Ilustrowana Historja Wojny Światowej (Illustrated History of World War I - in Polish) vol 3

274
/ N/ X/

Transcript of Ilustrowana Historja Wojny Światowej (Illustrated History of World War I - in Polish) vol 3

/

N / X /

IL US TR 0 WA NA

HIST OR JA WOJNY ŚWIATOWEJ

WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

ILUSTROWANA HlSTORJA W^OJNY

ŚWIA TO WE]

(1914 — 1920)

WYDAWNICTWO ZBIOROWE

TOM III

NAKŁADEM

SPÓŁKI WYDAWNICZEJ ,,WIEDZA WSPÓŁCZESNA", Sp. z o. o.

WARSZAWA 1932.

WARSZAWSKIE ZAKŁADY GRAFICZNE WILCZA 60. TELEFON 893-47.

R o z d z i a ł XVIII.

OGÓLNE POŁOŻENIE PAŃSTW WOJUJĄCYCH NA POCZĄTKU 1916 ROKU.

Rezultaty kampanji 1915 roku były ogrom­ne i zaważyły decydująco na losach całej wojny światowej. O ile kampanja 1914 roku pogrze­bała przedwojenne przewidywania i plany woj­skowe i gospodarcze, o tyle dopiero kampanja 1915 roku pozwoliła zorjentować się w nowej rzeczywistości, która miała kształtować prze­bieg wojny światowej.

Rzeczywistość obaliła przedwojenną teorję o krótkotrwałości nowoczesnej wojny, która przeciwnie niepokojąco przeciągała się, wpro­wadzając do kolosalnej rozgrywki groźny czyn­nik czasu. Ten czynnik czasu przedewszyst-kiem groźny był dla państw centralnych, któ­rych położenie geograficzne i" gospodarcze ra­czej sprzyjało prowadzeniu krótkotrwałej woj­ny. Niemcy rozumieli to dobrze, na długo je­szcze przed wojną tworząc swój schlieffenow,-ski plan piorunujących działań wojennych, któ­re miały przynieść wspaniałe zwycięstwo w jak najkrótszym czasie.

Jak wiemy, według tego planu Niemcy mieli zadać kolejne miażdżące ciosy najpierw Francji na Zachodzie, później Rosji na Wscho­dzie. Niemcy zrealizowali ten plan tylko czę­ściowo. Na Zachodzie zagarnęli wprawdzie w 1914 roku znaczny obszar Belgji i Francji, ale nie złamali siły bojowej armji francuskiej, ani odporności moralnej całego narodu francu­skiego. Następne uderzenie, tym razem na Wschodzie, oddało wprawdzie w 1915 roku w ręce Niemców olbrzymie obszary Rosji oraz straszliwie wyniszczyło armję rosyjską, jed­nakże dalekie było od całkowitego zmiażdżenia kolosa rosyjskiego.

Tak więc dwa pierwsze lata wojny, jak­kolwiek przyniosły Niemcom formalnie zwycię­stwo, w rzeczywistości były klęską ich ambit­nych i światoburczych planów. Było oczywi-stem, że do ostatecznego rozstrzygnięcia wojny

jest jeszcze daleko, że Koalicja posiada jeszcze dość sił i woli zwycięstwa, aby móc przeciągać wojnę poza granicę wytrzymałości przede-wszystkiem gospodarczej państw centralnych.

Zaledwie połowiczne zwycięstwa państw centralnych nie zdołały ugiąć sił moralnych rzą­dów koalicyjnych: nie wyłamało się żadne ogni­wo z okalającego pierścienia wrogów. Jesienią 1915 roku Niemcy spodziewali się, że Rosja, po straszliwych klęskach swojej armji, zabiegać będzie o zawarcie odrębnego pokoju z Niemca­mi. Nie brak było wśród rosyjskich sfer rzą­dowych ludzi, którzy pragnęliby właśnie w ten sposób zakończyć beznadziejną wojnę, która wstrząsała podstawami słabego już tronu ca­rów. Jednakże pomimo tych tendency] Rosja nie zdradziła swoich sprzymierzeńców: o poko­ju nie było mowy. Również nie sprawdziły się przewidywania generała Falkenhayna, nie­mieckiego szefa sztabu generalnego, na temat Włoch, że „będą one prawdopodobnie rade, je­śli będą mogły zlikwidować imprezę w jakikol­wiek przyzwoity sposób". Jakkolwiek kampa­nja letnia 1915 roku nie przyniosła Włochom ani zwycięstwa, ani tern mniej sławy, przecież prowadziły one wojnę nadal wytrwale, chociaż ostrożnie.

Co do Francji, to postawa jej w ciągu 1915 roku sprawiła Niemcom nielada niespo­dziankę. Okazało się, że Francja, pomimo stra­szliwych ofiar, zdolną jest do niebywałych wy­siłków militarnych na polach walk równie, jak gospodarczych wewnątrz kraju, zaś jej wola zwycięstwa, porywająca cały naród, była wprost zdumiewająca.

Wprawdzie rok 1915 nie przyniósł Fran­cuzom i Anglikom żadnych poważniejszych suk­cesów. Zresztą w tym czasie nawet punkt cięż­kości wojny przeniósł się na wschód, zaś front zachodni odgrywał rolę drugorzędną. Ale fakt,

507

że na zachodzie Niemcy zmuszeni byli do obro­ny, inicjatywa zaś działań zaczepnych przeszła w ręce Francuzów i Anglików, był już dosta­tecznym dowodem, iż sprzymierzeni na zacho­dzie nietylko nie rezygnują z dalszej walki, ale przeciwnie, korzystając z tego, że uwaga Niem­ców skupiła się na Rosji, zbierają się w sobie do późniejszych, bardziej owocnych działań. Za­powiadało to długotrwałą wojnę, czego najbar­dziej obawiali się Niemcy.

Tak więc w lutym i w marcu 1915 roku wykonywują Francuzi i Anglicy pierwsze swo­je próby poważniejszego natarcia, aby odcią­żyć zagrożoną przez Niemców Rosję. Wpraw­dzie próby złamania i przerwania niemieckiego systemu obronnego na zachodzie nie powiodły się, jednakże znacznie podniosły zachwiany po­przednio autorytet wojenny sprzymierzonych, równocześnie budząc poważny niepokój w kie­rowniczych sferach niemieckich.

Poważniejszą jeszcze próbą przerwania niemieckiego frontu na zachodzie było natarcie francusko-angielskie w końcu września 1915 r. pomiędzy Armentières i Arras oraz w Szam-panji pomiędzy Reims i Argonami. Tym razem sprzymierzonym nie chodziło o współdziałanie 2 rozbitą już armja rosyjską, ale o samodzielną akcję, zakrojoną i przygotowaną na szeroką skalę. Moment był o tyle korzystny dla sprzy­mierzonych, że położenie na wschodzie zale­dwie pozwalało Niemcem na rozpoczęcie trans­portu części swoich sił przeciwrosvjskich na front zachodni. Po trzydniowem przygotowa­niu artyleryjskiem (po raz pierwszy zastoso­wano w czasie wojny światowej tak zwany ogień huraganowy na tak wielką skalę i na tak ogromnych przestrzeniach), wojska francuskie i angielskie ruszyły do ataku, w wielu miej­scach opanowując pozycje niemieckie. Na pół­nocnym odcinku Anglicy dotarli do Hulluch po-mjędzy kanałem La Bassée i Lens, Francuzi zaś opanowali Souchez oraz posunęli się nieco na­przód pod Vimy i Givenchy. Po zaciętych wal­kach udało się jednak Niemcom odzyskać znacz­ną część utraconych pozycyj. Natomiast w Szampanji sukces Francuzów7 był poważniej­szy. Natarcie Francuzów wzdłuż dregi Souain — Somme Py zdołało przerwać front niemiecki, dość słabo w tern miejscu obsadzony i stopniowo znacznie rozszerzyć uczyniony wy­łom. I tu jednak zdołali Niemcy opanować po­łożenie już o kilka kilometrów wtyle na drugiej linji obronnej, gdzie oddziały niemieckie zdo­łały utrzymać się aż do nadejścia poważniej­szych posiłków, pośpiesznie ściąganych głównie

ze wschodniego frontu. Ale była już chwila, kie­dy wydawało się, że front niemiecki na zacho­dzie załamanie się, grzebiąc cały skomplikowa­ny system obronny, na którym Niemcy oparli plan swojej kampanji przeciwko Rosji. Fakt, że chociaż przez chwilę ważyły się szale zwy­cięstwa na polach Francji, był znamienny dla kampanji 1915 roku i brzemienny w prognozy dalszej wojny.

Poza tern walki na zachodzie w ciągu 1915 roku posiadały inne jeszcze oblicze, niemniej groźne dla wojennych planów Niemiec. Oto je­sienne natarcie francusko-angielskie zademon­strowało światu zupełnie nowy sposób prowa­dzenia walki, sposób, który odrazu został na­zwany „bitwą sprzętu". Po raz pierwszy w dzie­jach sprzymierzeni niezwykle starannie i w ko­losalnej skali przygotowali swoje natarcie pod względem materjalnym. Zgromadzono nieby­wałą ilość artylerji (w samej tylko Szampanji wprowadzono do walki ponad 5.000 dział wszel­kiego kalibru), przygotowano olbrzymie zapasy amunicji, dzięki czemu można było zastosować trzydniowy, straszliwy ogień huraganowy ar­tylerji, oraz oddano do rozporządzenia wojska w niebywałych przedtem ilościach wszelkie znane wówczas środki techniczne walki.

Jesienna „bitwa sprzętu" w Szampanji stała się drogowskazem dla całej dalszej wojny na zachodzie. Odrazu stało się oczywistem, że zastosowanie jej nie było jednorazowem, ani tern mniej przypadkowem zjawiskiem, ale wy­pływało z nowej metody prowadzenia wojny, zastosowanej przez Koalicję. Metoda ta punkt ciężkości w prowadzeniu wojny przesuwała z pól bitew na tyły, gdzie się miał odbywać ko­losalny wyścig gospodarczy i techniczny, mają­cy zadecydować o losach wojny. Zastosowanie zaś tej metody odrazu na tak wielką skalę było dowodem, że Koalicja poczyniła już znaczne po­stępy w dziele podniesienia swojej wytwórczo­ści przemysłowej i przystosowania jej do celów wojny.

Od chwili, kiedy wojna na zachodzie na­brała cech „bitwy sprzętu", położenie militarne państw centralnych, którym po dwóch kampa-njach letnich nie udało się zakończyć wojny zwycięstwem, uległo radykalnej zmianie na ich niekorzyść.

Już pierwsze miesiące wojny wykazały, że materjalna strona prowadzenia wojny o wiele przekracza te rozmiary, które brano za pod­stawę dla przedwojennych planów militarnych. Ilość ludzi, powołanych pod broń, o wiele prze­kroczyła wszelkie przewidywania. To samo ty-

508

Ochotnicy, studenci Uniwersytetu llarrurd'a (St. Zjedn. A. P.), defilują przed oficerami misji francus­kiej w Bostonie.

czyło się zużycia amunicji, broni i wszel­kiego sprzętu wojennego. Wszystkie państwa w mniejszej lub większej mierze okazały się bezradne wobec ogromu potrzeb wojny, rosną­cych w szalonem tempie z dnia na dzień. W naj­korzystniejszym jednak położeniu, narazie przy­najmniej, były Niemcy, najstaranniej i w naj­większej skali przygotowane do wojny ora?, po­siadające olbrzymi przemysł, którego charak­ter pozwala! łatwo przystosować go do celów wojennych, co też Niemcy- poczęły czynić od pierwszych już miesięcy wojny. Zresztą o go­spodarczej stronie prowadzenia wojny przez Niemców pisaliśmy już w osobnym rozdziale.

Znakomite przygotowanie Niemiec do woj­ny oraz łatwość, z jaką później przystosowały do jej potrzeb cale swoje życie gospodarcze, w pierwszym okresie wojny dawały państwom centralnym ogromną przewagę nad nieprzygo­towaną i zaskoczoną ogromem wojny Koalicją, co szczególnie jaskrawo uwydatniło się na fron­cie wschodnim. Ale czas pracował na nieko­rzyść Niemiec. Państwa centralne, otoczone na lądzie łańcuchem wrogów, od strony zaś mórz zamknięte blokadą potężnych flot wojennych Anglji i Francji, pod względem gospodarczym zdane były wyłącznie niemal na własne siły i własne środki. Wkrótce też poczęły odczuwać brak surowców przemysłowych i środków żyw­nościowych. To też plany strategiczne Niemiec musiały uwzględniać również względy gospo­darcze, co pomiędzy innemi tłómaczy również wysiłki Niemiec, skierowane na Bałkany (na­fta, środki spożywcze, wolna droga do turec­kich surowców). W tych warunkach, jeśli Niemcy przez długi czas mogły podołać potrze­bom wojny, było to zasługą przedewszystkiem niemieckich sfer gospodarczych, których zdol­ności techniczne i organizacyjne dokonywały istnych cudów wytrwałości, pomysłowości i ofiarności. Zresztą ta ostatnia była cechą, właściwą całemu społeczeństwu i armji nie­mieckiej, co pozwoliło państwom centralnym tak długo opierać się w zupełnie już beznadziej-nem położeniu.

Pomimo szczególnie korzystnego położenia gospodarczego i militarnego Niemiec na począt­ku wojny, wkrótce już i im trudno było spro­stać rosnącym potrzebom wojny. Już na po­czątku 1915 roku, jak stwierdza admirał Al­fred Tirpitz (* 1849 t 1930, organizator nie­mieckiej floty wojennej i bezwzględny w cza­sie wojny zwolennik prowadzenia walki łodzia­mi podwodnemi), arm ja niemiecka poczęła od­czuwać brak dostatecznej ilości pocisków arty­

leryjskich. Oczywiście, od chwili zastosowania przez Koalicję „bitwy sprzętu" braki materjal-n.e poczęły coraz dotkliwiej paraliżować mili­tarną potęgę Niemiec, którym pozostawała już jedyna tylko nadzieja zwycięstwa, a mianowi­cie jakieś piorunujące i miażdżące natarcia, któreby kolejno rozrywały ogniwa dławiącego łańcucha przeciwników. Była to jednak słaba nadzieja wobec tego, że nawet na początku woj­ny podobny plan zawiódł całkowicie.

„Wojna sprzętu" zgoła inne szanse dawała Koalicji, posiadającej swobodną łączność z ca­łym światem, który, poza własnemi środkami gospodarczemi Koalicji, mógł był pracować na jej korzyść. To też, jakkolwiek na początku wojny Koalicja była do niej bez porównania go­rzej przygotowana od Niemiec, przecież z bie­giem czasu nietylko mogła była dorównać swo­jemu przeciwnikowi, ale ostatecznie pobiła go w gospodarczo-technicznym wyścigu.

Francja najszybciej z pomiędzy sprzymie­rzonych przystosowała swoje życie gospodarcze do celów wojny, jakkolwiek utraciła była dwa­naście swoich najbogatszych i najbardziej uprzemysłowionych departamentów, okupowa­nych przez Niemców. W ciągu 1915 roku roz­winęli Francuzi do niebywałych rozmiarów swoją wytwórczość wojenną. Tak naprzykład, podczas gdy w kampanji 1914 roku rozporzą­dzali Francuzi bardzo nieliczną artylerią cięż­ką, już we wrześniu 1915 roku mogli byli wpro­wadzić do walki około dwóch tysięcy ciężkich dział różnego kalibru, stanowiących plon wo­jennej już wytwórczości rodzimego przemysłu. Produkcja karabinów doszła pod koniec 1915 r. do 33.000 dziennie! Produkcja pocisków arty­leryjskich i naboi karabinowych zwiększyła się od początku wojny czternastokrotnie, a w koń­cu 1915 roku nawet trzydziestokrotnie. Do ogromnych rozmiarów doprowadzili również Francuzi produkcję samolotów i samochodów. Pierwsze poczęły przeto odgrywać coraz poważ­niejszą rolę wywiadowczą, a nawet bojową, sa­mochody zaś poczęły odgrywać rolę samodziel­nego środka komunikacyjnego, nierzadko prze­wożąc sprawnie i ze znaczną szybkością nawet duże masy wojsk. O rozmiarach wojennej wy­twórczości francuskiej świadczyć może fakt, że już w 1915 roku oprócz robotników powołano do pracy w fabrykach wojennych przeszło sto tysięcy kobiet, co stanowiło nielada przewrót w dotychczasowych stosunkach na rynku pra­cy, a nawet w stosunkach społecznych. Fran­cja nie cofała się przed niczem, co miało służyć zwycięstwu oręża francuskiego.

510

Poza wytwórczością rodzimą niezwykle szybko potrafiła Francja zorganizować rów­nież ogromne dostawy wojenne gotowych fa­brykatów i surowców z państw neutralnych, skąd również masowo sprowadzano robotników i fachowców do fabryk we Francji, aby umoż­liwić tem powszechniejsze powoływanie pod broń własnych obywateli.

W dziele materjalnego przygotowania Francji do „wojny sprzętu" ogromne zasługi położył Albert Thomas, piastujący urząd mini­stra uzbrojenia w najcięższych latach 1915 — 1917, jeden z czołowych przywódców socjaliz­mu francuskiego, od 1920 roku dyrektor Mię­dzynarodowego Biura Pracy przy Lidze Naro­dów (* 1878 t 1932).

Zrozumienie, że wojna potrwa długo i bę­dzie miała przedewszystkeim charakter wyści­gu techniczno-gospodarczego, nie mniejsze by­ło w Anglji, niż we Francji. Nie mniejsza też od francuskiej była angielska wola zwycięstwa. I to właśnie było główną niespodzianką dla Niemców, którzy narazie łudzili się, że Angiję łatwo da się nastraszyć chociażby walką łodzia­mi podwodnemi, lub też nalotami niemieckich Zeppelinów nietylko na Paryż, ale i na Londyn !

Jak wiemy, Anglja nie była przygotowana do wojny lądowej w poważniejszych rozmia­rach. Bezpieczeństwa Metropolji strzegła po­tężna fleta wojenna, zaś dla celów kolonjalnych całkowicie wystarczała niewielka armja wer­bunkowa, składająca się z ochotników - zawo­dowców. Od pierwszych więc dni wojny musia­ła Anglja tworzyć swoją armję lądową, niemal od podstaw.

Tego olbrzymiego dzieła podjął się generał lord Herbert Kitchener, ówczesny minister woj­ny (zatonął wraz z całą załogą okrętu „Hamp­shire", storpedowanego przez niemiecką łódź podwodną w 1916 roku), wspaniale wywiązu­jąc się z tego trudnego zadania. Narazie ar­mję tworzono wyłącznie z ochotników. W dniu 1 lipca 1915 roku powołanych pod broń ochot­ników było już około dwóch miljonów, pod ko­niec zaś roku liczba ich była bliską czterech miljonów. W dniu 1 stycznia 1916 roku na froncie we Francji armja angielska liczyła już 1.700.000 ludzi, wobec 118.000 z sierpnia 1911 roku! Zresztą wkrótce już (w maju 1916 r.) przeszła Anglja do systemu armji poborowej, co znakomicie zwiększyło, oczywiście, jej liczeb­ność.

Zadziwiająca szybkość, z jaką Anglja wy­stawiła swoją zupełnie nową armję lądową, niemało zaskoczyła Niemców, którzy liczyli się

raczej z możliwością prowadzenia przez nią wojny na morzu, ale nigdy na lądzie poza drob­ną armja ekspedycyjną o charakterze demon­stracyjnym. To, czego dokonała Anglja, było zupełnie sprzeczne z dotychczasowemi poglą­dami wojskowemi, które siłę bojową wojska widziały w jego tradycji, wieloletniem wyszko­leniu i doświaczonej organizacji. Wydaje się jednak bezsprzecznem, że podobny ekspery­ment mógł był się udać tylko Anglji, posiada­jącej świetną, chociaż nieliczną armję zawo­dową, stanowiącą doskonałe kadry dla znacz­nie większej armji ochotniczej i poboi^owej, po­siadającej społeczeństwo zdyscyplinowane, wy­sportowane i od wieków wdrożone do walki na morzach i w kolonjach, wreszcie rozporządzają­cej wówczas, zdawało się, nieprzebranemi środ­kami finansowemi, stanowiącemi zawsze naj­bardziej czarodziejską różdżkę.

Pod względem wytwórczości wojennej An­glja nieco później zorganizowała się od Fran­cji, narazie przedewszystkiem wykorzystywu-jąc dostawy z państw neutralnych. Kiedy jed­nak powszechnie stało się oczywistem, że woj­na potrwa długo, i w tej dziedzinie poczęła An­glja czynić niebywałe postępy. Sprawie tej przedewszystkiem oddał się premjer angielski Dawid Lloyd-George (ur. 1863 r., z zawodu adwokat i polityk), piastujący ten .urząd w la­tach 1916 — 1922. Pod wrażeniem „wojny sprzętu", która wszechwładnie już zapanowała na froncie zachodnim, przeprowadza Lloyd-George w parlamencie w maju 1916 roku usta­wę o zaopatrzeniu armji („Minitions act"), która zakazywała między innemi strajków i po­woływała do fabryk fachowców i fachowych robotników. Zawdzięczając tej ustawie oraz niezwykłej energji rządu angielskiego wytwór­czość wojenna w Anglji w krótkim czasie osią­gnęła olbrzymie rozmiary, gwarantując Koali­cji posiadanie dostatecznych środków materjal-nych do prowadzenia wojny. Pod koniec ro­ku 1916 w samej Anglji pracuje już na potrze­by armji 2.700 fabryk, a ponadto jeszcze 320 w Kanadzie. Surowce zaś dostarczane są z ca­łego świata, przedewszystkiem z własnych ko-lonij angielskich.

Tak więc kampanja 1915 roku, która nie przyniosła ostatecznych wyników, nadała woj­nie charakter długotrwałego zmagania się — „bitwy sprzętu" — „wojny na wyczerpanie". Furji wojennej Niemców, ich doskonałej orga­nizacji militarnej i długotrwałym, precyzyj­nym przygotowaniom przeciwstawiła Koalicja niezłomną wolę zwycięstwa, systematyczną

511

Ludzie i konie iv maskach przecitvffazowych.

pracę i powolną, ale jakże groźną celowość działania.

W tych warunkach jąsnem było, że punkt ciężkości wojny ponownie przesunie się na front zachodni, gdzie odtąd miały się ważyć losy świata. Bowiem Rosja, straszliwie już rozgro­miona militarnie i wewnętrznie zdezorganizo­wana, nic mogła była, oczywiście, odegrać po­ważniejszej roli w wojnie, która nabrała no­wych cech gospodarczo-technicznych i organi­zacyjnych. Istotnymi przeciwnikami Niemiec od początku 1916 r. stały się Francja i Anglja, które też słusznie zagarnęły rolę kierowniczą w Koalicji.

Tern niemniej jednak i w Rosji od połowy L915 roku rozpoczyna się nowa faza w meto­dach prowadzenia wojny.

Świeżo poniesione klęski, których jedną z poważniejszych przyczyn były braki materjal-ne armji rosyjskiej, oraz w następstwie ustabi­lizowanie się frontu pozycyjnego, w ogólnym

charakterze zbliżonego do wzorów zachodnich, zmusiły zarówno naczelne dowództwo rosyjskie, jak i rząd do przedsięwzięcia energicznych środków WT celu podniesienia materjalnego za­opatrzenia wojska do w:zględnie chociażby do­statecznego poziomu.

Jak wiemy, Rosja była niemal zupełnie od­ciętą od świata, będąc pod tym względem w po-clobnem do państw centralnych położeniu. Sa­ma była słabo uprzemysłowiona, w dodatku zaś wojskowość rosyjska przed wojną nie uczyniła żadnych przygotowań w celu mobilizacji prze­mysłu w czasie wojny.

Teraz więc w Rosji trzeba było z jednej strony rozwinąć i przystosować do nowych ce­lów własny skromny przemysł, z drugiej zaś strony zorganizować poważniejsze zamówienia w państwach neutralnych i dowóz tych dostaw do Rosji. Zamówienia zagraniczne, napozór stanowiące najłatwiejszą część tego zadania, w istocie były dla Rosji niezwykle trudne do

512

zorganizowania nietylko ze względów komuni­kacyjnych. Przedewszystkiem Rosja spotkała się z silną i umiejętną konkurencją i to nietyl­ko ze strony państw centralnych, ale nawet ze strony własnych zachodnich sprzymierzeńców, którzy znacznie wcześniej opanowali najko­rzystniejsze i najlepsze rynki zagraniczne. Po-wtóre wielką zawadą była osławiona korupcja i niedołęstwo rosyjskiego aparatu państwowe­go. Nawet wewnątrz Rosji nadużycia i nie­udolność były normalnem zjawiskiem w zaopa­trywaniu armji. Cóż dopiero zagranicą i to w czasie wojny. To też, jakkolwiek od połowy 1915 roku Rosja poczęła jako tako dawać sobie z wielkim trudem radę z zamówieniami w pań­stwach neutralnych, jednakże do końca wojny pozostała pod tym względem w ogonie sprzy­mierzonych, zbierając liche i drogie resztki, po­zostawione przez innych na rynkach świato­wych.

W maju 1915 roku powstała w Piotrogro-dzie „Specjalna Rada Obrony", która miała współdziałać przy zaopatrywania armji. Rów­nocześnie na stanowisko szefa głównego kie­rownictwa artylerji, instytucji, która zaopa­trywała artylerję, powołano zdolnego i ener­gicznego generała Manikowskiego. W czerwcu tegoż roku stanowisko ministra wojny objął generał Poliwanow7, na którego działalności po­kładano wielkie nadzieje. W lipcu znów powo­łano najwyższą komisję śledczą, której zada­niem było badanie przyczyn braków w zaopa­trzeniu armji.

W skład „Specjalnej Rady Obrony" wcho­dzili: minister wojny, jako przewodniczący, członkowie Rady Państwa i Dumy Państwowej (parlamentu), nieco później zaś również przed­stawiciele związków samorządu ziemskiego (powiatowego) i miejskiego oraz „wojenno-przemysłowych komitetów". Te ostatnie powo­łano do życia na skutek uchwały zjazdu przed­stawicieli przemysłu i handlu, który odbył się w Piotrogrodzie w połowie 1915 roku. Zada­niem tych komitetów było zorganizowanie śred­niego i drobnego przemysłu, niewyzyskanego jeszcze przez władze wojskowe, i przystosowa­nie go do produkcji dla celów wojny. Liczba tych komitetów doszła wkrótce do 200, rozrzu­conych po całym obszarze cesarstwa rosyjskie­go. Całością prac kierował komitet centralny w Piotrogrodzie, którego prezesem był wybitny działacz polityczny A. I. Guczkow.

Obok „Specjalnej Rady Obrony", jako or­ganu centralnego, powstały również poszczegól­ne rady przy ministerstwach, specjalizujące się

w pewnych gałęziach zaopatrywania armji. Tak więc powstały rady do spraw transporto­wych, opałowych, żywnościowych, sanitarnych i innych.

Wszystkie te środki, przedsięwzięte w Ro­sji, przyniosły wprawdzie pewne rezultaty, ale nie odrazu i do końca nie w tym stopniu, jak to można było przewidywać.

Według danych generała J. N. Daniłowa, przemysł rosyjski w latach 1914 — 1915 wy­konał nowych lub przeprowadził remont kara­binów ręcznych w ilości nieco ponad miljon sztuk. W tym czasie zamówienia zagraniczne przyniosły zaledwie 750.000 sztuk, co razem nie dawało nawet dwóch miljonów karabinów. Tymczasem potrzeby armji w ciągu tych dwóch lat wyniosły do czterech miljonów karabinów, co dawało niedobór dwóch miljonów kara­binów !

Nie lepiej i nie szybciej rozwijała się pro­dukcja pocisków artyleryjskich. Dopiero w li­stopadzie 1915 roku osiągnięto liczbę 1,5 mi-ljona pocisków miesięcznie, co zaledwie odpo­wiadało potrzebom pierwszych miesięcy wojny (50 parków lokalnych miesięcznie), nie mogło jednak być wystarczającem przy coraz bardziej komplikujących się warunkach wojny.

Najgorzej i najwolniej ѵ і się pro­dukcja pocisków dla artylerji ciężkiej, a to ze względu na znaczne trudności techniczne, któ­rych nie można było w Rosji całkowicie po­konać.

Najlepiej i najszybciej zorganizowała się produkcja naboi karabinowych. W sierpniu 1914 roku krajowa produkcja wyniosła 60 mi­ljonów sztuk, pod koniec zaś 1915 roku wyno­siła już miesięcznie do 100 miljonów sztuk. W tym czasie poczęły nadchodzić również i za­mówienia zagraniczne, głównie z Japonji.

Ważnem dla Rosji zagadnieniem, szczegól­nie od chwili utrwalenia się frontu pozycyjne­go, było zorganizowanie produkcji i naprawy karabinów maszynowych, których armja rosyj­ska posiadała nazbyt mało, dział, szczególnie ciężkich, których było bardzo mało, prze­dewszystkiem zaś masek przeciwgazowych i sprzętu gazowego, co było konieczne wobec rozwoju walki gazowej, jako nowego środka wojny. W całej tej dziedzinei poważniejsze re­zultaty dały się zauważyć dopiero w 1916 roku, jako wynik szczególnej działalności państwa i społeczeństwa.

513

Jakkolwiek kampanja w 1915 r. nie po­zwoliła Niemcom osiągnąć tych rezultatów, które zagwarantowałyby im ostateczne zwycię­stwo, przeciwnie zaś, wtłoczyła bieg wojny w ło­żysko jak najbardziej dla nich niekorzystne — przecież rzecz biorąc z punktu widzenia ówcze­snego i powierzchownego sukcesy oręża nie­mieckiego były ogromne i zdumiewające.

Armja rosyjska była odrzucona w głąb ce­sarstwa na błota poleskie, rozbita, wyniszczo­na i zdemoralizowana, a działalność jej spara­liżowana co najmniej do wiosny 1916 roku. Austro-Węgry odzyskały niemal całą Galicję. Z ziem polskich i litewskich Rosjanie byli wy­parci, Niemcy zaś i Austrjacy utrwalali na nich swoją okupację, obficie czerpiąc z nich środki żywnościowe i wszystko, co nadawało się dla ce­lów wojny. Serbja była złamana i okupowana aż po granicę grecką. Czarnogórze musiało się poddać. Do państw centralnych przyłączyła się Bułgarja, oddając do ich rozporządzenia 875.000 swoich dzielnych żołnierzy, których mogła była powołać pod broń (i których w re­zultacie powołała), oraz otwierając wolną dro­gę do Turcji. Rumunja, steroryzowana zwy­cięstwami niemieckiemi nad Res ją i na Bałka­nach, musiała się przynajmniej narazie po­wstrzymać od przystąpienia do Koalicji. An-gielsko-francuska ekspedycja dardanelska nie powiodła się. Wrota do Rosji pozostały szczel­nie zamknięte od strony morza Śródziemnego. Położenie koalicyjnej Armji Południowej pod Salonikami na skutek klęski Serbów, wystąpie­nia Bułgarji i niechętnej neutralności Grecji było nadwyraz niepewne. Obrona niemiecka na froncie zachodnim z powodzeniem wytrzymała trzykrotne próby francusko-angielskiej ofensy­wy. Nawet niedołężne militarnie Austro-Wę-giy dorzuciły listek laurowy do wawrzynów niemieckich, z wielkiem powodzeniem i względ­nie słabemi siłami powstrzymując ofensywę no­wego przeciwnika — Włochów, równocześnie podnosząc tern własny, mocno nadszarpnięty, autorytet mocarstwowy. Nakoniec bezwzględ­na wojna łodziami podwodnemi, jakkolwiek na­razie wstrzymana na Atlantyku ze względów politycznych (aby nie drażnić Stanów Zjedno­czonych A. P., w której interesy gospodarcze bezpośrednio godziła) i przeniesiona na morze Śródziemne, tern niemniej jednak objawiła Niemcom straszliwą i skuteczną nową broń, którą w każdej chwili mogli byli Niemcy po­nownie skierować przeciwko Anglji i jej potę­dze morskiej.

Szczególnie mogli być zadowoleni Niemcy

z sukcesu, jaki odnieśli nad Rosją. Jakkolwiek Rosja nie została zdruzgotana ostatecznie, ani nie udało się jej skusić odrębnym pokojem, jed­nakże jej wojenne klęski przygotowywały grunt dla zgoła innego rozwiązania, w co Niem­cy wierzyli już w 1915 roku, a mianowicie — rewolucji. Oczywiście trudno było Niemcom przewidzieć te formy, w które ostatecznie wy­lała się rewolucja rosyjska, ale, znając, jak nikt inny w Europie, stosunki rosyjskie, wi­dzieli zjawiska, zapowiadające burzę nad gło­wą kolosa rosyjskiego. A rewolucja w Rosji tak czy inaczej ostatecznie musiała sparaliżo­wać militarną aktywność Rosji. Przewidywa­nie rewolucji rosyjskiej było też jedną z przy­czyn, dla których Niemcy zrezygnowały z osta­tecznego „wykończenia" Rosji, skierowały zaś w 1916 roku cały swój impet przeciwko Fran­cji, swojej najgroźniejszej przeciwniczce.

Istotnie wewnętrzne położenie polityczne Rosji już pod koniec 1915 roku było nader nie­pewne. Klęski wojenne, nieudolność, a nierzad­ko i zła wola carskiej biurokracji, intrygi sfer dworskich, często bliskie zdrady stanu, chaos wewnątrz państwa, fatalny stan zaopatrzenia armji, oraz niepojęte w kraju rolniczym, który od początku wojny miał przerwany eksport, trudności aprowizacyjne w większych miastach i rosnąca drożyzna — wszystko to wywoływało niezadowolenie i ferment w łonie społeczeń­stwa, powoli wsączający się i do szeregów armji.

Powszechne niezadowolenie i ostra kryty­ka panującego systemu rządów przejawiły się w dwóch kierunkach. Od dołu odradzały się wśród proletarjatu miejskiego radykalne kie­runki rewolucyjno-społeczne, ostrzem swojem skierowane nietylko przeciwko ustrojowi poli­tycznemu, ale i socjalnemu. Wśród inteligen­cji zaś i mieszczaństwa rosyjskiego gwałtow­nie rozwijał się kierunek patrjotyczno-demo-kratyczny, pragnący za wszelką cenę doprowa­dzić wojnę do zwycięskiego końca i widzący w politycznych rządach caratu najpoważniej­szą zawadę na drodze do zwycięstwa. Narazie ten ostatni kierunek zdawał się górować w spo­łeczeństwie rosyjskiem, wprowadzając w błąd nawet dyplomatów francuskich i angielskich, widzących w nim najpewniejszego sprzymie­rzeńca Koalicji. Można było jednak przewi­dzieć, że wślad za zwycięstwem kierunku pa­triotycznego i społecznie umiarkowanego nad­ciągnie od dołu groźny radykalizm międzyna­rodowy, dla ktörego prcletarjat rosyjski był niezwykle podatnym gruntem rozwojowym.

514

Chwiejący się carat pragnął groźną dla siebie energję społeczną wyładować w innym kierunku. Zresztą popychały go do tego nie­ubłagane konieczności wojny. Tern się tłuma­czy pewien zwrot w rządach ku większemu li­beralizmowi, mającemu sprowadzić pożądane uspokojenie umysłów, oraz przyciągnięcie spo­łeczeństwa do bezpośrednich prac w dziele obro­ny państwa. Miało to być klapą bezpieczeństwa dla nastrojów rewolucyjnych.

Ale społeczeństwo, przedewszystkiem zaś politycy i partje demokratyczne, którym po­zwolono się organizować i pracować dla wojny, raz zakosztowawszy, jak smakuje chociażby drobny udział w rządach, musiały wcześniej, czy później uczuć głód pełnej władzy. A udział w tych pracach tembardziej podniecał apetyt, że pozwalał z bardziej bliska podglądać słabe strony caratu i krytykować je na swoją ko­rzyść. Konflikt był nieunikniony.

Aby zakończyć ogólną analizę rezultatów kampanji 1915 roku, przyjrzyjmy się, jaką ro­lę w całokształcie wojny światowej odgrywała Rosja w tym tak ciężkim dla siebie okresie czasu.

Wspominaliśmy już parokrotnie, że w cią­gu 1915 roku głównym teatrem wojny byl front wschodni. Na Rosję zwaliło się 60% wszystkich sił, jakiemi w tym czasie rozporzą­dzały państwa centralne. Była to więc odwró­cona sytuacja z 1914 roku, kiedy w podobnem położeniu znalazła się Francja. Dzięki temu Francja i Anglja, straszliwie wyczerpane po kampanji 1914 roku, uzyskały całoroczny wy­poczynek, który pozwolił im ponownie zorgani­zować i udoskonalić swój aparat wojenny i przygotować się do długotrwałej wojny, obli­czonej na systematyczne wyczerpanie przeciw­nika.

Tak więc Rosja carska, jakkolwiek sama poniosła straszliwe klęski, które stały się

Francja. Widok zbombardowanego przez Niemców miasta Roye.

515

wkrótce ppwodem jej ostatecznej zguby w mo­rzu krwi rewolucji bolszewickiej, przecież klę­ską swoją i zgubą położyła podwaliny pod przy­szłe zwycięstwo Koalicji, wspartej na miejsce Rosji przez Stany Zjednoczone A. P.

Według danych, zaczerpniętych z dzieła generała Daniłowa („Russia in the war of 1914 — 1918"), stosunek sił państw central­nych na zachodnim i na wschodnim frontach był następujący:

Na początku wojny w 1914 r. państwa cen­tralne wystawiły:

przeciw Rosji — 50 dywizyj piechoty i 13 kawalerji;

przeciw Francji — 83 dywizje piechoty i 1Ü kawalerji.

We wrześniu 1915 roku: przeciw Rosji — 137 dywizyj piechoty

i 24 kawalerji; przeciw Francji — te same 83 dywizje

piechoty i tylko 1 kawalerji. Cyfry te dają istotny obraz tej roli,

jaką z pożytkiem dla Koalicji odegrała Ro­sja w 1915 roku.

R o z d z i a ł XIX.

KAMPANJA

Plany wojenne obu stron walczących.

Na przełomie lat 1915 i 1916 najważmej-szem zadaniem państw centralnych było opra­cowanie nowego planu wojny w ogólności, w szczególności zaś planu kampanji 1916 roku.

Dwie pierwsze kampanje letnie całkowicie pogrzebały wszelkie przedwojenne plany Nie­miec. Kolejne uderzenia przeciwko Francji i przeciwko Rosji nie dały zdecydowanych wy­ników, to znaczy nie zmusiły przeciwników do kapitulacji, jakkolwiek wszystkich frontach państwa centralne uzyskały połowiczne sukce­sy swojego oręża.

Dla Niemiec stało się jasnem. że Koalicja impetowi niemieckiego1 imperjalizm-u przeciw--stawiła wytrwałą i systematyczną obronę,- któ^ rej duchem coraz bardziej; stawała się Wielka Brytan-ja i która obliczona była n* długotrwałą wojnę, powoli wyczerpującą ograniczone siły i zasoby państw centralnych.

Długotrwałej wojny „na wyczerpanie" najbardziej obawiały się Niemcy. Należało przeto za wszelką cenę sposób prowadzenia woj­ny dostosować do konieczności jak najszybsze­go doprowadzenia jej do rozstrzygających wy­ników. Oczywiście o równoczesnem „zlikwido­waniu" wszystkich przeciwników nie mogło być nawet mowy. Â państwa centralne posia­dały już w Europie aż cztery teatry wojny: zachodni — francusko - angielsko - belgijski, wschodni — rosyjski, włoski, i wreszcie bał­kański — francusko-angielsko-serbski. Nale­żało przeto zadecydować nową kolejność i cha­rakter uderzeń na poszczególnych teatrach woj­ny z zasadniczym celem kolejnego wyprowadza­nia z wojny przeciwników, łamania ogniwa po ogniwie łańcucha, który coraz bardziej zacie­śniał się wokół państw centralnych.

1916 ROKU.

Generał Hindenburg, dowódca niemieckie­go frontu Wschodniego, i szef jego sztabu ge­nerał Ludendorff zgadzali się wprawdzie ze zdaniem, że rozstrzygające w losach wojny wy­padki rozegrają się na Zachodzie, jednakże uważali, iż przedewszystkiem należy ponownie uderzyć nai-Rosję, aby ją ostatecznie rozgromić i zmusić do kapitulacji i w ten sposób zyskać w następstwie zupełną swobodę działania na Zachodzie. Zalecali przytem działania przeciw­ko Rosji poprzez Rumunję (bez względu na to,, czy w sojuszu z nią, czy też mając ją przeciw sobie) w celu rozbicia całego południowego skrzydła Rosjan i opanowania Ukrainy, cennej dla Niemców, jako ogromny spichlerz zbożowy.

Natomiast szef austrjacko-węgierskiego sztabu generalnego, generał Conrad von Höt-zendoïf (w 1916 roku otrzymał tytuł marszał­ka polnego),- usilnie popierany przez swój rząd, uważał za najbardziej celowe skierowanie wspólnych wysiłków niemiecko-austrjackieh przedewszystkiem przeciwko Włochom. Zalecał on wielką ofensywę, która, wyszedłszy z Tyro­lu, z okolic Tiydentu, na tyły przeciwnika, ru­nęłaby z impetem na Wenecję, załamując cały front włoski. Sądził on, że możliwe tam do osią­gnięcia zwycięstwo zmusi Włochów do kapitu­lacji, co znakomicie zapoczątkuje dalsze kolej­ne likwidowanie przeciwników. Oczywiście koncepcja ta wypływała z chęci dowództwa austrjacko-węgierskiego prowadzenia wojny po linji najmniejszego oporu.

Oba te projekty nie znalazły aprobaty ze strony szefa sztabu niemieckiego, generała Fal-kenhayna, faktycznego kierownika niemieckiej strategji, a pośrednio i całokształtu prowadze­nia wojny przez państwa centralne.

Falkenhayn posiadał własną koncepcję, którą rozwinął w referacie, złożonym cesarzowi Wilnelmowi w dniu Bożego Narodzenia w 1915

517

roku. Ze względu na to, że koncepcja ta uzyskała aprobatę najwyższych czynników w Niemczech i stała się podstawą do niemiec­kich planów kampanji 1916 roku, pośrednio decydując o dalszym kierunku prowadzenia wTojny przez państwa centralne — chociaż po­bieżnie zapoznajmy się ze wzmiankowanym re­feratem.

Ogólne położenie państw centralnych tak gen. Falkenhayn charakteryzuje:

„Wskutek trwałego pozbawienia pól wę­glowych w północno-wschodniej części kraju

czego nie wolno pomijać. Stanowi je niesłycha­ny nacisk, jak i Anglja wciąż jeszcze wywiera na swych sojuszników. Wprawdzie udało się podważyć i angielską potęgę, czego najlepszym dowodem jest planowane przejście Anglji do systemu powszechnej służby wojskowej. Jest to jednak również dowodem, do jakich ofiar Anglja jest gotowa, byle tylko osiągnąć zamie­rzony cel, t. j . trwałe usunięcie poza nawias ry­wala, którego uważa za najgroźniejszego".

' „...Próba porozumienia, wyszedłszy z Nie­miec, wzmocniłaby tylko chęć walki Anglji;

Tabory żywnościowe francuskie w pobliżu frontu.

Francja jest pod względem wojskowym i go­spodarczym osłabiona niemal aż do granic moż­liwości. Siła zbrojna Rosji wprawdzie nie jest zupełnie zdruzgotana, lecz jej zdolność do dzia­łań ofensywnych jest tak dalece złamana, iż nie może ożyć w dawnej mocy. Wojsko serbskie można uważać za zniszczone. Włochy bez­sprzecznie uznały, że w określonym czasie nie mogą liczyć na ziszczenie swych zbójeckich ape­tytów i prawdopodobnie byłyby rade, gdyby mogły zlikwidować całą imprezę w jakikolwiek przyzwoity sposób. Jeśli z tych przesłanek ni­gdzie nie wysnuto wniosków — to przyczyną tego są różne zjawiska, w które szczegółowo nie potrzeba wnikać. Tylko najbardziej zasadni-

uważałaby ona to — stosownie do własnego sposobu myślenia — za dowód osłabienia nie­mieckiego ducha wojennego".

„Anglja, przywykła trzeźwo odmierzać szanse, nie może się spodziewać, by nas zmogła środkami czysto wojskowemu Idzie ona oczy­wiście na wojnę na wyczerpanie. Nie mogliś­my obalić nadziei Anglji, że w ten sposób poło­ży nas na łopatki. Stąd to wróg czerpie swe siły do dalszej walki i do popędzania swych so­juszników. Chodzi o to, aby go pozbawić tych nadziei".

„Na dłuższą metę proste wyczekiwanie de­fensywne (co samo w sobie jest możliwe) nie prowadzi do celu. Wskutek przewagi w lu-

518

dziach i sprzęcie dopływają naszym wrogom o wiele większe siły niż nam. Przy tym sposo­bie postępowania mogłaby kiedyś nadejść chwi­la, w której prosty stosunek sił pozbawiłby Niemcy wszelkich nadziei. Moc wytrwania jest u naszych sprzymierzeńców ograniczona, nasza własna również nie jest nieograniczona. Czasu nie wolno tracić. Trzeba uzmysłowić An-glji bezowocność jej zamysłów".

„...Najbliższym sposobem byłaby próba ostatecznego pobicia Anglików na lądzie. Nie mam tu na myśli wyspy, na którą — jak słusz­nie stwierdza nasza marynarka — nasze od­działy nie mogą się dostać. Nasze wysiłki mo­gą l'aczej być skierowane tylko przeciw tym miejscom na kontynencie, w których Anglja sama walczy. Na właściwym kontynencie Eu­ropy jesteśmy całkiem pewni swych sił i działa­my znanemi wielkościami. Wskutek tego na-razie należałoby wykluczyć przedsięwzięcia na Wschodzie, gdzie — co prawda — Anglja rów­nież bezpośrednio mogłaby być trafiona".

Ale Falkenhayn jest zdania, że działania na Wschodzie (Saloniki, kanał Sueski, Irak, Mezopotamja) mają dla Niemiec znaczenie o tyle tylko, o ile podważają autorytet Anglji wśród ludów śródziemnomorskich i wschod­nich. Z tego też względu należy unikać wszel­kiego ryzyka. A sity sprzymierzeńców nie­mieckich nie gwarantują bezwzględnego powo­dzenia, o wydatniejszej zaś pomocy ze strony Niemców nie ma mowy ze względów komuni­kacyjnych. Zresztą nawet powodzenie nie usprawiedliwiłoby ryzyka, gdyż „Anglja, któ­ra potrafiła strawić Antwerpję i Gallipoli, wy­trzymałaby również klęski w tych odległych okolicach". Pozostaje więc tylko ściśle europej­ski kontynent.

Dalej Falkenhayn rozpatruje możliwość uderzenia na angielski odcinek frontu we Fran­cji. We Flandrji wszelkie działania w okresie zimowym są niemożliwe. Na innych odcinkach angielskiego frontu wielka ofensywa niemiec­ka wymagałaby użycia około 30 dywizyj. Tym­czasem po ściągnięciu posiłków z frontu wscho­dniego i macedońskiego ogólne odwody niemiec­kie na zachodnim froncie wyniosłyby zaledwie do 26 dywizyj. W tych waiamkach rozpoczę­cie ofensywy przeciwko Anglikom oznaczałoby pozbawienie całego frontu zachodniego poważ­niejszych odwodów, co stanowiłoby poważne niebezpieczeństwo na wypadek ofensywy fran­cuskiej, osłabiłoby inne fronty oraz uniemożli­wiłoby Niemcom okazanie pomocy sojusznikom, w razie ich zaatakowania. Zresztą na pod­

stawie doświadczeń z czasów ofensywy fran­cusko - angielskiej w 1915 roku — „próby ma­sowego przełamania przeciwnika, duchowo sil­nego, dobrze uzbrojonego, co do liczby niewiele słabszego, nie mogą nawet w razie nagromadze­nia największej ilości ludzi i sprzętu liczyć na powodzenie".

Stwierdziwszy, że nawet przełamanie lo­kalne frontu w warunkach wojny pozycyjnej daje się łatwo zlikwidować przeciwnikowi, wo­bec czego rezultat nie opłaca ogromnych a ko­niecznych strat takiego przedsięwzięcia, Fal­kenhayn wywodzi dalej:

„Również nie można doradzać próby na­tarcia słabszemi siłami na angielski odcinek frontu. Byłoby to polecenia godne, gdyby był w dosięgalnej bliskości jakiś cel. Celu takiego niema. Celem musiałoby być zawsze niemal doszczętne przepędzenie Anglików z kontynen­tu, wyparcie Francuzów za Sommę. Jeśli się co najmniej takiego wyniku nie osiągnie, wów­czas natarcie będzie bezcelowe. A jeśliby zo­stał osiągnięty, to mimo to cel ostateczny nie będzie pewny. Trzeba się bowiem liczyć z tern, że nawet i wówczas Anglja nie da za wygrane, a zresztą Francja nie będzie tem głęboko do­tknięta. By to osiągnąć trzebaby rozpocząć no­we działania. A jest rzeczą wątpliwą, czy Niemcy rozporządzałyby jeszcze potrzebnemi ku temu siłami." Co do powiększenia tych sił przez stworzenie nowych formacyj Falkenhayn stwierdza, że się to nie da osiągnąć w krótkim czasie.

„Wynikiem powyższych rozważań jest więc, że nie można zalecać natarcia na front angielski z zamiarem uzyskania tam rozstrzyg­nięcia, chyba, żeby się ku temu przydarzyła sposobność w czasie przeciwnatarcia. Zapew­ne, jest to fakt smutny ze stanowiska naszych uczuć wobec tego naszego głównego wroga w tej wojnie. Można go jednak przeboleć, jeśli so­bie uświadomimy, że wojna, prowadzona włas-nemi siłami przez Anglję na kontynencie eu­ropejskim, jest dla niej właściwie pobocznem działaniem. Istotną jej bronią są tu wojska francuskie, rosyjskie i włoskie. Jeśli tym unie­możliwimy walkę, wówczas będziemy mieli przeciwko sobie tylko Anglję. A trudno przy­puścić, aby w tych warunkach wytrwała ona ѵ swych zamysłach niszczycielskich. Nie ma­

my wprawdzie pewności, że wówczas ustąpi, istnieje natomiast wielkie prawdopodobień­stwo. A więcej w wojnie rzadko się osiąga".

Równocześnie zaleca Falkenhayn parali­żowanie Anglji środkami politycznemi na jej

519

własnym terenie i na terenie państw jeszcze neutralnych.

„Natomiast wojna podwodna jest takim samym środkiem wojennym, jak każdy inny. Naczelnemu kierownictwu wojny nie wolno po­wstrzymać się odnajęcia wobec niej stanowiska. Wojna ta wymierzona jest przeciw najczulsze­mu punktowi w organizmie wroga, stara się bo­wiem odciąć mu dowóz morski. Jeśliby spełniły się stanowcze zapewnienia naszej marynarki, że nieograniczona wojna łodziami podwodnemi zmusiłaby Anglję w przeciągu roku 1916 do ustąpienia, to możnaby nawet pogodzić się z wrogą postawą Stanów Zjednoczonych A. P. Przystąpienie ich do wojny nie mogłoby tak prędko mieć decydujących następstw, iżby mo­gło skłonić Anglję do dalszej walki, gdyby ujrza­ła wyłaniające się na swej wyspie widmo gło­du i wielu innych jeszcze nieszczęść. Pewien cień przysłania jednak ten radosny obraz przy­szłości. Czy marynarka się nie myli? Doświad­czeń dostatecznych na tern polu niema. Te, któ­re posiadamy, nie są zbyt zachęcające. Z dru­giej jednak strony podstawy obliczeń przesu­wały się na naszą korzyść wskutek wzmożenia liczby łodzi podwodnych i większego wyszkole­nia ich obsady. To też ze stanowiska wojsko­wego nie dałoby się usprawiedliwić dalszego zrzekania się użycia tego przypuszczalnie naj­skuteczniejszego środka wojennego. Wobec bezwzględnego postępowania Anglji na morzu, mają Niemcy prawo bezwzględnego jego uży­cia. Amerykanie, jako tajni sojusznicy Anglji, nie uznają tego prawa. Czy jednak, wobec sil­nego politycznego uzasadnienia stanowiska Niemiec, zdecydują się na czynne wystąpienie na kontynencie europejskim — jest wątpliwe. Jeszcze bardziej jest wątpliwe, czy w czas zdo­łają wkroczyć wystarczającemi siłami. Zrze­czenie się więc nieograniczonej wojny łodziami podwodnemi byłoby zatem — wedle zapewnień jedynie miarodajnych rzeczoznawców — wy­rzeczeniem się pewnego powodzenia o niezmie­rzonej wartości ze strachu przed inną, napraw­dę ciężką, lecz tylko możliwą szkodą. A to nie jest dopuszczalne wobec położenia, w jakiem się Niemcy znajdują".

Powyższy ustęp referatu Falkenhayna, którego tekst przytaczamy według urzędowych źródeł państwowego archiwum Rzeszy Nie­mieckiej, jest niezwykle charakterystyczny dla niemieckiego sposobu myślenia i dla metod, któ­rym po dziś dzień hołduje imperjalizm nie­miecki !

Następnie Falkenhayn zastanawia się nad

sprawą „jak należy postępować wobec narzę­dzi Anglji na kontynencie". Odrzuca on au-strjacki projekt uderzenia na Włochów, moty­wując to tern, iż wartość oręża włoskiego jest tak nikła, że całemu frontowi włoskiemu na­daje znaczenie o charakterze raczej lokalnym. Nawet wycofanie się Włoch z wojny „nie wy­wołałoby na Anglji poważniejszego wrażenia", całokształtowi zaś położenia państw central­nych nie ulżyłoby w poważniejszej mierze. Zre­sztą Falkenhayn wierzy, że wewnętrzno-poli-tyczne stosunki we Włoszech wcześniej lub póź­niej i tak ostatecznie sparaliżują wszelką ak­tywność Włochów.

„To samo dotyczy Rosji. Wedle wszelkich wiadomości mnożą się szybko wewnętrzne kom­plikacje w temi olbrzymiem państwie. Jeśli na­wet może nie wolno spodziewać się rewolucji w wielkim stylu, to należy przecież ufać, iż Ro­sja wskutek swych trudności wewnętrznych w stosunkowo krótkim czasie będzie zmuszona do ustąpienia. Przyjmując oczywiście, że nie uda się jej tymczasem swej reputacji wojsko­wej naprawić. Tego jednak nie należy się oba­wiać. Przeciwnie, każda próba tego rodzaju przyspieszy tylko wewnętrzny rozkład. A zre­sztą wobec warunków atmosferycznych i tere­nowych wykluczoną jest dla nas aż do kwietnia ofensywa, mająca na celu osiągnięcie roz­strzygnięcia na wschodzie, jeśli nie chcemy do­prowadzić do przemęczenia żołnierzy, niepro­porcjonalnego do wyników, czego zresztą nie wolno nam czynić ze względu na problemat uzu­pełniania wojska. Co do kierunku w grę wcho­dzić mogłyby tylko bogate obszary Ukrainy. Komunikacje, wiodące tam, nie są pod żadnym względem wystarczające. Przesłanką byłoby, że albo musielibyśmy być pewni przystąpienia Rumunji, albo zdecydowani ją zwalczać.. I jed­no i drugie nie jest obecnie na czasie. (Wtrąci­my tu od siebie, co przez to rozumiał Falken­hayn. Rumunja zręcznie lawirowała politycz­nie, unikając wyraźniejszego zadeklarowania się. Z drugiej znów strony Niemcom zależało na wywiezieniu z Rumunji znacznych zapasów żywności i nafty, świeżo tam zakupionych, a niezwykle cennych ze względu na coraz więk­sze braki w aprowizacji Niemiec i środkach pędnych, koniecznych wobec motoryzacji armji, oraz rozwoju lotnictwa i łodzi podwodnych). Uderzenie na Petersburg, który w razie szczę­śliwego przebiegu działań musielibyśmy zaopa­trywać z naszych szczupłych zapasów, nieobie-cuje rozstrzygnięcia. Marsz na Moskwę wie­dzie nas w niezmierzone dale. Dla żadnego

520

z tych przedsięwzięć nie rozporządzamy wy-starczającemi siłami. A więc i Rosja odpada, jako przedmiot natarcia. Pozostaje jedynie Francja".

Francja doszła w swych wysiłkach pra­wie do granic wytrzymałości — zresztą z po­dziwu godną ofiarnością. Jeśli uda się naród francuski uświadomić, że położenie wojskowe jest beznadziejne, wówczas przebierze się mia­ra, i wytrącony zostanie Anglji z ręki jej naj­lepszy oręż. Nie potrzeba do tego wątpliwego w wynikach i przechodzącego nasze siły maso­wego przełamania. Również i ograniczonemi siłami można przypuszczalnie osiągnąć cel. Wtyle za francuskim odcinkiem zachodniego frontu znajdują się w dosięgalnej odległości ce­le, dla których utrzymania dowództwo francus­kie zmuszone jest poświęcić ostatniego nawet żołnierza. Jeśli to uczyni — to siły Francji skrwawią się, gdyż nie ma ona innego wyjścia bez względu na to, czy cel osiągniemy, czy też nie".

„Jeśli tego nie zrobi i cel wpadnie w nasze ręce — to moralne następstwa będą dla Fran­cji olbrzymie. Niemcy nie będą zmuszone wy­dać ze siebie tyle dla operacji, ściśle ograniczo­nej w przestrzeni, by aż inne fronty zostały ry­zykownie ogołocone. Mogą one z pełną otuchą wyczekiwać prawdopodobnych działań odciąża­jących Francję, ba! mogą spodziewać się, że zaoszczędzą tyle sił, by na natarcia odpowie­dzieć przeciwuderzeniami. Pozostanie zawsze w naszej mocy prowadzić ofensywę szybko albo powoli, przerwać ją na czas jakiś, albo też wzmocnić — stosownie do naszych potrzeb. Ce­le, o których tu mowa, to Belfort i Verdun".

„To, co powyżej powiedziałem, tyczy się obu twierdz. Jednak na pierwszeństwo zasłu­guje Verdun. Wciąż jeszcze znajdują się tam linje francuskie w odległości około 20 kilome­trów od niemieckich połączeń kolejowych. Wciąż jeszcze stanowi Verdun najpotężniejszą podporę wszelakiej próby nieprzyjacielskiej, by zapomocą stosunkowo niewielkiego użycia sił zachwiać całym frontem niemieckim we Fran­cji i Belgji. Usunięcie tego niebezpieczeń­stwa — jako cel poboczny — jest ze stanowis­ka wojskowego tak cenne, iż mniejszą wagę przypisać należy przy natarciu na Belfort, że tak powiem, pobocznemu politycznemu sukceso­wi, polegającemu na opróżnieniu przez nieprzy­jaciela południowo-zachodniej Alzacji".

Tak więc plan Falkenhayna, wyłożony w powyższym referacie, a skierowany ponow­nie przeciwko Francji, polegać miał nie na

przemagającem uderzeniu wszystkiemi rozpo-rządzalnemi silami, ani nie na operacji przeło­mu frontu pozycyjnego z następującą po niej wojną ruchową, lecz na wyczerpaniu armji francuskiej długo podsycaną, w stałym wiel­kim ogniu utrzymaną wojną na wyczerpanie. Miano przystawić pompę ssącą do organizmu wojska francuskiego, która miała mu tak dłu­go ssać krew, aż stanie się bezsilnym. Koncep­cja ta, jak wiemy już, zyskała aprobatę cesa­rza i rządu za wyjątkiem tylko nieograniczonej wojny łodziami podwodnemi, której narazie za­niechano, zadawalając się ich ograniczoną dzia­łalnością. Przeprowadził to kanclerz Rzeszy Niemieckiej Bethmann-Hollweg, uważając ry­zykowną ze względów pi litycznych nieograni­czoną wojnę łodziami podwodnemi, jako ostatni atut w rękach niemieckiego naczelnego dowódz­twa.

Pod względem opracowania planu kam-panji na rok 1916 Koalicja była w o wiele gor­szeni położeniu od państw centralnych, gdzie Niemcy odgrywały zdecydowaną rolę kierow­niczą. Przeciwnie — narazie jeszcze żadne z państw Koalicji nie uzyskało moralnej prze­wagi nad innemi, i kierownictwo wojny po dawnemu było rozczłonkowane i trudne do uz­godnienia. Jednakże zrozumienie szkodliwości stąd wypływającej było w obozie koalicyjnym coraz powszechniejsze. W obliczu wspólnego wroga, straszliwych ofiar i przeciągającej się wojny zanikały powoli międzykoalicyjne anta­gonizmy, na ich zaś miejsce — wyrastało zau­fanie i poczucie braterstwa broni. Oczywiście— było to jeszcze dalekie od poddania się wspólne­mu i jednolitemu kierownictwu, narazie jed­nak przejawiało się w coraz sprawniejszem i owocniejszem uzgadnianiu wspólnych działań koalicyjnych. To też w ciągu kampanji 191(5 roku po raz pierwszy działania Koalicji nabra­ły charakteru mniej lub więcej związanej i przemyślanej planowości.

W dniach 6 — 9 grudnia 1915 roku w Chantilly zwołano międzykoalicyjną naradę głównodowodzących lub ich przedstawicieli. Na naradzie tej generał Joffre, który właśnie otrzymał naczelne dowództwo wszystkich ar-mij francuskich (dotąd dowodził tylko znajdu-jącemi się we Francji), przeforsował następu­jące zasady, które miały obowiązywać wodzów armij koalicyjnych:

1. Rozstrzygnięcie wojny może być osiąg­nięte tylko na głównych teatrach wojny (ro-

521

syjski, anglo-francuski i włoski), dlatego też na drugorzędne teatry wojny należy kierować jak .najmniejsze ilości wojsk. Na Gallipoli przeprowadzi się ewakuację, ostatecznie rezy­gnując z forsowania cieśniny Dardanelskiej. W Salonikach pozostaje ekspedycyjny korpus angielsko - francuski (Armja Południowa) w ustalonym składzie 4 francuskich, 5 brytyj­skich i 6 serbskich dywizyj.

2. Rozstrzygnięcie wojny należy widzieć w uzgodnionych działaniach na głównych tea­trach wojny, aby nie pozwolić przeciwnikowi na kolejne przerzucanie sw-oich wojsk z jedne­go frontu na drugi.

3. Na każdym z głównych teatrów wojny, aż do rozpoczęcia ogólnego i uzgodnionego na­tarcia, należy prowadzić działania lokalne, ma­jące na celu wyczerpanie żywej siły przeciw­nika.

4. Każde z państw sprzymierzonych po­winno być przygotowane powstrzymać na swo­im froncie własnemi siłami ofensywę przeciw­nika i okazać pomoc w pełnych granicach mo­żliwości innemu państwu, jeśli ono będzie za­atakowane.

Oczywiście narada w Chantilly nie mogła

zastąpić jednolitego kierownictwa siłami zbroj-nemi Koalicji. Dlatego też wypracowane na niej ogólne zasady działania na rok 1916 były dość płynne i bozbawione wskazań, dotyczących konkretnych celów. Przebija z nich jedno tyl­ko zasadnicze dążenie, aby drogą wzajemnego porozumienia i współdziałania uniknąć kolej­nych porażek, w zadawaniu których tak celo­wało dowództwo niemieckie.

Zachęcone wynikami konferencji w Chan­tilly rosyjskie dowództwo naczelne wysunęło projekt wspólnego decydującego działania w tym punkcie, gdzie Niemcy najmniej mogli byli spodziewać się ataku. Za taki punkt uwa­żali Rosjanie półwysep Bałkański, gdzie, we­dług ich planu, angielsko-francuska armja sa-lonicka w sile do 10 korpusów powinna rozpo­cząć natarcie poprzez Serbję w kierunku Wę­gier i Budapesztu równocześnie z arm ją rosyj­ską, której ofensywa raz jeszcze skierowałaby się na Węgry. Oczywiście plan rosyjski był wyraźnie sprzeczny z zasadami działania na głównych teatrach wojny i miał na celu wy­łącznie rosyjski interes, a mianowicie odzyska­nie przez Rosję autorytetu kosztem słabej sto­sunkowo Austrji i przy pomocy sojuszników.

Ranni jeńcy niemieccy eskortowani przez żołnierzy angielskich.

522

Dowództwa francuskie i angielskie tak też zro­zumiały plan rosyjski, bezwzględnie odrzuca­jąc go.

Ostatecznie uzgodniony koalicyjny plan kampanji 1916 roku był bardzo prosty. Pań­stwa koalicyjne bez pośpiechu i z największą starannością przygotowywały się do ofensywy generalnej na głównych teatrach wojny. Ofen­sywa ta, pomyślana, jako bitwa rozstrzygają­ca, miała rozpocząć się w" czerwcu 1916 roku po przybyciu na kontynent świeżo sformowa­nych oddziałów angielskich (w tym czasie na­czelne dowództwo angielskie po generale Fren-chu powierzono generałowi Haig) oraz po do-statecznem wypoczęciu i zreorganizowaniu się wojsk rosyjskich. Kierunki lokalne tej wspól­nej ofensywy były dość obojętne dla Koalicji. W wytworzonej sytuacji mogła być mowa jedy­nie o natarciu frontowem, nie było zaś warun­ków dla jakichkolwiek poważniejszych mane­wrów strategicznych. Wobec tego ofensywa w każdem miejscu spełniała swoje zadanie, to znaczy wyczerpywała żywą siłę przeciwnika i zużywała jego ograniczone zasoby materjalne.

Tak więc, narazie pozostawiając nadal inicjatywę w rękach państw centralnych, Koa­licja gromadziła ludzi, działa, sprzęt wszelaki i amunicję w rozmiarach dotąd nieznanych, aby utrzymać jak największe napięcie ognia wielkiej walki nawet jeśli zajdzie potrzeba — w ciągu wielu miesięcy, kolejno na wschodnim, zachodnim i włoskim frontach. Według prze­świadczenia Koalicji maszyna i liczba, stosowa­ne planowo, systematycznie i konsekwentnie, miały rozstrzygnąć losy wojny.

Z powyższego widzimy, że kampanję 1916 roku zakroiła Koalicja na wielką skalę, stosu­jąc metody „wojny na wytrzymanie" i „wojny sprzętu". Był to moment najwyższego rozma­chu wojskowego Anglji i Francji, które po ro­ku zbrojeń i organizacji poczęły przewyższać przeciwnika zarówno — liczbą, jak i środkami materjalnemi tak, że wydawało się, iż zastoso­wanie tych nowych metod wojny przyniesie zdecydowane rezultaty już po pierwszej kam­panji.

Koncepcja wojenna Koalicji, zrodzona w Anglji i we Francji, była zupełnie słuszna, jak się okazało, ale wymagała znacznie dłuższe­go okresu czasu, niźli to wówczas przypuszcza­no. Rzeczywistość dowiodła, że organizm wo­jenny Niemiec posiadał niespożyte wprost siły i odporność tak, że straszliwe metody wojny „na wytrzymanie" załamały ten naród imperjalis-

tów dopiero pod koniec 1918 roku. Trzeba było aż trzech letnich kampanij po konferencji w Chantilly, aby wypompować dostateczną ilość krwi niemieckie, wyczerpać do ostatka za­soby materjalne Niemiec i załamać ich podzi­wu godną wytrzymałość moralną.

Kampanja 1916 roku miała więc być za­ledwie wstępem do długotrwałej „wojny na wytrzymałość".

Okres od stycznia do czerwca 1910 r.

W początkach 1916 roku cały front za­chodni we Francji rozpadał się na dwa odcin­ki, a mianowicie angielsko-belgijski i francu­ski. Pierwszy z nich, ciągnący się od morza Północnego pod Nieuport do Péronne na prze­strzeni około 180 kilometrów, obsadzony był przez 6 dywizyj belgijskich i 39 dywizyj angiel­skich. Ponieważ w tym czasie dowództwo an­gielskie nie miało jeszcze wystarczającego za­ufania do swoich wojsk, pośpiesznie organizo­wanych i słabo wyszkolonych, przeto na odcin­ku tym znajdowały się również wojska francu­skie w ilości 18 dywizyj, z których 4 zajmowały front armji belgijskiej (2 dywizje w pierwszej linji i 2 dywizje w charakterze odwodów) i 14 front armji angielskiej (w tem 9 dywizyj w pierwszej linji). Razem przeto na północ­nym odcinku frontu zachodniego siły belgijsko-angielsko-francuskie wynosiły 63 dywizje.

Ze strony niemieckiej ten sam odcinek frontu zajmowało zaledwie 30 dywizyj, znaj­dujących się w pierwszej linji, i 2 dywizje w charakterze lokalnych odwodów. Siły te po­dzielone były pomiędzy (licząc od północy) 4, 6 i 1 armje niemieckie.

Drugi odcinek zachodniego frontu, rozcią­gający się na przestrzeni zgórą 500 kilometrów od Péronne (oba odcinki rozgraniczała rzeka Somma) do granicy szwajcarskiej, zajmowała wyłącznie armja francuska. Na swoim odcin­ku posiadali Francuzi w pierwszej linji 58 dy­wizyj i 29 dywizyj ѵ odwodach, razem 87 dy­wizyj.

Niemcy na froncie tym posiadali 70 dywi­zyj w pierwszej linji (po ściągnięciu już czę­ści swoich sił z frontu wschodniego) i 17 dy­wizyj w odwodach — razem 87 dywizyj (licząc od północy armje 2, 7, 3, 5, C, A, B), a więc tyleż, ile ich posiadali Francuzi.

Pod koniec 1915 roku wywiad francuski począł otrzymywać niejasne wiadomości o moż­liwości wielkiej ofensywy niemieckiej na fran-

523

c'iiskim froncie. Pod koniec stycznia 1916 roku wywiad francuski wykrył znaczne ożywienie na linjaoh kolejowych, prowadzących na tyły niemieckie, szczególnie zaś w okolicach Verdun. Zmusiło to dowództwo francuskie do zwrócenia troskliwej uwagi na tę cytadele całego frontu francuskiego, która, jak sądzili Francuzi, mo­gła być narażona na lokalne ataki Niemców. Domysł ten potwierdzały listy, przychwycone u jeńców niemieckich, w których była mowa o bliskiej ofensywie 5 armji niemieckiego na­stępcy tronu, o przeglądzie wojsk przez cesa­rza, który miał się odbyć w końcu lutego bez­pośrednio w bliskości Verdun i o pokoju, który nastąpi natychmiast po zwycięstwie Niemców.

Jednakże dane wywiadu francuskiego były tak niejasne i sprzeczne, że, jak stwierdza to w swojem dziele generał Pćtain (późniejszy wódz naczelny armji francuskiej w 1917 r . j , „dowództwo naczelne miało do rozstrzygnięcia pytanie, czy ofensywa niemiecka nie rozwinie się raczej na wschodzie, niż na zachodzie".

W dniu 10 lutego wódz naczelny, generał Joffre, zwracając się do dowództwa angielskie­go w sprawie projektowanych działań oddzia­łów7 francusko-angielskich nad Sommą, pisał: „...albo sprzymierzeni utrzymają inicjatywę działania w swoich rękach aż do przyszłego la­ta, albo też przeciwnik przeprowadzi na wiosnę potężną ofensywę przeciwko Rosjanom".

W dniu 18 lutego generał Joffre znów pi­sze do generała Haig'a, głównodowodzącego ar-mją angielską: „...jeśli Niemcy uprzedzą nas w ofensywie na Rosjan, okażemy im pomoc wła-snem natarciem, które Francuzi i Anglicy prze­prowadzą nad Sommą". Jak widzimy przeto, sprzymierzeni liczyli się raczej z możliwością ponownego uderzenia niemieckiego na Rosję.

Licząc się z koniecznością własnego natar­cia w celu odciążenia zaatakowanych Rosjan, generał Joffre wymógł na dowództwie angiel-skiem obietnicę znaczniejszego wzmożenia sił angielskich we Francji.

Pod koniec 1915 roku Anglicy zdołali już sformować około 70 dywizyj, z których, jak wie­my, na początku I91fi loku było we Francji zaledwie 39 dywizyj w sile około 4fi().0()() ludzi. Pozostałe dywizje były częściowo zatrzymane w Anglji, częściowo zaś rozrzucone na innych drugorzędnych teatrach wojny i w kolonjach. Znaczne również siły angielskie znajdowały się w Egipcie, któremu już właściwie nic nie za­grażało ze strony Turków. Zgodnie z daną Jof-f're'owi obietnicą, armja angielska we Francji miała się powiększyć w marcu 1916 r. do 42 dy­

wizyj, w połowie kwietnia do 47 dywizyj i w końcu czerwca do 54 dywizyj.

Tak więc początek 1916 roku zużyty był przez dowództwa francuskie i angielskie na szczegółowe opracowywanie planu ogólnej let­niej ofensywy. W dniu 14 lutego na ponownie obradującej konferencji międzysojuszniczej w Chantilly ostatecznie oznaczono termin tej ofensywy na dzień 1 lipca, określając jej kie­runek po obu stronach rzeki Sommy. Ofensywę francusko-angielską miała poprzedzić w dniu 15 czerwca ofensywa Rosjan, którzy powinni byli odciągnąć w ten sposób część sił niemiec­kich z zachodniego frontu.

Rzeczywistość znacznie pokrzyżowała te plany. Zamiast przewidywanej na zachodnim froncie ciszy aż do lata, w lutym już nastąpiła ofensywa niemiecka na Verdun.

Dowództwo niemieckie, starannie opraco­wując plan operacyj pod Verdun, równocześnie przeprowadzało potrzebne do tego przygotowa­nia, które początkowo miały być ukończone do dnia 12 lutego 191.6 roku. Ofensywę miała wy­konać 5 armja, podlegająca rozkazom niemiec­kiego następcy tronu, której grupę uderzenio­wą stanowiły VII korp. rezerwowy oraz XVII! i III korpusy linjowe, od końca 1915 roku powoli ściągane z różnych frontów i gromadzo­ne na głębokich tylach dla uzupełnienia ich i wyszkolenia w specjalnych obozach.

Transport tych wojsk pod Verdun, jak również ogromnej ilości artylerji ciężkiej i naj­cięższej, wojsk technicznych i amunicji był za­kończony już w początkach lutego. Cały trans­port odbył się w szczególnej tajemnicy i przy zręcznem maskowaniu ruchów wojsk.

Grupa uderzeniowa uszykowała się wą­skim froncie pomiędzy rzeką Mozą a równiną Woévre, aby natarcie wykonać na północno-wschodni róg Verdun.

Po stronie niemieckiej, naprzeciw przezna­czonego do szturmu dwudziestokilometrowego odcinka fortecznych pozycyj francuskich, na froncie, zajmowanym przez V korpus rezerwo­wy niemiecki (od Consenvoye nad Mozą do Or­nes), pozornie nic się nie zmieniło i, jak mówi generał Potain — „nic nie zdradzało ożywionej działalności Niemców, która w istocie panowała na odcinku przyszłego ataku".

Na odcinku tym skoncentrowali Niemcy wszystkiego 8 świeżych dywizyj uderzeniowych oraz 542 ciężkie (w tern 27 najcięższego, potęż­nego kalibru) i 306 polowych dział i haubic, które miały wspomagać szturm trzech korpu­sów uderzeniowych. Równocześnie grupa arty-

524

leryjska, składająca się z 60 ciężkich i 136 po­lowych dział, miała współdziałać z pomocni-czem uderzeniem XV korpusu, zaś grupa, skła­dająca się ze 101 ciężkich i 80 polowych dział, miała wspomagać dywersyjne działania VI korpusu na lewym brzegu Mozy.

Cała ta masa artylerji, składająca się wo-góle z 1.225 dział, w największej tajemnicy ustawianych od dnia 4 stycznia na odcinku kor­pusów uderzeniowych, była ponadto jeszcze wzmocniona 22 ciężkiemi, 74 średniemi i 56 lek-kiemi minomiotaczami. Pod względem zaopa­trzenia amunicyjnego każda baterja posiadała na swojej pozycji od 3 do 4 kompletów, to zna­czy na baterję dział polowych wypadało po 3.000 pocisków, na baterję polowych haubic po bic z korpusów uderzeniowych była zorganizowana w oddzielne grupy A, B i C. Do każdej grupy były przydzielone dla wywiadu i korygowania ogniem po 2 do 3 oddziały balonów i po jednej eskadrze samolotów.

Niemcy pokładali wielkie nadzieje na wy-

2.100 pocisków i na baterję ciężkich hau-po 1.200 pocisków. Artylerja każdego

nikach swojego przygotowania artyleryjskiego. W rozkazie dowództwa 5 armji niemieckiej z dnia 4 stycznia w sprawie przygotowania ca­łej operacji znajdowało się zdanie: „Decyzja opanowania twierdzy Verdun metodą przyśpie­szoną opiera się na doświadczonej potędze cięż­kiej i najcięższej artylerji".

Poza artylerja korpusy uderzeniowe wzmocnione były średnio jednym pułkiem tech­nicznym na każdą atakującą dywizję i wyposa­żone znaczną ilością materjałow wybuchowych i granatów ręcznych.

Co do dowództwa francuskiego — to ono, jakkolwiek doniesienia wywiadu były niejasne i często sprzeczne, oceniało jednak należycie doniosłe znaczenie twierdzy Verdun, stanowią­cej na froncie francuskim potężne wiązadło, i stąd zawsze liczyło się z możliwością skiero­wania natarcia Niemców właśnie na ten punkt. To też twierdzę Verdun systematycznie wzmac­niano, przyczem pierwsza linja umocnień polo­wych została wysunięta na 5 do 7 kilometrów przed linję stałych fortyfikacyj, a to w tym celu, aby uniemożliwić niemieckiej artylerji

Po ataku Anglików na okopy niemieckie. Jeńcy.

525

ciężkiej bombardowanie samego ośrodka twier­dzy. Jednakże takie oddalenie przednich linij francuskich okazało się niewystarczające, gdyż niemieckie działa 10- i 15-centymetrowe z po­wodzeniem bombardowały ośrodek twierdzy, samo miasto, dworzec i koszary, zaś niemiecka artylerja najcięższa 21-, 38- i 42-centymetro-wemi działami bez trudu rujnowała żelazo-be-tonowe fortyfikacje przedwojenne.

W lutym 1916 roku cały rejon umocniony Verdun rozciągał się na znacznej już przestrze­ni dookoła właściwej twierdzy. W rozporzą­dzeniu Francuzów byty cztery łinje obronne. Trzy pierwsze łinje polowe wysunięte były przed właściwą twierdzę, czwarta zaś ciągnęła się na linji stałych fortów, jako główna linja oporu.

Gubernatorem (komendantem) twierdzy Verdun był generał Herr. Początkowo siły jego na 120-kilometrowym froncie twierdzy wyno­siły 53 bataljony linjowe i 34 terytorjalne (II, VII i XXX korpusy) przy 130 działach polo­wych i 140 ciężkich, przyczem te ostatnie byty przeważnie starego, nie szybkostrzelnego typu.

Stopniowo jednak dowództwo francuskie, oceniając należycie znaczenie Verdun, poczęło wzmacniać siły twierdzy, wyposażając ją rów­nocześnie w większą ilość artylerji i środków technicznych. W chwili rozpoczęcia się wielkie­go natarcia niemieckiego Francuzi posiadali następujące ugrupowanie sił. Na lewym brze­gu Mozy znajdowała się grupa wojsk (VII kor­pus), składająca się z 29 dywizji linjowej i 67 dywizji terytorjałnej, przy 202 działach polo­wych i 92 ciężkich, co dawało średnio na jeden kilometr frontu 2 bataljony piechoty i 15 dział polowych oraz 6 ciężkich. Na prawym brzegu Mozy, licząc od lewego skrzydła, znajdowały się: XXX korpus, którego 72 dywizja zajmo­wała front dziesięciokilometrowy, 51 dywizja front dziewięciokilometrowy, 14 dywizja zaś pozostawała w odwodzie, i II korpus, w skła­dzie 132, 3 i 4 dywizyj, który zajmował pozo­stały odcinek frontu. Grupa wojsk prawego brzegu posiadała 186 dział polowych i 152 dzia­ła ciężkie. Na odcinku XXX korpusy średnio na jeden kilometr frontu wypadało po półtora bataljona piechoty i 7 dział polowych oraz 8 ciężkich.

W ogólnych odwodach dowództwa twier­dzy znajdowały się 37 i 48 dywizje. Poza tem w początkach lutego generał Joffre skoncen­trował w okolicach S-te Menehould XX, I i XIII korpusy, jako rezerwy, dające się użyć zarów­no w Szampanji, jak i pod Verdun.

Niemcy w celu opanowania Verdun przy­śpieszonym atakiem skoncentrowali swoją całą 5 armję, która zajęła 15-kilometrowy odcinek na prawem skrzydle niemieckiem na wschod­nim brzegu Mozy, na którym poprzednio znaj­dował się V korpus rezerwowy. Ten znów prze­sunął się nieco na wschód, zajmując w celu obrony 9-kilometrowy odcinek. Następny 6-ki-lometrowy odcinek zajął XV korpus, który miał wykonać pomocnicze natarcie.

Celem natarcia niemieckiej grupy ude­rzeniowej (5 arm ja) było opanowanie pierw­szej i drugiej linji francuskiej, a z nich popro­wadzenie dalszego ataku na fort Douaumont i na odcinek pomiędzy nim a Mozą. W tym cza­sie V korpus miał pozostawać na swoich pozy­cjach, wiążąc ze sobą siły francuskie, podczas gdy sąsiedni XV korpus miał nacierać pomoc­niczo.

Atak niemiecki, poprowadzony siłami sze­ściu i pół dywizyj (60 bataljonów), miał prze­rwać pozycje francuskie, obsadzone zaledwie dwiema dywizjami, a mianowicie 72 i 51 w łącznej sile 30 bataljonów i przy znacznie słabszej artylerji.

Atak niemiecki rozpoczął się niespodzie-*wanie w dniu 21 lutego 1916 r. O godzinie 7

minut 15 na czterdziestokilometrowym froncie artylerja niemiecka rozpoczęła niezwykle in­tensywny ogień, który trwał bez przerwy w cią­gu dziewięciu godzin. Pod straszliwem działa­niem ognia artylerji niemieckiej pierwsza i druga linje obronne Francuzów zostały nie­mal doszczętnie zburzone. Nawet stałe forty i głębokie wnętrze twierdzy ucierpiało bardzo poważnie, co w znacznym stopniu zdezorgani­zowało cały system obrony. O godzinie 16 mi­nut 15 ruszyła wreszcie do szturmu z linji Con-senvoye — Azannes i piechota niemieckiej gru­py uderzeniowej. Szturm prowadzili Niemcy drobnemi grupami piechoty bez przerwy, dniem i nocą.

Napróżno XXX korpus francuski, wzmoc­niony nawet 37 dywizją i polową 14 dywizji (razem 18 bataljonów), czynił rozpaczliwe wy­siłki, aby zorganizować należyty opór. Po za­ciętych i niezwykle krwawych walkach w dniu 24 lutego Niemcy opanowali ostatecznie pierw­szą i drugą linję francuską. Dn. 25 lutego opa­nowali Niemcy fort Douaumont, najpotężniej­szy filar północno-wschodniego frontu twier­dzy. Wreszcie w dniu 27 lutego zdobyli Niem­cy Champneuville i Louvemont. Również i po­mocnicze natarcie Niemców, mające za punkt wyjścia Etain, rozwijało się pomyślnie na rów-

526

ninie Woëvre, gdzie oddziały niemieckie p*4J<?-szły pod wzgórza, położone pomiędzy і' «?$ i Chambres.

Najcięższe chwile przeżywali obrońcy Ver­dun w nocy z dn. 23 na 24 lutego, kiedy natę­żenie ataku Niemcy osiągnęło było swój naj­wyższy poziom. Dywizje francuskie, straszli­wie zdziesiątkowane, niezdolne już były sta­wiać oporu nacierającemu wrogowi. To też gii-bernater twierdzy, generał Herr, zameldował wieczorem dnia 24 lutego wodzowi naczelnemu, że położenie wojsk francuskich pod Verdun na prawym brzegu Mozy jest tak tragiczne, iż na­leży póki czas uratować ich szczątki, przepra­wiając je pośpiesznie na lewy brzeg rzeki. Ale generał Joffre, który tyle już razy składał do­wody niezwykłego hartu ducha i niezłomnej energji. i tym razem nie uległ tej słabości, któ­rej poddało się dowództwo twierdzy. Odpowiedź Joffre'a, jak grom. spadła na dowódców fran­cuskich pod Verdun, ratując ich z pod wpły­wów szerzącej się już psychozy klęski: „Każdy dowódca, który w obecnych warunkach da i'oz-kaz do odwrotu, stanie przed sądem wojen­nym !". Decyzja ta zaważyła na losach Verdun, a kto wie — może i całej dalszej wojny.

Równocześnie Joffre z niespożytą energją wziął się do ratowania tak bardzo zagrożonego położenia pod Verdun. XX korpus, jedna z naj­lepszych jednostek bojowych francuskich, z największym pośpiechem skierowano pod Verdun tak, że już od dnia 24 lutego począł się koncentrować pod fortem Deuaumont. Za nim na pomoc podążały I i XII korpusy, których ddziały poczęły przybywać na pole walki od

dnia 25 lutego. Niezależnie od tych środków zaradczych Anglicy zajęli pod Arras cały odcinek 10 armji francuskiej, którą w skła­dzie czterech korpusów (XXI. XIV. XXIII i XV) pośpiesznie poczęto przewozić kolejami pod Verdun, gdzie miały przybyć w dniach 2S i 29 lutego.

Ponieważ jeszcze do dnia 25 lutego linja francuska raz po raz była przerwana przez Niemców, którzy odrzucali oddziały francuskie aż na linję fortów starych, przeto wódz naczel­ny Joffre bez przerwy stara się podtrzymać ducha francuskiej obrony, ponawiając swoje poprzednie rozkazy: „Wszyscy powinni stać twarzą ku północy na froncie pomiędzy Mozą a równiną Woëvre. Bez wahania zużyjcie cały XX korpus...".

Obawiając się. że rozkazy jego może nie są należycie rozumiane przez zdenerwowanych w ogniu walki dowódców, wysyła generał Jof­

fre do Verdun swojego przedstawiciela w oso­bie generała Castelnau. który, przybywszy na miejsce o godzinie 5 rano dnia 25 lutego, na­tychmiast wydaje rozkaz: „Obrona linfi Mozy powinna być przeprowadzona na jej prawym brzegu".

Tego samego dnia przybywa również do Verdun generał Pétain ze sztabem 2 armji w charakterze nowego dowódcy całego obszaru bojowego pod Verdun, otrzymawszy uprzednio bezwględny rozkaz ocalenia za wszelką cenę tej najważniejszej pozycji całego frontu francu­skiego.

Od dnia tego następuje radykalny prze­łom. Francuzi wzmacniają swoją obronę. Za­równo w wojsku, jak i wśród dowódców nastę­puje odprężenie moralne. Zlikwidowana zosta­ła możliwość wielkiej klęski.

Ostatnim poważniejszym sukcesem Niem­ców było zdobycie w dniu 25 lutego potężnego forto Douaumont. Dostępu do fortu broniły oddziały świeżo przybyłego XX korpusu fran­cuskiego. Jak stwierdza to generał Potain, kor­pus ten po bohatersku walczył wokół wsi Dou­aumont. powstrzymując silne natarcie III kor­pusu niemieckiego, który posuwał się po lesi­stych, zaśnieżonych równinach, otaczających fort od wschodu i od zachodu. XX korpus, nie znając zupełnie okolicy, tern łatwiej został od­rzucony przez Niemców, wobec czego wycofał się poza wzgórze, na którem znajdował się fort Douaumont, sądząc, że jego garnizon zdoła po­wstrzymać dalsze natarcie Niemców.

Jednakże w forcie niewiele już pozostało z garnizonu. To też 24 brandenburgskiemu puł­kowi piechoty, któremu torowała drogę z nie­zwykłą śmiałością szturmująca T kompanja porucznika Brandisa. udało się wedrzeć do for­tu i opanować go, zabierając do niewoli szczu­płą garstkę pozostałych przy życiu Francuzów.

Zdobycie fortu Douaumont oraz wycofa­nie się z przednich linij II korpusu francuskie­go pozwoliło Niemcom znacznie wysunąć na­przód swoją artylerję na linję Louvemont — fort Douaumont. aby w dniu 29 lutego rozpo­cząć bombardowanie fortu Vaux, któro miało porzedzić nowe wielkie natarcie grupy uderze­niowej.

A tymczasem 2 arm ja francuska pod do­wództwem generała Pétain (obejmująca obec­nie cały obszar Verdun) rozpoczęła energicz­ne prace nad organizacją celowej obrony, w du­żym stopniu wykorzystywująe kolumny samo­chodowe do przewozu wojsk, amunicji i wszel­kiego sprzętu bojowego po tak zwanej ..świętej

drodze", prowadzącej z Bar - le Duc do Verdun. W okresie stosunkowej ciszy pod Verdun od dnia 27 lutego do 6 marca samochody te prze­wiozły do Verdun ogółem około 190.000 ludzi, 23.000 tonn amunicji i 2.500 tonn różnego sprzętu.

Co się tyczy pierwszego natarcia niemiec­kiego pod Verdun w dniach 21 — 25 lutego — to wyniki jego, pomimo ogromnych strat, jakie poniosły obie strony, były dość nieznaczne. Niemcy opanowali pierwszą i drugą linje fran­cuskie średnio na głębokość 5 — 6 kilometrów. Jedynym poważnym wynikiem było zdobycie fortu Douaumont, któiy, położony na wzgórzu, panował nad całą równiną dookoła Verdun na prawym brzegu Mozy.

Na niepowodzenie planów niemieckich „przyśpieszonego" zdobycia Verdun złożyło się wiele przyczyn. Przedewszystkiem przesunię­cie terminu natarcia z początkowo projektowa­nego dn. 12 lutego na 21 pozwoliło Francuzom znacznie wzmocnić załogę twierdzy i środki obrony, co było wywołane zebraniem w między­czasie ważnych wiadomości przez wywiad fran­cuski. Po drugie Niemcy zwrócili zbyt małą uwagę na skrzydła swojego natarcia, wyposa­żając je przedewszystkiem w słabszą, aniżeli było potrzeba, artylerję, która też nie mogła zmusić do milczenia artylerji francuskiej na lewym brzegu Mozy, skąd zadawała poważne straty szturmującym kolumnom niemieckim. Wynikiem tych błędów było niepowodzenie pierwszego natarcia, co znów w konsekwencji wciągnęło powoli Niemców w długotrwałą i wy­czerpującą obie strony walkę forteczną.

Kiedy pod koniec lutego walki pod Verdun zacichły Niemcy musieli rozstrzygnąć, co dalej czynić. Wbrew dość silnej opozycji wśród wyż­szych dowódców, szef sztabu generalnego Fal-kenhayn zdecydował się poprowadzić natarcie w dalszym ciągu. Zrozumiał jednak, że ponow­ne natarcie nie będzie miało również widoków powodzenia dotąd, dopóki nad polem walki pa­nować będzie artylerja francuska z lewego brzegu Mozy, szczególnie dająca się Niemcom we znaki ze wzgórza Marre. To też nakazał roz­poczęcie przygotowawczego natarcia na lewym brzegu Mozy, co jednak okazało się już spóź-nionem.

Zgodnie z tym rozkazem w dniu 6 marca niemiecki VI korpus rezerwowy rozpoczął atak na lewym brzegu Mozy, którego celem było opa­nowanie wzgórz pod le Mort - Homme oraz wzgórza 304, stanowiących węzeł francuskich

fortyfikacyj lewobrzeżnych, skąd głównej nie­mieckiej grupie uderzeniowej na prawym brze­gu wciąż zagrażał flankowy ogień artylerji francuskiej.

Zacięte, krwawe walki ciągnęły się bez przerwy aż do dnia 20 marca, przynosząc Niem­com zaledwie połowiczne sukcesy. Niemcy, krwawo okupując każdy swój krok, zdobyli w tym czasie lasy Corbeaux, Cumières, wzgó­rza le Mort - Homme i Malancourt. Natomiast panujące nad prawym brzegiem Mozy wynio­słości pod Esnes i wzgórze Marre, które da­wały artylerji francuskiej doskonale warunki obserwacyjne i które stanowiły przeto główny cel całej operacji niemieckiej, pozostały w rę­ku Francuzów.

Równocześnie w dniach 8 — 11 marca na prawym brzegu Mozy prowadzili Niemcy bez skutku zacięty atak na linję Hardaumont — fort Vaux. Widzimy stąd, że, o ile w pierw-szem natarciu wysiłki Niemców skierowane by­ły wyłącznie niemal na środek frontu Verdun, o tyle znów drugie natarcie skierowane było przeciwko obu skrzydłom.

W ostatnim tygodniu marca Niemcy po­wstrzymali znów swoje ataki pod Verdun. Tym razem chwilową ciszę spowodowało nieoczeki­wane natarcie Rosjan na odcinku jeziora Na-rocz, które wywołało chwilową konsternację w naczelneni dowództwie niemieckiem. Kiedy jednak położenie na wschodzie wyjaśniło się z korzyścią dla Niemców, znów rozpoczęto dal­sze działania przeciwko twierdzy verdimskiej.

Z racji chwilowej przerwy w działaniach ponownie wypłynęła sprawa zasadnicza, czy należy ofensywę tę prowadzić. Istniały poważ­ne dane, że atak na Verdun nie opłaca się, a przeto należałoby go zaprzestać. Jednakże meldunki poszczególnych dowódców niemiec­kich z pod Verdun, za małemi wyjątkami, na­dal były optymistyczne. Wierzono jeszcze w zwycięstwo. Skoro więc obliczenia, czynione przez dowództwo naczelne, wypadły niekorzyst­nie dla armji francuskiej, Falkenhayn zdecy­dował się na dalszą operację, opierając się na przeświadczeniu, że w tym „młynie verdim-skim" siły Francuzów ścierają się szybciej, niż Niemców.

Był to fatalny błąd Falkenhayna, który w wynikach swoich straszliwie zemścił się na Niemcach. Główną niemal przewagę Niemców w czasie całej wojny stanowiła ich niebywała zdolność błyskawicznych i niespodziewanych uderzeń, dzięki czemu na wyznaczonych zgóry odcinkach frontu uzyskiwali znaczną przewa-

528

gę. Tak było i z pierwszom natarciem pod Ver­dun. Skoro jednak atak zawiódł pokładane w nim nadzieje — należało go przerwać bez­względnie. Bowiem w dalszych walkach na nie­korzyść Niemców odpadał decydujący dla nich czynnik zaskoczenia i szybkości. Z biegiem cza­su siły obu przeciwników wyrównywały się. Kolosalne zaś straty, ponoszone przez obie stro­ny, chociażby nawet Koalicja ponosiła je w większym stopniu, były dla niej o wiele mniej groźne, niż dla Niemców, a to ze względu na

własną ofensywę wcześniej, niż w ustalonym poprzednio terminie 1 lipca.

Dalsze operacje pod Verdun straciły już wszelki sens strategiczny. Niemcy ataki swoje prowadzili ze znacznie zwężonym celem wyczer­pania rezerw Francuzów i ich materjalnych środków walki. Była to więc walka na wyczer­panie. W ciągu 131 dni pod Verdun ściągały się coraz to nowe siły dwóch jednakowo już po­tężnych pod względem technicznym przeciwni­ków, topniały w tych straszliwych walkach na

Król Ferdynand z następcą tronu ks. Karolem na froncie.

olbrzymi rezerwuar ludzki Koalicji, z którego bez trudu mogła czerpać uzupełnienia.

Również i po stronie Koalicji popełniono wielki błąd. Łatwo było, jak pi-agnęło tego fran­cuskie dowództwo naczelne, pod Verdun przejść wyłącznie do obrony, a korzystając z zaanga­żowania w tym punkcie znacznych sił niemiec­kich, samemu przejść do wielkiego natarcia na północnem angielsko-francuskiem skrzydle za­chodniego frontu. Anglicy jednak stanowczo oparli się tej koncepcji, nie zgadzając się na

małej przestrzeni, odchodziły na tyły, uzupeł­niały się i odpoczywały, znów powracały do tej prawdziwej rzeźni ludzkiej i tak aż do końca, to znaczy do chwili, kiedy angielsko-franeuska ofensywa nad Sommą zmusiła Niemców do za­przestania obłąkańczych ataków na verduńską twierdzę.

Przerwę w działaniach, jaka nastąpiła w ostatnim tygodniu marca, obie strony wy­korzystały dla podciągnięcia nowych posiłków. Francuzi podwieźli pod Verdun część swojej

529

10 armji, zastąpionej przez Anglików, zaś Niemcy dalsze świeże cztery dywizje.

W dniach od 30 marca do 8 kwietnia Niem­cy poprowadzili swoje trzecie natarcie. Na le­wym brzegu Mozy po ciężkich walkach i z wiel-kiemi stratami nie zdołali wprawdzie usado­wić się na upragnionych wzgórzach, ale opa­nowali zato wszystkie prowadzące na nie drogi. Na prawym brzegu chwilowo zdobyli Niemcy wioskę Vaux, aie wkrótce kontratak Francu­zów odebrał im ten ważny punkt.

W ciągu dn. 9 i 10 kwietnia Niemcy po­nowili atak, tym razem równocześnie na obu brzegach rzeki. Jedynym wynikiem tych walk było zdobycie wsi le Mort - Homme, którą jed­nak w dniu 20 kwietnia ponownie odebrali Francuzi.

Do końca czerwca jedynemi dalszemi suk­cesami Niemców w ciągle ponawianych, zażar­tych atakach było zdobycie wzgórza 304 na le­wym brzegu Mozy, na prawym zaś brzegu for­tów Vaux i Thiaucourt oraz wTsi Fleury. Oczy­wiście każdą piędź zdobywanej ziemi obie stro­ny okupowały wprost potokami krwi, w osta­tecznym zaś wyniku Niemcy byli panami pierwszej, drugiej i części trzeciej linji obron­nej Francuzów oraz dwóch całkowicie zburzo­nych fortów, co razem stanowiło pas terenu, głębokości do 7 lub 8 kilometrów !

W ciągu tych długotrwałych walk straty Francuzów wyniosły potworną liczbę 440.000 ludzi w,zabitych, rannych i jeńcach. W ciągu tylko lutego i marca stracili Francuzi 55.000 zabitych i 80.000 rannych i chorych! Straty Niemców były o wiele mniejsze.

Na zakończenie opisu tych walk przytoczy­my niezwykle charakterystyczny ustęp z dzieła niemieckiego autora E. O. Volkmanna „Wielka Wojna":

„Verdun, który podczas wiosny i aż do la­ta 1916 roku stanowił prawdziwe ognisko woj­ny, stał się probierzem wartości obydwóch naj­lepszych wojsk świata. Tu zderzyła się żywio­łowa nienawiść dwóch narodów, które snąć nie mogą żyć w spokoju obok siebie. W pustkowiu pola walki, na którem ciągnęła się miesiącami bez przerwy w ponurej jednostajności i z le­dwo dostrzegalnemu przemianami nowoczesna bitwa, zmierzyła się siła duchowa obydwóch narodów. Do ostatecznego starcia nie doszło jednak. W innem miejscu nastąpiły wypadki, które przewyższyły napięciem walki o Verdun i wkońcu przyćmiły je".

Drugorzędne teatry wojny w pierwszej polowie 1916 r.

Na froncie wschodnim początek 1916 roku upłynął w zupełnej niemal ciszy. Korzystając z tego Rosjanie, przygotowywali się do wiel­kiej ofensywy letniej, która, jak wiemy, wy­znaczona była w dniu 14 lutego na konferencji międzysojuszniczej w Chautilly na dzień 1 lip­ca dla frontu zachodniego i na dzień 15 czerw­ca dla frontu wschodniego.

W dniu 24 lutego w rosyjskiej kwaterze głównej w Bobrujsku odbyła się narada z udzia­łem dowódców frontów w celu ścisłego opraco­wania planu przyszłej ofensywy.

W tym czasie Rosjanie posiadali już szcze­gółowe dane co do wielkiego natarcia niemiec­kiego na Verdun, co, zgodnie z uchwałami mię-dzysojuszniczemi w Chautilly, nakazywało do­wództwu rosyjskiemu rozpoczęcie działań od-ciążającyh, aby uniemożliwić Niemcom dalsze przewożenie wojsk z frontu wschodniego na za­chodni. Pomimo wczesnej pory roku zadecydo­wano natychmiast rozpocząć taką ofensywę z tern, że w wypadku powodzenia miałaby się ona rozszerzyć do rozmiarów, nakreślonych dla ofensywy letniej, a więc mającej charakter de­cydującej rozgrywki.

Ofensywę zdecydowano poprowadzić le­wem skrzydłem frontu północnego i prawem skrzydłem frontu zachodniego na odcinku od Dźwińska poprzez jezioro Narocz do jeziora Wiszniewskiego w ogólnym kierunku na Wilno. Jako termin natarcia wyznaczono dzień 18 — 20 marca, kiedy powinno było zakończyć się przegrupowanie wojsk.

Z główną ofensywą miały współdziałać na­tarcia pomocniczego od strony Jakobstadtu na Poniewież i od strony Smorgoni na Wilno. W szczęśliwym wypadku ofensywa mogła była odciąć całą wileńską grupę wojsk niemieckich od Kowna i od przepraw na Niemnie.

Jakkolwiek w początkach ofensywy Rosja­nie zebrali na swoich północnym i zachodnim frontach dość poważne siły, uzyskane częścio­wo przez ściągnięcie wojsk z frontu południo­wego, jednakże w rzeczywistości w działaniach marcowych wzięło udział na froncie północnym niewiele jwnad cztery korpusy, na froncie zaś zachodnim około ośmiu korpusów. Pozostałe wojska częściowo były przezbrajane japońskie-mi karabinami w miejsce zupełnie już zużytych rosyjskich, częściowo pozostawały w głębokich odwodach dla wzmocnienia ofensywy w7 wypad-

530

Gert. Berthelot szef misji francuskiej w Rumunji w asyście swego sztabu w rozmowie z oficerami rosyjsk.

ku jej powodzenia, wreszcie wiele z nich zaj­mowało bierne odcinki ogromnego frontu.

Co do sił niemieckich — to trudno jest ści­śle je ustalić, gdyż źródła niemieckie znacznie się między sobą różnią. Falkenhayn twierdzi, że na całym froncie rosyjskim Niemcy posia­dali nie więcej niż 600.000 ludzi. Ludendorff stwierdza, że od początku ofensywy rosyjskiej siły te wzrosły dzięki pośpiesznie podwożonym odwodom. Źródła rosyjskie podają cyfry nieco większe, szczególnie co do północnego skrzydła Niemców. W każdym razie nie ulega wątpli­wości, że przewaga liczebna i to, prawdopodob­nie, dość znaczna była po stronie rosyjskiej. Niemcy znów posiadali przewagę w artylerji, karabinach maszynowych i środkach technicz­nych.

Faktyczne uderzenie wykonywała 2 arm ja rosyjska dwiema grupami: jedną w sile pięciu korpusów wzdłuż linji kolejowej Postawy — Święciany i drugą w sile trzech korpusów po­między jeziorami Narocz i Wiszniewskiem.

Na prawem skrzydle 2 armji działał od strony Widzów XIV korpus 1 armji, a jeszcze

bardziej na północ oddziały 5 armji od strony Dźwińska i Jakobstadtu.

Natarcie Rosjan rozpoczęło się w 2 i 1 ar-mjach w dniu 18 marca, zaś w 5 armji w dniu 21 tegoż miesiąca, jakkolwiek do tego czasu nie ukończono jeszcze ostatecznego przegrupo­wania wojsk i nie podciągnięto na front arty­lerji w dostatecznej ilości. Pośpiech ten wy­wołany był wiadomościami o ruszeniu lodów na Niemnie, które zrujnowały tymczasowo odbu­dowane przez Niemców mosty kolejowe, co gro­ziło odcięciem frontowych wojsk niemieckich od dalszych tyłów.

Obfite roztopy wiosenne ogromnie utrud­niały natarcie Rosjan. Zresztą utrudniały rów­nież i obronę Niemców, którzy, według meldun­ków niemieckich, walczyli bohatersko „we krwi i w biocie", gdyż woda zalała wszystkie okopy. Drogi były rozmiękłe i zrujnowane. To też kor­pusy rosyjskie nacierały w odosobnieniu, nie mogąc nawiązać wystarczającej łączności mię­dzy sobą. Brak łączności doprowadził do tego, że każdy korpus walczył na własną rękę, często działaniami swojemi utrudniając tylko położe-

531

nie sąsiednich korpusów. To też, pomimo, że, jak stwierdza to Ludendorff, wojska rosyjskie wykazały ogromną wytrzymałość i ofiarność w natarciu, w podobnych warunkach cała ope­racja nie dała żadnych wyników pozytywnych.

W kierunkach od Jakobstadtu i Dźwińska Rosjanie wogóle nie osiągnęli żadnych sukce­sów. Na odcinku Widzy — jezioro Narocz woj­ska rosyjskie osiągnęły wprawdzie chwilowe powodzenie o charakterze lokalnym, ale już dnia 30 marca, nie wykorzystawszy nawet zgromadzonych rezerw, Rosjanie powstrzymali swoje natarcie, a to ze względu na wiosenne roztopy, które uczyniły niemożliwem wszelkie dalsze posuwanie się.

Oczywiście marcowa ofensywa Rosjan nie mogła mieć większych widoków powodzenia ze względu na naj fatalniej sza dla działań wojen­nych porę roku. Jakkolwiek była ona zakrojo­na na szeroką skalę, w gruncie rzeczy jednak z natury swojej miała charakter wyłącznie po­mocniczy w stosunku do frontu zachodniego. W jedynym tylko wypadku ofensywa rosyjska mogła osiągnąć znaczniejsze wyniki, a miano­wicie, gdyby Niemcy dla swojej operacji pod Verdun ściągnęli byli z frontu wschodniego większą ilość wojska, niż na to pozwalała ostrożność. Ale, jak się okazało, niemieckie do­wództwo naczelne pozostawiło na froncie wschodnim akurat tyle wojska, aby móc, cho­ciaż z wielkim trudem i z momentami tragicz-nemi, jak to stwierdza Ludendorff, przeciw­stawić się ze skutkiem natarciu Rosjan.

Ostatecznie marcowe natarcie Rosjan mia­ło następujące wyniki: pod wpływem ofensy­wy rosyjskiej Niemcy przerwali swoje ataki na Verdun w czasie od dn. 22 do 30 marca, co pozwoliło Francuzom znakomicie wzmocnić swój system i środki obrony. Poza tern zaś do­wództwo niemieckie przekonało się, że było w błędzie, uważając już armję rosyjską za cał­kowicie niezdolną do działań zaczepnych. Wi­docznie robak rewolucyjnych nastrojów długo musiał toczyć olbrzymi organizm wojska ro­syjskiego, aby ostatecznie go rozłożyć i uczynić niezdolnym do dalszej walki. To też Niemcy, nauczeni smutnem doświadczeniem marcowem, nietylko zaniechali dalszego osłabiania swoich wojsk na wschodzie, ale przeciwnie, nawet po­częli przerzucać na swój front na północ od Pry-peci te oddziały niemieckie, które dotychczas wspomagały wojska austrjacko-węgierskie na południe od niej.

Z drugiej znów strony niepowodzenie ofen­sywy marcowej przeciwko frontowi niemiec­

kiemu fatalnie oddziałało na psychikę nietylko wojska rosyjskiego, ale i jego dowództwa. Po­głębił się jeszcze nieledwie zabobonny strach Rosjan przed potęgą militarną Niemców, z któ­rymi walka, jak dowodziło tego dotychczasowe doświadczenie, zawsze kończyła się dla Rosjan niepowodzeniem. Wpłynęło to zdecydowanie na charakter rosyjskich planów późniejszej let­niej ofensywy.

Równocześnie niemal z marcową ofensy­wą Rosjan na północy rozpoczęła się również, na specjalną prośbę generała Joffre'a, ofensy­wa Włochów nad Isonzo, która miała odciążyć położenie Francuzów pod Verdun. Była to zko-lei piąta już ofensywa włoska. Jednakże i tym razem, jak poprzednio, Włosi nie zdołali prze­łamać frontu wojsk austrjacko-węgierskich, które na tym teatrze wojny, w przeciwieństwie do innych, wykazywali zdumiewającą, nieugię­tą postawę bojową. Ofensywa Włochów wkrót­ce też zakończyła się bez żadnych wyników.

O tureckim teatrze wojny pisaliśmy już poprzednio, to też obecnie, jedynie w celu upla­stycznienia całokształtu kampanji 1916 roku, w zarysie tylko podamy przebieg rozgrywają­cych się tam wypadków.

Turecki teatr wojny rozpadał się na pięć oddzielnych głównych frontów: anatolijski, pół-nocno-kurdystański i południowo-kurdystański (oba ostatnie tworzyły kaukaski front rosyj­ski), mezopotamski i syryjski.

Wspólność działań wojennych Rosjan i An­glików przeciwko Turcji na azjatyckim tea­trze wojny zmuszała ich do jak najściślejszego uzgadniania swoich operacyj, a to tembardziej, że rosyjski kaukaski front i angielski mezopo­tamski stykały się ze sobą na terytorjum słabej i nawpół tylko samodzielnej Persji, tworząc właściwie prawie nieprzerwany olbrzymi front od morza Czarnego do zatoki Perskiej, okrąża­jący Turcję od północnego-wschodu i od wschodu.

Rosjanie, którzy na froncie kaukaskim po­siadali stosunkowo nieznaczne siły, długie zaś i niedogodne drogi komunikacyjne, nie mogli oczywiście pomóc Anglikom w Mezopotamji, gdzie, jak już wiemy, angielski korpus ekspe­dycyjny, rozbity pod Ktesyfonem, został oto­czony i wzięty do niewoli przez Turków pod Kut

532

el Amara nad Tygrysem. Rosjanie przeto mu­sieli sami w tym czasie utrzymywać się w Per­sji, ubezpieczając się przed skierowaniem na front kaukaski znaczniejszych sil tureckich. Anglicy natomiast mogli w pełni odciążyć po­łożenie Rosjan na froncie kaukaskim, a to z te­go względu, że, panując na morzach, z łatwo­ścią mogli byli utrzymywać łączność ze swoje-mi wojskami w Mezopotamji, dowolnie wzmac­niać je posiłkami i zaopatrywać.

W tym czasie położenie Turków poprawi­ło się o tyle, że całkowite fiasko ekspedycji dar-danelskiej, pogrom Serbji oraz przystąpienie Bułgarji do wojny rozwiązywało im ręce na za­chodzie i pozwalało przerzucać swoje rezerwy, dotychczas skoncentrowane głównie pod Kon­stantynopolem, na dowolny front azjatycki, wykorzystywując kolej bagdadską, pośpiesznie wykańczaną do użytku w Mezopotamji, gdzie do czasu wojny nie była jeszcze uruchomioną.

W początkach lutego 1916 roku wywiad koalicyjny ustalił, że koleją tą przewożą Turcy do dziewięciu dywizyj w kierunku Adany i Aleppo. Z tych punktów wojska tureckie z ła­twością mogły być skierowane, albo dalej ko­leją do Palestyny i Syrji, albo również koleją do Nissibina (krańcowya stacja, do której do­chodziły już pociągi w kierunku Bagdadu), skąd drogami gruntowemi albo do Armenji na front kaukaski, albo też w głąb Mezopotamji przeciwko Anglikom.

Na skutek tych wiadomości dowództwo ro­syjskie wystąpiło z propozycją, aby desant an­gielski, wspomagany przez flotę brytyjską, wy­sadził się na śródziemnomorskiem wybrzeżu tu-reckiem pod Aleksandrettą, skąd łatwo było opanować blisko położone węzły kolejowe Ada-nę i Aleppo, odcinając w ten sposób drogi tu­reckie, prowadzące z Anatolji do Syrji i Mezo­potamji, a pośrednio i Armenji (kaukaski front). Rosjanie proponowali wysadzenie w tym punkcie ośmiu dywizyj angielskich, mo­tywując to również tem, że przerwanie kolei bagdadskiej najlepiej zagwarantuje bezpie­czeństwo Egiptu i kanału Sueskiego, ku.któ­rym zmierzały wysiłki tureckiej armji pale­styńskiej.

Anglicy całkowicie odrzucili koncepcję ro­syjską. Pod wrażeniem katastrofalnego niepo­wodzenia wyprawy dardanelskiej wogóle zwąt­pili w skuteczność poważniejszego desantu, a to .tembardziej, że w owym czasie niemieckie ło­dzie podwodne w dużej ilości grasowały już na morzu Śródziemnem, co stanowiło poważną trudność dla zorganizowania większych trans­

portów morskich. Poza tem Anglicy obawiali się ogałacać z wojsk swoich Egipt, którego ma-hometańska ludność nie budziła dostatecznego zaufania, co do stuprocentowej lojalności po odejściu oddziałów angielskich. Była to więc sprawa politycznego prestige'u Wielkiej Bry­tan j i.

Tak więc rosyjska próba wspólnego dzia­łania na szeroką skalę nie udała się. W dal­szym ciągu Rosjanie i Anglicy prowadzili ope­racje na własną rękę, jedynie zorganizowaw­szy w celu porozumiewania się radjotelegra-ficzną łączność pomiędzy rosyjskim korpusem ekspedycyjnym w Persji i angielskim w Mezo­potamji.

Pomimo to jednak położenie Koalicji wo­bec Turcji znacznie poprawiło się w 1916 roku, a to dzięki znacznym zwycięstwom Rosjan, któ­rzy zdobyli ogromną połać terytorjum tureckie­go Erzerum — Trebizonda — Erzyndżan oraz okupowali północne prowincje neutralnej Persji.

Zwycięstwami temi Rosjanie ściągnęli na siebie znaczniejszą część sił tureckich, które je­sienią 1916 roku wynosiły już na froncie kau­kaskim 27 dywizyj wtedy, kiedy równocześnie przeciwko Anglikom w Mezopotamji i na fron­cie syryjskim (Suez, Arabja i Palestyna) po­zostawili Turcy wszystkiego 18 dywizyj.

Oczywiście takie ustosunkowanie sił turec­kich na frontach rosyjskim i angielskim było niezwykle na rękę Anglikom, którzy jednak nie potrafili z tego skorzystać i w ciągu całego ro­ku 1916 nie zdobyli się na poważniejsze dzia­łania przeciwko względnie słabym siłom tu­reckim.

Zrezygnowawszy z wielkiej wspólnej z An­glikami operacji przeciwko Turkom, Rosjanie ograniczyli się do samodzielnego działania na froncie kaukaskim.

Ofensywę rosyjską rozpoczął nocą z dnia 9 na 10 stycznia 1916 r. II korpus turkiestań-ski, nacierając na odcinku mniej więcej wzdłuż granicy tureckiej od morza Czarnego do Olt, w dwa dni zaś później natarł również I korpus kaukaski.

Ofensywa rosyjska była dla Turków zupeł­ną niespodzianką. Rosjanie bowiem przygoto­wali się do niej starannie, ale w najgłębszej ta­jemnicy. Zresztą pora roku zdawała się być zupełnie nieodpowiednią do zaczepnych działań wojennych. Mrozy dochodziły do 25 st., góry pokryte były głębokiemi śniegami, panowały ostre wiatry i zadymki.

Moment zaskoczenia zadecydował o powo-

533

dzeniu Rosjan, którzy zresztą wykazali nieby­wałą wytrzymałość, prowadząc działania w te­renie górskim w najcięższym okresie zimy.

Front turecki został rozerwany. Rozbite wojska tureckie cofały się w stronę twierdzy Erzerum. Według danych wywiadu rosyjskie­go, w twierdzy tej zapanował chaos i powszech­ny upadek ducha, co wróżyło łatwe jej zdoby­cie, z drugiej jednak strony Turcy poczęli po­śpiesznie przerzucać swoje wojska pod Erze­rum z Konstantynopola i frontu mezopotam-skiego, co wskazywało na możliwość ich prze­ciwnatarcia. Należało przeto spieszyć się ze zdobyciem twierdzy erzerumskiej, która stano­wiła klucz całego armeńskiego teatru wojny. Ale dowództwo rosyjskie zwlekało, nie mogąc się zdecydować na szturm, uważając Erzerum wprawdzie za twierdzę przestarzałą, ale bogato wyposażoną w artylerję i stanowiącą świetne pozycje obronne z racji swojego geograficznego położenia na szczytach gór armeńskich. To za­trzymanie się ofensywy rosyjskiej po pierw­szych jej znacznych powodzeniach pozwoliło Turkom ponownie zorganizować swoje wojska oraz przygotować się do obrony Erzerumu.

Wreszcie Rosjanie zdecydowali się na po­nowne działanie. Generałowi Judeniczowi po­wierzono zdobycie Erzerumu. Wojska rosyj­skie podeszły z wielkim trudem pod linję for­tów erzerumskich i po przygotowaniu artyle-ryjskiem, zresztą bardzo slabem, gdyż poza działami polowemi i górskiemi Rosjanie zdołali przetransportować z Sarakamysza zaledwie 16 dział ciężkich, rozpoczęły generalny szturm, który trwyał pięć dni. Po krwawych walkach, w których z reguły o powodzeniu decydowała walka wręcz, nocą z dnia 15 na 16 lutego Ro­sjanie ostatecznie zdobyli Erzerum.

Tak więc w czasie od dnia 10 stycznia do 16 lutego Rosjanie zdołali nietylko rozbić 3 ar-mję turecką, zdobyć potężną twierdzę erzerum-ską, zagarnąć do niewoli kilkanaście tysięcy jeńców tureckich, ale ponadto w ręce Rosjan wpadły wszystkie zapasy wojenne Turków, na­gromadzone w ogromnej ilości w Erzerumie. Straty Rosjan w ciągu całej operacji wyniosły 16.000 zabitych, i*annych i odmrożonych, co sta­nowi liczbę bardzo znaczną, jeśli weźmiemy pod uwagę szczupłe siły obu stron, walczących na tym nawpół dzikim i górzystym teatrze wojny. Straty Turków były jeszcze większe, na co zło­żyła się szczególnie wielka ilość odmrożonych i na śmierć zamarzniętych Turków w czasie odwrotu.

W tym czasie, kiedy na prawem skrzydle rosyjskiem I korpus kaukaski i II turkiestań-ski prowadziły opisaną ofensywę, IV koi'pus kaukaski prowadził natarcie w środku, gdzie w połowie stycznia rozbił Turków pod Melaz-girt, zajmując północne wybrzeża jeziora Wan i nacierając dalej w kierunku Bitlisa, zaś od­dzielna grupa rosyjska z powodzeniem prowa­dziła natarcie po drugiej stronie jeziora Wan, pomiędzy tern jeziorem a granicą perską.

Zimowa kampanja rosyjska przeciwko Turcji, która poniosła dotkliwe straty i klęski, znacznie podniosła autorytet wojenny Rosji na Wschodzie, co znalazło swój wyraz w zawartem w dniu 4 marca 1916 roku porozumieniu an-gielsko-francusko-rosyjskiem co do celów woj­ny w Małej Azji. Porozumienie to w razie zwy­cięstwa zapewniało Rosji uzyskanie Konstan­tynopola i cieśnin oraz północnej Armenji za wyjątkiem Trebizondy. Anglja miała otrzymać niektóre prowincje „neutralnej" Persji. Los „miejsc świętych" zarówno chrześcijańskich (Palestyna), jak i muzułmańskich (Mekka i Medyna) nie był wprawdzie ostatecznie roz­strzygnięty, zdecydowano jednak odebrać je Turcji.

Zwycięstwo rosyjskie w dużej mierze po­prawiło położenie Anglików na bliskim wscho­dzie. Turcja zmuszona była gros swoich sił przerzucić przeciwko Rosji, co spowodowało od­prężenie sytuacji pod Salonikami, przyczyniło się do fiaska tureckiej ekpedycji na Suez i Egipt oraz pozwoliło Anglikom utrzymać się w Mezopotamji.

Nie czekając nadejścia znaczniejszych po­siłków tureckich Rosjanie w ciągu całego lu­tego i marca nadal prowadzili natarcie, które wysunęło ich na linję Rize (nad morzem Czar-nem) — Memachatun (o 120 km. na południo­wy-zachód od Erzerumu) — Bitlis. Pomiędzy jeziorami Wan i perskiem Urmia posuwali się również Rosjanie na południe, pragnąc natar­ciem na Mosul połączyć się z Anglikami.

W ciągu kwietnia Rosjanie przeprowadzili ponowną ofensywę, tym razem przeciwko Tre-bizondzie. Ta ostatnia posiadała dla Rosjan ogromne znaczenie ze względu na prowadzące od niej drogi w głąb Armenji, co pozwalało na zaopatrywanie wojsk w bezdrożnym naogół kraju od strony morza i przy pomocy floty czar­nomorskiej.

Aby umożliwić operacje przeciwko Trebi-zondzie naczelne dowództwo rosyjskie przerzu­ciło na Kaukaz z zachodniego frontu dwie bry­gady płastunów (piechota kozacka) oraz dwie

134

dywizje rezerwowe, tworząc nowy V korpus kaukaski.

Nadmorska grupa wojsk rosyjskich, na­cierająca od strony Rize i wspomagana działa­niami floty czarnomorskiej, już w dniu 15 kwietnia dotarła na odległość 15 km. od Trebi-zondy. Ale Rosjanie nie decydowali się odrazu przystąpić do szturmu silnych pozycyj turec­kich. Szturm wyznaczono dopiero na 19 kwiet-

.nia. Ze zwłoki tej skorzystali Turcy, by nocą z dnia 15 na 16 kwietnia cichaczem opuścić Tre-bizondę. Odwrót Turków nie był spostrzeżony przez Rosjan. Dopiero w dwa dni później de­legacja ludności greckiej, która obawiała się

bombardowania miasta przez Rosjan, uświado­miła ich o istotnym stanie rzeczy. Trebizonda została zajęta przez wojska rosyjskie bez jed­nego strzału.

W ciągu ofensywy na Trebizondę na pozo­stałych odcinkach frontu Rosjanie w dalszym ciągu posuwali się naprzód, powoli, ale syste­matycznie.

W tym czasie znaczne powodzenie towa­

rzyszyło również rosyjskiemu korpusowi eks­pedycyjnemu w Persji generała Baratowa.

Położenie Persji w czasie wojny światowej było nad wyraz ciężkie. Słaba gospodarczo i mi­litarnie, źle zorganizowana i rozdarta we-wnętrznemi sporami stała się Persja terenem zaciekłych intryg obu stron walczących. Wpły­wy angielsko-rosyjskie walczyły z wpływami niemiecko-tureckiemi, a walka ta daleką była od form i zwyczajów dyplomatycznych, panu­jących w Europie. W celu wywarcia nacisku na rząd perski z jednej strony Anglja i Rosja wprowadzały swoje wojska na terytorjum per­skie, z drugiej zaś strony agenci niemiecko-

tureccy tworzyli najemne bandy zbrojne, re­krutowane przeważnie z pośród rozbójniczych plemion Kurdów, które przeciwstawiały się od­działom koalicyjnym, tocząc z niemi często for­malne walki. Rząd perski lawirował, jak mógł, aby zapewnić Persji neutralność, ale nie mógł przeciwdziałać temu chaosowi, jaki zapanował, i walkom, które toczyły się na ziemiach pań­stwa „neutralnego".

$ • •

Czołg. Chwilę ukazania sie czołgów gen. sztab niemiecki nazwał „czarnym dniem Niemiec"

535

Zwycięstwa Rosjan nad Turkami oraz po­stępy korpusu generała Baratowa kazały rzą­dowi perskiemu bardziej liczyć się z Koalicją. Zaproponował przeto rządom Rosji i Anglji za­warcie sojuszu przeciwko Turcji, ale postawił tak wielkie żądania oraz prowadził tak zręczne pertraktacje, że sprawa tego sojuszu nie docze­kała się rozwiązania.

Od początku ofensywy przeciwko Turkom dowództwo rosyjskie obawiało się, aby Turcy, którzy właśnie zadali w Mezopotamji dotkliwą klęskę Anglikom i otoczyli ich w Kut el Ama-2*a, nie przerzucili stamtąd znaczniejszych ilo­ści swoich wojsk. W tym celu generałowi Bara-towowi polecono zagrozić drogom, prowadzą­cym z Mezopotamji do Armenji, oraz postarać się o nawiązanie bezpośredniej łączności z An­glikami. Rosyjski korpus ekspedycyjny rozpo­czął przeto natarcie z północnej Persji w kie­runku Bagdadu oraz na południe, gdzie znaj­dował się ośrodek wpływów niemieckich wśród wojowniczych plemion Bachtjarów. Ostatecz­nie Rosjanie opanowali daleko wysunięte na południowy zachód i na południe punkty, a mia­nowicie Bidżarę, Karmanszah, Kaszan, a wre­szcie Ispahan w dniu 20 marca 1916 r. Z tą chwilą wpływy niemieckie w Persji zostały pod­cięte ostatecznie.

Osiągnąwszy te wyniki, generał Baratow powstrzymał swoje natarcie. Ale Anglicy, któ­rych położenie w oblężonym Kut el Amara było coraz cięższe, usilnie domagali się dalszej ofen­sywy Rosjan. Wobec tego w kwietniu Rosjanie ponowili swoje natarcie w kierunku Bagdadu, mając już przeciwko sobie coraz więcej oddzia­łów tureckich, również grasujących w „neutral­nej" Persji. W maju Rosjanie zbliżyli się już do granicy tureckiej, a nawet jedna sotnia ko­zaków zdołała wedrzeć się do Mezopotamji i do­tarła do angielskiej kwatery głównej, dając tern dowód, że istnieje możliwość wspólnych działań rosyjsko-angielskich. Ale dowództwo angielskie nie zdecydowało się na wyprawienie swoich wojsk w kierunku Karmanszaha na spotkanie Rosjan. Dzięki temu problem wspól­nych działań na szerszą skalę nie został rozwią­zany. Właściwej łączności nie nawiązano. Po dawnemu działania Rosjan i Anglików były rozczłonkowane i prowadzone bez ściślejszego ze sobą związku.

Kampanja letnia Okres od maja do września 1916 r. Po niepowodzeniu marcowej ofensywy

Włochów nad Isonzo włoski wódz naczelny, ge-

536

nerał Cadorna, zamierzał w kwietniu przystą­pić do szóstej zkolei ofensywy w tern samem miejscu. Plany jego pokrzyżowały doniesienia wywiadu o znacznych siłach austrjackich, kon­centrujących się na lewem skrzydle Włochów w okolicach Trydentu.

Istotnie w tym punkcie szef sztabu au-strjacko-węgierskiego, generał Conrad von Hötzendorf, zamierzał rozpocząć wielką ofen­sywę przeciwko Włochom, w którym to celu skoncentrował 18 dywizyj piechoty (około 400.000 ludzi), tworzących nową armję arcy-księcia Eugenjusza, a ściągniętych częściowo z rosyjskiego, częściowo zaś z bałkańskiego frontu. Armję tę wyposażono w bardzo znacz­ną ilość artylerji, szczególnie ciężkiej. Ofen­sywa miała się rozpocząć w kwietniu, po zaan­gażowania się Włochów we własną ofensywę nad Isonzo.

Jednakże koncentracja wojsk arcyksięcia Eugenjusza dokonywała się bardzo powoli i bez zachowania należnej tajemnicy. Dzięki temu ofensywa zamiast w kwietniu, rozpoczęła się w maju, w dodatku zaś nie była już niespo­dzianką dla dowództwa włoskiego. Od począt­ku więc zawiódł główny i decydujący moment zaskoczenia.

Austrjacy pragnęli przerwać lewe skrzy­dło włoskie pomiędzy jeziorem Garda i rzeką Brentą, to znaczy w punkcie, gdzie front au-strjacki najbardziej wysuwał się ku południo­wi, aby natarciem na Wenecję zająć tyły głów­nej masie wojsk włoskich i przeciąć ich linje komunikacyjne, prowadzące do kraju.

W dn. 15 maja wojska austrjacko-węgier-skie rozpoczęły gwałtowne natarcie pomiędzy Arsiero i Asiago, narazie mając za cel zdobycie szczytów Setto Comuni, panujących nad doliną pomiędzy rzekami Adygą i Brentą.

Wojska włoskie, nie mogąc powstrzymać natarcia austrjackiego, poczęły stopniowo wy­cofywać się na froncie sześćdziesięciokilometro-wym. Położenie stało się groźne. Szereg forty-fikacyj nadgranicznych dostał się już w ręce Austrjaków. Generał Cadorna, rozumiejąc ca­łe niebezpieczeństwo ofensywy przeciwnika, zwrócił się natychmiast do generała Joffre'a, aby ten wpłynął na Rosjan w sensie przyśpie­szenia ich ofensywy, zamierzonej na lato.

Tymczasem Austrjacy posuwali się wciąż, odrzucając Włochów coraz bardziej na połu­dnie. Lada chwila droga na Wenecję mogła była stanąć otworem dla wojsk arcyksięcia Eugenjusza. Generał Cadorna raz jeszcze wszczyna alarm, żądając natychmiastowego

współdziałania ze strony Rosjan. Alarm ten poskutkował, i rzeczywiście Rosjanie przed­wcześnie rozpoczęli zamierzoną ofensywę Bru-siłowa.

W dniu 30 maja Austrjacy zajęli już Ar-siero i Asiago. Front włoski był już przerwany ostatecznie, a sami Włosi odrzuceni na ostat­nie grzbiety gór, zagradzające drogę do doliny rzeki Po. W tem miejscu jednak arcyksiażę Eugenjusz powstrzymał swoje natarcie, aby doczekać się nadejścia artylerji ciężkiej. Sko­rzystał z tego generał Cadorna, aby umocnić pozycje swoich wojsk oraz podwieźć w wytwo­rzoną lukę frontu znaczniejsze posiłki.

Austrjacy nie mieli już czasu ponowić swo­jej ofensywy, która mogła była ostatecznie roz­gromić Włochów. Bowiem w pierwszych dniach czerwca rozpoczęła się ofensywa rosyjska, i sa­mi ponieśli pod Łuckiem dotkliwą klęskę, co zmusiło ich do pośpiesznego przerzucania zpo-wrotem swoich dywizyj na front wschodni. Włochy były ocalone. Generał Cadorna znów systematycznie mógł był się przygotowywać do nowej, siódmej już, ofensywy własnej.

Jak wiemy, zgodnie z postanowieniami konferencji międzysojuszniczej w Chantilly, generalna ofensywa Koalicji miała się rozpo­cząć 15 czerwca na froncie wschodnim i 1 lip­ca na frontach zachodnim i włoskim. Jednakże tragiczne położenie Włochów oraz dalsze prze­rzucanie ze wschodu przeciwko nim dywizyj austrjacko-węgierskich przyczyniło się do przy­śpieszenia działań rosyjskich.

W dniu 4 czerwca wojska rosyjskie po-łudniowo-zachodniego frontu rozpoczęły ofen­sywę odciążającą w stosunku do Włochów7

z tem, że główne uderzenie wykonają wojska frontu zachodniego, rozciągającego się na pół­noc od Prypeci.

Jakież było położenie obu stron walczących na froncie wschodnim w tym momencie?

Front długości około 1.200 km. rozciągał się od zatoki Ryskiej do granicy rumuńskiej na tej linji, na której obie strony umocniły się byty pod koniec 1915 roku.

Po stronie rosyjskiej linję frontu zajmo­wało 11 armij, w składzie bardzo jeszcze nie­pełnym po poprzednich klęskach, o łącznej sile niespełna 2 miljonów bagnetów i szabel.

Cały front rosyjski podzielony był na trzy oddzielne fronty, których dowództwa posiadały znaczną samodzielność.

Rosyjski front północny (generał Ruz-skij), mający za zadanie ochronę dróg, prowa­dzących do Piotrogrodu, rozciągał się od zatoki Ryskiej do miasteczka Widzę (na północ od je­ziora Narocz) na przestrzeni 340 km., przeważ­nie osłonięty Dźwiną. Wojska tego frontu skła­dały się z 13 korpusów i około 8 dywizyj kawa-lerji, co wynosiło niespełnia pół miljona ludzi.

Dalej na południe rozciągał się aż do Piń­ska na przestrzeni 450 km. rosyjski front za­chodni (generał Ewert), osłaniający drogi na Moskwę. W skład tego frontu wchodziły 23 kor­pusy i do 7 dywizyj kawalerji, razem około 750.000 ludzi. Na froncie tym Rosjanie posia­dali na dwóch odcinkach skoncentrowane znaczniejsze siły: na odcinku święciańskim oko­ło 9 korpusów i na odcinku wileńskim 7 kor­pusów.

Na południe od Prypeci aż do granicy ru­muńskiej ciągnął się na przestrzeni 450 km. rosyjski front południowo-zachodni (generał Brusiłow, który zastąpił na tem stanowisku nieudolnego generała Iwanowa), w składzie 19 i pół korpusów i 12 dywizyj kawalerji ra­zem ponad pół miljona ludzi. Front ten osła­niał drogi na Kijów i Odessę. Wojska jego by­ły rozłożone wzdłuż frontu bardziej równo­miernie.

Po stronie przeciwnej front rozpadał się na obszar niemieckiego naczelnego dowrództwa frontu wschodniego (generał Hindenburg) od zatoki Ryskiej mniej więcej do Prypeci i ob­szar naczelnego dowództwa austrjacko-węgier-skiego na południe od poprzedniego aż do gra­nicy rumuńskiej.

Lewe skrzydło całego frontu mniej więcej do Niemna zajmowały trzy armje niemieckie, stanowiące bezpośrednią grupę Hindenburga. Odcinek od Niemna do Prypeci zajmowały ar­mje niemieckie grupy księcia Leopolda Bawar­skiego.

Na południe od Prypeci do Dubna zajmo­wała front grupa armij niemieckiego generała Linsingena, pozostającego pod naczelnem do­wództwem austrjacko-węgierskiem, a mianowi­cie (licząc od północy) niemieckie armje gene­rałów Ironau i Geroka oraz 4 armja austrjac-ko-w'ęgierska. Prawe skrzydło całego frontu zajmowała grupa armij arcyksięcia Frydery­ka (od Dubna do granicy rumuńskiej), w skła­dzie (licząc od północy): 1 armja austrjaeko-węgierska, 2 armja austr.-węg., niemiecka ar­mja „południowa" i 7 armja austr.-węg.

Całość sił niemiecko-austrjackich wynosiła 127 dywizyj piechoty i 21 kawalerji. Z tego

537

dwie trzecie, podobnie, jak i po stronie rosyj­skiej, znajdowały się na froncie niemieckim na północ od Prypeci. Liczbowo trudno jest usta­lić dokładne siły niemiecko-austrjackie. We­dług danych rosyjskich (dane kwatery głów­nej) wynosiły one 1.061.000 ludzi, z czego na północ od Prypeci 620.000. General Palken-hayn przytacza liczbę 600.000 ludzi dla frontu na północ od Prypeci, z czego należałoby wno­sić, że istotnie całość sił państw centralnych na froncie wschodnim wynosiła około jednego mi-ljona ludzi.

Oczywiście po stronie rosyjskiej była ogromna przewaga liczebna, nieledwie dwu­krotna. Należy jednak wziąć pod uwagę, że Rosjanie większość sił trzymali w pierwszej linji frontu, Niemcy zaś i Austrjacy w rezer­wach przyfrontowych, co dawało im możność znacznie skuteczniejszego od Rosjan manewro­wania. Poza tern Rosjanie, jak wiemy, posia­dali bardzo słabą w porównaniu z przeciwni­kiem artylerję ciężką i wogóle pod względem uzbrojenia, środków technicznych i amunicji stali od niego znacznie niżej. Należy też wziąć

pod uwagę i to, że pozycje niemieckie i au-strjackie w tym czasie były już doprowadzone do stanu znacznej obronności, dzięki ogromnej pracy technicznej, jaką włożono w nie w ciągu zimy i wiosny.

W momencie rozpoczęcia ofensywy Rosja­nie nie byli do niej jeszcze przygotowani. Jak wiemy, pierwsze uderzenie miał wykonać front południowo-wschodni, którego siły stanowiły zaledwie jedną trzecią wszystkich sił rosyj­skich. Główna masa znajdowała się jeszcze na północy, gdzie była skoncentrowana do ofensy­wy marcowej. Wprawdzie po pierwszem ude­rzeniu na południu miało nastąpił główne ude­rzenie na odcinku frontu zachodniego, ale w tym wypadku odpadał już moment zaskocze­nia, do którego Koalicja przywiązywała tak wielką wagę w swojej ofensywie generalnej.

Zresztą nawet na froncie południowo-za-chodnim armje rosyjskie nie ukończyły jeszcze swojego przegrupowania i ostatecznych przy­gotowań. Prawda — czas naglił — Włosi byli w krytycznem położeniu.

Generał Brusiłow, którego armje miały

's/'

••i p'i'4">w*'-*.,.ü4!3l*Ji№r?iir

H M • ^ -^ ^

l»f\ 1 /r\/w fit ÏPwftM Pil 9./YH)

wykonać pierwszą ofensywę, skonstruował na­der prosty plan działaniu. Każda z jego czte­rech armij (licząc od północy — 8, 11, 7 i 9 ar-mje) miała dokonać przerwania frontu prze­ciwnika na obranym przez siebie odcinku. Główne uderzenie na Łuck przypadało 8 armji, rozporządzającej też największemi siłami. Szczegółowych planów nie opracowano. Nie za­pewnione też wzajemnego współdziałania ar­mij. Każda miała działać na własną rękę. Bru-siłow nie wyznaczył nawet dalszych planów ofensywy. Rozkaz jego brzmiał póprostu: „Roz­bić żywą siłę przeciwnika i zająć jego umoc­nione pozycje".

Tak więc stosunkowo słabemi siłami, nie­wiele przewyższającemu siły Austrjaków, Bru-siłow chciał prowadzić ofensywę na froncie dłu­gości 350 km. i te oddzklnemi, niezwdązanemi ze sobą natarciami. Jedyne poważniejsze szan­se posiadali Rosjanie w kierunku Włodzimie­rza W ołyńskiego, gdzie skoncentrowano w 8 ar­mji znaczniejsze siły, zresztą w celu ułatwienia liczniejszej ofensywy sąsiedniego od północy frontu zachodniego.

Pozycje austrjackie, na które miało być wykonane natarcie rosyjskie, składały się z dwóch lub nawet trzech linij obronnych, po­tężnie umocnionych. Pierwsza linja zwykle .składała się z trzech rzędów okopów, przed któ-remi znajdowało się do szesnastu rzędów za­gród z drutu kolczastego. Linję okopów osła­niał równoległy do nich ogień karabinów ma­szynowych, ukrytych w umiejętnie maskowa­nych gniazdach na skrzydłach, z reguły posia­dających betonowe umocnienia. Druga linja znajdowała się w odległości od pięciu do sied­miu kilometrów od pierwszej, trzecia zaś w od­ległości 8 do 11 km. Wojska austrjackie były rozłożone równomiernie, posiadając na tyłach regularnie rozmieszczone rezerwy.

Natomiast stan moralny wojsk austrjacko-węgierskich w tym czasie znów uległ znaczne­mu pogorszeniu, a to z racji wycofania na front włoski co najlepszych oddziałów.

Co do wojsk rosyjskich — to, jakkolwiek całą zimę i wiosnę zużyto na gruntowną reor­ganizację zarówno wojska w polu, jak i całego aparatu wojennego wewnątrz kraju, wartość bojowa Rosjan znajdowała się już pod znakiem zapytania. Mnożyły się wypadki niesubordy­nacji, a nawet otwartych buntów. Tak naprzy-kład na Wielkanoc w XXXII korpusie, wcho­dzącym w skład 8 ai-mji, rozegrały się pierw­sze - i ;,bratania się" z przeciwnikiem, Wojna i system rządzenia robiły sw:oje. Na-

ogół jednak biorąc, wypadki te były jeszcze spo­radyczne. W masie swojej wojsko rosyjskie zachowywało nadal subordynację, wytrzyma­łość i ofiarność bojową, chociaż gangrena mo­ralna robiła już wyraźne postępy.

We wszystkich armjach rosyjskich połu-dniowo-zachodniego frontu przygotowanie ar­tyleryjskie rozpoczęło się o świcie dnia 8 czerw­ca. W dniu 5 czerwca ofensywa rosyjska była już w pełni.

8 arrnja rosyjska (generał Kaledin, póź­niejszy bohater walk prac i w bolszewickich na Kaukazie), zajmująca front 185 km. i licząca 13 dywizyj piechoty i 7 kawalerji (170.000 lu­dzi i 582 działa), mająca zaś przeciwko sobie 1 armję austrjacko-węgierską (arcyksiążę Jó­zef Ferdynand), w której skład wchodziło 12 dywizyj piechoty i 4 kawalerji (116.000 lu­dzi i 547 dział), rozpoczęła swoje natarcie ran­kiem 5 czerwca. Grupę uderzeniową stanowiły

Źołnierzi rumuńscy w okopach.

dwa korpusy (XL i VII), w składzie 80 bata-łjonów i 257 dział, nacierające na odcinku 16-kilometrowym Nosowicze — Koryto. XL kor­pus już o godzinie 17-ej opanował pierwszą linję obronną przeciwnika i wdarł się na głę­bokość 2 km. frontu. Pozostałe korpusy w pierwszym dniu ofensywy nie osiągnęły wy­ników. W następnych dniach natarcie Rosjan, prowadzone najintensywniej przez XL korpus, rozwijało się coraz pomyślniej. 2 i 70 dywizje austrjacko-węgierskie, rozbite i zdemoralizo­wane, w panice cofały się na Luck. Wieczorem dnia 7 czerwca XL korpus rosyjski, zaciekle ścigający przeciwnika, wkroczył do Lucka, do­konawszy przerwania frontu na 30 kilometrów w głąb. Sforsowawszy Styr w dniu 8 czerwca, Rosjanie nacierali dalej na zachód w stronę Włodzimierza Wołyńskiego oraz na pomocny

539

zachód w stronę Kowla i na południowy za­chód ku granicy austrjackiej. Gwałtowne prze­rwanie frontu pod Łuckiem otwierało Rosja­nom ogromne możliwości. Ale i dowództwo nie­mieckie nie traciło cazsu. Z pośpiechem poczęli Niemcy przerzucać swoje oddziały na pomoc zagrożonemu znów sojusznikowi. Około poło­wy czerwca w luce, która się wytworzyła po przerwaniu frontu pod Łuckiem, zjawiły się pierwsze oddziały niemieckie, a mianowicie 11 bawarska i 108 dywizje piechoty, ściągnięte z frontu Hindenburga. Za niemi przybywały inne, prowadząc przeciwnatarcie pomiędzy Włodzimierzem Wołyńskim i Sokalem. Położe­nie zmieniło się radykalnie. Rosjanom brak już było rezerw, aby sprostać takiemu przeciwni­kowi, jak Niemcy. To też natarcie 8 armji ro­syjskiej osłabło, a następnie całkowicie załama­ło się. Niemcy i tym razem uratowali sytuację.

Natarcie sąsiedniej od południa 11 armji rosyjskiej (generał Sacharow) osiągnęło znacz-

Okopy rumuńskie. Opatrywanie rannych.

nie mniejsze rezultaty i sprowadziło się do prze­rwania frontu pod Sokołowem dnia 5 czerw­ca. Do dnia 9 czerwca generał Sacharow pro­wadził bez większego skutku natarcia na swo-jem lewem skrzydle, zamiast na prawem, gdzie powinien był współdziałać z nacierającą sku­tecznie 8 armją.

Natarcie 11 armji rosyjskiej naogół z po­wodzeniem powstrzymywała 2 arm ja austrjac-ko-węgierska generała Bem - Ermoli'ego, ma­jącego dodany do pomocy jeden korpus niemiec­ki. Na tym odcinku siły rosyjskie były zresztą słabsze (134 bataljony przeciwko 164), szcze­gólnie pod względem artylerji (382 działa prze­ciwko 471 działom austrjackim, w tern 159 cięż­kich).

Dalej na południe natarła w dniu 6 czerw-

540

ca 7 arm ja rosyjska (167.000 ludzi i 326 dział), mając przeciwko sobie niemiecką armję po­łudniową gen. von Bothmera (84.000 ludzi i 325 dział). Rezultat natarcia, które Rosjanie •zaciekle ponawiali do 11 czerwca, sprowadził się do płytkiego przerwania frontu pod Jazłow-cem. Przeciwnatarcie Niemców zlikwidowało sukces Rosjan i powstrzymało dalsze ich dzia­łania.

Na lewem skrzydle rosyjskiem natarła 9 armja generała Łęczyckiego (180.000 ludzi, 489 dział i 28 samolotów), mając przeciwko sobie 7 armję austrjacko-węgierską niefortun­nego generała Pflanzer - Baltina (112.000 lu­dzi i 500 dział, w tem 100 ciężkich). Pozycje austrjackie były wyjątkowo dogodne ze wzglę­dów terenowych i starannie umocnione.

Natarcie rozpoczęło się w południe dnia 4 czerwca po gwałtownym ogniu artyleryjskim i zastosowaniu przez Rosjan ataku gazowego. W pierwszym okresie natarcia do dn. 10 czerw­ca Rosjanie zadali Austrjakom dotkliwą klę­skę, dokonywując przerwania ich frontu. W tym dniu po raz drugi Austrjacy ponieśli klęskę, i wojska ich poczęły bezładnie cofać się na Kołomyję i Czerniowce. Nocą z dnia 10 na 11 czerwca cała 7 armja austr.-węgier., roz­dzielona przez Rosjan na dwie części, rozpo­częła odwrót. Północne jej skrzydło, opuściw­szy Zaleszczyki i prawy brzeg Dniestru, cofało się w ogólnym kierunku Horodenki, południo­we zaś poza Prut.

Pod wieczór dnia 13 czerwca prawe skrzy­dło rosyjskiej 9 armji posunęło się już było na 15 km. w głąb frontu przeciwnika, środek na 50 km., podczas gdy lewe skrzydło prawie że pozostało na miejscu.

Dnia 13 czerwca Rosjanie ponowili natar­cie, które jednak rozwijało się bardziej powoli, a to z racji ulewnych deszczów, wezbrania rzek i fatalnego stanu dróg. Jednakże dnia 17 czerw­ca Rosjanie zajęli Czerniowce, zaś dnia następ­nego sforsowali rzekę Prut, opanowując silne tyłowe pozycje Austrjaków.

Z powyższego widzimy, że wielka ofensy­wa Brusiłowa właściwie ograniczyła się do suk­cesów na obu skrzydłach, to znaczy na Woły­niu w kierunku Włodzimierza Wołyńskiego i na Bukowinie w kierunku Kołomyi. Ale zato sukcesy te były ogromne i przerodziły się w druzgoczącą klęskę dla Austrjaków. Dość powiedzieć, że już pierwsze trzy dni ofensywy rosyjskiej przyniosły Austrjakom kolosalne straty 200.000 ludzi zabitych, rannych, a prze-dewszystkiem wziętych do niewoli! 4 armja

austrjacko-węgierska na Wołyniu i 7 armja na Bukowinie rozpadły się i właściwie przestały istnieć. W ręce Rosjan, poza jeńcami, wpadły znaczne ilości dział, broni, sprzętu wojennego i zapasów wojennych.

Położenie frontu austrjackiego było tak ciężkie, że w każdej chwili groziło ogólną kata­strofą dla Austro-Węgier. Zrozumiało to do­wództwo niemieckie. Zrozumiał również gen. Hotzendorf, znów uderzając w pokorę przed Falkenhaynem.

Że nie załamał się cały front austrjacki było to zasługą niemieckiej Armji Południowej i posiłkowanych przez nią 1 i 2 armij austrjac-ko-węgierskich, które powstrzymały w środku ofensywę rosyjską.

Pozostały jednak groźne skutki lokalnych klęsk na Wołyniu i na Bukowinie. Dowództwo niemieckie, aczkolwiek z ciężkiem sercem, zde­cydowało się przerzucić z zachodu na wschód znaczniejsze posiłki właśnie w chwili, kiedy go­towała się nowa ofensywa angielsko-francuska nad Sommą i nie wygasły były jeszcze rozpacz­liwe wysiłki Niemców pod Verdun. Aie wobec możliwości katastrofy austrjackiego sprzymie­rzeńca wszelkie względy i nadzieje musieli Niemcy odłożyć na bok.

Generałowi niemieckiemu Linsingenowi powierzono ogólne dowództwo, poza jego wła­sną grupą niemiecką na południe od Prypeci, nad 4 i 1 armjami austr.-węg. oraz oddano mu do rozporządzenia znaczne posiłki niemieckie, wyładowujące się z pociągów na Hnji Włodzi­mierz Wołyński — Sokal. Dnia 16 czerwca Lin-singen wykonał potężne przeciwnatarcie, które powstrzymało i załamało impet 8 armji rosyj­skiej.

Znacznie trudniej było opanować sytuację na Bukowinie, gdzie 7. armja austr.-węg. by­ła zupełnie rozbita, brak zaś było czasu, aby na jej miejsce wprowadzić poważniejsze jednostki bojowe niemieckie. To też musiano się zadowo­lić posiłkowaniem resztek tej armji dywizjami niemieckiemi, ściąganemi z Francji i z północ­nego frontu, które dorywczo ratowały położe­nie na najbardziej zagrożonych odcinkach. Oczywiście — o jakiemś poważniejszem prze­ciwdziałaniu nie mogło być mowy. To też do­piero w ciągu lipca posiłkom niemieckim udało się ostatecznie opanować groźną sytuację.

Zapobieżono całkowitemu rozpadnięciu się frontu austrjackiego, co jeszcze kilka tygodni przedtem było straszliwie groźną możliwością dla państw centralnych. W rezultacie wytwo­rzyły się trzy ogniska walki: na Wołyniu,

w Galicji i na Bukowinie. Impet ofensywy ro­syjskiej stopniowo zamierał, jednakże przez długi jeszcze czas niebezpieczeństwo nie było zażegnane.

W ciągu lipca i sierpnia Rosjanie wciąż podsycali swoją ofensywę, ale zdecydowanego zwycięstwa więcej już nie uzyskali. Naogół w Galicji posunęli się o dalsze 20 do 30 km. te­renu, aż wreszcie wojska niemiecko-austrjackie powstrzymały ich na Hnji Halicz — Złoczów— Horochów, cofając dobrowolnie dotąd nieugię­tą Armję Południową niemiecką, nazbyt wy­suniętą ku wschodowi na skutek odwrotu au-strjackich skrzydeł.

Drugiem ogniskiem walki był obszar Ko­wla, ku któremu parli wciąż Rosjanie. Dzięki posiłkom niemieckim powstrzymano Rosjan nad Stochodem, gdzie wywiązały się długo­trwałe i zacięte walki.

Oficerowie rumuńscy badają jeńców austriackich.

Wreszcie trzeciem ogniskiem walk był nie­zwykle ważny węzeł kolejowy Baranowicze, ku którym zmierzały wysiłki wojsk rosyjskiego frontu zachodniego.

Jakkolwiek ofensywa Brusiłowa na połu-dniowo-zachodnim froncie, przyspieszona z ra­cji położenia na froncie włoskim, miała być tyl­ko przygrywką do głównego uderzenia na pół­noc od Prypeci wojsk frontu zachodniego — w rzeczywistości cały wysiłek Rosjan ograni­czył się właściwie do ofensywy Brusiłowa. Wprawdzie od początku jej wciąż front zacho­dni czynił przygotowania i kolejno wyznaczał daty natarcia, ale dopiero w połowie lipca ge­nerał Ewert zdecydował się na natarcie na Ba­ranowicze. Natarcie nie powiodło się. Ewert jednak ponawiał je wciąż w tym samym punk­cie bez większego powodzenia.

Chwiejne i spóźnione działania Rosjan na

541

północy pozwoliły Niemcom przerzucić stamtąd znaczne ilości swoich wojsk na pomoc Austrja­kom, co znów miało doniosły wpływ na załama­nie się ofensywy hrusiłowskiej.

Wróćmy jeszcze do Bukowiny, gdzie poło­żenie było najtrudniejsze do opanowania przez posiłki niemieckie. Tam też 9. armja rosyjska najdłużej prowadziła ze skutkiem swoje natar­cie aż do połowy lipca, opanowując prawie ca­łą Bukowinę i zajmując front Dolina — Dela-tyn — Worochta.

Wciągu 36-ciodniowych walk 9. armja rosyjska poza tern wzięła do niewoli około 90.000 jeńców austrjackich, 84 działa, 272 ka­rabiny maszynowe i znaczne ilości wszelakiej zdobyczy wojennej.

Rumuńska wrtylerja w drodze na pozycje.

Od połowy lipca natarcie Rosjan zamarło. Austrjacy z północnego skrzydła rozbitej 7. ar-mji, wzmocnionego świeżemi posiłkami, utwo­rzyli nową 3. armję, której dowództwo objął generał Keves, przybyły z frontu włoskiego.

Zwycięstwa 9. armji rosyjskiej na Buko­winie miały doniosłe znaczenie polityczne. Do­tychczas niezdecydowana i ostrożna Rumunja pod wpływem zwycięstw rosyjskich, których echo przedzierało się przez granicę, i w prze­świadczeniu, że więcej już nie grozi jej pioru­nujące uderzenie państw centralnych od półno­cy z Bukowiny — teraz mogła już była dać uj­ście swoim nastrojom, życzliwym dla Koalicji. Przystąpienie jej do wojny było przesądzone.

O wynikach ofensywy Brusiłowa różnie sądzą historycy wojny światowej. Naogół jed­nak zgodni są w tern, że ofensywa ta dla sa­mych Rosjan nie miała doniosłych wyników i zawiodła pokładane w niej nadzieje, jako de­cydującej rozgrywki. Natomiast nie ulega wątpliwości, że dla całokształtu wojny odegra­

ła wielką rolę. Dla zlokalizowania skutków klęski austrjackich armij państwa centralne zmuszone było zewsząd ściągnąć posiłki. Niem­cy z zachodniego frontu ściągnęli około 11 dy-wizyj piechoty, Austrjacy zaś z włoskiego 6 dy-wizyj. A był to przecież moment walk pod Verdun i Trentino! Nawet dwie dywizje tu­reckie sprowadzono na front wschodni przeciw­ko Rosjanom! Oczywiście osłabiło to siły państw centralnych na innych frontach, co po­zwoliło Koalicji wyrwać inicjatywę z rąk prze­ciwnika.

Rosję ofensywa Brusiłowa drogo koszto­wała. W ciągu pierwszej tylko połowy czerw­ca straty Rosjan na samym tylko południowo-zachodnim froncie wyniosły 497.000 ludzi we­dług danych rosyjskich. Generał Brusiłcw na­leżał bowiem do tego typu, zresztą częstego, do­wódców rosyjskich, którzy dla najmniejszego nawet sukcesu nie wahali się poświęcać całych hekatomb ofiar w ludziach!

Te ogromne straty zmusiły Rcsję w na­stępstwie do powołania dla prowadzenia dal­szej wojny ponad 2 miljony rekrutów i pospoli­tego ruszenia oraz ponad 200.000 koni. Te no­we dodatkowe powołania pod broń pogłębiły je­szcze groźne niezadowolenie społeczeństwa ro­syjskiego i wojska, które szybko poczęło się zbliżać do katastrofy rewolucyjnej.

Pod Verdun maj upłynął w drobnych wal­kach lokalnych, jednakże Niemcy systematycz­nie przygotowywali się do poważniejszej ope­racji. W tym czasie dotychczasowy komen­dant Verdun general Pétain otrzymał stano­wisko dowódcy środkowych armij francuskich-jego zaś stanowisko objął generał Nivelle (1856 — 1924), który również obrał metodę obrony aktywnej. Cały ten okres walk o Ver­dun jest ciekawy jedynie z racji olbrzymiej ilo­ści artylerji, którą obie strony używały przy najdrobniejszych nawet próbach ataku. W tym okresie jedynym panem pola walki był ogień artyleryjski, coraz bardziej doskonalący sic.

W dniach 4 — 7 maja Niemcy wykonali atak na wzgórze „304", ale, pomimo, że w ata­ku wspomagał ich ogień stu bateryj dział cięż­kich, zdołali opanować tylko jog;) północną część. Zupełnie bez rezultatu było natarcie na le Mort-Homme, wykonywane w dniach 5 — 10 maja również przy olbrzymiem współdziałaniu artylerji.

Ze swojej strony Francuzi zaatakowali

542

w dniu 22 maja przy współdziałaniu 51 bate-ryj ciężkich szczątki fortu Douaumont, który opanowali po zaciętej walce, ale już w dniu 24 maja zestali wyrzuceni stamtąd gwałtownym kontratakiem Niemców, którzy tego samego dnia zdołali nareszcie opanować na lewym brze­gu Mozy wzgórze „304", le Mort-Homme i Cu-mieres. W gruncie rzeczy położenie prawie nie uległo zmianie.

Rozpoczęcie się ofensywy rosyjskiej oraz widoczne już przygotowania do generalnej ofensywy Koalicji na wszystkich frontach po-winne były skłonić dowództwo niemieckie do przerwania operacji pod Verdun, która straci­ła już zgoła wszelki sens strategiczny, a stała się natomiast straszliwym upustem krwi dla obu stron walczących. Ale Falkenhayn, wciąż wierząc w decydujące dla wojny znaczenie upadku twierdzy verdunskiej, postąpił inaczej. Oto, korzystając z paru tygodni, które dzieliły go od rozwinięcia się cg^nej ofensywy Koalicji, pragnął czas ten wyzyskać na ostateczny atak na Verdun i jego upadkiem uprzedzić zamiary Koalicji.

To też w czerwcu, pomimo odwołania z za­chodu znacznych sił na pomoc Austrjakom, Niemcy przystąpili znów do gwałtownego szturmu, który chwilowo ponownie wtrącił Francuzów w ciężkie położenie.

Główny atak odbywał się na prawym brze­gu Mozy. Po pięciodniowem przygotowaniu artyleryjskiem, w czasie którego zużywano do 150.000 pocisków dziennie, w dniu 7 czerwca Niemcy ruszyli do wściekłego wprost szturmu, zdobywając fort Vaux, a następnie poprowa­dzili atak przeciwko Thiaumont, Fleury i Sou-ville, których upadek zmuszałby Francuzów do. opuszczenia prawego brzegu Mozy. To też wy­siłki Niemców osiągnęły tam maksimum swo­jego napięcia. Niemcy skoncentrowali tam niebywałą dotąd liczbę artylerji, która poprze­dziła atak 12 świeżych pułków straszliwym og­niem pocisków gazowych, których liczba wy­niosła podobno 200.000! Dopiero jednak 24 czerwca Niemcy zdobyli Thiaumont i Fleury oraz podeszli pod Souville. Kontratak Francu­zów z dnia 30 czerwca odebrał im tylko Thiau­mont.

Po walkach tych Niemcy parokrotnie po­nawiali jeszcze ataki, ale zawsze bez skutku tak, że wreszcie zaniechali ich, tembardziej, iż rozwinęła się4 właściwie ogólna ofensywa Koa­licji. Pod Verdun zapanowała cisza aż do paź­dziernika.

Wielka ofensywa francusko - angielska nad Sommą pierwotnie była pojęta znacznie szerzej, niźli to okazało się możliwe w rzeczywi­stości, przyczem według projektów konferencji w Chantilly miała odegrać rolę decydującej bi­twy na zachodzie. Jednakże rozwój działań pod Verdun do nieprzewidzianych rozmiarów, jakkolwiek osłabił również i siły Niemców7 na całym froncie, nazbyt poważnie nadszarpnął si­łami f rancuskiemi, aby mogły były jeszcze brać

.poważniejszy udział w ofensywie nad Sommą. To też ostatecznie zwężono skalę projekto­

wanej ofensywy, powierzając jej wykonanie głównie armji angielskiej, której stan w owym czasie doprowadzono do 56 dywizyj piechoty, Francuzom zaś pozostawiono jedynie rolę dru­gorzędną.

Ogólny plan ofensywy polegał na przeła­maniu frontu niemieckiego na linji Bapaume Cambrai i natarciu przez dokonany wyłom wielkiej grupy manewrowej na niezwykle waż­ny węzeł komunikacyjny Cambrai — Le Ca-teau — Valenciennes — Maubeuge.

Anglicy niezwykle starannie przygotowali tę operację. Na swoich bliskich tyłach zgro­madzili ogromne zapasy amunicji, sprzętu wo­jennego i żywności. W pasie przyfrontowym przeprowadzili całą sieć odnóg kolejowych, wąskotorowych bocznic, linij tramwajowych i nowych dróg bitych. Zbudowali mnóstwo do­skonałych schronów betonowych, zamaskowa­nych przejść i transzej.

Natarcie miały prowadzić 3. i 4. armje angielskie (26 dywizyj piechoty) na północ od Sommy, pomiędzy wsią Maricourt a Hébuter-ne, na froncie 25-ciokilometrowym, w kierunku Bapaume, oraz 6. armja francuska generała Faillol w składzie 14 dywizyj piechoty, poza któremi w rezerwie znajdowały się ponadto 4 dywizje piechoty i 4 dywizje kawalerji, na frncie 12-stokilometrowym po obu brzegach Sommy od Maricourt do Toucaucourt. Na po­łudnie cd Sommy skoncentrowana była ponow­nie sformowana 10. armja francuska, przygo­towana na wypadek szczęśliwego przełamania frontu.

Francuzi niemniej starannie przygotowali się do ofensywy od Anglików. Szczególną zaś uwagę poświęcili zgromadzeniu i zorganizowa­niu potężnej artylerji oraz lotnictwa. To też w ciągu pierwszych dni bitwy lotnicy francus­cy zupełnie oczyścili niebo od samolotów nie­mieckich, znakomicie utrudniając tern działa­nie niemieckiego wywiadu.

Ogólne kierownictwo nad całokształtem

543

działań spoczęło w pewnych rękach generała Focha, późniejszego marszałka, naczelnego wo­dza armij koalicyjnych i zwycięzcy w wojnie światowej.

OfensywTa nad Sommą rozpoczęła się 24 czerwca i trwała bez przerwy do 18 listopada. Przez cały ten czas walka nie ustawała ani na chwilę, zmieniając jedynie napięcie i charak­ter. To wzbierała do rozmiarów kolosalnych działań o celach większych lub mniejszych, to znów rozdrobniała się w mnóstwie drobnych, ale zaciekłych potyczek o poszczególne wsie, farmy, węzły oporu, a nawet poszczególne ro­wy strzeleckie, by znów nabrać bardziej ogól­nego charakteru. Kiedy zaś na poszczególnych odcinkach ustawały ataki i piechota głęboko kryła się po rowach, rozpoczynał się huragano­wy ogień artylerji, który kruszył nietylko wszelkie umocnienia obronne, ale przedewszyst-kiem nerwy i wytrzymałość psychiczną obroń­ców.

Ofensywa angielsko-francuska uderzyła w 2. armję niemiecką generała Fritza von Be­Iowa. Ale już w końcu lipca Niemcy sformo­wali na północ od Sommy nową armję genera­ła Gallwitz'a, który równocześnie objął dowódz­two i nad armją Belowa. Nowa armja otrzy­mała nazwę 2. armji, zaś numer armji Belowa zmieniono na 1.

Ofensywę rozpoczął 24 czerwca straszliwy ogień artylerji angielsko - francuskiej po obu brzegach Sommy, który bez przerwy trwał do 30 czerwca. Całe chmury dymów i gazów mie­szały się z kurzem i pyłem, wznoszonym przez setki tysięcy pękających pocisków działowych i pokrywały całe ogromne pole bitwy. Wkrót­ce już Niemcy odczuli skutki znacznej przewa­gi artyleryjskiej po stronie przeciwnika, co bardziej jeszcze było dotkliwe ze względu na bezwzględną przewagę Francuzów również i w powietrzu.

Dopiero 1 lipca, po tak ogromnem i długo-trwałem przygotowaniu artyleiyjskiem, rozpo­czął się atak piechoty angielskiej i francuskiej. Niemiecka pierwsza Hnja obronna właściwie już nie istniała: okopy, ludzie i działa — wszy­stko stało się pastwą huraganowego ognia dział.

Sojusznicy nacierali pod potężną osłoną ognia swojej artylerji, niby pod płaszczem z ognia i żelaza, na znacznych przestrzeniach niemieckich okopów znajdując przeważnie szczupłe garstki ogłuszonych obrońców, którzy z reguły nie mogli nawet uczynić użytku ze

swojej broni, do tego stopnia byli osłabieni i ste-roryzowani moralnie.

Ale tu i ówdzie garstki Niemców, ocala­łych z ogólnego pogromu, próbowały stawiać zacięty opór, oczywiście bezskuteczny, ale dro­go kosztujący nacierającą piechotę przeciwni­ków.

Najdłużej stawiali opór Niemcy wśród gruzów wsi i miasteczek. Tam walczono zaja­dle granatem ręcznym, nożem, a nawet łopatką żołnierską i walki te, podsycane wciąż z obu stron świeżemi posiłkami przeciągały się całe-mi tygodniami i miesiącami.

Opierając się na tych niewygasających ogniskach oporu zorganizowali Niemcy nową linję obronną, na której załamała się ofensywa Anglików. Jedynie pod Fricourt zdobyli An­glicy kilka kilometrów terenu, co było sukcesem zupełnie niewspółmiernym do rozmiarów ofen­sywy.

W bitwie nad Sommą okazało się, że świe­żo i pośpiesznie sformowane dywizje angiel­skie nie posiadają jeszcze wystarczającego wy­szkolenia ani doświadczenia bojowego, co zade­cydowało o losach całej ofensywy.

Francuzi, rozporządzający wojskiem o bez-porównania wyższej wartości bojowej, zdołali osiągnąć znacznie większe rezultaty. Ale sa­mi, jako czynnik w tej ofensywie drugorzędną odgrywający rolę, oczywiście, nie mogli wpły­nąć swojemi działaniami na całokształt opera­cji, tembardziej, że chwiejność i powolność na­tarcia angielskiego paraliżowały ich własne możliwości.

Wojska francuskie przełamały front nie­miecki pomiędzy Mariecourt i Soyécourt i po­głębiły wyłom aż do linji kolejowej Bapaume— Peronne, dochodząc niemal do tego ostatniego miasta.

Ale natarcie Francuzów osłabło, kiedy, przekroczywszy strefę, zniszczoną przez arty-łerję, napotkali na świeży opór. Aby przeła­mać te nowe lin je oporu Francuzi podciągnęli swoją artylerję jak mogli najbliżej w straszli­wie zrujnowane poprzednio pola bojów. Oczy­wiście jednak na nowych i niedogodnych pozy­cjach artylerja francuska, zmuszona budować sobie dopiero umocnione pozycje i schrony, nie mogła działać tak skutecznie, jak poprzednio, kiedy pracowała na pozycjach miesiącami ca-łemi budowanych, zaopatrywanych i maskowa­nych.

Francuzi, zająwszy niewielki zresztą ob­szar, zmuszeni byli na nim zaczynać pracę od

544

^k

Teatr na froncie.

początku w obliczu niedających się przełamać dalszych linji obronnych niemieckich.

W dniu 6 lipca ofensywa angielsko-fran-cuska zatrzymała się ostatecznie na linji Con-talmaison — Montauban — Hardecourt — Fe-uillèrs — Biaches — Estrèes.

Narazie Niemcy zażegnali niebezpieczeń­stwo, przywracając ciągłość swojego umocnio­nego frontu i lokalizując skutki natarcia so­juszników.

Począwszy od 6 lipca bitwa nad Sommą nabrała nowego charakteru. Zamiast wielkiej, zwartej ofensywy ogólnej sprzymierzeni pro­wadzili teraz szereg natarć lokalnych, których celem było poszerzenie dokonanego poprzednio, a wąskiego przełomu, przedewszystkiem na północ od Sommy.

Głównemi ośrodkami walki były teraz na angielskim odcinku kąt pod Pozières i las Fou-reaux na północny zachód od Lonqueval, na francuskim zaś odcinku obszar pomiędzy Mau-repas i Sommą na północnym jej brzegu.

Walki te, trwając do 23 sierpnia, dały sprzymierzonym nieznaczne tylko wyniki. An­glicy zdobyli nieznaczny teren pod Pozières

i Lonqueval, Francuzi zaś pod Hardecourt -Hem i na południowym brzegu Sommy pod Es­trèes. Nacgół jednak położenie pozostało bez zmiany. Obrona niemiecka, pomimo przewagi przeciwmika liczebnej i w sprzęcie bojowym, stanęła na wysokości zadania.

Od końca sierpnia bitwa nad Sommą po-nowmie zmienia swój charakter. Anglicy i Francuzi znów przechodzą do ogólnego, zwar­tego natarcia w wielkim stylu, usiłując za wszelką cenę przełamać ostatecznie front nie­miecki, a następnie manewrem wielkiej masy wojska sprowadzić bitwę do decydujących roz­strzygnięć.

Był to moment dla państw centralnych tak tragiczny, że można go porównać jedynie z po­łożeniem we wrześniu 1914 roku. Równocześ­nie z nową wielką ofensywą angielsko-francus-ką nad Sommą rozpoczyna się natarcie Wło­chów nad Isouzo, Rosjanie znów czynią stra­szliwe wysiłki, aby złamać front w Galicji i na Wołyniu, zaś Rumuni, którzy właśnie przystą­pili do wojny, prawie bez walk wkraczają do bezbronnego austrjackiego Siedmiogrodu. Zda­wało się, że zbliża się kiytyczny moment dla państw centralnych, coraz bardziej ściskanych

545

żelazną obręczą przeciwników. Jednak i tym razem żołnierz niemiecki uratował położenie, niwecząc szerokie plany Koalicji.

Od dnia 24 sierpnia aż do końca września Anglicy i Francuzi prowadzili olbrzymi atak na obu brzegach Sommy od Thiepval do Es-trèes. Bez przerwy pracowała artylerja i pie­chota, atak następował po ataku, walczono za­jadle o każdą piędź ziemi, o każdy okop, o rui­ny każdego nawet okopu, o wyżłobione w ziemi pociskami leje.

Do połowy września ataki sojuszników na-ogół były mało skuteczne. Niemcy utracili wprawdzie szereg drobnych punktów, kilka wsi, a właściwie ich ruin, przeszło w ręce prze­ciwników, ale nigdzie nie można było złamać niemieckiego ducha oporu.

Dopiero w połowie września chwilowo jak-gdyby zachwiała się postawa obronna Niem­ców na północnym brzegu Sommy. Dnia 12 września Francuzi zdobyli Bouchavesnes, głę­boko wdzierając się w pozycje niemieckie, po-czem rozszerzyli swoje powodzenie na cały od­cinek pomiędzy Thiepval i Rancourt.

Po chwilowem powodzeniu Francuzów obrona niemiecka znów zdołała opanować poło­żenie. Z końcem września ataki sprzymierzo­nych ponownie załamały się i ostatecznie usta­ły na linji Thiepval — Courselette — Gueu-decourt — Morval — Rancourt — Boucha­vesnes — Cléry.

W październiku impet sprzymierzonych widocznie już osłabł. Energja ich i zapał by­ły na wyczerpaniu, jakkolwiek aż do końca li­stopada sojusznicy wciąż jeszcze ponawiali już to ogólne natarcie, już to szereg lokalnych ata­ków.

W czasie tych późniejszych walk najgoręt­sze ataki sprzymierzonych uderzały w linje nie­mieckie pod Beaucourt, Le Sars, Sailly i na po­łudniowym brzegu Sommy pod Ablaincourt, gdzie chwilowo położenie Niemców bywało na­wet ciężkie, nigdzie jednak nie dopuścili do przerwania swojego frontu.

Zbliżała się zima, a z nią koniec poważniej­szych działań wojennych. Kampanję letnią 1916 roku mogli byli uważać sprzymierzeni za całkowicie właściwie straconą, gdyby nie fakt, że wytoczyła ona ogromną ilość krwi niemiec­kiej, w dużym stopniu nadwyrężyła ich posta­wę bojową, przedewszystkiem zaś przekonała Niemców o tragicznym dla nich fakcie, że nie uda się przerwać zdecydowanemi zwycięstwa­mi wojny, która wyraźnie nabrała cech „woj­ny na wytrzymanie".

Jeśli chodzi o zdobycz terenową — to bit­wa nad Sommą nie dała Koalicji prawie żad­nych wyników, bez wartości bowiem był ten skrawek ziemi, który wydarto Niemcom z tak ogromnym nakładem ofiar ludzkich i strat ma­ter jalnych.

Jeśli jednak chodzi o punkt widzenia, je­dynie właściwy w czasie „wojny na wytrzyma­nie" — to wyniki bitwy nad Sommą były dla Koalicji pocieszające. Niemcy sti'acili w niej około pół mil jona ludzi ( !), szczególnie zaś do­tkliwe straty ponieśli wśród oficerów. A prze­cież o to głównie chodziło Koalicji, która do­brze wiedziała, że rezerwy ludzkie państw cen­tralnych są nader ograniczone i bliskie już wy­czerpania. Strat, poniesionych nad Sommą, nie mogli już Niemcy wyrównać.

Straty Koalicji było, oczywiście, większe, jako strony atakującej i to w dodatku tak wy­borowe wojska, jak niemieckie. Według da­nych oficjalnych straty Anglików wyniosły 410.000 ludzi, Francuzów zaś 341.000. Koali­cja była jednak na to przygotowaną, wiedząc, że jej rezerwy ludzkie są dalekie jeszcze od wy­czerpania, a jeśli chodzi o Anglików — to za­ledwie dopiero napoczęte.

Bitwa nad Sommą poza tern, że zadała nieuleczalne rany żywemu organizmowi woj ska niemieckiego, była pierwszem zjawiskiem przewagi technicznej sprzymierzonych, co spo­wodowało rozpowszechnienie się w wojsku nie-mieckiem poczucia niższości i braku zaufania do własnej potęgi militarnej. Z drugiej jednak strony żołnierz niemiecki nabrał niebywałego hartu ducha, doświadczenia bojowego i wytrzy­małości, co zadecydowało o długiej jeszcze obro­nie państw centralnych przeciwko rosnącej na sile Koalicji.

Równocześnie z bitwą nad Sommą nadal toczyły się walki o Verdun z niesłabnącem wciąż napięciem. Zaraz po rozpoczęciu się ofensywy angielsko-francuskiej, jako fragmen­tu generalnej ofensywy Koalicji na wszystkich frontach, Falkenhayn zrezygnował, przynaj­mniej narazie, ze zdobycia tej potężnej cytadeli całego frontu francuskiego i nakazał ściśle bierną obronę pod Verdun.

Nie stłumiło to jednak potężnego ogniska walki, które sami Niemcy nieoględnie rozpa­lili. Francuzi, którzy od dłuższego czasu sto­sowali obronę czynną, teraz stali się sami stro­ną atakującą i powoli poczęli zyskiwać pi-zewa-gę nad Niemcami.

546

Po zaciętych i długotrwałych walkach w dniu 24 października Francuzi odebrali Niemcom fort Douaumont, co w całej Francji wywołało niebywały entuzjazm. Do faktu te­go powszechnie przywiązywano wielkie nadzie­je, pragnąc w nim widzieć radykalny zwrot w położeniu wojennem. Oczywiście fakt ten w rzeczywistości nie posiadał większego zna­czenia, poza sukcesem lokalnym, jednakże był wyrazem słabnącego jednak oporu Niemców.

dla obu stron, poza ogromnemi stratami w lu­dziach, amunicji i sprzęcie bojowym.

Jeszcze po rozpoczęciu się ofensywy Bru-siłowa na wschodzie Austrjacy prowadzili na­dal w ciągu czerwca swoje natarcie pomiędzy B rentą i Adygą. Jednakże z każdym dniem położenie Austrjaków stawało się coraz bar­dziej ryzykowne.

Front serbski. Następca tronu Aleksander; w towarzystwie ministrów: spraw wewnętrznych i wojny ugoszczą śniadaniem bezdomnego chłopca. '

W czasie od 4 do 16 grudnia Francuzi od­zyskali cały szereg utraconych poprzednio pun­któw, posuwając swoje linje aż po Ornes na prawym brzegu Mozy, przyczem Niemcy po­nieśli znaczne straty.

Te sukcesy Francuzów łatwo mogły były przerodzić się w poważną klęskę Niemców, do czego jednak- nie doszło, gdyż Francuzom za­brakło rezerw do wyzyskania zwycięstwa.

W drugiej połowie grudnia 1916 r. bitwa o Verdun zakończyła się prawie bez rezultatu

Włosi, którzy od początku swoich działań wojennych spotykali się z samemi niepowodze­niami, ostatnio zaś wprost załamali się moral­nie pod wpływem groźnej ofensywy austrjac-kiej na Wenecję — powoli poczęli powracać do równowagi duchowej, a to tern łatwiej, że ofen­sywa rosyjska, zmuszająca Austrjaków do przerzucenia wszystkich zbędnych sił z Tryden­tu i z nad Isonzo do Galicji i na Wołyń, znako­micie pomniejszało niebezpieczeństwo, grożące armjom włoskim, które w razie powodzenia

547

leden. Pogrzeb cesarza Franciszka Józefa u- dniu 21 listopada 1016 rolni

działań przeciwnika w kierunku Trydent — Wenecja mogły być odcięte od kraju, a nawet całkowicie osaczone.

To też w miarę, jak wojska austrjacko-wę­gierskie odchodziły z frontu włoskiego na wschód, Włosi podsyłali na front coraz większe odwody, co wytworzyło wkrótce już rażącą dysproporcję sił przeciwników.

Kiedy dysproporcja ta stała się już groź­ną, a wojska włoskie w sposób widoczny okrze­pły moralnie — Austrjacy rozpoczęli w dniu 21 czerwca odwrót ku Trydentowi, rezygnując z ambitnych planów generała Conrada von Hö-tzendorfa, pragnącego na Włochach odzyskać utracone laury wojenne Habsburgów.

Austrjacy wycofali się w porządku na przygotowaną umocnioną Hnję obronną, prze­biegającą w pobliżu trydenckiej granicy au-strjackiej po stronie włoskiej przez górę Pasu-bio i miasteczko Arsiero.

Włosi pozwolili Austrjakom spokojnie wy­konać odwrót, w którym nie utracono ani jed­nej nawet baterj i dział ciężkich. Dopiero, kie­dy Austrjacy zatrzymali się na swojej linji obronnej, Włosi rozpoczęli natarcie, ale, oczy­wiście, było to już spóźnione, i Austrjacy bez trudu utrzymali swoje pozycje.

Wówczas Włosi zrezygnowali z natarcia na tym odcinku frontu, z wielką zaś energją, wielkiemi masami wojska i przy użyciu znacz­nej artylerji rozpoczęli swoją szóstą ofensywę nad Isonzo w dniu 6 sierpnia.

Tym razem uzyskali Włosi swoje pierwsze poważniejsze zwycięstwo. Przedewszystkiem zadecydowała o tern rażąca dysproporcja sił obu przeciwników. Austrjacy utracili po zaciętej obronie przedmoście Gorycji i same miasto, tak długo bronione w ciągu pięciu poprzednich na­tarć włoskich.

Zdobycie Gorycji wywołało entuzjazm we Włoszech i rozbudziło nadzieje Koalicji na ar-mję włoską. Jednakże wkrótce już okazało się, że było to powodzenie lokalne, nie pociągające za sobą poważniejszych skutków, Następne bitwy nad Isonzo, które wywiązały się we wrze­śniu, październiku i na początku listopada roz­wiały wszelkie nadzieje. Front austrjacko -węgierski nie dał się przełamać, co spowodowa­ło, że chwilowe zainteresowanie frontem włos­kim wywTołane austrjacką ofensywą trydenc­ką i włoską nad Isonzo ustąpiło wobec wielkich wydarzeń na innych teatrach wojny.

W najcięższym momencie dla państw cen­tralnych, kiedy Brusiłow nacierał na wscho­dzie, Francuzi i Anglicy nad Sommą i pod Ver­dun, Włosi zaś zdobywali Gorycję, w dniu 27 sierpnia 1916 r. Rumunja wypowiedziała woj­nę Austro-Węgrom, przystępując do Koalicji.

Rumunja sądziła, że szybko już zbliża się katastrofa państw centralnych, przeto bez wię­kszego ryzyka i tanim kosztem będzie mogła ze­brać owoce zwycięstwa podobnie, jak to się stało przed niewielu laty pod koniec wojny bał­kańskiej.

Państwa centralne, wyczerpawszy wszyst­kie możliwości przeciągnięcia Rumunji na swo­ją stronę, a chociażby zapewnienia sobie jej dalszej neutralności, już od połowy lipca były pewne przystąpienia Rumunji do Koalicji. Li­czyły jednak na to, że Rumunja nie rozpocznie działań wojennych wcześniej, niż w połowie września, to znaczy po zakończeniu żniw. Sta­ło się jednak inaczej. Państwa centralne, któ­re organizowały obronę przeciwko nowemu przeciwnikowi na połowę września, zostały w groźny sposób zaskoczone biegiem wypad­ków.

Sojusz z Rumunja był niezwykle korzyst­ny dla Koalicji z racji jej geograficznego po­łożenia. Jednak korzyści należytej Koalicja nie potrafiła osiągnąć z tego sojuszu, a to z ra­cji rażącej rozbieżności, jaka istniała w pla­nach wojennych Anglji i Francji z jednej stro­ny i Rosji z drugiej. Ta ostatnia uważała za konieczne natychmiastową wielką ofensywę ar-mji rumuńskiej i specjalnej araiji rosyjskiej z Dobrudży na Bułgarję, przy równoczesnem natarciu na nią znacznie wzmocnionej Armji Południowej w Salonikach. W ten sposób Ro­sjanie pragnęli doprowadzić do pogromu Buł-garji, a następnie Turcji, zagrożonej od strony europejskiej. Ostał się plan francusko - an­gielski, polegający na ofensywie rumuńskiej na Siedmiogród austrjacki, co zagrażało tyłom umocnionego prawego skrzydła austrjackiego na Bukowinie i otwierało Koalicji drogę na Budapeszt i dalej na Wiedeń, przy równoczes­nem osłanianiu Rumunji od strony Bułgarji przez specjalną armję rosyjską w Dobrudży. Zresztą wykonanie tego planu nie było dokład­ne. Rosjanie oddali do rozporządzenia dowódz­twa rumuńskiego jeden tylko korpus, skierowa­ny do Dobrudży, i nie wzmocnili należycie swo­jego lewego skrzydła na Bukowinie.

Armja rumuńska zgodnie z planami mo-bilizacyjnemi powinna była wystawić 400 -stotysięozną armję, podzieloną na 20 dywizyj.

549

W rzeczywistości jednak z powodu braku uz­brojenia Rumunja nie powołała pod broń wię­cej, niż 250.000 ludzi, przyczem zaledwie poło­wa dywizyj była wyposażona w szybkostrzelną artylerję polową i pewną ilość haubic polowych, reszta zaś posiadała działa starego typu i to wyłącznie tylko polowe. Artylerji ciężkiej Ru­muni właściwie nie posiadali. Pod względem technicznym byli też niezwykle skromnie wy­posażeni. Koleje rumuńskie były w bardzo złym stanie. W końcu zaś należy podkreślić,

Po długich debatach międzykoalicyjnych na początku lata 1916 r. zdecydowała Koalicja znacznie wzmocnić swoją Armję Południową, która w owym czasie zajmowała ufortyfikowa­ny obóz w Salonikach. Armja ta miała popro­wadzić pod dowództwem generała francuskie­go Sarrail'a nową ofensywę przeciwko Buł-garji, aby pobudzić Rumunję do wystąpienia, wspomóc następnie jej działania, a równocześ­nie trzymać przy gardle Grecję, której germa-nofilski król Konstanty skłonny był do wystą-

Wejście do Monasteru wojsk francuskich, które odbiły 2U działa i 3000 jeńców ivzietych do і ѵ іі w dniu poprzednim przez wojska nicmiecko-bulaarskie.

że długotrwały pokój, a co za tern idzie brak doświadczenia bojowego w dużym stopniu obni­żał wartość bojową oficerskiego składu armji rumuńskiej, której w podobnych warunkach powierzyła Koalicja zupełnie samodzielne dzia­łania na jednym z najważniejszych teatrów wojny. Jak przekonamy się później, wynik musiał być tragiczny dla Rumunji, a tern sa­mem dla Koalicji.

pienia przeciw Koalicji, i popierać Wenizelo-sa, życzliwego dla Koalicji, który przygotowy­wał pod jej ochroną zamach stanu i detroniza­cję Konstantego.

Skład Armji Południowej osiągnął już był 300.000 ludzi, w tern 10.000 bohaterskich Ser­bów, nanowo sformowanych, doskonale przez Koalicję wyekwipowanych, wypoczętych, świe­żo przewiezionych z wyspy Korfu, gdzie znaj­dowała się armja serbska od czasu jej straszli­wego pogromu.

550

Na początku lata sojusznicy posunęli się na północ od Salonik i zajęli front od morza Egejskiego, wzdłuż granicy greckiej i dalej od jeziora Florina przez Albanję aż do morza Adrjatyckiego, przyczem lewe skrzydło w Al-banji zajęły wojska włoskie.

Ofensywa miała się rozpocząć 10 sierpnia, jednakże opóźniono ją z racji panujących w od­działach koalicyjnych groźnych epidemij. Uprzedziło ją tedy natarcie Bułgarów w dniu 15 sierpnia na odcinek frontu na północ od greckiego portu Kawalla. Natarcie to odrzu­ciło sprzymierzonych aż nad rzekę Strumę, je­zioro Tahynos i port Orfani. Bułgarzy więc w pościgu za sprzymierzonemi wkroczyli na te-rytorjum greckie. Stojący w charakterze ob­serwacyjnym pod Kawallą IV korpus grecki zachował się neutralnie, oddał się pod opiekę Niemców i zawarł umowę, na mocy której roz­brojono go, przewieziono i internowano w Niemczech.

Równocześnie prawe skrzydło Bułgarów natarło z Monastyru przez Florinę na połud­nie, jednak we wrześniu przeciwnatarcie sprzy­mierzonych odrzuciło ich na poprzednie stano­wiska nad granicą serbską.

W ciągu października i listopada wojska koalicyjne poprowadziły szereg energicznych działań i w rezultacie, nieznacznie przekroczy­wszy granicę serbską, 18 listopada zdobyły Mo­nastyr. Ale dalsze natarcie, prowadzone w ciągu grudnia, nie dało już Koalicji żadnych rezultatów. Nie miało też wpływu na przebieg działań na froncie rumuńskim.

Natomiast pod względem politycznym ge­nerał Sarrail odniósł znaczne sukcesy na tere­nie Grecji, przygotowując jej przystąpienie do Koalicji. W początkach października wojska koalicyjne obsadziły stolicę Ateny i związany z niemi port Pireus. Położenie króla Konstan­tyna, który pragnął już tylko zachować neu­tralność, stawało się coraz cięższem. Partja Wenizelosa podnosiła głowę. Było oczywistem, że zbliża się koniec neutralności greckiej.

W czasie gwałtownej kampanji letniej w Europie nie wygasały również ogniska wal­ki na odległych teatrach wojny, jakkolwiek po dawnemu nie miały poważniejszego wpływu na przebieg decydujących wydarzeń.

Po znacznych zwycięstwach rosyjskich w czasie ofensywy zimowej, po zajęciu Erze-rumu, Bitlisa, Muscha i Trebizondy, po sukce­sach w Perji, kampanja letnia nie przyniosła

już większego powodzenia Rosjanom. Niezna­cznie tylko zdołali się posunąć poza osiągniętą w zimie linji, a nawet na niektórych odcinkach utracili szereg punktów. Również w Persji po obu stronach jeziora Urmja utrzymała się rów­nowaga pomiędzy przeciwnikami. Lato 1916 roku ^ostatecznie rozwiało nadzieję Rosjan prze­bicia się w stronę Mezopotamji i połączenia się z Anglikami, nacierającemi na Bagdad. Z jed­nej strony przeszkodziły temu warunki tereno­we tego odległego i górzystego teatru wojny, z drugiej znów strony Turcy zdołali już okrze­pnąć po poprzednich klęskach i lepiej zorgani­zować systematyczną obronę, a wreszcei niema­ło przyczyniło się stanowisko Anglików, nie­chętnie odnoszących się do wielkich i śmiałych przedsięwzięć i działających powoli, systema­tycznie i bez większego ryzyka.

W Mezopotamji, po nieudanej wyprawie na Bagdad w 1915 r., która skończyła się kapi­tulacją w kwietniu 1916 r. angielskiego kor­pusu ekspedycyjnego w Kut el Amava nad Ty­grysem, Anglicy unikali obecnie większych przedsięwzięć, wzmacniając ustawicznie swo­je angielsko - indyjskie wojska i systematycz­nie przygotowując wielką ofensywę na Bagdad w roku następnym.

Na palestyńskim teatrze wojny, po kwiet­niowej nieudanej wyprawę na kanał Sueski tureckiego korpusu ekspedycyjnego pod do­wództwem niemieckiego pułkownika von Kres-sa, również przygotowywali Anglicy poważ­niejszą ofensywę na Palestynę w roku następ­nym, budując w tym celu kolej przez półwysep Synai. Turcy zaś, zrezygnowawszy z marszu na Sues i Egipt, niewykonalny ze względu na olbrzymie odległości od swojej bazy operacyj­nej i braku wszelkich dogodniejszych warun­ków komunikacyjnych, ze swojej strony prze­szli do ścisłej obrony i osłaniania drogi do Pa­lestyny.

Od początku wojny aż do lata 1916 roku floty wojenne obu stron walczących nie rozwi­nęły poważniejszej w sensie operacyjnym dzia­łalności.

Po stronie niemieckiej rozwiały się na­dzieje, zrodzone na początku wojny, że uda się wyrównać niekorzystny dla Niemiec stosunek sił morskich obydwóch stron działalnością nie- . mieckich łodzi podwodnych, zakładaniem za­gród minowych, puszczaniem na morze swobo­dnie pływających min i wyprawami lekkich okrętów wojennych. Dopiero po wyrównaniu

551

sil Niemcy decydowały się na wyprowadzenie swojej floty na morze.

Stało się inaczej. W tych różnorodnych działaniach flota niemiecka poniosła dotkliwe i bezpożyteczne straty. Natomiast flota -gielska, zadawalając się odległą blokadą wy­brzeży niemieckich, bynajmniej nie przestała istnieć. Anglicy zamknęli cala zatokę Nie­miecką i od strony Kanału i od strony Orkad. Zadanie bo spełniała flota angielska przez saut fakt swojego trwania na posterunkach, mogła

Wiosną 1916 roku dowództwo floty pełne­go morza objął admirał Scheer, który zdecydo­wał się za wszelką cenę wywabić flotę angiel­ską i zmusić ją do bitwy, śmiałość swoją posu­nął on tak daleko, że dopłynął aż do wybrzeży angielskich, ostrzeliwując szereg portów. Ta prowokacja floty niemieckiej poskutkowała. Flota, angielska opuściła swoje porty i odległe stanowiska, podejmując wyprawę wgląh zato­ki Niemieckiej. W ten sposób zupełnie przy­padkowo dla Niemców doszło do zetknięcia się

Wejścu do Monasteru wojsk francuskich i rosyjskich pod dowództwem generała Le Blots i Piderieksa. przeto zrezygnować z decydującej bitwy, która zawsze stanowi îyzyko.

Kiedy położenie gospodarcze Niemiec na skutek przeciągającej się wojny i coraz ostrzej­szej blokady angielskiej poczęło się stawać co­raz groźniejsze — w Niemczech zmieniono za­sadniczy pogląd na rolę floty w toczącej się wojnie. Za wszelką cenę należało rozerwać nie­znośne okowy blokady angielskiej. Skoro za­wiodły inne środki — zdecydowano się wypro­wadzić flotę na pełne morze, szukając szczęścia w wielkich bitwach morskich. Narazie czynio­no ostrożne wypady, które jednak nie doprowa­dziły do poważniejszych starć.

obu flot wojennych. Zresztą Anglicy z prze­jętego i odcyfrowanego radiotelegramu nie­mieckiego wiedzieli, że flota niemiecka w cało­ści opuściła była porty, i w przybliżeniu znali kierunek jej reisu.

W dniu 31 maja 1916 r. niemal cala flota niemiecka znajdowała się w drodze z Wilhelms­haven w kierunku północnym ku Skagerrako-wi, mając nadzieję natrafienia na jakąś eska­dro angielską. Równocześnie angielska „wiel­ka flota" płynęła ze swojej bazy Scapa Flow do zatoki Niemieckiej w tym samym, co Niemcy celu. Główne siły angielskie poprzedzała straż przednia pod admirałem Beatty, złożona

552

z dwóch eskadr krążowników i jednej eskadry okrętów linjowych.

Około godziny 16 minut 30 okręty straż­nicze obu flot przeciwnych rozpoznały się wza­jemnie. Natychmiast obie floty zwróciły się przeciwko sobie. Po raz pierwszy w dziejach zetknęły się ze sobą równie potężne floty wo­jenne. Narazie wywiązała się walka straży przednich. Pierwsi Niemcy nadążyli z głów-nemi siłami swojej floty. Admirał Beatty około godziny 19-ej rozpoczął odwrót, pociąga­jąc za sobą całą flotę niemiecką pod uderzenie głównych sił angielskich, dowodzonych przez admirała Jellicoe, które wyłoniły się pomiędzy atakującemi admirała Beatty'ego okrętami nie-mieckiemi a wybrzeżem Jutlandji (stąd pocho­dzi nazwa „bitwa jutlandzka")- Była godzina 20-ta i właśnie niemiecki admirał Scheer za­mierzał był przerwać pościg za Beatty'm.

Połączone floty angielskie, ziejące już og­niem, tworzyły półkole, otaczające flotę nie­miecką od północnego zachodu i północnego wschodu. Gdyby przeważająca liczebnie flota angielska płynęła dalej ku południowi, mogłaby osaczyć flotę niemiecką, odcinając jej drogę od­wrotu do macierzystych portów. Admirał Scheer nie miał wyboru — musiał przyjąć bi­twę w warunkach niekorzystnych zresztą dla siebie.

Pierwszy moment zaskoczenia, zanim flo­ta niemiecka nie uszykowała się do bitwy, ura­tował atak niemieckiej flotylli torpedowców. Następnie flota niemiecka wzięła kurs na połu­dnie równolegle do floty angielskiej, podążają­cej półkolem od strony północno-wschodniej w tym samym kierunku. Wywiązała się bitwa w pełnym biegu. Położenie okrętów niemiec­kich było o tyle niekorzystne, że, znajdując się od zachodu w stosunku do floty angielskiej, były widocznie na tle zorzy wieczornej, podczas gdy okręty angielskie rozpływały się w gęstnie­jącym mroku. Wobec tego admirał Scheer, pragnąc oderwać się od o wiele przeważającej liczebnie floty angielskiej i znajdującej się w dogodniejszych ponadto warunkach, uczynił zwrot w prawo i podążył wprost na zachód. Anglicy poniechali pościgu, płynąc nadal ku południowi, a następnie na południowy zachód. O godzinie 21 Anglicy odgradzali już flotę nie­miecką od jej własnych portów.

Wobec tego okręty niemieckie zawróciły, pragnąc przełamać linję angielskiej floty i wy­walczyć sobie drogę powrotną. Wściekłe na­tarcie niemieckich torpedowców odniosło sku­tek. Flota angielska rozstąpiła się, pozosta­

wiając wolne przejście. Część sił angielskich skierowało się na północny wschód, zaś siły główne na południe. Flota niemiecka, korzy­stając z ciemności, pełną parą podążyła ku swo­im portom. Admirał Jellicoe obawiał się bitwy nocnej, to też po bokach niemieckiej floty dzia­łały tylko lekkie okręty angielskie, staczające drobne potyczki. Admirał Jellicoe dążył do stoczenia pomyślnej dla Anglików bitwy dopie­ro o świcie.

Nocą jeszcze flota niemiecka bez poważ­niejszych już strat dotarła do Horns - Ritt, nie­daleko na północ od zatoki Helgolandzkiej.

Admirał Scheer sam już bitwy nie prag­nął, nie widząc szans powodzenia w walce ze znacznie silniejszą flotą angielską. Od myśli o wszelkiej bitwie ponownej szczególnie odwo­dził go fakt, że niemieckie okręty wywiadow­cze, których i tak było niewiele, poniosły dotkli­we straty i brak im już było amunicji, co zna­cznie pomniejszało ich wartość bojową. Scheer pragnął więc tylko jak najkorzystniej wycofać swoją flotę z niebezpiecznego położenia.

Również i admirał Jellicoe nie starał się 0 wznowienie walki. Wpłynęły na to poważne straty, jakie poprzedniego dnia poniosła była flota angielska, oraz rozproszenie w pościgu nocnym okrętów, które niełatwo było skupić w krótkim czasie do bitwy.

Tak więc „bitwa jutlandzka", największa, jaką znają dzieje wojen morskich, zakończyła się bez decydującego rezstrzygnięcia.

O rozmiarach tej bitwy świadczą następu­jące dane. Po stronie angielskiej w bitwie jut­landzkiej brało udział: 28 dreadnoughfów (największe pancerniki), 9 krążowników lin­jowych, 30 lekkich krążowników i 72 torpe­dowce, nie licząc okrętów pomocniczych i wy­wiadowczych. Po stronie niemieckiej brało udział: 16 dreadnoughfów, 5 okrętów linjo­wych, 5 krążowników linjowych, 11 lekkich krążowników i 72 torpedowce, nie licząc okrę­tów pomocniczych i wywiadowczych.

Flota angielska przewyższała niemiecką nietylko liczebnie, ale również szybkością swo­ich okrętów oraz siłą ognia artyleryjskiego.

W bitwie jutlandzkiej Anglicy stracili 3 lïnjowe i 3 pancerne krążowniki, Niemcy zaś 1 okręt linjowy, 1 krążownik linjowy i 4 lekkie krążowniki. Poza tern obie strony straciły po kilka torpedowców. Pod względem tonnażu straty wyniosły: 117.000 tonn dla Anglików i 60.000 tonn dla Niemców. Anglicy stracili 7.000 ludzi, Niemcy zaś tylko 3.000.

Bitwa jutlandzka była dla Niemców jas-

553

krawym dowodem, że flota ich nie może współ­zawodniczyć na pełnem morzu z potężną flotą angielską. Flota niemiecka skazana była od­tąd na bezczynność we własnych portach, strze­żonych przez nadbrzeżne fortyfikacje, co było tern boleśniejsze dla Niemców, że już po upły­wie paru miesięcy wyrównali wszelkie straty, poniesione w bitwie z Anglikami.

Rozwianie nadziei, pokładanych we flocie niemieckiej, znakomicie wzmogło w Niemczech wpływy zwolenników wojny podwodnej, której ze względów politycznych i w obawie przed Stanami Zjednoczonemi poniechali byli Niem­cy. Bezpośrednim skutkiem bitwy jutlandz­kiej było wznowienie przez Niemców wojny podwodnej pod koniec 1916 roku i to w skali znacznie większej, niż poprzednio. Niemieckie łodzie podwodne, siejąc wszędzie zniszczenie,

poczęły docierać do morza Białego i wybrzeży Murmanu, utrudniając komunikację na pół­nocnym szlaku z Rosji do Europy zachodniej, wypuszczały się na ocean Atlantycki, gdzie gra­sowały szczególnie w okolicach wysp Kanaryj­skich i Madery.

W odpowiedzi na to Koalicja zaostrzyła blokadę „głodową" państw centralnych, co znów spowodowało Niemców do zastosowania dużych statków podwodnych do celów handlo­wych. Taka naprzykład wielka łódź podwod­na „Deutschland" nietylko dotarła do Amery­ki, ale powróciła po dwóch miesiącach z 4.000 tonn ładunku.

W ciągu całego roku 1916 koalicyjna flo­ta handlowa straciła 1.125 okrętów (z czego 964 zatopionych przez niemieckie łodzie podwo­dne) o łącznym tonnażu ponad 2 miljony tonn !

••faaagfcffeałl B^BfEtS ' *£ 2

^^ HÉSw

Mąż wyruszył m front, tona zastępuje go sprawując obowiązki woźnego magistrackiego.

554 Ï I I . I I W I L I C Z . t t .Jy CraKcxoe. Wilcza tO.

R o z d z i a ł XX.

KAMPANJA PRZECIW RUMUNJI JESIENIĄ 1916 KOKU.

Kampanja letnia 1916 roku wytworzyła była dla państw centralnych położenie niezwy­kle ciężkie, które można było porównać jedynie z momentem po bitwie nad Marną w 1914 r., kiedy zdawało się, że w druzgocącej klęsce za­łamuje się ostatecznie cała potęga militarna Niemiec. Obecnie niebezpieczeństwo było bo­daj, że jeszcze groźniejsze, a nadewszystko bar­dziej realne.

Na Zachodzie bitwy nad Sommą i pod Ver­dun zmuszały Niemców do kolosalnych ofiar, aby uchronić front od przełamania, do czego zmierzały bez przerwy trwające uderzenia Francuzów i Anglików, których przewaga w lu­dziach i w sprzęcie bojowym rosła z miesiąca na miesiąc bez jakichkolwiek widoków zrów­noważenia tej przewagi ze strony Niemców. Na Wschodzie Rosjanie, nie licząc się z własnemi stratami, raz po raz wstrząsali frontem au-strjackim, który, pomimo rozpaczliwej pomocy Niemców, w każdej chwili groził ostatecznem rozpadnięciem się. Nawet na froncie włoskim, gdzie dotąd Austrjacy doskonale dawali sobie radę, obecnie ponieśli oni pierwszą porażkę, która łatwo i zasadniczo mogła była zmienić po­łożenie na tym teatrze wojny. Na Południu, na froncie macedońskim, koalicyjna arm ja salo-nicka rosła na siłach i w najbliższej już przy­szłości, w związku z możliwością przyłączenia się Grecji do przeciwniemieckiej Koalicji, mo­gła była stać się poważnem niebezpieczeństwem dla Bułgarji i Turcji, a to tembardziej, że ta ostatnia poniosła właśnie dotkliwe klęski na froncie kaukaskim.

Począwszy od czerwca położenie państw centralnych stale pogarszało się; aż wreszcie położenie to doszło do najbardziej tragicznego napięcia w dniu 27 sierpnia, kiedy Rumun ja wypowiedziała wojnę państwom centralnym, które nie widziały nawet możliwości wystawie­

nia poważniejszych sił przeciwko temu nowe­mu przeciwnikowi.

Sposób prowadzenia wojny przez generała Falkenhayna, szefa niemieckiego sztabu gene­ralnego, to znaczy faktycznego wodza naczelne­go, okazał się zgubnym dla państw centralnych. Całkowicie zawiodły nadzieje, że częste ciosy, ale zadawane z umiarkowaną siłą i bez więk­szego rozmachu (aby uniknąć ryzyka), wyczer­pią fizycznie i psychicznie bojową energję Ko­alicji. Przeciwnie nawet — metoda ta okazała się raczej pożyteczną dla Koalicji, rozporządza­jącej większemi zasobami ludzkiemi i materjal-nemi, niż dla Niemiec, których rezerwuar ludz­ki był już na wyczerpaniu, a zasoby materjal-ne ograniczone bezwzględną blokadą morską.

Popełniane błędy były już tak widoczne, że powoli generał Falkenhayn począł tracić zaufa­nie nietylko w armji, lecz i wśród najwyższych czynników państwowych, przedewszystkiem zaś u samego cesarza Wilhelma.

Podobnie, jak jesienią 1914 roku, znów sta­ło się aktualnem zagadnienie zmiany osoby sze­fa sztabu generalnego. Wówczas niefortunne­go generała Moltkego zastąpił Falkenhayn, któ­ry teraz sam zkolei miał ustąpić miejsca nowe­mu człowiekowi. Człowiekiem tym miał być Hindenburg, który swrojemi czynami wojenne-mi przeciwko Rosjanom zdołał wysoko wydźwi-gnąć swój autorytet wodza, zyskując szeroką popularność w armji i w społeczeństwie.

W dniu 29 sierpnia 1916 roku Hindenburg otrzymał nominację na stanowisko szefa szta­bu generalnego. Równocześnie jego współpra­cownik, generał Ludendorff, zajął stanowisko współodpowiedzialnego pierwszego kwatermi­strza generalnego.

Opróżnione przez Hindenburga stanowi­sko dowódcy wschodniego frontu zajął marsza­łek książę Leopold Bawarski. Równocześnie ponownie wypłynęła sprawa rozciągnięcia do-

555

wództwa niemieckiego, które w tym momencie obejmowało już front od zatoki Ryskiej aż po Brody na północny-wschód od Lwowa, na cały front przeciwrosyjski, a więc i na armje au-strjacko-węgierskie.

Wobec wypowiedzenia wojny przez Rumu-nję oraz na skutek ciężkich doświadczeń rosyj­skiej ofensywy Brusiłowa, ambicje rządu i do­wództwa Austro-Węgier znacznie zmalały, co pozwoliło ostatecznie rozciągnąć obszar nie­mieckiego dowództwa również i na grupę armij generała austrjackiego Böhm-Ermolli'ego, zło­żoną z 2 i 3 armij austro-węgierskich i niemiec­kiej amiji południowej, a więc aż po Karpaty.

Dowództwo formalne nad nowym frontem rumuńskim otrzymał austrjacki następca tro­nu, arcyksiążę Karol, późniejszy cesarz, które­mu jednak dodano do boku, jako szefa sztabu, niemieckiego generała von Seeckta, faktyczne­go kierownika działań. Pod rozkazy arcyksię-cia Karola oddano dwie armje: 1 armję au-strjacko-węgierską i świeżo sformowaną 9 ar­mję niemiecką pod dowództwem generała Fal-kenhayna, byłego szefa sztabu generalnego. Obie te armje poczęły się koncentrować w Sied­miogrodzie.

Po stronie Bułgarji dowództwo przeciwko Rumunom nad oddziałami bułgarskiemi, nie-mieckiemi i tureckiemi objął niemiecki generał Mackensen, bohater słynnej bitwy pod Łodzią i zwycięzca Serbów. Dowództwo frontu połud­niowego przeciwko koalicyjnej armji salonrc-kiej spoczywało również w ręku niemieckiego generała Otto von Belowa. Wreszcie w Turcji kontrolę wojskową sprawował szef niemieckiej misji wojskowej, generał Liman von Sanders. Tak więc jedynie armje austrjacko-węgierskie na froncie włoskim pozostały poza kierownic­twem niemieckiem, co zresztą wywołane było jedynie tern, że wobec Włochów postawa wojsk austrjackich, narazie przynajmniej, była dosta­tecznie pewna i nie budziła obaw w dowództwie niemieckiem. Nie świadczyło to, oczywiście, na­zbyt korzystnie o wartości bojowej wojska wło­skiego.

Jak widzimy przeto, w trzecim roku wojny autorytet militarny Niemiec zdołał niemal cał­kowicie podporządkować im znacznie słabszych sprzymierzeńców, co dawało państwom central­nym znakomitą korzyść jednolitego i spręży­stego kierownictwa w przeciwieństwie do Ko­alicji, która bardzo powoli i ze znacznie więk-szemi trudnościami realizowała zasadę jednoli­tego kierownictwa.

556

Hindenburg, obejmując stanowisko szefa sztabu generalnego w tak ciężkim dla państw centralnych momencie, zdecydowanie od począt­ku dążył do zasadniczej zmiany sposobu prowa­dzenia wojny. Zadanie to było niezwykle trud­ne. Będąca w pełnym rozwoju kampanja let­nia narazie uniemożliwiała wprowadzenie ra­dykalniejszych zmian w sposobie prowadzenia już rozpoczętych działań wojennych. Jedynym wyjątkiem była kampanja przeciwko Rumunji. Nowy front rumuński należało dopiero orga­nizować, co pozwalało odrazu Hindenburgowi na zastosowanie swoich własnych koncepcyj wojennych. Poza tern front rumuński, jak wie­my, stanowił w danym momencie największe niebezpieczeństwo dla państw centralnych. Stąd też Hindenburg zdecydował się skierować swój główny wysiłek najpierw przeciwko Ru­munji, która poza wszystkiem nęciła ponadto Niemców swojemi zasobami rolniczemi (coraz groźniejsza blokada!) oraz bogatemi źródłami naftowemi.

Jak wiemy, natychmiast po wypowiedze­niu wojny Rumuni wkroczyli do austrjackiego Siedmiogrodu trzema armjami (1, 2 i 3), pra­gnąc odrazu i tanim kosztem opanować tę pro­wincję, która stanowiła główny cel polityki ru­muńskiej. Armje te, liczące razem około 11 dy-wizyj piechoty i 1 dywizję kawalerji, co sta­nowiło gros sił rumuńskich, składały się z naj­lepszych jednostek bojowych i najstaranniej wyposażonych.

Przeciwko Bułgarji Rumuni wystawili znacznie słabszą jedną tylko 4 armję (około 6 dywizyj piechoty, głównie składających się z oddziałów pospolitego ruszenia), która ochra­niała linję Dunaju oraz większemi siłami skon­centrowana była w Dobrudży, gdzie również współdziałał z Rumunami jeden korpus posił­kowy rosyjski. To tak znaczne osłabienie pół­nocnej granicy bułgarskiej na korzyść działań ofensywnych w Siedmiogrodzie było wywołane przeświadczeniem dowództwa rumuńskiego, iż koalicyjna armja salonicka, zagrażająca połu­dniowym granicom bułgarskim, nie pozwoli Bułgarom na skoncentrowanie poważniejszych sił przeciwko Rumunji.

Falkenhayn, przewidując słusznie jeszcze przed wypowiedzeniem wojny, takie właśnie postępowanie Rumunów, opracował własny plan działania przeciwko Rumunji. Wykorzy­stując słaby front Rumunów na Dunaju i w Do­brudży, postanowił skierować ofensywę oddzia­łów bułgarskich, tureckich i niemieckich, które najszybciej dawały się zorganizować pod do-

wództwem Mackensena, właśnie na Dobrudzę, a to w tym celu, aby zaskoczyć Rumunów i za­grozić obejściem ich stolicy Bukaresztu, co zmu­szałoby ich do ściągnięcia poważniejszych sil z Siedmiogrodu, a tern samem pozwoliłoby pań­stwom centralnym zorganizować obronę Wę­gier na tym nowym, w danym momencie naj­groźniejszym froncie. Zamierzona ofensywa Falkenhayna na Dobrudzę miała więc charak­ter czysto dywersyjny i pomocniczy.

Hindenburg, obejmując stanowisko szefa sztabu generalnego, zastał gotowy już plan Fal­kenhayna. W dużej mierze wykorzystał go, ale zmieniając zasadniczo jego charakter. Hinden­burg pragnął uniknąć tego, żeby dość słaba li­czebnie i tylko w drobnej mierze składająca się z oddziałów niemieckich armja Mackensena nie była narażona ze strony Rumunów, a nawet i Rosjan na pobicie w czasie, kiedy stanowiłaby właściwie jedynego przeciwnika Rumunji. To też Hindenburg zarządził, aby najpierw za wszelką cenę zorganizować obronę Węgier i opanować położenie w Siedmiogrodzie, w na­stępstwie zaś tego dopiero rzucić armję Mac­kensena na Dobrudzę, oo miało zapoczątkować generalną ofensywę przeciwko Rumunji. Jedy­nie zaraz po wypowiedzeniu wojny przez Ru-munję Mackensen miał nieznacznie przekro­czyć granicę Dobrudży i zająć ważne punkty Tutrakan i Sylistrję, aby przygotować w ten sposób najkorzystniejsze warunki dla później­szej ofensywy. Falkenhayn pragnął w stosun­ku do Rumunji zastosować system obrony, Hin­denburg zaś przeciwnie zdecydował się na sze­roko zakrojoną akcję zaczepną.

Jak wiemy, Rumunja wypowiedziała woj­nę Austro-Węgrom w dniu 27 sierpnia, a w pierwszych już dniach września Macken­sen poprowadził swoją przedwstępną ofensywę na Dobrudzę, siłami 3-ej armji bułgarskiej, wzmocnionej nieznacznie oddziałami tureckie-mi i niemieckiemi. 4-ta armja rumuńska w Du-brudży nie była jeszcze przygotowaną do dzia­łań nawet obronnych; do tego stopnia nie prze­widywano w Rumunji (zresztą pod wpływem opinji dowództwa koalicyjnej armji salonic-kiej) jakichkolwiek działań zaczepnych ze sti'o-ny Bułgarji. Piorunujące uderzenie Mackense­na złamało słaby opór Rumunów, którzy ponie­śli dotkliwą klęskę. Bułgarzy zajęli Tutrakan, ważne ze względów strategicznych ufortyfiko­wane przedmoście na Dunaju, biorąc do nie­woli dwie rozbite dywizje rumuńskie. Począt­kowy impet natarcia Mackensena znacznie póź­niej osłabł, tak, że ostateczny jego cel, linję ko­

lejową Cernavoda — Konstanca, opanowała 3 armja bułgarska dopiero pod koniec paździer­nika.

Tymczasem równocześnie na głównym froncie rumuńskim w Siedmiogrodzie wypadki rozgrywały się zgoła odmiennie.

Przeciwko głównym siłom rumuńskim w Siedmiogrodzie narazie działały nieliczne tyl­ko i słabe oddziały pograniczne austrjacko-wę-gierskie, które oczywiście nie mogły były zor­ganizować poważniejszego oporu. Jedynie dla nich możliwem było opóźnianie w miarę możno­ści posuwania się Rumunów w głąb terytorjum węgierskiego, aby umożliwić koncentrację po-

Rasputin.

spiesznie podwożonych oddziałów 9 armji nie­mieckiej i 1 armji austrjacko-węgierskiej. W tych warunkach świeże wojska rumuńskie bez trudu mogły były prowadzić natarcie w jak najszybszem tempie, uprzedzając koncentrację głównych sił przeciwnika. Stało się jednak ina­czej. Brak należytego kierownictwa, małe do­świadczenie dowódców rumuńskich, a wreszcie słabe wyszkolenie wojska i niedostateczne jego wyposażenie — wszystko to sprawiło, że marsz Rumunów w Siedmiogrodzie, jakkolwiek czynił łatwe postępy, jednakże z kaiygodną powolno­ścią, niczem nieusprawiedliwioną.

Równocześnie na prawem skrzydle 3 ar­mji rumuńskiej 9 armja rosyjska, licząc na po-

557

ważne współdziałanie Rumunów w Siedmio­grodzie, rozpoczęła ponowną ofensywę na Bu­kowinie, pragnąc wraz z Rumunami przedrzeć się przez Karpaty na równinę węgierską.

M. Rodzianko prezes „Dumy''.

W tym celu Rosjanie przerzucili na Bukowinę znaczne siły, zupełnie realnie licząc się z możli­wością rozbicia prawego skrzydła austriackie­go i przedarcia się na upragnioną równinę wę­gierską.

Był to moment dla państw centralnych nie­zwykle groźny. Zdawało się, że Węgry, tak roz-

Książe Lwów Szef I rządu rewolucyjnego.

paezliwie bronione w ciągu dwóch pierwszych lat wojny, tym razem będą stracone ostatecz­nie, co łatwo mogło było stać się początkiem cał­kowitego pogromu Austro-Węgier.

558

Że i tym jeszcze razem państwa centralne szczęśliwie opanowały tragiczne już położe­nie — było wyłączną winą Rosjan i Rumunów, którzy nie potrafili wykorzystać niezwykle sprzyjającyh warunków i powolnością swoich działań pozwolili przeciwnikowi nietylko zor­ganizować opór, ale nawet własną, potężną ofensywę.

Pomiędzy 3 arm ją rumuńską a 9 armją rosyjską, operującą na Bukowinie, istniała dość znaczna luka na linji Jakobeny — Suczawa, w której łączność utrzymywała jedynie kawa-lerja rosyjska. W tę to lukę skierowało się piei'wsze przeciwnatarcie wojsk austrjacko-niemieckich, które załamało wspólną ofensywę Rosjan i Rumunów na Dorna Watrę i dalej na

M. Milukow.

Bistritę, a wreszcie całkowicie powstrzymało ją w dniu 26 września, zanim nowi sprzymie­rzeńcy zdołali osiągnąć zdecydowane rezultaty. Niemało przyczyniło się do tego nieuzgodnione kierownictwo działań w jednym kierunku sprzymierzonych armij rumuńskiej i rosyj­skiej.

Tymczasem główne siły państw central­nych w Siedmiogrodzie ostatecznie skoncentro­wały się i przygotowały do natarcia. 9 arm ja niemiecka pod dowództwem generała Falken-hayna zajęła front pod Sybinem (Hermann-stadt), zaś 1 arm ja austrjacko-węgierska na północny-wschód od niej pod Maros Vasarhely. Obie te aroije liczyły wówczas 26 dywizyj pie­choty i około 8 dywizyj kawalerji, z czego na Niemców przypadało 16 dywizyj. Równocze­śnie przeciwko 9 armji rosyjskiej na Bukowi­nie działała podawnemu 7 armja austrjacko-

węgierska, wzmocniona w najkrytyczniejszym momencie trzema dywizjami nieinieckiemi, które, zdjęte z frontu zachodniego, początkowo byty skierowane przeciwko posuwającym się bez oporu w Siedmiogrodzie Rumunom. W tym samym czasie grupa generała Mackensena, działająca, jak wiemy, w Dobrudży, liczyła oko­ło 9 dywizyj piechoty i 2 dywizje kawaler j i, składające się z oddziałów tureckich, niemiec­kich, a głównie bułgarskich.

W chwili rozpoczęcia się ofensywy nie-miecko-austrjackiej front rumuński rozciągał się od Sybina przez Alpy Transylwańskie ( 1 ar­mja), następnie przechodził koło Fogaros (2 ar­mja), a wreszcie prawem skrzydłem (3 armja) osiągnął już był zachodnie stoki Karpat Wscho-

M. A. Kere?iski.

dnich w okolicach źródeł i górnego biegu Ma-rosu.

W dniu 26 września 9 armja niemiecka rozpoczęła gwałtowne natarcie. W wyniku trzy­dniowej zaciętej bitwy pod Sybinem 1 armja rumuńska została rozbita i odrzucona w prze­łęcz Roter - Turm (Czerwonej Wieży). Doko­nawszy tego zadania, 1 armja niemiecka za­wróciła na północny-wschód i zkolei rozbiła pod Fogaros 2 armję rumuńską. W dniu 10 paź­dziernika zajęła Brasov (Kronstadt), poczem odrzuciła Rumunów w pograniczne góry. Wy-korzystywując zwycięstwa Niemców, również i 1 armja austrjacko-węgierska natarła na 3 ar­mję rumuńską, odrzucając ją w przełęcze kar­packie.

Rumuni na całym froncie siedmiogrodz­kim przeszli do odwrotu ku swoim granicom,

tracąc tak łatwo zdobyte poprzednio teryto-rjum przeciwnika, a co najważniejsze — zmu­szeni przez 1 armję austrjacko-węgierska do wycofania swojej prawoskrzydłowej 3 armji na

południe, tracąc łączność z 'sąsiadującą od pół­nocy 9 armja rosyjską.

Groźną lukę, jaka wytworzyła się pomię­dzy Rosjanami i Rumunami, generał Leczyckij, dowódca. 9 armji rosyjskiej, usiłował osłonić początkowo samą kawalerją, kiedy zaś okazało się to niemożliwe, począł pchać w nią jeden kor-

M. N. Czhcidzc.

pus za drugim, pośpiesznie podwożone z tyłów i z innych odcinków frontu. Powoli więc front rosyjski wydłużał się ku południowi poza Dor­na Watra aż do miejscowości Okna. Z wielkim

559

trudem na odcinku tym Rosjanie opanowali groźne położenie, likwidując niebezpieczeństwo obejścia całego lewego skrzydła rosyjskiego na Bukowinie.

Pod koniec października pościg niemiecki w Siedmiogrodzie ustał. Rumuni bez większych już przeszkód wycofywali się poza swoje gra­nice. Osiągnięte już rezultaty głównie przez 9 armję niemiecką były ogromne: Siedmiogród był oswobodzony, a 1 i 2 armje rumuńskie do­tkliwie pobite. Ale wynik ten nie mógł zado­wolić Hindenburga. Bądź co bądź armja ru­muńska istniała jeszcze, a posiadając całe, nie­mal nienaruszone, terytorjum swoje, łatwo mo­gła była powetować swoje klęski, wzmocnić się i zreorganizować przy pomocy sprzymierzeń­ców, aby w następstwie nonownie zagrozić pań­stwom centralnym, które ponadto posiadały wciąż nazbyt długą linję frontu przeciwko Ru-munji. Front ten należało za wszelką cenę skró­cić i ustabilizować w najdogodniejszych dla Niemców warunkach.

Z drugiej strony do dalszych działań za­chęcały Hindenburga względy gospodarcze: Niemcom potrzebne było zboże rumuńskie i ru­muńska ropa naftowa. Zdecydowano przeto, pomimo spóźnionej pory roku, poprowadzić da­lej działania ofensywne, aby „wykończyć" Ru-munję i wyrównać front na południe od Buko­winy na linji rzek Trotus, Seret i ujścia Du­naju do morza Czarnego.

Najprostszy kierunek natarcia z południo­wo-wschodniego kąta Siedmiogrodu na Galacz, co odcinałoby całą Wołoszczyznę wraz ze znaj-dującemi się tam armjami rumuńskiemi, był niemożliwy do zrealizowania ze względu na ogromne trudności przy forsowaniu przełęczy górskich w Karpatach Wschodnich. Wobec te­go Hindenburg zdecydował się na operację trudniejszą pod względem strategicznym, ale bardziej zato realną pod względem taktycznym.

Natarcie miało być poprowadzone w za­chodniej Wołoszczyźnie przez przełęcze Wulkan i Szurduk w Alpach Siedmiogrodzkich, przy równoczesnem natarciu Mackensena od połu­dnia wzdłuż lewego brzegu Dunaju.

W tym celu Mackensen w dn. 27 paździer­nika powstrzymał swoją ofensywę w Dobrudży, osiągając front, przebiegający o jeden prze­marsz dzienny na północ od linji kolejowej Cer-navoda — Konstanca, poczem, pozostawiwszy na tym froncie dość słabą grupę wojsk, głów­ne swoje siły wycofał zpowrotem na teryto­rjum bułgarskie i skoncentrował pod Świsto-wem (Sistov) na prawym brzegu Dunaju,

przygotowując się do przeprawy na brzeg wołoski.

Ponowną ofensywę rozpoczęła 9 armja nie­miecka w dniu 11 listopada. W ciężkich wal­kach i ze znacznemi stratami Niemcy przebili się przez przełęcze górskie, zadając Rumunom ponowną klęskę pod Targujiul w dniach 16 i 17 listopada. Dnia 23 listopada Niemcy osiągnęli już front wzdłuż rzeki Oltu od Rymnika (Rym-nicu Valcii) aż do Caracalu, przecinając w ten sposób całą zachodnią Wołoszczyznę prawie aż po Dunaj. Pod Caracalu Rumuni ponieśli znów dotkliwą porażkę, w wyniku której Niemcy za­garnęli do niewoli znaczny oddział rumuński.

Tego samego dnia Mackensen bez więk­szych trudności przeprawił się przez Dunaj pod Świstowem (Sistov) i poprowadził swoją „ar­mję Dunaju" na Bukareszt.

W dniu 30 listopada lewe skrzydło 9 armji niemieckiej podeszło już było pod Pitesti, zaś „armja Dunaju" do ujść rzeki Ardzis (Arge-su) w bezpośredniej już bliskości Bukaresztu.

Podczas, kiedy na Wołoszczyźnie rozgry­wały się te wypadki z piorunującą szybkością, również i 1 armja austrjacko-węgierska, acz nieznaczne, czyniła jednak postępy, wypierając 3 armję rumuńską coraz bardziej na południe i poszerzając tern lukę pomiędzy Rosjanami i Rumunami.

Wobec tak groźnego położenia Rosjanie po­częli przerzucać w Karpaty coraz większą ilość korpusów, a wreszcie poczęli przewozić tam ca­łą 8 armję z Wołynia. Narazie Rosjanie usiło­wali, jak wiemy, opanować położenie na swo-jem własnem lewem skrzydle, kiedy zaś to uda­ło im się, pragnęli skoncentrować w południo­wej Bukowinie silną grupę uderzeniową, która gwałtownem natarciem w Karpatach zagrozi­łaby tyłom nacierających wojsk austrjackich w Siedmiogrodzie. Jednakże zarówno własne niepowodzenia, jak i oczywista już konieczność odwrotu Rumunów z całej Wołoszczyzny, zmu­siły Rosjan do poniechania ofensywnych zamia­rów, przedłużenia zaś swojego frontu na tery-toi'jum rumuńskiem przez Focsani aż do Gala-cza, aby na linji tej dopomóc Rumunom po­wstrzymać swój odwrót.

W dniu 1 grudnia nagle położenie zmieni­ło się na korzyść Rumunów, zresztą nie na dłu­go. Oto prawe skrzydło 9 armji niemieckiej, posuwające się na Bukareszt równolegle do na­tarcia „armji Dunaju" Mackensena, nie mogło nadążyć za tą ostatnią. Skorzystali z tego Ru­muni i, wzmocnieni oddziałami nadciągające­go na pomoc IV korpusu rosyjskiego, gwałtow-

560

nie natarli na wysunięte naprzód oddziały Mackensena pod Coman. Zdawało się, że cały plan niemiecki, misternie zbudowany i dotąd z matematyczną dokładnością realizowany, za­łamie się pod tern niespodziewanem, rozpacz]i-wem uderzeniem Rumunów, walczących już nieledwie pod murami swojej stolicy. Ale i tym razem Niemcy opanowali położenie, dzięki po­śpiesznej pomocy nadciągających oddziałów prawego skrzydła 9-ej armji niemieckiej oraz przy współdziałaniu świeżo przybyłej dywizji tureckiej.

W dniu 4 grudnia Rumuni bez walki opu­ścili stolicę Bukareszt, nie chcąc narażać tego pięknego miasta na skutki bombardowania nie­mieckiego. Tego samego dnia oddziałom au-

Gener. Korniłoff.

strjacko-niemieckim udało się wreszcie przebić przez Karpaty od strony Brasova (Kronstadt), co wystawiło Wołoszczyznę na nowe uderzenie od północy.

W dniu 17 grudnia, po ciężkich walkach ]>ościgowych z cofającymi się Rumunami, wzmocnionymi znacznemi posiłkami rosyjskie-mi, Niemcy osiągnęli front od ujść rzeki Za-bala, przez Buzan aż do Cemavody.

Z początkiem 1917 roku Niemcy osiągnęli ostatecznie zamierzoną linję frontu wzdłuż rzek Trotus i Seret na lewym brzegu Dunaju, na prawym zaś brzegu Dunaju, osiągając w Do­brudży jego ujścia do morza. Na linji tej front ustabilizował się, przekształcając się równocze­śnie wT typowy front pozycyjny.

W czasie ostatniego okresu ofensywy nie­

mieckiej w Rumunji Rosjanie rozpoczęli w po­łowie listopada siłami 9-ej i świeżo przybyłej w Karpaty 8 armji rozpaczliwą ofensywę na froncie od Worochty aż do Ocna nad Trotueem.

Babcia rewolucji Brzeszkowska.

Ofensywa ta, jakkolwiek drogo kosztowała Ro­sjan, nie przyniosła im poważniejszych sukce­sów poza taktycznemi, czysto lokalnemi, aż w połowie grudnia zamarła ostatecznie, front zaś i tu zaskrzepł w pozycyjnej wojnie.

W. KB. Cyryl

Olbrzymie powodzenie kampanji przeciw­ko Rumunji miało dla państw centralnych nie-dające się wprost ogarnąć, błogosławione skut­ki dla losów wojny na długi czas. Niebezpie-

561

czeńsbwo, tak groźne na początku września, zo­stało już w grudniu ostatecznie zlikwidowane. Niepewność na prawem skrzydle frontu prze-ciwrosyjskiego na Bukowinie przestało istnieć dzięki przeciągnięciu tego frontu wpoprzek Ru-munji i oparcia go o morze Czarne. Większość terytorjum rumuńskiego znalazła się w rękach państw centralnych, które zbożem rumuńskiem znakomicie podreperowały swój katastrofalny już stan aprowizacyjny, dzięki zaś rumuńskiej ropie naftowej mogły rozwinąć swoje lotnictwo i łodzie podwodne oraz w motoryzacji armji ja­ko tako dotrzymywać kroku swoim zachodnim przeciwnikom. Ponadto zaś korzystnem dla państw centralnych było to, że Rosja, wobec znacznego wyniszczenia armji rumuńskiej i po­zbawienia jej terytorjum, z którego mogłaby czerpać zasoby ludzkie i materjalne, siłą rzeczy musiała przejąć na własne, nadmiernie już wy­czerpane barki główny ciężar obrony nowego frontu rumuńskiego. Fakt ten stał się poważ­ną przyczyną wzmożenia się fermentów rewo­lucyjnych w armji i w społeczeństwie rosyj-skiem, które widziało, że straszliwe ofiary idą na marne, wpędzając Rosję w coraz gorsze po­łożenie militarne i gospodarcze. Tak oto — upragnione przystąpienie Rumunji do wojny stało się dla Rosji nowym tylko ciężarem.

Aby umożliwić Rumunom powstrzymanie swojego odwrotu oraz samym nadciągnąć im z pomocą w ciągu listopada i grudnia prowa­dzili Rosjanie zażarte, acz zupełnie bezowocne, ataki na Wołyniu i nad Scochodem, których je­dynym celem, pomimo straszliwych ofiar, było odciągnięcie uwagi Niemców od frontu rumuń­skiego.

Jak wielki ciężar spadł na barki Rosjan, świadczy o tem fakt, że na front, przebiegający od Dorna Watra przez terytorjum rumuńskie aż do morza, musieli skierować Rosjanie całą swoją wyborową 9 armję, ponadto zaś dowódz­twa 4 i 6 armij, które organizowały przyby­wające zewsząd posiłki. Razem na froncie ru­muńskim skoncentrowali Rosjanie 35 dywizyj piechoty i 13 dywizyj kawalerji, co stanowiło wówczas niemal jedną czwartą sił, któremi Ro­sja rozporządzała na całym froncie od morza Bałtyckiego do morza Czarnego !

Zapoznaliśmy się z przebiegiem działań wojennych na wszystkich frontach w ciągu 1916 roku. Jakiż był ogólny rezultat tej kam-panji?

Charakterystyczną cechą kampanji 1916 roku było widoczne już osłabienie militarnej potęgi państw centralnych w stosunku do Koa­licji, której siły, ogólnie biorąc, wzrastały w szybkiem tempie. Siły państw centralnych wyczerpywały się nieproporcjonalnie szybko w stosunku do strat Koalicji. W dodatku, a co było najważniejsze, państwa centralne posia­dały rezerwy ludzkie i zasoby materjalne już na wyczerpaniu, podczas gdy Koalicja zaledwie je napoczęła.

Kampanję 1916 roku Niemcy rozpoczęli i zakończyli dwiema wielkiemi operacjami ofensywnemi : pod Verdun i w Rumunji. Dłu­gotrwała, boć blisko rok trwająca, bitwa o Ver­dun nie dała Niemcom żadnego rezultatu, po­mimo, że straty ich, wynoszące w zabitych, ran­nych i wziętych do niewoli do 600.000 ludzi ! — były zupełnie niewspółmierne do strat Francu­zów, którzy utracili około 350.000 ludzi. Ofen­sywa w Rumunji, która przyniosła państwom centralnym ogromny wprawdzie sukces mili­tarny i gospodarczy, miała jednak tę ujemną stronę, że, wobec coraz dotkliwszej szczupłości sił ludzkich, znacznie osłabiła położenie Niem­ców nad Sommą, gdzie skierowane było główne uderzenie angielsko-francuskie. Cofnąć się z nad Sommy Niemcy nie mogli, nie mając je­szcze na tyłach przygotowanej nowej linji obronnej. Linję taką, nazwaną linją Hinden-burga, poczęli Niemcy przygotowywać dopiero od jesieni 1916 roku po smutnych doświadcze­niach ubiegłego roku. Narazie przeto Niemcy, nie posiadając dostatecznych sił do wykonania własnego przeciwnatarcia, musieli z konieczno­ści stosować jedynie rozpaczliwą obronę nie­mal doszczętnie zrujnowanej linji obronnej nad Sommą.

W rezultacie Niemcy niemal w całości utrzymali swoje pozycje po półrocznej bitwie, ale kosztem olbrzymich ofiar, które ostatecznie wyczerpały siły niemieckie (straty ogólne nad Sommą wynosiły: Anglicy 22.000 oficerów i 476.000 żołnierzy, Francuzi 241.000 oficerów i żołnierzy, Niemcy zaś około 300.000, w ozem około 100.000 dostało się do niewoli sojuszni­ków!). Straty Koalicji nad Sommą były więk­sze jeszcze, ale łatwe do uzupełnienia, a sukce­sy jej, chociaż nieznaczne terenowo i strategicz­nie, miały doniosłe znaczenie moralne, wydzie­rając z rąk Niemców dotychczas niezachwiany niemal prymat zwycięstwa.

Na pozostałych frontach udało się wpraw­dzie państwom centralnym powstrzymać gene­ralną ofensywę Koalicji, jednakże wszędzie

562

Oddział artylerji wśród ruin pod Akropolisem.

fronty ich zostały poważnie nadszarpnięte, a si­ły do tego stopnia wyczerpane, że nie mogły już na natarcia odpowiadać przeciwnatarciami, z konieczności ograniczając się do ścisłej i co­raz bardziej beznadziejnej obrony.

Wszystkie operacje 1916 roku, planowane z szerokim rozmachem strategicznym, w rze­czywistości, za wyjątkiem tylko rumuńskiej, sprowadziły się do mniejszych lub większych walk taktycznych, nabierając coraz bardziej charakteru wojny na wyczerpanie.

Szerokie plany Niemców pod Verdun, Francuzów i Anglików nad Sommą, Rosjan pod Łuckiem na Wołyniu, Austrjaków w Tren-tino, a wreszcie Włochów nad Isonzo — wszyst­kie te plany sprowadziły się do walk o charak­terze czysto taktycznym, które pod koniec 1916 roku nie wprowadziły żadnych istotnych zmian w tem położeniu strategicznem, które było już na początku tegoż roku.

Tak przedstawiała się sprawa z punktu widzenia zewnętrznego, niejako terytorjalne-go — na mapie nie można było uwidocznić żad­nych zmian istotnych w położeniu obu stron walczących.

Jednakże z punktu widzenia głębszej stra-tegji, jako stosunku militarnych sił stron wal­czących, zachodziły poważne zmiany, znaczone miljonami napozór bezużytecznych ofiar: pań­stwa centralne wyczerpywały się do tego stop­nia, że w wytworzonych warunkach nie mogły już rachować na ofensywę własną na jakim­kolwiek froncie. Inicjatywa wojenna widocz­nie przeszła w ręce Koalicji. Aby ponownie ją uchwycić, musieli Niemcy szukać nowych ele-. mentów wojny poza polami bitew. Elementem tym wkrótce stała się rewolucja rosyjska, któ­rą też niemiecki sztab generalny potraktował odrazu, jako zupełnie określoną pozycję w swo­ich planach operacyjnych. Rewolucja, która powoli wycofywała Rosję ze składu aktywnych członków Koalicji, miała się stać tym nowym czynnikiem, przy pomocy którego raz jeszcze Niemcy chcieli pokusić się o zwycięstwo.

Po stronie Koalicji rok 1916 dał znacznie więcej, niż poprzednie lata przykładów uzgod­nionych działań armij sojuszniczych. Jednakże uzgodnienie to było dalekiem od tego, czego wy­magała wojna, toczona w coraz to większej skali i na coraz większej ilości poszczególnych frontów. W stosunku zaś do Rumunji wykaza­ła Koalicja klasyczny przykład jak najgorsze­go nieuzgodnienia działań zarówno wojsko­wych, jak i politycznych. Było oczywistem, że system wspólnego kierownictwa o typie

międzysojuszniczej konferencji w Chantilly w praktyce nie może dać pożądanych i koniecz­nych rezultatów. Sprawa przeto jednolitego wspólnego kierownictwa ponownie nabrała dla Koalicji niezwykłej aktualności.

Po stronie państw centralnych sprawa jed­nolitego kierownictwa przedstawiała się o wie­le lepiej. Od chwili, kiedy Hindenburg zajął stanowisko szefa niemieckiego sztabu general­nego, Niemcom w praktyce podporządkowali się wszyscy sprzymierzeńcy, co niemal dokład­nie pokrywało się z systemem jawnego jednoli­tego dowództwa. Sprawa ta znacznie pogor­szyła się wraz ze śmiercią w końcu tegoż roku sędziwego cesarza Austro-Węgier, Franciszka Józefa I (* 1830 t 1916, panował od 1848 ro­ku!). Młody, ambitny następca jego, cesarz Ka­rol (jako arcyksiążę następca tronu dowodzący siedmiogrodzką grupą armij) ponownie zdołał usamodzielnić Austro-Węgry pod względem wojskowym, co w następstwie fatalnie odbiło się na losach wojny dla państw centralnych.

Charakterystyczną cechą kampanji 1916 roku jest gwałtownie wzrastająca rola techniki w wprowadzeniu wojny, co oczywiście przesą­dzało osiągnięcie militarnej przewagi przez Koalicję, rozporządzającą olbrzymiemi środka­mi i zasobami swojego przemysłu. W ciągu te­go roku w szybkiem tempie rozwija się zasto­sowanie gazów bojowych. Pod Verdun i nad Sommą „bitwa sprzętu", zapoczątkowana przez wojnę pozycyjną, osiąga już zdecydowany cha­rakter. Niemcy pod Verdun, a w większej je­szcze mierze Francuzi nad Sommą, po raz pierwszy zastosowują masowo lotnictwo, jako bezpośrednią broń nowoczesnej bitwy. Wre­szcie w bitwie nad Sommą Anglicy wprowadza­ją do walki w dniu 15 września 1916 r. pod Courcelette zupełnie nową broń — czołgi, które po raz pierwszy rzucają do ataku odrazu w licz­bie 79 (17 z nich uszkodziła artylerja niemiec­ka zanim jeszcze rozpoczęły atak, 14 zaś pozo­stało rozbitych na pclu walki). Poza tem rok 1916 wysunął olbrzymie znaczenie motoryzacji armji, po raz pierwszy zastosowanej na Zacho­dzie na szeroką skalę.

Rok 1916 stanowi również przełom w pro­wadzeniu przez Niemców wojny podwodnej. Dotąd Niemcy ze względów politycznych nie decydowali się na prowadzenie bezwzględnej wojny podwodnej. Przebieg kampanji 1916 r. oraz niefortunna próba wyjścia na morze wiel­kiej floty niemieckiej, zakończona bitwą jut­landzką, ostatecznie przeważyły w Niemczech szalę na rzecz jak najbezwzględniejszej wojny

563

podwodnej, z którą w coraz tragiczniejszych warunkach wojny lądowej łączono nadmierne nadzieje.

Walki pod Verdun, nad Sommą, częściowo zaś i na froncie rosyjskim wykazały całą trud­ność przełamania frontu pozycyjnego, przej­ścia od wojny pozycyjnej do wojny manewro­wej. Okazało się, że przy nowoczesnych środ­kach wojny takie przełamanie jest możliwem dopiero wtedy, kiedy poprzedzi je długotrwała, planowa i doprowadzona do końca walka na wyczerpanie wszystkich sił i środków strony

dwoma biegunowo różnemi przykładami nowo­czesnej sztuki wojennej : pierwsza — wojny po­zycyjnej, druga — wojny manewrowej..

Rok 1916 stanowi przełom, który od ko­rzeni poderwał militarną potęgę państw cen­tralnych i naodwrót, siły wojenne Koalicji do­prowadził do kulminacyjnego rozwoju. Był tu rok, który zdecydowanie przesądził o przyszłem zwycięstwie Koalicji. Był to rok, który osta­tecznie dowiódł, że wojnę nowoczesną prowa­dzą nie armje, lecz narody, że o zwycięstwie decyduje nie doskonałość wojskowego przygo-

Rasputin w otoczeniu „wierzących".

broniącej się na umocnionych pozycjach stale-go frontu. Taka walka na wyczerpanie ciągnę­ła się nad Sommą aż do listopada, kiedy Niem­cy ostatecznie wyczerpali tam wszystkie nie­mal swoje środki walki w celu umożliwienia prowadzenia własnej kolosalnej ofensywy w Rumunji. Był to moment, w którym jeszcze jedno potężne uderzenie wyprowadziłoby armje angielsko-franeuskie poprzez rozwalony front niemiecki na swobodny obszar, dający możność szeroko zakrojonych manewrów. Ale wówczas okazało się, że zarówno Anglicy, jak i Fran­cuzi nie rozporządzają już narazie odpowied-niemi siłami do owocnego zakończenia kolosal­nej bitwy nad Sommą. Bitwa na wyczerpanie upuściła zbyt wiele krwi obu stronom walczą­cym. Tak więc Somma i Rumunja stały się

towania do wojny, lecz zespolony i długotrwały wysiłek fizyczny, moralny, umysłowy i gospo­darczy całego narodu, który lata całe swojego życia bez reszty poświęca celom wojny.

Stąd też nowym zupełnie czynnikiem woj­ny stała się moralna wytrzymałość narodów, jako podstawa ich kolosalnego wysiłku i bez­granicznych ofiar. Znaczenie tego nowego czynnika wojny pierwsi zrozumieli Niemcy. Pod koniec 1916 roku gen. Ludendorff, prawa ręka Hindenburga, organizuje też przy sztabie generalnym nowy specjalny oddział propagan­dy wojennej. Odtąd paraliżowanie wytrzyma­łości moralnej narodów wrogich oraz podtrzy­mywanie moralne własnych staje się jednym -/. koniecznych środków prowadzenia wojny.

Ogólne wyniki wojenne 1916 roku wyka-

564

zały rządom państw centralnych, że właściwie wojna jest już przegrana, że możliwość zwycię­stwa leży już w sferze cudów historycznych. To też w grudniu tegoż roku państwa centralne pragną wykorzystać swoje świetne zwycięstwo w Runnmji oraz załamanie się ogólnej ofensy­wy Koalicji i przerwać wojnę z jak najwięk­szym dla siebie zyskiem i honorem. Ta chęć zy­

sku w obliczu oczywistego już w niedalekiej przyszłości zwycięstwa Koalicji zaprzepaszcza pokojowe zamiai y państw centralnych. Wa­runki, wysunięte za kuligami wojny przez dy­plomację niemiecką, były nie do przyjęcia dla Koalicji, która też przeszia do porządku dzien­nego nad niefortunnemi pomysłami pokojowe-mi państw centralnych.

565

R o z d z i a ł XXI.

PROKLAMACJA DWÓCH CESARZY Z DN. 5 LISTOPADA 1916 ROKU W SPRAWIE POLSKIEJ.

Rok 1916 był dla sprawy polskiej przeło­mowym. Twarde konieczności wojny, wbrew nawet intencjom państw wojujących, wysuwa­ły ją od początku wojny na arenę międzynaro­dową, aż w 1916 roku nabrała ona form zupeł­nie konkretnych, które w następstwie, drogą ciągłych ewolucyj doprowadziły nietylko do faktycznego, ale i prawnego odrodzenia Pań­stwa Polskiego w traktacie wersalskim.

Wszystkie posunięcia państw zaborczych w sprawie polskiej do roku 1916 miały charak­ter drobnych „podstępów wojennych", które zmierzały wyłącznie do zapewnienia sobie lo­jalności, życzliwości, a nawet współdziałania ludności polskiej, na ziemiach której toczyła się wojna. Taki charakter, jak już wiemy, miała na początku wojny słynna odezwa do Polaków wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, ro­syjskiego wodza naczelnego. Podobny charak­ter miały posunięcia austrjacko-niemieckie na początku wojny, których rezultatem było zale­galizowanie samorzutnie powstałych Legjonów Józefa Piłsudskiego i Naczelnego Komitetu Na­rodowego.

Tylko w Austro-Węgrzech kołatała się głębsza koncepcja polityczna w sprawie pol­skiej, która pragnęła pozyskać dla korony Habsburgów ziemie polskie b. zaboru rosyjskie­go pod postacią takiej lub innej unji dualistycz­nej, czy trialistycznej (patrz rozdział, poświę­cony sprawie polskiej). Ale i ta koncepcją na­potykała na nieprzezwyciężone trudności nie­tylko ze strony imperjalistycznych Niemiec, wierzących w swoje zdecydowane zwycięstwo, ale nawet w ramach cesarstwa naddunaj-skiego.

Dla Niemiec i dla Rosji, dopokąd obaj ci przeciwnicy wierzyli jeszcze w zwycięstwo, nie mogło było istnieć poważniejsze ujęcie sprawy

polskiej, która sprowadzała się jedynie do wy­korzystania nastrojów wśród ludności polskiej w czasie wojny, a po wojnie do takich lub in­nych zdobyczy terytorjalnych.

Stanowisko to radykalnie zmienił przebieg wypadków wojennych w 1916 roku, który ze sprawy polskiej uczynił konieczność, jeden z ważnych czynników wojny.

Paradoksem dziejowym, którego uspra­wiedliwieniem zresztą był dobrze pojęty interes własny i słabo nawet maskowana perfidja po­lityczna, stało się to, że inicjatywę w sprawie polskiej podjęły Niemcy, odwieczny i najgroź­niejszy wróg polskości.

Inicjatorem wykorzystania sprawy pol­skiej w Niemczech był ówczesny kanclerz Rze­szy Niemieckiej, Bethmann Hollweg, i jego dwaj zaufani współpracownicy, radca legacyj-ny Rietzler w Berlinie i Mutius wT Warszawie, oraz niezależnie od kanclerza niemiecki wojen­ny generał-gubernator w Warszawie, Beseler.

Obaj ci inicjatorzy rozumieli od początku już 1916 roku, że wojna, jeśli nawet nie będzie przegrana przez państwa centralne, to w każ­dym jednak razie nie przyniesie im przewidy­wanych poprzednio rezultatów.

Kiedy pertraktacje, prowadzone zakuliso-wo z dworem rosyjskim na temat odrębnego po­koju z Rosją, spełzły na niczem, kanclerz Beth­mann Hollweg zrozumiał, że sprawa polska, co do której Berlin hamował poprzednio rząd wie­deński, nie stanowi już przeszkody w porozu­mieniu się z Rosją, skoro cesarz Mikołaj zdecy­dował wojnę aż do ostatecznego zwycięstwa.

Z drugiej znów strony Bethmann Hollweg nie przewidywał, aby w najlepszym nawet wy­padku oręż niemiecki zakończył wojnę w takich warunkach, które umożliwiłyby Niemconr ane­ks ję większej połaci ziem polskich b. zaboru ro-

566

i

L f e * ? * ^

Piotrogród. Paloc TaurydzkL

syjskiego, a to tembardziej wobec istnienia sprzecznych interesów Austro-Węgier, pragną­cych w tej lub innej formie przyłączyć do siebie jak największy obszar Polski.

Aby więc zawczasu rozstrzygnąć „faktem dokonanym" sprawę polską z jak największą dla Niemiec korzyścią, Bethmann Hollweg wy­sunął koncepcję utworzenia już w czasie wojny „buforowego" państwa polskiego z ziem b. za­boru rosyjskiego, okrojonego znacznie na za­chodzie na rzecz Niemiec. Według tej koncep­cji, owo „buforowe" państwu polskie miało być ściśle uzależnione od Rzeszy Niemieckiej pod względem gospodarczym, wojskowym i polityki zagranicznej. Tak więc Bethmann Hollweg, nie licząc się z możliwością całkowitego i for­malnego włączenia większej części Polski do

Niemiec, pragnął uczynić to samo, ale pod pła­szczykiem ..buforowej samodzielności", którą zresztą, przy sprzyjających okolicznościach, jak wierzył, możnaby w przyszłości „unieszko­dliwić".

Analogiczna koncepcja generał-guberna-tora warszawskiego Beselera wychodziła z za­łożeń czysto wojskowych Doceniając należycie tragiczni1 położenie wojenne Niemiec, pragnął Beseler znaleźć polityczny pretekst do wyzy­skania na rzecz Niemiec rezerwuaru ludzkiego I), zaboru rosyjskiego, który w zachodniej czę­ści niemal zupełnie był nietknięty mobilizacją rosyjską, a w pozostałych częściach wyzyskany przez Rosjan dość nieznacznie. Dla Beselera maleńkie i uzależnione od Niemiec państewko polskie oznaczało określoną ilość dywizyj świe-

567

żego i doskonałego żołnierza polskiego, który mógłby jeszcze przeważyć szalę zwycięstwa na stronę państw centralnych.

Koncepcja polskiego państwa „buforowe­go", opartego o Rzeszę Niemiecką przez dłuż­szy czas nie dała się zrealizować, pomimo za­biegów w tym kierunku kanclerza, oraz Bese-lera, który rozsyłał swoje memorjały do cesa­rza Wilhelma, do szefa sztabu generalnego Fal-kenhayna i do wszystkich wpływowych osobi­stości.

W Niemczech zabiegi te rozbijały się z dwóch przyczyn. Sfery wojskowe, które mia­ły wówczas decydujący głos w polityce niemiec­kiej, po pierwsze ze względów imperialistycz­nych i nacjonalistycznych nawet słyszeć nie chciały o samym wyrazie „niepodległość" w stosunku do Polaków, po drugie zaś nie chcia­ły utrudniać sobie zabiegów o pokój odrębny z Rosją, w co jeszcze wierzyły w pierwszej po­łowie 1916 reku i czego najgoręcej' pragnęły, aby tern umożliwić sobie zwycięstwo na Zacho­dzie nad głównymi przeciwnikami Niemiec.

Z drugiej znów strony Austro-Węgry przeciwstawiały swoją własną koncepcję, re­prezentowaną przez ministra spraw zagranicz­nych Burjana, a która polegała na włączeniu w tej lub innej formie ziem polskich do monar-chji habsburgskiej wzamian za ustąpienie Niemcom uprzemysłowionej, zachodniej części Królestwa Polskiego wraz z Suwalszczyzną.

Latem 1916 r. koncepcja kanclerza Beth-manna Hollwega nabrała nowych widoków po­wodzenia.

Dotychczasowy przebieg kampanji począł w niemieckich sferach wojskowych szerzyć na­strój pesymistyczny co do ostatecznych wyni­ków wojny. Straszliwa wojna na wyczerpanie, zapoczątkowana przez Koalicję, rozwiała mi­raż zwycięstwa niemieckiego. Fachowcy woj­skowi poczęli rozumieć, że przy posiadanych przez państwa centralne zasobach ludzkich i materjalnych, które były już bliskie całkowi­tego wyczerpania, los wojny jest już przesą­dzony na korzyść Koalicji. Należało więc za wszelką cenę przedewszystkiem znaleźć świe­żych ludzi, świeży żer dla armat, co obiecywała bethmannowska koncepcja polska.

Dowódca frontu wschodniego Hindenbm-g wraz ze swoim współpracownikiem Ludendorf-fem, zyskujący sobie coraz większą popularność w społeczeństwie i mir w sferach decydujących, pomimo całej swojej „rasowej" awersji do pol­skości i sprawy polskiej, ze względu na możli­wość wykorzystania polskiego rezerwuaru

świeżych sił ludzkich, gorąco poparli koncepcję kanclerza i Beselera. Zwolennik paktowania z Rosją i bezwzględny przeciwnik koncepcji kanclerza, dotychczasowy szef sztabu general­nego Falkenhayn, nie wchodził w rachubę, ze względu na jego zdecydowaną już dymisję z te­go stanowiska, które miał objąć Hindenburg. Tak oto niepowodzenia wojenne nietylko skło­niły sfery wojskowe do pogodzenia się z kon­cepcją Bethmanna Hollwega, ale nawet kazały im odtąd wziąć inicjatywę w sprawie polskiej w swoje ręce.

Również niepowodzenia wojenne skłoniły rząd austrjacko-węgierski do większej, niż przedtem ustępliwości politycznej w stosunku do Niemiec. Austro-Węgry nie mogły sta­wiać zbyt wygórowanych i ambitnych wyma­gań sojusznikowi, który świeżo uratował mo­narchic naddunajską od straszliwej klęski w czasie rosyjskiej ofensywy Brusiłowa.

W dniach 11 i 12 sierpnia 1916 roku kan­clerz Bethmann Hollweg wraz z niemieckim se­kretarzem stanu spraw zagranicznych Jago-wem przy okazji rewizyty austrjacko-węgier-skiego ministra spraw zagranicznych Burjana w Wiedniu przeprowadzili decydujące pertrak­tacje w sprawie polskiej.

Bethmann Hollweg wysunął następujące postulaty: Obaj cesarze, to znaczy Wilhelm nie­miecki i Franciszek Józef austriacko-węgier­ski, możliwie jak najprędzej opublikują prokla­mację, powołującą do życia Królestwo Polskie z dziedziczną monarchją, przyczem samo ukon­stytuowanie państwa odłożone będzie do czasu późniejszego, po ukończeniu wojny, podczas któ­rej Polska pozostanie terenem okupacyjnym lub etapowym. Niektóre, ale tylko bezwzględ­nie konieczne części Królestwa będą odłączo­ne od nowego państwa do Niemiec dla mili­tarnego zabezpieczenia ich granicy oraz cała gubernja suwalska. Administrację wewnętrz­ną pozostawi się nowemu państwu polskiemu. Pod względem zagraniczno-politycznym przyłą­czy się Polska do przymierza obu cesarstw z tern jednak, że Polska pozbawiona będzie własnej samodzielnej polityki zagranicznej (był to najistotniejszy postulat Niemiec, pozwala­jący na powołanie dywizyj ]X)lskich na rzecz państw centralnych). Naczelne dowództwo i inspekcj'a armji polskiej spoczywać będzie w rękach Niemiec. Państwo polskie będzie włą­czone do niemieckiego obszaru celnego, a więc zespoli się z Niemcami gospodarczo. A wre­szcie — postulat bardzo ważny — żadnej czę­ści dotychczasowych posiadłości polskich obu

568

cesarstw nie odda się nowemu państwu pol­skiemu.

Minister Burjan w imieniu rządu austrjac-ko-węgierskiego zaakceptował plan Bethmanna Hollwega, ale ze swojej strony wysunął nastę­pujące postulaty, a mianowicie zastrzeżenie również Austro-Węgrom ze względów wojsko­wych ,,poprawki" dawnej granicy z Króle­stwem Polskiem, na co Bethmann Hollweg się zgodził, przyłączenie do nowego państwa pol­skiego jak największych obszarów na wscho­dzie, na co kanclerz w zasadzie zgodził się, wa­runkując jednak ten postulat jego csiągalno-ścią w pokoju z Rosją, a wreszcie równorzęd-ność uprawnień gospodarczych Niemiec i Au-stro-Węgier w nowem państwie polskiem, któ­re posiadałoby własny obszar celny, wobec któ­rego to postulatu Bethmann Hollweg zapropo­nował zbadanie tej sprawy przez rzeczoznaw­ców. Wreszcie w dyskusji pomiędzy przedsta­wicielami obu mocarstw przewidziano przeje­cie kolei żelaznych w Polsce przez towarzystwo akcyjne niemiecko-austrjacko-węgierskie.

Oczywiście w tern ujęciu nowe państwo polskie nabrałoby w'ybitnych cech protektoratu niemieckiego, o co właśnie chodziło kanclerzowi Niemiec. Zgodnie z tern Niemcy poczęły się do­magać przekazania im Legjonów polskich. For­malnie przekazanie Legjonów polskich generał-gubernatorowi Beselerowi, jako organizatoro­wi wojska polskiego, nastąpiło w kwietniu 1917 roku już po dymisji komendanta Józefa Piłsud­skiego.

O wynikach konferencji wiedeńskiej na­tychmiast poinformowano Hindenburga, który tegoż jeszcze miesiąca objął szefostwo sztabu generalnego, to znaczy faktycznie naczelne do­wództwo państw centralnych.

Pomimo jednak konferencji wiedeńskiej Bethmann Hollweg, będąc sam inicjatorem proklamowania państwa polskiego, przez długi czas zwlekał z realizacją własnej koncepcji, po­mimo ciągłego przynaglania ze strony dowódz­twa naczelnego, które nie chciało tracie drogie­go czasu, potrzebnego do sformowania armji polskiej, która miała wziąć udział już w ofen­sywie wiosennej państw centralnych. Zwłoka kanclerza wywołana była nowemi nadziejami, którym dał się uwieść, na możliwość zawarcia z Rosją odrębnego pokoju. Nie chciał przeto drażnić Rosjan w tym momencie.

Na początku października Hincienburg zgadzał się czekać jeszcze na proklamację pa­rę tygodni, ale zalecał równocześnie prowadzić dalsze pertraktacje z rządem austrjacko-wę-

gierskim, „w przeciwnym bowiem razie straci się znowu kilka tygodni, posiadających wartość dla wojskowego wyzyskania ludu polskiego, co może dla wyniku wojny mieć ciężkie konse­kwencje".

W swoich pamiętnikach „Aus meinem Le­ben" Hindenburg przyznaje się, że od chwili objęcia szefostwa sztabu generalnego nalegał wraz z Ludendorffem i Beselerem na jak naj­szybsze wykonanie układu wiedeńskiego, aże­by „można było do początku walk przyszłej wio­sny użyć w pierwszej frontowej linji, jako ta­ko wyćwiczonego wojska", powołanego pod broń przez nowe państwo polskie. Dla Hinden­burga potrzeba świeżego materjału ludzkiego dominowała nad wszystkiemi innemi względa­mi, naw7et nad jego własnym imperjalizmem. Zresztą lekceważąco i bez skrupułów pocieszał się, że „zwycięskie" — przy pomocy polskiego żołnierza — „Niemcy mogłyby się potem, po zawarciu pokoju, załatwić z postawioną spra­wą polską".

W dniu 18 października w siedzibie nie­mieckiego dowództwa naczelnego w Pszczynie zebrała się konferencja czynników wojskowych i politycznych Niemiec i Austro-Węgier. Hin­denburg i Ludendorff nalegali tam „z najwięk­szą energją na natychmiastowe ogłoszenie pro­klamacji w celu przeprowadzenia w Królestwie Polskiem werbunku. Austrjacko-węgierski szef sztabu generalnego Conrad von Hötzendorff przestrzegał pesymistycznie i to bardzo usilnie przed złudzeniem, że uda się Polaków pociąg­nąć do walczenia po stronie armij państw cen­tralnych, ale ze stanowczym optymizmem wy­stąpił w obronie projektu generał-gubernator Beseler, przyobiecując niemieckiemu naczelne­mu dowództwu na kwiecień roku 1917 cztery do pięciu dywizyj polskich, gotowych do boju, a później więcej. Domagał się w tym celu dwóch rzeczy: "bezzwłocznego wydania prokla­macji i zniesienia podziału Królestwa na dwie okupacje przez przyłączenie austrjackiego ge-nerał-gubernatorstwa lubelskiego do niemiec­kiego generał-gubernatorstwa warszawskiego.

Ponieważ do tego czasu ostatecznie roz­wiały się nadzieje porozumienia z Rosją, prze­to kanclerz Bethmann Hollweg zgodził się na konferencji tej na niezwłoczne wykonanie swo­ich projektów.

W dniu 5 listopada 1916 roku równocze­śnie ogłoszono proklamację dwóch cesarzy w Warszawie i w Lublinie.

W Warszawie ogłoszenie proklamacji od­było się w sposób uroczysty w samo południe

569

na zamku królewskim. Po przemówieniu wstęp-nem, generał-gubernator Beseler odczytał po niemiecku tekst proklamacji, następnie zaś tłu­maczenie polskie odczyta! porucznik hr. Hüt­ten - Czapski, z pochodzenia Polak. Ze strony zaproszonych na tę uroczystość przedstawicieli społeczeństwa polskiego w odpowiedzi przema­wiał rektor Brudziński, gorący aktywista, to znaczy zwolennik wykorzystania mocarstw cen­tralnych dla sprawy polskiej.

W Lublinie w sposób równie uroczysty tekst proklamacji po niemiecku odczytał au-strjaeko-węgierski generał-gubernator Kuk, po polsku zaś szef administracji cywilnej Madej­ski. W imieniu Polaków przemawiał Jan Stec­ki, również aktywista.

Demonstracje uliczni za wojną „aż do zwycięstwa".

Proklamacja państw centralnych, ogłoszo­na przez Beselera, brzmiała:

„Do mieszkańców warszawskiego Generał-Gubernatorstwa !

„Przejęci niezłomną ufnością w ostateczne zwycięstwo ich broni i życzeniem powodowani, by ziemie polskie przez waleczne ich wojska ciężkiemi ofiarami rosyjskiemu panowaniu wy­darte do szczęśliwej przywieść przyszłości, Jego Cesarska Mość Cesarz Niemiecki oraz -J^) Ce­sarska i Królewska Mość Cesarz Austrji i Apo­stolski Król Węgier postanowili z ziem tych utworzyć państwo samodzielne z dziedziczną monarchją i konstytucyjnym ustrojem. Do­kładniejsze oznaczenie granic Królestwa Pol­skiego zastrzega się. Nowe Królestwo znajdzie w łączności z obu sprzymierzonemi mocarstwa­mi rękojmię, potrzebną do swobodnego sił swych rozwoju. We własnej armji nadal żyć

będą pełne sławy tradycje wojsk polskich daw­niejszych czasów i pamięć walecznych towarzy­szy broni w wielkiej obecnej wojnie. Jej orga­nizacja, wykształcenie i kierownictwo uregulo­wane będą we wspólnem porozumieniu.

„Sprzymierzeni monarchowie, biorąc na­leżny wzgląd na ogólne warunki polityczne Eu­ropy, jako też na dobro i bezpieczeństwo wła­snych krajów i ludów, żywią niezłomną nadzie­ję, że obecnie spełnią się życzenia państwowe­go i narodowego rozwoju Królestwa Polskiego.

„Wielkie zaś, od zachodu z Kólestwem Pol-skiem sąsiadujące mocarstwa z radością ujrzą u swych granic wschodnich wskrzeszenie wol­nego, szczęśliwego i własnem narodowem ży­ciem cieszącego się państwa.

„Z najwyższego rozkazu Jego Cesarskiej Mości Cesarza Niemieckiego".

(—) Generał-gubernator v. Beseler".

Proklamacja, odczytana w Lublinie, miała analogiczną treść.

Uzupełnieniem niejako proklamacji dwóch cesarzy było ze strony Austro-Węgier odręczne pismo cesarza Franciszka Józefa do austrjac-kiego premjera Dr. Körbera z dnia 4 listopada 1916 r., w którem cesarz stwierdził, że jest je­go wolą, aby w chwili, kiedy powstaje państwo polskie, ,-iiadać równolegle z tym rozwojem także krajowi Galicji prawo samodzielnego urządzenia swoich spraw krajowych aż do peł­nej miary tego, co się zgadza z jego przynależ­nością do całości państwowej i z jej pomyślno­ścią". Oznaczało to rozszerzenie autonomji Ga­licji w ramach monarchji austrjacko-węgier-skiej. Krok ten wywołany był ze strony Au­stro-Węgier koniecznością złagodzenia tego ujemnego wrażenia, jakie proklamacja musia­ła wywrzeć wśród licznych Polaków zwolenni­ków rozwiązania sprawy polskiej wyłącznie w związku z Austro-Węgrami, a dla których powstający protektorat niemiecki nad Króle­stwem Polskiem niemal całkowicie przekreślał ich dotychczasowe nadzieje.

W dniu 9 listopada, co świadczy o pośpie­chu niemieckiego dowództwa, generał-guberna-torowie Beseler i Kuk ogłosili odezwę do ludno­ści Królestwa, wzywającą do tworzenia armji do walki z Rosją. W odezwie tej oświadczali, że państwa centralne ze względu na toczącą się wojnę chwilowo zatrzymują administrację no­wego państwa polskiego w swoich rękach, ale że są gotowi dać Polakom „już teraz, stopnio­wo, te urządzenia państwowe, które mają po­ręczyć ti"wało ugruntowanie, ukształtowanie

570

i bezpieczeństwo państwa" — „przedewszyst-kiem zaś wojsko polskie". — „Stańcie więc przy nas, jako ochotnicy, i pomóżcie nam uwieńczyć zwycięstwo nasze nad waszym prze­śladowcą!".

W dniu 12 listopada wydal już Beseler szczegółowe rozporządzenie, dotyczące przepi­sów o dobrowolnem wstępowaniu do armji pol­skiej. Przewidział w tern rozporządzeniu mun­dury i sztandary z polskiemi odznakami naro-dowemi, zastrzegał jednak, że armja polska, ażeby mieć „zapewnione na zasadach prawa międzynarodowego stanowisko wojska pań­stwa wojującego, musi być tymczasowo przyłą­czona do wojska niemieckiego pod względem naczelnego kierownictwa i ustosunkowania prawnego".

Rdzeń nowej armji polskiej miały stano­wić dotychczasowe Legjony polskie (korpus po­siłkowy), które miano przekazać z pod dowódz­twa austrjacko-węgierskiego dowództwu nie­mieckiemu.

Jakkolwiek Niemcy od początku wojny od­nosili się do iegjonów polskich z wyraźną nie­chęcią za ich orjentację filoaustrjacką, a. raczej

przeczuwając w nich zupełnie niezależny duch polskiej siły zbrojnej — teraz, ze względu na dobro rozpoczętej akcji werbunkowej, poczęli Niemcy wprost kokietować legjonistów, usiłu­jąc uczynić z nich przynętę dla społeczeństwa polskiego. W tym też celu do szeregu miast w królestwie sprowadzono legjony z Barano­wicz, do akcji zaś werbunkowej starano się użyć oficerów i podoficerów legjonowych.

Jednakże wojskowe nadzieje zawiodły Niemców całkowicie. Z właściwą sobie grubo­skórnością nazbyt przejrzyście obnażyli Niem­cy swoje istotne cele proklamowania Królestwa Polskiego. Społeczeństwo polskie bynajmniej nie pragnęło dostarczyć Niemcom obfitego żeru dla armat koalicyjnych wzamian za więcej niż iluzoryczną samodzielność okrojonego państew­ka buforowego. Zdrowy instynkt narodowy zbyt był silnym zarówno w legjonach polskich, jak i w całem społeczeństwie. Niemiecki wer­bunek zawiódł całkowicie. Zamiast pięciu czy sześciu dywizyj, o których marzył Beseler — do końca listopada stawiło się zaledwie kilku­set ochotników.

Rzeczywisty rezultat listopadowej prokla-

"F

Piotrogród. Demonstracje wolnościowe przed pomnikiem cesarza Aleksandra III.

571

macji cesarzy Niemiec i Austro-Węgier był zu­pełnie inny od zamierzonego przez jej autorów. Rezultatem tym było znakomite i doniosłe uwy­puklenie międzynarodowego charakteru spra­wy polskiej i uświadomienie jej politykom eu­ropejskim, podczas, kiedy państwa centralne sprawę polską pragnęły załatwić w analogiczny do Rosji sposób, to znaczy, traktując zagadnie­nie polskie, jako swoją wyłączną własność.

Jednostronne rozstrzygnięcie losu ziem polskich b. zaboru rosyjskiego oraz akcja wer­bunkowa na obszarze okupowanym w czasie wojny było wyraźnie niezgodne z przepisami konwencji międzynarodowej w Hadze, co też zelektryzowało opinję publiczną w państwach Koalicji przeciwniemieckiej, tern samem poru­szając z martwoty sprawę polską.

Proklamacja przeto listopadowa, jakkol­wiek sama w sobie nie była obowiązująca z punktu widzenia prawa międzynarodowego i zmierzała do zgoła innych celów — w rzeczy­wistości uczyniła dla sprawy polskiej bardzo wiele, wyciągając ją na arenę międzynarodową z tego zapomnianego już przez wszystkich la­musa historycznego, w którym dotąd solidarnie jej strzegły rządy wszystkich trzech państw zaborczych, Niemiec, Rosji i Austro-Węgier.

Proklamację w sprawie polskiej notyfiko­wały mocarstwa centralne państwom neutral­

nym, co bardziej jeszcze podkreśliło jej mię­dzynarodowy charakter, і іі і to na celu za­angażowanie stolicy Apostolskiej w tej spra­wie, co, wobec znacznych wpływów katolicyz­mu w Polsce, zwiększyłoby szanse pomyślnego rozwoju akcji werbunkowej. Jednakże dyplo­macja watykańska posiadała zbyt wiele do­świadczenia i rutyny politycznej, aby się była pozwoliła zaangażować w tej sprawie na ko­rzyść państw centralnych. To też na notę nie­miecką sekretarz stanu Kardynał Gaspari od­powiedział w dniu 7 listopada jedynie ogólni­kowo, że „stolica święta będzie zawsze gotowa do udzielenia poparcia urzeczywistnieniu upra­wnionych żądań Polaków, jak również do obro­ny ich interesów religijnych".

Oświadczenie to bardziej jeszcze popchnę­ło sprawę polską na tory polityki międzynaro­dowej.

Dalszy zawrotny przebieg wypadków woj­ny światowej sprawę polską, raz wypuszczoną na arenę międzynarodową, wynosił do coraz większego znaczenia, aż zakończył ją cały świat powojenny wiążącemi postanowieniami Trak­tatu Wersalskiego. Ale tego wyniku ostatecz­nego, oczywiście, najmniej spodziewali się Niemcy i sam kanclerz Bethman Hollweg, nie wierzący nigdy w potęgę sprawiedliwości dzie­jowej.

572

R o z d z i a ł XXII.

OGÓLNE POŁOŻENIE PAŃSTW WOJUJĄCYCH NA WIOSNĘ 1917 ROKU.

Zima 1916 — 1917 roku była okresem krytycznym dla militarnej potęgi Niemiec. Jakkolwiek Niemcy w wyniku ostatniej kam-panji utrzymały w swoich rękach ogromne zdo­bycze terytorjalne, które nawet zdołały rozsze­rzyć kosztem Rumunji, jakkolwiek liczne fron­ty państw centralnych wytrzymały jeszcze tym razem napór ogólnej ofensywy Koalicji — jed­nakże zima minęła w Niemczech pod znakiem powszechnego przemęczenia wojną i coraz wy­raźniejszego zaniku wiary w zwycięstwo, co paraliżowało dotychczas niezwyciężonego du­cha wojennego narodu niemieckiego.

Wojna wycisnęła już była z narodu nie­mieckiego wszystkie zasoby ludzkie. Pod broń powołano już wszystkie roczniki od 15 do 45 włącznie. Dowództwo naczelne domagało się dalszego powołania ogólnego pospolitego rusze­nia mężczyzn od 15 do 60 roku życia, na co jed­nak nie zgadzały się czynniki polityczne. To też w obliczu przewidywanej ofensywy Koalicji Niemcy zdołały wystawić do wiosny 1917 roku zaledwie 13 świeżych dywizyj i to kosztem zna­cznego osłabienia kadrów armji oraz kontyn­gentu uzupełnień. Fiasco werbunku polskiej armji, którą w przewidywaniu obliczali Niem­cy na pięć do sześciu dywizyj, tembardziej uwy­puklało grozę położenia wojennego Niemiec. Przewagę armij koalicyjnych obliczano już w stosunku do armij państw centralnych na 40%.

Społeczeństwo niemieckie było już pozba­wione niemal wszystkich swoich sił żywotnych. Każdy zdrowy Niemiec od młodziutkiego chłop­ca do starca, jeśli nie walczył na froncie — pra­cował wewnątrz kraju wyłącznie dla wojny. Wojna na wyczerpanie, na której Koalicja opierała swoje nadzieje, szerzyła w społeczeń­stwie niemieckiem znużenie i zniechęcenie, któ­

re dopełniała straszliwa groza pól bitew nad Sommą i pod Verdun.

Najgroźniej przedstawiały się mnożące się szybko objawy rozkładu moralnego na tyłach, wewnątrz Niemiec. Blokada coraz to ściślej­sza doprowadzała całe społeczeństwo do stanu chronicznego wygłodzenia. Życie gospodarcze wypaczało się dla celów wojny, działając coraz mniej sprawnie. Odporność psychiczna naro­du niemieckiego, tak zdumiewająca w pierw­szych latach wojny, powoli wyczerpywała się. Wzrastała dezercja i świadome uchylanie się od służby frontowej. Wzrastała liczba tak zwanych „dekowników".

Równocześnie głód, ponoszone ofiary, stra­szliwa groza wojny i beznadziejność toczącej się wojny szerzyły w społeczeństwie niemiec­kiem brutalną chęć użycia za wszelką cenę. W zastraszający sposób poczęła się panoszyć w kraju lichwa wojenna, owo osławione „pas-karstwo", wszelkiego rodzaju nadużycia, bo­gacenie się na koszt państwa. Moralność spo­łeczna powoli głuchła na te objawy rozkładu i zguby. A na tle tych zjawisk powoli rozprzę-gała się narodowa jedność niemiecka pierw­szych lat wojny. Wzrastały antagonizmy po­między poszczególnemi warstwami społeczne-mi, a w związku z tern zaostrzała się przytłu­miona dotąd przez wojnę walka partyjna.

Coraz groźniej zimą 1917 roku zaznacza­ły się braki w ogólnem kierownictwie wojny. Czynniki polityczne i wojskowe stawały się so­bie coraz bardziej obce. Różniono się w poglą­dach na sposób prowadzenia wojny i na zasad­nicze nawet jej cele. Pomiędzy kanclerzem Rzeszy Niemieckiej Bethmannem Holwegiem, któremu z prawa należało się zasadnicze wyty­czanie kierunków prowadzenia wojny w zależ­ności od położenia politycznego, a dowództwem

573

naczelnem w osobach Hindenburga i Luden -dorffa przychodziło do ciągłych tarć i nieporo­zumień.

Począwszy od końca 1916 roku najenergi-czniejszym bodźcem w coraz gorzej funkcjonu­jącej maszynie państwowej stał się Luden dorff, człowiek „żelaznej woli". Zrealizował on tak zwany „program Hindenburga'', mający na celu usprawnienie wojennej produkcji prze­mysłowej, aby jako tako wyrównać coraz więk­szą przewagę Koalicji w sprzęcie bojowym, amunicji i środkach technicznych.

Nie obeszło się jednak bez wielkich i do­niosłych w skutkach ofiar. Z oddziałów fron­towych trzeba było odkomenderować z powro­tem do przemysłu 125.000 wykwalifikowanych

Demonstracje uliczne za wojną „aż do zwycięstwa".

robotników. Poza tern zapewniono olbrzymie zyski przedsiębiorstwom prywatnym i wysokie zarobki robotnikom. To szafowanie pieniędz­mi państwowemi osiągnęło wprawdzie doraź­ne korzyści wojenne, ale poderwało sławną przed wojną niemiecką uczciwość handlową, szerząc powszechną demoralizację i chęć uży­cia. Nad całem życiem na tyłach rozpostarł swoje drapieżne szpony rosnący w potęgę wo­jenny „paskarz". Przeciwko „paskarzom" wzrastało w kraju niezadowolenie społeczeń­stwa, które w masie swojej opanowane zostało chęcią szybkiego wzbogacenia się i użycia. Na froncie zaś szerzyło się i ozgoryczenie i niena­wiść do tych wszystkich, którzy, dekując się na tyłach, bogacili się, tworząc nową klasę posia­dającą i szeroko żyjącą.

Szczególnym ciężarem dla Niemiec stały się Austro-Węgry, które od śmierci swojego sędzi­

wego cesarza Franciszka Józefa w dniu 21 li­stopada 1916 roku — same podobne do półtru-pa — wymagały ze strony swojego niemieckie­go sprzymierzeńca nadludzkich wprost wysił­ków w celu ich podtrzymania zarówno pod względem wojskowym, jak i gospodarczym oraz politycznym. W dodatku wewnętrzne stosunki, panujące w Austro-Węgrzech, zatruwały całą atmosferę wojenną państw centralnych. W Czechach separatyzm i sabotaż osiągnęły nieznane wprost w dziejach rozmiary, rozsa­dzając nietylko armję austrjacką, ale i całą ma­szynę państwową, systematycznie hamowaną i psutą w najdrobniejszych nawet kółeczkach. Państwowość austrjacko-węgierskiej monar-chji chwiała się i trzeszczała, lada chwila gro­żąc katastrofą. Nadużycia, korupcja, sabotaż, nieudolność lub lekkomyślność stały się zjawis­kami powszechnemi. Smutne resztki armji au­strjacko-węgierskiej powoli dopalały się w tym ogniu wewnętrznym, który trawił całą monar­ch ję Habsburgów.

Młody cesarz Karol, ambitny, ale bez do­statecznego przygotowania do swojej niezmier­nie ciężkiej i odpowiedzialnej roli, rozumiał, że korona jego chwieje się, a państwo lada chwila grozi katastrofalnem runięciem pod względem militarnym i rozsprzężeniem się pod względem politycznym. Za wszelką cenę pragnął obda­rzyć swoje skołatane państwo błogosławionym pokojem, który uratowałby jego koronę. Prze-dewszystkiem więc dążył do usamodzielnienia się od Niemiec, rozumiejąc, że, dopóki trzymają one w swoich rękach Austro-Węgry, nie dopu­szczą do wycofania się ich z wojny, chociażby prowadząc je na oczywistą zgubę. Bowiem dla Niemiec wycofanie się Austro-Węgier byłoby równoznaczne z własną klęską wojenną. A Niemcy znacznie mniej od Austro-Węgier, a ściślej od Habsburgów mogły były liczyć na wzgląd zwycięskiej Koalicji.

Cesarz Karol przedewszystkiem otoczył się nowymi ludźmi, niezaangażowanymi zbytnio w stosunki i przyjaźń z Niemcami. Dotychcza­sowy wódz naczelny arcyksiążę Fryderyk, zre­sztą nigdy nie odgrywający poważniejszej roli przy swoim szefie sztabu Conradzie von Hoe-tzendorffie, został odwołany. Cesarz sam sta­nął na czele armji, poczem Conrada pozbawio­no szefostwa sztabu, powierzając mu dowódz­two frontu tyrolskiego. Ustąpienie Conrada było faktem o doniosłem znaczeniu, gdyż gene­rał ten był najbardziej wpływową osobistością w Austro-Węgrzech i faktycznym acz niefor­tunnym kierownikiem wojny. Tak czy inaczej

574

wybitną osobistość Conrada zamieniono na skromną i słabą osobę generała von Arz, który był wprawdzie zdolnym i szczęśliwym dowódz-cą frontowym, ale nie posiadał dostatecznej energji i ambicji na stanowisko, opróżnione po Conradzie. To też wkrótce stanowisko szefa sztabu generalnego straciło wszelkie znaczenie, a sam cesarz objął faktyczne kierownictwo ar-mji, Generał von Arz zadowolił się skromną ro­lą doradcy i sługi swojego monarchy.

Odtąd zasadzie jednolitego dowództwa w państwach centralnych został zadany dotkli­wy cios. Hindenburg łatwo mógł podporząd­kować swoim koncepcjom niefortunnego kole­gę austrjackiego, którego musiał ciągle rato­wać, a który zadawalał się decydującą swoją rolą wewnątrz Austro-Węgier. W najgorszym razie Hindenburgowi przysługiwało odwoływa­nie się do rządu i samego cesarza Austro-Wę­gier, a nawet pośrednictwo cesarza Wilhelma, Wobec oporu wodza—cesarza przeważnie był Hindenburg bezsilnym.

W zupełnie innem położeniu znajdowały się państwa Koalicji przeciwniemieckiej. Pod względem politycznym wielkim sukcesem Koa­licji było zapewnienie sobie materjalnej pomo­cy ze strony Stanów Zjednoczonych A. P., któ­rych życie gospodarcze w znacznej mierze cier­piało z racji przedłużającej się wojny wogóle, w szczególności zaś wojny podwodnej, które więc zainteresowane były w tern, aby Koalicja jak najprędzej zakończyła wojnę zwycięstwem. Pomoc materjalna ze strony Stanów Zjedno­czonych łącznie z olbrzymim własnym wysił­kiem gospodarczym Francji i Anglji osiągnęły już były znakomite rezultaty, wyrażające się w coraz widoczniejszej przewadze technicznej i materjalnej armij koalicyjnych na Zachodzie w stosunku do armij państw centralnych. Rów­nież kolosalny rezerwuar ludzki Koalicji po­zwolił jej osiągnąć i utrwalić nieznaczną prze­wagę liczebną nad przeciwnikiem, którego siły wyczerpywały się w coraz szybszem tempie.

Nawet armja rosyjska, jakkolwiek toczo­na już od wewnątrz gangreną rewolucyjną, osiągnęła była w tym czasie swój maksymalny rozwój zarówno pod względem liczebnym, jak i pod względem materjalnego wyposażenia woj­ska. Szeroka współpraca rosyjskich organiza-cyj społecznych oraz sojuszników zachodnich pozwoliły ministerstwu wojny przezwyciężyć jako tako ten groźny kryzys materjalny, jaki

armja rosyjska przeżywała w ciągu dwóch pierwszych kampanji wojennych. Na przeło­mie lat 1916 i 1917 własna produkcja wojenna Rosji osiągnęła swoje maksimum. Począ­wszy od kwietnia 1917 r. produkcja ta załamu­je się, poczem w coraz szybszem tempie obniża się.

Jednakże pod powloką zewnętrznej po­myślności mnożyły się w armji rosyjskiej groź­ne objawy gangreny moralnej, która powoli ogarniała społeczeństwo i wojsko. Maszyna państwowa Rosji, jakkolwiek posiadała więcej, niż kiedykolwiek podczas wojny materjałów pędnych, pomimo wszystko działała coraz go­rzej, powodując coraz częstsze i coraz groźniej­sze zgrzyty. Klasycznym objawem rozkładu or­ganizmu państwowego była coraz większa de­zorganizacja środków komunikacyjnych, która nie pozwalała na sprawne zaopatrywanie woj­ska na froncie, jakkolwiek na tyłach zgroma­dzono gigantyczne zapasy. Tak naprzykład na początku lutego 1917 r. zapasy aprowizacyjne frontu północnego obliczano zaledwie na dwu­dniowe zapotrzebowanie, co w każdej chwili groziło katastrofą w razie dalszego pogarsza­nia się stosunków komunikacyjnych.

Rozprzęgała się również owa słynna dy­scyplina wojska rosyjskiego. Mnożyły się w za­straszający sposób objawy dezercji, nieposłu­szeństwa, nawet lokalnych buntów żołnierskich (jak naprzykład w 3. armji), narazie krwawo uśmierzane w zarodku. Żołnierz, masowo od­rywany od swoich pokojowych warsztatów pra­cy, źle wyszkolony i słabo związany z tradycją armji pokojowej, źle odziany, często głodny, marnujący swoje siły i zdrowie w beznadziejnej wojnie pozycyjnej — coraz częściej uświada­miał sobie, że winę tego ponosi ustrój, który nie potrafił zorganizować na potrzeby swojej armji kolosalnych bogactw olbrzymiego pań­stwa.

Podziemna agitacja rewolucyjna ogarnęła już była całą armję. Wojsko z najwyższą uwa­gą śledziło bieg wypadków politycznych we­wnątrz kraju. Wśród mas żołnierskich coraz większe żniwo zbierała propaganda radykalnie rewolucyjna, natomiast oficerstwo młodsze, składające się już niemal wyłącznie z rezerwi­stów i oficerów produkcji wojennej, w coraz większym stopniu ulegało wpływom umiarko­wanych prądów rewolucyjno-patrjotycznych.

Wszystko to osłabiało wartość bojową ar­mji rosyjskiej, nai*azie jednak było na tyle zja­wiskiem podziemnem, że dowództwo naczelne nie liczyło się z niem w swoich planach wojen-

575

nych na najbliższą kampanję letnią. Byl to fa­talny błąd, który straszliwie zemścił się na nie­udolnym i lekkomyślnym caracie.

Zimą 1916/17 roku, kiedy opracowywano ogólne plany najbliższej kampanji, w łonie Ko­alicji nastąpił szereg zmian na najwyższych stanowiskach kierowniczych, co oczywiście od­biło się ujemnie na całokształcie tych planów i na ich późniejszem wykonaniu.

We Francji w związku z katastrofą Ru­mun ji nastąpiła najpierw rekonstrukcja, a na­stępnie upadek rządu Briand'a, po którym ster państwa objął Ribot. Równocześnie niemal in­trygi polityczne spowodowały ustąpienie gene­rała Joffre'a ze stanowiska wodza naczelnego. Następcą jesjo został generał Robert Nivelle (* 1854 11924), obrońca Verdun. Generał Ni­velle nie uzyskał jednak szerokich kompetencyj swojego poprzednika i zakres jego władzy po­nownie ograniczył się na stanowisku wodza na­czelnego tylko do wojsk, walczących we Fran­cji. Dzięki temu ogólne kierownictwo wojną znów, jak to było w pierwszym okresie wojny, przeszło w ręce ministra spraw wojskowych, który stanowił czynnik wyłącznie polityczny i ulegający z natury rzeczy wpływom politycz­nym.

W Anglji utworzono pod przewodnictwem Lloyd - George'a, który w latach 1916 — 1922 piastował stanowisko premjera, specjalny Ko­mitet Wojny, składający się z premjera oraz ministrów: wojny, marynarki, skarbu i uzbro­jenia. Komitet ten odegrał rolę, jakgdyby, dy-rektorjatu, stanowiącego najwyższą władzę kierowniczą w sprawach prowadzenia wojny.

Ogólne dyrektywy strategiczne po dawne­mu opracowywała stała międzysojusznicza kon­ferencji w Chantilly.

Plan Koalicji kampanji 1917 roku, ogól­nie biorąc, sprowadzał się do tego, aby, w pełni wyzyskując swoją liczebną i materjalną prze­wagę, nadać kampanji charakter decydującej rozgrywki.

Na konferencji w Chantilly w dniach 15 i 16 listopada 1916 roku zdecydowano rozpo­cząć na wszystkich frontach równocześnie wiel­ką ofensywę już w początkach 1917 roku, aby tym razem nie dać sobie wyrwać z rąk inicja­tywy, co mogłoby nastąpić, gdyby ofensywę od­łożono do wiosny, to znaczy do czasu, kiedy Niemcy mieli ukończyć formowanie swoich ostatnich 13 nowych dywizyj.

Plany koalicyjne rozdzielały kampanję 1917 roku na dwa etapy: 1) zimowy, kiedy na wszystkich frontach sprzymierzeni mieli pro­

wadzić bez przerwy drobne lokalne natarcia, które miały przeciwnika zmęczyć, zdemorali­zować i nie pozwolić mu na wydzielenie dosta­tecznych odwodów na kampanję letnią i 2) let­ni, kiedy na wszystkich frontach równocześnie miało być wykonane miażdżące natarcie decy­dujące.

W przededniu kampanji 1917 r. sfery kie­rownicze Niemiec należycie oceniały tragiczne położenie wojskowe i gospodarcze państw cen­tralnych. Jedyny jeszcze ratunek widziały w prowadzeniu bezwzględnej wojny łodziami podwodnemi, co, jak wierzono w Niemczech, miało zniechęcić do wojny Anglję, odgrywają­cą rolę najenergiczniejszego bodźca wojenne­go po stronie Koalicji.

Jednakże bezwzględna wojna podwodna, o której Niemcy przemyśliwali od 1915 roku, narazie prowadząc ją mniej lub więcej ostroż­nie i chwiejnie, posiadała tę stronę ujemną, że łatwo mogła była sprowokować państwa do­tychczas neutralne, wywołać entuzjastyczne oburzenie po stronie Koalicji, tern samem zaś w łonie państw centralnych mogła była spowo­dować ostateczne rozgoryczenie społeczeństw, nie wierzących już w celowość dalszego prowa­dzenia wojny.

Aby więc uniknąć tych ujemnych skutków, Niemcy, same nie wierząc w swój krok, posta­nowiły wystąpić z obłudnemi propozycjami po-kojowemi, których oczywiste odrzucenie przez Koalicję miało niejako usprawiedliwić rozpo­częcie następnie nieograniczonej wojny pod­wodnej zarówno przed światem, jak i własnemi narodami.

W dniu 12 grudnia 1916 r. państwa cen­tralne, jako czwórprzymierze Niemiec, Austro-Węgier, Turcji i Bułgarji, wystąpiły z propo­zycją wszczęcia rokowań pokojowych. Przy ów-czesnem położeniu wojennem, kiedy armje państw centralnych nie były jeszcze ostatecz­nie rozbite i okupowały olbrzymie obszary zdo­bytych ziem państw koalicyjnych — przyjęcie propozycyj niemieckich, postawionych w spo­sób równocześnie perfidny i pełen buty, ozna­czałoby nie co innego, jak kapitulację Koalicji i przyznanie, jeśli nie wszystkim państwom centralnym, to w każdym razie Niemcom znacz­nych korzyści terytorjalnych, politycznych i go­spodarczych. To też Koalicja nie mogła była postąpić inaczej, niż postąpiła, w najostrzejszej formie odrzucając propozycję niemiecką, opar-

576

tą na istniejącem położeniu wo jen nem. Tak więc propozycje niemieckie osiągnęły jedynie zamierzony cel propagandowy.

Ten sam los w kilka tygodni później spot­kało zainicjowane przez dyplomację niemiecką pośrednictwo prezydenta Stanów Zjednoczo­nych Wilsona. Teraz sfery kierownicze Nie­miec zdecydowały, że mają rozwiązane ręce, aby rozpocząć bezwzględną wojnę łodziami pod-wodnemi.

Dnia 9 stycznia 1917 roku cesarz Wilhelm podpisał dekret „o prowadzeniu z największą energją nieograniczonej wojny łodziami pod-wodnemi". Liczono się wprawdzie w Niem­czech z tern, że skutki tej wojny mogą spowo­dować przyłączenie się Stanów Zjednoczonych A. P. do Koalicji, jednakże sfery wojskowe, przedewszystkiem zaś kierownictwo marynar­ki wojennej lekceważyły to niebezpieczeństwo. Pod względem gospodarczym Stany Zjednoczo­ne i tak wspomagały Koalicję, Niemcy zaś, z racji blokady angielskiej, nie mogły były ko­rzystać już z amerykańskiego importu. Stany Zjednoczone nie posiadały armji, któraby mo­gła zaważyć na szali wypadków w Euro­pie. Niemcy znali wprawdzie zdumiewające zdolności organizacyjne Amerykanów, uważali jednak, że dla stworzenia armji stracą oni cały rok czasu, kiedy, na skutek prowadzenia wojny podwodnej, nie będzie już mowy nawet o prze­wiezieniu liczniejszego wojska z Ameryki do Europy. A tymczasem kierownictwo marynar­ki niemieckiej zapewniało, że w ciągu pięciu miesięcy bezwzględnej wojny podwodnej wy­spiarska Ang'lja będzie zmuszona „do zawróce­nia z dotychczasowej drogi".

Sprawa prowadzenia nieograniczonej woj­ny podwodnej stała się niezwykle popularną w społeczeństwie niemieckiem, umiejętnie kie-rowanem propagandą militarystyczną. Samo społeczeństwo we wszystkich swoich warstwach domagało się wprost od rządu wystąpienia na tę barbarzyńską, okrutnie krwawą i niszczy­cielską drogę prowadzenia wojny. Tak oto na­ród niemiecki, słynny przed wojną ze swojego „humanitaryzmu" — „kultury" i „moralno­ści", w czasie wojny pogrążył się w zbiorowej psychozie okrucieństwa i bezwzględności, że dzień 1 lutego 1917 r., kiedy dekret cesarski o wojnie podwodnej wchodził w życie, stał się w całych Niemczech wielkiem, radosnem świę­tem wojennego entuzjazmu!

Wyniki początkowe bezwzględnej wojny podwodnej były dla Niemiec wspaniałe i prze­kroczyły, najśmielsze oczekiwania. Liczba mie­

sięcznie topionych okrętów wydatnie przekro­czyła przeciętną ilość 600.000 tonn, którą prze­widywały obliczenia admiralicji niemieckiej. Spowodowało to w Niemczech nowy wybuch entuzjazmu, który na pewien czas podsycił do­gasający już płomień wiary w ostateczne zwy­cięstwo.

Wobec początkowego powodzenia podwod­nej wojny na morzach Hindenburg i Luden-dorff zdecydowali prowadzić na lądzie wyłącz­nie tylko walkę obronną, aby przetrzymać ko­nieczny czas, w którym niemieckie łodzie pod­wodne zmuszą Anglję do wycofania się z wojny.

Z tej to chęci zyskania na czasie aż do od­działania na przebieg wojny działalności łodzi podwodnych zrodził się pomysł, aby opróżnić we Francji wypchnięty ku zachodowi łuk po­między Arras i Soissons i wycofać się na nową linję frontu, budowaną starannie i według naj­nowszych wymagań techniki wojennej, począw­szy od jesieni 1916 roku, którą zwano „pozycją Zygfryda" lub „pozycją Hindenburga", a któ­ra ciągnęła się od Arras przez Saint Quentin do Vailly pod Soissons, czyli po cięciwie dotych­czasowego łuku frontu.

Dzięki temu Niemcy znacznie skracali swój front, co pozwalało im na wydzielenie z je­go obsady poważniejszych odwodów, których w owym czasie tak bardzo brak było niemiec­kiemu dowództwu naczelnemu. Usuwano rów­nież niebezpieczeństwo, w jakiem od czasu bi­twy nad Sommą znajdowały się wojska nie­mieckie w swoim wysuniętym na zachód wor­ku pomiędzy Arras i Soissons. Niemałą też ko­rzyścią było dla Niemców poplątanie gotowych już planów koalicyjirych wiosennego natarcia, co zmuszało sztaby francuski i angielski do mo­zolnego opracowania nowych zarządzeń opera­cyjnych w związku z zupełnie nowem poło­żeniem.

Znając zamiary Francuzów i Anglików po­prowadzenia ponownej ofensywy nad Sommą, dowództwo niemieckie zdecydowało dokładnie zniszczyć cały teren pomiędzy starą a nową li-nją frontu, aby na długo uniemożliwić w tein miejscu przeciwnikowi wszelkie natarcie, po-czeni wielkim i szybkim skokiem wtył opróżnić zniszczony teren.

Oczywiście było to przedsięwzięcie nader ryzykowne, wymagające do czasu bezwzględnej tajemnicy precyzyjnie wypracowanych planów, a następnie bez zarzutu sprawnego i dokład­nego ich wykonania. W przeciwnym bowiem razie poważniejszy pościg sprzymierzonych

577

Ofiary rewolucyj.

mógł był zakończyć się klęską Niemców, zanim mieliby czas umocnić się na nowych pozycjach.

Dowództwo niemieckie nie cofało się rów­nież, jak to było i z wojną podwodną, przed ca­la grozą zarządzonego zniszczenia, którego ofia­rą miała paść cywilna ludność francuska, ogar­nięta przez wojnę na tym terenie.

W dniu 4 lutego 1917 r. wydano rozkaz rozpoczęcia straszliwego dzieła zniszczenia na całym tak zwanym obszarze „Alberich". Po­między dn. 16 a 20 marca wojska niemieckie niespodziewanie wykonały wspaniały odwrót na przygotowaną linję pozycji „Zygfryda".

Dzięki niezwykłej sprawności, z jaką Niemcy dokonali odwrotu, dowództwo francu­skie, całkowicie zaskoczone, nie zdołało zorga­nizować należytego pościgu. 3 armja francu­ska, którą rzucono wślad za cofającym się prze­ciwnikiem nie dokonała niczego, sama ponosząc znaczne straty, aż ją bez trudu powstrzymali Niemcy przed swojemi nowemi pozycjami.

Dzień 1 lutego 1917 roku, data rozpoczęcia bezwzględnej wojny podwodnej, nabrał donio­słego znaczenia dziejowego ze względu na swo­je skutki, a mianowicie przystąpienie Stanów Zjednoczonych A. P. do Koalicji przeciwnie-mieckiej.

Większego jeszcze znaczenia dziejowego ze względu na ogrom swoich skutków nabrał dzień 18 marca 1917 roku, w którym to dniu wybu­chła rewolucja w Rosji, powoli drążąca pod­glebie rosyjskie począwszy od drugiego roku wojny.

Pierwszą tę rewolucję marcową dokonały czynniki społecznie umiarkowane, politycznie demokratyczne, nawskróś narodowe, powiedz­my, te same czynniki, które w spóźniającej się zgórą o sto lat Rosji reprezentowały ideologję twórców Wielkiej Rewolucji francuskiej z koń­ca XVIII stulecia. Czynniki te, ogólnie biorąc mieszczańsko-demokratyczne, których organi­zacja polityczna trwała już od czasu rewolucji 1904 — 1905 r., ostatnio zaś znacznie okrze­pła dzięki współpracy na rzecz wojny w orga-

578

nizacjach społecznych i samorządowych, miały za sobą narazie olbrzymią większość opinji spo­łecznej w Rosji, przynajmniej tej opinji, która umiała sygnalizować swoje istnienie.

To też samowładny carat, uwikłany w bez­nadziejną wojnę, opierający się na przegniłych wiązaniach zgangrenowanej biurokracji, nie-posiadający już w armji powolnego narzędzia swojej władzy, przestał istnieć w ciągu zale­dwie ośmiu dni rewolucji, nazwanej wówczas z dumą przez Rosjan „bezkrwawą". W grun­cie rzeczy rewolucja marcowa miała raczej cha­rakter zamachu stanu, dokonanego od góry przez doskonale zorganizowaną kamarylę woj­skowo-polityczną sfer demokratycznych i pa-trjotycznych. Zresztą rewolucja marcowa nie była niespodzianką ani dla społeczeństwa rosyj­skiego, ani dla samego caratu, który może tyl­ko łudził się co do jej wyniku i rozmiarów. Pierwszym, jakgdyby, sygnałem tej rewolucji było zabójstwo w dniu 30 grudnia 1916 roku w Piotrogrodzie „świętego starca" Rasputina, wyuzdanego pół-mnicha, aferzysty i szarlata­na, który odgiywał ogromną, acz ponurą, rolę na dworze carskim, stając się symbolem zgan-grenowanego samowładztwa.

Niezwykle łatwą i niemal bezkrwawą re­wolucję marcową uwieńczyła abdykacja cara Mikołaja II, jego uwięzienie narazie w Car-skiem Siole oraz utworzenie Rządu Tymczaso­wego, w skład którego weszły żywioły mie-szczańsko-demokratyczne i umiarkowanie so­cjalistyczne, a który odrazu zamanifestował swój patrjotyzm i bezwzględną wolę poprowa­dzenia dalej wojny aż do zwycięstwa. Na czele Rządu Tymczasowego stanął, jako prezes rady ministrów i nieledwie dyktator, przywódca par-tji „trudowików" Aleksander Kierenskij (ur. w 1881 r.), z zawodu adwokat, świetny mów­ca, doktryner, frazesowicz, człowiek słaby, za­rozumiały i lekkomyślny.

Napozór więc, z punktu widzenia przebie­gu wojny światowej, nic nie zmieniło się na-zewnątrz w Rosji: nowy rząd rewolucyjny, bio­rąc spadek po caracie, podjął również zadanie dalszego prowadzenia wojny. Jedyną zmianą zewnętrzną, w co wierzono narazie zarówno w Rosji, jak i wśród sojuszników zachodnich, miała być zdwojona energja nowego rządu w prowadzeniu wojny oraz patrjotyczny entu­zjazm narodu, wyzwolonego z łańcuchów cara­tu i chwytającego za broń w obronie swojej świeżo uzyskanej wolności, podobnie, jak to uczynił naród francuski w czasie swojej Wiel­kiej Rewolucji.

To złudzenie, oparte w gruncie rzeczy na nieznajomości swoistej psychiki społeczeństwa rosyjskiego, jego warunków bytu i jego socjal­nego podglebia, było przyczyną, dla której Ko­alicja odniosła się do rewolucji marcowej i no­wego Rządu Tymczasowego z całą życzliwością i zaufaniem. W Londynie i w Paryżu entuzjaz­mowano się wprost wspaniałą „bezkrwawą" rewolucją rosyjską, głęboko wierząc w to, że do­piero Rosja rewolucyjna będzie chciała i potra­fi wydobyć z kolosa rosyjskiego maksimum sił do zgniecenia przeciwników. Teraz wojna mia­ła szybko potoczyć się ku ostatecznemu i całko­witemu zwycięstwu Koalicji.

Dla Niemców rewolucja rosyjska nie by­ła niespodzianką. Niemcy lepiej, niż jakiekol­wiek państwo w Europie, obeznani ze stosun­kami rosyjskiemi, od dłuższego już czasu moż­liwość jej brali pod uwagę w swoich planach wojennych, obliczonych na dalszą metę.

Dowództwo niemieckie z łatwością mogło było wykorzystać pierwszy moment zamiesza­nia i dezorganizacji, wynikłych wskutek rewo­lucji, aby zadać decydujący cios armji rosyj­skiej. Ale Niemcy, opierając się na swojej zna­jomości Rosjan, obrali zgoła inną metodę wy­korzystania rewolucji rosyjskiej. Zamiast ude­rzyć na zdezorganizowanych Rosjan, co mogło­by było wywołać istotny entuzjazm patrjotycz-no-rewolucyjny, postanowili przeczekać czas, konieczny dla dalszego rozwoju fermentu rewo­lucyjnego w Rosji, samemu podsycając go i przyśpieszając potężnemi środkami materjal-nemi i organizacyjnemi, jakiemi Niemcy roz­porządzali w Rosji. Dowództwo niemieckie wie­działo, że raz rozpoczęta w Rosji rewolucja bę­dzie fermentowała nadal aż do całkowitego roz­stroju aparatu państwowego i armji.

Przewidywania Niemców były słuszne. Od początku rewolucji marcowej pod pokrywką form demokratyczno-patrjotycznych począł roz­wijać się bakcyl najradykalniejszej rewolucji socjalnej, któremu w gruncie rzeczy niedołęż­ny i lekkomyślny Rząd Tymczasowy pozwalał rozwijać się swobodnie, nie rozumiejąc jego straszliwej niszczycielskiej potęgi, powodowa­ny czczą frazeologją demokratyczną i rewolu­cyjną, tępem doktrynerstwem i typowo rosyj­ską „pryncypjalnością".

Tą pożywką, na której od początku rewo­lucji marcowej fermentował grzybek rewolu­cji bolszewickiej, była rada (sowiet) robotni­czych i żołnierskich delegatów w Piotrogrodzie, która szybko poczęła nabierać cech, jakgdyby, drugiego rządu rewolucyjnego w Rosji, zysku-

579

jąc coraz szersze i pewniejsze oparcie w roz-egzaltowanych, ciemnych masach zbiedzonego proletariatu miejskiego, w cierpiącej wiecznie na głód ziemi biedocie wiejskiej, a przede-wszystkiem w olbrzymich masach żołnierskich, zamało uświadomionych, a nazbyt już sponie­wieranych przez wojnę, aby się oprzeć zdradli­wym wpływom bolszewickiej demagogji rewo­lucyjnej.

W bardzo krótkim czasie piotrogrodzki centralny „sowiet", zarówno, jak i wszędzie sa­morzutnie powstające „sowiety" lokalne zosta­ły opanowane przez najradykalniejszy w Ro­sji kierunek, a mianowicie przez rosyjską so-cjalno-demokratyczną robotniczą partję — bol­szewików (maksymalistów), której wodzem był

Lenin (prawdziwe nazwisko Włodzimierz Ulja-now, ur. w 1870 r., zmarł w 1924 r., jako pre­zes rady komisarzy ludowych), przebywający do czasu rewolucji zagranicą.

W Niemczech odrazu zorjentowano się, jak doniosłą rolę odegrać mogą owe „sowiety" oraz opanowujący je bolszewicy w dziele zniszczenia demokratycznej rewolucji marcowej i jej pa­triotycznego ustosunkowania się do wojny. To też w kwietniu już 1917 roku rząd niemiecki organizuje przewóz w zaplombowanych wago­nach przez terytorjum niemieckie Lenina oraz dwustu wybitnych działaczy bolszewickich ze Szwajearji do Rosji. W dniu 15 kwietnia he­niu przybył ze swoim sztabem do Piotrogrodu, lekkomyślnie wpuszczony przez Rząd Tymcza­sowy, zespół rozgadanych papierowych wodzów rewolucji marcowej, grających, niby prowin­cjonalni aktorzy, lichy melodramat swojej „wspaniałej, wielkiej i bezkrwawej" rewolucji.

Natychmiast po powrocie do Rosji Lenin z olbrzymią energją, z bezwzględną i niezna-jącą kompromisów wolą, a wreszcie z wielkiem znawstwem „roboty" rewolucyjnej i psychiki narodu rosyjskiego staje na czele działalności organizacyjnej i propagandowej bolszewików, równocześnie formując w swoim piotrogrodz-kim organie „Prawda" aktualne wskazania i cele ideologiczne.

Narazie jednak, po pierwszych tygodniach bezładu i dezorjentacji, jakgdyby zewnętrznie powracała Rosja do normy. Pierwsze objawy rozprzężenia w armji zostały opanowTane. Żoł­nierz rosyjski poniechał „bratania się" na przedpolach okopów z nieprzyjacielem i ponow­nie dał się ująć w karby jakiej takiej dyscy­

pliny. Nowe władze republikańskie z wielkim hałasem zabrały się do dzieła zreorganizowa­nia armji i państwa w imię prowadzenia dal­szej wojny, w czem sekundowała entuzjastycz­nie „góra" społeczeństwa. Wódz rewolucji mar­cowej Kierenskij upajał się własnemi butnemi i pełnemi wojennego zapału słowami, zalewa­jąc armję i całą Rosję nieprzebranemu potoka­mi swojej rewolucyjno-adwokackiej wymowy. Koalicja triumfowała, wierząc w słowa, pły­nące z Rosji, i na nich budując swoje plany wo­jenne.

Od dołu jednak propaganda bolszewicka czyniła ogromne postępy. Dotrzymywała jej kroku organizacja oficjalnych „sowietów" i za­konspirowanych komórek (jaczejek). Postępy, które czynili bolszewicy, były szczególnie groź­ne na terenie armji i floty. Ta ostatnia naj­szybciej zbolsze wizo wała się, stając się główną podporą nowej powoli narastającej rewolucji.

Mikołaj II i Następca tronu przed abdykacją.

580

Co do wojsk lądowych — to zbolszewizowaniu najszybciej ulegały fronty północny i zachodni, gdzie zaopatrzenie w żywność wojska było naj­gorsze bodaj i gdzie skierowały się główne wy­siłki bolszewików. Już w kwietniu na zjeździe delegatów armij frontu zachodniego w Mińsku przewagę zyskały elementy bolszewickie. Prze­wodniczącym zjazdu, zresztą otwarcie jeszcze tolerowanego przez rząd i władze wojskowe, zo­stał bolszewik Pozern, wielk zaś wpływ wy­warł późniejszy bolszewicki dygnitarz wojsko­wy Frunze. Były to oczywiście sygnały alar­mowe, których jednak nie słyszał rozgadany Rząd Tymczasowy, narkotyzując siebie, społe­czeństwo rosyjskie i sojuszników haszyszem wielkich bohaterskich słów.

Dla scharakteryzowania szybkich postę­pów propagandy bolszewickiej w armji rosyj­skiej, przytoczymy następujące dane, według rosyjskiej kwatery głównej. Od początku woj­ny do wybuchu rewolucji w końcu lutego 1917 roku liczba dezerterów, zarejestrowanych przez władze wojskowe, wyniosła ogółem 201.384. Od początku rewolucji do 28 maja 1917 r. liczba dezerterów wyniosła 89.680, zaś od 28 maja do 28 czerwca w ciągu jednego tylko miesiąca— 24.372, przyczem w tym ostatnim okresie reje­strowano już naogół dość niechlujnie, patrząc przez palce na rosnący zanik dyscypliny.

Jakkolwiek rozwój wypadków rewolucyj­nych w Rosji zdążał w kierunku całkowitego rozprzężenia armji i aparatu państwowego, tern niemniej jednak siła inercyjna kolosa ro­syjskiego była tak ogromna, że w ciągu lata 1917 r. Rosja republikańska, upojona rewolu­cyjnym entuzjazmem, potrafiła raz jeszcze rzu­cić swoje wojska do natarcia, które nie dało wprawdzie spodziewanych wyników, a dla sa­mej Rosji republikańskiej okazało się ponad siły, przyśpieszając rewolucję bolszewicką, jed­nakże dla losów wojny miało o tyle doniosłe znaczenie, że związało na wschodzie 80 dywizyj niemieckich (prawie trzecią część wszystkich rozporządzalnych sił niemieckich), co dla państw centralnych odbiło się ujemnie na prze­biegu walk na zachodzie, gdzie ostatecznie przy­gotowywano ostatni akt tragedji wojny świa­towej.

Niemal równocześnie z wybuchem rewo­lucji rosyjsiej, która w konsekwencji doprowa­dziła do osłabienia militarnej siły Rosji i osta­tecznie do jej wycofania się z wojny, Koalicja

otrzymała niejako rekompensatę w postaci Sta­nów Zjednoczonych A. P., które przystąpiły do wojny przeciwko państwom centralnym. Do­raźnie miało to znaczenie raczej moralne, w nie­dalekiej jednak przyszłości armja amerykań­ska miała decydująco zaważyć na losach wojny na zachodzie Europy.

Przystąpienie Stanów Zjednoczonych do Koalicji było prostą konsekwencją rozpoczętej przez Niemców nieograniczonej wojny łodzia­mi podwodnemi, których niszczycielska działal­ność nietylko wobec okrętów wojennych, ale również i przedewszystkiem wobec okrętów handlowych, a nawet pasażerskich — pozatem, że godziła w najżywotniejsze interesy gospo­darcze Ameryki — wywołała ponadto humani­tarne oburzenie opinji publicznej w Stanach Zjednoczonych, co przeważyło szalę decyzji pre­zydenta, rządu i parlamentu (między innemi zatopienie przez niemiecką łódź podwodną an­gielskiego okrętu „Lusitania" wraz z 1.134 pa­sażerami, pomiędzy którymi zginęło wielu oby­wateli Stanów Zjedn. A. P.).

W chwili przystąpienia do wojny, Stany Zjednoczone posiadały słabo wyszkoloną, na przestarzałej organizacji opartą armję wer­bunkową, liczącą wszystkiego około 200.000 lu­dzi, która nie posiadała w dodatku żadnych po­ważniejszych rezerw. Armja ponadto była roz­rzucona drobnemi oddziałami po całym ogrom­nym obszarze Stanów Zjednoczonych, nie po­siadając nawet sprężystej, dośrodkowej orga­nizacji. Poza tą armja regularną była jeszcze tak zwana gwardja narodowa poszczególnych Stanów, licząca ogółem około 120.000 żołnierzy, nawpół cywilnych, powoływanych na ćwiczenia w ciągu roku na jeden tylko miesiąc. Oczywi­ście wszystkie te siły, razem wzięte nie posia­dały żadnej wartości bojowej w warunkach wojny, toczącej się w Europie. Należało dopie­ro stworzyć niemal od nowa nowoczesną, mi-Ijonową armję, co było zadaniem kolosalnem, z którego zresztą Amerykanie wywiązali się ze zdumiewającemi rezultatami. Narazie więc z punktu widzenia wojskowego Stany Zjedno­czone reprezentowała jedynie ich liczna i po­tężna już wówczas flota wojenna.

W marcu 1917 r. w Stanach Zjednoczo­nych opublikowano przejęte pismo niemieckie­go podsekretarza stanu spraw zagranicznych do prezydenta Meksyku, w którem znajdowały się propozycje wtargnięcia wojsk meksykań­skich do Stanów Zjednoczonych, jeśliby te wy­powiedziały wojnę Niemcom, oraz porozumie­nia się z Japonją, aby ta wycofała się z Koali-

581

ej i i wspólnie z Meksykiem napadła na kolon je Stanów Zjednoczonych na wyspach Filipiń­skich.

Wzburzenie opinji publicznej w związku z temi rewelacjami doszło w Stanach Zjedno­czonych do maksymalnego napięcia na wiado­mość o nowych wypadkach zatopienia okrętów amerykańskich przez niemieckie łodzie pod­wodne.

W dniu 2 kwietnia 1917 r. prezydent Wil­son postawił Kongresowi wniosek uznania działalności niemieckich łodzi podwodnych za równoznaczne z wypowiedzeniem wojny Sta­nom Zjednoczonym przez Niemcy oraz „natych­miastowego zastosowania odpowiednich środ­ków nietylko w celu zorganizowania należytej

obrony państwa, ale również w celu wykorzy­stania wszystkich jego sił i środków, aby do­prowadzić rząd niemiecki do upadku i w ten sposób zakończyć wojnę".

Wniosek prezydenta Wilsona wśród nie­zwykłego entuzjazmu i nieledwie krucjatowego zapału został przyjęty „w imię obrony państw neutralnych i zasad człowieczeństwa".

Tak oto do szeregów Koalicji przybył no­wy bojownik — wielki naród amerykański, przepojony entuzjazmem i gorącą wiarą w słu­szność swojej sprawy i rozporządzający kolo-salnemi bogactwami, największym na świecie przemysłem, niespożytą energją, wolą i zdol­nościami organizacyjnemu

R o z d z i a ł XXIII.

KAMPANJA 1917 ROKU.

Rewolucja w Rosji oraz odwrót Niemców we Francji pomiędzy Arras i Soissons na no­wą pozycję „Zygfryda" wytworzyły zupełnie nowe warunki na początku 1917 roku. Dowódz­twa francuskie i angielskie musiały teraz za­decydować, czy poprzednio wypracowany plan kampanji jest celowy i wykonalny wobec zmie­nionego położenia.

Pierwotny plan, opracowany już w szcze­gółach, przewidywał rozpoczęcie w lutym 1917 roku ponownej ofensywy generalnej na wszyst­kich frontach, którą przerwano wskutek ogól­nego wyczerpania jesienią 1916 roku, bez po­ważniejszych zresztą rezultatów.

Jak już wiemy, niepowodzenia kampanji 1916 roku wywołały w łonie Koalicji, przede-wszystkiem zaś we Francji, znaczne rozczaro­wanie i, co za tern idzie, zniechęcenie, czego wy­nikiem były zmiany na naczelnych stanowi­skach wojskowych.

Nowy francuski wódz naczelny, generał Nivelle, bohater i zwycięzca z pod Verdun, z nieufnością odnosił się do stosowanej od dwóch lat czystej formy „bitwy sprzętu" i „walki na wyczerpanie", obawiając się nie-dającego się obliczyć przedłużenia wojny, a co zatem idzie i pogorszenia się stanu duchowego wojsk fracuskich, co dało się już zaobserwować po kampanji 1916 roku. W dodatku straszli­wym ciężarem dla Francji stawała się wojna łodziami podwodnemi, a konieczność ciągłych uzupełnień olbrzymich strat, jakie ponosiło wojsko francuskie, groziło ostatecznem wyczer­paniem sił żywotnych narodu francuskiego.

To też generał Nivelle planował zakończe­nie wojny gwałtownem uderzeniem, które na znacznej przestrzeni miało przełamać front nie­miecki i wznowić wojnę ruchową ze zwijaniem sąsiednich frontów.

Angielski wódz naczelny, marszałek Haig, który w zakresie wspólnych działań zaczepnych podlegał rozkazom francuskiego wodza naczel­nego, jakkolwiek nie sprzeciwiał się planom ge­nerała Nivelle'a, jednakże, nie wierząc w jego pełne powodzenie, bynajmniej nie zamierzał angażować swoch wojsk w tych rozmiarach, jak to czynili Francuzi. Sam czynił przygotowania raczej na wypadek niepowodzenia, oraz pra­gnąc jak najprędzej wznowić we Flandrji wal­kę na wyczerpanie, w której skuteczność nadal wierzył.

Również i w sztabie francuskim plan ge­nerała Nivelle'a miał swoich przeciwników, jak naprzykład w osobie generała Pétain'a, współ­zawodnika o stanowisko naczelnego wodza, i ge­nerała Foch'a, będącego bezwzględnym zwolen­nikiem walki na wyczerpanie, zapoczątkowanej przez bitwę nad Sommą.

W planie gen. Nivelle'a ważną rolę miała odegrać Rosja, której amija, przy współdzia­łaniu armji salonickiej, raiała uderzyć poprzez Rumunję na Bułgarję, niwecząc wyniki nie­mieckich zwycięstw nad Rumunją w 1916 roku i zadając decydujący cios Bułgarji i Turcji. Wobec rewolucji armja rosyjska nie mogła by­ła spełnić swojego zadania, natomiast jedno­stronna ofensywa armji salonickiej, rozpoczę­ta na wiosnę 1917 r., nie miała powodzenia, po­mimo, że w czerwcu król Konstantyn został wypędzony z Grecji, której rządy objął Veni-zelos, przyłączając się do Koalicji. W dodatku we Francji planowana ofensywa nad Sommą była obecnie stracona ze względu na odwrót Niemców i zniszczenie obszaru „Alberich", co kazało się obawiać, że Niemcy mogą się rzucić całą swoją potęgą na niemal bezbronną Rosję rewolucyjną.

Wobec tego radzono generałowi Nivelle'o-wi, aby jego plan odroczyć do czasu nadejścia

583

Demonstracje wolnościowe.

posiłków amerykańskich. Na to jednak nie chciał się zgodzie gen. Nivelle, aż wreszcie w po­czątkach kwietnia, po całym szeregu ostrych starć, zażądał dymisji, „ponieważ nie był w zgo­dzie ani z rządem, ani ze swoimi podwładny­mi". Ostatecznie rząd francuski zażegnał to no­we przesilenie na stanowisku naczelnego wo­dza, przyjmując plan kampanji generała Ni-velle'a. We Francji wielką ofensywę miano poprowadzić po obu stronach nowej pozycji nie­mieckiej „Zyfryda". Po obu stronach Arras mieli nacierać Angicy, Francuzi zaś nad Ais-ne'ą w Szampanji pomiędzy Soissons i Reims. Natarcie pomocnicze miano wykonać na wschód od Reims pod Prosnes i Auberive. Całokształt operacji był zakrojony na wielką skalę i z du­żym rozmachem. Gdyby plan generała Nivel-le'a był się udał — cały front niemiecki od mo­rza aż po Verdun zostałby rozczłonkowany, a w następstwie rozbity.

W dniu 9 kwietnia 1917 r. rozpoczęło się natarcie Anglików (1 i 3 arm je) po obu stro­nach Arras, stanowiące preludjum do ofensy­wy ogólnej. Z początku natarciu angielskiemu sprzyjało znaczne powodzenie. Na froncie, dłu­gości ponad 20 kilometrów, Anglicy wtargnęli

i opanowali pozycje 6 armji niemieckiej, zdo­bywając również na znacznym obszarze panu­jący grzbiet Vimy na północ od Arras. Niem­cy ponieśli dotkliwe straty w jeńcach, działach i różnorodnym sprzęcie bojowym. Cienka linja frontu niemieckiego została przerwana, grożąc poważnemi skutkami ze względu na brak do­statecznych rezerw po stronie niemieckiej.

Natarcie to przygotowali Anglicy niezwy­kle starannie i z wielkim nakładem środków bo­jowych. Atak piechoty poprzedziło 48-godzin-ne przygotowanie artyleryjskie, w którem wzięło udział 4.000 dział, to znaczy niemal ty­leż na małym froncie angielskiego natarcia, ile zastosowali Francuzi na swoim, znacznie wiek-szym froncie. W przygotowaniu ataku wzięły również udział samoloty angielskie. Wywiąza­ła się druga bitwa w powietrzu, o rozmiarach której świadczą straty obu stron: Anglicy stra­cili 28 samolotów, Niemcy zaś 46! Nawiasem mówiąc, w tym czasie zastosowanie bojowe lot­nictwa było już bardzo znaczne. Naprzykład Niemcy posiadali już 140 oddziałów lotniczych i 87 eskadr samolotów myśliwskich. Sam atak piechoty poprzedziły czołgi, których zastosowa­nie, szczególnie w armji angielskiej, w szyb­ie iem tempie wzrastało.

Gdyby marszałek Haig z pełną wiarą w zwycięstwo wyzyskał był pierwsze powodze-

584

nie, nie dałoby się nawet przewidzieć rozmia­rów klęski Niemców, którym, jak już wiemy, brakło rezerw. Ale marszałek Haig ofensywę swoją, wchodzącą w całokształt planu gen. Ni-velle'a, prowadził zaledwie połowicznie, ostroż­nie i bez entuzjazmu tak, że natarcie Anglików bez większych już sukcesów utknęło w dniu 16 kwietnia w tym samym właśnie momencie, kiedy Francuzi rozpoczynali zkolei swoje na­tarcie. Haig najchętniej byłby zakończył bitwę pod Arras, aby wznowić f-woją ulubioną walkę na wyczerpanie we Flandrji, ale naogół niezbyt szczęśliwy przebieg ofensywy francuskiej w Szampanji zmuszał go do ponawiania ata­ków na odcinku własnej ofensywy w celu współdziałania z arm ją sojuszniczą.

W dniu 12 kwietnia rozpoczęła również na­tarcie i 4 arm ja angielska na północ od St. Quentin. Do dnia 17 kwietnia zdołała ona nie­co wedrzeć się w pozycje niemieckie, większych jednak sukcesów nie osiągnęła.

Główne uderzenie Francuzów 16 kwietnia na Chemin des Dames na północny wschód od Soissons i w Szampanji nie było dla Niemców niespodzianką. Długotrwałe przygotowanie, głośne debaty polityczne, roztrząsające we Francji sprawę tego natarcia, kilkudniowe przygotowanie artyleryjskie, a wreszcie przy­chwycony przez Niemców rozkaz natarcia — wszystko to pozwoliło dowództwu niemieckie­mu odpowiednio przygotować obronę 7 i 3 ar-mij niemieckich.

Pod względem przygotowania, koncentra­cji wojsk, zastosowania najdoskonalszego sprzętu, artylerji, czołgów i lotnictwa, oraz zużycia amunicji natarcie francuskie pomiędzy Soissons i Reims stanowi największe przedsię­wzięcie w dziejach wojny światowej. Nieste­ty — brak koniecznego w podobnych wypad­kach momentu zaskoczenia oraz fatalna pogo­da, która nawet zmusiła przygotowane samo­loty francuskie do bezczynności, przyczyniły się do niepowodzenia tego natarcia.

Natarcie prowadziły: na lewem skrzydle 6 armja francuska (14 dywizyj piechoty) na froncie 15-kilometrowym i na prawem 5 armja (również 14 dywizyj piechoty) na froncie 25-kilometrowym. Obie te arm je, z chwilą prze­łamania frontu niemieckiego, miały się rozstą­pić, przepuszczając z tyłów 10 armję (12 dy­wizyj piechoty i I korpus kawalerji), która, z kawaler ją na przodzie, miała poprowadzić miażdżącą ofensywę w kierunku rzeczki Serre. O dzień później miała rozpocząć natarcie po­mocnicze 4 armja pod Prosne.

Gwałtowny atak Francuzów w dniu 16 kwietnia, prowadzony gęstemi masami wojsk, załamał się, opanowawszy pierwszą i częściowo drugą linją obronną niemiecką. Niemcy spot­kali atakujących Francuzów niestosowaną przedtem ilością karabinów maszynowych, któ­re zgromadzili zawczasu w przewidywaniu na­tarcia. Wśród straszliwych ofiar wyczerpał się impet nacierających wojsk francuskich.

W dniu 18 kwietnia, jakkolwiek Francuzi umocnili się w opanowanych częściowo pozy­cjach niemieckich (trzecia i czwarta linja obronna pozostały nienaruszone w rękach Niemców) pod Vailly, pod Berry au Bac oraz pod Prosnes w Szampanji, jednakże stało się oczywistem, że Niemcy zażegnali przełamanie swojego frontu.

Generał Nivelle czynił ostatnie wysiłki, aby pomimo wszystko przełamać front niemiec­ki. Pod Craonne wsunął pomiędzy 6 i 5 swoje armje 10 armję, znajdującą się wtyle, a pier­wotnie przeznaczoną do wielkiego manewru na tyły przeciwnika po dokonaniu wyłomu. Wpro­wadzenie do walki nowej armji nie pomogło już — wszystkie wysiłki Francuzów załamy­wały się na głębszych pozycjach niemieckich. Nie pomogły również, po raz pierwszy zastoso­wane przez Francuzów, czołgi w liczbie 70, z których połowa została stracona. Ostatecznie, nie osiągnąwszy nawet w przybliżeniu zamie­rzonych rezultatów, natarcie francuskie zała­mało się w dniu 15 maja po blisko miesiąc trwa­jących krwawych zmaganiach. Generał Ni­velle, ostatecznie skompromitowany niepowo­dzeniem swojego planu, następnego dnia otrzy­mał dymisję. Wodzem naczehrnn mianowano generała Pétain'a, zaś szefem sztabu general­nego generała Foch'a, późniejszego marszałka i zwycięzcy w wojnie światowej.

Ostateczny rezultat wielkiej ofensywy an-giełsko-francuskiej sprowadził się do nieznacz­nego opanowania czołowych pozycyj niemiec­kich w czterech punktach frontu, przyczem ni­gdzie front niemiecki nie uległ przełamaniu. Było to wielkiem powodzeniem nowego sposo­bu walki obronnej, który Niemcy po raz pierw­szy zastosowali.

Dotkliwe straty, jakie wojska niemieckie ponisły w 1916 roku w bitwie nad Sommą, pod­dały w wątpliwość celowość bezwzględnego utrzymywania czołowych linji obronnych, wo­bec tego, że nowoczesny ogień artyleryjski, sto­sowany przed natarciem, niszczył najlepsze for­tyfikacje, utrzymywanie zaś okopów przeważ­nie doszczętnie zniszczonych podsyłaniem do

585

nich coraz to nowych odwodów przyczyniało się jedynie do gigantycznych strat, ponoszonych przez obrońców.

Obecnie Niemcy zastosowali system „przedpola", które w miarę potrzeby opróżniali przejściowo, opierając się o dalsze potężno lin jo obronne, mniej narażone na działalność arty-lerji przeciwnika, co obronie nadawało większą znacznie giętkość i głębokość.

Nowy sposób obrony, zastosowany przez Niemców, wymagał jednak znacznie większego hartu ducha żołnierzy i doświadczenia ofice­rów, wobec niekaralnej możliwości wycofywa­nia się z czołowych pozycyj. Okazało się, że wojsko niemieckie całkowicie dorastało do tego ryzykownego sposobu prowadzenia obrony, gdyż tylko w wyjątkowych wypadkach zdarza­ło się oddziałom, gorzej wyszkolonym i pozba­wionym doświadczonych oficerów, opuszczać pozycje bez widocznej tego celowości. System ten znakomicie zmniejszył straty Niemców w ostatniej ofensywie sprzymierzonych.

Niemcy ze zdumiewającą sprężystością do­stosowywali się do sposobu prowadzenia walki przez przeciwnika i do jego środków natarcia. Na wielką skalę zastosowali Niemcy system gniazd karabinów maszynowych, rozsianych na

głębokiej przestrzeni w strefie obronnej, oraz znacznie udoskonalili działalność artylerji.

Niepowodzenie kwietniowej ofensywy ko­alicyjnej we Francji, szczególnie zaś ciężkie straty, które poniosła znów arm ja francuska (w ciągu pierwszych 10 dni ofensywy Fran­cuzi stracili . w rannych i zabitych ponad 120.000 ludzi!), wywołało chwilowe przesile­nie w obozie Koalicji i bez tego już mocno zde-znrjentowanym na skutek rewolucji rosyjskiej.

We Francji, ponoszącej tak wielkie ofiary od początku wojny, ostatnio zaś boleśnie do­tkniętej nowemi, bezowocnemi stratami, poczę­ły szerzyć się defetystyczne nastroje, bliskie już załamaniu się psychicznemu bohaterskiego narodu. Nastroje te oddziaływały na życie po­lityczne, które, jak nigdy przedtem w czasie wojny, poczęło wtrącać się do prowadzenia woj­ny, często paraliżując nawet jego czysto facho­wą stronę. Wszystko to razem wzięte podyk­towało rządowi i dowództwu francuskiemu międzykoalicyjny wniosek zaniechania wszel­kich działań zaczepnych aż do czasu pojawienia się we Francji pierwszych dywizyj amerykań­skich.

Słabości tej stanowczo przeciwstawiła się Anglja, usiłując podtrzymać na duchu chwilo-

Petersbiiry. Barykady im ulicy w du. 25 marca m 17 r.

5Ö6

wo zniechęconego sojusznika. Angielski wódz naczelny, marszałek Haig, oraz prezes rady ministrów Lloyd George z niezłomną enei*gją przeprowadzali swoją zasadę nieprzerywanej walki na wyczerpanie, domagając się od Fran­cuzów chociażby częściowego, ale natychmia­stowego współdziałania w tych walkach.

Niezłomna postawa wojskowych i polity­ków angielskich wywarła duży wpływ we Fran­cji. Na konferencji angielsko-francuskiej w Paryżu ministrowie francuscy uznali wre­szcie słuszność tezy angielskiej i zobowiązali się do zaangażowania w miarę możliwości ar-mji francuskiej w nowych walkach na wyczer­panie. Ale możliwości te były bardzo proble­matyczne. Upadek ducha, który tak silnie prze­jawił się w społeczeństwie francuskiem i wśród decydujących sfer politycznych, z większą je­szcze jaskrawością zademonstrował się wśród wojska.

Wojsko francuskie znajdowało się w ta­kim stanie psychicznym, że nie było zdolne do poważniejszych działań zaczepnych. Karność rozluźniła się w dużym stopniu. W kilku dy­wizjach, zmasakrowanych w czasie ostatniej ofensywy i wycofanych na tyły, wybuchły po­ważne rozruchy, które szybko objęły kilka kor­pusów na tyłach, żołnierze odmawiali posłu­szeństwa oficerom, dezerterowali, rzucano ha­sło marszu na Paryż, obalenia rządu i wywo­łania rewolucji o charakterze zresztą bliżej nie­określonym. W niektórych dywizjach powsta­wały rady delegatów żołnierskich. Oczywiście we wszystkich tych zjawiskach w sposób zaraź­liwy działał przykład rewolucji rosyjskiej, umiejętnie wyzyskiwany zarówno przez skraj­nie radykalne kierunki socjalistyczne we Fran­cji, jak i przez umiejętną propagandę niemiec­ką, posługującą się wszelkiemi środkami w ce­lu osłabienia ducha najlepszej armji na świe­cie. Był to bezsprzecznie owoc wytężonej dzia­łalności oddziału propagandowego, który został stworzony przy niemieckim sztabie generalnym przez Ludendorffa.

Po wspaniałych perspektywach zimowych nagle Koalicja stanęła w obliczu niemniej groź­nego położenia, niż we wrześniu 1914 r., kiedy Niemcy podchodzili pod Paryż. Straszliwa dzia­łalność niszczycielska niemieckich łodzi pod­wodnych dezorganizowała życie gospodarcze Koalicji, utrudniała łączność z kolonjami, pod znakiem zapytania stawiała skuteczność inter­wencji zbrojnej Stanów Zjednoczonych na kon­tynencie europejskim. Rewolucja w Rosji i de­zorganizacja jej armji oraz coraz groźniejsza

postawa rosnących we wpływy bolszewików ka­zały przewidywać ostateczne wycofanie się Ro­sji z wojny, co automatycznie niemal o 50% powiększyłoby siły niemieckie na Zachodzie. Wreszcie niepowedzenie ofensywy Nivelle'a i poważny ferment rewolucyjny w wojsku fran­cuskiem dopełniały tragicznego, jak się zdawa­ło, położenia.

Na szczęście dla Koalicji rok 1917, podob­nie, jak 1914 r. na początku wojny, był rokiem ciężkich i niepowetowanych błędów niemieckie­go dowództwa naczelnego, które zresztą, być może, wywołane były, jak to twierdzą źródła niemieckie, niedość dokładną znajomością istot­nego tragicznego położenia Koalicji. Tak, czy inaczej, dość, że Niemcy nie mogli się byli zdo­być na podjęcie dobrowolnie poniechanej ini­cjatywy, uderzając w tym momencie na Wscho­dzie lub na Zachodzie, albo też kolejno na obu frontach, i pozostali biernymi widzami tego, co się działo w obozie Koalicji. Być może, działał w tern ugruntowany już wśród wyższych woj­skowych niemieckich brak zaufania do zdecy­dowanego powodzenia oręża niemieckiego, a co zatem idzie i nadmierna ostrożność, nerwowy lęk przed ryzykiem śmiałych przedsięwzięć.

W tym tragicznym dla Koalicji momencie cały ciężar wojny i odpowiedzialności za jej lo­sy wzięła na siebie Anglja. Wbrew swoim tra­dycjom szafowania cudzą krwią, tym razem Wielka Brytanja nie zawahała się złożyć na krwawym ołtarzu ostatecznego zwycięstwa naj­większych nawet ofiar, byleby tylko obficie le­jąca się krewT jej synów nie pozwoliła Niemcom należycie ocenić rzeczywistej słabości Koalicji. W tern ciężkiem zmaganiu się, w którem An­glja uchwyciła w swoje silne dłonie ster Koali­cji, cały naród angielski od góry aż do dołu wy­kazał zdumiewający hart ducha, energję i spo­kojną gotowość najcięższych nawet ofiar.

Niezłomna postawa Wielkiej Brytanji po­zwoliła Koalicji przeczekać czas, potrzebny na reorganizację i uzdrowienie armji francuskiej, oraz nadejście pierwszych oddziałów amery­kańskich na front francuski. Pomoc zaoceani­cznego młodego i tęgiego mocarstwa stała się jedyną nadzieją Koalicji na pokonanie i zmiaż­dżenie straszliwej potęgi militarnej narodu niemieckiego, przeciwko której bez skutku od lat trzech walczyły Francja, Anglja, Rcsja, Belgja, Serbja, Japonja, Czarnogórze, Italja, Grecja, Rumunja i Portugalja z pomocą wszy­stkich niemal ludów świata!

Począwszy od 7 czerwca wojska angielskie rozpoczęły gwałtowną ofensywę pod Arras

587

i pod Ypres we Flandrji, aby Niemcom nie dać wytchnienia, a tein samem zabezpieczyć armję francuską od niemieckiego natarcia aż do cza­su jej całkowitej reorganizacji i uzdrowienia.

Zadaniu temu z wielkim hartem ducha, odwagą, energją i rozumem oddał się nowy wódz naczelny francuski generał Potain. Włas­ny entuzjazm potrafił on ponownie wlać w sze­regi armji francuskiej, równocześnie z naj­większą surowością rozprawiając się z objawa­mi łamania karności wojskowej i bez skrupu­łów tępiąc defetystyczną propagandę, pod osło­ną której działały sprawne macki niemieckie­go wywiadu. Wartość bojowca armji francus­kiej została uratowana, a z nią honor bohater­skiego narodu francuskiego. Ale na długo Francuzi zmuszeni byli poniechać poważniej­szych działań zaczepnych. W dniu 7 lipca oświadczył to w izbie poselskiej parlamentu francuskiego minister wojny Painlevé, kreśląc nowe perspektywy wojny:

„Musi to być wojna techniki wre wszyst­kich jej postaciach, techniki, która powinna dać ze siebie wszystko, co można z niej wydo­być — nie żądając rzeczy niemożliwych... od człowieka". Według słów ministra sposób ten pozwalał zachować dotychczasową linję frontu, pozostając silnymi aż do przyszłych wielkich bi­tew, do których dowództwo francuskie przygo­towuje olbrzymią armję, wyposażoną w potęż­ną artylerję ciężką, liczne czołgi i samoloty oraz najnowsze techniczne środki walki.

Oświadczenie publiczne Painlevé'go znacz­nie uspokoiło opinję publiczną we Francji, wle­wając w społeczeństwo nowy zapał bojowy, miało jednak ten skutek fatalny, że pozwoliło dzięki swojej bezprzykładnej szczerości do­wództwu niemieckiemu bez obawy przerzucić znaczne siły z Zachodu na Wschód, gdzie Ro­sjanie rozpoczęli swoją ostatnią, tragicznie za­kończoną ofensywę. Tak to supremacja w cza­sie wojny czynnika eywilno-politycznego nad fachowo-wojskowym najczęściej wydaje niepo­żądane rezultaty w rozgrywce wojennej.

Dopiero w drugiej połowie sierpnia armja francuska, dochodząc do zdrowia, ostrożnie spróbowała swoich sił w lokalnem natarciu na starem pobojowisku pod Verdun. Po obu brze­gach Mozy poprowadzili Francuzi gwałtowne i szybkie natarcie, wzorując się na doświadcze­niach pomyślnych 1916 r. Znaczne powodze­nie, acz o charakterze lokalnym, zachęciło do­wództwo francuskie do dalszych prób. W dniu 25 października wykonali znów szybkie uderze­nie tym razem na północny wschód od Soissons,

opanowując na nieznacznym zresztą obszarze ostry kąt, jaki tworzyła pod Laffaux niemiec­ka linja obronna. W wyniku tej operacji Francuzi okrążyli od północnego zachodu Che­min des Dames, które wobec tego zostało na­reszcie opuszczone przez Niemców.

Oba te lokalne zwycięstwa nie miały oczy­wiście żadnego znaczenia dla przebiegli całości działań wojennych, stanowiły jednak próbę sił armji francuskiej, próbę, która wykazała, że Francuzi powrócili do zdrowia psychicznego i dawnej swojej wysokiej wartości bojowej, co znów dodało ducha całej armji francuskiej i po­krzepiło zniechęcone doniedawna społeczeństwo i polityków.

Bitwę we Flandrji marszałek Haig przygo­towywał systematycznie w ciągu całego pierw­szego półrocza 1917 roku. Miała to być typowa walka na wyczerpanie, której hołdowało angiel­skie dowództwo. Natarcie we Flandrji, poza nielicznemi dywizjami posiłkowemi belgijskie­mu i francuskiemi, miały prowadzić głównie wojska angielskie, wchodzące w skład 2. armji.

Anglicy musieli prowadzić natarcie w tru­dnym bagnistym terenie, który jednak marsza­łek Haig uważał za dogodniejszy od straszli­wie zniszczonego pola bitew na Sommą lub tak zwanego „morza domów" pod Arras. Poza względami terenowemi kierunek natarcia we Flandrji pozw-alał Anglikom mieć nadzieję, że zdołają opanować na wybrzeżu belgijskiem nie­miecką bazę wypadową dla łodzi podwodnych w Zeebrugge.

Na odcinku wielkiej ofensywy we Flan­drji pod Ypres Anglicy rozpoczęli natarcie na swojem prawem skrzydle, skierowane przeciw­ko wygiętej daleko na zachód niemieckiej linji obronnej pod Wytschaete na północ od Armen-tiérs.

Po niszczycielskim przygotowawczym og­niu artylerji angielskiej niespodziewanie w dn. 7 czerwca 1917 roku na pozycjach niemieckich nastąpił straszliwy wybuch 20 min, które An­glicy założyli uprzednio po długotrwałej mozol­nej pracy w podkopach. Natychmiast po wy­buchu min, który zdezorjentowal i zdemorali­zował obronę niemiecką, Anglicy ruszyli do ataku, którego wynik był wspaniały. Niemiec­ka linja obronna całego luku pod Wytschaete została opanowana. Anglicy zagarnęli znacz­ną ilość jeńców i zdobyczy wojennej. Na prze­strzeni kilku kilometrów front niemiecki był

588

przełamany, a obrona w najwyższym stopniu zdemoralizowana.

Anglicy jednak nie wykorzystali wspania­łego powodzenia pierwszego dnia swojej ofen­sywy. Opanowawszy pozycje niemieckie, wska­zane w programie ofensywy, nie uczynili nicze­go, aby dokonany już przełom frontu rozszerzyć i pogłębić, co spowodowałoby nieobliczalne fa­talne następstwa dla Niemców. Owa prze­dziwna powściągliwość Anglików, tak często dobrowolnie wypuszczających z rąk pewne już zwycięstwo, miała dwie przyczyny. Po pie*w-sze, żołnierz angielski, doskonały w pierwszem, starannie przygotcwanem natarciu, dość szyb­ko zużywał swój impet ofensywy, poczem mu­siał odpoczywać i doprowadzać się do „formy". Powodowało to angielski sposób prowadzenia ofensywy krótkiemi etapami, jakgdyby skoka­mi, pomiędzy któremi następowały chwile stag­nacji psychicznej i fizycznego wypoczynku. Po drugie, dowództwo angielskie prowadziło walki w sposób niezwykle systematyczny, jeśli nawet nie pedantyczny, każdy krok uprzednio wszech­stronnie przemyśliwszy i starannie przygoto­wawszy. Powodowało to daleko rozwinięty w armji brak inicjatywy własnej u niższego dcw7ództwa oraz ślepe trzymanie się instruk­cji wyższego dowództwa.

Tak właśnie stało się i w dniu 7 czerwca. Natarcie Anglików miało charakter przygoto­wawszy w stosunku do głównej ofensywy pod Ypres. Chodziło o opanowanie na prawem skrzydle wysuniętych na zachód pozycyj nie­mieckich, które mogłyby zagrażać z flanki głównemu natarciu. Pozycje niemieckie były zdobyte, co nakazywał wojsku rozkaz i co wcho­dziło w plan całej ofensywy — wobec czego An­glikom nie przyszło do głowy prowadzić ialej nieprzewidzianego już w rozkazach natarcia, jakkolwiek natarcie to mogło było radykalnie zmienić położenie strategiczne we Flandrji i na całem prawem skrzydle frontu niemieckie­go. Już to Niemcy niejednokrotnie w wojnie światowej mieli wybitne szczęście w7 swoicł: na­wet niepowodzeniach.

Po pierwszem natarciu 7 czerwca marsza­łek Haig długo zwlekał z rozpoczęciem głównej ofensywy pod Ypres. Nie przywiązywał on znaczenia do tajemnicy planów wojennych i do momentu zaskoczenia przeciwnika. To też, nie spiesząc się, z angielską flegmą przygotowywał dalej swoją operację, gromadząc kolosalne środki walki. Dopiero w dniu 31 lipca Anglicy rozpoczęli swoją wielką ofensywę na północny

wschód od Ypres przeciwko 4. armji niemiec­kiej.

Anglicy prowadzili bitwę mniej więcej w ten sam sposób, jak w roku 1916 nad Sommą. Walka rozpadała się na etapy. P o siarannem potężnem przygotowaniu artyleryjskicm nastę­pował krótki atak piechoty, która, w razie opa­nowania pozycyj przeciwnika, natychmiast przerywała swoje działania, spokojnie oczeku­jąc na podciągnięcie własnej artylerji, która znów miała „zabrać głos". Był to więc sposób walki systematyczny i ostrożny, wymagający jednak z obu stron ogromnych ofiar w ludziach i materjale bojowym.

Początkowo w pierwszym dniu ataku, jak najstaranniej przygotowanego, jak zwykle, Anglicy osiągnęli powodzenie, jednakże o tyle mniejsze, że nie wypełnili nawet zamierzonego zadania. Przyczyną tego był ulewny deszcz, który w czasie walki cały teren zamienił w wielkie bagnisko. W okopach i lejach żołnie­rze po piersi leżeli w gliniastych bajorach, w których topili się nietylko ranni, ale nawet zdrowi z wycieńczenia lub przez nieostrożność. Broń zanieczyszczała się i często odmawiała po­słuszeństwa. W tych warunkach wytrzyma­łość fizyczna i moralna żołnierza narażona była na ciężką próbę.

Oczywiście broniący się Niemcy byli w nie o wiele lepszem położeniu, jeśli ponadto uw­zględnimy fakt, że żołnierz angielski był świet­nie odżywiony, podczas gdy żołnierz niemiecki odżywiał się mniej, niż skromnie, otrzymując ścisłe porcje, naukowo obliczone pod względem ilości kalorji, niezbędnych do utrzymania życia i jakich takich sił. To też może nigdy bardziej, niż w czasie tych walk nie miało zastosowania określenie „bitwy na wyczerpanie".

Dzięki wciąż padającym deszczom warun­ki terenowe coraz bardziej pogarszały się. Przed Anglikami rozpościerało się istne morze bagniste, które powodzenie wszelkich wysiłków ludzkich czyniło mało prawdopodobnem. Jak stwierdzają źródła niemieckie „każdy inny na­ród liczyłby się może więcej z przeszkodami na­tury". Ale wytrwałość angielska nie cofała się przed takiemi czy innemi trudnościami. Walka trwała dalej, skoro zaś pogoda nieco się poprawiła nastąpiło drugie uderzenie Angli­ków w kierunku z Langemarck na Poelcappel-le, które jednak miało jeszcze mniejsze powo­dzenie cd poprzedniego. Anglicy nic zdołali opanować gniazd karabinów maszynowych, ukrytych w terenie w strefie pierwszej cien­kiej linji obronnej, co dało czas Niemcom na

589

podciągnięcie dywizyj obrony czynnej, które powstrzymały i załamały natarcie angielskie. Nastąpiła dłuższa przerwa w działaniach.

Dopiero w dniu 20 września marszałek Haig wykonał swoje trzecie wielkie uderzenie we Flandrji tym razem na wąski odcinek fron­tu pod Gheluvelt, Passchendaele, Poelcappelle i pod lasem Houthułst. Znów po wszystko miażdżącem przygotowaniu artyleryjskiem nie­zmordowanie atakowała piechota, ale, chociaż walka niemal bez przerwy toczyła się aż do 6 listopada, zdobycze terenowe Anglików były tak nieznaczne, że należałoby je mierzyć na me­try.

Na tern zakończyła się wielka bitwa we Flandrji, która w rezultacie pierwotny front niemiecki, półkolem obejmujący Ypres na prze­strzeni 20 kilometrów, przesunęła wtył zale­dwie o kilka kilometrów, co oczywiście nie wpłynęło na zmianę położenia strategicznego.

Temniemniej bitwa we Flandrji, której inicjatorami byli marszałek Haig i premjer Lloyd George, spełniła w zupełności swoje wiel­kie zadanie: tragiczne przesilenie w obozie Ko­alicji zostało opanowane, zanim Niemcom po­zwolono zorjentować się w całej jego rzeczywi­stej doniosłości. Nie dopomogła ona wprawdzie Rosji, która pod koniec roku ostatecznie zała­mała się, ani Włochom, którzy po świeżo ponie­sionej klęsce- utracili swoją siłę militarną, ale — i to było najistotniejsze — pozwoliła Francji, głównemu sprzymierzeńcowi, bez któ­rego ostateczne zwycięstwo było niemożliwe, przezwyciężyć swoje przesilenie moralne i od­zyskać swoją dawną wspaniałą tężyznę i ducha bojowego. Najgroźniejszy czas dla Koalicji minął. Bliską już była chwila, w któ­rej Stany Zjednoczone miały okazać swoją wy­datną pomoc na froncie zachodnim.

Tak więc straszliwe ofiary, jakie poniosły we Flandrji i pod Cambrai wojska angielskie, kanadyjskie i australijskie, a które obliczano blisko na pół miljmia ludzi, nie poszły na mar­ne, jakkolwiek wyczerpały Wielką Brytanję do tego stopnia, że jeszcze na wiosnę 1918 r. od­czuwała skutki kampanji 1917 roku.

Ostatnią bitwą, która zamknęła na fron­cie francuskim kampanję 1917 roku, była tak zwana bitwa czołgów pod Cambrai, rozpoczęta przez Anglików w dniu 20 listopada w celu od­ciążenia zagrożonych Włochów.

Tym razem marszałek Haig zdecydował • się na operację w zupełnie odmiennym stylu,

niż dotychczasowy sposób walki Anglików. Być może, że na postanowienie to oddziałały ostat­

nie doświadczenia we Flandrji, gdzie stosowa­no klasyczną metodą walki na wyczerpanie. Z drugiej znów strony bezsprzecznie dużą rolę odegrał decydujący wzgląd na pośpiech, który jedynie mógł był okazać pomoc armji włoskiej, której groziła katastrofa.

Tak czy inaczej — marszałek Haig po raz pierwszy zastosował metodę bezwzględnego za­skoczenia przeciwnika i to do tego stopnia, że jeszcze w przeddzień operacji nawet dowódz­two francuskie nie było o niej poinformowane. Ze względu na konieczność zachowania tajem­nicy Haig zrzekł się również przygotowania ar­tyleryjskiego, zastępując go nową metodą na­tarcia. Do ataku miała ruszyć wielka masa czołgów, wślad za któremi miała postępować piechota, za piechotą zaś na tyłach miała ocze­kiwać wielka masa kawalerji, która, natych­miast po przełamaniu frontu przez czołgi i pie­chotę, przedarłaby się na tyły przeciwnika.

Ten sposób prowadzenia natarcia wyma­gał odpowiedniego terenu, dogodnego dla czoł­gów i kawalerji. Takim właśnie terenem były okolice Cambrai pomiędzy drogami, prowadzą­cemu z tego miasta do Bapaume i Péronne. Stąd wybór dla natarcia tego a nie innego odcinka frontu.

Na 15-stokilometrowym froncie natarcia Anglicy skoncentrowali 8 dywizyj piechoty, z czego 5 w pierwszej linji, oraz 360 czołgów i 1000 dział, z czego 300 ciężkich. Ponadto pod Bapaume w rezerwie znajdowały się jeszcze 3 dywizje piechoty, zaś w lesie Havricourt skoncentrowano korpus kawalerji w składzie dwóch dywizyj w celu wyzyskania już dokona­nego przełomu. Bezpośrednio przed natarciem, dowiedziawszy się o niem, i Francuzi podciąg­nęli na wszelki wypadek pod Péronne 2 dywi­zje piechoty i 2 dywizje kawalerji. Jak widzi­my przeto operacja zakrojona była na szeroką skalę, siły zaś, przeznaczone do niej, bez po­równania przewyższające liczebnie i pod wzglę­dem technicznym 2. armję niemiecką, która miała być zaatakowaną.

O świcie, dnia 20 listopada niespodziewa­nie w zupełnej ciszy, przerywanej tylko warko­tem motorów, ruszyła do ataku masa czołgów (324 czołgi bojowe i 36 czołgów z amunicją, materjałami pędnemi i stacjami radjotelefo-nów). Za czołgami ruszyły masy piechoty an­gielskiej. Już po rozpoczęciu ataku odezwała się również artylerja angielska, zasypując hu­raganowym ogniem dalsze linje obronne Niem­ców na całym froncie natarcia.

590

Zrewoltowane wojsko rosyjskie z czerwonemi sztandarami na bagnetach.

Nagłe pojawienie się niewidzianej nigdy masy czołgów wywarło na Niemcach przygnę­biając uczucie bezradności wobec tego nowego straszliwego środka walki, zastosowanego w ta­kiej ilości. Zanim piechota angielska dotarła do czołowych pozycyj niemieckich — Niemcy byli już złamani moralnie, to też obrona ich by­ła naogół dość słaba i niezdecydowana. Na prze­strzeni 15 kilometrów frontu Anglicy bez więk­szego wysiłku opanowali dwie pierwsze Unje obronne pozycji „Zygfryda", wdzierając się, poprzedzani przez czołgi na 8 kilometrów wgląb niemieckiego frontu. W jednem tylko miejscu atak Anglików został powstrzymany, a to dzię­ki temu, iż przy pomocy jednego, przypadkowo ocalałego działa polowego Niemcy rozbili lii czołgów, operujących w tem miejscu. Zresztą to chwilowe i lokalne powodzenie obrony nie miało już znaczenia wobec ogólnego wyrzucenia Niemców z całego odcinka.

Front niemiecki był doszczętnie przerwa­ny. W dokonany wyłoni Anglicy rzucili część

swojej kawalerji. Zdawało się, że wielka klęs­ka Niemców jest nieuniknioną. Ale i tym ra­zem osławiona już metodyczność Anglików i nadmierna ostrożność ich dowództwa urato­wały Niemców. Dokonawszy wyłomu Anglicy stracili cały swój impet, nie mogąc się zdobyć na radykalną zmianę taktyki i przejście do walki ruchowej. Marszałek Haig zastanawiał się powoli, w jaki sposób zabezpieczyć wąski wyłoni od niebezpieczeństwa flankowego z jego obydwóch stron, narazie zaś wszystkie jego za­rządzenia były niezdecydowane i połowiczne. Wślad za rzuconą przez wyłom na tyły prze­ciwnika kawalerią angielską nie podesłano na czas ani artylerji, ani posiłków. Pozostawiona samej sobie nie mogła wytrzymać, oczywiście, ognia artylerji niemieckiej i, zdziesiątkowana, straciwszy wszystkie swoje konie, nocą już pie­szo wycofała się do opanowanego przez piecho­tę angielską wyłomu. Kiedy wreszcie marsza­łek Haig zdecydował się na zdecydowaną ope­rację w kierunku zastosowania walki rucho-

591

wej — było już za późno. Niemcy zdążyli już zgromadzić silne odwody i, otrząsnąwszy się z początkowej paniki, rozpoczęli własne prze­ciwdziałanie. Dalsze wysiłki Anglików, aż do 23 listopada włącznie, aby rozszerzyć wyłom i, pogłębiwszy go, wydostać się na wolny teren, dały już nieznaczne tylko powodzenie, na któ-rem ostatecznie natarcie angielskie załamało się. Niewiadomo dlaczego dowództwo angiel­skie nie zwróciło się na czas do Francuzów o współdziałanie, co również pogrzebało całą sprawę pod Cambrai.

Tymczasem Niemcy zgromadzili 11 dyw7i-zyj piechoty do przeciwnatarcia, opartego na schemacie kanneńskim. Dnia 30 listopada Niemcy równocześnie uderzyli dwiema grupa­mi na oba skrzydła opanowanego przez Angli­ków wyłomu. Siły grupy północnej okazały się zbyt słabe, to też powodzenie jej rozwijało się bardzo powoli i z wielkiemi trudnościami. Na­tomiast grupa południowa osiągnęła szybkie i znaczne powodzenie, zadając Anglikom cięż­kie straty i zmuszając ich nietylko do opuszcze­nia świeżo zdobytych pozycyj niemieckich, ale nawet niektórych pozycyj własnego frontu. W rezultacie Niemcom, z racji zbyt powolnego tempa natarcia grupy północnej, nie udało się zamknąć cęgów swojego kanneńskiego manew­ru i osaczyć wojska angielskie, ale i Anglikom w wyniku ostatecznym całej bitwy pozostał w rękach tylko niewielki występ pozycyj nie­mieckich w linji „Zygfryda".

Niepowodzenie Anglików pod Cambrai i sukces niemieckiego przeciwnatarcia miały dla Niemców doniosłe znaczenie moralne. Kam-panję 1917 roku na froncie zachodnim bądź co bądź wojsko niemieckie zakończyło chociaż nie-wielkiem, ale własnem powodzeniem, co pozwo­liło ożywić się nowym nadziejom niemieckim na rok 1918.

Bitwa pod Cambrai odegrała doniosłą ro­lę w dziedzinie nowoczesnej taktyki walki po­zycyjnej. Wykazała ona wielką skuteczność działania masy czołgów, dzięki którym pierw­szy dzień natarcia przyniósł Anglikom znaczne i niespodziewane powodzenie. Atak czołgów, które w krótkim czasie posunęły się o 8 kilome­trów wgłąb pozycyj niemieckich, w ręce Angli­ków oddał 8.000 niemieckich karabinów maszy­nowych i 100 dział — nie mówiąc już o ogrom­nych stratach w ludziach, które ponieśli Niem­cy — wzamian za 107 czołgów angielskich, roz­bitych przez Niemców. Atak 300 czołgów za­oszczędził Anglikom, podług ówczesnych obli­czeń, około 30.000 tonn amunicji, głównie arty­

leryjskiej. Od tego czasu czołgi na froncie za­chodnim stały się głównym sprzętem bojowym natarcia.

Według międzykoalicyjnego planu kam-panji 1917 r. doniosłe zadanie powierzono Ro­sji jeszcze przed wybuchem rewolucji. Miała ona rozpocząć generalną ofensywę na swoim froncie południowo-zachodnim, gdzie powodze­nie zapewniała słaba i zdemoralizowana arm ja austrjacko - węgierska, przy równoczesnem ak-tywnem współdziałaniu frontów północnego i zachodniego na północ od Prypeci. Rewolu­cja, oczywiście, plany te pokrzyżowała. W pier­wszej połowie 1917 roku chaos rewolucyjny we­wnątrz państwa oraz ferment rozkładowy w armji uniemożliwiały wszelkie poważniejsze działania zaczepne, to też Rosja zachowywała całkowitą bierność wojenną.

Niemcy znów, jakkolwiek posiadali na froncie rosyjskim znaczne siły, dochodzące do 80 dywizyj piechoty, nie mogli się zdecydować na zadanie ostatecznego ciosu Rosji, obawiając się, że wznowienie walk może podnieść na du­chu wojsko rosyjskie, wywołując wojenno-re-wolucyjny entuzjazm i tem kładąc kres dalsze­mu rozkładowi dawnej armji carskiej. Pod wpływem tej obawy Niemcy zachowywali bier­ne również stanowisko obserwacyjne, wszelki e-mi siłami podsycając rozkładowy ferment w w7ojsku rosyjskiem, które miało się „samo spalić". Do tego celu służyć miało, między in-nemi, bratanie się na przedpolach obu wojsk, co prowokowali „na rozkaz" żołnierze niemiec­cy. Było to wielką lekkomyślnością dowódz­twa niemieckiego, nazbyt wierzącego w nie­złomny hart ducha swojego wojska, lekkomyśl­ność, za którą rzeczywistość surowe się na niem zemściła. Bowiem owo „bratanie się", jakkol­wiek wykonywane „na rozkaz" demoralizowa­ło również żołnierza niemieckiego, wywracając jego dotychczasowe pojęcie o dyscyplinie wo­jennej i osłabiając jego dotychczas nieugiętą postawę wobec wroga.

Całe pierwsze półrocze 1917 r., bezczynnie i gnuśnie spędzane przez Rosjan pogłębiało ѵ wojsku rosyjskiem groźne objawy rozkładu,

z którym nowy słaby rząd rewolucyjny napróż-no walczył, usiłując nieudolnie przekształcić dawną armję carską w jakąś narodowo-rewolu-cyjną milicję, w której próbowano bez powodze­nia pogodzić dyscyplinę wojskową z najwięk-szemi absurdami dem agog j i rewolucyjnej.

592

Bezczynna postawa Niemców wprowadzi­ła w błąd nowych rządców- Rosji, którzy bez­czynność tę brali za objaw- strachu przed re­wolucyjną potęgą „odrodzonej" arniji rosyj­skiej. Sugestja ta przysłaniała entuzjastom rewolucyjnym w typie Kiereńskiego ponurą i groźną rzeczywistość wojska rosyjskiego. Rząd rewolucyjny, dzfałając wciąż, jakgdyby, pod wpływem narkozy rewolucyjnego frazeso-wiczestwa, z jednej strony pragnąc sławnemi zwycięstwami wojennemi uświęcić niejako i scementowac rewolucję, z drugiej zaś strony przynaglany przez zachodnich sojuszników Ro­sji, tak życzliwie i ufnie odnoszących się do re­wolucji rosyjskiej — zdecydował się wreszcie na podjęcie wielkiej ofensywy, zakrojonej na szeroką skalę, ogólnie biorąc opartej na daw­nym planie międzykoalicyjnym.

W dniu G maja następuje rekonstrukcja Rządu Tymczasowego, który nabiera charakte­ru bardziej radykalnego i bojowego. Elemen­ty bardziej umiarkowane wycofują się z rzą­du razem z księciem Lwowem (elementy te, wszczynając rewolucję w imię pomyślnego pro­wadzenia wojny, dążyły raczej do zamachu o charakterze „pałacowym" i zmiany osoby pa­nującego na tronie rosyjskim, a nie do „rewo­lucjonizowania" Rosji). Do rządu wchodzą te­raz przedstawiciele partji socjalno-demokraty-cznej (mieńszewicy) w osobach Ceretellego i Skcbielewa, oraz Czernow-, przedstawiciel, po­za Kiereńskim, partji socjalno-rewolucyjnej. Duszą nowego składu rządu staje się Kiereń-skij, minister wojny i marynarki, osiągając stanowisko nieledwie dyktatorskie. Pozostali narazie w rządzie przedstawiciele umiarkowa­nej partji konstytucyjno-demckratycznej (tak zwani kadeci) wycofali się zresztą już w dniu 15 lipca.

Nowy rząd radykalny, zdecydowawszy się na ofensywę, rozpętał w Rosji istną psychozę frazescwiczostwa pod hasłem „wojna aż do ostatecznego zwycięstwa" ! Wojsko i społeczeń­stwo zostało wprost zatopione w powodzi bojo­wej propagandy, której z zapałem oddawali się nowi dygnitarze rewolucyjni, którym, oczywi­ście, niewiele już poza nią pozostawało czasu na najważniejsze sprawy państwowe i wojsko­we. Sam Kierenskij, jakgdyby, w histerycz­nym transie miotał się od miasta do miasta, od jednego korpusu do drugiego, z jednego frontu na drugi, wygłaszając wszędzie — po parę ra­zy dziennie — „płomienne" mowy bojowe, peł-ne mętnej frazeolcgji i aktorskiego patosu, gdzie tylko można głosząc hasło „Do ataku!"

Wślad za najwyższymi dygnitarzami woj­sko rosyjskie zalała fala mniej lub więcej powo­łanych agitatorów, tworzących sztuczny na­strój bojowy. Szeroką propagandę rozwijały również pułkowe, dywizyjne, korpuśne i t. d. rady delegatów żołnierskich, narazie przeważ­nie opanowane jeszcze przez socjaldemokra­tów (mieńszewików) i socjal-rewolucjonistów.

W tych warunkach rewolucyjny i socjali­styczny Rząd Tymczasowy stworzył pozory, jak gdyby armja rosyjska istotnie odrodziła się i była gotową do wielkich zadań bojowych. W rzeczywistości było to chwilowe tylko oszo­łomienie rozwiecowanego wojska i społeczeń­stwa, niemające nic wspólnego z prawTdziwym entuzjazmem, ofiarnością i wytrwałością.

Aby bardziej jeszcze rozegzaltować woj­sko Rząd Tymczasowy przystąpił do gorączko­wego formowania ochotniczych oddziałów szturmowych — nawet kobiecych (słynny „bâ­tai jon śmierci" Boczkarowej). Zorganizowano „Wszechrosyjski Organizacyjny Komitet Cen­tralny Ochotniczej Armji Rewolucyjnej", któ­ry znów wyłonił z siebie „Komitet Wykonawczy do formowania bataljonów7 rewolucyjnych z ochotników tyłowych". Wszystko to robiło wrażenie kiepskiej tragifarsy, mającej odtwo­rzyć Wielką Rewolucję francuską. Jak każ­da komedja w życiu — poczynania te miały przynieść śmieszne niepowodzenie w całości i niepotrzebne bohaterskie ofiary w poszczegól­nych wypadkach.

Równocześnie dokonywano znacznych zmian w personalnym składzie wyższego do­wództwa. Dotychczasowa głównodowodzący generał Aleksiejew (do czasu rewolucji był sze­fem sztabu przy wodzu naczelnym, którym ostatnio był sam cesarz Mikołaj) opuścił swoje stanowisko. Głównodowodzącym mianowano generała Brusiłowa, dotychczasowego dowódcę południow'0-zachodniego frontu i bohatera ofensywy poprzedniego roku. Na miejsce tego ostatniego mianowano generała Korniłowa, przy którym ustanowiono komisarza politycz­nego w osobie znanego działacza socjal-rewolu-cyjnego Sawinkowa. Zresztą w tym czasie w całej armji obok istniejących już rad żoł­nierskich delegatów powstała instytucja komi­sarzy polityczno-rewolucyjnych (na wzór ar­mji francuskiej z czasów Wielkiej Rewolucji), przydzielanych do poszczególnych dowódców. Mieli oni utrzymywać łączność pomiędzy do­wódcami fachowemi a radami żołnierskiemi i władzami politycznemi, mieli utrzymywać karność w wojsku, podniecać jego ducha, a za-

593

razem kontrolować dowódców pod względem prawomyślności rewolucyjnej. W rzeczywisto­ści instytucja komisarzy nadmiernie obciążyła aparat wojskowy, sparaliżowała inicjatywę i władzę dowódców7 fachowych, zamiast zaś utrzymywać karność w wojsku, przyczyniła się swoją niefachowością i demagogją do ostatecz­nego jej rozprzężenia.

W momencie, kiedy rewolucyjna, republi­kańska i demokratyczna Rosja przystępowała do swojego ostatniego przedsięwzięcia wojen­nego, równocześnie w Piotrogrodzie obradowa­ła bez przerwy wszechrosyjska konferencja frontowych i tyłowych organizacyj wojskowych rosyjskiej socjal-demokratycznej partji robot­niczej bolszewików, na której zapadały ważkie decyzje, zgóry przesądzające los mającej się rozpocząć ofensywy. Bowiem w tym czasie bolszewicy posiadali już doskonale zorganizo­waną sieć swoich komórek („jaczejek"), któ-remi oplatali od dołu szerokie masy rosyjskiego żołnierstwa.

Również i w głębi państwa demagogiczna propaganda bolszewicka, wieńcząca dzieło czczej i frazeologicznej demagogji dotychczas rządzących partyj umiarkowanie socjalistycz­nych i demokratycznych, oraz uśpiona w nar­kozie rewolucyjnej czujność społeczeństwa i bezgraniczna nieudolność i lekkomyślność no­wej władzy państwowej — wszystko to wyda­wało już obfite plony, których grcźnemi zwia­stunami były mnożące się rozruchy po miastach i wsiach, fala strajków, samosądów, palenia dworów7, mordów, grabieży i sabotażu.

Ale Rząd Tymczasowy nie rozumiał tych zjawisk, wciąż wierząc w „czystość" rewolucji rosyjskiej i w rewolucyjny entuzjazm społe­czeństwa i wojska.

Zamierzone aktywne współdziałanie w ofensywie północnego i zachodniego frontów właściwie nie doszło do skutku. Po gwałtow-nem i skutecznem przygotowaniu artyleryj-skiem, które po raz pierwszy w tak wielkiej skali zastosowali Rosjanie, dzięki materjalnej pomocy sojuszników i półrocznej bezczynności, która nagromadziła wielkie zapasy amunicji i pozwoliła uzupełnić środki bojowe armji, woj­ska rosyjskie z impetem rzuciły się naprzód, prawie be zwalki zajmując czołowe pozycje nie­przyjacielskie, które Niemcy pośpiesznie opu­ścili. Jednak o dalszem natarciu nie mogło być nawet mowy. W obliczu naprawdę już bronią­cego się przeciwnika na dobrze przygotowa­nych i umocnionych dalszych linjach obronnych do cna wypalił się bengalski ogień sztucznie

wywołanego zapału bojowego wojska rosyjskie­go. Żołnierz rewolucyjny poprostu odmówił po­słuszeństwa i nie zechciał iść dalej. Natarcie z punktu załamało się, i oba fronty na północ od Prypeci ponownie zastygły w bezczynności, z której korzystali agitatorzy bolszewiccy, z co­raz większą śmiałością i powodzeniem szerząc swoją rozkładową propagandę.

Na froncie południowo-zachodnim, gdzie bejowa agitacja Rządu Tymczasowego działała najintensywniej i gdzie Rosjanie mieli prze­ciwko sobie głównie oddziały austrjacko-wę-gierskie, bliskie już również ostatecznego roz­kładu, a mające smutną tradycję niedotrzymy­wania Rosjanom pola — zamierzona ofensywa doszła do skutku, osiągając początkowo znacz­ne powodzenie.

Główne uderzenie miało być wykonane z odcinka Brzeżany — Pomorzany na Glinia­ny i Lwów, uderzenie zaś pomocnicze z odcinka Halicz — Stanisławów na Kałusz i Bołechów7. Główne uderzenie na północy powinno było na­stąpić nieco wcześniej, niż na południu.

Dnia 1 lipca 11 i 7 arm je rosyjskie rozpo­częły natarcie w kierunku Lwowa. W pierw­szym dniu Rosjanie opanowali niektóre czoło­we pozycje przeciwnika tam, gdzie obrona ich spoczywała w rękach Austrjaków, zawsze skłonnych do paniki przed wojskami rosyjskie-mi. Dnia następnego ataki Rosjan nie miały już powodzenia. Dn. 6 lipca pomocnicze natar­cie nie dało również wyników. Wobec tego Ro­sjanie rozpoczęli przegrupowywanie swoich wojsk, co świadczyło o niepowodzeniu. Walki na odcinku lwowskim zacichły.

Tymczasem w dniu 6 lipca 8 arm ja rosyj­ska rozpoczęła swoją pomocniczą ofensywie na południu. Zaraz na początku XVI korpus ro­syjski opanował czołowe pozycje przeciwnika na odcinku Lachowce — Porohy, umocnił się w nich i odrzucił kontratak przeciwnika. Na­stępnego dnia do ataku tuszył XII korpus ro­syjski, opanowując czołowe, pośrednie oraz główne lin je obronne przeciwnika na odcinku Jamnica — Zagwoździe, biorąc przytem do nie­woli 7.000 jeńców austrjackich i 48 dział. W ciągu dni następnych 8 armja rosyjska z po­wodzeniem prowadziła dalej swoją ofensywę i, zająwszy Kałusz, w dniu 13 lipca osiągnęła linję rzeczek Kropiwnika. i Łomnicy. Na tem powodzenie 8 armji zakończyło się, i walki nie­co przycichły.

Dowództwo niemieckie nie orjentowało się należycie w istocie chwilowego zapału bojowe­go armji rosyjskiej. Niemcy widzieli tylko fakt,

5 9 4

że w Galicji Rosjanie osiągają w natarciu znaczne powodzenie, a postawa wojsk austrjac-ko-węgierskich, które szybko poddawały się pa­nice, poczynając masowo oddawać sic do nie­woli, a nawet przechodząc calemi oddziałami z bronią w ręku na stronę przeciwną (Czesi !), budziła w nich wspomnianie najfatalniejszych klęsk swojego gnuśnego i nieudolnego sprzy­mierzeńca. To też konsternacja Niemców była ogromna. Poczęli pośpiesznie przewozie na po­moc swojemu niefortunnemu sprzymierzeńco­wi znaczne posiłki, początkowo zdejmowane z frontu rosyjskiego na północ od Prypeci, a na­stępnie całych 6 dywizyj piechoty, w czem 2 wy­borowe dywizje gwardji, z frontu zachodnie­go, gdzie publiczne oświadczenia rządu francu­skiego o poniechaniu na dłuższy czas działań zaczepnych rozwiązały ręce dowództwu nie­mieckiemu.

Tymczasem w Niemczech zrezygnowano już z pierwotnej nadziei, że bez rozgrywki oręż­nej uda się zawrzeć odrębny pokój z Rosją re­wolucyjną. Wobec tego należało ją orężem zmu­sić do tego. Wypadki w Galicji przyśpieszyły decyzję niemiecką.

Nadchodzące dywizje niemieckie z niema­łym trudem zdołały powstrzymać sprzymierzo­ne wojska austrjacko-węgierskie, znajdujące się już w panicznym odwrocie. Pod Złoczowem Niemcy w zadziwiająco krótkim czasie sformo­

wali grupę uderzeniową, która miała zadać de­cydujący cios wojskom rosyjskim.

Przeciwnatarcie niemieckie rozpoczęło się dn. 19 lipca i było skierowane przeciwko odcin­kowi 11 armji rosyjskiej pod Pomorzanami. Po dwudniowej walce z przeważającemi siłami ro-syjskiemi, Niemcy całkowicie przełamali front, zmuszając Rosjan do panicznego odwrotu, któ­ry obnażył prawe skrzydło "sąsiedniej od połu­dnia 7 armji rosyjskiej. Klęska 11 armji rosyj­skiej łatwo mogła była zamienić się w ogólną katastrofę całego południowo-zachodniego fron­tu, gdyby Niemcy w dokonany wyłom rzucili poważniejszą masę kawalerji. Ale Niemcy nie posiadali jej w dostatecznej ilości, a nawet pod względem piechoty siły ich były nader szczupłe i niewystarczające do poważniejszego manewru na tyły przeciwnika.

Paniczny odwrót 11 armji zmusił i sąsied­nią 7 armję do odwrotu, który również wkrót­ce przybrał charakter paniki. To znów spowo­dowało odwrót 8 armji, która zdołała utrzymać się jedynie pod Kimpolungiem w styku połud-niowro-zachodniego i rumuńskiego frontów.

Dowództwo rosyjskie czyniło nadludzkie wysiłki, aby paniczną ucieczkę przekształcić w planowy odwrót w porządku. W znacznej mierze zadanie to osiągnięto, jakkolwiek dezer-terstwo i łamanie karności nawet przez całe od­działy wzmagało się coraz bardziej, nabierając cech epidemicznych.

Bataljon kobiecy pod dow. Boczkarewoj podczax przeglądu przez gen. Połowcewa.

595

Że dowództwu rosyjskiemu udało się w tych warunkach zaprowadzić jaki taki ład w swoicli wojskach—były tego dwie przyczyny.

Po pierwsze dowództwo niemieckie, zasko­czone początkowemi sukcesami Rosjan, nie do­ceniało należycie skutków fermentu rewolucyj­nego, a stąd przeceniało wartość bojową woj­ska rosyjskiego, prowadząc operacje na wzór dawnego natarcia IVIackensena pod Gorlicami. Niemcy dążyli raczej do rozszerzenia już doko­nanego wyłomu w froncie rosyjskim, niż do je­go pogłębienia, kolejno uderzając to w 11, to w 7 armję rosyjską, co dawało dowództwu ro­syjskiemu momenty wypoczynku, pozwalające na zaprowadzenie ładu w wojsku. Po drugie działał tu bezsprzecznie duży talent wojskowy generała Karniłowa i jego żelazna wola i wiel­kie opanowanie, oraz zasługi całego szeregu in­nych niższych dowódców rosyjskich.

Ostatecznie natarcie Niemców wystarczy­ło, aby jednem uderzeniem odrzucić armje ro­syjskie, ale było niewystarczające, aby dopro­wadzić je do ostatecznego pogromu, jak to pla­nowało dowództwo niemieckie. Brak sił i wła­sne błędy Niemców były tego przyczyną.

Wślad za przeciwnatarciem niemieckiem w Galicji również i na lewem skrzydle 8 armji rosyjskiej wojska niemieckie, pociągając za so­bą austrjacko-węgierskit. przeszły do ofensy­wa, która była o tyle groźną dla Rosjan, że mo­gła spowodować załamanie się sąsiedniego pra­wego skrzydła frontu rumuńskiego.

Dalszy odwrót armij rosyjskich południo-wo-zachodniego frontu odbywał się prawie że bez nacisku ze strony wojsk niemiecko-austrjac-kich, aż w dniu 28 lipca zatrzymał się ostatecz­nie na nowej linji, która biegła na południe od Złoczewa (na północ front pozostał na dawnej linji) przez Zbaraż, Skałat i Grzymałów, a na­stępnie wzdłuż Zbrucza do Dniestru i dalej przez Bojan i Seret na wschód od Kimpolunga, gdzie łączył się z frontem rumuńskim.

Front rumuński wiosną 1917 r. przedsta­wiał dość poważną siłę. Na przestrzeni około 500 km. od Kimpolunga do ujść Dunaju utrzy­mywało front 600 bataljonów rosyjsko-rumliń­skich, przeciwko którym stało niespełna 500 ba­taljonów wojsk niemieckich, austrjacko-wę-gierskich, bułgarskich i tureckich.

Pomiędzy trzema armjami rosyjskiemi te­go frontu wtłoczona była armja rumuńska (wszystkiego 74 bataljony), podczas gdy druga armja rumuńska dopiero formowała się na ty­łach, szkolona przez oficerów francuskich. Mia-

596

ła ona zająć odcinek frontu dopiero w ciągu lata.

Armja rumuńska po klęskach ubiegłego roku znajdowała się również w stanie silnego fermentu i rozkładu, jakkolwiek z innych zgo­ła przyczyn, niż armja rosyjska. Silne wpływy germanofilskie, które na pewien czas przyci­chły, teraz podniosły znów głowę, opanowując szczególnie korpus oficerski. Wojsko było prze­męczone, zniechęcone i częściowo zdemoralizo­wane wpływem wypadków, rozgrywających się w sąsiednich oddziałach rosyjskich. Wszystko to w dużym stopniu niepokoiło dowództwo i rząd rumuński, z królem Ferdynandem na czele, który znalazł się w ciężkiem położeniu, utra­ciwszy niemal cały obszar własnego państwa, znajdując się niejako na łasce coraz bardziej zrewolucjonizowanego sprzymierzeńca.

W tych warunkach trudno było liczyć na powodzenie ofensywy na rumuńskim froncie, które jednak, wbrew przewidywaniom, miało jednakże miejsce.

W czasie od dn. 20 do 24 lipca oddziały 4 armji rosyjskiej oraz 2 rumuńskiej po dość uporczywych walkach przełamały front prze­ciwnika w kierunku Focsani, jednakże to lokal­ne powodzenie, ze względu na groźne położenie na froncie południowTo-zachodnim, zostało po­wstrzymane rozkazem Kiereńskiego, który za­lecał jedynie zachować wartość bojową wojsk rosyjskich.

Powstrzymanie ofensywy rosyjsko-rumuń-skiej wykorzystali natychmiast Niemcy, kieru­jąc na front rumuński część swoich sił, zwol­nionych już. w Galicji. W dniu 6 sierpnia roz­poczęło się natarcie Niemców w kierunku Okna i Focsani, co było podyktowane chęcią opano­wania znajdujących się w tych okolicach boga­tych źródeł ropy naftowej. Aż do dn. 18 sierp­nia toczyły się uporczywe walki, ѵ wyniku któ­rych wojska rosyjskie i rumuńskie zostały od­rzucone na nieznaczną odległość na wschód, poczem wałki ustały, i front ponownie ustabi­lizował się.

Tak oto zakończyła się szumnie rozrekla­mowana, poprzedzona orgją gadulstwa, wieco­wania i upajania się szumnemi słowami, słyn­na ofensywa Kiereńskiego, któremu może ma­rzyła się sława rosyjskiego Napoleona.

Moralny cios, zadany klęską Rządowi Tym­czasowemu, był straszny i niedający się już po­wetować.

Generał Karniłow, donosząc Kiereńskiemu o klęsce, tak krótko formułował jej przebieg: ,,Armja obłąkanych, ciemnych ludzi ucieka".

Wynikiem niefortunnej, ofensywy było tylko przyśpieszenie procesu ostatecznego roz­kładu armji i całego aparatu państwowego.

Pomimo smutnych doświadczeń, Rząd Tymczasowy i jego dusza — Kierenskij nie zre­zygnowali jeszcze ze swoich ambitnych planów, nie chcąc widzieć, że nad głowami ich chwieje się już strop państwowy. W dniu 8 lipca Kie­renskij obejmuje stanowisko prezesa rady mi­nistrów, równocześnie zachowując dla siebie tekę ministra wojny. Przy pomocy socjalistycz­nej piotrogrodzkiej rady robotniczych i żołnier­skich delegatów postanowiono znów wziąć w cu­gle armję i poprowadzić ją do nowej ofensywy.

Rząd Tymczasowy zarządził wywiezienie z Piotrogrodu tych oddziałów wojskowych, któ­re uległy już propagandzie bolszewickiej. W ten sposób, jak sądzono, usunie się wszelkie niebez­pieczeństwo, które z Piotrogrodu czerpało swo­je siły. Tymczasem w odpowiedzi na zarządze­nia te w dniu 16 lipca na ulice stolicy wystą­piły olbrzymie tłumy robotników7, marynarzy i żołnierzy, manifestując na rzecz bolszewików. Wybuchły rozruchy uliczne. Rząd Tymczaso­wy nareszcie należycie ocenił groźne położenie, ale było już zapóźno. Narazie opanowano wprawdzie rozruchy w stolicy przy pomocy sprowadzonych do Piotrogrodu oddziałów woj­ska, niedotkniętego jeszcze rozkładową propa­gandą bolszewicką, oraz przeprowadzono liczne aresztowania wśród bolszewików, zamykając ich organy prasowe, ale samego Lenina, które­go również polecono aresztować, nie schwyta­no, ani też nie zniszczono od korzeni organizacji partyjnej, która teraz ponownie zakonspiro­wała się.

Nagły zwi'ot Rządu Tymczasowego prze­ciwko bolszewikom nie był ani dość stanowczy, ani konsekwentny, a przedewszystkiem niemal zupełnie nie przejawił się na prowincji i w więk­szości oddziałów wojskowych. Zarządzenia re­presyjne przeważnie pozostały na papierze lub tylko w butnych przemówieniach Kiereńskiego. Niezależnie od tego, wszelkie przeciwdziałanie było już spóźnione, gdyż brak było dostatecz­nie silnych i zdrowych czynników, na których mógłby się oprzeć Rząd Tymczasowy.

Na chwilę powstrzymany potop propagan­dy bolszewickiej z tern większą jeszcze gwał­townością począł niszczyć ostatnie tamy, ochra­niające ład i porządek w olbrzymiem państwie rosyjskiem.

Po pierwszem uderzeniu, które Niemcy za­dali rosyjskiej armji rewolucyjnej na południu, nastąpiło zkolei drugie uderzenie na północy ze znacznem jednak opóźnieniem, ze względu na trudności zgromadzenia odpowiednich do te­go sił.

W dniu 1 września niemiecka grupa ude­rzeniowa, sformowana w głębokich lasach na zachód od Uexkuell, w obliczu niemal zupełnie bezradnych Rosjan sforsowała Dźwinę na po­łowie drogi pomiędzy Rygą i Dźwińskiem, po-czem, oskrzydlając Rygę, dotarła aż do zatoki Ryskiej na północ od tego miasta.

Natarcie niemieckie spotkało się ze stro­ny Rosjan z bardzo rozmaitem przyjęciem w za­leżności od tego, w jakim stopniu dany oddział był rozagitowany przez bolszewickich emisarju-szy. Jedne oddziały odrazu porzucały pozycje i w panice, bezładnie uciekały, inne walczyły niechętnie, przy każdej okazji cofając się, inne znów, zresztą dość nieliczne, zachowały dawną swoją wartość bojową, walcząc sumiennie i z wytrwałością. Ogólnie jednak biorąc, war­tość bojowa wojska rosyjskiego była o wiele już niższą, niż za czasów7 ofensywy niemieckiej w Galicji. Wypadki otwartych buntów, jak na-przykład w 109 dywizji, były coraz częstsze. Oddziały postępowały samowolnie, często po­zbywając się co najdzielniejszych oficerów7, któ­rzy starali się ująć je w karby dyscypliny. Pa­nika udzielała się oddziałom z najbardziej na­wet błahych powodówT. Jednem słowem, natar­cie Niemców7 na Rygę oraz odw7rót 12 armji ro­syjskiej dokonał ostatecznego jej rozkładu.

Dowództw7o niemieckie, zachęcone latwemi zwycięstwami pod Rygą i coraz bardziej lekce­ważąc wojska rosyjskie, zdecydowało śmiałe przedsięwzięcie, a mianowicie opanowanie wysp Ozylji, Moon i Dago, panujących nad za­toką Ryską i flankujących zatokę Fińską. Wy­spy te były silnie ufortyfikowane i posiadały liczną załogę rosyjską, gdyż dowództwo rosyj­skie zawsze przywiązywało do ich posiadania wielką rolę.

Oczywiście, dopóki armja rosyjska posia­dała jeszcze swoją normalną wartość bojową — zdobycie tych wysp stanowiło przedsięwzięcie niemal, że niewykonalne, tembardziej, że znaj­dowały się one w strefie działania rosyjskiej floty wojennej. Teraz jednak sprawa przedsta­wiała się inaczej.

W dniu 11 października z portu libawskie-go wypłynęła pod osłoną „floty pełnego morza" flota transportowa, mając na swoich pokładach 42 dywizję piechoty niemieckiej. Następnego

597

dnia, pod osłoną dział okrętowych, piechota nie­miecka wylądowała na północnym brzegu wy­spy Ozylji w zatoce Tagga, która była wpraw­dzie bardzo silnie ufortyfikowana, ale niezwy­kle słabo broniona przez zdemoralizowane, cho­ciaż liczne wojska rosyjskie. W ciągu jednej doby. Niemcy opanowali całą wyspę, biorąc do niewoli jej dwakroć od Niemców liczniejszy garnizon. W ciągu następnych dni Niemcy opa­nowali również bez trudu wyspy Moon i Dago.

Wyprawa ta udała się Niemcom przy wy-dajnem współdziałaniu swojej floty wojennej, dla której zadanie to miało być, jakgdyby, eks-pijacją za wypadki, które niedawno się w niej rozegrały. Oto w ciągu ubiegłego lata na nie­których okrętach wojennych wybuchły otwarte bunty o charakterze bolszewickim, śledztwo wykazało, źe ponad 4.000 marynarzy należało już do sprzysiężenia rewolucyjnego, które znaj­dowało się w ścisłej łączności z wywrotowemi elementami wewnątrz Niemiec i z niemiecką socjalistyczną partją niezależną, która ulegała coraz większym wpływom rewolucji bolszewic­kiej. Nastąpiły masowe represje wśród mary­narzy, liczne wypadki rozstrzeliwania przy­wódców buntu oraz aresztowania wewnątrz kraju. Narazie admiralicja niemiecka opano­wała położenie, o czem świadczyły świetne wy­niki wyprawy w zatoce Ryskiej, a które znacz­nie podniosły na duchu flotę niemiecką. Ale na­stępnie flota wojenna Niemiec, powróciwszy do swoich portów, znów pogrążyła się w przymu­sowej bezczynności, która działała, jak najlep­szy agitator, ponownie rozżarzając iskry bun­tu, które narazie nie wybuchały wprawdzie na-zewnątrz, ale znakomicie przygotowywały wy­padki, które miały nastąpić po upływie roku.

A tymczasem rozkład, armji rosyjskiej i ferment bolszewicki w calem państwie postę­powały wciąż naprzód. Nie udało się „zaga­dać" rewolucji bolszewickiej Kiereńskiemu, który od dnia 30 sierpnia do wszystkich swo­ich stanowisk rewolucyjnych dołączył jeszcze stanowisko wodza naczelnego wszystkich sił zbrojnych Rosji, któremi kierował przy pomo­cy generała Aleksiejewa, jako szefa swojego sztabu.

Naturalny proces rozkładowy oraz klęski, poniesione na południu i na północy, przyśpie­szyły ostateczne wycofanie się Rosji z wojny.

Już we wrześniu dowódca 12 armji rosyj­skiej w raporcie swoim tak pisze: „Ogólny na­strój armji w dalszym ciągu jest naprężony, nerwowy i wyczekujący. Głównemi motywami, określającemi nastroje mas żołnierskich, po-

dawnemu są nieodparte pragnienie pokoju, ży­wiołowy pęd wtył, pragnienie jak najszybszego jakiegokolwiek rozwiązania... Armja przedsta­wia się, jako tłum ludzi zmęczonych, źle ubranych, z wielkim trudem wyżywianych, złączonych wspólnem pragnieniem pokoju i ogólnem rozczarowaniem. Charakterystyka ta może być bez przesady zastosowana wogóle do całego frontu".

Po zdobyciu przez Niemców wysp w za­toce Fińskiej, właściwie armji rosyjskiej już nie było. Poprostu rozłaziła się ona i rozklejała we wszystkich swoich wiązaniach. Dezerter-stwo jednostkowe i gromadne nabrało cech ży­wiołowych. Z frontu .na tyły ciągnęły tłumy zdemoralizowanego żołnierstwa, które, dzięki posiadanej broni, stawało się wewnątrz pań­stwa znakomitym materjałem dla propagandy bolszewickiej, a następnie dla przewrotu bolsze­wickiego. Zanikała wszelka spójnia, wiążąca armję w całość. Nietylko już dowództwo na­czelne, ale nawTet poszczególni dowódcy pułków stracili w7szelki wpływ i władzę nad masami żołnierskiemi. Mordowanie oficerów stawało się zjawiskiem coraz częstszem. Grozę położe­nia potęgował całkowity rozstrój komunikacji kolejowej i stąd płynący kryzys aprowizacyjny na froncie. Coraz częściej otwarcie zbuntowa­ni żołnierze rozbijali składy intendentury, gra­biąc i niszcząc jej zapasy. Cała ludność pasa przyfrontowego znajdowała się pod terrorem mas żołnierskich. Władza administracyjna by­ła równie bezsilna, jak i wojskowa. Palono dwo­ry po wsiach, rozbijano sklepy po miastach.

Wewnątrz kraju działo się nielepiej. Fala rozruchów, buntów i lokalnych przewrotów bol-szwickich szeroko rozlewała się po całej Rosji. Wreszcie wr dniu 7 listopada od dłuższego już czasu trwająca właściwie rewolucja bolszewic­ka (według starego stylu zwana październiko­wą), odniosła zdecydowane zwycięstwo. Rząd Tymczasowy upadł. Kierenskij ratował się ucieczką zagranicę. Centralna władza w pań­stwie przeszła w ręce partji bolszewickiej, ma­jącej na czele Lenina i Trockiego, a działającej rękoma bolszewickiego „sowietu" robotniczych i żołnierskich delegatów. Nowy bolszewicki już wódz naczelny armji rosyjskiej, były chorąży Krylenko, w dniu 26 listopada zaproponował Niemcom zawieszenie broni, które też zawarto w Brześciu w dniu 15 grudnia 1917 r. Wcze­śniej jeszcze, bo w dniu 9 grudnia, zawarła w Focsani rozejm z państwami centralnemi również i Rumunja, której położenie, wobec ostatecznego przewrotu bolszewickiego, stało

598

KAttPANJA PRZECIW RUAÜNJI w ł 3 I r.

•j r „ Rumunt ^ ^ o r m j t f « n j f w f f r t t m l n y t i ,

^ fcirrwnrK n * £ n r c i tx - <ffry « t d . c( * t y

^ ^ f r o n t p e i » K o n < t » n i K « m |i • n j ' i

— L. _ i ° t« sa *« I « t o * ,

się wprost tragiczne i dla której rozejm był je­dynym ratunkiem przeciwko zatonięciu w cha­osie rosyjskim. Począwszy od dn. 22 grudnia rozpoczęły się w Brześciu nad Bugiem roko­wania pokojowe z bolszewicką Rosją, które za­kończyły się podpisaniem tak zwanego traktatu brzeskiego.

Nareszcie Niemcy miały rozwiązane ręce na Wschodzie. Począwszy od połowy listopada rozpoczął się masowy przewóz wojsk niemiec­kich ze wschodu na zachód, gdzie przypływ świeżych sił jeszcze na rok przedłużył agonję państw cetralnych. Tak oto rewolucja rosyj­ska stała się cichą sojuszniczką Niemiec, co nie przyczyniło się wprawdzie do ostatecznego ich zwycięstwa, ale na długo jeszcze zaciągnęło wojnę.

Równocześnie niemal z wypadkami, które rozegrały się na Wschodzie, a które spowodo­wały ostateczne wycofanie się Rosji z Koalicji i poniechanie wojny, również i drugie państwo koalicyjne, królestwo włoskie, poniosło dotkli­wą klęskę wojenną, która jego znaczenie woj­skowe sprowadziła do minimum.

Na froncie włoskim w ciągu sierpnia i września prowadzili Włosi swoją jedenastą zrzędu ofensywę nad Isonzo, mającą charakter typowej „bitwy sprzętu" i „walki na wyczer­panie", zastosowanej przez dowództwo włoskie na wzór frontu francuskiego. W wyniku tych walk Włosi osiągnęli wprawdzie nieznaczne tylko powodzenie po obu stronach Gorycji, jed­nakże opór wojsk austrjacko-węgierskich, któ­rych demoralizację na tym froncie powodowały dywizje, sprowadzone z frontu rosyjskiego, do tego stopnia zmalał pod działaniem straszli­wych walk na wytrzymanie, że dowództwo nie­mieckie poważnie obawiało się, że sojusznicza armja nie wytrzyma nowej dwunastej ofensy­wy włoskiej, która nieuchronnie musiałaby na­stąpić w niedługim czasie.

Wobec tego Niemcy postanowili wykorzy­stać położenie na Wschodzie, gdzie armja ro­syjska zbliżała się do swojej ostatecznej agonji rewolucyjnej, aby przerzucić na front włoski poważniejsze siły niemieckie i przy ich pomocy zadać decydujący cios armji włoskiej. Było to koniecznem, gdyż dowództwo niemieckie rozu­miało, że rok następny musi doprowadzić do ta­kiego lub innego zakończenia wojny. W tej ostatecznej rozgrywce na śmierć i życie Niem­cy, znajdujące się już u kresu wszelkich możli­wości prowadzenia wojny, pragnęły mieć spo­kój na froncie włoskim, podobnie, jak to się już stało na rosyjskim, aby wszystkie swoje wy­

siłki skierować na decydujący o losach wojny front francuski.

Zdecydowawszy się na wielką ofensywę przeciwko Włochom, trzeba było wybrać po­między jej dwiema możliwościami. Albo nale­żało ją poprowadzić, jak to projektował w 1916 roku generał Conrad von Hötzendorff, z Ty­rolu na Padwę i na Weronę z równoczesnem związaniem gros sił włoskich nad Isonzo, albo też poprowadzić ją w sposób mniej efektowny z okolic Flicza w kierunku, rzeczki Piave. Pierw­szy kierunek dawał nadzieję oskrzydlenia ar-mij włoskich nad Isonzo, natomiast wymagał bardzo znacznych sił, wobec czego dowództwo niemieckie, nie posiadając ich, oraz biorąc pod uwagę brak czasu na przygotowanie zakrojo­nej na wielką skalę operacji z Tyrolu, zdecy­dowało się na ofensywę z okolic Flicza i Tolmi-no, łatwiejszą i mniej ryzykowną, chociaż da­jącą znacznie mniej szans świetnego zwycię­stwa.

Pośpiesznie sformowano pomiędzy Fliczem i Tolmino grupę uderzeniową, w skład której weszła 14 armja niemiecka, pod dowództwem generała Ottona von Belowa, złożona z dywizyj, ściągniętych ze Wschodu, oraz grupa co najlep­szych dywizyj austrjacko-węgierskich pod do­wództwem generała Kraussa.

Oddziały niemieckie przygotowano do ofen­sywy niezwykle starannie, a to z tego względu, że miały walczyć w terenie górskim, z którym dotychczas były mało obeznane. Wielką rolę przywiązywano do momentu zaskoczenia, przy­gotowując wr tym celu ofensywie wT najgłębszej tajemnicy. Zresztą tajemnicę tę zdradzili do­wództwu włoskiemu dezerterzy Czesi, którzy przez cały czas wojny systematycznie i z talen­tem, gdzie i jak mogli, działali na szkodę armji austrjacko-węgierskiej.

Jakkolwiek uprzedzone o mającej nastąpić ofensywie dowództwo włoskie poczyniło do niej poważne przygotowania — uderzenie niemiec-ko-austrjackie, wykonane w dniu 24 paździer­nika, zadało Włochom dotkliwą klęskę. Z nie­powstrzymanym impetem wojska niemiecko-austrjackie opanowały potężnie ufortyfikowa­ny ostatni grzbiet górski Alp Julijskich, panu­jących nad rozległą równiną, poczem z niesłab­nącym impetem spuściły się z gór i na równi­nie już poprowadziły miażdżące natarcie przez Udine na południowy-zachód, oskrzydlając nad Isonzo 2 i 3 arm je włoskie, które nie miały na­wet czasu na wykonanie jako tako porządnego odwrotu. W ręce wojsk niemiecko-austrjackich wpadła olbrzymia ilość jeńców włoskich i zdo-

600

W a l k i no f r o n f i c z a c h o d n i m w -"o

p«d»..*k* . L ł« fff j Km.

5^«%- 177 '4 &

/ ą . th . i

s M i m i

-10.*... 5 f r -

1 5. І. " - "i \ | i» . t ni«.i

f£Z£* bZ/ .^ і

y-^-r Ept'f,

byczy wojennej. Jednego tylko dnia 30 paź­dziernika pod Codroipo nad Tagliamento pod­dało się 60.000 Włochów !

Klęska Włochów była ogromna. Dwie ich armje nad Isonzo przestały właściwie istnieć. W miarę rozwoju miażdżącej ofensywy nie­miecko-austrjackie j na równinie, pękał rów­nież front włoski na północy w górach, poważ­nie zagrożony na swoich tyłach. Wojska wło­skie, zewsząd parte przez przeciwników, w wiel­kim nieładzie uchodziły zewsząd w kierunku rzeki Piave, stanowiącej ostatnią Hnję obronną przed Wenecją.

Wyniki ofensywy, początkowo zakrojonej skromnie i raczej jako odciążenie dla austrjac-kiego frontu nad Isonzo, nieoczekiwanie przy­niosły Niemcom olbrzymie powodzenie strate­giczne, które przekształciło się w wielki ma­newr ruchowy.

Pojawienie się po raz pierwszy na froncie włoskim 9 dywizyj niemieckich, wystarczyło, aby front włoski rozleciał się w sposób kata­strofalny. O rozmiarach klęski Włochów świad­czy sięgająca ćwierci miljona ilość jeńców, któ­rych w ciągu dwóch tygodni zagarnęły wojska niemiecko-austrjackie.

Klęska Włochów wywołała zrozumiałą konsternację w Anglji i we Francji. Lękając się, że Włochów może spotkać los Rosjan, so­jusznicy z niezwykłą energją i ofiarnością zor­ganizowali pomoc. W połowie listopada nad Piave zjawiły, się posiłki sojuszników w sile 6 dywizyj francuskich i 5 angielskich pod do­wództwem genrała Foch'a.

Posiłki sojuszników oraz wielki talent, energja i żelazna wola generała Foch'a spra­wiły, że wódz naczelny armji włoskiej, generał

Cadorna, zdołał powstrzymać bezładny odwrót swoich wojsk i zorganizować opór na rzece Pia­ve, która, na szczęście dla Włochów, właśnie silnie wezbrała, ułatwiając obronę. Zmęczone gwałtowną ofensywą wojska niemiecko-austrjackie nie zdołały już sforsować linji Pia­ve, nad. którą przy pomocy francusko-angiel­skiej umocniły się wojska włoskie.

Wobec tego ofensywę przeniesiono na pół­noc, gdzie w Tyrolu 11 armja austrjacko-wę-gierska miała wykonać nowe uderzenie, które uczyniłoby niemożliwą obronę rzeki Piave. Ale duch wojsk austrjacko-węgierskich nie podołał temu zadaniu, tembardziej, że posiłki, ściągane z całego frontu wskutek jego bardzo znacznego skrócenia, nie zdążyły na czas. Pomimo długo­trwałych wysiłków Austrjakow, nie udało się przełamać na północy frontu włoskiego, co po­zwoliło na stabilizację frontu nad Piave, gdzie walki nabrały znów charakteru pozycyjnego.

W wyniku całej operacji front włoski zo­stał znacznie skrócony, a znaczny obszar wło­ski stał się łupem Austrjakow. Wódz naczelny włoski, generał Cadorna, otrzymał dymisję, a stanowisko jego objął generał Diaz.

Jednakże wysiłki nowego wodza w kierun­ku reorganizacji i uzdrowienia wojska wło­skiego nie dały już wyników. Armja włoska do końca wojny nie zdołała się otrząsnąć ze skutków straszliwej klęski 1917 roku. Odtąd siły włoskie pozwalały jedynie na związanie znacznej części wojsk austrjacko-węgierskich we Włoszech bez możności zadania im klęski.

Oczy wistem było, że w kampattji następ­nej 1918 r. jedynie front francuski będzie mu­siał wziąć na siebie cały ciężar ostatecznej roz­grywki z Niemcami.

602

R o z d z i a ł XXIV.

NA PRZEŁOMIE LAT 1917/1918.

Na początku 1918 roku w wojnie świato­wej nastąpił zasadniczy przełom. Wschodnio­europejski, czyli rosyjski front w rzeczywisto­ści przestał istnieć z chwilą pochwycenia wła­dzy w Rosji przez bolszewików. W dniu 7 listo­pada 1917 roku obradujący w Piotrogrodzie wszechrosyjski zjazd sowietów (czyli rad dele­gatów żołnierskich, robotniczych i włośeiań-

Lenin.

skich), reprezentujący nową władzę Rosji, wy­dal „dekret o pokoju", który stał się podwaliną późniejszej polityki bolszewicko - rosyjskiej w stosunku do wojny światowej. Był to pierw­szy dzień przewrotu bolszewickiego (według starego stylu, używanego w Rosji carskiej, przewrót ten nazwano październikowym), to też „dekret o pokoju" nie mógł być zrealizowa­

nym odrazu. Bolszewicy chwycili w swoje ręce najwyższą władzę w państwie, nie panowali jednak narazie nad aparatem państwowym, który zresztą uprzednio już w straszliwy spo­sób zdemoralizowali i zdezorganizowali. Nara­zie przeto pokojowa manifestacja sowietów no­siła raczej charakter demagogiczny i miała na celu ostateczne zjednanie sobie mas żołnier-

Trocki.

skich, tłumnie opuszczających front i dążących na tyły.

Dopiero w dniu 20 listopada 1917 r. nowy rząd rosyjski, tak zwany Sownarkom (rada ko­misarzy ludowych), realizując „dekret o po­koju", wydał platoniczny narazie rozkaz wszczęcia pertraktacyj pokojowych z Niemca­mi generałowi Duchnninowi, który zajął stano-

603

wisko głównodowodzącego po ucieczce zagrani­cę Kierenskiego, ostatnio posiadającego władzę dyktatorską.

Dla wyjaśnienia należy tu dodać, ze formal­ną władzę dyktatorską Kierenskij piastował bardzo niedługo, to znaczy od końca września do początków listopada 1917 r., po aresztowa­niu i wtrąceniu do więzienia byehowskiego ge­nerała Karniłowa, zajmującego poprzednio sta­nowisko głównodowodzącego. Karniłow, rozu­miejąc, że bieg wypadków w Rosji nieuchron­nie prowadzi do anarchji i rewolucji bolsze­wickiej, dążył do uchwycenia władzy w pań­stwie przez czynniki wojskowo-zachowrawcze, które miałyby zaprowdzić ład wewnątrz pań­stwa i karność w wojsku. Dążeń tych lękał się Kierenskij, widząc w generale Kamilowie swo­jego rywala politycznego. Aby go unieszkodli­wić, chwycił się Kierenskij prowokacji, naka­zując Korniłowowi skoncentrować w Piotro-grodzie III korpus kozacki w celu ochrony rzą­du przed wystąpieniami bolszewików. Oczywi­ście, dawało to Korniłowowi doskonałą okazję do zaprowadzenia porządku w stolicy. W tym też celu wydał zupełnie konkretne rozkazy do­wódcy korpusu generałowi Krymowowi. Roz­kazy te stały się podstawą oskarżenia gen. Kor-niłowa o dążenia do obalenia ustroju republi­kańskiego i przywrócenia władzy Romanowów. Generał Krymów popełnił samobójstwo, III kor­pus kozacki nie dotarł do stolicy, a Korniłow, jedyna osobistość, która mogła jeszcze utrzy­mać ster armji rosyjskiej, dostał się do więzie­nia. W ten to sposób Kierenskij pozbył się na­zbyt popularnego i silnego rywala. Jednak jak­żeż bardzo brakło mu w krótkim już czasie te­go silnego człowieka w chwilach przewrotu bol­szewickiego, wobec którego on — dyktator, wódz, demagog i świetny mówca, lekkomyślny polityk i ambitny adwokat w jednej osobie — był bezsilny, jak dziecko !

Powróćmy jednak do rzeczy. Generał Du-chonin odrzucił rozkaz Sownarkoma, nie uznając jego władzy. Wobec tego bolszewicy ogłosili kwaterę główną, jako kontrrewolucyj­ną, nakazując masom żołnierskim nie wypełniać jej rozkazów. W trzy dni zaś później Sownar-kom mianował nowego bolszewickiego już głów­nodowodzącego w osobie chorążego Krylenki, który też natychmiast rozpoczął kroki pokojo­we, nawiązując przez radjo porozumienie z do­wództwem niemieckiem. W dniu 29 listopada dowództwo niemieckie zgodziło się na wszczę­cie rokowań pokojowych w Brześciu nad Bu­giem. Dnia 2 grudnia 1917 r. przybyła tam de­

legacja bolszewicka pod przewodnictwem Jof-fego i jego pomocnika Kamieniewa.

Z tą chwilą państwa centralne głębiej ode­tchnęły. Niemcy mogli przerzucić znaczną część swoich dywizyj ze wschodu na front francuski, Austrjacy zaś na włoski, równocześnie wyko-rzystywując pod względem gospodarczym znaczne okupowane obszary na wschodzie, za­sobne w produkty żywnościowe i ropę naftową. Niedawno dokonany pogrom Włochów oraz bierne zachowanie się koalicyjnej armji salo-nickiej całkowicie ubezpieczało granice Austro-Węgier ze wszystkich stron. Front zachodni we Francji był znacznie osłabiony po stronie Koalicji, a to z racji wysłania kilkunastu dy­wizyj posiłkowych na front włoski. Nawet po­łożenie Turcji dzięki rewolucji bolszewickiej uległo znacznej poprawie, co było tern ważniej­sze, iż w 1917 roku Turcy ponieśli szereg do­tkliwych strat wojskowych i politycznych.

Jakkolwiek pierwsza rewolucja rosyjska i usunięcie ze stanowiska głównodowodzącego armją kaukaską wiel. ks. Mikołaja Mikoła-jewicza znakomicie ułatwiły Turkom położenie na froncie armeńskim, jednakże nawet posiłki, ściągane z tego frontu, nie pomogły w 1917 r. powstrzymać ofensywy angielskiej w Palesty­nie i Mezopotamji. Z początkiem 1917 r. prze­ważające siły angielsko-hinduskie natarły na turecki front ufortyfikowany pod Kut-el-Ama-ra w Mezopotamji i po ciężkich walkach prze­łamały go w końcu lutego. Po raz już drugi w ciągu wojny ukazali się Anglicy pod Bagda­dem, ale tym razem ze znacznie zwiększonemi siłami i lepiej przygotowani do charakteru woj­ny na tym froncie. Po klęsce Turków pod Kut-el-Amara obrona Bagdadu była już krótka i Anglicy wkroczyli do tej starożytnej stolicy Kalifów, co miało doniosłe znaczenie moralne na całym bliskim Wschodzie mahometańskim, w którego oczach zbladł turecki półksiężyc. Skutki tej klęski nie dały na siebie czekać. Zręczna polityka angielska potrafiła wywołać wśród Arabów wrogie Turkom nastroje. Na­stroje te wykorzystał wasal sułtana tureckie­go emir Mekki, który już latem 1916 r. zawarł z Anglikami sojusz wojskowy i polityczny, sta­jąc na czele przeciwtureckiego ruchu wśród Arabów. Oczywiście pogorszyło to i tak cięż­kie położenie Turków. O przeciwnatarciu nad Tygrysem w Mezopotamji, gdzie Anglicy do­tarli aż do Samary, narazie nie można było ma­rzyć, tembardziej wobec groźnego położenia w Palestynie, dokąd trzeba było skierować wszystkie i tak szczupłe posiłki niemieckie (na-

604

wet w Azji żołnierz niemiecki musiał podtrzy­mywać swoich sprzymierzeńców). Wiosną 1917 roku Anglicy dotarli do południowej gra­nicy Palestyny (od strony Egiptu). Tu pod Gazą i Bersebą chwilowo powstrzymali Turcy natarcie Anglików, którzy jednak jesienią na­tarli z większą jeszcze siłą. Po zaciekłej obro­nie cofający się Turcy musieli oddać Anglikom w dniu 9 grudnia 1917 r. Jerozolimę, obok Mekki drugie najświętsze miasto Islamu, co było po upadku Bagdadu nowym ciosem dla politycznego prestig'u Turków wśród ludów mahometańskich. Utrata Bagdadu, Mekki i Je­rozolimy były dla Turków ciosami, które, zda­wało się, przesądzają już o bliskim upadku państwa otomańskiego. Jednakże rewolucja bolszewicka, której następstwem było również rozpylenie się rosyjskiej armji kaukaskiej, do­tychczasowego głównego przeciwnika Turków, na rok jeszcze przeciągnęła militarną agonję Turcji. Z początkiem 1918 roku mogło się by­ło nawet wydawać, że przy pomocy sił, ściąg­niętych z nieistniejącego już frontu kaukaskie­go, będą mogli Turcy powetować sobie ponie­sione dotychczas straty w Mezopotamji, w Pa­lestynie i wr Arabji.

Reasumując to, cośmy powiedzieli dotych­czas, należy stwierdzić, że, dzięki rewolucji ro­syjskiej, na przełomie lat 1917 i 1918 położe­nie wojenne uległo radykalnej zmianie na ko­rzyść państw centralnych, które zwolniły się od swojego najdłuższego frontu rosyjskiego, ciąg­nącego się od morza Bałtyckiego poprzez mo­rze Czarne aż do Kaspijskiego, co pozwoliło im skierować swój główny wysiłek na główny front francuski, obecnie niemal że jedyny po pogromie Włochów.

Przeciwnie Koalicja została pozbawiona oparcia wojskowego i politycznego ze strony Rosji oraz jej niewyczerpanego materjału ludz­kiego, który pozwalał w ciągu trzech lat kosz­tem ogromnych ofiar źle wyposażonemu i uzbrojonemu wojsku rosyjskiemu ściągać na siebie znaczną część sił niemieckich, odciążając tern zadanie sprzymierzonych na Zachodzie.

Pomoc Stanów Zjednoczonych, wstępują­cych do Koalicji na miejsce Rosji, nie mogła okazać się skuteczną wcześniej, niż latem, a na­wet jesienią 1918 r., co na początku tego roku groziło zwaleniem się wszystkich pozostałych jeszcze sił niemieckich na wyczerpane arm je francuską i angielską. Rozumiejąc to niebez­pieczeństwo Koalicja pragnęła za wszelką cenę utrzymać w jakiej takiej gotowości bojowej wschodnio-europejski front aż do czasu nadej­

ścia posiłków amerykańskich, któreby pozwoli­ły sprostać całej potędze niemieckiej na fron­cie zachodnim. Aby to osiągnąć Koalicja mu­siała dążyć do obalenia władzy bolszewickiej, która z natury rzeczy szła na rękę niemieckie­mu imperjalizmowi. Należało więc wszystkic-mi siłami poprzeć liczne jeszcze w Rosji elemen­ty przeciwbolszewickie, głównie skupiające się na południu Rosji i na Kaukazie.

W tym też celu pomiędzy Anglją i Francją nastąpiło w dniu 23 grudnia 1917 r. tajne po­rozumienie, które—według Churchill'a („The world crisis. The After math. 1924") — mia-

Slynna rewolucjonistka Kołlontaj.

lo na celu podtrzymanie generała iUeksiejewa, znajdującego się wówczas w Nowoczerkasku, oraz określiło geograficzne sfery działań obu mocarstw (na terenie Rosji). Bessarabja, Ukraina i Krym stanowić miały francuską sfe­rę działań, zaś południowe okręgi kozackie, Kaukaz, Armenja, Gruzja i Kurclystan — sfe­rę angielską.

Jeśli zewnętrzne położenie wojskowo-poli­tyczne na początku 1918 r. układało się pomyśl­nie dla państw centralnych — to ich położenie wewnętrzne równocześnie wykazywało tak po­ważne szczerby i braki, że dalsze prowadzenie wojny nabierało cech awanturniczych, kiedy wszystko buduje się na przypadku, uchyla się zaś od rozumowej kalkulacji.

Stan gospodarczy państw centralnych blis­kim był ostatecznego upadku. Blokada Koali-

cji doprowadziła ludność szczególnie niemiecką do krańcowych ograniczeń w dziedzinie apro­wizacji i wszelkich przedmiotów pierwszej po­trzeby. Niemcy poprostu głodowały. Brak by­ło odzieży i obuwia, bielizny, lekarstw, a nawet środków opatrunkowych. Coraz dotkliwiej od­czuwany brak surowców nie pozwalał przemy­słowi niemieckiemu dorównać produkcji zacho-dnio-koalicyjnej, bez przerwy rosnącej na po­trzeby wojny. Tabor kolejowy i Samochodowy był już zużyty w niebezpiecznym stopniu, brak zaś środków i sił nie pozwalał na jego odnowie­nie i uzupełnienie.

Materjał ludzki państw centralnych był już na wyczerpaniu. Wyzyskiwanie w coraz większej mierze pracy kobiet, zastępujących mężczyzn przy warsztatach pracy wewnątrz kraju, niewiele już pomagało. Na początku 1918 roku liczebność uzupełnień niemieckich, dających się wcielić do armji, nie przekraczała 100.000 ludzi! Nie lepiej było z materjałem końskim, którego brak zmusił dowództwo nie­mieckie do zgubnego w skutkach spieszenia znacznej części swojej kawalerji. Konie przy­dzielano już wyłącznie tylko do dywizyj ude­rzeniowych, zupełnie pozbawiając kawalerji te dywizje, które zajmowały bierne odcinki frontu.

Wojna podwodna, prowadzona przez Niemców ze skrajną bezwzględnością i okru­cieństwem, na której skuteczność tak bardzo liczono w Niemczech, pod koniec 1917 r. po­częła dawać coraz mniejsze wyniki, widocznie już zawodząc pokładane w niej nadzieje. An-glja, początkowo zaskoczona tym nowym środ­kiem prowadzenia wojny na morzu, przetrwa­ła najcięższy dla siebie okres, powoli przystoso­wując się do nowych warunków i zastosowując skuteczne środki walki i ochrony przed łodzia­mi podwodnemi.

We wszystkich państwach centralnych, nie wyłączając Niemiec, rosło powszechne nie­zadowolenie i pragnienie pokoju; w społeczeń­stwie zatrważające postępy czynił upadek mo­ralny i fizyczny; niezdrowe nastroje opanowy­wały życie polityczne; rosła walka partyjna i intrygi; panoszyło się wojenne „paskarstwo"; dezerterstwo ogarnęło już nawet armję nie­miecką, dla której przedtem było zjawiskiem zupełnie nieznanem.

Bezpośredni wpływ rewolucji bolszewic­kiej zaznaczał się coraz wyraźniej w państwach centralnych, które same lekkomyślnie pragnęły wykorzystać bolszewizm, jako swoje powolne narzędzie. Nawet w Niemczech propaganda

bolszewicka poczęła czynić znaczne postępy. Wzmagała się fala strajków i manifestacyj ro­botniczych przeciwko wojnie i pod hasłami bol-szewickiemi. Bolszewicki bunt we flocie wo­jennej był pierwszem ostrzeżeniem, że milita-ryzm niemiecki przeżywa ostry kryzys moral­ny. Szerzyły się dalsze objawy tego kryzysu. Dywizje, zarażone na wschodzie „brataniem się" z zanarchizowanem wojskiem rosyjskiem, z kolei przeszczepiały niezdrowe nastroje na front zachodni, osłabiając odporność moralną niezwyciężonych dotychczas wojsk niemieckich.

W Niemczech coraz wyraźniej zaznaczała się zasadnicza różnica poglądów pomiędzy sfe­rami politycznemi i wojskowemu Pierwsze, uważając już wojnę za przegraną, pragnęły jej zakończenia i kompromisowego pokoju. Sfery znów wojskowe, wychowane w zaciekłym im-perjaliźmie, który cały świat pragnął widzieć u stóp swoich, i zaślepione zewnętrznie pomyśl-nem położeniem wojskowem państw central­nych, nie chciały nawet słyszeć o kompromisie, wciąż mając jeszcze nadzieję, że jednak przy szczęśliwie składających się okolicznościach uda się jeszcze osiągnąć zdecydowane zwycię­stwo, które w ręce Niemców odda hegemonję nad światem, pozwoli na poważną zmianę ma­py Europy na ich korzyść i utrzymanie znacz­nej części zawojowanych obszarów.

Dzięki takiemu położeniu politycznemu w Niemczech jeszcze w ciągu 1917 roku doko­nano szeregu prób nawiązania pertraktacyj po­kojowych z Koalicją. Jednakże te pertraktacje oraz przewidywane warunki pokoju były tak obstawione przez dowództwo niemieckie wa­runkami rzekomo strategicznemu, że dla Koali­cji jasnem było, iż porozumienie z rządem nie­mieckim, wciąż jeszcze ulegającym wpływom wojskowym, jest bezcelowe, gdyż w sytuacji tej pokój byłby poprostu podyktowany Koalicji. Z drugiej znów strony głębsze rozumienie po­łożenia wojennego ze strony Koalicji oraz mno­żące się objawy rozkładu państw centralnych czyniły dla Koalicji wszelki kompromis szkodli­wym w obliczu rychłego już zdecydowanego zwycięstwa, w które wierzyli bezwzględnie sprzymierzeni.

Niepowodzenia polityczne Niemiec na te­renie porozumienia z Koalicją wywołały nieza­dowolenie w pokojowo nastrojowych sferach politycznych przeciwko kanclerzowi Rzeszy Bethmann - Hollwegowi, który równocześnie stracił był zaufanie wśród sfer wojskowych. Pierwsi oskarżali kanclerza o zbytnie uleganie dowództwu naczelnemu, drudzy zaś o „mięk-

606

kość" w polityce. W rezultacie Bethmann-Hol-lweg ustąpił w dniu 13 lipca 1917 r. Następ­cą jego został Michaelis, ale i ten nie mógł so­bie dać rady z coraz bardziej rosnącą przepa­ścią pomiędzy sferami politycznomi i wojsko-wemi, ustępując z kolei miejsca w dniu 1 listo­pada bawarskiemu prezesowi ministrów Hert-lingowi, mającemu duże wpływy wśród polity­ków.

Jeśli na początku 1918 r. wewnętrzne po­łożenie Niemiec było niezwykle ciężkie — to po­łożenie ich sojuszników Austro-Węgier, częścio­wo zaś i Bułgarji było wprost tragiczne. Były to już trupy, sztucznie utrzymywane przy ży­ciu potężną wolą Niemców i ich materjalną i wojskową pomocą,

Austro - Węgry utrzymał w sojuszu z Niemcami jedynie szczęśliwy wynik jesien­nej ofensywy niemieckiej przeciwko Włochom, który na dłuższy czas zdawał się zabezpieczać monarchję habsburską, zdejmując z niej zna­czną część ciężaru prowadzenia wojny. Bo­wiem w Austro-Węgrzech, których aparat pań­stwowy i wojenny był już do ostateczności zde­zorganizowany, zdemoralizowany i wyniszczo­ny, nastroje pokojowe, którym przewodził sam cesarz Karol, zyskiwały coraz większą siłę, co­raz skuteczniej przeciwstawiając się niezłom­nej postawie swojego niemieckiego sprzymie­rzeńca. Nastroje te łatwo mogły były zapro­

wadzić Austro - Węgry na drogę zdrady swo­jego sprzymierzeńca, od której zresztą były bardzo blisko.

Jeszcze w lutym 1917 r. rząd austrjacko-węgierski nawiązał w tajemnicy przed Niemca­mi ostrożne pertraktacje z rosyjskiemi sferami dworskiemi, co jednak zostało nagle przerwa­ne wybuchem rewolucji w Rosji. Wobec tego już w marcu tegoż roku cesarz Karol austrjac-ki, również w głębokiej tajemnicy, usiłował na­wiązać nici porozumienia z zachodniemi człon­kami Koalicji za pośrednictwem swojego szwa­gra, Księcia Sykstusa Burbońskiego, znajdują­cego się w szeregach armji belgijskiej. Cesarz Karol żądał tylko utrzymania i zabezpieczenia monarchji austrjacko - węgierskiej chociażby kosztem największych ofiar, przyrzekając rów­nocześnie, że wszelkiemi środkami i całym swo­im wpływem poprze u rządu niemieckiego słusz­ne żądania Francji w sprawie zwrotu zabra­nych jej w 1871 r. Alzacji i Lotaryngji.

Zakulisowe starania cesarza Karola nie doprowadziły do pomyślnego wyniku, przede-wszystkiem z tego względu, iż utwierdziły Ko­alicję w przeświadczeniu o rosnącym rozdźwię-ku pomiędzy członkami centralnego przymie­rza, co zwiastowało rychłe pomyślne dla Koali­cji zakończenie wojny. Ostatecznie samodziel­na polityka cesarza Karola, nie przyniósłszy korzyści Austro-Węgrom, pogorszyła tylko po-

.

', v'- .. . -A- '

Walki pod Tarnopolem. Pozycja rosyjska.

607

M*-

Paniczna ucieczka Kosjan z miasteczka na skutek kłamliwej wiadomości o zbliżaniu się kawalerji niemieckiej.

łożenie państw centralnych tak nazewnątrz, jak i na wewnątrz, podcinając zaufanie pomię­dzy sprzymierzeńcami, rząd francuski bowiem na wiosnę 1918 roku opublikował treść per-traktacyj, prowadzonych z cesarzem Karolem, co wywołało szczególne oburzenie w Niemczech i w Turcji.

Rządy państw centralnych bardziej jeszcze utwierdziły się w przeświadczeniu o rosnącej słabości swoich przeciwników dzięki przejęte­mu przez wywiad koalicyjny tajnemu sprawo­zdaniu austrjackiego ministra spraw zewnętrz­nych, hrabiego Czernina, który odmalowywał cesarzowi położenie państw centralnych w na­der ponurych barwach. Pisał on : „Jego Cesar­ska Mość poleciła mi oświadczyć niemieckim mężom stanu, że gonimy ostatkami sił i że Niemcy mogą na nas liczyć tylko do końca lata (1918 r.). Wykonałem ten rozkaz i niemieccy mężowie stanu nie poddawali żadnej wątpliwo­ści, że również i dla Niemiec jeszcze jedna kani-panja zimowa jest niemożliwą." A dalej pisał Czernin: „Gdy udało się odeprzeć spodziewane natarcie angielsko - francuskie i włoskie, by­łoby dobrze, by państwa centralne, zanim Ame­ryka zmieni położenie wojskowe na ich nieko­rzyść, wystąpiły z bardziej sprecyzowanymi propozycjami pokojowemi, nie ociągając się na­wet przed wielkiemi ofiarami".

Wobec tych faktów dla Koalicji było oczy-wistem, że nie nadszedł jeszcze czas pomyślne­go dla niej zakończenia wojny, ale że czas ten jest już bliskim.

W zupełnie odmiennem położeniu były państwa Koalicyjne. Ich siły i środki powięk­szały się planowo i w coraz szybszem tempie. Armje koalicyjne były już niemal luksusowo wyposażone we wszelkie środki prowadzenia wojny, które w dodatku stale wzrastały i do­skonaliły się.

Dzięki wojnie pozycyjnej i wyższości tech­nicznej znaczna część wojsk koalicyjnych od­poczywała, znajdując się w rezerwie, co po­zwalało Koalicji zachować kadry i tężyznę swo­ich armij. Kontyngent wojsk kolorowych w do­statecznej mierze zabezpiecza! dopływ świeżych sil ludzkich.

Wojna podwodna, wbrew oczekiwaniom dowództwa niemieckiego, nie sparaliżowała do­staw morskich dla Koalicji, która po dawnemu prawie w nieograniczonym stopniu korzystała z surowców całego świata. Wreszcie pomoc wojsk amerykańskich z każdym miesiącem sta­wała się coraz bardziej ważką dla losów wojny i do lata 1918 roku powinna była osiągnąć

608

bardzo poważne rozmiary (do 1 marca wysa­dzono na ląd europejski 300.000 wojsk amery­kańskich, zaś w ćwiczebnych obozach w Ame­ryce znajdowało się już około 1.300.000 ludzi. Ponadto Stany Zjednoczone ogłosiły powszech­ną służbę wojskową, co czyniło z nich ogromny rezerwuar ludzki).

Ferment rewolucyjny, wywołany skutka­mi długotrwałej wojny oraz zaraźliwym przy­kładem Rosji, nie oszczędził również niektórych państw Koalicji, jednakże nigdzie nie przybrał groźniejszych rozmiarów i dal się na czas opa­nować takiemi lub innemi środkami. Pod tym względem w najgorszem położeniu znalazły się Włochy po świeżo poniesionej w 1917 r. klęsce, równającej się pogromowi militarnemu. Ale i tam dzięki pomocy wojsk angielsko-francus-kich, wciśniętych pomiędzy oddziały włoskie, zdołano dość szybko opanować sytuację.

Chwilowo zdemoralizowane wojsko fran­cuskie, o czem pisaliśmy już poprzednio, zosta­ło uzdrowione surowemi represjami oraz mo­ralnym autorytetem i niezłomną wolą nowego wodza naczelnego, generała Pétain, pod koniec zaś roku dość słaby i chwiejny rząd Painle-ve'go został zastąpiony przez silny, zdecydowa­ny i za wszelką cenę dążący do pełnego zwycię­stwa rząd Clemenceau, którego też przezwano „starym tygrysem Francji".

W tym czasie armja angielska osiągnęła już całą potęgę, godną trzechletnich tytanicz­nych wysiłków Lloyd - George'a i lorda Kitche-ner'a (który właśnie zginął był na okręcie, za­topionym przez Niemców). Rok 1917 stał się przełomowym dla armji angielskiej, która, po­rzuciwszy dotychczasową rolę drugorzędną, bieżę na siebie główny ciężar i odpowiedzial­ność prowadzenia działań zaczepnych na fron­cie zachodnim, zdążywszy dostosować się do za­dań współczesnej wielkiej wojny.

Zarówno Francuzi, jak i Anglicy drogą wieloletnich krwawych doświadczeń wypraco­wali konieczne metody prowadzenia wojny po­zycyjnej i stosowania środków technicznych. Przenieśli oni punkt ciężkości walki na techni­kę, zdecydowawszy się przy jej pomocy całko­wicie pozbawić krwi niemiecki organizm wo­jenny i dopiero na jego gruzach przejść do zde­cydowanego szerokiego manewru.

Najsłabszą stroną Koalicji po dawnemu było zróżniczkowanie dowództwa naczelnego, co wypływało z dotychczasowej równowagi pod względem potęgi militarnej pomiędzy główny­mi sprzymierzonemi mocarstwami.

Porównywując położenie obu stron woju­jących musimy dojść do wniosku, że Koalicja posiadała wszystkie szanse zwycięstwa w kam-panji 1918 roku, dla której znówT okresem kry­tycznym musiały być pierwsze miesiące tego roku, kiedy liczebność wojsk niemieckich na Zachodzie wzrosła dzięki rewolucji bolszewic­kiej, pomoc zaś Ameryki nie była jeszcze wy­starczającą, aby zrównoważyć ten fakt ujem­ny. W tym czasie zdecydowana ofensywa Niemców mogła była znacznie uszczuplić ogól­ne szanse Koalicji. To też dowództwa francus­kie i angielskie szczególnie obawiały się tego natarcia, decydując się na początku roku sto­sować jedynie ścisłą obronę na froncie zachod­nim.

Rozumiejąc swoje położenie Niemcy już od jesieni 1917 roku przygotow:ywali się do zde­cydowanego uderzenia, które miało rozwalić front angielsko-francuski jeszcze przed przy­byciem znaczniejszych posiłków amerykań­skich. Jednakie Ludendorff, który w tym cza­sie stał się główną sprężyną dowództwa nie­mieckiego i niezłomnym stróżem nieustępliwe­go stanowiska Niemiec, pomimo swojego talen­tu i energji nie zdołał skupić całej swojej uwa­gi na sprawie przygotowania tego natarcia, po­ciągany łatwością dokonania ostatnich posu­nięć polityczno-wojskowych na Wschodzie w ce­lu przypieczętowania tam wojny korzystnym dla Niemiec traktatem. Miało to być niejako asekuracją na wypadek niepomyślnego zakoń­czenia wojny na Zachodzie. Cel ten Luden­dorff osiągnął w traktacie brzeskim. Jednakże korzyści tego traktatu w krótkim czasie obró­ciły się przeciwko Niemcom, gdyż ostateczny pogrom na Zachodzie, któremu na czas i w do­statecznych rozmiarach nie przeciwdziałano, przekreślił wszystkie dotychczasowe sukcesy Niemiec, włącznie ze zdobyczami na Wscho­dzie.

Tak więc pierwsze miesiące 1918 roku obie strony wykorzystywały, przygotowując się do ostatecznych zapasów na polach Francji, państwa zaś centralne ponadto do szerokich acz niemal bezkrwawych działań na rosyjsko-ru-muńskim i kaukaskim frontach. Równocześ­nie na frontach włoskim i salonickim panowała cisza, zaś w Palestynie i Mezopotamji Anglicy prowadzili zaciekłą ofensywę przy równie za­ciekłej obronie Turków.

Pomimo wszystkich rozczarowań i niepo­wodzeń, które były wynikiem dotychczasowych

609

prób rozwiązania sprawy pokoju, jeszcze i w drugiem półroczu 1917 r. z różnych stron prowadzono pertraktacje pokojowe. Pewną ini­cjatywę również w tym kierunku przejawi! obradujący w Sztokholmie międzynarodowy kongres socjalistyczny, ale żadnych wyników nie osiągnął przedewszystkiem z racji nieobec­ności delegatów z państw koalicyjnych. Rów­nież nie posunęło sprawy ani o krok dalej pa­pieskie sierpniowe wezwanie do pokoju, zwró­cone do ludów chrześcijańskich całego świata.

Ostatnią próbą pokojowego zakończenia wojny było wystąpienie prezydenta Stanów Zjednoczonych, Wilsona. W dniu 8 grudnia 1917 r. zwrócił się z orędziem do senatu ame­rykańskiego, w 14 punktach, dziś już history­cznych, wyłuszczając „jedynie możliwy pro-

U< wolucja te Rosji. Walki im ulicach. Zbombardowany hotel.

gram pokoju światowego", na podstawie któ­rego państwa centralne mogły były rozpocząć pertraktacje z Koalicją. Pomiędzy innemi pre­zydent Wilson żądał od państw centralnych opuszczenia okupowanych w czasie wojny ob­szarów, powetowania szkód materjalnych, zwrotu na rzecz Francji zagrabionych w 1871 roku Alzacji i Lotaryngji, poprawienia granic Wioch na ich korzyść, swobodnego rozwoju lu­dów Austro - Węgier, odbudowania niepodle­głego państwa polskiego ~ wolnym i zabezpie­czonym dostępem do morza, oraz rzucając ogól­ne hasła samookreślenia narodów i sprawiedli­wości dziejowej. Z niewielkiemi zmianami owe 14 punktów Wilsona w rok później stały się podstawą traktatu wersalskiego, który po wojnie światowej na nowo świat urządził, zmieniając mapę Europy i całe oblicze świata.

W odpowiedzi na orędzie Wilsona kanc-

610

lerz Rzeszy Niemieckiej hrabia Hertłing, po­wołując się na dotychczasowe zwycięstwa orę­ża niemieckiego i korzystne położenie wojskowre państw centralnych, z prawdziwą butą krzy­żacką oświadczył, że nie może być mowy w żad­nym wypadku o odstąpieniu obszarów, należą­cych do Rzeszy, oraz stwierdził, że Niemcy, nie mogą się zgodzić na wtrącanie się Koalicji do prowadzonych przez Niemcy rokowań pokojo­wych z Rosją i do sprawy przyszłego ukształto­wania się państwa polskiego, która to sprawa obchodzi jedynie zainteresowane kraje: „Niem­cy, Austro-Węgry i Polskę". Ponieważ równo­cześnie hrabia Czernin oświadczył w imieniu rządu austrjacko-węgierskiego, że niemożli-wem jest dla niego odstąpienie chociażby pię­dzi ziemi pobitym Włochom, przeto ostatnia próba pokojowa spełzła na niczem.

O dalszych losach wojny miał rozstrzyg­nąć oręż. Mogli być jedynie zwycięscy i zwy­ciężeni.

Z kolei przyjrzyjmy się, co działo się na Wschodzie, gdzie faktycznie ustały już wszel­kie działania wojenne.

Dnia 5 grudnia 1917 r. w Brześciu n/Bu­giem podpisano tymczasowe warunki zawiesze­nia broni, w ten sposób prawnie sankcjonując istotny stan rzeczy.

W dniu 22 grudnia rozpoczęto już rokowa­nia pokojowe, które ze strony państw central­nych prowadził głównie niemiecki minister spraw zagranicznych von Külmann przy wy­datnej współpracy szefa sztabu dowództwa frontu wschodniego, generała Hoffmanna, któ­ry reprezentował niemiecką kwaterę główną, ze strony zaś sowieckiej Lew Trocki.

Do dnia 28 grudnia trwały układy wstęp­ne w sprawie „samostanowienia o sobie" wszy­stkich narodów kresowych byłego cesarstwa ro­syjskiego, oraz w sprawie opróżnienia okupo­wanych obszarów przez wojska niemiecko-au-strjackie. W tych wstępnych już układach obie strony napoły odkryły swoje przyłbice. Pań­stwa centralne stanęły na stanowisku, że na­rody kresowe w dostatecznym już stopniu zade­klarowały swoją wolę oderwania się od Rosji, oraz że wycofanie wojsk sprzymierzonych z tych obszarów narazie jest niemożliwe ze wrzględu na niebezpieczeństwo zawleczenia na nie rewolucyjnej anarchji, panującej w Rosji. Było jasnem, że pod formą „samookreślenia" narodów kryją się niedwuznaczne zakusy anek-

Walki w (jarach wojsk rosyjskich.

sjonistyczne mocarstw centralnych. Z drugiej znów strony delegacja bolszewicka obnażyła swój istotny cel "w rokowaniach pokojowy, któ­ry zawierał się w słynnej formule Trockiego: „Pokoju nie podpisy wrać, wojny nie prowa­dzić!" Bolszewicy do niczego nie chcieli się zo­bowiązywać, pragnęli grać na zwłokę, aby tym­czasem jako tako zmontować swój nowy aparat rządzenia i nową siłę zbrojną zamiast ostatecz­nie już rozproszonej dawnej armji carskiej. Rozumieli, że wzmocniwszy się będą mogli ina­czej rozmawiać z przedstawicielami państw centralnych. Poza tern wśród bolszewików ist­niała wówczas silna wiara w „powszechną" re­wolucję bolszewicką, której należało się docze­kać, nie angażując się w zobowiązania trakta­towe.

W tych warunkach trudno było porozu­mieć się obu delegacjom. To też rokowania wle­kły się, nie posuwając zupełnie sprawy formal­nego pokoju. W tym stanie rzeczy delegacja bolszewicka, pragnąc bardziej jeszcze zyskać na czasie, przerwała w dniu 28 grudnia ukła­dy-pod pretekstem wciągnięcia do nich państw koalicyjnych — wciąż jeszcze formalnych so­juszników Rosji. Oczywiście był to tylko pre­tekst do przedłużenia rokowań, a zarazem ma­nifestacja na użytek międzynarodowej propa­gandy bolszewickiej. Hałaśliwą inicjatywą zwołania ogólnej konferencji pokojowej prag­nęły Sowiety udowodnić swoją pokojowość, wie­dząc zresztą, że Koalicja, jak to już było paro­krotnie w ciągu ostatniego miesiąca, nie przyj­mie zaproszenia do Brześcia, gdzie stroną dyk­tującą warunki były zwycięskie na Wschodzie Niemcy.

Zrozumiawszy intencję delegacji sowiec­kiej, która, nie znajdując już innego pretekstu, telegraficznie proponowała coraz to inne miej­sce dla obrad konferencji pokojowej, państwa centralne wystosowały w dniu 3 stycznia 1918 roku ultimatum do rządu Rosyjskiej Socjali­stycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (początkowa nazwa bolszewickiej Rosji), żąda­jąc podjęcia rokowań w Brześciu nie później 5 stycznia, w przeciwnym razie grożąc zerwa­niem tymczasowego zawieszenia broni.

Wobec takiego postawienia sprawy dele­gacja rosyjska powróciła do Brześcia. Teraz Niemcy, nie bawiąc się już dłużej w zawiłą dy­plomację, jasno określili swoje zasadnicze wa­runki, wykreślając linję obszarów, które mia­ły odpaść od dawnego cesarstwa rosyjskiego. Linja ta biegła na wschód od archipelagu wysp w zatoce Ryskiej i od samej Rygi, przechodzi­

ła nieco na zachód od Dźwińska, a stąd już presto do Brześcia n/Bugiem i wzdłuż jego bie­gu do granicy austrjacko-węgierskiej.

Tymczasem wyszło na jaw, że delegacja ukraińskiej rady centralnej, która, korzysta­jąc z rewolucji bolszewickiej, jeszcze 20 listo­pada swoim trzecim uniwersałem ogłosiła nie­podległość Ukrainy, prowadzi poza plecami so­wieckiej delegacji ogólno-rosyjskiej samodziel­ne pertraktacje z państwami centralnemu Na­stąpił ostry konflikt pomiędzy delegacją rosyj­ską i ukraińską, który zręcznie wykorzystali Niemcy, stając po stronie Ukraińców.

W rezultacie dnia 9 lutego 1918 r. blok czterech państw centralnych zawarł pokój z Ukrainą, którą uznano oficjalnie za państwo niepodległe. Tego samego dnia niemiecki mi­nister spraw zagranicznych von Külmann po­dał do wiadomości delegacji rosyjskiej treść zawartego z Ukraińcami traktatu, równocześ­nie przedkładając jej ultimatum, w którem, precyzując niemieckie warunki pokoju, żądał odpowiedzi w ciągu 24 godzin. Głównym punk­tem niemieckich warunków było zrzeczenie się przez Rosję wszelkich praw suwerennych na obszarach, zakreślonych daleko na wschód wy­suniętą linją, których dalszy los miał być usta­lony drogą traktatów, zawieranych przez Niemcy i Austro-Węgry z „samostanowiącemi o sobie" zainteresowanemi narodami.

Trocki w imieniu ogólnorosyjskiej delega­cji sowieckiej odmówił zgody na samodzielny traktat państw centralnych z Ukrainą, wcho­dzący w treść warunków, przedłożonych Rosji, stając na stanowisku, że Ukraina, jako część składowa państwa rosyjskiego nie posiada uprawnień do zawierania osobnych układów. Fakt zawarcia traktatu z Ukrainą Trocki pragnął wykorzystać, jako jeszcze jeden pre­tekst do przewlekania rokowań, nie wierząc w możliwość podjęcia działań wojennych przez państwa centralne. Wobec tego wrraz z całą delegacją ponownie opuścił Brześć, oświadcza­jąc, że wojna została ukończona bez formalne­go zawarcia pokoju. Optymizm Trockiego nie sprawdził się, co też nie omieszkał wykorzystać przeciwko niemu Lenin, wkrótce pisząc o nim i o podobnych mu działaczach bolszewickich, którzy nie wierzyli w możliwość ofensywy nie­mieckiej, że: „Siejąc taką iluzję pomagali im­perializmowi niemieckiemu i powstrzymali wzrost rewolucji niemieckiej, która obecnie jest osłabioną przez to, że wielkorosyjskiej republi­ce sowieckiej zabrano w panicznej ucieczce

611

sjonistyczne mocarstw centralnych. Z drugiej znów strony delegacja bolszewicka obnażyła swój istotny cel w rokowaniach pokojowy, któ­ry zawierał się w słynnej formule Trockiego: „Pokoju nie podpisywać, wojny nie prowa­dzić!" Bolszewicy do niczego nie chcieli sie. zo­bowiązywać, pragnęli grać na zwłokę, aby tym­czasem jaki) tako zmontować swój nowy aparat rządzenia i nową silę zbrojną zamiast ostatecz­nie już rozproszonej dawnej armji carskiej. Rozumieli, że wzmocniwszy się będą mogli ina­czej rozmawiać z przedstawicielami państw centralnych. Poza tern wśród bolszewików ist­niała wówczas silna wiara w „powszechną" re­wolucję bolszewicką, której należało się docze­kać, nie angażując się w zobowiązania trakta­towe.

W tych warunkach trudno było porozu­mieć się obu delegacjom. To też rokowania wle­kły się, nie posuwając zupełnie sprawy formal­nego pokoju. W tym stanie rzeczy delegacja bolszewicka, pragnąc bardziej jeszcze zyskać na czasie, przerwała w dniu 28 grudnia ukła­dy pod pretekstem wciągnięcia do nich państw koalicyjnych — wciąż jeszcze formalnych so­juszników Rosji. Oczywiście był to tylko pre­tekst do przedłużenia rokowań, a zarazem ma­nifestacja na użytek międzynarodowej propa­gandy bolszewickiej. Hałaśliwą inicjatywą zwołania ogólnej konferencji pokojowej prag­nęły Sowiety udowodnić swoją pokojowość, wie­dząc zresztą, że Koalicja, jak to już było paro­krotnie w ciągu ostatniego miesiąca, nie przyj­mie zaproszenia do Brześcia, gdzie stroną dyk­tującą warunki były zwycięskie na Wschodzie Niemcy.

Zrozumiawszy intencję delegacji sowiec­kiej, która, nie znajdując już innego pretekstu, telegraficznie proponowała coraz to inne miej­sce dla obrad konferencji pokojowej, państwa centralne wystosowały w dniu 3 stycznia 1918 roku ultimatum do rządu Rosyjskiej Socjali­stycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (początkowa nazwa bolszewickiej Rosji), żąda­jąc podjęcia rokowań w Brześciu nie później 5 stycznia, w przeciwnym razie grożąc zerwa­niem tymczasowego zawieszenia broni.

Wobec takiego postawienia sprawy dele­gacja rosyjska powróciła do Brześcia. Teraz Niemcy, nie bawiąc się już dłużej w zawiłą dy­plomację, jasno określili swoje zasadnicze wa­runki, wykreślając linję obszarów, które mia­ły odpaść od dawnego cesarstwa rosyjskiego. Linja ta biegła na wschód od archipelagu wysp w zatoce Ryskiej i od samej Rygi, przechodzi­

ła nieco na zachód od Dźwińska, a stąd już presto do Brześcia n/Bugiem i wzdłuż jego bie­gu do granicy austrjacko-węgierskiej.

Tymczasem wyszło na jaw, że delegacja ukraińskiej rady centralnej, która, korzysta­jąc z rewolucji bolszewickiej, jeszcze 20 listo­pada swoim trzecim uniwersałem ogłosiła nie­podległość Ukrainy, prowadzi poza plecami so­wieckiej delegacji ogólno-rosyjskiej samodziel­ne pertraktacje z państwami centralnemu Na­stąpił ostry konflikt pomiędzy delegacją rosyj­ską i ukraińską, który zręcznie wykorzystali. Niemcy, stając po stronie Ukraińców.

W rezultacie dnia 9 lutego 1918 r. blok czterech państw centralnych zawarł pokój z Ukrainą, którą uznano oficjalnie za państwo niepodległe. Tego samego dnia niemiecki mi­nister spraw zagranicznych von Külnumn po­dał do wiadomości delegacji rosyjskiej treść zawartego z Ukraińcami traktatu, równocześ­nie przedkładając jej ultimatum, w któreni, precyzując niemieckie warunki pokoju, żądał odpowiedzi w ciągu 24 godzin. Głównym punk­tem niemieckich warunków było zrzeczenie się przez Rosję wszelkich praw suwerennych na obszarach, zakreślonych daleko na wschód wy­suniętą linją, których dalszy los miał być usta­lony drogą traktatów, zawieranych przez Niemcy i Austro-Węgry z „samostanowiącenii o sobie" zainteresowanemi narodami.

Trocki w imieniu ogólnorosyjskiej delega­cji sowieckiej odmówił zgody na samodzielny traktat państw centralnych z Ukrainą, wcho­dzący w treść warunków, przedłożonych Rosji, stając na stanowisku, że Ukraina, jako część składowa państwa rosyjskiego nie posiada uprawnień do zawierania osobnych układów. Fakt zawarcia traktatu z Ukrainą Trocki pragnął wykorzystać, jako jeszcze jeden pre­tekst do przewlekania rokowań, nie wierząc w możliwość podjęcia działań wojennych przez państwa centralne. Wobec tego wraz z całą delegacją ponownie opuścił Brześć, oświadcza­jąc, że wojna została ukończona bez formalne­go zawarcia pokoju. Optymizm Trockiego nie sprawdził się, co też nie omieszkał wykorzystać przeciwko niemu Lenin, wkrótce pisząc o nim i o podobnych mu działaczach bolszewickich, którzy nie wierzyli w możliwość ofensywy nie­mieckiej, że: „Siejąc taką iluzję pomagali im­perializmowi niemieckiemu i powstrzymali wzrost rewolucji niemieckiej, która obecnie jest osłabioną przez to, że wielkorosyjskiej republi­ce sowieckiej zabrano w panicznej ucieczce

611

armji chłopskiej tysiące i tysiące dział, setki i setki bogactw".

Wobec perfidnego postawienia sprawy przez delegację rosyjską, co położenie na Wschodzie czyniło zupełnie niejasnem, państwa centralne musiały zdecydować swój stosunek do wymyślonego przez bolszewików „zakończe­nia wojny bez formalnego pokoju". Nie było to zadanie łatwe. Czy zadowolić się poprzednio już uzyskanym faktycznym stanem rzeczy, czy też orężem zmusić Sowiety do ostatecznego ure­gulowania spraw na Wschodzie? Pierwsze roz­wiązanie mogło było nęcić ze względu na możli­wość przerzucenia prawie wszystkich sił ze Wschodu na Zachód, gdzie przygotowywał się ostatni, jak to już rozumiano powszechnie, akt tragedji światowej. Ale tu wypływała spra­wa, czy też ze strony Sowietów zapowiedź fak­tycznego „zakończenia wojny" jest szczera? Czy Sowiety nie uderzą na ogołocony z wojska front niemiecki, aby orężem zanieść wgłąb Nie­miec rewolucję bolszewicką, wykorzystywałjąc w tym celu jakiś niekorzystny dla Niemiec mo­ment gorących walk na Zachodzie? Z drugiej strony brak formalnego pokoju na Wschodzie mógł był przekreślić wszystkie zwycięstwa nie­mieckie na wypadek niepomyślnego wyniku wojny na Zachodzie lub też ogólnego pokoju kompromisowego. Niemcy rozumieli, że wy­mowa faktów dokonanych jest zawsze przeko­nywująca. Ponadto w grę wchodziły względy aprowizacyjne w stosunku do żyznej Ukrainy i południa Rosji, wreszcie zaś niemałą rolę mu­siał odegrać zasadniczy antagonizm kierowni­czych sfer niemieckich do samej doktryny ko­munistycznej w interpretacji w dodatku rosyj­skich bolszewików.

Ostatecznie pod naciskiem niemieckiej kwatery głównej rządy państw7 centralnych zdecydowały się na poprowadzenie dalej wojny na wschodzie. Minister von Külmann wyko­rzystał zręcznie niefortunne oświadczenie Troc­kiego o zakończeniu wojny bez formalnego po­koju, powiadamiając rząd sowiecki, iż odmowa podpisania traktatu automatycznie pociąga za sobą przerwanie zawieszenia broni, które też wypowiedziano Sowietom w dniu 16 lutego z terminem od południa 18 tegoż miesiąca.

Natychmiast po upływie wyznaczonego terminu wojska państw centralnych przeszły do ogromnej ofensywy od Finlandji przez mo­rze Czarne aż do Kaukazu. Narazie celem działań w Europie była okupacja Łotwy i Es-tonji aż po jezioro Pejpus oraz Ukrainy, której rząd po ogłoszeniu jej niepodległości i po za­

warciu traktatu z państwami eentralnemi „wzywał je" do pomocy wojskowej przeciwko bolszewikom.

Gwałtowne natarcie wojsk niemieckich i austrjacko-węgierskich, które, niemal zupeł­nie nie natrafiwszy na opór na ogołoconym przez wojska rosyjskie froncie, z zadziwiającą szybkością poczęły zapuszczać się wgłąb Rosji, opanowując olbrzymie składy tyłowe aprowiza­cyjne i wojskowe — przeraziło rząd sowiecki i rosyjskie masy rewolucyjne, doniedawna wie­rzące jeszcze, że wojna naprawdę jest już skoń­czona. To też już w dniu następnym 19 lutego rząd sowiecki zwrócił się przez radio z propozy­cją przyjęcia wszystkich niemieckich warun­ków pokoju, lecz ta spóźniona propozycja nie została przyjęta narazie i ofensywa trwała dalej.

Zdumiewająca szybkość, z jaką wojska państw centralnych posuw-ały się wrgłąb Rosji tłomaczy się nietylko brakiem oporu ze strony bolszewików7, ale również dziwnym stanem ko­lei rosyjskich, które, dzięki zdezorganizowaniu aparatu kierowniczego, nie były zupełnie ewa­kuowane ani niszczone, co pozwoliło Niemcom natychmiast doprowadzać je do stanu użytecz­ności, wykorzystyw7ując nawet ten sam rosyj­ski personel, zdezorjentowany ostatecznie przez rewolucję i anarchję, które od paru miesięcy panowały w- Rosji.

W tem miejscu należy wyjaśnić, co się sta­ło z dawną rosyjską arm ją carską, która w tym czasie, kiedy Niemcy natarli ponownie, właści­wie już nie istniała.

W chwili, kiedy bolszewicy opanowali wła­dzę w Rosji, dawna armja carska istniała już tylko formalnie i w przeświadczeniu samego Kierenskiego i podobnych mu wTodzów pierw­szej rewolucji marcow7ej. Była ona zdemorali­zowana i zdezorganizowana do ostateczności. Dyscyplina przestała istnieć. Resztka władzy wr wojsku rozpadła się ponadto pomiędzy do­wódcami, komisarzami politycznymi i radami delegatów żołnierskich. Autorytet korpusu oficerskiego upadł niemal całkowicie. Coraz częstszem zjawiskiem były samosądy nad ofi­cerami lub też poprostu masowe ich mordy. De­zercja przybrała już formy masowe. Wiele od­działów poprostu rozlazło się do domów. Na ty­łach i na całym obszarze Rosji włóczyli się uzbrojeni dezerterzy w7 pojedynkę lub grupami, grabiąc, mordując i teroryzując ludność na własną rękę lub też pod egidą rad bolszewic­kich.

612

Bolszewicy, opanowawszy władzę, rozpo­częli natychmiast formalną już likwidację daw­nej armji, głównie z obawy przed ponownem ujęciem jej w karby przez „kontrrewolucyj­nych" dowódców przy pomocy wiernych im i mniej zdezorganizowanych oddziałów, szcze­gólnie kozackich. Równocześnie z rozpoczę­ciem się rokowań pokojowych w Brześciu w Piotrogrodzie rozpoczęła pracę bolszewicka komisja demobilizacji armji. W dniu 2 grud­nia 1917 r. zlikwidowano ostatecznie dawną kwaterę główną. W ciągu stycznia 1918 r. ofi­cjalnie zdemobilizowano pięć roczników, zaś w dniu 12 lutego nowy bolszewicki głównodo­wodzący Krylenko wydał rozkaz demobilizacji całej armji, zaś w dniu 2 marca ludowy komi-sarjat wojny (ministerstwo wojny) wydał roz­kaz demobilizacji wszystkich roczników.

Równocześnie z demobilizacją legalną, a raczej poprzedzając ją, trwała tak zwana przez bolszewików „samodemobilizacja", czyli poprostu masowa dezercja całych oddziałów, która już nabrała cech żywiołowych. Zarządze­nia władzy bolszewickiej miały więc na celu ra­czej ratowanie pozorów wobec żywiołowej de­

zercji zrewolucjonizowanych mas żołnierskich, dla ponownego ujęcia których w karby dyscy­pliny potrzebowali bolszewicy dłuższego dopie­ro czasu.

Demobilizując starą armję, która zresztą /, wojskowego punktu widzenia nie przedsta­wiała już wartości, rozumieli jednak bolszewi­cy, iż władza ich, zarówno ze względów polity­ki wewnętrznej, jak i zewnętrznej musi oprzeć się na regularnej sile zbrojnej. Sprawa zorga­nizowania tej siły zbrojnej była tembardziej aktualną, iż bolszewikom narazie przyświecała jeszcze nadzieja rewolucji powszechnej, której podtrzymanie miało być zadaniem nowej rosyj­skiej armji „czerwonej". Wynika z tego zupeł­nie przejrzyście, że rokowania w Brześciu mia­ły na celu jedynie wygranie czasu dla rewolucji powszechnej i organizacji armji sowieckiej.

Inicjatywę stworzenia nowej „armji czer­wonej" poddał głównodowodzący bolszewicki Krylenko na zwołanym przez siebie w Mohylo-wie zjeździe Centralnego Komitetu Wykonaw­czego Armji i Floty (tak zwany Cekomdarf). Wynikiem wspólnych obrad owego Cekomdar-fa oraz rewolucyjnego sztabu polowego Kry-

Moskwa. Niewidomi inwalidzi wielkiej wojny demonstrują na idicach Moskwy za prowadzeniem wojny do zwycięskiego końca.

A l 3

lenki było utworzenie w Piotrogrodzie z koń­cem grudnia 1917 roku Wszechrosyjskiego Ko-legjum Wojennego, którego celem była organi­zacja regularnej armji czerwonej. Równocześ­nie ze wznowieniem działań wojennych Cekom-darf został zlikwidowany, kierownictwo zaś or­ganizacji armji czerwonej całkowicie spoczęło w rękach piotrogrodzkiego Kolegjum.

Potrzebę stworzenia siły zbrojnej docenia­li wszyscy wodzowie rewolucji bolszewickiej. Znacznie jednak różnili się w poglądach na sposób jej organizacji. Narazie wzięła górę koncepcja organizacji decentralistycznej, bar­dziej odpowiadającej charakterowi okresu re­wolucyjnego, kiedy, wobec braku ogólnego apa­ratu państwowego, każdy ośrodek rewolucyjny tworzył na własną rękę swoją lokalną siłę zbrojną. W tych warunkach początkowo czer­wona armja bolszewicka miała raczej charak­ter partyzancki, dzięki czemu, od początku już poważna liczebnie, posiadała niezwykle małą sprawność nawet w zadaniach o charakterze taktycznym, zupełnie zaś nie nadawała się do szerzej zakrojonych operacyj strategicznych. Dopiero po smutnych doświadczeniach i po ja­kiem takiem zmontowaniu nowego aparatu państwowego zwyciężyła wśród bolszewików koncepcja regularnej, centralistycznie zorgani­zowanej armji, co zostało uchwalone na VIII zjeździe partji bolszewickiej WT 1919 roku.

W parę dni po rozpoczęciu się ofensywy niemiecko-austrjackiej rada komisarzy ludo­wych (rada ministixhv) ogłosiła 23 lutego 1918 r., że „ojczyzna socjalistyczna jest w nie­bezpieczeństwie", wzywając do formowania od­działów armji czerwonej i do oporu przeciwko wojskom państw centralnych. Dzień ten bol­szewicy uważają, jako datę powstania swojej armji.

Partyzancka, ochotnicza armja czerwona tego okresu, którą wówczas nazywano czerwo­ną gwardją, jakkolwiek skutecznie walczyła z kontrrewolucyjnemi oddziałami rosyjskiemi, zwanemi białą gwardją, które również były ochotnicze, niezorganizowane, o charakterze partyzanckim, jednakże z regularnemi wojska­mi niemiecko-austrjackiemi nie mogła się mie­rzyć w żaden sposób. To też, jakkolwiek bol­szewicy wszelkiemi środkami pragnęli rozentu­zjazmować robotnicze masy rewolucyjne, co częściowo im się zresztą udało, aby powtórzyć w nowej formie obronę Francji przez jej armję rewolucyjną XVIII wieku — wynik był bardzo skromny. Oddziały bolszewickie, nawet naj­bardziej entuzjastycznie nastrojone, nie wy­

trzymywały zetknięcia z wojskami niemiecko-austrjackiemi, nie mogąc nawet opóźnić w zna­czniejszym stopniu ich marszu w głąb Rosji.

Już w początkach marca 1918 roku woj­ska niemiecko-austrjackie wkroczyły do Kijo­wa i do Odessy, okupując ogromne, żyzne ob­szary Ukrainy. Również na północy marsz Niemców odbywał się planowo i w niezwykle szybkiem tempie.

Bezskuteczność pierwszych prób oporu przyczyniła się do całkowitego zwycięstwa wśród bolszewików poglądu Lenina na konie­czność zawarcia pokoju, chociażby kosztem naj­cięższych ofiar, aby rewolucji bolszewickiej dać chwilę „wytchnienia" („pieredyszki"), która pozwoliłaby na organizację aparatu państwo-go i regularnej armji. Wobec tego rząd bolsze­wicki wyraził ponownie swoją zgodę na warun­ki Niemców, którzy je w międzyczasie znacznie zaostrzyli.

W dniu 2 marca delegacja pokojowa bol­szewików ponownie przybyła do Brześcia i tym razem bez dyskusji nawet w dniu 3 marca 1918 roku podpisała traktat pokojowy z blokiem czterech państw centralnych zgodnie z ich wa­runkami. Rosja uznała uroczyście niepodległość Ukrainy i Finlandji, oraz wyrzekła się wszel­kich praw do innych okupowanych przez pań­stwa centralne obszarów (Polska, Litwa, Ło­twa, Estonja), godząc się na zadecydowanie o ich dalszych losach bez swojego udziału.

Pomimo zawarcia formalnego pokoju dzia­łania wojenne, jakkolwiek przeważnie bez­krwawe (jeśli nie liczyć skutków represyj na­tury policyjno-politycznej), trwały właściwie nadal, gdyż wojska państw centralnych aż do maja 1918 r. zajmowały nadal obszary dawne­go cesarstwa rosyjskiego, które zgodnie z trak­tatem brzeskim odpadały od Rosji, które zaś, chociażby ze względu na panującą w Rosji anarchję, przeważnie nie były ewakuowane przez bolszewików, a nawet tu i ówdzie zdarza­ły się wypadki słabego oporu, jaki stawiały lo­kalne oddziały bolszewickie.

Ostatecznie wojska państw centralnych zakończyły swoje operacje okupacyjne dopiero w maju 1918 r., do tego czasu opanowawszy już całkowicie z obszaru dawnej Rosji carskiej Polskę, Litwę, Łotwę, Finlandję, Estonję, Ukrainę, Krym, Zagłębie Donieckie, północny Kaukaz i kraj Zakaukaski. Zdawało się, że państwa centralne osiągnęły na Wschodzie w zdumiewająco krótkim czasie kolosalne zwy­cięstwo, niemal niemające sobie równego w his-torji. To też w Niemczech na chwilę znów wiel-

614

kim płomieniem wybuchł nastrój entuzjastycz­ny, budząc najśmielsze marzenia pruskiego im-perjalizmu. Junkram pruskim zdawało się, że są już panami całej Europy wschodniej.

Równocześnie z opanowywaniem tych ol-

obszarach władanie. Wszędzie kładąc kres wła­dzy bolszewickiej Niemcy organizowali przy pomocy swoich wojsk i swoich urzędników cy­wilnych ad hoc powoływane do życia republiki demokratyczne. 22 kwietnia sejm gruziński

iftlM

Gt n. Kornilow,

brzymich obszarów Rosji państwa centralne urządzały ich administrację, najczęściej pod płaszczykiem „wyzwalania" narodów ciemiężo­nych przez Rosję. W gruncie rzeczy Niemcy planowo przygotowywali swoje trwałe na tych

w Tyi'lisie ogłosi! niepodległą republikę gruziń­ską. W dniu 28 kwietnia Niemcy rozpędzili w Kijowie bolszewizującą ukraińską Radę Cen­tralną, zaś dnia następnego ogłosili generała ukraińskiego Skoropadzkiego hetmanem

615

Wszechukrainy, pozornie oddając władzę w je­go ręce. W rzeczywistości rząd generała Sko-ropadzkiego miał być powolnem narzędziem Niemiec i Austro-Węgier w dziele wyciśnięcia z Ukrainy żywności dla głodującej ludności państw centralnych. Wojska niemieckie, wkra­czając do Rostowa nad Donem, podtrzymały tam organizującą się rosyjską akcję zbrojną przeciwbolszewicka, tak zwaną przez bolsze­wików — „kontrrewolucyjną". Kozacy dońscy pod dowództwem generała Krasnowa i przy po­mocy Niemców rozpoczęli skuteczną walkę z bolszewikami, wypierając ich z granic kozac­kiego okręgu i odbudowując dawną władzę ata-mana kozackiego. Dzięki temu generałowi Ale-ksiejewowi udało się zorganizować tak zwaną „armję ochotniczą", najpotężniejszą organiza­cję przeciwbolszewicka w okresie rosyjskiej wojny domowej w latach 1918 — 1920, na cze­le której stanął początkowo generał Korniłow, a po jego śmierci Denikin.

Głęboka okupacja obszarów rosyjskich przez wojska niemiecko-austrjackie oraz ich zdecydowanie wrogi stosunek do bolszewizmu pociągnęły za sobą rzadkie w dziejach zjawis­ko. Jak wiemy już Koalicja na skutek porozu­mienia wewnętrznego z dnia 23 grudnia 1917 roku zobowiązała się do pomocy w stosunku do rosyjskiej akcji generała Aleksiejewa, począt­kowo w nadziei, iż łatwe opanowanie bolszewiz­mu doprowadzi do odbudowy rosyjskiego fron­tu przeciwniemieckiego. Kiedy nadzieje te oka­zały się iluzją, Koalicja wspierała Aleksiejewa przedewszystkiem ze względówT zasadniczych, ogólno-europejskich. Ten sam wzgląd odgry­wał również niemałą rolę w działaniach nie­mieckich. I oto stało się, że rosyjska akcja przeciwbolszewicka poczęła rozwijać się .przy życzliwej pomocy dwóch nieprzejednanych przeciwników, Koalicji i państw centralnych, którzy na południu Rosji, nie działając wpraw­dzie wspólnie, niejako jednak działali równole­gle.

Jeżeli mars? Niemców na Ukrainę, okupa­cja jej i powołanie do życia ukraińskiego rządu hetmana Skoropadzkiego przedewszystkiem miały na celu względy gospodarcze (zboże ukraińskie), o tyle znów niemiecka ekspedycja posiłkowa do Finlandji wypływała głównie ze wskazań politycznych i miała charakter szero­ko pomyślanej akcji przeciwbolszewickiej. Cho­dziło tu o większe jeszcze osłabienie i skrępo­wanie Rosji sowieckiej, której stolica dotych­czasowa, Piotrogród, byłaby osaczona również od północy. Miano również nadzieję pozyska­

nia armji fińskiej do dalszej akcji zbrojnej przeciwko bolszewizmowi.

Finlandja, która za czasów carskich posia­dała szeroką autonomję, wprawdzie coraz bar­dziej ostatnio związana przez imperjalistyczną politykę rosyjską, od początku rewolucji dąży­ła żywiołowo do całkowitego usamodzielnienia się od Rosji, szczególnie zaś, kiedy ta została opanowana przez bolszewików.

Jednakże wysiłki Finów napotykały ogromne trudności. Jasnem było, że w obliczu bolszewizmu Finlandja nie zdoła się usamo­dzielnić własnemi tylko siłami, Finowie nie po­siadali własnej siły zbrojnej, którą należało do­piero stworzyć. Natomiast władza bolszewic­ka rozporządzała w Finlandji znacznemi siła­mi zbrojnemi, które rekrutowały się z pośród dawnych wojsk rosyjskich, rozlokowanych w czasie wojny w Finlandji ze względu na mo­żliwość desantu niemieckiego. Poza lem bolsze­wicy, którzy od początku opanowali bezbronną Finlandję, opierali się o zbolszewizowaną flotę rosyjską, panującą jeszcze w zatoce Fińskiej, ponadto czerpiąc swoje siły z pobliskiego Pio-Irogrodu, który stanowił przez czas dłuższy najpotężniejszą bazę bolszewizmu. W tym sta­nie rzeczy fiński ruch wyzwoleńczy, który z na­tury posiadał również cechy przeciwbolsze-wickiego, rozwijał się w ciężkich warunkach, szybko zaś powstające oddziały fińskie zdołały opanować jedynie północne części Finlandji, oddalone od wybrzeża i linij komunikacyjnych z Piotrogrodem.

Jakkolwiek Rosja sowiecka w traktacie brzeskim uznała niepodległość Finlandji, jed­nakże wojska bolszewickie, wbrew traktatowi, nietylko nie opuszczały tego kraju, ale przeciw­nie nawet przy pomocy krwawego terroru co­raz bardziej gruntowały władzę bolszewicką. Wobec tego wódz naczelny formującej się na północy armji fińskiej, generał Mannerheim, zwrócił się o pomoc do dowództwa niemieckie­go, którego wojska okupowały już Estonję po drugiej stronie zatoki Fińskiej. Okazanie po­mocy wojskowej Finlandji dogadzało niemiec­kim planom przeciwbolszewickim, ponadto zaś miało być dla Niemców jeszcze jednym eta­pem podporządkowywania polityce niemieckiej Europy wschodniej.

W początkach kwietnia niemiecka dywiz­ja bałtycka pod dowództwem generała Goltza wylądowała bez przeszkód na południowo-za-chodnim wybrzeżu Finlandji pod Hango, po-czem natychmiast w szybkiem tempie pomasze­rowała na Helsingfors (dzisiejsze Helsinki —

616

stolica Finlandji), a opanowawszy go podążyła na północ w kierunku Tavastehus, gdzie połą­czyła się z maszerującą na południe arm ją fiń­ską. Równocześnie specjalny niemiecki „od­dział lądujący Brandensteina", opanowawszy

armję rosyjską i w całości wziąć ją do niewoli. Pod koniec kwietnia zdobyto Wyborg oraz oczy­szczono całe wybrzeże fińskie z oddziałów bol­szewickich. Władza sowiecka upadła w tym pięknym kraju. Republika fińska była wolna

l

Car Mikołaj 11 na wygnaniu w Tobolxlcu.

południowo-wschodnie wybrzeże fińskie, odciął wojskom bolszewickim drogę odwrotu na Pio-trogród. W dniu 20 kwietnia po szeregu dość zaciętych walk połączonym siłom niemiecko-fińskim udało się otoczyć pod Lachti czerwoną

i mogła spokojnie rozpocząć organizację swoje­go samodzielnego życia.

Wypadki, rozgrywające się na obszarach Rosji, traktat brzeski i kolosalne terytorjalne sukcesy państw centralnych w Europie wscho-

617

dniej — wszystko to wtrąciło Rumunję w nie­zwykle ciężkie położenie. Z jednej strony sza­lejący bolszewizm, z drugiej znów strony zwy­cięskie wojska niemieckie, austrjackie, bułgar­skie i tureckie, jak wiemy, zmusiły Rumunję do upokażającej kapitulacji. Zawarto zawie­szenie broni, poczem rozpoczęły się długotrwałe pertraktacje pokojowe najpierw w Brześciu nad Bugiem, a następnie w Bukareszcie. Rzu­cona w otchłań wojny i rewolucji, odcięta od swoich sojuszników, sama rozgromiona i osła­biona, reprezentowana przez swojego monar­chę, rząd i garstkę wojska, wypartych z granic swojego kraju do rosyjskiej Bessarabji — Ru-munja była zdana na łaskę państw centralnych. To też musiała okupić pokój i wolność niezwy­kle ciężkiemi ofiarami. W dniu 7 maja 1918 roku podpisano w Bukareszcie traktat pokojo­wy, mocą którego Rumun ja zrzekła się na rzecz państw centralnych Dobrudży i niektórych okręgów, graniczących z Węgrami, zgodziła się na daleko idące rozbrojenie oraz ogromne przy­wileje gospodarcze dla państw centralnych, głównie dotyczące wywozu zboża i ropy nafto­wej.

Traktat bukareszteński wywołał pierwsze poważniejsze tarcia w łonie państw central­nych. Mianowicie pomiędzy Bułgarją i Tur­cją wynikł ostry konflikt o rumuńską zdobycz wojenną. Bułgarzy żądali dla siebie całej Do­brudży, natomiast Turcy zgadzali się na to je­dynie pod warunkiem, że zostanie im zwrócony nadgraniczny pas nad Marycą na południe od Adrjanopola, który Turcja odstąpiła w 1915 r. Bułgarji, aby skłonić ją do przystąpienia do państw centralnych. Konflikt ten zażegnali Niemcy kompromisowo. Południową część Do-bródży włączono do Bułgarji, natomiast dalszy los północnej części pozostał w zawieszeniu, na-razie wspólnie administrowany przez państwa centralne.

Aby obraz wypadków, rozgrywających się na Wschodzie na początku 1918 r., był możli­wie pełny — musimy poświęcić kilka słów kau­kaskiemu teatrowi wojny.

Równocześnie z rewolucyjnym rozkładem armji rosyjskiej na froncie europejskim nastą­pił również kompletny rozkład rosyjskiej armji kaukaskiej, przyspieszony jeszcze usunięciem przez Rząd Tymczasowy wielkiego księcia Mi­kołaja Mikołajewicza ze stanowiska głównodo­wodzącego armją kaukaską, na którym to sta­nowisku wykazał on całą swoją energję, nie­złomny charakter i duży talent wojskowy. Pod koniec 1917 roku rosyjska armja kaukaska

przestała istnieć. Masowa dezercja wymiotła z ludzi rozległy front pomiędzy morzami Czar-nem i Kaspijskiem. Pozostały nieliczne tylko tu i ówdzie oddziałki rosyjskie oraz ochotnicze formacje ormiańskie, słabe liczebnie, źle wy­szkolone i nader niewytrzymałe pod względem moralnym.

Położenie to wykorzystali Turcy, którzy w styczniu 1918 roku rozpoczęli na całym fron­cie marsz w kierunku granicy rosyjskiej pra­wie nie napotykając oporu, jedynie mając do przezwyciężenia ogromne trudności posuwania się zimą wśród zaśnieżonych i pustynnych na-ogół gór, gdzie rzadkie osiedla ludzkie były już częściowo przez Rosjan zniszczone, przedewszy-stkiem zaś pozbawione żywności. W marcu wojska tureckie osiągnęły już granicę rosyjską, z powrotem obejmując w posiadanie obszary, zdobyte przez Rosjan w latach 1914 — 1916.

Ale wojska tureckie nie zatrzymały się na granicy rosyjskiej, gdzie jedyny słaby i niezde­cydowany opór stawiały nieliczne oddziały or­miańskie. Dalszy marsz turecki leżał zarówno w planach niemieckiego dowództwa naczelne­go, pragnącego w jak najszerszym zakresie wykorzystać na Wschodzie bezsilność zbolsze-wizowanej Rcsji, jak i w śmiałych planach tureckiego wodza naczelnego Enwer-Paszy, któremu roiły się panmahometańskie nadzieje odbudowy wielkiego mocarstwa ottomańskiego. Wobec tego w kwietniu Turcy zajęli rosyjskie ckręgi Karski i Batumski nad morzem Czar-nem. Ale tu zetknęli się Turcy poza organizu­jącą się republiką ormiańską i z republiką gru­zińską, której niepodległość ogłosił sejm tyflis-ki 22 kwietnia. Wywiązały się poważniejsze już walki z wojskami gruzińskiemi, które do­prowadziły do zawarcia pokoju w Trebizondzic pomiędzy Turcją a nowoutworzoną republiką gruzińską.

Równocześnie z temi wypadkami turecki korpus ekspedycyjny pod dowództwem Nuri -Paszy rozpoczął marsz na Baku nad morzem Kaspijskiem. W tym wypadku do względów polityki tureckiej dołączał się wzgląd gospodar­czy, a mianowicie chęć opanowania bogatego bakińskiego zagłębia naftowego. W dążeniu tern Turcy zetknęli się z Anglikami, który rów­nież poprzez Persję i morze Kaspijskie pragnę­li położyć swoją ciężką rękę na największem bo­gactwie współczesnem — źródłach ropy nafto­wej. Wałki o Baku, nie posiadające zresztą znaczenia dla całokształtu wojny światowej, to­czyły się ze zmiennem szczęściem w sposób nie­słychanie skomplikowany, aż do ostatecznej

616

Rosja. „Na/wracanie"

klęski Turków, a później upadku rosyjskiej ak­cji przeciwbolszewickiej na Kaukazie. W wal­kach tych, prowadzonych z niesłychanem okru­cieństwem, grały wybitną rolę pomieszane czynniki polityczne, gospodarcze, religijne, na­rodowościowe i socjalne. Brały w nich udział regularne w7ojska tureckie i angielskie, nawpól regularne wojska bolszewickie, oddziały party­zanckie rosyjskie, ormiańskie i mahometańskie, a wreszcie całe bandy uzbrojonych partyzan­tów, należących nie wiadomo do kogo i walczą­cych często w imię zupełnie niezrozumiałych haseł, często zaś poprostu w celach grabieży. Walki nad morzem Kaspijskiem należą do naj­bardziej egzotycznych epizodów wojny świato­wej, raczej jednak należy je zaliczyć do dziejów wojny domowej w Rosji.

Aby zakończyć przegląd wrypadków, które rozegrały się na początku 1918 r., poprzedzając główne i decydujące wydarzenia na froncie zachodnim, musimy jeszcze chociaż pobieżnie zająć się wydarzeniami na morzu.

•ów uciekających z frontu.

Wojna podwodna, prowadzona przez Niemców ze wzrastającą bezwzględnością, by­ła w pełnym toku. Na wybrzeżu Flandrji Niemcy potężnie ufortyfikowali swoje dwie najważniejsze bazy dla łodzi podwodnych, tor­pedowców i lotnictwa, a mianowicie Ostendę i Seebrugge, skąd też ze względu na niewielką odległość (60 — 70 mil morskich) czynili cią­głe napady na Anglję, grasując nawet na roz­ległych przestrzeniach oceanu Atlantyckiego. Oba te porty Anglicy zwali „gniazdem os", to też wszelkiemi sposobami dążyli do ich unie­szkodliwienia.

Dla obstrzału tych portów Anglicy wybu­dowali całą flotyllę specjalnych monitorów pancernych, niewielkich i zwinnych, wyposażo­nych zaś w działa, strzelające na odległość do 37 kilometrów. W Anglji miano nadzieję, że przy pomocy tych monitorów bazy niemieckie dadzą się zniszczyć, a przez to i unieszkodliwić. Jednakże obstrzeliwanie artyleryjskie nie przy­niosło spodziewanych rezultatów, gdyż główna wartość baz niemieckich polegała na szeroko rozgałęzionych kanałach wewnątrz lądu i na porcie wewnętrznym w Brugji, znacznie odda-

6J9

lonym od wybrzeża, gdzie niemieckie lodzie pod­wodne, samoloty i zeppeliny znajdowały bez­pieczne schronienie.

Ponieważ wszelkie wysiłki opanowania przez Anglików Flandrji od strony lądu rów­nież były bezowocne, przeto dowództwo angiel­skie zdecydowało się, skoro inne środki zawo­dziły, zablokować morskie bazy niemieckie na wybrzeżu flandryjskiem. Z zachowaniem nad­zwyczajnych środków tajemnicy admiralicja angielska przygotowała flotę ekspedycyjną w składzie 162 okrętów różnego typu i przezna­czenia. Flota ta 2 kwietnia 1918 r. wyruszyła z Anglji, kierując się głównie na Seebrugge, czę­ściowo zaś na Ostendę. Pod gęstemi zasłonami dymowemi Anglicy zdołali wysadzić na ląd szereg desantów i, przeprowadziwszy energicz­ny atak, zniszczyć znaczną część urządzeń por­towych w Seebrugge, poczem, zatopiwszy u wej­ścia do portu swoje brandery, wycofali się na morze. Port Seebrugge na dłuższy czas był za­blokowany, a przez to bezużyteczny dla Niem­ców. Był to jedyny w dziejach wypadek całko­wicie skutecznego zablokowania portu przjr po­mocy zatopionych branderów. W wewnętrz­nym porcie Seebrugge na dłuższy czas pozostało

w bezczynności zamknięte przez Anglików 12 niemieckich łodzi podwodnych i 23 torpedowce. Ponadto, dzięki wysadzeniu w powietrze wia­duktu Seebrugge straciło również znaczenie ba­zy dla hydroplanów niemieckich, które przyczy­niały tyle szkody Anglikom nawet wewnątrz ich dotychczas niedostępnej dla wrogów wyspy.

Analogiczna operacja pod Ostendą nie przyniosła Anglikom pomyślnych wyników. Dopiero powtórzony w dniu 9 maja atak po­zwolił im zatopić u wejścia do portu jeden brander, który częściowo zablokował Ostendę.

Ogólny wynik angielskiej ekspedycji mor­skiej na wybrzeża Flandrji był dość znaczny. Niemcy niemal zupełnie stracili swoje bazy morskie, najdalej wysunięte na zachód, co też odrazu odbiło się ujemnie na wynikach wojny podwodnej. Ilość topionych okrętów koalicyj­nych znacznie zmniejszyła się, pozwalając Koa­licji swobodniej odetchnąć na morzach północ­nych, co miało szczególne znaczenie dla Anglji, odciętej morzem od teatru wojny i skazanej na wyłączne niemal korzystanie z dowozu morskie­go zarówno pod względem surowców, jak i aprowizacji.

620

R o z d z i a ł XXV.

KAMPANJA 1918 ROKU NA ZACHODZIE.

Kampanja 1918 roku we Francji i w Bel­gji ciągnęła się od dn. 21 marca do 11 listopa­da — to znaczy 235 dni. Kampanję tę należy podzielić na dwa zasadnicze okresy: ofensywa Niemców, trwająca bez przerwy 119 dni od dn. 21 marca do 18 lipca, i kontrofensywa sprzy­mierzonych, trwająca 116 dni od dn. 18 lipca do 11 listopada, zakończona wreszcie ostatecz-nem zwycięstwem Koalicji i zawieszeniem broni.

Pod koniec 1917 r. linja frontu zachodnie­go ciągnęła się: na terytorjum Belgji na wschód od Nieuport i Ipres, na terytorjum Francji na wschód od Armentieres, Bethune i Arras, następnie w rejonie Cambrai front był wygięty w stronę Niemców na zachód od tego miasta, dalej przechodził od zachodu tuż pod St. Quentin, przez la Fére, wzdłuż rzeczki Ai­lette do Chemin des Dames, ciągnął się nieco na północ od Reims, okrążał Verdun od półno­cy i od wschodu, gwałtownie wyginał się i kli­nem wchodził w pozycje francuskie pod St. Mi-hiel, następnie zawracał na wschód i ciągnął się już, w przybliżeniu, wzdłuż niemieckiej grani­cy Lotaryngji i Alzacji (przez wschodnie stoki Wogezów) aż do granicy szwajcarskiej.

Tak więc linja frontu na zachód od Mozy tworzyła ogromny łuk, wygięty w stronę pozy-cyj sojuszników, znajdujący się w środkowej części w odległości 105 km. od Paryża. Długość całego frontu we Francji i w Belgji wynosiła 765 km., prawie wszystkie jednak działania w kampanji 1918 r. miały miejsce w zachodniej części frontu, pomiędzy morzem a Verdun, dłu­gości 420 km.

Siły zbrojne Koalicji były rozłożone w spo­sób następujący:

1) Armja belgijska pod dowództwem kró­la Alberta zajmowała front w pobliżu wybrze­ża morskiego na maleńkim skrawku Belgji,

ocalonym przed okupacją niemiecką, mniejwię-cej na linji Dixmude — Ypres, długości 35 km. W skład armji belgijskiej wchodziło 12 dywizyj piechoty, liczących ogółem 80.000 ludzi, oraz 590 dział, z czego 160 ciężkich.

2) Cztery armje angielskie pod dowódz­twem naczelnem marszałka Haig'a zajmowały front 200-stokilometrowy od Ypres (a właści­wie od Langemarck, miejscowości położonej nieco na północ od Ypres) do rzeki Oise. W skład armij angielskich wchodziło 58 dywi­zyj piechoty i 3 dywizje kawalerji, oraz 2 dy­wizje portugalskie (jak wiemy Portugal]a przyłączyła się do Koalicji), razem 958.000 lu­dzi, 6054 dział, z czego 2093 ciężkich, 1034 sa­moloty, oraz 370 czołgów.

3) Ośm armij francuskich pod dowódz­twem naczelnem generała Pétain'a dzieliło się na dwie grupy: a) grupa północna pod dowódz­twem generała Franchet d'Esperey w składzie czterech armij (4., 5., 6. i 3) zajmowała front 160-ciokilomerowy od rzeki Oise do rzeki Aisne (na północ od St. Menehould) i b) grupa wschodnia pod dowództwem generała Castel-nau w składzie również czterech armij (7., 8., 1. i 2.) front 370 - ciokilometrowy od rzeki Ais­ne do granicy szwajcarskiej. Ponadto niewiel­ka grupa francuska zajmowała front kilkuna­stokilometrowy bezpośrednio na wybrzeżu mor-skiem na północ od Dixmude i od armji belgij­skiej. Na całym froncie wynoszącym 530 km. Francuzi posiadali 99 dywizyj piechoty i 6 dy­wizyj kawalerji, co czyniło 1.100.000 ludzi, 8.795 dział, z czego 4000 ciężkich (dane, doty­czące dział, nie dotyczą specjalnych dział oko­powych), 2.750 samolotów i 523 czołgi.

Ponadto do dnia 21 marca 1918 roku wy­sadzono we Francji 6 dywizyj amerykańskich, jednakże z tej liczby tylko jedna dywizja była odrazu gotową do akcji na froncie.

621

Ogółem siły zbrojne Koalicji na terenie Francji i Belgji wynosiły 172 dywizje piechoty i 9 dywizyj kawalerji z 15.751 działami, z cze­go 6.373 ciężkich, 3.784 samolotami i 893 czoł­gami, co razem liczyło 2.158.000 żołnierzy bo­jowych, razem zaś z oddziałami niefrontowemi, szkolącymi się rekrutami, chorymi, rannymi i rekonwalescentami — 4.940.500 ludzi, w tern 5 szkolących się jeszcze dywizyj amerykań­skich. Linję frontu zajmowało 112 dywizyj piechoty, zaś 60 dywizyj znajdowało się w od-

malne kierownictwo spoczywało w rękach ce­sarza Wilhelma. Faktycznie operacjami kie­rowali szef sztabu generalnego 71-letni wów­czas Hindenburg i generalny kwatermistrz Lu-dendorff. W tym czasie na Wschodzie pozosta­ło 36 dywizyj pod dowództwem Mackensena (około 1.000.000 ludzi) oraz po jednej dywizji na froncie macedońskim (salonickim) i w Tur­cji. - »£

Długotrwała wojna pozycyjna, niezłomna postawa obu przeciwników i brak decydujących

K( wolucja w Rosji. Gabinet Mikołaja II. w chivili przymusowego wyjazdu cara na wygnanie do Tobolska.

wodach. Najgęściej rozmieszczone były na froncie wojska koalicyjne pomiędzy Verdun i Reims oraz pomiędzy wybrzeżem i Cambrai, gdzie przeciętny odcinek dywizji piechoty wy­nosił zaledwie pięć kilometrów. Natomiast w Wogezach odcinek dywizyjny wynosił do 14 km.

Przeciwko Koalicji na froncie zachodnim rozporządzali Niemcy 13 arm jam i, podzielone-mi na cztery grupy, w składzie L93 dywizyj z 15700 działami, 2.800 samolotami i 2.000.000 żołnierzy bojowych, razem zaś z oddziałami nie­frontowemi i odwodami około 4.000.000 ludzi. W odwodach ogółem znajdowało się 85 dywizyj, w linji zaś frontowej 108 dywizyj. Ogólne for-

wyników pozwoliły im nietylko głęboko zaryć się w ziemię, ale i doskonale wyposażyć swoje głębokie pozycje zarówno, aby umożliwić w nich dłuższy pobyt, jak i w celu zmniejszenia strat i skutecznego likwidowania ataków przeciw­nika. Po obu stronach front składał się z ca­łego labiryntu okopów i przejść komunikacyj­nych, wzmocnionych zagrodami kolczastemi i innemi przeszkodami. Pozycje niemieckie, zajmowane przez wojska linji bojowej, posiada­ły głębokość od 7 do 10 km., na bardziej zaś nie­bezpiecznych odcinkach poza pierwszą znajdo­wała się również i druga linja obronna, zajmo­wana przez odwody. W północnej części fron­tu Niemcy częściowo już posiadali, częściowo

622

zaś dopiero budowali dalsze trzy linje obronne, które w ciągu 1918 r. miały powstrzymywać ewentualne natarcia sojuszników.

Po stronie sojuszników pozycje pierwszej linji frontu posiadały głębokość od 3 do 5 km., a nawet i więcej na poszczególnych odcinkach. Wtyle poza tą pierwszą linją w odległości od 1 do 8 km. na przestrzeni całego frontu znaj­dowała się druga linja obronna, w miejscach zaś niebezpiecznych i trzecia. Ta ostatnia była jeszcze w budowie, a druga linja była znów znacznie słabszą od pierwszej.

Siły zbrojne obu stron w czasie długotrwa­łej wojny pozycyjnej zostały zreorganizowane w bardzo znacznym stopniu. Reorganizacja ta była związana z ogromnemi stratami w skła­dzie osobowym wojska, z niedostatecznemi za­sobami w materjale ludzkim i końskim, ze zna­czeniem, które nabierała technika, z doświad­czeniem wojennem, a wreszcie z koniecznością wyszukiwania coraz nowych środków walki.

Najbardziej zasadniczemi i ogólnemi ce­chami tych zmian, którym uległy wojska lądo­we obu stron, były: ogromne powiększenie się armij, wyposażenie ich w najnowsze bogate środki techniczne, szczególnie pod względem ar-tylerji i lotnictwa, związane z tem stosunkowe zmniejszenie się liczebności piechoty, szczegól­nie zaś kawalerji, zwiększenie się liczebności innych rodzajów wojska, powołanie pod broń tych obywateli, którzy według praw czasów7

pokojowych byli zwolnieni cd służby wojsko­wej, stworzenie nowych rodzajów wojska (jak naprzykład czołgi, lotnictwo pościgowe i bom­bardujące, oddziały gazowe, miotaczy min, mio­taczy płomieni i t. d.) i artylerji odwodowej do­wództwa naczelnego.

Niemcy w początkach kampanji 1918 r. osiągnęły maksimum swojego wysiłku, dopro­wadzając swoją armję do liczby 242 dywizyj piechoty i 4 dywizyj kawalerji, podzielonych na 69 korpusów. W dniu 21 marca 1918 r. według danych niemieckiego dowództwa na­czelnego liczebność wszystkich oddziałów bojo­wych wynosiła około 5.000.000 ludzi, z czego 177.674 oficerów. Na skutek braku ludzi i ko­ni dowództwo naczelne podzieliło wszystkie dy­wizje, ale bez powiadomienia ich o tem, na trzy kategorje: 1) nadających się do wszelkich działań bojowych, tak zwane dywizje uderze­niowe (szturmowe), których było 56, 2) nada­jące się do ograniczonych zadań bojowych i 3)

nadających się wyłącznie do wojny pozycyjnej. O ile dywizje swoje Niemcy często i w znacz­nych ilościach przerzucali z jednego odcinka na drugi i z jednego frontu na drugi—o tyle znów korpusy, posiadające w swoim składzie od 3 do 5 dywizyj, najczęściej były przywiązane do da­nego odcinka. Dzięki temu skład dywizyj ule­gał w korpusach ciągłym zmianom, co pozwa­lało na koncentrację wojsk na poszczególnych odcinkach, lub frontach, natomiast dowództwo korpusu wraz z niektóremi oddziałami głównie technicznemi i artyleryjskiemi, pozostając zaw­sze na miejscu, nie traciło łączności z terenem swoich działań i dzięki temu z lepszym skut­kiem wypełniało swoje zadania.

Aby zrozumieć, jakim zmianom uległa ar-mja niemiecka od czasów 1914 roku, przytoczy­my następujące dane: stworzono potężną arty-lerję bliskonośną (17.127 miotaczy min), arty-lerję lekką powiększono dwukrotnie, ciężką zaś dwa i pół raza, ilość karabinów maszynowych powiększono dwudziestokrotnie, niesłychanie powiększono i rozwinięto lotnictwo oraz stwo­rzono środki obrony przeciwlotniczej, znakomi­cie powiększono mechaniczny tabor transpor­towy (40.000 samochodów) oraz całkowicie rozformowano 7 dywizyj kawalerji.

Niemcy pierwsi w praktyce zastosowali nową metodę elastycznej obrony, która polega­ła nie na, jak poprzednio, utrzymywaniu za wszelką cenę pozycyj czołowych, lecz na przy­czynianiu atakującym jak największych strat przez oddziały czołowe, które, do minimum ograniczając własne straty, w miarę potrzeby wycofywały się na pozycje tyłowe, które stano­wiły główną linję obronną. Strata terenu w tych warunkach i przy systematycznem roz­lokowaniu odwodów w głębokości linji frontu nie grała roli, gdyż, o ile zaszła tego potrzeba, łatwo było teren ten odzyskać przez niespodzie­wane przeciwnatarcie, szybko dające się zorga­nizować na tyłowych linjach obronnych. Dlate­go też Niemcy swoje główne linje obronne bu­dowali z uwzględnieniem jak najlepszego mas­kowania ruchów wojsk oraz z reguły poza wzgórzami, aby w jak najszerszym stopniu przy przeciwnatarciach wykorzystywać mo­ment zaskoczenia, co ułatwiało znakomicie od­bicie terenu z rąk wyczerpanego atakiem prze­ciwnika.

Nowe metody natarcia na umocnione po­zycje wypróbowali Niemcy po raz pierwszy na froncie wschodnim w 1917 r. w czasie ofensy­wy na Rygę, poczem metody te ze znacznym sukcesem powszechnie zastosowali na froncie

623

zachodnim zgodnie z nową instrukcją „o natar­ciu w wojnie pozycyjnej". Podstawą tej meto­dy był moment zaskoczenia przeciwnika, dla osiągnięcia czego Niemcy rezygnowali z szere­gu wstępnych działań, jak przystrzeliwanie się artylerji, które poprzednio uważano za konie­czne. W tym samym celu znacznie skrócono czas przygotowawczego ognia artylerji, zwięk­szając natomiast jego siłę. Przy natarciu sto­sowano 100 dział na 1 km. frontu przy znacz-nem współdziałaniu lotnictwa. Do przeprowa­dzenia natarcia używano jedną dywizję piecho­ty pierwszej linji na dwukilometrowym najwy­żej odcinku frontu. Poza tą dywizją postępo­wała następna dywizja drugiej linji, nierzad­ko zaś i trzeciej. Koncentracja mas piechoty odbywała się z nadzwyczajnym pośpiechem i w sposób najbardziej zamaskowany, w któ­rym to celu budowano specjalne transzeje ko­munikacyjne, nierzadko zaś nawet podziemne korytarze. Rozwijanie się piechoty na pozy­cjach wypadowych następowało bezpośrednio przed rozpoczęciem przygotowania artyleryj­skiego. Zasadniczo uderzenie musiało być nie­spodziewane i potężne, skoncentrowane na nie­wielkiej przestrzeni frontu, celem zaś jego by­ło jak najgłębsze wdarcie się w umocnione po­zycje przeciwnika, obejście go lub oskrzydlenie, co podawnemu decydowało o zwycięstwie.

Na początku 1918 roku armja niemiecka była podawnemu potężną, wspaniale wyszkolo­ną, systematycznie wychowaną i całkowicie zdolną do szerokich działań zaczepnych. Naj­słabszą stroną armji niemieckiej było dotkliwie dające się już odczuwać wyczerpanie materja-łu ludzkiego. Ponoszone straty wymagały kon­tyngentu miesięcznego uzupełnień w liczbie około 225.000 ludzi. Tymczasem wewnątrz kraju, nie licząc tych, którzy musieli pracować dla obrony na tyłach, pozostawało zdolnych do noszenia broni niewiele więcej ponad 1.000.000 ludzi, z czego świeżo powołany rocznik 1900, wynoszący 250.000 ludzi, posiadał małą war­tość ze względu na młody wiek (17 lub 18 lat) rekrutów i ich słabe wyszkolenie. Wszystkie te zasoby ludzkie musiały się wyczerpać już na początku lata 1918 roku, poczem dla uzupełnień pozostawali tylko rekonwalscenci, których licz­ba nie przekraczała miesięcz. 60.000 — 80.000 ludzi. Od tej chwili armja niemiecka musiała już maleć w coraz szybszem tempie.

Drugą słabą stroną Niemców był głód, któ­ry nawet w armji począł się dawać we znaki, jakkolwiek wojsko dotychczas oszczędzano na niekorzyść ludności cywilnej, która oddawna

już głodowała w Niemczech. Rację dzienną żoł­nierzy nawet w linji bojowej musiano ograni­czyć do 2.500 kałoryj. Ponadto coraz bardziej dokuczały inne braki, wypływające z niedowo-zu do państw centralnych surowców pierwszej potrzeby. Żołnierz był coraz gorzej ubrany w liche mundury, fabrykowane z pokrzyw i in­nych surowców zastępczych (tak zwanych „na­miastek"), palił ohydne „wojenne" tytonie, był źle obuty, a nawet ranny musiał się zadawalać watą drzewną (brak bawełny) i bandażami pa­pierowemu Dla koni coraz bardziej brakowało furażu, taboiy samochodowe cierpiały z braku kauczuku (opony), brak było również środków pędnych, benzyny i smarów.

Armja niemiecka odczuwała również do­tkliwie brak czołgów, których załamujący się już przemysł niemiecki nie mógł wyproduko­wać. Niemcy posiadali zaledwie 10 czołgów, co powodowało znaczne i bezcelowe straty w lu­dziach.

Natomiast niższe i średnie dowództwo spo­czywało w rękach doskonale wyszkolonych ofi­cerów, zdyscyplinowanych podawnemu i po­dawnemu nie myślących o zakończeniu wojny inaczej, niż dzięki zwycięstwu.

Poza wymienionemi przez nas słabemi stronami armji niemieckiej na początku 1918 roku działały i inne czynniki, które paraliżo­wały w znacznym stopniu militarną potęgą Niemiec.

Przedewszystkiem wszyscy trzej sprzymie­rzeńcy Niemiec byli już tak wyczerpani wojną, że zamiast okazywania pomocy, raczej przyspa­rzali dowództwu niemieckiemu ciągłych trosk i wysiłków w celu wojskowego i gospodarczego ich podtrzymania.

Najgorzej było z Austro-Węgrami. Ta róż-noplemienna monarchja była już tak wyczerpa­na i zdemoralizowana, że, pomimo świeżo od­niesionych przy pomocy niemieckiej znacznych zwycięstw wojskowych, w sposób zupełnie wi­doczny rozkładała się od wewnątrz, w każdej chwili grożąc ostatecznem załamaniem się. Po­łożenie wewnętrzne Austro-Węgier bardziej je­szcze popychało dowództwo niemieckie do szu­kania decydujących rozstrzygnięć wojskowych na Zachodzie, aby wojnę zakończyć zwycię­stwem jeszcze przed katastrofą sprzymierzeń­ca. Tymczasem w tern decydującem zmaganiu się na polach Francji i Belgji dowództwo nie­mieckie nie mogło liczyć na pomoc wojskową ze strony Austro-Węgier. Wprawdzie zaraz po zwycięskiej ofensywie przeciwko Włochom cesarz Karol w dowód wdzięczności za pomoc

624

wojsk niemieckich sam z kolei zaofiarował swo­je wojska dla frontu francuskiego, wobec cał­kowitej likwidacji niebezpieczeństwa ze strony Włoch i Rosji, jednakże ten gest nie miał w praktyce większego znaczenia. Rokowania w sprawie przewiezienia na front zachodni po­ważniejszych sil austrjacko-węgierskich utknę­ły na martwym punkcie, a to z racji zarówno niezadowolenia opinji publicznej w Austro-Wę-grzech, jak i na skutek oporu sfer politycznych i dworskich w Wiedniu, które za wszelką cenę pragnęły uniknąć bezpośredniego zetknięcia się z wojskami francusko-angielskiemi, aby nie utrudniać sobie pozycji w ewentualnych per­traktacjach pokojowych z Koalicją poza pleca­mi Niemiec lub w razie zwycięstwa tej ostat­niej. Skończyło się na tem, że na front zachod­ni Austro-Węgry wysłały jedynie niewielką ilość artylerji ciężkiej. Odtąd Niemcy musia­ły się zadowolić tem, że Austro-Węgry wiązały jedynie siły włoskie, zresztą i tak już niegroź­ne, poza tem nie mając już przeciwko sobie in­nego przeciwnika.

Wyczerpanie fizyczne i moralne Austro-Węgier odbiło się fatalnie również i na gospo-darczem położeniu Niemiec, które, jak wiemy, dotknęło już nawet i wojsko. Oto dość skromno wyniki aprowizacyjne okupacji Ukrainy i po­łudnia Rosji, które były w rzeczywistości o wie­le mniejsze od przewidywanych (wojna i rewo­lucja bolszewicka zdołały wyniszczyć nawet te najbogatsze kraje rosyjskie), musiały być głównie zużyte dla Austro-Węgier, którym zbo­że ukraińskie było koniecznie potrzebne, aby zapobiec poważniejszym rozruchom głodowym swojej ludności, słabo zdyscyplinowanej i nie-wytrzymałej psychicznie.

Położenie Bułgarji również nie było zada­walające. Bułgarzy byli nietyle wyczerpani, ile zniechęceni i rozgoryczeni długotrwałą i ciężką wojną, która nie przynosiła im tych korzyści, w imię których wciągnięto ich do blo­ku państw centralnych. Nawet jedyny dotych­czas pozytywny wynik wojny — pokój z Ru-munją nastręczał Bułgarom powodów do roz­goryczenia, gdyż, jak wiemy, Turcja założyła protest przeciwko aneksji przyznanej Bułgarji rumuńskiej Dobrudży. W rezultacie Niemcy nie mogli również liczyć na bezpośrednią po­moc Bułgarów, natomiast, znając dzielność wrodzoną żołnierza bułgarskiego, mogli być spokojni o front macedoński, gdzie armji so­juszniczej głównie przeciwstawiały się wojska bułgarskie.

Z trzech sprzymierzeńców Niemiec naj­lepszą postawę zachowała Turcja, chociaż i ona była już skrajnie wyczerpana, ale raczej je­szcze fizycznie. Duch wojska i sfer rządzących był jeszcze w Turcji dość silny. Natomiast Turcja przysparzała dowództwu niemieckiemu poważnych trosk z racji popełnianych przez sie­bie błędów wojskowych. Oto zamiast wykorzy­stać rewolucję rosyjską i rozproszenie się ro­syjskiej armji kaukaskiej, aby i tak już swoje-mi szczupłemi siłami wzmocnić fronty w Mezo-potamji i Palestynie, gdzie sukcesy Anglików poczynały być groźne — Turcja, pchana nie­powstrzymaną ambicją panmahometańskich ideologów, znaczne siły rzuciła na Kaukaz, zu­pełnie niepotrzebnie wdając się w ciężkie walki rosyjskie o charakterze domowym, równocześ­nie zaś odsłaniając swój front palestyński pod systematyczne uderzenia Anglików. Aby rato­wać ten poważnie zagrożony front Niemcy mu­sieli jesienią 1917 roku wysłać tam na pomoc swój „korpus azjatycki" (pierwotnie sformo­wany w celu odbicia Bagdadu), wtedy, kiedy samym Niemcom brakowało sił do ostatecznej rozgrywki na Zachodzie i kiedy Turcy lekko­myślnie uwięzili nadmierne swoje siły na Kau­kazie.

Wewnątrz Niemiec również nie działo się dobrze, jakkolwiek armja zachowała jeszcze zewnętrznie swoją fizyczną i moralną tężyznę. Społeczeństwo niemieckie było już do ostatecz­ności wyczerpane wojną, a bardziej jeszcze jej skutkiem — powszechnym i codziennym gło­dem. Dotychczasowa niezłomna postawa i nie­słychana wytrzymałość narodu niemieckiego poczęły ulegać w wewnętrznej walce psychicz­nej z rozczarowaniem, z utratą wiary w zwy­cięstwa, a stąd i w celowrość dalszej wojny, wreszcie z propagandą kierunków radykal­nych, które, zachęcane przez bolszewików i przez nich w znacznej mierze organizowane, coraz bardziej podnosiły głowę. Doskonale zorganizowana propaganda koalicyjna również nie mało osłabiała ducha niemieckiego, wywo­łując wizję nieuchronnej a straszliwej klęski. Wewnątrz kraju rosła demoralizacja i korup­cja, na powierzchnię życia niemieckiego bez­karnie wypływały najdziksze, najciemniejsze instynkty, żywiołowa chęć użycia, rozprzężenie organizacyjne, społeczne, polityczne i moralne. Struna wytrzymałości niemieckiej została prze­ciągnięta i w każdej chwili groziła pęknięciem.

W tym ciężkim dla Niemiec momencie, kiedy armja gotowała się do ostatniego skoku na polu walki, a wewnątrz kraju pod skorupą

625

życia społecznego groźne fermenty burzyły się i szukały ujścia na powierzchnię — niemiec­kie dowództwo naczelne nie znalazło należytego oparcia we władzy politycznej, która, często nawet nie widząc lub lekceważąc rodzące się zło, nie umiała z niem walczyć, nie umiała wy­dobyć z narodu niemieckiego ostatniego wysił­ku, któryby wojsku dopomógł do ostatecznego zwycięstwa.

Niemcom zabrakło wielkich mężów stanu, którzy w warunkach nowoczesnej wojny nie­mniej decydują o zwycięstwie, niż wodzowie na polach walki zbrojnej. Niemcom zabrakło takich mężów stanu, jak francuski Clemenceau lub angielski Lloyd George, którzy potrafili opanować ducha całego narodu i poprzez naj­straszliwsze ofiary i bezmierny wysiłek popro­wadzić go do ostatecznego zwycięstwa.

Francja posiadała wszystkiego 113 dywi­zy j piechoty i 6 dywizyj kawalerji, podzielo­nych na 32 korpusy Hnjowe i 2 korpusy kawa-lerji. Z tej liczby 6 dywizyj piechoty znajdo­wało się na froncie włoskim, 8 zaś dywizyj na froncie macedońskim (salonickim). Szczegól-nościami armji francuskiej, zaprowadzonemi już w czasie wojny były: artylerja (75 mm działa) wożona na samochodach ciężarowych, ogromna ilość czołgów i samochodów (tych ostatnich 84.000!), rozformowanie od 1914 r. 6 dywizyj kawalerji, kolosalny rozwój na fron­cie zachodnim lotnictwa wojskowego i dostate­czne wyżywienie wojska, dochodzące przepiso­wo do 3816 kaloryj dziennie (w tym samym czasie żołnierz niemiecki otrzymywał zaledwie 2500 kaloryj!).

Po smutnych i drogo okupionych doświad­czeniach wojskowość francuska zaniechała kon-cepcyj natarcia, którego celem byłoby głębokie przełamanie nieprzyjacielskiej linji obronnej. Uważano, że cel taki osiąga się kosztem nad­miernych ofiar, których nie usprawiedliwiają w dostatecznej mierze osiągnięte wyniki. Obec­nie decydująco przeważyła koncepcja natarcia ograniczonego, posiadającego «kreślony i blis­ki cel. Przytem każde natarcie, przygotowa­ne możliwie z uwzględnieniem momentu zasko­czenia, musiało jednak być systematycznie przemyślane i zorganizowane i poprzedzone jak najbardziej skutecznym ogniem artyleryjskim, który właściwie decydował o wszystkiem, gdyż rolę piechoty ograniczano do zajmowania do­szczętnie już zburzonego terenu umocnień nie­

przyjacielskich. Jak wiemy, Niemcy w natar­ciu kładli większy nacisk na moment zaskocze­nia i działanie piechoty nawet kosztem przygo­towania artyleryjskiego, co zresztą było smut­ną ich koniecznością, wypływającą z ich słabo­ści w stosunku do przeciwników pod względem technicznym i materjalnym. Natomiast po­glądy francuskie na obronę rozwinęły się ana­logicznie do niemieckich w kierunku jej uelas­tycznienia.

Pod względem moralnym wojsko francus­kie na początku 1918 r. powróciło do swojej po­przedniej doskonałej postawy, w zarodku stłu­miwszy rewolucyjny ferment, który na krótko ogarnął w 1917 roku niektóre oddziały fran­cuskie.

Pod względem ducha, wyszkolenia i do­świadczenia bojowego, pod względem środków technicznych, uzbrojenia i zasobów amunicyj­nych armja francuska wysunęła się już na czo­ło wszystkich armij. Stąd też wypływało, że autorytet wojskowości francuskiej stale wzra­stał wśród sprzymierzonych, narzucając im swoje metody prowadzenia wojny.

Natomiast pod względem materjału ludz­kiego armja francuska przeżywała kryzys, po­dobny do niemieckiego. Wojna pochłonęła już tak ogromne ofiary w ludziach, że na początku 1918 roku Francja rozporządzała już kontyn­gentem uzupełnień, liczącym zaledwie 500.000 ludzi. Położenie ratowały jednak wojska kolo­rowe, wystawiane przez kolonje francuskie, biorące coraz większy udział w walkach fron­towych. Ogółem kolonje dały Francji 537.000 żołnierzy (z czego padło około 115.000), oraz 220.000 ludzi do oddziałów roboczych, pracują­cych zarówno na froncie, jak i na tyłach.

Jak wiemy, długotrwała, krwawa wojna, w której Anglja rzuciła na szalę dziejową ca­ły swój prestige światowy i całą swoją potęgę imperjalną, zmusiła ją już w 1916 roku do wprowadzenia u siebie na czas wojny po­wszechnej służby wojskowej, co pozwalało na ogromne powiększenie pokojowej armji wer­bunkowej. Rozrost armji angielskiej w czasie wojny na początku 1918 roku osiągnął już był 91 dywizyj piechoty i 8 dywizyj kawalerji. Z liczby tej 33 dywizje piechoty i 5 dywizyj ka­walerji znajdowały się poza teatrem wojny, rozlokowane w rozległych krajach imperjuni wielkobrytyjskiego, albo też walczyły poza frontem zachodnim, a więc w kolonjach, we Włoszech, w Azji i w Macedonji. Na froncie zachodnim armja angielska posiadała, jak wie-

626

my, 58 dywizyj piechoty i 3 dywizje kawalerji, podzielone na 18 korpusów.

Charakterystycznemu cechami armji an­gielskiej były: „niezależne siły powietrzne", podporządkowane bezpośrednio ministerstwu lotnictwa, a przeznaczone do dalekich raidów wgłąb Niemiec (w odwet za napady samolotów i zeppelinów niemieckich na wyspy brytyjskie), znaczna ilość czołgów i samochodów (tych osta­tnich 46.000), doskonałe wyposażenie armji i luksusowe jej wyżywienie, które sięgało 4193 kaloryj (wobec 2500 niemieckim!). Ogólnie biorąc Anglja zdobyła się na olbrzymi wysiłek i z maleńkiej armji pokojowej stworzyła wiel­ką armję nowoczesną o pierwszorzędnych war­tościach bojowych. Natomiast jej słabą stro­ną było niedostateczne wyszkolenie i małe do­świadczenie bojowe średnich i wyższych dowód­ców, co wypływało z braku odpowiednich ka­drów pokojowych fachowych oficerów.

Również pod względem uzupełnień armja angielska odczuwała poważne niedomagania, jakkolwiek wypływające nie z braku dostate­cznego materjału ludzkiego, lecz z braku wy­szkolonych kadrów oficerskich i podoficerskich, które trudno było tworzyć z niczego w krótkim czasie, tembardziej wobec ogromnych strat na

froncie. Znaczną pomocą w tych niedomaga-niach były kolonje i dominja, które dostarczyły armji angielskiej bardzo poważne siły. Kana­da wystawiła 228.000 ludzi, Australja 440.000, Afryka południowa 200.000 i Indje angielskie 1.160.000 ludzi!

Stany Zjednoczone A. P. od czasu wypo­wiedzenia wojny dn. 5 kwietnia 1917 r. doko­nały olbrzymiej, cyklopowej wprost pracy, two­rząc dosłownie z niczego swoją wielką, nowo­czesną armję. W styczniu 1918 r. Stany Zjed­noczone wystawiły już 1.300.000 ludzi, podzie­lonych na 93 dywizje piechoty (skład dywizyj amerykańskich był wyjątkowo liczny w stosun­ku do innych armij europejskich). Lądowanie wojsk amerykańskich rozpoczęło się w portach francuskich w dniu 1 czerwca 1917 r. w celu dalszego szkolenia oddziałów już w Europie. Początkowo tempo przewożenia wojsk amery­kańskich do Europy było słabe, co potwierdzało nadzieje dowództwa niemieckiego, że działal­ność niemieckich łodzi podwodnych uniemożli­wi masowy przewóz Amerykanów. Do dnia 21 marca 1918 Amerykanie przewieźli zaledwie nieco ponad 300.000 ludzi. Jednakże począw­szy od marca tempo przewozu poczęło wzrastać w miarę paraliżowania przez Koalicję działał-

; *v>v

Rewolucja w Rosji. Konstytuanta.

627

ności niemieckich łodzi podwodnych, burząc tem nadzieje niemieckie. Tak więc w ciągu marca przewieziono 69.000 ludzi, w kwietniu już 90.000 ludzi, w maju 200.000, a w czerwcu aż 295.000 ludzi! Do października 1918 r. we Francji było już ponad 1.700.000 Ameryka­nów, co wobec ogólnego wycieńczenia stanowi­ło groźną potęgę, chociażby z racji świeżości amerykańskiego żołnierza. Celem przewiezie­nia wojska amerykańskiego do Francji od czerwca 1917 r. do listopada 1918 r. zużyto 6 miljonów tonn. Tę wielką ilość przewiezionego wojska można wyjaśnić tem, że Amerykanie wielką część sprzętu bojowego otrzymywali bez­pośrednio we Francji: sprzymierzeni dostar­czyli Amerykanom 2.900 dział, 2.676 samolo­tów, 137.000 koni, co ogółem zaoszczędziło tran­sportu 3.400.000 tonm

Ogromny i dotychczas nienaruszony ma-terjał ludzki oraz bogactwa materjalne Stanów Zjednoczonych dały podstawę do stworzenia w tempie wprost błyskawicznem olbrzymiej armji, doskonale wyposażonej i więcej, niż lu­ksusowo żywionej (racja dzienna wynosiła 4714 kaloryj wobec 2500 niemieckich !). Q wy­posażeniu wojsk amerykańskich świadczy fakt, że dywizja amerykańska posiadała 168 kara­binów maszynowych ciężkich i 768 karabinów maszynowych lekkich wobec: 72 do 108 i 216 francuskich, 64 i 192 angielskich, oraz 54 do 108 i 144 niemieckich!

Armja amerykańska pod dowództwem ge­nerała Pershinga miała przeważyć szalę losów wojny, jednakże spodziewano się tego po stro­nie Koalicji dopiero w ciągu 1919 r.

Porównywując siły zbrojne obu stron na froncie zachodnim bezpośrednio przed rozpoczę­ciem się kampanji 1918 roku należy stwierdzić, że siły te pod względem liczebnym były prawie równe, również prawie równą była ilość dział. Koalicja przewyższała Niemców ilością kawa-leryj, samolotów i czołgów, natomiast po stro­nie niemieckiej była większa ilość jednostek bojowych (19-3 dywizje wobec 172 koalicyj­nych). Wszystkie państwa, prowadzące woj­nę były wyczerpane pod względem materjału ludzkiego. W tym wypadku Koalicja posiadała ogromny plus w postaci Stanów Zjednoczonych, które nie naruszyły jeszcze swojego rezerwu­aru ludzkiego. Wojska Koalicji odżywiane by­ły niejednakowo, ale zawsze dostatnio i podług wskazówek higjeny. Natomiast wojska nie­

mieckie były odżywiane bardzo słabo i licho. Natomiast armja niemiecka stanowiła jedno­rodny, zamknięty organizm, doskonale zorgani­zowany i we wszystkich swoich elementach przedstawiający mniej lub więcej jednakową wartość bojową, armje zaś koalicyjne były jak najbardziej różnorodne narodowo i rasowo, oraz pod względem przynależności państwowej, charakteru swojego żołnierza, organizacji i kie­rownictwa, co czyniło z nich aparat wojenny znacznie mniej sprawny i pewny w działaniu. Po stronie znów Koalicji była znacznie lepsza postawa moralna wojska, świadomego słuszno­ści swojej sprawy i wierzącego bardziej niż kie­dykolwiek w ostateczne i decydujące zwycię­stwo.

Pod względem poglądów taktycznych cha­rakterystyczną cechą armij koalicyjnych była centralizacja kierownictwa, korzystanie z po­tężnych środków technicznych, metodycznosć działania i dążenie do oszczędzania swojego żoł­nierza. Natomiast dowództwo niemieckie wy­magało od swoich wojsk śmiałości, brawury, prostoty a nawet prymitywnosci w działaniach, zachęcało inicjatywę poszczególnych dowódców i ich dążenie do szerokich ofensywnych działań manewrowych.

Ogólnie biorąc armje obu przeciwników były mniej więcej równe pod względem warto­ści bojowej, posiadały doskonałe przygotowanie bojowe i dążyły do tego, aby w mającej się ro­zegrać walce nietylko ostać się, ale i pokonać przeciwnika.

Wiemy już o tem, że najsłabszą stroną Koalicji był brak naczelnego dowództwa, które-by objęło wszystkie jej różnorodne armje. Francuzi od początku już wojny ze wszystkich sił dążyli do tego, ale inne państwa sojusznicze, przedewszystkiem zaś Anglja, w zasadzie uzna­jąc słuszność poglądów wojskowości francu­skiej, nie mogły się pogodzić z myślą o oddaniu swoich wojsk pod obce kierownictwo. Wielką rolę odegrały w tem rządy poszczególnych państw i sfery polityczne, obawiające się utra­cić wpływy na własne armje. Nad sprawą zjed­noczenia dowództwa naczelnego obradowano bez końca, ale i bez rezultatu. W przededniu kampanji 1918 roku Koalicja nie posiadała je­szcze wspólnego dowództwa, zadawalając się je­go surogatem w postaci międzysojuszniczej Na­czelnej Rady Wojennej.

Rada ta powstała w połowie listopada 1917 roku bezpośrednio po straszliwej klęsce Wło­chów i pod jej bezpośrednim wpływem. W skład Naczelnej Rady Wojennej wchodzili premjero-

628

wie rządów sojuszniczych, najbardziej eks­ponowani ministrowie, oraz doradcy fachowi, reprezentujący poszczególne armje. Zadaniem tej Rady było uzgadnianie poglądów pomiędzy głównodowodzącymi armij sojuszniczych oraz opracowywanie wspólnych wytycznych w spra­wie prowadzenia wojny. Rada, zbierająca się periodycznie i posiadająca raczej charakter cy-wilno-połityczny, okazała się aparatem nazbyt ciężkim i nieudolnym. To też, już po opracowa­niu planu kampanji 1918 roku, zdecydowano utworzyć jeszcze jedno ciało, mające przybliżyć Koalicję do ideału wspólnego dowództwa. Cia­łem tem był międzysojuszniczy wykonawczy Komitet Wojskowy, składający się z doradców fachowych poszczególnych armij i obradujący stale pod przewodnictwem francuskiego gene­rała Foch'a. Komitet wojskowy miał jakgdyby uzupełniać prace Naczelnej Rady Wojennej, szczególnie w czasie przerw pomiędzy obradami tej ostatniej. Ważnym atrybutem Komitetu Wojskowego miało być posiadanie przezeń wła­snych odwodów, w skład których powinne były wejść dywizje z poszczególnych armij sojuszni­czych. W rzeczywistości ten najważniejszy atrybut, nadający właściwy sens całego istnie­nia Komitetu, pozostał na papierze wobec oporu marszałka Haig'a, głównodowodzącego angiel­skiego, który nie zgodził się na oddanie ani jed­nej swojej dywizji do rozporządzenia Komitetu. Wobec tego i inni głównodowodzący uzależnili swoje stanowisko od ustąpienia w tej sprawie marszałka Haig'a, i Komitet Wojskowy pozo­stał bez własnych odwodów, co jego znaczenie sprowadziło do minimum, nadając mu rolę ja­kiegoś bliżej nieokreślonego ciała opinjodaw-czego. W dodatku w łonie samego Komitetu zwalczały się poglądy poszczególnych armij, wobec zaś braku czynnika bezwzględnie nad­rzędnego trudno było o zdecydowane i jednolite stanowisko.

Tak więc w przededniu ostatniej, decydu­jącej rozgrywki Koalicja nadal była bez jedne­

go, wspólnego mózgu, któryby potrafił scalić i wykorzystać jej potężny, chociaż rozbity or­ganizacyjnie, aparat wojenny.

Na początku 1918 roku obie strony wal­czące znajdowały się w zupełnie odmiennem po­łożeniu pod względem dalszych perspektyw wojny.

Niemcy rozumieli, że chwilowo położenie ich pod względem wojskowym było wyjątkowo pomyślne: dzięki wycofaniu się z wojny Rosji i Rumunji oraz dzięki klęsce Włochów — Niem­cy zrównoważyli na Zachodzie swoje siły z si­łami Koalicji, mogąc się znów pokusić o decy­dujące rozstrzygnięcie. Ale rozumieli również, że to chwilowa korzystne położenie musi zmie­nić się na ich niekorzyść z chwilą, kiedy wojska amerykańskie zadecydują o bezwzględnej prze­wadze Koalicji na froncie zachodnim. Należało przeto śpieszyć się jak najbardziej. To też do­wództwo niemieckie opracowało plan wielkiej ofensywy na froncie zachodnim, która miała się rozpocząć w końcu marca, aby osiągnąć decy­dujące zwycięstwo nad Koalicją, zanim jeszcze Amerykanie wejdą do krwawej gry wojennej.

Przeciwnie, Koalicja, znając swoje chwi­lowo niekorzystne położenie wojskowe, wiedzia­ła, że czas wraz z Amerykanami pracują dla niej, z każdym miesiącem pogarszając położe­nie Niemców. Narazie więc, wobec względnej równowagi sił, nie należało ryzykować, rzuca­jąc losy wojny na niepewne fale kapryśnego szczęścia orężnego. To też zupełnie słusznie Naczelna Rada Wojenna Koalicji w planie kampanji 1918 r. postawiła zasadę, że należy stosować metodę obrony, chociażby ona miała nawet chwilowo przybrać pozory klęski, aż do chwili, kiedy użycie wielkich mas wojsk amery­kańskich pozwoli na rozpoczęcie własnej potęż­nej kontrofensywy przeciwko osłabionemu już przeciwnikowi.

629

R o z d z i a ł XXVI.

WIELKA OFENSYWA NIEMIECKA *

Zamierzona przez dowództwo niemieckie ofensywa mogła mieć trzy kierunki uderzenia: 1) na północy pomiędzy Ypres i Lens, 2) w cen­trum pomiędzy Arras i la Fére i 3) po obu stro­nach Verdun w celu obejścia rejonu fortecz-nego.

Pierwszy z tych kierunków prowadził ku północnemu wybrzeżu francuskiemu, stanowią­cemu bazę dla armji angielskiej, i mógł spowo­dować zniszczenie tej ostatniej. Jednakże na tym odcinku znajdowały się, jak sądzili Niem­cy, najpoważniejsze siły angielskie, teren zaś błotnisty w dużym stopniu utrudniał działania wczesną wiosną. Ale dłużej czekać było niepo­dobieństwem, gdyż powodzenie całej ofensywy było budowane na zaskoczeniu sojuszników przed nadejściem posiłków amerykańskich.

Natarcie w centrum, które nie mogło wprawdzie dać tak znacznych i decydujących rezultatów, jak na północy, jednakże, prowa­dzone również przeciwko Anglikom, słabszym i mniej opornym od Francuzów, gwarantowało powodzenie. Uderzenie w tem miejscu miało przedewszystkiem za cel odcięcie od armij fran­cuskich Anglików, których odrzuconoby ku wy­brzeżu, podczas gdy przed pomocą francuską ochraniałaby Niemców rzeka Somma. Na od­cinku tym Anglicy nie posiadali znaczniejszych odwodów, a i pozycje ich były słabsze i słabiej obsadzone. Teren był nader dogodny dla na­tarcia niemieckiego i nie dawał Anglikom na­turalnych punktów obronnych. Natomiast dla Niemców w centrum gorzej przedstawiała się sprawa podwozu środków materialnych i żyw­ności dzięki mniej dogodnym linjom komunika­cyjnym. Poważną również przeszkodą dla głę­bokiego natarcia był tak zwany obszar „Albe-rich", opuszczony przez Niemców w 1917 roku i straszliwie przez nich wówczas zniszczony, po­kryty gęstym labiryntem starych okopów i błot-

630

FRONCIE ZACHODNIM W 1918 ROKU.

nistemi lejami po dawnych wybuchach poci­sków artyleryjskich i min.

Natarcie w rejonie Verdun w razie powo­dzenia oddawałoby w ręce Niemców potężny i ważny węzeł fortyfikacyjny, prostowałoby i znacznie skracało front, oraz pozwalałoby na lepszą osłonę dróg komunikacyjnych głównych mas uderzeniowych. Jednakże odcinek Verdun zajmowały wojska francuskie, które były naj­groźniejszym przeciwnikiem, w dodatku bar­dzo poważnemi siłami. To też ewentualne po­wodzenie musieliby Niemcy nazbyt drogo okupić.

Z tych trzech możliwych kierunków ude­rzenia marszałek Hindenburg wybrał uderze­nie na Anglików pomiędzy Arras i la Fére, gdzie osiągnięcie powodzenia taktycznego było najbardziej prawdopodobne. Hindenburgowi narazie przedewszystkiem chodziło o przełama­nie frontu, wyprowadzenie ofensywy na swo­bodny teren manewrowy i zniszczenie żywej si­ły przeciwnika. Chwilowo przeto odkładał na bok poważniejsze względy strategiczne, któ­rych natarcie w centrum nie zadawalało, nie prowadząc do decydujących rezultatów.

Wykorzystywując swoje rezerwy, znacznie powiększone położeniem na Wschodzie, Niemcy w głębokiej tajemnicy rozwinęli pomiędzy Ar­ras i la Fére na 70-kilometrowym froncie trzy armje (licząc od północy: 17, 2 i 18), w skła­dzie 62 dywizyj, to znaczy, około pół miljona bagnetów, 6.300 dział, 1.000 samolotów. Aby kierownictwo natarcia bezpośrednio spoczywa­ło w rękach dowództwa naczelnego, a ściślej w rękach generała Ludendorffa, który wysu­wał się, jako najbardziej aktywny kierownik wojny, trzy armje uderzeniowe przydzielono do dwóch samodzielnych grup armij, a mianowi­cie: 17 i 2 armje do grupy bawarskiego następ-

t

f t *f *

»///'/,v^- pod o.v/o, , sztucznej mgły ,<« pozycje ѣ . Na prawo tanki.

cy tronu księcia Ruprechta, zaś 18 armję do grupy niemieckiego następcy tronu.

Główne zadanie uderzeniowe przypadało na prawoskrzydłową 17 armję, lewe zaś skrzy­dło 2 armji i cała lewoskrzydłowa 18 armja miała drugorzędne zadanie, osłonięcia główne­go uderzenia.

17 i 2 armja w styku swoich wewnętrz­nych skrzydeł powinne były odciąć Anglików, zajmujących występ frontu pod Cambrai. Naj­bliższym zadaniem tych armij miało być wyj­ście na Hnję Arras — Bapaume — Peronne — Ham nad Sommą, która to linja w centrum ude­rzenia oddalona była od pozycyj niemieckich o 20 do 25 km. Następnie obie te armje miały nacierać na Hnję Arras — Albert, odginając w ten spcsób front angielski ku morzu i współ­działając od północy z 6 armja, która miała również nacierać na odcinku Lille, podczas gdy 18 armja miała osłaniać od południa na rzece Sommie całą tę operację.

Jednakże w miarę zbliżania się terminu ofensywy, dowództwo niemieckie udzielało co­raz więcej uwagi natarciu 18 armji, mającej początkowo zadanie drugorzędne, aż wreszcie zdecydowano kontynuować jej natarcie poza Sommę w celu rozbicia pod Noyon posiłkówT

francuskich, których się spodziewano już w drugim dniu bitwy. Równocześnie zdecydo­wano natarcie demonstracyjne na całej linji frontu zachodniego.

Wielka ofensywa, do której Niemcy przy­wiązywali wszystkie swoje nadzieje, miała się rozpocząć w dniu 21 marca 1918 r.

Dla dowódców armij sojuszniczych nie po­zostało tajemnicą rozwijanie się wielkich mas niemieckich przeciwko północnemu skrzydłu angielskiemu, oraz przygotowania przeciwnika do wielkiej, oddawna spodziewanej ofensywy. Jednakże przypuszczano, że Niemcy nie ogra­niczą się natarciem na Anglików, ale, że rów­nocześnie zaatakują również Francuzów gdzieś pod Verdun lub Raims. Marszałek Haig nie wierzył w możliwość przerwania jego frontu na południe od Arras i stąd też prawie połowę swoich rezerw (8 dywizyj piechoty) trzymał na tyłach swojego ważniejszego północnego skrzydła. Sądził on w dodatku, że Francuzi w razie ataku Niemców szybciej mogą okazać mu pomoc na sąsiedniem południowem skrzy­dle angielskiem, niż na północnem. Pozostałe rezerwy (10 dywizyj piechoty i 3 dywizje ka-

walerji) rozmieścił on na tyłach odcinka na po­łudnie od Arras, ale bliżej od tego miasta. Po ostatecznych przegrupowaniach bezpośrednio przed ofensywą niemiecką na odcinku pomię­dzy la Fére—Housocourt, wynoszącym 62 km., znajdowała się 5 armja angielska w składzie 14 dywizyj piechoty i 3 dywizyj kawalerj i, li­cząca 1.500 dział, 96 czołgów i 200 samolotów. Z wymienionej liczby dywizyj, 3 dywizje pie­choty i wszystkie dywizje kawalerji znajdo­wały się w odwodzie dowództwa armji. Od pół­nocy sąsiadowała z tą armja na odcinku 43 km. aż do Arras 3 armja angielska w składzie 18 dywizyj piechoty, licząca 1.500 dział, 120 czołgów i 300 samolotów, w tern 7 dywizyj w od­wodzie.

Na całym odcinku, zaatakowanym przez Niemców, od la Fére do Croisille, wynoszącym 85 km., Anglicy posiadali wszystkiego 29 dy­wizyj piechoty i 3 dywizje kawalerji, z czego tylko 19 dywizyj piechoty znajdowało się w pierwszej linji, reszta w odwodach. W 3 ar­mji na jedną dywizję przypadał odcinek frontu czterokilometrowy, natomiast w 5 armji — sze-ściokilomerowy. Najsłabiej obsadzony był od­cinek na północ od la Fére. Ogółem siły Angli­ków, które miały przeciwstawić się uderzeniu Niemców, wynosiły około 300.000 bagnetów i szabel.

Francuzi posiadali w odwodach 39 dywi­zyj piechoty, 2 dywizje kawalerji, 35 pułków artylerji ciężkiej i 10 pułków artylerji polowej. Główna masa tych rezerw rozlokowana była na tyłach północnej grupy francuskiej, na dro­gach, wiodących na Paryż pomiędzy Argonami i rzeką Oise. Pozostałe rezerwy znajdowały się pomiędzy Argonami i południowemi zboczami Wogezów. Poza tern 2 dywizje piechoty znaj­dowały się na tyłach belgijskiego odcinka na wybrzeżu.

Główna masa lotnictwa francuskiego roz­lokowana była w okolicach Châlons nad Marną (580 samolotów), poza tern pięć grup lotniczych znajdowało się na tyłach wzdłuż całego frontu.

Zarówno marszałek Haig, jak generał Pé-tain odwody swoje rozlokowali w pobliżu albo stacyj kolejowych, albo centrów samochodo­wych, aby ułatwić przerzucanie dywizyj wzdłuż frontu na zagrożony odcinek. W tym samym celu dla lotnictwa zbudowano wzdłuż całego frontu doskonałą sieć lotnisk polowych.

632

Niemcy, przerzuciwszy wiosną 1918 roku do Francji i Belgji 80% z ogólnej liczby swo­ich dywizyj i 90% całej artylerji, mogli prze­wyższyć sojuszników zaledwie pod względem liczby swoich dywizyj. To też, pragnąc rozbić żywą siłę Anglików już w pierwszem natarciu, atak swój musieli skoncentrować na niewiel­kim 70-kilometrowym odcinku, wynoszącym zaledwie 9% ogólnej długości frontu, używając w tym celu trzech armij z ogólnej liczby trzy­nastu, znajdujących się na froncie zachodniem.

W tych warunkach i wobec posiadania przez Koalicję potężnych odwodów i doskonale zmontowanych środków komunikacyjnych — trudno było Niemcom rachować na zbyt wielki sukces strategiczny. Mogło się to zdarzyć tylko w tym wypadku, gdyby sprzymierzeni zmu­szeni byli zaangażować wszystkie swoje odwo­dy na jednym odcinku. Wówczas Niemcy mo­gliby błyskawicznie wykonać nowe uderzenie na innym odcinku, uzyskując znaczne powodze­nie strategiczne. Ale na to brak było Niemcom odpowiednich sił.

Pomimo skoncentrowania na froncie za­chodnim bardzo znacznych sił, pomimo niezna­nych dotychczas metod walki, które Niemcy mieli zastosować, ani większej sprawności i lep­szego wyszkolenia wojsk niemieckich — mar­szałek Hindenburg, opierając się na doświad­czeniu ubiegłych lat wojny, odnosił się dość sceptycznie do możliwości w niekorzystnych dla Niemców warunkach taktycznych głębokiego i szerokiego przełamania frontu sprzymierzeń­ców, który, zgodnie z wymogami nowoczesnej wojny pozycyjnej, stanowił nieprzerwane, sze­rokie pasmo potężnych fortyfikacyj. Dlatego też Hindenburg zrezygnował z natarcia w kie­runku wybrzeża, korzystnego z punktu widze­nia strategicznego, ale ciężkiego pod względem taktycznym, decydując się na natarcie na od­cinku la Fére — Cambrai, najłatwiejszego do przełamania pod względem taktycznym, jak­kolwiek nie dającego podstawy dla szerszej ope­racji strategicznej. Stąd też owo stopniowo wzrastające zainteresowanie dowództwa nie­mieckiego natarciem 18 armji, posiadającej przeciwko sobie najsłabsze siły angielskie, zaj­mujące w dodatku najmniej dogodne pozycje i najbardziej oddalone od swoich odwodów.

Koncepcja Hindenburga była o tyle słu­szna, że chodziło mu o pokonanie narazie tylko żywej siły Anglików, o wyniszczenie i zdezor­ganizowanie ich wojska, co mogło wszak być dokonane na dowolnym odcinku frontu. O ce­lach strategicznych Hindenburg nie myślał,

uważając, że zjawią się one same z tą chwilą, kiedy zostanie złamana potęga armji angiel­skiej.

W rezultacie koncentracji sił niemieckich na odcinku zamierzonego ataku pomiędzy la Fére i Croisilie, który to odcinek, jak wiemy, stanowił zaledwie 9% ogólnej długości frontu, Niemcy posiadali tam 30% ogólnej liczby swo­ich dywizyj, znajdujących się we Francji i Bel­gji, 40%, wszystkich dział i 35% wszystkich sa­molotów na całym froncie. Ogólnie biorąc, licz­ba dywizyj niemieckich dwukrotnie przewyż­szała liczbę dywizyj angielskich, przyczem na odcinku 18 armji niemieckiej przewaga ta wy­nosiła aż trzykrotną liczbę dywizyj, na odcinku zaś 17 armji zaledwie półtora raza większą. Artylerja niemiecka posiadała nad angielską przewagę, wynoszącą dwa i pół raza większą ilość dział.

Odwody francuskie i angielskie znajdowa­ły się, jak wiemy, przede wszy stkiem tam, gdzie wymagał tego partykularny interes każdego państwa : francuskie na drogach, wiodących do Paryża, angielskie zaś na drogach, prowadzą­cych ku wybrzeżu morskiemu. Natomiast na tyłach zagrożonego odcinka właściwie nie było poważniejszych odwodów, jakkolwiek dowódz­twa koalicyjne zdawały sobie sprawę z możli­wego kierunku ataku NiemcówT. W tym fatal­nym błędzie całkowitą winę ponosił brak wspól­nego międzykoalicyjnego dowództwa naczelne­go, któreby kierowało się wyłącznie względami natury ogólnej i dobrem sprawy całej Koalicji.

Dnia 21 marca 1918 roku o godzinie 4 mi­nut 40 na odcinku pomiędzy la Fére i Croisilie rozpoczął się gwałtowny ogień artylerji nie­mieckiej, zwiastujący wielką ofensywę Niem­ców.

Najpierw ogień artyleryjski skierowali Niemcy przeciwko baterjom angielskim, ota­czając je'gestemi chmurami gazów trujących, następnie zaś zwrócili się przeciwko pozycjom piechoty, zasypując je pociskami dział i mio­taczy bomb.

O godz. 9 min. 40 wśród gęstej mgły 30 dy­wizyj niemieckich, postępujących w pierwszej linji, zaatakowało 19 dywizyj angielskich.

Na prawem skrzydle 17 i 2 armje niemiec­kie, nie mogąc przełamać angielskich punktów oporu, w pierwszym dniu natarcia zdołały prze­niknąć zaledwie do pierwszych pozycyj pierw­szej linji obronnej przeciwnika. Zato na lewem

634

skrzydle 2 i 18 armje niemieckie miały znacz­nie większe powodzenie. Na odcinku tym od­działy 5 armji angielskiej, znacznie, jak wie­my, słabsze od Niemców, zupełnie nie spodzie­wały się w dodatku ataku, to też zostały już pierwszego dnia odrzucone o 7 km. wtył, do­szczętnie rozbite i zdezorganizowane. Niemcy zajęli w wielu punktach pierwszą i drugą linję obronną.

W następstwie natarcie niemieckie rozwi­jało się w tych samych warunkach : powoli na prawem skrzydle i szybko na lewem, to znaczy zamiast głównego uderzenia na południe od Ar­ras i poprowadzenia dalszych działań ku mo­rzu na północny zachód — natarcie niemieckie żywiołowo rozwijało się na froncie 18 armji w kierunku połudn.-zachodn. A właśnie w tym kierunku najłatwiej było Francuzom podesłać odwody, co też stało się to już pod wieczór dnia 22 marca. Od tej chwili 18 armja niemiecka miała do czynienia z dywizjami francuskiemu Okoliczność ta zmusiła Hindenbiu'ga do zasad­niczej zmiany już w toku bitwy swojej poprzed­niej koncepcji strategicznej przyciśnięcia An­glików do morza. Rzeczywistość kazała mu wzmacniać 18 armję, zamiast 17 i liczyć się co­raz poważniej z posiłkami francuskiemi.

Pod wieczór dnia 23 marca, kiedy Niemcy osiągnęli już w natarciu linję Bapaume — Pe-ronne — rzeka Somma — Tergnier, Hinden-burg, oceniając optymistycznie położenie na froncie 18 armji, nakazał jej równoczesne ob­chodzenie obu rozerwanych skrzydeł sojuszni­ków, to znaczy obchodzenie prawego skrzydła Anglików w kierunku północno-zachodnim i le­wego skrzydła Francuzów w kierunku połud-niowo-zachodnim. Chodziło mu o rozszerzenie już dokonanego wyłomu i o pogłębienie wytwo­rzonej pomiędzy obu sojusznikami luki. Odtąd zadanie 18 armji niemieckiej stale powiększało się na koszt zadań 17 i 2 armij. Jednakże było to równoznaczne z podjęciem walki ze śpieszą-cemi od strony Paryża posiłkami francuskiemi.

Położenie Koalicji wydawało się groźne. W Paryżu wybuchła panika, podobnie, jak je­sienią 1914 roku przed bitwą nad Marną. Rząd francuski ponow7nie liczył się z koniecznością przeniesienia się do Bordeaux. Równocześnie marszałek Haig począł czynić pośpieszne przy­gotowania do ewakuacji armji angielskiej do Anglji. Jednakże zarówno poważne zaniepoko­jenie w łonie Koalicji, jak i radosny optymizm Niemców były zgoła przedwczesne.

Wieczorem dnia 25 marca Niemcy, posu­wając się nadal w centrum natarcia i na jego

lewem skrzydle, osiągnęli linję Miraumont — Nesle — Noyon, ostatecznie zniszczywszy 5 ar­mję angielską. Anglicy rozpoczęli odwrót ku morzu, równocześnie zaś Francuzi organizo­wali obronę dróg, prowadzących na Paryż. Zda­wało się, że Niemcy osiągnęli swój cel i rozdzie­lili sprzymierzonych. Ale tymczasem rosła licz­ba wojsk francuskich, które pośpiesznie wpro­wadzano do walki.

W dniu 26 marca wszystkie trzy atakujące armje niemieckie posunęły się już były tak da­leko, że znajdowały się w polu, poza obszarem ufortyfikowanym. Walki przybrały charakter pościgowy. Naczelne dowództwo niemieckie do tego stopnia było zasugestjonowane dotychcza-sowem powodzeniem, że postawiło sobie nowe cele ofensywy. Postanowiono rozszerzyć ofen­sywę na cały front angielski aż do morza. 6 ar­mja niemiecka miała posuwać się w kierunku Boulogne, 17 zaś dołączyć się do tego ruchu, prawem skrzydłem uderzając w kierunku Saint Pol i lewem na Abbeville nad ujściem Sommy do morza, natomiast 2 armja razem i 18 miały zepchnąć Francuzów na Paryż. Pierwszy etap tych działań, skierowanych na północ, a miano­wicie uderzenie na Arras miało nastąpić dnia 28 marca.

Równocześnie położenie Anglików stawało się krytyczne. 5 armja angielska, która od dnia 21 marca była w niezwykle ciężkiem położeniu, obecnie przestała już istnieć, jako jednostka bo­jowa. Resztki jej oddziałów, wycofawszy się z poła walki, koncentrowały się pod Amiens. Dzięki temu powstała luka pomiędzy la Fére i Noyon, wkrótce już rozciągająca się i dalej aż do Montdidier.

Ale Francuzi, dzięki sprawności swojego dowództwa oraz środków transportowych, zdo­łali lukę tę zatkać swojemi dwiema armjami, a mianowicie 3 i 1. W ten sposób Francuzi osło­nili drogi, prowadzące na Paryż. Natomiast na froncie angielskim położenie było nadal kry­tyczne. Marszałek Haig czynił wszystko, aby wzmocnić swój zagrożony front pomiędzy Ar­ras i Albert, jednakże w najniebezpieczeniej-szym kierunku na Amiens wytworzyła się, wskutek wycofania się z walki 5 armji angiel­skiej, znaczna luka, prawie zupełnie niezapeł-niona. Na szczęście dla Anglików dowództwo niemieckie nie rozpoznało, ani nie doceniło w pełni wytworzonego położenia. Zresztą brak mu było poważniejszych sił kawalerji, aby i'zu-cić ją w tę lukę.

Położenie to najlepiej charakteryzuje krót­ki meldunek z dnia 27 marca dowódcy fran-

635

Messyna. Zwycięski atak marynarzy angielskich z „Brita/mka" nu pozycje niemieckie.

cuskiego z pod Montdidier, który donosił: „Po­między obydwoma wojskami (to znaczy angiel-skiem i francuskiem) wytworzyła się piętna-stokilcmetrowa luka, w której niema nikogo. Proszę o przysłanie sił, aby przeszkodzić przy­najmniej przedarciu się kawalerji niemiec­kiej".

Francuski wódz naczelny, generał Potain, pod wrażeniem zwycięskiego marszu Niemców, wcześniej już powiadomił marszałka Haig'a, że w wypadku dalszego posuwania się przeciwni­ka Francuzi rozpoczną generalny odwrót na Paryż. Byłoby to równoznaczne z zupełnem ze­rwaniem łączności bojowej pomiędzy armjami sprzymierzonych.

Wybitny dowódca francuski generał Man-gin tak opisuje Le tragiczne dla Koalicji chwile: „Każdy z naczelnych wodzów wojsk sprzymie­rzonych myślał o ocaleniu swojego wojska, za które bezpośrednio odpowiadał przed narodem. W dniu 24 marca generał Potain wydal nastę­pującą dyrektywę: „Przedewszystkiem utrzy­mać ścisłą łączność pomiędzy armjami francu­skiemu., później, o ile to będzie możliwe, utrzy­mać łączność z Anglikami." Marszalek Mai.!.', w dniu 25 marca pisał z Abbeville, że rozdzie­lenie wojska angielskiego od francuskiego jest tylko kwestją czasu i że przygotowuje się do cofnięcia, aby osłonić porty kanału La Manche.

A więc armje angielskie będą się cofać na za­chód, francuskie na południe... Nastąpi rozdzie­lenie, które będzie równało się zagładzie. Dro­ga do Paryża stanie otworem. Grozi nam klę­ska, gdyż niema wspólnego dowódcy".

W najtragiczniejszym momencie Koalicja zdecydowała się na to, co powinna była uczynić już od początku wojny. Marszałek Haig w trwo­dze o los swoich armij zwołał w dniu 26 marca w Doullens konferencję głównodowodzących, doradców fachowych i przedstawicieli rządów, aby radzić nad wytworzonem położeniem. Na konferencji tej odrazu zaciążyła żelazna wola generała Foch'a, który nawoływał do oporu i położenie starał się przedstaw-ić w bardziej optymistycznych barwach. To też zdecydowa­no się walczyć nadal, jednakże, rozumiejąc wy­mogi smutnej rzeczywistości, postarano się usunąć poprzedni błąd Koalicji, nie posiadają­cej dotychczas wspólnego dowództwa. Jedno­głośnie wyrażono zdanie, że jedynym człowie­kiem, który mógłby temu zaradzić, był Foch. Powierzono mu przeto zadanie „zapewnienia współdziałania obydwóch wojsk", to znaczy francuskiego i angielskiego. Było to dalekiem jeszcze od formalnego dowództwa naczelnego. Z tak małemi uprawnieniami tylko Foch, opie­rając się na osobistym wielkim autorytecie, mógł był cośkolwiek poważnieszego uczynić.

63b

Najbliższa już rzeczywistość wykazała złe strony polowiczności powyższych decyzyj. To też na nowej konferencji w dniu 3 kwietnia rozszerzono nieco uprawnienia Foch'a, ale i tym razem oddano w jego ręce jedynie „strategicz­ne kierownictwo działań", pozostawiając nadal w rękach poszczególnych wodzów naczelnych ,,taktyczne kierownictwo", którym w dodatku dozwolono apelować do swoich rządów w wy­padku różnicy zdań między nimi a Foch'em, przyezem generał Pershing, głównodowodzący arm ją amerykańską, złożył znamienne oświad­czenie, że Stany Zjednoczone wmieszały się do wojny „nie jako sprzymierzeniec, lecz jako pań­stwo niezależne, i że wobec tego będzie on uży­wał swoich wojsk tak, jak zechce". Dopiero dn. 24 kwietnia pod naciskiem konieczności wszyst­kie państwa Koalicji nadały generałowi Fo-ch'owi pełne uprawnienia rzeczywistego wodza naczelnego wszystkich sił zbrojnych Koalicji. Tak zakończyła się od lat już aktualna sprawa powołania wspólnego dowództwa.

Foch natychmiast po konferencji w Doul-lens rozpoczął energiczną organizację oporu. Wszystkie odwody, któremi rozporządzał, rzu­cił pod Amiens w wytworzoną tam niebezpiecz­ną lukę. Równocześnie powstrzymał odwrót oddziałów francuskich na Paryż.

W ciągu dni 26 i 27 marca nastąpiła znacz­na zmiana w położeniu Koalicji. Najpierw osła­bło natarcie prawego skrzydła niemieckiego. 17 arm ja niemiecka natrafiła pomiędzy Arras i Albert na zacięty opór wzmocnionej 3 armji angielskiej, którego nie zdołała przełamać, to też dnia 28 marca dowództwo niemieckie na­kazało jej przerwać dalsze natarcie.

Było to wywołane decyzją naczelnego do­wództwa niemieckiego przerwania chwilowo natarcia przeciwko Anglikom, aby z tern więk­szą siłą natrzeć na Francuzów, którzy wyda­wali się być znacznie bardziej niebezpieczni dla dalszego rozwoju ofensywy. Jednakże okazało się to niemożliwem, gdyż pomiędzy la Fére i Montdidier nowa francuska linja obronna bardzo szybko okrzepła i stężała. W dniu 29 marca było już oczywistem, że ofensywa nie­miecka załamała się. Siła natarcia Niemców osłabła, tempo ich posuwania się było coraz wol­niejsze. W dodatku zaopatrywanie nacierają­cych oddziałów niemieckich było wielce utrud­nione, gdyż na tyłach frontu znajdował się obec­nie straszliwie zniszczony w 1917 r. teren, tak zwany obszar „Alberich".

Naczelne dowództwo niemieckie musiało zrezygnować narazie nietylko z szeroko zakro­

jonych dalszych planów, ale nawet ze zdobycia Amiens, posiadającego ważne znaczenie dla Ko­alicji, jako węzeł komunikacyjny.

W dniu 4 kwietnia po raz ostatni Niemcy spróbowali przełamać opór Francuzów pod Mo-reuil po obu stronach rzeczki A vre. Pomimo jednak lokalnych sukcesów Niemcom zabrakło sił do kontynuowania natarcia, które też za­kończyło się bez większego powodzenia, zamy­kając pierwszy okres wielkiej ofensywy nie­mieckiej na Zachodzie.

Pierwszy okres ofensywy, trwający od dn. 21 marca do dn. 4 kwienia włącznie przyniósł Niemcom ogromne zwycięstwo taktyczne. W koalicyjny system obronny w ciągu dwóch zaledwie tygodni wdarli się Niemcy potężnym klinem, którego podstawa wynosiła 75 km., głębokość zaś do 60 km. ! Aby ocenić należycie ten wynik, przypomnijmy sobie, że w 1916 r. Anglicy i Francuzi, pomimo swojej znacznej przewagi, zużyli nad Somma całych pięć mie­sięcy nieustających walk, aby na niewielkim odcinku posunąć się o 12 km. w głąb pozycyj niemieckich. W 1917 r. znów Anglicy po czte­romiesięcznej ofensywie we Flandrji musieli się zadowolić dosłownie 8 km. w głąb pozycyj niemieckich. Zdobyczą Niemców ponadto stało się 90.000 zdrowych jeńców, głównie Anglików, bardzo znaczna ilość rannych żołnierzy koali­cyjnych. 1.000 dział, craz bogate zapasy broni, amunicji i środków żywnościowych. Wojska niemieckie ponownie zbliżyły się do Paryża i portów nad kanałem La Manche, a artylerja niemiecka bombardowała oddalone zaledwie o 15 km. Amiens.

Jednakże nawet to tak znaczne zwycięstwo taktyczne nie pokrywało się z temi planami strategicznemi, które założyło sobie dowództwo niemieckie. Bowiem nie udało się rozbić od­dzielnie ani armji angielskiej, ani posiłków francuskich, ponadto zaś nie dało się rozdzielić obu armij sojuszniczych. Wobec tego powodze­nie ofensywy niemieckiej było tylko połowiczne. Po dwóch tygodniach walk — zamiast wojny ruchowej, do czego dążyli Niemcy, — ponownie wojska zaryły się w ziemię, ustalając nową li-nję frontu pozycyjnego.

• Straty sprzymierzonych były znaczne. Z 58 dywizyj piechoty Anglicy użyli do walki 46 dywizyj, które poniosły straty ponad 172.000 ludzi. Straty Francuzów, chociaż znacznie mniejsze, były jednakże również do­tkliwe. Ale i Niemcy drogo okupili swoje zwy­cięstwo. 91 niemieckich doborowych dywizyj, biorących udział w natarciu, straciło ponad

637

160.000 ludzi, nie licząc 60.000 ludzi, którzy padli na innych odcinkach frontu w czasie de­monstracyjnej ofensywy, mającej współdziałać z głównem uderzeniem.

Wyniki połowiczne pierwszego okresu ofensywy wtrąciły wojsko niemieckie w poło żenię znacznie niekorzystniejsze, niż wojsk sprzymierzonych. Niemcy zajmowali klin, głę­boko wciśnięty w pozycje sprzymierzonych, co groziło oskrzydleniem, poza sobą zaś mieli zni­szczone tereny, znacznie utrudniające komuni­kację na bliskich tyłach.

Oceniając to niekorzystne położenie Niem­ców, Foch zastanawiał się nawet nad tern, czy-by nie uderzyć samemu, a mianowicie po obu stronach Sommy wojskami angielskiemi i od strony Montdidier francuskiemu Zanim jed­nak myśl ta dała się opracować i uzgodnić z głównodowodzącymi armij sprzymierzonych, niemieckie dowództwo naczelne, stawiając na

kartę wszystkie niemal rozporządzalne siły Nie­miec, rozpętało nową ofensywę.

Początkowa ofensywa niemiecka i jej po­ważne wyniki miały doniosły wpływ na spra­wę udziału w wojnie wojsk amerykańskich. Pod wrażeniem poniesionej porażki rządy An-glji i Francji zwróciły się do prezydenta Sta­nów Zjednoczonych Wilsona, przedkładając mu konieczność powiększenia kpntyngentu wojsk amerykańskich, przewożonych do Francji, do 120.000 ludzi miesięcznie. Aby zadanie to umożliwić Stanom Zjednoczonym, Anglja odda­ła do przewozu wojsk amerykańskich swoją flotę handlową. Odtąd piechotę amerykańską przewoziły okręty angielskie, inne zaś rodzaje broni, tyły, zapasy i t. d. — okręty amerykań­skie. Do przewozu pociągnięto również znacz­ną ilość okrętów państw neutralnych, często­kroć nawet pod przymusem. Wszystko to ra­zem dało świetne wyniki. Liczba przewożonych

638

Tak wyglądały miasta francuskie w pasie przyfrontowym.

do Europy wojsk amerykańskich poczęła szyb­ko wzrastać i wkrótce już przekroczyła naj­śmielsze nawet przewidywania samej Koalicji. Było to niespodzianką dla dowództwa niemiec­kiego, które przez dłuższy czas nie orjentowało się dostatecznie w zbliżającem się szybko nie­bezpieczeństwie amerykańskiem.

Załamanie się pierwszej ofensywy nie zniechęciło do dalszych działań dowództwa nie­mieckiego, które zresztą od początku liczyło się z wielkiemi trudnościami, o czem świadczy mel­dunek Ludendorffa, złożony jeszcze dn. 15 lu­tego cesarzowi Wilhelmowi w Hamburgu. Lu-dendorff pisał wówczas: „Nie można przypu­szczać, że działania zaczepne będą miały taki przebieg, jak w Galicji lub we Włoszech. Wia­domo, że będzie to straszliwe zmaganie się, któ­re zacznie się na jednem miejscu, będzie pro­wadzone dalej na innem, zajmie dużo czasu, bę­dzie trudne, lecz wreszcie skończy się zwycię­stwem".

To też, nie osiągnąwszy zamierzonego re­zultatu strategicznego w pierwszem natarciu i oceniając niekorzystnie własne położenie na nowym froncie Arras—Albert—Montdidier— Noyon, niemieckie dowództwo naczelne zdecy­dowało kontynuować ofensywę, ale na innym, dogodniejszym dla natarcia odcinku. Odcinek zamierzonego nowego natarcia rozciągał się na przestrzeni 40 kilometrów od La Basse na pół­noc aż do Warneton poza Ypres. W natarciu tern miało wziąć udział 36 dywizyj niemieckich. Celem natarcia miało być opanowanie francu­skiego wybrzeża oraz ostateczne zniszczenie ar-mji angielskiej, czego nie udało się osiągnąć za pierwszym razem. O powodzeniu całej operacji decydowało zdobycie pasma wzgórz flandryj-skich, biegnących na północ od rzeki Lys pomię­dzy Kemmel i Cassel i panujących nad rozle­głą niziną. Posiadając te wzgórza, Niemcy uniemożliwiliby Anglikom ogniem swojej ar-tylerji obronę pozycyj pomiędzy Nieuport i Ypres. Ze wzgórz tych ponadto mieliby Niem­cy udogodnione punkty wyjściowe dla natarcia na Dunkierkę i Calais.

Natarcie miały poprowadzić 4 i 6 armje niemieckie z tern, że równocześnie 17, 2 i 18 ar­mje rozpoczną demonstracyjne ataki na całym odcinku od Arras do la Fére. Dowództwo nie­mieckie nie liczyło odrazu na zdecydowane po­wodzenie, bowiem w grę wchodziły posiłki fran­cuskie, z któremi Niemcy i na północy musieli

mieć do czynienia. Jak wiemy, Foch zamierzał rozpocząć przeciwuderzenie pod Montdidier i po obu stronach Sommy. W tym celu w po­czątkach kwietnia Foch sformował w północnej Francji na tyłach angielskich dwie armje 5 i 10 w składzie 12 dywizyj piechoty, które miały współdziałać z Anglikami nad Sommą. Oczy­wiście, dywizje te musiałyby pośpieszyć na po­moc Anglikom w razie natarcia niemieckiego. Wobec tego Niemcy liczyli na ostateczne powo­dzenie na północy dopiero wtedy, kiedy dodat­kowe natarcie w Szampanj i lub na osłabione pozycje pod Chemin des Dames zmusi Francu­zów do odwołania swoich posiłków z północy.

Odcinek angielski, na który miało być skie­rowane natarcie niemieckie, był nader osłabio­ny, nie liczono przeto na zbytni opór Anglików. Jakkolwiek marszałek Haig obawiał się o los tego odcinka, lecz wskutek wyczerpania się re­zerw nie mógł go wydatnie wzmocnić. Z nad rzeki Lys Anglicy zabrali w czasie ofensywy niemieckiej 10 doborowych i świeżych dywizyj, które zostały zastąpione przez rozbite częścio­wo i wyczerpane dywizje, wycofywane z walki. W tern niekorzystnem dla Anglików położeniu nie dało się już nic zmienić, gdyż zkolei osła­bianie odcinka Arras — Amiens było nie do pomyślenia, grożąc oskrzydleniem i przypar­ciem do morza całej armji angielskiej.

W chwili rozpoczęcia nowej ofensywy Niemcy zgrupowali na 16-kilometrowym od­cinku od Armentières do la Bassée 17 dywizyj piechoty z 1.872 działami, to znaczy ze 112 dzia­łami na 1 km. linji frontu. Na północ od Ar­mentières na odcinku 12-kilometrowym rozwi­nęło się 12 dywizyj z 588 działami, to znaczy z 49 działami na 1 km. Przeciwko tym siłom uderzeniowym Anglicy posiadali 7 dywizyj 1 i 2 armij angielskich, z czego 4 dywizje na odcinku od la Bassèe do Armentières. Po stro­nie angielskiej na 1 km. frontu przypadało po 20 zaledwie dział.

Teren ataku niemieckiego przedstawiał duże trudności. Starannie uprawna ziemia, liczne osiedla i folwarki, cały labiiynt płotów, murów i rowów — wszystko to dawało Angli­kom mnóstwo doskonałych punktów oporu. To też Niemcom zależało na tern, aby dywizje ude­rzeniowe jak najszybciej i z możliwie niewiel-kiemi stratami zdołały dotrzeć do pasma wzgórz, gdzie miała być stoczona decydująca walka.

Natarcie rozpoczęli Niemcy w dn. 9 kwiet­nia tak, że właściwie nie było przerwy w wal­kach na froncie zachodnim, gdyż 4 kwietnia

639

trwały jeszcze zacięte ataki Niemców po obu stronach rzeki Avre na Amiens, zaś pomiędzy 6 i 9 kwietnia 7 armja niemiecka prowadziła zacięte, chociaż tylko demonstracyjne, ataki pod la Père.

Dn. 9 kwietnia 6 armja niemiecka rozpo­częła gwałtowny i niespodziewany atak na po­łudnie od Armentières na pozycje dwóch dywi-zyj portugalskich, wchodzących w skład wojsk angielskich. Pozycje zostały odrazu zdobyte, wojska zaś portugalskie rozbite cofały się w pa­nice. Do wieczora Niemcy posunęli się w głąb nieprzyjacielskiego terenu na 7 do 8 km., osią­gając linję rzeki Lys, biorąc do niewoli ponad

zdobyli Armentières. Równocześnie niemal •/. 6 armja niemiecką rozpoczęła również na­tarcie i 4 armja, której lewe skrzydło już dnia 10 kwietnia dotarło do stóp wzgórz flandryj-skich. Wobec jednak silnie ufortyfikowanego pasma wzgórz z dalszem natarciem 4 armja niemiecka musiała zaczekać aż do podciągnię­cia silniejszej własnej artylerji.

Po raz drugi już w ciągu wiosny położenie Anglików stało się tak krytyczne, że marszałek Haig wydał rozkaz częściowej ewakuacji do An-glji portów Calais i Dunkierki, nakazując wy­wiezienie natychmiastowe do kraju wszystkich Anglików, zbędnych przy normalnej obsłudze

Przeprawa przez rzekę Steenbeck pod huraganowym ogniem artylerji niemieckiej -li lipca 1917 r.

6.000 jeńców i 100 dział. Podciągnięcie arty­lerji i sprzętu mostowego było dla Niemców niezwykle trudne, gdyż cały teren był rozmo­kły i bagnisty (to właśnie było podstawą prze­widywań dowództwa angielskiego, które uwa­żało, że działania we Flandrji mogą rozpocząć się dopiero w maju po obeschnięciu terenu). Warunki terenowe opóźniły sforsowanie rzeki Lys, prawie nie bronionej w pierwszym dniu natarcia, co zmusiło Niemców następnego dnia do ciężkich walk o przeprawę. Dopiero dnia 11 kwietnia, po sforsowaniu przepraw, natar­cie niemieckie przeniosło się na drugą północną stronę rzeki Lys. Na lewem skrzydle natomiast natarcie niemieckie odrazu przyjęło niepomyśl­ny obrót, gdyż wszystkie ataki rozbijały się o potężne fortyfikacje angielskie pod Festu-bert i Givenchy. Na prawem skrzydle Niemcy

portu. Klęska Anglików znów stała się sprawą całej Koalicji. Dnia 11 kwietnia, naskutek alarmujących próśb Haig'a, Foch zdecydował się okazać mu pomoc, ale pod warunkiem, że Anglicy zaprzestaną cofania się, a przede-wszystkiem utrzymają w swych rękach wy­stęp frontu pod Ypres (dla Anglików symbolem niezwalczonego oporu było dotychczas miasto Ypres, podobnie, jak dla Francuzów Verdun). Narazie na zagrożony odcinek angielski Foch skierował 4 francuskie' dywizje piechoty, poza tem zaś francuski IT korpus kawalerji pośpie­sznym marszem podążał ku St. Orner, aby prze­ciwdziałać w razie ewentualnego przełamania frontu wtargnięciu Niemców na tyły angiel­skie. Następnie cala 10 armja francuska po­częła na tyłach angielskich posuwać się na pół­noc z początku do Doullens, a następnie do St.

640

Pol, aby w razie konieczności móc działać za­równo w kierunku północnym, jak i wschodnim.

Pomimo pomocy francuskiej Anglicy nie mogli jeszcze przełamać natarcia niemieckiego. Nocą z dn. 15 na IG kwietnia opuścili oni waż­ny występ frontu pcd Ypres, cofnąwszy się aż do samego miasta o 3 do 4 km. Niemcy pro­wadzili nadal niezmordowane ataki, których celem było obecnie opanowanie pasma wzgórz flandryjskich. W dniach 16 do 18 kwietnia trwały zacięte walki o posiadanie wzgórza Kem­mel. Wysiłki Niemców były bezowocne. Jed­nakże wyczerpanie Anglików było tak wielkie, że ich 5 dywizyj piechoty trzeba było zastąpić dywizjami francuskiemi, oddziały zaś angiel­skie skierowano na spokojny odcinek francuski pod Chemin des Dames.

Po krótkiej przerwie dnia 25 kwietnia Niemcy ponowili 12 dywizjami atak na górę Kemmel, wreszcie ją zdobywając i zagarniając do niewoli 4.500 jeńców i 15 dział. Następnie aż do dnia 1 maja Niemcy raz po raz ponawiali ataki na inne wzgórza, ale bezowocnie. Niem­com brak było dostatecznych odwodów, aby wzmocnić do ostateczności wyczerpane oddziały uderzeniowe. Wojska obu stron ociekały wprost krwią. Począwszy cd dnia 1 maja zapanowała we Flandrji cisza.

Z punktu widzenia strategicznego wyniki ofensywy niemieckiej we Flandrji były niewiel­kie. Nie udała się ponowna próba całkowitego zniszczenia armji angielskiej. Nie zdołali na­wet Niemcy opanować wzgórz flandryjskich, aby stworzyć sobie dogodną podstawę do dal­szej ofensywy w kierunku portów. Pomimo te­go jednak porażka sprzymierzonych była bar­dzo znaczna. Na odcinku 25-kilometrowym od Ypres do la Bassée Niemcy opanowali pozycje angielskie na głębokość przeciętnie 18 km., li­kwidując równocześnie angielski klin pod Ypres. Nowe położenie stanowiło bądź co bądź poważne niebezpieczeństwo dla portów Dun­kierki i Calais, będących bazami Anglików. W dodatku Niemcy mogli teraz swobodnie bom­bardować kopalnie węgla, położone na południo­wy zachód od Béthune, oraz lin je kolejowe, wy­wożące z tych kopalń węgiel, którego tak bar­dzo potrzebowali sprzymierzeni we Francji.

Straty sprzymierzonych były bardzo do­tkliwe. Z pomiędzy 25 dywizyj angielskich, któ­re brały udział w7 walce, 8 dywizyj było tak wy­niszczonych, że aż do jesieni nie było mowy o ponownem wprowadzeniu ich do walki. Co do 2 dywizyj portugalskich, to wogóle przesta­ły istnieć, jako jednostki bojowe i musiały być

rozformowane. W ciągu kwietnia straty Angli­ków wyniosły 143.000 ludzi. Również E'ran-cuzi, których 10 dywizyj wzięło udział w wal­kach, ponieśli znaczne, acz dużo mniejsze stra­ty. W ciągu całego natarcia Niemcy zagarnęli ponad 30.000 jeńców, głównie angielskich i por­tugalskich, oraz 450 dział, nie licząc bogatych zapasów i sprzętu bojowego. Ale i straty Niem­ców były znaczne, chociaż prawie dwukrotnie mniejsze, niż sprzymierzonych.

W walkach we Flandrji Koalicja po raz pierwszy mogła była ocenić doniosłe i zbawien­ne skutki ustanowienia wspólnego dowództwa naczelnego. Współdziałanie wojsk angielskich i francuskich okazało się znacznie bardziej ce­lowe i solidarne, rezerwy podchodziły w nale­żytym porządku, w odpowiednie punkty i sprawniej przyłączały się do walki. Było to już zasługą generała Foch'a.

Na zakończenie warto zanotować ciekawe zjawisko, które można było obserwować w cza­sie walk we Flandrji. Oto impet natarcia nie­mieckiego w dużym stopniu załamał się... dzię­ki zdobyciu znacznych zapasów spożywczych, pozostawionych przez Anglików. Wygłodzeni żołnierze niemieccy łapczywie rzucali się na każdą zdobycz, którą dało się zapchać ustawicz­nie próżne żołądki, i to zjawisko masowe opóź­niało posuwanie się wojsk niemieckich, pozwa­lając rozbitym oddziałem angielskim umacniać się na nowych pozycjach obronnych i wchłaniać świeże rezerwy.

W ciągu maja na froncie zachodnim pano­wała względna cisza. Obie strony ściągały no­we siły, przegrupowywały swoje wojska i czy­niły przygotowania do dalszych działań. W tym czasie Niemcy zdołali skoncentrować we Fran­cji 208 dywizyj piechoty, z czego 81 dywizyj znajdowało się w odwodach. Ale sprzymierzeni równocześnie również znacznie zwiększyli swo­je siły, wobec czego wzajemny stosunek pozo­stał mniej więcej ten sam, nie przysparzając Niemcom nowych plusów.

W tych warunkach wznowienie działań ofensywnych wymagało ze strony Niemców sze­regu zarządzeń, dość ryzykownych dla warto­ści bojowej i moralnej wojska. Wymagania, jakie stawiano poszczególnym dywizjom, były ponad siły. Racyj żywnościowych nie zwięk­szono wojsku, co, wobec ogromnych wysiłków poprzednich miesięcy, znacznie podrywało siły fizyczne, a co zatem idzie i moralne oddziałów

641

niemieckich. Brak było pełnowartościowych uzupełnień. Do oddziałów wprowadzano na miejsce dobrze wyszkolonych i doświadczonych żołnierzy stai'cow i nieledwie dzieci, często na­wet niezdolnych do większego wysiłku fizyczne­go. Wszystko to w wypadku nowej wielkiej ofensywy i jej niezupełnego powodzenia groziło poważnym kryzysem armji niemieckiej.

Ale marszałek Hindenburg zamykał oczy na istotny stan wojska niemieckiego, nie chcąc przyznać, że po strategicznych niepowodze­niach natarć w ciągu marca i kwietnia Niem­cy straciły swoje ostatnie szanse zwycięstwa.

Zamykał również oczy na groźne oznaki, zapo­wiadające bliską już katastrofę na frontach sprzymierzeńców niemieckich. Dzięki uparte­mu optymizmowi Hindenburga, który zresztą w większości podzielały decydujące sfery woj­skowe, Niemcy nie uczyniły żadnej poważnej propozycji pokojowej. Z drugiej znów strony brak oznak pokojowości ze strony Koalicji i jej energiczne przygotowania do prowadzenia dal­szej wojny pobudziły dowództwo niemieckie do decyzji dalszego kontynuowania walk w celu wypełnienia planu kampanji, która miała przy­nieść zwycięstwo, zmuszające Koalicję do wszczęcia rokowań pokojowych. Dowództwo niemieckie za wszelką cenę postanowiło pono­wić natarcie, którego bezpośrednim celem miał być ostateczny pogrom armji angielskiej. W obecnych jednak warunkach natarcie we Flandrji w kierunku wybrzeża było zgolą nie­możliwe, ponieważ na odcinku tym od czasu

walk nad rzeką Lys znajdowały się poważne i groźne dla Niemców posiłki francuskie. Wo­bec tego postanowiono wywabić je stamtąd na­tarciem na front francuski pod Chemin des Dames, to znaczy w punkcie, gdzie obrona fran­cuska była najsłabsza.

Przyjmując tę decyzję, Hindenburg wy­chodził z założenia, że Niemcy posiadają jeszcze szanse zwycięstwa, ale pod warunkiem zacho­wania inicjatywy działań we własnych rękach i zaskoczenia przeciwnika początkiem natarcia. Wobec tego na 71-kilometrowym odcinku po­między Noyon i Reims Niemcy w najgłębszej

tajemnicy rozwinęli 31 dywizyj 7 i 1 armij nie­mieckich. Natarcie miało rozpocząć dnia 27 ma­ja 25 dywizyj samej tylko 7 armji, rozporzą­dzając (poza miotaczami min) 4.400 działami, czyli po 120 dział na 1 km. atakowanego od­cinka, oraz 687 samolotami. Nieco później mia­ły również podjąć natarcie prawoskrzydłowe korpusy 7 i 1 armij.

W tym czasie, kiedy Niemcy przygotowy­wali nową ofensywę pomiędzy Laon i Reims, cała uwaga sprzymierzonych była skierowana na front nad rzeką Lys i nad Sommą, gdzie oczekiwano ponownego natarcia Niemców, a które to odcinki za wszelką cenę starano się bronić do czasu nadejścia posiłków amerykań­skich. Położenie Koalicji wciąż jeszcze było cięż­kie, jakkolwiek do dnia 27 maja przybyło do Francji 6 dywizyj angielsko-francuskich i 2 dy­wizje włoskie v. Włoch, co razem z dywizjami amerykańskiemi, już przewiezionemi do Euro-

TPA*

Ostrzeliwanie cofających się Niemców przez Francuzów i Anglików w okolicach miasteczka Nesle,

642

py, oddawało do jej rozporządzenia 174 dywi­zje, nadające się do walki.

Anglicy byli pobici i bardzo wyczerpani ; front wydłużył się; Francuzi ponieśli dotkliwe straty, tem boleśniejsze, że właśnie Francja przeżywała najostrzejszy kryzys zasobów ludz­kich. Pośpieszne tempo w ciągu kwietnia i ma­ja przewozu wojsk amerykańskich do Francji, a nawet zastąpienie nimi paru dywùzyj fran­cuskich na spokojniejszych odcinkach frontu niewiele narazić poprawiało położenie sprzy­mierzonych. Przełom na korzyść Koalicji mógł był nastąpić dopiero w lipcu, kiedy spodziewa­no, się dowozu poważniejszych sił amerykań­skich. A więc należało zyskać na czasie. To znów wymagało uchwycenia inicjatywy we wła­sne ręce i rozpoczęcia własnego natarcia. Tyl­ko własnem natarciem można było uprzedzić nową ofensywę niemiecką, skierowaną w któ­rymkolwiek niebezpiecznym dla Koalicji kie­runku. Pomimo istniejącej jeszcze niewielkiej przewagi liczebnej po stronie Niemiec — Foch, któremu nareszcie w dniu 24 kwietnia przyzna­no wszelkie uprawnienia naczelnego wodza wojsk sprzymierzonych na froncie zachodnim i włoskim, postanowił z początkiem czerwca rozpocząć ogólną ofensywę, której postawił za cel zlikwidowanie niebezpieczeństwa niemiec­kiego, grożącego ustawicznie kopalniom węgla pod Béthune, okolicom Ypres i Amiens oraz linji kolejowej Paryż — Calais. Równocześnie z ofensywą angielsko-f rancuską również Włosi

mieli natrzeć na armję austrjacko - węgier­ską.

Zgodnie z tem i planami Foch'a przeprowa­dzono odpowiednie przegrupowanie wojsk sprzymierzonych, szczególnie zaś francuskich. Na odcinku pomiędzy Montdidier i Noyon dy­wizje francuskie otrzymały po 2 do 4 km. po-zycyj, podczas gdy na południe od rzeki Oise, gdzie Niemcy szykowali natarcie, na dywizję przypadał odcinek trzy, a nawet czterokrotnie większy. Z pomiędzy 38 francuskich dywizyj, znajdujących się w odwodach, 21 znajdowało się na północ od rzeki Oise. Pomiędzy Noyon i morzem, ściśle biorąc, na froncie angielskim, znajdowało się 45 dywizyj francuskich z po­między 103, znajdujących się we Francji.

Foch nie przewidywał możliwości natarcia niemieckiego na Chemin des Dames, gdzie po­zycje obronne były z natury mało dostępne, a ponadto silnie ufortyfikowane. To też odci­nek frontu od Noyon aż do Reims, wynoszący 90 km., broniony był zaledwie przez 11 dywi­zyj 6 armji francuskiej, mających poza sobą tylko 4 dywizje w odwodach. Razem było 15 dy­wizyj, z czego 4 dywizje angielskie, przewiezio­ne tam „na odpoczynek" po kwietniowej bitwie we Flandrji. Artylerja tego odcinka była rów­nież nader słaba. Wypadało po 30 dział na 1 km. frontu.

Nocą z dnia 26 na 27 maja rozpoczęli Niemcy gwałtowny ogień artyleryjski na ca­łym odcinku natarcia. Nad ranem dnia 27 ma-

Podróz Niemców „na wesoło" do niewoli francuskiej.

643

ja ruszyła do ataku piechota niemiecka. Fran­cuzi i Anglicy byli całkowicie zaskoczeni. Wkrótce już linja obronna sprzymierzonych była przerwana, broniące zaś ich dywizje po­niosły ogromne straty, głównie od pocisków ga­zowych. Niemcy bez większych trudności szyb­ko opanowali strome i, jak się wydawało, nie­dostępne stoki Chemin des Dames. W ciągu 5 — 6 godzin od rozpoczęcia ataku Niemcy po­deszli już do rzeki Aisne, znajdującej się w od­ległości 9 km. od wyjściowej linji ataku. Sprzy­mierzeni byli tak zaskoczeni niespodziewanym i potężnym atakiem Niemców7, że, cofając się, nie zdążyli nawet zniszczyć mostów7 na rzece, dzięki czemu Niemcy tego samego jeszcze dnia przekroczyli rzekę Aisne.

Impet Niemców był niepowstrzymany. Śpieszące na pomoc posiłki francuskie zostały odrazu odrzucone z wielkiemi stratami, wieczo­rem zaś Niemcy podeszli już pod Fismes nad rzeczką Vesle, częściowo zaś nawet ją przekro­czyli. Dokonawszy tego wspaniałego przełama­nia frontu, Niemcy odrazu poczęli obchodzić oba ogołocone skrzydła Francuzów, wobec cze­go powodzenie tego pierwszego dnia natarcia byle całkowite. W ciągu dnia w centrum na­tarcia Niemcy posunęli się o 20 km., biorąc wńe-lu jeńców i znaczną ilość sprzętu bojowego. Po­rażka sprzymierzonych była tak widoczna, że tegoż już dnia Foch rozpoczął przerzucanie od­wodów z północy w- rejon przełamania frontu.

Tymczasem dowództwo niemieckie, same zaskoczone niespodziewanem powadzeniem, roz­szerza pierwotne cele natarcia, nakazując 18, 7 i 1 armjom niemieckim opanowanie linji Compiegne — Dormans — Epernay.

Następnego dnia, jakkolwiek Francuzi rzucili do walki 9 świeżych dywizyj, Niemcy zdołali posunąć się jeszcze o 6 do 8 km., równo­cześnie znacznie rozszerzając front natarcia do 60 km. (na wschodzie prawie do Reims i na za­chodzie do Pinon). W ciągu dwóch dni Niemcy zagarnęli ponad 20.000 jeńców\ W Paryżu, któ­ry Niemcy ponownie poczęli bombardować z 210 mm. dział dalekonośnych, wybuchła pa­nika i rozpoczęła się natychmiast ewakuacja.

Tymczasem Foch, przekonawszy się, że ma do czynienia nie z demonstracją Niemców, lecz z ofensywą w wielkim stylu, z największą ener-gją skierował na pole w-alki świeżych 19 dywi­zyj piechoty i 6 dywizyj kawalerji.

Dnia 29 maja Niemcy, rozwijając swoje natarcie w kierunku południowym, wykonali w centrum nowy skok 12-kilometrowy, zajmu­jąc Soissons i Fèr en Tardenois.

644

Ponieważ na południu naturalną zaporę dla ofensywy niemieckiej stanowiła rzeka Mar­na, ku której zdążały wysiłki Niemców, przeto Foch zw-TÓcił przedewszystkiem uwagę na oba skrzydła niemieckie, aby nie dopuścić do dal­szego rozszerzenia się dokonanego już w7e fron­cie wyłomu. W tym celu za wszelką cenę na­leżało utrzymać pozycje na wzgórzach pod Reims oraz powstrzymać niemieckie natai'cie na południowy zachód od Soissons w kierunku Paryża. To też Foch głów:ną masę swoich przy­bywających wrciąż odwodów' kieruje pod Reims oraz na odcinek pomiędzy Compiegne i Soissons.

W ciągu dnia 30 maja Niemcy wykony­wają nowe natarcie na całym odcinku, likwidu­jąc francuską próbę przeciw7uderzenia na skrzydła niemieckie. Pod wieczór liczba jeńców, dotychczas zagarniętych przez Niemców, wzra­sta do 45.000 i 400 zdobytych dział. Oddziały niemieckie podchodzą od wschodu i północy pod Chateau Thierry nad Marną, nad którą to rze­ką w7 1914 roku rozpoczęły się niepowodzenia militaryzmu niemieckiego. Równocześnie jed­nak na obu skrzydłach impet Niemców słabnie i wyniki natarcia są coraz skromniejsze.

Położenie Francuzów* w*ciąż jeszcze było nader ciężkie. Ponieśli oni dotkliwe straty, a pomimo to natarcie Niemców- trwało nadal. Pomiędzy Montdidier i Noyon Niemcy w tym czasie również przygotowywali się do natarcia, o czem świadczył}7 świeże dywizje niemieckie, ściągnięte na ten odcinek z północy. Wobec te­go Foch całą francuską 10 arm je odwodową skierował pomiędzy 3 i 6 arm je francuskie. Równocześnie obawiając się, że wszystkie te si­ły mogą okazać się niewystarczające, Foch na­kazał wszystkim dow7ódcom francuskim i an­gielskim na całym froncie przygotowywać wy­cofywanie na pomoc dalszych dywizyj, które częściowo miały być zastępowane przez dywi­zje amerykańskie.

Dzięki energji Foch'a do dnia 2 czerwca sprzymierzeni przeciwstawili natarciu niemiec­kiemu 37 dywizyj piechoty, ponadto zaś dal­szych 11 dywizyj znajdowało się w drodze na zagrożony odcinek.

Dnia 31 maja widocznem już było, że w po­łożeniu nastąpił przełom. Impet natarcia nie­mieckiego osłabł, przeciwnie zaś, opór sprzy­mierzonych wzrastał z godziny na godzinę. Po­częła wytwarzać się niekorzj-stna dla Niemców sytuacja. Niemcy znajdowali się w7 daleko na południe wysuniętym klinie, którego podstawy ściskali sprzymierzeni od strony Compiegne i od strony Reims. Groziło to Niemcom oskrzy-

dleniem, wobec tego od dnia 1 czerwca rozpo­częli główne natarcie na te punkty, poniechając ofensywy na południe nad Marną.

Pomiędzy 1 i 5 czerwca Niemcy prowadzili zacięte ataki na wzgórza pod Reims i na lasy w pobliżu Compiegne, jednakże pomimo wszel­kie ich wysiłki punkty te pozostały w rękach Francuzów.

Wynik ofensywy niemieckiej pod Chemin des Dames, chociaż nic był decydującym, jed­nakże stanowił bezsprzeczny i znaczny sukces Niemców, którzy na przestrzeni 80 km. złamali potężnie ufortyfikowany front francuski, ucho­dzący dotychczas za niezdobyty, w centrum na­tarcia posunęli się o 60 km. aż do Marny, to znaczy na odległość zaledwie 70 km. od Paryża, zagarnęli 55.000 jeńców, 650 dział, 2.000 kara-

Ale i straty Niemców były znaczne i w cią­gu całej operacji wyniosjy 126.000 ludzi. W do­datku Niemcy nie zdołali rozszerzyć niebez­piecznego występu, w jakim się znaleźli, mając na obu swoich skrzydłach, daleko cofniętych ku północy, groźne, a niezdobyte pozycje sprzy­mierzonych.

Ofensywa niemiecka pod Chemins des Da­mes i jej groźne dla Koalicji, szczególnie zaś dla Francji sukcesy, ponownie zachwiały podstawą moralną narodu francuskiego i wojska. I nie wiadomo, jakiby to skutek miało dla dalszych losów wojny, gdyby nie dwóch ludzi, wielkich opatrznościowych mężów Francji: Foch i Cle­menceau.

Foch w tych krytycznych dniach wykazał całą potęgę swojej niezłomnej woli, chłodny

Sztucznie zalane przez Niemców przestrzenie w okolicach Noyon.

binów maszynowych i znaczne różnorodne za­pasy wojenne. Sojusznicy wyniszczyli swoje odwody w walkach, w których wzięło udział 45 francuskich, 2 amerykańskie i 5 angielskich dywizyj piechoty, oraz 6 francuskich dywizyj kawalerji. Z północy sojusznicy zabrali wszyst­ko, co się tylko dało. Dzięki temu na dłuższy czas własna ofensywa sojuszników była zupeł­nie nierealna. Niemcy dotarli do ważnej dla Francuzów magistrali kolejowej Paryż — Cha­lons nad Marną. Linja frontu znów wydłużyła się o dalsze 53 km. Przedewszystkiem zaś po Anglji zkolei i Francja poniosła poważną po­rażkę moralną i odtąd nietylko zagrażali Niem­cy portom nad kanałem La Manche, ale i sa­memu Paryżowi.

spokój, przewidującą rozwagę i wielki talent wojenny. Jako wódz naczelny Koalicji w dniach ciężkich niepowodzeń nie stracił panowania nad sobą, nie dał się unieść nerwom, lecz przeciw­nie, z całym spokojem i rozwagą użył do walki tylko taką ilość odwodów, jaka była niezbędna, ani na chwilę nie odwracając swojej bystrej uwagi od całości frontu. On też umiał podnieść na duchu armję francuską, która znów gotowa była do największych ofiar.

Clemenceau, ów „stary tygrys", jako pre-mjer Francji, swoją niezłomną postawą i mło­dzieńczą wiarą w ostateczne zwycięstwo potra­fił powstrzymać falę niepokoju, przygnębienia i rezygnacji, która już miała zatopić odporność moralną narodu francuskiego. Do historji też

645

przeszły jego słowa, wygłoszone w parlamencie w dniu 4 czerwca, kiedy w Paryżu rozpowszech­niała się panika: „Odniesiemy zwycięstwo, je­śli władze pozostaną na wysokości zadania! Bić się będę przed Paryżem, bić się będę w Paryżu, bić się będę za Paryżem !".

Podczas gdy Niemcy toczyli krwawe walki na polach Francji, z rozpaczą poszukując zwy­cięstwa — Austro-Węgiy po raz pierwszy po­stanowiły dopomóc szczerze swojemu sprzymie­rzeńcowi, któiy tylekroć ratował je z najcięż-S2ych opresyj. I — o ironjo dziejów — ten pierwszy szczery i prawy odruch monarchji od­wiecznej dynastji Habsburgów, miał się stać jej ostatnim czynem orężnym przed zniknię­ciem z widowni europejskiej.

Dowództwo austrjacko-węgierskie sądziło, że ofensywą przeciwko Włochom zmusi Koali­cję do ponownego wysłania posiłków swojemu niedołężnemu sojusznikowi, co osłabi opór an-gielsko-francuski we Francji.

W dniu 15 czerwca po raz ostatni armja austrjacko-węgierska ruszyła do ataku nad Brentą i nad Piave.

Początkowo projektowano uderzyć wszyst-kiemi rozporządzalnemi siłami pomiędzy Bren­tą i Piave w kierunku na Wenecję. Ale generał Conrad von Hötzendorf, dawny szef sztabu ge­neralnego, obecnie zaś dowódca grupy armij w Tyrolu, zaproponował cesarzowi Karolowi, jak wiemy, osobiście sprawującemu funkcje wodza naczelnego, rozszerzenie natarcia na ob­szar Asiago i Arsiero, gdzie już raz, a miano­wicie w 1916 r., poszukiwał decydującego zwy­cięstwa nad Włochami. Na propozycję Conra­da cesarz zgodził się z tą zmianą planu natar­cia. Tymczasem jednak i dowódca odcinka Pia­ve, również szukając dla siebie laurów zwycięz­cy, zwrócił się do cesarza z prośbą, aby i jemu zezwolił na rozszerzenie ofensywy na swój od­cinek. Cesarz — młody, niedoświadczony i am­bitny nadmiernie — zgodził się i z tą propozy­cją, znajdując aprobatę w swoim potulnym, cichym i lękliwym doradcu fachowym, szefie sztabu generalnego, którym był bezwolny gene­rał von Arz. Dzięki stosunkom, panującym w dowództwie austrjacko-węgierskiem, pier­wotnie niewielki odcinek natarcia, następnie rozciągnięto nadmiernie do 150 km.

Wszczęta przez wojska austrjackie wielka bitwa zakończyła się całkowitem niepowodze-

646

niem Austi-jaków, którzy ponadto ponieśli znaczne straty, i to pomimo, że—jak to stwier­dzają nawet historycy niemieccy, zwykle suro­wi dla swojego sprzymierzeńca w wojnie świa­towej — wojska austrjacko-węgierskie wal­czyły naogół wyjątkowo dzielnie i ofiarnie.

Na głównym odcinku natarcia nad Brentą Austrjacy nie zdołali przełamać oporu Wło­chów, ani na krok nie posunąwszy się naprzód. Nad Piave północnej grupie nacierającej udało się wprawdzie sforsować rzekę i znacznemi si­łami opanować Montello, ale dalsze wysiłki w celu rozszerzenia tego lokalnego narazie po­wodzenia były bezowocne. W dodatku spadły obfite deszcze, które przemieniły Piave w sza­lejącą i rwącą rzekę górską, co utrudniało ogromnie zaopatrywanie oddziału, zajmujące­go po drugiej stronie Montello. W tych warun­kach Austrjacy musieli zrezygnować z dalszego natarcia i z powrotem wycofali się na swój brzeg Piave.

Wrażenie niepowodzeń na froncie włoskim wywołało w społeczeństwie austrjacko-węgier­skiem jak najfatalniejsze wrażenie. Wszech­władnie już zapanowało rozczarowanie, pesy­mizm i rezygnacja. Posypały się wzajemne oskarżenia, żale i obelgi. Nie oszczędzano niko­go. Austro-Węgry ostatecznie załamały się mo­ralnie, tracąc resztki wiary w zwycięstwo.

W tym stanie rzeczy dowództwo naczelne niemieckie doradziło austrjacko-węgierskiem u, aby na przyszłość nie ryzykowało w7 samodziel­nych działaniach, nadmiar zaś sił kierowało bezpośrednio na front zachodni. Teoretycznie cesarz Karol zgodził się z opinją i żądaniami niemieckiemi, w praktyce jednak postępował dość dwulicowo. Do Francji skierowano po raz pierwszy (poza baterjami dział najcięższych) cztery dywizje piechoty austrjacko-węgier­skiej, okazało się jednak, że dwie z nich zupeł­nie nie nadają się do użytku z racji zgoła kom­pletnego braku wyszkolenia i marnego uzbro­jenia. Były to jedne z najlichszych dywizyj austrjackich. To też dowództwo niemieckie nie omieszkało odesłać ich zpowrotem do Austro-Węgier. Na tern ograniczyła się pomoc Austro-Węgier wówczas, kiedy Niemcy krwawiły się w ostatniej rozgrywce i kiedy samym Austro-Węgrom narazie przynajmniej nic nie zagra­żało.

Atak 18 armji niemieckiej na odcinek Montdidier—Noyon w kierunku na Compiegne

nie był zakrojony na tak wielką skalę, jak po­przednie ofensywy. Na odcinku 35-kilometro-wym Niemcy rozwinęli wszystkiego 13 dywi-zyj piechoty, wyposażone w artylerję dość sła­bą (70 dział na 1 km. frontu) przeciwko 7 dy­wizjom 3 armji francuskiej, posiadającej po 40 dział na 1 km. frontu. W dodatku przygo­towania niemieckie czyniono nader pośpiesznie i bez zachowania tajemnicy.

natarcia Niemcy przerwali linje obronne soju­szników i w centrum posunęli się o 9 km.

Następnego dnia Niemcy posunęli się znów w centrum natarcia. Jednakże już 11 czerwca Francuzi przeszli do przeciwnatarcia siłami 5 dywizyj 10 armji, które uprzednio skoncen­trowano na tyłach w tym celu. Poprzedzane przez 163 czołgi dywizje francuskie na 10-kilo-metrowym odcinku uderzyły od skrzydła na na-

Niemcy, „zwycięzcy striata", narazić idą do niewoli francuskiej.

Sprzymierzeni, znając zamiary Niemców, częściowo skierowali znaczne siły na zagrożo­ny odcinek, częściowo zaś przygotowali je do pośpiesznego wysłania ich w razie potrzeby.

Po ti4vającem blisko cztery godziny przy­gotowaniu artyleryjskiem, w którem zastoso­wano niezwykle wielką ilość pocisków gazo­wych, piechota niemiecka o świcie dnia 9 czerw­ca ruszyła do ataku, wspomagana huragano­wym ogniem dział. W ciągu pierwszego dnia

cierające dywizje niemieckie, dwie z nich zmu­szając do panicznej ucieczki. Odrzuciwszy Niemców na 1 do 4 km., nie zdołali już Fran­cuzi dalej rozwinąć swojego przeciwnatarcia. Ponieważ jednak również wysiłki Niemców w celu wznowienia natarcia były bezowocne, przeto front ustabilizował się, obie zaś strony zpowrotem zaryły się w ziemię. Również bez wyniku pozostało natarcie oddziałów 7 armji niemieckiej od strony Soissons w celu współ-

647

działania z 18 armją. Około połowy czerwca Niemcy zaprzestali ataków.

Wyniki natarcia 18 armji niemieckiej by­ły znikome. Niemcy posunęli się w centrum wszystkiego o 10 km., nieco wyprostowali swój front, odciążyli położenie prawego skrzydła swojej 7 armji, zagarnęli 15.000 jeńców i 150 dział, ale użyli w tym celu ogółem 18 dywizyj, podczas gdy Francuzi zaledwie 15. Straty Niemców wyniosły 74.000 ludzi, nie licząc 73.000 ludzi, co stanowiło straty niemieckie w ciągu czerwca na innych odcinkach frontu.

Cel całego natarcia pozostał niewypełnio­ny. Nie zdobyto Compiegne, nie opanowano ważnego obszaru pomiędzy rzekami Oise i Ais­ne i nie zdołano całkowicie wyprostować linji frontu, pozostawiając na wschód od Compiegne wysunięty i groźny klin wojsk sprzymierzo­nych.

Austrjacko-węgierska ofensywa we Wło­szech była w 1918 roku pierwszem widocznem niepowodzeniem orężnem państw centralnych, co oczywiście w dużym stopniu zmroziło zapał bojowy wojska niemieckiego, równocześnie ka­żąc dowództwu niemieckiemu poważnie zasta­nowić się nad groźnem, chociaż ledwie jeszcze uchwytnem położeniem. Narazie jednak do­wództwo niemieckie łudziło się, że na czas zdą­ży zwycięstwami we Francji zażegnać fatalne skutki przedewszystkiem moralne porażki Austro-Węgier.

Jak pamiętamy — ostatnie ofensywy nie­mieckie pod Chemin des Dames, Reims i Sois-sons, według początkowych planów, miały no­sić tylko charakter demonstracyjny, przygoto­wawczy w stosunku do głównego uderzenia, które miało nastąpić przeciwko Anglikom we Flandrji i Pikardji.

Ponieważ jednak na odcinkach tych, po­mimo odesłania silnych odwodów na front fran­cuski, pozycje sprzymierzonych były jeszcze na­zbyt silnie bronione, przeto dowództwo niemiec­kie postanowiło jeszcze na czas pewien odroczyć swoje główne uderzenie. W dodatku położenie Niemców w łuku nad Marną nadal było dość ryzykowne, czemu zapobiec mogło jedynie zdo­bycie potężnych, flankujących Niemców, pozy-cyj francuskich pod Reims.

Wobec tego niemieckie dowództwo naczel­ne postanowiło raz jeszcze uderzyć z dwóch

648

stron na Reims, poczem bezpośrednio miała już nastąpić wielka ofensywa we Fandrji.

Początek działań zaczepnych pod Reims wyznaczono dopiero na początek lipca, gdyż wojska niemieckie wymagały kilku tygodni wy­poczynku, poważnych uzupełnień i lepszego za­opatrzenia.

Plan natarcia był następujący. 7 arm ja niemiecka miała sforsować Marne pod Dor-mans, a następnie po obu brzegach tej rzeki poprowadzić natarcie na Epernay, czyli na tyły pozycyj francuskich pod Reims. 1 i 3 arm je niemieckie miały nacierać na Chalons nad Mar­ną, 1 amija z południowego zachodu od Reims i 3 armja ze wschodu. W razie powodzenia Reims zostałoby dokładnie oskrzydlone, co gwa­rantowałoby opanowanie tego świetnie uforty­fikowanego punktu niemal bez walki.

Zamierzeń swoich i tym razem, podobnie jak to było już z natarciem 18 armji na Com­piegne, nie zdołali Niemcy dostatecznie zama­skować. To też już na dwa tygodnie przed roz­poczęciem nowej ofensywy Foch doskonale znał plany niemieckie. O wszystkich szczegółach do­wództwo naczelne Koalicji wywiedziało się od jeńców, oraz od zbiegów, których liczba niepo­kojąco wzrastała w wojsku niemieckiem. Na podstawie zdobytych wiadomości, Foch przygo­tował należytą obronę. Uszykował swoje armje w głąb znacznie silniej, niż to czyniono dotych­czas. Pośpiesznie ściągnął znaczne odwody. Foch zdecydował się na tak zwaną „elastyczną obronę", o której w swoim czasie mówiliśmy, zgodnie zresztą z zaleceniami wcześniejszemi naczelnego wodza armji francuskiej, generała Pétain. Pierwszą linję obronną sojusznicy opróżnili z ludzi prawie zupełnie, pozostawiając słabe tylko oddziały, aby zmylić Niemców. Główny opór sojusznicy mieli przeciwstawić Niemcom dopiero na drugiej linji obronnej, której nie mogło zniszczyć działanie ognia ar­tyleryjskiego w tym stopniu, co pierwszą.

O przygotowaniach francuskich dosadnie świadczy przemówienie dowódcy 4 armji fran­cuskiej, przeciw której miało skierować się główne uderzenie Niemców, wygłoszone do pod­władnych ,mu oficerów w dniu 7 lipca :

„Wiecie wszyscy, że nigdy nie rozegra się bitwa obronna w korzystniejszych warunkach. Jesteśmy gotowi i mamy się na baczności. Wal­czycie w terenie, któiy własną pracą i wytrwa­łością przerobiliście na potężną twierdzę!".

Ale wódz naczelny Koalicji Foch nie ogra­niczył się jedynie do zarządzeń obronnych.

Dzięki wzrastającemu w szybkiem tempie do­pływowi wojsk amerykańskich, Foch poczuł się już dość silnym, aby pochwycić przy nadarza­jącej się okazji inicjatywę i samemu przejść do przeciwnatarcia, zakrojonego na szeroką skalę.

W najgłębszej tajemnicy sojusznicy skon­centrowali na południowy wschód od Com-piegne w lasach Villers Cotterets potężną gru­pę uderzeniową, która miała poprowadzić na­tarcie na Soissons na tyły niemieckiego łuku nad Marną, podczas gdy sąsiednie armje miały zaatakować ten łuk od południa i od wschodu. Starannie przygotowane przeciwnatarcie soju­szników miało się rozpocząć w dniu 18 lipca, a więc nieco później od ofensywy niemieckiej.

Natarcie niemieckie rozpoczęło się o świ-

o szybkiem natarciu na Marne nie mogło być mowy.

Analogiczne pałożenie wytworzyło się na froncie 3 armji niemieckiej, która na wschód od Reims szybko uporała się z opróżnioną pierwszą linją obronną, ale już koło południa ugrzęzła na drugiej linji obronnej, potężnie ob­sadzonej przez wojska sprzymierzone, nie mo­gąc uczynić ani kroku naprzód. W dodatku dywizje niemieckie, idące w drugiej linji, nie­spodziewanie dostały się pod silny ogień arty-lerji francuskiej. Wszelkie próby wznowienia natarcia nie dały już Niemcom rezultatu.

Nad Marną położenie Niemców było nieco lepsze. Oddziały niemieckie sforsowały Mamę

General Franchet d'Espèrey pi-zed ruinami histwycznego zamku w Ham.

cie dnia 15 lipca po parogodzinnem przygoto­waniu artyleryjskiem. Ogień działowy straszli­wie zniszczył czołowe pozycje francuskie, ale, kiedy piechota niemiecka ruszyła do ataku, nie natrafiając na jakikolwiek poważniejszy opór, okazało się, że okopy francuskie były prawie puste. Działa niemieckie strzelały więc w próż­nię. Do południa dywizje 1 armji niemieckiej posunęły się w głąb pozycyj francuskich na 3 do 4 km. Kiedy jednak piechota niemiecka zapuściła się dalej, tracąc łączność z własną artylerją, niespodziewanie spotkała się z za­ciętym oporem Francuzów. Czołowe dywizje niemieckie, ponosząc ogromne straty, napróżno usiłowały złamać opór wojsk sojuszniczych. To samo stało się z dywizjami niemieckiemi, postę-pującemi w drugiej linji. W tych warunkach

pod Dormans i zdołały posunąć się o 5 do 8 km. w kierunku południowo-wschodnim na Eper-nay.

Jakkolwiek w ciągu dnia 15 lipca Niemcy zagarnęli 14.000 jeńców i 50 dział, co pozornie mogło było świadczyć o zwycięstwie, jednakże dowództwo niemieckie zrozumiało, że wynik pierwszego dnia ofensywy jest raczej niepowo­dzeniem, gdyż wznowienie natarcia mogło było nastąpić dopiero po powtórnem przygotowaniu artyleryjskiem.

Wobec tego, że organizacja przygotowania artyleryjskiego wymagała czasu, mało zaś da­wała widoków bezwzględnego powodzenia WTO-bec zastosowania przez sojuszników niemiec­kiej metody „obrony elastycznej" — dowódz-

649

two niemieckie po pierwszym już dniu walki postanowiło znacznie zwęzić cele całej operacji, a mianowicie ograniczając się jedynie do zdo­bycia samego Reims, które to zadanie powie­rzono 7 i 1 armjom.

Jednakże wrażenie, jakie na dowództwie francuskiem wywarł lokalny sukces 7 armji niemieckiej nad Marną, było tak wielkie, że, pomimo niepowodzenia Niemców na wschód od Reims, postanowiono przerzucić kilka dywizyj nad Marne w celu powstrzymania natarcia nie­mieckiego na Epernay, równocześnie wstrzy­mując własne przeciwnatarcie pomiędzy Ais-ne'ą i Marną na Soissons. Wkrótce jednak za­rządzenia te nie podyktowane istotnym stanem rzeczy zostały odwołane.

W dniach 16 i 17 lipca Niemcy usiłowali wznowić swoje natarcie po obu stronach Reims, ale bezskutecznie. Wobec tego marszałek Hin-denburg wydał rozkaz, powstrzymujący tam ofensywę, równocześnie dywizjom 7 armji, na­cierającym na Epernay, nakazując przygoto­wanie odwrotu zpowrotem poza Marne. Wi­dząc zaś nowe możliwości w zamierzonem już poprzednio głównem uderzeniu we Flandrji rozpoczął przerzucanie tam artylerji z Szam-panji.

Tak więc szeroko zakrojona ostatnia ofen­sywa niemiecka we Francji spełzła na niczem, pomimo, że dowództwo niemieckie przygoto­wało ją niezwykle starannie, łącząc z nią na­dzieję decydującego zwycięstwa.

650 Warszawskie Zakłady Graficzne, Wilcza 60.

R o z d z i a ł XXVII.

WIELKA KONTROFENSYWA KOALICJI LATEM I JESIENIĄ 1918 ROKU.

Jak wiemy już z rozdziału poprzedniego, kolejne natarcie niemieckie na Reims, które zapoczątkowało dnia 15 lipca tak zwaną drugą bitwę nad Marną (już to Niemcy nie mieli szczęścia do tej rzeki !), załamało się, przynosząc sprzymierzonym znaczniejsze powodzenie, któ­rego nie znali od dłuższego już czasu. Jednak­że to lokalne niepowodzenie nie zdołało złamać żelaznej woli zwycięstwa, którem wciąż jeszcze żyło dowództwo niemieckie. Postanowiono przeto szukać szczęścia w innem miejscu, a mianowicie we Flandrji, gdzie oddawna przy­gotowywano główne uderzenie, które miało ostatecznie złamać armję angielską. Sądzono, że wspaniałe zwycięstwo nad Anglikami zami­łuje wszelkie skutki ujemne niefortunnego na­tarcia na Reims. To też, począwszy już od 16 lipca rozpoczęło się przerzucanie artylerji nie­mieckiej z Szampanji do Flandrji.

Tymczasem w dniu 18 lipca potężna fran­cuska grupa uderzeniowa, będąca tworem Fo­ch' ä j et skoncentrowana w najgłębszej tajemni­cy w lesie Villers Cotterets, niespodziewanie uderzyła na pozycje niemieckie w kierunku Soissons. Było to przeciwuderzeniem Foch'a, które, zbiegiem okoliczności, wyszło prawie z te­go samego miejsca, z którego w dniu 6 wrześ­nia 1914 roku generał Maunoury uderzył w prawe skrzydło niemieckie, decydując o osta-tecznem niepowodzeniu niemieckiego planu wojny.

Uderzenie Francuzów posiadało niezwykłą siłę dzięki ogromnej ilości czołgów, które zasto­sowała w ataku 10 arm ja francuska (ogółem było ich 223, z czego Niemcy zniszczyli 102), a które uprzednio zgromadzono w tajemnicy w lasach Villers Cotterets tuż za przedniemi linjami francuskiemi.

W natarciu na Soissons czołgi po raz pier­wszy odegrały decydującą rolę, którą też za­

chowały nadal aż do końca wojny na froncie zachodnim. Niespodziewana potęga działania czołgów zaskoczyła niemało dowództwo nie­mieckie, które, zapatrzone dotychczas we włas­ną ofensywę, nie przywiązywała zbytniej wagi do wypracowania metod walki przeciwczołgo-wej, jako walki czysto obronnej. W odwrocie bowiem czołgi, jako broń przedewszystkiem za­czepna, musiały odgrywać znacznie skromniej­szą rolę. Obecnie Niemcy, sami przechodząc do obrony, musieli pośpiesznie tworzyć metody nieznanej sobie walki.

Natarcie francuskie osiągnęło niebywałe przedtem powodzenie, zmuszając dywizje nie­mieckie do nieznanej im masowej panicznej ucieczki, którą zdołano opanować i powstrzy­mać dopiero pod samem Soissons, co jednak nie powstrzymało już Francuzów od bombardo­wania dworca kolejowego w Soissons, stano­wiącego ważny węzeł komunikacyjny dla wojsk niemieckich pomiędzy tern miastem a Reims, czyli w całym tak zwanym worku nad Marną.

Bitwa pod Soissons stała się punktem zwrotnym całej kampanji na Zachodzie w 1018 roku, pośrednio zaś całej wojny. Ona zamyka pasmo zwycięstw niemieckich zanim przynio­sły one Niemcom decydujące wyniki; ona też zapoczątkowuje długi łańcuch kolejnych klęsk niemieckich, które zadecydowały o losach woj­ny; ona wreszcie odegrała rolę jakgdyby syg­nału, który obwieszczał Koalicji moment prze­łomowy, upoważniający i zachęcający dowódz­two i masy żołnierskie do rozpoczęcia własnych działań zaczepnych, zakrojonych już na szero­ką skalę.

W wyniku bitwy pod Soissons Niemcy musieli wycofać się z nad Marny, umacniając się na nowych pozycjach biegnących w tyle wzdłuż rzeczki Vesle pomiędzy Soissons i Reims.

651

O drugiej bitwie nad Marną, zakończonej wspanialem zwycięstwem Francuzów pod Sois-sons, które ostatecznie załamało ofensywę nie­miecką, marszałek Foch, ówczesny wódz na­czelny armij koalicyjnych i twórca przeciwude-rzenia francuskiego, tak pisze w swoich -Pa­miętnikach":

„W ten sposób skończyła się, po trzech ty­godniach trwania, druga bitwa nad Marną, wszczęta bezowocnie przez Niemców 15 lipca, obrócona przeciwko nim i prowadzona z powo-

niemieckiej. Po czterech miesiącach obrony, narzuconej przez przewagę przeciwnika, zwy­cięskie przeciwnatarcie ponownie oddało nam w ręce inicjatywę działań i kierownictwo wy­darzeń tej wielkiej i długotrwałej wojny".

„Najważniejsze znaczenie posiadało teraz zachowanie panowania nad biegiem wojny. Należało przyśpieszać rozwój jej faz, oraz wy­siłki w szeregu zespolonych ze sobą działań, wprowadzając w grę możliwie najprędzej wszy­stkie środki sprzymierzonych, by nie pozwolić

Marynarze przyglądają się tonącemu okrętowi.

dzeniem przez sprzymierzonych. Szczęśliwy zbieg okoliczności doprowadzi! do udziału w niej dywizyj amerykańskich, brytyjskich, włoskich i francuskich (przedewszystkiem tych ostatnich, tamte odegrały rolę drugorzędną, jako posiłki dla wojska francuskiego — przyp. wł.). Zebrały one obfity plon: 30.000 jeńców, ponad 600 dział, ponad 200 miotaczy min i 3000 karabinów maszynowych, skrócenie frontu o 45 kilometrów, odzyskanie linji kolejowej Pa­ryż — Chalons i usunięcie niebezpieczeństwa, zagrażającego Paryżowi".

„Przedewszystkiem jednak wzrósł duch w armjach sprzymierzonych, a upadł w armji

nieprzyjacielowi na odzyskanie sil i doprowa­dzić go do ostatecznej ruiny".

„Oswojeni z temi myślami, zwłaszcza od chwili powstrzymania ofensywy niemieckiej, ustaliliśmy ich zastosowanie w miarę, jak ugruntowywało się nasze zwycięstwo w Tar-denois (na północ od Marny, w worku niemiec­kim pomiędzy Soissons i Reims — przyp. wł.)".

„To niezwłoczne zastosowanie musiało się opierać na zasobach, któremi rozporządzaliśmy w danej chwili, następnie zaś — na zasobach, któremi będziemy rozporządzali w przyszłości. Miało ono również dążyć obok sukcesów takty­cznych do wyników, mogących zwiększyć te za-

652

soby lub ułatwić ich użycie. Wreszcie, o ile miało ono pociągnąć wszystkie umysły, musiało być przedstawione w ten sposób, by mogło wy­kazać, iż dzięki temu stopniowemu wzrostowi sił możemy przewidywać wspólny wysiłek o roz­strzygających wynikach, pod warunkiem, że przyśpieszymy i uzgodnimy nasze działania w czasie. Stąd następujący memorjał:..."

Historyczny memorjał Fcch'a, znany pod nazwą memorjału z dnia 24 lipca 1918 roku, w streszczeniu zawierał następujące wytyczne:

Piąta ofensywa niemiecka na Reims i nad Marną, zahamowana od samego początku, od­raził spełzła na niczem. Ofensywa, wszczęta przez francuskie 6. i 10. arm je (na Soissons), przekształciła ją w klęskę. Klęskę tę należy przedewszystkiem wyzyskać na samym terenie bitwy, wyzyskując jej następstwa na znacznie szerszej arenie.

Klęska Niemców uwarunkowuje również ogólną podstawę, jaką powinny przyjąć arm je sprzymierzone. Nie mając jeszcze przewagi, jeśli chodzi o iljść dywizyj, osiągnęły one przy­najmniej równowagę pod względem liczby ba-taljonów, a w ogólniejszym stopniu co do licz­by walczących. Po raz pierwszy, na skutek zmuszenia Niemców do zaangażowania znacz­nej ilości dywizyj, sprzymierzeni posiadają przewagę ilościową odwodów, a ze względu na znaczną ilość zmęczonych dywizyj. które Niem­cy musieli właśnie zluzować na froncie bitwy (nad Marną), sprzymierzeni będą posiadali również przewagę co do liczby odwodów świe­żych.

Sprzymierzeni posiadają już niezaprzeczo­ną przewagę materjalną w lotnictwie i czoł­gach. Dotychczasowa niewielka przewaga w artylerji sprzymierzonych będzie stale wzra­stała w miarę przybywania na teren walki ar­tylerji amerykańskiej.

Po stronie sprzymierzonych stale wzrastać będzie przewaga ilościowa dzięki armji amery­kańskiej, która co miesiąc wysadza na ziemio francuską 250.000 żołnierzy. Natomiast ar-mja niemiecka, która w maju przeżywała już ostry kryzys uzupełnień i tylko dzięki zastoso­waniu nadzwyczajnych i bolesnych środków zdołała zapobiec zmniejszeniu się stanów liczeb­nych swoich oddziałów — obecnie z racji po­niesionych strat w ludziach nieuchronnie musi popaść w nowy kryzys, tym razem już bezna­dziejny wobec wyczerpania ostatnich możliwo­ści społeczeństwa niemieckiego. I tu mówi Foch:

„Do całego stwierdzonego tu odwrócenia się na naszą korzyść czynnika „siły materjal-nej", dochodzi wzrost sił moralnych, utrzyma­ny po naszej stronie od początku bitwy przez sam fakt, że nieprzyjaciel nie mógł, pomimo bezprzykładnych swych wysiłków, uzyskać nie­zbędnych wyników; ten wzrost sił moralnych zwiększa się jeszcze dzisiaj na skutek zwycię­stwa, odniesionego przez armje sprzymie­rzone".

„Armje sprzymierzone dochodzą więc do punktu zwrotnego. W ogniu bitwy odzyskały właśnie inicjatywę działań ; ich siła pozwala na ich utrzymanie, a nakazują to zasady sztuki wojennej".

„Nadeszła chwila zmiany ogólnej postawy obronnej, dotąd narzuconej na skutek słabości liczebnej i przejścia do działań zaczepnych".

„Nie dążąc do rozstrzygnięcia, działania te przez szereg akcyj, które należy teraz przed­sięwziąć, będą zmierzały do wyników pożytecz­nych: l-o — ze względu na dalszy rozwój ope-racyj. 2-0 —'• ze względu na życie gospodarcze kraju. Pozwolą więc sprzymierzonym zatrzy­mać inicjatywę w prowadzeniu działań".

„Trzeba, byśmy mogli wykazać te działa­nia w takich warunkach szybkości, które po­zwoliłyby na powtarzanie zadawanych nieprzy­jacielowi ciosów. Warunki te z natury rzeczy zmniejszają ich rozległość. Rozległość tę nor­muje zresztą również ograniczona ilość jedno­stek, któremi będą rozporządzały do działań za­czepnych armje sprzymierzone po czterech mie­siącach bitwy".

„Oparty na tych rozważaniach program przyszłych działań zaczepnych zostaje ustalony w następujący sposób: l-o. Działania, mają­ce na celu odciążenie Mnij kolejowych, niezbęd­nych ze względu na późniejsze działania armij sprzymierzonych: a) odciążenie linji kolejowej Paryż — Avricourt w rejonie Marny. Jest to minimalny wynik, który musi osiągnąć obecna ofensywa (jak wiemy, osiągnęła ona w rzeczy­wistości znacznie większe wyniki—przyp wł.) ; b) odciążenie linji kolejowej Paryż — Amiens (częściowo ostrzeliwanej przez Niemców — przyp. wł.) zapomocą wspólnej akcji armij francuskich i angielskich; c) odciążenie linji kolejowej Paryż — Avricourt w rejonie Com-mercy przez usunięcie występu pod Saint - Mi-hiel (a tern samem skrócenie frontu — pi'zyp. wł. ) ; działanie to należy przygotować bezzwło­cznie; zostanie ono wykonane przez armje ame­rykańskie z chwilą, gdy będą posiadały niezbęd­ne środki. 2-0. Działania, zmierzające do uwol-

653

Tonące kolosy morskie.

nienia zagłębia północnego i ostatecznego usu­nięcia nieprzyjaciela z obszaru Dunkierka — Calais..."

„Jak daleko w przestrzeni i czasie dopro­wadzą nas rozpatrzone powyżej rozmaite ope­racje, obecnie nie sposób przewidzieć. W każ­dym razie, o ile wyniki, do których zmierzają, zostaną osiągnięte niezbyt późno, już obecnie należy przewidywać na koniec lata lub jesień szeroko zakrojoną ofensywę, która ma zwięk­szyć nasze korzyści i nie pozwolić wytchnąć nieprzyjacielowi. Jeszcze zbyt wcześnie, by móc określić ją ściśle."

„Należy wreszcie przewidywać, że w cza­sie tych działań nieprzyjaciel, w celu uniknię­cia nacisku lub zaoszczędzenia swych stanów liczebnych, może być zmuszony do przeprowa­dzenia kolejno odwrotu na krótsze linje, przy­gotowane zawczasu. Nie powinno to zaskoczyć armij sprzymierzonych..."

Marszałek Foch pisze w swoich „Pamięt­nikach":

„24 lipca, gdy toczyła się zwycięska bitwa w Tardenois, naczelni wodzowie armij sprzy­mierzonych: marszałek Haig (Anglja), gene­rał Pétain (Francja) i generał Pershing (Sta­ny Zjedn. A. P.), zebrali się w mojej Kwa­

terze Głównej w Bombon w celu rozważenia mo­żliwości na przyszłość. Na zebraniu podałem do ich wiadomości (powyższy) memorjał. Od­czytał go mój szef sztabu generał Weygand. Muszę przyznać, że wywołał wśród nich pewne zaskoczenie ze względu na roszczenia, rozmach i liczbę przedsięwzięć, przewidywanych przez memorjał. Każdy z nich oponował, stojąc na własnym punkcie widzenia, który nie był zre­sztą pozbawiony słuszności. Tak więc: mar­szałek Haig mówił mi, że armja brytyjska, zde­zorganizowana wskutek marcowych i kwietnio­wych wypadków, bynajmniej nie odzyskała je­szcze sił; generał Pétain, że armja francuska po czterech latach wojny, oraz wskutek ciężkich strat jest dziś wyczerpana, że jest jeszcze ane­miczna wobec utraty krwi ; generał Pershing, że armja amerykańska pragnie tylko walczyć, lecz nie jest jeszcze uformowana. Czyż można w tych warunkach przewidywać doprowadze­nie do skutku powtarzanych działań zaczep­nych i to działań o dużym rozmachu?"

„Uznając całkowicie uzasadnienie każdej /. tych objekcyj, kładłem nacisk na to, że chwi­lowe te braki zostały uwzględnione, oraz na ze­stawienie naszych sił, na to, iż uważam pro­gram ten za życiowy i wykonalny, że można będzie uskutecznić go w tempie, które ustalą

654

jia j)odstawie okoliczności, przyśpieszając je lub zwalniając zależnie od powodzenia naszych działań".

„Naczelni wodzowie nie poczynili formal­nych zastrzeżeń. Po pożegnaniu się ze mną i zabraniu tekstu memorjału z dn. 24 lipca, przyjęli go nazajutrz całkowicie. Zgodzili się więc z wytycznemi zamierzonych operacyj".

„Na posiedzeniu 24 lipca był rozważany jeszcze jeden punkt. Była nim konieczność dla sprzymierzonych liczenia się z rozstrzygnię­ciem wojny w 1919 roku. Osobiście w niedaw­no pisanym liście prosiłem p. Clemenceau (pi'e-mjer francuski — przyp. wł.) o powołanie rocz­nika 1920 w październiku 1918 i podawałem mu przemawiające za tern względy: „Rok 1919 będzie rokiem rozstrzygającym wojny. Od wiosny Ameryka wykona swój największy wy­siłek. Chcąc skrócić walkę, musimy od tej chwili nadać jej całe możliwe napięcie, a skut­kiem tego posiadać w szeregach naszych armij wszelkie możliwe zasoby...", ponieważ, wnios­kowałem „im będziemy silniejsi, tem prędzej uzyskamy zwycięstwo, tern lepiej będą nas słu­chali".

„W tej samej myśli zwróciłem się 24 lipca do naczelnych wodzów, prosząc ich o ustalenie bilansów zasobów, któremi każdy z nich może dysponować od początku 1919 roku, co do sta­nów liczebnych, ilości wielkich jednostek, arty-lerji, lotnictwa, czołgów i mechanicznych środ­ków transportu przez pola walki. Kładłem zwłaszcza nacisk na konieczność nietylko utrzy­mania, lecz również rozwinięcia naszej przewa­gi w dziedzinie czołgów i usilnie prosiłem na­czelnych wodzów o wystąpienie wobec swych rządów7 w sprawie energicznej produkcji tego sprzętu".

„Trzymając się programu przyszłych dzia­łań, generał Pétain nadesłał 26 lipca swoją pi­semną zgodę, dorzucając, że jego zdaniem na­tarcie na występ pod Saint - Mihiel „będzie sta­nowiło wraz z działaniem w „worku" pod Ar-mentières poważne działania zaczepne, przewi­dywane na koniec lata i jesień. Prawdopodo­bnie wyczerpią one zasoby francuskie na 1918 rok, lecz dla uzyskania wyników pożytecznych i całkowitych..." Dwaj pozostali naczelni wo­dzowie nie nadesłali pisemnych odpowiedzi co do przedstawionego im memorjału i ograniczy­li się do wyrażenia zgody ustnie".

A teraz przerzucimy się do niemieckiego dowództwa naczelnego, dla którego również

druga bitwa nad Marną, a ściślej bitwa pod Soissons była momentem przełomowym.

Niemieckie dowództwo naczelne, które do­tychczas ożywione było bezwzględną wiarą w os­tateczne zwycięstwo, teraz, po niespodziewa­nych sukcesach Francuzów i załamaniu się własnej ofensywy, zrozumiało, że ostatnia wiel­ka stawka została przegrana i że należy wobec tego jak najrychlej przejść do obrony.

Od rozpoczęcia wielkiej ofensywy na Za­chodzie, do której przywiązywano najśmielsze nadzieje, upłynęło właściwie trzy miesiące. Wojska niemiecko - austrjackie stoczyły pięć wielkich bitew na polach Francji i Włoch. Dla armji austriacko-węgierskiej walki te były pieśnią łabędzia, po której trudno już było spo­dziewać się nowego porywu. Siła duchow-a wojska niemieckiego nie załamała się wpraw­dzie w sposób ostateczny, jak to było z Austrja-kami, została jednak nadszarpnięta w stopniu wysoce niebezpiecznym. Naogół w wojsku nie-mieckiem utrzymały się jeszcze i karność i wy­soka ofiarność, ale tu i ówdzie znaczyły się już objawy gangreny, która powoli ogarniała woj­sko. Wygłodzony żołnierz niemiecki, napoty­kając w natarciu nieprzyjacielskie magazyny żywnościowe, zapominał często o ataku, odda­jąc się dzikiemu szałowi obżarstwa, jak to się zdarzyło we Flandrji. Poza tem mnożyły się objawy bezprzykładnego osłabienia, które ogar­niało całe jednostki bojowe. Bo też Niemcy, aby wywalczyć ostateczne zwycięstwo w swojej, jak to już rozumieli, ostatniej ofensywie nie ża­łowali ludzi, wystawiając i zużywając swoje ostatnie siły.

Pomimo tych skrajnych ofiar, pomimo po­stawienia wszystkich swoich sił na jedną kar­tę — nie osiągnęli Niemcy spodziewanych wy­ników, których nadzieja dotąd utrzymywała na duchu zarówno dowództwo, jak i masy żołnier­skie. Front koalicyjny trzymał się mocno, i do­wództwo niemieckie musiało poniechać wszel­kich nadziei pomyślnego zakończenia ofensywy. A straty były ogromne i, jakkolwiek mniejsze od strat Koalicji, dotkliwsze dla państw cen­tralnych, które nie mogły ich już powetować. Dywizje niemieckie kilkakrotnie wprowadzano do walki, a każda bitwa kosztowała około jed­nej trzeciej stanów liczebnych. Dzięki temu armji niemieckiej odpadł najlepszy, doświad­czony żołnierz, którego miejsce zajmował co­raz mniej wartościowy element uzupełnień. By­ło to zresztą zrozumiale. Dla uzupełnień wy­ciskano na tyłach wszystko, co się dało. Stąd też na front przychodził żołnierz albo zbyt mln-

655

dy, albo zbyt stary, albo też zdemoralizowany wieloletniem często wygodnem życiem na eta­pach i w głębi kraju. Z oddziałów okupacyj­nych i etapowych w Belgji i Rosji kilkakrotnie wyciskano wszystko, co się dało. Wyniki tak formowanych uzupełnień przynosiły często wię­cej szkody, niż pożytku. W arm j ach fronte-wych wzmogła się liczba żołnierzy /.demorali­zowanych, podatnych dla propagandy rewolu-cyjno-bolszewickiej, która też czyniła stałe po­stępy. Liczba jeńców niemieckich, których za­garniały wojska koalicyjne, wzrastała stale w sposób niebezpieczny, niszcząc dotychczaso­wą wspaniałą tradycję bojową wojska niemiec­kiego.

Już w połowie maja stan uzupełnień był w Niemczech tragiczny: rocznik 1899 i'a więc 18-to i 19-letni) był już wyczerpany, a innych uzupełnień brak było zupełnie. W głębi kraju było wprawdzie zwolnionych od służby fronto­wej ponad miljon mężczyzn, z czego 237.000 kolejarzy, 80.000 urzędników i 520.000 robot­ników wykwalifikowanych, zatrudnionych w przemyśle wojennym, ale z tego kontyngentu bez poważniejszej szkody dla tyłowego aparatu wojennego można było wyciągnąć do oddziałów frontowych najwyżej 150.000 ludzi. Z broni specjalnych oraz z etapów można było wyciąg­nąć już tylko 63.000 ludzi, których mieli zastą­pić inwalidzi oraz żołnierze jedynie zdatni do służby garnizonowej. Ponadto w szeregi od­działów frontowych miesięcznie powracało oko­ło 50.000 tysięcy rekonwalescentów. Ostatnią stawTką mógł być jedynie rocznik 1900, a więc 17-to i 18-latki, do tego jednak źródła uzupeł­nień nie ośmielał się jeszcze sięgnąć rząd nie­miecki, pomimo, że dotychczasowe źródła o wie­le nie wystarczały do pokrycia ogromnych strat ostatniej ofensywy.

Począwszy od kwietnia 1918 roku stan li­czebny wojska niemieckiego topniał w sposób zastraszający. Przeciętny stan bataljonów wy­nosił 1 marca 802 ludzi, 1 maja 728, zaś 21 czerwca już tylko 656 żołnierzy (normalny stan około 1.000 ludzi!).

Ogrom strat, które ponosiła głównie pie­chota, wytworzył niezdrowy stan rzeczy: licze­bność piechoty zmniejszała się z miesiąca na miesiąc podczas gdy stany liczebne wszelkich broni pomocniczych oraz oddziałów etapowych i okupacyjnych prawie nie uległy zmniejszeniu. Wobec tego trzeba było bardziej przetrzebion;; dywizje albo rozwiązywać, albo też zmniejszać ich odcinki bojowe. Już w sierpniu rozformo­wano 10 dywizyj, do końca zaś październiku

22. Z rozformowanych dywizyj piechotę roz-rzucano po innych dywizjach, jako uzupełnie­nia, równocześnie nie naruszając mniej prze­trzebione formacje artyleryjskie, również przy­dzielane do innych dywizyj, jako wzmocnienia. Zarówno rozformowywanie jednych dywizyj, jak i kurczenie odcinków bojowych innych po­wodowało, że dywizjom dawano coraz mniej, wytchnienia, bez przerwy niemal pchając je do walki, co znów zmniejszało odwody niemieckie. W obliczu Niemców, niedawno jeszcze liczniej­szych na Zachodzie, powoli wyrastała potężna przewaga liczebna Koalicji.

Fatalny stan liczebny oddziałów niemiec­kich pogarszała jeszcze epidemja grypy, trwa­jąca przez całe lato 1918 roku. Grypa szerzyła, w oddziałach straszliwe spustoszenie nietylko z racji dość znacznej śmiertelności, bowiem, jakkolwiek przebieg choroby był szybki, jed­nakże pozostawiała ona na długo znaczne osła­bienie organizmu, co szczególnie trudne było do usunięcia wobec głodowych wprost racyj żywnościowych żołnierzy niemieckich.

Wobec rosnącej przewagi przeciwnika oraz postępującego naprzód własnego osłabie­nia naczelne dowództwo niemieckie, decydując się poniechać ofensywę i przejść do obrony, przedewszystkiem powstrzymało własne natar­cie we Flandrji, do którego, jak wiemy, właś­nie przygotowywało się na szeroką skalę. Po­mimo jednak fatalnych doświadczeń pod Sois-sons dowództwo niemieckie nie straciło jeszcze zaufania do wartości bojowej swojego wojska i sądziło, że w obronie dorówna ono przeciwni­kowi, który znów „połamie sobie zęby" na nie­mieckich linjach obronnych. Przedewszyst­kiem jednak dowództwo niemieckie pragnęło obronę swoją prowadzić tak, aby wpoić w Koa­licję przeświadczenie, że Niemcy działają by­najmniej nie pod przymusem nieubłaganych okoliczności. Miano jeszcze nadzieję, że zorga­nizowawszy w ten sposób opór da się możność dyplomacji niemieckiej uzyskać pokój kompro­misowy, bez poważniejszych strat dla Niemiec.

Zdecydowawszy się już na obronę, dowódz­two niemieckie poczęło rozważać plan wyrów­nania frontu, który, na skutek poprzedniej ofensywy niemieckiej był nader pogięty, w wie­lu miejscach grożąc „występom" niemieckim uderzeniami flankowemu W dodatku za wy­równaniem frontu przemawiało i to, że nowo zdobyte pozycje niemieckie z natury rzeczy nie były dostatecznie przygotowane do obrony, tem-bardziej wobec fatalnego stanu komunikacji na tyłach, która szczególnie na obszarze rzeki Som-

656

my pozostawiała pozycje niemieckie prawie bez połączeń z tyłami. O dobrowolnem jednak od­daniu niewygodnych do obrony pozycyj, któ­rych zdobycie kosztowało poprzednio tak wiek' krwi niemieckiej, nic było, oczywiście, mowy. Czyn taki bowiem musiałby wywrzeć jak naj-fatalniejszewrażenie w Niemczech, gdzie uwie-rzonoby nareszcie we własną słabość, przeciw­nie zaś utwierdziłby Koalicję w przeświadcze­niu o buskiem zwycięstwie, co sparaliżowałoby wszelkie możliwości pokojowego rozwiązania

zresztą potężnie parci przez sprzymierzonych, zbierających plon wspaniałego zwycięstwa Francuzów pod Soissons.

Poznaliśmy już plany obu stron na prze­łomie kampanji 1918 roku. Uogólniając, na­leży teraz stwierdzić, że plan naczelnego wodza Koalicji, Foch'a, był nader ostrożnym, przybli­żającym sprzymierzonych niezwykle powoli do ostatecznego zwycięstwa, ale zato zupełnie pew­nego, drogą naturalnego stopniowego wyczer­pania Niemców i systematycznego ich wypiera-

.-: amunicją w zaspie śnieżnej.

tragicznego dla Niemiec położenia. Nie myśląc więc narazie o szerzej zakrojonym odwrocie w każdym razie dowództwo niemieckie zdecy­dowało się opróżnić niebezpieczny występ po-midzy Soissons i Reims, którego główna arter-ja komunikacyjna przebiegała pod Soissons przez sferę działania artylerji francuskiej. To też zarządzenie ewakuacji tego obszaru zosta­ło już wydane w dniu 17 lipca, a więc przedtem, zanim Foch zdecydował się na wielką kontr­ofensywę koalicyją. W końcu lipca Niemcy, wykonywując ten plan ewakuacyjny, bez więk­szych strat opróżnili cały „worek" nad Marną,

nia z terytorjum Francji i Belgji. Foch reali­zował więc z niezwykłą właściwą mu energją i niezłomnością stary plan Koalicji „wojny na wyczerpanie". Oczywiście bardziej zdecydo­wany sposób działania mógł szybciej zakończyć wojnę, ale jedynie przez zwiększenie ryzyka, którego Foch pragnął uniknąć, znając te gorz­kie rozczarowania, które doświadczyła Koali­cja wciągu całej wojny, a w szczególności wcią-ku ostatniej kampanji 1918 roku.

Co do Niemców — to ich dowództwo na­czelne, utraciwszy własną inicjatywę i fakt ten należycie doceniając, w sposób niedostateczny

657

uświadomiło sobie, że wypadki przełomowe nad Marną były początkiem końca wojny świato­wej. Jedynie tylko tern można sobie wytłoma-czyć, iż niemieckie dowództwo naczelne zdecy­dowało się jedynie połowicznie na system obron­ny, nie przedsiębiorąc dobrowolnego odwrotu chociażby na linję „Zygfryda", z której Niem­cy rozpoczęli swoją ofensywę 1918 roku, a któ­ra, będąc lepiej przygotowaną do obrony i zna­cznie skracając linję frontu, pozwoliłaby na znaczne powiększenie rezerw, co przedłużyłoby znakomicie agonję militarną państw central­nych, a nawet — kto wie — może pozwoliłoby w odpowiednim momencie na ponowne pochwy­cenie inicjatywy. Oczywiście dobrowolny od­wrót był niekorzystny z punktu widzenia za­równo polityki wewnętrznej, jak i zewnętrznej, ale tembardziej niekorzystnym musiał być od­wrót przymusowy, który wcześniej czy później nieuchronnie miał nastąpić. Co do tego do­wództwo niemieckie nie powinno było się łu­dzić.

Zgodnie z planem Foch'a, wyrażonym w memorjale z dnia 24 lipca, pierwszym eta­pem kontrofensywy koalicyjnej miało być na­tarcie Anglików i Francuzów na froncie Al­bert — Montdidier w kierunku Roya w celu uwolnienia od ognia artylerji niemieckiej mias­ta Amiens oraz linji kolejowej, niezwykle waż­nej z punktu widzenia strategicznego Paryż — Amiens — Calais. Zadanie to powierzono 4. armji angielskiej pcd dowództwem generała Rawlinsona przy współdziałaniu 1. armji fran­cuskiej pod dowództwem generała Debeney'a. Nocą z 7 na 8 sierpnia na 18-stokilometrowym froncie ataku od szosy, prowadzącej z Amiens do Roye, aż do Morlancourt rozwinęło się 11 angielskich dywizyj piechoty i 3 ang. dywizje kawalerji z 2000 dział i 420 czołgami, co stano­wiło 4. armję angielską. Na południe od niej na niewielkim odcinku aż do Montdidier rozło­żonych było 15 dywizyj piechoty i 3 dywizje kawalerji 1. armji francuskiej z 1G16 działami, 700 samolotami i 96 czołgami. Jednakże tylko lewoskrzydłowy korpus (6 dywizyj) 1 armji francuskiej miał rozpocząć natarcie równocześ­nie z Anglikami. Pozostałe korpusy miały przyłączyć się do ataku nieco później.

Po stronie Niemców na froncie zamierzo­nego ataku sprzymierzonych znajdowało się 7 dywizyj piechoty 2. armji niemieckiej z 840 działami. Na południe od niej naprzeciw Fran­cuzów znajdowała się 18. armja niemiecka. Do­

wództwo niemieckie do tego stopnia nie spodzie­wało się natarcia sprzymierzonych bezpośred­nio po bitwie nad Marną, w szczególności zaś na wschód od Amiens, że, kiedy dowódca Li korpusu niemieckiego doniósł o podejrzanych odgłosach motorów oraz o pewnem ożywieniu na tyłach przeciwnika w dniu 6 i nocą na 7-ego sierpnia — zdecydowano, iż ma się tu do czy­nienia jedynie z kolejną zmianą oddziałów frontowych.

Foch słusznie na pierwsze swoje uderzenie wybrał odcinek pod Amiens, gdzie pozycje nie­mieckie były wyjątkowo słabe, a warunki tei e-nowe szczególnie dogodne dla natarcia wszel­kiego rodzaju wojsk. Poza tern powodzenie na tym odcinku nietylko mogło uwolnić miasto Amiens i kolej Paryż — Calais od bombardo­wania, ale ponadto w znacznym stopniu mogło ubezpieczyć całe pobrzeże północne Francji, tak ważne ze względu na połączenia komunikacyj­ne armji angielskiej z macierzystemu wyspami.

Doceniając należycie doniosłe znaczenie zamierzonego natarcia, które w pierwszym rzę­dzie wypełnić miała 4. armja angielska, mar­szałek Haig na odcinku natarcia, który stano­wił zaledwie 10% długości frontu angielskiego, skoncentrował 20% wszystkich swoich dywizyj piechoty, wszystkie dywizje kawalerji, 30% wszystkich dział, oraz 74% czołgów. Dało to Anglikom dwukrotną przewagę pod względem liczby dywizyj, zaś trzykrotną — pod względem liczby dział. Kawalerji i czołgów Niemcy wo-góle nie posiadali.

Zupełnie nieoczekiwany atak rozpoczęli Anglicy o świcie dnia 8 sierpnia bez przygoto­wywania artyleryjskiego, poprzedzani przez masę czołgów. W godzinę później, po krótkiem przygotowaniu artyleryjskiem ruszyły do ata­ku również wojska francuskie. Powodzenie sprzymierzonych było zupełne. Niemieckie dy­wizje pierwszej linji rozsypały się i rozpoczęły paniczną ucieczkę. Fala uciekających wojsk niemieckich natknęła się na własne dywizje od­wodowe, śpieszące do kontrataku, zdezorgani­zowała je, powstrzymała ich impet, częściowo nawet demoralizując je i pociągając w7 tył za sobą. Ostatecznie Niemcy zostali odrzuceni przez angielskie dywizje australijskie i kana­dyjskie pomiędzy rzekami Sommą i Avre na 8 do 12 km., pozostawiając ponad 25.000 jeń­ców i znaczną ilość wszelakiego sprzętu bojo­wego, w tern 400 dział!

Nieoczekiwane uderzenie sprzymierzonych oraz własna sromotna klęska wywołały w Niemczech jak najfatalniejsze wrażenie.

658

Pierwsze 'lui rewolucji ulicach Piotrogrmlu.

Ludendorff w swoich „Wspomnieniach" opowiada, że dzień 8 sierpnia 1918 roku „był w historji wojny światowej czarnym dniem dla armji niemieckiej... Dywizje przedniej linji dopuściły do tego, że je rozbito całkowi­cie i zniszczono (7 dywizyj — przyp. \vł. !). Sztaby dywizyj zostały zaskoczone i ogarnięte w swoich kwaterach przez czołgi przeciwnika".

W bitwie pod Amiens znów decydującą ro­lę odegrały czołgi.

W dniach następnych Anglicy prowadzili nadal natarcie, ale w tempie znacznie już wol­niejszym, jakkolwiek do natarcia przyłączyła się nietylko 1. armja francuska, ale i 3. armja francuska. Niemcy, jako tako zorganizowaw­szy obronę i opierając się na swoich starych po­

zycjach z roku 1914, poczęli stawiać rozpaczli­wy opór. Pod wieczór 13 sierpnia sprzymie­rzeni powstrzymali natarcie, wyszedłszy na linję Roye — Bray — Albert.

Straty niemieckie były niezwykle ciężkie. Cale dywizje, uważane dotychczas za doborowe, zawiodły w ogniu z trwogi przed czołgami. Klęska ta doprowadziła ostatecznie Hindenbur-ga i Ludendorffa do przeświadczenia, że woj­na była już właściwie przegraną. Należało ją przeto zakończyć z jak najmniejszemi stratami dla Niemiec. W dniu 14 sierpnia na naradzie w Spa obaj wodzowie niemieccy stwierdzili wo­bec cesarza Wilhelma, że zdolność bojowa ar­mji niemieckiej została zdruzgotana, że atako­wać, a więc zwyciężać nie jest już w możności, wobec czego należy starać się zakończyć wojnę drogą zabiegów dyplomatycznych, najlepiej za pośrednictwem królowej holenderskiej, i to jak

najprędzej, póki wojska niemieckie zajmują jeszcze znaczne obszary terytorjurn nieprzyja­cielskiego.

Do wniosków tych naczelne dowództwo niemieckie doszło pod wpływem ostatniej klęs­ki nagle, jakgdyby łuski spadły z oczu wodzów, pozwalając ogarnąć tragiczne położenie armji niemieckiej zarówno pod względem moralnym, jak i materjalnym.

Jako przyczyny ogromnego, przełomowego wprost zwycięstwa sprzymierzonych w bitwie pod Amieus należy wymienić: szczęśliwy wy­bór odcinka dla przełamania frontu niemiec­kiego, ogromna przewaga po stronie sprzymie­rzonych, staranne przygotowanie natarcia, wprowadzenie do walki ogromnej ilości czoł­

gów, zniszczenie przez nie niemieckich sztabów oraz linji telefonicznych, znacznie wyższy po­ziom moralny wojsk sprzymierzonych, a wresz­cie piękna pogoda, która znakomicie sprzyjała natarciu. Z drugiej znów strony w działaniach Niemców, poza groźnemi objawami upadku du­cha, przejawiła się w dużym stopniu chaotycz-ność, szczególnie przy wprowadzaniu do walki odwodów.

Zabezpieczywszy linję kolejową Paryż — Amiens Foch — zgodnie ze swoją zasadą nie-dawania wytchnienia Niemcom — natychmiast przystąpił do rozszerzenia ofensywy, rozpoczy­nając działania na obu skrzydłach dotychczas atakujących armij. Początkowo 10. armja francuska miała rozpocząć natarcie w kierun­ku północnym na Chauny, wkrótce zaś po nież

Piecho tu a na i ciska.

659

3. arm ja angielska na Bapaume, zaś 1. i 3. ar-mje francuskie w kierunku Noyon. Niemcy zdecydowali się na obronę, równocześnie szuka­jąc dróg nawiązania pertraktacyj pokojowych.

10. armja francuska, licząca 21 dywizyj piechoty z 1750 działami, rozpoczęła atak dnia 17 sierpnia na odcinku od Soissons do rzeki Oise, mając przeciwko sobie znacznie słabszą 9. armję niemiecką. Do dnia 22 sierpnia Fran­cuzi osiągnęli już linję rzek Oise i Ailette, od­rzucając Niemców na przeciwne brzegi i na­wiązując łączność z 3. armja francuską w oko­licach Lassigny.

Jeszcze trwały działania 10. armji fran­cuskiej, kiedy w dniu 21 sierpnia ruszyła na północy do ataku 3. armja angielska na odcin­ku 20-stokilomerowym od Arras do Albert. Od­rzucając 17. armję niemiecką Anglicy pcd wie­czór 26 sierpnia osiągnęli linję Bapaume — Bray, posunąwszy się o 10 km. wgłąb pozycyj niemieckich. Tegoż samego dnia do ofensywy przyłączyła się również 1. armja angielska, do dnia 29 sierpnia osiągając linję Bullecourl — Drocourt.

Pod wrażeniem katastrofalnie dla Niem­ców rozszerzającej się ofensywy sprzymierzo­nych niemieckie naczelne dowództwo zdecydo­wało się ustąpić na dorywczo stworzoną linię obronną, przechodzącą przez tak zwany obszar „Alberich" od Biache przez Peronne do Sois­sons. OdwTÓt Niemców nastąpił w dniach 27— 30 sierpnia na całym odcinku od Bapaume d<> Noyon. Armje sojusznicze natychmiast roz­poczęły pościg i w dniu 30 sierpnia ponownie zetknęły się z Niemcami na ich nowych pozy­cjach.

Tak więc od dnia 8 sierpnia do początku września 1., 3 i 4. armje angielskie, oraz 1., 3. i 10. armje francuskie na froncie od Arras do Soissons długości 150 km. posunęły się w cen­trum o 35 km., na obu skrzydłach o 15 do 20 km, odrzuciły i częściowo zdezorganizowały 35 nie­mieckich dywizyj piechoty i wzięły do niewoli ogółem 34.000 jeńców oraz 270 dział.

Odwrót na nową wyprostowaną linję po­śpiesznie ufortyfikowanych pozycyj nie dał Niemcom spodziewanych wyników, bowiem Foch nie dał im umocnić się na nich, przedsię­biorąc bezzwłocznie szereg energicznych cho­ciaż lokalnych ataków. Nowy front niemiecki, wysunięty przed starą linję „Zygfryda", na której Niemcy mieli się utrzymać przynaj­mniej do czasu przygotowania tej ostatniej do poważniejszej obrony — począł się chwiać, bu­rząc plany niemieckiego dowództwa naczelnego.

Tymczasem już w dniu 30 sierpnia, a więc zaledwie Niemcy usadowili się na nowych po­zycjach, Foch rozpoczął nową ofensywę na skrzydłach tego samego wciąż odcinka: 10. ar­mja francuska natarła na Laon, zaś 1. armja angielska z rejonu Arras na Cambrai. W cią­gu dni następnych przyłączyły się do nich i ar­mje centrum, a mianowicie 3. i 4. angielskie oraz 1. i 3. francuskie.

Natarcie sprzymierzonych na skrzydłach było dla Niemców tak groźne, że Hindenburg zdecydował się na odwrót. W południe dnia 2 września został wydany rozkaz odwrotu 17., 2., 18. i 9. armij niemieckich na całym froncie od rzeki Skarpę pod Arras aż do rzeki Vesle pod Reims długości 160 km. Celem odwrotu była stara linja „Zygfryda", pośpiesznie doprowa­dzana do stanu obronnego i wzmacniana umoc­nieniami tyłowemi.

Odwrót rozpoczął się w nocy z 2 na 3 wrze­śnia. Odwrót odbywał się prawie bez prze­szkód ze strony sprzymierzonych tak, że w dniu 8 września Niemcy zajęli już większą część po­zycyj na Hnji „Zygfryda" od Arras aż do rzecz­ki Ailette na południe od Laon, czyli na tej Hnji, z której parę miesięcy temu rozpoczęli swoją ostatnią niefortunną ofensywę. O roz­miarach niepowodzeń niemieckich w czasie ostatnich walk, które poprzedziły odwrót, świadczy fakt, że sami tylko Anglicy zagarnę­li od dnia 21 sierpnia 5.000 jeńców niemieckich oraz 470 dział.

Po usadowieniu się Niemców na linji „Zygfryda", od dnia 8 do 26 września panowa­ła na całym tym odcinku względna cisza, prze­rywana jedynie lokalnemi atakami sprzymie­rzonych w celu wyparcia Niemców z ich czo­łowych pozycyj. O większej ofensywie sprzy­mierzonych narazie nie było mowy. Zamierzo­ne według marszałka Foch'a z dnia 24 lipca natarcie na północy, w celu zlikwidowania nie­bezpieczeństwa dla wybrzeża oraz uwolnienia kopalń węgla pod Béthune, stało się nieaktual­ne wobec tego, że Niemcy dobrowolnie opuścili do dnia 6 września swój występ frontu po obu stronach rzeki Lys na zachód od Armentières, który zagrażał dotychczas całemu zagłębiu pół­nocnemu. Wobec tego z całej pierwszej części planu Foch'a pozostało tylko zlikwidować wy­stęp niemiecki pod St. Mihiel.

Tak więc w dniu 8 września 1918 r. położe­nie na froncie zachodnim było takie, jak w mar­cu tegoż roku przed ofensywą niemiecką. Nie należy jednak sądzić, że odwrót Niemców ozna­czał już ich zupełną klęską. Pomimo wszystko

660

Niemcy, dzięki swojej niezwykłej żywotności, hartowi ducha oraz wybitnym zdolnościom woj­skowym, dotychczas jeszcze zachowali swój po­tężny aparat militarny, o czem najlepiej świad­czy fakt, że teren, który Niemcy zdobyli w mar­cu w ciągu ośmiu dni, sprzymierzeni odzyskali obecnie po ciężkich walkach, które trwały cały miesiąc !

Występ pod St. Mihiel Niemcy utworzyli we wrześniu 1914 roku w czasie próby przeła­mania frontu francuskiego na południe od Ver­dun i w celu obejścia tej twierdzy. Występ ten przecinał magistralną linję kolejową Paryż — Verdun — Nancy oraz uniemożliwiał eksploa­tację linji kolejowej Vitry-le-François — Com-mercy — Toul, której odcinek pod Commercy znajdował się pod obstrzałem artylerji niemiec­kiej. Poza tem występ ten osłaniał na terytor-jum niemieckiem potężną twierdzę Metz, któ­ra służyła Niemcom, jako wielka baza dla ar-mij, operujących na lewem skrzydle niemiec­kiem, równocześnie będąc wTażnym węzłem ko­munikacyjnym, przez który przechodziły rów­noległe do frontu linje kolejowe, jak naprzy-klad lin ja Metz — Sedan, obsługujące arm je frontowe. Wreszcie występ pod St. Mihiel do pewnego stopnia osłaniał kopalnie węgla pod Briey, niezwykle ważne dla Niemców.

Przewidywaną w planach Foch'a likwida­cję występu pod St. Mihiel powierzono Ame­rykanom, dla których natarcie to miało być pierwszem poważniejszem działaniem, niejako „chrztem bojowym". Pod dowództwem sa­mego generała Pershinga, wodza naczelnego wojsk amerykańskich, zadanie to miała wyko­nać 1. arm ja amerykańska, licząca 10 dywizyj piechoty, oraz I korpus francuski, liczący 2 dy­wizje, w charakterze posiłkowym. Atak miał być poprowadzony z obu skrzydeł występu nie­mieckiego. Główne uderzenie miało iść od po­łudniowego wschodu na północny zachód ( 7 dy­wizyj amerykańskich), drugorzędne zaś z za­chodu na wschód od strony Verdun (3 dywizje amerykańskie), w centrum bezpośrednio na St. Michiel powierzono natarcie korpusowi francuskiemu.

Naczelne dowództwo niemieckie, skoro tyl­ko dowiedziało się o zamierzonym ataku, który miał nastąpić dnia 10 września, natychmiast wydało w dniu 8 września rozkaz ewakuacji ca-'łego występu i opuszczenia go dobrowolnie. Tymczasem Amerykanie, których aparat wo­

jenny z braku doświadczenia i fachowców dzia­łał jeszcze niedość sprawnie, poczęli opóźniać znacznie swoje przygotowania do ataku. Dopie­ro, dowiedziawszy się o ewakuacji Niemców z występu, zdecydowali się i rozpoczęli atak w dniu 12 września, zanim jeszcze Niemcy zdołali ukończyć swoją ewakuację.

Tak więc dnia 12 września o świcie po czterogodzinnem przygotowaniu artyleryj-skiem, w którem brało udział 2900 dział, Ame­rykanie ruszyli do ataku, poprzedzani przez 273 czołgi i 1800 samolotów, przeciwko 6 dy­wizjom niemieckim, znajdującym się właśnie w trakcie ewakuacji. Główny atak wyruszył z odcinka Seicheprey — Limey w kierunku Vigneulles — Thiaucourt. Atak głównej gru­py był tak gwałtowny i prowadzony tak kon­sekwentnie, że Niemcom nie udało się powstrzy­mać go w żadnym punkcie. Wszędzie szerokie pasma drutów kolczastych zostafy przez woj­ska amerykańskie przełamane i przekroczone, gniazda oporu oskrzydlone i zdobyte, a cel ata­ku został osiągnięty już pod wieczór tegoż dnia.

Równocześnie atak pomocniczy, wykonany przez Amerykanów z odcinka pod Les Eparges, posuwał się z niemniejszym rozmachem, niż atak główmy, tak, że pod wieczór osiągnął już Vigneulles, gdzie rankiem dnia 13 wTześnia obie grupy atakujące nawiązały łączność ze so­bą, a w krotce i z korpusem francuskim, na­cierającym w centrum.

Marszałek Foch w swoich „Pamiętnikach" pisze: „Kilka godzin wystarczyło, by oczyścić występ pod Saint-Michiel, gdzie nieprzyjaciel usadowił się od czterech lat, a obecnie nie miał możności w porę przeprowadzić jego całkowitej ewakuacji. W ręku 1. armji amerykańskiej pozostało 13.250 jeńców i 460 dział".

„Był to piękny sukces, którego pośpieszy­łem powinszować generałowi Pershingowi. W celu ostatecznego wyzyskania tego sukcesu 1. arm ja amerykańska miała tylko zainstalo­wać się w następnych dniach, 13, 14 i 15 wrze­śnia, przed nowemi pozycjami, zajętemi przez przeciwnika, i przyjąć niezwłocznie mocną po­stawę obronną. Trzeba było bowiem wyciąg­nąć z niej siły, które miały być przewiezione na zachód od Mozy, gdzie czekały na nie nowe tru­dy i nowe przeznaczenia".

Do dnia 15 września cała operacja amery­kańska pod Saint - Mihiel została zakończona. Niemcy zajęli nowe pozycje pomiędzy Haudio-mont a Pont à Mousson na tak zw. linji „Mi­chała" („Michelstellung"), którą zawczasu

661

przygotowali na cięciwie luku, jaki tworzył wy­stęp frontu pod St. Mihiel.

Klęska Niemców pod Saint-Mihiel, poza skutkami czysto strategicznemi, posiadała ogromne znaczenie dla całokształtu wojny, a to dzięki temu, że zwycięstwo stało się udziałem wojsk amerykańskich, które po raz pierwszy samodzielnie ruszyły do boju. Zwycięstwo to od początku utwierdziło Amerykanów w wie­rze we własne siły, co wywołało wśród nich do­niosły przypływ entuzjazmu, energji i ofiarno­ści, które sprawiły, że młoda i niedoświadczo­na armja amerykańska pomimo to stała się poważnym przeciwnikiem dla wynędzniałej mo­ralnie i fizycznie armji niemieckiej.

Zapuszczając się w sferę domysłów, moż-

Patrol.

naby uważać wynik bitwy pod St. Mihiel jeśli nie za decydujący dla losów wojny światowej— to w każdym razie za mocno przyśpieszający proces załamania się ostatecznego militaryzmu niemieckiego. Po bitwie tej i sami Amerykanie gotowi byli porwać się samodzielnie na poważ­niejsze jeszcze zadania, i ich starzy doświad­czeni sprzymierzeńcy nabrali zaufania do mło­dego i, oczywiście, niedoświadczonego żołnierza z za oceanu.

Ofensywa pod St. Mihiel zakończyła wy­konanie pierwszej części wielkiego planu Fo-ch'a. Po niej miała już nastąpić ogólna wielka i decydująca ofensywa. Wszystkie określone w memorjale z dnia 24 lipca konkretne cele zo­stały przez sprzymierzonych osiągnięte bądź to w walce, bądź to bez walki dzięki dobrowolnym odwrotom Niemców. Ogółem linja całego frontu zachodniego skróciła się z 910 km. do 740 ! Oczywiście skrócenie się frontu, pozwa­

lające na większą koncentrację wojsk i środ­ków materjalnych, stawało się korzystne rów­nocześnie dla obu stron. To też przyszła walka musiała być zażartą i decydującą.

Walki tej sojusznicy oczekiwali pełni jak najlepszych nadziei, w doskonałym stanie mo­ralnym swroich wTojsk, w szybko dzięki Amery­kanom wzrastającej przewadze liczebnej, oraz z coraz większą potęgą środków materjalnych, które mogli i umieli produkować ze wzrastają­cym rozmachem.

Niemcy, przeciwnie, oczekiwali ostatecz­nej rozgrywki z ponurą rezygnacją ludzi, któ­rzy wszystko już postawili na ostatnią staw­kę — i przegrali. W coraz gorszym stanie du­cha (od chwili załamania się własnej ofensywy Niemcy utracili ogółem 150.000 samych jeń­ców!), coraz bardziej osłabieni (własna ofen­sywa i następujące po niej klęski wyprowadzi­ły z szeregów niemieckich kilkaset tysięcy lu­dzi!), rozporządzający coraz lichszemi i w licz­bie niedostatecznej środkami materjalnemi (szczególnie pod względem żywnościowym i środków technicznych, a ponadto sprzymie­rzeni zabrali Niemcem w czasie ostatnich walk około 2.000 dział!). — Niemcy musieli teraz bronić tego frontu, z którego niedawno porwTali się w ostatnim porywie entuzjazmu i wiary w zwycięstwo do swojej ostatniej, tragicznej ofensywy! W tych warunkach los wojny byt już właściwie zdecydowany, tembardziej, że za­kulisowe pertraktacje dyplomatyczne, uważa­ne w Niemczech za ostatnią deskę ratunku, nie dawały żadnych wyników, co było zupełnie zro­zumiałe wobec pełnej świadomości Koalicji zbli­żającego się ostatecznego zwycięstwa. Holan-dja wogóle nie podjęła się pośrednictwa, co bar­dziej jeszcze utrudniło działalność dyplomatów niemieckich, w dodatku Austro-Węgry bez zgo­dy Niemiec wystosowały do rządów wszystkich państw walczących notę, wzywającą je do wy­powiedzenia się w sprawie pokoju. Oczywiście fakt ten bardziej jeszcze uzmysłowił Koalicji słabość sojuszu państw centralnych i roz-dźwięk, który pomiędzy niemi pogłębiał się z każdą chwilą.

Teraz Niemcom musiało już zależeć tylku na tem, aby wojsko chociażby do czasu po­wstrzymało ostateczną klęskę i pozwoliło w ten sposób dyplomatom uratować Niemcy pokojem kompromisowym.

W tym też celu, począwszy już od sierpnia, dowództwo niemieckie 24)zpoczęło pośpieszną budowę na tyłach frontu zachodniego nowych linij obronnych, które miały powstrzymywać

662

impet wojsk sprzymierzonych. Tak więc bu­dowano na tyłach obecnego frontu (linja „Hin-denburga", stanowiąca rozwinięcie dawnej li-nji „Zygfryda") linję „Hermann—Hunding", która przechodziła od granicy holenderskiej na zachód od Gandawy, przez Tournai, Valencie­nnes, le Cateau, Guise, Rethel aż do Mozy na północ od Verdun. Na tyłach tej linji budowa­no ostatnią zaporę tak zwaną linję „Antwer-pja — Moza", która, poczynając się na grani­cy holenderskiej biegła na zachód od Antwerpji i Brukseli, przez Chaiieroy, Givet, a dalej Mo­zą aż pod Verdun.

Jednakże i te przedsięwzięcia obronne wy­dawały się już spóźnionemi, gdyż właśnie na­stąpił krach dwóch frontów' państw central­nych: palestyńskiego i macedońskiego.

Jak wiemy już z poprzednich rozdziałów, w 1918 roku z wszystkich czterech państw cen-:ralnych jedynie Niemcy zachowały swoją po-:ęgę militarną, a nawet — w pierwszem półro­czu — nadal niezachwianą wolę zwycięstwa, [naczej było z pozostałymi sprzymierzeńcami: : Austro-Węgrami, Bułgarją i Turcją, których iparat wojenny, częściowo zaś nawet i pań­stwowy, oddawna już trzeszczał i załamywał się, w każdej chwili grożąc katastrofą na fron­de lub rewolucją na tyłach. Wiemy, że sojusz-licy Niemiec, szczególnie Austro-Węgry, goto-.vi już byli, dla ratowania siebie, nawet zdra-izić Niemców — jeśli zaś tego nie uczynili — ;o tylko dlatego, że zabiegi ich dyplomatyczne zakulisowe intrygi nie osiągnęły żadnego re­

zultatu. Zmuszeni do prowadzenia nadał wojny

vv jednym szeregu z Niemcami, sprzymierzeń­cy ich stracili w?szelką nadzieję samodzielnego zakończenia wojny zwycięstwem. Cała ich przeto nadzieja skupiła się na froncie zachod­nim, gdzie ważyły się istotne losy wojny i gdzie Niemcy w pierwszem półroczu mieli jeszcze szanse zwycięstwa. Owa nadzieja zwycięstwa niemieckiego, które za jednym zamachem roz­strzygałoby o losach całej wojny światowej, podtrzymywała na duchu zarówno rządy sprzy­mierzeńców Niemiec, jak i wojska sprzymierzo­ne, same przez się bezsilne już i niezdolne do samodzielnych działań.

W tych warunkach jasnem jest, jak fatal­ne wrażenie musiały wywołać klęski niemiec­kie na Zachodzie wśród sprzymierzeńców Nie­miec. Zgasła wszelka nadzieja, uosobiona

w armji niemieckiej. Od tej chwili ogólne roz­przężenie państw i armij sprzymierzonych z Niemcami poczęło postępować z zawrotną szybkością, jak gdyby załamał się w nich ostat­ni motor psychiczny, pobudzający do działania, oporu, wytrwania. Zresztą pocóż było trwać na straconym posterunku, skoro nawet armja niemiecka ponosiła klęskę za klęską, wycofując się z krwrawo zdobytego poprzednio obszaru?

W czasie, kiedy na Zachodzie rozgrywały się decydujące walki, a więc latem 1918 roku front macedoński (zwany również salonickim) od dłuższego już czasu pogrążony był w bez­czynności. Po dwóch pierwszych dowódcach koalicyjnej armji saionickiej, generałach Sär-rail i Guillaume, obecnie glównodow:odzącym był generał francuski Franche t d'Esperey, czło­wiek wielkiej energji i wytrwałości.

Koalicyjna armja salonictwa w ciągu 1918 roku osiągnęła była 29 dywizyj, z czego: 8 dy-wizyj francuskich, 4 angielskie, 1 włoska, 5 serbskich, 1 rosyjska (przewieziona z Rosji w czasie ekspedycji dardanelskiej ze względów politycznych — obecnie po rewolucji i bolsze-wiźmie przedziwny anachronizm carskiej Ro­sji) oraz 10 dywizyj greckich (o bardzo słabej zresztą wartości bojow?ej), razem 550.000 lu­dzi z 2070 działami. W owym czasie oddawna ustabilizowany front biegł podaw-nemu od mo­rza Egejskiego wzdłuż rzeki Strumy przez Doj-ran, Monastyr, jeziora Presba i Ochrida do Wallony nad morzem Adrjatyckiem.

Po stronie państw centralnych front ten utrzymywały trzy arm je bułgarskie, jedna ar­mja niemiecka (w istocie była to również ra­czej napoł.y bułgarska, gdyż w wielu oddzia­łach żołnierzy niemieckich, odwołanych na Za­chód, zastąpili Bułgarzy pod dowództwem ofi­cerów- niemieckich), oraz jeden korpus austrja-cko-węgierski, razem około 450.000 ludzi. Jak widzimy przeto sprzymierzeni mieli przeciwko sobie prawie wyłącznie wojska bułgarskie, któ­re byty już w stanie zupełnego rozkładu moral­nego, zarówno z racji ostatecznego wyczerpa­nia psychicznego (Bułgarją znajdowała się w stanie wojny właściwie od 1912 roku), jak i pod działaniem propagandy rozkładowej, do której wiele przyczyniały się agentury koalicyj­ne wewnątrz kraju, przedewszystkiem zaś głód, niedostatek i beznadziejność położenia. Już w lecie 1918 roku w wojskach bułgarskich po­częła się szerzyć propaganda wytrwania na

663

impet wojsk sprzymierzonych. Tak więc bu­dowano na tyłach obecnego frontu (linja „Hin-denburga", stanowiąca rozwinięcie dawnej li-nji „Zygfryda") Iinję „Hermann—Hunding", która przechodziła od granicy holenderskiej na zachód od Gandawy, przez Tournai, Valencie­nnes, le Cateau, Guise, Rethel aż do Mozy na północ od Verdun. Na tyłach tej linji budowa­no ostatnią zaporę tak zwaną linję „Antwer-pja — Moza", która, poczynając się na grani­cy holenderskiej biegła na zachód od Antwerpji i Brukseli, przez Charleroy, Givet, a dalej Mo­zą aż pod Verdun.

Jednakże i te przedsięwzięcia obronne wy­dawały się już spóźnionemi, gdyż właśnie na­stąpił krach dwóch frontów państw central­nych: palestyńskiego i macedońskiego.

Jak wiemy już z poprzednich rozdziałów, w71918 roku z wszystkich czterech państw cen­tralnych jedynie Niemcy zachowały swoją po­tęgę militarną, a nawet — w pierwszem półro­czu — nadal niezachwianą wolę zwycięstwa. Inaczej było z ijozostałymi sprzymierzeńcami: z Austro-Węgrami, Bułgar ją i Turcją, których aparat wojenny, częściowo zaś nawet i pań­stwowy, oddawna już trzeszczał i załamywrał się, w każdej chwili grożąc katastrofą na fron­cie lub rewolucją na tyłach. Wiemy, że sojusz­nicy Niemiec, szczególnie Austro-Węgry, goto­wi już byli, dla ratowania siebie, nawet zdra­dzić Niemców — jeśli zaś tego nie uczynili — to tylko dlatego, że zabiegi ich dyplomatyczne i zakulisowe intrygi nie osiągnęły żadnego re­zultatu.

Zmuszeni do prowadzenia nadal wojny w jednym szeregu z Niemcami, sprzymierzeń­cy ich stracili wszelką nadzieję samodzielnego zakończenia wojny zwycięstwem. Cała ich przeto nadzieja skupiła się na froncie zachod­nim, gdzie ważyły się istotne losy wojny i gdzie Niemcy w pierwszem półroczu mieli jeszcze szanse zwycięstwa. Owa nadzieja zwycięstwa niemieckiego, które za jednym zamachem roz­strzygałoby o losach całej wojny światowej, podtrzymywała na duchu zarówno rządy sprzy­mierzeńców Niemiec, jak i wojska sprzymierzo­ne, same przez się bezsilne już i niezdolne do samodzielnych działań.

W tych warunkach jasnem jest, jak fatal­ne wrażenie musiały wywołać klęski niemiec­kie na Zachodzie wśród sprzymierzeńców Nie­miec. Zgasła wszelka nadzieja, uosobiona

w armji niemieckiej. Od tej chwili ogólne roz­przężenie państw i armij sprzymierzonych z Niemcami poczęło postępować z zawrotną szybkością, jak gdyby załamał się w nich ostat­ni motor psychiczny, pobudzający do działania, oporu, wytrwania. Zresztą pocóż było trwać na straconym posterunku, skoro nawet arm ja niemiecka ponosiła klęskę za klęską, wycofując się z krwawo zdobytego poprzednio obszaru?

W czasie, kiedy na Zachodzie rozgrywały się decydujące walki, a więc latem 1918 roku front macedoński (zwany również salonickim) od dłuższego już czasu pogrążony był w bez­czynności. Po dwóch pierwszych dowódcach koalicyjnej armji salonickiej, generałach Sär-rail i Guillaume, obecnie głównodowodzącym był generał francuski Franchet d'Esperey, czło­wiek wielkiej energji i wytrwałości.

Koalicyjna armja sakmictwa w ciągu 1918 roku osiągnęła była 29 dywizyj, z czego: 8 dy-wizyj francuskich, 4 angielskie, 1 włoska, 5 serbskich, 1 rosyjska (przewieziona z Rosji w czasie ekspedycji dardanelskiej ze względów politycznych — obecnie po rewolucji i bolsze-wiźmie przedziwny anachronizm carskiej Ro­sji) oraz 10 dywizyj greckich (o bardzo słabej zresztą wartości bojowej), razem 550.000 lu­dzi z 2070 działami. W owym czasie oddawna ustabilizowany front biegi podawnemu od mo­rza Egejskiego wzdłuż rzeki Strumy przez Doj-ran, Monastyr, jeziora Presba i Ochrida do Wallony nad morzem Adrjatyckiem.

Po stronie państw centralnych front ten utrzymywały trzy arm je bułgarskie, jedna ar­mja niemiecka (w istocie była to również ra­czej napoły bułgarska, gdyż w wielu oddzia­łach żołnierzy niemieckich, odwołanych na Za­chód, zastąpili Bułgarzy pod dowództwem ofi­cerów niemieckich), oraz jeden korpus austrja-cko-węgierski, razem około 450.000 ludzi. Jak widzimy przeto sprzymierzeni mieli przeciwko sobie prawie wyłącznie wojska bułgarskie, któ­re byty już w stanie zupełnego rozkładu moral­nego, zarówno z racji ostatecznego wyczerpa­nia psychicznego (Bułgarja znajdowała się w stanie wojny właściwie od 1912 roku), jak i pod działaniem propagandy rozkładowej, do której wiele przyczyniały się agentury koalicyj­ne wewnątrz kraju, przede wszy stkiem zaś głód, niedostatek i beznadziejność położenia. ' Już w lecie 1918 roku w wojskach bułgarskich po­częła się szerzyć propaganda wytrwania na

663

froncie tylko do dnia 15 września, w którym to dniu Bułgarzy oczekiwali decydującej ofen­sywy armji koalicyjnej.

Rzeczywiście na dzień 15 września głów­nodowodzący generał Franchet d'Esperey wy­znaczył decydujące natarcie. Celem natarcia miało być przełamanie frontu w centrum po­między rzekami Czarną i Wardarem wzdłuż doliny tej ostatniej, dolina ta bowiem stanowiła najkrótszą drogę, prowadzącą do linij komuni­kacyjnych państw centralnych przez Serbję z frontem macedońskim. Ostatecznym celem tej ofensywy miało być oswobodzenie terytor-jum serbskiego, odcięcie Bułgarji i Turcji od Austro-Węgier, a wreszcie zagrożenie tym os­tatnim.

Słabą stroną tego planu było to, że atako­wany odcinek frontu był z natury najbardziej obronnym dzięki górzystemu, niedostępnemu niemal terenowa, przez który przebiegał. Z dru­giej jednak strony właśnie z tej racji odcinek ten był najsłabiej obsadzony przez Bułgarów, którzy spodziewali się ataku raczej od strony Monastyru i jeziora Dojran, gdzie teren bar­dziej sprzyjał natarciu. Zresztą dowództwo koalicyjne dobrze znało fatalny stan moralny wojsk bułgarskich, posiadając swoich agentów naw-et wśród wybitniejszych polityków bułgar­skich, potępiających politykę filoniemiecką ca­ra Ferdynanda.

Plan generała Franchet d'Esperey przewi­dywał główne uderzenie na odcinku Wetre-nik — Dobropole — Sokół na zachód od linji kolejowej Saloniki — Skoplje, wykonane przez dywizje serbskie wzmocnione dwiema dywizja­mi francuskiemu Uderzeniu temu miały współ­działać na prawo i na lewro drugorzędne ataki sąsiednich dywizyj francuskich i greckich. Wreszcie całej tej operacji w centrum miało współdziałać natarcie dywizyj angielskich i greckich pomiędzy jeziorem Dojran i rzeką Wardarem.

W dniu 15 września po przygotowaniu ar-tyleryjskiem, które trwało całą dobę, trzy dy­wizje serbskie zaatakowały pozycje bułgarskie na odcinku Wetrennik — Sokół. Po nader krwawej walce Serbowie przerwali front buł­garski. Zwycięstwo sprzymierzonych poczęło szybko rozszerzać się ku wschodowi poza linję kolejową aż do jeziora Dojran. Również i na skrzydłach klęska ta odbiła się fatalnie, gdyż Bułgarzy poczęli opuszczać swoje pozycje, cho­ciaż pod dowództwem oficerów niemieckich sta­wiając bardziej zacięty, niż w centrum opór.

Tak więc cały front macedoński był zła­many. Ostatnie próby oporu wyczerpały cały zapał bojowy, już i tak mocno nadwątlony, do­tychczas dzielnych wojsk bułgarskich, które te­raz, ogarnięte paniką, wycofywały się do kra­ju w pośpiesznym i bezładnym odwrocie, rzad­ko tylko tu i ówdzie organizując słaby i niewy-trwały opór. Wślad za cofającemi się pośpiesz­nie wojskami bułgarskiemi wachlarzow-ato roz­wijała się ofensywa sprzymierzonych. Do dnia 29 września sprzymierzeni osiągnęli już linję Struma — Carskie Sioło — Kumanowo — Us-kiub — Kitczewo — jezioro Ochrida.

11. armja niemiecka, znajdująca się, jak wiemy na froncie macedońskim, czyniła wszy­stko możliwe, aby od początku zorganizować opór, ograniczając rozmiary klęski. Jednak zadanie to było ponad jej siły, tembardziej, że, jak to wspominaliśmy, w skład jej wchodziła znaczna ilość żołnierzy bułgarskich, którzy wkrótce już po klęsce, pociągani przykładem swoich rodaków z armij bułgarskich, poczęli masowo dezerterować z szeregów niemieckich, kierując się do kraju.

Nic też dziwnego przeto, że samotna 11. armja niemiecka (korpus austrjacko-wręgierski uciekał szybciej jeszcze, niż Bułgarzy) fatalnie wyszła na podejmowanych przez siebie próbach oporu. Pod Uskjub została opuszczona przez sąsiednie arm je bułgarskie, z któremi utraciła łączność zanim zdołała wycofać się przed os-krzydłającemi ją wojskami koalicyjnemu W re­zultacie Niemcy zostali całkowicie osaczeni i musieli się poddać wobec druzgocącej przewa­gi przeciwnika, która nie dawała żadnej na­dziei przebicia się na północ.

Droga na Sofję, stolicę Bułgarji, stanęła otworem dla wojsk koalicyjnych. W tych wa­runkach Bułgar ja w dniu 28 września zwróci­ła się do generała Franchet d'Esprey, prosząc go o zawieszenie broni. Już w następnym dniu 29 września Bułgarja kapitulowała, przyjmu­jąc bez zastrzeżeń surowe warunki, podyktowa­ne jej przez zwycięską Koalicję. W dniu 3 paź­dziernika 1918 roku na skutek tych warunków car Ferdynand bułgarski zmuszony był zrzec się korony. Bułgarja pierwsza uczyniła po­ważną szczerbę w bloku państw centralnych. Bezpośrednia komunikacja Niemiec z Turcją, która wówczas jeszcze walczyła, jakkolwiek po­nosząc klęski, została przerwana. Koalicyjna armja salonicka zagrażała ponadto tyłom wojsk niemieckich, okupujących Rumunję, a wreszcie samej monarchji austrjacko-węgierskich.

Po kapitulacji Bułgarów działania wojen-

664

ne sprzymierzonych rozwijały się dalej, w bez­krwawy już sposób oswabadzając tery tor ja Serbji. Triumfalny pochód wojsk sprzymierzo­nych, entuzjastycznie witanych przez oswobo­dzoną ludność serbską, odbywał się wzdłuż linji kolejowej ze Skoplje do Niszu. W tych warun­kach można było obliczyć z dokładnością do jed­nego dnia, kiedy sprzymierzeni dojdą do gra­nicy węgierskiej na północy i do Adrjanopoia, to znaczy granicy tureckiej, na wschodzie. Ła­two było również przewidzieć, że zdemoralizo­wane wojska austrjacko-węgierskie nie potra­fią samodzielnie powstrzymać marszu wojsk koalicyjnych, co — po klęsce Bułgarji — gro­ziło kolejną klęską Turcji i AustroWęgier, a w konsekwencji i samych Niemiec.

Dlatego też naczelne dowTództw7o niemiec­kie zdecydowało, pomimo tragicznego położe­nia na Zachodzie i własnego braku sił, przerzu­cenie na Bałkany pewnej ilości dywizyj nie­mieckich, któreby podtrzymywały wojska au­strjacko-węgierskie, aby zorganizować jaki ta­ki opór w północnej Serbji.

W połowie października wojska austrjae-lowęgierskie, wzmocnione dywizjami niemiec-kiemi, uczyniły próbę stworzenia frontu obron­nego, przebiegającego w pobliżu Niszu. Pró­ba ta jednak zawiodła całkowicie, wobec osta­tecznej gangreny wojsk austrjacko-węgier-skich, niezdolnych już do najmniejszych zadań bojowych.

To też w końcu października Francuzi i Serbowie dotarli już po obu stronach Belgra­du nad Dunaj, stając u progu monarchji Au-stro-Węgier. Równocześnie Anglicy stanęli pod murami tureckiego Adrjanopoia, stanowią­cego przedmurze samego Konstantynopola... I jedynie kapitulacja zaoszczędziła Turcji nieu­chronnej klęski pod murami stolicy od strony europejskiej.

W tych warunkach Niemcom nie pozosta­ło nic innego, jak tylko pośpiesznie wycofać swoje nieliczne oddziały okupacyjne z Rumu-nji, gdzie groziło im niebezpieczeństwo osacze­nia przez wojska sprzymierzone.

Tak to w przededniu ostatecznej klęski Niemiec utraciły one w warunkach katastro­falnych swoich dwóch sprzymierzeńców, Buł-garję, która skapitulowała, i Turcję odciętą te­raz i ponoszącą same klęski. Pozostały im tyl­ko Austro-Węgry, bardziej niż kiedykolwiek niedołężny i wątpliwej wierności sprzymierze­niec.

Z kolei załamała się i Turcja, dotychczas najdzielniejszy i najbardziej wierny sprzymie­

rzeniec Niemiec. Cóż, kiedy Turcja najbar­dziej również oddalona od Niemiec i najmniej korzystająca z ich pomocy, była już wyczerpa­na do ostateczności, a, mając przeciwko sobie potężnych przeciwników, Anglję i Francję, sa­ma nadto uwikłała się po rewolucji rosyjskiej w ciężkie i beznadziejne walki na Kaukazie, w tym kipiącym wówczas kotle rewolucyjnym.

Począwszy od jesieni 1917 roku Anglicy i Francuzi czynili na wielką skalę przygotowa­nia do zadania Turcji ostatecznego ciosu w Pa­lestynie, a więc równocześnie na głębokich ty­łach frontu w Mezopotamji.

Ofensywa sprzymierzonych rozpoczęła się w kwietniu 1918 roku, Turcy jednak pod do­wództwem niemieckiego generała von Limana

Francja. Zgliszcza kościoła po zbombardovxmiu przez Niemców.

zdołali powstrzymać to uderzenie, utrzymując swoje pozycje. Ale Anglicy i Francuzi, dążąc przedewszystkiem do wyczerpania Turków, nie rezygnowali z dalszych ataków, które ponawia­li raz po raz w ciągu lata, równocześnie ścią­gając do Palestyny coraz poważniejsze siły, z każdym miesiącem zwiększające przewagę li­czebną i techniczną sprzymierzonych.

Generał von Liman żądał wciąż posiłków, ale bez skutku, gdyż Turcja nie posiadała już odwodów, Niemcy zaś w momencie, kiedy decy­dowały się losy wojny na Zachodzie, nie mogli pozbawiać się poważniejszych oddziałów, wobec własnego braku ludzi, na rzecz tak odległego i, zdawałoby się, drugorzędnego teatru wojny.

Tymczasem wśród wojsk tureckich, wal­czących w Palestynie ze wzrastającą przewagą sprzymierzonych, wraz z nadchodzącemi z Eu­ropy wieściami o klęskach niemieckich począł się szerzyć upadek ducha, szczególnie groźny ze względu na prymitywną psychologję mas

665

tureckich, skłonnych zarówno do najwyższych poświęceń i bohaterstwa, jak i do nagłej pa­niki.

Sprzymierzeni dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, co się działo w wojsku turec-kiem. To też, wykorzystywując upadek jego ducha, skupili wszystkie swoje siły i rankiem dnia 19 września w gwałtownym ataku ude­rzyli na pozycje tureckie pomiędzy Jaffa i Hai­fa. Uderzenie było tak straszliwe, obrona zaś tak słaba i niezdecydowana, że liczne oddziały tureckie poprostu przestały istnieć. Cały front palestyński zachwiał się, a pod ponawiającemi uderzeniami sprzymierzonych wojska tureckie ogarnęła szaleńcza panika. Cały front załamał się i rozprysnął, zaś kawalerja sprzymierzo­nych bez trudu wielkiemi masami przedarła się na tyły cofających się oddziałów tureckich, potęgując ich panikę.

Generał von Liman czynił nadludzkie wy­siłki, aby powstrzymać uciekające w popłochu wojska tureckie i uformować nową linję fron­tu pcd Damaszkiem. Jednakże próżne były wszelkie wysiłki: nic nie mogło już wyrwać Turków ze szponów paniki, która zataczała co­raz szersze kręgi, przedostając się wkrótce na głębokie tyły i wgłąb kraju. Jedynie posiłko­we oddziały niemieckie, a mianowicie „kor­pus azjatycki" i 146 pułk piechoty, same zresz­tą straszliwie przetrzebione i liczące obecnie za­ledwie około 3000 ludzi, cofały się w porządku, podtrzymując tern na Wschodzie dobrą sławę żołnierza niemieckiego. To jednak było wszy­stko, co mogła była uczynić ta szczupła garstka

Niemców, zatracona po drugiej stronie morza Śródziemnego w chaosie paniki i bezładnego od­wrotu Turków.

W początkach października smutne niedo­bitki wrojsk tureckich wycofały się przez Homs na Alep, który po słabym oporze Turków został zajęty przez sprzymierzonych w dniu 26 paź­dziernika. Opanow-awszy Alep sprzymierzeni przecięli linję kolei bagdadzkiej, jedynej, któ­ra łączyła front w Mezopotamji z wnętrzem Turcji. Od tej drwili wojska tureckie w Me­zopotamji, którą tak długo bohatersko broniły, zostały pozbawione wszelkiego dowozu, zdane w pustynnym kraju na własne swroje siły i środ­ki. W tych warunkach zrozumiałem jest, że front mezopotamski już w parę dni po zajęciu Alepu załamał się prawie bez walki wśród po­nownej fali paniki, która ogarnęła wojska tu­reckie tego frontu.

Tragiczne wypadki w Palestynie i w Me­zopotamji pozbawiły Turcję armji, wydając ją bezbronną w7 ręce sprzymierzonych. Dalsza wTalka byłaby już tylko szaleństwem. To też w dniu 30 października 1918 roku Turcja za­warła z Koalicją rozejm tymczasowy, który wy­prowadza! ją z szeregu państw centralnych, zresztą na bardzo krótko przed ostateczną ich ogólną klęską. W dwa tygodnie później potęż­na flota angielsko-francuska przepłynęła cieś­ninę Dardanelską, której zdobyć orężnie sprzy­mierzeńcy nie potrafili, i zarzuciła kotwicę w Bosforze, o czem od tak dawna marzyła Ro­sja carska, ale której nie sąclzonem było docze­kać się tej chwili.

R o z d z i a ł XXVIII.

DECYDUJĄCA OFENSYWA KOALICJI JESIENIĄ 1918 R. KLĘSKA NIEMIEC I AUSTRO - WĘGIER. ZAWIESZENIE BRONI.

W dniu 25 września linja frontu zachod­niego od morza do rzeki Mozeli, wynosząca 490 km. długości, ciągnęła się przez Nieuport, Ypres, La Bassée, na zachód od Cambrai i Saint-Quentin, La Fére, Reims, na północ od Verdun i Pont à Mousson.

Siły zbrojne Koalicji rozłożone były w spo­sób następujący: od morza do Ypres zajmowa­ła front armja belgijska pod bezpośredniem do­wództwem samego króla Alberta, wzmocniona przez G. armję francuską, na prawem skrzydle Belgów aż do St. Quentiu rozmieszczone były kolejno (licząc od północy) 2., 5., 1., 3. i 4. ar-mje angielskie, pod dowództwem naczelnem marszałka Haig'a; dalej od St. Quentiu do Cha-vignon północna grupa armij francuskich (zwana również grupą armij odwodowych), pod dowództwem generała Fayolle (kolejno od północy 1., 3. i 10. armje francuskie) ; dalej aż do Aisne'y francuska grupa armij środkowych Ckolejno od północy 6., 9., 5. i 4. armje francus­kie) pod dowództwem generała Maistre'a, wreszcie pomiędzy Aisne'a i Mozelą 1. i 2. ar­mje amerykańskie pod dowództwem naczelnem generała Pershing'a, pomiędzy któremi znaj­dowała się 2. armja francuska ufortyfikowane­go obszaru Verdun. Armje francuskie znaj­dowały się pod naczelnem dowództwem gene­rała Pétin, zaś całość armij sprzymierzonych pod ogólnem dowództwem naczelnem marszał­ka Francji Foch'a, którego Wielka Kwa­tera Główna znajdowała się w Bombon nieda­leko na południowy wschód od Paryża.

Już w maju w czasie obrony przed nacie-rającemi wówczas Niemcami dywizje amery­kańskie wzięły żywy udział w walkach. W pier­wszej połowie września udział Amerykanów w wojnie stał się już bardzo poważnym dzięki przeprowadzeniu przez nich ofensywy pod St.

Mihiel. Obecnie znaczenie wojsk amerykań­skich z każdym dniem bardziej jeszcze wzrasta­ło z jednej strony naskutek wzrastającego wciąż ich entuzjazmu, a z drugiej z racji co­raz większych kontyngentów, dowożonych z za oceanu.

Wyliczenia Ludendorffa, dzięki którym Niemcy zlekceważyli „amerykańskie niebezpie­czeństwo", że na przewiezienie jednego żołnie­rza ze Stanów Zjednoczonych do Francji po­trzeba czterech tonn, oraz korzystne dla Nie­miec obliczenie całego tonnażu Koalicji, rzeko­mo uniemożliwiającego w tych warunkach przewiezienie poważniejszych sił amerykań­skich do Europy — okazały się całkowicie błęd­ne. W rzeczywistości Amerykanów przewożo­no w maksymalnej ciasnocie, często nawet bez broni, którą wydawano im dopiero we Francji, z reguły bez koni i taborów, które również do­starczała Francja. Dzięki temu tonnaż, przy­padający na jednego żołnierza był o wiele niż­szy, od przewidywań niemieckich. Z drugiej znów strony Koalicja, dzięki flocie angielskiej, oddala do przewozu wojsk amerykańskich zna­cznie większy ogólny tonnaż, niż wyrachowali to sobie Niemcy. W dodatku środki, które An-glja przedsięwzięła w celu ochrony transportów z wojskami amerykańskiemi przed niemieckie-mi łodziami podwodnemi naogół okazały się na­der skuteczne. Ale Niemcy zorjentowali się w tem dopiero pod koniec sierpnia — to znaczy o wiele za późno.

W rezultacie w początku września we Francji znajdowało się 1.550.000 Ameryka­nów, co stanowiło 30 dywizyj, z których pełną wartość bojową posiadało 23 dywizje. W na­stępstwie tempo przewozu Amerykanów wzro­sło jeszcze bardziej tak, że do dnia zawieszenia broni (11 listopada) z ogólnej liczby 3.750.000

667

powołanych pod broń we Francji znajdowało się już 2.087.000 ludzi! Natomiast liczba dy-wizyj amerykańskich do dnia tego wzrosła do liczby 41, z czego pełnowartościowych 30 ! Rze­czywistość znacznie wyprzedziła wyliczenia sa­mych nawet Amerykanów.

Wszystkie formacje wojskowe amerykań­skie, poczynając od pułku wgórę, posiadały techniczno - wojskowego doradcę, którym z re­guły bywał doświadczony oficer angielski lub francuski. Jednakże, pomimo tego, a dzięki skróceniu czasu wyszkolenia powołanych pod broń Amerykanów (którzy nigdy przedtem w wojsku nie służyli) do jednego lub conajwy-żej dwóch miesięcy — było to wywołane cięż-kiem położeniem Koalicji w czasie ofensywy

Miasteczko francuskie, zbombardowane przez Niemców.

niemieckiej — oddziały amerykańskie naogół były słabo wyszkolone, co wyrównywały jednak tężyzną fizyczną żołnierza, doskonałem wypo­sażeniem technicznem, oraz wielkim zapałem bojowym i sportową, niejako, przedsiębiorczo­ścią. Oczywiście, pod względem wartości bo­jowej wojska ameiykańskie nie mogły się rów­nać z żadną armją sprzymierzoną (poza włos­ką, grecką i portugalską!), głównym zaś jej plusem była masa i świeżość nowego żołnierza.

W miarę, jak przybywały dywizje amery­kańskie, Niemcy cofali się, a front znacznie się kurczył, sprzymierzeni mogli sobie byli pozwo­lić na wyprowadzenie do rezerwy 87 dywizyj piechoty i wszystkich 9 dywizyj kawalerj i z ogólnej liczby 202 pełnowartościowych dywi­zyj piechoty, któremi rozporządzała Koalicja w granicach Francji i Belgji. Ilość dział osiąg­nęła w arm j ach sprzymierzonych zawrotną liczbę 21.000. Poziom moralny wojsk sprzy­

mierzonych, po świeżo uzyskanych zwycię­stwach i w przewidywaniu bliskiej już i osta­tecznej klęski Niemiec, był nader wysoki. Je­dynie słabą stroną Anglji i Francji był brak materjału ludzkiego i końskiego, co do tego ostatniego zresztą znacznie łagodzony wzrasta­jącą motoryzacją armji.

Siły zbrojne Niemiec w dniu 25 września rozłożone były w sposób następujący: od mo­rza do Cambrai znajdowały się 4., 6. i 17. ar­mje, stanowiące grupę armij bawarskiego na­stępcy tronu księcia Ruprechta; od Cambrai do Mozy 2., 18., 9., 7., 1. i 3. armje, stanowiące grupę armij następcy tronu Rzeszy Niemiec­kiej (Kronprintz) ; wreszcie pomiędzy Mozą i Mozelą 5. i 19. armje, stanowiące grupę armij generała Gallwitz'a. Pozycje, które zajmowały armje niemieckie, były wyjątkowo potężnie ufortyfikowane i przygotowane do obrony, bę­dąc rezultatem czteroletnich systematycznych prac fortyfikacyjnych i komunikacyjnych. Na tyłach zajmowanego frontu pośpiesznie wykań­czano, jak to już wspomnieliśmy, jeszcze dwie takie potężne linje obronne: linja „Hermann— Hunding" i linja „Atwerpja — Moza". Wresz­cie — ale dopiero w październiku — przystąpi­li Niemcy do budowy czwartej i ostatniej linji obronnej na granicy swojego tery tor j um.

Pomimo tak potężnych pozycyj Hinden-burg, zupełnie słusznie uważając dalszą walkę za całkowicie beznadziejną, rozpoczął pośpiesz­ną ewakuację olbrzymich zapasów wojskowych, nagromadzonych w ciągu czterech lat wojny na zachód od linji „Hermann—Hunding", równo­cześnie przygotowując środki zniszczenia dróg, mostów i linij kolejowych, kopalń, fabryk i bar­dziej zaludnionych ośrodków, aby przy ewentu­alnym odwrocie, którego się spodziewał, utrud­nić pochód nacierających wojsk sprzymierzo­nych.

Pesymizm Hindenburga był zupełnie uza­sadniony, bowiem liczba dywizyj niemieckich (po rozformowaniu nazbyt przetrzebionych, a nie dających się już uzupełnić) spadła obec­nie na froncie zachodnim do 187, z czego w od­wodzie pozostawało zaledwie 48, w tern zale­dwie 14 świeżych dywizyj, pozostałe bowiem były bezpośrednio i na krótko wycofywane z og­nia dla jakiego takiego nabrania tchu. Stan li­czebny bataljonów spadł do 540 ludzi, razem żołnierzy bojowych i taborytów, a więc prawie do połowy stanu etatowego. Aby wzmocnić wojska frontu zachodniego pośpiesznie przewo­żono z Ukrainy dalszych sześć dywizyj, które zresztą musiały być częściowo skierowane na

668

Bałkany wobec klęski Bułgarów, oraz trzy dy­wizje austrjacko-węgierskie, posiadające jed­nak bardzo małą wartość bojową.

Nastrój moralny wojsk niemieckich był bardziej jeszcze groźny dla Hindenburga, niźli ich fatalny stan materjalny. W szeregi nie­mieckie wkradła się rozkładowa propaganda niezawisłych socjal-demokratów oraz grupy ko­munistycznej tak zwanych „Spartakusowców". Żadne środki nie mogły już powstrzymać postę­pów podziemnego fermentu bolszewicko-rewo-lucyjnego, zaszczepionego Niemcom w Rosji, a znajdującego podatny grunt wśród wygłodzo­nych wojsk niemieckich, których zapal bojowy i patrjotyzm do cna wypalił się w czasie ostat­nich klęsk i ofiar, wobec utraty wiary w swoją potęgę militarną, a stąd i w celowość dalszej walki.

Cała obecnie nadzieja niemieckiego do­wództwa naczelnego polegała na możliwości za­warcia kompromisowego pokoju przed ostatecz­ną klęską. Ale wobec tego należało za wszelką cenę odwlec chwilę tej klęski, co — pomimo wszystko — uważano za możliwe dzięki temu, że jednak dotąd jeszcze większość dywizyj wal­czyła ofiarnie, chociaż bez entuzjazmu, zacho­wała dotąd karność i postawę wojskową, a wreszcie opierała się o potężne pozycje, na których można było zużytkować bogate do­świadczenie ostatnich miesięcy.

Równocześnie dowództwo niemieckie za­kazało swojemu lotnictwu bombardowania Pa­ryża i Landynu z jednej strony, aby nie utrud­niać i bez tego trudnych pertraktacyj pokojo­wych, z drugiej zaś strony obawiając się re­wanżu coraz silniejszego lotnictwa sprzymie­rzonych.

Wypełniwszy już pierwszą część swojego planu, polegającą na lokalnych uderzeniach o celach ograniczonych, obecnie Foch zdecydo­wał się przystąpić do generalnej, decydującej ofensywy sprzymierzonych, mającej ostatecz­nie zdruzgotać opór Niemców i rzucić ich do stóp Koalicji.

Główne uderzenie mieli wykonać Amery­kanie, nacierając z południa pomiędzy Aisne'a i Mozą w kierunku Mezières nad Mozą. Ope­racja ta miała na celu obejście wszystkich linij obronnych Niemców, które, jak wiemy, wach-larzowato rozchodziły się ku morzu właśnie z pod Verdun nad Mozą. Tak więc Ameryka­nie mieli jednem potężnem uderzeniem przebić

się przez wszystkie te linje w miejscu, gdzie się one schodziły nad Mozą. Poza tern rozłamanie i pi'zebicie frontu niemieckiego w tem miejscu przerywało najkrótsze linje komunikacyjne środkowej grupy armij niemieckich z Niem­cami.

Niezależnie od tej ofensywy marszałek Haig zaproponował Foch'owi ofensywę z od­cinka Cambrai — St. Quentin na Maubeuge w celu związania rezerw niemieckich, przeła­mania linji „Zygfryda" i przecięcia najważ­niejszych dla Niemców linij komunikacyjnych.

Tymczasem jednak rząd angielski Lloyd-George'a odniósł się nieprzychylnie wogóle do zamierzonej ofensywy generalnej, a w szcze­gólności do planu Foch'a użycia sił amerykań­skich na ofensywę w kierunku Mezières. Lloyd-George twierdził, że armja niemiecka jest wciąż jeszcze nazbyt silna, a pozycje jej potęż­ne, aby ryzykować w niepewnej ofensywie sła­bo wyszkolone dywizje amerykańskie. Poza tem zresztą twierdził, że położenie wewnętrzne Niemiec jest tak ciężkie, iż katastrofa ich musi nastąpić nawet bez nacisku wojennego Koali­cji. To też proponował zaczekać z ofensywą generalną aż do wiosny 1919 r., aby wojsko niemieckie zdążyło „samo się spalić".

Jednakże Foch dla planów swoich znalazł zdecydowane podtrzymanie zarówno ze strony rządu francuskiego, jak i samego marszałka Haig'a, wodza naczelnego armij angielskich. Lloyd - George musiał ustąpić.

W rezultacie zdecydowano główną ofen­sywę na dzień 26 września. 1. armja amerykań­ska, przewieziona już z pod St. Mihiel i zastą­piona tam przez 2. armję amerykańską, w sile 12 do 14 dywizyj miała rozpocząć ofensywę na Mezières z odcinka pomiędzy Aisne'a i Mozą. Na lewem skrzydle Amerykanów współdziałać miały 9., 5. i 4. armje francuskie, na prawem zaś 2. armja francuska z pod Verdun. Celem tej ofensywy miało być narazie osiągnięcie linji Stenay — Le Chesne — Attigny.

Utrzymano również projektowaną przez marszałka Haig'a ofensywę angielską pomię­dzy Cambrai a St. Quentin, którą miała ponad­to wesprzeć ofensywa na północy armji belgij­skiej na lewym brzegu rzeki Lys w kierunku wschodnim.

Jak widzimy z powyższego, ofensywa, pla­nowana przez Foch'a, miała mieć charakter de­cydujący. W tym czasie, kiedy Amerykanie mieli nacierać od południa ku północy, armje angielskie i belgijska grupa króla Alberta rów­nocześnie miały się posuwać z zachodu na

669

wschód, a więc niemal wszystkie siły zbrojne Koalicji na ogromnym froncie od morza aż do Mozy miały nacierać koncentrycznie z tern, że w następstwie ofensywa ogólna rozszerzy się i na południe aż do granicy szwajcarskiej.

Plan Hindenburga był nader prosty i jas­ny: za wszelką cenę bronić każdej piędzi ziemi, cofać się w jak najlepszym porządku i jak naj­wolniej, a to, aby dać czas i możność dyploma­tom niemieckim, pracującym nad skleceniem jakiego—takiego pokoju dla Niemiec przegra­nych, ale jeszcze nie zwyciężonych. O zamie­rzonej generalnej ofensywie Koalicji dowódz­two niemieckie wiedziało, nie zdawało sobie jednak sprawy z tego, w których miejscach na­stąpi uderzenie.

Tak więc charakterystyczną cechą ostat­niego okresu wojny na froncie zachodnim była z jednej strony decyzja zaciętej obrony i jedy­nie wymuszonego odwrotu z pozycji na pozy­cję — z drugiej zaś niezłomna wola natarcia w celu bezwzględnie zwycięskiego zakończenia wojny.

Dowództwo niemieckie znacznie opóźniło się z przygotowaniem na tyłach następnych linij obronnych, które przeważnie dopiero te­raz pośpiesznie budowano i zaopatrywano w środki obrony. Jedynie linje obronne „Hun-ding" — „Brunhilda" — „Grimhilda" były całkowicie wykończone i w każdej chwili goto­we do obrony. Fakt ten, jak również upór nie­miecki w chęci utrzymania zdobytych obszarów Francji i Belgji, a wreszcie nadzieja, że sprzy­mierzeni nie odważą się zaatakować obecnej linji obronnej („Hindenburga")» najpotężniej­szej ze wszystkich, jakie znała wojna świato­wa — wszystko to razem wpłynęło na dowódz­two niemieckie w kierunku dalszego odwrotu jedynie w razie nieubłaganej konieczności. W decyzji też Hindenburg nie wziął pod uwa­gę, że dalszy odwrót przymuszony był tylko kwestją czasu.

Co się tyczy planów Foch'a — to, oczywi­ście, Lloyd George miał ze swojego punktu wi­dzenia rację, pragnąc zakończyć wojnę w spo­sób bardziej przewlekły, a mniej zdecydowany. Anglja bowiem osiągnęła już była właściwie wszystkie te cele materjalne, które postawiła sobie w wojnie światowej. Zajęła już więk­szość kolonij niemieckich i ich baz morskich, utwierdziła swoją potęgę morską, dzięki blo­kadzie Niemiec wydarła im rynki handlowe na

całym świecie, wreszcie widziała już w bliskiej przyszłości Turcję u nóg swoich. Pocóż więc było narażać się na ryzyko, koszta i ofiary w walce, skoro i bez tego Niemcy musiały wcześniej lub później kapitulować, chociażby z głodu. Zresztą przez Lloyd - George'a prze­mawiała odwieczna tradycja polityczna Anglji, aby powalonego przeciwnika, który przestał być groźnym, raczej ochronić przed ostateczną klęską, aby z tej klęski właśni sprzymierzeńcy Anglji nazbyt się nie utuczyli, z kolei stając się groźnymi rywalami dla zazch-osnych wyspia­rzy.

Z punktu widzenia jednak Foch'a, który w tym wypadku reprezentował francuską ra­cję stanu, miał on postokroć rację, dążąc do jak najszybszego i najbardziej zdecydowane­go zdruzgotania Niemiec, nie odkładając osta­tecznego ciosu do wiosny, kiedy pokój kompro­misowy łatwo mógł był zaprzepaścić pełne zwy­cięstwo. Dla Anglji Niemcy były tylko rywa­lem na polu gospodarczem, dla EYaneji zaś — był to odwieczny, groźny wróg, bezpośrednio zagrażający całości, wolności, wprcst bytowi Francji i narodu francuskiego. Dlatego też Francja, po czterech latach straszliwej wojny, po tylu ofiarach w ludziach i dobrach mater-jalnych, po tytanicznym wysiłku całego naro­du, broniącego swej wolności — teraz, w obli­czu bliskiego już i dającego się osiągnąć zwy­cięstwa nie mogła była zrezygnować z ostatnie­go ciosu, który na długo powinien był wytrą­cić z rąk Niemiec zawsze groźny dla Francji miecz, w daleką przyszłość odsuwając cd niej widmo nowej pożogi wojennej i nowego stra­szliwego niebezpieczeństwa. A uciąć wszyst­kie łby tej hydrze germańskiej, która była wie­cznie żywą groźbą dla Francji i całej Europy, mogło tylko decydujące zwycięstwo orężne, o którem marzył Foch i do którego dążył z całą swoją niezłomną wolą i żelaznym a kryształo­wym charakterem.

Inna rzecz, że marzenia Focha nie miały wielkich szans całkowitej realizacji. Trudno mu było odwrócić historję Sedanu z 1870 roku i zdruzgotać armję niemiecką tak dokładnie, jak to wówczas Niemcy uczynili z armją fran­cuską Napoleona TH. Wojska niemieckie roz­ciągały się obecnie na ogromnym froncie od morza aż do granicy szwajcarskiej. Aby wy­tworzyć położenie katastrofalne chociażby tyl­ko głównej masy wojsk niemieckich pomiędzy morzem a Mozą — trzeba było potężnie ją oskrzydlić wzdłuż Mozy na północ na głębokość conajmniej 100 km., aby przeciąć jej drogi od-

670

wrót przez Belgję. Ale dla zadania, zakrojone­go na tak wielką skalę. Koalicja nie posiadała jeszcze dostatecznych sil. Natomiast projek­towane przełamanie frontu niemieckiego aż pod Mezières, wszystkiego na głębokość 55 km., jak kolwiek znakomicie pogarszało położenie głów­nej masy wojsk niemieckich, ale w żadnym ra­zie nie czyniło go katastrofalnym ze względu na możliwość odwrotu przez Beluję. W dodat­ku wojska sprzymierzone nie miały szans szyb­szego posuwania się na tyły przeciwnika. Dla zaopatrzenia posuwających się na północ wiel­kich mas wojsk amerykańskich i francuskich koniecznych było kilka linij kolejowych i zna­czna ilość szos. Ale i jedne i drugie Niemcy w czasie odwrotu niszczyli w sposób radykalny, natomiast Francuzi mogli odbudowywać Hnje kolejowe z szybkością conajwyżej dwóch kilo­metrów na dobę.

W każdym jednak razie zwycięstwo vojsk amerykańsko-francuskich pomiędzy Aisne'a i Mozą, jeśli nie mogło odegrać decydującej ro­li — to niewątpliwie posiadało ogromne zna­czenie, które powinno było poważnie podważyć niemiecki system obronny, a przedewszystkiem chęć obrony żołnierza niemieckiego.

W dniu 26 września rozpoczęła się wielka ofensywa Focha pomiędzy rzeczką Suippe i Mo­zą na odcinku długości 65 km. Po kilkogodzin-nem przygotowaniu artyleryjskiem 42 dywizje piechoty amerykańskie i francuskie oraz 4 dy­wizje kawalerii z 4.878 działami, z olbrzymią liczbą samolotów i czołgów ruszyły do ataku przeciwko 13 dywizjom niemieckim z 1.600 działami.

W centrum natarcia Amerykanie odrzuci­li Niemców z dużemi dla nich stratami i zmu­sili do wycofania się wgłąb pozycyj na 6 do 9 km. Natomiast na skrzydłach na zachód od Mozy i w Argonach wysiłki Amerykanów po­zostały prawie bez rezultatów. Również i 4. armja francuska generała Goureau, naciera­jąca na lewem skrzydle 1. armji amerykań­skiej pomiędzy rzeka Suippe i Aisne'a. w cięż­kich walkach posuwała się nader wolno, a cho­ciaż zagarnęła do niewoli ponad 7.000 jeńców niemieckich, nie zdołała do wieczora wedrzeć się w pozycje niemieckie dalej, niż na 3 do ! km. Dalej posunąć się Francuzi nie mogli, po­nieważ oddziały 3. armji oraz lewego skrzydła 1. armji niemieckiej uczyniły to samo, co obec­nie nacierająca 4. armja francuska uczyniła

w pamiętnym dniu 15 lipca, a mianowicie swo­ją główną linję obronną utworzyli na północ­nych stokach południowego brzegu rzeczki La Dormoise i w dodatku tak zamaskowali, że Francuzi, posuwający się od południa natknęli się na nią zupełnie niespodziewanie, ponosząc ciężkie straty od bliskiego ognia licznych kara­binów maszynowych przeciwnika.

W ciągu następnych dni 27 — 30 września Niemcy, otrzymawszy nieznaczne zresztą po­siłki, twardo trzymali się swoich pozycyj, od­rzucając raz po raz atakujące wojska sprzymie­rzone. Jednakże pomimo rozpaczliwej obrony Niemców sprzymierzeni pod wieczór dnia 30 września zdołali niemal na całym odcinku na­tarcia posunąć się o 3 do 7 km. Ale dalej ofen­sywa sprzymierzonych rozwijać się nie mogła. Niemcy otrzymali znaczne posiłki, pogoda po­gorszyła się fatalnie, Amerykanie poczęli po-

Riiiny miasta.

nosić coraz większe straty, a wreszcie zaopa­trywanie wojsk sprzymierzonych poczęło szwankować z racji niedostatecznych środków komunikacyjnych. To ostatnie wywołane było tern, iż sprzymierzeni przygotowali znacznie większe transporty, niż było to możliwe wobec fatalnego stanu dróg. zniszczonych przez Niem­ców, co powodowało na tyłach straszliwe zato­ry, które ..korkowały" wszystkie węzły komu­nikacyjne.

Dalsze posuwanie się 1. armji amerykań­skiej i 4. francuskiej odbywało się o tyle tyl­ko, o ile Niemcy powoli opróżniali swoje pozy­cje, co było w związku z równoczesnym powol­nym odwrotem armij niemieckich, znajdują­cych się na zachód od rzeczki Suippe. ku gra­nicom niemieckim. W rezultacie sprzymierze­ni posunęli się pomiędzy Suippe i Mozą ogółem o 5 do 12 km. w głąb pozycyj niemieckich, nie osiągając nawet najbliżej zakreślonych celów.

671

Tak więc możliwość oskrzydlenia Niemców zni­kła, gdyż sprzymierzeni zdołali wedrzeć się w niemieckie linje obronne zaledwie na jedną piątą odległości od Mezières, co samo przez się nie było groźne dla Niemców, tembardziej zaś, że równoczesny odwrót całego frontu środko­wego i północnego ostatecznie wyrównywał ten nieznaczny wyłom w niemieckim systemie obronnym.

Tem niemniej jednak porażka Niemców, jakkolwiek zawiodła pokładane w tej bitwie na­dzieje Foch/a, była dla nich nader bolesną i ze względów moralnych i materjalnych. Niemcy utracili na tym odcinku od dnia 26 września do 4 października ponad 18.000 jeńców i 300 dział. Ale nadzieje Foch'a na oskrzydlenie Niemców i przecięcie ich dróg odwrotu przez Belgję speł­zły na niczem. Trzeba się było zadowolić czę-ściowem zwycięstwem lokalnem i nowem wy­czerpaniem szczupłych sił niemieckich.

Równocześnie niemal z bitwą pomiędzy Suippe i Mozą rozpoczęła się również w dniu 27 września wielka ofensywa w centrum po­między Cambrai i St. Quentin. 1. i 3. armje angielskie w składzie 13 dywizyj zaatakowa­ły oddziały 17. armji niemieckiej na odcinku długości 21 km. w kierunku na Cambrai, a w dwa dni później 4. armja angielska i 1. armja francuska również na niewielkim od­cinku na St. Quentin, broniony przez 2. i 18. armje niemieckie.

Wojska angielsko-francuskie pomimo za­ciętego naogół oporu Niemców osiągnęły znacz­ne powodzenie, zdobywając 2. października St. Quentin, ważny węzeł linji obronnej „Zygfry­da". Do dnia 8 października sprzymierzeni, rozbiwszy na odcinku od Arras do St. Quentin 39 dywizyj niemieckich, zagarnęli około 60.000 jeńców i 600 dział. Było to wielkiem zwycię­stwem, jeśli zważymy, że sprzymierzeni musie­li zdobywać najpotężniejszy system obronny Niemców, ową osławioną linję pozycyj „Zyg­fryda", która przedstawiała szeroki pas po­tężnych, żelazobetonowych umocnień, głęboko ciągnących się do tyłu, wyposażonych w dosko­nałe, zamaskowane przejścia i środki komuni­kacyjne, oraz zasobnych w potężne środki obro­ny, przygotowywanej długo i systematycznie.

Pod wrażeniem tej klęski i rozumiejąc, że utrzymywanie linji „Zygfryda" staje się nie-możliwem, nocą z 8 na 9 października 17., 2. i 18. armje niemieckie rozpoczęły ogólny od­wrót na linję obronną „Hermanna", równo­cześnie na swojem lewem skrzydle utrzymując pozycje pod La Fère nad Oise'a. Wcześniej je­

szcze, bo począwszy od dnia 28 września na od­cinku La Fère — Reims — rzeczka Suippe ar­mje niemieckie rozpoczęły powolny odwrót pod ciśnieniem wojsk francuskich pomiędzy Oise'a i Aisne'a w kierunku na Laon, przedewszyst-kiem zaś pod wrażeniem posuwania się wojsk angielsko-francuskich pomiędzy Arras i St. Quentin i wojsk francusko-amerykańskich po­między Suippe i Mozą.

Równocześnie toczyła się wreszcie czwarta wielka bitwa na północy we Flandrji, gdzie 24 dywizje piechoty i 3 dywizje kawalerji belgij-sko-francuskie zaatakowały w dniu 28 wrześ­nia na odcinku długości 35 km. na północ od Ypres 19 dywizyj 4. armji niemieckiej. Tam sprzymierzeni mieli wybitne powodzenie jedy­nie w ciągu dwóch pierwszych dni ofensyw, poczem tempo natarcia stało się bardzo powol-nem.

Ogólnie biorąc położenie Niemców, jak­kolwiek nie było katastrofalnem, kazało jednak liczyć się z nieuchronną klęską, która musiała wcześniej czy później nastąpić chociażby ze względu na szybkie postępy, jakie w wojsku niemieckiem czyniło wyczerpanie fizyczne i mo­ralne, oraz wzrastające braki materjalne. To też począwszy od 5 października rozpoczęli Niemcy powolny odwrót na wschód od Oise'y aż do Mozy na linję „Hunding", położoną w ty­le o 20 do 40 km., a więc na całym froncie od morza aż do Mozy wycofując się już na swoją drugą linję obronną. Tak więc plan oskrzydle­nia Niemców pozostał na papierze, jakkolwiek bezsprzecznie ostatnie wralki znakomicie przy­bliżyły dzień klęski armji niemieckiej.

W dniu 13 października armje sprzymie­rzone osiągnęły już mniej więcej linję Nieu-port — Dixmude — Menin — Armentières — Donai — Solèsmes — La Fére — Rethel — Vouziers — Grandpré — rejon Verdun. W cza­sie więc od dn. 18 lipca do 13 października sprzymierzeni posunęli się w centrum przecięt­nie o 70 km., na skrzydłach zaś o 10 do 25 km. Był to niewielki w gruncie rzeczy przemarsz, jednakże wystarczył, aby armje sprzymierzone zostały pozbawione dogodnych połączeń tyło­wych, co spowodowało znaczne pogorszenie się ich zaopatrzenia. Pomimo to Foch, za wszelką cenę dążąc do ostatecznej rozgrywki i posiada­jąc zresztą w odwodzie 88 dywizyj na ogólną liczbę 205, zdecydował dalsze natarcie począw­szy od dnia 14 października temi samemi trze­ma grupami uderzeniowemi, a więc na północy we Flandrji, w centrum w kierunku rzeki Sam-

672

Grecja. Pozycja pod murami Pèlasgique w dniu 28 czcnrca 1917 r.

o 'OJ

bry i na prawem skrzydle ofensywy na Me-zières.

Główne uderzenie na odcinku Solèsmes — Wassigny powierzono Anglikom przy współ­działaniu na północy armij belgijskiej i angiel­skiej, na południu zaś amerykańsko-francus-kich.

Największy sukces terytorjalny tym ra­zem osiągnęła belgijska armja króla Alberta, która do dnia 20 października nietylko przeła­mała cały front niemiecki na swoim odcinku, ale, zmusiwszy Niemców do odwrotu, w pości­gu swoim zapuściła się aż pod Gandawę. Na innych odcinkach natarcie sprzymierzonych da­ło słabe wyniki. Niemcy na całym froncie nie­znacznie cofnęli się, zajmując ostatecznie do dnia 20 października linję „Hermann — Hun-ding".

W momencie tym zdawało się, że osłabł już impet wyczerpanych walkami wojsk sprzy­mierzonych i że front ponownie ustabilizował się na niemieckiej drugiej linji obronnej.

Pomimo pozornej poprawy położenia nie­mieckiego na Zachodzie wobec widocznie słab­nącego tempa ofensywy sprzymierzonych — istotne położenie Niemiec było tragiczne, z cze­go całkowicie zdawali sobie sprawę obaj fak­tyczni wodzowie niemieccy, Hindenburg i Lu-dendorff.

O tern, jak naczelne dowództwo niemieckie rozumiało położenie wojenne Niemiec, najlepiej świadczy referat, który wygłosił w dniu 2 paź­dziernika 1918 roku major von dem Bussche wobec przywódców stronnictw w Reichstagu.

Przytoczymy tu wyjątki z tego ciekawego referatu.

Po zobrazowaniu tragicznych wydarzeń ostatnich dni na froncie zachodnim, oraz kata­strofę Bułgarji, zagrażającą od tyłu Austro-Węgrom, a pośrednio i Niemcom, major Bus­sche przedstawił te trudności, które spiętrzyły się wobec niemieckiego dowództwa naczelnego dzięki temu, że, wiedząc o zamierzonej ofensy­wie Koalicji w dniu 26 września, nie znało ono zupełnie miejsc, w które przeciwnik miał ude­rzyć, Wobec tego „zmuszono nas do rozdziele­nia odwodów i przygotowania do obrony w mniejszym lub większym stopniu całego frontu".

„Można było mieć prawie pewność, że po wykonaniu potrzebnych przesunięć wynik wal­ki będzie dla nas korzystny, a duże straty, jak można było przypuszczać, złamią wolę przeciw­nika. Wszędzie udało się zatrzymać przeciw­nika tam, gdzie wdarł się w nasze linje dzięki

przewadze liczebnej, zaskoczeniu i czołgom, oraz odeprzeć jego ciosy działaniem naszych od­wodów, użytych we właściwej chwili. Walki ostatnich sześciu dni pomimo dużych strat w jeńcach i sprzęcie są korzystne dla nas. Po­stępy przeciwnika w porównaniu z naszemi po­wodzenia wiosennemi są nieznaczne. W więk­szości miejsc jego niezwykle zaciekłe szturmy odparto z powodzeniem. Według otrzymanych od oddziałów meldunków straty nieprzyjaciel­skie są niezwykle ciężkie".

„Wojsko nasze pomimo wielkiej przewagi liczebnej nieprzyjaciela biło się wspaniale i do­konało nadludzkich czynów... Pomimo tego Na­czelne Dowództwo musiało powziąć straszliwie ciężką decyzję, a mianowicie oświadczyć, że we­dług ludzkich możliwości nie ma. już żadnych widoków narzucenia nicprzyjacieloivi pokoju".

„Rozstrzygnęły o takim obrocie rzeczy przedewszystkiem dwa czynniki: czołgi. Nie­przyjaciel użył ich w nieoczekiwanej ilości. Nerwy naszych ludzi zawiodły tam, gdzie czoł­gi wystąpiły niespodziewanie, po uprzedniem wydatnem ostrzelaniu naszych pozycyj pocis­kami dymnemi i gazowemi. Tam przełamywa­ły one nasze pierwsze linje, torowały drogę swTojej piechocie, a zjawiając się niespodziewa­nie na tyłach, wywoływały miejscowy popłoch i uniemożliwiały kierownictwo walką... Masie czołgów nieprzyjacielskich nie byliśmy w sta­nie przeciwstawić takiej samej masy czołgów własnych. Wyrób ich przekraczał możność wy­twórczą naszego w najwyższym stopniu prze­ciążonego przemysłu, a niemożnością było za­niedbanie wyrobu innych ważnych rzeczy".

„Bezwzględnie rozstrzygającem stało się zagadnienie uzupełnienia wojska. Stany li­czebne oddziałów były niskie w chwili rozpoczę­cia wielkiej bitwy. Mimo wszystkich zarządzeń spadły stany bataljonów z 800 ludzi w kwietniu na 540 w końcu września. I ten stan udało się zachować jedynie dzięki rozwiązaniu 22 dywi-zyj (66 pułków piechoty)."

„Klęska bułgarska pożarła dalszych 7 dy-wizyj. Normalne uzupełnienie, rekonwales­cenci, wyciśnięci z różnych oddziałów, nie wy­starczą dla wyrównania normalnych strat spo­kojnej kampanji zimowej. Jedynie powołanie rocznika 1900 zdoła jednorazowo podnieść sta­ny liczebne bataljonów mniej więcej o 100 głów. W tym wypadku zostałyby zużyte ostat­nie zapasy ludzi".

Dalej mowa jest o ogromnych stratach ostatnich walk, szczególnie w korpusie oficer­skim (armja straciła nieledwie ostatnich już

674

nndOÉJ^H

Okopy w huraganowym ogniu dział.

oficerów zawodowych) oraz podoficerskim. By­ło to znamienne dla nastrojów wojska, które wprawdzie walczyło jeszcze, ale żądało najwię­kszych ofiar od swoich dowódców. Masowo ginęli nawet dzięki temu dowódcy pułków, a na­wet dywizyj. Dalej major Bussche mówi:

„Nieprzyjaciel dzięki pomocy amerykań­skiej jest w stanie uzupełniać swoje straty. Oddziały amerykańskie, jako takie, nie są spe­cjalnie wartościowe, a w żadnym razie lepsze od naszych. Tam, gdzie dzięki wystąpieniu masowemu zyskały początkowe powodzenia, zo­stały jednak pomimo tej przewagi odparte (ra­czej powstrzymane — pi'zyp. wł.). Rozstrzyga jednak fakt, że mogą one obejmować duże od­cinki frontu, a przez to zwalniać wyrobione bo­jowo dywizje francuskie i angielskie. Ponad­to umożliwiają tworzenie prawie niewyczerpal-nych odwodów."

„Dotąd wystarczały nasze odwody, aby zatykać luki. Kolej dowoziła je na czas. Od­parto niezwykle gwałtowne uderzenia. Nie by­ło dotychczas tak ciężkich walk. Obecnie odwo­dy nasze wyczerpują się. Jeśli nieprzyjaciel będzie nadal nacierał, może wytworzyć się po­łożenie, które zmusi nas do cofania się i do walk odwrotowych na dużych przestrzeniach fron­tu. W ten sposób możemy jeszcze bardzo dłu­

go prowadzić wojnę, zadawać nieprzyjacielowi dotkliwe straty, zostawić mu zniszczony kraj, zwycięstwa jednak nic będziemy mogli od­nieść".

„Zrozumienie tego oraz wypadki skłoniły Pana Marszałka (mowa o marszałku polnym Hindenburgu — przyp. wł.) oraz generała Lu-dendorffa do zaproponowania cesarzowi prób// przerwania walki w celu zaoszczędzenia naro-dowi niemieckiemu i jego sprzymierzeńcom dal­szych ofiar".

„Należało powziąć to postanowienie teraz, gdy okazało się, że dalsze prowadzenie wojny nie ma widoków powodzenia; podobnie postą­piono w dniu 15-ym lipca, gdy poznano, że wiel­ka ofensywa, niedawno rozpoczęta, pochłania straty niewspółmierne do korzyści. Jeszcze czas na to. Jeszcze %vojsko niemieckie jest dość silne, aby przez miesiące całe wstrzymywać nie­przyjaciela, zadawać mu straty i odnosić miej­scowe powodzenia. Każdy jednak dzień zbliża nieprzyjaciela do celu i powoduje, że będzie co­raz mniej skłonnym do zawarcia znośnego dla nas pokoju".

„Dlatego nie można tracić ani chwili. Każ­da doba może pogorszyć położenie i dać nie­przyjacielowi możność poznania naszej obecnej słabości".

675

„To miałoby jak najgorsze skutki dla wi­doków pokojowych i położenia wojskowego. Ani wojsko, ani kraj nic powinni uczynić niczego takiego, œby mogło zdradzić słabość. Przeciw­nie, kraj i wojsko muszą występować bardziej stanowczo, niż kiedykolwiek. Wraz z propozy­cją pokoju musi powstać zwarty front w kraju, front, któryby stwierdzał, że istnieje nieugię­ta wola dalszego prowadzenia wojny, o ile nie­przyjaciel nie zechce pokoju lub postawi upoka­rzające warunki. Gdyby to nastąpiło, siła i zdolność wytrwania wojska będzie zależała od postawy kraju i ducha, który z kraju przej­dzie do wojska".

Tyle mówi tak znamienny raport majora Bussche, wysłannika dowództwa naczelnego. Był to ostatni dzwonek na alarm.

Raport powyższy był poniekąd wyjaśnie­niem tych rozmów, które Hindenburg prowa­dził z cesarzem na temat pokoju, oraz skutków, które rozmowy te spowodowały. Bowiem Hin­denburg, od dłuższego już czasu oceniając pe­symistycznie położenie wojskowe i wewnętrzne w kraju, skłonił był cesarza do uczynienia pró­by zawarcia pokoju na podstawie sławnych 14-stu punktów Wilsona, prezydenta St. Zjedn. A. P., przy równoczesnem dokonaniu donio­słych zmian politycznych wewnątrz Niemiec, któreby niejako ułatwiały zadanie Wilsonowi, wierzącemu, jak wiemy, iż winowajcami woj­ny nie był naród niemiecki, lecz dotychczasowe niemieckie sfery rządzące.

W rezultacie już w dniu 29 września rząd niemiecki zdecydował zwrócić się bezpośrednio do prezydenta Wilsona z prośbą o pośrednictwo w natvchmiastowem przerwaniu wojny i wszczęciu rokowań pokojowych na podstawie jego punktów. W dniu następnym ustąpił rząd kanclerza hrabiego Hertlinga, jego zaś miejsce zajął książę Maks Badeński, który wprowadził do rządu wybitnych przywódców niemieckiej socjal - demokracji. Równocześ­nie cesarz Wilhelm wprowadził w Rzeszy Nie­mieckiej ustrój parlamentarny. Miało to ozna­czać rzekomą likwidację dawnego systemu rzą­dzenia oraz dawnej sfery rządzącej.

W dniu 4 października w myśl poprzed­nich postanowień i wciąż pod naciskiem Hin-denburga nowy rząd niemiecki wystosował no­tę do prezydenta Wilsona, powołując się na je­go 14 punktów pokojowych, ale jednak równo­cześnie zaznaczając o „dostojnym pokoju" Wzmianka ta miała być furtką, przez którą Niemcy chciały przeszwarcować jak najkorzy­stniejszy dla siebie pokój o charakterze kom­

promisowym, być może już wówczas marząc o rewanżu. Niemcy bowiem nawet w tych tra­gicznych dla siebie dniach, uznając niemożli­wość własnego zwycięstwa, równocześnie jed­nak nie uważały się za pokonanych. W dodatku sam Hindenburg sądził, że armja niemiecka zdoła utrzymać się jeszcze na terytorjum Bel-gji i Francji aż do wiosny 1919 roku, coby zna­komicie podtrzymywało autorytet Niemiec w czasie rokowań pokojowych.

Ale perfidne intencje pokojowe Niemiec i ich wewnętrzno-polityczna komedja o charak­terze eksportowym nie zdołały zmylić czujności Koalicji, ani nawet samego naiwnie dobrotli­wego prezydenta Wilsona, utopisty i doktryne-ra. To też w porozumieniu z rządami państw sprzymierzonych, nie spieszył się Wilson z de­cyzją, rozumiejąc, że w najbliższym już czasie złamana będzie buta Niemiec, które będą mu­siały lojalnie przyjąć wszystkie warunki Koa­licji, rzeczywiście realizując zasady 14-stu punktów pokojowych. Przeto Wilson zażądał od Niemiec przedewszystkiem, jako konieczny warunek zawieszenia broni i wszczęcia per-traktacyj pokojowych, natychmiastowego opu­szczenia zajętych w czasie wojny obszarów oraz przyjęcia takich warunków zawieszenia broni, któreby „zostały poddane rozwadze i sądowi wojskowych doradców rządu Stanów Zjedno­czonych i państw Koalicji", a to w celu uzyska­nia „zupełnie pewnych i zadawalających gwa-rancyj co do utrwalenia obecnej wojskowej przewagi Koalicji" na wypadek zerwania ro­kowań pokojowych. Poza tern prezydent Wil­son żądał natychmiastowego i zupełnego za­przestania wojny łodziami podwodnemi.

Po wymianie szeregu not dopiero w poło­wie października pod naciskiem coraz bardziej beznadziejnego położenia na wszystkich fron­tach zdecydował się rząd niemiecki przyjąć wszystkie warunki Wilsona. Na skutek tego dnia 24 października Wilsona oświadczył, że gotówT jest porozumieć się z rządami państw Koalicji w sprawie zawieszenia broni. Roko­wania te trwały dwa tygodnie, zanim doprowa­dziły sprawę do końca, w tym zaś czasie zaszły wypadki, które radykalnie zmieniły położenie Niemiec. Ale o tem będziemy mówili potem.

W wytworzonych obecnie warunkach nie­zmiernie ciężkie było położenie generała Luden-dorffa, który od dłuższego czasu był mózgiem i wolą aparatu wojennego Niemiec, a stąd za­równo w kraju, jak i zagranicą uchodził za głównego przeciwnika pokoju i wroga Koalicji. Wówczas, kiedy w Niemczech w imię uzyska-

676

Powitanie 16 pułku piechoty amerykańskiej, maszerującego przez plac Zgody do grobu generała. Lafayette.

nia znośnego pokoju czyniono wszystko — jak­kolwiek przeważnie tylko z pozoru — aby za­manifestować przed światem dobrą wolę naro­du niemieckiego — oczywiście musiano dla tej sprawy poświęcić i Ludendorffa, który zrezy­gnował w dniu 27 października z zajmowanego stanowiska i wogóle wystąpił z wojska. Je­go miejsce zajął generał Groener, który od po­czątku wojny pełnił funkcje wojskowo-gospo-darcze i techniczne, z czego był chlubnie znany, przeto nazwisko jego nie było bezpośrednio związane z czysto bojowemi tradycjami armji niemieckiej. Uważano, że człowiek ten naj­bardziej jest powołany, aby prowadzić pertrak­tacje pokojowe.

Po kapitulacji Bułgarji działania wojenne na Bałkanach trwały nadal. Sprzymierzeni w dalszym ciągu prowadzili walkę z oddziała­mi austrjacko-węgierskiemi, które tam znajdo­wały się jeszcze, oraz prowadzili działania, zmierzające do zadania ostatecznego ciosu Tur­cji od strony europejskiej.

Jednakże stosunek sił stawał się coraz bar­dziej korzystnym dla wojsk sprzymierzonych i pod względem liczebnym, i pod względem mo­ralnym. Jak wiemy, w tym czasie wojska au-strjacko-węgierskie były już bliskie ostateczne­

go załamania moralnego. Nieliczne oddziały niemieckie, tkwiące w armji austrjacko-wę-gierskiej, niby rodzynki w zakalcowatem cie­ście, nie mogły oczywiście niczego dokonać sa­modzielnie. To też działania na Bałkanach na­brały charakteru okupacyjnego. Wojska sprzy­mierzone niemal bez oporu oczyszczały z od­działów przeciwnika ogromne przestrzenie, posuwając się pośpiesznemi marszami wgłąb półwyspu. Jak to już wspominaliśmy pochód sprzymierzonych rozwijał się wachlarzowato wgłąb Albanji, Serbji, oraz przez terytorjum skapitulowanej Bułgarji w stronę Rumunji i Konstantynopola.

Główne działania skierowane były w kie­runku północnym w celu całkowitego oswobo­dzenia Serbji, a następnie natarcia wgłąb Au-stro-Węgier. Wykonywująca to zadanie głów­na grupa wojsk sprzymierzonych (Francuzi i Serbowie) była osłaniana od zachodu przez grupę, która zajmowała Albanję i Czarnogó­rze, od wschodu zaś przez grupę, maszerującą przez Bułgarję ku granicy Rumunji, aby ją uwolnić od okupacji niemieckiej armji Macken-sena, a następnie uderzyć w bok Austro-Wę-gry. Poza tern drugorzędne działanie (rów­nież poprzez Bułgarję) skierowane było prze­ciwko Turcji i jej ówczesnej stolicy Konstanty­nopolowi.

677

Zajmowanie Albanji i Czarnogórza powie­rzone było korpusowi włoskiemu, który masze­rował na północ od Wallowy wzdłuż morza Adrjatyckiego, oraz mieszanej grupie wojsk sprzymierzonych, która maszerowała na półno­cny zachód z frontu Skoplje — Ochrida. W dn. 9 października ten ostatni oddział osiągnął już Hnję Diakowa — Mitrovica — Novibazar, od­rzuciwszy oddziały austrjacko-węgierskie ku morzu, gdzie poddały się maszerującemu tam korpusowi włoskiemu.

Natarcie, a raczej pochód wgłąb Serbji od­bywał się na północ wzdłuż biegu rzeki Mora­wy. Tu maszerowali Serbowie, wzmocnieni dywizjami francuskiemi i greckiemi, oraz fran­cuską kawalerją i artylerją ciężką, ogółem 10 dywizyj piechoty.

Napraiva toru.

Znaczniejszy opór napotkali Serbowie do­piero pod Niszem, ale po trzydniowej walce, dość zaciętej dzięki obecności wojsk niemiec­kich, zdołali w dniu 12 października zająć Nisz, odrzucając wojska austrjacko-węgierskie, co­fające się bezładnie, i biorąc do niewoli Niem­ców, sromotnie opuszczonych przez sprzymie­rzeńców. W dniu 1 listopada, wykonawszy 500-kilometrowy pochód w terenie górzystym, Serbowie wkroczyli do swojej stolicy Belgradu, mając na swojem prawem skrzydle pod Semen-drją kawalerję francuską. Szybkość rekordo­wa, z jaką odbył się gigantyczny marsz Serbów ku Belgradowi świadczy najlepiej, jak słabym był opór, stawiany przez wojska austrjacko-węgierskie !

Przekroczywszy bez trudu, prawie bez wal­ki Dunaj Serbowie i Francuzi poprowadzili da­lej swoje błyskawiczne natarcie w kierunku

Budapesztu i w momencie zawarcia zawiesze­nia broni znajdowali się już na linji Szege-dyn—Baja.

W kierunku Rumunji podążała przez Buł-garję tak zwana Armja Dunajska, składająca się z 2 francuskich i 1 angielskiej dywizyj. W dniu 19 października armja ta zajęła Vidin, a w dniu 10 listopada przeprawiła się prze-. Dunaj pod Nikopoli i Sistor, wkraczając na zie­mię rumuńską. W tym czasie Rumunja, zry­wając narzucony jej siłą pokój z państwami centralnemi, ponownie przystąpiła do wojny po stronie Koalicji, rozpoczynając powtórnie mobilizację swojej armji. Ale Mackensen nie czekał już ani na wojska francusko-angielskie, ani na powstanie rumuńskie, pośpiesznie wy­cofując swoje oddziały przez Siedmiogród.

Działania przeciwko Konstantynopolowi prowadziła grupa wojsk sprzymierzonych, li­cząca około 6 dywizyj, wczem ponad połowę an­gielskich. Grupa ta wyszedłszy z linji rzeki Strumy pomaszerowała przez Trację w kie­runku Adrjanopcla. Pod murami tego przed­murza Konstantynopola powstrzymało sprzy­mierzonych zawieszenie broni z Turcją, zawar­te 1 października w Mudros.

Generał Foch, rozpoczynając we Francji ogólną ofensywę sprzymierzonych, kategorycz­nie żądał również od Włoch przyłączenia się do decydującej rozgrywki. Ale naczelne dowódz­two włoskie, zawsze ostrożne i przebiegłe, zwle­kało z rozpoczęciem natarcia, pomimo, że na froncie włoskim znajdowały się znaczne posił­ki angielsko-francuskie, a nawet i amerykań­skie. Zdecydowało się wreszcie na własną ofensywę dopiero w dniu 25 października, kie­dy przebieg walk na froncie zachodnim zupeł­nie zdecydowanie chylił szalę zwycięstwa — na stronę Koalicji, zaś Austro-Węgry, pozbawione pomocy niemieckiej oraz skompromitowane os­tatecznie wypadkami na Bałkanach, znajdowa­ły się w stanie zupełnego rozkładu wojskowo­ści swojej i całego aparatu państwowego.

W tym czasie na froncie włoskim po stro­nie Koalicji znajdowało się 52 dywizje włoskie, 3 angielskie, 2 francuskie i czechosłowackie z 4750 d/.ialami, oraz na tyłach pewna ilość od­działów amerykańskich. Po stronie austrjac-ko-węgierskiej znajdowało się 63 dywizyj, któ­re jednak stanowiły nieporównanie mniejsze siły nietylko pod względem moralnym, ale i li­czebnym, bowiem przeważnie dywizja liczyła

678

nie więcej, niż 5 bataljonów (zamiast 9), w do­datku o małych stanach liczebnych.

Położenie frontu włoskiego było wciąż je­szcze takie samo, jak latem tegoż roku. Głów­ne siły sprzymierzonych, włącznie z dywizja­mi angielsko-francuskiemi, znajdowały się w centrum frontu, na odcinku od linji kolejo­wej Tveviso — Odezzo do góry Tomba, stopnio­wo rozrzedzając się na obu skrzydłach.

Plan ofensywy sprowadzał się do przeła­mania trzema armjami centrum frontu na 40-stokilometrowym odcinku Grave di Papadopo-li — Pederobba i dalszego natarcia na linję Vittorio — Veneto w celu odcięcia wojsk au-strjacko-węgierskich, działających w górach, od wojsk, działających w dolinie. Z głównem natarciem miały również współdziałać drugo­rzędne natarcia na obu skrzydłach.

W momencie, kiedy rozpoczynała się ofen­sywa na froncie włoskim, Austro-Węgry znaj­dowały się już w katastrofalnem położeniu. W dniu 19 października Austro-Węgry otrzy­mały odpowiedź Wilsona na swoją notę, ana­logiczną do niemieckiej i równocześnie z nią wysłaną. Wilson żądał w swojej nocie samo­dzielności dla Czechosłowacji, Jugosławji i Pol­ski. Wywołało to w zainteresowanych prowin­cjach Austro-Węgier groźne wrzenie narodo­wościowe, które lada chwila miało przerodzić się w otwarte powstanie. W dodatku w tych tragicznych dniach dla monarchji Habsburgów zerwał się związek z Austrją Węgier, które, machnąwszy ręką na całość monarchji, zażąda­ły wycofania oddziałów węgierskich z frontu włoskiego, aby bronić ściślejszych granic kró­lestwa węgierskiego przed nawałą koalicyjną, która zbliżała się do nich od strony Serbji i Ru-munji. Pod wpływem tego, co się działo we­wnątrz państwa, podniosła głowę również i pro­paganda rewolucyjna, działająca równorzędnie z narodowościowa. Na froncie rozpoczęły się jawne bunty całych oddziałów, karność zosta­ła podeptana nawet WT najwierniejszych do­tychczas dywizjach, dezercja przybrała charak­ter masowy, a równocześnie dowództwo stra­ciło głowę, poddając się zniechęceniu, apatji i oportunizmowi.

W tych warunkach sprzymierzeni rozpo­częli ofensywę na froncie włoskim. Pomimo ogromnych trudności sforsowania rzeki Pi ave przełom udał się całkowicie, front austrjacki zachwiał się, a Włosi, wyzyskując swoje zwy­cięstwo, poczęli szybko rozszerzać dokonany wyłom tak, że do dn. 30 października osiągnęli

już linję rzeki Monticano — Vittorio — Vene­to — Feltre — Asiago, grożąc rozłamaniem armij austrjacko-węgierskich na dwie części.

Austro-Węgry już w dniu 29 październi­ka zwróciły się do dowództwa włoskiego z proś­bą o zawieszenie broni. Rozpoczęły się rokowa­nia, w czasie których Włosi, korzystając z pa­nicznej i bezładnej ucieczki wojsk austrjacko-węgierskich, prowadzili dalej swoje natarcie, a właściwie pościg w kierunku Udine, górnego biegu Tagliamento, Belluno i Trydentu. Rów­nocześnie desant włoski pod osłoną floty wysa­dził się pod Triestem i prawie bez oporu zajął to miasto. Wreszcie w dniu 3 listopada Włochy podpisały w Padwie zawieszenie broni z Au-stro-Węgrami, które po raz ostatni w tej kon­wencji wystąpiły, jako jednolite mocarstwo. Bowiem równocześnie siły odśrodkowe rozsa­dziły dwujedyną monarchję Austro-Węgier, które w ciągu paru dni rozłożyły się na samo­dzielne swoje części składowe.

Tymczasem Włosi, trzymając się litery zawartego zawieszenia broni, które miało obo­wiązywać od południa 4 listopada, do tego ter­minu prowadzili nadal działania wojenne, co, wobec zupełnego rozłożenia się armji austrjac-ko-węgierskiej i szalonej panice jej mas żołnier­skich, było raczej bezkrwawym odwetem Wło­chów na przeciwniku, który im jedynie z po­śród swToich wrogów potrafił ongiś zadawać dotkliwe i niesławne ciosy. Od chwili podpi­sania do chwili uprawomocnienia się zawiesze­nia broni Włosi „zabrali do niewoli" setki ty­sięcy oszalałych w panice, przeważnie bezbron­nych i pozbawionych dowództwa żołnierzy au­strjacko-węgierskich.

Od tej chwili na arenie wojny światowej przeciwko całej nieledwie ludzkości pozostały same tylko Niemcy.

W dniu 19 października Foch wydał roz­kaz dalszej ofensywy na froncie zachodnim. Teraz sprzymierzeni mieli przełamać trzecią z kolei niemiecką linję obronną Hermann — Hunding — Brunhildy — Grimhildy.

Grupa północna króla Alberta, w skład której wchodziły obecnie armja belgijska i 2. arm ja angielska, natarła w kierunku Ganda-wy i dalej Brukseli; armje angielskie natarły w kierunku ogólnym na Naraur w celu odrzu­cenia Niemców w Ardeny, trudne do przebycia, i odcięcia ich od głównej drogi odwrotu ; Fran­cuzi przy pomocy Anglików" na Chimay i Givet

679

i wreszcie Francuzi i Amerykanie na Mezières i Sedan.

Do dnia 27 października największy suk­ces osiągnęła grupa króla Alberta i Anglicy, Francuzi wypełnili swoje dość szczupłe zadanie, natomiast Amerykanie, których zadanie nadal polegało na przecięciu dróg odwrotowych głów­nej masie wojsk niemieckich, pomimo znacz­nych ofiar posunęli się nieznacznie, częściowo z racji ciężkiego terenu walki i braku dogod­nych linij komunikacyjnych, częściowo zaś z po­wodu zbyt małego doświadczenia świeżo zaim-

powyżej. Jednakże naczelne dowództwo nie­mieckie uznało za niemożliwą i bezcelową dal­szą jej obronę na pozostałych odcinkach. To też nocą z dnia 4 na o listopada 7 armij nie­mieckich na froncie od Mozy do Condé, a 8 li­stopada i armje północne rozpoczęły odwrót na linję „Antwerpja — Moza".

Do tego czasu tymczasem na głębokich ty­lach wojsk niemieckich rozegrały się wypadki, które zadecydowały ostatecznie o losach wojny. Sprzymierzeńcy Niemiec leżeli już pokonani u stóp Koalicji. W Niemczech wybuchła rew»;-

HWftâPV.'«- — — I I i •»

Cmentarz marynarzy francuskich w Atenach.

prowizowanych sztr.bów amerykańskich, któ­rych niezależności, pomimo tego, uparcie bro­nił generał Pershing, człowiek uparty, kapryś­ny i ambitny nadmiernie.

Pomimo pewnych niedociągnięć na pra­wem skrzydle nacierających sprzymierzonych położenie Niemców było tak ciężkie, że, jak to już wiemy, musieli się zgodzić na postawione przez Wilsona warunki wszczęcia rokowań w sprawie zawieszenia broni.

Tymczasem do dnia 5 listopada tylko An­glicy, 1. armja francuska i 1. armja amery­kańska zdołały przełamać na swoich odcinkach niemiecką linję obronną, o której mówiliśmy

łucja, a jakkolwiek miała ona łagodny charak­ter i prawie bezkrwawy przebieg — jednakże w stopniu dostatecznym wprowadziła ogólny chaos i dezorientację, rujnujące cały aparat państwowy i wojenny. Bezpośrednim powo­dem odclawna nurtującej zresztą pod ziemią rewolucji niemieckiej był bunt we flocie woj-jennej (jak wiemy pierwszy bunt marynarzy, surowo poskromiony, wybuchł jeszcze w 1917 roku). Od połowy października admiralicja niemiecka nosiła się z zamiarem dokonania wy­padu na wybrzeża niemieckie. Na wiadomość o tern wybuchł bunt w III eskadrze pełnego mo­rza, stacjonującej w Wilhelmshaven. Rezygnu-

jąc ze swoich planów admiralicja skierowała zbuntowaną eskadrę do Kilonji i tam starała się drogą pertraktacyj zlokalizować to zarzewie rewolucji. W dniu 4 listopada bunt maryna­rzy przybrał groźną postawę. Gubernator ki-loński, jakkolwiek rozporządzał wiernemi od­działami lądowemi, jednakże nie zdecydował się ich użyć przeciwko marynarzom. W rezul­tacie Kilonja została opanowana przez zrewo­lucjonizowanych już marynarzy. Stąd iskry rewolucji rozprysły się po całych Niemczech, wraz z masami zbuntowanych marynarzy, któ­rzy, jak i w Rosji, stali się czołowymi bojowni­kami rewolucji. Naczelne dowództwo próbo­wało wysłać z frontu przeciwko tyłowym re­wolucjonistom kilka dywizyj, ale i te wkrótce ogarnął ferment.

Pomiędzy 5 a 7 listopada zbuntowani, ma­rynarze opanowali Lubekę, Bremę, Hamburg i Hanower. Następnie, prawie bez oporu, re­wolucja przerzuciła się do Westfalji, Nad-renji, do środkowo-niemieckich ośrodków prze­mysłowych, do Halle, Lipska i Monachjum. 9 li­stopada zrewolucjonizowane masy robotnicze opanowały niemal bez sprzeciwu wrładzę w sa­mej stolicy Rzeszy Niemieckiej — Berlinie.

W południe tegoż dnia cesarz Wilhelm, ratując swoją głowę, zrzekł się korony cesar­stwa niemieckiego, uciekając haniebnie do Ho-landji i pozostawiając swój naród i wojsko w tragicznem położeniu. Rewolucja szerokie-mi falami rozlewała się po Niemczech, burząc jeden za drugim trony związkowych państewek niemieckich. Armja niemiecka straciła nagle swoje tyły, swoją rację bytu, swoich najwyż­szych wodzów, całą swoją tradycję, która ru­nęła zdała od pola bitew. W doskonałym me­chanizmie wojska niemieckie jakgdyby pękła jakaś wewnętrzna sprężyna, która decydowała o jego użyteczności. I stało się to pomimo, że wojsko niemieckie, nadszarpnięte wprawdzie propagandą rewolucyjną, jednakże do ostatniej chwili w masie swojej zachowało znośną posta­wę moralną, która na długo jeszcze mogła była utrzymać jego spójnię i jego wartość bojową.

A tymczasem Foch -przygotowywał się do ostatniego skoku armij sprzymierzonych, któ­ry miał im przynieść w obecnych warunkach wspaniałe, pełne zwycięstwo, rzucające żebrzą­cy militaryzm niemiecki do kolan Koalicji.

Z rejonu Nancy, z rodzinnych stron Fo-ch'a, po obu stronach Mozeli wyjść miała po­tężna ofensywa, która, przedłużając front bi­twy aż do granicy szwajcarskiej, powinna była tym razem napewno zagrodzić drogę odwrotu

głównym masom wojsk niemieckich, równocześ­nie wbijając w serce niemiec miażdżący klin zwycięskiej Koalicji. Foch bowiem pragnął ro­kowania pokojowe prowadzić z rządem niemie­ckim, któryby już nie posiadał armji — to zna­czy był całkowicie bezsilny.

Marszałek Foch, omawiając będące na ukończeniu przygotowania do natarcia w Lota-ryngji, tak pisze w swoich „Pamiętnikach":

„Miało się ono rozpocząć 14 listopada, dwudziestu ośmiu dywizjami piechoty i trzema kawalerji, wspartemi znaczną ilością artylerji i około sześciuset czołgami. Atak ten, o rozcią­głości około 30 kilometrów, miał się dołączyć do bitwy na 350-ciokilometrowym froncie. Kieru­nek jego był kierunkiem nowym. Nie mógł on napotkać tam większych sił. W następstwie można się było po nim spodziewać świetnego początku i szybkiego zdobycia kilku dziesiąt­ków kilometrów. Potem miał on niewątpliwie natrafić na zniszczenie, które zwalniało gdzie­indziej marsz innych armij. Natarcie to do­rzucało swój wysiłek do ich wysiłku, potęgowa­ło go, wzmacniało, nie zmieniając charakteru, Był to marsz ku Renowi, w kierunku Berlina, ugruntowany przez całokształt wojsk sprzymie­rzonych, przez zbieżność ich wysiłków, powta­rzanych i potęgowanych z dniem każdym. Taki marsz, na tej drodze nie mógł nie doprowadzić do ostatecznego rozstrzygnięcia wojny".

Jednakże do ofensywy tej wogóle nie do­szło i na trzy dni przed jej rozpoczęciem podpi­sano zawieszenie broni, które było dziełem nie wojskowych, lecz polityków7 koalicyjnych, któ­rzy, sami tego nie przeczuwając prawdopodob­nie, ocalili tern straszliwą dla Europy hydrę niemieckiego imperjalizmu i militaryzmu.

W dniu 5 listopada prezydent Wilson, po­niekąd uzurpujący sobie rolę „budowniczego pokoju powszechnego", powiadomił niemieckie­go kanclerza Maksa Badeńskiegó, że generał Foch, wódz naczelny armij sprzymierzonych jest upoważniony przez Koalicję do podpisania warunków zawieszenia broni. W dniu 7 listo­pada parlamentarjusze niemieccy przybyli do Wielkiej Kwatery Głównej Foch'a, a o godz. 11 dnia 11 listopada 1928 roku zostało podpi­sane zawieszenie broni w momencie, kiedy ar-mje niemieckie, nie osiągnąwszy jeszcze w ca­łości linji „Antwerpja — Moza", zajmowały front Gandawa—Grammont — Mons — Chi-may — Mezières — Sedan — Stenay — Fres-nes — Pont à Mousson.

Warunki zawieszenia broni, postawione przez Koalicję, były ciężkie dla Rzeszy Niemiec-

681

kiej i narazie równały się rozbrojeniu Niemiec. Niemcy zobowiązały się w ciągu 15 dni najbliż­szych opróżnić obszary okupowane oraz Alza­cję i Lotaryngję (zabrane Francji po wojnie 1870/71 r.), w ciągu następnych dwóch tygod­ni lewy brzeg Renu, wydać wielką ilość broni, parowozów i wagonów, natychmiast odesłać jeńców koalicyjnych do kraju, wydać sprzymie­rzonym łodzie podwodne oraz rozbroić flotę wo­jenną pełnego morza. Poza tern Niemcy mu­siały się zgodzić na unieważnienie pokojów brzeskiego i bukareszteńskiego.

Odwrót wojsk niemieckich poza Ren był niezwykle ciężki. Wojska niemieckie, liczące jeszcze na froncie zachodnim i na obszarach okupowanych przeszło 3 miljony ludzi, musiały

Odpoczynek w namiocie.

pośpiesznie powracać do kraju, utraciwszy zna­czną część środków transportowych w dodatku późną, słotną jesienią, złemi, przeważnie gór-skiemi drogami i przy znacznem rozprzężeniu etapów i organizacyj tyłowych.

I na dobro wojska niemieckiego należy za­pisać, że odwrót ten pomimo wszystko odbył się naogół w porządku i planowo. Jedynie forma­cje tyłowe, bardziej ulegające fermentowi re­wolucyjnemu, wprowadzały pewien zamęt wr pochodzie, natomiast oddziały bojowe prze­ważnie zachowały nawet czysto wojskową po­stawę i znośną karność. W wojsku niemiec-kiem nie powtórzyły się wypadki tragiczne i ha­niebna których widownią był zbolszewizowany front rosyjski.

A teraz pozwolimy sobie przytoczyć szereg wyjątków z „Pamiętników" marszałka Foch'a,

autora najbardziej autorytatywnego, jeśli cho­dzi o ostatni okres wojny światowej.

Marszalek Foch tak mówi o ostatniej, za­mierzonej i przygotowanej ofensywie sprzymie­rzonych, która nie doszła do skutku dzięki za­warciu zawieszenia broni w dniu 11 listopada 1918 roku:

„Od początku października, z chwilą gdy armja belgijska wyszła z bagien Ysery na grunt stały, armje sprzymierzone otrzymały możność dalszego prowadzenia szeregu rozpo­czętych natarć i dalszego prowadzenia podczas zimy zwycięskiej bitwy, rozpoczętej 18 lipca. Przedsiębrały one środki dla uczynienia tej bitwy jeszcze potężniejszą, rozszerzenia jej do Mozeli, a w krótkim czasie aż do Wogezów".

„Było jasnem, iż bitwę należało prowadzić dalej w kierunku ściśle określonym, przeciwko gros armij niemieckich, już pobitych, a których podstawa znajdowała się w północnych Niem­czech, głowa w Berlinie. Ciosy nasze, zadawa­ne bez przerwy w tym kierunku, musiały zła­mać, zepchnąć i wreszcie zniszczyć siły zbroj­ne przeciwnika i w ostatecznym wyniku dopro­wadzić państwo niemieckie do układów, pozba­wiwszy rząd jego — wojska. Z drugiej strony w kierunku tym nieprzyjaciel, pomijając już zniszczenie potrzebnych komunikacyj, dzięki któremu mógł zwolnić nasz marsz, mógł toczyć nadal bitwę; przeciwstawić nam poważną prze­szkodę — Ren. Byłby tam w stanie zati'zymac marsz nasz na długo i pod osłoną rzeki zreorga­nizować swe siły".

„W przewidywaniu tych przeszkód, bitwa sprzymierzonych zmontowana była w celu jak najszybszego osiągnięcia i przekroczenia Renu i wyzyskania do tego bez zwłoki wzrastającej dezorganizacji sił nieprzyjacielskich".

„Po zdobyciu tej zapory, Niemcy byliby wydani na łaskę sprzymierzonych, gdyby na­wet ci ostatni musieli w7 tym celu dojść do Ber­lina. Takie oto względy decydowały w prowa­dzeniu wojsk sprzymierzonych, dopóki polityka nic wtrąciła się, aby zwolnić lub zmienić tok ich działań".

Podając dalej wypadki początkowej fazy pośrednictwa pokojowego prezydenta Wilsona, Foch pisze:

„Ze swej strony 8 października podjąłem inicjatywę przedstawienia p. Clemenceau su­marycznego projektu zobowiązań, które nale­żało zdaniem mojem, narzucić przeciwnikowi „w wypadku, gdyby podjęta została sprawa za­przestania działań wojennych choćby na krót­ko". Zobowiązania te wypływały z trzech pod-

682

stawowych zasad: Nie może być mowy, aby wojska działające we Francji i w Belgji zaprze­stały działań wojennych, zanim nie zostaną przeprowadzone: l-o. Uwolnienie krajów za­garniętych wbrew wszelkiemu prawu: Belgji, Francji, Alzacji, Lotaryngji, Luksemburga — i repatracja ich ludności (jak wiemy Niemcy z okupowanych obszarów pod przymusem ma­sowo wywozili robotników do fabryk wojen­nych w głąb Niemiec — przyp. wł.) • Nieprzy­jaciel musi więc opróżnić te tery tor ja w ciągu dwóch tygodni i przeprowadzić niezwłocznie repatrację ludności. Jest to pierwszy warunek zawieszenia broni. 2-o. Zapewnienie odpowie-dniej podstawy wyjściowej pozwalającej nam na dalsze prowadzenie wojny aż do zniszczenia sił nieprzyjacielskich — na wypadek, gdyby ro­kowania pokojowe nie doprowadziły do skutku. Do tego są nam niezbędne dwa lub trzy przed-mościa nad Renem na wysokości Rastadt, Stra­sburga i Neu Brisach (każde przedmoście — to półkole zarysowane na prawym brzegu rzeki promieniem długości trzydziestu kilometrów z przyczułka brzegu prawego, jako środka), wszystkie w tym samym dwutygodniowym ter­minie. Jest to drugi warunek zawieszenia bro­ni. 3-0. Utrzymanie w naszem ręku zastawu na odszkodowania za zniszczenia, poczynione w krajach sprzymierzonych, co do których żą­dania zostaną przedstawione podczas rokowań pokojowych. W tym celu kr*aj na lewym brzegu Renu zostanie ewakuowany przez wojska prze­ciwnika w terminie dni trzydziestu, zostanie zajęty przez wojska sprzymierzone, które bę­dą nim administrowały, współdziałając z wła­dzami miejscowemi aż do zawarcia pokoju. Jest to trzeci warunek zawieszenia broni".

„Poza tern należy postawić następujące warunki dodatkowe: 4-o. Cały materjał wojen­ny i zaopatrzenie wszelkiego rodzaju, które nie zostanie ewakuowane w terminie ustalonym, pozostanie na miejscu — nie wolno go niszczyć. 5-0. Jednostki, które nie opróżnią wskazanych terenów w terminie ustalonym, zostaną rozbro­jone i wzięte do niewoli. 6-0. Sprzęt kolejowy, tak lin je, jak i tabor będzie pozostawiony na miejscu i nie może podlegać żadnemu zniszcze­niu. Cały sprzęt belgijski i francuski, zagar­nięty poprzednio, zostanie niezwłocznie zwró­cony (lub też jego ekwiwalent liczbowy). 7-o. Wszystkie urządzenia wojskowe, służące do użytku wojsk, jak obozy, baraki, parki, arsena­ły... pozostaną nietknięte, przyczem zakazuje się zabierać je ze sobą lub niszczyć. 8-0. Doty­czy to również wszelkich zakładów przemysło­

wych i wszelkiego rodzaju warsztatów pracy. 9. Działania wojenne zostaną zawieszone w dwadzieścia cztery godziny po zaaprobowa­niu warunków przez strony, zawierające umowę".

Analizując swoje i prezydenta Wilsona stanowisko w sprawie zawieszenia broni Foch pisze :

„Jak widzimy z powyższego, była wielka różnica pomiędzy temi propozycjami a prostym warunkiem ewakuacji, wypowiedzianym w tym okresie przez Prezydenta Stanów Zjednoczo­nych. Prawda, iż prezydent Wilson, ustalając, jak się wydawało, minimum, bez którego nie mogło być mowy w rozejmie, nie wykluczał przez to wszystkich innych warunków, które mogły być przez sprzymierzonych uznane za nieodzowne, i te właśnie warunki przedstawi­łem rządom Koalicji, zebranym w Paiyżu, w ministerstwie spraw zagranicznych po po­łudniu dnia 9 października".

„Jednakże i wbrew mniemaniu p. Clemen­ceau, który wolałby nie interwenjować-niezwło­cznie w rozmowach, prowadzonych pomiędzy Berlinem i Waszyngtonem, p. Lloyd George, dla uniknięcia wszelkich nieporozumień na przyszłość, przekonał swych kolegów o nagłej konieczności wysłania prezydentowi Wilsono­wi przedłożenia, zwracającego mu uwagę na niedostateczność jego warunków, które, jak po­wiadał, nie przeszkodziłyby „nieprzyjacielowi wyciągnąć korzyści z tego rodzaju zawieszenia broni, które, po wygaśnięciu rozejmu, nie po­ciągającego za sobą zawarcia pokoju, pozosta­wiłby go wT sytuacji wojskowej lepszej, niż przed zawieszeniem działań wojennych. Pozo-stawionoby mu w ten sposób możność wybrnię­cia z krytycznej sytuacji, uratowania sprzętu, zreorganizowania jednostek, skrócenia frontu, wycofania się bez strat w ludziach na nowe sta­nowiska, które miałby czas wybrać i umocnić". Dodawał jeszcze: „Warunki rozejmu mogą być ustalone jedynie po zasięgnięciu opinji rzeczo­znawców wojskowych i zgodnie z położeniem wTojennem w chwili, w której rokowania zosta­ną nawiązane..." P. Lloyd George, żądając na­tychmiastowego wysłania tego przedłożenia, działał pod dobrem natchnieniem, ponieważ Niemcy, jak należało się spodziewać, nie mieli zaniedbać podchwycenia nieoczekiwanej okazji, ofiarowanej im dla wyjścia z honorem z trud­nego ich położenia".

Istotnie, rząd niemiecki, zręcznie wyzysku­jąc pewną naiwność polityczną, a w szczególno­ści wojskową prezydenta Wilsona niezwykle

683

zręcznie starał się prowadzić dalsze rokowania w sprawie rozejmu, nie schodząc już z tej lek­komyślnie ograniczonej platformy, którą Wil­son sam określił na początku. Dopiero dnia 14 października prezydent Wilson, już poinformo­wany przez rządy państw sprzymierzonych o ich na sprawę rozejmu poglądach, wyraźnie oświadczył niemieckiemu kanclerzowi Maksowi Badeńskiemu, że ostateczne warunki rozejmu muszą być poddane ocenie rządów państw sprzymierzonych i ich doradcom wojskowym,

źli narzucony faktycznie pobitym Niemcom. Do takiego stanowiska rządu Maksa Badeń-skiego nie mało również przyczyniały się wpły­wy niemieckich sfer wojskowych, które pomi­mo wszystko nie mogły się zdecydować na kon­sekwentne uznanie własnej bezsilności, raczej nawet dopuszczając szaleńczą myśl o dalszej wojnie, na którą pozwoliłby korzystny dla Nie­miec rozejm. To stanowisko niemieckie uległo radykalnej zmianie dopiero po wewnętrznem i ostatecznem załamaniu się państwa niemiec-

Rezdomne dzieci pod opieką Czerwonego Krzyża.

którzy od roku 1917 tworzyli tak zwaną mię-dzykoalicyjną Najwyższą Radę Wojenną, trwa­jącą nadal również po ustanowieniu wspólnego dowództwa naczelnego w osobie marszałka Foch'a.

Pertraktacje o rozejm ciągnęły się długo i leniwie, a to z wielu względów. Przedewszyst-kiem rząd niemiecki aż do wybuchu rewolucji w Niemczech w początku listopada starał sio wszelkiemi sposobami i sposobikami, właściwe-mi dyplomacji, uzyskać takie warunki rozejmu, któreby nie pozbawiły Niemiec ich potęgi mili­tarnej, wiedząc, że w tych warunkach pokój bę­dzie miał raczej charakter kompromisowy, ni-

kiego, co spowodowało zupełny rozkład jego aparatu wojennego.

Oczywiście Koalicja rozumiała grę Nie­miec, przedewszystkiem zaś rozumiał ją Foch, patrzący dalej może, niż którykolwiek z ówczes­nych mężów stanu państw sprzymierzonych. Jak mało kto, Foch rozumiał, że hydra imperjaliz-mu i militaryzmu niemieckiego, zawsze groź­na dla pokoju świata, posiada tak wielką ży­wotność i tak podatny grunt w psychice nie­mieckiej, iż trzeba nielada warunków, wieńczą­cych zwycięstwo Koalicji, aby ją jeśli nie naza-wsze — to na dłuższy czas unieszkodliwić.

Przeto rządy państw sprzymierzonych uy-

684

wierały nacisk na prezydenta Wilsona z jednej strony w kierunku zaostrzenia warunków ro­zejmu, z drugiej zaś strony w kierunku osła­bienia tej dominującej roli arbitra, którą uzur­pował sobie poniekąd Wilson, ograniczając tern prawa suwerenne i owoce zwycięstwa innych państw sprzymierzonych, głównych uczestni­ków wojny. Zabiegi te odniosły skutek w sen­sie ustalenia warunków rozejmu w trybie mię-dzysojuszniczym. Ale sprawę komplikowało znów to, że poszczególne rządy o wiele różniły się w poglądach na ostrość warunków, które miały być podyktowane Niemcom. Najostrzej­szych żądały państwa najbardziej zaintereso­wane w likwidacji niebezpieczeństwa niemiec­kiego, a więc Francja i Belgja, łagodniejszych zaś przedewszystkiem Anglja, bezpieczna na swojej wyspie.

Poza tern w łonie Koalicji powstały tarcia, wywołane do pewnego stopnia istniejącym za­wsze antagonizmem czynników politycznych i wojskowych. Politycy, uosobieni w rządach państw sprzymierzonych, widzieli w rozejmie, który wT ich mniemaniu kończył wojnę, okres dominowania wojskowych, jakgdyby wyzwole­nie, dojście do decydującego głosu po tak dłu­gim okresie koniecznego liczenia się z opinją sfer wojskowych. Dlatego też wszystkie rządy pragnęły zachować dla siebie całkowitą swobo­dę w układaniu warunków rozejmu, który uwa­żały za definitywny wstęp do rokowań pokojo­wych, w tym celu zaś sferę wpływów wojskowo­ści świadomie ograniczały do skromnej roli, przypadającej fachowym doradcom wojsko­wym. Owa chęć odseparowania wojskowych od spraw rozejmu i pokoju znalazła wyraz na­wet w stosunku do międzysojuszniczego wodza naczelnego Foch'a.

Wojskowi znów zapatrywali się na rozejm inaczej, uważając go za przerwanie, ale nie za­kończenie wojny. Liczyli się wciąż jeszcze z mo­żliwością kontynuowania wojny w wypadku, o ileby przeciwmik nie był skłonnym do dostate­cznych ustępstw, zafiksowanych w traktacie pokojowym. Ponadto zupełnie słusznie uważa­li, że pozostawienie Niemcom ich aparatu wo­jennego osłabi na konferencji pokojowej auto­rytet zwycięstwa po stronie Koalicji.

W sprawie tej Foch pisze: „...Jeśli jednak naturalnem było, że Rządy

zaciągały zdania swych przedstawicieli woj­skowych, jeszcze bardziej było wskazanem, bj' zasięgnęło opinji Naczelnego Wodza. Znał on lepiej, niż ktokolwiek inny, stan wojsk, skalę wysiłku, do którego były nadal zdolne, warun­

ki, w jakich można było przerwać działania, nie tracąc korzyści zwycięstwa, zapewniając sobie ewentualne pomyślne wznowienie kroków wo­jennych".

„Odpowiedzialność zatem jego była w rów­nym stopniu zaangażowana w tern, co dotyczy­ło prowadzenia walki. To właśnie podkreśla­łem pismem mem z dn. 16 października do Pre­zesa Rady Ministrów".

Ostatecznie jednak rządy sprzymierzone pozostawiły sobie uzgodnienie warunków za­wieszenia broni. Również i prezydent Wilson zrezygnował ze swojej dotychczasowej arbitral­ności, komunikując rządowi niemieckiemu, że sprawa rozejmu została całkowicie przekazana rządom sprzymierzonym, które mają podać Niemcom takie warunki „które zabezpieczyły­by całkowicie sprawy zainteresowanych naro­dów i zapewniły rządom sprzymierzonym nieo­graniczoną możność zagwarantowania i wyko­nania w szczegółach pokoju, na który godził się rząd niemiecki".

Wreszcie w dniu 24 października rządy sprzymierzone za pośrednictwem premjera francuskiego Clemenceau zwróciły się do Fo­ch'a z żądaniem wyszczególnienia czysto woj­skowych tez w sprawie warunków7 rozejmu.

Foch zaprosił wówczas na naradę wodzów naczelnych armij sprzymierzonych: francus­kiej — generał Pétain'a, angielskiej — mar­szałka Haig'a i amerykańskiej — generała Per­shinga. Zaproszony szef sztabu armji belgij­skiej nie zdążył przybyć na czas, później jednak zaakceptował uchwały swoich kolegów.

Na naradzie tej uwidoczniły się dwa od­rębne stanowiska: przedstawiciele Ameryki, Francji i całości Koalicji (w osobie Foch'a) by­li za jak najostrzejszemi warunkami, nato­miast marszałek Haig pragnął je złagodzić, twierdząc, że armja niemiecka jest nazbyt je­szcze silna, a sprzymierzeni wyczerpani, aby można było ryzykować wznowienie działań wo­jennych.

O tych poglądach marszałka Haig'a tak pisze Foch w swoich „Pamiętnikach":

„...powody, z których one wynikły, wyda­wały się nieuzasadnione. Armja niemiecka, która poniosła w ciągu kilku ostatnich miesię­cy olbrzymie straty w terenach, jeńcach i sprzę­cie, była armja pobitą, która musiała być głę­boko zdemoralizowana i wstrząśnięta. Co się tyczy armij sprzymierzonych, należało się z tern pogodzić, że arm je zwycięskie nigdy nie są świeże. Byliśmy u schyłku zwycięskiej bitwy, w której zwycięzca często traci tyluż ludzi, co

685

i zwyciężony, nie przeszkadza to jednak całko­witemu zdezorganizowaniu tego ostatniego. Nie można się więc było obawiać poważnego oporu ze strony niemieckiej".

W rezultacie narada wodzów naczelnych uchwaliła szereg warunków, ogólnie biorąc zgodnych z koncepcją Foch'a, któiy też zawiózł je w dniu 25 października prezydentowi Fran­cji Poincaré'mu oraz premjerowi Clemenceau.

Foch opowiada, że Poincare w rozmowie z nim niepokoił się, czy aby tak ostre warunki przyjmie rząd niemiecki. Na to odpowiedział Foch prezydentowi: „A więc będziemy prowa­dzili wojnę dalej, bowiem w momencie, do któ­rego doszły w tej chwili armje sprzymierzone, nie wolno powstrzymać ich zwycięskiego mar-

Po powrocie Francuzów.

szu bez uczynienia wszelkiego oporu niemiec­kiego niemożliwym i wzięcia w ręce zastawu solidnego pokoju, zdobytego za cenę takich ofiar!''.

Foch niezłomnie stał na stanowisku, że Ko­alicja może zawiesić swoje działania wojenne, zmierzające ku marszowi na Berlin, jedynie wówczas, kiedy będzie mogła mocno stanąć na Renie, który zamykał sprzymierzonym ewentu­alny marsz wgłąb Niemiec.

O ile Foch trwał niezłomnie przy najo­strzejszych warunkach na lądzie — o tyle zno-wuż był przeciwnikiem zaostrzania tych wa­runków na morzu, ku czemu parła Anglja, za­zdrosna o swoją hegemonję „królowej mórz".

W sprawie tej Foch w dniu 29 październi­ka pisał do Clemenceau: „Miałem zaszczyt przesłać. Panu 6 października wojskowe wa­runki rozejmu. Prawdojwdobnie zostaną do nich dołączone warunki morskie. Te ostatnie nie mogą być zaakceptowane bez ich rozpatrze­

nia, bowiem, o ile będą one zbyt ostre, doprowa­dzą do dalszego prowadzenia walki przez ar­mje lądowe, walki zawsze kosztownej — dla wątpliwych korzyści. Proszę więc, abym zo­stał wysłuchany, zanim ostateczny program warunków rozejmu zostanie ustalony".

W dniu 31 października w Paryżu zebrali się szefowie rządów sprzymierzonych dla omó­wienia sprawy rozejmu. Prezydenta Wilsona reprezentował jego specjalny przedstawiciel, pułkownik House. Właśnie nadeszła była wia­domość o podpisaniu przez Turcję rozejmu w Mudros i kapitulacji Austro-Węgier. Foch, który był obecny na tej naradzie, pisze: „W tych warunkach łatwo mi przyszło z chwi­lą, gdy zostałem wezwany do wygłoszenia mo­jej opinji co do ogólnego położenia wojskowego, wykazać, jak sprzyjały nam odtąd wypadki. Niemcy, od przeszło trzech miesięcy bici w Bel-gji i Francji, stracili w tym czasie 260.000 jeń­ców i 4.000 dział. Stan wojskowy Niemiec wy­kazywał głęboką dezorganizację, podczas kiedy my posiadaliśmy możność prowadzenia dalej bitwy na czterystakilometrowym froncie w cią­gu całej zimy, gdyby zaszła tego potrzeba — prowadzenia jej aż do zupełnego zniszczenia przeciwnika, gdyby to było konieczne. Po tern oświadczeniu zapytał mnie pułkownik House, czy wolałbym dalej prowadzić wojnę z Niem­cami, czy też zawrzeć rozejm. Odpowiedziałem mu na to: „Nie prowadzę wojny dla wojny. Je­śli uzyskam zawieszenie broni na takich wa­runkach, jakie chcemy Niemcom narzucić — będę zadowolony. Z chwilą osiągnięcia celu, nikt nie ma prawa przelać choćby jednej jeszcze kropli krwi".

Tego samego dnia Najwyższa Rada Wo­jenna opracowała warunki zawieszenia broni z Austro-Węgrami, od dnia 1 listopada zaś roz­poczęło się szczegółowe badanie i opracowywa­nie warunków rozejmu z Niemcami.

Na ponownej naradzie szefów rządów Lloyd George wszczął ponownie dyskusję nad zasadniczemi postulatami Foch'a, aby umożli­wić obecnemu marszałkowi Haig'owi obronę swoich postulatów, które, oczywiście, były mu uprzednio już narzucone przez wszechpotężne­go wówczas w Anglji Lloyd George'a. Znów oddajemy głos samemu marszałkowi Foch'owi:

„Teza ich, która w celu zaprzestania dzia­łań wojennych zatrzymywała armje sprzymie­rzone na granicach Belgji, Luksemburga, Al­zacji i Lotaryngji, to znaczy na lewym brzegu Renu i w pewnej odległości od niego, biorąc ogólnie — nosem przed przeszkodą, była pod

686

Uroczystość francusko-amerykańska -i lipca 1017 roku w obecności generała Pershing'a.

względem wojskowym nie do przyjęcia. Pozo­stawiała ona Niemcom możność zreorganizowa­nia swych armij pod osłoną Renu podczas usta­lania warunków pokoju, oraz możność, w wy­padku, gdyby nie zaakceptowały tych warun­ków, wznowienia walki w warunkach niepo­myślnych dla wojsk sprzymierzonych. Te osta­tnie mogły utracić znaczną część korzyści swych trudnych zwycięstwa Nie obejmując Re­nu rozejmem, rządy sprzymierzone ryzykowały narażeniem pokoju, do którego dążyły".

Pomimo znacznej różnicy zdań, powodu­jącej ciche intrygi w łonie zwycięskiej Koalicji, silna indywidualność Foch'a i jego wielki au­torytet fachowy i moralny zwyciężyły wreszcie, i szefowie rządów sprzymierzonych przyjęli je­go podstawę warunków wojskowych rozejmu.

W ciągu dnia 2 października kontynuowa­no obrady, ale w nastroju wielkiego zdenerwo­wania. Była to bowiem chwila, w której na­czelny wódz armji włoskiej generał Diaz dorę­czył był właśnie naczelnemu dowództwu au-strjacko-węgierskiemu koalicyjne warunki za­

wieszenia wojny ło pytanie, czy

Wszystkich przeto nurtowa-rzad wiedeński warunki te

przyjmie, czy nie? Odpowiedź na to pytanie miała być poniekąd wskazówką na ewentualne późniejsze stanowisko Berlina. Nastrój ten udzielił się również i Lloyd George'owi, który począł częściowo rezygnować ze swoich suro­wych warunków rozbrojenia Niemiec na mo­rzu.

Kiedy jednak nadeszła wiadomość, że Wie­deń bez zastrzeżeń skapitulował, Lloyd George powrócił natychmiast do swojej nieugiętej po­stawy w sprawach morskich, która mogłaby zmusić nawet Niemców od odrzucenia warun­ków rozejmu. Stało się inaczej. Niemcy ska­pitulowały całkowicie, ale przyczyną tego była rewolucja wewnętrzna, zapalająca wielki po­żar na tylach pobitej, ale niezwyciężonej jeszcze ostatecznie armji niemieckiej.

Do warunków rozejmu dołączono również klauzulę, dotyczącą nieistniejącego • zresztą frontu rosyjskiego. Foch pisze: „Przy tej oka­zji p. Pichon, minister spraw zagranicznych,

687

podniósł kwestję wskrzeszenia Polski, które by­ło jednym z celów wojny dla sprzymierzonych. Zgodzono się jednak, że sprawa ta przekracza ramy rozejmu i że należy zmusić tylko Niemcy do powrócenia do ich wschodniej granicy z ro­ku 1914".

W dniu 4 listopada ostatecznie został zre­dagowany tekst warunków i natychmiast tele­graficznie przekazany prezydentowi Wilsono­wi. Zdecydowano również, że tekst tych wa­runków doręczy Parlamentärjuszom niemiec­kim Foch, jako wspólny wódz naczelny, w asy­ście angielskiego admirała, oraz prowadzić bę­dzie rokowania ściśle na podstawie tego tekstu.

Wobec tego Foch wydał odpowiednie roz­porządzenia na wypadek nieoczekiwanego zja­wienia się parlamentarjuszów niemieckich przed okopami sprzymierzonych, w razie zaś uprzedzenia wyznaczył im do przekroczenia frontu odcinek Givet — La Capelle — Guise. Równocześnie jednak powiadomił arm je sprzy­mierzone, aby dementowały ewentualne rozpu­szczanie przez Niemców fałszywej wieści o już zawartem zawieszeniu broni.

O nawiązaniu bezpośrednich rokowań z Niemcami tak opowiada marszałek Foch:

„Była to noc z 6 na 7 listopada. Wpół do

pierwszej otrzymałem pierwszy radjotelegram niemieckiego Dowództwa Naczelnego. Poda­wał on nazwiska pełnomocników, wyznaczo­nych przez rząd berliński, prosił mnie o ustale­nie miejsca spotkania i dodawał: „W interesie ludzkości rząd niemiecki byłby szczęśliwy, gdy­by przybycie delegacji niemieckiej na front sprzymierzonych mogło doprowadzić do tym­czasowego zawieszenia broni." Odpowiedziałem natychmiast temi prostemi słowy: „Jeśli pełno­mocnicy niemieccy pragną spotkać się z mar­szałkiem Fochem, by prosić go o zawieszenie broni, niech się zgłoszą u czat francuskich dro­gą Chimay — Fourmiers — La Capelle — Gu­ise. Rozkazy w sprawie ich przyjęcia i odpro­wadzenia do miejsca wyznaczonego spotkania zostały wydane."

„Rano 7-go zostałem powiadomiony, że peł­nomocnicy niemieccy, opuszczający Spa w po­łudnie, przybędą przed linję francuską między godziną 16 a 17. Zarówno przez dowództwo francuskie, jak i dowództwo niemieckie zosta­ły wydane zarządzenia, co do zaprzestania og­nia z obu stron podczas przejazdu delegacji niemieckiej".

„W towarzystwie generała Weygand'a (swojego szefa sztabu — przyp. wł.). trzech

:•'

'•ÀHf

Warn

W Paryżu tłumy manifestotvaly pod pomnikiem Washingtona na cześć Stanów Zjednoczonych A. P. (1917 >:).

oficerów mego sztabu (major Riedinger, kapi­tan de Mierry i oficer - tłumacz Laperch — przyp, wł.) i brytyjskiej delegacji morskiej, której przewodniczył admirał Wemyss, pierw­szy lord admiralicji, opuściłem Senlis (obecne miejsce Wielkiej Kwatery Głównej, przenie­sionej w czasie ofensywy generalnej z Bom-bon — przyp. wł.) o godzinie 17 i udałem się specjalnym pociągiem do miejsca, wybranego na spotkanie z pełnomocnikami niemieckiemi, zakątka lasu Compiegne, na północ i niedaleko od stacji Rethndes. Pociąg mój został tu usta­wiony na bocznicy artyleryjskiej".

„Natomiast delegacja niemiecka, ciągle zatrzymywana wskutek zakorkowania dróg za frontem niemieckim, przybyła przed linje fran­cuskie dopiero o godz. 21, a do kresu swej po­dróży, dotarła z dwunastogodzinnem opóźnie­niem. Dopiero 8 listopada o godz. 7 rano po­ciąg, wiozący ją, zatrzymał się w pobliżu moje­go pociągu".

„W dwie godziny potem, o godzinie 9, mia­ło miejsce pierwsze zebranie w wagonie — biu­rze pociągu francuskiego".

Rozpoczęły się rokowania. Aby ostatecz­nie złamać dyplomatyczny opór delegacji nie­mieckiej marszałek Fcch w dniu 9 listopada wysłał następujący telegram do wodzów na­czelnych armij sprzymierzonych: „Nieprzyja­ciel, zdezorganizowany przez nasze ponawiane ataki, ustępuje na całym froncie. Koniecznem jest podtrzymanie i przyspieszenie naszych działań. Odwołuje się do energji i inicjatywy naczelnych wodzów, oraz ich wojsk w celu uzy­skania wyników rozstrzygających". Wszyscy wodzowie naczelni odpowiedzieli, że można na nich liczyć, i że będą maszerowali, dopóki bę­dzie trzeba.

Pełnomocnikami niemieckiemi byli: prze­wodniczący delegacji cesarski sekretarz stanu Mathias Erzberger, cesarski poseł nadzwyczaj­ny i minister pełnomocny hr. Alfred Obern-dorff i pruski generał - major Detlef von Win-terf eldt. Poza tern towarzyszyli im : komandor Vanselow, kapitan sztabu generalnego Geyer i rotmistrz von Helldorff.

Zaraz na początku rokowań delegacja nie­miecka postawiła sprawę natychmiastowego za­przestania działań wojennych przed podpisa­niem jeszcze warunków rozejmu. Była to oczy­wiście zręczna gra, mająca na celu wstrzyma­nie tego nacisku rzeczywistości, który odczuwa­li Niemcy, przystępując do rokowań, oraz osła­bienie pozycji zwyciężającej dotąd Koalicji. W sprawie tej delegacja niemiecka powoływa­

ła się na szerzący się w Niemczech i w armji niemieckiej bolszewizm, który da się opanować jedynie podczas zawieszenia działań wojen­nych, a którego rozrost w Niemczech może gro­zić katastrofą dla całej Europy. Powoływała się wreszcie perfidnie na względy natury mo­ralnej i humanitarnej. Ale stanowisko Mar­szałka Focha i całej delegacji koalicyjnej było równie nieugięte w tej sprawie, jak i w sto­sunku do przedłożenia postawionego przez Koalicję terminu przyjęcia warunków rozej­mu, upływającego o godz. 11-ej dnia 11 listo­pada.

Wobec tego delegacja niemiecka skomuni­kowała się telegraficznie ze swojem Dowódz­twem Naczelnem, wysyłając równocześnie tekst warunków przez specjalnego kurjera do Spa, miejsca niemieckiej Kwatery Głównej.

Rozpoczęły się teraz rozmowy prywatne pomiędzy obu delegacjami. W rozmowach tych Niemcy wciąż podtrzymywali swoją tezę, aby warunki rozejmu nie były uciążliwe dla Nie­miec, które i tak już—według ich zdania—nie mogłyby prowadzić dalszej wojny. Stąd też podsuwali oni myśl powstrzymania działań wo­jennych wogóle bez rozejmu w nadziei, że trak­tat pokojowy może być wkrótce już podpisany. Co do warunków rozbrojenia — Niemcy szcze­gólnie bronili się przed wydaniem sprzymierzo­nym 30.000 karabinów maszynowych, co, jak twierdzili, pozbawia armję niemiecką możności walki wewnętrznej w wypadku rozszerzenia się bolszewizmu. Bronili się też przed blokadą na czas rozejmu, oraz przed wydaniem sprzętu ko­lejowego, co ich zdaniem komplikowało apro-wizacyjne położenie już i tak wygłodzonych Niemiec.

Gra niemiecka wyraźnie zmierzała do po­mniejszenia wagi rozejmu, złagodzenia jego os­trości, a nawet całkowitego zrzeczenia się go, jako środka wywierania presji na Niemców, przez sojuszników.

Marszałek Foch nadal był nieugięty, oświadczając delegatom niemieckim, że rozmo­wy prywatne nie obowiązują go i do niczego nie prowadzą. Zgodził się natomiast, aby delega­cja niemiecka wyraziła na piśmie swoje dezy­deraty.

Zgodnie z tern delegacja niemiecka złoży­ła w dniu 9 listopada na ręce generała Weygan-da tekst „Uwag dotyczących warunków zawie­szenia broni z Niemcami". Delegacja sprzy­mierzonych natychmiast przystąpiła do rozpa­trzenia ich i zredagowania odpowiedzi.

689

W dniu 10 listopada wieczorem delegacja sprzymierzonych doręczyła delegacji niemiec­kiej tekst „Odpowiedzi na uwagi, dotyczące wa­runków zawieszenia broni z Niemcami". Nie­co wcześniej tego samego dnia marszałek Foch nakazał doręczenie delegacji niemieckiej nastę­pującej noty, której brzmienie było następują­ce: „Zgodnie z brzmieniem tekstu, doręczonego marszałkowi Foch'owi, pełnomocnictwa p. p. pełnomocników niemieckich co do zawarcia układu, ograniczone są zaakceptowaniem go przez kanclerza. Ponieważ terminy, przyzna­

ne na zawarcie zawieszenia broni, upływają ju­tro 0 godz. 11-ej, mamy zaszczyt zapytać, czy p. p. pełnomocnicy niemieccy otrzymali zgodę kanclerza niemieckiego na warunki, które zo­stały zakomunikowane, a w razie przeciwnym, czy nie byłoby wskazane spowodować niezwło­cznie odpowiedź z jego strony". Notę tę z roz­kazu marszałka Foch'a podpisał generał dywi­zji i szef Sztabu Armij Sprzymierzonych Wey-gand.

W odpowiedzi na tę notę delegacja nie­miecka tegoż dnia jeszcze zakomunikowała, że odpowiedź kanclerza jeszcze nie nadeszła, po-

690

i mimo, że delegacja uczyniła wszystko, aby ją jak najszybciej spowodować.

Tymczasem pomiędzy godziną 19 a 20 dnia 10 listopada nadeszła przez radjo następująca

i depesza Kanclerza Rzeszy Niemieckiej: „Rząd Niemiecki do pełnomocników przy Naczelnem Dowództwie Sprzymierzonych. Rząd niemiec-

) ki przyjmuje warunki zawieszenia broni, któ­re zostały mu postawione w dn. 8 listopada

i Kanclerz Rzeszy, 3.084". j Równocześnie do delegacji niemieckiej na­

deszła druga depesza od niemieckiego Naczel­

nego Dowództwa, upoważniająca do podpisa­nia zawieszenia broni podsekretarza stanu Erz-bergera, równocześnie zaś wyrażająca szereg nieobowiązujących dezyderatów, których celem była manifestacja międzynarodowa dobrej wo­li Niemiec i rzekomej krzywdy, która im się działa z racji surowych warunków, narzuco­nych przez koalicję.

Wreszcie nadchodzi bardzo długa szyfro­wana depesza od marsz. Hindenburga. Gene­rał Weygand, wręczając te depesze delegacji niemieckiej, zapytał, czy ta ostatnie posiada dostateczne przeświadczenie o ich autentyczno-

Zapory wodne francuskiej drugiej linii obronnej w Szampanji.

Jeńcy, oficerowie niemieccy, stanowili niekida atrakcję we francuskich obozach koncentracyjnych.

ści, na co Erzberger oświadczył, że tak, powo­łując się na cyfrę 3.084 przy nazwisku kancle­rza, która była umówionym poprzednio szyf­rem.

Równocześnie generał Weygand zaapelo­wał do delegacji niemieckiej, aby jak najprę­dzej przystąpiła do bezpośrednich rokowań w sprawie zdecydowanego już zawieszenia bro­ni, aby jak najrędzej zakończyć niepotrzebny przelew koni.

Nocą dnia 11 listopada o godz. 2-ej minut 5 delegacja niemiecka oświadczyła swoją goto­wość, wobec czego o godz. 2 minut 15 rozpoczę­ło się plenarne posiedzenie obu delegacyj.

Generał Weygand odczytuje pełny tekst zawieszenia broni, które ma obowiązywać w sześć godzin po jego podpisaniu. Warunki zawieszenia broni przewidywały: natychmias­towe opróżnienie przez Niemców okupowanych terenów Belgji, Francji i Luksemburga, oraz zabranych Francji w 1871 r. Alzacji i Lota-tyngji; natychmiastowa repatracja ludności tych obszarów, w ten lub inny sposób wywiezio­nej w głąb Niemiec; natychmiastowe wydanie wojskom sprzymierzonym sprzętu wojennego w dobrym stanie, a mianowicie 5.000 dział.

z czego 2.500 ciężkich, 25.000 karabinów ma­szynowych, 3.000 miotaczy min, 1.700 samolo­tów pościgowych i niszczycielskich; opróżnie­nie przez wojska niemieckie krajów na lewym brzegu Renu, które będą poddane pod kontrolę wojsk sprzymierzonych, oraz trzech przedmo-ści na prawym brzegu Renu w Moguncji, Ko­blencji i Kolonji; pozostawienie 10-cio kilome­trowego pasa neutralnego od granicy holender­skiej aż do szwajcarskiej równolegle do linji Renu i przedmości sprzymierzonych na jego prawym brzegu; ostateczne opróżnienie tych terenów w ciągu 31 dni od podpisania zawie­szenia broni; zakaz wywożenia lub niszczenia wszelkich dóbr materialnych na terenach, wy­dawanych wojskom sprzymierzonym; wydanie sprzymierzonym 5.000 parowozów i 150.000 wagonów w dobrym stanie i z częściami zapa-sowemi; wydanie 5.000 samochodów ciężaro­wych w dobrym stanie; utrzymywanie wojsk sprzymierzonych w krajach nad Renem (za wy­jątkiem Alzacji i Lotaryngji) przez rząd nie­miecki ; natychmiastowa repatracja jeców wo­jennych sprzymierzonych i Stanów Zjednoczo­nych. Oczywiście wszystkie te główne warun­ki były zaopatrzone w bardziej szczegółowe wy­jaśnienia techniczne i warunki uboczne.

691

Następnie warunki zawieszenia broni do­tyczyły również wschodnich granic Niemiec. Niemcy wszystkie swoje wojska mieli ściągnąć ze wschodu, to znaczy z obszarów Austro-Wę­gier, Rumunji, Turcji i Rosji, do swoich gra­nic wschodnich z dnia 1 sierpnia 1914 roku, oraz natychmiast zaprzestać wywożenia czego­kolwiek z tych obszarów w głąb Niemiec. Niem­cy mieli zrzec się traktatów Brzeskiego i Bu­kareszteńskiego, oraz innych dodatkowych, za­wieranych w czasie wojny na Wschodzie. Niem­cy mieli dać wolny dostęp dla sprzymierzonych do opróżnionych przez wojska niemieckie obsza­rów na wschód od ich przedwojennej granicy albo przez Gdańsk, albo przez Wisłę, a to w ce­lu zaopatrzenia ludności w żywność i zapew­nienia porządku na tych obszarach.

Niemcy mieli ewakuować wszystkie swo­je oddziały, dotąd jeszcze działające, jak wie­my, w Afryce Wschodniej. Niemcy mieli zwró­cić lub wydać w ręce sprzymierzonych do czasu zawarcia pokoju wszelkie złoto (między innemi Banku Państwowego Belgji, oraz skarb rumuń­ski) i walory, zabrane przez nich w czasie woj­ny na terenach okupowanych.

Niezwykle surowe dla Niemców były wa­runki morskie. Natychmiast Niemcy miały przyznać prawo swobodnego żeglowania po nie­mieckich wodach tery tor jalnych wszystkich okrętów wojennych i handlowych państw sprzymierzonych, mieli wTydać w ciągu dni 14 wszystkie swoje okręty podwodne wraz z cał-kowitem ich uzbrojeniem i ekwipunkiem. Ca­ła flota wojenna Niemiec miała być rozbrojo­na i oddana pod nadzór sprzymierzonych, z cze­go 6 krążowników linjowych, 10 pacerników linjowych, 8 krążowników lekkich i 50 kontr-torpedowców najnowszego typu miały być in­ternowane pod nadzorem sprzymierzonych w portach neutralnych. Ponadto sprzymierze­ni zastrzegali sobie wolny dostęp do Bałtyku zarówno dla floty handlowej, jak wojennej, a w tym celu oddziały sprzymierzone miały za­jąć wszystkie niemieckie urządzenia obronne w cieśninach, prowadzących z Kattegatu do Bałtyka.

Najcięższym warunkiem dla Niemiec by­ło utrzymanie nadal blokady przez sprzymie­rzonych aż do zawarcia pokoju. Również na morzu Czarnem Niemcy mieli wydać sprzymie­rzonym rosyjską flotę, zagarniętą tam przez Niemców.

Poza wymienionemi warunkami głównemi tekst zawieszenia broni przewidywał wiele je­szcze warunków dodatkowych i technicznych.

Zawieszenie broni miało obowiązywać w ciągu 36 dni z prawem dalszego przedłużenia. Nad dopełnieniem przez Niemcy wszystkich wyma­ganych warunków miała czuwać stała między­sojusznicza komisja zawieszenia broni, dzia­łająca na prawach naczelnego dowództwa woj­skowego i morskiego armij sprzymierzonych.

O godz. 5 min. 5 nad ranem pełnomocnicy niemieccy zgodzili się na postawione im wa­runki sprzymierzonych i przyjęli ostateczny tekst zawieszenia broni. Natychmiast przy­stąpiono do składania podpisów na ostatniej stronie tekstu zawieszenia broni, przyjmując, że został on podpisany o godz. o-ej dnia 11-ego listopada 1918 roku.

Natychmiast potem marszałek Foch wy­słał przez radjo i telefonogramem na cały front następujący rozkaz:

„l-o. Działania wojenne zostaną wstrzy­mane na całym froncie począwszy od godziny 11 dnia 11 listopada, według czasu francuskie­go, 2-0. Wojska sprzymierzone aż do nowego rozkazu nie przekroczą linji, osiągniętej tego dnia i tej godziny. Zameldować dokładnie tę linję. 3-0. Wszelkie stosunki z nieprzyjacie­lem są zakazane aż do otrzymania instrukcji, wysłanych do dowódców armij".

Tegoż samego dnia o godz. 11 m. 30 przed południem pociąg delegacji niemieckiej opuścił tor zapasowy w Rethondes, udając się do Ter-nier. Stamtąd delegaci niemieccy odjechali własnemi samochodami, zaś kapitan Geyer o godz. 12 min. 30 wystartował na samolocie z lotniska w Ternier, wioząc dla niemieckiej Kwatery Głównej tekst i mapę zawieszenia broni.

O godz. 11 przed południem dnia 11 listo­pada 1918 roku na całym froncie zachodnim zaprzestano ognia. Zaległa przejmująca cisza, tem potężniejsze czyniąca wrażenie, że za­legła znagła po zgórą czterech latach straszli­wej wojny i po pięćdziesięciu trzech tygodniach ostatniej wielkiej bitwy na Zachodzie.

W dniu 12 listopada marszałek Foch wy­dał swój ostatni rozkaz dzienny do armij sprzy­mierzonych:

„Oficerowie, podoficerowie, żołnierze ar­mij sprzymierzonych! Po zdecydowanem po­wstrzymaniu nieprzyjaciela, atakowaliśmy go bez wytchnienia w ciągu szeregu miesięcy z nie­słabnącą wiarą i energją. Wygraliście naj­większą bitwę historji i ocaliliście najświętszą sprawę: wolność świata! Bądźcie dumni! Sztandary swoje okryliście nieśmiertelną chwa­łą. Potomność zachowa Was w swej wdzięcz-

692

ności. Marszałek Francji. Naczelny Wódz Armij Sprzymierzonych (—) F. Foch.

W kilka dni potem, zgodnie z warunkami zawieszenia broni, armje sprzymierzone rozpo­częły swój triumfalny marsz nad Ren w celu opanowania tej zapory na wypadek, gdyby ro­kowania pokojowe nie doszły do skutku, oraz biorąc jako zastaw dobrej woli Niemiec prowin­cje nadreńskie.

Dnia 25 listopada marszałek Foch wkro­czył triumfalnie do Metz'u, zdobytego przez Niemców w 1870 roku. W dniu następnym od­był się równie triumfalny wjazd zwycięskiego wodza Koalicji do Strasburga. Do dnia 30 li­stopada wojska sprzymierzone oswobodziły i za­jęły wszystkie kraje, zabrane przez Niemców w czasie wojny światowej, oraz wojny francus-ko-pruskiej w 1870—71 r., a więc Belgję, Francję, Luksemburg, Alzację i Lotaryngję.

Z kolei wojska francuskie, angielskie, belgijskie i amerykańskie wkroczyły na ziemię niemiecką, biorąc w tymczasowe posiadanie prowincje nadreńskie.

W dniu 9 grudnia wojska sprzymierzone dotarły do Renu, 13 grudnia przekroczyły go, zaś do 17-ego ukończyły zajmowanie przed-mości.

Marszałek Foch pisze: „Od tej daty armje sprzymierzone objęły

straż nad Renem. Stąd widziały u stóp swoich zwyciężone Niemcy jeden ruch ich wystarczał, by przeszkodzić im w podniesieniu się, gdyby przyszły im takie zachcianki. Stąd umożliwia­ły one rządom sprzymierzonych podyktowanie państwom centralnym takiego pokoju, jaki uznały za słuszne im narzucić. Wykonały one całkowicie swoje zadanie".

Doprowadziwszy bieg wypadków do za­wieszenia broni, które w dniu 11 listopada 1918 roku zakończyło wojnę światową, pozwolimy sobie teraz na możliwie krótką ocenę tej wojny, jako całości, z punktu widzenia wojskowo-poli­tycznego.

Przedewszystkiem narzuca się pytanie, ja­kie czynniki wysunęły się na czoło w wojnie światowej, decydując o takiem a nie innem jej przebiegu i ostatecznem zakończeniu.

Oczywiście, czynników tych było tak wie­le, że o wyliczeniu ich nie może być oczywiście mowy, tembardziej zaś, że dotąd jeszcze wiele kart historji wojny światowej nie jest jeszcze należycie odcyfrowanych, inne zaś czekają je­

szcze w ukryciu na przyszłych badaczów, któ­rzy lepiej od nas będą mogli objąć całość tego największego kataklizmu w dziejach ludzkości, którym była wojna światowa.

Dlatego też ograniczymy się do wyliczenia kilku tylko i to bezspornych już dziś czynników, które zadecydowały o charakterze i losach woj­ny światowej.

Podciąganie flagi amerykańskiej w Londynie na gmachu Parlamentu w dn. 20 kwietnia 1917 r.

Przedewszystkiem na czoło wysuwa się początkowy błąd niemieckiego dowództwa na­czelnego (ściślej ówczesnego szefa sztabu gene­ralnego generała von Moltke), które nie umia­ło ani należycie ocenić, ani zrealizować genjal-nego planu wojny, opracowanego przez sławne­go generała Schlieffena, partacząc go w wie­lu najistotniejszych założeniach. Dzięki temu czas mobilizacji rosyjskiej oraz moment zasko­czenia nie zostały należycie wyzyskane: Fran­cja, na którą zwaliła się cała potęga niemiec-

693

ka, wytrzymała ten cios, stając się w następ­stwie najgroźniejszym przeciwnikiem Niemiec.

Drugim decydującym czynnikiem było przystąpienie do wojny Anglji, pobudzonej do tego pogwałceniem przez Niemców neutralności Belgji i Luksemburga, a co ze strony Niemców wypływało z lekceważenia Anglji, jako potę­gi militarnej na lądzie. Tymczasem, jak wie-

Flaga amerykańska powiewa na wieży Wiktorji w Londynie na cześć przyłączenia się do wojny

Stanów Zjednoczonych A. P.

my, Angija potrafiła ze zdumiewającą szybko­ścią przekształcić swoją nieliczną, zawodową armję na wielką, nowoczesną armję poborową, stając się, obok Francji, drugą potęgą militar­ną Koalicji.

Ogromnym błędem Niemiec, oczywiście wyłącznie z wojskowego punktu widzenia, by­ło również niekonsekwentne prowadzenie woj­ny podwodnej, której chwilami wzmagająca się ostrość wystarczyła, aby cały świat oburzyć

przeciwko Niemcom, której jednak okresy łago­dniejszych metod nie pozwalały osiągnąć zdecy­dowanych wyników, burząc pokładane w niej nadzieje niemieckie. Jak wiemy — było to skutkiem różnicy zdań pomiędzy wojskowymi i politykami niemieckimi, która wywoływała tę znamienną chwiejność i niezdecydowanie w wojnie podwodnej.

Doniosłą rolę odegrała również rewolucja rosyjska, której skutki zresztą odbiły się na położeniu obu stron. Koalicja utraciła swojego wielkiego sprzymierzeńca wraz z jego ogromne­mu niewyzyskanemi możliwościami. Niemcy zaś, uwiklując się w awanturniczą politykę na Wschodzie, jakgdyby „zaraziły" bakcylami bol-szewickiemi swój aparat wojenny i państwowy, same z kolei padając ofiarą rewolucji.

Wreszcie najbardziej bezspornym, a za­razem bezpośrednim czynnikiem było przyłą­czenie się do wojny Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, które — wbrew lekkomyśl­nym przewidywaniem niemieckim — rzuciły na szalę walk w Europie potęgę swojej licznej i zupełnie świeżej armji, wspaniale wyekwipo­wanej, żywionej i wyposażonej technicznie.

Oto zgrubsza te czynniki, które odegrały decydującą rolę w wojnie światowej, przewle­kając ją z roku na rok, aż wreszcie powodując ostateczną klęskę państw centralnych.

Należy sobie jednak uświadomić, że wszy­stkie te czynniki, posiadając wprawdzie ogrom­ną wagę, niekoniecznie musiały doprowadzić do takiego wyniku, którego byliśmy świadkami.

Pomimo wszystko na początku kampanji 1918 roku ogólne położenie było niezwykle ko­rzystne dla Niemiec. Niemcy mocno stali na wszystkich frontach, na froncie zachodnim po­siadali bezsprzeczną przewagę liczebną, koali­cja zaś była już bliską kresu swoich sił moral­nych i materjalnych, przedewszystkiem zaś ludzkich. Rozumując teoretycznie zdawało się, że Niemcy bliskie są, jak nigdy, zwycięstwa, a jednak... ostatecznie zwyciężyła Koalicja i to pomimo, że arm ja niemiecka, wprawdzie bita i ponosząca wielkie straty, jednakże właściwie ani razu nie poniosła rozstrzygającej klęski, która — być może — nastąpiłaby dopiero na skutek ofensywy sprzymierzonych, zamierzonej na dzień 14 listopada 1918 r., a więc o trzy dni za późno.

Niemcy zostały zmiażdżone nie na polu walki — a pomimo tego klęska ich była ogrom­na: imperjalizm niemiecki złamał się i padł do kolan zwycięskiej Koalicji. Ale gdzie leżała główna przyczyna tego zjawiska. Odpowiedź

694

jest prosta: na tylach armji niemieckiej, we­wnątrz kraju, gdzie z natury rzeczy znajdują się fundamenty moralne i materjalne każdej armji, walczącej w polu.

Wynik wojny światowej był skutkiem roz­rostu aparatu wojennego państw walczących do niebywałych nigdy przedtem rozmiarów, co wymagało pełnego zespolenia wysiłków całego narodu, nie zaś tylko jego armij, jak to bywało dawniej. Prawda ta, mając pełne zastosowa­nie do minionej wojny światowej, tembardziej

• będzie aktualną w obliczu każdej następnej wojny wobec ciągłego dalszego rozwoju techni­ki wojennej i państwowej.

Doświadczenie wojny światowej wykaza­ło, że w nowoczesnych warunkach osiągnięcie celów wojny jest znaczenie bardziej skompliko­wane, niż dawniej. Armje nowoczesne posia­dają niezwykłą żywotność, która powoduje ogromną trudność jej całkowitego zniszczenia. Żywotność ta jest ściśle uzależniona od stanu wewnętrznego państwa i społeczeństwa. Na­wet całkowita klęska armji w polu nie gwaran­tuje chwilowemu zwycięzcy ostatecznego zwy­cięstwa dotąd, dopóki arm ja rozbita posiada poza swojemi plecami tyły, kraj , państwo, spo­łeczeństwo — silne na duchu i gospodarczo. Je­śli tylko pozwala na to czas i przestrzeń, które umożliwiają ponowną mobilizację sił ludzkich i materjalnych wewnątrz państwa, koniecz­nych do uzupełnienia strat i podniesienia wojsk na duchu, pobita armja łatwo może odbudować swój front, a następnie samej przejść do dzia­łań zaczepnych.

Wczasach dzisiejszych materjalne zabez­pieczenie mobilizacyjne gotowości armij, stało się zagadnieniem nie do rozwiązania, nietylko ze względu na kolosalne wydatki, związane z od-powiedniemi przygotowaniami, ale i ze wzglę­du na szybki rozwój techniki wojennej. To, co dziś uważane jest za ostatni wyraz techniki, już jutro staje się przestarzałem, nie dającem szans powodzenia. Z błyskawiczną szybkością ulega­ją zmianom nowoczesne środki walki, równo­cześnie zaś zjawiają się zupełnie nowe. Stąd wypływa nietylko finansowa niemożliwość przygotowania odpowiedniej ilości zapasów mobilizacyjnych, ale wprost przygotowania ta­kie stają się niecelowe poza potrzeby początko­we wojny. A stąd już wniosek, że punkt cięż­kości w przygotowaniu współczesnej wojny ze składów mobilizacyjnych przenosi się na odpo­wiednie zorganizowanie i przygotowanie całego aparatu gospodarczego państwa na wypadek

wojny, aby mógł on spełnić kolosalne zadanie czasów wojennych.

Tak właśnie stało się w wojnie światowej, jakkolwiek jedynie tylko Niemcy przewidzieli to przed wojną, jednakże w o wiele skrom­niejszym zakresie. Poza temi skromnemi prze­widywaniami, biorąc ogólnie, wymogi wojny światowej zaskoczyfy nieprzygotowane narody, zmuszając je do niewiarygodnych wysiłków. Zdolność moralna i materjalna do tych wysił­ków zadecydowała o losach wojny.

Naród niemiecki, który w całości został po­ciągnięty do długotrwałej, olbrzymiej pracy i krwawej walki, załamał się wcześniej przy warsztatach fabrycznych, w ogonkach przy sklepach żywnościowych i na głębokich pozor­nie spokojnych etapach, niż na polu najstraszli­wszej bitwy.

Wojnę światową przegrał nie żołnierz nie­miecki, lecz cywil w głębi kraju.

Wojna światowa, o której już Ludendorff mówił, że zwyciężą w niej silniejsze nerwy na­rodów, rozpoczęła epokę, w której zwycięstwo wojenne będzie udziałem tych narodów, które przygotowywane będą do wojny w masach swo­ich jak najlepiej i jak najpowszechniej.

Zarówno w wojnie światowej, jak i w każ­dej wielkiej wojnie, któraby po niej miała na­stąpić, najgroźniejszym wrogiem państw wal­czących będzie ich wewnętrzne załamanie się moralne i psychiczne, nieuchronnie prowadzą­ce albo do kapitulacji, albo do rewolucji, która tylko poprzedzałaby tę kapitulację, i to nieza­leżnie od sukcesów na froncie, niezależnie na­wet od tężyzny armij frontowych.

Oczywiście w wojnach przyszłości, na sku­tek smutnych doświadczeń wojny światowej, wodzowie dołożą wszelkich starań, aby już na początku wojny zadać przeciwnikowi błyskawi­czny i tak potężny cios, któryby odrazu położył kres długotrwałej i dzięki temu tak straszliwej wojnie. Ale czy się to uda? Czy w przyszłych wojnach wodzowie będą bardziej szczęśliwi, niż w wojnie światowej, i czy będą rozporządzać odpowiedniemi do tego celu środkami? Raczej chyba nie. Wojny przyszłości, na podstawie do­świadczenia wojny światowej, prawdopodobnie będą miały również charakter przewlekłej, za­ciętej walki, o której zadecyduje wszechstron­ne wyczerpanie jednej ze stron.

Wymieniliśmy już dwie cechy wojny świa­towej : jej przewlekłość i powszechność pośred­niego w niej udziału walczących społeczeństw. Zkolei należy podkreślić masowość walczących

695

o

Historyczne posiedzenie te Wersalu (hi. 7 maja. 1919 r. Delegaci koalicji: l. lt. Borden (Kainulu) — s. Word, 3. 'i. N. Barnes, .',. . Bona/r Law, S. A. .1. Balfour, 6. Lloyd Georgi (Anglja) — 7. Clemenceau, przewodniczący— . i rtziid ni Wilson, — 9. Ii. Lansing, — 10. II. Withe, 11. Pulk, linns,, IS. Gen. Bliss (Stany Zjedn. Am. Pain.), — IS Pichon, — ' i . Klotz, — IS. Tardien, — 16. J.

Camlion (Francja), — IT. Mar. zalek Foch, 18. Orlando, — 19. Sonnino,— SO. Cr< spi, (Italja), — SI. Hymnus, — 88. Van di « II, uvi I. — S3. Vandervelde (Belgja). — . E. Pessoa, — 25. P. Calogeras, 26. Boulomagué, • (Brazylja), — S7. Chengtinc. Thomas Wang, •• 88. Lou Tseng Tsiang (Chiny). —S9. di Bust amante (Kuhn), —

30. Joachim Mendez (Gwatemala), — .;/. Guilaud (Haiti), S '.. Bouilla (Honduras),— •;•:. C. D. II. King (JLiberja), — •>",. Chamorro (Nikaragua), — .15. A. Burgos (Pana •""). 86. Ks. Traidos Prabandhu, - 37. Ks. Charoon (Siam), - 38. Gen. Botha,- 39. Gen, Smuts (Afryka Poludn.), — 10. Maharadża BÓeaniru, — il. Lord Shim (Indjt ) , — .; ». R. Dmowski, - .',.;. I. Pad* n wski (Polska), — l,h. A. Costa (Portugalja), — ',',. 1'usicz, — 1,6. (S, rbja), — i7. Marka Sajoni (Japonja), — І8. W. /•'. Ma II i ; (Nowa '/., landja), — .',». ./. Cook, — U'. //. Hught s (A ustralja), — SI. A. I,. Sift nu (Kanada). Di I, gaci A ii mieć: BS. prof. Selm,-la'n y. — SS. Ci, sheets,—

Si. Ile. Brockdorff - Rantzau, — SS. dr. Landsberg, — SS. Leim et (Niemcy). Delegaci niemieccy wchodzą na sute. Clemenceau zaczyna swoją przemowę: „Godzina sprawiedliwego wyrównania rachunków nadeszła".

•er-p*

o-

Historyczne posiedzenie w Wersalu dm. 7 maja 1910 r. Delegaci koalicji: 1. R. Borden (Kanada) — 2. Ward, •',. G. N. Barnen, .',. A. Honor Law, 5. A. J. Balfour, <:. Lloyd George (Anglja) — 7. Clemenceau, prz, wodiaczący— 8. Prizyd m Wilson, — B. R. Lansing, — 10. H. Withe, — 11. Pulk. House, — IS. Gen. Bliss (Stany Zjedn. Am. Póln.), — 12 Pichon, — . Klotz. — 15. Tardien, — te. J. Cambon (Francja),— 17. Marszalek Foch, — m. Orlando, — m. Sonnino,— 30. Crespi, (Italja), — 21. Hymans, — 22. Van den Heuvel, — 2.;. Vanderveldi (Belgja). — ..'.;. /•.'. l'..••.ou. — 25. l'. Calogeras, — 26. Boulomaqué, — (Brazylja), — 27. Chengting Thomas Wang, — 28. Lou Tseng Tsiang (Chiny), —99. de B /Kulm/. — SO. Joachim Mendez (Gwatemala), — SI. Guilaud (Haiti),—12. Bouilla (Honduras),— SS, C. D. B. King (Liherja), — 31,. Chamorro (Nikaragua), — 35, A. Burgos (/'nun ma), $6. Ks. Traidoe Prabandhu, — 37. Ks. Charoon (Siam), —• •?•'. Gen. Botha,— S9. Gen. Smuts (Afryka Poludn.), — !,0. Maharadża Bikaniru, — il. Lord Shina

: :. R, Dmowski, — 48. /. Paderewski (Polska), —44. A. Costa (Portugalja), — 45. Basiez, — 46. Trumbicz (Serbja), — .',7. Markiz Sajoni (Japonja), — .;s. W. F. Mr.':' (Nowa '/.• landja), — 1,9. J. Cook, — W. H. Hughes (Auxtralja), — SI. A. L. Sifton (Kanada). Delegaci Niemiec: SS. prof. Scliucking,— SS. Giesberts,—

54. Hr. Brockdorff — Rantzau, — 55. dr. Landsbi rg, — 5(1. Leinert (Niemcy). Delegaci niemieccy wchodzą nasalę. Clemenceau zaczyna swoją przemówi;: „Godziwi sprawi,dliwrgo wyrównania rachunków nadeszła".

armij, które swoją liczebnością przeszły wszy­stko, co dotąd znała historja.

Poniżej podajemy liczbę (.według dotych­czasowych opublikowanych danych) wszystkich mężczyzn, których w czasie wojny powołały pod broń główne państwa walczące. Tak więc po­wołano :

w Niemczech . . . . około 13.000.000 ludzi w Austro-Węgrzech „ 9.000.000 „ we Francji wraz z ko-

lonjami' „ 8.194.000 „ w Rosji „ 14.500.000 „ w Anglji wraz z domi-

njami i kolonjami . „ 8.326.000 „ w Stanach Zjednoczo­

nych A. P , 3.S00.000 „ we Włoszech . . . . „ 5.250.000 „ w Belgji , 380.000 „ w Rumunji . . . . „ 1.000.000 „ wBułgarji . . . . „ 1.000.000 „ w Serbji „ 500.000 „

Ogółem w tych pań­stwach około . . . 64.950.000 łudzi

Wobec tych zawrotnych liczb uzbrojonych ludzi w wojnie światowej jakżeż mizernie wy­glądają „wielkie" armje ostatnich stuleci. Na­poleon I rozporządzał arm j ami, liczacemi: pod Austerlitz — 90.000 ludzi, pod Wagram — 150.000 ludzi, pod Wilnem — 350.00 ludzi, pod Lipskiem — 140.000 ludzi, pod Waterloo — 145.000 ludzi! Nawet olbrzymia, jak na owe czasy i pojęcia, armja niemiecka w 1870/7.1 roku liczyła „zaledwie" 400.000 ludzi! A zda­wałoby się, że tak niewiele czasu upłynęło od tej ostatniej francusko - pruskiej wojny!

Olbrzymie armje wojny światowej pono­siły również olbrzymie straty, które w samych

tylko zabitych przedstawiają się następująco (z wielu państw brak jeszcze danych, a wogóle nie są jeszcze ściśle opracowane) :

w Niemczech . . . . 1.822.555 zabitych we Francji . . . . 1.245.800 we Francji wraz z kolo­

njami 1.354.000 w Anglji 702.410 w Anglji wraz z kolo­

njami 908.371 we Włoszech 600.000 w Belgji 115.000 w Rumunji 159.000 „

W procentach wyraża się to następują­co. Ogólne straty (ranni, zabici i jeńcy) ar-mji francuskiej wyniosły 41% stanu ogólnego, zaś straty niepowetowane (zabici i jeńcy) — 23%. W armji angielskiej straty ogólne — 39%,, straty niepowetowane — 16%. W armji niemieckiej straty ogólne — 38%0, straty nie­powetowane — 19%. W armji rosyjskiej stra­ty ogólne — 69%, straty niepowetowane — 30%.

O stratach materjalnych będziemy mówi­li przy okazji Traktatu Wersalskiego i repara-cyj, nałożonych na Niemcy.

Równocześnie z masowością armij nowo­czesnych rozwinęły się i techniczne środki woj­ny, dotąd nieznane, a znakomicie komplikujące prowadzenie wojny. Karabiny maszynowe, miotacze, min, szybkostrzelne działa wszelkie­go kalibru, dalekonośność i potęga artylerji, lotnictwo, chemiczne środki walki, czołgi, łodzie podwodne, a w rezultacie mechaniczne środki transportowe — oto, co całkowicie zmieniło charakter samej walki, dając materjał do snu­cia rozważań na temat przyszłych wojen.

698 Warszawskie Zakłady Graficzne, Wilcza 60.

3Ët " -l^fe-••Ć'"

&-.

Ofensywo włoska pod Isonzo. Jeden z mostów, przerzuconych W (forze Isonzo dla przeprawy wojsk włoskich.

R o z d z i a ł XXIX.

SPRAWA POLSKA OD AKTU LISTOPADOWEGO PAŃSTW CENTRALNYCH DO KOŃCA WOJNY.

Zanim przystąpimy do właściwej treści tego rozdziału pozwolimy sobie wyjaśnić co na­stępuje: wojna światowa, która w wyniku swo­im przyniosła nam, Polakom, niepodległość, z natury rzeczy jest tak silnie związaną ze spra­wą polską, że pisząc historję tej wojny nie spo­sób pominąć milczeniem tego wszystkiego, co dotyczy kwestji polskiej. Jednakże w ramach ogólnej historji wojny światowej sprawy pol­skie muszą być, oczywiście, traktowane szkico­wo, w sposób raczej orjentacyjny w stosunku do całości tej historji, a to tembardziej, iż po­wojenna literatura nasza obfituje w szereg do­skonałych i wyczerpujących dzieł, traktujących wyłącznie o sprawie polskiej w czasie wojny światowej, do których też odsyłamy Czytelnika, żądnego pogłębienia swoich wiadomości w tej dziedzinie.

Ogłoszona przez państwa centralne w dniu 5 listopada 1916 roku niepodległość Królestwa Polskiego stała się punktem zwrotnym w spra­wie polskiej w czasie wojny światowej. Jak­kolwiek krok ten uczyniły państwa centralne jedynie pod naciskiem konieczności wojennych w nadziei uzyskania pomocy pod postacią ar-mji polskiej i jakkolwiek nadzieje ich całkowi­cie zawiodły — jednakże sprawa polska wygra­ła na tern o tyle, że została postawiona na pła­szczyźnie międzynarodowej, stała się znów sprawą europejską, której więcej już nie mogły pominąć obie strony wojujące. Mało tego — sprawa polska stała się odtąd poniekąd objek-tem politycznej licytacji obu stron, które coraz bardziej uświadamiały sobie jej wielką wagę w orężnej rozgrywce światowej.

Z drugiej znów strony akt 5 listopada po­głębił jeszcze przepaść, jaka dzieliła od począt­

ku wojny dwa polskie obozy polityczne: obóz tak zwanych „aktywistów", szukających opar­cia w swoich dążeniach niepodległościowych w państwach centralnych, i obóz „pasywistów", stawiających sprawę polską na kartę zwycię­stwa przeciwniemieckiej Koalicji.

Dla tego ostatniego obozu akt 5 listopada był niebezpieczną pułapką, w którą państwa centralne mogły wciągnąć społeczeństwo pol­skie, co znów w razie zwycięstwa Koalicji, w co wierzono bezwzględnie, mogłoby pogrzebać wy­niki działalności prokoalicyjnych polityków pol­skich. Widmo Rosji, która w tym wypadku wo­bec „zdrady" Polaków, sw-oich poddanych, mo­głaby założyć bezwzględno veto przeciwko po­stawieniu sprawy polskiej na porządku przy­szłych obrad konferencji pokojowej, nie dawa­ło spokoju pasywistom, pragnącym za wszelką cenę nie drażnić Rosji carskiej, zaś swoje wy­siłki polityczne kierowTać głównie na pozyskanie dla sprawy polskiej Anglji i Francji.

Pasywiści przeto tern ostrzej przeciwsta-• wili się aktywistom, aby sparaliżować wwsiłki tych ostatnich w celu pozyskania społeczeństwa polskiego dla aktu listopadowego państw cen­tralnych. Z drugiej jednak strony nie odrzu­cali pasywiści tego aktu, jako atutu polityczne­go wobec Koalicji, mającego ją pobudzić do zde­cydowanego ujęcia sprawy polskiej w swoje rę­ce i wyrwania inicjatywy stronie przeciwnej.

Wyrazem wralki stronników prokoalicyjne-go kierunku z aktywistami była enuncjacja tak zwanego Międzypartyjnego Koła Politycznego w b. zaborze rosyjskim na temat aktu 5 listo­pada. W enuncjacji swojej stwierdziło, że dą­żeniem jego jest niepodległość i zjednoczenie Polski, oraz zachowanie w czasie wojny ścisłej neutralności. Akt 5 listopada określało ono, jako „czyn polityczny, wysuwający na widow-

699

nię międzynarodową konieczność rozwiązania sprawy polskiej", temsamem więc nie uznając jego charakteru decydującego. Równocześnie jednak Koło Międzypartyjne stwierdziło, że „stanowisko, wzięte przez Rosję i sprzymie­rzeńców w odpowiedzi na akt z dnia 5 listopa­da, nie odpowiada niezłomnym i powszechnym dążeniem narodu polskiego do wskrzeszenia niepodległego bytu państwowego". Koło Mię­dzypartyjne wyrażało gotowość współpracy przy tworzeniu państwowości polskiej w ra­mach aktu listopadowego, ak: tylko o tyle, o ile prace te „mogą być organizowane niezależnie od celów i względów militarnych i z zabezpie­czeniem niczem nieskrępowanej decyzji naro­dowej". Było to wymierzone przeciwko wciąg­nięciu społeczeństwa polskiego — w myśl pla­nów niemieckich — do akcji wojskowej prze­ciwko Koalicji, oraz przeciwko podporządkowa­niu się państwom centralnym. Wreszcie Ko­lo Międzypartyjne wzywało do „stosowania miary krytycznej do pozornych sposobów ure­gulowania przyszłości narodowej", ostrzegając, że „każda kropla krwi polskiej przelana być może tylko z dojrzałej i świadomej woli naro­du". Cała enuncjacja Koła Międzypartyjnego była podstawą do rozwinięcia przez pasywistów akcji, zmierzającej do sparaliżowania ujem­nych — z punktu widzenia prokoalicyjnej or-jentacji — skutków aktu listopadowego.

Równocześnie z działalnością na terenie okupowanego przez państwa centralne b. zabo­ru rosyjskiego rozpoczęli stronnicy Koalicji ży­wą działalność polityczną i po drugiej stronie frontu.

Już w dniu 14 listopada w imieniu Koła Polskiego w dumie rosyjskiej oraz w rosyjskiej radzie państwa odpowiednie deklaracje złożyli posłowie Harusewicz i Szebeko. W obu tych deklaracjach politycy polscy złożyli oświadcze­nie, że, wbrew wysiłkom niemieckim, ogół pol­ski pozostanie wierny Koalicji, potępili perfid­ne metody niemieckie, które pod płaszczykiem rzekomej niepodległości w istocie zmierzały wy­łącznie do wyzyskania polskiego materjału ludzkiego dla celów wojskowych, równocześnie jednak stwierdzili, że niezłomną wolą narodu polskiego jest zjednoczenie Polski i odbudowa­nie jej niepodległości państwowej, co było wiel­kim krokiem naprzód ze strony prokoalicyjnego obozu polskiego, który na początku wojny cele swoje ograniczał do skromnie pojętej autonomji polskiej w ramach cesarstwa rosyjskiego. Obaj posłowie zaatakowali również rząd rosyjski, że dotychczas zachowywał nieżyczliwą rezerwę

w sprawie polskiej, pozwalając wyzyskać ją państwom centralnym, wyrażając jednak wia­rę, że obecnie zarówno Rosja, jak i jej sprzy­mierzeńcy w sposób zdecydowany i zgodny z wolą narodu polskiego wypowiedzą się w sprawie polskiej.

W tym samym duchu zredagowana była również deklaracja wspólna obu kół polskich oraz Komitetu Narodowego w Piotrogrodzie. Deklaracja ta bezwzględnie przeciwstawiła się planom państw centralnych, które „utrzymują dzieło rozbiorów", ograniczając niepodległość Polski do samego tylko zaboru rosyjskiego, oraz wojskowym projektem niemieckim, które „gro­żą losom ojczyzny i przeczą uczuciom większo­ści narodu polskiego". Jako „zasadniczy wa­runek odrodzenia Polski" deklaracja uważała „zjednoczenie ziem polskich i nadanie jej samo­dzielnego ustroju państwowego". Wobec komu­nikatu rządu rosyjskiego w odpowiedzi na pro­klamację Królestwa Polskiego przez państwa centralne, który to komunikat obiecywał Pola­kom zjednoczonych ziem zaledwie „autonomję z zachowaniem jedności państwowej z Rosją", deklaracja kół polskich i Komitetu Narodowego stwierdzała, że „swobodne budowanie narodo­wego bytu Polski (o czem ogólnikowo wspomi­nał komunikat rosyjski) wymaga własnego ustroju państwowego", że jednak „komunikat rządu tego nie przewiduje, a ogólnikową swą treścią pozwala na tłumaczenie w sensie osła­biającym siłę odporną narodu polskiego, zwła­szcza, gdy po dziś dzień pozostają w mocy wszy­stkie ograniczenia Polaków w cesarstwie rosyj-skiem". Wreszcie deklaracja uznawała za „nie­zbędne, by Polacy otrzymali krzepiące moc du­cha, zapewnienie, że sprawa polska przez Rosję i jej sprzymierzeńców będzie w pełni rozstrzyg­nięta i zasadnicze warunki odrodzenia Polski zostaną ziszczone".

Jak widzimy z powyższego prokoalicyjny obóz polski, bezwzględnie wierząc w ostateczne zwycięstwo Koalicji (oczywiście zaś nie prze­widując wycofania się Rosji z Koalicji przeciw-niemieckiej), za wszelką cenę pragnął w jej oczach niejako rehabilitować naród polski wo­bec polityki aktywistów polskich, równocześnie drogą ultra-lojalnych starań, zabiegów, próśb i perswazyj dążąc do zainteresowania sprawą polską nietylko decydujących czynników w Ro­sji, ale i jej zachodnich sprzymierzeńców, aby w ten sposób powoli punkt ciężkości z terenu wewnętrzno-rosyjskiego przesunąć na arenę międzynarodową.

Zupełnie inny punkt widzenia przyświecał

700

Waszyngton 25 kwietnia 1917 r. Odiazd z Białego Domu misji Joffrc- Viviani.

aktywistom polskim, który na terenie b. zaboru rosyjskiego utworzyli w dniu 15 listopada 1916 roku Radę Narodową „wskutek porozumienia stronnictw i działaczów politycznych, stojących na gruncie realizacji państwa polskiego, zapo­wiedzianej w akcie z dnia 5 listopada", jak brzmiał pierwszy komunikat tej Rady. Rada ta składała się początkowo z samych tylko dele­gatów warszawskich, od dnia 20 grudnia zaś liczyła 97 członków z obu okupacyj, niemieckiej i austrjackiej.

W przeciwieństwie do pasywistów, którzy bezwzględnie wierzyli w ostateczne zwycięstwo Rosji i jej sprzymierzeńców i do tej wiary do­stosowywali politykę polską, aktywiści w wię­kszości swojej nie przesądzali zgóry ostateczne­go wyniku wojny. Zapewne, byli pośród nich i tacy, którzy, zasugestjonowani potęgę milita-ryzmu niemieckiego, uważali już Niemców za zwycięzców. Naogół jednak sądzono, że o lo­sach wTojny zadecyduje front zachodni, przeto takie lub inne jej rozstrzygnięcie dokona się bez udziału Rosji, która też nie powinna już więcej powrócić na ziemie polskie.

Dla aktywistów, naogół nie przesądzają­cych o losach wojny, równocześnie jednak lek­ceważących Rosję pod względem wojskowym, dla sprawy polskiej decydującym był nie sam przez się wynik wojny, taki lub inny, lecz real­na siła, z którą naród polski będzie mógł zgło­sić swoje żądania na przyszłej konferencji po­kojowej. A realna siła — to przedewszystkiem wojsko. Dlatego też aktywiści dążyli do wyzy­skania każdej akcji, któraby pozwalała na wskrzeszenie tej siły realnej, której brak było Polsce od czasu powstania listopadowego.

Ponieważ akt listopadowy państw central­nych dawał tę okazję — przeto aktywiści go­towi byli na wielkie nawet doraźne ofiary, byle tylko uzyskać tę siłę, która w przyszłość przy nowej okazji mogłaby powetować wszelkie do­tychczasowe minusy oparcia się o państwa cen­tralne, rozszerzając platformę sprawy polskiej.

Najcięższą oczywiście ofiarą była koniecz­na, narazie przynajmniej, rezygnacja ze zjed­noczenia ziem polskich i ograniczenia niepodle­głości do samego tylko zaboru rosyjskiego. Uważane przeto, że tern większy należy skiero­wać wysiłek na wschód, aby w ramach chwilo­wych możliwości do powstającego państwa pol­skiego włączyć jak największe obszary polskie z pod panowania rosyjskiego. W tym kierunku armja polska w oparciu o armje państw cen­tralnych miałaby wdzięczne pole do działania.

Nie można też pominąć milczeniem tych przewidywań, które wielu aktywistów łączyło z klęską Niemców na zachodzie. Uważali oni, że państwa centralne przy pomocy Polski będą mogły ostatecznie rozbić Rosję i "zmusić ją do zawarcia odrębnego pokoju, co gwarantowało­by Polsce niepodległość całego zaboru rosyjskie­go aż po dalekie kresy wschodnie, same jednak państwa centralne, pobite ostatecznie na zacho­dzie przez Koalicję będą musiały zrezygnować na rzecz Polski ze swoich zaborów.

Mówiąc o aktywistach, nie należy jednak rozumieć, że był to obóz zwarty i jednolity. W skład Rady Narodowej, która reprezentowa­ła ten obóz, wchodziły stronnictwa, złączone wprawdzie zasadniczym kierunkiem orjentacji wojennej, ale daleko różniące się w swoich me­todach politycznych, charakterze i pojmowaniu realizacji niepodległościowego programu. Prze­dewszystkiem Rada Narodowa dzieliła się jas­krawo na prawicę i centrum z jednej strony, a lewicę z drugiej. Prawica i centrum, do któ­rych należały: Stronnictwo Narodowe (nie na­leży mieszać z obecnem Stronnictwem Narodo-wem, a wówczas Demokracją Narodową, pro-koalicyjną), Grupa Pracy Narodowej, Zjedno­czenie Postępowe, Liga Państwowości Polskiej i Narodowy Związek Chłopski. Do lewicy, re­prezentowanej poza Radą Narodową przez Cen­tralny Komitet Narodowy, należały: Frakcja Rewolucyjna Polskiej Partji Socjalistycznej, Stronnictwo Ludowe i Narodowy Związek Ro­botniczy, oraz mniejsze grupy pokrewne spo­łecznie i politycznie.

Prawicę i centrum Rady Narodowej cha­rakteryzowało umiarkowanie pod względem społecznym, oraz daleko posunięta kompromiso-wość i lojalność wobec państw centralnych i ich władz okupacyjnych. Kierunki te przedewszy­stkiem były pod sugestją potęgi niemieckiej i z nią najbardziej łączyły drogi polityki pol­skiej.

Natomiast lewica, nie poddając się suges-tjom niemieckim, całkowicie zachowała swoją niezależną myśl polityczną, odrzucając wszel­kie kompromisy z państwami centralnemi, od­biegające od zasadniczej linji polskiej polityki aktywistycznej. O ile prawica i centrum Rady Narodowej bez poważniejszych zastrzeżeń skłonne były stanąć u boku państw' centralnych, wierząc w ich zwycięstwo, przynajmniej na wschodzie — o tyle znów lewica twardo stała przy swoich warunkach. Godząc się na tworze­nie armji polskiej i użycie jej w sojuszu z pań­stwami centralnemi przeciwko Rosji carskiej—

702

równocześnie uzależniała to od dobrej woli państw centralnych w realizacji aktu listopado­wego. Żądała przeto powołania drogą wybo­rów demokratycznych sejmu polskiego, utwo­rzenia przez ten sejm rządu narodowego, któ­remu podlegać miała bezwzględnie armja pol­ska, oraz postawienia na jej czele Józefa Pił­sudskiego, twórcę legjonów, wskrzesiciela pol-

wym — przeto rychło lewica Rady Narodowej, postępując konsekwentnie, przeszła do opozycji, coraz bardziej jaskrawej wobec mnożących się objawów niemieckiej złej woli i austrjacko-wę-gierskiego oportunizmu, intryganctwa i krętac­twa.

Coraz częściej lewicowe Centralny Komi­tet Narodowy i Polska Organizacja Wojskowa

ЁЁ Ё Іі і ,,,,

Trocki przed frontem czerwonej armii.

skiej polityki niepodległościowej i wodza calej lewicy, stojącej na stanowisku niepodległościo-wem.

Ponieważ zaraz po proklamacji z dnia 5 listopada 1916 roku państwa centralne zrzuci­ły swoją obłudną maskę, wykazując w sprawie polskiej maksimum złej woli pod względem po­litycznym i maksimum pożądliwości w stosun­ku do rekruta polskiego pod względem wojsko-

dawaly wyraz swoim nastrojom opozycyjnym, młodzież zaś urządzała w Warszawie burzliwe manifestacje, obnosząc transparenty z wymow-nemi trzema hasłami—żądaniami: „Rząd—Ar­mja — Piłsudski!"

Zgoła odrębne od aktywistów i pasywistów stanowisko zajęła radykalna lewica polska w b. zaborze rosyjskim, reprezentowana wówczas przez lewicę Polskiej Partji Socjalistycznej

(Frakcja Rewolucyjna była jej prawicą) oraz przez Socjal-Demokrację Królestwa Polskiego i Litwy. Obie te partje, stojąc wyłącznie na stanowisku walki klas i rewolucji socjalnej, a rezygnując z wszelkich dążeń narodowościo­wych i niepodległościowych, występowały jak najostrzej zarówno przeciwko aktywistom, jak i pasywistoni, uważając ich w czambuł za ,,pachołków krwawego kapitalizmu", przyspa­rzających mu nowego żeru.

Dla Galicji akt 5 listopada był smutną nie­spodzianką. Aktywiści galicyjscy, reprezento­wani przez Koło Polskie w parlamencie wiedeń­skim oraz przez Naczelny Komitet Narodowy, stojący na czele legjonów polskich, jak wiemy, posiadali zgoła inne plany, a mianowicie powo­łanie do życia Polski niepodległej przez Austro-Węgry w tej lub innej formie, ale przez połą­czenie zaborów rosyjskiego z austrjackim. Akt listopadowy przekreślał te nadzieje, wyłączając Galicję z organizmu niepodległego państwa pol­skiego. Temniemniej jednak cios ten nie zała­mał mocno ugruntowanego w Galicji kierunku aktywistycznego, który akt listopadowy uznał za rozwiązanie sprawy polskiej gorsze, niż przypuszczano, ale jedyne w danym momencie.

To też już w dniu 13 listopada Naczelny Komitet Narodowy na plenarnem posiedzeniu uchwalił rezolucję, że „uzna swe dzieło (orga­nizacji legjonów) za skończone, gdy wejdą (one) w całości w skład i staną się podstawą wojska polskiego".

Kierunek aktywistyczny w Galicji uznał, że narazie należy się zadowolić skromniej po­jętą niepodległością Polski, oraz zapowiedzia-nem przez cesarza Franciszka Józefa rozszerze­niem autonomji zaboru austrjackiego, zresztą bez śląska Cieszyńskiego, zamieszkałego wów­czas przez 250.000 Polaków.

Inaczej przedstawiała się sprawa w b. za­borze pruskim, gdzie kierunek aktywistyczny posiadał niewielu zwolenników, gdzie nato­miast prokoalicyjna narodowa demokracja po­siadała silne wpływy. Zresztą całokształt spraw polskich w b. zaborze pruskim niejako przesą­dzał zgóry charakter tamtejszej polityki pol­skiej.

Straszliwe prześladowanie polskości przed wojną i ciężka walka, jaką społeczeństwo pol­skie musiało staczać z nawałą niemiecką we wszystkich dziedzinach życia, wykopały pomię­dzy zaborcami niemieckimi a Polakami taką przepaść, której nie mogła już zasypać żadna „racja stanu", żaden wyrozumowany kierunek polityczny, gdyby nawet taki miał pole do dzia-

m łania w b. zaborze pruskim. Ale pola takiegx nie było. Niemcy, proklamując niepodległość Polski na obszarach zaboru rosyjskiego (i U nie całego), równocześnie wszelkiemi sposoba mi manifestowały swoją niezłomną wolę utrzy mania przy Prusach ziem polskich w granicacl 1914 roku plus pewne obszary, powstałe prze: „uregulowanie" dawnej granicy. Po stroni' niemieckiej nie uczyniono również żadnych wią żących chociażby obietnic złagodzenia polityk przeciwpolskiej, której celem było całkowit zniemczenie Górnego śląska, Pomorza i Poznań skiego. W tych warunkach kierunek aktywi styczny, wyrosły z zaboru austrjackiego, gdzi panowały warunki zgoła odmienne, nie mógł si przeszczepić na grunt b. zaboru pruskiego, któ rego lud polski, zahartowany w walce narodo wej, wysoko uświadomiony i rozumiejący a nadto dobrze całą grozę niebezpieczeństwa nie mieckiego, chciał żyć dla siebie i dla całości Oj czyzny. A ratunek widział tylko w zwycięstwi Koalicji i klęsce Niemców, czemu nie chcia przeszkadzać, jakkolwiek sam nigdy nie posu nął się do zdrady. A

I oto rzecz znamienna, dobitnie charakl! ryzująca ducha narodu polskiego. Jeśli w cza sie wojny lojalność Polaków- b. zaboru rosyjskie go, walczących pod sztandarami rosyjskiemi możnaby tłumaczyć przewagą kierunku pro koalicyjnego w tym zaborze, jeśliby lojalnośi Polaków w armji austrjackiej możnaby wypro wadzić z przewagi kierunku aktywistycznegi w Galicji, oraz względnemi i najszerszem swobodami narodowemi — to lojalności Pola ków b. zaboru pruskiego, zmuszonych do walk pod nienawistnemi sztandarami niemieckiemi żadnemi zgoła względami politycznemi wytłu­maczyć się nie da. W przytłaczającej masie spo­łeczeństwo polskie b. zaboru pruskiego posiada­ło zdecydowaną orjentację przeciwniemieeką, wyraźnie skłaniając sic wszystkiemi swojemi sympatjami i nadziejami w stronę Koalicji. A jednak żołnierz polski, ubrany w mundur pruski, nie zdradzał, a jednak ludność cywilna lojalnie wypełniała swoje ciężkie obowiązki cza­sów wojennych.

Generał Falkenhayn* drugi zkolei w czasie wojny szef niemieckiego sztabu generalnego, w pamiętnikach swoich stwierdza, że „żołnierze pruscy z terenów mowy polskiej naogół w cza­sie wojny wypełnili wiernie swój obowiązek". Jakież znamienne są te słowa w ustach genera­ła pruskiego, który swoją nienawiść do Pola­ków posunął był tak daleko, że ustąpił ze sta­nowiska szefa sztabu generalnego, nie mogąc

704

(Frakcja Rewolucyjna była jej prawicą) oraz przez Socjal-Demokrację Królestwa Polskiego i Litwy. Obie te partje, stojąc wyłącznie na stanowisku walki klas i rewolucji socjalnej, a rezygnując z wszelkich dążeń narodowościo­wych i niepodległościowych, występowały jak najostrzej zarówno przeciwko aktywistom, jak i pasywistom, uważając ich w czambuł za „pachołków krwawego kapitalizmu", przyspa­rzających mu nowego żeru.

Dla Galicji akt 5 listopada był smutną nie­spodzianką. Aktywiści galicyjscy, reprezento­wani przez Kolo Polskie w parlamencie wiedeń­skim oraz przez Naczelny Komitet Narodowy, stojący na czele legjonów polskich, jak wiemy, posiadali zgoła inne plany, a mianowicie powo­łanie do życia Polski niepodległej przez Austro-Węgry w tej lub innej formie, ale przez połą­czenie zaborów rosyjskiego z austrjackim. Akt listopadowy przekreślał te nadzieje, wyłączając Galicję z organizmu niepodległego państwa pol­skiego. Temniemniej jednak cios ten nie zała­mał mocno ugruntowanego w7 Galicji kierunku aktywistycznego, który akt listopadowy uznał za rozwiązanie sprawy polskiej gorsze, niż przypuszczano, ale jedyne w danym momencie.

To też już w dniu 13 listopada Naczelny Komitet Narodowy na plenarnem posiedzeniu uchwalił rezolucję, że „uzna swe dzieło (orga­nizacji legjonów) za skończone, gdy wejdą (one) w całości w skład i staną się podstawą wojska polskiego".

Kierunek aktywistyczny w Galicji uznał, że narazie należy się zadowolić skromniej po­jętą niepodległością Polski, oraz zapowiedzia-nem przez cesarza Franciszka Józefa rozszerze­niem autonomji zaboru austrjackiego, zresztą bez Śląska Cieszyńskiego, zamieszkałego wów­czas przez 250.000 Polaków.

Inaczej przedstawiała się sprawa w b. za­borze pruskim, gdzie kierunek aktywistyczny posiadał niewielu zwolenników, gdzie nato­miast prokcalicyjna narodowa demokracja po­siadała silne wpływy. Zresztą całokształt spraw polskich w b. zaborze pruskim niejako przesą­dzał zgóry charakter tamtejszej polityki pol­skiej.

Straszliwe prześladowanie polskości przed wojną i ciężka walka, jaką społeczeństwo pol­skie musiało staczać z nawałą niemiecką we wszystkich dziedzinach życia, wykopały pomię­dzy zaborcami niemieckimi a Polakami taką przepaść, której nie mogła już zasypać żadna „racja stanu", żaden wryrozumowany kierunek polityczny, gdyby nawet taki miał pole do dzia­

łania w b. zaborze pruskim. Ale pola takiego nie było. Niemcy, proklamując niepodległość Polski na obszarach zaboru rosyjskiego (i to nie całego), równocześnie wszelkiemi sposoba­mi manifestowały swoją niezłomną wolę utrzy­mania przy Prusach ziem polskich w granicach 1914 roku plus pewne obszary, powstałe przez „uregulowanie" dawnej granicy. Po stronie niemieckiej nie uczyniono również żadnych wią­żących chociażby obietnic złagodzenia polityki przeciwpolskiej, której celem było całkowite zniemczenie Górnego Śląska, Pomorza i Poznań­skiego. W tych warunkach kierunek aktywi­styczny, wyrosły z zaboru austrjackiego, gdzie panowały warunki zgoła odmienne, nie mógł się przeszczepić na grunt b. zaboru pruskiego, któ­rego lud polski, zahartowany w walce narodo­wej, wysoko uświadomiony i rozumiejący aż nadto dobrze całą grozę niebezpieczeństwa nie­mieckiego, chciał żyć dla siebie i dla całości Oj­czyzny. A ratunek widział tylko w zwycięstwie Koalicji i klęsce Niemców, czemu nie chciał przeszkadzać, jakkolwiek sam nigdy nie posu­nął się do zdrady.

I oto rzecz znamienna, dobitnie charakte­ryzująca ducha narodu polskiego. Jeśli w cza­sie wojny lojalność Polaków b. zaboru rosyjskie­go, walczących pod sztandarami rosyjskiemi, możnaby tłumaczyć px*zewagą kierunku pro-koalicyjnego w tym zaborze, jeśliby lojalność Polaków w armji austrjackiej możnaby wypro­wadzić z przewagi kierunku aktywistycznego w Galicji, oraz względnemi i najszerszemi swobodami narodowemi — to lojalności Pola­ków b. zaboru pruskiego, zmuszonych do walki pod nienawistnemi sztandarami niemieckiemi, żadnemi zgolą względami politycznemi wytłu­maczyć się nie da. W przytłaczającej masie spo­łeczeństwo polskie b. zaboru pruskiego posiada­ło zdecydowaną orjentację przeciwniemiecką, wyraźnie skłaniając się wszystkiemi swojemi sympatjami i nadziejami w stronę Koalicji. A jednak żołnierz polski, ubrany w mundur pruski, nie zdradzał, a jednak ludność cywilna lojalnie wypełniała swoje ciężkie obowiązki cza­sów wojennych.

Generał Falkenhayn', drugi zkolei w czasie wojny szef niemieckiego sztabu generalnego, w pamiętnikach swoich stwierdza, że „żołnierze pruscy z terenów mowy polskiej naogół w cza­sie wojny wypełnili wiernie swój obowiązek". Jakież znamienne są te słowa w ustach genera­ła pruskiego, który swoją nienawiść do Pola­ków posunął był tak daleko, że ustąpił ze sta­nowiska szefa sztabu generalnego, nie mogąc

704

pogodzie się — nawet w obliczu konieczności pozyskania nowego materjału ludzkiego dla wojny — z proklamowaniem niepodległości Polski na obszarze jednego tylko zaboru !

Żołnierze-Polacy w armji pruskiej, marząc o zwycięstwie Koalicji, jednakże „wypełnili wiernie swój obowiązek"! Olu fakt, charakte­ryzujący ducha polskiego ton jaskrawiej, jeśli

w którem, wyrażając wprawdzie zadowolenie, że proklamacja państw centralnych wysunęła zasadę wskrzeszenia państwa polskiego, równo­cześnie stwierdził, że „proklamacja nie jest zwrócona do całego narodu polskiego, ale nawet nie do całości b. Królestwa Kongresowego", że w praktyce prowadzi ona do „czwartego roz­bioru Polski" i do stworzenia z Polski „pań-

***

Car M i kokt i II z rodzina w Tobolsku.

zestawimy go z faktem masowej i zorganizowa­nej zdrady pobratymczego narodu czeskiego, który zalecał i pochwalał swoim synom masowe przechodzenie oddziałów czeskich z orkiestrą na czele i umajonych kwiatami na stronę rosyjską !

Ale powróćmy do rzeczy. Po ogłoszeniu aktu listopadowego na posie­

dzeniu komisji parlamentarnej w Berlinie w dniu 9 listopada wiceprezes Koła Polskiego, Władysław Seyda wygłosił przemówienie.

stwa-wasala", wobec czego „nie jest idealnem... nie jest wogóle żadnem rozwiązaniem sprawy polskiej w jej całokształcie", zaś stworzona zo­stała „nie w interesie narodu polskiego, lecz w interesie państw centralnych".

Stanowisko społeczeństwa polskiego w b. zaborze pruskim w całym szeregu oficjalnych deklaracyj i przemówień zobrazowało Kolo Pol­skie w parlamencie pruskim. Stanowisko to sprowadzało się do stwierdzania wciąż żywej

705

łączności całego narodu polskiego, jego nieugię­tej woli wywalczenia wspólnego niepodległego bytu państwowego, zadowolenia z postawienia przez państwa centralne na płaszczyźnie mię­dzynarodowej sprawy niepodległości Polski, oraz potraktowania aktu listopadowego nie za cel właściwy dążeń Polaków, lecz jedynie jako etapu na drodze do ostatecznego i całkowitego rozwiązania sprawy polskiej. Stanowisko to w ramach państwowości niemieckiej i warun­ków czasu wojennego pokrywało się całkowicie ze stanowiskiem przeciwniemieckiej orjentacji pasywistów polskich.

Kierunek ten, jak już powiedzieliśmy, po­siadał decydujące wpływy wśród Polaków za­boru pruskiego. Jedynie przeciwstawiały mu się nieliczne grupy germanofilskieh ugodow-ców, rekrutujących się głównie z pośród bogat­szego ziemiaństwa i kierunków radykalno-spo-łecznych, które jednak, właśnie z racji swojej ugodowości nie miały nic wspólnego z aktywiz-mem takim, jaki się rozwinął w Galicji i Kon­gresówce.

Tak oto przedstawiała się zgrubsza reak­cja na akt listopadowy społeczeństwa polskiego, podzielonego na dwa obozy polityczne i rozdzie­lonego linją frontu na dwa tereny działania: w Polsce pod okupacją niemiecko - austrjacką i w Rosji.

Istniał jednak trzeci również czynnik poli­tyki polskiej, ściśle spokrewniony z kierunkiem pasywistycznym, a którego terenem działania były państwa neutralne oraz zachodnio-koali-cyjne. W Londynie działał Roman Dmowski, Piltz i Zamoyski w Paryżu, zaś Marjan Seyda w Bernie w Szwajcarji. Działalność ich skie­rowana była ku zainteresowaniu sprawą polską zachodnich sprzymierzeńców Rosji, aby przj' ich pomocy wywrzeć nacisk na nią w sensie po­czynienia takich lub innych ustępstw na rzecz Polaków.

Sprawa jednak szła niezwykle opornie. Po­mimo dobrze zorganizowanej propagandy i oso­bistym wysiłkom polityków polskich, trudno by­ło uczynić wyłom w obojętności przedewszyst-kiem Anglji i Francji, które ponad wszystko przedkładały „dobre stosunki" z carską Rosją, rozporządzającą miljonami swoich żołnierzy, stanowiących doskonały żer dla niemieckich ar­mat, które przeto musiały gorąco pracować na Wschodzie, odciążając front zachodni. Zarówno w Londynie, jak i w Paiyżu lękano się zrazić Rosję, zresztą pod koniec 1916 roku naogół lek­ceważąc jeszcze wagę sprawy polskiej.

Kiedy poprzez fronty dotarły pierwsze wieści o zamierzonej przez państwa centralne proklamacji niepodległości polskiej, zdawało się, że politykom polskim na Zachodzie przyby­wa do gry poważny atut. To też poczęto przed­kładać w Londynie, Paryżu i Rzymie, że Koali­cja powinna uprzedzić państwa centralne, wy­rwać im z rąk inicjatywę w sprawie polskiej i zapobiec wyzyskaniu przez Niemców narodo­wej armji polskiej, mogącej być dla nich po­ważnym sukursem wobec wyczerpywania się własnych zasobów ludzkich.

Zabiegi te jednak nie dały rezultatu. Rząd rosyjski sparaliżował działalność polityków pol­skich, informując, że ma ona cechy szantażu w celu wytargowania od Rosji „bezmiernych" ustępstw, gdyż w istocie ani zamiary niemiec­kie nie sięgają tak daleko, ani też społeczeństwo polskie nie wykazuje naogół silniejszych ten­dency] filoniemieckich (to ostatnie, jak wiemy, było zgodne z prawdą). Wobec tego rusofilsko nastrojone rządy zachodnich państw sprzymie­rzonych zlekceważyły całkowicie podszepty po­lityków' polskich, podrywając tern poważnie ich autorytet i wpływy.

Po proklamacji z dnia 5 listopada proko-alicyjni politycy polscy na Zachodzie wydali w Lozannie w dniu 11 listopada deklarację, w której akt państw centralnych uznawali je­dynie za wskrzeszenie na arenie międzynarodo­wej sprawy polskiej, dążenia zaś Niemców i Austro-Węgier określając, jako „nową san­kcję rozbiorów". Deklaracja podkreślała zna­ny nam już postulat zjednoczenia wszystkich ziem polskich, jako nieodzowny warunek nie­podległości, a dający się zrealizować jedynie dzięki klęsce państw centralnych i zwycięstwu Koalicji, oraz, odżegnując się od współdziałania z aktywistami polskimi, usiłowała natchnąć rządy koalicyjne poważniejszem potraktowa­niem sprawy polskiej.

I tym razem zabiegi Polaków dały nader skromne wyniki. O tern, żeby już w tym momen­cie Koalicja wypowiedziała się zdecydowanie w sprawie niepodległości Polski, nawet nie ma­rzono wobec bezkompromisowo przeciwpolskie-mu stanowisku rządu rosyjskiego i panicznego lęku zachodnich sprzymierzeńców Rosji przed jej zdradą. Dmowski i jego towarzysze pra­gnęli tylko, aby cała Koalicja oficjalnie po­twierdziła zjednoczenie ziem polskich, jako je­den z celów wojny, tern samem jakgdyby żyru-jąc oświadczenie Rosji, zawarte w odezwie wiel­kiego księcia Mikołaja Mikołajewicza (zresztą nieobowiązujące ją tem bardziej wobec zmiany

706

na stanowisku wodza naczelnego). Jednak na­wet ten minimalny cel nie dał się osiągnąć. W dniu 15 listopada rząd rosyjski w odpowie­dzi na proklamację państw centralnych wydał komunikat, w którym ponownie sprawę polską potraktował, jako czysto wewnętrzną rosyjską, obietnice zaś dla Polaków wyraził w sposób wielce mętny i nieobowiązujący. Natomiast za­chodni sprzymierzeńcy ograniczyli się do wysia­nia depesz do rządu rosyjskiego przez mini­strów spraw zagranicznych Anglji Asquith'a i Francji Briand'a, podkreślających doniosłość sprawy zjednoczenia ziem polskich. Narazie przeto w licytacji międzynarodowej pod wzglę­dem formalnym prym w sprawie polskiej wio­dły państwa centralne.

Jednakże akt z dn. 5 listopada pomimo wszystko znakomicie wzmocnił pozycję polską na Zachodzie. Rządy Francji i Anglji powoli poczęły rozumieć, jaką wagę posiadać może dla Niemiec pozyskanie dla siebie armji polskiej, która już w następnej kampanji mogłaby zna­komicie wypełnić luki w materjale ludzkim państw- centralnych. Rozumiano również, że w tym wypadku jedyną przeciwwagą może być działalność paraliżująca pasywistów polskich, których przywódcą faktycznym był Roman Dmowski. Stąd też wypływała konieczność co­raz większego liczenia się z nim i z jego partją, chociażby pokryjomu przed agenturami rządu carskiego.

Również i w Stanach Zjednoczonych A. P., gdzie emigracja polska liczyła pokaźną liczbę czterech mil jonów obywateli,, kierunek proko-alicyjny wziął górę, reprezentowany przez Wy­dział Narodowy Polski Centralnego Komitetu Ratunkowego w Ameryce, na którego czele stał Ignacy Paderewski, gorący zwolennik Koalicji. W Ameryce rzucono hasło: „Polska musi być wolna, niepodległa i cała".

W Ameryce jedynie Komitet Obrony Na­rodowej zajął stanowisko aktywistyczne, zre­sztą posiadając dość słabe wpływy wśród emi­gracji polskiej, która w przew-ażnej zresztą mierze rekrutowała się z zaboru pruskiego.

Na terenie międzynarodowym należy zano­tować jeszcze wystąpienie lewicy Polskiej Par-tji Socjalistycznej i Socjaldemokracji Króle­stwa Polskiego i Litwy (pierwsza z nich posia­dała zresztą bardzo słabe wpływy w kraju, dru­ga zaś w swoich szeregach liczyła znaczny od­setek socjalistów żydowskich). Obie te partje wydały wspólną odezwę „do międzynarodówld socjalistycznej", występując równocześnie prze­ciwko aktywistom i pasywistom, zajmując zde­

cydowanie międzynarodowe i klasowe stanowi­sko, oraz zapewniając, że „na rewolucyjnej przyszłości ogólnoeuropejskiej i światowej pro­letariat polski wznosi gmach swoich nadziei", gdyż „tylko obalenie kapitalistycznego ustroju przyniesie ludowi polskiemu wśród innych lu­dów pełne wyzwolenie".

Z tego, co dotychczas powiedzieliśmy, wi­dać, że wpływy zdecydowanie aktywistyczne stanowiły w społeczeństwie polskiem znacznie słabszą stronę. W dodatku każdy dzień po akcie listopadowym, który odsłaniał coraz bardziej przyłbicę państw centralnych, z pod której wy­łaniało się ich istotne oblicze, podrywał auto­rytet aktywistów, którzy początkowo zdołali

Córka Mikot-aja II cara rosyjskiego przy pracy w ogrodzie.

porwać aktem listopadowym znaczną część spo­łeczeństwa w zaborach rosyjskim i austrjackim.

Reszty dokonała odezwa werbunkowa obu generał-gubernatorów, warszawskiego i lubel­skiego, z której bez obsłonek wyszło military-styczne szydło niemieckie z politycznego worka obłudy.

Nadzieje niemieckiego dowództwa naczel­nego spełzły na niczem. Akcję werbunkową spa­raliżowała nietylko wzmagająca się w kraju działalność pasywistów, ale w większej jeszcze mierze postawa lewicy aktywistycznej, za któ­rą szła co najgorętsza młodzież. Odezwa Mło­dzieży Narodowej Promienistej i Zarzewiac-kiej postawiła wyraźny warunek, którego Niemcy nie spełnili i spełnić nie zamierzali:

707

„Niech wezwanie rządu narodowego, niech roz­kaz komendanta Piłsudskiego, wodza Polski walczącej, powoła nas pod broń, wówczas jak jeden mąż staniemy". Było to równoznaczne z protestem przeciwko werbunkowi okupantów, zainicjowanego samozwańezo przez generał-gu-bernatorów i zgóry wojsko polskie podporząd­kowującemu dowództwu niemieckiemu.

Aktywistyczny Narodowy Związek Robot­niczy już w dniu 9 listopada wydał odezwę, w której o werbunku niemieckim mówił: „nikt z nas na to zgodzić się nie może", bo „naród pol­ski nie może dać krwi swych najlepszych sy­nów do rozporządzenia władz obcych", gdyż „tylko własny rząd polski, obdarzony zaufa­niem szerokich warstw ludowych, może powo­łać naród cały pod broń, tworząc z Legjonów armję polską z Józefem Piłsudskim na czele!". Wkońcu odezwa rzucała hasło: „Niech żyje rząd polski! Sejm polski i istotna Niepodle­głość!".

Polskie Stronnictwo Ludowe na czoło swo­ich postulatów wysunęło natychmiastowe zwo­łanie sejmu w wyborach czteroprzymiotniko-wych, formowanie narodowej armji polskiej z poboru, postawienie na jej czele komendanta Józefa Piłsudskiego, bezzwłoczne tworzenie pol­skiego aparatu państwowego i obejmowanie przezeń administracji kraju.

Również aktywistyczna Frakcja Rewolu­cyjna Polskiej Partji Socjalistycznej (prawica) zadeklarowała, że „klasa robotnicza gotowa jest bronić granicy Polski i Litwy, by odeprzeć na­jazd rosyjski", ale pod warunkiem, że ją „do walki powoła prawowity i posiadający zaufanie mas ludowych rząd narodowy", ponieważ „wła­dze niemiecko-austrjackie nie mogą powoływać pod broń ludu polskiego".

Również Centralny Komitet Narodowy, stanowiący wspólną organizację całej aktywi-stycznej lewicy polskiej, wydał odezwę, w któ­rej stwierdził, że odezwa werbunkowra generał-gubernatorów okupacyjnych „wywołała zanie­pokojenie i różnorodne pogłoski", że „armję musi powołać rząd polski, jedyny uprawniony szafarz krwi polskiej", że kadrami jej winny być Legjony, a jej wodzem komendant Piłsud­ski, wreszcie wezwał lud pracujący, aby się „na rozkaz rządu polskiego stawił pod sztandary narodowe". Oczywiście, było to równoznaczne z wezwaniem do uchylenia się od werbunku, za­rządzonego przez władze okupacyjne niemiecko-austrjackie.

Równocześnie z przejściem lewicy aktywi-stycznej do biernej opozycji wobec ujawnionej

złej woli państw centralnych, rozpoczęła się z jej strony i działalność czynna, której wyra­zem było ujawnienie się Polskiej Organizacji Wojskowrej, która już w dniu 11 listopada ogło­siła odezwę, określającą jako cel organizacji „armję polską, rządowi polskiemu podległą" i otwarcie głoszącą: „Zanim nas rozkaz rządu polskiego pod broń powoła, przypada nam zada­nie wyszkolenia w krótkim czasie podoficerów i oficerów, którzy wraz z Legjonami utworzą kadry dla wojska. Obywatele ! z łatwością znaj­dziecie drogę do Polskiej Organizacji Wojsko­wej !". Istotnie — droga była prosta, gdyż rów­nocześnie plakaty podały adresy biur werbun­kowych.

W dalszym ciągu Polska Organizacja Woj­skowa wzywała Polaków7 do poddania się kar­ności i autorytetowi komendanta Piłsudskiego, kończąc apelem: „Do szeregu jednolitej, silnej, karnej organizacji ! Dla świadomych Polaków powszechny obowiązek służby wrojskowTej już te­raz musi się stać moralnym nakazem !".

Tak więc akcja werbunkowa władz okupa­cyjnych natrafiła na kontrakcję P. O. W., któ­ra powoływała młodzież polską do swoich sze­regów pod hasłami czysto narodowemi i pod warunkiem szafowania krwią polską tylko przez rząd narodowy. W tych warunkach ak­cja okupantów, zmierzająca perfidnie do utwo­rzenia armji polskiej, „przejściowo" wcielonej do wojska niemieckiego i poddanej niemieckie­mu dowództwu, musiała być skazana na niepo­wodzenie, pomimo, że przy pomocy szefa wer­bunku, pułkownika Legjonów Sikorskiego, usi­łowano do tej akcji wciągnąć legjonistów. W tym też celu dowództwo niemieckie przesu­nęło Legjony z Baranowicz do Kongresówki, aby tern łatwiej pod ich etykietką przeprowa­dzić werbunek.

Jeszcze przed ogłoszeniem aktu listopado­wego, w Legjonach, przedewszystkiem zaś w pierwszej brygadzie, na którą bezwzględnie oddziaływał duch Józefa Piłsudskiego, pano­wało silne wrzenie opozycyjne przeciwko bez­krytycznemu aktywizmowi, który gotów był uwikłać się w perfidnie nastawione sieci poli­tyki niemieckiej. Nastrój ten na krótko złago­dził akt listopadowy, ale wkrótce już odezwa werbunkowa okupacyjnych generał-gubernato-rów wywołała ponowną falę niezadowolenia, które przybierało tern ostrzejszą formę, że było podsycane przez lewicowe koła polityczne, prze­dewszystkiem mające wpływy wśród młodzieży leg jonowej.

708

Po wkroczeniu Legjonów do Warszawy sprawa nie uległa zmianie. Lewica aktywi-styczna coraz jaskrawiej manifestowała swoje stanowisko opozycyjne wobec werbunkowych zakusów okupantów i swoistego pojmowania przez nie charakteru władz polskich, które mia­ły być powołane do życia. Przeciwko powołaniu przez generał-gubernatora Beselera rady sta­nu i sejmu, które miały być tylko komedją władz polskich, zdecydowanie wypowiedziała się cała lewica aktywistyczna. Nawet dla pra­wicy koncepcja niemiecka, sprowadzająca w praktyce niepodległość Polski do skromnych rozmiarów samorządu, była nie do przyjęcia.

To wszystko, cośmy powiedzieli dotych­czas, tworzy pobieżny przegląd ustosunkowania się polityki polskiej do aktu listopadowego państw centralnych, oraz wyjaśnia motywy, które temi państwami kierowały. Teraz po­krótce zajmiemy się tym oddźwiękiem, jaki akt listopadowy spowodował w obozie przeciwnie-mieckiej Koalicji.

Jeżeli chodzi o Rosję — to akt listopadowy w niczem nie zmienił kierunku rządowego w sprawie polskiej. Rząd carskiej Rosji jak i przedtem, tak i teraz wszelkiemi sposobami dążył do zlikwidowania skutków niefortunnej odezwy wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewi-cza z 1914 roku, którą reakcyjne a decydujące sfery rosyjskie uważały za niezręczny i lekko­myślny politycznie „podstęp wojenny" w stosun­ku do ludności polskiej na teatrze wojny. Męt-nemi frazesami do niczego nie obowiązującemi i niepopartemi żadnemi aktami dobrej woli ze strony Rosji starano się z jednej strony utrzy-mywać opinję polską pod sugestją zupełnie nie­realnych nadziei, z drugiej zaś strony systema­tycznie wykoszlawiając i bez tego mętny sens wielkoksiążęcej odezwy.

Dla Rosji carskiej akt listopadowy państw centralnych był raczej na rękę. Spodziewano się, że Polacy zaangażują się po stronie nie-miecko-austrjackiej, co tern łatwiej pozwoli Ro­sji zanulować wszelkie swoje i tak wątpliwe zo­bowiązania i nacisnąć śrubę narodowościowego ucisku po powrocie wojsk rosyjskich do „Nad­wiślańskiego Kraju", w co uwierzono niezłom­nie. Powrót ten miało zapewnić albo ostatecz­ne zwycięstwa Koalicji, albo też pokój odrębny i kompromisowy kosztem nowego rozbioru Pol­ski.

W tym stanie rzeczy rząd rosyjski nie za­mierzał bynajmniej aktowi państw central­nych przeciwstawić własnej poważniejszej kon­cesji na rzecz Polaków. Zajął stanowisko wy­

czekujące, za wszelką cenę unikając ze swojej strony jakichkolwiek wiążących zobowiązań i podkreślając nadal, że sprawa polska jest czy­sto wewnętrzną sprawą rosyjską. Jedyną po­ważniejszą reakcją ze strony Rosji było zapro­testowanie przeciwko pogwałceniu przez pań­stwa centralne konwencji haskiej z 1907 r., któ­ra zabraniała stronom wojującym rozporządza­nia losami okupowanych tery tor jum przeciwni­ka i rekrutowania wojska z pośród jego obywa­teli. Protest ten miał tembardziej podkreślić brak tytułu prawnego aktu listopadowego, co rzekomo zwalniało Rosję od obowiązku poważ­niejszego zajęcia się tą sprawą.

W dniu 14 listopada w rosyjskiej radzie

Mikołaj II car rosyjski przy pracy ogrodzie.

państwa minister spraw wewnętrznych Proto-popow po raz pierwszy w imieniu Rosji zabrał głos w sprawie proklamacji przeciwników, oświadczając, że „rząd, jak przedtem, tak i te­raz stoi na gruncie ścisłego sensu odezwy na­czelnego wodza i mowy, wygłoszonej w 1915 ro­ku przez sekretarza stanu Goremykina", i że stoi na tym gruncie „teraz tern mocniej, że krew bratnich narodów przelana została na jed-nem polu chwały i za jedną świętą sprawę obrony całości cesarskiej dziedziny przed zama­chem okrutnego wroga, nie pojmującego nawet najmniejszej wrolności i nie uznającego żadnej sprawiedliwości". Oświadczenie to aż nadto wyraźnie podkreślało wewnętrzno-rosyjski cha­rakter sprawy polskiej. Następnego dnia uka­zał się komunikat urzędowy, który proklamację

709

niepodległości Polski ze strony państw central­nych zakwalifikował jedynie jako mającą „na celu dokonanie w Polsce poboru rekruta", oraz wystąpił przeciwko „nowemu bezceremonjalne-mu pogwałceniu pi'zez naszych wrogów zasad­niczych podstaw prawa międzynarodowego, które zabrania zmuszać ludność ziem, siłą zbrojną okupowanych, do podnoszenia broni przeciwko własnej ojczyźnie". Komunikat ten krótko rozprawiał się z aktem listopadowym, uważając go za „nie mający znaczenia", rów­nocześnie wyjaśniając „niezachwiane postano­wienie Najjaśniejszego Monarchy" w sprawie polskiej. Postanowienie to miało na celu „utwo­rzenie Polski, zjednoczonej ze wszystkich ziem polskich, i nadanie jej po zakończeniu wojny prawa swobodnego budowania własnego bytu narodowego, kulturalnego i gospodarczego na podstawach autonomji pod berłem monarszem cesarzów rosyjskich z zachowaniem jedności państwowej". Było to równoznaczne z jakimś skromnym i bliżej nieokreślonym samorządem terytorialnym. Aby stanowisko swoie w spra­wie polskiej bardziej jeszcze uwypuklić rząd rosyjski wystosował notę do wszystkich państw sojuszniczych i neutralnych, protestując prze­ciwko pogwałceniu przez państwa centralne ak­tem listopadowym prawT międzynarodowych, obowiązujących w czasie wojny, oraz podającą do wiadomości powszechnej, że „gubernje Kró­lestwa Polskiego tworzą w dalszym ciągu część państwa rosyjskiego, i że mieszkańców obowią­zuje w dalszym ciągu przysięga na wierność, którą składali Jego Cesarskiej Mości".

Co do zachodnich sprzymierzeńców Rosji, Anglji, Francji i Włoch — to stanowisko, jakie państwa te zajęły w sprawie polskiej było po­dyktowanie wyłącznie troską o utrzymanie Ro­sji w sojuszu i wysiłkami w celu przeszkodzenie jej w nawiązaniu zakulisowych pertraktacyj z Niemcami, do czego, jak wiemy, dążyły reak­cyjne sfeiy rosyjskie. Sprawa polska nie doj­rzała wrówczas w umysłach polityków zachod­nio-europejskich, wciąż jeszcze pozostających pod wpływem i urokiem potężnej acz kapryśnej i niepewnej Rosji carskiej. Uważano, że nie należy jej niczem drażnić, specjalnie zaś spra­wą polską, na którą Rosja była zawsze szczegól­nie wrażliwą.

To też na naradzie międzysojuszniczej w Paryżu w dniu 16 listopada Koalicja całko­wicie zaakceptowała stanowisko rosyjskie, go­rąco solidaryzując się z niem. Premjerowie Francji i Anglji, Briand i Asquith, wysłali do premjera rosyjskiego telegram, w którym wy­

razili swoje „najwyższe zadowolenie" z powo­du rosyjskiego „protestu przeciwko uroszcze-niu (państw centralnych) utworzenia nowego państwa na tery tor j um, czasowo zajętem przez ich wojska, i dokonania branki wśród ludności tego okręgu", oświadczając równocześnie, że „szczerze cieszą się ze wspaniałomyślnej inicja­tywy, danej przez rząd Jego Cesarskiej Mości" na korzyść „ludności, zamieszkującej wszyst­kie ziemie polskie", na rzecz której rząd rosyj­ski „potwierdza swoją uroczystą i niezachwia­ną decyzję... o nadaniu im autonomji". W za­kończeniu obaj premjerowie oświadczali, że „przywrócone zjednoczenie (narodu polskiego) stanie się jedną z pierwszorzędnych podstaw przyszłej równowagi europejskiej". Następne^ go dnia wysłał analogiczną depeszę i premjer włoski Boselli, zaznaczając, że rząd włoski „mo­że tylko przyklasnąć oświadczeniu, już złożone­mu przez rząd rosyjski, które gwarantuje au-tonomję całemu zjednoczonemu narodowi pol­skiemu". Niezależnie od uchwały paryskiej i wyżej wzmiankowanych depesz Anglja, Fran­cja i Włochy przyłączyły się do rosyjskiego pro­testu dyplomatycznego wobec rządów wszyst­kich państw neutralnych.

Tak oto po stronie Koalicji akt listopado­wy nie wywołał tej reakcji, której pragnął i na którą liczył polski obóz pasywistyczny, przede-wszystkiem reprezentowany przez Dmowskie­go. Koalicja, pod wpływem Rosji, bynajmniej nie pragnęła przelicytowywać państw central­nych sprawą polską. A jednak — pomimo wszystko i być może nawet wbrew intencjom rządów koalicyjnych — sprawa polska i po ich stronie uczyniła duży krok naprzód. Rosja mu­siała potwierdzić, wprawdzie ogólnikowo i męt­nie, zapowiedzi odezwy wielkoksiążęcej, zaś trzy mocarstwa zachodnie niejako podżyrowały to potwierdzenie, co samo przez się było już je­żeli nie postawieniem sprawy polskiej na are­nie międzynarodowej — to w każdym bądź ra­zie znacznem podciągnięciem jej w stronę tej areny.

Poza rządami państw Koalicji sprawą pol­ską zajęły się również i ich parlamenty, doce­niające niebezpieczeństwo militarne, wypływa­jące z proklamacji przez państwa centralne nie­podległego państwa polskiego. Parlament fran­cuski zajął się tą sprawą w sposób bardzo oględ­ny, w niczem nie naruszając rosyjskiego punk­tu widzenia. Natomiast parlament włoski stał się areną całego szeregu wystąpień ze strony przyjaciół Polski, którzy manifestowali dla niej swoje sympatje, wyrażając pogląd, że tylko zu-

710

pełna niepodległość i zjednoczenie są wyrazem potrzeb narodu polskiego i sposobem wymaza­nia z dziejów Europy tej zbrodni, którą były rozbiory. Oczywiście manifestacje te nie mia­ły praktycznego znaczenia, gdyż rząd i politycy włoscy umieli je zamknąć w ramach nieszkodli­wego romantyzmu, nie dopuszczając do poważ­niejszego ujęcia sprawy polskiej w obawie roz­drażnienia carskiej Rosji. Temniemniej jed­nak wszystko to powoli drążyło sprawie pol­skiej dyplomatyczne przejścia, przez które mia­ła wydostać się na arenę międzynarodową.

Sprawą polską zajął się również i parla­ment rosyjski (duma i rada państwa), gdzie ze sprawy tej patrjotyczna lewica rosyjska uczy­niła sobie taktyczny taran opozycyjny wobec znienawidzonego, germanofilskiego i nieudol­nego rządu Stürmera, co przyczyniało się rów­nież, nawet pomimo lub wbrew woli samych Rosjan, do pogłębienia sprawy polskiej i spopu­laryzowania jej zarówno w Rosji, jak i zagra­nicą.

Tak oto akt listopadowy państw central­nych, nie dając im spodziewanej realizacji tego aktu głównego celu, a mianowicie pozyskania półmiljonowej armji polskiej, sam przez się za­wiódł również nadzieje aktywistów polskich, w drobnej tylko mierze dopomógł polskiej poli­tyce pasywistycznej, jednakże stając się równo­cześnie ważnym etapem w rozwoju politycznym sprawy polskiej na gruncie międzynarodowym.

Ogłoszenie niepodległości Polski przyspo­rzyło państwom centralnym nowych poważnych kłopotów politycznych zarówno w Polsce, jak i na terenie międzynarodowym, nie dając im w zamian nic z tych korzyści militarnych, o któ­rych marzyło dowództwo niemieckie, ulegając sugestji warszawskiego generał-gubernatora von Beselera. Perfidja, gruboskórność i za­chłanność polityki niemieckiej zraziła Polaków do tego stopnia, że zarówno w sprawie utworze­nia armji polskiej, jak i w sprawach realizacji proklamowanej niepodległości w dziedzinie pań-stwowo-twórczej Niemcy spotkali się ze zdecy­dowaną opozycją nawet w łonie obozu polskich aktywistów. Oczywistem stało się dla Niem­ców, że Polacy, nawet przyjmując z ich rąk nie­podległość bynajmniej nie mają zamiaru być uległymi i naiwnymi wasalami, tembardziej zaś nie pragną budować swojego państwa i ar­mji dla celów wojennych państw centralnych. Rychło też Niemcy akt listopadowy uznali za

swój błąd, całkowicie doceniając jego fiasco z punktu widzenia interesu niemieckiego.

Dla Niemiec był to cios bolesny, który całe położenie wojenne państw centralnych odrazu wtrącał w beznadziejną przyszłość. Trzeba by­ło zrezygnować z obsadzenia frontu wschodnie­go dywizjami polskiemi, co pozwoliłoby prze­rzucić znaczną ilość dywizyj niemieckich na za­chód, aby zadać ostatni i decydujący cios An-glji i Francji. W kraju Niemcy nie posiadali już dostatecznego materjału ludzkiego, aby po­wetować sobie stratę dywizyj polskich, na któ­re liczyli w rachunku sztabowym na kompanję 1917 roku; rezerwy były niemal zupełnie wy-

Córki Mikołaja II cara rosyjskiego.

czerpane, jeśli chodziło o działania zaczepne w wielkim stylu.

W tym stanie rzeczy Niemcom pozostało tylko jedno: uzyskać pokój, zanim nadciągnie nieubłaganie zbliżająca się klęska wojenna, pó­ki państwa centralne terytorialnie i militarnie mogły jeszcze uchodzić za zwycięskie.

Z nadzwyczajną przeto energją i właściwą sobie przebiegłością rozpoczęły też państwa centralne istną ofensywę pokojową, usiłując wciągnąć Koalicję w rokowania pokojowe, rów­nocześnie narzucając jej i całemu światu swo­ją rzekomo zwycięską postawę, a stąd też wy­pływającą szlachetność i humanitamość. Niem­cy rzekomo łaknęły pokoju w obronie krwawią­cej się ludzkości, w obronie narażonej na szwank cywilizacji, kultury i humanitaryzmu... ale oczywiście za dobrą cenę, należną im z tytu-

711

łu dotychczasowych zwycięstw i zdobyczy wo­jennych.

Zabiegi niemieckie, jak już wiemy z po­przednich rozdziałów, spełzły na niczem. Koa­licja miała niezłomną wolę zwycięstwa, rozu­miała, że każdy miesiąc przybliża ją do tego zwycięstwa, zwiastując Niemcom ostateczną klęskę, nie mogła przeto rozumieć zabiegów nie­mieckich inaczej, niż jako podstępu wojennego. Koalicja nie miała żadnych podstaw, aby, zgó-iy rezygnując ze zwycięstwa, samej poddać się pod warunki niemieckiego imperjalizmu, je­szcze pełnego buty krzyżackiej, ale już zdra­dzającego niemoc militarną. Koalicja rozumia­ła, że zawrzeć pokój z Niemcami bez ostatecz­nego ich zdruzgotania tyleż znaczy, co przygo­towanie nowej wojny w niedalekiej przyszłości w momencie najbardziej dla Niemiec korzyst­nym i — według wszelkiego prawdopodobień­stwa — bez rosyjskiej przeciwwagi na wscho­dzie.

Niemiecka ofensywa pokojowa miała tedy jeden tylko skutek realny: wtrącenie się do sprawy wojny światowej, a raczej pokoju świa­towego świeżo obranego prezydenta Stanów Zjednoczonych A. P., pełnego najlepszych in-tencyj humanitarnych, acz często ujętych w na­zbyt doktrynerskie i nierealne formy, który z energją podjął inicjatywę w sprawie zakoń­czenia wojny sprawiedliwym pokojem, któryby ukształtował nowe, lepsze i doskonalsze fot'my współżycia narodów. Od pierwszej już chwili swojej akcji na rzecz pokoju prezydent Wilson wysunął ideę stworzenia Ligi Narodów, stoją­cej na straży pokoju, międzynarodowej spra­wiedliwości i ładu światowego.

Stany Zjednoczone A. P. były nazbyt po­tężnym czynnikiem szczególnie gospodarczym świata w trzecim roku wojny, aby obie strony walczące mogły były zlekceważyć inicjatywę prezydenta Wilsona, reprezentującego potęgę zaoceanicznego mocarstwa. To też zarówno państwa centralne, jak i Koalicja musiały z do­brą miną przyjąć niespodziewaną interwencję Wilsona.

I oto interwencja ta w sposób zupełnie nie­oczekiwany przyszła w sukurs sprawie polskiej, odrazu wyciągając ją na arenę międzynarodo­wą, jako poważny problem przyszłego pokoju.

W dniu 22 stycznia 1917 roku prezydent Wilson wygłosił swoje historyczne orędzie do senatu amerykańskiego w sprawie przyszłego pokoju świata. W orędziu tern Wilson postawił sprawę jasno, mówiąc, że „nie da się pomyśleć, aby Stany Zjednoczone nie miały wziąć wcale

udziału w tak wielkiem przedsięwzięciu", a mianowicie „położeniu nowych podstaw poko­ju między narodami". Sens tych słów był jas­ny: potężne północno-amerykańskie mocarstwo zjawiało się, jako arbiter a zarazem apostoł no­wego życia narodom starej Europy.

Orędzie omawiało odpowiedź na notę poko­jową Wilsona obu stron wojujących, lakonicz­ną i ogólnikową państw centralnych, oraz bar­dziej ściśle sprecyzowaną ze strony Koalicji. Opierając się na tych odpowiedziach, rzekomo stwierdzającą mniejszą lub większą dobrą wolą obu stron wojujących, Wilson rozwinął swoją wizję świata powojennego, określając podwali­ny przyszłego pokoju według swojej ideologji.

Poruszając sprawę pokoju Wilson mówił: „Potrzeba nie zwykłej równowagi mocarstw, lecz musi powstać stowarzyszenie państw. Po­trzeba nie zorganizowanej rywalizacji, lecz po­koju wspólnie zorganizowanego... Pokój musi być pokojem bez zwycięstwa... Jedynie pokój, zawarty między równymi, może być trwały, (gdyż) zasadą samego pokoju jest równowaga i wspólny udział we wspólnych zyskach... Rów­ność narodów, na której ma być zbudowany po­kój, musi, ażeby być trwałą, być równością praw... Wzajemne gwarancje nie mogą ani uznać, ani utwierdzić różnicy między wielkiemi i małemi narodami, między temi, które stano­wią mocarstwa, a temi, które są słabe... Nikt nie żąda, ani nie oczekuje czegoś więcej ponad równość praw... To, co interesuje ludzkość — to swoboda życia, lecz nie gra równowagi mo­carstw... Żaden pokój nie może być trwały, o ile nie uznaje i nie uważa za obowiązującą zasadę, że rządy otrzymują całą swą uprawnioną wła­dzę od ludów, przez nie rządzonych, i że nigdzie niema prawa, któreby zezwalało na przekazy­wanie narodów przez jednego w7ładcę drugie­mu, jak gdyby były one dobrami ruchomemi. To też jestem przekonany, jeżeli mi wolno 'przy­toczyć ten jeden przykład, że mężowie stanu wszystkich krajów są zgodni, iż powinna istnieć zjednoczona, niepodległa i samodzielna Polska, i że odtąd powinny być nienaruszalnie zabez­pieczone życie, wiara, oraz gospodarczy i spo­łeczny rozwój wszystkich ludów, które dotąd egzystowały pod panowaniem rządów o innych wierzeniach i o celach, przeciwnych ich włas­nym dążeniom".

W dalszym ciągu Wilson zastrzegł się, że nie mówi tego dla „podnoszenia zasady polity­ki abstrakcyjnej", lecz przeciwnie dla „szcze­rego oświetlenia rzeczywistości". I dalej: „Każdy pokój, który nie uzna tej zasady, będzie

712

złamany w sposób nieunikniony", gdyż „fer­ment duchowy, usposobienie całych ludów bę­dzie stale walczyło przeciwko niemu, i cały świat będzie z temi ludami sympatyzował". W końcu wypowiedział się Wilson za wolnością dróg morskich, dostępem do morza wielkich na­rodów i ograniczeniem zbrojeń na lądzie i na morzu.

Dla sprawy polskiej orędzie styczniowe Wilsona stanowiło doniosły i zwrotny moment, było dalszą nadbudówką międzynarodową aktu listopadowego państw centralnych. Wilson wy­raźnie wysunął sprawę odbudowanie suweren­nego państwa polskiego, dzięki zaś wysunięciu zasady samookreślenia narodów tern samem stwierdził konieczność zjednoczenia ziem pol­skich, rozdartych na trzy zabory.

Nie nie było już w stanie cofnąć skutków tak postawionej przez Wilsona sprawy polskiej. Nawet Niemcy w odpowiedzi na to orędzie, a szukając dla siebie rehabilitacji w oczach świata, złożyły ambasadorowi amerykańskie­mu w Berlinie notę, w której perfidnie twier­dziły, że „idee przewodnie tego doniosłego aktu zgodne są w wysokim stopniu z temi zasadami i życzeniami, które wyznają Niemcy".

Oczywiście jednak inicjatywa Wilsona nie mogła być po myśli Niemców, którzy nie życzy­li sobie takiego pokoju, jaki proponował prezy­dent Stanów Zjednoczonych. Ideologja Wilso­na bezpośrednio godziła w plany zaborcze i im­per jalistyczne Niemiec, które liczyły na reali­zację tych planów czy to drogą zwycięstwa oręż­nego, czy też kompromisowego pokoju ze „zwy-cięskiemi" państwami centralnemi.

Przeto, skoro bezpośrednie rokowania z Koalicją wyniku nie dały, zaś inicjatywa pre­zydenta Wilsona szła w kierunku druzgocącym całą ideologję niemiecką — Niemcy zdecydowa­ły się nadal walczyć, wszystko stawiając na kartę wojny. Decyzja ta zresztą była dla Niemców o tyle łatwiejsza, że właśnie znajdo­wali się pod sugestją admirała Tirpitz'a, który zapowiadał zniszczenie w ciągu pół roku floty sprzymierzonych przy pomocy bezwzględnej wojny łodziami podwodnemi. To też w tej sa­mej odpowiedzi na orędzie prezydenta Wilsona Niemcy, z właściwą sobie gruboskórnością, po­wiadomiły rząd Stanów Zjednoczonych, że, po­cząwszy od dnia 1 lutego 1917 roku, wszystkie okręty, przekraczającą strefę blokady Anglji, Francji i Włoch, będą bezwzględnie topione przez niemieckie łodzie podwodne, jako rewanż za „głodową" blokadę państw centralnych ze strony Koalicji. Rząd niemiecki zalecał przeto

rządowi amerykańskiemu, aby uprzedził swo­ich obywateli przed kontynuowaniem wszelkiej komunikacji morskiej z zachodniemi państwa­mi Koalicji.

Punktualnie rozpoczęli Niemcy swoją bar­barzyńską wojnę podwodną, odrzucając tym razem wszelkie skrupuły, zwyczaje międzyna­rodowe i względy dla okrętów i obywateli państw neutralnych. Było to wyrazem zlekce­ważenia zarówno pokojowej inicjatywy Wilso­na, jak i potęgi militarnej Stanów Zjednoczo­nych A. P. Sytuacja dla Ameryki stała się nad wyraz ciężka. Niemcy bez pardonu topili okrę­ty amerykańskie, nie zważając na ich neutral­ność. Godziło to nietylko w godność narodowTą

Carowa rosyjsku na wygnaniu w Tobolski/.

Stanów Zjednoczonych, ale i wr ich najżywot­niejsze interesy gospodarcze, uniemożliwiając kolosalnie w czasie wojny rozrastającemu się przemysłowi amerykańskiemu wrszelki zbyt to­warów na największych rynkach europejskich.

Niebywała prowokacja niemiecka, jaką była wojna podwodna, stosowana bezwzględnie i okrutnie wobec okrętów państw neutralnych, a która w krótkim czasie kosztowała Stany Zje­dnoczone życia wielu tysięcy ich obywateli, w zawrotnem tempie poprowadziła rozwój wy­padków i nastrojów po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego.

Działalność niemieckich łodzi podwodnych Stany Zjednoczone uznały za równoznaczne ze stanem wojny ze strony Niemiec, co też dopro­wadziło w dniu 6 kwietnia 1917 roku do for-

713

malnego wypowiedzenia Niemcom wojny przez Stany Zjednoczone A. P.

Od tej chwili Stany Zjednoczone, jakkol­wiek formalnie tego nie czyniąc, a nawet do końca wojny podkreślając swoje samodzielne i odrębne stanowisko, siłą rzeczy weszły do obo­zu przeciw niemieckiej Koalicji. Miało to dal­szy dobroczynny wpływ na sprawę polską. Koa­licja, sama wyczerpana gospodarczo i osłabiona utratą krwi, pozyskawszy niespodziewanie no­wego sprzymierzeńca i to właśnie w najtragicz­niejszej dla siebie chwili, kiedy rewolucja ro­syjska znakomicie osłabiła militarną potęgę Ro­sji, musiała liczyć się politycznie ze Stanami Zjednoczonymi, aby tern łatwiej uzyskać od nich pomoc wojskową, tak bardzo jej potrzebną. Dzięki temu znaczenie prezydenta Wilsona wzrosło niepomiernie, każąc Koalicji godzić się z jego ideologją pokojową. Koncepcja Brian-d'a i Asquith'a ukształtowania po wojnie Eu­ropy na zasadzie równowagi sił musiała teraz ustąpić wilsonowskiemu systematowi samo-określenia narodów, wzajemnej współzależno­ści państw i panowania w stosunkach między­narodowych prawa i sprawiedliwości.

Wraz z całym bagażem ideologji wilsonow­skiej musiała Koalicja przejąć i wilsonowski punkt widzenia na sprawę polską, co przyszło jej tern łatwiej, że właśnie pod ciosem rewolucji marcowej rozsypał się był tron carów, i w Ro­sji rewolucyjnej powiał inny wiatr w sprawie polskiej, zasadniczo zmieniając'dotychczasowe krępujące położenie Koalicji.

Tymczasem po stronie państw centralnych poczęły się zaznaczać poważne rysy w zwartem dotychczas czwórporozumieniu. Austro-Wę­gry znajdowały się u kresu swoich sil militar­nych i gospodarczych. Cesarz Karol, inspiro­wany przez pesymistycznie oceniającego poło­żenie nowego ministra spraw zagranicznych Czernina poważnie lękał się o los swojej mo­narchy i i własnego tronu. Przed oczami wyra­stała mu wizja rewolucji wygłodzonych -dów Austro-Węgrów. Aby ratować państwo i własny tron cesarz Karol rozpoczął tajne per­traktacje z Koalicją, prowadzone przez szwa­gra cesarza księcia Sykstusa Burbońskiego, ofi­cera wojsk belgijskich. Austro-Węgry dekla­rowały się z zawarciem odrębnego pokoju z Ko­alicją za cenę drobnych ustępstw na rzecz Wło­chów i poparcia roszczeń Koalicji wobec Nie­miec, ale z zachowaniem całości austrjacko-wę-gierskiej monarchji. Pertraktacje ciągnęły się długo bez rezultatu. Cesarz Karol wielokrot­

nie zmieniał swoje stanowisko w sprawie ustępstw terytorjalnych w zależności od poło­żenia wojskowego na frontach. Koalicja nie entuzjazmowała się propozycjami austrjackie-mi, traktując je raczej, jako środek rozpoznaw­czy słabość przeciwnika, oraz rozsadzania jego spoistości. Wreszcie pertraktacje zakończyły się na niczem, przerwane zwycięską ofensywą au-strjacko-niemiecką we Włoszech, której nie mógł przeszkodzić cesarz Karol, kryjący się ze swojemi zakulisowemi rokowaniami. Tym­czasem Koalicja opublikowała dokumenty tych rokowań, co w obliczu państw centralnych na­der skompromitowało cesarza Karola i jego mi­nistra Czernina.

Od tej chwili Niemcy musieli liczyć się z chwiejnośeią i niepewnością swojego naddu-najskiego sprzymierzeńca. Za wszelką cenę należało go podtrzymać na duchu i mocniej związać ze sobą, przecinając jego ustawiczne nalegania na zawarcie pokoju. Aby to uczynić należało wzmocnić w sprzymierzeńcu wiarę w zwycięstwo, oraz zaostrzyć jego imperjali-styczne apetyty. Dopomogły w tem Niemcom wypadki na froncie zachodnim, gdzie wielka ofensywa angielsko - francuska załamała się z wielkiemi dla Koalicji stratami. Szanse państw centralnych znów się wzmogły.

To też w dniu 17 maja 1917 roku w nie­mieckiej Kwaterze Głównej w Kreuznach kan­clerz Rzeszy Niemieckiej Bethmann - Hollweg zawarł z ministrem Czerninem układ podnieca­jący austrjacko-węgierski apetyt, a którego treścią był nowy podział zdobyczy wojennych na wschodzie i na Bałkanach. Austro - Wę­grom oddawały Niemcy okrojoną na rzecz Buł-garji Serbję, Czarnogórze i Albanję, a więc zdawna upragniony kąsek przez polityków wie­deńskich i budapeszteńskich. Poza tem układ ten przewidywał zasadniczą zmianę w sprawie polskiej, stanowiąc nowy etap polityki polskiej państw centralnych. Przewidywano bowiem możliwości — obok przyłączenia do Rzeszy Nie­mieckiej Litwy i Kurlandji — poddania całego Królestwa Polskiego wraz z ewentualnie dołą­czoną nawet Galicją Rzeszy Niemieckiej zarów­no pod względem politycznym, jak wojskowym i gospodarczym, zresztą w formie bliżej nieo­kreślonej. Wzamian za zrzeczenie się ze strony Austro-Węgier kondominjum w Polsce, a na­wet ewentualnie Galicji — monarchja habs­burska miała otrzymać pokaźną rekompensatę w postaci Rumunji, za wyjątkiem bułgarskiej Dobrudży, co oddawałoby Austro - Węgrom ostateczny prymat na Bałkanach.

714

Tak więc akt listopadowy w ciszy zakuli­sowych układów niemiecko-austrjackich uległ zasadniczej przemianie, która w praktyce mo­gła się była równać dowolnej jego, jednostron­nej interpretacji ze strony Niemiec, nieskrępo­wanych już w sprawie polskiej przez swojego sprzymierzeńca. W tych warunkach ostatecz­ny los aktu listopadowego uzależniony był je­dynie od takich lub innych okoliczności, które pozwoliłyby Niemcom na mniej lub więcej jaw­ną inkorporację Królestwa Polskiego do Rzeszy Niemieckiej.

W tym więc czasie, kiedy sprawa polska po stronie Koalicji, dzięki interwencji Stanów Zjednoczonych, zyskiwała sobie twardszy grunt pod nogami — po stronie państw centralnych przeciwnie traciła grunt pod nogami w miarę, jak postawa wojsk niemieckich na zachodzie, zwycięstwa austrjacko-niemieckie we Włoszech i rewolucyjny rozkład armji rosyjskiej odna­wiały nadzieje zwycięstwa w państwach cen­tralnych, doprowadzając do uzgodnienia ich zaborcze aspiracje, które w Austro-Węgrzech, pod wpływem umiejętnej gry polityków nie­mieckich, kierowały się wyłącznie na Bałkany.

Akt listopadowy, który zrodził się z czysto wojskowych zakusów na żołnierza polskiego, z chwilą niepowodzenia akcji werbunkowej okupantów w Królestwie Polskiem, nabrał dla państw centralnych, a właściwie tylko dla Nie­miec i Austro-Węgier, zgoła nowego znaczenia. Z jednej sti'ony miał służyć wyłącznie już inte­resom aneksjonistycznym Rzeszy Niemieckiej, z drugiej zaś strony miał się stać środkiem szantażu państw centralnych wobec Rosji.

Jak wiemy wysiłki dyplomacji niemieckiej skierowane były przedewszystkiem na rozwią­zanie państwom centralnym rąk na wschodzie przez zawarcie z Rosją odrębnego pokoju, co pozwoliłoby na skupienie sił przeciwko Anglji, Francji i Włochom i zadanie im decydującej klęski. Zabiegi dyplomacji niemieckiej były o tyle ułatwione, że decydujące w Rosji reak­cyjne sfery, włącznie z rządem Stürmera i naj-bliższem nawet otoczeniem cesarza Mikołaja, były nawskroś germanofilskie, uwTażające, że wojna z Niemcami jest ciężkim błędem polityki rosyjskiej, która dla walki ze znienawidzonemu Austro-Węgrami w celu ostatecznego umocnie­nia się na Bałkanach nieopatrznie dała się wciągnąć w tę niefortunną wojnę ze swoim na­turalnym sprzymierzeńcem, nauczycielem i du­chowym pobratymcem. Germanofile więc ro­syjscy od pierwszego już roku wojny wszelkie-mi siłami dążyli do wycofania się z wojny, omo-

tując Rosję siecią intryg i podgryzając jej siły bojowe, nierzadko zaś wprost zdradzając spra­wę ojczystą (Prusy Wschodnie?).

Zawiły splot intryg i wpływów, przytła­czający państwowość rosyjską, powodował us­tawiczne wahania w kierunku polityki rosyj­skiej nawet wśród zdecydowanie reakcyjnych sfer, trzymających ster państwa w swoich dra­pieżnych rękach. Raz brał górę kierunek ger-manof ilski, to znów słabł pod naporem ideologji prokoalicyjnej, zresztą zręcznie podsycanej przez ambasadorów Anglji i Francji, Buchana­na i Paléologue'a, nie gardzących żadnym środ­kiem propagandy.

Otóż w tych warunkach sprawa polska,

Carewicz Aleksy, następca tronu rosyjskiego i w. księżniczka Anastazja.

oparta o akt listopadowy, była dla polityki nie­mieckiej doskonałym środkiem szantażowania reakcyjnej polityki rosyjskiej i powiększania szeregów germanofilskich wśród reakcjonistów rosyjskich, dla których wspólną i powszechną platformą była nienawiść do każdego objawu polskości, do samej myśli nawet zwolnienia drapieżnego ucisku polityki rusyfikacyjnej i lęk przed precedensem, który mógłby po przy­znaniu swobód Polakom rozsadzić jedność ce­sarstwa rosyjskiego roszczeniami innych cie­miężonych narodów.

Realizacja przez państwa centralne aktu listopadowego miała być przeto straszakiem dla reakcji rosyjskiej. Z drugiej znów strony tem­po tej realizacji miało być tak powolne i chwiej-

715

ne, aby reakcja rosyjska widziała jeszcze mo­żliwość zlikwidowania w zarodku skutków ak­tu listopadowego na drodze pogodzenia się za­borców i dokonania ncwego kompromisowego rozbioru Polski.

To też ilekroć w Rosji brał górę kierunek prokoalicyjny, zapowiadający prowadzenie wojny aż do zwycięskiego końca — Niemcy po­suwali się o krok naprzód w realizacji państwa polskiego, aby zastraszyć i dać zastanowić się reakcji rosyjskiej. Przeciwnie zaś — kiedy do głosu dochodziły wpływy germanofilskie Niem­cy zwalniali tempo swoich posunięć w sprawie polskiej, aby umożliwić tern swoim piotrogrodz-kim przyjaciołom zabiegi około pokoju odręb­nego.

I tak, kiedy rząd Stiirmera w odpowiedzi na akt listopadowy zachował się prowokacyj­nie wobec sprawy polskiej, aby go nie drażnić Niemcy wstrzymali się od wyciągania konse­kwencji — poza werbunkiem polskiego żołnie­rza — z aktu listopadowego. Kiedy znów upadł rząd Stüi'mera, germanofila, w początku zaś grudnia 1916 roku nowy prezes rady ministrów Trepów zapowiedział, że wojna musi być dopro­wadzona do zwycięskiego rozstrzygnięcia zwar­tej Koalicji — Niemcy w dniu 6 grudnia spo­wodowali ogłoszenie przez władze okupacyjne rozporządzenie o powołaniu rady stanu Króle­stwa Polskiego. Nowe to rozporządzenie, anu­lujące poprzednio wydane przez samego tylko generał - gubernatora niemieckiego Beselera, które było dla społeczeństwa polskiego nie do przyjęcia, tym razem podpisane z rozkazu obu cesarzów przez niemieckiego i austrjacko-wę-gierskiego generał - gubernatorów Beselera i Kuka, przewidywało, że tymczasowa rada sta­nu miała istnieć tylko „do czasu ustanowienia rady stanu... powołanej na podstawie postępo­wania wyborczego", które miało być „przed­miotem odrębnego porozumienia". W tymcza­sowej radzie stanu miało zasiadać 15 członków z okupacji niemieckiej i 10 z austrjacko-węgier-skiej „powołanych na podstawie najwyższego rozkazu" obu cesarzów, przyczem przewodni­czącemu przyznawano tytuł marszałka koron­nego. W zakresie prawodawczym tymczasowa rada stanu miała być organem opinjodawczym władz okupacyjnych zarówno z ich, jak i ze swo­jej inicjatywy. Miała być „powołana do współ­działania przy tworzeniu dalszych urządzeń państwowych w królestwie Polskiem", ui-az do opracowywania i przygotowywania rozbudowy polskiej administracji państwowej. Miała współdziałać w tworzeniu armji polskiej z na­

czelnym komendantem, którym z ramienia państw centralnych był generał - gubernator Beseler, oraz „uchwalać postanowienia w spra­wie usunięcia szkód wojennych i gospodarczego ożywienia kraju".

Nowe to rozporządzenie, będące równo­cześnie straszakiem dla reakcji rosyjskiej, było znacznym krokiem naprzód ze strony Niemiec w porównaniu z poprzedniemu Jednakże nie zdołało jeszcze przełamać oporu nietylko pol­skich sfer pasywistycznyeh, ale nawet większo­ści, a przedewszystkiem lewicy obozu aktywis-tycznego. Żądanie niezależnego rządu polskie­go i podporządkowanej tylko jemu armji pol­skiej pozostało niewzruszoną podstawą polity­ki polskiej.

Postawa społeczeństwa polskiego była nad wyraz nie na rękę rządowi niemieckiemu, któ­ry za wszelką cenę pragnął zaangażowania się po stronie państw centralnych większości Pola­ków nietylko ze względu na werbunek wojsko­wy, ale i ze względu na wzmożenie presji na re­akcję rosyjską.

Rozporządzenie niemiecko - austrjackie z dnia 12 listopada nie spotkało się z entuzjaz­mem Polaków, jak tego oczekiwali okupanci. Beselercwi nietylko nie udało się przyciągnąć do współpracy w radzie stanu polskich pasywi­stycznyeh sfer politycznych, o co usilnie zabie­gał, ale nawet wśród aktywistów napotkał na poważne trudności, wypływające z niewygod­nych dla okupantów żądań i warunków.

Tymczasem kurs polityki rosyjskiej znów zmusił Niemców do uczynienia nowego kroku w sprawie polskiej. W dniu 9 stycznia 1917 roku rokowania z aktywistyczną Radą Naczel­ną zostały ukończone, lista zaś członków tym­czasowej rady stanu zatwierdzona. W dniu 14 stycznia na zamku królewskim w Warszawie odbyło się uroczyste inauguracyjne posiedzenie rady stanu, której okupanci przydzielili swoich komisarzy, ze strony niemieckiej hr. Lerchen­feld - Köferinga i ze strony austrjacko-węgier-skiej Konopkę.

Wkrótce jednak potem reakcja rosyjska ponownie dorwała się do głosu, aby po raz osta­tni uczynić próbę pochwycenia władzy w swo­je ręce i zawarcia z Niemcami pokoju. Wobec tego, aby jej nie utrudniać położenia, oraz w ce­lu zachęcenia jej do pokoju odrębnego, który mógłby doprowadzić do pogodzenia państw cen­tralnych z Rosją kosztem Polski—Niemcy znów zmienili kurs swojej polityki w sprawie pol­skiej. W b. zaborze pruskim rząd pruski w sze­regu wystąpień publicznych zamanifestował

716

swój wrogi stosunek do Polaków, w najwyż­szym stopniu godząc w polską godność naro­dową.

Zanim dyplomacja niemiecka ostatecznie porozumiała się z reakcyjnemi sferami rosyj-skiemi w Rosji wybuchła rewolucja, która w ca­łym świecie uczyniła ogromne wrażenie. Zda­wało się, że na gruzach caratu wyrasta nowa demokracja, która całą swoją potęgą runie na Niemców, aby zwycięstwem Koalicji zakończyć wojnę. W tych warunkach Niemcy musieli się liczyć z tern. że ich położenie polityczne w spra­wie polskiej ulegnie znacznemu pogorszeniu. Wobec tego należało Polaków zachęcić ku sobie nowemi trickami politycznemi. W b. zaborze pruskim w marcu 1917 roku rząd pruski wy­stąpił z oficjalną obietnicą, że po wojnie nastą­pią zmiany w stosunku Prus do społeczeństwa polskiego, korzystne dla tego ostatniego. Obiet­nice te były wprawdzie dość mętne i niewystar­czające, świadczyły jednak o tem, że Niemcy zvczumieli, iż dla Koalicji rewolucja rosyjska stanowi poważny atut w sprawie polskiej.

Rewolucja rosyjska zasadniczo zmieniła stosunek państw centralnych do sprawy two­rzenia armji polskiej. Teraz sprawa ta stała się nieaktualna, wobec tego, że trudno było li­czyć na Polaków, któiym Rosja rewolucyjna obiecywała nietylko niepodległość, ale i zjedno­czenie wszystkich dzelnic. To też odtąd oku-nanci główna uwapę zwrócili na wywÓ3 z Kró­lestwa Falskiego sił roboczych do Niemiec oraz na gospodarczą jego eksploatację.

Z drugiej znów strony tworzenie armji polskiej napotkało trudności ze strony Austro-Węgier, które nie zgadzały się na odstąpienie legjonów7 polskich, posiadających znaczny pro­cent obywateli austrjacko-węgierskich z Gali­cji. Dopiero w dniu 10 kwietnia 1917 roku Austro-Węgry ostatecznie zrzekły się komendy nad legjonami, stanowiącemi tak zwany „pol­ski korpus posiłkowy". Ale tu społeczeństwo polskie zostało zaskoczone faktem, że legjonów nie przekazano tymczasowej radzie stanu, sta­nowiącej zawiązek rządu polskiego, ale podda­no je dowództwu niemieckiego generał-guber-nàtora Beselera, któremu Niemcy i Austro-Wę­gry powierzyły tworzenie wojska polskiego. Oznaczało to ostateczne w sprawie polskiej dé­sintéressement Austro - Węgier, co, jak wiemy, wypływało z nowego podziału zdobyczy wojen­nych i uzyskania przez Austro-Węgry rekom­pensaty w postaci Rumunji.

Wobec takiego obrotu sprawy sytuacja obozu aktywistycznego stawała się nader cięż­

ką. Oczy wistem już było, że po stronie państw centralnych sprawa polska, oddana wyłącznie pod kompetencję rządu niemieckiego, traci grunt pod nogami właśnie wówczas, kiedy po stronie Koalicji rozwiązanie jej poczęło nabie­rać coraz realniejszych kształtów.

Pod koniec 1916 roku, nieledwie w przede­dniu rewolucji, Rosja carska uczyniła ważne posunięcie w sprawie polskiej. Oto w dniu 25 grudnia cesarz Mikołaj w swoim rozkazie do armji i floty, wspominając o niezrealizowanych dotychczas celach wojny, zaliczył do nich „utwo­rzenie wolnej Polski ze wszystkich trzech dziel­nic", nie dodając nic o takim lub innym związ­ku jej z Rosją.

Rozwinięciem tego nowego kursu polityki rosyjskiej była audjencja u cesarza delegacji polskiej w dniu 5 stycznia 1917 roku, w czasie której cesarz wyjaśnił, że „Polska ma być zje­dnoczona" i „ma być wolna, to znaczy, że otrzy­ma własny swój ustrój państwowy z własnemi izbami prawodawczemi i własną armją". Oświadczenie to było oficjalnie opublikowane, a jakkolwiek nie wspomniało wyraźnie o unji z Rcsją, jednakże wyraźnie to właśnie miało na myśli. Tak czy inaczej była to ogromna ewolu­cja pojęć od skromnego samorządu z cza­sów odezwy wielkiego księcia Mikołaia Mikcła-jewicza, ewolucja tem dla sprawy polskiej waż­niejsza, że zbiegała się z orędziem prezydenta Wilsona, który w sposób zdecydowany postawił sprawę zupełnej niepodległości Polski.

Tu należy wyjaśnić, co wpłynęło na tak do­niosłą zmianę w kursie polityki carskiej, która, jak wiemy, zasadniczo przeciwną była wszel­kim koncesjom dla Polaków. Koniec roku 1916 był momentem najwyższego rozwoju militaryz-mu niemieckiego. Sfery reakcyjne w Rosji, które miały bezwzględny wpływ na cesarza, uważały wojnę za już bezwzględnie przegraną dla Rosji. Opinję tę podzielał już i sam cesarz. To też stracił wszelką nadzieję na odzyskanie utraconych prowincyj polskich, a tem samem na orężne rozstrzygnięcie przez Rosję sprawy polskiej. Że zaś nie udało się również sferom reakcyjnym doprowadzić do pokoju odrębne­go — przeto z punktu widzenia rządu carskie­go nowe posunięcie w sprawie polskiej miało charakter czysto platoniczny, obliczony raczej, jako efekt polityczny i, być może, wypływający z zamiaru utrudnienia położenia Niemców na przyszłej konferencji pokojowej.

Konsekwentnie rozwijając swój nowy kurs, cesarz Mikołaj polecił w końcu stycznia, aby specjalna komisja polityków i wojskowych ro-

717

syjskich zajęła się opracowaniem wytycznych realizacji zapowiedzianej niepodległości Polski. Komisja ta nie dokończyła swojej pracy, gdyż tymczasem wybuchła w Rosji rewolucja.

W tym samym czasie, kiedy w oficjalnej polityce Rosji uczyniono znaczną koncesję na rzecz Polski, za kulisami polityki równocześnie sprawa polska poniosła po stronie Koalicji po­ważną porażką.

Oto Francja, obawiając się bardziej, niż kiedykolwiek wycofania się Rosji z wojny, za­pragnęła uzyskać od rządu rosyjskiego pi­śmienną zgodę na rewindykacje francuskie w stosunku do Niemiec, co stanowiło główny fracuski cel wojny, dotychczas bowiem Rosja wypowiadała się w tej sprawie tylko ustnie. Rząd rosyjski zgodził się na to, ale pod warun­kiem, że i Francja złoży analogiczną deklara­cję, przyznającą Rosji swobodę w wyznaczeniu jej przyszłych granic zachodnich. Dosłownie w przeddzień rewolucji rosyjskiej sprawa ta zo­stała załatwiona pomiędzy Francją i carską Ro­sją. W ten sposób republikańska Francja w oso­bie ówczesnego premjera Briand'a sprawę pol­ską, na wypadek zwycięstwa Koalicji, ponow­nie zacieśniała do zakresu wewnętrznej decy­zji Rosji, anulując sprawy tej charakter mię­dzynarodowy, jaki zdołała już była osiągnąć.

Tajne te umowy w listopadzie 1917 roku opublikował rząd bolszewicki, co niemało skom­promitowało Francję, przedewszystkiem zaś samego Briand'a. Nowy rząd francuski mu­siał odpowiedzieć półoficjalnym komunikatem, w którym wprawdzie nie zdołał wybielić dyplo­macji francuskiej, ale zato stwierdził koniecz­ność „odbudowania Polski w całej jej objęto­ści", jako „jednego z zasadniczych elementów równowagi przyszłej Europy". Ostatecznie więc, dzięki rewolucji bolszewickiej, sprawa ta przyniosła raczej korzyść Polakom. Jednak­że pamięć o fatalnym błędzie politycznym Briand'a pozostała na długo, a to tern bardziej, że został on popełniony już wówczas, kiedy sta­nowisko w sprawie polskiej wyraźnie określił prezydent Wilson.

Marcowa rewolucja rosyjska odrazu wy­sunęła sprawę polską pod kątem niepodległości Polski. Najpierw uczyniła to piotrogrodzka ra­da delegatów żołnierskich i robotniczych („so­wiet") w odezwie swojej do Polaków z dnia 28 marca. W odezwie tej „sowiet" obwieszczał Polakom „o zwycięstwie wolności nad żandar­

mem wszechrosyjskim", oraz oświadczał, że „demokracja Rosji stoi na gruncie uznania na-rodowo-politycznego samostanowienia naro­dów", i że „Polska ma prawo być zupełnie nie­podległą pod względem państwowo-międzyna-rodowym". Odezwa kończyła się wezwaniem ludu polskiego do ustanowienia w swojem pań­stwie demokratycznego ustroju republikań­skiego.

Wydanie tej odezwy przez piotrogrodzki „sowiet" wywołane było przedewszystkiem chę­cią pozyskania Polaków, a przedewszystkiem żołnierzy-Polaków dla radykalizmu społeczne­go i politycznego, który reprezentowały sowie­ty. Z drugiej znów strony odezwa do Polaków wypływała konsekwentnie z ogólnych założeń ideologji wolnościowej, zresztą nie bez pewnej presji lewicowców polskich, którzy mieli kon­takt z sowietem.

Stanowisko, zajęte przez radykalny „so­wiet", który od początku rewolucji rywalizował politycznie z oficjalnym rządem tymczasowym, niemile zaskoczyło ten ostatni. W rządzie tym­czasowym zasiadali przedewszystkiem tak zwa­ni kadeci (konstytucyjni demokraci), rewolu­cyjnym zaś ministrem spraw zagranicznych był również kadet Milukow. A kadeci, pomimo ca­łego swojego „demokratyzmu" i „liberalizmu", byli zasadniczo przeciwni obdarzania Polski niepodległością, co byłoby równoznaczne z ode­rwaniem od Rosji znacznego terytorjum, uwa­żając, że minimalne „swobody" powinny wy­starczyć Polakom wobec zapanowania w Rosji stosunków demokratycznych. Wobec sprawy polskiej kadeci, właśnie z racji swojego libera­lizmu, byli bodajże bardziej reakcyjni od sa­mych reakcjonistów.

Pomimo całej swojej niechęci do rozwiąza­nia sprawy polskiej, rozumieli kadeci i rząd tymczasowy, że nie można dać się zdystansować „sowietom", a to tern bardziej, że na Zachodzie stanowisko Wilsona wyraźnie przyczyniało się clo zainteresowania sprawą polską, nabierającą coraz większego znaczenia.

Jednakże niełatwo było pogodzić się kade­tom z faktem niepodległości Polski i oddziele­nia jej od Rosji, a to tern bardziej, że kadeci dążyli do prowadzenia wojny aż do zwycięstwa. To też narazie rząd tymczasowy ograniczył się do wydania tego samego dnia, w którym sowiet opublikował odezwę do Polaków, ustawy, powo­łującej do życia komisję likwidacyjną, która miała przygotować likwidację dotychczasowego stosunku Rosji do Polski. Na prezesa komitetu rząd tymczasowy powołał swojego męża zaufa-

718

nia Lednickiego, przywódcę demokratów pol­skich, którzy oddawna znajdowali się w kontak­cie z kadetami.

Powołanie do życia komitetu likwidacyjne­go nie przesądzało jeszcze przyszłego stosunku Rosji do sprawy polskiej, było przeto zgodne z niechętnym do tej sprawy stosunkiem kadetów. Jednakże pod naciskiem okoliczności zewnętrz­nych rząd tymczasowy już w dwa dni później, to znaczy dn. 30 marca, zmuszony był wydać proklamację do Polaków, w której, przesławszy „braterskie pozdrowienie", oskarżył dawny rząd carski, że Polakom „dał obłudne obietnice, które mógł spełnić, ale których spełnić nie chciał, co wyzyskały państwa centralne", nada-

stwierdzając ze strony Rosji „wierność umo­wom ze sprzymierzeńcami" dla „walki z woju­jącym germanizmem", uznawał „stworzenie niepodległego państwa polskiego, utworzonego ze wszystkich ziem, zaludnionych w większości przez naród polski, za niezawodną rękojmię trwałego pokoju", zaś „państwo polskie, połą­czone z Rosją wolnem wojskowem przymie­rzem, za mocną tamę przeciw naporowi mo­carstw centralnych na Słowiańszczyznę".

Kadeci przeto, z konieczności uznając nie­podległość i zjednoczenie Polski, zgóry pragnęli jej narzucić bliżej nieokreślony związek z Ro­sją (przym. woj.), równocześnie rozumiejąc zjednoczenie jedynie w granicach etnograficz-

Obsluga angielskiego działa.

jąc Polakom „pozorne prawa państwowe, a przytem nie dla całego narodu polskiego, lecz tylko dla jednej części Polski", aby „za tę cenę... kupić krew narodu", mając tu na myśli nie­miecką rekrutację armji polskiej.

W proklamacji tej rząd tymczasowy wyra­ził swoją nadzieję, że „nie pójdzie i teraz armja polska walczyć za sprawę ucisku wolności, o rozdarcie ojczyzny", równocześnie wzywając Polaków ze swojej strony „w szeregi bojowni­ków za wolność narodów", to znaczy armij ko­alicyjnych. Zkolei rząd tymczasowy przyzna­wał Polakom „całą pełnię prawa stanowieńia według własnej woli o swoim losie", poczem,

nych, co dawało pole do późniejszych ewentu­alnych ograniczeń tery tor jalnych. Również co do przyszłych wewnętrznych spraw Polski, jak­kolwiek rząd tymczasowy stawał na stanowi­sku, że naród polski „sam określi swój ustrój państwowy", jednakże zgóry przesądzał sposób tego określenia, dodając, że nastąpi ono przez „konstytucyjne zgromadzenie, wybrane w gło­sowaniu powszechnem". Już w proklamacji rządu tymczasowego pragnęli kadeci przesądzić zgóry Rosji rolę arbitra w stosunku do we­wnętrznych spraw polskich, wyrażając wiarę, że ,,związane z Polską wiekami wspólnego ży­cia narody, otrzymają trwale zabezpieczenie

719

swojego obywatelskiego i narodowego istnie­nia". Było to równoznaczne ze stworzeniem w przyszłej wolnej Polsce zagadnienia „mniej­szościowego", oraz zapewnienia Rosjanom szczególniejszych przywilejów w Polsce.

Równocześnie rząd tymczasowy zastrzegał się, że „rosyjskiemu zgromadzeniu konstytu­cyjnemu wypadnie potwierdzić ostatecznie no­we bratnie przymierze i udzielić swojej zgody na te zmiany w tery tor j um państwowem Rosji, które są niezbędne dla utworzenia wolnej Pol­ski ze wszystkich trzech, obecnie rozdzielonych, jej części".

Proklamacja kończyła się apelem pod adre­sem narodu polskiego: „Naprzód do boju, ra­mię do ramienia i ręka w rękę, za naszą i wa­szą wolność!". W apelu tym wyraźnie zazna­czyły się czysto wojskowe motywy proklamacji : rewolucyjna Rosja, pragnąc dalej prowadzić wojnę, chciała zapewnić sobie jak najdalej idą­cą pomoc Polaków po obu stronach frontu.

Proklamacja rządu tymczasowego rewolu­cyjnej Rosji nie o wiele dalej posuwała się od ostatnich wystąpień Rosji carskiej pod wzglę­dem koncesyj na rzecz narodu polskiego, co wy­pływało z antypolskiego nastawienia ideologji kadetów. Jednakże proklamacja ta pod wzglę­dem formalnym znacznie posunęła była spra­wę polską. Carska Rosja obietnice w sprawie polskiej dawała w sposób nader nieobowiązują-cy, unikając żyrowania ich przez czynnik poli­tycznie odpowiedzialny, równocześnie negując charakter międzynarodowy sprawy polskiej. Proklamacja rządu tymczasowego była już ak­tem bardziej odpowiedzialnym (podpisy wszystkich ministrów), oraz — może nawet mimowoli — nadawała sprawie polskiej cha­rakter międzynarodowy. Przcdewszystkiein jednak dzięki proklamacji musiało ulegnąć zmianie stanowisko zachodniej Koalicji w spra­wie polskiej. W Rosji carskiej wiadomo było, że sfery reakcyjne, w gruncie rzeczy decydu­jące w otoczeniu cesarza, były zasadniczo prze­ciwne wszelkim ustępstwom na rzecz Polaków, co nie pozwalało zachodnim sprzymierzeńcom przywiązywać zbytniej wagi do dawanych do­raźnie obietnic, a co zatem idzie, kazało im za­chowywać się w sprawie polskiej w sposób wy­soce naturalny. Teraz wiadomem było, że pro­klamacja rządu tymczasowego jest dzieleni ka­detów, najmniej życzliwych dla sprawy polskiej z pośród rewolucyjnych ugrupowań rosyjskich, co temu minimalnemu programowi polskiemu zapewniało w Rosji trwała przyszłość, niejako rozwiązując sprzymierzonym ręce i tern bar­

dziej pozwalając im akceptować stanowisko prezydenta Wilsona.

To też na Zachodzie proklamacja rosyjska wywołała znamiene echo. Ambasador angielski w Piotrogrodzie, Buchanan, z polecenia swoje­go rządu złożył wobec Milukowa, ministra spraw zagranicznych Rosji rewolucyjnej, oświadczenie, że „rząd brytyjski jest szczęśli­wy, mogąc oświadczyć, że całkowicie przyłącza się do uznania zasad niepodległości i zjednocze­nia Polski", oraz, że „Wielka Brytanja gotowa jest do uczynienia wszelkich wysiłków, aby osiągnąć ten cel w zupełnej jednomyślności z Rosją".

Rząd francuski zadeklarował przez swoje­go ambasadora, Paléologue'a, „pełną solidar­ność z Rosją" w sprawie polskiej, zapewniając, że „republika francuska z radością okaże Ro­sji współdziałanie w tej sprawie". Analogiczne oświadczenie w imieniu rządu włoskiego uczy­nił ambasador Carlotti.

Niezależnie od oddzielnych wystąpień, trzy zachodnie mocarstwa sprzymierzone opubliko­wały w dniu 15 kwietnia 191.7 roku wspólny komunikat, w którym sprzymierzeni oświad­czali, że „widzą w postanowieniu Rosji triumf zasad wolności..., stanowiącej siłę narodów sprzymierzonych w walce przeciwko koalicji germańskiej", oraz pragną „stwierdzić wobec opinji publicznej i wobec całego narodu polskie­go, że czują się solidarnymi z Rosją w myśli przywrócenia do życia Polski w jej całości", po­nadto zaś pragną, „pracując z nią (to znacz-z Rosją) razem, dać świadectwo trwałemu za­interesowaniu, którego nie przestali okazywać dla odbudowy narodu, powołanego do odegra­nia doniosłej roli w przyszłej Europie".

Tak więc bieg wypadków wojennych i po­litycznych doprowadził wreszcie do tego, że Ko­alicja w całości swojej przyjęła niepodległość i zjednoczenia Polski, jako jeden ze swoich ce­lów wojny i „niezawodną rękojmię trwałego pokoju". Teraz przeto już obie strony wojujące w zasadzie uznały powołanie do życia niepod­ległego państwa polskiego za fakt bezsporny, różniąc się jedynie w pojęciu realizacji tej nie­podległości. Państwa centralne ograniczały ją terytorialnie do samego zaboru rosyjskiego, Ko­alicja zaś rozszerzała ją na wszystkie trzy za­bory. Różnice te tem bardziej zapewniały spra­wie polskiej charakter międzynarodowego za­gadnienia, które musiało być rozstrzygnięte po­zytywnie przez przyszłą konferencję pokojową.

Ostatecznem uwieńczeniem tej ewolucji, której uległa sprawa polska na terenie między-

720

narodowym, było przystąpienie do wojny Sta­nów Zjednoczonych A. P., których prezydent od początku uważał odbudowę Polski niepod­ległej za obowiązek ludzkości, oraz rewolucja bolszewicka w Rosji, która wycofała tę ostat­nią z Koalicji, tern bardziej rozwiązując jej rę­ce w sprawie Polski.

Ewolucja, jakiej uległa sprawa polska na terenie międzynarodowym, szczególnie zaś po stronie Koalicji, wywarła silny wpływ na kształtowanie się polityki polskiej obydwóch obozów. Obóz pasywistyczny, który od począt­ku wojny sprawę polską postawił na kartę zwy­cięstwa Koalicji, zyskał teraz znaczny sukurs moralny, dalej jeszcze rozszerzając swoje wpły­wy w społeczeństwie polskiem, zarówno na emi­gracji, jak i w kraju pod okupacją niemiecko-austrjacką. Opierając się na bezwzględnej wie­rze w ostateczną porażkę Niemiec, a stąd dą­żąc do uchronienia polityki polskiej przed ryzy-kownem związaniem się z państwami central-nemi, obóz pasywistyczny teraz bardziej, niż kiedykolwiek ustosunkował się opozycyjnie wo­bec niemieckiej koncepcji niepodległości Polski, odrzucając wszelką współpracę w dziele budo­wy państwa polskiego, otrzymywanego z rąk Niemiec. To też, pomimo zabiegów władz oku­pacyjnych, oraz polityków polskich przeciwne­go obozu, Polskie Koło Międzypartyjne, stano­wiące w kraju ekspozyturę kierunku pasywi-stycznego, stanowczo uchyliło się od udziału w tymczasowej radzie stanu, stawiając warun­ki, których okupanci przyjąć nie chcieli i nie mogli. Równocześnie Koło to tern usilniej pro­pagowało WT społeczeństwie opozycję wobec za­miarów państw centralnych, szczególnie w sto­sunku do tworzenia armji polskiej przeciwko Rosji, a tern samem przeciwko całej Koalicji.

Polityka obozu aktywistycznego uległa również zasadniczej zmianie, szczególnie w je­go ugrupowaniach lewicowych, które posiadały decydujący wpływ na Legjony. Decydująca ro­la międzynarodowa aktywizmu polskiego jak-gdyby kończyła się. Doprowadził on w swoim czasie do wyłonienia się sprawy polskiej po stronie państw centralnych, co zostało uwień­czone aktem listopadowym, wprowadzającym zagadnienie niepodległości Polski na arenę mię­dzynarodową. Ale obecnie inicjatywa w spra­wie polskiej stanowczo przechodziła z rąk państw centralnych w ręce Koalicji, która ją rozszerzała i pogłębiała, dołączając do postu­latu niepodległości postulat zjednoczenia. Wo­

bec takiego przelicytowania państw central­nych przez Koalicję, biorąc rzecz teoretycznie, rola aktywistów powinna się była skończyć na rzecz obozu pasywistycznego, współpracującego od początku z Koalicją. Ale praktycznie rzecz przedstawiała się nieco inaczej. Koalicja nara-zie głosiła tylko platoniczne niejako obietnice, nie mając możności ich zrealizowania aż do cza­su zadania Niemcom ostatecznej klęski. Nara-zie panami sytuacji w Polsce byli Niemcy, któ­rych znów klęska na początku 1917 roku była nader jeszcze wątpliwa. Należało się liczyć z możliwością raczej pokoju kompromisowego. W tym wypadku chodziło o tworzenie w spra­wie polskiej faktów dokonanych, któreby za­ważyły w czasie rokowań pokojowych. Z tego punktu widzenia ważnem było przystąpić jak najprędzej do budowy państwa polskiego i ar­mji polskiej, chociażby narazie w skromnych ramach koncepcji niemiecko-austrjackiej.

To też obóz aktywistyczny nie wycofał się ze współpracy z władzami okupacyjnemi w dziele realizacji aktu listopadowego, jedynie zmieniając swój wewnętrzny stosunek do tej współpracy. Znajdując oparcie dla swoich dą­żeń zjednoczeniowych w nowej polityce Koali­cji, aktywiści polscy poczęli traktować akt li­stopadowy wyłącznie, jako etap na drodze do ostatecznego celu, jakim musiało być zjednocze­nie Polski w ramach istotnej, niczem nieskrę­powanej niepodległości, oraz współpracę z oku­pantami, jako środek do zapewnienia narodowi polskiemu doraźnych osiągnięć politycznych, a w najgorszym razie (w wypadku zwycięstwa państw centralnych lub pokoju kompromisowe­go) minimalnej realizacji dążeń polskich. Sta­nowisko to było szczególnie jasno uświadomio­ne sobie wśród lewicy obozu aktywistycznego, którą w tymczasowej radzie stanu reprezento­wał komendant Piłsudski, równocześnie prze­wodniczący komisji wojskowej rady stanu.

Wobec powołania do życia rady stanu, w której komendant Piłsudski reprezentował najbardziej opozycyjną lewicę, cały obóz akty­wistyczny uznał ją narazie, jako tymczasowy rząd tworzącego się państwa polskiego.

Konsekwencją tego było oświadczenie Pol­skiej Organizacji Wojskowej z dnia 16 stycznia 1917 roku, złożone na ręce marszałka rady sta­nu, Niemojowskiego, że „dziś, w chwili powo­łania do życia zawiązku rządu polskiego, Pol­ska Organizacja Wojskowa uważa za swój za­szczytny obowiązek oddać tymczasowej radzie stanu Królestwa Polskiego swe siły i krew do rozporządzenia".

721

Jednakże sfery lewicowe pomimo wszyst­ko zachowały daleko posuniętą ostrożność w sto­sunku do tymczasowej rady stanu, czego wy­razem było oddanie jej tylko części szeregow­ców P. O. W. Zresztą ostrożność ta okazała się słuszna, gdyż niedługo doszło do rozdźwięku po­między prawicą i lewicą aktywistyczną.

Obóz pasywistyczny, reprezentowany głów­nie przez narodową demokrację i jej przywód­cę Dmowskiego, z natury rzeczy, wobec okupa­cji ziem polskich przez Niemcy i Austro-Węgry, teren swojego działania miał ograniczony do emigracji i państw koalicyjnych. Tylko poza krajem mógł prowadzić swoją politykę jawną.

W pierwszym okresie wojny, kiedy po stro­nie Koalicji sprawa polska nie wyszła jeszcze poza obręb wewnętrznych rozstrzygnięć Rosji, głównemi organami obozu pasywistycznego by­ły Koła polskie w Dumie i w radzie państwa

rosyjskich, rezydujących w Piotrogrodzie, oraz Komitet Narodowy piotrogrodzki. Na zacho­dzie Europy działały luźne ekspozytury naro­dowej demokracji, a raczej poszczególni działa­cze, przedewszystkiem Dmowski. W Ameryce znów kierunek pasywistyczny posiadał repre­zentację w polskich organizacjach społecznych i politycznych, indywidualnie zaś w osobie Ignacego Paderewskiego, którego wpływy były już wówczas znaczne wśród elity i szerokich mas społeczeństwa amerykańskiego.

W miarę, jak sprawa polska nabierała zna­czenia międzynarodowego, punkt ciężkości obo­zu pasywistycznego z natury rzeczy przesuwał się na Zachód, równocześnie zaś wypływała po­trzeba powołania do życia naczelnego organu kierowniczego tej polityki. Pierwszą próbą w tym kierunku było zorganizowanie zjazdu działaczów pasywistycznych w Lozannie w koń­cu stycznia 1917 roku.

Zjazd w Lozannie opracował dokładny pro­gram polskiej polityki zagranicznej obozu pro-

Fragment rewolucji w Rosji. Bolszewicy sprowadzają do pałacu .\f(l). • '•-'•^~.. nych „białyrh". Wskiego u> />;„,

n''odzie aresztowa­li!

koalicyjnego i rozesłał do wszystkich swoich placówek w kraju i poza krajem odpowiednie dyrektywy, zmierzające do uzyskania poparcia swoich zamierzeń ze strony ugrupowań pasy-wistycznych.

Doprowadziło to w sierpniu tegoż roku również na zjeździe w Lozannie do formalnego powołania do życia Komitetu Narodowego Pol­skiego z siedzibą, w Paryżu, jako kierowniczego organu polskiej polityki prokoalicyjnej.

Tymczasem w kraju, po pierwszym okre­sie, zgodnym w pojmowaniu roli tymczasowej rady stanu przez obóz aktywistyczny, nastąpiły nowe poważne powikłania.

Jak wiemy, społecznym wykładnikiem no­minowanej przez okupantów tymczasowej rady stanu była Rada Narodowa, reprezentująca po­szczególne ugrupowania aktywistyczne. W Ra­dzie Narodowej rywalizowały ze sobą dwa od­łamy: prawicowy, którego jądrem była Liga Państwowości Polskiej, i lewicowy, posiadający odpowiednik w Centralnym Komitecie Narodo­wym. W początkach 1917 roku przewagę w Ra­dzie Narodowej, zarówno, jak i w tymczasowej radzie stanu, uzyskał kierunek prawicowy, bar­dziej ugodowy w stosunku do Niemiec i znacz­nie mniej samodzielny. Wobec tego lewica po­częła przechodzić zwolna ponownie do opozycji, która stawała się tern wyraźniejszą, im współ­praca z Niemcami dawała radzie stanu coraz mniejsze widoki na przyszłość.

Tymczasem Rada Stanu, jakkolwiek nara-zie wyposażona była przez okupantów w skrom­ny zakres kompetencyj, wierzyła jednakże wraz z rozwojem wypadków uda jej się rozszerzyć ten zakres. Było to złudzeniem. Niemcy wi­dzieli już, że akcja werbunkowa spełzła na ni-czem, stracili nadzieję, że naród polski ofiaruje bezinteresownie swoją krew na rzecz zwycię­stwa Niemiec jedynie z pobudek raczej uczu­ciowych i romantycznych, przeto więc nie śpieszyli się ani z formowaniem wojska polskie­go, ani z organizacją państwowości polskiej, grając na zwłokę i oczekując dalszego biegu wy­padków wojennych.

Komisja wojskowa tymczasowej rady sta­nu pod przewodnictwem Józefa Piłsudskiego opracowała projekt organizacji armji polskiej, ale projekt ten został odrzucony przez okupan­tów, którzy nie godzili się na oddanie wojska polskiego pod kompetencję rady stanu, jako za­wiązka rządu polskiego. Wyraźnie lekceważąc

sobie radę stanu, Niemcy, jak już wiemy, po­wierzyli organizację wojska polskiego Oddzia­łowi dla Polskiej Siły Zbrojnej przy warszaw-skiem generał-gubernatorstwie („Abteilung für Polnische Wehrmacht"). Legjony, które miały stanowić kadry armji polskiej, zostały również w porozumieniu z Austro-Węgrami od­dane pod dowództwo generał-gubernatora Be-selera. Również i w sprawie roty przysięgi, opracowanej przez komisję wojskową, nastąpił ostry konflikt z Niemcami. Polski projekt prze­widywał przysięgę „służenia Polsce i Ojczyź­nie i przyszłemu królowi polskiemu", oraz do­chowania „rzetelnego braterstwa broni woj­skom niemieckim, austrjacko - węgierskim i sprzymierzonym z niemi", natomiast Beseler żądał wprost przysięgi na „posłuszeństwo ce­sarzowi niemieckiemu, jako... najwyższemu wo­dzowi w obecnej wojnie".

W tych warunkach położenie rady stanu było nadwyraz ciężkie, to też w dniu 19 marca 1917 roku złożyła oświadczenie, że „w razie usunięcia Legjonów z kraju i pozbawienia ich charakteru kadrów przyszłej armji, oraz, wo-góle, w razie, jeżeli tworzenie armji polskiej w myśl postulatów rady stanu w najbliższym czasie do skutku doprowadzone nie będzie — ra­da stanu traci rację bytu", a jej członkowie „będą zmuszeni ustąpić ze swych stanowisk".

Sprawa tworzenia armji polskiej, która jedynie mogła była stać się gwarantką przyję­tych przez państwa centralne zobowiązań, bar­dziej jeszcze skomplikowała się przez wybuch rewolucji rosyjskiej i proklamację niepodległo­ści i zjednoczenia Polski przez rząd tymcza­sowy.

Wypadki te wywarły silne wrażenie w ma­sach społeczeństwa polskiego, szczególnie zaś wśród sfer lewicowych. Lewica obozu aktywi-stycznego, której trzonem była Frakcja Rewo­lucyjna Polskiej Partji Socjalistycznej, jakkol­wiek zasadniczo odnosiła się niechętnie do Ro­sji nawet rewolucyjnej, jednakże musiała stra­cić zapał w tworzeniu armji polskiej przeciwko Rosji, która teraz pozbyła się znienawidzonego caratu, deklarując jednak swoją wolę dalszego prowadzenia wojny. Nastroje te łącznie z pro-wokacyjnem stanowiskiem Niemiec w sprawie tworzenia armji polskiej oraz wogóle realizacji aktu listopadowego we wszystkich dziedzinach pchnęły lewicę aktywistyczną do ostrych wystą­pień opozycyjnych.

W dniu 1 maja 1917 roku na posiedzeniu rady stanu rozgorzała gorąca dyskusja na te­mat dalszych jej losów. Zdecydowane stanowi-

723

sko zajął komendant Piłsudski, wysuwając wniosek manifestacyjnej dymisji całej rady stanu, o której mówił, że chciała się stać „rzą­dem pobocznym", a stała się w rzeczywistości „radą przyboczną" władz okupacyjnych, wo­bec czego ginie wszelka racja jej istnienia. Ko­mendant Piłsudski mówił: „Rada stanu zada­nie swoje spełniła, przełamała pierwsze lody... i tę zasługę historja jej przyzna..., ale obecnie rada stanu skazana jest na śmierć, nowe dys­kusje na nicby się nie zdały!".

Jednakże zdecydowany wniosek Piłsud­skiego odrzucono większością głosów, i rada stanu przyjęła wniosek marszałka Niemojow-skiego, mający charakter nowego ultimatum dla mocarstw7 centralnych, a domagający się kategorycznie ustanowienia dla Królestwa Pol­skiego regenta, którego zadaniem byłoby po­wołanie stałego rządu i sejmu, oraz przyśpie­szenie tempa organizacji polskich organów pań­stwowych i przejmowania przez nie władzy z rąk okupantów w granicach możliwości wo­jennych.

W tym samym czasie polityka polska w in­nych zaborach szła również w kierunku nieko­rzystnym dla państw7 centralnych.

W b. zaborze pruskim, gdzie od początku wojny przeważały wpływy pasywistyczne, te­raz, wobec zdecydowanego postawienia przez Koalicję sprawy niepodległości i zjednoczenia Polski, polskie sfery polityczne rozpoczęły co­raz bardziej jawną akcję przeciwniemiecką, równocześnie potępiając niemiecki program w sprawie polskiej, któiy pozostawiał Śląsk, Po­znańskie i Pomorze poza nawiasem Polski nie­podległej.

W b. zaborze austrjackim, w Galicji i na Śląsku Cieszyńskim, na początku wojny prze­ważał kierunek aktywistyczny, którego wpływy były tern większe, że opierały się na nadziei przyłączenia zaboru austrjackiego do Polski niepodległej, co przewidywał pierwotny pro­gram polski Austro-Węgier i co znajdowało nie­wątpliwie życzliwe poparcie samego cesarza Franciszka Józefa I. W miarę jednak, jak roz­wój wypadków wojennych i politycznych prze­kreślał program austrjacko-węgierski, oddając inicjatywę w sprawie polskiej w ręce Niemiec, co było równoznaczne z pozostawieniem zaboru austrjackiego poza granicami Polski niepodle­głej — i w Galicji począł upadać kierunek akty­wistyczny, wzrastały zaś sympatje prokoali-cyjne, rodzące się z nadziei zjednoczenia nie­podległej Polski według koncepcji prezydenta Wilsona.

Niezależnie od tego, organ aktywizmu ga­licyjskiego, Naczelny Komitet Narodowy, rów­nież stracił grunt pod nogami i zbliżał się do swojej likwidacji. N. K. N., powołany do życia w celu tworzenia Legjonów Polskich, oraz sto­jący na straży austrjacko-polskiej koncepcji niepodelgłościowej, właściwie nie miał już co robić. Legjony miały się stać kadrami armji polskiej Królestwa Polskiego, odgrodzonego granicą od Galicji, przechodząc pod komendę niemiecką, same zaś Austro-Węgry zupełnie poniechały ingerencji w sprawie polskiej. Roz­poczęła się stopniowa likwidacja Naczelnego Komitetu Narodowego, przyśpieszona odda­niem w dniu 10 kwietnia 1917 roku przez ce­sarza Karola komendy nad Legjonami niemiec­kiemu generał-gubernatorowi Beselerowi.

Równorzędnie i z tych samych pobudek w Kole Polskiem przy parlamencie wiedeńskim, w którem dotychczas przeważały wpływy akty-wistyczne, nastąpiły wielkie przemiany. Oka­zało się, że zarówno rząd Austro-Węgier, jak i sam cesarz Karol, nietylko zrezygnowali z dawnego austrjacko-polskiego programu, ale nawet nie myślą na serjo dotrzymać zobowią­zania zmarłego cesarza Franciszka Józefa, który, po akcie listopadowym, na pociechę Po­lakom galicyjskim przyobiecał szeroką autono-mję. Mało tego, wychodziły na jaw antypolskie projekty rządowe oderwania od Galicji jej wschodniej części ze Lwowem i utworzenia z niej jakiegoś austrjacko-ukraińskiego tworu, który miał stanowić bazę dla ewentualnej inkor­poracji do Austro-Węgier rosyjskiej Ukrainy. Z drugiej znów strony Austro-Węgry trakto­wały Galicję, jako objekt targu z Niemcami na temat podziału zdobyczy wojennych (Ru­mun ja) .

Wszystko to miało ten skutek, że w poło­wie 1917 roku wiedeńskie Koło Polskie zajęło wobec rządu austrjackiego stanowisko opozy­cyjne, przyjmując jako podstawę swojej poli­tyki ogólnopolski program niepodległości i zjed­noczenia, zresztą nie bez tarć wewnętrznych i pod naciskiem szerokiej opinji publicznej w Galicji.

Wchodzimy teraz w zupełnie nowy i od­mienny okres rozwoju sprawy polskiej w czasie wojny światowej, zarówno pod względem ze­wnętrznym, jak i wewnętrznym.

Od początku wojny do roku 1917, a biorąc ściślej do rewolucji rosyjskiej, z istniejących

724

Senegalczycy. Odpoczynek po wyczerpującym marszu.

dwóch kierunków polityki polskiej — kierunek aktywistyczny, wykorzystywujący dla sprawy polskiej państwa centralne, zdobył sobie poważ­ne pozycje polityczne i wojskowe, któiych wy­razem były Legjony, jedyne wówczas prawdzi­we wojsko polskie, oraz akt listopadowy, pro­klamujący niepodległość Polski i tern sprawę polską stawiający na płaszczyźnie międzynaro­dowej, wtedy, kiedy kierunek pasywistyczny, wygrywający dla sprawy polskiej kartę koali­cyjną, pozostawał jeszcze ciągle w sferze cięż­kich zabiegów politycznych, narazie nie dają­cych jeszcze żadnych pozytywnych rezultatów.

Okres wojny światowej od rewolucji rosyj­skiej, przeciwnie, zasadniczo zmienia role pol­skich kierunków politycznych. Kierunek akty­wistyczny, wobec postawy Niemiec i Austro-Węgier, oraz wobec ogólnej sytuacji politycznej i wojskowej, nie może posunąć się naprzód poza dotychczasowe osiągnięcia, stopniowTo zaś, prze­chodząc do opozycji wobec państw centralnych, traci nawet pewne swoje dotychczasowe pozy­cje, co było konieczną konsekwencją zmiany orjentacji politycznej.

Równocześnie kierunek pasywistyczny w coraz szybszem tempie rozwija swoje sukce­sy polityczne na terenie międzynarodowym. Proklamacja niepodległości i zjednoczenia Pol­ski przez rewolucyjny rząd tymczasowy rosyj­ski, uznanie tego faktu przez Francję, Anglję i Włochy i zaliczenie jego realizacji do celów wojny przeciwniemieckiej koalicji, jDrzystąpie-nie do wojny Stanów Zjednoczonych i program

polski prezydenta Wilsona, dołączający do nie­podległości i zjednoczenia Polski żądanie odda­nia jej wolnego dostępu do morza — wszystko to zapewniało sprawie polskiej maksymalne korzyści po stronie Koalicji i pozwoliło kierun­kowi pasywistycznemu przystąpić z całą ener-gją i pewnością siebie do realizacji na terenie międzynarodowym już osiągniętych zobowiązań mocarstw koalicyjnych.

Od tej chwili możnaby śmiało zamienić stosowane dawniej nazwy dla obu kierunków polityki polskiej. Bowiem obóz aktywistyczny przechodzi do polityki raczej pasywnej, zaś obóz pasywistyczny do wyraźnie aktywnej. Zmie­niły się warunki zewnętrzne — przeto musiały się zmienić i role czynników politycznych. Obfi­te żniwo, które było bezsprzecznie w znacznej mierze plonem znojnego posiewu kierunku ak-tywistycznego, a przedewszystkiem akcji legjo-nowej Józefa Piłsudskiego, począł teraz zbierać kierunek pasywistyczny.

Jak już wiemy w nowych warunkach poli­tycznych obóz pasywistyczny, działający dotąd w ramach bardzo luźnej organizacji, wyłonił w dniu 15 sierpnia 1917 roku w Lozanie Komi­tet Narodowy Polski z siedzibą w Paryżu, któ­ry przyjął na siebie wobec Koalicji rolę niejako zaczątkowego rządu polskiego w zakresie kom-petencyj ministerstwa spraw zagranicznych, to znaczy w dziedzinie reprezentowania polityki polskiej wobec państw sprzymierzonych, oraz opieki nad Polakami w obrębie tych państw W skład właściwego Komitetu Narodowego

725

w Paryżu wchodzili: R. Dmowski, E. Piltz, M. Zamoyski i J. Wielowieyski, poza tern zaś re­prezentantami Komitetu przy rządach sprzy­mierzonych i neutralnych byli : w Londynie Wł. Sobański, w Rzymie K. Skirmunt, w Szwajcarji M. Seyda i J. Rozwadowski, oraz w Ameryce Ignacy Paderewski. Prezesurę Komitetu objął Roman Dmowski.

Wkrótce po powitaniu Komitetu Narodo­wego rządy państw sprzymierzonych uznały go, jako „oficjalną organizację polską", równocze­śnie akceptując wyznaczonych przez Komitet reprezentantów dyplomatycznych. Uznanie to było już dla sprzymierzonych o tyle łatwe i ce­lowe, ile że w tym czasie Rosja poczęła grzęznąć w chaosie rawolucyjnym, początkowo siłą fak­tów, następnie zaś i formalnie wycofując się z przeciwniemieckiej Koalicji, dzięki czemu w umysłowości polityków koalicyjnych zaszła doniosła i korzystna dla sprawy polskiej prze­miana. Tak więc Francja uznała Komitet Na­rodowy w dniu 20 września 1917 roku, Anglja, w dniu 15 października, Włochy—30 paździer­nika, a Stany Zjednoczone A. P. — w dniu 10 listopada. Od tej chwili Komitet Narodowy, a z nim i cały obóz pasywistyczny zyskał moc­ną prawno-polityczną podstawę do swojej dzia­łalności na terenie międzynarodowym.

Słabą stroną Komitetu Narodowego było, oczywiście, jego oderwanie od kraju, co jed­nak z biegiem czasu znacznie złagodził bieg wy­padków w kraju, gdzie czołowe sfery obozu ak-tywistycznego przeszły stopniowo do opozycji przeciwko państwom centralnym, wzmacniając tern pozycję moralną paryskiego Komitetu Na­rodowego.

Tak czy inaczej, dla Komitetu Narodowe­go sprawrą wielkiej wagi było uzyskanie włas­nej siły zbrojnej nietylko poto, aby, jak to zaw­sze się dzieje, swoją pozycję polityczną wzmoc­nić wymową bagnetów. Komitetowi Narodo­wemu musiało zależeć na tern, aby siłą faktu stworzyć warunki, pozwalające w czasie roko­wań pokojowych zaliczyć Polskę do grona państw zwycięskiej Koalicji przeciwniemiec­kiej. Wobec odcięcia Komitetu Narodowego od kraju, wobec tego, że nikły zawiązek niepodle­głego państwa polskiego znajdował się w dodat­ku pod okupacją państw centralnych — jedy­nym faktem, który warunki powyższe mógł był wytworzyć, mogła być tylko armja polska, uza­leżniona od Komitetu i walcząca przeciwko Niemcom w szeregach armij sprzymierzonych.

Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Komitet Narodowy posiadł taką właśnie armję

polską we Francji, jakkolwiek powstanie jej nie miało istotniejszego związku z działalnością czołowych polityków obozu pasywistycznego, znacznie zaś poprzedziło nawet istnienie same­go Komitetu.

Ideologicznie zaczątków Armji Polskiej we Francji należy szukać aż w roku 1914 w pol­skiej kompan j i tak zwanych Ba Jończyków, wchodzącej w skład francuskiej Legji Cudzo­ziemskiej.

Z pokolenia w pokolenie przekazywane sympatje polsko-francuskie, tradycja wielkiej epopei napoleońskiej, oraz od czasów legjonów włoskich w ciągu zgórą stu lat trwająca trady­cja polskiego żołnierza — tułacza, wszędzie, gdzie mógł, pod obcemi sztandarami walczące­go za Polskę — wszystko to musiało wśród emi­gracji polskiej we Francji wywołać na począt­ku już wojny gorący entuzjazm i chęć walki pod sztandarami francuskiemi ze znienawidzonemi Niemcami w myśl świeżych jeszcze tradycji Po­laków wolnych strzelców z 1870 roku. Na tym to tle raczej uczuciowem, niż politycznem emi­gracja polska w Paryżu wystawiła w dniach grozy 1914 roku kilkuset ochotników, którzy uformowali ową słynną kompanję Bajończy-ków.

Ale Bajończycy wyginęli w bohaterskich walkach zanim mogli się byli stać kadrami ja­kiejś poważniejszej formacji polskiej. Z drugiej znów strony rząd carskiej Rosji szybko rozwiał na zachodzie iluzje, wypływające z obietnic odezwy wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewi-cza. Rząd francuski musiał się z tern liczyć, lojalnie w sprawach polskich nic nie czyniąc samodzielnie bez zgody rządu rosyjskiego. W tych warunkach wszelkie zabiegi patrjotów polskich we Francji w sprawie polskiej forma­cji wojskowej musiały pozostać bez rezultatu.

Położenie zmieniło się dopiero po prokla­macji rządu tymczasowego w Rosji. Na pod­stawie tej proklamacji powstały szanse uzyska­nia zgody rządu rosyjskiego na tworzenie woj­ska polskiego we Francji.

Inicjatywę w tym kierunku podjął przede-wszystkiem przebywający w Paryżu historyk i powieściopisarz Wacław Gąsiorowski przy współudziale Erazma Piltza, kierownika tak zwanego „Bureau Politique Polonaise" w Pa­ryżu i podpułkownika wojsk francuskich Ada­ma Mokiejewskiego.

Rząd francuski, szczególnie zaś jego sfery wojskowe, odniósł się życzliwie do inicjatywy polskiej, wymagając jednak aprobaty rządu ro­syjskiego. Po dłuższych staraniach za pośred-

726

nictwem rosyjskiego pułkownika Ignatjewa, przydzielonego do sztabu francuskiego, otrzy­mano wreszcie zgodę rewolucyjnego rządu Kie-reńskiego na formowanie we Francji autonomi­cznej armji polskiej.

Był to moment nad wyraz sprzyjający za-

rosyjskich, przysłanych na front zachodni. Również i na froncie salonickim wojska rosyj­skie buntowały się, ogarnięte zarazą rewolu­cyjną. W dodatku aktualna jeszcze ewentual­ność utworzenia armji polskiej po stronie państw centralnych musiała zachęcać rządy

Olbrzymi pochód Narodowy w Warszawie w 1918 r.

interesowaniu Francji nietylko sprawą polską, ale i wojskiem polskiem. Rozkład rewolucyjny w Rosji w sposób już widoczny osłabiał jej siły militarne. Nawet we Francji mieli sposobność Francuzi obserwować gangrenę rosyjską, któ­ra doprowadziła do otwartych buntów brygad

sprzymierzone do aktywniejszej polityki w sprawie polskiej.

Opierając się na zgodzie rządu rosyjskiego Gąsiorowski i podpułkownik Mokiejewski po­częli usilnie zabiegać we francuskich sferach politycznych i wojskowych. Rezultatem tych

727

zabiegów, prowadzonych w sposób ściśle pouf­ny, bez udziału jakiejkolwiek organizacji ze strony polskiej i nawet bez wiedzy Romana Dmowskiego, jak to sam stwierdza ten ostatni, był dekret z dn. 4 czerwca 1917 roku prezyden­ta Republiki Francuskiej Poincaré'go o formo­waniu autonomicznej Armji Polskiej we Fran­cji. Dekret ten został opublikowany w „Jour­nal Officiel", już w dniu 5 czerwca 1917 roku.

Dekret prezydenta stwierdzał, że autono­miczna Armja Polska wTalczyć będzie „pod pol­skim sztandarem, pod najwyższem dowódz­twem francuskiem". Armja Polska miała się rekrutować z pośród Polaków—żołnierzy fran­cuskich, oraz ochotników polskich wszelkiego pochodzenia. Organizację, wyposażenie i utrzy­manie armji zapewniał rząd francuski.

Podpisanie dekretu zostało poprzedzone uroczystą enuncjają, podpisaną przez ministra spraw zagranicznych Ribot'a i ministra spraw wojskowych Painlevé'go, w której uzasadniali potrzebę organizowania we Francji Armji Pol­skiej. Między innemi było tam powiedziane:

„...Z drugiej strony intencje rządów sprzy­mierzonych, a w szczególności rosyjskiego Rzą­du Tymczasowego w sprawie odbudowania pań­stwa polskiego, nie mogą być lepiej potwierdzo­ne, jak przez danie Polakom możności walcze­nia wszędzie pod ich sztandarami narodowemi. Wreszcie sądzimy, iż Francja powinna wziąć sobie za punkt honoru współdziałanie w two-niu i rozwoju przyszłej Armji Polskiej. Po-krewność ducha naszych ras i przyjaźń, jakiej Polacy zawsze dawali dowody naszemu krajo­wi, stanowią dla nas moralny obowiązek przy­czynienia się do tej wzniosłej a chwalebnej misji".

Na podstawie dekretu prezydenta natych­miast rząd francuski przystąpił do organizowa­nia Armji Polskiej. Powołano przedewszyst-kiem do życia „Francusko-Polską Misję Woj­skową" (Missions Militaire Franco-Polonai­se"), szefem której mianowano w dniu 6 czerw­ca 1917 r. generała francuskiego Archinard'a, zasłużonego zdobywcę Sudanu w wojnach kolo-njalnych, przydając mu do boku, jako szefa sztabu Misji podpułkownika Mokiejewskiego.

Niezwłocznie Misja gen. Archinard'a przystąpiła do prac organizacyjnych, w czasie których dopiero Armja Polska zyskała sobie oparcie polityczne w powstałym w połowie sierpnia Komitecie Narodowym, wzamian sta­jąc się dla tego ostatniego poważnym atutem, jakim niewątpliwie była polska siła zbrojna po stronie Koalicji.

Kadrami tworzącej się Armji Polskiej mieli być żołnierze i oficerowie Polacy, służący w wojskach francuskich, których obliczano na około 2000 ludzi. W końcu czerwca 1917 roku powstaje pierwszy obóz polski w Sille de Guil­laume w departamencie Sarthe. Komendan­tem obozu zostaje kapitan Jagniątkowski, by­ły oficer francuskich wojsk kolonjalnych, któ­ry narazie był jedynym oficerem francuskim, władającym językiem polskim.

W dniu 15 sierpnia, a więc w chwili po­wstania Komitetu Narodowego, w obozie pol­skim znajdowało się już 240 oficerów i 247 sze­regowych. W dniu 1 września liczba szerego­wych podniosła się do 382, zaś 1 października były już cztery kompanje, liczące 832 szerego­wych.

Narazie do obozu polskiego prawie wyłącz­nie napływali żołnierze francuscy. Liczba ochotników była znikoma, ponieważ wogóle emigracja polska we Francji była nader nielicz­na i rozproszona. Liczono jednak na werbunek ochotniczy w większych skupiskach emigracji polskiej w obu Amerykach. To też z ogromną energją rozpoczęto odpowiednią propagandę i werbunek w Stanach Zjednoczonych A. P., w Kanadzie, Brazylji, a nawet w Argentynie.

Organizacje polskie w Stanach Zjednoczo­nych i w Kanadzie z entuzjazmem i typowo amerykańskim rozmachem poparły akcję wer­bunku, spotykając się z daleko posuniętą życzli­wością ze strony swoich rządów. To też rekru­tacja w tych dwóch największych skupiskach emigracji polskiej od początku rozwijała się po­myślnie, osiągając w krótkim czasie zdumiewa­jące rezultaty.

Niezależnie od akcji werbunkowej w Ame­ryce prowadzono również, acz z natury rzeczy w skromniejszym rozmiarze, rekrutację ochot­niczą i w Europie. We Francji za zgodą rzą­du rosyjskiego wcielono do obozu polskiego Po­laków, żołnierzy zbuntowanych biygad rosyj­skich. Zgłaszali się również nader licznie Po­lacy, jeńcy niemieccy, znajdujący się w obo­zach koncentracyjnych we Francji. W listopa­dzie przybyło kilkuset ochotników z Anglji i Ho-landji.

Wreszcie począwszy od grudnia poczęły przybywać z za oceanu coraz liczniejsze tran­sporty ochotników polskich. Pierwszy trans­port, liczący 1200 ludzi, przybył do Bordeaux w dniu 26 grudnia 1917 roku całkowicie wy­ekwipowany i wspaniale umundurowany, uro­czyście witany przez przedstawicieli Misji Woj-

728

skowej, Komitetu Narodowego i władz francus­kich.

W ślad za pierwszym przybywały dalsze transporty z Ameiyki. Poczęto też tworzyć no­we obozy, aby pomieścić szybko wzrastające szeregi Armji Polskiej.

W tym czasie prace organizacyjne i szko­leniowe były już w pełnym toku. Arm ja Polska otrzymała odznaki polskie, których szczególną cechą były rogatywki charakterystycznego kro­ju. Organizacja i szkolenie odbywały się ściśle według wzorów francuskich.

W dniu 10 stycznia 1918 roku można już było sformować 1-wszy pułk strzelców polskich pod dowództwem ppułk. Jasieńskiego. W koń­cu lutego Ann ja Polska liczyła już zgórą 10.000 ludzi. Rozpoczęło się formowanie dalszych puł­ków.

W dniu 22 czerwca 1918 roku odbyła się pierwsza uroczystość wojskowa Armji Polskiej, a zarazem manifestacja polsko - francuskiego braterstwa broni. Miasta francuskie Paryż, Verdun, Nancy i Belfort wręczyły pułkowi pol­skiemu chorągwie. Delegaci miast wręczali chorągwie prezesowi Komitetu Narodoweego Dmowskiemu, ten oddawał je do rąk prezyden­ta Republiki Poincaré'go, który z kolei wręczał je dowódcom pułków.

Nieobecnym był jedynie 1. pułk strzelców polskich, podążający właśnie na front, gdzie od połowy lipca staczać miał bohaterskie walki, w których utracił 100 zabitych i ponad 500 ran­nych.

W ciągu lata 1918 roku napływ ochotni­ków z Ameiyki był tak wielki, że organizacja Armji Polskiej, która i bez tego napotykała na wielkie trudności, była niemal że zahamowana,

Przedewszystkiem brak było pomieszczeń dla ogromnej ilości ochotników i z bolączką tą Misja Wojskowa musiała walczyć w nad wy­raz ciężkich warunkach, jeżeli uwzględnimy, że w tym samym czasie na terenie Francji lą­dowała również ogromna armja amerykańska, a straty, ponoszone przez armje sprzymierzone na froncie, zmuszały do wycofywania na tyły w celu reorganizacji i uzupełnień ogromnej ilo­ści dywizyj francuskich i angielskich.

Drugą groźną bolączką Armji Polskiej był kompletny brak oficerów i podoficerów dla szkolącej się masy ochotników. Brak znów do­statecznej ilości szkół wojskowych nie pozwalał w dostatecznej mierze i w krótkim czasie wy­równywać tych braków. Zresztą brak było rów­nież ogólnego planu organizacyjnego, co przy

szalonym tempie napływu ochotników, czyniło całą pracę niezwykle trudną i jałową.

Wymienione tu braki byłyby już dostatecz­nym powodem, aby organizację Armji Polskiej we Francji ocenić, jako dzieło niezwykle trud­ne, dające dobre świadectwo francuskiemu ge­nerałowi Capdedont, szefowi wyszkolenia, któ­ry pomimo wszystko umiał pokonywać wszel­kie przeciwności.

Ale były groźniejsze jeszcze bolączki Ar­mji Polskiej we Francji, natury raczej mo­ralnej.

Na czoło wysuwała się sprawa oficerów i podoficerów nietylko z racji ich zupełnie nie­dostatecznej liczby. Ci z nich, którzy pochodzili z armji francuskiej, przeważnie sfrancuziali, słabo albo i wcale nie władający językiem pol­skim, nie znali ani nie rozumieli żołnierza pol­skiego, stąd też nie umieli się do niego zbliżyć, zachowując fatalny, nadmierny dystans, a na­wet nierzadko traktując go, jako coś niższego, w sposób przyjęty w wojskach kolonjalnych w stosunku do tuziemców. Wywoływało to po­wszechne rozgoryczenie wśród żołnierzy, szcze­gólnie wśród ochotników z Ameryki, którzy w oddziałach ameiykańskich wTidzieli zgoła in­ny stosunek oficerów do szeregowych. Nie ma­łą też rolę odegrał w tern fatalnem zjawisku fakt, że Polacy z armji francuskiej przechodzili do Armji Polskiej często z pobudek wyłącznie tylko egoistycznych, pragnąc „zadekować się" na tyłach przy formujących się dopiero oddzia­łach polskich. W tych warunkach oficer nie­tylko nie był wychowawcą żołnierzy, ale prze­ciwnie raczej przytłumiał ich własny entu­zjazm.

Oficerowie znów, pochodzący z biygad ro­syjskich, bezsprzecznie znajdujący się pod wpływem rewolucyjnych wypadków rosyjskich, pomijając naturalny brak innych, lepszych tra-dycyj, nasiąknięci byli pewną apatją w najlep­szym razie, co gorzej zaś — niekiedy nawet sa­mi stając się rozsadnikami rewolucyjnej dema-gogji i rozprzężenia. O ile b. oficerowie fran­cuscy niszczyli nastrój żołnierzy nadmierną su­rowością i brutalności, b. oficerowie rosyjscy grzeszyli przeważnie karygodną pobłażliwością i lenistwem.

Zjawiska te, same przez się już groźne, po­głębiał fakt, że nie było czynnika nadrzędnego, któryby mógł podnieść nastrój żołnierza, na­giąć i porwać oficera w określonym kierunku wojskowo-wychowawczym, któryby wytworzył zbiorową psychikę armji, ścierając z niej wszel­ki nalot obcych wpływów. Czynnikiem takim

729

mógł być tylko wódz Armji Polskiej, wódz—Po­lak, umiejący przemówić do dusz żołnierzy— Polaków, mogący się stać dla nich symbolem Ojczyzny, obowiązku, honoru.

Roli wodza nie mogła była spełnić Polsko-Francuska Misja Wojskowa z cudzoziemskim generałem na czele. Zadaniu temu nie mógł sprostać również Komitet Narodowy, reprezen­tujący cywilno-polityczny czynnik, zawsze ob­cy duszy żołnierskiej.

Ciężką sytuację Armji Polskiej wobec bra­ku popularnego wodza — Polaka rozumiał za­równo Komitet Narodowy, jak i francuskie władze wojskowe. Nie można było jednak za­

radzić złemu, gdyż nie było narazie po stronie Koalicji człowieka, któremu możnaby było po­wierzyć tak odpowiedzialne dowództwo.

Aż oto w połowie lipca 1918 roku zjawił się w Paryżu, przybywając z Rosji przez Mur-man, generał Józef Haller, b. dowódca II Bry­gady Legjonów Polskich i b. dowódca II Kor­pusu Polskiego, poprzedzony sławą swojej wal­ki z Niemcami pod Kaniowem (o zdarzeniach tych będzie mowa później). General Haller po­siadał już wówczas daleko idące pełnomocnic­twa prokoalicyjnych organizacyj polskich w kraju i na terenie Rosji, równocześnie zaś sfer dawniej aktywistycznych w kraju, bliskich

730

wówczas już uwięzionemu przez Niemców w Magdeburgu Józefowi Piłsudskiemu, a więc przedewszystkiem Polskiej Organizacji Woj­skowej.

Przybycie do Francji generała Hallera od-razu zmieniło położenie Armji Polskiej. Zarów­no rząd francuski, jak i Komitet Narodowy uznali w nim jedynego kandydata na dowódcę Armji Polskiej. Rozpoczęły się pertraktacje i rozmowy. Generał Haller parokrotnie konfe­rował z premjerem Francji Clemenceau oraz z ministrem spraw zagranicznych Pichon'em.

Poprzednio już, bo w dniu 20 marca 1918 roku, rząd francuski podpisał umowę z Komi­

tetem Narodowym, rozszerzając jego kompe­tencje, jako zawiązku rządu polskiego, na Ar-mję Polską we Francji. Teraz musiała Francja ustalić formalnie swoje obowiązki i swój sto­sunek do Armji Polskiej. Uczyniła to dopiero w układzie z Komitetem Narodowym, pcdpisa-nyni w dniu 28 września 1918 roku.

Punkt pierwszy tego układu opiewa! : ..Pol­skie siły zbrojne, wszędzie, gdzie sie znajdują, lui) gdzie będą utworzone, w celu walczenia po stronie sprzymierzonych przeciw mocarstwom centralnym, stanowić będą jednolitą arniję sa morządną, sprzymierzoną i walczącą pod ko­mendą polską". — „Najwyższą władzą polity-

Marszalek Piłsudski na otwarciu Sejmu Ustawodawczego w dniu 10 lutego 1019 r.

czną dla Armji Polskiej będzie polski Komitet Narodowy, którego siedzibą jest Paryż". — „Naczelny dowódca wojska polskiego będzie mianowany przez polski Komitet Narodowy i zatwierdzony przez rząd francuski (ewentual­nie także przez inne rządy sprzymierzone)."— „Przy naczelnym dowódcy wojska polskiego bę­dzie pracował sztab generalny Naczelnego Do­wództwa W. P., złożony z oficerów wojska pol­skiego z francuskim oficerem Generalnego Sztabu, jako szefem sztabu, którego wybierze i zamianuje naczelny dowódca wojska polskie­go z listy, zaproponowanej przez francuskiego ministra wojny". — „Naczelnemu dowódcy wojska polskiego przysługuje prawo wszelkich mianowań w Armji Polskiej we Francji". — „Wojskowa Misja Francusko-Polska jest orga­nem, wyznaczonym przez rząd francuski przy polskim Komitecie Narodowym i przez Naczel­ne Dowództwo W. P. do załatwiania wszystkich spraw, tyczących się w. p.".

Układ ten, który powyżej podaliśmy w skrócie, posiadał dla sprawy polskiej niezwy­kle doniosłe znaczenie. Punkt pierwszy bo­wiem tego układu, stwierdzający, że armja pol­ska jest samorządną, sprzymierzoną i ѵ і pod komendą polską, a potwierdzony w dniu 11 października 1918 roku na miesiąc przed za­wieszeniem broni przez ministra spraw zagra­nicznych Wielkiej Brytanji Balfoura, ministra spraw zagranicznych królestwa włoskiego Son-nino, oraz sekretarza stanu Stanów Zjednoczo­nych A. P. Lansinga — stał się podstaw7ą pra­wnopolityczną udziału Polski w konferencji pokojowej w Wersalu po stronie zwycięskiej Koalicji.

Jasnem jest oczywiście, że sukces ten Ko­mitet Narodowy osiągnął przedewszystkiem dzięki istnieniu Armji Polskiej we Francji i udziałowi jej, począwszy od lipca 1918, w wal­kach z Niemcami w jednym szeregu z armjami sprzymierzonemi.

Podpisawszy z rządem francuskim układ wrześniowy Komitet Narodowy mianował ge­nerała J. Hallera zwierzchnim wodzem wszyst­kich wojsk polskich „walczących o niepodle­głość całej ojczyzny przeciwko monarchjom za­borczym", zaznaczając równocześnie, że tę god­ność powierza mu nietylko na podstawie zaufa­nia, lecz również w myśl pełnomocnictw, udzie­lonych generałowi Hallerowi przez szereg orga-nizacyj w kraju. Nominacja została podpisa­na w dniu 4 października 1918 roku.

Tak więc Armja Polska we Francji zyska­ła nareszcie wodza—Polaka, do którego tęskni­

ła i którego brak odczuwała boleśnie zarówno pod względem organizacyjnym, jak i moral­nym.

Generał Haller natychmiast zabrał się do prac organizacyjnych, które do tego czasu zna­cznie już były posunęły się naprzód, dzięki za­sługom generała Capdedont'a, w dużej mierze usuwając poprzednie braki materjalne oddzia­łów polskich, oraz znacznie podnosząc ich po­ziom wyszkolenia. Teraz, pod kierunkiem wo­dza, do którego oficerowie i żołnierze odrazu zy­skali zaufanie, praca organizacyjna poczęła szybko wydawać znakomite rezultaty pomimo znacznych trudności, trwających nadal.

Przedewszystkiem jednak radykalnej zmianie uległa moralna postawa wojska pol­skiego. Wraz z generałem Hallerem, b. dowód­cą II Biygady Legjonów Polskich, oraz szere­giem oficerów leg jonowych, którzy równocześ­nie przybyli do Francji, do Armji Polskiej wstąpił nowy duch, ożywiony najpiękniejszemi tradycjami legjonowemi, które zdała od Fran­cji, w ciężkim znaj u i krwawym wysiłku zro­dziły się pod działaniem niezłomnego ducha twórcy Legjonów, komendanta Józefa Piłsud­skiego.

W połowie października 1918 roku Armja Polska we Francji liczyła już 430 oficerów i 16915 szeregowych. Składała się ona z 1. dy­wizji (1., 2. i 3. pułki strzelców), która walczy­ła nadal na froncie, z 2. dywizji (4., 5. i 6. puł­ki strzelców), którą ostatecznie formowano, i z kadrów dalszych dywizyj i oddziałów pomo­cniczych.

1. dywizja polska miała właśnie wziąć udział w decydującej ofensywie marszałka Fo-ch'a na Metz, kiedy front niemiecki załamał się i w dniu 11 listopada 1918 r. zawarto zawiesze­nie broni.

Od chwili podpisania zawieszenia broni Armja Polska we Francji, w przeciwieństwie do wszystkich armij sojuszniczych, nietylko nie zatrzymała swojej organizacji, ale przeciwnie, znacznie jeszcze wzmogła jej tempo.

Złożyły się na to następujące okoliczności. Politycy polscy z Komitetu Narodowego, od po­czątku wojny oderwani od kraju, nie znali je­go możliwości, a stąd też nie wierzyli, aby samo społeczeństwo polskie zdołało wTyłonić z siebie dostateczne siły, aby nietylko wyrzucić z kraju okupantówT, ale i obronić Polskę przed bolsze­wicką nawałą ze wschodu, która musiała jej zagrażać z chwilą załamania się wojskowej po­tęgi niemieckiej, dotąd mocno usadowionej na wschodzie. Przeto Komitet Narodowy za jedy-

731

ne wyjście uważał wkroczenie do Polski wojsk polskich z Francji, któreby dopiero zlikwidowa­ły okupację i, stając się kadrami wielkiej armji polskiej, stanęły na straży granic wskrzeszonej ojczyzny. W tym celu trzeba było jak najprę­dzej przygotować Armję Polską do tego zada­nia.

Jak przekonamy się z następujących opi­sów stało się inaczej. Polska odzyskała swoją niepodległość własnemi siłami społeczeństwa zanim Armja Polska mogła była opuścić Fran­cję. Jeszcze przed zawieszeniem broni powsta­nie polskie wyrzuciło okupantów w dniu 11 li­stopada z okupacji niemieckiej, a więc, w chwi­li podpisywania zawieszenia broni, zaś z oku­pacji austrjacko-węgierskiej jeszcze wcześniej w dniu 1 listopada 1918 roku.

Wobec takiego obrotu spraw należało jak najprędzej poprowadzić Armję Polską z Fran­cji do Polski już nie dla zastąpienia w niej oku­pantów, lecz jako posiłki dla krwawiącej się od początku powstania ojczyzny.

1. dywizję, po uzupełnieniu jej stanów li­czebnych oraz ekwipunku, można było wysłać do Francji już pod koniec 1918 roku. Ale tu powstała wielka trudność, a mianowicie, jaką drogą? Na drogę morską przez Gdańsk, zawa-rowaną dla Armji Polskiej w zawieszeniu bro­ni, w żaden sposób nie chciała się zgodzić An-glja, co wypływało przedewszystkiem z jej wzrastającej niechęci dania Polsce dostępu do mcrza. Przeciwko znów drodze lądowej przez terytorjum niemieckie wystąpił rząd niemiec­ki, opóźniając powzięcie decyzji zręcznemi ar­gumentami prawnemi i formalnemi. Trzeba więc było czekać na wynik przedłużających się rokowań.

Tę konieczną zwłokę za wszelką cenę chciano wyzyskać dla tern lepszego rozwoju i organizacji Armji Polskiej, aby ją, możliwie liczną i dobrze wyekwipowaną, wysłać do Pol­ski, kiedy zajdzie tego możliwość.

Tymczasem zaś sprawa powiększenia Ar­mji Polskiej generała Hallera stała się zupełnie aktualną dzięki postawie Polaków, jeńców au-strjackich we Włoszech. Pod koniec już woj­ny rzymski Polski Komitet Narodowy przy współudziale niezwykle życzliwym rządu włos­kiego z jeńców tych drogą zaciągu ochotniczego począł tworzyć polskie formacje wojskowe w myśl pięknych tradycji legjonów włoskich Dąbrowskiego. Z chwilą podpisania zawiesze­nia broni akcja ta znakomicie rozszerzyła się dzięki popularnemu wśród jeńców — Polaków hasła powrotu do kraju z bronią w ręku.

732

W krótkim czasie w trzech wielkich obozach zgromadzono we Włoszech 27.000 Polaków, z których rozpoczęto formować jednostki bojo­we w ciągu listopada i grudnia 1918 roku, ora?, stycznia 1919 roku.

Polską akcję wojskową we Włoszech umie­jętnie wykorzystał generał Haller tak, że zosta­ła ona włączona w ramy organizacyjne Armji Polskiej we Francji.

W ciągu pierwszych czterech miesięcy 1919 roku pułki polskie, formowane we Wło­szech, przewożono do Francji, gdzie sformowa­no z nich cztery dywizje, a mianowicie 3., 6., 7. oraz dywizję instruktorską, co razem z 1. i 2. dywizjami, utworzonemi we Francji, tworzyło sześć pełnych dywizyj Armji Polskiej wraz ze wszystkiemi oddziałami pomocniczemi.

Uzbrajanie i ekwipowanie nowych pułków polskich odbywało się w ten sposób, że pułki francuskie, demobilizując się, przekazywały swoje wyposażenie pułkom polskim. W końcu kwietnia 1919 r. Armja Polska we Francji li­czyła już pełnych sześć dywizyj, podzielonych na dwa korpusy I i III.

Tu należy wyjaśnić skąd pochodził brak ko­lejności w numeracji pułkowa dywizyj i korpu­sów. Jak wiemy Armja Polska została uzna­na przez Koalicję za całkowicie jednolitą, nie­zależnie od miejsca formowania się poszczegól­nych oddziałów. Nominalnie więc generał Hal­ler był zwierzchnim wodzem wszystkich forma-cyj, które samorzutnie przeważnie powstawały na gruzach armij rosyjskiej. Wszystkie te for­macje tworzyły przeto teoretycznie II korpus Armji Polskiej Hallera, w skład którego z więk­szych jednostek wchodziły: 4. dywizja generała Żeligowskiego, formowana na północnym Kau­kazie i pod Odesą, oraz 5. dywizja syberyjska.

Po długich rokowaniach z Niemcami wre­szcie Koalicja zawarła z nimi w dniu 8 kwietnia 1919 roku układ, który zapewniał Armji Pol­skiej wolną drogę do Polski.

W dniu 15 kwietnia nastąpiła podniosła uroczystość wyruszenia pierwszego pociągu, wiozącego generała Hallera z częścią jego szta­bu. O północy z dnia 19 na 20 kwietnia pociąg ten zatrzymał się na ziemi polskiej w wielko­polskim Lesznie, skąd też generał Haller roze­słał depeszę, komunikujące o swoim tak oddaw-na upragnionym powrocie do kraju, do Naczel­nego Wodza i Naczelnika Państwa Józefa Pił­sudskiego, do prezesa polskiej Rady Ministrów, do marszałka Sejmu oraz do marszałka Foch'a.

W ślad za pierwszym pociągiem do kraju przybywały następne, Polsce zaś, w najcięż-

ne wyjście uważał wkroczenie do Polski wojsk polskich z Francji, któreby dopiero zlikwidowa­ły okupację i, stając się kadrami wielkiej armji polskiej, stanęły na straży granic wskrzeszonej ojczyzny. W tym celu trzeba było jak najprę­dzej przygotować Aronję Polską do tego zada­nia.

Jak przekonamy się z następujących opi­sów stało się inaczej. Polska odzyskała swoją niepodległość wlasnemi siłami społeczeństwa zanim Armja Polska mogła była opuścić Fran­cję. Jeszcze przed zawieszeniem broni powsta­nie polskie wyrzuciło okupantów w dniu 11 li­stopada z okupacji niemieckiej, a więc, w chwi­li podpisywania zawieszenia broni, zaś z oku­pacji austrjacko-węgierskiej jeszcze wcześniej w dniu 1 listopada 1918 roku.

Wobec takiego obrotu spraw należało jak najprędzej poprowadzić Armję Polską z Fran­cji do Polski już nie dla zastąpienia w niej oku­pantów, lecz jako posiłki dla krwawiącej się od początku powstania ojczyzny.

1. dywizję, po uzupełnieniu jej stanów li­czebnych oraz ekwipunku, można było wysłać do Francji już pod koniec 1918 roku. Ale tu powstała wielka trudność, a mianowicie, jaką drogą? Na drogę morską przez Gdańsk, zawa-rowaną dla Armji Polskiej w zawieszeniu bro­ni, w żaden sposób nie chciała się zgodzić An-glja, co wypływało przedewszystkiem z jej wzrastającej niechęci dania Polsce dostępu do morza. Przeciwko znów drodze lądowej przez terytorjum niemieckie wystąpił rząd niemiec­ki, opóźniając powzięcie decyzji zręcznemi ar­gumentami prawnemi i formalnemi. Trzeba więc było czekać na wynik przedłużających się rokowań.

Tę konieczną zwłokę za wszelką cenę chciano wyzyskać dla tern lepszego rozwoju i organizacji Armji Polskiej, aby ją, możliwie liczną i dobrze wyekwipowaną, wysłać do Pol­ski, kiedy zajdzie tego możliwość.

Tymczasem zaś sprawa powiększenia Ar­mji Polskiej generała Hallera stała się zupełnie aktualną dzięki postawie Polaków, jeńców au-strjackich we Włoszech. Pod koniec już woj­ny rzymski Polski Komitet Narodowy przy współudziale niezwykle życzliwym rządu włos­kiego z jeńców tych drogą zaciągu ochotniczego począł tworzyć polskie formacje wojskowe w myśl pięknych tradycji legjonów włoskich Dąbrowskiego. Z chwilą podpisania zawiesze­nia broni akcja ta znakomicie rozszerzyła się dzięki popularnemu wśród jeńców — Polaków hasła powrotu do kraju z bronią w ręku.

W krótkim czasie w trzech wielkich obozach zgromadzono we Włoszech 27.000 Polaków, z których rozpoczęto formować jednostki bojo­we w ciągu listopada i grudnia 1918 roku, oraz stycznia 1919 roku.

Polską akcję wojskową we Włoszech umie­jętnie wykorzystał generał Haller tak, że zosta­ła ona włączona w ramy organizacyjne Armji Polskiej we Francji.

W ciągu pierwszych czterech miesięcy 1919 roku pułki polskie, formowane we Wło­szech, przewożono do Francji, gdzie sformowa­no z nich cztery dywizje, a mianowicie 3., 6., 7. oraz dywizję instruktorską, co razem z 1. i 2. dywizjami, utworzonemi we Francji, tworzyło sześć pełnych dywizyj Armji Polskiej wraz ze wszystkiemi oddziałami pomocniczemi.

Uzbrajanie i ekwipowanie nowych pułków polskich odbywało się w7 ten sposób, że pułki francuskie, demobilizując się, przekazywały swoje wyposażenie pułkom polskim. W końcu kwietnia 1919 r. Arm ja Polska we Francji li­czyła już pełnych sześć dywizyj, podzielonych na dw7a korpusy I i III.

Tu należy wyjaśnić skąd pochodził brak ko­lejności w numeracji pułków, dywizyj i korpu­sów. Jak wiemy Arm ja Polska została uzna­na przez Koalicję za całkowicie jednolitą, nie­zależnie od miejsca formowania się poszczegól­nych oddziałów. Nominalnie więc generał Hal­ler był zwierzchnim wodzem wszystkich forma-cyj, które samorzutnie przeważnie powstawały na gruzach armij rosyjskiej. Wszystkie te for­macje tworzyły przeto teoretycznie II korpus Armji Polskiej Hallera, w skład którego z więk­szych jednostek wchodziły: 4. dywizja generała Żeligowskiego, formowana na północnym Kau­kazie i pod Odesą, oraz 5. dywizja syberyjska.

Po długich rokowaniach z Niemcami wre­szcie Koalicja zawarła z nimi w dniu 8 kwietnia 1919 roku układ, który zapewniał Armji Pol­skiej wolną drogę do Polski.

W dniu 15 kwietnia nastąpiła podniosła uroczystość wyruszenia pierwszego pociągu, wiozącego generała Hallera z częścią jego szta­bu. O północy z dnia 19 na 20 kwietnia pociąg ten zatrzymał się na ziemi polskiej w wielko­polskim Lesznie, skąd też generał Haller roze­słał depeszę, komunikujące o swoim tak oddaw-na upragnionym powrocie do kraju, do Naczel­nego Wodza i Naczelnika Państwa Józefa Pił­sudskiego, do prezesa polskiej Rady Ministrów, do marszałka Sejmu oraz do marszałka Foch'a.

W ślad za pierwszym pociągiem do kraju przybywały następne, Polsce zaś, w najcięż-

732

szych warunkach walczącej o swoje prawo do życia, przybywały dywizja za dywizją doskona­le wyszkolonego i wyekwipowanego żołnierza, który znakomicie powiększał krajowe siły zbrojne.

Arm ja Polska we Francji wypełniła swo-ie zadanie przyprowadzenia do kraju doskonale zorganizowanych, uzbrojonych i wyekwipowa­nych żołnierzy—tułaczy, synów Polski, rozsia­nych po całym świecie. Z tą chwilą znikła ra­cja bytu tej armji. Ze względów jednak tech­nicznych i organizacyjnych nie można było na-razie wcielić Armji Polskiej Hallera do wojska krajowego. Sprawę tę unormował w zasadzie dekret Wodza Naczelnego i Naczelnika Pań­stwa z dnia 27 czerwca 1919 roku, ale ostatecz­na likwidacja Armji Polskiej, sformowanej we Francji, nastąpiła w dniu 1 września tegoż ro­ku przy równoczesnem włączeniu jej oddziałów do krajowej Armji Narodowej.

Aby zakończyć ten pobieżny szkic rozwoju

polityki polskiej na zachodzie musimy przypom­nieć Czytelnikowi, że Armja Polska we Fran­cji była podporządkowana Komitetowi Narodo­wemu w Paryżu, który też wobec niej odgrywał rolę ministerstwa spraw wojskowych. Stano­wiło to najważniejszy atrybut Komitetu Naro­dowego, pozwalający mu znakomicie wzmocnić i rozszerzyć drugą swoją agendę, którą było re­prezentowanie polskiej polityki zagranicznej wobec rządów państw sprzymierzonych.

Z chwilą powrotu wojska polskiego z Fran­cji do Polski i wcielenia go do krajowej armji polskiej — jedno i to niezwykle ważne zadanie Komitetu Narodowego zostało dokonane. Spra­wy wojskom przeszły odtąd całkowicie w ręce Rządu Polskiego i Naczelnego Wodza odrodzo­nej Polski. Komitetowi Narodowemu pozosta­ło do wykonania tylko drugie zadanie, które od chwili przystąpienia do rokowań pokojowych nabrało ogromnego znaczenia. Komitet Naro­dowy przekształcił się przeto w dyplomatyczne

4 f

C*z*

Traktat Wersalski z podpisem Marszalka J. Piłsudskiego

przedstawicielstwo polskie na konferencji po­kojowej w Wersalu, dopełniając tam ostatniego swojego zadania.

W maju 1917 roku położenie obozu akty-wistycznego stało się niezwykle ciężkie. Na ul­timatum Tymczasowej Rady Stanu z dn. 1 ma­ja Niemcy nie śpieszyli z odpowiedzią. Jednak­że było jasnem, że odpowiedź ta będzie nega­tywna. Wszystko wskazywało na to, że spra­wa polska, oddana po stronie państw central­nych wyłącznie w ręce niemieckie, traci grunt pod nogami, wobec czego polska polityka akty-wistyczna staje się raczej szkodliwą.

Ale większość prawicowa Rady Stanu nie chciała lub nie umiała jeszcze zrozumieć tego, tembardziej zaś wyciągnąć z wytworzonej sy­tuacji politycznej należyte konsekwencje wobec Niemiec. To też Rada Stanu zachowywała się chwiejnie, tracąc czas i siły na jałowe dyskusje.

Natomiast mniejszość lewicowa, na czele z Józefem Piłsudskim, obrała już zdecydowanie opozycyjny kierunek zarówno wobec państw centralnych, jak i polityki Rady Stanu. Ko­mendant Piłsudski zarzucał nawet publicznie członkom większości, że „nawet gdy walczą, je­dnocześnie zawierają ugodę" i upominając, że dla polityki Rady Stanów „jest rzeczywiście pięć minut do dwunastej".

W dniu 8 czerwca 1917 r. nadeszła odpo­wiedź niemiecka na ultimatum Rady Stanu. Po­za obietnicą przekazania wiadzom polskim „spraw kulturalnych" Niemcy ustosunkowali się odmownie do wszystkich innych, istotnie ważnych postulatów Rady Stanu, jak przekaza­nie władzy administracyjnej, skarbowej, woj­skowej i t. d.

W kraju zawrzało przeciwko Niemcom i ugodzie z nimi. W Radzie Stanu lewica wy­stąpiła bojowo. Ale większość w imię oportu-nistycznej zasady „brać, co dają" pogodziła się z nowym stanem rzeczy, znów wchodząc na dro­gę ściśle aktywistycznej polityki.

W rezultacie Piłsudski, a z nim cała lewi­ca, złożył mandat do Rady Stanu, dywizją swo­ją manifestując ostateczne zerwanie obozu ści­śle niepodległościowego z kierunkiem aktywi-stycznym. Położenie skomplikowała jeszcze sprawa roty przysięgi, którą nareszcie roz­strzygnięto w lipcu w sensie dla Niemców wy­raźnie korzystnym. Żołnierz polski miał przy­sięgać nie na wierność rządowi polskiemu, lecz na wierność fikcyjnemu przyszłemu królowi

polskiemu, natomiast w przysiędze miał raz na zawsze wiązać się przymierzem i braterstwem broni z armjami państw sprzymierzonych. By­ło to równoznaczne niemal z przysięgą na wier­ność cesarzowi Wilhelmowi.

Nastąpiły doniosłe wypadki. Ogromna większość legjonistów odmówiła złożenia przy­sięgi, która miała być odebrana od nich WT spo­sób uroczysty, ku czemu już poczyniono odpo­wiednie przygotowania.

Wobec odmowy legjonistów władze nie­mieckie zarządziły silne represje. Opornych legjonistów aresztowano i osadzono w specjal­nych obozach koncentracyjnych. Równocześnie rozpoczęto liczne aresztowania wśród członków Polskiej Organizacji Wojskowej, słusznie uwa­żając ją za ośrodek oporu i kuźnię polityki ściśle niepodległościowej. Aresztowania te byłyby niepełne, gdyby na wolności pozostał komen­dant Piłsudski, moralny wódz Legjonów Pol­skich i przyszłego wTojska polskiego, oraz przy­wódca całego obozu niepodległościowego. To też nocą z 21 na 22 lipca 1917 roku Józef Pił­sudski zcstał aresztowany i wywieziony do wię­zienia wojskowego w Magdeburgu.

Od tej chwili ostatecznie rozeszły się drogi dwóch odłamów obozu aktywistycznego : lewi­ca wycofała się cd wszelkiej współpracy z pań­stwami centralnemi, zachowując wobec nich zdecydowanie wrogą pcstawę i działalność swo­ją znów wprowadzając na tory konspiracji, któ­rej wyrazem w dziedzinie wojskowej stała się P. O. W.; prawica narazie zachowała swoją za­sadniczą linję polityczną, ale powoli i ona po­częła sterować WT kierunku programu ściśle nie­podległościowego i zjednoczeniowego, tymcza­sem zaś czyniła wszelkie wysiłki, aby utrzymać się na powierzchni fali dziejowej.

Tymczasem zaszły nowe wypadki, które położenie Tymczasowej Rady Stanu uczyniły wręcz nieznośnem i kompromitującem.

Po zlikwidowaniu sprawy przysięgi przez internowanie opornych legjonistów, którymi okazali się prawie wyłącznie Polacy z zaboru rosyjskiego, znacznie uszczuplony Polski Kor­pus Posiłkowy składał się teraz z samych pra­wie Polaków z zaboru austrjackiego, którym niezłożenie wymaganej przysięgi groziło wciele­niem do armji austrjackiej. W tych warun­kach dla państw- centralnych niewygodne było pozostawanie dalsze Legjonów Polskich w kró­lestwie, a to tembardziej, że były one nadal ele­mentem niepewnym, bądź co bądź dodawały nieco powagi autorytetowi Rady Stanu, a stra­ciwszy rację bytu, jako kadry wielkiej armji

734

polskiej na usługach Niemiec, w bezczynności swojej stanowiły marnotrawstwo sił z punktu widzenia niemieckiego. To też na skutek no­wego porozumienia Niemcy z powrotem ustąpi­ły Austro-Węgrom Polski Korpus Posiłkowy, wobec czego generał-gubernator Beseler wydał w dniu 24 sierpnia 1917 r. rozkaz wymarszu Legjonów z królestwa na front wschodni, pozo­stawiając w Warszawie szczupłe kadry dla or­ganizacji tak zwanego „Wehrmachtu" (Pol­skiej Siły Zbrojnej).

Rozkaz Beselera, łamiący w sposób brutal­ny i samowolny przyjętą przez państwa cen­tralne zasadę, że Legjony Polskie będą służyć wyłącznie, jako kadry wojska polskiego — wy­wołał nowe wrzenie wśród legjonistów. W re­zultacie w Przemyślu doszło do ostrych zatar­gów z władzami austrjackiemi, na skutek cze­go dowództwo austrjacko-węgierskie rozwiąza­ło trzy pułki piechoty, jeden ułanów i jeden ar-tylerji, legjonistów zaś, przeważnie poddanych Austro-Węgier, wcieliło do armji austrjackiej i wysłało na front włoski. Wobec tego w Pol­skim Korpusie Posiłkowym pozostały tylko dru­gi i trzeci pułk piechoty legjonowej, drugi pułk ułanów i ponownie sformowany pułk artylerji, stanowiące tak zwaną „żelazną" II Brygadę Legjonów Józefa Hallera.

Wobec tak jawnie już popełnionego przez Niemców gwałtu na sprawie polskiej — Tym­czasowa Rada Stanu, ograniczona już personal­nie do samej prawicy i centrum, pomimo całe­go swojego dotychczasowego bezkrytycznego aktywizmu, uznała swoją rolę za skończoną, a w dniu 25 sierpnia 1917 r. członkowie jej zło­żyli swoje mandaty w ręce Komisji przejścio­wej, powołanej z trzech osób, której zadaniem miało być dalsze prowadzenie agend Rady Stanu.

Ustąpienie Rady Stanu było dalszym cio­sem dla polityki aktywistycznej.

Tymczasem międzynarodowe położenie sprawy polskiej ulegało po stronie Koalicji wi­docznej poprawie. Niemcy ponownie zapra­gnęły wobec tego utrzymać inicjatywę w spra­wie polskiej, aby Koalicji nie dawać do rąk no­wych atutów politycznych i powstrzymać społe­czeństwo polskie od wrogich przeciwko pań­stwom centralnym wystąpień.

Przeto w dniu 12 września 1917 roku zo­stał wydany przez obu cesarzy patent, zapowia­dający nowe ustępstwa, których wyrazem mia­ło być stworzenie instytucji trzyosobowej re­gencji, jako tymczasowej i najwyższej władzy Królestwa Polskiego.

W połowie października na regentów zo­stali powołani: arcybiskup warszawski Kakow-ski, Ostrowski i książę Lubomirski, wszyscy trzej ideologicznie zbliżeni raczej do obozu pa-sywistycznego, względnie do narodowej demo­kracji. Jeśli zaś chodzi o Ostrowskiego — był on formalnym członkiem narodowo-demokraty-cznego Koła Międzypartyjnego. Był to zręcz­ny manewr polityczny, przy pomocy którego chciano osłabić opozycję pasywistyczną.

Ignacy Paderewski.

W dniu 27 października 1917 roku Rada Regencyjna uroczyście objęła swoje urzędowa­nie. W początkach grudnia tegoż roku za zgo­dą Beselera Rada Regencyjna powierzyła Ja­nowi Kucharzewskiemu misję tworzenia rządu, który też powstał o charakterze umiarkowanie aktywistycznym. Zdawało się, że wobec nowe­go kursu w polityce polskiej państw central­nych, Rada Regencyjna będzie mogła urzeczy­wistnić nadzieje aktywistyczne na istotną roz-

735

budowę państwowości polskiej. W ręce polskie przeszło już sądownictwo, szkolnictwo i szereg mniej ważnych gałęzi pracy państwowej.

Tymczasem z końcem 1917 roku rozpoczę­ły się obrady konferencji pokojowej w Brześciu n/Bugiem pomiędzy państwami centralnemi a Rosją i Rumun ją.

Rada Regencyjna usilnie zabiegała, aby na konferencji tej była również reprezentowana i Polska. Zabiegi te nie odniosły skutku. Jas-nem było, że Niemcy całkowicie lekceważą so­bie Radę Regencyjną i samą nawet zasadę nie­podległości Polski.

W dniu 9 lutego 1918 r. podpisano traktat z Ukrainą, oddając pod jej panowanie ziemie polskie, włącznie z Chełmszczyzną. W dniu 3 marca tegoż roku zawarto traktat z Rosją So­wiecką, zgodnie z którym losy Polski oddane były bezapelacyjnie w ręce państw centralnych.

Traktat Brzeski wywołał niezwykłe obu­rzenie w całem społeczeństwie polskiem wszyst­kich trzech zaborów. W Austro-Węgrzech więk­szość oficerów polskich posunęła się w swojej manifestacji tak daleko, że odesłała cesarzowi Karolowi swoje austrjackie odznaczenia bojo­we. Kraj został zalany falą burzliwych mani-festacyj, protestów, nierzadko zaś wprost jaw­nych buntów przeciwko okupantom. Do ogól­nych protestów przyłączyła się również i Rada Regencyjna, ale to już nie uratowało jej popu­larności w oczach społeczeństwa, które odpowie­dzialność za ncwy rozbiór Polski składało na jej barki.

Nastąpiło pod Rarańczą przejście na dru­gą stronę frontu II Brygady Legjonów z Hal­lerem na czele. Polityka aktywistyczna osta­tecznie zbankrutowała.

Jednakże do końca wojny Rada Regencyj­na pozostała na stanowisku, pragnąc za wszel­ką cenę chronić dla Polski, co się da, i osiągać, co można. Oczywiście, było to stanowisko na-wskróś oportunistyczne, nie przynoszące Polsce takich korzyści, któreby usprawiedliwiały dal­sze współdziałanie z państwami centralnemi.

To też Rada Regencyjna prowadziła w od­osobnieniu swoją drobną politykę ustępstw i za­biegów, społeczeństwo zaś w masie swojej nie przywiązywało większej wagi do drobniutkich jej osiągnięć realnych, pocichu gotując się do wielkiej chwili dziejowej, która pozwoliłaby zrzucić jarzmo okupantów.

Stało się to w pierwszej połowie listopada 1918 roku wraz z klęską Niemiec i Austro-Wę-gier. W dniach 11 — 14 listopada 1918 r. Rada

Regencyjna oddaje pełnię władzy w ręce Józefa Piłsudskiego po jego powrocie z Magdeburga.

Od początku wojny duchem i przywódcą polityki niezależnej w obozie aktywistycznym był Józef Piłsudski, pierwszy przed wojną szer­mierz idei niepodległościowej, twórca Legjonów i komendant ich I Brygady. Wszystkie działa­nia Józefa Piłsudskiego nacechowane były tą niezależnością. Jego chwilowe, konieczne ustępstwa na rzecz państw centralnych miały zawsze charakter taktyczny, nigdy bowiem nie tracił z oka zasadniczej linji swojej wielkiej ideologji.

Dla Józefa Piłsudskiego państwa central­ne od początku były tylko narzędziem polityki polskiej, nigdy zaś jej celem. Rozumiejąc, że w czasie wojny światowej sprawę polską może zaktualizować jedynie udział w wojnie, cho­ciażby w najskromniejszych rozmiarach, żołnie­rza polskiego, za wszelką cenę dążył do stwo­rzenia polskiej siły zbrojnej, której czyny przy­pomniałyby Europie, przedewszystkiem zaś za­borcom całą wagę zagadnienia polskiego. Wie­dział, że raz poruszona sprawa polska musi się stać objektem licytacji ze strony walczących ze sobą zaborców.

Ponieważ uważał, że najgroźniejszym me­tyle dla Polski, ile dla jej ducha niezależności, mccy i wytrzymałości wrogiem jest Rosja car­ska, chciał to swoje pierwsze od stu lat blisko wojsko polskie poprowadzić przeciwko niej, tembardziej, że po stronie państw centralnych, przedewszystkiem zaś Austro-Węgier stworze­nie tego wojska było możliwe i dawało rękojmię największej jego niezależności. Oto była ideo­logiczna geneza Legjonów Polskich, które po­wołał do życia Józef Piłsudski.

Ale od początku Legjony uważał za wojsko narodowe Polski, służące celom jej niepodległo­ści i zjednoczenia w najgłębszem i najszerszem znaczeniu, nigdy zaś, jako pomocnicze narzę­dzie wojny w rękach państw centralnych. To też wszelkie ustępstwa wobec. tych państw ze strony Józefa Piłsudskiego nacechowane były jedynie względami ochrony samego istnienia Legjonów i ich dalszego rozwoju, oraz celowo­ścią wobec zasadniczej linji ideologji niepodle­głościowej.

Siłą swego ducha, godnością wobec wro­gów i sprzymierzeńców, wreszcie jasnością i wielkością swojej czynami wyrąbywanej ideo­logji Józef Piłsudski zdołał nietylko pociągnąć

za sobą oficera i żołnierza legjonowego, nietyl-ko ideologicznie związaną ze sobą lewicę, ale i ogromną część społeczeństwa polskiego, w oczach którego coraz bardziej wyrastała po­stać tego niezłomnego wodza narodu polskiego w dniach najcięższej i najbardziej odpowie­dzialnej próby.

W obozie aktywistycznym postać Józefa Piłsudskiego od początku stanowiła odrębny i niezalneżny czynnik polityczny, którego nie­zależność była nietylko solą w oku państw cen­tralnych, ale również większości oficjalnych po­lityków aktywistycznych, którzy przeważnie na ślepo i bez zastrzeżeń wiązali sprawę polską z losem państw centralnych, wierząc w ich zwy­cięstwo, lekceważąc zaś wagę dziejową Legjo-nów, skromniutkiej siły zbrojnej w obliczu mil-jonowych armij zaborców. Równie niebezpie­cznym był Piłsudski dla obozu pasywistycznego, reprezentując w obozie aktywistycznym naj­czystszej wody patrjotyzm, niezależność, boha­terstwo, ofiarność i niezłomną moc charakteru, co wszystko razem pociągało za nim serca i umysły Polaków, szczególnie zaś bardziej za­palnej młodzieży.

W toku wypadków dziejowych ideologja Józefa Piłsudskiego posiadła w społeczeństwie polskim znacznie szerszy krąg gorących i ofiar­nych zwolenników, niźli obejmował cały obóz aktywistyczny, czego zresztą przez długi czas nie rozumieli politycy oficjalni obu obozów, po­nieważ sam Piłsudski piastował godność jedy­nie komendanta I Brygady Legjonów.

Wypadki roku 1917 całkowicie tego do­wiodły.

Kiedy poprzez akt listopadowy wyszły na jaw zakusy państw centralnych, zmierzające do wykorzystania w imię własnego ich zwycię­stwa podporządkowanej sobie armji polskiej— pierwszym, który wypowiedział się przeciwko zaciągowi do werbowanej przez Beselera armji polskiej był Józef Piłsudski. Stanowisko jego wystarczyło, aby sparaliżować perfidne zamia­ry dowództwa niemieckiego.

Kiedy stało się już jasne, że państwa cen­tralne aktu listopadowego nie traktują na serjo, uważając sprawę polską jedynie jako atut w swojej rozgrywce z Rosją — znów pierw­szym, który głosił hasła opozycyjne wobec nich był Józef Piłsudski, zarówno jako członek Tym­czasowej Rady Stanu i komendant I Bryga­dy Polskiego Korpusu Posiłkowego (Legjo­nów), ale i jako wódz szeroko już rozgałęzionej Polskiej Organizacji Wojskowej, której dzia­

łalność konspiracyjna miała uzupełniać znacze­nie jawnie istniejących Legjonów.

Wreszcie w połowie 1917 roku, kiedy Niemcy, ostatecznie zrezygnowawszy z rekru­tacji w poważniejszym stylu, równocześnie zaś, dzięki rewolucji rosyjskiej mając nadzieję za­kończenia wojny na wschodzie, zdecydowali się całkowicie sparaliżować i poddać swojej woli już istniejącą a niebezpieczną i niewygodną dla państw centralnych polską silę zbrojną, repre­zentowaną przez Legjony — Józef Piłsudski zrozumiał, że rola Legjonów jest już skończona, że wypełniły one swoje zadanie, wobec czego powinny zniknąć, aby swojem dalszem istnie­niem nie wypaczać zasadniczej linji polskiej ideologji niepodległościowej.

W tern miejscu musimy uczynić bilans tych zdobyczy, które Legjony osiągnęły już były dla sprawy polskiej.

Początkowe wystąpienie Legjonów w sier­pniu 1914 roku przeciwko Rosji pod hasłami niepodległościowemi miało dwa doraźne skutki : rzuciło w społeczeństwo polskie iskry nowego entuzjazmu dla sprawy narodowej, które łatwo mogło było zapalić wielki pożar powstania, nie­zwykle groźnego dla Rosjan, gdyż obejmujące­go cały niemal teatr wojny, świadomość tego zmusiła Rosję do pierwszych koncesyj na rzecz Polski, zawartych w obietnicach odezwy wiel­kiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, która rzeczywiście stłumiła pierwsze płomienie poża­ru. Dalszym skutkiem czynu Józefa Piłsud­skiego było powstanie po stronie państw cen­tralnych zwartej, wysoko ideowej i wartościo­wej pod względem wojskowym organizacji Le­gjonów Polskich, które w ciężkiej szkole wojen­nej stworzyły kadry wojska polskiego, równo­cześnie nadając wagę polityczną obozowi akty-wistycznemu, oraz budząc w narodzie polskim wiarę we własne siły, nową wspaniałą tradycję bojową i poczucie godności narodowej. Dzięki rozwojowi obozu aktywistycznego, oraz dzięki istnieniu Legjonów, które bohaterstwem swo­jem zaimponowały nawet Niemcom, budząc w nich szacunek dla żołnierza polskiego, zaist­niał w dowództwie niemieckim pomysł stworze­nia dla swoich celów armji polskiej, co znów pociągnęło konieczność proklamowania niepo­dległości Polski aktem listopadowym. Obawa przed przysporzeniem Niemcom nowych sił oraz względy licytacji politycznej zmusiły Ro­sję carską w przeddzień jej upadku do dalszych koncesyj w sprawie polskiej, które już w Rosji rewolucyjnej doprowadziły konsekwentnie do proklamowania niepodległości i zjednoczenia

737

Polski. Te same względy zmusiły zachodnią Koalicję do ujęcia w swoje ręce inicjatywy w sprawie polskiej, ostatecznie wyprowadzając ją na arenę międzynarodową, jako jeden z ce­lów wojny. Odtąd punkt ciężkości sprawy pol­skiej z państw centralnych przesunął się na za­chodnich członków Koalicji, wobec czego rola Legjonów była skończona, a to tembardziej, że Rosja, grzęznąc w swoich chaosie rewolucyj­nym, narazie przestawała być groźną dla Pol­ski, natomiast dwum pozostałym zaborcom, wciąż jeszcze potężnym, wcześniej czy później groziła klęska ze strony Koalicji.

Jak widzimy przeto decyzja Józefa Piłsud­skiego była całkowicie uzasadniona i wypływa­ła z niezwykłe szerokiego i przewidującego po­glądu na całokształt sprawy polskiej i kształto­wania się losów Europy.

Powrót Marszałkyi Piłsudskiego z Magdeburgu.

Bezpośrednim powodem ostatecznego zer­wania z państwami centralnemi była dla Józe­fa Piłsudskiego sprawa przysięgi, o której mó­wiliśmy poprzednio.

Polski Korpus Posiłkowy (Legjony), od­dany przez cesarza Karola pod dowództwo nie­mieckie, miał się stać kadrami armji polskiej, której werbunek zawiódł całkowicie. Niemcy dobrze zrozumieli, że stało się to przedewszyst-kiem dzięki wpływom w społeczeństwie i w sa­mych Legjonach J. Piłsudskiego. Wobec tego Legjony musiały przedstawiać dla nich czyn­nik dość niepewny, zważywszy samodzielność i zdecydowanie ideologji ich twórcy i wodza du­chowego. Niemcy słusznie mogli się byli oba­wiać, że przy pierwszej okazji Legjony mogą się istotnie stać kadrami armji polskiej, ale groź­nej bezpośrednio dla państw centralnych. Na­leżało więc sparaliżować je tak, aby przestały

738

być narzędziem samodzielnej polityki niepodle­głościowej. Zadanie to miała spełnić przysię­ga na wierność pośrednio cesarzowi niemiec­kiemu, jako wodzowi naczelnemu, której zażą­dano od legjonistów.

Józef Piłsudski wręcz odmówił złożenia przysięgi według narzuconej przez Niemców roty. Do odmowy jego przyłączyła się więk­szość legjonistów-Królewiaków, przedewszyst-kiem z I Brygady.

Wobec tego w lipcu 1917 roku Niemcy are­sztowali komendanta Józefa Piłsudskiego i wraz z szefem sztabu I Brygady Sosnkowskim wywieźli go do Magdeburga, jako więźnia sta­nu. Opornych legjonistów rozbrojono. Ci z nich, którzy pochodzili z zaboru rosyjskiego, zostali zamknięci w obozach koncentracyjnych w Szczypiornie i Benjaminowie. Reszta, pocho­dząca z zaboru austrjackiego, została wcielona przymusowa do wojsk austrjacko-wigierskich i wysłana na najgorętsze odcinki frontu włos­kiego.

Część jednak legjonistów, głównie z II Brygady Karpackiej, na czele z pułk. Zieliń­skim i Józefem Hallerem, wymaganą przysię­gę złożyła, wychodząc z założenia, że jest to no­wy nieunikniony kompromis, zło konieczne, któ­re należy przetrwać w imię zachowania pol­skich formacyj wojskowych, mogących się je­szcze przydać sprawie polskiej w dniach prze­łomowych. Oczywiście była to, ogólnie biorąc, koncepcja szczerze żołnierska, ale bardzo krót­kowzroczna. Wobec powolnego wycofywania się Rosji z wojny nic już doraźnie nie przeszka­dzało Niemcom załatwić sprawę polską w imię interesów niemieckich, Legjony zaś nie posia­dały dostatecznych sił, aby przeciwstawić się temu.

Część legjonistów, którzy złożyli przysięgę, wcielili Niemcy do tak zwanego „Wehrmachtu" czyli Polskiej Siły Zbrojnej, tworzonej przez Beselera pod płaszczykiem „niepodległego" Królestwa Polskiego, pozostali zaś sformowali ponownie uszczuplony teraz Polski Korpus Po­siłkowy w składzie dwóch pułków piechoty, pułku kawalerji, pułku artylerji i wojsk pomo­cniczych, który to korpus został wcielony do składu 7. armji austrjacko-węgierskiej na po­łudniowym odcinku frontu wschodniego i roz­lokowany, jako odwody na Bukowinie w odle­głości 20 do 40 kilometrów od linji bojowej.

I oto wkrótce okazało się, że złożenie przy­sięgi na wierność państwom centralnym było wielkim błędem, który przewidział komendant Piłsudski. Oto w lutym nastąpiło w Brześciu

nad Bugiem podpisanie traktatu pomiędzy pań­stwami centralnemi a bolszewicką Rosją i pań­stwem ukraińskim. W traktacie tym państwa centralne oddawały Ukrainie Chełmszczyzny, która stanowiła integralną część Kongresówki i o którą społeczeństwo polskie przed wojną już staczało zaciętą walkę z carską Rosją, również dążącą do jej oderwania. Fakt ten w całej jas­krawości obnarzył rzeczywiste plany niemiec­kie w stosunku do Polski. Uroczyście prokla­mowane aktem listopadowym „niepodległe" państwo polskie miało być zamknięte w szczu­płych granicach samej tylko Kongresówki, w dodatku okrojonej na zachodzie i północy na rzecz Prus (poprawki graniczne), od wschodu zaś na rzecz Ukrainy. Wobec tak pojętej nie­podległości Polska musiałaby skazaną być na ścisłe uzależnienie się od Rzeszy Niemieckiej, jako „państwo-wasal".

Traktat brzeski był równoznaczny z po­gwałceniem przez państwa centralne dobrowol­nie przyjętych na siebie zobowiązań wobec na­rodu polskiego. Fakt ten niejako automatycz­nie uwalniał legjonistów polskich od wymuszo­nej przysięgi.

To też, kiedy w dniu 12 lutego 1918 roku do Polskiego Korpusu Posiłkowego na Bukowi­nie doszła z kraju hiobowa wieść, którą głosi­ły pisma polskie, wydane w czarnych żałobnych obwódkach, zawrzało wśród legjonistów. Wrze­nie było tern silniejsze, iż przewidywano, że nie­uchronną konsekwencją traktatu brzeskiego będzie likwidacja Polskiego Korpusu Posiłko­wego lub wysłanie go na front wrłoski, albo na­wet i zachodni. Legjoniści za wszelką cenę pra­gnęli uratować dla Polski tę szczupłą już garst­kę żołnierzy, walczących w imię jej niepodle­głości, w imię jej honoru i godności.

W tym nastroju w dniu 14 lutego na taj­nej naradzie oficerów postanowiono przedrzeć się przez front austrjacko-węgierski i pomasze­rować na wschód poprzez zbolszewizowaną Ukrainę, aby połączyć się z I korpusem polskim generała Dowbór-Muśnickiego, stojącego w oko­licach Borysowa i Bobrujska, a składającego się z Polaków z armji rosyjskiej. Była to bo­haterska acz szaleńcza decyzja, jeśli uwzględni­my, że szczupłe siły polskie znajdowały się da­leko poza lin ją frontu, mocno obsadzonego przez wojska austrjacko - węgierskie.

Poczęto w głębokiej tajemnicy czynić go­rączkowe przygotowania do tego ryzykownego przedsięwzięcia. Wieczorem dnia 15 lutego 1918 roku oddziały legjonowe pod pozorem ćwi­czeń nocnych zgromadziły się u zbiegu dróg,

prowadzących z Sadogóry i Mahali do Rarań-czy. O północy odbyła się ostatnia odprawa u pułkownika Hallera, dowódcy brygady legjo-nowej, poczem o godz. 2 min. 30 oddziały pol­skie ruszyły w kierunku linji frontu.

Jednakże marsz brygady, prowadzącej ze sobą wszystkie swoje tobary, oddziały technicz­ne i zakłady, nie mógł ujść uwagi sztabów au-strjackich, które, poważnie zaniepokojone tak dziwnie prowadzonemi „ćwiczeniami", wydały rozkaz swoim oddziałom, aby zagrodziły drogę brygadzie, równocześnie nakazując wstrzyma­nie tych podejrzanych „ćwiczeń".

Oczywiście brygada nie miała zamiaru opóźniać swojego marszu, tembardziej zaś za­przestać go. W rezultacie padły pierwsze strza­ły, które ostatecznie uświadomiły Austrjaków o intencjach maszerującej brygady. Wobec te­go pod Rarańczą, gdzie przechodziła linja fron­tu i ku której kierowała się brygada legjono-wa, Austrjacy zgromadzili znaczne siły, mają­ce zagrodzić drogę Polakom.

Drugi pułk piechoty legjonowej, który po­stępował na czele brygady, rozeznawszy nie­bezpieczeństwo, postanowił otworzyć drogę dla pozostałych oddziałów. Uderzywszy na bagne­ty w krótkiej, ale gwałtownej walce nocnej zmusił Austrjaków do ucieczki, od tyłu przeła­mując linję frontu.

Trzeci pułk piechoty, zamykający pochód całej brygady, słysząc walkę straży przedniej pośpiesznym okrężnym marszem zdołał uniknąć zorganizowanej już obławy austrjackiej i szczę­śliwie również przeszedł linję frontu. Nato­miast artylerja legjonowa, tabory i oddziały techniczne, które nie mogły posuwać się tak po­śpiesznie bocznemi. drogami, zanim osiągnęły Rarańczę zostały otoczone przez Austrjaków, wzmocnionych pociągami pancernemi, podesła-nemi z Czerniowiec, wobec czego musiały zło­żyć broń i poddać się przeważającym siłom przeciwnika.

W rezultacie więc przez front przedarły się tylko 2 i 3 pułki piechoty legjonowej z nie­wielką ilością oficerów kawalerji, smutne szczątki Legjonów, idące pod dowództwem Jó­zefa Hallera na ślepo w bezkres zbolszewizowa-nej Ukrainy. Ogółem przedarło się przez front nie wiele więcej ponad dwa tysiące ludzi.

Większość legjonistów II Brygady, którzy, jako ranni pod Rarańczą lub wzięci do niewoli, wpadli w ręce Austrjaków, zostali wtrąceni, ja­ko więźniowie, do obozów koncentracyjnych i więzień w Marmaros Sziget, w Huszt, w Sze-klenczach i innych.

739

Haller poprowadził swoj'a brygadę na Cho­cim, starając się uzyskać ze strony bolszewików gwarancję neutralności. Kiedy jednak sowiet chocimski zażądał rozbrojenia legjonistów, wówczas II Brygada siłą przedarła się przez Dniestr, poczem pomaszerowała w kierunku północno - wschodnim, aby połączyć się z I kor­pusem gen. Muśnickiego. Marsz odbywał się w niezwykle ciężkich warunkach, bez taborów, nawet bez kuchen polowych, w kraju zbolszewi-zowanym, wyniszczonym i zanarchizowanym. Pomimo tego brygada posuwała się naprzód we wzorowym porządku, nakazując należny szacu­nek oddziałom bolszewickim, które też naogół zachowywały się neutralnie.

Nawiązawszy kontakt z formacjami pol-skiemi na Ukrainie brygada zatrzymała się na linji Kamieniec Podolski — Bar, aby skupić przy sobie drobne oddziałki polskie i pomasze­rować dalej.

Tymczasem jednak w dniu 27 lutego woj­ska niemiecko - austrjackie rozpoczęły swój marsz w głąb Ukrainy pod pozorem jej „pacy­fikacji". Wobec tego II Brygada musiała po­śpiesznie ruszać dalej, a że dotarcie do I korpu­su było w tych warunkach niemożliwe, przeto skierowano się z biegiem Dniestru na Sorok, gdzie znajdował się II korpus polski gen. Stan­kiewicza, rekrutujący się również z Polaków z wojska rosyjskiego i liczący kilka tysięcy lu­dzi.

Wykonawszy 300-stakilometrowy marsz II Brygada połączyła się w Soroku z II korpu­sem w dniu 5 marca 1918 roku. Tymczasem jednak po kilkunastu zaledwie dniach postoju w Soroku nowe wydarzenia zmuszają Polaków do dalszego marszu. Oto zgodnie z traktatem bukareszteńskim państwa centralne przyznały Rumunji Besarabję, żądając jednak od niej roz-zbrojenia na jej terytorjum wszelkich obcych formacyj wojskowych.

Dowództwo II Brygady oraz polityczna zwierzchność II korpusu tak zwany „Polski Ko­mitet Wykonawczy b. frontu rumuńskiego" po­stanowiły z bronią w ręku opuścić Besarabję. Ale dowódca korpusu gen. Stankiewicz, pod wpływem swojego zastępcy nawpół Polaka gen. Glassa, oparł się temu, uważając, że spełni swo­je zadanie, jeżeli bezpiecznie odprowadzi do kraju swoich żołnierzy.

Pomimo jednak tak ponętnej perspektywy żołnierze korpusu, porwani bohaterskim przy­kładem legjonistów, masowo opowiedzieli się za dalszym marszem i dalszą walką o niepo­dległość ojczyzny. Wobec tego dowództwo kor­

pusu objął brygad jer Haller, rozporządzając teraz poza II Brygadą jeszcze trzema pułkami piechoty, dwoma pułkami ułanów, silną arty-lerją i licznemi oddziałami pomocniczemi, ra­zem siedmiu tysiącami ludzi, doskonale uzbro­jonymi i wyposażonymi. W Soroku pozostało zaledwie trzystu ludzi z pośród najsłabszych duchem żołnierzy i oficerów.

Dnia 13 kwietnia II korpus dotarł do Ka­niowa, gdzie zatrzymał się na dłuższy postój. Brygadjer Haller pragnął bowiem zorjentować się w ogólnej sytuacji wojskowo - politycznej, aby powziąć dalsze decyzje.

W tym czasie Niemcy i Austrjacy opano­wali już byli niemal całą prawobrzeżną Ukrai­nę i zbliżali się do Kaniowa.

Brygadjer Haller popełnił błąd, wysyłając gońców do Rady Regencyjnej z prośbą o dalsze wskazówki. Rada Regencyjna była wszak bez-silnem narzędziem w ręku Niemców, wskazów­ki jej przeto nie mogły być miarodajne dla bry-gadjera Hallera, który zresztą nie pytał się jej o pozwolenie, kiedy rozpoczynał swoje ryzykow­ne przedsięwzięcie pod Rarańczą.

Rada Regencyjna, jak można się tego by­ło spodziewać, zakazała II korpusowi wszelkich konfliktów z Niemcami, polecając czekać i stać pod Kaniowem. Brygadjer Haller nakazu te­go posłuchał, co przesądziło o losach II korpu­su. Bowiem Niemcy w ciągu dwóch tygodni systematycznie przygotowywali się do rozbro­jenia go, koncentrując wokół Kaniowa znaczne siły.

Wreszcie w dniu 6 maja Niemcy zażądali kapitulacji i rozbrojenia się II korpusu. Za­mach ten jednak narazie nie udał się, gdyż na­tychmiast zarządzone pogotowie bojowe II kor­pusu przestraszyło Niemców. Wówczas dopie­ro brygadjer Haller zdecydował się przebić na lewy brzeg Dniepru, gdzie nie sięgali jeszcze Niemcy i skąd łatwiej można było nawiązać kontakt z I korpusem i wraz z nim zadeklaro­wać swój akces do Koalicji. Na przedsięwzię­cie takie było już za późno.

Niemcy, zgromadziwszy znaczne posiłki, uderzyli niespodziewanie na II korpus o świcie dnia 11 maja 1918 r. Korpus bohatersko bro­nił się wokół wsi Jemczychy, pod wieczór jed­nak zabrakło amunicji. Przeto na żądanie Niemców wysłano parlamentarjuszów, którzy zawarli układ kapitulacyjny z niemieckim ge­nerałem Lierholdem. Niemcy, którzy ponieśli dotkliwe straty, wynoszące tysiąc pięćset ran­nych i zabitych, skłonni byli, poza rozbroje-

740

niem, traktować żołnierzy polskich z pełnym honorem i szacunkiem, należnym bohaterstwu.

W południe dnia 12 maja 1918 roku II korpus polski oraz II Brygada Legjonów prze­stały istnieć. Ale znaczna część rozbrojonych i rozproszonych żołnierzy polskich, ochrzczo­nych później mianem „kaniowczyków" nie zre­zygnowała z dalszej walki za Polskę. Drobne-mi grupkami, albo zgoła w pojedynkę zamiast do kraju na zachód wyruszyli na wschód, na nieznaną i ryzykowną tułaczkę po przez morze bclszewizmu, aby dotrzeć do ośrodków, gdzie można było jeszcze myśleć o formowaniu od­działów polskich. Główna fala żołnierzy - tuła-czów skierowała się za przykładem samego bry-gadjera Hallera na daleką północ, na Murman, gdzie znajdowały się oddziały angielskie, ma­jące oparcie o swoją flotę na morzu Białem i Północnem.

Wspomnieć tu należy, że angielska ekspe­dycja murmańska miała na celu opanowanie tak zwanej kolei murmańskiej, zbudowanej przez Rosjan w czasie wojny dla ułatwienia przewozu środków wojennych z Anglji i z Fran­cji, dostarczanych morzem na półwysp Kolski. Wzdłuż tej kolei pragnęli Anglicy dotrzeć do Piotrogrodu, aby w stolicy Rosji zdusić bolsze-wizm, co zresztą im się nie udało, jak i inne pró­by Koalicji interwencji zbrojnej w Rosji.

Tak oto skończyła się wielka epopeja le-gjonowa, wobec czego straciła wszelką rację by­tu cała polska polityka aktywistyczna. Od tej chwili naród polski moralnie znajdował się już w stanie wojny z mocarstwami centralnemi.

Na zakończenie będziemy musieli poświę­cić jeszcze słów kilka formacjom polskim na te­renie Rosji, które w żywiołowym odruchu żoł­nierza polskiego tworzono wszędzie, wykorzy-stywując chaos i anarchję rewolucji rosyjskiej.

Po stronie Rosji, jak to już wspominaliśmy w swoim czasie, na początku wojny powstał nie­liczny (wszystkiego liczący w 1915 roku jeden bataljon piechoty i jeden szwadron kawalerji— razem 1500 ludzi — w tym czasie Legjony Pił­sudskiego liczyły już do 30.000 ludzi !) tak zwa­ny „Legjon Puławski", nad którym opiekę sprawował pasywistyczny Komitet Narodowy w Warszawie.

Legjon ten, pomimo całej swojej walecz­ności, nie mógł się ani rozwinąć, ani też zyskać samodzielności. Wpływy polityki pasywistycz-nej mogły były powstrzymać znaczną część spo­

łeczeństwa polskiego od zaangażowania się po stronie obozu aktywistycznego i Legjonów Pol­skich, ale nie wystarczały, aby przemówić do serca Polaków i zmusić ich do chwycenia za broń pod sztandarami carskiemi. Z drugiej znów strony stosunek władz rosyjskich do „Le-gjonu Puławskiego" był jak najgorszy i z racji ogólnego nastawienia „polakożerczego" Rosjan i z racji zawodu rządu rosyjskiego, który nie mógł Legjonom Piłsudskiego przeciwstawić po­ważniejszej formacji polsko-rosyjskiej.

W rezultacie „Legjon Puławski" został przeformowany najpierw na ochotnicze druży­ny pospolitego ruszenia, następnie zaś przez włączenie wszelkich katolików różnych narodo­wości, na rosyjską 104 brygadę pospolitego ru-

Weterani 1863 r. w otoczeniu ułanów po proklamo-ivaniu Niepodległości Polski.

szenia. Brygadę tę trzymano na froncie pół­nocnym, aby nie zetknęła się z Legjonami, dzia-łającemi na Wołyniu. Jedynym czynnikiem, który podtrzymywał w brygadzie polskość, by­ła osobista działalność ówczesnego pułkownika Żeligowskiego.

W styczniu 1917 roku rząd rosyjski wobec politycznych koncesyj na rzecz Polaków bryga­dę tę przeformował na dywizję strzelców z tern, że żołnierze Polacy mogą dobrowolnie przenosić się do niej z innych oddziałów.

Dywizja ta w czasie rewolucji rosyjskiej stała się terenem znacznego ferementu i anar­ch j i, które, mając obok siebie analogiczne przy­kłady w dywizjach rosyjskich, ponadto były podsycane przez emisarjuszy polskich kierun­ków skrajnie radykalnych. W dodatku żoł­nierz polski tej dywizji był w znacznie gorszeni położeniu od kolegów rosyjskich, gdyż władze wojskowe, odnoszące się zawsze niechętnie do

741

tej dywizji, teraz w chaosie rewolucyjnym ten­dencyjnie zaopatrywały ją jak najgorzej (dy­wizja nie posiadała naprzykład masek przeciw­gazowych, brak było środków opatrunkowych, mundurów, a nawTet broni!). W połowie lipca 1917 r. dywizja ta, licząa już około 12.000 lu­dzi, a przerzucona na front południowo-zachod-ni, miała być z rozkazu dowództwa naczelnego całkowicie rozformowana z racji panującej w niej anarchji.

Tymczasem ofensywa niemiecko-austrJac­ka w Galicji i na Wołyniu przeszkodziła temu, gdyż Polacy wykazali w odw7rocie armji rosyj­skiej niezwykłe męstwo i ofiarność. Między in-nemi wsławił się wówczas pułk ułanów pod do­wództwem wielkiego patrjoty i żołnierza pułko­wnika Mościckiego, który, osłaniając odwrót uciekających Rosjan, wykonał słynną szarżę pod Krechowcami.

W tym czasie w głębi Rosji panowała już gorączkowa działalność Polaków wojskowych, którzy, dzięki proklamowaniu przez rząd tym­czasowy Kiereńskiego niepodległości Polski, zdołali zorganizować w czerwcu 1917 roku na wielkim zjeździe w Piotrogrodzie „Naczelny Polski Komitet Wojskowy" (tak zwrany według ówczesnej mody rewolucyjnej „Naczpol") w ce­lu organizowania wojska-', polski ego z pośród Po­laków, służących w armji rosyjskiej, których było kilkaset tysięcy.

Należy sobie uświadomić, że ta samorzut­na akcja wojskowa nie miała nic wspólnego z polityką pasywistyczną demokracji narodo­wej, czego najlepszym dowodem jest fakt, że pierwszy ogólny zjazd wojskowych polaków, który wyłonił „Naczpol", na honorowego prze­wodniczącego powołał komendanta Józefa Pił­sudskiego, wyborem swoim manifestując swój hołd dla wskrzesiciela idei niepodległościowej i pierwszego budowniczego wojska polskiego.

Cała ta akcja wypływała nie tyle z prze­słanek polityczno - rozumowych, ile z uczucio­wych, jakie zawsze piastował w swej duszy żoł­nierz polski, zmuszony walczyć pod obcemi i często wrogiemi sztandarami. Niczego nie przesądzając, nie politykując Polacy - żołnieize rosyjscy przedewszystkiem pragnęli przed gan­greną rewolucji ratować ducha żołnierza pol­skiego i, łącząc go w zwarts jednostki bojowe, stworzyć siłę, której mogła potrzebować ojczyz­na. Zresztą w akcji tej znaczną rolę odegrali również emisarjusze P. O. W., różnemi droga­mi przybywając z kraju.

W rezultacie „Naczpol" na dowódcę pol­skich sił zbrojnych w Rosji powołał generała

Józefa Dowbor - Muśnickiego, który też nie­zwłocznie przystąpił do formowania w Mińsku I korpusu polskiego.

Należy sobie dobrze uświadomić warunki, w jakich odbywało się tworzenie wojska pol­skiego w Rosji. Rewolucja w zawrotnem tem­pie szła w kierunku bolszewizmu. Niedołęż­ny, doktrynerski rząd tymczasowy Kiereńskie­go był bezsilny wobec żywiołowego rozwoju wy­padków. Wojsko rosyjskie bez walki topniało, rozłaziło się i ginęło. Wszelka karność znikła. Mordowano oficerów. Masowa dezercja żoł­nierzy z bronią w ręku dezorganizowała tyły i środki komunikacji, roznosząc anarchję, krwawy terror i chaos po całej Rosji. Zanika­ła wszelka władza państwowa, powoli zaś na jej gruzach wyrastała władza bolszewicka, re­prezentowana przez lokalne sowiety, tworzą­ce chaotyczną gmatwaninę w coraz har­dziej upłynnionych stosunkach rewolucyjnych. W tych warunkach posłuch posiadał każdy, kto miał siłę i zdecydowanie.

Oto przyczyna, która pozwoliła na niezwy­kle szybkie tworzenie wojska polskiego. Żołnie­rze - Polacy, poprostu siłą instynktu narodowe­go łączyli razem, posiadając zaś wrodzone zdol­ności wojskowe, z łatwością formowali często samorzutnie zwarte oddziały, które w chaosie i anarchji ogólnych stosunków rewolucyjnych przeważnie stanowiły jedyną zorganizowaną siłę, z którą wszyscy musieli się liczyć.

Prawdopodobnie polska akcja wojskowa w Rosji w tych warunkach uzyskałaby znacznie większe, istotnie poważne rezultaty, gdyby nie dwa czynniki, które ją w dużej mierze parali­żowały.

Jednym z tych czynników była umiejętna propaganda polskich kierunków skrajnie lewi­cowych, obawiających się wystąpienia for-macyj polskich przeciwko bolszewikom, drugim zaś propaganda zwolenników Rady Regencyj­nej, obawiającej się znów konfliktu z Niemca­mi. Obie te propagandy używały tego samego środka, a mianowicie hasła powrotu do kraju, do domów żołnierzy polskich, znużonych cztero­letnią wojną i z natury rzeczy przeżartych od-dawna tęsknotą za ziemią ojczystą i za swoimi bliskimi.

Pomimo tego akcja wojskowa rozwijała się pomyślnie, szczególnie w Mińsku, gdzie obrał swoją siedzibę „Naczpol" i gdzie formował się I Korpus.

Jeszcze rząd tymczasowy u schyłku swojej władzy zezwolił na wcielenie do tego korpusu wszystkich ochotników-Polaków, oraz czwartą

742

Punkt obserwacyjny artylerji na froncie włoskim.

część żołnierzy i oficerów-Połaków, znajdują­cych się w armji rosyjskiej. Oczywiście, zgoda ta nie miała już żadnego praktycznego zna­czenia wobec upadku rządu tymczasowego i ostatecznego rozproszenia się armji rosyjskiej. To też do I Korpusu zewsząd śpieszyli Polacy, czy to w pojedynkę, czy też w większych lub mniejszych zwartych oddziałach.

Wkrótce już I Korpus liczył 3.000 ofice­rów i 29.000 żołnierzy, nowi zaś ochotnicy wciąż przybywali ze wszystkich stron. Słabą jednak stroną korpusu było to, że jego poszczególne od­działy były rozlokowane na olbrzymiej prze­strzeni, nieraz o kilkaset kilometrów od Miń­ska, gdzie znajdował się sztab korpusu, ogar­nięte zewsząd nieprzebranem morzem bolsze-wizmu. Położenie to stało się tragiczne, kiedy bolszewicy, powoli organizując swoje siły, roz­poczęli wszędzie zaciętą walkę z oddziałami pol­ski emi, zrywając ich łączność, wyrzynając co drobniejsze oddziałki, niszcząc zapasy żywno­ści, podpalając budynki, wysadzając w powie­trze składy amunicji. W tych warunkach jedy­

nym ratunkiem była koncentracja wszystkich sił polskich, co też uskuteczniono przeważnie szczęśliwie, acz ze znacznemi ofiarami. Tak na-przykład 3 dywizja gen. Iwaszkiewicza musia­ła przebyć 600 kilometrów w ciężkim, zimowym marszu, staczając ustawiczne potyczki z bolsze­wikami.

Wreszcie pod koniec 1917 roku i na począt­ku 1918 roku gen. Dowbór-Muśnicki sformował 12 pułków piechoty, 4 pułki ułanów, 3 brygady artylerji, oraz znaczną ilość oddziałów technicz­nych i pomocniczych. Była to już znaczna siła, której jednak ostateczna organizacja mogła się rozpocząć dopiero w marcu 1918 r. Narazie głównie działały przeciwko bolszewikom legje oficerskie (zorganizowane dzięki nadmiarowi młodszych oficerów), doskonałe szwadrony uła­nów, oraz niektóre doborowe i już ostatecznie zorganizowane oddziały piechoty.

A tymczasem bolszewicy, uznawszy I Kor­pus polski za „biały i kontrrewolucyjny", do­kładali wszelkich starań, aby go zdusić. Ze wszystkich stron spędzano ogromne masy żoł-

743

dactwa rosyjskiego, które — wyjątkowo z Pola­kami — biło się stosunkowo znacznie lepiej, niż z rodzimymi „białogwardzistami". W dodat­ku posiadali miażdżącą przewagę liczebną.

Wobec tego generał Dowbór-Muśnicki, aby zyskać dla swojego korpusu silną bazę opera­cyjną, wydał rozkaz zdobycia twierdzy Bobruj-ska, obsadzonej przez bolszewików. Polacy szczupłemi siłami brawurowem uderzeniem bez trudu opanowali Bobrujsk, zdobywając w nim kolosalne zapasy wojenne, oddawna tam gro­madzone przez Rosjan. Odtąd Bobrujsk stał się ośrodkiem oporu I Korpusu, ze wszystkich stron otoczonego przez masy bolszewickie, które na­cierały coraz zajadlej.

I Korpus toczji bez przerwy bohaterskie walki z bolszewikami, kiedy pod koniec lutego 1917 roku zetknął się z oddziałami niemieckie-mi, które, po zerwaniu rokowań pokojowych w Brześciu, rozpoczęły swoją ofensywę przeciw­ko bolszewikom na wschód.

Niemcy od początku zachowali ścisłą ne­utralność wobec silnego I Korpusu polskiego, ale powoli i systematycznie okrążali go swojemi oddziałami.

W tych warunkach jedynem wyjściem był wymarsz korpusu na północ, albo na południe, gdzie znajdowały się II i III Korpusy polskie. Ale gen. Dowbór-Muśnicki nie mógł się zdecy­dować na opuszczenie dogodnego leża pod Bo-brujskiem i, podobnie, jak gen. Haller pod Ka­niowem, dał posłuch zaleceniom Rady Regen­cyjnej, bezczynnie trwając w obliczu Niemców. Kiedy wreszcie ci, w dziesięć dni po kapitulacji II Korpusu pod Kaniowem i ściągnąwszy od­powiednie siły pod Mińsk, zażądali kapitula­cji — gen. Dowbór-Muśnicki bez protestu i bez próby nawet walki przyjął warunki niemieckie w dniu 21 maja 1918 roku, oddając w ręce Niemców cały swój świetny korpus wraz z ol-brzymiemi zapasami wojennemi. I Korpus pol­ski, najpoważniejsza jednostka polska na tere­nie Rosji, a wówczas i na całym świecie — prze­stał istnieć bez jednego strzału.

Ale i tym razem znaczna ilość oficerów i żołnierzy, rezygnując z powrotu do kraju i do swoich rodzin, znów rozpoczęła tułaczkę, aby wkrótce potem uformować IV dywizję polską w Odesie.

Niezależnie od I i II Korpusów, o których już mówiliśmy, w Kijowszczyźnie sformował się III Korpus, zresztą nieliczny, wszystkiego oko­ło 4.000 ludzi, pod dowództwem generała Mi­

chaelisa. Dowództwo korpusu popełniło wielki i niepowetowany błąd, ulegając błaganiom zie-miaństwa polskiego i rozparcelowując swoje od­działy dla ochrony poszczególnych majątków polskich przed zrewoltowanem chłopstwem ukraińskiem. W rezultacie drobne z koniecz­ności oddziałki nie ochroniły mienia polskiego, same zaś kolejno padły ofiarą krwiożerczych mas zbolszewizowanego chłopstwa. Tak oto bez­płodnie zmarniał III Korpus polski na Ukra­inie.

Z resztek wszystkich trzech korpusów, jak to już wspomnieliśmy, sformowała się IV dy­wizja generała Żeligowskiego, która, nawią­zawszy kontakt z Koalicją, prowadzącą swoją interwencję zbrojną na południu Rosji, przy jej pomocy zorganizowała się i przetrwała szczęśliwe na północnym Kaukazie nad Kuba­nia, aby przez Rumunję wrócić do wolnej już Polski i walczyć w jej obronie z nawałą bolsze­wicką.

Analogicznie powstała również V dywizja polska na Syberji, przez długi czas walcząca z bolszewikami w kontrrewolucyjnej armji ro­syjskiej generała Kcłczaka. Po ostatecznem roz­biciu armji Kołczaka, V dywizja polska w bo­haterskim odwrocie dotarła aż do Charbina, skąd, przy pomocy Japończyków, przez Włady-wostok udała się do kraju, dokąd przybyła w lipcu 1920 roku, aby bezzwłocznie wziąć udział w decydujących walkach i w zwycię­stwie pod Warszawrą.

Tak oto polski duch rycerski, pozbawiony skrzydeł w ciągu ostatnich blisko stu lat nie­woli (jeśli nie liczyć partyzantki powstania styczniowego), który w sierpniu 1914 roku re­prezentowany był przez garstkę żołnierzyków-szaleńców, rzucających pod wodzą Józefa Pił­sudskiego śmiałe wyzwanie potężnej Rosji car­skiej, pod koniec wojny światowej rozrósł się do ogromnych rozmiarów, wznawiając na ca­łym świecie świetne dawne tradycje żołnierskie Polaków, budząc podziw i uznanie wśród przy­jaciół i wrogów i szablą polską torując coraz szersze drogi niepodległości i zjednoczenia.

W wielkim egzaminie dziejowym, jakim była dla nas wojna światowa, .duch narodu pol­skiego nie załamał się, lecz przeciwnie, zabłysł wszystkiemi swojemi dawnemi cnotami rycer­skiego narodu. W tych warunkach wojna świa­towa musiała przynieść nam niepodległość i zjednoczenie, gdyż naród dorósł do tego, aby zmazać winę swoich dziadów.

R o z d z i a ł XXX.

WOJNA POLSKI ODRODZONEJ

1918 —1921 r.

Kiedy w dniu 11 listopada 1918 roku woj­nę światową zakończyło podpisanie rozejmu po­między Koalicją i państwami centralnemi, co bezpośrednio doprowadziło do pokoju wersal­skiego, na ziemiach polskich już od dziesięciu dni toczyły się walki, które, rozwijając się na­dal, przedłużyły lokalnie wojnę światową w Pol­sce aż po rok 1921. Całokształt tych w7alk, zro­dzonych wprawdzie z wojny światowej, ale od niej bezpośrednio nieuzależnionych, określamy ogólnem mianem wojny Polski Odrodzonej.

Kończąc historję wojny światowej, nie można pominąć milczeniem wojny Polski Od­rodzonej, nietylko dlatego, że jej początki i ge­neza bezpośrednio tkwią w wojnie światowej, ale i dlatego, że dopiero jej wyniki, a mianowi­cie Traktat Ryski polsko-rosyjski ostatecznie ukształtował powojenne stosunki na wschodzie Europy, uzupełniając te formy nowego porząd­ku, które stworzył już w 1919 roku Traktat Wersalski. Niezależnie od tych przesłanek, woj­na Polski Odrodzonej, która mieczem zakreślała swoje granice, dla nas, Polaków, stanowi ostat­ni, najważniejszy etap wojny światowej.

Z wymienionych powyżej przyczyn, ostat­ni rozdział naszej historji poświęcamy wojnie polskiej 1918 — 1921 roku, jednakże traktując ten przedmiot, z natury rzeczy, raczej szkicowo w sposób najogólniejszy.

U schyłku wojny światowej, kiedy we­wnętrzna rewolucja ostatecznie złamała siłę oporu państw centralnych i kiedy równocześnie na frontach bojowych ich potęga militarna zo­stała ostatecznie zdruzgotana na Zachodzie przez Koalicję — Polska znalazła się w niezwy­

kle ciężkiem położeniu. Wprawdzie w momen­cie tym niepodległość i zjednoczenie Polski było już dokonanym faktem prawno-politycznym, dzięki zwycięstwu Koalicji, jednakże w rzeczy­wistości los nasz spoczywał na burzliwej fali wydarzeń, która przyszłość naszą stawiała pod znakiem zapytania.

Byliśmy nazbyt daleko, oddzieleni w dodat­ku ognistym wałem zrewolucjonizowanych Nie­miec i Austro-Węgier, aby zwycięska, ale sama również osłabiona i wyczerpana Koalicja, mo­gła była pośpieszyć nam z szybką i wydatną pomocą, realizującą prawno-polityczne zobo­wiązania sprzymierzonych wobec Polski.

A tymczasem Polsce, która dopiero miała się zrodzić w ogniu walki, w zaraniu jej wolno­ści i życia państwowego, aż z trzech stron gro­ziło naraz straszliwe niebezpieczeństwo. Ziemie polskie były w posiadaniu państw centralnych. Stanowiło to podwójne niebezpieczeństwo: ewentualność pozostania wojsk zaborczych w Polsce w celu uczynienia z niej objektu tar­gów na konferencji pokojowej i możliwość za­wleczenia do Polski fermentu rewolucyjnego, który ogarnął już państwa centralne. Z dru­giej znów strony pobite wojskowo i złamane wewnętrznie państwa centralne wycofywały się pośpiesznie z olbrzymich obszarów na Wscho­dzie, gdzie okupacja niemiecko-austrjacka sta­nowiła dla Polski wał ochronny przed bolsze-wizmem rosyjskim. Wślad za umykającymi na zachód okupantami płynęła ku Polsce groźnie kłębiąca się fala bolszewizmu, która łatwo mo­gła była nas zatopić z chwilą ostatecznego opu­szczenia ziem polskich przez okupantów. Jak wiemy, tej właśnie możliwości obawiał się naj­więcej polski Komitet Narodowy w Paryżu, pragnąc zachować jak najdłużej okupację za-

745

borców, aby umożliwić zastąpienie jej przez Armję Polską we Francji. Oczywiście, było to wątpliwe wobec żywiołowości, z jaką zrewol­towane wojska zaborcze podążały na zachód, do kraju, do własnych domów i rodzin. Wreszcie trzeciem niebezpieczeństwem była zaborczość ukraińsko-rusińska, która znagła wybuchła groźną pożogą na wschodnich rubieżach Polski. W chwili załamania się państw centralnych równocześnie niemal powstały dwa ośrodki woj­skowo-polityczne, groźne dla Polski : na Ukrai­nie, po upadku umiarkowanego rządu hetmana Skoropadskiego, powstała Ukraińska Republi­ka Ludowa, nawpół bolszewicka, od początku dążąca do utrwalenia na zachodzie swoich gra­nic w myśl traktatu brzeskiego, a więc przez opanowanie polskiego Wołynia, Chełmszczyzny, a nawet Polesia w Małopolsce Wschodniej pro­klamowano zaś Zachodnią Ukraińską Republi­kę Ludową, rozciągającą się aż po San.

W tych warunkach dla Polski bierne ocze­kiwanie decyzyj i pomocy od Koalicji było rów­

noznaczne z przekreśleniem z mozołem uzyska­nych praw, jeśli nie do samej niepodległości, to napewno do zjednoczenia i swobodnego kształ­towania swoich wewnętrznych stosunków. Po­zostało więc Polsce jedno tylko wyjście: drogą zbrojnego powstania zrzucić panowanie oku­pantów i zorganizować własne siły, równocze­śnie uprzedzając w ten sposób innych wrogów, gotujących się do skoku z za pleców okupantów w razie ich dobrowolnego ustąpienia z Polski i pozostawienia jej bezbronną.

Jakoż instynkt nie zawiódł narodu polskie­go, który zrozumiał nakaz chwili dziejowej. W okresie od dn. 1 do 11 listopada 1918 roku społeczeństwo polskie samorzutnem powsta­niem zrzuciło jarzmo zaborców, najpierw w okupacji austrjackiej, oraz w Małopolsce Za­chodniej, a następnie w okupacji niemieckiej. Słaba i niepopularna Rada Regencyjna ustą­piła, przekazując najwyższą władzę 'w Polsce Józefowi Piłsudskiemu w dniu 12 listopada 1918 r., bezpośrednio po powrocie komendanta

Transporty na froncie włoskim. W głębi łańcuch górski Pomagagnou.

746

borców, aby umożliwić zastąpienie jej przez Armję Polską we Francji. Oczywiście, było to wątpliwe wobec żywiołowości, z jaką zrewol­towane wojska zaborcze podążały na zachód, do kraju, do własnych domów i rodzin. Wreszcie trzeciem niebezpieczeństwem była zaborczość ukraińsko-rusińska, która znagła wybuchła groźną pożogą na wschodnich rubieżach Polski. W chwili załamania się państw centralnych równocześnie niemal powstały dwa ośrodki woj­skowo-polityczne, groźne dla Polski : na Ukrai­nie, po upadku umiarkowanego rządu hetmana Skoropadskiego, powstała Ukraińska Republi­ka Ludowa, nawpół bolszewicka, od początku dążąca do utrwalenia na zachodzie swoich gra­nic w myśl traktatu brzeskiego, a więc przez opanowanie polskiego Wołynia, Chełmszczyzny, a nawet Polesia w Małopolsce Wschodniej pro­klamowano zaś Zachodnią Ukraińską Republi­kę Ludową, rozciągającą się aż po San.

W tych warunkach dla Polski bierne ocze­kiwanie decyzyj i pomocy od Koalicji było rów­

noznaczne z przekreśleniem z mozołem uzyska­nych praw, jeśli nie do samej niepodległości, to napewno do zjednoczenia i swobodnego kształ­towania swoich wewnętrznych stosunków. Po­zostało więc Polsce jedno tylko wyjście: drogą zbrojnego powstania zrzucić panowanie oku­pantów i zorganizować własne siły, równocze­śnie uprzedzając w ten sposób innych wrogów, gotujących się do skoku z za pleców okupantów w razie ich dobrowolnego ustąpienia z Polski i pozostawienia jej bezbronną.

Jakoż instynkt nie zawiódł narodu polskie­go, który zrozumiał nakaz chwili dziejowej. W okresie od dn. 1 do 11 listopada 1918 roku społeczeństwo polskie samorzutnem powsta­niem zrzuciło jarzmo zaborców, najpierw w okupacji austrjackiej, oraz w Małopolsce Za­chodniej, a następnie w okupacji niemieckiej. Słaba i niepopularna Rada Regencyjna ustą­piła, przekazując najwyższą władzę w Polsce Józefowi Piłsudskiemu w dniu 12 listopada 1918 r., bezpośrednio po powrocie komendanta

Transporty na, froncie włoskim. W głębi łańcuch górski Pomugaguon.

74ft

z Magdeburga, gdzie był więziony przez Niem­ców.

W momencie tym w rękach Polaków znaj­dowała się władza na szczupłym centralnym obszarze Polski, ograniczonym od północy i za­chodu przedwojenną granicą niemiecką, od po­łudnia Karpatami i od wschodu górnym bie­giem Sanu, Bugiem i górnym biegiem Narwi.

Społeczeństwo polskie, w niezwykle cięż­kich warunkach gospodarczych i społecznych organizując podwaliny własnej państwowości, równocześnie z zewnątrz ze wszystkich stron zagrożone, bez zwłoki, z ogromnym zapałem i ofiarnością przystąpiło do organizowania pol­skich sił zbrojnych, które jedynie mogły nam zagwarantować swobodę dalszego rozwoju pań stwowo-twórczego.

Zadanie to było niezwykle trudne. W kraju jedyną zawiązką regularnej ar-

mji była I Brygada Wojska Polskiego („Wehr­macht"), złożona z trzech pułków piechoty, dwóch szwadronów kawalerji, dwóch bateryj artylerji polowrej, szkół podchorążych i podofi­cerów, oraz oddziałów i zakładów pomocniczych. Wojska te stanowiły pierwszorzędny materjał bojowy i kadrowy, stanowiły jednak wprost śmiesznie skromną siłę, jak na armję budują­cego się w walce państwa.

Poza I Brygadą Wojska Polskiego w poło­wie listopada posiadała Polska ponadto pewną ilość oddziałów regularnych w Małopolsce Za­chodniej i na terenie okupacji austrjackiej, któ­re powstały z zapasowych oddziałów austrjac-ko-węgierskich o przewadze elementu polskiego. Razem ówczesne siły polskie wynosiły 24 bata-ljony piechoty, trzy szwadrony i pięć bateryj. Wobec z każdym dniem groźniejszej pożogi, któ­ra rozpalała się na wschodnich rubieżach Pol­ski, przemożnym nakazem chwili było pośpie­szne formowanie istotnie poważniejszych sił zbrojnych.

Udało się to dzięki istnieniu w kraju znacz­nego materjału kadrowego, a więc: byłych le-gjonistów, oficerów i żołnierzy, członków Pol­skiej Organizacji Wojskowej (P. O. W.), oraz nader licznych kadrów oficerskich z byłych pol­skich korpusów wschodnich.

Organizacja armji napotykała ogromne trudności materjalne i techniczne. Kraj był skrajnie wyniszczony gospodarczo przez wojnę i trzyletnią okupację. Przemysł był w ruinie. Zapasów w kraju było bardzo mało. Dowozu z zewnątrz żadnego. Formujące się oddziały siłą rzeczy musiały zadawalać się temi skrom-nemi zapasami, które pozostawili w kraju oku­

panci : lichem wyekwipowaniem, oraz różnorod­ną, przeważnie podniszczoną, bronią. W dodat­ku również organizujące się dopiero władze cy­wilne w drobnej tylko mierze mogły współdzia­łać w tworzeniu armji, która też musiała liczyć przedewszystkiem na własne siły i inicjatywę. Ponieważ brak było również narazie central­nych władz wojskowych, przeto organizacja od­działów odbywała się w sposób samorzutny \ de-centralistyczny w poszczególnych miejscowo­ściach własnemi siłami miejscowego і -stwa i w granicach lokalnych możliwości. Po­woli dopiero wraz z organizacją aparatu pań­stwowego i centralnych władz wojskowych na­stępowało scalanie oddziałów wojskowych w jednolity organizm regularnej armji.

Jeśli w tych warunkach i w toku od począt­ku trwających walk na wszystkich frontach-granicach Polska dokonała jednak wielkiego dzieła budowy swojej armji w ciągu paru za­ledwie miesięcy — zasłużyła sobie w dziejach wojskowości na szczególny podziw i szacunek, równocześnie dając dowód tężyzny i ofiarności narodu.

Obejmując władzę wodza naczelnego, ko­mendant Piłsudski bezzwłocznie rozpoczął swo­je wielkie dzieło, które narazie było tern trud­niejsze, iż rozwijało się rówmocześnie w trzech kierunkach (oczywiście, poza pracami państwo-wo-twórczemi i politycznemi) : tworzył więc centralne władze wojskowe, a mianowicie mi­nisterstwo spraw wojskowych (początkowo płk. Wroczyński, później gen. Leśniewski) i sztab generalny (początkowo jego szefem był gen. Szeptycki, a następnie płk. Stanisław Haller) ; od dołu koordynował pracę w poszczególnych oddziałach i prowadził scalanie ich w większe jednostki taktyczne, wreszcie od początku orga­nizował obronę na licznych frontach, które wy­magały coraz większych sił i zasobów material­nych. Aby ułatwić zadania organizacyjne, w okresie przejściowym stworzono niejako au­tonomiczne wojskowe okręgi generalne w War­szawie, Krakowie, Łodzi, Lublinie i Kielcach.

Wobec braku zorganizowanego aparatu państwowego, wielkich braków materjalnych, oraz wobec nieukształtowanych jeszcze we­wnętrznych stosunków społeczno-politycznych, narazie powstrzymano się od poboru przymu­sowego, ograniczając organizację armji wyłącz­nie do zaciągu ochotniczego. Zresztą wobec wielkiego entuzjazmu, panującego w społeczeń­stwie, szczególnie zaś wśród młodzieży, napływ7

ochotników całkowicie wyczerpywał techniczne i materjalne możliwości organizacyjne, równo-

747

cześnie dostarczając materjal ludzki wysoce wartościowy pod względem moralnym.

Po paru już tygodniach chaos organizacyj­ny został opanowany i okręgi generalne rozpo­częły formowanie większych jednostek taktycz­nych. Okręg warszawski formował 14 pułków piechoty i 4 kawalerji. łódzki — 4 pułki piecho­ty i 2 kawalerji, tyleż okręg kielecki, okręg lu­belski — 3 pułki piechoty i 2 kawalerji, zaś krakowski — 11 pułków piechoty i 4 kawalerji. Nadto w Warszawie i Krakowie formowała się artylerja.

W połowie stycznia 1919 roku polskie siły zbrojne liczyły już ponad sto bataljonów piecho­ty, osiemdziesiąt bateryj, 70 szwadronów, sze­reg oddziałów technicznych, oraz pewną ilość eskadr lotniczych — razem około 110.000 ludzi.

Organizację utrudniała w znacznym stop­niu twarda konieczność wysyłania na front bo­jowy ledwie wyszkolonych jako tako oddziałów i jeszcze niedość zorganizowanych. Pomimo te­go jednak już w lutym przystąpiono do formo­wania większych jednostek taktycznych, a mia­nowicie 12 dywizyj piechoty oraz 6 brygad ka­walerji, wyposażonych w odpowiednią artyle-rję, oddziały techniczne i pomocnicze oraz wsze­lakie zakłady.

W dniu 19 stycznia zarządzono pierwszy częściowy pobór rekruta, a mianowicie roczni­ka 1898. Natomiast Sejm Ustawodawczy w dn. 7 marca uchwalił już pobór sześciu pełnych roczników 1896 — 1901.

Od tej chwili armja polska miała zapew­niony stały i równomierny przypływ materjal u ludzkiego, co pozwoliło na szybki jej rozrost. W początkach marca ogólne siły wynosiły 170.000 ludzi, zaś już w dniu 1 kwietnia na sa­mej tylko linji bojowej znajdowało się ponad 80.000 ludzi. Równocześnie zbliżała się chwila zapowiedzianego przybycia do kraju sześciu do­skonałych dywizyj armji gen. Józefa Hallera z Francji.

Niezależnie od armji polskiej, formowanej na terenie b. Kongresówki i Małopolski Zachod­niej, podlegającej wodzowi naczelnemu, Józefo­wi Piłsudskiemu i rządowi w Warszawie, od końca grudnia istniał również drugi polski ośrodek wojskowy i polityczny na terenie b. Księstwa Poznańskiego, gdzie powstanie pol­skie w dniu 27 grudnia 1918 roku zrzuciło wie­kowe jarzmo pruskie.

Powstanie wielkopolskie, opanowawszy większą część dzisiejszego województwa po­znańskiego, spotkało się z zaciętem przeciw­działaniem niemieckim, czerpiącem siły z głębi

Niemiec. Wyzwoloną Wielkopolskę trzech stron opasała zwarta linja frontu bojowego, co zmu­siło Poznańezyków do pośpiesznego formowa­nia armji regularnej, której dowództwo objął gen. Dowbór-Muśnicki, b. dowódca I Korpusu Wschodniego, wślad za którym do Wielkopolski podążyła znaczna ilość b. oficerów tego korpu­su. Armja wielkopolska, dzięki opanowa­nym znacznym zapasom wojennym Niemców, w krótkim czasies osiągnęła liczbę 60.000 ludzi w trzech dywizjach piechoty i jednej brygadzie kawalerji.

Najpierw pożoga wojenna ogarnęła Mało­polskę Wschodnią, którą już w pierwszych dniach listopada opanowali Rusini przy życzli­wej pomocy władz wojskowych rozpadających się na kawałki Austro-Węgier, proklamując Zachodnią Ukraińską Republikę Ludową, któ­rej rządem tymczasowym stała się Ukraińska Rada Narodowa.

Zamach rusiński udał się bez przeszkód przedewszystkiem dlatego, że władze austrjae-kie rozlokowały były na terenie Małopolski Wschodniej znaczną ilość oddziałów zapaso­wych o zdecydowanej większości rusińskiej. W następstwie oddziały te wraz z b. austrjac-kiemi legjonami rusińskiemi „strzelców siczo­wych", które pośpiesznie powróciły z naddnie­przańskiej Ukrainy, stały się kadrami armji za-chodnio-ukraińskiej, początkowo werbowanej z ochotników, później zaś drogą przymusowego poboru.

Lwów został opanowany przez Rusinów już w nocy z dn. 31 października na 1 listopada przy pomocy garnizonu austriackiego, w któ­rym Rusini posiadali przytłaczającą większość. Prowokacyjny zamach rusiński wywołał żywio­łową reakcję ze strony ludności tego, nawskróś polskiego, zawsze patrjotycznego i wiernego Polsce, miasta („Leopolis semper fidelis"). Już dn. 1 listopada na ulicach Lwowa rozgorzały walki. Ludność Lwowa, niezorganizowana i nieposiadająca broni, samorzutnie, we wspa­niałym odruchu bohaterstwa, rzuciła się na od­działy rusińskie, przeważnie na nich dopiero zdobywając broń i amunicję. W tych bohater­skich walkach, które wypełniły jedną jeszcze świetną kartę historji Lwowa, brała masowo udział nietylko młodzież, ale .nawet kobiety i dzieci, zasługując sobie na zaszczytne miano „Orląt Lwowskich".

Początkową bezładną walkę uliczną w krót­kim czasie ujął w karby organizacyjne kpt. Mą-

748

• ^ •

Wizyta cesarza Karola I w Debreczynie. W osiem dni później nastąpił wybuch rewolucji.

czyński, w ciągu paru dni następnych wydzie­rając Rusinom dom po domu, ulicę po ulicy, aż wyparto ich do mniejszej, wschodniej części miasta.

W ciągu trzech następnych tygodni trwała zaciekła walka uliczna, w której Polacy powoli, ale stale, wypierali Rusinów z miasta. Pomimo tego, położenie Lwowa było tragiczne, gdyż w międzyczasie Rusini opanowali całą już Ma­łopolskę Wschodnią aż po San, sadowiąc się na­wet w Przemyślu. Lwów był osaczony ze wszystkich stron, zupełnie odcięty od pozosta­łej, wolnej Polski i jej formujących się sił zbroj­nych. Jedyną łączność utrzymywali emisarju-sze polscy i lotnicy, docierający do Krakowa i Warszawy.

Wieść o bohaterskiej obronie Lwowa do głębi wstrząsnęła całą Polską, która jednak nie

posiadała jeszcze dostatecznych sil, aby przyjść z wydatniejszą pomocą walczącym rodakom.

Pierwszą pomoc zorganizował Kraków, wysyłając pod dowództwem mjr. Stachiewicza ekspedycję, która w dniu 11 listopada wydarła z rąk rusińskich Przemyśl, stwarzając tam ba­zę do dalszych działań polskich, których orga­nizacją zajął się płk. Tokarzewski, otrzymaw­szy w dniu 13 listopada rozkaz naczelnego wo­dza Józefa Piłsudskiego. Również i b. zabór ro­syjski pośpiesznie organizował oddziały odsie­czy Lwowa w Lublinie pod dowództwem mjr. Wieczorkiewicza i w Warszawie pik. Skrzyń­skiego.

W dniu 19 listopada płk. Tokarzewski wy­ruszy! z Przemyśla z ekspedycją, liczącą stu kilkudziesięciu oficerów i ponad tysiąc szerego­wych, ale nie pieszo, lecz w pociągach, napręd­ce uzbrojonych i zaopatrzonych w zapasy broni,

749

amunicji i żywności. To śmiałe przedsięwzię­cie powiodło się całkowicie. Ekspedycja polska bez większych przeszkód dotarła pociągami do Lwowa już w dniu następnym, nietylko wzmac­niając siły obrońców, ale i znakomicie podno­sząc ich bohaterskiego ducha. Dnia 21 listo­pada wzmocniona załoga Lwowa pod dowódz­twem płk. Tokarzewskiego uderzyła na Rusi­nów tak gwałtownie, że ci w nocy na 22 listo­pada po całodziennych walkach wycofali się ostatecznie z miasta, jednakże opasując Lwów zwartą Hnją oblężniczą od strony północnej, wschodniej i południowej. Jedyną i to względ­ną komunikację utrzymywał Lwów wzdłuż li-nji kolejowej Przemyśl — Sądowna Wisznia — Gródek Jagielloński — Lwów, którą przedarła się ekspedycja płk. Tokarzewskiego i którą na­dal utrzymywały polskie oddziały partyzanckie.

Drugim ośrodkiem oporu Polaków w? Mało­polsce Wschodniej stał się Chyrów, który, po początkowem opanowaniu przez Rusinów, z po­wodzeniem broniła grupa gen. Zielińskiego, przedtem zorganizowana w Przemyślu, a na­stępnie grupa płk. Minkiewicza.

Trzecim ośrodkiem oporu polskiego była Rawa Ruska, zdobyta już w końcu listopada przez lubelski oddział majora Wieczorkiewicza. Do Rawy Ruskiej napływały też dalsze oddzia­ły odsieczy Lwowa, formowane w b. Kongre­sówce.

W pierwszej połowie stycznia 1919 roku z Rawy Ruskiej wyszła nowa ekspedycja, tym razem znacznie silniejsza, pod dowództwem ge­nerała Romera, która zdołała się przedrzeć do Lwowa, wzmacniając znacznie jego załogę.

Aż do połowy marca położenie było nastę­pujące: linja frontu polsko-rusińskiego, rozpo­czynając się w Karpatach, przebiegała na wschód od Chyrowa, Przemyśla, Jarosławia, Lubaczowa, Rawy Ruskiej aż do Bezca. Od li-nji tej ciągnęła się wzdłuż linji kolejowej Prze­myśl — Lwów wydłużona szyja polska, zakoń­czona, niby głową, oblężonym z trzech stron przez Rusinów Lwowem. Główne ośrodki wal­ki znajdowały się wokół Lwowa aż po Gródek Jagielloński, pod Chyrowem i pod Rawą Ru­ską. Na pozostałej linji frontu toczyły się wal­ki o charakterze partyzanckim z obu stron, przyczem zadaniem oddziałów polskich była ochrona linji kolejowej Przemyśl — Lwów, oraz linji przyfrontowej Chyrów — Przemyśl — Ja­rosław — Rawa Ruska. W tym czasie wszyst­kie siły polskie w Małopolsce Wschodniej wy­nosiły nie więcej, niż 20.000 ludzi. Całość do­wództwa spoczywała w rękach gen. Rozwadow­

skiego. Zacięte ataki Rusinów w ciągu lutego na Lwów i Hnję kolejową Przemyśl — Lwów spełzły na niczem.

Natomiast w marcu Rusini, zgromadziw­szy znaczne siły, rozpoczęli ponowną ofensywę, tym razem ostatecznie przerywając linję Prze­myśl — Lwów, wobec ozego ten ostatni znów został osaczony ze wszystkich stron i zmuszo­ny do izolowanej obrony w obszarze Lwów — Gródek Jagielloński.

Jednakże w tym czasie Dowództwo Naczel­ne rozporządzało już znaczniejszemi siłami. To też w Przemyślu skoncentrowano poważniejszą grupę pod dowództwem gen. Iwaszkiewicza, mającą za zadanie ponowną odsiecz Lwowa. W odsieczy tej po raz pierwszy wzięła udział Arm ja Wielkopolska, oddając do dyspozycji Naczelnego Dowództwa trzy bataljony piecho­ty wraz z artylerją pod dowództwem płk. Ko­narzewskiego. Odsiecz polska po zaciętych wal­kach dotarła w dniu 20 marca do Gródka Ja­giellońskiego, rozdzierając pierścień ukraiński, opasujący Lwów, i wzmacniając komunikację Przemyśl — Lwów. Od tej chwili dowódcą sił polskich, operujących w Małopolsce, został gen. Iwaszkiewicz, zastępując gen. Rozwadowskie­go, powołanego na inne stanowisko.

Niezłomna postawa obronna Polaków oraz własne niepowodzenia znacznie osłabiły siłę mo­ralną Ukraińców, co bezpośrednio odbiło się na wartości bojowej ich oddziałów. Wykorzystał to gen. Iwaszkiewicz, z powodzeniem przepro­wadzając ofensywę, skierowaną przeciwko ru-sińskiemu trójkątowi, zawartemu pomiędzy li-njami kolejowemi Przemyśl — Lwów i Prze­myśl — Rawa Ruska. Ukraińcy zostali znacz­nie odrzuceni na wschód, a linja frontu została znacznie skrócona, niemal wprost biegnąc od Rawy Ruskiej na Lwów. Również i sam Lwów został znacznie odciążony dzięki odrzuceni Ru­sinów nieco na wschód od miasta.

W połowie kwietnia siły polskie w Mało­polsce wzrosły już do 60 bataljonów piechoty, 45 bateryj i 12 szwadronów kawalerji. Niedłu­gim był już czas, kiedy Polacy, wzrastając na siłach, mogli rozpocząć własne działania za­czepne na większą skalę w celu oswobodzenia całej Małopolski Wschodniej.

Później, niż w Małopolsce Wschodniej, bo dopiero pod koniec grudnia 1918 roku, powstał drugi zkolei front bojowy na Wołyniu, gdzie Polsce poczęła zagrażać Ukraińska Republika

750

Ludowa (odrębny twór państwowy od mało­polskiego pomysłu rusińskiego „Zachodniej Ukrainy"), na czele której stał rząd tymcza­sowy, zwany Dyrektorjatem. Ukraińcy, sami staczając walki obronne z wojskami bolszewic­kiej Rosji, która nie chciała pogodzić się z ist­nieniem niepodległego państwa ukraińskiego i, wobec wycofania się wojsk państw central­nych, pragnęła rozszerzyć swoją władzę sowiec­ką, — sami równocześnie rozpoczęli rozpoście­rać swoje panowanie na zachód, okupując Wo­łyń i zagrażając już Chełmszczyźnie i Polesiu swojemi oddziałami partyzanckiemi atamana Oskiłki nad Bugiem.

Wzajemny stosunek obu „Ukrain" nie był ani jasny, ani dla nikogo zrozumiały. Pomiędzy obu temi tworami quasi-państwowemi istniały ogromne antagonizmy społeczne, polityczne, kulturalne, religijne, nawet wprost rasowe, jedr nakże pewną łączność zachowywała wspólna nienawiść do Polaków i chęć wydarcia im od­wiecznie polskich dzielnic. Stąd też pomiędzy obu armjami ukraińskiemi istniało pewne

współdziałanie, nieujęte zresztą w żaden sy­stem.

Po stronie polskiej obronę ziemi chełmskiej Dowództwo Naczelne już w początkach stycz­nia powierzyło gen. Rydzowi-Śmigłemu, dając mu do rozporządzenia zresztą szczupłe siły, oko­ło 2.000 ludzi.

Gen. Rydz-Śmigły świetnie wywiązał się ze swojego zadania, nietylko obroniwszy Chełm­szczyznę, ale, przeprawiwszy się przez Bug, samemu zajmując w końcu stycznia Włodzi­mierz Wołyński, w początkach lutego Kowel, aż wreszcie umacniając się na linji Stochodu.

Jakkolwiek Ukraińcy w okolicach Łucka zgromadzili znaczne siły, równocześnie rozcią­gając swoje prawe skrzydło pod Czartorysk. zaś lewe aż po Rawę Ruską, gdzie nawiązali łącz­ność ze swoimi zachodnimi „pobratymcami", jednakże nie mogli się zdecydować na rozpoczę­cie poważniejszych działań przeciwko Polakom wobec coraz groźniejszego własnego położenia na wschodzie, gdzie wojska bolszewickie czyniły stałe postępy.

Pierwsze, uroczyste posiedzenie Zgromadzenia Narodoicego Republiki Niemieckiej, dn. 6 lutego 1919 r., w sali teatru w Weimarze. Na trybunie prezydent Ebert.

74\

W początkach kwietnia siły polskie na Wo­łyniu wzrosły do 5.000 ludzi, równocześnie zaś dowództwo objął gen. Babiański. Analogicznie zaś do dowództwa frontu małopolskiego gen. Iwaszkiewicza, utworzono dowództwo frontu wołyńskiego gen. Karnickiego, oddając pod je­go rozkazy grupę gen. Babiańskiego oraz gru­pę płk. Minkiewicza, operującą na północ od Lwowa.

Tak przedstawiały sio sprawy w Mało­polsce i na Wołyniu aż do połowy maja, kiedy ruszyła decydująca ofensywa frontu mało­polskiego.

Najpóźniej na wschodzie Polski powstał front polsko-bolszewicki, to znaczy polsko-ro­syjski.

Jak wiemy, ziemie, położone na wschód cd Bugu, w chwili zawieszenia broni i zrzucenia władzy okupantów w b. Kongresówce zajmo­wała wojska niemieckie. Podpisanie rozejmu oraz \ѵ\ \\ rewolucji w Niemczech zmusiły je do powrotu, do kraju. Bezpośrednia droga przez lv "Kongresówkę niemożliwa, wobec wy­zwolenia się jej z pod panowania okupantów. Dowództwo przeto niemieckie postanowiło ewa­kuację swoich wojsk poprowadzić drogą okręż­ną przez Prusy Wschodnie. Nie mieliśmy wów­czas dostatecznych sił, aby ewakuacji tej prze­szkodzić, przeto w interesie naszym leżało, aby odbyła się ona jak najprędzej, pozwalając od­działom polskim zająć opróżnione przez Niem­ców ziemie, zanim nadciągną wojska bolszewic­kiej Kosji.

Tak więc w interesie obu stron Naczelne Dowództwo polskie oraz dowództwa niemieckie zawarły porozumienie, na mocy którego dla swobodnej ewakuacji niemieckiej pozostawiono linję kolejową Kowel — Brześć — Białystok — Grajewo, wyznaczając linję demarkacyjną, przebiegającą na zachód od tej kolei. Ochronę linji demarkacyjnej powierzono początkowo drobnym lokalnym oddziałkom polskim, następ­nie zaś formującej się dywizji litewsko-biało-ruskiej gen. Iwaszkiewicza oraz grupie podla­skiej gen. Listowskiego. Zresztą, poza drobne-mi utarczkami, na linji demarkacyjnej pano­wał spokój. Ewakuacja niemiecka miała być zakończona w lutym 1919 r.

W miarę wycofywania się Niemców z Wo­łynia nadciągało niebezpieczeństwo ukraińskie, które narazie wydawało się jedynem od wscho­du wobec tego, że Białoruś, Litwa i kraje nad­bałtyckie znajdowały się jeszcze w rękach

752

Niemców. Ale już daleko na wschodzie., poza ochronnym wałem niemieckim, wyrastało nowe niebezpieczeństwo, stokroć groźniejsze od ukra­ińskiego. Oto Rząd Sowiecki zdecydował się wykorzystać odwrót Niemców, aby ponownie złączyć z Rosją drogą zbolszewizowania te kra­je, które od niej odpadły w czasie wojny i re­wolucji. W dniu 17 listopada 1918 roku bolsze­wickie wojska rosyjskie rozpoczęły marsz na zachód i, postępując śladami cofających się wojsk niemieckich, w początkach już stycznia 1919 roku bez oporu opanowują znaczne obsza­ry Estonji, Łotwy, Litwy i Białejrusi.

Zbliżała się straszliwa nawala od wschodu, grożąc Polsce, ledwie zmartwychwstałej, nową pożogą wojny i rewolucji. Wobec tego Wódz Naczelny zdecydował się zorganizować tamę za­porową przeciwko hordom Rosji bolszewickiej, daleko wysuniętą na wschód, aby umożliwić krajowi spokojną wewnętrzną konsolidację, rozbudowę aparatu państwowego i armji, oraz odbudowę życia gospodarczego. Niestety, w tym wypadku przeszkodą nie do obalenia był ów rzekomy wal ochronny niemiecki, który woj­skom polskim zagradzał drogę na wschód, rów­nocześnie bolszewikom ułatwiając, posuwanie się na zachód i opanowywanie opuszczanych przez Niemców obszarów.

W tych warunkach Naczelne Dowództwo wszczęło rokowania z Niemcami w celu przepu­szczenia przez nich wojsk polskich poza strefę ewakuacji niemieckiej. Rokowania te dały wy­nik zbyt późno, kiedy zapora niemiecka była już w trakcie likwidacji, a sowieckie wojska rosyj­skie podchodziły już do granic b. Królestwa Polskiego,

Tak więc poza linją sowiecką znalazły się ziemie litewskie i białoruskie, gdzie ze strony polskiej działały jedynie dorywczo organizowa­ne oddziały tak zwanej „samoobrony", które, znajdując się wprawdzie w kontakcie z Naezel-nem Dowództwem, ale pozbawione oparcia o kraj i wojsko, z natury rzeczy nie mogły po­wstrzymać marszu wojsk sowieckich, tein bar­dziej, że wycofujące się do Prus Wschodnich oddziały niemieckie zachowywały się wobec Po­laków przeważnie nieżyczliwie, a nawet wrogo.

W pierwszej polowie lutego 1919 r. nielicz­ne oddziały wojsk polskich przekroczyły strefę cofających się wojsk niemieckich i zajęły linję obronną nad Niemnem, począwszy od miastecz­ka Skidel, nad rzeczką Żelwianką, nad Różan­ką, pod Prużanami i Kobryniem, nieco później zajmując Białystok, w międzyczasie opuszczo­ny przez Niemców.

Zaledwie oddziały polskie usadowiły się na tej linji — od wschodu poczęły nadciągać woj­ska rosyjskie od strony Wilna, Baranowicz i Pińska. Wobec tego, że przednie straże ro­syjskie nie zatrzymały się przed linją polską, lecz parły dalej na zachód, wywiązały się wal­ki, które dały początek zaistnieniu frontu pol­sko-rosyjskiego.

W chwili zetknięcia się w połowie lutego 1919 roku obu wojsk, siły polskie, reprezento­wane przez formującą się dopiero i bardzo licho wyposażoną dywizję litewsko-białoruską i gru­pę podlaską, wynosiły zaledwie 12 bataljonów piechoty, 12 szwadronów kawalerji i 3 bater je artylerji. Było to wszystko, co Polska mogła wówczas wystawić przeciwko Rosji sowieckiej.

Z chwilą powstania frontu polsko-rosyj­skiego został on podzielony na dwie grupy: le­wą gen. Iwaszkiewicza, stykającą się na półno­cy z Niemcami, okupującymi jeszcze obszar Grodna, i prawą gen. Listowskiego, na połu­dniu utrzymującą łączność z wołyńską grupą gen. Rydza-Śmigłego. W ciągu pierwszych dwóch tygodni obie strony zachowywały się wy­czekująco, prowadząc jedynie drobne utarczki o charakterze rozpoznawczym.

Dopiero z początkiem marca Naczelne Do­wództwo nakazało wojskom polskim działania zaczepne, których celem było osiągnięcie dogod­niejszej linji obronnej. Po gen. Iwaszkiewiczu, który objął dowrództwo w Małopolsce, grupę pół­nocną objął gen. Szeptycki. Grupa ta w pierw­szych dniach marca zdobyła Słonim i zajęła H-nję rzeki Szczary. Grupa gen. Listowskiego za­jęła w tym czasie Pińsk, organizując linję obronną wzdłuż rzeki Jasiołdy i kanału Ogiń­skiego.

Dzięki energicznej postawie oddziałów pol­skich, linję tę utrzymano aż do połowy kwiet­nia, to znaczy do czasu pierwszej naszej ofen­sywy na Wilno.

W styczniu 1919 roku nowe niebezpieczeń­stwo zagroziło Polsce ze strony pobratymczego narodu czeskiego, doprowadzając do wybuchu krótkotrwałej wojny polsko-czeskiej na Śląsku Cieszyńskim.

Geneza tej wojny przedstawiała się nastę­pująco. W chwili rozpadania się na swoje czę­ści składowe monarchji austro-węgierskiej lud­ność polska Śląska Cieszyńskiego uchwyciła władzę w swoje ręce, tworząc Radę Narodową w Cieszynie. Ponieważ sąsiednie Czechy rów­

nież w tym czasie wyzwoliły się, przeto, aby uniknąć konfliktów, w dniu 5 listopada 1918 r. zawarto umowę polsko-czeską, która określiła prowizoryczną linję demarkacyjną wzdłuż Odry (Bogumin po stronie polskiej) i Ostrawi-cy (Morawska Ostrawa po stronie czeskiej), a następnie wzdłuż dawnej granicy węgierskiej w górach Jabłonowskich.

Niestety, Czesi w dniu 23 stycznia 1919 r. niespodziewanie wystosowali bezwzględne ulti­matum do płk. Latinika, dowódcy formujących się na Śląsku Cieszyńskim oddziałów polskich, żądając natychmiastowego opuszczenia przez Polaków całego Śląska Cieszyńskiego. W celu porozumienia się z Dowództwem Naczelnem pozostawiono płk. Latinikowi zaledwie dwie go­dziny czasu. Zanim jednak termin ten upły­nął, silne oddziały czeskie podstępnie zaatako­wały słabe placówki polskie pod Boguminem i Morawską Ostrawą i dwiema grupami ruszy­ły na Cieszyn. Nieco później trzecia grupa cze­ska przekroczyła od południa góry Jabłonow­skie, od tej strony przez Jabłonków kierując się również na Cieszyn.

Zdradziecki napad Czechów zaskoczył nie­przygotowane do obrony siły polskie, które po­czątkowo mogły przeciwstawić napadowi zale­dwie jeden bataljon piechoty, pluton kawalerji i dwa działa.

Wywiązały się walki, w których po stronie polskiej maleńki oddział wojska wspomagała ludność cywilna, przedewszystkiem liczne rze­sze robotników zagłębia Karwińskiego. Opór jednak był niemożliwy wobec druzgoczącej przewagi Czechów. Należy tu bowiem zazna­czyć, że ogólne położenie wojskowe Czechów by­ło znacznie lepsze, niż Polaków. Czesi, poza kil-kodniowem powstaniem i drobnemi starciami z Węgrami, całkowicie już rozbitymi przez sa-lonicką armję koalicyjną, organizowali swoje wojska w sposób bardziej, niż Polacy, spokoj­ny i normalny. Poza tem w całym kraju posia­dali nienaruszone prawie kadry dawnej armji austrjackiej, znaczne zapasy broni, amunicji i wszelkiego sprzętu bojowego, od początku otrzymywali pomoc instruktorską i materjalną ze strony Koalicji, a w dodatku mieli odrazu gotowe oddziały czeskie, organizowane po stro­nie Koalicji. To też mogli z łatwością skiero­wać na Śląsk poważniejsze siły wojsk regular­nych i dobrze wyposażonych.

Po pierwszych walkach obrona polska mu­siała cofnąć się pod Cieszyn, gdzie naprędce zorganizowano opór na linji Czerlicko — Po­gwizdów. Równocześnie z alarmującą wieścią

753

Manifestacja przyjaźni fron cusko-amerykańskiej w Uniwersytecie Columbia (Pensyhvanja) w obecności Viviani'ego i Joffre'a.

o zdradzieckim napadzie CzechówT ze wszyst­kich stron wolnej Polski poczęły śpieszyć na Śląsk drobne oddziały posiłkowe tak, że z 1.000 ludzi na początku walki, siły polskie pod koniec wzrosły do 5.000, artylerja zaś z dwóch dział na dwadzieścia.

Pomimo tego jednak przewaga po stronie czeskiej była tak wielka, że nocą z dn. 26 na 27 stycznia oddziały polskie musiały opuścić Cie­szyn. Nową obronę zorganizowano na linji Wi­sły, głównie pod Drohomyślem, Skoczowem i Ustroniem.

Począwszy od dn. 28 stycznia aż do 1 lute­go na linji tej trwały bez przerwy zacięte i krwawe walki. Ataki jednak Czechów zała­mywały się bez rezultatu przed pozycjami pol-skiemi, bohatersko bronionemi przez szczupłe siły, licho uzbrojone i gorzej jeszcze wyekwipo­wane.

W tym samym czasie słaby oddział polski zmusił do odwrotu południową czeską grupę ja­błonkowską.

Czesi, widząc, że nie zdołają przełamać

oporu Polaków, którzy, w miarę przybywania posiłków, sami mogliby przejść do natarcia, za­proponowali w dniu 31 stycznia zawieszenie broni, które też zostało przyjęte ze strony pol­skiej. Ostatecznie tę krótkotrwałą wojnę zli­kwidowała interwencja Koalicji, która już w dniu 1 lutego doprowadziła do podpisania w Paryżu polsko-czeskiej umowy, która do cza­su ostatecznego rozstrzygnięcia sprawy cieszyń­skiej przez Kongres pokojowy oddawała w ręce polskie większą część Śląska wraz z Cieszynem i Frysztatem.

Pomimo podpisania tej umowy Czesi raz jeszcze nocą z dn. 23 na 24 lutego zaatakowali pozycje polskie, łamiąc podstępnie legalnie trwające zawieszenie broni. Atak czeski został odparty, i wojska polskie same zkolei zajęły Cieszyn w dniu 26 lutego 1919 roku. Odtąd Czesi zaprzestali wszelkich prób zbrojnego za­łatwienia polsko-czeskiego sporu o Śląsk Cie­szyński.

754

Kiedy klęska militarna państw central­nych, oraz wybuch rewolucji w Niemczech i Austro-Węgrzech ułatwiły zadanie społeczeń­stwu polskiemu w b. zaborach rosyjskim i au-strjackim, gdzie władza okupantów i zaborców została zrzucona — położenie Polaków w b. za­borze pruskim nadal było nader ciężkie. Pru­sacy byli tam „u siebie", natomiast Polacy nie posiadali żadnej organizacji wojskowej, ani po­litycznej, która mogłaby się stać ośrodkiem ru­chu powstańczego. Jedynie drogą powolnej ewo­lucji w położeniu Polaków można było przygo­tować grunt do zbrojnego wystąpienia. Zada­nie to znakomicie ułatwił chaos rewolucyjny, pozwalając Polakom, pod płaszyczykiem rewo­lucyjnych poczynań, stworzyć Naczelną Radę Ludową z Komisarjatem, jako organem wyko­nawczym tej Rady, która stała się zawiązką władzy politycznej, oraz opanować poznańską Radę Żołniersko-Robotniczych Delegatów, przy pomocy której zorganizowano oddziały służby Straży i Bezpieczeństwa, które znów wespół z tak zwanemi Strażami Obywatelskiemi stwo­rzyły kadry polskiej siły zbrojnej w Wielkopol­sce. Analogiczną działalność rozwinęli również Polacy na Śląsku Górnym i na Pomorzu, acz na­trafili, szczególnie na terenie tego ostatniego (przemarsz ewakuowanych z Rosji wojsk nie­mieckich), na znacznie trudniejsze warunki.

W dniu 27 grudnia 1918 roku w drodze do kraju przybył do Poznania Ignacy Paderewski, delegat paryskiego Komitetu Narodowego. Wy­wołało to żywiołowe manifestacje ze strony lud­ności polskiej, czemu przeciwstawiły się brutal­nie czynniki niemieckie wojskowe i polityczne. Wywołało to pierwsze krwawe starcia, które w ciągu paru godzin płomieniem zaciętej walki ogarnęły cały Poznań, który też tego samego dnia został całkowicie niemal opanowany przez Polaków. Było to hasłem do ogólnego powsta­nia Wielkopolski, które też wszędzie uzyskało powodzenie, za wyjątkiem obszarów pogranicz­nych, gdzie Niemcy uzyskali przewagę dzięki wydatnej pomocy, pomimo własnej rewolucji, z którą śpieszyły jednostki i organizacje z głębi Prus.

W dniu 4 stycznia 1919 roku w rękach pol­skich znajdowała się już większa część Poznań­skiego. Zacięte walki toczyły się na Hnji, z trzech stron opasującej Poznań, a przebiega­jącej, począwszy od dawnej granicy b. Króle­stwa Polskiego, pomiędzy Toruniem i Inowro­cławiem, na południe od Bydgoszczy, Nakła i Chodzieży, na północ i na zachód od Czarnko­wa, na wschód od Międzychodu i Zbąszynia, na

północ od Leszna i Rawicza, przez Krotoszyn i na północ od Kępna aż do granicy b. Króle­stwa Polskiego.

Ciężkie walki staczali Polacy na tej linji aż do połowy lutego 1919 r. Na odcinku północ­nym najgorętsze walki toczyły się pod Szubi­nem, na odcinkach zaś zachodnim i południo­wym pod Kolnem, Zbąszyniem, Wolsztynem, Sarnowem i Rawiczem.

Wśród ciężkich walk Wielkopolska tworzy­ła swoją armję, której dowództwo w dniu 16 stycznia 1919 r. objął gen. Dowbór-Muśnicki, b. dowódca I Korpusu na Wschodzie. Lokalne oddziałki powstańcze, tworzone samorzutnie, przekształcono w oddziały regularne. Dnia 23 stycznia Rada Ludowa powołała pod broń parę roczników. W krótkim czasie Wielkopolska zor­ganizowała trzy pełne dywizje piechoty i jedną brygadę kawalerji, razem około 60.000 ludzi.

Interwencja Koalicji doprowadziła w7 lu­tym 1919 r. do zawarcia formalnego zawiesze­nia broni, z czem jednak Niemcy nie liczyli się, prowadząc walkę jeszcze przez szereg miesięcy, jedynie zamiast oddziałów regularnych, uży­wając do niej zresztą również wojskowo zorga­nizowane oddziały tak zwanego „Heimat-schutz'u".

Wyzwolona Wielkopolska nie odrazu jed­nak połączyła się z Macierzą pod względem po­litycznym. Nastąpiło to dopiero w chwili pod­pisania Traktatu Wersalskiego, który legalnie włączał Wielkopolskę do państwa polskiego. Narazie chodziło o podkreślenie raczej rewolu­cyjnego charakteru powstania wielkopolskiego bez żadnej interwencji z zewnątrz, co dawało świadectwo polskości tej dzielnicy. Jednakże od początku istniało porozumienie pomiędzy Naczelnem Dowództwem w Warszawie a Do­wództwem Głownem w Poznaniu. Poszczególne oddziały wielkopolskie brały też udział w wal­kach na wschodnich rubieżach Polski. Ostatecz­ne zlanie się wojsk wielkopolskich z armją pol­ską nastąpiło w dniu 1 sierpnia 1919 roku, ale już wcześniej, bo począwszy od lipca, poważ­niejsze oddziały wielkopolskie przybywały na front wschodni.

W ciągu pierwszych miesięcy niepodległo­ści walki nasze, toczone niemal ze wszystkich strony z natury rzeczy miały przebieg dość cha­otyczny i toczone były sposobem raczej party­zanckim. Brak zorganizowanych sił zbrojnych nie pozwalał na poważniejsze działania, zresztą łudzono się jeszcze, że ma się do czynienia z rów-

755

nie niepoważnemi, nieskoordynowanemi dzia­łaniami i rewoltami, które dadzą się łatwo zli­kwidować. Rzeczywistość jednak przeczyła te­mu wyraźnie. Cała wschodnia ściana Polski stawała w ogniu. Wytworzyły się dwa długie fronty bojow7e rosyjsko-polski i ukraińsko-pol­ski, które oznaczały prawdziwą już wojnę. Na­leżało się do niej przygotować, to znaczy jak najśpieszniej zorganizować nowoczesną armję, któraby działaniami rozstrzygającemi zakoń-

Jakkolwiek położenie w Małopolsce Wscho­dniej było istotnie groźne, jednakże racja stanu wysuwała przedewszystkiem konieczność eks­pansji polskiej na Litwie i Białejrusi, oraz opa­nowanie ich głównego ośrodka Wilna. Lwów mógł się jeszcze bronić czas dłuższy wobec znacznych otrzymanych posiłków. W dodatku nie było obaw, aby konferencja pokojowa po­zbawiła Polski praw do Małopolski Wschodniej, prowincji dawnej przeciwniczki Koalicji, a te-

Rewolucja na Węfjrzech. Manifestacje uliczne.

czyła wojnę, wyznaczając granice Polski od wschodu.

Organizacja, wyszkolenie i wyposażenie armji szybko postępowało naprzód. Aparat państwowy, coraz lepiej organizujący się, mógł już współdziałać w tworzeniu i wyposażeniu wojska. Poczęto sprowadzać z zagranicy pierw­sze transporty broni, amunicji i sprzętu wojen­nego. Uruchamiał się również przemysł krajo­wy. Dotychczasowe pułki poczęto formować w dywizje piechoty i brygady kawalerji. W kwietniu 1919 roku można już było przystą­pić do poważniejszych działań na froncie bolsze­wickim, zaś w maju w Małopolsce i na Wołyniu.

raz nieistniejących już Austro-Węgier. Nato­miast prawa nasze do ziem północno-wschod­nich poza Bugiem, zaludnionych przez silny ży­wioł polski, związanych z Polską odwieczną tra­dycją kulturalną i polityczną, były silnie kwe-stjonowane przez państwa sprzymierzone, wie­rzące, że lada chwila upadnie bolszevrizm i od­rodzi się dawna Rosja, ich sojuszniczka w woj­nie światowej. Czy ta przyszła Rosja nie będzie uważała włączenia ziem litewsko-białoruskich do Polski, jako aneksji, z którą nie będzie mo­gła się pogodzić? Oto pytanie, które utrudnia­ło nasze położenie na terenie międzynarodo­wym. Należało sprawę tę rozstrzygnąć fakta­mi dokonanemi, zanim zadecyduje o tern osta­tecznie konferencja pokojowa.

756

Na polowe kwietnia przygotowano w naj­głębszej tajemnicy tak zwaną „wyprawę wileń­ską". W tym czasie oddziały polskie zajmowały linję nieco na zachód od linji kolejowej Lida— Baranowicze, specjalna zaś grupa płk. Freja zajmowała pod Skidlem stanowiska obserwa­cyjne, wobec tego, że Grodno oraz cała lin ja środkowego Niemna znajdowały się jeszcze w rękach wojsk niemieckich. Co do Rosjan, to znaczne ich siły rozciągały się pomiędzy Wil­nem a Niemnem, znajdując się w luźnym kon­takcie z wojskami niemieckiemi i litewskiemi i tylko lewem skrzydłem wygięte ku południo­wi przeciwko Polakom. Druga silna grupa trzy­mała Lidę, jednakże pomiędzy obu temi gru­pami istniała prawie niezapełniona luka, przez którą prowadziły dogodne drogi na Wilno. Przez tę lukę Dowództwo Naczelne zamierzało skierować na Wilno specjalną grupę wypado­wą. Poza tern słabsze grupy rosyjskie obsadza­ły Nowogródek, Baranowicze i Łuniniec.

Bezpośrednie kierownictwo zamierzonej ofensywy objął Wódz Naczelny, przybywszy w tym celu do Skrzybowiec pod Lida. W dniu 16 kwietnia grupa gen. Lasockiego, składająca się z oddziałów 2 dywizyj piechoty legj., oraz dawnej grupy „zaniemeńskiej", uderzyła na Li­dę, równocześnie zaś grupa kawalerji płk. Beli-ny, licząca 9 szwadronów i pluton artylerji kon­nej, przesunęła sie niepostrzeżenie obok bolsze­wików7 przez wzmiankowaną lukę, omijając Li­dę od zachodu i północy, maszerując wprcst na Wilno. Wślad za kawalerją ruszyła grupa gen. Rydza-Śmigłego, licząca trzy bataljony 1 dyw. piochoty legj. i dwie baterje artylerji polowej.

Po nadejściu posiłków w postaci dwóch ba-taljonów 1 dyw. piechoty legj. w dniu 17 kwiet­nia Lida została zdobyta. Równocześnie marsz na Wilno rozwijał się pomyślnie, jakkolwiek w ciężkich warunkach ze względu na zły stan dróg i brak aprowizacji.

Dnia 18 kwietnia kawalerją polska w dal­szym ciągu niespostrzeżona przez Rosjan pode­szła do samego Wilna. Następnego dnia o świ­cie gwałtownym atakiem kawalerją nasza zdo­była dworzec wileński i znaczną część miasta. Bolszewików ogarnęła panika. Wkrótce jednak Rosjanie poczęli ściągać liczne posiłki, organi­zując zacięte walki uliczne, niewygodne dla ka­walerji polskiej. Wieczorem jednak nadeszły pierwsze posiłki piechoty polskiej, podwiezione ; zdobytym w Wilnie pociągiem. Kiedy wreszcie ;21 kwietnia nadciągnął gen. Rydz-Śmigły z re­sztą piechoty i artylerji, opór Rosjan został zła­

many, całe miasto opanowane, a uciekające w nieładzie wojska bolszewickie odrzucone na północ i północny zachód od Wilna.

Równocześnie z działaniami na Lidę i Wil­no grupa gen. Mokrzeckiego, licząca 9 bataljo-nów piechoty, 7 szwadronów kawalerji i 3 ba­terje, pomyślnie łamała zacięty opór bolszewi­ków, opanowując w dniu 18 kwietnia Nowo­gródek i 19 kwietnia Baranowicze.

Nowy front ustalił się narazie na linji: na północy Wilejka — Bezdany — Niemenczyn — Mejszagoła — Rykonty — Stare Troki, w cen­trum kawalerją wysunęła się aż po Bogdanowo i Olszany, na południu zaś gen. Mokrzecki za­jął linję dawnych okopów niemieckich na wschód od Baranowicz i wzdłuż rzeki Serwecz aż do Niemna.

W końcu kwietnia Rosjanie, doceniając znaczenie utraty Wilna, zorganizowali silne przeciwnatarcie, ściągając posiłki nawet z fron­tu łotewskiego. Obronę Wilna powierzono gen. Rydzowi-Śmigłemu, który rozporządzał słabi ut-kiemi siłami, liczącemi zaledwie 8 bataljonów piechoty, 8 szwadronów kawalerji i 4 baterje artylerji. W przyszłości siły te miały wzmocnić nowe posiłki z kraju.

Kilkudniowy zacięty bój o Wilno zakończył się zupełnem zwycięstwem polskiem. Rosjanie zostali odrzuceni, a wojska polskie znacznie roz­szerzyły swój stan posiadania na północ i wschód od Wilna. W tym samym czasie na odcinkach grup gen. Lasockiego i gen. Mokrzec­kiego poważniejszych walk nie było, i wrojska polskie organizowały się do obrony na linji dawnych okopów niemieckich, gdzie front usta­bilizował się na czas pewien.

Wobec tego, że walki z Rosją sowiecką przybierały poważniejszy charakter, północ­ny teatr wojny podzielono na dwa fronty : front litewsko-białoruski, obejmujący grupy genera­łów Mokrzeckiego, Lasockiego i Rydza-Śmigłe­go, oraz płk. Zarzyckiego, a znajdujący się pod dowództwem generała Szeptyckiego, i front po­leski pod dowództwem gen. Listowskiego.

Z chwilą zakończenia ofensywy na północy wypłynęła konieczność wyzwolenia Małopolski Wschodniej nietylko ze względów politycznych, ale i strategicznych, aby nawiązać bezpośrednią komunikację z Rum im ją, a to na wypadek gro­żącej wciąż wojny z Niemcami.

Pierwotny і ofensywy Naczelnego Do­wództwa, dążący do oskrzydlenia Rusinów i we-

757

pchnięcia ich w widły Dniestru i Zbrucza, przy współdziałaniu „błękitnej armji" gen. Hallera, której dywizje przybywały właśnie do Polski, uległ zmianie pod presją Anglji i Francji, któ­re lękały się powikłań politycznych i były nie­chętne użyciu wojsk hallerowskich. Ostatecznie tylko dwie dywizje gen. Hallera wzięły udział w ofensywie i to tylko częściowo na terenie Ma­łopolski, głównie zaś na Wołyniu.

Ofensywa rozpoczęła się dnia 15 maja. Na prawem skrzydle grupa gen. Iwaszkiewicza już w dniu 18 maja opanowała Drohobycz, a w dwa dni później Stryj. Równocześnie lwowska gru­pa gen. Jędrzejewskiego opanowała Chodorów. W dniu 27 maja, dzięki opanowaniu całej linji kolejowej Lwów — Stanisławów, nawiązano bezpośrednią komunikację z Rumunami, którzy czasowo okupowali terytorjum na południe od Dniestru. Na lewem skrzydle ofensywy wojska polskie pod koniec maja osiągnęły linję Bro­dy — Pomorzany — B rzezany. Na Wołyniu zajęto Łuck, obsadzając linję całego Styru.

Zdawało się, że lada chwila cała Małopol­ska Wschodnia będzie wolna. Tymczasem w chwili największych sukcesów oręża polskie­go nastąpiła interwencja państw sprzymierzo­nych, które żądały załatwienia sporu polsko-ukraińskiego na drodze dyplomatycznej. Na skutek tej interwencji Naczelne Dowództwo zmuszone zostało powstrzymać zwycięską ofen­sywę, dając tern możność Ukraińcom zreorga­nizowania swoich wojsk. Równocześnie na żą­danie sprzymierzonych wycofano z akcji dywi­zje gen. Hallera i skierowano je dla obserwacji Niemców na zachód. Natomiast świeżo przy­byłą przez Rumunję dywizję gen. Żeligowskie­go skierowano na Wołyń. Poza tern trzeba było wycofać również pewną ilość oddziałów, które miały być w kraju sformowane w nowe dywi­zje. Na froncie małopolskim pozostały tylko trzy dywizje, które miały zająć pozycje czysto obronę. Niestety, młode i słabo jeszcze dyscy­plinowane oddziały nie ograniczały się do zadań obronnych, lecz na własną rękę prowadziły lo-

Wiedeń. Proklamacja Republiki 12 listopada 1918 r.

7^ft

kalne działania zaczepne, co osłabiło ich siły i znacznie rozproszyło. A tymczasem Ukraińcy, ochłonąwszy po klęskach, zreorganizowali swo­je wojska i, ściągnąwszy posiłki, których udzie­liła im również Ukraina naddnieprzańska, w dniu 8 czerwca rozpoczęli przeciwnatarcie, którego nie wytrzymał osłabiony front polski.

Odwrót wojsk polskich zatrzymał się w końcu czerwca na lini górnego biegu Styru, oraz na linji Gnilej Lipy i Dniestru. Wobec ta­kiego obrotu sprawy do Małopolski zpowrotem poczęły płynąć posiłki, a sam Wódz Naczelny przybył na front i objął dowództwo na zagrożo­nym odcinku.

Jakoż w krótkim czasie Wodzowi Naczel­nemu udało się opanować groźne położenie. W dniu 28 czerwca rozpoczęła się ponownie ofensywa polska, która też teraz rozwijała się bez przeszkód. Wojska polskie, bijąc wszędzie Rusinów, wyrzuciły w połowie lipca zupełnie zdemoralizowane szczątki ich armji aż za Zbrucz, gdzie poddały się rządowi Ukrainy nad­dnieprzańskiej, który natychmiast skierował je na front przeciwsowiecki.

W tym czasie, kiedy rogrywały się opisane wypadki w Małopolsce, na Wołyniu kształtowa­ło się nowe położenie. Jak wiemy, istniał tam front polsko-ukraiński, ale Ukraińców naddnie­przańskich, którzy równocześnie toczyli wojnę na dwa fronty przeciwko Polsce i Rosji Sowiec­kiej. W walce z Sowietami Ukraińcy ponosili klęskę za klęską. W marcu Rosjanie zajęli Ki­jów i Odesę, stopniowo zacieśniając obszar, na którym działała armja ukraińska. W połowie lipca wojska Ukrainy naddnieprzańskiej zosta­ły ograniczone przez bolszewików wyłącznie do obszaru Kamieńca Podolskiego, gdzie się połą­czyły z niedobitkami wojsk ukraińsko-galicyj-skich. Wobec tego na Wołyniu wojska polskie zamiast Ukraińców miały teraz przeciwko so­bie Rosjan, którzy początkowo zajęli postawę zdecydowanie zaczepną. Jednakże po pierw­szych niepowodzeniach zajęli pozycję obronną.

Położenie na frontach wołyńskim i mało­polskim w drugiej połowie lipca było następu­jące: poczynając od Prypeci, wojska polskie naj­mowały linję wzdłuż Styru, która przez Brody ciągnęła się dalej wzdłuż Zbrucza. W momencie tym na całym ogromnym froncie od Wilna aż do Podwołoczysk mieliśmy już do czynienia z wojskami rosyjskiemu Jedynie na samem po­łudniu, po drugiej stronie Zbrucza, znajdowały się wojska ukraińskie, które obecnie, mając na karku całą potęgę sowiecką, zachowywały się neutralnie wobec Polaków, nawiązując nawet

pierwsze wstępne pertraktacje z dowództwem polskiem.

Tak oto ośmiomiesięczna walka została za­kończona i Małopolska Wschodnia powróciła ponownie na łono Macierzy. Czekały ją jeszcze groźne chwile w 1920 roku, ale nic już nie zdo­łało oderwać od Polski kraju, którego stolica Lwów wykazała tyle bohaterstwa, poświęcenia i patrjotyzmu, zasługując sobie słusznie na za­szczytne miano najwierniejszego miasta Rze­czypospolitej.

W ciągu maja i czerwca nowy obowiązek i nowa troska spadła na barki Naczelnego Do­wództwa. Oto przebieg konferencji pokojowej w Wersalu kazał obawiać się jej zerwania ze strony Niemiec, nie godzących się na wymaga­ne przez Koalicję warunki. Przewidywano moż­liwość nowej wojny z Niemcami, w której Pol­ska siłą rzeczy musiałaby wziąć udział po stro­nie Koalicji. Zmusiło to nas do zorganizowania w charakterze „pogotowia wojennego" nowego ewentualnego frontu przeciwniemieckiego, co pochłonęło znaczną część rozporządzalnych sił, przedewszystkiem zaś dywizje „błękitne" gen. Hallera. W konsekwencji odbiło się to ujemnie na tempie naszej ofensywy zarówno na półno­cy, jak i w Małopolsce, oraz znacznie opóźniło ostateczną reorganizację narazie improwizowa­nej armji.

Dopiero podpisanie w dniu 28 czerwca 1919 r. Traktatu Wersalskiego usunęło bezpo­średnie niebezpieczeństwo wojny z Niemcami i pozwoliło Polsce skierować wszystkie swoje siły na zagrożone rubieże wschodnie.

Przedewszystkiem w coraz szybszem tem­pie prowadzono organizację armji oraz scala­nie jej z dotąd różnorodnych formacyj. Prace te pod koniec 1919 roku dały już znaczne wy­niki. Armja została zunifikowana, czego aktem symbolicznym była wielka uroczystość patrjo-tyczno-wojskowa w Krakowie w dniu 19 paź­dziernika. Znikły poszczególne formacje. Do­wództwo Naczelne rozciągnięto na wszystkie wojska polskie. Ustalono jeden system organi­zacyjny, oraz przyjęto dla całej armji francu­ski system wyszkolenia i walki. Do Polski przy­była Wojskowa Misja Francuska, która rozpo­częła pracę instruktorską wśród wyższych i niż­szych oficerów polskich.

Z końcem 1919 roku siły zbrojne Polski składały się już z 21 dywizyj piechoty i brygad kawalerji o łącznej sile 600.000 ludzi w kraju i na froncie.

759

• ; ,

• ^ ^ Ѵ І

Były cesarz Karol I (w środku) na tarasie zamku w Wartegg (Szwaj car ja).

Jeszcze w ciągu lata i jesieni 1919 r. Do­wództwo Naczelne, wobec postępów organiza­cyjnych armji, oraz wobec usunięcia niebezpie­czeństwa niemieckiego, zdecydowało się na no­wą wielką ofensywTę na frontach litewsko-biało-ruskim i wołyńskim, aby jak najdalej odsunąć na wschód nawałę bolszewicką i siłą oręża za­decydować o losach polskich ziem kresowych.

Z początkiem lipca dowTódca frontu litew-sko-białoruskiego rozpoczął ofensywę od strony Wilna na Mołodeczno, które też zostało zdoby­te w dniu 4 lipca. Rozbite wojska rosyjskie co­fały się na Połock i na Mińsk, tworząc pomię­dzy temi kierunkami znaczną lukę. Jednakże siły polskie były za słabe, aby przez lukę tę po­prowadzić działania oskrzydlające na Mińsk.

Tern niemniej zaniepokojeni o los Mińska Rosjanie rozpoczęli przeciwnatarcie, które jed­nak zostało zahamowane przez gen. Szeptyckie-go. Wobec tego wojska polskie, znacznie wzmoc­nione (8 dywizja piechoty i wielkopolska grupa gen. Konarzewskiego, licząca brygadę piechoty, silną artylerję i pułk kawalerji), w pierwszych dniach sierpnia same ponowiły ofensywę na Mińsk, Kojdanów i Słuck. Rosjanie stawiali zacięty opór, jednakże Polacy już w dniu 6 sierpnia opanowali Słuck, zaś 8 sierpnia, po ciężkiej bitwie pod Zasławiem i na przedpolach miasta, zdobyli Mińsk.

Po zdobyciu Mińska ofensywa polska roz­wijała się pomyślnie w kierunku rzek Dźwiny, Berezyny i Ptyczy. 2 dywizja piechoty legjon. opanowuje lin je Berezyny i zdobywa przyczó­łek mostowy pod Borysowem; grupa wielko­polska również opanowuje Hnję Berezyny, zdo­bywając w dniu 29 sierpnia twierdzę w Bobruj-sku; 1 dywizja litewsko-białoruska lewem skrzydłem dociera do Berezyny, prawem zaś rozciąga się wzdłuż Ptyczy, nawiązując łącz­ność z 9 dywizją piechoty, z powodzeniem ope­rującą nad Prypecią; na skrajnej północy 1 dy­wizja piechoty legjon. zbliża się do Dźwiny w kierunku Dyneburga (Dźwińska), zaś 8 dy­wizja piechoty w kierunku Połocka i Lepla.

Równocześnie niemal z ofensywą gen. Szeptyckiego rozwinęła się była ofensywa pol­ska na Polesiu, osiągając w końcu sierpnia linję rzeki Oressa — Petryków — Simonowicze. W tym czasie grupę tę, przemianowaną na 9 dy­wizję piechoty, objął gen. Sikorski, podporząd­kowany dowództwu frontu litewsko-biabru-skiego.

Na Wołyniu, gdzie teraz ustanowiono sa­modzielny front wołyński pod dowództwem gen. Listowskiego (dalej na południe był front gali­cyjski gen. Iwaszkiewicza), ofensywa polska rozpoczęła się w dniu 8 sierpnia. Po zaciętej bitwie pod Klewaniem i po uciążliwych walkach

o forty nocą z dn. 12 na 13 sierpnia 1 dywizja strzelców („hallerczycy") opanowała Równe. Nieco wcześniej, bo dn. 11 sierpnia 4 dywizja piechoty zdobyła Dubno i osiągnęła linję Zdoł-bunowo—Krzemieniec. Na lewTem skrzydle gru­pa gen. Zygadlowicza opanowała Sarny, wy­pierając Rosjan na prawy brzeg Słuczy. W dzia­łaniach tych wzięła również udział lewoskrzy-dłowa 2 dywizja strzelców frontu galicyjskiego, posuwając się wzdłuż linji kolejowej Tarno­pol—Szepietówka.

Pod koniec 1919 roku walki na całym nie­mal froncie ustały, front ustabilizował się, obie strony zaległy w leżach zimowych, energicznie organizując się do kampanji 1920 roku.

Na północ od Prypeci front litewsko-biało-ruski ciągnął się wzdłuż Dźwiny od Dyneburga do Połocka, następnie skręcał na południe i wzdłuż Berezyny ciągnął się do Bobrujska, stamtąd zaś, zawracając na południowy wschód wzdłuż Ptyczy dochodził do Prypeci. Na tyłach tego frontu znajdowała się od strony północne­go-zachodu Litwa, której stosunek do Polski nie został jeszcze wyjaśniony i na terenie której organizowała się w dodatku awanturnicza ar-mja niemiecko-rosyjska Awałowa-Bermonta, mająca rzekomo przeciwstawić się Sowietom, wogóle jednak raczej niepewna dla Polski.

Tymczasem na południe od Prypeci na od­cinkach frontów wołyńskiego i galicyjskiego zaszły pod koniec 1919 roku poważne zmiany. Wczesną jesienią armja Ukrainy naddnie­przańskiej atamana Petlury, wzmocniona re­sztkami wojsk rusińskich, zdołała zreorganizo­wać się, a następnie odeprzeć wojska sowieckie z przed linji frontu galicyjskiego i południowej części frontu wołyńskiego. Znów przeto przed wojskami polskiemi zamiast Rosjan stanęli Ukraińcy. Ale tym razem, na skutek nawiązu­jącego się już porozumienia, które wiosną 1920 roku doprowadziło do zawarcia wojskowe­go sojuszu polsko-ukraińskiego przeciwko So­wietom, zachowanie Ukraińców było raczej życzliwe. Wobec tego Polacy powstrzymali się od wszelkich kroków zaczepnych.

W listopadzie zjawiła się na przedpolach pozycyj polskich nowa armja, a mianowicie kontrrewolucyjna armja rosyjska Denikina, która, prowadząc wielką ofensywę z południa Rosji przeciwko Sowietom, parła wojska bolsze­wickie na północ, niejako zdmuchując je z przed nosa wojsk polskich, ale równocześnie występu­jąc również przeciwko Ukraińcom. Armja Pe­tlury została przez Denikina rozbita, a niedo­

bitki jej wtłoczone we front polski tak, że w koń­cu listopada 1919 r. polskie straże przednie na­wiązały kontakt z przedniemi strażami rosyj­skich „białych" oddziałów. Zarówno Polacy, jak Rosjani zachowali neutralność, obserwując się wzajemnie. Ale już w końcu grudnia ofen­sywa Denikina załamała się i przed wojskami polskiemi zjawiła się ponowna fala bolsze­wików.

Korzystając z tych wszystkich „kontredan-sów" wojska polskie, nie biorąc w nich bezpo­średniego udziału, zdołały bez przeszkód prze­sunąć front wołyński nad rzekę Uborć i górny bieg Słuczy, na froncie zaś galicyjskim prze­rzucić poza Zbrucz straże przednie na linję rze­ki Uszyca ze Starokonstantynow7em i Płoskiro-wem włącznie.

Na tym więc froncie wojska polskie docze­kały się zimy, a wraz z nią przymusowej bez­czynności. Jedynie w ciągu stycznia 1920 roku nastąpiły ciężkie walki na Łotwie, której Pol­ska, w myśl zawartego porozumienia, pośpie­szyła z pomocą przeciwko Sowietom. Z udzia­łem 1 i 5 dywizyj piechoty legj. połączone woj­ska polsko-łotewskie pod wspólnem dowódz­twem gen. Rydza-Śmigłego w krótkim czasie opanowały Dyneburg i oczyściły z w7ojsk so­wieckich całą Łotwę.

Dalszy przebieg wojny polsko-rosyjskiej, niezwiązany już bezpośrednio z wojną świato­wą, a znacznie lepiej znany czytelnikowi, na­kreślimy już tylko pobieżnie. Bowiem kampa-nja 1920 roku stanowi sama przez się materjał tak ogromny, że, aby go wyczerpać, należałoby poświęcić tej sprawie specjalny obszerny roz­dział, co w ramach historji wojny światowyej nie może być celowe.

Geneza kampanji 1920 roku tkwiła w tern, że Rosja Sowiecka w międzyczasie odniosła zu­pełne zwycięstwo w w'ojnie domowej, trwającej w ciągu dwóch lat. Tak zwane „białe" armje rosyjskie zostały rozbite. Resztki ich pod do­wództwem generała Wrangla broniły się jeszcze na Krymie. W związku z tern Koalicja wyco­fała również swoje ekspedycje zbrojne z połu­dnia Rosji i z Azji, oraz zaprzestała materjal-nie wspierać kontrrewolucję. Oczywistem było, że w zmienionych warunkach, upojona zwycię­stwem Rosja Sowiecka z tern większą siłą ude­rzy w Polskę, która stanowiła wówczas jedyną zaporę pomiędzy rewolucją bolszewicką a Eu­ropą zachodnią, gdzie intensywna propaganda komunistyczna czyniła znaczne postępy, przy­gotowując grunt pod przyszłą rewolucję, którą

761

Europie bolszewicy zanieść chcieli na ostrzach swoich bagnetów.

Istotnie, Sowiety poczęły zimą już kon­centrować swoje wojska przeciwko Polsce, rów­nocześnie pragnąc osłabić moralną jej odpor­ność i zyskać na czasie przez wystosowanie w grudniu 1919 r .i styczniu 1920 r. perfidnych propozycyj pokojowych. Na szczęście wstępne już rokowania wykazały dwulicową grę Sowie­tów. Narazie o pokoju nie mogło być mowy.

Wobec tego wypłynęła sprawa ukraińska. W interesie polskim było wcisnąć pomiędzy Pol­skę a Sowiety niepodległe państwo ukraiń­skie, wrogo do tych Sowietów ustosunkowane, a związane z Polską sojuszem. W tym kierun­ku poszły rokowania polsko-ukraińskie, które doprowadziły do porozumienia, na mocy które­go wojska polskie miały oswobodzić prawo­brzeżną Ukrainę i oddać ją pod władzę ukraiń­skiego Dyrektorjatu z atamanem Petlurą na czele.

Tak więc ofensywa polska na Kijów, któ­

ra rozpoczęła kampanję 1920 r., miała być nie­jako uprzedzeniem ze strony polskiej poważnej ofensywy rosyjskiej, do której Sowiety przygo­towywały się przez całą zimę. Ofensywa pol­ska miała na celu oskrzydlenie, przyparcie do Dniepru i zniszczenie sił rosyjskich, działają­cych na jego prawym brzegu. Niestety, Rosja­nie, na czas zorjentowawszy się w grożącem im niebezpieczeństwie, zdołali ujść przed klęską, opuszczając bez walki Kijów, który został za­jęty przez wojska polskie w dniu 7 maja, i prze­chodząc na lewy brzeg Dniepru. Krańcowa li­ii ja, którą osiągnęła ofensywa polska, powyżej Kijowa przebiegała wzdłuż Dniepru, w obsza­rze Kijowa przechodziła na jego lewy brzeg, tworząc silne przedmoście, poczem znów powra­cała na brzeg prawy i, okalając od wschodu Białącerkiew, biegła przez Lipowiec, Bracław i Wapniarkę do Dniestru, poniżej Jarugi.

Tymczasem Rosjanie koncentrowali swoje znaczne siły na froncie litewsko-białoruskim, gdzie, uprzedziwszy natarcie polskie, rozpoczęli

Były cesarz Wilhelm, w towarzystwie kapitana von Ilsermanna, na przechadzce porannej V) parku w Ameronyen.

ofenyswę w dniu 14 maja. Ofensywa ta dopro­wadziła wkońcu, wobec ogromnej przewagi po stronie Rosjan, do załamania się polskiego le­wego skrzydła, co pociągnęło za sobą odwrót całej armji polskiej na wszystkich frontach.

Wódz Naczelny, stwierdziwszy olbrzymią przewagę rosyjską, której szczupłe i osłabione wojska polskie nie mogły się przeciwstawić, po­czął organizować opór i własne przeciwnatarcie w trójkącie pomiędzy Wisłą i Wieprzem, na głę­bokich tyłach cofającego się frontu. Rosjanie parli na Warszawę główną masą swoich wojsk, rozumiejąc słusznie, że upadek stolicy i sforso­wanie linji Wisły powinny złamać opór Polski i otworzyć armji czerwonej drogę na Zachód. Kiedy jednak cofające się wciąż z nad Berezy­ny i Dniepru wojska polskie osiągnęły linję Wisły i Wieprza, stanąwszy na przedpolach sto­licy, wszystko już było przygotowane do nagłe­go zwrotu zaczepnego.

Okres odwrotu wyzyskano w kraju nale­życie. Z niezwykłą szybkością sformowano znaczne uzupełnienia, które wzmocniły szeregi cofających się wojsk polskich, a nawet zdołano sformować pewną ilość nowych jednostek bojo­wych. Społeczeństwo wykazało ogromny hart ducha. Entuzjazm i zapał powszechny wyraził się w masowem zgłaszaniu się ochotników. Szli młodzi i starzy, szli przedstawiciele wszystkich warstw społeczeństwa. Stworzono tak zwaną ,.Armi-e Ochotniczą", która znakomicie przy­czyniła się do podniesienia na duchu zmęczo­nych odwrotem wojsk. Dokonano ogromnego wysiłku gospodarczego, w pośpiesznem tempie podnosząc materjalny stan wojska. Pomimo przeszkód ze strony socjalistycznych partyj w Anglji, w Niemczech i we Włoszech — z za­granicy masowo szły transporty broni, amuni-cii, mundurów i wszelkiego sprzętu bojowego. Francja okazała nam pomoc w granicach swo­ich możliwości, przysyłając, jako doradcę, gen. Weygand'a, szefa sztabu marszałka Foch'a, oraz znaczną ilość oficerów - instruktorów, któ­rzy przedewszystkiem zajęli się wyszkoleniem. Cały ten kolosalny wysiłek armji i społeczeń­stwa pod osobistem kierownictwem Naczelnego Wodza został skierowany nietylko ku obronie, ale i własnemu przeciwnatarciu.

Kiedy główna masa wojsk czerwonych sku­piła się pod Warszawą, zbliżając się na odle­głość kilkunastu kilometrów od Pragi, sądząc, że armja polska jest już złamana, a walka roze­gra się teraz o stolicę i linję Wisły — Wódz Na­czelny od strony Wieprza wykonał z Lubel­szczyzny w bok Rosjan potężne uderzenie skrzy­

dłowe. Natarcie polskie byłu tak gwałtowne, że Rosjanie, nie zdążywszy odwrócić swojego frontu pod Warszawą do czoła atakujących Po­laków, zostali wprost zmiażdżeni w ciągu pa­ru zaledwie dni. XVI armja rosyjska, naciera­jąca na Warszawę, przestała właściwie istnieć. Rozbite arm je rosyjskie, którym groziło oskrzy­dlenie całkowite, rozpoczęły gwałtowny odwrót na Bug. Bitwa „warszawska", trwająca od 16 do 25 sierpnia 1920 roku zakończyła się peł-nem zwycięstwem wojsk polskich. Część prawo-skrzydłowych wojsk rosyjskich, nie mogąc ujść pogoni polskiej, wycofała się na terytorjum Prus Wschodnich, gdzie została przez Niemców rozbrojona.

Równocześnie pod Zamościem rozegrała się wielka bitwa z rosyjską arm ją konną Bu-diennego. I tam wojska polskie, rozbiwszy do­tychczas groźnego Budiennego, ruszyły na­przód, powodując ofensywę polską na całym froncie południowym.

Z końcem września Rosjanie, spróbowali stawić opór w tak zwanej bitwie „nad Niem­nem". Po zaciętych walkach opór Rosjan zo­stał złamany. Wojska polskie znów ruszyły na wschód, pędząc przed sobą ostatecznie zdemora­lizowane wojska czerwone.

Tymczasem już od sierpnia w Mińsku znajdowała się delegacja polska prowadząca ro­kowania pokojowe, które rozpoczęły się w chwi­li, kiedy bolszewicy stali pod Warszawą, która lada chwila miała upaść. Początkowe warunki pokojowe, stawiano przez Rosję Sowiecką, by­ły- niezwykle dla Polski ciężkie: granica na Bu­gu, ograniczenia polskich sił zbrojnych, miesza­nie się do wewnętrznych spraw polskich i t. d. Ale w miarę zwycięstw polskich stanowisko Ro­sjan było coraz bardziej niepewne. Kiedy wre­szcie rokowania przeniesiono na teren neutral­ny do Rygi, ostatecznie odwróciły się role. Te­raz delegacja polska miała poza sobą autorytet zwycięskich wojsk polskich, które znów stały daleko na wschodzie, bezpośrednio zagrażając samej Rosji Sowieckiej. W tych warunkach w dniu 12 października 1920 roku podpisano w Rydze zawieszenie broni, które weszło w ży­cie nocą z dn. 18 na 19 października.

Wojna polsko - rosyjska, przypieczętowa­na wspaniałem zwycięstwem oręża polskiego, została zakończona w dwa lata po wojnie świa­towej. Europa ostatecznie powracała do życia normalnego, które przez tyle lat było zakłócone straszliwym hukiem dział...

Ostateczne granice Polski na wschodzie

763

wyznaczył Traktat Ryski, układając pokojowe współżycie pomiędzy Polską a sowieckiemi Ro­

sją i Ukrainą, co było ostatniem ogniwem pacy­fikacji świata powojennego.

ZAKOŃCZENIE.

Kiedy na zachodzie i na południu Europy zamilkły działa, a uzbrojone narody schowały swoje skrwawione miecze do pochew — na are­nę wystąpili dyplomaci i )olitycy, aby straszli­we żniwo wojny uporządkować i świat powojen­ny wtłoczyć w nowe ramy prawne.

Rozpoczęły się żmudne rokowania pokojo­we pomiędzy zwycięzcami a zwyciężonymi. Był to ogrom pracy, która miała przebudować świat na nowych zgoła zasadach sprawiedliwości, ła­du i bezpieczeństwa. Pracę tę podjęto pod wzniosłem hasłem zabezpieczenia ludzkości przed groźnem widmem nowej wojny, która, jak rozumiano to już wówczas, ogromem swo­im i zasięgiem zniszczenia napewno przewyż­szyłaby rozmiary wojny światowej. Jeśli, jak to dziś rozumiemy, wysiłki polityków i dyploma­tów powojennych nie dały tych rezultatów

o których marzyła znękana ludzkość, jeśli świat dzisiejszy nie więcej rządzi się sprawiedliwo­ścią, niż dawniej, jeśli jesteśmy bardzo daleko od ładu międzynarodowego, a groza wojny znów wisi nad udręczoną ludzkością — winę tego po­nosi przedewszystkiem natura człowieka, nie o wiele mniej niepohamowana i brutalna, niż w epoce kamiennej. I wdnę tę ponosi natura ludzka nietylko z racji dzisiejszych jej wich-rzeń, ale i z racji tego zawodu, który uczyniła twórcom traktatów pokojowych, nadmiernie i doktrynersko wierzącym w świetlany duch ludzkości. Traktaty, zrobione, jakgdyby, na wyrost w stosunku do niedorosłego jeszcze du­cha ludzkiego, stały się znacznie mniej w prak­tyce użyteczne w dziele pokoju, ładu i sprawie­dliwości, niż przypuszczano bezpośrednio po wojnie. W imię wdelkich haseł, którym patro-

"*

764

Policja holenderska, ochraniająca zamek w Amerongen.

nował szlachetny prezydent Wilson, zwycięzcy zrzekli się w wielkiej mierze owoców swojego zwycięstwa, zwyciężeni nie zostali ostatecznie przygnieceni do ziemi. Chciano widzieć tylko ludzkość, która wyrzeka się wojny i łaknie spra­wiedliwości. Że się to w całości twórcom trak­tatów nie udało — dziś wiemy o tern dobrze, z niepokojem obserwując mętne jeszcze, ale już kształtujące się zarysy nowej wojny, straszli­wego rewanżu, którego idea naruszyła równo­wagę umysłową narodów zwyciężonych, lecz nie zgniecionych... Dni nasze stają się egzaminem żywotności tych haseł humanitarnych, które potężnie zaważyły na kształtowaniu się świata powojennego. Z niepokojem oczekuje ludzkość wyniku tego egzaminu dziejowego, który zade­cyduje o dalszym kierunku rozwojowym ducha ludzkiego... wdół lub wgórę...

Ramy prawne, które ułożyły pokojowe współżycie narodów po wojnie światowej, skła­dają się z szeregu traktatów, na czoło których wysuwa się Traktat Wersalski, zawarty w dn. 28.VL 1919 r. pomiędzy z jednej strony Niem­cami, a z drugiej 27 państwami zwycięskiej Ko­alicji. Na te 27 państw złożyły się tak zwane główne mocarstwa sprzymierzone i stowarzy­szone Stany Zjednoczone A. P., Wielka Brytan-ja, Francja, Włochy i Japonja, oraz inne pań­stwa sprzymierzone i stowarzyszone, a w ich liczbie i Polska (w imieniu Polski Traktat Wer­salski podpisali delegaci Roman Dmowski i Ignacy Paderewski. Polska ratyfikowała Traktat w dn. 31.VII. 1919 r . ) .

Traktat Wersalski stwierdził winę Nie­miec w wywołaniu wojny światowej, pozbawił ich Alzacji i Lotaryngji (zabranych w 1871 r.) na rzecz Francji, niewielkich obszarów na rzecz Belgji i Danji, Wielkopolski i Pomorza na rzecz Polski, oraz wyznaczył decydujące o przynależ­ności państwowej plebiscyty na Górnym śląsku, w Warmji i w części Prus Wschodnich, w ten sposób ostatecznie wyznaczając zachodnie gra­nice Polski, oraz dając jej dostęp do morza i pewne uprawnienia w Gdańsku, któiy oder­wano od Niemiec, przekształcając na wolne miasto pod opieką Ligi Narodów. Traktat Wer­salski nadto pozbawił Niemcy kolonij, nałożył na nie olbrzymie odszkodowania wojenne (re­paracje), oraz nałożył znaczne ograniczenia pod względem militarnym na lądzie i na morzu, za­kazując Niemcom posiadania armji poborowej, ograniczając ich siły zbrojne do stutysięcznej armji werbunkowej (Reichswehra), oraz zaka­zując używania i produkcji artylerji ciężkiej,

czołgów, lotnictwa wojskowego, gazów, łodzi podwodnych, wielkich pancerników i t. p. Mia­ło to na celu sparaliżowanie niemieckiego im­perializmu groźnego dla pokoju świata. Czy były to ograniczenia wystarczające — o tern przekona nas może najbliższa przyszłość. Jedną z najważniejszych części Traktatu Wersalskie­go był pakt, powołujący do życia Ligę Narodów, jako międzynarodową instytucję ładu, sprawie­dliwości i bezpieczeństwa.

Traktat w St. Germain en Laye został za­warty w dn. 10.IX. 1919 r. pomiędzy Austrją i 5 głównemi mocarstwami oraz 12 innemi pań­stwami Koalicji. Traktat ten sankcjonował rozbiór dawnej monarchji Austzx>-Węgierskiej, powołując do życia na jej obszarach zupełnie niezależne i niezwiązane ze sobą państwa, a mianowicie Czechosłowację, Austrję, Węgry oraz Jugosławję (dawną Serbję), równocześ­nie przyznając Trydent i Triest Włochom, Ga­licję — Polsce, Siedmiogród i Bukowinę — Ru-munji, oraz włączając Czarnogórze do Jugosła-wji. Traktat ten znalazł potwierdzenie w Trak­tacie w Trianon z dn. 4.VI. 1920 r., zawartym przez Koalicję z Węgrami.

Traktat w Neuilly, zawarty w dn. 27.XI. 1919 r. z Bułgarją, pozbawił ją Macedonji na rzecz Jugosławii i Grecji.

Wreszcie Traktat w Sevres, zawarty wT dn. 10.VIII. 1920 r. przez Koalicję z Turcją, doko­nywał jej podziału pomiędzy Grecję, Anglję, Francję i Włochy. Jednakże rewolucja turec­ka, na czele której stanął Kemal - Pasza, nie uznała tego traktatu, a prowadząc szczęśliwie walkę z Grecją, zmusiła Koalicję do znacznej zmiany swoich postanowień w Lozannie w 1922 — 23 r. Turcja pozostała samodzielna, utrzymała się w Europie przez posiadanie Kon­stantynopola, ale utraciła ogromne obszary w Azji, ograniczona wyłącznie do samej Azji Mniejszej.

W ostatecznym wyniku wojny światowej powstały ponadto na obszarach dawnej Rosji nowe państwa niepodległe. Litwa, Łotwa, Estonja i Finlandja, tak zwane państwa bał­tyckie.

Ostatnim ogniwem traktatów był Traktat Ryski pomiędzy Polską a Rosją i Ukrainą So-wieckiemi.

Tak oto wojna światowa skończyła się i świat powrócił do znojnej ale twórczej pracy pokojowej.

Czy jednak na długo?...

765

S P I S R Z E C Z Y . ROZDZIAŁ XVIII.

Str. OGÓLNE POŁOŻENIE PAŃSTW WOJUJĄCYCH NA POCZĄT­

KU 1916 R 507

ROZDZIAŁ XIX. KAMPANJA 1916 R 517 KAMPANJA LETNIA, OKRES MAJ — WRZESIEŃ 1916 U. 537

ROZDZIAŁ XX. KAMPANJA PRZECIW RUMUNJ1 JESIENIĄ 1916 R. . . 555

ROZDZIAŁ XXI. PROKLAMACJA DWÓCH CESARZY Z DNIA 5 LISTOPADA

1916 R. W SPRAWIE POLSKIEJ 566

ROZDZIAŁ XXII. OGÓLNE POŁOŻENIE PAŃSTW WOJUJĄCYCH NA WIOSNĘ

1917 R 577

ROZDZIAŁ XXIII. KAMPANJA 1917 R 583

ROZDZIAŁ XXIV. NA PRZEŁOMIE LAT 1917/1918 603

ROZDZIAŁ XXV. KAMPANJA 1918 R 621

ROZDZIAŁ XXVI. WIELKA OFENSYWA NIEMIECKA NA FRONCIE ZACHOD­

NIM W 1918 R 630

ROZDZIAŁ XXVII. WIELKA KONTROFENSYWA KOALICJI LATEM IMES1ENIĄ

1918 R . . 651

ROZDZIAŁ XXVIII. DECYDUJĄCA OFENSYWA KOALICJI JESIENIĄ 1918 R.

KLĘSKA NIEMIEC I AUSTRO-WĘGIER. ZAWIESZENIE BRONI 667

ROZDZIAŁ XXIX. SPRAWA POLSKA OD AKTU LISTOPADOWEGO PAŃSTW

CENTRALNYCH DO KOŃCA WOJNY 699

ROZDZIAŁ XXX. WOJNA POLSKI ODRODZONEJ 1918 — 1921 R. . . . 745 ZAKOŃCZENIE 764