gazeta akademicka luty 2013

24
1 Gazeta Akademicka

description

W numerze: Wielki Post, rekolekcje wielkopostne, Lednica, wywiad z o Janem Wojciechem Gora OP, o spowiedzi, przebaczeniu, relacje z Taize w Rzymie i wiele wiele innyhc.

Transcript of gazeta akademicka luty 2013

Page 1: gazeta akademicka  luty 2013

1Gazeta Akademicka

Page 2: gazeta akademicka  luty 2013
Page 3: gazeta akademicka  luty 2013

Polecam artykuł Ani Gruszki: „Sztuka przeba-czenia” (s. 12). Sztuka. To słowo kojarzy mi się z czymś pięknym i trud-nym. I tak samo jest

z przebaczaniem, o którym przeczyta-łem. Jeśli miałbym napisać, że ten arty-kuł jest tylko ciekawy, to nie oddałbym całego mojego uznania dla jego treści.

Mat Drózd

Challenge accepted? Czy mamy takie wyzwa-nia, których się podej-mujemy? Te pytania na-suwa tekst „Casa Blanca”. Autorka w pełen uroku

sposób przedstawia nam kilka postaci poznanych podczas wakacyjnego wolon-tariatu. Jakie światy możemy odkryć, pra-cując z niepełnosprawnymi? Artykuł przy-pomina mi jedną z ulubionych sentencji: Słońce jest w każdym człowieku. I bywa, że właśnie trudności pomagają to odkryć. Przeczytajcie sami! Szczerze polecam J

Ania Kowalczyk

Przychodzi diabeł do spowiedzi J

„Uwaga! Opowiadanie od początku do końca jest fikcją!” – przestrze-ga autor. Czyżby? Tekst

wydaje się być wycinkiem naszego życia. Czymś, z czym każdy z nas ma do czynie-nia. Jeśli nie osobiście, to u najbliższych znajomych. Tak bliska nam sytuacja, jak spowiedź. A może tak daleka? Czy zawsze zadowalająca?

Bardzo dobry tekst! Czyta się go jed-nym tchem. Nieprzewidywalny, miejsca-mi pisany z małym uśmiechem jednego kącika ust. Gorąco polecam i z niecierpli-wością czekam na kolejne opowiadanie z tego cyklu.

Urszula Murawska

Serdecznie polecam wywiad z  ojcem Janem Górą. Ten charyzma-tyczny, pełen pozytyw-nej energii dominikanin kojarzy nam się przede

wszystkim ze spotkaniami młodzieży w Lednicy. Już niebawem, bo na począt-ku marca, zagości w Radomiu i poprowa-dzi akademickie rekolekcje wielkopostne. Wywiad równie ciekawy, jak osobowość ojca Góry. Zapraszam do lektury!

Olga Nawara

„Spowiedź (nie)do-skonała”, gorąco polecam. Autorka w prosty sposób opisuje problemy, z ja-kimi boryka się wielu młodych ludzi. Tęsknimy za prawdziwym pojedna-

niem z Bogiem, a w praktyce natrafiamy na różne trudności. Szczere mówienie o kłopotach i przypomnienie, jaka jest istota spowiedzi, daje siłę i broni przed zniechęceniem. Polecam artykuł Edyty.

Weronika Kober

Wiara nie jest sprawą łatwą. To taka walka między zmysłami, rozumem i sercem. Widzę ma-leńki opłatek, mówię – ciało Chry-stusa. Sma-kuję cierpkie-

go wina, mówię – Jego krew. Przechodzę obok konfesjonału, widzę kapłana. Dwie ręce, dwie nogi, tułów, głowa. Twarz czasem zatroskana, czasem znudzona, czasami bez wyrazu. Chcę jednak wierzyć, że gdy klęknę, by wyszeptać grzechy do tego tak okrop-nie ludzkiego ucha, to naprawdę będę przepraszać swojego Tatę, który z miło-ścią pogładzi mnie po głowie i powie: „idź i więcej nie grzesz”. Choć dobrze wie, że niedługo wrócę i będę znów przepraszać, pewnie nawet za to samo. Za każdym razem jednak wysłucha mnie bez pretensji, za to z ogromną radością, że jestem.

Nie zawsze jednak spowiedź koja-rzy się nam z pełnymi miłości i radości przeprosinami. Różne złe doświadcze-nia, napotykanie nieodpowiednich spo-wiedników, lata bez korzystania z sakra-mentu pokuty i zagłuszania wyrzutów sumienia wzmagają poczucie wstydu, strachu przed podejściem do konfesjo-nału. Dzięki właściwemu przygotowaniu możemy jednak na nowo odkryć radość

i spokój wynikające z dobrej spowiedzi. W tym celu polecam Wam „Kilka prostych kroków do spowiedzi doskonałej” (str. 9). Równie znakomitym sposobem przygo-towania się i przystąpienia do sakramen-tu pokuty będą Akademickie Rekolekcje

Wielkopostne, które w tym roku popro-wadzi o. Jan Góra (więcej na str. 4-5).

Nie ma człowieka, który nie czułby się skrępowany przed spowiedzią. To przecież tak naturalne dla nas, ludzi, że nie lubimy przyznawać się do winy, przepraszać, mówić na głos „robiłem głupio, źle”. Jednak poczucie szczę-ścia i miłości, towarzyszące odchodze-niu od konfesjonału po odpuszczeniu grzechów, absolutnie rekompensuje

początkowy dyskomfort. Znam historię pewnego mężczyzny, który nie chodził do spowiedzi i Komunii Świętej przez przeszło 30 lat. Rodzina i znajomi gorą-co modlili się o jego nawrócenie. Córka podczas I Komunii Świętej najżarliwiej

prosiła właśnie za tatę, żeby zechciał pójść do spowiedzi. Modlitwy zostały wysłuchane. Mężczyzna podszedł do konfe-sjonału, jak można się spodzie-

wać mocno zdenerwowany: – Proszę księdza, długo mnie tu nie było, a grzeszy-łem. Nie wiem, od czego zacząć… Na co kapłan: – Zacznij od tego, co pamiętasz. – Ale, proszę księdza, te 30 lat to opowie-dzieć tak szczegółowo czy ogólnie? – Jak 30 lat, to zdecydowanie ogólnie… Mądra i ciepła postawa księdza sprawiły, że ta spowiedź stała się początkiem prawdzi-wego nawrócenia. Warto więc z rozwa-gą dobrać sobie spowiednika. Popytać, zainteresować się, kto jest dobry w swo-im fachu. Przecież zanim pójdziemy do fryzjera czy kosmetyczki (panie), czy oddamy samochód do warsztatu (pa-nowie), robimy wyczerpujący research, przeglądamy fora internetowe, konsul-tujemy się ze znajomymi. Tymczasem naszą duszę oddajemy bez zastanowie-nia do pierwszego lepszego „serwisu”, a może właśnie przed Wielkanocą przy-dałby się jej jakiś porządny tuning?

Anna [email protected]

Słowem wstępu…

Page 4: gazeta akademicka  luty 2013

Odkąd pa-miętam, zawsze w pierwszą so-botę czerwca ser-cem czy ciałem byłem w Lednicy. Choć może brzmi

to patetycznie, to Lednica jest dla mnie pew-nym Źródłem. To przecież tam, na Polach Lednickich Mieszko I przyjął Chrzest Święty, to właśnie tam w Polsce zostało zasiane ziarno wiary. Lednica i Spotkanie Młodych to wyjątkowe wydarzenie z wielu powo-dów. Pierwszym powodem jest wspólnota w wierze. Trwając na modlitwie w kilku-dziesięciotysięcznym tłumie, czuję jedność, czuję, że nie jestem sam. W tej wspólnocie spotykam różnych ludzi, z różnych stron naszego kraju, a nawet świata. Pomimo tylu różnic łączy nas Duch Jedności. W tej wspólnocie czuć Jego dzia-łanie, to jak przenika i odmienia. W tej wspól-

nocie spotykam Żywego Boga, który przez swego Syna posyła Ducha. Lednica to czas działania łaski Bożej.

Dla mnie szczególnym momentem na jednym z takich spotkań była spowiedź. W ogromnym upale doświadczyłem nie-samowitej łaski miłosierdzia. Ta spowiedź była wyjątkowa, może przez ten upał, może przez tego księdza, może przez to miejsce. W życiu piękne są tylko chwile, śpiewa zespół Dżem, takie chwile można uchwycić na spotkaniach lednickich. A te bywają przede wszystkim radosne, pełne entuzjazmu, spontaniczności – taka wiara się tam ujawnia! Moja babcia często mówi, że młodość musi się wyszaleć. Patrząc na

Moja Lednica

ten kilkutysięczny tłum, który radośnie śpiewa Tak, Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham, widzę szaleństwo, Boże sza-leństwo. Światu dziś potrzeba świadectwa radosnej wiary, takiej, która pochwyci i zapro-wadzi do Boga.

Jest jeszcze jed-na rzecz, która bardzo głęboko mnie porusza podczas spotkań led-nickich. To zasianie ziar-na i obserwowanie jego wzrostu. W miej-scu, gdzie życzliwość, otwartość i szacunek

wobec drugiego aż kipi, doświadczam, że bycie dzieckiem Boga to nie utarty slogan i puste sło-

wa, ale rzeczywistość, która trwa i to nie tylko w czasie spotkania.

Osobą, o której nie sposób nie wspo-mnieć, pisząc o Lednicy, jest Ojciec Jan Góra OP. Człowiek, który spotkania w Lednicy zna od podszewki i który doglą-dał ich od maleńkiego ziarenka. Człowiek, który w swoje życie wpisał wiarę młodych ludzi zebranych na Polach Lednickich. Człowiek przepełniony miłością, który nieustannie powtarza, że kocha młodych, ale najbardziej kocha Boga, którego chce przekazać młodym. Organizacja tak wiel-kiego spotkania, wbrew pozorom, nie zmusza do rezygnacji z oryginalności. Pamiętam spotkanie Ojca Jana w klaszto-rze dominikanów na Służewie, w drodze do Ziemi Świętej – pielgrzymce, na którą wybierał się z młodzieżą z poznańskiego duszpasterstwa. Trudno mi było pojąć, że to ten Ojciec Góra, o którym nawet film powstał („Góra Góry”), że to tak napraw-dę Boży Człowiek, skromny, radosny, bez reszty zakochany w Panu i oddanym mło-dym. Bardzo się cieszę, że już niedługo zawita w naszym duszpasterstwie, że bę-dziemy mogli uczestniczyć w takiej Małej Lednicy DA, ale przede wszystkim spotkać Pana w nauce Ojca Jana.

Tomasz Motyka, [email protected]

Page 5: gazeta akademicka  luty 2013

1. W życiu kieruję się……wiarą. Bez wiary jestem niezrozumiały. Nie rozumiem samego siebie, swojego losu ani dnia codziennego. Wiara jest moim kli-matem, powietrzem, napojem, jedzeniem, treścią mojego życia. Podstawowym pyta-niem i najważniejszą odpowiedzią. Wiara jest moim środowiskiem naturalnym. 2. Gdy muszę podjąć trudną decyzję……to pytam Jezusa, czy Mu się to podoba. Bałbym się działać przeciwko Niemu. Trudno byłoby mi się pozbierać. Z Bogiem nie ma żartów. Może jestem za mało odważny, ale nigdy nie chciałbym występować przeciw-ko Bogu. Dlatego pragnę, aby podejmowa-ne decyzje były zawsze zgodne z wolą Bożą. Nie zawsze widzę tę zgodność, ale zawsze mam taką wolę i pragnienie. 3. W sytuacjach konfliktowych staram się……nie działać. Chcę mieć czas na namysł, refleksję i dystans. Nie lubię działań emo-cjonalnych i głupich. 4. Irytuje mnie……głupota i upór, brak kultury, szczególnie w szeregach ludzi Kościoła albo wierzą-cych. Prymitywny sposób wyrażania wia-ry, wykorzystywanie wiary dla innych niż religijne celów.5. Nastrój poprawia mi……cisza, adoracja, piękna liturgia, obec-ność Jego w pobliżu.

6. Zawsze wracam do……źródła – do wiary i jej światła.7. Zawsze sprawdzam……czy zgasiłem światło i zakręciłem wodę, czy wyłączyłem prąd. Nie lubię tracić energii J Lubię sprawdzić tekst przed wy-słaniem do druku J8. Chciałbym……się nie powtarzać, być kreatywny, być otoczony ludźmi zdolnymi do kreatyw-ności. Kreatywność to świeżość i radość stwarzania świata razem z Panem Bogiem. Nie do podrobienia. Chciałbym mieć siłę przebicia płynącą z wiary. 9. Chętnie słucham  o……obecności Chrystusa zmartwychwsta-łego między nami. O rozpoznawaniu Go w różnych sytuacjach.10. Zapominam o…Nie zapominam, mam dobrą pamięć sytu-acyjną. To jest moja siła i moja słabość, bo pamiętam. Zapominam angielskich słówek. 11. Chętnie czytam……biografie, wspomnienia, opisy wyda-rzeń, z których wynika interwencja Boża. 12. Kiedy miałem 15 lat……chciałem zostać dominikaninem, aby na-wracać komunistów, ateistów i z nimi wal-czyć. Teraz mi przeszło. Bo ich już nie ma. 13. Nie lubię……niekontrolowanych emocji, niero-zumnej wiary, jakiejkolwiek przepy-

chanki. Nie lubię bezguścia, braku wy-czucia formy. 14. W życiu liczy się……wartość, której chciałbym służyć.15. Uśmiecham się, gdy myślę……że mam już tyle lat i że one wszystkie przeleciały na byciu z młodymi. Nie mia-łem czasu się zestarzeć. 16. W wolnych chwilach…Nie mam takich. Nie wiem, co to jest. 17. W łazience nucę… Nie nucę, ale mruczę. 18. Najczęściej mówię…Kocham was! 19. W innych najbardziej cenię……przyjaźń, więzi, relacje…20. Autorytetem jest dla mnie…Jan Paweł II 21. Sport: uprawianie czy oglądanie?Nie wiem, co to jest. Ani to, ani tamto. 22. Uroda czy intelekt?Głupie pytanie. Jasne, że intelekt. 23. Ranny ptaszek czy nocny marek?Dawniej nocny marek, dzisiaj kocham poranki. 24. Urlop spędziłbym…Spędzam zawsze z młodzieżą. Ona jest moją rodziną. Urlop to czas wytężonej pracy zaległej. Nareszcie robię to, co kocham. 25. Z niecierpliwością czekam na……ludzi i Jezusa.

25 pytań „Gazety Akademickiej” do Ojca Jana Wojciecha Góry OP, wieloletniego duszpasterza akademickiego i twórcy Spotkań Lednickich u źródeł Chrztu Polski

Page 6: gazeta akademicka  luty 2013

6 Gazeta Akademicka

Jaki jest cel w  ogłaszaniu Roku Wiary? Czy wiara w XXI wieku jest jesz-cze potrzebna? Czy nie wystarczy sama pobożność i  wypeł-nianie Dekalogu? Czy nie wystarczy, że to

wszystko po prostu „odbębnię” i będzie „po kłopocie”?

Rokiem Wiary został ogłoszony przez papieża Benedykta XVI rok liturgiczny rozpoczynający się 11 października 2012 roku. W  pierwszych słowach listu apo-stolskiego „Porta Fidei” Ojciec Święty wyjaśnia sens zwrócenia szczególnej uwagi w  tym okresie właśnie na wiarę: „Podwoje wiary” (por. Dz 14,27) są dla nas zawsze otwarte. Wiodą one do życia w ko-munii z Bogiem i pozwalają wejść do Jego Kościoła. Próg ten można przekroczyć, kiedy głoszone jest Słowo Boże, a serce poddaje się kształtowaniu przez łaskę, która przemienia. Przekroczenie tych podwoi oznacza wyru-szenie w drogę, która trwa przez całe życie. Zaczyna ją chrzest (por. Rz 6,4), dzięki któremu mo-żemy wzywać Boga jako Ojca, a kończy przejście przez śmierć do życia wiecznego, będącego owo-cem zmartwychwstania, który poprzez dar Ducha Świętego zechciał włączyć w swą chwałę tych, którzy w Niego wierzą.

No dobrze, ale co to wła-ściwie wszystko znaczy? Spróbuję wyjaśnić.

Pierwsze zdanie listu mówi nam, że wiara jest dla wszyst-kich. Nieważne, jakiej jesteś narodowości, czy jesteś męż-czyzną, czy kobietą, przyja-cielem Twojej przyjaciółki, czy grabarzem z  afro na gło-wie – masz szansę i wręcz je-steś zaproszony, by wierzyć! A co znaczy wierzyć? Ufać, że to wszystko ma sens, że Apostołowie, którzy poszli za Jezusem, nie poszli za Nim, bo im się nudziło, ale poszli dlatego, że był On kimś wyjątkowym, że rozpoznali w Nim Boga, którego zapowiadali prorocy.

Kolejne zdanie listu mówi, że wiara – kiedy zechcemy zaufać – zaprowadzi nas do życia w komunii z Bogiem. Komunii, czyli zjednoczenia z Nim, uczestniczenia w Jego planach, woli, by to właśnie On królował w moim życiu. Kiedy zechcemy wejść w relację z Bogiem, wtedy również wejdziemy do Kościoła Świętego, którego On jest założycielem.

Ojciec Święty daje nam również wskazówkę, w  jaki sposób zacząć wie-rzyć: poprzez słuchanie słowa Bożego. Ale jak słuchać słowa, z którego nic nie rozumiem? Jakieś trudne złożone zdania, masa archaizmów... Jak można „tego” słu-chać? Święty Paweł w Liście do Rzymian mówi: Wiara więc rodzi się ze słuchania,

słuchanie natomiast ma miejsce dzięki sło-wu Chrystusa (Rz 10, 17). Całe nasze życie oparte jest na wierzeniu w „coś”. Nawet na-

sze codzienne międzyludzkie relacje opie-rają się na wierze, gdyż nigdy nie jesteśmy w stanie do końca poznać drugiego czło-wieka. Możemy tylko wierzyć, że np. ta-jemnice, które mu powierzymy, zachowa dla siebie. To jest nasza wiara w drugiego człowieka.

Tak samo nie zastanawiamy się nad tym, co się dzieje z jedzeniem, które spożywamy. Nie kontemplujemy nad trawieniem, sorto-waniem i selekcją potrzebnych dla naszego organizmu składników. Po jakimś czasie po

prostu wiemy: „jestem najedzona”, bądź „je-stem jeszcze głodna”. Nie umiemy nazwać procesów w naszym organizmie, ale wie-my, że dają efekt. Wiem, że kiedy zjem, to zaspokajam głód i  mam świadomość, że muszę jeść, by żyć. Identycznie jest ze słu-chaniem słowa Bożego. Nie rozumiem tych słów, zdań, ale nie poddaję się i regularnie ich słucham. Po jakimś czasie odkrywamy, że wysłuchiwane słowo Boga zaczyna w nas „pracować”, że coś w nas zaczyna się zmie-niać. Dostrzegamy owoce jego działania. Papież wyjaśnia, że słuchając słowa Bożego, otrzymujemy łaskę, która daje nam zro-zumienie, zaczyna się w nas rodzić wiara, ale tylko wtedy łaska może zostać przyjęta, gdy szczerym sercem poszukujemy Pana i mamy gorące pragnienie zaufania Mu.

Ojciec Święty zaznacza, że wiara nie jest sprawą na miesiąc czy na dwa lata, lecz ma trwać całe życie, na dobre i na złe. Wiarą trzeba oddychać we wszystkich dzie-dzinach życia. Każdego dnia musimy wal-czyć o zachowanie wierności Panu, prosić Go o siłę, odwagę, pokorę i posłuszeństwo.

Wiara jest niczym in-nym jak świadectwem życia w  Chrystusie na co dzień. Wyobraź sobie, że gorąco, peł-na smutku, ale jednocześnie nadziei modlisz się za nieule-czalnie chorą osobę z Twojej rodziny. Wszystkiego już próbo-waliście, lekarze nie dają żadnej nadziei. Ale Ty nie ustępujesz. Modlisz się jeszcze mocniej, błagasz, krzyczysz do Boga, jak bezradne małe dziecko. Po ja-kimś czasie dowiadujesz się, że ta osoba wyzdrowiała, po chorobie nie ma śladu. Czy to nie jest cud? I co robisz dalej? Zachowujesz to dla siebie, czy pragniesz głosić wszystkim wkoło, że Jezus żyje, wysłuchu-je, uzdrawia? Jeśli decydujesz się głosić, to akt, który czynisz, jest świadectwem wiary. Gdyby każdy z nas świadectwa działa-nia Jezusa zachowywał w swo-im sercu, nigdy nie mielibyśmy

pokrzepienia w sobie, nie czulibyśmy się wspólnotą, dlatego wiara nie może być sprawą głęboko prywatną. Także samo bycie pobożnym i powierzchowne „odbęb-nianie” wszystkich kościelnych nakazów nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdziwą wiarą. Dlatego może właśnie Rok Wiary jest dobrym czasem do zastanowienia się nad tym, jaka jest nasza wiara i w jaki sposób świadczymy o niej naszym życiem.

Paulina Hrostek [email protected]

Rok Wiary świadectwem

życia

Page 7: gazeta akademicka  luty 2013

7Gazeta Akademicka

Sakrament po-kuty – moment nie-zwykłego pojednania z  Bogiem – wielu ka-tolików przyprawia o  dreszcze, a  myśl o wizycie w konfesjo-nale jest pokutą samą w  sobie. Coraz czę-

ściej słyszymy, że tradycyjną spowiedź powinna zastąpić spowiedź powszechna. Mówią tak i  młodzi, i  starsi. Dlaczego? Jaka jest waga sakramentu pokuty w dzi-siejszych czasach?

Zawsze mocno przeżywałam moment spowiedzi świętej, zwłaszcza wtedy, gdy na moim sumieniu zalegało coś „cięższego”. I tak też było ostatnim ra-zem. Starałam się więc jak najlepiej przygotować do pojednania z Bogiem. Jak? Odmawiając zadaną po-kutę w trzykrotnej ilości, przeszukując Internet w poszukiwaniu porad, pogrążając w modli-twie. Skruszona i pokorna klękam i wyznaję grzechy, słyszę „za pokutę odmów…”, cze-kam na naukę, spodziewam się reprymendy. Zamiast tego – stukanie w konfesjonał. Mój czy ten obok? Mój. Spowiednik porusza się i odwraca w kierunku drugiego penitenta… Odchodzę rozczarowana i w kościelnej ławie zastanawiam się, czy taka spowiedź w ogóle jest ważna? (studentka, 24 l.)

To niejedyny rozczarowany penitent, który na potrzeby niniejszego tekstu po-dzielił się swymi przeżyciami. Trudno się dziwić, że młodych ludzi targają wątpliwo-ści. O spowiedzi świętej od dziecka słyszy-my, że jest sakramentem pokuty i pojed-nania, rozmową z Bogiem, bo to przecież On, przez osobę kapłana, odpuszcza nam nasze winy. Do konfesjonału powinniśmy podążać chętnie i bez panicznego stra-chu, z żalem za grzechy, postanowieniem poprawy. Zawsze wtedy, gdy grzech cięż-ki odebrał nam stan łaski uświecającej, za-wsze, gdy potrzebujemy wsparcia w wal-ce z codziennymi słabościami powszech-nych grzechów. Wielu z nas ze spowiedzią czeka na święta. Bo przecież przykazują

„przynajmniej raz w roku…”, nie co kwar-tał, nie co miesiąc. Czasem te przerwy są znacznie dłuższe. Jak wygląda ukorzenie się przed Bogiem po latach?

Do Kościoła już bardzo dawno nie było mi po drodze, tym bardziej do spowiedzi. Brat został ojcem, ja miałem zostać chrzest-nym. Chciałem pomagać im we wszystkim, więc podjąłem wyzwanie. Spowiadałem się w trakcie Mszy Świętej. Nie wiem, ile do-kładnie trwała spowiedź, ale msza miała się

już ku końcowi. Było w porządku. Jedyny minus – oburzone spojrzenia wciąż cze-kających w kolejce penitentów… (absol-went, 26 l.).

Taki łagodny po-wrót do sakramen-tu pokuty po latach nie zniechęca i nie utwierdza w prze-konaniu, że podjęta wcześniej decyzja o zaniechaniu spo-wiedzi była słuszna. Spowiednik powinien przyjąć penitenta jak ojciec czekający na marnotrawnego syna – bez wyrzutów, bez dociekliwych pytań, z radością. W prze-ciwnym razie skutek może być odwrotny.

Pierwszy raz spo-wiadałem się w wieku 12 lat. Mieszkając za wschodnią granicą, nie miałem kontaktu

Spowiedź (nie)doskonała

z wiarą katolicką, zostałem ochrzczony w ob-rządku prawosławnym i w sumie na tym skończyła się moja przygoda z Kościołem. Po przeprowadzce do Polski postanowiłem przy-stąpić do Kościoła katolickiego – pozostało mi więc wyspowiadać się i przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Przystąpiłem do spowie-dzi, która okazała się mieć więcej wspólne-go z wywiadem niż sakramentem pokuty. Komunię przyjąłem zwyczajnie, w czasie niedzielnej mszy. Kolejna spowiedź? Za kolej-ne kilkanaście lat. Wtedy było już jak trzeba. Spowiednik czekał na moje winy i żal, a nie na wspomnienia z dzieciństwa na wschodzie (absolwent, 28 l.).

Jedna z najczęstszych porad dla osób unikających spowiedzi brzmi: znajdź do-

brego spowiednika. Szczęśliwi Ci, którzy szukać nie musieli.

Od lat nie spo-wiadam się w swoim

kościele parafialnym. Korzystam z po-sługi spowiedników w najróżniejszych parafiach, w każdym sanktuarium, które odwiedzam. Z różnym skutkiem. Nigdy nie zapomnę spowiedzi w jednym z war-szawskich kościołów – spowiednik niemal krzycząc, dopytywał o szczegóły, daleko wykraczające poza ramy jednego z grze-chów. Zbyt nachalnie i zbyt głośno. Jakby tylko to w tej spowiedzi było istotne i jakby czerpał z tego przyjemność… Osoby sto-jące w pobliżu konfesjonału z pewnością wszystko słyszały. Czułam się upokorzo-na, niezasłużenie. Nie chce więcej przez to przechodzić, dlatego myślę, że niektó-re sprawy powinny pozostać pomiędzy mną a Bogiem (absolwentka, 24 l.). Bez wątpienia takie przeżycie zniechęca do sakramentu pokuty, który powinien ko-jarzyć się z żalem i upragnionym prze-baczeniem, nie zaś z palącym wstydem i strachem. Nasza rozmówczyni dodaje: Chcę się nadal spowiadać, tylko może ina-czej. Byłam kiedyś u prawdziwej spowie-dzi, w Licheniu. Wyrozumiały spowiednik, który tłumaczył i dodawał otuchy. Do nie-go chciałabym wrócić.

Czy nastawienie do spowiedzi wpływa na jej przebieg, czy też wszystko zależy od tego, na kogo trafimy po drugiej stronie? Myślę, że spowiedź ma sens tylko wtedy, gdy naprawdę jej potrzebujemy. Spowiedź dla „świętego spokoju”, tradycji czy z przyzwy-czajenia nie ma wiele wspólnego z tym sa-kramentem. Nasze nastawienie jest bardzo ważne. Ale równie ważna jest osoba spo-wiednika. Kiedyś spowiadałam się na Jasnej Górze. Moja spowiedź trwała półtorej godzi-ny. To było fenomenalne: czułam, że po dru-giej stronie nie ma księdza, był tam przyjaciel (studentka, 24 l.).

Page 8: gazeta akademicka  luty 2013

Nie zawsze jednak spotykamy w konfesjonale idealnego spowiednika. Dzisiejsze czasy sprzyjają namnażaniu się wątpliwości: Spowiadam się, ale mam wie-le wątpliwości. Ksiądz, który także grzeszy, poucza mnie, krytykuje. W dzisiejszych cza-sach, gdzie coraz to nowe „kościelne afery” wychodzą na światło dzienne, czym są moje grzechy w porównaniu z czymś takim? (stu-dentka, 25 l.)

W dzisiejszych czasach rzeczywiście trudno ignorować takie opinie. Wydaje się niekiedy, iż spowiedź powszechna byłaby tu lepszym rozwiązaniem – żaden inny człowiek nie miałby wówczas okazji do potępiania nas, nasze winy znałby tylko sam Bóg, sam fakt wyznania grzechów i żalu za nie miałby przecież miejsce, a i o poprawę łatwiej, kiedy nikt nie wytykałby nam naszych słabości, nie ganił za marne efekty „postanowienia poprawy”.

W trakcie spowiedzi usłyszałam kiedyś od spowiednika pytanie: Jaka jest szansa na Twoją poprawę? Z wiarą i zapałem odpo-wiedziałam, że duża. Ksiądz nie oczekiwał jednak odpowiedzi ode mnie, sam jej udzielił – żadna, bo to i tamto… Mój zapał momen-talnie osłabł. Czy nie powinnam usłyszeć czegoś w stylu: wszyscy jesteśmy słabi, dlate-go będę się za Ciebie modlił, i Ty módl się, by Pan dał Ci siłę? (studentka, 24 l.).

Od konfesjonału powinniśmy odcho-dzić radośnie pokrzepieni, wolni, czując Bożą obecność i miłosierdzie i z mocnym postanowieniem poprawy. Z takim też nastawieniem powinniśmy do niego po-dążać. W praktyce jest bardzo różnie i nie

dotyczy to wyłącznie młodych: Czekałam kiedyś w dość długiej kolejce do spowiedzi.Pojawiła się starsza pani, która nerwowo spoglądała w kierunku konfesjonału. – Przepraszam, czy to ksiądz X? – zapytała. Nie miałam pojęcia, to nie była moja parafia. A czy w Kościele Y jest teraz spowiedź.

To wiedziałam: Tak, jest, w tych samych godzinach. Starsza pani nie ustępowała. Ale czy to na pewno ksiądz X? Po dłuższej chwi-li sama sobie odpowiedziała: Tak, to on. To ja idę do kościoła Y – zdecydowała i szybko zniknęła. Pomyślałam, że przecież to nie może mieć aż takiego znaczenia. A jednak. Po chwili od konfesjonału odeszła kobieta ze łzami w oczach. Wkrótce i ja płakałam w ławce. Ksiądz X jak mało który spowiednik potrafił wzbudzić żal (studentka, 24 l.).

Spojrzenie innej osoby na nasze ży-cie i nasze winy może ukazać nam ich prawdziwa wagę, której nierzadko nie jesteśmy w pełni świadomi. Zniesienie tradycyjnej spowiedzi na rzecz spowie-dzi powszechnej odebrałoby wiernym szansę na uzyskanie pomocy, która, zda-niem wielu osób, nie jest nam potrzebna. Wrażenie to ukształtowane jest często właśnie przez przykre doświadczenia ze spowiedzią świętą czy przez brak kry-tycznego podejścia do swojego życia. Jest ono jednak tylko wrażeniem. Każdy człowiek potrzebuje bowiem innego czło-wieka, czasem jego dobrej rady, czasem krytyki, opinii, niekiedy tylko obecności czy… ucha. Z odpowiednim nastawie-niem – otwartością, skruchą, motywacją do zmian – wszystko to możemy odnaleźć

w tradycyjnej spowiedzi i czekającym na nas spowiedniku.

Negatywne przeżycia, zbyt silne emo-cje, niezręczne pytania, niestosowna po-stawa spowiednika sprawiają, że wielu z nas zniechęca się do sakramentu pokuty. Może gdybyśmy mieli pewność, że w spo-wiedniku odnajdziemy przyjaciela, byłoby łatwiej. Może do posługi w konfesjonale powinni być oddelegowani tylko wybrani księża, cechujący się wyjątkowym uspo-sobieniem, nienaganną postawą, odpo-wiednio przygotowani i tworzący wręcz elitarną grupę, powszechnie budzącą zaufanie? Może wtedy sakrament pokuty odzyskałby swą wyjątkową wartość, stałby się na nowo pożądanym przez wiernych kontaktem z Bogiem?

Teraz jednak pozostaje nam cierpliwie poszukiwać, przystępować do może nie do końca idealnych spowiedzi, pracować nad sobą, być wytrwałym i wierzyć, że wysiłki te zostaną dostrzeżone i każdy z nas bę-dzie mógł wypowiedzieć podobne słowa: Najlepsza spowiedź? Zlękniona ja i zmartwio-ny ksiądz, moje wątpliwości i jego pytania, zamknięty konfesjonał, mimo wielkiej kolejki i ciągłego pośpiechu, nie mam ochoty wsta-wać, a on zdaje się mieć dla mnie całe po-południe, a ja wręcz czuję, jak on się za mnie modli. Na koniec moje „Bóg zapłać”, szczere jak nigdy dotąd (studentka, 24 l.).

Dla takich chwil warto próbować.

Edyta [email protected]

Page 9: gazeta akademicka  luty 2013

Zanim odpowiemy sobie na problemy związane ze spowie-dzią, spróbujmy zasta-nowić się, czym tak na-prawdę jest spowiedź i o co w niej chodzi.

Użyję kilku mądrych słów, postaram się jed-

nak szybko z nich wytłumaczyć. Otóż bardzo często podchodzimy do spo-wiedzi antropologicznie, zapo-minając o jej istocie, a mianowi-cie, że spowiedź jest spotkaniem z miłosiernym Bogiem, a więc potrzeba spojrzenia na ten sa-krament od strony teologicznej. Tak więc każda spowiedź jest spotkaniem z Bogiem: ta „uda-na” i ta „nieudana”. Warto o tym pamiętać! Ponadto w spowie-dzi wcale nie są najważniejsze grzechy – choć do ważności sakramentu konieczne jest wy-znanie wszystkich tzw. ciężkich grzechów i szczery żal. W spo-wiedzi ważna jest wiara, która stawia nas zawsze w nowej perspektywie, tzn. widzenie ludzkie wchodzi w widzenie Boże. Człowiek, z pozycji stworzenia, przez wiarę wchodzi w obręb Bożego miłosierdzia – tak dzieje się w każdej spowiedzi, nawet gdy wiara spowiadającego się i wiara spo-wiednika nie jest zbyt wielka. Z tej perspekty-wy spowiedź zawsze będzie udana.

Nie wiem, jak przygotować się do spowiedzi…

Oczywiście spowiedź wymaga przygo-towania, tu warto sobie przypomnieć wa-runki dobrej spowiedzi: rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy, spo-wiedź szczera, zadośćuczynienie. Rachunek sumienia jest szczegółowym spojrzeniem na swoje życie od ostatniej spowiedzi pod kątem zaniedbanego dobra i uczynionego zła. Dobrze jest przyjrzeć się swojej wierze, swojemu odniesieniu do Boga i do ludzi, a także swoim wadom i możliwościom. Rachunek sumienia kończymy podzięko-waniem Bogu za Jego łaski i przepraszamy za popełnione grzechy. Wzbudzamy w ser-cu pragnienie nieobrażania Boga i prosi-my o miłosierdzie. W spowiedzi w prosty sposób wypowiadamy grzechy, niekiedy podając okoliczności, i ze skruchą w sercu czekamy na słowo nauki i rozgrzeszenie. Po spowiedzi wypełniamy pokutę i staramy się, gdy jest to możliwe, naprawić krzywdy. Dobrze jest też przed spowiedzią przypo-mnieć sobie przypowieści Jezusa: „O synu marnotrawnym”, „O zagubionej owcy” czy „O drachmie”. Obrazy te pomogą nam odna-leźć w Bogu Miłosiernego Ojca.

Kilka prostych

kroków do spowiedzi doskonałej

Spowiedź nie przyniosła mi ulgi, lecz rozczarowanie – gdzie szukać pomocy?

Pojawia się pytanie: dlaczego? Spowiedź nie zawsze musi przynosić ulgę. Czasem po spowiedzi czeka nas jeszcze długa praca związana ze sporym trudem. Rodzi się też pytanie: czego oczekujemy od spowiedzi? Możemy być rozczarowani spowiednikiem, możemy też być rozczarowani sobą.

Gdy będziemy pamiętać, że spowiedź jest sakramentem, a więc spotkaniem z Bogiem peł-nym miłosierdzia, to po-mimo „wad spowiednika” każdą spowiedź będziemy przeżywać jako dar i po-radzimy sobie z rozczaro-waniami, które będą się zdarzać.

Zachowanie spowied-nika mnie rani, wydaje mi się niestosowne – odejść czy wytrwać?

Jeżeli jest dla nas waż-ne rozgrzeszenie w tym momencie, to mimo że powinno się taką spowiedź

przerwać, warto wytrwać – choć warto rów-nież zwrócić księdzu uwagę, ale to może być bardzo trudne. Natomiast gdy uznamy, że możemy zaczekać, to można odejść, zwra-cając księdzu uwagę, a w sytuacji naprawdę trudnej można o tym powiadomić biskupa.

Spowiedź „na biegu” – bez nauki, ograniczona wyłącznie do wyznania grzechów i zadania pokuty, jest ważna?

Taka spowiedź jest oczywiście ważna, choć z pewnością spowiadający się będzie rozczarowany.

Nie dostałem rozgrzeszenia – co robić?

Ważny jest powód odmówienia roz-grzeszenia. Ksiądz powinien uzasadnić od-mowę i poinformować spowiadającego się, kiedy i po spełnieniu jakich warunków rozgrzeszenie będzie możliwe. Ksiądz nie może udzielić rozgrzeszenia, gdy nie ma żalu za grzechy, gdy grzechy są zastrzeżo-ne (szczególnie ciężkie grzechy) lub gdy nie ma możliwości poprawy (np. osoby ży-jące w konkubinacie), a dotyczy to rzeczy ważnej. Gdy ustaną te przeszkody – można udzielić rozgrzeszenia.

Gdy nie wiemy lub nie rozumiemy, z ja-kiego powodu odmówiono nam rozgrze- szenia, warto o tym porozmawiać z księ-dzem, któremu ufamy.

Pokuta nie do pokonania – co zrobić, gdy kolejne próby kończą się niepowo-dzeniami, a  chcielibyśmy przystąpić do kolejnej spowiedzi?

Trzeba po prostu pójść do spowie-dzi i na wstępie wspomnieć o problemie

i poprosić o zmianę pokuty lub samemu ją sobie wyznaczyć – gdy ta otrzymana nie jest możliwa do wykonania – taką jak zwy-kle otrzymujemy w podobnych okoliczno-ściach – i przy spowiedzi powiedzieć o tym spowiednikowi.

Natomiast najlepiej, gdy słyszymy po-kutę, której nie jesteśmy w stanie spełnić, od razu podczas spowiedzi poprosić o jej zmianę – zresztą gdy pokuta jest trudniejsza, spowiednik powinien zapytać, czy penitent jest w stanie jej sprostać.

Dobry spowiednik – jak go znaleźć?Tu często ważne jest zdanie innych –

po prostu słyszymy o jakimś księdzu, który ma opinię dobrego spowiednika, i idziemy do niego do spowiedzi. Sami, korzystając z posługi wielu księży, możemy wybrać – ktoś nam bardziej odpowiada, ktoś mniej. Dobrzy spowiednicy mają sporo peniten-tów, to też jest jakaś wskazówka.

„Niewygodne” grzechy – jak właściwie nazywać rzeczy po imieniu?

W spowiedzi ważna jest prostota i ja-sność. Musimy pamiętać, że spowied-nik na tyle nam pomoże, na ile szczerze, z otwartością przeżyjemy swoją spowiedź. Rzeczywiście niektóre grzechy są dla nas kłopotliwe i trudno nam o nich mówić, ale

im prościej się wyrazimy, nie licząc na do-myślność spowiednika, tym lepiej. Grzechy trzeba wyznać tak, by spowiednik nie musiał dopytywać się, o co tak naprawdę chodzi. Natomiast jeżeli nie wiemy, jak pewne grze-chy nazwać, to możemy opisać sytuację i poprosić o pomoc spowiednika, który spoj-rzy obiektywnie na nasz problem.

Ksiądz siedzący w konfesjonale jest po to, by nam pomóc, dlatego warto prze-zwyciężać opór i wstyd – bo przecież każdy z nas, także księża, grzeszymy i potrzebuje-my pomocy.

ks. Maciej Korczyński

ks. Z

. Nie

mirs

ki „G

ość

Nie

dzie

lny”

Page 10: gazeta akademicka  luty 2013

10 Gazeta Akademicka

…mechanicznie zastukałem w konfe-sjonał i niemal natychmiast wykonałem zwrot, przykładając ucho do kratek. Nikt nie podchodził. Z niedowierza-niem wychyliłem głowę. Kolejka, która wydawała się nie mieć końca, nagle się urwała. W kościele byłem zupełnie sam, wiedziałem, że nie będzie to trwać dłu-go – taka nagła przerwa w tym czasie nie zdarza się często – to luksus. Byłem

chronicznie niewyspany i niemal auto-matycznie przeszedłem w stan drzem-ki. Odruchowo zakryłem oczy dłonią, by robić wrażenie głębokiego zamyśle-nia – gest wyćwiczony przez lata nud-nych wykładów i jałowych konferencji. Drzemka była słodka. Na chwilę pojawi-ła się natarczywa myśl, że to doskonały moment na brewiarz. Gorączkowo szu-kałem jakiejś sensownej wymówki. Nie miałem modlitewnika, wytłumaczyłem więc sobie, że nie mogę odmawiać brewiarza z telefonu – ktoś zobaczy, że ksiądz w konfesjonale komórką się bawi, esemesy wysyła… nie wypada, po prostu nie wypada, pomyślałem, i wtuliłem się w kurtkę...

--------------------------------------------------------– Bardzo się cieszę, że to właśnie ksiądz

jest tutaj, bardzo lubię księdza kazania i wiem, że ksiądz potrafi mnie zrozumieć, mnie i moją nietypową sytuację…

Cały podskoczyłem, nie słyszałem ani jak podchodziła do konfesjonału, ani jak klęka. Przestraszyłem się – to jakby ktoś podszedł od tyłu i nagle za plecami głośno krzyknął „uuu”. Zastanawiałem się, czy wyczuła moje zaskoczenie. Unikając gwałtownych ruchów, próbo-wałem się ocucić i wrócić do rzeczywi-stości. Zacząłem słuchać…

– Trudno mi powiedzieć, kiedy ostatni raz byłam u  spowiedzi, to jest dla mnie bardzo trudne…

Jej głos lekko drżał, czuć było w into-nacji jakąś niepewność i skrępowanie, co samo w sobie nie było zaskakujące, ale było coś jeszcze, coś, czego nie po-trafiłem nazwać, co wydało mi się nie-typowe, jakiś dziwny dysonans mię-dzy głosem silnej, dojrzałej i pewnej sobie kobiety a sposobem mówienia zdradzającym niepewność…

– …po prostu modlitwa jest dla mnie trudna, staram się być w tym wszystkim au-tentyczna, często myślę o Bogu, ale w zasa-dzie się nie modlę, jeśli ksiądz ma na myśli formułki… może po prostu brakuje mi ła-ski, natchnienia… leniwa pewnie jestem… trochę niestaranna… kłóciłam się wiele razy, ale nie czuję, żebym była zła… za-zdrość, nienawiści trochę chyba było… na mszy rzadko, jedynie czasami z kimś idę, to

nie jest moja formuła, może gdybym znala-zła swój sposób… związałam się z jednym chłopakiem, ale my naprawdę się kocha-my… sytuacja jest szczególna, bo na po-czątku października zostałam bez miesz-kania i wprowadziłam się do niego, wtedy na kilka dni, ale nic nie znalazłam, dzisiaj nie stać mnie na wynajęcie mieszkania, je-ślibym się od niego wyprowadziła, musia-łabym rzucić studia… pomagamy sobie, żyjemy tak jak wiele par, tak naprawdę nie odczuwam, żeby to coś zmieniło w  moim życiu, żeby zło wielkie było... przynajmniej w  tej chwili nie potrafię tego zmienić… niech ksiądz mnie nie potępia, bardzo chciałabym odejść zrozumiana… seks nie jest taki ważny… rzadko, w  zasadzie sta-ramy się… mam nadzieję, że ksiądz mnie zrozumie, Chrystus nikogo nie odrzucał… Krzysztof – to znaczy mój narzeczony, to

znaczy chłopak – był kiedyś chory na de-presję, jeśli go zastawię…

Poczułem bezradność. W kilku mimo-chodem rzuconych ogólnikach mogły się kryć bardzo poważne grzechy, no i ten chłopak, a ona nic nie rozumie. Usłyszałem, że kolejne osoby podcho-dzą do konfesjonału, więc znów nie ma czasu...

– Wiesz, to nie jest takie proste. Musisz się modlić, niezależnie od tego, co przeżywasz. To ważne, żebyś stawała przed Panem Bogiem w modlitwie i prosiła o pomoc, o światło i kierowa-nie Twoim życiem. Bardzo liczy się po-stawa otwartości, takie proste mówie-nie: Panie Jezu, chcę Ci służyć, chcę, by moje życie, moja miłość była zgodna z Twoją wolą.

Wyczułem kompletną blokadę z dru-giej strony, nie widziałem jej twarzy, ale miałem wrażenie, że przy słowach „służba”, „twoja wola”, zacisnęła zęby.

– Decyzja o tym, żeby się do niego wprowadzić, była błędem, grzechem, który ma swoje konsekwencje. Do spowiedzi przychodzi się z postano-wieniem poprawy, jeśli jest sytuacja, która jest trwałym grzechem i nie ma gotowości do zmiany, to trudno mó-wić o żalu za grzechu, o gotowości do spowiedzi... Żyjąc w ten sposób bar-dzo dużo tracisz, czas dorastania do

Przychodzi do spowiedzi…Uwaga! Opowiadanie od początku do końca jest fikcją

Page 11: gazeta akademicka  luty 2013

11Gazeta Akademicka

w sakramencie pojednania – miejscu najbardziej osobistego, intymnego spotkania z Bogiem – był ksiądz, to czy nie powinien być on uosobieniem delikatności? Z drugiej jednak strony chodzi o wyzwolenie z grzechów, prze-praszanie za nie, a nie o to, żeby było miło. O błaganie o przebaczenie, a nie o potwierdzenie słuszności swoich de-cyzji. A może wszystko komplikuję i roz-trząsam bez sensu, a trzeba po prostu zostawić pole do działania Jemu…

Usłyszałem odgłos szpilek i zapach dobrych, mocnych perfum. Kobieta uklęknęła i wzięła głęboki wdech.

- Proszę księdza zabrnęłam, strasznie dużo głupstw narobiłam, wstydzę się i bałam się przyjść, tak bardzo to wszystko chcę zmienić, ale jestem taka słaba… tak tęsknię za Bogiem…

Poczułem wzruszenie, czułem że za chwilę wydarzy się cud, że w to wszystko co było wstydem, grzechem i bólem wejdzie Pan Jezus uzdrawia-jąc i dając szansę rozpoczęcia wszyst-kiego jeszcze raz i ja w tym wszystkim będę jakoś uczestniczył. Rzeczywiście to wszystko mnie przerasta.

Jan Maria Vianney

(1786-1859). Święty, patron

księży. Genialny spowiednik,

mający dar „czytania w ludz-

kich duszach”. Spowiadał co-

dziennie od 13 do 17 godzin.

Szacuje się, że w ciągu 40 lat pełnienia funkcji

proboszcza w Ars wysłuchał miliona spowiedzi.

Tomasz z Akwinu (1225-1274). Święty, genialny

filozof, brawurowo godzący

rozum i wiarę. Symbol ja-

snego, logicznego myślenia

w sprawach duchowych.

ślubu jest superważny i nie można go psuć w ten sposób. Zastanówmy się przez moment, dlaczego takie miesz-kanie bez ślubu jest grzechem i jak taką sytuację można zmienić…

Wziąłem głęboki wdech, zastana-wiając się, na co zwrócić uwagę. Wiedziałem, że muszę w telegraficz-nym skrócie powiedzieć jej o sensie czystości. Wiedziałem, że muszę być delikatny, ale zanim otworzyłem usta, usłyszałem jej głos…

– Proszę księdza, nie wiem, czy po-trafię przyjść drugi raz. Wiem, że każdy powinien odchodzić od konfesjona-łu zrozumiany i pocieszony, a czuję, że ksiądz nie rozumie. Zaraz pytania będą krępujące, a potem będę zmuszana do akceptacji księdza punktu widzenia. Ksiądz mnie nie zna, nie wie wszystkie-go, dużo sobie wyobraża, dopowiada… Czy weźmie ksiądz na sumienie powrót depresji Krzysztofa, bo on tego nie zrozu-mie, będzie myślał… a moje przerwane studia? Czy to dobra taktyka: wszystko albo nic? Może trzeba jakieś małe zmia-ny zaakceptować? Jeśli nie dostanę roz-grzeszenia, nie wiem, czy kiedykolwiek… Ksiądz mnie nie chce zrozumieć, liczyłam na przyjaciela, a tu…

Jej głos zmieniał się, falował, stawał się chwilami stanowczy i ostry, a miej-scami delikatny i proszący. Ostatnie zdanie wypowiedziała w taki sposób, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wiedziałem, co powinienem powie-dzieć, ale szukałem w myślach właści-wych słów...

– Niestety, bardzo bym chciał, ale… – nagle poczułem pustkę. Wiedziałem, że za chwilę wstanie i odejdzie i ostat-nie słowa, które ze sobą zabierze, mogą być ważne. Poczułem się bezradny, przez głowę przemknęła mi modli-twa: święty Tomaszu z Akwinu, święty Janie z Ars, przyjaciele – pomóżcie…

Nie zdążyłem otworzyć ust, gdy usły-szałem kompletnie inny głos, który mnie zmroził…

– Po co Ci tu ten grubas i ten francuski proboszcz, nie możesz k… sam? Bezradny k… jak dziecko! Wiem, co powiesz, nie mu-sisz, i tak jestem mistrzem pocieszenia bez skruchy, otuchy bez nawrócenia, jestem królem pozorów. Jeszcze nieraz cię zakręcę.

Nie żałuję, słyszysz, nie żałuję. Może i tęsknię za tym szczególnym stanem, któ-rego doświadcza wielu z was, gdy wstają i całuję tę fioletową szmatę, ale nie żałuję,

nic nie chcę zmieniać i nie pozwolę, żeby On coś zmienił.

Jestem mistrzem zamętu, więc jeszcze niejeden raz zamienię spowiedź w  bez-myślną formalność, jeszcze niejeden raz cieszyć się będą, że taka miła rozmowa, jak wizyta w salonie biologicznej odnowy, i  będą odchodzić, nie przeprosiwszy, bez postanowienia poprawy i bez świadomo-ści grzechu i tego, że On tu jest…

Nie żałuję…-------------------------------------------------------

Obudziłem się. Jakiś mężczyzna klęczący w ławce naprzeciwko kon-fesjonału patrzył na mnie, z trudno-ścią powstrzymując śmiech. Nachylił się do swojej żony i szepnął jej coś na ucho. Kobieta spojrzała na mnie i zachichotała. Uśmiechnąłem się do nich. Przeszedł mnie dreszcz, nic dziwnego, w kościele było chłodno, a drzemka chyba nie była krótka. Rozejrzałem się z lękiem, czy ktoś nie próbował się spowiadać, gdy spa-łem. Nikogo nie było.

Poczułem się mały i za słaby na to wszystko. Nie zawsze muszę mieć rację, mogę czegoś nie uwzględnić, nie zrozumieć. Jeśli Kościół chce, by

Page 12: gazeta akademicka  luty 2013

12 Gazeta Akademicka

Każdy z nas wcze-śniej czy później do-świadczył w swoim życiu mniejszego lub większego zła wyrzą-dzonego mu przez inną osobę. Kiedy sprawa jest małej wagi, jesteśmy w sta-

nie szybko zapomnieć, powiedzieć: „Nic się poważnego nie stało, przeprosiny przyjęte, zapomnijmy o tym”. To jak dzie-cięca kłótnia w piaskownicy o tę samą zabawkę – najpierw śmiertelnie obrażony brzdąc do nikogo się nie chce odezwać, by po chwili radośnie do-kazywać z rówieśnikiem. Co innego, kiedy sprawa jest poważna, kiedy doświadczy-my dużej krzywdy. Może przyjaciel nad-użył Twojego zaufania? Może najbliższa Ci osoba Cię zdradziła? Może doświadczy-łeś przemocy z rąk osoby, którą kochasz? A może tak bardzo się na kimś zawiodłeś, że czujesz ogromny gniew, złość, bezsil-ność i upokorzenie? Chowasz to wszystko gdzieś głęboko, starasz się tłumić, próbu-jesz zapomnieć, a tymczasem to wszystko wraca jak bumerang, wybucha w najmniej odpowiednim momencie, zatruwa Twoje życie i Twoje relacje z innymi. Czujesz, jak bardzo zamykasz się w sobie, coraz bar-dziej stajesz się więźniem samego siebie.

Krzywda boli, tym mocniej, im bliż-sza osoba ją zadała. Próby wyparcia, za-pomnienia kończą się niepowodzeniem – powodują niepokój, depresję, czasami nerwicę. Tak nie da się na dłuższą metę żyć, to bardzo wyczerpuje i  niszczy, za-węża horyzonty, nie pozwala się rozwi-jać i iść ku przyszłości.

Jedyne, co w takiej sytuacji pozosta-je, to przebaczenie. Ale nie za szybko! Pochopna decyzja o przebaczeniu przy-nosi tylko pozorną ulgę, głęboko w sercu pozostaje poczucie krzywdy i poczucie winy. Przebaczenie jest procesem, który może trwać bardzo długo i składa się z kil-ku etapów, poczucie krzywdy nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Zrozumieć krzywdę Na początku trzeba sobie uświadomić

krzywdę, stawić czoło emocjom trudnym, sprawiającym ból – dopiero wtedy można wzbudzić w sobie motywację do przeba-czenia – tylko świadomość uczuć pozwala rozumieć to, co się z nami dzieje, i umoż-liwia kierowanie swoim postępowaniem. Dopiero wtedy może nastąpić decyzja o przebaczeniu. Przebaczenie oczyszcza i uwalnia. Przebaczyć znaczy przestać się oglądać na to, co było, co się stało, pozwala

Sztuka przebaczenia

pójść dalej, ku przyszłości. Przebaczyć nie znaczy zapomnieć o tym, co się wydarzy-ło, ale zacząć żyć bez pragnienia zemsty, bez koncentracji na krzywdzie, znaczy zaakceptować przeszłość. Cytując sługę Bożego prymasa Stefana Wyszyńskiego: Przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej.

Przebaczyć sobie Pozostaje jeszcze jedna kwestia zwią-

zana z przebaczeniem, mianowicie prze-baczenie samemu sobie. Czasami bardzo

trudno przebaczyć innym wyrządzone krzywdy, a źródło niepowodzeń tkwi w braku przebaczenia samemu sobie. Mamy do siebie pretensje, obwiniamy się o życiowe niepowodzenia: brak satys-fakcjonującej pracy, niezdany egzamin, niespełnioną miłość. Powiesiliśmy sobie poprzeczkę bardzo wysoko i kolejne nie-udane próby jej przeskoczenia nasilają fru-strację. A może to z naszej strony ktoś inny

doświadczył krzywdy i to my potrzebuje-my przebaczenia? Jeśli nie przebaczymy sami sobie, nie zaakceptujemy sami swo-jej przeszłości, będziemy cały czas tkwili w tym samym miejscu – nie zrobimy ani jednego kroku naprzód. Czasami jest rów-nież tak, że za to wszystko, co złego nas spotyka w życiu, obwiniamy Pana Boga. Mamy pretensje, żal, że nam nie wycho-dzi, że nasze życie jest takie, a nie inne, że doświadczamy ze strony innych tyle zła. I tutaj potrzebne jest przebaczenie i po-jednanie z samym sobą i z Bogiem.

Pojednanie z Bogiem Przebaczam, bo kocham. Za każdym

razem, kiedy staję w prawdzie przed sobą i przed Panem Bogiem, stawiam krok ku pojednaniu. Za każdym razem, kiedy po-dejmuję decyzję o przebaczeniu i prze-baczam z miłości wyrządzoną krzywdę, staję się bardziej wolna. Za każdym razem, kiedy klękam przy kratkach konfesjonału, wyznaję swoje grzechy, gdy proszę Boga o przebaczenie i słyszę: I  ja odpuszczam tobie grzechy… staję się bardziej wolna. Za każdym razem.

Anna [email protected]

Page 13: gazeta akademicka  luty 2013

13Gazeta Akademicka

niej usiadł albo był hałas, Marina rzucała ha-sło paura, czyli strach o to, że może kogoś skrzywdzić, i było wiadomo, że zaraz wpad-nie w szał. Rzucała wszystkim, co miała pod ręką, i wydawała z siebie przeraźliwe dźwięki. Po chwili znowu była kochaną Mariną i doja-dała swój makaron, o ile wcześniej w nikogo nim nie rzuciła.

Gianfranco umie mówić, ale tego nie robi, bo tak bardzo się wstydzi. Jego choro-bliwa nieśmiałość jest efektem pochodze-nia z patologicznej rodziny, która wyrzuciła go z domu, jego przeżyć jako dziecka ulicy, spania w stodołach u pracodawców, którzy zamiast wypłaty dawali mu suchy chleb.

Poznałam go jako zawsze uśmiechniętego artystę (robił fantastyczne kolaże) i sumien-nego pracownika farmy.

No i niekwestionowana ulubienica wszystkich, Adriana. Mówi tylko Madonna, uno, due, no i fanculo, ale można się z nią było dogadać jak mało z kim. Dzięki niej zrozumiałam, jakim sukcesem może być nabycie umiejętności podzielenia wyrazu na głoski w wieku ponad 50 lat. A kilkana-ście lat wcześniej Adriana pracowała jako pielęgniarka, miała męża, dwójkę dzieci i szczęśliwe życie, które odwróciło się o 180 stopni, kiedy jej 14-letnia córka i 12-letni syn pojechali żeglować. Adriana na wieść o tym, że nie wypłynęli z jeziora, została dosłownie sparaliżowana. W szpitalu dowiedziała się, że mąż ją zostawił, skoro miała nigdy nie odzyskać sprawności. Chciała się zagłodzić. Do Casa Blanca trafiła wycieńczona, bez woli

Myślałam, że wo-lontariat we Włoszech to superpomysł na ta-nie wakacje za granicą. Na miejscu zastałam ciężką pracę 6 dni w ty-godniu, w 40-stopnio-wym upale, kilometry od „cywilizacji”. Nie żału-

ję, bo to była jedna z ważniejszych wypraw w życiu. Pracowałam z Beatriz, Enriciem, Elodie, Azadem, Danielą, Diego i Kiccą – wo-lontariuszami z Hiszpanii, Włoch, Niemiec i Azerbejdżanu. Przeżyłam z nimi zupełnie niezwykłe dwa tygodnie, ale to nie o nich chcę wam opowiedzieć. Bo wyjątkowość tego wyjazdu zapewnili nam mieszkańcy domu, który w pocie czoła pomagaliśmy budować na wsi pod Turynem.

Angela ma 20 lat i epilepsję od uro-dzenia. Po kilka ataków każdej nocy. Każdy z nich jest jak porażenie prądem i po każdym z nich mózg Angeli musi na nowo uczyć się podstawowych czynności, co za każdym ra-zem jest coraz trudniejsze. Dlatego Angela już nie mówi. Lubi siedzieć w kapeluszu i bawić się swoją kolorową bransoletką z ser-duszek – bardzo się ucieszyła, że mam taką samą i chyba dlatego mnie polubiła.

Barbary wszędzie jest pełno – biega, skacze, tańczy, śpiewa. Gdybym była chora psychicznie, chciałabym być taka jak ona. Chodząca radość. Ciągle wszystkich przytu-la, całuje w policzki i pieszczotliwie nazywa bambolina, czyli laleczka. Najbardziej lubi jeździć konno i ubierać się na różowo lub pomarańczowo. Chętnie uczy się obcych ję-zyków, ale nie zapamiętuje nowych słówek na długo. Zawsze pytała o to samo, nasze imiona, kraje pochodzenia – wszystkiego dowiadywała się codziennie na nowo i za każdym razem tak samo ją to cieszyło.

Valentino urywa kawałki papieru, np. z butelki po coli i macha sobie nimi przed nosem, co go uspokaja. W lewej ręce zawsze musi trzymać jakiś duży przedmiot, raz ob-raz, raz wieko od plastikowego kosza. Jak ma wolne ręce, bije się mocno pięściami i dra-pie po policzkach aż do krwi. Nie mówi, cza-sem piszczy, warczy albo krzyczy. Pamiętam moment, w którym wydawał się szczęśliwy – siedział na kanapie i ruszał się do muzyki. Ma godne pozazdroszczenia poczucie ryt-mu. Nie mogłam uwierzyć, że to „tylko” ze-spół Downa.

Po pierwszym spotkaniu z Mariną każdy ją pokochał. Z mutacją na 21. chromosomie jest przesłodka. Długo przytula się na powi-tanie każdego ranka. Ale ma też zaburzenia maniakalne. Nakrywając do stołu, trzeba pa-miętać o plastikowych nakryciach i zacho-waniu odległości między krzesłem Mariny od pozostałych – czasami, gdy ktoś za blisko

Casa Blancażycia, ważąc 34 kilogramy. Teraz waży pra-wie 50 i się uśmiecha. Pali paczkę papiero-sów dziennie.

Była jeszcze piękna Paola, nimfomanka, 70-letni seksoholik Luigi w spodniach na szelkach, zezująca Geovana, poeta Marcelo, który przejmująco recytował swoje utwory po obiedzie i Maria, która urządzała nam występy taneczne i uczyła nas własnej choreografii do Shakiry. Oraz opiekunowie, według mnie nadludzie. Wiecznie uśmiech-nięta Giada, od której wszyscy chcieli czegoś jednocześnie. Mariana, Carolina i pokorny Luca, który działał tak, że o mały włos jego ogromnej pracy można by nie zauważyć. Pracownicy farmy: Filippo, bez którego nie odważyłabym się nawet wyprowadzić konia ze stajni, i Alessandro, który wyręczył mnie w koszeniu trawy i dzięki temu się nie rozpu-ściłam w południowym słońcu.

Nie, nie było tak różowo, jak się wydaje. Praca na budowie była w zasadzie odpo-czynkiem. Bo po dwudziestym pocałunku Barbary każdy miał już dosyć. Trzeba było wstrzymywać odruch wymiotny, jedząc z Valentino, więc wstawaliśmy od stołu głodni. Unikaliśmy siadania koło Marii, bo mówiąc, pluła i nie było to wcale przy-jemne. Nie spodziewałam się, że do pracy z niepełnosprawnymi trzeba aż tak poko-nać siebie. Ale jeśli jeszcze kiedyś będę miała okazję pracować z takimi ludźmi, zrobię to chętnie mimo wszystkich trud-ności. Workcamp był dla mnie dobrym początkiem i zaprawą. W tym roku będę opiekunką podobnego projektu w Polsce, tym razem w obozie dla uchodźców. Challenge accepted!

Marysia Domagał[email protected]

Page 14: gazeta akademicka  luty 2013

14 Gazeta Akademicka

Coraz częściej w naszym kraju zda-rza mi się słyszeć głosy przeciwne Kościołowi, wtedy też przychodzi na myśl pewne przysłowie: „Cudze chwalicie, swojego nie znacie”.

Chciałabym poprzez własne świadec-two oraz wypowiedzi osób, które były za granicą i uczestniczyły tam we Mszach Świętych, ukazać różnorodność Kościoła katolickiego oraz podkreślić wyjąt-kowość liturgii w Polsce. Zaczynamy podróż!

FRANCJA Wiele osób dziwiło się, iż wyjeżdżam

do Francji na kilka dni przed uroczystością Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym. Ja sama na początku pomyślałam, że ominie mnie niezwykły czas, tak bardzo ważny dla nas, Polaków, kiedy to całe rodziny udają się na Mszę Świętą, a następnie na cmentarz, by po-modlić się za bliskich zmarłych. 31 paź-dziernika we Francji zaskoczył mnie

niecodzienny widok francuskiej rodzi-ny: mama czarownica niosąca w ręku kropidło i wiaderko, tata zombie, synek frankenstein. I gdzie wśród tych prze-brań jest miejsce, by zastanowić się nad powagą nadchodzącej uroczystości…?

Msza Święta w katedrze Notre Dame rozpoczęła się punktualnie o 18.30. To, co zaskoczyło mnie jako pierwsze, to fakt, iż turyści mogli zwiedzać katedrę w czasie trwania uroczystości. Każdy uczestnik mszy otrzymał „zeszyt” z tek-stami wykonywanych pieśni (w języku francuskim), słowami psalmu, czytań

Cudze chwalicie…?

i Ewangelii (tutaj już teksty były przetłuma-czone na inne języki: angielski, niemiecki, rosyjski, włoski). Pieśni posiadały niesamowi-tą harmonię, były bo-gate w ornamentykę, a wykonywał je wraz z wiernymi chór pod dyrygenturą stojące-go przed ołtarzem kantora. Msza kon-celebrowana przez biskupa wywarła na mnie ogromne wrażenie, byłam wręcz wzruszona, aż do momentu rozpoczęcia Komunii Świętej. Wtedy to

oprócz kapłanów do wiernych wyszli także mężczyźni ubrani na czarno, z pla-kietkami na piersi, na których wypisane było ich imię i nazwisko. Początkowo myślałam, że są to ochroniarze pilnują-cy porządku przyjmowania Eucharystii,

jednak szybko zo-rientowałam się, że są kimś na wzór szafarzy, wystyli-zowanymi na XXI wiek. Do tej pory nie wiem, czy ci ludzie byli jedynie ochotnikami pra-gnącymi pomóc, czy rzeczywiście francuskimi sza-farzami. Katedra i cała ta niesa-mowita atmos-fera, panujący w niej półmrok, wszystko to ro-

biło ogromne wrażenie, jednak goście w garniturach jakby umniejszali wartość kapłanów, bo skoro jakiś przystojniak może udzielać Komunii Świętej, to każdy może to robić. Przeciętny człowiek, nie-znający tamtejszej kultury, może wręcz sobie pomyśleć: „Po co chodzić do ko-ścioła?”. Mimo całego piękna paryska katedra mnie nie urzekła i szybko zatę-skniłam za naszymi polskimi kościołami.

BELGIAMsze Święte, w których uczest-

niczyłam, były celebrowane w pol-skim kościele w Antwerpii. Miałam do

pokonania spory kawałek drogi, gdyż w pobliżu mojego miejsca zamieszkania nie było żadnego kościoła. Jeśli chodzi o Msze Święte w polskim kościele, to ni-czym się one nie różniły od mszy, w któ-rych uczestniczę w Polsce, prócz tego, że chociaż przybywało na nie wielu wiernych, to tylko połowa z nich była za-interesowana tym, co się dzieje w czasie Eucharystii. Dla niektórych niedzielna Msza Święta była wspaniałym pretek-stem do rozmowy, wymiany doświad-czeń i uwag. Taka grupa stała zawsze na końcu kościoła i dosyć głośno świadczy-ła o swojej obecności.

Według mnie kościoły katolickie w Brukseli czy w Antwerpii są tak na-prawdę jedynie świadectwem tego, że Belgia miała kiedyś coś wspólnego z ka-tolicyzmem. Teraz jest to raczej dorobek kulturowy, atrakcja turystyczna, na której można zarobić. Zdarzyło mi się, że chcia-łam pomodlić się w katolickim kościele belgijskim – wspaniałym monumencie, pełnym przepychu i piękna architektury, jednak jedyne, co można było zobaczyć za darmo, to pamiątki w przedsionku. „Nieużywane” świątynie katolickie sta-ły się także idealnym miejscem do or-ganizowania rozrywek typu dyskoteka techno czy też amatorskie mecze piłki nożnej (wówczas jedna ze ścian kościoła staje się bramką).

Paulina Hrostek

BRAZYLIALubię wracać wspomnieniami do

mojego pobytu w Brazylii. W sposób szczególny wspominam jedną ze Mszy Świętych. Po wejściu do kościoła usia-dłem w najbliższej ławce i obserwowa-łem przybywających wiernych, którzy en-tuzjastycznie się ściskali i podawali sobie ręce. Gdy kilka instrumentów, z przodu-jącą gitarą akustyczną, zapoczątkowało

Page 15: gazeta akademicka  luty 2013

15Gazeta Akademicka

swoją radę, która odpowiada za finanse oraz za praktyczną stronę funkcjono-wania parafii. W wielu parafiach istnieje możliwość uczestniczenia raz w mie-siącu we mszy w języku narodowym (włoskim, polskim, hiszpańskim, wiet-namskim, niemieckim, angielskim, ukra-ińskim, francuskim). Po mszy niedzielnej tradycją jest uczestniczenie w kirke-kaffe – kościelnej kawie. Jest to około-półgodzinne śniadanie przygotowane przez proboszcza oraz radę parafialną.

Typowe dla Kościoła w Danii jest duże zaangażowanie świeckich w życie swojej parafii. Większość osób przycho-dzących na mszę jest zaangażowana i odpowiedzialna za jakiś mały obszar funkcjonowania swojej wspólnoty. Daje to również możliwość lepszego pozna-nia osób przychodzących do kościo-ła. Wielu Polakom skupionym wokół Polskiej Misji Katolickiej w Danii osoby przychodzące do kościoła służą również ogromną pomocą, udzielają pierwszych wskazówek i wspierają w codziennym życiu za granicą.

Jan Chmielewski, mieszka w Danii od ponad roku

POLSKA Jestem pewna, że jest wiele miejsc

na świecie, w których rytuał odprawia-nia Mszy Świętej jest inny, jednak moim zdaniem nasza polska msza, odprawia-na w ojczystym języku, jest niezwykła. Nastrój i atmosfera przed mszą, kiedy wchodzimy do kościoła i klękamy w ław-ce, by przywitać Pana, są jedyne w swo-im rodzaju i oddają w pełni nasz szacu-nek i oddanie naszemu Ojcu w Niebie.

Ela Moczoł[email protected]

zdarza się, że ksiądz omija jakiś element liturgii, np. nie intonuje Alleluja czy Baranku Boży. W czasie Mszy Świętej do-minuje postawa siedząco-stojąca, jedy-nie w momencie Przeistoczenia nieliczni klękają i są to zazwyczaj osoby starsze. Komunia Święta, udzielana przez ka-płana oraz kobiety-szafarzy, jest przyj-mowana w pozycji stojącej, najczęściej do rąk. Księży w Hiszpanii jest niewielu, dlatego też średnia wieku tych, którzy nadal pełnią aktywną posługę, jest na-prawdę wysoka. Często msze są odpra-wiane przez starszych, schorowanych kapłanów, dojeżdżających do ołtarza na elektrycznych wózkach, dlatego war-to modlić się o nowe powołania wśród Hiszpanów.

Ania Sobkiewiczmieszkała m.in. w Tarra-gonie, Barcelonie, Se-villi. Ostatnie pół roku spędziła w Murcji, dzięki stypendium programu Erasmus

DANIAKościół katolic-

ki w Królestwie Danii jest liczebnie bardzo mały. Oficjalnie nie ma w nim więcej niż 40 tysięcy osób (oko-ło 20% mieszkańców Radomia). Sama Dania pod względem liczby ludności jest mniejsza

niż województwo mazowieckie o około milion mieszkańców.

Charakterystyczną cechą parafii duń-skich jest ich rozbudowana działalność charytatywna. Widoczne są tu również wpływy protestanckie. Każda parafia ma

pogodną pieśń, wszyscy wierni wstali i włączyli się do śpiewu, klaskając przy tym rytmicznie. Byłem lekko zmiesza-ny i nie wiedziałem, jak się zachować, jednak szybko się wkręciłem. Zostałem przywitany oklaskami i uśmiechami, dzięki czemu poczułem się mile widzia-ny na tym egzotycznym terenie. Księdzu pomagała liczna grupa ministrantów, wśród których były również dziewczyny. Z reguły jednak to dorośli czytali Pismo Święte oraz część modlitwy wiernych. Ofiary składano do koszyka, który ko-lejno podawali sobie wierni. Podczas wspólnej modlitwy ludzie rozkładali ręce, lekko unosząc je do góry. Bardzo miło zaskoczył mnie sposób, w jaki ludzie okazywali sobie znak pokoju:

wszyscy podawali sobie dłonie i wymie-niali się uściskami nie tylko z sąsiadami z ławki, lecz także z osobami stojącymi o wiele dalej. Po Mszy Świętej każdy miał możliwość skierować do pozostałych kilka słów przez mikrofon. Myślę, że do stworzenia tak wyjątkowej atmosfery ra-dości i jedności panującej w tej parafii znacznie przyczynił się pracujący tam Polak – ksiądz Piotr.

Michał Utkowski

HISZPANIATo, jak wygląda Msza Święta

w Hiszpanii, zależy od tego, w której części kraju się znajdujemy. Generalnie część południowa jest bardziej konser-watywna i praktyka religijna jest tam o wiele powszechniejsza. Z kolei na półno-cy – np. w Katalonii, kościoły świecą pust-kami. Hiszpańskie msze są w większości ciche, w mało którym kościele można usłyszeć dźwięk organów. Z powodu braku oprawy muzycznej msze trwa-ją krótko, średnio 30-35 minut. W tym ekspresowym tempie niejednokrotnie

Page 16: gazeta akademicka  luty 2013

16 Gazeta Akademicka

Debiuty akademickieEdyta Sieradz-Gnatowska – absol-

wentka pedagogiki na PR w Radomiu i UKSW w Warszawie, studentka zdro-wia publicznego w WSNSiT w Radomiu. Interesuje się dietetyką, ekologią, sztuką i poezją. Jest wegetarianką. Pisze wier-sze, tworzy rękodzieło, prowadzi firmę Eko-Deko.

Wolność

gnana wiatrem zapominam o kolorze krzyża

w swojej wolności zatracam się karząc Twoje oczy widokiem mojej beztroski

wirując w oddechu powietrza depczę Twoje marzenia

a gdy kiedyś upadnę żwirem grzechu do krwi raniąc nie tylkoswoje kolana podasz mi rękę bo w darowanej wolności zakląłeś Swojąmiłość

Tęczówki

tęczówkiw kolorze krzyżawpatrzone w życie

ukryte w cieniu Twojego cierpienia

na kolanachw cichości Twego domu

pokutująrozdartym sercemłaknąc ukojenia

bo uczyniłeś światzbyt pięknym by z niego nie czerpaćzbyt kuszącymby mu się oprzeć

i tęczówkizaszklone łzami zagubienia zbyt naiwnymizbyt spragnionymimiłości

Kolor Krzyża

jest w Twoim krzyżu zieleń nadzieiw mchu stulecico dzielą nasze czasyi jest w nim kolor drzewktóre szumią odwiecznym wiatremBoskim oddechemco głosi historię świętego drzewa

i jest w nim miłość o krwi kolorze najdroższym

i smutek błękitułez wylanych nad naszą słabością

szarość grzechu u jego podnóżaziemista czerń prochu

i złote światło Twojeco ponad wszystko się unosi

tak przezroczysta czuję się Paniegdy świat codzienny w bezwolnym pędzie zaciera wszystkie kolorywtedy przychodzisz bym mogła lśnić tęczą Boskiej miłości kolorem Twojego krzyża

J. Chełmoński, Krzyż w zadymce

Page 17: gazeta akademicka  luty 2013

17Gazeta Akademicka

(Nie zbieram aniołów)

nie zbieram aniołów mam tylko tegoktóry podniósł mnie z podłogi

upadłam ciężkosumienie przesiąkło kurzem

nie wahał sięchoć wiedziałże ubrudzi śnieżnobiałe skrzydłaże może stracić w tym wysiłkukilka anielskich pióri kilka przymiotów pomocnika Boga

usiadł na podłodzerękawemotarł nasze łzy

nie zbieram aniołówmam tylko tegoo zakurzonych skrzydłach

Złotowłosy,o twarzy jasnej,rozświetlonej oczyma lśniącymi przeznaczeniem.

Bezszelestnie wędruje między mną a niebem i zakurzonymi skrzydłamiściera błędne kroki, bym znów nie pomyliłażyciowej ścieżki.

A niosąc Panumoje modlitwy,w swych dobrych dłoniach,odwraca się co chwilę, by strzec mnie swoim wzrokiem.

Może to dlategotak długo idzie do Panai tak długo muszę czekaćna wysłuchanie modlitwy.

Lecz wraca jak może najszybciej, malując odpowiedź,na niebie,kolorem wieczności.

Czym jest po-ezja? Dla jednych niezrozumiałym beł-kotem, enigmatycz-ną grą słów, pustą formą, zabawą. Dla drugich sumą chwy-tów for malnych : rymów, zestrojów

akcentowych, metafor. Dla jeszcze in-nych sposobem opisu świata, lirycznym zapisem codzienności, wewnętrznych stanów, napięć, przeżyć. Wielość opinii wskazuje na to, że poezja rodzi emocje, ale, co także istotne, to właśnie one leżą u źródeł każdej wypowiedzi artystycz-nej. Dostrzegalne są także w wierszach Edyty Sieradz. Uczucia podmiotu lirycz-nego wypełniają poetycką przestrzeń utworów, z których emanuje spokój, ciepło, wrażliwość. W centrum wierszy

znajduje się zapis konkretnej relacji, relacji o charakterze osobistym, intym-nym… relacji z drugą Osobą. Autorka dzieli się własnym doświadczaniem Najwyższego, Jego obecności w prze-strzeni jej codzienności. Należy jednak podkreślić, że dokonuje się to nie w wy-miarze zdarzeń, lecz przeżyć. To poezja, która skupia się na tym, co niewidoczne dla oczu, co można poznać wyłącznie sercem. Zaprasza do cichej kontempla-cji życia, refleksji nad egzystencją reali-zowaną w cieniu, a może lepiej u boku Kogoś, kto KOCHA… Kogoś, kto jest CZYSTĄ MIŁOŚCIĄ. Skłania do pytania o wartość moich myśli, czynów, intencji, o moje relacje… z Bogiem?

ks. dr Grzegorz Głąb Katedra Literatury Realizmu

i NaturalizmuInstytut Filologii Polskiej, KUL

Ten, który podnosi z podłogi, E. Sieradz-Gnatowska

Page 18: gazeta akademicka  luty 2013

18 Gazeta Akademicka

Przybyliśmy do Rzymu jako pielgrzy-mi. Wszyscy jesteśmy w  drodze do coraz ściślejszej komunii z Bogiem i coraz więk-szej komunii między nami – tymi słowa-

mi przywitał pielgrzymów z różnych krajów brat Alois ze wspólnoty z Taize pod-czas pierwszego wieczorne-go modlitewnego czuwania w czasie 35. Europejskiego Spotkania Młodych, które odbywa się od 28 grudnia do 2 stycznia w Wiecznym Mieście – Rzymie. Była to wyjątkowa „pielgrzymka zaufania”, któ-ra połączyła katolików, protestantów

Spotkanie młodych w Rzymie

i wyznawców prawosławia w jedną wielką rodzinę. Prawie 40 000 ludzi z najróżniej-szych krajów Europy i świata, miliony wy-danych posiłków na placu Circo Massimo, tysiące rodzin i wspólnot, które zdecydo-wały się przyjąć pielgrzymów pod swój dach na czas spotkania, to tylko niektóre liczby, jakimi najkrócej można określić ska-

lę ostatniego spotkania organizowanego przez wspólnotę z Taize. Wśród 12 000 pielgrzymów z Polski byli także pielgrzymi z Radomia, ponad 200 osób, w tym kilka-dziesiąt z naszego DA.

Po Europejskim Spotkaniu Młodych w Rzymie na długo pozostaną w naszej pamięci rozmowy, nocne czuwania czy wszystkie te chwile, które jednoczyły nas, chrześcijan, jako braci i siostry w duchu mi-łości Chrystusa. Z pewnością będą brzmieć w nas także słowa brata Aloisa, który mówił:

Wszędzie trzeba sta-wać się pielgrzymem, by tworzyć więzi komunii i  przyjaźni.

Z naszymi najbliższymi, z osobami, pośród których żyjemy. Potrzebujemy siebie na-wzajem, ponieważ w jakimś sensie wszyscy jesteśmy ubodzy.

Julia Ziółko

Page 19: gazeta akademicka  luty 2013

19Gazeta Akademicka

Zimowy Obóz Narciarski w Rużomberku 10-15.02.2013

W tym roku tydzień, w którym karnawał spotkał się z Wielkim Postem był szczególnie udany dla grupy 27 osób związanych z duszpasterstwem akademickim w Radomiu. Spędzili oni ten czas na zimowym szaleństwie w Rużomberku (Słowacja). Młodzi miłośnicy narciarstwa i snowboardu mieli okazję nie tylko do sprawdzenia wytrzy-małości swoich mięśni, ale także do rozwoju duchowego.

Codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej pomogło im przejść od czasu za-bawy, przez słowacki tłusty wtorek i Środę Popielcową, do Wielkiego Postu.

Olga Stanowska

Page 20: gazeta akademicka  luty 2013

20 Gazeta Akademicka

Nasi Przyjaciele

Ośrodek Edukacyjno-Charytatywny

E M A U S

Radość 3. Starzec Paisjusz HagiorytaW ostatnim tomie swoich Słów, w któ-

rym opisuje namiętności i cnoty chrześci-jańskie, abba Paisjusz zamieścił rozważa-nia dotyczące duchowej radości (Słowa V,II,4,4). Czytając jego refleksje, które z formalnego punktu widzenia są odpo-wiedziami na pytania mniszek, od razu rzuca się w oczy pewien bardzo charak-terystyczny rys duchowości wschodniej. Mianowicie, Wschód umiejscawia jako centrum, rdzeń i fundament życia we-wnętrznego nie tylko osoby Trójcy Świętej, ale też Bogurodzicę, Aniołów i Świętych. Nie jest to oczywiście ewenement ani wy-bitna jej specyfika, boć przecież ducho-wość Zachodu jest także teocentryczna (inna być w końcu nie może!) i także bu-dowana na tych samych fundamentach. Chodzi jednak o pewien aspekt praktycz-ny – o pewną niewyrażalną słowem ciepłą zażyłość z Transcendencją, co powoduje, że jej obecność i powoływanie się na nią w codzienności jest tak oczywiste i natu-ralne jak oddychanie czy utrzymywanie relacji ludźmi. Zgodnie więc z tym spo-strzeżeniem starzec Paisjusz zanim prze-szedł do omawiania radości duchowej, jej istoty i uwarunkowań, zaczął od ukocha-nych przez Prawosławie: Maryi i Chrystusa – Pantokratora i Zbawiciela. Rozważanie rozpoczął więc od odśpiewania hymnu sławiącego królewskość Maryi, który nota bene sam dla jednej z mniszek ułożył i któ-rego treść jednoznacznie naprowadzała na radość Zwiastowania: „Matka Boża znów połączyła ogniwa i przyniosła na świat raj-ską radość”. Zwiastowanie zaowocowało

TRYPTYK INTELEKTUALNY

przyniesieniem Chrystusa na świat, w któ-rym tylko jako w Jedynym „człowiek znaj-duje prawdziwą, rzeczywistą radość, ponie-waż tylko Chrystus daje radość i pociechę duchową. Gdzie jest Chrystus – tam jest prawdziwa radość i rajskie uniesienie. Ci, co się znajdują daleko od Chrystusa, nie zna-ją prawdziwej radości”. Teologia w swym wydźwięku brzmi zupełnie jak zachodnia, ale… istnieje ten niedefiniowalny, charak-terystyczny klimat ducha Wschodu, który powoduje, że tekst jest odbierany jako nieco inny. I dopiero teraz, umiejscawiając radość w jej prawdziwych źródłach, starzec zajmuje się omówieniem niebiańskiej ra-dości, a i to w sposób nie budzący wątpli-wości, że jest to nauczanie hagioryty.

Wprowadzając w tajemnicę radości duchowej, starzec od razu zwraca uwagę na trud z nią związany i konieczność jego podjęcia dla jej osiągnięcia. Za fundamen-talne wymagania uznał więc praktykę po-kory, skupienie i czujność serca, modlitwę i czytanie duchowe, przede wszystkim Ojców. Wtedy w wyniku pracy duchowej człowiek dochodzi do uspokojenia wnę-trza, co prowadzi do stopniowego zmniej-szania zainteresowania sprawami świata. Skutkiem tego jest wewnętrzna radość jako owoc zaprowadzenia wewnętrzne-go ładu, człowiek zaś „przestaje zwracać uwagę na rzeczy zewnętrzne i posuwa się w życiu duchowym gigantycznymi kro-kami do przodu”. Ten stan życia w INNYM, nadprzyrodzonym świecie powoduje, że warunki TEGO świata już na człowieka nie działają. Tak zaczyna się – jak mówi starzec – „wewnętrzny wzlot”.

część II

Dla abba Paisjusza radość duchowa wypływa z miłości, a jej „jakość” oraz ukie-runkowanie mają bezpośredni wpływ na istnienie i intensywność radości. Abba doskonale zdaje sobie sprawę, że głów-nym determinantem mocy radości jest inhibitująca jej wzrost miłość własna, nie-uporządkowane przywiązania i próżność. Dlatego swoje mniszki ostrzega przed stanem, gdy nie są uwolnione od własne-go „ja”, a serce jeszcze nie „drży z radości”. Oderwanie się od siebie i postawa znana w duchowości Wschodu jako apatheia (beznamiętność) jest warunkiem koniecz-nym dotarcia do radości duchowej, gdyż „Boska radość przychodzi, kiedy oddajesz siebie”.

Dociekliwość pytań mniszek powo-duje, że starzec definiuje precyzyjniej atrybuty radości. Pierwszy więc, który eksponuje, to fakt sprzężenia zachodzą-cego między odczuwaniem radości i po-cieszenia, choćby niewielkiego, a stanem pojednania z Bogiem. Abba zauważa również charakterystyczny dla przeżywa-nia radości stan przenikających się pocie-szeń i oschłości. W tym przenikaniu abba Paisjusz widzi ekspozycję Bożej pedago-gii, w ramach której cofa On radość, „a ty zaczynasz jej szukać, wkładasz w to wię-cej duchowego wysiłku i czynisz większe postępy duchowe”. Z drugiej strony zwra-ca uwagę na ważny fakt, istotny dla roz-woju życia wewnętrznego. Celem Boga nie jest zsyłanie doświadczeń, które naj-częściej mają charakter narzędziowy, ale obdarowywanie łaską po to, aby człowiek uległ duchowej przemianie i odczuł „ser-deczną radość”. A potrzeba przecież tu tak niewiele. Bóg bowiem spostrzegając „choć trochę ofiarnej pobożności, choć trochę dobrej woli, hojnie zsyła swoją ła-skę”, która jest z jednej strony – jak wska-zano wyżej – przemieniająca, z drugiej zaś – darmowa. Pokazuje więc tutaj coś, co w duchowości wschodniej owocuje dziecięcym oddaniem Bogu i zaufaniem

Page 21: gazeta akademicka  luty 2013

21Gazeta Akademicka

Wydawca: Diecezjalne Duszpasterstwo Akademickie w Radomiu

Siedziba redakcji: ul. Górnicza 2, 26-600 Radom; e-mail: [email protected]: ks. Marek Adamczyk, ks. Artur Chruślak, ks. Arkadiusz Latosek, Paulina Hrostek, Maria Domagała, Anna Gruszka, Paweł Gruszka, Elżbieta Moczoł, Tomasz Motyka, Urszula Murawska, Joanna Rychel, Paweł Romanowski, Edyta Sieradz-Gnatowska, Magda Skrok, Anna Sobkiewicz, Leszek Wianowski, Joanna WoźniakKorekta: Justyna DomagałaFoto: ks. Zbigniew Niemirski („Gość Niedzielny”), Joanna Woźniak, Ula Murawska, ks. Artur Chruślak, Łukasz Kamiński, Archiwum Duszpasterstwa AkademickiegoOpracowanie graficzne: [email protected], [email protected], [email protected] wydawnicze: Anna SkrokDruk: Instytut Technologii Eksploatacji – PIB Radom

do Jego planów, które zrealizują się w najbardziej odpowiednim czasie. I dla-tego abba zaleca coś, co jest ważne dla życia duchowego, a czego argumenta-cja jest typowo wschodnia. Mówi więc, że nie powinno prosić się o łaskę du-chowej radości, bo jest to „małostkowe”, a pragnienie ciągłego radowania się jest „samolubstwem”. Argumenty zaś są bar-dzo proste i bardzo teologiczne. Pierwszy z nich pochodzi z przestrzeni soteryjnej: Chrystus przyjmując z miłości swój ludzki los „najpierw został ukrzyżowany, a póź-niej zmartwychwstał”. Radość była po-przedzona niewyobrażalnie absolutnym aktem miłości połączonym z cierpieniem. I tylko taka kolejność ma jakikolwiek sens i nosi znamiona prawdy w Bożej eko-nomii zbawienia. Drugi argument jest natomiast „z serca do serca”: dzieci Boże trudzą się nie za nagrodę w niebie i nie

za radość duchową w tym życiu, i nie dla-tego, że jest to Boża – i skądinąd słusz-na – odpłata. Trudzą się dla Boga tylko i wyłącznie dlatego, że jest Bogiem, a On udziela im dóbr kiedy i jak chce – tak jak obdziela się własne dziecko. Dziecięca ra-dość starca kumuluje się na koniec w jak-że optymistycznym, również dla współ-czesnego czytelnika jego pism, stwier-dzeniu: „Jeżeli człowiek nawet nie uwolni się od namiętności, to i tak może odczu-wać radość, kiedy spotyka go próba lub zmartwienie”. Abba Paisjusz pozostaje tu w zgodzie z całą wschodnią tradycją ascetyczną, która negatywne doświad-czenia, zmartwienia i próby odczytywała w kluczu ataku namiętności, niosących zawsze negatywne odczucia i w wy-padku zwycięstwa – pozytywne skutki. Walka z namiętnościami to zatem w tym momencie walka z przynoszonymi przez

nie skutkami na płaszczyźnie wytrwa-łości, cierpliwości, czujności i ufności. Zwycięstwo w tej walce, zwykle długiej i uciążliwej, przynosi duchową radość.

4. ZakończenieTrzy osoby, trzy czasy, trzy teologiczne

mentalności, trzy ujęcia i… jedna konklu-zja: Radość duchowa jest, o radość du-chową warto walczyć, szkoda tracić czas na szukanie jej wśród spraw doczesnych, a najlepiej złożyć ufność w jej otrzyma-nie w Bogu. Zracjonalizowany do granic współczesny świat może wzruszy ramio-nami słysząc taką opinię jako nieodpowia-dającą jego mentalności i swoiście „niszo-wą”. Niemniej jednak trwa ona ponad dwa tysiące lat i – zdaje się – ma się dobrze. Na ile zaś jest to wystarczający argument w „sprawie radości” pozostawiam do osą-du Czytelników…

Leszek Wianowski

Page 22: gazeta akademicka  luty 2013

Spotkania w każdy poniedziałek od 11 Marca, godz. 18.00Duszpasterstwo Akademickie, ul. Górnicza 2

Page 23: gazeta akademicka  luty 2013

FOR GREATER GLORYMeksykańska produkcja „For Greater

Glory: The True Story of Cristiada”, znana pod skróconym tytułem „Cristiada”, jest re-żyserskim debiutem Deana Wrighta, odpo-wiedzialnego za efekty specjalne w takich filmach, jak „Opowieści z Narnii” czy „Władca Pierścieni”.

Film opowiada o zdarzeniach mających miejsce w połowie lat 20. ubiegłego wieku w Meksyku. Socjalistyczny rząd pod przy-wództwem prezydenta Plutarca Eliasa Callesa wypowiada wojnę Kościołowi. Pod pretek-stem walki z kontrrewolucjonistami wprowa-dzone są rygorystyczne prawa ograniczające wolności obywatelskie, a w szczególności wolność wyznaniową. Po licznych protestach i braku reakcji władz wybucha powstanie chrześcijan nazwanych „Cristeros”.

Film porusza problem wierności wła-snym ideałom. Bohaterowie, często stawiani w sytuacjach wymagających trudnego wy-boru, bez większego wahania opowiadają się po stronie dobra. Jest to przedstawione w sposób nieco naiwny, ze względu na wy-idealizowanie głównych bohaterów, wi-doczne szczególnie na przykładzie generała Gorosietty, który będąc ateistą, przystaje do walki na czele Cristeros i dzięki walce nawraca się. Trudne decyzje przychodzą bohaterom ze zbytnią łatwością i jest to chyba jedyny mankament fabuły, który można by nieco dopracować. Pozostałe elementy, jak sce-neria, gra aktorska, kostiumy czy wierność wydarzeniom historycznym, zasługują na pochwałę.

Film zdecydowanie god-ny polecenia każdemu, bez względu na wiek i poglądy!

KOŚCIÓŁ NIE UMIERA, ON WŁAŚNIE ROZKWITA!

We wstępie autor informuje, że ta książ-ka spełni swój cel, jeśli choć jeden polski katolik po jej lekturze przestanie czuć się jak kopana przez wszystkich sierota, ruszy

się z  miejsca, otworzy na nowe więzi, podniesie gło-wę i poczuje dumę z tego, że jest częścią wielkiego i  tak nieprawdopodobnie fascynującego organizmu. O ile poczucie bycia kopa-ną przez wszystkich siero-

tą nie towarzyszyło mi, gdy rozpoczynałam czytać tę książkę, to przyznaję, że jej lektura sprawiła, że dostrzegłam pewną szerszą per-spektywę. Okazuje się, że problemy polskich katolików nie są jedynymi i najważniejszy-mi na świecie. To dopiero niespodzianka! Przesłanie autora jest proste: zamiast kon-centrować się wyłącznie na sobie, otwórz-my się na powszechność Kościoła. Zyskamy na tym zarówno my, jak i nasi bracia i siostry w wierze z całego świata.

Szymon Hołownia określa „Last minu-te. 24 h chrześcijaństwa na świecie” jako podróżne zapiski katolika. Autor zabiera nas do dalekich i egzotycznych miejsc i opisuje ich specyfikę – nie tylko religijną. Wędrujemy z nim do Zambii, Hongkongu czy Australii. W każdej z tych wypraw szcze-gólnie wartościowe są spotkania z ludźmi. To oni znajdują się w centrum zaintereso-wania autora, bo to właśnie oni stanowią żywy Kościół. Są wśród nich m.in. biskupi, proboszczowie, mnisi czy wierni świeccy, zaangażowani w życie swoich wspólnot. Tim Rohr, rozmówca z Guam opowiada o zażartych dyskusjach, które prowadzi na Facebooku w obronie wiary i rodziny. Świeckie misjonarki Beata i Teresa, tłuma-czące Biblię dla mieszkańców wyspy Ninigo w Papui, wspominają walkę o życie w miej-scu uważanym za raj na ziemi. Natomiast ich koledzy tłumacze zastanawiają się, czy mogą w przekładzie Nowego Testamentu nazwać Jezusa Prosięciem Bożym.

Poważne dyskusje o problemach Kościoła równoważy humor i liczne aneg-doty. Autor raczy nas opowieściami o religij-nych gadżetach, sklepowych kaplicach czy telekaznodziei Mike’u. Dopełnieniem są su-gestywne opisy lokalnej flory i fauny. Razem z podróżnikiem topimy się z gorąca na Guam, by następnie w afrykańskiej wiosce bronić się przed krwiożerczymi komarami.

Gazeta Akademicka

poleca

FILM

PESZEK – SZKODA KASY I CZASUW mojej kolekcji mam płyty, do których

wracam wielokrotnie, choć znam dobrze każdą frazę, są też takie płyty, z których po-siadania się cieszę, choć po kilku przesłucha-niach nigdy do nich nie wracałem. Niestety są także płyty, które uważam za porażkę, a pieniądze, które na nie wydałem, to po prostu stracona kasa. Szkoda nie tylko pie-niędzy, szkoda również czasu. Taką płytą jest najnowsza płyta Marii Peszek, która na mu-zycznym rynku robiła furorę, bo „prowoko-wała”. Artystka przeżyła załamanie nerwowe, depresja – choroba, która niestety dotyka wielu ludzi, nie każdego jednak stać na jej leczenie w egzotycznej Tajlandii, tudzież afir-mowanie tego w piosenkach (mam na myśli szum wokół depresyjnego charakteru płyty, przed jej premierą). Brzmienie płyty jest po-prawne i w sumie tyle o tym można powie-dzieć. Nie ma szczególnie chwytliwych ryt-mów, koncepcji dźwięków, które mogą ująć za serce bądź chociaż zapaść w pamięć. To raczej płyta zrobiona na jednym midzie, jak w stylu powracającego do łask disco polo.

Czym zachwyca? Być może artystka chciała zaskoczyć tekstami o swojej depresji, o tym, że nie chce mieć dzieci, że w Polsce czuje się źle, że Boga nie ma, a ona o sobie mówi: leżę jak zwierzę. Już sam tytuł album „Jezus Maria Peszek” to wydawałoby się wy-mowny koncept słowny, który jednak nie niesie za sobą żadnych treści, tak jak cała ak-cja promowania płyty. Moim zdaniem twór artystyczny nazywany Marią Peszek jest blichtrem muzycznym. Nie jest to ambitne, choć bardzo mocno na takie kreowane, nie jest to również specjalnie odważne i kontro-wersyjne. Niestety – i dotyczy to nie tylko świata muzyki – brak oryginalności coraz częściej jest zastępowany „prowokacją”, dą-żeniem do „przeła-mania tabu”. Krótko i zwięźle opisując płytę – peszek, po prostu peszek.

PŁYTA

KSIĄŻKA

„Last minute” prezentuje czytelnikom atrakcyjne, wciągające i bogate w swojej różnorodności chrześcijaństwo. Szymonowi Hołowni udała się niezwykła rzecz, miano-wicie ukazał Kościół katolicki jako tętniącą życiem piękną wspólnotę, której również my – pol-scy wierni – jesteśmy czę-ścią. Lektura tej książki to pierwszy krok, by się o tym przekonać.

Tomasz Motyka [email protected]

Magdalena Skrok [email protected]

Paweł Romanowski [email protected]

23Gazeta Akademicka

Page 24: gazeta akademicka  luty 2013