł z Alexem na korytarz. Czekali przez chwil� zanim Quarendon i Tyler nie doł�czyli do nich. Usłyszeli szcz�k przekr�canego w drzwiach klucza.

Parker bez słowa skin�ł na stoj�cych i oddalił si� od drzwi sali jadalnej. Kiedy znale�li si� u podnó�a schodów, powiedział półgłosem:

- Musz� mówi� krótko. Grace Mapleton została zamordowana i to w takich okoliczno�ciach, które wykluczaj� udział w tej zbrodni kogokolwiek z obecnych tutaj. Nasuwa to, oczy, wi�cie, my�l o mordercy, którym musi by� kto� z zewn�trz. Czy jest pan pewien, �e wszystkie okna zamku s� okratowane, mister Tyler?

- Absolutnie! Ale… Parker uciszył go unosz�c r�k�. ; - W tej chwili nikt zapewne nie odpowie na �adne pa�skie pytanie dotycz�ce

tej zbrodni. Wiemy tylko, �e je�li - co jest jedynym logicznym rozwi�zaniem - morderca ukrywa si� gdzie� w zamku, musimy go odnale��. Nie wiemy, kto to jest i dlaczego zabił. Mo�e by� po prostu szale�cem. Dlatego kazałem zamkn��] jadalni� od wewn�trz…

Spojrzał na Quarendona. : - Przyszły nam na my�l pa�skie psy. S�dzi pan, �e mog� nam pomóc w

poszukiwaniach? Czy s� odpowiednio wytresowane? - Je�eli gdzie� w tym zamku kryje si� jaki� człowiek… - powiedział pan

Quarendon głosem, który miał zabrzmie� dobitnie i stanowczo, lecz załamywał si� nieco - moje psy odnajd� go i nie ucieknie!

- Doskonale! Czy mo�e je pan przywoła�, a pan, panie Tyler, czy mo�e zaopatrzy� nas w latarki? Z pewno�ci� macie je tutaj?

- Tak, mamy ich kilka. Niemal wszyscy u�ywaj� ich wracaj�c grobl� do zamku po zmroku…

- A czy istnieje zapasowy komplet kluczy do pokojów? - zapytał Alex - Musimy przejrze� wszystkie pomieszczenia, a nie s�dz�, �eby miało sens pukanie

Page 84: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

84

do jadalni i wywoływanie poszczególnych osób, je�li która� z nich zamkn�ła swój pokój wychodz�c.

- Tak - Tyler skin�ł głow�. - Musz� by� w kuchni, albo w którym� z pomieszcze� dla słu�by. Zamki w drzwiach s� współczesne, jak panowie zauwa�yli. Przerobiono je w czasach, kiedy powstał tu hotel… - On tak�e starał si� mówi� rzeczowo, lecz od czasu do czasu spojrzenie jego biegło w gór� ku schodom.

- Czy we�miemy psy od razu? - zapytał Quarendon. Parker skin�ł głow�. Tyler zawrócił w stron� jadalni i otworzył niewielkie drzwi w murze. Za nimi

był mały, nieo�wietlony korytarzyk. Frank znalazł kontakt i zrobiło si� widno. Na wprost wida� było wykładan�

czerwonymi płytkami posadzk� wielkiej kuchni. Ruszyli. Tyler wskazał Quarendonowi nast�pne, oszklone drzwi, pokryte spływaj�cymi g�sto kroplami deszczu.

- To wyj�cie na dziedziniec… Zreszt�, wie pan przecie� bo zaprowadził je pan tam.

Wydawca uchylił drzwi i gwizdn�ł cicho. Dziedziniec był o�wietlony blaskiem padaj�cym z okien znajduj�cych si� na pi�trze kru�ganka. Woda l�niła na wielkich, kamiennych płytach i szumiała w w�skim, wykutym pod murem rynsztoku.

Dwa cienie przebiegły przez dziedziniec i zatrzymały si� przed uchylonymi drzwiami.

- Dobre pieski… - pan Quarendon odsun�ł si� i pogłaskał ich mokre łby, gdy weszły do korytarza. Uniosły głowy patrz�c na nieznajomych m��czyzn. - Grzeczne psy! - powiedział Quarendon nieco ostrzej. Przysiadły mokrymi zadami na posadzce.

- Idziemy! - powiedział pulchny wydawca, pochylaj�c si� ku nim. - I szukaj, Tristan! Szukaj, Izolda!

Psy przesun�ły si� obok Parkera i weszły do kuchni. Pomieszczenie było wielkie i podobne do wszystkich hotelowych kuchni �wiata., Psy obeszły je w�sz�c. Pó�niej stan�ły przy drzwiach, wodz�c oczyma za panem Quarendonem.

Tyler otworzył jedn� z szuflad białej szafy w rogu. Wyj�ł latark�, sprawdził, czy jasno �wieci i odło�ył na stół, pó�niej wydostał jeszcze trzy.

- Chciał pan zapasowych kluczy, prawda? - rozejrzał si�, pó�niej wyci�gn�ł jeszcze jedn� szuflad�. - Chyba b�d� tu… - Zajrzał i wyci�gn�ł p�k kluczy na małej, mosi��nej obr�czy. - Tak, to te…

Podał obr�cz Alexowi. Zwrócił si� do Parkera: - Za tymi białymi drzwiczkami w rogu, s� dwa małe pokoiki dla dziewcz�t

kuchennych. Otworzył drzwi. Weszli, za nimi psy. Pokoiki były puste, najwyra�niej nikt w

nich nie mieszkał ostatnio. Dziewcz�ta obsługuj�ce go�ci z pewno�ci� powracały na noc do wsi. Wyszli.

Korytarz, schody, pokoje go�cinne na pi�trze. Alex otwierał kolejne drzwi, we wszystkich tkwiły klucze, nikt nie zamkn�ł swego pokoju. Sukienki… m�skie ubrania w szafach… przybory toaletowe w małych łazieneczkach…

Page 85: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

85

Parker rozgl�dał si�, Frank Tyler czekał na korytarzu, a pan Quarendon uwa�nie przypatrywał si� psom, które kr��yły spokojnie, chwilami odwracaj�c ku niemu głowy.

- To pokój Amandy - powiedział Frank zatrzymuj�c si� przed kolejnymi drzwiami. - Wyobra�am sobie, co si� tam dzieje. Byli�my tu tylko we trójk� i mieli�my do pracy bibliotek� i dowoln� ilo�� pustych pokoi. Przed przyjazdem pa�stwa, poznosili�my wszystko do siebie. - Otworzył drzwi. W pokoju było czysto ale stół i podłoga pod �cianami pokryte były stosami r�kopisów i ksi��ek.

Joe podszedł do okna, uwa�nie przesun�ł latark� po kratach tak jak robił to we wszystkich poprzednich pomieszczeniach i zajrzał do uchylonych drzwi łazienki, cho� zd��ył go uprzedzi� jeden z psów.

Wyszli na korytarz. Tyler otworzył nast�pne drzwi. Stół, rulony papieru, blejtram…

- To mój pokój - Frank rozejrzał si�. Psy obw�chały papiery, obeszły łó�ko, a kiedy pan Quarendon z przepraszaj�cym gospodarza u�miechem uchylił drzwi łazienki, weszły tam i powróciły zaraz.

Alex sprawdził kraty w oknach i odwrócił si�. Parker, który zajrzał pod kap� łó�ka, wyprostował si� i poszedł za jego spojrzeniem.

Nad łó�kiem Franka Tylera wisiała rozpi�ta wielka, zielona, wyblakła chusta wyszywana w ro�linny wzór srebrzyst�, nieco ju� sp�kan� nici�. A na chu�cie, uko�nie, zajmuj�c cał� przek�tn� wisiał uczepiony do dwu ci��kich haków olbrzymi miecz.

Joe podszedł. Tu� nad chust� przy drugiej przek�tnej dostrzegł pusty hak, z którego zwisał kawałek mocnego drutu.

Alex odwrócił si�. - Czy był tu drugi podobny miecz, mister Tyler? - Co? - Frank spojrzał i skin�ł głow�. - Tak, s� dwa, prawie identyczne. Zastali�my je tutaj. Ale ten drugi… -

zamilkł i rozszerzonymi przera�eniem oczyma spojrzał na Ałexa - … ten drugi posłu�ył mi do… o Bo�e Wszechmog�cy… Czy… czy?

Alex skin�ł głow� nie spuszczaj�c wzroku z miecza. - Ten miecz miał udawa� narz�dzie, którym rycerz De Vere zabił niewiern�

�on�, prawda? A Grace Mapleton po rozstaniu z nami na dole, pr�dko wbiegła do swego pokoju, gdzie czekała druga, przygotowana przez pana suknia i przebrała si� w ni�… Zd��yła mi to powiedzie�, kiedy j� znalazłem. Plamy krwi do złudzenia na�ladowały rzeczywisto��. Ale ruszajmy. Je�eli pan pozwoli, przyjd� tu pó�niej. Chciałbym wzi�� do r�ki ten miecz, który pozostał u pana…

- Czy ona? - zapytał Tyler i umilkł. - Chod�my… Parker ruszył ku drzwiom. Obeszli wszystkie pokoje i stan�li przed drzwiami sali bibliotecznej . Parker poprosił pana Quarendona i Tylera, aby wraz z psami pozostali na

korytarzu. Raz jeszcze obszukali wszystkie k�ty, a Joe wszedł niemal do kominka i za�wiecił w gór�, pó�niej dokładnie przyjrzał si� zbrojom.

- Musimy tam wej�� - mrukn�ł Parker.

Page 86: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

86

A pó�niej, ostro�nie, przez rozwini�t� chusteczk� zamkn�ł pokój, w którym pozostała Grace Mapleton, odniósł klucz do swego pokoju, schował go do szuflady i zamkn�ł drzwi na klucz.

Wrócił do stoj�cych na korytarzu ludzi. - Co teraz? - powiedział. - Ten zamek naprawd� jest male�ki, chocia� z dala wydaje si� ogromny. Czy to ju� wszystko?

- Wie�a - powiedział Joe. - Chod�my. Weszli ponownie do biblioteki i stan�li przed w�skimi drzwiczkami

prowadz�cymi na schody wie�y. Joe otworzył je i znale�li si� na biegn�cych w gór� stopniach.

- Tu - Tyler wskazał �cian� i dopiero teraz, po raz pierwszy, Joe dostrzegł drzwi, obok których przeszedł wczoraj kilka razy nie dostrzegaj�c ich. Były pomalowane na kolor �ciany i zlewały si� z ni� niemal zupełnie. Nie miały zamka, a tylko opadaj�cy w dół �elazny pier�cie�, za który Frank poci�gn�ł. Otworzyły si�. Za nimi była ciemno��. Joe zapalił latark� i przekroczył próg.

- Tu były zapewne zapasy �ywno�ci… - powiedział Frank cicho. - Zamek nie miał lochów. Pewnie woda przesi�kała do nich. Tu mo�na było umie�ci� wszystko, co było konieczne do przetrzymania obl��enia… wiatło latarek ukazało wysoko w górze czarny kolisty strop. - Oczywi�cie… - szepn�ł Alex - to jest wła�nie wn�trze wie�y. Psy wbiegły w półmrok. Pan Quarendon �wiecił odszukuj�c ich smukłe

kształty w ruchu, to tu, to tam. Powróciły. - Chod�my… - Alex ruszył w gór�. Kiedy znale�li si� pod klap� zamykaj�c�

schody, przystan�ł i za�wiecił sobie pod nogi. Stopnie były absolutnie suche. Przeniósł �wiatło latarki w gór�. Zasuwa była zasuni�ta. W górze bił nieustanny, dono�ny werbel deszczu.

- Nikt nie podniósł tej klapy dzi� wieczór… Te stopnie nie mogłyby wyschn�� tak absolutnie. Nie ma na nich �ladu wilgoci.

Zawrócił i ruszyli w dół, mijaj�c wej�cie do biblioteki. Wynurzyli si� w sieni. Psy czekały na dole.

- To ju� chyba wszystko… -powiedział Parker i spojr�ał na bram�. - Wła�nie - Joe stan�ł po�rodku sieni przesuwaj�c z wolna promieniem latarki

po pot��nej kracie. - Powiedzmy, �e kto�… wiesz kto… miał tu ukrytego wspólnika, a pó�niej

zbiegł z nim do tej bramy, razem podnie�li krat� na tyle, �eby móc otworzy� furt�, morderca wyszedł, a ta osoba, która pozostała, opu�ciła krat� na miejsce… To nieprawdopodobne, Ben. Ale to, co nam pozostało, jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne.

Zwrócił si� do Franka Tylera. - Czy próbował pan kiedy� podnie�� albo opu�ci� t� krat� bez niczyjej

pomocy? Frank potrz�sn�ł głow�. - To niemo�liwe. Musi j� równocze�nie podnosi� dwóch ludzi stoj�c przy

dwóch kołowrotach. Inaczej nie drgnie. Zreszt�, kiedy zamek stoi pusty, mieszka tu zwykle stary dozorca z �on�. Oboje s� z wioski. Ale im wystarcza zasuwa na furcie. Nikt z zewn�trz, złodziej ani włócz�ga, nie mógłby si� tu w�lizn��.

- W dół tak�e nie opadnie?

Page 87: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

87

- Nie, nikt sam nie opu�ci tej kraty, nawet gdyby był Herkulesem. To bardzo przemy�lna konstrukcja.

Joe spojrzał na Parkera. Spojrzenia ich spotkały si�. Prawda była prosta: nikt nie mógł zabi� Grace Mapleton.

Page 88: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

88

Rozdział 22

„W MOIM ŁÓKU PI SZKIELET…”

Doktor Harcroft i Amanda Judd pomogli pani Wardell doj�� do pokoju. W progu Amanda odwróciła si�. - Je�eli nie ma pan nic przeciwko temu, panie doktorze, posiedz� u niej, póki

nie za�nie… - Oczywi�cie - Harcroft skin�ł głow�. - Gdyby dostrzegła pani jakie�

niepokoj�ce oznaki, prosz� zapuka� do mnie. Na pewno nie usn� dzisiaj łatwo. - Ani ja… - Amanda u�miechn�ła si� blado i weszła cicho do pokoju pani

Wardell, zamykaj�c za sob� drzwi. W tej samej chwili doktor Harcroft dostrzegł Dorothy Ormsby i Alexa,

wynurzaj�cych si� z wylotu schodów. - Jak si� czuje pani Wardell? - zapytał Joe półgłosem. - Lepiej, jak s�dz� - lekarz skin�ł głow� - ale prze�yła ci��ki wstrz�s. S�dz�c z

tego, co widziałem, nie chciałbym, �eby… - zamilkł widz�c, �e Dorothy pozostała przed drzwiami swego pokoju.

- Pan Parker telefonuje teraz, ale zaraz sko�czy i b�dziemy obaj czuwali, a� do przyjazdu policji… - Alex spojrzał na zegarek.

- Za trzy godziny zacznie �wita� i chyba b�d� mogli si� przedosta� do zamku. Burza i przypływ nie mog� trwa� wiecznie. Zreszt�, b�dziemy jeszcze przed ich przyjazdem chcieli zamieni� z wszystkimi tutaj po kilka słów. Prosta formalno��, ale oszcz�dzi to obecnym konieczno�ci zrywania si�, kiedy przyjedzie policja. B�dziemy mogli przesun�� te formalne sprawy na pó�niej.

- Oczywi�cie, rozumiem - Harcroft skin�ł głow�. - W�tpi�, czy ktokolwiek z nas u�nie pr�dko. Pani Judd chce posiedzie� przy

pani Wardell, wi�c spóbuj� teraz zdrzemn�� si� troch�, je�eli mi si� uda… Skłonił si� lekko Dorothy i kiwn�ł przyja�nie głow� Alexowi, a pó�niej ruszył

bezgło�nie po grubym chodniku i znikn�ł za zakr�tem. - Dodzwoniłem si�… - Parker wynurzył si� ze schodów. - B�d� tu o �wicie, a nawet wcze�niej, ale superintendent, z którym

rozmawiałem, zna Wilczy Z�b i powiedział, �e po prostu zajad� przed grobl� i je�li nie da si� tu wej��, b�d� czekali a� do skutku.

Alex skin�ł głow� i spojrzał na Dorothy, która słuchała słów komisarza, �ciskaj�c w lewej r�ce swój notatnik.

- Niech pani spróbuj� si� teraz przespa� i prosz� pami�ta�, �e jestem za �cian�. To bardzo grube mury, ale b�dziemy obaj czuwali do przyjazdu tych ludzi z hrabstwa. Usłysz� pani pukanie w �cian�, ale my�l� �e nic tu ju� dzi� nie nast�pi.

- Je�eli nie b�dzie nas w pokojach, znajdzie nas pani w bibliotece. Pójd� si� przebra�, Joe, i wpadn� do ciebie. Czy wszyscy s� ju� u siebie?

- Chyba tak? W ka�dym razie weszli na gór�. Amanda jest u pani Wardell i zapowiedziała, �e zostanie przez pewien czas. Innych prosiłem, �eby byli u siebie i chyba posłuchali mnie.

Parker skin�ł głow�.

Page 89: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

89

- Dobrze. Id� si� przebra� i za chwil� przyjd� do ciebie. Zostaw uchylone drzwi.

U�miechn�ł si� do Dorothy Ormsby i otworzył drzwi swego pokoju. - Nie zgubiła pani klucza? - szepn�ł Joe. Dorothy potrz�sn�ła głow�. - Zawstydziłam si� wtedy i zostawiłam je otwarte. Joe u�miechn�ł si� i wszedł do siebie. Otworzył szaf� i wyj�ł z niej flanelow�

koszul� i sweter. Usłyszał cichute�kie skrzypni�cie drzwi. - Ju� si� przebrałe�, Ben? - powiedział półgłosem - Wejd�… Nikt nie odpowiedział i nikt nie wszedł. Joe rzucił koszul� i sweter na por�cz

fotela i odwrócił si�. Dorothy Ormsby była �miertelnie blada. Otworzyła usta, ale nie wyszedł z

nich �aden d�wi�k. Chwiej�c si� zrobiła krok do przodu i próbuj�c si� opanowa�, szepn�ła dr��cymi ustami:

- Tam… - Co, tam? Joe wyjrzał. Korytarz był pusty. Szybko zamkn�ł drzwi. - Co si� stało? - powiedział nieco gło�niej. Dorothy osun�ła si� na fotel, mimowolnie str�caj�c sweter i koszul� z por�czy.

Nie zauwa�yła tego. Zamkn�ła oczy i otworzyła je zaraz. - Ja… tam… ona tam jest… Głos załamał si� jej. W tej samej chwili rozległo si� cichutkie pukanie. Dorothy Ormsby zakryła

usta obu dło�mi, tłumi�c rozpaczliwy okrzyk. Parker cicho otworzył drzwi. - Jeszcze si� nie… Zamikł i spojrzał na Alexa. - Co si� stało, Dorothy? - zapytał Joe. Podszedł do niej i łagodnie poło�ył jej

dłonie na ramionach. - Prosz� si� opanowa�. Dorothy uniosła oczy, z których wci�� jeszcze nie znikn�ł wyraz przera�enia.

Odetchn�ła gł�boko. - U mnie w pokoju… - urwała, ale nagle zebrawszy wszystkie siły powiedziała

niemal normalnym głosem - W moim łó�ku �pi szkielet! Joe wymienił nad jej głow� szybkie spojrzenia z Parkerem. - Dobrze - powiedział łagodnie. - Pójd� i sprawdz�, a komisarz Parker

zostanie tu z pani�. Ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz. Drzwi pokoju Dorothy były otwarte. Wszedł zamykaj�c je cicho za sob�. Łó�ko stało pod �cian�, która dzieliła ich pokoje. Joe zamarł i patrzył nie mog�c oderwa� oczu od pustych oczodołów postaci

le��cej na łó�ku i nakrytej kołdr�, na której spoczywały jej zło�one, ko�ciane r�ce!

Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał si�, jak gdyby czekaj�c, �e szkielet zwróci ku niemu głow�. Jeszcze jeden krok. Stan�ł przy łó�ku.

Czaszka miała wszystkie z�by, równe i białe. Alex powoli wyci�gn�ł r�k� i odkrył kołdr�.

Szkielet nie miał ko�ci miednicowych ani nóg. Joe pochylił si� ni�ej. Odetchn�ł gł�boko i uj�ł ko�ciste palce. Nie rozsypały si�. Dopiero teraz spostrzegł, �e �ebra i kr�gosłup miały jednakow�, szar� barw� i były gładkie.

Page 90: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

90

Pochylił si� ni�ej i wsun�ł dło� pomi�dzy �ebra. Dotkn�ł w�skiego stalowego pr�ta, ł�cz�cego kr�gosłup z podstaw� czaszki i odetchn�ł gł�boko.

Si�gn�ł do kieszeni, wyj�ł nieskalan� biał� chusteczk� i otarł z własnego czoła male�kie krople potu.

Cofn�ł si� i wyszedł, zamykaj�c drzwi i nie gasz�c �wiatła. Dorothy nadal siedziała w fotelu z dło�mi zaci�ni�tymi na por�czach.

Zakłopotany Parker stał obok. Uniosła głow� i l�k znowu pojawił si� w jej oczach. - Czy zwariowałam? - zapytała cicho. Joe potrz�sn�ł głow�. - Nie - u�miechn�ł si�. - Mnie te� w pierwszej chwili włosy stan�ły d�ba. - Jak to? - wyszeptała Dorothy zbielałymi ustami - wi�c on tam jest? - Tak, ale to nie jest prawdziwy szkielet. - Nie prawdziwy?… - To model anatomiczny wykonany z plastiku. Zreszt�, tylko połowa, bo pod

kołdr� nie ma nic. - To znaczy… to znaczy, �e to był… był �art? - Dorothy wyprostowała si� w

fotelu. Nagły rumieniec pojawił si� na jej pobladłych policzkach. - art… - Zacisn�ła usta…

- Czy domy�la si� pani, kto jest tym �artownisiem? - zapytał powa�nie Parker - Bez wzgl�du na to, jak oceniamy tego rodzaju dowcipy, wieczór dzisiejszy nie jest zwykłym wieczorem, jak pani wie.

- Czy domy�lam si�? - Dorothy Ormsby spojrzała najpierw na jednego, pó�niej na drugiego z m��czyzn.

- Zapewne tak. Ale… ale byłam przekonana, �e ten człowiek nie jest zdolny do takich �artów… Gdybym na przykład była chora na serce, mogłabym… Zreszt�, mniejsza o to! - zacisn�ła usta. Pó�niej spojrzała na Alexa: - Czy mógłby pan zrobi� co� dla mnie, Joe? Wiem, �e panowie nie mo�ecie teraz zajmowa� si� głupstwami, bo popełniono tu dzisiaj zbrodni�, ale…

- Słucham? - powiedział Joe spokojnie, nie spuszczaj�c z niej wzroku. - Czy mógłby pan wzi��… - rozejrzała si� szybko - ten koc, zawin�� to

paskudztwo i wynie�� z mojego pokoju? Powinna to zrobi� sama, ale nie chciałabym znowu na to spojrze�… - spu�ciła oczy - Przestraszyłam si�… Mo�e to przez t� zbrodni� i legend� o tym duchu… Nie wierz� w duchy, ale dzi� wszystko jest jakie� inne…

- To prawda - powiedział Parker. - Zosta� z pani�, Joe, a ja si� tym zajm�. Chciałbym si� przyjrze� temu ko�ciotrupowi.

Zdj�ł z łó�ka kap� i wyszedł. Alex pochylił si� i oparł dłoni� o plecy fotela. - Kto to zrobił, Dorothy? W milczeniu postrz�sn�ła głow�. - To dziwna zbrodnia - powiedział Joe. - Nie rozumiem jej, Wszystko tu mo�e

by� wa�ne. Ormsby uniosła głow� i spojrzała mu w oczy. - Nie chciałabym mówi� o tym przy pa�skim przyjacielu, chocia� to podobno

wspaniały człowiek. Czy mog� panu zaufa�, Joe?

Page 91: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

91

- Mo�e pani. I wyja�nimy przy tym jedn� spraw�. Rano wyczułem, �e pani si� czego� boi… Dlatego zamkn�ła pani drzwi na klucz. Była pani przestraszona. Czy chodziło o tego samego człowieka?

Dorothy skin�ła głow�. - W dniu, kiedy rozstawali�my si�, powiedział do mnie, �e mo�e kiedy�

zatrzyma mnie na zawsze… jako eksponat w swoim muzeum! - W muzeum zbrodni? Dorothy wzruszyła lekko ramionami. - Ju� pan wie, prawda? Chciał, �ebym została jego �on�. A ja nie chc� by�

�on�, ani jego, ani kogokolwiek innego… Poci�gn�ło mnie do niego to, �e jest taki niesamowity… Zaprosił mnie kiedy� z paroma innymi osobami na przyj�cie… wie pan, on robi takie przyj�cia dla rozmaitych ludzi, którzy maj� podobne zainteresowania…

Joe w milczeniu przytakn�ł ruchem głowy. - A pó�niej to trwało przez pewien czas… i sko�czyło si�… L�kam si� go w

jaki� sposób. Nie wiem, czy �artował mówi�c o tym, �e chciałby mnie zatrzyma� w swojej kolekcji. Ale nie spodziewałam si� po nim takiego nikczemnego �artu… Je�eli to miała by� zemsta… My�lałam, �e jest gentelmanem!

Alex dostrzegł ze zdziwieniem, �e Dorothy ma łzy w oczach. Wszedł Parker. - Wszystko jest ju� w porz�dku - powiedział. - Je�eli boi si� pani tam spa�,

mo�emy zamieni� si� pokojami. Mamy wszyscy tak mało rzeczy, �e zajmie nam to trzy minuty.

- Dzi�kuj� - u�miechn�ła si� do niego i odwróciła głow�, �eby nie dostrzegł łez w jej oczach. - Dałam si� zaskoczy�, co mi si� rzadko zdarza, ale to ju� min�ło.

Wstała z fotela. - Jeszcze chwileczk� - powiedział Joe. - Skoro pani ju� tu jest, chciałbym

zada� dwa małe pytania… - Tak? Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszła pani do Grace Mapleton? - Co? Tak, oczywi�cie… Wyj�łam ten klucz z kominka i otworzyłam drzwi.

Paliła si� tylko mała �wieczka na pół przysłoni�ta firankami ło�a, na którym le�ała Grace. R�ce miała zło�one, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, le�ał ogromny miecz… Prze�yłam nieprzyjemn� chwil� przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyła oczy i zapytała, czy si� nie przestraszyłam… Wtedy spojrzała na zegarek, zapisała czas, a ja zapytałam, czy si� nie nudzi… Powiedziała, �e troch� i zapytała, ile jeszcze osób pozostało? Powiedziałam, �e dwie, a ona szepn�ła „Chwała Bogu” i ziewn�ła. U�miechn�łam si� do niej i wyszłam.

- A teraz prosz� dobrze uwa�a�, Dorothy… - Alex uniósł wskazuj�cy palec i wymierzył nim w jej pier� - czy jest pani absolutnie pewna, �e w po�piechu nie zapomniała pani wło�y� z powrotem klucza do garnka w kominku?

- Absolutnie - powiedziała stanowczo Dorothy Ormsby - A wiem dlatego, �e chciałam jak najpr�dzej zbiec na dół i rzuciłam klucz z góry do garnka… Nie trafiłam i musiałam ukl�kn��, �eby go znale��. A pó�niej wsun�łam r�k� do �rodka wkładaj�c go razem z t� kartk�, która była do niego doczepiona.

Page 92: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

92

- Dzi�kuj� - Joe u�miechn�ł si� do niej. - Nie b�dziemy ju� pani wi�cej dr�czyli. Pójd� z pani�, raz jeszcze sam zajrz� do szafy, do łazienki i pod pani łó�ko, a pó�niej poprosz�, �eby zamkn�ła si� pani na klucz i pod �adnym pozorem nie otwierała, je�eli kto� zapuka. Z wyj�tkiem pana Parkera i mnie, oczywi�cie.

- Zamkn�łabym te drzwi nawet wtedy, gdyby pan o to nie poprosił - powiedziała Dorothy Ormsby. Była wci�� jeszcze blada, ale opanowana. Ruszyli ku drzwiom.

Page 93: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

93

Rozdział 23

SCHLUDNA I PEDANTYCZNA

Joe wsun�ł na nogi lekkie treningowe pantofle i zawi�zał je. Pó�niej wstał. W swetrze, flanelowej koszuli i jeansach poczuł si� o wiele lepiej.

- Gdzie schowałe� tego ko�ciotrupa? - Wrzuciłem go do szafy. Parker wzruszył ramionami. Siedział na kraw�dzi łó�ka Alexa i przypatrywał

mu si� z ponurym wyrazem twarzy. Zni�ył głos niemal do szeptu, wskazuj�c oczyma �cian� pokoju.

- Czy my�lisz, �e ten idiotyczny �art mo�e mie� jakie� znaczenie? - Dla niej najwyra�niej ma - szepn�ł Joe - ale w�tpi�, czy ma zwi�zek ze

�mierci� Grace Mapleton. Cho� mo�e mie�, bo tam gdzie nie zna si� rozwi�zania, wszystko jest mo�liwe.

- Przeciwnie - mrukn�ł Parker - nic nie jest mo�liwe. Na razie dysponujemy dwoma pewnikami:

nikt obcy nie zakradł s� do zamku.

A drugi pewnik jest jego uzupełnieniem:

nikt z przebywaj�cycb w zamku nie mógł zabi� Grace Mapleton.

Czy mo�esz to podwa�y�? - Je�eli nie popełnił tej zbrodni, zgodnie z przepowiedni�, duch Ewy De Vere,

musz� to podwa�y�. Grace nie �yje i do twoich dwóch pewników musimy doda� trzeci: nie popełniła samobójstwa. Czy zgadzasz si�?

Parker westchn�ł. - Trudno by jej było poło�y� si� na wznak i wbi� sobie w serce miecz tej

długo�ci. - Ale te trzy pewniki… - Joe si�gn�ł po tyto� i le��c� na stole fajk� - nie mog�

�y� zgodnie obok siebie. Prócz tego, nie wierz� w duchy. - Ani ja - Parker znów wzruszył ramionami - ale za mniej wi�cej trzy godziny

zamek stanie si� dost�pny, wstanie �wit i zostan� skonfrontowany z moimi miłymi kolegami, policj� hrabstwa Devon. Wezwałem ich. Có� im powiem? e byłem tu przez cały czas i pragn� wystawi� niepodwa�alne alibi wszystkim, których mogliby podejrzewa�? To znaczy, powiem im, �e co prawda mog� sobie zawie�� zwłoki zamordowanej do kostnicy, ale wykluczam istnienie mordercy, ja, zast�pca szefa Dochodze� Kryminalnych Stołecznej Policji!

Alex mimowolnie u�miechn�ł si�. - Rzeczywi�cie, twoi koledzy z hrabstwa Devon b�d� nieco zaskoczeni. Ale

siedz�c tu i zastanawiaj�c si� nad ich reakcj� na twoje słowa, niewiele zdziałamy. Trzeba porozmawia� z lud�mi tutaj. Mo�e kto� co� zauwa�ył i nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, �e ma to jakiekolwiek znaczenie? Mo�e kto� wie co�, czego my nie wiemy? Mo�e…

Page 94: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

94

Parker uniósł r�k� i opu�cił j� powoli, jak gdyby chc�c zatrzyma� potok jego słów.

- Joe, je�eli zało�yli�my (a jestem pewien, �e mamy słuszno��), �e ani Dorothy Ormsby, ani pani Wardell nie mogły zabi� Grace Mapleton… a ja tu� przed tym widziałem j� �yw� i n i k t prócz tych obu kobiet nie wyszedł z jadalni po mnie, to kto mógł j� zabi�? Tak�e n i k t !

- Chod�my! - powiedział Joe półgłosem, wskazuj�c drzwi. - Dok�d? - Do jej pokoju. Z le��cego na stoliku p�ku kluczy wybrał jeden i oddzielił go od pozostałych. - Czwórka… to chyba ten, je�eli twój pokój ma numer trzeci. Wyszli staraj�c

si� porusza� jak najciszej i bezgło�nie zamkn�li drzwi. Joe przekr�cił klucz w zamku i schował go do kieszeni. Min�li pokój Parkera, skr�cili kru�gankiem w prawo i zatrzymali si� przy pierwszych drzwiach. Alex delikatnie wsun�ł klucz j przekr�cił go. Zamek nie wydał �adnego d�wi�ku. Nacisn�ł klamk� i weszli.

- Kto mieszka tam za �cian�? Quarendon? Parker potwierdził skinieniem głowy. Pokój był podłu�ny. Na wprost było okno, a pod nim biegł długi stół, na

którym stał komputer, drukarka i ekran, nieco dalej elektroniczna maszyna do pisania, a jeszcze dalej równo poukładane, stoj�ce pionowo i podparte stalowymi uchwytami teczki r�kopisów, taca z listami, a w samym rogu du�y wazon pełen �wie�ycz czerwonych ró�. Do stołu przysuni�to lekkie obracane krzesło.

Pod drug� �cian� niski tapczan okryty narzut� w kwiaty, a pomi�dzy nim i łazienk� du�a trójdrzwiowa szafa �cienna wbudowana we wn�k� muru.

- Nie widz� jej… - szepn�ł Alex. Podszedł do szafy i otworzył pierwsze z trojga drzwi. Sukienki.

- Jest… - powiedział szeptem, si�gn�ł r�k� i wydobył zawieszon� na wieszaku biał� sukni� - kiedy weszli�my tu pierwszy raz, szukaj�c naszego hipotetycznego mordercy, zapomniałem o niej. Wa�ny był człowiek, który mógł si� tu gdzie� ukrywa�… Grace po wyj�ciu z jadalni, wbiegła tutaj i zamieniła t� sukni� na inn� z plamami krwi, które wymalował jej Tyler… Czy mo�esz przejrze� zawarto�� tej szafy, Ben? Ja spróbuj� zerkn�� pobie�nie na te papiery… - poło�ył r�k� na ramieniu przyjaciela - wiem, �e najprawdopodobniej niczego nie znajdziemy… Ale zamordowano j�, a to znaczy, �e je�li nie zabił jej jaki� szaleniec, musiał to by� kto�, kto jej straszliwie nienawidził, albo postanowił zaryzykowa� sp�dzenie reszty dni za kratami, �eby si� jej pozby�. Nie mam wielkiej nadziei, ale mo�e odkryjemy cho�by cie� �ladu…

Odwrócił si� i szybko zacz�ł przegl�da� teczki z papierami. Najwyra�niej były to wydruki komputerowe. Zerkn�ł na pierwszy z brzegu… chyba szkic powie�ci kryminalnej, rzucony byle jak, chaotyczny, pełen przerw i powtarzaj�cych si� w nawiasach słów („wypełni� pó�niej!”)…

Przepu�cił kilkana�cie teczek i spojrzał na tac� z listami. Najwyra�niej Grace prowadziła korespondencj� Amandy. Do otrzymanych listów przyczepione były spinaczami notatki zawieraj�ce tre�� odpowiedzi.

- Psssst! - powiedział cicho Parker za jego plecami. Alex odwrócił si�. - Pod bielizn� znalazłem kopert�… - Pochylili si� nad ni�. Była zaklejona. Parker

Page 95: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

95

wyci�gn�ł z kieszeni mały scyzoryk i przeci�ł j�. W �rodku było kilka zło�onych we czworo kartek papieru maszynowego.

Joe zacz�ł czyta�.

„… nie mog� tak dłu�ej �y�, trzeba z tym zrobi� koniec!”.

Na drugiej kartce tekst był nieco dłu�szy:

„Człowiek mo�e cale lata �y� pogodzony z ukrytym wstydem, z ha�b�, o której nikt inny nie dowie si�… Ale przychodzi dzie� kiedy musi si� zapłaci� za wszystko. Wi�c płac�!”.

Na trzeciej kartce tylko kilka słów napisanych szeroko i z rozmachem tak, �e zajmowały niemal cał� jej powierzchni�:

„Nie tchórz, ale silny wybiera �mier� w chwili poni�enia!”.

- Chod�my - powiedział Joe. - Te stosy papierów musz� zaczeka�. Ale to zabierzemy z sob�. To chyba nie jej pismo, ale mog� si� myli�.

Zajrzeli do łazienki z flakonami i słoiczkami równo poustawianymi na szklanej półce nad umywalk�.

- Bardzo schludna i pedantyczna była ta �liczna panna Mapleton… - mrukn�ł Parker - a powiadaj�, �e pi�kne dziewczyny bywaj� roztrzepane.

- Chod�my - powiedział Alex. - Czy masz t� kopert�? Parker skin�ł głow�. - Daj mi j� na par� minut… Joe wsun�ł kopert� do kieszeni. - Co teraz? - zapytał Parker. - Nie pami�tam, abym był kiedykolwiek tak

zagubiony… Szczerze mówi�c, zupełnie nie wiem, co powinni�my teraz zrobi� ani z kim mówi�, a tym bardziej o czym.

- My�l�, �e nie pozostaje nam nic innego, jak porozmawia� z osob�, z któr� Grace przebywała ostatnio niemal bez przerwy, to znaczy jej chlebodawczyni�. Amanda jest bystr� i spostrzegawcz� młod� kobiet�. Wida� to na mil� z jej ksi��ek. S� tam pewne małe, znakomite szczególiki, takie podpatrzone codzienne drobiazgi, które… ale mniejsza o to. My�l�, �e zapukamy cicho do niej.

- Czy nie jest u pani Wardell? - Je�eli jest tam jeszcze, porozmawiamy z kim innym.

Page 96: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

96

Rozdział 24

KTO J� ZAPROSIŁ?

Alex ruszył cicho wzdłu� kru�ganka, po niedostrzegalnym niemal wahaniu min�ł drzwi pokoju pani Wardell i poszedł dalej. Pokój Amandy był ostatni przed zakr�tem.

Joe uniósł zgi�ty wskazuj�cy palec i cicho zapukał. Niemal natychmiast drzwi otworzyły si�.

- B�dziemy w sali, gdzie stoj� zbroje… - szepn�ł - Je�eli mo�esz, przyjd� tam na chwil�.

Amanda bez słowa skin�ła głow�, przeło�yła klucz z wewn�trznej strony zamka do zewn�trznej, wyszła z pokoju i ruszyła od razu za nimi.

Parker przepu�cił j� w drzwiach. Weszli. Joe wskazał jej miejsce na ławie i usiadł po przeciwnej stronie stołu.

Oczy Amandy pow�drowały mimowolnie w stron� makaty. - Czy ona tam jest? - Tak. - Parker bezradnie rozło�ył r�ce - ale wkrótce przyjedzie policja, lekarz

s�dowy i słu�by techniczne, fotografowie, specjali�ci od odcisków palców i inni. Kiedy sko�cz� prac�, odjad� i zabior� z sob� ciało.

- To straszne - Amanda przymkn�ła oczy, ale zaraz otworzyła je i spojrzała na Alexa. - Czy… czy panowie ju� wiecie?

- Nie. - Joe potrz�sn�ł głow�. - Nie wiemy, kto j� zabił. Dlatego chcieli�my pomówi� z tob� przez chwil�, je�eli czujesz si� na siłach.

Skin�ła głow�. Parker chrz�kn�ł i rozpocz�ł półgłosem: - Abstrahuj�c od tego, �e nie wiemy kto i w jaki sposób mógł dokona� tej

zbrodni, wiemy, �e zwykle zabija kto�, kto wierzy, �e nie ma innego wyj�cia. Morderstwo niesie z sob� wielkie ryzyko i tragedi� tak�e dla mordercy, je�li zostanie odkryty. Dlatego zawsze szukamy motywu. Szukamy kogo�, kto miał niezwykle wa�n� przyczyn�, �eby pozbawi� sw� ofiar� �ycia. Czasem jest to zemsta, czasem ��dza zysku, albo konieczno�� usuni�cia drugiego człowieka z drogi mordercy. Dlatego pytamy, kto i dlaczego chciał go usun��? Zwykle, cho� nie zawsze, odpowied� na to pytanie przybli�a nas do prawdy. Oczywi�cie, czasem kto� zostaje zabity przez omyłk� albo pada ofiar� szale�ca. A bywa i tak, �e nie zabił ten, który miał motyw, lecz kto� drugi, maj�cy motyw równie mocny lub mocniejszy. W ka�dym razie, w dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu wypadkach na sto, rozwi�zanie zagadki zabójstwa ukryte jest w �yciorysie zabitego. Poniewa� stykała si� z ni� pani na co dzie�, chciałbym zapyta�, czy nie dostrzegła pani niczego, co mogłoby mie� zwi�zek z moim przydługim wykładem?

Amanda zastanawiała si� przez chwil�. - To dziwne - powiedziała - ale je�eli mam by� szczera, niewiele o niej wiem.

Przyjechała do Londynu z prowincji, z jakiego� małego miasteczka w �rodkowej Anglii, uko�czyła kurs stenografii, obsługi komputerów i oczywi�cie, pisania na maszynie. Robiła to wszystko wspaniale, w dodatku miała doskonał� pami�� i wrodzone chyba poczucie ładu. W ka�dym miejscu, gdzie była, panował idealny porz�dek…

Page 97: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

97

Amanda umilkła na chwil�, poło�yła trzymany w r�ce klucz na stole i przez chwil� okr�cała go wolno wokół osi.

- To było niesamowite! Nie mogłam tego poj�� i chocia� sp�dzałam z ni� co dnia wiele godzin, nigdy nie zdobyłam si� na to, �eby j� zapyta�.

- O co zapyta�? - Parker uniósł brwi - przecie� młode kobiety lubi�ce porz�dek zdarzaj� si� do�� cz�sto, prawda?

Amanda spojrzała na niego zdumionymi, szeroko otwartymi oczami. - Czy pan mówi serio, panie komisarzu? - Nie rozumiem pani? - Mo�e niewiele widziałam - powiedziała Amanda cicho - ale to była

najładniejsza dziewczyna, jak� widziałam w �yciu! Ludzie przystawali na ulicy, kiedy z ni� szłam, na pewno nie dlatego, �e to mój widok zamieniał ich w słup soli. Natura tworzy ładne, a nawet pi�kne kobiety, ale zawsze dodaje im jak�� skaz�, za krótkie nogi, za małe piersi, blisko osadzone oczy, czy cokolwiek innego. Grace była bez skazy! I czy dziwi mi si� pan, �e nie mogłam poj�� dlaczego ta wspaniała dziewczyna, która mogłaby sobie bez najmniejszego wysiłku okr�ci� wokół małego palca niemal ka�dego m��czyzn�, który by na ni� spojrzał, lub wyj�� wspaniale za m��, albo robi� karier� na sto dost�pnych jej sposobów, przesiedziała par� lat za biurkiem w pokoiku przed gabinetem pana Quarendona, a pó�niej niemal zamieniła si� w moj� niewolnic�, wychwytuj�c, notuj�c i porz�dkuj�c wszystkie moje narwane pomysły?… W dodatku, w ogóle nie interesowała jej literatura kryminalna. Przepisuj�c była przecie� moj� pierwsz� czytelniczk�. Nie reagowała emocjonalnie. Jej uporz�dkowany umysł odrzucał po prostu wszystkie komplikacje konieczne w takiej powie�ci, chocia� bardzo chciała by� u�yteczna i mie� jakie� krytyczne uwagi. Poza tym, była niezast�piona… Mo�e to okropne, co powiem. Wiem, �e umarła i bardzo mi jej �al, tym bardziej, �e okoliczno�ci s� takie przera�aj�ce. Ale zanim panowie zapukali�cie, stałam po�rodku pokoju i my�lałam jak mała, podła egoistka, �e sama nie wiem, co bez niej zrobi�. Wiem, �e to ohydne, co mówi�, ale z�yłam si� z ni� bardzo… Zamilkła.

- Jeszcze jedno, banalne pytanie, które musimy zada� - Parker westchn�ł - czy nie zauwa�yła pani niczego szczególnego? Niczego, co wydawałoby si� pani w jakikolwiek sposób dziwne podczas dzisiejszego wieczoru?

- Nie… je�li nie bra� pod uwag� pani Wardell. Ona była przez cały czas dziwna. Rozmawiałam z ni� dłu�sz� chwil�, kiedy siedziała tam sama pod oknem… mówiła rzeczy przedziwne, jak gdyby nie istniała dla niej granica pomi�dzy �yciem a �mierci�. Kiedy byłam u niej w pokoju niedawno, nadal tak mówiła. Ale to było okropne, bo ł�czyła �mier� Grace z t� umarł� setki lat temu niewiern� �on� pana De Vere. Słuchaj, Joe? Przecie� ona znalazła martw� Grace! Czy to niemo�liwe, �e ona wła�nie…

Alex potrz�sn�ł głow�. - Nie chc� wchodzi� w szczegóły, Amando, bo prze�yła� dzi� w nocy dosy�, ale

zabójstwa dokonano w taki sposób, �e nie mogła go popełni� w�tła, stara, krucha kobieta. Mam jeszcze jedno pytanie: jak powstała lista zaproszonych go�ci? Czy to ty wytypowała� osoby, które chciała� tu widzie�, czy pan Quarendon si� tym zaj�ł?

Page 98: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

98

- Pan Quarendon przyjechał tu kilka tygodni temu i zacz�ł z nami omawia� swój pomysł, proponuj�c ró�ne rozwi�zania. Grace nie było przy tej rozmowie… nie pami�tam ju� dlaczego, ale musiała by� czym� zaj�ta. Rzucali�my ró�ne mniej albo bardziej zabawne projekty, w ko�cu zacz�li�my omawia� list� go�ci. Quarendon nie chciał, �eby działo si� to wszystko pod okiem telewizji i grupy dziennikarzy. Powiedział, �e zepsuj� nastrój takiej nocy. Zgodziłam si� z nim od razu. Wypisali�my wspólnie nazwiska kilku osób, a pozostałe mieli�my omówi� przy nast�pnym spotkaniu.

- Czy pani Wardell była na tej pierwszej li�cie? - Nie. Jestem pewna, �e nie. Po tygodniu Frank pojechał na par� dni do

Londynu i wrócił z dodatkow� list� zaproponowan� przez pana Quarendona. Była na niej pani Wardell, Jordan Kedge i Dorothy Ormsby. Byłam szcz��liwa, bo szczerze mówi�c, chciałam, �eby było jak najmniej osób. Wiesz przecie�, �e Quarendonowi chodziło wył�cznie o jaki� wielki, nowy projekt reklamowy jego ksi��ek. My wszyscy i ten zamek, mieli�my by� tylko tłem.

- Tak… - Alex si�gn�ł do tylnej kieszeni jeansów i wyci�gn�ł kopert�. - Czy mo�esz mi powiedzie�, kto to napisał? - Wyj�ł z koperty trzy zło�one kartki i podał je Amandzie.

Zerkn�ła na tekst pierwszej, pó�niej odło�yła j� i spojrzała na dwie pozostałe, trzymaj�c je w obu r�kach.

- To moje pismo - powiedziała - na wszystkich trzech kartkach. - Sprawiaj� wra�enie pospiesznie zapisanych samobójczych rozwa�a�… - Tak, oczywi�cie, masz słuszno�� - jeszcze raz przebiegła oczyma po tek�cie i

poło�yła kartki na stole. - Pierwsza jest sprzed miesi�ca, druga nieco pó�niejsza, a trzeci� zanotowałam kilka dni temu… To fragment samobójczego listu w mojej nowej ksi��ce. Krótko mówi�c, list ma by� pozornie prawdziwy, ale kilka zwrotów wzbudzi� musi podejrzenia detektywa… mo�e nawet jedno zdanie, ale takie, którego wła�nie ten samobójca nie mógłby napisa�… fałszywie brzmi�ce. Ten list musi by� bardzo sprytny, w pewien sposób oprze si� na nim akcja, bo pocz�tkowo wszystko ma sprawia� wra�enie �mierci na skutek samobójstwa i dopiero od tej chwili zacznie si� pozornie absurdalne dochodzenie, które oczywi�cie oka�e si� słuszne i doprowadzi do uj�cia mordercy.

- I dawała� te i podobne kartki Grace? - Tak. Ona wprowadzała je do komputera, a pó�niej, kiedy nadchodził czas

pisania tych stron, miałam sporo surowego materiału, którym mogłam si� posłu�y�. Jak wiesz, czasami takie małe rzeczy przychodz� do głowy nawet na spacerze i musz� czeka�, póki nie znajdzie si� dla nich miejsce w ksi��ce.

- Oczywi�cie. A po wprowadzeniu do pami�ci komputera Grace przechowywała je nadal?

Amanda potrz�sn�ła głow�. - Nie. Po co? Przecie� s� pó�niej zupełnie zbyteczne. Takich kartek z

fragmentami tekstu dawałam jej czasem po kilkana�cie dziennie. Komputer jest wspaniały do tego, a archiwizowanie moich bazgrołów byłoby zupełnie bezsensowne.

- Te trzy kartki pochodz�ce z okresu niemal miesi�ca, jak powiedziała�, znale�li�my razem w jej pokoju.

Page 99: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

99

- To dziwne, ale mo�e wiedz�c, �e my�l� o tym, chciała je zebra� razem i zakodowa� obok siebie? Nie znam si� na komputerach.

- Ale t� kopert� znale�li�my w jej szafie, ukryt� pod jej bielizn�… - Pod bielizn�?! - powiedziała cicho Amanda. - Przyszła mi nagle do głowy absurdalna my�l - powiedział Alex niemal

pogodnie - �e ka�d� z tych kartek, napisanych twoj� własn� r�k�, mo�na byłoby poło�y� obok twojego ciała… zupełnie tak, jak to planujesz w swojej ksi��ce.

Amanda Judd uniosła wzrok i spojrzała Alexowi prosto w oczy. - Nie wiem, co miałe� na my�li mówi�c to - powiedziała niemal szeptem - ale

chciałabym ci zwróci� uwag�, �e to ja �yj�, a biedna Grace umarła. Parker, który siedział w milczeniu przygl�daj�c si� jej, dostrzegł, �e palce

Amandy zacisn�ły si� niemal spazmatycznie na kluczu. - To prawda - Alex skin�ł głow�. - Wyobra�nia ponosi mnie i plot� głupstwa.

Przepraszam ci�. - Wszyscy mamy wyobra�ni� i jeste�my ofiarami jej igraszek. Nie przepraszaj

mnie, bo naprawd� nie ma za co. Joe wstał, a Parker podniósł si� wraz z nim. - Dzi�kujemy pani - Parker skłonił si�. - Ta noc sko�czy si� wkrótce. Oby�my

mogli równie pr�dko zamkn�� t� spraw�! - Czy… czy ma pan nadziej�, �e tak si� stanie? - Na razie, tylko nadziej�. Nic wi�cej. - A ty, Joe? - jej ciemne, inteligentne oczy przesun�ły si� ku twarzy Alexa. - To wszystko jest bardzo zagmatwane… - odpowiedział niepewnie - i

sprzeczne ze zdrowym rozs�dkiem. Doszedłem do pewnego wniosku, który wydaje mi si� zupełnie absurdalny, ale innego nie widz�.

Amanda w milczeniu skin�ła głow� i ruszyła ku drzwiom. - Czy odprowadzi� ci� do pokoju? - zapytał Alex obchodz�c szybko stół. Powstrzymała go ruchem r�ki. Wyszła. Parker poło�ył mu dło� na ramieniu. - Jaki wniosek, Joe? Chyba nie przesłyszałem si�? - Nie przesłyszałe� si�. - Czy to znaczy, �e w tym upiornym absurdzie, zobaczyłe�… Alex poło�ył

palec na ustach. Parker urwał. Dopiero wtedy Joe powiedział: - Zobaczyłem w tym upiornym absurdzie twarz pani Wardell i poj�łem, �e

musz� jej zada� jedno krótkie pytanie. - Chod�my - powiedział Parker.

Page 100: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

100

Rozdział 25

MOTYW

Przystan�li. Parker pochylił si� i przyło�ył oko do dziurki od klucza. - Na szcz��cie, �wiatło pali si�… - szepn�ł - mam nadziej�, �e nie �pi. - Nie pukajmy - Joe pochylił si� do jego ucha. - Uchyl� lekko drzwi i zajrz�.

Je�eli nie �pi, zadam jej to jedno pytanie. Je�eli �pi, b�d� musiał j� obudzi�. Wiem, �e jest stara i wyczerpana, ale musz� j� zapyta�, Ben! Musz� zapyta� j� teraz! Jej odpowied� to klucz do całej zagadki.

Nacisn�ł lekko klamk�. Drzwi ust�piły. Alex ostro�nie wsun�ł głow� do pokoju.

Pani Wardell siedziała przy niewielkim stole po�rodku pokoju. Zawieszona pod sufitem lampa rzucała �wiatło na jej twarz, na pół widoczn�, gdy� głow� miała odchylon� do tyłu, jak gdyby zanosiła si� bezgło�nym �miechem.

Parker poci�gn�ł nosem i czybko podszedł do niej, odsuwaj�c Alexa na bok. Joe tak�e zbli�ył si� i przez chwil� stali bez słowa, Pokój przepełniała wo� gorzkich migdałów.

- Kwas pruski… - powiedział półgłosem Alex. Cofn�ł si� ku drzwiom i zamkn�ł je cicho. Jego przyjaciel uj�ł odruchowo jedn� ze szczupłych r�k siedz�cej i niemal natychmiast poło�ył j� na por�czy fotela.

- Zupełnie zimna. Niewiele w niej było �ycia, a to musiało podziała� piorunuj�co… - rozejrzał si�, pó�niej skierował spojrzenie na stół. - Widzisz? To chyba to… - wskazał palcem niewielki flakonik zatkany szklanym korkiem. - Brakuje połowy zawarto�ci! Ale… - cofn�ł si� i obszedł fotel. Pod zwisaj�c� przez por�cz fotela praw� r�k� umarłej le�ała na dywanie przewrócona szklanka. Parker pochylił si� nisko… - Tak, tu był ten kwas. Wlała do szklanki troch� wody, a pó�niej dodała połow� zawarto�ci fiolki, zatkała j� korkiem i dopiero wtedy wypiła. Alex potwierdził skinieniem głowy.

- Na stole le�y kartka, a przy niej długopis… - powiedział. - A tu ksi��ka z wsuni�t� mi�dzy kartki kopert�…

- Starajmy si� niczego nie dotyka� - szepn�ł Parker. Pochylili si� nad stołem. Karta papieru le��ca obok fiolki z trucizn� pokryta była równym, nieco staromodnym pismem, którego uczono z uporem w szkołach dla dziewcz�t z dobrych domów jeszcze za czasów króla Jerzego Pi�tego. „Drogi Mr. Parker, jest mi bardzo przykro, �e musz� moim post�powaniem sprawi� Panu nieco kłopotu. Ale po prostu nie mog� docieka� si� poł�czenia z nimi: z moim ukochanym m��em,

najdro�sz� moj� córk� i mym jedynym wnukiem. Zreszt�, oszcz�dz� Panu tak�e nieco trudu, bo wiem, �e w ko�cu Pan albo Pan Alex, musieliby�cie poj�� cał�

prawd�, a mówi�c szczerze, nie cał�, bo nie dowiedzieliby�cie si� nigdy, dlaczego Grace Mapleton umarła.

Nie wiem, czy przypomina Pan sobie, �e obiecałam Panu ksi��k�. Pozostawiam j� na stole przed sob�. jest to ksi��ka o duchach, a kiedy otrzymaj� Pan, jej autorka tak�e

b�dzie ju�, duchem… najszcz��liwszym z duchów!

Page 101: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

101

W tej ksi��ce znajdzie Pan list, który wszystko wyja�ni. Nie musz� dodawa�, �e b�d� bardzo wdzi�czna je�li tre�� jego nie dostanie si� do wiadomo�ci publicznej, gdy�,

sprawiłaby wiele bólu osobie, która do�� wycierpiała za spraw� Grace Mapleton, nie znaj�c jej imienia i nie wiedz�c nawet o jej istnieniu.

Prosz� przyj�� wyrazy gł�bokiego szacunku i raz jeszcze pro�b� o wybaczenie,

Alexandra Bramley (Wardell)

Parker wyprostował si� i spojrzał na Alexa. W oczach jego było bezbrze�ne zdumienie.

- Wi�c to jednak ona… - Przeczytajmy ten list - powiedział Joe patrz�c na ksi��k�. - S�dz�c z tego, co

tu napisała, dowiemy si�, dlaczego Grace Mapleton umarła. - Ale… - Na miło�� bosk�, Ben! We� chusteczk�, otwórz ksi��k� i wyjmij t� kopert�!

Czyich odcisków palców mo�esz si� na niej spodziewa�? Je�eli obejdziemy si� z tym ostro�nie, cała powierzchnia b�dzie nadal do dyspozycji daktyloskopów. A to jest wa�na wiadomo��, Ben! Najwa�niejsza!

Parker po chwili namysłu skin�ł głow�. Wyj�ł z kieszeni chusteczk� i uniósł kraw�d� okładki, na której nietoperz o l�ni�cych oczach wzlatywał ponad konturem domu stoj�cego w blasku pełni ksi��yca na bezkresnym pustkowiu.

ALEXANDRA WARDELL CZY I DLACZEGO DUCHY POJAWIAJ SI

- mówiły białe, l�ni�ce litery. A tu� pod okładk�, tam, gdzie tym samym pi�knym kaligraficznym pismem

nakre�lono dedykacj� dla „Drogiego Mr. Parkera”, tkwiła długa, nie zaklejona koperta. Parker zr�cznie wysun�ł z niej dwie zło�one i zapisane po obu stronach kartki papieru. Nie miały one �adnego nagłówka:

„Nabywam si� Alexandra Bramley i jestem wdow� po sir Johnie Bralmey, przemysłowcu, który pozostawił mi to, co ludzie zwykli nabywa� „wielk� fortun�”.

Gdy w kilka lat po �mierci mego drogiego m��a nasza jedyna córka zgin�ła wraz, ze swym m��em w wypadku, zacz�łam zajmowa� si� badaniami Tamtego �wiata, w

którym znikn�li. Badania te doprowadziły mnie do pewnych wniosków, które starałam si� zawrze� w kolejnych ksi��kach. Celem tych ksi��ek była nie tylko próba poznania tego, co wydaje si� niepoznawalne, ale tak�e ul�enia tym wszystkim, którzy

stracili kogo� kochanego i niesłusznie s�dz�, �e stracili go na zawsze. Ksi��ki te wydawałam pod panie�skim nazwiskiem Wardell… Ale do�� o tym. Córka

moja pozostawiła mi swego synka, małego George’a, mego jedynego, ukochanego wnuka, który był od najwcze�niejszych lat m�drym i łagodnym dzieckiem, sprawiaj�c mi wył�cznie rado��. Kiedy dorósł i nadszedł czas wyboru studiów, o�wiadczył mi, �e czuje powołanie do stanu duchownego. Po powrocie z Cambridge przyj�ł �wi�cenia i

postał pastorem, a pó�niej udał si� na rok do Afryki, gdzie kongregacja jego

Page 102: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

102

zajmowała si� prac� misjonarsk�. Gdy wrócił stamt�d do Anglii, pognał pewn� ładn� i mił� dziewczyn�, któr� nazw� tu po prostu Alicj�. Mieli si� wkrótce pobra�.

Lecz nim to nast�piło dotarła do mnie tragiczna wiadomo��: George, który lubił �eglowa� na swym małym jachcie, wypłyn�ł w morze i cho� znaleziono pusty jacht

miotany falami, nie było go na pokładzie. Po dwóch dniach wyłowiono zwłoki. Morze było burzliwe owego dnia i s�dzono, �e fala musiała zmy� go z pokładu, a

wiatr pognał jacht, pozostawiaj�c mego nieszcz�snego wnuka na pastw� fal. Cho� wierz�, �e �mier� jest tylko czasow� rozł�k�, lecz ból mój był wielki, a by� mo�e

wi�kszy jeszcze okalał si� ból biednej Alicji, pozbawionej tej pociechy… Na drugi dzie� po otrzymaniu wiadomo�ci o �mierci George’a otrzymałam list…

pisany jego r�k�. To nie był tragiczny wypadek! List ten mój wnuk napisał i wrzucił do skrzynki tu� przed wyruszeniem na morze. Otó� w czasie pobytu w Afryce i po

powrocie, pisał i opracowywał swój dziennik misyjny o �yciu w d�ungli po�ród plemion murzy�skich nadal przebywaj�cych na skraju cywilizacji. Chciał wyda� t�

ksi��k� licz�c na to, �e by� mo�e skłoni ona cho�by kilku młodych ludzi do po�wi�cenia si� pracy misyjnej. Los sprawił, �e udał si� z t� ksi��k� do wydawnictwa

QUARENDON PRESS. Natkn�ł si� tam od razu na sekretark� dyrektora wydawnictwa, której powiedział, �e chodzi mu jedynie o wydanie tej ksi��ki własnym kosztem, gdy� jest do�� zamo�ny na to, aby ukazała si� w nieco wi�kszym nakładzie

ni� podobne utwory i została rozprowadzona jak najszerzej… Tak zacz�ła si� ich znajomo��.

�eby nie przeci�ga� tej spowiedzi, nie wystarczy, �e Bóg czy Szatan, obdarował Grace Mapleton wielk� urod� i magnetyczn� sił�, której… jak mi napisał mój wnuk… nie umiał si� oprze�. Była jak owe straszliwe syreny wci�gaj�ce swym �piewem �eglarzy na dno. Ale cho� kochaj�c Alicj�, uznał przelotne odurzenie za

swój upadek, nie to było najstraszniejsze. Panna Mapleton pojawiła si� przed nim z plikiem zdj��… ohydnych zdj��, na których oboje byli a� nadto widoczni… Była pi�kna, zimna i spokojna. Powiedziała mu, �e nie jest zamo�na jak on i nie widzi

powodu, dlaczego ten zbieg okoliczno�ci nie miałby im obojgu posłu�y� do wyrównania ró�nic maj�tkowych. Suma, której za��dała, nie była ogromna: chciała tysi�c funtów miesi�cznie. Bóg widzi, �e nie stanowiłoby to dla mnie �adnej ró�nicy. George był tak wstrz��ni�ty i przera�ony, �e wr�czył jej t� sum�. Lecz pó�niej stan�ła

przed nim cała prawda: on, duchowny, który wkrótce przed ołtarzem ma przysi�c wierno�� młodej, uczciwej dziewczynie, a swym owieczkom b�dzie głosił co niedziela

prawdy moralne i gromił grzech , stał si� zwykłym n�dznym grzesznikiem , a w dodatku tchórzem, opłacaj�cym milczenie nikczemnej kobiety, aby nie posta�

napi�tnowanym. Całe jego �ycie: słu�ba Bogu, którego umiłował i miło�� do kobiety, któr� pokochał i chciał uczyni� towarzyszk� swego �yda, zniewa�ył tym jednym uczynkiem, pozostaj�c nadal w szponach owej kobiety, z, których nigdy si� nie

wyzwoli. Kiedy to poj�ł, wypłyn�ł na morze, by ju� nie powróci�. Có� miałam uczyni�? Mogłam zaskar�y� Grace Mapleton do s�du. Jako

szanta�ystka zostałaby pewnie ukarana. Lecz z pewno�ci� sprawa dostałaby si� do prasy i nabrała rozgłosu. A wówczas zadałabym drugi straszny cios biednej Alicji.

Nie zna ona prawdy do dzi� i nie powinna pogna�, o co prosz� z całej mocy adresata tego listu, kimkolwiek on b�dzie. Ta biedna dziewczyna nie wyszła za m��, bywa u

mnie cz�sto i razem wspominamy George’a. Mam nadziej�, �e �ycie w ko�cu upomni

Page 103: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

103

si� o swoje prawa i znajdzie ona godnego siebie, uczciwego człowieka. Ale czas ten jeszcze najwyra�niej nie nadszedł. George jest rycerzem jej smutnych snów. Gdyby miała przebudzi� si� z, nich przeczytawszy w gazecie, co si� naprawd� wydarzyło

owego dnia, mogłoby to jej odebra� wiar� w ludzi na całe �ycie… Tak wi�c, czekałam. Miałam �wiadomo��, �e wnuk mój z pewno�ci� nie był jedyn�

ofiar� tej nikczemnej istoty, wi�c by� mo�e kto inny sprawi, �e sprawdz� si� Nie�miertelne Słowa o tych, którzy mieczem wojuj� i od miecza gin�, co oznacza, �e

zło, które człowiek popełnia, musi obróci� si� przeciw niemu. Kiedy wreszcie nast�piło to, co nast�piło, nie zdziwiło mnie to. Wyje�d�am do Devonu z

niezachwian� wiar�, �e sprawiedliwo�� musi Zatryumfowa�, a je�li, w co gł�boko wierz�, wspomo�e to skołatan� dusz� nieszcz�snej Ewy De Vere, czekaj�cej od setek lat, a� wypełni si� naznaczony jej los, by mogła usn�� w spokoju - b�d� szcz��liwa.

�egnaj ułomny �wiecie - witaj �wiecie doskonały! Alexandra Bramley

- Wi�c to było tak… - mrukn�ł Parker - Szalony list! - By� mo�e… - Joe wzruszył ramionami - ale czy nie s�dzisz, �e ona ma

słuszno��? Ten nieszcz�sny młody człowiek nie był chyba jedyn� ofiar� Grace Mapleton?

Przymkn�ł na chwil� oczy. B�d� czekała… nie zasn�… - Osobista sekretarka pana Quarendona miała okazj� zawarcia znajomo�ci z

setkami osób… a przy takiej urodzie… - Parker wzruszył ramionami, nagle otrz�sn�ł si� ze swych rozwa�a� i spojrzał na Alexa.

- Czy s�dzisz, �e to jednak mo�liwe? - Co? - e mogła w napadzie szale�stwa zabi� j� w jaki� niewytłumaczony sposób

tym mieczem? - Wiesz przecie�, �e to niemo�liwe, Ben. - W takim razie - powiedział Parker głucho - bez wzgl�du na to, kim była

Grace Mapleton i jakie jeszcze popełniła grzechy i zbrodnie, jeste�my znowu w punkcie wyj�cia. Mamy zamordowan�, mamy ewentualny motyw morderstwa, ale nie mamy mordercy, albowiem w dalszym ci�gu nikt nie mógł zabi� Grace Mapłeton!

- Czy mo�esz da� mi na chwil� ten list i t� po�egnaln� kartk�? - zapytał Alex. - Mówiłem ci przecie� o odciskach palców… - Na tych papierach b�d� wył�cznie odciski jej palców. Mog� ci� o tym

upewni�. Wszystko to jest absolutn� prawd�. Nikt tu nie podrzucił tych listów. - I ja tak my�l�, ale… - Czy zauwa�yłe�, �e ona napisała ten list przed przyjazdem tutaj?

„Wyje�d�am do Devonu”! - Tak, ale… - A to oznacza tylko jedno, Ben: pani Alexandra Bramley wiedziała ju� przed

przyjazdem tutaj, �e Grace Mapleton zginie, ale pani Alexandra Bramley nie zabiła jej.

- We� te papiery, je�eli chcesz - Parker potarł r�k� czoło. - Wkrótce zwali si� tu mrowie policjantów uzbrojonych w najnowsze osi�gni�cia techniki �ledczej, a ja b�d� miał im jedynie do zakomunikowania, �e co prawda Grace Mapleton nikt

Page 104: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

104

nie mógł zabi�, ale Ewa De Vere przestanie tu straszy�. Ciekaw jestem, jak to przyjm�?

Page 105: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

105

Rozdział 26

TO MIAŁ BY� WYPADEK

- I co teraz? - rozejrzał si� raz jeszcze po pokoju. Wzrok jego zatrzymał si� na pani Bramley, siedz�cej w fotelu z upiornym u�miechem na twarzy. - Gdyby to była inna bro�! - j�kn�ł niemal. - Gdyby to nie był ten przekl�ty, kolosalny miecz!

Alex poło�ył mu r�k� na ramieniu. - Słuchaj, do �witu mamy jeszcze godzin�, mo�e nawet troch� mniej.

Sko�czmy, te przesłuchania. Najpierw chciałbym ustali� pewn� rzecz, my�l� o tym przekl�tym szkielecie. Wydaje mi si�, �e podrzucił go Kedge, i �e to zwykły idiotyczny dowcip, ale któ� to mo�e wiedzie�?

- Dlaczego sze��dziesi�cioletni, powa�ny człowiek miałby robi� tak idiotyczne dowcipy?

- Dlatego, �e Dorothy Ormsby napisała kiedy� o nim mia�d��c� recenzj�, która bardzo mu zaszkodziła, bo wszyscy licz� si� z jej zdaniem. Nie chc� by� obecny przy waszej rozmowie, bo to mój kolega, znamy si� od lat i rzecz byłaby �enuj�ca. Mógłby si� tego wyprze� w �ywe oczy. Wstyd nie pozwoliłby mu si� przyzna�. Natomiast zapytany przez ciebie, kiedy w dodatku powiesz mu o odciskach palców i wymy�lisz jeszcze co� obci��aj�cego, przyzna si� na pewno, bo nie wierz�, �eby to robił w r�kawiczkach. Pami�taj, �e musiało to si� sta� podczas konkursu, a Kedge najdłu�ej nie powracał do jadalni! Pó�niej na wie�� o �mierci Grace nie umiał ukry� przera�enia. Dasz sobie zreszt� rad�. Druga sprawa, to Dorothy Ormbsy. Tak�e nie chciałbym tam by�, zaraz ci powiem dlaczego. Mo�esz do niej wej��, je�li Kedge przyzna si� do podrzucenia szkieletu. Oczywi�cie, nie mów jej, �e to Kedge. Nie masz obowi�zku mówi� jej tego. Wa�ne jest, �eby� jej powiedział, �e to nie lord Redland. Wydaje mi si�, �e tych dwoje co� kiedy� ł�czyło i Dorothy odrzuciła jego propozycj� mał�e�stwa. Przed godzin� była pewna, �e to jego ohydny �art i dostrzegłem, �e łzy jej stan�ły w oczach. A Dorothy Ormsby nie wygl�da na osóbk�, która płacze na zawołanie… Parker skin�ł głow� i wzi�ł za klamk�.

- Zaraz - szepn�ł Alex. - Kedge i ta sprawa z lordem Redlandem to przecie� rzecz marginalna. Wa�ne jest co innego. Dorothy przez cały wieczór pisała w swoim notesie. S� tam, zdaje si�, rozmaite spostrze�enia dotycz�ce zachowania poszczególnych ludzi w jadalni. Musisz to przeczyta�! Je�eli nie b�dzie ci chciała da� tego notatnika, popro� j� stanowczo o mo�no�� przejrzenia go w jej obecno�ci. Mnie na pewno by go nie pokazała, gdy� jestem osob� prywatn� ale tobie nie mo�e odmówi�, bo popełniono zbrodni�, a ty jeste� oficerem policji. Błagam, przeczytaj to pilnie, bo mo�e nagle wyskoczy� co�, o czym obaj w ogóle nie pomy�leli�my. Przecie� t� nieszcz�sn� Grace kto� jednak zamordował.

- Dobrze… - Parker skin�ł głow� - A ty? - Ja pójd� do doktora Harcrofta i pom�cz� go jeszcze w sprawie tego miecza.

Jest przecie� do�wiadczonym lekarzem. Mo�e istnieje jakie� inne rozwi�zanie? Nie wiem. Kto� j� przecie� zamordował, jak powiedziałem… Pó�niej chc� zajrze� do Qarendona i zapyta� go o to, kto kogo zapraszał tutaj na ten jubileusz Amandy? To te� mo�e by� istotne… A pó�niej porozmawia� z Tylerem i… do

Page 106: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

106

zamku wejdzie tłum policjantów, wzejdzie sło�ce, je�eli chmury pozwol� mu si� ukaza� i �ledztwo potoczy si� dalej.

- Dok�d si� potoczy? - westchn�ł Parker. - Zapukaj do Kedge’a i powiedz mu, �e czekam na niego w bibliotece. Blisko�� umarłej zrobi na nim wra�enie.

Joe bez słowa skin�ł głow�. Wyszli, zamykaj�c cicho drzwi za sob�. Alex wskazał s�siedni pokój i ruchem r�ki przynaglił przyjaciela. Parker oddalił si� szybko na palcach. Gruby chodnik tłumił jego kroki. Joe odczekał jeszcze chwil� i zapukał lekko.

- Kto tam? - zapytał Kedge półgłosem przez drzwi. - Alex. Drzwi uchyliły si�. Kedge był nadal w wieczorowym stroju. Najwyra�niej nie spał ani chwili. - Co si� stało? - zapytał przestraszonym głosem. - Beniamin Parker chce mówi� z tob�. Przesłuchuje tu wszystkich przed

przyjazdem policji z hrabstwa. Chodzi o to, �eby osoby, które nie maj� nic wspólnego z… no wiesz z czym… mogły odjecha� jak najpr�dzej.

- Za chwil� tam b�d�… - Kedge zawahał si�, ale po sekundzie namysłu cofn�ł si� i zamkn�ł drzwi. Joe ruszył kru�gankiem, doszedł do ko�ca korytarza i skr�cił w prawo.

Zatrzymał si� przed drzwiami doktora Harcrofta, zapukał cicho i wszedł. Kiedy wyszedł stamt�d po dziesi�ciu minutach, na korytarzu nadal panowała

cisza. Ruszył w prawo i zajrzał do sali bibliotecznej. Była pusta. Parker najprawdopodobniej rozprawił si� z nieszcz�snym Kedge’m i był teraz u Dorothy.

Joe ruszył w kierunku drzwi pokoju pana Quarendona, kiedy otworzyły si� one i ukazał si� w nich pulchny wydawca we własnej osobie. Na widok Alexa uniósł gwałtownie r�ce, pó�niej cofn�ł si� do pokoju przyzywaj�c go do siebie.

Zdumiony Joe wszedł. Pan Quarendon stał z uniesion� r�k�, zwrócony ku obu swoim psom, które uniosły si� na widok wchodz�cego.

- Le�e�! - powiedział cicho i dobitnie. Poło�yły si� i znieruchomiały, ale oczy ich wpatrzone były w twarz nowo

przybyłego. - Niech pan siada, błagam! - pan Quarendon wskazał Alexowi krzesło. -

Prosz� sobie wyobrazi�, �e wyszedłem, �eby zapuka� do pana! Co za zbieg okoliczno�ci!

- Tym wi�kszy - powiedział spokojnie Joe - �e ja tak�e szedłem wła�nie do pana.

- Doprawdy? - Pan Quarendon uniósł brwi i zamilkł nagle. Pó�niej znów o�ywił si� - Czy ju� panowie ustalili�cie, kto…?

- Nie. Joe potrz�sn�ł przecz�co głow�. - Nie ustalili�my, ale mamy rozmaite mniej lub bardziej prawdopodobne

teoryjki, z których jedna zapewne oka�e si� prawdziwa. Co nie oznacza, �e �ledztwo nie mo�e by� drobiazgowe i ci�gn�� si� bardzo długo. Wiem, �e to b�dzie nieprzyjemne dla osób niewinnych, tym bardziej, �e prasa rzuci si� pewnie na to zdarzenie jak sfora wilków. Same nasze nazwiska wystarcz�, �eby doda� temu

Page 107: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

107

wszystkiemu ponurego blasku… al mi pa�skiego przyjaciela sir Harolda Edingtona. Chciał pan ozdobi� nasze skromne zebranie obecno�ci� ministra, tymczasem nieszcz��nik b�dzie musiał długo znosi� widok własnej twarzy na pierwszych stronach wszystkich brukowych pism Wielkiej Brytanii. Nie mówi�c ju� o grzebaniu si� w jego �yciu prywatnym, obyczajach, słabostkach i tak dalej. Wła�nie dlatego chciałem teraz odwiedzi� pana. Powinienem był zapuka� do niego, ale prawie go nie znam. A istnieje pewne pytanie, które powinienem mu zada�.

- Pytanie?! Nie przypuszcza pan chyba… - Nie wolno mi niczego przypuszcza�. Tam, gdzie w gr� wchodzi morderstwo,

trzeba wiedzie�. Ale oczywi�cie, �ledztwo musi d��y� do likwidowania wszelkich niejasno�ci…

- Niejasno�ci? A có� niejasnego…? Joe uniósł r�k� i powstrzymał go. - Mo�e to głupstwo… - powiedział z lekkim wahaniem - ale wczoraj rano, po

przyje�dzie, doznałem wra�enia, �e sir Harold jest albo czym� bardzo przej�ty, albo znajduje si� pod naciskiem jakiej� my�li, która wytr�ciła go z równowagi. Kiedy mijali�my si� w furcie zamku, gdy wyprowadzał pan na spacer swoje psy, sir Harold sprawiał wra�enie człowieka znajduj�cego si� w transie… Oczywi�cie, mog� si� myli�. By� mo�e sir Harold wygl�da tak czasami bez �adnej przyczyny, albo po prostu jest przepracowany? A mo�e wstał zbyt wcze�nie lub nie znosi podró�y powietrznej? Znam bardzo odwa�nych ludzi, którzy prze�ywaj� ci��ko ka�d� podró� samolotem. Z helikopterem mo�e by� podobnie… W ka�dym razie dr�czy mnie to pytanie. Zna go pan od wielu lat i jest pan jego przyjacielem. Czy według pana zachowanie jego wczoraj rano było najzupełniej normalne?

- Jestem pewien, �e… - zacz�ł pan Quarendon i znowu zamilkł. Przez chwil� siedział wpatruj�c si� w Alexa. Pó�niej poruszył si� niespokojnie. Psy zwróciły oczy ku niemu.

Alex tak�e milczał. - Czy mo�e mi pan da� słowo, �e to co powiem, nigdy nie zostanie powtórzone

�adnemu człowiekowi? - Pan Quarendon pochylił si� do przodu. Alex rozło�ył bezradnie r�ce. - Kilka godzin temu zamordowano tu młod� kobiet�, pa�sk� był� sekretark� i

prowadzimy �ledztwo w tej sprawie. Jak�e mo�e mnie pan prosi�, abym zobowi�zywał si� do milczenia nie wiedz�c nawet, co pan chce powiedzie�?

- Ja mog� z kolei da� panu słowo, �e to, co powiem, nie dotyczy… - zawahał si� - nie dotyczy tego morderstwa.

- A czy dotyczy innego morderstwa? Pan Quarendon nie odpowiedział. Alex czekał. - To bardzo trudne… - powiedział wreszcie ochrypłym szeptem pan

Quarendon. - Mo�e pomog� panu - Joe nie spuszczał z niego oczu. - Grace Mapleton była

bardzo pi�kn� kobiet�. Pulchny wydawca drgn�ł gwałtownie. - Co pan chce przez to powiedzie�?

Page 108: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

108

- Bardzo pi�kn� i bardzo niebezpieczn�, tak niebezpieczn�, �e by� mo�e niejeden ucieszy si� przeczytawszy w jutrzejszych dziennikach, �e osoba o tym imieniu i nazwisku została zamordowana.

- Tak pan s�dzi? Joe przytakn�ł ruchem głowy. - Pytanie brzmi bardzo prosto, panie Quarendon: czy wiadomo�� ta ucieszyła

pana i pa�skiego przyjaciela, sir Harolda? A mo�e tylko jednego z was? - A dlaczego miałaby nas ucieszy�? - Poniewa� Grace Mapleton była niebezpieczn� i bezwzgl�dn� szanta�ystk�. - Sk�d pan wie? Czy�by pan tak�e…? Quarendon urwał. - Och nie - powiedział Alex leniwie, czuj�c nie wiadomo dlaczego, �e nie mówi

całej prawdy. - To nie moje osobiste do�wiadczenie. Nazwijmy to umownie „wiadomo�ci� zdobyt� w �ledztwie”.

- Bo�e! - powiedział Quarendon. - Co robi�? Joe spojrzał na zegarek. - Za kilkadziesi�t minut, je�li nie za chwil�, wejdzie tu wielka ekipa policyjna,

pełna gorliwych, natarczywych funkcjonariuszy… poniewa� morderca nie został schwytany, ani nawet nie znamy jego nazwiska, rozpoczn� drobiazgowe grzebanie w �yciu wszystkich tu dzi� obecnych. Ani komisarz Parker, ani tym bardziej ja, nie b�dziemy mogli si� temu przeciwstawi�, bo �ledztwo rz�dzi si� swymi prawami nie zwa�aj�c na maj�tek ani stanowisko osób podejrzanych… a przyzna pan, �e nawet w tej chwili mówi pan do mnie jak człowiek, który ma co� na sumieniu. Nie mog� panu przyrzec, �e nie powtórz� nikomu tego, co mógłby mi pan powiedzie�, poniewa� nie mówi mi pan prawdy. Mog� przyrzec jedynie, �e je�li powie mi pan cał� prawd�, a nie b�dzie ona zwi�zana z zabójstwem Grace Mapleton, zachowam j� dla siebie, je�li to b�dzie mo�liwe. To wszystko. Mam dwie minuty czasu i je�li nie zechce pan powiedzie� mi tego, co pan kryje przede mn�, pozostawi� pana i pa�skiego przyjaciela z waszymi problemami. A poniewa� znam pana od wielu lat i ł�cz� nas dobre i przyjazne stosunki, b�dzie mi bardzo przykro, bo chc� wam obu oszcz�dzi� kłopotów.

Pan Quarendon nie odpowiedział. Po chwili Joe spojrzał na zegarek. - Dobrze - powiedział cicho wydawca. - Powiem panu. Ale musz� pana

uprzedzi�, �e w gr� wchodzi szcz��cie dwóch rodzin i los dwóch przyzwoitych ludzi.

- Wi�c pan tak�e… - szepn�ł Alex i pokiwał głow� ze zrozumieniem. - Nie! - zaprzeczył gwałtownie pan Quarendon. - Przed wielu laty przysi�głem

sobie, �e nigdy �adna sekretarka, pokojówka… Mój Bo�e, wie pan, o co mi chodzi. aden m��czyzna nie jest �wi�ty, ale nie wolno na nic pozwala� sobie w pracy ani w domu… To zawsze jest gro�ne i cz�sto �le si� ko�czy… Dlatego nie o mnie tu chodzi. Powiem panu, powiem panu wszystko i niech mnie pan ratuje, mnie i sir Harolda! Mam córk�, a jej m�� jest młodym, �wietnie zapowiadaj�cym si� członkiem Izby Gmin… maj� dwoje dzieci… A moja córka jest bardzo zazdrosna i gdyby przeczytała na przykład w gazecie, �e m�� j� zdradza, my�l�, �e oznaczałoby to koniec jej mał�e�stwa. Jest bardzo dumna. Dla niego tak�e byłby to koniec kariery. Publiczny skandal to ostatnia rzecz, któr� darowałaby mu Partia Konserwatywna! Sir Harold jest moim najbli�szym przyjacielem,

Page 109: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

109

cz�sto odwiedzał mnie w wydawnictwie i razem szli�my na lunch do klubu… A ten pi�kny szatan w spódnicy siedział w pokoju, przez który musiał przej�� ka�dy, kto chciał si� do mnie dosta�… - Odetchn�ł gł�boko i grzbietem dłoni otarł pot z czoła. - Sir Harold jest człowiekiem �onatym, ma troje dzieci i tyle� wnuków. Pami�ta pan afer� Profumo? Taka wła�nie dziewczyna zniszczyła kompletnie bardzo zdolnego i sk�din�d uczciwego człowieka, członka rz�du… Nie wspominam nawet o jego rodzinie i wstydzie, który spłyn�łby na ni� z tych koszmarnych brukowców, drukowanych w milionach egzemplarzy… - Znowu odetchn�ł gł�boko. - Mo�e pan spyta�, jak si� o tym dowiedziałem. Zi�� przyszedł do mnie i powiedział mi. Byłem jedynym człowiekiem, któremu mógł zaufa�. Bał si� mówi� o tym z własnym ojcem. Wtedy zwierzyłam si� Haroldowi, szukaj�c jego rady. I okazało si�, �e jest w takiej samej sytuacji!… Ta kobieta była demonem. Zimnym, racjonalnym demonem, obdarowanym przez Natur� umiej�tno�ci� nieuchronnego zdobywania m��czyzn. W obu wypadkach było to samo: wyuzdane fotografie: ona i ofiara w pozach nie pozwalaj�cych na �adne w�tpliwo�ci… Mój głupi zi�� zadzwonił nawet kilka razy do niej, do mego biura i oczywi�cie nagrała te rozmowy… W obu wypadkach post�piła tak samo: ��dała pieni�dzy, co miesi�c, nie za wiele, ale i nie mało… tyle, ile ofiara na pewno była w stanie zdoby� bez wi�kszego kłopotu. Ale w ka�dej chwili co� si� mogło sta�, kto� mógł znale�� te kasety i klisze, mogła przej�� do generalnej ofensywy, mogła w rzeczywisto�ci zrobi�, co zechce. Miała ich przecie� w r�ku. Powiem teraz co�, co mo�e panu wyda� si� zabawne. Wymy�liłem własn� powie�� kryminaln�, mister Alex. Kupiłem zamek Wilczy Z�b, sprowadziłem tu pod pretekstem tego jubileuszu Amand� Judd z m��em i Grace, która na szcz��cie nie była ju� od dwóch lat moj� sekretark�, bo sama odeszła i pozostali�my w dobrych stosunkach. Nie miałem przecie� poj�cia o jej procederze. Zaprosiłem go�ci i stworzyłem ten konkurs. Harold i ja mieli�my si� tu pozby� tej jadowitej kobry. Pomysł mój był prosty: Drugiego dnia pobytu miałem j� poprosi�, aby weszła z nami na wie�� i zrobiła mi wspólne zdj�cie z Haroldem. A wtedy on miał strzeli� jej w twarz z pistoletu gazowego obezwładniaj�cym nabojem, ja zarzuciłbym jej na szyj� aparat fotograficzny i razem przerzuciliby�my j� przez obramowanie do morza, oczywi�cie nie od strony l�du, ale pełnego morza, gdzie nikt by tego nie dostrzegł. Gdyby była jaka� łód� w pobli�u, poczekaliby�my. Pó�niej zbiegliby�my wołaj�c, �e Grace chciała nas sfotografowa�, weszła na obramowanie, potkn�ła si� i run�ła. I nikt, ani pan, ani pana przyjaciel Parker, nie pomy�lałby nawet, �e dwaj tak szacowni i niemłodzi ludzie mogliby razem zamordowa� mił�, młod� kobiet�, o której dopóki �yła nikt nie wiedział niczego złego. Byli�my absolutnie pewni swego. Nie miałem wyrzutów sumienia. Szanta�ysta jest najplugawszym ze stworze�. Ale Harolda przera�ał sam czyn.

- A gdzie jest ten pistolet gazowy? - zapytał niespodziewanie Alex. - Tutaj… - pan Quarendon podszedł do stolika, wyci�gn�ł szuflad� i podał mu

ciemno–oksydowany pistolet. Joe skin�ł głow� i schował go do kieszeni. - To nie koniec - powiedział pr�dko gospodarz. - To miał by� nieszcz��liwy

wypadek i byli�my pewni, �e nikt nie rzuci si� do robienia rewizji w mieszkaniu

Page 110: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

110

Grace, a my dostaliby�my si� tam. Niestety, w tej chwili popełniono morderstwo i nie wiemy… nie wiemy, co policja tam znajdzie…

- Rozumiem - Powiedział Alex. - To, co mi pan powiedział, nie jest na razie istotne. Sam zamiar nie podlega karze, je�eli nie zacz�to go realizowa�… Zreszt�, rozmawiamy w cztery oczy i gdybym komukolwiek o tym napomkn�ł, mo�e pan po prostu powiedzie�, �e wszystko to wymy�liłem.

- Ale… - Ale mog� pana pocieszy�. J a w i e m , k t o z a b i ł G r a c e M a p l e t o n .

Wiem od pierwszej chwili, bo nie miałem �adnego wyboru. Tylko jedna osoba mogła wchodzi� w gr�. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiła. Od pewnego czasu wiem. Jestem pewien, �e policja nie udost�pni nikomu ani jednego dowodu mog�cego skompromitowa� któr�� z ofiar zamordowanej. Zreszt� jestem przekonany, �e w mieszkaniu Grace Mapleton nie znale�liby�cie panowie niczego. Nie była to osoba roztargniona, o ile wiem. A z pewno�ci� nie byli�cie jedynymi lud�mi, którzy wiele by dali, �eby odzyska� zdj�cia, listy czy kasety z nagranymi rozmowami. Dobranoc, mr. Quarendon.

I wyszedł cicho, pozostawiaj�c swego gospodarza z szeroko otwartymi ustami i pobladł� twarz�.

Page 111: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

111

Rozdział 27

KARTA DRGNEŁA

Joe wszedł do biblioteki i usiadł na ławie naprzeciw Parkera. - Co odkryłe�? - Miałe� słuszno��, to był on… - Parker wzruszył ramionami. - Pocz�tkowo

zaprzeczał, ale… kiedy poszedłem za twoj� rad� i nastraszyłem go troch�, załamał si� od razu. Powiedział mi, �e nie miał �adnych złych zamiarów. Chciał j� tylko postraszy�. Nie miał oczywi�cie poj�cia, �e zostanie tu popełniona zbrodnia. eby to skróci�: zobaczyłem prawdziwe łzy w jego oczach. Ocierał je chusteczk� i kajał si�, jak gdyby to on zabił t� nieszcz�sn� Grace Mapleton. Wreszcie zacz�ł mnie błaga�, �ebym nikomu tego nie zdradził.

- A ty? - Obiecałem mu… - Parker u�miechn�ł si� bezradnie - ale to niestety nie

posun�ło naprzód naszego �ledztwa. - Chcesz przez to powiedzie�, �e byłe� tak�e u Dorothy, przeczytałe� jej

notatnik i nie odkryłe� w nim niczego, co mogłoby stanowi� jaki� trop? - Wła�nie to chc� powiedzie�. Kiedy dowiedziała si�, �e to nie lord Redland

podrzuca do jej pokoju trupie czaszki, wyra�nie była ucieszona i nie zapytała mnie nawet, kto to zrobił. Zreszt�, nie powiedziałbym jej. A w notatniku były ró�ne uwagi o nas wszystkich… - Joe dostrzegł, �e jego przyjaciel zarumienił si� nagle - nic wa�nego.

- Zdaje si�, �e potraktowała ci� z wyra�n� sympati�? - Sk�d wiesz?… Tak… rzeczywi�cie… ale to nie ma znaczenia. A ty, czego

dokonałe�? - Byłem u doktora Harcrofta i dyskutowałem z nim par� minut o tym

przekl�tym mieczu. Twierdzi, �e nawet gdyby pani Wardell była naprawd� szalona i odkryła w sobie nadludzkie siły, nie mogłaby tak jej przebi�… Niestety, my�l�, �e on ma słuszno��, Ben. Byłem te� u pana Quarendona…

- Słuchaj - Parker westchn�ł. - Dzwonili z wioski. Cała ekipa jest ju� tu i czeka. Zacz�ł si� odpływ, ale od morza wiatr gna ku brzegom sztormowe fale i przelewaj� si� one przez grobl�. Deszcz przestał pada�. Superintendent Derry jest pewien, �e mimo wszystko teraz nie mogliby przenie�� ekwipunku. Powiedziałem im, �e nic si� w tej chwili nie dzieje i niech nie ryzykuj�, póki nie b�d� mogli spokojnie tu doj��.

- Mamy wi�c godzin� czasu, a mo�e nawet wi�cej. - I co zrobimy z t� godzin�? Je�eli pani Wardell nie mogła jej zabi�, jeste�my

ci�gle i beznadziejnie w tym samym miejscu. Gdyby nie psy Quarendona mógłbym jeszcze mie� cie� nadziei, �e gdzie� ukrywa si� morderca, ale jestem pewien, �e wyw�szyłyby go. A je�eli tego obcego mordercy nie ma, oznacza to, �e nie ma �adnego innego. To obł�d, Joe! Taka sprawa mo�e si� człowiekowi przy�ni�, ale nie mo�e zdarzy� si� na jawie.

- A gdybym powiedział ci, �e ten morderca istnieje?

Page 112: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

112

- Nie uwierzyłbym ci… - Parker westchn�ł. - Tu na stole przede mn� le�y kartka, a na niej wszystkie nazwiska ludzi, którzy pozostali w zamku po wyj�ciu słu�by. Nikt z nich nie mógł zabi� Grace Mapleton.

- Mógł - powiedział spokojnie Alex. - Kto? Joe pochylił si� nad stołem i zni�ywszy jeszcze bardziej głos, powiedział mu. - Jak to? - Parker spojrzał na kartk�. - Przecie�… - Zaczekaj - Joe powstrzymał go ruchem uniesionej r�ki. - Jeszcze nie wszystko rozumiem, chocia� zrozumiałem to, co najwa�niejsze.

Chciałbym poprosi� tu Franka Tylera, który nie przebił mieczem sekretarki swojej �ony. Kiedy sko�cz� z nim mówi�, wszystko b�dzie jasne.

Parker bez słowa skin�ł głow�. Najwyra�niej zaniemówił na chwil�. Raz jeszcze uniósł ku oczom swoj� kartk� i wpatrzył si� w ni�, odczytuj�c kolejne nazwiska.

- Ale�, Joe… - powiedział - Chyba nie zastanowiłe� si� nad tym, co mówisz. Przecie�…

Alex ponownie uciszył go. - Pójd� po Tylera i sprowadz� go tutaj. Wyszedł. Parker siedział przez chwil� ze zmarszczonymi brwiami i nagle

twarz mu si� rozja�niła. - Có� za głupiec ze mnie! - wyszeptał. Joe powrócił. - Tyler zaraz tu przyjdzie. Usiadł obok Parkera, plecami do kominka, a twarz� do obu zbroi i gotyckiej

skrzyni. U�miechn�ł si� do przyjaciela. - Przemy�lałe� to, co powiedziałem? - Tak - Parker skin�ł głow�. - To nieprawdopodobne, ale jedynie mo�liwe. - Znajdujemy si� w luksusowej, je�li wolno u�y� takiego słowa, sytuacji - Joe

u�miechn�ł si�. - Nie musisz aresztowa� mordercy, bo nie mo�e uciec. Nie musisz si� nawet nim zajmowa�, póki nie wejdzie policja.

- To prawda - Parker z niedowierzaniem pokr�cił głow� - ale… Nie doko�czył, bo drzwi otworzyły si� i wszedł Frank Tyler. Ubrany był w

biały sportowy dres i pantofle treningowe. - Nie mogłem usn�� - opadł na ław� naprzeciw siedz�cych. - Chciałem popracowa� troch�, �eby dotrwa� do rana, ale nie mog� zebra�

my�li. - Chcieliby�my, �eby pan nam pomógł - powiedział Alex spokojnie. - Mam

nadziej�, �e mo�e pan to zrobi�. - Ja? - Tyler uniósł brwi. - Tak. - Joe skin�ł głow�. - Otó�, jak pan wie, �adna z osób, które wzi�ły

udział w wymy�lonym przez was konkursie, nie mogła zabi� Grace Mapleton, a poniewa� przeszukał pan wraz z nami i psami pana Quarendona cały zamek, wie pan tak�e, �e nie ukryła si� tu �adna osoba z zewn�trz. Ale b�d�my systematyczni i cofnijmy si� do chwili, kiedy wszystkie osoby obecne w zamku zebrały si� wieczorem w jadalni. Oczywi�cie, nie bierzemy pod uwag� Grace Mapleton, która opu�ciła nas, �eby zaj�� stanowisko w tym pokoju… - wskazał ruchem r�ki makat� - ale nie musimy si� ni� teraz zajmowa� ze zrozumiałych wzgl�dów. Tak

Page 113: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

113

wi�c, wszyscy zebrali�my si� w jadalni i po krótkiej ceremonii nast�pił konkurs. Było nas tam jedena�cie osób. Od razu mo�emy wykluczy� jako potencjalnych morderców pana i Amand�, poniewa� ani przez ułamek sekundy �adne z was obojga nie znajdowało si� poza jadalni�. Byli�cie gospodarzami i nie brali�cie udziału w konkursie. Tak wi�c, mog� z mojej listy wykre�li� dwa nazwiska: Amanda Judd i Frank Tyler.

Pozostaje dziewi�cioro uczestników konkursu. Trzeba od razu doda�, �e jego niepisany regulamin zakładał powrót ka�dej z osób poszukuj�cych Białej Damy, zanim wyruszy nast�pna osoba. Oznacza to, �e w ci�gu całego konkursu nigdy nie nast�piła taka sytuacja, aby dwie osoby znajdowały si� równocze�nie poza jadalni�…

Urwał na chwil�, a pó�niej podj�ł: - A wi�c, jako pierwszy wyruszył wylosowany przez pana MELWIN

QUARENDON, który wrócił mniej wi�cej po przepisanym kwadransie i o�wiadczył, �e nie udało mu si� odnale�� ukrytej Grace Mapleton, której nie musimy ju� nazywa� umownie Biał� Dam�. Pan Quarendon, którego oznaczymy numerem 1, wrócił do jadalni i ju� jej nie opu�cił do chwili odkrycia morderstwa, a poniewa� kilka osób widziało Grace �yw� po jego powrocie, ma on tak�e niczym niepodwa�alne alibi. Jako drugi wyruszyłem ja, JOE ALEX, po mnie sir HAROLD EDINGTON, pó�niej JORDAN KEDGE, lord FREDERICK REDLAND, obecny tu BENIAMIN PARKER, DOROTHY ORMSBY i pani ALEXANDRA WARDELL. Prócz mnie, do ło�a Grace Mapleton dotarli tylko: pan KEDGE, pan PARKER i panna ORMSBY, pozostałym nie udało si� to, co potwierdza kartka, na której Grace zanotowała własnor�cznie czas przybycia czterech osób…

Umilkł na chwil�. - … Wa�ne jest, �e pan PARKER wyruszył jako szósty, a panna ORMSBY

jako siódma. Oboje zastali Grace �yw�, co stanowi absolutne alibi dla osób, które wyruszyły przed nimi, gdy� �adna z nich nie opu�ciła ju� jadalni po powrocie. Ostatni� osob�, która widziała Grace �yw�, była Dorothy Ormsby, a poniewa� nast�pna wyruszyła pani WARDELL, mo�na byłoby zało�y�, �e jedna z nich jest morderc�, bo albo mogła zabi� Ormsby i pani Wardell znalazła zabit� przez ni� Grace… albo Ormsby powiedziała prawd� i zabiła sama pani Wardell…

Potrz�sn�ł głow�, jak gdyby nie dowierzaj�c słowom, które miał wypowiedzie�.

- Los jednak chciał, �e ani Dorothy Ormsby, ani Alexandra Wardell nie mogły zamordowa� Grace. Albowiem okoliczno�ci zabójstwa wykluczały zadanie ciosu przez drobn� kobiet� niewielkiego wzrostu… adna, z nich nie mogłaby zada� ciosu z góry tym olbrzymim mieczem, który zna pan doskonale, gdy� wisiał na �cianie w pa�skim pokoju.

Tyler bez słowa skin�ł głow�. Był bardzo blady. - Ale skoro ani Dorothy, ani pani Wardell nie mogły zabi�, a Dorothy

stwierdziła, �e widziała Grace �yw�, przy czym ta ostatnia własnor�cznie potwierdziła jej obecno��, wówczas pozostawała tylko jedna mo�liwo��: k t o � z a b i ł G r a c e M a p l e t o n p o w y j � c i u o d n i e j D o r o t h y O r m s b y , a p r z e d w e j � c i e m A l e x a n d r y W a r d e l l ! Ale to było absolutnie

Page 114: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

114

niemo�liwe, gdy� jak wiemy, wszyscy pozostali uczestnicy konkursu, a z nimi pan i pa�ska �ona, byli�cie w tym czasie w jadalni i nikt jej nie opu�cił nawet na sekund�! A jeste�my pewni, �e w zamku nie ukrywał si� nikt obcy. Grace tak�e nie mogła popełni� samobójstwa, ze wzgl�du na sposób zadania ciosu…

- Nie wierzy pan chyba w duchy? - szepn�ł Frank. Joe wstał, odwrócił si� i podszedł do portretu.

- Chce pan powiedzie�, �e skoro nie mógł jej zabi� �aden człowiek, zrobiła to ta �liczna Ewa De Vere, od stuleci czekaj�ca na tak� sposobno��? Musz� przyzna�, �e nigdy w �yciu nie byłem tak bliski uwierzenia, �e mam do czynienia z sił� nadprzyrodzon�. Sytuacja była niewiarygodna. Jak słusznie zauwa�ył pan Parker, co� takiego mogło si� przy�ni�, ale nie mogło zaistnie� na jawie… Nie chodziło przecie� o jaki� motyw zbrodni, o to, kim była, czy nie była, zamordowana, ani o sto innych spraw, które s� istot� ka�dego dochodzenia. Po prostu chodziło o fizyczn� mo�liwo�� popełnienia morderstwa. A t a k i e j m o � l i w o � c i n i e b y ł o !

Zawiesił na chwil� głos, a kiedy zacz�ł znów mówi�, monolog jego utracił dramatyczne akcenty i przeszedł w spokojn�, rzeczow� relacj�, jak gdyby składał sprawozdanie z przeprowadzonego naukowego do�wiadczenia:

- W tak zdumiewaj�cej sytuacji przyszło mi po prostu do głowy, �e musz� na to wydarzenie spojrze� z innej strony, przekre�li� rzucaj�cy si� w oczy logiczny ci�g wydarze� i wniosków… i poszuka� jakiego� innego układu logicznego. Odrzuciłem cały pocz�tek konkursu i biegłem my�l� a� do ostatniego faktu, którego byłem pewien: Otó� ostatni� osob�, która widziała Grace �yw� była Dorothy Ormsby, a Grace sama zanotowała ten fakt własn� r�k�. Wiedziałem te�, �e Dorothy nie mogła przebi� jej tym mieczem.

Drugie pytanie brzmiało: co wydarzyło si� pomi�dzy powrotem Dorothy Ormsby, a chwil�, gdy po wej�ciu na pi�tro stwierdziłem, �e Grace Mapleton nie �yje?

Widziałem na własne oczy wychodz�c� pani� Wardell, która po pewnym czasie wróciła i padła zemdlona… jak si� okazało z jej słów, wstrz�sn�ł ni� widok zamordowanej Grace, do której dotarła.

I to było wszystko. Ale nie! Nie wszystko! Otó� jadalni� opu�ciła w tym czasie jeszcze jedna osoba!

- Jak to? - zapytał Frank Tyler cicho. - Doktor Harcroft - odparł swobodnie Joe - pobiegł do swego pokoju po

walizeczk� lekarsk�, w której miał strzykawk� i ampułk� ze �rodkiem wzmacniaj�cym… Zacz�łem si� zastanawia�: czy, przyjmuj�c, �e Grace �yłaby jeszcze w owej chwili, Harcroft miałby do�� czasu, �eby wbiec na schody, przesun�� si� t�dy… - wskazał drog� pomi�dzy drzwiami z korytarza ku makacie - wej�� do Grace, unie�� miecz i uderzy�, a pó�niej pobiec po sw� walizeczk� i wróci� na dół?… Doszedłem do wniosku, �e przeniesienie pani Wardell na sof�, podło�enie jej pod głow� zwini�tej marynarki pana Parkera i pewien krótki czas, kiedy oczekiwali�my na powrót doktora, wystarczyłby w zupełno�ci. Gdyby w dodatku miał, na przykład, w kieszeni przygotowane gumowe lekarskie r�kawiczki, mógłby je wło�y� wbiegaj�c na schody. Nie mógł przecie� zostawi� odcisków palców na r�koje�ci miecza… Prosz� pami�ta�, �e Grace miała udawa�

Page 115: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

115

zabit�, le�ała z zamkni�tymi oczyma, a miecz poło�ony był w poprzek ło�a. Gdyby usłyszała odgłos klucza w zamku, przybrałaby natychmiast t� poz�. Harcroft mógł porwa� miecz i uderzy� tak szybko, �e zaledwie zd��yłaby otworzy� oczy, a na pewno nie wykonałaby �adnego ruchu, próbuj�c si� zasłoni� czy odepchn�� spadaj�ce ostrze… Wszystko to było mo�liwe, ale absolutnie nieprawdopodobne. Jak mógł doktor Harcroft zabi� Grace Mapleton, skoro pani Wardell zobaczyła j� nie�yw�, zanim wybiegł z jadalni?…

Ale chocia� nasuwało si� jeszcze sto pyta�, wiedziałem, �e nie wolno mi uzna� �adnej odpowiedzi, która w y k l u c z a w i n � H a r c r o f t a . Albowiem nie istniała �adna inna f i z y c z n a mo�liwo�� zamordowania Grace Mapleton tej nocy. Musiałem wi�c zastosowa� ci�gi logiczne odwracaj�ce to, co mi powiedziano. Zadałem sobie pytanie: Je�eli doktor Harcroft zabił Grace Mapleton, to czy pani Wardell mogła widzie� j� nie�yw�? Oczywi�cie, nie. Wi�c dlaczego pani Wardell po powrocie zemdlała? Logiczna przyczyna była tylko jedna: �eby umo�liwi� Harcroftowi wybiegni�cie po walizeczk� i zamordowanie Grace Mapleton!

A wi�c, poniewa� jedynym morderc� mógł by� tylko Harcroft, a zabi� mógł jedynie wówczas, gdyby udało mu si� samemu opu�ci� na kilka minut jadalni�, p a n i W a r d e l l m u s i a ł a b y � j e g o w s p ó l n i c z k � ! Mało tego, wspólniczk�, która stworzyła mu równocze�nie �elazne alibi! Przecie� nikt w �wiecie nie pos�dziłby go o popełnienie zbrodni, skoro pani Wardell widziała martw� Grace przed jego wyj�ciem z jadalni, z której od pocz�tku konkursu nie wyszedł dot�d ani na sekund�! Było to genialne, absolutnie genialne! Ale dlaczego? Co mogło ł�czy� par� tak ró�nych osób?

Tu był klucz tajemnicy. Odwiedzili�my wi�c pani� Wardell w jej pokoju. Chciałem jej zada� tylko

jedno pytanie:

Jak wygl�dała zamordowana Grace Mapleton?

Byłem oczywi�cie pewien, �e nie potrafi mi odpowiedzie�. Wiedziałem, �e Grace musiała zgin�� po powrocie pani Wardell do jadalni. S�dziłem, �e pó�niej wydob�d� od niej cho�by cz��� prawdy… Lecz pani Wardell ułatwiła nam bardzo nasze zadanie. Popełniła samobójstwo przed naszym nadej�ciem i pozostawiła list… W li�cie tym znalazłem motywy: Grace Mapleton była szanta�ystk�, tward� i bezwzgl�dn�, która ze swego wspaniałego ciała uczyniła sidła do chwytania bogatych ludzi nie mog�cych narazi� si� na kompromitacj�… Dowodami były nie budz�ce w�tpliwo�ci intymne zdj�cia, listy i nagrane rozmowy telefoniczne. Wnuk pani Wardell nie wytrzymał tej sytuacji i popełnił samobójstwo. Ale najwi�cej do my�lenia dawało to, �e pani Wardell swój list napisała p r z e d p r z y j a z d e m tutaj! A wi�c musiał istnie� gotowy, precyzyjny plan. Biedna staruszka nie zdawała sobie zapewne sprawy, �e w ten sposób demaskuje innych… A przede mn� stan�ły inne pytania. Doktor Harcroft musiał by� wspólnikiem starej damy i mo�na było domy�le� si� przyczyny. Jest znanym lekarzem, ma �on� i dwóch synów, rozległ� praktyk�… Bywaj�c u pana Quarendona musiał styka� si� z jego osobist� sekretark�. Zreszt�, ktokolwiek widział Grace Mapleton, wie, �e trudno jej było nie zauwa�y�. Je�eli przyjmie si�,

Page 116: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

116

�e Harcroft był dla niej idealn� potencjaln� ofiar�, reszty mo�na si� domy�le�. Ale zapewne był zbyt m�dry, aby wierzy�, �e sytuacja taka mo�e trwa� wiecznie. Szanta�ysta zwykle ��da coraz wi�cej… A poza tym, zawsze istnieje szansa, �e prawda mo�e wyj�� na jaw. Harcroft jest człowiekiem silnym i był doprowadzony do rozpaczy… dlatego przyj�ł pa�skie wyznanie ze zrozumieniem, a pó�niej zaakceptował pa�ski plan.

- Co? - powiedział Tyler - Mój plan? - No tak - Alex skin�ł głow�, jak gdyby chodziło o zupełnie zdawkow�

wiadomo��. Przecie� od razu było jasne, �e główn� spr��yn� tego wszystkiego był pan.

- Czy pan oszalał? - Oszcz�d�my sobie wyzwisk, póki nie sko�cz�. Je�eli znajdzie pan jak�� luk�

w moim rozumowaniu i oka�e si�, �e plot� głupstwa, przeprosz� pana z całego serca…

Parker z wolna uniósł si� z miejsca, obszedł stół i stan�ł zasłaniaj�c sob� drzwi do korytarza.

- Jest pan na pewno geniuszem - powiedział Alex - gdy� był to nieprawdopodobny plan i naprawd� wszystko mogło si� uda�. Ale nie jest pan geniuszem matematycznym…

Zawiesił na chwil� głos, jak gdyby oczekuj�c pytania, ale Frank Tyler milczał wpatruj�c si� w niego szeroko otwartymi oczami.

- Otó� cofnijmy si� do naszego konkursu… - powiedział Alex. - Pani Wardell przyjechała tu wiedz�c, �e Grace Mapleton zostanie zabita. Mam to na pi�mie. Musiała wi�c wiedzie�, �e odegra swoj� rol� w zabójstwie. Na czym polegała ta rola? Powiedzieli�my ju�: na umo�liwieniu Harcroftowi opuszczenia jadalni i stworzeniu mu alibi przez stwierdzenie, �e Grace nie �yła zanim wyszedł. Ale czy tylko? By� mo�e, pomogła mu skróci� czas nieobecno�ci kład�c na stole klucz do pokoju Grace, a obok niego walizeczk� medyczn�, któr� mogła wzi�� z pokoju doktora. Wówczas Harcroft wbiegłby na gór�, chwycił klucz, wszedł do pokoju Grace i wybiegł stamt�d pozostawiaj�c klucz w drzwiach; i zbiegł z walizeczk� na dół. Zarobiłby na tym kilkadziesi�t bezcennych sekund…

Odetchn�ł i ci�gn�ł dalej. - Zanim dojd� do najwa�niejszego, pomy�lmy o kluczu. Je�li powstał tak

precyzyjny plan zabicia Grace, czy mo�na przypuszcza�, �e morderca mógłby nie mie� klucza? A przecie� Dorothy Ormsby po wej�ciu do Grace, zamkn�ła ponownie drzwi na klucz wychodz�c i zgodnie z instrukcj� wło�yła klucz do garnka w kominku, �eby mógł go tam znale�� nast�pny z bior�cych udział w konkursie. Wyobra�my teraz sobie pani� Wardell, która wie, co si� za kilkana�cie minut musi sta�, a nie ma klucza i stara si� rozpaczliwie odgadn�� kolejne dwuwiersze, �eby go znale��! Nie, panie Tyler! Harcroft i Wardell nie mogli nawet marzy� o wypełnieniu swego planu, gdyby nie wiedzieli, gdzie tego klucza szuka�! A kto mógł im powiedzie�? Jedna jedyna osoba, pan! A kto mógł powiedzie� Harcroftowi, �e zastanie Grace le��c� na wznak z zamkni�tymi oczami, a w zasi�gu r�ki miecz, którym zd��y j� przebi�, zanim dziewczyna zdoła si� poruszy�?… Przecie� nie wiedz�c o tym wszystkim Harcroft nigdy by nie p�dził jak wicher po schodach. Musiał dokładnie wiedzie�, ile mu to zajmie czasu.

Page 117: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

117

I musiał oczywi�cie mie� pod r�k� ten klucz! Ale s�dz�, �e klucz pozostawiła mu w umówionym miejscu pani Wardell…

A teraz sprawa, która byłaby nawet zabawna, gdyby wolno było w tej chwili u�y� tego słowa. Otó� cały plan Harcrofta i Wardell musiał by�, oczywi�cie, oparty na tym, �e wyruszy ona jako przedostatnia, powracaj�c zemdleje, a Harcroft b�dzie miał absolutne alibi, poniewa� byłby wylosowany jako ostatni, gdyby nie przerwano konkursu. Oznacza to, �e aby plan mógł si� spełni� musieli oni mie� kolejne numery 8 i 9. Oczywi�cie mieli! Mo�e pan powiedzie�, �e to przypadek, ale pami�tajmy, �e ich precyzyjny plan tego wła�nie wymagał. A czy pan wie, jaka była przypadkowa szansa takiego układu przy losowaniu?…

Czekał przez chwil� na odpowied�. Tyler milczał. - Tak potrafi� wprowadza� ludzi w bł�d małe liczby… - westchn�ł Joe - Otó� gdyby urz�dzał pan taki konkurs codziennie, to szansa przy losowaniu dziewi�ciu liczb, �e pani Wardell b�dzie ósma, a pan Harcroft dziewi�ty, wyst�pi przeci�tnie raz na pi�tna�cie lat! Czy chce mi pan wmówi�, �e ludzie ci przyjechali tu licz�c na tak� szans�?… Ale plan ten naprawd� miał elementy genialno�ci. Musz� to panu przyzna�. Wymy�lił pan konkurs, w którym ofiara czeka samotnie na górnym pi�trze za drzwiami i po�ród grubych murów, a gdyby nawet krzykn�ła, czy próbowała si� broni�, to przecie� od paru godzin wszyscy obecni słyszeli krzyki, wycia, j�ki, łoskot i sto innych manifestacji gwałtownej �mierci… I któ� nie wtajemniczony mógłby poj��, dlaczego Grace zgin�ła? adna z ofiar nie pisn�łaby nawet. Gdyby nie to, �e pani Wardell zapragn�ła poł�czy� si� ze swymi ukochanymi zmarłymi, nie wiedziałbym, �e Grace Mapleton to twarda, bezwzgl�dna szanta�ystka! Powinien był pan zwyci��y�!… Ale jest jeszcze jedno wa�ne pytanie: dlaczego chciał si� jej pan pozby�? Najpro�ciej byłoby powiedzie�, �e wpadł pan jak inni i nie chciał pan, �eby Amanda dowiedziała si� o pa�skim romansie z jej sekretark�… Ale my�l�, �e to nieprawda. Grace Mapleton była tward�, pedantyczn� osob�, o bardzo silnym, jak s�dz�, charakterze i małej wyobra�ni. Znalazłem w jej szafie ukryte trzy fragmenty tekstów pisane r�k� Amandy, wszystkie one nadawałyby si� doskonale jako listy samobójcze le��ce przy zwłokach… Nie jestem oczywi�cie pewien tego, co mówi�, ale wydaje mi si�, �e to było tak: poznali�cie si� bardzo wcze�nie, nie wiem, czy Grace była pa�sk� �on�, czy nie, ale nie to jest wa�ne. Byli�cie par� bardzo młodych ludzi, którzy przybyli do Londynu, �eby zwyci��y�. Mo�e zdziwi si� pan, ale my�l�, �e ona kochała pana, tylko pana wła�ciwie, i nie przestała kocha�… Ró�nie wam si� powodziło. Nie wiem, czy to ona poleciła pana, b�d�c ju� sekretark�, panu Quarendonowi, a mo�e to pan zacz�ł tam robi� okładki i wci�gn�ł j�? Nie jest to wa�ne. Zacz�li�cie powoli gromadzi� pieni�dze: z pracy, z pa�skich okładek, z szanta�u… bo nie ulega dla mnie w�tpliwo�ci, �e to pan robił te zdj�cia. A kiedy Amanda Judd zacz�ła robi� gwałtownie karier�, znale�li�cie si� nagle u jej boku… I tu chyba Grace, która nie miała zbyt wielkiej wyobra�ni, popełniła bł�d. Amanda zd��yła ju� zarobi� mas� pieni�dzy, a pan oczywi�cie byłby jej spadkobierc�… My�l�, �e Grace uznała, �e wystarczy wam to do szcz��cia i Amanda musi znikn��… Nie wiedziała tylko, �e pan, Franku Tyler, my�li co� wr�cz przeciwnego. Rozmawiaj�c dzi� w południe z panem na wie�y, miałem wra�enie, �e jest pan zupełnie szczery. Jest pan przecie� w ko�cu nie tylko wspólnikiem szanta�ystki, ale tak�e artyst�. Te okładki zacz�ły pana

Page 118: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

118

wci�ga�, inteligencja Amandy zafascynowała pana… zacz�ł pan rozumie�, �e �ycie z ni�… uczciwe �ycie, to co� niesko�czenie lepszego ni� �ycie z Grace Mapleton, w dodatku okupione zbrodni�… Kiedy pan to zrozumiał, Grace Mapleton była skazana. Ten jubileusz stał si� zupełnie fantastyczn� okazj�. Znaj�c przecie� wszystkie ofiary Grace, mógł pan znale�� wykonawc� czy wykonawców swoich planów. A najładniejsze było to, �e pan jeden miałby tu absolutne alibi, niewinny jak dziecko, obecny bez przerwy w jadalni na oczach wszystkich, kiedy los Grace dobiegał kresu…

Alex urwał. Tyler nie odezwał si�. - Mo�e pan s�dzi�, �e druga cz��� tego, co powiedziałem o waszej przeszło�ci,

oparta jest na moich pospiesznych spekulacjach my�lowych… Ale nie zna pan policji. Kiedy ludzie pana Parkera zaczn� zbiera� wiadomo�ci o pa�skim �yciu, nie spoczn� a� nie przebadaj� ka�dego dnia i ka�dej godziny, a wówczas cała prawda wypłynie na powierzchni�. By� mo�e doktor Harcroft znajdzie dla siebie okoliczno�ci łagodz�ce, bo był ofiar�, a �adna ława przysi�głych nie stoi po stronie szanta�ystów. Ale pan zabił z zimn� krwi� osob�, która była pa�sk� wspólniczk� w niezliczonych przest�pstwach… Pana zdj�cia stan� si� dowodami rzeczowymi i pewien jestem, �e nie ujrzy pan ju� nigdy drzewa ani ł�ki. Kara �mierci została zniesiona, ale do�ywotnie wi�zienie jest chyba gorsze ni� ona. Nie chc� rozwodzi� si� nad zniszczonym �yciem Amandy…

Siedz�cy przed nimi człowiek poderwał si� jak dzikie zwierz�. Parker rozkrzy�ował r�ce i zasłonił sob� drzwi. Ale Tyler w dwóch skokach znalazł si� przy w�skich drzwiczkach prowadz�cych na wie��.

- Zatrzymaj go! - krzykn�ł Parker. Joe ruszył w chwili, gdy Tyler otworzył drzwiczki i znikn�ł. Wypadli za nim. - Biegnie w gór�! - powiedział Joe - Nie ucieknie! Słyszał nad sob� kroki

biegn�cego, Spiralne schodki wirowały przed nim. Nagle Alex potkn�ł si�, a biegn�cy za nim Parker wpadł na niego. Podnie�li si� i ruszyli słysz�c wysoko nad sob� trzask otwieranej klapy. Ostatnie stopnie. Uderzył w nich wiatr. Joe wysun�ł głow� nad powierzchni� wie�y i zobaczył biały dres Tylera, który stał na obramowaniu, patrz�c na nich.

- Stój! - zawołał Parker, - Tyler odwrócił głow�, spojrzał w dół i skoczył. Podbiegli do obramowania;

pod nimi w ciemno�ci, która zaczynała ju� szarze�, fale w�ciekle tłukły w wystrz�pione z�by skał. Bli�ej mo�na było dostrzec biał� nieruchom� plam�.

- To chyba on… - powiedział Parker przekrzykuj�c szum wiatru. Joe bez słowa skin�ł głow�. - Mo�e �yje…? - Parker wyjrzał raz jeszcze. - Nie! - zawołał Alex przekrzykuj�c huk tłuk�cych w skały fal. - Nikt by tego

nie prze�ył! I nie dotrzemy tam przed odpływem… Je�eli woda go nie zabierze wcze�niej…

Parker otworzył usta, ale nie odpowiedział. I on miał absolutn� pewno��, �e Frank Tyler zgin�ł na miejscu.

- Deszcz przestał pada� - powiedział Joe. - Tak.

Page 119: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

119

Przeszli wokół obwodu wie�y, smagani wiatrem. Teraz naprzeciw nich zamigotały latarnie przy wiejskiej uliczce. Bli�ej tak�e były �wiatła, reflektory kilku aut, stoj�cych na kraw�dzi drogi u wylotu grobli, przez któr� przewaliła si� wła�nie wysoka fala wzbijaj�c obłok piany. Ale biegn�ca a� ku zamkowi por�cz była ju� cz��ciowo widoczna.

Parker zawrócił i zacz�ł schodzi�. Alex poszedł za nim nie zamykaj�c klapy. Uczuł nagłe zm�czenie.

Znale�li si� przed drzwiczkami prowadz�cymi do biblioteki. - Porozmawiajmy chwil�, a pó�niej spróbujemy napi� si� kawy… - mrukn�ł

Alex - mo�e jest jeszcze ciepła w tych termosach? - A co z Harcroftem? - zapytał Parker. - Nic. Nie wie przecie�, �e chcesz go aresztowa�. - Tyler te� nie wiedział. Dlaczego mu powiedziałe�, �e wiesz o nim wszystko? Joe nie odpowiadał, Nagle uniósł głow�. - Słuchaj, to okropne. Ten Harcroft ma �on� i dwóch synów. Zabił, bo chciał

uchroni� ich szcz��cie. O mały włos, a udałoby mu si�. - O mały włos… - Parker westchn�ł. - My�l�, �e jednak powinni�my z nim

porozmawia� nie czekaj�c na pojawienie si� tych ludzi z Devonu. - Wła�nie chciałem ci to zaproponowa�. - Chod�my - Parker skin�ł głow�. - Gdybym nie był policjantem, przekl�tym

policjantem, który musi sta� na stra�y prawa bez wzgl�du na to, co prywatnie my�li… - nie doko�czył.

- Co by� zrobił wówczas? - Nie pytaj mnie o to. Wiemy przecie�, �e ten człowiek nigdy ju� nie popełni

�adnego przest�pstwa, a jego ofiara była w pewien sposób jego katem… - Parker machn�ł r�k� - Chod�my. Cokolwiek my�l�, wiem jedno: człowiek nie mo�e bra� prawa we własne r�ce i wymierza� wyroku �mierci innemu człowiekowi, cho�by najgorszemu. Zgoda na to zniszczyłaby porz�dek cywilizowanego �wiata.

Wstał ci��ko i ruszył ku drzwiom. Kiedy znale�li si� przed drzwiami Harcrofta, Joe cofn�ł si� o pół kroku robi�c

miejsce przyjacielowi. Parker zastukał raz, cichutko, a pó�niej nacisn�ł klamk�. Weszli. Pokój był pusty.

Joe zajrzał do łazienki. - Nikogo… - powiedział półgłosem - gdzie on jest? - Mo�e poszedł sprawdzi�, czy pani Wardell �pi? - szepn�ł Parker - Ale w

takim razie… Zawrócił szybko ku drzwiom. Ruszyli kru�gankiem. Joe cicho otworzył drzwi

pokoju starej damy. Siedziała przy stole tak jak j� pozostawili. Ale nie sama. Naprzeciw niej siedział doktor Harcroft. On tak�e miał głow� odchylon� do

tyłu, a jego du�e silne dłonie zaci�ni�te były na por�czach krzesła. - Wi�c to tak… - szepn�ł Parker - On tak�e? Ale dlaczego?… Lekko dotkn�ł grzbietem dłoni policzka zmarłego.

Page 120: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

120

- Jest zupełnie zimny… nie zrobił tego przed chwil� - Uniósł głow� i z wyra�n� ulg� przeniósł spojrzenie z wykrzywionej twarzy zmarłego na Alexa. - Chod�my Joe, Ci ludzie zaraz zaczn� stuka� do bramy…

Wyszli. Parker zamkn�ł pokój i wsun�ł klucz do kieszeni. Usiedli naprzeciw siebie przy wielkim stole w bibliotece.

Koniec… powiedział Joe zm�czonym głosem. - Koło zamkn�ło si�. Nie masz ju� kogo przesłuchiwa�, Ben… Mo�e na dole jest jeszcze troch� ciepłej kawy w tych termosach? Zejd�my.

Ruszyli w milczeniu po schodach i weszli do jadalni. wiatła płon�ły nadal. mier� odmierzała kos� powoli płyn�cy czas.

Kawa w termosach była nadal gor�ca. Joe nalał i podał fili�ank� przyjacielowi.

Usiedli. Powiedziałe�, �e nie ma ju� kogo przesłuchiwa�? - powiedział Parker

pomi�dzy dwoma łykami czarnego jak smoła napoju. - Tak. - Zapomniałe� o jednej osobie, - O kim? - O sobie. - O mnie? Parker bez słowa skin�ł głow�, wypił jeszcze jeden łyk i odstawił pust�

fili�ank�. - O czym rozmawiałe� z Harcroftem po tym, gdy wysłałe� mnie naiwnego na

rozmow� z panem Kedge, a pó�niej do lektury notesu Dorothy Ormsby? - Powiedziałem ci ju�… - Kłamiesz, Joe. Powiedz mi prawd�. Przecie� rozmawiamy bez �wiadków. - To wła�nie przyszło mi w tej sekundzie do głowy - Alex u�miechn�ł si� lekko

- Co powiedziałem Harcroftowi?… - Tak, powiedz mi cał� prawd�. Parker pochylił si� ku niemu nad stolikiem. Alex westchn�ł ze znu�eniem. - Powiedziałem mu, �e wiem, kto zabił Grace Mapleton. - Czy powiedziałe� kto? - Chcesz zna� cał� prawd�? - Cał�. - Powiedziałem mu, �e pani Wardell nie �yje i zostawiła list. - To wszystko? Joe potrz�sn�ł głow�. - Powiedziałem, �e… by� mo�e w pewnych okoliczno�ciach udałoby si�

zachowa� tajemnic�… nie wyjawia� nazwiska zabójcy, gdyby… - Doko�cz to zdanie. - Nie mog�, bo nie doko�czyłem go mówi�c do Harcrofta. - A potem co? - Potem wyszedłem i zostawiłem go samego. - I to wszystko? - To wszystko. - Rozumiem… - Parker przymkn�ł oczy - oszukałe� mnie, Joe.

Page 121: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

121

- Nie rozumiem? - Joe spojrzał na niego ze zdumieniem, które człowiekowi mniej przenikliwemu ni� Parker, wydałoby si� z pewno�ci� prawdziwe.

- A pó�niej, kiedy biegli�my za Tylerem po tych kr�conych schodach, potkn�łe� si� biegn�c przede mn� i zatarasowałe� na chwil� przej�cie. Gdyby� si� nie potkn�ł, nie zd��yłby otworzy� tej klapy i schwytaliby�my go.

- Tak, to naprawd� pechowy zbieg okoliczno�ci… - Alex potrz�sn�ł markotnie głow� - Po prostu, nie mog� sobie tego darowa�…

- Joe, przez cały czas drwisz ze mnie. Dlaczego to zrobiłe�? - Lekarz mo�e umrze�, zabity przez szalon� staruszk�, która pocz�stowała go

cyjankiem potasu po zabiciu młodej dziewczyny udaj�cej Biał� Dam�. Lekarzom zdarzaj� si� ró�ne rzeczy. Gin� zara�eni przez chorych, zabici przez szale�ców i mo�e im si� przydarzy� sto innych rzeczy… z których �adna nie staje si� łupem gazet i nie niszczy �ycia �ony i synów, którzy mogliby zaton�� w błocie brukowej prasy… a co najwa�niejsze nie mog�cych zachowa� nawet dobrego wspomnienia po m��u i ojcu. Kim innym jest ojciec, który ginie z r�ki obł�kanej pacjentki, a kim innym ojciec-morderca skazany za zabicie szanta�ystki… i to jakiej… i w jakich okoliczno�ciach!

- Ale… - Ale słuchaj dalej, Ben. Harcroft otrzymałby wieloletni wyrok i wyszedłby

jako stary złamany człowiek, wzgardzony przez �on� i dzieci, i pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Nie chciał tego! Kiedy uzyskał ode mnie cie� nadziei, �e nie zatonie w tym bagnie, podj�ł jedyn� decyzj�, któr� mógł podj��… A Frank Tyler? Czy nie pomy�lałe� o tym, co si� z ni� stanie?

- Z kim? - Z Amand� Judd, człowieku! - Musi to jako� znie��… - Nie poznaj� ci�, Ben. Zawsze byłe� wra�liwym, m�drym człowiekiem, a w tej

chwili powiadasz: Musi to jako� gnie��… A dlaczego musi? - Jak to? - A gdyby Frank Tyler po�lizn�ł si� na dachu tej wie�y i wypadł? - I có�by z tego wynikło? - Bardzo wiele, pod warunkiem, �e zechcesz mnie wysłucha�. - Słucham ci�, Joe, chocia�… - Chocia� nie pozwoliłem, �eby� zakuł Harcrofta w kajdany i unieszcz��liwił

na całe �ycie jego �on� i dwóch chłopców, a jemu samemu zgotował los gorszy ni� sama �mier�! Czy za to chcesz mnie wini�? I za to, �e gdyby Tyler potkn�ł si� na �liskim dachu wie�y i run�ł w dół przez obramowanie, uratowaliby�my los biednej Amandy Judd. Mo�e ona nie uwierzy w przypadek, bo jest bystra i przenikliwa… Ale w ka�dym razie, nie dowie si�, kim naprawd� był człowiek, którego kochała i to da jej wróci� do normalnego �ycia.

- Ale nawet gdybym chciał tego wszystkiego dokona�, Joe, wszystko to jest niemo�liwe w �wietle tego, co si� stało.

- A co si� stało? Grace, Frank, doktor i pani Wardell nie �yj�! Nie pozostał przy �yciu ani jeden z bohaterów tej tragedii. Nie prosz� ci�, �eby� krył czyj�kolwiek win�. Wystarczy, je�li �ledztwo potwierdzi, �e ostatnia osoba, która widziała Grace, czyli pani Bramley, zabiła t� biedn� dziewczyn�, ogarni�ta mani�

Page 122: Joe Alex - Cicha jak ostatnie tchnienie

122

wyzwolenia Ewy De Vere. Pisała przecie� o tym w swych ksi��kach! Mało tego, zostawiła list b�d�cy najlepszym dowodem tego, co zamierza uczyni�! A �e w przypływie szale�stwa zabiła tak�e lekarza, który przeszkadzał jej, by� mo�e, popełni� samobójstwo, to tak�e jest niezaprzeczalne. Siedz� tam oboje w jej pokoju, zabici t� sam� trucizn�… Bramley–Wardell nie pozostawiła na �wiecie nikogo… Jej historia b�dzie zamkni�ta… A je�li stwierdzi si�, �e ona zabiła, nikt nie dowie si�, �e Frank Tyler był mózgiem tego morderstwa, a Grace Mapleton czym� wi�cej ni� nieszcz�sn�, �liczn� sekretark� znanej pisarki… Sprawa zga�nie i nie pozostanie �aden �lad.

Parker rozło�ył r�ce. - To prawda, �e nie pozostał nikt, kogo mo�naby ukara�, wi�c rola policji

b�dzie polegała na zamkni�ciu tej smutnej sprawy, ale wiesz przecie�, Joe, �e p a n i B r a m l e y n i e m o g ł a z a b i � G r a c e ! Wi�c, jak mo�emy pomóc tym wszystkim ludziom?

- Daj mi klucz… - Joe wskazał palce w gór� - ja to zrobi�… - Co? - Parker nie zrozumiał. - Wyrw� ten miecz z jej piersi i cisn� go na podłog� tak, jak zrobiłby

uciekaj�cy morderca… Zamilkł. Parker przymkn�ł oczy. Przez dług� chwil� milczeli obaj. Wreszcie

komisarz poruszył si�. - Wszystko jest straszliwie nieformalne… - powiedział cicho - a nawet

sprzeczne z regulaminem słu�by. Ale oni wszyscy nie �yj�, a bez nich nie wyobra�am sobie, jak mogliby�my udowodni�, �e sprawy przebiegły w tak niewiarygodny i niesamowity sposób… No i ci ludzie… ta �ona i dzieci. I ta biedna Amand� Judd… Policjant we mnie krzyczy wielkim głosem o zatajeniu prawdy w �ledztwie, ale człowiek we mnie, zatyka mu usta. Wszyscy winni s� ju� ukarani… ostatecznie i bez prawa apelacji. A �ywym oszcz�dzimy cierpie�, wstydu i upokorze� - si�gn�ł do kieszeni i podał Alexowi klucz. - To od mojego pokoju. Tamten jest w szufladzie.

Joe skin�ł głow� i zerwał si� bior�c klucz. Po chwili drzwi zamkn�ły si� za nim.

Przez pewien czas Parker siedział nieruchomo, pó�niej przeci�gn�ł r�k� po czole, wstał i podszedł do termosów z kaw�. Niespodziewanie u�miechn�ł si�.

- Starzej� si�… - mrukn�ł - ale chyba mam słuszno��… - Znowu u�miechn�ł si�. Wypełniała go �wiadomo�� odniesionego zwyci�stwa, którego znaczenia nie umiał dobrze poj��.

Drzwi otworzyły si� i wszedł Joe. Był blady i usta miał zaci�ni�te. Bez słowa skin�ł głow� i podał Parkerowi klucz, który komisarz schował na

powrót do kieszeni. Nagle usłyszeli z dala dono�ne, powtarzaj�ce si� uderzenia. - Có� to jest? - Kołatka przy furcie… Ruszyli korytarzem ku bramie. - Otwieramy! - zawołał Parker. Stan�li przy obu kołowrotach i nacisn�li grube uchwyty. Krata drgn�ła i

zacz�ła wolno w�drowa� w gór�.