Curier 06/2007

12
CURIER Pożegnaliśmy się z maturzystami Pożegnaliśmy się z maturzystami Zaczynamy wakacje Zaczynamy wakacje

description

Curier 06/2007

Transcript of Curier 06/2007

Page 1: Curier 06/2007

CURIER

Pożegnaliśmy się z maturzystamiPożegnaliśmy się z maturzystami

Zaczynamy wakacjeZaczynamy wakacje

Page 2: Curier 06/2007

Zakazane słówko na "m" niektórzy trzecioklasiści mogą wymawiać już bez obaw, niektórzy jeszcze nie. Dla maturzystów jest to ich być, albo nie być. Nie ścinali włosków, kupowali czerwoną bieliznę, podwiązki. Studniówka to już tylko wspomnienie. Zakończenie roku w teatrze również wydaje się odległe. Chodzą zestresowani po korytarzach, nie rozpoznając swoich znajomych. Inni traktują to jako kolejny, normalny dzień. Wielu w zastraszającym tempie wzrasta adrenalina, nazywają „to” najgorszymi dniami w ich życiu. Tabliczka mlecznej czekolady z orzechami i płyta ulubionego zespołu są niezbędne w tych

ciężkich czasach. Bardzo ciekawe zjawisko można by ł o zaobse rwować p o d c z a s m a t u r z geografii, gdy uczniowie

Tu i Terazprzychodzili po swoje rzeczy uśmiechnięci i zadowoleni. Najciekawsze słowa to: „Matura była prosta, naprawdę, ale większość strzelałam”. Profesor Jaroszewicz skomentował to słowami: „Zaczynam się bać!”. Nikt nie zemdlał podczas testów, pielęgniarka nie była wzywana. Na szczęście nie było raczej ludzi zapłakanych. Chyba nie było tak źle i nie będzie?

Dla młodszych roczników to czas zastępstw, krótszych, luźniejszych lekcji. Liczni boleśnie odczuwają brak radiowęzła, patrząc co chwile na zegarek. Automat z gorącą czekoladą i kawą, znajdujący się w nowej części szkoły jest nieużywany. Na każdej przerwie znajdą się uczniowie, którzy nie wiedzą gdzie mają lekcje. Też będziemy przez to przechodzić, ale nikt nie chce jeszcze o tym myśleć. Cieszymy się krótką wolnością i nadchodzącym latem (te słowa są również skierowane do maturzystów).

Kasia Kuświk

3 lata spędzone w tej szkole… Nagle wszystko się skończyło, a absolwentom nie pozostało nic więcej jak sama matura, która zresztą już się skończyła. Były łzy, wspomnienia, radość i wzruszenie na twarzach nauczycieli. Słoneczniki oraz księga rocznika wzbudziły emocje, nad którymi nikt nie mógł zapanować. Po zakończeniu ostatnie spojrzenia, zdjęcia i rozmowy… Tak w skrócie można opisać zakończenie rocznika 2004-2007. Ale dlaczego w skrócie? Nie da się przecież w kilku zdaniach opowiedzieć kawałka czyjegoś życia lub niezapomnianych trzech ostatnich godzin.

Gdy weszłam do teatru im. J. Osterwy,

od razu powaliła mnie na kolana… elegancja. Garnitury, krawaty, czarne sukienki, białe bluzki, togi oraz birety. Wszyscy wyglądali pięknie i niesamowicie „niecodziennie”. Na twarzach można jeszcze było zobaczyć uśmiech i usłyszeć od starszych kolegów, że bardzo ładnie się wygląda. Było zupełnie inaczej - szkolna atmosfera zamieniła się w oczekiwanie na koniec. Po całym teatrze oczywiście chodzili zdenerwowani rodzice. Było tak wiele osób, że nie mogłam znaleźć miejsca siedzącego (ze stojącymi czasami też był problem!). Z każdą minutą napięcie rosło - można to było z łatwością zauważyć. Dlatego też przy fortepianie zasiadł Michał Rus, który z

daleka wyglądał jak Szopen, i starał się rozładować atmosferę. Pierwszy dzwonek - wszyscy absolwenci chaotycznie zaczęli szukać swoich miejsc i znajomych. Prowadzący bezskutecznie prosili o ciszę. Po 10 min. im się udało…

Zaczęło się! Ania Michniuk wraz z Danielem Kozarem powitali wszystkich i tym samym rozpoczęli „ceremonię”. Część oficjalna była długa - wszyscy goście przemawiali i niesamowicie chwalili naszą szkołę. Na scenie nie mogło oczywiście zabraknąć Grażyny Wojciechowskiej, która jest obecna na wszystkich imprezach związanych z naszą szkołą. Ania i Daniel starali się trochę rozładować atmosferę i czasami przekręcali przypadkowo swoje kwestie- „Alina Dyrektor Nowak”… Tradycyjnie - były występy artystyczne osób z naszego liceum. Po takowych na sali zrobiło się bardzo melancholijnie i paru osobom zebrało się na zwierzenia… Jednak takie chwile nie mogły trwać wiecznie - w końcu rozpoczęło się długo oczekiwane rozdanie świadectw i oficjalne, jeszcze n ie ostatn ie pożegnania z nauczycielami. Po raz pierwszy widziałam wzruszonego prof. Kobiałkę! Każdy chciał przemawiać i powiedzieć swoje grzechy, których dopuścił się przez ostatnie 3 lata… Była to chyba najdłuższa, ale i najzabawniejsza część zakończenia. Mogę śmiało powiedzieć, że doś ć dob r ze zo s t a ł o t o wszys t ko zorganizowane - na rzutniku pojawiały się zdjęcia absolwentów, które ozdabiała w pewien sposób muzyka. Po niej już ty lko podziękowania za udziały w życiu szkoły i

uroczysty rzut biretem… Łezka się w oku zakręciła chyba każdemu, kto na to patrzył. Podkład muzyczny i światła zrobiły w całym tym zamieszaniu swoje. Usilnie chciałam zrobić zdjęcie i zatrzymać tę chwilę, ale chyba do końca mi to nie wyszło.

Nie zapomnijmy jeszcze o Ciałku Pe! Wystąpiła część grona p e d a g o g i c z n e g o w r a z z absolwentami… Zaobserwowałam, że nawet rodzicom się podobało, aż nikomu nie chciało się wychodzić… Oczywiście skończyliśmy za późno i każdy miał do 2lo pretensje, ale nikt ze zgromadzonych nie mógł sobie odmówić zjedzenia, chociaż jednego kawałka ciasta (prawdę mówiąc zjadłam aż 3!). Ostatecznie

po pożegnalnych rozmowach z absolwentami poszłam do domu. Spędziłam w teatrze ponad 3 godziny i nie opuściłam ani kawałka zakończenia, mimo to, ciągle nie wiem jak opisać to wszystko, co miało miejsce 27 kwietnia, słowami.

Im częściej to czytam, tym bardziej wydaje mi się, że nie umiałam lepiej tego napisać! Było tak wspaniale i wzruszająco, że żadne słowa tego nie opiszą… Trzeba było zobaczyć ich smutne a jednocześnie szczęśliwe twarze, trzeba było porozmawiać z nauczycielami, którzy czasami nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Trzeba było spróbować tego pysznego tiramisu! Jedno jest pewne, teraz w szkole jest ciszej, smutniej i czegoś nam brakuje. Brakuje nam absolwentów, którym życzę jak najlepiej… Mimo że tego nie przeczytają, pragnę napisać im coś od siebie... Zostańcie takimi jakimi mogłam was poznać i idźcie na najlepsze uczelnie. Nie zostawajcie w Gorzowie, starajcie się poznać coś zupełnie nowego i innego. Odkrywajcie i przekonajcie się gdzie jest wam najlepiej. Te ogromne perspektywy są właśnie w miastach takich jak Wrocław, Poznań, Warszawa. Życzę wam i każdemu uczniowi tej szkoły, aby właśnie w takim mieście mógł studiować.

To tyle ode mnie w ostatnim numerze w tym roku. Dziękuję.

Kasia Raginia

Page 3: Curier 06/2007

Zakazane słówko na "m" niektórzy trzecioklasiści mogą wymawiać już bez obaw, niektórzy jeszcze nie. Dla maturzystów jest to ich być, albo nie być. Nie ścinali włosków, kupowali czerwoną bieliznę, podwiązki. Studniówka to już tylko wspomnienie. Zakończenie roku w teatrze również wydaje się odległe. Chodzą zestresowani po korytarzach, nie rozpoznając swoich znajomych. Inni traktują to jako kolejny, normalny dzień. Wielu w zastraszającym tempie wzrasta adrenalina, nazywają „to” najgorszymi dniami w ich życiu. Tabliczka mlecznej czekolady z orzechami i płyta ulubionego zespołu są niezbędne w tych

ciężkich czasach. Bardzo ciekawe zjawisko można by ł o zaobse rwować p o d c z a s m a t u r z geografii, gdy uczniowie

Tu i Terazprzychodzili po swoje rzeczy uśmiechnięci i zadowoleni. Najciekawsze słowa to: „Matura była prosta, naprawdę, ale większość strzelałam”. Profesor Jaroszewicz skomentował to słowami: „Zaczynam się bać!”. Nikt nie zemdlał podczas testów, pielęgniarka nie była wzywana. Na szczęście nie było raczej ludzi zapłakanych. Chyba nie było tak źle i nie będzie?

Dla młodszych roczników to czas zastępstw, krótszych, luźniejszych lekcji. Liczni boleśnie odczuwają brak radiowęzła, patrząc co chwile na zegarek. Automat z gorącą czekoladą i kawą, znajdujący się w nowej części szkoły jest nieużywany. Na każdej przerwie znajdą się uczniowie, którzy nie wiedzą gdzie mają lekcje. Też będziemy przez to przechodzić, ale nikt nie chce jeszcze o tym myśleć. Cieszymy się krótką wolnością i nadchodzącym latem (te słowa są również skierowane do maturzystów).

Kasia Kuświk

3 lata spędzone w tej szkole… Nagle wszystko się skończyło, a absolwentom nie pozostało nic więcej jak sama matura, która zresztą już się skończyła. Były łzy, wspomnienia, radość i wzruszenie na twarzach nauczycieli. Słoneczniki oraz księga rocznika wzbudziły emocje, nad którymi nikt nie mógł zapanować. Po zakończeniu ostatnie spojrzenia, zdjęcia i rozmowy… Tak w skrócie można opisać zakończenie rocznika 2004-2007. Ale dlaczego w skrócie? Nie da się przecież w kilku zdaniach opowiedzieć kawałka czyjegoś życia lub niezapomnianych trzech ostatnich godzin.

Gdy weszłam do teatru im. J. Osterwy,

od razu powaliła mnie na kolana… elegancja. Garnitury, krawaty, czarne sukienki, białe bluzki, togi oraz birety. Wszyscy wyglądali pięknie i niesamowicie „niecodziennie”. Na twarzach można jeszcze było zobaczyć uśmiech i usłyszeć od starszych kolegów, że bardzo ładnie się wygląda. Było zupełnie inaczej - szkolna atmosfera zamieniła się w oczekiwanie na koniec. Po całym teatrze oczywiście chodzili zdenerwowani rodzice. Było tak wiele osób, że nie mogłam znaleźć miejsca siedzącego (ze stojącymi czasami też był problem!). Z każdą minutą napięcie rosło - można to było z łatwością zauważyć. Dlatego też przy fortepianie zasiadł Michał Rus, który z

daleka wyglądał jak Szopen, i starał się rozładować atmosferę. Pierwszy dzwonek - wszyscy absolwenci chaotycznie zaczęli szukać swoich miejsc i znajomych. Prowadzący bezskutecznie prosili o ciszę. Po 10 min. im się udało…

Zaczęło się! Ania Michniuk wraz z Danielem Kozarem powitali wszystkich i tym samym rozpoczęli „ceremonię”. Część oficjalna była długa - wszyscy goście przemawiali i niesamowicie chwalili naszą szkołę. Na scenie nie mogło oczywiście zabraknąć Grażyny Wojciechowskiej, która jest obecna na wszystkich imprezach związanych z naszą szkołą. Ania i Daniel starali się trochę rozładować atmosferę i czasami przekręcali przypadkowo swoje kwestie- „Alina Dyrektor Nowak”… Tradycyjnie - były występy artystyczne osób z naszego liceum. Po takowych na sali zrobiło się bardzo melancholijnie i paru osobom zebrało się na zwierzenia… Jednak takie chwile nie mogły trwać wiecznie - w końcu rozpoczęło się długo oczekiwane rozdanie świadectw i oficjalne, jeszcze n ie ostatn ie pożegnania z nauczycielami. Po raz pierwszy widziałam wzruszonego prof. Kobiałkę! Każdy chciał przemawiać i powiedzieć swoje grzechy, których dopuścił się przez ostatnie 3 lata… Była to chyba najdłuższa, ale i najzabawniejsza część zakończenia. Mogę śmiało powiedzieć, że doś ć dob r ze zo s t a ł o t o wszys t ko zorganizowane - na rzutniku pojawiały się zdjęcia absolwentów, które ozdabiała w pewien sposób muzyka. Po niej już ty lko podziękowania za udziały w życiu szkoły i

uroczysty rzut biretem… Łezka się w oku zakręciła chyba każdemu, kto na to patrzył. Podkład muzyczny i światła zrobiły w całym tym zamieszaniu swoje. Usilnie chciałam zrobić zdjęcie i zatrzymać tę chwilę, ale chyba do końca mi to nie wyszło.

Nie zapomnijmy jeszcze o Ciałku Pe! Wystąpiła część grona p e d a g o g i c z n e g o w r a z z absolwentami… Zaobserwowałam, że nawet rodzicom się podobało, aż nikomu nie chciało się wychodzić… Oczywiście skończyliśmy za późno i każdy miał do 2lo pretensje, ale nikt ze zgromadzonych nie mógł sobie odmówić zjedzenia, chociaż jednego kawałka ciasta (prawdę mówiąc zjadłam aż 3!). Ostatecznie

po pożegnalnych rozmowach z absolwentami poszłam do domu. Spędziłam w teatrze ponad 3 godziny i nie opuściłam ani kawałka zakończenia, mimo to, ciągle nie wiem jak opisać to wszystko, co miało miejsce 27 kwietnia, słowami.

Im częściej to czytam, tym bardziej wydaje mi się, że nie umiałam lepiej tego napisać! Było tak wspaniale i wzruszająco, że żadne słowa tego nie opiszą… Trzeba było zobaczyć ich smutne a jednocześnie szczęśliwe twarze, trzeba było porozmawiać z nauczycielami, którzy czasami nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Trzeba było spróbować tego pysznego tiramisu! Jedno jest pewne, teraz w szkole jest ciszej, smutniej i czegoś nam brakuje. Brakuje nam absolwentów, którym życzę jak najlepiej… Mimo że tego nie przeczytają, pragnę napisać im coś od siebie... Zostańcie takimi jakimi mogłam was poznać i idźcie na najlepsze uczelnie. Nie zostawajcie w Gorzowie, starajcie się poznać coś zupełnie nowego i innego. Odkrywajcie i przekonajcie się gdzie jest wam najlepiej. Te ogromne perspektywy są właśnie w miastach takich jak Wrocław, Poznań, Warszawa. Życzę wam i każdemu uczniowi tej szkoły, aby właśnie w takim mieście mógł studiować.

To tyle ode mnie w ostatnim numerze w tym roku. Dziękuję.

Kasia Raginia

Page 4: Curier 06/2007

Mam taką wielką żądze. Chciałabym napisać coś, tak pięknie, tak cudownie, by móc podziękować Jej za życie. Ale nie umiem… Nie jestem w stanie… I teraz, siedzę tu, w ten majowy, mokry dzień i usiłuje, przemóżdzam się. Myśli ze spoconego mózgu spływają na klawiaturę. Jestem świadoma - mam w sobie okropny lęk, który właściwie nie zasługuje na miano lęku, bo jest to coś, o wiele mocniejszego. Panicznie boję się, że nigdy nie zdołam do końca powiedzieć tego, co chcę, że zabraknie mi życia, by pokazać Jej jak bardzo jest dla mnie ważna. Chciałabym, ale nie mogę i żadne nędzne hasełka na łamach gazetki szkolnej, żadne wierszyki, kwiatki, czekoladki, też nie są w stanie tego wyrazić. Nic nie jest w stanie oddać tej miłości!

Ona tak pięknie do mnie mówi swoimi czynami, troskliwym spojrzeniem, swą troską, dotykiem jasnej dłoni, dotykiem ust, codziennie, delikatnie szkicuje we mnie dojrzałego człowieka…Wiem, że mam gigantyczne szczęście, że Ją mam, że jest moja, że mnie kocha… i dlatego, tak bardzo chciałabym umieć udowodnić swoją miłość. Nie dlatego, że zbliża się Jej święto, ale dlatego, że Ją kocham.

Moja… Jest cudowna… Patrząc na Nią, widzę tylko Jej wnętrze. Gdy zamknę oczy, nie

jestem w stanie opisać Jej twarzy, l e c z s e r c e . . . Czasem patrzę na Nią strudzoną i wiem, wiem na pewno, że poprzez swoją młodość, jestem od Niej silniejsza. Lecz mimo tego, wiem też, że bez Niej nie i s t n i a ł b y m ó j świat… Czasem znam Ją na wylot, a czasem jest mi jakby obca. Czasem chcę Jej tak wiele powiedzieć. Czasem chcę z Nią pomilczeć. Czasem chcę przeprosić Ją za niewypowiedziane słowa, a czasem za te wykrzyczane...

Ona i ja - zmieniamy się, z każdym dniem, zbliżamy, oddalamy, starzejemy, coś ginie bezpowrotnie, a coś innego rodzi się nieustannie. Lecz jest coś, co jest niezmienne - Kocham Cię Mamo! Całym sercem...

Córeczka.

Natalia Białobrzeska

Powoli kolejny rok szkolny zbliża się ku końcowi, nieubłaganie zbliżając nas do czasu letniej rozpusty. Pewnie każdy już główkował nad ciekawym miejscem, gdzie można by się zaszyć smakując żar płynący z nieba i k o s m i c z n ą i l o ś ć w o l n e g o c z a s u .Bo wakacje, jak by nie patrzeć, są to w wielu przypadkach jednymi z najradośniejszych miesięcy w roku, kiedy większość uczniów (jak i nauczycieli) stwierdza, że szkoła wcale nie jest taka zła, jeśli nie trzeba do niej chodzić.Myśl o wakacjach to prawie jak nadzieja na lepsze jutro. Samo to słowo stało się przepchane optymizmem. Nie musisz bowiem w tym jakże radosnym czasie bezradnie przyglądać się zeszytowi z chemii (co nie oznacza, że nie powinieneś) i n i e j e s t e ś z m u s z o n y ukierunkowywać swojego toku

myślenia w poszczególne działy nauki. Jednym słowem lajcik.

Ale uwaga! Ważne, by nie poddać się procesowi wchłaniania przez wszelkiego rodzaju monitory i monitorki. Co nie oznacza oczywiście, że telewizor jest dziełem Szatana. Oglądanie TV podczas wakacji jest często nawet wskazane, by się „dokulturnić” po dziesięciomiesięcznej harówce. Miło jest też czasem odłączyć się od otoczenia, unikając

d z i ę k i t e m u w i e l u niepożądanych sytuacji. Rytuał iście egocentryczny, jednak wcale nie taki głupi.

Nie podlega dyskusji, że a b s o l u t n i e w i e l k i m , wakacyjnym uznaniem cieszą się wszelkiego rodzaju zbiorniki wodne, a szczególnie te falujące morza. Najbliższym dla Polaków jest Bałtyk, nad którym świeci słońce tylko wtedy, gdy nad nim nie jesteś.

Jednak to nie przeszkadza, żeby w tej całej bandzie ludzi stłoczonej na plażach spotkać kogoś znajomego i razem z nim wspólnie się cieszyć. Morze jest ogólnie fajne, lata zawsze dużo mew, i piasek jest, i plaża, i gdyby tylko nie to słońce, które jest, gdy nas nie ma.

Reasumując, już niedługo będziemy mogli sobie pozwolić na stan duszy, umysłu i ciała umożliwiający robienie tego, na co ma się

ochotę. Korzystając z tego optymistycznego akcentu pragnę jedynie przypomnieć, że za jedyne dwa miesiące spotkamy się znowu.

Życzę miłego rozpuszczania się w gorące, wakacyjne dni!

Ola Tornadowska

W naszej szkole coś się dzieje. Tym razem na sportowo. Prof. Januszonek po raz kolejny zorganizował Szkolny Turniej w piłkę nożną. 24, 26 kwietnia i 14 maja odbyły się eliminacje grupowe. Pierwszą grupę zasilali: FC Koks United, Spokojni (zeee spokojem!), FC Piecc i The Scorpions. Drugą zaś Lewe Jajo, Kłos Małyszyn, Internackie Grejpfruty i Przerąbiałki. Po zaciętych walkach, kontuzjach, faulach i falach radości po strzelonej bramce, łzach porażki udało wyłonić się zwycięzców grupowych. Do finału weszli Koksy, Spokojni, Grejpfruty i Przerąbiałki (fala!).

Finał odbył się 16 maja. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych i krwiożerczych muszek zawodnicy stawili się w pełnych składach, kibice również dopisali. Meczy było 6, system każdy z każdym. Wszystkim spotkaniom towarzyszyły wielkie emocje niczym meczowi Polska - Brazylia, walka była niesamowicie zacięta. Koks United pokazywał w każdym meczu, jak powinno się grać, zaś Przerąbiałki zdobywali kolejne bramki i wygrywali każdy mecz. Oba zespoły spotkały się w ostatniej rozgrywce. Emocje sięgały zenitu, nikt nie miał wątpliwości, że tym razem poleje się krew, w końcu walka była o pierwsze miejsce i uznanie prof. EmDżeja. Do końca

pierwszej połowy udało się uzyskać Przerąbiałkom prowadzenie po golach piłkarzy roku - Kuby Gładycha i Kuby Bojko. Mecz wydawał się być już przesądzony. Ale nie! Jednemu z zawodników Koksów, jak on tam miał… Kaka? Nie… Ronaldinho? Nie… Nowik! Tak, Maksowi Nowikowi udało się strzelić dwie bramki i wynik był 2:2. I nagle gwizdek sędziego. I co, kto wygrał? Wszystkich nurtowało to pytanie. Niestety rozeszliśmy się w niewiedzy, niektórzy w stresie. Następnego dnia jednak, po przewertowaniu regulaminu prof. Januszonek oświadczył, iż zwyciężyły… Przerąbiałki! Michał „Mazi” Mazurkiewicz, Kuba Gładych, Kuba „Puszkin” Bojko, Michał Saliwon i Marcin Ziemba to zwycięski skład. W poniedziałek 21 maja obyło się oficjalne zakończenie. Każdy z zawodników dostał dyplom, smycz, a pierwsze miejsce zostało nagrodzone piłką. Szkoda, że tylko jedną.Mimo, iż przeszkadzała pogoda, mimo iż nauczyciele czasem nie chcieli wypuścić z lekcji, mimo, że zupa była za słona, to nie zaważyło to na poziomie naszych graczy, który był prawie jak na Euro 2012, i ilości wiernych kibiców. Jeden z nich pokusił się o komentarz: „było za… zaskakująco fajnie!” I ja się z nim w pełni zgadzam.

Agata Bartoszewicz

Page 5: Curier 06/2007

Mam taką wielką żądze. Chciałabym napisać coś, tak pięknie, tak cudownie, by móc podziękować Jej za życie. Ale nie umiem… Nie jestem w stanie… I teraz, siedzę tu, w ten majowy, mokry dzień i usiłuje, przemóżdzam się. Myśli ze spoconego mózgu spływają na klawiaturę. Jestem świadoma - mam w sobie okropny lęk, który właściwie nie zasługuje na miano lęku, bo jest to coś, o wiele mocniejszego. Panicznie boję się, że nigdy nie zdołam do końca powiedzieć tego, co chcę, że zabraknie mi życia, by pokazać Jej jak bardzo jest dla mnie ważna. Chciałabym, ale nie mogę i żadne nędzne hasełka na łamach gazetki szkolnej, żadne wierszyki, kwiatki, czekoladki, też nie są w stanie tego wyrazić. Nic nie jest w stanie oddać tej miłości!

Ona tak pięknie do mnie mówi swoimi czynami, troskliwym spojrzeniem, swą troską, dotykiem jasnej dłoni, dotykiem ust, codziennie, delikatnie szkicuje we mnie dojrzałego człowieka…Wiem, że mam gigantyczne szczęście, że Ją mam, że jest moja, że mnie kocha… i dlatego, tak bardzo chciałabym umieć udowodnić swoją miłość. Nie dlatego, że zbliża się Jej święto, ale dlatego, że Ją kocham.

Moja… Jest cudowna… Patrząc na Nią, widzę tylko Jej wnętrze. Gdy zamknę oczy, nie

jestem w stanie opisać Jej twarzy, l e c z s e r c e . . . Czasem patrzę na Nią strudzoną i wiem, wiem na pewno, że poprzez swoją młodość, jestem od Niej silniejsza. Lecz mimo tego, wiem też, że bez Niej nie i s t n i a ł b y m ó j świat… Czasem znam Ją na wylot, a czasem jest mi jakby obca. Czasem chcę Jej tak wiele powiedzieć. Czasem chcę z Nią pomilczeć. Czasem chcę przeprosić Ją za niewypowiedziane słowa, a czasem za te wykrzyczane...

Ona i ja - zmieniamy się, z każdym dniem, zbliżamy, oddalamy, starzejemy, coś ginie bezpowrotnie, a coś innego rodzi się nieustannie. Lecz jest coś, co jest niezmienne - Kocham Cię Mamo! Całym sercem...

Córeczka.

Natalia Białobrzeska

Powoli kolejny rok szkolny zbliża się ku końcowi, nieubłaganie zbliżając nas do czasu letniej rozpusty. Pewnie każdy już główkował nad ciekawym miejscem, gdzie można by się zaszyć smakując żar płynący z nieba i k o s m i c z n ą i l o ś ć w o l n e g o c z a s u .Bo wakacje, jak by nie patrzeć, są to w wielu przypadkach jednymi z najradośniejszych miesięcy w roku, kiedy większość uczniów (jak i nauczycieli) stwierdza, że szkoła wcale nie jest taka zła, jeśli nie trzeba do niej chodzić.Myśl o wakacjach to prawie jak nadzieja na lepsze jutro. Samo to słowo stało się przepchane optymizmem. Nie musisz bowiem w tym jakże radosnym czasie bezradnie przyglądać się zeszytowi z chemii (co nie oznacza, że nie powinieneś) i n i e j e s t e ś z m u s z o n y ukierunkowywać swojego toku

myślenia w poszczególne działy nauki. Jednym słowem lajcik.

Ale uwaga! Ważne, by nie poddać się procesowi wchłaniania przez wszelkiego rodzaju monitory i monitorki. Co nie oznacza oczywiście, że telewizor jest dziełem Szatana. Oglądanie TV podczas wakacji jest często nawet wskazane, by się „dokulturnić” po dziesięciomiesięcznej harówce. Miło jest też czasem odłączyć się od otoczenia, unikając

d z i ę k i t e m u w i e l u niepożądanych sytuacji. Rytuał iście egocentryczny, jednak wcale nie taki głupi.

Nie podlega dyskusji, że a b s o l u t n i e w i e l k i m , wakacyjnym uznaniem cieszą się wszelkiego rodzaju zbiorniki wodne, a szczególnie te falujące morza. Najbliższym dla Polaków jest Bałtyk, nad którym świeci słońce tylko wtedy, gdy nad nim nie jesteś.

Jednak to nie przeszkadza, żeby w tej całej bandzie ludzi stłoczonej na plażach spotkać kogoś znajomego i razem z nim wspólnie się cieszyć. Morze jest ogólnie fajne, lata zawsze dużo mew, i piasek jest, i plaża, i gdyby tylko nie to słońce, które jest, gdy nas nie ma.

Reasumując, już niedługo będziemy mogli sobie pozwolić na stan duszy, umysłu i ciała umożliwiający robienie tego, na co ma się

ochotę. Korzystając z tego optymistycznego akcentu pragnę jedynie przypomnieć, że za jedyne dwa miesiące spotkamy się znowu.

Życzę miłego rozpuszczania się w gorące, wakacyjne dni!

Ola Tornadowska

W naszej szkole coś się dzieje. Tym razem na sportowo. Prof. Januszonek po raz kolejny zorganizował Szkolny Turniej w piłkę nożną. 24, 26 kwietnia i 14 maja odbyły się eliminacje grupowe. Pierwszą grupę zasilali: FC Koks United, Spokojni (zeee spokojem!), FC Piecc i The Scorpions. Drugą zaś Lewe Jajo, Kłos Małyszyn, Internackie Grejpfruty i Przerąbiałki. Po zaciętych walkach, kontuzjach, faulach i falach radości po strzelonej bramce, łzach porażki udało wyłonić się zwycięzców grupowych. Do finału weszli Koksy, Spokojni, Grejpfruty i Przerąbiałki (fala!).

Finał odbył się 16 maja. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych i krwiożerczych muszek zawodnicy stawili się w pełnych składach, kibice również dopisali. Meczy było 6, system każdy z każdym. Wszystkim spotkaniom towarzyszyły wielkie emocje niczym meczowi Polska - Brazylia, walka była niesamowicie zacięta. Koks United pokazywał w każdym meczu, jak powinno się grać, zaś Przerąbiałki zdobywali kolejne bramki i wygrywali każdy mecz. Oba zespoły spotkały się w ostatniej rozgrywce. Emocje sięgały zenitu, nikt nie miał wątpliwości, że tym razem poleje się krew, w końcu walka była o pierwsze miejsce i uznanie prof. EmDżeja. Do końca

pierwszej połowy udało się uzyskać Przerąbiałkom prowadzenie po golach piłkarzy roku - Kuby Gładycha i Kuby Bojko. Mecz wydawał się być już przesądzony. Ale nie! Jednemu z zawodników Koksów, jak on tam miał… Kaka? Nie… Ronaldinho? Nie… Nowik! Tak, Maksowi Nowikowi udało się strzelić dwie bramki i wynik był 2:2. I nagle gwizdek sędziego. I co, kto wygrał? Wszystkich nurtowało to pytanie. Niestety rozeszliśmy się w niewiedzy, niektórzy w stresie. Następnego dnia jednak, po przewertowaniu regulaminu prof. Januszonek oświadczył, iż zwyciężyły… Przerąbiałki! Michał „Mazi” Mazurkiewicz, Kuba Gładych, Kuba „Puszkin” Bojko, Michał Saliwon i Marcin Ziemba to zwycięski skład. W poniedziałek 21 maja obyło się oficjalne zakończenie. Każdy z zawodników dostał dyplom, smycz, a pierwsze miejsce zostało nagrodzone piłką. Szkoda, że tylko jedną.Mimo, iż przeszkadzała pogoda, mimo iż nauczyciele czasem nie chcieli wypuścić z lekcji, mimo, że zupa była za słona, to nie zaważyło to na poziomie naszych graczy, który był prawie jak na Euro 2012, i ilości wiernych kibiców. Jeden z nich pokusił się o komentarz: „było za… zaskakująco fajnie!” I ja się z nim w pełni zgadzam.

Agata Bartoszewicz

Page 6: Curier 06/2007

Młody ma głos

Komiks

Ostatnimi czasy intrygują mnie blogi. Może to i zjawisko ekshibicjonizmu, ale ma też swoją drugą stronę. Ja, np., czegoś takiego nie piszę. Nie wiem czy to brak chęci, czy może mój słomiany zapał do wszystkiego, czego się podejmuję. Albo, po prostu, strach przed tym co nieznane, a także do pewnego momentu nieakceptowane, niekiedy wyśmiewane. Do tego, zapewne, doszedłby brak sumienności...

Wszystko zaczęło się od pewnego internetowego konkursu. Stwierdziłam, że moim obowiązkiem jest wsparcie twórcy jednego z blogów. Z czasem głosując, zaczęłam go czytać. I do czego doszłam? Że to takie małe arcydzieło. Może nieco bardziej nowożytne, niż dotychczasowe pamiętniki, ale nie pozbawione sensu i treści. Rozumiem, dla starszych pokoleń jest to nie do pomyślenia: jak można się tak obnażać, na oczach tysięcy internautów?! Przyznam szczerze - też tak sądziłam. Ale osoba, której blog mnie tak zainteresował, wcale nie obnaża swych intymnych przeżyć w nachalny sposób, by je

zaprezentować używa metafor, bardzo podobnych do tych, które znaleźć możemy w poezji Zbigniewa Jerzyny. Jej wpisy są pełne ekspresji, dynamiki, ale zachowują pewien dystans. Widzimy jednak fragment jej osobowości: otwartość, życzliwość, w tym jak traktuje swych, bądź co bądź, czytelników. Poznajemy autora tekstu zamieszczanego, (w którym każdy może odnaleźć cząstkę siebie), ale nie odkrywamy tego "ja", które zasłonięte jest ekranem komputera. To realne oblicze pozostaje nieznajome. Choć możemy się utożsamiać z autorem. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z interesującą osobą, która ma coś do powiedzenia. I nie mam tu na myśli jedynie Jej małego dzieła. Bo z moich obserwacji wynika, że wielu uczniów naszej szkoły takowe pisze. Jedne są bardziej osobiste, inne mniej. Wszystkie cechuje jedno: są wartościowym skarbem, ciężko w to uwierzyć - codziennego życia ich twórców. Prawie każdy dzień tych ludzi, opisany jest w sposób literacki. Poprawna ortografia, interpunkcja, stylistyka - a także wartość merytoryczna. Owszem, przyznaję: wiele jest blogów o przerażającej treści, tam zamieszczonej. Ale wiem, że to kwestia osobowości ich twórców, wręcz inteligencji i wrażliwości. Blog rozwija warsztat pisarski, motywuje. Na co doskonałym przykładem są osoby, których internetowe pamiętniki, muszę przyznać - lubię czytać (taka nasza ludzka

Page 7: Curier 06/2007

Młody ma głos

Komiks

Ostatnimi czasy intrygują mnie blogi. Może to i zjawisko ekshibicjonizmu, ale ma też swoją drugą stronę. Ja, np., czegoś takiego nie piszę. Nie wiem czy to brak chęci, czy może mój słomiany zapał do wszystkiego, czego się podejmuję. Albo, po prostu, strach przed tym co nieznane, a także do pewnego momentu nieakceptowane, niekiedy wyśmiewane. Do tego, zapewne, doszedłby brak sumienności...

Wszystko zaczęło się od pewnego internetowego konkursu. Stwierdziłam, że moim obowiązkiem jest wsparcie twórcy jednego z blogów. Z czasem głosując, zaczęłam go czytać. I do czego doszłam? Że to takie małe arcydzieło. Może nieco bardziej nowożytne, niż dotychczasowe pamiętniki, ale nie pozbawione sensu i treści. Rozumiem, dla starszych pokoleń jest to nie do pomyślenia: jak można się tak obnażać, na oczach tysięcy internautów?! Przyznam szczerze - też tak sądziłam. Ale osoba, której blog mnie tak zainteresował, wcale nie obnaża swych intymnych przeżyć w nachalny sposób, by je

zaprezentować używa metafor, bardzo podobnych do tych, które znaleźć możemy w poezji Zbigniewa Jerzyny. Jej wpisy są pełne ekspresji, dynamiki, ale zachowują pewien dystans. Widzimy jednak fragment jej osobowości: otwartość, życzliwość, w tym jak traktuje swych, bądź co bądź, czytelników. Poznajemy autora tekstu zamieszczanego, (w którym każdy może odnaleźć cząstkę siebie), ale nie odkrywamy tego "ja", które zasłonięte jest ekranem komputera. To realne oblicze pozostaje nieznajome. Choć możemy się utożsamiać z autorem. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z interesującą osobą, która ma coś do powiedzenia. I nie mam tu na myśli jedynie Jej małego dzieła. Bo z moich obserwacji wynika, że wielu uczniów naszej szkoły takowe pisze. Jedne są bardziej osobiste, inne mniej. Wszystkie cechuje jedno: są wartościowym skarbem, ciężko w to uwierzyć - codziennego życia ich twórców. Prawie każdy dzień tych ludzi, opisany jest w sposób literacki. Poprawna ortografia, interpunkcja, stylistyka - a także wartość merytoryczna. Owszem, przyznaję: wiele jest blogów o przerażającej treści, tam zamieszczonej. Ale wiem, że to kwestia osobowości ich twórców, wręcz inteligencji i wrażliwości. Blog rozwija warsztat pisarski, motywuje. Na co doskonałym przykładem są osoby, których internetowe pamiętniki, muszę przyznać - lubię czytać (taka nasza ludzka

Page 8: Curier 06/2007

Bo choć to tylko 975 km od naszego Gorzówka to obyczaje ciut inne. Postanowiłam podglądać Paryżan. Nie, żeby im zoomem do mieszkania zaglądać. Tak po prostu, cywilizowanie przyglądać s i ę . C o w i d z i a ł a m , zapisałam.

Jedzą. Umiłowanie jedzenia (gastro sophia?) poza domem. Na ulicach stoją całe armie krzeseł i stolików. A tak! Właśnie na ulicach, nie w środku. I to najlepiej tak, żeby było przodem do ulicy, by móc o b s e r w o w a ć i n n y c h (czyżbym podglądała tych, co mnie podglądają? Któż więc jest podglądany? ;) ) Taaak… partery kamienic należą do braseryjek i kafejek, będących w stanie pomieścić całe tłumy głodnych Francuzów. I turystów też.

Biegają (w końcu muszą spalać to, co zjedzą ;) ). Np. po parku przy Luwrze, a co! Albo po ogrodach królewskich. Biegają. W dresach (o zgrozo! Po ogrodach królewskich w dresie!), w czym kto chce, co kto ma. W grupach i solo.

Są… cicho! Bo też ciężko w Paryżu spotkać znajomego. Ale kiedy wchodzisz na ogromny peron podziemnej kolejki RER i panuje tam głucha cisza myślisz sobie, że coś tu jest nie tak. Ale to Paryż. Wszystko jest inaczej. W metrze jeden czyta Koran, a drugi gazetę w japońskie krzaczki. I już.

Są… uprzejmi! Odważyłabym się nawet powiedzieć, że szalenie uprzejmi. Otworzenie

czy przytrzymanie sobie drzwi jest na porządku dziennym. Nie tylko między sobą, nie tylko w informacji turystycznej. Przypadkowy przechodzień z uśmiechem wskaże Ci drogę. Utopia? Zdziwieni?

I m ó w i ą p o angielsku. Wbrew ogólnej opinii, że nie potrafią, nie lubią i nie chcą. O nie, z tym problemu nie ma. Jest za to, ze zrozumieniem. Ten ang ie l sk i j e s t t ak i… francuski! Więc lepiej dobrze się wsłuchać, zanim zapytasz: „Do you speak English?”

I jakoś nie noszą wąsów i beretów. Noszą za to wszystko inne. Cóż… aby wybić się z szarej masy,

trzeba się czymś wyróżniać. Najlepiej ubraniem właśnie. Ale patrzyłam na to jakoś z przymrużeniem oka. Wybaczyłam panu z metra, że do czarnych butów ubrał pomarańczowe skarpetki. I tej dziewczynie, co tak się ubrała, że już nie wiedziałam, czy na pewno jest dziewczyną. Na ulicach naszego prowincjonalnego miasta wciąż jest jeszcze normalnie/nudno (niewłaściwe skreślić).

Jeszcze przed chwilą pamiętałam jaką klamrą zamknąć ten felietonik. Ale… już nie wiem. Bo cóż tu więcej można dodać? Istnieje inny świat. I to nie gdzieś na świecie, ale u nas, w Europie. Po prostu. I już.

Marta Góralczyk

natura, że interesują nas cudze listy i prywatne zapiski).

W gabinecie języka polskiego wisi tablica, ze znanym mi już wcześniej cytatem Asnyka: "Szukajcie prawdy jasnego płomienia, szukajcie nowych nie odkrytych dróg". Myślę, że Internet jest taką nową drogą. A blogi, te współczesne pamiętniki są polem do popisu, rzeźbienia własnego stylu i warsztatu pisarskiego dla wielu młodych, nie boję się tu

użyć słowa, talentów. Ale nie o to chodzi, bym wychwalała tych, na których się skupiłam, pisząc o blogach. Właściwie, to za pośrednictwem tego przykładu, chciałam przekazać innym, by nie oceniali czegoś, czego nie znają. Co jest swego rodzaju innowacją. Mogą się bardzo pomylić.

Nina Popielec

Jako, iż przypomniałem sobie temat często poruszany, postanowiłem poświęcić mu artykuł w tym numerze Curiera. Otóż chciałem podzielić się swoimi wątpliwosciami dotyczącymi wydarzenia w hali targowej w Katowicach, a raczej całej otoczce mu towarzyszącej. Zginęło wtedy 65 osób, a ponad 140 zostało rannych. Doniesienia o tragedii, w miarę jak rozprzestrzeniały się po Polsce, szokowały wszystkich. Jednych w mniejszym, innych w większym stopniu.

Może i zostanę wyzwany od człowieka bez serca, ale zanim to się stanie chcę byście wysłuchali co mam do powiedzenia. Mianowicie chcę przedstawić bulwersującą mnie sprawę hierarchizacji śmierci. Tyczy się to też śmierci 23 górników w kopalni „Halemba”. Oczywiście rozumiem, że, jak każdemu człowiekowi, rodzinie zmarłych trochę grosza się przyda. Jest to jednak, według mnie, chybiony pomysł na wynagrodzenie tej, wielkiej przecież, straty.

Organizowanie zbiórek charytatywnych typu „Wyślij sms'a” powoduje, że śmierć w tłumie, jeśli nie jest postrzegana jako coś bardziej wartościowego lub godnego uwagi, to już na pewno jest bardziej opłacalna. Nie dla nich oczywiście, tylko dla rodzin. Nikt temu nie zaprzeczy. Finansowanie bliskim psychologów, którzy, de facto, są potrzebni, jest po prostu nie fair. Czemu zatem nie podarujemy takich wizyt każdemu kto doświadczył tragedii. Przecież taka strata jest tak samo bolesna dla krewnych osób, które zginęły w tych dwóch miejscach, jak i tych, którzy giną, codziennie przecież, w wypadkach samochodowych. To niesprawiedliwe, że jednym stawia się pomniki i organizuje się zbiórki, gdy innym musi starczać ubezpieczenie, za które, i tak, sami

płacili. Wniosek, który można wyciągnąć z zachowania rządu i innych ludzi? Jeśli troszczysz się o swoją rodzinę, lepiej dla nich by ś zg i ną ł w t ł um i e . Oc zyw i ś c i e przejaskrawiam trochę, jednak naprawdę mnie denerwuje, że ktoś ma moc ustalania, że wiadomości o smierci jednego człowieka nie puszczą nawet w przedpołudniowym wydaniu kuriera, a o masowym grobie mówią przez kilka dni, ogłaszając przy okazji żałobę narodową.

Właśnie. Żałoba. Następny przywilej, który jest coraz bardziej wykorzystywany. Każdą tragedię mamy ostatnio w zwyczaju uczcić minutą ciszy i opuszczonymi do połowy, przez kilka dni, flagami. Śmierć Ani rzeczywiście była straszna, jednak nie widzę powodu by ogłaszać ten stan wyjątkowy. Nikt nawet tego nie zauważył,a już na pewno nie obchodzi to górala, że ino jakos dziewcyno na połnocy se powisila. Zresztą były i na pewno będą, jeszcze bardziej szokujące śmierci. Czy za każdym razem będzie żałoba?

Trzecią i ostatnią kwestią, którą chciałem poruszyć jest zakłamanie stacji telewizyjnych przy takich okazjach. Krew mnie za lewa gdy w idzę , że programów rozrywkowych nie ma, a reklamy owszem (Pomijam fakt, iż nie puszcza się wtedy tych radosnych. a filmy katastroficzne owszem. Żałoba narodowa to nie jest tylko „nieśmianie się”. Mamy doczynienia z innym pojmowaniem „taktu”. Jest takie przysłowie: „W domu wisielca nie mówi się o sznurze.”). Co więcej, zachodzi taka sytuacja, że jest puszczany blok reklamowy, potem pokazywana jest plansza, jak to im jest przykro i potem znów puszczane są reklamy. Otóż prawo stanowi, iż po bloku należy puścić cokolwiek co nią (reklamą) nie jest i można kontynuować. TVP zobowiązała s i ę p r zekazać c zęść wp ływów na odszkodowania. Dam jednak głowę, iż jest to procent bardzo niewielki z całych dochodów z zachwalania proszku do prania.

Nigdy nie patrzcie na wydarzenia od strony ogółu. Gdyż ten widok jest często zamazany i nie pokazuje tego wszystkiego, co mogłoby ugodzić, przede wszystkim, w interesy ludzi na górze.

Błazej Huzarski

Page 9: Curier 06/2007

Bo choć to tylko 975 km od naszego Gorzówka to obyczaje ciut inne. Postanowiłam podglądać Paryżan. Nie, żeby im zoomem do mieszkania zaglądać. Tak po prostu, cywilizowanie przyglądać s i ę . C o w i d z i a ł a m , zapisałam.

Jedzą. Umiłowanie jedzenia (gastro sophia?) poza domem. Na ulicach stoją całe armie krzeseł i stolików. A tak! Właśnie na ulicach, nie w środku. I to najlepiej tak, żeby było przodem do ulicy, by móc o b s e r w o w a ć i n n y c h (czyżbym podglądała tych, co mnie podglądają? Któż więc jest podglądany? ;) ) Taaak… partery kamienic należą do braseryjek i kafejek, będących w stanie pomieścić całe tłumy głodnych Francuzów. I turystów też.

Biegają (w końcu muszą spalać to, co zjedzą ;) ). Np. po parku przy Luwrze, a co! Albo po ogrodach królewskich. Biegają. W dresach (o zgrozo! Po ogrodach królewskich w dresie!), w czym kto chce, co kto ma. W grupach i solo.

Są… cicho! Bo też ciężko w Paryżu spotkać znajomego. Ale kiedy wchodzisz na ogromny peron podziemnej kolejki RER i panuje tam głucha cisza myślisz sobie, że coś tu jest nie tak. Ale to Paryż. Wszystko jest inaczej. W metrze jeden czyta Koran, a drugi gazetę w japońskie krzaczki. I już.

Są… uprzejmi! Odważyłabym się nawet powiedzieć, że szalenie uprzejmi. Otworzenie

czy przytrzymanie sobie drzwi jest na porządku dziennym. Nie tylko między sobą, nie tylko w informacji turystycznej. Przypadkowy przechodzień z uśmiechem wskaże Ci drogę. Utopia? Zdziwieni?

I m ó w i ą p o angielsku. Wbrew ogólnej opinii, że nie potrafią, nie lubią i nie chcą. O nie, z tym problemu nie ma. Jest za to, ze zrozumieniem. Ten ang ie l sk i j es t t ak i… francuski! Więc lepiej dobrze się wsłuchać, zanim zapytasz: „Do you speak English?”

I jakoś nie noszą wąsów i beretów. Noszą za to wszystko inne. Cóż… aby wybić się z szarej masy,

trzeba się czymś wyróżniać. Najlepiej ubraniem właśnie. Ale patrzyłam na to jakoś z przymrużeniem oka. Wybaczyłam panu z metra, że do czarnych butów ubrał pomarańczowe skarpetki. I tej dziewczynie, co tak się ubrała, że już nie wiedziałam, czy na pewno jest dziewczyną. Na ulicach naszego prowincjonalnego miasta wciąż jest jeszcze normalnie/nudno (niewłaściwe skreślić).

Jeszcze przed chwilą pamiętałam jaką klamrą zamknąć ten felietonik. Ale… już nie wiem. Bo cóż tu więcej można dodać? Istnieje inny świat. I to nie gdzieś na świecie, ale u nas, w Europie. Po prostu. I już.

Marta Góralczyk

natura, że interesują nas cudze listy i prywatne zapiski).

W gabinecie języka polskiego wisi tablica, ze znanym mi już wcześniej cytatem Asnyka: "Szukajcie prawdy jasnego płomienia, szukajcie nowych nie odkrytych dróg". Myślę, że Internet jest taką nową drogą. A blogi, te współczesne pamiętniki są polem do popisu, rzeźbienia własnego stylu i warsztatu pisarskiego dla wielu młodych, nie boję się tu

użyć słowa, talentów. Ale nie o to chodzi, bym wychwalała tych, na których się skupiłam, pisząc o blogach. Właściwie, to za pośrednictwem tego przykładu, chciałam przekazać innym, by nie oceniali czegoś, czego nie znają. Co jest swego rodzaju innowacją. Mogą się bardzo pomylić.

Nina Popielec

Jako, iż przypomniałem sobie temat często poruszany, postanowiłem poświęcić mu artykuł w tym numerze Curiera. Otóż chciałem podzielić się swoimi wątpliwosciami dotyczącymi wydarzenia w hali targowej w Katowicach, a raczej całej otoczce mu towarzyszącej. Zginęło wtedy 65 osób, a ponad 140 zostało rannych. Doniesienia o tragedii, w miarę jak rozprzestrzeniały się po Polsce, szokowały wszystkich. Jednych w mniejszym, innych w większym stopniu.

Może i zostanę wyzwany od człowieka bez serca, ale zanim to się stanie chcę byście wysłuchali co mam do powiedzenia. Mianowicie chcę przedstawić bulwersującą mnie sprawę hierarchizacji śmierci. Tyczy się to też śmierci 23 górników w kopalni „Halemba”. Oczywiście rozumiem, że, jak każdemu człowiekowi, rodzinie zmarłych trochę grosza się przyda. Jest to jednak, według mnie, chybiony pomysł na wynagrodzenie tej, wielkiej przecież, straty.

Organizowanie zbiórek charytatywnych typu „Wyślij sms'a” powoduje, że śmierć w tłumie, jeśli nie jest postrzegana jako coś bardziej wartościowego lub godnego uwagi, to już na pewno jest bardziej opłacalna. Nie dla nich oczywiście, tylko dla rodzin. Nikt temu nie zaprzeczy. Finansowanie bliskim psychologów, którzy, de facto, są potrzebni, jest po prostu nie fair. Czemu zatem nie podarujemy takich wizyt każdemu kto doświadczył tragedii. Przecież taka strata jest tak samo bolesna dla krewnych osób, które zginęły w tych dwóch miejscach, jak i tych, którzy giną, codziennie przecież, w wypadkach samochodowych. To niesprawiedliwe, że jednym stawia się pomniki i organizuje się zbiórki, gdy innym musi starczać ubezpieczenie, za które, i tak, sami

płacili. Wniosek, który można wyciągnąć z zachowania rządu i innych ludzi? Jeśli troszczysz się o swoją rodzinę, lepiej dla nich by ś zg i ną ł w t ł um i e . Oc zyw i ś c i e przejaskrawiam trochę, jednak naprawdę mnie denerwuje, że ktoś ma moc ustalania, że wiadomości o smierci jednego człowieka nie puszczą nawet w przedpołudniowym wydaniu kuriera, a o masowym grobie mówią przez kilka dni, ogłaszając przy okazji żałobę narodową.

Właśnie. Żałoba. Następny przywilej, który jest coraz bardziej wykorzystywany. Każdą tragedię mamy ostatnio w zwyczaju uczcić minutą ciszy i opuszczonymi do połowy, przez kilka dni, flagami. Śmierć Ani rzeczywiście była straszna, jednak nie widzę powodu by ogłaszać ten stan wyjątkowy. Nikt nawet tego nie zauważył,a już na pewno nie obchodzi to górala, że ino jakos dziewcyno na połnocy se powisila. Zresztą były i na pewno będą, jeszcze bardziej szokujące śmierci. Czy za każdym razem będzie żałoba?

Trzecią i ostatnią kwestią, którą chciałem poruszyć jest zakłamanie stacji telewizyjnych przy takich okazjach. Krew mnie za lewa gdy w idzę , że programów rozrywkowych nie ma, a reklamy owszem (Pomijam fakt, iż nie puszcza się wtedy tych radosnych. a filmy katastroficzne owszem. Żałoba narodowa to nie jest tylko „nieśmianie się”. Mamy doczynienia z innym pojmowaniem „taktu”. Jest takie przysłowie: „W domu wisielca nie mówi się o sznurze.”). Co więcej, zachodzi taka sytuacja, że jest puszczany blok reklamowy, potem pokazywana jest plansza, jak to im jest przykro i potem znów puszczane są reklamy. Otóż prawo stanowi, iż po bloku należy puścić cokolwiek co nią (reklamą) nie jest i można kontynuować. TVP zobowiązała s i ę p r zekazać c zęść wp ływów na odszkodowania. Dam jednak głowę, iż jest to procent bardzo niewielki z całych dochodów z zachwalania proszku do prania.

Nigdy nie patrzcie na wydarzenia od strony ogółu. Gdyż ten widok jest często zamazany i nie pokazuje tego wszystkiego, co mogłoby ugodzić, przede wszystkim, w interesy ludzi na górze.

Błazej Huzarski

Page 10: Curier 06/2007

Redakcja polecaTa książka to dla większości

czytelników mocno kontrowersyjny opis społeczności homoseksualistów żyjących w czasach PRL-u. Wizja Witkowskiego pełna jest spodlenia, obrzydliwości i seksualnych obsesji. Czytanie tej książki było ciężką próbą mojej tolerancji. Talent narratorski autora pozwala czasem zapomnieć o tym, iż jest to tylko fikcja literacka, a nie poważny reportaż. Okazało się, że mimo w s z y s t k o n i e j e s t e m h o m o f o b e m . A jak jest z tobą?

Chciałabym wam gorąco polecić powieść młodej amerykańskiej pisarki - Alice Sebold „Nostalgia A n i o ł a ” . G ł ó w n ą bohaterką, a za razem n a r r a t o r k ą , j e s t czternastoletnia Susie Salmon, która zostaje zgwałcona i zabita przez „miłego sąsiada” - seryjnego mordercę. Dziewczyna po śmierci trafia do nieba, skąd obserwuje przebieg zdarzeń na ziemi. Susie w swoim niebie bezmiernym może otrzymać wszystko czego zapragnie, oprócz powrotu na ziemię. Choć wszystkie fakty wskazują na śmierć, to mimo tego ojciec ciągle czeka na powrót swojej ukochanej dziewczynki, nocą przesiadując w gościnnym pokoju. Po tym zdarzeniu jej rodzice oddalają się od siebie, każde z nich z ogromną pustką głęboko wrytą w duszy. Z jednej strony próbują udawać przed sobą silnych, nie dopuszczają do myśli możliwości śmierci dziecka, ale tak naprawdę każde z nich nie radzi sobie z tą tragedią, przeżywając ją samotnie. Całe zdarzenie ukrywane jest przed na jm łodszym, c z t e ro l e tn im synem Buckley'em, który nie może pojąć słów „odeszła”. Ciężkie chwile przeżywa również młodsza siostra Lindsey, która pozostaje po tym zdarzeniu pozostawiona sama sobie i musi samotnie stawić czoło dzieciom, które zaczynają wytykać ją w szkole palcami. Bohaterka obserwuje również mordercę, który zręcznie zaciera ślady oraz policję prowadzącą śledztwo. Dziewczyna wiele razy chciałaby pomóc w rozwiązaniu śledztwa, czy też przytulić najbliższych, ale jest to niemożliwe. Czy Susie zdoła uchronić rodzinę przed rozpadem? Książka ta jest jedną z niewielu, które zawładnęły moimi myślami…

Kasia Kuświk

Czy udało wam się kiedyś zapamiętać któryś ze swoich najdziwniejszych snów? Oglądając „Lustrzana maskę” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to właśnie jeden z nich. Główna bohaterką jest nastolatka, która po kłótni z matką budzi się w świecie, który sama wymyśliła i uwieczniła na swoich rysunkach. W świecie, gdzie każdy nosi maskę, mieszkają sfinksy, giganty i stworzenia, którym nie potrafię nadać imienia. Moim zdaniem to świetna pozycja na końcówkę nocy filmowej, gdy sen miesza się z jawą, a fikcja z rzeczywistością.

Pięć opowiadań. Pięć postaci. Niewidoma mała księżniczka, fałszywy egzorcysta, wiejski chłopiec, bezwzględny arystokrata oraz hiena cmentarna. Co ich łączy? To oni wskrzeszą pradawne moce, które mogą odmienić świat. Książkę czyta się z zapartym tchem. Krew leje się strumieniami (co nikomu specjalnie nie przeszkadza), za każdym rogiem czają się słudzy ciemności, a cały świat to ogólnie padół łez i siedlisko wszelkich okropności. „Necrosis” zawiera więc wszystkie przymioty prawdziwej literatury fantasy.

Helena Onichowska

„Dla mnie negacja systemu jest sama w sobie już alternatywą”. Cytat ten pochodzi z Yoghurta, gitarzysty Smaru SW, jednej z tych „zdegenerowanych punkowych kapel”. W dalszej części pisze on, że nie potrzebuje alternatywy w postaci nowego systemu, tylko rządzonego przez dzisiejszych buntowników. Wspominam tutaj o tym, bo chcę napisać o całej nowej fali tzw. „innej” młodzieży 13 i 14-latków pijących tanie wina w parkach, chodzących na koncerty i podskakujących gdzieś z tyłu, rysujących wszędzie wokoło siebie „a w kółeczku”, ubierających się w drogie ubrania najlepszych firm i mówiących o „braku kasy”, ambitnych w szkole, zaś rozpitych na podwórku. Oni wszyscy się przecież w tak wyraźny sposób buntują

przeciwko systemowi (ze sztandarowym hasłem „fuck the system”). Racja, każdy ma swój wiek i dojrzewa, ale kiedyś trzeba dorosnąć, co nie znaczy, że z tego wyrosnąć. Dorosnąć tzn. zastanowić się nad pytaniem czy upijanie się jednym winem (nie mówiąc już o tym, co prawo wspomina na ten temat) pomaga w np. zwalczaniu neofaszyzmu (który dla osób postronnych jest niewidoczny) czy

państwa? Nawiasem mówiąc zakupując alkohol „szkodzisz” państwu płacąc akcyzę, więc, co tu dużo wyjaśniać? Ale dorosnąć to nie tylko zastanowić się, ale także przeanalizować,

że „przecież ja też to robię” i, najważniejsze, zmienić to. Nie podoba Ci się państwo i jego system? Zdefiniuj dlaczego, miej swoje poglądy, znajdź sobie podobnych. Wstąp do grupy anarchistycznej (o tym następnym razem, w miarę możliwości). Nie podoba Ci się obecne państwo, ale schemat i hierarchizacja jest w porządku? Wstąp do partyjnej młodzieżówki np. Młodych Demokratów, PiSowców lub też Młodzieży Wszechpolskiej (ale to na własną odpowiedzialność).

Przed podjęciem jednak jakiejkolwiek decyzji, przemyśl czy na pewno jest tak jak myślisz, a i czy na pewno chcesz tak myśleć. Póżniej jest już trudno wyjść z tego, co zacząłeś.

Ale, możecie mi wierzyć lub nie, czerwone sznurówki (lub nawet całe czerwone trampki) plus plecak kostka z naszywkami plus upijanie się nie równają się walce z systemem. Jeśli coś, cokolwiek, Ci się nie podoba, zmień to. I cytując inną punkową kapelę, legendę, bo Dezertera „jeśli chcesz zmieniać świat, nie zapomnij zacząć od siebie”.

Kuba Markiewicz

PS. Proszę mi wybaczyć, takie już mam poglądy. Pytania? [email protected], z niecierpliwością czekam.

Page 11: Curier 06/2007

Redakcja polecaTa książka to dla większości

czytelników mocno kontrowersyjny opis społeczności homoseksualistów żyjących w czasach PRL-u. Wizja Witkowskiego pełna jest spodlenia, obrzydliwości i seksualnych obsesji. Czytanie tej książki było ciężką próbą mojej tolerancji. Talent narratorski autora pozwala czasem zapomnieć o tym, iż jest to tylko fikcja literacka, a nie poważny reportaż. Okazało się, że mimo w s z y s t k o n i e j e s t e m h o m o f o b e m . A jak jest z tobą?

Chciałabym wam gorąco polecić powieść młodej amerykańskiej pisarki - Alice Sebold „Nostalgia A n i o ł a ” . G ł ó w n ą bohaterką, a za razem n a r r a t o r k ą , j e s t czternastoletnia Susie Salmon, która zostaje zgwałcona i zabita przez „miłego sąsiada” - seryjnego mordercę. Dziewczyna po śmierci trafia do nieba, skąd obserwuje przebieg zdarzeń na ziemi. Susie w swoim niebie bezmiernym może otrzymać wszystko czego zapragnie, oprócz powrotu na ziemię. Choć wszystkie fakty wskazują na śmierć, to mimo tego ojciec ciągle czeka na powrót swojej ukochanej dziewczynki, nocą przesiadując w gościnnym pokoju. Po tym zdarzeniu jej rodzice oddalają się od siebie, każde z nich z ogromną pustką głęboko wrytą w duszy. Z jednej strony próbują udawać przed sobą silnych, nie dopuszczają do myśli możliwości śmierci dziecka, ale tak naprawdę każde z nich nie radzi sobie z tą tragedią, przeżywając ją samotnie. Całe zdarzenie ukrywane jest przed na jm łodszym, c z t e ro l e tn im synem Buckley'em, który nie może pojąć słów „odeszła”. Ciężkie chwile przeżywa również młodsza siostra Lindsey, która pozostaje po tym zdarzeniu pozostawiona sama sobie i musi samotnie stawić czoło dzieciom, które zaczynają wytykać ją w szkole palcami. Bohaterka obserwuje również mordercę, który zręcznie zaciera ślady oraz policję prowadzącą śledztwo. Dziewczyna wiele razy chciałaby pomóc w rozwiązaniu śledztwa, czy też przytulić najbliższych, ale jest to niemożliwe. Czy Susie zdoła uchronić rodzinę przed rozpadem? Książka ta jest jedną z niewielu, które zawładnęły moimi myślami…

Kasia Kuświk

Czy udało wam się kiedyś zapamiętać któryś ze swoich najdziwniejszych snów? Oglądając „Lustrzana maskę” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to właśnie jeden z nich. Główna bohaterką jest nastolatka, która po kłótni z matką budzi się w świecie, który sama wymyśliła i uwieczniła na swoich rysunkach. W świecie, gdzie każdy nosi maskę, mieszkają sfinksy, giganty i stworzenia, którym nie potrafię nadać imienia. Moim zdaniem to świetna pozycja na końcówkę nocy filmowej, gdy sen miesza się z jawą, a fikcja z rzeczywistością.

Pięć opowiadań. Pięć postaci. Niewidoma mała księżniczka, fałszywy egzorcysta, wiejski chłopiec, bezwzględny arystokrata oraz hiena cmentarna. Co ich łączy? To oni wskrzeszą pradawne moce, które mogą odmienić świat. Książkę czyta się z zapartym tchem. Krew leje się strumieniami (co nikomu specjalnie nie przeszkadza), za każdym rogiem czają się słudzy ciemności, a cały świat to ogólnie padół łez i siedlisko wszelkich okropności. „Necrosis” zawiera więc wszystkie przymioty prawdziwej literatury fantasy.

Helena Onichowska

„Dla mnie negacja systemu jest sama w sobie już alternatywą”. Cytat ten pochodzi z Yoghurta, gitarzysty Smaru SW, jednej z tych „zdegenerowanych punkowych kapel”. W dalszej części pisze on, że nie potrzebuje alternatywy w postaci nowego systemu, tylko rządzonego przez dzisiejszych buntowników. Wspominam tutaj o tym, bo chcę napisać o całej nowej fali tzw. „innej” młodzieży 13 i 14-latków pijących tanie wina w parkach, chodzących na koncerty i podskakujących gdzieś z tyłu, rysujących wszędzie wokoło siebie „a w kółeczku”, ubierających się w drogie ubrania najlepszych firm i mówiących o „braku kasy”, ambitnych w szkole, zaś rozpitych na podwórku. Oni wszyscy się przecież w tak wyraźny sposób buntują

przeciwko systemowi (ze sztandarowym hasłem „fuck the system”). Racja, każdy ma swój wiek i dojrzewa, ale kiedyś trzeba dorosnąć, co nie znaczy, że z tego wyrosnąć. Dorosnąć tzn. zastanowić się nad pytaniem czy upijanie się jednym winem (nie mówiąc już o tym, co prawo wspomina na ten temat) pomaga w np. zwalczaniu neofaszyzmu (który dla osób postronnych jest niewidoczny) czy

państwa? Nawiasem mówiąc zakupując alkohol „szkodzisz” państwu płacąc akcyzę, więc, co tu dużo wyjaśniać? Ale dorosnąć to nie tylko zastanowić się, ale także przeanalizować,

że „przecież ja też to robię” i, najważniejsze, zmienić to. Nie podoba Ci się państwo i jego system? Zdefiniuj dlaczego, miej swoje poglądy, znajdź sobie podobnych. Wstąp do grupy anarchistycznej (o tym następnym razem, w miarę możliwości). Nie podoba Ci się obecne państwo, ale schemat i hierarchizacja jest w porządku? Wstąp do partyjnej młodzieżówki np. Młodych Demokratów, PiSowców lub też Młodzieży Wszechpolskiej (ale to na własną odpowiedzialność).

Przed podjęciem jednak jakiejkolwiek decyzji, przemyśl czy na pewno jest tak jak myślisz, a i czy na pewno chcesz tak myśleć. Póżniej jest już trudno wyjść z tego, co zacząłeś.

Ale, możecie mi wierzyć lub nie, czerwone sznurówki (lub nawet całe czerwone trampki) plus plecak kostka z naszywkami plus upijanie się nie równają się walce z systemem. Jeśli coś, cokolwiek, Ci się nie podoba, zmień to. I cytując inną punkową kapelę, legendę, bo Dezertera „jeśli chcesz zmieniać świat, nie zapomnij zacząć od siebie”.

Kuba Markiewicz

PS. Proszę mi wybaczyć, takie już mam poglądy. Pytania? [email protected], z niecierpliwością czekam.

Page 12: Curier 06/2007

redaktor naczelny: Kasia Raginia,redakcja: Agata Bartoszewicz, Natalia Bialobrzeska, Marta Góralczyk, Blazej Huzarski,

Kasia Kuswik, Kuba Markiewicz, Helena Onichowska, Nina Popielec, Kasia Raginia,Ola Tornadowska,

rysunki: Kasia Kaczynska, Kornelia Sobczynska,sklad: Pawel Milota,korekta: Monika Tylman.

Stopka redakcyjna