Jak napisać felieton

23

Click here to load reader

Transcript of Jak napisać felieton

Page 1: Jak napisać felieton

Jak napisać felieton

Nijak. Felietonu się nie pisze. Felieton się rodzi. Często w bólach, ale nie

daj Boże, by czytelnik w lekturze trafił na ślad mąk towarzyszących

autorowi w twórczym procesie. Jeśli tak - autor może być pewien, że

następnego felietonu, który wyjdzie spod jego pióra, czytelnik nawet nie

zauważy. No, powiedzmy, że jednak dostrzeże. I cóż stąd. Dostrzeże,

spostrzeże nazwisko czy też pseudonim autora i odwróci stronę w

gazecie. Bo, że autor się męczy, jego sprawa, dlaczego jednak mam się

męczyć ja - pomyśli czytelnik i poszuka sobie innego autora. O lżejszym

piórze, bardziej wysublimowanym poczuciu humoru, swobodniejszego w

obyczajach, ale i rozdzielanych razach, gościa z temperamentem,

smakiem, sarkazmem i szyderstwem a co najważniejsze nadającego na

falach, które czytelnik wybiera najczęściej.

To łatwo powiedzieć, że felieton się rodzi. Tylko, że znowu - jak się rodzi,

pomijając rzecz jasna opisane wyżej bóle? Męka męką, ale od czegoś,

tak czy owak, trzeba zacząć. O czymś w końcu należy napisać. Znaleźć

temat, o coś się zahaczyć, a może dalej już pójdzie samo...?

Rozmawiasz z ludźmi, chodzisz po mieście, czytasz gazety, słuchasz

radia, oglądasz telewizję, siedzisz w Internecie. Miliony informacji

przewalają ci się przez, już po chwili, skołataną głowę, a ty nie możesz

pozbyć się coraz wyraźniejszego obrazu tej słynnej postaci, która nagle

w twojej wyobraźni objawiła się na pierwszym planie. Oto słynny

starożytny mędrzec Ben Akiba staje przed tobą - i każdym innym

felietonistą, w każdym zakątku świata - i po raz nie wiadomo który

wygłasza swoją sławną sentencję, obecną poza tym w każdej księdze

cytatów: - Wszystko już było!

I pewnie byś się w tym momencie poddał, gdyby nagle cię nie olśniło.

Nie masz pojęcia jakie to cudowne uczucie - olśnienie. Coś jak... niechże

który przyjdzie z pomocą... „Wzruszenia płciowe”... Ależ „ ...to trucizna

Page 2: Jak napisać felieton

dla człowieka zajętego pracą umysłową”. Kto to? Ilja Erenburg. Ach ta

słynna „kochanka Stalina”, jak chciał jeden z początkujących

felietonistów? Nie, nie pasuje. Może i olśnienie ma coś wspólnego z

„płciowym wzruszeniem”, ale akurat nie w tym miejscu...

Michał Zoszczenko? Niech będzie Zoszczenko. „Rozkiełznana

bachanalia”. Więc olśnienie to coś jak „rozkiełznana bachanalia”? Lepiej.

Co tam, lepiej? Po prostu wspaniale. Genialnie. I jeszcze ten błąd,

błędzik dodający smaku i uroku. Ech, tak pisać, tak kojarzyć...

Dobrze, już dobrze. Co więc z tą „rozkiełznaną bachanalią”? Przecież

przekroczyłeś wszystkie terminy i został ci tylko jeden, ten koszmarny

deadline. Streszczaj się.

Streszczam. To nieprawda, że „wszystko już było”. Nie było wszak, no

właśnie... samego Ben Akiby! Ten rzekomo sławny i starożytny mędrzec

żył i głosił swoje mądrości dopiero w XVII wieku, a urodził się w połowie

XIX. Nie, nie ma w tym żadnego błędu czy innego dowcipu. Ben Akibę,

siedemnastowiecznego amsterdamskiego rabina, powołał do życia w

1846 roku niemiecki pisarz Karol Gutzkow, każąc mu w swojej sztuce

„Uriel Acosta” wygłaszać mądrość, która w niedługim czasie podbiła

serca i umysły dziennikarzy całego świata. I nie tylko dziennikarzy.

Zgoda. Dowiedliśmy, że Ben Akiby nie było, ale to jeszcze ani na

centymetr nie przybliżyło nas do tematu „tematu”.

Sto lat temu, a dokładnie czterdzieści parę, w warszawskim Studenckim

Teatrze Satyryków śpiewano pieśń o znamiennym refrenie: „Gdzie jest

szlagier, do cholery, grzmi robotnik, szemrze kmieć, gdzie jest szlagier,

do cholery, my piosenkę chcemy mieć!” Powtórzmy za studenckim

poetą: - Gdzie jest temat, do cholery, my felieton chcemy mieć!

No więc temat jest na przykład za oknem. Oto na twoich oczach uschły

jarzębiny. Dlaczego uschły? Dlaczego tylko niektóre? A dlaczego nie

usechł grab? I modrzew, nie mówiąc o klonie, akacjach i topolach? No,

Page 3: Jak napisać felieton

dlaczego? Może zawistny sąsiad pod osłoną nocy podlał drzewka

kwasem? Może nawet solnym? A może jarzębiny zachorowały? A może

to jakiś znak? W każdym razie masz temat. Nie, nie będziesz go drążył.

Nie przeprowadzisz wywiadu z dendrologiem, nie napiszesz reportażu o

jakimś „jarzębinowcowiaczku okrutnym” niszczącym drzewka za twoim

oknem. Ty napiszesz felieton o zatrutym polskim życiu politycznym. A do

tego niepotrzebne ci są dendrologiczne elukubracje znanych profesorów,

jeno uschłe jarzębiny za oknem. I metafora, paralela, hiperbola...

I drugi temat też masz, bo właśnie przeczytałeś w gazecie, że pan

prezydent powiedział o wywiadzie, który nas „zwodził” w sprawie broni

masowego rażenia w Iraku. Ponieważ natychmiast amerykańscy

sojusznicy czujnie zastrzygli uszami, minister pana prezydenta raczył

sprostować. „To nieporozumienie leksykalno-tranlatorskie”. Masz temat.

A nawet dwa.

Oglądasz w telewizji mecz piłki nożnej. I nie możesz wyjść z podziwu dla

fantazji językowych uprawianych przez sprawozdawców. Bo słyszysz, że

któryś piłkarz właśnie „wrócił do meczu”, a inny „przeszedł obok gry”.

Chodziłeś do normalnej szkoły, uczono cię języka ojczystego a tu się

okazuje, że nie rozumiesz co do ciebie mówi telewizyjny sprawozdawca.

Piłkarz „wrócił do meczu”, choć ty oglądając ten mecz, od początku

widziałeś dokładnie, że piłkarz ani na moment nie opuścił boiska. Więc

skąd wrócił? I kiedy?

Żona każe ci wieźć się do sklepu sprzedającego wszystko dla domu. Nie

lubisz tego, oj, nie lubisz. Ale wyboru nie masz, jedziesz. Olbrzymia hala

wypełniona pod sufit materiałami budowlanymi, sprzętem ogrodniczym,

farbami, narzędziami, muszlami klozetowymi i czym tam chcesz,

przyprawia cię o nerwowy rozstrój. Ale nagle zauważasz coś co się

nazywa „surpa” i kosztuje 95 zł. Mniejsza o cenę, ale co to jest ta

Page 4: Jak napisać felieton

„surpa”? Za „surpą” stoi „wertykulator”, za nim „otwornica nastawna”. I

już jesteś wniebowzięty, bo już masz temat.

Wracasz zmęczony do domu, zalegasz na kanapie, telewizor zaś sączy

w twoje uszy polityczne jady, których masz serdecznie dość. Tak, jak

dość masz już tej całej demokracji, która z demokracją z twojej

wyobraźni nie ma nic wspólnego. Przychodzi ci do głowy myśl o

monarchii. Jakby to było dobrze, gdyby Polska stała się jak niegdyś

monarchią. Ale nie z takim królem jak Stanisław Leszczyński, który

wprawdzie umizgi zaczynał, ale już kończyć je kazał swojemu

kanclerzowi. O, Ludwik XIV - król absolutny i jaśnie oświecony. Ten

mógłby być.

Ileż to trwało? Chwil kilka i kilka tematów. Kilka? Tak naprawdę temat

jest jeden i ciągle ten sam. Nasza piękna głupota. Głupota w polityce, w

telewizorze, w sklepie, wszędzie. Jest o czym pisać. Uff. Zabieramy się

za felieton.

Tylko... Tylko, no właśnie, co to właściwie jest felieton? Jak to powiedział

kiedyś znany dziennikarz Marek Meller? "Felieton to ten kawałek w

gazecie, który wydrukowano kursywą". Ba, ale dzisiaj przy tych

wszystkich leyautach i formatach mało kto jeszcze używa kursywy.

Podobno jakieś badania wykazały, że pochyły druk czyta się gorzej i przy

lekturze traci się przynajmniej 30 procent tak wydrukowanego tekstu. Nie

tędy więc droga. Nie ma drukowanych kursywą tekstów w gazetach, nie

można sprawdzić co też za dziwo ten felieton, o którym niby wiemy, że

lekka, łatwa i przyjemna forma uprawiania dziennikarstwa to jest. Skąd

wiemy? Jak to skąd - z historii.

Felieton, ściśle rzecz biorąc „feuilleton” pojawił się na świecie w 1800

roku, w paryskim "Journal des De'bats". Był to stały dodatek do gazety

zawierający relacje z podróży, opowiadania, recenzje, repertuar

teatralny, ogłoszenia, modę.

Page 5: Jak napisać felieton

Stąd też wzięło się pierwsze znaczenie felietonu - to suplement,

odcinek w gazecie wyraźnie odcinający się od reszty. O różnicach

decydowała zarówno tematyka, jak i odmienna od reszty grafika, w

końcu też inna redakcja. Także gruba krecha, którą „feuilleton” odcinano

od reszty, stanowiła o jego kształcie i charakterze.

Niemal równocześnie jednak w gazetach pojawiają się autonomiczne

teksty dające początek nowemu gatunkowi dziennikarskiemu, właśnie

felietonowi jako samodzielnej wypowiedzi.

Do dzisiaj w prasie zachodniej obowiązują oba znaczenia. U nas -

pierwsze się cokolwiek zatraciło i felieton znamy tylko jak samodzielną

wypowiedź, tekst autorski.

W 1851 roku Kamil Cyprian Norwid publikuje "O felietonie felieton".

Czytamy w nim, że "felieton jest liryzmem politycznym", "pasożytną

rośliną oplatającą głaz i drzewo", "względną prawdą". Wprawdzie

przełożenie Norwidowego „liryzmu politycznego” na dzisiejsze czasy

wydaje się rzeczą niemożliwą, jednak jego uwagi o felietonie-pasożycie

skąpanym w sosie subiektywnej prawdy felietonisty zachowują swoją

aktualność jak najbardziej. Wszak przy szukaniu i wyborze tematu udało

nam się dowieść, że tematy „znaleźliśmy” już to w telewizorze, już to w

gazecie, już to małżonka nas zainspirowała. Bo to nie „głaz i drzewo” są

w tej akurat naszej pracy najważniejsze, tylko ta „pasożytna roślina”,

która je oplata.

Trzynaście lat po Norwidzie Stanisław Koźmian w rozprawce

"Dziennikarstwo" w "Przeglądzie Poznańskim" idzie trochę dalej. "Wolno

mu (felietonowi) ... uciekać się do powieściowej formy, bujać po

niezmierzonych obszarach przenośni, porównań i alegorii, czasami

nawet godzi się mu poigrać, uzbroić w rynsztunek satyry....przytępiać

ostrze zbyt dolegliwych pocisków, wesołością koić zasępione

Page 6: Jak napisać felieton

niesnaskami twarze, dobrodusznością zbliżać przeciwników, być ...

odetchnieniem i początkiem zgody - oto właściwe powołanie felietonu".

Proszę bardzo - pasożyt otrzymał formę. I to nie tylko „powieściową”.

Coś, co najbardziej ujmuje u Koźmiana, to owa dobroduszność i wyraźna

skłonność do optymizmu jaką powinno się przejawiać w felietonie. Raz

jeszcze przywołajmy w tym miejscu Erenburga. „Zdumiewające to były

czasy i bynajmniej nie zamierzamy ich ośmieszać, lecz przeciwnie

pragniemy uczcić ich wspaniałą niedorzeczność teraz, kiedy oglądamy

się na przeszłość”. Czcijmy „wspaniałą niedorzeczność” czasów

Koźmiana, nie próbujmy ich ośmieszać i chociaż sporadycznie starajmy

się w pisanych felietonach „wesołością koić zasępione niesnaskami

twarze”. Oczywiście dzisiejsze twarze.

Norwid zwrócił uwagę na treść („pasożytną”), Koźmian na formę

(dobrodusznie optymistyczną), zaś Piotr Chmielowski w "Pamiętniku

Literackim" w roku 1902 przypomina nam o jeszcze jednej, istotnej cesze

felietonu. Felieton wg Chmielowskiego to "swobodna pogadanka, lekko i

dowcipnie omawiająca jakąś sprawę, która w danej chwili zajmuje

umysły" (podkreślenie moje - AB).

No i mamy „pełny komplet” jakby powiedział..., mniejsza kto.

Czy aby na pewno? 150 lat minęło od czasów Norwida i Koźmiana,

ponad 100 od Chmielowskiego, coś się chyba zmieniło w sztuce pisania

felietonu. Przyjrzyjmy się przeto dzisiejszym definicjom, wsłuchajmy się

w głosy mistrzów gatunku i spróbujmy wreszcie napisać nasz felieton.

Na początek felietonista Kazimierz Kutz, którego oczywiście bardziej

znamy jako filmowego reżysera. Okazuje się jednak, że równie świetnie

jak kamerą, Kutz włada piórem. Co tydzień na łamach „Dziennika

Zachodniego” sławny reżyser rozmawia ze swoimi czytelnikami. I to jak

rozmawia! Niektórzy są wręcz oburzeni, iż tak sławny, więc przecież

mądry i wykształcony człowiek posługuje się „takim” językiem. „Takim”,

Page 7: Jak napisać felieton

ponieważ Kutzowi ani w głowie szukać eufemizmów na wyrażenia

„powszechnie uznawane za obrzydliwe”. To co, że w gazecie? Oto co

mówi w rozmowie z Renatą Gluzą („Press” 9/2002): „ ...każdy

felietonista powinien mieć swój język. Mnie między innymi dlatego

czytają. To świadomy zabieg. Człowiek lubi być zgorszony, ponieważ

chce mieć przeciwnika. Kogoś, na kim może odreagować. To w sensie

higieny społecznej jest bardzo korzystne”.

Z Norwida, Koźmiana i Chmielowskiego wzięliśmy trzy najistotniejsze

bodaj cechy felietonu, sami, rozglądnąwszy się wokół, znaleźliśmy co

najmniej pięć tematów, którym się zajmiemy. Co wybierzemy dla

naszego felietonu z wypowiedzi Kutza? Oczywiście język. Niekoniecznie

ten sam, którym lubi posługiwać się reżyser. Wybieramy „język własny”.

Idźmy dalej. Oto wypowiedź jednego z mistrzów gatunku Stefana

Kisielewskiego, od którego felietonu kilka pokoleń czytelników zaczynało

lekturę „Tygodnika Powszechnego” : „Felieton jest formą specjalną, ma

swoje wyjątkowe prawa, oświetla poglądy autora pod odrębnym kątem, z

pomocą specyficznej techniki, w której żart, przenośnia i paradoks

odgrywają rolę pełnoprawnych elementów, felieton wreszcie, służący

często doraźnym celom taktyczno-polemicznym, (...) niejednokrotnie, dla

wywarcia pożądanego wrażenia, posługuje się przesadą,

wyjaskrawieniem, nawet absurdem - to są prawa jego konwencji

literackiej. Do tej samej zwierzyny można przecież strzelać i z

dubeltówki, i z karabinu, ale zły to strzelec, który nie odróżnia śrutu od

kuli dum-dum”.

Treść - „pasożytna”, forma - dobroduszna i optymistyczna (choć nie

tylko!), temat - aktualny, język - własny. Od Stefana Kisielewskiego

podbieramy cel, pamiętając wszakże o odróżnieniu śrutu od kuli dum-

dum. Kulami dum-dum w felietonie raczej się nie strzela.

Page 8: Jak napisać felieton

I kolejny, tym razem jak najbardziej współczesny felietonista „Polityki”

Jerzy Pilch, z wywiadu którego („Press” 9/2001) wybieramy aż cztery

istotne w dalszym ciągu konstruowania naszego felietonu uwagi. Uwaga

pierwsza jest bardzo bliska temu, co o felietonie pisał Stefan Kisielewski,

i z którego wypowiedzi dla konstrukcji naszego felietonu wybraliśmy cel.

Pilch uważa, iż „...dobry felieton jest sztuką zadawania ciosów” i

absolutnie nie zamierzamy z nim polemizować, co więcej obiecujemy, że

będziemy ze wszystkich sił starać się, by nasza „sztuka zadawania

ciosów” choć trochę przypominała starą, dobrą, polską szkołę boksu i nie

tylko boksu. Druga uwaga jest uwagą felietonisty o felietoniście: „Bardzo

ważnym felietonistą był dla mnie Jerzy Urban. W jego felietonach była i

fraza, i dowcip, i synteza - wszystkie cechy świetnego felietonu, które

zresztą dalej błyskają w jego obecnych tekstach w „Nie”. Widać ten

pazur. Czasem ryknę ze śmiechu przy felietonie Urbana - co gdzie

indziej właściwie dziś mi się już nie zdarza”. Od Pilcha mówiącego o

Urbanie, dla własnych celów zawłaszczamy frazę, więc melodię a

właściwie podkład muzyczny, który będzie niósł nasze felietonowe

zdania i dowcip, o ile kradzież dowcipu w takim rozumieniu jest w ogóle

możliwa. Poczucia humoru, niestety, ukraść się nie da. Albo się je ma,

albo nie... chyba, że ktoś ma „dowcip w stanie surowym” - jak pisał

biograf Woltera Jean Orieux o przeciwniku filozofa, niejakim Pironie.

Właśnie... czy w tym miejscu nie należałoby napisać czegoś takiego: - A

zgrabna cytata, zali nie mieści się ona w felietonie? Nie wzmacnia

autorskiej myśli? Nie pomaga przedrzeć się przez gąszcz zdań, w które

się autor zaplątał? I mieści się, i wzmacnia, i pomaga. Więc na

wzmocnienie sam Ryszard Kapuściński: „Jestem wielkim zwolennikiem

cytatów i myślę, że wart uwagi jest pogląd Waltera Benjamina, iż księga

cytatów byłaby najdoskonalszą książką”. Cóż tu mówić o skromnym

felietonie...

Page 9: Jak napisać felieton

Wracajmy jednak do Jerzego Pilcha Jego trzecia uwaga dotyczy języka.

W nieco jednak innym aspekcie niż miało to miejsce u Kutza. Tym razem

nie chodzi o własny język felietonisty. Pamiętamy z Koźmiana o

„powieściowej formie” felietonu. To prawda, wiele cech tego felietonu

sytuuje go wśród gatunków paraliterackich. Ale, grzmi Jerzy Pilch: „Nie

ma czegoś takiego jak felieton literacki. Jest źle albo dobrze nie

literacko, ale po polsku napisany”.

Felieton musi, co podkreślamy, być napisany dobrze po polsku. Lecz nie

tylko.

„Nie zdarzyło mi się nawet najsłabszego felietonu napisać na odpierdol.

Może bywam w słabszej formie, ale w każdy felieton wkładam swoją

najlepszą wolę i wszystkie umiejętności.(...) Ja felietony pisuję z taką

samą protestancką solidnością, jak i prozę” - tym cytatem o

zaangażowaniu autora i jego „najlepszej woli i wszystkich

umiejętnościach”, którymi musi się posłużyć przy pisaniu felietonu,

kończymy pożyczki od Jerzego Pilcha.

Choć nie będzie to jeszcze podsumowanie całości, na zakończenie

rozważań o cechach felietonu przywołajmy pisarza - Tadeusza

Konwickiego, który choć miał w swoim literackim życiorysie również

epizod dziennikarski, to przecież od dziennikarstwa szybko odszedł. Nie

znaczy to jednak, że zarzucił felieton. W „Kalendarzu i klepsydrze” -

pseudodzienniku, a tak naprawdę wielkim felietonie, Konwicki wspomina

swoje twórcze początki, które nam najlepiej pasują przy końcu, ponieważ

w jedno zbierają niemal wszystko co wyżej o felietonie zostało

powiedziane.

„Te nasze felietony odpowiadały ściśle naszej ówczesnej mentalności

licealnej. A więc nie mizdrzyły się jak te dzisiejsze, nie kulały w

monotonnych rytmach maniery, nie udawały sztucznego zaangażowana.

Były pomysłowe w konstrukcjach, przybierając najdziwniejsze formy, od

Page 10: Jak napisać felieton

Kazań Świętokrzyskich po balladę podwórzową, tryskały wigorem,

rubaszną przekorą, nieoczekiwaną fintą. Szczególną ich cechą

wyróżniającą były tzw. paradoksy licealne, czyli zręczna umiejętność

sprowadzania spraw i idei do absurdu. Rozpoznać je łatwo było również

po specyficznym nastawieniu, które badacze nazwali „nonkonformizmem

salonowym”. A wszystko musiało zostać przyprawione owym

szelmowskim sprytem, określanym z francuska jako esprit”.

Wystarczy. Dosyć tych wykrętów, szukania kolejnych wspaniałych myśli

wielkich felietonistów, znajdowania jeszcze jednych i jeszcze jednych

cech felietonu. Czas najwyższy na sprowadzenie teorii do praktycznego

wymiaru i udowodnienie, że temat plus cel, plus optymistyczne

nachylenie, plus własny język, plus dowcip, plus melodia, plus

aktualność, plus esprit, plus dziesiątki jeszcze cech, których nie ogarnęła

i na szczęście nigdy nie ogarnie myśl teoretyka, równa się felieton.

Niech więc naszym tematem będzie, ależ tak, głupota. Tym razem za cel

bierzemy od lat obecne w każdym sprawozdaniu sportowym, bodaj czy

już nie nieśmiertelne „światło bramki”. Tak naprawdę spróbujemy, który

to już raz, powalczyć z bezmyślnością sportowych sprawozdawców,

którzy nie tylko nie rozumieją języka, jakim się posługują, ale wręcz

własną „twórczość frazeologiczną” bardziej czy mniej świadomie

narzucają milionom telewidzów. „W tej sytuacji zawodnik, który wrócił do

meczu szukał autu”. I co w tym nagannego? Przecież tak się mówi! Otóż

spróbujemy przekonać, że tak się nie mówi a na pewno tak nie powinno

się mówić. Jako „pasożytna roślina” skorzystamy z telewizora.

Opleciemy naszą wnikliwością kilka sportowych transmisji, koncentrując

się na wypowiedziach rzekomo jednych z najlepszych. Żeby było

sprawiedliwie, razy będziemy rozdzielać mniej więcej równo między

sprawozdawcę „państwowego” i „prywatnego”. Spróbujemy zrobić to

dowcipnie, oczywiście na naszą własną miarę. Niestety, nie możemy z

Page 11: Jak napisać felieton

góry obiecać, że kierować nami będzie dobroduszny optymizm, choć

mamy nadzieję, że może uda się nam zwrócić uwagę na przynajmniej

niektóre z oczywistych językowych obrzydliwości, co być może

zaowocuje kiedyś wyplenieniem ich z ojczystego języka. Robimy to

również we własnym interesie, jako że panowie, których bierzemy na

muszkę, uchodzą za profesjonalistów w naszym dziennikarskim fachu. A

wiadomo wszak skądinąd, że nic tak dobrze nie wpływa na

wiarygodność profesji jak „profesjonalizm”. Oczywiście obficie i celnie

będziemy posługiwać się myślami, które nam pasują, a których

autorstwo nie sobie zawdzięczamy.

Światło bramki

Jak w klasycznym felietonie zacznijmy od smacznego cytatu. Niech

to będzie sam Antoni Słonimski. „Mogę się powołać na zdanie

wielkiego G. B. Shawa, który powiedział o sobie, że dumny jest, iż

każde słowo, które wyszło spod jego pióra, było dziennikarstwem.

To znaczy nie służyło udziwnieniu świata, ale jego naprawie.”

Teraz skoncentrujmy się na temacie zasadniczym, który brzmi : jak

telewizyjni dziennikarze sportowi udziwniają świat, używając słów,

których znaczenia nie rozumieli, nie rozumieją i nigdy rozumieć nie

będą.

Oczywiście niczego nie będziemy twierdzić gołosłownie.

Przywołamy przykłady karkołomnego używania języka (podobno

ojczystego) przez reprezentantów zawodu, dumnych z

najdumniejszych, choć żadne słowo wychodzące tak często i

szybko z ich ust nie było, nie jest i nigdy dziennikarstwem nie

będzie. Mimo że zarówno pp. Mateusz Borek z Polsatu

i Włodzimierz Szaranowicz z TVP za przedstawicieli mojego zawodu

uchodzą.

Postawmy teraz kilka zasadniczych pytań rozwijających naszą tezę.

Page 12: Jak napisać felieton

Pytanie pierwsze; co zwykle robi piłkarz na boisku? Otóż zdaniem

wspomnianych wyżej piłkarz na boisku czyta lub rozczytuje. Co

czyta? On „czyta grę”, albo „czyta akcję”. Ponieważ niemal każdy

piłkarz kończy swoją edukację w dość niskiej klasie, czytanie

zwykle idzie mu słabo.

Pytanie drugie: co jeszcze, oprócz „czytania gry” robi na boisku

piłkarz? Piłkarz na boisku szuka. Nie, nie partnera, do którego

mógłby podać piłkę, on „szuka bramki”, „szuka gry”, „szuka rzutu

rożnego”, „szuka rzutu karnego”, „szuka faula”, a właściwie

„faulu”, jak chce pan itd. Piłkarz bowiem nie wie ani gdzie jest

bramka, ani skąd się wybija kornery, ani skąd się strzela rzuty

karne.

Pytanie trzecie; co należy powiedzieć o piłkarzu, który nie znalazł,

np. gry? O takim piłkarzu mówi się (p. Borek mówi), że „przeszedł

obok gry”. Zwyczajnie - tu stoi gra, a obok przechodzi piłkarz.

Jasne?

Pytanie czwarte: zakładamy, że po pewnym czasie piłkarz jednak

„znalazł”, niechby i rzut karny. Co wówczas powiemy? Wówczas

powiemy, że „piłkarz powrócił do meczu”. Bo on cały czas grając,

właściwie „przechodził obok meczu”, ale się zreflektował,

„rozczytał prawidłowo akcję”, „znalazł taktycznego faula”, „wrócił

do gry” i ... „otworzył wynik”.

Pytanie piąte: a co możemy powiedzieć, jeżeli piłkarz, znalazł

wszystko, czego szukał, przez całe zawody nie „opuścił gry”, a

nawet „otworzył rezultat”, co wtedy powiemy? Wtedy powiemy, że

taki zawodnik „zanotował progres”. Nie sputnik, nie wostok, nie

sojuz, ale progres.

Pointa. Sławny Talleyrand po zamordowaniu przez Bonapartego

księcia d’Enghien rzekł był: - To gorsze niż zbrodnia, to błąd. My o

Page 13: Jak napisać felieton

„regresie” wspomnianych panów rzekniemy dokładnie odwrotnie: -

To gorsze niż błąd, to zbrodnia.

I w ten sposób teoria splotła się, w co wierzymy, z praktyką. Gdyby

jeszcze praktyka znajdowała swój finansowy wymiar, zgodny z

oczekiwaniami autora...

„Pisać za 5 dolarów od felietonu nie pozwalają mi przekonania; za 10

dolarów będę pisał, ale bez przekonania; za 15 dolarów będę pisywał z

przekonaniem; a za 20 dolarów mogę pisywać bez przekonań”. (Melchior

Wańkowicz) Nam oczywiście najbardziej odpowiada pisywanie z

przekonaniem, ale cóż to jest dzisiaj 15 dolarów?

Z temperamentem, poczuciem humoru (oby!), swobodą, sarkazmem,

ironią i smakiem raczej obcym naszym bohaterom stworzyliśmy felieton.

Zwięzły tekst (również dlatego, że redakcja tylko tyle miejsca nam

oferuje), aktualny, z wyraźnym autorskim piętnem, jak najbardziej

subiektywny, cokolwiek dygresyjny, więc tym samym niezbyt spójny, w

którym udało nam się również lekko zmieszać rozmaite gatunki tak

dziennikarskie, jak literackie. W końcu równie jak na przekazaniu treści

zależało nam przecież na dyskretnym, choć zauważalnym, pograniu na

emocjach naszego czytelnika. Oczywiście na końcu umieściliśmy felieton

w naszej gazecie, w wydaniu magazynowym ukazującym się w każdy

piątek czyli, przynajmniej w naszej prasie, najbardziej felietonowym

cyklu.

Tym razem, choć mogliśmy, nie tworzyliśmy fikcyjnych postaci, które

pomagałyby nam nieść nasze przesłanie, nie kreowaliśmy, a też

moglibyśmy, siebie na wiekowego na przykład starca, który z wieku i

urzędu pojadł wszelkie rozumy i spokojnie może nimi obdzielać

maluczkich. Nie nakładaliśmy też maski niczego nierozumiejącego

prostaczka zdziwionego tym najlepszym z światów. Napisaliśmy felieton

„po Bożemu”. Od lekko intrygującego pierwszego zdania - cytatu, po

Page 14: Jak napisać felieton

pointę, która - tak wyszło - także nie pochodzi od autora, choć to autor

mimo zapożyczenia twórcą pointy jest. W środku też użyliśmy spokojnej

narracji, nie mieszaliśmy stylów, konwencji, nie braliśmy się za formę

„powieściową”, a tym bardziej dramatyczną, nie układaliśmy scen

pełnych dialogów i monologów, nie pisaliśmy listu, pamiętnika, dziennika,

przemówienia, interpelacji. Tym razem zrezygnowaliśmy z możliwości

stworzenia hybrydy. I choć starannie dobieraliśmy argumenty na

potwierdzenie naszej tezy, nikt z naszą opinią zgadzać się nie musi.

Owszem, zaznaczając nasz dystans do „twórczości profesjonalistów”,

ironicznie, na pograniczu parodii, wyraziliśmy (złośliwie) nasz szyderczy

stosunek do dziwnego świata, którego nie rozumiemy nie dlatego, że

jesteśmy aż tak ograniczeni, jeno dlatego, że świat ten powstał w czyjejś

mało rozgarniętej wyobraźni, a my jesteśmy przymuszani do

zaakceptowania reguł w nim panujących. To prawda, w ten sposób

przyjęliśmy tzw. postawę felietonową, ale przecież nikomu jej nie

narzucamy.

Mimo naszego zdecydowanie negatywnego stosunku do omawianego

problemu staraliśmy się nie być ani brutalni, ani demagogiczni. I chociaż

z nazwiska wymieniliśmy naszych bohaterów, to jednak nie pozwoliliśmy

sobie na niewybredne ataki personalne. Nie uważamy bowiem, że

felieton - jak to się, niestety, coraz częściej w naszych czasach dzieje -

jest instrumentem walki, politycznej z reguły, w której wszystkie chwyty

są dozwolone. Nie interesuje nas felieton pozbawiony prestiżu, a w takiej

walce szlachetny ten gatunek swój prestiż niewątpliwie traci. I dzisiaj i

potem tak będziemy pisać nasze felietony, by stawały się „...

odetchnieniem i początkiem zgody”.