E1YKA 2005, NR 38 - etyka.uw.edu.pl · J a nie chciałem zabierać głosu dlatego, że czuję się...

6
E1YKA 2005, NR 38 Jerzy Pelc J a nie dlatego, z ale ponie- dyskusja i wypowiedzi w kierunku, który nie wymaga Pani Ossowskiej na kompletach w latach 1942-43. co jest bo jeszcze nie wtedy stalinizmu, i wobec tego ewentualne postawy obronne nie w Co uderza- pierwszego roku w z propedeutyki filozofii? Pewnego ro- dzaju i dystans w przekazywaniu przeciwstawnych. demu trudno po której stronie opowiada profesor Ossowska, mimo nie uwag krytycznych w tej i w wskazywania na stanowiska przeciwne tkwi jedna z przyczyn tego, nie za ludzi. Dlatego, ludzi bardziej na zdecydowa- ne, radykalne bezstronne przedstawianie stanowisk. sprawa, ta i z jednej strony, a z drugiej - w sprawach obywatelskich. profesor podczas wie- lu Rady w latach, chyba 1948-49, nie kiedy do- w tym gronie, i w porównaniu z Stani- Ossowskiego jest znacznie bardziej mimo zachowuje zawsze dystans i nie pozwala sobie na wypowiedzi emocjonalne. Pod tym bar- dzo w zachowaniu od Ossowskiego. jego niektó- re jak niby na tablicy, w wypiekach, w sposób urywanymi zdaniami, bardzo emocjonalnie Profesor Ossowska nigdy by sobie nie w sposób, który nie jest przewidziany dyplomatycznym. Zawsze tego rodza- ju umiar. Trzecia sprawa, na przypominam sobie, jak kie- Brandys mi, o Zofii „to Teraz takich nie stosuje, bo niepoprawne, ale ja bym jak na Ossowskich oboje, to Maria Ossowska to Czwarta sprawa, to to bardzo je z czasów, kiedy tam Jerzy Kreczmar, kiedy tam Joanna Próchnik-Munko- wa. Klemens Szaniawski, autor pracy bajki La Fontaine 'a, pisanej pod kie- runkiem Ossowskiej, Jan Strzelecki. Jerzy Konarski, neurofizjolog. To

Transcript of E1YKA 2005, NR 38 - etyka.uw.edu.pl · J a nie chciałem zabierać głosu dlatego, że czuję się...

E1YKA 2005, NR 38

Jerzy Pelc

J a nie chciałem zabierać głosu dlatego, że czuję się kimś z zewnątrz, ale ponie­waż dyskusja i wypowiedzi poszły w kierunku, który nie wymaga fachowości,

więc się odważę . Byłem słuchaczem Pani Ossowskiej na kompletach w latach 1942-43. co jest dosyć ważne, bo jeszcze nie było wtedy stalinizmu, i wobec tego ewentualne postawy obronne nie mogły kierować się w tamtą stronę. Co uderza­ło słuchacza pierwszego roku w wykładzie z propedeutyki filozofii? Pewnego ro­dzaju beznamiętność i dystans w przekazywaniu poglądów przeciwstawnych. Mło­demu człowiekowi trudno było się zorientować, po której stronie opowiada się profesor Ossowska, mimo że nie szczędziła uwag krytycznych analizując poglądy.

Myślę, że właśnie w tej beznamiętności i bezstronnośd, w lojalności wskazywania na stanowiska przeciwne tkwi jedna z przyczyn tego, że nie pociągnęła za sobą młodych ludzi. Dlatego, że młodych ludzi bardziej pociągają na ogół zdecydowa­ne, radykalne poglądy, aniżeli bezstronne przedstawianie różnych stanowisk.

Następna sprawa, ta beznamiętność i bezstronność z jednej strony, a z drugiej - żarliwość w sprawach obywatelskich. Pamiętam profesor Ossowską podczas wie­lu posiedzeń Rady Wydziału w latach, chyba 1948-49, nie pamiętam, kiedy do­kładnie znalazła się w tym gronie, i widać było, że w porównaniu z postawą Stani­sława Ossowskiego jest znacznie bardziej nieustępliwa, mimo iż zachowuje zawsze dystans i nie pozwala sobie na wypowiedzi emocjonalne. Pod tym względem bar­dzo różniła się w zachowaniu od Stanisława Ossowskiego. Pamiętam jego niektó­re wykłady, jak rysując niby coś na tablicy, w wypiekach, w sposób nieporządny, urywanymi zdaniami, bardzo emocjonalnie krytykował coś, przeciwstawiał się.

Profesor Ossowska nigdy by sobie nie pozwoliła odzywać się w sposób, który nie jest przewidziany protokołem dyplomatycznym. Zawsze zachowywała tego rodza­ju umiar.

Trzecia sprawa, na którą chciałem zwrócić uwagę: przypominam sobie, jak kie­dyś Brandys powiedział mi, mówiąc o Zofii Nałkowskiej: „to męski umysł" . Teraz się takich określeń nie stosuje, bo są niepoprawne, ale ja bym powiedział, że jak się patrzyło na Ossowskich oboje, to można było powiedzieć, że Maria Ossowska to „męski umysł".

Czwarta sprawa, to środowisko żoliborskie, to bardzo ważne. Pamiętam je z czasów, kiedy tam był Jerzy Kreczmar, kiedy tam była Joanna Próchnik-Munko­wa. Klemens Szaniawski, autor pracy Morał bajki La Fontaine 'a, pisanej pod kie­runkiem Ossowskiej, Jan Strzelecki. Jerzy Konarski, słynny neurofizjolog. To śro-

148 JOANNA TOKARSKA-BAKIR

dowisko było środowiskiem szczególnym. Ale znowu pewna zaskakująca rzecz. Mimo że, gdy seminaria albo jakieś zebrania naukowe odbywały się na Uniwersy­tecie, to oboje Ossowscy dbali o to, by nadać temu charakter domowych przyjęć, była herbata. Otóż mimo to onieśmielający dystans, którym się odznaczała Pani Ossowska, odgrodzona tym swoim nieśmiertelnym kołnierzem z lisa, który coraz bardziej liniał z biegiem dziesięcioleci - istniał. To zapewne jeszcze jedna przyczy­na, dla której nie miała szkoły. Po prostu onieśmielała .

Była to droga wytyczona od samego początku, no może z jednym wyjątkiem,

początkiem drogi Ossowskiej była asystentura u Tadeusza Kotarbińskiego i se­mantyka, tak jak zresztą w szkole, a dopiero później przyszła faza badań z zakre­su historii i teorii moralności.

Joanna Tokarska-Bakir

Chciałabym przyłączyć się do tych głosów, które odróżniają ideał powołania od analogicznego, ale innego ideału religijnego. Ideał powołania, ideał sote­

riologii, ideał transcendencji może mieć źródło nie tylko religijne, ale również po­oświeceniowe, świeckie najzupełniej, bezreligijne, a jeśli religijne, jeśli chcieliby­śmy zostać przy tym słowie, to religijne w sensie religii bez osobowego bóstwa. Wydaje mi się to bardzo ważne, bo jeśli będziemy mylić tutaj te dwa porządki, to zawłaszczymy etykę niezależną Ossowskiej, przypisując jej jednak ten fundament religijny. To, o czym mówił na początku profesor Kiciński, myśl, moim zdaniem, bardzo dziś istotna. Dzisiaj, w związku z nieobecnością takich ludzi, jak Ossowska, jesteśmy nieświadomi tego, jak mocny fundament, bez fundamentu religijnego, może dawać etyka niezależna. Fundament bynajmniej nie religijny. Chciałabym tutaj podeprzeć swoją wypowiedź takim cytatem, który dwukrotnie w trakcie przy­gotowywania referatu mi się pojawił. Raz w znanym tekście Ossowskiej O pojęciu godności, tylko wzmiankowany jako odesłanie do postawy Władysława Witwickie­go. Mam przed sobą fragment z „Wiadomości Literackich" z roku 1926, gdzie mó­wi się o Witwickim wprost, wskazując właśnie na te wartości, o które chodziło Ossowskiej, i z odróżnieniem ich od wartości religijnych: „Jako pierwsza z własno­ści, jaką należałoby w owej psychografii umieścić na pierwszym planie - pisze Ossowska o Witwickim - jest kult autora dla czuwania, dla owego jasnego, przy­tomnego myślenia, opornego w stosunku do sugestii autorytetów, wolnego od wszelkich przesądów". To jest bardzo modernistyczne, ale tak właśnie myślała. „To przytomne myślenie przeciwstawia się stanom snu i marzenia, gdy zawiesza­my czynności intelektu i stajemy się podatni na działania takich czynników, jak li­teratura, agitacja czy katecheza".

WYPOWIEDZI W DYSKUSJI 149

Wojciech Pawlik

C hciałbym powiedzieć, że z pewnego punktu widzenia Maria Ossowska była w trudniejszej sytuacji niż pokolenie intelektualistów i socjologów, których

życie naukowe zaczyna się dopiero w postpeerelowskiej Polsce. Ale z pewnego punktu widzenia była w sytuacji lepszej. Dlaczego? Ponieważ zawsze lepiej jest mieć przeciwnika intelektualnego wyrazistego, którego można obrysować, rozpo­znać, i wejść z nim w spór, niż mieć do czynienia z sytuacją, w której racje są zło­żone i między strony sporu „rozłożone". Maria Ossowska, niezależna wobec Ko­ścioła, ale i wobec komunistycznego państwa, wytworzyła w sobie (czego paradok­salność widzimy dopiero dzisiaj) wewnętrzną przestrzeń wolności intelektualnej i poczucie słuszności swych racji, które nie zawsze mamy dzisiaj. Państwo po 1989 roku nam się zdeideologizowało i spluralizowało, a pozycja polityczna i aksjolo­giczna Kościoła jest w nim na tyle niepodważalna, że „niezależność" myślenia wy­maga dziś wchodzenia w spory, w których racje nie są - tak jak niegdyś - jedno­znaczne.

Maria Ossowska była głęboko przekonana o „wyższości" swojego programu naukowego nad innymi programami uprawiania humanistyki. Wieloznaczność pojęć, zawiłość wywodów, interpretacyjną wieloznaczność traktowała jako uchy­bienie wobec wymogów naukowej precyzji i klarowności. Krytycznie, a być może nawet niesprawiedliwie, referowała w swoich pracach poglądy, które nie mieściły się w tym ideale nauki, który był jej bliski. Wtedy, gdy na przykład w Moralności mieszczańskiej pisze o Schelerze: „to jest momentami inteligentny interpretator, o ile oczywiście można cokolwiek z tego bełkotu zrozumieć" lub o psychoanalizie: „to dość osobliwe i fantastyczne poglądy". Czy było to przyprawianie tym intelek­tualnym adwersarzom „intelektualnej gęby"? Z punktu widzenia współczesnej, akceptującej wieloparadygmatowość humanistyki, być może tak. Z punktu widze­nia jej programu naukowego - a była przekonana, że jest to program uniwersalny - wykonywała tylko swoją intelektualną powinność. Elementem tej powinności jest językowa precyzja i rzetelność. Gdyby Maria Ossowska dzisiaj uprawiała na­ukę, z pewnością byłaby intelektualnym biczem na różne modne bzdury (by użyć tu tytułu modnej obecnie książki A. Sokala i J. Bricmonta) i dymne zasłony post­modernistycznego żargonu. Prawdopodobnie znaczna część współczesnego dys­kursu, dyskursu współczesnej humanistyki, uznana byłaby przez nią za teksty nie zasługujące na poważne potraktowanie w kategoriach wymogów, jakie stawiała sobie i swoim adwersarzom.

150 BARBARA SZACKA

Barbara Szacka

J a chciałam nawiązać do wypowiedzi pana Pawlika. Mianowicie, że Maria Ossowska była wyznawczynią takich poglądów na naukę, takiego paradygma­

tu, który legł w gruzach. Ja bym z tymi gruzami zupełnie tutaj się nie zgadzała, dla­tego że Maria Ossowska uczyła porządnego myślenia. Nie daj Boże. by zasady po­rządnego myślenia legły w gruzach. To, że nie są obecnie bardzo modne, to inna sprawa. Można powiedzieć, że obecnie się ich nie nosi, są niemodne. No, ale jeże­li coś legnie w gruzach, to znaczy, że już nie będzie, że to se ne vrati. Myślę nato­miast, że to nie jest jeszcze ta sytuacja, zwłaszcza że wtedy można by sądzić, że Maria Ossowska była wyznawczynią takiego kierunku, który odchodzi w prze­szłość, i nikt nie będzie o nim pamiętał, bo to się nie liczy. Ja myślę, że tutaj są pewne perspektywy, które nigdy dosłownie kontynuowane nie będą, ale to są ja­kieś propozycje, jakieś kierunki, pomysły, a w każdym razie taki styl i sposób my­ślenia, który warto brać pod uwagę. To nie jest nic takiego, na co można machnąć ręką i powiedzieć, że to już padło w gruzy, bo teraz będziemy konstruować, de­konstruować, bo nas to bawi. Nie ma powodu jednak kłaść na tym krechy, spisy­wać na straty, bo myślę, że mody przechodzą, odchodzą, jakoś się modyfikują, do czegoś się wraca, wraca się inaczej, dalej się pewien nurt kontynuuje. Choć czę­sto trudno to nazwać kontynuacją, to jest tak trochę po spirali, to wraca, ale już inaczej. Tak jak we wszystkich modach. Nagle modne są lata 60., ale dokładnie nie nosimy takich samych butów na szpilkach, tylko nieco inne. Myślę, że w dziedzi­nie myślenia jest również tak, że nie całość myślenia zostaje przejęta, bo okazuje się, że pewne rzeczy są do odrzucenia, że były takim naleciałościami danego cza­su, danej epoki, ale coś tej propozycji zostaje. Nie mówię w tej chwili o Ossow­skiej, ale raczej w ogóle o rozwoju, zwłaszcza w naukach społecznych, humani­stycznych. Zostaje, chociażby jako przedmiot nieustannych polemik, jako punkt odniesienia na tak albo na nie. Wobec tego ja chciałam zaprotestować przeciwko temu wyrażeniu, że „legło to w gruzach". Za gruzy to ja dziękuję , zresztą jak po­żyjemy, to zobaczymy. Kto pożyje, ten pożyje, ale ja, choć nie mam szans dożyć, to mogę się założyć, że to minie.

Wojciech Pawlik

D ziękuję pani Profesor Szackiej, że to powiedziała, gdyż oczywiście mówiąc „legło w gruzach", nie wyrażałem swoich poglądów, a referowałem przemia­

ny, jakie dokonują się w humanistyce i naukach społecznych w ostatnich latach. A czy rzeczywiście ten ideał „legł w gruzach", jak sądzą jego krytycy? M. Twain zwykł był w podobnych sytuacjach odpowiadać: „Obawiam się, że wiadomość

WYPOWIEDZI W DYSKUSJI 151

o mojej śmierci była nieco przedwczesna". Ja dodałbym od siebie: historia nauki, a więc również historia dominacji i recesji różnych stylów naukowego myślenia pozwalają nam mieć pewność, że wiadomość taka zawsze będzie fałszywa .

Zbigniew Szawarski

Z acznę od wątku biograficznego. Miałem bowiem okazję studiować filozofię prawdopodobnie w najlepszym okresie jej powojennej historii, bo w latach

1958-63. Wtedy było tak, że seminaria wybierało się dopiero po trzecim roku. Czwarty i piąty rok, to był rok seminariów. A był to okres, w którym seminaria prowadzili ludzie tej klasy co profesorowie Ajdukiewicz, Kotarbińska, Kołakow­ski, Baczko, Pelc, Ossowska - było z czego wybierać. Ja chodziłem do prof. Kotar­bińskiej dwa lata, także dwa lata do prof. Ajdukiewicza, nawet rok spędziłem u profesora Pelca, i oczywiście zaliczyłem także seminarium prof. Ossowskiej. Po­równując te wszystkie seminaria, muszę powiedzieć, że seminarium prof. Ossow­skiej miało pewną szczególną cechę, która zdecydowanie odróżniała je od wszyst­kich innych. To była osobliwa interdyscyplinarność tego seminarium. To było jedy­ne seminarium, na które byli zapraszani ludzie z zewnątrz. Ludzie ciekawi. Ludzie interesujący. Dzięki temu młody student, czy potem asystent, miał okazję zoba­czyć na żywo, usłyszeć i Jana Strzeleckiego, i Klemensa Szaniawskiego, i Mikoła­ja Kozakiewicza, i Wiesława Kotańskiego, i gości z KUL-u czy też innych uniwer­sytetów lub Polskiej Akademii Nauk. Co ważniejsze, to było zderzenie pokoleń. Ja mogłem chodzić na wykłady czy na seminarium Kołakowskiego, na które zresztą przestałem chodzić, bo nie wytrzymywałem dymu papierosowego, a w owych cza­sach paliło się na zajęciach, ale kiedy później dyskutowaliśmy tekst Kołakowskie­go „Etyka bez kodeksu" na konwersatorium prof. Ossowskiej, kiedy można było usłyszeć w tej dyskusji z jednej strony Iję Lazari-Pawłowską, z drugiej - Henryka Jankowskiego, Janka Strzeleckiego czy profesora Szaniawskiego, ludzi ze znacz­nie starszego od nas pokolenia, dyskutujących po imieniu: „Ależ, Leszku, tak nie możesz, to nie jest prawda, to jest taktyka ... ", to miało to ogromne znaczenie dla młodego adepta filozofii. Gdyby nie to seminarium, a później - konwersatorium, nigdy bym nie poznał bardzo wielu ludzi, do których żywię ogromny szacunek. Ni­gdy bym się nie zaprzyjaźnił ani z Iją Lazari-Pawłowską, ani ze Strzeleckim, ani z Hanką Pawełczyńską, ani z Wiesławem Wiśniewskim i wieloma innymi osobami, które tworzyły tę ogromną grupę uczniów i przyjaciół kręgu Ossowskich, które użyczały swoich intelektów i życzliwości tym wszystkim, którzy chcieli tam przyjść. A grupa, która przecież pojawiała się, wcale nie była homogeniczna, bo przecież na seminarium i konwersatorium Marii Ossowskiej zapraszano wiele niezwykle interesujących osób spoza tego kręgu. Rzecz charakterystyczna, na konwersato­rium profesor Ossowskiej bywały osoby o najróżniejszych światopoglądach i per-

152 ZBIGNIEW SZAWARSKI

spektywach politycznych. Regularnie uczestniczyli w nim moi starsi koledzy z no­wo utworzonej wówczas Katedry Etyki Marka Fritzhanda - Henryk Jankowski, Janina Majlerowa, Stanisław Soldenhoff. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłem i usłyszałem Janusza Goćkowskiego. Maria Ossowska akceptowała na swym kon­wersatorium każdego, kto jako uczestnik respektował zasady obowiązujące w na­uce. Debaty na owych spotkaniach bywały czasem ostre i namiętne, ale nigdy nie przekraczały granic dobrego smaku i zasad dyskusji naukowej. Na posiedzeniach zawsze panowała atmosfera sprzyjająca nieskrępowanej dyskusji i wymianie po­glądów. Była to znakomita szkoła i tolerancji, i porządnego myślenia. Mam wra­żenie, że bardziej zależało nam na zadawaniu pytań i kwestionowaniu wiarygod­ności usłyszanej opinii, niż na znajdowaniu odpowiedzi. Ale na tym przede wszyst­kim polega twórcze uprawianie nauki.