F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś...

55
1 F O T O G R A F I A Rozdział 1 Mateusz Odkąd był tu po raz ostatni minęło bite pięć lat. Stęsknił się za tymi widokami potężnie i gdyby nie dzika rozkosz jaką odczuwał podczas jazdy, pewnie zatrzymałby się już na Bocheńcu, przeszedł po lesie, może nawet wspiął na „Czubatkę”. Z tej góry rozciąga się piękny widok na Małogoszcz. Pamięta tę panoramę jeszcze sprzed cementowni, bez dopinającego ją zakładu z jednej, a osiedla z drugiej. Pamięta z zachwalającego ziemię kielecko-sandomierską czarno-białego albumu. Bardzo często oglądał go jako dziecko; mimo upływu czasu, krąży po jego głowie zdjęcie z przeprawy po Wiśle promem, czy widok, polanej deszczem, drogi asfaltowej od strony Kielc prowadzącej wzrok widza do Chęcin. Tytuł zdjęcia – „ Nową szosą do Chęcin”. Od tamtych czasów pozostał mu sentyment do starych, czarnobiałych fotografii. I tam właśnie, jakiś wybitny artysta-fotografik prezentował widok Małogoszcza z „Czubatki”. Chociaż na „Czubatkę” dzisiaj już raczej nie. Nie chciałoby mu się. Zresztą, zrobiło się już póżno. Tak więc nie zatrzymał się na Bocheńcu, przejechał te kilka kilometrów po idealnie równej drodze i zaparkował w rynku. Przeszedł się wkoło po idealnie równym chodniku, wszedł do idealnie eleganckich delikatesów, gdzie kupił kilka zniczy i zapałki. Powrócił do samochodu. Ani w rynku, ani w sklepie nie spotkał nikogo znajomego. Właściwie już od dziesięciu lat nie spotykał tu znajomych. Musiałby specjalnie do kogoś iść, a na to nie miał ochoty. Te pytania, takie niby troskliwe, a w każdym czuł ironię, czasami nawet kpinę. Kiedy tu przyjeżdzał odwiedzał tylko Wujka i oczywiście „mieszkańców górki”. „Na górce” jeszcze prędzej mógł natknąć się na kogoś ze starych. Tyle tylko, że nie w takim zwykłym dniu i pewnie nie o takiej godzinie. Pojechał tam, stanął w pobliżu ogrodzenia. Innych samochodów nie widział, a więc jak przypuszczał będzie na cmentarzu sam. Wspiął się pod górę modrzewiową aleją, nazywaną przez miejscowych „drożyną’, minął pięknie odnowiony kościółek; najstarszy nie tylko w Młogoszczu i najbliższej okolicy; romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka wyrastało młode drzewko! Dziś starannie odnowiony ; raz do roku, w dniu Wszystkich Świętych przeżywał wielkie chwile, służąc wiernym z Małogoszcza i przybyszom z całego kraju, a nawet z zagranicy. Minął więc go i w miarę szybko obszedł wszystkie groby; nieco dłużej postał przy rodzicach i dziadkach. Zawsze czuł się tu głupio; miał irracjonalne wrażenie, że oceniają go, stojącego przy tych kawałkach kamienia i rozliczają z nieudanego życia, z zawodów jakie im sprawił . Przecież tak bardzo jego życie odbiegało od ich wyobrażeń o tym jak powinno się żyć! Starał się i owszem, ale jakoś nie wychodziło, a coraz mniej miał w tych domniemanych rozmowach z przodkami na swoje usprawiedliwienie. Już wracał, ale jeszcze na chwilę przystanął przy grobie mamy dziadka Antosia, czyli prababci. - Lilijka, tak ludzie w Małogoszczu na nią mówili. Była tak piękna jak lilijka i dlatego tak ją nazywali. Ojciec przywiózł ją z Kijowa. Była inna niż wszyscy z Małogoszcza.

Transcript of F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś...

Page 1: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

1

F O T O G R A F I A

Rozdział 1

Mateusz

Odkąd był tu po raz ostatni minęło bite pięć lat. Stęsknił się za tymi widokami potężnie i gdyby nie dzika rozkosz jaką odczuwał podczas jazdy, pewnie zatrzymałby się już na Bocheńcu, przeszedł po lesie, może nawet wspiął na „Czubatkę”. Z tej góry rozciąga się piękny widok na Małogoszcz. Pamięta tę panoramę jeszcze sprzed cementowni, bez dopinającego ją zakładu z jednej, a osiedla z drugiej. Pamięta z zachwalającego ziemię kielecko-sandomierską czarno-białego albumu. Bardzo często oglądał go jako dziecko; mimo upływu czasu, krąży po jego głowie zdjęcie z przeprawy po Wiśle promem, czy widok, polanej deszczem, drogi asfaltowej od strony Kielc prowadzącej wzrok widza do Chęcin. Tytuł zdjęcia – „ Nową szosą do Chęcin”. Od tamtych czasów pozostał mu sentyment do starych, czarnobiałych fotografii. I tam właśnie, jakiś wybitny artysta-fotografik prezentował widok Małogoszcza z „Czubatki”. Chociaż na „Czubatkę” dzisiaj już raczej nie. Nie chciałoby mu się. Zresztą, zrobiło się już póżno. Tak więc nie zatrzymał się na Bocheńcu, przejechał te kilka kilometrów po idealnie równej drodze i zaparkował w rynku. Przeszedł się wkoło po idealnie równym chodniku, wszedł do idealnie eleganckich delikatesów, gdzie kupił kilka zniczy i zapałki. Powrócił do samochodu. Ani w rynku, ani w sklepie nie spotkał nikogo znajomego. Właściwie już od dziesięciu lat nie spotykał tu znajomych. Musiałby specjalnie do kogoś iść, a na to nie miał ochoty. Te pytania, takie niby troskliwe, a w każdym czuł ironię, czasami nawet kpinę. Kiedy tu przyjeżdzał odwiedzał tylko Wujka i oczywiście „mieszkańców górki”. „Na górce” jeszcze prędzej mógł natknąć się na kogoś ze starych. Tyle tylko, że nie w takim zwykłym dniu i pewnie nie o takiej godzinie. Pojechał tam, stanął w pobliżu ogrodzenia. Innych samochodów nie widział, a więc jak przypuszczał będzie na cmentarzu sam. Wspiął się pod górę modrzewiową aleją, nazywaną przez miejscowych „drożyną’, minął pięknie odnowiony kościółek; najstarszy nie tylko w Młogoszczu i najbliższej okolicy; romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka wyrastało młode drzewko! Dziś starannie odnowiony ; raz do roku, w dniu Wszystkich Świętych przeżywał wielkie chwile, służąc wiernym z Małogoszcza i przybyszom z całego kraju, a nawet z zagranicy. Minął więc go i w miarę szybko obszedł wszystkie groby; nieco dłużej postał przy rodzicach i dziadkach. Zawsze czuł się tu głupio; miał irracjonalne wrażenie, że oceniają go, stojącego przy tych kawałkach kamienia i rozliczają z nieudanego życia, z zawodów jakie im sprawił . Przecież tak bardzo jego życie odbiegało od ich wyobrażeń o tym jak powinno się żyć! Starał się i owszem, ale jakoś nie wychodziło, a coraz mniej miał w tych domniemanych rozmowach z przodkami na swoje usprawiedliwienie. Już wracał, ale jeszcze na chwilę przystanął przy grobie mamy dziadka Antosia, czyli prababci.

- Lilijka, tak ludzie w Małogoszczu na nią mówili. Była tak piękna jak lilijka i dlatego tak ją nazywali. Ojciec przywiózł ją z Kijowa. Była inna niż wszyscy z Małogoszcza.

Page 2: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

2

Proszę, zawsze dbaj o jej grób. Bardzo ją kochałem, moją mamusię. Ojciec ją zadręczył, mówią, że z zazdrości i zmarła tak młodo. Zostawiła mnie… takie dziecko na pastwę macochy, ale przecież nie chciała. Pamiętaj, dbaj o jej grób – zawsze w tym miejscu dźwięczały mu w uszach słowa dziadka Antosia. Zrobiło się, jak to na cmentarzu, wraz z zapadaniem ciemności, coraz nieprzyjemniej. Mateusz poczuł się nieswojo.

- Jutro. Tak, przyjdę tu jutro. – pomyślał, poprawił znicze na płycie grobu, przeżegnał się jakoś tak niepewnie. Zszedł pospiesznie na „drożynę,” gdzie między modrzewiami, zostawił samochód . Teraz już nie było odwrotu. Nie dało się tego dłużej odkładać. Mateusz zapalił pojazd i po pięciu minutach był pod domem Wujka. Nowy, okazały dom stał dociskając coraz bardziej do ziemi ten stary, czemuś wciąż nierozebrany. Nacisnął na dzwonek przy furtce. Czuł się nieswojo. W końcu przez pięć lat nie dawał znaku życia. Okoliczności jego wyjazdu z kraju nie do końca były jasne. Różnie o nich wśród znajomych i rodziny Mateusza mówiono. Jedni podnosili kwestie jego drugiego rozwodu, inni plajty jego firmy, jeszcze inni doszukiwali się w jego wyjeżdzie jakiegoś drugiego dna. Mimo, że Wujek wyciągał go zawsze z wszelkich opresji, Mateusz tym razem nie miał pewności jak zostanie przyjęty. Zadzwonił ponownie. Furtka pozostawała zamknięta. - Co jest? – głośno powiedział i w tej samej chwili pomyślał, że w furtce obok kamery może być zamontowany mikrofon. Cofnął się i zobaczył, że wszystkie okna są ciemne. Czyli nie ma nikogo. Tak, na pewno nie ma nikogo. Wyszli gdzieś, albo wyjechali, a on sobie wyobraża nie wiadomo co. Już miał odchodzić, kiedy zauważył, że furtka do starego domu nie jest domknięta. Chwilę się wachał, rozejrzał się wkoło i ostatecznie podszedł do niej, pchnął zdecydowanie. Drzwi wejściowe też nie były zamknięte na klucz. Stanął w tym co kiedyś było kuchnią i najczęściej uczęszczanym pomieszczeniem. Odruchowo sięgnął tam, gdzie od zawsze był kontakt. Nacisnął. W kuchni zrobiło się jasno. Nie do uwierzenia! Światło działa! Jasne, Wujek perfekcjonista. Wszystko za co brał się w życiu, robił najlepiej jak się dało. Inaczej po prostu nie robiłby nic. Taka natura. Dlatego, dzięki takim „niemieckim” cechom charakteru, odziedziczonym prawdopodobnie po Szwarcach, potomkach niemieckich kolonistów, pracowitości i inżynieryjnym talentom udało mu się jak mało komu zrobić karierę. Oczywiście nie tylko dlatego. Potrzebne jeszcze były korzystne okoliczności i zwyczajne szczęście. Rozejrzał się - pełno tu przeróżnych, niepotrzebnych przedmiotów. O dawnym przeznaczeniu tego wnętrza przypominały jedynie dwa meble: solidny stół i przekrzywiony w jedną stronę kredens. Mateusz przymknął oczy i w wyobraźni przeniósł się w dawne czasy. Zobaczył Dziadka jeszcze w pełni sił, energicznie mieszającego w szklance wodę z sodką i robiącego w ten sposób dla niego „orężadkę” ; albo stos kanapek dokładnie na środku stołu , północ i on z Wujkiem właśnie wrócili z nowego domu. Cały dzień zakładali tam światło i teraz są głodni jak cholera. Zapalają lampę i widzą przygotowany przez Babcię posiłek. Widzą też jak dokładnie przez środek góry kanapek zgrabnie zasuwa dorodna myszka. - Ciekawe, co jeszcze zostało w kredensie – wyciąga szufladkę i grzebie w niej. Jest prawie pusta, ale o dziwo znajduje tam szewski młotek Dziadka! Chwilę trzyma go w ręce i odkłada z powrotem. Obok szufladka na włosie. Końskie. Dziadek pieczołowicie zbierał je i odstawiał do skupu.Szufladka oczywiście pusta, chociaż… jednak uchowała się niewielka kępka. Bierze ją do ręki i wraca wspomnienie ich słynnej zabawy z Krzyśkiem. Wszyscy dorośli pojechali w pole, a oni zostali sami!

Page 3: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

3

Wspaniała okazja żeby z normalnego podwórka uczynić, a to prerię, po której pędzą Apacze, a to pola bitewne drugiej wojny przemierzane przez niepokonaną załogę „Rudego”. Na koniec postanowili zostać kotami. Tak, prawdziwymi! Wystarczyło tylko przyprawić sobie wąsy. Końskie włosie i Butapren świetnie się do tego nadały. Kiedy dorośli nareszcie wrócili zmęczeni całodniowym tyraniem w polu, pozostało im tylko wyłowić koryto z gnojówki, bosakiem wyciągnąć wiadro ze studni i przede wszystkim oswobodzić „koty” z wąsów. Przechodzi do następnego pokoju.” Jego” tapczanik! Na nim spał w każde żniwa, aż do ostatecznej przeprowadzki do nowego domu. Tapczanik! Na nim nie tylko spał… Przeczytał tu „Długi wykend w Parkman”, powieść o tyle dla niego zaskakującą, że wówczas całkowicie inną od jego wybitnie nakierowanego na typowo polskie tematy podejścia do literatury, czy sztuki w ogóle. Tapczanik był wreszcie świadkiem upojnych chwil… Teraz rozpaczliwie szczerzył się do niego wyprutym siennikiem. Jakieś stare sprzęty spiętrzone bez ładu i składu dopełniały reszty widoku. Mateusz przeszedł się jeszcze po pozostałych pomieszczeniach, zawrócił do samochodu i z torby podróżnej wyjął butelkę wódki. Sięgnął jeszcze po starannie zapakowany notes. Między jego kartkami umieścił stare, czarno-białe zdjęcie. Wyjął je teraz i wrócił do domu. Po drodze przystanął na chwilę w sieni. Wystarczyło uruchomić wyobrażnię, przymknąć oczy i już… Po sieni pyrkocząc przejeżdza traktor i ciągnie wóz ze snopkami- prawie się z niego wylewają. Przejeżdżając trze o sień słomą. To już trzeci kurs od rana. Za chwilę podjadą pod stodołę, wypną wóz, przepchnął go do środka stodoły , odepną powąz i jeszcze przed obiadem zrzucą snopki do zapola…Otworzył oczy, westchnął i wszedł do środka domu, wprost do kuchni. Wódkę postawił na stole. Z kredensu wyciągnął dziadkowy młotek, pogrzebał jeszcze trochę i już miał komplet! Trzymał w ręce młotek i dwa gwoździe. Odłożył je na stół i sięgnął po butelkę. Odkręcił nakrętkę. - Wasze zdrowie- pociągnął spory łyk, zaszumiało mu. W końcu prawie nie pił od kilku lat. Sięgnął po młotek, gwoździe i zdjęcie. Poszedł do dawnej sypialni dziadków. Tu, na ścianie jeszcze widać było ślad po ich ślubnym portrecie. - Tu będzie najlepiej – przymierzył i prawie pośrodku ściany przybił zdjęcie; odszedł nieco, spojrzał na swoje dzieło. Planował dać zdjęcie Wujkowi, tak jeszcze myślał o tym podczas jazdy z Warszawy do Małogoszcza, ale teraz poczuł, że to jest właściwsze rozwiązanie.. Pochodził jeszcze chwilę po pozostałych pokojach i wyszedł z domu. Na dworze na dobre zrobiło się ciemno i takie pozostały wujkowe okna. Więc nadal ich nie ma. Trudno. W sypialni dziadków zostawił wódkę. Przypomniał sobie o niej już za drzwiami; chwilę się wahał czy się po nią nie wrócić, w końcu zdecydowanie ruszył w stronę samochodu. Jazda akurat tym sprzętem naprawdę sprawiała mu przyjemność. W Anglii obywał się bez własnego, bo trafił taką robotę, że samochód był niepotrzebny.Po przylocie odezwał się na kontakt z kumplem, który od lat osiemdziesiątych siedział na zachodzie. Tan, kierownik w sporej fabryce, załatwił Mateuszowi robotę. Na początku, ale tylko tydzień, pracował na taśmie. Póżniej okazało się, że potrzebują spawaczy. Kurs w technikum i roczna praca w cementowni plus talent, okazały się w sam raz. Mateusz z czasem stał się jednym z najlepszych spawaczy w firmie!! Poszli mu tak na rękę, że dodatkowo pracował jako nocny stróż w tej samaj fabryce, czyli praktycznie miał płacone za noclegii. Lepiej nie potrzebował! Nie pił, nie miał czasu, ani ochoty na tak zwane życie towarzyskie, czyli kobiety. Odłożył więc przyzwoitą sumkę. Wytrzymał całe pięć lat! Dla niego naprawdę dużo! On, kiedyś król towarzystwa, całkowicie odizolował się od ludzi.

Page 4: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

4

Kumpel zorientował się w sytuacji i nie narzucał się ze swoją osobą. Jedynym człowiekiem, z którym na wyspach coś Mateusza łączyło, był niejaki Karol. Poznał go w barze, gdzie po pracy chodził na skromny posiłek. Chłopak zaczynał w Angli na zmywaku, a kiedy Mateusz wyjeżdzał był już specem od rozliczeń finansowych. Doradzał rodakom jak postępować z angielskim fiskusem. Zdaje się, że nasza ojczyzna na zawsze utraciła w nim wykształconego prawnika. Karol właśnie takie studia skończył. Nie miał nikogo w tej profesji, w sensie nikogo z rodziny, aby tam zagościć na stał. Wybrał forsę na obczyźnie. Tylko on odprowadził na lotnisko Mateusza i jeszcze przed odlotem usiłował nakłonić go do pozostania. Oczywiście bez skutku. Mateusz wsiadł w samolot i wrócił do kraju. W Warszawie pojechał do banku, poprzelewał kasę wszędzie, gdzie tylko miało to sens, regulując wszelkie zaległości sprzed lad, prawie wszelkie… Poszwędał się trochę po mieście, tak bardzo się zmieniło! Wszedł do pierwszej z brzegu kawiarni. Posiedział nad kawą, która po staremu była w cenie złota. Nie bardzo miał pomysł co dalej. Ostatecznie ruszył do komisu samochodowego. Wybór, jak to w stolicy, był spory. Zdecydował się na volvo kombi, jeszcze z dobrych dla tej marki czasów. Kiedyś marzył o takim. Samochody, mimo, że przejechał w swoim życiu ogromną ilość kilometrów, wciąż go rajcowały. Kochał jeżdzić! Tak było od początku, od pierwszego Poloneza. Tak rewelacyjnie czuł się podczas jazdy swoim nowym sprzętem. Jechało się świetnie! Trasa do Kielc, w większości już droga ekspresowa, pozwalała na naprawdę płynną podróż. Kiedyś Mateusz na takiej trasie i takim samochodem, przekroczyłby wszystkie ograniczenia, nie tylko prędkości, ale przede wszystkim zdrowego rozsądku; obecnie jechał prawie przepisowo; po prostu po latach za kółkiem zrozumiał na czym polega prawdziwe mistrzostwo . Po „złamaniu” pióra na początku lat dziewięcdziesiątych , założył firmę i z towarem przemierzył całą Polskę - dziennie po kilkaset kilometrów. Przetłukł się przez wszystkie zakątki naszego naprawdę pięknego kraju; poznał wszystkie możliwe i niemożliwe drogi; znał nawet kolejność zakrętów, ba, kąt nachylenia asfaltu na tych zakrętach. Mógł powtórzyć za pewną literacką postacią, że prawdziwie dobry jest ten kierowca, który prawie nie używa hamulca; zrozumiał na czym polegał cały dowcip – na płynnej jeździe i na przewidywaniu sytuacji na drodze. I jeszcze jedno, w czasie prowadzenia samochodu świetnie mu się myślało, a tym razem miał o czym myśleć.. Był w kropce. Cały plan runął. Myślał, że doWujka zwróci się z prośbą o jakąś radę, może o pracę i z tym jechał do Małogoszcza. Przyjazd tutaj wydawał mu się czymś oczywistym, najprostszym w końcu. Teraz, po wizycie w starym domu, wszystko prysło jak bańka mydlana. Już nie był tak pewien, czy powinien prosić o pomoc. Czuł, że raczej kolejny raz należy spróbować samemu.- Nie ma co, nieźle zaczynam - powiedział głośno. Wysiadł z samochodu pod delikatesami. Zaparkował na pięknie wykostkowanym, podobnie do wszystkich chodników w całym miasteczku, parkingu. O tej godzinie, podobnie jak całe miasteczko, delikatesy świeciły pustką. W nich właśnie Mateusz kupował lampki nagrobne. Została tam tylko jedna ekspedientka. Właśnie ta, na którą zwrócił uwagę już poprzednio; dorodna blondynka, proporcjonalna, średniego wzrostu z kształtnym, dużym biustem. Mateusz stał chwilę i przyglądał się dziewczynie. Z początku, zajęta poprawianiem towaru na półkach, nie widziała, że jej się przygląda. Wreszcie go zauważyła.- Słucham pana? Co podać?- zapytała.

Page 5: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

5

- Zastanawiam się. Nie tyle wszedłem tu po zakupy, co po informację. Chciałem się dowiedzieć, czy jeszcze na Bocheńcu jest czynny ośrodek. Nie chcę wracać na nocleg do Kielc .- Na Bocheńcu? Oczywiście, można przenocować. Państwo Polipowie prowadzą tam hotel. Jest tam ekstra! Mają ciągle pełno , ale o tej porze roku jest po sezonie. - Świetnie. Da mi pani butelkę koli. Mają tam restaurację?- Tak, podobno dobrze gotują. Przepraszam, że zapytam – co pana zagnało w nasze strony? - Co? Wszystko właściwie. - Jak wszystko?- Wie pani, rodzina… za długo bym musiał tłumaczyć .-Pochodzi pan z Małogoszcza? - A pani?- Ja tu się urodziłam i wychowałam. Na osiedlu.- Ja urodziłem się w Iłży. Zaliczyłem już kilka adresów. Ostatni to Londyn.- W Anglii pan mieszka?- Już nie. Wróciłem na stałe wczoraj. Chyba na stałe. - Ja pana skądś znam! - Możliwe. Mam tu rodzinę, właściwie tylko tu i w Sosnowcu… Byłem trzy godziny temu po lampki, może wtedy mnie pani zapamiętała.- Nie, nie o tym mówię. Ja pana gdzieś widziałam, gdzieś … Cholerka, już wiem! W telewizji! - W telewizji?! Nie, to niemożliwe.- Tak! W telewizji, powaga! W wiadomościach; na pewno było o panu! Pokazywali takie pana zdjęcia. Pan jest pisarz.- Raczej byłem. Skąd…w wiadomościach? Coś musiała pani pomylić.- Nie, nic nie pomyliłam. To taka ciekawa historia.- Moja? Żartuje pani.- Ja, chyba pan! Odnaleźli pana i dlatego przyjechał pan z Londynu?- Kto niby mnie odnalazł?!- Ci wystawcy, wydawcy, czy jakoś tak. No, ci co pana szukali po tej nagrodzie.- Nic nie wiem. Proszę powiedzieć o tym programie. Co właściwie mówili w telewizji?- Mówili, że dostał pan nagrodę. Nagrodę za powieść. Mówili, że wydawca zwraca się z prośbą, prośbą do ludzi, żeby wskazać miejsce, tam gdzie pan mieszka. Naprawdę nikt panu jeszcze nic nie mówił? Nikt mi nie uwierzy , że to ja odnalazłam! Sensacja na Małogoszcz!!- Jak ze mnie taka gwiazda, dam pani autograf z datą i wtedy pani uwierzą. Swoją drogą brzmi to trochę nieprawdopodobnie. Wręcz bajkowo. O tej mojej powieści coś mówili? - Mówili. Zapamiętałam tylko, że to jest o tych, no, partyzantach i że jest tam dużo o miłości.- To faktycznie chyba o mnie. Nawet nie wie pani jak jestem zaskoczony! Ja już nawet zapomniałem o tym, że kiedyś pisałem. Oddałem tę książkę do druku kilka lat temu bez nadziei na pomyślny finał. A tu taka niespodzianka!- Musi pan zgłosić się do nich szybko! Pewnie dadzą sporo forsy. Da mi pan ten autograf?- Jasne, że tak. Na czym?- O, tu mam taki notes do zapisywania zamówień. Szefowa dopiero się zdziwi!- podaje Mateuszowi notes, ten bierze go i wpisuje kilka zdań.

Page 6: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

6

- Dla kogo, jak pani ma na imie?-Małgosia.- Więc dla Małgosi. Proszę.- podaje notes dziewczynie, ta szybko przelatuje oczami przez tekst.- Rzeczywiście musi pan u nas mieć rodzinę. Tak nazywa się tu co drugi klient.- Zostawmy już mnie. Wie pani co? Tak dobrze nam się rozmawia… Może, właściwie o której pani kończy?- Już za pół godziny. Zrobię tylko kasę. - Możemy wspólnie uczcić mój powrót. Co pani na to? Zapraszam na kolację do tej restauracji na Bocheńcu.- Ja wiem? Właściwie pana nie znam…- Jak to! Przecież to pani mnie rozpoznała!- śmieją się - Słusznie, powinienem się przedstawić, jestem Mateusz. Więc jak , jedziemy? Samochód zaparkuję w tej bocznej uliczce, jak się idzie do kościoła. Tam jest zupełnie ciemno… Będę czekał.- Jedziemy. Tylko…ja mam chłopaka.- Jak taka dziewczyna miałaby nie mieć chłopaka?! Obiecuję, że nie zrobi pani…- Małgosia.- Małgosiu, nie zrobisz niczego, na co nie będziesz miała ochoty. Widzimy się za te pół godziny. Dobrze?- Acha, dobrze…- Mateusz wychodzi. Idzie przez opustoszały Małogoszcz i rozmyśla gorączkowo o tym co się przed chwilą wydarzyło. Nie może się uspokoić.- O jaką nagrodę chodzi!? Czy w grę wchodzi kasa!? Na pewno, inaczej by mnie nie szukali. Ile może zarobić na tej książce? Trzeba znaleźć umowę jaką z nimi podpisał . Cholera, gdzie też ta umowa może być!? Została pewnie w domu Jadźki! Przecież nie pójdę do niej! Wszystko tylko nie to! I jeszcze ta dziewczyna! Jest taka młoda! Nie możesz tego spaprać. Nie możesz! Jadźka! Jak tam iść. Tak, rozjechały się ich drogi... Dobrze, że nie mieli dzieci, wtedy ich nieudane małżeństwo musiałoby pewnie trwać, przynajmniej trwać dłużej. Tak jak pierwsze, z Anną. Teraz wreszcie jego synowie przestaną się wstydzić ojca, podwójnego rozwodnika. Może nawet przeczytają jego powieść? Ta Małgosia! Nie tylko, że od niej się dowiedział o wydaniu książki, ale i a przede wszystkim to ciało… Tak już się stęsknił za kobietą!! Tam, w Angli praca i zarabianie kasy pochłonęły go bez reszty. Do tego stopnia, że zapomniał nie tylko o alkoholu, ale i o kobietach. Przymknął oczy i widział ponętne kształty Małgosi. Jeszcze to imię! Tak jakby rzeczywiście zaczynał od nowa życie. Małgosia, tak miała na imię jego pierwsza dziewczyna. Nie taka od chodzenia do kina, parku . Taka od tego i jeszcze od najfajniejszego... -Spojrzał na zegarek, jeszcze sporo do tych cholernych trzydziestu minut!- A niech tam! Przyjdę wcześniej, najwyżej postoję chwilę na parkingu po drugiej stronie rynku. Z niego widać doskonale sklep. Może już będzie zamykać?- Stanął tak jak zaplanował w półcieniu. Był stąd niewidoczny dla krzątającej się po sklepie dziewczyny, a sam mógł sycić wzrok widokiem jej zgrabnej sylwetki. Czuł jak narasta w nim pożądanie i wcale mu to nie przeszkadzało. Ciszę wieczoru zakłócił warkot nadjeżdżającego samochodu. Mateusz cofnął się głębiej do cienia. Samochód zawinął zgrabnie i zaparkował pod delikatesami. Wysiadł z niego młody mężczyzna. Schylił się i wyciągnął bukiet kwiatów. Mateusz poczuł delikatne ukłucie w okolicy serca. Czuł już co się święci i nie pomylił się. Niestety! Mężczyzna z kwiatami wszedł do delikatesów, podszedł do dziewczyny. Ta przyjęła od niego kwiaty i powitała go długim pocałunkiem. Mateusz cofnął się jeszcze dalej, tak, aby nie widzieli go po wyjściu ze sklepu.

Page 7: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

7

Nie musiał długo czekać. Wyszli już po chwili. Małgosia zamknęła drzwi, rozejrzała się po rynku, tak przynajmniej wydawało się Mateuszowi i przytuliła się do chłopaka. Objęci wpół podeszli do samochodu. - I po ciupcianiu!- Mateusz odczekał, aż odjadą i podszedł do samochodu. Był wściekły. Trzasnął mocno drzwiami i ruszył ostro z miejsca. Jechał o wiele za szybko. Ochłonął dopiero przed Dołkami. Przed tym zakrętem, na którym zginął w wypadku lekarz z Małogoszcza. Nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie o tej zamierzchłej tragedii i zwolnił do przepisowych pięćdziesięciu. W ostatniej chwili. Z drżeniem serca minął ustawiony w zatoczce policyjny radiowóz. -Nie jest dzisiaj aż tak źle. Szczęście mi najwyraźniej sprzyja, a ta dziewczyna leciała na mnie, choć uprzedzała, że ma chłopaka. Ostatecznie ten dzień mógł się skończyć o wiele gorzej. Podjechał pod ośrodek „Wierna”. Obecnie hotel „Wierna”. Na recepcji nie było nikogo, ale zanim Mateusz zdążył się zastanowić co robić, od strony restauracji pojawiła się kobieta. Zgrabna brunetka, zdecydowanie przed czterdziestką. Ładna. - Mam dzisiaj szczęście.- Dlaczego? Przepraszam, pewnie długo pan czekał, ale ruch tak mały, że jestem sama na zmianie- kobieta poprawiła ręką włosy, choć były nienagannie uczesane.- Wcale nie czekałem, choć gdyby nawet, wygląda na to, że było warto. Chciałem przenocować.- Świetnie pan trafił. Jak mówię puchy, pokoje do wyboru, do koloru. Proponuję jedynkę z łazienką i telewizorem.- Telewizorem? - Dam panu upust, solidny i śniadanie gratis.- A to tak można? Czy tylko mmnie traktuje pani tak wyjątkowo?- Tylko pana.Wygląda pan na kogoś, kogo można traktować specjalnie. Ostatecznie to mój hotel i mogę robić w nim co chcę - spojrzała mu głęboko w oczy i zaczęła bawić się wiszącymi na jej szyi koralami.- To poproszę ten z telewizorem i łazienką.- Proszę klucz. W łazience jest prysznic. Formalności przy rachunku?- Wspaniale. Jeszcze tylko, wie pani, solidnie zgłodniałem…- Zgłodniał pan? Zapraszam do restauracji.- Jest tam, gdzie była stołówka?- zapytał i wziął z lady recepcji klucz.- Tak, a skąd… - Telepatia, wie pani… - ruszył w kierunku restauracji. Mateusz wszedł przez długi hol do sali restauracyjnej. Pamiętał doskonale to samo wnętrze pełne wczasowiczów i miejscowych zgodnie popijających piwo.Wtedy sala stołówki pełna była młodych ludzi, w powietrzu unosiły się dźwięki muzyki z grającej szafy. Mateusz należał do częstych gości tego miejsca; przychodziło się tu w takich strojach znad rzeki. Nie brakowało więc dziewczyn w bikini, które jak magnes metal przyciągały liczne grono wielbicieli. Panowała tu atmosfera wiecznego podrywu i takiego gierkowskiego „niby zachodu”. Raj dla młodzieży z lat siedemdziesiątych. Teraz elegancka restauracja z prawdziwie markowym wystrojem była zupełnie pusta. Wahał się przez chwilę gdzie usiąść. Wybrał wreszcie miejsce w pobliżu dużego akwarium. Pluskały się w nim niezwykle kolorowe rybki. Nie czekał długo na kelnerkę. Podeszła wystudiowanym, niezbyt spiesznym krokiem, który miał zapewne ukryć całkowity brak zajęcia, aż do pojawienia się Mateusza.

Page 8: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

8

Zamówił obfity posiłek, naprawdę był głodny. Jedzenie smakowało mu, choć ostatnio nie zdarzało się to zbyt często. Do posiłku poprosił o lane piwo, swoje ulubione- żywiec. Przyniosła je w grubym, firmowym kuflu. Sprawiła mu tym ogrąmną frajdę. Kiedy pociągnął tęgi łyk poczuł się tu zupełnie jak przed laty. Powróciły wspomnienia, znów nieuchronnie obracające się wokół dziewczyn. - Co u licha! Zaraz, zaraz, to przez tę laskę ze sklepu. – pomyślał prawie głośno. Już miał zamówić następne piwko i wieczór potoczyłby się według przewidywalnego scenariusza, kiedy doznał olśnienia! - Kurcze, przecież ta właścicielka hotelu, ta z recepcji, najwyraźniej dawała mi jakieś dość konkretne sygnały. Działaj Mateusz, działaj. – wstał, zapłacił i raźno ruszył do recepcji. Nie musiał długo z nią rozmawiać. Oboje w oczach mieli pożądanie. Ledwie weszli do jego pokoju, przywarli do siebie w długim, namiętnym pocałunku. Rozebrali się wzajemnie łapczywie spragnieni siebie, a może tylko seksu? Nic nie miało znaczenia. Ważne tylko stało się to co tu i teraz. Mateusz po pierwszym impulsie, kiedy zachowywał się w stosunku do swojej niespodziewanej kochanki gwałtownie, niemal brutalnie, objawił jej swoje lepsze, delikatniejsze oblicze. Przekonywał ją każdym ruchem, każdą pieszczotą, że trafiła na właściwego mężczyznę. Po godzinie leżeli zmęczeni obok siebie i zupełnie sobą przeniknięci.- Muszę już iść na dół. Gdyby przyjechał ktoś niespodziewany, byłaby afera - powiedziała bez specjalnego przekonania.- Kto, może twój mąż? – zapytał i spróbował przyciągnąć ją do siebie. - On? On ma ciekawsze rzeczy do robienia, niż tłuc się tu po nocy. Wyobraź sobie, że mój mąż, którego do niedawna miałam niemal za świętego, znalazł sobie kochankę; gówniarę, dwadzieścia lat młodszą! Z Zakrucza!- Z Zakrucza? A, z Zakrucza.- Wiesz gdzie jest Zakrucze?- Prawda, nie przedstawiałem ci się jeszcze z nazwiska. Nazywam się Choiński.- Nie!? Ten Mateusz Choiński!?- Ten. Mój kuzyn jest waszym wieloletnim burmistrzem, a pół Małogoszcza to moje ciotki i wujkowie. Co do Zakrucza, jeszcze pamiętam mgliście z dzieciństwa, jak po takiej piaszczystej drodze między polami, szedłem pod wieczór na bosaka z Babcią właśnie na Zakrucze. Po co, już nie pamiętam. Dziadek miał łąkę na Zakruczu i na niej z grabiami, spędziłem niejedną godzinę. Jeździliśmy tam jeszcze do tartaku.- Więc co robisz w hotelu? Nie masz się u kogo zatrzymać?- A czy ja się ciebie pytam co robisz w moim łóżku.- zapadła kłopotliwa cisza- Przepraszam, nie powinienem, wciąż nie potrafię w porę ugryźć się w jęzor.- Nie przepraszaj, możesz mieć mnie za puszczalską. W końcu fakty…- Fakty są nagie. – Mateusz ściąga z nich kołdrę i oboje się śmieją.- Wiesz, nie muszę ci się tłumaczyć, ale…- Więc nie tłumacz się – Mateusz całuje ją.- Ale chcę. Kiedy dowiedziałam się o jego kochance, ziemia usunęła mi się spod nóg. Dosłownie. Najpierw myślałam o rozwodzie, krótko, jak pomyślałam o wszystkich komplikacjach, rozumiesz, mamy dzieci, ten biznes, przeszło mi. Postanowiłam przeczekać, a dzisiaj…- A dzisiaj postanowiłaś się zemścić. Miło, że ze mną.- Wydawałeś się idealny. Jakiś zagubiony podróżny z dalekiego świata, który wyraźnie na mnie leci i którego po wszystkim więcej nie zobaczę. Taka słodka zemsta bez konsekwencji…- Tymczasem trafił ci się rasowy małogoski” gulon”. A to pech!!

Page 9: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

9

- Nie jest tak żle. Mogłam trafić gorzej, wiesz ... A tu, tu muszę cię pochwalić…- Cóż, jedna z niewielu rzeczy, za które mnie kobiety chwalą, to seks.- Nie przesadzasz? W końcu to ty dostałeś tę nagrodę. Wczoraj cały dzień gadali w radiu o tobie.- Coś takiego, w radio też? A czytałaś moją książkę?- Nie, nie czytałam. -A widzisz. Jak przeczytasz ją ty, jacyś inni ludzie, dopiero można będzie mówić o tym, że coś się udało. - Wydziwiasz! Wiesz jak ludzie dzisiaj czytają. Ważne, że cię ktoś docenił. Słuchaj, ja już muszę naprawdę iść. – Wandzia wstaje i bez pośpiechu zaczyna się ubierać. Robi to tak, że na Mateusza działa jak perwersyjny striptiz. Jedna chwila i jest przy niej. Po chwili oboje padają na łóżko. Mateusz wciąga ją na siebie, ma teraz w zasięgu dłoni jej dorodne piersi. Chwyta je dłońmi, liże, śsie. Z każdym ruchem czuje jak pieszczoty działają na jego kochankę. Ona podczas rytmicznych ruchów ciała, przesuwa się w uniesieniu do jego twarzy i wtedy Mateusz może dosłownie napełnić usta jej biustem. Trwa to i trwa, aż wyczerpani, ostatecznie spełnieni, odsuwają się od siebie. Mateusz delikatnie ją całuje.- Tym razem rzeczywiście idź. Nie musi nikt wiedzieć . - Nie musi. – wstaje, ubiera się, pochyla nad Mateuszem, całuje go i wychodzi. Mateusz zostaje sam. Znów jest sam, ale jakże inaczej! Wrócił, już wie, że tak, że jest z powrotem u siebie. Reszta, czyli gdzie zamieszka, z kimś, czy sam, kwestia pracy, słowem, wszystko o czym jeszcze w Anglii rozmyślał ze ściśniętym gardłem , jakoś samo zaczęło się układać. Mateusz zapadł w głęboki sen. Od lat nie spał tak spokojnie; mimo, że pracował w Anglii naprawdę ciężko i oczywiście fizycznie. Teraz spał snem sprawiedliwego i nie słyszał rano delikatnego pukania do drzwi. Obudził się dopiero o dziesiątej. Wziął prysznic i dosłownie zbiegł ze schodów na dół. Już miał zamiar przeskoczyć przez niską ladę recepcji, kiedy z zaplecza wyszedł mężczyzna w średnim wieku, jak się Mateusz słusznie domyślił, mąż Wandzi.- Pan z dziewiętnastki? – zapytał i uważnie przyjrzał się Mateuszowi.- Tak, to ja. Idę teraz na śniadanie. Podobno jest w cenie noclegu. Czy tak?- Tak, oczywiście. Przygotować panu już rachunek, czy jeszcze pan zostanie?

- A wie pan, zastanowię się przy śniadaniu. Mateusz wszedł do restauracji. Na próżno się rozglądał. Nigdzie jej nie było. Zjadł całkiem pożywne śniadanie, zamówił jeszcze jedną kawę, posiedział i poszedł do swojego pokoju. Spakował się i zszedł na dół.- Jednak pan wyjeżdza. Mam nadzieję, że jest pan zadowolony z pobytu?- O tak, jestem. - Potrzebuje pan fakturę, czy wystarczy zwykły rachunek?- Zwykły rachunek będzie w sam raz. Mogę zostawić u pana jeszcze na , powiedzmy godzinę, swój bagaż?- A proszę. Może pan położyć torbę tu, za ladą. - Idę na spacer, jak wrócę, prosiłbym o ten rachunek.- Będzie przygotowany- zakończył rozmowę z Mateuszem, sięgnął po telefon. Spod lady wyjął notes z numerami telefonów. Znalazł i wybrał właściwy numer.- Dzwonię zgodnie z umową. Jak to skąd!? Z „Wiernej”, tak z Bocheńca. Ten rzadki ptak, o którego ostatnio pan pytał, pojawił się. Tak, dzisiaj, a co pan myśli, że po co dzwonię! Nie krzyczę, ale jak chcecie go spotkać, ma tu być jeszcze z godzinę. Pośpieszcie się.

Page 10: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

10

Mateusz wyszedł przed hotel, rozejrzał się po placu przed hotelem i z dumą popatrzył na swoje Volvo. Stało na parkingu, będąc dowodem, że nie zmarnował ostatnich lat. Zawsze marzył o takim aucie. Jeszcze dawno przed wyjazdem. Zaczerpnął w płuca łyk świeżego, leśnego powietrza i ruszył w stronę rzeki ”Łośnej”, przez wszystkich poza geografami nazywanej „Wierną”; tak jak hotel, klub piłkarski, spółdzielnia szewska i jeszcze nie wiadomo co. Wszystko za sprawą Żeromskiego i jego świetnej powieści. Ile razy stawał przed tą rzeką, czy też płynął po niej kajakiem, zawsze przypominał mu się twórca inteligenckiej utopii. Doszedł do rzeki, do nowego mostu. Postał na nim przez chwilę i pogapił się na nurt przyśpieszającej tu na kamieniach „ Wiernej”. Cicho tu nie było. Co chwila, dudniąc na moście, przejeżdżał jakiś samochód. Mateusz zszedł do starej przeprawy, tu gdzie kiedyś był bród, a póżniej obok niego wybudowano drewniany most. Całe lata trasa na Małogoszcz wiodła przez niego, aż do budowy cementowni. Wzmocniono wtedy nawierzchnię nowym asfaltem, poprostowano nieco zakręty i wybudowano nowy, solidny most . Stary po pewnym czasie rozebrano, najazdy zabezpieczono barierkami. Można było teraz zatrzymać się na fragmencie starej drogi i zejść nad rzekę wprost do dawnego brodu. To tu wujek Władek, przyjeżdzał myć Syrenkę i wjeżdzał na sam środek rzeki!. Dzisiaj trudno nawet sobie takie barbarzyństwo wyobrazić. W latach sześćdziesiątych nikt nie przywiązywał do ochrony przyrody, aż takiej wagi. Po prostu przyroda była i już. Przemysł, postęp, nowoczesność! Oto siła tamtych czasów. Wujek Władek… Wczoraj Mateusz, jak zawsze, gdy był na cmentarzu, postał przy jego grobie. Już tyle lat minęło! Ciekawe, ilu ludzi, którzy utrzymują swoje rodziny z pracy w Bukowej, pamięta o Władku i innych budowniczych tego zakładu? Naczelny dyrektor miał dwadzieścia sześć lat, a główna księgowa, najmłodszy magister ekonomii w Polsce, ciocia Mateusza, dwadzieścia dwa . Byli tacy młodzi, pełni zapału! Mieli tyle chęci do życia!. Oni już przeważnie odeszli, zmienił się ustrój, zmieniło się niemal wszystko, a Bukowa nadal produkuje najlepsze wapno w Europie.

Mateusz ruszył na starą drogę dojazdową do rzeki. Tu był parking, na który kiedyś przyjeżdzały pary. Ciekawe, czy i dziś tak się dzieje? Wystarczyło tam podejść, aby dostrzec zużyte, wymiętolone, gumowe dowody tego, że nic się przez lata nie zmieniło. Wyglądały żałośnie, zupełnie nieadekwatne do uniesień, którym, przynajmniej w niektórych przypadkach , towarzyszyły. Ominął je i zaczął wspinaczkę na Czubatkę. Szło mu całkiem nieżle, choć oczywiście nie był w takiej formie jak wtedy, gdy wszedł tu pierwszy raz. Miał piętnaście lat i w co nikt dzisiaj nie uwierzy, zrobił to w japonkach!

Czubatka wyrasta efektownie, niczym zielony wystrzał w niebo, wprost od wyznaczonej rzeką podstawy. Na szczyt prowadzą bardziej, lub mniej zarośnięte leśne ścieżki. Korzenie, które ulewy wydobyłu na wieszch i chwilami dość spore kamienie, tworzą naturalne stopnie. Te ułatwiają wspinaczkę. Akcja „Wiernej rzeki” nie tu się rozgrywała. Daleko wcześniej, tam gdzie rzeka wijąc się, cięła płaszczyznę łąk. Tu już wpływała na dobre w las, obmywając rosnące na jej brzegu drzewa. Wiele z nich po pewnym czasie nie wytrzymywało jej naporu i lądowało w wodzie tworząc naturalne tamy. Te ubarwiały, urozmaicały trasę spływu kajakowego z Bocheńca do Białej Nidy i póżniej do Nidy, a tą aż do Sobkowa. Wszystko w jednym dniu! Mateusz był już w dwóch trzecich stromego podejścia, kiedy poczuł, że zaczyna brakować mu tchu.- Ocho, staruszku, pora zacząć myśleć o kondycji- przystanął i przez lukę w gęstym lesie popatrzył na rozciągający się stąd widok na Dołki i dalej na małogoskie pola.

Page 11: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

11

Do dziś nie wie, czy właśnie z tej strony Małogoszcza rozgrywała się największa bitwa powstania styczniowego. Taka regularna, nie jakaś partyzancka potyczka, ale prawdziwa bitwa, gdzie wojskami powstańczymi dowodził Marian Langiewicz, ówczesny dyktator powstania. Wystarczy tylko odrobina wyobraźni i już po polach mknie w szarży polska konnica. Na wzniesieniu stoi na koniu generał Marian Langiewicz i razem ze swoją odjutantką i kochanką, Henryką Pustowójtówną, obserwuje rozwój bitwy. Powstanie… Często, kiedy się pojawiało przy okazji rocznic, programów telewizyjnych, czy też spontanicznych myśli wspominał Michasia. Nikt, nawet wtedy, gdy już był napoły ślepym staruszkiem, inaczej nie nazwał tego nauczyciela nie tyle historii, co patriotyzmu. Pokolenia uczniów pobierały u niego lekcje polskości nie tej oficjalnej, podręcznikowej, ale prawdziwej, nienazywalnej. Używał do tego celu nie tylko szkolnej klasy. Także prawdziwego, założonego i prowadzonego przez siebie muzeum. Jemu Małogoszcz zawdzięczał częste wizyty króla polskiego reportarzu, Melchiora Wańkowicza. Każdy w Małogoszczu pamięta „lekcje” historii prowadzone przez Michasia we Wszystkich Świętych przy mogile powstańców. Mateusz też „uczestniczył” w tych lekcjach, szczególnie w stanie wojennym. To zdrobniałe, z imienia nazywanie sędziwego pedagoga wynikało nie z lekceważenia, o nie! Chodziło o szacunek dla jego wielkości i chęć podkreślenia, że to nasz, małogoski, nie czyjś tam, jakiś obcych, Michaś.

Oczywiście kominy cementowi, kiedyś nieprawdopodobnie dymiące, widać było z dowolnego punktu góry, więc i z tego miejsca dominowały nad panoramą Małogoszcza, dopinając ją z prawej strony. Rzecz jasna, obecnie nie dymiły, przynajmniej nie na tyle intensywnie żeby z daleka było coś widać. Postęp! Reszta wyglądała prawie podobnie jak wtedy, przed laty, kiedy wspiął się tu ostatni raz. Było to w rocznicę śmierci dziadka Stasia. Nie tylko pora roku była inna, okoliczności i nastrój. Wtedy Małogoszcz dopiero nieśmiało wysunął w stronę Bocheńca macki nowych budynków. Obecnie sięgały prawie nowej trasy, obwodnicy do cementowni od strony Jędrzejowa. Z drugiej strony Bocheniec, poprzez Dołki też parł ze swoja zabudową do tejże obwodnicy. Bezskutecznie pośród nowych budynków i wybujałej zieleni, wyszukiwał budynku „szlachtusa”. Na tym rzeźnickim obiekcie kiedyś kończył się, czy jak kto woli, zaczynał Małogoszcz z tej strony. Stał dumnie, niczym rogatka miasta. Dziś, tak jakby zapadł się pod ziemię, zupełnie zniknął. Nawet osiedle, kiedyś psujące pudłami bloków tę panoramę, porosło zielenią, nabrało patyny, „wrosło” w teren. Wszystko się zmieniło i zarazem pozostało takie samo. Po staremu, odwiecznie nad miasteczkiem dominuje na kościelnej górze kościół właśnie i otoczona zielenią drewniana dzwonnica. Ta sama, z której dźwięk dzwonów obwieszczał od zawsze anioł pański w południe, zapraszał na msze, śluby i pogrzeby. Tu, na tej dzwonnicy, ukryło się przed Niemcami dwóch partyzantów od „Smutnego”. Mieli w Małogoszczu dziewczyny, dwie siostry. Zostali u nich na noc. Naruszyli poważnie dyscyplinę i rankiem zamiast być w lesie, musieli wiać przed szwabską obławą. Niemcy szaleli. Fryzjer, kapuś, naprowadził ich precyzyjnie na dom, w którym mieli być partyzanci. Ci, wprost ze stodoły, bocznymi uliczkami, zwiali na dzwonnicę. Niemcy już wsiadali do samochodów, kiedy z dzwonnicy poderwało się, najwyraźniej czymś spłoszone stado kawek. Partyzanci bronili się, nie oddali tanio skóry, na koniec kończąc samobójstwem. Niemcy rodziców dziewczyn rozstrzelali na miejscu, a siostry… Cóż, wolałyby los rodziców. Wielokrotnie zgwałcone dobił litościwym strzałem w głowę niemiecki oficer. Kapuś błagał, żeby zabrali go ze sobą do Kielc. Zostawili już dla nich zbędnego. Nie dożył nocy…

Page 12: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

12

Zastanawiał się przez chwilę, czy aby już nie zawrócić, ale uregulował oddech i zdecydowanie ruszył do góry. Sam wierzchołek Czubatki, był solidnie zarośnięty starymi drzewami, krzakami. Po ścieżce nie było śladu. Dawno nikt tu nie wchodził. Mateusz pomyślał, że przydałaby się tu choćby niewielka platforma widokowa i poprawiająca perspektywę przecinka. Rozejrzał się wkoło i ku swojemu zdziwieniu dostrzegł niewielki krzyż, metalowy, na cokole z kamieni. Podszedł bliżej. Na cokole umieszczono napis. - Pamięci oddziałom partyzanckim, działającym tu w czasie II wojny światowej, wdzięczni mieszkańcy gminy Małogoszcz – przeczytał na głos i poczuł się nieswojo. Zawsze się czuł głupio w takich miejscach, przy takich napisach. Wciąż nie opuszczało go wrażenie, że im więcej tych pomników, tablic, napisów, tym mniej autentycznej, szczerej pamięci o przeszłości, a co ważniejsze pamięci o ludziach, którym te tablice zostały poświęcone. On znał tych partyzantów, żołnierzy, budowniczych Polski nie tylko z książek, z opowieści rodzinnych, ale też osobiście. Dlatego napisał o nich powieść i sztukę. O „Smutnym”, „Ostrym”, „Korabie”, o „Stokrotce”. Także o tych, którym nie wznosi się pomników; tych, często wbrew okolicznościom, pracujących dla rodzin, a więc i dla kraju. Tak jak potrafił najuczciwiej; chociaż nie ustrzegł się, czy to przez niemożność przerycia się z prawdą przez uogólnienie, czy to przez lęk naruszenia czyjegoś bardzo prywatnego tabu, wygładzenia rzeczywistości.; a i tak pamiętał doskonale komentarze nielicznych, którzy zapoznali się z jego pracą, pomawiające go o brukanie świętości, lub o nurzanie się w historii, której już dawno należałoby dać spokój. Najbardziej rozbawił go pewien dość wtedy na topie krytyk, o poważnym zacięciu historycznym, który na serio przeprowadził dowód łącznie z mapką, gdzie i jakie oddziały operowały. I w jakiej liczebności. Dziś nie mógł naprawdę zrozumieć co się takiego stało, że dostał tę nagrodę . Właśnie, nagroda! Już odpoczął po wspinaczce i postanowił zejść na dół. Pora coś z tym zrobić. Trzeba jechać do Warszawy i iść do wydawnictwa. - Jeszcze gotowi pomyśleć, że mnie nie ma, że nie żyję i że uda się mnie pominąć przy kasie- pomyślał i ruszył w dół. Szedł szybko, swobodnie. Wciągał w płuca świeże, pełne tlenu, leśne powietrze. Z każdej strony docierał do niego świergot ptaków. Nieliczne, w intensywnie zielonej ścianie lasu, drzewa liściaste zaczęły czerwienią i żółcią informować o nieuchronnej zmianie pór roku. Było cudnie!

Mateusz zbliżał się do parkingu przed hotelem. W głowie aż mu szumiało, tak był naładowany, tak pełen planów na przyszłość. Załatwi wszystkie sprawy z nagrodą, z wydawnictwem, z teatrem. Na pewno przypomną sobie teraz o istnieniu jego sztuk. Czekały w kolejce na wystawienie od kilku lat. Sypnie kasą synom. Sobie zostawi tylko tyle, żeby starczyło na bilet do Nowej Zelandii. To jego skryte marzenie. Zawsze chciał tam pojechać. Teraz tak właśnie zrobi; poleci do Nowej Zelandii, znajdzie sobie jakiekolwiek zajęcie, byle mieć dużo czasu na pisanie i będzie pisał komedie obyczajowe. Takie pełne seksu, kpiny z napuszonych wielkości; całkowicie pozbawione odniesień do polityki, do historii. Tylko czas teraźniejszy, dużo fantazji i swobody formalnej. Pozbędzie się bagażu swoich dotychczasowych poważnych spraw i będzie się pławił w tematach lekkich, łatwych i przyjemnych. Stanie się wolny! Nareszcie! Od czasu do czasu prześle swoje teksty do kraju, do wydawnictwa, a na premiery będzie przyjeżdżał żeby ponapawać się entuzjazmem widzów i zabawić z tak zwanym środowiskiem. Chociaż na Nową Zelandię pewnie nie starczy. Wtedy, w drugim wariancie przeniesie się na Mazury i zaszyje nad niewielkim jeziorkiem; takim, gdzie da się pływać wpław na drugi brzeg i gdzie można każdy poranek zaczynać od wiosłowania. Nad takim jeziorkiem pozostała mu po drugim małżeństwie rozlatująca się chałupina.

Page 13: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

13

W stodole trzymał wystarczającą na „jego”, objęte strefą ciszy jeziorko, szalupę. W miodowym okresie życia z Jadźką, kiedy jeszcze wszyscy liczni goście, od których roiło się latem, spali, Mateusz wskakiwał do swojej łódki. Wyruszał na jezioro; uwielbiał tę chwilę absolutnej ciszy i idealnego spokoju. Jego łódka przedzierała się przez poranne mgły; początkowo, było zimno, ale rozgrzewał się wiosłowaniem i zaczynał się pocić. Czuł coraz bardziej narastające, przyjemne zmęczenie. Pojawiały się wodne ptaki. Mateusz nie znał się na nich, ale nawet jako laik mógł pdziwiać tu całe ptasie towarzystwo. Wreszcie, kiedy zrobiło mu się już całkiem ciepło, podpływał do przystani i wskakiwał do wody. Orzeźwiony poranną kąpielą szedł na śniadanie. To poranne, nie do określenia przeżycie, a także pływanie na drugi brzeg, wzdłuż pozostawianej w wodzie przez zachodzące słońce drogi z czerwonego światła, były jednymi z najprzyjemniejszych doznań, jakie znał. Tensknił do nich; nawet ich wspomnienie napełniało go radością. Za pozostałe z Anglii pieniądze i te, których teraz się spodziewał, podleczy tą mazurską siedzibę, wyszykuje niewielką przystań, pole namiotowe; będzie gdzie osiąść na stałe; gdzie zapraszać chłopaków, pewnie z ich dziewczynami? Całkiem niezły plan! Tak myślał o rysującej się na różowo przyszłości i zbliżał coraz bardziej do parkingu; już widział swoje Volvo i wtedy… otworzyły się drzwi od czarnej beemki na kieleckich numerach. Wysiadło z niej dwóch facetów: jeden większy, łysy, drugi nieco niższy, rudy. Obaj ubrani podobnie, w jakieś czarne dresy. Podeszli do Mateusza. Wyższy zza pleców wyjął nóż i go nim ugodził. Wszystko bez słowa. Kiedy upadł uderzając policzkiem o nienagannie równy chodnik z nowoczesnej kostki, ten rudy pochylił się nad nim jakby chciał coś sprawdzić. Najwyraźniej był zadowolony z tego co zobaczył. Kiwnął tylko głową na łysego i energicznie ruszył w stronę ich pojazdu. Mateusz widział jak odjeżdzają. Było mu ciepło, a potem coraz zimniej. Na parkingu powstało zamieszanie. Ktoś przykrył go przyniesionym z hotelu kocem, ktoś usiłował zatamować krew. Było mu coraz zimniej i zimniej.- To ci… Gdyby nie było tak… gdyby dzisiaj nie było tak… Zauważyłbym ich, a tak… Więc koniec?- usłyszał jeszcze zbliżający się sygnał syreny- Ciekawe, policja czy pogotowie? – pomyślał i zasnął.

Page 14: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

14 Rozdział 2

Krystyna

Gabinet Krystyny tonął w półmroku, w którym z przyciszonego radia, sączyła się muzyka. Na ławie stała napoczęta butelka koniaku. Z niej, już prawie godzinę temu, Ktystyna nalała lampkę. To już druga. Pierwszą wypiła zupełnie nie jak koniak; raczej jak wódkę, duszkiem. Odwiedził ją dzisiaj Mateusz, młody kandydat na instuktora w Wojewódzkim Domu Kultury. Chłopak był w porządku; nadawał się, posiadał wszelkie zawodowe i praktyczne kwalifikacje. Oczywiście, jak większość jego rówieśników, nie demonstrował nawet śladowych ilości pokory, ale w końcu to przywilej wieku. Sama w młodości… Teraz była dyrektorką w tym Domu Kultury, który znała od podszewki, od pracy instruktora, kierowniczki działu, aż do obecnej funkcji. Sięgnęła dziś, w pierwszym dniu po urlopie, po koniak wcale nie przygnieciona nawałem obowiązków, ani stosem papierów piętrzących się na jej biurku. Nie. Do tego Krystyna dawno przywykła. Tak jak i do tego, że tryskający pomysłami pracownicy oczekiwali kasy na te pomysły. A mieli je przeróżne i szczególnie teraz, tuż po odwieszeniu stanu wojennego, Krystyna musiała się zdrowo napocić, aby przynajmniej niektóre z nich weszły w fazę realizacji. I nie chodziło tu o pieniądze, a przynajmniej nie tylko o nie… Partia na szczęście miała do swojej towarzyszki, aktywnej członkini od pięćdziesiątego siódmego roku, absolutne zaufanie. Krystyna uchodziła wśród pracowników za zagorzałą partyjniaczkę. Choć, przypisując jej ideowość i mając dowody, że w życiowych sprawach potrafiła, nawet narażając się komitetowi, stawać murem za swoimi pracownikami, szanowano ją powszechnie. Jej ideowość… gdyby wiedzieli… Nie zawsze była tą Krystyną. Stała się obecną osobą zaraz po wojnie, po akcji na kieleckie więzienie; dzięki genialnemu pomysłowi „Czarnego” i odwadze jej męża. Tadek wykradł ze szpitalnej kartoteki dokumenty dopiero co zmarłej dziewczyny. Pasowała idealnie wiekiem, urodą i co najważniejsze, była na świecie zupełnie sama. Rodzice i wszyscy bliscy zginęli na wojnie. Tadek wiele rozmawiał z nią przed jej operacją i znał wszelkie potrzebne szczegóły. Wystarczyło tylko w miejsce zmarłej w kartotece wstawić własne dane i już…po wszystkim! Mieli w szpitalu taki bałagan, że nie takie rzeczy przechodziły. Tadek zaraz się zwolnił, ruszyli na ziemie odzyskane i tam, we Wrocławiu wzięli ślub. Od tej pory wojenna „Stokrotka” przestała istnieć. Ukryła się na zawsze. Uwolniła się od przeszłości, ale skazała na dożywotnią konspirację. Pochrzanione to wszystko! Ile razy miała ochotę wygarnąć tym swoim pożal się Boże towarzyszom, co myśli o nich i tej ich całej partii!! Hamowała się jednak; cena jaką musiałaby zapłacić za taką chwilę szczerości ona i jej mąż byłaby straszna. Cóż, życie toczyło się swoim torem. Z czasem przestali rozmawiać o przeszłości nawet ze sobą. Oboje pochłaniała praca, nie mieli dzieci, ich zawody były dla nich wszystkim. Porobili kariery.

Page 15: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

14

Krystyna kochała swój fach, znała go od tyłu, przodu i środka. Praca głównie dla młodzieży, miłość jaką otaczał ją Tadeusz, pozwalała zapomnieć o lesie, „Smutnym”, „Korabie”, akcjach, a nawet o „Stokrotce”. Tylko czasami, tak jak dzisiaj, wracały wspomnienia, a wraz z nimi twarze jej prawdziwych, porzuconych przyjaciół. Wszystko przez tego chłopca! Polecał go Grzegorz Szewczyk. Mateusz, wschodząca gwiazda wśród kaowców, zjawił się w poszukiwaniu pracy. Znała go z praktyk studenckich i imprez, jakie podczas tych praktyk zrobił w WDK-u. Wiedziała, że przyjmie Mateusza na miejsce, jakie zwolniło się trzy miesiące temu, po odejściu jej kolegi na emeryturę. Decyzję podjęła jeszcze przed urlopem. Chodziło tylko o formalności. Mateusz jak zaczął załatwiać swoje przyjęcie, o mało nie zawalił wszystkiego. Za nic nie mógł pojąć, że nie należy wspominać w swoim życiorysie o opozycyjnej przeszłości. Głupi szczeniak! Tak ją zirytował, że z rozpędu opowiedziała mu swoją i „Koraba” historię. Oczywiście bez szczegółów i miała nadzieję, że nie uznał tej opowieści za autobiograficzną. Zachowała się jak jakaś siksa! Stale się kontrolowała, uważała na każdą aluzję, tak unikała tematów wojennych, ze szczególnym wskazaniem na AK, że uchodziła za komunistkę. Nikt przez te wszystkie lata jej nie rozgryzł, tak przynajmniej uważała, aż tu przyszedł taki młodziak i tak się niebezpiecznie odkryła! Niewiele, niewiele i powiedziałaby o kilka zdań za dużo. Wszystko przez to jego podobieństwo, fizyczne podobieństwo do kogoś z przeszłości. Sięgnęła po koniak i pociągnęła pokaźny łyk. Od początku, odkąd przyszedł na praktyki, zastanawiała się nad tym do kogo ten chłopak jest tak podobny. Grzebała w pamięci za każdym razem, kiedy go widziała, z tym, że jej własny „filtr” kasujący przeszłość, nie pozwalał dojść do oczywistego wniosku. Dopiero dzisiaj, kiedy ją sprowokował, a właściwie później, kiedy w rozmowie pojawił się ten cholerny Małogoszcz! Tak, wtedy nazwała to, co od dawna wiedziała. Jest podobny do Stasia, ich Stasia! Stasia Opiekuna, tak o nim mówili. Oczywiście miał jakiś pseudonim, był zaprzysiężony, ale nikt nigdy nie nazywał go tym pseudonimem i nawet jak chciała go sobie przypomnieć, za cholerę nie mogła! U niego właśnie byli tuż przed obławą ona i „Korab”. Kiedy Tadeusz wyleczył ją po prawie śmiertelnym postrzale, wyruszyła na poszukiwanie „Smutnego”. Odnalazła go w Małogoszczu, u Stasia. Tam ukryli go z Marysią, jego żoną, w stodole, w specjalnej skrytce. Przesiedział tam całą zimę, aż doczekał się wreszcie nowych rozkazów . Ona, ze względu na „Koraba”, wyprosiła u „Smutnego” nowy przydział. Trafiła pod bezpośrednie zwierzchnictwo szefa wywiadu AK „Czarnego”; swojego pierwszego dowódcy, jeszcze ze Skarżyska.

Od tamtej pory unikała Małogoszcza jak ognia. Wspomnienia, wspomnienia…”Korab”, ich młodzieńcza miłość, wspólne akcje, emocje, adrenalina. Gdyby nie ta zabłąkana niemiecka kula, nie poznałaby pewnie Tadeusza i być może dzisiaj bawiłaby razem ze Stefanem wspólne wnuki… Jednak miłość okazała się siłą większą niż jej złudzenie, większą niż poczucie obowiązku wobec narzeczonego, któremu dało się słowo! Mieli się z „Korabem” pobrać po wojnie, jak mówili w wolnej Polsce. Te plany runęły nie dlatego, że wolnej Polski nikt się nie doczekał. Nie, nie dla tego…

Pociągnęła znów spory łyk. Wstała i podeszła do radia. Zmieniła stację, bo na poprzedniej przestali grać. Ten jej gabinet! Sprzęty typowe dla funkcji jaką pełniła, ze ścianami ozdobionymi obrazami podarowanymi jej poprzednikowi. Pochodziły z plenerów, organizowanych przez WDK, czy też z wystaw. Krystyna dołożyła tylko jeden obraz, ale za to umieszczony w centralnym miejscu. Był to solidnych rozmiarów portret, uchwyconego w pełnym galopie konia, pędzla pracującego w WDK-u malarza, Tadeusza Tchórza. Powiesiła go na honorowym miejscu i nikt nie domyślał się czemu. Długo musiałby się domyślać…

Page 16: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

15

„ Karina”, tak nazywała się jej ulubiona klacz. W partyzantce, ze względu na specyfikę jej przydziałów, miała w sumie trzy konie, ale tylko z „Kariną” wiązała ją taka nić porozumienia jaka jest możliwa tylko między wytrawnym jeźdźcem i wyjątkowo mądrym koniem. Po prostu kochała ją i kiedy Niemcy w obławie na „Smutnego” zabili „Karinę” nie mogła się z tym pogodzić. Obwiniała się, że po prowiant do Małogoszcza poszła z „Korabem” pieszo, a nie pojechała, jak to często bywało konno. Mieli taki wyraźny rozkaz od „Smutnego”, który intuicyjnie wyczuwał jakieś niebezpieczeństwo i nie chciał nadmiernej demonstracji. Obecnie nikt nie podejrzewał jej o miłość do koni i co ważniejsze o doskonałą umiejętność jazdy konnej. Nigdy się z tym nie ujawniła, traktując taką postawę jako część kamuflażu. Kiedy patrzyła na te końskie piękności z płucien Tadka, często cierpiała. Naprawdę brakowało jej takiego ostrego galopu o świcie przez las. Doskonale pamięta jak tuż przed zapadnięciem ciemności, wjeżdzali konno na małogoski rynek. W nocy panowali tu oni, nie Niemcy. Przejeżdzali wkoło rynku, ku uciesze dzieciarni i strachowi niepewnych o własne życie donosicieli… I lubiła ten swój dyrektorski gabinet i nie. Tak, jak to swoje podwójne życie. Rozumiała, że tak trzeba, co nie znaczy, że jej to odpowiadało. Wróciła do ławy i swojego koniaku. Opadła w fotel, sięgnęła po lampkę, umoczyła usta i odstawiła koniak na ławę. Przywołała w myśli ten jeden błysk świadomości, w którym zrozumiała, że kocha Tadeusza; obserwowała go jak spał, wykończony operacją rannego partyzanta. Do tej chwili miała ogromne skrupuły. Wyrzucała sobie zdradę „Koraba” i to, że jest jej tak dobrze z nowym kochankiem. Lepiej nawet niż z „Czarnym”, który odkrył przed nią tajemnice rozkoszy. Poprzedzał go ten nieszczęsny Andrzejek. To było dopiero „cudo”! Ładnej buzi, wysportowanej sylwetce, wzrostowi i co nie bez znaczenia, pieniążkom tatusia, zawdzięczał opinię najatrakcyjniejszego chłopca w Skarżysku. Razem z Krysią stanowili wręcz idealną parę. Ona uchodziła wówczas za najpiękniejszą dziewczynę w mieście; wysoka, smukła, o pociągłej twarzy i pięknych, gęstych blond włosach. Wszędzie widywano ich razem. W harcerstwie, na imprezach wodniackich i sportowych, na tańcach wreszcie. Andrzej, jak to chłopak w tym wieku, naciskał na nią jak tylko mógł, aż wreszcie z nim to zrobiła. Trochę, bo właśnie tak chciał, trochę z ciekawości, a głównie chyba z podziwu dla niego. Był początek okupacji, a on sugerował, że działa w konspiracji i dostał właśnie bardzo ryzykowne zadanie. Jak mogła odmówić takiemu bohaterowi!? Niestety, kochankiem okazał się równie kiepskim, jak bohaterem; do tego, o czym „usłużne” koleżanki nie omieszkały ją poinformować, na „bojową wyprawę” uwiódł jeszcze dwie dziewczyny, zanim wyjechał do Krakowa; bynajmniej nie w celach patriotycznych, ale do rodziny mamy. Tam tatuś, właściciel tartaku i piekarni, umieścił jedynaka, aby w cieple i spokoju przeczekał całe zamieszanie. W tym jednym synuś posłuchał go co do joty. Wojnę przetrwał w stanie nienaruszonym; gdy nadeszły nowe czasy, Andrzejek odnalazł się w nich jak ryba w wodzie. Stanął na czele powiatowego UB i z entuzjazmem tropił byłych akowców. Dalsza jego kariera znaczona była kolejnymi etapami rozwoju socjalistycznej ojczyzny. Płynął wraz z nimi idealnie wyczuwając zmianę prądów i z wdziękiem omijając kolejne pułapki. Dzięki takiemu talentowi błyskawicznie awansował i w porę przestawiał się na tych towarzyszy, z jakimi należało się bratać i kręcić lody; jednego tylko się trzymał - pod żadnym pozorem nie zahaczył o rodzinne Skarżysko. Nawet grób rodziców nie był dla niego dostatecznym powodem do przyjazdu w rodzinne strony.

Page 17: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

16

Rodzice pozbawieni przez kolesiów Andrzejka, wszystkiego na co pracowali całe życie, zmarli, do końca nie mogąc pojąć jak udało im się wychodować takiego drania. Z takim oto „orłem” Krysia straciła dziewictwo.

Na szczęście dla niej, jej następnym kochankiem był właśnie „Czarny”. Mężczyzna w średnim wieku, niezbyt urodziwy, żeby było zabawniej, blondyn. Był jednak piekielnie inteligentny i miał w sobie to „coś”. Kobiety lgnęły do niego i otaczała go zasłużona sława łamacza damskich serc. On, przyjaciel domu, stał się prawdziwie pierwszym kochankiem Krysi; przewodnikiem po nowych, nieodkrytych światach. Tak jak powoli, delikatnie odsłaniał każdy centymetr jej pięknego ciała, kiedy brał ją pierwszy raz, tak odsłonił przed nią szalone możliwości doznań, jakie mógł jej zaoferować mężczyzna. Ich romans wybuchł nagle, nieoczekiwanie nie tylko dla „Krysi”, ale i dla „Czarnego”. Z zawodu nauczyciel, młodszy kolega ojca, często bywał w ich domu. Rozmawiali dużo o pilnej potrzebie organizowania nauczania wbrew okupantom. Dziewczynę irytowało, że ten belfer nie pałał entuzjazmem do argumentów ojca, który za takim jak najszybszym nauczaniem obstawał. Owszem, nie mówił nie, ale i nie popadał w zachwyt.

- Co ten Rysiu zrobił się taki ostrożny? – zastanawiał się po jednej z wizyt tata Krysi. Nie wiedzieli nic o jego prawdziwej roli. Nie wiedzieli, że ich Rysio jest szefem wywiadu na cały region świętokrzyski, jednym z ludzi organizujących opór wobec okupanta. Jakże była zdziwiona, kiedy ją i kilka dziewcząt z jej zastępu, właśnie ten „bojący” belfer zaprzysiągł do podziemnej organizacji. Od niego dostały też pierwsze zadania. Nic wielkiego, chodziły głównie z meldunkami. Czasami, co wydawało im się niepoważne i niegodne wielkich konspiratorek, za jakie chciały uchodzić, prosił o dziwne rzeczy: a to obserwować czy jakiś Niemiec je obiad sam, czy z kimś, a to znów zrobić zdjęcia prywatnego budynku, czy sprawdzić jakim samochodem jeździ jakiś folksdojcz.

„Czarny” często znikał i nigdy nie wiedziała, kiedy się ponownie spotkają. Za to gdy wracał, ich spotkania miały burzliwy przebieg. Spotykali się w różnych miejscach, ale najczęściej u niej, w domu. Rodzice regularnie wyjeżdżali po prowiant do dziadków na wieś. Taka wyprawa często trwała dwa, trzy dni. Wtedy „Czarny”, jeżeli akurat był w Skarżysku, dosłownie nie wychodził z łóżka Krysi. Był niespożyty! Zresztą… z łóżka czasami wychodzili. Robił z nią to wszędzie – na stole, na podłodze, na krześle. Raz nawet na parapecie, kiedy wychyliła się podlać kwiatki; najpierw pieścił ją delikatnie dłonią po udzie, sięgał wyżej, wyżej… Zza okna, z łąk dochodziło, niesamowite cykanie świerszczy. Tak intensywnie, gęsto cykały jak nigdy już w całym jej życiu… Kiedy bez przekonania usiłowała się odwrócić i wyprostować nie pozwolił jej, pochylił ją jeszcze bardziej, rozchylił uda i po chwili poczuła go w sobie. To było nieoczekiwane, niesamowite! Zatraciła się całkowicie, zapomniała; zanurzyła w tej niepowtarzalnej chwili. Zapach duszący, obezwładniający, tych „podlewanych” malw, mieszał się z zapachem „Czarnego”, a jej jęki uzupęłniły „muzykę” znad łąk. Zawsze, gdy myślała o „Czarnym” i o sobie z tamtego szalonego okresu, myślała właśnie wspomnieniem tej sytuacji i zawsze wtedy słyszała te świerszcze i czuła woń, upojną woń malw …

Niebawem „Czarny” zniknął na dobre. Mijały dni, tygodnie. Nie wracał. Nie mogła mieć do niego pretensji. Sprawy między nimi od początku były jasne; ani ona, ani on nie mógł liczyć na nic stałego. Nie rozmawiali nawet na ten temat, na tyle ich wzajemna sytuacja była oczywista. Niemniej jednak, Krystyna oczekiwała bardzo na powrót „Czarnego. Tym razem wyjazd się przedłużał.

Page 18: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

17

Strach o jego życie, niepewność kochanki, wreszcie żądza, która domagała się zaspokojenia, wszystko razem potęgowało jej niepokój. W końcu na punkcie kontaktowym Krysia spotkała nowego dowódcę. Jedyne, co udało się z niego wycisnąć to informacja, że „Czarny” żyje. Chodziła jak błędna; zupełnie tak, jakby jej odcięto tlen. Wszędzie w domu, gdzie tylko skierowała wzrok, widziała „Czarnego”. Jego niezbyt wyrazistą urodę, męskie, zdecydowane ruchy, wreszcie niecierpliwe w pieszczocie ręce. Niestety, była to tylko wyobraźnia. Zniknął z jej życia, sądziła, że na zawsze. Wśród chłopców z konspiracji nie brakowało takich, którzy usiłowali umówić się z piękną łączniczką, ale z żadnym z nich nie spodziewała się takich doznań do jakich przywykła przy „Czarnym”. Zaczęto ją uważać za niedostępną dziwaczkę. Tym, który wyrwał ją z oparów erotycznych wspomnień okazał się „Korab”. Może trafił na odpowiedni moment? Jednak nie. Zadecydowało głównie to, że był pierwszy, z którym mogła tak otwarcie o wszystkim rozmawiać. Oczywiście podobał jej się; przystojny, wysportowany, odważny, a przy tym taki młodzieńczy… Do ich pierwszego razu doszło po akcji. To był wyrok, okropna robota… Cóż, ktoś to musiał to robić. Krysia miała za zadanie dostarczyć na miejsce akcji stena dla „Koraba’. Tylko tyle. Po akcji spotkali się u niej. Rodziców nie było w domu…”Korab” zdał broń na punkcie, gdzie miał zostać do rana z „Ośką”, drugim zamachowcem. Nie zrobił tak; przebiegł przez łąkę, przeprawił się przez rzekę i już był u niej. Było tak cudownie! Inaczej niż z „Czarnym”; tu ona, zdecydowanie bardziej doświadczona, kierowała niemal wszystkimi ruchami jej nowego kochanka, podsuwała mu nowe rozwiązania i możliwości. Kiedy kolejny raz jęczała w jego objęciach, w ciszę nocy wdarły się strzały. Najpierw seria ze stena, póżniej coraz to inne serie z niemieckich automatów, wreszcie wybuch granatu. Niemcy otoczyli punkt, na którym czekał ranka „Ośka”. Osaczali go, a ten bronił się, aż do tego wybuchu… Wpuścił ich do środka i wtedy wyrwał zawleczkę.

- Dość, dość!! Wystarczy tego babrania się w przeszłości – pomyślała na głos, wstała, podeszła do lustra i poprawiła fryzurę. Starannie ułożone włosy, niezbyt długie. Wyglądały zupełnioe inaczej jak niegdyś…Od zmiany tożsamości zmieniła nie tylko ich długość, ale i kolor. Ciekawe, kiedy myślała o skarżyskich, o małogoskich czasach, o „Czarnym”, „Korabie”, „Ośce” i innych widziała w wyobrażni kogoś innego od patrzącej na nią z lustra kobiety. Widziała tamtą Krysię - „Stokrotkę”. Nawiasem, cóż za idiotyczny pseudonim! Podeszła do biurka i wyjęła spod niego wygodne, półsportowe buty. Zdjęła szpilki, w takich chodzi w pracy. Zamieniła buty; pokaźną część papierów z biurka, spakowała do dużej, pojemnej torebki, zgasiła radio i światło w gabinecie. Wyszła. Sekretariat był pusty. Zasiedziała się potężnie! Zamknęła drzwi od gabinetu na klucz i wyszła na niewielki korytarzyk, którym szło się do dużego, przestronnego korytarza na piętrze. Pełno tu było młodzieży oczekującej na zajęcia, odpoczywającej po zajęciach, bądż zwyczajnie czekających na dziewczynę lub chłopaka. Obsiedli szerokie, drewniane ławy, jazgocząc, chichocząc, przemawiając z nadmierną ekspresją i o wiele za głośno- jak to młodzież. Na środkowej ławie, obstąpiony przez grupkę głównie dziewcząt, siedział bardzo ładny chłopiec. Grał na gitarze, początkowo próbował, tak jakby się drażnił ze wszystkimi, wstrzelić się w coś co ich wszystkich „chwyci”, aż wreszcie załapał; „Przeżyj to sam” „Lombardu” chwyciło tak dobrze, że po chwili i ci z sąsiednich ław podeszli do nich i razem, wszyscy głośno śpiewali – przeżyj to sam, przeżyj to sam, nie zamieniaj serca w twardy głaz, póki jeszcze serce masz, póki je masz. Krystyna zatrzymała się i poobserwowała to towarzystwo. Widziała z jaką szczerością śpiewają i jak dziewczyny wpatrują się cielęco w tego pięknisia z gitarą. Jeden z siedzących, karateka, zauważył ją.

Page 19: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

18

Wstał i grzecznie się jej ukłonił. Ćwiczyli w niewielkiej salce gimnastycznej jaka znajdowała się w WDK-u. Krystyna udostępniła im tę salkę, tym chętniej, że sama, wywołując na początku sporą sensację, chętnie przychodziła na ich treningi. Ćwiczenia z tą młodzieżą przypominały jej ich treningi prowadzone w lesie dla ludzi z wywiadu AK przez cichociemnego. Dla nich, dla tych młodych, bo przecież nie dla tych minimalnych pieniędzy jakie płacą im, ludziom kultury, pracowała już tyle lat. Wciąż z zapałem, wciąż nie licząc godzin spędzanych w pracy. Zeszła po pięknych, marmurowych schodach na dolny korytarz, minęła niezbyt udane popiersie Żeromskiego. Stało na tym samym cokole, na którym przed wojną umieszczono popiersie ówczesnego patrona tego budynku, Józefa Piłsudskiego. Podeszła do portierni i zdała klucze. - Dobranoc, panie Piotrze.- Dobranoc, pani dyrektor.

Wychodząc rzuciła jeszcze wzrokiem na swoje odbicie w lustrze. Mimo upływu lat, wciąż dobrze wyglądała. Zachowała smukłą sylwetkę, częściowo dzięki sportom jakie uprawiała całe życie, częściowo dzięki pracy z młodymi. Podobno nic tak nie konserwuje, jak taka praca. Zerknęła na zegarek i uznała, że nie będzie czekać na autobus. - Spacer dobrze mi zrobi – pomyślała i ruszyła w stronę parku. Na ulicach panował półmrok. Nieliczne lampy paliły się głównie na skrzyżowaniach. Zapóźnieni przechodnie przemykali z opuszczonymi głowami. W głowie Krystyny wciąż buzowało. Mimo wysiłku, aby przestać o tym myśleć, wciąż pojawiały się chaotyczne obrazy z przeszłości. Odpędzała je i szła równym, zdecydowanym krokiem. Za krakowską rogatką weszła do parku. Tu dopiero panowały mroki! Weszła do niego zupełnie odruchowo, nawet nie skracała tędy drogi do domu. Ten park! Przylegał jednym bokiem do ponurych murów więzienia. Tego właśnie więzienia. Tu, po raz ostatni widziała. „Koraba”. Minęli się w pędzie po na poły ciemnych korytarzach. Nie rozmawiali, nie było na to dość czasu. Cholerne życie! Widział ją w tym ich mundurze. Pewnie.., a może dowiedział się teraz prawdy? Kto wie? Ruszyła w stronę Staszica. W parku było dosłownie ciemno. Maleńkie, kuliste lampy, które gdy paliły się wszystkie, dawały w miarę dużo światła, prawie wszystkie zostały wyłączone. Nędza upadającego peerelu nie pozwalała na taki „luksus” jak widne, bezpieczne ulice, a co dopiero parkowe alejki. Była tu chyba sama. Nie widziała nikogo, wiało pustką. Ćwiczony latami instynkt ostrzegł Krystynę, że w powietrzu wisi jakieś niebezpieczeńsatwo. Skupiła całą uwagę na wyodrębnieniu z odgłosów parku tych, które oznaczały ludzi. Przyśpieszyła, zwolniła i już wiedziała wszystko! Dwóch, niezbyt ciężkich. Idą za nią. Rozejrzała się szybko po otoczeniu i obrała miejsce starcia, niewielki placyk na skrzyżowaniu dwóch alejek. Teraz broń! Torba, którą niosła na ramieniu, miała mocne paski. W środku niosła nie tylko to co zazwyczaj, ale jeszcze te zabrane z pracy papiery. Zważyła to w ręce, solidne trzy, cztery kilogramy.- Wystarczy – powiedziła na głos i zatrzymała się. Przyjęła pozycję na skraju placyku. Raptownie odwróciła się. Stało przed nią dwóch nastolatków: dość wysoki, bardzo chudy, przygarbiony i drugi średniego wzrostu, krępy, wyrażnie silniejszy od chudzielca. Ze sposobu ich marszu, z postawy, wynikało jednoznacznie, że „szefem” był ten niższy. Lekko skręciła ciało i ustawiła się tak, aby łatwiej jej było zaatakować właśnie jego. - Paniusiu! Co się gapisz!! Wyskakuj z kasy! Już! – warknął w jej kierunku niższy.

Page 20: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

19

- Tylko mi nic nie róbcie! Błagam! – załkała Krystyna, a niższy zrobił krok w jej kierunku. Krystyna opuściła z ramienia torbę, ściągnęła do siebie rączki, mocno je chwyciła i jednocześnie wykonała pół kroku do tyłu. Teraz pełny zamach, wykrok i torba ląduje na jego szczęce! Zachwiał się i zanim zdołał ochłonąć dostał następny cios w twarz. Runął. Drugi napastnik doskoczył do Krystyny dość niepewnie. Znów wykonała zamach torbą tak, jakby miała zaatakować jego głowę. Zasłonił ją obiema rękami, odsłaniając cały korpus. Natychmiast dostał tam cios pięścią, precyzyjnie wprost w splot słoneczny. Zgiął się wtedy wpół i dostał poprawkę w kark łokciem. Obaj teraz leżeli na ziemi niecałkiem przytomni. Niski uniósł się nieco na łokciu. Krystyna była czujna. Dopadła do niego i kopnęła go z całej siły. Schyliła się, wyciągnęła mu pasek ze spodni i związała ręce. Z rozkwaszonego nosa chłopaka płynęła krew. Ostrożnie schyliła się nad chudzielcem i też go związała. - Zgłosić to, czy nie ? – pomyślała. Uznała, że mieszanie do tego milicji jest bezcelowe .Czemu mają koło niej grzebać? Kombinować, skąd u niej taka sprawność? Swoją drogą ludzie z jej obecnego świata nie rozumieją istoty takiej walki wręcz. Nie pojmują, że nie chodzi o tępą siłę fizyczną, ale o zimną krew i wyćwiczone, najlepiej w bójkach, nawyki. I ten chudszy nie wyglądał na całkiem straconego dla świata; milicja zrobiłaby z niego kryminalistę i dalej jego życie potoczyłoby się już bez szans na dobre rozwiązanie. Krystynie zrobiło się żal chłopaka.- Ale kara musi być – powiedziała Krystyna na głos, tak, że słychać ją było w całym parku. Zabrała się do roboty. Najpierw w krzakach wylądowały ich buty, później spodnie, na koniec gatki. Chudszy zaczął się w trakcie tych operacji przebudzać. - Co, co pani!!? Jak my wrócimy! Odjebało pani! - Wyrażaj się synku! Swoją drogą, ho, ho, całkiem przyjemny widok, mówię o fiucie kolegi, bo ten twój… sam wiesz. Ale nie załamuj się! Naprawdę nie rozmiar jest najważniejszy. Ja ci to mówię, kobieta doświadczona. I jeszcze jedno – zastanów się nad sobą póki jeszcze czas. Pomyśl, o ile myślisz, jak czuje się bezbronny, słaby człowiek, którego napadacie, któremu zabieracie często jego ostatnie grosze. Ale do kogo ja mówię? Przecież i tak nic nie rozumiesz. - Rozumiem, nie jestem taki głupi!- Nie? Coś podobnego! Jak nie jesteś, to przestań szwędać się z tym tu. Zajmij się czymś, na przykład nauką.- Niech mi pani da gacie! Proszę!- Gacie? O nie! Inaczej nic nie pojmiesz. Sprawy zaszły, drogi kolego, za daleko. Do widzenia… chociaż, nie życzę ci kolejnego spotkania ze mną. Krystyna odwróciła się, założyła torebkę na ramię i odeszła w kierunku Staszica. Zatrzymała się przy kinie „Moskwa”. Kiedy oglądała plakaty filmowe w kinowej witrynie, widziała swoje odbicie w szybie. Z tej szyby nie patrzyła na nią Krystyna, dyrektorka od kultury, ale Krysia „Stokrotka”. Ruszyła raźno w stronę domu, w dół Sienkiewki. Weszła na Buczka i do bramy. Na klatce zaczęła podśpiewywać pod nosem. Otwarła drzwi. - Witaj kochanie! Co ci tak wesoło? – mąż jest autentycznie zdziwiony. Do pracy rano, pierwszy dzień po urlopie, szła jak na ścięcie, a powróciła jak z balu.

Krystyna patrzy na Tadeusza i kolejny raz utwierdza się w tym, że mimo upływu lat nie zmienił się tak bardzo. Oczywiście zmarszczki, siwizna, ale sylwetka wciąż ta sama. Nie garbi się i nie flaczeje. Cóż, tak jak i ona dużo pływa, gra w tenisa i był miłośnikiem wszystkiego co wiąże się z wodą: żaglówki, kajaki, zimą łyżwy. I najważniejsze – oczy! Śmiejące się, żywe oczy młodego człowieka.

Page 21: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

20

- A wesoło. Po pierwsze dlatego, że ciebie widzę. Po drugie, no cóż, miałam doła. Wiesz, powrót do pracy po urlopie, i tak dalej, ale przespacerowałam się, dotleniłam i całkiem mi przeszło – o tym w parku na pewno mu nie powie, zamartwiałby się na śmierć.

Tadek podchodzi do żony i ją całuje. -Pani coś piła ?- A piła. Nie patrz tak! Tylko dwa koniaki…- Krysiu, w pracy!?- A gdzie indziej? Jak ci opowiem, kto mnie dzisiaj odwiedził, sam się napijesz. - Ktoś od nich!?- Nie, nic takiego. Mateusz, tak ma na imię. Przyszedł w sprawie pracy. Pamiętasz, opowiadałam ci o jego programie, jaki robił u nas w czasie praktyk?- Pamiętam, ale chyba dobrze, że przyszedł?- Tak, tylko…słuchaj zaczęło się od formalności. Wziął i wypisał w życiorysie, że działał w NZS-ie. - Co to za twór? Narodowe Zbrojne Siły, czy co?- Niemożliwy jesteś! To poważna organizacja: Niezależne Zrzeszenie Studentów. Nielegalne od wojny polsko-jaruzelskiej, bardziej upolitycznione i radykalne jak „Solidarność”.- Krycha, daj spokój! Wiesz, że ja nie potrafię tego towarzystwa traktować serio. - Ale chciałeś wiedzieć. I właśnie ten Mateusz wyprowadził mnie z równowagi. - Czym? Przecież taki radykalizm w tym wieku to normalne.- Jak zaczęłam z nim dyskutować, przekonywać go do wycofania tych informacji z życiorysu, zagalopowałam się i opowiedziałam mu o pewnej partyzantce.- O cholera!- Cholera.Wiem, wiem; oczywiście tak to przedstawiłam, że nie podejrzewa, o kim mu opowiedziałam. Gdyby nawet, jest młody, ale nie głupi. Będzie milczał.- Więc co u licha, wywołało u ciebie doła głębokości tych dwóch koniaków?- Trochę wspomnienia…trochę; wyobraź sobie nakładające się na siebie okoliczności, zdarzenia…- Słuchaj, jestem tylko emerytowanym konowałem i jako taki z natury mam

ograniczoną wyobraźnię. Jaśniej proszę, proszę pani.- Dobrze, najjaśniej. Mateusz jest krewnym Stasia Opiekuna.- Z Małogoszcza?!- A skąd?? – zapadła chwila ciszy. Tadek wstał, podszedł do Krysi i pocałował ją delikatnie w usta.- Pytałaś go czy Staś, czy żyje?- Nie, wtedy mógłby się zorientować. Wypytam go przy okazji, w końcu będę teraz jego szefową. Jakie to wszystko w tym życiu poplątane. Wszystko się ze sobą przenika, ludzie wciąż krążą wokół siebie, wokół tych samych spraw i miejsc.- Kryśka! Ty, ty wciąż go kochasz!- Głupiś! Kocham tylko ciebie. Myślałam, że jesteś mądrzejszy, a ty faktycznie na tej starczej rencie głupiejesz, aż miło. - Może i głupieję, ale jeśli tak jest, jak mówisz, to dlaczego nigdy się z nim nie spotkałaś? Czego się boisz?- Niczego. Po prostu nie chcę się z nim spotykać i tyle. Co da takie spotkanie, po tylu latach?

Page 22: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

21

- Macie sobie wiele do wyjaśnienia. Dlaczego u licha ma myśleć, że wtedy zdradziłaś!- Na pewno dowiedział się już jak było.- Możliwe. A jak nie?- Nie tylko możliwe. To pewne. A zresztą… Po co babrać się w przeszłości?- Nie tylko, po obławie na „Smutnego”, uratowała cię moja lekarska robota. Popatrz na mnie! Wiele myślałem o tym i… w końcu to on niósł cię do mnie na plecach. Tyle kilometrów!- Wiem. Słuchaj, nie tylko za to jestem mu wdzięczna; pewnie byłby moim mężem, gdybym nie poznała ciebie…- Ale na szczęście mnie poznałaś. - Żebyś wiedział, na szczęście. Nie powinnam ci tego mówić, żeby ci się w główce nie przewróciło, ale jesteś najwspanialszym mężem, lekarzem i …kochankiem.- Tak mi kadzisz, żeby uspokoić moje wątpliwości. - Wątpliwości? Chyba zazdrość!- Ja zazdrosny!? Ja! Zazdrość jest dla młodziaków, a nie takich starszych panów.- Ty, starszy pan? Jak chcesz, ale w nocy zapomnij o czymkolwiek. Nie mogę przecież zadawać się ze starcem.- Zawsze wiesz jak mnie załatwić.- A widziałeś faceta, który przegadałby babę?- Nie, nie ma takiego egzemplarza. Wiesz co? Zrobię sobie drinka. - Zrób i dla mnie, tylko dużo koli, właściwie dżinu tylko symbolicznie.- Z cytrynką?- Jak szaleć to szaleć! Z cytrynką.

Tadek wyszedł do sąsiedniego pokoju, do barku. Otworzył go i zabrał się za przyrządzanie drinków. Krysia wstała i poszła do siebie. Musiała się wreszcie przebrać po domowemu. Do pokoju wrócił Tadek z drinkami. Postawił je na ławie i usiadł. Nie pił, czekał na żonę. Popatrzył na wiszący na ścianie jej portret. Namalował go przed laty znany, kielecki plastyk, przyjaciel domu. Tadek nie zaliczał się do koneserów sztuki; z konieczności, jako mąż swojej żony, bywał regularnie w teatrze na premierach, czasami zawlokła go do filharmonii, czy też na jakiś koncert. Obrazów nie rozumiał. Generalnie nie przemawiały do niego. Odbierał je raczej jako przedmioty, niż dzieła sztuki. Ten jednak zawsze budził w nim jakieś ukryte emocje. Malarz uchwycił młodzieńczość i jasność duszy Krystyny. Cechy, które u niej nie poddawały się dyktatowi czasu. Często, kiedy na niego patrzył, portret poruszał w nim wspomnienia z ich młodości. Tak stało się i dzisiaj. Do leśniczówki przyjechał z tętniącej życiem i nieustannymi emocjami Warszawy. Cisza lasu, brak tłumu, ulicznego jazgotu, a co najważniejsze brak nieustannej obecności Niemców, powodowały u Tadeusza wrażenie jakiejś nierealności. Z początku nie mógł sobie poradzić z ogarniającą go sennością. Sypiał po dziesięsięć godzin i wciąż czuł się niewyspany. Stopniowo zaczął się oswajać z nowym miejscem i nowymi obowiązkami. Zwożono do niego, przeważnie w nocy rannych, częściej chorych partyzantów. Należało udzielić im pomocy, możliwie najlepiej i co równie ważne, możliwie najszybciej. Tak, aby sprawnie wrócili do oddziałów, gdzie byli bezpieczni i potrzebni. Ciężej rannych przetrzymywali w leśniczówce. Traktowano to jednak, ze względu na ryzyko dekonspiracji, jak ostateczność. W tym dniu, a właściwie od tygodnia, nareszcie nic się nie działo. Tadek szwędał się po lesie, zwiedzał okolicę, która naprawdę mogła zachwycić swoją malowniczością.

22

Page 23: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

Ostatnie pasmo Gór Świętokrzyskich, Wzgórza Małogoskie, porastał las, głównie sosnowy, ale zdarzały się i drzewa liściaste. Między niewysokimi górami, po rozległej, otoczonej płaszczyzną pól uprawnych łące, wiła się „Wierna”, rzeka opisana w ulubionej powieści Tadeusza. Po lesie chodziło się dość dobrze. Tutejsze górki to żaden problem dla piechura, a niewielki, solidnie zmarznięty śnieg, dodawał im czarodziejskiego uroku w niczym nie utrudniając wspinaczki. Stał na zboczu jednej z gór i rozglądał się po okolicy. Zaobserwował spore rozlewisko przy młynie na Zakruczu; przyobiecał sobie w duchu, że jeśli dotrwa w tej okolicy do lata, tu właśnie będzie przychodził pływać. Z uwagi na groblę spodziewał się sporej głębi w tym miejscu. Już miał odchodzić, kiedy zauważył nadciągający od strony Małogoszcza wóz. Siedziało na nim dwóch ludzi. Wóz musiał być ciężki, bo rosła kobyła ciągnęła go z wyraźnym trudem. Z boku, przywiązany do wozu, luzem dreptał źrubek. Kiedy wjechali w rzekę, aby po brodzie przejechać na drugą stronę do młyna, w lesie huknęły dwa karabinowe wystrzały; kobyła spłoszyła się i z całym impetem, porywająć wóz za sobą, runęła w głębię! Woźnica usiłował z powrotem ściągnąć lejcami zwierzę na bród. Bezskutecznie! Wóz i koń błyskawicznie zaczął znikać w toni. Więzy źrubka się poluźniły i przerażony konik wybiegł jak szalony na drogę. Siedzący na koźle obok woźnicy człowiek, zniknął pod wodą; woźnica chwycił wystającą z brzegu żerdkę i trzymając ją wygramolił się na łąkę. Od strony lasu biegli do młyna mężczyźni, niektórzy uzbrojeni. Partyzanci! Tadeusz w pierwszym odruchu, też chciał pobiec na ratunek, ale powstrzymał się. Ze swojego punktu obserwacyjnego wyraźnie widział, że rzeka pochłonęła na dobre tego, który nie zdołał wyjść z wody. Nie wolno było mu pochopnie się dekonspirować! Jeszcze przez pół godziny, może dłużej ci z lasu. woźnica i przybyli z młyna dwaj mężczyźni, zapewne młynarze, szukali topielca; o czym Tadeusz już wiedział, nie mieli szans go odnaleźć. Pokręcili się jeszcze chwilę, poszli wszyscy do młyna, a Tadek zawrócił do leśniczówki. Opowiedział o wypadku leśniczemu, zjadł obiad i poszedł spać. Obudziło go szarpanie za ramię. To leśniczy przerwał mu sen; nie pytał co się stało, odgłos palby karabinowej wyjaśniał wszystko. Nasłuchiwali- odgłosy dochodziły od strony lasu, od obozu „Smutnego”. Obława! Tadek i leśniczy mieli jak najczarniejsze myśli. Pochowali wszelkie „podejrzane” przedmioty do skrytek; jeszcze raz wszystko starannie przejrzeli, przeanalizowali, usiedli w kuchni i nasłuchiwali. Odgłosy ucichły, przez chwilę było jeszcze kilka pojedynczych strzałów i …cisza.- Pamiętaj, jesteś moim kolegą z Kielc. Mogą cię podbierać, nie wolno dać się zbić z raz obranej wersji – leśniczy instruował Tadeusza. - Siedzę tu u ciebie już prawie miesiąc. Jakiś kapuś mógł się już domyślieć, że ze mną jest coś nie tak.- Wykluczone, kto niby?- Ktokolwiek!- Do mnie nie przychodzą kapusie.- Do leśnych też nie!- Co chcesz przez to powiedzieć!- To chyba oczywiste. Obława w nocy, prawie w nocy. Szkopy lazły na pewniaka. Niby skąd znali lokalizację obozu? Ktoś doniósł. Ktoś z miejscowych.- Tutejsi są porządni. Jak myślisz, kto karmi i ratuje zimą przed mrozem tych „kozaków” z lasu?!- Wśród najporządniejszych trafi się jakaś menda.- Równie dobrze można podejrzewać któregoś z partyzantów. - Możliwe, wszystko możliwe. – Tadeusz wstał i podszedł do okna. W tym samym momencie huknęło z karabinu całkiem blisko.

Page 24: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

23

- Masz jakąś broń?- Niby do czego? Do opatrywania rannych. A ty?- Ja mam pistolet; dobrze schowany.- I niech tak zostanie. Nie obronimy się tym jednym pistoletem . - Więc co ?- Co, co. Nie widzę innej możliwości jak wiać. - Dokąd. Cały las może być otoczony.- Ty najlepiej wiesz jak i gdzie zwiać. Nie powiesz mi, że Niemcy lepiej znają las od ciebie.- Jasne, że nie. Zaczekajmy jednenak . - Na co!?- Jak przyjdą, psy szczekają na obcych. Wtedy zwiejemy.. - Zdążymy?- Tak. Usiedli przy stole w kuchni i nasłuchiwali. Strzały nie powtórzyły się już tak blisko. Tak jakby się oddalały. Wyglądało na to, że podjęli dobrą decyzję zostając na miejscu. Minęła prawie godzina. W tym czasie, ponieważ uznali, że niebezpieczeństwo najwyraźniej minęło, leśniczy przyniósł flachę bimbru. Nalał sobie i Tadkowi. Pociągnęli już pod kiszonego ogórka przynajmniej po secie, kiedy psy zaczęły ujadać. Tyle, że nie tak gwałtownie, tak jakby szczekały na swojego. - Wiejmy- Tadeusz zerwał się z miejsca i chwycił za paski swojego plecaka. - Nie tak nerwowo, panie doktorze. Zobaczmy kto to.- Nie ma czasu! Wiejmy!

Wstał i leśniczy. Ruszyli do wyjścia. Za późno! Już słychać ciężkie kroki i sapanie w sieni. Otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł rosły mężczyzna Na plecach taszczył dziewczynę; ledwo stał na nogach i gdy zobaczył doktora z leśniczym runął w kuchni jak długi.- Ratujcie ją, ratujcie…- wyszeptał i zemdlał.- To „Korab”, z oddziału „Smutnego”! Poznaję – leśniczy pochylił się nad przybyłymi.- „Korab”! „Korab”, co jest z tobą! – szarpał go, aż Tadek podszedł i zdecydowanie go od nich odsunął.- On tylko zemdlał, nie widzę, żeby był ranny. Ona co innego! Dawaj ją szybko do pokoju na łóżko, to do operacji – wzięli ją delikatnie do góry i zanieśli do sąsiedniego pokoju.- Wracaj i zamocz ręcznik w wodzie. Taki ręcznik jak położysz mu na twarz powinien się ocknąć. Gdyby nie, daj znać. Podpal ostrzej pod kuchnią, będzie trzeba gorącej wody. Mnie teraz zostaw, tu z nią jest źle. Leśniczy wyszedł, Tadek rozebrał szybko dziewczynę i zabrał się do roboty. Pobiegł do kuchni po ciepłą wodę i starannie ją umył. Najpierw zakrwawione miejsca. Opatrzył ranę postrzałową i kiedy już był pewien, że zatamował krew, obmył resztę ciała w poszukiwaniu innych ran. Nie było już na szczęście nic więcej. Dziewczyna była blada niesamowicie, straciła dużo krwi, kula w niej nie tkwiła. Przeszła na wylot. Pomyślał, że może to i dobrze. Upaprany, cały we krwi, wszedł do kuchni. Siedzieli tam obaj przy stole i pili już w najlepsze bimber.- Smakuje wam? Nalejcie i mnie- Tadek usiadł przy stole.- Doktorze, czy…- Żyje, ale straciła bardzo dużo krwi. Decydująca będzie ta doba. Gdzie dostała, w tej strzelaninie cośmy słyszeli?- Niemcy otoczyli nasz obóz, a ja i „Stokrotka” byliśmy w miasteczku po żarcie.

Page 25: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

24

Tak wróciliśmy, że akurat na obławę. Nasi nie mieli szans. Tylko kilku się przebiło, akurat na nas wypadli. Szkopy za nimi. Uciekaliśmy oni strzelali, trochę pewnie na ślepo. I wtedy ją trafili. - Czy jest jeszcze ktoś ranny? – Tadeusz sięgnął po szklankę z bimbrem, ale jeszcze się nie napił.- Nikt, z tego co wiem. Ci co zostali w okrążeniu…- Domyślam się. Uratowałeś jej życie. Gdybyś jej tu nie przyniósł, wykrwawiłaby się na śmierć, zanim dotarłbym do niej. Gdybym w ogóle wiedział, że potrzebuje mojej pomocy. Ach, gdyby tak jeszcze wiedzieć jaką ma grupę krwi! Mógłbym jej przetoczyć krew! Wtedy byłbym pewien, że przeżyje.- Ja chyba mogę pomóc! Jakie są te pieprzone grupy krwi?!- Jak to jakie? - No, jak tam się nazywają. Mieliśmy przeszkolenie sanitarne, jeszcze w harcerstwie. Każdy dla przykładu miał się nauczyć jaką grupę ma reszta z grupy kursantów. Kry…”Stokrotka” była w mojej ekipie. - I będziesz pamiętał jej grupę!? - Jak pan, doktorze powie jakie są, coś skojarzę. Słynąłem z pamięci, kiedyś…- Dobrze, spróbujemy. Na początek przestańcie pić. - A to czemu! – leśniczy odstawił podniesiony już do ust kubek.- Temu, że nie wiadomo czyja krew będzie dla niej najlepsza. Alkohol raczej jej nie wyleczy. Przynajmniej podany dożylnie. Słuchaj, „Korab”, „Korab”, tak? -Tak.- „RH plus”, „A”,” B”,” AB”,” O”. Coś ci się przejaśnia?

„Korab” milczał,zastanawiał się.- Wiem! „A”! - Jesteś pewien?” A!”?- Tak, jestem pewien.” A.” - Jakie macie grupy krwi? Wiecie?- Ja akurat wiem.” B”, niestety – „Korab” sięgnął po kubek i pociągnął do dna.-Ja nie wiem, nigdy nie badali mi krwi. Siedzę tu w tym lesie, gdzie mi tam krew…- Sytuacja jest jasna. Ja na szczęście prawie nie piłem, a wy też się z tym wstrzymajcie . Będzie mi potrzebna wasza pomoc. Tak się składa, że ja mam grupę „A.” Zapraszam panów do sąsiedniego pokoju. Zapoznacie się trochę z medycyną. - Jak to zrobisz? – leśniczy był nieco przerażony.- Jak to zrobimy. Przetoczymy jej trochę krwi ode mnie i tyle. Na szczęście buchnąłem Niemiaszkom z ich szpitala stosowny sprzęt. Do roboty! Przysuńcie bliżej jej łóżka tę kozetkę. O tak. Zabrali się do roboty. Tadeusz wyjaśnił im dokładnie co i jak. Po skończonym zabiegu, osłabiony zasnął. - Tadek, Tadek! Co z tobą?!- szarpała męża za rękę, ten się ocknął. Siedział na fotelu koło barku, spał, wyglądał jak w letargu.- Już po, udało się?- Co, miało się udać?- Ja, ja…Zrobiłem te drinki i zasnąłem. Nie chciało mi się budzić, bo we śnie przypomniała mi się pewna piękna pacjentka. - I tak spokojnie mi o tym mówisz, własnej rodzonej żonie !- Spokojnie.- Jesteś nieznośny!

Page 26: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

25

- A jak powiem ci, że ta urocza pacjentka, ta piękna dziewczyna, jest tu teraz ze mną? Że patrzy na mnie najpiękniejszymi na świecie oczami?- Powiedziałabym… jak to wybrnął! Doktorek cwaniaczek! Dobrze, że chociaż są drinki – siada na sąsiednim fotelu. Jest wyraźnie zadowolona, uśmiechnięta. Tadeusz wstaje całuje Krysię i podaje jej szklanki. Piją.- Krysiu, chciałem cię o coś zapytać. Tylko potraktuj mnie poważnie.- Ciebie? Nie da się!- Proszę, nie żartuj. Mam poważne pytanie. Powiedz, nie żałujesz, że wybrałaś mnie. W końcu Stefan był młodszy…- Jak tak będziesz bredził rzeczywiście zacznę żałować.- Nie gniewaj się, ale… nie myślałaś o tym, czy jednak nie spotkać się z nim? Nie denerwuj się, proszę. Nie chodzi mi o zazdrość. Nie. Przez ten rok „Solidarności” odsłaniali pomniki, na przykład „Smutnego”, nawet studenci zrobili mszę za ofiary Katynia. – Co z tego wynika? Dla mnie? - Powinni poznać prawdę o tobie. Chociaż oni, twoi, jak to się mówi, towarzysze broni, a szczególnie , „Korab”. - Ledwo zdążyli „Smutnemu” pomnik postawić i już się cała ta wolność skończyła. A zresztą… Nie zaprosili mnie.- Właśnie! Nie zaprosili! „Czarny” wciąż milczy, ktoś jeszcze powinien znać szczegóły tej akcji. Nie możesz uchodzić wobec nich za zdrajcę! Nie ty!!- Mogę, a według ich kryteriów może jestem? Nie zapominaj, że stoję w tej chwili jakby po drugiej stronie barykady. Weź, przestań! Że niby taki zaszczyt z tym byciem dyrektorem! W tej bidnej kulturze!? - Nie zapominaj, jak wielu z nich skończyło tragicznie w tych czasach, kiedy tacy jak ja robili kariery. - Nie możesz odpowiadać za cały świat! Co złego robisz!? Pracujesz dla tych uzdolnionych młodych, wrażliwych ludzi. Czy to przestępstwo? Polska taka czy inna zawsze będzie. Może kiedyś będzie wolna, ale na pewno potrzeba do tego normalnie myślących, nowoczesnych obywateli, a takich same msze za ojczyznę nie dostarczą. Od strajkowania też nie przybędzie raczej niczego. Tu trzeba pracy! Pracy! Codziennej, żmudnej, takiej jaką wy właśnie prowadzicie. Za to, właśnie za to, tak bardzo szanuję twoich kolegów i ciebie. Naprawdę, nie masz się czego wstydzić.- Nie wstydzę się. Po prostu nie mam ochoty na takie spotkania po latach i tyle. Może gdyby „Czarny” …- Właśnie, ten to dopiero się postarał! Ten cały „Czarny”!- Co „Czarny”?- Jak to co? W końcu to on znał twoich rodziców i ciebie jeszcze ze Skarżyska. Od początku. Wszystko wiedział o tobie, byłaś pod jego rozkazami. W końcu to jego pomysły to więzienie, później ta zmiana tożsamości.- O to chyba nie masz do niego pretensji. W końcu dzięki temu mieliśmy święty spokój. - O to nie mogę mieć do niego żalu, ale o to, że tyle lat minęło i nie zadał sobie trudu, żeby cię odwiedzić, to przyznasz dziwne.- Wcale nie. Po prostu nie miał adresu. Sam chyba mieszka na Śląsku. - Owszem miał adres, a nawet zaproszenie. Nie mówiłem ci, ale kilka lat temu spotkałem „Czarnego” w pociągu.-Dlacaego nic nie mówiłeś!? Ledwo go poznałem. Jechaliśmy w tym samym przedziale.

Page 27: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

26

- O czym rozmawialiście? - Jak to w pociągu. Na początku o niczym. On zresztą niewiele się odzywał. Ludziska oczywiście pieprzyły trzy po trzy, a ja przyglądałem mu się, bo wydał mi się znajomy. On później przyznał się, że też się na mnie gapił. W końcu ktoś go o coś zagadnął i jak się odezwał ostatecznie go skojarzyłem. - I co mówił?- Już się pytałaś. Nic szczególnego.-Nic?-Nic. Na początku w ogóle niewiele. Jak powiedziałem, że chyba go znam, zaproponował papierosa. Wyszliśmy na korytarz.-Przecież nie palisz- Chodziło o to, żeby wyjść od tych ludzi. Tam, mogliśmy dopiero swobodnie rozmawiać. Okazuje się, że też żyje pod zmienionym nazwiskiem.- Ożenił się.- Ożenił, ale rozwiódł się, czy też owdowiał. Już nie pamiętam. Ma syna.- Więc żyje sam? - Tak. Mówił, że pracował w liceach, oczywiście już jest emerytem. Zapraszałem go,

jak już mówiłem.- Pytał się o mnie? - Oczywiście. Pokazałem mu zdjęcie, twoje, wiesz, to co nosiłem zawsze przy sobie. Długo je oglądał, a w końcu, dziwna sprawa, wydawało mi się, że „Czarny” płakał! Ze wzruszenia. Taki twardziel! Zapomniałem poprosić go o zwrot zdjęcia. Pewnie odruchowo je schował. Tym bardziej dziwię się, że nas, a zwłaszcza ciebie nie odwiedził.- Pewnie też nie chce się babrać w przeszłości….- Niech będzie, facet ma swoje lata, chce spokoju, trudno, ale to jedno mógł zrobić. Mógł gdzieś wspomnieć jak to tam było. Zaraz po sierpniu robili z nim wywiady, pamiętasz, nawet w telewizji. Nic, ani słowa.- Słuchaj…Po pierwsze wierzysz im, że puścili wszystko co „Czarny” mówił? To po pierwsze, a dalej, czy chciał opowiadać o akcji na więzienie. Robiliśmy je już po wojnie.- I co z tego?- Czasami jesteś naprawdę niemożliwy z tym brakiem kontaktu z rzeczywistością! Nieśmiało zaczęli o nas akowcach wspominać, co nie znaczy, że uznali to, co po wojnie, jako uprawnione. Przecież to już była ta ich Polska Ludowa. Tak więc w wojnę owszem, może i istniało jakieś AK, ale po już nie. A WIN i inni to już ewidentni zbrodniarze, którzy godzili we władzę ludową i w sojusze. Nawet dzieci wnikliwie uczące się historii połapią się w tych „rozróżnieniach”. „Czarny” doskonale wiedział, czy można coś powiedzieć, czy nie. - Możliwe, że masz rację. Możliwe. - Idź już spać.- Jeszcze zrobie sobie jednego drinka i dopiero się położę. A ty?- Idę do łóżka – Krystyna wstała i wyszła do swojej sypialni. Sypiali oddzielnie, ale wciąż spotykali się, czy to u niej, czy u niego, jak na ludzi w ich wieku zaskakujaco często. Szczerze mówiąc, Krystyna liczyła na takie spotkanie dzisiaj, ale w tym całym zamieszaniu spowodowanym nieoczekiwanym powrotem do przeszłości, zupełnie zmieniła zamiary. A w tej chwili… położyła się i w jej głowie galopowały przeróżne myśli. Najbardziej obawiała się, że „Czarny” wygada się do Tadka, ale jak widać, z tego co mówił, upływ lat nie zmienił go i pozostał do końca mężczyzną.

Page 28: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

27

Nie chodziło wcale o ich płomienny romans w Skarżysku, ale o to co wydarzyło się po jej wyjeździe z Małogoszcza. Wraz z przydziałem do komórki wywiadu kierowanego przez „Czarnego” powrócili niejako rytualnie do przerwanego romansu .

W leśniczówce, podczas rekonwalensensji , doszło już między nią, a Tadkiem do zbliżenia. Broniła się przed myślą, że czuje coś do przystojnego lekarza, ale widziała jak bardzo jej pragnął i nie potrafiła się oprzeć jego zabiegom. Czuła się okropnie, wciąż myślała o „Korabie”, ale co wieczór z biciem serca, czekała na przyjście nowego kochanka. Najpierw zapadały ciemności, póżniej Tadek szedł do siebie, odczekiwał, aż leśniczy zaśnie i po cichu, tak, żeby się nie zorientował, skradał się do jej pokoju. Ona czekała. Czekała, aż usłyszy jego delikatne stąpanie w korytarzu przed jej drzwiami, ostrożne zabiegi koło wciąż niedyskretnych drzwi i wreszcie, aż wślizgnie się pod jej kołdrę. Prawie nie rozmawiali, wystarczały im czułe gesty, delikatne pieszczoty. Krysia nie wiedziała do końca dlaczego ulega tak łatwo temu przystojnemu mężczyźnie; czy dzieje się tak z wdzięczności, z podziwu, czy z czego innego, czego na razie nie potrafiła nazwać. Dla niej cała ta nowa sytuacja była właśnie całkowicie nowa. Nie panowała nad swoimi żądzami, tak to sobie tłumaczyła i pewnie było w tym sporo racji. Zakładała, że w końcu jej przejdzie. Przy tym, wciąż nie mogła jej opuścić myśl o zdradzie jakiej dopuszcza się względem „Koraba”. Ale tak było jej dobrze! Właściwie wspaniale!! Zima mijała, a wraz z nią nie mijała jej fascynacja nowym kochankiem. Jednocześnie tęskniła do konspiracji. Bezczynność ją dołowała. Tak, jak w normalnym życiu, ludzie nagle pozbawieni pracy, dotychczasowego sposobu egzysji, stają się na tym tle drażliwi, nerwowi, tak „Stokrotka” tęskniła do stanu rzeczy sprzed obławy. Brakowało jej związanych z nim emocji. Czuła się już silna, gotowa do dalszej walki. Odnalazła „Smutnego” i poprosiła o taki przydział, aby nie spotkać „Koraba”. „Smutny” o nic nie pytał; popatrzył tylko na jej udręczoną twarz i obiecał takie właśnie rozwiązanie. Trafiła z powrotem do wywiadu, do „Czarnego”. Również do jego łóżka. Zbyt wiele się jednak przez te wojenne lata wydarzyło; przynajmniej tak sobie tłumaczyła zupełnie inną temperaturę obecnego romansu z „Czarnym”. W niczym nie przypominał skarżyskich uniesień. Raczej szukali w pośpiesznym, wyrwanym okolicznościom seksie, odskoczni od ciągłych napięć, myśli o zadaniach balansującyc często na granicy dopuszczalnego ryzyka. Szybko dotarło do Krysi, że to zupełnie coś innego niż jej nocne spotkania w leśniczówce z Tadkiem. Zrozumiała? Nie, nie zrozumiała. Dotarło to do niej na zasadzie impulsu, iluminacji. Siedziała kiedyś naprzeciwko pokaźnej kamienicy, wpatrzona w okna pewnego gestapowca. Zapadła decyzja o likwidacji tego wyjątkowo sadystycznego typa i obserwowali go usiłując znaleźć jakiś słaby, dogodny do ataku punkt. Ustalili gdzie mieszka i po licznych wysiłkach, udało się znaleźć lokal prawie naprzeciw jego mieszkania. Właśnie w tym lokalu siedziała teraz „Stokrotka”; wpatrywała się w szczelnie, prawie szczelnie zasłonięte okna. W pewnym momencie w bocznym pomieszczeniu, w niewielkim, niezasłoniętym okrągłym oknie, pojawiła się czerwona poświata. Pochodziła od otwartych drzwiczek pieca. W czerwonym świetle mignęła drobna postać nagiej kobiety i po chwili wyraźna sylwetka śledzonego gestapowca. Tak więc sposób na likwidację się znalazł. Wystarczył jeden człowiek o bardzo dobrym oku, precyzyjna broń i cierpliwość. Zadanie wykonane, ale Krystyna czuła się dziwacznie. Cała ta scena,tak jednoznaczna, z rytmicznie opuszczającym i unoszącym się mężczyzną, coś w niej poruszyła. Jasne, przecież… Ta noc! W leśniczówce, w jej pokoju był kaflowy piec. Noc była wyjątkowo mroźna. Przysunęła sobie łóżko najbliżej pieca jak się dało. Tadeusz po cichu wszedł do pokoju, wsunął się do niej pod kołdrę, a wcześniej dołożył drew do pieca. Zostawił uchylone drzwiczki; kiedy pochylił się nad nią, odgarnął delikatnie jej włosy , obserwowała tańczące po jego twarzy i torsie, czerwone odblaski ognia.

Page 29: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

28

Widziała w jego oczach nie tylko pożądanie, ale także podziw. Podziw dla jej urody. Nie musiał wtedy nic mówić; wystarczyło, że przejrzała się w jego pełnym zachwytu spojrzeniu. Kiedy ją całował, jego usta były tak gorące!. Pieścił ją zdecydowanie czulej, delikatniej niż poprzedni partnerzy. Nawet jego zapach wydał jej się jedyny w swoim rodzaju. Wszystko w nim było tak idealne, jak w żadnym z wcześniej poznanych facetów. Podjęła decyzję. Rano pwiedziała „Czarnemu”, że z nimi koniec. Przy pierwszej okazji pojechała do Małogoszcza. Do leśniczówki dotarła pod wieczór. Tadek przyjmował przez dwa dni prawie bez przerwy, a na koniec przeprowadził skomplikowaną operację. Właśnie ją zakończył. Weszła, nie bacząc na zaskoczenie leśniczego, wprost do jego pokoju. Tadek w ubraniu leżał na swoim łóżku. Spał twardo. Chciała wyjść, ale usiadła i przyglądała się jego subtelnej, inteligentnej twarzy; podeszła do niego najciszej jak tylko mogła i bardzo delikatnie pogłaskała go po włosach. Jej ukochany mężczyzna! Jedyny z tych, do których coś czuła, który ratował, a nie zabierał innym życie. Nakryła go kocami i po cichu wyszła. Rano, kiedy Krysia już się obudziła, Tadeusz wciąż spał. Umyła się, zjadła śniadanie, zajrzała do rannego, wciąż był nieprzytomny; później do Tadeusza, też spał tak, jak go zostawiła, w ubraniu. Krysia wyjechała okazyjną podwodą; musiała być na stacji kolejowej za godzinę.- Nawet nie wiesz, kto tu u nas był – to były pierwsze słowa, jakie Tadeusz usłyszał od leśniczego po otwarciu oczu.- Kto? - Jak to kto, ona!- „Stokrotka”!?- A niby kto, „Stokrotka”.- Czego mnie nie obudziłeś do cholery!- Czego, czego. Nie pozwoliła. Myślałem, że gadała z tobą, siedziała tam ze dwie godziny. Masz, to dla ciebie- podał mu list od Krysi. Natychmiast go otworzył. Zawierał tylko jedno słowo – kocham. Napisała je na całą kartkę. - Dawno odjechała!?- Dwie godziny temu. - Gdzie?!- Na stację, podwodą. Nie dogonisz jej, już odszedł osobowy do Kielc.-Nie dogonię, nie dogonię…czegoś mnie nie obudził! Kurwa mać!- Zabroniła, i powiedziała, że za tydzień przyjedzie, może nawet na dwa tygodnie. Przyjechała. Nie na dwa tygodnie, na całe życie.

Page 30: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

29

Rozdział 3

Stefan

Nad wodą, prawie szczelnie otuloną zielenią lasu, kładła się mgła. Staw intensywnie parował; wszyscy miejscowi mówili i mówią na „Rejów” staw. Długi na dwa kilometry, szeroki na dwieście, trzysta metrów; ciągnący się od przegradzającej „Kamionkę” tamy, aż do usadowionej u wlotu tej rzeki wyspy, na pewno był klasycznym zalewem, ale nie dla miejscowych. Dla nich „Rejów” był od zawsze stawem i oczywiście, jak to miejscowi w takich sprawach, mieli rację. Łapali w nim ryby; w lesie mogli z zawiązanymi oczami zbierać prawdziwki, rydze, maślaki, betki i kurki, a przed wigilią zaopatrzyć się w piękną jodełkę. Oni, miejscowi byli częścią tego szeroko pojętego „Rejowa”, miejsca gdzie każdy człowiek czuł się naprawdę dobrze. Od wielu lat, od kumulacji przenawożenia tym, co z Kamionką spływało tu od Suchedniowa, przy porządnych upałach, woda w stawie kwitła aż miło; stawała się zielonkawa, odstraszała widocznymi w niej glonami od kąpieli. Teraz na pograniczu lata i jesieni, dzięki dużym spadkom temperatury nocą, woda stawała się na powrót czarnawa, miejscami, bliżej brzegu przejrzysta. Gdyby nie była tak zimna…z pewnością niejednego przyciągnęłaby jeszcze do pływania, a tak staw świecił pustkami. Jedynie wierni wyznawcy kija, żyłki i haczyka, obsiadali jego brzegi w przeważnie złudnej nadziei, dorwania „taaakiej” ryby. Przyjeżdżali tu już od rana na rowerach, motorkach, czy wreszcie samochodami z całego Skarżyska. Tak i dzisiaj pełno już było wędkarzy. Rozmieszczeni w swoistą tylarierę niemal dokładnie obsiedli brzeg. Nie odpuszczali nie tylko przy tak pięknej pogodzie jak teraz. Pojawiali się tu i zimą, podczas srogich mrozów. Staw wtedy zamarzał, a oni wyposażeni w krzesełka, świdry i krótsze, specjalne wędki, wylegali na lód. Zapełniali go i tylko śmigający między nimi łyżwiarze uzupełniali zimową publiczność stawu. Jeśli napada śniegu pojawiają się jeszcze biegacze na nartach. Ci biegają i po lodzie i po wiodącej przez las polnej drodze. O każdej porze roku i przy każdej pogodzie, pełno było tu zwykłych biegaczy, spacerowiczów i oczywiście piesków ze swoimi paniami i panami. Tak tu bywa dość często, bo bliskość miasta sprawia, że las i jego okolica stanowią doskonały teren rekreacyjny.

Od miasta, dość szybko jechał srebrny opel kombi. W środku siedziało dwóch mężczyzn. Podobni fizycznie do siebie ; jeden już stary, a drugi prawie trzydziestoletni. Nawet niezbyt bystry obserwator, dostrzegał łączące ich duże podobieństwo rodzinne. Nie tylko podobieństwo; młodszy, Maciek, był wnuczkiem Stefana. Bardzo lubił dziadka; był jego oczkiem w głowie ; traktował go, jak to często między wnuczkami i dziadkami, jak przyjaciela. Obaj przepadali za swoim towarzystwem i ilekroć nadarzała się okazja, urządzali wspólne wypady. Bardzo często do lasu, na Rejów, albo do stadniny koni w Marcinkowie.

30

Page 31: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

Stefan jeszcze niedawno sam prowadził, ale ostatnio, jeśli wyjeżdżał gdzieś poza miasto, korzystał z pomocy Maćka. Tak właśnie było w tej chwili; jechali na grzyby, przynajmniej taka była oficjalna wersja. Tak naprawdę na grzyby jechał tylko Maciek. Zatrzymali samochód na czymś w rodzaju parkingu. Maciek podniósł do góry bagażnik. Wyjęli z niego gumowce, kurtki przeciwdeszczowe zabrane tak na wszelki wypadek, koszyki na grzyby, jak żartował Stefan, też na wszelki wypadek. Przebrali się.- Bardzo się na mnie Maciuś pogniewasz, jak mój koszyk wsadzimy z powrotem do bagażnika? - Nie, dlaczego? Jak uzbieramy ten, wrócę się do samochodu po pusty- powiedział Maciek i wsadził z powrotem jeden koszyk do bagażnika. Ruszyli w las. Stefan wciągnął w płuca powietrze. Las! Ten tutaj bardziej przypominał park, ale zawsze las to las. Stefan uwielbiał to miejsce; mógłby kto sądzić, że ze względu na partyzancką przeszłość powinien unikać miejsc, które kojarzą się z wojną. W tym przypadku było dokładnie odwrotnie. Tu, wśród drzew, zawsze czuł się swobodny, wolny. Nie przeszkadzały mu nawet wciąż powracające wspomnienia; nie wszystkie były nieprzyjemne. W końcu ten czas to nie tylko samo zło, ale także jego młodość. Czasy, kiedy nie był Stefanem, tylko „Korabem”. Szedł teraz z wnukiem w milczeniu i z rosnącym ubawieniem obserwował jak Maciek usiłuje znaleźć jakiegoś grzyba. Podziwiał w nim to dążenie do sukcesu i umiejętność koncentracji na celu. Obojętne, czy grał w piłkę, czy malował obrazy, czy choćby tak jak w tej chwili, poszukiwał grzybów, koncentrował się na celu. Urodzony zwycięzca! Stefan to całkowite przeciwieństwo swojego wnuka. Oczywiście najwygodniej było zwalić na wojnę, ale nikt tak dobrze jak on sam, nie wiedział jak marna to wymówka. Wielu jego kolegów, nawet pomimo więziennych epizodów, potrafiło się odnaleźć w tym dziwacznym świecie, w jakim przyszło im żyć. Można powiedzieć, że porobili kariery. Stefan przeciwnie, robił wszystko, żeby własną zniszczyć. Tkwił w przeszłości, powracał do niej i nie potrafił się rozstać z jej bagażem. Owszem, skończył studia, co dla ludzi z jego życiorysem nie było takie proste. Stefan, po akcji na ubeckie więzienie w Kielcach, wyposażony przez rodzinę w zapas złotych monet, wyruszył na wybrzeże. Tam, w Szczecinie ukończył politechnikę. Co najdziwniejsze, oczywiście dla ludzi z tak zwanego normalnego świata, zrobił to pod przybranym nazwiskiem. Do Skarżyska przyjechał z poślubioną trzy lata wcześniej Martą, dopiero w pięćdziesiątym siódmym. Nawet ona nie znała jego prawdziwej historii. To, że nie miał do niej zaufania w tej sprawie, stało się pierwszym ciosem jaki zadał w jej serce. Póżniej były następne i następne, aż do rozwodu. Nic nie robił sobie z przysięgi wierności. Zdradzał Martę jeszcze na wybrzeżu. Nie było takiej pracownicy biura konstrukcyjnego, gdzie pracował, która mogłaby powiedzieć, że nie zapoznała się bliżej z jego męskimi możliwościami. Brał je wszystkie jak leci, nic nie robiąc sobie z tego czy Marta dowie się o tym, czy nie. Znosiła i to licząc, że z czasem mu przejdzie. Udawała ślepą, tłumacząc sobie, że poświęca się dla dobra ich córki, Dorotki. Nie mogła jednak na dłuższą metę pogodzić się z brakiem choćby pozorów czułości u człowieka, którego tak kochała. Przy kolejnej, już bardzo bezczelnej zdradzie, nie wytrzymała i wniosła o rozwód. Stefan przyjął ten cały rozwód równie bez emocji, jak i przyjmował małżeństwo. Córka nigdy nie wybaczyła mu cierpień, jakie zadał matce. Nawet teraz, pięć lat po śmierci Marty, nieczęsto z nim rozmawiała. Wymieniali tylko niezbędne komunikaty dotyczące wspólnych spraw majątkowych i ewentualnie Maćka. To wszystko. Nic nie pomagało i nie pomoże, ale gdyby nawet chciała rozmawiać ze Stefanem, co właściwie by jej powiedział? Nic. Prawdziwej przyczyny swojej postawy i tak nie potrafiłby jej podać.

31

Page 32: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

Sam potrzebował czasu, dużo czasu, żeby zrozumieć podłoże swojego zachowania. Dopiero jak przeszła mu ochota na kolejne podboje, zaczął się zastanawiać nad sobą i podczas kolejnej nieprzespanej nocy, odkrył w czym tkwiła przyczyna.- Dziadku, patrz jakiego prawdziwa znalazłem! – Maciek cieszył się jak dziecko. Stefan wyrwany z rozmyślań potrzebował nieco czasu, żeby zrozumieć przyczynę jego euforii.- Tak, takiego dawno nie widziałem. Dużo już masz?- Zależy jak na to patrzeć. Te kilka sztuk to zapewne niewiele, ale jeśli weźmiemy pod uwagę twoje „osiągnięcia” to oczywiście jest tego bardzo dużo. I kto tu był w partyzantce! Jak na was mówili? Leśni?- Różnie, leśni też. Powiem ci prawdę, nie szukam w ogóle grzybów – mówiąc to zajrzał do koszyka i przerzucił po jednym Maćkowe znaleziska.- To już wiem. Po rezultatach.- Wiem jak lubisz szukać, a tak bez celu, do lasu bym cię nie wyciągnął.- Na drugi raz nie kombinuj, przekonasz się, że nie jestem aż tak interesowny. - Nie obrażaj się, Maciuś. Z tych co znalazłeś zrobię grzybową i oczywiście jesteś

zaproszony. Niedaleko do Barańskich, podejdźmy tam. Co? - Dobra - ruszyli w dół wąską, leśną ścieżką do piaszczystej drogi wiodącej aż do

Suchedniowa. W lesie już od dawna pobudzili się jego główni mieszkańcy i słychać było ich

świergot. Do pracy zabrali się też ptasi robotnicy i z lewej i z prawej strony wyraźnie było słychać pukanie dzięciołów. Doszli do niewielkiej modrzewiowej alejki wiodącej do stojącego na wzniesieniu ni to dworku, ni to pensjonatu, budynku tak pomiędzy tymi dwiema funkcjami. Stefan wypatrzył sobie pieniek po ściętym drzewie i rozsiadł się na nim. Był zmęczony; taki dystans jaki dzisiaj przeszli, stanowił już dla niego spore wyzwanie. Maciek wyciągnął z plecaka termos z herbatą, nalał do kubka i podał dziadkowi. Usiadł na sąsiednim pieńku i czekał aż wypije. Stefan wypił i podał kubek Maćkowi.- Z tobą naprawdę można wybierać się na porządne wyprawy. Jesteś nie tylko wytrawnym tropicielem, ale i znakomitym kwatermistrzem. Gdybyś tak jeszcze pomyślał o takiej małej piersióweczce; tobie dostałby się naparstek, wszak prowadzisz samochód, ale ja…ja to co innego.- Dziadku, przecież… – Stefan wyciąga zza pazuchy piersiówkę! – przecież serce!- Serce, serce. Wierz lekarzom, a zaraz trafisz na…sam wiesz gdzie.- Mama mówiła, Dziadku, mama jest kardiologiem.- Wiem co mówiła. Nie obrzydzaj mi tej chwili, chociaż ty bądż mądrzejszy – Stefan pociąga spory łyk z piersiówki i podaje wnukowi. - Dzięki - Maciek pije troszkę. Poznaje po smaku pigwówkę od Artura z Warszawy, kumpla Maćka od spływów kajakowych.- Wiesz Maciuś, tutaj przed wojną przychodziliśmy potańczyć. Na dole, tam za tymi oknami, była sala balowa. Patrz, nawet teraz jest duża, pod całym budynkiem. Ostatni raz byłem tu w pierwszych dniach wojny; nie, jeszcze tuż przed pierwszym, przed wybuchem wojny! Tak, na pewno tak. Byłem wtedy zakochany w takiej Zosi, smarkatej harcerce; wszyscy byliśmy smarkaci. Przyszedłem spóźniony i przez okno zobaczyłem, o przez to, że Zosia tańczy z takim przystojniakiem, niejakim Andrzejkiem.- I co, jak cię znam pewnie dostał w zęby.

Page 33: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

32

- Coś ty!? Zosia nawet nie wiedziała, że jestem w niej zakochany. Jak miałem bić się o nią? Dopiero po kilku dniach zebrałem się na odwagę i powiedziałem jej co do niej czuję – Stefan ponownie pociąga z piersiówki.- Przyznaj się, po tylu latach chyba możesz. Z Zosią przeżyłeś swój pierwszy raz?- Niestety nie. Gdyby nawet i tak bym ci nie powiedział. Są sprawy, o których prawdziwy mężczyzna po prostu nie gada. W tym przypadku nie ma o czym opowiadać…- Zbyła cię! Niemożliwe! Takiego pleyboja!- Nie zbyła mnie, a z tym pleybojem, mocna przesada. Wiesz, nasze zastępy… ale ciebie to nudzi. Nie będę ci opowiadał o wojnie.- Coś ty! O wojnie, czy o Zosi? Opowiedz, zrobiło się naprawdę ciekawie.- Naprawdę chcesz słuchać tych sztywnych gadek o wojnie?- Dziadku, gadaj! Nie wymiguj się!- Z Zosią było tak. Prowadziliśmy razem we wrześniu taki punkt na dworcu, nazywał się odpoczynkowy. Chcieliśmy koniecznie w jakiś sposób uczestniczyć w wojnie. Wiesz, patriotyzm i te sprawy. Częstowaliśmy więc żołnierzy piciem i ciastem. Tak, żeby w trakcie przejazdu mogli nieco odpocząć. Gorąc był, pić im się chciało, więc chętnie pili naszą oranżadę. Mieliśmy najlepszą w okolicy, z wytwórni Jarosińskiego. I tam na tym punkcie zebrałem się nareszcie na odwagę i powiedziałem jej jak bardzo mi się podoba. Nawet ją pocałowałem, a wiedz, że wtedy pocałować dziewczynę to nie było tak łatwo. - Zawsze słyszałem o dziadku podrywaczu, a tu proszę, prawdziwa natura…- O każdym gadają przeważnie głupoty! U takich dzieci pocałunek to wielka rzecz. Jeszcze nie ochłonęliśmy po nim, a tu przyszedł taki żołnierz. Chciał coś do picia. On i inni przejeżdżali jak wielu, jak całe armie, przez Skarżysko. Napił się, pogadał z nami i poszedł z powrotem. Pokazywał nam to cholerne zdjęcie rodzinne; zostawił to zdjęcie, a Zosia złapała je i wybiegła za nim żeby mu je oddać. Nadleciał szkopski samolot. Słychać było wybuch bomby, a po nim serię z karabinu maszynowego. To był pojedynczy samolot. Cały peron cywili i wojskowy pociąg, który ruszył, żeby uciec spod ostrzału. Słychać było jego ryk jak jeszcze raz się zniża i znowu seria. Dopiero odleciał…Wybiegłem z budynku i od razu ją zobaczyłem. Leżała na środku peronu, w kałuży krwi. Tylko ona zginęła; było sporo rannych, ale tylko Zosię zabił, jeden, pojedynczy samolot. Leżała w takim strasznym bezruchu i w ręku ściskała to zdjęcie!- Stefan znów pociągnął łyk - Wyjąłem je z jej ręki i jak idiota biegałem po peronie, pośród jęczących rannych; wściekły szukałem tego żołnierza, a oni odjechali, zostawili nas! - Właściwie, skoro to był tylko jeden samolot, czego nie strzelali?- Też mnie to dręczyło. W życiu czasami wszystko się tak przeplata; wiesz, jest teoria, że podobno wciąż obracamy się w kręgu tych samych osób. Ja tego żołnierza, od tej fotografii, spotkałem już jako jeńca i jeszcze póżniej, ale to już inna sprawa…Czemu nie strzelali? Okazało się, że wydali im broń, ale bez amunicji! Tak się u nas wyprawiało!! Zawsze był burdel, nie tylko za komuny.- To tę dziewczynę kochałeś przez całe życie, tę Zosię! Dlatego byłeś taki okropny dla Babci.- Kto ci takich głupot naopowiadał, Babcia?! Ja nigdy nikomu nie opowiadałem tej historii, a Babcia nie wiedziała nawet o istnieniu Zosi. Też wymyśliła!- Jeśli nie ta Zosia, to kto?- Wracajmy, mam jeszcze dzisiaj spotkanie z dziennikarzem, tym Mateuszem, z którym pływacie kajakami. Mówiłem ci. Pewnie w sprawie rocznicy „Smutnego”. Muszę się przygotować, przejrzeć notatki. Mam też dzwonić do znajomego w sprawie twojej pracy. Opowiem ci co załatwiłem przy grzybowej.

Page 34: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

33

- Nie powiesz kto to był, ta kobieta? - Teraz wnuku to ja mam sklerozę i nie pamiętam. Na pewno nie Zosia. Nawet z nią nie spałem i miałbym całe życie sobie i innym o nią zmarnować? Zastanów się. Koniec tych dyskusji! Wracamy! Ruszyli z powrotem do samochodu. Maciek odwiózł Stefana i odjechał do siebie. Stefan zmęczony położył się do łóżka i popadł w drzemkę. Nie spał twardo, o nie. Od jakiegoś czasu prześladował go pewien sen. Główną rolę w nim odgrywała pewna piękna blondynka. Nie była to osoba przypadkowa. Kiedyś spotkał ją w bardzo konkretnej sytuacji. I sen ten nie dość, że był pierońsko realistyczny, w dodatku zupełnie nie był fantazją. Mało tego mimo wysiłku woli, Stefan nie potrafił się z niego wybudzić. Jak zaczynał się tak musiał dośnić go do końca. Razem z „Ośką” wykonywali wyrok na konfidencie gestapo. Uciekał, a Stefan wpakował mu krótką serię w plecy. Kiedy dla pewności „Ośka” dobijał gada, pojawiła się właśnie ta blondyna. Wystrojona w futro, utapirowana, cała w złocie, kochanka likwidowanego. Darła się jak zarzynana.- Ludzie, zabili!! Zabili!! Mordercy!! – a oni stali tam jak zahipnotyzowani i wreszcie pierwszy ocknął się „Ośka”.- „Korab”, „Korab” wiej, człowieku, kurwa odwrót! Spierdalamy do cholery!! – złapał go wpół i szarpnął w kierunku końca skwerku, na którym robili tę rozwałkę. Zwiali, ale franca rozpoznała „Ośkę”. Mało tego, skojarzyła gdzie widziała go ostatni raz, a było to akurat na punkcie, gdzie mieli się zamelinować po akcji. Tak się stało, że na noc został tam tylko „Ośka”… Kiedy wychodził, właściwie wybiegał z punktu, widział go ostatni raz. Nawet nasi sprawdzali później i jego, ale dziewczyna u której spędził tę noc, potwierdziła jego alibi. Jego i ją przerzucili do lasu, a tę gestapowską kurwę chłopaki dorwały w biały dzień na targu. Załatwili ją po cichu, nożem. Stefan budził się zawsze w trakcie tego jej wrzasku – Zabili, mordercy! – zawsze wtedy. Tak stało się i teraz; obudził się i przez chwilę nie kojarzył, ani gdzie jest, ani w jakim czasie. Jeszcze tkwił w swoim obsesyjnym śnie. Do drzwi najpierw ktoś dzwonił, a póżniej stukał, a Stefan nie słyszał, a nawet jeśli słyszał nie rozumiał, że to się dzieje rzeczywiście, nie we śnie. Potrzebował nieco czasu, ale w końcu się ocknął i ruszył do drzwi. Stał przy nich młody człowiek, młody jak dla Stefana; już trzydziestokilkuletni, przystojny, średniego wzrostu, szatyn, o już podwyższonym przez początki łysiny czole. Mateusz. - Proszę, wejdż. Mogę tak mówić, bez pana? – Stefan gestem zaprosił Mateusza w głąb mieszkania.- Oczywiście, proszę mówić jak panu wygodniej. - Troszkę się nastałeś pod drzwiami, bo mnie się przysnęło, jak to starszemu panu.- Nic nie szkodzi. Najważniejsze, że pan jest.- Pewnie; już myślałeś, nie ma tej starej sklerozy, będzie trzeba przyłazić jeszcze raz.- Ależ…- Wejdźże wreszcie! Siadaj. Trochę się Mateusz dziwię, że akurat ze mną postanowiłeś przeprowadzić ten wywiad. Żyją jeszcze tacy, co całą okupację byli przy „Smutnym”. Ja, właściwie…- Ale ja chcę wywiadu z panem o panu. - O mnie!? A cóż takiego ciekawego miałbym ci opowiadać! Nie byłem nikim ważnym. Zwykłym partyzantem i później jednym z wielu inżynierów pracujących w tutejszych zakładach.

Page 35: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

34

- Nikim ważnym?! Żartuje pan! Wojna, akcje, okupacja! AK!! Miał pan ciekawe życie.- Ja?! Kto tu żartuje. No dobrze… słuchaj napijesz się herbaty?- Nie, dopiero piłem.- Spytam inaczej- przyjechałeś samochodem?- Te kilka ulic? Oczywiście spacerkiem.- Świetnie się składa. Chcesz wywiadu, nie możesz odmówić staruszkowi i napijesz się ze mną pigwówki. Prawda?- Prawda. Mój dziadek miał takie powiedzenie: chorego pytają.- Gdzieś to słyszałem – wstaje, zagląda do barku, ale tu nie ma pigwówki. Wychodzi do sąsiedniego pokoju, gdzie ostatnio zostawił karafkę.- Gdzie ja to słyszałem? O tym chorym?- cały czas zastanawiał się nad tymi słowami.- Ach, już wiem! Wtedy! Z tego dnia pamiętał, mimo upływu lat, niemal każdy szczegół. Feralny dzień, chyba najgorszy w jego życiu. Stracił ją wtedy… Przyszli ze „Stokrotką” do Stasia po prowiant i Marysia, jego żona, zapytała ich czy piją bimber. Wtedy właśnie Staś powiedział – chorego pytają. Stefan wrócił z karafką i postawił ją na stole.- Poczekaj, jeszcze kieliszki – z barku wyjął dwa, podał je na stół i nalał trunku.- Młody człowieku, zrobimy ci egzamin, czy nadajesz się do partyzantki. Będziemy pić z tych, takich trochę większych. Twoje zdrowie.- Pana, pana przede wszystkim - piją, jak to się mówi do dna.- Dobra. Z tym egzaminem na partyzanta to jakaś zabawna sprawa.- Czemu zabawna? Bez głowy do alkoholu, w lesie byś się nie uchował.- Nie to mnie śmieszy, tylko to, że już raz mnie do partyzantki przymierzano.- Kiedy!?- W stanie wojennym.- Ach, ty wtedy działałeś w „Solidarności”. Coś mi się tam obiło o uszy. - W NZS-ie. Taka studencka mutacja „Solidarności”.- W NZS-ie?- Tak.- Świetnie! Wnuczek kończy historię i pisze pracę magisterską o was. O tej organizacji. Trafiłeś mi się jak ślepej kurze ziarno. Wywiad będzie, opowiem ci co i jak, ale ty musisz się spotkać z Maćkiem i opowiedzieć mu jak było. Nie chcę, żeby wypisywał chłopak głupoty. - Rozumiem, ja też chcę znać historię z pierwszej ręki i dlatego tak zależało mi na wywiadzie z panem. - Tylko żebyś Mateusz nie wypisywał póżniej o bohaterach, niezłomnej postawie i tym podobnych bzdurach.- Kiedy wy naprawdę byliście bohaterami!- Gówno prawda! My!? Może „Smutny”, ten był bez nerwów, ale większość, na czele ze mną, bała się jak cholera! A miałem w garści karabin. Wiesz z kim powinieneś się spotkać na ten wywiad ?- Z kim?- Z kimś z tych, którzy nas ukrywali zimą po domach, żywili, ostrzegali przed Niemcami, dostarczali informacji. Oni tak, byli bohaterami; ryzykowali nie tylko życiem własnym, ale także życiem najbliższych. O nich nikt nie pamięta i nie stawia im pomników.- Ja i o nich chcę napisać. Muszę mieć jednak obraz jak najpełniejszy i dlatego tu jestem. Wszystko co pan mi opowie, panie Stefanie, także i o ludziach z waszego zaplecza, wykorzystam w mojej pracy.

35

Page 36: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

- To dobrze, to dobrze. Nalej, w końcu możesz wyręczyć staruszka – Mateusz nalewa do pełna, piją.- Proponuję taką na razie luźną rozmowę. Później jakoś się to uporządkuje. Odpowiada to panu?- Mnie jest obojętne, boję się tylko o moją pamięć. Na przykład odkąd przyszedłeś przyglądam ci się i …nie mogę, sobie przypomnieć, gdzie cię wcześniej widziałem. Na te nasze nudne rocznice pod pomnikami nie chodzisz? Tak myślałem. W telewizji nie pracowałeś?- Nie.- Ach! Przecież wy pływacie po Kamiennej z Maćkiem. Pewnie pokazywał mi jakieś wasze zdjęcia ze spływu.- Pewnie tak. Zacznijmy tak bardziej od końca. Jak się pan, panie Stefanie rozkręci, wrócimy do początku wojny. Tak więc chciałbym coś usłyszeć od pana o akcji na kieleckie więzienie. - Tak, rozwalałem je ze „Smutnym”. Tyle, że to już po, po wojnie.- Po wojnie, wiem. Dlatego mnie tak bardzo interesują fakty związane z tym atakiem.- Które konkretnie?- Najbardziej wasze nastawienie. Przecież już wiadomo było, że komuniści, razem z ruskimi wygrali i wasz opór jest bez sensu. A poza logiką, nie bał się pan, po tych wojennych przeżyciach jeszcze ryzykować, nie miał pan po ludzku dość?- Strach w momencie walki nie może mieć miejsca. Rozkaz i tyle; pewnie, że o życie każdy boi się, to u normalnych ludzi wręcz niezbędne. Chodzi tylko o opanowanie nerwów. W akcji nie tylko twoje życie, ale i kumpli zależy od twojego opanowania. Wtedy ręce, nogi nie mogą dygotać. I co? O co jeszcze pytałeś? - Motywacja; co kierowało wami, żeby uwolnić za wszelką cenę kolegów?- Właśnie, kolegów! Każdy z nas mógłby być na ich miejscu. Już wiedzieliśmy, na co czerwonych stać. Ta akcja, to była kwestia wierności i lojalności. Tak byliśmy wychowani, wyćwiczeni. Rozkaz i tyle, trzeba iść. Dzisiaj już bym tak chyba nie postępował. Analizowałbym, rozważał.- Był pan jeszcze w lesie i z lasu zaatakowaliście to więzienie? - Skąd. W jakim lesie! W lasach wkoło Kielc ukrywało się tylko kilku, trzech, czterech ludzi. Pozorowali naszą aktywność. Chodziło tylko o pozory, dzięki nim urządzali na nas obławy, miotali się po całej okolicy, polując na „Smutnego”. Nienawidzili go; czym większy za Niemca ktoś był kozak, tak jak „Smutny”, tym bardziej chcieli go zniszczyć. Jak tak myślałem o tym później, wiesz jak już nie byłem”Korabem”, tylko Stefanem i to o innym nazwisku, wymyśliłem taką teorię, tylko dla siebie, że oni po prostu byli cholernie zazdrośni. Siedzieli w wojnę na dupie, byli spoceni ze strachu, lepcy, a tu tacy jak „Smutny” lali na strach i Niemców. Skończyła się wojna i dzięki ruskim mogli się odegrać. Dorwać naszych i dobrać się do nich. Poniżyć, zgnoić… Miernoty. To były miernoty. Dlatego, a nie dla naszej walki, dla tej waszej „Solidarności”, NZS-u, czy czegoś tam jeszcze nie mogło im się udać. Tak uważam, tak, dlatego, że byli beznadziejnymi tchórzliwymi miernotami. Na koniec ten cały ich generał! Taki sam jak ci moi „kolesie”. Tchórz, który bał się przyznać, że chce władzy i tylko tego. Reszta tej jego gadki, te patriotyczne pozy! Bzdury dla gawiedzi! Ale my nie o tym. Nalej! – Stefan podstawia Mateuszowi kieliszek, ten nalewa i piją. - Zostawmy tych nieszczęsnych idiotów. Słuchaj, „Smutny” to był prawdziwy lis. Dzięki jego taktyce w mieście było ich dwa razy mniej niż powinno. Biegali za jego cieniem po lasach. Tak ich zrobił i o tyle nam było łatwiej. Wiesz, że mieliśmy rozbić też więzienie na Rakowieckiej?- W Warszawie!?

Page 37: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

36

- A niby gdzie? Tak jak w Kielcach, w środku miał być nasz człowiek. To był klucz do powodzenia całej sprawy i kicha! Nasz człowiek zdradził. Nie był od nas, z lasu. Był z Warszawy, nie wiem czemu, ale zdradził. I tu cały „Smutny”! Dowiedział się o tym, bo przyszedł dwadzieścia minut wcześniej na umówione z nim spotkanie. Miał omówić z nim szczegóły akcji. Wyczuł drania! Wiesz, u nas była przysłowiowa punktualność.- Wiem. Do dziś jak ktoś tak przyjdzie w punkt, mówi się- jak w AK.- Właśnie. I ubole czuli się bezpieczni. Rozstawiali się, gadali z tym niby konspiratorem, myśleli, że jeszcze mają czas. Nie mieli! Nasz dowódca był za mądry dla tych parobków. Obejrzał ich sobie i dopiero wtedy, dopiero wtedy zabrał się i poszedł. Weź młody, nalej, ale mnie tak już pół. Zrobiłem się za wylewny – piją.- Więc w Kielcach mieliście w środku agenta?- Tak. - Kto to był. Czytałem trochę o tej akcji, ale nie natrafiіem na ślad kogoś takiego. - Ja sam nie znam szczegółów, konspiracja, rozumiesz? W każdym razie dzięki niej znaliśmy dokładny rozkład więzienia, mieliśmy nawet klucz do cel z naszymi! Wszystko poszło gładko i bez hałasu. Mogliśmy ze wszystkimi, nawet z rannymi, wycofać się cicho, bezpiecznie. Udało się do cholery! - Jak pan powiedział? Dzięki niej? Kto to był, dzięki komu się to udało? Kobiecie? - Kobiecie.- Czyli wiedział pan kogo macie w środku?- Skąd! Nie wiedziałem! Każdy zna taką część zadania, która go bezpośrednio dotyczy. Tak jest lepiej na wypadek wpadki; im mniej wiesz, tym mniej powiesz jak pękniesz w śledztwie – Stefan wyciąga rękę po karafkę, Mateusz jest szybszy.- Pozwoli pan? – nalewa im obu – Ktoś musiał jednak ją znać?- Oczywiście, ale ja wiem dopiero od kilku lat. Od początku wiedział tylko jej bezpośredni dowódca, taki facet od naszego wywiadu, „Czarny”, oczywiście „Smutny” i mój bezpośredni dowódca w akcji; jemu dała klucze do cel z naszymi i wskazała w którym skrzydle więzienia siedzą.- Kto to był?- Dowódca? „Grom”, taki miał pseudonim.- Nie, nie on. Ona! - Napijmy się wreszcie – Stefan przechyla jednym ruchem kieliszek – „Stokrotka”. Taki miała pseudonim. Przepraszam cię muszę na chwilę iść zadzwonić. Dopij i uzupełnij, zaraz wracam. Stefan wyszedł do sąsiedniego pokoju. Waliło mu serce jak szalone. Wiadomo było, że ten dociekliwy dziennikarz wcześniej, czy póżniej dojdzie do Krysi. Wiedział o tym, a mimo to zgodził się gadać z nim. Tylko do siebie sam może mieć pretensje. Siada na taborecie przy telefonie. Chwilę odpoczywa. Z szufladki wyciąga kartkę z zanotowanym telefonem do syna „Czarnego”. Spotkał go na corocznych obchodach rozbicia więzienia w Kielcach. Marek, syn „Czarnego,” jest teraz szychą w ministerstwie kultury. Zrobił to, co nie udało się nikomu z kolegów ojca, ani samemu ojcu, czyli karierę w polityce.- Słucham, gabinet pana wiceministra – słyszy w słuchawce głos sekretarki.- Ja właśnie chciałem rozmawiać z panem wiceministrem. - W tej chwili szef jest na spotkaniu z twórcami. Będzie za godzinę, dwie. Może coś powtórzyć jak przyjdzie? - Właściwie…tak! Niech pani powtórzy, że dzwonił „Korab” ze Skarżyska.- Zrozumiałam, „Korab”- mówi wolno, chyba w trakcie notuje – zadzwoni pan ponownie?- Tak. Do usłyszenia.- Do usłyszenia.

Page 38: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

37

Stefan wraca do pokoju, w którym zostawił Mateusza.- Co z tobą!? Miałeś dopić i uzupełnić, a tu widzę niesubordynacja.- Już się poprawiam, pana zdrowie – Mateusz dopija i nalewa do obu kieliszków.- Tak zdecydowanie lepiej. - Skoro tak, możemy wrócić do naszej rozmowy?- Proszę, co chcesz jeszcze wiedzieć?- Jak było z tą „Stokrotką”, w tym więzieniu.- Jak, jak. Normalnie. Mówiłem już, nie znałem jej zadania, po prostu robiłem swoje. - A wtedy, jak dała wam klucze…- Tylko „Gromowi”, my jedynie go ubezpieczaliśmy. Była noc, ciemno i wszystko działo się bardzo szybko…- Więc kiedy dowiedział się pan o tym, że agentem była „Stokrotka”?- Mówiłem już, kilka lat temu, na jakimś odsłonięciu pomnika, czy tablicy. Spotkałem tam „Czarnego” i zapytałem go wprost, kto wtedy dał nam klucze do cel? Czy wie. Okazało się, że specjalnie po to wprowadzili ją tam kilka dni wcześniej na lewych papierach. Udawała przysłaną z centrali oficerkę. Udało się jej, ale zapłaciła straszną cenę. Przez całe lata, właściwie pewnie do tej pory, żyje ze zmienioną tożsamością, a jak to jest, sam wiem najlepiej. Ja tak żyłem, aż do pięćdziesiątego siódmego. Dopiero wtedy ujawniłem się i przeszedłem całą weryfikację papierów. Gdyby nie pewien porządny partyjniak, taki z czerwonej partyzantki, Bakalarczyk , nigdy bym nie doszedł końca z dyplomem i pracą. Ona miała nazwisko po mężu, inne zdaje sie niż swoje podała do ślubu i tak już została. Nigdy nie przyjeżdżała do Skarżyska. Rodzice jej nie przeżyli wojny, a poza nimi nie miała tu nikogo…- Pan znał przecież „Stokrotkę”, dlaczego nie kontaktował się z nią?- Skąd wiesz, że ją znałem? Rozmawiałeś z Krysią!?- Nie. Ale czytałem wspomnienia „Ostrego”. Pisał, że z nią przyjechał pan do „Smutnego”. Coś tam wam nie wyszło w mieście i byliście spaleni. - Tak. Chodziło o wyrok na kapusia gestapo. Nawaliliśmy; trzeba było zabić świadka, kochankę kapusia, a my tego nie zrobiliśmy. Ta poznała jednego z nas. On zginął, a my z Krysią zwialiśmy do lasu. Ot i cała historia.- Był pan z nią cały czas w lesie, aż do tej obławy.- To też wiesz; ach, prawda, od tego gaduły „Ostrego”, opisał pewnie wszystko co wiedział ze szczegółami. Czego nie wiedział, jak go znam, jeszcze wymyślił. Z nim pogadaj.- Na pewno tak zrobię. Teraz rozmawiam z panem i chciałem się spytać jak to było z podejrzeniami o zdradę po tej obławie?- Oczywiście padły na nas ze „Stokrotką”. My nie byliśmy w obozie. Byliśmy po żarcie w Małogoszczu. Wróciliśmy akurat tuż po niemieckim ataku. Wiesz jak to wyglądało?- Wiem. Jak udało się wam udowodnić swoją niewinność?- A jak myślisz? Adwokata nie miałem, sam rozumiesz. Stałem już pod ścianą, naprzeciwko dwóch naszych z załadowaną bronią i wtedy pojawił się jak na jakimś pieprzonym filmie, w ostatniej chwili, „Smutny”; przesiedział całą obławę w ziemiance dokładnie na środku obozu, wkoło chodziły szkopy i nie domyślali się, że tam jest. Widział gada konfidenta, można powiedzieć naszego sąsiada, młynarza z Zakrucza. Tak więc uciekłem kostusze spod kosiska.- A „Stokrotka”?

38

Page 39: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

- Ty nic, tylko ciągle „Stokrotka” i „Stokrotka”! Nie było jej tam jak się sprawa wyjaśniła. Weź ją zresztą sam o wszystko wypytaj. Z tego co słyszałem, żyje, ale jak i gdzie dokładnie nie wiem. Ty jesteś taki dociekliwy, macie te swoje internety, inne sposoby, na pewno ją znajdziesz. -A pan? Nie próbował się z nią spotkać?- A po co? Gdyby chciała, wciąż nasi ogłaszają różne rocznicowe spotkania. Kto chce, ten przyjeżdża. Mamy w końcu swój związek. Pytałem, nikt o niej nie słyszał.- Nie wie pan czemu nie chce się z wami spotkać?- Nie. Po prostu, może nie przepada za wspomnieniami? Ja ją rozumiem. Mnie czasami jak najdą… wiesz, szczególnie przed snem. Nie wykonałem dużo, ale jednak kilka tych wyroków było. Wrogowi nie życzę takich wspomnień! Tam się strzelało bezpośrednio do człowieka, rozumiesz?! Ja miałem bardzo dobre oko i potrafiіem z przyzwoitej odległości trafić każdego szkopa. Tylko, że w wyrokach musiałeś mieć całkowitą pewność co do osoby i rezultatu. Strzelało się więc bezpośrednio z najbliższej odległości. Widziałeś twarz, oczy likwidowanego. Strach w tych oczach.- Rozumiem pana lepiej niż pan sądzi… Może na dzisiaj skończymy?- Możemy jeszcze chwilę pogadać. Idę jeszcze zadzwonić, a ty masz okazję w tym czasie pooglądać sobie zdjęcia. Mam ich dwa albumy. Większość opisana. Sytuacja powtórzyła się; Stefan wszedł do pokoiku z telefonem i usiadł przy niewielkim biurku. Z szufladki wyjął kartkę z numerem i zadzwonił. Odebrała znów sekretarka.- Słucham, ministerstwo.- Dzwoniłem… Ja do pani szefa.- A, pan „ Korab” – śmieje się – już przełączam. Chwilę trwa oczekiwanie na połączenie i odbiera Marek, syn „Smutnego”.- Słucham, z kim mam przejemność?- Pamiętasz, jestem kolegą taty z wojny, ze Skarżyska. Umawialiśmy się na ostatnim” wykusie”, w lato, że się odezwę. - Tak, oczywiście pamiętam. Pan Stefan!- Dzwonię w konkretnej sprawie…- Panie Stefanie, mam prośbę. Ma pan czym zapisać?- Oczywiście, mam.- Podaję numer: 726102711. Zapisał pan?- Owszem, zapisałem.- Proszę zadzwonić na niego za, powiedzmy, pięć minut. Przepraszam, ale muszę wyjść z gabinetu i porozmawiamy dopiero wtedy.- Widzę, że coś odziedziczyłeś po ojcu.- Nie rozumiem.- Rozumiesz. Do usłyszenia. Stefan, wraca do pokoju, w którym siedzi Mateusz. Jest pogrążony w oglądaniu albumów. Wyciągnął z torby notes i tam robił notatki. Stefan dał mu ręką znak, żeby sobie nie przeszkadzał i wyszedł do kuchni. Włączył na niewielkim gazie grzybową. Musiała się dogotować; zmniejszył gaz, musiał jeszcze ją doprawić. Wyjął najpierw dwa talerze, zastanowił się i wyciągnął jeszcze jeden . Wrócił z powrotem do pokoju z telefonem. Spojrzał na telefon i kartkę. Jeszcze sprawdził czas i wybrał numer do Marka.- Słucham, pan Stefan?- Tak.- Domyślił się pan o co chodziło?- Jasne, nie zapominaj, że kilka lat byłem w konspiracji.

Page 40: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

39

- Czy chodzi o sprawę o której rozmawialiśmy?- Właśnie o to.- Więc od razu do rzeczy. Ukończył wnuczek plastyka w Kielcach, prawda, że dobrze pamiętam?- Tak, plastyka. I kończy teraz historię w Kielcach.- Dobrze, doskonale. O ile dobrze pamiętam broni pracę o NZS-ie?- Tak, o NZS-się. - Z dyplomem natychmiast do mnie. Luzuje się przyzwoity etat w dziale ochrony zabytków. Jego szef, tak jak i ja był w NZS-ie. Maćkowi brakuje oczywiście doświadczenia, ale na szczęście nie jest to aż tak wyeksponowane stanowisko. Poradzi sobie z pewnością. Na początek nie mogę załatwić poborów na wyższym poziomie. Dostanie tylko skromniutkie trzy tysiące. - Skromniutkie! Ty wiesz jak zarabia się w naszym województwie?- Wiem, jasne, że wiem. Ale, panie Stefanie tu jest Warszawa i ceny są zupełnie inne. Ma gdzie mieszkać?- Coś będzie musiał wynająć.- Nie ma takiej potrzeby. Dopóki będzie chciał, może mieszkać w moim mieszkaniu. Opłaci tylko media i tyle. Ja mam jeszcze służbowe i z nową partnerką taki niewielki domek. Nic wielkiego, jakieś dwieście metrów kwadratowych. Tak więc w zasadzie Maciek pomoże mi pilnować dobytku.- Nie wiem jak ci Marku dziękować.- Nie trzeba. Jeśli tylko mogę, zasze chętnie pomagam kolegom ojca. - Ale nie musisz tego robić. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Nie byłem ani dobrym mężem, ani dobrym ojcem, więc chociaż jako dziadek… Jeszcze raz ci dziękuję i do zobaczenia; gdzie: w Kielcach, czy w Skarżysku? Przyjedziesz w najbliższym czasie?- To wie tylko moja sekretarka. Tak więc panie Stefanie, dużo zdrowia, życzę dużo zdrowia i do zobaczenia na jakiś uroczystościach; a może wypuści się pan z wnukiem i odwiedzi stolicę? Byłoby mi miło gościć pana w Warszawie. - Co to to już raczej nie. Nie ruszam się tak daleko od lat. - Pora to zmienić, panie Stefanie! Świat jeszcze należy do pana . - Już raczej nie, ale zastanowię się. To jeszcze raz dziękuję i do widzenia.- Do widzenia. Stefan odłożył telefon na miejsce i powrócił do Mateusza. Ten przejrzał już prawie do końca drugi album; ponalewał do kieliszków, siedział wpatrzony w jedno ze zdjęć.- O, widzę wyraźną poprawę! Twoje zdrowie – zadowolony z siebie Stefan siada z rozmachem i sięga po kieliszek. Nie czeka nawet na Mateusza i wypija duszkiem. Odstawia kieliszek i ze zdziwieniem patrzy na Mateusza. Ten siedzi nadal w bezruchu wpatrzony w zdjęcie z albumu. Stefan też zagląda przez ramię dziennikarza i patrzy na to co tak przykuło jego uwagę. Patrzy i… doznaje olśnienia!- O ja debil! Cały czas patrzyłem na ciebie, przez całą naszą rozmowę i nie skojarzyłem! On cię tu przysłał, przecież to jasne!- Jaki On! O czym pan gada?- Dlatego do mnie zadzwoniłeś , nie udawaj. Już się wydało.- Co!? To raczej ja mam do pana pytanie - skąd u pana wzięło się zdjęcie ?! Mama jest na nim jako malutkie dziecko i jeszcze wujek Władek. Oczywiście Dziadek i Babcia!- Ty jesteś bardzo podobny do Stasia. Naprawdę nie on cię przysłał?- Jak, zza grobu?!

Page 41: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

40

- Co ty!? No tak. Był w końcu starszy od nas… Znaliśmy się świetnie w czasie wojny. Pamiętasz jak mówiłem ci na samym początku kogo uważam za prawdziwego bohatera? Miałem na myśli właśnie twojego dziadka. - A zdjęcie? Podarował je panu?- Nie całkiem. Poznałem twojego dziadka zaraz na początku wojny, we wrześniu. Wtedy przejeżdżał przez Skarżysko. - Jak wieźli go do niewoli? - Też się wtedy widzieliśmy, ale pierwszy raz jak jechał na wojnę, w trzydziestym dziewiątym. Zostawił wtedy przez przypadek to zdjęcie. Nie opowiadał ci? Nigdy?- Nigdy. O ucieczce z transportu opowiadał. - A, czy o zdjęciu…chyba o zdjęciu nic nie mówił, skoro nic nie wiesz.- Tak. Nic nie mówił. Dziadek w ogóle bardzo niechętnie cokolwiek opowiadał. Wszystko co wiem to albo od mamy, albo od ludzi. Od niego tylko trochę udało mi się wyciągnąć dzięki naszym Dożynkom. Urządzliśmy je dla siebie zawsze na koniec żniw. Oczywiście odkąd Dziadek uznał, że może ze mną, już prawie dorosłym wnuczkiem, takie dożynki odbywać. Po kilku kolejkach, czasami udało mi się go wypytać o to czy owo. - Masz do tego talent. Ze mnie wszystko wyciągnąłeś . W naszych czasach służyłbyś w wywiadzie – Stefan wyjmuje zdjęcie z albumu.- Niech wróci do prawowitych właścicieli. Oddasz Babci…- Też nie żyje.- To Mamie.- Nikt z tego zdjęcia już nie żyje. Wujek zmarł jeszcze za życia Dziadków, a Mama kilka lat temu. - Współczuję ci. Naprawdę mi przykro. Wiesz co zrobimy? Oddam to zdjęcie tobie.- Ależ…- Nie protestuj! Mowy nie ma. Inne zdjęcia dostanie Maciek. To jest twoje i bez dyskusji.- Dla pana, to zdjęcie…- Dla mnie? Rozpacz, tylko tyle… Co innego ty. W końcu to twoi najbliżsi ! Stanowczo nalegam.- Jak pan chce, ale w zamian proszę o szczerość, bo przyzna pan, tak do końca nie był pan ze mną szczery. – Mateusz sięga po torbę i chowa do niej zdjęcie rodzinne. - Ja? Opowiedziałem ci o sobie więcej niż mojemu wnukowi! - Jak pan tak twierdzi…ale mnie chodzi o takie momenty w naszej rozmowie, w których miałem wrażenie, że ucieka pan z odpowiedzią. Mam wszystko nagrane, jak pan zauważył i po przeanalizowaniu nagrania, jeśli nie będzie pan miał nic przeciw następnym spotkaniu dopytam.- Zgoda. Szczególnie teraz jak okazało się, że jesteś wnukiem Stasia, oczywiście we wszystkim ci pomogę jak tylko będę potrafił najlepiej. Dzisiaj jednak będziemy musieli niedługo skończyć, czekam na Maćka, jak chcesz mogę cię poczęstować grzybową. Chcesz?- Za zupę dziękuję. Tak się składa, że nie jestem miłośnikiem grzybów. Proszę mi jeszcze opowiedzieć coś o Dziadku. Na przykład do dziś nie wiem czy był zaprzysiężony, bo bezpośrednio w akcji nie brał chyba nigdy udziału?- Nie brał! Niewiele wiesz o swoim dziadku! Oczywiście był zaprzysiężony.

Page 42: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

41

Nie strzelanie jest jednak najważniejsze. Bez wsparcia organizowanego przez takich ludzi jak twój dziadek nie przeżylibyśmy jednej zimy. To było najważniejsze. A co do akcji…naprawdę nic nie wiesz?- Nie. Słucham.- Sam nie wiem; skoro nie opowiadał ci nic... Z drugiej strony, minęło tyle lat…wszystko się zmieniło. Dobra. Chociaż to powinieneś wiedzieć. Słuchaj, ale nalej jeszcze- Mateusz nalewa i piją. Stefan odstawia kieliszek i kontynuuje swoją opowieść.- Był taki folksdojcz Konapka, czy Kopka, dokładnie nie pamiętam. Wredny, wysługiwał się szwabom okropnie. Wielu ludzi z podziemia wysłał dzięki swoim donosom na tamten świat. Zapadł wyrok, ale nie mogli go w Kielcach dorwać; pracował na gestapo i mieszkał dosłownie po drugiej stronie ulicy. W czasie likwidacji zginęłoby wielu naszych, a aż taki ważny to on nie był. Wywiad z Kielc ustalił, że nasz koleżka jest dość kochliwy. Ze względu na swoje zadania w gestapo, jeździł dużo po tak zwanym terenie, dysponował samochodem i kasą. Wszędzie gdzie trafiał swoim oplem miał jakąś kochankę. Między innymi i w Mieronicach, wiesz, pod Małogoszczem. Przyjeżdżał do niej co jakiś czas, jak tylko udało mu się urwać żonie. Oczywiście nieregularnie. Tak kombinował sobie służbowe wyjazdy, żeby do tej panny zahaczyć. Daliśmy naszym ludziom w terenie zdjęcia tego gnoja; między innymi Stasiowi, twojemu Dziadkowi. Czekaliśmy na sprzyjającą okazję. Nadeszła. Tego dnia przyszliśmy po prowiant w umówiony dzień do Małogoszcza, ja i „Ostry”. - Dziadek go rozpoznał, a wy go kropnęliście?- Mateusz dopił pigwówkę z kieliszka.- Rozpoznał go.., ale po kolei. Przyszliśmy wcześniej niż o umówionej godzinie. Stasia nie było, poszedł do rynku ostrzyc się i coś tam jeszcze załatwić. Zakład fryzjerski był tak po środku, jak się szło do kościoła. Pracował w nim następca pewnego kapusia. Twoja babcia, Marysia, dała nam po szklanie bimbru i czekaliśmy na Stasia. Długo nie wracał. Mieliśmy już wracać do lasu, kiedy pojawił się twój dziadek. Szumiało mi już zdrowo we łbie, ale od razu kapnąłem się, że coś jest nie tak. Nie chciał pić z nami i wywołał nas do stodoły po to żarcie, po które przyszliśmy. Tam od razu przeszedł do sprawy i szybko wprowadził nas w sytuację. Ruszyliśmy opłotkami do ulicy przylegającej do rynku; później przez podwórko i sień dostaliśmy się niepostrzeżenie do zakładu fryzjerskiego. Po drodze powstał plan co robić. U fryzjera twój dziadek czekał w kolejce. Był tylko on i golony akurat znajomy Stasia z Chęcińskiej. Pod zakład podjechał samochód. Wysiadł odziany w skórę folksdojcz, właśnie ten ze zdjęcia. Był grubawy, czerstwy na pysku, średniego wzrostu. Wszedł do zakładu, Stasiek poznał mendę od razu. Rzecz jasna, fryzjer błyskawicznie dokończył golenie i zabrał się za naszego ptaszka. Klient wściekły wyszedł i Stasiek też już wychodził. Wiedział, że przyjdziemy po zaopatrzenie i chciał dać nam znać, ale spojrzał na duży, taki z wagami, bijący zegar. Do spotkania z nami było jeszcze daleko. Pomyślał, że jak przyjdziemy ten już może odjechać i zwiać. Na wieszaku wisiał jego skórzany płaszcz. Staś zobaczył w kieszeni pistolet. Błyskawicznie podjął decyzję. Strzelił przez zwinięty płaszcz kapusia. Krew z rany w okolicach serca chlusnęła na biały obrus, którym go fryzjer owinął. Zastaliśmy go opartego o fryzjerskie lustro, całego we krwi i co zabawne namydlonego do golenia! Jak weszliśmy fryzjer siedział w kącie i powtarzał w kółko, że go Niemcy zabiją. Dostał na nasz widok histerii; musiałem wyrżnąć go w twarz. Kazaliśmy mu zamknąć, a potem dokładnie wymyć i wysprzątać zakład , tak żeby zniknęły wszelkie ślady.

Page 43: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

42

Gdyby się ktoś pytał, miał mówić, że folksdojcz był z jakimś dużym mężczyzną i czekając na strzyżenie pili u niego. Dopiero jak się ściemniło ubraliśmy trupa w jego płaszcz; „Ostry”, wielkie chłopisko, wziął go pod ramię i wyszli do jego samochodu. Wyglądali jakby obaj byli dobrze wypici. Posadził go obok kierowcy i wtedy my niepostrzeżenie weszliśmy do samochodu. Schowaliśmy się z tyłu. „Ostry” zajechał do lasu pod Bolminem. Tam zakopaliśmy trupa. Na drugi dzień „Smutny” z pomocą tego samochodu wykoleił pociąg. Upozorował wypadek. Tylko trupa nie było w środku, ale kto by tam był taki dociekliwy? O jakiegoś pijanego folksdojcza? Stasia od razu, po zakopaniu trupa, odstawiliśmy do Warszawskiej. Do domu wrócił przez zapłocie, tak, żeby nikt go nie widział. Przyrzekliśmy, że nikomu z waszych nic nie powiemy i tak zostało, aż do dziś. - Dlaczego pan go nie odwiedził przez te wszystkie lata! Tak by się cieszył!- Czy ja wiem, czy by się cieszył? Wątpię…- Trzeba było się przekonać! - Nie składało się jakoś.- Nie składało się!! Panie Stefanie, tyle lat!- Sam mówiłeś jak Dziadek niechętnie opowiadał o wojnie, sam mówiłeś.-Tak, ale ucieszyłby się z pewnością. Szkoda, wielka szkoda, że nie odwiedził go pan!- Wiele rzeczy zrobiłem w życiu nie tak jak należało… - Panie Stefanie, możemy umówić się na następny raz? Powiedzmy za tydzień?- Jasne, możemy. Mam telefon do ciebie. Zadzwonię za kilka dni i powiem co i jak. - Świetnie, ja w tym czasie przejrzę notatki, przemyślę gdzie dopytać, tak, żeby następne spotkanie było bardziej uporządkowane.Więc jesteśmy umówieni? - Oczywiście. Powiedziałem ci Mateusz, że pomogę to pomogę. Jeszcze teraz jak okazało się, że jesteś wnuczkiem Stasia… Zadzwonię.- To ja się zbieram – Mateusz wstał i ruszył do drzwi. Stefan go odprowadził – Do widzenia.- już jest za drzwiami.- Do widzenia. Ci młodzi tak się wiecznie śpieszą. – Stefan wrócił do pokoju, wziął kieliszek i poszedł do kuchni; sprawdził zupę, puścił mały gaz, sięgnął do szafki po jeszcze jedną butelkę pigwówki. Nalał sobie, ale już nie pije. Siedzi na krześle przy stole i patrzy w przestrzeń. Widzi w niej siebie i te wszystkie lata. Nie miał złego życia, o nie. Tylko… ten czas w ukryciu, w oczekiwaniu na aresztowanie, na mogącą nastąpić w każdej chwili dekonspirację. Te dziewczyny, których do końca nie mógł kochać, bo do końca nie mógł być szczery, których imion nie pamiętał, tak były nieistotne. Wreszcie trafiło się dziecko, jak się po ślubie okazało, córka. Jak miał ze swoją żoną podzielić się swoimi przeżyciami? Jak? Sam nie wiedział do końca co będzie dla niej bezpieczne z tego, co powinna wiedzieć o nim. W normalnym świecie po prostu opowiedziałby jej o swojej młodości; jeszcze byłaby dumna z takiego jak on zawodnika; chwaliłaby się koleżankom swoim odważnym chłopem, ale nie w świecie absurdu i zamordyzmu. W ich świecie. Marta wyśledziła, że nie śpi często w nocy, że chodzi po mieszkaniu. Wypytywała go dlaczego, czy coś mu się śni. Odpowiadał jej mniej lub bardziej udolnymi kłamstwami. Jak miał jej tak po prostu powiedzieć, że nie śpi, bo śnią mu się rozwalani przez niego ludzie?! Ich twarze, sylwetki, sytuacje w których się to działo. Od czasu jak „Smutny” krzyknął -Kurwa! Do nogi broń! Co robicie do cholery! – i uratował mu życie, kiedy wszelkie poszlaki wskazywały na niego i „Stokrotkę” jako zdrajców, zaczął się zastanawiać, czy w każdym przypadku wykonywane przez niego wyroki, miały uzasadnienie. Przed snem, jak na złość najczęściej, pojawiały się takie myśli.

Page 44: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

43

Marta i on żyli w innych światach. Widział jak cieszy się z każdego udanego zakupu, z każdego ich małego sukcesu. A On? On nie potrafił dzielić jej entuzjazmu. Owszem, starał się. Na przykład wymyślił taką maszynę do ostrzenia wierteł górniczych. Wezwali go specjalnie do Warszawy, do ministerstwa w tej sprawie. Maszyna miała być wdrożona do produkcji; dostał medal, nagrodę resortową, miał poczucie sukcesu w swoim nowym wcieleniu. Wracał do domu w doskonałym nastroju. Zmęczony całym dniem, ledwo zajął miejsce w pociągu, natychmiast zasnął. Na sen nie musiał długo czekać. Przyśniła mu się Zosia. Z początku sen był przyjemny; razem biegali po łące, takiej jak nad Kamienną, ganiali się, on już, już chwytał jej długie wirujące w powietrzu warkocze i wtedy…przejmujący ryk!! Zupełnie jak wtedy, pikującego samolotu i przerażający łoskot. Obudził się i rzeczywiście słychać było łoskot przejeżdżającego po moście pociągu. Tylko tyle. Wystarczyło; kiedy Marta wyszła po niego na peron jak miał jej opowiedzieć o swoim śnie, a jak bez tego mogli się tak naprawdę dogadać? Jak!? Opowiedział więc beznamiętnie o medalu, o planach produkcyjnych, o nagrodzie i o Warszawie, jak się zmieniła od ostatniej jego w niej wizycie. O tym czym naprawdę żył, przynajmniej jak jeszcze w pełni żył, nie mógł jej nic powiedzieć. Najzabawniejsze; nigdy nie wdrożono do produkcji tej jego maszyny. W latach siededmdziesiątych na podobną zakupiono licencję z Francji. Kolega z pracy wyjechał do Francjj w sześćdziesiątym ósmym…Cóż, samo życie. Tak więc w końcu stało się to, co musiało się stać. Zdradzał ją stale i nawet po swojemu nauczyła się z tym żyć, ale nie mogła się pogodzić, że co jakiś czas przez sen wzywał nieznaną jej Krystynę. Nie mogła dopytać się za nic kto to taki. Zazdrość o znane jej kobiety była do zniesienia, a o tą, nieznaną już nie. Tak więc rozstała się z nim. Bolało. W końcu córkę dziwnie, po swojemu, ale kochał. Do Marty nie czuł czegoś niezwykіego, jednak lata wspólnego życia zrobiły swoje. Usiłował dogadać się z Martą - bezskutecznie. Jak już mógł spróbować wyjaśnić, przynajmniej ukrywanie przeszłości, sprawy zaszły za daleko. Marta poznała niejakiego Jana, zabawne, sekretarza partii na uczelni. Na ile życie potrafi płatać figla, przekonała się ledwo rok od ślubu z Janem. Wróciła kiedyś za szybko do domu, o jedną kochankę nowego męża za szybko. Córce przekazywała ugruntowaną niechęć do mężczyzn. Dorotka… cóż, nie potrafił ułożyć za nic kontaktów z nią, a ona nie potrafiła wybaczyć mu dzieciństwa bez taty i jak to często bywa, została skutecznie przeciw niemu nastawiona. Jak się nad tym zastanawiał , nie mógł nadziwić się jakim cudem udało się Dorocie przebrnąć przez te wszystkie uprzedzenia i założyć szczęśliwą rodzinę. Maciek… jedynie z nim miał dobre układy. Interesował się nim, w miarę jak pozwalała na to Dorota. Chodził na mecze i kibicował mu zaciekle, kiedy był piłkarską nadzieją „Granatu”. Kupował sztalugi, płótno, fundował plenery. Słowem, jak na niego, był idealnym dziadkiem. Coś zakłuło go w okolicach serca; machnął ręką i dopiero wtedy spojrzał przytomniej na kieliszek z pigwówką. Przechylił go jednym gestem. Wreszcie ten Mateusz! Dziwne, że wcześniej się nie zorientował! Znał tyle szczegółów z okupacji, z Małogoszcza i jeszcze to podobieństwo. Uderzające! Naprawdę, rzeczywiście chyba chciał zapomnieć za wszelką cenę, wyrzucić ze swego sumienia Stasia, skoro nie rozpoznał od razu tego chłopaka…

Page 45: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

44

Wstał i ruszył z powrotem do gościnnego pokoju. Złożył album i chciał go odłożyć na półkę. Wypadła z niego gazetowa notatka. Wyciął mu ją „Czarny” i przysłał bez żadnego komentarza. Na pamiątkę? „Czarny” najwyraźniej nic nie wiedział; szef wywiadu, a nie wiedział! „Korab”, tak teraz o sobie Stefan pomyślał, do dziś ma ten kupiony za pożyczone od „Smutnego” pieniądze pierścionek zaręczynowy. W pięćdziesiątym siódmym przyjechał do domu; nie od razu, dopiero po kilku dniach, ojciec dał mu tem pierścionek. Był w zaadresowanym do niego liście. Nic, tylko ten pierścionek. Z tej gazety od „Czarnego” dowiedział się o pogrzebie wybitnego lekarza, pierwszego dyrektora szpitala wojewódzkiego w Kielcach, którego pogrzeb właśnie się odbył. Nic nie pisali o państwowej oprawie, czyli, że pochowała go po ludzku, z księdzem. „Czarny” był na pogrzebie, ale z nią nie rozmawiał. Złożył jej kondolencje i tyle. Widocznie miał wyrzuty sumienia o to ostatnie zadanie; że tak długo, że tyle lat milczał, właściwie nie oczyszczając z brudnych podejrzeń jej prawdziwego imienia, jakimi zostało oplute. Tak myślał o tym Stefan. On też nie rozumiał wszystkich zawiłości relacji Krystyny i „Czarnego”. Jak wszyscy, zapatrzony w siebie i swoje cierpienie, nie zastanawiał się nigdy wcześniej nad motywacjami „Carnego”, Krystyny i innych. Tu musiało być jakieś inne wyjaśnienie. Nie mogło chodzić o tę „karierę” Krystyny za PRL-u. Gdyby o to miał żal, byłby głupi, a „Czarny” głupi nie był. O nie! Więc? Zaraz – tylko na jednym tle, jak większość chłopów, tak i on „Czarny”, legenda konspiracji, musiał mieć braki w rozsądku.- Kurwa mać! – krzyknął na cały dom – Tak, byłeś wielkim konspiratorem, „Czarny”.Usiadł ciężko i rozejrzał się bezradnie po pokoju. W końcu sugerowała mu, jak się poznali! Do licha! Gdyby nie psychoza tajności powiedziałaby mu otwartym tekstem. Do diabła, nie jest teraz zazdrosny! -To by dopiero było śmieszne! Po tylu latach! - wstał i wrócił do kuchni. Nalał sobie i wypił duszkiem. -Śmieszny ze mnie człeczyna! Tak śmieszny i nie ma co się maskować! Książki będzie wypisywał! O mnie,kurwa! O mnie!! Też sobie znalazł gieroja! Gdyby wiedział, gdyby wiedział, gdyby ten wnuczek Stasia wiedział, jaki to ze mnie bohater, wsadziłby mi te cholerne medale i dyplomy do gardła! Tak by zrobił! – nalał i wypił – Za zdrowie bohatera! Idioty, który nie potrafił zdobyć jedynej kobiety, którą kochał, a tej która go kochała zmarnował życie! Tak naprawdę ta cała komuna musiała mi być na rękę. Doskonała wymówka! Tak naprawdę bałem się życia, tego prawdziwego, z odpowiedzialnością nie za „sprawę”, a za siebie i rodzinę. Rozkaz! O, to mi pasowało! Kiedy trzeba było zapomnieć o rozkazie, zachować się jak człowiek, zgłupiałem całkowicie. Cholera, sam do siebie gadam! – przeszedł chwiejnie kilka kroków i usiadł. Córkę spłodził i… już. Płacił, rzecz jasna alimenty, ale to wszystko. Gdyby nie Marta, pewnie Dorota by się z nim całkiem nie kontaktowała. Dopiero Maciek, dopiero z nim trzyma sztamę. W robocie chcieli go zrobić dyrektorem; ludzie prosili, że inżynier porządny człowiek. On nie! Nie zapisze się do partii i już! Taki był święty. Teraz pierwszy raz od dawna, może pierwszy w ogóle, zrobił wreszcie coś konkretnego dla rodziny. Załatwił wnukowi robotę. Tak jak robią to inni, zostawiając zasady i zbędne skrupuły za drzwiami. -Tak, zapewne byłbyś Stasiu ze mnie dumny… Piję za twoją pamięć! – nalał sobie i wypił cały kieliszek na stojąco. Stasiu, miał chyba jakiś pseudonim, ale nikt z nich inaczej jak Staś, czasami Staś Opiekun, na niego nie mówił. Trzeba będzie opowiedzieć jakoś wszystko temu Mateuszowi, choćby przez wzgląd na Stasia. Ten wnuczek udał mu się; jest taki dociekliwy, przystojny i chyba dobry w tym co robi, skoro pisał w takiej znanej gazecie. Wstał i z trudem przeszedł do pokoju z telefonem. Czuł się dziwnie, jakoś tak słabo, coraz bardziej bolała go głowa, już dawno nie wypił tak dużo. Z trudem usiadł przy biurku. Za dwie godziny drzwi otworzył swoim kluczem Maciek. Wszedł do pokoju i nie zobaczył tam Stefana. – Dziadku, Dziadku! Jestem! – przeszedł do kuchni i tu go nie było. – Nie baw się ze mną w ciuciubabkę! – na kuchence kipiała zupa. Maciek wyłączył gaz. – Zasnął! – pomyślał i wszedł do pokoiku z telefonem. Tam Stefan miał swoją ulubioną kanapę na której ucinał sobie często drzemki. Tym razem jednak nie tam go zobaczył.

Page 46: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

45

Stefan siedział przy stoliku. W zaciśniętej dłoni trzymał ołówek. Druga ręka zwisała mu bezwolnie. Maciek złapał za telefon i zadzwonił. Pogotowie przyjechało prawie natychmiast. Kiedy młoda lekarka z pogotowia pochyliła się nad Stefanem, żeby go zbadać, wyszeptał – Krysiu, a jednak przyszłaś…

Page 47: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

46

Rozdział 4

Stanisław

W więzieniu panował nieopisany smród. Ludzi trzymali tu w przepełnionych celach, całymi tygodniami bez możliwości umycia się, zadbania o choćby podstawowe czynności higieniczne. W normalnych celach było jeszcze jako tako. Najgorzej wyglądała sytuacja w przestrzeniach pośpiesznie przystosowanych przez władzę ludową do pełnienia funkcji celi więziennej. Na byle jak skleconych pryczach, rzucone niechlujnie porcje słomy, przykryte brudnym płótnem, pełniły rolę sienników. Tych miejsc władza ludowa potrzebowała dużo i z każdym dniem coraz to więcej. Niestety już nie tylko podła i krwiożercza reakcja wymagała jak najszybszego oddzielenia od zdrowej tkanki narodu, ale i przedstawiciele coraz to innych grup społecznych, w żaden sposób nie mogący pojąć dobrodziejstw, jakie wraz z nastaniem sprawiedliwości dziejowej na nich spłynęły, „domagały się” od tej władzy skutecznego izolowania. Tak więc potrzeby rosły, a możliwości nie nadążały za nimi. Asymetria ta stawała się stałą cechą nowego ładu i to nie tylko w tej jednej, specyficznej dziedzinie życia. Po trochu zaczynało to dotyczyć wszystkiego. Rozbieżność między potrzebami, a możliwościami ich zaspokajania stawała się wszechogarniająca. W celach tymczasowych kieleckiego więzienia władza ludowa umieściła różnych drobnych złodziejaszków, rzemieślników usiłujących w miarę logicznie wykonywać swoje zawody, czy wreszcie popularną grupę antybohaterów komunistycznej propagandy, czyli kułaków. Stanisław leżał ze wzrokiem utkwionym w sufit takiej właśnie celi i zastanawiał się na jaką ocenę jego osoby zdecydują się śledczy w jego przypadku. Groziło niebezpieczeństwo połączenia kategorii prywaciarza, czyli niedobrego rzemieślnika i kułaka, czyli przekarmionego kosztem ludu pracującego miast i wsi , właściciela dużych połaci ziemi. Stanisław, choć silny i sprawny fizycznie, w żaden sposób nie mógł uchodzić za opasłego i tu upatrywał szansę na odrzucenie tej części swoich win. Najbardziej uczepili się tej skóry na buty. I tu w więzieniu i ci ubecy, którzy przyjechali na rewizję. Tego obawiał się najbardziej. Szczęśliwie nie przyszło im do łbów uznać go za godnego cel właściwych, w których trzymano zaplutych karłów reakcji z samego AK. Na szczęście ten który doniósł im, że Stanisław robi buty, nic nie wiedział o jego roli w czasie okupacji. Teraz nie tylko bolałby go kręgosłup od siedzenia całą noc na taborecie i piekła pęknięta warga- pierdolony ubol miał ciężką rękę- ale pewnie miałby poodbijane to i owo; zachodziło duże prawdopodobieństwo złamań. W tym nieszczęściu, można powiedzieć, spotkało Stanisława jednak szczęście. Leżał tak już drugi dzień i rozmyślał o różnych rzeczach. Oczywiście najbardziej o Marysi i dzieciach. Tu jednak był spokojny; w końcu wcześniej, czy później go wypuszczą, a sąsiedzi i rodzina nie dadzą im zginąć. Szwarc i Pieczaba byli już nie raz sprawdzeni w podobnych okolicznościach. Choćby w trzydziestym dziewiątym, jak trafił najpierw do sowieckiej, a później do niemieckiej niewoli. Szwarc z Pieczabą na zmianę pomagali wtedy Marysi doglądać gadziny. Teraz też nie zawiodą, a i Władek już im pomoże. Jest jeszcze wujek Teodor, co prawda w latach podeszły, ale znający się na ziemi, na gospodarce i zawsze coś zaradzi. Tylko żeby za długo france nie trzymały, bo ze żniwami może już być krucho.

Page 48: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

47

- Co tam, dałem radę wtedy, dałem radę w okupację, dam i w ten czas - tak się pocieszał i myślał, co powiedzieć jak go w końcu wezmą na badanie. Najbardziej tęsknił za Marysią i dziećmi, ale i za robotą, za Małogoszczem, szczególnie za polami. Nie ma jak wrzucić na wóz pług i jechać w pole, powiedzmy pod Brogowicę i nawet nie tyle sama robota; pewnie, że iść za koniem i czuć jak drga w rękach pług i odwala ziemię to nieopisane uczucie, ale on nawet nie to lubił najbardziej. Jak już był po orce, wyjmował z wozu kankę z mlekiem, albo z czarną, zbożową kawą, pajdę chleba z piekarni od Głogowskiego i siadał na miedzy. Pił powoli, przegryzał i odpoczywając rozglądał się po okolicy. Czy jest gdzieś piękniej? Głupie pytanie, jasne, że nie! Nigdzie, przynajmniej nigdzie gdzie Staś był, a był w niejednym miejscu. W wojsku, w podhalanach, był na samym wschodzie, w Przemyślu. W wojnę przejechał przez całą Polskę, aż do ruskich. I na jego szczęście z powrotem. Można się było rozejrzeć. Z handlem, z butami jeździł Stach do Sosnowca, do Kielc, a nawet do Zgożelca i tam przez Odrę do Niemców. Były ładne miejsca, owszem. Jemu jednak najbardziej podobało się u nich, w Małogoszczu. Dlatego tu, a nie gdzieś w świecie, poszukał sobie po wojsku żonę; dlatego tu postanowił rozbudować gospodarkę i być pierwszym gospodarzem na Małogoszcz. W grunt, w inwentarz wkładał wszystkie zarobione w szewstwie pieniądze. Uważał, pewnie nie bez racji, że nadejdą takie czasy jak przed wojną, kiedy ten kto miał ziemię, naprawdę coś miał. Poza tym Staś prawdziwie kochał rolę, a jeszcze bardziej zwierzęta. Zawsze po obejściu kręciły się jakieś pieski i mimo, że posiadały swoje budy, przeważnie chodziły tam tylko spać. Po całych dniach wylegiwały się pod stołem i czatowały na litościwą rękę gospodarza, który nie zapominał podzielić się z nimi jedzeniem. Świat ten był jego ukochanym światem i nijak nie docierało do niego, że można żyć inaczej. Ba, że może będzie trzeba żyć inaczej. Jakże musiał się wkurwić, kiedy wracając z lasu zobaczył na wodyńcu zgraje parobków od tego kołchozu, co to postanowili go w Małogoszczu założyć! Siali na jego polu! Rozpędził konie i zanim się dobrze zorientowali już ich prowodyra śmignął batem! Jeszcze mu poprawił kilka razy przez plecy jak uciekali z jego pola! Przegnał ich, tę chołotę i nie trzeba było długo czekać jak pojawili się ubowce z Kielc. Całą noc trzymali go na tym taborecie; bili trochę, jak przysypiał polewali wodą i cięgiem tylko pytali o to gdzie skóra i gdzie skóra. Bo tak naprawdę to oni, ci ubowcy nie przyjechali o ten kołchoz. Przyjechali o donos, że szyje buty. Ryli, szukali, straszyli, ale nic nie znaleźli. On im oczywiście nic nie powiedział, bo jak? Przecież gdyby zabrali skórę, z czego zrobiłby buty? Bez butów nie byłoby za co żyć. Tak więc nie mogli, ani Stach, ani jego syn nic o niej powiedzieć. Marysia z dziewczynkami poszła do Szwarca. Wysłał ją tam, bo bał się nie tylko o to, że powie im gdzie jest ta skóra. Bał się o dziecko, ich najmłodsze, jeszcze nienarodzone. O nie najbardziej. Został tylko Władek; uznali z Marysią, że jeśli zostanie jakieś dziecko w domu, nie będą tak się nad nim znęcać. Mylili się… Rozmyślał teraz o Władku. Jak mu żyć z kłamstwem, do którego zmusił go dla dobra rodziny? Takie dziecko przecież jeszcze, a już musi rozumieć sprawy dorosłych. I ta bezsilność, jak na jego oczach lał go ten czerwony pachołek! Stanisław nie wiedział, że słabość ojca, to dla Władka nic nowego. Nie mógł wiedzieć, że widział jego powrót wtedy, z młyna. Pojechali z parobkiem zawieźć ziarno do przemielenia.Cały zapas na zimę. Był początek zimy, ale mróz siarczysty. Do młyna trzeba było przez bród, przez „Wierną”. Tyle razy tamtędy jechał, mógłby przejechać i z zawiązanymi oczami. Wóz mieli ciężki, ładowny. Zabrali też luźno uwiązanego źróbka, coby się wprawiał. Jazda była przyjemna, pokrzepili się trochę bimberkiem; tak dla rozgrzania, nie za dużo, czekał ich interes z młynarzem. Wjechali już na bród i wtedy, od strony lasu jak nie huknie! Wystrzał! Jeden, potem zaraz drugi. Kobyła jak nie skoczy! Prosto w głębię! Dokładnie tam, gdzie zobaczył pierwszy raz Marysię. Poszło całe zboże, wóz, kobyła, wszystko pochłonęła woda. Co gorsze utopił się i Piotrek, ich parobek. Stach złapał się żerdki i wylazł na brzeg. Złapał też źróbka. Kiedy dotarł do domu już był sztywny, tak na nim wszystko zamarzło. Przed Marysią zgrywał bohatera, udawał, że wie jak sobie po tej stracie poradzą, ale jak tylko wyszła po suche odzienie dla niego, Stacha naszły myśli o całej tragicznej sytuacji w jakiej znalazła się rodzina i rozpłakał się. On!

Page 49: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

48

Myślał, że dzieci śpią w pokoju obok i nic nie wiedzą, ale Władek nie spał. Wsadził głowę w półotwarte drzwi i z przerażeniem obserwował jak jego ojciec, dla niego skała nie do ruszenia, szlocha niczym jego młodsza siostra Hania. Najpierw się przeraził, a później zrobiło mu się okropnie żal ojca. Miał ochotę podejść i przytulić się do niego, ale powstrzymał się. Dyskretnie, żeby nic nie zauważył wycofał się do pokoju i zamknął drzwi. Władek całe życie potrafił postępować z ludźmi; wiedział co z kim i kiedy, już taki się urodził. Po prostu. Stach przymknął oczy i znów zobaczył małogoskie pola. Wodyniec miał najżyźniejszą ziemię i najlepszy kształt. Był dużym prostokątem, prawie kwadratem. Zazdrościli mu tego wodyńca wszyscy sąsiedzi z ulicy Warszawskiej. Staś postanowił, że jak tylko wyjdzie z więzienia, zapisze wodyniec na Władka. Kiedyś i tak on zostanie gospodarzem na jego roli. W końcu to jego syn, najstarszy. Miał nadzieję, że Marysia urodzi teraz też chłopaka i będzie do pary. Dwie dziewczyny i dwaj chłopcy. Pierwszy będzie rolnikiem, gospodarzem. Drugiego widział jak naprawia jakieś maszyny, może automobile? Zgadł, dobrze przeczuwał, Marysia urodzi drugiego syna. Obaj, i ten już istniejący i ten dopiero co wybierający się na świat, nie zostaną rolnikami. Obaj wykształcą się i zbudują w Małogoszczu nowy sposób życia- przemysł. Wtedy, na tym sienniku, czy czymś przypominającym raczej siennik, Staś nie mógł wiedzieć o tym, że tak potoczą się losy jego synów. Zabawne, marzył dla nich o pracy na swoim i w pewnym sensie to się spełniło. Starszy zbudował zakład dla państwa, ale czuł się w nim jak u siebie. Jak obwoził po nim motorem Mateusza, wnuka Stacha, był dumny z pieców, młynów, kamieniołomów, tego wszystkiego, dzięki czemu powstaje wapno, nie mniej, niż Stach ze swoich hektarów, świń i byków. Władek dał podstawę do działania dla młodszego brata. Ten w zupełnie innych czasach, zbudował własny zakład, właściwie nawet więcej niż zakład, bo markę; znaną w świecie wapna i cementu firmę remontową. Obaj mogli być chlubą i dumą ojca, mimo, że zupełnie inaczej wyobrażał sobie ich losy. Już kiedyś myślał, że nie zobaczy więcej Małogoszcza. Wtedy, we wrześniu jak ruscy ich ogarnęli. Wiali tak przed Niemcami i wiali coraz dalej na wschód, aż doszli już do granicy z ruskimi. Ci już wkroczyli do nas, tylko jeszcze Stach i inni o tym nie wiedzieli. Spali umordowani na takiej dużej łące, kiedy rano nadeszli sowieci. Mieli nad nimi ogromną przewagę, bo mieli czym strzelać. Nasi nie mieli amunicji i nie pozostawało im nic innego, jak się poddać. Zegnali ich i innych na majdan. Zgonili też okoliczną biedotę, dużo Żydów. Ustawili tych biedaków na skromnym podwyższeniu i kazali naszym przed tymi nędzarzami zdać broń, że to oni niby są pańskim wojskiem, a oni, sowieci, od nich wyzwolili. Później zabrali wszystkich oficerów, zagnali ich na ciężarówki i powieźli gdzieś w swoją stronę, na wschód. Myśleli wtedy, że takim oficerom zawsze lepiej, że wiozą ich do jakiejś roboty, może do ichniego, sowieckmiego wojska. Później dopiero od partyzantów, pod koniec wojny dowiedział się Stach co z nimi zrobili…Wtedy zazdrościli im tej jazdy ciężarówkami. Ich, zwykłe wojsko, po prostu pognali do najbliższego miasteczka na taki plac. Plac przy szkole, czy czymś, bo ogrodzony. Codziennie przez dwa dni zganiali następnych i następnych, aż plac napełnił się ściśle ludżmi. Stali tak, człowiek koło człowieka dwa dni i dwie noce, bez picia, jedzenia, ciasno i w duchocie.Ludzie padali jak muchy. Wtedy pomyślał, że nie zobaczy już więcej swojego Małogłoszcza. W dzieciństwie miał podobne myśli, ale tylko kilka godzin. Nie pamiętał wi ele, w końcu był małym dzieckiem, ale pamiętał ogromny pożar, łunę i wszystkich mieszkańców w upiornym marszu po głębokim błocie. Zostawił w tym błocie jednego z dwóch posiadanych butów. Ten dramat zgotowali im Niemcy, szykujący na wzgórzach małogoskich swoje okopy za pierwszej wojny światowej. Wzgórza te spodobały im się i w następną wojnę. Pół wojny budowali umocnienia, jak to oni starannie i planowo, wykorzystując w charakterze niewolników, mieszkańców Małogoszcza i okolic. Sercem tego systemu były bunkry na górze Krzyżowej. Krzyżowa ryglowała drogę z Małogoszcza na Łopuszno; jedyną utwardzoną, praktycznie poprzez Łopuszno na Częstochowę, drogę na zachód. Góra prawie pionowa, o czystym przedpolu od jakichkolwiek przeszkód terenowych i budynków. Bunkry na niej, tak umieszczone, praktycznie nie do zdobycia.

Page 50: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

49

Ze „Smutnym”rozmawiali o tych bunkrach nie raz, kiedy po tej słynnej obławie zamelinował się w jego stodole. Albo bombardowanie i to tuż przed atakiem piechoty na te pozycje, albo wcześniejsza akcja komandosów ze specjalnymi ładunkami. Coś w tym stylu. Takie mieli pomysły. „Smutny” kombinował nawet, że przed obsadzeniem tych bunkrów przez załogę zdobędzie je i wysadzi w powietrze. Jak go znał, wszystko z nim było możliwe, ale niedługo po tych planach- jakieś pół roku później - „Smutnego” przerzucili w inną okolicę. Tak więc te bunkry napełnione uzbrojonymi po zęby szkopami, czekały na nadciągających bolszewików. Doczekali się, na drugi dzień po wyzwoleniu Małogoszcza. Ci, co Stach widział na własne oczy, zajęli na Warszawskiej pozycje do natarcia; poprawili swoje zamocowane na sznurkach pepeszki, powyciągali z worków menażki i czekali, aż nadjechał beczkowóz; podchodzili kolejno i dostawali sprawiedliwie po menażce spiru. Dla wszystkich starczyło. Ruszyli, krzyknęli to swoje ura, ura! i po godzinie było po wszystkim. Cała Krzyżowa usiana była pijanymi trupami , ale bunkry przestały istnieć i nie zawadzały już w dalszej drodze na Berlin. Z tymi ruskimi i ich wyzwalaniem, to w ogóle było dziwnie. Najpierw, jak ruszyła ta cała nawałnica styczniowa, jak tylko zajęli Kielce, pognali dalej. Ruscy, nie ruscy, ale reguły wojenne ich obiowiązywały. Najpierw zasuwał zwiad. Tak się im śpieszyło, a szwaby tak wiały, że z tego pośpiechu ten sowiecki zwiad wjechał w Małogoszcz czołgami i go zajął. Niemcy się odgryzali uciekając i na Warszawskiej, chyba ci z góry Krzyżowej , trafili w czołg jak się na niej pojawił. Trafili go dokładnie koło dużego, drewnianego krzyża, na zakręcie w pobliżu domu Szwarca. Czołg się zapalił i górą, przez wieżyczkę usiłowali wydostać się czołgiści. Dwie serie z Krzyżowej i sylwetki czołgistów nieruchomieją. Co to!? Otwiera się klapa z przodu i przez nią wyskakuje jeszcze jeden! Maleńki, w kufajce. Dostaje serią, ale widać, że rusza się, próbuje wyczołgać się poza ostrzał. Patrzy na to przez okno w piwnicy Szwarc. Nie zastanawia się długo; skulony podbiega najbliżej jak się da, tak, żeby ci z góry go nie widzieli, pada w śnieg i podczołguje się do czołgisty. Chwyta go za kufajkę i ciągnie za sobą. Chwila i są w piwnicy! Zupełnie bezpieczni. Uratowanego opatrują kobiety; jest taki śmieszny, ma azjatyckie rysy twarzy, nigdy tu takiego nie widzieli. Tak więc Szwarc uratował ruskowi życie. Inaczej jak rusek, czy sowiet nigdy wcześniej nie gadał o nich, a teraz uratował jednemu z nich życie… Ludzie tak się cieszyli! Koniec! Nareszcie koniec!! Częstowali sołdatów czym tylko się dało: ziemniakami, samogonem, słoniną. Pili, zagryzali, grali na harmoszce i cieszyli się ze wszystkimi. Nad ranem rozpętało się piekło. Zanim zwiadowcy nawiązali łączność ze swoimi, ci wystrzelali wszystkich, którzy wyszli z ukrycia, przekonani, że wojna się dla Małogoszcza skończyła. Okazało się, że nie wiedzieli nic o zajęciu miasteczka przez własny zwiad! Cóż, pomału musieli się oswajać z tym, co stanowiło o całym „uroku” tych ludzi radzieckich. - Cela baczność! – krzyk funkcyjnego wyrwał go z tych wspomnień. Zszedł z pryczy i stanął w czymś, co przy dużej wyobraźni możnaby uznać za postawę na baczność. Do celi wszedł klawisz: duży, pryszczaty na pysku, lekko opasły. Chodził między pryczami i więźniami, zupełnie jakby kogoś szukał.- Co się kurwa kułacka bando gapisz!? Robić nie umiecie, kurwa, macie chlew! Sprzątnąć na wyrach, ogarnąć trochu , bo jak przyjdzie moje naczalstwo to ruski miesiąc popamiętacie! Za godzinę kontrol, sam , we własnej osobie, osobnie będę nadzorował! Kurwa! Ma być błysk!! – wyszedł, stali chwilę w bezruchu, po czym wszyscy zalegli na swoich niby siennikach. Faktycznie, po godzinie przyszedł, powywracał te ich nieszczęsne sienniki, poryczał i poszedł sobie. Poprawili je tak, żeby dało się na nich leżeć i znów zalegli. Stanisław zasnął i budził się. Znów zasnął i znów się budził. Nic mu się nie śniło, przynajmniej, gdyby ktoś się zapytał, nic by nie pamiętał. Od dawna nie miał problemów ze snem. Przeważnie przesypiał całą noc i żadnych snów nie pamiętał. Tak już miał. Żartował, jak Marysia dopytywała się czy coś mu się śniło, że odkąd doprowadziła go do ołtarza, wszelkie marzenia, w tym senne, ma z głowy. Po powrocie z wojska jeszcze jakiś czas hasał po wolności, korzystając do woli z uroków stanu kawalerskiego. Nie było ładniejszej panny w okolicy, do której Stanisław by nie uderzał, nie było zabawy, na której by go brakowało. Nigdy nie pękał, gdy trzeba było użyć pięści w jakiejś „ważnej” sprawie, jak na przykład wyższość tych z Małogoszcza, nad tymi z Chęcin, czy powiedzmy Gnieździsk. Nie mówiąc już o tak ważnej sprawie jak honor tej, czy innej panny.

Page 51: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

50

Podhalan, człowiek, który miał za sobą przeszkolenie w jednej z najlepszych piechot na świecie, nigdy nie cofał się przed żadnym niebiezpieczeństwem. Jak jemu się bać! Choćby po tych ćwiczeniach z kawalerią, która na nich, rozstawionych w tylarierę, szarżowała; gdyby się który przestraszył, poruszył, konie by się spłoszyły i stratowały wszystkich! Żaden nie drgnął, stali z wyprostowanymi karabinami bez ruchu; tak byli wyszkoleni! Marsze nocne po osiemdziesiąt kilometrów w górach, walka wręcz, walka na bagnety, wszystko co tylko możliwe. Mieli się przed niczym nie cofawać. Nie wycofał się i wtedy gdy poznał Marysię. Wracał z Zakrucza, gdzie był we młynie. Zeszło mu trochę dłużej; zawiózł ziarno do przemielenia i w drodze powrotnej zajechał do brodu popławić konie, a i sam się trochę pomoczył. Nie za dużo, bo jedyne czego się Stach bał to woda. Nie przełamał przed nią lęku za dziecka, nie było jak i gdzie i tak zostało. Upał był tego dnia mimo, że już wrzesień. Stach z przyjemnością zanurzył się w wodzie; wyszedł jak już dobrze się ochłodził, zaprzągł konie i już prawie siadał na furę, kiedy usłyszał plusk; zaraz następny i następny głośniejszy. Dochodziły zza zakrętu rzeki. Uwiązał lejce koni do wierzby tak, żeby się nie odmotały i ostrożnie podszedł do kępy krzaków. Rosły okalając gęsto miejsce na zakręcie zwane „dołkiem”. Rozsunął gałęzie i spojrzał w dół. Ostrożność się opłaciła! Po „dołku” sprawnie w te i z powrotem pływała jakaś dziewczyna. Staś kucnął i cierpliwie czekał aż się wynurzy . Doczekał się! Po drugiej stronie rzeki brzeg był rozmyty, łagodniejszy. Dziewczyna podpłynęła tam, chwyciła się wystającej nad tonią gałęzi, zwinnie się podciągnęła i jednym susem znalazła się na łące. Stała w oblepiającej smukłą sylwetkę lnianej koszuli. Pozwalała przez chwilę podziwiać się promieniom słonecznym i ukrytemu w krzakach mężczyźnie. Stachowi oddech odjęło. Znał różne piękności z Małogoszcza i okolicy, ale widok tej przebijał wszystko! Smukła, dorodna, piersiasta, z wszystkimi wcięciami, słowem krew i mleko jak Pan Bóg przykazał. Gapił się na nią z rozdziawioną gębą i gapił. Niestety poczuła jednak zimno, schyliła się po leżącą na łące sukienkę, rozejrzała się w koło i zniknęła za wierzbą. Kiedy wyszła miała już na sobie długą, letnią sukienkę. Postanowił popytać wśród znajomych z Zakrucza, kto ona może być i po tygodniu już wiedział. Tak się składało, że po drodze do ich łąki, był grunt rodziców dziewczyny. Staś przyjeżdżał na łąkę za tydzień i ubrał się zupełnie nie jak w pole. Miał dobre przeczucie, spotkał dziewczynę znad rzeki; kopała pierwsze ziemniaki. Zatrzymał furę i podszedł do niej. Nigdy nie miał pietra przed dziewczynami, ale tym razem zapomniał języka w gębie. Stał tylko i gapił się jak schylona z motyką pracuje dokładnie, bez pośpiechu wyciąga do koszyka ziemniaki. Kiedy się wreszcie wyprostowała, spojrzała zdziwiona na stojącego z boku, na miedzy, mężczyznę.- Szczęść Boże – ledwo wydukał.- Daj Panie Boże – grzecznie odpowiedziała i schyliła się, kosz już był napełniony i chciała go ponieść do stojącej na brzegu pola fury. Staś błyskawicznie schwycił kosz za pałąk i nim zrozumiała co się dzieje już widziała jak wysypuje ziemniaki na furę. Podziękowała nieśmiało, a Staś się przedstawił. Dowiedział się wtedy od niej, że ma na imię Maria i gdzie mieszka. W sobotę odświętnie ubrany, zaszedł zaprosić ją na tańce. Za pierwszym razem odmówiła, ale Stach nie poddawał się. Ponowił próbę i tym razam zgodziła się! Poszli na strażacką zabawę w Małogoszczu. Później przychodził do niej jeszcze kilka razy, tak prawie do końca roku, aż wreszcie, przed samymi świętami, kiedy siedzieli u niej w kuchni sami, Marysia spytała – dokąd tak myślisz chodzić i chodzić? Albo się żeń, albo nie łaź! – Wstał, przeprosił i poszedł do domu.- A to smarkata! Miała dopiero szesnaście lat, a taka cwana. On, żenić się! Niedoczekanie!- Wytrzymał do Trzech Króli; zebrał się w sobie, wystroił i poszedł z kwiatami i wódką na Zakrucze. Rodzice Marysi po pewnym wahaniu dali zgodę i od tej pory, można powiedzieć, zostali razem. Różnie bywało, wiadomo wojna, bieda, robota nad siły, ale nie wyobrażał sobie życia bez swojej Marysi. I na tej niby pryczy, w tym więziennym smrodzie, dzięki wspomnieniu chwili ich poznania, zapomniał zupełnie o wszystkich zmartwieniach i smutkach. Postanowił, że za nic nie pęknie, do niczego się nie przyzna i jak tylko się da najszybciej wyjdzie stąd do swojej kobiety i dzieci. Rozmyślania przerwały odgłosy na korytarzu. Kroki w podkutych butach i jakieś szuranie. Stach podszedł do kraty i starał się coś zobaczyć; widział tylko zarys dwóch postaci w mundurach ciągnących coś po podłodze.

51

Page 52: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

To „coś” w pewnym momencie jęknęło. – Boże, ale skurwysyny!- cicho wyszeptał Stach. Trzask otwieranej celi, chwila przerwy, trzask zamykanej celi i do kraty podchodzi klawisz.- Chodźcie no tu chłopie. – otworzył kratę i kiwnął na Stacha. Ten z ociąganiem wyszedł na korytarz. Zanim wzrok dobrze przywykł do innego światła niż w celi, klawisz popchnął Stacha w stronę kubła z wodą . - Zabieraj no się za ścirę. Pomyj po tej kurewskiej, pańskiej świni. Zoboc jak ten chuj upaprał juchą! – Rzeczywiście przez całą podłogę był krwawy ślad. Stach bez słowa schylił się i zaczął wycierać posadzkę. Klawisz w tym czasie pogrzebał w kieszeniach i wyjął z nich tytoń. Zrobił sobie skręta, zapalił i zaciągnął się na całego. Stach wytarł połowę korytarza i wstał rozprostować nieco kości.- Panie plutonowy…--Łobywatelu ciemny chłopie! Tłumacy się wom i tłumacy, a wy tylko ponie i ponie. Kuniec z tym pońskim wojskiem i pońskim świotem. Ich, tych ponów tak jak tego, o tu, przećwiczymy i na gnój! Tera my, proletariat bedziemy rzundzić.- Ale po co tak bić! Oni walczyli z Niemcami. - Oj głupiś ty, głupi. W tym waszym kułackim łbie nic z ludowej świadomości nie zaświtło. Jak byś mioł takie szkulenia jako jo, we wójsku, to byś wiedzioł, że uni nie walcyli z Nimcami, ino o swojo pańsko Polske. A tera wała, kuniec. Kuniec naszej charówy.- To jak, kto będzie robił, dajmy na to w polu?- Uni.- My mamy pojęcie o roli, a oni? Człowieku, co ty gadasz!- Nauco się. A nie, to won! Tak bedzie.- A w szkołach, kto będzie uczył, może ja?- Mamy swoich uczycieli, ludowych.- A doktory?- To samo.Nie godoj tyle ino chyć się ty ściry i kuńcz.- Kończe, kończe. Pa…. obywatelu plutonowy, co mi grozi?- A jo to wim?- Ale różni tacy sami tu byli, co się dalej z nimi robi?- Proste. Sprawa jest i ido siedzieć.- Nic takiego nie zrobiłem. Na pole mi weszli, to pogoniłem. Moje pole, na prawie byłem!- Rola bedzie wspólna. Kiedyś pojmiecie. - Jak to wspólna? Będziesz na cudzej robił?- U nos we wiosce od zawsze robiemy na cudzej. Dziadki robieły na pańskich gruntach, ojce i jo.W chałupie gęby były do żarcia, a gruntu tyle, co w zagrodzie. Bida. O, widzicie jakie mum łapy od tego tyrania na pańskim , gospodarzy, albo i ksindza? Widzicie?! - Ale teraz dostałbyś coś swojego i dokupiłbyś z czasem gruntu. - Po co i tak momy mieć wszystkie, cało gromado grunta? Widzi mi sie , co tak bedzie lepi. Był ja w chałupie na przepustce i moje już ponów z wioski pogoniły, a dwór puściły z dymem. Po innych wioskach to samo. Wszyndzie tak będzie.- Jak tak, palić, grabić!?- A tak! Za naszo ciemięge! Tyle czasy paśli się na naszej, ludu krzywdzie, tera niech spierdalają!- Ja tam nie wiem, tych szkoleń nie miałem, ale u nas mówili pod koniec wojny, że ma być reforma rolna i będą nadania ziemi. Dostałbyś swoje grunta i tak.- Skund te grunta?- Pańskie, kościelne, mieli zmniejszać, a chłopom dać. Miały być z tego nadziały. A tak, nie widzi mi się! Zabrać wszystko, zniszczyć i spalić! - Głupiś! Albo my, albo uni! Nie śmij się!- Ja? Nie śmieję się.-Śmiejeta się, jak jo gadom. Śmiejeta. A jak jo mom gadać? Do szkół jo nie chodził. Uczycielka była u oćca, un jej pokazoł buty. Mieli my jedno pare na chaupe i jak jo miał do szkół chodzić? Uczycielka poszła do dworu, prosieła o te buty i gówno. Nie dali ścierwa! Dopiro we wójsku mnie pokazoli litery i pisanego uczyli.-Ja się z pana gadania nigdy nie śmiałem. Też nie pochodzę z dobrobytu.

Page 53: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

52

- Widze coście się nie upaśli na tej swojej roli. Łapy u was spracowane, to poradze. Są u was jakieś dziecka? - Trójka i czwarte w drodze.- U nas, przy areszcie, urzęduje cały kumendant na Kielce; niech twoja kobita weżmie te dziecka, co tam mo w chałupie więcej: syra, kiełbasy, flacha bimbru nie zawadzi i niech idzie do niego. Niech go uprosi,coście głupi i nieuświadomiony klasowo. Puści was pszed sundem i tyle.- Niech Bóg wam za radę błogosławi.- Twu, kurwa! Ciemny chłopie, nic takiego jak Bóg ni ma! – słychać zbliżające się kroki.- Zostaw to ścire i do celi.Spierdalaj! – Stach wraca do celi. Kładzie się na swoim barłogu i tak jak inni więżniowie stopniowo zasypia. Słyszy jak kroki się zbliżają, słyszy otwieranie przegradzającej od reszty więzienia korytarz kraty. Przed zaśnięciem wydaje mu się, że słyszy znany głos. Tak, to jakby „Stokrotka”. Niemożliwe. Stach zasypia. - Baczność! Zameldować nie potraficie jak należy! – to rzeczywiście Krysia. Jest w mundurze porucznika UB.- Łobywatelko porucznik, plutonowy Łukasik melduje łodcinek powietrzony…- Powierzony! Ile was szkolili, a wy dalej dukacie i stękacie. Potem reakcja mówi, że z nami tylko ciemnota idzie tę nową Polskę budować. Co się tak kiwacie, nie umiecie ustać jak należy w postawie zasadniczej!- Kiedy, bo to łobywatelko, kiedy bo to…- Spocznij, przestańcie dukać i gadajcie jak człowiek po kolei.- Kiedy, bo to łobywatelko porucznik nuga boli. Postrzał dostałem.- Gdzie?- W boju.- Przecież nie na zabawie! Pytam gdzie konkretnie, znaczy w jakie miejsce.- Kiedy…- Pokazać, a niech się okaże, że żarty sobie robicie!- Kiedy łobywatelka porucznik jest kobitą…- To wiem bez was. Co z tą raną!?- Kiedy, bo to, kiedy to tak wyżej.- A! Plutonowy w dupę dostał!- Melduję, że w dupę.- Dobra, dobra. Co tu macie na stanie, znaczy w której celi co trzymacie?- Jedynka, dwójka to akowska swołocz i sama reakcja, a w tej dostawce to drobnica; złodziejaszkowie, prywaciarze i jeden kułak, ale taki nieznaczny. - Klucze od dwójki i jedynki!- Ale…- Mam powtarzać!- Klucze, ale regula… -Nauczyciel się znalazł! Ciesz się durniu, że ja mam nadzór, a nie kto inny! Już byś się szykował do karnej kompanii za burdel jaki tu masz! – Krystyna wyciąga ręce, a przerażony klawisz szybko podaje klucze - -Oddam po czynnościach. I niech mi tu spokój będzie! Nie wydzierać się na więźniów jak zarzynany prosiak! Potrzebuję mieć spokój. – Krystyna odchodzi i markuje zamykanie kraty oddzielającej korytarz, tak, żeby klawisz myślał, że jest zamknięta. Energicznie odchodzi machając kluczami w dalszą część więzienia. Klawisz zdejmuje czapkę i wyciera spocone ze strachu czoło. Poprawia czapkę. Jest przerażony. Nie znał tej oficerki, ale z pewności mowy, z postawy i z tego jak go opierdoliła domyślił się, że miał do czynienia ze sporą szyszką. Mogła go zdegradować, albo wysłać do karnej kompanii; mogła go nawet kazać rozstrzelać, wszystko możliwe, słyszał o takim przypadku. Za brak czujności. Po gadce od razu widać, że oficerka kształcona, a do tego jak anioł w kościele, urodna, pewnie dupa jakiegoś ważniaka z Warszawy, kto wie, może z samego ministerstwa. Cholera miał szczęście! Tak się pocieszając, pomału odstawił karabin i niezdarnie usiadł wprost na podłodze korytarza. Po chwili głowa opadła mu ze znużenia; najwyrażniej przysypiał i nie słyszał jak w głębi więzienia narasta jakiś hałas. Wyraźnie, gdyby słuchał, słyszałby tupot butów. Trwało to zresztą tylko chwilę;

Page 54: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka

53

stukotanie butów raptownie się przybliżało i po drugiej stronie korytarza, za kratą pojawiły się szybko przybliżające się sylwetki w polowych mundurach z biało-czerwonymi opaskami. Wtedy dopiero nasz nieszczęsny klawisz się obudził; sięgnął po karabin i już prawie się podnosił, kiedy oni otworzyli sobie kratę i zanim dobrze wstał z podłogi już dostał w głowę kolbą karabinu. Osunął się bez życia . - „ Ostry”, „Korab” macie klucze. Jedynka i dwójka, tam są nasi. Otwierajcie cele, szybko, gaz!! – dowódca rzucił im klucze. „Ostry” złapał, a „Korab” nawet nie zareagował.- „Korab”! Ocknij się! Klucze!! – „ Korab” schylił się i podniósł klucze od „swojej” celi. Jedynka już była otwarta. Dowódca wszedł do niej – Panowie! Na co czekacie! Zbierajcie się, idziecie do lasu! Ludzie na pryczach byli zdezorientowani. Nie wiedzieli nic o tym co się dzieje. Wszystko, cała akcja była trzymana w tajemnicy, tak było oczywiście lepiej dla jej powodzenia. Potrzebowali nieco czasu, żeby się zorientowć w sytuacji. Zebrali się, pomagając sobie wzajemnie, i zaczęli wychodzić na korytarz. - „ Korab”, do kurwy nędzy, otworzysz wreszcie celę, czy nie! Dawaj te klucze, obudź się! – „Grom” otworzył celę sam. Sytuacja powtórzyła się. Oczywiście i tu osadzeni akowcy byli zaskoczeni. - „Korab” coś taki nieprzytomny? Zakochałeś się czy jak? – „Ostry” potrząsnął „Korabem” i trzymał go za bary zupełnie obojętnego na to co się z nim dzieje.- Widziałem ją, rozumiesz! Tu! Widziałem!! – uwolnił się z uścisku „Ostrego”.- Kogo?- Ją. „Stokrotkę”.- Wydawało ci się. Niemożliwe.- Widziałem, w ich mundurze. Mignęła mi tylko, ale na pewno to ona!- Nie gadać! Sprawdźcie cele, czy ktoś nie został i wiejemy. Gadać będziemy po akcji. Ruchy! – dowódca pogonił ich. Stanisława obudziły hałasy na zewnątrz. Podszedł do kraty i zobaczył najpierw w słabym świetle pojedynczej żarówki oświetlającej korytarz, leżącego na nim klawisza. Później zobaczył wychodzących z cel akowców i …tak! To on!- „ Korab”! – krzyknął. „Korab” odwrócił się, ale tak jak w zwolnionym tempie. Patrzył w kierunku wzywającego go głosu nic nie widzącym wzrokiem. – „Korab”! To ja! Stanisław!- „Grom”! Dawaj klucze od tamtej celi! – wreszcie zareagował.- Nie mam. Mam tylko od cel z naszymi. – „Korab” bierze karabin klawisza i uderza nim w kłódkę od kraty celi Stasia. - „Korab”! Zostaw! - Jak to zostaw? Trzeba….- Rozkaz był wyraźny, tylko nasi. - „Grom”…- Zostaw! Co z tobą!! – „Grom” staje obok drzwi do Stachowej celi – odwrót, wiejemy- „Korab” jest bezwolny jak kukła. Z zewnątrz dochodzi odległy odgłos serii z karabinu maszynowego. „Korab” popychany przez „Ostrego” rusza w kierunku wyjścia. „Grom” jeszcze na odchodnym kopie z całej siły próbującego podnieść się klawisza. „Ostry” tłucze kolbą automatu dyndającą na kablu żarówkę. W korytarzu robi się całkowicie ciemno. Odchodzący partyzanci słyszą tylko krzyk Stasia – „Korab”, do cholery! „Korab” powiedz im! Nie zostawiajcie mnie!! Po jakimś czasie w całym więzieniu robi się na chwilę zupełnie cicho. Stanisław wraca na swój barług; leży z otwartymi oczami. Cisza trwa tylko chwilę. W więzieniu zaczyna się piekło. Nie dociera do niego harmider panujący w celi, ani tupoty i wrzaski na więziennych korytarzach. Nie rusza się i nie reaguje. Patrzy tępo w sufit. W końcu odwraca się do ściany i kuli się w kłębek jak kot.

Koniec Grzegorz Rak

Page 55: F O T O G R A F I Apliki.echodnia.eu/pdf/grzegorz_rak_fotografia.pdf · romański, kiedyś potwornie zaniedbany. Mateusz pamiętał doskonale jak z gzymsu nad wejściem do kościółka