Generał Świerszczu - rfbl.plrfbl.pl/wp-content/uploads/2015/01/Retro-Futbol-nr4.pdf · etroFto z...

43
Retro Futbol m a g a z y n Nr 4 styczeń `15 pierwszy w polsce magazyn o historii piłki nożnej | www.rfbl.pl Zbigniew Boniek biografia FC Hollywood retro extra Ostatni mecz taktycznie Mundial 1930 retrospekcja Historia komercjalizacji retro extra Świerszczu Generał TEMAT NUMERU wywiad

Transcript of Generał Świerszczu - rfbl.plrfbl.pl/wp-content/uploads/2015/01/Retro-Futbol-nr4.pdf · etroFto z...

RetroFutbolm a g a z y n

Nr 4styczeń `15

pierwszy w polsce magazyn o historii piłki nożnej | www.rfbl.pl

Zbigniew Boniekbiografia

FCHollywoodretro extra

Ostatni mecztaktycznie

Mundial 1930retrospekcja

Historiakomercjalizacjiretro extra

ŚwierszczuGenerał

TEMAT NUMERUwywiad

RetroFutbol magazyn | str. 2 str. 3 | RetroFutbol magazyn

Witajcie w nowym, 2015 roku! Dla prawdziwych kibiców piłki nożnej styczeń jest z reguły miesiącem

wielkiej, piłkarskiej uczty. Nie inaczej będzie i teraz. Wszak w Australii trwa już Puchar Azji, a w Gwinei Równikowej rozpoczyna się faza grupowa Pucharu Narodów Afryki. I jak w tym zapełnionym kalendarzu zna-leźć czas na Retro Futbol? Bardzo łatwo! Przecież w naszym kraju nie ma drugiego wydawnictwa, które byłoby w pełni poświę-cone historii futbolu. Polecamy się w prze-rwie między spotkaniami oraz tradycyjnie – nocą.

Niedawno zmarł Jenő Buzánszky – ostat-ni żyjący członek „Złotej Jedenastki”. Tej, która zdemolowała Anglików na Wembley, zdobyła mistrzostwo olimpijskie oraz wice-mistrzostwo świata. Wraz z jego śmiercią skończyła się pewna epoka; w tej chwi-li wśród nas nie ma już żadnego piłkarza, których osobiście określałem mianem ro-mantycznych. Dziś dla większości liczy się już niestety żel we włosach...

W tym numerze zerwę z tradycją i nie wy-mienię tekstów godnych polecenia... Robię to wyłącznie dlatego, że cały nasz oddział redakcyjny włożył ogrom swej pracy, by przygotować Wam produkt skończony. Gwarantuję, że nie zawiedziecie się w ża-den sposób.

Do Waszych rąk oddajemy kolejny, czwarty już numer naszego miesięcznika. Jak zwy-kle prosimy o komentarze, ponieważ dzięki Waszej opinii stale się rozwijamy, by być jeszcze ciekawszymi.

Wsiadamy w nasz futbolowy wehikuł czasu i startujemy!Miłej lektury!

Damian Bednarzredaktor naczelny

biografia str. 48

Ja się nigdy nie uważałem za rogatąduszę

Zapomniany futbolowy zakątekklasyk str 7

Ostatni mecztaktycznie str. 11

Historia komercjalizacjiretro str. 18

Szokretro finale str. 22

Generał Świerszczuwywiad str. 28

Mecze niespokojne 1919-1920zanim powstała liga str. 36

FC Hollywoodretro extra str. 42

Król na stare latabiografia str. 61

Pierwszy Mundialmundiale str. 66

Bezbarwniretro extra str. 73

Alexander Turnbull- zapomniany bohaterbiografia str. 78

Meczw cieniu katastRofy

klasyk str . 58

RetroFutbol magazyn | str. 4 str. 5 | RetroFutbol magazyn

kalendarium

kalendaRiumpiłkarsko-historyczne 20 stycznia - 20 lutego

20 stycznia

20.01.1921 Urodził się Telmo Zarra hispzański napastnik, do niedawna rekordzista pod względem liczby strzelonych goli w lidze hiszpańskiej, w 277 meczach Athletico Bilbao zdobył 251 bra-mek, w listopadzie (2014) wy-nik ten poprawił Messi

21 stycznia

21.01.1901 Urodził się Ricardo Zamora, hiszpański bramkarz srebrny medalista olimpijski 1920, piłkarz Espanyolu, Barcelony, Realu i OGC Nice, nagrodą jego nazwiska jest przy-znawana bramkarzowi który puścił najmniej goli w danym sezonie w Primera División (zm. 1978)

22 stycznia

22.01.1927 Odbyła się pierwsza w historii radio-wa transmisja z meczu piłkarskiego (Arsenal F.C.-Sheffield United F.C.).

22.01.1920 Urodził się Alf Ramsey, angielski obrońca, trener- w 1966 zdobył z reprezentacja Anglii mistrzostwo świata,(zm. 1999)

23 stycznia

23.01.1939 Data śmierci Matthiasa Sindelara- najlepszego piłkarza Austrii w XX wieku,

ciało piłkarza i jego kochanki Camil-li Castagnoli znaleziono w jego

mieszkaniu oficjalna przyczy-na- śmierci zatrucie tlenkiem węgla, w co nikt w Wiedniu nie uwierzył

25 stycznia

25.01.1942 Urodził się Eusébio, portugalski

piłkarz, król strzelców mundialu 1966, zdobywca

Pucharu Europy z Benficą ‚61 i ‚62, zmarł 5 styznia 2014

26 stycznia

26.01.1930 Założono brazylijski klub piłkarski Sao Paulo FC- reak-tywowany 16.12.1935

26.01.1963 Urodził się José Mourinho, portugal-ski trener piłkarski, zdobył: z FC Porto- Puchar UEFA 2003, Ligę Mistrzów 2004, z Interem Me-

diolan Ligę Mistrzów 2010 oraz sukcesy krajowe z Chelsea i Realem.

28 stycznia

28.01.1900 W Lipsku założono Niemiecki Zwią-zek Piłki Nożnej (DFB).

29 stycznia

29.01.1966 Urodził się Romário, brazy-lijski napastnik, mistrz świata 1994

29.01.2011 W finale XV Pu-charu Azji Japonia pokonała po dogrywce Australię 1-0. Bramkę zdobył w 109 minu-cie Tadanari Lee. Spotkanie odbyło się w Ad-Dauha w Ka-tarze.

1 lutego

01.02.1905 Założono holenderski klub ADO Den Haag.

01.02.2012 W zamieszkach do których doszło podczas meczu pomiędzy El Masry-El Ahly

na stadionie piłkarskim w Port Saidzie w Egipcie 79 osób zginęło, a około

1000 zostało rannych

01.02.1915 Urodził się Stan-ley Matthews, anglik, pierwszy zdobywca „Złotej Piłki” profe-sjonalnie grał w piłkę przez po-nad 30 lat (zm. 2000)

4 lutego

04.02.1899 Założono niemiecki klub pił-karski Werder Brema 4-krotny mistrz Niemiec 1965,1988,1993,2004

04.02.1926 Urodził się Gyula Grosics, węgier-ski bramkarz, mistrz olimpijski 1952, wicemistrz świata 1954

04.02.1929 Urodził się Reino Börjesson, szwedz-ki piłkarz, wicemistrz świata 1958

6 lutego

06.02.1958 Katastrofa samolotu pasażerskiego na lotnisku w Monachium, w której zginę-

ły 23 osoby, w tym 8 piłkarzy zespołu Manchester United:Geoff Bent,Ro-

ger Byrne,Eddie Colman,Tom Curry,Mark Jones,David Peg-g,Frank Swift,Tommy Tay-lor,Bert Whalley,Liam Whelan,

06.02.1969 Urodził się Mas-simo Busacca były szwajcar-

ski sędzia, prowadził mecze na mundialu 2006 i Euro 2008

7 lutego

07.02.1903 Założono holenderski klub VVV Venlo.

9 lutego

09.02.1931 Urodził się Josef Masopust, czeski obrońca/pomocnik, wicemistrz świata 1958

09.02.1957 Urodził się Gordon Strachan, szkoc-ki piłkarz, trener, obecnie prowadzi reprezentację Szkocji

10 lutego

10.02.1903 Urodził się Matthias Sindelar, najlep-szy austriacki piłkarz w historii wg IFFHS (zm. 1939)

RetroFutbol magazyn | str. 6 str. 7 | RetroFutbol magazyn

10.02.1957 W sudańskim Chartumie rozpoczę-ła się pierwsza edycja Pucharu Narodów Afryki, udział wzieły 3 drużyny i rozegrano dwa mecze.

12 lutego

12.02.2003 Chorwacja - Polska 0-0 Split mecz towarzyski- debiut Pawła Janasa jako selekcjo-nera reprezentacji Polski

13 lutego

13.02.1911 Założono chorwacki klub pił-karski Hajduk Split, wielokrotny mistrz Chorwacji i dawnej Jugosławi

13.02.1960 Urodził się Pierluigi Collina, włoski sę-dzia piłkarski prowadził min. spotkania na munidalu 1998, 2002, Euro 2000,2004, finały Ligi Mistrzów i Pucharu UEFA

15 lutego

15.02.1891 Założono szwedzki klub piłkarski AIK Solna 11-krotny mistrz Szwecji

16 lutego

16.02.1899 Założono islandzki klub piłkarski KR Reykjavík, 25-krotny mistrz Islandii

16.02.1957 W finale pierwszego w historii Pu-charu Narodó Afryki Egipt pokonał Etiopie 4-0. Wszystkie bramki zdobył Mohammed Diab El-At-tar ‚El-Diba’ w 2, 7, 68, i 89 minucie

17 lutego

17.02.1973 w nowozelandzkim Auckland rozpo-czął się pierwszy Puchar Narodów Oceani, w tur-nieju udział wzięło 5 drużyn, finał odbył się 24.02 w którym Nowa Zelandia pokonała Tahiti 2-0

18 lutego

18.02.1933 Urodził się Bobby Robson, angielski napstnik, trener, prowadził min Fulham, re-

prezentacje Anglii, PSV, Sporting, FC Porto, Barcelonę, Newcastle (zm.

2009)

18.02.1967 Urodził się Ro-berto Baggio, włoski pomoc-nik, napastnik, zdobywca 3 miejsce mistrzostw świa-

ta 1990 i wicemistrz świata 1994

18.02.1975 Urodził się Gary Nevil-le, angielski obrońca, przez całą karierę

związany z Manchesterem United w kórym za-grał 602 mecze

20 lutego

20.02.1992 Powstała Premier League - najwyż-sza profesjonalna liga w Anglii

20.02.2003 Lazio Rzym-Wisła Kraków 3-3 Pu-char UEFA 1/8 finału I mecz, bramki: Nikola La-zetić 22’, Mariusz Jop 44’-sam. Enrico Chiesa 71’- Kalu Uche 39’, Maciej Żurawski 50’-k,63’-k

Hubert Walko

Miłośnik historii i piłki nożnej. Informatyk. Student Mechanikii Budowy Maszyn.Prowadzi kronika-futbolu.pl

HubertWalko

Zapomnianyfutbolowy zakątek

klasyk

Po przemianach politycznych na początku lat 90. XX wieku wiele zmieniło się także na piłkarskiej mapie świata. ZSRR rozpadło się na wiele państw, w związku z czym także pojawiło się kilkanaście nowych reprezentacji.

RetroFutbol magazyn | str. 8 str. 9 | RetroFutbol magazyn

Podobnie z Jugosławią, tworzoną przez sześć państw, których federacje pił-karskie są członkami FIFA (Chorwa-

cję, Słowenię, Macedonię, Serbię, Czarno-górę, a także Bośnię i Hercegowinę), a także Kosowo, którego niepodległości nie uznała do dziś Serbia, przez co nie może ono brać udziału w eliminacjach MŚ i ME, lecz kadra tego maleńkiego kraju otrzymała zgodę na rozgrywanie meczów towarzyskich z druży-nami zrzeszonymi w FIFA i do dziś zagrała 4 oficjalne spotkania: debiut z Haiti (remis 0:0), przegrane z Turcją (1:6) i Sene-galem 1:3), a pierwsze zwycię-stwo odniosła z Omanem (1:0 po golu, zawodnika szwaj-carskiego Grasshopers, Imrana Bunjaku z karnego w 84 minucie).

Historia zna więcej przy-padków tworzenia się i roz-wiązywania piłkarskich re-prezentacji. Jednym z nich była kadra Kraju Saary. Państwo to, ze stolicą w Saarbrücken powstało po II wojnie światowej na obszarze pomię-dzy Nadrenią-Palatynatem, Luksemburgiem a Lotaryngią. 26 lipca 1945 roku, w rezul-tacie postanowienia Europejskiej Komisji Doradczej Kraj Saary stał się częścią fran-cuskiej strefy okupacyjnej na terytorium dzisiejszych Niemiec. Oficjalnie protektorat francuski w Saarze wprowadzono 15 grud-nia 1947. Rok później pojawiły się dowody osobiste dla mieszkańców niewielkiego państewka, dzięki czemu mieszkańcy pro-tektoratu nabyli status równoważny obywa-telom Francji.

Dokładnie 21 lipca 1948 r. w mieście Sul-zbach założono Związek Piłki Nożnej Kraju Saary (niem. Saarländischer Fussballbund - w skrócie SFB). Pod jego egidą uformowa-no odrębne rozgrywki ligowe. Reprezenta-cję powołano do życia dwa lata później. Co zaskakujące, SFB, włączono do FIFA na trzy miesiące przed niemieckim związkiem piłki nożnej, a mianowicie 22 czerwca 1950 r. Ka-dra protektoratu Saary zaliczyła debiut pięć miesięcy po wstąpieniu w szeregi światowej

federacji, na stadionie w sto-licy kraju, Saarbrücken,

rozgrywając spo-tkanie towarzy-

skie przeciwko Szwajcarii B, z a k o ń c z o n e zwycięstwem 5:3. Gole strzelali dla

Saary Herbert Martin i Erich

Leibenguth (po 2) i Karl Berg. Trener

Auguste Jordan wysta-wił wtedy następujący skład:

Erwin Strempel, Nikolaus Biewer, Heinrich Schmidt, Karl Berg, Peter Momber, Walde-mar Philippi, Ewald Follmann, Kurt Clemens, Herbert Martin, Erich Leibenguth i Karl Schi-rra.

Reprezentacja Saary, napotykała na swej drodze trudności z pozyskaniem silnych przeciwników, dlatego też jej rywalami w większości rozegranych meczów były kadry B Francji, Austrii, Szwajcarii i Portu-galii. Z każdą z wymienionych drużyn Sa-

ara zmierzyła się więcej niż raz: najwięcej razy grała przeciwko Francji (czterokrotnie), z pozostałą trójką konfrontowała się po dwa razy.

Poza „spotkaniami o pietruszkę”, drużyna Kraju Saary wzięła udział w kwalifikacjach Mundialu 1954, który odbył się na boiskach Szwajcarii. Wtedy już na ławce trenerskiej zespołu z francuskiego protektoratu zasia-dał Helmut Schön. Niemiec zastąpił bowiem od początku roku 1952 w tej roli Auguste’a Jordana. Maleńkie państwo trafiło do grupy z RFN i Norwegią. Niestety, awans wywal-czyli sobie zawodnicy większego sąsiada Saary czyli Republiki Federalnej Niemiec, późniejsi mistrzowie świata. Niewątpliwie, za sukces podopiecznych Schöna uznać trzeba wyprzedzenie Norwegii, wskutek zwycięstwa 2:3 odniesionego nad Skandy-nawami w Oslo i bezbramkowego remisu na Ludwigsparkstadion przed aż czterdzie-stoma tysiącami kibiców. W starciach z RFN zawodnicy Saary nie mieli nic do powiedze-nia przegrywając na wyjeździe 3:0 i u siebie 1:3.

Dzięki tym wynikom selekcjoner Schön znalazł posadę w sztabie ekipy RFN, gdzie po zniknięciu Saary ze struktur UEFA i FIFA zatrudniono go w roli asystenta Seppa Her-bergera, ówczesnego trenera kadry. Kiedy zaś Herberger stracił pracę, Schön awan-sował i otrzymał szansę samodzielnego prowadzenia „Die Mahnschaft” przez 14 lat (1964-1978). Pod jego wodzą Niemcy sta-li się światową potęgą futbolową i w latach 70. osiągnęli to, co nie udało się nikomu wcześniej: po zwycięstwie w mistrzostwach

Starego Kontynentu (1972), wznieśli także puchar za mistrzostwo świata (1974).

Saara po eliminacjach szwajcarskich MŚ zagrała dziewięć meczów, zanim została wcielona do RFN jako kraj związkowy. Okres funkcjonowania suwerennego protektoratu Saary zakończył się 1.01.1957 roku w re-zultacie, przez co SFB stracił status członka FIFA i jego zespół nie mógł już rozgrywać oficjalnych spotkań ani także brać udziału w eliminacjach Mistrzostw Świata i Europy. Swój „pożegnalny” występ kadra Saary zali-czyła w Amsterdamie ponosząc minimalną porażkę 2:3 z Holandią.

Najjaśniej świecącą gwiazdą tej, krótko ist-niejącej, reprezentacji był napastnik Herbert Binkert – najlepszy strzelec w historii Pro-tektoratu Saary (6 goli w 12 meczach), na co dzień zakładający w tamtym czasie ko-szulkę flagowego klubu ze stolicy kraju: 1. FC Saarbrücken. Oprócz Binkerta wyróżnić można jego kolegę z klubu Waldemara Phi-lippiego, posiadacza rekordu występów dla Saary (18 gier), a także Heinza Vollmara, je-dynego futbolistę, który miał szansę zakła-dać też trykot drużyny narodowej RFN.

Wspomniany 1.FC Saarbrücken nie osią-gnął, podobnie jak kadra narodowa Saary, wielu sukcesów. Sytuację komplikował spór polityczny Francji i Niemiec, przez co przy-należność ligowa Saarbrücken stawała się niejasna. W sezonie 1948/49, pod nazwą FC Sarrebruck wygrało francuską Division 2. Nie dało to jednak awansu na najwyższy szczebel ligowy, ponieważ drużyna ta grała swoje mecze zaproszona do ligi przez Fran-

RetroFutbol magazyn | str. 10 str. 11 | RetroFutbol magazyn

cuzów jako „gość”. Wyników tychże spotkań nie zaliczano do tabeli, a przeciwnicy wysta-wiali w nich swoje rezerwy. „Die Molschder” wycofali się więc z ligi francuskiej. W latach 1949-51 organizował własny Internationaler Saarland Pokal, w którym tylko raz wyłonio-no zwycięzcę (pierwszą edycję wygrali go-spodarze pokonując w finale Stade Rennes 4:0). Druga edycja nie została rozegrana w całości. Stało się tak, ponieważ dopusz-czono 1.FC Saarbrücken do rywalizacji z drużynami niemieckimi. Największym jego dokonaniem okazało się wicemistrzostwo kraju po triumfie w Oberliga Südwest, da-jącym kwalifikację do pucharowego etapu rywalizacji, gdzie dopiero w finale gracze z Saary przegrali 1:2 z VfB Stuttgart.

Dzięki wspomnianemu już powstaniu SFB, 1. FC Saarbrücken wystąpił w premiero-wym Pucharze Europy Mistrzów Krajowych. Już pierwsza przeszkoda okazała się nie do przejścia, lecz nie oznacza to, że zawodnicy AC Milan, bo to na nich trafiło Saarbrücken

napotkali na swej drodze łatwą przeszkodę. Gracze „Niebiesko-Czarnych” nastraszyli Włochów zwyciężając pierwszy mecz 4:3 na wyjeździe. Rossoneri odrobili jednak straty z nawiązką pokonując debiutantów 4:1 w rewanżu.

Był to pierwszy i ostatni występ „Die Mol-schder” w europejskich pucharach na prze-strzeni istnienia Kraju Saary. Dziś zespół ten plącze się pomiędzy trzecim a czwartym poziomem rozgrywek w Niemczech.

Protektorat Saary istniał krótko, lecz zo-stawił ślady w historii europejskiej, a nawet światowej piłki nożnej. Obecnie jednak nie-wielu kibiców piłkarskich w ogóle o nich pa-mięta. Jakub

BarankiewiczUzależniony od piłki i muzyki reggae. Z zamiłowania pismak. Były redaktor stron dotyczących FC Barcelony

J_Barankiewicz

Ostatni mecz

taktycznie

Po awansie na MŚ 1938 i zaciętym pojedynku z Brazylią, wydawać by się mogło, że Polska stopniowo zaczyna stawać się znaczącym punktem na futbolowej mapie świata. Kolejne miesiące błyskawicznie jednak to zweryfikowały. Biało-czerwoni nie byli w stanie pokonać m.in. Łotwy, Norwegii czy Irlandii – rywali, którzy jeszcze do niedawna wydawali się być w naszym zasięgu.

Na szczęście ze wsparciem przybyły posiłki w Wielkiej Brytanii. Na zapro-szenie PZPN do Polski zawitał legen-

darny zawodnik Arsenalu – Alec James, któ-ry miał wpajać szkoleniowcom znad Wisły metody pracy poznane w ojczyźnie. Nasza kadra czekała na zwycięstwo już od 12 mie-sięcy, kiedy latem przybywał do kraju. A lato było piękne tego roku…

Alec James nie został ściągnięty do Pol-ski w charakterze selekcjonera. Ponieważ pod względem wyszkolenia taktycznego, jak i przygotowania kondycyjnego nasz kraj znajdował się lata za Wielką Brytanią, po-stanowiono zainwestować w nauczyciela. James nie był trenerem, po zakończeniu ka-

riery piłkarskiej realizował się bardziej jako dziennikarz. Tym niemniej w kraju, który nie miał od kogo czerpać wzorców, dobre było i to, nawet pomimo dużych problemów z przeskoczeniem bariery językowej. James, wbrew temu, co pisała większość ówcze-snych gazet nie był Anglikiem, a Szkotem. Styl gry swojej ojczyzny starał się wpoić w naszej kadrze. Tym samym mieliśmy grać krótszymi podaniami i cierpliwiej przenosić piłkę z obrony do ataku, zamiast szukać na-tychmiastowych wykopów. Był on również wielkim zwolennikiem systemu WM, świę-cącego triumfy w Wielkiej Brytanii, a w Pol-sce praktycznie nieznanego. Jego wdroże-nie u nas do najprostszych rzeczy jednak się nie zaliczało.

RetroFutbol magazyn | str. 12 str. 13 | RetroFutbol magazyn

Przed meczem z Węgrami nikt nie dawał naszym zawodnikiem większych szans. My nie wygraliśmy 9 meczów z rzędu, zaś ry-wale byli aktualnymi wicemistrzami świata. Mimo, że skład Węgrów był nieco okrojony (do mniej niż połowy tego z finału MŚ), tak-że i my mieliśmy swoje problemy kadrowe, wynikające z przygotowań mobilizacyjnych. Z tego powodu mimo klasy przeciwnika w podstawowym składzie naszych zawod-ników znalazło się aż trzech debiutantów, a czwarty pojawił się na murawie w trakcie spotkania.

Newralgicznym punktem był środek naszej pomocy, który sprawił, że w tym jednym me-czu Polska zastosowała własną wariację systemu WM. Wszystkie gazety zapisały na-sze ustawienie w formie 2-3-5, podkreślając jednak pozycję „stoppera”. W teorii miał to być, zgodnie z zamysłem twórcy tego syste-mu Herberta Chapmana i wdrażającego go Aleca Jamesa, jeden z pomocników wycofa-ny do wspierania działań defensywy. W na-szym modelu jednak pozostał on w drugiej linii.

Pierwsze próby z grą w tym stylu m i a ł y

miejsce jeszcze przed pojawieniem się Angli-ka, kiedy w środku pomocy ofensywnie uspo-sobionego Wasiewicza zastępowano zo-rientowanym bardziej na destrukcję Nycem. W tym spotkaniu nie mógł on jednak wy-stąpić. Zastępstwo było sporym zaskocze-niem – padło na Edwarda Jabłońskiego. Za-wodnik Cracovii nie dość, że debiutował w kadrze, to dodatkowo po raz pierwszy grał w środku pomocy. Pod nieobecność przede wszystkim Wostala doszło też do przeta-sowań w ataku. Na flankach szansę dosta-li kolejni debiutanci – Jażnicki i Cyganek. Zwłaszcza ten drugi, wypatrzony w Fabloku Chrzanów, miał stać się jednym z kluczo-wych zawodników tego spotkania.

Węgrzy, jako pierwszy nasz rywal w me-czu międzypaństwowym, zawitali do kraju samolotem. Było to jednak podyktowane względami bezpieczeństwa. W obliczu nie-pewnej sytuacji międzynarodowej chcieli jak najszybciej opuścić Polskę po meczu. Już przed nim dało się słyszeć drobne na-rzekania ze strony węgierskiej odnośnie terminu spotkania, który ich zdaniem nie pozwalał

na odpowiednie przygotowani fizyczne. Nie zmienia to faktu, że z ich strony każdy spo-dziewał się zwycięstwa.

Pierwsze minuty tylko to potwier-dziły. Po chwilo-wej przewadze Polaków, Węgrzy przejęli inicjatywę. Dzięki szybkim i krótkim poda-niom, raz po raz przedzierali się pod nasze pole karne. Słabo wy-glądał nasz śro-dek, mający pro-blem z łączeniem obrony i ataku. Piłki po ewentu-alnych przechwy-tach były wybi-jane na ślepo i rzadko zbierane przez naszych na-pastników. Pomoc z kolei nie zapewniała możliwości krótkiego rozegrania, sama zaś nie stanowiła trudnej do przejścia zapory. 30 minut potrzebowali nasi rywale na zdo-bycie dwubramkowego prowadzenia po składnych kombinacjach.

Chwilę później Polakom udało się jednak zdobyć kontaktowego gola, od którego roz-począł się teatr jednego aktora. Ernest Wili-mowski zaczął raz po raz rozmontowywać defensywę Węgrów indywidualnymi akcja-mi. Polacy zaczęli grać twardziej, zosta-

wiając rywalom znacznie mniej miejsca niż do tej pory. W efekcie akcje naszych rywali stawały się mniej liczne, coraz częściej od-zyskiwaliśmy piłkę wyżej. W środku harował

za dwóch Dytko. Właśnie dzięki jego ofensywnym akcjom, Polacy atakowali całą szerokością boiska, rozciągając szeregi ry-wala. Bardzo często za-puszczał się on w głąb połowy Węgrów, kiedy nasza drużyna miała pił-kę, natomiast w momen-cie jej straty, natychmiast cofał się by wesprzeć de-fensywę.

Z tego względu więcej ataków pozycyjnych two-rzonych było naszą lewą stroną. Tutaj również objawił się talent Pawła Cyganka. Wynaleziony przez Kałużę na boiskach A-Klasy zawodnik swoją

nienaganną techniką doskonale radził so-bie w indywidualnych starciach z rywalami, dzięki dynamice i dryblingom tworzył prze-wagę, która dawała więcej miejsca innym zawodnikom. Mógł na tym korzystać Wili-mowski, który w drugiej połowie był już nie-co mniej pilnowany, nawet pomimo tego, że rywale zostali zepchnięci do głębszej i licz-niejszej defensywy.

O ile Cyganek został cichym bohaterem tego spotkania (choć docenionym przez więk-szość obserwatorów), tak pierwsze skrzypce

sziklai

Biro kiss

turay

szalay dudas

toldizsengeller

adam

sarosi

Gyetvai

krzyk

szczepaniak Giemsa

Jabłoński

dytko Góra

Piątekwilimowski

cyganek cebula Jaźnicki

RetroFutbol magazyn | str. 14 str. 15 | RetroFutbol magazyn

kolejny raz zagrał Wilimowski. W drugiej po-łowie dorzucił dwa gole po indywidualnych akcjach. Według części źródeł także czwarty gol padł po tym, jak „Ezi” został sfaulowa-ny w szesnastce po minięciu kilku rywali. „Przegląd Sportowy” w swojej relacji pisze z kolei o strzale Barana zablokowanym ręką. W obu wersjach egzekutorem rzutu karnego jest Piątek.

Hat-trick Wilimowskiego wystarczył mu do zastania wg ówczesnych relacji prasowych najlepszym strzelcem w historii reprezenta-cji, wyprzedzając Józefa Nawrota. Wg aktu-alnych statystyk, w których nie liczona jest bramka długoletniego piłkarza Legii z uzna-nego za nieoficjalny meczu z Austrią, nastą-piło to jednak już wcześniej.

Po latach to zwycięstwo ocenia się jako wielki sukces, z konkluzją, że przez wojnę doskonały polski zespół nie miał możliwo-ści pokazania swojej klasy. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że przez pierwsze 30 minut nasi zawodnicy nie mieli zbyt wiele do po-wiedzenia. Węgrzy królowali niepodzielnie i wszystko wskazywało na to, że ten mecz skończy się pogromem. Taktyka z wysoko grającym „stoperem” nie okazała się zbyt skuteczna. Nie udało się poprawnie wdrożyć ustawienia WM, o wskazówkach nauczycie-la ze Szkocji szybko zapomniano, po wojnie grając ponownie ustawieniem 2-3-5. Samo zwycięstwo w dużej części można zawdzię-czać woli walki i indywidualnym umiejętno-ściom zawodników, którzy doskonale radzili sobie w pojedynkach. James mógł czuć pismo nosem, że pod względem organiza-cji gry mimo wszystko kroi się katastrofa.

Jego zalecenia na mecz z Węgrami zakłada-ły skupienie się na defensywie i liczenie na szczęśliwy remis.

Wszystko to miało formę przekazu zdalne-go, bo Aleca Jamesa nie było już w kraju. Wg jednych przekazów wrócił na wyspy po wy-pełnieniu kontraktu w połowie sierpnia, wg innych – nie poczekał na mecz, wyjeżdżając w obawie przed nadchodzącą wojną. A ta już wtedy wisiała w powietrzu. Na trybunach sporo było osób w mundurach, a na pome-czowym bankiecie (z którego zresztą goście urwali się tak szybko, że zapomnieli zabrać honoriarium za mecz) płk Kazimierz Gla-bisz stwierdził, że być może to ostatni mecz przed kolejną wojną. Słowa okazały się pro-rocze – już kilkanaście dni później dowodził improwizowaną grupą „Kielce”.

I choć wszystko zmierzało ku najgorszemu, te 90 minut meczu dało Polakom nie tylko mnóstwo radości, ale też, jeśli wierzyć cyto-wanym opiniom ze stadionu, wiarę, że sko-ro dało się wygrać ten mecz, da się wygrać i wojnę. Przy bramce na 4-2 jeden z widzów nie wiedząc za bardzo jak zamanifestować radość, zdecydował się otworzyć parasol. A lato było piękne tego roku…

Zawodnik Pozycja Klub Losy po meczu

AdolfKrzyk

bramkarz BrygadaCzęstochowa

Karierę kończył zbliżając się do 50. roku życia, grając po wojnie m.in. w Katowicach, Wrocławiu i Częstochowie. Do 1953 występował w Orle Niemo-dlin, pozostając w tym mieście resztę życia.

WładysławSzczepaniak obrońca Polonia

Warszawa

Z warszawskim klubem związany aż do 1948r., dzięki czemu mógł świętować pierwsze powojenne mistrzostwo Polski. Dwuktotnie pełnił także funkcję tre-nera stołecznej drużyny. Po wojnie 3 razy zagrał też jeszcze w reprezentacji kraju - jego pierwszy i ostatni mecz dla kadry dzieliło niemal 17 lat.

EdmundGiemsa

obrońca RuchChorzów

W kadrze debiutował już w 1933, jednak do 1939 zagrał tylko 9 meczów. Jako Ślązak grywał w trakcie wojny w niemieckich klubach. Wcielony do Wehr-machtu zdezerterował i walczył w 2. Korpusie Wojska Polskiego we Włoszech. Po wojnie zamieszkał w Anglii, nie uprawiając już futbolu.

WilhelmGóra

pomocnik Cracovia

Po podpisaniu Volkslisty mógł nadal uprawiać futbol w Krakowie. Powołany do Wehmachtu dostał się we Włoszech do alianckiej niewoli, po czym wstąpił do 2. Korpusu Polskiego. Nie mając możliwości powrotu na Górny Śląsk, skąd pochodził, osiadł w Niemczech. Nie wrócił do piłki, prowadził tam restaurację.

EdwardJabłoński

pomocnik CracoviaZ Cracovią związany także po wojnie, zdobył z tą drużyną mistrzostwo Polski. Dwukrotnie zagrał jeszcze w reprezentacji, w pierwszym z tych spotkań strzelił pierwszego powojennego gola dla kadry, w drugim - był kapitanem drużyny.

Edward Dytko

pomocnik Dąb Katowice

Podpisał Volkslistę, pozostając czynnym piłkarzem, grając w niemieckich klu-bach w okupowanej Polsce. Po wcieleniu do Wehrmachtu trafił do alianckiej niewoli. Po wojnie wrócił na Górny Śląsk, grając jeszcze kilka lat w katowickich klubach i pracując bez większych sukcesów jako trener.

Henryk Jaźnicki

napastnik PoloniaWarszawa

30 minut, które rozegrał na prawym skrzydle, to jego jedyne chwile w kadrze. Walczył w czasie kampanii wrześniowej, zaś reszte wojny spędził w niemieckich obozach. Po wojnie wrócił do kraju, by po-nownie grać w Polonii Warszawa i rozegrać w niej jeszcze blisko sto meczów. Medale mistrzostw Polski zdobywał jednak w... ko-szykówce, piłce ręcznej i siatkówce. W 1947r. ponownie znalazł się w kadrze, ale koszykarskiej, zajmując 6. miejsce na ME w Helsinkach.

ErnestWilimowski

napastnik Ruch Chorzów

W czasie wojny był ważnym zawodnikiem reprezentacji Niemiec i wy-stępował w kilku różnych klubach, zdobywając m.in.. Puchar Niemiec. W kadrze w czasie wojny zagrał 8 razy, strzelając 13 goli. W niemieckich klu-bach grał do 1955. Z obawy przed przyjęciem po grze w reprezentacji Niemiec nigdy nie wrócił do kraju. Jego nazwisko wymazano z powojennych książek i statystyk.

Leonard Piątek

napastnik AKs Chorzów

Podpisał Volkslistę i nadal grał w Chorzowie, będąc jedną z największych gwiazd okręgu i dochodząc ze swoim klubem do dalszy rund rozgrywek o mistrzostwo i puchar Niemiec. Po wojnie pozostał w swoim rodzinnym mie-ście, do 1947 roku grając jako zawodnik AKs-u. Po zakończeniu kariery był trenerem.

Edward Cebula

napastnik ŚląskŚwiętochłowice

Po wojnie dwukrotnie zagrał jeszcze na Igrzyskach Olimpijskich, zaś w Ruchu Chorzów zdobył tytuł mistrza jako piłkarz, grający trener i trener. Ko-lejny tytuł na ławce zdobył z Górnikiem Zabrze, co stawia go w gronie najbar-dziej utytułowanych polskich szkoleniowców ligowych.

PawełCyganek

napastnik FablokChrzanów

W trakcie okupacji wrócił na Górny Śląsk, gdzie przez pewien czas grał w nie-mieckiej wersji swojego macierzystego Wawelu Wirek. Duży talent zaowoco-wał uwagą seppa Herbergera, jednak Cyganek nie otrzymał powołania, gdyż mówił tylko po polsku. Po wojnie grał do 1955 w kilku klubach, głównie na Górnym Śląsku, a po skończeniu kariery był trenerem.

Andrzej GomołysekOjciec chrzestny pisania o taktyce piłkarskiej, założyciel taktycznie.net i analityk InStat Football.O taktyce nudzi też w wielu innych miejscach. Fan historii futbolu, starszej i nowszej.

taktycznie

RetroFutbol magazyn | str. 16 str. 17 | RetroFutbol magazyn

foto

Zdjęcie z lotu ptaka wykonał amerykański fotograf Mike Powell dla firmy Get-ty Images. Przedstawia skrajne emocje dwóch głównych bohaterów ostatniej jedenastki Mundialu 1994. Załamany Roberto Baggio i dziękujący Bogu Claudio Taffarel. Za moment Brazylijczycy wbiegną na murawę... o ile już nie biegną.

RetroFutbol magazyn | str. 18 str. 19 | RetroFutbol magazyn

„Z każdym kolejnym rokiem co-raz trudniej przychodzi klu-bom piłkarskim [...] dotrzy-

mywać zawartych ustaleń, a nawet umawiać się na mecze towarzyskie” – pisał w liście datowanym na marzec 1888 roku i wysłanym do czterech innych klubów ów-czesny członek zarządu Aston Villi, William McGregor. „Konsekwencją tego jest to, że w ostatniej chwili, w związku z dojściem spotkań pucharowych, kluby zmuszone są mierzyć się z drużynami, które nie przycią-gają widzów”. Gdy tworzyła się angielska Football League – pierwsze piłkarskie roz-grywki ligowe na świecie – za przełomowym pomysłem stały, jakżeby inaczej, pieniądze.

futbol komercyjnyNowoczesna piłka nożna zawdzięcza swój gwałtowny wzrost popularności w drugiej połowie XIX wieku dwóm brytyjskim inno-

retro

Piłka nożna szuka równowagi pomiędzy komercjalizacją a odpowiedzialnością społeczną. Czy nacisk na maksymalizację zysków jest jednak w futbolu zjawiskiem nowym?

HistoriakomeRcjalizacji

wacjom. Mowa o zniesieniu systemu pracy na pełną zmianę w soboty oraz dynamicz-nym rozwoju sieci kolei. W rezultacie robot-nicy zyskali dodatkowy, jasno wydzielony czas na odpoczynek. W sobotę, prosto po skończonej zmianie, chętnie oddawali się rozrywce. Tłumnie zaczęli podążać na lokal-ne mecze piłkarskie. Tymczasem znacznie skrócił się również czas podróży pomiędzy poszczególnymi częściami kraju. Klubom stwarzało to możliwość organizowania me-czów z rywalami z bardziej odległych miast, a ich kibicom – jeżdżenia za swoimi druży-nami.

Pierwsze kluby piłkarskie szybko zdały sobie sprawę, że mogą pozwolić sobie na pobiera-nie opłat za wstęp na swoje mecze. Już wte-dy futbol stał się de facto komercyjny, tj., według słownikowej definicji, „dotyczący lub zaangażowany w handel; przynoszący lub obliczony na przynoszenie zysku”. Kwitł biznes powią-zany z piłką nożną; od oko-licznych karczm i pubów, po zakłady produkujące buty i stroje piłkarskie.

Kluby potrzebowały środków fi-nansowych na wynajem boisk, a następnie budowę stadionów. A gdy w 1885 roku za-legalizowano zawodowstwo wśród piłkarzy, pojawiła się konieczność bardziej regu-larnego źródła przychodu. „Pozwolę sobie złożyć następującą sugestię jako środek przezwyciężenia tej trudności: żeby dzie-sięć bądź dwanaście spośród najbardziej wiodących klubów w Anglii połączyło się w

celu zaplanowania pomiędzy sobą meczów u siebie i na wyjeździe co sezon” – konty-nuował McGregor. Powstała profesjonalna liga, czyli idea szlachetna, która błyskawicz-nie rozprzestrzeniła się po innych krajach Europy i świata, ale zarazem pragmatyczna, wynikająca z uwarunkowań finansowych.

futbol nieskomercjalizowanyPiłka nożna stała się zatem komercyjna, ale jeszcze nie skomercjalizowana, czyli „zarządzana lub wykorzystywana w spo-sób przeznaczony na osiągnięcie zysku”. W odróżnieniu od konwencjonalnych przed-siębiorstw, kluby piłkarskie zwykły przezna-czać większość swoich wpływów na własne utrzymanie (wynajem boisk, pensje pra-cowników). Wszelkie nadwyżki inwestowały

z kolei w dalszy rozwój (stadiony).

Co więcej, na przełomie XIX i XX stulecia angielskie kluby

postanowiły wzajemnie się zabezpieczyć. Co prawda przekształciły się w pry-watne spółki z ograniczoną

odpowiedzialnością – tak, aby poszczególni członkowie

zarządu nie odpowiadali za zo-bowiązania finansowe klubów wła-

snym majątkiem. Równocześnie Angielski Związek Piłki Nożnej (FA) wprowadził tzw. regułę numer 34. W jej myśl członkowie za-rządu nie mogli wypłacać sobie dywidendy powyżej niskiego, z góry określonego progu procentowego. Kluby piłkarskie miały tym samym pozostać instytucjami sportowymi, a nie zwykłymi przedsiębiorstwami skon-centrowanymi na pomnażaniu przychodów.

kwitł biznes powiązany

z piłką nożną; od okolicznych

karczm i pubów,po zakłady

produkujące buty i stroje

RetroFutbol magazyn | str. 20 str. 21 | RetroFutbol magazyn

Ograniczoniom poddano również zarob-ki piłkarzy. Ustalono maksymalną płacę. W rezultacie piłkarze długo zarabiali niewiele więcej od przeciętnego robotnika. Korzystali z komunikacji miejskiej. Chodzili do zwy-kłych pubów. Byli takimi samymi członkami społeczeństwa; dostępnymi na co dzień dla swoich kibiców.

Dla niektórych reguła numer 34 oraz maksy-malna płaca były wręcz świadectwem anty-komercyjnej postawy angielskiego futbolu. Dla innych stanowiły dowód na świadomość potrzeby przestrzegania wyjątkowości pił-ki nożnej. Bez wątpienia nie można jednak stwierdzić, by główną motywację stanowił zysk.

futbol skomercjalizowany

Początek fazy komercjalizacji piłki nożnej datuje się na lata sześćdziesiąte ubiegłego

wieku. W 1961 roku wieloletnie zabiegi Sto-warzyszenia Zawodowych Piłkarzy (PFA) doprowadziły do zniesienia maksymalnej płacy. Stopniowo rozwijała się telewizja. Wkrótce pojawili się sponsorzy. W 1983 roku Tottenham Hotspur obszedł regułę numer 34 i został pierwszym klubem notowanym na giełdzie. W jego ślad poszły niedługo później Manchester United oraz Millwall.

Założenie Premier League w 1992 roku zapo-czątkowało gwałtowny etap komercjalizacji, tj. „nacisku na maksymalizację zysków”. Piłka nożna poszła w kierunku spektaklu. Została częścią branży rozrywkowej. An-gielskie kluby zaczęły masowo wchodzić na giełdę, a kolejni biznesmeni z coraz bardziej odległych części świata wyciągać z nich for-tuny. Wpływ telewizji i sponsorów nie prze-staje maleć.

Krytycy dodają, że komercjalizacja nastę-puje „kosztem artystycznej bądź innej war-tości”. W tym przypadku zapomniano o ko-rzeniach piłki nożnej. Nowo wybudowane i zmodernizowane w następstwie tzw. dru-giego raportu Taylora stadiony pociągnęły za sobą znacznie przekraczający inflancję wzrost cen biletów. Zaniedbano kibiców i lo-kalne wspólnoty. Piłka nożna miała stać się w domyśle zwykłą gałęzią gospodarki, jak każda inna. Dopiero zapoczątkowany de-kadę temu rozwój sportu i piłki nożnej jako dyscypliny naukowej stopniowo prowadzi do działań rozpoznających jej unikatowość jako biznesu.

szukanie równowagiPieniądze odgrywały kluczową rolę w piłce nożnej niemal od samego początku. Rów-nocześnie futbol długo opierał się na przy-jęciu standardowych praktyk biznesowych. Dziś piłka nożna znajduje się na etapie tzw. postkomercjalizacji. Kluby szukają utraconej równowagi pomiędzy szaleńczą pogonią za zyskiem a odpowiedzialnością w stosunku do swoich kibiców i okolicznych społeczno-ści. Sama faza komercjalizacji narodziła się jednak kilka dekad temu. To współczesna skala czyni z niej pozornie nowe zjawisko.

Wojciech FalentaPiłkarski hipster. Dziennikarz klubowy Burnley FC, analityk taktyczny, student zarządzaniaw piłce nożnej.

wofalenta

Redaktor naczelny:Damian Bednarz

Korekta:Karolina Królak

Kontakt:[email protected]

Zespół redakcyjny:

Jakub BarankiewiczJakub BudnyWojciech FalentaPaweł GaszyńskiAndrzej Gomołysek Piotr GrabowskiPatryk Idasiak Grzegorz Ignatowski Mariusz JarońKamil Kijanka Pawel Klama Jakub MachowniaKamil Rogólski Paweł Wilamowski

Skład i łamanie tekstu:Lorem Ipsum Designwww.facebook.com/loremipsumdesign

www.rfbl.plfacebook.com/futbolwretro twitter.com/retro_magazyn

Redakcja

RetroFutbol magazyn | str. 22 str. 23 | RetroFutbol magazyn

Grecja stała się już na zawsze symbo-lem ultradefensywy. W fazie pucharo-wej zdobyli zaledwie po jednym golu

w każdym spotkaniu. Ale sukces zawdzię-czają głównie tym, którzy bronili dostępu do własnej bramki. Otto Rehhagel wiedział, że w otwarte karty grać nie może. Jego kadra była za słaba. Niech świadczy o tym fakt, że w ostatnim sparingu przed EURO 2004 zwycięzcy turnieju przegrali 0:1 z Polską, po samobójczej bramce Michalisa Kapsisa.

A żeby było jeszcze zabawniej, to kilku Po-laków przyjechało na mecz prosto z wakacji, a jeszcze inni byli tuż po szampańskiej fecie w Krakowie, urządzonej z powodu mistrzo-stwa zdobytego przez Wisłę. Seitaridis, któ-rym w tym meczu kręcił Jacek Krzynówek, został później jednym z kilku Greków nomi-nowanych do nagrody Złotej Piłki. Wówczas Grekom było jeszcze daleko do murowania bramki. Ale coś należało zmienić. Grecy bronili całą jedenastką.

W obronie, szczególnie przy stałych frag-mentach, pomagał też Charisteas. Perfek-cyjna maszyna obronna spacerowała mały-mi krokami po puchar. Greckiego napastnika zapamiętałem choćby ze względu na jego atomowe uderzenie głową. Wielokrotnie po turnieju, podczas każdej wrzutki na podwór-ku, która leciała prosto na główkę, krzycza-łem: „CHARISTEAS” i strzelałem najmocniej jak potrafiłem. Zdobyłem potem w życiu sporo bramek głową i zawsze będę pod-kreślał, że moją inspiracją był niespełniony grecki talent.

Jeden rzut rożny,jeden strzał celny

Finał przed pierwszym gwizdkiem i tak już przeszedł do historii. Był to bowiem pierw-szy raz, kiedy zagraniczny trener zdobę-dzie Mistrzostwo Świata lub Europy. Ten fakt znano już przed meczem. Brazylijczyk i jego portugalska armia lub też greckie wojsko niemieckiego dowódcy Otto Re-hhagela. Mariusz Kukiełka w rozmowie z Przeglądem Sportowym stwierdził, że Gre-cy w finałach EURO nie mają kompletnie żadnych szans, a Hiszpanie i Portugalczycy są zdecydowanie poza ich zasięgiem. Tym-czasem potomkowie Pitagorasa w turnieju pokonali podopiecznych pana z wąsem, i to dwukrotnie. Na sam początek i na sam ko-niec. Portugalska publiczność wspierająca swój zespół na trybunach Estadio da Luz oraz wszyscy zgromadzeni w miastach czy w domach przed telewizorami byli pewni, że solidnie zrewanżują się Grekom za upo-karzającą porażkę w meczu otwarcia. Za-pomnieli jednak, że podopieczni króla Otto po drodze uporali się z Francją czy też Cze-chami. Czechami, których w trakcie turnieju określono mianem faworyta. Z fantastycz-nym Milanem Barosem, z niezwykle utalen-towanym Tomasem Rosickym, czy młodym Petrem Cechem, jeszcze wtedy bez kasku.

Pokonali najsilniejszą wów-czas reprezentację. Bramka Della-sa zapewniła Grekom awans do finału. Co ciekawe, jest to chyba najsłynniejsza „srebrna bramka”. Przypomnę, że zasa-da srebrnej bramki mówiła, że gdy druży-na strzeli ją w pierwszej połowie dogrywki,

retro finale

Cud – zdziwienie, szok – osłupienie, sensacja – zdumienie. Możemy wyjąć słownik wyrazów bliskoznacznych (ja robiłem z głowy!) i próbować znaleźć kolejne określenia tego, czego doświadczyliśmy w rozgrywkach EURO 2004. Dla mnie najpiękniejszą historią futbolu jest ta „namacalna”. Ta, której doświadczyłem, będąc małym chłopcem. Stąd mój kolejny wybór. Biorę pod lupę mecz, który większość z was pamięta doskonale. Co więcej – do dziś zastanawiacie się, jak drużyna, niemająca w składzie choćby jednej wielkiej gwiazdy, wygrała turniej, pokonując w finale między innymi sześciu zawodników FC Porto. Tych samych, którzy mieli za sobą zaledwie niecałe dwa miesiące wcześniej zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Miałem wówczas 11 lat, ale rozumiałem, że stało się coś wyjątkowego. Końcowy tryumf Grecji był prawdopodobny mniej więcej tak samo, jak opady śniegu na Wielkanoc. Nielogiczne, a jednak możliwe.

szokszokszok

RetroFutbol magazyn | str. 24 str. 25 | RetroFutbol magazyn

przeciwnik ma czas na wyrównanie, jednak tylko i wyłącznie do końca owej połowy. Je-śli nie odpowie, mecz kończy się rozstrzy-gnięciem w 15 minutach. I tak właśnie strzał Dellasa w 105. minucie dał Grecji upragnio-ny finał. Ale oni po cichu mierzyli wyżej. A w spotkaniu przeciwko Portugalii minuta po minucie realizowali marzenia wijące się gdzieś w zakamarkach głowy. „A co by było, gdybyśmy wywołali sensację?” I wywoła-li. Większej w swoim życiu nie pamiętam. Oddali na bramkę Portugalii ledwie jeden celny strzał. Z rzutu rożnego. Głowa Chari-steasa i tym razem nie zawiodła. Grecy przed meczem ubolewali nad stratą Karagounisa, który musiał pauzować za kartki. Początek spotkania to szturm Portugalczyków, głów-nie prawą stroną, gdzie bardzo aktywny był Miguel. Tym bardziej bolesna okazała się strata defensora, którego zastąpić musiał nie tak szalejący w ofensywie Paulo Fereira. W tym momencie gracze Porto stanowili: cały środek pomocy (Deco, Costinha, Ma-niche) i 3 z 4 defensorów (Fereira, Carvalho, Nuno Valente). I ten beznadziejny Pauleta w ataku, którego przez cały turniej bronił Scolari. A on przeszkadzał swoim. W finale też zablokował jeden ze strzałów. W pierw-szej połowie okazję miał jeszcze Maniche, Grecy odpowiedzieli z kolei akcją Chariste-asa. Każda minuta drugiej części gry co-raz mocniej paraliżowała Portugalczyków, a Grekom dodawała skrzydeł. I tak jeden z ataków Zagorakisa zakończył się pierw-szym w tym meczu (i jedynym) dla Greków rzutem rożnym. Nieuwagę Carvalho i Jor-ge’a Andrade wykorzystał Angelos Chari-

steas. Zrobił to ponownie. Rezerwowy za-wodnik Werderu, nietypowany przez nikogo na gwiazdę turnieju, był teraz na ustach wszystkich komentatorów. Grecja prowadzi. Przecież oni nie mieli nic do stracenia. Ata-ki podopiecznych Scolariego zaczynały być coraz częściej chaotyczne. Strzał Carvalho świetnie wybronił Nikopolidis. Kompletnie wyłączony z gry został Cristiano Ronaldo, który jednak znalazł swoją okazję po prze-sunięciu w atak. Fatalnie spudłował nad po-przeczką, a była to chyba najlepsza okazja na wyrównanie. Świetną okazję zmarnował też Luis Figo. Piłka po delikatnym rykosze-cie minimalnie minęła bramkę Nikopolidisa. Więcej sytuacji Grecy stworzyć nie pozwo-lili. Gospodarze byli bezradni. Kilka minut później niemiecki sędzia Mar-kus Merk zakończył spo-tkanie. Zagorakis klęczy, wstaje z uniesionymi rę-koma. Nikopolidis łapie się za głowę, „chowając się” w trawie. Wiekowy już przecież Re-hhagel bie-gnie sprin-

tem podziękować swoim chłopcom. Te ob-razki mam przed oczami do dzisiejszego dnia i będę pewnie je miał do końca życia. Bo my – futbolowi kibice – niczego tak do-brze nie pamiętamy, jak piłkarskich sensacji. Do plebiscytu Złotej Piłki 2004 nomino-wanych zostało aż sześciu Greków, Theo-doros Zagorakis zajął bardzo wysokie 5. miejsce, a Charisteasowi przypadło miejsce 11. Żeby było zabawniej, żaden reprezen-tant tego kraju od tamtego momentu nie pojawił się wśród nominowanych. Dlatego olbrzymi sukces przeciętnych piłkarzy szo-kuje jeszcze bardziej. Grecja ponownie do tego wyczynu się nawet nie zbliżyła, jednak musimy szanować fakt, że po tej sensacji regularnie występowali w Mistrzostwach Świata czy Europy (2008, 2010, 2012, 2014). jimmy jump Zapewne pamiętacie kibica, który rzucił

w Luisa Figo flagą Barcelony. Jimmy Jump, kataloński agent nieruchomo-

ści, podobnie jak większość „Cules”, nie potrafił wybaczyć portugalskiej

gwieździe przejścia do najwięk-szego i najbardziej znienawi-

dzonego rywala. Po ciśnięciu flagą w Portugalczyka po-

biegł w kierunku świą-tyni strzeżonej przez Nikopolidisa i wpadł do jego bramki, wy-raźnie pokazując go-spodarzom turnieju, gdzie dziś nie mogą trafić okrągłym przed-

miotem. To pierwsza i najbardziej znana akcja „hiszpańskiego Gaillarda”. Jimmy ma pewien wyróżniający go atrybut. Jest to tzw. barretina, czyli tradycyjny kata-loński czerwony kapelusz noszony przez chrześcijan, który uwielbiał choćby Salva-dor Dali. Jimmy jest naprawdę konkretnym gościem, polecam wygooglać. Na swoim koncie ma: wtargnięcie na scenę podczas hiszpańskiego występu na Eurowizji 2010, przerwanie węgierskiego wydania pogody okrzykiem: „Barcelona, Barcelona”, czy też z tych typowo piłkarskich: nałożenie owej barretiny na Puchar Świata w 2010 roku bądź podarowanie Henry’emu w trakcie półfinału Ligi Mistrzów Villareal - Arsenal koszulki Barcelony z numerem 14, jeszcze gdy Francuz miał na sobie trykot z Armatką. Co jeszcze zapamiętałem z tych mistrzostw? Pierwszą z szalonych bramek Zlatana, obro-niony karny przez Ricardo – bez rękawic, ge-nialny turniej Milana Barosa, szarą piłkę Ro-teiro, którą chciał mieć każdy Seba, świetny hymn Nelly Furtado – Forca, najlepszy mecz, jaki widziałem „za dzieciaka” (Czechy - Ho-landia; nie, nie zapomniałem o finale w Stam-bule) i to wzruszające zdjęcie płaczącego Cristiano Ronaldo, które przeszło do historii. Gdzie się podzialitamci Grecy? Wspomniałem już, że pojedynczy zawodnicy nie zrobili oszałamiającej kariery. Idealnym przykładem jest tu Angelos Charisteas, który popełnił błąd, odchodząc z mistrza Niemiec – Werderu Brema – gdzie miał szansę stać się znaczącą postacią. Po przenosinach do

RetroFutbol magazyn | str. 26 str. 27 | RetroFutbol magazyn

Ajaksu początkowo szło mu dobrze, jednak od 2006 roku strzelił on ledwie kilkanaście bramek, zmieniając co roku pracodawcę. Nieco dłużej osiedlił się w Norymberdze, jednak i tam furory nie zrobił. A skończył w miejscu, gdzie obecnie gra Adrian Mie-rzejewski. W Al-Nassr FC. No co? Dlaczego mieli nie przyjąć bohatera Mistrzostw Eu-ropy? Zagorakis został MVP mając już 33 lata, wobec czego po turnieju przeniósł się z Grecji do włoskiej Bolonii tylko na jeden sezon i wrócił do kraju. Obecnie jest posłem w Parlamencie Europejskim. Nikopolidis? Zamienił Panathinakos na Olympiakos, całe

życie w Grecji. Jest teraz asystentem trene-ra Czerwono-Białych, Vitora Pareiry. Mieli w tym sezonie ogromną szansę na wyjście z grupy Ligi Mistrzów, jednak bardzo pecho-wo i nieuczciwie odpadli z tych rozgrywek. Giourkas Seitaridis zrobił nieco większą ka-rierę, ale głównie z racji tego, że miał mniej wiosen. Po turnieju przeniósł się do Porto, a za jakiś czas za 12 milionów euro do Atleti-co. W hiszpańskim klubie wybierano go do podstawowego składu, jednak w drugim sezonie długa kontuzja sprawiła, że utra-cił miejsce na rzecz nowo sprowadzonych defensorów. A pod koniec obraził się na

klub – za to, że nie znalazł się w meczowej „osiemnastce”. I odszedł do Panathikanosu. Karagounisa przedstawiać wam nie muszę. Wieloletni kapitan reprezentacji, zaliczył w niej najwięcej występów (139). Prawdziwy czwarty listek ateńskich koniczynek. Grec-kie serce. Z drobnymi przygodami Benfice i Fulham. Traianos Dellas nie chciał już być zmiennikiem w Romie i wrócił do kraju, do AEK. Tak mu się spodobało, że został tam trenerem. Obecnie powoli odbudowuje po-tęgę greckiego zespołu. Pamiętamy bo-wiem, że AEK został relegowany do 2 lata temu III ligi, za wbiegnięcie kibiców na mu-

rawę. Teraz są na pierwszym miejscu w II lidze i wiele wskazuje na to, że Dellas przy-wróci klub do Ekstraklasy. I tym pozytyw-nym akcentem zakończę.

Patryk IdasiakStudent trzeciego roku dziennikarstwa w Szczecinie. Wierny, ale obiektywny kibic Manchesteru City, zakochany w pieniądzach Szejka Mansoura. Czasami napisze coś do portalu czasfutbolu.pl.

PatrykIdasiak

RetroFutbol magazyn | str. 28 str. 29 | RetroFutbol magazyn

wywiad

Zdobył wicemistrzostwo olimpijskiew Barcelonie 1992, Puchar Intertoto w 1997 jako zawodnik SC Bastia, 4 razy Puchar Polski (w sezonach 1990/1991, 1992/1993 w barwach GKS-u Katowice, 2003/2004 w barwach Lecha Poznań oraz 2006/2007 w barwach Dyskobolii), 2 razy Superpuchar Polski (w sezonie 1991/1992 w barwach GKS Katowice oraz w 2003/2004 w barwach Lecha Poznań). Przez wiele lat byłopoką reprezentacji Polski...

ŚwierszczuGenerał

RetroFutbol magazyn | str. 30 str. 31 | RetroFutbol magazyn

w ostatnich dwudziestu latach kilkunastu Polaków miało zaszczyt grać w klubach, które można określić mianem wielkich firm. ty przez dwa lata byłeś piłkarzem olym-pique Marsylia. był to znaczący transfer w historii polskiej piłki?Oczywiście, że tak. Po zdobyciu srebrnych medali na IO w Barcelonie wszyscy, jako dopiero wchodzący do „większego” futbolu, marzyliśmy o grze w wielkich, europejskich klubach. Marsylia zdobyła Puchar Europy w 1993 roku i to zadziałało wtedy na moją wyobraźnię. Wielka Marsylia była jak dzisiaj Real Madryt albo Bayern Monachium.

Miałeś tam swoich idoli?Klub w swojej historii miał piłkarzy wybit-nych. Najbardziej podziwiałem Jeana Pier-re’a Papina. Młody jesteś, to go nie pamię-tasz.

Pamiętam, przecież to największa legenda w historii om!No właśnie. Jeszcze Moser, Boli, Olme-ta. Albo Chris Waddle. Grałem wielokrotnie przeciwko angielskim drużynom, grałem też w Birmingham City, ale angielskiego pił-karza z taką techniką nie widziałem. To był wirtuoz. Jego niekonwencjonalność na bo-isku, sposób myślenia, boiskowa inteligen-cja. Coś niebywałego. Dużo słyszałem też o kontrowersyjnym właścicielu. Bernard Ta-pie był dla mnie osobą bardzo tajemniczą. Poznałem go osobiście dopiero przy okazji podpisywania kontraktu z Olympique.

zanim trafiłeś na Stade Velodrome, grałeś przez osiem sezonów we francji. zatem transfer do Marsylii musiał być jak spełnie-

nie marzeń. Dzisiaj we Francji króluje PSG, dlatego lu-dzie zapominają, czym była Marsylia. My-ślisz, że Zlatan Ibrahimović, Lavezzi albo Cavani utożsamiają się z klubem, kochają jego barwy?

wątpię. ale w dzisiejszych czasach miłość do klubu to utopijne myślenie.Owszem, ale kiedy ja tam przychodziłem, widziałem ludzi, który poświęcają się w peł-ni dla klubu i jego kibiców. Drużynę tworzyli marsylczycy z krwi i kości. I nie chodzi mi tutaj o pochodzenie, ale o sposób myślenia, mentalność. Nie spotkałem już tego nigdzie indziej. Zainteresowanie ze strony Olym-pique Marsylia było wielkim zaszczytem. Piłkarze w Ligue 1 marzą o czymś, czego ja dokonałem. Poza tym, mimo istnienia po-tężnego Paris Saint Germian, OM dalej jest najpopularniejszym klubem we Francji. Ma ogromny stadion i rzeszę oddanych kibiców, choć wyniki rozczarowują. A mecze z PSG – coś niesamowitego. Grałem w nich i to były mecze „na śmierć i życie”. Zarówno w lidze, jak i Pucharze Francji były to prawdziwe wojny. Ludzie z południa nie lubią „snobów” z Paryża.

Droga do potęgi francuskiej piłki była bar-dzo długa. Szczerze - czy myślałeś realnie o tym, że trafisz do tak wielkiego klubu? wtedy, kiedy z Gks-u katowice przechodzi-łeś do Saint etienne?Od tego pokolenia piłkarzy różni mnie to, że ja pojechałem do Francji po to, żeby grać, a nie podpisać kontrakt i leżeć sobie bykiem. Byłem człowiekiem o wysokich ambicjach i dalej taki jestem. Transfer do Saint Etienne

był dla mnie ogromnym krokiem do przodu, od razu też planowałem następny. Jasne, że nie byłem na tyle głupi, żeby otwarcie mówić, że Saint Etienne to dla mnie tylko przysta-nek w karierze. Niemniej ciężko pracowałem na to, żeby pójść wyżej. Nie było mi łatwo, ale też nie byłem w tak ciężkiej sytuacji, jak dzisiaj Dominik Fuman w Toulouse. Zanim pojawiło się zainteresowanie Olympique Marsylia, rozegrałem blisko 250 spotkań w lidze francuskiej – prawie zawsze grałem od pierwszej do ostatniej minuty, co dzisiaj w przypadku polskich piłkarzy nie jest tak oczywiste, bo często są tylko „Jokerami”. Kontrakt z Bastią kończył mi się po sezo-nie 2000/2001, byłem wtedy w pełni formy. Z reprezentacją byliśmy o krok od Mi-strzostw Świata w Korei i Japonii. Nie mo-głem wymarzyć sobie lepszego momentu na podpisanie kontraktu z nowym klubem.

były inne propozycje oprócz tej z oM?Tak… Menedżer dzwonił do mnie prawie co-dziennie i informował mnie o tym, że chce mnie u siebie Auxerre, Lens albo AS Mona-co. Aż w końcu pojawił się temat Olympique Marsylia. Wtedy o klubie było bardzo głośno, bo do klubu wracał ekscentryk Tapie.

Może coś o kulisach tego wielkiego trans-feru?A masz czas?

Jasne, że mam.To mogę. Na kilka kolejek przed końcem sezonu 2000/2001 zadzwonił do mnie mój menedżer. Był bardzo tajemniczy. Powie-dział mi, że jeżeli chcę grać w wielkim klu-bie, żebym jeszcze dzisiaj przyleciał do Ni-

RetroFutbol magazyn | str. 32 str. 33 | RetroFutbol magazyn

cei, wynajął samochód i pojechał do Saint Tropez. Tak oczywiście zrobiłem. Siedzieli-śmy w jednej z kawiarni w tym luksusowym kurorcie, czas się dłużył. Nikt się nie pojawił. Nic nie wiedziałem. Menedżer dał mi tylko znać, że ktoś tutaj się spóźnił na samolot we Włoszech. Przeszło mi przez myśl, że może chodzić o jakiś klub z Serie A. Spotkanie w sprawie kontraktu miało się odbyć w Paryżu. Więc szybko do samolotu, potem taksówka i już byliśmy pod bramą wielkiej posiadłości w stolicy Francji. Do bramy podszedł jakiś ochroniarz i wpuścił nas do środka. Weszliśmy do pomieszczenia peł-nego przepychu. Półki były obładowane ja-kimiś antykami. Usiedliśmy, a w drzwiach pojawił się Bernard Tapie we własnej oso-bie. Przyglądał mi się, potem podszedł, po-dał rękę. Nie zapomnę nigdy tego, jak się ze mną przywitał. – Witam Cię, mistrzu. – Dla mnie było to coś niesamo-witego. Dlaczego mistrzu? – starałem się dopytać. – Bo teraz w Marsylii będą gra-li sami mistrzowie – odparł. Wiedziałem, że rozmawiam z konkretnym człowiekiem. Człowiekiem, który wie, cze-go chce. Cholernie mi tym zaimponował.

Słyszałem, że po tych wszystkich przygodach z wy-miarem sprawiedliwości był biedny i schorowany.Skąd, absolutnie nie. Był eks-centryczny, lubił grać, bo to aktor z zamiłowania. Jego osobowość nie była prosta

do rozgryzienia, ale ta jego gra nie trwała długo, bo po uprzejmościach usiedliśmy do negocjacji w sprawie trzyletniego kontraktu.

negocjacje były trudne?Nie były. Właściwie to błyskawicznie do-szliśmy do porozumienia. Nigdy nie było tak, czy to w Polsce, czy we Francji, żebym z kimś nie mógł się dogadać. Wychodzę z założenia, że jeśli piłkarz chce iść do klubu, który z kolei chce jego, nic nie może stanąć na przeszkodzie. Tak było ze mną i Marsylią.

Marsylia tapiego miała wielkie ambicje, tymczasem w twoim premierowym sezonie zajeliście dopiero 9. miejsce w lidze.Cóż, w sezonie 2001/2002 to był zupełnie inny zespół, aniżeli w sezonie poprzednim. Tapie rozwiązywał umowy z piłkarzami, którzy w klubie byli mu zbędni. Trochę jak

dzisiaj Lechia Gdańsk. W każdym następ-nym okienku transferowym przychodziło do nas po kilkunastu zawodników – z całe-go świata. Duża część z nich nie rozumiała po francusku ani jednego słowa. Brakowało nam wtedy takiej podstawowej kwestii jak komunikacja. A to tym buduje się atmosferę, zaufanie, zgranie. Tapie był niecierpliwy – to fakt.

ale grałeś regularnie...Nad Sekwaną miałem już swoją markę. Osiem lat spędzonych we Francji sprawi-ło, że bez problemu posługiwałem się ję-zykiem francuskim. W pewnym momencie doszło nawet do tego, że trener Tomislav Ivić wręczył mi kapitańską opaskę, a szat-nia ten wybór bez problemu zaakceptowa-ła. Kilka tygodni później przyszedł do mnie prezes Tapie w towarzystwie Francka Lebo-uefa – mistrza świata i Europy. Tapie spy-tał się mnie, czy nie miałbym nic przeciwko, aby opaskę przejął Lebouef. Jego osiągnię-cia przytłaczały, poza tym był Francuzem. Uznałem więc, że lepiej dla drużyny będzie, jeśli kapitanem zostanie ktoś, kto swoimi osiągnięciami będzie budził respekt, więc zgodziłem się. Ja byłem wicekapitanem i często tę opaskę zakładałem, bo Lebouefa strasznie męczyły kontuzje.

Jak wspominasz pierwszy dzień w Marsylii?Klub zapewniał wtedy piłkarzowi zupełnie inne standardy niż reszta klubów ligi. Był po prostu o dwie klasy lepszy niż cała reszta. Wielki ośrodek treningowy, całe zaplecze z odnową biologiczną, pięć trawiastych bo-isk treningowych. Może teraz każdy średni klub z topowej europejskiej ligi to zapewnia,

ale wtedy był 2001 rok i nie było to tak oczy-wiste, jak teraz. Aha, i jeszcze jadalnia dla 25 osób – tylko dla zawodników i trenerów. Nikt inny spoza klubu nie mógł tam nicze-go zamówić, bo to było nasze. A na trening przyszło aż 10 tysięcy osób. Wyobrażasz sobie? W Saint Etienne i Bastii było to nie do pomyślenia, a w Marsylii towarzyszyła nam nawet klubowa telewizja – OM TV. Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem. Piłkarze są tam gwiazdami, na ulicy nie mo-głem się ruszyć na krok, bo od razu byłem oblegany przez tłumy kibiców. Pozdrawia-li mnie na każdym kroku; podczas spaceru czy jazdy samochodem po mieście. Musisz zrozumieć, że dla marsylczyka Olympique Marsylia to coś więcej niż klub.

Doskonale to rozumiem. a przyjaciele? Mia-łeś swoich towarzyszy w zespole?Ze wszystkimi dogadywałem się bardzo do-brze, z tym nigdy u mnie nie było problemu. Chociaż wiadomo, że zawsze w grupie trzy-masz się w szczególności z kilkoma osoba-mi.

Jak to wyglądało w Marsylii?Było nas czterech. Ja, Vedran Runje z Chor-wacji, Belg van Buyten i Francuz – Lamine Sakho. Lamine to było bardzo wesołe chło-paczysko. Był tak czarny, że tylko zęby mu było widać. Jego francuski był charakte-rystyczny dla czarnoskórych. Ale on czę-sto przekonywał nas, że jest „lekko biały”. W ogóle tamta ekipa była super. Syczew, Fernandao, Hemdani, Belmedi, Yobo, Meite, Bakayoko, Mido, Leroy… Drogba.

RetroFutbol magazyn | str. 34 str. 35 | RetroFutbol magazyn

o właśnie, Didier Drogba. byłeś w jednym klubie z piłkarzem przez wielu uważanym dzisiaj za najlepszego piłkarza z afryki, le-gendę Chelsea f.C. Jak go wspominasz?Od początku imponował warunkami fizycz-nymi, był skoczny, miał instynkt do strze-lania bramek. Był trochę małomówny, sku-piał się na sobie, choć nie był egoistą – to na pewno. Ale że będzie taką gwiazdą, tego nigdy bym nie powiedział. To samo van Buyten; przecież on też wygrał później Ligę Mistrzów. Z Drogbą ćwiczyłem w parze na treningach. Z Essienem ćwiczyłem w parze w Bastii. Miałem szczęście do trenowania z wielkimi piłkarzami.

Pracowałeś też z wielkimi trenerami. Ivić, emon, Perrin. te nazwiska oddziałują na wyobraźnię.Ivić sprawiał wrażenie bardzo surowe-go człowieka. Tymczasem był dla piłkarzy jak przyjaciel. Jego metody trenerskie było może trochę przestarzałe, za to niezwykle skuteczne – to się przede wszystkim liczy. Emon to człowiek-instytucja dla OM. Kiedyś zresztą był piłkarzem tego klubu. Z nim tre-nowałem tylko przez krótki czas, bo opieko-wał się rezerwami. Potem zakwalifikował się z Marsylią do Champions League jako nie-kwestionowany człowiek numer jeden. Alain Perrin to z kolei wielki strateg, człowiek do bólu skrupulatny i kompetentny. Jego tre-ningi były chyba najciekawsze, z jakimi mia-łem do czynienia. Był czas, kiedy nas „ka-tował”, był też czas na zabawę, jakieś małe konkursy podczas treningu.

to Perrin powiedział, że w klubie nie jesteś mu potrzebny. Mimo to wypowiadasz się o nim w bardzo przychylny sposób. Obserwujesz futbol i pewnie wiesz, jak jest. Perrin wobec mnie był niezwykle szczery. Był wobec mnie fair. Nie traktował mnie jak powietrze, tylko powiedział mi prosto w oczy – Piotr, szanuję Cię, ale ściągam do klubu Fabio Celestiniego. Ze Szwajcarem praco-wał w Troyes i znał go bardzo dobrze.

Celestini grał w Marsylii tylko dwa lata, po-tem przez pięć kolejnych sezonów był dużą postacią w Getafe. To już nieważne. Odszedłem, bo taki jest zawodowy futbol. Jak ja przychodziłem, też komuś zabierałem miejsce w składzie. Kie-dy rozwiązywałem kontrakt, było mi smut-no. Ale dzisiaj mogę powiedzieć o sobie, że grałem w wielkim europejskim klubie i po-znałem wielkie postaci światowego futbo-lu, a tego już nikt mi nie zabierze. Dopiero z perspektywy czasu zacząłem doceniać te wszystkie chwile. A to, że odszedłem? Cóż, taka jest kolej rzeczy.

Z Piotrem Świerczewskim rozmawiałKAMIL ROGÓLSKI

Kamil RogólskiKiedy ludzie pytają mnie, kim jestem - jestem pasjonatą - odpowiadam. Dziennikarstwo to tylko narzędzie, dzięki któremu mogę być blisko tego, co tak naprawdę kocham. Mogę być blisko futbolu

K_Rogolski

RetroFutbol magazyn | str. 36 str. 37 | RetroFutbol magazyn

Piłkarze w tym okresie

byli amatorami, którzy za grę w piłkę

nie otrzymywali gratyfikacji

finansowych.

zanim powstała liga

Okres po zakończeniu Wielkiej Wojny to czas organizacji państwa polskiego od podstaw, również w kwestii sportowej. W 1919 roku powstał między innymi Polski Komitet Olimpijski oraz Polski Związek Piłki Nożnej.

W ślad za PZPN organizowały swoją działalność okręgowe struktury, bazujące przede wszystkim na doświadczeniach i osiągnięciach zdobytych w okresie przedwojennym. Organizacja ta postępowała dość szybko.

W 1919 roku odbyło się w Polsce ok. 200 meczów piłkarskich, a już rok później było ich blisko 500. Byłoby ich z pewnością więcej, gdyby nie wojna polsko-bolszewicka. Po jej zakończeniu w 1921 roku odbyło się w Polsce ponad 1600 spotkań piłkarskich.

Meczeniespokojne1919-1920...

CZĘŚĆ I

Piłkarze w tym okresie byli amatora-mi, którzy za grę w piłkę nie otrzy-mywali gratyfikacji finansowych. Nie

była to dla nich główna profesja czy zawód w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Sport traktowali jako zajęcie dodatkowe w życiu. Jednak trzeba przyznać, że ich podejście do sportu było zdecydowanie inne niż dzisiaj. Więcej było zachowania dżentelmeńskiego, ważne były zasady gry fair, obowiązywa-ła większa karność względem sędziego na boisku. Trzeba również pamiętać o innych przepisach gry w tym okresie. Na przykład do 1925 roku, aby uniknąć pozycji spalonej, gracz ataku musiał mieć przed sobą w mo-mencie wykonania do niego podania trzech, a nie tak jak obecnie dwóch graczy rywali.

Sędziowie nie dysponowali wówczas kartkami, by móc dyscyplino-

wać zawodników, mogli jedynie podjąć decyzję

owykluczeniu któregoś z nich z gry. Nie moż-na było również prze-prowadzać zmian piłkarzy w trakcie meczów.

Jednak od każ-

dej zasady znajdą się odstępstwa. Tak też było

i w przypadku początków pol-skiego piłkarstwa w II Rzeczpospo-

litej. Zdarzały się przypadki opuszczania przez jeden z zespołów boiska w związku z niezadowoleniem z postawy sędziego lub protestem wobec gry rywali, drużyny nie stosowały się do zasad rozgrywek związko-wych bądź też grały niesportowo. Zdarzały

się również przypadki niepokojów wśród zebranej na trybunach publiczności. Część z opisanych wydarzeń z dzisiejszej perspek-tywy może wydawać się błaha i nieistotna, jednak blisko 100 lat temu były to zachowa-nia gorszące, niestosowne, niejednokrotnie piętnowane przez prasę. I tak kilka przykła-dów. Dnia 10 sierpnia 1919 przybyła do Tarnowa, na mecz z miejscowym Samsonem, krakow-ska Jutrzenka. Mimo że naprzeciw siebie stanęły dwie żydowskie drużyny, mecz nie został dograny do końca w przyjacielskiej atmosferze. W 50’, przy stanie 1:1, sędzia podyktował rzut karny na korzyść gości. Niezadowolona z decyzji arbitra drużyna gospodarzy w ramach protestu opuściła bo-isko. Widząc taki rozwój wypadków sędzia odgwizdał koniec meczu. Nie było to jedyne niesportowe zachowanie ze strony Samso-nu w związku z tym meczem. Na łamach Przeglądu Tygodniowego opublikowany został list prezesa Jutrzenki, dr. Gleisnera, który przedstawiał szerszy obraz wydarzeń w Tarnowie. Otóż okazało się, że Samson nie dotrzymał warunków umowy zawartej z Jutrzenką i nie zwrócił jej kosztów podróży i pobytu w Tarnowie, tym samym narażając krakowski klub na straty. Samson również pobrał od widzów pieniądze za wstęp na za-wody, a po przerwaniu zawodów nie dokonał ich zwrotu. W dniu 7 września 1919 do Lwowa na mecz z Pogonią przyjechała Korona Warsza-wa. Prasa lwowska po meczu skupiała się przede wszystkim na postawie gości. Nie-szanowanie autorytetu sędziego, krzyki

RetroFutbol magazyn | str. 38 str. 39 | RetroFutbol magazyn

w jego kierunku, obrzucanie rywali wyzwi-skami, częsta brutalna gra oraz spóźnianie się na boisko to zarzuty, jakie pojawiały się w stosunku do Korony. Jeżeli w kwestii gry postawa warszawskich drużyn była coraz bardziej zbliżona do tych z Małopolski, to pod względem karności i dyscypliny ciągle była duża różnica. W komunikacie PZPN, którego nadzwyczajne posiedzenie Zarządu odbyło się 14 września 1919 we Lwowie, po-jawiła się informacja, że Korona żaliła się na sędziego tych zawodów, p. Hibla, który miał poważnie obrazić drużynę warszawską. Rok później dwa incydenty miały miejsce w Stanisławowie. 4 lipca 1920 przyjechała tam na mecz z Rewerą przemyska Polonia. Zaprezentowała ona bardzo dobrą formę i już w 30’ prowadziła 3:1. Jednak wskutek stronniczych decyzji podejmowanych przez wyznaczonego przez gospodarzy sędziego zeszła z boiska, kończąc zawody. Lakonicz-na notatka w Ziemi Przemyskiej dodawała jeszcze, że opuszczenie boiska odbyło się przy oklaskach stanisławowskiej publiczno-ści. Trzy miesiące później, 10 października, doszło do spotkania Rewery z miejscowym żydowskim klubem Hakoah. Pierwotnie wyznaczonym do sędziowania był uzna-ny arbiter – p. Hipp ze Lwowa. Jednak nie stawił się on na te zawody i za zgodą oby-dwu zespołów sędzią wybrany został p. We-ingarten. Od samego początku spotkania zawodnicy Rewery grali nie tyle ostro, co brutalnie. W związku z tym sędzia zmuszo-ny był kilkakrotnie udzielić im upomnienia. Nie ostudziło to ich poczynań, a na dodatek jeden z piłkarzy Rewery został przez sędzie-go wykluczony z gry. Wskutek takiej decy-

zji zawodnik ten obraził sędziego, w efekcie czego drużyna Hakoahu zdecydowała się przerwać grę i w 15’ opuściła boisko. Miesiąc wcześniej, 19 września, na boisku w Helenowie w Łodzi tamtejszy 28 Pułk Strzelców Kaniowskich podejmował dru-żynę Wyższej Szkoły Lotniczej z Poznania. W pierwszej połowie żadna ze stron nie po-trafiła znaleźć sposobu na bramkarza rywa-li. W drugiej części, po strzale gospodarzy, bramkarz drużyny poznańskiej podczas interwencji znalazł się z piłką za linią bramko-wą i sędzia uznał tego gola. Niezadowoleni z decyzji arbitra goście z Poznania opuścili plac gry. Tego samego dnia, co mecz w Łodzi, w By-tomiu odbywały się doroczne jesienne zawody okręgu gór-nośląskiego. W ramach rozgrywek w piłce nożnej swoje drużyny wystawiły cztery okręgi – bytomski, lipiński, królew-sko-hucki oraz mysłowicki. Do pierwszego pojedynku stanęły reprezentacje okręgu li-pińskiego oraz bytomskiego. Gra toczyła się przy zdecydowanej przewadze drużyny z Li-pin prawie cały czas na połowie ich rywali. W 10’ lewy łącznik zdobył pierwszą bramkę, której wybronić nie mógł słaby bramkarz bytomian. Po utracie gola drużyna bytom-ska ponownie dopuściła rywali pod swoją bramkę, ustępując im zarówno w technice, jak i w tempie. Na dodatek obrońcy Byto-

mia często przepuszczali piłki pod nogami bądź też łapali je rękoma. Za jedno z takich właśnie przewinień sędzia podyktował rzut karny wykorzystany przez środkowego na-pastnika. W 33’ po raz kolejny bramkarz By-tomia pokazał swoją słabość, puszczając strzał lewego łącznika. W sumie piłkarze z Lipin zdobyli w pierwszej połowie cztery gole, jednak dwa z nich padły ze spalonych pozycji. Podczas przerwy dotychczasowy sędzia p. Ryszko został zamieniony przez p. Gebethnera. Stało się tak, by nie dopuścić

do uznawania bramek strzelanych z pozycji spalonych. Ponadto w pierwszych 45 minu-tach sędzia był bezradnym wobec zawodni-ków, których gra stawała się coraz bardziej brutalna. W drugiej części w 65’ gracze z By-tomia, widząc swoją klęskę, zaczęli opusz-czać plac gry i mecz został przez sędziego przerwany. Sportowiec swoją relację z me-czu podsumował stwierdzeniem:

„Podobnie niesportowe i nigdzie niespoty-kane postępowanie drużyny należy publicz-nie w prasie skarcić. Niech nigdy nic podob-nego nie zdarzy się już na Górnym Śląsku”.

Jednak najgłośniejszym meczem, który nie został dograny do końca w 1920 roku, był pojedynek Cracovii z Pogonią Lwów; miał on miejsce 3 czerwca w Krakowie. Na sędziego tego meczu został wyznaczony przez kolegium sędziowskie p. Zweig. Po-goń jeszcze przed meczem złożyła protest na ręce kapitana Cracovii Synowca, by do-konać zmiany prowadzącego zawody. Zaraz po rozpoczęciu gry przez Cracovię i po wy-mianie kilku podań Kogut zagrał piłkę ręką. Sędzia jednak, mimo krzyku całej publicz-

ności, nie odgwizdał tego za-grania. Zdumieni gracze Pogoni przestali grać, a Kogut spokojnie przeprowadził piłkę do bramki i w 48. sekundzie gospodarze wyszli na prowadzenie. Po stra-cie gola Pogoń przeszła do ata-ków i stworzyła kilka groźnych okazji. Ze wszystkich obronną ręką wychodził szczęśliwie gra-jący bramkarz gospodarzy Po-piel, który między innymi obronił świetny strzał głową Kuchara

IV. W 31’ Dąbrowski rzucił dośrodkowanie z lewego skrzydła, jednak z powodu wiatru piłka zmieniła swój lot, uderzyła o słupek i wpadła do bramki. Po tej sytuacji do ata-ków Pogoni wdało się zdenerwowanie i strzały oddawane były często na oślep. Przed końcem pierwszej połowy miał jesz-cze na boisku miejsce niesportowy incy-dent. Zawodnik gospodarzy Styczeń kopnął leżącego na ziemi przeciwnika i dodatkowo uderzył go w twarz. Przewinienie to w ża-den sposób nie zostało przez sędziego uka-rane, co wprowadziło w zdziwienie nawet członków kolegium sędziów obecnych na

RetroFutbol magazyn | str. 40 str. 41 | RetroFutbol magazyn

trybunach. Jednak znalazło ono swój finał w Krakowskim ZOPN. W komunikacie związ-ku opublikowanym pod koniec czerwca w Ilustrowanym Kuryerze Codziennym poja-wiła się informacja o dyskwalifikacji Stycz-nia do 1 września 1920. Kara polegała na zabronieniu mu „udziału w żadnych zawo-dach publicznych tak w miejscu, jak i poza siedzibą klubu”. W drugiej części meczu Cracovia grała już spokojnie. W 51’ Kubiński oddał strzał, który odbił się od poprzeczki, następnie piłka padła pionowo na ziemię. Sędzia stojący na połowie boiska podjął de-cyzję, że piłka przekroczyła linię i uznał gola dającego prowadzenie gospodarzom 3:0. W kolejnym swoim ataku Pogoń znalazła się z piłką pod bramką Cracovii, padł strzał i środkowy napastnik zaatakował bramka-rza. Sędzia podyktował za to zdarzenie rzut wolny dla gospodarzy. Jednak lewy łącznik Pogoni Garbień nie chciał uznać tej decy-zji p. Zweiga i zarzucił mu nieznajomość przepisów. Za te uwagi sędzia postanowił wykluczyć go z boiska. Tak wynika z relacji sprawozdawcy Gazety Porannej, która moc-no związana była z Pogonią. Pisała ona po-nadto:

„Zachowanie się publiczności krakowskiej przy schodzeniu Pogoni z boiska zasługuje ze wszech miar na pochwałę i jest ono do-wodem, że publiczność krakowska uznała w zupełności stanowisko Pogoni podykto-wane, jak powiadam raz jeszcze, prowoka-cyjnym sędziowaniem p. Zweiga”.

Natomiast Wiek Nowy, gazeta związana z Czarnymi Lwów i często krytykująca Po-goń, podała w swojej pierwszej wzmiance

o meczu, że wykluczenie z boiska podyk-towane było brutalną grą. Jednak trzy dni później w kolumnie „Kronika sportowa” zna-lazło się sprostowanie tego faktu i przepro-siny dla Garbienia. W reakcji na tą decyzję cała drużyna gości w 55’ opuściła plac gry. Prasa krakowska mocno skrytykowała za-chowanie zespołu lwowskiego uznając, że obie drużyny miały podstawy do bycia nie-zadowolonymi z postawy sędziego. Goniec Krakowski pisał:

„Postępek Pogoni wykazał, że drużynie tej brak podstawowych zasad dyscypliny spor-towej i karności, które są bezwarunkowo konieczne do postawienia sportu każdego, a przede wszystkiem footballowego, na wła-ściwym poziomie. Winę nie sportowego po-stępku Pogoni ponosi zarząd klubu a przede wszystkiem jej duchowi opiekunowie, któ-rzy gloryfikacyę tej drużyny doprowadzi-li aż do absurdu. Oto teraz zbierają owoce bez krytycznej chwalby w prasie lwowskiej! Podnieść należy jeden niezwykle charakte-rystyczny fakt. Znak do zejścia z boiska dał p. Kuchar W., uchodzący w oczach sfanaty-zowanych wielbicieli Pogoni za najlepsze-

go gracza w Polsce i dlatego desygnowany został na igrzyska do Antwerpii. Czy Pogoń zdaje sobie sprawę, jaką opinię o naszym sporcie zjednałby nam p. Kuchar, gdyby i tam w Antwerpii odpowiedzią na zarządze-nie sędziego byłoby zejście z boiska? Nie odmawiamy p. Kucharowi znacznej umie-jętności w tej gałęzi sportu – jednak nie-sportowy postępek jego powinien go usu-nąć poza nawias kombinacyi olimpijskiej. Jednocześnie stwierdzić musimy, że byłoby to wprawdzie z wielką szkodą dla reprezen-tacyi tej w Antwerpii – czyste względy spor-towe natomiast wymagają powyższego roz-strzygnięcia”.

Dodatkowo Goniec Krakowski podkreślał, że już niejednokrotnie informował o tym, że p. Zwieg jest zbyt słaby na zawody tej rangi, popełnia za dużo błędów i że nie potrafi uzy-skać posłuchu dla swoich decyzji. P. Zweig wyznaczony był na sędziego pierwszych zawodów o punkty w ramach rozgrywek odbywających się pod sztandarem PZPN. 18 kwietnia 1920 w Krakowie stanęły na-przeciwko siebie rezerwa Cracovii i Wawel, by rozegrać mistrzowski mecz krakowskiej klasy B. Głównym zastrzeżeniem po meczu do p. Zweiga było przede wszystkim to, że nie zauważył, iż strzelec jedynego trafienia dla Wawelu pomógł sobie ręką. Końcowy wynik tego meczu, czyli 3:1 dla Cracovii II, o tyle wybronił decyzję sędziego, że nie wy-paczyła ona rozstrzygnięcia. 1 maja p. Zwe-ig prowadził kolejny mecz tego szczebla rozgrywek, tym razem rywalem rezerwy Cra-covii była rezerwa Wisły. Za podsumowa-nie jego pracy niech posłuży to stwierdze-nie prasowe, że wykazał on wiele braków.

30 maja przyszło mu już sędziować mecz klasy A, który odbywał się na boisku Mak-kabi, a rywalem gospodarzy była Cracovia. Goniec Krakowski tak podsumował jego sę-dziowanie:

„Wykazał wiele braków w znajomości reguł footballowych i naszem zdaniem nie nada-je się na rozjemcę w zawodach poważniej-szych”.

Po raz kolejny prasa nie szczędziła mu kry-tycznych uwag, gdy prowadził mecz Cracovii z Wackerem Wiedeń, rozegrany w Krakowie 10 lipca 1920. Tym razem to sprawozdawca Nowej Reformy narzekał na poziom jego sę-dziowania...(część II w 5 numerze Retro Futbol)

O tych, a także o wszystkich pozostałych me-czach z lat 1919-1920, mogą Państwo przeczy-tać w wydanych przeze mnie już dwóch tomach serii: „Zanim powstała liga. Almanach rozgry-wek piłkarskich w Polsce w latach 1919 – 1926” (t. I: sezon 1919, Kraków 2013 r.; t, II: sezon 1920, Kraków 2014 r.). Tam również znajdziecie Pań-stwo podstawę źródłową wszystkich informacji dotyczących tych spotkań. Tom III, opisujący rok 1921, ukaże się już wkrótce.

Paweł GaszyńskiPasjonat historii polskiej piłki, zwłaszcza z okresu II RP. Autor serii almanachów „Zanim Powstała Liga” dokumentujących wszystkie polskie mecze w latach1919-1926.

ZanimLiga

RetroFutbol magazyn | str. 42 str. 43 | RetroFutbol magazyn

retro extra

Stany Zjednoczone to centrum światowego show-biznesu. W Hollywood można spotkać największe gwiazdy światowego kina i muzyki. Jednak oprócz tego, że znajdują się one na pierwszych stronach gazet czy też pojawiają się na szklanym ekranie, mają swoje hobby − na przykład piłkę nożną. Właśnie takie hobby było iskrą powstania klubu Hollywood United FC.

FC HollywoodCzylI Jak PIłka nożna oPęta ła GwIazDy HollywooD

Wszystko zaczęło się pod koniec lat 80-tych. Kilku Brytyjczyków, którzy osiągnęli sukces w show-biznesie,

postanowiło rozwinąć nieco swoje hobby, jakim była piłka nożna. Powszechnie wiado-mo, że w Ameryce soccer nie jest popular-ną dyscypliną i raczej żadna amerykańska gwiazda nie kiwnie palcem, żeby w jakimś stopniu przyczynić się do jej rozwoju, ale w owym czasie w Hollywood mieszkało też kilku prawdziwych pasjonatów tej dyscypli-ny. Paul Cook − perkusista Sex Pistols, gitarzysta tego zespołu – Steve Jones, gi-tarzysta The Cult − Bill Duf-fy i frontman tej grupy − Ian Astbury, a także Irlandczyk z Północy, który grał na gitarze w takich zespołach, jak Def Leppard, Thin Lizzy czy Whi-tesnake − Vivian Campbell, postanowili utworzyć klub piłkarski o nazwie Hollywo-od United. Wieści o pomyśle, który urodził się w głowie słynnych muzyków, szyb-ko się rozeszły i lada chwila kadra była już wystarczają-co szeroka, żeby zgłosić ją do rozgrywek. Początkowo drużyna rywalizowała w ama-torskiej, tzw. niedzielnej lidze, w której grały zespoły z Los Angeles i najbliższych okolic (LA Premier League). O tym, dlaczego ten projekt w ogóle powstał, opowiedział Ste-ve Jones dla angielskiego guardian.co.uk – Zawsze lubiłem futbol i uwielbiałem grać, kiedy chodziłem jeszcze do szkoły. Ale kie-dy zacząłem grać w Sex Pistols, w ogóle przestałem się tym interesować. Wszystko

kręciło się wokół imprez i takich tam… Kiedy w końcu wytrzeźwiałem 18 lat temu, miałem wyjątkowo dużo czasu…

Minęło kilkanaście lat, zanim Hollywood Uni-ted rozwinął się na tyle, by stać się sławnym klubem. Nie stało się tak dzięki wspaniałej grze, ale dzięki głośnym nazwiskom. Waż-nym momentem było dołączenie do klubu Anthony’ego La Paglii. Ten australijski ak-tor znany z seriali „Misja w czasie” czy „Bez

śladu” był kiedyś całkiem przyzwo-itym bramkarzem. W latach 80-tych grał w australijskiej NSL, zakładając ko-szulki takich klubów, jak Adelaide City czy West Adelaide, a wie-le lat później stał się współwłaścicielem klubu Sydney FC. W Hollywood United grywał okazjonalnie, by później wziąć na siebie ciężar finan-sowania klubu.

Kiedy La Paglia (urodzony w roku 1959) dołączył do drużyny, było jasne, że w jego wieku rywalizacja z młodymi atletami jest ponad siły. Zdecydowano więc, że klub powinien podążać w dwóch kierunkach. Hollywood United FC wciąż rywalizował w niedzielnej lidze, a zespół „over30” rozgry-wał mecze towarzyskie. Możliwość poko-pania piłki wśród gwiazd szklanego ekranu przyciągnęła uwagę kolejnych celebrytów.

RetroFutbol magazyn | str. 44 str. 45 | RetroFutbol magazyn

W składzie Hollywood United gościnnie po-jawiali się m.in. znany piosenkarz Robbie Williams; aktor Dermot Mulroney; byli piłka-rze: Frank LeBeouf, Eric Wynalda, John Har-kes czy słynący z długiej rudej brody Alexi Lalas.

Po boisku biegał też znany z „Indiany Jo-nes”, „Infiltracji” oraz z legendarnego se-rialu „Robin Hood” Ray Winstone; słynny Austin Powers, czyli Mike Myers; jeden z głównych bohaterów serii „Piła” – Co-stas Mandylor. Nie zabrakło nawet sa-mego Supermana! Brandon Routh, tytu-łowy bohater filmu „Powrót Supermana”, również biegał po boisku. Sam zawodnik w wywiadzie z brytyjskim Guardian.co.uk po-dzielił się informacją, jak trafił do HUFC. – Mój menedżer jest wielkim fanem futbolu i kiedyś przeczytał o tym klubie w gazecie. Ja sam też nieco kopałem, ale od pewnego czasu nie uprawiałem czynnie sportu. Chciałem to zmienić, ale zanim me-nedżer skontaktował się z Hollywood Uni-ted, nie mogłem nic znaleźć. Zagrałem już kilka spotkań i uważam, że fantastycznie jest grać nocą, zwłaszcza kiedy stadion jest pełny, a reflektory oświetlają boisko. To ma-giczne! – mówił Brandon Routh.

Tam, gdzie kino łączy się z piłką nożną, nie może zabraknąć Vinniego Jonesa. Tak! Główny bohater filmu „Nocny pociąg z mię-sem”, dla którego w angielskiej Premiership mięsem były nogi przeciwnika, też poja-wił się w drużynie Hollywood. Vinnie wziął udział w kilku spotkaniach, przez pewien czas trenował także drużynę złożoną z ak-

torów i muzyków, ale ściągnął też swojego bliskiego przyjaciela, Jasona Stathama. Ta dwójka zna się od dziecka. Vinnie i Jason dorastali razem w Great Yarmouth i obaj dzielili ze sobą wielką pasję do futbolu.

Później spotkali się też na planie kilku filmów, z czego w jednym z nich te-matem przewodnim była piłka noż-na. Mowa o filmie „Mean Machine”, w którym Vinnie Jones grał główne-go bohatera – Danny’ego Meeha-na, a Jason Statham wcielił się w rolę tajemniczego Monka, bramkarza drużyny więzien-

nej. Jak się oka-zało, mieli też okazję spotkać się na boisku. Jak Vinnie trafił do HUFC? Historia jest niezwykła w swojej pro-stocie. – P r a w d z i w a historia jest taka: byłem w sklepie z płyta-mi video i spo-

tkałem tam Steve’a Jonesa. Poklepał mnie po ramieniu i powiedział : „jestem Steve Jo-nes, jak się masz? Mamy zespół piłkarski, chcesz dołączyć?” – opowiadał Jones.

Największy sukces gwiazdy ekranu od-niosły w 2008 roku. Wówczas amator-

ski klub dokonał niebywałego wyczynu w turnieju US Open Cup. Najpierw nasi bohaterowie gładko rozprawili się

z rywalami z National Soccer Pre-mier League: Santa Cruz County Breakers, San Diego United i Pho-

enix Banat Arsenal. Potem sen-sacyjnie wyeliminowali fawory-

z o w a -ny Portland

Timbers, by na koniec przegrać 0:6 z Seattle Sounders. Jak na amatorów, którzy pieczoło-wicie pielęgnują swój wizerunek na potrzeby kina, to na-prawdę duży wyczyn.

Po tym sukcesie Hollywo-od United FC przekształcił się w Hollywood United Hitmen i, dzięki wyku-pieniu licencji od San Fernando Valley Qu-akes, rozpoczął rywalizację w US Premier Development League. W pierwszym meczu pod nowym szyldem ekipa aktorów i ce-lebrytów wygrała z Fresno 1:0. Następnie zwycięstwa przychodziły jedno po drugim i na koniec HUFC zajęło pierwsze miejsce w konferencji południowo-zachodniej. W finale zespół Hollywood musiał uznać wyższość ekipy Ventura County Fusion, któ-ry po dogrywce zwyciężył 3:1. Drugi sezon również był udany, choć tym razem w swo-

jej konferencji United Hitmen zajęli drugie miejsce. W fazie

play-off po przeciwnej stronie ba-rykady stanęła młodzieżowa drużyna

Portland Timbers, która pogrzebała na-dzieje naszych bohaterów o awansie do fazy finałowej.

Piłkarze Hollywood United bawili się w fut-bol, ale też przeprowadzali akcje charyta-tywne. Znani aktorzy często brali udział w meczach, z których cały dochód szedł na szczytne cele. Najgłośniejszym tego typu pojedynkiem było starcie z Los Angeles Ga-laxy w 2007 roku, wygrane przez profesjo-nalnych piłkarzy 12:4. Dwie bramki w tym spotkaniu strzelił David Beckham, skutecz-nością błysnął też autor trzech trafień – Ed-son Buddle. Dla HUFC bramki strzelali Frank LeBeouf – dwie, Joe-Max Moore i Peter Gail. Oto składy obu drużyn z powyższego spo-tkania:

Hollywood United FC: Anthony LaPa-

Paul Cook − perkusista Sex Pistols,

gitarzysta tego zespołu – Steve Jones, gitarzysta The Cult − Bill Duffy i frontman

tej grupy − Ian Astbury, a także Irlandczyk z Północy, który grał na gitarze w takich

zespołach, jak Def Leppard, Thin Lizzy czy Whitesnake −

Vivian Campbell, postano-wili utworzyć klub piłkarski

RetroFutbol magazyn | str. 46 str. 47 | RetroFutbol magazyn

glia (68. Brian Burde), Olivier Biaggi, Ri-chard Gough, Alexi Lalas (68. Viv Cam-pbell), Chris Henderson, Federico Bianchi, Frank LeBeouf, Jason Boyce, Mauricio Cienfuegos, Joe-Max Moore, Jorge Cam-pos (22. Eric Wynalda, 68. Yari Alhutt) Los Angeles Galaxy: Lance Friesz, Chris Albright (46. Mike Randolph), Troy Roberts, Kyle Veris, Ante Jazic (46. Mike Caso), Kelly Gray (46. Peter Vagenas), Cobi Jones (46. Josh Tudela), David Beckham (84. Isra-el Sesay), Israel Sesay (46. Kevin Harmse), Carlos Pavon (46. Landon Donovan), Edson Buddle (46. Chris Klein).

Historia Hollywood United Hitmen kończy się w 2012 roku. Wówczas La Paglia zre-zygnował z inwestowania w klub i ten zwy-czajnie przestał istnieć. Mimo tego projekt nie umarł, bo klub wciąż rywalizuje w roz-grywkach LA Premier League i odnosi tam duże sukcesy. Do tej pory wspierają go ce-lebryci. W kadrze na sezon 2014/15 zna-

leźli się m.in. 55-letni La Paglia (występuje jako „Pags”) oraz znany kucharz – Gordon Ramsey. Na obecną chwilę występy w LAPL w zupełności im wystarczają, i tak już chy-ba zostanie. Chociaż, kto wie, może gwiaz-dy kina znów będą miały kaprys i zamarzy im się coś więcej niż lokalne rozgrywki?

W świecie ogromnych pieniędzy, jakie krążą wokół celebrytów, niczego nie można wy-kluczyć.

Grzegorz IgnatowskiFanatyk historii futbolui związanych z nim ciekawostek. Pochłania wszystko od meczów ligi argentyńskiej Primera Division aż do ligi kostarykańskiej,o ile czas pozwala. Twierdzi, że oddycha futbolem i coś w tym jest, bo dzień bez piłki działa na niego jak brak świeżego powietrza.

ElGreguito

RetroFutbol magazyn | str. 48 str. 49 | RetroFutbol magazyn

Sam zainteresowany powiedział zresz-tą w temacie „rogatej duszy”:Ja nigdy się nie uważałem za „ro-

gatą duszę”. Nie uważam się za człowieka skomplikowanego. Za człowieka, który kreu-je problemy. (…) Problem jest jeden — jeżeli ja mam swoje zdanie, to ja potrafię swoje zdanie wyartykułować, powiedzieć, co wca-le nie znaczy, że nie jestem w stanie przyjąć zupełnie innej tezy, jeśli ktoś mnie do tego przekona.Cytat pochodzi z obszernego, dwu i pół godzinnego wywiadu pt.: „Bello Di Notte”, przeprowadzonego ze Zbigniewem Bońkiem przez Andrzeja Zydorowicza w 2011 roku. Opisaną wyżej postawą były napastnik re-prezentacji Polski kierował się zarówno za młodu, jak i obecnie. Problemem było tylko to, że taki daleko idący indywidualizm nie był akceptowany w czasach komunistycz-

nych, przez co już od pierwszych kontaktów Bońka z seniorską piłką był on piętnowany publicznie, jako ten „typ niepokorny”. Gdyby obecny prezes PZPN swoją piłkarską mło-dość przeżywał w czasach dzisiejszych, jego zachowania zapewniłyby mu nie piętno, ale rozpoznawalność.

Na następnych kilku stronach magazynu znajdziecie wspomnienia ważnych momen-tów z piłkarskiego życia Zbigniewa Bońka. Będzie bardziej o życiu, choć w każdej histo-rii piłka nożna w pewnym sensie pojawi się. Sportowa kariera Zibiego jest znana mniej lub bardziej każdemu fanowi i fance piłki nożnej toteż postarałem się, aby nie zanu-dzić was statystykami, meczami i wynikami. Będzie krótko i na temat o tej z pewnością barwnej i niejednoznacznej postaci w histo-rii polskiej piłki nożnej.

Ja nigdysię nie

uważałem za rogatą

duszęzBiGniew

Boniek

biografia

To nie będzie typowa biografia piłkarza, jakich wiele: urodzony, lista klubów, masa liczb i wszystko okraszone pikantną historią, zawartą w tytule.Nie będę również starał się udowodnić tezy, że Zibi (Murzyn, Rudy) jest „rogatą duszą” albo „krnąbrnym Zbyszkiem”. Postrzeganie Zbigniewa Bońka tylko i wyłącznie przez taki pryzmat ma swój początek w dość specyficznych czasach PRL i niestety co poniektórzy patrzą tak na obecnego prezesa PZPN nawet dzisiaj.

RetroFutbol magazyn | str. 50 str. 51 | RetroFutbol magazyn

Polegać jak na zawiszy.ale nie Bydgoszcz

Był 17 października 1973 roku. W godzinach wieczornych reprezentacja Polski zremi-sowała z Anglią 1:1 na stadionie Wembley. Ten wynik dał drużynie prowadzonej przez Kazimierza Górskiego pierwszy powojenny awans do finałów mistrzostw świata, które w roku następnym miały się odbyć w RFN. 17-letni wówczas Zbigniew Boniek wyszedł po meczu na klatkę schodową i zaczął pła-kać. Ze szczęścia. Jak wspominał po latach, wstyd było mu rozkleić się przy tacie. Trzy dni później zadebiutował w seniorskiej ka-drze Zawiszy Bydgoszcz, która grała wów-czas w II lidze. Dla swojego pierwszego klubu zdobył 14 goli, jednak najważniejsze wydarzenie z czasów pobytu Zbigniewa-Bońka w Zawiszy łączy się z bramką, której nie strzelił.

31 maja 1975 roku, na stadionie w Bydgosz-czy, miejscowy Zawisza podejmował Lechię Gdańsk. Obie drużyny w sezonie 1974/75 miały szanse na awans, więc taki mecz był jednym z tych, które dzisiaj zwykliśmy okre-ślać mianem „za sześć punktów”. Niebie-sko-czarni przegrali tamto spotkanie 0:1, a antybohaterem meczu został właśnie Zbi-gniew Boniek, który trafiając w słupek, nie wykorzystał rzutu karnego. Ten strzał był początkiem końca gry w bydgoskim klubie dla młodego napastnika. Swój los przypie-czętował on już po końcowym gwizdku sę-dziego. Schodząc do szatni, jeden z kibiców krzyknął do niego  —  Kto dał gówniarzowi strzelać karnego?!  Zbigniew Boniek odpo-wiedział coś w stylu — Panie, a kim pan jest? Co to pana obchodzi, kto strzelał karnego?Następnego dnia okazało się, że owym „krzykaczem” był Zdzisław Krzyszkowiak — jeden z najważniejszych mieszkańców

Bydgoszczy. Swój status zawdzięczał m.in. złotemu medalowi olimpijskiemu w biegu na 3000 metrów przez płotki, który zdobył na Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie w 1960 roku, a także dwóm złotym krążkom przy-wiezionym z Mistrzostw Europy w Sztokhol-mie dwa lata wcześniej.

Krótkie, mało istotne pomeczowe spięcie Zbigniewa Bońka ze Zdzisławem Krzysz-kowiakiem urosło w kolejnych dniach do całkiem pokaźnych rozmiarów, głównie za sprawą partyjnych mediów. W komunizmie nie było miejsca na tak daleko idący indywi-dualizm, za co obecny prezes PZPN otrzy-mał etykiety typu: niepokorny, krnąbrny, ka-pryśny i awanturnik. I tak mu już zostało, aż do końca czasów PRL. Publiczne przeprosi-ny Rudego nie zdały się na wiele i za spię-cie z byłym olimpijczykiem musiał odejść z klubu. Jak wspomina Zbigniew Bo-niek:  później żeśmy się kilkanaście razy spotkali [Boniek i Krzyszkowiak], żeśmy byli razem na obiedzie, sprawa między nami ucichła bardzo szybko, natomiast jak to się powiada, „smród publiczny” pozostał.

Chrzest bońka i Mistrzostwa Świata w argentynie

Tupet Bońka denerwował starszyznę. Gdy rok przed mistrzostwami świata kadra poje-chała na tournee po Ameryce Południowej, jego ciągłe wywyższanie się, a także — co charakterystyczne dla tamtejszych czasów — ofiarna postawa na treningach denerwo-wały wszystkich. — Jechaliśmy autokarem i w pewnym momencie mówimy do Jac-

ka  [Gmocha]: „Panie trenerze, trzeba się zatrzymać i chrzest zrobić młodym”.(…) No i Zbyszek faktycznie straszne lanie dostał. Klapkiem w tyłek laliśmy go z Tomaszew-skim i Gorgoniem. Po trzecim ciosie upadł i się popłakał.

Tak reprezentacyjny chrzest Bońka zrelacjo-nował ówczesny obrońca Władysław Żmu-da, na łamach książki „Kopalnia. Sztuka Fut-bolu”. Z kolei napastnik, Andrzej Iwan, który w tym samym czasie przeżył swoje otrzęsi-ny, w autobiografii „Spalony”, tak opisał całe zajście:

O ile mnie potraktowano normalnie, dając trzy czy cztery zwykłe klapsy, o tyle w przy-padku Bońka tak naprawdę doszło do rę-koczynów. Gdy się tylko nadstawił, Gorgoń, Tomaszewski, Deyna i ktoś jeszcze wypro-wadzili tak soczyste ciosy, że dupa bolała od samego patrzenia. Ręce lądowały na Bońku, jakby ktoś sztachetą chciał ubić robaka. Aż pobladłem.

Z dwóch pobliskich relacji wynika, że chrzest reprezentacyjny Zbigniewa Bońka miał miej-sce. Wiadomo również, że był dla Rudego bolesny, z racji jego charakteru i młodzień-czych ambicji, które nie były akceptowane przez starszych reprezentantów. Rozbież-ność jest tylko w szczegółach, dotyczących tego kto, ile razy i jak mocno uderzył młode-go napastnika. Tego już raczej nigdy się nie dowiemy.

Rok później, Zbigniew Boniek już jako trzy-letni stażem gracz Widzewa Łódź, zasłużył sobie na powołanie na Mistrzostwa Świa-

RetroFutbol magazyn | str. 52 str. 53 | RetroFutbol magazyn

ta w Argentynie. Według wielu dzisiejszych ekspertów i historyków sportu, ówczesna reprezentacja była najsilniejszą w historii polskiej piłki nożnej i powinna była walczyć o złoto. Tak się jednak nie stało, a powodów ku temu było wiele, między innymi konflik-ty między zawodnikami. Szczególnie dużo mówiło się, jak i dalej mówi, o problemach pomiędzy Kazimierzem Deyną a Zbignie-wem Bońkiem. Podobno doszło między

nimi nawet do bójki. Obecny prezes PZPN w przywoływanej już książce „Kopalnia. Sztuka Futbolu” wspomina jednak, że było to zwykłe spięcie. Pomiędzy panami poszło o to, kto ma grać w ping ponga. Przy stole był Zbigniew Boniek, a chciał grać Deyna. Po krótkiej szamotaninie wszystko wróciło jed-nak do normy.

Jednym z najważniejszych wydarzeń, któ-re do dnia dzisiejszego wiązane jest z bądź co bądź nieudanym występem reprezentacji

Polski w finałach Mistrzostw Świata w Ar-gentynie, był rzut karny, wykonywany przez Kazimierza Deynę w meczu z gospodarzami turnieju. Owe spotkanie było dla Kaki set-nym Przed strzałem, do wykonawcy pod-szedł Rudy i najprawdopodobniej powiedział mu: Kaziu, jeśli się boisz, ja strzelę. Zbigniew Boniek utrzymuje z kolei, że użył słów jeżeli nie czujesz się na siłach, to strzelę. Jak nie trudno się domyślić, przytoczone frazy zna-

cząco różnią się wy-dźwiękiem. Pierw-sza jest bardziej negatywna, druga może nie pozytyw-na, ale co najmniej neutralna. To co wiadomo jednak na pewno, to że Deyna karnego nie strze-lił, a Polacy utrud-nili sobie awans z grupy do najlep-szej czwórki świa-ta i ostatecznie nie awansowali.

afera na okęciu

Tym wydarzeniem rozpoczyna swój film „Mundial. Gra o wszystko” Michał Bielaw-ski. W dzisiejszych czasach opowiadane bardziej w kategorii anegdoty, jednak tylko dlatego, że nie każdy docenia główny efekt tej historii, a mianowicie zwolnienie ów-czesnego trenera reprezentacji — Ryszarda Kuleszy. Konsekwencją tego było z kolei powołanie na stanowisko selekcjonera re-prezentacji Antoniego Piechniczka, który nie

dość, że doprowadził do awansu Polski na mistrzostwa w Hiszpanii w 1982 roku, to jeszcze pod jego kierunkiem piłkarze zdobyli wówczas trzecie miejsce, co jest do dnia dzisiejszego ostatnim wielkim sukcesem polskiej piłki reprezentacyjnej.

Ale wróćmy do Zbigniewa Bońka. Dla niewtajemniczo-nych przypomnę tylko, że pod terminem „Afera na Okę-ciu” kryje się wydarzenie z dnia 29 listopada 1980 roku, kiedy to reprezentacja Polski miała wylecieć na zgrupo-wanie do Włoch przed pierwszym meczem eliminacyj-nym do Mistrzostw Świata w Hiszpanii, a rywalem był zespół Malty. Piłkarze zebrali się już dzień wcześniej i noc spędzili w jednym z warszawskich hoteli. Nie każ-dy zawodnik pragnął snu, więc część udała się na noc-ne imprezowanie. Następnego dnia, bramkarz Józef Młynarczyk, podobno stawił się na lotnisku nietrzeźwy. W sztabie szkoleniowym zapadła decyzja o tym, że gol-kiper zostaje w Warszawie, jednak w jego obronie stanę-ło czterech piłkarzy: Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smo-larek, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda. W związku z takim rozwojem wypadków, trener Kulesza postanowił zabrać wszystkich, włącznie z Młynarczykiem, do Rzy-mu. Gazety i władze partyjne grzmiały o ukaraniu całej piątki piłkarzy. Po dwóch dniach od wylotu, w Rzymie pojawił się ówczesny prezes PZPN — Marian Ryba — i nakazał powrót do kraju całej piątce zamieszanej w „Aferę na Okęciu”. Wszyscy zostali „przykładnie” uka-rani bezwzględnymi dyskwalifikacjami. Jeżeli chodzi o Zbigniewa Bońka, to otrzymał on rok zakazu gry w pił-kę.

Koniec tej historii jest taki, że wszystkim piłkarzom z wy-jątkiem Terleckiego skrócono kary. Rudy wrócił do gry po siedmiu miesiącach. Jak już wspomniałem, zwolnio-ny został również selekcjoner Ryszard Kulesza, a w jego miejsce powołano Antoniego Piechniczka. Prawdopo-dobnie to właśnie on wpłynął na decyzję o skróceniu kar dla swoich piłkarzy.

RetroFutbol magazyn | str. 54 str. 55 | RetroFutbol magazyn

zbigniew Boniekw koszulce zsRR

Żeby zrozumieć najpełniej radość ze zwy-cięstw zawodników polskich nad rosyj-skimi w okresie PRL, nie istotne w jakiej dyscyplinie sportu, najpewniej trzeba by w tych czasach żyć. To były momenty, któ-re elektryzowały znaczącą ilość polskiego społeczeństwa. Wspomnieć można cho-ciażby Wyścigi Pokoju z udziałem Stanisła-wa Królaka i mit jego pompki do roweru, któ-rą miał bić rosyjskich kolarzy w miejscach, w które nie patrzy kamera. Albo mecze pił-karskie w latach 50. i bramki Gerarda Cieśli-ka, przy którym kapitulował sam Lew Jaszyn. Siat-karskie zwycięstwo 3:2 w finale Igrzysk Olim-pijskich w Mon-trealu. Złoty me-dal Kozakiewicza w Moskwie. Tyle i jeszcze trochę było tych wiktorii polskich nad Rosjanami w cza-sach okupacji. I każde z tych zwycięstw cieszyło ina-czej niż te, odnoszone nad sportowcami z innych części świata.

Wynik 0:0 z ZSRR w finałach Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 1982 roku również był zwycięstwem Polaków, którzy dzięki takie-mu wynikowi, po dobrej grze, awansowali do czwórki najlepszych drużyn globu. Po meczu z Rosjanami, zaserwowano widzom wywiad, na którym stawiło się kilku piłkarzy reprezentacji i Antonii Piechniczek. Nie za-

Wchodzi papież

i tak po cichu mówi:

„Dove Boniek?”, „Gdzie jest Boniek?”

brakło Zbigniewa Bońka, który pokazał się w koszulce z napisem CCCP, czyli był to try-kot jednego z graczy radzieckich — Serhija Bałtacza. Co prawda jeszcze nie podczas wywiadu, ale po jego zakończeniu, Boniek wywołał swoją postawą oburzenie części społeczeństwa, która zarzuciła napastniko-wi reprezentacji bycie komunistą. Po latach, Zibi tłumaczył, i to niejednokrotnie, że owa koszulka była dla niego tylko i wyłącznie ro-dzajem skalpu. Nie mógł wziąć głowy poko-nanego, to wziął koszulkę.

dove Boniek?

O sukcesie reprezentacji Polski na Mistrzo-stwach Świata w Hiszpanii pewnie każdy z Czytelników „Retro Futbol” wie dużo. Nie każdy jednak wie, że z tym turniejem wiąże się historia, łącząca postać Zbigniewa Boń-ka ze świętym Janem Pawłem II.

Jeszcze przed mistrzostwami, reprezenta-cja udała się z wizytą do ówczesnego pa-pieża, Polaka — Karola Wojtyły. Na koniec spotkania, Zibi zwrócił się do papieża:  Oj-cze Święty, ale niech ojciec rano jak my gramy „zdrowaśkę” jakąś odpowie.  Na co usłyszał: Synuś, Pan Bóg z piłką nie ma nic wspólnego.

Polacy zajęli w Hiszpanii trzecie miejsce, a tytuł powędrował do Włochów. Zbigniew Boniek podpisał kontrakt z Juventusem Tu-ryn jeszcze przed mundialem, a po najwięk-szej piłkarskiej imprezie stawił się po raz pierwszy, oficjalnie w klubie. Prezes „Starej Damy” zorganizował audiencję u papieża z racji tego, że w jego drużynie grało kilku

świeżo upieczonych mistrzów świata. Zbi-gniew Boniek tak wspomina tamto spotka-nie:

Wchodzi papież i tak po cichu mówi: „Dove Boniek?”, „Gdzie jest Boniek?”. Ja oczywi-ście cały czerwony z tyłu, ani języka jeszcze wtedy, nowy piłkarz Juventusu.  (…)  Mówię: „Ojcze Święty, tutaj.”. I Ojciec takim gestem ręki „chodź tu, chodź tu synuś do mnie”. Ja dochodzę do papieża, a papież tak mnie wziął pod rękę i mówi tak: „Żebym wiedział, że będziemy trzeci, to bym powiedział, że się będę za was modlił.” To było fantastyczne. To było jedno z najlepszych przeżyć, jakie w życiu miałem.

29 maja 1985 roku.Stadion Heysel, belgia

Finał Pucharu Europy w sezonie 1984/85, w którym Juventus Turyn wygrał z Liver-poolem 1:0, był zarazem ostatnim meczem Zbigniewa Bońka w barwach „Starej Damy”. Przeniósł się do Romy, w której w 1988 roku zakończył piłkarską karierę. Zarówno dla Zibiego, jak i reszty piłkarzy, którzy wystą-pili w tym spotkaniu, wynik i role „wygrany”, „przegrany” zeszły na dalszy plan w obliczu katastrofy, która dokonała się jeszcze przed rozpoczęciem spotkania. W wyniku zamie-szek i zawalenia się jednej ze ścian, śmierć poniosło 39 osób (38 Włochów, 1 Belg) a bli-sko 600 zostało rannych. Żaden mecz, a tym bardziej finał Pucharu Europy nie powinien odbyć się w takich okolicznościach.

Mimo to UEFA nalegała na zagranie i piłka-rzom zarówno Juventusu jak i Liverpoolu nie

RetroFutbol magazyn | str. 56 str. 57 | RetroFutbol magazyn

pozostało nic innego, jak wyjść na boisko i przeżyć te 90 minut. Zbigniew Boniek nie-jednokrotnie wypowiadał się w mediach na temat owego katastrofalnego wydarzenia, jednak zawsze wspomina to tak samo: to była tragedia. To był mecz, który na zawsze pozostanie w jego pamięci ze względu na wydarzenia, które miały miejsce przed jego rozpoczęciem.

Po spotkaniu, każdy z graczy „Starej Damy” otrzymał za zwycięstwo premię w wysoko-ści stu milionów lirów (50 tysięcy euro). Zbi-gniew Boniek jako jedyny z piłkarzy oddał wszystkie pieniądze na pomoc dla ofiar i ich rodzin, które zostały dotknięte katastrofą na belgijskim stadionie Heysel.

Niedługo po zakończeniu meczu, Zibi po-leciał prywatnym samolotem do Tirany, aby w następnym dniu, tj. 30 maja, pomóc swoim reprezentacyjnym kolegom w wygra-niu meczu z Albanią, gdzie stawką były trzy punkt w eliminacjach do Mistrzostw Świa-ta w Meksyku. Pomógł. Mecz zakończył się zwycięstwem Polaków 1:0. Gola strzelił Zibi. Murzyn. Rudy. Bello Di Notte. 

Paweł WilamowskiDumny z bycia humanistą. Z wykształcenia nauczyciel i badacz dziejów minionych, z pasji historyk sportu, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Nie istnieje dla niego temat, którego by nie podjął. Jego wymarzone miejsce do życia? Odległe Wyspy Owcze lub włoska Toskania.

P Wilu

RetroFutbol magazyn | str. 58 str. 59 | RetroFutbol magazyn

klasyk

19 lutego 1958 roku Manchester United powrócił z piekła. W trzynasty dzień po katastrofie w Monachium miał miejsce przełożony mecz piątej rundy Pucharu Anglii z Sheffield Wednesday. W zimny, lutowy wieczór na Old Trafford zebrało się 60 tysięcy oddanych fanów „Czerwonych Diabłów”. Wielu z nich miało na sobie biało-czerwone szaliki owinięte czarnymi wstęgami. Większość płakała. Kibice otrzymali programy meczowe bez wpisanego składu gospodarzy i to spiker zawodów zachęcał obecnych do własnoręcznego wypełnienia dokumentu.

Meczw cieniu katastRofy

Asystent sir Matta Bus-by’ego – Jimmy Mur-phy – który podjął się

misji odbudowania klubu podczas czasowej absen-cji bossa, do ostatnich chwil przed meczem kompletował skład. Po latach wspominał zakontraktowanie Stana Cro-wthera:  „Eric Houghton był managerem w Villa w tym czasie i powiedział Stanowi, ze my się nim interesujemy. Stan nie chciał opuszczać Aston Villa, ale Eric zabrał go na Old Trafford na mecz z Sheffield Wednesday. Po drodze powiedział mu, ze chciałby, żeby Stan pomógł nam, ale ten odparł, ze nie wziął ze sobą stroju. „Nie martw się, mam twoje buty w bagażniku” – powiedział Eric. Spotkaliśmy się o 17.30 i godzinę przed rozpoczę-ciem meczu Stan podpisał kontrakt!

Cytat ten pokazuje dobitnie, w jaki sposób była budowa-na jedenastka United. Gdy-by nie pomoc managerów z całej Anglii, zapewne ciężko byłoby doprowadzić nie tylko do tego spotkania, ale i tak rychłej odbudowy klubu.

Z pośród graczy, którzy przeżyli katastrofę lotniczą,

RetroFutbol magazyn | str. 60 str. 61 | RetroFutbol magazyn

Mimo że Zenon Burzawa zostawał królem strzelców w 1994 roku, wy-daje się to już dziś z wielu wzglę-

dów piłkarską prehistorią. Jego bramek nie można zobaczyć na YouTube, mimo świet-nego sezonu nigdy nie zagrał w reprezenta-cji. Dopiero później nadeszła swego rodzaju moda powoływania do reprezentacji każde-go, kto potrafi kilka razy porządnie kopnąć

piłkę. Dodatkowo niesłusznie przez wie-le osób Burzawa traktowany jest i był jako efemeryda, człowiek z przypadku, któremu udał się jeden sezon. Lekceważono jego osiągnięcie w Sokole Pniewy, a przecież pra-wie cała kariera tego napastnika może być potwierdzeniem, jakiego miał nosa do strze-lania bramek. Przede wszystkim w drugiej lidze, z której mógł się wydostać już dobrych

w tym meczu wybiegł tylko bramkarz Harry Gregg i obrońca Bill Foulkes. Junior Ian Gre-aves, który zastępował Rogera Byrne’a, po-wiedział po meczu: „Pamiętam, że w szatni było bardzo cicho. Przebierałem się w miej-scu, gdzie zwykle siedział Roger. Miałem na sobie jego koszulkę...”

Nowym graczem w składzie był również Shay Brennan – Irlandczyk, który nie mógł sobie wymarzyć lepszego debiutu. To wła-śnie jego dwie bramki znacząco przy-czyniły się do zwycięstwa Mancheste-ru United. Trzecią dołożył Alex Dawson. „Czerwone Diabły” grające ku czci swoich zmarłych kolegów, niesione dopingiem pu-bliczności zdemolowały rywala z Sheffield 3:0. Jednak tego wieczoru nie wynik był naj-ważniejszy. Rozdarte bólem i cierpieniem

serca fanów radowały się jedn-

ocześnie, ponieważ ich klub – wiel-ki Manchester United – nie upadł. Na-wet po tak wielkiej tragedii, dzię-ki pomocy swoich rywali, podniósł się i pokazał światu, że był, jest i będzie wielki, a jego czerwone niczym krew ofiar  koszulki wzbudzać będą strach wśród konkurentów przez lata.

Damian BednarzByły sędzia piłkarski, a obecnie redaktor naczelny Retro Futbol. Wielki pasjonat historii futbolu i Manchesteru United. Jak sam twierdzi – w Football Managerze wygrałby nawet z Alexem Fergusonem.

d bednarz

Królna staRe lata

biografia

„Zenek Burzawa to nasza duma i sława, Zenek Burzawa...” – ten okrzyk na stadionie Stilonu Gorzów można było usłyszeć jeszcze wiele lat po zakończeniu kariery przez Zenona Burzawę. Piłkarza, który już pewnie na zawsze zostanie zapamiętany przez sympatyków polskiego futbolu jako sensacyjny król strzelców ekstraklasy, którym został debiutując w krajowej elicie dopiero w wieku 32 lat.

RetroFutbol magazyn | str. 62 str. 63 | RetroFutbol magazyn

kilka lat wcześniej niż ostatecznie to się sta-ło. Kariera urodzonego 1 lipca 1961 roku Bu-rzawy to nie tylko korona króla strzelców, ale też pasmo sukcesów i dramatów w klubie z rodzinnego miasta.

Skazany na drugą ligę

Burzawa dziś jest największą legendą Stilo-nu Gorzów. Klubu, któremu mimo ponad dwudziestu lat gry w drugiej lidze nigdy nie udało się awansować do ekstraklasy. Mimo że urodził się w Gorzowie, w Stilonie zade-biutował dopiero w wieku 23 lat, po kilku sezonach spędzonych w lokalnych klubach z niższych klas, czyli SHR Wojcieszyce, Po-goni Skwierzyna i Stoczniowcu Barlinek. Za-czynając w 1984 roku grę na drugoligowych boiskach nie od razu stał się superstrzelcem. Musiało minąć trochę czasu, zanim popu-larny „Burza” stał się czołowym snajperem w tej klasie rozgrywkowej. Na dobrą sprawę stało się to dopiero w sezonie 1988/1989, kiedy wówczas już 28-letni napastnik zdo-był 11 bramek. Wtedy mało kto się spodzie-wał, że pierwsza połowa lat 90-tych będzie częściowo należała do tego skromnego na-pastnika o niepozornej posturze.

Nowa dekada rozpoczęła się jednak od mocnego uderzenia i sezonu, w którym Bu-rzawa był najbliżej awansu do ekstraklasy ze swoim ukochanym Stilonem. W rozgryw-kach 1990/1991 na jedenaście kolejek przed końcem gorzowski zespół znajdował się na czele tabeli w dużym stopniu dzięki bram-kom Burzawy, krocząc pewnie do pierwszej ligi. Wtedy nastąpiła jednak przedziwna nie-moc, którą wielu do dziś utożsamia z celo-

wym odpuszczeniem awansu przez włoda-rzy piłkarskiej sekcji klubu. Mimo to piłkarze do samego końca mieli szansę na awans, a w przedostatniej kolejce odbywało się decydujące spotkanie w Łodzi, gdzie Stilon mierzył się z legendarnym Widzewem. Wszyscy w Gorzowie liczyli na to, że „Zenek” coś ustrzeli; niestety, dla samego piłkarza był to jeden z tych najsmutniejszych mo-mentów kariery. Przy wyniku 1:0 dla Stilo-

nu sędzia Roman Kostrzewski podyktował rzut karny dla Widzewa (wykorzystany po-tem przez Leszka Iwanickiego), a wyjątkowo z tą decyzją nie mógł pogodzić się właśnie Burzawa, który, obrażając sędziego, skazał siebie na czerwoną kartkę. To był osobi-sty dramat piłkarza, gdyż w całym sezonie strzelił 19 goli, a osłabił zespół w kluczowym momencie i nie mógł zagrać w ostatnim, de-cydującym jeszcze o barażu meczu z Ja-giellonią Białystok.

Po tym sezonie mający wtedy już 30 lat Burzawa, mimo kilku ofert z pierwszej ligi, postanowił jeszcze raz spróbować walczyć o awans w swoim rodzinnym mieście. W lidze zupełnie to nie wyszło, ale to głów-

nie dzięki swojej legendzie Stilon osiągnął w 1992 roku największy sukces w historii klubu – awansował aż do półfinału Pucha-ru Polski. „Burza” w tamtej edycji Pucharu strzelił sześć bramek w siedmiu spotka-niach, a tylko w samych rozgrywkach li-gowych dołożył tuzin goli. Po kolejnej nie-udanej kampanii w drugiej lidze było jednak wiadomo, że formuła występów w Gorzowie się wyczerpała.

sensacja z prowincji

Piłkarz osiągnął maksimum tego, co mógł w swoim klubie i szukając nowych wyzwań przyjął kuszącą ofertę pod względem finan-sowym i sportowym z Sokoła Pniewy. Jeśli ktoś płacił w tamtych latach dobre pienią-dze w drugiej lidze, wzrok w pierwszej kolej-ności trzeba było wskazywać na niewielkie miasteczko w Wielkopolsce, które pojawiło się na piłkarskiej mapie szybciej niż Wronki i Grodzisk Wielkopolski. Zresztą już sama nazwa sponsora – Miliarder – musiała dzia-łać na wyobraźnię.

Burzawa już w pierwszym sezonie wystę-pów w Pniewach osiągnął to, czego nie uda-

ło mu się przez prawie dekadę w Gorzowie i w końcu awansował do piłkarskiej elity. W momencie debiutu miał 32 lata i ogromny, ale tylko drugoligowy bagaż doświadczeń za sobą. Przy zdrowych zmysłach nikt nie spodziewałby się, że nieznany szerzej we-teran z zaplecza utrze nosa ciągle młodym wilczkom z igrzysk w Barcelonie oraz całej plejadzie utytułowanych ligowców, między innymi z Legii Warszawa czy Lecha Poznań. To jednak ten dość kieszonkowy napast-nik bazujący w dużym stopniu na sprycie, którego kilka lat później mógł przypomi-nać Tomasz Frankowski, po strzeleniu w 33 spotkaniach aż 21 bramek bezapelacyjnie sięgnął po koronę króla strzelców, co było ogromnym szokiem dla całego środowiska piłkarskiego. Najlepszy strzelec Sokoła mie-wał niesamowite mecze; szczególnie trze-ba do takich zaliczyć spotkanie rozegrane w marcu 1994 roku w Pniewach przeciwko Wiśle Kraków. Sokół wygrał wówczas 5:0, a Burzawa ustrzelił hat-tricka. Gazeta Kra-kowska po tym meczu w swojej relacji napi-sała nad tytułem krótko, ale bardzo wymow-nie: „Bezlitosny Burzawa”.

Oto w pełnej krasie na salony wkroczył fa-cet, któremu do końca kariery było już bli-żej niż dalej, dodatkowo z prowincjonalnego miasteczka. Mimo nacisków szczególnie ze strony dziennikarzy ówczesny selekcjoner Henryk Apostel nigdy nie zdecydował się powołać Burzawy do kadry. Tajemnicą po-liszynela pozostawał fakt, iż gorzowianin był spoza układu i wpływowego środowiska mającego siłę przebicia, by forować drogę napastnika do kadry. Przypomina to później-szą historię Grzegorza Piechny, który jednak

RetroFutbol magazyn | str. 64 str. 65 | RetroFutbol magazyn

zdołał zaliczyć debiut w kadrze, strzelił na-wet gola, ale selekcjoner Paweł Janas nigdy nie traktował jego osoby poważnie w kon-tekście kadry. Tak było z Burzawą, któremu przeszkadzał także zaawansowany wiek, a także spora konkurencja wśród napast-ników, nawet jeśli nie tak skutecznych, ale jednak występujących głównie w zachod-nich klubach.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to nie-pojęte – przecież wystarczy obecnie strzelić kilka bramek w sezonie, rozegrać parę do-brych spotkań i już relatywnie można my-śleć o powołaniu. Te jednak nigdy nie na-deszło do Burzawy, a sam zawodnik też nie poszedł za ciosem. Co więcej, po rozegraniu zaledwie jednego spotkania kolejnego se-zonu w Pniewach (w którym także strzelił gola) podjął prawdopodobnie najbardziej niekorzystną dla siebie sportową decyzję o wyjeździe do Francji. Tam Polak miał wylądować w drugiej lidze, żeby przede wszystkim dobrze zarabiać; tak, by przed końcem kariery jeszcze odłożyć sobie choć trochę pieniędzy. Brak znajomości realiów i duża ufność do menedżerów w dużym stop-niu sprawiła, że Burzawa wylądował jedynie w trzeciej lidze. Tym samym piłkarz, który ledwie kilka miesięcy wcześniej zostawał królem strzelców w Polsce, kopał teraz piłkę na absolutnych peryferiach we Francji!

powrót do domu

Francja miała okazać się finansową pe-tardą, ale wyszedł z tego spory niewypał. Burzawa już po kilku miesiącach wrócił do Polski, do swojego domu, w którym za-

wsze czuł się najlepiej. Na wiosnę 1995 roku znów reprezentował coraz biedniej-szy Stilon Gorzów, dla którego strzelił 5 bramek. Ten powrót do Gorzowa związany jest również z innym, niechlubnym wątkiem, o którym piłkarz pewnie chciałby zapomnieć. W kolejnym sezonie na drugoligowych bo-iskach strzelił 13 bramek, ale nie to zostanie zapamiętane w Gorzowie na lata. Wówczas już 35-letni napastnik wiosną 1996 roku grał w Zielonej Górze w meczu z Lechią, a stosunki zielonogórsko-go-rzowskie praktycznie od zawsze były bardzo na-pięte. Stilon nie grał już wówczas wła-ściwie o nic, miał zapewnione miej-sce w drugiej lidze na kolejny sezon, natomiast Lechia Zielona Góra broniła się przed degradacją. Potrzebująca punktów Le-chia wygrała ze Stilonem 3:2 (mimo bardzo długiego prowadzenia gorzo-wian 2:0), co większość kibiców skwitowała określeniami w stylu „sprzedaż”, „przekręt”, „wałek”, gdyż bramki dla gospodarzy pa-dły w odstępie 7 minut po... identycznych trzech akcjach.

Burzawa strzelił w tamtym meczu pierwszą bramkę, ale to i tak nie miało znaczenia. Wszyscy zawodnicy, którzy wtedy zagrali, zostali na lata zapamiętani jako ci, którzy podłożyli się odwiecznemu wrogowi. Kibi-ce rozpoczęli protest, a atmosfera wokół piłki nożnej w Gorzowie zrobiła się fatal-

na. Oberwało się także klubowej legendzie, który – jak pozostali – również słyszał pod swoim adresem zwroty w stylu „sprzedaw-czyk”. Kilka miesięcy od tamtych wydarzeń Burzawa przeniósł się jeszcze do Konina, po czym latem 1997 roku po raz ostatni wrócił do Gorzowa. Wówczas już tylko do trzeciej ligi, ale napastnik był nadal niesamowicie skuteczny, o czym świadczyły aż 24 strzelo-ne gole w całym sezonie. Niestety rok 1998 to także skomplikowana kontuzja złamania

nogi, która definitywnie już zakończyła w wieku 37 lat długoletnią karierę

piłkarską.

legenda na zawsze

Dla swojego wieloletniego klubu Zenon Burzawa strze-lił w sumie 133 gole w ponad

250 występach, stając się największym zawodnikiem w

historii gorzowskiego futbolu. Po zakończeniu kariery już jako trener

przyczynił się do odbudowy piłki w Gorzo-wie, awansując z zespołem ze swojego mia-sta w 2004 roku do czwartej ligi, przykłada-jąc fundament pod drużynę, która cztery lata później powróciła po latach na drugi szcze-bel rozgrywek w Polsce. Burzawa natomiast skupił się głównie na niższych szczeblach i tam trenował kolejne zespoły w takich miejscowościach jak Barlinek, Ośno Lubu-skie, Dębno czy Stare Kurowo.

Obecnie znajduje się na peryferiach poważ-nej piłki i jest postacią w kraju raczej zapo-mnianą. Zupełnie inaczej niż w Gorzowie, gdzie o jego golach pamięta się doskonale

do dziś. Tylko dzięki swojej sportowej karie-rze w 2010 roku popularny „Zenek” znalazł się na liście kandydatów do Rady Miasta z ramienia Platformy Obywatelskiej. Wygrał wyborczy wyścig w cuglach nawet bez pro-wadzonej szerszej kampanii. Niestety, jako samorządowiec nie był tak skuteczny, jak na boisku – jego postawa radnego w cza-sie czteroletniej kadencji przeszła właściwie bez echa.

Dziś, gdy minęło już ponad dwadzieścia lat od zdobycia tytułu króla strzelców, Burza-wa prowadzi spokojne życie, w którym jest miejsce na futbol, ale tylko w tym bardzo lokalnym wydaniu. Taki był też jako za-wodnik; zawsze najlepiej było mu w domu, w rodzinnym mieście, gdzie obecnie skrom-nie mieszka w jednym z bloków. To tu prze-żywał swój pierwszy sportowy awans, suk-cesy, ale i największe dramaty w karierze. Nawet pomimo tych ostatnich chyba już za-wsze, gdy na stadionie przy ulicy Myślibor-skiej w Gorzowie pojawi się legendarny na-pastnik, z kibicowskich sektorów ryk gardeł zaintonuje „Zenek Burzawa – nasza duma i sława, Zenek Burzawa...”.

Strzelił w sumie 133 gole w

ponad 250 występach, stając się największym zawodnikiem w historii

gorzowskiego futbolu

Piotr GrabowskiZ wykształcenia historykz wyboru pasjonat sportu pod każdą postacią, szczególnie koszykówki i piłki nożnej. Obecnie redaktor portalu Ofens.Co, historią futbolu zajmował się m.in. w swoich pracach naukowych.

PiotrPGR

RetroFutbol magazyn | str. 66 str. 67 | RetroFutbol magazyn

mundiale

13 lipca 2014 roku. 113. minuta spotkania. Mario Gotze strzela bramkę Argentynie, która decyduje o zdobyciu tytułu mistrza świata dla Niemiec. Był to XX mundial w historii. 84 lata wcześniej Albicelestes również grali w wielkim finale, gdzie także polegli. Oba zdarzenia łączy jeszcze jeden fakt – turniej odbył się na terenie Ameryki Południowej. W roku 1930 zorganizowano pierwsze piłkarskie mistrzostwa świata.

Mundial1930pierwszy

uRuGwajPierwszym krajem, który otrzymał za-

szczyt zorganizowania mundialu, był Urugwaj. Miejsce pierwszych mi-

strzostw świata nie jest przypadkowe i zo-stało ustanowione co najmniej z dwóch po-wodów. Po pierwsze, państwo to obchodziło setną rocznicę uzyskania niepodległości. Urugwajska reprezentacja piłkarska była w tamtych czasach potęgą. Dowodem tego stwierdzenia niech będą dwa złote meda-le olimpijskie wywalczone na igrzyskach w Paryżu w roku 1924 i cztery lata później w Amsterdamie. Swoistym fenomenem, któ-ry dziś byłby nie do pomyślenia, jest fakt, iż wszystkie mecze rozegrano w jednym mie-ście. Stolica Urugwaju, Montevideo, w roku

1930 stała się centrum piłkarskiego świata. Spotkania odbywały się summa summa-rum na trzech obiektach, z czego najwięcej na Estadio Centenario, stadionie wybudo-wanym specjalnie na te mistrzostwa (co także nie było bez znaczenia). Urugwaj zo-bowiązał się również do pokrycia kosztów podróży uczestników. W pierwszym mun-dialu wystąpiło w sumie trzynaście drużyn: siedem z Ameryki Południowej, zaledwie cztery z Europy i dwie z Ameryki Północnej. Turniej ten potwierdził pewną dojrzałość, jeżeli chodzi o światowy futbol. Zobrazował także pierwsze problemy, nad którymi nale-żało się zastanowić i wyciągnąć wnioski na

RetroFutbol magazyn | str. 68 str. 69 | RetroFutbol magazyn

przyszłość. Pamiętajmy, iż rozwój technolo-gii i transportu w tamtych czasach nie stał na zbyt wysokim poziomie. Główny powód absencji większości zaproszonych repre-zentacji był jednak zgoła inny, gdyż koszty podróży były zwracane przez gospodarzy. W głównej mierze obawiano się strat zwią-zanych z długą przerwą w rozgrywkach ligo-wych. Ojcem tego sukcesu, jakim bez wątpienia było wcielenie w życie pomysłu organizacji piłkarskich mistrzostw świata, był Francuz Jules Rimet. Nazywany ojcem mundiali, w znaczący sposób przyczynił się do rozwo-ju piłki nożnej. Z wykształcenia prawnik, za-

łożyciel słynnego przed laty klubu Red Star Paryż, przewodniczący Francuskiej Federacji Piłkarskiej. To tylko niektóre z zasług Julesa Rimeta. Stanowczo odmówił, gdy zapro-ponowano jego kandydaturę do Pokojowej Nagrody Nobla. Odparł wówczas, iż na taki tytuł zasługuje jedynie futbol. Jako ówcze-sny prezydent FIFA, ogłosił plany dotyczące powstania turnieju niezależnego od igrzysk olimpijskich. Drogą głosowania koncepcję zaakceptowano stosunkiem głosów 25:5. Europę reprezentowały Jugosławia, Belgia, Francja i Rumunia. Ostatni z wymienionych zespołów przystąpił do udziału w turnieju dopiero za namową króla Karola II. Władca

ten decydował o wyborze składu na mundial i zadbał o to, by zawodnicy mieli zapewniony powrót do pracy po powrocie z Urugwaju. Na podróż zdecydowano się oczywiście drogą morską. Ciekawe jest to, że jednym statkiem podróżowały w sumie cztery reprezentacje ze sztabem, które miały stoczyć bój o pierw-szy w historii puchar piłkarskich mistrzostw świata. Ponad dwutygodniową wyprawę rozpoczął zespół rumuński, który wypłynął z włoskiej Genui. Po drodze wsiadały od-powiednio drużyny Francji, Belgii i Brazylii. Towarzyszyli im również m.in. Jules Ri-met i John Langenus – pierwszy arbiter finału o mistrzostwo świata i jeden z naj-słynniejszych sędziów wszech czasów.

Trzynaście drużyn rozlosowano do czterech grup. 13 lipca 1930 roku do-szło wreszcie do pierwszych spo-tkań w historii piłkarskich mistrzostw świata. Francja wygrała z Meksykiem 4:1, a Lucien Laurent z Sochaux zapi-sał się jako strzelec pierwszej bram-ki na mundialu. W równocześnie roz-grywanym meczu fazy grupowej Stany Zjednoczone pokonały Belgię 3:0. Ostatecznie do półfinału awansowali zwy-cięzcy swoich grup – Argentyna, Uru-gwaj, Jugosławia i Stany Zjednoczone. Co ciekawe, w półfinałach oba spotkania zakończyły się takim samym (warto za-

RetroFutbol magazyn | str. 70 str. 71 | RetroFutbol magazyn

znaczyć, iż bardzo wysokim) wynikiem. Ar-gentyna ograła USA 6:1, a w takim samym stosunku lepsi od Jugosławii okazali się go-spodarze, chociaż dosyć niespodziewanie musieli odrabiać straty po golu Sekulicia. Sam mecz Urugwaju z Jugosławią, tak jak kilka poprzednich spotkań, opiewał w różne kontrowersje z udziałem arbitra w roli głów-nej. Praca sędziów na tamtym mundialu po-zostawiała wiele do życzenia. Jugosłowianie zostali skrzywdzeni, gdy tuż przed przerwą pozbawiono ich prawidłowo zdobytej bram-ki, po wątpliwym odgwizdaniu spalonego. To i tak nic w porównaniu z wcześniejszym meczem Francja – Argentyna. W 84. minucie spotkania, przy stanie 1:0 dla Albicelestes, doskonałą okazję do zdobycia gola miał francuski zawodnik Marcel Langiller. Piłkarz biegł z piłką przy nodze i sekundy dzieli-ły go od sytuacji „sam na sam”. Brazylijski sędzia Almeida Rego postanowił w tym mo-mencie zakończyć spotkanie (6 minut przed

końcem regulaminowego czasu gry!). Po protestach rozjuszonych Francuzów arbiter ponownie wznowił grę, ale takiej okazji do strzelenia bramki Trójkolorowi już nie mieli. W finale pierwszych piłkarskich mistrzostw świata los ostatecznie skrzyżował ze sobą dwie drużyny z Ameryki Południowej - Uru-gwaj i Argentynę. Za gospodarzami prze-mawiał atut własnego boiska, chociaż na-leży przyznać, że był to również wspaniały zespół. Sześciu zawodników urugwajskich, którzy wystąpili na tym mundialu, mia-ło w swoim dorobku dwa złota olimpij-skie z Amsterdamu i Paryża. Trenerem był 31-letni nauczyciel Alberto Supicci, któ-ry miał tyle samo lat, co najstarszy piłkarz w drużynie – Hector Pedro Scarone. Bardzo profesjonalnie, jak na tamte czasy, przy-gotował swoich zawodników do turnieju. Od swoich podopiecznych wymagał za-angażowania i dyscypliny. Przekonał się

o tym na własnej skórze bramkarz An-drea Mazali, dwukrotny medalista olimpij-ski. Kiedy podczas pewnego zgrupowania został przyłapany na nocnej eskapadzie i powrocie do hotelu nad ranem, bez żalu został odesłany do domu. W Jego miej-sce powołano Enrique Bellesterero. Gospodarze mieli naprawdę cieka-wą drużynę, złożoną z takich piłka-rzy, jak Jose Nasazzi, Jose Pedro Cea czy Jose Leandro Andrade. Ostatni z wymienionych stał się pierwszą gwiazdą w historii mundiali i pierwszym Murzynem, który zdobył mistrzostwo świata. Argentyna z kolei miała w swoich szeregach ta-kich piłkarzy, jak Guil-lermo Stabile, kró-la strzelców całej imprezy. Repre-zentował ją także Luis Monti – bar-dzo skuteczny, ale i wyjątkowo brutalny zawodnik. Nie uprze-dzajmy jednak faktów. Przed początkiem meczu finałowego do-szło do kłótni między piłkarzami jednej i drugiej drużyny. Zawodnicy nie mogli się zdecydować, którą piłką mają zagrać. Nale-ży pamiętać, że nie były to czasy, w których wszystkie futbolówki spełniały podobne standardy. Poproszono więc o interwencję włodarzy FIFA. Ci poszli z kolei na kompro-mis. Podjęto decyzję, iż pierwszą połowę piłkarze zagrają piłką argentyńską, drugą zaś – urugwajską. Jeżeli wierzyć tamtym statystykom, mecz finałowy obejrzało 93

000 widzów na stadionie w Montevideo.  Dziesięć statków zostało przygotowanych na przewóz Argentyńczyków do Mon-tevideo, by mogli obejrzeć swoich pupi-li w pierwszym wielkim finale. Port miał być tak oblężony, że wielu z nich nie do-tarło na mecz przed pierwszym gwizd-kiem. Atmosfera była naprawdę gorąca. Do tego stopnia, że szczegółowo spraw-dzano, czy nikt nie ma przy sobie broni. Luis Monti, który dał się poznać jako wyjąt-kowy brutal, otrzymał wiele pogróżek, w tym również pozbawienia życia. Mimo tego wziął udział w boju przeciwko gospodarzom. Sę-

dziował Belg, John Langenus. On także nie czuł się bezpiecznie.

Zgodził się poprowadzić finał zaledwie kilka godzin przed jego rozpoczęciem, stawia-jąc przy tym pewne wa-runki. Domagał się m.in. przygotowania łodzi, którą

w razie potrzeby ucieczki mógłby wypłynąć najpóźniej

godzinę po końcowym gwizdku.

Pierwsza połowa należała do Argenty-ny, która zeszła na przerwę, wygrywając 1:2. Jedną z bramek strzelił wspomniany Stabile, dla którego było to ósme trafienie w całych rozgrywkach. Dwukrotni mistrzo-wie olimpijscy zdołali jednak odwrócić losy tego spotkania, pokonując ostatecznie Albi-celestes 4:2 i to do nich powędrowała na-groda główna – statuetka Złotej Nike. W ten oto sposób wyłoniono pierwszego w historii mistrza świata. Spór o piłkę przeszedł do historii, a obie futbolówki, którymi rozgry-wano pamiętny finał, można po dziś dzień

finał obejrzało

93 000 widzów

RetroFutbol magazyn | str. 72 str. 73 | RetroFutbol magazyn

podziwiać w muzeum. Inna wersja zakłada, że po losowaniu wybór padł na piłkę argen-tyńską i to nią rozegrano cały finał. Pierw-szy wariant wydaje się, mimo wszystko, bardziej sprawiedliwy oraz prawdopodobny. Pierwsze piłkarskie mistrzostwa świata otworzyły piękną kartę w historii tego spor-tu. Jak każdy mundial z osobna, tak i ten miał swoją dramaturgię, czarne i białe cha-raktery. Tacy piłkarze, jak Guillermo Stabile czy Jose Leandro Andrade byli pierwszymi piłkarskimi gwiazdami. Pierwszy król strzel-ców mundialu z powodzeniem zajął się póź-niej fachem trenerskim i może pochwalić się wychowaniem wielu znamienitych piłkarzy. Jednym z nich był przyszły największy za-wodnik w historii Realu Madryt. Nazywał się Alfredo Di Stefano. Mistrz świata, Andrade, nie miał już tyle szczęścia. Po karierze pił-karskiej wyjechał do Paryża i zajął się za-wodowo tańcem – jego drugą wielką pasją. Zmarł jednak w ubóstwie, dożywszy 56 lat.

Nawet znienawidzony przez miejscowych kibiców Luis Monti dobrze wykorzystał udział w turnieju. W roku 1931 wyjechał do Włoch, gdzie podpisał kontrakt z Juventu-sem. Z powodzeniem grał później w tamtej-szej reprezentacji i zdobył z nią mistrzostwo na kolejnym mundialu, w roku 1934. Jest tym samym jednym z nielicznych piłkarzy, którzy bronili barw dwóch różnych krajów na mistrzostwach świata.

Kamil KijankaJestem wielkim pasjonatem (historii) futbolu. Kocham radio i sport – myślę, że to bardzo kompatybilny zestaw. Pierwszy praktykant u Pana Tomasza Zimocha w redakcji sportowej Polskiego Radia od wielu lat. Współzałożyciel Piłkarskich Konfrontacji (fb) oraz wiceprezes Koła Dziennikarstwa Sportowego w Łodzi.

KamilKijanka

Bezbarwniretro extra

Getafe to klub wyjątkowy. Nie przez wysoki czy niski poziom piłkarski, nie wyróżnia go także interesująca historia upadkui odrodzenia, nie reprezentowały go nigdy legendy światowego futbolu.

Fan Primera Division powiedziałby: chwila, jest przecież tyle interesują-cych historii albo anegdot! Są Athletic,

Real i Barcelona, wieczne pomniki hiszpań-skiej piłki; jest przebojowe Eibar, które na-pisało historię swoim awansem; są urocze Rayo i Levante z zawiłymi historiami, Real Oviedo czy Deportivo Alaves, które tak bo-leśnie upadły – dlaczego pisać o Getafe i jakimś tam stadionie? Przecież to nudny, młody klub bez historii! Paradoksalnie, tym, co stanowi nadzwyczajność hiszpańskiej drużyny, jest jej sportowa nijakość i pozor-nie słaba klubowa tożsamość... Oraz wspo-mniany stadion. Nazwany na cześć piłkarza, który nigdy dla Getafe nie zagrał.

Jeden z młodszych klubów występujących w Primera Division, mimo nieprzerwanej, dziesięcioletniej przygody w klubie, został założony w 1983 roku. Co prawda na stro-

nie internetowej klubu z podmadryckie-go miasteczka można przeczytać o nieco bardziej rozbudowanej genezie Getafe CF, wcześniej nazywanego Club Deportivo de Getafe; w grudniu 1945 roku w knajpie La Marquesina spotkało się kilku mężczyzn, którzy postanowili powołać do życia lokal-ny projekt piłkarski. Z wydatną pomocą ów-czesnego burmistrza Getafe Juana Vergary i wstawiennictwem różnych wpływowych osobistości w lutym 1946 powstało Getafe CD – protoplasta drużyny, którą możemy dziś oglądać. W takiej też formie ekipa funk-cjonowała do roku 1982, przez trzydzieści sześć lat funkcjonowania CD Deportivo.

plac wojskowy, kelvinatori margaritas

Początkowo nowo utworzony klubik nie miał gdzie grać; zaczęto na terenie placu puł-

RetroFutbol magazyn | str. 74 str. 75 | RetroFutbol magazyn

ku artyleryjskiego, a i tam warunki nie były specjalnie sprzyjające, bo brakowało bra-mek. Później, za pomocą sprawnych działań ekonomicznych przeprowadzonych przez burmistrza Vergarę, piłkarze Club Deportivo przenieśli się na nowo wybudowany Stadion Miejski San Isidro i stoczyli nawet barażowy bój z Almerią o awans do Segunda Division.

awans nieudany

Drużyną targały różnego rodzaju finansowe sztormy. W 1967 roku konieczne było nawet pozyskanie sponsora tytularnego w posta-ci producenta lodówek i CD Getafe zmieniło się w Club Getafe Kelvinator – eekipa nadal swobodnie dryfowała po trzecioligowych morzach, a później nawet czwartoligowych, bo RFEF – hiszpańska federacja piłkarska – zreformowała ligę.

Po szybkim awansie do trzeciej ligi Club Deportivo przeniosło się na nowoczesny stadion Las Margaritas, mogący pomieścić 3 tysiące widzów, otwarty we wrześniu 1970 roku. Tak nowoczesny, skupiający coraz większą ilość fanów obiekt miał przynieść nową jakość i nowe nadzieje w funkcjono-waniu drużyny i powolnym pięciu się na co-raz wyższy ligowy szczebel. Awansować do II ligi udało się dopiero w 1976 roku w kapi-talnym stylu i Getafe zdołało się utrzymać. W jednej z kampanii, najlepszej w historii Club Deportivo, Las Margaritas stało się prawdziwą twierdzą, co pozwoliło piłkarzom w niebieskich koszulkach zająć najwyższą w swojej historii, dziesiątą pozycję w drugiej lidze.

Bardzo istotnym elementem rozwiązują-cym kwestię wątpliwej przyszłości CD Ge-tafe była fuzja, której dokonano wspólnie z ciągle zmieniającym kształty klubem, bę-dącym stowarzyszeniem kibiców Realu Ma-dryt (Peña Madridista Getafe). Dziś to 1983 rok podaje się za umowną datę założenia.

Dalsze lata były ciągłym okresem piłkarskiej odysei podmadryckiego klubiku. W 1998 roku sytuacja finansowa zespołu pozwoliła na przebudowę miasteczka sportowego Las Margaritas i rozszerzenie jej o jeszcze no-wocześniejszy i pojemniejszy stadion – Co-liseum Alfonso Pérez.

król strzelców

Piłkarz ten samym swoim pochodzeniem i znakomitymi osiągnięciami u szczytu ka-riery piłkarskiej na tyle wpisał się w DNA Ge-tafe, że został patronem nowo wybudowa-nego stadionu drużyny Azulones. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że nigdy nie repre-zentował drużyny Getafe ani nie zagrał prze-ciwko niej w wyjątkowych okolicznościach (choć nie jest to ewenementem: nazwiskiem Johanna Cryuffa, mimo że nigdy nie repre-zentował FC Zwolle, nazwano trybunę na stadionie holenderskiej drużyny tylko dla-tego, że rozegrał na nim ostatnie spotkanie w karierze).

Alfonso, grający jako napastnik, urodził się 26 września 1972 roku – a jakże! – w Geta-fe, ale pierwsze kroki kariery stawiał w Ma-drycie i to tam zadebiutował w 1990 roku. Pierwszy sezon na Bernabeu, jak zresztą wszystkie następne, stanowił wyzwanie

RetroFutbol magazyn | str. 76 str. 77 | RetroFutbol magazyn

z uwagi na bardzo silną konkurencję na żą-dle. Emilio Butragueño, Hugo Sánchez czy Sebastian Losada, a później Ivan Zamora-no czy młodziutki, ale utalentowany Raul. Ze względu na silną konkurencję i zanika-jące perspektywy na wybicie się na pierw-szy plan w Madrycie napastnik odszedł do Realu Betis, do którego składu wskoczył z marszu; wszystkie 35 spotkań Alfonso rozpoczynał w wyjściowej jedenastce i przy-padł do gustu trenerowi Serra Ferrerowi. Za powierzone mu zaufanie snajper Betisu od-płacił się dwunastoma ligowymi bramkami, a w drugim zrobił to z nawiązką, bo do siatki rywala trafiał aż 25 razy i został wicekrólem strzelców Primera Division – dziewięcioma bramkami wyprzedził go jedynie fenomenal-ny Ronaldo.

Po pięciu spędzonych w Andaluzji latach Alfonso udał się do Barcelony, by

piąć się jeszcze wyżej w swych

piłkarskich aspiracjach. Teoretycznie to mogło się udać – solidny, ligowy napastnik wykańczający to, co serwowali Rivaldo, Xavi czy Luis Enrique po prostu wystarczał. Kon-kurencja również nie była liczna, bo poza Kluivertem w Barcelonie nie było napast-nika z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście rzeczywistość zweryfikowała oczekiwania Hiszpana, mającego najlepsze chwile ka-riery za sobą. Pereza pozbyto się po dwóch sezonach, podczas których do siatki trafił jedynie dwa razy.

I to mniej więcej tyle, jeśli chodzi o poważną karierę tego zawodnika. Zagrał w Realu, za-grał w Barcelonie, został wicekrólem strzel-ców w Betisie, reprezentował Hiszpanię.

Zupełnie poważne pytanie: czy to wystarczy, by nazwać Twoim nazwiskiem stadion dru-żyny, dla której nigdy nie grałeś, której nie trenowałeś i która nigdy nie była Ci bliska? Getafe nazwało „koloseum”, któremu nota bene bliżej do współczesnego stadionu MO-

SiR niż do koloseum (w tym sezonie średnia frekwencja przy

17-tysięcznym s t a -

dionie wynosi jakieś 5 tysięcy), imieniem idola u szczytu kariery. Gdy odszedł do Barce-lony i stał się transferowym niewypałem, „chlubna” nazwa pozostała. Perez nigdy nie stał się ikoną ani hiszpańskiej piłki, ani Barcelony i Realu Madryt – tylko w Betisie osiągnął umiarkowany sukces. To po prostu kolejny dobry hiszpański piłkarz, żadne złote dziecko. Ot, solidny ligowiec, w dobrej for-mie potrafiący zapewnić kilkanaście bramek w sezonie.

Żywym pomnikiem na stadionie w podma-dryckiej mieścinie pozostanie pewnie jesz-cze długo; do momentu, w którym niezbyt żyzna piłkarsko ziemia Getafe urodzi kolej-nego idola. Idola, którego tak młody i ubogi w legendy klub potrzebuje, by pielęgnować nikłą tożsamość. Chyba że...

dlaczego nie nuevo estadio de las margaritas?

Prezydent Getafe, Angel Torres, nie kryje się z sympatią do Realu Madryt. Dziwny to sternik; w planach są ciągłe przebudowy i modernizacje stadionu, mimo koszmar-nie niskiego zainteresowania kibiców i bra-kiem pomysłu na futbol, a Getafe dysponuje

przecież zupełnie przyzwoitym budżetem, porównywalnym do

tego Malagi, drużyny aspirującej i ciekawej. Getafe zaś gra przy-

puszczalnie najnudniejszą piłkę w całej lidze. Brakuje tu topowych

wzmocnień, ambitnego trenera, spój-nej wizji. Jest tylko ligowy byt gdzieś

pośrodku. Nijaki. Minęło jedenaście se-zonów od czasu, gdy Getafe awansowa-

ło w 2004 roku na najwyższy szczebel piłki hiszpańskiej i trudno oprzeć się wrażeniu, że to najbardziej bezpłciowy klub w lidze i że klub ten zmarnował co najmniej kilka sezo-nów na samo przetrwanie w niej – podczas gdy mógł się zbroić i aspirować coraz wyżej.A co by było, gdyby przebudowa stadionu imienia Alfonso przyniosła ze sobą nową nazwę? Taki zabieg świadczyłaby o tym, że klub nie stara się heroizować piłkarzy za wszelką cenę, ale ma jakieś własne hi-storyczne tło i pielęgnuje własną tożsa-mość. Że chce wracać do pewnych korze-ni... Do słabych, do krótkich, ale nadal do korzeni. Może to byłby tylko pierwszy krok ku uwolnieniu się od atmosfery nijakości i absurdu?

Mariusz JarońNiereformowalny pasjonat Primera Division i madridista, naznaczony w dzieciństwie koszulką Roberto Carlosa.Mimo najszczerszych chęcii najrozsądniejszych argumentów nie przekonasz mnie, że Premier League jest lepsza. Student.

mariuszjaron

RetroFutbol magazyn | str. 78 str. 79 | RetroFutbol magazyn

biografiaHistoria Alexandra Turnbulla, pełna wzlotów i upadków, jest opowieścią wyjątkową. Piłkarz ten święcił tryumfy w barwach obydwu klubów z Manchesteru. Z City sięgnął po pierwsze w historii klubu trofeum, by kilka lat później zdobyć pierwsze w dziejach United mistrzostwo kraju. Był też zdobywcą pierwszej bramki na Old Trafford – jednej z najsłynniejszych aren sportowych świata. Ten wyjątkowy zawodnik odszedł z futbolu w niesławie i zginął służąc w brytyjskiej armii podczas Pierwszej Wojny Światowej.

AlexanderturnbullzapomnianyBOHATer

RetroFutbol magazyn | str. 80 str. 81 | RetroFutbol magazyn

Alexander ‘Sandy’ Turnbull urodził się 30 lipca 1884 roku, w szkockim mia-steczku Hurlford. Po śmierci ojca

w 1900 roku szesnastoletni Sandy porzucił naukę i podjął pracę w miejscowej kopalni węgla, niemal w pojedynkę utrzymując w ten sposób całą rodzinę. Wolny od pracy czas poświęcał na kopanie piłki w barwach lo-kalnej drużyny – Hurlford Thistle. Ponieważ na początku dwudziestego wieku szkockie boiska pełne były wyjątkowych piłkarskich talentów, angielskie kluby szukały mło-dych, uzdolnionych zawodników na północ od Muru Hadriana. Umiejętności Sandy’ego przyciągnęły uwagę Toma Maleya, świe-żo zatrudnionego menedżera Manchesteru City. Z tym właśnie klubem Turnbull związał się kontraktem latem 1902 roku.

Moment na rozpoczęcie zawodowej karie-ry wybrał Turnbull znakomity. W sezonie 1902/1903 młoda drużyna „The Citizens” wywalczyła awans do angielskiej pierwszej ligi. Sandy zadebiutował w niebieskiej ko-szulce 15 listopada 1902 roku, zdobywając jedną z bramek w przegranym spotkaniu z Bristol City. Tydzień później dołożył ko-lejne trafienie w wygranym 5:2 meczu z Glossop. W swoim pierwszym sezonie wy-stąpił łącznie 22 razy, strzelając 12 bramek i walnie przyczyniając się do wywalczenia awansu do First Division. W kolejnym sezo-nie Manchester City sięgnął po Puchar An-glii. Turnbull w rozgrywkach pucharowych trafiał do siatki z wyjątkową regularnością. Do dwóch bramek w meczu pierwszej run-dy z Sunderlandem dołożył kolejnego gola w spotkaniu z Woolwich Arsenal, a następnie raz trafił w pojedynku z Middlesbrough, by

w półfinale rozgrywek dwukrotnie pokonać bramkarza Sheffield Wednesday. Finałowe zwycięstwo nad Bolton Wanderers zapewnił drużynie Maleya zdobywca jedynej bramki, Billy Meredith, wyjątkowy piłkarski talent, zwany „Walijskim Czarodziejem”. Dla zale-dwie dwudziestoletniego Sandy’ego był to niewątpliwie wyjątkowo ekscytujący wstęp do przygody z profesjonalną piłką.

W kolejnym sezonie piłkarze Mancheste-ru City do ostatniej kolejki walczyli o tytuł mistrzów Anglii. Niestety, wydarzenia z fi-nałowego meczu ligowego zaważyły na dalszych losach całej drużyny. City, by za-pewnić sobie tytuł mistrzowski, potrzebo-wali wyjazdowego zwycięstwa nad Aston Villą i porażki Newcastle z Middlesbrough. Spotkanie toczyło się w nerwowej atmosfe-rze, a w drugiej połowie przegrywającym 3:1 gościom zaczęły puszczać nerwy. Będące-go w dobrej dyspozycji Turnbulla krył kapi-tan Villi, Alec Leake, który nie mógł poradzić sobie ze świetnie dryblującym rywalem. Rozzłoszczony kolejnym przegranym poje-dynkiem rzucił w kierunku Sandy’ego wielką grudę ziemi. Piłkarz „The Citizens” odpo-wiedział obraźliwym gestem. Chwilę później wymieniających ciosy zawodników musie-li rozdzielać sędziowie i koledzy z boiska. Spotkanie ostatecznie zakończyło się zwy-cięstwem Aston Villi, a po ostatnim gwizdku arbitra awantura przeniosła się z murawy do szatni. Zachowanie zawodników obydwu drużyn wywołało falę krytyki, a angielska Football Association powołała specjalną komisję, której zadaniem było znalezienie i ukaranie odpowiedzialnych za bijatykę. W trakcie śledztwa Leake oskarżył Billy’ego

Mereditha o próbę przekupstwa. Piłkarz City miał przed meczem zaoferować kapitanowi Villi pewną sumę pieniędzy w zamian za od-puszczenie spotkania. Choć nie znaleziono dowodów potwierdzających wersję wyda-rzeń Leake’a, FA zdecydowała o zawiesze-niu „Walijskiego Czarodzieja” na dziewięć miesięcy. Turnbull, za swoje zachowanie na boisku i poza nim, otrzymał karę odsunięcia od gry na czas jednego miesiąca. To jednak nie był koniec problemów City.

Zapewniający o swojej niewinności Billy Meredith miał za złe władzom klubu, że nie stanęły w jego obronie oraz że nie otrzymał żadnego finansowego wsparcia w trak-cie odbywania kary zawieszenia. Otwarcie krytykował włodarzy City, a jednym z wy-wiadów, w którym oskarżył klub o nielegal-ne wynagradzanie zawodników, otworzył przysłowiową „puszkę Pandory”. Co praw-da wypłacanie „pod stołem” wynagrodzeń przekraczających dozwolone 4 funty tygo-dniowo było w angielskiej piłce nagminne, ale Football Association wszczęła kolejne dochodzenie i szybko znalazła dowody po-

twierdzające naruszenie przepisow. W wyni-ku śledztwa komisja ustaliła, że wielu piłka-rzy Manchesteru City, w tym między innymi Meredith (który zarabiał 6 funtów tygodnio-wo), otrzymywało niezgodne z przepisami tygodniówki. Kara była surowa. Siedemna-stu zawodników zostało zawieszonych na okres do 1 stycznia 1907 roku. Dodatkowo piłkarze zapłacili łącznie 900 funtów kar. Menedżer drużyny Tom Maley i prezes Wal-tham Forrest zostali zawieszeni dożywotnio i ukarani grzywną w wysokości 250 funtów. Wśród zawodników obłożonych zakazem gry był także Sandy Turnbull, dla które-go mecz z Aston Villą okazał się ostatnim w barwach City.

Zanim jeszcze wygasła kara zawieszenia zawodników Manchesteru City, czterech z nich trafiło do lokalnego rywala – Manche-steru United. Herbert Burgess, Jimmy Ban-nister, Sandy Turnbull i Billy Meredith dali się namówić menedżerowi „Diabłów”, Er-nestowi Mangnallowi, na podpisanie umów z klubem. Pomimo kontrowersji otaczają-cych piłkarzy zarówno Turnbull, jak i Mere-

RetroFutbol magazyn | str. 82 str. 83 | RetroFutbol magazyn

dith powrócili do gry w wyjątkowo wysokiej formie. Walijczyk szalał na skrzydle United, posyłając w pole karne rywali dośrodkowa-nie za dośrodkowaniem, a Szkot zamieniał większość z nich na bramki. Czerwona dru-żyna z Manchesteru, głównie dzięki byłym piłkarzom City, stała się wyjątkowo efektyw-na, wygrywając mistrzostwo kraju w latach 1908 i 1911 i dokładając do tego tryumf w Pucharze Anglii w 1909 roku. Zwłaszcza mistrzowski sezon 1907/1908 był dla Turn-bulla wyjątkowo udany i śmiało mozna po-stawić tezę, że bez jego wkładu „Czerwone Diabły” na historyczny pierwszy tytuł mi-strzowski musiałyby poczekać nieco dłużej. Sandy, z 25 golami w trzydziestu meczach, został najlepszym strzelcem drużyny.

Bójka, w którą Turnbull wdał się jeszcze w barwach Manchesteru City, nie była je-dyną skazą na jego zawodowej karierze. Szkocki piłkarz do boiskowych aniołków nie należał, a i konflikty z Football Association oraz klubowymi działaczami nie należały do rzadkości. W grudniu 1907 roku, podczas derby Manchesteru, Turnbull nie zapano-wał nad nerwami i znokautował jednego z przeciwników, przedwcześnie kończąc swój występ. Za ten czyn został ukarany kil-kumeczowym zawieszeniem. Piłkarz United był też przy kilku okazjach karany przez klub za niesubordynacje i brak dyscypliny. Jego niechęć do futbolowego establishmentu brała się prawdopodobnie z przeświadcze-nia, że zawodowi futboliści zasługują na wyższe niż dopuszczalne 4 funty tygodnio-wo wynagrodzenia. Turnbull przy wielu oka-zjach wyrażał niezadowolenie z tego, w jaki sposób kluby i Football Association dbają

o interesy zawodników. Nic więc dziwnego, że reprezentant United był jednym z pierw-szych członków powstałego w grudniu 1907 roku związku zawodowego piłkarzy. Zwią-zek, którego przedstawiciele za główny cel postawili sobie walkę o zniesienie mak-symalnych zarobków, szybko został zde-legalizowany przez Football Association, a zawodnicy pozostający jego członkami stanęli latem 1909 roku w obliczu zakazu wykonywania zawodu. Wielu piłkarzy Foot-ball League ugięło się i wystąpiło z szere-gów organizacji. Z członkowstwa w związku nie zrezygnowali jednak futboliści „Czer-wonych Diabłów”. Klub zawiesił wszystkich zawodników, którzy jednak nie przestali tre-nować. Podczas jednej z sesji treningowych na boisku pojawił się lokalny fotoreporter pragnący sfotografować zawieszonych pił-karzy United. Kapitan drużyny, Charlie Ro-berts, wykorzystał okazję, by wyrazić swoje oddanie sprawie. Na słynnym zdjęciu moż-na dziś podziwiać między innymi Sandy’ego Turnbulla, Billy’ego Mereditha, Charliego Robertsa, czy George’a Walla, pozujących z napisem „Outcast FC”. Ponieważ start roz-grywek w sezonie 1909/10 stanął pod zna-kiem zapytania, władze Football Associa-tion ostatecznie ugięły się i zdecydowały na ugodę ze związkiem zawodowym. W zamian za odstąpienie od planów zniesienia górne-go limitu zarobków piłkarze mogli w swoich kontraktach umieścić klauzule zapewniają-ce im premie za występy w pierwszej dru-żynie.

Jednym z najjaśniejszych punktów w ka-rierze Sandy’ego Turnbulla był niewątpliwie pierwszy występ na nowowybudowanym

Old Trafford. Najnowocześniejszy wówczas obiekt piłkarski na Wyspach otwarto 19 lute-go 1910 roku. Tego dnia Manchester United podejmował Liverpool. Na stadionie zebrało się około 45 000 żądnych wrażeń kibiców. Około trzydziestej minuty spotkania sędzia przyznał rzut wolny dla drużyny gospoda-rzy. Do piłki podszedł Dick Duckworth, który chwilę później posłał dośrodkowanie w pole karne rywala. Turnbull ani przez moment nie spuścił wzroku z lecącej w jego stronę futbo-lówki. Rzucił się w jej kierunku i wepchnął ją głową do siatki. Chwilę później gospodarze prowadzili już 2:0, dzięki strzałowi Thoma-sa Homera. Niestety, „Czerwonym Diabłom” nie udało się wygrać pierwszego meczu na stadionie znanym dziś jako „Teatr Marzeń”. Ostatecznie lokalny rywal pokonał druży-nę United 4:3, a Sandy Turnbull na zawsze przeszedł do historii jako zawodnik, który strzelił pierwszą bramkę na Old Trafford.Kariera piłkarska Sandy’ego Turnbulla za-kończyła się przedwcześnie, choć powo-dem jej końca nie był wcale wybuch wojny. 2 kwietnia 1915 roku drużyna Mancheste-ru United zmierzyła się w meczu ligowym z Liverpoolem. „Diabły” wygrały 2:0, jednak przebieg spotkania wzbudził podejrzenia kibiców i oburzenie części przedstawicieli prasy. Zdaniem dziennikarzy zawodnicy Li-verpoolu nie starali się walczyć i sprawiali wrażenie, jakby nie chcieli skrzywdzić pro-wadzącego różnicą dwóch bramek prze-ciwnika. Niektóre gazety w ramach protestu zamieściły tylko wynik końcowy meczu, nie opisując w ogóle wydarzeń na Old Trafford. W wyniku dochodzenia przeprowadzone-go przez specjalną komisję, którą powołały władze FA, ustalono, że kilku zawodników

biorących udział w kontrowersyjnym spo-tkaniu obstawiło dwubramkową wygraną gospodarzy u bukmachera. Zamieszanych w sprawę piłkarzy surowo ukarano. Ośmiu zawodników otrzymało dożywotni zakaz wykonywania zawodu piłkarza bądź me-nedżera, a także zakaz wstępu na obiekty piłkarskie klubów należących do Football League. Wśród ósemki ukaranych znalazł się również Sandy Turnbull, który, choć nie zagrał w feralnym meczu, przed jego rozpo-częciem spotkał się w pubie niedaleko sta-dionu z kapitanem Liverpoolu, Jackie Shel-donem.

Kontrakt piłkarza z klubem został rozwiąza-ny, a sam Turnbull szybko zaciągnął się do armii, uciekając tym samym przed zaintere-sowaniem mediów. Zawodnik trafił najpierw do 17 Batalionu Regimentu Middlesex, zwa-nego „batalionem futbolowym” ze wzglę-du na dużą liczbę służących w nim byłych piłkarzy i ludzi z futbolem związanych. Po okresie szkolenia Sandy został przeniesio-ny do 8 Batalionu East Surrey, który poniósł ogromne straty w pierwszym etapie Bitwy nad Sommą. Ponieważ dokumenty sierżan-ta Alexandra Turnbulla uległy zniszczeniu podczas bombardowań Londynu w trakcie Drugiej Wojny Światowej, dalsze losy byłego piłarza Manchesteru United nie są w pełni znane. Wiadomo, że prawdopodobnie uda-ło mu się rozegrać kilka meczów piłkarskich w drużynie reprezentującej batalion, w któ-rym służył. Wskazują na to listy wysłane z Francji do najbliższych. Jedenastka 8 Ba-talionu Eastu Surrey okazała się być jedną z najmocniejszych w całej dywizji. Koledzy Sandy’ego Turnbulla wzięli udział w roz-

RetroFutbol magazyn | str. 84 str. 85 | RetroFutbol magazyn

grywkach o Puchar Dywizji, gromiąc 8 Ba-talion Regimentu Suffolk 8:0, a następnie pokonując 10 Batalion Regimentu Essex i 3 Kolumnę Zaopatrzenia Dywizji. Repre-zentacja 8 Batalionu Regimentu East Sur-rey dotarła do finału rozgrywek. Decydujące spotkanie nigdy się nie odbyło, ponieważ jednostka Turnbulla została przesunięta na linię frontu.

3 maja 1917 roku, jeszcze przed wschodem słońca, żołnierze 8 Batalionu ruszyli w kie-runku Cherisy, niewielkiej miejscowości po-łożonej około 15 kilometrów na wschód od Arras. Cherisy udało się zająć niemal bez strat, jednak oddziały alianckie, nacierające na flankach, trafiły na silny opór przeciw-nika. Z tego powodu żołnierze 8 Batalionu nieoczekiwanie znaleźli się na szpicy ataku i szybko trafili pod zmasowany ogień nie-mieckiej artylerii. Po ostrzale artyleryjskim wróg przystąpił do kontrnatarcia, rozbijając zupełnie jednostkę aliancką. Z około 500 żołnierzy batalionu, którzy rozpoczęli natar-cie, 90 zginęło, 175 zostało rannych, a kolej-nych 100 trafiło do niewoli. Po kilku godzi-nach walki siły alianckie zostały zepchnięte na pozycje wyjściowe.

Początkowo koledzy Sandy’ego byli prze-konani, że trafił on w ręce wroga. Jeden z współtowarzyszy byłego piłkarza wysłał do jego żony list, w którym opisywał posta-wę Sandy’ego feralnego poranka. Według opisu ranny Turnbull odmówił powrotu do punktu opatrunkowego i kontynuował atak, prowadząc podwładnych przez kilka kilome-trów. Z listu wynikało również, że jego autor był przekonany, iż ranny towarzysz dostał

się w ręce wroga. Niestety, sierżant Alexan-der Turnbull nigdy do niemieckiej niewoli nie trafił. Nie wiadomo dokładnie, jaki był jego los, wydaje się być jednak pewne, że zginął podczas ataku na Cherisy.

Istnieją dwa pomniki, na których widnieje imię i nazwisko Sandy’ego Turnbulla. Jeden z nich znajduje się na brytyjskim cmentarzu wojskowym w Arras. Nazwisko byłego snaj-pera City i United wyryte jest obok nazwisk innych zaginionych żołnierzy aliantów. Drugi stoi niedaleko Old Trafford. To pomnik po-ległych żołnierzy wywodzących się z Man-chesteru, wznoszący się przy Chester Road. Pomimo udziału Turnbulla w aferze korup-cyjnej, w wyniku której w niesławie odszedł z zawodowego futbolu, trudno odmówić mu miejsca pośród największych zawodników, jacy kiedykolwiek przywdziewali koszulkę United. W ciągu dziewięciu lat spędzonych w klubie rozegrał 247 spotkań i zdobył 101 bramek. Nie można zapomnieć także o jego roli w wywalczeniu Pucharu Anglii przez City. Choć dziś nieco zapomniany, piłkarz ten nie-wątpliwie miał ogromny udział w pierwszych sukcesach obydwu klubów, a także na stałe wpisał się w historię „Teatru Marzeń” jako ten, który „ochrzcił” stadion, zdobywając na nim pierwszą bramkę.

RetroFutbolm a g a z y n

Jakub BudnyNiedoszły magister kulturoznawstwa, z zamiłowania historyk, zainteresowany zwłaszcza dziejami futbolu brytyjskiego. Od 2006 roku mieszka na Wyspach, właściciel całkiem pokaźnej i wciąż rosnącej kolekcji książeki magazynów o futbolu. Pisze także dla zzapolowy.com.

kbudny25