Dobraczynski Jan - Listy Nikodema

392
JAN DOBRACZY Ń SKI LISTY NIKODEMA

Transcript of Dobraczynski Jan - Listy Nikodema

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 1/392

 

JA N D O B R A C Z Y Ń S K I

LISTY NIKODEMA

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 2/392

 

JAN DOBRACZYŃSKI

POWIEŚCI BIBLIJNE

PUSTYNIA

*

WYBRAŃCY GWIAZD*

LISTY NIKODEMA

*

ŚWIĘTY MIECZ

WARSZAWA • PAX • 1957

2

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 3/392

 

 Elżuni 

„...Panie, mówiłem, tam na gałęzi drzewa

 siedzi kruk. Rozumiem, że Twój majestat nie

może się zniżać do mówiącego. Lecz ja potrze-

buję znaku. Gdy skończę moją modlitwę, spraw,

aby ten kruk odleciał. To będzie jakby skinienie

w moją stronę na znak, że nie jestem zupełnie

 sam na świecie...

 I patrzyłem na ptaka. Ale on siedział nieru-

chomo na gałęzi. Wtedy znowu zwróciłem się do

kamienia. Panie, mówiłem, masz słuszność. Twój

majestat nie może się zniżać do moich żądań.

Gdyby kruk odleciał, byłbym jeszcze smutniej-

 szy. Bo taki znak byłby znakiem danym mi przez kogoś równego — a więc znowu przeze mnie

 samego, znowu byłby odbiciem moich pragnień.

 I ciągle tkwiłbym w swojej samotności.

 I oddawszy cześć wróciłem. Lecz wtedy właśnie moja rozpacz ustąpiła

miejsca nieoczekiwanej radości...”

 Antoine de Saint Exupery

 „Citadelle” 

3

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 4/392

 

List I

 Drogi Justusie!

Ta choroba, Justusie, zniszczyła mnie zupełnie! Dawniej byłem człowie-kiem pełnym sił, który otaczającym ludziom umiał okazać łagodność i wy-rozumiałość. Wolny byłem od wiecznego rozdrażnienia, niecierpliwości i odnieznośnej potrzeby ciągłego skarżenia się drugim. Dopiero teraz odkrywamw sobie te obrzydliwe cechy zgonionej istoty, która niby dzika winorośl nakażdy płot gotowa się wspiąć i do każdego płotu ma żal, że ją nie dość wyso-ko ku słońcu podnosi. Tylu rzeczy potrafiłem sobie dawniej odmówić. Dziś

ledwo dopełniam przepisanych postów! Przyznaję także: nie mam dziś dlanikogo wyrozumiałości. Coraz bardziej są mi obcy moi chaberim z WielkiejRady. Nudzą mnie śmiertelnie ich nie kończące się spory na temat oczysz-czeń i dyskusje nad nowymi halakkami. Te sprawy stają mi się każdego dniaobojętniejsze. Można przez całe życie wypełniać najskrupulatniej wszystkie

 przepisy, a przecież nie mieć za to nic... Dlaczego ta choroba przyszła wła-śnie na nią? Cały Zakon streszcza się w słowach psalmu: „Rób, człowieku,

co ci Najwyższy każe — a On cię nigdy nie opuści”. Nigdy... Niewielu jestludzi, którzy by równie uparcie jak ja pościli, dbali o czystość, składali ofia-ry, rozważali halakki i haggady. Tutaj coś zawodzi. Nie mam na pewno tylugrzechów, by Najwyższy miał mnie za nie karać tak strasznym nieszczęś-ciem. Wprawdzie istnieje w Pismach historia Hioba... Ale ten Idumejczyk po pierwsze nie był wiernym, po wtóre nie wiedział, czym się służy wszechmoc-nemu Szekinah; uparcie nie chciał uznać, że każdy człowiek grzeszy, jeśliciągle, bez przerwy, nie dba o czystość swych myśli i uczynków. A wreszcie

 — Najwyższy jego samego dotknął cierpieniem, a nie kogoś, kto by mu był

4

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 5/392

 

tak drogi, jak mnie Rut! Straszną jest rzeczą choroba: widuję przecież teodrażające, pokrzywione stwory, które żyją w szczelinach starego muru pod

 bramą Gnojną. Ale patrzeć bezsilnie, jak choroba pożera ciało najukochań-szej istoty — to jest coś, z czym pogodzić się niepodobna!

Z kimkolwiek rozmawiam — muszę o tym mówić! Niedługo ludzie będą ode mnie uciekali niby od kogoś, kto zaraża smutkiem jak inny trądem czyegipską chorobą oczu. Jeszcze mi tylko jedno zostało, co mnie ratuje: moja praca. Tworząc haggady, mówiąc w nich o wielkości Nienazwanego — odu-rzam się tym niby winem. Wiem, że mówi się o nich z coraz większym uzna-niem. Szepty te, które aż do mnie dochodzą, są mi pewną pociechą. Chociażobok pochwał spotykają mnie także nagany, te zaś ranią mnie wyjątkowo

dotkliwie. Ludzie zdają się nie rozumieć, że przeżywając chorobę Rut zdolny jestem mówić jedynie twardymi słowami, które nie znoszą obróbki. Jeżelitrafiam czasami w niewłaściwe, nie dość mocne słowo — to trudno... Corazczęściej zdarza mi się mówić: „to trudno” — i tym powiedzeniem osłaniamniby tarczą swoje rozkrwawione serce. Czuję się wtedy jak żółw, który wcią-gnął pod skorupę głowę i nogi i woli raczej nigdzie nie iść niż narazić sięna bolesne dotknięcie. Kiedy dawniej mówiłem „to trudno”, znaczyło to, że

sprawa jest ważna i że żadna ofiara nie będzie dla niej zbyt duża. Dziś moje„to trudno” znaczy: lepiej, aby najważniejsze sprawy zamilkły, niżbym miał jeszcze więcej cierpieć. Choć właściwie jak można jeszcze więcej cierpieć?Czy ten, kto z lęku przed dalszym cierpieniem stał się niezdolny do bronie-nia czegokolwiek, nie wypił już całej miary ludzkiego bólu?

I to także mnie przygnębia, że moje cierpienie przyszło na mnie w chwili,gdy cały świat znalazł się na tym kłopotliwym zakręcie. Nie tylko ty to od -czuwasz. U nas także jakby jakaś gorączka wstąpiła ludziom w krew. Nigdyw Wielkiej Radzie i w Sanhedrynie nie wybuchały tak zawzięte spory. Kłó-tnie przenoszą się potem pod portyk, na Xystos, zamieniają się w bójki,w których niestety biorą udział nawet mądrzy i szanowani doktorzy. Najza-wziętsze konflikty kończą sikkaryści; rzecz ohydna — ta sekta najgorliw-szych wynajmuje się po prostu, by za pieniądze mordować tych, którychśmierci ktoś zapragnął. Ludzie starsi i doświadczeni mówią, że podobne pod-niecenie i nienawiść panowały przed dwudziestu kilku laty, gdy z Galilei

raz po raz nadciągały bandy buntowników. Rządy Rzymian doprowadziły

5

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 6/392

 

do uspokojenia kraju i trzeba przyznać, że są znośniejsze niż tyrania Herodai jego synów. Ale czy ten względny spokój potrwa jeszcze długo? Coś sięunosi w powietrzu niby niepokojący podmuch burzy, która kryje się jeszczeza wzgórzami, ale już jest blisko. Wszyscy są przeciwko wszystkim. Nie

 jest dla nikogo tajemnicą, że legat rzymski w Syrii nienawidzi prokuratorarzymskiego w Judei, że prokurator i tetrarchowie gryzą się ze sobą jak psyo kość; że potomkowie Heroda są sobie największymi wrogami, gotowymisię wzajemnie truć i mordować. Nad wszystkim zaś niby rudy cień khamsi-mu wisi pamięć o dalekim cesarzu, okrutniku i szaleńcu. Wieści o krwawych proskrypcjach, jakie on każe zarządzać w Rzymie, sprawiają, że w słuchają-cych o tym zaczyna się odzywać dziki, niepohamowany instynkt nienawiści.

W Cezarei Grecy już kilkakrotnie rzucili się na naszych. Podobno doszłodo walk w Aleksandrii i w Antiochii. W Rzymie, jak słyszałem, na wiado-mość, że pretorianie zabrali Sejanusa, tłum napadł na naszą dzielnicę. Wszę-dzie wojna, krew i mordy. A tak niedawno jeszcze rzymscy pismacy wieścili„złotą erę” i czasy „wiecznego pokoju”!

Mam przeczucie, jakby się coś niedobrego gotowało. W takich chwilach — prawda? — człowiek wolałby się czuć swobodny, by móc czujnie uwa-

żać, z której strony nadejdzie niebezpieczeństwo. Zamiast tego całą moją uwagę przyszpila do siebie ta choroba. Może jutro czy pojutrze nadejdą wy-darzenia o znaczeniu przełomowym, a ja ich nadejścia nawet nie spostrzegę.Jestem jak człowiek, który niesie tak duży ciężar, że zaledwie zdolny jestwidzieć, gdzie ma postawić nogę.

 Nadchodzi coś, coś się zbliża... Co to może być, jak sądzisz, Justusie?Odpowiedz mi: czy ty naprawdę spodziewasz się, że kiedyś pojawi się Ten,którego nazywamy Mesjaszem? Saduceusze od dawna w Jego przyjście niewierzą. Nałykawszy się filozofii greckiej uważają Go po prostu za symbol.Śmieją się pogardliwie, gdy im ktoś mówi o Człowieku–Mesjaszu. Zresztą  — po co im Mesjasz? Im zależy tylko na tym, by istniała świątynia, by w tejświątyni cały Izrael składał ofiary, by tylko oni byli pośrednikami międzyczłowiekiem a ołtarzem Pańskim, i na koniec, by Rzymianie nie sprzeci-wiali się takiemu stanowi rzeczy. My jesteśmy dalecy od odbierania ludziomwiary w Mesjasza. Mówimy o Nim często, opowiadamy w licznych hagga-

dach, jak będzie wyglądało Jego przyjście. Ale choć pisałem o tym i mówi-

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 7/392

 

łem tyle razy, nie mogę, przyznam ci się, pozbyć się niespokojnej myśli, żete wszystkie obietnice brzmią nieco za pięknie. Malki Massiah, ZwycięzcaEdomu, Pan świata i natury, która wraz z Jego pojawieniem się ma się staćtak płodna, jaka nie była nigdy — czyż to jednak wygląda prawdopodobnie?

Kim my jesteśmy? Małym narodem, otoczonym dziesiątkiem innych i wrazz nimi przykutym do rydwanu barbarzyńskiego Rzymu. Skłóceni sami zesobą... Kim musiałby być ów Syn Dawida, aby potrafił odmienić ten stan?Zwyczajnym człowiekiem — czy raczej półbogiem? Ale półbogowie chodzą 

 po ziemi tylko w greckich bajkach. Ja wierzę, że Najwyższy czynił niegdyśrzeczy cudowne. Ale dziś wszystko stało się zupełnie zwyczajne... Opowia-da się, że gdzieś za morzami leży ziemia cudów. Tylko że ci, którzy tak mó-

wią, są nałogowymi kłamcami. Ja rzeczy niezwykłych nie oglądałem nigdy.Świat, który mnie otacza, jest daleki od cudowności. Wiem, co w nim rządzi:złość, nienawiść, duma, pycha, namiętność... Aby ten świat zwyciężyć, trze- ba by być bardziej złym, bardziej nienawidzącym, dumnym i namiętnym niżwszyscy inni. Na tym świecie tylko wojna przynosi zwycięstwo... Mesjaszmusiałby być wodzem, który by zdołał poprowadzić nas na wszystkich na-szych wrogów — a tych są legiony! Może to budzi w tobie oburzenie, aletakiego Mesjasza nie wyobrażam sobie. Nie potrafię się oderwać od tego,co widzę, słyszę, czuję... Czy ktoś, kto by z garstką naszej młodzieży po-rwał się na cały świat i zdołał go zwyciężyć, mógłby być uważany za czło-wieka z krwi i kości? Niestety — choć nienawidzę wszystkiego, co pocho-dzi od saduceuszy, czuję, że zaczynam myśleć podobnie jak i oni. Mesjaszwydaje mi się tylko jakimś idealnym wzorem wszystkich cnót, który namzostał podany, i gdybyśmy go choć w części zdołali naśladować, uczyniliby-śmy nasze życie lepszym, milszym, piękniejszym. I wydaje mi się, że nie ja

 jeden tak myślę. Są faryzeusze, którzy, gdy ktoś przy nich wspomni o prze- powiedni dotyczącej powrotu Eliasza, mówią: „Czekajcie, czekajcie na nie-go”, tak jednak, jak się powiada o rzeczy nie mającej się nigdy spełnić. Aległośno nikt nie chce wyjawić takich myśli. Ja również nie wypowiadam ich.Piszę o tym tylko do ciebie, Justusie, i rozmawiam o tym z Józefem. On,

 jak wiesz, nie jest ani faryzeuszem, ani saduceuszem, wyznaje zaś filozofię,która mówi, że uczciwie zarobione złoto stanowi najistotniejszy sens ludz-

kiego życia. Moi chaberim mają mi za złe, że przyjaźnię się z nim, że wspól-nie prowadzimy handel. Ze względu na jego stosunki z goimami uważają go

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 8/392

 

za zanieczyszczonego. W gruncie rzeczy Józef jest wielkim grzesznikiem...Mam jednak do niego słabość. On jeden, mimo tylu swoich spraw, które munie dają dłużej wysiedzieć na miejscu ani w Jerozolimie, ani w Arymatei,interesuje się zdrowiem Rut, znajduje czas, by ją odwiedzić, porozmawiać

z nią, zabawić, przynieść jej jakiś podarunek. Dla mnie jest rzeczą niezrozu-miałą, jak człowiek nie zachowujący przepisów Zakonu — jestem pewny,że gdyby nie jego bogactwa, byłby ogłoszony jednym z minim — może po-siadać tyle dobroci. Zawsze oceniałem ludzi według ich pobożności i nigdy

 bym nie przypuścił, że właśnie między mną a Józefem zawiąże się bliższystosunek. Nawet przyjaźń. Gdyby nie on... Przeżywałem już chwile całkowi-tego załamania. Chciałem bluźnić, kląć, szukać zapomnienia w grzechach.

W takich dniach wielkie a nieszczere słowa pociechy, jakimi mnie obdarzalimoi chaberim, wywoływały we mnie mdłości. Natomiast proste odezwaniesię Józefa, jakiś żart, którym, czuję to, chce mnie oderwać od mojej rozpa-czy, sprawiają, że odzyskuję równowagę. Nigdy bardziej niż teraz nie byłomi potrzeba przyjaźni ludzkiej i nigdy nie dobijałem się o nią natarczywiej.Jakaż to jednak trudna do znalezienia perła, zwłaszcza wtedy, gdy się jejszuka!

Dzięki spółce z Józefem, choć niczym się teraz do tego nie przykładam,mój majątek rośnie i pomnaża się. Stałem się prawie równie bogaty jak Józef. Uważają nas za najmajętniejszych ludzi w całej Judei. Ileż radościdzięki temu bogactwu byłbym w stanie sprawić Rut, gdyby była zdrowa!Ale ona patrzy obojętnie na wszystko, co jej przynoszę. Czasami kładę na

 jej posłaniu cenne klejnoty przywiezione z dalekich krajów. Ona nie chcemnie urazić — jest w niej dziwna wrażliwość — więc przekłada przez chwilę

 pierścienie i naramienniki swymi małymi dłońmi, tak zręcznymi do wszel-

kiego szycia, a potem mówi: „Tak, to bardzo ładne...” Choć stara się toukryć, słyszę w jej głosie zniechęcenie. „Zabierz to...” — powiada. Wycią-ga się, lekkim ruchem głowy daje znak, żeby się od niej oddalić, przymykaoczy... Kurcz ściska mi gardło, gdy to widzę, i teraz, gdy piszę...

Zawsze sądziłem, że bogactwa, które Najwyższy pozwolił mi zebrać, były mi dane na znak pochwały z Jego strony. I nieraz, gdy przeglądamktórąś z moich haggad przed przeczytaniem jej ludziom, myślę, że musiałem

się Odwiecznemu spodobać, skoro pozwala mi tak o sobie pisać. Dlaczegóż

8

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 9/392

 

więc przyszła ta choroba jak cierń wbity w rękę pracującego? Czemu Onmnie przygina do ziemi, gdy tylu grzeszników obok chodzi bezkarnie? Cza-sami wydaje mi się, jakbym siedział w jakimś okrutnym więzieniu, gdziesię doświadcza ciężkich tortur, a jednocześnie widział tuż za kratą domy,

w których ludzie żyją zwyczajnie, kochają się, doznają małych codziennychradości, niedocenianych dawniej, a tak nagle pożądanych w zamknięciu.Któż z nas pojmuje, czym jest zdrowie — przedtem, zanim choroba zagościw jego domu? Kto wie, jak miłość potrafi wyssać wszystkie siły z człowie-ka, kiedy nagle tracimy możność pomocy temu, kogo kochamy?

Wydaje mi się, że ból dotyka mię bardziej niż kogokolwiek innego.A przecież muszę przyznać, że cały świat jest pełen okrutnych cierpień,

które obejmują wszystkich, i wszyscy w jakimś stopniu są godni współczu-cia. Może to jest tak, że każdy z nas żyje w więzieniu i gdy patrzy na domdrugiego myśląc z zazdrością o jego szczęściu, w rzeczywistości widzi tylkodrugie więzienie? Jeśli to, co przychodzi na świat, ma wywołać naprawdę przewrót, musi przynieść odpowiedź na bezsens życia. Napisałem „bezsens”i choć czuję niewłaściwość tego słowa, nie potrafię go już przekreślić. Tymnie znasz, Justusie, i wiesz, że pozostanę zawsze wyznawcą Najwyższego.

 Nie potrafiłbym się wyrzec nadziei, że On przecież zechce mi w końcu po-móc. Wreszcie — nawet bez względu na tę nadzieję — nie śmiałbym Goopuścić. Cóż by mi wtedy zostało? Jestem prawdziwym Izraelitą — jednymz tych, którzy są skazani, by o Nim świadczyć. Moje życie tak się układa,że wszystko, czymkolwiek się zajmuję, jest służbą dla Niego — albo teżzaczyna mnie odpychać swoją bezsensownością. Nie ucieknę przed Nim

 jak Jonasz. Więc dlaczego On mnie przywalił tą chorobą?

Oto masz, drogi nauczycielu stan mego ducha, o który pytałeś. Zmieniłsię, jak widzisz, od czasu gdy siadywałem u twych stóp i słuchałem twegonauczania. Czasami wydaje mi się, że się wielce zestarzałem, choć wiem,że nie powinienem tak mówić wobec twojej dostojnej starości. Odpisz mi

 — a ja ci napiszę znowu o sobie — i o Rut... Obym ci mógł wtedy donieść:„Jest zdrowa”!

9

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 10/392

 

List II

 Drogi Justusie!

K iedy widzę cierpienia Rut, na wszelkie sposoby staram się coś czynić,działać. Być może, iż w ten sposób szukam tylko ratunku przed rozpaczą.

 Niech i tak będzie. Lepiej na próżno wyobrażać sobie, że jej w jakiś sposób pomagam, niż z opuszczonymi rękami bezradnie patrzeć na jej twarz coraz bledszą, na przezroczyste powieki przetkane fioletowymi żyłkami lub słu-chać oddechu, który brzmi jak jęk. O Adonaj! To ponad siły człowieka!Hiob stracił swe dzieci, nie jest jednak powiedziane, że patrzył na ich męcza-rnie. Ból drugich stwarza zamknięty świat — świat, w którym nie sposóbżyć i z którego nie można uciec, nawet przez śmierć. Zresztą gdy się ma dowybierania między bólem a śmiercią, nie wybiera się niczego.

Kiedy więc Chuz, Eleazar i Samuel zostali przez Wielką Radę Faryzejską wysłani dla przyjrzenia się bliżej działalności Jana bar Zachariasza, posze-dłem z nimi i ja. Nie prowadziła mnie do niego tylko ciekawość. Mocno wro-sły w nas zapisane w księgach historie o prorokach, którzy leczą i wskrze-szają. Stanął mi w pamięci syn wdowy z Sarepty Sydońskiej... Tamta była poganką, litościwą wprawdzie, ale kobietą obcą naszej krwi i naszej wierze.Ja zaś jestem Judejczykiem, wiernym wyznawcą Zakonu, faryzeuszem,„pożywaczem terumy”. Służę Bogu całym swym życiem. Nie żałuję jałmu-żny, nie zadaję się z poganami, dbam o czystość, odprawiam posty i modły.

 Nie chcę się chwalić... Gdy chwalę siebie lub ktoś mnie darzy pochwałą, od-czuwam z początku zadowolenie i radość, ale one szybko znikają... To tak, jakby się zjadło figę, która jest smaczna, ale po niej inne będą już mniej sma-kowały. Znasz mnie zresztą. Nie chcę się chwalić, ale wydaje mi się, że moja

 praca ma swoją wartość. Nauczam — i wiem, że jestem słuchany. Haggady,które napisałem, mówią w sposób przystępny o wielkości, mocy i chwalePrzedwiecznego. Jedną z nich, świeżo napisaną, opowiem ci: Pewien rabbi

idąc drogą spotkał anioła, który niósł łuk. Gdy zeszli się w wąskim przejściu, jeden drugiemu nie chciał ustąpić z drogi. „Ustąp mi — rzecze rabbi. — Je-

10

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 11/392

 

stem zajęty myślami o Nim... Odejdź...” Ale anioł nie zeszedł mu z drogi.„Czemu mnie zatrzymujesz?” — zniecierpliwił się nauczyciel (a był to bar-dzo mądry rabbi, znający wszystkie tajemnice nieba i ziemi — gdy pisałemtę haggadę, myślałem o tobie, Justusie). Wtedy anioł rzekł: „Ustąpię ci, gdy

mi powiesz, jaki On jest”. Rabbi uśmiechnął się. „Dobrze trafiłeś — powie-dział — tylko ja mogę ci to wyjaśnić. On jest jak piorun: spada z grzmotemna grzesznika i przybija go do ziemi...” „A co czyni ze sprawiedliwym?” — 

 pytał anioł. „Nosisz Jego łuk — rzekł rabbi — a nie wiesz tego? Zdarza Musię, że i w niego szyje swoimi strzałami...” „Po cóż jednak?” „Czyni to, gdyczłowiek zbytnio wyrośnie. Pamiętasz, jak nie mogąc przemóc Jakuba wwalce poraził wreszcie jego biodro?” „Więc sądzisz, czcigodny, że On boi

się człowieka?” „Tss! Tak nie mów, to by było bluźnierstwo. Trzeba powie-dzieć inaczej: Jest w Nim tajemna słabość i gdy ją człowiek odkryje — sta- je się Mu równy siłą. Ale ten sekret znają tylko najmędrsi...” I anioł zszedłz drogi mądremu nauczycielowi.

Jak ci się podoba moja haggada? To jest moja myśl, że On jest wszech- potężny, ale istnieje w Nim jakaś słabość. Trzeba tylko odkryć właściwe za-klęcie. Praojciec Jakub znał je na pewno, gdy nie ustąpił Mu krokiem. Mnie

niestety to słowo nie jest znane.Lecz gdzie i jak go szukać? Kiedyś wydawało mi się, że świat składa się

z dwóch części: z wielkiej, w której przebywają grzesznicy i poganie, orazz małej, w której jest miejsce dla wiernych Zakonu i sprawiedliwych. Dziśzaczynam sądzić, że byłby to podział zbyt prosty. Są grzesznicy jak Józef,których nie mogę wyobrazić sobie razem z najgorszymi; są wierni jak sadu-ceusze — a przecież gdyby oni zostali usprawiedliwieni, nie byłoby sprawie-dliwości! Nie wystarczy nazywać się wiernym, nosić talit, filakterie i pięćcicit u płaszcza. Istnieje drabina — jak ta widziana we śnie przez Jakuba — na którą się wspinamy bez końca. I niełatwo jest powiedzieć, na którym jejszczeblu znajduje się słowo wiążące Najwyższego. Nie jest się u szczytu,nawet gdy się zostało faryzeuszem... Nie wszyscy moi chaberim wydają misię ludźmi świątobliwymi. Taki na przykład rabbi Joel... Drażni mnie ich pobożność, którą obnoszą niby goniąca za mężczyznami dziewka swą nową kuttonę.

Lecz jeśli nawet nie wszyscy faryzeusze są prawdziwie pobożni i cnotli-

11

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 12/392

 

wi, czymże wobec ich czystości, modlitw, postów, rozważań jest moralnośćzwykłego amhaareza? Każdy z nich jest wstrętnym grzesznikiem, zajętymtylko zaspokajaniem swoich namiętności. Ci ludzie nigdy nie podnoszą oczu w górę, żyją z karkiem przygiętym do ziemi jak trzoda, bez pamięci,

 bez świadomości nawet, że istnieje Najwyższy, Jego aniołowie i cnoty...Czcigodny Hillel mówi: „Przybliżmy Zakon do ludu” — i ja przynajmniejstaram się to czynić. Moje haggady idą między chaberim, oni zaś opowia-dają je słuchaczom. Któż jednak z amhaarezów chce ich słuchać? Gdybymuczył, jak wypiekać chleb z piasku, zbiegliby się. Sprawy Najwyższego ichnie ciekawią.

Ale jakże tu myśleć o przybliżeniu Zakonu, kiedy ma się w domu taką 

chorobę?Cierpienia Rut są przerażające... Nie sposób jest rozważać chwałę Naj-

wyższego, gdy słyszy się obok jęk i widzi rozchylone usta drżące bólem.Pytasz, co na to lekarze? Nie umieją nic poradzić. Zresztą lekarze... Z po-czątku przychodzili pewni siebie, hałaśliwi, określający chorobę, zanim się

 jeszcze im o niej powiedziało. Potem, gdy ich leki zawiodły, stali się mil-czący i tajemniczy. Moje pytania pozostawiali bez odpowiedzi, porozumie-

wając się tylko między sobą niezrozumiałymi słowami. Byli coraz bardziejwymagający — nic już nie obiecując i żadnej pomocy nie dając. A w końcuzaczęli znikać... Jeden za drugim opuszczali mój dom. Odchodząc zapew-niali, że Rut na pewno odzyska zdrowie. Ale jak i kiedy — tego nie mówiłżaden. Radzili czekać cierpliwie. Jak gdyby znudzeni moimi pytaniami,wzruszeniem ramion dawali mi do zrozumienia, że żądam od nich nie wie-dzieć czego. Ani jeden nie wykrztusił z siebie, że ich wiedza zawiodła. Ra-czej zdawali się przypisywać całą winę mojej natarczywości...

Czy oburza cię, że w moim bólu pomyślałem o ratunku, jaki może przyjśćz rąk tego kapłańskiego syna, pędzącego życie na spalonej słońcem pustyni?Coraz częściej mówi się o nim, że jest prorokiem. Wielkie słowo. Od wielu

 już lat nie było proroka na ziemi Judzkiej. A ten człowiek przypomina na- prawdę Eliasza: lata całe żył samotny wśród skał między Hebronem a wy- brzeżem Morza Asfaltowego. Kiedy wreszcie porzucił samotność i stanąłnad brodem koło Bethabara, ludzie zadrżeli. Jest, mówią, wielki, czarny,z włosami potarganymi, ubrany w skórę wielbłąda, o oczach jak dwa gore-

12

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 13/392

 

 jące węgle. Nie mówi podobno, ale krzyczy. Powtarza wciąż: „Czyńcie po-kutę, pokutujcie, żałujcie za grzechy...” Zanurza ludzi w Jordanie, polewaim głowy i daje rady, jak mają postępować. Niezliczone tłumy ciągną doniego.

Już zaraz za bramą miasta weszliśmy w ciżbę. W Jerozolimie ostatnie dni były chłodne; nocami padał deszcz ze śniegiem. Ale w miarę jak zstępowa-liśmy ku Jerychu, robiło się coraz goręcej i nasze wełniane simlah zaczęłynam ciążyć. Od jeziora biło gorąco niby z piekarskiego pieca. Ludzi na dro-dze było coraz więcej. Spływali bocznymi drogami i ścieżkami. Z dołu szliinni — powracający. Pytano ich z krzykiem: „Czy prorok nie odszedł? Jestciągle?” „Jest!” — odkrzykiwali. „Chrzci dalej?” „Chrzci!” Wracający znad

Jordanu mieli twarze pełne powagi, jakby nieco wystraszone. „Czy krzyczyi grozi?” — zwracano się do nich. „Gromi kapłanów i faryzeuszów — od-

 powiadali. — Ale dla innych jest dobry...” Do Jerozolimy doszła już wieśćo tym, że Jan, chociaż sam pochodzi z kapłańskiego rodu, pełen jest gniewuwobec saduceuszów. Ale ma słuszność. Cóż jednak mógłby mieć przeciwkonam? My jedni pamiętamy zawsze o czci dla proroków i my także wzywa-my lud do pokuty. Wielu z naszych chaberim pokutuje dobrowolnie za grze-

chy nieczystych amhaarezów. Prorok, który by dziś pojawił się między nami,tylko w nas mógłby znaleźć oparcie.

Coraz było goręcej, duszniej i coraz tłumniej. Wyruszywszy z miastawczesnym świtem, odpoczęliśmy w południe w miejscu, gdzie białe i czer-wonawe wzgórza wstępują w równinę otaczającą Jerycho. Rzadkie dotych-czas i trzymające się tylko rozpadlin kępy zieloności stawały się tutaj masą zwartą, niby mechaty dywan, nad który wystrzelały palmy. Miasto bieliłosię na wzgórzu swymi domami i wspaniałością swoich pałaców. Za zbitymkłębem krzewów balsamowych i wysokich traw na dnie ghoru płynął śpie-sznie Jordan. Ludzie zbiegali ku niemu jak niezliczone potoki. Wszystko tuszło: amhaarezi, rzemieślnicy miejscy, mali straganiarze, celnicy, wysmaro-wane karminem nierządnice, bogaci kupcy, bankierzy, lewici, służba świą-tynna, żołnierze, doktorzy, znawcy Pisma, ba — nawet kapłani. W rozgwa-rze setek i tysięcy głosów słychać było narzecza galilejskie, chananejskie,syrofenickie, nosowy język grecki, pokrzykiwania arabskie. Wędrował do

 brodu naród wybrany: Judejczycy, Galilejczycy, przybysze z diaspory, a tak-

13

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 14/392

 

że Samarytanie, Idumejczycy... Niezliczone stopy miesiły piasek osypiska,w jakie rozpadł się wysoki i stromy brzeg rzeki. Jordan, który na przestrze-ni wielu staj płynie głębokim, niedostępnym korytem, tutaj pozwala siebie

 przekroczyć. Ludzie wchodzili w wodę, ona zaś burzyła się i pieniła. Tych,

którzy nie chcieli się zamoczyć, przewoziły na drugi brzeg łodzie i tratwy.Człowiek, który posiadał łódź lub potrafił zbić tratwę z kilku desek, mógłnieźle zarobić. Przewoźnicy przekrzykiwali siebie wzajem, rzucali się kudostatniej ubranym przybyszom, ciągnęli ich siłą do swoich łodzi. Docho-dziło do sporów i bijatyk. Oba brzegi rzeki były zapchane ludźmi, a nad tymogromnym obozowiskiem unosił się bulgot rozmów. Dzielono się uwagamio proroku, spierano, śmiano, opowiadano. Całe stada wędrownych sprzeda-

wców z koszami pełnymi żywności kręciły się między zebranymi. Nawoły-wano do małych chlebów jęczmiennych, do obarzanków, do ryb suszonychlub małych teritów, które pospólstwo jada na surowo. Tu i tam paliły sięogniska; gotowano przy nich strawę. Inni sprzedawcy handlowali owocami.Masa zebranego wśród zieleni ludu przypominała tłumy pielgrzymów obo-zujących pod murami miasta w dniach świąt Paschy lub Szałasów.

Kiedy stanęliśmy nad brzegiem rzeki, dzień pochylił się już ku wieczo-

rowi. Roziskrzona kula wisiała nad wzgórzami Judei, których ostre i po-szarpane kształty rysowały się pod blask słońca czarnym i groźnym cieniem.Było już za późno, by przejść rzekę i rozmawiać z prorokiem; należało z tym

 poczekać do rana. Znaleźliśmy sobie miejsce z dala od rozkrzyczanego tłu-mu, w którym niewątpliwie nie brakło ludzi nieczystych. Dokonawszy prze-

 pisanych obmyć siedliśmy do wieczornego posiłku. Słońce zapadało corazniżej, a długie cienie drzew leżały na zielonoburej wodzie wyciągnięte przezcałą szerokość rzeki. Jeszcze niektórzy przechodzili ją w bród. Ale więk-

szość przybyłych układała się już do spoczynku. Prorok musiał odejść, boludzie na przeciwległym brzegu, stojący poprzednio nad samą wodą zbitymtłumem, rozproszyli się po okolicy. W przestrzeni tracącej barwy gorącą czerwienią zapalały się ogniska. Góry Moabskie unosiły się niby różowyobłok nad kamieniejącym w mroku wąwozem. Zaraz jednak zaczynały ga-snąć: szarzejąc wracały spomiędzy chmur na ziemię. Woda chlupotała, gwar cichł. Odmówiwszy modlitwy wieczorne i owinąwszy się płaszczami wycią-

gnęliśmy się na ziemi. Piasek stygł prędko. Trzciny szumiały. Z dna ghoruniebo wydawało się mniej niż zwykle wysokie; robiło wrażenie płaskiego

14

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 15/392

 

sklepienia świątyni. Niespodziewanie — nie wiadomo kiedy — zapaliły sięgwiazdy.

Leżąc na wznak myślałem o Rut. Widok choroby rodzi myśli może bar-dziej niż widok śmierci. Śmierć coś kończy, choroba nie kończy niczego...Choroba przychodzi niespodziewanie, rozpala się, przygasa, znowu odży-wa... Gdy człowiek sądzi, że już odeszła, ona powraca na nowo. Staje sięniby kołysanie to w tył, to w przód. Zaciskamy zęby, czekając, kiedy prze-minie. Nie mija! I wreszcie któregoś dnia dochodzimy do przekonania, żetego już dłużej nie zdołamy znieść. Starczy nam jeszcze sił na dziś, może jeszcze na jutro... Dni tymczasem lecą, od tamtego „jutra” upływa kilka sza- batów i wiecznie jest to samo: mała poprawa, a po niej nowy nawrót cho-

roby.Z początku miałem sił w nadmiarze. Mogłem czuwać, robić starania,

zdobywać się na świeże pomysły. W końcu jednak moja energia wyczerpa-ła się; szanuję się teraz jak zapaśnik, który wie, że tylko trwaniem potrafizmóc przeciwnika. Choroba stała się niby garb, do którego zaczynam się

 przyzwyczajać. Nie mogłem przedtem spać ani jeść. Teraz śpię coraz moc-niej, jakby broniąc się przed obudzeniem. I jem... Pewnego dnia gotowe

obudzić się we mnie podejrzenie, że chora jęczy bez powodu... Nie przesta-łem walczyć! Mam jednak takie uczucie, jakbym zdradził sprawę. Zdradzi-łem ją, sam nie wiem kiedy i sam nie wiem jak...

 Nad ghorem wisiał woal mgły, spoza którego przebijał się czerwony sierpksiężyca. Woda przelewała się z szumem. Długo nie mogłem zasnąć...

Z budził nas wcześnie hałas ludzkiego rojowiska. Pokrzykując żałośniemewy kręciły się nad rzeką. Zobaczyliśmy, że zbliża się do nas grupa kapła-nów i lewitów. Szli poważnie, wspierając się na laskach i wlokąc za sobą 

 po mokrym piasku swe długie szaty. Kilku pachołków roztrącało ludzi, abykapłani mogli przejść nie dotknięci przez ciżbę. Idący przodem Jonatas synAnaniasza ubrany był w efod, co znaczyło, że przybył tutaj jako przedsta-wiciel świątyni. Dlatego skłoniliśmy się mu pierwsi, choć żaden z nas gonie znosi. Jest synem dawnego arcykapłana, szwagrem Kajfasza, nasim — 

 przewodniczącym Sanhedrynu. Ohydny saduceusz, który drwi z wiary w

15

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 16/392

 

zmartwychwstanie! Tak się upodobnił do Greka, że jest doprawdy bezczel-nością z jego strony nakładać efod! To on obsadził swymi ludźmi sadzawkęOwczą i ma dochód od każdego umytego zwierzęcia.

Odpowiedział na nasz ukłon uśmiechem tak przyjaznym, jakby to nie on przezywał nas „kretami, które ryją pod świątynią”.

 — Witajcie, czcigodni nauczyciele — powiedział — niech Najwyższy będzie z wami.

Czekaliśmy na to, co będzie dalej. Ciągle życzliwie uśmiechnięty, wyja-śnił nam powód swojej obecności na tym miejscu. Jak się okazuje — nawetsaduceusze nie mogą już dłużej udawać, że nie widzą tłumów ściągającychdo Bethabara. Podobno także prokurator przysłał gońca z zapytaniem, coznaczy to zbiegowisko nad rzeką. Również w małym Sanhedrynie debatowa-no nad tym przedwczoraj cały dzień. W porę ktoś przypomniał sobie o sta-rym obyczaju, który nakazuje, aby każdy nowo występujący prorok przed-stawił swoją misję świątyni. Postanowiono więc wysłać do Jana poselstwo,które by go wezwało do wyjaśnienia, z czym przyszedł. To, że sam Jonatasstanął na jego czele, dowodziło, jak poważnie kapłani traktują całą sprawę.

 — Tak więc dowiemy się za chwilę, kim on jest — kończył nasi. — I niewykręci się słowami. Skoro jest Eliaszem — Jonatas począł się śmiać zło-śliwie — zażądamy od niego znaku. Niech uczyni cud. Oczywiście, jeżeli

 potrafi... — chichotał, gładząc się po brodzie. — Zażądamy od niego, byuczynił cud. A wtedy...

Saduceusze nie wierzą w cuda, więc uważają, że to jest znakomita pu-łapka. Ale mają rację w tym, że starają się umniejszyć znaczenie syna Za-chariaszowego. Rzymianie są podejrzliwi i we wszystkim węszą spiski.

Walka o wyzwolenie będzie musiała kiedyś wybuchnąć; nie wolno jednak,aby znowu stała się próżnym wybuchem. Jan nie jest na pewno człowiekiem,który mógłby naród do niej poprowadzić...

Jonatas zaproponował, abyśmy razem z nimi udali się do proroka. „Bę-dzie poważniej — twierdził — gdy i wy, nauczyciele, postawicie mu pyta-nia. Jeśli nie będzie umiał na nie dać odpowiedzi i zmiesza się, wielkość

 jego zblednie tym skuteczniej....”

Gdy trzeba drzeć skórę ze składającego ofiarę amhaareza, saduceusze

16 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 17/392

 

dają sobie doskonale radę bez nas. Ale gdy trzeba o czymś przekonać lud,wolą występować razem z nami. Są tchórzami jak prawdziwi zdrajcy. Ktowie, czy nie podejrzewają nas, że jesteśmy w porozumieniu z Janem; wolą się od tego zabezpieczyć, wspólnie go atakując. Naradzaliśmy się chwilę

nad propozycją Jonatasa. Ale ostatecznie przyjęliśmy ją. Jan nie jest naszymczłowiekiem i nie mamy powodu go oszczędzać.

Dwiema dużymi łodziami przewieziono nas na wschodni brzeg. Zbitytłum stał tu półkręgiem nad samą wodą. Ze środka ciżby dochodził głos mó-wiącego. To prawda: on nie mówi, ale krzyczy. Pachołcy zaczęli torowaćnam przejście i tłum rozstępował się, patrzył jednak ciekawie, co się stanie.Otoczeni pachołkami szliśmy środkiem. Wreszcie zobaczyłem Jana. Stał

nad brzegiem pochylony nad ludźmi zanurzonymi w wodzie. Jest to olbrzymsuchy i czarny. Nie zauważyłem jednak, aby miał wzrok smoka. Przeciwnie,

 pod strzępiącymi się brwiami tkwią oczy marzące, smutne, szarobłękitne jak wczesnowiosenne niebo. Gdyby nie zarost, który go postarza, wyglądał- by bardzo młodo. Ale w jego ruchach i gestach jest gorączka. Jak mówiąckrzyczy, tak chodząc — biega. Ledwie ujrzał nas, ruszył ku nam. Poczułem

 przez chwilę niepokój, bo zbliżał się jak człowiek, który ma zamiar rozpo-

cząć walkę. Lecz gdy ruchy i głos wydają się zaczepne, wzrok uspokaja.Stanął przed nami wsparty na swym długim kiju. Poranny wiatr rozwiewałmu włosy i gładził wysoką, mocną pierś. Zatrzymał się nagle, a na jego twa-rzy odmalowało się jakby uczucie zawodu: można by sądzić, że oczekiwałkogoś innego. Jonatas wysunął się przed nas i zaczerpnąwszy obficie powie-trza powiedział głosem mocnym, aby być słyszanym przez wszystkich:

 — Janie, synu Zachariasza! Przychodzimy tutaj od arcykapłana Józefai całego Sanhedrynu. Chcemy cię, jak każe stary obyczaj, zapytać. Czy bę-dziesz nam odpowiadał?

 — Tak — rzucił krótko. Ma głos dźwięczny i głęboki. — Pytajcie...

 — Janie, synu Zachariasza, synu Abiasza...

Jonatas mówił teraz z najwyższą powagą i namaszczeniem. Ludzie naokółcisnęli się, lecz zachowywali się cicho, pragnąc słyszeć rozmowę.

 — Kim jesteś? Może Mesjaszem?

17 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 18/392

 

Zaprzeczył śpiesznie. Jeszcze słowa wisiały na ustach kapłana, gdy jużzawołał:

 — Nie! Nie! Nie jestem Mesjaszem...

Pomyślałem, że ta odpowiedź rozprasza właściwe niebezpieczeństwo.Gdyby Jan ogłosił się Mesjaszem, mógłby już nie odpowiadać na dalsze pytania. Mesjasz jest ponad świątynią. Ale prorok musi zachować pokój zeświątynią. Wprawdzie Jeremiasz... Lecz są to dawne dzieje; dziś prorok mu-si chodzić na pasku kapłanów albo winien być z nami.

 — Więc może jesteś Eliaszem? — zapytał Jonatas.

Znowu ważył się los chrzciciela znad Jordanu. Ale odpowiedź przyszła

równie śpieszna jak poprzednia: — Nie jestem...

Jonatas przez chwilę przełykał ślinę. Zrozumiałem, że to przeczenie za-skoczyło go. Mnie zresztą także. Tłum mówi o Janie jako o Eliaszu. Gdy

 powiedział, że nim nie jest, połowa jego sławy spłynęła w piasek.

 — Jesteś prorokiem?

 — Nie!

Patrzyłem zaskoczony w szaroniebieskie oczy, lecące spojrzeniem pozanas w przestrzeń. Jan ledwie chce patrzeć na tych, co go otaczają. Jego światzaczyna się gdzieś daleko, za tłumem tłoczących się ludzi. Zauważyłem, że jego oczy są obrzucone zmarszczkami jak oczy pustynnych wędrowców lubżeglarzy, nawykłych do wypatrywania dalekich horyzontów. Mówi i słucha jakoby w roztargnieniu. Dałbym głowę, że równocześnie czegoś nasłuchuje.

 — Kimże wobec tego jesteś? — w pytaniu Jonatasa zabrzmiała pogarda.

Odpowiedział strofą Izajasza:

 — Jestem głosem, który woła na pustyni...

Wtedy odezwałem się:

 — Czemu więc chrzcisz?

Jego wzrok na chwilę wrócił z dali i spoczął na mnie. Spostrzegłemw jego oczach gorączkę i napięcie.

 — Ja chrzczę wodą — powiedział — ale...

18

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 19/392

 

Oczy jego pobiegły znowu w dal, za tłum, gdzieś ku tamtej stronie rzeki.

 — ...jest już Ten, który stał się wcześniej niż ja, a przyjdzie po mnie... — Usta mu zadrżały. Zapatrzony w horyzont mówił to z jakimś rozczuleniem; prawie jak kobieta, gdy mówi o ukochanym mężczyźnie:

 — Nie jestem godny rozwiązać rzemyka u sandałów Jego...

Lecz w tej samej chwili pękła nuta miękka i łagodna. Prorok wybuchnąłwołaniem:

 — On przyjdzie i ochrzci was Ogniem i Duchem!

Szare łagodne oczy stały się nagle straszne. Znikła z nich marzycielskadobroć. Zaczęły sypać ogniem niby wyjęta z ogniska i rzucona w powietrze

żagiew. Postąpił krok naprzód, zaciskając dłonie na swym kiju. — Rodzie żmijowy! Sądzicie, że unikniecie Pańskiego gniewu? Spróch-

niałe drzewo nie ujdzie siekiery! Pytać przyszliście?

Jonatas cofał się, a olbrzymi prorok szedł na niego, grzmiąc gniewnymisłowami:

 — Pytać chcecie? Jedno wam tylko odpowiem: Pokutujcie! Pokutujcie!W prochu i w popiele pokutujcie! Jak Niniwa! Wam się zdaje, że jesteście

inni niż oni? — zatoczył ręką krąg. Jonatas uskoczył za mnie. Rozszalały prorok stał przede mną, mówił wprost do mnie; jego gorączkowe słowaleciały mi prosto w oczy niby iskry.

 — Sądzicie, że jesteście wolni od grzechu, boście synami Abrahamowy-mi? Patrz!

Schylił się, porwał z ziemi garść małych utoczonych przez wodę kamieni, podsunął mi je na dłoni przed samą twarz.

 — Z tych kamieni Najwyższy, gdy zechce, zrodzi nowych synów Abra-hamowi! Pojąłeś?

Ogarnęło mnie takie drżenie, że nie umiałem nic odpowiedzieć. Rozu-miesz, że jest się czego przestraszyć, gdy szalony i wielki mężczyzna zaczy-na ci z bliska wygrażać. Ani się spostrzegłem, kiedy zostałem sam. Moi to-warzysze i saduceusze dali nurka w tłum. Tylko ja jeden z całego poselstwastałem przed Janem, on zaś krzyczał na mnie. Głupiemu tłumowi musiało

19

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 20/392

 

się to podobać, bo słyszałem z tyłu i z boków szydercze szepty. Gdyby rzu-cił się na mnie z kijem, nie znalazłby się nikt, kto by mnie bronił.

 — Już idzie On! — znowu zaczął mówić. — Już się zbliża...

Groźnie brzmiący głos przygasł, wzrok minął mnie jak nędzną trawę.Pojąłem: ten człowiek żył niby na skraju dwóch światów: świata marzeńi świata gniewu. Gdy patrzył blisko — wybuchał; gdy patrzył daleko — marzył.

 — Ma wiejadło w ręku — mówił, jakby śpiewał psalm — podrzuci nanim pszenicę, oddzieli ziarno od plew. Zachowa ziarno w spichrzu, lecz ple-wy spali ogniem nieugaszonym...

Zastygł na chwilę w bezruchu. Wzrok jego szukał Idącego, jak szuka ląduzbłąkany żeglarz. Lecz już ludzie obok zaczęli rzucać pytania. Kilka razy powtarzali je, zanim skrócił spojrzenie i zobaczył ich.

 — Co mamy czynić? — mówili. — Co mamy czynić, Janie? Co mamyczynić?

Choć patrzył na nich, nie gromił. Miał już nową twarz: twarz kogoś, kto przenosi swą beznadziejną miłość na spotkane dziecko. Odpowiadał:

 — Masz dwa płaszcze? Oddaj jeden ubogiemu...Zwrócił się do celnika, który stanął obok mnie, a ja ani spostrzegłem, że

człowiek nieczysty podszedł do mnie na odległość mniejszą niż siedem kro-ków:

 — Bierz tylko tyle, ile ci każą brać.

Jakiś żołnierz, noszący znaki króla Heroda, zapytał:

 — Co mam czynić? — Służ — odpowiedział — za swój żołd. Czuwaj i strzeż, czego ci strzec

kazano, lecz nie bij, nie zabijaj, nie krzywdź...

Teraz zobaczyłem jakiegoś amhaareza, chłopa lub rybaka z Galilei, bomiał galilejską wymowę. Był tęgi, o twarzy szerokiej, z gruba ciosanej. Małeoczy znikały za sterczącymi policzkami. Trzymał przed sobą swe wielkiedłonie pełne zgrubień. Wysunął się z tłumu z głupkowatą miną. Była w nim

lękliwość spleciona z zuchwałością. Musiał należeć do tych, którzy, gdy przyjdzie do awantury w gospodzie, pierwsi rzucają się do bitki, a potem

20

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 21/392

 

 pierwsi uciekają. Kilku innych Galilejczyków, nieśmiałych i niezdarnych,wypchnęło go przed siebie. Prawdopodobnie zdobył ich uznanie zapowie-dzią: „Już ja mu powiem...” Ale teraz zapomniał języka i coś mamrotał podnosem. Wreszcie wydobył z siebie słowa — oczywiście wrzasnął, i to tak 

głośno, że aż sam się przestraszył swego krzyku: — Co mamy czynić?

Jan zatrzymał się przed nimi. Swoją dłoń czarną, spaloną z wierzchu, białą od spodu położył na ramieniu rybaka. Dłużej niż na kimkolwiek innymoczy proroka spoczęły na Galilejczyku. On, taki rozproszony, przez pół tylkowszystko widzący, z całym skupieniem wpił wzrok w tępą twarz tamtego.

 — Zarzucaj swoje sieci — powiedział. — I czekaj... Czekaj...

I szedł dalej ku innym, którzy się ku niemu cisnęli. Ulegając niepojętemuwewnętrznemu nakazowi (odkąd Rut jest chora, zdarza mi się podejmowaćnajbardziej rozpaczliwe postanowienia), posunąłem się ku niemu i ja. Zna-lazłem się w grupie ludzi, którzy szli ku wodzie, by dać się ochrzcić. Obok mnie galilejski rybak zrywał z siebie porywczo kuttonę, odkrywając zbrązo-wiały tors. Właściwie to było śmieszne. Jordan musi być aż gęsty od grze-chów amhaarezów, celników i dziewczyn publicznych, tych wszystkich,którzy nie wypełniają Zakonu. Ja staram się go wypełniać jak mogę najle- piej. Pokutuję za grzechy całego Izraela. Nie przyszedłem do Jana po oczysz-czenie, ale po zdrowie dla Rut. A przecież zbliżałem się ku wodzie zwijając

 po drodze płaszcz na rękę. Choć to było naprawdę niesłuszne, gotów byłem poddać się obmyciu, byle w ten sposób zdobyć łaskę proroka. Mijając go podniosłem na niego wzrok. Wydaje mi się czasami, że potrafię prosić spoj-rzeniem. Powiedziałem prawie pokornie:

 — Co mam czynić, rabbi? Moja...Przerwał mi. Ale nie było gniewu w jego ruchu, gdy dotykał dłonią mego

ramienia. Teraz nie krzyczał jak przedtem. Rzekł:

 — Służ, jak potrafisz. Umiej się wyrzec... I czekaj...

Dziwne — prawda? Powiedział mi „czekaj”, jak tamtemu Galilejczyko-wi. Może tak zresztą mówi do wielu. Przecież uważa się tylko za poprzed-

nika kogoś drugiego. Ale słów „umiej się wyrzec” — nie rozumiem zupełnie.

21

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 22/392

 

Czego mam się wyrzec? Służby Najwyższemu? Nie wyrzeknę się jej, pókiżycia!

Woda rzeki, ciepła i miękka, spłynęła mi po plecach. Jan mówi, że onaoczyszcza, ale mnie się zdało, że właśnie brudzi; że pokrywa błotem. Od-szedłem w tłum zawstydzony swoim postępkiem. Śmiejesz się na pewno,że się dałem wykąpać razem z celnikami i nierządnicami. Nie chciałem wró-cić do moich towarzyszy; zresztą na szczęście gdzieś zniknęli. Ukryłem sięwśród krzewów nadbrzeżnych i siadłszy na ziemi myślałem, jak bardzo głu-

 pio postąpiłem. Jakiż pożytek z tego oczyszczenia, skoro nie otrzymałemw zamian nawet obietnicy zdrowia dla Rut? Lecz Jan, jak się okazuje, niko-go nie leczy. Odtrąca tych, co mu przynoszą chorych. „Mój czas jest krótki

 — powiada. — A praca moja to prostowanie dróg. Kiedy On przyjdzie...”I znowu patrzy poprzez ludzi. Wykąpałem się więc w Jordanie za nic. Pocie-szałem się, że każdemu z nas zdarza się popełniać niedorzeczności.

Przesiedziałem nad rzeką cały dzień. W Jerozolimie musi być zimno;widać stąd, jak nad wzgórzami Judei wiszą ciężkie chmury. Tu panuje parnaduchota i krzewy pełne są kwiatów. Ale może i dla czego innego nie śpieszęsię z powrotem do miasta. Tam jest Rut, a ja, choć ją kocham i zrobiłbym

wszystko, aby była zdrowa, z coraz większym trudem patrzę na nią. Jej cho-roba stała się już moją chorobą...

Znowu przyszedł wieczór i Jan przestał chrzcić. Tłum, jak wczoraj, roz- pełzł się po wybrzeżu. Zapalano ogniska, przekupnie z wrzaskiem zachwa-lali swoje placki, ryby, owoce, a także młode wino w glinianych dzbankach. Niedaleko ode mnie zobaczyłem grupę Galilejczyków, tych samych, którym przewodniczył ów tęgi rybak. Wszyscy oni zresztą wyglądają na rybaków.

Siedli w krąg ogniska, odmówili modlitwy, a potem zaczęli jeść. Rozmawiali.Mój rybak coś gadał niskim, dudniącym głosem. W kole swoich nie był nie-śmiały — wydawał się raczej nadmiernie hałaśliwy. Mówili inni. Tuż na-

 przeciw widziałem oświetloną blaskiem chłopięcą twarz, piękną jak twarzdziewczyny. Ten mówił cicho i z rzadka. Doszło do moich uszu, jak zwróciłsię do człowieka, który siedział obrócony do mnie tyłem: „Nie widziałemcię, Natanaelu, przy proroku...” Nie mogłem usłyszeć, co tamten odpowie-dział, widziałem tylko, jak wskazał dłonią na wysoką figę, rosnącą niecodalej od wybrzeża. „Ty zawsze marzysz...” — odrzekł z uśmiechem chłopak.

22

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 23/392

 

O czym tacy ludzie mogą marzyć? Sądziłem, że o nowej łodzi, o nowej sieci,o zabawie, o paru denarach łatwo zarobionych, o dziewczynie... TymczasemSzymon (tak nazywają tego tęgiego rybaka) rzekł: „To nie jest marzenie.Prorok Jan mówi wyraźnie, że On przyjdzie lada chwila. Kazał czekać...”

Wyobraź sobie: oni myślą o tym Kimś, zupełnie jakby to był człowiek, którytylko patrzeć, jak wyjdzie spoza krzewów. Nasłuchiwałem, bo mnie bawiłaich rozmowa. „Kim On będzie?” — przerwał któryś z nich. „Jak to kim? — zaśmiał się Szymon. — Mesjaszem! Przyjdzie w zbroi, z mieczem, otoczonyżołnierzami... Albo przyjedzie na koniu, jak setnicy rzymscy...” „I zaczniesię wojna? Jak myślisz, Szymonie?” „Kto wie, czy będzie potrzebna. Możewszystko runie na Jego widok...” „A my co?” „Pójdziemy za Nim!” — krzy-

knął gorąco Szymon. Któryś obok zaczął śmiać się szczerze i nawet bez go-ryczy: „Czyż będą Mu potrzebni tacy jak my?” „No, Janie, a ty co myślisz?” — zapytano chłopca o twarzy pięknej dziewczyny. „Ja myślę — powiedział  jak poprzednio spokojnie i wolno — że choć jesteśmy tylko biedakami igrzesznikami, będziemy Mu służyli. Co z tego, że nawet nas nie dostrzeże?Mesjaszowi miło jest służyć, choćby z dala...”

„Nie ma w nich zarozumiałości” — myślałem, leżąc na rozciągniętej

simlah i patrząc w niebo. Gwiazd nie było widać tak samo jak poprzedniejnocy, mglisty opar unosił się nad rzeką. Księżyc także jeszcze nie wyszedł.Było ciemno i tylko połyskiwały ogniska, dwakroć liczniejsze dzięki od-

 biciom ich blasku w wodzie.

Myślałem o Rut — i myślałem o tym Kimś, kogo zapowiedział Jan. Każ-da z tych myśli wypierała drugą. Przeplatały się wzajem.

Zasnąłem późno, lecz obudziłem się wypoczęty i rześki. Moich Galilej-czyków już nie było, poszli pewno z ciżbą, która otoczyła proroka. Podąży-łem i ja w tamtym kierunku. Chciałem raz jeszcze spojrzeć na Jana, zanimwyruszę w drogę powrotną. Minąłem wysokiego Człowieka o ciemnych,ale jakby przetkanych złotem włosach, spadających Mu na ramiona. Szedłw zamyśleniu. Rozgarnąłem ludzi.

Jan stał w pośrodku. Ludzie znowu zwracali się do niego, a on im odpo-

wiadał. Jego oczy uciekały poza tłum. Może były nawet bardziej niespokojne

23

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 24/392

 

niż wczoraj. Aby się skupić nad pytaniami ludzi, którzy go otaczali, prorok  boleśnie marszczył brwi. Był jak pieśniarz, który chce śpiewać, a musi słu-chać nudnego gadania. Lecz w tejże chwili, gdy wysunąłem się z tłumu wkrąg wewnętrzny, zobaczyłem skierowane ku mnie, rozszerzone żarliwym

uczuciem oczy proroka. Zrobiłem krok w tył, bo mi się wydawało, że szy-kuje się, aby wybuchnąć nowym gniewem. Zaraz jednak spostrzegłem, że

 jego wzrok nie był utkwiony we mnie, a jedynie w Kimś tuż obok mnie, jego zaś usta nie zaciskały się gniewnie. Przeciwnie — zdawały się drżeć jakby od wzruszenia. Obróciłem głowę, by zobaczyć, na kogo patrzy. Wy-soki ciemnowłosy Człowiek, którego minąłem, stał teraz obok. Miał twarz, jakiej się nie zapomina: twarz kogoś, kogo się kiedyś spotkało, nie wiadomo

tylko, gdzie i kiedy. Cóż ci powiedzieć jeszcze o niej? Są twarze podobnedo profilu ptaka lub zwierzęcia, różniące się od siebie tym lub owym. Tamiała jakiś rys wspólny dla wszystkich innych twarzy. Ale to nie była po-spolitość. Wydawać się tylko mogło, że dobre spojrzenia wszystkich ludz-kich oczu zbiegły się w Jego spojrzeniu. Szedł wolno ku Janowi, a Jan szedłku Niemu. Gdy byli tuż przed sobą, prorok zatrzymał się. Powiedział gło-sem stłumionym, głębokim, drżącym:

 — A więc jesteś?...Pochylił się, jakby chciał upaść na kolana. Ale Nadchodzący zbliżył się

 prędko i wziął go za ramiona.

 — Przychodzę, abym był ochrzczony przez ciebie...

 — Przeze mnie? — wykrzyknął Jan. — Nigdy! To Ty przecież...

 — Tak trzeba — powiedział Tamten ze spokojną stanowczością.

Chciałem zobaczyć, jak Go będzie chrzcił. Ale ludzie zwarli się w krąg(widziałem moich Galilejczyków, jak tęgo torowali sobie drogę łokciami),

  ja zaś nie miałem ochoty cisnąć się. Postanowiłem wracać. PrzeszedłemJordan. W pewnej chwili zdawało mi się, że usłyszałem za sobą grzmot.Obejrzałem się. Wysoki Człowiek wychodził właśnie z wody i obwijał siękuttoną. Jan coś mówił wskazując na Niego palcem. Lecz tłum stał dośćobojętnie. Zawróciłem. Ogarnął mnie niezrozumiały smutek, jakby coś kołomnie przeszło, a ja tego nie umiałem zatrzymać. „Próżno tu przyszedłem”

24

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 25/392

 

 — myślałem. Ruszyłem ciężko w górę po osypisku. Wędrowałem zgarbionycały dzień w chłodnym, przejmującym do szpiku kości deszczu.

List III

 Drogi Justusie!

Mamy coś nowego. Tym razem nie chodzi już o Jana, syna Zachariasza.Inny Człowiek zaćmił jego sławę. Ludzie, jak dawniej nad Jordan, ciągną teraz za Przybyszem z Galilei, który w gronie swoich braci i przyjaciół przy-

 był do miasta. Nazywają Go Prorokiem, choć On niczego nie zapowiada.Prorocy uginali serca królów, wstrząsali tronem i świątynią. On nie zwracasię ani do króla (w tym trzeba Mu przyznać rację — tylko głupiec uznaćmoże rozpustnika z Tyberiady), ani do Sanhedrynu. Idzie po prostu przedsiebie w nie kończącej się wędrówce, przemawia do amhaarezów oraz dowszelkiej hałastry, wśród której nie brak nierządnic, celników i żebraków.

 Nie żąda poszanowania dla swojej nauki; głosi ją siedząc wprost pod drze-wem na skraju drogi lub na odłamie skalnym w byle zacienionym miejscu.Co mówi? Póki sam nie usłyszałem, nie umiałbym ci na to odpowiedzieć.

Każdy z tych, którzy Go słuchali, słyszał co innego. Dla jednych jest to nie-rozumne, dla drugich zbyt mądre. Ci Mu zarzucają zbytnią prostotę, tamciznowu niezrozumiałość; są tacy, których zgorszył, są inni, których wzruszyłi porwał. Wszyscy zgadzają się na jedno: że mówi dobrze, językiem poto-czystym, gładkim, przechodzącym w melodyjny zaśpiew. W miłym głosie

 pod pokryciem łagodnych słów zdaje się dźwięczeć siła. Niech tylko ktośspróbuje z Nim sporu, zapala się i miota słowami, które są jak błyskawice.

Ludzie twierdzą, że nie słyszeli jeszcze nikogo, kto by tak mówił. Z tego,co mi o Nim opowiadano, sądziłem, że to jest jeden z uczniów Hillela, który

25

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 26/392

 

 powtarza nauki starego mistrza. Podobno nawet kilka razy wypowiedziałzdanie, które Hillel zwykł był powtarzać: że cokolwiek człowiek chce, abymu dobrego inni uczynili, wpierw musi sam im to czynić. Ale prędko dosze-dłem do przekonania, iż to nie jest jego uczeń. Hillel jako prawdziwy fary-

zeusz nauczał wyjaśniając Pisma. On mówi zuchwale, nie zawsze odwołujesię do Pism. W Nim jest jednak coś z proroka — to poczucie niezależności...Zresztą Hillela nie mógł znać: to Człowiek w moim wieku albo i młodszy.

Potem myślałem, że to może uczeń Jana, bo On także chrzci. Okazałosię jednak, że chrzcił nie On, tylko Jego uczniowie. Zresztą teraz już za-

 przestali. Nie jest uczniem Jana. Nie chcę ci jeszcze zdradzić wszystkiego...Gdyby był uczniem Jana, byłby to uczeń niewdzięczny, zagasił bowiem

swego mistrza, jak się gasi kaganek jednym dmuchnięciem. Potoki ludzi,spływające do Bethabara, wyschły niby Cedron w miesiącu Ijar. Może dla-tego Jan porzucił teraz ujście Jordanu i poszedł do Tyberiady, gdzie stojąc przed pałacem ciska klątwy na głowę tetrarchy. Pierwszą osobą, jaką znalazłAntypas po swoim powrocie z Rzymu, był prorok wieszczący mu za kazi-rodztwo haniebną śmierć w dalekiej ziemi na zachodzie. Inny alboby sięukorzył, alboby kazał wygnać napastliwego proroka z powrotem na pustynię.

Antypas jest pełen wahania: siedzi, jak mówią, przytulony do Herodiadyi drży ze strachu przed wróżbami. I taki chciałby, aby mu Rzymianie oddali panowanie nad Judeą!

Wracam do Proroka z Galilei. Nazywa się Joszua — Jezus. Imię równiezuchwałe jak Jego słowa. Nie mogłem dowiedzieć się imienia Jego ojca.On sam tego imienia nie używa nigdy. Gdy mówi o sobie, nazywa siebieśmiesznie: Bar Nasz — Syn Człowieczy. Tak jakbyśmy wszyscy nie zrodzilisię z ludzkiego ciała! Był przedtem naggarem w Nazarecie, w mieście, któ-re nawet wśród Galilejczyków ma opinię gniazda szerszeni. Wyrabiał stoły,stołki, sochy, stawiał domy. Podobno znał się dobrze na rzemiośle. Naglewszystko rzucił i poszedł nauczać. Mógł utrzymać się całkiem dobrze z ucz-ciwie zarobionych pieniędzy. On jednak woli być włóczęgą, który żyje z tego,co Mu ofiarują ludzie. Dziwne, prawda? Każdy z nas, jeśli nawet szumiałw latach młodości, z wiekiem staje się przywiązany do spokojnego, zabez-

 pieczonego trybu życia. On przeciwnie: doszedłszy lat dojrzałych zamienił

życie ciche i pewne na grożące niespodziankami, niewiadome.

26 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 27/392

 

Cóż ci jeszcze o Nim rzec? Nie pości, nie jest nazarejczykiem, nie po-wstrzymuje się od wina... Za to czyni cuda. To zdobyło Mu wielką rzeszęzwolenników. Można nie wierzyć w trzy czwarte tego, co ludzie o Nim plo-tą, lecz przecież nie sposób wszystko odrzucić. Sam rozmawiałem z takimi,

z których zdjął gorączkę jednym dotknięciem ręki, którym wzrok oczyścił,którym zagoił wrzody. Dziwisz się pewno, że rozmawiam z ludźmi, którzykorzystali z czarów Galilejczyka? Niestety — to choroba Rut uczyniła mnietakim. Nie wspominam ci o niej ani słowem. Ale po co? Gdyby się było cośzmieniło... Nie zmieniło się jednak nic! A raczej przeciwnie — każdy dzień

 przynosi coś nowego: nową klęskę. Choroba toczy się jak koła wozu po po-chyłości. Cóż ją teraz zatrzyma, gdy każdy dzień coraz bardziej osłabia cia-

ło? Ostatni z lekarzy, zanim odszedł, powiedział z fałszywym zachwytem:„Ufajmy w siłę młodości. Młody wiek czyni cuda...” Wiesz przecie, co ozna-cza u nich taka pociecha. Lecz gdyby nawet młodość była tym jedynymlekarstwem, to każdy dzień umniejsza jego wartość. To nie młodość pożerachorobę, to choroba żre młodość. Wóz toczy się coraz prędzej. I może siętak toczyć jeszcze bardzo długo... Powinienem powiedzieć — na szczęście!

 Nie potrafię jednak zdobyć się na to słowo. Już ci napisałem: jestem jak miasto, które się poddało, ale wróg jego przegranej nie przyjął — i każe muwalczyć dalej...

Wstydzę się tego, ale żeby skończyć tę udrękę, gotów jestem iść do Ga-lilejczyka i prosić Go o ratunek. Nie potępiaj mnie, Justusie! Mówiono mio Nim, że zrobił u siebie, w Galilei, dziwny cud. Był w Kanie — to mieści-na położona wysoko nad brzegiem morza Genezareth, w której galilejskiemłode pary zwykły odbywać zaślubiny. Trafił właśnie na jedną z takichuroczystości. Zaproszono Go i ucztował z gośćmi. W tym widzisz Go całe-

go! Poszedł pić wino i jeść miodowe placki między galilejskich chłopów,którzy, jak wiesz, obyczaje mają prostackie i zawsze gotowi są do pijatykii bójek. Czy można myśleć o zachowaniu czystości, gdy się weszło międzytakich ludzi? Nikt tam, wiadomo, nie zważa na modlitwy, na posty, na zbie-ranie okruchów, na należyte obmywanie naczyń. Goście weselni najprzód piją, ile się da, potem tańczą do siódmego potu i wyją różne pieśni, wreszciezaczynają się szczypać po kątach. Nikt z faryzeuszy nie wszedłby w takie

towarzystwo. Jesteśmy po to, by dawać amhaarezom dobry przykład, a nie by pochwalać ich rozwiązłości. Tymczasem Galilejczyk nie dość że siedział

27 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 28/392

 

między nimi, ale jeszcze, gdy im zabrakło wina — przemienił wodę w wino!Jeśli ten cud zdarzył się naprawdę, można powiedzieć, że dar bezcenny zna-lazł się w nieodpowiedzialnych rękach. Prorok powinien być kimś wznio-słym, nieprawdaż? Można dawać głodnym chleb, ale nie wino! Moja służba

wynosi co dzień żebrakom kosz chleba, a mój rządca obliczył niedawno, żegdybym codziennie dawał po dwa chleby każdemu z wiernych Judei i Gali-lei, a także diaspory, mój majątek pozwoliłby na całe trzy dni takiego szaleń-stwa! Co by to było, gdybym zamiast chleba i wezwania do modlitwy dawałkażdemu dzban wina i zachętę do zabawy! Bezmyślna jałmużna czyni ubo-gich lekkomyślnymi.

Ale należałoby jeszcze z innej strony ocenić wartość tego czynu. Tym,

którzy Mu stanęli na drodze, przemienił ogromne bathy wody w wino, bysię nim mogli ożłopać wśród krzyków pijackiej uciechy. Lecz innym, którzyGo nie spotkali, co zrobił? Czy nie powinien, mając taki wielki dar, szukaćnajbardziej godnych? Czy nie słuszniejszą rzeczą byłoby, gdyby na przy-kład uleczył moją Rut, nie zaś zalewał winem (podobno bardzo przedniegogatunku) dom jakiegoś tam galilejskiego chłopka? Niechby mi ją jednak uleczył... Gdyby to zrobił, potrafiłbym Mu okazać wdzięczność.

Przed Świętami przybył do miasta. Postanowiłem Go zobaczyć. Dowie-dziawszy się, że siaduje pod portykiem Salomona z uczniami i słuchaczami,wybrałem się w tamtą stronę. Był tam rzeczywiście, otoczony tłumem. Ciżba

 pachnie czosnkiem, cebulą i starą oliwą. Sami amhaarezi: chłopi, drobnikupcy, rzemieślnicy. Krzyczy to wszystko po prostacku, przeważnie nieczy-stym językiem używanym w Galilei. Mijałem ich powoli, niby pogrążonyw myślach, lecz patrzyłem ciekawie spod nasuniętego na oczy turbanu. I — na czoło Mojżesza! — teraz ci powiem, kim jest Galilejczyk. To ten wysokiCzłowiek, którego z takim zapałem witał Jan, a potem Go chrzcił w Jorda-nie! Nie mylę się, jestem tego pewien. Ma zresztą twarz, jakiej się nie zapo-mina. Pisałem Ci wtedy: twarz człowieczą... Próżno szukam nowego okre-ślenia. Tamto — wiem — nic nie mówi. Lecz jak ci Go opisać? Wysoki,doskonale zbudowany, o obliczu, które wyraża nieskończoną harmonię...Znowu utknąłem! Ale to prawda, że ta twarz pasuje do Jego postaci, do gło-su, do słów... Jest spokojna — jednak nie martwa. Przeciwnie — powie-

działbym, że jest w niej za dużo życia. Tylko że znowu słowa „za dużo” nie

28

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 29/392

 

odpowiadają rzeczywistości. W tej twarzy niczego nie jest za dużo, niczegoza mało. Jest niby wzór twarzy ludzkiej. Twarz taka, jakimi twarze ludzkie

 powinny być. Ci ohydni rzeźbiarze greccy, których nasprowadzał Antypas,mogliby się cieszyć, gdyby zechciał im służyć na wzór: na pewno zrobiliby

według niego posągi do cyrku w Cezarei. Tylko czy który z nich, najbar-dziej nawet w swym bezwstydzie utalentowany, potrafiłby taką twarz prze-nieść w kamień? Jest do tego stopnia pełna wyrazu, że nie sposób jej spro-wadzić do czegoś prostego, uchwytnego jednym spojrzeniem. Każda innama jakiś szczegół, który nad wszystkim góruje. Gdybym chciał na przykładwyobrazić ciebie (wybacz myśl bezbożną!) — pokazałbym myślące czołonad ściągniętymi uwagą brwiami. Reszta byłaby już nieważna. Ale twarz

Galilejczyka jest ważna w każdym rysie. Jego czoło myśli, Jego usta... Jegousta kochają. Inaczej nie potrafię o nich powiedzieć. Wąskie wargi wśródzarostu, czy mówią, czy pozostają bez ruchu, zawsze zdają się wyrażaćkrzyk miłości. Tak samo oczy. Są czarne niby studnia bez dna, która swą głębokością przywołuje i kusi. Nie będę się już więcej silił na opisywanie.Z moich słów i tak żadnego wyobrażenia mieć nie będziesz... Mój rylec śli-zga się bezradnie po tabliczce. Mógłbym ci dawać tysiące Jego opisów, gdychcę je jednak wszystkie związać w jeden obraz — nic z tego nie wychodzi.

Przechodziłem więc koło Niego, a On, otoczony swoimi, coś do nich mó-wił. Udając chwilową ciekawość zatrzymałem się przy grupie. Nie zwróciłna mnie uwagi, mówił dalej gorąco, z przekonaniem, wtórując słowom ru-chem rąk: „Zbliżyło się Królestwo Niebieskie...” Zapytałem od niechcenia:

 — Co nazywasz królestwem, Rabbi?

Tylko grzeczność kazała mi dać Mu ten tytuł. Rzucił na mnie szybkie

spojrzenie i zaraz odpowiedział: — Prorocy aż do Jana głosili Prawo. Kto je zna — ten wie o Królestwie;

kto mu zaprzecza — nic nie wie. Ale Prawo trwa. Ziemia przeminie i niebo,a jedna nawet litera Prawa nie odmieni się...

On cały jest w tych słowach! Mówi niby zwyczajnie, twardym językiemamhaarezów. Słowa wydają się jasne, naiwnie proste. Nie przed nimi jestgłębia, ale rozpoczyna się za nimi. Zapalają się one i nie gasną. Jakbyś za-

 puszczał się z pochodnią do pieczary: idziesz, a one wciąż pokazują ci dalejdrogę... Prorocy, Prawo, Królestwo — skąd ten Naggar z małego miastecz-

29

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 30/392

 

ka zna tak dobrze Pisma? On zaś wrócił do swojej nauki. Mądry! Od razuukłada haggadę. Zaczął mówić:

 — Był król, który chciał wziąć żonę bratu swemu. Odesłał więc swoją do jej ojca i kazał powiedzieć: „Nie podoba mi się twoja córka. Nie śpiewa pięknie ani dba o moją radość. Jest kłótliwa, jej język kręci się w ustach nibykołowrotek. Nie otrzymałem także od ciebie za nią dość wspaniałego mo-haru. Weź ją sobie z powrotem...” Ale ojciec oddalonej obruszył się i kazał

 posłom powiedzieć królowi: „Źle postąpiłeś. Wiedziałeś bowiem, biorącmoją córkę, kogo bierzesz, i nie była ci ona złą żoną, póki ci się nie spodo-

 bała żona twego brata. A tak dodajesz nieprawość do nieprawości. Wróćmoją córkę do łask, żonę zaś oddaj bratu, byśmy obaj nie zebrali wojska

i nie pokarali cię każdy za swoją kobietę, a twego królestwa nie oddali in-nemu”. Bo powiadam wam: kto opuścił żonę, by wziąć inną — scudzoło-żył, i kto opuszczoną poślubił, winny jest cudzołóstwa...”

Znowu przepaść za słowami. Niby opowiada po prostu o sporze Antypa-sa z Aretasem, lecz nagle jego myśl zdaje się odrywać od ziemi, ulatywać.To królestwo, o którym mówi, że je weźmie kto inny, i tamto, o którymtwierdził, że się zbliżyło — czyż nie są to dwa obrazy tej samej rzeczy?

Miałem ochotę zapytać Go o to, ale odszedłem od nich, bo mi się wydało,że nie wypada komuś takiemu jak ja stać w tłumie amhaarezów. Lecz przy-znaję: nigdy nie słyszałem człowieka, który by mówił jak Ten.

Myślałem — i biłem się z myślami: a jeżeli On potrafi wyleczyć Rut?Pisałem ci już kiedyś: ta choroba jest jak garb. Gdyby nagle znikła, życiestałoby się nie do wiary lekkie. Chwilami myślę, że wtedy nic by mi już nie

 brakowało do szczęścia. A znowu czasem wydaje mi się, że gdyby się nagle

ta troska skończyła, wyszłyby wtedy z ukrycia inne — które teraz właśnieona trzyma w niepamięci. I może przyszłaby chwila, w której pomyślałbym,że lepsza była chora Rut... Nie! Nie! To niemożliwe! Ta choroba jest rzeczą najokropniejszą!

 Nie mogłem oprzeć się pragnieniu zwrócenia się do Niego. Oczywiścienie chciałem się pchać razem z tłumem nieczystych. Najprościej było może

 posłać do Niego służbę i wezwać Go do swego domu. Ale tego także wola-

łem uniknąć. W Wielkiej Radzie, w Sanhedrynie mówi się z pogardą o gali-lejskim Proroku. Co by tam pomyślano, gdybym Go sprowadził do siebie?

30

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 31/392

 

Ośmieszyłbym się w oczach wszystkich. Może nawet uznaliby to za czynnieczysty. Przyszło mi jednak do głowy, że mógłbym się z Nim zobaczyćukradkiem, w nocy. Była w tym tylko jedna trudność, że nie wiadomo, gdzieGo szukać: jest niby ptak, który każdej nocy na innej gałęzi chowa głowę

 pod skrzydło. Wpierw więc trzeba się z Nim umówić. A do Niego podejśćnie sposób. Nie jest sam ani przez chwilę. Tłum oblega Go bez przerwy,a nawet gdy spożywa posiłek, otacza Go gromadka uczniów.

Po paru dniach nadarzyła się jednak sposobność. Wśród uczniów Prorokazobaczyłem znajomą twarz. To mały człowiek, kupczyk z Bezety, pocho-dzący z Kariothu. Kupowałem coś kilka razy w jego kramie i rozmawiałemz nim. Człowiek niegłupi i mimo młodego wieku otarty między ludźmi.

Z wyglądu postać raczej obskurna: mały, cherlawy, kaszlący. Dłonie ma nie-spokojne, śliskie, wiecznie spocone. Handel mu nie szedł — któż zresztą 

 potrafi na Bezecie wytrzymać konkurencję z lewitami, którzy obracają zło-tem Ananiasza i jego synów? Wierzyciele zabrali mu wszystko. Myślałem,że gdzieś zginął. On tymczasem pojawił się obok Proroka. Chodzi za Nim,słucha Go, a gdy ludzie zbyt się pchają, robi porządek z taką miną, jakby był najzaufańszym sługą Mistrza. Udało mi się odwołać go na stronę. Mokra

  jego dłoń łyknęła parę sykli, które mu wetknąłem. Obiecał, że mi ułatwinocą rozmowę z Prorokiem.

Wczoraj przybiegł do mnie z wiadomościami. Powiedział, że Galilejczyk ma nocować w małym domku na Ofelu i jeżeli przyjdę przed drugą strażą,

 będę mógł z Nim rozmawiać. Było to mało pociągające: Ofel jest siedlis-kiem szumowin. Zanurzać się nocą w ten labirynt śmierdzących lepianek nie jest rzeczą bezpieczną. Rozumiałem jednak, że to jest jedyna możliwośćrozmawiania z Mistrzem bez wywołania hałasu. W duchu kląłem, że ja, je-den z najpoważniejszych ludzi z Judei, członek Sanhedrynu i Wielkiej RadyFaryzejskiej, mam spotkać się po kryjomu z Prorokiem amhaarezów. Nie

 było jednak wyboru. Stoi mi zresztą przed oczyma bez przerwy twarz Rut,coraz bielsza, i jej czarne brwi ściągnięte na czole w węzeł bólu...

Wieczorem wyszedłem z domu zawinięty w czarną simlah. Dochodzący pełni krąg księżyca prószył na miasto mętnym blaskiem. Co chwila nakry-wały go chmury, pędzące szybko po niebie, gnane i szarpane przez wiatr.Towarzyszyło mi dwóch ludzi służby, uzbrojonych w miecze i kije. Szliśmy

31

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 32/392

 

schodami w czarną głębię dolnego miasta. Nad nami rozpinał swe łuki wodo-ciąg. Z pełnej dostojności dzielnicy pałaców zstępowaliśmy niby w otchłań

 — w mroczne rojowisko glinianych bud. Mieszkają tu najubożsi, u nich zaśw czasie Świąt zatrzymują się pielgrzymi, których nie stać na lepszą kwate-

rę. Na szczęście Święta już się skończyły i obcy odpłynęli. Pozostały ponich sterty śmieci i zwierzęcego nawozu. Nad całą dzielnicą wisi wstrętnyzaduch. Wszystko tu cuchnie, z czarnych otworów wylewa się woń brudui nędzy. Kroki nasze rozlegają się głośno w panującej ciszy, przerywanejtylko chrapaniem śpiących, które słychać z każdego kąta.

 Nie bylibyśmy na pewno znaleźli domu owego Fegiela, w którym prze- bywał Galilejczyk, gdyby stukot naszych stąpań nie wywołał z jakiejś czar-

nej wnęki mojego Judasza. Czekał widać na nasze nadejście. — Tędy, rabbi, tędy — powiedział. — Ostrożnie. Można skręcić nogę...

Zaczęliśmy się wspinać po rozpadających się schodach, przechodziliśmymałe wstrętne zakamarki, wędrowaliśmy wzdłuż obrzydliwie opaskudzo-nych murów. Chmury znowu zasłoniły księżyc; wiatr wzmógł się, zawodziłw ciasnych uliczkach. Czułem, jak we mnie rośnie niepokój, gdy zanurzałemsię coraz głębiej, bez nadziei znalezienia samemu powrotnej drogi, prosto

w serce tego matecznika. Nawet nie wyobrażałem sobie, że w Jerozolimie, prawie u stóp świątyni, istnieje takie trzęsawisko wszelakiej ohydy. Dolnemiasto znałem dotąd tylko z drogi łączącej Xystos z Grobami Królewskimi,sadzawką Siloe i bramą Źródlaną. Judasz prowadził nas coraz dalej, sunąc

 przodem zwinnie i prędko niby szczur wśród ruin. On zna tutaj każdy zaką-tek. W mroku domy i domki zdawały się piętrzyć jedne nad drugimi, podo- bne ludziom pnącym się w górę po trupach towarzyszy. To słabiej, to znowu

silniej atakował nas odór ludzkiego gnojowiska. Nareszcie gdzieś koło na wpół uschniętego drzewa figowego, skrzypią-

cego w ostrych podmuchach wiatru, Judasz zatrzymał się. Przed nami byłmur, a w murze niskie drzwi. Dał nam znak, abyśmy poczekali, sam zaśwśliznął się do środka. Drzewo trzęsło się, a szelest jego zeschłych liści był

 podobny dzwonieniu cienkich pieniążków. Mimo grubego płaszcza było mizimno, czułem przebiegające po ciele dreszcze. Moi ludzie spoglądali nie-

spokojnie na wszystkie strony. Pomyślałem sobie, że i w nich budzi obawymiejsce, w jakim się znaleźliśmy.

32

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 33/392

 

Z ciemności dobiegł mnie głos Judasza:

 — Pójdź, rabbi. Mistrz nie śpi, zgadza się porozmawiać z tobą. Twoiludzie niech poczekają...

 Niechętnie rozstawałem się z towarzyszami. Nie widziałem nic — z rę-kami wyciągniętymi przed siebie wszedłem w mrok. Judasz jednak położyłdłoń na mojej ręce i prowadził mnie. Był to jakby korytarz, który ciągnąłsię, jak mi się zdawało, bardzo długo. Za ścianami szumiał wiatr. Nie czu-łem go, a tylko słyszałem, jak się zanosił długimi poświstami.

Korytarz skończył się nagle, a razem z nim ciemność. Niespodziewanieznalazłem się w małej izbie oświetlonej kagankiem. Stały tu dwie ławyi jeszcze kilka ubogich sprzętów. W głębi było okno zasłonięte okiennicą,którą wiatr od czasu do czasu szarpał, jakby próbował oderwać. Na jednejz ław siedział Galilejczyk z twarzą opartą na dłoniach, zamyślony, zastygływ bezruchu. Widziałem Go teraz z boku. Na tle oświetlonej ściany rysowałsię wyraźnie Jego profil: ostry, twardy, nieomal kanciasty, a jednocześniedziwnie miękki i w swych liniach łagodny. Długi, wygięty w łuk nos o wy-raźnych nozdrzach, wąskie, delikatne usta, stanowczy podbródek... A obok tego oczy mieniące się wszystkimi tonami łagodności i współczucia. Znowu

ta niepokojąca sprzeczność. Można by powiedzieć o Nim, że jest człowie-kiem pięknym. Lecz Jego uroda nie ma w sobie nic ze zniewieściałości. Gdyoczy zdają się tylko czarować — usta, można by sądzić, nakazują wszystko.Mówią o sile i nieustępliwej woli. Może to pragnienie władzy? Chyba nie...

 Namiętności są jak gorączka: płoną, ale pod żarem czai się słabość. Ambi-cja potrafi być długotrwała. Ale i ona, w miarę jak się zbliża do celu, pozba-wia spokoju i równowagi. Ten człowiek może natomiast pragnąć czegoś do

szaleństwa, a przecież nie sięgnie po przedmiot swoich pragnień rozgorącz-kowaną ręką. Najbardziej niezwalczona pokusa nie uczyni Go tyranem.

Zatrzymałem się w progu, mrugając oczami. Ogarnęło mnie onieśmielenie. Nie dziw się temu. To może jest zwykły amhaarez — ale umie patrzeć jak władca. Podniósł na mnie wzrok. Spokojny zresztą, niegroźny; raczej łagodnyi dziwnie przenikliwy. Kiedy na mnie patrzy, mam uczucie, że wszystko wemnie widzi, wszystko wie i żadne słowa nie są Mu potrzebne. Judasz znik-

nął, byliśmy tylko dwaj w pustej izbie. Nagle uśmiechnął się. Ten uśmiech jest jak blask słońca, który od razu rozpogadza niebo i usuwa z nas znie-

33

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 34/392

 

chęcenie. Odpowiedziałem Mu uśmiechem. Postąpiłem krok, chciałem byćuprzejmy. Powiedziałem:

 — Witaj, dobry Rabbi...

Spokojnym ruchem wskazał mi miejsce obok siebie na ławie. — Czemu nazywasz mnie dobrym? — zapytał. — Dobry jest tylko

Wszechmocny...

Jego pytanie mogło znaczyć tylko jedno: „Czy uważasz mnie za kogoś bliskiego Najwyższemu, czy też, jak wykrzykują moi przeciwnicy, sądzisz,że jestem narzędziem szatana?” Zawahałem się. Cóż ja naprawdę wiemo Nim? Ale pojąłem, że jeśli Mu nie okażę szacunku, nic nie wyjdzie z ja-

kiejkolwiek pomocy, jaką mógłbym uzyskać dla Rut. Zresztą choć nie patrzygroźnie, niełatwo jest powiedzieć Mu w oczy: „Jesteś sługą Beliala...” Rze-kłem więc:

 — Ufam, Rabbi, że przychodzisz od Niego. Nikt nie zdołałby uczynićtakich jak Ty cudów bez pomocy Boskiej...

Przysiadłem na ławie i czekałem, co powie. On zaś miał oczy utkwionewe mnie. Dałbym głowę, że wiedział, z czym do Niego przyszedłem. Pod-

 jął spokojnie: — Ufasz... Wiedz więc: kto chce zobaczyć Królestwo, musi się narodzić

na nowo. Zupełnie na nowo...

Skupiłem myśli. Ten człowiek mówi o sobie i tym swoim Królestwie jak o rzeczach jednoznacznych. Nie tak, jakby był zapowiadaczem czy przewo-dnikiem do tego Królestwa, ale po prostu samym Królestwem. Lecz czym

 jest to Królestwo, skoro go właściwie nie ma, bo go nie można zobaczyć?

Trzeba się drugi raz narodzić? Ten pomysł wydał mi się śmieszny. Narodzićsię na nowo? Cóż to znaczy? Człowiek ma umrzeć i powtórnie wrócić naświat? Czy może starzec stanie się niemowlęciem i wciśnie w brzuch matki?Ostatnią myśl wypowiedziałem głośno, może nawet nieco z lekceważeniem.

 Nimb Proroka zmalał od razu w moich oczach. Z Nim tak jest: chwilamimówi nieodparcie, porywająco — a potem jakby się oddalał, i wtedy wszyst-ko wydaje się złudzeniem. Jeszcze raz powtórzę ci moje odkrycie: On chyba

mógłby być tyranem, ale On nim nie chce być...Ledwie jednak wypowiedziałem tamtą uwagę, doznałem uczucia, jakby

34

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 35/392

 

moje słowa zabrzmiały fałszywie, podobne do zgrzytu. On zdawał się tegonie dostrzegać, mówił dalej z powagą w głosie:

 — Wiedz, że nikt, kto się nie narodzi z wody i z Ducha, nie wstąpi doKrólestwa. Ciało rodzi się z ciała i ciałem jest. Masz rację: starzec nie wrócido łona matki. Ale Duch rodzi także i rodzi wiecznie. Nie dziw się, gdy mó-wię: „Trzeba narodzić się na nowo”. Słyszysz ten wiatr?

Wyciągnął rękę, białą i wyrazistą, na której znać jeszcze ślady ciężkiej pracy, wskazał okiennicę, która drżała.

 — Szum jego słyszysz, a nie widzisz go. Nie wiesz, skąd nadleciał i gdzieleci, a przecież znasz Tego, kto wiatr w dłoni trzyma i wiać każe... Tak samoz narodzinami z Ducha: nie widziałeś, a dokonały się...

 — Jak? — krzyknąłem. — Jak się dokonały?

 — Nie wiesz? — zapytał z dobrotliwą ironią. — Ty, który jesteś nauczy-cielem, znawcą Pism, wykładającym halakki, twórcą haggad...

Znowu wrócił do powagi w głosie:

 — Wiedz, że mówię wam, co wiem, i świadczę wam o tym, co widziałem.Jednak — nie wierzycie mi... Czy znajdę wreszcie kiedyś wiarę na ziemi?

Teraz jakby ból i zwątpienie zadźwięczały w Jego słowach. Ręce, które podniósł przy okrzyku, opadły bezwładnie, warga obwisła, nadając twarzywyraz żałosnej prośby. Przez jedno mgnienie oka miałem wrażenie, że mam przed sobą żebraka, rozkładającego przed oczami przechodniów swoją nędzę.To, co powiedział, wydawało się skierowane do mnie. On mówił w ciem-ności, w niewidzialne za ścianami izby miasto, w szeroki świat:

 — Mówię wam o rzeczach ziemskich — a nie wierzycie. Jak zdołacie

uwierzyć, gdy będę wam mówił o sprawach nieba? W jaki sposób tam iść,wie tylko Ten, kto z nieba zstąpił: Syn Człowieczy, który jest.

Poczułem dreszcz na ramionach. Ta przepaść za każdym wyrazem! Niemówił do mnie, nie patrzył na mnie. Miał oczy utkwione w przestrzeń. Spo-kojny, dźwięczny głos z każdym słowem urastał w siłę. To było niby wyzwa-nie rzucone komuś niewidzialnemu, zakończenie niezrozumiałej dysputy.Ukradkiem, z nieśmiałością spoglądałem w Jego twarz. Wciąż nie rozumia-

łem, o czym On mówił, i nie wiem, czy jest ktoś, kto by Go pojął. Jego myśl

35

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 36/392

 

 przerasta słowa... Mówi jak mędrzec lub jak szaleniec... Narodzić się na no-wo? Jak? Czy to znaczy, że trzeba coś poznać? Zrozumieć? Odkryć? O czymOn mówi? Jedno tylko czułem — jak bardzo głupia była moja uwaga o starcu,który ma się zmienić w niemowlę. On na pewno ma na myśli jakąś wzniosłą 

tajemnicę ducha. Może należy do esseńczyków albo do sadokidów? Możezostało Mu objawione zaklęcie wprowadzające w wielkie misterium?

 — Lecz — ciągnął Galilejczyk — trzeba, aby został wpierw podniesionyw górę jak wąż miedziany, którego Mojżesz zawiesił na palu u stóp góryHor. Wtedy kto na Niego spojrzy i uwierzy — nie zginie. Narodzi się — nawieczność. Najwyższy bowiem tak pokochał ludzi, że posłał do nich swegoSyna Jedynego. Nie na sąd Go posłał, ale na świadectwo miłosierdzia i mi-

łości. Nie aby oskarżał i karał, ale by ratował i przebaczał. Kto się od Niegoodwróci, ten sam się zgubił. Kto do Niego przyjdzie — ten znalazł ratunek...

 Nie wiem, jak długo mówił. Straciłem świadomość upływającego czasu. Nie odpowiadałem: słuchałem milcząc Jego słów. Do reszty przestałem jerozumieć. Zrodziło się jednak we mnie przekonanie, że tajemnica, którą Onoznajmiał, musi być wielka, największa z tajemnic świata. Nie miałem na-dal pojęcia, na czym ona polega; przeczuwałem tylko jej wagę. Cuda i Kró-

lestwo — w tym zawiera się jakiś związek. Królestwo przychodzi z cudami,a wśród nich największym, choć niewidocznym, jest dobroć... To mało — dobroć; jeśli Jego słowa rozumieć należycie, słowo „dobroć” nie oddaje na-wet części prawdziwego znaczenia tej cnoty Najwyższego. Skoro Wszech-mocny ma być dobry, musi być najlepszy. Można być absolutnie sprawiedli-wym, ale co to znaczy być absolutnie dobrym? Sprawiedliwość zna swoją miarę. Dobroć nie ma żadnej. Jest tylko jedna prawdziwa sprawiedliwość.Jest nieskończony świat miłosierdzia...

Ławka pode mną drżała, gliniana polepa zdawała się zapadać. Świat roz-dzielał się na połowy. Wszystko dzieliła ta rozmowa. Przed nią byłem czło-wiekiem pełnym równowagi, o ugruntowanym poglądzie na życie, byłemobcy wątpliwościom. Obecnie nie jestem już niczego pewien! Jakiś niepo-kój wstąpił we mnie. Wszystko rozsypało się wokoło mnie. Podobno ludzieumierający tak właśnie czują: zdaje im się, że to nie oni odchodzą od świa-ta, ale świat spada z ich ramion, rozsypuje się jak zleżały, zżarty przez mole

 płaszcz...

36 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 37/392

 

Drgnąłem, gdy wstał z ławy. On zaś porywczym krokiem podszedł dookna, odczepił zatyczkę, pchnął okiennicę, która otworzyła się z trzaskiem.Blask świtu wlał się do izby razem z ostatnim podmuchem wiatru i zgasiłdyszący ostatkiem sił płomień kaganka.

 — Światłość zstąpiła na ziemię — powiedział.

W pierwszej chwili myślałem, że mówi o dniu, który wstał. Ale On byłdalej w swoich myślach.

 — Ludzie — mówił — boją się jednak blasku i lepiej się czują w mroku,który zakrywa ich złe uczynki. Światło ich woła, ale oni odwracają się odniego. Słońce ich szuka — lecz oni chcą cienia.

Podniósł ręce, chwilę trzymał je uniesione przy twarzy, a potem oparłsię o ramę okna. Za oknem była zielono–biała ściana Ofelu, rozbłyskującaw słońcu. Zamierający wiatr szumiał gałęźmi. Cień Człowieka z rozłożony-mi ramionami wydawał się skrzyżowaniem dwóch kierunków. Z góry odświątyni dochodził szklany dźwięk srebrnych trąb, których graniem lewiciwitali wschodzący świt.

 Nie odwrócił się. Stał jak wierny, który odmawia szema, twarzą do przy-

 bytku. Cichym głosem kończył: — Dzień ma tylko dwanaście godzin... Potem... znowu wyczułem w Jego

słowach ból — potem... wysoko..., wysoko... aby wszyscy...

Odszedłem niedługo później. Nie powiedziałem Mu nic o Rut. Nie umia-łem...

Zaledwie wróciłem do domu, zacząłem tego żałować. Tutaj choroba jestsprawą, wobec której wszystko traci sens. To niby cierń w nodze, który naj- przód tylko dokucza, a potem staje się piekłem. Zmarnowałem sposobność...Cóż mi dała ta rozmowa? Wysłuchałem niezrozumiałych, może szalonychsłów, dowiedziałem się, że winienem się narodzić na nowo... Oto wszystko!Cóż wspólnego z tą niezrozumiałą radą ma zdrowie Rut? Kończę ten list

 patrząc na jej przerażająco białą twarz. O, Justusie! Dlaczego tak jest? Chy- ba jestem człowiekiem, który mógłby bez przerwy i lepiej niż wielu głosić

chwałę Odwiecznego! Inni Mu służyć nie chcą. Ja Mu służę całym swoim

37 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 38/392

 

życiem: nie ma w nim nic, co by nie było tą służbą. Zamiast to uznać, Onzesłał na mnie tę chorobę, która miażdży mnie powoli, dzień za dniem. Za-miast w swoich wrogów, uderza w swych najgorliwszych czcicieli! Cud do-

 broci, o którym mówił Galilejczyk — czy to nie jest bolesny żart? O, Justu-

sie, ta rozmowa nic mi nie pomogła. A nawet wydaje mi się, że po niej mojarozpacz jeszcze wzrosła. Właściwie po tym wszystkim, co On powiedział.Przedtem można się było ze światem pogodzić. Teraz — nie. Nie! Nie!

List IV

 Drogi Justusie!

Nic się u mnie nie zmieniło.

Prorok odszedł, powrócił do Galilei. Nie widziałem Go ani razu od tam-tej rozmowy w zaułku Ofelu. Wiem, że przebywał potem czas jakiś w Judei,aż do chwili, gdy rozeszła się wiadomość o uwięzieniu Jana. Antypas, pod-szczuty przez Herodiadę, doczekawszy się chwili, gdy prorok odszedł z Ty-

 beriady z powrotem nad Jordan, wysłał za nim swoich żołnierzy. Ci dości-gnęli go i pochwycili. Został zamknięty w Macheroncie, w tej starej twier-

dzy w Górach Moabskich, w której niegdyś bronił się przed RzymianamiArystobul. Na miejscu zburzonego przez nich zamku Herod zbudował nowy,

 po swojemu — olbrzymi i bez smaku. Cień Nebo wisi nad jego murami.Byłem tam kiedyś. To warownia, której bez podstępu i zdrady zdobyć niesposób. Stoi na skale urywającej się stromą ścianą od strony morza. W gło-wie się kręci, gdy patrzeć z murów, bardziej jeszcze, niż gdy się stoi na kra-wędzi portyku Salomona. Z innych stron okalają zamek także głębokie wą-

wozy zarosłe dziką, splątaną zielonością i pełne dziwacznych gorących źró-deł, wydzielających zatęchłą woń. Zakątek jest pełen grozy. Na tamtejszych

38

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 39/392

 

skałach niewątpliwie można odnaleźć ślady szatańskich szponów. Wyobra-żam sobie, że całe masy nieczystych duchów pochylają się teraz nad leżącymw lochu prorokiem. One tak lubią takich jak on śpiewaków i marzycieli.Poprzez marzenia wdzierają się najłatwiej do ludzkiego serca — a gdy się

tam raz dostaną, nie ma na nie sposobu. Nie pomoże ani „korzeń Salomona”,ani najpotężniejsze zaklęcie.

Kiedy rozeszła się wśród ludzi wieść o zawleczeniu Jana do Macherontu,Jezus zniknął z Judei. Ma słuszność — gdy prorocy giną, to jeden po dru-gim. Przykład jest zaraźliwy: ledwo Jan znalazł się w więzieniu, już międzysaduceuszami zaczęto mówić o tym, że należałoby zamknąć także Prorokaz Nazaretu. My w Wielkiej Radzie patrzymy na Niego z pobłażaniem. Nie

dokuczył nam jak dotychczas zbytnio, a może być jeszcze przydatny. Na to,że gromi saduceuszów, nie mamy powodu się uskarżać.

Prorok powrócił więc do swojej Galilei. Powrócił — i tam sprawia cuda.Myślę wciąż o tym, chłonę każdą wieść, jaką ludzie stamtąd przynoszą.W zdrowiu Rut nie ma żadnej poprawy. Wóz stacza się dalej. Nie mogęo tym myśleć, nie mogę na to patrzeć, nie mogę o tym pisać — i nie mogęsię od tego ani na chwilę oderwać. Wszystkie inne sprawy, na które patrzę,

zdają się tylko grą cieni. Wydają się ważne, a przecież nie mają żadnej głę- bokości. Chwieją się na powierzchni. Ona jedna jest naprawdę ważna, wy-czuwalna na dnie każdej innej sprawy niby osad na spodzie garnka. Żyję,

 jem, piję, śpię, rozmawiam z ludźmi, uśmiecham się do nich, zanurzamw głąb rozważań — ale to wszystko jest równie wiotkie jak sen. Wszystko

 jest snem, tylko ta choroba nim nie jest. A raczej — ona jest także snem, boi sen nie jest od niej wolny. Nie wiadomo, kiedy stoję wobec niej bardziej bezradny: gdy dręczy mnie omotanego sennością, czy gdy przychodzi w bla-sku słońca bezwzględna jak miecz podniesiony nad głową.

Choroba tkwi głęboko, może aż w duszy człowieka. Lekarze chcą ją stamtąd wywabić, zastawiają na nią sidła. Ale ona nie daje się zwieść. Rza-dko pastwi się nad ciałami słabymi, nędznymi. Jeżeli w nie uderza, to tylko

 pogardliwym ciosem łaski. Ale ciało kwitnące, piękne, młode — to właści-wy łup! Zamienić świeże ramię dziecka na obciągniętą złuszczoną skórą kość o ropiejących łokciach — to jej triumf największy!

Doktor Sabataj powiada, że choroby to są opary piekła rozdmuchiwane

39

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 40/392

 

 po świecie przez szatanów. Może ma słuszność. Mnie jednak zdarza się my-śleć, że nie ma nic na świecie, co by nie było stworzone przez przedwiecz-nego Adonaj, więc też nie ma niczego, co by nie nosiło na sobie Jego piętna.Choroby zostały także stworzone w tamte sześć dni. Szatan nic z niczego

nie robi. On tylko stara się odwrócić dzieła Najwyższego...Lecz Prorok z Nazaretu zwycięża choroby. Czyni to z jakąś zdumiewa-

 jącą swobodą, jakby mimochodem. Nie wiem, co ostatecznie jest prawdą z tego, co ludzie o Nim mówią, ale opiszę ci trzy Jego cuda, o których opo-wiadano mi niedawno. Zaledwie przybył do Judei — a wyobraź sobie, żeszedł środkiem Samarii, po drodze zaś zatrzymał się w Sychar i parę dnispędził na rozmowach z Samarytanami — udał się do Kany, w której do-

konał poprzednio tego niezbyt rozsądnego cudu z przemianą wody w wino.Przybył tam do Niego jeden ze świty Antypasa, pół–Grek, a pół–Arab i, jak twierdzą, człowiek mało uczciwy. Chciał koniecznie nakłonić Proroka, byzstąpił do Kafarnaum i wyleczył jego syna, który tam leżał dotknięty gwał-towną chorobą. Żeby mieć poparcie, rozdał trochę asów między hałastrę,

 by krzyczała: „Pomóż mu, Rabbi. To dobry człowiek! Pomóż mu! Uleczmu syna!” Ledwo Jezus wszedł do miasta, hałastra zaczęła swoje wycia,

„Pomóż mu! Pomóż!” Zatrzymał się, spojrzał po nich. Zmarszczył brwi.Powiedział jak ten, kto przyniósł skarb, podczas gdy ludzie dopominają sięo drobne grosze: „Trzeba wam koniecznie znaków i cudów? Bez tego niezdołacie uwierzyć?” Ludzie ucichli i rozdziawili gęby. Gdyby powiedział:„Dlaczego tego łotra nazywacie dobrym człowiekiem?” — albo: „Pieniądzewzięliście i dlatego krzyczycie, umilknijcie — to poganin”... Nie, On ichzganił za to, że chcą cudu. Jakby nie wiedział, że dlatego tylko za Nim cho-dzą! Wtedy wyszedł z ciżby ojciec chłopca i sam zaczął skomleć: „Zstąp,

Panie, ulecz mego syna. Zejdź śpiesznie, bo już umiera. Droga w dół niecię-żka. A z powrotem dam Ci osła. Zejdź, Panie...” Nauczyciel przerwał mu:„Wracaj do domu, syn twój żyje”. I ruszył dalej swoją drogą, a za Nim tłum.Tamten dosłownie oniemiał. Chwilę biegł za Nazarejczykiem, coś bełkotał,chciał Go schwytać za płaszcz. Potem przystanął, podrapał się w głowę, za-wołał na swoich i powlókł się do domu. Drugiego dnia był w domu. Jegosyn został uzdrowiony właśnie w chwili, gdy On mówił: „Syn twój żyje”.

Rozumiesz, Justusie! On go uleczył — jednym słowem, na odległość z Ka-ny do Kafarnaum. Nie wygłaszał zaklęć, nie dotykał chłopca. Rzekł, ot tak 

40

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 41/392

 

sobie, trochę jakby niecierpliwie: „Syn twój żyje”. I w tej chwili gorączkachłopca spadła. Kto wie, czy będąc wtedy na Ofelu nie mógł także powie-dzieć: „żyje” — a Rut byłaby wstała. Obeszłoby się bez wzywania Go dodomu. Przeszedłem próżno obok Niego. Ale czy ja potrafiłbym Mu zaufać?

Uczynił także inny cud. To było w Achabara. Przechodził przez to mia-steczko — bo On wciąż wędruje z miasta do miasta, jakby nie mógł wysie-dzieć na miejscu (kto wie, czy tak nie musi robić, może Mu już żołnierzeAntypasa depczą po piętach) — kiedy wyszedł ku Niemu trędowaty. Czło-wiek w rozprutej kuttonie wszedł do miasta! Tylko w Galilei może się zda-rzyć coś podobnego. Co powinno się zrobić wobec takiego złamania prawa?Przepis mówi, że należy wezwać ludzi, by kamieniami wygnali nieczystego

z powrotem na pustynię. On jednak zatrzymał się obok człowieka z zakrytą twarzą, jakby nie widział jego choroby. Wtedy tamten zaczął wykrzykiwać:„Rabbi, uzdrów mnie! Rabbi, oczyść mnie! Byłem grzeszny, ale długo jużcierpię. Uzdrów mnie! Jeżeli zechcesz, możesz mnie oczyścić...” Z początkuzdawał się tych okrzyków nie słyszeć. Ale na dźwięk słów ostatnich stanął.Zmierzył wzrokiem trędowatego. Wyciągnął rękę i dotknął go. „Tak, chcę”

 — powiedział. Biała skóra na dłoniach nieczystego zbrązowiała, jakby padł

na nią cień. Człowiek podniósł ręce i jednym szarpnięciem zdarł z głowy płachtę zasłaniającą mu twarz. Była jakby ogarnięta płomieniem: wżery ranwypełniały się ciałem, plamy znikały, jakby zmywane przez niewidzialneręce. „Rabbi!” — krzyknął i padł na kolana. Płacz, śmiech i skowyt dławiłygo, nie mógł wymówić nic więcej. Prorok pochylił się nad nim. „Idź w spo-koju — rzekł. — Weź dwa wróble, kawałek drzewa cedrowego, nić karma-zynu i gałązkę hyzopu. Udaj się z tym do Kades do kapłana. Niech cię uznaza oczyszczonego. A potem złóż ofiarę, jak przykazuje Tora. Nie grzesz tyl-

ko więcej i nie rozpowiadaj, kto cię uzdrowił...”

Znowu ta jakaś niedbałość... Jedno słowo: „Chcę” i z człowieka opadanajstraszniejsza z chorób. A potem zaraz: „Nie rozpowiadaj”. Jakby chciał

 powiedzieć: „To drobiazg, nie ma o czym mówić”. Lecz wobec tego cóż jest rzeczą ważną? Jeśli leczenie chorób i cierpienia jest niczym, to w czymsię zawiera istotna treść Jego czynu? Mówiłem ci, że słowa tego Człowiekaotwierają przepaść. Brzmią jak zwyczajne ludzkie słowa, lecz gdy raz za -

 brzmiały, nie cichną. Stają się coraz głośniejsze. Narastają echami. Tak samo

41

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 42/392

 

 jak Jego czyny. Gdyby uzdrowił jednego tylko człowieka, można by to byłoukryć. Ale gdy uzdrawia tak wielu, postępuje, jakby spychał lawinę kamie-ni, która toczy się po górskim zboczu. Można sto razy mówić: „Nie rozpo-wiadaj”. Toczące się kamienie same wołają.

A wreszcie trzeci cud. Zstąpiwszy nad brzeg jeziora, do Kafarnaum, któ-re to miasto ukochał najwięcej, odkąd Go wypędzono z Nazaretu (zaraz cio tym opowiem!), Prorok udał się w szabat do synagogi. Gdy szeliah skoń-czył psalmy i zwrócił się do zebranych, by wskazali tego, który będzie czy-tać Proroków, Nazarejczyk podniósł rękę. Śmiało wstąpił na tebutę. Hazzan

 podał Mu zwój Proroków. Miał właśnie odczytać pierwszy werset, gdy na-gle w tłumie rozległ się dziki wrzask. To krzyczał opętany. Wielu wyznaw-

ców Zakonu szatan ma dziś w swojej mocy. Mówią niektórzy doświadczenisoferim, że nigdy nie widziano aż tylu opętańców. Ludzie odsuwali się odczłowieka, który miotał się, szarpał na sobie odzież, wył z ustami pełnymi

 piany. „Idź precz! Idź! — krzyczał. — Po co przyszedłeś? Odejdź! Chcesznas zgubić! Znam Ciebie, wiem, kto jesteś...”

 — Zamilknij! — zawołał Jezus.

Oczy opętanego stanęły w słup, z ust popłynęła ślina razem z wielkim

charkotem. — Wyjdź z niego! — rozkazał Nauczyciel spokojnym głosem.

Człowiek zakrzyczał tak strasznie, że przelęknieni ludzie zaczęli wybie-gać z bożnicy. Z łoskotem padł na ziemię, twarzą do posadzki. Miotały nimdrgawki, palce darły kamienne płyty. Wił się coraz wolniej. Wreszcie wy-

 prężył się, znieruchomiał. Można było pomyśleć, że nie żyje. W synagodze panowała cisza, ludzie stali zamarli w trwożnym bezruchu. Leżący dźwignął

głowę niespodziewanie. Unosząc się na rękach utkwił oczy w Nazarejczykustojącym na Tebucie ze zwojem pism w ręku. „O, Panie!” — wyszeptałgłosem człowieka wracającego po długiej chorobie do zdrowia. Podczołgałsię ku Niemu. Jego usta szukały ręki Proroka. Tłum wybuchnął krzykiemzdziwienia, zachwytu, czci...

Czy doceniasz, Justusie, moc słowa tego Człowieka? Powiedzieć „chcę”i uzdrowić kogoś; zawołać „wyjdź” i usunąć szatana — to potęga, jakiej

nie widzieliśmy. Jeśli każda choroba jest szatańskim zamachem, to opętanie

42

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 43/392

 

wydaje się chorobą chorób. Znasz rojenia naszych lekarzy, którym się wy-daje, że wynajdą wreszcie zioło lub zaklęcie leczące wszystkie słabości?Prorok z Nazaretu odkrył coś takiego. Uderza w samo sedno rzeczy.

Może jednak są różne choroby? Może nie każda jest karą? Częściejostatnio wczytuję się w księgę Hioba. Bo za czyje winy cierpiałaby Rut?

 Nie za swoje — to pewne. Za moje? Najwyższy mi świadkiem, że staramsię Mu służyć ze wszystkich sił i zawsze usiłowałem to czynić. Na pewnosą ode mnie gorliwsi. Ale jeśli ja, faryzeusz, nie jestem dość czysty, jakim-że jest byle amhaarez, byle poganin? Dlaczegóż za moje zaniedbania ktośmusiałby aż tak cierpieć, gdy najdrożsi grzeszników cieszą się najlepszymzdrowiem?

Wieści o cudach przypływają do Jerozolimy szeroką strugą. Wiesz, ktomi o nich opowiadał najwięcej? Ten Judasz z Kariothu, który doprowadziłmnie wówczas do Proroka. Przybył niedawno do Jerozolimy. Myszkuje pomieście. Węszy. Może go przysłał Jezus, by wybadał, jakie są wobec Niegonastroje ludzi świątyni, a może to sam Judasz nie jest jeszcze dostatecznieutwierdzony: zostać przy Mistrzu czy powrócić na Bezetę? Zabawny czło-wieczek. Chory na pieniądz. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby w jakiś

nagły sposób stał się właścicielem wielkiego skarbu. Przypłaciłby to chybażyciem. Wystarczy parę denarów, aby w nim wywołać gorączkę. Na policz-ki występują mu wtedy amarantowe rumieńce, a oczy poczynają niezwy-czajnie błyszczeć. Judasz nienawidzi tamtych galilejskich rybaków, którzyrównież chodzą za Prorokiem. Uważa ich za głupców. Ale wobec Mistrzaczuje lęk pomieszany z podziwem. Mówiłem ci o tym kupczyku, że jest toczłowiek wcale sprytny. Przyznał mi się, iż według niego moc, którą władaJezus, przerasta Jego umiejętność używania jej. Z taką potęgą — twierdzi

 — można zrobić coś więcej niż opowiadać tępym galilejskim chłopom na-ukę o miłowaniu siebie nawzajem. Ale co Prorok powinien uczynić — tegoJudasz chyba nie wie. A może wie, lecz nie chce przede mną wyjawić swychmyśli. Wydaje mi się, że jest w nim całe morze nienawiści. Dlaczego nosząc

 ją w sercu poszedł za Prorokiem litościwych słów i czynów, pozostanie todla mnie zagadką. Wydaje mi się, że najchętniej skierowałby moc Mistrzana drogę zemsty. Nienawidzi innych kupców, którzy przyczynili się do ru-

iny jego kramu, nienawidzi saduceuszów i lewitów, którzy pognębili go

43

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 44/392

 

swoim złotem, nienawidzi ludzi możnych, bogatych, szczęśliwych. Alerównocześnie nienawidzi podobnych sobie nędzarzy. Nie należy się łudzić

 jego uniżeniem — to tylko sposób bycia, który odrzuci natychmiast, gdy będzie miał do tego sposobność. Jest w nim bunt wobec wszystkiego, bunt

dotkniętej dumy. Śmieszne — ale czasami wydaje mi się, że ten straganiarz,którego konkurenci wygryźli z jego kąta na Bezecie, nosi w sobie pragnieniawielokrotnie przerastające jego małą postać.

To Judasz opowiedział mi historię wypędzenia Jezusa z Nazaretu. Naza-ret — jak wiesz — jest miastem awanturników, łotrów i oszustów. Trudnosobie wyobrazić, jak ten Człowiek, niewątpliwie pełen cnót i godności, prze-żył tam całe swoje dzieciństwo i młodość. Może gdyby żył wśród innych

ludzi, dostrzeżono by wcześniej Jego zdumiewające umiejętności. W Naza-recie jednak odkryto Go dopiero teraz, gdy już mówi o Nim cała Judea i Ga-lileja. Przyszedł do miasta, ono zaś powitało Go niedowierzającym gwarem.

 Nikt nie lubi się przyznawać, że nie spostrzegł tego, co inni zobaczyli. Na-zaretanie zeszli się w synagodze, a twarze ich wyrażały tysiące wątpliwości.W jednym byli zgodni: nie byle co będzie im musiał pokazać ten Naggar,którego braci i siostry mieli między sobą i którego Matka stała wśród kobiet

 po drugiej stronie kraty. Przed bożnicę przyniesiono kilku chorych. Ludzieskupieni w drzwiach czekali na nadchodzącego Proroka. On zaś pojawił sięotoczony swoimi uczniami. Przeszedł między chorymi, jakby ich nie spo-strzegł. Nie uzdrowił nikogo... Wszedł do bożnicy. Gdy przyszła chwilaczytania Proroków, powstał z ławy i wstąpił na wzniesienie. Opowiadam ci,co mówił Judasz, ale wydaje mi się, jakbym Go sam widział, gdy spokojnierozwija rulon i głosem dobitnym, dźwięcznym i pełnym odcieni odczytujewersety. Natrafił na Izajasza. Proroctwa syna Amosa muszą Mu odpowiadać

 jak żadne inne swą barwnością i śpiewnością. Czytał:

 — Duch Boży nade mną. Namaścił mnie, bym głosił dobrą nowinę ubo-gim, niósł zdrowie żałującym, a wolność więźniom, otwierał oczy ślepym,spuszczał łaskę na cierpiących, wszystkim zaś głosił Rok Odpuszczeniai Miłosierdzia... — Urwał i podniósł znad zwoju swe wielkie oczy, ciemne

  jak morze pod tchnieniem wiatru. Jak łatwo wyobrazić sobie ruchy tegoCzłowieka, gdy się Go widziało bodaj raz jeden! Kiedy powiedział z mocą,

która zdaje się targać sercem: „Oto Pismo dokonało się w oczach waszych!”

44

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 45/392

 

 — w synagodze musiała panować miażdżąca cisza. Ludzie patrzyli szerokootwartymi oczami. Teraz — sądzili — nastąpią cuda, na które oczekiwali,i Prorok okaże jak nigdy dotąd swoją potęgę. Słuchali Go tłumiąc oddech.On zaś przemawiał z rosnącą gwałtownością.

 — Ślepi! — wołał. — Ślepi i głusi! Zbliża się wiosna, a wy nie wycho-dzicie z ziarnem w pole! Nadchodzą deszcze, a wy nie zbieracie z pola doj-rzałych kłosów! Ślepi! Znaków chcecie, a znaków nie widzicie. Cudówchcecie, a cudu nie dostrzegliście! Oto słowa, których słuchacie od setek lat. A co robią wasi biedni! Czy nie płaczą z głodu i zimna? A wasi więźnio-wie — czy nie cierpią w łańcuchach? A grzesznicy? Grzeszą niewiedzą bar -dziej niż złością. A Rok Odpuszczenia? Gdzież ziarno pozostawione na polu

dla ubogiego? Gdzież odpoczynek święty? — Jego słowa płynęły wartko. Nazarejczycy słuchali dość pokornie. Nawet kiwali głowami z uznaniemnad pięknością mowy. „Cy, cy, cy — mówił ten i tamten — patrzcie, patrz-cie. Jak On mówi! Nie do uwierzenia, że to ten sam naggar, którego widzie-liśmy przez lata strugającego deski...” Ciągle czekali, że po słowach przyjdą cuda. Ale gdy krzyknął: „Ślepi! Ciągle znaku czekacie, a znak został wamod dawna dany!” — poruszyli się niechętnie. Jak to, nie chce dla nich uczy-

nić cudu? Poczuli, że mają dosyć słuchania. Bez kpin! My chcemy także cośujrzeć. Ktoś przerwał Prorokowi i krzyknął:

 — Dość słów! Dokonaj cudu! Odezwali się inni:

 — Uczyń cud! Cud! Chcemy cudu! Słyszysz? Dosyć mówiłeś!

Patrzył na nich chłodno... Źle mówię! On nigdy nie patrzy chłodno. Alezdarza Mu się, że gdy ludzie domagają się od Niego natarczywie, czego Onim nie chce lub nie może dać, Jego wzrok staje się szklisty i nieruchomy

 jak u kogoś, kto siłą powstrzymuje łzy. Spoglądał na nich sponad skarg Iza- jasza. Ludzie krzyczeli coraz głośniej, teraz już wszyscy:

 — Uczyń cud! Dość słów! Uczyń cud! Chcemy cudu! Żądamy cudu!

Może Jego bracia wołali także razem z innymi? Stał ciągle, mając przedsobą wyjącą zgraję. Jeżeli zna ludzi, powinien był wiedzieć, że w takim poło-żeniu sztukmistrz musi zawsze ustąpić. Honor Nazaretu wchodził tu w grę.Mógł sprawić cud, a potem znowu wyrzucać im kłamstwa, podłości, brak 

serca. Słuchaliby Go pokornie. Ale On powiedział im, co o nich myśli,

45

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 46/392

 

a cudu nie chciał zdziałać. Może nie mógł? Gdy uzdrawia, mówi czasami:„Wiara twoja cię uzdrowiła”. Może zesłanie dobra na człowieka wymagaod obdarowanego jakiejś zgody na ten dar, a jeśli jej nie ma, dobro może sięstać po prostu złem? Był nieugięty. Zaczęto tupać.

 — Cud! Cud! Chcemy cudu! — wrzeszczeli.

Milczał, lecz nie zstępował z tebuty. Pozwolił im hałasować przez długą chwilę, zanim wreszcie podniósł rękę w górę na znak, że będzie mówić.Uciszyli się natychmiast. Byli pewni wygranej. Oczekiwali, iż zapyta z ustę-

 pliwym uśmiechem: „Więc co pragniecie, abym wam uczynił?” Każdy miał już na ustach setkę pomysłów. U każdego Nazarejczyka powinna się byłaznaleźć natychmiast skrzynia ze złotem; ziemia wokół Nazaretu powinna

 była zacząć rodzić dziesięciokrotnie większy plon; źródło, do którego trzebawędrować do podnóża góry, winno się było przenieść na szczyt skały; bydło

 powinno się było rodzić bardziej tłuste i nigdy nie chorować...

Rzekł:

 — Domagacie się ode mnie cudu. Wołacie: „Obcych leczyłeś, pokażteraz, jak się leczy swoich. Z Kafarnaum, z Kany przyszły o tobie wieści.

 Nie chcemy wyglądać na gorszych niż tamci. Spraw u nas prędko coś wiel-kiego, większego niż gdzie indziej!” Prawda — o to wam chodzi? Ale jamówię wam: wrogami proroka jest jego ojczyzna, jego dom, jego rodzina.Przypomnijcie sobie, że nie żadnej z wdów izraelskich została w dniachgłodu powierzona opieka nad prorokiem Eliaszem, ale Fenicjance z Sarepty.I nie trędowatych Izraelczyków wysłał Elizeusz do Jordanu, by się w nim

 przemyli siedmiokrotnie, ale wodza syryjskiego...

Zdaje mi się, że słyszę krzyk, jaki wstrząsnął synagogą po tych słowach.

Dotknął ich do żywego. Tłum zatrząsł się jak las uderzony skrzydłem wia-tru i nagle runął na Niego. Każdy Nazarejczyk, powiadają, jest urodzonymmordercą. Prorok miał krwawo zapłacić za swe zuchwałe słowa. ChwyciłyGo setki rąk. Wleczono Go przez bożnicę, przez miasto, wyjąc, gwiżdżąci krzycząc. Za ostatnimi zabudowaniami Nazaretu jest strome urwisko. Tamwyprowadzono Proroka. Gdyby Go strącono, połamałby sobie ręce i nogi,a może w ogóle postradałby życie. Ale On, który dał się im bez oporu ciąg-

nąć aż do tego miejsca, nagle wstrząsnął ramionami — i napastnicy odpadli jak jesienne liście, gdy targniesz pniem. Nie walczył z nimi. Wystarczył cień

46 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 47/392

 

oporu, aby rozżarta, lecz tchórzliwa hałastra odskoczyła od Niego. Cudo-twórca może być groźny — oni zaś wierzą, że On nie nie mógł, ale nie chciałuczynić wobec nich cudu. Rozgarnął ich jak mętną wodę i przeszedł środ-kiem. Nikt Mu nie próbował zabiec drogi. Zastygli w bezruchu z paluchami

zakrzywionymi w kształt szponów, z krzykiem zamarłym na rozwartychustach. Gdy minął ich — obejrzał się. Miał wzrok, który nazywam „pełnymchłodu”. Może także odbijało się w Nim zdziwienie. Znowu zawrócił. Od-dalał się bez pośpiechu, samotny (Jego uczniowie rozproszyli się po zaro-ślach). Jego plecy były zgarbione, jakby dźwigał jakieś brzemię. Jeszczeraz obejrzał się. Z góry widział całe Nazaret rozsypane na zboczu niby kościw trawie. Tutaj przeżył lata, kiedy był niczym. Dziś, gdy inne miasta otwie-

rają przed Nim swoje bramy, Jego rodzone miasto wyrzekło się Go, odpę-dziło Go. Powinien pogardzać ich bezsilną złością. Ale On zamiast gniewu — roztkliwił się. Podniósł dłonie do twarzy, ramiona zaczęły Mu drżeć.Czy możesz to sobie wyobrazić — płakał! Co opłakiwał? Przyziemne życiewśród ohydnych ludzi? A jednak Judasz mówi, że płakał; płakał długo.

 Nieraz zdarza mu się podobno płakać. On, który tyle może, płacze wi-dząc, jak inni cierpią i płaczą. Jest w Nim jakby dwóch ludzi: jeden wie, że

 potrafi uzdrawiać, lecz wcale się nie śpieszy z działaniem, drugi zdaje sięwykradać pierwszemu cudotwórczą moc, by czynić coś wbrew słuszności...Słusznością bowiem wydaje się być nieleczenie i niezdradzanie się z nad-ludzką potęgą...

Jezus nie uleczył żadnego z chorych Nazarejczyków, choć wszyscy byli pewni, że właśnie wśród nich dokona największych cudów. Gdzie indziejnie proszono Go o nie, a On uzdrawiał; tutaj czekano, że uzdrowi — Onzaś przeszedł obojętnie. Może nie obojętnie. Zauważyłeś już pewno, żewiele razy muszę poprawiać swoje wyrażenia. Ale jeśli nasz sąd o innychludziach bywa często zanadto prosty, nasz sąd o Nim jest uproszczony za-wsze. Zamiast mówić „przeszedł obojętnie”, powinienem był powiedzieć„przeszedł udając obojętność”. Ale i to „udawanie” jest czymś nieprawdzi-wym. On nie udaje. Jest porywczy w uczuciach, a jednocześnie jak nikt po-trafi być panem swojej woli. Jest człowiekiem takim samym jak każdy z nas:musi jeść, pić, spać, kochać, cierpieć. Nie ma ludzkiej słabości, której by

się w Nim nie odnalazło. Ale to są tylko słabości. Czy nie wydaje ci się, Ju-

47 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 48/392

 

stusie, że zbyt często słabość równamy z grzechem? Wyobrażamy sobiecnotę jako stan bezsłabości. Tymczasem między słabością ludzką a grzechemleży granica podobna do granicy dzielącej chorobę od śmierci. Nie każdachoroba kończy się śmiercią, nie każdy chory skazany jest na śmierć. Istnie-

 je jakaś chwila przełomu. Ona jest najważniejsza. Cnota zaś nie zawsze leżyz dala od tego punktu. Czasami można ją odnaleźć nad samą krawędzią.Właśnie tam, gdzie się rodzi najtrudniej.

Tak więc nie ma tutaj Proroka z Nazaretu. Wędruje po Galilei, uzdrawia,wypłasza szatanów, głosi swoje nauki, w których wciąż mowa o miłości

i przebaczaniu. Ja zaś zostałem z chorobą Rut i z moim niepokojem, zrodzo-nym z myśli, że On mógł ją ocalić — ale ja Go o to nie prosiłem. Sam niewiem, czemu tak się stało...

A gdyby pójść za Nim?

Od paru dni dręczy mnie przekonanie, że mógłbym przecież udać się doGalilei, odnaleźć Go i prosić o pomoc. Chyba by mi nie odmówił? Aż śmie-sznie, że mogę myśleć o możliwości odmowy. Kimże On jest — a kim ja

 jestem! Powiedziałem wczoraj o tym pomyśle Judaszowi. Pośpiesznie za-czął mnie namawiać na podróż do Galilei. Nie wiem, co spodziewa się natym zarobić, ale robi to z niezmierną gorliwością.

Lecz jeśli pójdę, a On nic dla mnie nie uczyni? Wóz toczy się w dółz błyskawiczną szybkością. Nie, On mi nie może odmówić! Robi tyle dlainnych. Czyni to zawsze tak samo, nie zdradzając najmniejszego wysiłku.

 Niech więc ocali Rut. Wtedy...

Właśnie czemu On uzdrawia? Nie jest lekarzem, który w tym widzi swo- je powołanie. Uzdrawia jakby wbrew sobie. Jakby dawał znak. Jaki znak?Mniejsza o to! Niech wyleczy Rut! Niech tylko uzdrowi Rut! Całe moje ży-cie zawisło od tego uzdrowienia!

48

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 49/392

 

List V

 Drogi Justusie!

Piszę do ciebie ten list z domu czcigodnego Helego syna Arama, faryze-usza z miasta Kafarnaum. Spełniłem swoje zamierzenia i jestem w Galilei.Siedzę przed domem mego gospodarza, w cieniu sykomora, który rozpiąłnade mną swe żylaste ramiona, i patrzę na leżące w dole jezioro. Słońcespływa jak strumień rozgrzanej żywicy ze stromych stoków gór schodzącychtu prosto w wodę i ślizga się po jej powierzchni ku przeciwległemu brzegowiwznoszącemu się łagodnie i mieniącemu się barwami niby wielu nićmi tka-ny dywan. Pięknie jest tutaj. U nas w Judei dni są jeszcze chłodne i szarazieloność oliwek zaczyna się dopiero rozpierać między pożółkłymi od zimo-wych deszczów murami domów. Tu czas jest teraz rozkoszny — bo i dośćchłodu jeszcze płynie od ośnieżonych szczytów, i morze dyszy ciepłem jak łagodnie buzujące ognisko. Na jego nieruchomej tafli leżą kolorowe plamy,

 bo wszystko się w niej odbija, niebo wysokie i błękitne, złote słońce, zieleńwzgórz, białe domy, pomarańczowe skały. Między tymi plamami, podobneobłokom na niebie, przesuwają się wolno trójkąty żagli. Rybacy wracają z nocnego połowu. Może On płynie w którejś z barek?...

Przyszedłem więc do Galilei. Powinienem był może przyjść wcześniej...Ale z chorobą to tak: jej widok odpycha cię, chciałbyś odejść jak najdalej,żeby tylko jej nie widzieć, a jednocześnie coś cię trzyma przy chorym, jak-

 byś był przykuty do jego posłania. Choroba to tysiące wzlotów i upadków. Nieskończone pasmo przypływów budzącej się nadziei — i równie nie-skończone pasmo odpływów energii i chęci do walki. Nagle, nie wiadomoskąd i dlaczego pojawiają się objawy, które tyle razy przynosiły poprawę.Rut uśmiecha się, je, zaczyna się trzepotać do życia... I znowu nie wiadomoskąd i dlaczego nadchodzi ciemną chmurą pogorszenie. Widzę ją wtedy, jak leży zniechęcona, milcząca, smutna, zgasła — i opadają mi ręce. O Adonaj!

Chciałbym wtedy uciec na kraj świata, nie widzieć tego. Albo zamknąć oczyi zapomnieć o wszystkim... Cóż z tego jednak, że zamknę oczy? Gdy byłeś

49

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 50/392

 

dzieckiem, pewno się także bałeś białej simlah zawieszonej w ciemnymkącie izby. Wtedy zaciskałeś powieki, okrywałeś głowę derką. Nie widzia-łeś już widma. Ale i spać nie mogłeś, bo wciąż wiedziałeś, że jednak onotam jest... Tak samo jest z chorobą Rut... Często, bardzo często zaciskam

 powieki. Nie widzę wtedy jej smutnych oczu, zniechęconego ruchu jej wy-chudłej dłoni. Ale wiem, wiem, ciągle wiem, że ona tak właśnie patrzy i tak właśnie niby z lekceważeniem dla mojej bezsiły kiwa mi ręką!

 Nie przyszedłem do Niego wcześniej... Ale widzisz — ja czuję, jakimOn jest lekarzem. Widziałem wielu, którzy kazali sobie drogo płacić za nicnie dające słowa. On — nie wiem, co mi każe zapłacić. Podejrzewam, żemoże zażądać więcej niż inni... Już z tych pierwszych słów, z jakimi zwrócił

się do mnie... Ale o tym za chwilę. Będę ci pisał po kolei. Powiem ci wszys-tko, co się zdarzyło w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Zima mijała, a ja wciąż wahałem się: iść do Niego czy też nie iść? W koń-cu deszcze ustały, zaczęły się zbliżać Święta. Wytłumaczyłem sobie, że Onna pewno przybędzie do Jerozolimy, nie ma więc potrzeby szukać Go w Ga-lilei. I rzeczywiście przybył. Ale Jego pobyt był tak krótki, że dowiedziałemsię o Nim, gdy On już odszedł. Przywędrował z tłumem pielgrzymów gali-

lejskich i z nimi powrócił. Tu, w Judei, nie jest dość śmiały: lęka się możelosu Jana. Swoim ufa, ale ludziom świątyni woli nie wchodzić w drogę.A jednak przed swoim odejściem uczynił coś, o czym bez przerwy dotych-czas mówi całe miasto. Doprawdy — nie rozumiem, co to za Człowiek!Jest w Nim ostrożność, a jednocześnie zuchwałość, jest rozsądek — a w tymsamym czasie skłonność do robienia szaleństw. Posłuchaj. Wiesz, że w jed-nej z naszych sadzawek Owczych na Bezecie co roku w czasie świątecznymdokonuje się cud: woda zaczyna nagle wrzeć i kipieć, a pierwszy chory,który zdoła wtedy do niej wstąpić, zostaje uzdrowiony. Pewno mnie zarazzapytasz, dlaczego tam nie zaniosłem Rut? Pewno... Wyobraź sobie jednak:

 portyki przepełnione nędzą i żebrakami.... Nie ma choroby, której byś tamnie zobaczył. Każdy kamień nasiąkł potem, ropą i moczem. Muchy unoszą się chmarami, pchają się do ust, do nosa, do oczu. Ci biedacy, którzy tamleżą, tylko czyhają na chwilę cudu. Gdy woda poruszy się, wszystko się doniej pcha, pędzi tratując się wzajemnie. Każdy wtedy gotów zamordować

drugiego, jeśliby mu stanął na drodze. Należę do ludzi, którzy się nie umieją 

50

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 51/392

 

 pchać ani też czatować w gotowości na ubiegnięcie innych. Nie chodzi zre-sztą o ich krzywdę. Chcę być wobec ciebie szczery. Gdybym mógł kupićsobie dostęp do wody, nie zawahałbym się przed zrobieniem tego. Wydajemi się, że mam więcej prawa do cudu niż wielu z tych, którzy tam leżą — 

najohydniejszych grzeszników. Ale walczyć o miejsce, o pierwszeństwo?Tego nie potrafię. Zaraz więc zaczynam przekonywać samego siebie: w ta-kiej ciżbie nie wiadomo, czy mi się uda dostać w porę do wody. A tymcza-sem Rut może się nabawić od otaczającej ją hołoty jakiegoś obrzydlistwa...Czy potrafię ją ustrzec od zetknięcia z chorymi, których sam widok przera-ża? Kto się ubiega o cud, musi postawić wszystko na jedną kartę. Ja jednak nie lubię hazardu. Tego rodzaju postanowienie nie dla mnie. Wolę działać

wolno, zachowując umiar i rozsądek.Otóż Jezus poszedł do sadzawki. On zawsze idzie w najgorszy, najbrud-

niejszy, najbardziej odrażający tłum. Chodził między ludźmi dyszącymi bólem, niecierpliwością i zawiścią do tych, którzy zdołali zająć lepsze miej-sce, bliżej brzegu. Zatrzymał się przy człowieku, który podobno od dawnachorował i przez wiele lat próżno starał się w porę rzucić do wody. On częstoczyni taki krok: zatrzymuje się przy kimś, kto Go nie wołał, zadaje pytania,

na które nie potrzebuje odpowiedzi... Zwrócił się do tamtego: „Chcesz byćzdrów?” Chory zaczął naturalnie wystękiwać swoje żale: „Ba, pewno, kto by nie chciał? Tyle lat już leżę... Ale cóż? Nie nadążę... Nie mam władzyw nogach. Zawsze mnie uprzedzą... O, to źli ludzie... Tak, tak, umrzeć mi

 przyjdzie. Gdybyś Ty, Rabbi, zechciał tu przy mnie postać i kiedy się wodaruszy, prędko mnie do niej zaniósł... Ale wiem, że nie będziesz chciał... Taki

 już mój los...” Ot, coś takiego plótł, jak każdy, komu choroba zrosła sięz życiem i zasłoniła świat. Ale Jezus przerwał mu. Rzekł krótko, jakby Go

znudziły narzekania człowieka: „Weź posłanie swoje i idź...” I chory wstał!Od razu stanął na nogi, zarzucił na plecy dery, na których leżał — i poszedł. Nawet nie podziękował Nazarejczykowi, bo mu Tamten zginął z oczu w tłu-mie, jaki się zaraz zbiegł.

Ale kiedy szedł przez miasto ze swoim brzemieniem, zatrzymali go nasichaberim. Byli zgorszeni, bo czy nie mówią halakki, że nie wolno nosić cię-żarów w dzień święty? A to był szabat! Zaczęto robić uzdrowionemu wy-

rzuty, on zaś tłumaczył się, że Ten, kto go uzdrowił, kazał mu wziąć posłanie

51

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 52/392

 

i iść z nim do domu. Znowu wydaje mi się, że ten Człowiek ma większą władzę niż rozsądek. Po cóż nieproszony uzdrowił tamtego, i to właśniew szabat? Nie mógł poczekać do następnego dnia? I czy właśnie tamten za-służył sobie najbardziej na uzdrowienie? Najniepotrzebniej stwarza sobie

wrogów. Bo i wśród naszych zaczyna się teraz o Nim mówić z niechęcią.Takie gorszenie ludzi jest pozbawione rozsądku. Jesteśmy, by dbać o za-chowanie czystości — i kto przełamuje przepisy, musi nas mieć przeciwsobie. My, faryzeusze, pilnujemy, by każde słowo i każdy czyn budowałyciżbę. On natomiast, robiąc rzecz w zasadzie dobrą — sposobem jej robie-nia gorszy! Ale gdyby się to było tylko na tym skończyło! Tymczasem podwieczór uzdrowiony spotkał Jezusa w świątyni i zaczął wołać: „Patrzcie,

 patrzcie, to Ten, który mnie uzdrowił. Wielki, mądry Prorok!...” Słysząc tozbiegli się ludzie i otoczyli ich kołem. Przyszło także kilku faryzeuszówi znawców Pism. Jeden z nich, Saul z Hebronu, powiedział zaraz do Naza-rejczyka:

 — Uczyniłeś rzecz grzeszną uzdrawiając tego człowieka w szabat. A je-szcześ powiększył swój grzech każąc mu w dzień święty odnieść posłaniedo domu...

Posłuchaj, co mu odpowiedział. Gdyby się wdał w roztrząsanie halakk,może by wspólnie znaleźli jakąś formułę tłumaczącą ten uczynek. Ale On?Głosem spokojnym, lecz tnącym jak miecz rzekł:

 — Ojciec mój działa zawsze i ja tak działam...

Teraz chyba rozumiesz, że wszyscy poczuli się oburzeni. Żaden z proro-ków nie śmiał nazywać Odwiecznego swoim ojcem! Ten Człowiek być mo-że głosi naukę Przenajświętszego Adonaj. Przyznałem Mu to wtedy... Ale

cóż za pycha, by uważać siebie za bliższego Najwyższemu niż inni śmier-telnicy! Ktoś zawołał:

 — Zbluźniłeś!

Zdawać się mogło, że nie usłyszał tego okrzyku. Ciągnął dalej swoją myśl:

 — Syn winien naśladować Ojca we wszystkim. Ojciec z miłości do Syna pokazuje mu, jak sam działa. Toteż większe jeszcze rzeczy zobaczycie, byś-cie się dziwili... Jak Ojciec wskrzesza zmarłych, tak i Syn, komu zechce,

52

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 53/392

 

życie zwróci. Całą swą władzę Ojciec dał Synowi, byście mu oddawalicześć jak i Ojcu. A kto nie czci Syna, nie czci i Ojca, który Go posłał. Dla-tego słuchajcie: — głos Jego nabrał solenności, jak zawsze wtedy, gdy mówisłowa zawrotne, których dna nie można zgłębić — kto wierzy memu słowu,

uwierzy słowu Ojca i żywot wieczny zdobędzie. Niedługo już, a zmarli tak-że usłyszą Syna, by i oni żyć mogli. Całą władzę Ojciec zlał na Syna i jemu

 powierzył swój sąd, ponieważ Syn jest człowiekiem. Sam z siebie nic uczy-nić nie mogę. Gdy sądzę, sądzę wolą Tego, który mnie posłał. I gdy świadczęo sobie, nie ja świadczę, ale to On, Ojciec mój, świadczy o mnie. Chcieli-ście, by wam Jan powiedział, kim jestem. Mam ja lepszego świadka niźliJan, choć on był pochodnią gorejącą wielkim płomieniem. Moje czyny mó-

wią wam, że to Ojciec mnie posłał. — Bluźni, bluźni... — powtarzali. I gdybym tam był wtedy, chyba po-

wiedziałbym także: „bluźni”. Czy pojmujesz, Justusie? On się uważa za naj-większego z proroków, za kogoś, kto już nie swymi słowami, ale po prostuswym życiem przedstawia Najwyższego.

Saul z Hebronu powiedział:

 — Nie słyszeliśmy Jego słów, które by o tobie świadczyły.

 — Nie słyszeliście? — uniósł brwi i patrzył wzrokiem wyzywającym,i jednocześnie przywołująco. — Badajcie Pisma — wskazał swoje zwoje,które soferim trzymali w rękach — badajcie Pisma, a znajdziecie w nicho mnie. Ale wy nie szukacie, bo w was nie ma miłości Bożej... Przychodzą inni we własnym imieniu, którzy własnej chwały szukają — i tych słucha-cie. Mnie zaś, który przyszedłem w imieniu Ojca mego i tylko Jego chwałyszukam — nie chcecie wierzyć. Obyście chociaż Mojżeszowi wierzyli! On

 pisał o mnie. Lecz nie wierzycie i jemu! Jakże mnie uwierzycie?Po słowach mocnych, przecinających, pewnych siebie, zuchwałych — 

nowe, niby nuta bólu. „Jakżeż mnie uwierzycie?...” Nasi chaberim stali wciszy dławiąc się gniewem. Znienawidzili Go po tych słowach. Słyszałem

 potem, jak opowiadali o wydarzeniu na Wielkiej Radzie: nienawiść ziała imz ust niby zapach zjedzonego czosnku. Najwięcej pełni byli urazy za to po-wiedzenie, że nie wierzą Mojżeszowi. A ja? Ja naprawdę nie wiem, co o tym

myśleć. Przyznaję: ten Człowiek mówi rzeczy chwilami po prostu oburza- jące. A przecież ty, który jesteś taki mądry, wiesz, że są dwa rodzaje prawdy.

53

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 54/392

 

Jedna jest prawdą wyłącznie dla rozumu. Przyjmujemy ją lub odrzucamy,dajemy się przekonać lub tworzymy przeciwko jej naporowi naszą przeciw- prawdę. Ale kiedy przestajemy myśleć, kiedy jemy, zasypiamy, prowadzimylekkie rozmowy ze swoimi, kochamy — wtedy ta prawda jest nam właści -

wie obojętna. Lecz jest inna prawda, której nie wystarczy przyjąć rozumem.Musimy ją przyjąć całym sobą, bo póki jej tak nie przyjmiemy, jest w nasona buntem i bólem. Kto wie, czy On właśnie takiej prawdy nie głosi, i dla-tego Jego słowa tak wielki wywołują we mnie wstrząs. Każde z nich wydajesię żądaniem. I to jakim żądaniem! Ja Go nie nienawidzę... Za cóż miałbymGo nienawidzić? Czasami nawet wydaje mi się, że byłoby to bardzo piękne,gdyby istniała Prawda tak całkowita, tak wypełniająca życie jak to, co On

mówi. Rozumiesz mnie, Justusie? Teraz może oburzam cię. Tyle trudu wło-żyłeś kiedyś w to, by zaszczepić mi w duszy obojętność mędrca, dla które-go nieważne jest życie, a ważna prawda. Ten Człowiek natomiast, gdybyGo naturalnie można było nazwać filozofem, wydaje się głosić inną zasadę.Mówi, że ważne jest życie, ponieważ prawda jest w nim... Czy jakoś w tensposób... Dla Niego w każdym razie życie i prawda nie są odrębnymi poję-ciami. Dla mnie — nie wiem...

Rano wszyscy w mieście mówili o tej rozmowie. Spierali się, biegaliw poszukiwaniu Jezusa. On jednak w nocy zniknął z Jerozolimy i już sięwięcej nie pokazał. Święta minęły — więc zrozumiałem, że próżno czekamna Jego powrót. Jeśli chcę zdobyć Jego moc i wiedzę dla ratowania Rut,muszę za Nim iść; Rut znowu wygląda źle... Znowu nie je, znowu ma wzrok rozdzierająco smutny...

Wyruszyłem. Powędrowałem oczywiście brzegiem Jordanu, aby niestykać się z Samarytanami. W głębi ghoru jest już upalnie, drzewa i krzewyrozrastają się w oczach. Mętna, ledwie opadła po wiosennym wylewie wodawypełnia po brzegi koryto rzeki. Ludzi spotyka się wielu: ciągle jeszczewracają pielgrzymi ze Świąt.

Spotkałem dwóch młodych ludzi, którzy przyszli z Perei przez bród kołoBethabara. Wędrowaliśmy w jednej grupie i wieczorem na postoju dowie-

działem się, że są to uczniowie Jana, którzy idą od niego z poselstwem do

54

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 55/392

 

Jezusa. Bardzo mnie to zaciekawiło i usiłowałem się dowiedzieć, w czymsię ono zawiera. Ale tego mi powiedzieć nie chcieli, natomiast opowiadalimi dużo o ich mistrzu. Biedny Jan! Idąc wzdłuż Jordanu miałem go wciąż

 przed oczyma takim, jakim go widziałem przed rokiem. Biedny Jan! Tkwi

wciąż w lochach Macherontu. On, który przez lata całe nie wiedział, co toznaczy skrywający przed skwarem i deszczem dom, teraz siedzi zamkniętyw ciemnej i dusznej celi. Jego myśl musi być pełna gorączki. On już wtedynie żył teraźniejszością, ale oszołamiającymi wizjami. Jan — to pieśniarz

 jak ten Grek, który wyczarował z niczego wojnę o miasto i powrót jednegoz jego zdobywców przez Wielkie Morze. Opowiada się o nim, że był ślepy.Myślę, że tak było naprawdę. Tylko człowiek, który nie widzi bliskiego,

może zobaczyć tamto — takie dalekie... Jan jednak widzi. Cóż to musi byćdla niego za męka! Ty na pewno rozumiesz, Justusie, to rozdarcie człowiekażyjącego w dwóch jednocześnie światach, z których jeden jest zaprzecze-niem drugiego. W rzeczywistości każdy z nas.. Nieprawda? Każdy z nas maw sobie coś, co go wiąże z ziemią za horyzontem. A jednocześnie musi żyć,żyć zwyczajnie! Ja także... Może dlatego tak mi jest bliski los Jana. Pojmuję pokusy, które on znosi. Świat ten jest w nim cierniem nie do usunięcia. Nig-dy nie potrafimy, niestety, tak wypowiedzieć naszych tęsknot, by tym pory-wem zagłuszyć świadomość naszych słabości... Znowu przypomina mi sięhistoria grecka o tym Tantalu... Cierpieć — i nie móc przestać cierpieć! Jak 

 ja z powodu Rut... Ale nie tylko przez Rut. Gdyby nawet ona nie umierałami od lat na rękach, byłbym równie rozdarty. Znasz to uczucie? Ktoś kołociebie krzyczy. Z początku nie zwracasz na to uwagi. Potem krzyk opano-wuje twoją myśl. Nie możesz się oderwać, nie możesz się na niczym skupić.W końcu nie wiesz: ktoś inny krzyczy czy to ty sam... Chcąc nie chcąc za-

czynasz także krzyczeć. Spostrzegłszy to zamykasz siłą usta, napinasz uwa-gę, szukasz znowu w sobie głosu, który przedtem się dobywał. Na próżno!Znowu krzyk opanowuje ciebie! A jednocześnie wiesz, że tamten zgłuszonycichy głos jest czymś najważniejszym w twoim życiu. Wszystko gotów je-steś dać — tak ci się przynajmniej zdaje — aby go znowu usłyszeć...

Ci dwaj młodzi ludzie o twarzach skupionych i dalekich to niby dłonieJana wyciągnięte w przestrzeń ruchem szukającego pomocy niewidomego.

Wielkimi ludźmi byli nasi prorocy. I Jan jest wielki. Ale myślę, że ratunkiem proroków przed własną wielkością był wciąż przesuwany w przyszłość ob-

55

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 56/392

 

raz proroczy. Biada jednak prorokowi jak Jan, który przeczekał, przeżyłswoją misję! Jeżeli wszystko, czego on oczekiwał, miało się wyrazić poja-wieniem się Nazarejczyka — to nie powinien dłużej żyć! Trzeba nam umieraćw drodze do naszych dzieł: lepiej nam walczyć o ich dokonanie, niż widzieć

 je spełnione. Śpiewacy zwłaszcza powinni umierać przed swoją pieśnią...Oczywiście nie wierzę w to, co wykrzykuje gawiedź, że Nazarejczyk jestMesjaszem. Nie, nie! Czy pojmujesz jednak, czym by było dla śpiewaka,który wyczarował w swej duszy obraz największego triumfu, przyjście ta-kiego Mesjasza? Mesjasza — człowieka ściganego przez kapłanów, pogar-dzanego przez faryzeuszy, zagrożonego przez Antypasa i przez Rzymian,żebraka niepewnego dnia i godziny, nauczyciela nie zrozumianego przez

swoich?...Bo oni Go nie rozumieją. Przekonałem się o tym. Znalazłem Go w Ka-

farnaum. Wędruje przez zielone wzgórza Galilei, a za Nim ciągnie nieprze-liczony tłum. Gdy wejdziesz do miasta, kiedy On gdzieś w pobliżu naucza,nie znajdziesz w zabudowaniach żywej duszy. Wszyscy i wszystko idzie za

 Nim. Gdy On zatrzymuje się, ciżba otacza Go kręgiem i patrzy na Niegowytrzeszczonymi oczyma. Czasami któryś śmielszy zapyta Go o coś. A On

zaczyna mówić. Ludzie nie odrywając od Niego wzroku siadają na trawie:gotowi są Go słuchać całymi dniami. Można Go zresztą słuchać... To takżeśpiewak, tylko że Jego pieśń jest niepojęcie dojrzała w swym wyrazie. Niema ani jednej zbytecznej, nadmiernie wyciągniętej nuty. Znowu przypominami się niewidomy Grek. Ale pieśni są odkrywaniem zgasłego świata. U Na-zarejczyka inaczej. Piękno świata w Jego pieśni jest pięknem żywym. Sły-szałem, jak mówił: „Patrzcie na lilie polne...” Jego głos stał się wtedy mięk-ki, dziwnie tkliwy. Gdy wymawiał: „lilie” — choćbyś nie widział kwiatu,

czujesz jego delikatną woń i zda się — dotykasz jego płatków. I zaraz: „Na-wet Salomon w całej swej królewskiej chwale nie jest ubrany jak każdaz nich...” Czy czujesz to porównanie? Inni będą zestawiali purpurę królew-skiego płaszcza z pożarem, jego błysk — z blaskiem klejnotu... On bierze

 biały niepozorny kwiatek. Odkrywa piękno tam, gdzie przestaliśmy je wi-dzieć. Jemu nie potrzeba porównań, które oszołamiają. Znowu przyszło mido głowy, co ci kiedyś pisałem: On nikogo nie zniewala. Przywołuje do

siebie bez krzyku — półgłosem...

56 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 57/392

 

A kiedy rusza dalej, tłum rozstępuje się i tworzy przed Nim niby ciasną ulicę, która nie ma końca. Leżą w niej sznurem chorzy, kalecy, nieczyści.Gdy nadchodzi, wyciągają do Niego ręce, krzyczą, wołają Go. Cała nędza,

 jaka jest w ziemi Galilejskiej, staje przed Nim w szeregu. On zaś pochyla

się nad leżącymi, czasami dotyka czoła lub ramienia, mówi cicho, w prze-locie, zawsze z tą samą nutą, jakby tymi słowami oddalał się od własnegodzieła: „Wstań... bądź oczyszczony... nie choruj więcej... chcę, abyś byłzdrów...”

Odnalazłem Go w takiej właśnie chwili. Szedł poprzez tłum, między krzy-kiem wzywających Go chorych a zgiełkiem sprawianym przez uzdrowionych.Zatrzymaliśmy się w jakimś miejscu, gdzie stało mniej ludzi. Zbliżył się ku

nam rozdając uzdrowienia niby jałmużnę, którą skromny człowiek wciskaukradkiem w rękę żebraka. Dwaj uczniowie Jana wyszli z szeregu i zastąpiliMu drogę. Zatrzymał się. Tłum zaraz zaczął się zbierać, chciwy Jego każ-dego słowa.

 — Czego chcecie? — zapytał.

 — Rabbi — powiedział jeden z przybyłych — mistrz nasz, Jan syn Za-chariasza, usłyszał w więzieniu o Tobie. Kazał nam odszukać Ciebie i zapy-

tać: Czy jesteś Tym, który miał przyjść, czy też mamy dalej czekać?Więc na tym, widzisz, polegało owo poselstwo, z którym zdążali. Biedny

Jan. Jego pieśń ścichła, a w mrocznym lochu przystąpiło do niego zwąt- pienie. Czy można mu się dziwić? Prorocy, jak Jonasz, uciekali często od brzemienia słów. Jan nie uciekł. Ale nie może dźwigać ciężaru zawodu...Może jednak co innego kryje się w tym zapytaniu. Namaszczenie, z jakimobaj posłowie wypowiedzieli te słowa brzmi dziwnie. Każdy prorok musi

dać o sobie świadectwo. Wtedy do Jana przychodziliśmy jako posłowieSanhedrynu, by nam odkrył swoją misję. Do Jezusa Sanhedryn nie przysłałnikogo... Więc może Jan uczynił to, co uczynić było trzeba wobec nowegogłosiciela słów Najwyższego: posłał ludzi, by z całą powagą zapytali, kim

 jest?

 — Idźcie — rzekł — i opowiedzcie Janowi, co widzicie: niewidomy przejrzał, głuchy zaczął słyszeć, chromy ozdrowiał i porwał się do biegu jak 

 jeleń, niemy mówi, trędowaty stał się czysty, umarły powstał z martwych,ubogi usłyszał dobrą nowinę...

57 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 58/392

 

Te słowa brzmią prosto. Nie ma w nich nic niezrozumiałego i w swojej prostocie dają odpowiedź najcelniejszą, nieodpartą. Jeżeli On pojął także pytanie Jana jako akt wezwania do ujawnienia swej misji, nie mógł odpo-wiedzieć lepiej. Jego słowa splecione z cytatami z Izajasza na tej łące pełnej

szalejących z radości uzdrowionych, w tłumie, który biegnie za Nim nibyza kimś, kto przynosi najradośniejsze wezwanie, mają zdolność przywra-cania siły osamotnionemu sercu. Posłowie skłonili się i cofnęli w tłum. Ichtwarze płonęły. Jestem pewien, że będzie tak: Pójdą do Jana, powtórzą mu,co powiedział Nazarejczyk, i zaraz przybiegną, by zostać Jego uczniami.Jak On prędko zdobywa ludzi!

Odeszli. On jednak stał dalej. Zwrócił się do stojących, którzy narośli

 jeszcze większym tłumem: — Kim jest Jan? — zapytał, jakby spodziewał się, że Mu ktoś na to od-

 powie.

Otaczający Go oczywiście milczeli. Wtedy ciągnął dalej:

 — Czy jest trzciną na pustyni, którą kolebie wiatr? Czy dworakiem kró-lewskim ubranym w miękką kuttonę? Czy prorokiem? Tak — i więcej niż

 prorokiem!

Ze swobodą, z jaką wywołuje i oświetla najbardziej ciemne teksty pro-rockie, zacytował z Malachiasza:

 — „Posyłam Anioła, by przygotował drogę przed Tobą...” Wiedzcie: nie było nigdy wśród narodzonych z kobiet większego niż Jan! Czemu nie przy-  jęliście jego chrztu? Wzgardziliście pomocą, którą sam Bóg wam zesłał.Jak dzieci. Jak nierozsądne dzieci, widząc, że Jan nie je i nie pije, wykrzy-kiwaliście: „Nie słuchajmy go! Szatan jest w nim!”; gdy zaś widzicie, żeSyn Człowieczy je i pije, znowu wołacie: „Nie słuchajmy Go!”

W tłumie była cisza.

 — A przecież — zakończył niespodziewanie — mniejszy jest Jan niżnajmniejszy w Królestwie Bożym...

Otwarcie i ostro stanął w obronie Jana. Jeśli on zapowiadał Go i głosiłżarliwie jako kogoś ważniejszego od siebie, Jezus mówi o nim z serdeczno-

ścią i prawie tkliwością. Ale nie zmienił nic w ich stosunku. Myślę, że tak  jest lepiej dla Jana. Byłoby źle, gdyby sądził w swym więzieniu, iż Nauczy-

58

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 59/392

 

ciel nie uważa się za tego, za kogo on Go głosił. Tylko jednego nie mogęzrozumieć: dlaczego w tym Królestwie, o którym On mówi, Jan ma byćniczym? Jakby dla pogłębienia moich wątpliwości podjął:

 — Prorocy do Jana prorokowali. On ostatni... Ale wy proroków zabijali-ście, a Królestwu zaprzeczacie. Każdy mu chce gwałt zadać. Na próżno!Łatwiej niebo i ziemia przestaną być sobą, niż zmieni się bodaj jedno słowow zapowiedziach Pańskich. Wierzycie, że Eliasz ma wrócić? Otoście mieliEliasza!

Ledwo zaczyna mówić — otwiera się przed słuchaczami cały świat ta- jemnic. Eliasz?

Więc Jan miałby być Eliaszem? Przecież sam temu zaprzeczył. Powie-dział: „Nie jestem nim...” A jednak to prawda, żaden z proroków nie wieściłtak bliskiej sobie przyszłości. Zapowiadali ją na dziesiątki i setki lat wcze-śniej. Tragedią i wielkością Jana jest poczucie dopłynięcia do skraju... Lecz

 jeśli za Janem rozpoczyna się naprawdę zrąb czegoś nowego, to to nowemusi mieć chyba imię Królestwo Niebieskie... Taki byłby sens tajemniczychJego słów o Janie, który jest najmniejszy. Jan pozostał na drugim brzegu.Ale czy te dwa brzegi nie zetkną się już ze sobą? Co znaczy to rozłamywa-

nie się czasu, które Prorok amhaarezów głosi z taką niewzruszoną pewno-ścią siebie? Królestwo? Ciągle nie rozumiem...

 Nagle spostrzegłem, że On patrzy na mnie. Spoglądał tak, jakby chciał,abym się odezwał, abym Go o coś spytał. Może mnie poznał? Mówią, że

 jako dziecko pytał uczonych doktorów w świątyni tak mądrze, że Jego py-tania zdumiewały. Teraz także pyta. Ale jeszcze częściej żąda, aby Jego py-tano. Staje przed człowiekiem i patrzy, jakby mówił: „Widzisz mnie i nie

 pytasz? Dlaczego? Ja ci mogę odpowiedzieć na wszystko”. Uległem Mu.Przełykając ślinę zapytałem:

 — Rabbi, co to jest Królestwo? Jak się do niego dostać?

 — Masz przykazania — odparł. — Czyżbyś ich nie znał? Ty, uczony?Znawca Prawa?

Poznał mnie.

 — Znam — rzekłem. — Ale... — Chciałem powiedzieć: „Znam, nie wie-działem natomiast, aby ich zachowanie prowadziło do jakiegoś królestwa.

59

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 60/392

 

Sam jestem wiernym wyznawcą Tory, człowiekiem dbałym o czystość.Przestrzegam skrzętnie wszystkiego, co nakazują przepisy. Jestem faryze-uszem... A mimo to nie znam Królestwa, Królestwa szczęścia, w którymnie ma nieszczęść, bólów, chorób...” Wyjąkałem: — Ale które, Rabbi? Które

 przykazanie jest najważniejsze, by znaleźć Twoje Królestwo?Uśmiechnął się. Patrzył mi w oczy dobrym, łagodnym spojrzeniem, które

 przeszywa na wylot.

 — Najważniejsze, pytasz? Czyż nie to: „Będziesz miłował Pana Bogatwego z całego serca twego i ze wszystkiej duszy twojej”? A drugie podob-ne: „Miłuj bliźniego twego jak samego siebie...”

Poczułem wstrząs. Znasz to na pewno: świadomość odkrycia, że istniejenić, która spina tysiące znanych myśli i czyni z nich jedno. Od razu, wydajemi się, pojąłem, o co Mu chodzi. Nie ma zakazu — nie zabijaj, nie cudzołóż,nie kłam, nie kradnij — który by się nie stał niepotrzebny, gdyby istniałamiłość. Taka miłość. To jasne. Ludzie są źli, ponieważ nie kochają. Gdybyich tego nauczyć! Cóż, że cesarz przysyła w swoim imieniu ofiary, gdy żoł-nierz rzymski nienawidzi nas? Cóż, że ascharowie wybierają podatek naświątynię, jeżeli tłum amhaarezów pełen jest złości i nienawiści? On ma ra-

cję! Trzeba ludzi nauczyć kochać. Gdyby ich można do tego zmusić! Lecznie narzuci się drugiemu miłości... Tak, to piękna myśl... Ale jaka złudna!

 Niebogate w ludzi będzie to Jego Królestwo! Jednak — uważałem — dlazbudowania ludzi powinienem przyznać Mu słuszność.

 — Dobrze powiedziałeś, Rabbi — rzekłem. — Przedwiecznego trzebamiłować ze wszystkich sił, a bliźniego jak samego siebie. To ważniejsze niżcałopalenia i ofiary...

Podniósł na mnie spojrzenie oczu, które na chwilę przymknął. Ich blask spłynął na mnie. Poczułem go, jak się czuje łyk gorącego mleka w zmar-zniętym ciele. Powiedział wolno, nie spuszczając ze mnie wzroku:

 — Niedaleki jesteś Królestwa...

Czy to miała być pochwała? Stanowczo w takim razie niewielka. Jeżeli ja, faryzeusz, jestem zaledwie „niedaleki”, cóż mówić o tych wszystkichrozwrzeszczanych amhaarezach, którzy Go otaczają! Ale to nie była po-chwała. On to powiedział inaczej, nie tak, jak się mówi pochwałę człowie-

60

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 61/392

 

kowi, który rozsądnie rzecz wyłożył. Nie wiem — ale mam uczucie, że Jegosłowa mało się wiązały z moimi słowami. „Niedaleki jesteś”... Czy dlatego,że przyznałem Mu słuszność? Czy też?... Skłonny jestem nieomal sądzić,że On wyznaczył mi miejsce „niedaleko Królestwa” — i że w tym właśnie

miejscu mnie widzi, czy chce widzieć...Poszedł dalej — a ja za Nim.

I tak chodzę już od paru dni, błądzę po łąkach, siaduję na trawie, by słu-chać Jego nauk, podziwiam cuda, które On co dzień czyni. Czasami dzielęz Nim posiłek. Jego życie jest proste. Noc spędza przeważnie w polu, gdzieś

 przy ognisku, owinięty w płaszcz. Gdy inni śpią, wstaje, odchodzi na naj- bliższy pagórek i modli się. Je skromnie, co Mu się nadarzy, co inni przy-niosą, a często wobec natarczywości tłumu w ogóle zapomina o posiłkach.W ciągu dnia nigdy nie jest sam. Zawsze otaczają Go ludzie spragnieniJego słów i Jego czynów. Lecz gdy przygodni słuchacze zmieniają się, małegrono uczniów stanowi stałe i nieodłączne Jego towarzystwo. On ich trak-tuje jak najbliższych swoich przyjaciół. Ale ci uczniowie! Podobno sam ich

sobie wybrał spośród wielu. Można by myśleć, że był ślepy. Cóż za wybór!Jest ich dwunastu. Większość z nich to tutejsi rybacy, ludzie prości i nie-okrzesani. Niektórych z nich widziałem przed rokiem nad Jordanem. Przy-

 pominam sobie w każdym razie tego wielkiego drągala o grubych, niby to- porem wyciosanych rysach i głosie dudniącym jak bęben arabski. Ten lubigadać, przechwalać się, wynosić się nad innych! Usta mu się nie zamykają!Ale i pozostali mu nie ustępują. Wydają się strasznie dumni, że Nazarejczyk wybrał ich sobie za towarzyszy. Pysznią się tym i robią dumne miny wobec

ludzi z zewnątrz. Natomiast między sobą kłócą się, ile się zmieści. Każdyczuje się lepszy niż drugi, każdy z nich chciałby być pierwszym po Mistrzu!Gdy On mówi — oni milczą; ale niech tylko ucichnie lub oddali się na chwi-lę — zaraz rozpoczynają swój jazgot. Prostackie słowa latają wtedy w po-wietrzu. Każdy, kto by ich słyszał, a nie widział i nie słyszał Nazarejczyka,uciekłby od tego towarzystwa przekonany, że ma do czynienia z gromadą 

 pijaków. Po swej zażyłości z Mistrzem oczekują jakiejś niebywałej chwały

w przyszłości. Doprawdy — co za gust, aby taką hałastrę dopuścić do zaży-łości ze sobą!

61

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 62/392

 

Rybak o dudniącym głosie nazywa się Szymon syn Jony. Jest tu także jego brat Andrzej. Dalej dwóch innych braci_rybaków: Jakub i Jan, którychMistrz nazwał „Synami Gromu”! Jan jest jeszcze chłopcem i ma twarz ład-ną jak dziewczyna (zdaje się, że to jego widziałem wtedy nad Jordanem).

Ale jego ręce są już zniszczone od lin, język zaś równie twardy jak u tam-tych. Masz z kolei Filipa, chłopaka, który robi wrażenie nierozgarniętego:ciągle się czemuś dziwi i czymś martwi, ale gdy Mistrz da sobie radę z tymkłopotem, wybucha naiwną radością — klaszcze w ręce, krzyczy, śpiewa.Jest Natanael pochodzący z Kany i uważający siebie nie wiadomo dlaczegoza mądrzejszego od innych: ot, taki wiejski pyszałek! Obok niego Szymon,również z Kany, dawny zelota, może nawet sikkarysta, a obecnie wyrzucony

z ich związku, jak się zdaje za małe kradzieże czy coś podobnego. Ten rów-nież uważa siebie za nie wiedzieć kogo, a to z tej przyczyny, że brał kiedyśudział w napadzie na pijanych legionistów. Jest Tomasz, mały rzemieślnik,równie porywczy, a w swej porywczości bezmyślny, jak Szymon; ci dwaj

 bez ustanku skaczą sobie do oczu. Ich przeciwieństwem będzie Mateusz — największa nędza, jaką można było tylko znaleźć. Tamci są amhaarezami,ten jeszcze na dobitkę jest — a właściwie był — celnikiem! Służył nieczy-stym, zbierał asy dla Rzymian! Mimo to Nazarejczyk dopuścił i jego doswego grona. Chodzi więc za Nim, ale nie odzywa się prawie nigdy i tylkolękliwie ogląda naokół, czy już ludzie nie chwytają za kamienie.

Dwaj następni to bracia Mistrza. Nie są zresztą rodzonymi braćmi, a je-dynie synami siostry Jego Matki, czy też brata Jego ojca. Jakub jest podobnynieco do Nazarejczyka: wysoki, o ładnej twarzy i zamyślonych oczach.Mówi zwykle wolno, nie kłóci się, ale mędrkuje. On zawsze wie, co i jak trzeba było zrobić i on jeden pozwala sobie na robienie uwag swemu wiel-

kiemu Bratu. Powiada: „Źleś to zrobił” albo: „Niesłusznieś to zrobił”. Jezussłysząc to milczy — i uśmiecha się. Drugi z Jego braci, Juda, jest podobnie jak Mateusz milczący i potulny. Chodzi za wszystkimi, nic nie mówi, patrzytylko na Mistrza oczami wystraszonej kozicy. Zgubi się kiedy i nawet niktnie zauważy, że go zabrakło.

Ostatni to mój kupczyk z Kariothu. Człowiek marzący o jakiejś zemście,ale sprytny, doświadczony, a nawet znający się nieco na Pismach. Łatwiej

mi z nim mówić niż z tamtymi. On patrzy na swych towarzyszy z pogardą 

62

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 63/392

 

i twierdzi, że Mistrz popełnił wielkie głupstwo wybierając sobie takichuczniów. Jego zdaniem z winy Nazarejczyka tym chłopom galilejskim po-

 przewracało się w głowach. Nie dość, że ich dopuścił do przyjaźni z sobą,ale jeszcze nauczył ich uzdrawiania ludzi i wypędzania szatana! Piszę „na -

uczył”, choć to na pewno niewłaściwe słowo. Judasz twierdzi, że On niczegonie uczył. Po prostu powiedział: „Uzdrawiajcie...” — i kilka razy udało sięim zwyciężyć choroby oraz wygnać szatana. Cóż to za pomysł: taką mocoddawać w takie ręce!

Oni jednak próbowali to robić jedynie, gdy Jezus na chwilę się oddalił.Przy Nim nie próbują swoich umiejętności. On sam tylko uzdrawia, a teJego uzdrowienia... Ba, nie tylko uzdrowienia! Pisałem ci, że kazał powie-

dzieć Janowi: „Umarli zmartwychwstają...” I rzeczywiście — na parę dni przed moim przybyciem wskrzesił człowieka. A było to tak: wchodził domałej mieściny galilejskiej, do Naim, kiedy zobaczył ludzi niosących mary,a za nimi idącą matkę chłopca, który umarł. Kobieta krzyczała, zawodziła,szarpała włosy na głowie, darła kuttonę. Ot, jak to matka. Codziennie widzisię takie płaczki w Jerozolimie. Owszem, współczuję drugim. Zwłaszczagdy im umiera dziecko... Śmierć dziecka to rzecz najboleśniejsza. Nie można

o niej myśleć spokojnie, nie można się z nią pogodzić. Musi być jeszczeciężej ją znieść, gdy człowiek wie, że ściągnął ją swymi grzechami. Takichmatek widzi się wiele. Ale On wzruszył się rozpaczą tamtej. Podszedł, do-tknął mar (nic Go nie obchodzą przepisy czystości!), zatrzymał niosących.Powiedział krótko jak zwykle: „Chłopcze, mówię tobie — wstań”. I tamtenusiadł. Zrobił się oczywiście wrzask, ludzie cisnęli mary i rzucili się jak szaleni do ucieczki. Aż dziw, że to jedno wskrzeszenie nie kosztowało paruzgonów, bo w popłochu mogli się pozadeptywać na śmierć. Ale skończyło

się wszystko dobrze. Miał prawo powiedzieć do wysłanników Jana: „Umarły powstał z martwych”. Ciekawy jestem, czy wskrzesiłby kogoś drugiego,dziecko innych rodziców, którzy by Go o to prosili?

Chodzę więc za Nim — lecz ciągle jeszcze nie powiedziałem Mu o swo- jej sprawie. Słucham tego, co mówi, i coraz mocniej utwierdzam się w prze-konaniu, że jeśli On coś dla mnie zrobi, zażąda za to bardzo wiele. Możenie zażąda — a przecież trzeba będzie dać... Zastanawiam się — i pozwa-

lam płynąć dniom...

63

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 64/392

 

Ładnie tu. Wciągam płucami wonie pierwszych kwiatów, lecz kiedy chcęsię nimi rozkoszować, czuję niby uderzenie w pierś: „Ty tutaj, a tam Rut...”Radość gaśnie jak zdmuchnięty kaganek. Kurczę się w sobie, wysysam z my-śli cały ból, powtarzam za mędrcem: „Marność nad marnościami, wszystko

marność...” Potem ból, żal i tęsknota splatają się z niesmakiem, który niewiadomo skąd się pojawił. Zaprawdę — lepiej jest iść za Nim i słuchać Jegoopowieści niby baśni, które śpiewak układa w noc pełną wysokich gwiazdi szumiącej potokami ciszy.

List VI

 Drogi Justusie!

Chciałeś, abym ci w krótkich słowach opisał, w czym się zawiera naukaGalilejczyka. Nie wiem, czy potrafię to zrobić. Zadanie nie jest łatwe. Gdy-

 byś mnie zapytał, czego chce Nauczyciel z Nazaretu, mógłbym ci odpowie-dzieć jednym słowem: wszystkiego. Bo to jest prawda: On chce od swychsłuchaczy wszystkiego, zupełnie wszystkiego. Pewno podnosisz w tej chwili brwi i dajesz mi tym do zrozumienia, że nie pojmujesz moich słów. Zgadzam

się z tobą. Ale widzisz — i Jego niełatwo jest pojąć. Prawda, którą głosi, jest w szczegółach tak prosta, że dziecko ją zrozumie. W całości zdaje się przerastać ludzki rozum. On mówi łatwo i przejrzyście, jakby prowadził porównej drodze. Ale nagle ta droga urywa się, człowiekowi zdaje się, że leciw przepaść. I wtedy On mówi: „Podaj mi rękę, oprzyj się na mnie, zawierz...I leć!”

 Niedawno przyszli do Niego jacyś uczniowie Jana, którzy błąkają się

tutaj niby owce bez pasterza i jeśli nie przystali do Jezusa, mówią przeciwko Niemu, jakby byli zazdrośni, że On chodzi na wolności, gdy ich mistrz

64

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 65/392

 

wciąż tkwi zamknięty w „czarnej twierdzy”. Zapytali Go: „Dlaczego Twoiuczniowie nie poszczą?” Odpowiedział: „Nie czas pościć, gdy pan młody

 jest na weselu. Ale przyjdą dni, kiedy on odejdzie — i wtedy będą płakaći smucić się. Nikt nie wstawia łaty z nowego sukna w starą simlah, ani nie

wlewa młodego wina w stare bukłaki...” Pozornie słowa bez związku. Alewmyśl się w nie, a zrozumiesz może, co ja z nich zrozumiałem: Nauka,którą On przyniósł, nie może być łatą na starym. Ona niczego nie uzupełnia,niczemu nie służy. Jest sama w sobie całością — jest właśnie wszystkim.Kto chce ją przyjąć, musi wyrzucić płaszcz i pozbyć się starych bukłaków.Musi zdobyć się na nowy płaszcz i na nowe worki.

Lecz chciałeś wiedzieć, w czym się ona zawiera... Spróbuję ci powie-

dzieć. Przed dwoma dniami szedł otoczony nieprzeliczonym tłumem. Dzień był pogodny jak wszystkie teraz. Po niebie sunął jeden jedyny zabłąkanyobłok niby wielki kłak puchu. Szmaragdowe jezioro leżało w dole, mieniącesię, pełne życia. Za nim, gdzieś na zszarzałym horyzoncie, nakreślone kilku

 białymi kreskami w powietrzu, jakby oderwane od swej podstawy, widniałyszczyty Antylibanu. Ciżba szła szumiąc niby górski potok. Nagle wszyscystanęli. Wzgórze obrywało się w tym miejscu stromą ścianą obnażonej ska-

ły. Nazarejczyk szybko wspiął się w górę trawiastym skrajem i za chwilęmieliśmy Go nad sobą — białą sylwetkę o przeszytych blaskiem włosachna tle błękitnego nieba. Tłum, który Go zna, domyślił się od razu, że będziemówił, więc zaczęto siadać pod urwiskiem i na zboczu. Trawa, skały, kamie-nie, wszystko znikło nakryte masą ludzką. On zaś stał w górze i spokojnieczekał, aż się ludzie uspokoją. Potem podniósł głowę w niebo i zdawał się przez chwilę coś mówić cicho, niedosłyszalnie. Jak On często się modli! Ażdziwne... Krótko, lecz często. Trudno to nazwać modlitwą: rzuca po prostu

 parę słów w niebo i natychmiast jest już z powrotem na ziemi. Wtedy także:wstrząsnął głową, rozłożył ręce, spojrzał po ludziach.

Zwykle zaczyna od haggady. Mówi jakąś opowieść: był król, był gospo-darz, był ojciec... Ludzie wsłuchują się w opowiadaną historię i niedostrze-galnie wkrada się im w serce ukryta zręcznie prawda. Ale tym razem zacząłinaczej. Rzekł: — Błogosławieństwo Najwyższego jest z tymi, którzy są 

 prości, wierzący, ufający i ubodzy duchem. Oni otrzymają Królestwo Nie-

 bieskie...

65

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 66/392

 

Powiedział to z taką powagą, że wydał mi się jak drugi Mojżesz zstępu- jący ze szczytu Synaj i ogłaszający otrzymane przykazania. To były takżeniby punkty cesarskiego reskryptu, w których wylicza się ludzi dopuszczo-nych do łaski władcy. Mówił:

 — Błogosławieństwo Najwyższego z cichymi i pokornymi. Oni zdobędą ziemię. Błogosławieństwo Najwyższego z ubogimi, płaczącymi i głodnymi,z chorymi i więźniami. Ich cierpienia skończą się i zamienią w radość. Bło-gosławieństwo Najwyższego ze skrzywdzonymi i z tymi, którym odmówio-no sprawiedliwości. Będzie im dana sprawiedliwość Pańska... Nastawiłemuszu. „Teraz — pomyślałem — dowiem się wszystkiego.” Nauczycielmówił jasno, jakby czytał kodeks praw. Lecz przepisy, które wypowiadał,

 brzmiały dziwnie: nie mówiły nic o winie i o karze. Mówiły tylko o cnociei o nagrodzie. A nawet o dwóch nagrodach. Bo czy to nie dziwnie brzmi:„Błogosławieństwo Najwyższego ze skrzywdzonymi...”? Więc ten, kogospotyka krzywda, jest już błogosławiony? A oprócz tego, jakby na domiar,otrzyma sprawiedliwość. Można pomyśleć, że nie ma w życiu większejkorzyści, jak zostać skrzywdzonym! Albo ci płaczący! Kto wie, dlaczegoczłowiek płacze? Może dlatego, że spotkała go zasłużona kara. Ale On ludzi

 płaczących nie dzieli. Według Niego każdy, który płacze, już otrzymał bło-gosławieństwo, a jego płacz zmieni się w radość. Czy nie wydaje ci się tozbyt wielkim uproszczeniem zawikłanych spraw życia? Posłuchaj jednak,co mówił dalej:

 — Błogosławieństwo Najwyższego z miłosiernymi. Oni także miłosier-dzia zaznają... Błogosławieństwo Najwyższego z tymi, których serca nietrapi niepokój pożądania. Oni zobaczą wielkiego Sabaoth. Błogosławieństwo

 Najwyższego z czyniącymi pokój, oddającymi dobrem za zło, chlebem zakamień. Nazywać się oni będą synami Szekinah...

Teraz byłem już pewien, że ogłasza niby drugi dekalog — podstawy swo- jej nauki. Niewątpliwie piękny zbiór. Ale ileż w nim po prostu naiwności!Cóż warte jest wołanie, że błogosławieństwo Pańskie jest z miłosiernymii uczciwymi, jeżeli nie ogłasza się jednocześnie żadnych kar przeciwkoludziom samolubnym i złodziejom?! Bądźmy rozsądni: świat jest pełen zła.Obok małej grupy ludzi, którzy wybrali drogę służenia Odwiecznemu, są tysiące amhaarezów łamiących codziennie przykazania i przepisy, a za nimi

66 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 67/392

 

nieprzeliczony tłum nieczystych pogan i bałwochwalców. Piękna nauka po-winna być strzeżona jak kosztowny kamień. Ten, kto ją wyznaje, powinienznaleźć się pod opieką prawa. Mojżesz mówił: „Kto pracuje w dzień szaba-tu — niech umrze; kto czaruje — tego zabijcie; kto składa ofiary bogom — 

ten ma zginąć; czyj wół pobódł niewolnika, ten ma zapłacić jego właścicie-lowi trzydzieści syklów w srebrze, wół zaś będzie ukamienowany...” U Niegodobrzy są rzuceni na głęboką wodę. Mają błogosławieństwo — i to ma imwystarczyć! Ale czy ono uchroni ich przed złem? Bo, zauważ, On w jednymszeregu stawia chorych i nieszczęśliwych. „Błogosławieństwo Najwyższegoz płaczącymi...” Cóż za dziwaczny pogląd! Rozumiem, że można łzami od- pokutować za swą winę i zyskać błogosławieństwo. Ale kto dostał błogosła-

wieństwo, ten już nie powinien płakać. Cóż by było warte błogosławieństwo,gdyby po nim przychodziły łzy? Do Boga przychodzi się po dobro, tak jak  ja przyszedłem do Galilejczyka po zdrowie dla Rut. Co byłby wart lekarz,który by sprawił, że choroba stałaby się jeszcze cięższa? On cnoty i nie-szczęścia zdaje się traktować jak coś równego sobie. „Błogosławieństwo

 Najwyższego — powiada — dla żebraków, więźniów, kalek, chorych...”Jedno jest tylko błogosławieństwo dla chorego — zdrowie! Jeśli ktoś nie mazdrowia, nie otrzymał błogosławieństwa!... Zapędziłem się! Ale to nie takie

 proste. Dlaczegóż ja nie mogę dla mojej Rut otrzymać błogosławieństwa?Jestem człowiekim, który ofiarował wszystko Przedwiecznemu. Jeśli nie ma

 błogosławieństwa dla mnie — któż je otrzyma? Ktoś — tylko dlatego, że jest żebrakiem? Ale ja daję jałmużny, płacę dziesięciny, nie szczędzę ofiar.I Hiob nie dał więcej! „Błogosławieństwo Najwyższego z tymi, którzy pła-czą...” A czy ty myślisz, Justusie, że ja nie płaczę? Jak dziecko, jak małedziecko, ze ściśniętym gardłem, przez które rwie się szloch. I ja mam nie

mieć prawa do sprawiedliwości? A Rut do zdrowia? Za całe moje życie takachoroba! Gdyby to, co On mówi, było prawdą, już miałbym błogosławień-stwo. Sto błogosławieństw! A wtedy choroba byłaby odeszła. Ona jednak nie odchodzi i już nawet nie mogę wyobrazić sobie, jak by to wyglądało,gdyby nagle zniknęła. Więc cóż? Błędne koło!

On ma słuszność: kto chce przyjąć Jego naukę, musi się ubrać w nową zupełnie simlah. Żadne łaty nie wystarczą: młode wino rozerwie zetlały

 bukłak. Trzeba zmienić sposób myślenia, sposób patrzenia na świat, trzebazacząć nazywać rozsądkiem coś, co się nam wydaje szaleństwem. Nie wiem,

67 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 68/392

 

 po co za Nim idę, na co czekam. Ten nowy bukłak to na pewno to samo, conarodzenie się po raz drugi, o którym mówił wtedy w nocy. Lecz człowiek nie zrzuca swojej skóry jak wąż. Człowiek musi pozostać sobą. Tak grun-townie człowieka nie zmieni ani groźba, ani wezwanie. Mnie się ciągle zda-

 je, że On za dużo żąda.Kończył swoją naukę:

 — Błogosławieństwo Najwyższego z cierpiącymi dla sprawiedliwości.Otrzymają oni Królestwo Niebieskie... I z wami wszystkimi Jego błogosła-wieństwo — wyciągnął ręce do tłumu — gdy was nienawidzić będą, gdywas z synagog wyrzucą, gdy was kłamliwie oskarżą, gdy was prześladowaći zabijać będą dla mego Imienia, jak prześladowali i zabijali proroków. Wte-

dy cieszcie się, radujcie i czekajcie. I dla was przyjdzie nagroda...

„I to wszystko?” — zapytasz. Tak. Mam wrażenie, że w tej pieśni o bło-gosławieństwach On zawarł całą swoją naukę. Mówię: „pieśni” — bo to

 była pieśń, niby jeden z psalmów stopni. On mówi nieskończenie prostoi jakby dlatego właśnie Jego słowa nieznacznie przechodzą w hymn. Może pieśń nie zawsze jest mową sztuczną, ułożoną celowo dla zabawienia gawie-dzi? Chciałeś, abym ci opisał Jego naukę. Zamiast tego przytoczyłem ci

Jego słowa. Czy jesteś zadowolony? Myślę, że nie. Ja także wolałbym byłusłyszeć coś innego, coś bardziej uzasadnionego — i coś mniej oszałamia-

 jącego. Kiedy Go słucham, mam uczucie, jakby słońce spadło mi prosto nagłowę z roziskrzonego nieba.

Muszę ci przyznać, że budzą się we mnie nieraz wątpliwości, czy On jest jednak, jak twierdzą saduceusze, burzycielem Zakonu. Ten stary bukłak może oznacza Torę? On jednak zapewnia, że ani mu w głowie rozwalać Za-

kon. Powiedział: — Póki są niebo i ziemia, póty nie zmieni się ani jedna litera w Piśmie.

 Nie przyszedłem go obalić, ale wypełnić. Kto szanuje i zachowuje Zakon,ten znajdzie swe miejsce w Królestwie Niebieskim, choć niskie i poślednie.Ale kto wypełni Zakon — ten będzie największy w Królestwie...

Gdy On mówi „wypełni”, zdaje się nie mieć na myśli zwykłego wypeł-nienia przepisów. Dla Niego „wypełnić Zakon” oznacza znaleźć w nim

 jakiś tajemniczy wewnętrzny sens. Bierze na przykład stary zakaz z tablic

68

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 69/392

 

Pańskich: „Nie zabijaj” i tłumaczy: „Kto gniewa się na brata, ten już jakbyzabił. Kto bratu powie: głupcze — tego czeka gehenna!” Albo przypomina

 przykazanie: „Nie cudzołóż” i zaraz dodaje: „Ale ja ci mówię: Wystarczy,abyś zapragnął obcej kobiety — już ją posiadłeś! Żona twoja jest twoim

ciałem. Ale kiedy ją porzucisz, pamiętaj — ty winien będziesz, jeśli oddałaciało drugiemu!”

Czasami mówi rzeczy, które budzą niepokój. Powiedział kiedyś: „Sły-szeliście, co nakazywał Mojżesz: jeśli kto uderzy drugiego, za życie oddażycie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, siniec za siniec...?Ale ja mówię: jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu także drugi; jeślici kto zabiera kuttonę, oddaj mu i simlah; jeśli cię kto siłą prowadzi — pójdź

za nim i dalej jeszcze; jeśli cię kto o pożyczkę prosi i nastaje — daj, choć byś wiedział, że jałmużnę dajesz...”

Czy nie nazbyt wielkie żądanie? Posłuchaj jednak czegoś jeszcze bardziejdrażniącego. To było właśnie dziś rano. W tłumie otaczającym Go były ro-dziny Galilejczyków, którzy w czasie ostatniego Święta Żniw zostali pomor-dowani przez Rzymian. Ktoś wspomniał o tych wydarzeniach i oczywiściewybuchnął zaraz płacz i lament. Nauczyciela zajęły te krzyki. Żebyś zoba-

czył, jak On pochyla nad ludźmi swą głowę, która gdy blask słońca ślizgasię po niej, wpada w barwę starego, ciemnego złota, i gdybyś widział Jegogłębokie oczy szklące się współczuciem! Gdy Mu ktoś opowiada o cier-

 pieniu, On zdaje się bardziej jeszcze cierpieć niż sam opowiadający. „Mójsyn...” — szlochała jakaś kobieta o twarzy suchej i porżniętej zmarszczka-mi niby spękana na słońcu glina. „Mój mąż...” — powiedziała inna, młoda,

 pięknie zbudowana chłopka, głosem twardym i bezbarwnym, jakim się za-głusza żałość. Jego usta drgały. Westchnął.

 — Czy myślicie — zapytał nagle, zwracając się do otaczających Go ludzi — że jej syn i jej mąż byli większymi grzesznikami niż wy wszyscy?

Zapanowała cisza pełna zdumienia i niepewności.

 — Nie! — potrząsnął głową. — Więc jeśli pokutować nie będziecie,wszyscy zginiecie! — słowa zabrzmiały niby przytłumiony krzyk rozpaczy.Pod falującą brodą szczęki zacisnęły się mocno. Lecz potem jakby powstała

w Nim nowa myśl. Rozłożył szeroko ręce, jak zawsze, gdy zdaje się mówićdo wszystkich i dla wszystkich. Podjął: — Czy pamiętacie, co napisano

69

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 70/392

 

w Księdze Kapłańskiej? „Nie żądaj krwi brata twego, nie zachowuj dla niegonienawiści, nie szukaj na nim pomsty, kochaj go, jak kochasz samego siebie.”A ja wam mówię...

Głos Jego wezbrał niby Jordan w porze deszczów. — Kochajcie waszychnieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują i nienawidzą. Na

 jakąż to nagrodę czekacie kochając brata lub człowieka, który was kocha?I poganie to czynią. Ale wy inaczej: bądźcie doskonali, jako Ojciec waszniebieski doskonały jest...

Kiedy to usłyszałem, w pierwszej chwili miałem ochotę natychmiastrzucić Go i powrócić do Jerozolimy. Cóż to za upodobanie włóczyć się zaCzłowiekiem, którego słowa są jak kamienie w ustach. „Nadstaw drugi po-

liczek... Kochaj nieprzyjaciół...” Kochaj? Któż zdoła kochać grzesznika?Człowieka, który nas zabija? I czy można zrobić cośkolwiek dobrego, gdysię przyjęło taką postawę wobec przeciwników? Jeszcze raz powtarzam:świat jest pełen zła. Dobro nie obroni się samo. Wszyscy to wiedzą, tylkoOn tego nie widzi. Wyobraża sobie, że prawda musi zwyciężyć dlatego, że

 jest prawdą! Niestety! Zawsze prawdzie trzeba było pomagać. I trzeba ją  było ludziom narzucać.

Gdyby się chciało Jego słuchać, należałoby zostawić nauczanie i tylko postępować tak, jak się chce, by postępowali inni. Trzeba jednak przyznać,że On tak właśnie czyni. Kiedy patrzę na Niego z bliska, wiem i czuję, żeOn równie kocha mnie, byle amhaareza z tłumu, Araba, Rzymianina, Greka

 — czy ja wiem jeszcze kogo! Więcej nawet! On tak samo kocha obcegoczłowieka jak swoich najbliższych: Matkę, uczniów, braci, siostry... Jeżelimówię „tak samo”, to rozumiem to w ten sposób, że On kocha każdego tak 

 bardzo, że w tej ogromnie wielkiej miłości nie może być różnic. Kocha sięmniej lub więcej, gdy się niewiele kocha. Jego miłość zdaje się nie znaćgranic. Nie mogę wyobrazić Go sobie odmawiającego komukolwiek. Ludzieżądają od Niego cudów niby pożyczki, której wiadomo, że nie spłacą. I Onim je daje! Daje jakby wbrew sobie, jakby chcąc pozostać w zgodzie ze swy-mi własnymi słowami. Bo On przecież ciągle mówi o miłosierdziu i dobroci Najwyższego. I te wszystkie uzdrowienia, których codziennie tyle dokonuje,to jakby unaocznienie tamtej prawdy. On uzdrawia chorych niby pokazując,że Adonaj nie może postąpić inaczej wobec tych, którzy Mu zaufali. „Patrz,

70

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 71/392

 

 jaki On jest — zdaje się mówić. — Ja cię uzdrowiłem; wiedz teraz, czegood Niego możesz oczekiwać! To znak, że powinieneś Mu zawierzyć...” Lecz

 jeżeli komuś ten znak nie byłby potrzebny? Gdyby ktoś Przedwiecznemuzaufał bez świadectwa cudu? Ta myśl zrodziła się we mnie dzisiaj i zaczyna

mnie niepokoić. Wydaje mi się, że widzę otwierającą się pod nogami pu-łapkę. Dostałeś zdrowie, żebyś wiedział, że Pan jest miłosierdziem. Kiedyw to uwierzysz — co wtedy?...

Jakim prawem On mówi w imieniu Odwiecznego? To zuchwalstwo za-wsze mnie od Niego odpycha. Nie mogę znieść Jego zarozumiałości! Byli-śmy z Nim przed paroma dniami w małym miasteczku Korozaim, tuż nadKafarnaum. Ludzie witali Go ze wzruszeniem, jak wszędzie tutaj, przynosili

Mu chorych, szarpali Go za płaszcz i chwasty, wierzą bowiem, że samo do-tknięcie Jego odzienia, nawet Jego cień — zdolne są uzdrawiać. Zresztą tosię zdarza... Słuchali także Jego słów, bili się w piersi, pociągali nosamii drapali się w głowę, jak człowiek, który postanawia odmówić sobie tegolub tamtego. Ale gdy po jakimś czasie przyszliśmy do miasteczka po razdrugi, pierwszą rzeczą, na jaką natknęliśmy się, był orszak drużbów, którzyodprowadziwszy oblubieńcowi pannę młodą wracali teraz — wśród pijac-

kich wrzasków — by dalej ucztować w domu jej rodziców. On zatrzymałsię i nagle wybuchnął. Nigdy nie wiesz, co zrobi, co powie; czy się uśmiech-nie do nieczystego stada amhaarezów, czy wystrzeli porywczym krzykiem.On, taki spokojny i cichy — potrafi przecież wybuchać. Mówi wtedy słowaostre, jakby bicz wielbłądnika świstał Mu nad głową. Podniósł rękę i opu-ścił ją z rozmachem niby prorok ciskający klątwę.

 — Biada tobie, Korozaim! — zawołał. — Gdyby Tyr i Sydon widziałytyle co ty cudów, już by pokutowały w płaczu i w popiele. Dlatego mówięci: lżej będzie miastom fenickim w dzień sądu niźli tobie!

W tym samym porywie odwrócił się ku drodze, którą przyszliśmy z Ka-farnaum, z miasta, które tak bardzo kocha, że aż ludzie zaczęli je nazywaćJego miastem. Krzyknął:

 — A ty, Kafarnaum, czy do nieba się wznosisz? Nie — szeol cię ciągnie!Gorsześ od Sodomy! Mówię tobie: lżej będzie w dniu sądu ludziom, wśród

których żył Lot, niż twoim mieszkańcom...Oniemieliśmy. Tylko Piotr podparł się pod boki i z góry spoglądał na

71

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 72/392

 

ludzi naokół. Także synowie Zebedeusza zaczęli z zawziętością wykrzyki-wać: „Słusznie! Słusznie! Tak będzie z grzesznikami! Z poganami przestają!Zasłużyli na karę! Zobaczycie — zstąpi na was ogień z nieba!” Patrzyłemw twarz Nazarejczyka. Gdy wybuchnął, był na niej wyraz dotkniętej god-

ności, jakby to Jego samego obraziły pijackie wrzaski korozaimczyków.Ale zaraz zmieniła się. Błysk oczu zgasł. Były teraz niby tafla wody głębo-kiej studni, która nie wiadomo: szkli się chłodem czy pulsuje ciepłem jak źródła Kallirhoe. Gniewny ton głosu ustąpił nagle. To, co teraz powiedział,

 brzmiało niby skarga matki przywołującej nieposłuszne dziecko. Skierował ją w stronę uczniów: „Nie wiecie, czyjego Ducha jesteście...” Potem zwróciłsię do stojących w krąg mieszkańców Korozaim:

 — Przychodźcie do mnie wszyscy — powiedział — wszyscy, którzycierpicie i którzy pracujecie ciężko. Weźcie moje jarzmo i nieście je jak ja

 — pokornie i cicho. Jeżeli tak postępować będziecie — nie zabraknie wamradości. Moje jarzmo bowiem to nie ciężar, to szczęście...

Szczęście?... Człowiek, który otrzymał błogosławieństwo, jest szczęśli-wy. „Błogosławieństwo z płaczącymi...” — to niby zapewnienie: jesteścieszczęśliwi, ponieważ płaczecie... Czy może być szczęśliwy ktoś, kto płacze?

 Nie, Justusie, ta filozofia nie dla mnie! Ja płaczę i nie jestem szczęśliwy.Służę Panu, lecz to mi nie daje szczęścia. Gdyby Rut była zdrowa... Ale nie,muszę być zupełnie szczery. Ten ból tkwi jeszcze głębiej — strzała o urwa-nym grocie, który uwiązł gdzieś we wnętrznościach. Cóż On ofiarowuje?Zamiast bólu, który sam przychodzi, ból, który na siebie bierzemy? To są słowa. Gdy mnie boli noga, nie zdołam zamienić tego bólu na ból zęba,choćby w danej chwili właśnie ból nogi wydawał mi się najbardziej dotkli -wy. Post jest także zadanym sobie bólem. Dlaczegoż jednak wszystkie moje

 posty nie mogą zastąpić cierpienia Rut?

„Błogosławieństwo Najwyższego z miłosiernymi, czyniącymi pokój, pła-czącymi...” Tak On mówi. I temu na pewno nie da się zaprzeczyć. On sam jest tego sprawdzianem. On jest miłosierny, gdy pochyla się nad cierpiącymii zdaje się rozpraszać na nich swoją moc. On czyni pokój — w tej niesfor-nej hałaśliwej galilejskiej bandzie nikt się jednak nie bije, kłótnie nie są znowu takie częste, a kiedy On mówi, otacza Go cisza prędkich oddechówi mocno bijących serc. On także płacze — musi często płakać i choć tego

72

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 73/392

 

nigdy prawie nie daje poznać po sobie, mówią o tym bruzdy na Jego świe-żych policzkach. Jest ubogi i cierpi prześladowania. Wszystko, co wedleJego słów stanowi znamię błogosławieństwa i szczęścia jest w Nim. I myczujemy to błogosławieństwo. Jest ono jak aureola nad Jego głową, gdy stoi

 pod blask słońca. Lecz nie myśl, że On jest kimś niezwykłym. To naprawdęzwyczajny człowiek... I zaraz muszę sobie zaprzeczyć. Tak nie jest. Cośniepojętego promieniuje z Niego w sposób nieuchwytny, a przecież nieza-

 przeczalny. Nie było człowieka, który by mówił tak jak On... Jeżeli mówio tak wielkim zaufaniu do Przedwiecznego, że aż to się wydaje bluźnier-stwem, to przecież sam tak właśnie musiał Mu zaufać. „Nie troszczcie się

 — powtarza po wiele razy — o to, co będziecie jedli lub pili, lub w co się

ubierzecie. Patrzcie na ptaki: nie zbierają ziarna na zapas i nie zadręczają się myśleniem o tym, co będzie. Zaufały — dlatego każdy z tych wróbel-ków, których dwa za asa sprzedają, jest w ręku Boga. Nie kłopoczcie siętroskami jutra. Dość trosk jest dzisiaj. Szukajcie Królestwa Bożego, szukaj-cie go przede wszystkim wytrwale, uparcie, nieustępliwie a wszystko innedostaniecie także. Wie dobrze wasz Ojciec w niebie, że bez chleba nie żyjeczłowiek...”

Takie jest właśnie Jego życie, niby życie ptaka — bez troski o jutro, choćnie bez pamięci o jutrze. Gdyby tak umieć! Ale to zbyt wielka sztuka dla lu-dzi jak my — stać się bodaj trochę lekkomyślnymi. Za dużo przewidujemy.Już dziś jesteśmy w kłopotach, które przyjdą. Jeśli nie przyszły — nawettego nie zauważymy, zajęci z kolei dalszymi. Ciągle trzepocze się w nasniepokój: jak to załatwimy, co powiemy, w jaki sposób postąpimy... Ileżkłamstw postanawiamy wyobrażając sobie, że tak będzie lepiej, że tak będzierozsądniej. Nieraz zdarza mi się drżeć: co będzie, jeśli choroba Rut potrwa

 jeszcze rok czy dwa?... Jak bardzo sami siebie męczymy!

On zaś tego wszystkiego nie zna. Choć się tylko uśmiecha, Jego cichyuśmiech bardziej jest pogodny niż hałaśliwy śmiech innych. W Jego głosierozlega się często żal, smutek, prawie rozpacz. Ale jeszcze częściej słychaćw nim — radość. Trudno uwierzyć, a jednak ona w nim tkwi. To taka dziw-na radość, niby szmer wody na dnie rozpadliny skalnej. Możemy go usły-szeć zawsze, gdy pochylimy się nisko i natężymy słuch. Ale są chwile, gdy

źródło tryska w górę fontanną i mieni się w słońcu wszystkimi barwami

73

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 74/392

 

tęczy. Kiedyś zawołał: „Proście! Stukajcie! Każdy proszący otrzyma, każde-mu stukającemu otworzą! Nie dostaniesz węża, jeśliś prosił o rybę...” Po prostu zachwyt promieniał wtedy z Jego słów. On zdaje się mieć tylko jednozmartwienie i jedną radość: zmartwienie, że ludzie mogą być źli, i radość

 pochłaniającą wszystko, że większa jest dobroć Najwyższego niż ludzkazłość... Niedawno, gdyśmy szli z Nim przez Kafarnaum, zbliżyło się do nassiedmiu starszych tamtejszej synagogi i zaczęli Go prosić, by wyleczyłśmiertelnie chorego sługę rzymskiego setnika dowodzącego manipułem,który czuwa na granicy tetrarchii Antypasa i Filipa. Setnik ten bardzo jest

 jakoby życzliwy dla wiernych i sam przystąpiwszy do „bojących się Pana” przyczynił się do budowy synagogi w Kafarnaum. „Pomóż mu, Rabbi — 

mówili — to naprawdę dobry człowiek...” „Prowadźcie!” — odparł krótko.Szliśmy wysadzoną czarnymi cyprysami drogą, brzegiem morza, ku ujściuJordanu. Genezaret leżało w słońcu — rozległa równina na dnie kotła — a na jego powierzchni skakały połyski niby latające ryby. Stojąc w wodzie rybacyw swych krótkich kuttonach i w zawojach na głowie ciągnęli z wysiłkiemku kamienistemu wybrzeżu sznury od dżarfu. Oczywiście Szymon, Jan, Ja-kub i inni zapalilli się na ten widok i zaczęli krzykiem udzielać tamtym rad.Aż im ręce się rwały do tych sznurów, pływaków, a także do wody, w której

 przecinają się chłodne i gorące prądy. Poszli za Mistrzem, lecz cała ich na-tura pozostała przy łodziach i sieciach. Prostacy... Nigdy nie byliby się zde-cydowali na porzucenie tego wszystkiego mimo całego roku wołań i wezwań,gdyby On pewnego dnia nie przemówił do nich... Znam to wydarzenie zesłów Jana syna Zebedeusza. Ten chłopak lubi czasami opowiadać. „To było

 przed porą deszczów — mówił. — Nauczyciel przemawiał do ludzi. Żebyzaś nań nie napierali, wsiadł do naszej łodzi. A kiedy już słońce schyliło się

za Karmel i ci, co słuchali, rozeszli się, rzekł do Szymona: «Zarzućcie sie-ci!». Całą noc byliśmy na morzu i nic nie złowiliśmy. Dwa dni przedtem

 była burza i ryby odpłynęły na głębię. I teraz wiedzieliśmy, że nic nie zło-wimy — fala zbyt mocno biła o brzeg. Ale Szymon powiedział: «SkoroRabbi każe, płyńmy...» Odbiliśmy. Na powierzchni huśtały się pierwszeczarne płachty zmierzchu, kiedy rzuciliśmy sieć w wodę. Potem, jak trzeba,zaczęliśmy stukać kijami w dno. «Pływaki ruszają się, ryba przyszła!» za-

wołał Szymon. Podpłynęliśmy i chwyciliśmy za sznury. Ale choć nas byłoczterech, sieć ani drgnęła. Jakby przylgnęła do dna. «Mocniej! Mocniej,

74

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 75/392

 

chłopcy!» — krzyknął Szymon i sam targał ze wszystkich sił. Nic z tego. Na szczęście płynęła w pobliżu łódź należąca do znanego nam chaburah.Zawołaliśmy na tych, co w niej płynęli, aby nam pomogli. Chwycili z dru-giej strony. Ale i wtedy nie od razu zdołaliśmy sieć wydźwignąć. Andrzej

zawołał: «Rwą się sznury!» Rzeczywiście pękały nam pod palcami. Szymon,uczepiony burty, ciężarem całego ciała starał się przeważyć opór. Stęknął

 przez zęby: «Straciliśmy sieć...» To byłaby ogromna strata. Nie mieliśmyżadnych oszczędności w zapasie. Nigdy nie potrafilibyśmy kupić drugiej.Dyszeliśmy, tamci w łodzi obok dyszeli także. «Idzie!» — krzyknął nagleJakub. «Idzie!» — zawołał Andrzej. «Jeszcze! Jeszcze! Mocniej!» — kiero-wał nami Szymon. Teraz sieć szła naprawdę w górę. Woda między obu na-

szymi łodziami zaczęła wrzeć. Wydobywaliśmy z siebie ostatek sił. Naglenad czarną powierzchnią wody ukazała się, niby skała występująca z morza, białosrebrna masa ryb. Ileż ich było! Nigdy, rabbi, nie widziałem czegoś podobnego. Nie dociągnęlibyśmy sami tej zdobyczy do brzegu. Ale pośpie-szyły nam na pomoc inne łodzie. Szary zmierzch spowił wszystko, kiedy

 pod dnem łodzi zachrzęściły kamienie. Nauczyciel stał na brzegu. Szymonrozepchnął nas. Skoczył z burty do wody, w kilku susach dopadł lądu. Wi-działem, jak rzucił się do kolan Nauczycielowi. Znasz go, on jest taki gwał-towny... Zawołał: «Idź ode mnie, Rabbi, jestem tylko grzesznikiem!» Ale

 Nauczyciel uśmiechnął się i dotknął dłonią jego głowy. «To nic...» — po-wiedział. Mocno oparł swoje obie dłonie na ramionach Szymona. «Leczteraz — rzekł — będziesz łowić ludzi...» I wtedy — mówiąc to Jan uśmiech-nął się melancholijnie — porzuciliśmy wszystko...”

Potem skręciliśmy w lewo, by dojść do mostu na rzece, ów setnik bowiemma dom w Julias. W połowie drogi ujrzeliśmy pędzącego nam naprzeciw

 jeźdźca na koniu. Zobaczył nas i zdarł wierzchowca; zsunął się na ziemię.Miał na sobie krótką tunikę żołnierską i ciężki pas z kołyszącym się u niegomieczem. W ręku trzymał znak swojej władzy: laskę z winnego pnia. Na

 jego wygolonej twarzy był wyraz powagi. Stanął na skraju drogi. Czekałwyprostowany, aż Nazarejczyk zrówna się z nim. Wtedy szybko zgiął kolanai przyklęknął. Miał głowę opuszczoną, gęstwa ciemnych skręconych wło-sów zasłaniała mu twarz. Jezus zatrzymał się.

75

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 76/392

 

 — To ten, to właśnie setnik, do którego idziemy — podszepnął z tyłuhazzan.

Żołnierz tymczasem podniósł się z klęczek; głowa jednak dalej zwisałamu na piersi i ręce miał złożone. Powiedział twardą greczyzną, jaką mówią 

 barbarzyńcy z północy:

 — Nie trudź się Kyrie... Dowiedziałem się, że idziesz, i wyjechałem na- przeciw, by Ci powiedzieć, że nie jestem godny, abyś był moim gościemi mówił ze mną, a ja żebym usługiwał Tobie. Wiem — ciągnął — wystarczy,że powiesz, a mój człowiek ozdrowieje. Ty jesteś jak trybun, który rozkazu-

 je żołnierzowi: „Idź tam” lub: „Zrób to” — a żołnierz słucha.

Zapanowała cisza. Setnik stał w cieniu drzewa, ciągle schylony. Jezus patrzył na niego. Z dziwną przenikliwością czarne oczy Nazarejczyka wpa-trzone były w żołnierza. Powiedziałbym — z niepokojem... Zdawał się ocze-kiwać czegoś w napięciu...

 — Idź więc — powiedział nagle. — Uwierzyłeś i stało się...

I teraz setnik nie podniósł głowy. Sztywnym żołnierskim ruchem zgiąłkolano, przypadł nisko, jakby chciał ustami dotknąć rąbka simlah Mistrza.

Potem wstał, wyprostował się. Wtedy dopiero zobaczyłem jego twarz jesz-cze młodą, ogarniętą przez radość. Ten człowiek przyjął słowo za czyn. Za-kołysał się na nogach, jakby nie wiedział, co ma robić: biec do konia czyraz jeszcze upaść na kolana. Porywczo podniósł rękę. Pozdrowił Mistrzaz Nazaretu po żołniersku — niby wodza. Spiesznym ruchem dopadł konia,

 jednym skokiem znalazł się na jego grzbiecie. Szarpnął wodze, aż rumak zatańczył na tylnych nogach. Zawrócił go pod górę. Jeszcze raz, obróciwszysię do tyłu, podniósł rękę. A potem pognał wśród suchego trzasku kopyt na

kamieniach przydrożnych.Staliśmy patrząc za oddalającym się. Kiedy wreszcie sylwetka konia

i jeźdźca rozpłynęła się w dali, Jezus odwrócił ku nam twarz. Mówiłem cio Jego radości... Nigdy jeszcze nie widziałem, aby biła tak mocno. Można by myśleć, że tajemne jej źródło wytrysnęło w sercu tego Człowieka. Lekko potrząsnął głową, jakby się czemuś dziwił lub czemuś nie dowierzał. Rzekłcicho, chyba tylko dla siebie:

 — Nie znalazłem tutaj takiej wiary...

76 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 77/392

 

Potem wolno podniósł wzrok. Zobaczyłem, że patrzy ponad naszymigłowami na jezioro podobne do wielkiej formingi przeciętej srebrną struną Jordanu, na płowo–miedziane wzgórza Galaadu, na mieniące się wszystkimiodcieniami zieleni wybrzeże galilejskie.

 — Tak — rzekł nagle — to wam mówię: przyjdzie wielu ze wschodui z zachodu i porwą Królestwo...

W Jego głosie była radość jak dźwięk dzwonków owczych w szklistym powietrzu południa. Lecz zasnuł ją smutek niby mgła towarzysząca pierw-szym deszczom. — Ale synowie Królestwa — dokończył cicho — strąceni

 będą w mrok...

Staliśmy nie rozumiejąc, o czym On mówi. On zaś przeszedł międzynami i zaczął zstępować drogą ku morzu. Ruszyliśmy za Nim. Schodzącmyślałem: „Można by mniemać, że jest w Nim dwóch ludzi: jeden cieszysię przyjściem obcych, drugi płacze, że synowie dziedzictwa mogliby byćswej schedy pozbawieni. On chce wszystkiego...” To stanęło przede mną,

 jakby błyskawica uderzyła w spokojne lustro jeziora.

On chce wszystkiego... Taka jest Jego nauka, Justusie, o błogosławio-nych, którzy są szczęśliwi i płaczą, o Królestwie, które jest pełne swoichi obcych. Doprawdy nie wiem, po co za Nim chodzę... Po co i dlaczego?Ale muszę ci dodać: Ten służący rzymskiego setnika ozdrowiał, i to w tejsamej godzinie, w której On powiedział: „Stało się!”

List VII

 Drogi Justusie!

Lecz teraz, przyznaję — nie wiem, co ci mam napisać! To, co zobaczy-

łem, odmieniło wszystkie moje sądy o Nim. Zapewniałem cię wiele razy,że to jest zupełnie zwyczajny człowiek. Dziś muszę powiedzieć: Nie wiem,

77 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 78/392

 

kim On jest — człowiekiem czy też jakąś inną, tajemniczą istotą, która tyl-ko udaje człowieka...

Gdybym Go nie widział każdego dnia, jak je i pije zwyczajnie, niby każdyz nas; gdybym nie był zobaczył pewnego dnia, jak wszedłszy do warsztatu jakiegoś naggara uległ pokusie pił, strugów, młotków i świdrów i, nagle rzu-ciwszy wszystko, zaczął obrabiać leżący w kącie kloc, rzetelnie, pokazująckażdym dotknięciem, że zna się na robocie; gdyby nie łzy, które tak częstoodkrywałem w Jego oczach; gdyby nie smutek, który nieraz brzmi w Jegosłowach... On wydaje się człowiekiem. Jego stopy zostawiają ślad na piaskui trawa ugina się pod nimi. Kiedy jest zmęczony, widać to po Jego twarzy:

 blednie jak ktoś, kto utracił wiele krwi. Zdarza Mu się wtedy oprzeć o byle

skałę czy o burtę łodzi — i zasnąć. Tak właśnie zasnął, gdyśmy płynęli — kamiennym snem spracowanego robotnika gotowego spać na stojąco... Ale

 poczekaj: opowiem ci wszystko, jak było, od początku.

Chodzi, naucza i uzdrawia. Rzadko przebywamy dłużej niż jedną nocw tym samym miejscu. Wędrujemy drogami i ścieżkami Galilei, nie zwra-cając uwagi na to, że czas zrobił się gorący. Lato już w pełni. Koło naswszystko rozkwitło i dojrzało. Żniwa są na ukończeniu, a lada dzień będzie

można zrywać daktyle. Coraz suszej. W miastach i osiedlach rozlega się wo-łanie nosiwodów. Stawki i mniejsze potoki wyschły. Jordan opadł i migoczesrebrną strugą na dnie ghoru. Nad jeziorem, gdy tylko zacznie się zmierz-chać, słychać krzyki ciągnących wodę ludzi i skrzyp kół. Ta bujna roślinność,która pokrywa okoliczne wzgórza, utrzymuje się przy życiu tylko dziękinieustannemu wysiłkowi galilejskich rolników. Gdyby ich pracy nie stało,czarne skały wyjrzałyby spod zieleni niby kości szkieletu ze spróchniałychzwłok. Biała czapa Hermonu spłynęła; na tle nieba wznosi się szarozielonyszczyt górujący nieznacznie nad rozłożystą granią.

Gdziekolwiek On przyjdzie, zaraz zaczyna nauczać. Mówi w synagogach,ale chętniej przemawia pod gołym niebem. Lubi wzgórza o urwistym zbo-czu, zwłaszcza takie, z których widok jest rozległy i można wzywać dalekiemiasta, góry lub morze na świadka swoich słów. Ale dostrzegłem jedno:zmienił się ostatnio sposób Jego mówienia. Jeżeli dawniej używał haggady

 — tłumaczył natychmiast jej sens. Dziś mówi tylko przypowieściami, lecz

78

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 79/392

 

nigdy prawie nie wyjaśnia, co miał na myśli. Swoim tylko uczniom, gdyGo nie zrozumieli, tłumaczy rzecz później.

Może to ma związek ze sprzeciwami, z którymi się ostatnio spotykał.Pospólstwo po staremu biega za Nim, nasłuchując wszystkiego, co mówi,i zachwycając się cudami. Ale Nazarejczycy nie próżnują: na cały kraj roz-nieśli wieści szkalujące ich Rodaka. Zwrócili na Niego uwagę świątyni.Coraz częściej w kole ludzi, którzy słuchają Jezusa, widać kapłanów, lewi-tów i soferim. Pojawiają się także faryzeusze. Przyszli również do mnie py-tać, co myślę o nowym Nauczycielu. Oni sami starali się Go pochwycić nasłowie i na uczynku. Kilka razy powiedział źle o naszych chaberim. Żadnez tych słów nie zostało zapomniane. O każdym wiedzą w Ciosowej sali!

„Czy nie zauważyłeś, rabbi — pytali mnie — że On nie pamięta o obmy-waniach przed posiłkiem, i bierze chleb rękami nieczystymi? Nie możnaz Nim jadać przy jednym stole! A także nie czci szabatu. Sami widzieliśmy

 pewnego dnia, w szabat — jeszcze jęczmień stał na polu — jak szedł zeswoimi uczniami ścieżką między zbożem, oni zaś rwali kłosy, kruszyli jew palcach i jedli ziarno. Czy tego nie zakazują nasze micwoth? Ale kiedyzwróciliśmy Mu uwagę na to, co robią Jego uczniowie, wiesz, rabbi, co po -

wiedział? Przypomniał, jak wielki król Dawid — niech Przedwieczny będziez jego duchem — wziął z Przybytku chleby pokładne i jadł! Przyrównałtych nieczystych amhaarezów do wielkiego króla! I jeszcze dodał: «Tu jestktoś większy niż Przybytek...» Kto? Może On? Cóż to za bluźnierstwo przy-równywać siebie do Przybytku, do którego arcykapłan wchodzi w najuro-czystszym swym stroju! A potem powiedział: «Bar Nasz jest panem szaba-tu...» Przecież to jest bluźnierstwo! Kogo On nazywa Synem Człowieczym?Daniel tak mówi o Mesjaszu... Ale On, gdy wskazuje na siebie, powiada:

«Bar Nasz...» Nazywa siebie imieniem Tego, który ma przyjść! To bluźnier-stwo! Tylko Wszechmogący włada szabatem. A kiedyśmy Mu powiedzieli,że to Baal Zebub wyrzuca przez Niego diabłów z opętanych, krzyknął, że

 jesteśmy żmijami i że nie jeden, ale siedmiu duchów nieczystych w naswstąpi... Ty, rabbi, jesteś uczony, należysz do Wielkiej Rady, do Sanhedrynu.Twoje imię znaczy «Zwycięzca». Ty zwycięż Go! Zgań Jego naukę wobec

 brudnych amhaarezów. Niech się Nim nie chlubią. Słyszałeś, co o Nim mó-

wią? Że pochodzi z rodu Dawida! Bluźnią! To prosty naggar. Księgi rodówzostały spalone przez Heroda — niech przeklęte będzie jego imię i niech

79

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 80/392

 

tkwi wiecznie w najniższym kręgu Gehenny za to, że teraz każdy żebrak śmie nazywać siebie potomkiem królewskiego rodu! Ty Mu zaprzecz, rab-

 bi! Ty jesteś mądry, ach, jaki mądry... Ty znasz Prawo. Przez ciebie mówigłos z nieba. Gdy ty powiesz — same niebiosa zamilkną. Głosi przecież ha-

lakka: «Większa jest godność uczonego w prawie niż anioła». Każ Mu mil-czeć. Skończył się już czas proroków! Teraz wy, tylko wy, soferim, przema-wiacie Imieniem Najwyższego. Każ Mu milczeć, rabbi!”

Ich oczy błyskały spod nasuniętych na czoło zawojów, długie ciemne palce zaciskały się gniewnie na sznurkach talitu. Nienawidzili Go — wszys-cy, skądkolwiek który przyszedł. Ale chcieli, żebym to ja przeciwko Niemuwystąpił. Naciskali na mnie, kusili mnie przymilnymi słowami. Och, takie

słowo działa bardziej zabójczo niż miecz przyłożony do gardła. A przecieżmyślałem: „Jeśli się Jemu sprzeciwię, kto uratuje Rut?” Ja wiem — On na-

 prawdę bluźni i łamie przepisy. Ale jest w Nim coś, co mnie czyni wobec Niego bezsilnym. Może On mnie zaklął, gdy powiedział, że jestem bliskoKrólestwa? Czy ja wiem? Lecz ja nie mogę przeciw Niemu wystąpić. Po-wiedziałem im, że to za wcześnie, że jeszcze trzeba słuchać, co On mówi.Odkrzyknęli: „Dość już powiedział! Tyle bluźnierstw. Ta banda amhaare-

zów słucha i połyka Jego słowa jak słodkie figi. Zgań Go, rabbi, i każ Mumilczeć! Gdy ich zepsuje, nikt potem nie będzie chciał słuchać naszychnauk!” Przekonywałem, że nie mogę. Muszę zobaczyć więcej Jego postęp-ków i usłyszeć Jego słów. Spieraliśmy się długo w noc. Gdy odchodziliurażeni, powiedział jeden z nich, faryzeusz z Gischala: „To wielkie zgor -szenie, że słuchasz Go i milczysz...” Nie mogłem potem spać do rana. Możetak jest, jak powiedział... Ale cóż mam robić? Czy ja wiem, gdzie słuszność?Gdyby On tylko pilnował swych uczniów, by skrupulatnie obmywali ręce,

i szanował szabat — nikt by Mu nic nie mógł zarzucić. Jego nauka nie za-wiera błędów. Cuda, które robi, zdają się świadczyć, że Wszechmocny jestz Nim. Czemu jest więc On taki nierozsądny? Dlaczego tak utrudnia mi po-stępowanie?!

Więc może ze względu na tych, którzy Go słuchają w niecierpliwymoczekiwaniu, że Go zdołają na czymś pochwycić, mówi haggadami, ale ichnie tłumaczy. Opowiadał pewnego dnia:

 — Królestwo Niebieskie jest jak siejba. Człowiek wyszedł siać. Ale jed-

80

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 81/392

 

no ziarnko padło między osty, a one je zdławiły, drugie padło przy drodze,zaś idący nastąpił na nie nogą, inne na kamień — i słońce je spaliło, jeszczeinne na ziemię płytką — więc szybko wykiełkowało, lecz równie szybkouschło. Ale były takie, które padły na ziemię dobrą i wydały kłosy ciężkie,

więcej zwracające gospodarzowi niż to wszystko, co stracił z tamtych zia-ren...

 — Królestwo Niebieskie — mówił znowu innym razem — jest jak ziar-no, które ktoś posiał, a ono rosło cicho dniem i nocą, i nie spostrzegł sięsiejący, kiedy zobaczył przed sobą kłosy dojrzałe do kośby. I dziwił się, boziarno i ziemia, deszcz i słońce zrobiły wszystko, jemu zaś zostało tylko ze-

 brać...

Tu nad jeziorem ludzie zaczynają siać po raz drugi — i dlatego wszystkieJego haggady mówią o siejbie. Koła pomp skrzypią, wiadra zaś z wodą chlupocząc suną wzdłuż czerwonych rozrytych zboczy. On nigdy nie mówio tym, czego by ludzie, którzy Go słuchają, nie mogli zobaczyć lub nieumieli sobie wyobrazić. „Patrzcie na lilie...” „Gospodarz wyszedł siać...”W Jego opowieściach nie ma ani uczonych w prawie, ani aniołów, ani sza-tanów, ani głosu z nieba. Są tylko zwykli ludzie, amhaareze, jak ci, których

widzi naokół. Lecz tak przecież właśnie przykazywali nauczać wielcy Sza-maj, Abtalion, Hillel: przybliżać prawo do ludu... Więc On mówi dobrze.Lecz również nie inną drogą, ale od Jozuego do proroków, od proroków douczonych, do Szamaja, potem do Hillela przeszła nauka o obmywaniachi stała się świętsza niż samo prawo, bośmy ten obowiązek dobrowolniewzięli na nasze barki dla chwały imienia Szekinah... Więc dlaczego w Nimta sprzeczność? Gdyby On chciał być inny, gdyby tylko zechciał zrozumieć...Bo przecież z Nim nie sposób postąpić, jak się postępuje z byle samowolnymmędrkiem, który zwodzi ludzi próżną gadaniną, sprzeczną przeważnie z na-ukami uczonych.

Za Nim chodzą nieprzeliczone tłumy, jakby to nie był czas pracy na roli.Tysiące ludzi! Od wczesnego świtu do późna w noc towarzyszą Mu wszę-dzie. Czekają na każde Jego słowo i kładą przed Nim swoich chorych. Wi-dać po Nim, że jest już tym utrudzony. Lecz nie odmawia nikomu. Jegouczniowie próbowali ostatnio odpędzać ludzi, by miał choć chwilę wolną na odetchnięcie i na posiłek. Ale On spostrzegłszy, że chcieli nie dopuścić

81

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 82/392

 

do Niego gromady matek, które przyprowadziły swoje dzieci, by je błogo-sławił, zganił ich surowo. Powiedział: „Dlaczego oddalacie ode mnie dzieci?Królestwo Boże ich jest...” (Znowu: On i Królestwo to jedno!) Mimo to co-raz bardziej wydaje się wyczerpany. Jeśli tylko na chwilę dadzą Mu spokój,

opiera głowę na ręku i zapada w bezwład. W takiej chwili usłyszałem wczo-raj, jak powiedział do Szymona: „Przygotuj łódź; wieczorem popłyniemyna morze...” Zrozumiałem, że chce uciec od tych wielbicieli, którzy Go za-męczają. Ale mnie zdjął lęk, że gdy odejdzie, niełatwo Go potem odnajdę.A ja — czy wierzysz — ani Go dotychczas nie prosiłem o zdrowie dla Rut,ani nawet nie próbowałem z Nim rozmawiać... Ten tłum tak napiera... Mu-siałbym się pchać razem z chorymi, z amhaarezami, z celnikami i nierząd-

nicami — bo wszelkie szumowiny widać w ciżbie, która Go otacza. Trzeba by mi było wobec nich wszystkich przedstawić moją sprawę... Poza tymciągle nie byłem pewien, jak mam się do Niego zwrócić... Ale gdy usłysza-łem, że chce odpłynąć na wschodni brzeg jeziora, postanowiłem prosić Go,

 by mnie wziął ze sobą: na pustym wybrzeżu Dekapolu łatwiej, myślałem,nadarzy się okazja spokojnej z Nim rozmowy. Podszedłem i powiedziałem:

 — Rabbi, chcesz podobno odpłynąć na tamten brzeg. Pozwól mi poje-

chać z Tobą i Twoimi uczniami...Dźwignął głowę, którą miał wspartą na dłoni, i popatrzył na mnie. Upały

i wysiłek sprawiły, że policzki Mu zapadły i na całym Jego obliczu jak gdy- by rozpiął się fioletowy welon. Czarne oczy pod ciemną falą włosów — jaką On ma piękną twarz! Delikatne żyłki pulsują Mu na skroniach, sieć zmarsz-czek w kącikach oczu zbiega się i rozbiega... Nie nosi filakterii ani na czole,ani na ramieniu. Talit nakłada tylko, gdy wchodzi do synagogi. Gdyby niechwasty — cicit u Jego płaszcza, można by pomyśleć, że to goim... Utkwiłwe mnie swój zmęczony wzrok. On zawsze tak patrzy na człowieka, jakbywidział w nim wszystko, to nawet, o czym my sami nie wiemy...

 — Jeżeli chcesz — powiedział — płyń... Lecz pamiętaj: lisy mają swojenory, ptaki mają gniazda, tylko Syn Człowieczy nie ma domu, w którym bysię mógł zamknąć...

Podziękowałem Mu i chciałem się oddalić, gdy nadszedł właśnie jeden

z Jego uczniów, Tomasz, którego oni nazywali także Bliźniakiem, z włosamiroztarganymi i posypanymi ziemią. Stanąwszy przed Nauczycielem zaczął

82

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 83/392

 

zaraz wrzaskliwie zawodzić. Okazało się, że otrzymał wiadomość o śmierciswego ojca.

 — Rabbi — szlochał — muszę oddać ostatnią posługę temu, który mniezrodził. Nie popłynę z Tobą, ale pójdę zająć się pogrzebem i ucztą...

Ze zdumieniem zobaczyłem, jak Nazarejczyk potrząsnął głową.

 — Popłyń z nami — powiedział jak zwykle spokojnie i bardziej prosząconiż nakazująco, a przecież nieustępliwie. — Niech grabarze zajmą się zmar-łym...

I znowu — co mam sądzić o Jego słowach? Przykazanie Pańskie powia-da: „Czcij rodziców”. Tyle przepisów mówi o obowiązkach syna względem

ojca. Któż ma grzebać ojca, jeśli nie syn? A On poleca: „Zostaw to graba-rzom!” Jeszcze w jednym odrzuca naukę soferim. I czym można usprawie-dliwić Jego postępowanie?!

Pod wieczór zeszliśmy się na wybrzeżu. Szymon i Andrzej przygotowa-li tymczasem łódź, zepchnęli ją na wodę, postawili żagiel. Cała dwunastkamiała płynąć z Nauczycielem. Nie brakło wśród nich Tomasza. Miał teraz

włosy uczesane i polane olejkiem. Uśmiechał się. Nie okazywał niczym ża-łoby. Jakże wielki Jego słowa mają wpływ na tych amhaarezów! Za Naza-rejczykiem nadciągnął na brzeg cały tłum ludzi. Byli zaskoczeni, że Mistrzodpływa. „Ale wrócisz, Rabbi, prawda, że wrócisz?” — padały niespokojne pytania. Odpowiadał skinieniem głowy. Musiał być tak zmęczony, że trudnoMu było mówić. Chwiał się na nogach.

Już przedtem zauważyłem, że Szymon, Andrzej i synowie Zebedeusza

o coś się ze sobą na boku gwałtownie spierają. Dolatywały mnie słowa: „Alew «Wielkiej Skrzyni» huczało... Nauczyciel powiedział, że dziś mamy pły-nąć... Uprzedź Go... On wie wszystko... A jeśli?...” Poczułem się nieswojo.„Wielka Skrzynia” — taką nazwę noszą skały między Betsaidą Galilejską a Kafarnaum, w których, jak twierdzą tutejsi rybacy, słychać huk fal Wiel-kiego Morza, gdy z zachodu nadchodzi burza. Trochę niespokojnie rozej-rzałem się po niebie. Pogoda wydawała się niewzruszona. Widać jednak nie

tylko uczniowie słyszeli ostrzeżenia, bo i w tłumie podniosły się głosy: „Nie płyń dziś, Rabbi. Mówią, że w «Wielkiej Skrzyni» słychać huk. Może być

83

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 84/392

 

 burza...” Zdawał się nie zwracać uwagi na te słowa. W pewnej chwili spo-między ludzi wynurzył się zwierzchnik tutejszej synagogi, Jair syn Gedida-ha, ten sam, który namawiał Nauczyciela, by uzdrowił służącego rzymskiegosetnika. Rozkładając ręce pod talitem, powiedział:

 — Nie płyń dziś lepiej, Rabbi. Mówią, że będzie burza. Słońce czerwonozachodzi...

Zda się ostatnim wysiłkiem woli przemógł znużenie, by odpowiedzieć:

 — Z wyglądu nieba pogodę poznać umiecie. Dlaczego nie potraficiespostrzec czasu, który nadszedł?...

Szymon i Jan podali Mu ręce i podtrzymywany przez nich przeszedł po

wąskiej desce na łódź. Podścielono Mu na rufie płaszcz i podłożono po-duszkę. Wiatr zachodni jeszcze wiał, zdawał się spóźniać, więc rybacy chwy-cili za wiosła. Wsiadłem do łodzi bez zapału. Myśl o grożącej nam burzy

 pozbawiła mnie chęci do jazdy. Przez chwilę wahałem się nawet, czy niezostać. Byłem pewny, że widzę zaniepokojenie także na twarzach uczniów.Lecz pomyślałem, że dla Rut powinienem popłynąć. Zresztą nie było jużwięcej mowy o burzy. Bez słowa odbiliśmy. Słońce ściekało czerwienią naszczyty wzgórz galilejskich, a wyzłacało brzeg wschodni, ku któremu siękierowaliśmy. Pozostawieni ludzie wymachiwali ku nam rękami i wykrzy-kiwali życzenia szczęśliwej podróży. Ale Nazarejczyk zdawał się tego niesłyszeć. Ledwo znalazł się na łodzi, osunął się ciężko na poduszkę. Zam-knął oczy. Ani się obejrzałem, kiedy Jego oddech stał się równym oddechemśpiącego człowieka.

Spoglądałem raz po raz niespokojnie na niebo, na którym, gdy tylko słoń-ce zapadło za wzgórzami, zaczęły się tu i tam zapalać pierwsze gwiazdy.

Coraz dalej odpływaliśmy od galilejskiego brzegu, on zaś zdawał się stapiaćz gładką powierzchnią wody. Przed nami paliły się ciągle szczyty gór, aleich różowy blask tracił z każdą chwilą na sile. Wiosła spokojnie zanurzałysię w wodę. Wiatru nie było nadal, żagiel zwisał bezwładnie. Mój niepokójzaczął przygasać. „Chyba nie będzie żadnej burzy — myślałem. — Stra-szyli nas tylko. Chcieli zatrzymać Nauczyciela...” Nie znam się na morzu,więc widmo walki z falami wydawało mi się czymś przerażającym. Spokój

 jednak nie wrócił całkowicie. Lękliwe oczekiwanie tkwiło pod skórą jak zdrada. Póki brzeg był widzialny, jego bliskość dodawała otuchy: sądziłem,

84

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 85/392

 

że można będzie zawsze ku niemu uciec, gdyby nawet burza wybuchła. Alewreszcie słońce zaszło i wszystko pokryła ciemność, słabo tylko rozświe-tlona poświatą gwiazd. Nie widzieliśmy brzegu, nie widzieliśmy niczegowokoło, płynęliśmy niby nakryci namiotem Kedaru. Nawet nie byłem pew-

ny, czy płyniemy. Było tak, jakby woda skamieniała i uwięziła nas w środku jeziora. Ledwo mogłem dostrzec sylwetkę Nauczyciela. Leżał skulony natylnej ławie. Część uczniów wiosłowała, reszta drzemała poopierana wza-

 jem o siebie. Nikt nie rozmawiał, plusk wioseł był jedynym dźwiękiem,który płoszył ciszę.

 Niepokój począł na nowo rosnąć. Nie mogłem spać jak tamci. „A jeżeli będzie burza — zadawałem sobie pytanie — czy zdołamy przed nią uciec?

Czy ci rybacy, którzy się niepokoili samą możliwością jej nadejścia, potrafią stawić jej czoło?” Próbowałem skierować uwagę w inną stronę: zacząłem my-śleć o Rut. Ale to było myślenie czarne jak ta noc wokoło nas, ciężka, parnai duszna. Gdy wracam pamięcią do Rut, zaczyna mi braknąć tchu. O Adonaj,co ona robi? Od razu wyobrażam sobie, że leży w tej chwili z otwartymi,utkwionymi w ciemność oczyma, z potem na czole, ze spalonymi wargami — i nie odzywa się, aby nikogo nie obudzić swą straszliwą żałością. Jak ona

 pragnie zdrowia, którego my nawet dostrzec w sobie nie umiemy! O Rut!Wydało mi się, że mówię do niej i usta zaraz wykrzywiły mi się i głos zała-mał w szloch. Ona jednak milczała... Co ona myśli, gdy tak ciągle leżywsłuchana w okrutny rytm pożerającej ciało choroby? Dlaczego tak wielemilczy i tak często nie odpowiada na nasze słowa? Rut... Nic nie zrobiłemdla niej! Wszystko, co zrobiłem, jest niczym... Skąd ta choroba? Dlaczegospadła właśnie na nią? O Adonaj! Miał rację Elifaz mówiąc, że niebo samonie jest dość czyste przed Tobą, i gwiazdy, i aniołowie... Lecz ja mimo to

muszę rozmówić się z Tobą. Musisz mi powiedzieć, dlaczego ona tak cierpi.Przez jaki grzech? Czyj? Czymkolwiek miałbyś mnie dotknąć, będę jak Hiob ufał Tobie... Chcę ufać... Chcę... O Adonaj! Jeśli On uzdrawia Twoimimieniem, dlaczego sam nie ofiarował mi dla niej zdrowia? Inni nie proszą 

 — a dostają. Ja żebrzę milczeniem... Czy On tego nie widzi?

Może nie słyszałeś nigdy, jak niespodziewanie wśród cichej nocy spadana Morze Galilejskie wiatr zachodni. Rzekłbyś — niewidzialna olbrzymia

 pięść wyrwała się z mroku i uderzyła w naszą łódź. Maszt zatrzeszczał, a ża-

85

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 86/392

 

giel rozdął się od razu ze straszliwym hukiem. Porwało nas i wyniosło naszczyt fali, by potem cisnąć z olbrzymiej wysokości w czarną rozryczaną kipiel. Cisza uleciała jak przerażony ptak, ustępując miejsca tysiącomdźwięków. Czarna skamieniała powierzchnia wody ożyła. Stała się miota-

niną białych pian. Wylecieliśmy znowu w górę i znowu zostaliśmy zagrze- bani w dole bez dna. Charkoczący warkocz piany przetoczył się nad naszymigłowami, nurzając nas w wodzie. Widziałem, jak synowie Jony z krzykiemrzucili się na żagiel. Chcieli go zdusić. Ale on wyrwał się z ich rąk nibyżywa istota. Jeszcze raz uniósł nas w górę wzbierający kłąb wody — a po-tem zrobiła się pod nogami pustka, w którą lecieliśmy zda się bez końca.Zataczając się i wymachując rękami tamci walczyli z żaglem. Przydusili go

wreszcie, zgnietli ogłuszający łopot rwącego się w kawały płótna. Ale huk morza trwał nadal, podobny do ogłuszającej muzyki. Fale biły twardo, jakby były wyskakującymi z wody kamieniami. Czuliśmy przez deski, jak miotają się niby rozszalałe stado wilków. Ciosy spadały na nas ze wszystkich stron.Zdawało się nam, że obracamy się, jak się okręca człowiek smagany bata-mi. Nagle z ciemności, spod czuba łodzi wyrwał się słup wody i zwalił nanas. Zachlupotało nam pod nogami. Staliśmy po kostki w wodzie, uczepieni

 burt i ławek, zmoczeni, ogłuszeni i porozdzierani świstem wiatru, którynam wtłaczał oddech w głąb piersi. Drugi bałwan przeleciał przez prawą 

 burtę. Równocześnie niewidzialna moc wgniotła nas, zda się, do samegodna jeziora. Woda przelewała się, sięgając nam do pół łydek. Uświadomiłemsobie, że obok mnie ktoś mówi przerażającym szeptem. Ale to był krzyk.Chyba to Szymon wrzeszczał: „Wylewać wodę!” Trzymając się jedną ręką ławki, przykucnąłem, sięgnąłem dna łodzi. Woda przelewała się tam z burtyna burtę. Bezradnie usiłowałem zaczerpnąć jej dłonią. Ale w tej chwili wynio-

sło nas na powierzchnię i cisnęło w dół. Kurczowo przywarłem do mokrychdesek. Bałwan spadł niby rozpadająca się w kawałki kolumna. Byłem mokryi zdruzgotany. Znowu usłyszałem obok siebie głos ludzki, którego dźwięk ulatywał z wiatrem: „Wodę wylewać! Wodę! Toniemy!” Wtedy właśniełódź podskoczyła, jakby ją fale rzuciły na tkwiący w wodzie słup. Ławkawymknęła mi się z ręki. Usiadłem na dnie łodzi, prosto w wodę. Odruchowospojrzałem w górę. Bicze piany były niby śnieg na chwiejących się szczy-

tach górskich. Ale wyżej, na migającym skrawku nieba gwiazdy paliły sięspokojnie, jak patrzą oczy ślepca, obojętne sprawom, które się przed nimi

86 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 87/392

 

spokojnie,

Usiłowałem wstać. Ktoś przeskoczył przeze mnie. Doszedł mnie jeszczeraz głos, który wiatr to zagłuszał, to znowu pozwalał mu zabrzmieć całą za-wartą w nim rozpaczą:

 — Nauczycielu! Nauczycielu!

Wtedy przypomniałem sobie o Nim. Był jeszcze przed chwilą w łodzi,spał... Znowu próbowałem się podnieść. Nowy strumień wody zalał mniecałego. Uczepiony burty dźwignąłem się na kolana. Wiatr zwiał mi z głowymokry turban, smagał po policzkach. Woda tryskała ze wszystkich stron.Ktoś ogromny stał koło mnie. To musiał być Szymon. Dalej na rufie mimochybotu i wiatru, ciemności zobaczyłem białą postać, tak samo skuloną jak 

 poprzednio. Tego Człowieka nie obudziła burza! Spał na zatapianej łodziniby na posłaniu w ciepłej izbie.

 — Nauczycielu! — rwał się zachrypnięty głos Szymona. — Nauczycie-lu! Giniemy! Nauczy... — krzyczeli także inni. Cała łódź pełna ludzi, zagu-

 bionych w wietrze i w ciemnościach, krzyczała. Ja także zacząłem wołać: — Nauczycielu! Nauczycielu!

Podrzuciło nas. Wczepiłem dłoń w twarde ramię rybaka, by znowu nieupaść. Na dnie łodzi wody było tyle, że zbijała z nóg. Wpijałem wzrok w ciemności, gdzie sylwetka Śpiącego przerażała swą nieruchomością. AleOn wreszcie poruszył się, wyolbrzymiał. Musiał się obudzić. Może oniemiałotworzywszy oczy w samym środku chaosu? Nagle przez hałas morza usły-szałem Jego głos, nieskończenie spokojny, znużony i jakby bolesny:

 — Gdzie wasza wiara? Czemu mi nie ufacie?

Ufać... Coś zapiekło mnie w piersi, jakbym tam miał ranę od pchnięcianożem. Niby echo pieśni, które dochodzi do nas spóźnione, powróciły domnie słowa Hioba, którymi modliłem się, zanim burza wybuchła: „Cokol-wiek by było, Tobie ufać będę...” „Jak On bezgranicznie ufa — uświadomi-łem sobie — i jak bezgranicznej ufności żąda!” Ta burza zdawała się rozdzie-rać świat do trzewi. Cały świat — nie tylko ten, który nas otaczał. Smukła biała sylwetka niespodziewanie wyrosła przede mną. On wstał. Usłyszałem,że mówi, lecz tym razem mówił inaczej niż poprzednio: nie znużonym,smutnym głosem próżno napominającego nauczyciela. To był piorun pośród

87 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 88/392

 

smutnym głosem próżno napominającego nauczyciela. To był piorun pośród piorunów, grom naprzeciwko huków wiatru i morza... Powiedział to, nawetnie krzyknął. Ale ten zwyczajny, pełen jednak rozkazu głos sięgnął gwiazdi dna morza. Zaczął się dźwiękiem zgubionym w chaosie burzy, zakończył

 — wołaniem w nocy cichej jak sama cisza... To wszystko, co było — zma-gania wiatru, wody i ciemności — przestało nagle istnieć, jakby nigdy nieistniało... Pojmujesz? Jeszcze przed chwilą fale zalewały nam gwiazdy.Świst wiatru urwał się jak pęknięta struna... Nad nami było znowu nieborozłożyste, a gwiazdy jak przedtem spadały w morze i leżały bezpieczniena jego lekko marszczącej się powierzchni. Gdybyśmy nie byli zmoczeni,zziajani, roztargani przez wiatr, pełni wewnętrznego napięcia, gdyby woda

nie stała w łodzi, moglibyśmy myśleć, że cała ta burza — to był tylko sen...On znowu osunął się na ławkę, skulił, znieruchomiał. Może na nowo

zasnął? Szymon półgłosem powiedział, byśmy wylewali wodę. Czyniąc to patrzyliśmy na Niego. Podczas burzy zapomnieliśmy o Nim. Teraz, cokol-wiek byśmy robili, wszystkie nasze myśli były z Nim. W głowie się namnie mieściło, że On może po tym wszystkim znowu spać jak zbiegane dzie-cko, może zapaść w bezwład snu, który jest przedsionkiem śmierci...

Ale to jeszcze nie wszystko, Justusie! Rano zbliżyliśmy się do brzegu.Mieliśmy przed sobą sterczące stromo wybrzeże. W jednym tylko miejscumożna było do niego dobić — tam gdzie woda podmyła skałę i rozkruszyła ją na rumowisko wielkich ostrych głazów. Nauczyciel obudził się i bez słowawskazał gestem Szymonowi, który niby wierny pies nie spuszczał z Niegowzroku, by tutaj wylądować. Ostrożnie, próbując wiosłem dna, wpłynęli-

śmy między kamienie. Woda wśród nich chlupała, ale morze, które On uko-rzył, było tak spokojne, że bez obawy pozostawiliśmy łódź i wstąpiliśmy nakamienisty brzeg. Spod czarnych głazów wydzierała się zieleń i całe kępy

 purpurowych kwiatów. Rumowisko tworzyło szczerbę w wysokim, prawieniedostępnym brzegu i wyprowadzało łagodnie na płaskowyż pokryty bujną trawą i drzewami. W pobliżu zobaczyliśmy miasto. „To Geraza” — powie-dział Jakub, który znał najlepiej tutejsze wybrzeże. Olbrzymie stado wie-

 przów pasło się w cieniu rozłożystych dębów. Strzegło go kilku półnagichwyrostków z biodrami tylko okrytymi kozią skórą. Przyglądali się nam cie-

88

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 89/392

 

kawie. Nagle jeden z nich krzyknął w naszą stronę, jakby chciał ostrzec,i wskazał ręką. Odwróciliśmy się we wskazanym kierunku. Równocześnierozległ się dziki, przerażający ryk. Coś biegło w naszą stronę. W pierwszejchwili trudno było poznać: człowiek czy zwierzę. Olbrzymia postać pokryta

kudłami, błotem i zeschłą krwią. Od przegubu jednej ręki powiewał kawałurwanego łańcucha. Pojęliśmy, że mamy przed sobą szaleńca. Tamten biegł,nie przestając wydawać nieludzkich krzyków. Rzuciwszy wzrokiem na

 pastucha zobaczyłem, że każdy z nich chwyta za ciężką maczugę. Ich psyzaczęły przeraźliwie szczekać. Szaleniec musiał być niebezpieczny. Miałotwarte usta i jak zwierzę kłapał rzadkimi, ostro zakończonymi zębami.Jego zaciśnięte pięści były niby ogromne młoty. Ujrzałem jeszcze krwawe

dziury na piersiach i na ramionach nieszczęśliwego. Wszyscy rzucili się doucieczki. Obok mnie pędził Szymon. Ale odbiegłszy kilka kroków, wrza-snął: „Nauczyciel!” i obaj z Tomaszem zawrócili, by zasłonić Mistrza. Innizatrzymali się także. Szaleniec dopadł tymczasem Jezusa, który stał nieru-chomo, nie zdradzając niepokoju. Nie rzucił się jednak na Niego. Padł przed

 Nim jak długi, zanosząc się wyciem, które przypominało równocześnieszloch i chichot. Z rozmachem uderzył głową o kamień, aż krew obryzgałamu czoło. Obu dłońmi darł trawę i wyrzucał ją za siebie. Z ciągle otwartychust płynęła ślina gęstymi, białymi pasmami. Nagle uświadomiłem sobie, żew krzyku szalonego odróżniam słowa:

 — Precz! Precz! Idź stąd, Jezusie! — wrzeszczał. — Precz! Idź, SynuJego! Nie masz nic do nas! Czas twój jeszcze nie nadszedł! Precz! Precz!

Przebiegły mnie dreszcze. W szaleńcu musiał mieszkać szatan. Nigdy, przyznaję, nie miałem tak blisko siebie opętanego. Znam nauki: wiem, czymzaklinać Zamaela, ojca Kaima, a czym zrodzonego z kazirodztwa Asmode-usza... Ale byłem tak wstrząśnięty, że pamięć o tych wskazaniach mnie od-

 biegła. Człowiek zanosił się wyciem, darł pazurami ziemię, bił o kamieniecałym ciałem, bluzgał krwią i pianą. Jedno mi tylko przebiegło przez głowę:tak samo pewno miotał się ojciec kłamstwa przed tronem Przedwiecznego,gdy musiał Mu wyznać, że nie zwyciężył Hioba... Drżałem. Nagle On po-wiedział.

 — Opuść tego człowieka.

Jak zawsze — spokojnie i stanowczo. Tak samo rzekł w nocy burzy:

89

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 90/392

 

„Ucisz się”. Nie było w Jego słowach podniecenia, nie było w nich krzyku.Po prostu rozkaz, który nie może być nie spełniony.

Leżący zawył jeszcze głośniej niż poprzednio. Chrapliwie wołał (gdy Ontylko mówi — opętani wobec Niego zawsze wrzeszczą):

 — Dlaczego? Dlaczego? Ach, jak ty nas męczysz! Nie lękam się Ciebie! — zapiał nagle. — Jest nas wielu!

 — Jak się nazywasz? — zapytał.

 — Wielu! Słyszałeś! Wielu! Nie starczyłoby dnia, by Ci wymienić naszeimiona. Jesteśmy tu wszyscy. Legion cały...

 — Więc wszyscy — opuśćcie go.

 — Ach! — człowiek zakrzyczał jak torturowany. Wpił zęby w ramię i wy-rwał zeń kawał mięsa. Na dnie wrzasku rozlegał się coraz wyraźniej szloch.Skomlał: — Idź! Zostaw nas! Czego chcesz od nas? Czemu nas dręczysz? — Jednym skokiem człowiek poderwał się, przerzucił nogi do przodu, usiadł. Na jego czarnej twarzy, na okrwawionych ustach pojawił się uśmiech lękli-wej prośby. — Gdzież pójdziemy? — zapytał. — Ty wiesz, jak jest tam...

 — Skurcz przerażenia wykrzywił mu wargi. — Pozwól nam zostać... Tutaj

 — czarnym palcem wskazał domy Gerazy — oni nas chcą. Ciebie tam nieczekają... Pozwól... Podzielimy się! Ty tam, my tu. Dawaliśmy Ci cały świat.

 Nie chciałeś — a bierzesz... Oni Ciebie nie chcą, naprawdę, mówię Ci. Testada są im droższe niż Ty...

 — Dlatego was puszczam w te stada. Idźcie!

Człowiek rzucił się w tył i przez chwilę wił się w drgawkach. Coś niby poryw wiatru zerwało się koło nas i ze świstem, targając naszymi mokrymi

 płaszczami uleciało w przestrzeń. Doszedł nas krzyk pastuchów i skowyt psów, które uciekały z podwiniętymi pod siebie ogonami. Świnie nie ryły już ziemi. Biegały w kółko, kwicząc dziko i podnosząc ryje w górę. Potemnagle, całym stadem, niby lawina błota popędziły przez łąkę w stronę morza.Tupot tysięcy racic rozległ się jak dalekie grzmoty. Pierwsze szeregi dopa-dły urwiska i nie zwalniając biegu rzuciły się w wodę. Za nimi pchały sięnastępne. Nic nie powstrzymało ich. Wszystkie aż do ostatniej wylatywały

 ponad skalną krawędź i niezdarnie wymachując krótkimi nogami, spadały

90

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 91/392

 

w wodę, która zamykała się nad nimi niby pokrywa. Ani jedna z nich niewypłynęła. Morze pożarło olbrzymie stado co do sztuki.

Wtedy wskazał na leżącego bez ruchu człowieka i rzekł:

 — Zajmijcie się nim.Sam odszedł powoli ku wielkiemu głazowi. Siadł na nim i ukrył twarz

w dłoniach. Modlił się, czy płakał? Wciąż spoglądając ku Niemu, zakrząt-nęliśmy się przy leżącym. Powrócił do życia. Był nam posłuszny jak dziec-ko. Ubrał się w podartą kuttonę, którą sam odnalazł w pobliskiej grocie.Obmył twarz i ręce z krwi. Zauważyłem, że spogląda z przerażeniem na swe poszarpane ciało. Nie mówił nic, wodząc za nami wzrokiem. Potem, gdy po-deszliśmy do Nauczyciela, by spożyć z Nim śniadanie, i on zbliżył się tak-że. Utkwił w Mistrzu oczy pełne podziwu, lęku i wdzięczności. Ciągle nicnie mówił. Jego dzika, zwierzęca twarz nabrała cech ludzkich. Jezus roz-dzielił tymczasem chleb i rybę, którą ze sobą przywieźliśmy. Skinął takżena opętańca. Ów nie od razu przyszedł po swoją część. Zdawało się — niemoże uwierzyć, że to jedzenie jest dla niego. Wreszcie ukląkł i niezdarniewyciągnął dłonie, a Nauczyciel położył mu na nich chleb. Połykał wolno, jakby wpierw całował każdy kęsek. Nie wstał, osunął się tylko na pięty i zda-

wał się jak przedtem chleb, tak teraz pochłaniać słowa, które Nauczycielmówił. A On rzekł:

 — Burza was przestraszyła? Czy sądzicie, że tylko na pogodne żniwowezwano was? Nie. Mówię wam: większe burze przyjdą i Syn Człowieczy

 będzie od was zabrany. Ale nie lękaj się, małe stadko; postanowił wasz Oj-ciec dać wam Królestwo. I gdy ja Duchem Bożym wypędzam szatanów,znaczy, że ono już nadeszło. Już stoi w progu... Nie lękajcie się. Cokolwiek 

 by się miało zdarzyć, ja jestem z wami. Nie zaprę się nikogo, kto się mnienie zaparł. I choćby życie stracił — życie zyska...

Słuchaliśmy tak uważnie tych zdumiewających i nieoczekiwanych słów,że nie zauważyliśmy, jak od miasta zbliżyła się ku nam wielka rzesza ludzi.Szli z krzykiem, ale gdy podeszli bliżej — ucichli. Zauważyłem, że patrzą na nas z lękiem. Na czele tłumu szło kilku starych ludzi z siwymi brodami,w długich płaszczach. To byli oczywiście poganie. Idących prowadzili pa-

sterze odziani w czarne skóry na biodrach. Wskazywali na nas, na łąkę, poktórej przed godziną biegały wieprze, na morze, które się nad nimi zam-

91

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 92/392

 

knęło. Ludzie zatrzymali się o kilka kroków przed nami. Widać było, że się boją zbliżyć. Jeden ze starców wysunął się nieco do przodu i skłoniwszysię nisko, powiedział po grecku do Nauczyciela:

 — Prosimy Cię, Kyrie, który zniszczyłeś nasze stada — idź od nas. Je-steś widać potężnym czarodziejem, skoro obłaskawiłeś tego szaleńca. Niechcemy obrazić Cię... Ale odpłyń — o to Cię prosimy. Po stroju widzimy,że jesteś Żydem. Wróć więc do swoich. Zrobiłeś nam szkodę, choć Cię ni-czym nie obraziliśmy. Prosimy Cię — odpłyń... Zmarnowało się wielkie bo-gactwo. Wiele uczt można było wyprawić... Ale my Ci tego nie wymawiamy,Kyrie. Tylko opuść nas. Zbyt wielki jesteś, by w naszym mieście przeby-wać. Wy zresztą, Żydzi, nie chcecie naszej gościny i nasze jedzenie wydaje

się wam nieczyste. Odpłyń... — Skłonił się pokornie. — Odpłyń, prosimy — powtórzył za nim tłum.

Ludzie zaczęli się nisko kłaniać. Myślałem, że im odpowie. Ale On wstałi bez słowa skierował się ku wybrzeżu. Szliśmy za Nim. Tłum pozostał, tyl-ko ustawił się półkręgiem i śledził nasze ruchy. Doszliśmy do łodzi, którakołysała się lekko na zielonej wodzie. Nauczyciel wstąpił do niej pierwszy,

 potem my kolejno zajmowaliśmy miejsca. Kiedy siedzieliśmy już wszyscy,

spostrzegłem, że na kamieniu przy łodzi stoi człowiek uwolniony od szata-nów. Niepewnie postawił stopę na burcie, spojrzał prosząco na Mistrza. Poraz pierwszy od chwili, gdy opuścili go dręczyciele, powiedział cicho:

 — Zabierz i mnie, Kyrie...

Ale Jezus potrząsnął głową (nigdy nie wiesz, jak postąpi!).

 — Zostań — rzekł. — Wracaj do domu i mów wszystkim swoim, jak miłosierny jest Bóg. Wszystkim powiadaj — powtórzył z naciskiem.

Pisałem ci — On zawsze dotychczas polecał: „Nie mów nikomu”. Aletemu powiedział: „Mów wszystkim”. Człowiek cofnął się. Miał smutek w oczach i wyraz posłuszeństwa na twarzy. Szymon odepchnął łódź wiosłemi wypłynęliśmy spomiędzy głazów. Tamten stał wyprostowany tuż nad wodą.Wyżej, na brzegu widać było półkrąg Gerazeńczyków, patrzących pilnie nanaszą łódź. Naraz człowiek zawołał w przestrzeń, którą już przepłynęliśmy:

 — Będę mówił wszystkim! Będę mówił!

92

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 93/392

 

Na godzinę trzecią byliśmy z powrotem w Kafarnaum. Jeszcze łódź niedobiła do brzegu, gdy już tłum zbiegł się powitać Nauczyciela. Witano Gowznoszeniem rąk i radosnymi krzykami. Zobaczyłem wśród czekającychna brzegu Jaira.

On znowu uczynił rzecz wstrząsającą. Ale o tym napiszę ci w następnymliście. Muszę ułożyć jakoś myśli... Kim On właściwie jest, Justusie? Kim

 jest ten Człowiek, który ucisza burzę, wypędza całą armię szatanów i śpizmęczony wśród wycia wiatrów?

List VIII

 Drogi Justusie!

Nieoczekiwanie rozstałem się z Nim. Wracam do Jerozolimy z uczuciem,że nie wyjaśniłem sprawy, kim jest ów Człowiek, czego naprawdę naucza,czego chce ode mnie. Za to wziąłem na barki ciężar...

W parę dni po powrocie z Gerazy, wczesnym świtem znaleźliśmy się —  Nauczyciel, Jego uczniowie i ja — na tym samym wzgórzu, z którego On przed niedawnym czasem głosił swoje błogosławieństwa. Rosa pokrywałatrawę, podobna do kropel mleka, które uciekło z dziurawego garnka. Zboczewzgórza jest rozdarte głębokim żlebem, który rozpołowił szczyt na dwagarby. Przez ten wyłom niby przez trójkątne okno widać w dole taflę jezio-ra Genezaret, podobną do olbrzymiej areny rzymskiego cyrku. Tego ranależała pod nami zbita, gęsta masa szarożółtej mgły, spoza której na próżnousiłowało się przebić słońce. Spędziliśmy noc między skałami, jak to sięzresztą często zdarza w czasie wędrówek z Nim. Spałem źle, budziłem się

wiele razy. Ilekroć podnosiłem głowę znad nasiąkłego wilgocią płaszcza,

93

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 94/392

 

zawsze widziałem, że posłanie Mistrza jest puste. Z wieczora odszedł naszczyt wzniesienia — i modlił się tam do rana. Kiedy obudziwszy się wy-grzebywaliśmy się z naszych płaszczy, zawołał na nas z góry:

 — Przybądźcie tu — chcę wam coś powiedzieć!

Podążyliśmy ku Niemu. Uczniowie zaczęli, jak to często robią, biec nawyścigi. Jan ma najdłuższe nogi, więc pierwszy dopadł Nauczyciela, przega-niając Szymona, w którym to zawsze budzi gniew. Tylko my dwaj, ja i Ju-dasz, nie braliśmy udziału w tych dziecinnych gonitwach.

On czekał na wzgórzu. Stojąc na skraju urwiska, które w tym miejscudość stromo obsypuje się w dół, z serdecznością położył dłonie na ramio-nach Jana i Szymona. Powiedział:

 — Słuchajcie, dzieci, chcę, abyście się rozeszli po ziemi galilejskiej, bymówić wszystkim ludziom, że czas już nadszedł i każdy winien czynić po-kutę...

Umilkł i patrzył, jakby chciał się dowiedzieć, jakie wrażenie wywołałyna nich te niespodziewane słowa. Oni jednak unikali Jego wzroku, tylkospod oka spoglądali na siebie z twarzami pełnymi zdziwienia, nieufności

i niepokoju. Pojmowałem ich niepewność. Ci amhaarezi czują się dobrzetylko w gromadzie. Każdy z nich — nawet taki mądrala jak Natanael —  pojedynczo traci się i tchórzy. Ledwo im to powiedział, nie zostało nic z ich pewności siebie, z ich przechwałek, z ich naiwnych rojeń o „królowaniuw Królestwie Nauczyciela”. Szymon podrapał się w kark swą wielką łapą.

 — A Ty, Nauczycielu?... — zapytał. — Nie pójdziesz z nami?

On, uśmiechając się pogodnie, potrząsnął głową. Był jak człowiek, który

wszystko przewidział i teraz spokojnie czeka na zarzuty, by każdy z nichkolejno odeprzeć.

 — Nie. Pójdziecie sami, po dwóch...

Znowu stali bez słowa, prosto ze snu wtrąceni w stan osłupienia.

 — Kiedy, Nauczycielu? — zapytał któryś.

 — Zaraz — odpowiedział łagodnie, ale stanowczo.

Zaczęli się poszturchiwać i spoglądać na siebie znacząco. Może sądzili,że Nauczyciel po całonocnym czuwaniu mówi od rzeczy? Zwłaszcza ta sło-

94

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 95/392

 

neczna pogoda, z jaką przemawiał, oszołamiała ich. Zapytywali się wzajem-nie wzrokiem: „Co o tym myślicie?” Jakub Mały (tak go nazywają w odróż-nieniu od syna Zebedeusza) wydął lekceważąco wargi. Wyraźnie nie podobałmu się pomysł Brata. Potarł nos wierzchem dłoni i miał już coś powiedzieć,

gdy właśnie wyrwał się Filip. Ten zawsze z czymś wyskoczy, gdy inni za- pominają języka w gębie. Okręcając na palcu swe wijące się nad uszamikosmyki włosów, bąknął:

 — Trzeba by wpierw zejść gdzieś do miasta kupić żywności na drogę.I sandałów porządnych żaden z nas nie ma... — spojrzał po towarzyszachz dumą, jakby odkrył źródło na pustyni. — W takich kłapciach — podniósłnogę — daleko się nie zajdzie...

 — Nie mamy ani asa — zauważył Judasz. Jakby chcąc podkreślić praw-dziwość swoich słów, otworzył torbę i pokazał jej puste dno. To jemu Nau-czyciel polecił trzymać w rękach te trochę pieniędzy, którymi ludzie wspie-rają ich gromadę.

Pokręcili głowami i pytająco podnieśli wzrok na Nauczyciela. Ale Onuśmiechał się dalej jak dziecko oczarowane własnym pomysłem.

 — Nie trzeba wam niczego! — rzekł gorąco. — Ani pieniędzy, ani żyw-ności, ani nawet torby. Idźcie w podartych sandałach i w tym, co macie nasobie. Niech każdy z was wyłamie sobie kij z drzewa, a nie ogląda się zalaską pielgrzymią. Idźcie tak, jak jesteście, w niczym się nie zabezpieczając.Oto tam — zrobił krok na urwisku, aż kamienie spod Jego stóp potoczyłysię żlebem, wyciągnął rękę; mgła w dolinie przerwała się, a przez szareomrocze widać było morze przelewające się płatami pian i rozrzucone na

 jego okolu setki domów — tam — mówił — czeka na was żniwo. Idźcie

 pracować. Nie odwiedzajcie pogan i Samarytan, szukajcie owiec, które zgi-nęły z izraelskiego stada. Im mówcie: „Czas nadszedł”. A na znak, że tak 

 jest, uzdrawiajcie chorych pomazując ich oliwą, oczyszczajcie trędowatychi wypędzajcie szatanów. Przyjmujcie, co wam dadzą, jak robotnik, który niespiera się o zapłatę; sami nie żądajcie niczego. Darmo wzięliście — darmodawajcie...

Urwał i spojrzał na nich wyczekująco. Ale oni dalej zerkali na siebie,

nie ruszając się krokiem z miejsca. Jego słowa, zamiast zachęcić, jeszczewiększą napełniły ich obawą. Co innego było uzdrawiać lub porywać się na

95

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 96/392

 

wypędzenie szatana, gdy w pobliżu był Nauczyciel, który mógł ich popra-wić, a co innego odejść daleko z zawierzoną mocą. W ciszy, jaka zaległa,rozległ się zgryźliwy głos Jakuba:

 — Wysyłasz nas do owiec... Lecz gdzie są owce, tam się i wilki kręcą...

 — Słusznie powiedziałeś — przyznał.

Głos Jego jednak brzmiał nadal radośnie.

 — Wysyłam was jak owce między wilki... Musicie wśród nich posiadaćufność gołębia i chytrość lisa...

 — Lecz gdy owca zaufa wilkowi, wilk nie przepuści owcy — zauważyłSzymon.

 — Zagryziona owca nie boi się już wilka — odpowiedział, zwracającsię do wielkiego rybaka. — I wy bójcie się tylko tego, który także po śmier-ci może nad wami zachować władzę. Cóż z tego, że ciało zabije? Cóż z tego,że was przed sąd poprowadzą? Tak, to przyjdzie... — powiedział nagle, leczzupełnie inaczej niż poprzednio. Poryw radości, którym nas powitał, przy-gasł. Teraz patrzył nie na nas, ale gdzieś w przestrzeń, z wysiłkiem w zmru-żonych oczach: można by sądzić, że widzi daleko, o wiele dalej niż szare

góry po drugiej stronie jeziora. Jego błyszczący wzrok zamroczył się, jakbyGo dotknął płatek mgły, która podnosiła się i topniała w promieniach słońca.Ścigając wciąż za horyzontem swoje myśli, ciągnął: — Przyszedłem dać

 pokój. Ale moje słowa przynoszą wojnę. Dla nich podzieli się dom: bracia będą przeciwko braciom, żona przeciw mężowi. Dla nich brat wyda brata,syn ojca... Przyniosłem miłość. Lecz dla niej znienawidzą was... Mnie znie-nawidzili, więc i wy nie oczekujcie niczego innego. Taki jest los uczniów.Będziecie ścigani jak ja, będziecie kryli się i nigdy nie znajdziecie dla siebiemiasta ucieczki. To wam mówię: jeszcze was nie schwytają, a już trzeba wam

 będzie nieść na plecach krzyż waszych przewidywań, zwątpień i lęków...

Przestał mówić, lecz dalej patrzył w przestrzeń. Jego usta lekko drżały.Ale widać już był to taki dzień, że każda mgiełka musiała ustąpić przemocysłońca. Jego wzrok wrócił ze swych dalekich dróg ku małej gromadce ludzi

 jeszcze bardziej wystraszonych Jego słowami. Znowu uśmiechnął się rado-śnie.

 — Pamiętajcie jednak o tym, co wam powiedziałem w tamten ranek po

96 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 97/392

 

 burzy: Jestem z wami. Kto straci życie dla mnie — zyska je; kto dla mnie będzie niósł swój krzyż — mnie znajdzie. A kto was przyjmie w waszej wę-drówce — mnie przyjmie, a ze mną Tego, który mnie posłał. Błogosławciekażdemu, kto was słuchać będzie. Idźcie, idźcie już! Gdy miesiąc upłynie,

zejdziemy się znowu na wzgórzu. Będę na was czekał. Idźcie śpiesznie — zboże już zbielało i czeka na wasz sierp. Nie wolno pozwolić, by się wy-kruszyło na ziemię...

Ostatni raz spojrzeli po sobie. W ciszy poranka słychać było ich przyśpie-szone oddechy. Mgła nad jeziorem zniknęła; powietrze stało się przeźroczy-ste i jakby szklane. W dole białe fale biegły niby woda wylana na błękitną glazurowaną płytę. Nadchodzący upał dopijał ostatni ślad wilgoci na trawie

i płaszczach. Trącając się łokciami, zaczęli się zbierać w pary. Szymon ski-nął na Jana: „Chodź ze mną” (sądzę, że bał się, aby Jan nie pozostał przyMistrzu). Mój Judasz — zauważyłem — wybrał sobie za towarzysza Szy-mona od Zelotów. Dwóch milczków — Juda i Mateusz, dawny celnik, sta-nęło obok siebie. Żadna jednak dwójka nie miała chęci wyruszyć pierwsza.Ociągano się, oglądano na siebie wzajem. Ktoś w tym małym tłumku wes-tchnął, jakby nabierał powietrza przed rzuceniem się w wodę. „Trzeba iść,

nie zwlekać. Zaraz zrobi się upał...” — doszedł mnie głos Filipa. Tego za-wsze obchodzi nie „co”, a „jak”. Ale i on nie wyrywał się naprzód. Każdywydawał się zajęty — podwijaniem kuttony, ściąganiem rzemyków przysandałach, a spod oka śledził, co robią inni. Chyba by nigdy nie ruszyli,gdyby nie powiedział.

 — Idźcie, dzieci, idźcie już. Czas na was. Szalom alejchem...

 — Alejchem szalom — odpowiedzieli. Ich zbite stado zakołysało się

nad rozpadliną niby wielki głaz podmyty przez wodę, który, zanim oderwiesię ze swego miejsca, kołysze się czas dłuższy. Pierwsi ruszyli — wyobraźsobie — Juda, brat Pański, i Mateusz. Piarg zachrzęścił pod ich stopami.I teraz inni już nie zwlekali. Para za parą schylała się w ukłonie przed Na-uczycielem i znikała za krawędzią skały. Po krótkiej chwili pozostaliśmy nawzgórzu tylko dwaj: On i ja. Pod nami w głębi żlebu słychać było słowaidących i stukot kijów o kamienie. Nie widzieliśmy ich czas dłuższy, a gdywreszcie ukazali się nam znowu, byli już sznurem białych plam sunącychścieżkami środkiem zielonej łąki. Nauczyciel szedł za nimi wzrokiem. Pa-

97 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 98/392

 

trzyłem na Niego z boku: na Jego twarz wystąpił wyraz wzruszenia i tkli-wości. Napisałem ci kiedyś: On tak kocha, jakby w Jego miłości nie byłoróżnic... Można by pomyśleć, że ta gromada amhaarezów jest Mu bliższaniż najdroższe dzieci ojcu, że są Mu nie jak ci, których zrodził, ale jakby

ich stworzył, podobny do Wszechmocnego, gdy wziął człowieka z ziemigarścią gliny, a potem żyjącego wypuścił ze swej dłoni...

Dopiero gdy znikli wśród krzewów, przestał za nimi patrzeć i podniósł-szy wzrok w górę zdawał się szeptać w niebo swoją krótką modlitwę. „Otochwila — pomyślałem — na którą czekam od dawna.” Byliśmy tylko dwaj,z dala od ludzi, w obliczu jeziora w dole i przerażająco wielkiego nieba nadnami. Uświadomiłem sobie: albo teraz, albo już nigdy... Zbierałem słowa.

Przyznaję, że po tym wszystkim, co widziałem ostatnio, nie potrafię tak jużmówić do Niego jak dawniej. Mam ciągle w uszach ryk burzy, którą Onuciszył, i wrzask tłumu, który wybuchł, gdy żona Jaira wybiegła przed domwołając... O tym ci jeszcze nie zdążyłem napisać. Ale tyle się tu nowego codzień dzieje! On wskrzesił dziecko rosz–hekkenneseta. Ludzie mówili Mu,gdy szedł do domu Jaira: „Nie masz po co tam iść, Rabbi. Szkoda Twegotrudu. Już umarła. Słyszysz przecież, płaczki zaczęły swoje zawodzenie...”

Ale On nie dał się zatrzymać. Szedł dalej i potrząsnął głową: „Mylicie się,ona śpi...” Nawet się nie śpieszył. Po drodze zatrzymał się, bo jakaś kobietadotknęła cicit Jego płaszcza i została bez Jego woli uzdrowiona... O tymtakże można by dużo mówić. A potem wszedł do domu, w którym słychać

 było rozdzierający dźwięk piszczałek. Zabrał ze sobą tylko Jana, Szymonai Jakuba. Zostałem z ciżbą przed domem. Trwało to krótko. Lamenty i piskinagle ucichły. Zrobiła się cisza, a w niej zabrzmiał przeraźliwy krzyk ko-

 biecy. Żona Jaira wybiegła przede drzwi. Miała łzy na podrapanych policz-

kach i śmiech na ustach. Mówiła prędko, głosem zadyszanym, łamiącymsię: „Ożyła! Powiedział: «Obudź się» — i otworzyła oczy. Je i śmieje się!”Równie śpiesznie jak wybiegła — wpadła z powrotem do domu. Krzyk za-chwytu wstrząsnął tłumem.

Wydaje mi się zawsze, że wobec Niego najlepiej jest milczeć. Ale wie-działem, że jeśli odejdę od Niego bez słowa, nie znajdę już nigdzie ratunkudla Rut. Jąkając się zacząłem:

 — Ja, Rabbi...

98

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 99/392

 

Spojrzał na mnie znowu tym wzrokiem, w którym wyczytać możnazdziwienie: „Dlaczego mnie nie pytasz?” On zmusza człowieka, by wydo-

 był z siebie myśl najskrytszą, której jeszcze nawet sam sobie nie uświado-mił...

 — Czy chcesz czego ode mnie? — zapytał.

Zająknąłem się. Wszystko się w tej chwili miało ustalić. Jego wzywa- jące spojrzenie ułatwiło mi zadanie. A przecież — pozostałem sobą! Niewspomniałem nic o Rut. Im skrytszej myśli domaga się ode mnie, tym trud-niej mi ją wysłowić.

 — Rabbi — wyszeptałem tylko. — Co mam uczynić, by uzyskać Kró-lestwo?... To życie, które powiedziałeś, że drugi raz... Pamiętasz?

Dał mi oczami znak, że rozumie, o co pytam.

 — Wiesz przecież — odpowiedział — czego żąda Prawo i jakie są na-kazy, które przyniósł Mojżesz...

 — Wiem... — potwierdziłem.

 — I wiesz także — ciągnął — co jest największym przykazaniem... Więco co jeszcze pytasz?

Rozłożyłem bezradnie ręce.

 — Przykazań tamtych — słowa twardniały mi w ustach; wyrzucałem jez siebie, każde oddzielnie, jakbym wypluwał kamienie — nigdy nie prze-stałem wypełniać. Od młodych lat. Zawsze chciałem być w Domu Pańskim,zawsze kochałem okazałość Jego Przybytku... Służyłem Mu ze wszystkichsił, nade wszystko...

 — A mimo to... — poddał.

 — Tak — zawołałem — mimo to czegoś mi braknie!

 — I nie wiesz czego?

 — Nie — odpowiedziałem bardzo cicho. Czułem, jak mi bije serce.

Milczał chwilę, zdawał się namyślać. Koniki polne zaczęły sykać w roz-grzanej trawie.

 — Powiem ci więc — posłyszałem wreszcie. — Za wiele masz trosk,

99

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 100/392

 

zmartwień, niepokojów, obaw... Oddaj mi je, oddaj mi to wszystko, Nikode-mie synu Nikodema, i przyjdź naśladować mnie...

 — Jakże ja Ci oddam moje troski, Rabbi? — zapytałem. Głos mi naglezaczął drżeć i ogarnęło mnie wielkie wzruszenie, bo czułem, że On dotknąłrany mego serca.

 — Oddaj mi je wszystkie — powtórzył łagodnie. Nie tłumaczył mi swo-ich słów. Poczułem obawę, że powie tak samo jak wówczas: „Jesteś uczony,znasz Pismo, powinieneś wiedzieć...”

Cóż z tego, że jestem uczony? Nie wiem! nie wiem! nie wiem! Nieśmia-ło podniosłem na Niego wzrok. Ale widok Jego twarzy napełnił mnie otu-chą: była na niej serdeczność ta sama, z jaką śledził odchodzących uczniów.Wyznałem:

 — Ty wiesz, że Cię nie pojmuję, Rabbi...

 Nie zganił mnie, nie zadrwił. Dobrotliwie zaczął mówić:

 — Chcę, abyś mi oddał wszystko, co cię więzi... Chcę, abyś zdjął z ple-ców swój krzyż trosk i lęków, a wziął mój... Zamieńmy się krzyżami, Niko-demie!

Poczułem cień niesmaku. Co za porównanie! Krzyż jest narzędziemohydnej kaźni i nieprzyjemnie jest nawet o nim wspominać. Tylko najnędz-niejszy motłoch miejski lubuje się w oglądaniu takich widowisk. Na szczę-ście Piłat przyrzekł ostatnio, że stosować będzie tę odrażającą karę tylkowobec łotrów bez czci i wiary...

 — Po co mówić, Rabbi, o krzyżu? — sprzeciwiłem się. — To haniebnaśmierć... Czy Twoje słowa miały znaczyć, że chciałbyś, aby Ci ktoś towa-

rzyszył w ciężkiej próbie? Niby echo odbite w górskim wąwozie powtórzył moje ostatnie słowa...

 — Tak, chciałbym, aby mi ktoś towarzyszył w ciężkiej próbie...

Zawahałem się. Myśli i uczucia ważyły się we mnie. Przyszło mi dogłowy, że może On wyczuł rosnącą niechęć, jaką budzi Jego osoba wśródfaryzeuszów? Może oczekuje mojej pomocy? Równocześnie uświadomiłemsobie: Obiecać Mu pomoc — to wielce lekkomyślne. Czy ja wiem, co On

 jeszcze zrobi lub powie? Nie lubię lekkomyślności. Ostrożnie podniosłem

100

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 101/392

 

oczy. Jego wzrok podbija ludzi. Czy rozumiesz, Justusie, czym jest odkry-cie, że ten Człowiek mnie kocha? Gdy byliśmy chłopcami, świat zdawał sięnam wzlatywać ku gwiazdom. Ale o ile więcej radości odczuwa człowiek,gdy uda mu się znaleźć miłość na krawędzi ludzkiego wieku... Chłopiec

szuka miłości, ale jej nie zna. Człowiek, który przekroczył tajemniczy prógczterdziestu lat, wie, co warta jest taka zdobycz. I dlatego bardziej niż kie-dykolwiek pożąda miłości drugiego człowieka... Żebyś ty wiedział, jak On

 patrzy! Cudami można rzesze kupić, ale zdobyć je można tylko tak. W tymsię musi kryć tajemnica oddania tych amhaarezów. Nawet oni to odczuli poprzez swą grubą skórę. Czy można powiedzieć komuś, kto ofiarował namtaką miłość, że nie chcemy mu czegoś obiecać? Jestem miękki i często zda-

rza mi się żałować wielu zrobionych obietnic. Może będę żałował i teraz. Nie wiadomo, czego jeszcze zażąda ten Człowiek. On chce tak wiele! Po-wiedział: „Daj mi swoje troski i obawy...” Wszystkie? To znaczy także tro-skę o Rut? Przecież to rzecz niemożliwa, aby On, który zgaduje myśli ludz-kie, nie wiedział o tej chorobie! Chce wziąć wszystko ode mnie... Lecz cóżmi da w zamian? Także jakieś „wszystko”? Nazwał to krzyżem... Wstrętne

 porównanie! Byłem w latach, w których chłopiec przestaje być dzieckiemw domu, a przechodzi na naukę do mistrza, gdy żołnierze Koponiusza oto-czyli Seforis kręgiem krzyżów... To było ostatnie wielkie szaleństwo! Cóżza ohydna rzecz... Słusznie mówi Pismo: „Przeklęty, kogo powieszono nakrzyżu”. Wiesz, Justusie, naprawdę nie wiedziałem, jaką mam dać Mu od-

 powiedź. On ciągle patrzył na mnie i zdawało mi się, że Jego rozjaśnioną twarz przesłania znowu mgła. Lecz ten smutek nie pochłaniał Jego miłości.Może ją nawet jeszcze bardziej podkreślał (jeżeli to jest możliwe), bo nicnie jest bardziej miłością niż miłość zrodzona wbrew żalom. I wtedy — nie

mogłem się dalej opierać. Powiedziałem: — Jeżeli chcesz, Rabbi... jeśli tylko chcesz, niech będzie...

Lecz w tej chwili ogarnął mnie lęk, lęk straszny, przejmujący, dławiący.Pisałem ci o tej pułapce... Czułem, jakbym na nią stąpnął. On obdarzawszystkich, których chce pokonać. Co jednak da temu, który przyrzekł Muwierność? Rut, o Rut!... Spojrzałem na Niego i moje przerażenie jeszczewzrosło. Z Jego oczu utkwionych we mnie, z oczu kochających jak sama

miłość, zdawało mi się, że czytam wyrok... O Adonaj! Zrozumiałem, że już

101

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 102/392

 

nie mogę Go prosić jak Jair. Że nie mogę nawet próbować wykraść Jegomocy jak ta kobieta z krwotokiem. Oddałem Rut za to spojrzenie! Adonaj!Adonaj! Adonaj! Jair ocalił córkę... Kobieta z Naim odzyskała syna... A ja?Pułapka, którą przeczuwałem, zatrzasnęła się... Nie ma odwrotu... Adonaj,

litości...Jest noc, gdy ci to piszę. Wiatr trzepoce liśćmi palm i zbiera z powierz-

chni morza odbicia gwiazd. Może z Rut nie jest tak, jak myślałem, może jednak wszystko pozostanie po staremu... Po staremu? Czy jednak to, co jest, może dalej pozostać? Gdy uświadamiam sobie rzecz najstraszniejszą,myślę: „Wszystko lepsze niż to! Niechby ta choroba trwała dziesiątki lat!”Ale wiem, że gdy wrócę i zobaczę, jak ona cierpi, będę powtarzał z rozpa-

czą: „To się musi jakoś skończyć! To się musi jakoś skończyć.”Stanął więc niby układ między mną i Nauczycielem. Czy ja wiem, co

z tego wyniknie? Zostawiłem Go na Górze. Może nie schodząc z niej bę-dzie czekał na powrót swoich uczniów. Ja wracam do Judei. Będę próbowałobronić Go przed zarzutami, jakich pewno wiele wpłynęło do Sanhedrynu. Nie, nie jestem Jego uczniem. Z tą gromadą amhaarezów nie mam nic wspól-nego. Nasz układ dotyczy tylko nas dwóch: Jego i mnie. Układ czy przyjaźń?

Sam nie wiem... Właściwie to nawet śmieszne: oddałem Mu swoje troski,które przecież pozostały ze mną, a wziąłem na siebie przyrzeczenie czegoś,

 przed czym odczuwam niezrozumiały lęk... Cóż to za ohydna rzecz krzyż...Dobrze, że się od Piłata wymogło to przyrzeczenie. Dziwny zaiste pomysł,aby o czymś takim mówić...

102

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 103/392

 

List IX

 Drogi Justusie!

Nie wiem doprawdy jak ci dziękować. Młody, lecz uczony lekarz z An-tiochii, któregoś mi polecił, był w moim domu i oglądał Rut. Podobał misię: to człowiek o umyśle otwartym i chociaż jest Grekiem, umie dostoso-wać się do naszych obyczajów. Co powiedział? Że powinna wyzdrowieć...Oby tak się stało! Ale, niestety, wszyscy jego poprzednicy mówili to samo.Jest mi przykro ze względu na twoją dobroć. Lecz widzisz: tyle już razytakie zapewnienia słyszałem! Ludzie bez przerwy przysyłają mi rozmaitychlekarzy; każdy opowiada z zachwytem o swoim. Lecz ja się już boję każdejnowej twarzy. Nowego zawodu... Ten Łukasz jest na pewno uczciwszy odinnych. Jego obietnice nie są tylko tajemniczo brzmiącymi słowami, który-mi zasłania się pustkę. On rozkłada swoją wiedzę otwarcie niby stragani cierpliwie wyjaśnia, czego się powinno użyć, czego można użyć, czego by

można spróbować. Ten człowiek, jestem pewny, nie złoży broni do końca.Lecz czy któraś z tych upragnionych zapowiedzianych prób da wynik? Czyczas pozwoli na zastosowanie wszystkich? Wóz toczy się dalej. Ile jeszczezostało zbocza, aby mógł się toczyć?

On jeden mógł ją uzdrowić. A przecież minął mnie jak chorych Nazarej-czyków. Ich ukarał. Czemu jednak karze mnie? Mnie, który zgodziłem sięwziąć na siebie to, co On nazwał „krzyżem”? Rodzi się we mnie niespokojne

 przypuszczenie, że za Jego słowami kryje się niebezpieczeństwo groźniej-sze, niż można było przypuszczać z początku. Jego wezwania wciągają...On zaś wydaje się Człowiekiem nienasyconym, gotowym zbierać, czegosam nie posiał.

Suchy skwar pali wszystko. Ziemia jest jak popiół — miękka i lotna.Gdy wiatr powieje wieczorem, pędzi przed sobą rudą chmurę pyłu. Cedronwysechł. Góra Oliwna odpiera żar połyskliwą zielenią liści oliwnych. Ale

winnice zszarzały, trawa zżółkła i rozkruszyła się, palmy zwiesiły niskogałęzie jak znużone wielbłądy swoje łby; figi dojrzały w ciężkich pękach

103

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 104/392

 

liści. Ludzie leżą w cieniu dysząc i tęsknie czekają nadejścia wieczornegowiatru. Wszystko z Xystos i z Bezety uciekło pod portyk Salomona. Spo-tyka się tam teraz najgorszą hołotę. Któż bowiem został w mieście? Całastarszyzna kapłańska i wszyscy bogatsi opuścili Jerozolimę udając się do

swych letnich posiadłości. I ja bym już był od dawna w moim dworze kołoEmmaus. Nigdy mnie nie było w okresie letnich skwarów w Jerozolimie.Tym razem jednak musiałem zostać. Choroba Rut nie pozwala ruszyć jejz miejsca.

Przeżywamy niby oblężenie: Czerwona pustynia przystąpiła do brammiasta i zda się czekać jak hiena na swój łup. Każdego dnia niżej opada taflawody na sadzawce Siloe. Całe stada czarnych much unoszą się brzęcząc

w gęstym jak oliwa powietrzu. Siedzę koło Rut i odganiam je... Ma oczyzamknięte i dyszy ciężko. Jej białe dłonie bezwładnie leżące na pościeliwyrażają przerażający smutek. Nie mogę go znieść...

Dotychczas nie było jeszcze z kim rozmawiać o Nauczycielu. Z człon-ków Wielkiej Rady widziałem tylko Joela bar Goriona. Wspomniałem ci,że go nienawidzę. Jest mały, wiecznie zgarbiony; twierdzi, że nosi na plecachwiny całego Izraela. Zastałem go odmawiającego modlitwę za grzeszników.

Stał z podniesionymi nad głową ramionami i co chwila kiwał się uderzającgłową o mur. Musiałem długo czekać, aż skończy. Wreszcie odwrócił sięi udał, że teraz dopiero odkrył moją obecność. Witał mnie z wielką serdecz-nością, pod którą wyczuwam fałsz.

 — O, kogoż to moje oczy widzą? Wielki rabbi, mądry rabbi Nikodem bar Nikodem... Wróciłeś już, rabbi? Jakże się cieszę. A my tu pytaliśmyludzi, gdzie jesteś i dlaczego nie ma cię od tak dawna w mieście. Czy jest

 prawdą, rabbi, że byłeś w Galilei? Przychodzili tu tacy, którzy mówili, żecię tam widziano. Ohydni szczekacze! Powiadali, rzecz nie do wiary, żeś stałw tłumie nieczystych amhaarezów i słuchał słów jakiegoś wydrwigrosza,który podobno, ku uciesze Galilejczyków, opowiada im rozmaite głupstwa.Powiedziałem Johananowi bar Zakkaj — niech imię wielkiego i mądregorabbiego będzie uczczone! — aby zbeształ tych kłamców. Mówiłem: „Naszrabbi Nikodem nigdy nie dotknąłby amhaareza, jak nie dotknie żaden z cha-

 berim trupa lub świni...”

Musiałem mu podziękować za dobrą o mnie opinię. Potem spytałem:

104

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 105/392

 

 — Coście tu słyszeli o... Proroku z Nazaretu?

Małe oczy Joela błysnęły spod powiek. Zawsze mu źrenice biegają nibydwie małe myszki z kąta w kąt. Wykrzywił się, jakby gryzł cierpką cytrynę.

 — He, he, he! — zaczął się śmiać.Splótł palce i pocierał o siebie poduszeczki dłoni.

 — He, he, he... Wielki, mądry rabbi żartuje. Prorok? Jaki prorok? Z Na-zaretu? Z Nazaretu pochodzą tylko pijacy, złodzieje i szaleńcy. O tym kłam-cy mówiło się już u nas w Ciosowej sali, mówiło więcej, niż trzeba mówićo takim more. Wiemy o Nim wszystko...

Zacisnął usta; w ich kącikach ukazały się białe wałeczki spienionej śliny.

Ale po chwili zaczął znowu trzeć dłonie i wybuchnął śmiechem. — He, he, he... To dobrze, że wielki, mądry rabbi już wrócił. Galileja to

kraj ciemności! Tam wierni stykać się muszą na każdym kroku z gojami...

Widziałem się także z Jonatasem synem Ananiasza. Przysłał go zresztą do mnie arcykapłan. Chodzi o to, abyśmy we dwóch przedstawiali Sanhe-dryn na uroczystościach, które pragnie wyprawić Antypas dla uczczeniaswoich urodzin. Nie uśmiecha mi się wcale: nienawidzę bękartów Heroda!

Kajfasz prosił mnie jednak bardzo, abym to zrobił, i nawet, żeby mnie zjed-nać, przysłał kosz pięknych owoców dla Rut. Wiedząc, że do Tyberiady,którą zbudował na cmentarzu, nikt z szanujących się Izraelitów nie zgodzi-łby się wejść (saduceuszów nie jestem wcale pewny!), Antypas przygoto-wuje owe uroczystości w Macheroncie. Dwie galery będą czekały na gości

 przy ujściu Jordanu. Obchód ma być niebywale wystawny, raz dlatego, żeAntypas kończy właśnie pięćdziesiąt pięć lat, dwa — ponieważ chce się wo-

 bec wszystkich pochwalić Herodiadą, która go zresztą zupełnie okiełznała.Ale ludzie twierdzą, że najważniejszym powodem tych uroczystości ma być spodziewana obecność na nich prokuratora Piłata. Antypas, który wiódłz nim przedtem ciągle spory, obecnie za namową Herodiady (ona potrafitakże kierować grą), a kto wie, czy nie przede wszystkim z rozkazu Wite-liusza, zapragnął go sobie zjednać. I ma rację — Piłat już kilka razy słał naniego skargi do cesarza...

Powiedziałem więc Jonatasowi, że pojadę. Przy sposobności zapytałem

105

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 106/392

 

go również, co słyszał o Nauczycielu. Odpowiedział mi wybuchem wesoło-ści:

 — Mnie się pytasz, co o Nim słyszałem? Ha, ha, ha! To ja powinienemsię ciebie zapytać. Przecież wszyscy opowiadają, że to faryzeusz! Ktośmówił Kajfaszowi, że powtarza nauki Hillela, ktoś inny, że układa haggadywedług gamalielowskich zasad. Przyznaj się, Nikodemie — to wasz czło-wiek! Ale oczywiście żartuję. Wasz czy nie wasz, mniejsza o to. Nikomu

 by nie szkodziło to wszystko, co On plecie, gdyby Jego osoba nie wywołałatak wielkiego poruszenia wśród tłumów. Ledwo skończyło się z tamtym...Chcę być wobec ciebie szczery — przybrał ton poważny — więc ci powiem:

 postanowiliśmy zwrócić na Niego uwagę Antypasa. Niech się Nim zajmie.

Są ludzie, którzy lubią robić rozmaite głupstwa, drażniące Rzymian. Naszymzdaniem — a na pewno podzielasz je w duchu, bo wiem, że jesteś rozsąd-nym człowiekiem — im bardziej dbać sami będziemy o usuwanie z nasze-go życia wszystkiego, co tamtych złości, tym bardziej Rzymianie będą namufać i — tym więcej będziemy mogli od nich uzyskać... Czy nie zgadzaszsię z tym, Nikodemie? Wy, doktorzy, lubicie uzupełniać prawo rozmaitymiwłasnymi naukami. W tym właściwie nie ma nic złego (oczywiście mówimy

między sobą), póki zachowana została jedność kultu i świątyni... Ale wieszdobrze, że wszelka nauka, wiara i moralność kończą się, gdy byle rozbójnik z pustyni zaczyna udawać Judę Machabeusza! A Seforis, pamiętaj, leży natym samym wzgórzu co Nazaret...

To prawda — na tym samym. Po drugiej tylko stronie. Krzyże, które przed dwudziestu pięciu laty wystawił Koponiusz, rzucać musiały swój cieńna Nazaret. Kiedy tam byłem...

Właściwie o tym ci przede wszystkim chciałem napisać, a nie o tej całejzawierusze spraw, która mnie ogarnęła na nowo w Jerozolimie. Przebywającw Galilei odzwyczaiłem się trochę od tutejszego gorączkowego życia. Tamczłowiek myśli powoli i powoli wchłania w siebie wraz z ciszą jakieś led-wo dosłyszalne dźwięki. Tutaj — nie ma na nic czasu! Trzeba łykać prędkoi ciągle być gotowym na tysiące niespodzianek. Tu trzeba krzyczeć, aby

 być słyszanym, i nie słyszy się nic poza krzykiem. Głupie życie, z któregonie sposób się wyrwać!

Pozostawiwszy Nauczyciela na wzgórzu, które tutejsi nazywają „Rogami

106 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 107/392

 

Hattima”, zamiast wracać wprost wzdłuż Jordanu, skręciłem do Nazaretu.Pamiętam, jak mi wiele razy mówiłeś, że gdy się chce dobrze poznać czło-wieka, trzeba pójść i przyjrzeć się miejscu, gdzie przyszedł na świat i gdzie

 był dzieckiem. Sława Nazaretu jest złą sławą. Ale pomyślałem sobie, że na-

wet powszechna opinia może być błędna; trzeba samemu zobaczyć wszyst-ko. Nie śpiesząc się, w dwa dni zaszedłem na miejsce.

Miasteczko — jak wiele miasteczek galilejskich. Wzgórze zatacza półko-le i w jego środku, na zboczu, niby kociak w objęciu ramion dziecka, leży

 Nazaret. Z dala już widać rozsypaną garść białych domków między czarny-mi cyprysami, które tworzą mały zagajnik. U stóp wzgórza bije źródło podkamiennym łukiem; otoczone jest zagrodą z kamieni. Zatrzymałem się przy

nim, zmęczony i spragniony. Przez dłuższy czas nie było się do kogo ode-zwać, kręciły się tylko kobiety z dzbankami na głowie. Dopiero potem po-

 jawił się jakiś lewita, który pozdrowił mnie grzecznie. Poprosiłem go, abymnie zaprowadził do gospody, gdzie mógłbym przenocować. Poszliśmy ra-zem w górę ku miastu, tą samą drogą, którą sznurem, chichocząc zstępowa-ły kobiety idące po wodę. Są ładne, wysokie, kształtne, czarnowłose. Niewidać wśród nich dziewcząt o jasnej cerze i włosach barwy miedzi, jakie

spotyka się w Judei. Spoza wzgórza, przeciętego na stoku białą drogą Tabor dźwigał swój ciężki łeb. Przez lata całe On musiał mieć przed oczami jegowidok. Wśród domów już z daleka ujrzałem synagogę, również otoczoną  palisadą cyprysów. Gospoda znajdowała się przy drodze, bliżej niż pierwszezabudowania miasteczka. Podziękowałem lewicie i chciałem go pożegnać,ale on póty nie odszedł, póki nie wywołał gospodarza i nie polecił mnie jego staraniom. Po drodze rozmawialiśmy i dowiedział się, kim jestem. Jegozachowanie wobec mnie, już i przedtem grzeczne, stało się teraz wprost

nadskakujące. Odszedł wreszcie, pozdrawiając mnie wielokrotnie. Z koleigospodarz zaczął mi okazywać swoją czołobitność. Muszę powiedzieć, że

 podobały mi się te oznaki szacunku. Idąc do Nazaretu oczekiwałem najgor-szego: grubiaństwa i niegrzeczności. Byłem mile zaskoczony. Gospodarzwyniósł mi posiłek w cień rozłożystej figi. Wstałem, by odmówić modlitwę.Kiedy jednak skończywszy ją chciałem się wziąć do jedzenia, posłyszałemnagle okrzyk:

 — Rabbi! Nie jedz!

107 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 108/392

 

Podniosłem głowę zdziwiony. Na podwórze gospody weszli jacyś ludzie.Ze strojów łatwo się było domyślić, że to starszyzna tutejszej synagogi:

 przełożony szeliah, targumista, kilku batlanim. Prowadził ich mój lewita.Wszyscy mieli tality na ramionach i filakterie przypięte na czole. Wyglądali

na ludzi pobożnych i godnych. Przełożony zawołał na gospodarza i surowowypytywał go, czy jedzenia i naczyń, które mi podał, nie skażono przypad-kowo nieczystym dotknięciem. Okazało się jednak, że nie było powodu doobaw. Teraz rosz–hekkenneset zwrócił się do mnie. Witał mnie najprzód ce-remonialnie, wyrażając wiele razy radość z tego, że zaszczyciłem swoim

 przybyciem ich nędzną mieścinę, potem przeprosił mnie za swój okrzyk.

 — Wybacz, dostojny rabbi — mówił — ale tego pospólstwa nigdy nie

można być dość pewnym. Pozwalają kobietom dotykać wszystkiego. A wszak mówi mędrzec Pański: „W tysiącu znaleźć można jednego męża prawego,ale nie znajdziesz ani jednej kobiety...” Wybacz i zechciej ze spokojem jeść,co ci ten człowiek przyniósł...

Byłem naprawdę zaskoczony tą uprzejmością. Zaprosiłem ich, by po-dzielili się ze mną moim posiłkiem. Pora była piękna: skwar dnia przygasł,wiatr kołysał nad nami gałęźmi figi. Piliśmy kwaśne mleko, jedliśmy pie-

czoną kurę z sałatą z cebuli i z chlebem. Do miasta wracały stada: słychać było pomekiwanie owiec i okrzyki pastuchów. Podjadłszy wyciągnęliśmysię wygodnie na ławach, które gospodarz wyniósł pod drzewo.

 — Czy wolno nam wiedzieć, czcigodny rabbi, co cię sprowadziło do na-szego miasta? — zapytał w końcu przełożony. — Nazaret jest nędzną dziurą i nie mamy tu nic, co by mogło ucieszyć oczy tak godnego przybysza. Złatakże otacza je sława... Ale niesprawiedliwa, wierz mi, rabbi... Bywali u nas,

to prawda, rozmaici ludzie... Gdzie nie ma grzeszników! Lecz w miarę jak  pracujemy i nauczamy lud słowa Pańskiego, jest ich coraz mniej. Gdybyśtylko zechciał to sam ocenić, wielki rabbi...

 — Nie wątpię, że tak jest — odpowiedziałem. — Gdy was słyszę, czci-godni, zaczynam pojmować, że wszystko, co mówią o Nazarejczykach, jestkłamstwem...

 — Słowa wielkiego rabbi są dla nas niby plaster z oliwą na świeżej ra-

nie... — zauważył jeden z batlanim.

108

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 109/392

 

 — Lepsze od złota są nauki mędrca — dodał lewita.

 — Czy nie zechciałbyś, rabbi, jutro w synagodze ucieszyć nasze uszytwoimi roztropnymi słowami? — zaczął znowu przełożony. — Od dawnanie przemawiał u nas nikt równie sławny...

 — Cóż to za zaszczyt dla Nazaretu, gdy mówić u nas będzie sam rabban Nikodem syn Nikodema! — zapiał szeliah, sam odurzając się nadanym mitytułem.

Czułem, że nie oprę się ich miodowym słowom. Nawykły jestem do sza-cunku, ale ich słowa brzmiały zniewalająco.

 — Zechciej nam ofiarować odrobinę swej mądrości — prosili. Przy-

 puszczali zapewne, że milcząc usiłuję się z nimi droczyć. — Nie odmawiaj.„Nie skąp chleba ubogiemu, a słowa Bożego pragnącemu”, mawiał wielkiHillel.

 — Zgódź się i mów, rabbi. Nikt tu u nas nie bywa. Od lat nie słyszeliśmynauki uczonego z Jerozolimy...

 — Zawsze mówią ci sami...

 — Chyba, że ośmieli się odezwać jakiś...

Człowiek, który zaczął, urwał spiorunowany spojrzeniem pozostałych.Od razu domyśliłem się, że miał na myśli tamto Jego wystąpienie.

 — Pewno chcieliście mówić o tym waszym... Jezusie? — zapytałem.

Koło mnie zrobiła się nagle cisza, jakbym powiedział nieobyczajne sło-wo. Rzucając na siebie kosymi spojrzeniami, moi goście siedzieli milcząc.Musieli być wściekli na tego, który wyrwał się ze wspomnieniem o Nauczy-cielu.

 — Tak... — rzekł wreszcie rosz–hekkenneset. — Szymon bar Arak wspo-mniał tutaj o tym... Nie lubimy o Nim mówić — wyznał ze szczerością. — Tego Człowieka wykluczyliśmy za bluźnierstwa z synagogi, rzuciliśmy na

 Niego hairem... On jednak chodzi dalej bezkarnie, naucza, oszukuje ludzi...Powinno się go ukamienować! — rzucił twardo.

Spojrzałem po otaczających mnie ludziach i widziałem, jak wszyscy za-cisnąwszy usta z przekonaniem skinęli głowami.

 — Rabbi Jehuda ma słuszność — przyznał któryś głośno. — Ten Czło-

109

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 110/392

 

wiek ściągnął hańbę na nasze miasto... To przez Niego mówi się źle o Na-zarecie!

 — Czy naprawdę Jego wina jest aż tak duża? — zapytałem.

Bez słowa potwierdzili to skinieniem głów. — On pochodzi stąd, z Nazaretu, prawda? — pytałem dalej.

 — Niestety — przyznał przełożony.

 — Między nami rósł jak wilcze szczenię między psami! — zawołał le-wita z nienawiścią w głosie.

 — Albo jak wąż w szparze muru! — powiedział tym samym głosem inny.

 — Nikt Go nie podejrzewał...

 — Dawaliśmy Mu zamówienia... Robił sprzęt do naszych domów...

 — Niestety — powtórzył rabbi Jehuda. Westchnął: — Choć właściwie — powiedział — moglibyśmy się Go wyprzeć. On nie urodził się w Naza-recie.

 — Nie tutaj?

 — Nie. Nasze rodowe księgi, które moi poprzednicy zdołali ukryć przed

ludźmi Heroda — niech szeol nigdy nie będzie dla nich łaskawy! — nie wy-mieniają Jego urodzin. Jego ojciec był Judejczykiem... — Wyrzucił przezzaciśnięte zęby: — Nisko upadł ród królewski...

 — Więc to prawda, że pochodzi z rodu Dawida?

 — U nas tak są zapisani. Mógł się jednak zakraść jakiś błąd... Ty jednak wiesz najlepiej, czcigodny, w jaką poniewierkę poszła nasza wielkość. Mó-wił nabi Izajasz: „Niewierni książęta — towarzysze złodziejów”. W mądrości

uczonych jak ty, rabbi, a nie w krwi Dawidowej leży nasze zbawienie... — Lecz — tu się sprzeciwił lewita — powiedziano przecież, że zrodzi

Dawid Dziecko Sprawiedliwości...

Rabbi Jehuda odparł z wyższością:

 — Są, którzy tak wykładają. Ale najznakomitsi uczeni w piśmie — spoj-rzał na mnie z ugrzecznieniem, zapraszając uśmiechem, abym go poparł — mówią, że ludzie czyści są prawdziwymi potomkami Dawida... Nie każdezresztą słowo proroków należy brać dosłownie...

110

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 111/392

 

 — Tak... — przyznałem.

 — Rabbi powiedział — rzekł tonem, który kończył wszelkie spory.

Lewita czując, że nikt go nie poprze, zamilkł. Jehuda wyprostował się

triumfująco. Zaczął opowiadać. — Jakoś wtedy, gdy cały kraj, pewno za grzechy Heroda, nawiedziło

straszne trzęsienie ziemi, przybył do Nazaretu z Judei Jakub syn Matana,naggar... Zamieszkał tu u nas, zaczął pracować... Potem urodził mu się syn,Józef — to znowu było wówczas, gdy wódz rzymski opuszczał Jerozolimęzabierając ze sobą Antygona syna Arystobula — ostatniego z rodu Macha-

 beuszów... Ten Józef przywiózł sobie żonę z Jerozolimy, córkę Joachima,tkacza. Zdarzyło się jakoś niedługo potem, że Rzymianie — niech będą 

 przeklęci! — pierwszy raz, wbrew prawu Najwyższego, kazali policzyćsynów Izraela. Józef, jak tego żądał spis, pojechał do miejsca pochodzeniarodu, do Betlejem. Zabrał ze sobą żonę... Spodziewała się właśnie dziecka.Pojechali — i nie wrócili... Nie wiadomo, dlaczego. A może i mieli powód.Doświadczone kobiety mówiły, że to dziecko urodzi się przed czasem, jak-

 by było poczęte wcześniej niż w dzień, w którym narzeczona zamieszkaław domu narzeczonego... Ale po prawdzie, kto by tam miał wtedy czas zaj-

mować się nimi. To był okres wojowań Judy, syna Ezechiasza, Szymona,Atrongajosa... Kiedy Józef powrócił z żoną i dzieckiem, już było po wszyst-kim. Gdzie przebywali? Nie wiadomo. To pewne, że nie siedzieli cały czasw Betlejem. Podobno zawędrowali aż do Egiptu... Tak mówiono... Mniejszao to zresztą. Wrócili i zaczęli pracować. Józef był jak ojciec naggarem i tegorzemiosła nauczył syna. Jego żona była wyrobnicą: przędła, tkała, szyła...Więcej już dzieci nie mieli. Józef był dobrym rzemieślnikiem, pracy nie

 brakło. Ale rozchorował się i żona musiała jeszcze więcej tkać, by mieliz czego żyć. W końcu umarł. Ten... ich syn chodził wtedy do szkoły razemze mną... Był o wiele młodszy, ale pamiętam Go, gdy siedząc między innymichłopcami wykrzykiwał słowa Tory. Musieli być bardzo ubodzy, bo nigdynie widziałem sandałów na Jego nogach, a płaszcz, którym się okrywał, to

 była stara simlah jego ojca... Potem zaczął pracować i wtedy także nie bra-kło mu roboty. Przestał być dzieckiem, doszedł do lat, w których mężczy-źnie wolno zabierać głos w synagodze. Ale on nigdy nic nie mówił. Stał

111

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 112/392

 

 przy drzwiach razem z najbiedniejszymi — z takimi, do których trzeba po-syłać jałmużników — i tylko słuchał. Aż nagle pewnego dnia...

 — Opuścił miasto! — wykrzyknął ten, który pierwszy wspomniał o Na-uczycielu.

 — Poszedł sobie o nic nie dbając — rzekł inny. — Zostawił warsztat,dom i poszedł...

 — Nie dopełnił obowiązku opieki nad matką! — zawołał z oburzeniemlewita.

 — Tak — rabbi Jehuda potwierdził jego słowa z surowością w głosie. — Gdyby nie pracowała, musiałaby ją chyba utrzymywać gmina...

 — Zły syn! Zły syn! — powtarzał lewita potrząsając głową. — Amhaarez pozostanie zawsze amhaarezem...

 — Zło ukrywa się w człowieku, by potem nagle wystąpić...

Mówili wszyscy jednocześnie w coraz większym podnieceniu. Wyma-chiwali tak rękami, że jeden drugiemu strącił z czoła skrzyneczkę zawiera-

 jącą słowa Pisma. Musieli Go strasznie nienawidzić. Wspomnienie o Nimżyło w ich sercach niby wrzód, o którego istnieniu nie można ani na chwilę

zapomnieć. Przekrzykiwali siebie, a ręce ich unosiły się gwałtownie wśródfurkotu rękawów. Smagłe ich palce zakrzywione były niby szpony. Po do-

 brej dopiero chwili rabbi Jehuda spostrzegł, że jestem zaskoczony tym wy- buchem. Ostrym: „sza!” uciszył towarzyszów. Schylił głowę i uśmiechającsię powiedział:

 — Wybacz, wielki, czcigodny rabbi... Unieśliśmy się. Ten człowiek zhań- bił imię naszego miasta wobec całego Izraela... Ale to Amhaarez, na które-

go nie ma co zwracać uwagi... Wybacz... Mędrzec Pański nie patrzy na psa,który obok szczeka...

 — Wybacz... — powtórzyli za nim inni. — Mówiliśmy ci o kimś, kto jest niegodny, by się Nim zajmowały twoje uszy... Wybacz...

Mrużyli oczy i szczerzyli zęby. Ale w ich spojrzeniu wciąż się paliło pod-niecenie. Powtarzali: „Wybacz”, nie umieli jednak znaleźć tematu, który byich oddalił od sprawy Jezusa. Mnie zaś to tylko zajmowało. Zapytałem:

 — Lecz jaki On był, gdy znajdował się jeszcze między wami? Mówicie,

112

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 113/392

 

że jest złym Synem... Czy taki był zawsze? Czy był złośliwy jako chłopieclub nieuczciwy jako rzemieślnik? A może zrobił co złego? Czym sobie za-służył na powszechną niechęć? Może zechcecie mi powiedzieć... Tociekawe...

Patrzyłem kolejno na każdego z nich. Zagryzali usta, by nie wybuchnąćna nowo. Czekali, co powie Jehuda: on też odezwał się po chwili:

 — Cóż... Nikomu nic złego nie zrobił... Właściwie...

Znowu siedzieli sztywni, niby nad niesmaczną potrawą, której nie wy- pada zganić, a której nie sposób przełknąć.

 — A Jego rodzice? — wypytywałem bezlitośnie. — Jego ojciec?...

 — Józef podobno był dobrym rzemieślnikiem — mruknął przełożonysynagogi — dobrze wykonywał swoją pracę...

 — A Matka?

Jak uparte jabłko, które spada dopiero po wielu szarpnięciach drzewem, przyszła odpowiedź:

 — Nie... to dobra kobieta...

Któryś dorzucił niechętnie: — Pomagała drugim...

Jeszcze inny cisnął niby pieniądz, którym trzeba przecież zapłacić zawino:

 — Opiekowała się, gdy kto chorował...

 Niby spóźniony dźwięk doleciało z końca stołu:

 — Wielu ją błogosławi...

Jehuda ciężko oparł dłoń na stole, jakby chciał położyć tamę temu stru-mieniowi. Powiedział z zimną zaciętością:

 — Ale jest jego matką!

 — Tak. To ona go urodziła! — rzucił lewita.

 — Przez nią to wszystko... — dodał targumista.

 — Lecz — czułem, że za jeszcze jedno pytanie zostanę znienawidzony

113

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 114/392

 

 jak Tamten — lecz skoro mówicie, że nikogo nie skrzywdził, nie oszukał,to dlaczego...?

 — Gdyby chciało Mu się uczciwie pracować — przerwał mi patrzącgdzieś w przestrzeń rabbi Jehuda — nikt by Mu niczego nie zarzucał. Byłzręcznym naggarem...

 — Także... pomagał drugim... — bąknął jeden z batlanim.

 — Znał Pismo — rzekł szeliah.

 — Wykonywał wiernie przepisy Zakonu...

 — Tak, gdyby... — zaczął ten, który pierwszy odezwał się o Nauczycielui urwał przerażony, lękając się, że znowu powie coś niepotrzebnego.

 — Więc dlaczego jesteście Mu wrogami? — spytałem.Rosz–hekkenneset wystukiwał coś palcami na stole.

 — Wrogami? — zapytał pogardliwie. Rozejrzał się po towarzyszach. — Wrogami? — powtórzył. Wzruszył ramionami. — „Grzesznik jest wrogiemPańskim” — zacytował. — Ale to tak, jakby siekiera zbuntowała się wobecdrwala... Nikt z nas nie jest Jego wrogiem... „Amhaarez nie jest godny aniuśmiechu, ani pogardy mędrca...” — cytował dalej.

Zapanowała cisza. Rozmowa już się nie nawiązała. Odeszli urażeni.

 Następnego ranka zawołałem małego chłopca, który się kręcił przy obrzą-dzaniu osłów, i zapytałem go:

 — Czy wiesz, gdzie jest dom Jezusa, syna Józefa naggara?

 — Wiem — powiedział.

 — Zaprowadź mnie, a dostaniesz sykla...

Z zapałem popędził naprzód. Był ranek. Słońce wychylało się zza Tabo-ru niby dziecko ukrywające się za stogiem siana, patrzące, czy je szukają.Wyszliśmy pod sam szczyt wzgórza, wyżej niż skupisko domów. Pod gładką ścianą skalną widać tu było kilka lepianek z gliny, uczepionych kamienianiby ptasie gniazda. Minąłem je, stanąłem na rozłożystym trawiastym grzbie-cie. Wzgórze po drugiej stronie opadało łagodnie ku dolinie Izrael. Z prawejstrony za zboczem musiało leżeć Seforis. Przede mną sterczał Karmel; źle

114

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 115/392

 

mówię „sterczał” — wyciągał się raczej niby ostroga wparta w ołowiano-szarą równinę morza.

Zszedłem znowu na dół ku lepiankom. Chłopiec, który mnie prowadził, podskakiwał radośnie: widać nadzieja na srebrny pieniądz wprawiała gow dobry humor. Biegł naprzód, potem wracał ku mnie. Migały przede mną 

 jego smagłe, prawie czarne łydki (o Adonaj, myślę o obrzmiałych, nie cało-wanych nigdy przez słońce nogach Rut!...) Nagle stanął, zapytał:

 — Chcesz, rabbi, zobaczyć, gdzie mieszkał ten szoteh?

 — Chcę — odpowiedziałem. — Ale dlaczego tak Go nazywasz?

Beztrosko podrapał się po brzuchu przez dziurę w rozdartej kuttonie.

 — Tak wszyscy o Nim mówią... — powiedział.Ale jego dziecinne oczy zaraz błysnęły chytrze. Wstrząsnął zwisającymi

nad uchem pejsami:

 — ...Ale inni powiadają, że to wielki Cudotwórca...

Staliśmy przed lepianką. Stare ciężkie drzwi były zamknięte na drew-niany rygiel, pewnie domowej roboty. Podniosłem skobel. Ze środka po-wiało chłodem — od dawna pewno nikt nie wpuścił do wnętrza ani jednego

 promyka gorącego słońca. Wszedłem do domku razem z żarem dnia. Przedsobą miałem nędzne wnętrze, ot takie jak w najuboższej chacie galilejskiegochłopa: kilka sprzętów, młynek, ręczna tłocznia, pod ścianą warsztat. Glinia-na polepa była starannie sprzątnięta, narzędzia ciesielskie wisiały na ścianie

 porządnie, tak jak powinny być poskładane w dzień szabatu. Jakaś nie do-kończona robota — chyba stół — leżała w częściach w kącie izby. Dwiekamienne stągwie przy drzwiach napełnione były po brzegi wodą. Wzrok 

mój ślizgał się od szczegółu do szczegółu, rad by coś nowego dowiedziećsię o ludziach, którzy tu mieszkali. Na warsztacie nie było ani wiórka. Naściemniałej od starości desce (pewno przeszła z dziadka na wnuka) jasną 

 plamą świeżo zheblowanego drzewa leżał mały krzyż. Znowu krzyż! Onmusi ciągle o nim myśleć. Cóż za dziwaczne zamiłowanie do narzędzia tak haniebnej kaźni?!

Zresztą nie było tu nic ciekawego. Wyszedłem z powrotem na dwór. Za-

 pytałem małego:

115

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 116/392

 

 — Jego Matka chyba tu już także nie mieszka?

 — Nie — odpowiedział. — Przeniosła się teraz, jak mówią, do Betsa-idy...

„Chciała być bliżej Syna...” — pomyślałem. Rzecz zrozumiała. Zresztą  po cóż miałaby zostawać tutaj, gdzie z nienawiści do Niego odmówiono byJej kubka wody? „Szkoda, że Jej nie widziałem” — przyszło mi do głowy.Ale już nie miałem ochoty wracać nad jezioro. Wyciągnąłem sykla i dałemchłopcu. Chciwie schwycił go swymi brudnymi palcami. Zawróciłem, po-szedłem w dół. Taka mnie nagle ogarnęła złość na tutejszych ludzi, że za-miast, jak obiecałem, zostać i nauczać w synagodze, niezwłocznie wyruszy-łem w dalszą drogę.

Więc jednak pochodzi z rodu Dawida... I nie urodził się w Nazarecie, alew Betlejem. Powinienem i tam pójść, zobaczyć...

W Betlejem... Czyż nie przypomina ci się to proroctwo nabi Micheasza:„Betlejem, najmniejsze z miast judzkich, z ciebie wyjdzie Król Izraela, na-rodzony w wieczności...” On ma szczęście do przepowiedni!

Wyobraź sobie, ten lekarz z Antiochii opowiadał mi, że wśród Greków

istnieje jakby oczekiwanie na coś czy na kogoś... Żyjemy doprawdy w cie-kawych czasach... Ale dla mnie nie istnieje nic poza chorobą Rut...

List X

 Drogi Justusie!

Wracam prosto z Macherontu. Antypas wysilił się na urządzenie zabawy,

 jakiej od czasów szaleństw jego ojca nie widywaliśmy. Zamek był przybra-ny kolorowymi płachtami jak chata murzyńskiego wodza, a wieczorem

116 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 117/392

 

oświetlony niby Jerozolima w pierwszym dniu święta Żniw. Puste i dzikiewąwozy górskie przez cały tydzień rozbrzmiewały hałasem arabskich bęben-ków, cytr, kinnor i piszczałek. Prawdziwy syn Heroda — chciał zadowolićwszystkich: dla Rzymian były wyścigi, zapasy, munera, dla Arabów — 

dzika muzyka i tancerki, dla wiernych pobożne pieśni, które wyśpiewywalirano i wieczór sprowadzeni z Galilei lewici.

Kogoż nie było wśród gości! Przede wszystkim godna rodzinka tetrar-chy: jego brat Filip, rządca Trachonicji, Batanei i Auranitis, jego bratanek Aleksander syn Aleksandra, Agrypa przybyły właśnie z Rzymu i Herod,król Chalkidy. Z nich najprzyzwoitszy jest Filip — cichy i spokojny, wyda-wał się od początku znudzony hałaśliwą zabawą. Podobno sprawiedliwie

rządzi swoją tetrarchią. Aleksander, porywczy młodzik, wygląda, jakby sięrwał do czynu, ale jego buńczuczność raz po raz gaśnie ustępując miejscaniepewności i widocznemu lękowi; można by powiedzieć, że chłopiec boisię, aby mu przed czasem nie podano trucizny. Agrypie pobyt w Rzymie

 przewrócił całkiem w głowie. Mówi tylko językiem Greków i Rzymian,zgolił brodę i przechwala się przyjaźnią z młodym Gajusem, synem Ger-manika. Obok potomków Antypatra widziałem całą bandę spędzonych na

uroczystość królików i wodzów arabskich. Cmokają z udanym sztucznymzachwytem, gdy widzą, że Antypas na nich patrzy. W gruncie rzeczy bar-dzo nienawidzą go za obrazę Aretasa, który cieszy się wielkim uznaniemwśród Idumejczyków. Na uroczystość przybył oczekiwany Juliusz PiłatPoncki. Pierwszy raz widziałem go z bliska i mogłem z nim rozmawiać.Ostatnimi laty prawie się nie pokazuje w Jerozolimie. W pierwszej chwilizrobił na mnie wrażenie człowieka, który na cały świat spogląda z filozo-ficzną obojętnością. Ale to wrażenie ustąpiło miejsca innemu, gdy tylko za-

czął mówić. Miałem przed sobą żołdaka bez ogłady i kultury. Każdy jegoruch wyraża ordynarne prostactwo. A opowiadają o nim ciekawą historię:

 podobno jest to syn wodza Gallów; gdy był dzieckiem, oddano go na za-kładnika do Rzymu. Nazywał się wtedy Vinix. W Rzymie zajął się nim ktośz rodziny Klaudiuszów i tak go zlatynizował, że Vinix dorósłszy nie miał

 już ochoty wracać do swoich. Zmienił imię, wstąpił do wojska, został try- bunem, brał udział w wojnach, odznaczył się. Potem ożenił się z Proklą,

córką senatora Marka Metellusa Klaudiusza, dziewczyną nieco przekwitłą,ale noszącą nazwisko rodu spokrewnionego z rodziną cesarza. Ktoś mi

117 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 118/392

 

opowiadał, że Piłat w tym czasie nie był wcale spokojnym barankiem, alemarzyła mu się wielka przyszłość. W Rzymie zresztą każdy trybun wyobra-ża sobie, że zostanie cezarem. Może dlatego wziął sobie za żonę leciwą i brzydką, ale ze starego patrycjuszowskiego rodu. Niewiele mu jednak z tego

 przyszło: nagle pewnego dnia cesarz kazał mu objąć stanowisko prokura-tora w Judei. To było przed sześciu laty. Rzymianie uważają tutejszą pla-cówkę za rodzaj zsyłki; Waleriusz Gratus zwykł był podobno mówić, żekopalnia miedzi na Cyprze i rządy w Judei to jedno i to samo. Na otarciełez Tyberiusz pozwolił Piłatowi — wbrew rzymskiemu prawu — zabrać zesobą żonę (w ten sposób uniknęła ona losu, jaki spotkał ostatnio całą rodzinęKlaudiuszów Metellusów). Zaledwie wylądował w Cezarei, Piłat zapragnął

nam pokazać, co to są rządy twardej ręki. Może myślał, że tym sposobemzwróci na siebie uwagę cesarza i uzyska przeniesienie na inne, lepsze sta-nowisko? Słyszałeś na pewno o wprowadzonych nocą do Jerozolimy zna-kach wojskowych, a potem o tabliczkach wotywnych, które kazał zawiesićna murach Antonii. W obu jednak wypadkach prokurator przegrał. Wobecnieustępliwego oporu musiał ustąpić. To mu zepsuło humor na całe lata.Zostawiwszy jako dowódcę załogi w Antonii swego zaufanego trybuna Sar-kusa, sam zamknął się w Cezarei. W mieście zjawia się rzadko, podczaswiększych świąt, a jego pojawienie się jest zawsze zapowiedzią krwawychwydarzeń. Rok temu podczas święta Żniw kazał ni stąd, ni zowąd uderzyćżołnierzom na Galilejczyków, którzy przybyli złożyć ofiary. Po prostu chciałwidoku krwi. Wolimy, jak siedzi u siebie i nie pojawia się w Jerozolimie.Rozpił się, utył; z nudów zaczął filozofować. Zrozumiał widać, że go stądnigdy nie odwołają, bo już nie wojuje z nami. Stosunki między nim a San-hedrynem ułożyły się milcząco w ten sposób, że on siedzi w Cezarei i nie

wtrąca się do nas, my zaś dbamy o to, aby w mieście panował zupełny spo-kój. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie jego zachłanna chciwość. Skoronie ma władzy, chce mieć złoto. Za wszystko każe sobie płacić, i to dobrze.Żąda cen nieprzyzwoicie wygórowanych. Nie sposób czasami zaspokoić

 jego łakomstwa. Wiem o tym, bo to Józef prowadzi z nim targi w imieniuSanhedrynu. Na swoją rękę robią to także synowie Ananiasza. Bezwstydniesprzedaje im urzędy i przymyka oczy, gdy obdzierają z ostatniej skóry bie-

dnych pielgrzymów. Dzięki niemu saduceusze, choć przez wszystkich znie-nawidzeni, wzrośli w siłę. Na szczęście i my mamy na niego pewien wpływ.

118

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 119/392

 

nawidzeni, wzrośli w siłę. N a szczęście i my mamy n

Piłat jest średniego wzrostu, barczysty, ma wielkie nieforemne dłonie,muskularne ramiona i łysą głowę, na której leżą ostatnie skąpe pasma czer-wonoblond włosów. Chodzi ciężko jak niedźwiedź, lubi poklepywać ludzi

 po ramionach i raz po raz bez powodu wybucha hałaśliwym śmiechem.Przez czas jakiś spacerowali obaj z Antypasem po ogrodzie, rozmawiając;robili wrażenie obwąchujących się psów, które przystępują do siebie nasztywnych łapach. Widać było, że jeden drugiemu usiłuje pokazać, iż spo-tyka się z nim wyłącznie z dobrej woli, ale wie, że tamtemu kazał to zrobićWiteliusz. W rzeczywistości obaj są zabawkami w ręku legata.

Potem wrócili z ogrodu i Piłat podszedł do nas, którzy staliśmy pod

ścianą, by się z nami przywitać. Zbliżył się rubasznie uśmiechnięty, jak set-nik oglądający nowozaciężnych. Jednego z wodzów arabskich uderzył żar -tobliwie dłonią w brzuch, drugiego pociągnął za brodę. Wybuchał śmiechem,robił miny i mrugał porozumiewawczo oczami. Łatwo zgadnąć, że ten czło-wiek czuje się najlepiej w stajni lub w koszarach. Wodzowie arabscy okle-

 pywani, jakby byli końmi, odpowiadali na to śmiechem przypominającymmeczenie baranów. Ale w głębi ich czarnych oczu skrzyła się złość. Trzeba

 przyznać, że wobec nas zachowuje się mniej obcesowo. Z jednym tylko Jo-natasem przywitał się jak z kimś dobrze znanym. „Jak się masz, Jonatasie”

 — powiedział z grymasem ust, mającym wyrażać dobry humor. „Aha — zwrócił się do niego, jakby coś sobie przypomniał — a kiedy przywiezieciemi pieniądze?” „Zbieramy je” — odpowiedział Jonatas z ukłonem. „Zbiera-cie — zadrwił — zbieracie... Ha, ha, ha! — wybuchnął grubym śmiechemi znowu przymrużył oko. — Nie nabierzesz mnie. Po cóż wam zbierać?Wystarczy włożyć rękę do skarbca. Dość tam złota. Wiem coś o tym. I mó-wię ci: śpieszcie się...” — pogroził Jonatasowi palcem na pół żartem, na pół

  poważnie. Ten, jakby chcąc zwrócić uwagę prokuratora na inną sprawę, przedstawił mnie: „Oto, dostojny prokuratorze, rabbi Nikodem, wielki uczo-ny i faryzeusz, przedstawiciel Sanhedrynu”... „Salve!” — Piłat kiwnął midość niedbale ręką. — Faryzeusz? — zdziwił się nagle, jakby mu to słowocoś przypominało. Zatrzymał się. — To jeden z tych — zapytał — którzyopowiadają o życiu po śmierci, o nagrodzie, o karze, o duchach? Co?” „Tak,

dostojny Piłacie — pośpieszył z odpowiedzią Jonatas — rabbi Nikodem

119

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 120/392

 

dostojny Piłacie — pośpieszył z odpowiedzią Jonatas — rabbi Nikodem jest jednym z najznakomitszych doktorów faryzejskich.” „Ha, ha, ha! — Piłat ryknął śmiechem wodza, dla którego wszystko z wyjątkiem umiejęt-ności uderzenia rozwiniętą w szyku bojowym kohortą i zdobywania twierdz

 jest bzdurą, o którą się tylko głupcy mogą troszczyć. — Ha, ha, ha! To za- bawne. Duchy wam tak latają, co? — zapytał podnosząc rękę do czoła i prze- bierając w powietrzu palcami. — Moja żona strasznie lubi takie historyjki.Przychodzą do niej jacyś faryzeusze i także coś jej gadają o duchach. Alemy, Jonatasie, wiemy, co o tym sądzić, nieprawdaż? — Położył swą wielką łapę na ramieniu syna Ananiasza i znowu zaryczał na cały zamek: — Ha,ha, ha!”

 Nagle zrobił taki gest, jakby chciał swą podobną do młota pięścią gladia-tora palnąć mnie prosto w brzuch. Z samego wrażenia zrobiło mi się ciem-no przed oczami. Ale minął mnie, poszedł między gości, porykując daleji poklepując ich po ramionach. Pijatyka stawała się każdego dnia większa.Uczta nie przerywała się ani na chwilę. W jakiejś chwili zobaczyłem Piłata,

 jak w wieńcu na głowie, wsparty na dwóch tancerkach, rozmawiał przezstół z leżącą po drugiej stronie Herodiadą. Ta kobieta, choć ma już swoje

lata, umie czarować mężczyzn. Jej ciało zachowało wspaniałą linię. Wydajesię niemal dziewczyną. A kiedy czarnymi połyskującymi oczyma w opra-wie długich rzęs wodzi za Antypasem z wyrazem troskliwej czułości, trudnouwierzyć, że ta kobieta splugawiła się już związkiem z jednym ze swychstryjów, zdradzała go, porzuciła, by żyć z Antypasem — także swoim stry-

 jem. Na łożu Herodiady, u jej stóp, siedziała mała dziewczynka o nierozwi-niętych kształtach, smagła i szczupła. Gdy widzę dzieci — staje mi zaraz

 przed oczami Rut... Lepiej by było, abym o niej nie pamiętał! Myślałem, że

to dwórka, ale okazało się, że jest to dziecko Herodiady i Filipa. Matka pro-wadzi ją między ludzi, mała zaś patrzy na wszystkich swymi olbrzymimiczarnymi oczyma.

Przysłuchiwałem się przez chwilę rozmowie Piłata i Herodiady: przeko-nywała go, że jej nowy mąż chce mu być najserdeczniejszym przyjacielem.„Zobaczysz, dostojny prokuratorze, okaże się to w stosownej chwili... Gdy

 będziesz w potrzebie...” „Nigdy niczego nie będę od niego potrzebował! — 

rzekł chełpliwie, ogryzając nogę indyka. — Ale skoro mnie o tym zapew-

120

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 121/392

 

niasz — rzucił kość za siebie — gotów ci jestem uwierzyć. — Otarł ustawierzchem dłoni i patrzył na kobietę. — Na Hekate, masz piękne ramiona,Herodiado” — zauważył, gładząc jednocześnie ramię jednej z tancerek.

Pochylił się przez stół i począł cicho mówić coś, czego już dosłyszeć niemogłem. Jedno tylko słowo wypadło niby sykiel z dziurawego mieszka:„korban”. Cóż on może chcieć od skarbca świątyni? Kobieta słuchała gouśmiechnięta. „Tak jest, dostojny prokuratorze — przyznała w końcu — tych

 bogactw jest rzeczywiście zbyt wiele... — trąciła swym kielichem o kielichPiłata. — Wypijemy? — spytała. — A tamtym sama się zajmę...”

Byłem ciekawy i nie wiedziałem, co sądzić o usłyszanej rozmowie. Są-dziłem, że powinienem opowiedzieć o niej Jonatasowi. Ale on wzruszył tyl-

ko ramionami: „Och, wiemy dobrze, o co jemu chodzi! Już parę razy dawałdo zrozumienia, abyśmy pieniędzmi świątyni opłacili budowę wodociąguz Siloe do Antonii. Obejdzie się smakiem! Wodociąg — dobrze, dlaczegonie? Ale nie za nasze pieniądze. Udajemy, że nie rozumiemy, o co mu cho-dzi. Teraz będzie szukał poparcia u Herodiady. Głupiec!” Odszedł śmiejącsię, a za chwilę widziałem, jak rozmawiał wesoło z Piłatem. Zaczynam po-dejrzewać, że oni bardziej go mają w ręku, niż nam się to wydaje.

Uczta przemieniła się w orgię. Arabskie i nubijskie tancerki popisywałysię tańcem, a potem szły między gości. Arabscy królikowie tarzali się z nimi

 po podłodze. Służba wnosiła bez końca amfory z winem i odprowadzała dovomitorium tych, którzy chcieli opróżnić przeładowany brzuch. Ogarniałomnie coraz większe obrzydzenie. Piłat na końcu stołu ryczał wesoło i waliłw kark otaczających go ludzi, aż dudniło. Z drugiej strony siedział Antypas,coraz bardziej posępny mimo ogarniającego go pijaństwa. Między nim a Pi-

łatem nieporozumienie pozostało. Próżno Herodiada próbowała ich do siebiezbliżyć. Są sobie nadal dalecy jak drzewa na przeciwnych brzegach Jorda-nu. Antypas wydawał się coraz bardziej oporny: wyraźnie nie ufał hałaśli-wej poufałości prokuratora.

Któregoś ranka, gdy zmęczeni całonocną pijatyką goście chrapali naswych łożach jedni obok drugich, wyszedłem do ogrodu dla odprawieniarannych modlitw. Wracając natknąłem się na Antypasa; król był sam, wlókł

się ponuro z rękami założonymi do tyłu. Myślałem, że przejdzie nie zwra-cając na mnie uwagi. Ale on ujrzawszy mnie skierował się prosto w moją 

121

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 122/392

 

stronę, jakby właśnie mnie szukał. Przyjaźnie ujął mnie pod rękę i poprowa-dził w głąb ogrodu.

 — Pewnie cię oburza, rabbi — mówił do mnie, gdy szliśmy zachowu- jącą jeszcze nocny chłód aleją, w cieniu gałęzi palmowych — to, co siętutaj dzieje? Jesteś faryzeuszem, człowiekiem czystym i pobożnym... Alenie powinieneś oburzać się. Muszę przecież to robić dla tych nieobrzeza-nych (mówił tak, jakby był wyznawcą Zakonu od niepamiętnych czasów,a to przecież dopiero Herod zgodził się na obrzezanie synów Maltaki!).Gdybym nie starał się żyć z nimi w przyjaźni, potrafiliby mnie zniszczyć.Ten Piłat jest podły i żeby się przypochlebić Tyberiuszowi, gotów jest namnie naszczekać nie wiadomo jakich kłamstw... Agrypa także chciałby pode

mną kopać dołki. Uważa się za lepszego ode mnie, bo jest wnukiem Mariam-my... Taki sam jest Aleksander, tylko głupszy... Wszędzie wrogowie, wszę-dzie... Życie to walka ze wszystkimi. Bez przerwy muszę się strzec. A ja chcęspokoju. Niech sobie Piłat „króluje” w Judei. Wystarczy mi to, co mam...Herodiada mnie kocha, mógłbym być szczęśliwy... I tego mi nie dadzą. Wszę-dzie ludzie zawistni i źli... Choćby ci wasi saduceusze! Czego oni chcą odemnie? Pochlebiają Rzymianom, robią interesy z Piłatem. Czy można pozo-

stać uczciwym w świecie, gdzie wszyscy są nieuczciwi? Powiedz, rabbi,który jesteś taki mądry: czy można wciąż ze wszystkimi walczyć i w nikimnie mieć oparcia?

Obeszliśmy małą sadzawkę przetkaną blaskiem słońca, tak że wydawałasię bryłą czerwonozłotego bursztynu, w której zastygły ryby o wyłupiastychoczach i ogonach niby muślinowy woal. Zawróciliśmy w stronę pałacu.

 — Powiedz więc — ciągnął. Ale nie czekał na moją odpowiedź. Wyrzu-

cał z siebie zgryzoty, jakby zwracał ucztę. — Wszędzie wrogowie, wszędziewrogowie! — Rozstawiał palce: — Piłat, Witeliusz, Tyberiusz, Agrypa,Aleksander, Filip, Aretas, saduceusze... Wy także nie jesteście mi przyjaciół-mi. Uważacie mnie za bezbożnego — wiem. On także jest taki surowy...A ja chcę tylko spokoju i trochę szczęścia. Herodiada mnie kocha i troszczysię o mnie. Nikt się o mnie nie troszczył, nikt mnie nie kochał! Nigdy niemogłem wiedzieć, kiedy mi podadzą truciznę. Żonie też nie ufałem. Dlategoodesłałem ją ojcu. A Herodiada poszłaby za mną na koniec świata. Przy niej

122

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 123/392

 

 jestem bezpieczny! Cóż, że była żoną Filipa? Nie chciała go, on jej takżenie chciał.

Ten plugawy syn przeklętego ojca wybrał sobie mnie na powiernikaswoich zmartwień! Sądzi, że go nienawidzą wszyscy (co do tego nie mylisię na pewno!), że otaczają go wrogowie, którzy dybią na jego życie, i że

 jedna tylko Herodiada czuwa nad jego bezpieczeństwem. W tym mieszańcuIdumejczyka i Samarytanki odżyły wszystkie lęki Heroda. Powinien terazz nadmiaru uczuć kazać otruć Herodiadę, a potem postawić na jej cześć pa-łac, jak to uczynił jego ojciec matce Aleksandra i Arystobula!

 — Dlaczego on mi to wyrzuca?! — wybuchnął, gdyśmy zawrócili poraz drugi w cienistą aleję ku sadzawce. — Darzyłem go szacunkiem i darzę

nim nadal. To jest mądry, święty nabi. To jest prorok. Czczę go, jakbymczcił Eliasza czy Izajasza, gdyby wrócili na ziemię. Nie skażę go na śmierć,choć ona tego chce... Ale dlaczego on tak strasznie mówi przeciwko mnie?Cóż ja zawiniłem? On woła, że ja zrobiłem gorzej niż Dawid z Uriaszową.Ja nikogo nie wysłałem na śmierć! Ja tylko kocham Herodiadę i ona mniekocha...

Od razu przypomniałem sobie o Janie. Zupełnie wyszło mi z pamięci, że

 prorok żyje tutaj w lochu pod zamkiem i gdy nad nim odbywają się ucztyi zabawy, on w swym więzieniu marzy o utraconej wolności. Ten głupiecuwięził go, a przecież wciąż się go boi. Herod był wilkiem chytrym, ale od-ważnym. Ale Antypas jest — jak słusznie powiedział o nim kiedyś Nauczy-ciel — lisem, zdolnym do podkopania się nocą, ale nie do stawiania czoław biały dzień. Nie zdobędzie się nigdy na wielki gest.

 — Ten Jan — zapewniał mnie gorączkowo (może sądził, że wszyscy fa-

ryzeusze są tego samego zdania) — jest naprawdę świętym prorokiem. Jachętnie z nim rozmawiam. Słucham go. Zrobiłbym wszystko, co on mówi.Robiłem nawet... Ale Herodiady nie oddalę! Nie! nie... Ja ją kocham i onamnie kocha. Tylko przy niej jestem bezpieczny. Ona mi jest potrzebna... Przyniej mogę być dobry, sprawiedliwy, łagodny... Król, aby był dobry, musi

 być kochany. Podobno wy, faryzeusze, znacie przepis, który mówi, że dlakażdej przyczyny można dać list rozwodny. Filip jej da taki list, na pewno

da... Zmuszę go, aby dał! Ale Jan nie chce o tym słuchać. Z nim nie możnamówić, bo on zaraz zaczyna krzyczeć i grozić...

123

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 124/392

 

Wodził mnie tak z godzinę, tam i z powrotem, wciąż opowiadając o tymsamym. W końcu, aby się od niego odczepić, powiedziałem mu, że gotów

 jestem porozmawiać z Janem — a może uda mi się przekonać go, iż nie po-winien tak surowo osądzać związku Antypasa z Herodiadą. Wywołałem

tym jego wielki zachwyt. Chciał mi dziękować. Już czułem jego wstrętne,oślinione wargi koło swojej twarzy. Wykrzykiwał, że jestem jego przyjacie-lem. Natychmiast kazał zawołać naczelnika straży i polecił mu zaprowadzićmnie do lochu, w którym przebywał więzień.

I w ten sposób przyszło mi zobaczyć proroka z Bethabara (mogłem to

zresztą był osiągnąć bez uciekania się do pomocy Antypasa: zakratowaneokno tego więzienia wychodziło na podwórzec i przez nie syn Zachariaszamoże rozmawiać ze swymi uczniami, dawać im nauki i napomnienia). Scho-dziłem w dół kamiennymi oślizłymi schodami. W lochu na posłaniu ze sło-my leżał człowiek. Poznałem go od razu, choć zmienił się bardzo w ciągutych dwóch bez mała lat. Schudł i zestarzał się, a jego skóra, przedtem brą-zowa od skwaru, przybrała szarożółtą barwę spranej płachty. W więzieniunikt go nie dręczył: nie był skuty, a na ziemi obok posłania stał kosz pełen

najlepszego jadła. Ale dla ludzi jak Jan nie ma nic, co by mogło wyrównaćcierpienie niewoli. Może dlatego płowe jego włosy są przetkane nitkamisiwizny, a pocięta zmarszczkami twarz nie rozkurcza się, lecz pozostaje za-

 padnięta jak pusty bukłak.

Gdy wszedłem, więzień nie poruszył się z miejsca. Nie podniósł nawetgłowy. Leżał wychylony poza posłanie, mając twarz na plamie słonecznej.Myślał lub może właśnie nie myślał o niczym, a tylko poddawał twarz pie-

szczotom słońca. Gdy stanąłem nad nim, otworzył wolno oczy, a potemusiadł. Strażnik zostawił mnie i wyszedł. Byliśmy sami w ciemnym lochu,tym ciemniejszym, że w jego czarnej studni tkwił wbity ukośnie słup sło-necznego blasku. Ale z wolna mój wzrok przyzwyczaił się do tej plątaninyoślepiającego światła i całkowitego mroku. Człowiek siedział o krok odemnie, wsparty na sterczących wysoko kolanach. Długi cień nosa żłobił jegotwarz. Nie wiadomo było, czy Jan ma usta otwarte, czy zamknięte. Potem

 podniósł głowę ku mnie i kiedy zniknął cień rzucany przez sterczące brwi,zobaczyłem oczy proroka. One nie zmieniły się: po staremu były marzące

124

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 125/392

 

 — oczy tego, który szuka i oczekuje. Opuścił je tylko gniew na to wszyst-ko, co było bliskie. Zdawały się być jak okręty, które odpłynęły na zawszena morze. Ale teraz na chwilę wróciły: zapalił się w nich połysk, powiekizatrzepotały jak żagle chwytające wiatr. Posłyszałem głos zachrypły i cichy,

ale ten sam, który grzmiał nad rzeką: — Czy przyszedłeś już po mnie?

 — Rabbi... — zacząłem. Nie wiedziałem, o co pyta. Czułem pewną nie-śmiałość wobec człowieka, który nieulękle mówił wtedy do tłumów. — Przy-szedłem, aby ciebie zobaczyć. Pewno nie wiesz, kim jestem. Byłem u ciebiekiedyś, tam, w Bethabaara...

 — Być może — zgodził się, jakby chcąc oddalić od siebie trud przypo-minania. — Jesteś faryzeuszem, prawda? — zapytał.

Skinąłem głową. Spodziewałem się, że będzie mnie dalej pytał. Ale onsiedział bez słowa; rzec by można, z powrotem odpłynął od brzegu, do któ-rego przywołałem go.

 — Wtedy, rabbi, kazałeś mi czekać... — podjąłem po chwili. — I powie-działeś, abym służył, ale umiał wyrzec się służby...

Podniósł znowu głowę i utkwił we mnie spojrzenie, jak gdybym powie-dział coś ważnego, coś, co powoli, ale natrętnie wkręca się w myśl. To byłwzrok zatrzymany w biegu, przesiany jak woda przez sito.

 — Tak — powtórzył wolno — wyrzec się...

Wydało mi się, że mówi nie do mnie.

 — Wyrzec się — powtórzył — jak ktoś, kto oddał przyjacielowi uko-chaną i gdy tamten idzie otoczony przez drużbów, on stoi ciesząc się jego

szczęściem. Wykonać swoje i zniknąć. Wypalić się jak lampa do ostatniejkropli oliwy... I niczego nie żałować... — Podniósł twarz jeszcze wyżeji blask słońca lał mu się teraz na chude policzki i mocno zaciśnięte usta. Był

 jak ktoś, kto podstawia twarz pod pierwsze krople dżdżu przychodzącego po długiej, męczącej spiekocie. Ale po chwili wyraz rozmarzenia ustąpił naniej miejsca uczuciu żalu czy rozdrażnienia. Nagle rzucił niechętnie:

 — Po co tu przyszedłeś? Czego chcesz ode mnie? — W jego głosie nara-

125

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 126/392

 

stała gwałtowność. — Czego chcesz? — Było to niby pogłos gromów znad jordańskiego brodu.

 — Rabbi — próbowałem się tłumaczyć nieśmiało — wtedy mówiłeś,nauczałeś...

 — Wtedy! — zawołał jakby z żałością w głosie. — Wtedy było inaczej!Byłem Głosem, Głosem wołającego na pustyni. Wtedy był czas na pytaniai czas na odpowiedzi... Dziś — przesunął palcami po swej chudej nagiej

 piersi — kimże jestem? Niczym! Wydarto mi język. Jestem milczeniem...Do Niego idź, Jego pytaj... — pochylił głowę opierając czoło aż na kolanachi oddychał prędko.

Wydało mi się, że teraz go zrozumiałem. Dzban jego był pełen do przela-nia. Przyszedł Drugi, odebrał mu uczniów, on sam zaś znalazł się w więzie-niu... Widziałem, jak pod napiętą na bokach skórą gwałtownym podrzutem

 przesuwają się żebra. Ciałem jego zdawały się wstrząsać dreszcze.

 — Czego tu stoisz? — mówił znowu, nie odrywając czoła od kolan. — Mówię ci: idź do Niego. On ma rosnąć — ja zaś będę malał, kurczył się, ażwreszcie przyjdą po mnie jak po dziecko... Idź — drażliwa niecierpliwość

 przeszła w łagodną namowę — idź... Czego spodziewasz się ode mnie? Je-stem tylko uschłym drzewem. On zielenieje...

Jakby wielkim wysiłkiem rozprostował się. Ciało opadło w tył na mur.Oddychał spokojnie i głęboko. Widać było, jak mu pulsowały skronie.

 — On jest życiem — mówił dalej. Zaczął mruczeć, jakby nucił pod no-sem: — „Ślepy przejrzał, chromy podbiegł, z trędowatego opadły łuski, nę-dzarz usłyszał najlepszą nowinę...” Tak, On jest... — zamknął oczy i kiwnąłgłową. — Idź do Niego. I inni niech idą. On wie wszystko. On przyszedłz nieba. On mówi prawdę. Moi uczniowie za Nim poszli. Mądrzy, roztropniuczniowie... Tylko ja nie mogę za Nim iść...

 Nie zdołałem powstrzymać się od zapytania:

 — Ty za Nim? Toś ty przecież Jego chrzcił, a nie On ciebie...

Uśmiechnął się jakby z politowaniem dla mojej niedomyślności.

 — Matka karmi syna, ale syn, gdy dojrzeje, przerasta matkę — powie-

dział. — On chce, by deszcz z nieba spływał na ludzkie ręce, a potem do-

126 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 127/392

 

 piero na ziemię. On chce naszego śpiewania, ale gdy nam głosu zabraknie,kończy za nas, piękniej, niż zaczęliśmy... Duch ludzki ma swoją miarę. Tyl-ko On miary nie zna. Jemu Ojciec dał wszystko. I kto do Niego przyjdzie

 — wszystko zyskał...

 — Więc myślisz, rabbi, że On jest — przykucnąłem obok posłania zesłomy — że On jest Mesjaszem?...

Odpowiedział mi strofą z Ezechiela:

 — Nie będzie więcej w Izraelu kłamliwych widzeń ani proroctw, którychnie potrafimy zrozumieć... — Powrócił do swej pieśni: — „Ślepy przejrzał,umarły ożył, ubogi usłyszał słowo pociechy...” Pytasz, czy On jest Mesja-szem? — rzekł, jakby jeszcze nie odpowiedział na moje pytanie. — On jestTym, który miał przyjść. To przed Nim wydeptywałem drogi. Jego zapowia-dałem. Przyszedł i przyniósł wybawienie. Za Nim idźcie. Zostawcie mnie!Zostawcie mnie! — wezwanie jego zabrzmiało gwałtownie. Wołał tak, jak-

 by w lochu było oprócz mnie wiele jeszcze ludzi. — Zostawcie mnie! Je-stem jak pusta muszla, w której ślimak zdechł. Jak chory, który został nadrodze po Jego przejściu... Idźcie za Nim! Ja nie mogę już służyć. Nie mamczym. Nie jestem potrzebny Jemu...

Już ci kiedyś pisałem: smutny jest los proroków, którzy dożyli końcaswych przepowiedni. Słowa Jana tchną żałością. Jest w nim pustka, lecz niema w nim buntu. To dziwne! Przecież właśnie on, który się uważa za ostat-niego z proroków, powinien się był spodziewać nie takiego Mesjasza. Tym-czasem on się męczy czymś zgoła innym. Można by powiedzieć, że zazdrościswoim uczniom, którzy poszli za Nauczycielem z Nazaretu. Oni poszli — on nie mógł pójść... Jezus wtedy tak dziwnie powiedział, że Jan jest mniej-

szy niż ludzie Królestwa. Tych dwóch ludzi zdają się wiązać tajemnice,których nie potrafię rozwikłać.

 — Lecz jesteś wielkim prorokiem... — powiedziałem. Chciałem go po-cieszyć.

 — Nie jestem prorokiem — zaprzeczył jak wtedy, gdyśmy go pytaliimieniem Sanhedrynu. — Jestem głosem, który zamilkł... Nie potrzeba jużgłosu! — zawołał nagle.

Choć w jego słowach był jeszcze ból, na jego twarzy — zupełnie jak wte-

127 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 128/392

 

dy, gdy zza mego ramienia zobaczył nadchodzącego Galilejczyka — rozlałasię jasność. Mówił z zapałem, z oczami utkwionymi w kolumnę blasku,w której wirowały błyskając drobiny kurzu.

 — Teraz wszystko: ludzie, drzewa, kamienie, gwiazdy muszą mówić. Nie potrzeba mu głosu...

 — Nie wszyscy jednak idą za Nim — zauważyłem.

Zdawało mi się, że na jego ciemnej twarzy zapalił się uśmiech. Lekkoskinął głową.

 — Wiem. Nie przyjmują Go. Ale On was zawoła — zapewnił z nieustę- pliwym przekonaniem — każdego w jego własnym dniu. Mnie także. Jesz-

cze raz będę Mu potrzebny. Raz jeszcze... Ostatni...

Czy mogłem się spodziewać, że to była moja ostatnia rozmowa z Janemi że życie proroka tak szybko dobiegnie swego kresu?

Goście Antypasa byli już zmęczeni trwającą bez przerwy od sześciu dniucztą. Ale tego wieczora przygasająca zabawa odżyła na nowo. Antypas,a raczej Herodiada, która, domyślam się, chce za wszelką cenę doprowadzićdo zbliżenia między Antypasem i Piłatem, kazała gościom podać zamiastwina upajający napój wyrabiany w Syrii z ziaren kukurydzy, aby ich po-

 budzić na nowo do szaleństwa. Skutek był natychmiastowy: biesiadnikówogarnął większy niż któregokolwiek dnia dotąd szał zabawy i rozpusty. Pilii jedli, jedli i pili, wrzeszcząc, rycząc, chichocząc, przytulając do siebie tan-cerki i dziewczęta, które roznosiły między nimi kosze z owocami. Jeżeli

 poprzednich dni mieliśmy orgię, to teraz orgia zamieniła się w istne rozpa-

sanie na kształt ohydnych frygijskich uroczystości ku czci ich bóstwa. Niewiem, doprawdy, kto w tej zabawie wodził rej: Rzymianie, Grecy czy Idu-mejczycy? Jonatas brał w niej także udział. W świetle lamp przysnutym

 błękitnymi smugami spalonego kadzidła, pod festonami kwiatów, w mdłymzaduchu potu i olejków, wina i sosów widziałem gęstwę półnagich spląta-nych ciał miotających się niby w gorączce. Stałem z boku i patrzyłem na to

 pełen obrzydzenia. Czekałem tylko sposobności, by móc niepostrzeżenie

umknąć z sali. Kiedy widzę coś takiego, rodzi się we mnie razem z niechęcią  poczucie obcości. Czuję się wtedy jakby inny niż wszyscy... Może zresztą nie

128

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 129/392

 

tylko wtedy... Czy to sprawia choroba Rut? Czy posty i jałmużny, a takżelata spędzone nad Pismami? Czuję, że jestem innym człowiekiem — i wcalemi z tym nie jest dobrze. Jest tak, jak Mu wtedy powiedziałem: czegoś mi

 braknie...

W tłumie zobaczyłem Antypasa. Siedział na swym tronie, a nad nim po-chylała się Herodiada. Tetrarcha słuchając ogarnął ją ramieniem, ale onaodsunęła od siebie jego rękę. Mówiła do niego, jakby go chciała o czymś

 przekonać, czy też na coś namówić. Po raz drugi wywinęła się z jego obję-cia. Niby urażona otrzymaną odmową, z głową podniesioną wysoko, ode-szła między gości. Nie sądziłem, że zdolna jest ustąpić. Antypas zawołał ją,ale nie odwróciła się. Wróciła na swoje łoże w drugim końcu sali.

 Niespodziewanie potrącono mnie, i to tak mocno, że o mało nie upadłem.Obejrzałem się gniewny: byłem przekonany, że to ktoś ze służby pozwoliłsobie na taką nieostrożność. Ale zobaczyłem przed sobą Piłata. Prokurator szedł zataczając się. Małe jego oczy były stulone, rudy kosmyk zsunął sięna zapocone czoło.

 — Potrąciłem cię? — powiedział do mnie wyzywająco, jakby chciałwywołać awanturę. Ale zaraz zaczął się śmiać: — Ha, ha, ha! To ty, faryze-

uszu... — Położył mi wielką łapę na ramieniu. — No, nie złość się. Pewnocię zanieczyściłem dotykając? Ha, ha, ha!

 Nie zdjął mi ręki z ramienia, przeciwnie, przygarnął mnie do siebie, jak- by chciał mnie uściskać (co za ohyda: rano Antypas, w nocy Rzymianin!)

 — Nie złość się — powtórzył. — Obmyjesz się. Trzeba się myć, trzebamieć pod ręką balnea, tepidaria, sudatoria, fontanny... Woda jest potrzebna...Ha, ha, ha! Słuchaj, mój faryzeuszu — mówił, a ja czułem na karku jego

 bezwłose ramię, na twarzy zaś nieświeży oddech — podobno jesteś strasz-nie bogaty?

Przez chwilę czkał i śmiał się na przemian.

 — Lubię bogatych... Nigdy nie miałeś do mnie żadnego interesu? Cze-mu? Dlaczego nigdy mnie nie odwiedzisz? Chcę cię poznać bliżej... Słu-chaj... Chcę, abyś przychodził... Pamiętaj... A woda jest potrzebna... Mówięci... Ty się umyjesz, ja się wykąpię... Ha, ha, ha...

Zataczając się poszedł w stronę stołu. Lecz kiedy przechodził koło łoża

129

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 130/392

 

Herodiady, królowa zatrzymała go chwyciwszy za tunikę. Pochylił się nadnią. Widziałem, jak zuchwale przesuwa dłonią wzdłuż jej ramienia aż po

 bark. Herodiada śmiała się patrząc mu w oczy. Pomyślałem, że jest pijanai gotowa jest rzucić mu się na szyję, a wtedy Antypas zdolny ją będzie za-

 bić. Dobiegły moich uszu słowa prokuratora: „I cóż, ślicznotko, myślałaś?”Odpowiedzi nie usłyszałem, widziałem tylko, jak Herodiada opiera palecna gładkim policzku Rzymianina. Pełen zachwytu chciał usiąść obok niejna łożu. Ale tam siedziała Salome. Herodiada kazała córce wstać. Potem

 przywołała ją do siebie i powiedziała coś, wskazując środek sali. Mała nie- pewnie uniosła ramiona i wcisnęła między nie głowę. Wyglądało, jakby bro-niła się przed żądaniem matki. Teraz odezwał się do niej Piłat, a jego słowa

sprawiły, że Salome z godnością odeszła od łoża. Rzymianin ze śmiechemwyciągnął się obok królowej.

Poszukałem wzrokiem Antypasa. Siedział jak przedtem na swym tronie,ale widziałem, że bacznie śledzi zachowanie Piłata. Jeżeli Herodiada chciała,aby ci dwaj ludzie zaprzyjaźnili się ze sobą — teraz zniszczyła ten zamysł.Albo może jest tak mądra, że prowadzi zawikłaną grę. Oczy Antypasa pło-nęły, ręce zaciskały się gniewnie na podstawce ciężkiego pucharu. Wyglą-

dało tak, jakby tetrarcha miał się zerwać za chwilę i cisnąć tym naczyniemw Rzymianina. Widać jednak panował nad sobą, bo tylko pił raz po razwielkimi haustami.

Tymczasem mała Salome zepchnięta z łoża matki stała niepewnie na śro-dku sali, w pustej przestrzeni, w której poprzednio tańczyły libijskie dziew-częta. Gdy widzę sylwetkę dziecka, budzą się zaraz we mnie dwa sprzeczneuczucia: serdeczność i gniew, że mam przed sobą kogoś zdrowego. W pierw-szej chwili bardziej mi jej było żal; dziewczynka wyglądała niewinnie, dzi-wnie samotna wśród miotającej się ciżby. Wolno, jakby z ciekawości, okrę-ciła się na palcach i popatrzyła po sali. Nikt się nią nie zajmował. Dziew-częta, które poprzednio tańczyły, obsiadły teraz łoża gości. Pijackie wrzaskimężczyzn łączyły się z ich zachęcającymi chichotami. Śledziłem małą wzro-kiem. Na poły znudzonym, na poły rozbawionym ruchem uniosła nad głową chude ręce i znowu okręciła się na palcach. Wyglądało na to, że naśladujetaniec, który przed chwilą widziała. Arabscy grajkowie ciągnęli dalej swą 

melodię: huczały bębenki, piszczałki wydawały ostre, zwierzęce tony. Salo-

130

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 131/392

 

me obracała się coraz zgodniej z rytmem muzyki. Jej małe stopy unosiły sięzręcznie na wyprężonych palcach, srebrne koła na łydkach uderzały o siebie.Tańczyła niby to samo, co widziała poprzednio, a przecież jej taniec różniłsię od tańca dorosłych kobiet. Wydawał się — bardziej dojrzały... Ta dziew-

czynka o ledwo podnoszących się piersiach zdawała się wiedzieć lepiej niżone, co oznaczają wszystkie przegięcia, falowania brzucha, wyrzuty nóg...Tamte, niewolnice, tylko wykonywały nakazane figury. Ona zdawała sięwycieniowywać ich bezwstydne znaczenie. Od nieśmiałego obracania się przechodziła do coraz bardziej żywiołowych ruchów. Jej taniec zaczął zwra-cać uwagę. Muzykanci, spostrzegłszy wirującą królewnę, z większą siłą i szybkością uderzali w swoje instrumenty. Salome również przyśpieszyła

taniec. Zdawało się, że zapomniała o wszystkim, co ją otaczało, posłusznatylko wołaniu muzyki. Jej ruchy ścigały się z dzikim rytmem beduińskiejmelodii, rozwiana kuttona odkrywała chude smagłe ciało. Nad jabłkamikolan migały uda, długie i wiotkie; piersi wydymały się jak pączki morwy

 przed wiosennym deszczem. Wydawało się niepodobieństwem uwierzyć,że ona nie wie, co oznacza każdy jej ruch! Nie zniósłbym, gdyby Rut... Niezniósłbym? Czyż nie byłoby lepiej, gdyby choć tak mogła tańczyć?

Teraz i goście powstali, by otoczyć kręgiem wirujące dziecko. Wiele rąk  poczęło klaskać do taktu. Skrzące się od namiętności oczy pożerały Salome.Ta pantomina wchłaniała patrzących. Ja także czułem, że wbrew mojej woli,w miarę jak patrzę na ten taniec, budzą się we mnie przerażające porywy...Są chwile, w których najpiękniejsze halakki ulatują z głowy niby dym. Je-steśmy słabsi niż nasze ciało... Gdy któryś z ruchów Salome był bardziejwyrazisty, nad kołem otaczających ją mężczyzn przelatywał pomruk nibywycie wilka w księżycową noc. Czasami zrywały się krótkie podniecone

śmiechy.

Ktoś gwałtownie przedarł się do pierwszego szeregu koła. To był Antypas.Policzki pobladły mu. Oddychał prędko, na ustach miał grymas okrucień-stwa. Wzrokiem ścigał dziewczynkę, ale jego oczy raz po raz biegły ku He-rodiadzie, która także wstała z łoża i wsparta o Piłata stała po drugiej stroniekręgu. W tłumie roznamiętnionych ludzi tetrarcha i jego żona byli jak wcie-lona zmysłowość. Salome zdawała się motylem, który buja między dwoma

kwiatami. Przenosiła na sobie furię pożądań, miłości i nienawiści.

131

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 132/392

 

Lecz w tejże chwili coś niedostrzegalnego sprawiło, że dziecko wypadłoze swej tanecznej ekstazy. Na skamieniałej twarzy Salome pojawił się wy-raz lęku i pomieszania. Nagle przerwała taniec. Niby wystraszone zwierząt-ko pobiegła po okręgu koła, jakby szukając drogi ucieczki dla siebie. Stojący

tupali i nie wypuszczali jej. Dopadła więc matki i ukryła głowę w zgięciu jej łokcia.

Wśród gości wybuchły krzyki i śmiechy. Podniecenie przelewało sięznowu w orgię: jedna z dziewcząt zaczęła przeraźliwie krzyczeć, ściskana

 przez rzymskiego trybuna. Królikowie arabscy wracali na swe łoża, pędząc przed sobą dziewczyny niby stado kóz, kiedy nagle w całej sali zabrzmiałgłos Antypasa:

 — Salome, tańcz dalej!

Dziewczyna wyjrzała ukradkiem zza matki i znowu dała nurka pod jejramię.

 — Salome, tańcz! Zatańcz jeszcze raz... — Antypas mówił gwałtownie.

Postąpił ku niej.

 — Zatańcz... Dam ci za to piękne zausznice. I naramiennik... — nie roz-

ładowana namiętność rozdymała mu nozdrza. — Tańcz, Salome, jeszczeraz...

Tetrarcha mówił do małej, ale zdawał się swe słowa kierować do Hero-diady.

 — Tańcz. Dam ci niewolnicę, dwie niewolnice, dam ci pęk korali, perły, pierścień, dwa pierścienie... Wybierz sobie ze skarbca, co będziesz chciała.Tańcz tylko!

Zamiast odpowiedzieć, mała skryła się jeszcze bardziej za matkę. — Tańcz — mówił Antypas. Chrypliwy jego głos stawał się dziki i po-

rywczy. — Tańcz, proszę cię... Ja, król, proszę cię. Tańcz...

Był pijany, kołysał się na nogach, język mu się plątał.

 — Tańcz, słyszysz!? — wrzasnął. — Każę ci... Jeżeli nie posłuchasz...Każ jej tańczyć! — zwrócił się do Herodiady.

 — Wszak widzisz, że dziecko nie ma śmiałości — powiedziała mającwzrok utkwiony w mężu.

132

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 133/392

 

 — Nie ma śmiałości, a tańczyła! — wybuchnął. — Ona musi zatańczyćdla mnie! Słyszycie?!

 Namiętność mieszała się w nim ze wściekłością.

 — Musi! Nie tańczyła dla mnie! Więc teraz niech dla mnie tańczy! Niewiedziałem, że ona tak umie tańczyć... Ukrywałaś przede mną, by teraz,dla... dla... Ty!

 — Antypasie... — powiedziała chłodno. Głos jej miał brzmienie meta-liczne, wzrok nieustępliwie odpierał błyskawice czarnych oczu króla. Mówisię czasami, że kobieta kocha mężczyznę do szaleństwa. Ale miłość Hero-diady umie zapanować nad szaleństwem. Patrzyła na niego jak pogromcana zwierzę, a ten Idumejczyk, którego ojciec mordował bez litości tych,których najwięcej kochał, uginał się pod jej spojrzeniem. Herodiada jest

 bardziej wnuczką Heroda niż Antypas jego synem. Zgaszony w swym wy- buchu podjął chmurnie:

 — Niech ona tańczy... Powiedz jej, niech zatańczy dla mnie... Zrobię dlaniej, co zechce — w nowym porywie zaczął się uderzać pięścią w pierś. — Wszystko! Będzie miała, czego tylko zapragnie. Choćby pół królestwa...Słuchajcie — krzyknął obracając się do gości — jeżeli mała Salome zatań-czy dla mnie jeszcze raz, dam jej wszystko, czego tylko zażąda. Choćby na-wet połowę mego królestwa!

Piłat parsknął śmiechem.

 — Ho, ho, to koniec z tetrarchą. Muszę napisać do cesarza, że mamy jużkrólową zamiast króla!

Ale Antypas nie słyszał tych słów. Był podniecony, miotał się, kręcił, bił

w dłonie, wykrzykiwał: — Jeżeli Salome zatańczy dla mnie, klnę się na moje słowo królewskie:

dam jej, czego zapragnie. Chodźcie, chodźcie patrzeć, jak mała Salome tań-czy...

Matka pochyliła się nad dziewczynką i przez chwilę mówiła do niej cicho.Mała powoli skinęła głową i posłusznie wyszła na środek sali, w nowoutwo-rzony krąg ludzki. Muzyka podjęła swą melodię dziką i gwałtowną. Na twa-

rzy Salome była nieśmiałość i lęk. Oczy miała utkwione w matce, jakbyu niej szukając siły. Co za umiejętność zmuszania drugich do zależności od

133

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 134/392

 

siebie! Herodiada uśmiechnęła się do córki, a ta odpowiedziała jej uśmie-chem. Odchyliła głowę do tyłu, małe jej bose stopy poczęły miesić ziemię,z początku wolno, jakby dziewczyna wyciskała wino w kadzi, potem prędzej,coraz prędzej, aż wreszcie Salome rzuciła się w wir tańca. Znowu widziałem

  jej smagłe ciało wśród rozwianego muślinu, oczy szeroko rozwarte, roz-chylone usta, małe rączki wykonujące tysiące szybkich ruchów. Cały bez-wstyd tańca odkrył się znów przed patrzącymi. Usiłowałem nie myśleć, coten taniec wyobraża, starałem się pamiętać, że mam przed sobą dziecko...Czy można mówić o sprawiedliwości na świecie, na którym dzieci mają zdrowie, by służyć rozpuście dorosłych? Wciąż mi kołatało w głowie: „Gdy-

 by to była Rut...” Goście klaskali, a ich głośne i sapiące oddechy wydawały

się śpieszne jak uderzenia ich dłoni. Antypas także klaskał. Z jego twarzy biła radość, duma, lubieżność. W wykroju szeroko rozpiętej kuttony widać było jego pierś pokrytą czarnym kręconym włosem; poruszał grubymi war-gami, jakby coś smakował łakomie. Jego oczy to śledziły Salome, to znów

 biegły ku Herodiadzie. Przemogłem podniecenie, które i mnie ogarnęło.Ruszyłem ku wyjściu: chciałem skorzystać z tego, że wszyscy zajęli się tań-cem, i uciec z uczty. Lecz nagle Salome uczyniwszy plugawy gest zatrzy-mała się. Prędko skłoniła się przed Antypasem i jednym skokiem dopadłamatki. Gdyby tego nie uczyniła, roznamiętniony tłum skrzywdziłby ją chy-

 ba: setki rąk wyciągały się już ku niej. Zajadłe sapanie przechodziło prawiew krzyk. Idumejscy królikowie cmokali i z zachwytu szczypali towarzy-szące im tancerki.

Znowu wybuchły krzyki, śmiechy, chichoty. Nad wszystkim jednak za- panował głos Antypasa:

 — Chodź, chodź tu do mnie, piękna moja, ukochana gołąbko... Cudnietańczyłaś...

Herodiada powiedziała słowo córce i ta na czubkach palców podeszłado tetrarchy.

 — Chodź, niech ci podziękuję. Pocieszyłaś moje serce. Jeszcze nikt tak  pięknie nie tańczył. Wspaniale...

Położył jej ręce na ramionach i mrużąc oczy z rozczulenia, pocałował ją 

w czoło.

134

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 135/392

 

 — Prawda, że tylko dla mnie tańczyłaś, powiedz... I mów, czego chcesz.Słyszałaś? Przysiągłem wobec wszystkich, że dostaniesz, czego zapragniesz. No, mów, nie bój się. Złoto, niewolnicy, zamek — co powiesz, będzie twoje.Słyszysz, dostojny prokuratorze — jakby z wyzwaniem zwrócił się do Piła-

ta. — Za to, że tańczyła tylko dla mnie, dostanie, co zechce. Mów, Salome,mów głośno, żeby wszyscy słyszeli...

Zapadła cisza. Mała obejrzała się na matkę. Widziałem, jak Herodiadalekko skinęła głową. Wtedy zręcznie wyśliznęła się z ramion Antypasa, co-fnęła krok do tyłu, sprężyła jak do skoku. Rzuciła z odległości:

 — Skoro chcesz mnie nagrodzić, królu — głos jej był niski, trochę drżący — każ mi dać zaraz na tacy głowę kłamliwego proroka, który jest w twoim

więzieniu...

Powiedziawszy to, odbiegła i przytuliła się do Herodiady. Cisza zrobiłasię jeszcze większa, tak wielka, że słychać było bzyk komarów latającychwokoło świeczników.

 — Chcesz głowy nabi Jana Chrzciciela? — zapytał Antypas powoli, jak- by nie wierząc własnym uszom. Z dziecka przeniósł wzrok na Herodiadę.W jego oczach błysnął śmiertelny strach. — Czy wam wino pomieszało roz-sądek?! — krzyknął przeraźliwie kobiecym prawie głosem. — Ten człowiek  jest święty, Boży... Wołał coraz głośniej, jak skazaniec wypierający się przedsędziami swej winy. — Czy wiecie, co się może stać, gdy podniosę na niegorękę? Toś ty ją do tego namówiła! — Przykucnął, aby mieć twarz dzieckana wysokości swojej twarzy. — Salome — mówił — dam ci wszystko, cze-go zapragniesz. Nie słuchaj matki. Dam ci złoto, perły, jedwab, niewolnice,konie... No, mów, czego chcesz... Powiedz sama... Prędko.

Zduszonym głosem jak przedtem powtórzyła: — Daj mi zaraz, królu, głowę kłamliwego proroka...

 — Przekleństwo! — wrzasnął. — Podeszłaś mnie! — krzyczał do żony. — Nigdy ci tego nie chciałem dać! Podeszłaś mnie! Każdą rzecz dam jej,tylko nie to... Czy nie wiesz? Król, który zabija proroka, straci na zawszeswoje królestwo...

 — Zachowujesz się jak dziecko — powiedziała spokojnie Herodiada. — Zawsze ci mówiłam: ja albo on... — syknęła ciszej. — Cóż ci może stać się,

135

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 136/392

 

gdy ja strzegę twego dobra? — Teraz mówiła głośno, aby wszyscy moglisłyszeć: — Powiedziałeś, że jej dasz, czego zapragnie. Dałeś w zastaw sło-wo królewskie...

 — Dałem słowo — stęknął. Znowu był przygaszony, starty w proch. Ro-zejrzał się po sali, po gościach, jakby zobaczył ich po raz pierwszy. Musiałwidzieć Piłata, który uśmiechał się drwiąco — ale nie odpowiedział na tenuśmiech nienawistnym spojrzeniem. Bezradnie zdawał się szukać wokółsiebie ratunku. Nagle, jak człowiek, który się chwyta lada jakiego oparcianawet nie spróbowawszy jego mocy, zawołał:

 — Rzymski prokurator będzie miał mi za złe tę śmierć...

Wzrok stojących pobiegł ku Piłatowi. Ten uśmiechał się ciągle, ale tymrazem w jego uśmiechu była grzeczność. Słowa tetrarchy musiały mu przy-

 pochlebić.

 — Jesteś królem — powiedział. — A to twój człowiek... Podobno bun-tował ludzi... Czyń, co chcesz...

Z rozpaczą patrzył znowu na Herodiadę.

 — Przyrzekłeś — powiedziała.

 — Nie mogę go zabić! — krzyknął. — Chcesz więc złamać swe słowo?

Powolnym głosem niby wyuczona papużka odezwała się Salome:

 — Daj mi, królu, głowę kłamliwego proroka...

 — Daj jej, co obiecałeś — rzekła Herodiada.

  — Chcecie nieszczęścia, chcecie nieszczęścia — jęczał. Strach zabił

w nim namiętność. Miał łzy w oczach. Wyglądał jak wstrętna kukła bezsil-nej żałości.

 — Jestem przy tobie — doszedł mnie cichy głos Herodiady.

 — Lecz po co zabijać? Nie może mówić, jest w więzieniu... — spierałsię z nią półgłosem.

Poruszyła ramionami.

 — Póki żyje, może zawsze wyjść na wolność. A wtedy będziesz miał bunt, wojnę... Rzymianie zechcą się w to wdać — dodała jeszcze ciszej.

136 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 137/392

 

 — To prorok — powtarzał — święty prorok...

 — Nie ma co wieścić — rzuciła niecierpliwie. — Jesteś królem. A po-tem... — z lekceważeniem machała ręką. — To ważne, co jest...

 — Ooo — zawodził. — Oo, o! Po coś kazała jej tańczyć? Nie byłbymobiecywał...

 — Sam chciałeś.

 — Sam! Sam! Po co ona tańczyła?

Dziewczynka znowu powiedziała:

 — Daj mi, królu, głowę kłamliwego proroka...

 — Daj jej — powiedziała rozkazująco Herodiada. — Słyszałeś, co mówiłRzymianin? Będzie myślał, że chcesz osłonić człowieka, który buntowałludzi w Judei...

Tetrarcha ciężko westchnął. Trzymając się wciąż obu dłońmi za głowę,szedł wolno, zgarbiony, ku swemu tronowi. Usiadł na nim. Cisza wciąż za-legała salę, słychać było trzaskanie oliwy w lampach. Antypas zawołał:

 — Proxenie! — jest to przywódca straży tetrarchy. — Idź — wydał roz-

kaz — zetnij głowę rabbi Janowi i przynieś ją tutaj na tacy...Proxen skłonił się i odszedł. Nikt się nie odezwał, głuche milczenie wi-siało nad salą. Ludzie zamarli z półotwartymi ustami, jak zamiera Jordanw gęstych uściskach Morza Asfaltowego. Dziewczęta tuliły się trwożnie dosiebie. Zebranych ogarnęła groza. Lampy mrugały, przez salę przelatywał podmuch rozpraszając gęste i sparte powietrze. Gdzieś z głębi pałacu doszedłstłumiony krzyk. Oddechy ludzi stały się głośniejsze. Było tak, jak chwilę

 przed pierwszym uderzeniem błyskawicy w sczerniałe, dławiące niebo. Na-miętność i pijaństwo opadły z biesiadników. Każdy z nich rad był zerwaćsię i uciec, ale żaden nie śmiał poruszyć się z miejsca.

Potem usłyszeliśmy kroki. Zaczęły się one gdzieś w odległych zaułkachkorytarzy pałacowych i zbliżały — zarazem śpieszne i powolne, coraz gło-śniejsze, uderzające każdym stąpnięciem w nasze serca niby w grzechotkę,która odpowiada na uderzenie własnym swym dźwiękiem. Człowiek ciągleszedł. Hałas kroków zdawał się brzmieć ogłuszająco. Wreszcie żołnierz uka-

zał się w progu sali. Gdy mijał mnie, zobaczyłem na tacy głowę... Płowosi-

137 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 138/392

 

we włosy kąpały się we krwi, oczy były otwarte szeroko. Patrzyły w góręw obwieszone kwiatami sklepienie jak na wschodzące słońce. Proxen sta-nął przed Antypasem i wyciągnął ku niemu tacę. Ale tetrarcha zakrył gwał-townie oczy dłonią i zrobił odpychający, trwożliwy gest.

 — Nie chcę! — krzyknął. — Oddaj jej!

Żołnierz podszedł z tacą do Salome. Dziecko wzięło ją z jego rąk i ciągleidąc na palcach zaniosło ściętą głowę matce. Ta spokojnie skinęła głową.Ktoś zaśmiał się podobnie do nagłego skrzypienia żurawia u studni. Pierw-szy przemógł grozę Piłat. Powiedział obojętnie:

 — Buntowników należy tępić...

 — Słusznie, dostojny prokuratorze — przytwierdziła mu Herodiada. — Żeby to było nauczką dla innych...

 — Po Galilei znowu jakiś chodzi... — odezwał się jeden z gości.

 Nagle Antypas zaczął wrzeszczeć dzikim głosem szaleńca:

 — To nie jest inny! To on! On! Ja go zabiłem, a on znowu będzie cho-dził. Jego nie można zabić... On sam mówił: „Trzeba, abym malał, ginął,schodził z drogi...” To on!

Wyjąc i szlochając zarzucił sobie płaszcz na głowę. Herodiada wstałaz łoża i podeszła do męża. Objęła go za szyję, on zaś ciągle łkając przywarłdo niej jak wylęknione dziecko.

Tej samej jeszcze nocy uciekłem z Macherontu. Nie ja jeden. Uciekli prawie wszyscy.

138

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 139/392

 

List XI

 Drogi Justusie!

Zrobiłem więc tak, jak mi radziłeś. Ułożywszy sobie, że wyjdę wczes-nym rankiem, wstałem przed świtem. Pogoda nie była zachęcająca: całą noc dął wicher i siepał gęsty zimny deszcz pomieszany ze śniegiem. Kiedywyszedłem na dach, ostry powiew uderzył mnie i ogarnął, aż poczułemdreszcz na całym ciele. Wszędzie było biało. Słyszałem szemranie spływa-

 jących ze ścian strug topniejącego śniegu. Już chciałem odłożyć moją pod-róż. Ale wtedy nagle przypomniałem sobie, że, jak mi ktoś mówił, taka sama

 była wtedy przed laty okrutna pogoda, gdy Oni wędrowali do królewskiegomiasta. I jeżeli, przyszło mi do głowy, pragnę odnaleźć wszystko takie, ja-kim było, to powinienem iść bez ociągania się pod to obwisłe niebo miota-

 jące śniegiem i zimnem. To ty, Justusie, nauczyłeś mnie tego, że gdy sięchce coś odkryć naprawdę, trzeba porzucić postawę człowieka patrzącego

z oddali; gdy się chce kogoś poznać, trzeba stawiać stopy w jego ślady, niewtedy, gdy je słońce wygładzi, ale wtedy gdy ślad jest głęboki i pełen pode-szłego wodą śniegu. Widzisz, że pamiętam każdą z twoich rad, drogi mistrzu.

Wziąłem więc laskę, zawinąłem się w moją simlah i odmówiwszy modli-twy, opuściłem dom. Ulice były puste, targał się w nich tylko wiatr niby

 pies bezpański rozdrażniony głodem. Nogi mi zlodowaciały, zanim jeszczedoszedłem do pałacu. Nikt w nim teraz nie mieszka, ale wtedy umierał w nim

ten potwór. Żarła go choroba, nie mógł sypiać. Opowiadają, że chodził no-cami po pałacu i wył, jak wyje szakal w noc księżycową. Podobno wołał

 poduszonych synów Mariammy i Ferorasa — tego brata, którego równieżz dzikiej miłości kazał otruć. Zabijał wszystkich wokoło siebie, zabijał na-miętnie, gorączkowo, jakby chcąc w ten bodaj sposób nie dopuścić do zdra-dy z ich strony... „Zabijam — miał napisać do cesarza — ponieważ mogą 

 przestać mnie kochać. A ja chcę, żeby mnie kochali, żeby cieszyli się, gdy

 ja się cieszę, i żeby płakali, gdy ja płaczę...” August uważał go za szaleńca,toteż kazał legatowi Syrii wglądać w sprawy Judei, jakby kraj był już pod

139

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 140/392

 

władzą rzymską. Dlatego to Cyryn, nie pytając nawet króla o zdanie, wydałrozkaz powszechnego spisu. Ludzie byli zaskoczeni, gdy im odczytano apo-grafy. Przy następnych spisach, jak wiesz, wybuchały bunty i dochodziło dorozlewu krwi. Ale wtedy nie przyszło nikomu do głowy walczyć. Narzeka-

 jąc ludzie wyruszyli w drogę. Czas był właśnie taki jak w chwili, gdy opusz-czałem miasto: z mlecznej mgły wynurzały się osypane śniegiem góry, drogirozpłynęły się w oślizłe, lodowate błoto. Lgnąc w nim ciągnęły przez krajkarawany mężczyzn, przeklinających Rzymian i Heroda. Rzadko widać

 było kobietę: ich spis nie dotyczył, a w taki czas ohydny chyba tylko jakaśzakochana dziewczyna lub ta, która w żaden sposób nie mogła zostać sama,towarzyszyła mężczyźnie.

A jednak tych dwoje wyruszyło razem. Nie przestawałem o nich myśleć.Minąłem bramę Jaffską i zacząłem wędrować stokami góry Złej Rady. Zimno

 przenikało mnie do szpiku kości i z każdym krokiem wydawało mi się, żerobi się jeszcze zimniej. Na północnych zboczach góry leżały płaty śniegu,spod których wypływały krętymi czarnymi strumieniami potoki wody po-dobne do wężów opuszczających gniazdo. Droga powoli szła w górę. Wiatr 

 bił prosto w twarz tysiącem lodowatych kropelek. Przestałem czuć palce

u nóg, tak były zmarznięte. Kark bolał mnie od sztywnego trzymania gło-wy. Chwilami podmuch zapierał mi oddech w piersi. Wtedy kurczyłem sięw sobie i przestawałem w ogóle myśleć. Ale gdy wiatr przycichał, powra-całem pamięcią do tamtych dwojga.

To nie była na pewno przyjemna podróż dla kobiety mającej rodzić tejsamej jeszcze nocy. Nie wiem, czy jechała na ośle, czy też ze względu nawielkie ich ubóstwo szła pieszo, wsparta tylko na ramieniu towarzysza.„Szła jednak czy jechała — myślałem — musiała panować nad swoją sła-

 bością.” Mogła nad nią zapanować. Matka wielkiego Cudotwórcy — możesama umiała robić cuda? Wprawdzie ludzie z Nazaretu twierdzą, że całaich trójka przez lata pędziła życie zupełnie zwyczajne... Wydawało mi sięto przedtem rzeczą niezrozumiałą. Zwolna jednak zaczynam to pojmować.Prorok — trudno mi o Nim powiedzieć „Mesjasz”! — skoro ma wystąpićdopiero jako człowiek dojrzały, musi się kryć ze swoją misją przez czasswego dzieciństwa. Ale kryjąc się posiada przecież moc, z której może robić

użytek. On, który dziś uzdrawia, na pewno jako dziecko nie wiedział, co to

140

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 141/392

 

 jest choroba. I Ona, Jego Matka, nie mogła znać przerażającego strachu ko- biety, na którą przychodzą pierwsze bóle, od nich zaś nie ma nadziei ucie-czki... Kto wie, może idąc, nawet nie czuła na twarzy smagnięć wiatru; możeJej stóp nie paliła lodowata woda kałuż; może nie doznawała bólu nadcho-

dzącego falami. Cierpienie, nędza musiały być w Niej tylko pozorem kry-  jącym przyszłą chwałę. Ludzie, którzy Ich mijali, zastanawiali się może przez chwilę, czy taka para wędrowców, ciągnących zda się ostatkiem sił po rozmiękłej drodze, zdoła dotrzeć przed zmrokiem do najbliższej wioski.Ale myśląc o tym — biegli dalej, niespokojni, czy starczy dla nich samychmiejsca w zajeździe. Czy jednak ta Niewiasta szła naprawdę ostatkiem sił?

 Nie, nie, na pewno nie! Musiały już w Niej działać źródła Jego mocy. Mu-

siała wiedzieć, że nie padnie na drodze, nie osłabnie przed czasem, zdążydojść do miejsca, gdzie będzie mogła wygodnie urodzić. Zresztą, gdyby na-wet była naprawdę słaba — wiedziała o tym, że nic Jej nie grozi! I najgor-sze nie jest straszne, gdy się wie, że się skończy dobrze!

Doszedłem do najwyższego wzniesienia drogi. Uderzenia wiatru byłytutaj po prostu nie do wytrzymania. Ale ścieżka już zaczęła się zniżać, scho-dzić w dół. Przede mną leżała dolina, długa, rozległa, gubiąca się w szarej

dali. Naprzeciwko niej na wyrwanym z górskiego łańcucha pasmie leżałoBetlejem. Miasto przysiadło między występami skalnymi niby skazaniecmiędzy dwoma strażnikami. Już po kilkudziesięciu krokach w dół wiatr ze-lżał. Za to zaczął padać śnieg. Powietrze napełniło się białymi płatami, któ-re leciały wolno i ciężko, by w zetknięciu z ziemią zniknąć nagle.

Dowlokłem się do miasteczka zmęczony, zziębnięty i głodny. Kiedy do-chodziłem, marzyłem już tylko o jednym: usiąść gdzieś przy ognisku. Prze-stała mnie pociągać chęć chodzenia cudzymi śladami. Ogarnęła mnie za tozłość na samego siebie. „Po co — wymyślałem sobie w duchu — oderwa-łem się od mojej pracy, od rozmyślań nad Pismami, od tworzenia haggad?Zamiast tracić czas i zdrowie na wędrówkę po zimnie do miasta zamarłej przeszłości, lepiej było w cieple ognia szukać zrozumienia słów Przedwiecz-nego. Przecież to jest najważniejsze, a przynajmniej najważniejsze dla mnie.”Poczułem, że mój gniew zwraca się przeciwko Niemu, jakby to On nakazałmi iść w ten obrzydliwy, rozmoknięty ranek do miejsca swego urodzenia.

„Gdyby był Mesjaszem — kołatało mi w głowie pod nasuniętym na czoło

141

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 142/392

 

kapturem — ułatwiłby tę podróż każdemu, kto by chciał iść Jego śladem.Byłby to także znak, że On jest Nim właśnie.”

 Nad drogą, bliżej niż inne zabudowania, stał khan — gospoda. Wszedłemdo środka. Wyglądał zwyczajnie: ogrodzony okrągły podwórzec z podsie-niami wokoło ścian. Był zupełnie pusty. Środek, przeznaczony dla zwierząt

 jucznych, wyglądał jak jeziorko, pokryty wodą, spod której wyzierało błoto pomieszane z nawozem. W podsieniach, na wysoko podsypanym wale, osło-nięte matami, paliło się ognisko, a nad nim kołysał się sennie jakiś człowiek,

 pewno gospodarz zajazdu, bo na mój widok szybko wstał i grzecznie przy-witał mnie:

 — Najwyższy niech będzie z tobą, gościu...

 — I ciebie niech zawsze strzeże — odpowiedziałem.

 — Obyś wracał szczęśliwie z każdej wędrówki.

 — A twój dom niech ci nigdy nie będzie niemiły.

 — Niech cię anioł strzeże przed zbójami i nieczystymi.

 — Twoje komory zaś niech nie będą nigdy próżne.

Usiadłem wreszcie przy ognisku i poczułem miłe ciepło. Gospodarz ofia-

rował mi wino, chleb, ser, oliwki. Narzekał na pogodę, na Rzymian i na po-datki. Kiedy zdjąłem płaszcz i zobaczył, że jestem faryzeuszem, zaczął mnietytułować „rabbi”. Z daszku nad podsieniami lała się woda, lecz jej szumnie był przykry, gdy się siedziało w tchnieniu ognia. Mój zły humor od razuustąpił. Poczułem się nagle zadowolony, że tu przyszedłem i że dotrę na-reszcie do źródła prawdy.

 — Słuchaj — zapytałem gospodarza — czy od dawna jesteś właścicie-

lem tego zajazdu?Było tak, jak przypuszczałem: khan należał poprzednio do jego ojca,

a wcześniej jeszcze — do dziadka.

 — Słyszałeś może coś o Jezusie z Nazaretu?

Skinął żywo głową.

 — Owszem, rabbi — rzekł — słyszałem. To Prorok. Było ich dwóch.

Ale jednego z nich, Jana, kazał zabić tetrarcha Antypas.

142

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 143/392

 

 — Czy to prawda — głos mi nie wiem dlaczego zadrżał, gdy pytałem — że ów Jezus urodził się tutaj, w Betlejem?

 — Tak — odpowiedział śpiesznie — tu, w naszej gospodzie.

Utkwiłem w nim uważnie wzrok. Miał czarne połyskujące oczy i bujną  brodę spadającą aż na piersi. Znać było, że wyrósł w atmosferze życia za- jazdu, w miejscu, gdzie krzyżują się wieści z całego świata. Nie trzeba go było zachęcać do mówienia. Nie czekając na dalsze pytania zaczął opowia-dać. Przed laty — on sam nie był się jeszcze wtedy urodził — pod wieczór 

 przybyło do gospody dwoje wędrowców. Khan był pełen po brzegi i nie było gdzie pomieścić przybyłych. Ojciec Margalosa (tak się nazywa obecnywłaściciel khanu) nie chciał ich z początku nawet wpuścić do środka. Ale

zaraz ukazały się znaki świadczące, że nowi przybysze są wspaniałymi cu-dotwórcami: ściany zajazdu rozsunęły się, aby się wszyscy mogli pomieścić;śnieg z deszczem przestał padać i zrobiło się ciepło jak w miesiącu Tamuz;nad miastem ukazała się dziwna gwiazda z ogonem, wskazująca nim prostona gospodę. Na ten widok oczywiście wpuszczono zaraz przybyłych do kha-nu i zwolniono dla nich najlepsze miejsce przy ogniu. Każdy z gości i gospo-darzy chciał im służyć i okazać swoją cześć. Kobieta była ciężarna. Tej jesz-

cze nocy urodziła Syna. Wszystkie obecne kobiety usługiwały Jej: kąpałyi przewijały dziecko. Ono zaś było piękne jak żadne inne na świecie. Uro-dziwszy się, od razu umiało mówić. Zaraz wiadomo było, że przyszedł naświat wielki prorok. Chłopiec rósł szybko jak młody pęd morwy: gdy miałrok, umiał już więcej, niż umie chłopiec piętnastoletni. Ciągle dokonywałcudów. Gdy zobaczył, że jego matka musi dźwigać wodę ze źródła u podnó-ża gór, uderzył nogą w kamień i ze skały wytrysnęło źródło. Płynęło onoobficie przez pewien czas, kiedy jego rodzice przebywali w Betlejem. A gdyzapragnęli wracać do Galilei, Dziecko dotknęło rączką łańcucha przegra-dzającego podwórze, a pod tym dotknięciem posypały się z niego stateryi denary. Rodzice Jego mogli sobie kupić całą karawanę osłów, by wygodnie

 powrócić do ziemi, w której mieszkali...

 — Kłamiesz i kłamiesz — powiedział ktoś.

Słuchając opowiadania gospodarza nie spostrzegłem, że zbliżyła się do

nas stara kobieta z dzbanem na ramieniu. Miała podwiniętą kuttonę i widać

143

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 144/392

 

 było jej nogi suche, z występującymi spod skóry żyłami, pokryte powyżejkostek błotem.

 — Kłamiesz — raz jeszcze powtórzyła surowo, zaciskając usta, aż oto-czyła je sieć drobnych zmarszczek.

 — Po co tu matka przyszła? — mruknął niechętnie Margalos. Ale urwałi odwrócił głowę.

 — Po to przyszłam, po co przyszłam — burczała stara — a ty nie kłam!Kłamiesz i kłamiesz...

 — Więc to nie było prawdą, co twój syn opowiadał? — zapytałem. — A jak było?

 Nie zwracam się nigdy do zwykłej amhaarezki, ale tym razem ciekawośćnie dawała mi spokoju. Kobieta musiała być zaskoczona moim odezwaniemsię, bo milczała czas jakiś. Zanim coś rzekła, postąpiła bliżej. Stała przedemną wciąż z dzbanem na ramieniu, jak stoi żołnierz przed swym wodzemz podniesioną do ramienia włócznią.

 — Jeżeli pozwolisz, rabbi, to ci powiem... — zaczęła niepewnie. — Wcale tak nie było, jak ci opowiadał mój syn. On myśli, że opowiadaniem

kłamstw zabawi gości. Ale on głupi...Odkaszlnęła. Nie obsunęła kuttony, więc wciąż widziałem jej nogi suche,

spracowane, pokryte powyżej kostek czerwonym osadem błota.

 — To było tak... — podjęła na nowo. — Dzień był jak dzisiaj. Zupełnietaki sam. Padał śnieg, błoto stało wszędzie, wielbłądy i osły trzęsły się z zi-mna, ich sierść pozbijała się w kudły, na ich bokach porobiły się ciemnezacieki. Strasznie dużo zjechało wtedy ludzi. To dlatego, że był ten spis...

Kiedy przyszedł wieczór, gospoda pełna była zwierząt, a pod dachem leżałczłowiek koło człowieka...

Zmęczyłam się okropnie. Upadałam po prostu ze znużenia. A mąż ciąglewołał, abym to biegła po wodę, to rozgniatała ziarno w stępie, to znowu po-magała obrządzać wielbłądy. Juda, mój mały synek, płakał na mych rękach,

 bo mi od zmęczenia zabrakło pokarmu. Już tylko wzdychałam, aby nade-szła noc i by ci wszyscy ludzie, którzy wciąż gadali i jedli, jakby nigdy nie

mieli skończyć, ułożyli się do spania.

144

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 145/392

 

Ale właśnie wtedy przepchał się do mnie człowiek. Miał na sobie mokry płaszcz — musiał przyjść dopiero z drogi. Cicho, jakby inni nie wrzeszczeli,ile siły w gardłach, że aż w głowie trzeszczało, zapytał, czy nie mogłabym

 przyjąć do gospody jego i jego żony. Tłumaczył, że dopiero co przyszli, że

są bardzo zmęczeni, że jego Kobieta zasłabła kilkakrotnie w drodze, a spo-dziewa się lada chwila rozwiązania. Byłam jak szalona z umęczenia. Krzyk-nęłam na całe gardło: „Nie! Nie ma miejsca! Idźcie sobie gdzie indziej!Czy nie widzisz, jak jest pełno? Szukajcie sobie innej gospody!” Próbowałmnie przekonać, że obeszli już całe miasteczko, ale nigdzie nie chciano ich przyjąć. „Gdybyś okazała łaskę, a ludzie zechcieli się nieco ścisnąć — mówiłwciąż tym samym łagodnym głosem — znalazłby się na pewno dla mojej

żony jakiś kącik... Ja sam mogę zostać na dworze.” Tymi słowami rozzło-ścił mnie jeszcze bardziej, Juda bił piąstką w moją pierś, z której nie mógłnic wyssać... Ludzie wokół gadali i wrzeszczeli jak opętani. W głupiej mę-skiej chełpliwości wygrażali Rzymianom. Spośród zgiełku doszedł mniegłos mego męża, który wołał na mnie; pewno chciał, abym znowu biegła

 po wodę do studni. Na myśl, że każe mi schodzić w noc i w zimno, ogarnąłmnie szał wściekłości. Zaczęłam krzyczeć, jakby ten człowiek uczynił micoś złego: „Precz! Precz! Wynoś się stąd! Słyszysz? Nie ma tu miejsca dlaciebie ani dla twojej Kobiety! Idź precz!”

Musiałam krzyczeć bardzo głośno, skoro mój mąż usłyszał ten krzyk i podszedł do mnie... On sam był zachwycony rejwachem panującym w go-spodzie, rozmowami z przybyłymi, wysłuchiwaniem ich pletni i powtarza-niem bajd, które pozbierał od poprzednich gości. „Czemu tak krzyczysz naczcigodnego wędrowca?” — zapytał. Nie znosiłam tej jego kupieckiejuprzejmości. Uważał, że każdemu nowemu przybyszowi należy okazywać

szacunek. To nie on się męczył — on tylko gadał, a potem zbierał pieniądzeza nocleg i posiłek. Przeraziłam się, że mi każe zejść z mego posłania, o któ-rym marzyłam, i oddać je żonie przybyłego! Wybuchnęłam: „Niech on idzie

 precz! Nie ma dla nich miejsca! Chcesz, abym służyła byle żebrakowi?Przecież to dziad, który nie ma czym zapłacić za nocleg! Spójrz na niego!”Wyraz przerażenia, jaki pojawił się na twarzy przybyłego, przekonał mnieo słuszności moich przypuszczeń. To musiał być naprawdę biedak. Tym

głośniej krzyczałam, szukając w tym ratunku dla siebie: „Znam takich!

145

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 146/392

 

Teraz woła o chleb i ogień, a gdy przyjdzie do płacenia, potem będzie sko-mlał... Wyrzuć go! Niech się wynosi, on i ta jego kobieta!”

Moje słowa odniosły skutek. Z twarzy mego męża zniknął wyraz ugrzecz-nienia. Ale musiało mu być żal przybyłych, bo odwołał człowieka na bok i wdał się z nim w rozmowę. Tamten nastawał, prosił, wskazywał ręką zasiebie. O parę kroków za nim stała jego towarzyszka. Opierała się o jedenz drągów, które podtrzymują dach. Właśnie o ten, rabbi... Jej stopy tonęływ błocie jak teraz moje. Jej płaszcz nasiąkły wodą leżał w kałuży. Przyci-skała zsiniałe dłonie do piersi. Jej twarz miała barwę ziemistą, oczy byłyzamglone, wargi zagryzione. Widać było, że zbliża się jej godzina. Ale jaznowu zaczęłam krzyczeć, bo mi się wydawało, że mój mąż ulegnie i każe

 jej oddać moje posłanie. Prawie gotowa byłam rzucić się na nich, bić ich, jak mnie bił mój Juda. Mój mąż wzruszył ramionami, niechętnie podrapałsię w głowę. Gdyby nie mój krzyk, może by im w końcu pozwolił przycup-nąć gdzieś w kącie. Mężczyzna prosił tak usilnie, wciąż wskazywał na ko-

 bietę, która bez słowa zmagała się ze swym bólem. Nie miałam dla niej aniodrobiny litości. Stałam naprzeciw z zaciśniętymi pięściami. Mój mąż ru-chem głowy wskazał im bramę gospody. „Chodźcie, coś dla was znajdę...”

 — mruknął. Kobieta wpół zgięta chwytała się idąc każdego mijanego drąga.Mężczyzna szedł obok spoglądając z lękliwą nadzieją w twarz mojego mę-ża. Ten doprowadził ich do bramy, wskazał im kierunek, coś powiedział.Wtedy wyszli. Mężczyzna prowadził żonę ostrożnie, objąwszy Ją wpół ra-mieniem.

Jeszcze długo potem nie mogłam się położyć. Musiałam bez końca ob-sługiwać gości, piec im placki, nosić wodę, karmić wielbłądy. Wołano namnie, popędzano, abym się śpieszyła, wymyślano mi, gdy nie mogłam nadą-żyć. Płakałam z bezsilnej rozpaczy. Juda głodny usnął na moim ramieniu.Za to mój mąż chodził wśród gości zadowolony, wysłuchiwał ich opowieści,dawał się częstować winem. Pogwizdywał wesoło i pobrzękiwał pieniędzmi,które nosił w skórzanej sakwie na brzuchu. Przechodząc koło mnie powie-dział: „Pozwoliłem tym ludziom zamieszkać w grocie ze żłobem... Tam mniejdmucha”. Odrzuciłam mu przez zaciśnięte zęby: „Trzeba Ich było wypędzić!Poszczuć psami! Bezwstydne żebraki!” „Co za giez cię dzisiaj ukąsił? — 

zaśmiał się dobrodusznie. — Biedni ludziska. Ta kobieta może podobno uro-

146 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 147/392

 

dzić tej nocy. Mogłabyś do Niej zajść...” „Jeszcze czego! — wybuchnęłam. — Niech sobie radzi sama! Będę się trzęsła nad byle żebraczką?! Komu sięchce dzieciaka... — nienawiść buchała mi przez gardło niby krew. — Stra-sznie dziś, widzę, jesteś litościwy dla przybłędów bez asa!” I znowu pobie-

głam, bo już ktoś wołał o szkopek dla wielbłąda.Dopiero późną nocą goście skończyli jeść i gadać i ułożyli się do spania.

Khan napełnił się chrapaniem. Mój mąż spał obok mnie. Nie pozostał naswoim posłaniu; oddał je, zresztą za dobrą zapłatą, jakiemuś gościowi. Kiedy

 przyszedł do mnie, buchało od niego wyżłopanym winem. Był ohydny...Pomrukując z zadowolenia usnął w końcu. Zepchnął mnie na bok, sam roz-walił się na środku. Na reszcie posłania musiało się znaleźć miejsce dla Judy.

Ja już nie miałam się gdzie pomieścić; pozostała dla mnie goła ziemia. Zezmęczenia nie mogłam zasnąć. Leżałam z otwartymi oczami, drżąc z zimna.

 Na podwórzu wielbłądy klęcząc stękały i kaszlały. Przestało padać. Potem przyszedł mróz i ściął wodę w kałużach. Ustało szemranie ściekającej z da-chu wody...

 — Więc ściany waszego khanu nie rozstąpiły się? — zapytałem niecier- pliwie. — I nie było gwiazdy, która miała wskazywać waszą gospodę?

Wzruszyła ramionami. — Kobiety jak ja — powiedziała nie podnosząc w górę oczu — nie mają 

czasu na oglądanie gwiazd. To sprawa mężczyzn.

Choć mówiła długo, nie zdjęła nadal dzbana z ramienia.

 — Ale słyszałam — podjęła po małej przerwie — że gwiazda była. Tak mi opowiadał Symche syn Tymeusza. Podobno także słyszeli głosy i śpiewy.Spotkałam ich, kiedy wychodziłam z groty... Tylko dlatego tam poszłam, żenie mogłam spać. Przypomniałam sobie, jak mi było ciężko, gdy rodziłamsama. Wzięłam garnek ciepłej wody, trochę oliwy, parę szmat... Ledwo udałomi się dotrzeć do wyjścia: wszędzie leżeli pokotem śpiący. Musiałam prze -stępować przez ich ciała. Któryś z nich złapał mnie za nogę... Jakby nie byłodość tego, że służyłam każdemu z nich przez cały długi dzień! Na szczęścienie narobił krzyku. W grocie, o której wspomniał mój mąż, trzymaliśmynasze zwierzęta: dwie kozy, wołu jarzemnego, oślicę. Stał w niej żłób, wypa-

lony z pnia. Z otworu groty bił na ścieżkę słaby blask. Jeszcze nie weszłam

147 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 148/392

 

do środka, gdy usłyszałam płacz Dziecka. Urodziło się, zanim przyszłam.Kobieta klęcząc przy żłobie pochylona przemawiała coś cicho do Nowo-narodzonego. Pewno ci się wydaje dziwne, że zaraz po urodzeniu mogła siędźwigać i ruszać? Ale my, ciężko pracujące kobiety, wiemy, że gdy trzeba,

nie wiadomo skąd biorą się siły. Jej mąż rozpalił w kącie ognisko. Nie było jednak przewiewu, więc grota była pełna ciężkiego, gryzącego dymu. Dzie-cko płakało, bo Mu ten dym wciskał się w oczka, i Matka płakała pochylonanad Nim.

Przeraził Ją mój widok. Myślała może, że przychodzę ich wygnać z groty.Ale gdy zobaczyła, że chcę Jej pomóc, lęk ustąpił na Jej twarzy miejsca ra-dości. Okazywała mi serdeczność, jakby już całkiem nie pamiętała, że to ja

wypędziłam ich z gospody. Przydało się moje przyjście: Ona była młoda iniedoświadczona. Trzeba Jej było pokazać wszystko: jak się dziecko kąpie,

 jak mu trzeba podawać pierś, jak się owija w pieluszki. Nie było w co owi- jać Małego: węzełek Kobiety był prawie pusty. Ledwie wykąpaliśmy Dzie-cko, już trzeba było prać. Starałam się Je zakołysać. Dym gryzł Je w oczy,drapał w gardło. Nie przestawało płakać. Śpiewałam mu piosenki, te same,

 jakie zwykłam była śpiewać Judzie. Wreszcie płacz Małego zaczął prze-

chodzić w szloch: to znaczyło, że usypia. Położyłam Je w końcu do żłobu.I mnie oczy piekły, a głowa bolała, jakbym miała czoło ściśnięte sznurem.Jeszcze wydoiłam kozę, bo chciałam, aby Matka napiła się ciepłego mleka.Gdy wychodziłam, Kobieta podeszła do mnie. Powiedziała: „Dziękuję ci,siostro...” Objęła mnie ramieniem i przycisnęła policzek do mojej twarzy.Był mokry od łez: śmiała się i płakała jednocześnie. „Dziękuję — szeptała.

 — On ci odda...” Myślałam, że mówi o mężu, który wciąż męczył się nad podtrzymywaniem ognia. W skroniach mi szumiało. Ale gdy wyszłam z gro-

ty, owiało mnie świeże, ostre, orzeźwiające powietrze. Oparłam się o skałę. Noc kończyła się, kryła się w mlecznych oparach. Szron skrzył się na trawie.Przeczuwałam, że dzień, który nadchodził, będzie znowu okropnie męczą-cy, bez chwili odpoczynku. Nie wyobrażałam go sobie po bezsennej nocy.A przecież zamiast wracać spiesznie i przespać się bodaj przez chwilę, wciążstałam pod skałą, łykając powoli świeże powietrze nocne.

To wtedy zobaczyłam starego Tymeusza, jak szedł w towarzystwie swo-

148

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 149/392

 

ich synów i jeszcze kilku pasterzy. Wyglądali groźnie ze swymi pałkamiw rękach i z nożami za pasem.

„To ty, Saro? — zobaczywszy mnie obrócił się ku mnie. — Czy to praw-da, że w grocie, w której trzymacie bydło, urodziło się Dziecko?” Głos mizamarł. Tymeusz mimo swego wyglądu jest spokojnym człowiekiem. Alew jego słowach, wydało mi się, była groźba. Czyżby chcieli napaść na ludzi,których ja nie wpuściłam do gospody? Dziecko? Cóż może pasterzy z dolinobchodzić Dziecko dwojga biedaków, które urodziło się w przeznaczonejdla bydła grocie?

„Nie! Nie!” — zawołałam prędko. Myślałam, że moje kłamstwo ich za-trzyma. Ale oni, jakby mi nie wierząc, skierowali się ku grocie. Wtedy zastą-

 piłam im drogę. Zaczęłam wołać: „Czego wy od nich chcecie? Nie puszczęwas! To biedni ludzie... Nie pozwolę ich skrzywdzić. Jeżeli wam trzeba

 pieniędzy, mam dwa denary... To niewiele, ale...” „Jesteś głupia, Saro!” — Tymeusz prychnął mi w nos z lekceważeniem. Wziął mnie za ramiona i od-sunął z drogi. Wszedł do groty, a za nim jego towarzysze. Tylko Symchezatrzymał się na chwilę przy mnie i prędko opowiedział mi o gwieździe,o głosach i o światłości. Ale mu nie uwierzyłam. Nie słuchając nawet do

końca jego opowiadania, pośpieszyłam za tamtymi. Kiedy wbiegłam za nimido groty, zobaczyłam, że stoją w progu, jakby nagle onieśmieleni, i wodzą wzrokiem po niskim sklepieniu, z którego ściekała wilgoć. Wkradający sięza nimi dzień odkrywał im wszystkie kąty groty. Kobieta na ich widok po-rwała się przerażona na równe nogi. Stała teraz z Dzieckiem na ręku, przy -ciskała Je do piersi. I tak zastygli naprzeciwko siebie: Ona i oni. Potem usły-szałam głos Tymeusza. Ze zdumieniem ujrzałam, jak klęka i podaje Kobiecie,niby jakiś dar bezcenny — białą kulę świeżego sera. Inni także poklękali.

 Na ten widok niepokój zaczął ustępować z twarzy młodej Matki. Jeszczezdawała się nie rozumieć, co oznacza ten nocny hołd oddany Jej przez nie-znanych, groźnie wyglądających ludzi w kożuchach. Ale temu, kto się uśmie-cha do naszego dziecka, musimy odpowiedzieć uśmiechem... Postąpiła krok naprzód. Jak kapłan, który zanim poświęci ofiarę, okazuje ją ludowi, wycią-gnęła swego Syna na rękach do pasterzy...

 — Czy naprawdę był taki piękny i zdrów? — zapytałem.

 — Dziecko jest zawsze piękne — odpowiedziała. — Ale zdrowy bardzo

149

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 150/392

 

nie był. Płakał często, a gdy płakał, płakała także i Matka. Wydawał się dro- bny i mały jak dzieci, które przed czasem przychodzą na świat, Matce bra-kło pokarmu, więc często bywał głodny. W grocie musieli mieszkać kilkadni, zanim wreszcie gospoda opustoszała i mogli się do niej przenieść. Było

zimno, więc Dziecku spierzchła skóra i bolała. Długo jeszcze potem miałoczy chore od dymu...

 — Twój syn mówił — powiedziałem — że On rozwijał się szybciej niżzwykłe dziecko.

Wzruszyła ramionami.

 — Rozwijał się tak, jak by się rozwijał każdy inny chłopiec na Jego miej-scu. Był zwyczajnym Dzieckiem biednych ludzi, urodzonym w zimnie,w głodzie, wśród niewygód...

 — Czemuż jednak nie stworzyli Mu lepszych warunków? — wykrzyk-nąłem. — Skoro umieli robić cuda... On sam, jeżeli uderzeniem nogi wy-wołał ze skały źródło...

 — Źródło? Mój syn skłamał ci, rabbi. Miałam nieraz w rękach Jego nóżki.Były różowe, delikatne, zwykłe nóżki dziecka, wrażliwe na ból. Gdyby któ-

rą z nich uderzył o kamień, skaleczyłby się i płakał. Więc Matka czuwała, by się nie uderzył. Nie, On nie sprowadził źródła na szczyt wzgórza. JegoMatka, jak my wszystkie, musiała chodzić codziennie po wodę na sam dół...

 — A te pieniądze, które posypały się z łańcucha?

 — To też nieprawda! — wykrzyknęła. — Kłamliwy jest język próżnu- jącego mężczyzny! Pieniądze... Gdy opuszczali nasz dom, Jego ojciec przy-niósł mi jednego denara i powiedział, że więcej dać nie może, bo nie ma,

ale jeżeli chcę, to mi zrobi jakiś sprzęt, ponieważ jest naggarem i zna się narobocie ciesielskiej. Powiedziałam mu, aby zrobił stół — i zrobił go. Ototen, rabbi, który stoi obok ciebie...

Spojrzałem. Stół był ciężki, tak jak te, które się spotyka w bogatszychdomach chłopskich, jedynie obrobiony staranniej.

 — I to wszystko, co wiesz o urodzeniu Jezusa z Nazaretu? — spytałemna koniec.

 — Wszystko, rabbi.

150

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 151/392

 

 — Czy był tu kiedy jeszcze?

 — Nie, nigdy. Słyszałam tylko, że chodzi po Galilei i naucza...

Wieczór zbliżał się, postanowiłem więc przenocować w gospodzie i wró-

cić do Jerozolimy dopiero rankiem. Kobieta odeszła; słyszałem, jak krzątasię przy gospodarstwie. Margalos, widać zawstydzony słowami matki, nieodzywał się i tylko, siedząc z boku, podśpiewywał coś pod nosem. Mrok spływał na puste podwórze. Dopiero gdy już było ciemno, przybyła dogospody mała karawana kupców wędrujących z Hebronu do Damaszku.Trzymałem się od nich z dala — nie wyglądali na ludzi czystych. Zresztą ciemny, wilgotny wieczór na obcym miejscu, gdzie się czułem samotny, na-

 pełnił mnie smutnymi myślami. Wróciła pamięć o Rut... Cokolwiek mnie

dotyka, odczuwam to poprzez lęk o nią... Zobaczyłem, że stara wychodziz khanu. Zapytałem:

 — Czy idziesz może w stronę groty? Chciałbym, abyś mi ją pokazała.

 — Chodź więc, rabbi.

Znowu dął wiatr, ale niebo oczyściło się nieco z chmur i pokazały sięgwiazdy. Kobieta niosła w stulonych dłoniach kaganek oliwny. Doprowa-

dziła mnie do skalnej ściany, w której był niski otwór. Weszliśmy do środka.Grota pełna była zapachu zwierząt i wilgotnej słomy. Kobieta podniosłaswoją lampkę. Wypalony w pniu żłób leżał na krzyżakach. Nad nim dyszał

 biały wół jarzemny.

 — To tu — powiedziała.

 — To tu... — powtórzyłem. Słoma była przegniła, żłób płytki i twardy.W kącie leżała sterta śmieci i odchodów zwierzęcych. „Tylko największy

nędzarz świata — myślałem — mógł się narodzić w takim opuszczeniu.”To nie było miejsce dla potomka Dawida, dla Proroka, dla Mesjasza.

Zrobiło mi się jeszcze smutniej. Miałem wrażenie, że niskie sklepienieobsunęło się na moją głowę i uciska mi czoło swoim ciężarem. Płomyk lamp-ki pełgał, cienie niby spłoszone nietoperze biły się między ścianami groty.Wół przeżuwał głośno; ślina z jego pyska kapała do żłobu. Stara kobietanie mówiła nic. Jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem wnętrze i wyszedłem

na powietrze. Wiatr szumiał, szarpiąc w mroku jakiś niewidzialny krzak.Bez słowa zawróciliśmy. Lecz po paru krokach pojawiło się w mojej

151

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 152/392

 

głowie natarczywe pytanie, na które zapragnąłem natychmiast mieć odpo-wiedź.

 — Słuchaj — zwróciłem się do kobiety — mówiłaś, że miałaś wtedydziecko, syna. Zdaje mi się nawet, że nazywałaś go Judą. To nie jest ten,z którym rozmawiałem?

 — Nie — odrzekła.

Szliśmy znowu przez chwilę w ciszy. Potem dopiero powiedziała głucho:

 — Juda nie żyje...

 — Czy to wtedy?... — zapytałem trochę nieśmiało. Teraz wydarzeniatamtych czasów zbiegały się w moim umyśle w jeden obraz. To chyba wó-

wczas ten potwór kazał wymordować w Betlejem wszystkie małe dzieci?Aż dziwne, że On uniknął miecza trackich najemników.

 — Tak — potwierdziła — zabili go żołnierze króla, gdy szukali małegoJezusa...

 — Szukali małego Jezusa... — powtórzyłem. Zdawało mi się, że odnala-złem nowe ogniwo łańcucha, który powoli wynurzał się z ciemności.

 — Więc to Jego szukali?

 — Jego. O Niego pytali. Tamci jednak zdołali uciec poprzedniej nocy.Żołnierze nie chcieli w to uwierzyć. Grozili, ostrzegali. A potem, żeby być

 pewnymi, iż On im nie ujdzie, zamordowali wszystkich chłopców...

 — Więc przez Niego straciłaś syna... — powiedziałem przez zęby.

 Nie odpowiedziała. Poczułem jakby przypływ niechęci, prawie nienawi-ści do Człowieka, którego prawdę przyszedłem tutaj odkryć. Z gniewem

zacząłem mówić: — Nieźle ci się w takim razie wypłacili za twoje o nich starania! Pewno

dziś żałujesz, żeś ich wtedy nie wygnała z groty — na śnieg i zimno?

 — Nie... — dosłyszałem. Jej odpowiedź była cicha, jakby przychodziłaz bardzo daleka.

 — Żałuję, że byłam dla nich nielitościwa i zła...

Zatrzymałem się. Prawie ze złością rzuciłem jej w twarz:

 — Lecz przez Nich zginęło twoje dziecko! Chyba go nie kochałaś?!

152

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 153/392

 

Westchnęła tylko.

 — Gdyby nie byli przyszli do was — mówiłem gorączkowo — może bywasze dzieci uniknęły śmierci. On ocalał, ale za to trzeba było zapłacić ży-ciem kilkunastu chłopców! Życie dzieci to rzecz nad wszelką cenę! — krzyk-nąłem. Przestałem myśleć o jej synu — ją miałem przed oczami. Wiatr roz-dymał moją simlah. — Czy musiało tak się stać? — ciągnąłem, jakbym sięspierał z kimś innym niż ta stara kobieta. — Dlaczego On jednych wskrzeszai uzdrawia, a drugim pozwala za siebie ginąć? Dzieci nie powinny umierać!

 Na twoim miejscu — gwałtownie skierowałem swe słowa do kobiety — znienawidziłbym ich!

Zarzuciłem płaszcz na ramię i ruszyłem w stronę khanu. Kobieta szła

obok mnie. Gdy już byliśmy blisko ogrodzenia, zaczęła mówić:

 — Jestem tylko głupia amhaarezka... Cóż ja mogę wiedzieć? Dlaczegomiałabym ich nienawidzić? To ja byłam dla nich zła. A oni mi tego nie pa-miętali. Byli tacy dobrzy... Nikt nigdy się do mnie tak nie uśmiechał jak taKobieta i to Dziecko... Wyciągało do mnie rączki. Cóż — Juda może byi tak zginął? Może utonąłby w studni lub umarł z gorączki? We wszystkimwola Najwyższego... Cóż ja, głupia, prosta kobieta? Mówisz, że to za Nie-

go zginęli nasi chłopcy? A on teraz podobno uzdrawia, wskrzesza, wypędzaszatanów, mówi rzeczy piękne. To tak, jakby mój Juda sprawił, że tak jest...

Cóż miałem jej na to odpowiedzieć? Wróciłem do zajazdu, rzuciłem sięna moje posłanie i usiłowałem spać. Sen nie od razu przyszedł. Widziałemspod dachu podsieni, jak na niebo występują gwiazdy. Moje podniecenie

 przeradzało się znowu w smutek. Wiem, dlaczego jestem smutny. Znowunie odkryłem tego, co jedynie odkryte mogłoby mi dać szczęście i spokój.

Kim On jest, Justusie? Dlaczego On raz sprawia cuda, a drugi raz pozosta-wia wszystko w nędzy? Gdyby Jego zwycięstwo mogło być moim zwycię-stwem, zwycięstwem Rut... Ale to zwycięstwo wygląda jak klęska: moja,Rut, Jego samego...

153

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 154/392

 

List XII

 Drogi Justusie!

Minęła zima, wiosna, jest już lato. Jak zawsze suche, skwarne, nieludz-kie. Lecz ja go nie widzę. Nie omdlewam w żarze południa niby palma. Niedostrzegam niczego dokoła siebie. Żyję, jakbym nie żył; jestem tylko bó-lem...

O, Justusie, pamiętasz, jak ci tyle razy pisałem, że nie zdołam chybaznieść dłużej tych ciągłych przypływów i odpływów w zdrowiu Rut. Dziśmyślę o tamtych czasach jak o niemal szczęśliwych! Po każdym pogorsze-niu człowiek miał dzień czy pół dnia ulgi. Odzyskiwał część sił. Wszystkoto należy do przeszłości. Choroba weszła w nową fazę: nie ma już polep-szeń, ale stałe pogarszanie. Dawniej wóz staczający się ze zbocza zwalniałczasami. Dziś biegnie — ciągle szybciej... Ten pęd zapiera mi oddech w piersi.Zataczam się jak człowiek, który stracił równowagę...

Czy nie należałoby powiedzieć sobie otwarcie, że nic już jej pomóc niezdołam — że musi umrzeć?

Straszne słowo, którego dźwięk wywołuje dreszcze! Gdyby miała um-rzeć... Dlaczego jednak? Dlaczego? Chciałbym krzyczeć: „Nie! Nigdy sięna to nie zgodzę! Nie umarła, gdy zaraza zabijała obok setki, tysiące ludzi.

 Najwyższy wyprowadził ją wtedy bezpiecznie niby tych chłopców izrael-skich, których Nabuchodonozor wrzucił do rozpalonego kotła. Czyż nie by-łem Mu za to wdzięczny? Niepotrzebna Mu jest widać nasza wdzięczność...Ocalił ją wtedy — by teraz zabić...” Nie, nie powiedziałem tego! Ona żyje,rozumiesz, Justusie, żyje! I żyć będzie! Ja Jemu ufam, naprawdę ufam!...Jak zrobić, żeby ufać więcej? Powtarzam bez przerwy psalm: „Ty jesteśucieczką moją i twierdzą... Ty okrywasz mnie piórami swoich skrzydeł...Przy Tobie nie boję się strachu nocnego ani strzały wroga, która przychodziw mroku, ani zarazy, która razi w biały dzień...” Zamykam oczy i mówię

z całym przekonaniem, na jakie się tylko zdobyć mogę: „Ufam, ufam, ufam

154

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 155/392

 

 — ale pozwól, że gdy otworzę oczy, jej zdrowie poprawi się... Już nie pro-szę nawet: «Niech będzie zdrowa...» Błagam o to, co było... Ale otwieramoczy — i nic się nie zmienia! Jej zniekształcona, co dzień smutniejsza, codzień bardziej obca twarz... Rut! Rut! Nie odchodź... Chcę ufać... Nigdy nie

sądziłem, że mogę tak kochać i że można kochać tak całym sobą... Ona od-chodzi... Jest coraz bardziej zmieniona, coraz bardziej daleka. Inna niż była...Znika jak sen, który dzień wymazał z pamięci. Jak ona wyglądała, kiedy się

 jeszcze potrafiła śmiać! Rut! Rut! O Adonaj...

Nie widziałem Go cały rok. Nie było Go w czasie święta Żniw, nie przy-

 był na Chanukę, nie pojawił się w tygodniu Paschy. Domyślam się, co jesttego przyczyną: coraz więcej wrogów występuje przeciw Niemu. Jeśli sadu-ceusze ochłodli nieco w swoim gniewie, to za to cała Wielka Rada pała terazchęcią dostania Go w swoje ręce. Zgrzytając zębami wysłuchuje się w Cio-sowej sali Jego słów, które powtarzają wysłani za Nim ludzie. On naprawdęzdaje się szukać z nami wojny. Podobno, gdy Go ktoś zapytał, dlaczego Oni Jego uczniowie nie zachowują przepisów czystości, odpowiedział zwraca-

 jąc się do stojących w tłumie chaberim: „Wszystkie te micvoth są waszym

wymysłem, a wy postawiliście je wyżej niż przykazania Pańskie. To o wasmówi nabi Izajasz, gdy powiada, że są ludzie, którzy czczą Przedwiecznego jedynie ustami, ale serce ich przykute jest do bogactw, sławy, władzy, umie-  jętności. Nie głośną modlitwą czci się nad wszystko świętego Szekinah.I nie wystarczy po wierzchu obmywać ciało czy garnek. Brud nie przychodziz zewnątrz, nie to plami. To z serca wylewają się nieczystości i pokrywają całego człowieka. Dlaczego nie uczycie ludzi, jak się z tego brudu obmyć?

Czy zachęcaliście ich, by szli do Jana? Nie! Chcecie, aby do was tylko szli,waszą tylko chwałę głosili. Każecie się czcić, nazywać „rabbi” — choć je-den jest tylko Nauczyciel prawdziwy, Mesjasz — lub żądacie, by wam mó-wiono „ojcze” — choć jeden jest tylko Ojciec wasz, który mieszka w niebie.Obciążyliście dusze ludzi ciężarami ponad miarę, ale sami dźwigać ich niechcecie. I dlatego bądźcie przeklęci, wy, którzyście zamknęli drzwi, a kluczukryli, że nikt wejść nie może! Bądźcie przeklęci, krzywdziciele wdów, do-

kładni w odważaniu ofiar z kminku, skąpi w ofierze serca! Bądźcie prze-klęci, wy, pomalowane groby, z których choćby się biel zmyło, będą dalej

155

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 156/392

 

cuchnąć! Bądźcie przeklęci, którzy wychwalacie proroków, lecz ani jednejz ich nauk nie zapamiętaliście! Ślepcy, przewodnicy ślepych! Zabijaliściekażdego, kto był do was posłany! Bądźcie przeklęci, którzy nie dostrzegaciewielbłąda, choć komara zobaczyć umiecie...”

To są straszne słowa. Gdyby nawet były raz tylko jeden wymówione,znaczyłyby one tyle co wypowiedziana wojna. Między Nim a Wielką Radą nie może już być nic poza nienawiścią. On śmiał wystąpić przeciwko na-uczycielom wobec całej rzeszy amhaarezów. Podobno miał jeszcze o nas

 powiedzieć: „Słuchajcie tego, o czym oni mówią, ale nie postępujcie jak oni...” A tłum mu wtórował. Teraz już nie może być dla Niego ratunku...

A przecież — ja nadal nie potrafię Go uważać za wroga. Powinienem

Go nienawidzić... I teraz jeszcze te przekleństwa... Ale ja niestety, znam fa-łsz i grzechy naszych chaberim. Po co On tylko mówi o tym głośno? Onchce — i słusznie — aby ludzie mieli czyste serca, nie tylko ręce. Kto wie

 jednak, czy przymusem zachowywania wielu przepisów czystości nie skło-ni się grzesznika do cnoty? On mi się zawsze wydaje taki niepraktyczny.Czyż nie jest lepszy zachowujący czystość, bodaj tylko na zewnątrz, fary-zeusz niż amhaarez równie grzeszny w sercu, jak brudny na ciele? On chce

wszystkiego... A z drugiej strony, dopuszczając do siebie wszelką hałastrę:rybaków, celników, dziewki publiczne, zadowala się właściwie niczym...Gdzież sens w Jego uczynkach?

Siedziałem właśnie nad listem do Ciebie, gdy posłyszałem na proguszurgot sandałów. Odwróciłem się i ze zdziwieniem spostrzegłem, że mam

 przed sobą Judasza z Kariothu.

 — Cóż ty tu robisz? — spytałem. — Czyście tu wszyscy przybyli?

A jednak nie mogę się oprzeć odruchowi nadziei, że On przyjdzie i uzdro-wi ją. Ale Judasz zaprzeczył ruchem głowy. Niespokojnym spojrzeniem ob-rzucił izbę: można pomyśleć — chciał się przekonać, że nie ma w niej niko-go obcego. Na palcach, ostrożnie, jakby się skradał, podszedł do mnie. Nig-dy mi bardziej nie przypominał wystraszonego szczura. Lecz ten szczur 

 przyparty do muru gotów był kąsać. Spod zwykłego tchórzliwego naskórkamego gościa wydobywał się płomień gniewu i rozpaczy. Położył palec na

156 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 157/392

 

ustach nakazując mi milczenie. Nawet jego ruchy przestały być okrągłymiruchami kupczyka z Bezety; stały się twarde, kanciaste, wyzywające. Nie

 byłem pewny, czy przyszedł ze mną rozmawiać, czy mi grozić. Potem na-gle pojawiła się w mojej głowie myśl, że może Nauczyciel został uwięziony.

Zapominając o jego wezwaniach do ciszy, zawołałem: — Schwytali Go?

 — Tss! — syknął, prawie kładąc mi rękę na ustach. — Cicho! Dlaczegokrzyczysz, rabbi! Po co cały dom ma wiedzieć, że tu jestem? — Stał przymnie pełen jednocześnie strachu i gniewu. — Nie, nie schwytali Go jeszcze.Ale Go schwycą jutro lub pojutrze. Teraz już im nie ucieknie. To koniec...

 — Koniec czego? — zapytałem bardziej jeszcze zdziwiony jego zacho-waniem niż słowami.

 — Wszystkiego — rozłożył ręce z rozpaczą — naszych nadziei... On zdra-dził! — Dwa duże zęby błysnęły mu nad dolną wargą, właśnie jak u szczura.

 — Zdradził? — byłem coraz bardziej zdziwiony, coraz mniej rozumia-łem słowa Judasza. — Kogo zdradził?

 — Nas! — wybuchnął. — Nas, ludzi, wszystkich... — teraz mówił z prze-

sadą, jak zwykł był mówić, gdy oskarżał na targowisku swego sąsiada o nie-uczciwą konkurencję. — Stchórzył... — jak każdy tchórz zarzucał drugiemuwłaśnie tchórzostwo. — Nie chce stanąć do walki...

 — Nic nie rozumiem z tego, co mówisz — powiedziałem. — Siądź i opo-wiedz wszystko od początku. Możesz mówić spokojnie, tu nikt nie wejdzie.

Mimo mego zapewnienia raz jeszcze obejrzał się na wszystkie strony.Usiadł na zydlu z kolanami szeroko rozstawionymi. Połyskujące włosy zwi-

sały mu znad policzków pasmami skręconymi w grajcarek. Zauważyłem, żegdy mówiłem ja, na jego twarzy pojawił się strach, ale kiedy on zaczynałmówić — strach ustępował miejsca zawziętości.

 — Dobrze, opowiem ci, rabbi — rzekł.

 Najpierw uderzył kilka razy zaciśniętą pięścią w kolano.

 — Czy nie mówiłem ci zawsze, rabbi, że On, gdyby tylko chciał, mógłbywszystko? Ma moc, jakiej nigdy nie miał żaden człowiek. Słyszałeś o tym,

co zrobił? O tym, jak nakarmił tysiące ludzi?

157 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 158/392

 

Słyszałem, jak w Ciosowej sali opowiadano jakąś niebywałą historięo tym, że Nauczyciel w Dekapolu nakarmił cudem olbrzymią rzeszę goimów;nie wydawało mi się to jednak prawdziwe. Pamiętam, jak mówił: „Nie cho-dźcie do pogan ani do Samarytanów. Idźcie do synów Izraela... Syn Czło-

wieczy przyszedł, by znaleźć, co było zginęło spośród wybranego narodu...”A także nauczał: „Nie myślcie o tym, co będziecie jedli...”

 — Czy chcesz mówić o nakarmieniu tych nieczystych w Dekapolu? — zapytałem.

 — To było za drugim razem — odpowiedział. — Ale pierwszy raz dałchleb wiernym. Przebywał wtedy nad morzem, w pobliżu Betsaidy. Prze-ciągał drogą olbrzymi tłum pielgrzymów zdążających na święto Paschy do

Jerozolimy. Ale spostrzegłszy Go zatrzymali się, by posłuchać Jego nauk.Mówił do nich przez cały dzień, uzdrawiał, znowu nauczał... Kiedy zapadłwieczór, powiedzieliśmy do Niego: „Przerwij, bo już późno; słuchali Cięcały dzień, są na pewno głodni. Niech się teraz rozejdą po wsiach okolicz-nych, by kupić sobie chleba”. Odpowiedział tak, jakby był zły, żeśmy Mu przerwali: „Wy dajcie im jeść”. Wiedział dobrze, że na pustkowiu, na którym byliśmy, nie ma ani sklepu, ani też straganu. Zresztą ileż by trzeba było ku-

 pić chleba, by dać wszystkim! My nie posiadaliśmy, jak zwykle, ani asa.Ten głupiec Filip obliczył zaraz, że dla takiej rzeszy trzeba by kupić jęcz-miennych placków za przynajmniej dwieście denarów. Dwieście denarów!

 Nigdy nie było w naszej kiesce takiej kwoty! Staliśmy, nie wiedząc, jak mamy postąpić. On zaś uczył dalej. Ty wiesz, rabbi, że On lubi wprawićczłowieka w kłopot i dopiero gdy nie wiadomo zupełnie, jak postąpić, dajerozwiązanie, którego nikt nie oczekiwał...

 — Tak — mruknąłem — wiem coś o tym...To była słuszna uwaga.

 — Wreszcie skończył mówić — ciągnął Judasz — i przywołał nas dosiebie. „Co macie, zapytał, by dać ludziom?” Można by pomyśleć, że z nasżartuje. Andrzej bąknął: „Mały Marek ma w koszu pięć chlebków i dwieryby... Ale to nawet dla nas nie wystarczy...” Jakby nie słyszał tej uwagi,rzekł: „Każcie, niech ludzie usiądą po pięćdziesięciu, aby łatwiej było roz-

dawać...” Postanowiłem zapobiec tej klęsce — byłem przecież pewny, że tosię źle skończy. „Rabbi, przerwałem Mu, niechaj sobie idą. Cóż im damy?

158

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 159/392

 

Pięć placków na taką gromadę to tyle co i nic... Rozdrażnisz ich obietnicą, będą z Ciebie drwili...” Powtórzył stanowczo: „Każcie im usiąść”. Szymon,który zrobi wszystko, czego On tylko zażąda, zaczął zaraz wrzeszczeć naludzi. Obiecywał im chleb w imieniu Nauczyciela. Przyszło mi do głowy,

aby uciec. Byłem pewny, że niespełnienie tej obietnicy nie ujdzie nam nasucho. On jest wielki Cudotwórca, ale czy mogłem przypuścić, że zechcezrobić tak nieprawdopodobny cud? Większy niż wtedy w Kanie! Kazał po-dejść do siebie Markowi, wziął z jego kosza chleb i ryby. Pamiętasz, rabbi,że On nigdy nie je chleba inaczej, jak tylko dzieląc go między najbliższych?Tak i wtedy: przełamywał każdy mały placuszek i podawał nam. Powtarzał:„Łamcie i dawajcie...” I słuchaj: to było wspaniałe! Kiedy przełamałem mój

kawałek, zrozumiałem, że każdą cząstkę będę mógł przełamać jeszcze i zno-wu raz jeszcze, i tak bez końca... Odłamywałem od połowy placka kawałki,które były równe jego całości, i mogłem tak dzielić bez końca... Nie wiem,

 jak się to mogło dziać... To samo było z każdym innym kawałkiem. Chlebrósł w rękach. Ułomki, przechodząc w ręce ludzi, stawały się na nowo ca-łymi plackami. Kto go zjadł — temu nic nie zostawało, ale kto go podzielił — ten mógł z każdej cząstki stworzyć sto, dwieście, tysiąc nowych placków  jęczmiennych! To samo było z kawałkami ryby. Ludzie nie od razu zro-zumieli, że obok nich dzieje się to, co nie wydarzyło się nigdy dotąd. Alez wolna wśród siedzących począł rosnąć szmer zdziwienia i podziwu. Jedlii mówili, najedli się — i podnieśli wrzawę. Ich podziw był jednak niczymwobec naszego zachwytu. We mnie jakby piorun trafił. Zrozumiałem, żeOn okazał wreszcie całą swoją moc. „Teraz — myślałem — musi się staćto, na co czekaliśmy. Bo jeżeli On potrafi mnożyć w nieskończoność chleb,to będzie mógł także rozmnożyć złoto, ziemię i broń... Kto Go wtedy zdoła

zwyciężyć? A my zwyciężymy każdego!” Krzyk ludzi urastał we wrzawę,ta zaś zamieniła się w ryk, gdy On kazał zebrać, czego ludzie nie dojedli;tych ułomków zaś było dwanaście kopiastych koszy, największych, jakie

 były wśród ludzi.

Gdy wszyscy opychali się chlebem, On siedział między nami wysoko nazboczu wzgórza i posilał się także. Wydawał się zmęczony, pełen zadowo-lenia. Kiedy jednak ludzie zerwali się z ziemi krzycząc i wiwatując na Jego

cześć, na Jego twarzy pojawił się niepokój. Porywczo przyzwał nas do siebie.„Idźcie do łodzi i zaraz odpływajcie — rozkazał. — Śpieszcie się!” „A Ty,

159

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 160/392

 

Rabbi?” zapytał Szymon. „O mnie się nie trwóżcie. Idźcie do łodzi. Pręd-ko!” „Teraz nie odjedziemy! — sprzeciwiłem się. — Uczyniłeś największycud. Lud i my chcemy Ci oddać hołd należny...” Jakby z rozpaczą krzyknął:„Milcz! Zaraz płyńcie!” Ale i inni zaczęli się opierać: „Pozwól nam, Rabbi,

zostać. Ludzie chcą Cię uczcić...” Nakarmiona rzesza wśród nie milknącychokrzyków zbliżała się ku Niemu. Wyglądał na śmiertelnie przerażonego.„W tej chwili idźcie! Czy muszę wam to powtarzać? Idźcie, odpływajcie!”To prosił, to rozkazywał, odpychając nas od siebie. Jeszcze nigdy nie widzia-łem Go tak podnieconego. Przeraził nas gwałtownością swego strachu. Ule-gliśmy Mu: choć niechętnie, zaczęliśmy się cofać. „Mnie chociaż pozwólzostać ze sobą... — szepnąłem ociągając się jeszcze. — Tamci są głupimi

amhaarezami, ale ja żyłem w mieście...” Wybuchnął: „Ty pierwszy musiszodpłynąć!”

Zeszliśmy na dół, na kamieniste wybrzeże. Woda była czarna, wydawałasię gęsta. Odwiązaliśmy łódź. Na zboczu nad nami leżała wielka biała pla-ma niby płat śniegu — to byli ludzie, którzy Go otoczyli. Krzyk ich spadałz góry na jezioro, biegł po jego marszczącej się powierzchni, jak odbijającysię od wody płaski kamień, powracał echem od skał Galaadu. „Może by

 jednak wrócić?...” powiedział Tomasz. „Wracajmy!” — upierałem się. Czu-łem, że podobna chwila nie pojawi się już nigdy. Ludzie często przymuszają Go do cudu. Dlaczego my nie mielibyśmy tego samego zrobić? Skończyłobysię wreszcie to czekanie na rzeczy, które można samemu uczynić w każdymczasie!

„Ludzie ogłoszą Go królem — przekonywałem. — On z jednego mieczauczyni tysiąc. Upomnimy się za nasze krzywdy...” „Wracajmy! Wracajmy!”

 podjęli inni. Byłem pewny, że zwyciężyłem. Przełożyłem nogę przez burtę.Ale wtedy Szymon mocnym uderzeniem wiosła odepchnął łódź od brzegu.„Nie! — zawołał. — Nauczyciel kazał odpłynąć!” „Jesteś głupcem! — krzyknąłem. — On nam będzie kiedyś wdzięczny za to, żeśmy Go zmusili...”W odpowiedzi gwizdnął mi wiosłem nad głową. „To ty jesteś głupi! — za-dudnił. — Patrzcie na niego! Chce być mądrzejszy niż sam Rabbi! Rób, coOn każe, a nie mędrkuj!” Cóż mogłem na to poradzić? Ten szoteh jest silny

 jak byk: zrzuciłby mnie do wody i utopił niby kociaka. Jestem pewien, że

zrobiłby to bez wahania. Jego postawa przeważyła. Nikt już nie śmiał pisnąć

160

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 161/392

 

słowa o powrocie. Andrzej, Jakub i Jan posłusznie wzięli za wiosła. Odpły-waliśmy pod wiatr i bijącą w czub łódki falę. Jeszcze powtarzałem, prawie płacząc w bezsilnej złości: „Jesteście głupcy, głupcy! Gdybyśmy Go zmusili,On ujawniłby się światu. Głupcy! Jutro nie ci bogacze z górnego miasta,

ale my bylibyśmy władcami Izraela! Głupcy, tchórze, prawdziwi amhaareziod bydła i zgniłych ryb...” Sapali w mroku, ale żaden nie odpowiadał. Wy-chodziłem z siebie. „Cielęta, owce bezwolne, głupcy! — rzucałem im w twa-rze nakryte chustą nocy. — psy z podwiniętymi ogonami... Cóż za głupcówOn sobie wynalazł!” W gniewie i rozpaczy biłem pięścią w burtę łodzi.

Tymczasem czarna przestrzeń pochłonęła nas. Przestaliśmy widziećwzgórze i plamę tysięcy simlah. Ale krzyk tamtych szedł ciągle za nami.

Bił obok nas w wodę; to się zmniejszał na chwilę, to znowu urastał. Leczw miarę jak oddalaliśmy się, zaczął cichnąć. I to nie rosnąca odległość gotłumiła. Zamierał. Może coraz ostrzejszy podmuch wiatru zgasił zapał piel-grzymów? Może On, myślałem, obiecał z pierwszym świtem iść na ichczele — a teraz polecił im wypocząć? Ale czemu nas odpędził? My jedni byliśmy Mu wierni od początku. Nie wykrzykiwałem już i nie wymyślałem.Zapadłem w ponurą zadumę. Płynęliśmy w ciszy, która nas spowijała niby

całun, dalej i dalej. Nad nami nie było widać gwiazd, ale widzieliśmy, żeich obracające się bicze znaczą gdzieś swoim obrotem upływające godzinynocy. Wolno, ale nieustannie wzmagał się wiatr. Łódź kołysała się coraz sil-niej. Bielejące pianą wały szły od dalekiego brzegu prosto na nas. Raz poraz woda chlustała przez burtę. Potężny wicher zawodził, targał drągiemmasztu, grał na podtrzymujących go linach. W powietrzu słychać było niby

 prędki, gorączkowy tupot wielu stóp. Pamiętasz, rabbi, tamtą noc, gdy naso mało nie zatopiła burza? Tym razem wiatr nie był tak gwałtowny, ale dął

z nieustępliwą uporczywością, wzmagając z każdą chwilą swój napór. W koń-cu przestaliśmy się posuwać naprzód: wiosłując ze wszystkich sił, zaledwie potrafiliśmy się utrzymać w miejscu. Od usilnego wiosłowania dłonie paliłynas, były sztywne i opuchnięte. Ci, którzy nie trzymali wioseł, wylewali bez

 przerwy wodę. Noc przesuwała się dalej po matowym niebie, wędrowałaod pierwszej do drugiej, od drugiej do trzeciej straży... Zmuszony do nie-ustannego wysiłku, przestałem myśleć o tym, co się stało i co się mogło stać.

 Nie myślałem o niczym. Pot oblepił mi czoło, a na nim rozperlała się woda pryskająca prosto w twarz. Płaszcz i kuttona były mokre, kark mnie bolał

161

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 162/392

 

od ciągłego schylania się nad bulgoczącą na dnie łodzi wodą. Wśród wyciawiatru słychać było tylko czasami pokrzykiwania Szymona i sapanie wiosłu-

 jących.

Byłem tak zajęty wylewaniem wody, że dopiero krzyk, który wydarł sięz ust tamtych, zwrócił moją uwagę na to, co się działo. W pierwszej chwilizjawisko to wydało mi się czymś zupełnie zrozumiałym: pomyślałem, żewzeszedł księżyc i wisząc tuż nad powierzchnią morza rzuca na rozfalowa-ną wodę masę drgających połyskliwych smug, które tworzą przed nim nibywykładany płytkami srebra gościniec. Ale zaraz uświadomiłem sobie, żeksiężyc nie mógłby leżeć wprost na wodzie i — co ważniejsze — nie mógłbyiść ku nam szybko, wysrebrzoną drogą. To, co wyglądało początkowo na

 prószący blaskiem krąg, okazało się jakąś olbrzymią Postacią ludzką, któraszła czy płynęła, czy też leciała tuż nad wodą w zadziwiającym spokojui obojętności wobec fal toczących się naokół, lecz kamieniejących pod Jejstopami. Zaczęliśmy ze strachu krzyczeć; niektórzy ponakrywali głowy

 płaszczami, inni rzucili się na kolana. Zjawa sunęła dalej, jakby nas nie do-strzegając. Przechodziła tuż obok — mijała nas. Wiosłujący opuścili wiosłai niektóre z nich porwało morze. Fala cisnęła nami do tyłu, o mało nie oba-

liła łodzi do góry dnem. Byliśmy bliscy utopienia. Śmierć nas jednak prze-rażała w tamtej chwili mniej niż to widmo.

I wtedy nagle posłyszeliśmy tuż obok siebie głos ludzki. Tak dobrzeznany. Jego słowa były mocniejsze niż przerażenie. Niepewnie wychylili-śmy głowy ponad burtę. To On stał na drgającej srebrnej drodze, pod którą usnęły fale. Nasz strach uleciał od razu, przemienił się w radość dziką i ha-łaśliwą. Filip klaskał, inni wołali, przywoływali Go do łodzi. Zobaczyłemnagle Szymona, jak jednym susem przesadził burtę. Oniemieliśmy znowu.On zaś szedł ku Nauczycielowi z rękami uniesionymi, nieśmiało, jak czło-wiek, który po raz pierwszy po długiej chorobie próbuje chodzić. Patrzyłwprost na Nauczyciela. Był już obok Niego. Lecz wtedy właśnie z wielkimszumem nadleciał wał wodny i zawisnął nad srebrną drogą. Szymon krzyk-nął — i natychmiast pogrążył się w wodę. Wynurzył głowę, prychając, biłrozpaczliwie ramionami, wykrzykiwał coś ponad fontannami rozprysku-

 jącej się wody. Nauczyciel pochylił się nad nim, ujął go za rękę i rzekł coś

do niego. A potem lekko, jakby kipiące morze było miękką trawą, zbliżył

162

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 163/392

 

się do łodzi, ciągnąc za sobą Szymona pół wynurzonego, kurczowo uczepio-nego Jego ramienia. Pomógł mu przeleźć przez burtę, a potem sam wszedłdo łodzi. Rozstąpiliśmy się, a kiedy już stał między nami, upadliśmy na ko-lana. Nikt z nas nie pamiętał, że dmie wiatr, biją fale... Zresztą to wszystko

zaraz zniknęło... Niby lotem strzały — nie zagrabiwszy ani razu wody wio-słem — znaleźliśmy się w obliczu dnia i wybrzeża... Przed nami budziło sięKafarnaum, dotknięte pierwszym pocałunkiem słońca...

Aż dziwne, że to Judasz tak powiedział. Zawsze go miałem za człowiekaobcego pięknu i uczuciom. Zresztą powiedziawszy to wstrząsnął się, jakbystrącał z siebie obce, niemiłe dotknięcie. Na jego twarz, na której przedchwilą malowało się coś niby wzruszenie, wrócił wyraz niechęci, zawodu,

gniewu — rozpaczy. Zaczął się sucho śmiać. — Widzisz, rabbi — skrzywił usta — wtedy nawet mnie wydawało się

wszystko słońcem, radością, pocałunkiem... Jest tylko jedna radość... —  powiedział przez zaciśnięte zęby. — Ale On... — wzruszył pogardliwie ra-mionami.

 — Lecz to, co opowiadałeś — przerwałem mu — to są rzeczy zdumie-wające! Kim On jest, Judaszu? — Byłem tak wstrząśnięty jego słowami, że

 postawiłem mu to pytanie, jakby nie był kupczykiem z Bezety, ale uczonymsofer.

 — Kim On jest? — powtórzył to pytanie wolno, jakby przeżuwał każdesłowo. — Poczekaj, rabbi, póki ci nie opowiem wszystkiego. Kim On jest...Gdyśmy wyszli na brzeg, miałem na to pytanie gotową odpowiedź. On nam

 pozwolił odpocząć, ale ja nie mogłem spać. Myślałem właśnie o tym, kimOn jest. Po południu wezwał nas, abyśmy poszli z Nim do synagogi. Widzia-

łeś ją niewątpliwie, rabbi? To okazały budynek, zbudowany niedawno. Mu-siał wiele kosztować... Na wszystko są pieniądze, tylko ich nie ma dla nas...Bóżnica była pełna. Stał w niej cały tłum tych, których On nakarmił cudow-nie. Kiedy my wieczorem odpłynęliśmy, On im uciekł. Ale oni Go szukali,aż wreszcie znaleźli w Kafarnaum. Obskoczyli go zaraz w przedsionku.Chcieli wiedzieć, jak i kiedy przebył morze. Ale On im na to nie odpowie-dział. Surowo, jakby zasłużyli na ten wyrzut, rzekł: „Szukacie mnie, bo do-

staliście chleb. Innego Chleba szukajcie, a gdy Go zjecie, nie będziecie jużnigdy głodni.” „Gdzie Go można kupić?” — pytali. Wtedy powiedział:

163

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 164/392

 

„Wierzcie moim słowom, a będziecie Go mieli...” Słysząc te słowa przysu-nąłem się bliżej. Odżyła we mnie nadzieja, że jednak może wróci chwila,w której można Go schwycić za rękę i zmusić do działania. „Daj nam znak,że Twoje słowa są prawdziwe — prosili ludzie. — Mojżesz zsyłał naszym

ojcom wiele razy mannę z nieba. Zrób jeszcze raz cud z chlebem...” — „Słu-sznie, słusznie — podszeptywałem. — On może to zrobić. I zrobi, tylko Goo to proście.” Wydawało się, że słucha niechętnie ich słów. Rzekł opryskli-wie: „To nie Mojżesz zesłał mannę na pustyni, ale Ojciec wasz. I dziś zno-wu daje wam Chleb, ten zaś jest życiem świata...” „Więc powiedz, gdzie goszukać — wołali. — Czy to ten, który Ty nam dałeś? Daj go nam znowu,niech jeszcze raz spróbujemy.” Widziałem, jak zacisnął usta, zmrużył oczy.

Wiesz, rabbi, niby ktoś, kto się zacina w uporze. Twardo powiedział: „Ja je-stem tym Chlebem”. Ludzie cofnęli się, tak ta odpowiedź zabrzmiała nie-mile i odpychająco. On zaś mówił dalej, jakby tym więcej chciał ich zrazić:„Komu dam siebie, nigdy już głodny nie będzie...” Byli zaskoczeni. Spo -glądali na siebie wzajem, wzruszali ramionami. „Widzę, że nie chcecie wie-rzyć! — zawołał. — A przecież dlatego zstąpiłem z nieba, aby żaden z wasnie zginął!” Wybuchnęli okrzykami: „Co? Co on mówi? Co on powiedział?Z nieba? Z jakiego nieba? Czy on myśli, że go nikt nie zna, że nie wiemy,kim on jest? Przecież to syn naggara Józefa. A jego matka żyje w Betsaidzie.Dlaczego on nazywa siebie chlebem? Czy on oszalał?” Uciszył ich nagłymkrzykiem: „Dość tego szemrania! Nikt — ciągnął — nie trafi do mnie, komutego wpierw nie da Ojciec. Ale wy macie słowa Ojca i powinniście wiedzieć,

 jak iść do mnie. Mówię wam — znasz, rabbi, ten Jego sposób mówienia,gdy stara się wrazić pewne słowa w pamięć słuchaczy? — mówię wam: Ktouwierzył we mnie, znalazł życie wieczne. Tak, to prawda: ja jestem Chlebem.

Wasi ojcowie jedli mannę, lecz poumierali. Kto mnie jeść będzie — nieumrze!”

Teraz wołali ze złością, z oburzeniem i drwiną: „Co ty gadasz? O czymty opowiadasz? Cóż to za bajki? Kto słyszał o jedzeniu ludzkiego ciała? Tyśoszalał naprawdę! Chleb z nieba — patrzcie! Meszugga! Jak chcesz, abyśmyCiebie jedli: na surowo czy pieczonego?”

Podziw, szacunek, cześć, jakie okazywali Mu po tamtym cudzie, roz-

sypały się niby ściana z gliny. Miałem dobre przeczucie: tamta chwila była

164

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 165/392

 

 jedyna. Gdyby nie ci głupcy, można Go było zmusić. Teraz już było za późno.Kpiono z Niego, wyśmiewano. Właśnie w Kafarnaum, gdzie był zawszetak chętnie słuchany, w mieście, które nazywano „Jego miastem”. Krzyki:„Meszugga! Szoteh! More!” dzwoniły pod zdobnym w wyobrażenia palm

sklepieniem bóżnicy. Próżno rosz–hekkenneset chciał Go bronić. On niechciał tej obrony. Zamiast ucichnąć, mówił znowu z jakąś zaciętością, jakbymu zależało, aby wszystko stracić: „Mówię wam: Kto się nie naje megoCiała i nie opije mojej Krwi — nie zostanie wskrzeszony! Bo tylko mojaKrew prawdziwym jest napojem i tylko moje Ciało jest prawdziwym Chle-

 bem...”

Gdzie indziej może by Go po tych brutalnych słowach wyrzucono z syna-

gogi. Ale w Kafarnaum ma za sobą Jaira i niektórych starszych. Ludzie więctylko spluwali Mu pod nogi i odchodzili. Mówili: „Dość słuchania głupstw!Cóż to za gadanina, której zrozumieć nie można? Zostawmy tego szaleńca!”

Pozostaliśmy przy Nim tylko my i mała gromadka ludzi, która stale Mutowarzyszy i także uważa się za Jego uczniów. Ale Jemu jakby było mało,że odstraszył tamtych; zwrócił się do nas, którzyśmy pozostali: „Zgorszyli-ście się? — zapytał. — A potem? Co będzie potem? — pokiwał głową. — 

Duch ożywia, nie ciało — rzekł — ale moje słowa są Duchem... A i wśródwas są tacy, którzy mi nie wierzą...” — westchnął.

Rozejrzałem się. Ten i tamten spośród stałych słuchaczy wzruszał ra-mionami i odchodził. Gromadka wokół Niego była jak garść śniegu poło-żona na słońcu. Dlaczego On tak postąpił? Czego On chce? Żeby w Niegowierzyć? Że On jest Chlebem, którym każdy może się obżerać, a mimo tonigdy Go nie zabraknie? Ja wierzyłem i wierzę, że On mógłby, gdyby ze-

chciał, przynieść wielką przemianę... Ale On nie chce! — Tak sądzisz? — zapytałem Judasza.

 — Jestem tego pewien! — wybuchnął.

Gniew jak piana wystąpił znowu na powierzchnię jego słów i myśli.

 — Mówię ci, rabbi, On stchórzył, zdradził sprawę! Ale nie skończyłemci jeszcze opowiadać. Słuchaj do końca. Przekonasz się, że mam rację.

Wykrzykiwał, był podniecony, zapomniał o ostrożności, z jaką do mnie przyszedł.

165

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 166/392

 

 — Słuchaj — ciągnął dalej swoje opowiadanie. — Gdyśmy wyszli z syna-gogi, koło Niego było już tylko nas dwunastu. On kroczył przed nami z po-chyloną głową, smutny, zgarbiony, bez słowa. Może teraz dopiero zdawałsobie sprawę z tego, co uczyniły Jego nierozsądne słowa. Ludzie na ulicy

wołali na Jego widok: „Meszugga! Chleb z nieba! Szoteh!” Nagle odwróciłsię do nas, powiedział szeptem, który wydał mi się krzykiem: „Chodźcie!”Od razu, natychmiast, nie mówiąc nikomu, gdzie i dlaczego idziemy, opu-ściliśmy Kafarnaum. Pognał nas śpiesznie przez Gischalę w okolice Tyru,zaprowadził nas między samych pogan. Zniknęliśmy między gojami nibyigła w stogu siana. Jestem pewien: On zrozumiał, że przegrał, więc uciekł

  przerażony grożącym Mu zewsząd niebezpieczeństwem. Może teraz do-

 piero pojął, że czyha ono na Niego ze wszystkich stron? Przez wszystkietamte lata przenosiliśmy się z miejsca na miejsce niby gromada ściganychzwierząt. Ale teraz to była ucieczka w strachu. On pędził przed siebie w śle-

 pym lęku. Nocowaliśmy tylko w polu; jeśli wchodziliśmy między ludzi, to jedynie na chwilę, by zakupić chleba, a raczej aby o niego prosić, bo skąd było wziąć pieniędzy? Rzadko jednak udało się coś użebrać — Syrofenicja-nie nie znoszą nas, Izraelczyków. Cały więc czas byliśmy głodni. On jakbytego nie widział, pędził nas naprzód i naprzód. Zawracał, kluczył, można

 by myśleć, że stara się zmylić ślad wobec kogoś, kto Go ściga. Nigdzie nie przemawiał, nie robił żadnych cudów... Uzdrowił tylko dziecko jakiejś po-gance, która nie chciała odejść, mimo że odmówił jej prośbie. Po paru dniachtakiej włóczęgi wróciliśmy do Galilei. Ale przemknęliśmy się tylko skryciemiędzy miastami, nigdzie się nie pokazując. Ledwie zdołałem wpaść dożony filiarchy Chuza, by wziąć od niej parę denarów, żebyśmy znowu niemusieli głodować. W Dekapolu zwiedzieli się o Nim poganie i przyszli całą 

rzeszą, aby im uzdrawiał chorych. Zrobił wiele cudów, przemawiał do nich,a na koniec nakarmił ich cudownie. Nieczyści najedli się siedmiu chlebami,zaś odłamków zebrano cztery kosze! A myśmy chodzili z wpadniętymi brzu-chami! W Nim nie ma za grosz rozsądku. Obcych karmi — swoich głodzii zamęcza. Już nóg nie czułem od tego marszu. Jego strach zaczął się i mnieudzielać. Teraz wziął łódź i popłynął z nami do Betsaidy. Wpadł do miasta

 jak po ogień: zobaczył się tylko ze swoją Matką, uzdrowił jakiegoś ślepca...

To był ostatni cud, jaki zrobił. Od razu przyszło mi do głowy, że Jego moczaczyna Go opuszczać. Poprzednio uzdrawiał, nawet wskrzeszał jednym

166 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 167/392

 

słowem. Teraz musiał pluć człowiekowi w oczy, jakby był zamawiaczem,a kiedy spytał tamtego: „Czy widzisz?” — ślepiec przyznał, że nie widzidobrze. Mówił: „Widzę ludzi podobnych do drzew...” Dopiero kiedy drugiraz dotknął oczu człowieka, ten przejrzał. Byłem pełen coraz gorszych prze-

czuć... Nawet nie nocowaliśmy w Betsaidzie: tego samego dnia, w którym przy-

 był, wieczorem popędził nas na północ. Wędrowaliśmy wzdłuż Jordanuścieżką pod skałami, wspinającą się uciążliwie w górę. Idąc obok nas rozma-wiał z nami dużo. Ale zauważyłem, że nie mówi nam nic nowego. Powtarzałdawniej głoszone haggady i maszale; jeszcze raz je objaśniał. Nie miałem już wątpliwości: coś się zmieniło... Jakby wyczerpał swoje siły na tych dwóch

wielkich cudach. Był teraz jak człowiek, który wie, że ma umrzeć, więc tylkoumacnia to, co mu się udało zrobić w życiu. Mieliśmy nogi pokaleczone odszybkiego marszu po skalistej drodze, osłabliśmy z głodu, dokuczał namupał. Minęliśmy jezioro Merom, weszliśmy w dolinę błot. Prowadził nas da-lej uporczywie na północ. W końcu znaleźliśmy się w kraju pięknym i przy-

  jemnym; w głębokich wąwozach, gdzie Jordan płynie wąskim srebrnym potokiem, przeskakując czarne głazy, panował rozkoszny chłód. Między

gałęźmi wiązów, topól i sykomorów słychać było nawoływanie się ptaków.Dołem szumiała woda. Czasami spomiędzy listowia wyjrzał wierzchołek Hermonu, jeszcze obłożony płatami śniegu. Tu nareszcie Nauczyciel zwol-nił swoją ucieczkę. Pozwolił nam odpocząć w bujnej, pachnącej trawie lubsiedzieć na kamieniach nad pieniącym się potokiem. Sam na długie godzinyodchodził gdzieś na ubocze i modlił się. Modlił się teraz więcej nawet niż

 poprzednio. Może błagał Najwyższego, aby Mu zwrócił siłę, którą utracił?Śledziłem Go. Wydawał mi się niespokojny i bardzo smutny... To oni są temu

winni! To przez nich On stał się nikim! Nic się już teraz nie zmieni: po sta-remu na Syjonie panować będą bogacze, kapłani, saduceusze...

Jestem pewien, że powstrzymał się tylko, by nie dodać: i faryzeusze.

Lasem obeszliśmy Paneas, które stało się teraz stolicą tetrarchy i nazywasię Cezareą. Za miastem sterczy wysoka skała, a spod niej bije woda. Jesttakże w skale głęboki, czarny otwór niby brama, która prowadzi w głąb pie-kła. Goje rzucają w tę dziurę kwiaty i twierdzą, że składają w ten sposóbhołd swemu bogu. Przechodziliśmy pod skałą ze wstrętem, a niektórzy z nas

167 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 168/392

 

z lękiem. Lecz On tam właśnie zatrzymał się. Nie rozmawiał jeszcze z na-mi tego dnia; od rana szedł osobno, milczący, zamyślony. Teraz przywołałnas do siebie. Zapytał — jakby to pytanie trzeba było koniecznie postawićw miejscu, które wygląda na bramę do piekielnej świątyni pogańskiego

 bożka. — „Za kogo uważają mnie ludzie?” Spojrzeliśmy po sobie. Tyle sięostatnio różnych głosów słyszało. Służba Antypasa rozpowiada, że On jestJanem, który zmartwychwstał, i że w to podobno wierzy sam tetrarcha. Innimówią, że jest Eliaszem, jeszcze inni, że Jeremiaszem czy też Ezechiaszem.Powtórzyliśmy Mu to, On zaś słuchał naszych słów z pochyloną głową,z oczami utkwionymi w bijącą ze skały wodę. Nagle podniósł wzrok. Zoba-czyłem, że ma oczy rozgorączkowane, niespokojne. Patrzył na nas, jak pa-

trzy człowiek wtedy, gdy od słowa, które zaraz usłyszy, zależy jego los.Zdawało mi się, że cały drży. Ogarnął spojrzeniem nas wszystkich; nie byłochyba nikogo, na kogo by patrzył specjalnie uważnie. Mnie się jednak wy-dało, że przede wszystkim zwraca się do mnie... Rzucił ostro, twardo, jakbyciskał naczyniem, w ten sposób wypróbowując jego moc: „A wy za kogomnie uważacie?”

Powtarzam: zdawało mi się, że On mnie o to pyta bardziej niż innych.

Ostatecznie jestem jedynym wśród Jego uczniów, który się rozumie na ży-ciu i widział trochę świata... Prawda? Ale cóż Mu mogłem odpowiedzieć?Gdyby się był o to zapytał wtedy, tam, nad morzem, zaraz po cudzie z chle-

 bem, odpowiedź moja byłaby natychmiastowa. Wtedy przekonał mnie, że jest Mesjaszem. Ale Mesjasz nie słabnie przed zwycięstwem. Mesjasz niemoże znać klęsk! Po tym wszystkim, co się stało, po tej ucieczce, czy mo-głem Mu rzec, że jest wielkim cudotwórcą? Prawda, uczynił dwa wspaniałecuda... Ale na nich skończyła się Jego moc. Poza cudami zaś — kimże On

 jest? Nikim i niczym... W ogóle to Jego pytanie było nie na miejscu. Czyi nas, myślałem, chce od siebie odstraszyć? Inni uczniowie stali cicho. Takżenie wiedzieli, co mają odpowiedzieć. Czułem, że Jego wzrok staje się palący.

 Nagle rozległ się tubalny głos Szymona. Ten głupiec, jakby niczego nie do-strzegł z tych spraw, które się ostatnio zdarzyły, wrzasnął: „Ty jesteś Mesja-szem i Synem Najwyższego!”

Judasz chrząknął i niecierpliwym ruchem przeczesał swą rzadką brodę

168

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 169/392

 

 palcami obu rąk. Zamieniłem się cały w słuch. Nie bez zdziwienia uświado-miłem sobie, że bije mi serce.

 — Zrobiła się cisza — podjął — bo takie słowo nigdy jeszcze nie padłomiędzy nami. Nie miałem pojęcia, czy On go zgani za to nierozsądne słowo — które przecież sam wywołał — czy też pochwali. Jego wzrok spłynął z naswszystkich, spoczął na twarzy Szymona. Syn Jony stał przed Nim wielki,z nie domkniętymi ustami, uśmiechnięty głupawo i tym uśmiechem usiłujący pokryć zmieszanie. Nagle wydało mi się, że wszystkie lęki, niepokoje i smut-ki, jakie widziałem w ciągu ostatnich dni na twarzy Nauczyciela, gdzieśzniknęły. Radość ogarnęła ją, jak ogień ogarnia garść wysuszonej trawy.Gdy On się uśmiecha, wszystko zdaje się uśmiechać. Świat jakby nie był

wtedy sobą... Podniósł obie ręce, płasko zawiesił dłonie nad głową Szymona.„Błogosławieństwo Najwyższego — powiedział wolno, z powagą, ale także jakby z ledwo hamowanym zachwytem — niech spłynie na ciebie, Szymonie. Nie ty sam poznałeś to, coś rzekł, ale Ojciec mój powiedział to tobie. Aledlatego daję ci dziś nowe imię. Będziesz się odtąd nazywał Kefa — skała,a na niej zbuduję moją Kenisztę — Królestwo moje — a bramy Gehennynie zwyciężą jej! I tobie dam do niego klucze, abyś nimi mógł wszystko

otworzyć i wszystko zamknąć. A co otworzysz na ziemi, otwarte zostanietam, w niebie, i co zamkniesz tu, na ziemi — zamknięte zostanie w niebie.”

 — Cóż za obietnica! — zawołałem. — I to komu dana!

 — Nieprawdaż, rabbi? — zawtórował mi. — Ten szoteh, ten amhaarez...On go zrobił pierwszym po sobie! Niewielka to wprawdzie będzie Keniszta,którą On chce zbudować. Gdyby teraz umarł, tworzyłoby ją tylko nas dwu-nastu — a nawet nie tylu! I godziny nie zostałbym pod wodzą Szymona — 

Kefy! Też mi skała! Głupiec i grzesznik! Żadna z sekt nie przetrwałaby swychzałożycieli, gdyby takich wyznaczali następców.

 — Masz rację — przyznałem mu. — Tylko ty mógłbyś być ich przy-wódcą...

Mimo zacietrzewienia uśmiech przemknął po twarzy Judasza.

 — A Szymon — zapytałem — pewno się stał od tamtej chwili niemożli-wie dumny?

 — Och — zaczął się śmiać jednocześnie gorzko i złośliwie. — Znasz

169

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 170/392

 

go, widzę, rabbi. Zaraz też naraził się Nauczycielowi. Muszę ci jednak do-kończyć... Ledwo ochłonęliśmy po tym wyróżnieniu go, gdy Nauczycielsiadłszy razem z nami na trawie zaczął mówić, że będzie teraz musiał pójśćdo Jerozolimy, a tam zabiją Go soferim, kapłani, starsi...

 — Zabiją? — zawołałem. — Wydaje mi się, że t przesadza... Ale możema rację? Tu wszyscy Go nienawidzą od tamtego uzdrowienia przy sadzawceOwczej. Nawet żebracy... — Nie pisałem ci, zdaje się, że od czasu Jego cuduwoda już nigdy nie zakipiała. Ludzie stracili nadzieję na to, że się jeszczekiedyś poruszy. Już nie ma tłumów w krużgankach. A Jonatas stracił dochód,

 bo jego służba pobierała od chorych czekających na poruszenie się wody po dwa asy. — Ale skoro czuje, że Mu grozi śmierć, niech tutaj nie przy-

chodzi. W Galilei i Trachonicji łatwiej jest się ukryć... — On mówi, że musi tu przyjść i że trzeba, aby cierpiał. Powiedział:

„Cóż przyjdzie człowiekowi z tego, choćby cały świat zdobył, gdyby przytym siebie zatracił?”

 — Chyba naprawdę oszalał, Judaszu? — wykrzyknąłem. — Ten, kto gi-nie, nie zdobędzie niczego...

 — Sam widzisz, rabbi, co się z Nim stało! — Judasz potrząsał rękamiuniesionymi nad głową. — Nawet arcymądry wódz Kefa zrozumiał, że towszystko straciło sens. Ale że jest teraz bardzo dumny, więc odprowadził

 Nauczyciela na bok, by Mu w cztery oczy zwrócić uwagę na niewłaściwośćJego słów. Tymczasem Nauczyciel, zaledwie to posłyszał, krzyknął na nie-go groźnie: „Precz! Precz! Precz z twoimi pokusami, satanah!” Dopiero pochwili, jakby się trochę opamiętał, dodał: „Nie wiesz, co pochodzi od Boga,a co od ludzi...” Wrócił do nas i mówił dalej: „Słuchajcie, dzieci! Kto z was

chce iść za mną, musi wziąć swój krzyż i nieść go, jak ja go niosę...” — Znowu mówi o krzyżu — powiedziałem bardziej zresztą do siebie niż

do Judasza.

 — Ciągle o nim powtarza — potwierdził. — Krzyż, krzyż i krzyż... Ła-dna mi Keniszta pod takim znakiem! On co prawda mówi, że zmartwych-wstanie. Powiedział nawet, że nie umrzemy, póki Go nie zobaczymy przy-chodzącego w chwale.

 — Mała i niepewna pociecha — mruknąłem. Doznałem tego, czego musiał

170

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 171/392

 

doznawać Judasz: okropnego, odbierającego chęć do życia smutku. Rozpacznad Rut, o której na chwilę, słuchając jego opowiadania, zapomniałem, wró-ciła znowu pomnożona przez ten smutek. Świat wydał mi się ponury jak w czasie szarugi zimowej. Wszystko mi zbrzydło. — I cóż na to uczniowie?

 — spytałem jeszcze. — Stracili ducha — rzekł Judasz — kręcili się i spoglądali na siebie

z przerażeniem. Tak, to mała pociecha oczekiwać cudu, gdy Jego moc znik -nęła i może już nie wróci... Zastanawiałem się, czy nie zostawić Go i odejść.Inni, daję na to słowo, chcieli to samo zrobić. On to zauważył. Zapytał: „Czyi wy chcecie mnie opuścić?” Wtedy odezwał się Szymon, już teraz pokorniei nieśmiało: „Dokąd wtedy pójdziemy? Do kogo — skoro uwierzyliśmy, że

Ty, Rabbi, jesteś Mesjaszem?” Ale nie było w tym zapału. Nauczyciel wsparłgłowę na rękach i znowu wydał mi się smutny, niespokojny, zbolały, jak  przed tą rozmową u stóp skały pogańskiego bożka. „Tak — powiedział cicho — tylko dwunastu sobie wybrałem, lecz i wśród nich jest szatan...” Usły-szałem to i Szymon musiał także usłyszeć, bo spuścił głowę. Na pewno zro-zumiał, że On o nim mówi...

 — Więc odeszliście? — zapytałem.

 — Nie... — zaprzeczył. — Oni, gdyby odeszli, naprawdę nie wiedzieli- by, co ze sobą począć. Ja także nie odszedłem... Wrócę i będę się przyglą-dał... Może On odzyska swoją moc? Lecz wtedy chwycę Go za rękę... Cigłupcy nie przeszkodzą mi po raz drugi!

Wymknął się z mego domu tak, jak do niego wszedł: cicho, ostrożnie, po-dobny do szczura. Wrócił do swego Mistrza, w którego zwątpił, a ja wróci-łem do choroby, wobec której czuję się bezsilny... Świat jest dla mnie wciąż

niby chmurny, deszczowy dzień, jeden z tych, które przychodzą zaraz poChanuce... Bo jeżeli On nie potrafi już uzdrawiać, gdzie znajdę jeszcze ra-tunek dla Rut?

171

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 172/392

 

List XIII

. . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . .

To mnie nieco uspokoiło. Byłem zresztą jak błędny, wciąż ją miałem przed oczami taką, jaką ją ujrzałem po powrocie: bezsilną, wychudłą, nie-zdolną do przewrócenia się z boku na bok... Pamiętasz, mówiłem ci daw-

niej, że ona jakby się wstydziła swego ciała. Wtedy jednak po raz pierwszyzobaczyłem na jej zapuchłej twarzy zobojętnienie na wszystko. Nie obcho-dziło jej, że wróciłem. Pozwoliła się obrócić twarzą w moją stronę. Lekkowysunęła usta, jakby mi przesyłała na odległość pocałunek. Ale nie intere-sowało jej nic: ani moje słowa, ani to, co jej przywiozłem. Nie odrywającgłowy od posłania, skinęła mi ręką. Zawsze będę ją taką pamiętał: czarnagłowa na pościeli i przerażająco chude ramię uniesione w górę...

Cóż ci mam jeszcze napisać? Wtedy wieczorem wydawało mi się jednak,że nadzieja powróciła. „Nie sądzę, aby było aż tak źle — zapewnił mnie Łu-kasz. — Ona jest bardzo słaba, ale...” Uczepiłem się chciwie tych słów. Żeby

 przeżyć tę noc, chciałem wierzyć, że to jeszcze nie to... Czy można spać,gdy się jest pewnym, że to stanie się już jutro? A może i dla mnie wszystkostało się obojętne? Chciałem tylko połknąć słowa lekarza jak łyk nasennego

 płynu, zamknąć oczy i nie obudzić się, aż będzie po wszystkim. Moje siły były wyczerpane aż do dna. Bałem się każdej nowej próby.

Zapadłem w ciężki sen bez snów, bez świadomości, że żyję...

Wyrwał mnie z niego krzyk. Ani na chwilę nie wątpiłem, co on oznacza.Zerwałem się trzeźwy, drżący, ale gotów jeszcze raz stawić czoła nowemudoświadczeniu. Wzywano mnie do niej. Był ranek wczesny, szary, chłodny.Może to zresztą tylko mnie było tak chłodno? Ubierałem się starannie, jak-

 bym udawał się w podróż. Poruszałem się niby prędko, ale moja myśl reje-strowała z jeszcze większą szybkością każdy mój ruch. Prawie zaskoczony

 byłem, gdy mi powiedziano, że wprawdzie wszystko zdaje się świadczyć

172

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 173/392

 

o końcu, ale nic jeszcze pewnego nie wiadomo... Zamiast posłać kogoś poŁukasza, udałem się po niego sam. Szedłem niby we śnie — znasz to uczu-cie, gdy biegniemy, a jednocześnie stoimy w miejscu? Siwa mgła przedran-na wydawała się gęsta i kleista. Jacyś przechodnie szli, mijali mnie... Mózg

 pracował, robił spostrzeżenia: iluż to ludzi jest na nogach o tak wczesnej porze? Przecież nie każdemu ktoś umiera... Umiera? Nie, oczywiście że nie — rozmawiałem sam ze sobą. — To są mali rzemieślnicy, którym nigdy niestarcza dnia na pracę, kupcy, którzy biegną o tej porze na poszukiwanietowaru, celnicy udający się na swoje stanowiska, żebracy prześcigający sięwzajem — by zająć lepsze miejsce pod bramą świątyni, dziewki — terazdopiero wracające do domu... Jerozolima pełna jest takich ludzi. W dzień

ich się nie dostrzega. Ja przynajmniej nie zwracałem na nich uwagi. Trzebami było wyjść o tak wczesnej porze... Lecz właściwie cóż mnie oni wszyscyobchodzą? Cóż mnie obchodzi cały świat? Rut umiera... Umiera? Od lat, odtrzech długich lat widzę ją wciąż umierającą. Cóż warte będzie życie bezniej, bez tej troski o jej zdrowie? Ale może wszystko się skończy razemz jej śmiercią? Może i ja będę mógł umrzeć? Cóż mnie wiąże z życiem?Moja praca? Moje haggady? Głupstwa, nie rozumiem, jak mogłem tracićna nie tyle czasu... Zmarnowałem życie... Trzeba było trwać cały czas przyRut... Nie, nie — broniłem się — muszę być trzeźwy. Człowiek nie jeststworzony do takiego trwania. Każdy z nas ma coś do spełnienia. Moje hag-gady mają swój sens. Gdyby Najwyższy nie chciał, abym je tworzył, niekierowałby mego życia tak bezwzględnie jednym torem. Czy mogłem byćkimś innym, niż jestem? I tak — i nie. Mogłem, gdybym był co innego zna-lazł w życiu. Choć trochę zadowolenia... Ale dla mnie każda radość prze-mieniła się w gorycz. Miałem Rut i Rut umiera... Sława, uznanie, szacunek 

 — dalekie echa, których nigdy nie jestem pewny. Bogactwo? Jedna więcejtroska! Tyle razy dziękowałem Przedwiecznemu za to, że mi je dał. Wyda-wało mi się, że jest ono nagrodą za moje życie. A cóż mi z niego przyszło?

 Nie zdołałem ocalić Rut... Gdybym był żebrakiem, gdybym był umiał że- brać...

Marzyłem o objęciu ramion, w które można wszystko wypłakać, i o dło-ni, której dotknięcie czyni ból mniej gorzkim.

 Na próżno, byłem sam, sam z całą moją żałością i z moją wiarą w Niewi-

173

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 174/392

 

dzialnego. O Adonaj! Nigdy przedtem nie pojmowałem, jak strasznie trudną  próbą dla naszych serc jest ta niewidzialność. Tylko dotykalne ramiona, tyl-ko prawdziwe dotknięcie dłoni zdolne by były pozbawić smutek rozpaczy.Choć właściwie we mnie nie było wtedy rozpaczy. Rozpacz — to odrzucenie

nadziei. Ja jej nie odrzuciłem — ona sama odeszła ode mnie. Pozostawiłamnie w pustce, w której nie ma miejsca nawet na bunt...

. . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . .

Do Niego przynieśli kiedyś paralityka. Tłum ludzi tłoczył się wokół do-mu. Nie sposób było dostąpić. Ale najbliżsi chorego nie chcieli pozbawić go

 pomocy Nauczyciela. Wnieśli krewnego na dach, rozerwali poszycie i spu-ścili Mu człowieka pod nogi. On nie zdziwił się, tylko patrzył na leżącegotakim wzrokiem, jakby nie widział jego choroby lub jakby w nim widziałinną chorobę, której właśnie nikt inny poza Nim nie dostrzegł... Powiedział:„Jesteś uleczony od twoich grzechów...” Ale potem wyrzekł także drugie

słowo — i chory wstał. Nie rozerwałem dachu, by Mu rzucić pod nogi Rut. Przeciwnie! Gdywszyscy szukali u Niego pomocy i siły, ja zgodziłem się dzielić Jego słabość.Mówił wtedy: „Za dużo jest w tobie troski... Weź mój krzyż...” Czyż mogłemwiedzieć, że Jego krzyż to także krzyż każdego z ludzi i kiedy sądziłem, żeoddając Mu swój krzyż, uwalniam się od niego, on do mnie wrócił z Jegokrzyżem? Oto jest Jego prawda...

Słońce wzniosło się ponad góry i lewici uderzyli w trąby. Zatrzymałemsię, by odmówić szema. Ale codzienna znana modlitwa zamarła mi na ustach.Zamiast mówić: „Słuchaj, Izraelu, Pan nasz jest jeden...” wybuchnęło miz serca wezwanie: „Adonaj, oddaj mi Rut”. I tak stałem, powtarzając te sło-wa bez końca: „Oddaj mi Rut! Oddaj mi Rut!” Lecz nagle nieznana jakaśsiła zamknęła mi usta, stłumiła ten krzyk. Zdawało mi się, że drętwieję, żemnie odchodzą zmysły. Ale nie mogłem upaść. Umierałem i nie mogłemumrzeć. Ból, który krążył wokoło mnie jak gotujący się do skoku drapieżnik 

 — rzucił się teraz i wpił wszystkimi pazurami w moje serce. To był szczyt

174

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 175/392

 

 bólu — cierń w otwartej ranie. Jak przez mgłę pojąłem, że tylko jedno sło-wo mogę jeszcze wymówić — muszę powiedzieć. Ono jedno było moimratunkiem. Wyszeptałem wargami, które uderzały o siebie jak dwa kawałkidrewna: „Jeśli tego żądasz — przyjdź i weź...” i znowu czułem, że się roz-

sypuję niby wypalony na słońcu dach pod uderzeniami kija i pięt. To nie ja ją wnosiłem przez strop do domu, gdzie On nauczał. To ja byłem domem — i to przez moje rozerwane ciało On dokonywał swego czynu...

...biegłem na górę. Biegłem prędko, lecz moja myśl biegła szybciej. Rutsiedziała. Ale to dlatego, że ją podtrzymywali. Jej oczy uciekły pod górną 

 powiekę; miała usta nie domknięte: między wargami widziałem zęby... Wi-działem wszystko, tysiące szczegółów, których nie dostrzegałem — możewolałem nie dostrzec przedtem... Potem pozwolili jej opaść. To już nie byłaRut... Mały skulony zewłok. Zda się odarty z wszelkiej godności... Dotkną-łem ręki, jeszcze nie zimnej. To nie była już jej ręka.

Gdzie jesteś, Rut? Gdzie jesteś? To nie może być, że ciebie nie ma. Wiem,że jesteś... To wiem, czuję... Ale gdzie? Zawsze chciałem iść przed tobą,

odsuwać wszelkie niebezpieczeństwa. Teraz ty poszłaś pierwsza... Nie macię... To nie jesteś ty — to tylko twoje leżące ciało. Płaczki krzyczą obok,muzykanci biją w bębenki i grają przeraźliwie na piszczałkach... Wiem, żetak jest, ale niczego nie słyszę. Ja także umarłem.

 Nie, nie umarłem. Cierpię — to znaczy, że żyję jeszcze.

Tamten chory odszedł wyleczony. Dachu mego ciała nic nie zasklepi.Jestem domem otwartym szeroko na deszcz i na słońce...

175

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 176/392

 

List XIV

 Drogi Justusie!

Wybacz, że od tak dawna nie pisałem. Trudno mi było pisać. Czas pły-nął, a ja pozostawałem za nim jak wyspa, którą minął prąd. Lecz nie — nie

 pozostałem. Nurt niósł mnie niby kawał suchego drzewa. Zapadłem w senw ciągu dnia, a teraz otwieram oczy i zdziwiony rozglądam się wokoło: cóżsię ze mną stało? Jesień dobiega końca. Minęły skwary i tylko sucha, po-zbijana w bryły lub rozsypana w proch ziemia jest wspomnieniem letniejudręki. Na niebie każdego dnia cięższym zwałem układają się obłoki. Za

 parę tygodni wyleją się deszczem. Tymczasem jednak powietrze jest suche,duszne, wysysające. Wieczorem wiatr podnosi chmury rudego pyłu, potrząsafigami, z których zebrano już owoce; wlatuje do miasta i szeleści w zwię-dłych liściach gałęzi, z których zbudowane są szałasy. Wszystkie ogrody, podwórza, place są nimi zastawione. Nadeszły Święta i od dwóch dni żaden

z mężczyzn nie spał i nie jadł w domu. Wczoraj wieczorem miasto płonęłotysiącem ogni, a na dziedzińcu świątyni odbywał się wielki taniec. Do Je-rozolimy przybyło wielu pielgrzymów; ulice pełne są ludzi, którzy wędrują tłumem ku świątyni lub wracają spod portyków śmiejąc się, śpiewając, po-trząsając świątecznymi wiązankami z gałązek cytryny, palmy, wierzby i mir-tu, wykrzykując święte wezwanie wielkiego Hallelu: Hoszi’ah nna!

Ja nie mogę być wesół. Nie przechodzą mi przez usta słowa: „Dziękuję

Ci, żeś mnie wysłuchał i stałeś się moim Zbawcą. Wysławiajcie Pana, bodobry jest...” Drażni mnie ta radość świąteczna. To na pozór wesołe świętoZbiorów wydaje mi się pełne gorzkiego smutku. Można by je równie dobrzenazwać świętem śmierci... Zdławiona upałem ziemia dyszy jak zmęczonyosioł. Żałosny widok przedstawiają potoki wypalone do dna. Wszystko umar-ło, tylko człowiek pozostał żywy, jakby na urągowisko! Czemu nie możnazłożyć głowy i umrzeć także? Nie być wyrywanym co ranka ze snu przed

czwartą strażą przez ten sam, wciąż odzywający się w sercu krzyk...Rut nie ma — życie zostało. Nienawidzę go! Nie tylko że kołacze się

176 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 177/392

 

w piersi, lecz po miesiącach walk, kiedy zdawało się, że i na nim leży rękaśmierci, zaczyna się prostować i odradzać. Choć tego nie chcę, powstają wemnie nadzieje... Nie mogę znieść tego przeplatania się śmierci i życia! Czło-wiek powinien żyć tylko dotąd, póki chce... Jesteśmy jak drzewa: zamieramy,

ale potem przychodzą deszcze i zimna, a po nich wiosna i słońce, i znowumusimy rozkwitać. Po każdym płaczu powraca radość. Nie chcę jej! Rutnie ożyje... Chcę pozostać do końca już smutny, w żalu, z otwartą raną...Cóż, kiedy ona się zabliźnia! Po co? Czy ktoś zazdrości mi nawet mojego

 bólu?

Powinno mi być teraz zupełnie obojętne, czy zobaczę Go jeszcze czyteż nie... A przecież mocniej zabiło mi serce, gdy na dzień przed świętemPojednania pojawił się w moim domu Jan syn Zebedeusza. Winienem takżenienawidzić każdego wspomnienia, które się wiąże z tamtym czasem, gdychodziłem za Nauczycielem jak żebrak–niemowa, który doprasza się litości.Wbrew temu Jan sprawił mi radość swoim przyjściem. Coś kojącego i uspo-kajającego (choć jednocześnie niepokojącego) przeszło z Nauczyciela naJego uczniów. Ich proste twarze, ich niezdarne ruchy zdają się posiadać odro-

 binę Jego mocy. Zresztą Jan ma twarz ujmującą: dobrą, miłą, piękną, nawetmyślącą... Zapytywałem siebie nieraz: „Skąd ta delikatność rysów u zwy-kłego amhaareza?” Skłonił się z szacunkiem, a ja witałem go serdecznie.Zaprosiłem go, by usiadł, kazałem podać chleb, owoce, miód, wino. Łamał placki swymi grubymi dłońmi rybaka — tak nie pasującymi do jego twarzy,że wydają się rękami innego całkiem człowieka — jak zwykł jest łamaćchleb Mistrz.

 — Co u was słychać? — wypytywałem. — Co robi Nauczyciel? MusiszGo ostrzec, że liczba Jego wrogów w Jerozolimie wcale się nie zmniejsza...

Odpowiedział mi tonem nieco tajemniczym:

 — Nauczyciel przyjdzie na Święta do miasta...

Wyraziłem swoje zdumienie. To lekkomyślność, która się źle skończy.Powinien się trzymać jak najdalej od tego gniazda os. Jeśli już przedtemmiał przyczyny, aby się kryć i uciekać, to teraz tym bardziej powinien sięstrzec. Choć Go nie było półtora roku w Jerozolimie, nienawiść wobec Niego

177 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 178/392

 

ciągle rośnie. Jego życie naprawdę może być w niebezpieczeństwie. Nasichaberim gotowi są porwać się na Niego. Kto Go obroni? Tłum? To niepew-ny sprzymierzeniec. Tak łatwo go oszukać! A cóż się dzieje z Jego mocą?Czy prawdą jest, co mi mówiono, że osłabła po tamtych dwóch wielkich

cudach z rozmnożeniem chleba? — Tak... Nauczyciel od dawna nie uczynił żadnego cudu... — przyznał

Jan spuszczając głowę. — Stroni ostatnio od ludzi, przebywa tylko z nami...My także uważaliśmy, że nie powinien tu przychodzić. Ale On... Kiedy jego„bracia” krzyczeli, że powinien iść do Jerozolimy i pokazać światu, kim jest, odpowiedział, że nie pójdzie, bo Jego czas jeszcze nie nadszedł... Rzekłnawet tak dziwnie: „Ale wasz czas jest zawsze...” Kiedy jednak oni wyru-

szyli, powiedział do mnie i do Judy, abyśmy zabrali kobiety: Jego Matkę,moją, wdowę po Alfeuszu, Joannę żonę Chuza — i szli święcić czas Szała -sów w Jerozolimie. Nic więcej nie dodał, ale ja wiem: gdy On wysyła gdzieśswoją Matkę, wtedy na pewno sam za Nią wkrótce pójdzie. Chciał możetylko zmylić tych, którzy chodzą Jego śladem. Jestem pewien, że przyjdzie...

 — Więc je przyprowadziłeś?

 — Tak, rabbi. I mam do ciebie prośbę z tym związaną: czy nie przyjął-

 byś do swego domu Matki Nauczyciela razem z Jej siostrą? Miasto jest tak  pełne ludzi, że trudno znaleźć dla niej dosyć wygodne pomieszczenie. Onaniczego nie żąda — ale ja nie mogę Jej umieścić byle gdzie. To przecieżJego Matka. Ona wiele myśli o Nim, modli się... Ona nie jest jak inne ko-

 biety... W twoim domu, rabbi, byłoby Jej dobrze.

 — Chętnie. Dom, jak widzisz, obszerny. I pusty... Przyprowadź je, a ni-czego im nie zabraknie.

Chciałem jeszcze dodać: „Jeśli On przyjdzie, niech także u mnie za-mieszka”. Ale powstrzymałem się. Gdyby teraz właśnie wydało się, że Onukrywa się w moim domu, naraziłbym się wszystkim. Nienawiść do Niego przeniosłaby się na mnie... To byłoby pozbawione rozsądku. I tak mam dośćwrogów, choć przecież robię, co mogę, by z każdym żyć dobrze. Zresztą wolę Go nie widzieć w moim domu. Gdy chciałem od Niego uzdrowieniaRut, zdawał się nie dostrzegać mego wezwania. Dziś, kiedy już jest za póź-

no, widok Jego postaci przy jej pustym posłaniu byłby dla mnie nie do znie-sienia!

178

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 179/392

 

Tego samego dnia pod wieczór Jan przyprowadził obie kobiety. Wtedygdy chodziłem za Nim, płonąłem ciekawością zobaczenia, jak wygląda JegoMatka. Deptałem po Jej śladach w Nazaret, wyobrażałem Ją sobie w Betle-

 jem. Teraz nie mogłem się doczekać chwili, gdy Ją ujrzę. Kiedy weszli do

mego domu — byłem zaskoczony. Może zresztą tak jest zawsze, gdy zbytwiele oczekujemy? Ona jest zupełnie inna niż moje o Niej wyobrażenie. Niepozorna Kobieta o twarzy spalonej wiatrem i słońcem, Amhaarezka, któ-rej byś nie wyróżnił w tłumie. Jedno jest w Niej tylko: na pierwszy rzut okasprawia wrażenie dziewczynki. Matka dorosłego syna, gdy jest nadto ciężko

 pracującą wyrobnicą, powinna mieć wygląd zniszczonej staruszki. Ona po-została w całym blasku młodości: kwiat, który rozkwitł i w swym nietknię-

tym rozkwicie pozostał. Jej siostra, podobno od Niej młodsza, wydaje się Jej babką. Czarne oczy Maryi pełne są życia, po Jej ustach przemykają uśmie-chy jak biegnące po polu plamy słońca. Cóż za podobieństwo między Nią a Jej Synem! Ta sama twarz w dwóch powtórzeniach! Ta sama — i całkieminna. Przy jednakowych rysach On jest męski w każdym szczególe twarzy:maluje się na niej spokój, wola, siła, energia, opanowanie. Jej twarz jest twa-rzą kobiety: tchnie oddaniem, ofiarnością, dobrocią, ufnością. On ma posta-wę, która każdym ruchem mówi i przekonuje. Ona zdaje się bez przerwynasłuchiwać i czekać. Czekać? Na co czekać? Nie wiem... Każda kobietaczeka na miłość, czeka na jej owoc. Ona jedno i drugie ma już poza sobą.A mimo to czeka?...

Jej głos ma brzmienie łagodne, lecz podobnie jak u Niego nie pozba-wione stanowczości. Mówi zresztą cicho i mało. Jest zupełnie inna niż jejsiostra, która się odznacza gadatliwością i hałaśliwością jak prawdziwa Ga-lilejka (zresztą nasze Judejki nie są cichsze!). Musi lubić dzieci, bo wystar-

czyło Jej przejść kilka ulic, by już cały korowód czarnowłosych nagusów biegł obok wykrzykując coś do Niej, jakby Ją znał od dawna. Po raz pierw-szy od tylu lat — pierwszy i ostatni — słyszałem dziecinne głosy w przed-sionku mego domu... Odprawiła malców uśmiechem, czasem dłonią dotyka- jąc głowy lub policzka któregoś z nich. Ta Kobieta to prawdziwa matka rodu: powinna była mieć wiele dzieci i wnuki, które by Ją otaczały i ze wszystkimdo Niej przychodziły. Jeden Syn — to dla Niej za mało!

Weszła do mego żałobnego domu z uśmiechem — i wraz z jej przyby-

179

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 180/392

 

ciem zelżał nieco panujący tutaj nastrój smutku. Ileż w Niej pogody! A prze-cież nie jest Ona wcale wolna od trosk i niepokojów. Wystarczy, że ktoś obok 

 Niej powie o niebezpieczeństwach grożących Nauczycielowi, a już nagły błysk w Jej oczach zdradza uczucie, które żyje w Niej i tylko pozostaje ukry-

te jak ogień pod stożkiem popiołu. Jestem pewny, że lęk o tego jedynegoSyna nie opuszcza Jej ani na chwilę. To jest Jej tajemnica, jak Ona może,żyjąc z tym lękiem, ustrzec się od goryczy i rozdrażnienia, od gniewu i odoskarżeń. W każdym swym słowie do ludzi i o ludziach jest pełna słodyczyi wyrozumiałości...

W nocy, nawet we śnie, pamiętałem ciągle, że Ona jest pod moim da-chem. Nie przeszkodziło mi to obudzić się jak zawsze o tragicznej godzinie

wołania... Każdego ranka budzę się, jakbym usłyszał krzyk, że ona umiera...Ale przyznaję: po raz pierwszy więcej niż o Rut myślałem o Kobiecie śpią-cej na górze. Poprzedniego dnia powiedziała do mnie zaledwie kilka słów

 powitania. A przecież cały dom przesiąkł od razu atmosferą, którą ze sobą  przyniosła...

O świcie wyszedłem na taras, by odmówić szema jak należy: twarzą zwrócony do Przybytku. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że Ona jest tu także.

Stała zapatrzona w roztaczający się przed Nią widok. Z mego domu widaćświątynię i miasto w całej ich okazałości. Pod wysokim, jasnym niebem,z którego zdawał się ściekać blask wschodzącego słońca, leżała zwalistymcielskiem czarna — czernią drzew oliwnych — góra Oliwna, przecięta nibygłębokim, skośnym żlebem — drogą, prowadzącą przez jej grzbiet do Beta-nii. Wał góry kończy się równo z południowym murem miasta, pozostawia-

 jąc między sobą a piramidą góry Złej Rady szczerbę, jakby okno, otwarteszeroko ku Asfaltowemu Morzu. Na tle góry Oliwnej wyrasta wydźwigniętanad masę domów i domków, palm, fig, oliwek i tamaryszków biała i złotaświątynia. Poprzez kolumnadę nad Tyropeonem widać dziedziniec przegro-dzony wewnętrznym niskim murem, stopnie prowadzące do Przybytku, jegoolbrzymi fronton, spoza którego biją w niebo błękitne dymy i który rzucaróżowy cień na najeżony strzałami dach. Właśnie czterokrotnie uderzyłw niebo wrzask srebrnych trąb lewickich. Pochyliłem głowę i nasunąwszyna czoło talit modliłem się w skupieniu. „Oby Niewypowiedziany — myśla-

łem kiwając głową — wiecznie strzegł swej świątyni przed każdym, kto by

180

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 181/392

 

się ośmielił podnieść przeciwko niej rękę.” Odmówiwszy modlitwę chciałemwrócić na dół. Nie rozmawiam z kobietami. Ale coś mnie skłoniło do ode-zwania się do Niej. W Niej jest to samo, co w Nim: niby wezwanie. Onatakże swoją postawą zdaje się mówić: „Pytaj — mogę ci odpowiedzieć; proś

 — mogę dać...” — Jak się czujesz, Miriam? — zapytałem. — Czy odpoczęłaś już po dro-

dze?

 — Dziękuję ci, rabbi — uśmiechnęła się do mnie swoim łagodnym, nie- prawdopodobnie dobrym uśmiechem. Piszę „nieprawdopodobnie”, bo w tymuśmiechu zdaje się malować dobroć, jakiej nie umiemy sobie po prostuwyobrazić... — Wyszłam tu przed świtem, aby spojrzeć na świątynię, gdy

kładzie się na nią pierwszy blask słońca. Prawda, jaka ona piękna? Nigdynie mogę się dość jej napatrzyć...

 — Rzadko bywasz w Jerozolimie...

 — Teraz rzadko. Ale całe lata mieszkałam w świątyni...

 — Lata? Co tutaj robiłaś?

 — Byłam wśród dzieci poświęconych na służbę Najwyższemu. Miałam

 parę lat, gdy mnie tutaj oddano. Byłam pierwszym dzieckiem moich rodzi-ców, przyszłam na świat, gdy stracili już nadzieję na posiadanie potomstwa.Chcieli okazać Panu wdzięczność za Jego dobroć, więc oddali mnie do świą-tyni. Sprawili mi tym wielką radość...

Spuściła głowę, jakby zawstydzona, że tak dużo powiedziała o sobie.Spod spadającego na twarz nakrycia głowy widziałem Jej usta lekko roz-chylone, gładkie, bez grymasu, jak usta małego dziecka.

 — Potem kapłani wydali Cię za mąż? — wypytywałem. — Potem poszłam do domu Józefa, naggara — odpowiedziała.

 — Lecz teraz mąż Twój nie żyje, prawda? — przypomniałem sobie, comi o nich opowiadano w Nazarecie.

 — Nie żyje — potwierdziła.

Zdawało mi się, że w Jej głosie usłyszałem nutę smutku, a po Jej twarzy,wpół odwróconej ode mnie, przemknął cień. Ona jest i w tym także podob-na do Syna: w Niej smutek zdaje się leżeć tuż obok radości, przeplata się

181

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 182/392

 

z nią niby winorośl. A może inaczej: może smutek jest tylko innym spojrze-niem na radość, a radość innym spojrzeniem na smutek?

 — Nie żyje — powtórzyła cicho — drogi, najlepszy Józef. Nie dożyłwielkiego dnia...

 — Pewno bardzo kochałaś męża — zauważyłem. Myśl o umieraniu do-tyka zawsze mojej rany. — Śmierć — powiedziałem gorzko — czyha za-wsze na tych, których kochamy najwięcej...

Podniosła głowę, a w Jej spojrzeniu wyczytałem dobywający się znowuna wierzch niepokój. Gdy ktoś mówi „śmierć” — ja myślę zaraz o Rut, aleOna myśli na pewno o Synu. Z naciskiem, jak ktoś, kto przemaga uczucietwardym słowem rozumu, rzekła:

 — On zwycięży śmierć...

 — Kto On? — zapytałem.

 — Mesjasz... — szepnęła. Odwróciła głowę i patrzyła na złoty i kolcza-sty dach Przybytku, podobny do olbrzymiego jeża.

Postąpiłem ku Niej (zawsze jednak pozostawało między nami siedemkroków!).

 — Zwycięży śmierć? — Nagle zapytałem: — Czy Twój Syn jest Mesja-szem?

Słońce wznosiło się coraz wyżej białe, łagodne, jesienne. Położyła dłońna kamiennej balustradzie. Widziałem Jej palce delikatne, lecz noszące śla-dy ciężkiej pracy. I teraz nie patrzyła na mnie. Zdawała się namyślać nadodpowiedzią. Podjęła wolno, zatrzymując się nad każdym zdaniem:

 — Jestem tylko kobietą... To ty, rabbi, powinieneś wiedzieć. Znasz Pisma, proroków. Ja... — zdawała się wahać przez chwilę, czy wypowiedzieć swoją myśl. — Ja tyle dostałam... On uczynił dla mnie rzeczy największe... Dlazwyczajnej jak ja, dziewczyny... O to, o co ja prosiłam, błagał cały Izrael:ludzie mądrzy, święci, prorocy... Nigdy nie pojmę, dlaczego On mnie wy-

 brał... Może to ty rozumiesz, rabbi? — zwróciła się do mnie.

W Jej ujmującym uśmiechu było dziewczęce zawstydzenie i ogromna,upajająca radość.

182

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 183/392

 

 — Ja mogę się tylko cieszyć i śpiewać Mu, że wielki jest, miłosierny,dobry, wywyższający pokornych, nawiedzający ubogich...

Zamilkła, ale Jej słowa musiały się toczyć dalej, tylko już bezgłośnie.Tamte, które usłyszałem, były niby skry na powierzchni rzeki, zdradzające

 jej nurt, ale nie mówiące nic o jej głębi. To po Niej, widać, jest On śpiewa-kiem, który myśl swą zamyka w kształt, barwę i zapach. Ona również maswoją pieśń, ale jej jeszcze nie śmie czy nie umie zaśpiewać; nuci ją tylkoniby grajek, który długo próbuje strun, zanim w nie uderzy przed słucha-czami. Jej wzrok minął świątynię, pobiegł dalej w czarną gęstwę drzewoliwnych i tam pozostał.

 — Nie odpowiedziałaś mi — rzekłem — czy On jest Mesjaszem...

 — To ty powinieneś wiedzieć — powtórzyła. — Ja wiem tylko — wy- powiedziała to z pewnością siebie, a zarazem jakby ze wstydem, że odnosisię to do Niej — że kiedyś wszyscy będą o mnie mówili: „Błogosławionai pełna łask Pańskich...” I o wszystko, o co będą prosili, przeze mnie będą  prosić, i wszystko, co otrzymają, przeze mnie do nich przyjdzie... Ale przed-tem siedem mieczów przebije moje serce, zło zaś wystąpi na wierzch niby

 piana...

Dziwni są ci Jego najbliżsi! Gdy ich pytać, czy On jest Mesjaszem, niby potakują, ale mówią to tak, jakby Jego Mesjaństwo było tylko częścią — i tonie najważniejszą — Jego prawdy. Uważają Go za Mesjasza czy nie? On zaś

 pobłogosławił Szymonowi, gdy ten go nazwał Mesjaszem i czymś więcej jeszcze; a zaraz potem mówił o męce, krzyżu, śmierci...

 — Lecz On — zacząłem znowu — musiał Ci przecież powiedzieć, zakogo się uważa. Jest Twoim Synem...

Potrząsnęła lekko głową.

 — Nigdy Go o to nie pytałam — zrobiła zdumiewające wyznanie — i nig-dy mi o tym nie mówił. Kim jestem, abym miała prawo pytać? Ja tylko pa-trzę na Niego i wszystko, co zobaczę, niżę na pamięć jak pestki oliwne nasznurek.

 — Lecz w ciągu tylu lat — przerwałem — gdy był tylko z Tobą...

 — W ciągu tych lat — zmrużyła oczy jak ktoś, kto usiłuje zobaczyć rzecz,o której myśli — był tylko moim dzieckiem. Najpiękniejszym — jak najpię-

183

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 184/392

 

kniejszym jest dla każdej matki jej pierwszy syn. Te lata to był czas zapom-nienia. Często zaczynałam już sądzić, że tamto, co się zdarzyło na początku,to był tylko sen, z którego obudziłam się do życia. Dziś myślę, że właśnieżycie było snem — a jawa była na początku i jest teraz...

 — Więc mówisz, że lata, któreś z Nim przeżyła, były inne? — pytałemcoraz bardziej zaciekawiony. — Pozbawione cudowności, zwyczajne?

 — Najzupełniej zwyczajne — potwierdziła.

 — I jak z tym dziś dajesz sobie radę?! — wykrzyknąłem.

Doszło moich uszu ciche westchnienie. Kobieta pokiwała głową jakbyz politowaniem nad własną słabością.

 — Gdybym nie miała tych niewielu nanizanych ziarn — rzekła — niewiem, jak by to było... Można otrzymać dar prosto z nieba, a przecież niestarczy go na całe życie. Jakby nie było dosyć...

 — On robi wiele cudów — zauważyłem.

 — Tak — przyznała — bez końca otwiera oczy ślepym. Ale temu, kogoraz uzdrowił, jeden cud musi wystarczyć. Królestwo dla każdego raz tylko

 jeden przychodzi w mocy...

 — Nigdy Go takim nie widziałem — mruknąłem. Chmura smutku za-trzymała się nade mną. Znowu powróciłem myślą do tamtych dni, gdy bezsłów chodziłem za Nim, nie umiejąc Go poprosić o zdrowie dla Rut. Nie dałmi nic wtedy, gdy rozdawał na prawo i na lewo. Czegóż mam oczekiwaćteraz, gdy Jego moc, jak twierdzi Judasz, wyczerpała się czy też osłabła?

 — A czy słyszałeś, rabbi, Jego maszal o Królestwie, że jest ono jak ziarnorzucone w ziemię, które kiełkuje i rośnie w ciągu dni i nocy, gdy gospodarz

trudzi się czymś innym lub śpi? To, na co czekamy, że się stanie, może jużsię stało? Tak było ze mną... Jeszcze nie zdołałam powiedzieć: „Niech bę-dzie, jak powiedziałeś”, gdy on już żył we mnie...

 — O czym ty wspominasz, Miriam? — Jej słowa wydały mi się jak blask kaganka, który nagle oświetlił ogromny, zanurzony w gęstym mroku plac.

Pochyliła głowę. Na Jej smagłej, nie oszczędzanej przez słońce twarzywystąpił rumieniec. Znowu musiała być spłoszona swoim wyznaniem. Opo-

wiadała głosem trochę drżącym:

184

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 185/392

 

 — O tym, kiedy anioł Gabriel przyszedł mi powiedzieć, że On się naro-dzi...

 — Widziałaś anioła? Opowiedz mi o tym. Ja — upewniłem Ją pośpiesz-nie — wierzę w aniołów, nie będę się śmiał z Ciebie...

Uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, jakby mi dziękowała za osta-tnie słowa. Wspomnienie, jakie wyrwało się z Jej ust, musiało być skarbem,który raczej wolimy ukryć niż narazić na słowa bez szacunku.

 — Widziałam go — mówiła. — Tak wyraźnie, jak widzę teraz ciebie,rabbi. Był ranek i słońce wychyliło się dopiero zza gór Galaadu. Mieliśmymiesiąc Adar. Nanosiłam właśnie wody do stągwi i stanęłam do warsztatu,aby tkać. Jestem dobrą wyrobnicą — zaśmiała się z dumą w głosie. — Moje

 płótno było zawsze najcieńsze i najbielsze... Z daleka przychodzili po nieludzie. Tego ranka szła mi robota jak nigdy: czółenko biegało podobne bły-skawicy między napiętymi nićmi. Nagle wyczułam, że ktoś jest obok mniew izbie... Ogarnął mnie lęk. Krzyknęłam i podniosłam głowę. Zobaczyłamgo przed sobą. Stał podobny do ogromnej kropli rosy, w której utknął cierńsłońca: lśniący kształt w tęczowym okolu skrzydeł. Od razu poznałam, kim jest. Biło mi serce, musiałam je przyciskać dłonią. Zdało mi się, że on schyla

się przede mną niby sługa przed swą panią. Nie mogłam w to uwierzyć. To ja chciałam się skłonić przed nim, dziękować mu, że mi pozwolił zobaczyćsię. Ale nie umiałam się poruszyć: byłam skamieniała jak żona Lota. Posły-szałam jego głos. Powiedział: „Witaj pełna Łaski, Błogosławiona...” Osłu-

 pienie i trwoga zaparły mi oddech w piersi. Nie wiedziałam, co mam muodpowiedzieć, nie śmiałam uwierzyć, że anioł Najwyższego zstąpił do mnie,zwykłej, ubogiej dziewczyny. Lecz miałam go wciąż przed sobą: perłę wiel-

kiego blasku w tęczowej muszli. Naraz przyszło mi do głowy, że on zstąpił,aby mnie ukarać. Jak mogłam być tak zuchwała, by prosić Najwyższegoo szybsze dokonanie czasów? Chciałam paść na kolana. Ale wtedy z najwy-ższym przerażeniem zobaczyłam, że to on klęczy przede mną. Złożył po-kornie dłonie, powiał piórami jak płaszczem, który nie dotyka ziemi. „Nielękaj się — mówił — nie lękaj się...” — zdawał się prosić, a jego prośba

 była niby wołanie drzew, chmur i gwiazd. — „Urodzisz Syna — ciągnął — i nazwiesz Go Jezus. Będzie Synem Twoim, jak jest Synem Najwyższego.Wstąpi na tron Ojca swego, Dawida, lecz Jego Królestwo już jest i nie skoń-

185

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 186/392

 

czy się nigdy...” „Co ty mi mówisz? — szepnęłam. — Jak się to może stać?Uprosiłam Józefa i zgodził się...” Wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał

 powstrzymać moje słowa. Znowu słyszałam błaganie w jego głosie. „Patrz — zawołał — Duch Pański nad Tobą!” Posłyszałam nad sobą szum, jakby

wicher wdarł się do naszego domku i kołował szukając sobie wyjścia. Pod-niosłam głowę — zdawało mi się, że w mroku pod sklepieniem trzepoczesię coś niby ptak świetlisty lub oderwany od lampy płomień. „Jedno Twojesłowo — mówił — a stanie się... Czy istnieje rzecz, której by On nie mógłzrobić? Ale dziś cała Jego moc jest w Twoim słowie, Miriam!” Czułam na- prawdę, że coś się waży, jakby ziemia kołysała się pod moimi stopami. Wie-działam: mogę przyjąć i mogę odrzucić przyniesiony dar. On mnie prosił,

nie rozkazywał. Byłam pewna, że jeśli będę mówiła: „Nie śmiem, nie mo-gę...” — znajdę się znowu przy warsztacie i czas czekania popłynie dalej.Ale jeśli powiem „tak”, gwiazdy i słońce od tej chwili inaczej już będą świe-ciły, trawa będzie rosła inaczej... Czas czekania skończy się... Czyż mogłamwiedzieć, że cudowna przemiana dokona się tak niedostrzegalnie, jakby nicsię nie stało? Lecz nawet gdybym to była wiedziała, wybrałabym Jego wolę...Bo to była Jego wola. I dlatego przeprowadził ją wcześniej, niż powiedzia-łam aniołowi: „Niech tak będzie”. Zna mnie dobrze i wie, że nie odpowie-działabym była inaczej...

 — Więc On — pytałem oszołomiony — czyim jest Synem?

Schyliła głowę jak pokorna żona, gdy skłania swą wolę przed wolą męża.

 — Jego... — A potem uśmiechnęła się z dumą, która graniczyła z za-chwytem. — I moim...

 — A Twój mąż, Miriam? — To, co Ona mówiła, otwierało nowe, osza-

łamiające horyzonty. Słońce wydawało się mniej jasne, Przybytek mniejwspaniały.

W Jej spojrzeniu, utkwionym w przestrzeni, była czułość i serdeczność.

 — Dobry, najlepszy Józef... Ale nawet jemu nie umiałam tego wówczas powiedzieć, choć czułam, ile to go będzie kosztowało, gdy się dowie. Onkochał mnie najpiękniejszą miłością, która niczego nie żąda. Zgodził się nawszystko, o co prosiłam. Ale czy mógł przewidzieć, że miejsce, z którego

on ustąpił, zajmie ktoś inny? Zgodził się być mi tylko opiekunem. Wyrzekł

186 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 187/392

 

się mnie... Za tę ofiarę mógł oczekiwać takiej samej ode mnie. Ja jej nie zło-żyłam. Zażądano od niego większego wyrzeczenia niż to, które dał... Przy-szła straszna chwila, gdy ujrzałam w jego oczach odkrytą tajemnicę. Gardłomi ściskał płacz — a jednak i teraz nie umiałam nic powiedzieć. Jak można

 przyznać się do tak bardzo niezasłużonej Łaski? Ileż bym dała, aby on ją odkrył sam, jak Elżbieta! Ileż bym dała, aby móc przycisnąć do siebie jegonajwierniejszą głowę i powiedzieć mu, że nie zmieniło się nic, zupełnie nic,że tym, kim był dla mnie, zostanie na zawsze... Ale nie mogłam. Z cierpie-niem w oczach wyszedł do drugiej izby, wlokąc za sobą ciężko nogi. Zda-wało mi się, że widzę go, jak leży na posłaniu i płacze gorzko, boleśnie...

 Nie mogłam długo zasnąć tej nocy. Wciąż zdawało mi się, że słyszę jego

 płacz. Leżałam w ciemnościach, pełna żalu, że nie umiem mu pomóc. Mojadłoń dotknęła mego ciała: czułam, jak On poruszał się we mnie nieświado-mym ruchem nienarodzonego... Nieświadomym? Nigdy nie wiem, gdziesię u Niego kończy dana Mu przeze mnie świadomość, a gdzie zaczyna Jegowłasny, tajemniczy, prawdziwy świat. Pod palcami odnalazłam maleńką stopę. Pogładziłam ją pieszczotliwie. Szepnęłam: „Ty, Ty mój, Ty wieszwszystko, skoro mogłeś się stać dzieckiem takiej jak ja kobiety. Spraw, cze-go Twoja matka nie umie sprawić. Pomóż mu... Niech i on wie... Jest tylkoczłowiekiem...” W końcu zasnęłam. Rano wraz ze mną obudziły się smutek i trwoga. Nie zerwałam się od razu z posłania z pierwszym blaskiem dniawkradającym się przez otwór okiennicy. Wstawałam powoli, powoli jak nigdy brałam się do swych zajęć. Odwlekałam chwilę, w której, wiedziałam,Józef wejdzie do izby. Lękałam się widoku jego twarzy. Nie pamiętałamo mojej prośbie. Drżałam, że będzie znowu cierpiał na moich oczach, a jaw niczym nie zdołam mu ulżyć. Zmełłam parę garści ziarna na ranny posi -

łek. Posłyszałam jego kroki i serce zaczęło we mnie bić mocniej. On wszedł.Spojrzałam na niego cała drżąca, już pokonana przez rozpacz — i nagleogarnęła mnie ogromna, porywająca radość. Nieurodzony wysłuchał mojej

 prośby! Józef stał przede mną pogodny, radosny, odżyły. Nucąc podszedłdo warsztatu. Nie śmiałam odetchnąć, by nie spłoszyć tej pogody. Słyszałamśmiały szurgot jego hebla, świergotanie świdrów, dźwięczny stukot młota.Był pogrążony w swej pracy. Robota wyrastała mu spod palców. Wreszcie

 była gotowa. Ale on czujnym i cierpliwym spojrzeniem jeszcze się jej przy-glądał, jakby mu żal było rozstać się z nią. Potem podniósł głowę: zobaczy-

187 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 188/392

 

łam, jak w jego wzroku radość zwycięstwa przetapia się w serdeczność.Przesunął pieszczotliwie dłonią po gładkiej krzywiźnie drzewa. Zapytał nibyniedbale, niby o rzecz od dawna znaną i oczywistą: „Więc Twój Syn ma miećimię Jezus?”

 — I nigdy już nie zapragnął, byś mu była żoną? — zapytałem.

 — Nie — odpowiedziała. — On umiał zamilknąć... Och, wiem — poki-wała głową — nie przyszło mu to łatwo. Wierz mi, rabbi, pozostaliśmy zwy-kłymi ludźmi. Królestwo rośnie powoli, niedostrzegalnie w takich jak my.Przychodzą na nie skwary, wiatry i grady... Można by sądzić, że je zniszczą.Ale jest inaczej: im trudniej, tym bujniej wyrasta. W Józefie wyrosło jak krzew gorczyczny, który sięga drzew. Gdy umierał...

 — Pewno Ci wtedy powiedział o tym, co czuł?

 — Po co miał o tym mówić? Królestwu nie potrzeba słów... Wodził spoj-rzeniem za Nim, którego nazywał swoim Synem. Skinieniem głowy przywo-łał mnie do siebie. Szeptał: — głos mu się łamał. — „Nie zdążyłem nauczyćGo, Miriam, robienia kół... I niezbyt jeszcze pewnie włada heblem... Niezdoła od razu zapracować... Będziesz musiała sama...” To była jego jedynatroska, z którą umierał.

Czy pojąłeś, Justusie, sens Jej słów, które starałem się powtórzyć ci jak najwierniej? Jeśli to prawda — kimże On jest, urodzony zwyczajnie w bólui niemocy kobiecej, lecz poczęty z niepojętego gestu Wszechmogącego?

 Nie wiem i nigdy się tego nie dowiem... Czyżby miał być naprawdę kimświęcej niż człowiekiem, On, który mi nie pomógł? Ją zrozumiałem... Ona

 jest drogą ku Niepojętemu... Gdybym był Ją znał za życia Rut, potrafiłbymJą prosić... Mam jednak znowu wyrzucać sobie, że nie zrobiłem tego, co

mogłem zrobić? Nie! Nie! Oszaleję, jeśli wciąż będę sobie to wyrzucał!Ona jest drogą, która prowadzi do Nieznanego. Jak Złota brama, którą naj-szybciej wychodzi się z doliny Cedronu na podwórzec świątyni. Kiedyś

 była podobno zamurowana, a nabi Ezechiel mówił, że otworzy ją sam Naj-wyższy... Oto, można by myśleć, spełniła się przepowiednia: stoi otworemdroga z doliny kości do ołtarza Pańskiego... Niezwykłych znaczeń możnasię czasami doszukać w starych opowieściach.

188

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 189/392

 

Wieczorem powiedziała: „Czuję, że On przybył do miasta...” I rzeczy-wiście Jan przybiegł pod osłoną mroku (zabroniłem mu za dnia plątać siękoło mego domu) z wieścią, że Nauczyciel jest w Jerozolimie... Co z tegoteraz wyniknie? Jestem przerażony Jego lekkomyślnością.

List XV

 Drogi Justusie!

Judasz miał rację: ten Człowiek wyzywa swój los! Cóż On w ten sposóbchce osiągnąć? Dlaczego wszystkich drażni? Pisałem ci już, zdaje mi się, żew Wielkiej Radzie powzięto przeciwko Niemu najostrzejsze postanowienia.I niewiele brakowało, aby je wczoraj wykonano. Gwałtowność decyzji na-szych chaberim zaskoczyła mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem stanąćw Jego obronie. Ocalił Go przypadek!

Wypłynął z tłumu w ostatni dzień Świąt niby obłok, który nie wiadomoskąd pojawia się na gładkim niebie. Stałem zamyślony w tłumie, który ze-

 brał się w synagodze przy Ciosowej sali, aby słuchając pobożnych nauk czekać na wyruszenie pochodu, gdy nagle posłyszałem Jego głos. Ten głos

 — poznałbym go chyba wśród tysiąca innych! Nie cichy, równy, utrzymanyna jednej nucie, a przecież nie monotonny, nie suchy, nie obojętny — grającytysiącem uczuć niby powierzchnia jeziora, gdy dotknięta pierwszą poranną włócznią słońca gra tysiącem barw. Czy znasz człowieka, który nie mówinigdy próżnych słów? Ja takiego nie znam. Każdemu z nas zdarza się mówićot tak, aby coś powiedzieć. Ale Jego najmniejsze słowo ma wagę. Sięga dna.Uderza — i wywołuje echo. Jeżeli go nie wywołuje, to chyba tylko dlatego,

że dno jest grząskim bagnem. Ale i wtedy... Nie — echo rozlegnie się za-wsze, głośniej lub ciszej, prędzej lub później...

189

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 190/392

 

Rozwijał zwój, a między ludźmi biegł szmer: „To On! To On! To Prorok z Galilei! To Ten, który uzdrowił, który wskrzesił, który uwolnił... To On,którego chcą zabić...” To ostatnie usłyszałem także. Więc i wśród amhaare-zów mówi się o tym, że Nauczycielowi grozi śmierć? Ale On nie wydawał

się niczym zaniepokojony. Zaczął czytać psalm bez pośpiechu, akcentująckażde słowo:

Dziwny w sprawiedliwości — wysłuchaj nas!Sprawco naszego zbawienia,

 Nadziejo ziemi i wód,Budowniczy gór przepasany siłą,Wzburzycielu morza, które szumi pod Twoim dotknięciem — 

wybaw nas!Oto narody drżą, widząc Twe cuda.Świat rozradował się od wschodu do zachodu,Boś obdarzył ziemię sowicie i napoiłeś ją wodą.Zasiałeś zboże, a ono wyrosło bujnie,Dałeś deszcz — a zwisły pełne kłosy.Pola Twoje zrodziły plony obfite,Pastwiska są zielone i stada owiec mają co szczypać...

Odrzucił rulon w ręce hazzana, wpatrzył się w twarze ludzi, którzy roz-gorączkowani utkwili w Nim swój wzrok.

 — Dziwny w sprawiedliwości... — powtórzył. — A czy wiecie, jaka jestsprawiedliwość Najwyższego? Słuchajcie. Był gospodarz, który wyszedłrankiem na targ nająć tam robotników do obrania z owoców winnicy swo- jej. I umówił się z nimi po denarze za dzień. Ale gdy słońce było już wysokonad górami Moabu, koło godziny trzeciej poszedł gospodarz drugi raz na

targ i znowu najął robotników do winnicy swojej, obiecując dać im wedletego, co nakazuje sprawiedliwość. I zrobił tak samo o godzinie szóstej i dzie-wiątej. A i pod wieczór, gdy już zmierzch stał za bramą Wielkiego Morza,o godzinie jedenastej, poszedł gospodarz na targ, a znalazłszy tam ludzi,których nikt tego dnia nie najął i którzy rozproszeni po placu grali w morę,kłócili się i narzekali na swój los — rzekł do nich: „Chodźcie do winnicymojej”, a oni poszli — jedni chętnie i spiesznie, inni wolno, ociągając się,

 bo ich rozleniwiło całodzienne wylegiwanie się bez pracy. Kiedy zaś nad-

190

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 191/392

 

szedł wieczór i trzeba się było rozliczyć z robotnikami, wezwał ich gospo-darz przed swój dom...

On zawsze, gdy dobiera przykłady, mówi o tym, co się dzieje obok. Wieluspośród tych, którzy się cisnęli w synagodze, byli gospodarzami winnic i tuż

 przed świętem rozliczyli się ze swoimi robotnikami; inni zaś należeli doniezliczonego tłumu najemników, którzy nie mając nic poza swymi dłońmi,sprzedają ich siłę i zarabiają w ten sposób na chleb dla swoich dzieci. Jegosłowa posiadają zdolność przyszpilania uwagi. W ciżbie słychać było szyb-kie oddechy i szurganie stóp przesuwających się drobnymi krokami w stronędrzwi.

 — Gospodarz zaczął płacić od ostatnich, których najął — mówił dalej Na-

uczyciel. — Dał każdemu z nich po denarze, więc odeszli błogosławiąc mui śpiewając z radości. Potem dawał tym, których najął o dziewiątej i o szó-stej, i o trzeciej. Każdy otrzymał po denarze... Więc ci pierwsi, którzy całydzień pracowali, sądzili, że otrzymają więcej. Ale i oni dostali po denarze.Wtedy zaczęli szemrać. Nie chcieli przyjąć swej zapłaty. Zdziwił się gospo-darz, zapytał ich: „Czemu szemrzecie? Czy skrzywdziłem was? Przecieżumówiliśmy się o denara...” „Tak — odpowiedzieli — ale dlaczego tamtym

dałeś także po denarze? Myśmy cały dzień harowali. Dziesięć potów spłynę-ło po naszej skórze. Napełniliśmy ci całą kadź. A tamci — tyle że pomoglinam wycisnąć grona. To niesprawiedliwe!” „Lecz obiecałem wam denara,a wy zgodziliście się na to. Denar jest dobrą, pełną, sprawiedliwą zapłatą.Czy przeczycie temu?” „Nie — przyznali — nie jesteś skąpcem. Denar zadzień pracy to piękna zapłata...” „Więc czemu go nie bierzecie i nie wra-cacie do domu ze śpiewem jak tamci?” „Bo to jednak nieładnie, że także imdałeś denara. Oni wcale się nie zmęczyli. Cały dzień wylegiwali się w cieniu

 palmy, a potem tylko przez godzinę pognietli nogami. I taki pieniądz imdałeś! Źle zrobiłeś! Niesprawiedliwie!...” „Czy dlatego niesprawiedliwie,że byłem dobry? — zapytał ich gospodarz. — Czy nie wolno mi było oka-zać miłosierdzia człowiekowi, który ostatni przyszedł do winnicy mojej?Czy mi nie pozwolicie postępować tak, jak ja chcę? Zawiść was ugryzłaniby skorpion... Lecz moja jest winnica i mój jest plon, który zbieracie. Dlakażdego z was mam wielki pieniądz. I każdemu dam, bo tak mi się podoba

uczynić. Weźcie więc swoją zapłatę i idźcie w pokoju. Błogosławieni ci, któ-

191

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 192/392

 

rzy nie pożądają bogactw. Można mieć wielki pieniądz — a pozostać ubo-gim, można nic nie mieć — a zachować serce bogacza... Idźcie, póki niegniewam się na was!” Taka, widzicie, jest sprawiedliwość Najwyższego.Miłosierna sprawiedliwość, dla której pierwsi są ostatnimi, a ostatni — ci

odnalezieni, a choćby przymuszeni — pierwszymi... Dlaczegóż jednak ciostatni są wdzięczni, a ci pierwsi, chociaż cały czas byli w domu Ojca — do żadnej się wdzięczności nie poczuwają?!

Pokiwał głową, jakby to On był tym gospodarzem, a my wszyscy — ob-rażonymi robotnikami. Ktoś mnie trącił. Obejrzałem się przez ramię i zoba-czyłem Judasza. Na bladej twarzy dawnego kupca był gniew. Można by po-myśleć, że wziął maszal Nauczyciela za skierowany do siebie, a jego treść

uraziła go w samo serce. Mrugnął na mnie porozumiewawczo. „Widzisz,rabbi, On naprawdę...” doleciał mnie jego szept. Ale dalsze słowa Judaszautonęły w gwarze, jaki powstał w ciżbie słuchaczy. Przypowieść, choć ją nie wszyscy zrozumieli, wywołała ogólny podziw. Ludzie kiwali głowami,mówili jedni przez drugich: „On mądry, On uczony... To prawdziwy Prorok.Gdzie On się tego nauczył? Od kogo? Skąd On to wszystko wie? Czyim On

 jest uczniem?”

 — Dziwicie się mojej nauce? — posłyszałem głos Nauczyciela. Pozo-stał na podniesieniu, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia. — Dziwiciesię, skąd takie słowa w moich ustach? Pytacie, kto jest moim nauczycielem?

 — Musiał usłyszeć ich okrzyki i, jakby to było potrzebne, zabierał się od- powiedzieć na nie. — Tak, to nie jest moja nauka. Mam Nauczyciela... —  podjął. — Człowiek, który szuka własnej chwały, przemawia od siebie. Ale ja o własną chwałę nie zabiegam. Szukam chwały Tego, który mnie posłałi wszystkiego nauczył. Jego słowa mówię. A wy wiecie, że są prawdziwemoje słowa. Bo tak samo mówił Mojżesz, gdy ogłaszał Prawo. Cóż jednak?

 Nikt z was nie chce mu być posłuszny!

 — Nikt? — wyrwało mi się. — Nikt? — krzyknęło kilka głosów z wy-rzutem. Ludzie poczuli się dotknięci. — Coś Ty powiedział? — ostre zapy-tania padały ze wszystkich stron. — Mówisz, że nie chcemy być posłuszniPrawu? Na jakiej podstawie to mówisz? Kto ci pozwolił nas sądzić? Jeste-śmy wiernymi Izraelczykami! Spełniamy przepisy... Dlaczegoś tak powie-dział?

192

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 193/392

 

Uciszył ich.

 — Nie jesteście posłuszni Prawu — powtórzył surowo. — I dlatego chce-cie mnie zabić.

 Na chwilę zrobiła się cisza, potem krzyknęło kilka głosów: — My? My chcemy ciebie zabić? Oszalałeś? Opętało cię? Kto cię chce

zabić?

Ale widziałem, że reszta ludzi milczy i tylko spogląda pytająco to nawykrzykujących, to znowu na Nauczyciela. Gdy jedni wypierali się gwał-townie jakichkolwiek złych zamiarów wobec Niego, inni musieli pamiętaćo pogróżkach rzucanych w Jego stronę.

 — Wy — powiedział nieustępliwie. — Wy! — powtórzył ze smutkiem, jakby się komuś skarżył. — I za co? Za to, że przed dwoma laty uzdrowiłemw szabat człowieka? A przecież obrzezania dokonujecie w szabat i uspra-wiedliwiacie tę czynność pragnieniem zdobycia nowej duszy dla Izraela.A życie człowieka? Czyż nie jest ono dla was dość ważne? Sprawiedliwieosądźcie, czy macie rację...

Synagogę napełnił hałas. Wszyscy teraz mówili, wykrzykiwali i przekrzy-

kiwali się wzajem. — Co On mówi? Szalony! Opętany! Kim on jest? Co to za człowiek?

Złamał szabat! Wtedy, pamiętacie, przy sadzawce Owczej... Ciągle łamieszabaty! Jak minim! Mówili, że ten Jezus zginie, jeśli się ośmieli przyjść doJerozolimy. A On bluźni zuchwale i niczego się nie lęka... Wypędzić Go!Ukamienować!

 — Ależ to Mesjasz!

 — Nie, to minim! — Takie cuda potrafi robić tylko Mesjasz!

 — Jaki tam Mesjasz! Pisma mówią, że Mesjasz nie wiadomo skąd przyjdzie, a ten, wiadomo, jest Galilejczykiem...

Ponad zgiełkiem rozległ się Jego głos niby wołanie ptaka pośród burzy.

 — Wiecie dobrze, kim jestem i skąd przychodzę. Zaufajcie mi! Zawie-

rzcie! Widzicie przecież, że nie od siebie mówię i nie swoją naukę głoszę.

193

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 194/392

 

Przyniosłem wam słowo Tego, którego nie znacie. Ale ja Go znam, bo od Niego przyszedłem...

 — Słyszycie?! — zawołał jakiś głos w ciżbie. — Mówi, że przyszedł od Najwyższego! Bluźni!

 — Bluźni! — powtórzyło wiele głosów.

Zobaczyłem, jak gromada faryzeuszów przepycha się między tłumemi wykrzykuje coraz to z innego końca sali: — Bluźni! Ukamienować Go!Bluźni!

 — Lecz tyle cudów uczynił... — ktoś zaprotestował.

 — Bluźni! Bluźni! Ukamienować! — wołali inni.

Znowu poczułem na ramieniu rękę Judasza. — Widzisz, widzisz, rabbi — dawny kupiec szeptał mi w ucho pełne go-

rączki słowa — widzisz... Czy ci nie mówiłem? On chce, aby Jego zabili,a nas razem z Nim! On stchórzył, uciekł od swej siły... Zdradził nas! Mówi-łem ci... Nazwał mnie bogaczem... — w podnieceniu ścisnął mnie za ramiętak mocno, jakby chciał wyrwać kawał ciała. — Ja — bogacz! — parsknąłszyderczym, nienawistnym śmiechem. — Słyszałeś? On tak płaci za wier-

ność...Przestałem wreszcie rozumieć jego słowa — zamieniły się one w jeden

 bulgot gotującej się śliny. Zresztą w synagodze wszyscy krzyczeli, a ten ha-łas zagłuszał poszczególne słowa.

 — Bluźni! Ukamienować!

 — Wypędzić, wypędzić go! — Ci, którzy krzyczeli „wypędzić”, nie pra-gnęli widać krwi Nauczyciela.

 — Chcecie mnie wypędzić? — posłyszałem Jego głos. Ludzie przyci-chli chcąc usłyszeć, co powie. Znowu kiwał głową niby z litością nad ichżądaniem. — Już niedługo będę z wami. A kiedy odejdę, próżno mnie wte-dy będziecie szukali; tam bowiem, gdzie ja pójdę, wy pójść nie zdołacie.Pomrzecie w waszych grzechach...

 — Co on mówi? Co on mówi? — zahuczało znowu w tłumie. Coraz mniejGo rozumieli.

194

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 195/392

 

 — Gdzie on chce iść? On się chce zabić! — wykrzyknął pojedynczygłos, a mnie się wydało, że to był głos Judasza.

 — Może on się wybiera do gojów? — pytał ktoś inny.

 — Znowu pewno chce im dawać chleb! Co on mówi? Co on mówi? —  pytania krzyżowały się w powietrzu.

 Nagle jakiś człowiek stanął pod samą tebutą i podniósłszy głowę rzucił prosto w twarz Nauczycielowi:

 — Kim jesteś?

Poznałem — i poczułem na ramieniu dreszcz złego przeczucia. Ten małyczłowieczek o uciekającym do tyłu niskim czole i przebiegłym wyrazie ukry-

tych głęboko oczu jest jednym ze starszych straży Wielkiej Rady Faryzej-skiej. Nazywa się Gadi. Teraz także spostrzegłem, że za nim stoi kilku stra-żników z pałkami w rękach. Nie było wątpliwości: nasi chaberim zdecydo-wali się działać szybko i bezwzględnie. Mogli sobie na to pozwolić: Piłat nie

 przybył na Święta, zaś hegemon Sarkus był od dawna przekupiony. Tłumznajdujący się w bożnicy, byłem tego pewny, nie stanąłby w obronie Nau-czyciela. A inni ludzie w mieście nawet nie wiedzą, że On przybył do Jero-

zolimy. Zaskoczenie było zupełne. — Kim jesteś? — powtórzył swoje pytanie mały strażnik niecierpliwie,

 jakby nie mogąc się doczekać odpowiedzi.

Ale i teraz nie widziałem na twarzy Nauczyciela zaniepokojenia czy nie- pewności. Może nie zdawał sobie sprawy z grożącego Mu niebezpieczeń-stwa? Nie śpiesząc się z odpowiedzią, utkwił swoje czarne, głębokie i spo-kojne oczy w biegających ślepiach człowieka, który go pytał.

 — Jestem Początkiem... — rzekł wreszcie. Podniósł głowę i objął spojrze-niem cały tłum stłoczony w synagodze. — Lecz odrzuciliście ten Początek 

 — ciągnął. — Toteż dopiero, gdy mnie podciągniecie w górę, przekonaciesię, że jestem Tym, który jest, i że moje słowa są słowami Ojca. Bo ja za-wsze czynię to, czego On pragnie. On zaś nigdy nie zostawi mnie samego...

Urwał na chwilę. Oni już nie krzyczeli. Stali z wybałuszonymi oczami,z otwartymi ustami, spoglądając na siebie pytająco, kiwając głowami i wzru-

szając ramionami. Teraz już nic nie pojmowali. Mały strażnik podrapał sięz zakłopotaniem za uchem. „O co Jemu chodzi? O czym On mówi? Co zna-

195

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 196/392

 

czą te słowa?” — słyszałem wokół siebie szepty. Sam chętnie zapytałbymsię także: co to znaczy, co On mówił? Cóż to znaczy „Jestem Początkiem”?Czego początkiem? Nagła myśl przebiegła mi przez głowę: to na pewno — 

 początkiem czegoś nowego! Świat, w którym żyłem, zanim Jego spotka-

łem, był stary. Wszystko już w nim było znane: miłość i nienawiść, nędzai bogactwo... On przyniósł coś zupełnie nowego. Od Niego się zaczęło...Więc może jego słowa znaczą to właśnie? Lecz w takim razie On zapowiadacoś czy kogoś, kto dopiero ma przyjść?...

 — Więc kim Ty jesteś? — jeszcze raz powtórzył strażnik. Widziałem, jak wysuniętym końcem języka polizał wargi, które mu wyschły. Ale Nauczy-ciel nie odpowiedział mu. Podniósł ręce w górę — zdawał się być kapłanem,

który za chwilę, tym samym ruchem wnosić będzie przez bramę Źródlaną srebrny dzban wody — i zaczął mówić tym swoim tonem gorącego wezwa-nia, w którym nie wiadomo, czego jest więcej — prośby czy rozkazu:

 — Kto z was jest spragniony, niech przyjdzie do mnie. Ja mu dam pić...

Za murami synagogi rozległy się dźwięki trąb, fletów i piszczałek i pierw-sze słowa hymnu:

Hallelujah!Chwalcie, słudzy, Pana,Chwalcie Jego Imię.

 Niech na wieki będzie Ono błogosławione, Niech na wieki będzie czczone,Od wschodu aż do zachodu...

Tłum poruszył się niecierpliwie. Czas było iść, aby wziąć udział w po-chodzie. Lecz Nauczyciel trzymał wszystkich na uwięzi swoich słów. Mówił

dalej:

 — Kto z was pragnie, niech tylko uwierzy we mnie, a pragnąć już nie będzie. Rzeka wody żywej popłynie z jego serca... Czy nie pamiętacie, coobiecał Ezechiel? Gdzie zbliży się ten strumień, każda istota ożyje...

Ale ludzie pociągani coraz głośniej rozlegającą się muzyką i śpiewem przestali słuchać i tłumnie zaczęli wychodzić z synagogi. Jeszcze tylko małagromadka stała przy Nauczycielu. Zobaczyłem, jak strażnicy coś międzysobą szepczą na boku i rozglądają się na wszystkie strony. Zaniepokoiłem

196 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 197/392

 

się przypuszczając, że teraz właśnie zechcą porwać się na Nauczyciela. Aleoni tylko porozumiewawczo skinęli sobie głowami — i wyszli. Poczułemulgę. Groza niebezpieczeństwa, które Jemu groziło, przykuwała mnie domiejsca. Teraz poczułem się zwolniony. Już nie słuchałem dalszych Jego

słów. Zamyślony skierowałem się ku wyjściu.Lecz jakiś ciężar leżał mi w dalszym ciągu na sercu. Scena, którą widzia-

łem, upewniła mnie, że wiele musi być prawdy w tym, co opowiada Judasz.On naprawdę zdaje się wyzywać niebezpieczeństwo. Dawniej mówił prosto,łagodnie, miękko — teraz mówi tak, jakby chciał wszystkich do siebie zra-zić... To mnie przygnębiło. Zdawało mi się, że On kończy mówić, więc

 przyśpieszyłem kroku. Nie miałem w tej chwili ochoty na rozmowę z Nim.

Obawiałem się, że skoro odezwie się do mnie, będę musiał powiedzieć Muo Rut... Co by to było, gdyby powiedział: „Czemu z tym do mnie nie przy-szedłeś?” Nie, nie — to się już stało i nie należy nawet myśleć, że mogłosię było stać inaczej! Skoro nie można już odwrócić losu, lepiej o nim niemówić...

Postanowiłem za to, że zaraz po zakończeniu uroczystości pójdę do Wiel-kiej Rady, by przekonać się, co tam knują przeciwko Nauczycielowi. Mru -

żąc oczy wyszedłem na blask słońca i wmieszałem się w pochód, który szedłw dół ku Siloe powiewając gałęźmi i śpiewając:

Oto brama Przedwiecznego,Oto brama sprawiedliwych!Dziękujemy ci, żeś nas wysłuchał!I zechciałeś nas zbawić.Kamień odrzucony przez murarza

Stał się nowym fundamentem. Najwyższy to sprawił,Widzieliśmy ten cud oczami naszymi...O Panie, zbaw nas!O Panie, hoszi’ah nna!

W Wielkiej Radzie było całe zgromadzenie najczcigodniejszych chabe-rim.

Otaczali oni kołem rabbiego Jonatana bar Azziel, który w tej chwili krzy-

197 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 198/392

 

czał coś ostro do skulonego u jego nóg człowieka. W leżącym na ziemi po-znałem Gadiego, starszego straży.

 — Ty głupcze! Ty psie! Ty nieczysty! — krzyczał uczony doktor. — Jak śmiałeś? Czy ci nie powiedziałem wyraźnie, co masz zrobić? Czekaj — zo- baczysz, coś sobie wysłużył! Zatracimy ciebie i całą twoją rodzinę! Ty nędza-rzu! Ty psie! — Jeszcze chyba nigdy nie widziałem wielkiego doktora w ta-kim zacietrzewieniu. — Tak się wypłacasz za łaskę, jaką ci okazaliśmy? — W gniewie podniósł nogę i kopnął leżącego w usta. — Ty psie! — pieniłsię. — Ja ci pokażę być nieposłusznym! Czy ty tego nie widzisz, nędznyamhaarezie, kim my jesteśmy?! Nikt w całej Judei nie potrafi żyć, jeśli myzaprzysięgniemy mu zgubę! Ty nędzo! Ty połamańcze! Z głodu zdychałeś,

gdyśmy cię wzięli do służby, i z głodu zdechniesz, kiedy cię z niej wyrzuci-my!

Człowiek na ziemi usiłował przycisnąć usta do sandała rabbi Jonatana.Ale ten znowu kopnął go w twarz.

 — Teraz skomlisz! — krzyknął. — Ale przedtem śmiałeś się sprzeciwićnaszej woli!

 — Łaski, najczcigodniejszy, najświętszy, łaski... — jęczał strażnik.

 — Łaski wzywasz, psie? Gadaj więc wszystkim tu zebranym, najczci-godniejszym: dlaczego Go nie przyprowadziłeś?

 — Nie zdołałem... największy z rabbich... nie zdołałem...

 — Nie zdołałeś? A cóż On? Wydarł się z twoich rąk? Wezwał tłum prze-ciwko tobie?

 — Nie, nie — stękał człowiek na ziemi. — On nic nie zrobił. Ale my-

śmy nie śmieli... — Nie śmieliście? Słyszycie? Jonatan z oburzeniem zwrócił się do sto-

 jących obok chaberim. — Nie śmieli! Nie lękali się sprzeciwić naszej woli.Ale wziąć tego Nieczystego za kark i przyprowadzić Go tutaj — nie śmieli!

 — Czy kazałeś to zrobić, czcigodny? — zapytałem.

Gwałtownie zwrócił na mnie swe małe żarzące się oczy. Miałem wraże-nie, że część furii, którą w nim rozpalił gniew wobec Gadiego, spłynęła

w słowa skierowane do mnie.

198

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 199/392

 

 — Ach, to ty, rabbi Nikodemie? — usiłował nadać głosowi brzmieniesłodkie. — Oczywiście, że kazałem. Wszyscy mu kazaliśmy. Ty byś takżekazał, gdybyś wiedział, co ten człowiek znowu plótł — usta mu dygotały

 jakby hamowanym płaczem. Zbliżył się ku mnie. — Wiesz, co on gadał?

 — krzyknął. — Wiesz? Taką ułożył haggadę. To twoja specjalność, rabbi, powinieneś ją należycie ocenić... Powiedział, że do świątyni przyszło dwóchludzi: faryzeusz i celnik. Ale wiesz, kto z nich był sprawiedliwy? Celnik!Właśnie celnik! Bo modlił się pokornie. A faryzeusz chwalił się tylko swo-imi cnotami. Po co on to opowiada? Żeby siać nienawiść! Żeby szczuć nanas hałastrę! Buntu chce! To nie żaden prorok, to buntownik! Łamał szabat,łamał przepisy czystości, a teraz chce poprowadzić pospólstwo przeciwko

nam! On już w Galilei mówił, aby się ludzie strzegli naszego kwasu... Mamygo za to chwalić, pieścić, pozwalać mu dalej siebie szkalować?! Tak, kaza-łem, aby Go straż tutaj przyprowadziła. Taki człowiek nie powinien chodzić

 po swobodzie. Gdyby święte urzędy kapłańskie nie były w rękach łotrów,dawno by już siedział zamknięty. Ale czy ich to obchodzi, że ktoś szczekana prawdziwą wiarę i na zbawienne przepisy? Im chodzi tylko o złoto, nicwięcej! Sami zdradzają Zakon! Kazałem go tutaj przyprowadzić. Temu — wskazał palcem leżącego na ziemi człowieka. — Wrócił z niczym. Nieśmiał, powiada, wziąć Proroka z Galilei za kark. Nie śmiał! Dlaczegoś tonie śmiał, psie?!

 — O najczcigodniejszy — skomlał strażnik — o najczcigodniejszy... ja...On... nigdy, nikt nie mówił jak ten Człowiek... nigdy, naprawdę...

 — Nikt, nigdy? — w głosie Jonatana była pogardliwa ironia. — Żadenz dostojnych i czcigodnych rabbich? Tylko właśnie Ten... Hej! — skinął nasłużbę. — Zabrać tego głupca i nauczyć go kijami rozumu. Trzydzieści dzie-więć plag — podniósł ostrzegawczo palec — nie przekroczyć liczby. Ale

 bić, ile siły. A potem ściągnąć z niego dziesięć denarów grzywny.

 — Łaski, łaski — zaczął łkać człowiek. — Skąd wezmę tyle pieniędzy?Moje dzieci pomrą z głodu...

 — Lepiej wychowasz następne... — powiedział zimno Jonatan. Wskazałgestem służbie, by mu podała miskę i dzbanek wody. Długo i starannie mył

końce palców pod srebrnym strumieniem. Jęczącego i zanoszącego się pła-

199

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 200/392

 

czem pachołka wyprowadzono tymczasem z sali. Strzepując dłonie, a potemocierając je w miękki lniany ręcznik Jonatan powiedział przez zęby:

 — Wymknął się nam z ręki... Gdyby nie ten głupiec, już by go nie było!Ale dostaniemy go jeszcze... Długo żywy chodzić nie będzie...

 — Więc chciałeś Go zabić, rabbi? — zapytałem nieco naiwnie. Terazdopiero uświadomiłem sobie, jak wielkiemu niebezpieczeństwu uszedł Na-uczyciel.

 — Nie, chciałem go tylko pogłaskać... — odpowiedział wolno, patrzącna mnie przymrużonymi oczyma.

 — Nasz Zakon — powiedziałem, a głos mi zadrżał z podniecenia — 

żąda, by człowiek winny był przesłuchany i osądzony należycie...Jonatan nie odpowiedział. W szpareczkach jego oczu czytałem pogardę

i umiejętnie trzymany na wodzy gniew. Natomiast zza jego ramienia wyrwałsię rabbi Joel.

 — Ty go nie broń, czcigodny! — zawołał. — Ty go nie broń! — Wielki pokutnik za grzechy Izraela trząsł się w starczym gniewie. — Co, może ty, Nikodemie, sam się zrobiłeś Galilejczykiem, odkąd tam za nim poszedłeś?

Ty go nie broń! — Zamiast go bronić — odezwał się z boku rabbi Johanaan bar Zakkaj

 — weź lepiej święte księgi i poczytaj. Przypomnisz sobie, że Judea jest ma-tką proroków. Z Galilei przychodzą tylko rzezimieszkowie...

 — Tak, lepiej poczytaj Torę — powiedział ktoś.

Stojący kręgiem doktorowie patrzyli na mnie przeszywającym wzrokiem.Pod pozorem życzliwości wyczuwałem chłód tych spojrzeń, niby dotknięcie

wielu noży na gołej skórze. Po plecach spłynęła mi fala chłodu, serce sko-czyło mi gwałtownie w piersi i zrobiło mi się źle, jakbym miał zemdleć. Ale

 przemogłem się, udając obojętność. Nie odezwawszy się więcej, opuściłemCiosową salę.

Nauczyciel siedział następnego dnia pod portykiem Salomona, otoczo-

ny kołem uczniów i słuchaczy. Kiedy się zbliżyłem, uśmiechnął się do mnieżyczliwie. Powiedział:

200

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 201/392

 

 — Witaj, przyjacielu, Najwyższy niech będzie z tobą...

 Nigdy jeszcze nie nazywał mnie w ten sposób. I Jego uśmiech wydał siętakże inny niż zazwyczaj: bliższy mnie, bliższy mnie samemu. On, odczu-łem to od razu, wiedział wszystko o Rut. Mogli mu zresztą powiedzieć. AleOn zrozumiał mój ból lepiej niż ktokolwiek inny. Inni pytają się lub wyra-żają swoje współczucie ułożonymi z góry słowami. On nic nie powiedział.I zrozumiałem, że o nic mnie nie zapyta. Inni robią wobec mnie minę żało-sną, jakby chcieli, abym uwierzył, że i ich dotknęła ta śmierć. On uśmiech-nął się do mnie — po prostu radośnie... Tak, jakby nas obu wiązała jakaśtajemnica: zaklęcie przyjaźni, o którym nikt obcy nie wie. I rzecz dziwna

 — ten uśmiech nie był mi przykry. Spłynął na mnie niby łyk wody w za-

 piekłe od upału usta. Co on oznacza? Radość? Z czego radość? Z tego, żeRut umarła, i to tak okrutnie?! Chciałem się zbuntować — lecz nie umiałemtego zrobić... Czemu On się uśmiecha? Zawsze Go podejrzewałem, że nie

  jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy uzdrawia, lecz byłby najszczęśliwszy,gdyby ktoś przyszedł do Niego i nie chciał być uzdrowiony...

Moje przybycie przerwało Jego naukę. Nie wiem, o czym mówił po- przednio, ale musiały to być słowa wstrząsające, bo widziałem, że ludzie

obok Niego siedzą zamyśleni, z czołami sfałdowanymi i ze ściągniętymi brwiami, z palcami wplecionymi między włosy brody lub z głową opartą na zaciśniętej pięści. Uczniowie byli tu wszyscy. Patrzyłem na ich twarzei wydało mi się, że czytam na nich wyraz niepewności i zalęknienia. „Więc

 jednak, myślałem, musiało się coś zmienić. To nie są już ci hałaśliwi amha-arezi, nieznośni w swym przekonaniu, że dzięki swemu Mistrzowi staną sięwładcami świata.”

 Nagle odezwał się Szymon. Zanim powiedział, chrząknął i ściągnął brwitak silnie, że dwie żyły wezbrały mu na skroniach. Zapytał tchórzliwie, jak ktoś, kto niepewnie sonduje dno, na którym osiada jego łódź:

 — To jeśli... jeśli rzecz ma się w ten sposób między mężczyzną i kobie-tą... lepiej się nie żenić...?

 — Nie, Piotrze — po raz pierwszy usłyszałem, jak mu dał to nowe imię. — Są ludzie otrzebieni już w żywocie matki; są, których otrzebił kat; ale są 

i tacy, którzy sami siebie otrzebili, by znaleźć Królestwo. Lecz bądź spo-kojny. Pojmie ten, któremu jest dane...

201

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 202/392

 

Wielki rybak nie wydał się jednak uspokojony. Z porywczością w głosie,która wyglądała na rozpacz, wykrzyknął:

 — Jak może żyć człowiek bez żony, bez dzieci, bez miłości?!

„Czego On znowu zażądał?” — przebiegło mi przez głowę. Nie lubięSzymona. Ale jego niepokój był zrozumiały. Idąc za Nauczycielem porzuciłdom, żonę, dzieci. Może się nawet z nimi nie pożegnał odchodząc śpiesznie?Ale ich się przecież nie wyrzekł na zawsze. Wprawdzie kiedyś powiedział

 Nauczyciel, aby się nikt nie odwracał od pługa... Więc czegóż teraz znowużąda? — powtórzyłem w duchu. Nauczyciel zaś rzekł łagodnie:

 — Są rzeczy, których człowiek ani uczynić, ani nawet pojąć nie potrafi.Ale dla Przedwiecznego nie ma niepodobieństwa...

Wzrok Jego przeniósł się ze skurczonej od wysiłku twarzy Szymona nazakłopotane twarze innych uczniów, biegł po nich niby palec grajka po stru-nach cytry, aż wreszcie spoczął na mnie. Znowu czułem na sobie Jego wzrok niby pocałunek słońca, niby najdelikatniejszą z pieszczot.

 — Wierzcie mi — powiedział — sto razy tamto otrzyma, a życie wiecz-ne w dodatku...

Znowu uśmiechnął się, a troska z ich twarzy ustąpiła, jak ustępuje nocnycień z kąta, gdy go stamtąd wymiecie promień słońca. Oni są lekkomyślnii byle czym można ich pocieszyć. Ale przyznaję, że i we mnie Jego słowa budziły niepojętą radość. Znasz to? Nic się nie stało, a przecież nagle inaczej bije serce i świat wydaje się całkiem inny... Znowu chciałem się zbuntować.„To łatwo tak mówić — protestowałem w duchu — że można wszystkooddać, a to, co się oddało, otrzyma się z powrotem stokrotnie! Nie chcę stuRut!... Gdyby tylko ona powróciła... Lecz nie powróci! To są słowa...” Tak mówiłem sobie. Lecz gdy podniosłem oczy, zobaczyłem, że On wciąż namnie patrzy i uśmiecha się. I — nie mogłem być zbuntowany...

 Nagle posłyszeliśmy koło siebie krzyk i zgiełk. Ciżba ludzi szła w naszą stronę. Znowu szarpnął mną niepokój: pogróżki rabbiego Jonatana stanęłymi w pamięci. Strach odmalował się także na twarzach uczniów: ich oczyzaczęły biegać niespokojnie jakby w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Naczele zbliżającego się tłumu szło kilku młodych faryzeuszów. Ale nie za-uważyłem straży. Idąca zgraja prowadziła kogoś między sobą. Widziałem

202

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 203/392

 

ich brutalne gesty, słyszałem krzyki, gdy kogoś zmuszali, by szedł prędzej.Ludzie otaczający Nauczyciela odruchowo cofnęli się do tyłu. On jednak siedział nieporuszony, spokojny, z podniesioną głową, z tym samym przy-zywającym uśmiechem, z jakim Go znalazłem przed godziną.

Tłum stanął tuż przed Nim. Jeden z chaberim wysunął się naprzód. Skło-nił się drwiąco przed Nauczycielem. Zrozumiałem, że to nie jest napad, ale

 jakaś próba zabawienia się kosztem Proroka z Galilei.

 — Witaj, Rabbi — powiedział. — Patrz, kogo do Ciebie przyprowadzi-liśmy. — Kazał rozsunąć się przybyłym, ci zaś wypchnęli przed Nauczy-ciela jakąś kobietę. Była prawie naga, przyciskała tylko kurczowo do piersiurwany płat prześcieradła. Choć róż na jej policzkach był starty od uderzeń,

a poczernione rzęsy rozpłynęły się w smugi czarnych łez, od razu można było poznać, czym zawiniła. Jej plecy drżały, z rozerwanego ucha, z któregoktoś wyrwał kolczyk, spływała nitka krwi. Miała głowę wciśniętą w ramio-na, wystraszony wzrok biegał od człowieka do człowieka. Zdawał się błagaćkażdego z nich o litość, każdemu wszystko obiecywać. Nie wiadomo było,czym była bardziej przerażona: swą hańbą czy groźbą śmierci. Widziałem,

 jak jej skopane stopy o krzycząco czerwonych paznokciach drobiły niespo-

kojnie. Oczy kobiety szukając wszędzie ratunku spoczęły i na Nauczycielu.W pierwszej chwili odskoczyły przerażone: może Jego uśmiech wydał siękobiecie jeszcze jednym naigrawaniem się tych, którzy z niezrozumiałychdla niej powodów zamienili pieszczoty na bezlitosne uderzenia. Znowu sku-liła się niby jeż. Ale po chwili nieśmiało spojrzała po raz drugi. Na pewnonie znała Człowieka, który siedział przed nią na podstawie kolumny. Leczcoś musiało ją uderzyć w Jego wyglądzie, bo spuściła oczy i objęła się ra-mionami, jakby chciała nimi zasłonić niedostatecznie przykrytą nagość.

Młody faryzeusz zrobił znowu szeroki gest.

 — To cudzołożnica, Rabbi — powiedział. — Zastaliśmy ją na grzechu.

 — Czego chcecie ode mnie? — zapytał Nauczyciel.

 — Abyś ją osądził. Co mamy z nią zrobić?

Jeszcze nie mogłem się połapać, do czego zmierza to wszystko. W każdymrazie była to jakaś pułapka zastawiona na Nauczyciela. Ten zamiar łatwomożna było odczytać z twarzy młodych chaberim.

203

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 204/392

 

 — Co wam każe robić Mojżesz? — Nauczyciel mówił bez podniecenia,a Jego łagodnie uśmiechnięty wzrok spoczywał na kobiecie, jakby Go nieraził jej wygląd. Ona musiała czuć to spojrzenie, bo wciąż stała z opuszczo-ną głową, wstydliwie opleciona ramionami.

 — Mojżesz? Och, znamy Prawo — faryzeusz zaśmiał się pewny siebie. — Mówi Tora: kto cudzołoży z żoną drugiego, musi zginąć — i on, i cu-dzołożąca... Ta kobieta cudzołożyła. Taką zwykło się kamienować. Ale coTy o tym mówisz? — pochylił się drapieżnie nad siedzącym u stóp kolumny

 Nauczycielem. Wydało mi się, że pojąłem, na czym polega zasadzka. Oniznają Jego litość. Więc chcieli Go przycisnąć do muru, wykazać publicznie,że swoim postępowaniem sprzeciwia się prawu.

 — Musi zginąć! — krzyknęło kilku ludzi. — Ukamienować ją!

 — Ukamienować ją! Niech ginie! Ohydna! — w głosie, który usłysza-łem obok siebie, była zapiekła nienawiść. Ze zdumieniem obejrzałem się:to był przecież głos Judasza! Uczeń z Kariothu stał z zaciśniętymi pięściami,z wargami wyciągniętymi jak do plucia. Robił wrażenie, że chce się rzucićna kobietę. — Niech ginie! — sapał.

 — Więc zgadzasz się, że taką trzeba zatłuc jak psa? — zapytał faryze-usz. W tonie jego głosu był zawód; nie przyszedł tu przecież, by posłyszeć

 potwierdzenie przepisu Tory. Kobieta słysząc jego okrzyk zadrżała jeszczemocniej. Ale nie zrobiła żadnego błagalnego gestu. Zobaczyłem tylko, żenogi uginają się pod nią.

 Nauczyciel wolno wstał. Kiedy siedział, wydawał się w kole stojącychludzi mały i nędzny. Ale kiedy wyprostował się, Jego głowa wzniosła się

 ponad głowy tłumu. Jak On potrafi się zmieniać! Miękka dobroć ustąpiła

miejsca majestatycznej powadze. Teraz był kimś, przed kim z respektemcofnięto się o krok.

 — Powiedziałeś — zaczął powoli — że według prawa cudzołożnik wi-nien zginąć z cudzołożnicą? Niech więc ten spośród was, który jest bez grze-chu, rzuci na nią kamieniem...

Z Jego czarnych oczu nagle, zdawać by się mogło, posypały się skry. Nie wybuchnął, ale Jego wzrok uderzył bezwzględnie w oczy otaczającychGo ludzi. Ci zaś cofnęli się o krok. Niektórzy z nich trzymali już w rękach

204

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 205/392

 

kamienie. Teraz poukrywali je śpiesznie w fałdach kutton. Jeszcze raz tłumzrobił krok do tyłu. Między ciżbą a Nauczycielem powstała pusta przestrzeń,w której pozostała półnaga kobieta, niby pal wbity między kamienie.

 Nie powiedział już nic więcej. Pochylił się, przyklęknął i na kamiennej płycie pokrytej czerwonym pyłem, tuż obok nóg grzesznicy napisał cośwyciągniętym palcem. Słowo trwało tylko chwilę, bo już powiew, który po-latywał tego dnia nad miastem, zatarł litery wyciśnięte na piasku. Zdołałem

 jednak odczytać: „I ty cudzołożyłeś”. Ktoś cofnął się między ludzi i zniknąłw tłumie. To był ten młody faryzeusz. Nauczyciel znowu napisał słowo.Brzmiało ono znowu: „Cudzołożyłeś”. Jeszcze jeden z bliżej stojących za-wrócił i prędko dał nurka między ciżbę. Długi, delikatny palec prędko kreślił

znaki. Słowa sypały się: czasami widziałem je, czasami nie miałem czasuodczytać ich. Ale po każdym słowie ktoś odchodził. Inni odchodzili także,

 jakby nie chcąc czytać przeznaczonych dla siebie oskarżeń. Tłum przerze-dzał się. Ten i ów z ludzi, który trzymał kamień, rzucał go teraz ukradkiem.

 Nauczyciel nie przestał pisać. Jakby pisał na wodzie: słowa nie pozostawa-ły — znikały, zacierały się same. Ale chwila, którą trwały, wystarczała...

 Na koniec nie zostało żadnego z oskarżycieli. Jeszcze tylko stał Judasz

z zaciśniętymi pięściami, wciąż z nienawistnym oskarżeniem na ustach. Nauczyciel poprzednio pisząc, nie podnosił głowy. Ale tym razem podniósł ją. Jego twarz, taka tego dnia pogodna, zszarzała. Jakby część pyłu, na któ-rym wypisywał grzechy ludzkie, padła na nią. Wzrokiem zdawał się wzywaćJudasza. Z niewypowiedzianym smutkiem spoglądał na niego. Ten jednak stał pełen uporu i zawziętości. Wtedy pochylił się i coś napisał.

 Nie zdołałem przeczytać napisanego słowa. Lecz w oczach ucznia z Ka-

riothu błysnął strach jak u złapanego w pułapkę zwierzęcia. Zaciśnięte pięścirozkurczyły się szybko. Judasz rozejrzał się, jakby się chciał przekonać, żenikt nie widzi tego, co napisał Nauczyciel. Nieznacznie cofnął się. Widzia-łem, jak ukrył się za kolumną.

Czekałem, co teraz nastąpi. Nauczyciel klęczał dalej z palcem na płycie.Ale już nie pisał. Powoli podniósł głowę. Znowu miał twarz pogodną i do-

 brą. Skierował wzrok na kobietę, a ona natychmiast wybuchnęła bezgło-

śnym płaczem. Łkała z wykrzywioną twarzą, nie mogąc jej zakryć, bo obudłońmi przytrzymywała prześcieradło. Po wyczerwienionych policzkach

205

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 206/392

 

 płynęły znowu łzy. Nie patrzyła na Nauczyciela. Przyciskała do piersi dygo-cącą brodę i coraz niżej schylała czoło. Brudne, czarne łzy leciały w czer-wony pył i na jej nagie stopy.

 — Nie płacz — powiedział z dobrocią. — Żaden cię przecież nie potępił.

Zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym, żałosnym płaczem.

 — Ale Ty... Ty... Ty...

 — Ja ciebie nie potępię — uśmiechnął się pogodnie. — Idź i tylko jużnie grzesz...

Płakała dalej cicho, coraz ciszej. Potem wolno odwróciła się i odeszła.On patrzył za nią długo, jakby ją podtrzymywał wzrokiem. Milczeliśmy.

Znowu Jego palec dotknął płyty oprószonej czerwonym pyłem. Jakby w za-myśleniu rysował na niej jakieś zygzaki. Ale przyjrzawszy się im lepiej od-kryłem, że to były słowa. Pisał coś pośpiesznie na wygładzającej się wciąż powierzchni. Wydawało mi się, że mogę odczytać: „...powiedział: «Nie pój-dę». Ale potem poczuł żal i poszedł wykonać wolę Ojca. A drugi rzekł: «Idę».Ale nie poszedł. Dlaczego nie idziesz, choć cię wołam tyle razy?”

Może mi się tylko zdawało, że On tak napisał? Dla kogóż były napisane

te słowa? Zniknęły i nie było ich już. Wiatr zmiótł je wygładzając piasek.Zresztą On sam, jakby dając tym znak, że skończył pisać, przesunął płaskodłonią po kamieniu. Ciągle nikt z nas nic nie mówił. Nie wiem dlaczego,ale gdzieś z głębi serca zbudził się we mnie niepokój. Był to zresztą niepo -kój łagodny, nie szarpiący, wolny od rozpaczy. Lękałem się czegoś, co prze-cież wydawało się promienne jak nadzieja... Dla kogo On napisał: „Dlacze-go nie idziesz?” — myślałem. — Dokąd ten ktoś ma iść? Dokąd On woła?

Lecz może On tego wcale nie napisał? Nic nie mówiąc więcej, wstał i od-szedł, a za Nim Jego uczniowie. Zostałem jak człowiek obudzony, wyrwa-ny z koła snów. Było cicho, tylko wiatr lekko dysząc plątał nitki słońca, za-snuwając nimi dolinę Cedronu i czarny stok góry Oliwnej. Może On tegonigdy nie napisał? — powtarzałem stojąc przy balustradzie nad urwiskiem.Jakim On jest dziwnym Człowiekiem... Nigdy nie mówi, że czegoś chce,coś każe. Prosi tylko lękliwie jak nieśmiały żebrak. Albo pisze na piasku sło-wa, które rozwiewa wiatr, zaledwie zostaną napisane. A przecież tak trudnoJemu odmówić!

206 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 207/392

 

List XVI

 Drogi Justusie!

Mimo jesieni, rozmazanych na niebie chmur i pierwszych deszczów,mieliśmy parę dni gorących... Nie mam jednak na myśli upałów, ale wyda-rzenia, które do tej pory jeszcze trzymają ludzi w podnieceniu. Miasto bul-gocze jak garnek z gotującą się wodą i pełne jest gwałtownego ruchu nibyrozpętane mrowisko. Dzięki tej gorączce zapomniano o Nauczycielu. To do-

 brze. Jego postępowanie stało się niemożliwie drażniące i gdyby nie nagływyskok Piłata, doszłoby na pewno do nowej próby targnięcia się na Jegożycie. Wisiało już ono na włosku. Rzymianin swoją akcją uratował je.

Po wydarzeniu z cudzołożną kobietą Nauczyciel zniknął z miasta na parędni. Dowiedziałem się, gdzie przebywał. W Betanii mieszka rodzina, któraz wielkim zapałem gości Go u siebie. Głową domu jest Łazarz, tkacz i ogro-dnik, człowiek cichy i pobożny, faryzeusz niskiego stopnia. Nieżonaty, mie-szka ze swoją siostrą Martą, również niezamężną. Jest to dzielna kobieta;mała, stale zapracowana, wiecznie w ruchu, lecz mimo to zawsze promien-nie uśmiechnięta; pierwsza do posłużenia innym, do pomożenia im w bie-dzie. Znają ją kupcy na Bezecie — gdzie często przyjeżdża wczesnym ran-kiem z wózkiem pełnym jarzyn, owoców lub płatów czarnej cylicji utkanej przez brata — znają ją żebracy stojący pod bramą Gnojną, którym za każdymrazem, gdy jest w mieście, przynosi obfitą jałmużnę. Tych dwoje świątobli-

wych ludzi ma siostrę znaną wszystkim wcale nie ze względu na jej cnoty.Maria, najmłodsza z rodzeństwa, czerwonowłosa dziewczyna, zeszła na złą drogę. Przez rok czy dwa gorszyła Jerozolimę swoją rozpustą. Potem poje-chała za jednym z dworaków Antypasa do Galilei i tam zaczęła szaleć w Ty- beriadzie, w Magdali, w Naim. Była najpiękniejszą kurtyzaną w całej Judei.Jestem pewny, że gdyby tylko zechciała, i Antypas, i Piłat, może i sam Wite-liusz byliby jej kochankami. Ale nie chciała się wiązać z nikim, choćby był

królem. Wolała szukać pieszczot u tych, których sama wybierała, i wciąż byćw nowych ramionach. Zmieniała kochanków szybciej, niż zmienia sandały

207 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 208/392

 

miejska strojnisia. Nie było nikogo, kto by się oparł jej czarowi. Byli tacy,którzy zapewniali, że swoje powodzenie zawdzięcza talizmanowi Asmode-usza, który nosi zawsze na szyi. Mimo rozpustnego życia zdawała się ciągle

 pięknieć. Widziałem ją kilka razy i nigdy już nie zapomnę jej wspaniałej,

dumnej, cudownie pięknej twarzy... Co to za kobieta! Jej oczy mienią sięniby oszlifowany w drobne powierzchnie kamień. Pogardliwie wygięte ustazdają się wyzywać, by je przymusić do uległego uśmiechu... Naprawdę niesposób o niej zapomnieć.

Łazarz i Marta musieli cierpieć nad złą sławą ich siostry. Widziałem wie-le razy Łazarza składającego w świątyni przebłagalne ofiary i modlącegosię z twarzą, na której wypisana była gorąca prośba. Jestem przekonany, że

 błagał Najwyższego o litość dla Marii. Między tym rodzeństwem panuje pełna oddania miłość. Nigdy nie słyszałem, aby Łazarz lub Marta powie-dzieli bodaj jedno złe słowo o młodszej siostrze. Natomiast kiedyś rzekł domnie Łazarz przyciskając do policzków swe długie, żylaste palce: „To nie

 jest zła dziewczyna, ale... wierz mi, rabbi... Ona tylko nie wie...”

Gdy Nauczyciel przybył na Święta do miasta, zaraz następnego dniawieczorem przybiegła do Jego Matki jakaś kobieta. Miała głowę nakrytą 

chustką, a na ramionach skromną simlah. Jej ruchy jednak były inne niż ru-chy innych kobiet. Złotoczerwony lok wymknął się spośród fałd chusty,

 biała stopa o pięknym zarysie palców wysunęła się spod kuttony. Ciekawiezajrzałem w twarz przybyłej — i oniemiałem. To była ona, Maria, jawno-grzesznica, kurtyzana! Ale jakżeż zmieniona. Na pięknej twarzy ani śladumalowań, na kształtnych palcach ani jednego pierścienia; stopa bosa zamiastw kosztownym sandale. Wobec Miriam upadła na kolana. Objęła Ją za nogigestem, jakim młode żony zwykły czcić matkę swego męża. Musiały sięznać od dawna: rozmawiały ze sobą porywczym szeptem, jak ludzie, którzymają sobie wiele do powiedzenia. Co może łączyć Matkę Nauczyciela z tą kobietą! A przecież słuchając jej opowiadania Maryja położyła dłonie na jejramionach. Gdy tamta coś powiedziała, obie przez chwilę śmiały się rado-śnie. Ten człowiek odwraca porządek świata! Byłem wstrząśnięty, gdy wy-

 baczył tamtej pod portykiem. Ale wybaczenie — to jeszcze nie przyjaźń.On wiele razy powtarza: „Pierwsi będą ostatnimi — ostatni pierwszymi”.

208

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 209/392

 

Mówił to także wtedy, gdy opowiadał o tych robotnikach w winnicy... Cóż jednak ona mogła zrobić takiego, żeby jej należał się denar łaski?

Zapytałem o to Judasza. W odpowiedzi zaśmiał się, jakby zazgrzytało ko-ło pod zbyt obciążonym wozem. To jest sprawa, której Judasz tak nie znosi

 jak byk czerwonej płachty. Oczy mu zaraz błyszczą, zęby zgrzytają.

 — Pytasz, rabbi, o tę dziewczynę z Magdali, o siostrę Łazarza? — zaniósłsię złą czkawką. — Oczywiście... Nie ma grzesznicy handlującej ciałem,której by On nie wybaczył! Według Niego widocznie to tylko my jesteśmywinni! — zaśmiał się ze złością. — My je zwodzimy, a potem porzucamy.Ale one nie są nigdy winne! Wiesz na pewno, kim ona była. Nawet w na-szych grzesznych czasach taka rozpusta budzi zgorszenie. Kogóż ona nie

 przyjmowała, komu się nie oddawała?! Rzecz jasna — wybierała tylko naj- bogatszych... Aż tu nagle pewnego dnia w tłumie, który przyszedł do Nau-czyciela prosić o uzdrowienie — patrzę i nie wierzę własnym oczom: Ona!O — pomyślałem sobie od razu — nareszcie przyszła na ciebie kara. Cho-roba cię przychwyciła. Chciałabyś, aby cię Nauczyciel wyleczył, żebyś zno-wu mogła kusić mężczyzn! Niedoczekanie twoje! Byłem pewny, że On po-zna się na niej od razu. Patrzyłem tylko z boku, co będzie. Z wrzaskiem

rzuciła Mu się do nóg. Miała pianę w ustach. Krzyczała: „Ratuj mnie! Ratuj!Zabierz mi moje oczy, moje włosy, moje zęby, wszystko, czego oni chcą odemnie... Tylko mnie uwolnij. Będę wtedy tylko dla Ciebie!” Ohydna! Leczwiesz, co On jej odpowiedział? Rzekł: „To wszystko biorę i ciebie także...A wy — idźcie precz!” Złe duchy wyszły z niej ze świstem niby powietrzez przebitego pęcherza. Ona zaś padła zemdlona. Minęło parę dni. Byliśmyw Naim. Nauczyciel przebywał w gościnie u pewnego faryzeusza... Siedziałwłaśnie przy stole, gdy nagle wdarła się do izby ta Maria. Podbiegła do Nie-go, rzuciła Mu się do nóg. Płakała i łzami oblewała Mu stopy, a potem jewycierała w te swoje czerwone kudły... A On, zamiast ją odpędzić, jeszcze

 ją pochwalił. Wszyscy byli zgorszeni. On powiedział, że ona więcej kocha, bo jej więcej darowano. I uśmiechnął się do niej, i rzekł: „Przebaczone cisą wszystkie twoje grzechy...” Ludzie oburzali się. Jak można takiej prze-

 baczyć! Tak łatwo i tak od razu! Rozpustnica... A ilu obdarła z pieniędzy!Doprowadziła do nędzy, a potem rzuciła... Takie powinno się kamienować.

209

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 210/392

 

Świat się nigdy nie stanie lepszy, jeżeli wolno będzie kobiecie odchodzić zadrugim, który ma więcej pieniędzy.

 — Lecz co ona teraz robi? — zapytałem.

 — Co robi? Jest Mu najwierniejszą służącą. Ściera przed Nim pył. Goto-wa wydrapać oczy każdemu, kto by Go chciał skrzywdzić. Żyje obecniestrasznie cnotliwie! Niewielka sztuka! Spróbowała wszystkiego, może sobieteraz pozwolić na cnotę. Ty, rabbi, lubisz pewno zjeść czasami kawałek su-chego chleba... Ale ten, który zawsze żarł tylko suchy chleb, albo i tego niemiał...!

Tyle dowiedziałem się od Judasza. Więc Maria zmieniła się z jawnogrze-sznicy w czcicielkę Nauczyciela? Dziwne! I On pozwala jej być przy sobiewśród tych prostych, ale cnotliwych kobiet, które Mu towarzyszą w Jegowędrówkach? Nierozsądna dobroć! Siebie narazi na podejrzenia, a ta kobietai tak nigdy nie zrozumie, w jak wstrętnych grzechach tkwiła. Złości Judaszaczasami mnie śmieszą. Ale w tym ma rację — nie ma ohydniejszego grzechuniż grzech Rahab... To ciemna plama w królewskim rodowodzie. Lecz skoroOn się z tego rodu wywodzi...

To widocznie przez nią trafił do Łazarza i Marty. Nigdy teraz nie nocujew mieście, ale gdy tylko zaczyna się ściemniać, odchodzi za górę Oliwną,do Betanii. Podobno ogromną miłością darzy tego tkacza i jego siostry. Pi-szę „ogromną miłością”, ale naprawdę to te słowa nic nie znaczą. Bo kogóżto On nie obdarza ogromną miłością? Dopiero gdy się na Niego patrzy, czło-wiek zaczyna rozumieć tę opowieść o robotnikach w winnicy... Ten denar to tak jak Jego miłość... Może ją dać każdemu i nie będzie niesprawiedli-wości. Bo ona jest czymś nieskończenie wielkim...

Ale choć od Świąt pojawia się tylko z rzadka w mieście, doprowadził donowego zatargu z Wielką Radą. Zmierzając do świątyni mijał siedzącego nasłońcu żebraka. To młody chłopak znany dobrze całemu miastu. Jego rodzi-ce wykupili dla niego prawo siedzenia przy bramie. Urodził się ślepy i nigdynie widział. Aż oczy bolą, kiedy się patrzy, jak on siedzi na wprost słońcai trzyma skierowane pod jego blask swe martwe źrenice. Kiedy go mijali,zapytał Filip:

210

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 211/392

 

 — Rabbi, Ty wiesz wszystko; powiedz: czy on sam zgrzeszył, czy jegorodzice, że go Najwyższy ukarał ślepotą?

Filip jest głupcem. A przecież On zatrzymał się, jakby dla mocniejszego podkreślenia swej odpowiedzi.

 — Ani on, ani jego rodzice — rzekł. — Dotknęła go ślepota, by się nanim okazały sprawy Najwyższego... — zamilkł, ale pozostał na miejscu.Z człowieka przeniósł wzrok na mury świątyni, po których ślizgał się łagod-ny blask zimowego słońca. — Już niedługo tego blasku — powiedział. — Idzie noc (Nie rozumiem, o czym mówił: był wtedy dopiero ranek). A kiedy

 przyjdzie, nic już wtedy nie rozproszy ciemności. Póki jednak jestem — mam być słońcem... — Pochylił się, splunął i zanurzywszy palce w ciemną 

 plamę śliny, rozmieszał ją z pyłem. Potem wstał, podszedł do żebraka. Miałna palcu grudkę błota. Położył ją na nie widzące oczy chłopca. — Idź — 

 powiedział — do Siloe i obmyj się...

Jednak Jego cuda nie są takie jak dawniej. Ten człowiek dopiero kiedy poszedł i umył się, zaczął widzieć. Skoro ujrzano, że widzi, zrobił się wiel-ki zgiełk. Znali go wszyscy w mieście. On zaś opowiadał na prawo i na lewo,kto i jak go uzdrowił. Tłum go otoczył, wysłuchiwano po raz chyba setny

 jego opowiadania. Potem przyszedł strażnik i zawołał chłopca do Ciosowejsali.

W godzinę później zaszedłem do Wielkiej Rady. Już na korytarzu słychać było krzyki. Rabbi Johanaan bar Zakkaj wypytywał o coś parę wystraszo-nych staruszków. Obok stał uzdrowiony chłopiec. Zatrzymałem się i zaczą-łem się przysłuchiwać.

 — Więc to wasz syn? — zapytał wielki doktor. — Pamiętajcie, abyście

nie skłamali. — Tak, to jest nasz syn — powiedziała kobieta. Mężczyzna tylko skinął

głową pokrytą białymi rzadkimi włosami.

 — I mówicie, że się urodził ślepcem?

 — Było tak, jak mówisz, najczcigodniejszy...

 — Więc nie widział od urodzenia?.. A jak się stało, że teraz widzi?

Kobieta spojrzała na mężczyznę, mężczyzna na kobietę. Porozumiewali

211

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 212/392

 

się wzrokiem. Matka chciała coś powiedzieć, ale mąż położył jej prędko naustach swą małą pomarszczoną dłoń. Jąkając się zawołał:

 — Nie wiemy, najczcigodniejszy, nie wiemy... Skąd możemy wiedzieć?Ja lepię, najczcigodniejszy, garnki, bo jestem garncarzem. Lepię cały dzień.A moja żona pierze całymi dniami. Nie mamy czasu zajmować się tym, coludzie mówią... Skąd możemy wiedzieć, jak to się stało, że on widzi? Jeste-śmy ludzie prości, nieuczeni... To jest nasz syn, to prawda. Uczciwie zrodziłami go żona...

 — Tak, to nasz syn — powiedziała stara. — I urodził się ślepy.

 — Właśnie mówię ci, najczcigodniejszy — ojciec uzdrowionego gruchałniby gołąb.

 — Lecz jak się to stało, że teraz widzi? — zapytał surowo Johanaan.

Znowu kobieta chciała coś powiedzieć i znowu mąż nie dał jej rzec anisłowa.

 — Nie wiemy, rabbi, nie wiemy, najczcigodniejszy — mówił kłaniającsię przy każdym słowie. — Skąd możemy wiedzieć? Jesteśmy nieuczeni.On — wskazał na syna — ma już swoje lata, niech on ci powie, najczcigod-

niejszy... Niecierpliwym gestem Johanaan przywołał do siebie chłopca.

 — Więc mówisz, że zostałeś uzdrowiony? — zapytał.

Młody żebrak skinął głową.

 — Być może, być może... Najwyższy potrafi wszystko. Złożysz ofiarę przed Przedwiecznym Szekinah za łaskawość, jaką okazał człowiekowi jak ty. On cię uzdrowił, a nie ten grzesznik...

 — Nie wiem, czy On jest grzesznikiem — posłyszałem nagle ostry, po-drażniony głos chłopca — ale wiem, że to On mnie uzdrowił!

 — On? — rabbi Johanaan wzruszył ramionami. — Jakże On mógł to zro- bić? Jak człowiek grzeszny może zrobić taki cud?

 — Powiedz! Powiedz! — wołali drwiąco chaberim otaczający rabbiegoJohanaana.

 — Już wam dwa razy opowiadałem! — młody żebrak zacietrzewił się.

212

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 213/392

 

 — Chcecie, abym wam mówił jeszcze raz? Zostańcie Jego uczniami, a sami będziecie wiedzieli...

 — Milcz! — krzyknął rabbi Johanaan. — Milcz, głupcze! — tupnął no-gą. — Ty możesz być Jego uczniem. To Mistrz dla grzeszników i żebrakówtakich jak ty! Ale sprawiedliwi mają tylko jednego nauczyciela: Mojżesza.On słuchał słów Pańskich na górze i z nimi do ludzi przyszedł. Ojcowie nasiwidzieli jego chwałę. Skąd zaś ten przyszedł, nikt tego nie wie...

 — A to dziwne, że wy tego nie wiecie! — krzyknął chłopiec. — Powia-dacie: „Grzesznik, grzesznik...” — ciągnął z zapalczywością, choć jego ro-dzice dawali mu gwałtownie znaki rękami, aby zamilkł. — Lecz ten grzesz-nik uzdrawia! Czy grzesznik może uzdrawiać? Taki wielki cud... Wszyscy

na ulicy mówili, że tylko człowiek posłany przez Najwyższego mógł cośtakiego zdziałać.

 — Milcz! — głos Johanaana zabrzmiał niby trąba. — Ty łotrze, ty nik-czemny amhaarezie! Ty żebraku! Nas chcesz uczyć? Precz! Precz! Wynośsię! Precz! Usuwamy ciebie z synagogi! Jesteś nieczysty! — Podniósł obieręce w górę, potrząsnął nimi nad czołem ozdobionym filakteriami. — Precz!Przez Wielkiego Ham–Makom, którego imienia wypowiadać nie wolno,

a ono pisze się czterdziestu dwiema literami, przez odwiecznego Sabaoth, przez Michała Archanioła i dwunastu innych Archaniołów, przez Serafinówi Trony ogłaszam cię nieczystym. Precz! Nie kalaj progu domu tego! Precz!Precz od wiernych, abyś ich nie zanieczyścił! Precz! Precz! Precz! Niechcię spotka nieszczęście! Niech cię spotka śmierć i zniszczenie! Niech cię

 pochłonie gehenna! Niech szatani wezmą cię w swoje ręce! Precz!

Chłopiec wyleciał jak z procy, wypchnięty przez strażników na ulicę.

Jego rodzice upadli na ziemię i przerażeni bili o nią czołem. Wyprowadzo-no ich także. Rabbi Johanaan nasunął talit na głowę i modlił się z rękamiciągle wzniesionymi w górę.

 — Wielki, Odwieczny, któryś pobłogosławił Abrahamowi, Izaakowi, Ja-kubowi, Mojżeszowi, Aaronowi, Salomonowi, spuść na nas i na miasto Two-

 je błogosławieństwo. Lecz temu człowiekowi grzesznemu nie błogosław...

 — Amen — powiedzieli chaberim składając pobożnie dłonie.

Wtedy któryś z nich zobaczył mnie. Odezwał się zaczepnie:

213

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 214/392

 

 — Widziano cię dziś, rabbi, z tamtym uzdrawiaczem.

Wszyscy zwrócili oczy w moją stronę. Czytałem w nich gniew i wyzwa-nie. Serce zaczęło mi bić i skakać, w żołądku zrobiła mi się niby dziura.Z początku chciałem im wytłumaczyć, że widuję się z Nauczycielem z cie-kawości, że nie jestem Jego uczniem. Ale nie powiedziałem nic. Nie podją-łem zaczepki. Wyszedłem z sali bez słowa.

I w takiej to właśnie chwili, gdy zdawać się mogło, że każde następne pojawienie się Nauczyciela skończy się tragicznie, nastąpiły wypadki, któreod razu odwróciły powszechną uwagę od Jego osoby. Nagle pojawił się

w mieście Piłat. Od lat, jak ci pisałem, przybywa do Jerozolimy tylko w cza-sie Świąt. Tym razem jednak nadjechał, gdy już dawno przebrzmiały echawielkiego Hallelu, zamykającego święta Żniw. Spadł niespodziewanie, jak-

 by był płatem czarnej chmury, jednej z tych ciężkich i ponurych chmur,które wiatr przywiewa co dzień zza Wielkiego Morza. Ranek wstał szaryi wietrzny, dom był pełen świstów i zgrzytów. Szary mrok nasuwał się namiasto: sądziłem, że lada chwila runie pierwsza ogłuszająca fala jesiennego

deszczu rozpryskując się w tysiące pereł na spalonej, skamieniałej ziemi.Ale zamiast deszczu — klekocząc kopytami po bruku — wpadł do miasta poczet zbrojnych towarzyszący Piłatowi. Od razu ogarnęło mnie przeczu-cie, że stanie się coś złego. I rzeczywiście — nie minęła godzina, gdy już

 przybiegł człowiek wzywający mnie śpiesznie na posiedzenie Sanhedrynu.Zawinąłem się w simlah i poszedłem. Wiatr dął to z tej, to z tamtej strony,wpędzając w wąskie uliczki miasta kłęby dokuczliwego pyłu. Deszcz ciąglezdawał się wisieć w powietrzu, a przecież nie padał. Było ponuro i nieprzy-

 jemnie. Po niebie przetaczały się szare obłoki niby zwały brudnej bielizny.Członkowie Sanhedrynu zeszli się szybko, popędzani ciekawością i jak 

 ja — złymi przeczuciami. Ledwo usiedliśmy, wystąpił Kajfasz. Miał twarz bladą, jego czarne oczy paliły się ponurym blaskiem. Po grubych policzkach przebiegało drżenie.

 — O czcigodni — rozpoczął. Ale ledwo powiedział słowo, już był całyzasapany. Przez chwilę tarł palcami swą krótką grubą szyję, a potem nagłym

ruchem rozrzucił swe zwykle starannie ułożone i utrefione włosy. — O czci-

214

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 215/392

 

godni... — podjął złapawszy oddech. — Stało się wielkie nieszczęście...Ten... ten... ten barbarzyńca, ten nieczysty goj, ten Edomita, ten... podniósłznowu bezbożną swą rękę...

 — Biada! — zawołała cała sala i pochyliła głowy.

 — Czy znowu pokalał święte miejsce plugawymi znakami? — zapytałrabbi Jonatan.

 — Gorzej, najczcigodniejszy — Kajfasz fukał i szarpał swą piękną czar-ną brodę — gorzej, najczcigodniejszy... Ten barbarzyńca, ten... arcykapłandławił się po prostu swoim oburzeniem — ten rzymski pachołek, ten... ośmie-lił się ukraść... ukradł korban! — krzyknął wytrzeszczając oczy, jakby osta-tnie słowo było kamieniem, który utkwił mu w gardle.

 — Ukradł skarbiec świątyni? — zawołało wiele głosów ze wszystkichstron sali. — Ukradł skarbiec świątyni?! — w wołaniu brzmiało przeraże-nie. — Porwał się na skarbiec Najwyższego?

 — Tak! Ukradł skarbiec! — zawołał Kajfasz uderzając w pulpit swymigrubymi dłońmi. — Podły, nieczysty, barbarzyńca... Wtargnął ze swoimii kazał sobie wydać... całych trzysta talentów...

W krzyk oburzenia, jakim napełniła się znowu sala domu arcykapłana,wdarł się ostry syk rabbi Onkelosa:

 — Więc nie cały skarbiec został skradziony, tylko trzysta talentów?

Zrobiła się cisza.

 — Każdy as, który znajduje się w korbanie, jest własnością Przedwiecz-nego... — powiedział jeden z saduceuszy.

 — Trzysta talentów to ogromna suma! — zawołał inny.

 — O, ja wiem, ja wiem — przyznał rabbi Onkelos. — Ale my chcieli- byśmy wiedzieć dokładnie, co się stało...

Głosem zduszonym, jakby wydobywającym się zza leżącej na ustachchusty, Kajfasz wyjaśnił:

 — Prokurator Piłat skradł ze skarbca świątyni trzysta talentów.

 — A czemu — przerwał arcykapłanowi rabbi Johanaan — nie skradł

czterystu?

215

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 216/392

 

 — Tyle zażądał...

 — Ach, jaki łaskawy! — zadrwił rabbi Eleazar. — A na cóż on tyle po-trzebował?

 — Chce budować wodociąg... — rzucił niechętnie Jonatas syn Anania-sza.

Znowu zapadła wiele mówiąca cisza. Nasi chaberim patrzyli na siebie porozumiewawczo.

 — To dziwne... — zauważył zgryźliwie rabbi Jonatan. — Robi się wiel-ki szum. Wołają nas na naradę. Arcykapłan każe nam łamać ręce nad świę-tokradczym czynem Rzymianina. Tymczasem — co się okazuje? Ten bar-

 barzyńca przychodzi grzecznie i zabiera ze skarbca trzysta talentów. Akurattrzysta talentów. Gdzie taki drugi, który by nie wziął wszystkiego? Ale mywiemy, dlaczego tak się stało — wyciągnął rękę oskarżającym gestem w stro-nę ławy saduceuszy. — Rzymianin tych pieniędzy nie ukradł! To wyściemu je dali!

 — Wy sami — zawołał rabbi Johanaan — okradliście skarbiec!

 — Jak śmiesz tak mówić?! — wrzaśnięto na ławie saduceuszy.

 — To zaprzeczcie, jeśli potraficie! — Obraziliście arcykapłana!

 — Złodzieje złota Najwyższego!

 — Milczeć, wy pomywacze garnków!

 — Nieczyści! Zdrajcy!

 — Milczeć! Zamknijcie pyski!

 — Sza! Sza! — zaczął nagle uspokajać zebranych Jonatas. Pełni on fun-kcję nasiego, więc do niego należy pilnowanie porządku podczas obrad. — Sza! Przestańcie krzyczeć, przestańcie się oskarżać! Sza! Ja wam wszystkowyjaśnię...

 — Dobrze, poczekajmy. Niech on wyjaśni... — powiedział rabbi Jonatanzwracając się w stronę ław faryzejskich.

Jonatas zatarł kłopotliwie dłonie. Najstarszy syn Ananiasza jest bardziej

Grekiem niż Żydem. Czyta greckie księgi, prowadzi dysputy z greckimi

216 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 217/392

 

 przybłędami–filozofami, a wieczorem uprawia za miastem greckie ćwicze-nia w rzucaniu dyskiem i bieganiu. Lubi drwić. Ale teraz stojąc przed Radą 

 Najwyższą nie drwił. Wydawał się raczej zakłopotany.

 — Czcigodny rabbi Jonatan syn Azziela nie ma racji. Nie dawaliśmy pieniędzy Piłatowi. Wziął je sam. Prawda, że już od dłuższego czasu naga- bywał nas o to, abyśmy mu dali trzysta talentów na budowę wodociągu...

 — Abyście, on i wy, mogli urządzać sobie w domu rzymskie kąpiele! — zawołał jakiś faryzeusz z końca ławy.

 — Mogę urządzić sobie kąpiele bez wodociągu — rzucił dumnie nasi. — Budować wodociąg chciał Piłat, aby mieć wodę dla siebie. Żądał na to pieniędzy! Tłumaczyliśmy mu, że złoto z korbanu nie może być użyte naten cel...

 — Nie trzeba było z nim rozmawiać! Nie trzeba mówić z gojami! Wy,saduceusze, nie pilnujecie czystości i stąd potem takie rzeczy...

 — Czcigodny rabbi Eleazar unosi się niepotrzebnie. Ktoś musi mówićz Rzymianami. Gdyby Rzymianie mieli do czynienia tylko z wami, w kraju

 panowałyby bez przerwy walki, a na wszystkich wzgórzach stałyby krzy-

że... — Jakby przyszło do walki — zawołał któryś z młodych faryzeuszy — 

 Najwyższy byłby z nami! Zwyciężylibyśmy!

 — Najwyższy pomaga mądrym, a nie szaleńcom. Od czasu Machabe-uszów wszystkie powstania kończyły się klęską. Dość tego daremnego wy-lewania krwi. Potrzeba nam pokoju...

 — Pokój to nie przyjaźń z nieczystymi! Oddalmy się od nich i w czys-

tości serca służmy Przedwiecznemu. — Lecz z Rzymianami ktoś musi rozmawiać. Ktoś musi poświęcić swo-

 ją... czystość. Na ziemi jesteśmy i my, i goje... Wy możecie służyć Panuw czystości tylko dlatego, że my wzięliśmy na siebie pieczę nad narodem...

 — Łącząc się z nieczystymi! Za to zostało straconych dziesięć pokoleńizraelskich!

 — A co będzie z dwoma pozostałymi, gdy ich wszyscy nienawidzić bę-

dą? Czy zdołają walczyć z całym światem?

217 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 218/392

 

 — Kto zaufał Najwyższemu, nie dozna zawodu i własnymi oczami ujrzyklęskę wrogów.

 — Najwyższy pozwalał nieraz zwyciężać wrogom Izraela...

 — Wy, saduceusze, nie wierzycie w Przedwiecznego? — Wierzymy, wierzymy, lepiej od was... Ale nasza wiara nie jest wiarą 

ciemnych amhaarezów.

 — Nie dbacie o czystość!

 — To są wasze wymysły! Pomywacze garnków! — zaczęto krzyczećz ław saduceuszów.

 — Sza! — Jonatas znowu uciszył rozkrzyczaną salę. — Nie będziemy

teraz o tym mówili. Radźmy, jak postąpić wobec Piłata. — Cóż można zrobić, skoro ma już złoto w ręku?

 — Można zrobić — Jonatas uśmiechnął się pojednawczo — można zro- bić... Czy on nam nigdy nie ulegał? Myśmy jemu powiedzieli: „Bierzeszzłoto, bo nie mamy siły, aby się tobie przeciwstawić. Ale co to będzie, jak się o tym dowie pospólstwo?” Wiecie przecież, że on się boi zbiegowiska,krzyków, zamieszek... Dwa razy zrobił, co chciał, i dwa razy się cofnął...

Jeżeli lud wystąpi, on pieniądze odda. Zobaczycie, że odda. Ja go znam...Trzeba tylko, aby motłoch z Ofelu podniósł wielki krzyk. My nie mamyz nim nic wspólnego. Ale wy macie na ludzi wpływ...

 — Naszym celem jest zbliżyć Zakon do ludu — powiedział z dumą rab- bi Joel.

 — Właśnie, właśnie... — podchwycił Jonatas. — To bardzo piękny cel.I w ten sposób macie wpływ na amhaarezów. Powiedzcie im, co się stało,i przekonajcie ich, że Rzymianin popełnił świętokradztwo. Niech pójdą podAntonię i wrzeszczą ile siły. A jeśli ich poturbują żołnierze, to...

 — Krótko mówiąc, chcesz, abyśmy wywołali bunt? — zapytał rzeczoworabbi Johanaan.

 — Bunt! Bunt! Po co zaraz wielkie słowa? Znamy Piłata. Przecież totchórz. Wobec niego nie trzeba robić buntu. Niech tylko ludzie trochę po-krzyczą, niech on każe swoim żołnierzom zabić paru amhaarezów — wy-

218

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 219/392

 

starczy! Chodzi tylko o to, aby wieść o jego bezprawiu doszła do Witeliusza.Ten już potrafi z tego napisać raport do cesarza.

 — Chciałbyś, Jonatasie, aby było znowu jak wtedy w Cezarei, w cyrku?

 — O, właśnie! — Hm — rabbi Jonatan chrząknął i rozejrzał się po naszych ławach. — 

Można by spróbować... Lud zrobi wszystko, co my mu każemy zrobić —  podkreślił mocno słowo „my”. — Lecz dlaczego my mamy za was wyciągaćgorącą rzepę z ogniska? Cóż nas obchodzi, że wam Piłat zabrał złoto?

 — Nie nam, najczcigodniejszy, ale świątyni.

 — Lecz wy jesteście jej strażnikami.

 — Wywodzimy się z pokolenia Aarona... — Czystość mówi o kapłaństwie, a nie więzy krwi.

 — Wam tak się zdaje! Lecz... zostawmy to. Po co się mamy kłócić, praw-da? My was dzisiaj prosimy: pomóżcie nam. Może jutro my wam będziemymogli w czym pomóc? No, powiedzcie — porozumiał się wzrokiem ze swo-imi — co byście chcieli za ten mały bunt?

Jak daleko sięgam pamięcią, nigdy Sanhedryn nie był świadkiem takiegotargu. Znaczenie saduceuszy naprawdę widać się kończy, skoro szukają po-rozumienia z nami. Sto lat czekała nasza sekta, by władza nad krajem prze-szła w jej ręce. Teraz jestem przekonany, że to się już niedługo stanie.

 — Za ten bunt? Co my chcemy za ten bunt? — głowy Jonatana, Johana-ana i Eleazara zbliżyły się ku sobie. — Nad tym musi się namyślić WielkaRada...

 — Lecz bunt?... — Będziecie go mieli. Jutro od rana tłum stać będzie pod Antonią. Ale

wasza obietnica?

 — Nie zapomnimy o niej. Gotowi jesteśmy przysiąc na złoto świątyni.

Tak się skończyło posiedzenie Sanhedrynu. A teraz posłuchaj, co się zda-

rzyło następnego dnia. Od wczesnego świtu, jak zapowiedział rabbi Jonatan,ogromny tłum stał pod bramą Antonii wznosząc okrzyki: „Oddaj skarb świą-

219

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 220/392

 

tyni! Oddaj skarb świątyni!” Nasi chaberim zorganizowali to znakomicie.Godziny płynęły, a ludzie nie rozchodzili się, lecz krzyczeli coraz groźniej.Przekonano ich, że Rzymianin dokonał strasznego świętokradztwa. Amha-arez nigdy nie wie, co jest naprawdę zbrodnią. Ale za wiarę gotów jest od-

dać życie. Minęło południe, dwa razy padał deszcz, nikt jednak nie odstępo-wał od bramy. Nad całym miastem unosił się żałosny krzyk niby wołanieżebrzącej kobiety: „Oddaj skarb świątyni!” Piłat nie wyszedł do wołających,

 brama była zamknięta, straże rzymskie zostały wycofane z ulicy na mury.

Zebrani w świątyni czekaliśmy, kiedy prokurator ustąpi. To mogło po-trwać do następnego dnia; wtedy, gdy chodziło o signa i vexilia legionowe,Piłat opierał się przez całe trzy dni. Krzykiem tłumu kierowała gromada mło-

dych faryzeuszy. Inni biegali po mieście i sprowadzali pod Antonię ludzi,którzy tam jeszcze nie poszli.

Od nich dowiedzieliśmy się o klęsce. Ten żołdak nabrał rozumu. Wtedyusiłował nastraszyć ludzi błyskiem mieczy — i zawiódł się. Tym razem spró-

 bował postąpić inaczej. Kazał żołnierzom ponakrywać się płaszczami i nie-znacznie wmieszać się w tłum. Dopiero na gwizd hegemona żołnierze od-rzucili płaszcze i chwycili za grube kije, w które wszyscy się zaopatrzyli.

Tłukli bez litości, jak tylko Rzymianie bić potrafią. W tłumie wybuchła pani-ka. Ci sami ludzie, którzy przed paru laty potrafili patrzeć nieulękle w twarzśmierci, uciekali teraz przed kijami jak tchórzliwe psy. A żołnierze biegli zanimi i bili, łamiąc kije na głowach uciekających. Nie ma chyba wśród po -spólstwa jerozolimskiego człowieka, który by nie oberwał przynajmniej paruguzów. A są tacy, którzy mają połamane ręce, nogi, rozbite głowy. Nawetkilku faryzeuszy zostało poturbowanych. Zamiast zwycięskiego śpiewumiasto pełne jest jęków i narzekania.

Przegraliśmy. Piłat wezwał do siebie naszych przedstawicieli i oświad-czył im ze śmiechem, że jest wdzięczny Sanhedrynowi za złoto ofiarowanena wodociąg i nie omieszka zaraz przystąpić do jego budowy. Już nawetwydał stosowne polecenia. Jesienią, zapewnił, żołnierze pilnujący porządkuw mieście będą się mogli kąpać w czystej, chłodnej wodzie. W atrium zaśPiłata zostanie urządzona fontanna... Słysząc o tym Kajfasz ryczał ze wście-kłości jak zarzynany byk. Obrażeni saduceusze zerwali z Piłatem wszelkie

220

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 221/392

 

stosunki. A zdajesz sobie chyba z tego sprawę, jaką nienawiść żywi do Rzy-mian ludność Jerozolimy.

Lecz dzięki tym wydarzeniom przestało się mówić o Nauczycielu. Onzaś nie pojawia się w mieście. Gdzieś poszedł, a Jego ślady zasypał świeży,miękki śnieg. Lecz wiem, że nie wrócił do Galilei. Przebywa w pobliżu mia-sta, jak ktoś, kto tylko o krok oddalił się od domu, by na pierwsze wezwaniedo niego powrócić.

List XVII

 Drogi Justusie!

On, zamiast korzystać z ciszy, jaka się zrobiła wokół Jego Osoby i spo-kojnie gdzieś się ukryć, znowu szuka nieszczęścia. Na święto Chanukah

 przybył do Jerozolimy. Tegoroczny obchód wypadł w czas zimny i dżdży-sty. Deszcz ze śniegiem przychodził falami, zalewając światła, które wierni

 pozapalali na dachach domów. Nigdy chyba obchód oczyszczenia świątyninie wydawał mi się równie szary i nieradosny.

Zmarznięci Jerozolimczycy skupili się pod portykami. To wtedy spo-strzeżono, że On idzie z gronem swoich uczniów. Ktoś zawołał: „Patrzcie,Prorok z Galilei! Przyszedł! Nie boi się!” Zawinięci w swe mokre płaszczeludzie byli smutni i zniechęceni. Ten deszcz, który gasił świąteczne ogniei wdzierał się strugami pod mury domów, nastroił ich żałośnie. Cóż z tego,że od dwustu prawie lat święci się dzień oczyszczenia świątyni splugawionej

 przez Epifanesa? Czy się coś zmieniło od tamtego czasu? Po wodzu rzym-skim, który również wtargnął do Przybytku, nikt nie oczyścił świątyni z na-

leżytą solennością i dnia tego się nie święci. Ale Pompejusz przynajmniej

221

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 222/392

 

niczego nie zabrał. Piłat bezkarnie ukradł złoto ze skarbca i buduje za niewodociąg. Czyż to nie są niby stopnie, po których nasz naród stacza się co-raz niżej? Kimże staliśmy się? Czy przyjdzie wreszcie kiedyś koniec naszego

 poniżenia?

Tak się nieraz myśli u nas, zwłaszcza w ponury czas w miesiącu Kislew.Aż trudno się dziwić, że ktoś z tłumu zawołał:

 — Słuchaj, Rabbi! Jak długo będziesz nas tak trzymał w niepewności?Jeżeli jesteś Mesjaszem, to powiedz to nam wyraźnie...

 Nauczyciel zatrzymał się. Może nie byłby nic mówił, gdyby Go nie za-czepiono. Ale On zwykle nie zostawia pytań bez odpowiedzi. Rzekł zwy-czajnie, jakby Jego słowa nie miały tak niebywałej treści:

 — Tyle razy wam to mówiłem, a nie słuchaliście mnie! Tyle razy wamto czynami ukazywałem, a nie chcieliście mi wierzyć! Cóż mam jeszczeuczynić? Przyszedłem, jak zapowiedział prorok, do moich owiec. Szukałemtych, które były zginęły, i przywoływałem te, które się były oderwały... Ży-cie za nie chcę dać, jak daje za swoje owce dobry pasterz! Lecz widać po-trzebny jest sąd między owcą a owcą. Widać nie jesteście moimi owcami.Bo gdybyście byli moimi, nikt by mi nie wydarł was z rąk. Tego, co mi dałOjciec, nikt nigdy nie zabierze mi. Bo ja i Ojciec jesteśmy Jednym...

Czy trzeba było czegoś więcej, by tych zgorzkniałych ludzi doprowadzićdo wybuchu? Ich smutek znalazł ujście w gniewie. Uniosły się w górę laskii pięści. Inni rzucili się, by wyrywać z ziemi kamienie.

 — Bluźni! Bluźni! — krzyczeli. — Ukamienować Go! Bluźni!

Zapytał spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że grozi Mu

śmierć. — Za co mnie chcecie ukamienować? Za które uzdrowienie? Za który

mój uczynek?

 — Nie za uzdrowienie! — krzyknięto. — Bluźnisz! Za bluźnierstwa trze- ba ciebie ukamienować!

 — Bluźnię, mówicie?... — powtórzył smutnie. — Więc moje słowa są dlawas bluźnierstwem? A czyny moje? A czyny? Jeśli nie chcecie wierzyć sło-

wom moim, uwierzcie czynom. Każdy mój czyn jest świadectwem o mnie...

222

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 223/392

 

Wszedł w tłum i zanim ktokolwiek namyślił się rzucić w Niego kamie-niem — zniknął. Musiał zaraz opuścić miasto, bo Go więcej nie widziano.Lecz ten krótki spór sprawił, że na miejsce gniewu do Rzymian i Piłata poja-wiła się znowu niechęć do Niego. Są to zresztą dwa krzewy wyrastające

z tego samego korzenia. Ludzie mają dość tego życia, jakim im przyszło żyć.Chcą wyzwolenia. Dlatego nienawidzą Rzymian i dlatego tak wiele spodzie-wali się po Nauczycielu. Zaczynam rozumieć tych wszystkich, u których,

 jak w Judaszu, wierność przeradzać się zaczyna w urazę, w pretensję, w za-rzut zdrady... Spodziewali się, że po cudach uzdrowień przyjdą cudownezwycięstwa nad wrogiem. Ale Nauczyciel wcale o tym nie myśli. On nie ro-zumie, co to wróg... Można by pomyśleć, że Piłat i Rzymianie są Mu równie

drodzy jak Jego bracia. Już ci kiedyś mówiłem, że On zdaje się równocześ-nie smucić i cieszyć z tej dziwnej myśli, że obcy ludzie mają przyjść i objąć porzucone dziedzictwo... W Nim są tysiące tajemnic. Ale ludzie w rodzajuJudasza tajemnic nie znoszą. Oni chcą zawsze wszystko wiedzieć. Dla nichdenar tej samej wagi dany temu, kto pracował cały dzień, i temu, kto praco-wał przez godzinę — to zwyczajne oszustwo. Choćby ten denar miał war-tość wszystkich skarbów Ofiru!

Tak, jak myśli Judasz zaczyna u nas zresztą w mieście myśleć wielu.Miejski motłoch mówi teraz o Nim z pogardą. W Galilei ma On pewno nadaltysiące przyjaciół i zwolenników. Ale w Jerozolimie zmieniło się. Tu każdychciałby Go widzieć wykonawcą swoich pragnień. Po co On przychodzi doJudei? Taki Marzyciel jak On, Głosiciel pięknych nauk i haggad, powinien pozostać wśród swoich. Oni by Go nie zrozumieli, ale by Go cenili, zwłasz-cza gdyby unikał niepotrzebnego drażnienia naszych chaberim. Nasza sekta

 pozwala każdemu zabierać głos w sprawach Najwyższego. On mówi pięk-

nie... Ileż mógłby jeszcze zrobić dobrego czy to nauczając ludzi miłości doPrzedwiecznego Szekinah, czy uzdrawiając. Tymczasem On niczego niezdziaławszy zdaje się uważać swoją pracę za skończoną. Cóż osiągnął w tetrzy lata? Zdobył sobie dwunastu uczniów i gromadę słuchaczy. Tyle co nic!

 Nawet gdyby miał za sobą całą Galileję, Judeę i Pereę, a nie miał Jerozoli-my — nic nie osiągnie! W tym nasi doktorowie mają słuszność: prorokiemmożna zostać tylko w Syjonie. A On w Jerozolimie zraził wszystkich: małych

i dużych. Nic nie pozostało z uznania, z jakim Go kiedyś witano. Niechby już raz wrócił do swoich i tam pozostał!

223

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 224/392

 

 — Jeśli wciąż będzie powracał do Jerozolimy, obawiam się, że wcześniejczy później może Go tu spotkać śmierć...

Tak powiedziałem. Bo — wyobraź sobie — pewnego dnia pojawiły sięu mnie dwie siostry Łazarza. Gdyby Maria przyszła sama, chyba nie był-

 bym z nią rozmawiał. Nie chcę mieć nic wspólnego z kobietami, które żyływ grzechu! Maria zdaje się jeszcze i teraz czarować... A ja jestem człowie-kiem czystym. To, że Nauczyciel przebacza grzesznicom jak ona, a nawetz nimi rozmawia — ba, przyjmuje jedzenie z ich rąk — wcale mnie nie za-chwyca. On w swej dobroci przesadza. Upadłby Zakon, gdyby nie było kar dla grzeszników!

 Nie chciałem jednak robić przykrości Marcie. To taka dobra istota. Kobie-

ta, jak zapewniają niektórzy nasi doktorowie, jest poślednim tworem Najwy-ższego i kto wie, czy nie stanowi w połowie dzieła szatana. Powątpiewałemw to od dawna, a całkowicie przestałem w to wierzyć od czasu, gdy Matka Nauczyciela zamieszkała w moim domu. Ale i Marta jest całym człowiekiem.Wzrusza mnie jej poświęcenie. Ona nie istnieje dla siebie. Gdyby doszła do

 przekonania, że potrzebna jest na świecie tylko jako gotująca strawę — nieodeszłaby już do końca życia od paleniska! W swej chęci służenia drugim

nie zna granic. Znam wiele wiernych i oddanych żon. Ale czy Marta byłabydobrą żoną? Obawiam się, że przyjmowałaby z ręki męża i zło, i dobro z tymsamym pogodnym uśmiechem. Tego mężczyzna nie lubi. Wobec niego ko-

 bieta nie może być samą dobrocią i staraniem. To by go znudziło. Ale dla brata i siostry Marta jest przyjacielem — i to przyjacielem niezrównanym.

Pisałem ci, że z niej zawsze promieniuje pogoda. Lecz tym razem, gdysiedziały u mnie na macie, widziałem jej oczy przymrużone boleśnie pod

ciężkim splotem brwi. Siostry nie są do siebie podobne. Marta nie jest pięk -na. Jej twarz zachowała wiele z dziecinnej skłonności do grymasów. Wyglą-da jak duże poczciwe dziecko. Inaczej Maria. Uroda bije z niej jak zapachz kwiatu. Żaden róż, żadna czerń nie potrafiłaby nic dodać do piękna jejtwarzy. Głowę nosi podniesioną i wzrok tylko niby z przymusem zatrzy-muje na mijanych ludziach: jej oczy zdają się wciąż kogoś szukać ponadgłowami innych. Ona ma spojrzenie podobne do spojrzenia Jana syna Za-chariasza...

Przyszły do mnie ze swoim strapieniem. Ich brat nagle i ciężko zachoro-

224

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 225/392

 

wał. Dostał ostrej gorączki, która powaliła go na posłanie. Z początku sądzi-ły, że gorączka minie sama, jak mijają choroby naniesione przez zmienną zimową pogodę... Ale gorączka Łazarza nie minęła. Spaliła jego ciało nasuchy wiór.

 — Jeżeli potrwa jeszcze parę dni, on umrze... — powiedziała cicho i jak- by z wysiłkiem Marta.

 — Czym mogę wam pomóc? — zaofiarowałem się. Pieniędzy, wiem,nie potrzebują: warsztat Łazarza i ogród Marty dawały im zawsze dość nażycie.

 — Radą, rabbi — rzekła Marta. — Ty wiesz — uśmiechnęła się poprzezsmutek — że gdyby On tu był, wyleczyłby Łazarza jednym swoim słowem...

Ale dla mnie to, co ona powiedziała, było jak uderzenie prosto w pierś.Czyż nie było Go w Jerozolimie, gdy chorowała Rut? Więc dlaczego? Zno-wu to okropne pytanie stanęło przede mną. Nigdy nie potrafię na nie odpo-wiedzieć. A raczej — odpowiedziałem już dawno. Wytłumaczyłem sobie,że On nie pomógł mi, ponieważ uważa mnie za kogoś bliskiego... To zaba-wne tłumaczenie — prawda? Ale ono mi wróciło trochę spokoju. A terazten spokój skradły mi słowa tej kobiety.

 — Tak — powiedziałem, ledwo przemagając gorycz — jest waszym przyjacielem, więc gdybyście Go poprosiły... Lecz Jego nie ma. I nawet niewiem, gdzie teraz przebywa.

 — Ja wiem, gdzie On jest — powiedziała cicho Marta. — Ja wiem... On poszedł na pustynię koło Efrem...

 — Więc Go wezwijcie.

Poruszyły się obie. Teraz zawołała Maria, która przedtem siedziała bezsłowa, pozwalając mówić siostrze.

 — Lecz jeżeli tu przyjdzie, oni gotowi Go zabić! Podobno chcieli Go uka-mienować, gdy był tu ostatnio?

 Namyślałem się nad odpowiedzią, gładząc brodę.

 — Tak — przyznałem — niebezpieczeństwo grozi Mu rzeczywiście...Ma wrogów wśród kapłanów, wśród doktorów, a także wśród pospólstwa...

 — Czułem pokusę powiedzenia: „Macie słuszność, nie należy Go wzywać”!

225

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 226/392

 

 Nie mam żadnej urazy do Łazarza. Nie życzyłem mu źle. Ale tak strasznie pragnąłem, aby on sam wyzdrowiał, sam, bez pomocy Nauczyciela! I innemyśli skapywały mi w serce: jedna kropla, potem druga... Wystarczyłoby,

 bym się nad nimi zatrzymał, aby popłynęły strugą. „Zdrowie i życie Rut — 

myślałem — nie obchodziło Go. Jej śmierć była dla Niego sprawą obojętną.Gdyby jednak umarł Łazarz... — Poczułem w sercu złą radość. Łazarz jestJego przyjacielem. Ale gdyby umarł, On zrozumiałby może, co czuje czło-wiek, gdy nie ma znikąd pomocy... To było tak, jakby ktoś obcy panoszyłsię we mnie, wykrzykiwał, rozkazywał, miotał, nie pozwalał mi przyjść dosłowa... Nie dostrzegł wtedy mojej rozpaczy — stukało mi w mózgu. Czydostrzeże teraz rozpacz tych kobiet? Mnie nie pomógł. Lecz sobie — sobie

chyba pomoże... To by była próba, jakim On jest...” Czas płynął, a ja wciążnie wiedziałem, co mam odpowiedzieć Marcie i Marii.

 — Gdyby Jemu miało co grozić — powiedziała nagle Maria — niechlepiej Łazarz umrze!

Jej słowa wydały mi się po prostu okrutne. Spojrzałem z pewnym niepo-kojem na siostry.

 — Ty, Mario — zauważyłem — niezbyt chyba kochasz brata...

 — Nie! Nie! — pośpieszyła z odpowiedzią Marta. Mała jej twarz byłaściągnięta niepokojem, powieki drżały; duża łza pojawiła się w kąciku oka.

 — Nie, rabbi, nie sądź jej tak. Ona bardzo kocha Łazarza. Ale ona pamiętatakże, co On mówił...

 — Nie broń mnie, Marto — Maria przerwała siostrze. — To prawda, co powiedział rabbi: Nie kocham was dość mocno, nie kocham was, jak wymnie kochacie. Ale ja się tak okropnie boję o Niego... — Jej głęboki, melo-

dyjny głos, który poprzednio wydał mi się bezlitosny, załamał się, zawisłna jednej nucie, jak lecący w przepaść kamień na wiązce traw. — GdybyŁazarz umarł, to... to byłoby wielkie nieszczęście... Ja musiałabym płakaćdo końca życia. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że tak zapłaciłam za jegodobroć... Ale... Ale gdyby się Jemu coś miało stać — przycisnęła dłonie zwi-nięte w pięść do ust — toby wszyscy ludzie... ludzie i kamienie... musieli...

 — Otworzyła szeroko oczy, jakby ujrzała coś przerażającego. — Nie! Nie!

 Nie! — wykrzyknęła. — Do tego nie można dopuścić!

226 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 227/392

 

Znowu gładziłem brodę, pomagając sobie tym ruchem w namyśle. Gdybyżyła Rut — a ja gdybym był pewny, że On swoim przybyciem uzdrowi ją 

 — nie wahałbym się ani przez chwilę. Nagle pojawiło się w mojej pamięciwspomnienie — Jego okrzyk bolesny i jakby groźny: „Cudzołożnice ubie-

gną was na drodze do Królestwa!” Cudzołożnice... Popatrzyłem na Marię, jakbym ją zobaczył po raz pierwszy. W jej spojrzeniu była ślepa wiernośći żarliwe oddanie. Taki wyraz, o tym stopniu napięcia, widywałem przedtem jedynie na twarzy Szymona. Ale Szymon ma twarz tępą i bezmyślną, a twarzMarii jest oszołamiająco piękna. Nie widać w niej ani śladu dawnych grze-chów. Jakby ich nigdy nie popełniała, jakby się ich nie wstydziła. To jesttwarz, na której nowe uczucie zaciera ślady dawnych pocałunków. Prze-

niosłem wzrok na Martę. Biedna Marta! Ją rozumiałem lepiej. Ona by nie potrafiła wybrać tak stanowczo, jak wybrała jej siostra. U niej nowa miłośćnie zatarła wszystkiego, co było przedtem. Rozumiem ją. Ja także, choć tak wiele oczekuję od Nauczyciela... Oczekuję? To słowo samo pojawiło się

 pod moim rylcem! Czegóż mogę od Niego oczekiwać? Rut nie żyje... JegoKrólestwo jest tylko królestwem słów i marzeń... On nie jest Mesjaszem...Ja i Marta jesteśmy zwyczajnymi ludźmi. Znamy cenę bólu. Znamy siłęzwiązków ludzkich. Boimy się tego, co może przyjść...

 — Cóż mogę wam poradzić? — mruknąłem. — Myślę — przemagałemsię — że jednak powinnyście ratować brata... Jeżeli — mówiłem, jakbymdźwigał kamienie — Nauczyciel przybędzie do Jerozolimy, może Mu tu gro-zić niebezpieczeństwo. Ale jeżeli przyjdzie tylko do was, do Betanii, któżsię o tym dowie? Proście Go tylko — skończyłem przez zaciśnięte zęby — 

 by się nie pokazywał w mieście...

 — Jesteś mądry, rabbi! — zawołała Marta. Uśmiechnęła się wbrew łzie, jaka stoczyła się po jej policzku. Maria nie powiedziała nic. Siedziała z niskoopuszczoną głową, jak ktoś, kto powiedział już wszystko, co miał do po-wiedzenia.

 — Pewno nie macie kogo posłać — mówiłem. Zrodziła się we mnie ja-kaś potrzeba działania wbrew sobie, wbrew swym myślom, wbrew swemużalowi. — Chcecie, wyślę mego Ahira do Efrem? To zręczny człowiek. OnGo znajdzie i przyprowadzi do was...

Skłoniły się przede mną ze czcią i wdzięcznością.

227 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 228/392

 

Minął jednak cały tydzień, zanim Ahir stanął znowu przede mną. Byłzdrożony, stopy miał pokryte zeschłym błotem i brudną, wilgotną simlah.

Ahir jest wiernym służącym i używam go tylko do spraw, które wymagają użycia człowieka zaufanego. Jeszcze jego ojciec służył w domu mego ojca. Nie mam wobec niego tajemnic. Znam również jego przedsiębiorczość. Nie wątpiłem, że znajdzie Nauczyciela, choćby się On ukrył w najlichszejwiosce.

 — Znalazłeś Go? — pytałem. Tak bowiem cenię Ahira, że pozwoliłemmu nawet usiąść w mojej obecności.

 — Znalazłem, rabbi — odpowiedział. — Znalazłem Go i już idzie. Je-ślibyś chciał Go zobaczyć, gdy wchodzić będzie do Betanii, pospiesz tamzaraz. Pod wieczór powinien tam przybyć...

 — Długo Go jednak szukałeś.

 — Nie tak długo, rabbi. Wprawdzie nie było Go koło Efrem. Odszedł zaJordan. Ale gdy Go tam znalazłem, nie od razu chciał iść...

 — Nie chciał iść?

 — To dziwny człowiek... Gdy Mu mówiłem o chorobie Łazarza, uśmiech-nął się tylko. Powiedział do swoich uczniów: „Ta choroba nie grozi śmiercią,ale przez nią spłynie chwała na Syna Człowieczego”. I już więcej nie byłomowy o tym, by szedł do Betanii. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.To naprawdę, rabbi, dziwny Człowiek. On zdaje się wszystko wiedzieć,a postępuje tak, jakby nic nie wiedział. Chciałem już wracać. Ale po dwóchdniach On sam zawołał mnie do siebie. Kazał mi raz jeszcze opowiedzieć

o chorobie Łazarza. A potem rzekł do swoich: „Chodźmy do Judei”. Usły-szawszy to Jego uczniowie zaczęli krzyczeć, aby nie szedł, bo Mu tam groziśmierć. On jednak mówił: „Póki jest dzień, człowiek widzi swą drogę i nie

 potyka się. Ale gdy przyjdzie noc, może upaść... Chodźmy. Nasz przyjacielŁazarz usnął. Trzeba go obudzić”. „Jeżeli śpi — powiedzieli uczniowie —  będzie zdrowy. Sen jest najlepszym lekarstwem...” Wtedy potrząsnął głową.„Łazarz zasnął — rzekł — snem śmierci. Nie żyje...”

 — Skąd On o tym wiedział? — wykrzyknąłem zdumiony. Przed trzemadniami doszła mnie wiadomość o śmierci brata Marii i Marty. Nie doczekał

228

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 229/392

 

się biedak nadejścia Nauczyciela. Zgasł rankiem cicho jak zdmuchniętykaganek.

 — Nie wiem — Ahir wzruszył ramionami — nie wiem...

Więc wiedział, że Łazarz umiera, a mimo to nie przybył wcześniej... Słu-szne jest widać to, co przypuszczałem, że On niechętnie pomaga przyjacio-łom. W tym odkryciu powinienem był znaleźć pociechę. Nie postąpił z nimiinaczej niż ze mną. A mimo to odczułem coś niby zawód. A także była wemnie niejasna świadomość winy. Jakbym to ja był winien, że Łazarz umarł

 bez pomocy ze strony Nauczyciela...

 — I wtedy właśnie wyruszył? — zapytałem jeszcze Ahira.

 — Tak — potwierdził. — Uczniowie już się nie sprzeciwiali. Jeden znich zawołał: „Skoro Rabbi idzie na śmierć — gińmy z Nim razem!”

Uśmiechnąłem się lekceważąco. Któryż to z nich udawał takiego zucha?Szymon czy Tomasz? Ci dwaj skłonni są do tego rodzaju przechwałek. Alegdyby wiedzieli, jakie niebezpieczeństwo grozi naprawdę im i ich Mistrzo-wi, nie pokazaliby nosa w Jerozolimie do końca swego życia. Bohaterstwo

 — to najczęściej tylko bezmyślność! Czasami żałuję, że nie potrafię być

w pewnych chwilach bezmyślny... A jednak — uświadomiłem sobie — chcęGo zobaczyć. Pragnę się przekonać, co powie, gdy Go będą pytali: „Dlacze-goś nie przyszedł wcześniej, skoro przecież odważyłeś się przyjść?”

 — Idź, Ahirze — powiedziałem — zawołaj Datana i Hefera. Niech mi przyniosą kij podróżny, simlah i sandały. Oni także pójdą ze mną do Beta-nii...

Dom Łazarza był domem żałoby. Już nie było w nim płaczek i piszcz-ków, ale w izbach unosił się ciągle jeszcze zapach spalonych kadzideł, wokółstołu zaś siedział tłum żałobnych gości. Marta ze służbą przynosiła potrawy,usługiwała. Miała oczy czerwone, usta zaciśnięte. Ale mimo to niczego goś-ciom nie brakło. Pomyślała o wszystkim, wszystkiego dopilnowała. Pracą zdusiła swój ból. Zdawała się ruszać jeszcze szybciej niż zwykle.

Za to Maria siedziała w pustym zakątku ogrodu na ławce. Kiedy zoba-

czyła mnie, zerwała się na nogi, podbiegła do mnie. Pasmo czerwonych wło-

229

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 230/392

 

sów spadło jej na czoło i na policzek niby miedziany wąż. Zapytała prędko:„Rabbi, czy On przyjdzie?” Oddychała głośno, w jej zielonkawych rozsze-rzonych oczach była paląca niecierpliwość. „Lada chwila tu będzie” — od-

 powiedziałem. Opuściła głowę i westchnęła ciężko jak zawodnik, który

osłabł dobiegłszy do mety. Po chwili dopiero podziękowała mi skinieniemgłowy. Powróciła do swej ławki. Marta ma twarz człowieka, który doznałklęski, lecz potrafi ją znieść. Twarz Marii nie wyglądała na twarz kogoś, kto

 przegrał. Ona, można by myśleć, jeszcze walczy...

Ahir dobrze wyliczył! Słońce zaczęło się już zasuwać za górę Oliwną,gdy ktoś przybiegł do domu, wołając: „Marto! Mario! Nauczyciel przed do-mem!” Marta była bliżej i wybiegła od razu. Pospieszyłem za nią. On wcho-

dził właśnie w furtkę w niskim murku ułożonym z płaskich kamieni. Był takisam jak zawsze: spokojny, łagodnie uśmiechnięty. Marta biegła Mu naprze-ciw. Rzuciła się Mu do nóg. Teraz zobaczyłem, jak jej ramiona, które z taką siłą dźwigały ciężar domowej służby, stały się wiotkie, drżące, kobiece. Pła-kała bez słowa u Jego kolan. A On pochylił się nad nią i dobrotliwie gładził

 ją po głowie. Wreszcie podniosła na Niego wzrok. Jej głos, tak opanowanywobec ludzi, łamał się teraz:

 — Gdybyś tu był, Rabbi, nie umarłby Łazarz... — załkała. — Ale wiem — mówiła przezwyciężywszy łzy — że i teraz, o co poprosisz Najwyższego,On to dla Ciebie zrobi...

Skinął głową jakby potwierdzając jej słowa.

 — Zmartwychwstanie brat twój — powiedział.

 — Wiem, że zmartwychwstanie — mówiła pokornie. — Tak powiadają doktorzy. I tak Ty nauczałeś, Rabbi. Zmartwychwstanie w ostatni dzień...

Spokojnie, ale stanowczo położył jej dłonie na ramionach. Lekko odda-lił ją od siebie, jakby chcąc spojrzeć w jej wierne oczy.

 — Ja jestem — powiedział — Zmartwychwstanie i Życie. Kto we mnieuwierzył, choćby umarł — żyje, a kto żyje — ten już nie umrze. Czy wie-rzysz w to, Marto?

Odnalazł jej oczy, a ona patrzyła na Niego ufnie i posłusznie.

 — Wierzę, Rabbi — odpowiedziała. Nagle z niezwykłą u kobiety sta-

230

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 231/392

 

nowczością wyrzuciła z siebie: — Wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Naj-wyższego, który z nieba zstąpił...

I jakby w poczuciu, że to zuchwałe wyznanie niczym już nie może byćuzupełnione, wstała i oddaliła się śpiesznie. Byłem oszołomiony i wstrzą-śnięty. Przypomniałem sobie od razu, jak opowiadał Judasz, że Szymonodezwał się do Niego tam gdzieś koło Paneas takimi samymi słowami. „Czyci ludzie poszaleli? — przebiegło mi przez myśl. — Co oni w Nim widzą?To nie jest na pewno zwyczajny Człowiek. To jest ktoś niezwykły. To Prorok,

 Nauczyciel... Ale tamto, o czym oni mówią, jest bluźnierstwem. A On temunie zaprzecza, nie gani ich za takie słowa. Syn Najwyższego! Nie wolnotego słuchać!”

On zaś szedł w moją stronę przez ogród. Byłem pełen wahania: nie wie-działem, czy mam uciec, czy zostać i przywitać się z Nim. Lecz w tejże chwiliwybiegła z domu cała gromada ludzi, a na ich czele Maria. To ona teraz do-

 padła Jego nóg. Przywitała Go tymi samymi słowami co siostra:

 — O, Rabbi! Gdybyś tu był, Łazarz byłby nie umarł...

Jego dłoń przesunęła się po jej płomienistych włosach, zda się zbierającz nich czerwonozłoty pył. I jakby to dotknięcie miało jakiś czarodziejskiskutek, zmienił się nagle wyraz Jego twarzy. Spokój i łagodna pogoda ustą-

 piły nagle miejsca skurczowi bólu. Po raz pierwszy zobaczyłem to, o czymmówił Judasz: ten Człowiek zadrżał! Idąc tu myślałem: „On jest jednak obo-

 jętny na cierpienie”. W myśli wyrzucałem Mu to nawet... Teraz zobaczyłemtwarz, którą ból z szybkością płomienia powlekał swoją barwą. Wystąpił nanią jak maska. Można by myśleć, że skruszyła się w Nim jakaś tama, która

 poprzednio to cierpienie powstrzymywała, że zostało ono przez Niego do-

 puszczone, może nawet przywołane... Widywałem nieraz grymasy twarzyludzi płaczących i zawsze wydawało mi się, że te bolesne skurcze są niejakowyzwalające. On się jednak nie krzywił. Jego ból nie wyzwalał się gryma-sem. Pozostał w Nim — nie wyzwolony. Twarz Mu ściemniała jak niebozasnute gradową chmurą i spłynęła cała żałością. Nagle wybuchnął szlochem.Zanosił się łkaniem jak dziecko wydarte matce. Ty wiesz, czym była dlamnie śmierć Rut... Ale tak chyba nawet i ja nie cierpiałem wtedy... Mój ból

miał swoje granice. Ale Jego ból był jak morze, tamto za Wielkim Morzem...W Jego płaczu słychać było krzyk tysięcy stojących przed grobami ludzi.

231

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 232/392

 

On płakał nad Łazarzem. Ale mnie się wydało przez chwilę, że płacze takżenad Rut...

 — Gdzie on leży? — zapytał wśród łkania.

 — Chodź, Rabbi, pokażemy Ci jego grób — mówili ludzie.Ruszyliśmy w głąb ogrodu. Szedł, ciągle płaczący, między dwiema sio-

strami, także zapłakanymi. Za nimi ciągnęli uczniowie i goście. Idąc myśla-łem: „Nie przypuszczałem doprawdy, że On go aż tak kochał. Do jakiejżemiłości jest zdolny! Nigdy chyba nie sięgnę dna Jego serca. Gdyby owymdenarem właściciela winnicy była Jego miłość, czy mógłby się ktoś skarżyćna niesprawiedliwość?”

Lecz jeżeli on tak kochał Łazarza, dlaczego nie przyszedł na czas, by gouzdrowić? Jeśli wiedział, kiedy Łazarz umarł, powinien był wiedzieć o jegochorobie wcześniej, zanim Ahir Go odnalazł. Tylu ludzi uzdrowił, a Łaza-rza nie mógł uzdrowić. Cóż to za dziwaczna przyjaźń, która się wypowiadaw torturowaniu bliskich sobie, a także samego siebie? A może to tylko z Jegostrony tchórzostwo? Może nie chciał uzdrowić, ponieważ wie, że każdy cuddokonany w Betanii będzie jeszcze tego samego dnia znany w Jerozolimie?

Zatrzymaliśmy się przed skałą, w której wyryto grób. Zamykający otwór kamień był wtłoczony w wąski korytarz o dużym spadku. Zatrzymaliśmysię. Było cicho, słychać było tylko Jego szlochanie, a mnie w skroniach pul-sowała krew jak pierwszy wiosenny sok w gałęziach otaczających nas krze-wów. On płakał ciągle. Wydawał się teraz żałośnie słabym człowiekiem,

 przygniecionym przez ból ponad siły. Jakaż sprzeczność między tym Jegostanem a słowami wypowiedzianymi przez Martę! Cała nasza bezradnośćwobec śmierci była w tym płaczu. Tak samo ja płakałem, gdy obsuwali ka-

mień. „Koniec, koniec, teraz już koniec” — powtarzałem sobie wtedy. Zre-sztą, przyznaję, dla mnie nie było Rut pod tym kamieniem. Leżało tam tylko jej biedne zamęczone ciało, nieomal odrażające w swej bolesności. Ona sama była gdzieś w przestrzeni, niewidzialna, daleka... Wtłoczony kamień odcinanas jedynie od wspomnień o zmarłym.. Po co On tutaj przyszedł? Czy poto, by użalać się nad Łazarzem? Tam pod kamieniem leży tylko rozkładają-ce się ciało...

 — Odsuńcie kamień — doszło do moich uszu.

232

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 233/392

 

Wydało mi się, że się przesłyszałem. Ale szmer zdumienia i przerażeniawśród ludzi upewnił mnie, że On to powiedział naprawdę. Podniosłem na

 Niego wzrok. Ten Człowiek zmienia się z błyskawiczną szybkością. Już nie płakał. Stał wyprostowany przed białą kamienną ścianą. Jak Mojżesz uderza-

 jący laską w skałę. Nie wiem, dlaczego nasunęło mi się właśnie to porów-nanie. Ludzie odruchowo cofnęli się, zostawiając Go przed grobem razemz dwiema siostrami. Maria patrzyła na Nauczyciela oczami rozszerzonymido ostatecznych granic. Jej ciemne długie rzęsy rozpięte były niby promieniegwiazdy. Te oczy zdawały się krzyczeć — krzyczeć nadzieją... Twarz Marty, porażona poprzednio skurczami bólu, znowu stała się poważną twarzą panu- jącej nad sobą istoty.

 — Już cuchnie, Rabbi — powiedziała. — Dziś czwarty dzień, jak złoży-liśmy go w grobie...

Przerwał jej jakby z wyrzutem:

 — Powiedziałem ci przecież: uwierz mi!

 Nie sprzeciwiała się więcej. Skinęła na służbę. Czterech silnych mężczyznuchwyciło kamień i z największym wysiłkiem wytoczyło go na wierzch.Otwór zaczerniał przed nami niby rozwarta paszcza. Powiało z niego chło-dem, wonią pachnideł zmieszaną z drażniącym nieznośnie zapachem roz-kładu. Nauczyciel rozłożył ręce i podniósł głowę w górę. Zawsze tak sięmodli: prędko, cicho lub ledwo dosłyszalnym szeptem. Nie słyszałem tego,co mówił. Lecz słowa, z którymi powrócił znowu do ludzi, były słyszane

 przez wszystkich. Wypowiedział je głośno niby rozkaz porywający do bojucałe wojsko. Nie mogłem uciekać, ale zasłoniłem oczy dłońmi. Nie wiem,dlaczego boimy się zmarłych, choćby to byli nasi najukochańsi. Może wła-

śnie dlatego, że leżące bez ruchu ciało nie jest już żadnym z nich... Jest tyl-ko ciałem. Miałem palce na gałkach ocznych, lecz nie przestawałem patrzeć.Pewno krzyczałem jak inni. W korytarzu wyżłobionym dla zawalającegokamienia ukazała się biała postać posuwająca się ku górze niezgrabnymiskokami... Wszyscy krzyczeli, zasłaniali oczy, padali na ziemię. Nad zgieł-kiem usłyszałem Jego głos:

 — Rozwiążcie go!

 Nikt jednak prócz sióstr i samego Nauczyciela nie śmiał podejść do spo-

233

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 234/392

 

winiętej w chusty postaci. Tych troje pochyliło się nad nią. Krzyk ustał.Wydawać się mogło, że każdy z nas zachowuje resztę sił, by móc wołać nawidok, jaki się ukaże, gdy sudarion spadnie z twarzy zmartwychwstałego.Ale gdy zobaczyliśmy między Marią i Martą głowę ich brata, nikt nie krzyk-

nął. Nie było powodu do krzyku. To był żywy człowiek, jakby obudzony zesnu, niedowierzająco uśmiechnięty, mrugający powiekami i spoglądający

 — niby ze zdziwieniem — na siebie, na siostry, na otoczenie... Potem pod-niósł wzrok na Nauczyciela. Cóż było w tym spojrzeniu? Strach? Uwielbie-nie? Podziw? Nie umiem ci powiedzieć. Ja zobaczyłem w oczach Łazarzaradość. Czy dlatego, że znowu ożył? Czy dlatego, że pierwszym Człowie-kiem, którego zobaczył przed sobą, ożywszy po raz drugi — był Nauczyciel?

Widziałem, jak uklęknął, a On przytulił jego głowę do swej piersi. Potemzawołał w stronę Marty prawie wesoło: „Dajcie mu jeść, widzicie, że jestgłodny!” Ludzie, którzy to wszystko widzieli, stali nadal skamieniali, pełnistrachu i podziwu. Ale z wolna zaczęli się ośmielać. Jeden za drugim zbli-żał się do Łazarza, dotykał go nieśmiało. Podszedłem i ja. To był żywy czło-wiek. Zapach rozkładu przestał istnieć, jak nie istniała ani bladość, ani chłód,ani sztywność... Łazarz uśmiechał się do nas, wyciągał ręce na powitanie jak ktoś, kto przyjechał z dalekiej podróży. Jadł chleb, który podała mu Mar-ta. Milczący podziw zaczął przeradzać się w zachwyt. Jego uczniowie dali pierwsze hasło. Rozległy się radosne okrzyki. Wszyscy wołali jednocześnie, jak pijani, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że krzyczą. „Hallelujah!Hallelujah! Wielki Rabbi! Wielki Prorok! Syn Dawida! Mesjasz! Mesjasz!Syn Najwyższego!” — brzmiało coraz śmielej: „Syn Najwyższego! Mesjasz!Hallelujah!”

Lecz ja nie wołałem razem z nimi... Gdy żałobna uczta przemieniła sięw ucztę radosną, opuściłem dom Łazarza i Marty. Choć to był wieczór chłod-ny i mglisty, wolałem wracać do Jerozolimy niż dzielić z nimi nocną radość.Rozumiesz mnie chyba, Justusie? On jego wskrzesił... Ale gdybym Go za-

 prowadził do skały, w której od roku prawie leży Rut, czy zapłakałby, a po-tem powiedział jak tutaj: „Wyjdź z grobu”? Nie wierzę w to, nie mogę w to

uwierzyć... On powiadał: „Trzeba mieć wiarę, a góra na twój rozkaz rzucisię w morze...” Chciałbym w to wierzyć. Ale nie mogę! Więc chyba nie za-

234

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 235/392

 

sługuję na ten cud? Nie zasługuję — to jedyna odpowiedź. Widać jestemgorszy niż oni wszyscy, niż ci amhaarezi, rybacy, celnicy, dziewczęta ulicz -ne! Dla Marii cud zrobił, dla mnie go nie zrobi... Jestem gorszy, nędzniejszy,słabszy, bardziej grzeszny. Nie wiem, jak to się stało, nie wiem, jak mogłem

tego dotychczas nie spostrzec! Byłem pewny, że jestem lepszy, bardziejczysty... Ale On świat obrócił do góry nogami. Oddał go prostakom, jak Szy-mon, Tomasz, Filip... Dla mnie w nim nie ma miejsca. Trzeba mi było uro-dzić się amhaarezem, nie być doktorem, znawcą Prawa, twórcą haggad...Lecz jestem, kim jestem. Dlatego Rut cierpiała i umarła. Umarła na znak,że nie należę do Jego świata. W poprzednim świecie ja ucztowałem, a Ła-zarz był żebrakiem. Teraz zmieniły się role. Ale ja nie chcę ogryzków z czy-

 jegoś stołu! Nie chcę udziału w cudzej radości! Wracam do siebie, do mojejsamotności, do mego bólu, do wspomnień o Rut! Nie chcę być z nimi! GdybyOn był mi wskrzesił Rut, nie żądałbym już nigdy niczego od życia...

 Nie wiem, kim On jest. To pewne, że to musi być Ktoś wielki. Może jestMesjaszem, może naprawdę Synem Najwyższego... Lecz kimkolwiek jest,radości, które zsyła, nie dla mnie są przeznaczone!

List XVIII

 Drogi Justusie!

W ciągu ostatnich tygodni tkwię w smutku, goryczy i prawie rozpaczy. Nigdy poprzednio nie zdarzało mi się myśleć, że śmierć może być czymś pożądanym. Nigdy także nie przychwyciłem się dotychczas na pokusie my-ślenia, że zadanie jej samemu sobie może być przecież ratunkiem... Zawsze

 byłem człowiekiem samotnym. Może dlatego tak nieskończenie mocno ko-chałem Rut. Ale obecnie mam uczucie, jakbym dopiero teraz poznał praw-

235

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 236/392

 

dziwą samotność. Teraz, gdy On mnie zawiódł! Zaczynam mówić jak Judasz.I wiem, że to jest nieprawda. On nie zawodzi. On nawet nie umiałby zawieść.Wszystko można by Mu prędzej zarzucić niż nieszczerość. On nie zawodzi.To my zawodzimy się sami, rozumiejąc po swojemu Jego słowa. Cóż On mi

wtedy powiedział?... „Weź mój krzyż — a ja wezmę twój...” Nie wspomniało Rut ani słowem. To tylko mnie wydawało się, że mój krzyż to ta choroba,a Jego krzyż — kłopoty z naszymi chaberim. Prawdziwy sens Jego słówleży gdzieś głębiej, o wiele głębiej... Minęły trzy lata, odkąd Go ujrzałem po raz pierwszy, tam, nad Jordanem. Wydawało mi się, że w ciągu tego czasu przejrzałem Go. Nic podobnego! Nadal nie wiem, kim On jest! Powiedziałniedawno, że jest Początkiem... Dla mnie stał się na pewno początkiem.

Lecz czego początkiem? Mam czterdzieści lat, nie jestem chłopcem. Dobi-łem się wiedzy i znaczenia. Mówi się u nas, że jestem pierwszym układa-czem haggad. Znalazłem, można by powiedzieć, swoją drogę i powinienem

 był już nią spokojnie kroczyć do śmierci. Taki jest zwykły tryb życia. Leczw moim życiu ta choroba przewróciła wszystko. Choroba — i On. To był

 początek czegoś nowego. Przestałem pisać haggady. To nie znaczy, że nie potrafię lub nie mogę ich już pisać. Przeciwnie! Jest we mnie jakby nakaz,abym pisał znowu. Ale ja się przed tym bronię. Nie chcę tego... Bo mojehaggady powstawały dotychczas bez bólu, bez wysiłku, w radosnym pragnie-niu służenia w ten sposób Najwyższemu. Teraz wiem — to się skończyło.To, co bym teraz pisał, byłoby ryciem liter nie na wosku, ale wprost na od-krytym sercu. Muszę pisać — i boję się tego pisania. Słuchaj, Justusie, jazaczynam odkrywać to, czego On wtedy chciał ode mnie... Miałem rację!To była pułapka. On chciał, abym pisał haggadę o Nim! Nie umie jej samnapisać. Może nie chce... Ale On zażądał, abym to ja stał się jego rylcem.

I to właśnie miał być ten Jego krzyż. Ja wyobrażałem sobie, że mam Jego bronić, Jego ratować... Ale On tego nie pragnie wcale. Naraża się. Możeświadomie szuka śmierci? Ale mnie kazał pisać haggadę o sobie. Teraz toczuję z całą pewnością. On tego chciał... I dlatego nie uleczył Rut. Wiedziałna pewno o jej chorobie. Czytał rozpacz z moich oczu. Znał chwilę jej agonii.Może... może nawet płakał nad nią, jak płakał nad grobem Łazarza. Lecznie spełnił mego życzenia. Pozwolił umrzeć Rut. I nie wskrzesił jej. Och,

On jest nielitościwy dla swoich! I dla siebie także... Jego cuda są dla obcych.Judasz ma rację, gdy się czuje oszukany. Przecież poszedł za Nim, wierząc,

236 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 237/392

 

że to będzie j e g o Mistrz, j e g o Król, j e g o Mesjasz. Tymczasem to jest Mesjasz tych, którzy Go odrzucają. A ci, co za Nim poszli, mają dzielićJego los. Bo to jest chyba Mesjasz... Ale jakiś inny, nie ten, którego oczeki-waliśmy. Znowu zawiedliśmy się... Życie jest jednym zawodem. I właśnie

On kazał mi pisać haggadę o sobie. Dlaczego mnie? Właśnie mnie? Jestemczłowiekiem lękliwym — przyznaję... Umiem obracać się wśród rzeczy zna-nych, prostych, uświęconych tradycją. Haggada o Nim byłaby przeciwień-stwem tego wszystkiego! Kto by ją miał napisać, musiałby stanąć do walkiz każdym. Haggada o Nim byłaby zgorszeniem... Można zdobyć uznanie

 pisząc o wszystkim innym, tylko nie o Nim! Jestem człowiekiem spokoj-nym. Nienawidzę sporów. Gotów jestem sto razy ustąpić, by uporem nie

stwarzać sobie wrogów. Haggada o Nim obróciłaby wszystkich przeciwkomnie... Wszyscy staliby się moimi wrogami! Nie chcę tego, nie chcę! Dla-czego On mnie sobie upatrzył? Po co do Niego szedłem? Powiedział wtedy:„Jesteś niedaleko Królestwa...” I od razu poczułem, że to jest jakby wyzna-czenie mi miejsca do pracy... Po co ja do Niego poszedłem? Może Rut byłabywyżyła? Ludzie nie tracą zwykle istot najukochańszych. Każdy ma przecieżna świecie jakąś pociechę... Ja nie mam żadnej! Żadnej! Żadnej! Moja umie-

 jętność tworzenia haggad? Stała mi się ona jak rana w dłoni... Co to znaczy,Justusie, co napisałem: „Rana w dłoni”? Wiem dobrze, kto ma przebitą dłoń.Czuję dreszcz... Po co to ja napisałem? Jak dokładnie spełniają się wszystkieJego słowa. Powiedział: „Daję ci swój krzyż...” Mam dłoń przybitą do tejJego haggady jak skazaniec do belki krzyża...

237 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 238/392

 

List XIX

 Drogi Justusie!

Wówczas, gdy wychodziłem z domu wskrzeszonego Łazarza, byłem przekonany, że już nigdy do niego nie wrócę. Lecz stało się przeciwnie.Właśnie mam zamiar tam iść...

Przyszedł do mnie chłopiec z poselstwem od Łazarza. Brat Marty kazał

mi powiedzieć: „Przyjdź do nas na ucztę. Nauczyciel jest w moim domu.Pragniemy cię zobaczyć”.

Jestem tym zaskoczony. Zaskoczony, zdumiony i przerażony. Przecieżdałem dokładnie znać o tym, co zostało postanowione na zebraniu Sanhe-drynu, i prosiłem, aby o tym donieśli Nauczycielowi. Zresztą mówi się o tymcoraz głośniej, a szeliachowie odczytywali w synagogach wezwanie Naj-wyższej Rady. Samemu Łazarzowi grozi także niebezpieczeństwo, zwłasz-

cza że ludzie wciąż opowiadają o jego wskrzeszeniu i schodzą się z dalekichnawet stron do Betanii, by zobaczyć człowieka, który był umarły.

Prawda, że chwila jest nieco spokojniejsza. Za parę dni rozpoczynają sięŚwięta i już tłumy pielgrzymów zaczęły napływać do Jerozolimy. Wśródtysięcy ludzi łatwiej jest ujść uwadze śledzących. W obecnym okresie San-hedryn na pewno nie wystąpi przeciwko Nauczycielowi. Panuje przekonanie,że Galilejczycy broniliby swego Proroka, a wiadomo, do czego są zdolni.Lecz po co kusić niebezpieczeństwo? Zamiast pchać się na oczy wrogów,lepiej póki czas odejść gdzieś za Jordan lub do Trachonitis i tam zaszyć sięna jakieś dwa, trzy lata. To przesadna gorliwość przychodzić na Święta, gdywyrok tak jakby już zapadł...

Teraz nawet nie miałbym możności ratowania Go. W Sanhedrynie

i w Wielkiej Radzie nie ufają mi i skrywają przede mną działanie przeciw-ko Niemu. A poza tym, jeżeli to sam Najwyższy żąda Jego śmierci? To jestmyśl, która nie przestaje kręcić mi się w mózgu niby świder. Podświadomie

 byłem dotychczas przekonany, że On jest jednak kimś wyposażonym przez

238

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 239/392

 

Przedwiecznego w specjalną misję... Nauki niektórych proroków wydawałysię także w swoim sensie zgorszeniem i zuchwalstwem. Lecz Najwyższyich ochraniał. Otaczał ich cudem swej opieki. A Jego skazuje na śmierć?I rzecz szczególna — kto wie, czy On tego nie czuje. Dlaczego tak by się

narażał? Postępuje jak człowiek, który świadomie zdąża do celu, jaki muzostał wskazany. Lecz jeżeli tak jest, w tym wszystkim kryje się jakaś ogrom-na, a dla mnie niepojęta tajemnica... Cóż to za Mesjasz, który by po to przy-szedł na ziemię, aby tu być zabity z wyroku Najwyższego? OczekiwaliśmyMesjasza–Zwycięzcy, Wodza, Triumfatora, a nie Mesjasza pognębionego

 przez ziemię i przez niebo.

Ale na pewno mnie nie rozumiesz. Muszę ci opisać wszystko, a wtedy

dopiero będę mógł oczekiwać od ciebie rady i opinii.Już następnego dnia po tym cudzie wskrzeszenia Łazarza straż Wielkiej

Rady pośpieszyła do Betanii, by uwięzić Nauczyciela. Ale On odszedł przedświtem i wysłana pogoń nie zdołała Go odnaleźć. Strażnicy zachowywalisię bezwzględnie: pobili Łazarza, uderzyli Marię, poprzewracali i ponisz-czyli sprzęty, zrąbali warsztat Łazarza. Odchodząc grozili, że gdy drugi raz przyjdą i nie powie się im, gdzie się ukrył Nauczyciel, będzie jeszcze gorzej.

Wielka Rada usunęła Łazarza spośród członków naszej sekty.W dwa dni później zostałem wezwany na zebranie Sanhedrynu. Miało

to być posiedzenie bardzo uroczyste, ponieważ właśnie Kajfasz po raz pięt-nasty z kolei został wybrany arcykapłanem, Piłat zaś ten wybór zatwierdził.Ze względu na naprężone stosunki między saduceuszami i prokuratorem niesądziłem, że tak się stanie. Lecz widocznie Piłat chce ugłaskać synów Be-tusa i Ananiasza, aby móc znowu z nimi handlować. Nieźle przecież zara-

 biał na tych interesach. Obecnie jedynym pośrednikiem między nim a San-hedrynem jest Józef, ten zaś nie ma żadnych ambicji osobistych, więc niemożna go naciągać na kupowanie urzędów.

Kajfasz wystąpił na zebraniu w świętej szacie arcykapłana, którą muPiłat polecił wydać na okres Świąt ze skarbca znajdującego się w Antonii.Uczciliśmy go powstaniem i ukłonami, on zaś nas pobłogosławił. Nie lubięKajfasza. To chciwiec, złośnik i obżartuch. Nie ma dla niego złej drogi do

zdobycia pieniędzy. Cały handel w obrębie świątyni jemu płaci udział zeswego obrotu, Kajfasz zaś i jego synowie skrupulatnie sprawdzają, czy nie

239

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 240/392

 

są przez dzierżawców wprowadzani w błąd. Kajfasz i Judasz mają podobnenatury, tylko że Judasz jest biedakiem zachłannym na drobne sumy, leczgdyby miał do czynienia z wielkimi pieniędzmi, nie wiedziałby w ogóle, corobić, natomiast chciwość Kajfasza jest tak wielka, że nie gardzi nawet asa-

mi ściąganymi od największej biedoty, wymieniającej przy straganach ban-kierskich przywiezione ze sobą pogańskie pieniądze na monetę podatkową.Tylko w naszych smutnych czasach, kiedy to łotrzy i niedowiarkowie pełnią święte funkcje przy świątyni, mógł się taki Kajfasz dobić najwyższego w na-rodzie stanowiska! Nikt go nie lubi, nawet wśród swoich ma wrogów (zresz-tą saduceusze gryzą się między sobą jak wściekłe psy i tylko wobec naswystępują zgodnie). Ale wszyscy się go boją, bo w gniewie nie przebiera

w środkach. Ma twarz białą, nalaną, o wielkich obwisłych policzkach, którenadymają się i pulsują, gdy Kajfasz jest wściekły, czarne włosy i czarną  brodę ułożone na wzór grecki w misterne loki. Jak oni wszyscy — Kajfaszchciałby wyglądać na Greka, ale że mu się nie chce uprawiać greckich ćwi-czeń, nosi przed sobą wcale nie grecki, wielki i sterczący brzuch. Patrzę naniego z obrzydzeniem. Lecz przecież muszę powiedzieć, że gdy staje przednami w świętym me’ilu i w świętym efodzie, z czołem zasłoniętym złotą 

 blachą, na której wije się napis: „Święty Panu” — robi wrażenie zupełnieinnego człowieka. Wtedy nie widzi się jego chciwych oczu, łakomych warg,

  podskakujących policzków i wielkiego brzucha. Plugawego syna Betusazasłania na chwilę jego wielka godność.

Ja i Józef byliśmy ostatnimi, którzy przyszli na zebranie. Mieszkając tużobok Kajfasza przychodzę zwykle na posiedzenie Sanhedrynu jeden z pierw-szych. Tym razem jednak, gdy wchodziłem do sali, większość członków Rady

 była już na miejscach. Zrodziło się we mnie podejrzenie, że umyślnie za-

 proszono mnie później, aby przed moim przybyciem radzić o czymś, o czymnie chciano, abym słyszał. Podzieliłem się moim odkryciem z Józefem i on

 przyznał, że ma to samo wrażenie. Ale potraktował to z kpinami. „Boją sięnas — śmiał się — ach, cóż to za głupcy!” Józef jest nieulękły: nie boi sięniczego ani nikogo, w stosunku zaś do większości członków Sanhedrynużywi pogardę. Uważa, że są zdolni tylko do intryg, kłótni i wzajemnegoszkalowania się. Ja jednak, odkąd umocniłem się w przekonaniu, że nad

czymś radzono w tajemnicy przede mną, nie byłem spokojny. Nie znoszę

240

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 241/392

 

wrogości, wrogość zaś ukryta, niezależnie od kogo płynie, budzi we mniezawsze lęk.

Toteż zadrżałem, gdy Jonatas pod koniec obrad zwrócił się nagle do mnie:

 — Przed paroma dniami zdarzył się tu pod miastem, w Betanii, zdumie-wający wypadek. Mamy nadzieję, że rabbi Nikodem, który, jak nam mówio-no, był tego wydarzenia świadkiem, zechce nam opowiedzieć, co się tamdziało naprawdę.

Ton głosu nasiego był grzeczny, więc opanowałem swój niepokój. „Osta-tecznie cóż mi mogą zrobić? — mówiłem sobie. — I dlaczego nie miałbym

 być w Betanii podczas cudu?” Powstałem i opowiedziałem dokładnie całewydarzenie. Sala słuchała mnie w milczeniu, nikt mi nie przerywał pyta-niami ani okrzykami. Lecz z min słuchaczy wywnioskowałem, że sprawanie jest dla nich obojętna. Teraz już byłem pewien, że to, o czym mówiono

 przed moim przybyciem, dotyczyło Nauczyciela.

 — Więc powiadasz, czcigodny, że On wskrzesił Łazarza? — zapytał Jo-natas, gdy skończyłem. Na twarzy nasiego malowała się drwina.

 — Tak — potwierdziłem.

 — Hm, wobec tego dokonało się wydarzenie zgoła niezwykłe — miałemwrażenie, że cała ta historia więcej bawi Jonatasa niż niepokoi, ale z jakie-goś względu czuje się zobowiązany do wypytywania mnie. — Hm... Leczmoże Łazarz ukrył się po prostu w grobie, by w ten sposób pomóc swemu

 przyjacielowi w owym cudzie?

 — Nie — zaprzeczyłem dość stanowczo. — To niemożliwe. Łazarz był już przedtem chory. Gdy przyszliśmy do grobu, znaleźliśmy kamień wto-

czony przed wejście. A potem, kiedy odwalono kamień, z wnętrza buchnęłozapachem zgnilizny. I Łazarz wyszedł okręcony w chusty i prześcieradła...

 — No, to wszystko nietrudno było zmajstrować — zaśmiał się nasi. — Mógł wyzdrowieć. Wejście można było zawalić, zwłaszcza jeżeli do grobuistniał dostęp z drugiej strony, prawda? Można także zawinąć żywego czło-wieka w chusty... A przy wejściu wystarczy położyć zdechłego barana...

 — Czy te wszystkie oszustwa zostały stwierdzone? — zapytał niespo-

dziewanie Józef.

241

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 242/392

 

Między Jonatasem a Józefem leży nieprzyjaźń, która wzrosła od czasu,gdy Józef pozostał przy rozmowach z Piłatem, Jonatas zaś na żądanie Kaj-fasza zerwał z prokuratorem wszelkie stosunki. Domyślałem się, że mój

 przyjaciel, którego ta cała sprawa na pewno zupełnie nie obchodzi, chciał

tylko dopiec nasiemu. Jonatas odpowiedział ze zgryźliwą grzecznością: — Nie, nie zostały stwierdzone. Nikt ich nie szukał. Przecież wszyscy,

 jak słyszeliśmy, byli tak porwani tym... cudem. Nikomu na pewno nawet przez głowę nie przeszło, że cała ta historia mogła być zwyczajnym kłam-stwem. Mówię, rzecz jasna, o amhaarezach. Czcigodny rabbi Nikodem nie-wątpliwie zachował zdrowy rozsądek i nie uległ naiwnej wierze w obudze-nie się umarłego...

 — Jestem faryzeuszem, Jonatasie — przerwałem nasiemu. — Wierzęw zmartwychwstanie...

Posłyszałem koło siebie pomruk. Słuchająca dotychczas w ciszy sala zbu-dziła się do życia. Z ław naszych chaberim posypały się głosy:

 — Co ty mówisz, Nikodemie? I my wierzymy w zmartwychwstanie. Je-steśmy także faryzeuszami. Ale ludzie zmartwychwstaną w dzień ostatni.I wskrzesi ich Najwyższy, a nie jakiś grzesznik. Co ty mówisz? On nie możewskrzeszać!

 — A jednak — zwróciłem się do naszych — On wskrzesił. Mówionoi dawniej, że wskrzesza. Ale tym razem widziałem sam.

Po moich słowach zapadła cisza przerywana tylko szmerami szeptów.Jonatas rozłożył ręce i znowu uśmiechnął się drwiąco.

 — No, skoro rabbi Nikodem widział...

 — To nieprawda! — zawołał nagle rabbi Jonatan. — Nikodem tego niewidział! To znaczy, ja wiem, że on nie kłamie — poprawił się. — Ale nie-wątpliwie uległ złudzeniom.

 — Czy złudzeniom ulegają ci wszyscy, którzy widują Łazarza w świą-tyni i na targowisku? — odezwał się Józef. — Ja go sam widziałem, właśniewczoraj.

Znowu zrobiła się zła, naładowana gniewem cisza.

 — Tak, to prawda... — powiedział w końcu Jonatan, ciężko, jak ktoś, kto

242

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 243/392

 

musi ustąpić. — Łazarz chodzi i gada wszystkim o tym swoim wskrzeszeniu...Być może, że to było oszustwo, jak o tym powiedział czcigodny nasi. Leczoszustwo czy nie — ta sprawa musi się wreszcie skończyć! Dość podburzańze strony tego Galilejczyka! Po tym cudzie wszyscy za Nim polecą. Wiem,

co się ostatnio mówi w mieście. Czy chcecie mieć jutro wojnę z Rzymia-nami?

 — Oczywiście, że nie! — odezwał się Kajfasz. — Czcigodny rabbi Jona-tan mówi rozsądnie. Cieszymy się, że tak mówi. Nikt z nas wojny nie chce.Taka wojna byłaby naszą zgubą.

 — Trzeba skończyć z tym nieczystym! — zawołał rabbi Eleazar.

 — Słusznie. Skończmy z Nim. Wy, czcigodni — Kajfasz zwrócił się w na-szą stronę — złapaliście go, jak słyszałem, wielokrotnie na błędnej nauce.Cóż więc prostszego? Niech tylko jakiś człowiek przez was nasłany rzuci

 pierwszy kamień. I niech dobrze rzuci... Wystarczy, żeby popłynęła krew,a rzucą i inni...

 — To się nie da zrobić — Jonatan potrząsnął głową.

 — Dlaczego?

 — Nieraz już nasi ludzie chwytali za kamienie... Nic z tego nie wyszło.On jest zręczny. Ma także wielu przyjaciół. Zwłaszcza teraz.

 — Więc sprowadźmy go tutaj, zasądźmy na czterdzieści plag i zabrońmy przebywania w mieście. Niech sobie wraca do Galilei!

 — Na to już także za późno! — rozległ się głos rabbi Joela niby chrapli-we pianie starego koguta. — Za późno! On już nauczył ludzi grzeszyć i po-gardzać świętymi obmywaniami! On musi umrzeć!

 — Tak — rzekł stanowczo i ponuro rabbi Jonatan — On musi umrzeć! — Nie mam nic przeciwko temu — odezwał się Jonatas, obojętnie wzru-

szając ramionami. — Wiecie, że przez niego poniosłem duże straty. Niktteraz nie czeka na cud przy sadzawce Owczej... Niewątpliwie to człowiek szkodliwy. Ale zastanówmy się chwilę nad jednym: Jeśli go zwyczajnie ze-chcemy skazać na śmierć, nasz wyrok będzie podlegał zatwierdzeniu przezPiłata. A Piłat, znacie go, może właśnie zechce zrobić nam na złość...

243

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 244/392

 

 — Więc lepiej — wtrącił się Jehuda, brat Jonatana — załatwmy to przezsikkarystów...

 — Nie, nie! — upierał się rabbi Jonatan. Widziałem na twarzy przewod-niczącego Wielkiej Rady zaciętość. — Nie! On i sikkarystom gotów umknąć.Jego trzeba zabić, a jego naukę zniszczyć. On musi być osądzony i umrzećhaniebnie na oczach wszystkich...

 — Lecz Piłat... — powtórzył swoje zastrzeżenie Jonatas.

 — Może by to Józef załatwił... — ktoś podsunął.

 — Na mnie nie liczcie! — Józef zagrzmiał swoim tubalnym głosem. —  Nie będę handlował niczyją śmiercią. Jestem kupcem, nie mordercą!

 — Jesteś zbyt kupcem, Józefie! — powiedział zjadliwie rabbi Eleazar. — A ty zbyt kim jesteś? — odparł mój przyjaciel.

 — Uciszcie się! — zawołał nasi uderzając w ziemię swą laską. — Niekłóćcie się! Ja także uważam, że Józef nie powinien załatwiać tej sprawy.Zwróciłby tylko uwagę Piłata na to, że zależy nam na tej śmierci. A że Piłatnażarł się złota i jeszcze go pewnie nie strawił, nie zaspokoilibyśmy go byleczym.

 — Pies nieczysty! — warknął Kajfasz, który od czasu sprawy z wodo-ciągiem unosi się na każde wspomnienie o Piłacie.

 — Więc co robić? — odezwał się rabbi Jonatan. — On musi umrzeć! —  jeszcze raz powiedział z naciskiem. — Nasz układ...

 — Pamiętamy... — szybko zapewnił go Jonatas.

 — Nasi rozważa tylko — powiedział uspokajająco Kajfasz — jaką śmier-

cią powinien zginąć ten cudotwórca... — Jeszcze nie został osądzony! — ośmieliłem się krzyknąć.

Moje słowa wywołały poruszenie. Ale nasi zapanował nad nim od razu.

 — Oczywiście — rzekł patrząc na mnie i uśmiechając się nieco ironicz-nie — oczywiście, rabbi Nikodemie. Musimy go wpierw schwytać i osądzić.Dobrze i sprawiedliwie. — Zwrócił się do ław faryzejskich. — Do tegotrzeba przede wszystkim wiedzieć, gdzie on jest. Ogłoście we wszystkich

244

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 245/392

 

synagogach, że szukamy go. Naznaczmy nagrodę dla tego, kto wskaże miej-sce Jego pobytu...

 — Ale niezbyt dużą — wtrącił Kajfasz. Przesuwając palcami po wysa-dzonym drogocennymi kamieniami świętym hoszenie dodał: — Zbyt dużanagroda czyni poszukiwanego wielkim. Nagrodę wyznaczmy małą. Ot, zetrzydzieści syklów, tyle co za niewolnika, którego pobódł wół sąsiada. Wy-starczy... Nie ośmielajmy tego, który przyjdzie go wydać. To będzie na pew-no jakiś śmierdzący amhaarez.

 — Najczcigodniejszy arcykapłan ma zupełną słuszność — zauważył na-si.

 — A co dalej? — zapytał niecierpliwie rabbi Eleazar.

 — Nad tym trzeba będzie pomyśleć — rzekł Jonatas. — Może należało- by zrobić mały bunt...

 — Znowu bunt! — krzyknęło z niezadowoleniem kilku młodych faryze-uszów. — Żeby znowu cała Jerozolima została obita kijami?

Ale uciszył ich sam rabbi Jonatan.

 — Sza! — rzekł. — Nie oburzajcie się! Kij jest dobrym nauczycielem...

Gdyby nie te kije, zardzewiałaby nasza nienawiść do Rzymian. Jeszcze mo-gą się nam one przydać... Dobrze. Będziemy i my myśleli, jak ten człowiek ma zginąć. Bo On musi umrzeć!

 — Musi — powtórzyło twardo parę głosów spośród naszych chaberim.

Już myślałem, że posiedzenie na tym się skończy, gdy nagle rabbi Jona-tan znowu powstał i zwrócił się do Kajfasza:

 — Najczcigodniejszy — rzekł — otwierasz dziś nowy rok swego wła-dania. Na pewno pamiętasz, jakim przywilejem obdarzony zostałeś w dniudzisiejszym... — Byłem zaskoczony tą mową, a przede wszystkim zdumie-wającą czołobitnością, z jaką rabbi Jonatan zwracał się do swego wroga.Coś się jednak zmieniło w stosunkach między naszymi chaberim a saduce-uszami od czasu tamtego wspólnego wystąpienia przeciwko Piłatowi. — Dziś — ciągnął Jonatan — możesz prorokować przy użyciu świętych ka-mieni Urim i Tummim. Wzywamy cię i prosimy. Prorokuj! Powiedz, że ten

grzesznik musi umrzeć...

245

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 246/392

 

 — Po co pytać? — wyskoczył rabbi Eleazar. Widziałem, że i innym cha- berim nie podobało się to wystąpienie przywódcy sekty. — Po co pytać?My sami wiemy, że on jest niebezpieczny i trzeba, aby zginął...

 — Po co pytać? — odezwało się wiele głosów. Nie pojmowałem lekko-myślności rabbi Jonatana. „On kusi Najwyższego!” — myślałem. — Ale — uświadomiłem sobie nagle — jeśli proroctwo odpowie „nie”, któż wtedyośmieli się podnieść rękę na Nauczyciela? Zawziętość musiała ponieść Jo-natana. Coraz więcej głosów krzyczało: „Po co pytać?!” Lecz wielki doktor z uporem potrząsnął głową.

 — Niech święte kamienie powiedzą. Ja cię proszę, najczcigodniejszy...

 — Prosisz... — rzekł Kajfasz głosem, w którym czytało się zaskoczenie — prosisz... Czy tylko ty, rabbi, prosisz o to? Po cóż dla tak małej sprawywzywać głosu Najwyższego?

 — Ja także proszę o to! — zawołałem gwałtownie. Byłem pewny, że ra-tuję w ten sposób Nauczyciela. Najwyższy nie może przecież wypowiedziećsię po stronie niesprawiedliwości. Tutaj knuła się zbrodnia przeciwko nie-winnemu. Wobec niej powinien zagrzmieć. Kajfasz jest człowiekiem, któ-rego nienawidzę. Ale będzie prorokował jako najwyższy kapłan. W takichchwilach Przedwieczny mówi nawet przez usta grzesznika. Niech powie!Stanie się dla wszystkich jasne, że Nauczyciel jest Człowiekiem, który od

 Niego przyszedł. Niech On Go zasłoni swoją mocą, gdy ja nic zdziałać niezdołam.

 — Jeżeli chcecie... — Kajfasz rozłożył ręce. Ustępował niechętnie. Niemiał ochoty na to proroctwo i rozglądał się na wszystkie strony, szukając,kto by go od tego uwolnił. Ale wszyscy na sali stracili głowę i nie wiedzieli,

 jak się oprzeć wezwaniu Jonatana. Arcykapłan grzebał bezradnie po obszy-ciach hoszenu. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że każda odpowiedź

 proroctwa będzie dla niego kłopotliwym zadaniem: albo każe mu zabiegaćo zgodę Piłata na wykonanie wyroku, albo postawi go na straży życia nie-tykalnej już wówczas Osoby, którą on uważał przecież za Człowieka nie-

 bezpiecznego... Lecz nie mógł się już cofnąć. Arcykapłan musi prorokowaćna wezwanie dwóch członków Sanhedrynu. — Jak chcecie — powtórzył.

Jeszcze raz rozejrzał się. Nawet Jonatas, taki zwykle zręczny, nie umiał munic poddać. A nasi chaberim stracili się zupełnie wobec nagłego wystąpienia

246 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 247/392

 

zwierzchnika Wielkiej Rady. — Módlcie się — powiedział Kajfasz — abyPan zesłał swą odpowiedź poprzez moje ręce... — W końcu rozłożył szerokoramiona, pochylił głowę, zaczął odmawiać formułę proroctwa: — O Adonaj,Sabaoth, Szekinah! Daj swój znak mnie, Twemu arcykapłanowi, któregoś

raczył wezwać do swej służby. Daj mi znak i powiedz: czy dla dobra na-rodu Twego wybranego trzeba, aby tamten Człowiek zginął? Daj znak! Otowkładam prawą rękę do świętego hoszenu. Czuję pod palcami dwa świętekamienie, Urim i Tummim. Nie wiem, który jest czarny, a który złoty. Aleten, który wziąłem, niech będzie Twoją odpowiedzią. Jeżeli to Urim — zna-czyć będzie, że odpowiedziałeś „nie” na moje pytanie. Jeśli Tummim — odpowiedziałeś „tak”. O Adonaj, Sabaoth, Szekinah! Siedmiokroć Święty

 — wzywam Cię! Już wybrałem kamień. Wydobywam go teraz ze świętejtorby. Oto znak Najwyższego! Patrzcie!

Otworzył swą pulchną dłoń. Ludzie poderwali się z ław i otoczyli kołemarcykapłana.

 — Tummim! Tummim! — buchnął naraz krzyk. Zaparło mi oddechw piersi. — Tummim! — słyszałem obok siebie. — Pan powiedział! Onmusi umrzeć!

Co to znaczy, Justusie? Odpisz mi prędko, co może znaczyć takie proroc-two! Więc On powinien zginąć? — Jakżeż nieprawdopodobne skutki ścią-gnęło to wskrzeszenie. Dałem natychmiast znać Łazarzowi i kazałem mu

 powiedzieć, by przekazał wiadomość Nauczycielowi. Od tego czasu upły-nęło parę tygodni. Nasi chaberim wciąż naradzają się, jak Go schwytać.Wezwanie do wydania Go zostało ogłoszone we wszystkich synagogach.A On tymczasem, jakby nigdy nic, przybywa do Betanii! I Łazarz zaprasza

mnie, abym przyszedł...Pójdę jednak... A wróciwszy, zaraz napiszę do ciebie. Ale ty nie czekając

na mój nowy list odpisz mi, co o tym wszystkim sądzisz.

247 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 248/392

 

List XX

 Drogi Justusie!

Byłem w Betanii, widziałem się z Nim... Ale to, co się stało później od-suwa w cień ucztę w domu Łazarza, ucztę, z której powróciłem w nastrojumelancholijnym. W dwa dni później miał miejsce dzień wstrząsający. Nigdyniczego podobnego nie przeżyłem. Wydawało mi się... Nie, nie wydawałosię — byłem pewny! Krzyczałem, a obok mnie setki ludzi krzyczały to sa-mo co i ja. Na pewno wiesz, co to znaczy poczucie takiej wspólnoty. Leczwieczór przyniósł niepokojące otrzeźwienie. A wreszcie dzisiaj...

Muszę jednak zacząć od początku. Poszedłem do Betanii. Łazarz wydałucztę dla Nauczyciela i Jego uczniów. Poza nimi byłem tylko ja jeden. Pisa-łem ci, że Łazarz został pobity przez strażników, gdy szukali Nauczyciela.Okazuje się, że złamano mu wtedy rękę i kilka żeber, wybito oko, pokale-czono go na całym ciele. Krzyczano bijąc go, aby sobie dobrze zapamiętał,że nie był nigdy umarły. Człowiek, który wstał z grobu w pełni sił męskich,

 jest teraz skurczonym boleśnie kaleką. Nie mógł wstać, aby nas powitać.A przecież gdy Nauczyciel zbliżył się do niego, porywczo chwycił Jegorękę i przycisnął ją do ust. Siedząc po drugiej stronie stołu myślałem: „Towskrzeszenie nie stało się jednak zbyt wielkim dobrodziejstwem dla Łaza-rza. W poprzednim swym życiu zaznał ludzkiej czci i szacunku. Teraz od

 początku spotykają go krzywdy i cierpienia. Śmierć Rut była końcem jej

męki. Czyżby to wskrzeszenie miało się stać dla Łazarza jej początkiem?Lecz w takim razie po co On go wskrzeszał? I za co Łazarz okazuje Mu tylewdzięczności?”

Siedziałem zatopiony w tych myślach, kiedy poczułem na sobie Jegowzrok. Podniosłem głowę. On patrzył na mnie, jakby mnie wołał. Musiałemzapytać:

 — Czy chcesz czego, Rabbi?

248

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 249/392

 

 — Chcę cię zapytać, przyjacielu — tak teraz zawsze mówi do mnie — czy lubisz przypowieści...

 — Lubię, Rabbi. Mądrość życia wydaje się najjaśniejsza w maszalui w haggadzie. Układałem ich wiele...

 — Posłuchaj w takim razie tej, którą ja ci powiem. Wyszedł gospodarz,aby siać. I rzucił ziarno przed siebie. Jedno padło na ziemię dobrą, miękką, pulchną i wilgotną — i prędko zapuściło korzeń. Ale drugie padło na ziemiętwardą i jałową. I choć także korzeń zapuściło, choć strzeliło kiełkiem — kiełek ten był słaby jak dziecko, które dopiero zaczyna stawać na nogi. Leczgospodarzowi żal się zrobiło ziemi, z której wyrastał nędzny kłos. Jeszczeraz wziął się do niej; głęboko wzruszył ją motyką, wybrał kamienie, które

w nią wrosły, zaczął polewać wodą...

A kiedy przyszła pora żniw, zbiór z ziemi złej był równie obfity jak z zie-mi dobrej. I rzekł gospodarz: „Nie żal mi mojej pracy i starań, bo droższami się stała teraz ziemia, w którą tyle włożyłem wysiłku. I owoc godny przy-niosła...” Cóż myślisz, przyjacielu, o tej przypowieści?

 — To ładny maszal! — powiedziałem. — Chciałeś przez niego powie-dzieć niewątpliwie, że dzięki pracy człowiek może nawet z najlichszej rze-czy uczynić coś cennego?

 — Dobrze zrozumiałeś — pochwalił mnie. W Jego pochwale była jednak  jakby dobrotliwa wyrozumiałość: można by pomyśleć, że mówi do dziecka,które pojęło z Jego słów tylko tyle, na ile je stać. — Nie ma muszli tak nę-dznej — mówił dalej — z której by się nie dało wydobyć perły. Nie ma owcyw stadzie, która by nie była warta szukania jej po nocy wśród skał i cierni...Ale tak robi tylko gospodarz dobry... Dlatego też Syn Człowieczy podlewa

słabe kłosy i idzie na poszukiwanie zagubionych owiec...Wydało mi się, że coś nowego wyłania się z Jego słów. On chyba ma na

myśli swoich uczniów i tłumaczy mi delikatnie w przypowieści, dlaczegoich właśnie sobie wybrał. Mój wzrok pobiegł w krąg po ich twarzach: są takie nielotne i jakby napiętnowane skłonnościami do kłótni. Zła ziemia,wymagająca wielkiego starania. I nie wiadomo jeszcze, jaki owoc przyniesie.On dalej patrzył na mnie i zdawał się znowu żądać, abym Go pytał.

 — Lecz — odezwałem się — nie zawsze trud gospodarza przynosi plon...

249

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 250/392

 

 — Nie zawsze — przyznał. Po Jego twarzy spłynął smutek. — Nie za-wsze — powtórzył. — A przecież Syn Człowieczy każdej godziny gotów jest iść, choćby w deszcz i w burzę szukać zbłąkanej owcy. Jak kobieta, którazgubiła denar i póty wymiata izbę, aż go znajdzie. Jak rolnik, który póty

nawozi, skopuje i nawadnia złą ziemię, aż ona da dobry owoc...Opuścił głowę. Znowu na tego Człowieka przyszedł żal i przygiął Go do

ziemi, jak zbyt obfity owoc przygina młodą, nie dość jeszcze silną jabłoń.I nagle błysnęła mi w głowie myśl: ten Człowiek zawiódł się także! Oczeki-wał zwycięstwa. Ale że potrzebował towarzyszy, wybrał ich sobie spośródnajwiększej hałastry. To był błąd, ciężki błąd. On był przekonany, że jednak  potrafi tych rybaków, rzemieślników i celników przerobić! Nie przerobił ich!

Pozostali, kim byli. To, co On teraz mówi, jest tylko pocieszaniem siebie.Wbrew oczywistości i doświadczeniu twierdzi, że nie ma złej ziemi, z której

 by nie można było wydobyć dobrego plonu. Z tej amhaarezkiej ziemi nicmądrego nie wyrośnie. On to czuje, choć jeszcze się upiera...

Lecz czemu żądał niepodobieństwa? Amhaarez pozostanie zawsze am-haarezem. Można coś zrobić dla polepszenia jego doli, nigdy jednak niezrobi się niczego razem z nim. Dlaczego nie zwrócił się do takich ludzi jak 

 ja? Nie potrzebowałby się potem skarżyć, że zła ziemia mimo obróbki dałazły owoc... Wtedy po naszej pierwszej rozmowie, wyszedłem wstrząśniętyi porwany. Byłem gotów iść za Nim. Udałem się do Galilei. Czekałem nagest z Jego strony. Gdyby był uzdrowił Rut... Wtedy zrobiłbym dla Niegowszystko...

Usługiwała nam Marta, jak zawsze czujna i starająca się, by nikomu ni-czego nie brakło. Marii nie było w izbie. Byłem tym zdziwiony: ona zwykle

nie odchodzi od Nauczyciela; siedząc obok zdaje się pochłaniać każde Jegosłowo. Tym razem nie widziałem jej od przyjścia. Lecz właśnie kiedy sięnad tym zastanawiałem, zobaczyłem ją wchodzącą do izby. Szła schylona,

 bosa, z rozsypanymi na ramionach włosami, trzymała coś w ręku przyci-skając do piersi. Robiła wrażenie płaczki, a nie kobiety witającej godnegoi upragnionego gościa. Nawet wówczas, gdy Łazarz leżał w grobie, nie wy-dawała się tak pełna rozpaczy. Szła cicho, na palcach, wzdłuż ściany, jakbynie chcąc zwracać na siebie uwagi. Zatrzymała się z tyłu za łożem Nauczy-ciela. Spod włosów, które pasmami opadały jej na twarz, widziałem jej oczy,

250

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 251/392

 

ściemniałe, że wydawały się prawie czarne, zmrużone lekko, jak gdyby ha-mowanym bólem. Nagle odjęła ręce od piersi i wtedy zobaczyłem, że trzymaw dłoni piękny alabastrowy flakon. Zręcznym ruchem skruszyła mu szyjkę.Odurzająca woń napełniła od razu całą izbę. To musiał być cenny olejek, na

rynku zwany „królewskim”, niezmiernie kosztowny. Pozwoliła mu spłynąćna włosy Nauczyciela. Teraz delikatnie zbierała na końce palców rozsypanekrople i rozcierała je wzdłuż czarnych pasm niby zręczny układacz fryzur.

Rozmowa, jaka się toczyła przy stole, urwała się nagle. Podczas gdy Na-uczyciel tego wieczoru wydawał się smutny i milczący, Jego uczniowie byli bardziej jeszcze gadatliwi niż zwykle. Terkotali niby rozpędzone kołowrotki,śmieli się lub spierali ze sobą. Teraz jednak ucichli, patrząc bez słowa na

 Niego i na Marię. Nie mówili nic, ale ich miny zdawały się wszystkie wy-rażać jedną myśl. Wybąkał ją Filip:

 — Ho, ho, co za zapach! Prawdziwy „królewski”. Taki flakon musi ko-sztować ze dwa denary...

 — Trzy — sprostował Judasz z fachową znajomością rzeczy. — Całe trzydenary.

 — Pięknie pachnie...

 — Ale jaki koszt! — zawołał Szymon Zelota.

 — Można mieć pachnący olejek za tańsze pieniądze — zauważył JakubWiększy.

 — Po co w ogóle olejek? — zawołał Judasz. — Tylko rozpustne dziewkiużywają takich pachnideł. Po co olejek? Zamiast wydawać na niego pienią-dze, należałoby je rozdać biednym!

Ostatnie jego słowa klasnęły niby policzek. Patrzył na Marię i widać było,że kieruje przeciwko niej swoje uwagi. Jego niechęć do niej musi pocho-dzić z czasów dawniejszych — tyle w niej zastarzałej namiętności, narosłejwielokrotnie przeżuwanymi gniewami. On musiał ją znać przedtem. Wie,

 jakimi słowami najbardziej jej dokuczyć.

 — Nieprawdaż? — zwrócił się do innych uczniów.

 — Słusznie, słusznie — przytaknęli mu zgodnym chórem. — Słusznie.

251

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 252/392

 

Dobrze mówisz. Judasz ma rację. Po co takie kosztowne olejki? Lepiej było pieniądze rozdać ubogim... Rabbi byłby na pewno bardziej ucieszony.

Kobieta bez słów osunęła się na kolana. Nie próbowała się bronić. Widzia-łem jej twarz pod czerwonozłotą falą rozsypanych włosów tuż przy stopie

 Nauczyciela. On widząc jej smutek dotknął delikatnie dłonią jej czoła i po-gładził ją po głowie. W kole rozgadanych uczniów, wykrzykujących swojeuwagi, tych dwoje było niby para obcych dotkniętych cierpieniem, któregoich otoczenie nie podziela, a nawet nie umie zrozumieć.

 — Czemu ją ranicie? — powiedział cicho. — Kocha mnie i chciała miusłużyć. Biednych zawsze będziecie mieli obok siebie i obyście o nich nigdynie zapomnieli! Ja jednak niedługo już będę z wami... I ona namaściła moje

ciało na śmierć, do grobu... Nie wyrządzajcie jej przykrości. Powiadam wam:Gdziekolwiek na świecie mówić się będzie o Nowinie, którą przyniosłem,wspominać się będzie także jej uczynek...

Uczniowie zamilkli. Zrobiła się cisza. Jego słowa musiały być dla nichwstrząsem: od razu zwarzyła się ich radość. Spoglądali po sobie wzajem

 pytająco i lękliwie, porozumiewali się wzrokiem, szeptali coś do siebie.„Na śmierć? Na śmierć? — słyszałem. — Co On znowu mówi?”

Jeszcze raz odezwał się za wszystkich Filip. W jego dużych bezbarwnychoczach stały łzy.

 — Rabbi, my także kochamy Cię... — wyjąkał. — Po co nam mówiszo swej śmierci? Jeżeli nie pójdziesz do miasta, nic Ci się nie stanie... Nieidź...

 — Nie idź — powtórzyli inni.

Powolnym, ale stanowczym ruchem potrząsnął głową jak ktoś, kto oddawna powziął decyzję i uważa ją za niezachwianą.

 — Muszę tam iść... — powiedział.

 — Lecz kapłani i faryzeusze dowiedzą się o tym! — zawołał Judasz.

Utkwił w nim swój wzrok spokojny, lecz nieskończenie smutny.

 — Cały świat — odparł — będzie o tym wiedział...

252

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 253/392

 

Cały świat dowiedział się o tym rzeczywiście!

Jeszcze stoi mi w oczach początek wydarzeń tego dnia. Szedłem do świą-tyni przez ulice kipiące mrowiem ludzkim. Krzyk, jaki słyszałem spozamurów od strony Cedronu, nie zwrócił nawet mojej uwagi. Miasto w przed-dzień świąt pełne jest krzyków, śpiewów, hałasów, sprzeczek i targów. Nie-które pielgrzymki przybywają do miasta ze śpiewami i przy dźwiękach kin-nor. Byłem zamyślony, nie zdawałem sobie sprawy, że coś niezwykłegodzieje się w pobliżu. Nagle ktoś obok wykrzyknął moje imię głosem znajo-mym mi, a jednocześnie brzmiącym dziwnie obco. Podniosłem głowę i zo- baczyłem przed sobą rabbiego Joela i Jonatana. Nie tylko głosy obu wielkichdoktorów brzmiały dziwnie: ich wygląd wydał mi się jeszcze dziwniejszy.

To nie byli w tej chwili dostojni soferim, którzy pogrążeni w myślach suną  przez miasto obcy hałaśliwemu tłumowi. Miałem przed sobą dwóch pod-nieconych ludzi, gwałtownie wymachujących rękami. Obskoczyli mniez dwóch stron.

 — Rabbi Nikodemie! Co On zamierza zrobić? Ty wiesz na pewno... Cze-go On chce?

 — Kto? Kto, czcigodni? — nie wiedziałem, o co mnie pytają.

 — No — On! Ten wasz... Prorok! — wykrztusił rabbi Joel. W jego sło-wach nie było słychać w tej chwili pogardy, a jedynie przerażenie.

 — Nie wiem nic. Jego nie ma — odpowiedziałem niepewnie, zaskoczonyich słowami.

 — Jak to nie ma? Jak to nie ma? — zawołali jednocześnie. — On tuwłaśnie idzie na czele tysięcy ludzi. Wszyscy amhaarezi pobiegli do niego.Wszyscy ludzie... Czego On chce, Nikodemie? Przecież ty jesteś z Nim za- przyjaźniony... On chyba nie każe zabijać? — bąknął rabbi Joel. — Prawda,że On dobry...?

 — Idzie tutaj?

 — Nie słyszysz? Patrz! — porwali mnie za ręce i pociągnęli pod portyk.Poprzez koronkę kolumn ujrzałem rzeczywiście olbrzymi pochód, któryzsuwał się drogą z góry Oliwnej w wąwóz Cedronu. — Patrz! — wołał Joel

 — wszyscy za Nim poszli! Cała Jerozolima! Wielu naszych chaberim! Idą,machają gałęźmi, rzucają płaszcze pod nogi osła, na którym jedzie... Pewno

253

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 254/392

 

to ty powiedziałeś Mu o tej haggadzie, która mówi, że Mesjasz przyjedziena ośle... Słyszysz? Krzyczą: „Chwała Synowi Dawida!”

 — On jest Synem Dawida — powtórzyłem odruchowo.

 — Być może, być może... Skoro mówisz... — gdakał Joel. — Lecz po-wiedz: co On chce zrobić? Czy rozpędzi Sanhedryn i ogłosi siebie Mesja-szem?

 — On — mówiłem wsłuchując się w krzyki, które w miarę zbliżania się pochodu przechodziły w łomot burzy, i patrząc na ludzi, którzy wysypywalisię z bram miasta naprzeciw nadchodzącym — On chce swego Królestwa...

 — Jego Królestwo to panowanie amhaarezów, celników i nierządnic! — 

syknął z zimną zawziętością rabbi Jonatan. — Lepiej, żeby naród nigdy nieodzyskał wolności, niż żeby miał mieć takiego Króla!

 — Najczcigodniejszy! — zapiał podnosząc z przerażenia obie ręce w góręi niespokojnie spoglądając na mnie rabbi Joel. Pojąłem, że czcigodny ofiar-nik za grzechy Izraela boi się i gotów jest nawet uznać w Nauczycielu Me -sjasza, byleby tylko on sam nie postradał życia w przewrocie. Ale nienawiśćJonatana nie zna ustępstw. Ten człowiek nigdy nikomu nie ustąpił i jestem

 pewny, że nic go nie zmusi do ustępstwa. Wolałby ponieść śmierć niż ulec.Krzyk nadchodzących buchnął pod podwójnym łukiem Złotej bramy.

Ogarnął mnie zapał i upojenie. Na chwilę zapomniałem o wszystkich swo-ich zmartwieniach, troskach i lękach. „Nareszcie — myślałem. — On wy-stąpił!”. Okazał, kim jest. Tamto wszystko: Jego ucieczki, lęki, przepowie-dnie śmierci — to było tylko próbowanie uczniów. Skończył się jednak czas

 próby, a nadeszła chwila zwycięstwa. Teraz już On nie będzie błąkającymsię Nauczycielem, ściganym przez wszystkich. Wystąpił — a cały naróduwierzył w Niego. Sądziłem, że ma wrogów, że stracił znaczenie i sympatięu ludzi. Nic podobnego! Krzyk, jakim Go witało miasto, mówił o triumfie.A ten wystraszony Joel i próżno złoszczący się Jonatan byli jak bezradneliście, które zmiata z gałęzi potężny poryw zimowego wiatru. Jeszcze są wprawdzie Rzymianie... Ale w tej chwili nie wydawali mi się straszni. Nicnie wydawało mi się straszne. Nagłość zmiany sytuacji napełniła mnie nie-zmierną ufnością w potęgę Nauczyciela. „On wszystko potrafi — myślałem.

 — On jest Mesjaszem! Ukrywał się, lecz teraz wystąpił. Jozue kazał zatrą-

254

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 255/392

 

 bić, a zawaliły się mury Jerycha. Cóż Rzymianie? Może zgodzą się Go uznać?Zresztą On zawsze wszystko potrafi...”

 — Mesjasz — powiedziałem patrząc wyzywająco w oczy Jonatanowi — będzie taki, jakiego nam ześle Najwyższy.

Odpowiedział z zaciekłością równie wyzywającą:

 — Takiego Mesjasza nie chcemy, choćby Go przysłał sam Szekinah!

Pochód wwalił się już na dziedziniec. Nie miałem ochoty spierać siędalej z Jonatanem. Ten człowiek, którego bezwzględność budziła we mniezawsze niepokój, teraz tak jakby przestał dla mnie istnieć. Minąłem go jak rzecz bez znaczenia. Wyłamałem gałąź z drzewa i pobiegłem naprzeciw

nadchodzącym. Słyszałem za sobą człapiące kroki Joela. Wielki doktor czułsię widać bezpieczniejszy obok mnie.

 Nie było łatwo przecisnąć się do Nauczyciela. Setki, tysiące ludzi ota-czały Go zbitą ciżbą. Wszyscy krzyczeli na Jego cześć. To był triumf, w jakinie uwierzyłbym nigdy, gdyby mi ktoś zapowiadał go poprzedniego dnia.Z gęstwy ludzkiej dochodził niby huk bębna głos Szymona. Uczniowie ota-czali swego Mistrza jak gwardia swego króla. Wcisnąwszy się między ludzi

zobaczyłem Nauczyciela, w chwili gdy zsiadał z osła, na którym przyjechał.Uczniowie promienni i zachwyceni zwycięstwem nie odstępowali Go anina krok. Wśród nich widziałem Judasza. On także zdawał się pękać z dumy.Biegał, miotał się, wydawał rozkazy: jednym ludziom kazał się cofać, in-nym pozwalał podejść bliżej do Nauczyciela. Zobaczywszy mnie skinął migłową, ale tak niedbale, jakbym nie był wielkim faryzeuszem, a on — kup-czykiem z Bezety. To już nie był tamten nędzarz ukrywający swe złości podmaską pokornego uśmiechu, ale najwyższy z dworaków królewskich.

 — Podejdź, rabbi — powiedział łaskawie. — A ty — wrzasnął na jakie-goś amhaareza, który pchał się ku Nauczycielowi — cofnij się! Śmierdzisz!Cofnij się, słyszysz? Czy ci raz nie powiedziałem? Czego tak wybałuszyłeśgały?

Tłum obok krzyczał i śpiewał.

 — Hallelujah! Hallelujah! Witaj, Synu Dawida! Błogosławiony, który

 przyszedł w imię Najwyższego! Hoszi’ah nna! Witaj, Królu, który przyby-łeś na oślęciu! Hallelujah!

255

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 256/392

 

 — Ach — usłyszałem za sobą szept — On nie powinien pozwolić tak mówić. To grzech, to wielki grzech...

Joel powiedział to cicho, ale Nauczyciel, który zsiadłszy z osła szedłw stronę Przybytku i właśnie nas mijał, musiał jego słowa usłyszeć. Zwró-cił nagle twarz w naszą stronę. Wbrew ogólnej uciesze nie było na niej ra-dości. Podobnie jak wtedy, gdy ulegając prośbom uzdrawiał i oczyszczałludzi, miał teraz w oczach smutek i wyraz przymusu. Gdy szedł otaczającygo amhaarezi rozścielali teraz pod Jego stopy swoje płaszcze. Stąpał po nich,lecz w taki sposób, jakby okazywany hołd był Mu raczej przykry. Bose Jegostopy odcinały się wyraźnie na czarnej cylicji. Nie zatrzymując się patrzyłna Joela, a świątobliwy doktor kurczył się pod tym spojrzeniem niby usy-

chający od żaru słońca grzyb. — Jeżeli ci ludzie umilkną — powiedział — kamienie będą wołać...

I szedł dalej, a ja pobiegłem za Nim. Lecz po chwili zatrzymał się jakbywstrząśnięty obrazem, jaki zobaczył. Schody Przybytku jak zawsze w dniachświąt oblepione były straganami. Tutaj sprzedawano zwierzęta ofiarne, tutajtakże, na najwyższej kondygnacji schodów, pod samymi bramami, praco-wało dwadzieścia stołów zmieniaczy monet, opłacających od swych trans-

akcji ciężki haracz Kajfaszowi. Z krzykiem idących za Nauczycielem ludzizlał się w jedno wrzask targujących, brzęk monet rzucanych na kamieniedla wypróbowania dźwięku lub dzwoniących o szalki wag, meczenie owiec,

 porykiwanie krów i cieląt, gruchanie gołębi i łopot ich skrzydeł. To targo-wisko tuż pod bramami Przybytku jest widokiem obrzydliwym. Nie powinnomieć tutaj miejsca. Ale przyznaję, że przywykliśmy już do niego. Zresztą od pierwszej chwili wprowadzenia się do nowej świątyni kapłani wzięli je

w swoje łapy i uczynili z niego źródło swoich bogactw. On już nieraz pew-no widział ten targ. Ale dziś patrzył na niego wzrokiem płonącym, jakbyzobaczył go po raz pierwszy. Jego twarz zdradzała kolejno uczucia wstrętu,oburzenia, zgrozy, wreszcie gniewu. Gniewu — ale nie wściekłości. W jegooczach nie pojawia się nigdy płomień nienawiści. Nie miał jej wtedy, gdy powolnym, rozmyślnym ruchem rozplątywał rzemień, którym miał przewią-zane biodra, i składał go w bicz. Tłum, idący za Nim, odruchowo zatrzymałsię. Nauczyciel szedł sam ku schodom, wolno, jak człowiek, który idzie wy-konać przykrą, lecz konieczną pracę. Był bardziej żałosny w swym gniewie

256 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 257/392

 

niż groźny. Tamci nawet Go nie spostrzegli, tak bardzo byli zajęci kupowa-niem i sprzedawaniem. Nie zauważony przeszedł przez tłum, wstąpił nasam szczyt schodów. Potem zbliżył się do jednego ze stołów bankierskich.Solennie i majestatycznie uderzył w blat swoim rzemieniem, a potem ze-

 pchnął stół ze schodów. Struga złota posypała się na kamienie pod nogi tło-czących się, waga z brzękiem szalek stoczyła się na sam dół. Zmieniacz ze-rwał się ze swego stołka i zakrzyczał dzikim głosem, jakby go ktoś obdzie-rał ze skóry. Skoczył ku Nauczycielowi; wydać się mogło, że się chce rzucićna Niego. Ale zaraz, jakby odepchnięty, cofnął się i dał nurka między ludzizbierać rozsypane monety.

A Nauczyciel szedł dalej w gąszcz kupczących, zwalając stoły, strącając

klatki, rozrzucając zagrody dla bydła. Nad targowiskiem podniósł się zarazwrzask i lament. Nikt Mu się jednak nie próbował sprzeciwić. Kupcy chwy-tali za swoje towary i uciekali z nimi ze schodów. Przed samotnym Człowie-kiem zmykały setki ludzi wyposażonych w najformalniej wypisane i opieczę-towane zezwolenia na uprawianie handlu w obrębie świątyni. Ciżba, którazaśmiecała schody, spłynęła z nich niby kurz zmyty strumieniem deszczu.

 Nauczyciel został sam — biała wysoka sylwetka z rzemieniem zwisającym

z opuszczonej ręki. Obok Jego stóp walało się kilka zgubionych monet nibyziarna bursztynu — i wiele zielonoczarnych brył nawozu niby kępy mor-skiego ziela pozostawionego przez morze, które odpłynęło. Na opustosza-łym wybrzeżu pozostał Człowiek, przed chwilą majestatyczny i potężny,teraz zgarbiony i zda się — nagle wyzuty z sił. Lecz tłum tego nie widział.Dla niego był to Pogromca kapłańskiego wyzysku, Triumfator, Zwycięzca,Król i Mesjasz. Z nowym zapałem i entuzjazmem zaczęto wznosić okrzyki:

 — Chwała Synowi Dawida! Chwała! Cześć Ci, Królu, któryś przyszedłw Imię Najwyższego! Hoszi’ah nna! Hoszi’ah nna!

Uczniowie zbliżyli się ku Niemu, otoczyli Go kołem. Kiedy podszedłem bliżej, usłyszałem, że coś do nich mówi. Lecz słowa, które doszły do moichuszu, zdumiały mnie i przestraszyły. Kończył:

 — Ogarnęła mnie trwoga... Czy mam jednak powiedzieć Ojcu: „Wybawmnie?” Nie, po to przecież przyszedłem...

Jeszcze coś mówił, czego nie dosłyszałem... Zagrzmiało, jakby piorun

257 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 258/392

 

 padł tuż obok. Podniosłem głowę w górę, ale nie zobaczyłem chmury. Po jasnoniebieskim pogodnym niebie płynęło tylko kilka białych obłoczków.

Gdy ja wciąż szukałem, skąd nadchodzi burza, w tłumie podniósł siękrzyk:

 — Anioł przemówił do Niego! Anioł przemówił! Oto prawdziwy SynDawida! Hallelujah!

 Nie zaprzeczył. Zapytał, kierując swe słowa do uczniów:

 — Słyszeliście? To był głos dla was. — Podjął solennie: — Oto sąd roz- począł się nad światem. Teraz trzeba, abym został podciągnięty na krzyż,a wszystkich do siebie przycisnę...

 — Nie mów tak! — zawołał Szymon. — Nie mów tak! — krzyczeli ucz-niowie. — Nie psuj naszej radości! Mesjasz nie umiera! Nie może umrzeć!Mesjasz żyje wiecznie! Nie mów tak...!

 — Nie mów! — zawołałem także. — Mesjasz nie umiera...

Ale czułem, że mój zachwyt i moja radość już się skończyły. On je za-sypał lękiem, jak żołnierze wroga zasypują kamieniami studnie w zdoby-tym kraju. Nie rozumiem: po co On przychodził porywając za sobą tłumy,

 by teraz wymykać się ukradkiem z miasta do Betanii? Prawdę powiedział:cały świat dowiedział się o Jego potędze. Ale On zapaliwszy tę lampę — zaraz ją zgasił. Ludzie jak Joel ochłonęli już na pewno ze swego strachui nienawidzą Go jeszcze bardziej za tę chwilę swojej słabości. A saduceusze?Dla nich rozpędzenie targowiska musiało się stać zaczynem piekielnegogniewu! Wyobrażam sobie Kajfasza! Dotychczas udawali, że występują 

 przeciwko Nauczycielowi tylko na nasze życzenie. Teraz gotowi się ścigać

z naszymi chaberim w swej chęci zabicia Go!Po co Mu był ten triumf, skoro to nie jest zwycięstwo?

Awreszcie dziś:

Przyszedł rankiem do miasta i przez parę godzin przebywał pod porty-kami. Zobaczyłem, że w tłumie, który Go otaczał, znajduje się wielu mło-

dych faryzeuszy, widocznie wysłanych przez Wielką Radę, aby Go śledzili.On musi o tym doskonale wiedzieć, a przecież, jakby lekceważąc niebez-

258

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 259/392

 

 pieczeństwo, tym ostrzej atakuje naszą sektę. W pewnej chwili słysząc, jak ludzie, którzy się do Niego zwracali, nazywają Go Synem Dawida, zapytałstojących obok chaberim:

 — Czyim, według was, synem będzie Mesjasz?

 Niechętnie i z ociąganiem odpowiedziało mu kilka głosów:

 — Dawida. Tak mówią prorocy...

Jakby Mu było mało tej odpowiedzi, zapytał znowu:

 — A co znaczą słowa psalmu: „Rzekł Pan Panu memu: Siądź na prawicymojej, a wszystkich Twoich wrogów podścielę ci pod nogi"? Więc Dawidnazywa Panem swego własnego syna? Jak to może być? Jak wy to tłuma-

czycie?Spojrzeli po sobie chmurnie i ze spuszczonymi głowami odeszli nic nie

odpowiedziawszy. Wiódł za nimi wzrokiem pełnym smutnej miłości. Potem powiedział:

 — O głupcy i ślepcy! — I teraz nie było w Jego głosie zaciętości. — Głupcy i ślepcy... — powtórzył, kiwając głową. Podjął znowu z goryczą. — Tyle razy posyłałem wam moich proroków, lecz wyście ich wszystkich ka-

mienowali i zabijali! Dopełnić się musi miara waszych zbrodni! O, miasto! — wybuchnął, wciąż nie gniewem, tylko żalem rozpaczliwym i bolesnym. — Miasto zabijające proroków i tych, których do ciebie posłano! — Stałz wyciągniętymi rękami, patrząc na leżące u swych stóp lepianki Ofelu i na

 pałace na zboczach Syjonu. — O, miasto! — wołał głosem zawodzącym, jak zawodzi matka po synu, który odszedł w świat i zaginął. — Tyle razychciałem zebrać twoje dzieci, jak kura zbiera pisklęta pod swe skrzydła, lecz

nie chciały! O, miasto! Czeka cię zguba! Zostaniesz puste jak dom, który przewiały wiatry. A i oni nie zobaczą mnie, póki nie powiedzą: „Błogosła-wiony, który przychodzi w Imię Najwyższego...”

Po Jego policzkach spływały grube łzy. Ludzie wokół milczeli. Zasko-czeni byli Jego wybuchem i przejęci Jego słowami, mimo że ich nie pojmo-wali. On wydaje się każdego dnia smutniejszy. Nawet twarz Mu zeszczu-

 plała i pobladła, jakby jej nie chciało ubarwić tegoroczne wiosenne słońce.

Skinął na uczniów, by szli za Nim, i ruszył w stronę Złotej bramy. Powę-drowałem razem z nimi. Zbliżył się wieczór i zębaty cień muru nakrywał

259

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 260/392

 

niby płaszczem wąwóz, sięgając daleko, aż po grób Absalona. Za to rozległystok góry Oliwnej pławił się w różowym blasku. W zamarłym powietrzu

 było cicho.

Minęliśmy bramę i zaczęliśmy zstępować w głąb parowu. Nauczyciel postępował przodem, milczący i zgarbiony, jakby wciąż jeszcze płakał nadmiastem, któremu przepowiedział zagładę. Uczniowie wlekli się za Nim,zbici w małą gromadkę, niby stado wystraszonego ptactwa. Cicho wymie-niali między sobą jakieś uwagi. Ich pewność siebie, jaką okazywali przedtrzema dniami, znikła bez śladu. Na końcu szliśmy ja i Judasz. Uczeń z Ka-riothu stał się znowu małym człowieczkiem, trawionym skrytymi gniewami.Gdyśmy weszli na most, pod którym płynął szumiąc jeszcze zasobny w wodę

 potok, powiedział cicho i prędko: — Widzisz, rabbi, widzisz... On znowu się cofa. Nie chce... Wtedy, gdy

zechciał, porwał za sobą wszystkich. Więc może. Lecz nie chce. DlaczegoOn nie chce?

 — Nie wiem... — mruknąłem.

 — Dlaczego On nie chwycił wtedy władzy w ręce? — pytał dalej Judaszgorączkowym szeptem. — Mógł to zrobić, mógł.... Ale On zdradził. Zdra-dził sprawę...

 — Jaką sprawę? — zapytałem, nie bardzo myśląc o tym, czego się chcędowiedzieć.

Podniósł na mnie swe przekrwione oczy. Na Judaszu znać także ostatniedni: schudł, zbrzydł, sczerniał, można by pomyśleć, że zmalał i spokracz-niał. Przypomina mi teraz, sam nie wiem dlaczego, wielkiego pająka, któryod dawna nie miał muchy w swych łapach!

 — Sprawę... — zaczął, ale urwał. Spojrzał na mnie spode łba wzrokiem,w którym, zdawało mi się, czytałem nienawiść. — Ty tego, rabbi, nigdy niezrozumiesz... — mruknął po chwili wymijająco.

 Nie odezwał się więcej i ja nie podejmowałem rozmowy. Bo i o czymmiałem z nim mówić? Zupełnie kogoś innego szukał każdy z nas w Nauczy-cielu. On jednak nie odpowiedział na oczekiwanie żadnego z nas. I nie dlate-

go, że jest kimś małym. Raczej wydaje się być kimś zbyt wielkim, większymod wszystkiego, czego się po Nim spodziewali. Kiedyś, gdy przychodzili

260

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 261/392

 

do Niego setkami chorzy, by ich uzdrawiał, patrzył na nich takim wzrokiem, jakby się ich pytał zdziwiony: „Tylko tego chcecie?” Wobec wszystkich na-szych wymagań zdawał się mieć taką samą odpowiedź: „Tylko tyle chcecie?To, co wam przyniosłem, jest bez porównania cenniejszym darem...” Lecz

w takim razie cóż On takiego przyniósł? Czy słońce inaczej świeci, odkądOn chodzi po ziemi i opowiada o tym swoim Królestwie?

Wynurzyliśmy się tymczasem z cienia i poczęliśmy wstępować na ocie-kające blaskiem zbocze. Cienie naszych postaci wyciągały się przed nami,łamiąc się na stopniach wbitych w czerwoną, gliniastą ziemię. Szare oliwkiskrzyły się w słońcu, niskie i przysadziste. Nauczyciel szedł ciągle wolno,wlokąc ciężko nogi, jakby był wyczerpany niezmiernym wysiłkiem. Za-

uważyłem także, że raz po raz podnosi rękę, pewno dla starcia potu z czoła.A może On ocierał nie pot, lecz łzy?

 Nagle stanął. Wskazał dłonią małą łączkę ciągnącą się wzdłuż niskiegomurku z płaskich kamieni. Usiadł pierwszy, myśmy usiedli obok. Długi czastrwało milczenie. Miasto leżało u naszych stóp, gęsto zbite, przytłoczonetarasem Moriah, popręgowanym niby skóra tygrysa słońcem lejącym się

 przez kolumnadę nad Tyropeonem. Widać stąd było wyraźnie, jak po pod-

wórcu świątyni kręcą się ludzie. Słońce zapadało coraz niżej, a jego promie-nie ślizgały się płasko po dachach i po dziedzińcu. Lecz właśnie dlatego samPrzybytek, którego pylony przedłużone o swój cień rysowały się ostro natle rozżarzonego nieba niby olbrzymia schodowa piramida zwrócona czo-łem ku nam, wydawał się w tej chwili bardziej jeszcze niż zwykle wspaniałyi ogromny. Mieliśmy na wprost siebie zatopioną w głębokim cieniu bramęKoryncką, podwójną, wiodącą na dziedziniec kobiet. Sam dziedziniec wy-dawał się studnią, z której jednak, niby kamień z dna wody, przeświecałazłotem brama wiodąca do ofiarnego ołtarza. Cudowna budowla górująca nadrozległym placem przykuwała nasze oczy. Nigdy nie jest dosyć patrzeć nanią. To duma i ukochanie całego narodu. Słońce ukryte z tyłu przeświecało przez zawieszone w górze kolumny, a odbijając się od złotego dachu i nasy-cając swą czerwienią pióropusz dymu, który się unosił znad ofiarnego ołta-rza, rozpinało nad całością niby aureolę z błękitu, purpury i złota. Świątyniazdawała się unosić w powietrzu, podobna do nieziemskiego zjawiska.

Jakaż ona jest piękna! Choć całe życie spędziłem u stóp jej murów, za-

261

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 262/392

 

wsze z zachwytem patrzę na jej kształt tak lekki i majestatyczny zarazem.Herod był łotrem bez czci i wiary, ale jego dzieło okupiło niewątpliwie część

 jego zbrodni. Póki żyje świątynia — nieraz zdarza mi się myśleć — nawetnajgorsza dola nie jest jeszcze beznadziejna...

 Nie ja jeden widać doznaję takich uczuć.

 — Popatrz na nią, Rabbi — wykrzyknął któryś z uczniów, chyba Jan —  jaka ona jest wspaniała!

A wtedy On powiedział wciąż tym samym żałosnym, zawodzącym gło-sem, jakim mówił poprzednio przed portykiem:

 — Nie zostanie z niej kamień na kamieniu...

Miałem uczucie, jakby powiał lodowaty wiatr i wdarł się pod nasze płasz-cze. Ogarnęła mnie groza.

 — Co Ty mówisz, Rabbi? — zawołało kilka dygoczących głosów. — Tak nie będzie! Tak nie może być!

 — Nie zostanie kamień na kamieniu... — powtórzył z naciskiem. Widzia-łem Go z boku: żyły na skroniach pulsowały Mu prędko; miał łzy w oczachi wyraz rozdzierającego smutku w skrzywieniu warg. — Lecz wy — podjął

 po chwili bolesnego zamyślenia — gdy ujrzycie wojsko otaczające miasto — uciekajcie! Uciekajcie z Jerozolimy do innych miast, na pola, w góry. Niech nikt z was po nic nie wraca! Uciekajcie! Nadejdą bowiem wtedy dnizemsty, dni straszne, które zapowiadali prorocy. Polegnie lud od głodu i mie-cza, po ruinach zaś miasta deptać będą poganie. I tak się dziać będzie dokońca, aż do wypełnienia czasów...

 — A wtedy? — zapytałem chciwie.

 Nie patrząc na mnie podjął: — Wtedy pojawią się znaki na słońcu i na gwiazdach, a wśród ludzi roz-

 pocznie się ucisk, jakiego nie było nigdy przedtem. Strach zamieszka międzywami, strach oczekiwania, że od niego samego wielu umierać będzie. Ale

 przedtem wystąpią przeciwko wam. Będziecie prześladowani, skazywani,więzieni i zabijani. Będą was jak zbrodniarzy wydawać sądom. Brat bratawyda, a ojciec syna... Ostygnie miłość w wielu sercach. Przypomnijcie sobie

wtedy, że wam to mówiłem. Lecz gdy wam przyjdzie stanąć przed trybuna-

262

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 263/392

 

łem, nie układajcie sobie wpierw, co będziecie mówili. Duch Święty samwam powie i nauczy was. Będziecie znienawidzeni przez świat za to, żeściemnie chcieli być wierni. Wytrwajcie jednak! Wytrwajcie wtedy! Będą waschcieli oszukać. Przyjdą ludzie i będą wam mówili: „My jesteśmy mesja-

szami!” I znaki uczynią wielkie, i obiecywać będą... Nie wierzcie im! Niesłuchajcie ich! Czekajcie na moje przyjście. Bo przyjdę. Nie zostawię was,

 przyjaciół moich, samotnymi i zlęknionymi. Przyjdę i dla tych, których wy- brałem, skrócę straszne dni...

Milczeliśmy przerażeni i przygnębieni. Może się to nigdy nie stanie, coOn mówi. Prorocy nieraz zapowiadali rzeczy, które się nie spełniały. Ale On przemawia z taką pewnością w głosie, jakby żadne Jego słowo nie miało za-

wieść. On zdaje się widzieć to, o czym mówi — i dlatego obraz, który namukazuje, jest jednocześnie taki przejmujący — i taki dziwnie niejasny...

 — Skrócę... — Tym razem Jego głos zabrzmiał dobrotliwie. Można by po-myśleć, że On spostrzegł, w jak okropne przygnębienie nas wtrącił, i chciałnas pocieszyć. — Nie bójcie się — mówił miękko. — Gdy to się dziać bę-dzie, śmiało i ufnie podnoście w górę głowy. Już wtedy będę blisko. Tylkoczuwajcie, abym was nie zastał śpiącymi lub ucztującymi... I módlcie się

wiele. Nie ustawajcie... — Więc powiedz nam od razu, kiedy to będzie — poprosił Filip.

Potrząsnął głową.

 — Dnia końca — rzekł — nie zna nikt poza Ojcem. Musicie czuwać. Jak  błyskawica przyjdzie Syn Człowieczy, jak złodziej wkradnie się do domunocną porą, przed pianiem kogutów. Módlcie się więc i czuwajcie, by nie

 było z wami jak z ludźmi z czasów Noego, którzy nie dostrzegli nadcho-

dzącego potopu. Czuwajcie, jak czuwać winny drużki czekając na powrótoblubieńców z godów weselnych... Czuwajcie, lecz nie trwóżcie się...

Mimo Jego pocieszających słów milczeliśmy przygnieceni okropnością wizji, jaką przed nami rozpostarł. Nagle w ciszy rozległ się drżący głos Szy-mona:

 — A Ty, Panie, gdzie będziesz wtedy?

W odpowiedzi uśmiechnął się lekko. Słońce zapadło za zębaty mur świą-tyni i tylko jego promienie leżały smugami na stygnącym niebie. Otoczony

263

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 264/392

 

aureolą kształt Przybytku skamieniał w czarną bryłę. Powiał wiatr. Zachrzę-ścił liśćmi oliwek i znowu rozpłynął się w ciszy.

Jego odpowiedź spłynęła na morze naszego lęku strugą oliwy. Można by pomyśleć, że On po to niepokoi, by ujrzawszy nasz strach tym skuteczniejodpędzić go jednym swym słowem. Jak wtedy, na morzu. Choć to, co po-wiedział, odnosiło się tylko do Szymona, każdy z nas odetchnął lżej w nie-

 jasnym poczuciu, że jest to także odpowiedź na niepokój jego serca. Padłysłowa ciche, lecz drgające taką siłą, jakby nie miały nigdy ucichnąć:

 — Tam, gdzie ty będziesz, Piotrze...

List XXI

 Drogi Justusie!

Stało się! Stało się, co się musiało stać! Pochwycili Go! Może zabili...On jednak chciał tego. Zrobił wszystko, by skupić na sobie całą nienawiśćkapłanów i doktorów. To prawda — nie oddał się sam w ich ręce. Ostatnimiczasy wymykał się wieczorami niepostrzeżenie z miasta i klucząc szedł po-lami do Betanii lub nocował w którymś z ogrodów na górze Oliwnej. Lecz pozostał w Jerozolimie i nie zamilkł — aż do ostatniego dnia. Jeszcze wczo-raj rano mówił pod portykiem. Ścierał się w żywej dyspucie z ludźmi na-słanymi na Niego przez Wielką Radę, saduceuszy i herodianów. Zwyciężałich... Ale to były tylko zwycięstwa słowne. Cóż z tego, że odchodzili wśródśmiechu gawiedzi, wściekli, dyszący pragnieniem zemsty. Słowa, którymiich zwyciężał, były równie obce ludziom oklaskującym je. To były zawszeJego słowa, tylko Jego, nieustępliwe, czasami nieoczekiwane, inne niż po-

zostałych ludzi... On zawsze jest sobą. Zdaje się nie uznawać żadnych reguł.

264

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 265/392

 

Rzeczy nawet najpiękniejsze w naszym życiu domagają się ujęcia w strze-żone prawem formy. Człowiek musi być posłuszny pewnym przepisom. Nawet być dobrym nie można tak, jak się chce. On inaczej: Żąda, aby każdareguła ustępowała miejsca jedynemu prawu, które uważa za bezwzględne

i które Jego zdaniem musi być zachowane kosztem wszystkich innych: pra-wu miłosierdzia... Kto dokonuje dzieła miłosierdzia, ten tak jakby spełniłwszystkie inne przepisy. Zakon dał nam dziesięć przykazań. Nasi soferimopracowali wiele przepisów. Lecz dla Niego, jeśli się nie kocha Najwyższe-go i drugiego człowieka — nic nie jest warte powstrzymywanie się przedzabijaniem, kradzieżą, pożądaniem, nic nie jest warte zachowanie wszyst-kich przepisów czystości i szabatu! On swoją naukę zbudował na Zakonie,

lecz i ponad Zakonem... To, co w Zakonie jest końcem doskonałości ludz-kiej — dla Niego stanowi dopiero początek. Zakon żąda: „Bądź uczciwymczłowiekiem”. On zdaje się nauczać: „Skoro jesteś uczciwym człowiekiem,możesz stać się moim uczniem. Ale jeśli nawet uczciwym człowiekiem nie

 jesteś — tylko kochaj, a będziesz mógł być moim uczniem...”

„Tylko kochaj...” Ta prosta nauka jest przecież na pewno najtrudniejsza.Lecz dlaczego Człowiek, który żąda tylko bezwzględnej, nieustępliwej

miłości, jest tak znienawidzony? Przed godziną znalazł się w rękach strażyświątyni... Chyba Go jednak nie zabito? Opowiadanie Jakuba sprawiło, żecały drżę. To straszne, straszne...

K ażdy mój list miałbym ochotę zaczynać od końca: wydarzenia Jegożycia są tak wstrząsające, że każde ostatnie zdaje się zaćmiewać poprzed-nie. Ale chciałbym, abyś ty, Justusie, znał każdy szczegół. Będę więc starał

się opowiedzieć ci po kolei wypadki lecące szybciej niż partyjska strzała.Dziś rano spotkałem rabbi Joela. Miałem rację — świątobliwy ofiarnik 

za grzechy narodu ochłonął już całkowicie ze swego strachu. Jego oczy bie-gają szybciej niż kiedykolwiek, a głos wydaje się żabim skrzekiem.

 — O, kogo widzę, kogo widzę... — podniósł ręce w górę na mój widok.W ustach błyskały mu dwa krzywe, żółte zęby. — Rabbi Nikodem... Daw-nośmy się nie widzieli (całe cztery dni)... Czcigodny rabbi nie bywa nigdy

na posiedzeniach małego Sanhedrynu...

265

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 266/392

 

Jego słowa utwierdziły mnie w moim przypuszczeniu, że w tajemnicy przede mną odbywają się zebrania zmniejszonego zespołu Rady Najwyż-szej. Służba mi mówiła, że starszyzna saduceuszy spotyka się codzienniewieczorem w pałacyku Kajfasza na zboczach góry Złej Rady z najpoważ-

niejszymi naszymi chaberim. Ani mnie, ani Józefa nikt o tych spotkaniachnie powiadamiał. Wzrok Joela biegał prędko po mojej twarzy jakby chcącwykryć moje uczucia. Zdobyłem się na minę obojętną.

 — Nie mam potrzeby — powiedziałem — bywać na każdym zebraniu...

 — O, zapewne, zapewne — pośpieszył potwierdzić. Zacierał po swoje-mu ręce i nie przestawał mi się przyglądać — zapewne... — gulgotał. — Czcigodny rabbi Nikodem niewątpliwie pracuje? Pisze swoje piękne hag-

gady? Och, gdybym ja tak umiał pisać! Wielkie bogactwo złożył Najwyższyw twoje ręce, czcigodny. Wielkie! Pisz, pisz, Nikodemie. Tym zasłużysz sięPrzedwiecznemu, a sam zyskasz sławę. Będzie się kiedyś cały naród uczyłhaggad rabbi Nikodema bar Nikodema. Obyś nigdy niczego innego nie robiłi nie rozpraszał swych myśli na rzeczy niepotrzebne. Oczekujemy od ciebie

 pięknych, mądrych opowieści... Pisz. Zmartwiło mnie ostatnio, gdy zoba-czyłem, że zamiast pisać chodzisz za tym Człowiekiem z Galilei. Szkoda

twego czasu, czcigodny... Ty tylko pisz. Oto prawdziwa służba Najwyższe-mu. A ja cię widziałem z gałęzią w dłoni, biegnącego za tamtym... Powie-działeś nawet, zdaje mi się, że to jest Mesjasz...

 Nie odpowiedziałem. Udałem, że nie dosłyszałem jego ostatnich słów. Nie nalegał. Ale stojąc zgarbiony, jakby ze starannością zacierał dłonie.

 — Ten Człowiek — zauważył — naraził się bardzo... Nie dość Mu było,że sprzeciwiał się świętym przepisom czystości, ale jeszcze rozpędził kup-

ców... On może miał i rację robiąc to... Naraził się jednak bardzo. O, saduce-usze nie darują Mu tego nigdy! Oni chcą teraz Jego śmierci. A ten, kto maKajfasza za wroga, powinien się spodziewać wszystkiego... I w każdej chwi-li... Tak, tak — westchnął nagle — ciężkie są grzechy naszego ludu, ciężkiegrzechy... Wiele musi cierpieć, kto za nie wziął na siebie pokutę...

Oddalił się powłócząc nogami. Zacząłem się zastanawiać, po co mi towszystko powiedział. I doszedłem do wniosku, że widocznie skłoniła go do

tego niechęć, jaką żywi dla Kajfasza. Joel uważa arcykapłana za ropiejącywrzód na ciele narodu. Nienawidzi go śmiertelnie. Widać nawet nienawiść

266 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 267/392

 

do Nauczyciela słabnie w nim, gdy ją zestawi z nienawiścią do arcykapłana. Na pewno nie przyszło mu łatwo pogodzić się z sojuszem, jaki Jonatan za-warł w imieniu naszych chaberim z saduceuszami. I wydało mi się, że Joelświadomie uprzedził mnie o niebezpieczeństwie, jakie czyha na Nauczyciela.

To przecież głównie kapłani nalegali, by odłożyć uwięzienie Nauczycielado okresu poświątecznego. Obecnie dotknięci do żywego poniesionymistratami gotowi są zapomnieć o ostrożności.

Tak sobie wytłumaczywszy słowa Joela, powziąłem postanowienie. Za-ledwie zapadł pierwszy zmierzch, wziąłem osła i wyjechałem przez bramęGnojną drogą do Betlejem. Ale kiedy się już nieco oddaliłem od miasta,skręciłem pod zbocze góry Oliwnej, by poprzez ogrody dostać się do Betanii.

W ten sposób chciałem uniknąć szpiegów, którzy, być może, śledzą mojekroki.

Dom Łazarza był tak cichy, że wydawał się całkowicie uśpiony. Uderzy-łem kołatką w drzwi i czekałem długo na otworzenie. W końcu rozległy sięciężkie stąpania i na progu stanął Łazarz. Próbuje chodzić wsparty na dwóchkijach. Przyznaję, że ilekroć teraz znajdę się z nim oko w oko, odczuwam

 jakby lęk. Śmierć oddala i wywyższa człowieka, a ja nie mogę zapomnieć,

że stałem przed zamkniętym grobem Łazarza. Nigdy z nim potem nie mówi-łem o tamtych sprawach... A kto wie — może powinienem był to zrobić?Może umiałby mi powiedzieć coś o Rut?... T a m jedni, być może, wiedzą coś o drugich... Lecz nie ośmieliłem się postawić mu pytania. Zresztą chy-

 ba pamięć szeolu zniknęła w nim z chwilą powrotu do życia. Czyż wiedząco tym, jak T a m jest, można żyć?

 — Najwyższy z tobą, rabbi — powitał mnie. — Wejdź, proszę. Przyje-

chałeś późno i jesteś pewno zmęczony. Nauczyciel nie śpi, jesteśmy wszyscyrazem. Mówił dziś o tobie...

 — Właśnie chciałem Mu coś powiedzieć...

 — Więc chodź. Marta zaraz poda ci wody do obmycia.

Byli wszyscy na dole, w izbie. Od paleniska bił blask i w jego kręgu wi-dać było gromadę skupionych ludzi. On siedział pośrodku, długi, ogromnyw swej białej kuttonie, z dłońmi splecionymi na kolanie. Nie mówił nic — 

 patrzył w ogień. Uderzyło mnie od razu, że twarz Jego tego wieczoru stała

267 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 268/392

 

się nieomal twarzą starego człowieka. Od paru dni On w ciągu każdej godzi-ny zdaje się przeżywać lata. A przecież mimo swej powagi jest to młodymężczyzna, pełen sił i zdrowia. Z najcięższych podróży potrafił wrócić niezmęczony. Teraz w Jego rysach maluje się wyczerpanie, ubytek energii, jak-

 by jakieś ugięcie się pod brzemieniem trosk. Oddychał ciężko przez lekkouchylone usta. Wysokie czoło pokryte było zmarszczkami. Wydał mi siękimś, kto stracił wszelką nadzieję i biernie już tylko czeka nadejścia klęski.Posłyszawszy moje kroki, wolno podniósł głowę. Blady uśmiech, niby blask słońca zabłąkany z jesiennego dnia, przewinął Mu się po ustach.

 — Pokój tobie, przyjacielu — rzekł. Otworzył ramiona i przywołał mnietym gestem do siebie. Witał tak często swoich uczniów, ale mnie nie okazy-

wał dotychczas podobnej serdeczności. Poczułem na barkach Jego gorącedłonie. Czyżby szukał u mnie ratunku? Odruchowo starałem się zdobyć naswobodę i energię: słabość drugich czyni nas zwykle silnymi. Ale tym ra-zem nie mogłem... We mnie były także lęk i rozpacz, ukryte tuż pod skórą.Żaden z nas dwóch, przebiegło mi przez głowę, nie jest zdolny do powzię-cia poważnej decyzji. Dotykając piersią Jego piersi spojrzałem przez Jegoramię: uczniowie i kobiety siedzieli z pochylonymi głowami. Wydało mi

się, że podzielają upadek ducha Nauczyciela. Nawet Marta, tak żywotnaw najtrudniejszych chwilach, robiła wrażenie zdruzgotanej.

 — Myślałem dziś o tobie, Nikodemie — posłyszałem. Puścił mnie, a jawysunąłem się z jego objęć. — I bardzo, bardzo chciałem ciebie zobaczyć...

 — Czy chcesz czegoś ode mnie, Rabbi? — zapytałem.

Oczekiwałem, że łagodnie potrząśnie głową, jak potrząsa nią wiele razy,gdy Go pytają, czy chce jeść, pić, spać, odpoczywać. Ale On podniósł na

mnie wzrok zbolały, jakby spojrzenie jednego z tych chorych, których tyluuzdrowił, i rzekł cicho:

 — Tak.

 — Czego chcesz? — pytałem dalej. Choć Go widziałem w takim upadku,nie mogłem pozbyć się pamięci tamtych chwil, w których nagle, w jednym

 błysku, opadała z Niego człowiecza słabość, by ujawnić niepojętą, a skrytą moc. I nie tylko to. On przecież tyle razy okazał swą niezrównaną dobroć.

 Nie uratował Rut — to prawda... Lecz dawał tyle innym, że i ja, chociaż nic

268

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 269/392

 

nie dostałem, czułem się wobec Niego jak dłużnik. — Czego chcesz? Po-wiedz tylko. Natychmiast Ci usłużę. Wiesz, z czym tu przyjechałem? ChcęCię ratować. Grozi Ci niebezpieczeństwo. Ale jutro wczesnym rankiem przy-ślę tutaj parę osłów lub jeszcze lepiej wielbłądów oraz człowieka pewnego

i zręcznego. Odjedziesz z nim daleko. Tutaj jest niebezpiecznie dla Ciebie.Faryzeusze i kapłani coś knują. Powiedziano mi dzisiaj rzeczy, z którychwnoszę, że mogą się porwać na Ciebie jeszcze w czasie Świąt. Wyjedź ko-niecznie. Przyjdzie chwila, że się wszystko uspokoi i może będziesz mógłnawet wrócić.

Poczułem na dłoni dotknięcie Jego ręki.

 — Nie mów mi o tym, przyjacielu — rzekł cicho. — Nie wyjadę. Każdy

dzień ma swój wieczór... Czego innego oczekuję od ciebie...

 — Więc co Ci mogę dać, Rabbi?

 — Daj mi, Nikodemie, swoje troski.

 — Moje troski?

 — Tak, przyjacielu. Tak przecież umówiliśmy się wtedy. Czas nadszedł.Daj mi dziś swoje troski. Potrzebuję ich. Czekałem na nie. Brak mi ich jesz-

cze... — Nie rozumiem... — bąkałem. Teraz Go już zupełnie nie można zro-

zumieć. Ale i wtedy na początku — co to znaczyło: „Urodzić się na nowo”? Nigdy mi tego nie wyjaśnił. On rzadko chce tłumaczyć swoje słowa. KiedyMu się mówi, że są niezrozumiałe, patrzy tylko w oczy, uśmiecha się, jakby powiadał: „Nie rozumiesz? Kiedyś będziesz rozumiał!” Jego nauka nie przy- pomina nauki greckich filozofów. Oni wyjaśniali świat od razu: opowiadali,

 jaki jest. On chce, aby człowiek szedł od odkrycia do odkrycia, aby samwyjaśniał sobie wszystkie tajemnice. On nie uzbraja przed życiem. Rzucaniezrozumiałe słowa, które nie wiadomo jak i kiedy odkryją swój sens. Cza-sami wydaje się, że zaprzecza samemu sobie. Słyszałem, jak mówił wielerazy: „Bądźcie jak dzieci, trzeba, abyście byli jak dzieci...” A jednocześnie

 — te niepojęte słowa, które zdają się mówić: „Musicie do nich dorosnąć”.Lecz kto dorasta, nie jest już dzieckiem; kto jest dzieckiem, musi się pogo-dzić z tym, że nie rozumie świata...

Lecz On nie wyjaśnił mi nic. Wskazał tylko niski stołek, skinął, abym

269

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 270/392

 

usiadł, i patrzył na mnie. W Jego spojrzeniu była serdeczność, miłość, od-danie. Był jak ktoś, kto prosi, pokornie prosi. Jeszcze raz powtórzył:

 — Daj mi swoje troski...

Twarde drzewo trzaskało na palenisku. Marta podeszła do nas na palcach, by mnie zapytać, czy chcę się napić ciepłego mleka.

„Daj mi swoje troski...” — myślałem. To by brzmiało jak szyderstwo,gdyby On potrafił szydzić. Oczywiście gotów jestem zaraz je oddać. Nieskąpię ich. Nie pragnę ich dla siebie. Po to właściwie, aby się ich pozbyć,

 przybyłem tutaj nocą, tłukąc się po wertepach i bezdrożach. Przywiozłem je ze sobą razem z kieską, którą mam u pasa. Ale one tutaj jeszcze urosły.„Daj mi swe troski...” I wtedy ich ode mnie nie wziął. Znad glinianego gar-nka patrzyłem na Nauczyciela. Oczekiwałem, że może coś jeszcze powie.On jednak znowu utkwił wzrok w ogniu, a na Jego twarz powrócił wyrazwewnętrznej rozterki, cierpienia i załamania. „To tylko słaby człowiek!” — 

 przebiegło mi przez głowę. Od trzech lat ta myśl wraca do mnie raz po raz.A już byłem przekonany o nie wiadomo czym...

Była późna noc, gdy uznałem, że trzeba mi wracać. Marta poszła wypro-wadzić mego osła ze stajni. Wstałem i zbliżyłem się do Nauczyciela. Zda-wał się spać z twarzą ukrytą w dłoniach. Ale podniósł głowę usłyszawszymoje kroki i wtedy zobaczyłem, że ma policzki mokre od łez. Od dawna mu-siał tak płakać bez jednego szlochu. Tylko drżały Mu usta i broda.

 — Przedwieczny niech będzie z Tobą, Rabbi — powiedziałem.

 — Odchodzisz? — zapytał.

 — Idę. Noc późna. Koguty zaczną zaraz piać.

 — Tak — szepnął jakby do siebie — noc późna... i koguty... — Wes-tchnął. — I chciałbym, aby minęła szybko, i chciałbym, aby się ciągnęła

 bez końca — zrobił niezrozumiałe wyznanie. — Niezapomniana noc... — Utkwiło mi w pamięci, że powiedział: „niezapomniana”. — Pamiętaj — po-wiedział, wracając od swych myśli ku mnie — że czekam na twoje troski.Pokój z tobą, dziecko... — Ten młodszy ode mnie Człowiek mówił jak sta-rzec, jak ojciec rodu. Wyciągnął rękę i przesunął otwartą dłonią po mojej

twarzy. Jego palce były ciepłe i miękkie. Nigdy nie zaznałem bardziej wzru-

270

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 271/392

 

szającego dotknięcia. Nawet wtedy, gdy Rut dotykała dłońmi mojej twarzy, by mnie pocieszyć, gdy rozpaczałem nad jej cierpieniem...

Przed domem stała Marta trzymająca osła i ktoś jeszcze. Po niebie prze-walały się ciężkie obłoki, raz po raz powstrzymując falę księżycowego bla-sku. W tej chwili jednak księżyc wymotał się z chmur i wyleciał w góręświetlistym kręgiem. Cienie stojących zdawały się rozpływać na drodzeiskrzącej się niby rzeka płynnego metalu. Poznałem, że koło Marty stoi Ju-dasz.

 — Czy pozwolisz, rabbi — zapytał — że pójdę przy tobie do miasta?Muszę tam przed świtem załatwić pewne zakupy...

 — Chodź — odrzekłem. Byłem nawet zadowolony, że jego obecnośćuwolni mnie od szamotania się z własnymi myślami. Wsiadłem na osła, po-wiedziałem Marcie: „Pan z tobą” — i ruszyłem ścieżką, która doprowadziłamnie do domu rodzeństwa. Judasz szedł obok. Weszliśmy pod cień drzew,

 po liściach ich spływał blask i kapał wielkimi kroplami na kamienistą ście-żkę. Psy szczekały w ciemnościach tu i tam. Ale kiedy wydobyliśmy sięz kręgu zabudowań, otoczyła nas cisza przerywana tylko ciężkim chrzęstemliści oliwnych, w które uderzał wiatr.

 — Wydaje mi się, że miałeś rację — rzekłem w pewnej chwili; dotych-czas nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa. — Nauczyciel jest całkowiciezłamany. Gdzieś się podziała Jego moc...

 — On sam się jej wyzbył! — nagle usłyszałem obok siebie namiętnyszept. Wśród migotania plam blasku i cienia nie widziałem mego towarzy-sza. Ale gwałtowność, z jaką mi przerwał, zdawała się mówić, że on takżenie przestaje myśleć o Nauczycielu. Nie dopuszczając mnie do słowa, Ju-

dasz mówił dalej z rosnącą z każdym słowem gwałtownością: — Mówiłemci już, rabbi: On ją odrzucił! Mógł zwyciężyć! Mógł! Mógł rozpędzić tę

 bandę bogaczy, lichwiarzy, łotrów, złodziei, wyzyskiwaczy, próżniaków na- pchanych po pysk denarami... Mógł ich zniszczyć! — Osadził swój gniewniby konia, który poniósł. Słyszałem jego oddech zdyszany i jakby łamiącysię w szloch.

 — Lękam się — podjąłem — że gdyby zwierzchnicy Sanhedrynu do-

wiedzieli się o Jego słabości, nie namyślaliby się dłużej. Nie spuściliby już

271

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 272/392

 

z Niego oczu i zaraz po odejściu ludzi, którzy się zeszli na Święta, porwali- by się przeciwko Niemu...

 — Oni nie będą czekali końca Świąt! — przerwał mi znowu gwałtow-nie. — Oni Go zabiją! Może już dziś, może jutro?... On już zginął! — Po-rywczo położył dłoń na karku mego osła. Zwierzę stanęło, Judasz szarpałzakrzywionymi jak szpony palcami jego wątłą grzywę. — On już zginął...

 — powtórzył. — Ale dlaczego ja nie miałem nigdy nawet pięciu denarów?! — Jego krzyk w ciemności pełnej skrzenia się niby rozsypanych cekinówwytrysnął skowytem podobnym do czkawki umierającego. Nieoczekiwanienaparł na osła całym ciałem. Czułem na twarzy jego palący oddech. Niemogłem zrozumieć, o co mu chodzi. — Nie miałem nawet pięciu własnych

denarów, aby kupić sobie wina, olejku, miłości... On opowiada, że kochaludzi. Bajki! On nie rozumie, że człowieka nie będzie nikt nigdy kochał,gdy jest dziadem, nędzarzem, żebrakiem... Jemu dawali pieniądze. Ale On

 jakby ich nie miał... Ja tak nie mogłem — głos Judasza dygotał. Dzwoniłymu zęby. — Nie mogłem... Nie mogłem... Nigdy wina, nigdy przyjaciół,nigdy czegoś lepszego na karku, nigdy kobiety, która by sama... sama... — Znowu powtarzał spazmatycznie: — Nie mogłem... nie mogłem... nie mo-

głem...Leżąc prawie na ośle wychylił nagle głowę z mroku, jakby ją wyszarp-

nął spod woalu lub wyjął z wody. Księżyc zaświecił mu prosto w twarz,zmył z niej kolory, zmarszczki, cienie — była teraz biała i pozbawiona życianiby twarz posągu. Dolna szczęka opadła jak u trupa.

 — Jedźmy jednak... — powiedziałem. Chwiejnie odstąpił od osła. Ru-szyliśmy. Słyszałem jego ciężkie stąpania — wlókł się obok mnie krokiem

 pijanego; można by myśleć, że ten wybuch pozbawił go całkowicie sił. Od-dychał głośno, ze świstem. Potem usłyszałem, że czymś brzęczy: miał wi-docznie w dłoni kilka monet — z uporczywością podrzucał je w górę i łapał.Musiało się w nim wszystko gotować.

Ścieżka prowadziła w głąb czarnego parowu. Osioł zwolnił kroku i ostro-żnie stawiał nogę za nogą. Słyszałem stukot jego kopyt na płaskich kamie-niach. Nad nami była skalna krawędź, ciemna, lecz jakby parująca ucinają-

cym się na niej blaskiem. Chłód rozpadliny czy może wewnętrzna rozterkakazały mi drżeć. „Co On mówił? — przypominałem sobie: «Daj mi swe

272

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 273/392

 

troski...» Co to znaczy? Może to jedna z Jego tajemnic, straszna i bolesna,lecz jak wszystkie Jego tajemnice kryjąca na dnie nieoczekiwany spokój?A może to tylko półprzytomne słowa człowieka wtrąconego w rozpacz?”Ostatnia z Nim rozmowa kazała mi wrócić myślą do tamtej rozmowy na gó-

rze. Tam mówił: „Weź mój krzyż — daj mi swój...” I wtedy nie zrozumiałemtych słów. Oczekiwałem, podświadomie spodziewałem się, że On jednak uzdrowi Rut. Ale Rut umarła... Jej choroba to był mój najcięższy krzyż, je-żeli nazywać rzecz Jego językiem. On go nie wziął na siebie. A Jego teraz

 — kto wie — może czeka prawdziwy krzyż... To straszna tortura! Nie mo-głem nigdy patrzeć na krzyżowanie. Nie mogę nawet wyobrazić sobie, jak 

 by to było, gdyby mnie przybili. Na samą myśl o tym czuję brak oddechu

i świdrujący ból w nadgarstkach... Zemdleję, jeśli będę dłużej o tym myślał!Judasz na pewno boi się także krzyża. Może, aby zagłuszyć swój strach,dzwoni wciąż tymi pieniędzmi? Ale ja tego dzwonienia nie mogę znieść.Chciałem na niego krzyknąć, aby przestał podrzucać monety. Powstrzyma-łem się jednak. Bałem się, że moje słowa wywołają znowu potop jego sza-leńczych słów. Milcząc jechałem dalej wśród plam księżycowego blasku,które zdawały się podskakiwać i swoim migotaniem oślepiały mnie. A Ju-dasz szedł i ciągle brzęczał swymi syklami...

R ankiem zaszedłem do warsztatu, który się znajduje tuż obok mego do-mu. Chciałem dać pewne zamówienie, ale w warsztacie było tak przyjemnie,że zamiast wyjść, siadłem na jakiejś belce i słuchałem wesołego postukiwa-nia młotków. Robotnicy kując podśpiewywali. Ci prostacy cieszą się z nad-chodzących świąt i czekającego ich odpoczynku. Gdybym umiał być swo-

 bodny jak oni! Ich pogoda rozproszyła nieco mój niepokój i zacząłem jużzapominać o złych zwidach, które napastowały mnie w nocy. Lecz wtemw drzwiach ukazał się Ahir i skinął na mnie. Serce mi zamarło. Byłem odrazu pewny, że chwila beztroski się skończyła, a mój służący jest gońcem,który mnie wzywa z powrotem do świata lęków i trosk. Każdego dnia byłem bardziej pewny, że zbliża się coś złego; teraz w geście głowy Ahira zdawałomi się, że czytam upewnienie, że już przyszło.

Opuściłem warsztat. Przed drzwiami czekali na mnie Jan i Szymon, któ-rych Ahir spotkał koło Siloe i którzy z nim przyszli, by mi powiedzieć, że

273

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 274/392

 

 Nauczyciel prosi, abym Mu oddał na dzisiejszy wieczór górę mego domu,chce tam bowiem zjeść z uczniami „galilejską paschę”. Ten pomysł pogłębił

 jeszcze mój niepokój. Nie chciałem odmawiać — nie wolno zresztą odma-wiać domu pielgrzymom, którzy chcą w nim spożyć ucztę paschalną. Ale

czemu On to robi? Po co przychodzi w mroku wieczoru do miasta, w którymzawsze może na Niego czyhać niebezpieczeństwo? A na dobitkę chce uczto-wać o dwa kroki od domu arcykapłana, w moim domu, u mnie, którego San-hedryn posądza, że jestem Jego uczniem? Cóż za straszna nierozwaga czyteż świadome kuszenie Najwyższego! Powiedziałem do Szymona:

 — Skoro Nauczyciel tego chce — rzecz jasna — nie odmawiam. Ale za-klinam was: nie róbcie głupstw! Żadnego znowu uroczystego wjeżdżania do

miasta. Przyjdźcie cicho, grupkami, zagubieni w tłumie. Byłoby najrozsąd-niej, aby nikt nie wiedział, że chcecie zostać na noc w Jerozolimie.

Jan skinął głową ze zrozumieniem. Ale Szymon jest niemożliwy. Znowuogarnęła go fala pewności siebie i zuchwałości. Podparł się pod boki i po-wiedział (a wrzeszczy jak trąba i gdy swoje zaczyna, wszyscy naokół zwra-cają na niego uwagę):

 — Nauczyciel nie potrzebuje się niczego obawiać. Niechby ktoś próbował

Go napaść! Pokazałbym takiemu! Zwłaszcza teraz... — Znacząco uderzyłsię w pakunek, jaki miał pod pachą.

— Co tam masz? — zapytałem niespokojnie.

Rozwinął tobołek i pokazał mi triumfalnie dwa krótkie miecze, jakiemożna kupić na Kuźnicach.

 — Mogą się przydać — przechwalał się zawijając je z powrotem. Co zagłupiec! Chce się bić ze służbą świątyni i Wielkiej Rady? Reszta mego spo-koju prysła jak bańka z indyjskiego szkła. Zaczęły mnie dręczyć najgorsze

 przewidywania. Nie ma nic gorszego niż zło, którego nie znamy, a któregonadejścia boimy się. Jego widmo wydaje się nam gorsze niż ono samo...

Oni ucztowali na górze i śpiewali hymny, a ja niespokojnie spacerowa-łem po izbie wsłuchując się w dźwięki, jakie nadchodziły z dworu. Każde

mocniejsze stąpanie przed drzwiami domu sprawiało, że serce zaczynało mi

274

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 275/392

 

 prędzej bić. Potem, gdy robiła się głucha cisza, jego uderzenia stawały sięznowu tak wolne, że opadały mnie siły i byłem bliski omdlenia.

Zapadła już noc, kiedy usłyszałem wreszcie, że wychodzą. Odetchnąłem. Niby przemęczony wielkim wysiłkiem rzuciłem się na posłanie i zaraz usną-łem. Ale nie spałem długo. Obudzono mnie. Ahir pochylał się nade mną targając mnie za ramię. Powiedział, że ktoś do mnie przyszedł i natychmiastchce mnie widzieć. Od razu zerwałem się na równe nogi. Sen mnie odszedł:

 byłem przytomny, tylko drżałem całym ciałem. Nawet śpiąc oczekiwałemnadejścia grozy. Owinąwszy się płaszczem wyszedłem do gościa. To byłJakub, brat Jana. Synowie Zebedeusza, choć różnią się wiekiem, są przecieżdo siebie podobni: delikatni i nieśmiali, ukrywają swój zapał i często nie po-

trafią go okazać. Ale Nauczyciel, który umie przejrzeć ludzi na wylot i wieo najbardziej skrytych uczuciach, nazwał ich kiedyś Synami Gromu. Kiedy

 przypominam sobie, jak bez wysiłku, jakby czytając z rozwiniętego rulonuodkrywał w człowieku jego cnoty i słabości, ogarnia mnie znowu przeko-nanie, że On nie może być kimś zwyczajnym... Jakub bywa zawsze ubranyczysto, ma włosy przygładzone, z jego postaci tchnie schludność i staran-ność. Ale teraz miałem przed sobą człowieka w pogniecionej simlah, z mo-

krymi i potarganymi włosami, które spadały na czoło i oczy. Jego stopy byłyobłocone, poobijane przez kamienie; wzrok błędny. Stał cały dygocząc. Nie powiedział od razu, z czym przyszedł; pasował się z tym czas jakiś, jakbymu słowa nie mogły przejść przez gardło. W końcu wykrztusił:

 — Wzięli Go!...

Choć spodziewałem się tego, ugiąłem się jakby rażony piorunem. Nogiodmówiły mi posłuszeństwa, siadłem na stołku, w głowie zrobiła się pustka,

 przed oczami przelatywały czarne płaty. Było mi słabo, zdawało mi się, żezemdleję. Więc jednak... — zaczęło mi dzwonić w mózgu — więc jednak...Wszystkie moje myśli, wszystkie z Nim rozmowy zestrzeliły się w tej chwiliw te dwa słowa.

 — Więc jednak... — powtórzyłem głośno. — Więc nie zdołał uciec, oca-lić się, ukryć... Schwytali Go!

Siedziałem, jak mi się zdaje, długo, z głową zwieszoną, wstrząsany dresz-

czem, czując w gardle nudności. Gdy podniosłem głowę, człowiek stał wciąż przede mną jak rozdarte piorunem drzewo. Patrząc na niego uświadomiłem

275

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 276/392

 

sobie, że dla tego ucznia nie jest najstraszniejszą rzeczą sprawa pochwyce-nia Nauczyciela... Jego oczy wyrażały nie tylko ból i przerażenie. Tam byłatakże rozpacz. Tego rodzaju uczucie jest zaraźliwe: na czole, tuż pod korzon-kami włosów, poczułem krople zimnego potu niby dotknięcia żabich nóżek.

Zęby mi dzwoniły, a ten powtarzający się dźwięk w pustym, uśpionym domurozlegał się jakby tupanie biegnących prędko stóp. Z trudem wyszeptałem:

 — Jak to... było?

 — Jak było?... — powtórzył wolno, jakby nie rozumiał tego pytania, jak- by sam musiał sobie dopiero wytłumaczyć to, co się stało. Niepewnie, zają-kując się podjął: — Jedliśmy paschę w twoim domu, rabbi. Zwyczajnie.On... On był smutny. Od paru dni był smutny. Widziałeś to pewno. Mówił...

 Nie wiem, nie rozumiałem wszystkiego... Powiadał, że niedługo odejdziei znowu niedługo powróci, bo nie chce, abyśmy zostali jak sieroty. Może Gowypuszczą? Jak myślisz, rabbi? — Z powątpiewaniem potrząsnąłem głową.Słyszałem, jak mocno, boleśnie przełknął ślinę. — Mówiliśmy, że pójdzie-my z Nim, gdzie trzeba, i że nie boimy się nawet śmierci. Uśmiechnął się,

 jakby nie wierzył... I mówił, abyśmy się kochali, jak nikt się nie kocha...Mamy pamiętać, On jest zawsze przy nas i że dla Jego miłości mamy wy-

 pełniać naszą powinność... Długo, długo mówił, nie powtórzę wszystkiego...Po posiłku zaś umył nam nogi. Piotr nie chciał, ale On rzekł, że tak trzeba.Więc się zgodził i my wszyscy. A potem, chociaż pascha była już skończona,wziął Chleb i zaczął nam go dawać. Każdemu. Potem Wino. Także każdemu.I mówił tak jak wtedy, gdy ludzie odeszli oburzeni, że to jest teraz JegoCiało i Jego Krew — i że mamy je jeść i pić... Ale to był dalej tylko Chlebi Wino... Nie wiedzieliśmy, co myśleć. Potem zaraz Judasz wyszedł. Na-uczyciel coś mu powiedział i jeszcze napomniał: „Rób szybciej”. Znowumówił, żebyśmy się kochali... I że kto Jego widzi, widzi i Ojca... Bo Filipzapytał, jaki jest Ojciec, i że chcielibyśmy, aby Go nam pokazał... Długomówił... Miesza mi się teraz wszystko... Jan i ja powiedzieliśmy, że będzie-my pierwsi w Królestwie. Wtedy Szymon oburzył się, Jakub zaś wołał, żeto on będzie pierwszy, bo jest Jego „bratem”. Ale Nauczyciel kazał się namuciszyć. Rzekł, że na świecie królowie są pierwszymi, ale w Jego Królestwieten, kto jest pierwszy, musi być jak najniższy służący... Jak służący służą-

cych... A wreszcie zapytał, czy nam czego brakło, gdyśmy z Nim chodzili

276 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 277/392

 

 po Galilei, Perei, Samarii i Judei. Powiedzieliśmy Mu, że niczego. Bo to prawda: zawsze było co zjeść i wypić, choć Pan zakazywał się troszczyćo dzień następny. „Ale teraz — powiedział — już tak nie będzie. Teraz — mówił — musicie myśleć o torbie na sykle i na zapasy, a kto torby nie ma,

niech sprzeda simlah, a kupi sobie miecz.” Wtedy Szymon krzyknął, że jużmiecze są kupione, i położył przed Nim dwa. Ogarnął nas zapał, zaczęliśmywołać, że będziemy się bić i nie damy Go skrzywdzić, a najgłośniej krzy-czeli Szymon i Tomasz. On jednak nawet nie spojrzał na miecze. Siedziałchwilę z głową wspartą na rękach, z twarzą ukrytą w dłoniach, jakbyśmyMu zrobili wielką przykrość. Potem wstał i rzekł: „Dosyć. Chodźmy jużstąd”. Noc była późna, księżyc wzeszedł nad wieże świątyni. W pałacu arcy-

kapłana paliły się światła i słychać było głosy. Byłem zdziwiony, że tam nieśpią mimo późnej pory. Ruszyliśmy cicho w stronę Ofelu. Nagle jakaś po-stać stanęła przed nami. To była Maryja. Siedziała poprzednio pod krzywą figą i czekała widać aż wyjdziemy. Teraz prędko szła naprzeciw Nauczy-ciela. Zatrzymaliśmy się. Tych Dwoje stało obok siebie pod cętkami księży-cowego blasku, przesianego przez bezlistne gałęzie drzew. „Synu — dosły-szałem, jak mówiła — błagam Cię, nie idź... Proszę Cię...” Jeszcze coś mó-wiła, ale Jej szept stał się niewyraźny. Potem On mówił, także cicho, tylkodla Niej. Nagle wykrzyknęła, cofnęła się, zasłoniła twarz. Podszedł do Niej, pochylił się nad Nią, położył palce na Jej policzkach i gładził je, jakby to On był matką, która chce zetrzeć ból i łzy z twarzy swego dziecka. Nie mówił już nic. To trwało chwilę. Potem odsunął Ją na bok. Jeszcze jakby Mu sięopierała, jeszcze Jej ręce czepiały się Jego płaszcza. Lecz On już poszedłw dół ku bramie Źródlanej. Nie obejrzał się. Zawołała za Nim prędko: „Będęz Tobą...!” Żaden z nas nie wiedział, co to miało oznaczać. Minęliśmy Ją — 

stojącą nieruchomo pod figą z wyciągniętymi rękami. Zstępowaliśmy w dół,w mrok, ku sadzawce. Ofel leżał z lewej strony niby las krzewów — ciemną gęstwą domów, nad nim spoza portyku jarzyła się świątynia. Znowu wyda-wała się ogromem piękna i potęgi. A pamiętasz, rabbi, On powiedział, że niezostanie z niej kamień na kamieniu... Czy to możliwe? Powiedz sam, rabbi!Bo mnie się zdaje, że tak nie będzie. Jemu tylko się zdawało, że zwyciężyludzi świątyni. Ale to oni Go zwyciężyli! Któż by zdołał rozwalić takie mury

na takiej skale?Pociągnął nosem. Po chwilowej przerwie podjął znowu:

277 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 278/392

 

 — Z prawej strony, gdzie mur załamuje się przy wieży nad bramą Gnoj-ną, cały ten kąt zapchany jest namiotami przybyszów, którzy ściągnęli naświęta. Minęliśmy bramę, schodziliśmy dalej w dół. Cedron szumi w nocyniby morze w czas burzy. Ledwo wyszliśmy z miasta, On znowu zaczął mó-

wić. Zatrzymał się przy krzewie winnym, położył na nim rękę. Powiedział:„Jesteśmy jak ten krzew: Ja — to pień, a wy — gałęzie...” Znowu powta-rzał, abyśmy się kochali... „Kochajcie się — mówił — kochajcie zawsze,kochajcie zwłaszcza w godzinie najtrudniejszej...” Nie rozumieliśmy Go,trącaliśmy się łokciami... On to widział. — „Zrozumiecie wszystko — rzekł — skoro wam przyślę Pocieszyciela... On was wszystkiego nauczy... Trzeba,abym odszedł, bo inaczej Pocieszyciel nie przyjdzie... Ja zaś odejdę do Oj-

ca...” Wtedy mnie i Janowi wydało się, żeśmy Go zrozumieli. On był kiedyśz nami i z Szymonem na górze... Nie mówiliśmy o tym nikomu, bo kazałmilczeć. Tam... Nie wiem doprawdy, czy ci mogę o tym powiedzieć, rabbi...Ale myśmy pomyśleli, że On idzie do swego Ojca tak właśnie, jak wtedyna tej górze. I że stanie się znowu cud, tylko teraz zobaczą Go wszyscy...Cały świat! Więc powiedzieliśmy, że teraz wierzymy już we wszystko, coOn mówił. Ale On, zamiast się ucieszyć, spojrzał na nas smutno, jak wtedy,gdyśmy się przekrzykiwali, kto będzie pierwszy w Królestwie. „Teraz jużwierzycie...?” Przygryzł wargi. „Przyszedł czas, że uciekniecie i zostawiciemnie samego — powiedział. — Ale ja nie jestem sam...” Potem stanął i mo-dlił się, rozłożywszy ręce.

 — Księżyc wstępował coraz wyżej i lał blask, niby wodę z konwi, w głąbwąwozu. Byliśmy zmęczeni — w ciągu ostatnich dni sypialiśmy mało. W gło-wach nam szumiało od tylu usłyszanych słów. Noga za nogą ciągnęliśmy przez most. On postanowił, że przenocuje w ogrodzie Oliwnej Tłoczni. Ledwo

stanęliśmy pod drzewami w miękkim mroku, zaczęliśmy zdejmować z sie- bie płaszcze i rozkładać je na ziemi. Ale Nauczyciel nie usiadł. Stał w ciem-nościach jak biała pogańska rzeźba. „Śpijcie tu — powiedział — ja będętam dalej...” Nikt z nas się temu nie dziwił: On często modlił się nocą, gdymyśmy spali zmęczeni dniem. Ale odchodząc zawołał na mnie, na Jana i naSzymona: „Chodźcie ze mną”.

Podeszliśmy pod sterczącą skałę. Zatrzymał się, rzekł: „Czuwajcie i módl-

cie się. Ja także będę się modlił. Smutno mi jak człowiekowi, który umiera...”

278

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 279/392

 

Powiedział to takim głosem, że wszyscy trzej podnieśliśmy na Niego oczy.Jeszcze nigdy tak do nas nie mówił. Od dnia uczty u Łazarza był smutny,ale ten smutek nie przeszkadzał Mu mówić do nas i nauczać. Jeszcze przedchwilą przemawiał spokojnie. Teraz jednak ten spokój pękł, jak pęka bańka

na powierzchni wody. Wydał mi się człowiekiem wystraszonym, ogarniętymrozpaczą. „Módlcie się, czuwajcie — powtarzał kilka razy. — Duch jest

 pełen zapału, ale ciało — takie nędzne!” Wolno, jakby nogi uginały się pod Nim, oddalił się, niedaleko jednak, tyle, ile byś cisnął kamieniem. Tam świe-cił blask, więc widzieliśmy Go, jak padł na kolana, twarzą do ziemi. Szymon

 powiedział: „Módlmy się, skoro Rabbi tego chce”. Nie klękaliśmy, bo byli-śmy bardzo zmęczeni. Tylko powtarzaliśmy słowa Hallelu. Ale Jan zaraz

zasnął... Taki chłopak jak on nie umie czuwać, nieraz nam zasypiał na łód-ce... Mnie zresztą także powieki ciążyły i modlitwa zastygała na ustach. Anisię spostrzegłem, kiedy posłyszałem, że Szymon chrapie. Ocknąłem się: nie

 byłem pewny, czy czuwałem cały czas, czy też spałem. Przyszło mi jednak do głowy, że pewno już nie trzeba czuwać. Oparłem głowę o pień. Zasnąłemod razu jakbym spadł w wodę.

Obudził mnie głos Nauczyciela. Poderwałem się gwałtownie. Stał nad

nami i mówił głosem jęczącym, podobnym do głosu żebraka spod bramyEfraima. „Dlaczego śpicie? Nie mogliście czuwać przez tę godzinę?” Podgałęźmi było ciemno, choć blask księżyca wzmógł się i leżał po wierzchudrzew niby szron. Głos Jego zawodził w mroku. Na krótką chwilę Nauczy-ciel stanął na księżycowej plamie i wtedy zobaczyłem Jego twarz. Na czołoMojżesza! Wyglądała strasznie! Widziałeś może, rabbi twarze kamienowa-nych? Ona była zupełnie taka sama: biała, wykrzywiona bólem, napięta jak cięciwa... Nie! Źle mówię; nie jak twarze kamienowanych. Jak twarz udu-

szonego, który dusił się wolno i walczył aż do końca o każdy łyk powietrza. Noc była lodowata, lecz Jego czoło mokre od potu: niektóre krople spływałyciemnymi wężykami, jakby nie były potem, ale krwią... Jego oddech mieszałsię z rzężeniem... Zaniemówiliśmy. Naprawdę nie wiedziałem, co Mu sięmogło stać. Gdybym mógł — zerwałbym się na równe nogi i uciekłbymz krzykiem, jak od złego snu. Ale byłem jak przykuty do ziemi. On stał nadnami bełkocząc słowa, które padały wśród tego rzężenia jak iskry spod ostrzo-

nego noża. Mówił cicho, mnie jednak wydało się, że krzyczy... I wiesz, jak krzyczy? Jak kaleka żebrak, który nie może przecisnąć się przez tłum. Tyle

279

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 280/392

 

razy słyszeliśmy ten krzyk spoza ciżby — ptasi, lamentujący, żałosny. A te-raz to Jego głos wydawał się takim wołaniem. „Dlaczego śpicie? — powta-rzał. — Dlaczego śpicie? Ostrzegałem... Nie śpijcie. Potrzebuję was. Módl-cie się. Czuwajcie. Módlcie się... Tylko pierwsza pokusa przychodzi sama.

Dziesiąta przychodzi z piątą, dwudziesta z dziewiątą... Ostatnia — razemz wszystkimi innymi...”

Podniósł rękę, przesunął dłonią po twarzy. Zataczając się zawrócił kumiejscu, gdzie się modlił poprzednio. Przez chwilę był niedostrzegalnymcieniem w korytarzu mroku, potem znowu spłynął blaskiem jak podstawionysłońcu miecz. Wolno osuwał się na kolana. W ciszy, w której ciągle na nowowybuchał grzmot potoku, słyszałem Jego jęk. Coś powtarzał boleśnie, wciąż

kilka tych samych słów. Ciągle na nowo — jakby śpiewał. Nie wiem, co mó-wił — ale to było wciąż to samo. Czasami powtarzał prędzej, gorączkowo

 — czasami wolno, niby z zastanowieniem. Co On mógł mówić? Lęk mnieogarniał coraz większy. Powiedział, abyśmy się modlili, mnie jednak słowa

 psalmów kamieniały w ustach: obracałem je, nie mogłem ich wymówić, niemiałem siły, by pójść dalej. Szymon coś bąknął, że skoro nas Nauczyciel

 potrzebuje, nie wolno nam zasnąć. Ale ledwo to powiedział... Widzisz, rab-

 bi, sen wydawał mi się jedynym ukryciem przed strachem... Kiedy posły-szałem, że Szymon chrapie, poczułem zazdrość... On już się nie bał — a jasię ciągle bałem!...

Czy myślisz, że go nie rozumiałem, Justusie? Trzęsąc się, niby trawa liza-na przez ogień, czułem, że i we mnie rośnie palące pragnienie snu będącegoniepamięcią! To nasz ratunek, gdy możemy choć w ten sposób uciec. Tylkoże mój sen nie jest nigdy ucieczką. Bywa czasami bardziej jeszcze męczącyniż jawa. Zaznałem wiele takich snów po śmierci Rut — snów, w którychona wracała do życia, by znowu umierać... Szczęśliwi ludzie, którzy zam-knąwszy oczy, zapominają o wszystkim!

Zrozumiałem, dlaczego wstydliwie przerwał.

 — Więc znowu zasnęliście? — zapytałem.

Zajęczał jak ktoś uderzony w nie zabliźnioną ranę.

 — Tak się bałem — szczękał zębami — tak się bałem...

 — I wtedy oni przyszli i porwali Go?

280

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 281/392

 

 — Nie — odparł — On zbliżył się do nas jeszcze raz. Teraz już nie jęczał,nie płakał. Tylko rzekł: „Możecie już spać...” Patrzyliśmy na Niego trącoczy. Było nam wstyd, że zasnęliśmy. Ale dlaczego On nie powiedział, żeto była ostatnia chwila? Wiele razy powtarzał: „Czuwajcie razem ze mną...”

 — Czy jednak mogliśmy wiedzieć? Nagle rozległy się krzyki, pomiędzy drzewami zajaśniał czerwony blask 

 pochodni. Straż otoczyła ogród i teraz nadchodzili ze wszystkich stron żoł-nierze, pewni, że się im nie wymkniemy. Ale Szymon, który miał miecz, wy-rwał go zza pasa i zaczął gorączkowo pytać: „Czy mam walczyć, Panie? Czymam walczyć?” Posłyszałem wystraszone krzyki — to obudziła się resztanaszych. Tymczasem służba świątyni zaciskała krąg. W falującym blasku

 pochodni widziałem miecze, kije, włócznie, tarcze, twarze ludzi gniewniecoś wykrzykujących. Szymon wyskoczył naprzód...

Lecz On, Justusie, zgromił go. Uleczył ranę, którą tamten zadał jednemuz pachołków arcykapłana. Czyż nie mógł uciec, On, który kilkakrotnie zni-kał z oczu tłumu? Wprawdzie podobno powiedział: „Teraz już nie będziecudów... Teraz trzeba mieć torbę i miecz”. Miecz? O jakim mieczu mówił,skoro nie pozwolił walczyć Kefie?

 Nie miałem nadziei zasnąć na nowo. Siadłem więc, aby ci to wszystkoopisać, i już kończyłem, gdy nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Sercewe mnie zamarło. Pomyślałem sobie od razu, że w tę noc oni chcą skończyćtakże ze wszystkimi przyjaciółmi Nauczyciela. Zamiast iść do drzwi, po-

 biegłem na taras — oczy mi zachodziły mgłą, tak szybko pracowało serce.Ale na dole stał tylko jeden człowiek. „Kto tam?” — krzyknąłem. „To ja,Chaj.” Poznałem jednego z ascharów. „Czego chcesz o tej porze?” Arcyka-

 płan kazał ci powiedzieć, rabbi, żebyś przyszedł zaraz do jego pałacu. CałySanhedryn zbiera się tam za chwilę. Będzie sąd nad buntownikiem z Gali-lei... „Nocą? Nie może być sądu w nocy. Prawo zakazuje...” „Nie wiem, rabbi,nie moją rzeczą znać się na Pismach. Tak mi kazano powiedzieć... I biegnędalej...” Zniknął w ciemnościach.

Wróciłem do izby na dole. Jakub siedział pod ścianą, znieruchomiały, bolejący. On nie może darować sobie tego, że usnął. Jak to on powiedział:

„Nauczyciel potrzebował naszego czuwania... Prosił, byśmy czuwali”...A on zasnął. Lecz z tym wszystkim on przynajmniej spał obok Niego... Cóż

281

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 282/392

 

 pomogą żale? Tyle razy zasypiałem obok Rut... I tak byśmy Go byli nie oca-lili! Ani nie ocalimy, jeśli On sam nie zdoła się ocalić. Nie zdoła czy nie ze-chce? Mesjasz, który przyszedł, lecz nie chce zwyciężyć — to koniec wiaryw Mesjasza. A jeśli nie zdoła? Wtedy oznaczać to będzie, że On nie jest Me-

sjaszem. Co lepiej: wiedzieć, że myśmy się omylili, czy wiedzieć, że samawiara jest złudzeniem? Dość! Dość! Nie zdołam tego rozwikłać! Muszę iść.A może by lepiej udać chorego? Co jednak na tym wygram? Osądzą Go

 beze mnie. Lecz jeśli On tylko dlatego oddał się w ich ręce, aby wobec ichsądu ukazać całą swoją moc? Byłbym wtedy jak pływak, który tonie przysamym brzegu... Nie, trzeba iść. Trzeba okazać się mężnym. Trzeba stoczyćo Niego walkę. Nie chcę być jak ten Jakub, który płacze i nie śmie wychylić

głowy na ulicę. Nie zaznałem — to prawda — upajających dni galilejskich.Przyszedłem na końcu, na ostatnią chwilę, jak ten spóźniony robotnik dowinnicy z Jego maszalu... Myślałem, że to będzie chwila triumfu. A tymcza-sem — to jest chwila gorzkiej klęski. Trudno. Tak bywa, gdy gra jest ryzy-kowna. Może będę żałował wszystkich swoich wahań, a może będę sobiewyrzucał, że nie zawahałem się raz jeszcze. Dość jednak! Trzeba w końcu

 być k i m ś . . . Trzeba wypić swoje wino. Idę. List zwijam i zabieram zesobą. Jeśli napotkam pod Xystosem odjeżdżającą karawanę, poślę ci go za-raz. Och, czemu cię tu nie ma, Justusie! Powiedziałbyś mi może, co znaczyłyJego słowa: „Oddaj mi swoje troski...”? Co one znaczą? Dlaczego On chcewziąć moje troski? I jak to zrobić, aby Mu je oddać? Niestety, nikt mi na tonie odpowie... O Justusie, gdybyś mi chociaż umiał powiedzieć, czy On jesz-cze czeka! Bo mówił: „Czekam... Pamiętaj, że na nie czekam...” Mówił, jak mówi o wodzie człowiek na pustyni... Lecz teraz jest więźniem, któremugrozi śmierć... Czy mogę więźniowi dołożyć jeszcze ciężaru? A przecież je-

śli nie On — to kto? Kto? Tylko On tak ich gorąco pragnął...

282

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 283/392

 

List XXII

 Drogi Justusie!

„Oddaj mi wszystko, co cię więzi...” tak powiedział wtedy na dwugarb-nym wzgórzu. Potem, kiedy Rut umarła, wydawało mi się, że zrozumiałem:On nie chciał jej uzdrowić... Lecz dlaczego teraz powtórzył znowu: „Oddajmi swoje troski”? Co to znaczy? Co to znaczy, Justusie? Dlaczego On chce

 je wziąć na swoje barki? Jak On to miał zamiar zrobić? Niestety — nikt miteraz już na to nie odpowie...

 Na wszystko jest za późno. Teraz On jest więźniem, któremu grozi śmierć.Cóż może zrobić więzień dla człowieka wolnego?

W towarzystwie dwóch służących niosących pochodnie (noce są teraz jasne od księżycowej pełni i światła nie potrzeba — ale wolałem nie wycho-dzić na ulicę sam) — udałem się do domu arcykapłana. Był pełen świateł

i gwaru. Nawet z zewnątrz obstawiono go strażami: tędzy strażnicy staliwzdłuż muru na szeroko rozstawionych nogach, każdy wsparty na włóczni. Na dziedzińcu paliły się ogniska, przy nich zaś widać było innych strażni-ków, służbę świątyni, lewitów, ascharów, wreszcie jakichś nieznanych ludzio twarzach opryszków. Pod murem wynurzał się z mroku cały rząd zadówoślich. Żółty blask ognisk i pochodni sprawiał, że na murach tańczyły cieniei półcienie poruszających się ludzi. Poświata księżycowa pozostała za mura-mi niby deszcz na ulicy.

Gdy wszedłem na dziedziniec, podszedł do mnie jeden z lewitów.

 — Witaj, rabbi — powitał mnie grzecznie. — Sanhedryn jeszcze się zbie-ra... Więźnia tymczasem zaprowadzono do czcigodnego Ananiasza. Możechcesz pójść posłuchać, co On będzie mówił?

Odpowiedziałem, że chcę, więc poszedł przodem w głąb dziedzińca. Domarcykapłana łączy się z pałacem jego teścia, trzeba tylko przejść przez dwa

 podwórza. Po drodze wszędzie widziałem palące się ogniska, a przy nichtłum ludzi. Saduceusze postawili na nogi całą Jerozolimę. Nad siedzącymi

283

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 284/392

 

 przy ogniskach unosił się hałaśliwy gwar rozmów, przechodzących chwila-mi w krzyki. Jakieś wrzaski dochodziły także spod kolumnady przedsionkadomu Ananiasza. Lewita wprowadził mnie bocznym wejściem do dużej salizbudowanej na wzór atrium w domach rzymskich — ze zbiornikiem wody

 pośrodku pod otwartym dachem. Tyłem do mnie pod kolumnadą siedziałAnaniasz na niskim tronie. Otaczało go kilku kapłanów i saduceuszy a takżekilku faryzeuszy i doktorów. Można podziwiać, jak szybko wieloletnia nie-nawiść przerodziła się w przyjaźń. Prawie równocześnie z moim wejściemdrugimi drzwiami, znajdującymi się na wprost tronu Ananiasza, wprowa-dzono Nauczyciela. Zatrzymałem się w miejscu, jakbym nagle wrósł w zie-mię. Widok był bolesny... Jezus miał ręce związane z tyłu i był opasany gru-

 bym okuwanym pasem, do którego przytwierdzono sznury. Z ich pomocą można ciągnąć człowieka, nie dotykając go. W ten sposób niewątpliwie pro-wadzono Go z ogrodu Oliwnej Tłoczni. Jak się zdaje, pachołcy nie żałowali

 przy tym brutalności. Nauczyciel gwałtownie wleczony musiał padać nie- jednokrotnie: Jego płaszcz i kuttona były brudne, mokre, pokryte błotem.Szarpano Go widać także, bo odzież miał zmiętą, miejscami podartą, włosy

 potargane. Spod simlah wyglądały stopy poobijane i pokrwawione. Leczmimo tych śladów Człowiek ten wyrastał wciąż wzrostem i powagą ponadgłowy otaczających Go ludzi. Jego twarz wyrażała smutek, ale i opanowa-nie. Nie rozglądał się na boki — patrzył prosto i spokojnie w twarz Anania-sza. Lęk, jeżeli go zaznał, zapadł się w głąb Jego istoty niby kamień w je-zioro. Gdy tak stał milczący i wyprostowany, wyobrażałem Go sobie tam,

 pod czarnymi drzewami, jak mówił do ludzi, którzy po Niego przyszli: „To ja jestem. Skoro mnie szukacie, pozwólcie tym odejść...” Musiał swoją po-stawą onieśmielić zebraną starszyznę, bo w sali panowało milczenie, prze-

rywane tylko trzaskaniem pochodni. Nagle posłyszałem coś niby skrzek. To śmiał się Ananiasz. Ten stary chu-

dy saduceusz pełen jest zawsze złośliwej drwiny. Otaczający go saduceuszei faryzeusze zawtórowali mu rechotem. Może ten wybuch był im potrzebny,

 by zdobyć się wobec Więźnia na pierwsze złe słowo? Bo po chwili posły-szałem, jak arcykapłan mówi:

 — Ach, więc to Ty jesteś, Jezusie z Nazaretu? Co za zaszczyt, że cię wi-

dzimy... He, he, he... Lecz cóż to? Sam przyszedłeś? — Stojąc nieco z boku

284

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 285/392

 

widziałem krogulczy profil Ananiasza. Długi nos kiwał się niby dziób nadrzadką, bezbarwną brodą, długie wargi wysuwały się jakby do pocałunku.

 — A gdzież to twoi uczniowie? twoi słudzy? Gdzie twoje królestwo? —  Nagle zmienił ton. Uderzył otwartą dłonią w poręcz tronu. — Skończyło się

wszystko! Dość już nagrzeszyłeś! Dość bluźnierstw! Ach, ty... — wykrzy-wił bezzębne usta. — Zbezcześciłeś świątynię Pańską! Myślałeś może, żezawsze będzie ci wszystko uchodziło na sucho?!

Umilkł i rozparł się wyniośle na swym krześle. Ale zamiast niego krzy-czeli teraz inni, przyskakiwali do Więźnia, wymachiwali przed Jego twarzą 

 pięściami. Wymysły sypały się nieustannym chórem. Czar pierwszego wra-żenia rozpraszał się. Gdy uderzony z tyłu przez jednego ze strażników Na-

uczyciel upadł na kamienną posadzkę, wszyscy rzucili się ku Niemu gotowiGo również bić i tratować.

Patrzyłem na to przerażony. W tych ludziach, miałem wrażenie, wyzwo-liła się jakaś nieznana, dotychczas ukryta złość. Powinienem był protestować

  przeciwko takiemu traktowaniu Człowieka — a przecież głos uwiązł miw gardle. Może bym jednak powiedział coś w końcu, gdyby Ananiasz nie

 powstrzymał zapału napastników. Nauczyciel podniósł się z ziemi, ludzie

cofnęli się nieco. — Skończyło się... — powtórzył dawny arcykapłan. — Gadaj teraz: Cze-

goś to ludzi nauczał? Niech no i my posłuchamy tych twoich historyjek — znowu śmiał się okrutnie, a wraz z nim otaczający go ludzie. — No, gadaj!

 — zawołał tonem groźby. — Cóż to, zaniemówiłeś? — Może ten wzrok,ciągle spokojnie w nim utkwiony, drażnił go.

Głos Nauczyciela zabrzmiał ten sam co zawsze — równy, spokojnie od-

mierzony i bardzo smutny: — Moją naukę opowiadałem jawnie. Przemawiałem na podwórcu świą-

tyni i w synagogach. Każdy mógł słuchać tego, co mówiłem. Jeżeli chceszwiedzieć, spytaj tych, którzy mnie słuchali...

 Nie skończył, gdyż ktoś podbiegł i z rozmachem uderzył Go pięścią w twarz. Człowiek był mały, ale cios musiał być silny, bo Jezus znowu upadł.

 Napastnik skorzystał z tego, by go kopnąć. Wrzeszczał:

 — Ty łotrze! Tak śmiesz odpowiadać najdostojniejszemu?!

285

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 286/392

 

Znowu otaczający byli bliscy rzucenia się na leżącego. Ale On dźwignąłsię, najprzód na kolana, potem wstał zupełnie. Z rozbitych ust i nosa spływałstrumień czarnej krwi. Policzek, na którym widać było ślad ręki służącego,

 puchł w oczach. Powiedział z trudem, głosem zmienionym:

 — Jeśli źle odpowiedziałem, powiedz. Ale jeśli dobrze, dlaczegoś mnieuderzył?

Zamiast odpowiedzieć, mały służący plunął z rozmachem prosto w twarz Nauczycielowi, po czym wybuchnął hałaśliwym śmiechem. Spoglądając bokiem na Ananiasza wrzasnął: „Żebyś drugi raz nie śmiał tak gadać!” Pa-miętałem skądeś tę twarz: niskie czoło, lisie, naładowane chytrością oczy,mięsiste wargi. Ach, już wiem! To był Gadi, ten sam, którego wówczas,

w czasie świąt Szałasów posłał Jonatan ze strażnikami, by ująć Jezusa, a po-tem skrzyczał, gdy wrócił z niczym. Wyrzucony ze straży Wielkiej Rady

 przystał widać na służbę do Ananiasza. A teraz mści się za tamto... Saduce-usze, faryzeusze, strażnicy, służba — jeszcze raz gotowi się byli rzucić na Nauczyciela. Ale właśnie zjawił się Chaj i skłoniwszy się przed Ananiaszemzawiadomił go, iż Sanhedryn już się zebrał i czeka na Więźnia.

O brady Sanhedrynu odbywają się w domu Kajfasza. Sala obrad z ława-mi ustawionymi w półkole jest zawsze w pogotowiu. Mimo niezwykłej,urągającej wszelkim przepisom pory przybyło nie tylko niezbędnych dwu-dziestu czterech członków, ale prawie wszyscy radni Sanhedrynu. Ławy

 były pełne. W środku obok Kajfasza, który podskakiwał z niecierpliwości,siedział Jonatas jako nasi zebrania oraz jego zastępca — sagan — Izmael,syn Fabiego, mąż córki dawnego arcykapłana. Rodzina Ananiasza obsiadławszystkie urzędy jak muchy padło zdechłego osła. Na ławie saducejskiejsiedzieli i inni synowie Ananiasza: Eleazar, Ananiasz, Jehuda oraz cała star-szyzna kapłańska z Szymonem Kainitą, Jezusem synem Damajosa i Saulemna czele. Aby usiąść na swym zwykłym miejscu, musiałem przejść międzynaszymi chaberim: Szymonem synem Gamaliela, Jonatanem bar Azziel,Eleazarem bar Chetah, Johanaanem bar Zakkaj, Heliaszem bar Abraham,Szymonem bar Poira, Joelem bar Gerion... Witałem się z nimi kiwnięciem

głowy, oni zaś, zauważyłem, na mój widok coś ze sobą zaczęli szeptać. Jó-

286 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 287/392

 

zef z Arymatei był także. Usiadłem obok niego. Nasi wezwał obu skrybów:obrony i oskarżenia, by zajęli miejsca na końcach półkola ław. Wtedy po-wstał.

 — Najczcigodniejsi ojcowie i nauczyciele — zaczął. — Zebraliśmy siętutaj, aby osądzić człowieka, którego postępowanie i nauki stały się niebez-

 pieczeństwem dla wiary, moralności oraz dla samego istnienia narodu izra-elskiego. Wiecie, o kim mówię: o tym naggarze z Galilei...

 — Dlaczego jednak — Józef podniósł się z miejsca — wezwano naswśród nocy? Czy już nie ma dnia dla sprawowania sądów?

Józef mówił głosem grubym, przypominającym dźwięk rogu. Jest, muszę przyznać, śmielszy ode mnie... To jego szalone bogactwo, a także stosunkiz Rzymianami uczyniły go takim. Ja właściwie nie powinienem się takżenikogo lękać. Któż może mi co zrobić? Ale taki już jestem... Niełatwo jestczłowiekowi, gdy ma taką naturę... Ale zmienić jej nie potrafię. To ja powi-nienem był mówić — nie Józef. Bo on niewiele wie o Nauczycielu. Tylkotyle, ile ja mu o Nim opowiadałem. Nigdy sam z Nauczycielem nie rozma-wiał. Może wystąpił tylko z przyjaźni dla mnie? Ale chyba raczej z chęci

 przeciwstawienia się Jonatasowi. Ich wzajemne urazy ciągle wzrastają od

czasu, gdy po jesiennej awanturze między saduceuszami a Piłatem zyskiz targów z Rzymianami płyną w ręce Józefa.

 — Czcigodny... — Jonatas schylił głowę gestem niechętnego szacunku. — Sprawa jest bardzo pilna...

 — W najpilniejszej nawet sprawie nie wolno nam decydować nocą.

 — Wolno! — zawołał rabbi Johanaan. Na tej sali to prawdziwa niespo-dzianka, gdy faryzeusz śpieszy z pomocą saduceuszowi.

 — Nie wolno! — upierał się Józef.

 — Rzeczywiście, gdy idzie o życie ludzkie, nie wolno... — podniosło siękilka niepewnych głosów z różnych stron sali.

 — Lecz istnieje halakka, która mówi... — podjął Johanaan.

 — Ale nie ma tego w Piśmie! — odparował ostro Józef.

 — Skoro jednak sofer powiedział... — padło z ław faryzejskich.

 — Zdanie uczonego ma wagę, gdy zostanie przyjęte przez Sanhedryn!

287 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 288/392

 

 — Nie! — zawołał inny z naszych chaberim. — Słowa nauczyciela są równie święte, jak dawniej były słowa proroków...

To wywołało zamieszanie na ławach saducejskich. Podniosły się głosy:

 — Nieprawda! To faryzejskie wymysły! — Cisza! Cisza! — Jonatas zaczął śpiesznie uspokajać zebranych. — 

Cisza, najdostojniejsi. Tego nie będziemy teraz rozstrzygać. Mamy sprawę pilną, a spór o nauki Zakonu trwa od wielu lat... Ułóżmy się tymczasem.Przecież skoro zgadzamy się wszyscy, że zdanie uczonego nauczyciela możestać się prawem — nieprawdaż? — cóż prostszego, aby uczynić nim opinię,którą wypowiedział przed chwilą czcigodny rabbi Johanaan bar Zakkaj.

 — Lecz chodzi o zasadę... — podjął jeden z młodszych faryzeuszy nakońcu ławy.

 — Nie rozprawiamy dziś nad zasadami! — podsuwał nasi.

 — Nie rozprawiamy nad zasadami — zgodził się rabbi Jonatan. Zro-zumiałem, że obie strony chcą za wszelką cenę uniknąć sporu. Nasza star-szyzna kiwała głowami. Opuszczony przez swoich młody faryzeusz umilkłi usiadł. Ale Józef nie chciał ustąpić.

 — Nie zgadzam się! — podjął znowu. — Nikogo nie wolno sądzić nocą. — Skoro jednak doktorzy zgodzili się z kapłanami... — zaczął Jonatas.

 — Niemniej ja się nie zgadzam! — huknął Józef uderzając swą wielką dłonią w ławę.

Zapadła chwila kłopotliwego milczenia. Radni na ławach faryzejskichi saducejskich schylali ku sobie głowy i porozumiewali się szeptem. Jonatas

 powtórzył bezradnie:

 — Skoro doktorzy z kapłanami...

Kajfasz, który, widać to było od samego początku, siedział jak na szpil-kach, wybuchnął nagle:

 — Cóż nas obchodzi zdanie jednego!? Tracimy tylko niepotrzebnie czas!Sądźmy prędzej tego oszusta!

 — Ja jednak proponuję ustąpić doktorowi Józefowi — powiedział nagle

rabbi Onkelos. Ten Grek znajduje zawsze wyjście z najtrudniejszych sytuacji.

288

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 289/392

 

 — Sprawa na pewno przeciągnie się — rozwijał swą myśl. — Będziemy ją rozpatrywali, to nam wolno. Wyrok zaś wydamy, kiedy już dzień nastanie...Będziemy wtedy zgodni z prawem.

 — Słusznie! Racja! Racja! Słusznie! — mówili wszyscy naraz. Jonatasuśmiechnął się z ulgą i coś powiedział do Kajfasza. Widziałem, jak arcyka-

 płan skinął głową i z nienawiścią popatrzył w stronę Józefa.

 — Rozpocznijmy więc badanie — powiedział nasi. — Wprowadźcieoskarżonego i świadków. — Klasnął w dłonie.

Służba wprowadziła najprzód Nauczyciela. Nie był teraz związany i niemiał krwi na ustach. Ale wargi, nos i policzek opuchły Mu i zsiniały. Włosymiał nadal roztargane. Musiał już być zmęczony, bo co chwila ciężko prze-stępował z nogi na nogę. Postawy nie utracił. Nie patrzył jednak na zebra-nych. Opuścił głowę i zdawał się liczyć kolorowe płytki posadzki. Włosyobsunęły Mu się i zasłoniły twarz.

Za Nim wprowadzono tłum świadków. Była to hałastra najohydniejsza,odpychająca. Powiało od niej zapachem czosnku i zepsutej oliwy. Wśródtej bandy urodzonych złodziei widać było gdzieniegdzie jakąś twarz bar-dziej uczciwą, ale śmiertelnie wystraszoną. Od razu można było poznać, żetych ludzi sprowadzono tutaj groźbą lub pieniędzmi. Jonatas wygłosił donich przepisaną formułę:

 — Pamiętajcie, że macie mówić prawdę. W przeciwnym bowiem raziekrew niewinnego spadnie na was... — Stojący w pośrodku półkola ławek skryba chwycił jednego ze świadków za ramię i przyprowadził go przed na-siego. — Jak się nazywasz? — zapytał Jonatas.

 — Chuz... syn... syn... — jąkał się tamten — syn... Szy... Szymona... — 

Co wiesz o winach tego Człowieka?

 — Ja... ja... wi... widziałem — bąkał tamten — że... on... on... jadł ra-zem... z... z... grzesznikami... z... po... poganami...

 — To saduceusze robią często — powiedział młody faryzeusz do sąsiada,ale tak głośno, że jego słowa usłyszeli wszyscy.

 — Co więcej? — Prędko pytał świadka Jonatas.

289

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 290/392

 

 — On... on... po... po... powiedział... że... nie wolno... dawać listu... roz-wodnego.

 — Słyszałeś to także? — spytał Jonatas następnego świadka.

 — Tak, najdostojniejszy. On powiedział, że przedtem nie było listów roz-wodnych.

 — I że nie wolno listu dawać?

 — Nie, najdostojniejszy, tylko że nie było dawniej takich listów...

 — I dlatego nie wolno ich dawać?

 — Nie, najdostojniejszy. On mówił tylko, że przedtem listów nie było...

 — Wyrzućcie tego durnia! — krzyknął zniecierpliwiony Kajfasz. —  Niech mówi następny!

 — Co wiesz o winach tego Galilejczyka? — pytał Jonatas małego pokur-czonego człowieka o wyglądzie żebraka.

 — O, wiem dużo, świątobliwy — połamaniec trzepał prędko, zachłystu- jąc się słowami. — Bardzo dużo... On uzdrawiał. To znaczy wszyscy my-śleli, że on uzdrawia. Ale tak nie było. Wiele chorób powróciło znowu do

ludzi... — Więc znaczy, że czynił czary? — podszepnął świadkowi rabbi Joel.

 — Na pewno czynił czary! O, ja wiem... Zawsze, kiedy uzdrawiał, wzy-wał szatana...

 — Nie wymawiaj tego głośno, głupcze! — krzyknął surowo arcykapłan.

 — A ty — Jonatas zwrócił się do następnego — czy widziałeś także, jak uzdrawiani przez niego znowu stawali się chorymi?

 — Nie... — człowiek zaprzeczył patrząc przerażonym wzrokiem na sto- jącego obok, wciąż milczącego Nauczyciela.

 — Po coście takiego głupca tu sprowadzili? — złościł się Kajfasz. — Precz z nim!

 — On powiedział jednemu — wyrwał się ktoś z tłumu świadków — że jeśli znowu zacznie grzeszyć, przyjdzie na niego jeszcze gorsza choroba.

 — Zamknij gębę! — arcykapłan uderzył pięścią w pulpit. — Nikt sięciebie nie pyta!

290

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 291/392

 

 — Kto słyszał, że choroby powracały? — pytał Jonatas.

 Na to nie było drugiego świadka.

 — Dalej! Co wiesz więcej? — nasi pytał wygadanego żebraka.

 — O, ja wiem, wiem dużo, wielce czcigodny... On nie składał ofiar naświątynię...

 — Nie kłamiesz?

 — Niech padnę trupem na miejscu, jeśli powiedziałem nieprawdę! Kiedy poborca przyszedł do Jego uczniów, to oni powiedzieli, że ich Nauczycielzabronił im płacić...

 — Dajcie tu tego poborcę!

 Nędzna, wystraszona, szara na twarzy figurka ludzka została gwałtowniewypchnięta przez tłum.

 — Bliżej! — przywołał go Jonatas. — No, jeszcze bliżej! — Tamten przysuwał się lękliwie i powoli. — Słuchaj no uważnie, co ci mówię. Czyuczniowie tego — wskazał na Nauczyciela — nie chcieli ci zapłacić podat-ku na świątynię?

 — Najczcigodniejszy, najdostojniejszy... — człowiek za każdym słowem przełykał ślinę, aż mu grdyka latała w górę i w dół. — Właśnie mówię. Kie-dy przyszedłem i powiedziałem, żeby zapłacili... A to był, najdostojniejszy,miesiąc Tiszri, bo w miesiącu Adar Jego nie było w kraju...

 — To nas nie interesuje! Odpowiadaj: zapłacił, czy nie zapłacił? — za- pytał z krzykiem Kajfasz.

 — To, to, to... — Grdyka skakała, jakby była żywym stworzonkiem mio-

tającym się pod skórą. — Właśnie mówię... Jego uczniowie poszli do Niego,żeby Go zapytać, najdostojniejszy...

 — I nie zapłacili ci?

 — To jest, najdostojniejszy... Właśnie mówię... Poszli się zapytać. I On powiedział...

 — Żeby nie płacili, tak?

 — Właśnie mówię... Żeby zapłacili... Bo On powiedział...

 — Ale oni nie zapłacili?

291

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 292/392

 

 — Właśnie mówię, najdostojniejszy... Zapłacili...

 — Precz! Precz! Cóż to za szoteh! Następny! Mów ty!

Ponury, wyschnięty stary mężczyzna z filakteriami na czole i z brodą 

spadającą na piersi wyglądał na nieznanego mi faryzeusza. Mówił powoli,gładko, językiem o wiele bardziej wyrobionym niż ci wszyscy amhaarezi,którzy przed nim zeznawali.

 — Ten Człowiek kazał swoim uczniom zbierać wielkie pieniądze. Mówiłosię, że to na jałmużnę dla ubogich wdów i sierot. Ale pieniądze szły dla nie-go. To rozpustnik... Opowiadał o pokucie, sam jednak zadawał się z uliczni-cami. Cała banda kobiet chodziła za nim. Urządzał dla nich wystawne uczty...

 — Skąd o tym wiesz? — Wszyscy widzieli, że chodził z kobietami...

 — I ty to także widziałeś? — Jonatas zwrócił się do stojącego obok czło-wieka.

 — O, tak — potwierdził tamten, Galilejczyk; mówił ledwo zrozumiałymnarzeczem z okolic Tyberiady. — Sam widziałem, jak rabbi Nachum z Naimzaprosił go na ucztę; wtedy przyszła ulicznica i umyła mu nogi...

 — Co ten amhaarez opowiada o jakimś człowieku z Naim? — złościłsię rabbi Szymon. — Niech opowiada, czy ten zadawał się z ulicznicami,czy też nie!

 — To sami wiemy — syknął rabbi Joel. — Pamiętacie, jak w czasie osta-tnich świąt nie pozwolił ukamienować kobiety, którą złapano na cudzołó-stwie?

 — Tak — potwierdziło parę niechętnych głosów. — Pamiętamy.

 — Do tego nie warto wracać... — mruknął rabbi Jonatan.

 — Istotnie...

 — Kto potwierdzi, co zeznał ten świadek — Jonatas skierował pytaniedo reszty świadków — że Galilejczyk zadawał się z ulicznicami? No, jak to, nikt z was tego nie widział?

 — Czy po to urządziliście ten sąd nocą — rozległ się tubalny głos Józefa

 — by sądzić kogoś za zadawanie się z ulicznicami?

292

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 293/392

 

 — Cierpliwości, Józefie. Są zarzuty poważniejsze.

 — Nie słyszałem ich jeszcze. A w ogóle nie słyszałem dotąd zarzutów.Jeden świadek przeczy drugiemu...

 — Precz z tym! — krzyknął Kajfasz dając znak służbie, by zabrała świa-dka z długą brodą.

 — Usłyszysz zaraz, Józefie, coś ciekawszego — powiedział Jonatas. — Chodź no tutaj, ty — kiwnięciem palca wywołał spośród świadków jednegolewitę. — Co powiesz?

 — Ten człowiek — oświadczył lewita — jadł dziś Paschę...

 — Bluźnierstwo! — krzyknęło parę głosów. — Złamał Zakon!

 — Wcale nie! — zagłuszył wszystkich Józef. — Poczekajcie, Józef nam powie — drwiąco zauważył Jonatas. — Prze-

cież to podobno w domu jego przyjaciela, czcigodnego rabbi Nikodema,członka Wielkiej Rady faryzejskiej odbyła się ta uczta...

 — Rzeczywiście! — odparował Józef. — Powiem wam... To jest Galilej-czyk, prawda? Co mówią przepisy o prawie Galilejczyków do spożywaniaPaschy w wieczór paschalnego szabatu?

 — Sam siebie grzebiesz! Szabat zaczyna się wieczorem...

 — Ale paschalny już się zaczął. Zapominacie chyba, żeście złączyli dwaszabaty w jeden. Wiemy zresztą, dlaczego: chcielibyście mieć mniej kło-

 potu...

Zrobiła się cisza. Ktoś bąknął:

 — On ma rację. Galilejczycy mogą z tego korzystać...

 — Ale nie wiemy — podjął szybko Jonatan — czy uczta paschalna od- była się zgodnie z przepisami...

 — Od kiedyż to „nie wiemy” stanowi o winie człowieka!? — krzyknąłJózef.

Znowu przycichło. Słyszałem wściekłe sapanie Kajfasza. Wyglądał jak  byk rwący się ku czerwonej płachcie.

 — Jego własny uczeń — wycedził Jonatan — zapewnił nas, że on pouczcie, urządził jeszcze rozlewanie wina i łamanie chleba...

293

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 294/392

 

 — Gdzież jest ten uczeń? Niech sam powie...

Ale mimo wezwania nikt się nie zjawił.

 — Nie ma go jakoś — drwił Józef. — Ale obejdziemy się bez niego. Ja

wam powiem: dawne przepisy mówią, że na znak przyjaźni i braterstwamożna się w wieczór Paschy dzielić winem i chlebem, byleby tylko już poodprawieniu uczty.

 — To zapomniany obyczaj... — rzucił Kajfasz. Jego wzrok był niby nóżwbijający się w pierś mego przyjaciela.

 — Ale istnieje... — zauważył Józef.

 — Następny świadek! — przeciął spór Jonatas. Słyszałem, jak mówił

ciszej do Kajfasza: — Mamy ich dosyć... — Ten człowiek — mówił znowu jakiś Galilejczyk — nie zachowywał

 postów.

 — Czy powiedział, dlaczego to robił?

 — Mówił, że potem będzie się pościć...

 — Kiedy „potem”?

 — Nie wiem, najdostojniejszy. Powiedział, że przyjdzie czas na to... — I ty to słyszałeś? — nasi pytał następnego.

 — On mówił inaczej, czcigodny: że ważniejsze jest miłosierdzie niżeli post...

 — A tak, jak ten powiedział, nie słyszałeś? Możeś nie pojął, co ten mó-wił? Może nie rozumiesz mowy galilejskiej?

 — Rozumiem, najdostojniejszy... Ale nie słyszałem, aby tak mówił...

 — Aleście obaj widzieli, że on nie pościł?

Świadkowie spojrzeli na siebie pytająco.

 — Ja tego nie widziałem... — bąknął Judejczyk.

 — Ale ludzie mówili, że nie pości — dodał szybko pierwszy.

 — Kto jeszcze — pytał Jonatas — widział, jak ten człowiek nie pościł?

Znowu zapanowała cisza. Przerwał ją jakiś amhaarez o zrytej zmarszcz-

294

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 295/392

 

kami twarzy i wielkich, twardych, nie domykających się dłoniach robotnika,który pracuje przy murowaniu.

 — Ale ja słyszałem, jak mówił, że niepotrzebne są obmywania. Powie-dział: „Faryzeusze myją siebie z wierzchu, wam jednak wystarczy, gdy bę-dziecie czyści od środka...”

 — Ach, jaki grzesznik! — jęknął Joel i zgarbił się jeszcze bardziej niżzwykle.

 — To poważny zarzut — rzekł rabbi Johanaan. — Pozwól, czcigodny — zwrócił się do nasiego — że zadamy świadkowi kilka pytań. — Gdy Jonataskiwnął przyzwalająco głową, zapytał: — Słuchaj, człowieku, czy widziałeś,aby ten kiedykolwiek zanurzał przed jedzeniem w wodzie zamknięte dłonie?

 — Nie, nie widziałem nigdy — zapewnił świadek.

 — A czy widziałeś kiedy — pytał teraz rabbi Eleazar — aby on wróciw-szy z miasta, gdzie człowiek czysty zawsze może się zetknąć z byle grzesz-nikiem, obmywał całe swe ciało?

 — Nie.

 — A czy widziałeś kiedykolwiek, biedny, pełen grzechów człowieku — 

 pytał rabbi Joel — aby on albo jego uczniowie obmywali naczynia miedzia-ne, w których gotuje się jadło?

 — Nie.

 — Albo naczynia kamienne, których mogła dotknąć nieczysta kobieta?

 — Nie.

 — Albo kubek gliniany, z którego mógł pić byle obcy?

 — Nie. — Albo łoże, na którym kładzie się obcy przy uczcie?

 — Jeśli, rabbi Joelu, będziesz pytał tego człowieka o wszystko, co wykażecie obmywać, nie starczy nam nocy na badanie — rzucił Ananiasz synAnaniasza.

 — Jak możesz tak mówić? — oburzył się rabbi Jonatan. — To są sprawyważne!

 — Ale za długo trwają!

295

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 296/392

 

 — I jeśli to mają być winy tego człowieka — odezwał się Józef — idźmydo domu spać... Faryzeusze zechcą niedługo obmywać gwiazdy i księżyc...

 — Ty, Józefie, nie jesteś czysty. Za często bywasz w domu goimów! — rzucił Joel.

 — Rabbi Nikodemie — Johanaan mówił teraz do mnie — twój przyja-ciel i wspólnik wyśmiewa się z obmywań, których ty chyba sam nie zanie-dbujesz...

 — Nie... Pilnuję czystości — broniłem się. — Ale nie chcę przesady...

 — Co nazywasz przesadą, Nikodemie? — atakował mnie Joel.

 — Przesadą jest, jak uczył wielki Hillel, żądać obmywania całego garn-

ka, którego ucha mogła dotknąć nieczysta ręka — podjąłem nigdy nie koń-czący się spór.

 — Nieprawda! Nieprawda! — porwał się rabbi Eleazar. — Ucho jestcałością z garnkiem! Gdy ucho...

 — Lecz czy my sądzimy bluźniercę, czy też kłócimy się o głupi garnek!? — wrzasnął Kajfasz.

 — Ustalamy — zauważył z fałszywą słodyczą w głosie rabbi Onkelos

 — jak wielka jest nieczystość tego Galilejczyka.

 — Przecież wy twierdziliście, że nikt nie jest czysty poza wami! — par-sknął Józef syn Damajosa.

 — Józef ma rację. Niedługo słońce nie będzie dla was dość czyste — zaczął się śmiać Szymon Kainita.

 — Kto nie dba o czystość ciała, ten nie dba także o czystość serca! — 

odpowiedział rabbi Johanaan. — Gdy doskonały nie obmywa wszystkiego, amhaarez nie będzie obmy-

wał niczego — zapalił się rabbi Eleazar.

 — Wielkie, wielkie są grzechy Izraela! — jęczał Joel podnosząc nad gło-wą ręce o rozcapierzonych palcach. — Wielkie są grzechy, gdy najwięksitak mówią...

 — Uciszcie się! — krzyknął Jonatas. — Uciszcie się! — powtarzał, aż

w końcu ustały krzyki po obu stronach stojących naprzeciw siebie ław. — 

296 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 297/392

 

Dosyć, najdostojniejsi. Nie będziemy sądzili tego człowieka za jego nieczys-tości. To przecież zwykły amhaarez... Oni wszyscy są grzeszni, niepraw-daż?

 — Jonatas słusznie mówi — przyznał rabbi Jonatan w imieniu całej ławyfaryzejskiej.

 — Następny świadek! — nasi przyzwał człowieka o wyświechtanej twa-rzy miejskiego złodzieja. — Co wiesz o nim? — pytał.

 — On powiedział, że jego ciało jest chlebem i każdy powinien je jeść,a jego krew jest winem...

 — Obrzydliwe! — skrzywił się z niesmakiem Jehuda bar Ananiasz.

 — Tylko szoteh może tak mówić — odezwał się inny z saduceuszy. — Albo myszugga...

 — Basar wadam — ciało i krew — oto wszystko, co obchodzi amhaare-zów! A gdzież troska o ducha? — zawołał żałośnie Joel.

 — To nie grzech, to szaleństwo! — zauważył młody faryzeusz z końcaławy.

 — Co więcej możesz o nim powiedzieć? — pytał Jonatas. — On... — człowiek zatrzymał się, podniósł ręce jakby gestem oburzenia. — On powiedział, że Przybytek zostanie rozwalony! — zawołał.

 — Ooo!... — przebiegło po ławach.

 — Kto go rozwali? — zapytał świadka nasi.

Człowiek namyślał się przez chwilę.

 — Rzymianie! — zawołał wreszcie.

 — Nigdy ręka Edomu nie zniszczy Przybytku! — rzekł surowo Ananiaszsyn Ananiasza. — Przybytek jest wieczny.

 — Tak, tak — potakiwano.

 — A czy nie pamiętacie, co rzekł Pan nabi Jeremiaszowi, że będzie zeświątynią jak z domem w Silo? — odezwał się Józef.

Pełne gniewu spojrzenia zwróciły się znowu ku memu przyjacielowi.

 — Ty, Józefie, jesteś mądry i znasz Pisma — syczącym głosem powie-

297 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 298/392

 

dział Ananiasz syn Ananiasza. — Powinieneś więc pamiętać, że Jeremiaszmówił o najeździe Nabuchodonozora (niech szeol nie zna nad nim litości!),lecz potem przyrzekł powrót i odbudowanie świątyni.

 — Wiem o tym, nie potrzebujesz mnie uczyć proroctw! — Józef stał przed swoim pulpitem zwrócony twarzą do ławy saduceuszy, lecz patrzyłgdzieś ponad nimi w przestrzeń. — Wiele z tego, co mówił Jeremiasz, speł-niło się... Ale nie wszystko. I wiele z tego, co się spełniło, spełnić się możedrugi, trzeci i dziesiąty raz... Kto z nas wie, o jakim to nowym przymierzumówił prorok? Co to znaczy, że każdy ptak zna swój czas, lecz lud izraelskinie zauważył swego czasu? Słuchajcie... Czy nie zdaje się wam, że jest cośw powietrzu, jakby wielka sprawa, którą można wygrać i można stracić?

 — Patrzcie, Józef zaczyna się bawić w proroka! — zaskrzeczał Kajfasz. — Czemu nie? W innym czasie gotowi jesteśmy słuchać jego proroctw...Ale dziś mamy co innego do roboty!

 — Słusznie, słusznie — powiedział Johanaan. — O prorokach chętniesłuchamy w synagogach. Lecz pierwej skończmy ze sprawą tego człowieka.

Jonatas zwrócił się do świadka:

 — Więc On powiedział, że świątynia będzie rozwalona? — Tak, najdostojniejszy.

 — Przez Rzymian?

 — Nie — zawołał jakiś inny wycierus z dolnego miasta. — Ja słyszałem:On powiedział, że sam rozwali świątynię, a potem ją odbuduje!

 — Co? On sam? — Arcykapłan zerwał się z ławy. Ciągnący się od wielugodzin przewód wyczerpał zasoby jego cierpliwości. Gorączkowo począł

zadawać pytania: — On sam chciał zburzyć Przybytek? — Tak, teraz przypominam sobie, on tak powiedział — zawołał pierwszy

ze świadków. — Mówił nawet, że odbuduje go w trzy dni...

 — W trzy dni! — parsknął młody Ananiasz. — W trzy dni? No, to chy- ba cudem?

 — On nawet opowiadał — teraz terkotał drugi świadek — że nie rękamigo zbuduje...

 — Nie — poprawił pierwszy — tak nie mówił.

298

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 299/392

 

 — Ależ mówił! Nie słyszałeś? — wybuchnął drugi.

 — Nie, nie mówił, Semeju...

 — Świadkowie nie zgadzają się ze sobą — zauważył Józef.

 — Więc jak ostatecznie? — złym, czającym się głosem zapytał Kajfasz. — No, uważajcie. Zbierzcie w kupę waszą głupią pamięć i mówcie: powie-dział czy nie powiedział?

 — Nie, najdostojniejszy... — krzyknął pierwszy.

 — Powiedział! — zawołał równocześnie drugi. — Mówił, że Syn Jahweodbuduje Przybytek!

Zrobiła się śmiertelna cisza. Ten amhaarez pozwolił sobie wymówić imię

 Najwyższego. Należało go natychmiast wyrzucić, ogłosić nieczystym, po-zbawić prawa wstępu na dziedziniec wiernych i do synagogi. Widziałem,

 jak Joel, który siedział blisko mnie, zatkał uszy i z jękiem uderzał czołemw pulpit. Podniosłem wzrok na Kajfasza i ze zdumieniem spostrzegłem, jak  jego twarz, na której poprzednio widziało się tylko niecierpliwą wściekłość,rozjaśniła się niby pod wpływem nieoczekiwanego odkrycia. Porywczo ze-rwał się z miejsca, podniósł obie ręce w górę. Zrozumieliśmy, że chce mówić

z wysokości swego urzędu. Nie ma wprawdzie potrzeby, aby sam arcykapłanwyklinał byle głupca. Sala ucichła w oczekiwaniu. Ale Kajfasz nie patrzyłna przerażonego skutkiem swych słów świadka. Skierował wzrok na Na-uczyciela, który wciąż stał z pochyloną głową między dwoma strażnikami:drzewo ogołocone z liści, ale wyniosłe i nieugięte.

 — Słuchaj, ty! — krzyknął. Podjął tonem solennym: — W Imię Najwy-ższego każę ci odpowiedzieć: czy jesteś Mesjaszem i Synem Jahwe?

Odruchowo pochyliliśmy głowy i przymknęliśmy oczy. Tylko w takimzaklęciu i tylko arcykapłanowi wolno jest wypowiedzieć straszliwe imięTego, Który Jest. Serce zabiło mi gwałtownie. Zwróciłem oczy na Nauczy-ciela. Kimkolwiek jest Kajfasz, gdy przemawia w ten sposób, przestaje byćzwykłym człowiekiem. Zrozumiałem, że On mu będzie musiał odpowie-dzieć. Lecz co odpowie? Czy to znowu będą słowa, za którymi otwiera się

 przepaść? Wolno podniósł głowę. Pokryta ciemnymi sińcami i opuchnięta

twarz miała w tej chwili wyraz takiej samej mocy jak wtedy, gdy jednymkrótkim słowem wypędzał szatanów lub gdy zawołał w ciemny otwór grobu

299

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 300/392

 

Łazarza... Jeżeli spasły syn Betusa urósł swym wezwaniem do rozmiarównadczłowieka — to w jeszcze większym stopniu dokonała się ta przemianaw zbitym, sponiewieranym Więźniu. Może On rzeczywiście czekał na tęchwilę, aby wreszcie obalić wszystko, co obalić przyszedł? Oddychałem

śpiesznie... Moje życie było na Jego wargach. Grom miał spaść i zatrząsnąćdomem Kajfasza. Może odrosły włosy — myślałem prędko — temu Samso-nowi... Czułem niepokój niby powiew wiatru przelatującego nad głowami.Wszyscy: ludzie Sanhedrynu, służba, straże, świadkowie, cała Jerozolima

 — patrzyli w twarz Nauczyciela. Wtedy to ja wyzwałem los. Ale dziś do-konał tego Kajfasz swoim zaklęciem... Gdy padnie odpowiedź, myślałem,

 pozostanie już tylko jeden człowiek żywy... On albo arcykapłan...

 — Atali kamarta — posłyszałem. Lecz ten głos nie był gromem. Nie- prawdopodobne wyznanie przychodziło wypowiedziane nie piorunem, alezbolałymi, opuchłymi wargami. — Sam to powiedziałeś... I dlatego zoba-czycie Syna Człowieczego, dopiero gdy przyjdzie w mocy Pańskiej...

Podniesione w uroczystym geście dłonie Kajfasza spadły na szyję. Wci-snął grube palce w gardło, jakby mu zabrakło tchu. Usłyszałem trzask roz-dzieranego materiału. Porywczym ruchem człowieka, któremu nie wystar-

cza rytuał, arcykapłan rozerwał kuttonę aż do spodu. — Bluźniercaaaa! — głos przeszedł od krzyku w skowyt, potem w szept.

 — Bluźniercaa! — Kajfasz obrócił ku ławom swą poczerwieniałą twarz. — Słyszeliście? Słyszeliście? Czy potrzeba może jeszcze świadków? Czy nie

 jesteśmy wszyscy świadkami?

Członkowie Rady Najwyższej zerwali się na nogi. Wśród krzyków: „Blu-źnierca! Bluźnierstwo!” słychać było trzask rozdzieranych kutton. „Pamię-

tajcie: drzeć od dołu!” zawołał Jonatas. W powszechnym zamęcie jeden nasizachował równowagę i teraz przypominał, że rytuał pozwala tylko arcyka- płanowi drzeć szaty od góry do dołu; każdy inny człowiek winien je rozdzie-rać od dołu do góry...

R ozmawiałem z Józefem, a potem samotnie zacząłem wędrować podziedzińcu. Myślałem — myśli niemal rozpychały mi czaszkę niby ciężkiemelony wątły kosz. Myślałem: co to znaczy? On odpowiedział na uroczyste

300

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 301/392

 

zaklęcie arcykapłana wyznaniem, że jest Mesjaszem i Synem Najwyższe-go... A jednocześnie nie zabił tymi słowami swoich wrogów. Są wyznania,które powinny być jak lawina waląca się w górski wąwóz... Dlaczego u Nie-go rzeczy najbardziej nadludzkie przychodzą tak zwyczajnie, po ludzku?

Kim On jest? Czy po to czekaliśmy od stuleci na Mesjasza, aby On pierw-szym swoim wyznaniem kupił sobie śmierć? Że był skazany, zanim jeszczezaczął się nad Nim sąd, o tym od czasu pierwszego tegorocznego zebraniaSanhedrynu nie miałem najmniejszej wątpliwości. Przerwa, którą nasi zarzą-dził, potrzebna jest tylko po to, by móc wydać wyrok za dnia. Wprawdzie,

 ponieważ chodzi o śmierć, musi on być zatwierdzony przez Piłata, ale ja je-stem przekonany, że ten okrutnik nie będzie się ani przez chwilę wahał, by

go zatwierdzić. Gdyby chodziło o łaskę dla kogoś — wtedy można by ocze-kiwać z jego strony niespodzianki. Ale nie przy wyroku śmierci! Więc czekaGo śmierć... Kto będzie głosował przeciwko? Ja, Józef, jeszcze może kilku...

 Nie zbierze się nawet sześciu głosów. Cóż więc robić? Józef mówił: prze-ciwstawić się wyrokowi, krzyczeć, że rozprawa nocna jest nieważna, że

 Nauczycielowi nie dano obrońcy, że wreszcie imię „Syn Boży” znajdujemyw Pismach... Ale tu już nie chodzi o imię. Ja przecież wiem więcej... Jeszcze

 przed paru godzinami Jakub powtarzał mi Jego słowa, którymi zapewniałuczniów, że On i Ojciec są jednym... On uważa się naprawdę za Syna Boże-go! Uważa się... Lecz kim jest naprawdę? Przez trzy lata patrzyłem na Nie-go z bliska i z daleka. Robił i mówił rzeczy wstrząsające. Nie było nigdyczłowieka jak On... Nie było nigdy człowieka... Bo robiąc rzeczy zdumie-wające pozostawał zawsze człowiekiem. Wskrzeszał zmarłych, a sam trząsłsię z zimna w chłodny ranek... Widziałem, widziałem sto razy, tysiąc razyte sprzeczności. Więc może Judasz miał rację? Może On się zląkł? Może

mógł zostać Synem Bożym, lecz nie sięgnął po tę godność? Może mógł prze-stać być człowiekiem, lecz wolał nim zostać?...

Głowa mi pękała od tych myśli. Błędnie krążyłem między ogniskami.Ludzie wokół nich przycichli; drzemali. Tylko z drugiej strony pałacu do-chodził wrzask... Unikałem zbliżenia się w tamtą stronę. Gdy Jonatas kazałGo wyprowadzić z sali, wydawać się mogło, że zostanie rozszarpany nastrzępy. Strażnicy, służba, nawet sami radni Sanhedrynu rzucili się na Niego

z pięściami. Bili Go, kopali i dopiero gdy Jonatas zaczął wołać: „Nie zabij-cie go! Pamiętajcie, że jeszcze nie został skazany!” — powstrzymali nieco

301

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 302/392

 

swój zapał. Zamiast bić, każdy po wiele razy pluł Mu w twarz. Józef chciałGo bronić, ale obskoczyli Go i odciągnęli do sali narad. Ja wymknąłem sięna dziedziniec. Nie, nie zdołam nic dla Niego zrobić... Dlaczego jestem ta-kim tchórzem? Jakub rozpaczał, że uczniowie rozbiegli się i pouciekali. Ale

cóż ci mali amhaarezi mogli Mu pomóc? Ja... ja także — cóż mogę? Gdybymi się udało kogoś przekupić. Nie pożałowałbym pieniędzy. Majątek bymoddał... Gotów jestem wykonać naszą umowę... Mówił: „Daj mi swoje troski,a weź mój krzyż...” Krzyż? Czułem zimny dreszcz na całym ciele. Krzyż...On tak często mówił o nim. Jakby wiedział, że tak Mu właśnie przyjdziezginąć. Bo jeśli zginie, to na krzyżu. Po to wypraszaliśmy u Piłata zapew-nienie, że nie będzie krzyżował! Teraz powie: „Sami chcecie...” Jakże mam

wziąć ten Jego krzyż? Dać się razem z Nim ukrzyżować? Ależ to by byłosamobójstwo! Nikt nie chce mojej śmierci. Dlaczego ja, człowiek delikatny,rozsądny, mądry, szanowany, miałbym iść i sam dopraszać się najhanieb-niejszej ze śmierci? Zresztą krzyż... Nie może być okropniejszej śmierci niżto umieranie człowieka rozdartego, rozpiętego na oczach wszystkich, czeka-

 jącego długo, aż skurcze zdławią ruch serca. Nie śmierć jest straszna, aleumieranie, a krzyż to umieranie bez końca! Jeżeli myślę o swojej śmierci,zawsze chciałbym ją widzieć szybką jak zapadanie w sen. Tylko że śmierć...Czy ja wiem, kiedy zaczęło się umieranie Rut? Kiedy zaczął się jej krzyż?...Mówi się: „Umarł lekko..” Któż umiera lekko? Nie, nie, nie ma siły, która

 by mnie zmusiła w tę noc pełną dygotań do wzięcia Jego krzyża. Dlaczegooni — Jego uczniowie — tego nie robią? Uciekli, a ja mam umierać? Nie,nie! Raczej zamknąć oczy na wszystko, co było i co będzie... Przecież każdewspomnienie można jakoś wyrzucić z pamięci. Nasz układ... Mniejsza z nim!Cóż mi z niego zresztą przyszło? Rut umarła, a teraz ja sam umieram z lęku.

On najwyżej zginie za swoją naukę, za opowiadanie o swoim Królestwie,którego pewno wcale nie ma... Jeżeli Najwyższy jest tak bardzo miłosierny,

 jak On to tyle razy opowiadał, powinien wiedzieć, że każdy z nas ludzi, jestnędzą niezdolną udźwignąć strachu... Może zresztą są tacy, którzy umieją nie myśleć o tym, co będzie. Ja zawsze myślę. Pochłania mnie lęk przewi-dywania. Taki jestem. Nie umiem być inny. W czymże jest łagodniejszaJego nauka od dawnej, która mówiła, że każdego — dobrego czy grzesz-

nika — czeka zimny, ciemny, smutny szeol? Jak można postawić życie zacoś, co może jest cudem szczęścia, lecz czego nie można sobie wyobrazić?

302

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 303/392

 

Królestwo... Po co On przyszedł, by opowiadać o jakimś innym świecie,którego nie mogą zobaczyć oczy żywego człowieka? Po co On przyszedł?Przyniósł swoje szaleńcze marzenia w świat, w którym już jakoś dawaliśmysobie radę... Kiedy Rut umarła, myślałem: „Nic mi nie zostało...” A prze-

cież życie jest silniejsze. Znowu zacząłem jeść, spać, układać przyszłość...Można, widać, jakoś przeżyć śmierć najdroższego człowieka. Wszystkomożna... Po co więc pamiętać o tym... Królestwie?

Chodziłem i trząsłem się z zimna. Stawałem przy ogniskach, ale trwaćna miejscu nie byłem w stanie, więc znowu ruszałem dalej. Mój cień to się

 plątał przede mną, to obok mnie, to znowu uciekał do tyłu niby tren płasz-cza. Głodne muły porykiwały. Gdzieś daleko za murem miejskim rozległo

się pianie koguta. Wrzaski ludzi tam, za pałacem, były niby dźwięk, któregoniczym zagłuszyć w sobie nie zdołamy: dźwięk bliskiej grozy... Czas wydłu-żał się bez końca niby wciąż ta sama, znana w każdym szczególe droga.

 Nagle krzyki dochodzące dotychczas z daleka zaczęły się ku mnie zbli-żać. Powinienem był uciekać. Lecz nogi wrosły mi w ziemię. Zatrzymałemsię skurczony, z oczami przymrużonymi, jak ktoś, kto czeka na cios po gło-wie. Banda wrzeszczących ludzi szła w moją stronę. Inni, którzy dotychczas

nie brali udziału w znęcaniu się nad Nauczycielem, podnieśli się od ognisk i śpieszyli tamtym naprzeciw. Ktoś blisko mnie krzyknął. Nagle potrąciłmnie wielki mężczyzna, który zakrywszy twarz biegł w stronę bramy. Wy-dało mi się, że widzę coś znajomego w zarysie jego głowy. Ale nie miałemczasu oglądać się za nim. Tuż obok mnie przechodziła gromada służby,strażników, młodych lewitów i faryzeuszów. Wśród okrzyków i gwizdów

 prowadzili między sobą Nauczyciela. Widziałem Go tylko przez chwilę:twarz opluta, na głowie błazeńska korona ze słomy, ręce skrępowane z tyłu,obolały wzrok sunący po ludziach i zsuwający się z nich niby promienieksiężycowego blasku z liści... Na chwilę to spojrzenie spoczęło na mnie... Nie było już w Nim nic z mocy cudotwórcy! Jeszcze przed godziną, gdy Gozaklął Kajfasz, to był Ktoś, kto miał na ustach słowo zdolne drugich rzucićna kolana. Teraz to był już tylko człowiek, zepchnięty na samo dno nędzyludzkiej; żebrak, trędowaty, chory, więzień — wszystko w jednej osobie...Minął mnie jak widziadło, ale Jego obraz został mi pod powiekami. Oni

 poszli dalej, popychając Go, plując na Niego, oddając Mu drwiąco pokłony.

303

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 304/392

 

Pozostałem w rozterce... Gdyby zostało w Nim choć trochę z dawnego Na-uczyciela! Łatwiej by mi było Go bronić. Ale jak osłaniać Człowieka, któ-rego własna słabość uczyniła czymś — czy ja wiem, jak to powiedzieć? — niemal odpychającym...

Świt spłynął nagle szarością przedrania. Służba zaczęła nas zwoływaćna salę obrad. Za chwilę wszyscy siedzieli już na ławach. Jakby dla przyśpie-szenia nadejścia dnia lampy były zgaszone i cienie w sali twardo stykałysię z białymi plamami światła. Kajfasz podniósł się pełen niecierpliwości.

 Nie dopuścił Jonatasa do głosu. Sam zarządził:

 — Wprowadzić więźnia!Musiano Mu dopiero co zdjąć więzy, bo widziałem, jak w zsiniałe i ob-

rzmiałe dłonie powoli wracało życie. Stał ciężko, z głową wciśniętą w ramio-na jakimś podświadomie obronnym gestem. Na włosach miał źdźbła słomy,na policzkach białe placki nie zaschłej śliny.

Opierając się jedną ręką o biodro Kajfasz zapytał:

 — Powtórz no nam jeszcze raz, co ośmieliłeś się powiedzieć: więc je-

steś Mesjaszem?

Odpowiedział nie podnosząc głowy — głosem, w którym drgało zmę-czenie:

 — Cóż, że powtórzę... Nie uwierzycie mi ani nie wypuścicie... Ale to jestwasza godzina...

Kajfasz zaczął się śmiać zimno i okrutnie, a jednocześnie jakby porwane

 jego śmiechem podniosły się inne głosy. — I jesteś Synem Najwyższego, co?

Miałem wrażenie, że wielkim wysiłkiem przemógł ogarniającą Go sła- bość. Wyprostował się, podniósł głowę. Rzekł:

 — Sam to powiedziałeś, jestem Nim...

Po czym głowa opadła Mu, a ciało zwiotczało. Zdawał się nie słyszećkrzyków, jakie wybuchnęły nad Jego głową. Stał się obcy wszystkiemu, co

się naokół działo. Nie drgnął nawet, gdy Kajfasz zapytał radnych:

304

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 305/392

 

 — Jakiż wyrok wydajecie?

 — Śmierć! — padło najpierw z ust Jonatasa, a potem biegło kołem poławach: — Śmierć! Śmierć! Śmierć!

 — Nie — zawołał Józef. — Nie zgadzam się! Ta rozprawa była niewa-żna. Wyrok jest nieważny. Ten Człowiek jest niewinny...

 — Niewinny? — Kajfasz wstrząsnął się cały. — Niewinny? Odkąd to, Jó-zefie, wolno mówić grzesznikowi, że jest Mesjaszem i Synem Najwyższego?

 — A jeżeli On jednak jest Nim naprawdę? — zapytał mój przyjaciel. — A jeżeli...

 — On? — przerwał mu z oburzeniem arcykapłan. — On? Przypatrz mu

się uważnie, Józefie! Czy on wygląda na kogoś innego niż jest? Ten brudnyamhaarez miałby być Mesjaszem!?

 — Robił cuda... — spierał się Józef.

 — Z pomocą nieczystego! — zawołał bar Zakkaj. — I wieszczkowieegipscy czynili cuda przed faraonem, tylko że czyny ojca naszego Mojżesza

 były większe...

 — A jeżeli jednak? Słuchajcie — Józef zwrócił się teraz do wszystkich

zebranych. — Ja nie wiem... Jestem tylko kupcem. Nigdy z Nim przedtemnie rozmawiałem. Nigdy nie myślałem o tych sprawach. Ale odkąd na Nie-go patrzę, odkąd Go słucham, powstaje we mnie niepokój... Co będzie, jeśliOn naprawdę okaże się Mesjaszem?

Odpowiedział mu pomruk, który rozbił się zaraz na krzyki z wielu ust:

 — Nie opowiadaj głupstw, Józefie! To nie Mesjasz, tylko kłamca! Dajeszsię zwodzić! Może on rzucił na ciebie urok? Mesjasz nie przyjdzie z Gali-lei!

Józef mnie ośmielił: zdobyłem się na odwagę. Zerwałem się z ławy.Krzyknąłem:

 — On nie pochodzi z Galilei! Urodził się w Betlejem! Właśnie w mie-ście...

Ale mój krzyk słaby i niezdarny został zagłuszony przez burzę sprzeci-

wów.

305

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 306/392

 

 — Każdy to może opowiadać, odkąd zostały zniszczone księgi rodów!Dość głupstw! Zrobiłeś zbyt wiele dla niego, Nikodemie! Chodziłeś za nim,gościłeś Go w swoim domu! Krzyczałeś, gdy na ośle wjeżdżał do miasta!Może każesz nam wszystkim kłaniać się byle amhaarezowi? My wiemy,

 jakie będą znaki nadejścia Mesjasza! — Nie traćmy czasu! — zawołał Kajfasz. — Wyrokujmy!

 — Zatrzymajcie się jeszcze! Ten Człowiek... — Nie pamiętam, aby Józef mówił kiedykolwiek w ten sposób. W jego trzeźwym i chłodnym umyślemusiała się dokonać jakaś przemiana. — Słuchajcie — ciągnął — czy nicwas nie zaniepokoiło? Czyście nie widzieli, jak wszystkie wasze oskarżeniaodpadały od Niego niczym sucha glina od skóry? Mnie On naprawdę nic

nie obchodził. Broniłem Go tylko dlatego, żeście nieuczciwie Go sądzili...Ale teraz nie wiem...

 — Skoro nie wiesz, idź spać! — zawołał Ananiasz syn Ananiasza. — Dość tu ludzi, by wydać wyrok!

 — Możecie iść obaj, ty i twój przyjaciel. Lepiej będzie, jak pójdzieciei wyśpicie się!

 — Sądźmy! Sądźmy! — poganiał Kajfasz. — Sądźmy — powtórzył Jonatas. — Jaki wydajecie wyrok?

 — Śmierć! Śmierć! Śmierć! — padało jak uderzenia młota w półkręguław.

 — Wszyscy głosowali za śmiercią dla bluźniercy? — zapytał nasi.

 — Ja nie! — powiedział twardo Józef. — Uznaję ten wyrok za niepra-wy...

 — Ja także... — rzekłem usiłując opanować drżenie głosu.

 — I ja — trzeci nieoczekiwany głos należał do młodego faryzeusza z koń-ca ławy. — Ten Człowiek nie może być winien... — Młody chaber patrzyłśmiało na arcykapłana. — Ja również nie wiem, kim On jest — przyznał. — Raz tylko odezwał się do mnie — przymrużył oczy, jakby chciał w półmrokuzasuniętych powiek ujrzeć przeżytą scenę. Opanował się jednak, powróciłdo surowego, rzeczowego tonu. — Ale On jest niewinny!

Kajfasz wybuchnął grubym, triumfującym śmiechem:

306 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 307/392

 

 — Niewinny! Niewiniątko! Ach, wy... — zacisnął zęby. — Ale na nicsię nie zda wasz opór! — Mierzył nas trzech nienawistnym spojrzeniem. — To ty, Józefie, zbuntowałeś ich. Wydaje ci się, że skoro jesteś najbogatszymczłowiekiem w kraju, wolno ci wszystko. Pożałujesz jeszcze tej twojej lito-

ści. Policzymy się z tobą. I z tobą, Nikodemie... Wy, zdrajcy... Zobaczycie... — warczał.

Poczułem lekki zawrót głowy, jakbym stanął nad przepaścią. Z boku do-szedł mnie szept Jonatana:

 — Zdradziłeś, Nikodemie, posłuszeństwo wobec chaberim... Bronisz czło-wieka, który chciał nas zohydzić w oczach ludzi. I myśmy jeszcze z tobą nie skończyli...

W głuchym milczeniu, jeden za drugim, opuszczaliśmy salę obrad. Z pro-gu obejrzałem się na Nauczyciela. Ostatni raz odezwała się we mnie odrobi-na nadziei, że On jednak zrobi coś, co odmieni wszystko; okaże swoją moc.Ale On stał z głową zwieszoną, pochylony do przodu, jakby za chwilę miałupaść.

Wyszliśmy. Od świątyni nadlatywał dźwięk srebrnych trąb. Szczyty wież pałacu Asmoneuszów zapłonęły różowym blaskiem. Było chłodno i świeżo.Kępy trawy szkliły się paciorkami rosy. Szliśmy wolno — nic do siebie niemówiąc. W końcu Józef zaklął:

 — Na brodę Mojżesza! Co to za łotry! I jeszcze grożą. Ale i ja im także pokażę...

 — Gdzie idziesz? — spytałem.

 — Do domu, spać — odburknął. — Nic już więcej dla Niego nie zdołam

zrobić. — Ja spać nie mógłbym. Pójdę do świątyni i tam zaczekam na decyzję

Piłata...

Zatrzymaliśmy się. Józef chciał coś powiedzieć, ale tylko gniewnie ma-chnął ręką i odszedł bez słowa. Młody faryzeusz stał niezdecydowany.

 — Czy ty, rabbi — zapytał nagle — znałeś Go blisko?

Poruszyłem niezdecydowanie głową.

 — Tak... Nie... Próbowałem Go poznać. Ale...

307 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 308/392

 

 — On raz tylko jeden odezwał się do mnie... — rzekł młody doktor. — To było tak, jakby włożył dłoń we mnie i wywinął mnie całego na zewnątrz...Kim On jest, rabbi Nikodemie?

Wolno uniosłem ramiona do góry.

 — Czy ja wiem?

 — Lecz mówiłeś, że On urodził się w Betlejem?

 — Tak mi mówiono.

 — Dlaczego nic o Nim nie wiemy na pewno! — wybuchnął. — To Czło-wiek za mgłą... Jak można bronić kogoś, kogo się nie zna?

Zostawiłem go z tym pytaniem na ustach. Odszedłem wolno. Słońce

skrzyło się coraz mocniej w złotych blachach Przybytku. Pierwsi pielgrzy-mi szli drogą w górę. Nagle w załomie muru zobaczyłem człowieka leżące-go z głową wciśniętą między kamienie. W pierwszej chwili wydał mi się

 pijakiem, który śpi po nocnej hulance. Ale po spazmatycznych ruchach ra-mion pojąłem, że tamten płacze. Po płaczu poznałem go także. Tyle nasdzieli, tak zawsze byli mi obcy ci amhaarezi... Ale teraz poczułem współ-czucie dla tego wielkiego głupkowatego rybaka (może to było zresztą tylko

współczucie dla samego siebie?). Pochyliłem się, położyłem mu rękę na ra-mieniu.

 — Piotrze — rzekłem. Nie wiem, skąd mi przyszło nazwać go tym imie-niem, które mu nadał Nauczyciel. Odwrócił się gwałtownie.

 — Ach, to ty, rabbi... — załkał. Miał twarz umazaną łzami i błotem. —  Nie nazywaj mnie tak! — zawołał żałośnie. — Nie jestem skałą. Jestem zie-mią, popiołem, pyłem przydrożnym... Czy wiesz, co zrobiłem? — Chwycił

mnie za skraj simlah, jakby się bał, że odejdę i nie wysłucham go. Z jegoszeroko rozstawionych oczu tryskały prawdziwe fontanny łez. Grube ustawykrzywiały się w szlochu. — Ja... ja... zaparłem się Go! Powiedziałem, żeGo nie znam... Że nie wiem, kim On jest... Że Go nigdy nie widziałem...

 — Gdzie to było? — zapytałem.

 — Na podwórzu u arcykapłana — zajęczał. Od razu przypomniałemsobie: to on potrącił mnie wtedy w ciemności. A jednak zdumiałem się, że

on ośmielił się tam wejść...

308

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 309/392

 

 — Nie płacz... — mocniej przycisnąłem jego ramię. Chciałem go prze-cież pocieszyć. — Tak bywa... — rzekłem. — Człowiek...

Ale nic go nie mogło pocieszyć. Wybuchnął jeszcze większym szlochem.

 — Zdradziłem Go... Zaparłem się Go... — bełkotał. — Jego, który tak kochał...

 — Tak bywa... — powtórzyłem. — Strach bywa silniejszy niż miłość.A On może — odpowiadałem sobie samemu — może On nie jest tym, kimsię być wydawał...

 — Za głupi jestem... — zaniósł się płaczem — aby wiedzieć, kim On jest. Ale On tak kochał. I ja Jego... — poprawił się wśród gorzkiego szlochu:

 — Myślałem, że Go tak kocham... Nigdy już nie powiem... Nigdy! Nigdy! — wielką pięścią bił się w ciało i w piersi. — Nigdy! Taki byłem pewnysiebie... Oburzałem się na Judasza... że zdradził... A potem — tak samo...

 jeszcze gorzej, jeszcze gorzej... — Z rozpaczą wciskał w usta swe wielkiedłonie.

„To jednak prawda — myślałem. — On tak kochał... Czuło się zawsze,że gdyby dla którego z nas trzeba było znieść to wszystko, co On znosił

w tej chwili, zrobiłby to, nawet się nie namyślając... Szymon to czuje, choćnie umie myśleć. A ja? Ja się Go nie zaparłem. Ale może dlatego, że niktmnie o Niego nie zapytał, jak pytano Szymona. Los czy przypadek zrządził,że uniknąłem brutalnych pogróżek. Może usuną mnie z Sanhedrynu, z Wiel-kiej Rady... Tyle mogą mi zrobić. Jego mogli sprzątnąć, nawet się o to nie

 pytając Piłata... Może dlatego tylko nie zaparłem się. Za to zwątpiłem...Szymon zaparł się — ale nie zwątpił... Dla mnie to jest ciągle sprawa wia-ry... Dla niego — miłości...”

Może i ja powinienem płakać jak on? Lecz brak mi łez... Ostatnie wypła-kałem nad Rut, nie wtedy nawet, gdy umarła, ale tego dnia, gdy zrozumia-łem, że musi umrzeć... Nie mam już łez, nie mam ufności... Szymon płacze,ale na pewno wydaje mu się, że mimo tej zdrady Nauczyciel wciąż go kocha...Ja przestałem wierzyć, że On na mnie czeka. I dlatego nie mogę płakać...

Z tarasu nad portykiem widziałem, jak w dole kolorowy wąż ludzki to

309

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 310/392

 

 pęczniejąc, to znów chudnąc przeciska się wąskimi i krętymi uliczkami. Nadnim unosiły się krzyki i gwizdy, przybierając na sile w miarę zbliżania się

 pochodu. Przodem kroczyli strażnicy, oczyszczając drogę krzykiem, a gdyto nie pomagało, uderzeniami kijów. Za nimi poważnie, w dostojeństwie

swoich rogatych zawojów, purpurowych płaszczy, efodów, złotych łańcu-chów, szli kapłani, ramię w ramię ze starszyzną Wielkiej Rady. Zaraz potem

 prowadzono Jego. Był otoczony strażnikami, których podwójny kordon po-wstrzymywał napierającą od tyłu i wrzeszczącą hałastrę miejskiego motło-chu, nawykłego do zbierania okruchów z kapłańskiego stołu. Ci ludzie za pieniądze zrobią wszystko, czego się od nich żąda. Jeszcze wieczorem kaza-no im się zebrać na podwórzu arcykapłana. Teraz szli wykrzykując prze-

ciwko Nauczycielowi. Do nich przyłączali się rozmaici gapie uliczni, jakichnie brak nawet o tak wczesnej godzinie.

Ale gdy pochód minął most i wkroczył na dziedziniec świątyni, utonął po prostu w zwartym morzu pielgrzymów, którzy mimo rana zeszli się tutaj, by kupować zwierzęta ofiarne i zmieniać pieniądze. Targowisko, które Onrozgromił, odrosło, jak odrasta ścięta pokrzywa lub oset. Torujący sobiedrogę pochód zwrócił na siebie powszechną uwagę. Tysiące ludzi zaczęły

się ku niemu cisnąć. I zaraz wrogie wrzaski i gwizdy prowadzących Na-uczyciela zostały zagłuszone pełnym zdumienia szumem głosów tych, któ-rzy spostrzegli Proroka z Galilei związanego i otoczonego strażą. Miałemwrażenie, że w tym zgiełku słyszę pełne oburzenia krzyki galilejskich chło-

 pów. To mnie otrzeźwiło. Przed godziną opuszczając dom Kajfasza, byłem pewien, że los Nauczyciela został przypieczętowany. Teraz jednak odżyławe mnie nowa nadzieja. „Józef nie miał racji — myślałem. — Cóż z tego,że Sanhedryn wydał wyrok? Sanhedryn, a nawet i Piłat — to jeszcze nie

wszystko! Są także tłumy, które przed paroma dniami nazywały Nauczy-ciela imieniem Syna Dawidowego. Galilejczycy nie dadzą swego Proroka!”Szybko zbiegłem na dół. Moja słabość zniknęła: byłem gotów do nowegodziałania, do nowej walki o życie Nauczyciela. Takie same chwile odżywa-nia energii nachodziły mnie w latach choroby Rut. Przepychałem się z bez-względnością ku pochodowi, który teraz, ciągnąc za sobą olbrzymi tłum,okrążył powoli świątynię. Potrącałem ludzi. W pewnej chwili zaczepiłem

 połą płaszcza o stolik jakiegoś zmieniacza i monety posypały się z brzękiemna kamienne płyty. Za mną rozległy się krzyki gniewu i oburzenia — ktoś

310

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 311/392

 

wołał ze złością moje imię. Nie odwróciłem się jednak. Mimo to nie byłbymnigdy dogonił czoła pochodu, gdyby mi nie przyszło do głowy skrócić sobiedrogę i przejść przez dziedziniec wiernych. Tutaj było pusto: i pielgrzymi,i ofiarnicy cisnęli się do bram, by wybiec na zewnątrz. Fala ludzka wyniosła

mię na przeciwną stronę Przybytku, tuż pod mury groźnej piramidy Antonii.Tutaj mogłem dołączyć się do pochodu. Ocierając się o idących obok chwy-tałem w przelocie urwane strzępki zdań:

 — Galilejczyka złapali... W nocy... Nie da się im! Cały Sanhedryn... Prze-klęci synowie Betusa! Gdzie oni Go prowadzą? Robił cuda, uzdrawiał...Zaczarował wodę w sadzawce Owczej! Głupstwa! To Mesjasz... Bluźnisz,gdy tak mówisz... To wielki, dobry Nauczyciel... Nie, to grzesznik! A jeżeli

to jest Mesjasz? Zobaczycie — nie da się im! Chodźmy zobaczyć... A co nato Rzymianie? Żeby nie chcieli znowu bić kijami!

Rzymian musiał zaniepokoić ten pochód i spowodowany przez niego ha-łas, bo gdyśmy się zbliżyli do Antonii, słyszałem ostre dźwięki rogów i bucinrozlegające się wewnątrz twierdzy. Przed bramą powitał nas potrójny rządlegionistów w hełmach wciśniętych na oczy i ukrytych za zasłoną stykają-cych się ze sobą tarcz. Wychylając się z okna nad bramą dowódca garnizonu,

hegemon Sarkus, przyłożył ręce do ust i krzyknął: — Stać! Jeśli nie jesteście buntownikami, stańcie! Z czym przychodzi-

cie?

Pochód wraz z tłumem, który się do niego przyłączył, wlał się w ciasną ulicę prowadzącą do twierdzy. Jego czoło, które stanowili członkowie San-hedrynu, zatrzymało się na wezwanie hegemona na kilka kroków przed sze-regiem żołnierzy. Nikt jednak nie mógł odpowiedzieć Sarkusowi na jego py-

tanie, bo przeszkadzała temu wrzawa: wciąż nowe gromady dołączały siędo tylnych szeregów, pytając o powód zbiegowiska, wyrażając hałaśliwieswoje opinie, wznosząc okrzyki jedni przeciwko Nauczycielowi, drudzy

 przeciwko kapłanom, inni wreszcie — i tych było najwięcej — przeciwkoRzymianom. Pamięć rzymskich kijów wciąż jest żywa w mieście, a niena-wiść do Piłata wybucha przy lada okazji. W tłumie także, jak zauważyłem,kręciło się wielu faryzeuszy, wciskali się zwłaszcza między gromady Gali-

lejczyków i rzucali jakieś prędkie słowa: gotów jestem przysiąc, że prze-konywali ich o winie Nauczyciela. Zapchana ludźmi ulica huczała, jakby ją 

311

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 312/392

 

trawił pożar. Gdy tak trwało czas dłuższy, zauważyłem, że rabbi Johanaancoś powiedział do jednego z młodszych chaberim, ten zaś wspiąwszy się naramiona innych krzyknął w głąb ulicy:

 — Cicho! Uciszcie się! Arcykapłan chce mówić!

Do czego doszło: my uciszamy lud, by saduceusze mogli przemawiać!Gwar ścichł. Usłyszałem chrapliwy, wpadający w zadyszkę głos Kajfasza:

 — Przyszliśmy do dostojnego prokuratora z ważną sprawą. Przyprowa-dziliśmy mu spiskowca, który przygotowywał zamieszki. Idź, hegemonie,i poproś prokuratora, by stanął na twoim miejscu i zechciał nas wysłuchać.Do zamku wejść nie możemy, bo, jak wiesz, mamy jutro nasze wielkie świę-to i nie wolno nam w tym czasie wchodzić do domu człowieka innej niż mywiary...

Sarkus nie zdołał jeszcze odpowiedzieć, gdy w oknie obok ukazał sięniespodziewanie Piłat. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, z rękamiskrzyżowanymi na piersiach. Pił na pewno w nocy, bo pod oczami miałciężkie wory, a jego obwisłe wargi nadawały ustom wyraz niesmaku. Zre-sztą w całej jego postaci widać było złość, jak u kogoś, kto wstał lewą nogą i szuka tylko okazji, by okazać swój gniew. Przyszło mi od razu na myśl, żePiłat także nie zapomniał zeszłorocznej historii i swego triumfu, jak nie za-

 pomniał na pewno dawnych przegranych. Dla tego człowieka, zatrutego beznadziejnością, zemsta musiała stanowić rodzaj rozrywki — może nawetnadawała w ogóle sens życiu. Milczał i zdawał się oceniać spod przymru-żonych oczy rozmiary zgromadzonego tłumu. Kajfasz skinął, tymczasemzaś strażnicy, ciągnąc brutalnie za łańcuch i sznury, wywlekli Więźnia przedfront stojących. Piłat przeniósł wzrok z ciżby na postrojonych członków

Sanhedrynu, a potem na postać Nauczyciela. Odezwał się zgryźliwie: — To tego przyszliście oskarżać? Widzę, że nie czekaliście na mój wy-

rok. Ten człowiek ledwo żyje...

Mówił prawdę. Nauczyciel przez tę jedną noc stał się cieniem samegosiebie. Twarz miał pokrytą czerwonymi plamami od uderzeń i brudnymi za-ciekami od kurzu, który wsiąkł w pot. Jego prawy policzek był obrzmiałyi zniekształcał linię nosa. Rozrzucone, obsypane pyłem włosy leżały w bez-

ładnych strąkach. Żałośnie wyglądała broda, którą strażnicy arcykapłana

312

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 313/392

 

musieli szarpać i wyrywać pełnymi garściami: wydawała się jednym burymzlepkiem ciała, krwi i włosów. Wargi miał rozchylone, czarne i suche; w ką-cikach warg zaschła krew nadawała ustom wyraz boleści. Spod pokrytego błotem czoła spoglądały jakby z wysiłkiem oczy, już nie brunatne, ale czarne

 jak dwa okna otwarte w bezgwiezdną noc... — To wielki zbrodniarz! — odezwał się Jonatas. — Gdyby nim nie był,

nie przyprowadzilibyśmy go do ciebie.

 — Skoro tak wiele zbroił, powinniście Go byli sami osądzić — drwina brzmiała w głosie z góry.

 — I osądziliśmy Go — rzekł stary Ananiasz. — Według naszego wyro-ku zasłużył na śmierć. Ale nam, dostojny prokuratorze, nie wolno wykonaćtakiego wyroku...

 — Naturalnie, że nie wolno! — rzucił. — W Judei tylko ja stanowię o ży-ciu ludzi. Gdyby to było w waszym ręku... — poruszył pogardliwie dłonią. — Wasz wyrok niewiele mnie obchodzi — ciągnął opryskliwie. — Sam po-stanowię, co się z nim stanie. Dajcie go! Ten człowiek ledwo dyszy! — za-wołał z gniewem, widząc, jak Nauczyciel szarpnięty przez strażników upadłna ziemię. — Chcecie, abym sądził kogoś, kogoście wpierw zamęczyli? Comacie przeciw niemu?

 — Czytaj! — Kajfasz powiedział do jednego z lewitów. Czułem, że arcy-kapłan kipi wewnętrznie, dotknięty do żywego obraźliwymi słowami Piłata.Tych dwóch ludzi, tak długo utrzymujących ze sobą przyjaźń, sprawa wodo-ciągu rozdzieliła raz na zawsze.

Lewita podniósł w górę rulon. Zaczął czytać, jakby śpiewał psalmy:

 — „Arcykapłan Przenajświętszego, którego Imienia nie godzi się czło-wiekowi wymawiać, Józef Kajfasz syn Betusa, po naradzie z najczcigod-niejszymi i najmądrzejszymi kapłanami, nauczycielami i znawcami prawaw Izraelu postanawia uznać Jezusa syna Józefa, naggara z Nazaretu, winnym

 przestępstwa wzywania ludzi do niepłacenia należnych danin cesarzowi...”

 — To kłamstwo! — przerwał czytanie Piłat. — Sam wiem, kto płaci po-datki, a kto ich płacić nie chce!

 — Czytaj dalej! — powiedział Kajfasz głosem, przez który przebijałatłumiona furia.

313

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 314/392

 

 — „A także — podjął lewita — winnym podburzania ludu i ogłaszaniasiebie królem izraelskim...”

 — Królem? — gniewna opryskliwość zmieniła się w piekącą drwinę. — Ach, więc to swego króla przyprowadziliście tu do mnie? No, jeśli tak...Osądzimy go! — Powiedział do stojącego obok setnika: — Daj no tu tegokróla...

Żołnierze rzymscy wzięli sznury z rąk strażników i pociągnęli Nauczy-ciela na wielki wykładany kolorowymi płytami dziedziniec. Służba tymcza-sem wyniosła dla Piłata krzesło kurulne i rozpięła nad nim zasłonę z purpu-rowego płótna. Widziałem z daleka, jak Piłat zasiadł na swym tronie, które-go wysokie oparcie przechodziło w plugawy kształt rzymskiego orła. Obok 

stanął liktor, przy liktorze zaś skryba zapisujący zeznania. Nie słyszałemsłów, ale z gestów Piłata można było wywnioskować o treści toczącej sięmiędzy nim a Nauczycielem rozmowy. Piłat najpierw o coś zapytał, ale Je-zus zdawał się być głuchy na jego słowa, bo Rzymianin powtarzał swoje

 pytanie kilkakrotnie. Potem prokurator kazał skrybie raz jeszcze odczytaćwyrok Sanhedrynu. Znowu zapytał, wskazując na rulon, i tym razem Na-uczyciel powiedział coś, ale w taki sposób, że Piłat pogardliwie wzruszył

tylko ramionami, jakby był pytany o rzecz bezsensowną. Na nowo rzucił jakieś słowo, pochylając się nieco ku Więźniowi, który tym razem odpowie-dział mu kilku zdaniami. Usłyszawszy je Piłat odchylił się do tyłu i rozwa-liwszy się w swym krześle patrzył czas jakiś na Nauczyciela uważnie, jakbygo teraz dopiero spostrzegł. Widziałem z lekkiego ruchu głowy, że przesu-wa spojrzenie od stóp do potarganych włosów i znowu od włosów do na-gich, pokrwawionych stóp stojącego przed nim Człowieka. Kiedy się znowuodezwał, nie wyglądało to na suche pytanie znudzonego sędziego, ale na

 pełną wątpliwości kwestię. Nauczyciel odpowiadał dość długo. W pewnejchwili Piłat podrzucił niecierpliwie ramionami i nie zwracając uwagi, żeWięzień jeszcze nie skończył mówić, wstał z krzesła; wszedł na schody. Zachwilę ujrzeliśmy go znowu w oknie. Podniósł rękę, aby się ludzie uciszyli,

 bo w czasie badania tłum zaczął rozmawiać i ulica pełna była na nowo spo-rów i gwaru.

 — Ja — rzekł krótko — nie widzę przestępstw, o które go oskarżacie...

314

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 315/392

 

Zapanowała chwila ciszy. Przerwał ją wysoki, przechodzący w pisk głosKajfasza:

 — To zbrodniarz! To spiskowiec! To buntownik!

Rozległy się także głosy innych członków Sanhedrynu:  — Niepodobna, dostojny prokuratorze... To człowiek niebezpieczny!

Osądziliśmy go... Popełnił wiele przestępstw...

 — Nie znalazłem ich — uciął krótko. Zrozumiałem, że Piłat wyczuł, jak  bardzo zależy zjednoczonym po raz pierwszy saduceuszom i faryzeuszomna skazaniu Nauczyciela i właśnie dlatego sprzeciwia się im. Coraz bardziejgwałtowne krzyki członków Sanhedrynu kłóciły się z głuchą ciszą tłumu,

który nie wiedział, co ma myśleć o oskarżeniu wniesionym przeciwko Na-uczycielowi. A Piłat zbyt dobrze znał Judeę, by nie zdawać sobie sprawyz tego, że opinie kapłanów i nauczycieli są niczym, póki za nimi nie stanielud. Obojętnie trzasnął w palce.

 — Nie wrzeszczcie tak! — powiedział, jakby chcąc ich jeszcze bardziej podrażnić. — Ostatecznie... — zakołysał się na nogach i oblizał wargi — skoro tak bardzo chcecie uzyskać na tego człowieka wyrok — czułem, że

to, co powie, będzie nowym ukłuciem w arcykapłana i jego otoczenie — możecie go zaprowadzić do tetrarchy. Skoro ten jest Galilejczykiem, odstę- puję go jemu...

Obrócił się i zszedł z biny. Żołnierze wypchnęli Nauczyciela za bramę;oddali Go na nowo w ręce strażników, którzy ze złością szarpnęli sznurami.

Tłum zaczął się wolno wycofywać z uliczki. Nad nim unosił się ciąglegwar zawziętej dysputy. Kapłani i nauczyciele szli otoczeni strażnikami.

Widziałem, kiedy mnie mijali, że rozmawiają ze sobą żywo i gwałtownie.Żaden z nich na pewno nie miał ochoty iść do Antypasa. Doskonale pojmo-wałem, dlaczego Piłat wysłał ich do niego. Wiedział, że ten tchórz nie ośmielisię po raz drugi podnieść ręki na człowieka otoczonego czcią powszechną.

 Niewątpliwie pamiętał tamtą scenę w Macheroncie. A we mnie zaczęło ro-snąć przekonanie, że skoro nawet ten okrutnik stanął po Jego stronie, Na-uczyciel wyjdzie cało z tej sprawy. Wprawdzie mówił, uprzedzał... Ale tomogła być tylko próba. Gdzieś bardzo głęboko w sercu, niby ukłucie cien-kiej igły, pojawiła się myśl: „On siebie umie ratować...” Zacisnąłem mocno

315

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 316/392

 

 palce. W każdym z nas żyje dwóch ludzi: jeden pełen jest szlachetnych pra-gnień, wielkich porywów — drugi gotów jest nawet w trosce o innych ukryćswą małą zazdrość... Gdybyż istniała siła oczyszczająca ludzkie serca!

Spostrzegłem także, jak Joel, Onkelos i Jonatan bar Azziel wysunąwszysię z koła strażników, zamiast iść do Antypasa, zwoływali kręcących sięw tłumie faryzeuszów. Coś do nich mówili. Widać szły nowe rozkazy. Kiedy

 jednak zbliżyłem się do rozmawiających, tamci wskazali na mnie ostrzega- jącym wzrokiem.

Szedłem w pewnej odległości za Sanhedrynem. Pochód posuwał sięwzdłuż portyku, minął most, wkroczył na Xystos. Tutaj stał pałac zbudo-wany przez Antypasa w miejsce dawnego pałacu Heroda, który Rzymianie

zabrali dla siebie. W miarę jak płynęły godziny dnia, coraz więcej ludzi, do-wiedziawszy się o uwięzieniu Nauczyciela, zbiegało się ze wszystkich stron.W przeładowanym pielgrzymami mieście wieść rozchodziła się niby ogieńw stogu słomy. Nawet przygotowania do Paschy nie powstrzymały nikogo.Tłum, który zachowywał się dość cicho przed Antonią, skoro przyszło muwędrować pochodem z krańca na kraniec miasta, ulegał dziecinnej chęcikrzyczenia, wycia, gwizdania. Sprawa z wolna zaczęła ludzi wciągać i roz-

namiętniać — niby wyścigi na hipodromie, którymi Herod splugawił zboczeSyjonu. Dyskutowano coraz zawzięciej: „To Mesjasz...” „Co mówisz? Tozwyczajny Galilejczyk! Mesjasz nie dałby się uderzyć.” „Uleczył moją żo-nę... Mesjasz zwycięży Edom... Pamiętacie, jak dał wzrok Mateuszowi sy-nowi Chuza?” „Ale opowiadał, że świątynia zostanie rozwalona... To wyklę-ty...” Nagle usłyszałem koło siebie, jak jeden z faryzeuszy powiedział dootaczających go ludzi: „Nie zapominajcie, że Rzymianie uwalniali zawsze

 przed Paschą jednego więźnia. Trzeba o to wołać...” „Słusznie, słusznie — odpowiadano. — Muszą uwolnić, przeklęci. Już my im pokrzyczymy...”„Wołajcie o Barabasza. On z nimi walczył...” — podsuwał faryzeusz. Bara- basza? Aż otworzyłem usta ze zdziwienia. Cóż za pomysł? Ten krwawy ban-dyta nigdy nie porywał się na Rzymian. Jego łupem bywała tylko bezbronnaludność. Sami saduceusze prosili niegdyś Piłata, by uwolnił miasto od tegołotra. A teraz podmawia się ludzi, by o niego wołali?

Tymczasem czoło pochodu stanęło przed pałacem. Zaczęły się pertrak-tacje z filiarchą Antypasa, bo nikt z członków Sanhedrynu nie chciał wejść

316 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 317/392

 

do środka, nie ufając czystości domu tetrarchy, on zaś odmawiał wyjścia przed pałac (wiemy dlaczego — boi się ludzi!). W końcu Więźnia powierzo-no czterem trackim żołnierzom gwardii tetrarchy i wprowadzono do środka.Kapłani, doktorzy i cały motłoch pozostał na ulicy.

 Nie czekaliśmy długo. Zrobił się ruch pod kolumnami i straż znowu wy- prowadziła Nauczyciela. Miał jak poprzednio związane ręce i pas ze sznu-rami, ale na odzież, zbrudzoną i poszarpaną, narzucono Mu białe przeście-radło. Filiarcha nie schodząc z wysokich schodów prowadzących do pałacuoznajmił:

 — Najdostojniejszy król Galilei i Perei Herod syn Heroda poleca wam,czcigodni, powiedzieć dostojnemu prokuratorowi, że dziękuje mu za przy-

słanie więźnia...

 — Nie jesteśmy gońcami króla Antypasa! — krzyknął z oburzeniem Jo-natas.

 — Tak powiedział król. — Grek zrobił gest, którym się pragnął uniewi-nnić. — A więźnia wam oddaje. Sądzić go nie będzie. To człowiek niespe-łna rozumu...

Traccy żołnierze zepchnęli Nauczyciela z marmurowych schodów. Zno-wu końce sznurów znalazły się w rękach strażników świątyni. Kajfasz po-wiedział coś do nich głosem zduszonym od wściekłości. Wtedy zaczęli Goz zawziętości bić i szarpać. Pochód zawrócił ku świątyni, strażnicy zaś nie przestawali idąc katować swego Więźnia. Popychano Go, targano za łańcuchi kopano, gdy upadł. Pomyślałem z przerażeniem, że może nie uzyskawszy

 przeciwko Niemu wyroku, chcą Go po prostu zabić.

Znowu stanęliśmy przed bramą Antonii. Na binie pojawił się Piłat uśmie-chnięty drwiąco:

 — I cóż? Tetrarcha także nie znalazł w nim zbrodni wymyślonych przezwas?

Radcy Sanhedrynu nie odpowiedzieli, choć widać było, że zaciskają z gniewu zęby i pięści. Kajfasz zwrócił swą purpurową twarz ku rabbi Jo-natanowi, a ten w odpowiedzi skinął lekko głową. Nurkujący w tłumie fa-

ryzeusze zaczęli szeptać: „Teraz krzyczcie! Teraz!” Gdzieś w tylnych szere-gach zerwało się kilka głosów:

317 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 318/392

 

 — Więźnia! Wypuść więźnia!

Głosy poczęły rosnąć w siłę, łączyły się:

 — Więźnia! Chcemy więźnia!

Po chwili krzyczała już cała ulica: — Wypuść nam więźnia!

 — Czegóż oni się drą? — zapytał Piłat Jonatasa.

 — Zwykle, dostojny prokuratorze, wypuszczałeś w dzień Paschy jedne-go z więźniów... — odpowiedział siląc się na grzeczność syn Ananiasza. — Właśnie o to proszą...

Tłum upajając się swoją liczebnością i siłą wrzeszczał, aż dzwoniłow uszach:

 — Więźnia! Wypuść więźnia! Wypuść więźnia!

Piłat uśmiechnął się zjadliwie. Musiała mu sprawiać przyjemność ta ciągłagra przeciwko dawnym przyjaciołom. Dał znak, że chce mówić, cierpliwieczekał, aż ucichnie ostatnie spóźnione słowo niby ostatni kamień osypują-cej się lawiny.

 — Chcecie, abym wam uwolnił więźnia? Nie odmawiam... — Podniósłgłos i wzrok ponad głowy ludzi Sanhedrynu. Patrzył w ulicę oblepioną lu-dźmi niby gałąź, którą obsiadł rój pszczół. — Mam ich dwóch: Jezusa, któ-rego nazywacie Mesjaszem, a którego wasi starsi przyprowadzili właśnie domnie — i Barabasza... Którego z nich chcecie, abym wam wypuścił?

Zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Po wygolonych policzkach Piłata przemknął uśmiech triumfu. To posunięcie udało mu się! Tłum, który do-

tychczas był tylko widzem całej sprawy, powinien był odpowiedzieć rozsąd-nie. Barabasz przez dwa lata był postrachem kupców i pielgrzymów. Aleoczekując niecierpliwie głosu tłumu nie łudziłem się postawą Piłata. Jemunie zależało wcale na życiu Nauczyciela: chciał jedynie przeciwstawić sięwoli Sanhedrynu. Walczyłby tak samo, gdyby chodziło o każdego innegoczłowieka. Za tamte dwie klęski, uważał, należy mu się więcej niż jednozwycięstwo.

 Nagle z tłumu podniósł się pojedynczy głos (na pewno jednego z chabe-rim — wiem przecież, jakim językiem mówią amhaarezi):

318

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 319/392

 

 — Wypuść Barabasza!

 — Wypuść Barabasza! — powtórzyło kilku innych.

 — Wypuść Barabasza! Barabasza!

 — Barabasza! — podniósł się tumult. — Barabasza! — Teraz krzyczeliwszyscy, ile sił w gardłach. Barabasz to nie było już imię człowieka, ale ha-sło. — Barabasza! Wypuść Barabasza!

 Na twarzy Piłata odmalował się gniew. Musiał być wściekły, że oddałswą broń w ręce tłumu, ten zaś obrócił ją przeciwko niemu. Mały greckiefeb, jakich pełno na dworach, podszedł do niego z tyłu i coś mu prędko po-wiedział. Widziałem, jak po policzkach Piłata przebiegł nagły skurcz. Oczy

mu błysnęły niespokojnie. Rzucił chłopcu krótkie słowo. Oparł dłonie na balustradzie okna, wychylił się. Mówił ciągle ponad głowami ludzi świąty-ni, jakby wciąż sądził, że zdoła ich przekrzyczeć:

 — Więc chcecie Barabasza, a nie Jezusa?

 — Barabasza! — wyła ulica jednym głosem.

 — A co mam zrobić z Jezusem?

 Na chwilę znowu ucichło. Serce biło mi jak młotem. Gdybym był krzyk-

nął: „Uwolnij Go także!”, tłum może by poszedł za mną! Na pewno... Ale janie umiem kierować masą ludzką... Nie lubię tłumu... Boję się go... Ogarnąłmnie lęk i nieśmiałość. Głos mi uwiązł w gardle. Posłyszałem, jak krzyczą znowu porozrzucani w tłumie faryzeusze: „Ukrzyżuj go!” Pot mi wystąpiłna czoło, powietrza zabrakło w płucach. „Ukrzyżuj go!” — powtórzyli cisami, którzy rzucili hasło. Wydawało się niepodobieństwem, aby wielotysi-ęczny tłum uległ ich woli. Lecz znowu naszym pomógł Piłat. Wszyscy ze-

 brani widzieli, jak wykrzywił się, zgrzytnął zębami, jak ze złością uderzył pięścią w mur. Na ten widok wszyscy zawyli triumfalnie:

 — Ukrzyżuj go!

Teraz zwrócił się do ludzi świątyni i synagogi:

 — Chcecie więc, abym znowu krzyżował? — zapytał z ironią. — Samiteraz o to prosicie?

 — Lud chce... — odpowiedział Jonatas, rozkładając ręce.

Głosy rozlegały się, nie milknąc ani na chwilę:

319

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 320/392

 

 — Ukrzyżuj go! Ukrzyżuj go!

Zwyciężony prokurator zagryzł wargi. Dwa razy odwołał się do tłumui dwa razy doznał zawodu. Ale w tym barbarzyńcy, któremu podobno ma-rzyły się kiedyś wawrzyny wodza, tkwił upór i pragnienie, aby za wszelką cenę rzucić tłum przeciwko kapłanom. Zresztą rozumiem go: jedno takiezwycięstwo uczyniłoby zeń kogoś, kto cieszy się nie znaną dotychczas sła -wą człowieka umiejącego rządzić Judeą. Dotychczas nikt tego nie umiał zro- bić. Cesarz potrafiłby się na tym poznać. I kto wie, jaki byłby skutek takiegosukcesu. To była ciągle gra spraw wyrastających ponad głowę Nauczyciela.Jego życie stanowiło w tej grze tylko stawkę.

Twarz Piłata miała teraz taki wyraz jak twarz wodza, który zaufał pew-

nemu manewrowi i dla zapewnienia jego skuteczności gotów jest poświęcićwszystkich swoich ludzi. Przywołał setnika. Za chwilę kilku żołnierzy wy-szło przed bramę i odebrało Nauczyciela z rąk strażników. Piłat zszedł z biny.Widziałem, jak znowu usiadł na swym krześle. Więźnia poprowadzonogdzieś dalej, w głąb litostrotosu. Nie mogłem zobaczyć, dokąd i po co. Ale

 byli tacy, którzy widzieli. Za chwilę poprzez ciżbę niby wiatr po gałęziach palmy przebiegł szmer: „Biczują go!”

Trwało to dosyć długo. Ludzie stali w ciszy, już w napięciu, już żądnikrwi prokuratora, którą miał za niego przelać Nauczyciel. Z głębi dziedzińcadolatywały pokrzykiwania żołnierzy i ich śmiechy, a z dala od świątyni — 

 beczenie baranów ofiarnych. Zdawało się także, że słyszę klaskanie strasz-nych rzymskich batów. Ludzie obok mnie oddychali prędko, głośno. Przy-szło mi do głowy: „Jeśli to dłużej potrwa, zamiast o śmierć — zaczną wołaćo litość”. Ale omyliłem się: biczowanie rozpalało ich zmysły, czyniło ich

tym niecierpliwszymi ostatniego aktu kaźni.Potem zobaczyłem, jak gromada żołnierzy zbliża się do prokuratora. On

 powstał i patrzył na nich czas jakiś. Nie na nich — między nimi był ktoś,domyśliłem się od razu kto. Wreszcie prokurator skierował się ku schodom.Za nim szli żołnierze. Bez słowa stanął w oknie. W drugim obok pojawił się

 Nauczyciel.

 — To przecież człowiek... — usłyszałem głos Piłata.

Miałem oczy zamknięte, zaciśnięte, gardło zdławione, w płucach brakło

320

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 321/392

 

tchu, żołądek podszedł aż pod przełyk, jasne płaty przelatywały pod zasłoną  powiek, serce huśtało się jak dzwonek na szyi biegnącej owcy... To nie był już Nauczyciel... To nie był już nikt... „Rut, Rut!” — myślałem. Rut takżew pewnej chwili przestała być sobą... W prostokącie okna widziałem od-

krytą od głowy do kolan krwawą, żałosną maszkarę... Człowieka odartegoze skóry... Nieruchoma głowa na zesztywniałej szyi dźwigała niby zabawny

 bezlistny wieniec opaskę z cierni. Pod nią były oczy, a raczej ciemne doły,w których nie wiadomo, czy jeszcze tliło się życie. Pokapane krwią policz-ki, unurzana we krwi broda. Reszta ciała była także krwawą miazgą. Szkar-łatna płachta, którą żołnierze zarzucili na podarte ramiona, przywarła doran niby tysiącem ssawek, nadawała Człowiekowi wygląd tłocznika, który

odszedł dopiero co od prasy. Po piersiach, rękach i udach płynęła strumy-kami krew skapując na ziemię. Usta Tego, który był Nauczycielem, opadłymartwo. W skrępowanych dłoniach tkwiła wetknięta trzcina...

Z pierwszych szeregów doszedł mnie krzyk:

 — Ukrzyżuj go!

Prawie wydawało mi się, że i ja zawołałem: „Ukrzyżuj Go! Niech się toskończy! Na to nie można patrzeć!”

 — Ukrzyżuj go! — wołano przede mną i za mną.

 — Wy go sami ukrzyżujcie! — zawołał ze złością Piłat.

Odezwał się rabbi Jonatan:

 — Czy to znaczy, dostojny prokuratorze, że chcesz go puścić wolno?My go przecież ukrzyżować nie możemy. A on musi zginąć, bo opowiadał,że jest Synem Najwyższego...

Znowu ujrzałem na gładkiej twarzy Piłata ten sam skurcz co poprzednio,gdy mały efeb przyniósł mu jakąś wiadomość. Obejrzał się na swoich, jak-

 by chcąc się upewnić, że są obok. Nawet ja czytałem strach w jego oczach.Bez słowa zszedł na podwórzec. Widziałem go, jak zapadł w swe krzesło,w objęcia skrzydeł złotego orła. Żołnierze przyprowadzili Więźnia przedniego. Wtedy podniósł się. Biała sylwetka stała obok czerwonej. Rozmawiali.Piłat założył ręce za siebie. Ciężko kilka razy przeszedł się tam i z powro-

tem. Powoli wrócił na binę. Nie patrzyłem na niego — patrzyłem pełen rozpaczy na czerwoną postać

321

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 322/392

 

tam, na podwórzu. Zdawało mi się, że przeżywam po raz drugi... To byłoto samo, co wtedy: ta sama przeraźliwa świadomość, że to nie ja cierpię,choć wolałbym cierpieć, bo może wtedy mógłbym zająć się swoim bólem...A jednocześnie z dna serca podnosił się odurzający opar ulgi, że to jednak 

nie ja... — Ostatni raz wam mówię — słyszałem głos Piłata, lecz nie czułem prze-

konania w tonie jego głosu — że nie widzę zbrodni tego człowieka. Ukara-łem go i puszczę...

 — Ukrzyżuj go! — wył tłum.

 — Ukrzyżuj go! — krzyczeli kapłani, lewici i saduceusze.

 — Ukrzyżuj go! — rozległo się wśród faryzeuszów i doktorów. — Przecież to wasz król... — Piłat zachowywał się jak uwiązany pies,

który w napadzie bezsilnego gniewu szarpie swoją podściółkę. — Chcecie,abym waszego króla ukrzyżował?

 — Nie mamy króla — doszło mnie wśród wrzawy; to mówił Jonatas — ale cesarza...

 — Czy chcesz, abyśmy znowu pojechali na Capri ze skargą na ciebie? — 

rzekł ktoś inny, chyba sam Ananiasz. — Ukrzyżuj go! Ukrzyżuj go! — dochodziło ze wszystkich stron.

 — Tłum nie ustąpi... — padło spośród saduceuszy.

 — Dojdzie do rozlewu krwi! — zawołał rabbi Onkelos.

 — Wiesz, jak tego nie lubią w Rzymie...

 — Ukrzyżuj go! Słyszysz?! — wrzeszczał chrapliwie Kajfasz. — Zabra-

łeś złoto... Teraz ukrzyżuj... — Ukrzyżuj! — rozlegało się coraz natarczywiej.

 — Czy chcesz znowu tego, co było w Cezarei? — pytał dalej Ananiasz.

 — Ten człowiek musi zginąć! — pienił się rabbi Jonatan.

 — Śmierć bluźniercy!

 — Ukrzyżuj go!

 — Dobrze — powiedział wreszcie przez zaciśnięte zęby. To był teraz

322

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 323/392

 

wódz, który przegrał i którego bojowy zapał zamienia się w zimną pogardędla całego świata. Zszedł ze schodów, siadł na swym krześle. Jeszcze cze- piała się mnie odrobina nieuzasadnionej nadziei... Wypowiedział kilka słów,wyprostowany, z dłońmi opartymi o kolana. Mogła to być przerażająca

rzymska formułka: „Ibis ad crucem”! Kiedy z kolei zwrócił się do liktora,widziałem, że tak się właśnie stało. Na podwórzu zrobił się ruch: żołnierzewychodzili, ustawiali się w szereg. Wyprowadzono konia. Skryba porzuciłswe tabliczki, a wypisywał coś na dużej desce...

Jeszcze raz prokurator pojawił się w oknie. Obok niego stał efeb z dzban-kiem i miską. Gestem kapłana dopełniającego religijnego obrzędu kazałwylać wodę na ręce. Otrząsając je — powiedział:

 — Nie biorę odpowiedzialności za tę krew...

 — My ją bierzemy! — krzyknął Kajfasz.

 — My! — zawołał Jonatan bar Azziel, a za nim rozstawieni w tłumie fa-ryzeusze.

 — My! — powtarzał, sam, nie wiedząc, co krzyczy, upojony zwycię-stwem tłum.

Wreszcie z bramy wynurzył się pochód. Poprzedzał go setnik na koniui dwudziestka może żołnierzy. Za nimi ujrzałem Nauczyciela. Był już w swo-

 jej odzieży, która jednak zbrudzona i okrwawiona wyglądała jak łachmanyżebraka. Belka krzyża przywalała Mu ramiona; spod niej sztywno wznosiłasię obolała głowa w cierniowej obręczy. Jego krok był chwiejny, prawie błę-dny; gdyby pachołcy nie trzymali Go za sznury u pasa, można by myśleć,

że zboczy z drogi i wejdzie ślepo w tłum. Tuż za Nim, równie zgarbieni podkrzyżami, szli dwaj ludzie z bandy Barabasza; czekała ich śmierć, któraominęła przywódcę. Pochód zamykała reszta centurii. Tłum rozstąpił się,ale na widok krwawej, potykającej się postaci, wybuchnął rykiem. Dla mo-tłochu był to w tej chwili tylko Ktoś, kogo chciał ocalić Rzymianin, a kogoudało się wyrwać z jego rąk. Pięści unosiły się w górę. W stronę Mistrza

 posypały się kamienie i ogryzki. Żołnierze musieli ustawić się w kordon

także po bokach, aby zasłonić Więźnia przed ciosami. Piłat nie schodzącz biny patrzył z pogardą na oddalający się konwój. Nagle pod samą bramę,

323

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 324/392

 

 prawie na próg twierdzy, wpadł Kajfasz. Zapluwał się wściekłością; broda,łańcuch, płaszcz, szerokie rękawy — wszystko to latało wokół niego nibychmara ptactwa. Pieniąc się i wymachując rękami wrzeszczał:

 — Coś ty zrobił? Dlaczego tak napisałeś? Co? Co? Tak nie może być!

Zrozumiałem. Jeden z pachołków idąc obok Nauczyciela niósł pod pachą tablicę, na której Piłat kazał napisać w trzech językach winę Skazanego: „Je-zus z Nazaretu, król judejski”.

 — Coś ty kazał napisać?! Wziąłeś złoto... — zanosił się Kajfasz. Innisaduceusze i faryzeusze także podbiegli, pełni gniewu, pod binę: — Każ tozmienić! Napisz: „Kłamca, oszust, zwodziciel, który kazał nazywać się kró-lem...”

Ale Piłat wzruszył ramionami. Był jak człowiek, który z dna swej klęski przestał się już liczyć z przeciwnikami. Odwracając się do nich, rzucił przezramię:

 — Napisałem i nie zmienię...

Nie widziałem, jak Go prowadzili. Pochód zstępował w dół, potem z dna

Tyropeonu wędrował w górę ku bramie miejskiej. Wrzaski ludzi, którzytowarzyszyli z bliska skazańcom, nie ustawały ani na chwilę. Ale równieżw postępowaniu tych, którzy jak ja szli z tyłu, widać było gorączkowe pod-niecenie. Rzucali się co chwila do przodu, dyszeli, popychali się gwałtow-nie, wspinając się na palce, usiłowali coś zobaczyć nad głowami poprzed-ników. Rozmowy ucichły: ludzie wymieniali tylko krótkie, gorączkoweuwagi. Gdy pochód stawał, wszyscy jednocześnie zaczynali się cisnąć na-

 przód. Oczy idących były błędne, ręce ich drżały.Wlokłem się daleko na końcu pochodu, złamany całkowicie. Zabrakło

mi odwagi, aby iść obok Nauczyciela. Pozostawiłem Go samego... Ale ba-łem się, bałem widoku Jego twarzy zmalałej pod brzemieniem cierniowegowieńca, Jego oczu zda się wbitych w głąb czaszki... Gdy stawaliśmy, w krzy-ku, który wtedy urastał, słyszałem słowa wyrażające jakby dziką radość.„Upadł! Leży! Upadł! Wstawaj! Wstawaj! Prędzej! Ruszaj się!” Tego także

nie miałem odwagi zobaczyć. Ileż to już razy w życiu stchórzyłem przed

324

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 325/392

 

widokiem bólu. Coraz trudniej było mi iść, potykałem się... W pewnej chwi-li spoglądając na ziemię zobaczyłem na kamiennych flizach czerwony śladstopy. Byłem pewny, że to Jego noga zostawiła ten odcisk. On był jedną raną, od głowy poprzebijanej kolcami do stóp porozdzieranych na ostrych

kamieniach... Nie było na nim ani jednego zdrowego miejsca... Drżałem namyśl, że Go znów zobaczę... Dlaczego ciało ludzkie, które posiada tyle ponęt,

 jest także najokropniejszym widokiem, jaki tylko można sobie wyobrazić?

Szedłem dalej. Minęliśmy bramę. Pochód skręcił pod małe wzniesieniemiędzy drogą a murami i zatrzymał się. Na szczycie wzgórza zamiast drzewsterczało kilka nagich słupów. Kamieniste zbocze, tu i tam łyse jak skórasparszywiałego osła, porośnięte szarym zielskiem, było także cmentarzem

skazańców. Namalowane na skale białe znaki służyły za ostrzeżenie dla tych,którzy lękali się zanieczyszczenia. Szanujący się wierni szli ścieżką, na któ-rej mogło postępować jednocześnie tylko dwóch lub trzech ludzi. To spowo-dowało zatrzymanie się pochodu. Ale niecierpliwa i nie dbająca o czystośćhałastra pognała na przełaj przez groby i kamienie.

Kiedy zdołałem dojść na szczyt, krzyżowanie już się skończyło. Dwaj bandyci zostali wciągnięci na stojące na skraju słupy. Dla Nauczyciela kaci

 przeznaczyli słup środkowy, wyższy niż inne. Po jego ogładzonej powierz-chni spłynęła krew wielu przestępców i wsiąkła w drzewo niby wracającaw pień żywica. Deska z obraźliwym napisem była już przybita i wielu po-kazywało ją sobie palcami, ciskając przekleństwa na Piłata. Na chwilę nadgłowami ciżby zobaczyłem głowę Mistrza. Ale zaraz znikła; oprawcy kazaliMu się położyć. Mimo gwaru usłyszałem ciężki stuk młota. Potem ktoś wy-dał komendę, a pachołcy stojący z tyłu za palem zaczęli ciągnąć linę. Po- przeczka uniosła się wolno w górę, a wraz z nią rozpięty na niej Nauczyciel.Miał usta otwarte, głowę sztywno odchyloną, wszystkie mięśnie napięte...Ukazanie się rozkrzyżowanego ciała powitał wrzask. Ludzie nie wiedzieli,co krzyczeć, wydawali więc tylko dziwaczny długi dźwięk podobny nawo-ływaniu się zagubionych w górach. Belka sunąc po palu natrafiła wreszciena nacięcie. Po naciągniętej, poszarpanej skórze przebiegł dreszcz bólu. Zno-wu rozległ się tępy stuk młota. Ktoś u dołu przybijał stopy.

 Nauczyciel wisiał między szarobłękitnym niebem a szczytem wzgórza pokrytym kłębiącą się czarną masą ludzką. Jego ciało prężyło się, jakby

325

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 326/392

 

chciał oderwać się od krzyża. Kaci, przybijając Go, naciągnęli Mu ręce z ca-łych sił, co sprawiło, że wydęta nad miarę pierś nie mogła opaść. Dusił się.Twarz Mu zsiniała, żyły na szyi rozdęły się aż do pęknięcia, z otwartych ustwydobywał się świszczący oddech. Poza wąską przepaską był zupełnie nagi

i Jego odkryte ciało teraz dopiero ukazywało wszystkie ślady doznanychmęczarni. To była naprawdę jedna rana, otwarty, ropiejący wrzód... Nie mo-głem na Niego nie patrzeć i nie mogłem tego widoku znieść... W Jego męce

 było coś więcej niż sam ból: coś niby żałosna, bezradna wstydliwość, którą  pogwałcono... Znowu przypomniałem sobie Rut: jej oczy, gdy lekarze zdej-mowali nakrycie z jej zniekształconego ciała... Myśl o niej nie opuszczamnie ani na chwilę. Jakby to ona wisiała obok Niego... Zdawało mi się, że

słyszę prawie wśród zdyszanych oddechów wiszących — także jej oddech...Tłum przycichł. Ci i tamci o czymś ze sobą rozmawiali, jakaś kobieta

nagle zaszlochała. Ale jakby za mało było jeszcze tej męki, ktoś z tłumu za-wołał:

 — Hej, ty! A może zejdziesz z krzyża?

W tym głosie była drwina, ale było chyba także rozpaczliwe wezwanie.Kilka innych głosów z rozmaitych stron powtórzyło:

 — Zejdź z krzyża! No? Dlaczego nie schodzisz? Umiałeś gadać i robićcuda... Dlaczego nic teraz nie gadasz? Zejdź z krzyża!

Hałas rósł. Im więcej było tych wołań, tym bardziej głosy zdawały się brzmieć natarczywie i gorączkowo.

 — Zejdź z krzyża! Zejdź z krzyża! Ty rozwalaczu świątyni! Ty oszuście!Ty zwodzicielu! Zejdź z krzyża! Ty bajczarzu! Mesjaszu! Zejdź z krzyża!Ty królu! Ty Synu Przedwiecznego! Zejdź z krzyża! Zejdź! Zejdź!

Wydało mi się, że jeden z głosów dochodził także z góry. Podniosłemgłowę. Tak — to wołał ukrzyżowany rozbójnik.

 — Zejdź! Zejdź! Słyszysz?

Zobaczyłem, jak Nauczyciel poruszył swą umęczoną głową i zwrócił oczyku niemu. Nie było w tym spojrzeniu ani gniewu, ani wyrzutu. Ale rozbój-nik, jakby tym właśnie dotknięty, wydął piersi i zebrawszy resztę śliny plu-

nął w stronę Nauczyciela. Zacharczał:

326 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 327/392

 

 — Ty... kłamco...

Wtedy odezwał się drugi, wiszący na prawo od Nauczyciela:

 — Głupcze! Bluźnisz... Wiesz, za co umieramy... Ale On... On.... — 

głos mu się rwał. Jemu także brakło oddechu. — Rabbi... — zwrócił się do Nauczyciela — jeżeli... idziesz... do Twego Królestwa... może... będziesz... pamiętał... o mnie...

Znowu widziałem Jego głowę, jak obróciła się wolno na odrętwiałej szyi. Nie mogłem wprost uwierzyć, ale po Jego twarzy zapuchłej i okrwawionej przemknął niby cień cienia uśmiechu.

 — Dziś... będziemy... tam... razem... — powiedział.

I znowu ciężko dyszał, łapiąc powietrze szeroko otwartymi ustami.

Niespodziewanie uświadomiłem sobie, że krzyki wokół krzyżów przy-cichły. Stojąc z oczami wlepionymi w Nauczyciela nie zauważyłem zjawi-ska, które wywołało powszechne zaniepokojenie. Ludzie zamiast zajmowaćsię skazańcami rozglądali się niespokojnie na wszystkie strony. Blask sło-ńca utracił swą jaskrawość, a potem zupełnie przygasł. Nie wiadomo kiedyznad wzgórz okolicznych wypełzły rude tumany niby mgła lub dym roz-wleczony w mokrym, dżdżystym powietrzu. Choć to była środkowa godzi-na dnia, robiło się coraz ciemniej. Zerwał się wiatr uderzając to z jednej, toz drugiej strony i podnosząc małe kolumny pyłu. Na niebie, które barwą 

 przypominało coraz bardziej spieczoną upałem pustynię judzką, zagubionegdzieś za mgłą słońce pozostawiło po sobie tylko okruchy blasku niby rzad-kie gwiazdy. Ktoś krzyknął: „Ziemia się trzęsie!” i choć tego nie poczułem,

ogarnął mnie ślepy, zwierzęcy strach. Nie tylko mnie. Stłoczony motłochrozsypał się od razu jak stado wróbli, między które padnie kamień. Wszyscy

 biegli na dół wydając trwożliwy pomruk. Pozostali na szczycie tylko przed-stawiciele Sanhedrynu, żołnierze i garstka odważniejszych. Wiatr kręcił,dął, gwizdał, w jego podmuchach słychać było niby ludzkie wołania pełne przerażenia. Ciągle ciemniało, jakby z nieba padał na ziemię deszcz popiołu.W różowoburym blasku, jaki jeszcze tlił się i rozjaśniał otaczający nas mrok,

widać było tylko najbliższe przedmioty. Mur miejski i droga do Joppy za-gubiły się. Zbliżyłem się do krzyża. Nie było tu teraz prawie nikogo: kilku

327 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 328/392

 

żołnierzy kręciło się niespokojnie, kilka postaci w płaszczach zarzuconychna głowę przywarło prawie do słupa, na którym wisiał Nauczyciel, kilka in-nych stało opodal zbitą gromadką niby stado spłoszonych owiec.

 — Słyszałeś? — zapytał ktoś obok mnie. — Eliasza wzywał...

 — Pójdę, dam mu pić... — odpowiedział tamtemu drugi głos. — Zawo-łał o wodę...

 — Niech Eliasz przyjdzie i sam mu poda... — na poły ironicznie, na połylękliwie rzucił trzeci.

Obejrzałem się: ludzi Sanhedrynu już nie było. Odeszli, zostawiając nibyna straży jednego faryzeusza.

Zbliżyłem się do krzyża. Wiatr bił ostrymi ziarenkami żwiru. Ciężki słupkołysał się, lekko skrzypiąc. Wśród tych, którzy stali pod nim, było kilkakobiet i jeden mężczyzna. Poznałem: to był Jan syn Zebedeusza. Obok nie-go zobaczyłem Matkę Nauczyciela. Miała twarz zwróconą w górę, zastygłą w bólu, jakby wykutą z kamienia. Jej dłoń opierała się na skrzypiącym drze-wie. Z góry wolno spływały na jej palce strumyczki krwi. „Jego krew — myślałem — łączy się na tym drzewie z krwią największych grzeszników...”

Z mroku dochodziło Jego rzężenie. Było chyba jeszcze głośniejsze, jeszczeszybsze i bardziej rwane. Na wysokości oczu miałem Jego stopy, założone jedna na drugą i przebite długim gwoździem. Napięcie mięśni widać byłonawet w rozstawionych i wyprężonych palcach...

W słońcu nie miałem odwagi patrzeć na Niego. Ale w tym mroku czu-łem się spokojniejszy stojąc tuż pod krzyżem, na którym On wisiał. „Cośsię chyba teraz stanie — przelatywało mi przez głowę. — Ten mrok, ta nocw środku dnia, to przerażające napięcie musi się wreszcie skończyć. Musi...Albo On jest naprawdę Kimś, albo...”

 Nieoczekiwanie doleciał mnie z góry głos roztargany na pojedyncze sło-wa. Zaczął się cicho, potem przelał się w długi krzyk podobny do zawodze-nia nocnego ptaka. Zdawało mi się, że słyszę:

 — Abba... w ręce... Twoje...

Podniosłem głowę. Nasłuchiwałem. Teraz nie było już nic słychać, tylko

 pal skrzypiał i chrzęścił, a wiatr gwizdał. Widziałem, że tamci nasłuchiwali

328

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 329/392

 

także. Nic więcej nie przychodziło. Mrok zakrył postać nad nami i tylko wy-dało mi się, że kolana wiszącego ugięły się mocniej i tak już zostały.

Jan powiedział: „Umarł” i zakrył twarz dłońmi. Kobiety poczęły płakać.Uderzały głowami o ziemię. Tylko Matka pozostała jak poprzednio — z twa-rzą suchą, podniesioną w górę, nieruchomą i zszarzałą. Stałem dalej niepo-ruszony, z oczami utkwionymi w przybite stopy. Doleciały mnie z tyłu sło-wa wypowiedziane po grecku przez jednego z żołnierzy:

 — To nie mógł być człowiek zwyczajny...

Tkwiłem bezradnie, jakbym był jeszcze jednym słupem wbitym w białą 

skałę. „Więc umarł...” — myślałem. Dla tych ludzi, którzy widzieli w NimSyna Najwyższego, to musi być klęska nad klęskami... Ale i dla mnie...Przyznaję: oczekiwałem, że jednak coś się stanie... Niby wspomnienie po-liczka piekła mnie pamięć tamtej myśli, że On siebie umie ratować... Nie

 potrafił! Ale i my Jego... Ja sam... Broniłem Go przecież, naraziłem się nazatarg z całym Sanhedrynem i z Wielką Radą. A jednak nie mam uczucia,że zrobiłem wszystko. To samo było wtedy, gdy Rut umarła... Lecz cóż mo-

głem jeszcze zrobić?Jak nie widziałem, kiedy zaczęło się ściemniać, tak teraz nie wiem, kiedy

 ponury opar zaczął się rozwiewać. Dzień wracał... Z rudej mgły wynurzałysię skały, wzgórza, zębaty mur miejski, pusta w tej chwili droga... Podnio-słem głowę. On wisiał ciężko, nie uniesiony napięciem mięśni. Głowa opa-dła Mu na pierś, ręce wyciągnęły się jak zwiotczałe liny. Sinofioletowa twarz

 pobladła. Miałem nad sobą nie domknięte oczy i wpół otwarte usta, w któ-

rych widać było zęby... Ciało w ostatnim spazmie skręciło się pokracznie.Wobec tego skurczu tamte dwa ciała wydawały się greckimi rzeźbami; za-chowały proporcje ludzkie. Tutaj nie było żadnej proporcji, żadnej harmonii.Jakby, zanim umarł na krzyżu, dotknął Go trąd i paraliż. Jakby wszystkiechoroby świata wystąpiły na tym ciele...

W tej śmierci nie było nic z dostojeństwa. Jedna krzycząca zgroza, naktórą chciało się jak najszybciej narzucić jakąś płachtę... Tamci dwaj jesz-cze żyli: widziałem ich dławiących się resztką powietrza. Za parę godzinumrą i będą jak On... Jedna z naszych pociech wobec śmierci to jest wiara

329

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 330/392

 

w jej majestat... Ale naprawdę nie ma ona żadnego majestatu! Umiera sięw buncie. Cała rozpacz przemocy była wypisana na zwisającej nade mną twarzy. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Znasz przyciągającą siłę zwier-ciadła i niezrozumiałą potrzebę robienia przed nim grymasów? To ciało

wydawało się zwierciadłem. Widziało się w nim swoją twarz... Nie mogłemzmusić się, by odejść. Zdawało się, że będę tak stał bez końca. To, co w ży-

 jącym było zgrozą, w umarłym nabierało cech ohydy... Nie mam do Niegożalu, że umarł. Ale nie mogę wyrwać z serca urazy, że w taki sposób mógłumrzeć!

 Na tym słupie umierały dziesiątki ludzi. Tak samo chrapali, rzęzili, zano-sili się czkawką, zgrzytali zębami... A potem obwiśli... Nic Mu nie przyszło

z mojej bliskości. Umiera się samemu... Nie usłyszałem ostatniego wes-tchnienia Rut, jak słyszałem Jego krzyk... A przecież tak podobnie umierali, jakby obok siebie... Z dala ode mnie — i bardzo blisko... Jakby ich śmierć...

Zwróciłem głowę na człowieka na krzyżu z prawej strony. Rzęził i dy-szał. Pamiętam, co On jemu powiedział... Tylko takie słowa mówił... Jegośmierć i Jego życie były zawsze jednym błogosławieństwem... A przecież

 — umarł. Prawda, nierozsądne były bunty Hioba. Dla spierających się nie

ma odpowiedzi! A jeżeli On chciał wziąć na siebie całą tę ohydę...? Tyle razymówiłem: „Dlaczego to mnie spotyka? Właśnie mnie? A może jest inaczej:może to spotyka nie tego, co zawinił, ale tego, co kocha?” Lecz ja tak małokocham... Tak źle kocham...

 Nie żyje... Dzień wraca do swoich codziennych trosk i lęków. Teraz wiem:zacznę sobie wyobrażać, jakie będą skutki moich słów na posiedzeniu San-hedrynu... Ten, kto umiera, idzie przynajmniej do królestwa ciszy. Może do

Jego Królestwa... Gdybyż ono mogło istnieć — mimo tej śmierci! Co bymdał, gdyby On tak samo jak temu zbójowi powiedział był Rut — i gdybymto był słyszał!

R udy mrok wreszcie się rozproszył i słońce wymotało się z oparów, na-lane czerwienią, jakby złe czy zawstydzone. Siejąca mrok chmura zasunęłasię za Górę Oliwną, pozostawiając po sobie w powietrzu zapach, jaki bywa

 po rozdzieranej piorunami burzy. Znasz to uczucie? Zdaje się nam, że coś

330

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 331/392

 

się koło nas stało, lecz my ciągle jeszcze nie wiemy, co to było. Targał mną niepokój, nie mogłem się niczym zająć, śpiesznie wróciłem do domu. Po-szedłem do izby na górę. Tu wszystko było nietknięte, jak zostało po ichwyjściu w nocy. Służba niczego jeszcze nie sprzątnęła. Na stole leżał lniany

obrus, tu i tam sfałdowany, na nim stały dzbanki, czarki i miski, walały sięułomki chleba i kości. Blask słońca spoczywał na stole ciężko jak spraco-wana dłoń. Rytualne płaszcze i kije podróżne leżały rzucone w kącie obok dużej miski do obmywania nóg i dzbanka z wodą. Siadłem na ławie zamy-ślony. Patrzyłem na dużą czarę, z której pił Nauczyciel i z której dawał pićinnym. Lśniła w słońcu, jakby ociekała miodem. Musiałem wstać, pochylićsię nad nią, by się przekonać, że nic w niej nie ma, tak bardzo mi się wyda-

wało, że coś się w niej burzy i bulgocze. A naprawdę nie było w niej nic:stała próżna i pusta jak wypalony kaganek.

Byłem tak zatopiony w myślach, że nie usłyszałem kroków na schodachi dopiero gdy poczułem dotknięcie na ramieniu, podniosłem głowę. To byłJózef. Obok niego zobaczyłem Jana syna Zebedeusza. Miał twarz pobladłą,zapuchniętą, skrzywioną płaczem. Potargane włosy spływały mu na czoło,długie rzęsy łopotały szybko jak skrzydła uciekającego ptaka.

Poczułem, że przyszli, aby mnie do czegoś wezwać. Lecz ja pragnąłemtylko ciszy i zapomnienia. Zapytałem niechętnie:

 — Czego chcecie?

Józef usiadł przy mnie na ławie, położył dłonie na rozsuniętych kola-nach.

 — Nie wiem, czy już do ciebie doszło, że On nie żyje... — powiedział. — Umarł prędko. Ten chłopak słusznie mówi, że gdy wiadomość o tym

dojdzie do Kajfasza, arcykapłan gotów przypomnieć Piłatowi o przepisieZakonu, który żąda pogrzebania ciała skazańca przed zmierzchem. Wtedyrzucą je do wspólnego dołu. Myślę, że temu Człowiekowi należy się uczci-wy pogrzeb, nieprawdaż? A więc jeżeli chcesz, musimy zaraz iść do proku-ratora i prosić go, by nam wydał ciało. Czasu niewiele. Za godzinę rozpocz-nie się szabat.

Podniosłem na Józefa znużony wzrok.

331

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 332/392

 

 — Chcesz prosić o Jego ciało? Piłat na to się nie zgodzi... — zapewni-łem, chcąc się odruchowo uwolnić od tego zamiaru.

 — E, może się zgodzi... — powiedział. — Zażąda na pewno pieniędzy,ale powinien się zgodzić. W każdym razie można spróbować. Wydaje misię, że szanowałeś tego Człowieka...

 — Tak, oczywiście że tak... — bąkałem. Dalej szukałem jakiegoś wy-krętu. Byłem przerażony tą perspektywą pójścia zaraz do prokuratora, tar-gowania się z nim o ciało, wzięcia na siebie kłopotu pogrzebu, narażaniasię raz jeszcze saduceuszom i chaberim. To był wysiłek nad moje siły! — Piłat nie zechce dziś z nami rozmawiać — rzekłem. — Jest wściekły. Tookrutnik, pijak, zachowuje się jak żołdak. Gotów na nas wylać swój gniew...

Józef patrzył na mnie uważnie.

 — To nie jest wykluczone — przyznał. — Znam go dobrze... Ale tenchłopak tak prosi. Tam także pod krzyżem jest Matka tego Jezusa i jakieśkobiety... Zgodziliśmy się z tym, że Jego skazano niewinnie. Trzeba postę-

 pować tak, jak się myśli... Ale rzeczywiście — może będzie lepiej, gdy pój-dę do Piłata sam. Prowadziłem z nim nieraz rozmowy. Nigdy go o nic nie

 prosiłem...

Poderwałem się z ławy.

 — Sam nie możesz iść! — wykrzyknąłem. — Skoro się upierasz... — Jego śmierć uczyniła mnie człowiekiem drżącym przed każdym nowymwysiłkiem. — Skoro się upierasz... — powtarzałem ze złością, zapominająco tym, że jeżeli Józef chce starać się o wykupienie ciała Nauczyciela, robito niewątpliwie przede wszystkim dla mnie. — To się źle skończy, zoba-czysz... — gderałem. — Cóż z tego, że Go pogrzebiemy, gdy nie mogliśmyGo obronić?! Ale ty zawsze, kiedy się uprzesz... — Chodziłem po izbie kro-kiem pełnym złości. Zatrzymałem się, bo mi się znowu wydało, że złoconaczara, z której pił Nauczyciel, pełna jest kipiącego płynu. Oczywiście to byłotylko złudzenie. Ale ono skierowało moje myśli znowu ku Zmarłemu. Mojerozdrażnienie wydało mi się nagle czymś wstrętnym: jakbym targował sięo asa z żebrakiem... „On umarł — uświadomiłem sobie — bo nie chciał ustą-

 pić. Może nie był tym, za kogo Go uważano i za kogo On sam się uważał.

332

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 333/392

 

Lecz przecież zginął jak bohater... Józef ma rację. Trzeba to bohaterstwouczcić...”

 — Naprawdę pójdę sam... — spokojnie przekonywał mnie Józef. — Je-steś zmęczony...

 — Nie! Nie! — zagłuszałem w sobie lęk. — Idę z tobą. Chodźmy.

Ulice były tak zatłoczone, że trudno się było nimi przepchnąć. Ludzie,którzy zamiast robić rankiem przygotowania do Paschy śledzili przebiegsądu i egzekucji, teraz śpieszyli się, by skorzystać z ostatnich chwil dnia.Mimo to szliśmy prędko jak chyba nigdy. Nie pamiętałem, abym kiedy sta-nął tak nagle przed bramą Antonii. Chmura całkiem się skryła za portykiemSalomona. Niebo było pogodne, słońce biło w wieżę, ona zaś płonęła odtego blasku, jakby była wzniesioną nad miastem pochodnią.

Wymieniliśmy przy bramie swoje imiona i syryjskie chłopię poszło w głąbtwierdzy, by powiadomić prokuratora o naszym przybyciu. Trąciłem Józefaw łokieć i przypomniałem mu, że się zanieczyścimy wchodząc do pogań-skiego domu. Odpowiedział mi:

 — Twój Nauczyciel, Nikodemie, nie przejmowałby się tym na pewno...

Tak, to prawda. Józef miał słuszność. Dla Niego czyn miłosierdzia stał ponad każdym prawem. Ale z drugiej strony: co są warte nauki ukrzyżowa-nego Nauczyciela? Nie było jednak czasu na rozmyślania: chłopak wróciłi powiedział, że prokurator czeka na nas. Minęliśmy sień, podwórzec i poschodach weszliśmy do atrium. W środku w małym baseniku biła fontanna.Jej widok przypomniał mi od razu historię skradzenia korbanu. Ale właśniez drugiej strony pojawił się Piłat. Zbliżał się ku nam owinięty w białą togę;na ustach miał uśmiech. Gdyśmy się mu skłonili, podniósł w odpowiedziw górę swą wielką łapę bykobójcy, na której nosi rycerski pierścień.

 — Witajcie — powiedział. — Co was do mnie przywodzi, czcigodni na-uczyciele, wieczorem, i to w taki dzień jak dzisiejszy? Przecież to waszenajwiększe święto, nieprawdaż? Rano już wasza starszyzna nie chciała prze-kroczyć progów mego domu... Jakbym był trędowaty... — Zdawało mi się,że złośliwie kpi, i zrobiło mi się nieswojo. Ale on starał się być naprawdęuprzejmy. Wskazał nam krzesła. Sam usiadł także. Słońce lśniło na jego

333

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 334/392

 

czaszce, opiętej niby powojem resztkami złotoblond włosów. — Paskudnymrok opadł dzisiaj na miasto — mówił. — Jakby dym z pożaru...

Józef powiedział mu, z czym przychodzimy.

 — Co? — zawołał. — Już nie żyje? Niepodobna! — Zdawało mi się ja-koś, że wykrzykując to odetchnął jak ktoś, komu wielki ciężar spadł z serca.Rzekł: — Muszę posłać żołnierza, aby to sprawdził... — Uderzył w małygong i kazał przyjść do siebie setnikowi. Ten zjawił się zaraz w pancerzui z prętem winnym w ręku. — Słuchaj, Longinie — powiedział prokurator 

 — skocz no mi zaraz tam na wzgórze i sprawdź, czy to prawda, co mi tumówią nauczyciele, że Galilejczyk już umarł.

Setnik wyszedł, Piłat wstał i podszedł do balustrady tarasu, którym atriumotwiera się na stronę miasta. Ponad dachami domów widać stąd było Gol-gotę; czarne pod blask słońca wzniesienie, a na jego szczycie sylwetki krzy-żów i stojących u ich stóp ludzi.

 — Hm... — mruknął do siebie pocierając dłońmi swą gładką oskrobaną z włosów szczękę. — Już umarł? Umarł... — Wrócił do krzesła, usiadł nanim wygodnie. Zwrócił się do nas: — Podobno nazywał siebie synem Jo-wisza czy coś takiego? — Nie czekał na odpowiedź. Zgarnął z czoła drobnekropelki potu. — Zmęczyłem się dzisiaj... — oświadczył z miną lekko zbo-lałą. — Od wczesnego rana zgiełk, wrzask, smród. — nierozłączne z wa-szymi kapłanami... — Nagle zaciekawił się: — A tobie, Józefie, po co Jegociało?

 — Chcemy je pogrzebać jak przystoi. Ten Człowiek był wielkim Proro-kiem. Nie wydaje mi się, żeby był winny tego, co Mu nasi zarzucali...

 — Oczywiście, że nie był winny — przyświadczył Piłat. — Oczywiście!Ale cóż! Nie wszyscy u was są rozsądni jak wy jesteście. I kapłani, i fary-zeusze, i tłum wrzeszczeli: „Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!” Gdybym im był odmó-wił, zaczęłyby się zaraz awantury, napady, całe powstanie. Musiałbym wy-słać żołnierzy, by przywrócili spokój. Lepiej pozwolić, aby zginął jeden — 

 jak wy to nazywacie? Prorok? — niż żeby potem trzeba było zabijać wielu. Nie jestem okrutnikiem, choć słyszałem, że Żydzi mają mnie za okrutnika.Staram się w postępowaniu być w zgodzie z filozofią umiaru. Ale gdzie tu

miejsce na filozofię, kiedy naokoło sami szaleńcy? Jednego szalonego można

334

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 335/392

 

zamknąć w izbie bez okien. Ale co robić, kiedy zwariuje cały naród? Trzeba jego wariactwo znosić. Uf, wyprowadzili mnie dzisiaj z równowagi ci wasirodacy! Kajfasza i Jonatasa jakby coś ugryzło. Mnie chcieli grozić! Dałemim za to! Co? Tego mi prędko nie zapomną! Pewno słyszeliście, jak skowy-

tali przede mną: „Nie każ tak pisać, napisz inaczej, napisz, że On sam kazałsię nazywać królem...” Ale ja im nie ustąpiłem. Cóż oni sobie myślą, że jasię ich zlęknę? Niech mają za swoje awantury! Czytaliście na pewno? „Król

 judejski”. Ha, ha, ha! Wszyscy to musieli przeczytać. — Zatarł dłonie. — A w ogóle ten wasz Sanhedryn zaczyna wyobrażać sobie, że będę przed nimskakać jak małpa na sznurku, gdy mi oni zagrają! — Głos prokuratora prze-szedł w gardłowe złe dźwięki. — Niech to sobie wybiją z głów. Możecie

im to powiedzieć! Ja o wszystkim stanowię i stanowić będę! Cezar na Capri,a Piłat w Cezarei... — Wybuchnął śmiechem, zadowolony ze swego powie-dzenia, a ja uśmiechnąłem się także z ulgą, bo już mnie zaczął niepokoićton jego monologu.

W progu atrium stanął tymczasem setnik.

 — No i co? — zapytał go Piłat.

 — Tak jest, panie, jak powiedzieli żydowscy nauczyciele. Galilejczyk 

nie żyje. Dla pewności przebiłem mu bok. Spłynęła krew z wodą... — Więc rzeczywiście... — powiedział półgłosem prokurator. — Nie żyje.

 — Zwrócił się do nas: — Podobno za życia robił cuda, leczył, nawet wskrze-szał. Ktoś to opowiadał mojej żonie... Tak zwykle bywa: ci czarodzieje po-kazują rozmaite sztuki, a potem, jak coś na nich samych przyjdzie, idą doDisa jak każdy z nas. Głupi jest ten świat i głupio się kończy. A najgłupsi toci, co szukają w tej głupocie jakiegoś sensu! — Przywołał syryjskiego chło-

 paka: — Daj mi papirus! — Na kawałku napisał kilka słów, a chłopiec przy- bił pieczęć.

 — Macie — powiedział do nas. — Za okazaniem tego możecie sobiezabrać ciało Galilejczyka...

Skłoniliśmy się w podzięce. Ale byłem przekonany, że sprawa się na tymnie skończyła. Nawet dziwiło mnie, że Piłat nie zaczął od postawienia wa-runków. Obaj mieliśmy złoto w sakiewkach za pasem, a liczyliśmy, że jeże-

li to, co ze sobą mamy, nie wystarczy Piłatowi, wydamy skrypt dłużny.

335

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 336/392

 

 — Ile nam każesz, dostojny prokuratorze — zapytałem — zapłacić zanie?

 Na twarzy Piłata odbił się wyraz rozterki. Już prawie wymieniał cenę,kiedy się nagle powstrzymał. Jakby namyślając się przeszedł wzdłuż atrium.Podszedł do balustrady tarasu. Znowu tarł swój wygolony podbródek. Słoń-ce kładło się coraz niżej, zapadało za wzgórze gdzieś w kierunku Azotu. Je-go blask prześwietlił tak mocno grupę ludzi i krzyżów na Golgocie, że ichkształty znikły i stercząca skała wydawała się pusta.

 — No więc... może by... tak... — zaczął odwróciwszy się do nas. Był jak ktoś, kto musi się wyrzec swej ojcowizny lub czegoś równie drogiego. — Może tak... Albo nie! Nie! — sapnął. Twarz jego, wbrew słowom, stała się

zła i gorzka. — Nie! — jeszcze raz zaprzeczył. — Darowuję wam to ciało.Weźcie je i pogrzebcie. Porządnie pogrzebcie. Skoro wam je darowałem,

 powinniście nie żałować pachnideł i olejów. Przecież nic was ono nie kosz-tuje. Porządnie je pogrzebcie. Robię to, by ukarać tamtych... — Rozjaśniłtwarz. Jakby chcąc się do reszty pocieszyć po swym nieoczekiwanie szczo-drym postępku, powiedział: — Dałem im po łapach! Co? Nie będą moglitego zapomnieć. Dobry żart! Król judejski! Ha, ha, ha...

Józef poszedł z pismem od Piłata i ściągniętymi po drodze ludźmi prostona Golgotę, ja zaszedłem tymczasem na targ, by zakupić mirry i aloesu. Kra-my były już pozamykane, ale dostukałem się do jednego z nich. Kupiłem,ile mogłem najwięcej, pachnideł. Dwóch chłopców zabrało towar. Poszliśmy.Cienie leżały w głębi ulic, tylko dachy pławiły się jeszcze w blasku słońca.Za Bramą Starą droga prowadząca do Lyddy opływała niby potok skałę Gol-goty. Kiedy stąd odchodziłem, zbocza wzgórza zawalone były ciżbą; obecnie

 było pusto, tylko mała grupka ludzi kręciła się na szczycie. Aż tutaj docho -dziły ich zdonośniałe nagle głosy i stuk młota. Pośpieszyłem w górę ścieżką między kępami cząbrów, ostów i opuncji; za mną postępowali chłopcy zeswoim ładunkiem.

Kiedy wszedłem na małą płasienkę, jaką stanowi szczyt, ciało było jużzdjęte. Leżało sztywno wyciągnięte na długim poróżowiałym płacie płótna,

czerwonobrunatne od zaschłej krwi i od blasku zachodzącego słońca. Wy-

336 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 337/392

 

dłużone nieprawdopodobnie ramiona zachowywały nadal kształt krzyżai sięgały daleko poza całun. Głowa, która poprzednio zwisała na piersi, opa-dła teraz do tyłu, odkrywając twarz. To nie było już oblicze zawsze łagodnieuśmiechniętego Nauczyciela. Pogoda umarłych nie malowała się na nim.

Usta zastygły w krzyku bólu i rozpaczy, i ciągle jeszcze zdawały się krzy-czeć i cierpieć. Z dawnego Nauczyciela pozostał tylko Jego wzrost. Żyjąc

 przewyższał tłum o głowę; teraz wydawał się kimś jeszcze większym — olbrzymem rozpościerającym swe ciało na całe wzgórze.

Zepchnięta na krawędź gromadka ludzi otaczała Go kołem. W środkuMatka czuwała nad Synem. Z twarzą odkrytą, pół siedząc, pół klęcząc naziemi, trzymała na kolanach głowę Zmarłego. Na Jej twarzy, ciągle zdumie-

wająco młodej i dziewczęcej — i tak łudząco podobnej do twarzy Nauczy-ciela — nie było nic poza ogromem bólu. Nie płakała, nie szlochała, nie przemawiała do leżącego, jak się przemawia do umarłych. Czarne oczy Ma-ryi wpijały się tylko z nieustępliwą natarczywością w Jego zapuchłą twarz.Ten milczący ból był przerażający. I kiedy tak patrzyłem na Nią, zrodziłosię we mnie przekonanie, że jeżeli męka tamtego Człowieka skończyła się

 już w Nim, to przecież nie skończyła się ona w Jego Matce. Wzrok Kobiety

 pozornie nieruchomy wędrował od rany do rany, od sińca do sińca, wysysał prawdę każdego śladu. Ona zdawała się iść za Synem, dopełniać w sobie towszystko, co się nie dopełniło na Jego zmasakrowanym ciele.

Odwołałem Józefa na stronę, pokazałem mu przyniesione pachnidła.

 — Dlaczego nie obmyliście dotąd ciała? — zapytałem. — Jest tak późno.I patrz, żołnierze się niecierpliwią. — Straż, która tymczasem zdjęła ciałaukrzyżowanych bandytów, dawała nam znaki, abyśmy się śpieszyli.

 — Widzę to — skinął głową. — Nie chcą czekać, choć ofiarowałem im pieniądze.

 — Więc co zrobimy?

 — Jest na to tylko jedna rada. I tak nie zdążylibyśmy ze wszystkim...Ale, jak wiesz, mam tutaj w skłonie tamtego wzgórza grób. Oblejmy ciałoolejkami i złóżmy je tymczasem tutaj. Rankiem po szabacie umyje się jei namaści, jak trzeba, tym, co przyniosłeś...

 — Lecz przepis, Józefie! — zawołałem.

337 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 338/392

 

 Niecierpliwie machnął ręką.

 — Ach, te wasze faryzejskie przepisy! Patrz, jak Ona na Niego patrzy — wskazał mi Maryję, wciąż trzymającą na kolanach głowę Nauczyciela. — 

 Nie miałem serca dla głupiego przepisu odbierać Jej ciała... Może jestemgrzeszny, ale...

Starszy żołnierz zbliżył się ku nam.

 — Prędzej — powiedział. — Zabierajcie te zwłoki. Zmierzch zapada,Żydzi gotowi są na nas napaść, że zakłócamy ich święto.

 — Widzisz, Nikodemie...

 Nie było rady. Przywołaliśmy Jana i powiedzieliśmy mu o projekcie Jó-

zefa. Nie protestował, nie wydawał się zgorszony tym, że chcemy złożyć dogrobu nie obmyte ciało. Widziałem, jak zbliżył się do Maryi i dotknąwszydelikatnie Jej ramienia, wskazał zachodzące słońce. Bez protestu zdjęła gło-wę Syna ze swych kolan i złożyła ją na prześcieradle. Jan zebrał rozrzuconeręce i skrzyżował je na ciele Zmarłego. Pozostały sztywne, wyprężone, obcewspomnieniom miękkich gestów. Podczas poruszania ciała z otwartego sze-roko boku polała się znowu krew i woda. Słońce świeciło tak nisko, że zda-

wało się plątać pod stopami. Długie cienie nie mieściły się na szczycie, alespadały na zbocze. Wreszcie chusta zakryła twarz Nauczyciela. Lecz zakry-wszy ją przed naszymi oczyma, nie zakryła jej przed naszym wspomnieniem.We mnie przynajmniej jej obraz został wyryty, jakby wypalony gorącymżelazem. Myślałem, że poczuję się lepiej, kiedy już nie będę widział budzą-cego lęk krwawego oblicza. Stało się inaczej: zaledwie ono przede mną zni-knęło, poczułem, że mi go brak, że jeśli go jeszcze raz nie zobaczę — umrę:umrę z głodu, z pragnienia, ze wstrętu do wszystkiego, co nie jest tą twarzą.

Ty wiesz, czym może być twarz skatowanego człowieka. I ty wiesz, co sięmyśli, kiedy się patrzy na ślady takiej męki. Ale kiedy twarz Nauczycielazniknęła — wierz mi — zrodziło się we mnie jakby pragnienie, by mimowszystkich tych myśli jak najszybciej do niej powrócić. Nie żeby to ona domnie wróciła, ale ja do niej! To było jakby wołanie z szeolu... Tyle razy, gdyz Nim rozmawiałem, zdawało mi się, że czytam wezwanie w Jego oczach.I zawsze czułem się winny, gdy za tym wezwaniem nie szedłem. Ta twarz

mnie przyzywa! Lecz za życia była piękna, jasna, dobra. Po śmierci zdajesię krzyczeć bólem i zapowiadać ból. Zawsze ci mówię: ja się nie tyle boję

338

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 339/392

 

tego, co jest, ale wyobrażam sobie to, co będzie... Lecz ten ból jest wezwa-niem. Czy ty to rozumiesz, Justusie? Czy możesz pojąć ból, który przyzywa?

Następnego dnia nie poszedłem do grobu. Ale kiedy ze zmierzchem skoń-czyło się święto Paschy, nie mogłem się dłużej powstrzymać. Wybiegłemz domu. Księżyc świecił jak lampa, ogromny i okrągły, naiwnie uśmiech-nięty. Bramy były pozamykane, lecz znam furtki, którymi można nocą wy-dostać się za mury. Jedna z nich jest koło bramy Dolinowej. Śpieszyłemsię, jakby ktoś na mnie czekał. Dopiero znalazłszy się na oślepiająco wy-

 polerowanej księżycem równinie za miastem, poczułem się nieswojo. Od

razu przypomniałem sobie o rabusiach, których nigdy nie brak w pobliżumurów, zwłaszcza w czas świąteczny. Ale nie wróciłem: wezwanie było sil-niejsze niż wyobraźnia. Szedłem jak urzeczony wzdłuż murów, po zębatejlinii blasku i cienia. Cienie były głębokie, prawie namacalne, blask nato-miast ślizgał się po powierzchni zacierając kontury milionami drobniutkichiskierek. Czasami potykałem się o kamień nie dostrzeżony pośród iskier 

 poświaty. Noc była zimna, dygotałem mimo grubej simlah. Za narożnikiem pałacu Asmoneuszów ujrzałem skałę Golgoty. W księżycowym blasku wy-

glądała naprawdę jak ogromna czaszka: dwie wnęki przypominały oczodo-ły do połowy przysypane ziemią, ciemne krzewy na zboczu wydawały sięresztką nie odpadłych włosów. Szedłem śpiesznie, zaczepiając płaszczemo krzewy, uderzając się boleśnie o wystające kamienie. To ta skała zdawałasię wołać. Biegłem niecierpliwie jak kochanek na umówione spotkanie.Zmierzałem prosto ku pasowi cienia, który leżał u podnóża góry niby zrzu-cony z ramion płaszcz. Ale zaledwie przestąpiłem granicę mroku i blasku,

okrzyk spadł na mnie jak nieoczekiwane uderzenie pięści. — Stój!

Stanąłem jak wryty. Serce natychmiast podeszło mi pod gardło, język skołczał i jak opuchły obracał się niezdarnie w ustach.

 — Czego tu chcesz? — zapytał tamten.

Wyszedł z cienia i błysnął w księżycowym deszczu swoim pancerzem.To był żołnierz rzymski ze swą prostokątną tarczą i włócznią w ręku. Byłem

339

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 340/392

 

sam jeden, więc lekceważąc mnie zbliżał się. Lecz włócznię trzymał wciążgotową do ciosu.

 — Czego chcesz? — powtórzył.

 — Ja... nic... przyszedłem tylko... — bełkotałem — do grobu... — Do grobu? — zaśmiał się. — Po co? Umarli nie potrzebują nocnych

odwiedzin. Ejże? Gadaj zaraz, po coś przyszedł, jeśli nie chcesz, byśmy cięwzięli na spytki...

Zrobiło mi się niedobrze, jakbym miał zemdleć. Wyobraźnia już mi uka-zała siebie rozdzieranego torturami. Gotów byłem powiedzieć każdą rzecz

 — prawdę czy kłamstwo — byleby tylko moja odpowiedź zadowoliła żoł-

nierza. Lecz wtedy właśnie, na moje szczęście, wysunął się z mroku innyżołnierz. Posłyszałem jowialny, znajomy mi głos:

 — Zostaw, Antoninie... To czcigodny nauczyciel. Ja go znam. Odejdź. — Żołnierz opuścił włócznię. Ten drugi podszedł do mnie. — Poznajeszmnie, rabbi? — zapytał.

 — Tak, naturalnie — pośpieszyłem odpowiedzieć. Nagła ulga nie odrazu przyniosła rozwiązanie języka. Ten dziesiętnik dostał kiedyś ode mnie

 parę denarów za drobną przysługę. Był to stary żołnierz o siwej głowie,spryciarz jakich mało. Przyprowadził go kiedyś do mnie Ahir, mówiąc, żemożna z nim wszystko zrobić za pieniądze. Byłem uratowany. — Ależ tak!Poznaję cię, Lucjanie. Co za szczęście, żeś się tu znalazł! Nie zapomnę citego... Ale powiedz mi — odzyskałem głos — co wy tu robicie?

 — My? — zaśmiał się. — Marzniemy i klniemy. Naprawdę nic nie wiesz,rabbi? Kazano nam przecież pilnować tego galilejskiego proroka. Doktoro-

wie i kapłani prosili o to prokuratora. O zmierzchu przyłożyli na kamieniuwielką pieczęć. Mogę ci ją pokazać. Ale do grobu wejść nie możesz...

 — Lecz ciało nie zostało ani obmyte, ani namaszczone! — zawołałem.

 — Nic ci na to, rabbi, nie mogę poradzić — powiedział. — Prawda, sły-szałem, że to ty i kupiec Józef z Arymatei zajmowaliście się pogrzebem

 proroka, prokurator zaś wydał wam ciało, nic za to nie biorąc... Dwanaścielat jestem przy Piłacie, a jeszcze czegoś podobnego nie widziałem! Raczej

skłonny byłem mniemać, że musieliście zaciągnąć dług u lichwiarzy, by gozadowolić... Dziwne się rzeczy czasami dzieją. Ale teraz nic ci pomóc nie

340

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 341/392

 

mogę. Jest nowy rozkaz, byśmy do jutra do zmierzchu pilnowali grobu i ni-kogo nie wpuścili do środka. Kapłani i doktorowie obiecali nam za to odsiebie małe wynagrodzenie. Ale cóż za pomysł, żeby pilnować umarłego!Dobrze, że tylko przez jedną noc...

 — Więc macie czuwać tylko do najbliższego wieczoru?

 — Tak. Bo podobno ten Galilejczyk zapowiedział, że na trzeci dzieńzmartwychwstanie. Ale jak nie zmartwychwstanie w trzy dni, to potem jużnie zmartwychwstanie w ogóle. W takie to historyjki ludzie wierzą, a myziębniemy i nie śpimy. Podejdź, rabbi, do ogniska i zagrzej się.

Zbliżyłem się do ognia, który palił się za załomem skały. Wokoło ogniskależało kilku żołnierzy wspartych na łokciach.

 — O, to was tu jest wielu... — zauważyłem.

 — Cała dziesiątka! — odpowiedział Lucjan. — Wystarczy, by odpędzićkażdego, kto by chciał wejść do grobu. A i Jego samego, gdyby zmartwych-wstał, wsadzimy z powrotem pod kamień! Prawda, chłopcy? — zawołałwesoło w mrok.

Rozległ się gruby rechot.

 — Już on tam nie wstanie... — Zabili go na dobre...

Któryś w mroku uderzył się chełpliwie w pancerz.

 — Ale jak będzie trzeba, zabijemy go po raz drugi!

Znowu śmieli się okrutnie i dziko. Jeden z nich, siedzący gdzieś w mroku,zaczął śpiewać plugawą żołnierską piosenkę. Jej słowa raniły mnie dotkli-

wie; potrzebna mi była w tej chwili cisza i możność zagubienia się w my-ślach. Księżyc toczył się po niebie niby niedostrzegalnie, a przecież czasupływał i noc przelatywała nad głową podobna do cichego samumu. Wolno

 podszedłem do skały. Lucjan szedł za mną. Może bał się, że porwę się na pieczęć. Mnie jednak krępowała jego obecność. Chciałem zostać choć nachwilę sam z tą śmiercią.

 — Lucjanie — powiedziałem — obiecuję ci, że nie dotknę pieczęci... Po-zwól mi jednak pomodlić się tu, przy kamieniu. Przez chwilę tylko... I ucisz,

341

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 342/392

 

 proszę, swoich towarzyszy. Chętnie dam im na worek wina... — Prędko wy-łowiłem z woreczka u pasa kilka monet i wcisnąłem je w rękę dziesiętnika.

 — Nie pozwolili nam wziąć w usta ani kropli, póki pilnujemy grobu... — chytrze powiedział Lucjan.

 — Więc kupicie sobie później... Weź jeszcze — dodałem mu. — I po-zwól mi tu zostać przez małą chwilę...

Stał kiwając się na nogach, zaskoczony moją prośbą. Ale srebro przewa-żyło w końcu wszelkie skrupuły. Wolnym krokiem odszedł do towarzyszy.Słyszałem, jak coś do nich mówił. Odpowiedział mu gromki wybuch śmie-chu, lecz potem zapadła cisza.

Skała była twarda, odpychająca, zimna i wilgotna. Kiedy zbliżyłem doniej twarz, miałem uczucie, że zbliżam ją do twarzy trupa. Czoło, które o nią wsparłem, zaczęło mnie od razu boleć. Przesunąłem dłonią po wygładzonymkamieniu. Za nim na wąskim kamiennym łożu leżał Ten, którego śledziłem

 pilnie od trzech lat. Chodziłem za Nim z dala, wciąż nie mogąc się zdecy-dować na ostateczny krok. Nie doświadczyłem radości, nadziei i zachwy-tów, jakimi upajali się Jego uczniowie. Przyszedłem do Niego w chwili nie-szczęścia, z łamiącym mnie cierpieniem. I dlatego może to tylko jedno dzie-liłem z nimi: ich lęki. Podświadomie bałem się chwili, w której ta dziwnanauka o Królestwie, zaczynająca zda się niczym, a wciągająca w swój nurtwszystko, wyjdzie z powijaków dzieciństwa. Czułem, że nie będzie ona za-wsze melodyjną galilejską piosenką. Jego słowa kiełkują niby ziarna. Każdyz nas był ziemią, w którą upadły, ziemią dobrą lub złą, tłustą lub jałową.Jaką ziemią ja byłem? Pamiętam dobrze, co On mówił o ziemi, którą trzebaskopywać i nawozić, o kiełku, który wymaga podlewania i ochrony od ża-

ru... Jego słowa nie były jak roślina obdarzona drapieżną siłą, która wyrastasama między zagonami i choć obetniesz jej gałęzie — wypuszcza nowe;choć ją zetniesz — strzela z korzenia nowymi pędami. Nie były jak takaroślina, a przecież i one zaczęły w pewnej chwili rosnąć. Nie wiem, kiedyto się stało. Spałem, a one szły w górę. Ich korzenie podkopały się pod dom.Żyłem życiem, które wydawało mi się spokojne i zabezpieczone. Dziś je-stem jak na ziemi wstrząsanej podziemnymi uderzeniami...

Chodziłem za Nim z dala... Rozmawiałem z Nim zaledwie kilka razy.Przyszedłem Go prosić — lecz potem nie wymieniłem swojej prośby. I Rut

342

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 343/392

 

umarła. On jej nie uleczył, choć tyle tak wspaniałych cudów dokonał. Ofia-rował mi za to niezrozumiałe słowa. Cóż to znaczyło wtedy: „Narodzić sięna nowo”? Co to znaczyło: „Weź mój krzyż, a ja wezmę twój”? Co to zna-czyło: „Daj mi twoje troski”?

Lecz choć niezrozumiałe — te słowa rosną we mnie dalej. Kiedyś wy-dawały mi się wtajemniczeniem w wielkie misterium. Nie okazały jednak żadnej magicznej siły. Ich dźwięk nie uczynił nikogo nadczłowiekiem. Onsam... Chwilami wydaje mi się, że nikt nigdy nie miał bardziej ludzkiej na-tury niż właśnie On. Grecka filozofia stworzyła bohaterów, ludzi, którzydla ideałów prawdy, dobra i piękna wznosili się na wyżyny nadludzkiegowyrzeczenia oraz składali ofiarę z życia z pogodą i godnością. On także od-

dał życie. Mógł je ocalić, mógł uciec, nie cudem nawet, ale po prostu ukry-wając się wtedy, gdyśmy Go ostrzegali. Dał życie. Ale jakże inaczej niżtamci! Nie był jednym z tych stoików, którzy usiłują przezwyciężyć w sobieswoje człowieczeństwo. Żył i umarł w ludzkiej słabości. Śmierć greckich

 bohaterów jest zawsze piękna. On umarł okropnie. Piękno tamtych śmierci jest pięknem obrazu wykonanego przez artystę. Któż chciałby przedstawićwstrząsającą grozę Jego śmierci? Zawsze, zawsze, do końca będę widział

Jego ciało rozpięte na krzyżu, jak zawsze będę widział Rut na rękach pod-trzymujących ją kobiet... Taki obraz to ziarno niepokoju, które rośnie. Pięk-no śmierci greckiego bohatera jest pięknem skończonym. Ta śmierć nie

 była pięknem i nie była końcem... Choć On nie żyje i choć Jego Kenisztazłożona z paru tchórzliwych prostaków rozleci się w ciągu najbliższychdni, my, którzyśmy słuchali Jego słów, nie potrafimy o jednym zapomnieć:On nauczał, że wszystko jest niczym, a miłosierdzie — wszystkim. Cokol-wiek mówił — taka była przede wszystkim treść Jego słów. Gdyby go nie

zabrakło, kto wie, może prawdę, że miłosierdzie stoi przed każdym prawem,można by było przekazać dalej. On tylko o tym mówił. On tylko dla tej

 prawdy umarł. Nie uciekł przed najbardziej przerażającą ze śmierci, jakbychcąc pokazać, że to miłosierdzie, o którym tyle mówił, jest także w ohydziekonania na krzyżu... Niczego nie dokazał! Śmierć Rut była okropna. Po

 prostu czuję żal — sam nie wiem do kogo — że ona tak umarła. Ale Jegośmierć była jeszcze straszniejsza. Nigdy nie zapomnę widoku, gdy konał

krzycząc na palu hańby. A kiedy Go zdjęliśmy z krzyża oblepionego krwią i potem, nie było już czasu, by Go po prostu obmyć, jak się obmywa ciało

343

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 344/392

 

najuboższego z wiernych przed złożeniem do grobu. Nie umarł z uśmiechemna ustach śmiercią greckiego mędrca... W brudzie agonii położyliśmy Gow grobie i prędko — jakby się wstydząc — zatoczyliśmy kamień. A potem

 przyszli ludzie Sanhedrynu i przyłożyli pieczęć... Tak się załamało świade-

ctwo miłosierdzia. On umarł dla prawdy, która nie jest żadną prawdą. CórkaJaira zmartwychwstała, Łazarz zmartwychwstał... On umarł i leży przytło-czony pieczęcią świętego Przybytku — niby tym proroctwem Kajfasza — i butem rzymskiego legionisty. Nikt Go nie wskrzesi, jak On nie wskrzesiRut... Można by pomyśleć, że On tylko siebie i ją wydał świadomie na śmierć.Po co? By właśnie ich śmierć dowiodła, że prawo stoi nad miłosierdziem,że Najwyższy potrafi karać, lecz nie chce wybaczać...

Odstąpiłem od skalnej ściany. Krąg cienia rozszerzył się, w czasie gdyrozmyślałem, a blask księżyca stracił nieco ze swej szklistości. Powróciłemdo ogniska. Kilku strażników grało w kości, reszta spacerowała odpędzającruchem senność.

 — Dziękuję ci, Lucjanie — powiedziałem do dziesiętnika. Wytrząsną-łem resztę monet z mego woreczka i złożyłem mu w rękę. — Dziękuję ci

 bardzo. Gdybyś mnie kiedy potrzebował...

Odszedłem. Za mną długo rozbrzmiewały głosy kłócących się o podział pieniędzy żołnierzy. Potem jeden z nich zaczął wyśpiewywać na całe gardłoswą plugawą piosenkę. Jej brudne słowa ścigały mnie i spadały mi na ramio-na niby ciężary. „I tego Ci nie oszczędzono” — myślałem. Jutro o zmierz-chu żołnierze wrócą do koszar, będą kpili z żydowskiego Króla, który umarł

  jak rozbójnik z pustyni, a potem był pilnowany, by nie zmartwychwstał.I ponieważ to oni grobu pilnowali — nie mógł zmartwychwstać. Pogarda

 przerodzi się w drwinę i zostanie tylko drwina. Nie żartuje się z cykuty. Aleco ocali krzyż przed drwiną?

Wróciłem do domu. Nie mogę spać. To dlatego piszę do ciebie. O, Justu-sie, przeżywam okropne uczucia. Jakby wszystko, co już raz we mnie umar-ło, umierało znowu... Powinienem być zadowolony, że dostatecznie z dalatrzymałem się od nich, że nie byłem Jego uczniem. Sanhedryn i Wielka Ra-da może mi zapomną, że występowałem w Jego obronie. Powinienem być

zadowolony... Tymczasem przeciwnie — to poczucie napełnia mnie roz- paczą. Wydaje mi się, jakby ci, którzy za Nim zawsze szli, którzy w Niego

344

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 345/392

 

wierzyli, mimo tej śmierci i zawodu coś przecież zachowali. Ja nie urato-wałem nic! Dla mnie On umarł jak Rut — ze wszystkim! Jakbym ją stracił po raz drugi. Jakbym raz jeszcze doświadczył bólu, że Najwyższy nie chciałmi jej ustąpić... A jednocześnie — o, Justusie! To niepojęte, ale ja czuję, jak-

 by na dnie mojej rozpaczy dokonywała się jakaś przemiana. Znowu dźwię-czą mi w uszach Jego słowa o tym narodzeniu się na nowo... Dlaczego misię wydaje, że ta noc właśnie ma być nocą moich drugich narodzin?! Co mawspólnego Jego śmierć z narodzinami? Czuję ból w całym ciele, ból strasz-ny, przejmujący — niby ból rodzącej kobiety lub może jak nie znany doro-słemu człowiekowi ból dziecka przychodzącego na świat. Napisz, co o tymmyślisz. Ale wiem, że zanim ty mi odpiszesz, noc minie — i wszystko się

skończy. Bo choć wydaje mi się ona nieskończenie długa, naprawdę mijaszybko... Z czarnego jeszcze nieba spływa blada szarość. Jest cicho, a w tejdzwoniącej ciszy zdaje mi się, że słyszę stąpanie... Mój ból trwa. Zdaje się

 jeszcze rosnąć. Jeżeli będzie trwał dłużej, urodzę się na nowo i zaraz umrę.Co to jest śmierć? Czemu nie spytałem o to Łazarza? Brak mi tchu... Czło-wiek, który umiera, widzi podobno w jednym mgnieniu oka całe swoje ży-cie. I ja je widzę. Moje haggady, Rut — i Jego krzyż... Krzyż, który miałemwziąć... Nie wziąłem go! On umarł, by mi pokazać, że gotów jest wszystkozrobić dla mnie. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale On umarł za mnie! To byłm ó j krzyż, do którego Jego przybili! Mój krzyż? A Jego krzyż?... Co jawziąłem na siebie? Nic! Nic! Nic! Szymon porwał się do miecza, Judasz

 pobiegł podobno do Kajfasza i cisnął mu pod nogi pieniądze, które mu za- płacili za wydanie Nauczyciela. A ja? Cóż ja? Nie zrobiłem nawet tego! Nicnie zrobiłem! Chciałem tylko patrzeć... Zatrzymałem dla siebie swój strach,swoje troski... Wiem już, kim jestem! Ziemia jałowa... Nie urodzę się na

nowo. Nie napiszę o Nim haggady. Umrę, zanim przyjdzie świt... Umręz obrzydliwości dla siebie... Umrę...

K toś przybiegł do drzwi mego domu...

Justusie, to był ten dziesiętnik. Stanął przede mną tak drżący, jak ja nocą stałem przed nim. Dyszał głośno, a pot spływał mu po policzkach, choć ra-

345

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 346/392

 

nek jest lodowato zimny. Zgubił swoją włócznię, tarczę i hełm... W garściściskał jakieś pieniądze. Krzyknął do mnie, bijąc się pięścią w piersi: „Aletobie mówię, rabbi, że myśmy nie spali! I nie piliśmy... Naprawdę to nie

 był sen...”

Bo pojmujesz, on mówi, że Nauczyciel wyszedł z grobu... On mówi...

Justusie, nie wiem, co ci mam napisać. Dławi mnie coś za gardło, a jed-nocześnie czuję dreszcz lęku na skórze. To niemożliwe! To niemożliwe!

 Nie wziąłem Jego krzyża. To by było za dużo... Nie, im się na pewno zda-wało... Za dużo miłosierdzia... Po co się łudzić? Potem jest takie okropneuczucie, jakby się budziło ze snu, w którym Rut żyła i nie cierpiała...

List XXIII

 Drogi Justusie!

O tym należałoby śpiewać, a nie mówić... Czy można opowiadać rzeczycudowne nędznym, zwyczajnym ludzkim językiem, który plącze się w us-tach i bełkocze? To jest najstraszniejsze w Jego nowinie, że człowiek zostaje

 jakby wyrzucony daleko, poza ziemię, w strefę gwiazd, mając serce i ciało jak dawniej ludzkie...

Staram się złożyć w całość wydarzenia, które galopują jak spłoszonekonie. Ledwie odszedł ode mnie ten żołnierz, posłyszałem kroki dalszychnadchodzących wydarzeń. To znowu, jak wczoraj po południu, byli Józef i Jan. Ale teraz inaczej wyglądali. Obaj mieli w oczach i w całej twarzy wy-raz oszołomienia, w którym radość graniczy z przerażeniem. Mój przyjaciel,zanim coś powiedział, usiadł naprzeciwko mnie i długą chwilę na przemian

gładził brodę i przesuwał dłonią po włosach ruchem wyrażającym zakłopo-

346 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 347/392

 

tanie. Jan stał za nim nieco pochylony. Jego czarne oczy zdawały się migotać, po rozchylonych ustach przebiegało drżenie.

 — Hm... — zaczął Józef. — Nie wiem, czy już coś do ciebie doszło...Ale to jest zdumiewająca historia. Nic z niej zrozumieć nie mogę. Posłu-chaj: ten chłopak opowiada, że bardzo rano cała gromada kobiet pobiegłado grobu, by zająć się umyciem i namaszczeniem ciała! Śpieszyły się bar-dzo... Żadna z nich nie wiedziała o pieczęciach i o strażach. Tymczasem...Mów zresztą sam — zwrócił się do Jana.

 — Te kobiety, rabbi — podjął syn Zebedeusza — opowiadają, że skorotylko znalazły się za bramą naprzeciw Golgoty, stało się niby trzęsienieziemi...

 — Niczego takiego nie czułem — rzucił Józef.

 — Ani ja — przyznałem.

 — Ja także — mówił Jan. W tym chłopcu płonęła gorączka, ale usiłowałopowiadać spokojnie i rzeczowo. — One jednak mówią, że tak było. Także jakoby piorun padł w skałę. Widziały błysk, słyszały huk... Potem zobaczyły biegnących żołnierzy... Wyobraź sobie, rabbi, oni uciekali rzucając na ziemię

tarcze, hełmy, włócznie... — O tym wiem — skinąłem głową. Miałem wciąż przed oczami zlaną 

 potem, wystraszoną śmiertelnie twarz Lucjana.

 — Kobiety przestraszyły się także. Jedne zaraz uciekły, ale inne mimotrwogi podeszły do grobu... Myśmy spędzili tę noc w domu garbarza Safanana Ofelu. Nikt z nas nie mógł spać. Nagle wbiega Joana, żona Chuza i woła,że gdy wraz z towarzyszkami podeszły do grobu, zobaczyły odwalony ka-

mień, a na nim człowieka w płaszczu skrzącym się niby blask słońca... Onesą pewne, że to był anioł... Zwrócił się do nich i powiedział, że Nauczycielanie ma, bo zmartwychwstał... Wtedy z krzykiem uciekły. Zaczęliśmy je uspo-kajać. Mówiliśmy, że to się im na pewno zdawało... Ale one krzyczały, mó-wiły wszystkie razem, płakały i śmiały się jednocześnie. Ciągle im się zdaje,że widziały anioła... Jeszcze rozmawialiśmy z nimi, gdy nadeszła śpieszniemoja matka i teraz ona zaczęła mówić, że gdy szła z Maryją, usłyszała głos

 Nauczyciela... Nic nie widziała, ale słyszała, jak mówił do swej Matki... Nie wiedzieliśmy, co o tym sądzić, a wszyscy trzęśliśmy się z podniecenia.

347 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 348/392

 

Tomasz wołał, że chyba od rana wszyscy postradali rozum. Także Natanaelwykrzykiwał, że widać kobietom smutek pomieszał zmysły, gdyż mówią 

 jak szalone... Kobiety krzyczały i myśmy krzyczeli... Na to wszystko nad- biegła Maria, siostra Łazarza... Zdyszana, włosy spadły jej na ramiona. Wy-

glądała jak wówczas, gdy ją jeszcze szatan miał w swej mocy. Dobijała siętak gwałtownie do drzwi, iż myśleliśmy, że to straż... Zaczęła wołać jeszczegłośniej, niż wołaliśmy wszyscy... Wołała, że widziała Jego... Ogarnęło nas

 przerażenie. Byliśmy pewni, że stało się coś strasznego... Przecież sam Goskładałem do grobu, razem z wami, czcigodni... Był zimny i sztywny... A onamówi, że Go widziała żyjącego. Nie poznała Go z początku, ale On zawołałna nią i wtedy jakby się otworzyły jej oczy... Stał przed nią na trawie, gdy

zaś padła Mu do nóg, mówi, że widziała przebite stopy... Nigdy się nie zda-rzyło, aby żył człowiek zdjęty z krzyża! On nie dał się jej dotknąć. Powie-dział, że na to jeszcze za wcześnie... I zniknął. Wtedy ona przybiegła do nas,

 jak tylko mogła najprędzej. Dyszała i nogi jej tak osłabły, że usiadła na zie-mi... Nie można było dłużej wytrzymać w domu. Szymon i ja wybiegliśmy.Pędziliśmy i potrącaliśmy ludzi. Krzyczano za nami. Ale żaden z nas niestanął. Ja dopadłem pierwszy do grobu, Szymon został w tyle...

 — I co? — zawołałem gwałtownie. — I co? Coś zobaczył?Zaczerpnął pełne płuca powietrza, jakby gotując się do nowego biegu.

 — Grób był naprawdę otwarty... Nie miałem odwagi wejść do środka.Czekałem na Szymona. Weszliśmy razem...

 — I co? I co? — nie mogłem doczekać się ostatniego słowa.

 — Ciała nie było! — wyrzucił z siebie prędko. — W grobie nic nie ma!Wszystkie płótna, w które zawinęliśmy Nauczyciela, zostały... Na wielkim

całunie widać ślady Jego ciała... Nawet płachta, którą zamknęliśmy Mu usta,leżała z boku zwinięta... Zabraliśmy każdą sztukę...

Odsapnął i umilkł. Ja milczałem także. Józef zapytał mnie swoim grom-kim głosem:

 — Nikodemie, co to znaczy?

Bezradnie poruszyłem ramionami.

 — Nie wiem... — powiedziałem. — Nie wiem... To brzmi jak bajka.Kobiety opowiadają, że ziemia drży — choć tego nikt w mieście nie czuł,

348

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 349/392

 

 piorun pada z jasnego nieba, ukazują się ludzie czy nie ludzie w błyszczą-cych szatach, dziesięciu rzymskich żołnierzy ucieka w popłochu. Tamte mó-wią, że słyszały Go i widziały... Grób jest pusty... Nie, to wszystko razemnie trzyma się całości! Zostawmy wizje, w które nie wierzę. Jedno jest pew-

ne: ciało zniknęło z grobu... Można o tym rozmaicie myśleć. Rozwiązanie pierwsze: Kajfasz chcąc zhańbić ciało kazał zabrać je z grobu, by rzucić dowspólnego dołu. Przepłacił przy tym żołnierzy, aby udawali strach...

 — Ten pomysł nie ma sensu — przerwał mi Józef. — Ani Kajfasz, aniAnaniasz nie ośmieliliby się tego zrobić. Przecież Piłat nam dał ciało i po-zwolił je pogrzebać... Powiedzmy, że zrobili to w taki sposób, aby nie byłowiadomo, kto ciało wziął... Lecz czemuż nie zaczekali z tym do następnego

dnia? Wieczorem straż miała odejść. Tymczasem ciało było pod pieczęcią Sanhedrynu. To nie był krzyż, którego nikt nie pilnował, i dlatego kazali gowyrwać z ziemi i gdzieś wyrzucić... O ile łatwiej byłoby ukraść ciało, gdy

 już znajdowało się w naszych rękach...

 — Masz rację — przyznałem. — Lecz w takim razie ciało zabrali ucznio-wie.

 — Nikodemie, mówisz same głupstwa! Uczniowie? Oni? — ruchem gło-

wy wskazał Jana. — Ale zobacz tylko, jacy są wystraszeni. Na ile odwagimusiał się zdobyć ten chłopak, by w biały dzień wysunąć nos ze swej kry-

  jówki. Ich podejrzewasz o odwagę rzucenia się na rzymskich żołnierzy?Kpiny, mój drogi! Lecz jeśli nie oni — to kto? Czy poza nami dwoma Onmiał przyjaciela dość poważnego, by się ważył na taki czyn?

 — Nie. Ale może Piłat...? — rzuciłem bez wiary we własne słowa. — Mówiono mi, że jego żona interesowała się losem Nauczyciela...

Z irytacją uderzył dłonią w kolano. — Zmusisz mnie do tego, że będę się śmiał z twoich słów! — wykrzyk-

nął. — Więc wyobrażasz sobie prokuratora rzymskiego, wykradającegowłasnym żołnierzom ciało człowieka, którego sam dwa dni przedtem skazałna śmierć? Na tyle już znam Piłata! On obedrze ze skóry tych strażników!

 Nigdy im nie daruje, że ośmielili się uciekać jak stado bydła, na oczachcałej Jerozolimy. Wyobrażam sobie, co się tam dzieje. Nie, nie, Piłata usuń

z tej sprawy!

349

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 350/392

 

 — A w takim razie kto? — teraz ja zapytałem.

Józef siedział bez ruchu, spoglądając tylko spod oka to na mnie, to naJana.

 — A jeżeli — rzekł wolno — On zmartwychwstał?Odpowiedziałem mu pytaniem:

 — Wierzysz w to?

 — Nie — przyznał. — Jestem człowiekiem, który przyjmuje tylko to,co można zmierzyć, zważyć, dotknąć ręką... Z wielkim trudem uwierzyłemw zmartwychwstanie Łazarza, no, bo nie mogłem nie wierzyć, skoro go wi-działem chodzącego po mieście... Gdy jednak ktoś zmartwychwstał i znik-

nął — nie jestem w stanie w to wierzyć! Tylko że z drugiej strony — nieznajduję dla tego, co się stało, żadnego innego wyjaśnienia. Dlatego pytam:a jeżeli On zmartwychwstał? Czy zmartwychwstanie jest możliwe?

 — On — zawołał Jan — mówił, że wstanie z martwych! Wiele razy mó-wił! Teraz przypominam sobie...

 — A ty, co o tym powiesz? — zwrócił się do mnie.

 — Jako faryzeusz wierzę oczywiście w zmartwychwstanie. Ale sądzę, że

to się stanie kiedyś, to znaczy w takim jakimś czasie, w którym dokonają się zmiany umożliwiające nam uwierzenie... Wierzę w zmartwychwstanie,ale nie w takim świecie, jaki nas otacza.

 — W gruncie rzeczy — wzruszył ramionami — rozumujemy tak samo.A ty — skierował pytanie do Jana — wierzysz?

Dziewczęca twarz ucznia, tak różna od twarzy innych chłopców w jegowieku, pokrytych krostami, zawsze spoconych, zachowujących stały wyrazwyzywającej drwiny, zapłonęła. Byłem tego pewny, zanim powiedział. Onw to wierzył. Wyznał głośno:

 — Tak, czcigodni. Wierzę, że On zmartwychwstał...

Józef zmarszczył czoło, uniósł ramiona i pozwolił im opaść. Wstał, paręrazy przeszedł się tam i z powrotem po izbie. Znowu siadł. Miał coś właśnie

 powiedzieć, gdy nagle wbiegł usługujący chłopak z wiadomością, że przy- był Jonatas syn Ananiasza.

 — Jonatas?! — wykrzyknąłem zdumiony. — 

350

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 351/392

 

 No, no — Józef pokiwał głową. — Nie mniej niż ty jestem ciekawy,z czym on przychodzi. Janie — powiedział do syna Zebedeusza — ty ucie-kaj. Niech on cię tutaj nie widzi. Nie trzeba, abyś mu właził w oczy. Wracajdo swoich, lecz daj mi zaraz znać, jeśli stanie się coś nowego.

Wyszedłem przed dom powitać nieoczekiwanego gościa. Jonatasa przy-niesiono we wspaniałej lektyce — ci saduceusze we wszystkim małpują Greków i Rzymian! Wprowadziłem go do sali.

 — O, i Józef jest tutaj! — powiedział na widok mego przyjaciela. Nasiwydawał się serdeczny, jakby nic poprzedniego dnia między nami nie zaszło.

 — Dobrze się składa, że was widzę obu jednocześnie. — Siadł i z lekkowyzywającym uśmiechem pozwolił sobie nalać wody na ręce. — Zawsze,

widzę, jesteś wierny przepisom... — zaśmiał się. — No, Nikodemie — po-wiedział zacierając dłonie — aleś nam wszystkim zrobił psikusa!

 — O co ci chodzi, Jonatasie?

 — Nie udawaj, że nie wiesz. Między nami mówiąc, nigdy bym cię o takiżart nie podejrzewał.

— Ale o czym ty mówisz?

 — Jeszcze się pytasz? No, o tym twoim pomyśle ukrycia ciała... — Moim?

 — Przecież nie moim! Słuchaj, rabbi, nie bierz nas za głupców. Wiemydobrze, że to ty ukryłeś ciało.

 — Nie zabierałem ciała!

 — Ha, ha, ha! Nie, doprawdy, jesteś wspaniały! No, oczywiście, samciała nie zabierałeś. Jako prawowity faryzeusz nie tknąłbyś się trupa. Ale

 jesteś dość bogaty, aby płacić za usługi. Nie będziesz się wypierał, że cho-dziłeś nocą do grobu...

 — Chodziłem...

 — Właśnie! Wtedy umówiłeś się z żołnierzami, że im dobrze zapłaciszza ucieczkę na widok „ducha”. Może nie? Nie zaprzeczaj. Na nic ci się tonie zda. Muszę ci przyznać: zemściłeś się gracko. Gdy Kajfasz dowiedziałsię o tym, myślałem, że go wściekłość zadławi na miejscu. Ha, ha, ha! Niewiem, czy i samemu Piłatowi zapłaciłeś za to, że zamiast skazać żołnierzy

351

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 352/392

 

na rózgi, puścił im winę płazem... Jak sięgnę pamięcią, takiej historii niesłyszałem! Ten zdzierca daje wam, najbogatszym ludziom w Jerozolimie,ciało za darmo, a potem łaskawie pozwala, aby jego żołnierze, zwycięzcyPartów, lecieli przez miasto wrzeszcząc jak baby z przerażenia... Urządziłeś

zgrabnie to wszystko! Kajfaszowi w końcu został w rękach tylko krzyż, któ-ry, muszę wam powiedzieć w sekrecie, kupił za drogie pieniądze...

 — Nie wziąłem ciała — powtórzyłem.

 — Dobrze, dobrze... Powiedzmy, że nie wziąłeś... Widocznie ulotniłosię. Tylko że, widzisz, chodzi o to, aby ciała umarłych nie spacerowały poJerozolimie na swych własnych nogach. Na posiedzeniu byliśmy dla ciebieniegrzeczni... Przyznaję... Ty za to wystrychnąłeś Kajfasza na dudka. Oko

za oko... Ha, ha, ha! Habet — jak mówią Rzymianie. Ale teraz niech już bę-dzie temu koniec. Słuchaj, Nikodemie, zawrzyjmy układ. Nikt z nas na ciałosię nie porwie... Zresztą nikt się na nie nie miał zamiaru porywać. To bez-

 bożny pomysł. Ale ty wyjaw nam, gdzie ono jest. Nie ruszymy go — zakli-nam się, na co chcesz. Chcemy tylko wiedzieć, że leży pod tym czy podtamtym kamieniem...

 — Lecz ja ci mówię, Jonatasie, że ciała nie wziąłem!

 — Ależ wziąłeś! Wziąłeś! To była twoja zemsta. I my nie mamy do cie- bie o to urazy. Miej je sobie. Niech sobie leży spokojnie w grobie Józefa lubw jakim innym. Ale niech leży, jak każde inne ciało!

 — Ja tego ciała nie mam!

 — Nikodemie, tracimy czas na próżne gadanie...

 — Ostatni raz ci mówię: ciała nie mam!

 — Więc któż je ma? Józef?Teraz odezwał się mój przyjaciel. — Ja także go nie mam. Ale wiem,

gdzie ono jest. — Mocno, gwałtownie wyciągnąwszy palec w stronę Jona-tasa, powiedział: — To wyście je ukryli!

 Nasi podskoczył na stołku. Po chwili zaczął się śmiać, ale widziałem, żeten śmiech nie jest szczery i ukrywa wzburzenie.

 — Ha, ha, ha!... Ha, ha, ha... Ty, Józefie, jesteś gracz... Ale tym razem

nikt w twoje słowa nie uwierzy... Myśmy mieli ciało zabierać? Wyście je za-

352

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 353/392

 

 brali. Słuchajcie: dość tego wypierania się. Przecież wszyscy wiedzą... Przy-chodzę do was jak przyjaciel. Były między nami spory i urazy — to prawda.Ale ja mam serce jak na dłoni... Nie chcę kłótni, drażni mnie nieszczerość.Zapomnijmy o tym, co było. Posłuchajcie: Kajfasz jest bardzo dotknięty.

A znacie jego zaciekłość. Gdy się chce mścić, nie zna skrupułów. No więcwidzicie... Powiada Salomon: lepszy jest żywy pies od zdechłego lwa. Ale

 ja wam mówię: czasami jest lepszy zdechły lew... Zróbcie lwu należyty po-grzeb — i będzie spokój. No jak? Co wy na to?

Spojrzałem na Józefa. Mój przyjaciel miał twarz poważną, wyrażającą skupienie, uwagę i jakby jakąś myśl, która go drążyła aż do dna serca. Po-ważnie potrząsnął głową.

 — Ja także, Jonatasie, lubię szczerość i nie zwykłem się ukrywać ze swo-imi czynami — rzekł. — Mówmy teraz poważnie. Chcesz w nas wmówić,że to myśmy wykradli ciało? Otóż zapewniam cię słowem solidnego kupcai Izraelity, że ani ja, ani Nikodem nie mamy z tym nic wspólnego.

Z Jonatasa opadła grzeczność, z jaką przyszedł do mego domu.

 — Tylko wyście mogli je ukraść! — zawołał gniewnie. — Ta galilejskahałastra nigdy by się na to nie ważyła!

 — A jednak myśmy go nie wzięli!

 — Może będziecie mi twierdzili, że to zrobił Piłat dla swojej Klaudii?

 — Nie.

 — Więc co się stało z ciałem? Nie rozpłynęło się przecież...

 — Jonatasie — Józef wstał, podszedł do nasiego, oparł się o poręczkrzesła, na którym tamten siedział, i pochylił się nad nim. — To samo pyta-

nie stawiamy sobie od świtu z Nikodemem. I nie znaleźliśmy odpowiedzi.A raczej mamy tylko jedną...

 — Och! — Jonatas znowu się śmiał, ale ten śmiech przypominał zgrzy-tanie piły na twardym sęku. — Ha, ha, ha... Józefie, ty przecież nie jesteśdoktorem ani faryzeuszem. Jesteś rozsądnym kupcem. Niech sobie Nikodemwierzy w tamto... Ale ty i ja wiemy, że to jest głupstwo! — Zbliżył twarz dotwarzy Józefa. Szczęki mu się zwarły tak silnie, że widać było na policzkach

ruch mięśni. Ciągnął chrypliwie: — Głupstwo, z którego nie wiadomo, kto

353

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 354/392

 

zechce skorzystać... To tylko pewne, że sprawy świątyni i Zakonu z tego powodu ucierpią. Jeszcze raz ci mówię: lepszy jest zdechły lew od szczeka- jącego psa... Ale zmartwychwstały... Dość! Tego „ducha” trzeba z powrotemwsadzić pod kamień!

 — Jeżeli On sam ten kamień odwalił — powiedział wolno Józef — nieda się pod niego wsadzić po raz drugi...

 — Sam go nie odwalił! Wyście go wprawdzie grzebali, ale wiem, że przedtem żołnierz przebił mu serce. A oni umieją trafić we właściwe miej-sce. Człowiek, który dostał rzymską lancą między żebra, jest na pewno za-

 bity.

 — Był na pewno zabity — skinął głową Józef.

 — Więc kamienia nie odwalił! Wyście go do grobu złożyli, a potem z gro- bu zabrali!

 — Nie zrobiliśmy tego.

 — Józefie! Nikodemie! Przyszedłem tutaj z dobrym, grzecznym słowem.Ze słowem zgody. Ale jeszcze raz was ostrzegam! Kajfasz jest zdecydowanyna wszystko. Wiem, że dziś rano pobiegł do rabbi Jonatana, z którym nie-

oczekiwanie potrafili się dogadać. Ci dwaj tej sprawy nie wypuszczą z rąk. Nie chcę was straszyć, ale jeśli będziecie się upierali, oni znajdą środki, bywas zmusić do oddania ciała.

 — Nie chcesz straszyć, ale straszysz? — rzekł drwiąco Józef.

 — Ostrzegam tylko... — Jonatas wstał. Jeszcze raz próbował przejść naton lekki, przyjacielski. — Naprawdę zgódźcie się. Mniejsza z tym wreszcie,coście zrobili z ciałem. Chodzi nam o grób i o to, abyście obaj z Nikodemem

zapewnili wszystkich, że w nim leży Galilejczyk... — A w nim nie będzie nikogo?

 — Jakieś ciało zawsze się znajdzie.

 — O to postarają się niewątpliwie sikkaryści?

 — Józefie! Pamiętaj, że ani twoje konszachty z Rzymianami, ani twoje pieniądze...

 — Wiem, możesz mnie nie ostrzegać. Bądź zdrów, Jonatasie. Zechciej

354

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 355/392

 

 pozdrowić ode mnie arcykapłana i wyraź mu moje współczucie w związkuz rozerwaniem się zasłony...

 — To są głupie plotki! Jednemu lewicie coś się przyśniło i opowiada bzdury, ciżba zaś powtarza, bo przecież lubi takie „przerażające” historie...

 — Lecz ja słyszałem, że zasłona rozdarła się naprawdę w dzień Przygo-towań...

 — Nie, nie rozdarła się!... A zresztą... Wiesz przecież, że u nas stale zie-mia drży. Na skale Moriah pojawiają się nieraz rysy i szpary, w świątyniupadają sprzęty... Mogła i zasłona...

 — Oczywiście...

 — Więc... może jednak? Przecież jesteście rozsądnymi ludźmi. Po cowalczyć z Kajfaszem! Nie wiem, czyście słyszeli, że zażądał usunięcia wasz Sanhedrynu.

 — Choćbyście wy mnie nie usunęli, sam bym odszedł! Sanhedryn prze-stał być sobą po tym wyroku!

 — I to jest twoje ostatnie słowo, Józefie?

 — Ostatnie.

 — I twoje także, Nikodemie?

 — Józef powiedział je za mnie.

 — Wobec tego nie mam już nic więcej do powiedzenia. Pamiętajcieo zemście Kajfasza. Od siebie radzę wam opuścić miasto... On wam tegonigdy nie daruje...

Wyprowadziwszy nasiego do lektyki wróciłem do sali. Józef chodził po

niej tam i z powrotem, schylony, z głową opuszczoną, z rękami założonymido tyłu. Osunąłem się na stołek, na którym poprzednio siedział Jonatas. By-łem pełen drżenia, gorączki, niepokoju, oczekiwania. Józef spacerował mil-cząc czas dłuższy. W końcu zatrzymał się przede mną. Powiedział:

 — Po tej jego gadaninie dwie rzeczy stały się dla mnie zupełnie jasne.Pierwsza, że ich walka z Nauczycielem nie skończyła się. Gotowi są ją dalej

 prowadzić z Jego, jak On mówi, „duchem” i z każdym, kto w tego „ducha”

uwierzy... A druga, że jeśli mogły były istnieć jakieś podejrzenia, iż to oniukryli ciało, rozwiały się one ostatecznie. Jonatas nie kłamał. On naprawdę

355

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 356/392

 

nie wie, gdzie jest ciało... I w tym także nie przesadził, że Kajfasz nie cofniesię przed niczym. Ani Jonatan. Zresztą rozumiem ich, Nauczyciel obecnie

 jest dla nich jeszcze niebezpieczniejszy, niż był za życia... Stał się symbo-lem, a symbol bywa często groźniejszy niż żywy człowiek. Oni teraz muszą 

walczyć... Słuchaj, Nikodemie, Jonatas ma słuszność: grozi ci niebezpieczeń-stwo i będzie groziło przez jakiś czas... Potem złości ostygną. Teraz jednak mogą na ciebie nasłać sikkarystów, mogą na ciebie napaść. Wiedzą, że byłeśnocą przy grobie... Nie mówiłeś mi o tym. Po coś chodził?

 — Ten grób — wyznałem — zdawał się wołać...

 — To prawda, on woła — rzekł Józef. — Nawet teraz, kiedy jest pusty.Trzeba tam będzie pójść. Wracam jednak do sprawy twojego bezpieczeń-

stwa. Myślę, że tak, jak radził Jonatas, powinieneś opuścić miasto. Nie nadługo: na trzy, cztery dni. Masz dwór między Emaus a Lydią, prawda? Nig-dy tam teraz nie bywasz, nikt nie będzie przypuszczał, że tam poszedłeś.Weź ze sobą młodego Kleofasa, który głosował przeciwko wyrokowi. Nanim także będą się chcieli mścić... Trzeba się nim zająć... To faryzeusz, więc

 będzie ci z nim łatwiej rozmawiać. No, co o tym myślisz?

 Nie lubię nagłych wyjazdów. Nie lubię niespodziewanego ruszania się

z miejsca, zwłaszcza w czasie, gdy każda chwila zda się przynosić coś no-wego. Ale Józef ma rację. Co prawda wolałbym, aby szedł ze mną. On jesttaki energiczny, a mnie moja odwaga i energia opuściły teraz zupełnie. Zresz-tą nigdy nie miałem za dużo energii. Nauczyciel powinien był jego mieć przy sobie w chwilach ciężkich! Józef kilka razy mówił, że chce Go poznać.Twierdził, że ciekawi go Jego nauka, o której mu opowiadałem. Ale tak ja-koś nigdy do tego nie doszło. Jest w tym dużo mojej winy... Właściwie nig-

dy nie postarałem się, aby to spotkanie nastąpiło. Byłem zawsze zajęty sobą i swoimi sprawami. Wydawało mi się, jakby Nauczyciel wszedł tak mocnotylko w moje życie... Józef jest moim przyjacielem, a przecież naprawdęznam go bardzo mało. Nauczyłem się myśleć, że obchodzi go w życiu tylkohazard handlu...

 — Lecz ty... — zacząłem. — Nie zostawię cię samego.

 — O mnie się nie bój. Mnie nic nie grozi. Żyję dobrze z Rzymianami,

nikt nie ośmieli się na mnie napaść. Ty idź. Idź zaraz.

356 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 357/392

 

 — Pójdę — zdecydowałem po krótkim namyśle. — Ale... — było miwciąż nieprzyjemnie, że odchodzę, on zaś zostaje w obliczu niebezpieczeń-stwa — ale ty...

 — Nic mi nie grozi — powtórzył. — Na pewno... — Spokojnie położyłrękę na moim ramieniu, a drugą gładził czarną wijącą się brodę.

 Nagle zdałem sobie sprawę z tego, ile temu człowiekowi, w tak małymstopniu wypełniającemu przepisy Zakonu, zawdzięczam. Od lat był nibyrozłożysty dąb, o który mógł się wesprzeć wątły krzew mojego życia. Oka-zał tyle starań i dobroci dla Rut. Zarabiał i dla mnie złoto, gdy ja nie miałemgłowy myśleć o handlu. Kiedyś powiedział, że zapisuje mi w testamenciecały swój majątek. Żył obok mnie, a ja tyle od niego biorąc po prostu go nie

widziałem... Ale nagle otworzyły mi się oczy. W nagłym porywie wdzięcz-ności wyciągnąłem do niego dłoń.

 — Józefie — powiedziałem, a wzruszenie tamowało mi głos — jesteśmi naprawdę przyjacielem...

Oddał mi uścisk, ale potrząsnął głową.

 — Nie — rzekł — mylisz się. Wydaje mi się, że jestem dopiero na tro-

 pie tego, jak powinna wyglądać przyjaźń... — Potrząsnął moją ręką. — Idźi wracaj bezpiecznie. Każdy z nas przemyśli sobie osobno tajemnicę znik-nięcia Jego ciała, a potem podzielimy się wynikami. Dobrze? — Uśmiech-nął się i zamyślił. — Są tajemnice — powiedział po chwili — w które, żeby je poznać, trzeba się rzucić, jak się rzucamy do wody, pewni, że się ona roz-stąpi przed nami. Bądź zdrów, Nikodemie. Szalom alejchem. Czy nie wy-daje ci się, że są sprawy, które trzeba najpierw przyjąć, by móc je potemzrozumieć?

Szliśmy powoli, bo dzień zrobił się ciepły, jakby to nie był miesiąc Nizan.Z początku nie mówiliśmy wiele; obaj kroczyliśmy zamyśleni, obaj przetra-wialiśmy w duchu poranne wypadki. Droga do Emaus zniża się, zsuwa zezboczy skalistego płaskowyżu, na którym leżą Hebron, Jerozolima i Gofma.Miasto znajduje się na ostatnim wzgórzu; dalej wzdłuż wybrzeża leży pasem

równina Saronu, już o tej porze pokryta bujną zielonością i pachnąca kwie-ciem.

357 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 358/392

 

Ułożyliśmy sobie, że przenocujemy w Emaus i dopiero rankiem pójdzie-my dalej.

Byliśmy gdzieś w połowie drogi, kiedy Kleofas, wlokący się poprzednio ponuro z opuszczoną głową, parsknął jak młody koń i zaczął mówić głosemkipiącym, zda się, wewnętrznym wzburzeniem:

 — Nie, nie, nie potrafię tego zrozumieć. Zgódźmy się, że On zmartwych-wstał... Choć to jest niepodobieństwem. Ludzie bywali wskrzeszani Imie-niem Najwyższego, nikt jednak nie wstał z grobu sam! Ale powiedzmy, żetak się stało... W takim razie wytłumacz mi, rabbi, jaki miał sens ten sąd, tamęka, śmierć?... Kto jest zdolny wskrzesić sam siebie, nie umierałby jak niewolnik! Nie, nie, tego nie zrozumiem nigdy. Chyba że ty, rabbi, potra-

fisz mi to wyjaśnić, wytłumaczyć. Ty chyba pojmujesz coś więcej. ZnałeśGo...

 — Znałem Go — odpowiedziałem. — Ale to mi wcale nie ułatwia zro-zumienia tej historii. On wprawdzie za życia czasami robił tak, jakby chciałswoich nastraszyć i w ten sposób wypróbować... Potem niebezpieczeństwaznikały, okazywały się złudzeniem lub On je zwyciężał... Ale znacznie czę-ściej dawał się zwyciężać życiu. Posiadał moc, nikt jednak nigdy nie wiedział,

kiedy jej zechce użyć. Cud zmartwychwstania jest największym z cudów.Masz rację, Kleofasie: kto potrafi wstać z martwych, nie powinien męczyćsię życiem. Zresztą cóż warte jest takie zmartwychwstanie? Zmartwych-wstał i zniknął? Tylko Jego Matka i ta nawrócona grzesznica widziały Go...Gdyby to zmartwychwstanie miało być znakiem prawdziwości Jego nauki,musieliby Go zobaczyć także inni...

 — Musieliby Go zobaczyć wszyscy! — zawołał młody faryzeusz.

 — Oczywiście... Ci bowiem, którzy by Go nie widzieli, nie chcieliby imuwierzyć. Mesjasz nie może triumfować w jednym tylko sercu...

 — Czy sądzisz, rabbi, że On był Mesjaszem?

 — Czy ja wiem?... Ale jeśli Nim był — to ten Mesjasz był kimś innymniż ten, którego wieściły zapowiedzi. On przyniósł nie to, czego oczekiwa-liśmy.

 — Co takiego? — To jedno: miłość...

358

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 359/392

 

 — Podobno jednak mówił, że kto chce być Jego uczniem, musi nienawi-dzić swoich bliskich: matkę, żonę, dzieci?

 — Słyszałem, jak to mówił. Ale to były jakieś dziwne słowa, jakby jed-na tylko strona prawdy...

 — Myślisz, rabbi, że On nie kazał nienawidzić? Odkąd mi powtórzonote słowa, bałem się...

 — Nienawiść, Kleofasie, to było obce Jemu słowo. Wprawdzie powiadał:„Przyniosłem miecz”, ale zaraz dodawał: „Powiedziano w Starym Zakonie:nie zabijaj! Lecz ja mówię: Ten, kto się gniewa — już zabija...” Nie, upew-niam cię, On nie wiedział, co to znaczy nienawiść. Nie nienawidził nigdy,nikogo! Umarł... Mnie się nawet wydaje, że On oddał się w ich ręce tylkodlatego, aby nam pokazać, że nienawiść może być zwyciężona...

 — Lecz nienawiść zwyciężyła! I Jego zabili...

 — Tak — przyznałem.

I znowu każdy z nas zagłębił się w swój smutek.

 Nasze dwa cienie sunęły przed nami na skos po ścieżce. Nie zauważyłemchwili, w której pojawił się trzeci... Człowiek, który nas dopędził i wszedł

między nas, wydawał się podróżnym zaprawionym w długich wędrówkach, bo kroczył lekko, jakby ledwie dotykając stopami ziemi. Nie było w Nimnic, co by zatrzymało nasz wzrok: bardzo wysoki, z laską, w podwiniętejdo podróży kuttonie, bez najmniejszego węzełka w ręku. Nie słyszeliśmyJego kroków, gdy się zbliżał, choć musiał iść niezmiernie szybko, bo gdychwilę przedtem oglądałem się na zakręcie drogi (nie mogłem pozbyć sięniepokoju, że może wysłano za nami pogoń), nie widziałem nikogo. Ale

teraz zręcznie dostosował swój krok do naszych kroków. — O czymże tak rozmawiacie? — zapytał. — I zdajecie się być pełni

smutku...

Kleofas wzruszył ramionami.

 — Idziesz także drogą z Jerozolimy, więc powinieneś wiedzieć...

 — O czym? — zapytał.

 — Chyba byłeś w mieście tylko przechodniem, a nie przybyszem naŚwięta. Stały się tam ostatnio rzeczy...

359

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 360/392

 

 — Jakie? — pytania naszego nowego Towarzysza brzmiały niecierpli-wie, jakby się bał, że nie zdąży nawiązać z nami rozmowy. Kleofas zbyt

 był wzruszony, by umiał spokojnie opowiadać o zaszłych wypadkach. Ode-zwałem się więc ja:

 — Pewno słyszałeś o Proroku z Galilei, który chodził po całym kraju,nauczał i dokonywał wspaniałych cudów? Uzdrawiał, a nawet wskrzeszał...Otóż gdy On przybył przed paru dniami na Święta do miasta, nasi kapłanii doktorowie kazali Go pochwycić i osądziwszy Go na śmierć, wydali Rzy-mianom. Ci zaś przybili Go do krzyża... Tak wielkie były cuda tego Czło-wieka i tak piękna Jego nauka, iż wielu u nas sądziło, że On przyszedł od

 Najwyższego, by wyzwolić Izraela. Ja sam tak myślałem... Niestety! On

umarł! Strasznie umarł... I już trzeci dzień, jak złożono Go do grobu...Urwałem, bo znowu moja myśl pobiegła do Jego umęczonego ciała, do

całej ohydy tej żałosnej śmierci. Chwilę stąpaliśmy w milczeniu ścieżką w dół. Słońce mieliśmy teraz przed sobą: wielka czerwona kula wisiała nad

 pasami szarych oparów rozpiętych nad wypukłą taflą morza.

 — Więc umarł i pogrzebano Go... — Człowiekowi, który się do nas przy-łączył, nie wystarczyły moje słowa. — A co potem?

Kleofas beznadziejnym gestem poruszył dłonią.

 — Są tacy — rzucił prawie z gniewem — którzy wierzą, że zmartwych-wstał!

Zmierzył nas wzrokiem.

 — A wy — zapytał — co o tym sądzicie?

Popatrzyłem na Niego nieco nieufnie. Nie podobało mi się to Jego wy-

 pytywanie. Wyglądało na to, że On zna całą historię śmierci Nauczyciela,a pyta nas jedynie po to, aby znać naszą opinię. Może to jakiś szpieg Sanhe-drynu? Lecz ostatecznie, pomyślałem, jest sam, a my jesteśmy dwaj. Ode-szliśmy już ze czterdzieści stadiów od miasta. I wreszcie, choć ten Człowiek nie wyróżniał się niczym od byle wędrowca, którego można spotkać nasamotnej drodze, było w Nim przecież coś, co budziło zaufanie i skłaniałodo mówienia.

 — Istotnie — podjąłem — kilka kobiet poszło dziś przed świtem do Jegogrobu... Wróciły opowiadając, że nie znalazły w nim ciała, natomiast zoba-

360

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 361/392

 

czyły anioła, który miał im powiedzieć, że Umarły zmartwychwstał. Pobie-gli więc do grobu Jego uczniowie i także nie znaleźli ciała...

 — I cóż? — pytał widząc, że znowu przerwałem. — Co ty na to?

On już nie pytał o to, co się dalej stało, ale wprost o to, co ja myślę. Jesz-cze raz obudziły się we mnie wątpliwości. Ale znowu uległem sile Jego po-wagi. On wypytywał nie jak ktoś ciekawy nowin, ale jak człowiek mający

 prawo pytać...

 — Nie wiem... — powiedziałem wahająco. — Nie wiem... Ten Galilej-czyk był na pewno kimś niezwykłym. W pewnej chwili uwierzyłem, że jestMesjaszem... Nikt nigdy nie robił takich cudów. I nikt nigdy nie mówił tak 

 jak On... Ale Mesjasz musi być kimś wyższym niż zwyczajny człowiek...

 — Ty, wielki sofer, tak mówisz? — przerwał mi. — Nie pamiętasz, co powiedział Izajasz o „korzeniu z drzewa Jessego”?

 — Pamiętam. Lecz mówi także Etam Ezrahita: „Przysiągłem Dawidowi,że potomstwo jego trwać będzie na wieki...”

 — I sądzisz, że to się nie spełni?

 — Jak się ma spełnić? Tron królewski rozdzielony i w rękach obcych!

On zaś, jeśli nawet był potomkiem Dawida, umarł, został okrutnie zabity...Żebyś był to widział...

 — Człowieku leniwego serca! — powiedział nagle surowo. — Nauczy-cielu, który innych nie uczysz i sam nie chcesz poznać!

 Nie pamiętam, aby kiedykolwiek zwrócono się do mnie w ten sposób.A przecież nie czułem się dotknięty. Tamten mówił gniewnie, lecz jedno-cześnie jakby rozpraszał dym, który nam zaprószył oczy. — Jeszcze nie

widzicie, że spełniło się wszystko, co się miało spełnić? Czy nie powiedział praojciec Jakub, iż Posłany i Oczekiwany przyjdzie wtedy właśnie, kiedyJuda utraci tron? Nic nie wyczytałeś w świętych księgach, przyjacielu? Po-słuchaj... — Z łatwością przywołał na usta słowa przepowiedni nabi Iza-

 jasza: — „Chwała spłynie na drogę nadmorską, co idzie przez pogańską Galileję, a lud żyjący w mroku ujrzy wielką światłość...” Czy nie było cięw Galilei i nie widziałeś?

 — Widziałem... — szepnąłem. Prawda! Tyle razy słyszałem, jak krzy-

361

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 362/392

 

czano: „Nie przyjdzie Mesjasz z Galilei!” A ten Człowiek wyłowił proroczą zapowiedź ze świętych ksiąg, jak zręczny chłopiec wyławia rybkę z maleń-kiej kałuży. Ciemny lud galilejski, lud amhaarezów, ujrzał światłość... Praw-da... Podniosłem na Niego wzrok. On zaś mówił dalej:

 — Gdzie On się narodził? Czy nie chodziłeś się o tym przekonać? Czynie czytałeś: „Betlejem w ziemi judzkiej — z ciebie wyjdzie Rządca ludu...”?Kto Go urodził? Czy ci nie mówiono? I czy nie czytasz: „Oto Panna poczniei porodzi Syna...”? Nie słyszałeś, że musieli z Nim uciekać aż do ziemi fa-raonów? I co o tym sądzisz? „Z Egiptu wezwałem mego Syna...” Kto Gozapowiedział? Czy nie mówi nabi: „Posyłam anioła, by przygotował drogęTobie... Głos wołającego na pustyni, byście prostowali drogi Najwyższe-

go...”? — To wszystko prawda... Ależ tak! — zawołałem. Kula słoneczna opa-

dała coraz niżej i stawała się wciąż bardziej czerwona. Dalekie morze skrzy-ło się. Otarłem czoło, które całe opływało potem. Słowa Nieznajomego na-

 pełniały mnie zdumieniem, a jednocześnie przerażeniem. Jak to — i ja tegowszystkiego nie zauważyłem? — pytałem siebie. Każdy przypominany

 przez Niego tekst spadał na moją głowę niby ciężka kłoda. „Żyłem ze świę-

tymi zapowiedziami pod rękę — myślałem — nie umiałem ich odczytać.Dobrze mówił Nauczyciel, gdy kilka razy upominał mnie: «Jesteś doktoremi nauczycielem, a tego nie wiesz?» Upajałem się brzmieniem słów Pismai nie dostrzegałem, co one mówiły. Jak inni, ślepo, uparcie domagałem sięspełnienia zapowiedzi, które mi odpowiadały, które były po mojej myśli,które niosły triumf krzyku, a nie triumf ciszy...”

Podróżny ciągnął:

 — Czy nie nauczał, jak powiedziano: „W przypowieściach opowiadać będzie rzeczy skryte od początku świata”? Czy nie rozesłał swoich „jak ry- bitwy, by łowili ludzi z każdej góry, z każdego pagórka, z każdej jaskini...”?Czy nie były przepowiedziane Jego cuda? Czy nie miał Najwyższy zawrzećz narodem nowego Przymierza, nowego Zakonu, wypisanego w sercu, a niena ciele?

 — Mówisz prawdę! — posłyszałem obok siebie gorączkowy głos młode-

go Kleofasa. — Każde Twoje słowo szerzej otwiera nam księgi... Ale jeślitak jest — to dlaczego On umarł? Dlaczego?

362

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 363/392

 

 — I dlaczego t a k umarł? — zawołałem. — Tak nędznie, tak okropnie,tak haniebnie, tak boleśnie?

Patrzyliśmy na Niego obaj szeroko rozwartymi oczami. Czuliśmy, żeten Człowiek jest bez porównania od nas mądrzejszy. On zdawał się wiedziećwszystko to, czego my nie wiedzieliśmy, a nie wiedząc byliśmy pełni lęku,

 podobni do tego, o którym mówi Pismo, że „boi się w dzień i w nocy; ranomówi: «Oby już był wieczór!» a wieczorem: «Oby już był ranek!»”.

 Nie zganił nas. Łagodnie, jakby nucił do wtóru kinnor, zaczął mówić:

 — I tego nie pamiętacie? „Robakiem jestem — nie człowiekiem, pośmie-wiskiem i wzgardą tłumu... Ludzie krzyczą i kiwają głowami: w Najwyższym

 położył nadzieję, niech Go ratuje! Otoczyła mnie banda złośników ryczą-cych niby lwy... Otoczyły mnie psy zajadłe... Przebili moje ręce i moje nogii policzyli każdą kość... Od stopy aż do czubka głowy nie ma na Nim kawał-ka zdrowego ciała... Jedna rana i siność... Ani urody, ani piękności... Widzie-liśmy, że nic w Nim nie ma, a przecież pożądaliśmy Go. Człowieka okryte-go wzgardą, najnędzniejszego z ludzi, Męża boleści, który znał każdą sła-

 bość... Choroby nasze na Niego przeszły, boleści nasze Jego dotknęły... Byłdla nas jak trędowaty, przez samego Przedwiecznego osądzony, by zginął

w hańbie... Za nas został starty, za naszą złość... Lecz Jego siność uzdrowiłanas. Myśmy pobłądzili, ale nasze grzechy Najwyższy na Niego złożył...I On sam chciał tego... Nie otworzył ust, by się bronić... Ze zbrodniarzamirazem cierpiał i za zbrodniarzy się modlił...”

 — O Adonaj! — wyszeptałem. Usta miałem zapiekłe, jakbym wędrował przez bezwodną pustynię.

 — „Ciało moje dałem bijącym i nie odwróciłem twarzy od policzkują-

cych — ciągnął. — Byłem jak baranek cichy, wiedziony na zarżnięcie...” Nie czuliśmy przebywanej drogi. Gdy powiedziawszy ostatnie zdanie

zatrzymał się nagle, jakby się chciał z nami pożegnać, ze zdumieniem spo-strzegliśmy, że jesteśmy już w Emaus. On zdawał się wiedzieć, że tutaj ma-my się zatrzymać, lecz sam chciał iść dalej. Nie namawiając się, obaj jedno-cześnie zawołaliśmy:

 — Rabbi, zostań z nami. Chcemy, żebyś nam jeszcze wiele powiedział...Patrz, już wieczór... Rankiem pójdziesz w dalszą drogę. Zostań.

363

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 364/392

 

Zdawał się namyślać. Ale gdy Go nie przestawaliśmy prosić, skinął gło-wą i udał się z nami do gospody. Była na szczęście pusta. Gospodarz wyniósłnam pod rozrosłą figę stół i zakrzątnął się, by przygotować posiłek. Rudecienie wyciągały się na zróżowiałej ziemi. Od morza zawiewał rześki, ostry,

nieco porywisty wiatr. Szczyty wzgórz, z których zeszliśmy, żarzyły się czer-wono niby kłody w dogasającym ognisku.

 — Więc On był Mesjaszem? — zapytał Kleofas drżącymi ustami.

Zamiast odpowiedzieć cytował znowu:

 — „Usłyszą tego dnia głusi słowa ksiąg, a w ciemnościach oczy ślep-ców widzieć będą. Cisi przyjdą się weselić, ubodzy uradują się świętymIzraela... Szukać mnie będą ci, którzy mnie nie szukali, i powiem: „OtomJa” — narodowi, który mnie nigdy nie wzywał... Narody przyjdą z krańcaziemi...”

W szarym, gęstniejącym powietrzu, niby przetkanym pajęczymi nićmi,głos Jego zabrzmiał nagle jak wołanie triumfu i radości. Po tamtych boles-nych słowach malujących krwawą wizję był to niby chorał srebrnych trąbuderzający w niebo pieśnią zwycięstwa. Nasze serca uderzyły jeszcze ży-wiej, jeszcze goręcej. Ale równocześnie spojrzeliśmy na siebie z niepoko-

 jem. Nie trzeba się nam było dzielić naszymi myślami. To samo zapaliło sięw obu naszych głowach. Jeżeli więc to wszystko było prawdą, czego nie uj-rzeliśmy patrząc, jakiż los nas czeka, nas i cały naród wybrany, który prześle- pił Zapowiedzianego, odrzucił i ukrzyżował Go? Straszną rzeczą było czeka-nie na Mesjasza przez tysiące lat. Lecz czymże będzie koniec tego czekania połączony ze świadomością, że Mesjasz przyszedł, a myśmy Go nie przyjęli?Co to znaczy: odrzucić Mesjasza? Co się stanie z tymi, którzy targnęli się

na Syna Najwyższego?Lecz On, jakby zgadując nasze myśli, powiedział:

 — Trzeba więc było, aby się spełniły Pisma... I spełniły się one. Syn Czło-wieczy umarł, abyście wy nie umarli, i żyje — abyście wy żyli. Tak musiałumierać, aby każdy z was mógł się ocalić. Bo powiedział prorok: „Choćbywasze grzechy były jako szkarłat, wybielę je ponad śnieg i bielszymi niżwełna uczynię...”

Siedzieliśmy w ciszy, a wiatr poruszał nad naszymi głowami bezlistnymi

364

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 365/392

 

gałęźmi figi. On sięgnął po chleb, który gospodarz postawił przed nami,rozłamał go i wyciągnął po kawałku do każdego z nas... I wtedy — o, Justu-sie! Ten Jego ruch... Wszystko od razu stało się jasne! Od razu dostrzegłem,czego przedtem nie mogłem zobaczyć: przebite dłonie i ten uśmiech, jedyny

na całym świecie, uśmiech miłości, która nie ma granic. O, Justusie, jak jawtedy zacząłem płakać! Jak Szymon... Bo On dawszy się poznać natych-miast zniknął... Był — i nie było Go już między nami. Ale Chleb został...I kubek Wina... i słowa... i ta oszałamiająca radość, w jaką On zmienił naszą rozpacz... O, Justusie, płaczę, gdy to piszę... Porwaliśmy się z miejsc. Słoń-ce kąpało się w morzu. Noc rozpinała się nad nami jak namiot. Ale w nas

 była jedna przemożna, rozkazująca myśl: wracać, wracać, wracać natych-

miast, powiedzieć im wszystkim, że On naprawdę zmartwychwstał! Naświecie nie było już nic ważniejszego niż ta wiadomość! O niej trzeba było powiedzieć każdemu, o niej trzeba było wołać z dachu — do wszystkich...

Przełknęliśmy Chleb i wyskoczyliśmy na drogę. Nasze cienie wsiąkływ szarą, zmechaconą ziemię. Szliśmy gorączkowo, chwilami biegliśmy.Żaden z nas nie czuł, że biegnie pod górę, że mu braknie tchu. Nie mówili-śmy ze sobą, tylko co jakiś czas zwracaliśmy się do siebie i rzucaliśmy sobie

szybkie zapytania: — Pamiętasz, kiedy On to mówił...?

 — Pamiętam! Serce mi biło...

 — Czuliśmy Go, Kleofasie! Czuliśmy, że to On!

 Na niebie zapaliła się pierwsza gwiazda. To szliśmy, to znowu biegliśmy.Ani na chwilę nie pamiętałem o niebezpieczeństwach, przed którymi ran-kiem uciekłem...

Nie pamiętałem o nich, gdy dopadłem drzwi domu garbarza Safana. By-ła już noc głęboka, żołnierz na Antonii otrąbił właśnie drugą straż. Księżyctoczył się po usianym bladymi gwiazdami niebie, gasząc je, w miarę gdysię do nich zbliżał. Kilka białych obłoczków, odcinających się wyraźnie naszklistym czarnohiacyntowym tle nieba, żeglowało wolno z północy na po-

łudnie. Matecznik Ofelu wyglądał jak potworny żleb górski, w który zwaliłosię wiele lawin, lub jak miasto zamienione w stos ruin. Biegnąc przez kręte,

365

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 366/392

 

wąskie uliczki — nigdy bym się dawniej, zwłaszcza nocą, nie śmiał w niezapuścić — drżałem z niecierpliwości. Niskie drzwi były zamknięte. Za-cząłem w nie bić obu dłońmi. Nowina, którą niosłem, paliła mi usta żywymogniem.

 Nie otworzono mi od razu. Za deskami usłyszałem szmery: domyśliłemsię, że ktoś lękliwie usiłuje wyjrzeć przez szparę, by zobaczyć stukającego.

 Niecierpliwość nie pozwoliła mi czekać. Zacząłem wołać:

 — To ja! Nikodem! Otwórzcie! To ja! Przynoszę ważną nowinę! Otwórz-cie!

Jeszcze zdawało mi się, że zwlekają, więc odskoczyłem do tyłu, ku księ-życowej plamie leżącej na środku szerszej nieco w tym miejscu uliczki niby

 porzucone zwierciadło. Chciałem, aby mnie zobaczyli w tym świetle i po-znali. Ale już rozległ się cichy zgrzyt uchylających się drzwi.

 — Chodź, rabbi — doleciał mnie stłumiony głos Szymona Zeloty. — Chodź i nie krzycz! Twój głos może ściągnąć niebezpieczeństwo.

 Niebezpieczeństwo? Nie czułem go. Nie bałem się. Prędko wcisnąłemsię w ciasne drzwi. Za małym korytarzykiem była obszerna izba służąca

niewątpliwie za suszarnię skór, bo unosił się w niej ostry zapach garbnikai przegniłej sierści. Była pełna ludzi. Mimo późnej pory nikt w domu niespał. W blasku ognia buzującego na palenisku widziałem stłoczonych Jegouczniów — wszystkich poza Tomaszem i Judaszem — Jego Matkę, Jej sio-strę, Martę i Marię, inne jeszcze kobiety, a także kilku mężczyzn o wyglądzieskromnych rzemieślników. Wszystkie twarze zwrócone były w tej chwilina mnie, wszystkie oczy zdawały się płonąć niepokojem. Przestraszyli sięna pewno gwałtowności mego stukania. Ale strach walczył w nich z na-

dzieją usłyszenia nowiny, na którą podświadomie wszyscy musieli czekać,choć widać było, że nie są ze sobą zgodni i niewątpliwie spierali się, zanim

 przyszedłem.

 — Już wiemy o Józefie... — powiedział prędko Jakub syn Zebedeusza.

Przerwałem mu niecierpliwym ruchem ręki. Nie wiedziałem, o czym chcemówić, lecz dla mnie nie było sprawy ważniejszej niż nowina, którą przy-niosłem. Zawołałem:

 — Widziałem Go! Widziałem Go!

366 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 367/392

 

Chwilę trwała cisza, potem nagle wszyscy zaczęli jednocześnie mówić:

 — Widzicie, że i on widział! I on się łudzi! Miriam widziała Go! Matkomczęsto się zdaje, że widzą umarłe dziecko! Nie krzyczcie tak, ludzie usłyszą!Ależ mówię wam, że On zmartwychwstał! Nie, nie, to niepodobieństwo!Widziałam Go! Padłam Mu do nóg...! — teraz słyszałem niski, prawie męskigłos Marii. — Jesteś rozgorączkowana żalem, zdawało ci się! Maria Go wi-działa i ja go widziałem! — zahuczał głos Szymona. — Upewniam was! Szy-monie, zdawało ci się, od tego płaczu jesteś całkiem nieprzytomny...

 — Lecz ja Go widziałem naprawdę! — zawołałem. — Szedł ze mną dro-gą wiele stadiów. Mówił, nauczał... Słuchajcie: tłumaczył Pismami, że musiałtak właśnie cierpieć, aby nas uratować...

 — Rabbi — powiedział Jakub, „brat” Nauczyciela, podchodząc do mnie. — Tobie także żal utrudnił poznanie... Przestańcie hałasować! — zwróciłsię do zebranych, którzy się wzajem usiłowali przekonać. — Czy chcecie,żeby cały Ofel zbiegł się na te wasze krzyki? Żeby sprowadzono straż zeświątyni? Wszak wiecie, że nas posądzają o zabranie ciała... Słuchaj, rabbi

 — znowu mówił do mnie — ta ohydna zbrodnia, która dotknęła ciebie...Wierz mi, naprawdę szczerze ci współczujemy... Ale nie ulegaj złudzeniom,

 jakim uległa Miriam, Szymon i Maria. Im się zdaje, że widzieli Nauczyciela.To mogło być tylko złudzenie. On umarł, a Jego ciało ukradli ludzie świą-tyni... A teraz podobno oskarżają nas, twierdzą, że to my zrobiliśmy. Jeżelizaczniemy na prawo i na lewo opowiadać, że On zmartwychwstał, każą nasschwytać i pozabijać... Wszyscy, którym się wydaje, że Go widzieli, uleglizłudzeniu. To mógł być Jego duch... Są ludzie, którzy widywali duchy zmar-łych... Może który z was widział Jego ducha.

 — To nie był duch! — krzyknęła Maria potrząsając gwałtownie swą czer-wonozłotą głową. — To nie był duch! Mogłam Go dotknąć, gdyby On tylko

 pozwolił...

 — To nie był duch — powtórzył za nią Szymon. Ale nie wyczułem w jegogłosie tej nieustępliwej pewności siebie, jaka biła ze słów Marii. Szymonwydawał się zresztą jakiś zgarbiony, nędzny i pokorny. Nikogo nie próbował

 przekrzyczeć swoim basem; nie narzucał innym swego zdania. — Ja Go

także nie dotknąłem... — mówił jakby się tłumacząc. — Ale słyszałem, jak mówił. Pan powiedział o tak... — jeszcze ściszył głos, chcąc naśladować

367 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 368/392

 

sposób mówienia Nauczyciela — o tak: Piotrze... Czy duch może tak mówić jak On? — zwrócił się do mnie.

 — To nie był duch... — odezwałem się. — On przy tym samym stolełamał chleb i dawał... Nie, nie! Jestem człowiekiem, który ostatni uwierzyw rzecz niewiarygodną. Ale ja Go również prawie mogłem dotknąć...

 — Lecz żaden z was Go nie dotknął — rzekł Jakub.

 — Zdawało ci się tylko, Szymonie — powiedział Andrzej. — Widziałeśducha...

 — To nie był duch! — znowu zawołała Maria.

 — Gdybyż choć jako ducha można Go było zobaczyć! — wykrzyknął

nagle Jan. — Nie bylibyśmy tacy smutni... — Nie, Janie — posłyszałem w tej samej chwili głos Maryi. Ona mówi

 podobnie do swego Syna: choć odezwie się cicho, Jej słowa mają zawsze swą wagę i zapadają w człowieka niby ziarno w ziemię. Rzadko mówi, bardzorzadko. Aż dziwne, że odezwała się teraz w rozgwarze skłóconych głosów.

 — Nie, Janie — powtórzyła. — On nie powstał tylko duchem. Jego duchnigdy nie umarł. Odszedł od nas na chwilę i znowu wrócił. Ale On zmar-

twychwstał ciałem, by nasze ludzkie oczy mogły widzieć, a nasze ludzkieusta — mówić...

 — Lecz gdyby tak... — zaczął Jakub.

 — Słyszeliście Miriam? — zawołał Szymon. — Muszę mówić, muszę — uderzał się w pierś swą wielką pięścią. — Muszę krzyczeć...

 — O tym nie można milczeć — przytwierdziłem mu.

I wtedy On stanął między nami. Drzwi się nie otworzyły, a trzask ogniana palenisku nie ścichł i oddechy nie zamarły. Byliśmy nadal w naszymświecie i On stał w nim także taki sam jak dawniej: wysoki, z rękami rozło-żonymi do powitania, z przywołującym uśmiechem na ustach.

 — Szalom alejchem... — powiedział.

 Nikt Mu nie odpowiedział, nikt się nie ruszył z miejsca. Staliśmy wro-

śnięci w ziemię jak żona Lota, z twarzą ku pożarowi trawiącemu grzeszne

368

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 369/392

 

miasta. Panowała śmiertelna cisza, przez którą niby przez mgłę dochodziłodalekie szczekanie i poszum wiatru kołyszącego cyprysami.

 — Czemu się boicie? — zapytał. — Czemu szukacie w swoich głowachodpowiedzi trudniejszej niż ta, która sama przychodzi? To ja jestem. Patrz-cie, obejrzyjcie moje ręce i nogi. Dotknijcie mnie. Nie jestem duchem po-zbawionym ciała i kości. Dotknijcie mnie. Jeszcze mi nie wierzycie, dzieci?Jeszcze się lękacie? Pewno macie coś do jedzenia. Patrzcie — oto jem wa-szą rybę i wasz miód. Czy i teraz nie wierzycie, że jestem tu żywy międzywami?

 — O, Rabbi! — krzyknął Jan i padłszy na kolana przycisnął usta do skra- ju Jego płaszcza.

 — Rabboni! — zawołała Maria. Szła ku Niemu na kolanach, z rękamiwyciągniętymi i twarzą promieniejącą szczęściem.

 — Nauczycielu! — łkał Piotr.

 — Panie! — wołał Jakub. — Przebacz, że mogłem nie wierzyć...

 — Jezu! — mówiła Maryja — Synu mój...

 — Rabbi! Nauczycielu! Panie! — wszyscy cisnęli się do Niego, całowali

Jego ręce i odzież, płakali ze szczęścia i zachwytu. On zaś przytulał ich dosiebie, jakby także się cieszył, że wrócił i jest znowu między nimi.

Zbliżyłem się ku Niemu ostatni.

 — Rabbi — powiedziałem. — Długą drogę przeszliśmy razem i dopierona końcu poznałem Cię... A wtedy zniknąłeś. Miałeś słuszność tak czyniąc.

 Nie zasługuję na łaskę Twej bliskości. Nie umiałem poznać, kim jesteś, nie potrafiłem wszystkiego rzucić, by iść za Tobą. Jeśli odpędzisz mnie od sie-

 bie, będzie to zasłużona kara... Ja... Ja bowiem... — Przyjacielu — przerwał mi dobrotliwie. — Mój przyjacielu, któremu

dałem swój krzyż, witaj. Chodź, chodź tu bliżej, niech cię przycisnę do pier-si...

Co ci mogę napisać? Grecy opowiadają bajkę o synach bogini–ziemi,którzy nie mogli być zwyciężeni, bo padłszy na ziemię–matkę odzyskiwalisiły i zdrowie i z nowym zapałem wracali do walki. Ta bajka — to niby

mglisty cień Jego... Bo gdy tylko dotknąłem tej gorącej, nieomal pałającej

369

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 370/392

 

 piersi, wszystko, co było we mnie słabością, zmieniło się od razu w siłę. Onmnie uzdrowił! O Adonaj! On mnie wskrzesił...

Siedliśmy kołem na ziemi. On zaś stał między nami, jak poprzednio nie-raz stawał, i znowu mówił o tym, że trzeba było, aby umarł właśnie tak, bysię wypełniły Pisma i by na wszystkich mogła zstąpić łaska odpuszczeniagrzechów...

 — A wy będziecie mi świadkami — kończył. — Pójdziecie na cały wielkiświat, jak jest długi i szeroki, i każdemu zaniesiecie obietnicę Ojca...

Przed ranem odszedł, jak przyszedł, nie otwierając drzwi — On, który przyjął na siebie prawa świata, by móc nad nim zapanować...

Kiedy rano chciałem odejść, podszedł do mnie Jan i zawołał mnie nastronę.

 — Rabbi — powiedział — nie wracaj do domu, aby ci się nie przytrafiło jak Józefowi...

 — Józefowi? — wykrzyknąłem. Poczułem nagły skurcz serca. — Co musię stało? Mów... — pytałem porywczo. — Nic nie wiem.

 — Sądziłem, że już to do ciebie doszło, że wiesz... — odparł zaskoczony.

 — Twój przyjaciel, rabbi, nie żyje. Poszedł na grób Nauczyciela — i tamzamordowali go nasłani sikkaryści...

Józef nie żyje? Nie mogłem się pogodzić z tą wiadomością. Józef nie żyje.Mój przyjaciel, mój jedyny przyjaciel, który tyle mi w życiu dał, a któregoodkryłem — na chwilę przed jego śmiercią! Poszedłem w kąt izby, siadłemna ławie, zakryłem twarz rękami. Ale nie płakałem. Tego ranka nie mogłem

 płakać. Nie płacze się, gdy się czuło dotknięcie piersi Bożego Syna... Tak 

Go będę teraz nazywał! Czyż może być bluźnierstwem wymawianie Imienia Najwyższego, gdy się tym Imieniem nazywa Jego? Lecz Józef nie żyje... Niestety — pozostałem człowiekiem. Ta radość, którą On mnie dotknął, jest jak powiew wiatru: ledwo musnął nasz policzek, już go nie ma... On nie wy-zwala od bólu, jak nie wyzwala od świata. Ale i świat, i ból są teraz inne.Józef nie żyje... Będzie mi go brakowało. Pustka, jaka powstała w moimżyciu po śmierci Rut, jeszcze się pogłębi... Ale wiem jedno... Nie wiem, ale

czuję! To będzie tylko moja pustka! I Rut, i Józef są z Nim... Jego śmierćstworzyła krainę niepojętej radości. Oni są w niej. To nic, że będzie mi ich

370

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 371/392

 

 brakło aż do końca, że nikt mi ich nie zastąpi. Im nic nie braknie! Oni są z Nim w Królestwie. Oni są na pewno z Nim... Cóż to znaczy, Justusie, byćsamemu w niebezpieczeństwie, gdy można być spokojnym o naszych naj-droższych?!

List XXIV

 Drogi Justusie!

Już zacząłem myśleć, że się niczego nie doczekamy!

Codziennie schodziliśmy się na wspólną modlitwę i codziennie klęcząc

 półkręgiem wokół miejsca, gdzie tak niedawno jeszcze widywaliśmy Go ży- jącego znowu, błagaliśmy w napięciu o obiecaną pociechę. Lecz na próżno!Dobrze znam uczucia człowieka, który do ostatka swych sił błagał o coś,lecz to coś nie zostało mu przyznane: nie ma w nim wtedy nawet goryczy,

 jest po prostu pustka. Wydaje mu się, że wszystko jest mu teraz obojętne:zło czy dobro; cokolwiek ma się stać, pragnie, aby się wreszcie stało, byletylko prędzej, byle się już skończył czas wyczekiwania...

Coraz dalej byliśmy od dnia Odejścia. Jego chwała zacierała się w nasz każdą godziną. Nie ma niestety cudu, który by trwał wiecznie. Obrazy roz-

 praszają się w naszych oczach, palce naszych rąk porasta nowa skóra. Niema nic, co by zdołało przekonać człowieka raz na zawsze. Z największejradości wraca się w rozpacz. Modliliśmy się... Czy ja wiem jednak, z jaki-mi uczuciami modlił się każdy z nich? Ich uczucia mogą być inne. Ale mojeuczucia były uczuciami odrastającego smutku.

 Nie, to nie był powrót zwątpień. To było coś zupełnie nowego: świado-

mość opuszczenia. Poczucie, że szczęście było — i odeszło.

371

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 372/392

 

„Panie — myślałem klęcząc — teraz nie wątpię. Wiem, że jesteś SynemBożym i samym Bogiem. Tylko Bóg mógł zmartwychwstać i wstąpić w nie-

 bo. Ale okazawszy nam swoją boskość — odszedłeś. Przebywałeś międzynami niedostrzegalnie, wprawiając nas w nieziemską radość. Potem przezchwilę błysnąłeś jak ów bożek pogański, który uchylił chustki zakrywającejmu promienną twarz. Błysnąłeś — by zniknąć. I nie ma Cię znowu, jak Cięnie było w tamte dwie nie kończące się noce. Cóż nam zostało po Tobie?Wspomnienia... Cóż to są wspomnienia? Czyż można nimi nakarmić serce?Życie jest ciągle drogą naprzód. Zła jest ona czy dobra, cel jej musi leżeć

 przed nami. Zresztą tak mało mam wspomnień... Dla człowieka jak ja nie

wystarczą chwile, które przeminęły! Po cóż było odkrywać swą Boską mi-łość, skoro wszystko miało powrócić do tego, czym było na początku? Jezu,Panie wielkości — modliłem się — zwyciężyłeś śmierć, ale nie zwycięży-łeś jej w nas. Jesteśmy dalej ciągłym umieraniem. Człowiek nie urósł wzro-stem swego Boga. Gdy odchodziłeś, ci, co zawsze byli z Tobą, rzucili sięna kamień, na którym pozostało odbicie Twoich stóp i zaczęli go całować.Dla nich, którzy Cię kochali i tak Ci byli wierni, wystarcza ślad. Oni są tak 

naiwni, że spodziewają się tym sobie wypełnić życie. Ale ja nie jestem na-iwny. I ja — wydaje mi się — nie kochałem Ciebie. Podziwiałem Ciebie,szanowałem, teraz wierzę w Ciebie. Nie wolno mi jednak powiedzieć, żeCię kocham. Wstrząsnąłeś mną jak huragan domem; porwałeś z fundamen-tów i osadziłeś na nich z powrotem, ale tak jakoś inaczej, że już nie mogęsię czuć tym, kim byłem. Jest we mnie niepokój, niepokój niezaspokojenia...Potrzeba mi czuć Cię... Człowiek w swej samotni musi kogoś dotykać. Szu-ka wokół siebie przyjaciela, kobiety, bodaj psa. Chce mieć żywą istotę obok siebie. Choć wie, że to jest złudzenie, bo nawet najlepszy twój przyjacielnie zrozumie wszystkiego, kobieta będzie chciała, aby ją z kolei pocieszaći przejmować się jej smutkami, pies odejdzie zachęcony szczekaniem innego psa... Ale ja i takich złudzeń nie mam. Rut nie żyje, Józef nie żyje... A Ciebienie mogę dotknąć!

Oni są szczęśliwsi. Wybrałeś ich i wypełniłeś sobą ich małe życie. Mnienie wybrałeś. Przyszedłem do Ciebie sam. Lękliwie nocą zapukałem doTwoich drzwi. Był wiatr, który się zrywał, dął przez chwilę, potem opadał

372

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 373/392

 

i gdzieś znikał. Gałęzie drzew szumiały niespokojnie. Mówią, że wiatr spra-wia, iż drzewa rosną szybciej, że nawet zboże staje się silniejsze, gdy jeczesze powiew od Wielkiego Morza... I Ty także mówiłeś wtedy o wietrze.„Słyszysz ten wiatr? — pytałeś. — Leci, skąd chce...” Wiele razy potem

 przypominałem sobie Twoje słowa. Czekałem uderzenia Twego wiatru, jak czeka przemocy kochająca kobieta. Czekałem, lecz nic nie potrafiłem Cidać! Zgodziłem się wziąć Twój krzyż. Ale to były tylko słowa. Nie postąpi-łem jak oni, którzy rzucili domy i wszystko. Ja Ciebie przyjmowałem tylko

 połową serca. Ale gdybyś mi był powiedział! Jestem człowiekiem, któryoczekuje jasnego, wyraźnego słowa. Wezwania. Rozkazu. Do końca nie wie-działem, czy Ty mnie naprawdę chcesz i czego ode mnie chcesz. Zdawało

mi się, że żądasz, abym pisał haggadę o Tobie. Ale teraz wydaje mi się, żei tego pragnę tylko dla siebie... I znowu widzę — nie kocham Cię!”

Mówiłem tak do Niego, Justusie, lecz On milczał. Był teraz Bogiem nawysokości. Kiedy chodził po ziemi, zdawał się płakać z każdym płaczącym.Ale nie traci się łez, kiedy się przebywa w niebie! Gdy odlatywał, oni staliz oczami podniesionymi w górę, z wyrazem radości na twarzach. Dla nich

to był ich Mistrz, który się teraz stawał jawnie Bogiem. Zbyt są prostodusz-ni, aby przypuszczać, że po paru dniach zaczną wzdychać, jęczeć, bać sięna nowo. Ja to jednak przeczuwałem. Póki był — póki zjawiał się niespo-dziewanie, na wpół Duch, a na wpół żywy Człowiek, wszystko wyglądałołatwo i pięknie. Zbyt łatwo i zbyt pięknie! To był niby okres opieki nad czło-wiekiem chorującym. Ale chory został uznany za ozdrowiałego. On odszedł.Zostawił nas z obietnicą, którą może źle pojęliśmy. Gdyśmy wstawali od

modlitw ze zdrętwiałymi kolanami, rozpoczynały się zaraz rozmowy: „Jak to będzie? Może to On sam zstąpi po raz drugi na ziemię, lecz tym razemw mocy i chwale? Jak będzie wyglądała obiecana pociecha?”

Szymon wykrzyknął:

 — A ja wam powiadam, że On teraz przyśle aniołów, a ci odbudują Kró-lestwo Izraela! I narodzi się drugi Dawid...

W kole uczniów podniósł się szmer uznania. Tomasz zauważył:

373

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 374/392

 

 — Oczywiście, jeśli mamy być Jego świadkami aż po krańce ziemi, Onmusi wpierw tę ziemię uczynić nam poddaną...

 — Lecz pamiętajcie, co powiedział, że „Królestwo jest w nas...” — wtrą-cił zamyślony Jan.

 — To prawda — odezwał się Filip — ale gdy chcę dać drugiemu, co jestwe mnie, muszę mówić. A spróbuj wyjść i nauczać! Zaraz cię schwyta strażświątyni i zaprowadzi przed arcykapłana...

Gdy to powiedział wszyscy spojrzeliśmy odruchowo na ciężką belkę za- pierającą drzwi. Skrycie i lękliwie przychodzili do mego domu. Niepokój,który zasnął w dniach powrotu Zmartwychwstałego, znowu się obudził.

 Nie zabierałem głosu, nie mówiłem nic. Oni Go znali dobrze, pamiętalityle Jego słów, mogli się na nie powoływać. Moje wspomnienia są skrom-niejsze. Powracałem natomiast często myślą do tamtej chwili przed paromadniami, gdy staliśmy na szczycie góry Oliwnej. On zaś prześwietlony bla-skiem jak obłok, za którym ukryło się słońce, unosił się w górę. Jeszcze zda-wało mi się, że słyszę Jego słowa: „Dostaniecie moc...” „Moc? Kiedy ona

 przyjdzie? Czym będzie? Czy przemianą w losach świata, która sprawi, żenagle przestanie być dla nas groźna Wielka Rada, Sanhedryn, arcykapłan,Piłat, legaci rzymscy, tetrarchowie, daleki cesarz? Czy może — myślałemz lękiem — tylko obietnicą jak obietnica Mesjasza, która starczyć ma nawieki, dokona się zaś niespodziewanie, wbrew narosłym wokół niej pragnie-niom?”

Uczniowie zapalali się w sporze. Tylko Ona milczała. Czy wiedziała coświęcej niż oni o tym, co się miało stać? Jej ostatni krzyk bólu rozległ się tamna górze. „O Synu — zawołała — jeszcze raz chcesz mnie opuścić? Zabierz

mnie, zabierz, nie zostawiaj...” Rzuciła się do Jego kolan, On zaś pochyliłsię nad Nią, coś do Niej rzekł cicho, jak zwykli byli ze sobą rozmawiać,z twarzą przy twarzy. Gdy skończył, osunęła się niżej, padła twarzą do Jegostóp. Nie podniósł Jej jak Syn; odstąpił od Niej jak Bóg, który rozkazał i od-chodzi. Nie zaszlochała już więcej ani razu. Powstała z ziemi i stała cichow kole innych. Potem, gdy On już zniknął, podeszła razem ze wszystkimido śladów na kamieniu, uklękła, pocałowała skałę zbielałymi wargami. Ko-

 biety podbiegły, by Ją prowadzić. Ale Ona potrząsnęła głową. Szła samaw dół, nie jak wówczas z Golgoty, gdy po ścieżce trzeba Ją było prawie wlec,

374

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 375/392

 

oślepłą od bólu. Wysoka jak Syn, góruje głową nad wieloma mężczyznami.Jej twarz wydawała się kamienna. Lecz to trwało tylko chwilę. Nagle Mary- ja zatrzymała się. Zaczekała na uczniów, którzy szli z tyłu. Podniosła ręce, jakby chciała ich wszystkich objąć opiekuńczo.

 — Chodźcie, dzieci... — rzekła. Wyraz bólu zapadł w głąb, pokryła gowielka, gorąca serdeczność. Ogarnęła wzrokiem wszystkich. Także i mnie.

 — Pójdziemy się razem modlić i razem w modlitwie będziemy czekali...

Posłusznie podążyliśmy za Nią. Ona, tak cicha, tak niedostrzegalna w tymczasie, gdy chodziła śladem Syna, teraz obejmowała jakby we władanie na-szą gromadkę. Schodziliśmy w dół ku ogrodowi Tłoczni Oliwnej. „Tu sięna dole zaczęło — myślałem — tam na górze skończyło... Wszystko na je-

dnej górze.” Naprzeciw po drugiej stronie doliny, złota, biała i dumna paliłasię w słońcu świątynia na szczycie Moriah. Góra Oliwna była zielona. Tam

 był kamień i złoto, tu liście i cętki cienia; tam historia, tu życie... Ona pro-wadziła nas między drzewa, w zielony parów Cedronu, przez potok, który płynie zamierającą wąską strużką między zbielałymi kamieniami, ku bramie przez miasto puste i wyludnione, dyszące żarem i oczekiwaniem nowych pielgrzymów.

Mówiła nam teraz każdego dnia: „Uklęknijmy i módlmy się”. Klęcząckręgiem, uderzaliśmy w niebo. Pierwszego dnia byliśmy pewni, że modlitwanasza przyniesie natychmiastowy skutek. Ale dziewiątego dnia nie wiedzie-liśmy już, co mamy sądzić o Jego milczeniu. Nie dał odpowiedzi! A prze-cież tak dłużej nikt się modlić nie był w stanie. Życie jest życiem. Możnażyć i modlić się, ale nie można bez końca modlić się i nie żyć. Myśmy sięmodlili i nie żyli!

Za murami domu wyludnione miasto zaczęło nabrzmiewać znowu ru-chem i hałasem. Nadchodziły święta Szabu’a. Ściągali ludzie z pól, spaleniod słońca, ubrani w kłosy i w kiście. Szli ulicami ze śpiewem. Nie dostrze-galiśmy tego. Modliliśmy się, modlili aż do utraty tchu. Ale modlitwa przy-chodziła z coraz większym trudem. Życie dobijało się do nas dźwiękamispoza ścian. Czuliśmy, że nie ustąpi. „Trzeba będzie znowu jakoś żyć — uporczywa myśl wciskała się pod czaszkę. — Jakoś żyć, jakby wszystko,

co się stało, nie było się nigdy wydarzyło. Bóg przyszedł na ziemię, odkryłswoje serce — ziemia jednak pozostała ziemią. Za parę lat — przychodziło

375

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 376/392

 

mi do głowy — będzie się nam tylko zdawało, że On żył, umarł, zmartwych-wstał. Bóg na wysokości jest na co dzień. Ale Bóg, który cierpiał i umierał,musi ciągle zmartwychwstawać na nowo, byśmy o Nim pamiętali.

Oni — myślałem — tyle przeżyli, że im wspomnień wystarczy do śmieci.Opowiadać je będą synom i wnukom. Ale jeśli się nic nie stanie, to ta JegoKeniszta zamieni się w bajkę. Najtrwalsze królestwa przemijają, królestwachwały i mocy. Dlaczego ma być od nich trwalsze Królestwo zrodzone z mi-łości?”

Często spoglądałem na Nią. To była jedyna pociecha, jedyna Nadzieja.Oni wspominali, roztkliwiali się nad tym, co było. Byli znowu w Galilei.Ona teraz nie wracała nigdy do przeszłości. Modliła się o przyszłość. Patrzy-

łem na Nią, Ona zaś czując mój wzrok podnosiła oczy na mnie i uśmiechałasię do mnie. Wydawało mi się, że Ona rozumie moje utrudzenie, lecz tymuśmiechem zachęca jeszcze do odrobiny wysiłku. Wracałem do modlitwy.Z natężeniem powtarzałem: „Panie, ześlij, co obiecałeś zesłać. Prędzej ze-ślij... Można było na Twoje przyjście czekać przez wieki. Nie dłuży się cze-kanie na Nieznanego. Ale gdyś dał słyszeć swój głos — dalsze czekanie jest

 już nie do zniesienia. Dziewiąty dzień minął i nic nie ma! Dziewięć dni!

Czy Ty rozumiesz, jak to jest wiele? Dla Ciebie tysiąc lat — to tak jak jedendzień. Ale dla nas dzień trwa często dłużej niż tysiąc lat!”

Zmierzch zapadł — rozpoczęło się święto. Całe miasto wyległo na ulice.Cisnąca się za dnia do cienia masa pielgrzymów wylewała się teraz z do-mów i podsieni. Korowody z pochodniami podążały ku świątyni. Zewsząddolatywały krzyki, wszędzie wybuchały śmiechy, śpiew bił w niebo, jakbynawet mury śpiewały.

Zjedliśmy wieczerzę i znowu powróciliśmy do modlitw. To Ona nas we-zwała. Żądała od nas dziś więcej niż któregokolwiek innego dnia. Sen cze- piał się powiek, lecz przemagaliśmy go ze wszystkich sił. Chórem odmawia-liśmy psalmy. Raz po raz powracaliśmy do modlitwy, której On nas nauczył.Powtarzaliśmy „Przyjdź Królestwo Twoje...” To Królestwo powinno byłochyba nadejść razem z Pocieszycielem. Noc przelatywała nad głową równieciężka jak wtedy noc Paschy. Znowu była to noc zmagań. „Mocujemy się

 — myślałem — jak Jakub z Aniołem i jak On, gdy samotny w głębi ogrodumocował się ze swym Ojcem. Tylko że byliśmy jedynie ludźmi... Nawet

376 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 377/392

 

Ona, Matka Bożego Syna, była człowiekiem.” Trwaliśmy sami... Czy jed-nak naprawdę byliśmy sami? Było nas w izbie kilkunastu ludzi modlącychsię w zapamiętaniu, lecz nasza nędzna, chwilami przechodząca w sennemruczenie modlitwa zdawała się narastać tysiącem głosów, jakby się jesz-

cze ktoś koło nas modlił. Mimo to nigdy w ciągu tych dni nie modliliśmysię tak źle. Odmawialiśmy psalmy ostatkiem sił i uwagi. Co chwila któryśz nas zaczynał drzemać. Chybotał się, prawie padał. Kolana paliły. Każdakruszyna pyłu wżerała się w nie na kształt ostrego szpikulca. Ta noc wyda-wała się nie mieć końca. „Czyż do rana — buntowałem się — będziemy siętak modlili?” Niecierpliwie, prawie gniewnie podnosiłem na Nią oczy. AleOna wciąż po jednym psalmie podsuwała drugi. Widząc nasze pobladłe

z wysiłku twarze zachęcała uśmiechem: „Jeszcze, dzieci, jeszcze trochę...Wytrwajcie!”

Powracaliśmy do naszego mamrotania, rzucaliśmy się w modlitwę nibyw rzekę, której brzeg jest daleki. Po takim wysiłku nie pozostaje już w czło-wieku nic, jakby wydarł z siebie wszystko, wylał całą krew. Blask lamp zsza-rzał. Znikał przyduszony gaśnikiem dnia. Czerń przestawała być czernią.Aż w końcu pierwszy promień słońca padł na mur. Był słaby, łagodny i różo-

wy, ale z każdą chwilą potężniał jak roślina, która uczepiła się wilgotnego płata ziemi. Rósł w moc, w jasność, w złocistość. Modliliśmy się ciągle.Ściana przed nami zdawała się płonąć. Żarzyła się i biła w oczy falą blasku.Powieki piekły. Byłem u krańca sił. Opuściłem rękę i wsparłem się o ziemięczubkami palców. Kolana wydawały mi się raną; jakby nogi były uciętei trzeba było stać na krwawych kikutach.

  Nagle Maryja wyprostowała się, podniosła głowę, rozwarła ramiona.Była w tej chwili jak arcykapłan, gdy składa ofiarę i czeka na ogień, któryspadnie z góry, by dar pochłonąć. Coś mówiła cicho. Przerwaliśmy modli-twę. Jak urzeczeni patrzyliśmy na Nią. I wtedy...

Coś runęło między nas. Coś spadło na nas z góry niby niewidzialna masażaru i mocy... Gdy nadchodzi huragan, znasz niewątpliwie to uczucie, wy-daje nam się, że ktoś, niby niewidzialny olbrzym, wszedł w nasze koło; stoi

 początkowo niecierpliwie, a potem zaczyna się szarpać, uderzać na ślepo,kopać, bić. To nie jest dobra istota — to złośnik, który nam daje odczuć swójgniew, to szaleniec, gotów nas zdeptać dla zaspokojenia swojej furii.

377 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 378/392

 

Lecz Olbrzym, którego poczuliśmy między sobą, nie przyszedł z gniewem.Spadł na nas gorącym kłębem wiatru, powstrzymywał jednak swą siłę, abynas nie spalić. To był Ktoś litościwy, pamiętający o naszej słabości. Wleciałdo izby podobny wielkiemu ptakowi, którego skrzydła muskają twarze i wy-

dają groźny szum, lecz którego lot jest spokojny i pewny. Zataczał nad naminiewidzialne kręgi, coraz niżej i niżej, aż wreszcie opadł na nasze głowy.Mógł nas zmiażdżyć — czuliśmy to dobrze — lecz nie zmiażdżył. Dotykałtylko lekko pełnym miłości dotknięciem. Jakieś płomyki ognia zawirowaływ powietrzu, siadały nad naszymi czołami, przenikały w głąb myśli. To, cosię działo poza nami, przelewało się w nas. Łykaliśmy wiatr, on zaś docierałdo naszych serc i mózgów, palił nam usta niby węgiel wargi Izajasza. Uni-

cestwiał nas, ale tak, że pożądaliśmy tego unicestwienia. Byliśmy jak kobie-ta gotowa zginąć w objęciu oblubieńca. Naraz uświadomiliśmy sobie, żewszyscy krzyczymy. Tak pewno krzyczy dziecko, gdy opuszcza łono matki.Moc, która spoczęła na nas, mimo swej dobrotliwości rozdzierała nas nastrzępy. Gdyby pozostała dłużej, przestalibyśmy istnieć. Jej pocałunek wy-starczał, by zmusić człowieka do wyskoczenia z więzów własnej woli.Jeszcze chwila, a stalibyśmy się płomieniami, które latałyby w powietrzuniby zerwane z łodyg kwiaty. Ale to straszliwe tchnienie już znikało. Do-tknęło nas pieszczotą, zdolną kawał gliny przemienić w pulsujące życiemciało — i odchodziło. Z Potęgi, która się przez nas przewaliła, coś w naszostało. Gdyśmy z ciągłym krzykiem wstawali, mieliśmy te same ciała co

 przedtem, potrzebujące jadła i snu, kolana zmiażdżone. Ale nasza nędza była niby klatka płomienia, który zdolny jest spalić ziemię. Znikła gdzieśrównowaga wewnętrzna. Musieliśmy krzyczeć, bo w nas było więcej, niż

 potrafił zamknąć obręb naszego ciała. Staliśmy kręgiem, jak przedtem krę-

giem klęczeliśmy — niecierpliwi, już natychmiast gotowi gdzieś iść. Wola paliła się w nas niby oblany oliwą stos. Trzeba było dłuższej chwili, by zro-zumieć, że to, co się w nas pojawiło, jest naszą własną istotą, nagle tylkozdumiewająco dojrzałą. Słuchaj, Justusie, zrozumiałem, co to znaczy naro-dzić się na nowo! On miał słuszność: nie trzeba stawać się dzieckiem. Naro-dzić się na nowo — to znaczy narodzić się od razu w pełni swoich wszyst-kich możliwości. My, ludzie, rodzimy niemowlęta, które mogą dopiero być

czymś. Bóg rodzi od razu olbrzymów, wyrywających bramy miasta i gromią-cych wrogie armie oślą szczęką. O, Justusie — ile spraw stało mi się nagle

378

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 379/392

 

 jasnymi! Pojąłem także, co krzyczę. Wykrzykiwałem mądrość świata, a oniwykrzykiwali to samo obok mnie. Nie myśl jednak, że stałem się nagle wiel-kim uczonym i że ciebie, mego nauczyciela, przeszedłem w wiedzy. Nie, nie!Dowiedziałem się tylko tego, co mi jest potrzebne. Droga przede mną jest

 prosta i wytknięta. Wiem, gdzie mi trzeba iść i co zrobić. Wiem to wszystkoi mam do tego środki. Biada mi, gdybym ich nie użył! Ale ja pójdę! Pójdę!Czyż mógłbym zostać? Żaden z nas nie mógłby zostać...

Wybiegliśmy z domu. Przed sobą zobaczyliśmy zbiegowisko. Stali tutłumem miejscy kupcy, pielgrzymi, przybysze z dalekich stron. Wybuchnęliśmiechem na nasz widok. Musieliśmy wyglądać zabawnie — gromada ludziz gorączką w oczach, z krzykiem na ustach, wymachujących rękami. Tamci

śmiejąc się pytali siebie wzajem, kim jesteśmy i dlaczego tak szalejemy. Obce języki i narzecza brzmiały obok nas. Nagle spostrzegłem, że niektóre z nichrozumiem. Jakbym od razu w niepojęty sposób odkrył tajemnicę języka,którego będę używał. I to nie tylko ja jeden. Każdy z nas otrzymał znajo-mość języka ludzi sobie powierzonych. Nie tylko rozumieliśmy ich. Mogli-śmy także do nich mówić ich własną mową. Staliśmy oszołomieni otrzyma-ną mocą, a jednocześnie porażeni rozkazem, który się w tej umiejętności

wyraził. Teraz nie było już wyboru. Tyle razy zwalniamy się od obowiązkuzapewnieniem: „Nie potrafię tego wypowiedzieć...” Lecz tutaj nie możnasię było od niczego zwolnić. Tak, Justusie, taką chwilę przeżywa się w życiuraz tylko jeden. Ja wiem — dziś już wiem. Moc, która spadła na nas w wie-czerniku, ma także swoje granice. Można od niej uciekać, można uciec...Tylko że strzała leci szybko i raz dosięgnąwszy celu, pozostaje w nim nazawsze. Szybkonogi zbieg unosi ją tkwiącą w swym boku...

Staliśmy na wprost siebie: śmiejący się tłum i nas kilku, drżących, leczumocnionych. Znam siebie, Justusie. Wiem — jestem tchórzem. Nie przesta-łem się bać i przewidywać. Lecz rozkaz przyszedł i był mocniejszy niż mójlęk. Teraz pojmowałem: to jest Jego krzyż... Dawniej nie byłbym go udźwi-gnął. On wiedział, kiedy można mi go będzie dać. Niewidzialny ognistyPtak, którego nam zesłał, zostawił w naszych sercach coś z Jego miłości — z tej miłości, która przemieniła prawa świata. Człowiek musi się bać. Alemiłość wypiera strach, jak promień słońca wypiera spośród murów chłód

nocy...

379

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 380/392

 

 — Hej wy, pijacy! — krzyknął ktoś z tłumu. — Cóż to za wrzaski? Dla-czego zakłócacie spokój świętego dnia?

 — Młode wino szumi im we łbach!

 — Uciszcie się!To ja powinienem był wystąpić. Strój faryzeusza nakazałby im szacunek.

Ale ja namyślałem się... Już pojmowałem — a jeszcze byłem oporny! Terazwiem: On dla mnie pisał wtedy na pyle: „Dlaczego nie idziesz?”, On mnienazwał „ziemią jałową i twardą”! Nagle zobaczyłem, że Szymon przepychasię do przodu. Jego szeroka twarz była czerwona, jakby był naprawdę pija-ny. Wielkimi dłońmi niby wiosłami rozgarniał towarzyszów. Pomyślałem:„Cóż potrafi powiedzieć ten amhaarez?” Tymczasem Szymon wysunął się

 przed nas. Stał, wielki i barczysty, na szeroko rozstawionych nogach, z ra-mionami opuszczonymi, jakby ściągał sieć pełną ryb. Gdy zaczął mówić,

 jego donośny głos zapanował od razu nad krzykiem. Wiele razy słyszałemgo, jak wybuchał porywczymi słowami, a potem cichł niby skarcony chło-

 piec. Teraz zaczął powoli z powagą, trzymając na wodzy swą gwałtowność:

 — Wołacie, żeśmy się popili? To nieprawda. Nikt zresztą nie pije o tak wczesnej porze. Lecz nie sądźcie, że się tu nic nie stało. Owszem — przy-szło bowiem to, co zapowiedział Joel, prorok Pański, gdy mówił, iż nadej-dzie dzień, „gdy Najwyższy ześle swego Ducha na każdego człowieka...”

Ciągle jeszcze myślałem: to ja powinienem był powiedzieć. Zarysy hag-gad wirowały mi w mózgu. Lecz jednocześnie nie mogłem się oprzeć mocysłów Szymona. Jak się mogło stać, że ten Galilejczyk, ten rybak z Betsaidy,tak potrafi mówić? Jego słowa były proste, lecz docierały do jądra sprawy.A także porywały odwagą.

 — Nie zapomnieliście chyba — mówił — Jezusa z Nazaretu, który tak niedawno jeszcze żył między nami, czynił znaki i cuda, uzdrawiał chorych,wskrzeszał umarłych, wysłuchiwał waszych próśb? Tego to Jezusa wydali-ście na śmierć, poganie zaś przybili Go do krzyża. I umarł. Lecz śmierć niemogła nad Nim zapanować. Król Dawid umarł i został pochowany tu, naSyjonie. Ale Jezus umarł — i zmartwychwstał, a my jesteśmy tego świad-kami...

Wskazał na siebie i na nas. Ten człowiek, który tak niedawno krzyczał

380

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 381/392

 

wijąc się z trwogi, na dziedzińcu domu Kajfasza: „Nie znam Go!”, którynie śmiał podejść do krzyża i nie przyszedł, by nam pomóc przy składaniuciała do grobu, teraz z niepohamowaną stanowczością mówił: „my”. Poją-łem, że nawet z tym wszystkim, co otrzymałem, nie potrafiłbym w ten spo-

sób powiedzieć. W Szymonie zaufanie zapala się szybko jak błyskawica.Jak On umie kochać! Wydało mi się, że odkrywam na nowo tego człowieka.Jeżeli miłość w Królestwie Nauczyciela jest wszystkim — to słuszną byłorzeczą, iż On go zrobił pierwszym w swojej Keniszcie. Z jakiejże podłejgliny ulepić można naczynie Pańskie!

Ludzie przed nami już się nie śmieli. Stali cisi, osłupieni, oszołomieniusłyszanymi słowami. Na wielu twarzach pojawił się lęk i żałość. Nawet

rozpacz. Nagle ktoś zawołał: — To nie myśmy Go zabili! To Rzymianie!

 — To nie myśmy Go wydali! — krzyknął inny głos. — To kapłani i fa-ryzeusze! My jesteśmy biednymi ludźmi...

 — Jeśli mówisz, że zmartwychwstał i jest w niebie, jak mamy Go prze- błagać?

 — Co mamy robić? — wołano ze wszystkich stron. — Co mamy robić?On był dobry, miłosierny... Był zawsze z nami, nie z tymi, którzy nas okra-dają... Nie chcieliśmy Go zabić...

Szymon przystąpił bliżej ku nim. Rozpostarł ramiona tym samym ru-chem, jakim Nauczyciel przywoływał do siebie tłumy. Rzekł:

 — Nie wypierajcie się winy. Lecz i nie traćcie ufności. On dla was przy-szedł, cierpiał i umarł, dla was, dla waszych synów i dla tych, co przyjdą.

 Nie jestem od was lepszy, bo się Go zaparłem. Ale On mi wszystko wyba-czył. On chce tylko, abyśmy go kochali... Kochajcie Go więc — i odmieńciewasze życie. Pokutujcie. Stańcie się żywymi kamieniami Pańskiego domu.Kochajcie Jego i kochajcie siebie wzajem. Niech żadne zło nie pojawia sięmiędzy wami. Pamiętajcie: nie srebrem i złotem zostaliście wykupieni, alekrwią Mesjasza — Baranka najczystszego. Ochrzcijcie się w imię Jego.

 Niech spłynie na was woda i oczyści was jak oczyściła ziemię w czas poto- pu. A wtedy przyjdzie do was także Duch–Pocieszyciel. Przyjdzie jak wiatr,który wieje przez pokolenia, jak deszcz na ziemię nieurodzajną, a łaknącą,

381

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 382/392

 

 jak prześladowca niezmordowany w pogoni, jak sędzia zawsze łaskawy, jak żebrak wyczekujący przed drzwiami domu, jak chory nigdy pociechy nie-syty.

Mówił, a oni podchodzili do niego, niosąc swą nędzę w wyciągniętychdłoniach. Prosili:

 — Ochrzcij mnie... I mnie... I mnie... Ochrzcij w imię Jezusa z Nazaretu.

Wziąłem Szymona za ramię.

 — Widzisz, Piotrze... — zacząłem. Chciałem mu powiedzieć, co mi sięnagle stało jasne. — Zawsze wydawało mi się, że jestem lepszy od każdegoz was... Dziś wiem. W Jego Imię...

Przerwał mi niecierpliwie: — Nie ma o czym mówić, Nikodemie! Pamiętaj: ja się Go zaparłem...

Ale i do tego nie ma teraz czasu wracać. Przecież widzisz — zatoczył ręką krąg, wskazując na cisnących się pokornie ludzi — ten ogień wszystko pod-

 palił. — Jakby nie wiedząc, czy zrozumiałem, położył mi swą olbrzymią dłoń na ramieniu, pochylił się nade mną. — Powiedziałem Mu, gdy mnie

 pytał, czy Go kocham: „Ty wszystko wiesz...” On wie, ile jest miłości roz-

 proszonej w ludzkich sercach. I On ją chce mieć. Więc my musimy ją ze- brać... Prędzej, Nikodemie, bierzmy się do roboty, aby On powróciwszy niezastał nas próżnującymi...!

List XXV

 Drogi Justusie!

Dziwi cię pewno ten list. Tak dawno nie pisałem do ciebie. Może zaczą-

382

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 383/392

 

łeś już nawet sądzić, że nie napiszę nigdy więcej, że zapomniałem o tobie,lub że nie żyję? Żyję i pamiętam o tobie, mój mistrzu. Myślę o tobie możenawet więcej niż dawniej. Ale doprawdy niełatwo jest mi teraz pisać i czu-

 ję, że będzie coraz trudniej. Kto wie, czy list, który w tej chwili wysyłam

do ciebie, nie jest ostatnim moim listem... Nie każ mi sobie tłumaczyć rzeczy, które rodzą się w człowieku jak na-

kaz. Powiedziałem ci poprzednio: zadanie zostało wyznaczone, środki dane.Czekałem jeszcze na znak. Nie chcę podejmować niczego z własnej woli.Teraz znak także przyszedł. Z tą chwilą nic mnie już zatrzymać nie jestw stanie. Odchodzę... Ciekawi cię może, dokąd? Nie wiem tego dotychczas.Pójdę, gdzie On mnie pośle. Do ludzi, którzy mnie potrzebują...

 Nie ja jeden. Rozchodzimy się wszyscy. Dzień Sądu może nadejść ladachwila. Tak twierdzi Piotr. Wezwał nas i powiedział:

 — Idźcie, dokąd was Duch Pański zaprowadzi. Tu, na ziemi izraelskiej, pozostanę ja, a wraz ze mną Jakub „brat” Pański i Jakub syn Zebedeusza.Lecz reszta niech idzie, i to śpieszno, bo mniej może macie przed sobą czasuniż drogi. Idźcie... Niech Jezus, Pan nasz, będzie z wami...

Gdy Piotr rozkazuje, słuchamy go posłusznie. Podwinęliśmy do droginasze kuttony, wzięliśmy w ręce laski pielgrzymie, a ci, co jak ja nie byliwybrani przez samego Nauczyciela, uklękli, by wziąć błogosławieństwodotknięcia rąk Piotra. On tak czyni i tak polecił czynić wobec drugich, abydar nauczania nie szedł od każdego z osobna, ale za naszym pośrednictwemod tych, którzy byli pierwszymi świadkami Pana...

Ty, który mnie znasz od dawna, Justusie, dziwisz się zapewne, że będącfaryzeuszem, klękam przed amhaarezami z Galilei i biorę ich błogosławień-

stwo niby cenny dar na drogę. Ale tyle się zmieniło! Nie wiem, jak potrafięci wszystko opisać. Tych kilka lat przepłynęło pośpiesznie jak woda w Jor-danie. Ostatni mój list opowiadał ci o zstąpieniu Pocieszyciela i o wielkiejmowie Piotra. Widzisz, tak już zostało: Piotr mówi teraz zawsze pierwszy,a co on mówi, my przyjmujemy z pokorą. Chociaż on się nie zmienił. Jesttaki sam, jak był... Mówi nadal językiem prostaków, ma dłonie po staremuwielkie i twarde, zdarza mu się postępować zbyt szybko, a potem cofać się...

Czasami się waha, nie wie, jak ma postąpić — lecz nigdy w obliczu niebez- pieczeństwa! Wobec Sanhedrynu i Wielkiej Rady okazał odwagę godną 

383

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 384/392

 

Machabeuszów. Gdy go zamknięto wraz z Janem w więzieniu po uzdrowie-niu przez niego żebraka spod bramy Pięknej, powiedział do sędziów: „Sądzi-cie nas za to, żeśmy zwrócili zdrowie biedakowi, który przez lata całe próżno

 błagał pomocy? Wiedzcie więc, żeśmy go uzdrowili nie własną sztuką, bo

 jesteśmy rybakami umiejącymi tylko zarzucać i ściągać sieci, ale imieniemJezusa, którego wyście ukrzyżowali. Chcieliście Go zabić, lecz On zmar-twychwstał i dalej czyni dobro...” Takim człowiekiem stał się teraz Piotr.Zdarza się mu drżeć, gdy przychodzą pytać, jak się należy modlić, kogo wolnochrzcić lub jak czynić „łamanie Chleba” — i wtedy, zanim odpowie, modlisię, naradza i męczy jak kobieta rodząca po raz pierwszy. Najbardziej drży,gdy musi rozsądzać spory między braćmi... Ale wobec niebezpieczeństwa

nie drży teraz nigdy. Znowu był w więzieniu razem z innymi. Kapłani do-wiedzieli się, że tłumy biegną za nim, jak biegły dawniej za Nauczycielemi przynoszą mu swoich chorych, cierpiących, on zaś ich uzdrawia i uwalniaod złych duchów. Nauczyciel mówił: „większe jeszcze cuda zobaczycie”

 — i tak się dzieje, że sam cień Piotra uzdrawia ludzi... Więc wyszła strażi zamknęła Piotra wraz z innymi starszymi w więzieniu. Ale w nocy przy-szedł anioł i uwolnił ich. Powiedział im: „Mówcie dalej”, więc natychmiastz pierwszym świtem wrócili pod portyk Salomona i dalej mówili o Jezusie.Arcykapłan wezwał ich, tym razem już nie siłą, bo się bał ludu, ale prosił,aby przyszli. Bez lęku stanęli przed nim. „Dlaczego wciąż opowiadacieo tym waszym Jezusie? — pytał ich. — Oskarżacie nas, żeśmy wylali jegokrew. Już raz zakazaliśmy wam opowiadać o Nim!” Ani jeden muskuł niedrgnął na twarzy Piotra. Nieustępliwie patrzył na Ananiasza (syn staregoAnaniasza jest teraz arcykapłanem). „Bardziej — rzekł — trzeba słuchać

 Najwyższego niż ludzi”. Arcykapłan, kapłani i doktorzy patrzyli na niego

z nienawiścią. Czyż mogli przypuszczać, godząc się wówczas przy wyrokuna Galilejskiego Proroka, że ten wyrok nigdy już nie pozwoli im powrócićdo starych drobnych sporów, ale wciąż będzie ich wiązał niby wspólników?A on podjął znowu grubym głosem, który huczy jak fala na jeziorze Gene-zaret, gdy na Wielkim Morzu rozpoczyna się burza: „On wskrzesił Jezusa,którego wyście zabili, i pozwolił Mu być Zbawcą Izraela. My zaś świadczyć

 będziemy o tym jak świat długi i szeroki, czy się nam sprzeciwiać będzie-

cie, czy też pójdziecie za nami...”Sąd skazał ich na chłostę, więc wrócili pokrwawieni, lecz pełni radości.

384

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 385/392

 

I znowu mówią o Jezusie na podwórcu świątyni lub po domach. A Kefasmówi najwięcej. Stał się naprawdę skałą. Nie dziw się, że klękam przed nimi że bije mi serce, gdy jego ręka dotyka mego czoła, ust i piersi... Wstyd mi,że dawniej patrzyłem na niego z pogardą. I teraz zdarza mi się myśleć ina-

czej niż on. Czasami wprost nie mogę się z nim zgodzić. Chciałbym jak da-wniej powiedzieć: „Albo on, albo ja...” Ale gdy on się odzywa, a ja słyszę, jak przez jego słowa przebija żar miłości, jakiej żaden z nas nie ma, cichnę...I przypominam sobie, co powiedział Nauczyciel tam, nad morzem, w Gali-lei: „Paś owce moje...”

Przestałem być faryzeuszem. Ogłoszono mnie nieczystym. Rzucono namnie klątwę. Nie jestem już członkiem Sanhedrynu. Nie wolno mi wejść na

dziedziniec wiernych ani do synagogi. To bardzo bolesne... Ale trzeba byłoczymś zapłacić za tę niepojętą radość!

 Nie posiadam już moich bogactw. Sprzedałem domy, pola, sklepy i stada.Pieniądze oddałem Apostołom, oni zaś kazali ludziom wyznaczonym do tegorozdzielić je wśród potrzebujących. Tak robią teraz wszyscy nasi bracia. Niktnie chce niczego zachować dla siebie. Wszystko przecież stanowi własnośćPańską, a my jesteśmy tylko jak włodarze, którym przyjdzie wyliczyć się

z każdego asa.Jednego tylko nie sprzedałem: domu, w którym On ucztował w noc schwy-

tania i gdzie zstąpił na nas Pocieszyciel. Oddałem go Jej i Ona w nim żyła...

Lecz i Jej już nie ma... Ostatni ziemski ślad Jego życia zatarł się z Jejodejściem. Jakub, Józef, Juda, Szymon, „siostry” Nauczyciela to dalekiecienie. Ona — to było coś zupełnie innego. Jej twarz — to była Jego twarz,Jej ruchy były Jego ruchami... Dziecko dziedziczy rysy i sposób zachowa-

nia po rodzicach. On wszystko, co ludzkie, miał tylko po Niej... A może toOna miała po Nim? Może to On, który stał się o wieczność wcześniej, niżzstąpił w Nią dzieckiem, odcisnął na Jej czole, oczach i ustach — swoją myśl, swoją dobroć, swój uśmiech?

W ciągu całego Jego życia była cicha. Lecz po Jego odejściu zaczęłamówić, a mówiła dużo, bo ludzie chcieli o Nim słyszeć i po to przyjeżdżaliz daleka — z Antiochii, z Tarsu, z Aleksandrii. Opowiadała im. I zawsze

w tych opowiadaniach były tylko Jego słowa, Jego czyny. Ona zdawała sięnie istnieć. Była jak drzewo, w którego cieniu rozegrała się bajka. Dwa razy

385

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 386/392

 

tylko — opowiadała o tym z uśmiechem, z jakim ojciec wtajemnicza synaw swe słabości — gałąź drzewa obwisła nisko, by się wplątać w dokonują-cą się historię. Pierwszy raz wtedy, gdy On był jeszcze dzieckiem i zagubiłsię w Świętym Mieście, Ona zaś i Józef beztrosko wracali do domu. Biegła

 później z powrotem z włosami potarganymi, które opadły Jej spod chusty,z falującą piersią, z ustami pełnymi drżeń... Przebiegała po sto razy te sameuliczki, nieśmiała chłopka galilejska stukała zuchwale do drzwi nieznanychdomów. Chciała krzyczeć z przerażenia. Nie rozumiała wielu spraw, ale Jejserce mówiło, że to Dziecko urodzone bez mężczyzny jest bogactwem świa-ta, które nie może zginąć, póki znajduje się w Jej rękach. Nie o siebie się

 bała, choć czuła się wtedy winną większych zbrodni niż mordercy i świę-

tokradcy. „Niechby wszystko spadło na mnie — powtarzała po tysiąc razy — lecz oni, Panie, są niewinni...” Dysząc biegła w górę po zboczu Moriah.Przebiegała krużganki potrącając ludzi i zmuszając faryzeuszy lękającychsię zanieczyszczenia — do schodzenia Jej śpiesznie z drogi... A kiedy Goodnalazła, uczyniła rzecz, która Ją jeszcze po latach zdawała się boleć naj-mocniej: zrobiła Mu wyrzut, że siedzi spokojnie w kole dostojnych soferim,gdy Ona biega po mieście jak oszalała ze strachu i rozpaczy. On zaś — opo-wiadała z tym samym uśmiechem — powiedział: „Cóż to znaczy, żeściemnie szukali?” — Nie to Ją dotknęło, że tak powiedział. Poczuła ból uświa-domiwszy sobie, że tak Jej musiał powiedzieć; musiał Jej przypomnieć, żewobec spraw Bożych niczym jest strach i żałość i że Boga nie gubi się przeznieuwagę...

 — Drugim razem...

Mówiła cicho, łagodnie; my zaś, którzy przychodziliśmy słuchać Jej opo-wiadań, wstrzymywaliśmy prawie oddech, aby nie uronić ani jednego sło-wa...

 — Zdarzyło się to na początku, gdy tylko zaczął nauczać... Mówił wtedyw Kafarnaum, w domu pewnego pobożnego człowieka. Nieprzeliczony tłum

 pchał się do środka, chcąc słuchać Jego słów. Przyszli doktorzy, znawcy pism, faryzeusze, i gniewnie wykrzykiwali, że Jego nauka pochodzi od sza-tana. On odpowiadał im stanowczo i surowo. Nie byłam tam, ale przybiegłydo mnie kobiety i synowie Alfeusza wołając, że Jezus przekroczył miaręw słowach i jeśli Mu zaraz nie przerwiemy, doktorzy oskarżą Go przed te-

386 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 387/392

 

trarchą, a on Go zamknie w więzieniu jak Jana. „Chyba oszalał?” Ogarnąłmnie lęk. Przestałam myśleć. W uszach mi tylko dzwoniło: „Wezmą Go,zamkną w Macheroncie, wezmą Go...” Pobiegłam razem z innymi. Do domunie można się było docisnąć: ludzie tłoczyli się wokół, oblegli drzwi i okna,

stali na dachu. Poprosiłam tylko, by Mu powtórzono: „Stoimy przed domemi chcemy, abyś więcej nie mówił... Wyjdź do nas...” Nie rozumiałam, wciążnie rozumiałam... Ponad ramionami ciżby doszedł mnie Jego głos, który sły-szałam przez lata i którego każde słowo pozostawało we mnie, by się naro-dzić po raz drugi... Zapytał jak wtedy w świątyni: „Cóż, że Matka i bracia

 przyszli po mnie? Moją matką i braćmi — wy jesteście. Każdy, kto czyniwolę Ojca mego, jest moim bratem i matką...” Od razu przeszył mnie ból

 — ból ten sam, jaki On poczuł, gdy mi musiał to powiedzieć... Czułam za-wsze każde Jego cierpienie, nawet gdy Go nie rozumiałam. Ale wtedy! Onzaś mówił dalej, odpierając zarzuty soferim: „Więc szatan ma według waswyrzucać szatana?” Znowu zwrócił się do tych, którym powiedział, że są Jego matką i braćmi: „Słyszeliście, kim mnie nazwali? Szatanem! Nie jestuczeń nad swego Nauczyciela. Skoro mnie nazwali szatanem, jakże nazwą was, którzy jesteście moją rodziną? Nie bój się jednak, mała trzódko...” Pła-kałam słysząc Jego słowa. Nie dlatego, że nazwał innych ludzi swoją matką.Lecz dlatego, dzieci, że znowu zapomniałam, iż nie wolno się o Niego bać...

Chociaż w tych opowiadaniach skryta była nadal w Jego cieniu, prze-cież zdawała się jednak żyć własnym życiem. Przy Synu zaledwie Ją można

 było dostrzec. Teraz cicho, niepostrzeżenie wyrastała. Milcząca — zaczęłamówić, bez ruchu nasłuchująca — położyła ręce na kołowrotek... Gdy Piotr Ją prosił, by przemawiała do ludzi przychodzących prosić o chrzest, odmó-wiła Mu. Powiedziała: „To jest wasza sprawa. Z tym dacie sobie radę sami.

Dostaliście dosyć... Kiedy wam jednak będzie sił brakło, kiedy zepsujecieJego dzieło i żałować tego będziecie — powiem...”

 Nadszedł taki wieczór... Siedzieliśmy przy Niej we czterech: Piotr, Jan,Łukasz (to ten lekarz z Antiochii, któregoś mi kiedyś przysłał, by leczyłRut) i ja. Za oknem była wiosenna noc. Ptaki w gałęziach tamaryszkówzanosiły się świergotem i duszna woń kwiatów przelewała się z dworu doizby. Stół, na którym dokonała się wówczas Przemiana, stał odsunięty pod

387 

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 388/392

 

ścianą. Ona siedziała na środku izby, pod wiszącym u powały kagankiem,wokół którego wirowały rojem ćmy. My naprzeciw Niej — na ziemi.

Jej zwykły pogodny spokój ustąpił tego wieczoru. Modliła się samotniecały ranek, a potem chodziła razem z wdowami roznosić chleb najuboższymi służyć chorym. Ta kobieta, która mogła pędzić życie otoczona czcią, doniczego nie przykładając ręki, nie przestawała ani na chwilę pracować. Ro-

 biła nawet więcej niż każda inna z sióstr. Może nie mogła zapomnieć o sło-wach: „Moją matką i braćmi są ci, którzy czynią wolę Ojca mego”... Nie było od Niej pracowitszej, bardziej ofiarnej i bardziej oczekiwanej. Nie tylkodawała — dawała tak, że ludzie cieszyli się, mogąc brać z Jej rąk... Uczyławłasnym przykładem, jak należy dawać. Szczepan, którego zamordowano,

 był w tym Jej uczniem. Może dlatego, gdy rozbijano mu kamieniami głowęw dolinie Cedronu, widział niebo otwarte i Jezusa na Prawicy Bożej...

Często po dniu pracy bywała zmęczona. Gdy siedziała w ciszy, zdawałosię, że drzemie. Ale już ci powiedziałem, że tego wieczoru była ożywiona

 jak nigdy chyba. Jej czarne oczy paliły się w smagłej, pociągłej twarzy nibydwie gwiazdy rzucone w studnię. Była dojrzałą Kobietą, która wiele cier-

 pień, nędz i trudów przeszła, a przecież nie było tego po Niej znać. Pozo-

stała nie zmieniona od czasu, gdy Ją ujrzałem po raz pierwszy na progumego domu. Jej widok pomógł mi wtedy przemóc w sobie żal po Rut... Ci,którzy Ją znają od dawna, mówią, że nie zmieniła się od chwili urodzeniasyna... Jakby z tym dniem przestała podlegać prawom czasu. I tego wieczoru była taka, jakim pragnęlibyśmy zobaczyć kiedyś człowieka, który za chwilęodejdzie — na długo...

Pełgający blask kaganka kładł cienie na Jej twarz i ręce. Nagle powie-

działa: — Moje dzieci, choć mnie nie będzie, nie odchodzę od was...

Prędko podnieśliśmy głowy. Poczułem, jak mi serce staje i zamiera. Są słowa, które tylko znikający umieją wyrzec. Rut także powiedziała w noc

 przed śmiercią: „Ja idę — wy zostaniecie...”

 — Nie bójcie się — ciągnęła spokojnie. — Nie będę od was dalej, będęcoraz bliżej. Każdego dnia, każdej godziny wchodzić będę bardziej w wa-

sze życie... Pozostanę wasza...

388

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 389/392

 

 Nie rozumieliśmy Jej słów, ale wydało nam się wszystkim czterem, że Onamówi coś niezmiernie ważnego, co może pozostanie niezrozumiałe  przezlata, by potem nagle zapalić się wybuchem słońca lub spaść deszczem kwia-tów. Siedzieliśmy z oczami utkwionymi w Nią. Róże sarońskie za oknem

 przestały pachnieć. Zrobiła się wielka cisza, w której każdy dźwięk wybucha piorunem, cisza jak wtedy, gdy niewidzialny Ptak miał między nas wlecieć.Znowu czekaliśmy pełni napięcia — nie wiedząc, na co czekamy. Ona pod-

 jęła tym samym cichym, brzmiącym jak daleki śpiew głosem:

 — Urodziłam Nadzieję, urodzę znowu Miłosierdzie... Podtrzymam rękę,która nad wami zawiśnie... Wszystkiego możecie się ode mnie spodziewać...O wszystko możecie prosić... Jestem schodami, które praojciec Jakub ujrzał

we śnie, z aniołami spływającymi w dół i wzlatującymi w górę...Jeszcze Jej głos pełen dobroci wisiał w powietrzu, gdy nagle dokonała

się rzecz niepojęta, migotliwa niby sen. Nigdy nie będziemy wiedzieli, jak to się stało... To był moment krótki jak drgnienie powieki. Nagle Ona, Jejtwarz, Jej postać — zdały się być Nim! Na drgającej koronce blasków i cie-ni pojawił się On i zasłonił Ją sobą. Widzieliśmy Go siedzącego na ławie,na tej samej ławie, znad której uniósłszy się łamał chleb i przemieniał go

w swe ciało. Jego dłonie spoczywały na kolanach, białe i przebite... I zno-wu jakby na półmrok wiosennej nocy spadła powieka, a gdy podniosła się

 — nie było już ani Jego, ani Jej. Zerwaliśmy się na nogi. Ptaki wybuchnęłyśpiewem, można by sądzić, iż milczały przez tę chwilę odchodzenia. Wońróż rozchodziła się znowu naokół, tylko mocniejsza, jakby kwiaty wyrasta-ły tuż obok, na podłodze. Ona zniknęła, choć przed chwilą była jeszcze ży-wym człowiekiem. Jej słowa wciąż żyły, ale już roztapiały się w ciszy. Jak słowa tych, którzy tam poszli, i już są tylko treścią, a coraz mniej dźwiękiem,wyrazem... Na ławie leżał Jej płaszcz, zda się simlah Eliasza upuszczonaz ognistego wozu. Pochyliliśmy się nad nim z czcią. To z niego płynęła wońróż. Pęk białych, zaledwie rozchylonych pąków posypał się na ziemię.

 — Gdzie Ona jest? — zapytałem oszołomiony, niepewny własnego gło-su, który zdawał się brzmieć jak zgrzyt. — Gdzie Ona jest? Cóż się z Nią stało?

Jan odpowiedział: — Czy nie widzisz? On Ją zabrał...

389

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 390/392

 

Wtedy przypomniało mi się, co ludzie mówili o Janie i obietnicy, jaką dostał.

 — Czy On i po ciebie tak przyjdzie? — zapytałem.

Potrząsnął głową. — Tyle razy wam powiedziałem: On nie powiedział nigdy, że nie umrę.

Ale wtedy podczas Paschy słyszałem Jego serce... To wielka tajemnica...Ona była Jego sercem... I dlatego nie mogła umrzeć...

Więc nie umarła, Justusie: odeszła z duszą i z ciałem... Nie będzie nas przykuwała swoją obecnością do Jerozolimy. Teraz możemy iść w świat jak ziarnka maku, które wiatr wydarł z pękniętej makówki. Nie ma już miejsca,w które moglibyśmy wrosnąć. Jesteśmy wiecznym, skrzydlatym nasieniem,aż wreszcie urośniemy w drzewo. Jak to On przyrzekł.

Odchodzę... Moja droga prowadzi przez Antiochię, więc będę szedł czas jakiś z Łukaszem. Z początku nie mogłem znieść jego widoku: wskrzesiłon we mnie wspomnienie walki o życie Rut. Ale to już przeszło. Rut jestz Nim — czyż mogę więc rozpaczać? Jeśli tego nawet nie widzę, jeśli tego

nie czuję — wierzę w to, a wiara, choć boleśniejsza od widzenia i czucia —  jest przecież mocniejsza...

Łukasz zdradził mi w wielkiej tajemnicy, że chciałby wymalować twarzMaryi. Oburzyłem się na to i wytłumaczyłem, że Zakon zakazuje odtwarza-nia postaci ludzkich. Łukasz jest wprawdzie Grekiem, ale odkąd przystałdo nas, obowiązują go wszystkie święte prawa starego Przymierza. Wtedy powiedział, że ma inną myśl: zbierze to wszystko, co słyszał o Nauczycielu,

i napisze o Nim opowieść. Jakby haggadę...To ja miałem ją napisać, pamiętasz? Ale Łukasz napisze ją lepiej... Nie

wiem zresztą, czy On chciał naprawdę, abym o Nim pisał. Moje haggadyzbyt długo służyły mojej własnej chwale. Teraz chciałbym, aby już nic nie

 było dla mnie, wszystko dla Niego... Niech będzie, jak On chce. Gdzie każe pójść — pójdę, kiedy każe umrzeć — umrę. On chodził, cierpiał i umierałdla mnie. Cóż by warta była moja haggada? Komu zdołałaby pokazać Jego

takim, jakim był naprawdę? Nie znajdziemy Go dla innych. Każdy musi

390

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 391/392

 

Go sam spotkać, jak ja Go spotkałem wtedy na drodze do Emaus... A możei Judasz Go spotkał, gdy wyrwał srebro z serca i rzucił je na posadzkę świą-tyni? Judasz... Czy byłby Go zdradził, gdybym się w porę podzielił z nimmoim bogactwem? Każdy z nas spotka Go kiedyś na pewno. Ale także każ-

dy z nas może utrudnić to spotkanie drugiemu... Niech Łukasz pisze! Gdy On zechce mieć swoją haggadę, wystarczy Mu

skinąć na pierwszego z brzegu człowieka. Dla mnie pisać o Nim — co zaszczęście! To dar z Jego strony. Lecz ja jestem Jego dłużnikiem... Cóż mogęMu dać w zamian za całą tę miłość, jaką mi okazał?

391

5/7/2018 Dobraczynski Jan - Listy Nikodema - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/dobraczynski-jan-listy-nikodema 392/392

 

SPIS TREŚCI

L i s t p i e r w s z y ......................................................4L i s t d r u g i ...........................................................1 0List trzeci..........................................................25L i s t c z w a r t y ......................................................3 8L i s t p i ą t y ............................................................4 9

List szósty.........................................................64L i s t s i ó d m y .......................................................7 7L i s t ó s m y ............................................................9 3L i s t d z i e w i ą t y ...............................................1 0 3L i s t d z i e s i ą t y ................................................1 1 6List jedenasty...............................................139List dwunasty................................................154

List trzynasty................................................172L i s t c z t e r n a s t y ..............................................1 7 6L i s t p i ę t n a s t y ................................................1 8 9List szesnasty...............................................207List siedemnasty.........................................221List osiemnasty............................................235L i s t d z i e w i ę t n a s t y ......................................2 3 8List dwudziesty............................................248

L i s t d w u d z i e s t y p i e r w s z y ......................2 6 4List dwudziesty drugi..............................283List dwudziesty trzeci.... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .346List dwudziesty czwarty..... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .371List dwudziesty piąty...............................382