DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

16

description

Niezapomniana seria o podinspektorze Adrew Dalzielu i inspektorze Peterze Pascoe stała się podstawą do nakręcenia przez BBC serialu. Złożone sprawy, charyzmatyczni, zacięci, wybitni detektywi z ogromnym, typowym dla Północy, poczuciem humoru i niezwykłe zagadki kryminalne w charakterystycznym dla Anglii klimacie.

Transcript of DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

Page 1: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko
Page 2: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

Reginald Hill

DALZIEL I PASCOE

MAŁE SPRZĄTANKO

Przełożył Wojciech Szypuła

Warszawa 2010

Page 3: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

Tytuł oryginału:A Pinch of Snuff

Copyright © 1978 by Reginald Hill

Copyright for the Polish translation© 2010 by Wydawnictwo Nowa Proza

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

ISBN 978-83-7534-013-6Wydanie I

Wydawca:Nowa Proza sp. z o.o.

ul. F. Znanieckiego 16a m. 903-980 Warszawatel (22) 251 03 71

www.nowaproza.eu

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.tel. (22) 721-30-00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

Rankiem, gdy się niechętnie budzisz, pomyśl sobie: bu-dzę się do trudu człowieka.

– Marek Aureliusz Rozmyślania(przełożył Marian Reiker, PIW, Warszawa 1997)

Page 5: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

7

Rozdział 1

Dobrze, dobrze, już mówię! – jęknął w duchu Pascoe. Jest szósty czerwca, Normandia. Brytyjska Druga Armia pod dowództwem Montgomery’ego ląduje na plażach pomię-dzy Arromanches i Ouistreham. Jankesi robią desant na półwyspie Cotentin. Później...

– No, wystarczy. Wypłucz. Jeszcze tylko plomba. Dzię-kuję, Alison.

Shorter nabrał przygotowanej przez asystentkę szarej pa-sty i zaczął wypełniać ząb. Niewiele tego, zauważył smętnie Pascoe. Borowanie trwało najwyżej pół minuty.

– Co wyciągnąłem z ciebie tym razem? – spytał Shorter, skończywszy robotę.

– Wszystko. Nawet kluczyk do kibla Monty’ego mógł być twój, gdybym go miał.

– Widzę, że minąłem się z powołaniem. Nie szkodzi, i tak miło mi, że występuję w fantazjach przynajmniej jednego z moich pacjentów. Alison? Skarbie, jeśli chcesz, możesz teraz wyskoczyć na lunch. Tylko wróć punkt druga. Będzie zwariowane popołudnie.

– To znaczy? – zainteresował się Pascoe, wstając. Zapiął kołnierzyk koszuli. Zanim zaprzyjaźnił się z Shorterem, za-wsze rozluźniał go dyskretnie i ukradkiem.

Page 6: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

8

– Dzieci – wyjaśnił dentysta. – W różnym wieku. Z mamą albo bez, sam nie wiem co gorsze. Masz chwilę, Peter?

Pascoe spojrzał na zegarek.– Bylebyś mi nie zaczął opowiadać, że mam zgorzel.– Ależ ty brzydkich słów używasz... Chodź do biura,

przepłuczesz usta czymś konkretnym.Przeszli na drugą stronę korytarza w starym szeregowcu,

który po przebudowie pełnił rolę przychodni stomatolo-gicznej. Światło wiosennego słońca przenikało przez witra-żową szybę w drzwiach wejściowych i kładło się na spęka-nych kafelkach plamami ciepłego szkarłatu.

Przychodnią zarządzali we troje: MacCrystal, starszy partner (do tego stopnia starszy, że prawie niewidoczny), panna Lacewing, po dwudziestce, świeżo dyplomowa-na, ambitna intelektualistka, oraz Shorter, który dobiegał czterdziestki, czego prawie nie było po nim widać. Wiek odcisnął piętno tylko na jego szyi, bo włosy miał czarne i gęste, a sylwetkę smukłą i muskularną jak dwudziestola-tek. Młodszy o kilka lat Pascoe czuł się urażony jego mło-dzieńczym wyglądem, czemu dawał wyraz w ten sposób, że nigdy o tym nie wspominał. Był pacjentem Shortera od tak dawna, że wykształciła się między nimi sympatyczna znajomość, z czasem przeszli na „ty”, okazało się również, że budzą w sobie nawzajem lęk swoimi profesjami. Odkąd Pascoe przyznał się, że pod wiertłem czuje się jak na gesta-powskich torturach, mieli wspólny temat do żartów, cho-ciaż nie zbliżyło ich to bardziej niż mógłby zbliżyć wspólny stolik w pubie czy restauracji.

Może zaprosi nas z Ellie na rocznicę ślubu? – zastanawiał się Pascoe, patrząc jak Shorter nalewa mu mocnego dżinu z tonikiem. Albo sprzeda mi bilet na bal stomatologów? Poprosi, żebym mu anulował mandat za parkowanie?

Page 7: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

9

I spóźniona refleksja: ależ mam fantastycznego przyja-ciela!

Wziął drinka do ręki, ale jeszcze nie pił, tak jakby pociąg-nięcie pierwszego łyku miało go do czegoś zobowiązać.

– Oglądasz czasem filmy... ehm... erotyczne? – spytał Shorter.

– Hę? – zdziwił się Pascoe. – Owszem, zdarzało mi się. Ale tylko legalne.

– Słucham? Ach, rozumiem. Nie, ja nie pytam o jakieś ostre porno, łamanie prawa, nic z tych rzeczy. Chodziło mi o uczciwe, ogólnodostępne pornosy. Wiesz, takie na wie-czór przy piwku z chłopakami.

– Jak Sprośny pastor z Wakefield? Coś w tym guście?Wakefield? Coś w tym guście?Wakefield– Powiedzmy.– Wiesz, nie powiem, żebym za nimi przepadał. Moja

żona zawsze narzeka, że wszystkie są takie same. I przez to nie ogląda tych naprawdę wartościowych, jak Głębokie gardło.

– Rozumiem. Ja też nie jestem jakimś szczególnym ich wielbicielem, bynajmniej, ale przedwczoraj wieczorem... No wiesz, poszliśmy z kumplami na drinka. Jeden z chło-paków jest członkiem Calliope Club...

– Czekaj. – Pascoe zmarszczył brwi. – Znam Calli. To kino, ale nie takie zwyczajne, prawda? Trzeba mieć legity-mację członkowską i puszczają tam filmy ciut bardziej kon-trowersyjne niż taki Pastor świntuch albo Pastor świntuch albo Pastor świntuch Duńscy dentyści. Oj, przepraszam.

– Zgadza się. To legalne, prawda?– Pewnie. Dopóki nie przeginają, wszystko jest w po-

rządku. Zaczekaj, Jack, powinieneś wiedzieć, że są poważne naciski, żeby zamknąć Calliope. Zresztą, jeśli czytasz na-szego lokalnego szmatławca, to już o tym wiesz. Dlatego

Page 8: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

10

zastanów się dobrze, zanim powiesz mi coś, co mogłoby źle świadczyć o tobie albo twoich kolegach.

To całkiem nieźle określa granice naszej znajomości, pomyślał Pascoe. Gdybyśmy się przyjaźnili, mógłbym go wysłuchać i zachować wszystko dla siebie, a tak – wysłu-cham i będę działał. Ostrzegłem go. Teraz wszystko w jego rękach.

– Nie w tym rzecz. Nie chodzi o sam klub ani o jego członków, nie do końca. Ale poszliśmy na taki pokaz. Były dwa filmy, pierwszy, to taka regularna orgia, a drugi... no, seks i przemoc w jednym. Nazywał się Droit de Seigneur. Prosta, zgrabna fabułka: miejscowy dziedzic, taki trochę świr, porywa pannę młodą w noc poślubną. Wrzuca ją do lochu i robi jej różne brzydkie rzeczy, a potem tłucze ją pra-wie na śmierć, dopóki żonkoś z kumplami nie przychodzą jej z odsieczą i odpłacają dziedzicowi pięknym za nadobne. I mamy happy end.

– Brzmi fajnie. Co było potem, curry z frytkami?– Mniej więcej. Tylko że... Wiem, to głupie i właściwie

nie chciałbym nikomu zawracać głowy, ale... nie mogę przestać o tym myśleć.

Pascoe zerknął na zegarek i dopił drinka.– Uważasz, że przesadzili? No, to będzie robota dla oby-

czajówki. Dam im znać, Jack. Dzięki za drinka. I za ząb.– To nie o to chodzi, widywałem gorsze rzeczy... Tylko

że, widzisz, wydaje mi się, że ta dziewczyna naprawdę zo-stała pobita.

– Słucham?– W tym lochu. Dziedzic wpadł w szał. Założył takie

pancerne rękawice, od zbroi rycerskiej, i hełm. Nic wię-cej. Z początku to nawet zabawnie wyglądało. Ale potem zaczął ją bić. Nie pamiętam już dokładnie, jak leciało po

Page 9: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

11

kolei, ale pokazywali to w zwolnionym tempie. Jak zwykle. Dziewczyna dostaje pięścią w twarz, ma otwarte usta – no bo krzyczy, oczywiście. I widać, jak jej pękają zęby. A na zębach to ja się znam i dałbym sobie głowę uciąć, że to nie było udawane. Facet naprawdę wybił jej zęby.

– Rany boskie! Nalej mi jeszcze. Chcesz powiedzieć... Boże, pięść w pancernej rękawicy?! Jak ta dziewczyna wy-glądała na końcu filmu? Wiem, że mówi się, że przedstawie-nie musi trwać, ale to jest jakiś absurd!

– Była cała i zdrowa – przyznał Shorter. – Ale przecież nie musieli kręcić scen w takiej kolejności, w jakiej potem je oglądamy, prawda?

– Tak cię tylko sprawdzam. Chociaż rzeczywiście, zga-dzam się: to brzmi głupio. Czy reszta tego, co z nią robili, była udawana?

– Nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że filmowcy umie-ją świetnie zrobić sztuczne rany od miecza albo bicza, ale z drugiej strony, nigdy nie widziałem prawdziwych. Co innego zęby. Wyjaśnię ci to. Zwykle robi się to tak: ktoś komuś daje w pysk, głowa uderzonego odskakuje w tył, pięść – oczywiście – chybia celu, na ścieżce dźwiękowej ktoś wali młotem w główkę kapusty, facet na ekranie wypluwa garść plastikowych zębów, otrząsa się, i dalej idzie się bić.

– Według ciebie to mało realistyczne?– No właśnie. Przy gołej pięści mało realistyczne, przy

pancernej rękawicy wręcz niemożliwe. W rzeczywistości powinno nastąpić wybicie lub złamanie szczęki. Wargi i policzki zostałyby zmiażdżone, zęby przebiłyby się na ze-wnątrz, z ust i nosa bryznęłaby mgiełka krwi zmieszanej ze śliną. Pewnie można by to jakoś symulować, ale musieli-by znaleźć aktorkę, która ma dodatkowe stawy w kościach twarzy.

Page 10: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

12

– I twoim zdaniem tak to właśnie wyglądało na tym filmie?

– To był moment. Ułamek sekundy.– Ktoś jeszcze to zauważył?– Nie. Nikt nic nie powiedział.– Jasne... – Pascoe znów się nachmurzył. – Dlaczego

właściwie mi o tym mówisz?– Jak to dlaczego? – Shorter szczerze się zdziwił. – Czy

to nie oczywiste? Jeśli o mnie chodzi, w studiu filmowym mogą nas oszukiwać jak im się żywnie podoba; jeśli tylko znajdą widzów, nie widzę przeszkód. Mogę oglądać kow-bojów padających od kul, gwałcone zakonnice, gumowe rekiny odgryzające gumowe nogi, i będę miał pretensje tyl-ko do siebie, że niepotrzebnie wydałem na bilet. Powiem więcej, chociaż panna Lacewing napompowałaby mi za to jaja nowokainą: dla mnie w filmach nie wszystko musi być udawane. Jeżeli jakaś podstarzała dziwencja uważa, że najłatwiejszym sposobem zdobycia pieniędzy na czynsz jest pieprzenie się przed kamerą, nie będę miał przez nią kłopo-tów z zasypianiem. Ale to było coś innego. To było pobicie. Prawdę mówiąc, kiedy pomyślę o tym, jak jej głowa leciała w bok po uderzeniu, nie zdziwiłbym się, gdyby skończyło się to zabójstwem.

– Mocne słowa – mruknął Pascoe. – Ręczysz za to swoją reputacją zawodową?

Shorter, który do tej pory miał śmiertelnie poważną minę, nieoczekiwanie się uśmiechnął.

– Ja? Nie. Ja naprawdę wierzyłem, że John Wayne zginął w Alamo. Co nie zmienia faktu, że nie daje mi to spokoju, a ty jesteś jedynym komisarzem policji, jakiego znam, więc pomyślałem, że dla odmiany ty się trochę pomartwisz, a ja wrócę do zębów.

Page 11: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

13

– Ale nie moich – odparował z satysfakcją Pascoe. – Nie przez najbliższe pół roku.

– Słusznie. Chociaż... Nie zapominaj, że czeka cię skro-banie zębów z pąkli. W poniedziałek, zdaje się. Zapisałem cię do panny Lacewing. Specjalizuje się w higienie jamy ustnej, pomyślałbyś?

– I jeśli dobrze kojarzę, nie jest wielbicielką Calliope Ki-nema Club?

– Że co? No tak, słyszałeś. Chodzi ci o pikiety? Próbo-wała wkręcić w to moją żonę, ale na szczęście nic z tego nie wyszło. Na twoim miejscu nie wspominałbym o Calli, kie-dy siądziesz u niej na fotelu. Za to założę się, że zaciekawi-łyby ją plany Bevina związane z rolą kobiecej siły roboczej w ogólnonarodowym wysiłku wojennym.

***

– Shorter... – mruknął z zadumą podinspektor Andrew Dalziel. – Wierci ci w zębach ubrany w niechlujny płaszcz przeciwdeszczowy i spiczasty kapelusz?

– Słucham? – zdziwił się Pascoe.– Miłośnicy filmów erotycznych często tak wyglądają. –

Dalziel podrapał się po brzuchu.– Rozumiem aluzję do płaszcza przeciwdeszczowego...– Bystrzak z ciebie. Spiczaste kapelusze trzymają na ko-

lanach.– Aha.– Oczywiście kiedy wstaną, sprawa zawsze się rypnie.

Jezu, jak mnie brzuch boli!Nadmiar szajsowatego żarcia, zdiagnozował Pascoe, za-

chowując pozę wystudiowanej obojętności. Kiedy Dalziel miał kiepski dzień, potrafił być zupełnie nieprzewidywalny,

Page 12: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

14

i podwładni mieli poważne kłopoty z lawirowaniem mię-dzy zachowaniami, które mogły być uznane za jawnie lub skrycie bezczelne.

– To pewnie ten mój wrzód – ciągnął Dalziel. – Przeklęta dieta... Próbuję drania zagłodzić, a on mi się odgryza.

Z impetem uderzył się w wydatne brzuszysko. Na pewno skurczyło się od czasu, gdy dwa lata temu przeszedł na dietę, jednakże noga nie raz i nie dwa powinęła mu się na wąskiej ścieżce prawości i nadal miałby problem z przeciśnięciem się przez wąską bramę wiodącą do celu.

– Mówiliśmy o Shorterze – przypomniał Pascoe. – Moim dentyście.

– To nie dla nas. Powiedz o tym sierżantowi Wieldowi. Co u niego?

– Chyba w porządku.– Bywał w Calli, prawda? Takiej twarzy się nie zapomi-

na. Nigdy nie będzie mistrzem przebieranek, ale, jak Boga kocham, mógłby straszyć konie!

To stwierdzenie odnosiło się do (a) porażającej brzydoty sierżanta Wielda, oraz (b) subtelnej taktyki podinspektora, mającej na celu zadowolenie wszystkich zainteresowanych. Calliope Kinema Club został otwarty przed osiemnasto-ma miesiącami i po niespokojnym okresie przejściowym, w którym udawał kino studyjne, zadowolił się w końcu pornografią odrobinę ostrzejszą niż dostępna w grzecznych kinach i telewizji dziecięcej. I nie byłoby z tym pewnie żadnego problemu, gdyby stał w innym miejscu, bo Wil-kinson Square z pewnością się na taki przybytek nie na-dawał. W odróżnieniu od innych położonych w centrum miasta pamiątek po okresie Regencji, zachował dostojny charakter i nie skapitulował przed naporem budownictwa i hand lu. Oparł się nawet nienachalnym zalotom gabinetów

Page 13: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

15

lekarskich, kancelarii adwokackich i biur. Owszem, co większe domy zostały podzielone na mieszkania, a z jedne-go zrobiono prywatną szkołę, niezrównaną pod względem elegancji mundurków i ekscentryczności programu naucza-nia, ale większość z piętnastu budynków wokół placu za-mieszkiwali ich dawni właściciele. Pogodzili się z istnieniem szkoły, traktując ją jako niezbędną odtrutkę na postępującą nijakość powojennej edukacji opartej na proletariackiej za-wiści i marksistowskiej podstępności. Każdy rozsądny ro-dzic dziecka w wieku od sześciu do dziesięciu lat musiał wesprzeć ten symbol swobód narodowych, nie oglądając się na koszty tego wsparcia. A na koszty składała się nauka dodawania na funtach, szylingach i pensach oraz obcowa-nie z interesującymi teoriami doktora Haggarda na temat stosowania kar cielesnych. Była to jednak niewygórowana cena za zaszczyt i status społeczny wynikający z posiadania świadectwa ukończenia Wilkinson House.

Tam, gdzie niekompetencja i pedofobia okazały się bez-radne, swoją skuteczność udowodniły inflacja oraz słabość gospodarcza kraju. W połowie lat siedemdziesiątych dosta-tecznie wielu rodziców zmieniło poglądy na wykształcenie swych pociech, żeby szkołę w końcu zamknięto. Mieszkań-cy Wilkinson Square z zaciekawieniem i podejrzliwością śledzili losy jej gmachu. Po cichu liczyli na to, że zmieni się w apartamentowiec, ale obawiali się, że zamiast drogich mieszkań znajdą się w nim biura związku zawodowego pra-cowników służby cywilnej.

Calliope Kinema Club był dla nich druzgocącym cio-sem, którego impet łagodziło tylko ich początkowe nie-dowierzanie. Fakt, że doszło do takiego przewrotu, sam w sobie był wstrząsający, ale to, że doktor Haggard mógł przyłożyć do niego rękę, nikomu nie mieściło się w głowie.

Page 14: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

16

A jednak. Haggard wykonał jedno mistrzowskie posunię-cie: zmienił adres korespondencyjny szkoły. Wilkinson House stał na rogu placu i jedną ścianą wychodził na Upper Maltgate, ruchliwą i hałaśliwą arterię miejską. Z tej właśnie strony – wystarczyło zejść po stromych schodkach i prze-mierzyć ciemny korytarz – znajdowało się stare wejście dla służby, którym nadal dostarczano pocztę i zaopatrzenie. Doktor Haggard bez trudu zmienił adres domu na Upper Maltgate 21A i pod takim właśnie adresem wynajął go jako kino studyjne, podczas gdy czujni obywatele Wilkinson Square smacznie spali, nieświadomi, że ich przytulny kącik przestaje istnieć.

Kiedy się przebudzili, zapałali straszliwym gniewem, a gdy wyszła na jaw natura oferowanych przez nowy klub rozrywek, przypuścili atak, którego pierwszą salwę w lokal-nej gazecie ubrali w takie słowa, że w następnym tygodniu liczba podań o członkostwo w Calliope Kinema Club się podwoiła.

Z prawnego punktu widzenia pozycja klubu była nie-podważalna. Budynek spełniał wszystkie wymogi bez-pieczeństwa, a stosowny urząd wydał klubowi zgodę na wyświetlanie filmów. Filmy nie musiały mieć świadectwa dopuszczenia do publicznego wyświetlania, ale większość z nich i tak je posiadała, a wyjątki, takie jak Droit de Sei-gneur, miały tak niejasny status w obliczu obowiązującej interpretacji przepisów, że prawdopodobieństwo udanego postępowania sądowego przeciw klubowi było znikome.

Było oczywiste, jak z goryczą wytykali strażnicy Wil-kinson Square, że Haggard jest wysoko ustosunkowany, nie pozostało im więc nic innego jak protestować prze-ciw cenom w klubie i wzywać policję, gdy tylko trzasnęły

Page 15: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

17

drzwiczki samochodu. Większość z nich nie wiedziała, czy na pojawienie się działaczek Grupy Obrony Praw Kobiet zareagować wiwatami, czy raczej konserwatywnym unie-sieniem brwi. Haggard wezwał sierżanta Wielda, któremu przyszło rozpatrywać skargi obu stron sporu, co skończyło się tym, że trzy członkinie GOPK (w tym panna Lacewing, wspólniczka Jacka Shortera) zostały ukarane mandatami za utrudnianie policji wykonywania obowiązków i tym po-dobne wykroczenia. Potwierdziło to instynktowne obawy strażników placu, że prawa kobiet i prawa właścicieli nie mają ze sobą nic wspólnego i potencjalnie niezwyciężony sojusz nie został zawiązany. Presja ze strony społeczności okazała się jednak wystarczająco silna, żeby sierżant Wield musiał przygotować pełny raport na temat klubu i skarg na jego członków. Pascoe poczuł się odrobinę urażony, że jego wkład w sprawę został zlekceważony.

– To znaczy, że mam po prostu zignorować doniesienie Shortera?

– Jakie doniesienie? Że jego zdaniem jakaś Francuzeczka straciła ząbki przy kręceniu filmu? Jeśli chcesz, zadzwonię do Sûreté. Jedyne, co mnie w tej sprawie interesuje, to że pan Shorter lubi świńskie filmiki.

– Niech pan da spokój! Poszedł do kina z kolegami. Co w tym złego? Nie złamali prawa. Odrobina przyjemnego podniecenia nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

– Przyjemne podniecenie... – To określenie wyraźnie się spodobało Dalzielowi. – Niektórym ludziom powinno być obce: lekarzom, dentystom, harcmistrzom, pastorom... Kiedy któryś z nich zaczyna mówić o przyjemnym podnie-ceniu, szykują się kłopoty.

– A policjanci?

Page 16: DALZIEL I PASCOE Małe sprzątanko

Dalziel parsknął śmiechem.– Nie widzę przeszkód. Nie słyszałeś, że parlament dał

nam immunitet? A ci dentyści... Mają chyba jakąś radę le-karską? Na pewno go wyrzucą, jak zacznie się naprzykrzać pacjentom. Więcej luzu.

– On jest żonaty – zaoponował Pascoe, chociaż wiedział, że milczenie byłoby w tym wypadku (minimalnie) lepszym pomysłem.

– Tak jak wielu damskich bokserów. Ale skoro już o żo-nach mowa... Co u twojej?

– W porządku.– To dobrze. Dalej próbuje cię namówić, żebyś odszedł

ze służby?– Próbuje pomóc mi wytrwać i nie zwariować.– Dla większości z nas już na to za późno. Prawie co noc

klękam i modlę się: „Dziękuję Ci, Panie, za kolejny fatalny dzień. A sir Robert niech się wypcha”.

– Robert Mark? – zdziwił się Pascoe.– Robert Peel.*

* Robert Mark – inspektor policji najpierw w Leicester, po-tem, w l. 1972-77, w Londynie; Robert Peel – dziewiętnasto-wieczny polityk angielski, współtwórca koncepcji nowoczesnych sił policyjnych (przyp. tłum.).