Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

875
Katarzyna Chmiel-Gugulska SYN GONDORU

Transcript of Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Page 1: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Katarzyna

Chmiel-Gugulska

SYN

GONDORU

Page 2: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Fanfiction - na wstępie

Boromir Żyje!

Agnieszka Szady

Fani czasami piszą opowiadania zmieniające nieco akcję swojej ulubionej książki czy

filmu – na przykład aby uratować postać, która w wersji oryginalnej zginęła. Ale żeby aż

napisać z tego powodu grubą jak cegła powieść? I zrobić to lepiej niż twórca oryginału?

Dokonała tego autorka „Syna Gondoru” – Katarzyna K. Chmiel, znana wśród tolkienistów

jako Kasiopea. Powieść można przeczytać na jej stronie internetowej… choć nie tylko

Fanfiction, czyli literacka twórczość fanów, nie jest w Polsce tak popularna, jak na

Zachodzie: wyjątkiem jest cykl o Harrym Potterze, natomiast powieści J.R.R. Tolkiena nie

znajdują zbyt wielu chętnych do rozwijania przedstawionego w nich świata. Być może

powodem jest to, Że najbardziej zaangażowani fani Tolkiena często są jednocześnie

najbardziej ortodoksyjni i uważają dopisywanie czegokolwiek do pomysłów „Mistrza” za

rzecz niepotrzebną, w skrajnych przypadkach wręcz za profanację. Wśród tych utworów,

które powstały, „Syn Gondoru” jest godzien szczególnej uwagi – zarówno ze względu na

długość (kilkaset stron!), jak i na poziom literacki.

Rzecz jasna, jako fanfik utwór ten jest skierowany dla czytelników, którzy znają

„Władcę pierścieni”. Właściwie wystarczy przeczytać tylko pierwszy tom. Dlaczego?

Akcja „Syna Gondoru” rozpoczyna się niemal dokładnie w miejscu, gdzie kończy się

„Wyprawa” i zaczynają „Dwie wieże”. Z jedną tylko, ale istotną różnicą: Boromir, który

u Tolkiena umiera na rękach Aragorna, przeszyty orkowymi strzałami, u Kasiopei przeżywa i,

ranny, zostaje wzięty do niewoli wraz z Meriadokiem i Pippinem. Dalej już akcja toczy się

dokładnie tak, jak to opisał Tolkien – oczywiście biorąc poprawkę na udział Boromira we

wszystkich wydarzeniach. Z tego też powodu autorka opisuje tylko tę część akcji, która dzieje

się w Isengardzie, Rohanie i Gondorze, losy Froda i Sama pozostawiając w spokoju.

Oczywiście pod „dokładnie tak, jak to opisał Tolkien” mam na myśli zgodność z oryginałem

trasy wędrówki, bitew, sprawy z palantirem i tym podobnych rzeczy. Pozostawiając bez

zmian zasadniczą oś akcji, Kasiopea ubarwia ją mnóstwem smakowitych szczegółów,

budujących psychikę bohaterów oraz pozwalających czytelnikom lepiej się wczuć w

przedstawiany świat.

Powieściowy fanfik kompozycyjnie dzieli się wyraźnie na dwie części. Pierwsza,

obejmująca wydarzenia od niewoli u orków do spotkania Gandalfa i reszty drużyny na

Page 3: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ruinach Isengardu, jest opisywana z punktu widzenia Meriadoka, natomiast w drugiej

widzimy wydarzenia oczami Aragorna lub Pippina (rzecz jasna, mowa cały czas o narracji

trzecioosobowej). Osobiście bardziej przypadła mi do gustu część pierwsza, może dlatego, Że

– jak rzadko kiedy przy lekturze – mogłam się utożsamić z bohaterem (mam tu na myśli

hobbita, bo to on – chcąc nie chcąc – wysuwa się na pierwszy plan).

Niezwykłą siłą prozy Kasiopei jest empatia i psychologiczne pogłębienie postaci, co

nadaje im niezwykłej wiarygodności i namacalnego wręcz realizmu. Oni po prostu ŻYJĄ.

Merry i Pippin, którzy u Tolkiena są przedstawieni tak, Że jedna z zachodnich fanek złośliwie

nazwała ich „nierozróżnialnymi hobbitami z tła” (undistinguishable background hobbits),

tutaj zyskują bardzo wyraziste osobowości: Merry jest refleksyjny, rozsądny i bardzo

zamknięty w sobie, natomiast Pippin to postrzelony narwaniec, momentami irytująco

dziecinny, ale odważny i nie wahający się przed działaniem. Autorka doskonale przedstawia

zarówno poszczególne postaci, jak i relacje między nimi: Meriadokowi jest przykro z powodu

więzi, jaka rodzi się między Boromirem a Pippinem; Boromir z wielkim trudem uczy się

akceptować Aragorna jako przywódcę armii oraz kogoś lepszego i duchowo silniejszego od

siebie, zaś pod koniec powieści jego gondorski giermek jest zazdrosny o hobbickiego

przybłędę, którego łączy z jego panem tak silna przyjaźń. Ciekawie ukazane są pewne zmiany

w zachowaniu Boromira, który pod wpływem towarzystwa Pippina „hobbicieje” do tego

stopnia, Że w chwilach wzburzenia zaczyna używać wykrzyknika „na Lobelię!”, jak również

uczy się słów typu „ufaflunić” (za to Pippin zaczyna wykrzykiwać „na Białe Drzewo!”).

Dodatkowym elementem, który nie tylko wpływa na realizm postaci, ale też stanowi

źródło doskonałego humoru, jest przydanie bohaterom czegoś, o czym naprawdę niewielu

pisarzy fantastyki myśli, mianowicie wspomnień z dzieciństwa. W większości książek,

szczególnie fantasy, dzieciństwo bohatera pojawia się najwyżej w postaci jakichś

drastycznych i traumatycznych wydarzeń („X nigdy nie zapomniał dnia, kiedy najeźdźcy

wyrżnęli w pień całą jego wioskę…”), natomiast bohaterowie przerzucający się tekstami w

stylu „No to opowiedz, za co dostałeś największe lanie w Życiu” są, jak dla mnie, czymś

zupełnie bez precedensu. Oczywiście inny czytelnik może to potraktować jako wadę i

zarzucić, Że przez całe stronice utworu ciągną się kilometrowe dialogi, jednak szczegółowość

opisu była jednym z głównych założeń autorki.

Dialogi w „Synu Gondoru” to w ogóle osobna sprawa: wiele z nich iskrzy się

niepowtarzalnym humorem i zawiera zdania, które zapadają w pamięć na długo:

– Boromirze, dlaczego zabroniłeś Pippinowi zaglądać do swojej szafy w sypialni?

– Ponieważ nikomu poza mną nie wolno naruszać spokoju Świętego Kłębu.

Page 4: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Jak myślicie – zagadnął nagle Tuk – Czy tu wszędzie dookoła pełno jest zasuszonych

szkieletów, jak w Morii?

– Pip, ja cię kiedyś zamorduję, wiesz? – jęknął Merry.

– A co, jeśli tam w kącie ktoś siedzi i cały czas nam się przysłuchuje…

– Pip, do licha, zamknij się! Boromirze, trzaśnij go, błagam, masz bliżej!

– No co? Ja tylko się zastanawiam na głos – odparł Tuk z pretensją (…).

– Peregrinie Tuku, śpij już – jęknął Boromir.

– Przecież śpię! – wymamrotał Pippin. – I Merry też już pewnie śpi. Śpisz, Merry?

– Nie! I bardzo cię proszę, Żebyś mi nie przeszkadzał, bo jestem zajęty.

– A co robisz? – zaciekawił się Tuk.

– Usiłuję nie wyobrażać sobie tych wszystkich szkieletów dookoła!!!

Do moich ulubionych należą sceny, kiedy bohaterowie, jedząc posiłek na dworze w

Rohanie, nabierają się wzajemnie, Że wędzonka w zupie jest zrobiona z trolla, opisy

psikusów, które Aragornowi robili w dzieciństwie jego przybrani elfi bracia, a także scena z

małą rohańską dziewczynką, która wypytuje Boromira, czy jest Żonaty. Bardzo zabawne są

też przemyślenia Meriadoka dotyczące nadawania imion zwierzętom domowym.

Kasiopea świetnie umie stosować zarówno potoczny język (Niech zgadnę: zaczekałeś aż

zaśnie, zatkałeś mu nos i au! Puść! Boromirze, auć, ostrzegam, ja mam nóż!), jak i bardziej

wzniosłe teksty. Niekiedy jednak w trakcie lektury niespodziewanie natrafiałam na

wypowiedzi (np. Gandalfa) brzmiące nieznośnie patetycznie; sztuczne i drewniane. O co

chodzi? Ano, w miejscach, gdzie było to możliwe, autorka z szacunku dla Tolkiena

pozostawiła oryginalne dialogi…

Mocną stroną „Syna Gondoru” jest trzymanie się realiów i umiejętność ich plastycznego

opisywania. Autorka pamięta na przykład o tym, Że zdjęcie kolczugi z rannego w klatkę

piersiową i bark mężczyzny jest operacją trudną, szczególnie kiedy zdejmującymi są hobbici,

z definicji mniejsi i słabsi od właściciela kolczugi. Doskonałe są opisy leśnej siedziby

Drzewca (wręcz czuje się zapach siana, na którym śpią bohaterowie) albo strażnicy w

Isengardzie i znalezionego tam jedzenia. Początek fanfika, gdy bohaterowie znajdują się w

niewoli u orków, budzi autentyczną grozę, podobnie jak nocne zniszczenie Isengardu.

Realizmu dodają opowieści drobne, acz starannie potraktowane szczegóły, takie jak

Żołnierskie sposoby przemycania alkoholu do namiotów czy spostrzeżenia, Że gondorskie

strzemiona są niewygodne dla hobbita.

Page 5: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Utwór Katarzyny K. Chmiel z pewnością spodoba się tym czytelnikom, którzy w fantasy

poszukują plastycznego oddania „średniowiecznych” realiów, a w literaturze –

sympatycznych postaci z wiarygodnie skonstruowaną psychiką.

Jako ciekawostkę można podać, Że „Syn Gondoru” doczekał się publikacji: przyjaciele-

tolkieniści ufundowali autorce w prezencie urodzinowym kilkanaście profesjonalnie

wydrukowanych egzemplarzy (patrz zdjęcia). Oczywiście ze względu na prawa autorskie

książka nigdy nie będzie dostępna w normalnym obrocie, jednak na stronie internetowej jest

ona umieszczona w formie właściwie gotowej do wydrukowania. Autorka planuje wersję

ulepszoną: z własnymi ilustracjami, co, zważywszy na fakt, że jest jedną z najlepszych w

Europie ilustratorek Tolkiena (jej galeria w „Esensji”), brzmi niezwykle zachęcająco.

Page 6: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Część pierwsza

Parth Galen

Page 7: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział I

Parth Galen

- Frodo!!!

- Frodooo!!!

Merry pędził tuż za Pippinem, nawołując rozpaczliwie. Gdzieś w głębi umysłu

ostrzegawczy głos wzywał do opamiętania, przykazywał czekać na Obieżyświata, wołał, że w

ten sposób ściągają na siebie i innych niebezpieczeństwo, ale Merry nie potrafił opanować tej

przedziwnej paniki, jaka nim owładnęła.

Frodo zaginął. Trzeba go znaleźć. Natychmiast. Wszystko od tego zależy.

- Frod!... – Pippinowi zaczynało brakować tchu. Obydwaj hobbici dyszeli ciężko, ale

wciąż biegli dalej, coraz głębiej w las, nie zważając na zdradzieckie korzenie i gałęzie

czepiające się ich płaszczy.

I głos ostrzegawczy się nie mylił.

Niebezpieczeństwo już na nich czyhało.

Zza drzewa wyłonił się ork, blokując drogę. Pojawił się tak niespodziewanie, że przez

mgnienie oka wydawać by się mogło, że to przywidzenie. Przecież przed chwilą nikogo w

tym miejscu nie było. Były tylko zmurszałe pnie drzew i zrudziałe paprocie.

Ale to nie było przywidzenie. Pippin krzyknął i spróbował wyhamować, lecz siła

rozpędu poniosła go dalej, prosto w szponiaste łapska. Ork machnął rękami, próbując

zagarnąć obu hobbitów, ale zdołał jedynie uchwycić Pippina. Merry, mimo zaskoczenia, nie

stracił przytomności umysłu. Zwinnie zanurkował pod ramieniem stwora i dobył miecza.

Uderzył na odlew, mierząc w co popadnie i zupełnie przypadkowo trafił w orkowe udo.

Potwór zasyczał i odruchowo puścił swą ofiarę, zwracając się ku napastnikowi. Cios nie

wyrządził mu zbytniej szkody, jedynie go rozwścieczył.

- Merry, uważaj, za tobą! – wrzasnął Pippin w popłochu.

Meriadok odwrócił się i w tym samym cios pięści mierzący w tył jego głowy trafił go

prosto w twarz. Hobbit runął między liście, wypuszczając z dłoni miecz. Przetoczył się ciężko

po ziemi i dźwignął chwiejnie, potrząsając głową. Ciemny kształt przysłonił światło, Merry

poczuł szarpnięcie - ork poderwał go w górę za kaptur od płaszcza. Ohydny oddech owionął

mu twarz i Merry, odwracając w obrzydzeniu głowę, kopnął na oślep z całej siły. Dotkliwy

ból stopy był znakiem, iż trafił na zbroję. Półprzytomnie potoczył wzrokiem dookoła i ze

zgrozą zorientował się, że nie wpadli na dwóch samotnych orków.

Page 8: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

To była cała banda.

Las, do tej pory tak milczący i uśpiony, ożył nagle - ochrypłe wrzaski rozdarły ciszę.

Zewsząd, z pomiędzy drzew, wysypywały się pokraczne sylwetki, wymachujące

zakrzywionymi ostrzami.

- Za Shire! - rozległ się przenikliwy okrzyk. Ślepia orka rozszerzyły się w zdumieniu,

uchwyt na płaszczu Merry’ego zelżał i zaskoczony hobbit poleciał w dół. Zdołał podnieść się

i odskoczyć w ostatniej chwili. Ork runął ciężko na ziemię i legł nieruchomo. Z pleców

sterczała mu rękojeść hobbickiego mieczyka. Pippin gapił się na nią szeroko otwartymi

oczami.

- Brać ich! - rozległ się ryk.

Merry oprzytomniał. Przemógł się i, stawiając stopę na ciele orka, jednym ruchem

wyrwał miecz. Odskoczył i złapał Pippina za ramię. Rozejrzał się w panice. Byli otoczeni.

- Z..zabiłem go? – wymamrotał Pippin podnosząc na niego zszokowane oczy. Merry nie

zdążył odpowiedzieć. Ze wszystkich stron wyciągały się ku nim czarne łapska. Wrzasnął i

sieknął mieczem, starając się trafić w jak najwięcej. Posypały się przekleństwa. Kątem oka

złowił błysk metalu i zrozumiał, że nie będzie w stanie się obronić. Nie zdąży. Tyle tylko, że

zasłoni sobą Pippina.

Ostrze zawyło, prując powietrze, ale cios nie spadł na jego głowę. Rozległ się śpiewny

jęk metalu trafiającego w metal, po czym ostrze świsnęło jeszcze raz, znacząc liście i ubrania

hobbitów bryzgami czarnej posoki.

- Padnij! - krzyknął Boromir wpadając między orków i biorąc kolejny zamach. Merry

posłuchał natychmiast, pociągając za sobą Pippina. Następny wrzask orka przeszył powietrze

i Merry zaryzykował spojrzenie w górę. Jedynie dwie bestie poważyły się na atak, Boromir

rozprawił się z nimi bez trudu. Widząc to pozostali pierzchli między drzewa, zostawiając za

sobą pięć trupów i otwierając drogę ucieczki. Nie czekając na komendę, Merry poderwał się

na nogi i podniósł Pippina. Bezradnie rozejrzał się za drugim mieczem, pogrzebanym gdzieś

w liściach, ale ponagliło go szarpnięcie za ramię.

- Biegiem! - ryknął Boromir, popychając przed sobą obu hobbitów. Rzucili się do

ucieczki, ale nie zdołali przebiec nawet dwudziestu kroków. Orkowie błyskawicznie odcięli

im drogę. Byli wszędzie, jak okiem sięgnąć. Merry nie widział jeszcze tak licznej bandy,

chyba że w Morii. Ale tam tłumy nieprzyjaciela skrywały ciemności. Tu w świetle dnia

wydawali się przytłaczać i plugawić las samą swą obecnością. Nigdy też nie wydawali się aż

tak straszni. Chwilowy przypływ nadziei i ulgi na widok Boromira, zaczął się rozwiewać

Page 9: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

równie szybko jak się pojawił. Nawet cała Drużyna, wspierana siłami krasnoluda, elfa i ludzi

nie dałaby rady tej bandzie.

A co dopiero ich trzech. Z tego dwóch praktycznie bezużytecznych.

Boromir wyminął hobbitów, ustawiając się między nimi a najbliższymi napastnikami.

Merry zerknął na niego. Wojownik, czujny i spięty, rozglądał się bacznie, usiłując

przewidzieć skąd nastąpi atak. Był zdyszany i zgrzany po długim biegu przez las. Mokre

włosy kleiły mu się do twarzy. Merry poczuł bolesne ukłucie winy, to przez jego głupotę –

jego i Pippina - znaleźli się w takich opałach. Nie dość, że sami za to zapłacą, to jeszcze

wciągnęli w to Boromira.

Czarna fala orków zbliżała się ku nim. Zakrzywione szable i emblematy czerwonego oka

rosły Pippinowi w oczach. Wtem ponad hałas i ochrypłe wrzaski wzbił się potężny i czysty

dźwięk rogu. Merry drgnął zaskoczony.

Jak dotąd dwukrotnie słyszał Róg Gondoru, w Rivendell i w Morii. Za pierwszym razem

obwieszczał on początek wędrówki, za drugim rzucał wrogom wyzwanie. Dziś po raz

pierwszy hobbici byli świadkami wołania o pomoc.

Orkowie zawahali się i zaczęli popatrywać między sobą. Boromir wykorzystał tę chwilę i

zaatakował stojących po lewej. Trzech padło, reszta płochliwie rozstąpiła się przed nim.

Echo rogu wciąż jeszcze niosło się po lesie.

- Merry! Pippin!

Hobbici, nie zwlekając, skoczyli za nim. Boromir przepuścił ich i zamykając odwrót ściął

kolejnego orka, który ośmielił się za nimi podążyć. Pobiegli co tchu przez omszały las i

wypadli na niewielką polankę. Merry w biegu zerknął za siebie i natychmiast zwolnił, łapiąc

za rękaw Pippina. Boromir zostawał z tyłu. Nic dziwnego, musiał co chwila zawracać, by

stawiać czoła pościgowi. Szlak ich ucieczki poznaczony był ciałami wrogów, ale co z tego,

skoro miejsce zabitych natychmiast zajmowali nowi wojownicy.

Boromir obejrzał się przez ramię na hobbitów.

-Uciekajcie!- rozkazał.

Merry właśnie otwierał usta, by odmówić, kiedy wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się

gwałtownie. Koło orków znów się zamykało. Jakimś cudem prześladowcy zdołali ich

wyprzedzić. Pippin bez namysłu skoczył schronić się przy Boromirze i wkrótce cała trójka,

otoczona ze wszystkich stron cofała się, aż natrafiła na pień olbrzymiego dębu. Merry,

naśladując Boromira, stanął w lekkim rozkroku i obronnie uniósł swój, a raczej pippinowy

mieczyk. Serce waliło mu jak oszalałe. Wtem zamarł. Orkowie rozstępowali się dając

przejście nowym przybyszom. Merry nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Wzrostem

Page 10: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

dorównujący Dużym Ludziom, potworni i znakomicie uzbrojeni, emanowali pewnością siebie

typową dla zawodowych żołnierzy. Co było tym bardziej przerażające. Zwykłych orków

trudno było nazwać wojskiem. To były bandy bezmyślnych, budzących litość stworów, które

w walce zdawały się wyłącznie na swą liczebność, zjednoczone jedynie przez wspólną

nienawiść do świata. Ci byli inni. Ich ruchy były pewne, celowe. Byli śmiertelnie

niebezpieczni. I wiedzieli o tym. Wszyscy mieli na tarczach i zbrojach znak Białej Dłoni. Ich

dowódca nosił ten znak wymalowany na twarzy.

Ich dowódca.

Ponad ciałami poległych goblinów hobbit i ork spojrzeli sobie w oczy. Merry zadrżał.

”Jesteście zwierzyną, zabawką” mówiły te potworne ślepia. Nie było w nich lęku ani litości –

tylko dzika radość na widok osaczonego wroga.

- Boromirze.. - jęknął Merry, wciąż nie mogąc oderwać oczu od tamtego. Usłyszał jak

Boromir bierze głęboki wdech. Po raz kolejny poprzez las popłynął głęboki dźwięk rogu.

Oczy potwora zwęziły się na moment, ale kiedy na wezwanie odpowiedziały jedynie echa,

potworną twarz przeciął z wolna jadowity, pełen uciechy uśmiech. Wódz wycelował w

Boromira mieczem i chrapliwym głosem wydał jakąś komendę. Orkowie runęli do ataku.

Boromir skoczył im naprzeciw, robiąc sobie miejsce do walki. Buchnęła dzika wrzawa,

zakłębiło się. Merry nie za wiele z tego wszystkiego pamiętał. Starając się osłaniać Pippina,

trwał u boku Boromira, rąbiąc i tnąc w zapamiętaniu. Dopiero po chwili zorientował się, że

orkowie się wycofują. Gniewny głos dowódcy wzniósł się ponad tumult i posłuszni rozkazom

orkowie ustąpili, ponownie ustawiając się w kole. Kilkanaście ciał leżało na ziemi. Merry

szybkim ruchem otarł pot z czoła i zerknął w bok. Pobladły Pippin wpierał się plecami w

drzewo. Boromir dyszał ciężko i Merry z przerażeniem dostrzegł strumyczki krwi spływające

po jego kaftanie. W poprzek piersi biegło wąskie, lecz długie rozcięcie, podobne widniały na

jego obu przedramionach, ramieniu i udzie.

- Jesteś ranny – wyjąkał.

- To nic - rzucił Boromir, odgarniając włosy z twarzy. Merry potrząsnął głową.

- Oprzyj się o ... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle na widok napinanych łuków. Nim

ktokolwiek zdążył zareagować jęknęła cięciwa i strzała gwizdnęła tuż obok ucha Pippina,

muskając jego włosy i odłupując kawał kory. Hobbit wrzasnął ze strachu. Boromir szybkim

ruchem wepchnął go za siebie i przyciągnął Merry’ego, starając się zasłonić obu hobbitów. O

dziwo, więcej strzałów nie padło. Dowódca orków z rykiem wyrwał łuk nadgorliwemu

żołnierzowi, jednym ciosem powalił go na ziemię i na dokładkę kopnął w twarz. Potem

odwrócił się do pozostałych. Merry nie potrafił zrozumieć co krzyczy, ale z ulgą powitał

Page 11: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

widok odkładanych strzał. Jednak jego radość nie trwała długo. Wódz orków niespiesznie

odłożył miecz i przełożył zarekwirowany łuk do lewej ręki. Stanął naprzeciw drzewa, blisko,

bo jakieś sześć metrów od nich, i z potwornym uśmiechem starannie nałożył strzałę, dbając o

to, by osaczeni widzieli dokładnie każdy jego ruch. Merry, wciśnięty za Boromira, rzucił

miecz i złapał Pippina ze rękę, a palce drugiej dłoni kurczowo zacisnął na złotym pasie

wojownika z Gondoru.

Czas zwolnił swój bieg. Potwór niespiesznie uniósł łuk. Wymierzył starannie.

Zrobiło się bardzo cicho.

Zaśpiewała cięciwa i niemal natychmiast rozległ się krzyk bólu.

Siła uderzenia pchnęła Boromira na drzewo. Merry uwięziony za nim odczuł ten impet

strzału całym sobą i krzyknął mimo woli. Orkowie wrzasnęli triumfalnie. Merry ze zgrozą

spojrzał w górę, na czarnopióre drzewce tkwiące tuż pod obojczykiem Boromira.

Mierzył w serce - przemknęło mu przez myśl.

Dłoń Gondorczyka wczepiła się w jego ramię, szukając podparcia. Merry musiał użyć

wszystkich sił, by podtrzymać osuwającego się przyjaciela. Hobbici wymienili przerażone

spojrzenia.

- Nie... - jęknął Pippin. Jego głos utonął w nagłej wrzawie. Orkowie zachęceni widokiem

osłabionego przeciwnika ochoczo przypuścili szturm. Boromir stłumił jęk, ze świstem

wciągnął powietrze i odepchnął się od drzewa. Orkowie się tego nie spodziewali. Żaden z

hobbitów zresztą też nie. Merry w osłupieniu patrzył, jak Boromir, nie zważając na strzałę, z

dzikim okrzykiem rzuca się do walki, ścinając wstrętne łby, odrąbując szponiaste łapy. W

swym zapamiętaniu powalił nawet kilku z tych olbrzymich orków. Można rzec, że wręcz

przybyło mu sił. Merry nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś tak walczył. Boromir był jak

nawiedzony. Jakby bił się nie tyle o własne życie, ile o duszę.

Orkowie znowu zaczęli się cofać. Boromir zrobił krok wstecz, ku drzewu, gdy znowu

zaśpiewały łuki. Gondorczyk zachwiał się i ze zduszonym jękiem osunął na kolano.

Czarnopióra strzała utkwiła w jego prawym ramieniu. Druga w przelocie skaleczyła go w

udo. Mimo to nie wypuścił miecza. Merry poczuł nagle , jak ogarnia go płomienna i dzika

nienawiść. I wściekłość.

- Shire!!!

Kątem oka ujrzał jak Pippin schyla się i wyrywa długi sztylet zza pasa martwego orka.

Idąc za jego przykładem porwał z ziemi swój miecz i w dwóch susach znalazł się Boromirze.

W ostatniej chwili, by sparować cios mierzący w kark człowieka. Zrobił to kompletnie

odruchowo i bez zastanowienia, płynąc na fali emocji i o mało sam przy tym nie postradał

Page 12: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

głowy. Grunt, że zastawił Boromira, a ostrze orkowej szabli ześlizgnęło się po mieczu o

milimetry mijając jego własną szyję. Gdyby Merry był odrobinę bardziej doświadczony

dostrzegłby zapewne, że ostrze wymierzone w Boromira ustawione było płazem, ale w

obecnym stanie daleko mu było do jakichkolwiek przytomnych obserwacji. Nacierający

zachwiał się, tracąc równowagę i w tej samej chwili śmignął miecz Boromira. Ork nadział się

na ostrze, zakwiczał i runął na ziemię.

Boromir z trudem wyrwał miecz i spróbował się podnieść, opierając ostrze o ziemię. Ale

siły go opuszczały i mimo pomocy obu hobbitów zatoczył się i ponownie opadł na kolano.

Orkowie zacieśnili krąg, przepuszczając jedynie swego wodza. Ogromny potwór szedł ku

osaczonym pewnym krokiem dzierżąc miecz w dłoni. Boromir uniósł głowę i spojrzał

najpierw na Pippina, potem na Merry’ego. Hobbit aż się zachłysnął widząc to udręczone,

półprzytomne spojrzenie.

-Wybaczcie mi -wyszeptał Boromir i Merry w osłupieniu otworzył usta.

- To my powin... - zaczął i w tej właśnie chwili na jego karku zacisnęła się ogromna dłoń.

Poderwało go w górę. Próbował jeszcze dziabnąć mieczykiem za siebie, ale na próżno.

Pochwyciły go silne dłonie. Miecz wypadł z boleśnie wykręconej ręki. Nim uderzenie w

skroń odebrało mu przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć jak inny ork podnosi wierzgającego

Pippina, a dowódca wybija kopniakiem miecz Boromira i przewraca bezbronnego

Gondorczyka na ziemię. Potem wszystko zasłonili kłębiący się orkowie i w eksplozji bólu

świat Merry’ego spowiła litościwa ciemność.

*

To nie był sen.

Łupiący ból skroni, więzy wpijające się w nadgarstki i chrapliwe głosy orków z każdą

chwilą stawały się coraz bardziej realne. Jeszcze przez moment Merry balansował na granicy

jawy i snu, nie mogąc i nie chcąc się obudzić. Wrzaski przybrały na sile, gdzieś blisko rozległ

się zgrzyt metalu i nagle, w raptownym olśnieniu, powróciły wspomnienia wydarzeń, jakie

rozegrały się na leśnej polanie.

Pippin! Boromir!

Merry otworzył oczy, podrywając się gwałtownie. Dzięki temu przekonał się, że nie

tylko ręce ma związane, ale i nogi. Solidne rzemienie opasywały jego kostki i kolana.

Oślepiony światłem zamrugał bezradnie i wykręcił głowę usiłując się rozejrzeć.

- Merry, psst! Tu jestem, nie ruszaj się – rozległ się szept z lewej strony i Merry ku swej

nieopisanej uldze ujrzał Pippina, leżącego nieopodal. Podobnie jak on był związany, ale

wyglądało na to, że nie doznał żadnego większego uszczerbku.

Page 13: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Co się dzieje?- szepnął, ryzykując spojrzenie w bok.

Miał przed sobą plecy kilku orków siedzących na ziemi, reszta - istny tłum - stała nieco

dalej, wykrzykując i gestykulując gwałtownie. W centrum zamieszania znajdowali się ci

potworni, wielcy orkowie ze znakami Białej Ręki.

- Kłócą się- odparł Pippin - Nie wiem dokładnie o co, ale trwa to już od dłuższej chwili.

- Co z Boromirem?- spytał Merry, na próżno wypatrując przyjaciela między orkami.

- Zawlekli go na drugą stronę polany. Oni... - Pippin urwał raptownie i Merry zwrócił ku

niemu przerażony i pytający wzrok. Pippin wziął głębszy oddech, usiłując się uspokoić. - Oni

wyciągnęli te strzały. Wycięli je. Zrobili sobie zabawę. Przygnietli go do ziemi, ich dowódca

wziął nóż i .. i.. – w głosie Pippina nieoczekiwanie zabrzmiała żarliwa nienawiść - wszystko

widziałem. I słyszałem... dopóki Boromir nie stracił przytomności, dopiero wtedy przestali się

śmiać i..

- Zabili go?- przerwał mu Merry ze zgrozą.

- Chyba nie. Myślę, że żyje, bo go związali, a potem –

- Mały pokurcz się obudził!- rozległ się szyderczy głos i nad Merrym pochyliła się jakaś

postać. - I jaki rozmowny od razu. To dobrze. Wielkie Oko się ucieszy, bo już dawna pragnie

porozmawiać z niziołkami.

Ogromna dłoń zacisnęła się na jego włosach i podniosła go w górę. Merry syknął i

przymrużył oczy, bo jego twarz znalazła się na wysokości twarzy kucającego przy nim orka.

Hobbit mógł z bliska przyjrzeć się żółtawym ślepiom, płaskim nozdrzom i potwornym

zębiskom. Skrzywił się z odrazy, ale nie mógł odwrócić głowy, unieruchomiony w bolesnym

uchwycie. Ork zarechotał, a Merry skrzywił się jeszcze bardziej. Oddech orka cuchnął tak, że

aż się robiło niedobrze.

-Wstawaj, pokrako. Czeka cię spacer.

Rzemienie krępujące mu nogi zostały zdjęte. Dłoń wczepiona w jego włosy pociągnęła

go w górę i hobbit rozpaczliwie poszukał oparcia dla stóp, żeby złagodzić ból. Zakręciło mu

się w głowie, ale zdołał utrzymać równowagę. Od bólu głowy miał mdłości, ale poza tym był

cały.

- Dajcie ich do środka. Ugluk chce ich widzieć – polecił jakiś chrapliwy głos. Merry

obejrzał się i ujrzał jednego z tych... potworów. Musiał zadrzeć głowę, żeby na niego

spojrzeć. Ork nie ustępował wzrostem Dużym Ludziom. Merry nie miał jednak czasu, by się

przyglądać, pchnięty brutalnie w plecy. Zaskoczony zatoczył się i wpadł na innego orka,

zarabiając w ten sposób bolesnego kopniaka.

- Patrz, gdzie leziesz, pokrako! Jazda!

Page 14: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Szturchany i popychany poszedł we wskazanym kierunku, starając się iść tak szybko jak

tylko mógł. Ku jego rozpaczy kilkunastu orków znalazło się między nim a Pippinem i w tym

zamęcie stracił swego towarzysza z oczu.

Ten z Białą Ręką na pancerzu szedł przodem, a orkowie rozstępowali się przed nim.

Jeńcom nie szczędzono kpin i gróźb. Co chwila też ktoś Merry’ego popychał i poszturchiwał.

Tak doszli do najciaśniejszego kręgu orków. Pośrodku stał pokraczny stwór w hełmie i

kolczudze. Jego długie, sękate łapska sięgały niemal do ziemi, twarz kojarzyła się raczej ze

zwierzęciem niż istotą rozumną. Orkowie rozstąpili się, Merry, popychany, dotarł do

pierwszego rzędu i zatrzymał się posłusznie, czując pociągnięcie za kaptur płaszcza. Dopiero

wtedy zdołał ogarnąć wzrokiem całą scenę. Olbrzymi dowódca orków powoli podniósł się z

klęczek. W dłoni trzymał manierkę. Serce Merry’ego zatłukło się gwałtownie - u stóp orka

leżał Boromir, kaszląc i krztusząc się. Orkowie zaśmiewali się, wytykając człowieka palcami.

Hobbit z głuchym okrzykiem rzucił się ku rannemu, zdołał jednak zrobić tylko jeden

krok, kiedy szarpnięcie za kaptur pociągnęło go z powrotem do tyłu, niemal pozbawiając

tchu. Merry sięgnął do gardła, by poluzować zaciskający się materiał i, nie próbując się już

wyrywać, z rozpaczą spojrzał na Boromira. Wojownik z Gondoru leżał na plecach,

nienaturalnie wygięty w łuk, jego kaftan był cały poplamiony krwią, udo i pierś przewiązane

miał brudną szmatą, udającą prowizoryczny opatrunek. Gondorczyk zakasłał jeszcze raz i

spróbował przekręcić się na bok. Dopiero teraz Merry dostrzegł, że jeniec leży na związanych

za plecami rękach – stąd ta dziwna pozycja.

- Co my tu mamy? Dwa małe szczury w prezencie dla Białej Ręki - dowódca orków

postąpił w stronę Merry’ego, a hobbit tym razem zrobił instynktowny krok wstecz, wpadając

plecami na stojącego za nim goblina.

- Ugluk! - rozległo się groźne warknięcie i dowódca odwrócił się od hobbita, by spojrzeć

na pokracznego orka w kolczudze. – Nie takie były rozkazy! Niziołki mają być niezwłocznie

przekazane Nazgulowi, a tark... –

-M o j e rozkazy były jasne – przerwał mu dowódca nazwany Uglukiem.- Mam

więźniów dostarczyć do Isengardu. Żywych. I zrobię to, na Białą Rękę, choćbym miał wam

wszystkim te durne łby pościnać!

- Kto rządzi? Saruman czy Wielkie Oko?- zasyczał pokraczny - Mamy natychmiast

wracać do Lugburza! Nie ma co zwlekać, tu niebezpieczna okolica, roi się od zbójów i

Słomianych łbów.

Ugluk roześmiał się pogardliwie.

Page 15: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wracajcie więc czym prędzej, tchórzliwe świntuchy. Odważni jesteście tylko w swoim

chlewie. Gdyby nie my, ucieklibyście z pola! To my – Uruk-hai, jesteśmy orki bojowe, my

pokonaliśmy wojownika, my wzięliśmy jeńców. My, sługi Sarumana Mądrego, Białej Ręki,

która nas karmi ludzkim mięsem. Z Isengardu przybyliśmy i do Isengardu wrócimy, drogą,

którą ja, Ugluk, wybiorę!

- Za wiele mówisz, Ugluk – zadrwił pokraczny – Wątpię, czy to się spodoba w

Lugburzu. Możliwe, że ktoś tam zechce ulżyć twoim ramionom i zdejmie z nich zbyt nadętą

głowę. Niziołki są dla Wielkiego Oka. Z tym tutaj – ork wskazał na Boromira - możecie się

rozprawić wedle woli, Lugburz go nie potrzebuje. Weźcie go sobie na mięso – to mówiąc

podszedł do leżącego na ziemi człowieka i dla zaakcentowania swych słów kopnął go w

krzyż. Merry bezsilnie zacisnął zęby.

- Rozkaz był brać i ludzi i niziołki. Odsuń się, Grisznak. Czas ucieka, a Isengard czeka.

- Jak chcesz przejść przez kraj koniarzy? Jeńcy będą opóźniać marsz! Pokurczy można w

ostateczności ponieść, ale ten jest za ciężki, ścierwo, morderca orków arh dublug ishi lunurz –

Grisznak gniewnie przeszedł na własną mowę, zamierzając się do ponownego kopniaka. Pod

wpływem nieoczekiwanego pchnięcia w pierś zatoczył się do tyłu.

- Już ja go zmuszę do biegu, moja w tym głowa. – zawarczał Ugluk, stając nad

człowiekiem, a Merry odetchnął z ulgą widząc, że kopniak nie został wymierzony. Z tłumu

wysunęli się inni Uruk-hai, ustawiając się za swym wodzem. Grisznak zawarczał wściekle.

- Pożałujesz, Ugluk. Doniosę o wszystkim Nazgulowi, zobaczymy... –

Nie zdołał dokończyć zdania, zakrzywione ostrze śmignęło w powietrzu. Grisznak w

niepojęty sposób zdołał się jednak uchylić i cios przeznaczony dla niego ściął głowę

stojącemu za nim orkowi. Zakotłowało się, posypały się wrzaski i przekleństwa.

- Pilnuj jeńców!- ryknął Ugluk i Merry znalazł się nagle przy Boromirze i Pippinie,

wewnątrz kręgu Uruk-hai.

- Merry, Pippin – jęknął Boromir, próbując się podnieść.

- Nic nam nie jest - pospieszył z zapewnieniem Pippin. Obaj hobbici podparli człowieka,

pomagając mu usiąść. Boromir przygryzł wargę, usiłując powstrzymać jęk bólu. Merry

ostrożnie odgarnął mu przylepione do twarzy włosy.

- Wytrzymaj, dobrze? Dopóki nie nadciągnie pomoc. Obieżyświat nas nie zostawi,

zobaczysz wszystko będzie dobrze - sam chciałby wierzyć we własne słowa.

Boromir zamknął oczy i potrząsnął głową. Nim Merry zdołał dowiedzieć się o co mu

chodzi, zapadła cisza i orkowie wokół nich rozstąpili się, odsłaniając zbliżającego się Ugluka.

Potyczka skończyła się równie nagle jak się zaczęła - banda Grisznaka rozpierzchła się przed

Page 16: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Uruk-hai. Dowódca oblizał zakrwawione ostrze szabli i schował broń. Po czym przymrużył

oczy, szacując jeńców wzrokiem.

- Grisznak miał rację - odezwał się jakiś Uruk-hai za jego plecami - Tark nie wytrzyma

naszego tempa, spójrz na niego! Nie będzie w stanie iść!

- To trzeba było myśleć, jak strzelasz! Kazałem celować w ręce! W ręce! Nie w nogi,

durniu! – ryknął Ugluk i zamierzył się do ciosu. Ork pospiesznie zrejterował.

- Jak go ładnie popro,imy to pójdzie – Ugluk na powrót zwrócił się ku jeńcom, a jego

usta rozciągnęły się w obleśnym uśmiechu. Schylił się, wyciągając rękę. Obaj hobbici, jakby

na komendę, jednomyślnie zasłonili sobą Boromira. Uruk-hai na moment zamarł zaskoczony,

a potem zaniósł się szyderczym śmiechem.

- Co za wzruszający widok, dwa szczurze wyskrobki pilnujące psa - oświadczył

rozbawiony. Jego podwładni przyłączyli się do wybuchu wesołości. Merry i Pippin, nie

zważając na kpiny orków i słabe protesty Boromira, który nakazywał się im odsunąć, dumnie

unieśli głowy, mierząc Ugluka wyzywającym spojrzeniem.

- Dość tego dobrego - warknął nagle Uruk-hai, poważniejąc - Z drogi, pokurcze.

Na jego znak dwaj orkowie brutalnie oderwali hobbitów od człowieka. Boromir

pozbawiony podparcia osunął się z powrotem na bok. Spróbował podeprzeć się łokciem, ale

zraniona ręka zawiodła go, legł więc na powrót na ziemi.

Merry patrzył bezsilnie, jak Ugluk chwyta człowieka za włosy i, wprawnym ruchem

okręcając je sobie wokół dłoni, podciąga go do góry, jak sięga do pasa po manierkę i

otwierając korek zębami, przemocą wlewa coś do gardła jeńca. Boromir zakrztusił się, ale

wypił kilka łyków, zamykając oczy.

Ugluk puścił go i wstał. Boromir znów osunął się na bok.

- Teraz wy.

Merry próbował się wyrwać, ale na próżno. Napój był przedziwnym, piekącym

wywarem. Ale o dziwo jeden łyk wystarczył, by hobbit poczuł krzepiące ciepło i

zdumiewający przypływ sił.

Obok kasłał Pippin.

Ugluk odwrócił się do Boromira.

- Wstawaj.

Przez moment wszyscy przyglądali się jak człowiek nieporadnie usiłuje się podnieść,

próbując oszczędzać jednocześnie poranione ramiona i skaleczoną nogę. Ugluk warknął

zniecierpliwiony i chwytając jeńca za gardło, postawił go na nogi. Zamiast jednak Boromira

puścić doń przybliżył swą wstrętną twarz.

Page 17: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Żadnych sztuczek. I nie myśl, że ci darowałem moich zabitych chłopców. Nie mamy

teraz czasu, żeby się z tobą rozprawić jak należy. Ale wiedz, że zapłacisz mi za każdego. Za

każdego, słyszysz? – Ugluk potrząsnął nim potężnie. - Z nawiązką. Kiedy już Biała Ręka z

tobą skończy, ja się za ciebie wezmę. Wtedy poznasz co znaczy prawdziwy ból. A

tymczasem, masz być grzeczny, żołnierzyku. Bo jeśli mnie zdenerwujesz, rozkaz nie rozkaz,

zatłukę cię, rozumiesz? - To mówiąc ork potrząsnął nim jeszcze raz i puścił go. – Rozumiesz

Zatłukę! -powtórzył.

Boromir uniósł dumnie głowę, nabrał tchu i.. splunął orkowi prosto w twarz. Merry, nie

wierząc własnym oczom, podobnie jak Ugluk zamarł na mgnienie oka kompletnie osłupiały.

Cisza nie trwała długo. Uruk-hai ryknął straszliwie i jednym ciosem w twarz powalił

człowieka na ziemię. Warcząc coś w niezrozumiałym dla hobbitów języku wyrwał bicz z rąk

najbliższego orka i zamierzył się wściekle. Boromir skulił się na ziemi, odwracając twarz.

Rzemień świsnął raz, drugi i trzeci. Dopiero wtedy Ugluk oprzytomniał i zorientował się, że

marnuje tylko czas – Boromir miał na sobie gruby kaftan, kolczugę i płaszcz, stanowiące

razem znakomitą ochronę przed batem. Przerwał więc i z namysłem owinął rzemień wokół

dłoni.

- To był błąd, żołnierzyku – oznajmił spokojniejszym tonem. - Duży błąd.

To mówiąc odwrócił się z szybkością węża i chlasnął batem Pippina. Merry i Boromir

krzyknęli jednocześnie. Orkowie odskoczyli na boki, uciekając przed rzemieniem. Ugluk

uderzył ponownie i Pippin z krzykiem upadł na ziemię.

- Przestań! - ryknął Boromir – Nie bij go!

Rozpaczliwym rzutem przekręcił się na bok i dźwignął się na kolana, by wstać. Ugluk

zignorował go i dalej smagał wijącego się hobbita po łydkach i osłaniających głowę

przedramionach. Inny ork trzymał wyrywającego się i krzyczącego Meriadoka.

- Przestań! On w niczym nie zawinił! Zrobię co każesz, tylko przestań!

Ugluk machnął biczem raz jeszcze i odwrócił się powoli.

- Powiedz to jeszcze raz.

- Zrobię, co mi każesz - powtórzył Boromir z wysiłkiem.

Ugluk podszedł do niego, stanęli twarzą w twarz. Merry zamarł, wstrzymując oddech.

- Na kolana - warknął Uruk-hai.

- Nie! – Merry drgnął słysząc głos Pippina, mocny i wyzywający na przekór srogiemu

biciu. - Nie rób tego! Zabraniam ci! Nie słuchaj go, nie..

Boromir nie zwrócił uwagi na to wołanie, jak marionetka ugiął kolana i ciężko osunął się

na ziemię przed orkiem. Merry odwrócił głowę nie mogąc znieść tego widoku.

Page 18: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak lepiej – wycedził Ugluk. – To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Za to co

zrobiłeś ukarzę cię dodatkowo w Isengardzie. Co się odwlecze to nie uciecze. Tymczasem

wiesz już co się stanie, jeśli zrobisz jakieś następne głupstwo? Wiesz, że za każdy twój błąd

zapłaci któryś z nich?

Boromir tępo pokiwał głową.

- Doskonale!- Ugluk odwrócił się od niego. – W drogę! Więźniów rozdzielić. Na

każdego niziołka przypada dwóch strażników. Na tarka czterech. Batów używajcie tylko do

poganiania. Od tej pory więźniom nie wolno rozmawiać. Snaga, poprowadzisz czoło

pochodu, ja zamknę tyły. Ruszać się! Słońce zachodzi!

Nie minęła chwila, a Merry stracił z oczu Pippina, dwaj orkowie pociągnęli go wstecz.

Zdążył tylko dojrzeć jak jeden z Uruk-hai podchodzi do klęczącego wciąż Boromira i zakłada

mu na szyję postronek.

Dlaczego to zrobiłeś? Mógł cię zabić. Tu cud, że tego nie zrobił. Co chciałeś osiągnąć?

Ja już chyba nigdy nie zrozumiem Ludzi..

Ork szarpnięciem za sznur podniósł Boromira na nogi i pociągnął go za sobą. Potem

widok zasłonili Merry’emu tłoczący się w szeregu Uruk-hai. Ugluk wykrzyczał komendę i

cały oddział ruszył truchtem ku stepom Rohanu.

*

Merry niewiele zapamiętał z tej drogi. Wszystkie wspomnienia zlały się w jeden

koszmar. Tupot okutych żelazem orkowych stóp, chrapliwe komendy, świst bata. Straszliwe

zmęczenie, rwący się oddech i przeraźliwy strach. O siebie – że nie da rady, nie wytrzyma ani

chwili dłużej, o Pippina, którego tylko raz, w czasie zamieszania podczas schodzenia z

urwiska, zdołał wypatrzyć w tłumie. I przede wszystkim o Boromira, który mimo orkowego

napoju i własnej determinacji, słabł coraz wyraźniej z każdą chwilą.

Początkowo człowiek trzymał tempo. Z trudem, ale trzymał. Merry, którego od czasu do

czasu orkowie nieśli, spoglądał ponad ich ramionami i widział Gondorczyka przed sobą.

Boromir utykał, ale jakimś cudem nadążał za swoimi strażnikami. Lecz w miarę jak mijały

mile, a Ugluk nie robił przerwy, Boromir zaczął zakłócać rytm kolumny i zostawać w tyle. Na

rozkaz dowódcy najsilniejsi orkowie niechętnie spróbowali go kolejno ponieść na krótkich

odcinkach. Nie dawali jednak rady, rosły Gondorczyk, do tego w kolczudze, był zbyt ciężki.

Orkowie musieli zmieniać się co chwila i te zmiany jeszcze bardziej rozbijały rytm marszu.

Wkrótce więc Boromir znowu został zmuszony do biegu o własnych siłach. Orkowie

poganiali go bezlitośnie, a za każdy krótki postój, wymuszony upadkiem, obrywał razy i

kopniaki. Przy trzecim upadku, kiedy to w powstałym chaosie jedni orkowie hamowali a inni

Page 19: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przeskakiwali nad leżącym i w efekcie wszyscy klnąc wpadali na siebie, rozwścieczony

Ugluk zmienił ustawienie kolumny i przeniósł Boromira na tyły oddziału, tak by człowiek,

padając, za każdym razem nie rozbijał szyku. Merry, który w ten sposób stracił przyjaciela z

oczu, modlił się w duchu, by Boromir wytrzymał. I choć w ten sposób orkowie istotnie

uniknęli zamętu w środku oddziału, nadal musieli się co jakiś czas zatrzymywać, tym razem,

by poczekać aż dowódca pozbiera jeńca z ziemi i dogoni kolumnę. Przy każdej takiej okazji

Merry umierał ze strachu, że tym razem Uglukowi puszczą nerwy i zabije więźnia,

pozbywając się kłopotu.

Zapadła noc i hobbit widział jedynie odblaski księżyca na orkowych hełmach. W

spowijających świat ciemnościach wszystko stało się nierealne, jak zły sen. Merry miał

wrażenie, że biegną tak bez końca. Podrygując na plecach orka, hobbit zaczął przymykać

oczy, nie zważając na ból wyłamywanych rąk i pazury wpijające mu się w przedramiona,

kiedy soczyste przekleństwa znów wyrwały go z drzemki. Orkowie zatrzymywali się

gwałtownie. Z tyłu któryś coś wykrzykiwał i Merry z lękiem rozpoznał głos Ugluka.

Boromir. Znowu...

W tej samej chwili trzymający go ork zluzował chwyt i zrzucił hobbita na ziemię.

Zaskoczony Merry upadł ciężko na bok i skulił się w ciemności otoczony przez las orkowych

nóg. Chwilę trwało nim dotarło do niego, że tym razem to planowy postój. Ktoś schylił się po

niego i powlókł go poprzez ciemność, by wreszcie rzucić na ziemię pod jakieś drzewo. Merry

usiadł ostrożnie opierając się o pień i spróbował wypatrzyć coś dookoła, ale widział jedynie

zarysy swych strażników, którzy rozsiedli się na ziemi. Przez chwilę zastanawiał się czy nie

zawołać głośno Pippina, ale mimo że rozpaczliwie pragnął usłyszeć jakiś przyjazny głos,

postanowił milczeć. Sam zniósłby kopniaka czy baty, ale nie chciał narażać towarzysza

niedoli. Samotny i nieszczęśliwy skulił się pod drzewem i zamknął oczy. Zmęczenie dało o

sobie znać i mimo strachu, głodu i zimna zasnął niemal natychmiast. Wydawało mu się, że

drzemał jedynie kilka minut, kiedy orkowie zaczęli wstawać. Potrząśnięto nim brutalnie i

Merry pospiesznie dźwignął się na nogi, by uniknąć kary za opieszałość. Ugluk wykrzyczał

rozkaz i koszmar zaczął się od nowa. Merry biegł i biegł. Strażnicy popychali go nieustannie,

ciągnąc za powróz, którym miał skrępowane nadgarstki. Praktycznie go wlekli, bo Merry,

mimo najszczerszych wysiłków nie mógł dotrzymać im kroku. Orkowie poruszali się

miarowym, ciężkim truchtem, ale dla Merry’ego oznaczało to szybki bieg, bowiem na każdy

krok Uruk-hai przypadały dwa kroki hobbita. W dodatku co chwila o coś się potykał w tych

przeklętych ciemnościach, boleśnie urażając stopy. Pot kapał mu z czoła i kleił koszulę do

pleców. Zamieszanie na tyłach kolumny powitał z ulgą i natychmiast zganił się za to.

Page 20: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Przymusowy postój oznaczał bowiem, że Boromir znów ma kłopoty. A może to Pippin? Z

niepokojem wsłuchał się w głosy orków i po chwili zdołał wyłowić pomstowania na

człowieka i coraz liczniejsze głosy żądające, by się go pozbyć. Świsnął bat i Merry skulił się

instynktownie. Głosy umilkły i po chwili oddział ruszył dalej. Nie zdołali ujść kilkunastu

kroków, kiedy znowu zapanował chaos. Tym razem to Merry potknął się i runął na ziemię.

Jakiś ork z rozpędu nadepnął na niego podkutym butem i hobbit krzyknął z bólu. Orkowie

zaczęli kląć, Merry oberwał karnego kopniaka w plecy, odruchowo osłonił głowę rękami, ale

więcej ciosów nie spadło. Silne ręce chwyciły go i uniosły w górę i znów zawisł na plecach

orka, z twarzą wciśniętą w kark spoconego i śmierdzącego stwora. Ruszyli. Godziny zlały się

w jeden koszmarny sen..

Z odrętwienia wyrwało go uderzenie o ziemię. Dookoła wciąż było czarno, pod palcami

czuł trawę, a nie liście. Przetarł twarz dłońmi i usiadł ostrożnie. Tuż koło niego stał jeden ze

strażników, gdzieś z tyłu dobiegały przytłumione głosy rozmów. Nadstawił ucha, ale

rozproszył go odgłos ciężkich kroków.

Z ciemności wyłonił się jakiś kształt, Merry uniósł głowę i wytężając wzrok wyłowił

białą plamę w kształcie dłoni, widniejącą między świecącymi ślepiami.

Ugluk.

Dowódca Uruk-hai schylił się i, chwytając hobbita za kark, bez słowa powlókł go za

sobą. Merry tłumiąc przerażenie, przebierał nogami, starając się za nim nadążyć. Wtem Ugluk

pchnął go silnie i hobbit, tracąc równowagę, poleciał przed siebie w ciemność, by zderzyć się

ciężko z kimś siedzącym na ziemi. Rozległ się jęk i Merry rozpoznał znajomy głos.

- Boromir?- szepnął, odsuwając się nieporadnie. Jego dłonie przesunęły się po kaftanie

Gondorczyka, wzdłuż wykręconych do tyłu rąk. Więzy były tak zaciśnięte, że nie było szans

na poluzowanie ich, choćby nie wiadomo jak próbował.

Coś uderzyło go w plecy i upadło na ziemię.

- No szczurze, nakarm swojego psa! - rozległ się rozkaz i Merry, ostrożnie macając po

ziemi, trafił na spory bukłak. Ugluk nachylił się nad nim i hobbit zamarł. – I żadnych głupstw

– warknął ork.

Merry nie odrywając od niego wzroku posłusznie pokiwał głową. Uruk-hai wyprostował

się i skinął na kogoś ręką. Z ciemności wyłonił się drugi ork.

- To dla was obu – warknął, rzucając coś na ziemię pogardliwym gestem. Merry

przełknął ślinę i przechylając się nad nogami Boromira sięgnął po jedzenie, którym okazał się

kawałek pachnącego pleśnią chleba i suszone mięso, niewiadomego pochodzenia. Merry

Page 21: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

odrzucił je od siebie z obrzydzeniem, decydując się jedynie na chleb. Z trudem podzielił bryłę

na mniejsze kawałki i wyciągnął rękę po bukłak.

- Gdzie ... Pippin?- wyszeptał Boromir.

- Nie wiem - odparł Merry cichutko, ze ściśniętym sercem – Nie widziałem go od

tamtego urwiska. Rozdzielili nas.

Obydwaj zamilkli na chwilę. Merry zajął się zatyczką od bukłaka. Miał z nią kłopot, bo

tkwiła mocno, a związane ręce nie ułatwiały mu zadania. Wreszcie w końcu odkorkował

manierkę i powąchał ostrożnie. W środku była woda. Tłumiąc własne pragnienie przysunął

się do Boromira i przytknął mu do ust bukłak, starając się nie rozlać zawartości.

- Pomału - szepnął, bo Boromir pił tak zachłannie, że nieomal się krztusił. Hobbit

cierpliwie trzymał bukłak, choć zaczął się trochę niepokoić czy i dla niego starczy. Nie miał

jednak serca odmówić spragnionemu wody. Na szczęście Boromir doszedł do tego samego

wniosku, przestał pić i skinął głową na hobbita. Merry czym prędzej ugasił pragnienie,

pozostawiając na dnie tylko odrobinę.

Kiedy jednak podał Boromirowi chleb, człowiek pokręcił głową. Merry zmarszczył brwi

:

- Zjedz. To chleb. Musisz coś zjeść.

Boromir ponownie przecząco pokręcił głową.

- Jeśli ty nie jesz, to ja też nie. Albo zjemy obaj, albo wcale!- zagroził Merry.

Boromir łypnął na niego.

- Mości... Meria...doku, to... nie jest...-

- Cisza!

Boromir nieoczekiwanie krzyknął z bólu, kiedy brutalny kopniak trafił go w zranione

udo. Merry, przerażony, omal nie rozlał resztki wody.

- Ani słowa więcej! - przykazał ork. Boromir zamknął oczy i zagryzł wargę, ze świstem

wciągając powietrze. Merry odruchowo wyciągnął rękę, żeby rozmasować mu obolałe

miejsce, ale cofnął dłoń, kiedy dotknął opatrunku, bo uświadomił sobie, że może zrobić

więcej szkody niż pożytku. Ork postał nad nimi jeszcze chwilę, upewniając się, że żaden z

nich się nie odezwie, a potem odsunął się i zasiadł nieopodal, nie spuszczając z nich oczu.

Merry odetchnął skrycie. W międzyczasie jego wzrok przyzwyczaił się już nieco do

ciemności. Pod otwartym niebem było widniej niż w lesie i hobbit zaczął rozróżniać

poszczególne sylwetki orków i pojedyncze głazy wyłaniające się z wysokich traw. Jeden z

tych kamieni Boromir miał za plecami.

Page 22: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry odczekał chwilę, podniósł chleb i ostrożnie dotknął ramienia towarzysza. Kiedy

Boromir otworzył oczy, podsunął mu jedzenie do ust.

- Jedz - poprosił bezgłośnie, formując słowo ruchem warg.

Boromir z wahaniem, wyraźnie przemagając się, wziął mu chleb z ręki. Merry odłamał

następny kawałek i zjadł sam. Chleb był paskudny w smaku, ale głód zwyciężył i kawałek po

kawałku zjedli całą porcję. Merry żałował, że nie ma więcej wody do popicia tego suchego

obrzydlistwa, paroma pozostałymi łykami obdzielił po równo siebie i Boromira. Ostatnimi

kroplami zmoczył róg swojego płaszcza i ostrożnie sięgnął do umorusanej twarzy przyjaciela.

Boromir próbował odwrócić głowę, ale Merry mu na to nie pozwolił, delikatnie choć

stanowczo zmywając brud i krew.

- Merry, przestań... - szepnął Gondorczyk

- Szszsz – Merry nie przerywał. Chciał coś zrobić, cokolwiek, byle jakoś pomóc i ulżyć

w cierpieniu, a nic innego nie przychodziło mu do głowy.

- Może już wystarczy tych czułości?

Merry zdrętwiał słysząc nad sobą głos Ugluka. Obejrzał się. Uruk-hai stał nad nimi,

ogromny, ślepia lśniły mu zielonkawym światłem. Nagle przysunął się i przykucnął, tak, że

jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Boromira.

- Martwi mnie twój brak współpracy, żołnierzyku – oświadczył, ignorując Merry’ego i

skupiając uwagę na człowieku.

Boromir milczał. Nie zareagował, wzrok utkwił w ziemi, nie chcąc prowokować orka

patrzeniem mu w oczy.

Uruk-hai sięgnął do boku i wyjął długi, lekko zakrzywiony sztylet. Serce Merry’ego

podeszło do gardła. Groza jaka go opanowała była tak wielka, że jak skamieniały mógł tylko

patrzeć.

- Zobaczymy, czy da się temu jakoś zaradzić - Uruk-hai zerknął na hobbita i, widząc jego

przerażenie, zaśmiał się z zadowoleniem. Potem wyciągnął rękę, złapał Boromira za kark i

przygiął mu głowę niemal do kolan. Następnie pochylił się nad nim, paroma zręcznymi

ruchami przeciął więzy krępujące nadgarstki człowieka i pchnął go tak, że Boromir

przewrócił się na plecy.

- Snaga, chodź, tu. Pomożesz mi - rzucił Ugluk w ciemność, chowając nóż. – Trzymaj

go.

Rozległy się kroki i drugi ork przyklęknął tuż obok hobbita. Merry nerwowo przełknął

ślinę. Siedział wciąż w tej samej skulonej pozycji, nie ośmielając się ruszyć ani nawet

odetchnąć głębiej. Boromir również leżał bez ruchu, nie próbując się wyrywać, nawet wtedy,

Page 23: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

kiedy Ugluk bez żadnych ceregieli zaczął zrywać przyschnięte do ran bandaże. Rozlegający

się od czasu do czasu syk bólu, był jedynym znakiem, że człowiek żyje. Ugluk wydobył skądś

niewielkie pudełko i zdjął wieczko. W powietrzu rozszedł się intensywny, wiercący w nosie

zapach. Ork posmarował rany Boromira tą dziwną maścią, odłożył pudełko na bok i podarł na

pasy jakąś szmatę. Sprawnie przewiązał udo jeńca i skinął na Snagę.

- Posadź go - polecił.

Ork posłusznie podciągnął Boromira w górę, tak by Ugluk mógł wygodnie opatrzyć

ramię i pierś człowieka. Merry obserwował, jak przerażająco są wprawni w postępowaniu z

więźniami. Zgrani, nie przeszkadzali sobie nawzajem, porozumiewając się warknięciami. Nie

chcąc narażać się na niespodzianki Snaga przytrzymywał jeńca za kark i za wykręconą do

tyłu lewą rękę, podczas gdy Ugluk wiązał bandaże. Uporawszy się z tym, obaj orkowie na

powrót skrępowali Boromirowi ręce.

- Załatwione – oświadczył po chwili dowódca Uruk-hai i z uśmiechem poklepał

Boromira po policzku – Teraz odpocznij póki możesz. Zabawa się skończyła. Celowo i

złośliwie nas opóźniałeś, wykorzystując me dobre serce, ale moja cierpliwość się wyczerpała

– to mówiąc Ugluk pochylił się i przyciągnął do siebie Merry’ego. Boromir poruszył się

niespokojnie, ale czujny Snaga znów go przytrzymał. - Jutro dasz z siebie wszystko –

oznajmił Ugluk, niby-pieszczotliwym gestem czochrając czuprynę hobbita – Rozumiemy się?

Boromir, nie odrywając wzroku od ręki Ugluka, pokiwał głową. Uruk-hai błysnął kłami

w uśmiechu i puścił hobbita. Merry otrząsnął się ze wstrętem.

- Snaga, zwiąż pokurczowi nogi – Ugluk pchnął hobbita w łapy swego podwładnego, a

sam zajął się Boromirem. Po chwili obaj jeńcy, solidnie związani leżeli obok siebie na

plecach. Ugluk rozstawił warty i zniknął w ciemnościach. Merry odczekał dłuższą chwilę i

powoli, cal za calem, tak by nie ściągać na siebie uwagi strażników, przysunął się do

Boromira. Od ziemi ciągnął przenikliwy chłód, niebo nad horyzontem rozjaśniał szary pas.

Niedługo zacznie świtać. Starając się ignorować ostry zapach orkowej maści i woń krwi, jaką

przesycony był kaftan Gondorczyka, Merry oparł się o bok Boromira i zamknął oczy, mając

nadzieję, ze Pippin jest gdzieś niedaleko i że nic mu nie jest.

Page 24: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział II

Rohan

Obudził go ruch i gwar w obozowisku. Merry z gwałtownie bijącym sercem poderwał

głowę i zamrugał oczami. Szare sylwetki orków poruszały się jak duchy w otulającej świat

mgle. Było już jasno. I bardzo zimno.

Hobbit usiadł i krzywiąc się rozmasował kark, jednocześnie rozglądając się dookoła, w

poszukiwaniu źródła zamieszania. Niczego jednak nie mógł dostrzec w tej mgle, gęstej

niczym mleko. Za to wszystko go bolało. Cały czas spał w jednej pozycji - tak jak padł przy

Boromirze, tak rano się obudził. Prawie w ogóle nie mógł skręcić głowy w prawo i czuł się

okropnie przemarznięty i obolały. Zerknął w dół. Boromir spał jeszcze, z twarzą zwróconą w

bok i częściowo zakrytą włosami. Oddychał równo, choć płytko i Merry postanowił jeszcze

go nie budzić.

Gwar chrapliwych głosów przybrał na sile, odpowiedziały mu odległe nawoływania,

Najbliżej siedzący strażnicy podnieśli się na nogi, sięgając po broń. Merry nerwowo

przygryzł wargę starając się stłumić falę podniecenia. Przemknęło mu przez myśl, że to może

odsiecz i już wyciągał rękę, by budzić śpiącego człowieka, kiedy to z mgły wyłoniły się dwie

sylwetki, większa i mniejsza – bardzo ale to bardzo znajoma.

- Pippin! - zawołał radośnie, nie bacząc na odwracających się ku niemu strażników.

Boromir odetchnął głębiej i poruszył się niespokojnie we śnie, rzucając głową na bok.

- Merry!- Pippin zatoczył się, pchnięty przez orka, ale odzyskał równowagę i

pomaszerował dalej z dumnie podniesioną głową. Merry z trudem podniósł się na kolana i

obaj hobbici padli sobie w ramiona. Pippin przerzucił związane ręce nad głową Merry’ego i

objął go z całej siły.

- Tak się cieszę, że cię widzę, tak się okropnie cieszę – wyszeptał Merry, zamykając oczy

w przypływie ulgi.

- I nawzajem - odparł Pippin, uwalniając przyjaciela z uścisku. – Umierałem ze strachu,

że...na wszystkich Bagginsów z Sackville, Boromir!- jęknął nagle. Merry podążył wzrokiem

za jego spojrzeniem i serce mu się ścisnęło. W nocy nie widział wiele, dopiero teraz mógł

przyjrzeć się wojownikowi uważniej. W świetle dnia Boromir wyglądał okropnie.

Chorobliwie blada twarz pod splątanymi i potarganymi włosami, ciemne plamy zaschniętej

krwi i błota pokrywające cały policzek, dwa ślady po uderzeniu biczem - jeden pod okiem,

Page 25: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

drugi biegnący wzdłuż szczęki i rozbita warga – wszystko to czyniło wojownika z Gondoru

ledwo rozpoznawalnym.

- Co z nim?- szepnął Pippin, nie odrywając wzroku od śpiącego.

- Niedobrze – Merry zawahał się na moment – Pip... on nie da rady.

- Trzeba będzie coś wymyślić, bo widzisz, ja też długo tego tempa nie wytrzymam -

oświadczył Pippin stanowczo, marszcząc czoło.

- Wymyślić coś? A niby co my.. uważaj!

Pippin odwrócił się błyskawicznie. Uruk-hai przenosił już ciężar ciała na jedną nogę,

szykując się do kopnięcia. Hobbici natychmiast odsunęli się od siebie. Pippin, w porę

ostrzeżony, uchylił się i w efekcie oberwał w udo, a nie w krzyż.

- Zamknąć się, pokurcze!

Boromir jęknął i wymamrotał coś głośno przez sen.

- Nie! - Pippin zasłonił sobą leżącego, widząc jak strażnik zamierza się ponownie, tym

razem, by uciszyć człowieka. Ork zawahał się, zdumiony zachowaniem hobbita, a Merry,

pospiesznie zakrywając dłonią usta Boromirowi, wykorzystał tę chwilę wahania i spróbował

odwrócić uwagę strażnika od Pippina.

- Przekaż Uglukowi, że potrzebujemy wody - rzucił szybko. - Dużo wody, jeśli mamy

dziś trzymać tempo. Ćśśśś, cicho – to ostatnie skierował do Boromira, który poderwał się pod

wpływem jego dotyku – Ćśśśśś! - powtórzył, patrząc w szeroko otwarte, przerażone oczy

człowieka, który, zakneblowany i obudzony raptownie, nie potrafił jeszcze odróżnić jawy od

snu. Merry cofnął dłoń i położył mu w poprzek ust palec, w znaczącym uciszającym geście.

Boromir odetchnął głębiej, zamrugał oczami i uspokoił się nieco, rozpoznając hobbita.

Ork zaś gapił się na nich przez chwilę, po czym splunął siarczyście.

- Jeśli któryś jeszcze raz się odezwie, pożałuje że się urodził – wycharczał i powrócił na

swoje stanowisko, kilkanaście kroków dalej. O wodzie oczywiście nawet nie wspomniał.

Hobbici odprowadzili go wzrokiem patrząc jak sadowi się, klnąc, wśród kamratów. Pippin

rozmasowywał obolałe udo. Merry zerknął na niego i zdumiał się po raz kolejny – na twarzy

jego przyjaciela zamiast strachu widniał wyzywający i zacięty grymas.

- Pippin?... -rozległ się niedowierzający szept Boromira i Merry szybkim ruchem znów

położył mu palec na ustach. Ich spojrzenia się spotkały i hobbit ostrzegawczo pokręcił głową.

Boromir zamrugał oczami na znak, że rozumie i Merry cofnął palec. Pippin pochylił się nad

człowiekiem i ścisnął jego dłoń w geście powitania. Uśmiechnęli się słabo wszyscy trzej, po

czym hobbici, świadomi, że każdy ich ruch śledzą czujne orkowe oczy, pomogli Boromirowi

usiąść i oprzeć się o kamień. Merry rozejrzał się raz jeszcze. Z mgły wyłaniało się coraz

Page 26: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

więcej orków, nie tylko Uruk-hai, ale i mniejszych przedstawicieli północnych plemion.

Wypatrując oczy zauważył w oddali Ugluka stojącego naprzeciw pokracznego, długorękiego

stwora. Wyglądało na to, że Grisznak mimo wszystko zdecydował się wrócić. Merry z

westchnieniem porzucił marzenia o odsieczy. Dowódcy byli zbyt daleko, by dało się usłyszeć

co mówią. Z rzadka tylko poszczególne słowa, mieszanina Westronu i orkowej mowy,

wybijały się ponad gwar. Wyglądało na to, że się kłócą, ale ponieważ orkowie zawsze

sprawiają takie wrażenie, Merry dał sobie spokój i odwrócił się do towarzyszy. Boromir

podciągnął ku sobie związane nogi i potrząsnął lekko głową, by przegonić resztki snu.

Spróbował sięgnąć dłońmi do czoła, ale nie zdołał. Ugluk wprawdzie związał mu ręce z

przodu, ale dołożył dodatkowe pęta – solidny rzemień, który opasywał klatkę piersiową jeńca

i blokował mu nadgarstki na wysokości piersi. Hobbici mieli większą swobodę ruchów.

Merry sięgnął więc w górę i odgarnął Boromirowi włosy z twarzy, przy okazji dotykając jego

czoła. Było rozpalone, podobnie jak skronie i policzki. Natomiast dłonie człowieka były dla

odmiany lodowate. Merry niespokojnie przyjrzał się rannemu. Boromir miał szklane,

półprzytomne oczy, usta wyschnięte i popękane, na policzkach zaczęły mu wykwitać

niezdrowe rumieńce. Oddychał szybko i płytko i wyglądało na to, że ma dreszcze. Hobbici

wymienili pełne troski, znaczące spojrzenia. Boromir zauważył to i uśmiechnął się smutno,

przepraszająco. Kiedy jednak Merry spojrzał mu w oczy zamierzając szepnąć coś

pocieszającego, człowiek natychmiast odwrócił wzrok. Merry zmarszczył brwi. To była

kolejna niepokojąca rzecz - od czasu pojmania Boromir starannie unikał wzroku obu

hobbitów. Może obwiniał się, że nie potrafił zapobiec tej niewoli, a może próbował ukryć swe

złe samopoczucie. Cokolwiek było powodem, Merry’emu wcale się to nie podobało. A już

szczególnie nie podobało mu się to, co widział w oczach człowieka, kiedy przypadkowo

udawało mu się złowić jego spojrzenie. W oczach Boromira była bowiem rozpacz, klęska i

świadomość przegranej. Tak jakby nie było już dla nich żadnej nadziei i nie pozostawało nic

innego, jak tylko się poddać. To było zupełnie do Boromira niepodobne. Merry, który od

wyruszenia z Rivendell podziwiał odwagę i brawurę wojownika przywykł do wyzywającego,

nieulękłego spojrzenia, jakim Boromir zwykł był witać każdą przeszkodę. Kiedy śnieg

zasypał wędrowców pod Caradhrasem, Gandalf nie potrafił rozpalić ognia, a hobbici trzęśli

się z zimna, załamani i przerażeni, Boromir po prostu wzruszył ramionami mówiąc, że trzeba

się przekopać z powrotem i zrobił jak powiedział, choć wydawało się to niewykonalne. Kiedy

biegli do mostu w Morii, otoczeni przez płomienie i zasypywani strzałami, Boromir śmiał się

z bezsilności orków. A potem stanął za Gandalfem u boku Aragorna, rzucając wyzwanie

Balrogowi. Merry nigdy nie widział w jego oczach strachu. Można by odnieść wrażenie, że

Page 27: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ten człowiek nie boi się ani orków, ani wargów, ani trolli. I choćby nie wiadomo jak

beznadziejna była sytuacja wojownik z Gondoru nigdy się nie poddawał.

Aż do Parth Galen.

Dlaczego musiał się załamać akurat teraz, kiedy najbardziej go potrzebowali? Czy aż tak

poważnie był ranny i słaby, że już teraz żegnał się z życiem?

- Pssst!- ostrzegawczy syk Pippina wyrwał go z tej niewesołej zadumy. Merry wychylił

się zza Boromira i zdrętwiał, widząc nadchodzącego Ugluka. W ślad za nim podążał Grisznak

i paru innych orków. Pippin wyprostował się, hardo unosząc głowę. Merry bezwiednie

zacisnął palce na kaftanie Boromira.

Ugluk stanął nad nimi i Merry pomyślał, że właściwie to nie wie, kiedy wódz Uruk-hai

wygląda straszniej – w nocy, kiedy niewiele widać, a jego świecące ślepia przypominają

najgorsze koszmarne sny, czy też w dzień, kiedy można go sobie dokładnie obejrzeć, łącznie

z takimi szczegółami jak sino-żółty nalot na czarnych, wąskich wargach albo biała, łuszcząca

się w zagięciach skóry farba, którą namazano mu na twarzy znak dłoni.

-Wyspani, wypoczęci i pełni entuzjazmu. To lubię! – Ugluk wyszczerzył kły w szerokim

uśmiechu, mierząc jeńców wzrokiem. Zwiniętym biczem, który trzymał w dłoni, uniósł

podbródek Boromira, zmuszając go do spojrzenia w górę. Pippin żachnął się gniewnie i ku

przerażeniu Merry’ego zrobił taki ruch, jakby zamierzał odepchnąć rękę Uruk-hai. Na

szczęście rozsądek wziął górę nad zapalczywością i hobbit opanował się, choć z wyraźnym

trudem. Merry spojrzał na przyjaciela okrągłymi ze zdumienia oczami, nie poznawał go.

Za plecami Ugluka rozległo się kpiące parsknięcie Grisznaka.

- Dogoniliśmy was z łatwością, a mieliśmy do pokonania dwukrotnie dłuższą drogę -

oznajmił dowódca orków z Mordoru. – Oni was opóźniają, tak jak ostrzegałem -dorzucił z

satysfakcją.

Ugluk warknął i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Grisznak nie przejął się tym zbytnio

i stanął obok niego, patrząc na jeńców z góry.

- Po co on Sarumanowi? Do jakiejś specjalnej zabawy? – zapytał, trącając butem

Boromira. – Od kiedy to orkowie biorą jeńców? I to na dodatek tarków? Tarka się patroszy i

na ruszt sposobi, a nie na smycz bierze. Niezły kawał mięcha, swoją drogą, aż żal go dla

Sarumana marnować. Skapcanieje ci w drodze, Ugluk, jak nic. A teraz starczyłoby jeszcze dla

kilkunastu chłopaków...

- Precz, Grisznak. Dostałem rozkazy i zamierzam je wykonać. Przyplątałeś się z

powrotem i chcesz iść z nami, twoja sprawa. Ale od jeńców mi wara.

Grisznak jakby go nie słyszał.

Page 28: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Masz w ogóle jakieś pojęcie kto to jest, czy też rozkazano ci brać każdego kto ci się pod

rękę nawinie?

- Nic ci do tego.

- A więc nic nie wiesz, tak jak myślałem. To nic, możemy go zawsze wypytać, po

naszemu. Nie jesteś ciekaw?- Grisznak zaśmiał się krótko, co zabrzmiało jak kaszel, po czym

znów spojrzał na jeńca – To ktoś znaczny, bez wątpienia. Wystarczy spojrzeć na to –

drzewcem włóczni dźgnął biały kamień, który w srebrnej oprawie lśnił na szyi Boromira. -

Ładne cacko. Ciekawe, czy ma przy sobie więcej takich błyskotek. Przeszukałeś go może? –

rzucił od niechcenia.

Ugluk szybkim ruchem odepchnął włócznię.

- Uważaj Grisznak. Za dużo myślisz i mówisz. Ciekawe co by powiedzieli w twoim

Lugburzu, gdyby mogli cię teraz usłyszeć. Zaczynam zastanawiać się, po co tak naprawdę

wróciłeś.

- Wróciłem, żeby dopilnować rozkazów.

- Doprawdy? Próżny trud. Nie zapominaj że ja tu dowodzę. Masz trzymać łapy z dala od

więźniów. Jeśli dotkniesz któregoś - zabiję. Mam ich dostarczyć z tym wszystkim, co mieli

przy sobie, takie są moje rozkazy.

- Moje również. Niziołki brać żywcem, nie rewidować i niczego nie tykać. W tym

przynajmniej się zgadzamy. A co do twojego bezimiennego tarka...

- Nie jest bezimienny- Ugluk uśmiechnął się nagle, przerywając Grisznakowi.- Ma imię.

I ja wiem jakie.

- Skąd wiesz?

- Od nich – Ugluk skinął na hobbitów - Te głupie małe pokurcze co chwila wołają go po

imieniu. To żadna tajemnica.

Merry zamknął oczy i bezsilnie po trzykroć przeklął w duchu własną głupotę. Ugluk miał

rację. I on i Pippin kilkakrotnie, w obecności orków, zwracali się do Boromira po imieniu.

Jakoś żaden z nich nie pomyślał, że tym samym wystawiają przyjaciela na

niebezpieczeństwo. Podczas tej długiej Wyprawy Merry zdążył usunąć na dalszy plan fakt, że

wędruje z dziedzicem i sławnym wodzem Gondoru. Po przełamaniu pierwszych lodów

Boromir stał się po prostu *ich* Boromirem, towarzyszem podróży, z którym hobbici

wykłócali się o kolejność wartowania i o miejsca do spania, podobnie jak Legolas Zielony

Liść był po prostu Legolasem a Aragorn Obieżyświatem. Tak było wygodniej i prościej, a

hobbici dodatkowo nie czuli się przytłoczeni tyloma prześwietnymi tytułami, otoczeni ze

wszystkich stron przez przedstawicieli książęcych rodów, dziedziców, przyszłych królów,

Page 29: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

czarodziejów i nie wiadomo kogo jeszcze. Od początku Wyprawy, wszyscy jej uczestnicy

mówili sobie po imieniu, z pominięciem tytułów i Merry przywykł do tego zwyczaju. Ale to

wcale nie usprawiedliwiało jego głupoty. Jedyna nadzieja w tym, że Ugluk nie wiedział, że

ma w ręku przyszłego namiestnika Gondoru i że imię “Boromir” zwyczajnie nic mu nie

mówi.

- No więc kto to jest?- Grisznak wyglądał na zaciekawionego.

- Przecież nie interesują cię jeńcy, to tylko mięso, czyż nie tak? – odparował Ugluk- Za

dużo pytań, Grisznak, za dużo. Zbierz ten twój motłoch. Przed nami długa droga. Jesteśmy w

kraju przeklętych koniarzy i im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej - to mówiąc,

odczepił z pasa manierkę i odkorkował ją. Przemocą wlał łyk w gardło wyrywającego się

Pippina, po czym szarpnięciem postawił go na nogi i pchnął w łapy najbliższego strażnika.

Następnie chwycił Boromira za włosy i przyciągnął go do siebie. Gondorczyk, spragniony i

rozpalony przez gorączkę nie opierał się, widać było, że chętnie wypiłby więcej niż te parę

łyków, ale Ugluk mu nie pozwolił. Merry, następny w kolejce, nawet nie próbował się

wyrywać. Przymknął oczy i posłusznie łyknął palącego napoju, czując jak rumieńce

wypełzają mu na policzki.

Uruk-hai schował manierkę i poprzecinał więzy na nogach Boromira i Merry’ego.

- Wstawać!

Merry podniósł się pierwszy, posykując, bo stopy i łydki miał zdrętwiałe i obolałe. Nie

zważając na ból, podparł dźwigającego się Boromira i pomógł mu wstać. Człowiek

wyprostował się i niespodziewanie zatoczył. Merry, zagryzając zęby, musiał użyć wszystkich

sił, żeby go podtrzymać i niewiele brakowało, a przewróciliby się obydwaj. Grisznak

wybuchnął kpiącym śmiechem.

- I ty zamierzasz przejść z nim przez kraj koni! Ten zdechlak ledwo się trzyma na

nogach, Ugluk! Pozwól mi rozprawić się z nim raz-dwa, teraz, póki jeszcze czas.

- Zamknij się - warknął Ugluk. – Pilnuj własnego tempa. My dopilnujemy naszego. A

Boromir wie, że ma się bardzo, ale to bardzo starać, nieprawdaż?- spytał, patrząc człowiekowi

w oczy i jednocześnie przyzywając ruchem ręki strażnika ze sznurem.

- Powiedziałeś ‘Boromir’? – zapytał żywo Grisznak, podchodząc. Serce Merry’ego

zatłukło się gwałtownie.

- A co?- Ugluk łypnął na niego nieufnie.

- Nic - Grisznak przymrużył ślepia i uśmiechnął się lekko.- Nieważne.

- Grisznak, jeśli ty coś..- zaczął Ugluk podejrzliwie

- To nieważne - powtórzył Grisznak dobitnie. – Bo on i tak nie dożyje zachodu słońca.

Page 30: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry poczuł ścisk w żołądku. Strach i straszliwe przeczucie zjeżyły mu włosy na

głowie. Grisznak miał rację. Boromir nie da rady, zasłabnie wcześniej lub później, to jedno

jest pewne. A wtedy..

Grisznak ściszył głos i uśmiechając się okrutnie rzekł: - Nim ten dzień się skończy,

zabijesz go, Ugluk. Sam, własnoręcznie. Nie będziesz miał innego wyjścia.

*

Wbrew zapowiedziom Grisznaka Boromir wytrzymał zdumiewająco długo. Na tyle

długo, że Merry zaczął myśleć, iż jego modlitwy zostały wysłuchane i zdarzył się jakiś cud.

Mgły zaczynały się z wolna rozwiewać, ustępując miejsca światłu dnia, a oni wciąż parli na

zachód, bez żadnych przerw i incydentów. Pippin znalazł się na przedzie pochodu, a Merry w

środku. Od czasu do czasu udawało mu się wykręcić głowę i z ulgą dojrzeć Boromira, który

trudził się na tyłach kolumny, dzielnie trzymając tempo. Sam Ugluk zdawał się być tym

zaskoczony.

Mniejsi orkowie z północy, nieprzywykli do wędrowania w dzień, zaczęli słabnąć w

świetle słońca, odstając od kolumny. Oddział Isengardczyków, szydząc, wyprzedził ich i

zaczął coraz bardziej wysforowywać się do przodu.

Pokonali dwa niewielkie, trawiaste wzniesienia, zostawiając Grisznaka i jego bandę

daleko z tyłu. Przed nimi zamajaczyło trzecie wzgórze i dopiero tam, na samym szczycie, siły

Boromira w końcu się załamały. Merry usłyszał nagle komendę wzywającą do zatrzymania

się.

Nie, tylko nie to, błagam.

Ork, który dźwigał go na plecach odwrócił się i dzięki temu hobbit zyskał dobry widok

na tyły kolumny. Przygryzając nerwowo dolną wargę obserwował więc jak dwóch Uruk-hai

podnosi Boromira i stawia go na nogi, jak Boromir, po zrobieniu jednego kroku, z powrotem

osuwa się na ziemię, jak Ugluk kopie go i podnosi za włosy i za kaptur płaszcza, a mimo to

człowiek znów się przewraca.

Strach Merry’ego zmienił się w panikę. Wyglądało na to, że Boromir dał z siebie

wszystko i zużył do cna zapasy sił. I już nie wstanie. Ugluk zaklął, widocznie dochodząc do

tego samego wniosku. Boromir leciał mu przez ręce, Uruk-hai zaprzestał więc prób

postawienia jeńca na nogi i puścił, a raczej cisnął go z powrotem na ziemię. Boromir runął na

twarz i znieruchomiał.

- Postój!- zarządził Ugluk i Merry w przypływie ulgi zamknął oczy. Zorientował się, że

cały czas wstrzymywał oddech, więc chciwie zaczerpnął tchu. Ork zrzucił go na ziemię.

Merry pozbierał się i wstał w nadziei, że zaprowadzą go do Boromira, ale pchnięcie w pierś,

Page 31: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

które z powrotem posłało go na ziemię, uświadomiło mu, że to pobożne życzenie. Przez

chwilę leżał więc bez ruchu, patrząc na szare chmury, a potem usiadł ostrożnie. Niestety

wysokie trawy zasłaniały mu widok, jedyne co mógł w tej sytuacji zrobić to martwić się w

samotności. Jeden z orków rzucił mu bukłak i Merry zachłannie ugasił pragnienie. Odczekał

dłuższą chwilę i powoli podniósł się na kolana. Z tej pozycji widział nieco więcej, ale

orkowie siedzący nieopodal zasłaniali mu widok. Nie mógł wypatrzyć ani Pippina, który

zniknął wśród orków, gdzieś na przedzie oddziału, ani Boromira, który widocznie leżał tam

gdzie padł, niewidoczny w swym elfim płaszczu wśród płowych traw.

Ugluk zarządził wymarsz, kiedy na sąsiednim wzniesieniu, wśród pasm snującej się mgły

zaczęli pojawiać się orkowie Grisznaka. Uruk-hai sprawnie uformowali szyk i ruszyli w dół

zbocza, ku spowitej we mgły kotlinie. Mgła była tam na tyle gęsta, że pierwsze szeregi orków

znikały w tym mleku. Merry odetchnął, widząc Boromira na nogach, jednak jego radość nie

trwała długo. Ledwo zeszli ze wzgórza, a Boromir padł znowu. Merry patrzył przez łzy jak

Ugluk wymierza mu karę, a jakiś Uruk-hai szarpiąc za postronek na szyi jeńca podnosi go do

góry i ciągnie za sobą. Oddział ruszył, lecz po paru krokach, słysząc gniewne ryki Ugluka,

zatrzymał się znowu. Boromir próbował dźwignąć się z kolan, ale nogi załamywały się pod

nim. Orkowie zaczęli powarkiwać i kląć. Ugluk chwycił jeńca za gardło i nachylił się nad

nim. Merry nie mógł dosłyszeć co mówi, ale kiedy ork cofnął się, Boromir nadludzkim

wysiłkiem wstał i chwiejnie podążył za nim. Hobbit pchnięty w plecy ruszył za swoimi

strażnikami. Jego umysł pracował gorączkowo. Za chwilę cała sytuacja się powtórzy. Był

tego pewien, wystarczyło tylko spojrzeć na Boromira, by wiedzieć, że to jego ostatnie kroki.

Jeśli teraz znowu się przewróci, zabiją go. Trzeba coś zrobić, cokolwiek, byle szybko.

Opóźnić jakoś marsz, żeby Boromir mógł choć na chwilę złapać oddech. Trzeba odwrócić od

niego uwagę... opóźnić marsz... opóźnić..

Merry wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę, wyczekał sposobnej chwili, po

czym celowo i z rozmachem wyłożył się w trawie jak długi. Mimo zdenerwowania zrobił to

na tyle sprytnie, że przy okazji podciął idącego za nim orka. Zaskoczony Uruk-hai potknął się

o niego i runął na ziemię w akompaniamencie klątw i huku blach. Merry osłonił głowę rękami

i jęknął z bólu, przygnieciony nogami orka. Inni zatrzymywali się, a następne szeregi wpadały

na nich z rozpędu. Kolumna stanęła.

- Co się tam dzieje?!- rozległ się ryk Ugluka. Dowódca Uruk-hai przepchnął się ku nim i

ogarnął wzrokiem całą sytuację. Merry ostrożnie zerknął na niego przez ramię. Obok, klnąc i

złorzecząc ork zbierał się z ziemi. Merry też chciał wstać, ale strach unieruchomił go w

Page 32: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

miejscu. Wszystkie oczy utkwione były w nim i hobbit zapragnął, by ziemia rozstąpiła się i

pochłonęła go natychmiast.

- Podnieś go -rozkazał Ugluk.

Merry skulił się, czując ruch za plecami. Olbrzymia łapa zacisnęła się na jego karku i

szarpnęła w górę. Stanął na nogach. Trzymający go ork zluzował chwyt i odsunął się

niespodziewanie. Merry w pierwszej chwili nie zrozumiał co się dzieje. Jego niepewność nie

trwała długo. Ugluk zamachnął się, świsnął bat. Merry krzyknął krótko, z zaskoczenia i bólu.

Bicz chlasnął go po nogach. Drugi cios mierzył w twarz, na szczęście hobbit zdążył

odruchowo osłonić głowę rękami. Grube rękawy kurtki ochroniły jego skórę przed

rozcięciem, ale uderzenie było wyjątkowo bolesne i o mały włos nie przewróciło go na

ziemię. Z trudem stłumił krzyk. Trzeci cios nie spadł i Merry ostrożnie opuścił ręce, by

spojrzeć prosto w potworne, nabiegłe krwią ślepia.

- Jeszcze jeden taki wyskok i pasy z ciebie będę darł. Rozumiesz, durny pokurczu?!-

ryknął mu Ugluk prosto w twarz. Merry, jak sparaliżowany, nie był w stanie dobyć z siebie

głosu.

- Rozumiesz? – powtórzył ork, a jego ohydny oddech owiał twarz hobbita.

- Jestem głodny... – Merry ze zdumieniem usłyszał własny, słaby głos.

- Co? - oczy Ugluka rozszerzyły się nieco.

- Jestem głodny, proszę pana – powtórzył Merry głośniej. – Nie mogę tak biec i biec o

pustym..

- Milczeć!!!

Merry zamarł w bezruchu, wstrzymując oddech. Ugluk nachylił się nad nim tak, że ich

nosy nieomal się stykały. Merry chciał się odsunąć, ale jego nogi były jak wrośnięte w

ziemię.

- Będziesz biegł o suchym pysku tak długo jak ci każę, wyskrobku. A jeśli jeszcze raz

mnie zdenerwujesz, zrobię z tobą to, co zazwyczaj robię ze szczurami. Chcesz wiedzieć co

robię ze szczurami?

Merry pokręcił głową. Nie był w stanie dobyć z siebie głosu.

- A dopóki nie przekonasz mnie, że naprawdę się starasz, nie dostaniesz żadnego

jedzenia. Ani wody. Rozumiemy się?

Merry potaknął. Ugluk wyprostował się, a hobbit z trudem powstrzymał łzy napływające

mu do oczu ze strachu i z ulgi, że żyje. Wziął głęboki wdech. Nie, nie da im tej satysfakcji,

nie rozpłacze się. Skaleczone batem łydki piekły go niemiłosiernie, ale to nic, wytrzyma.

Grunt, że cel został osiągnięty. Merry miał jednak świadomość, że tak naprawdę jedynie na

Page 33: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

trochę zdołał odsunąć to, co nieuniknione. Pytanie brzmiało, czy znajdzie odwagę, by

ponownie opóźnić marsz. Wcale nie był tego taki pewien.

- Trzymać szyk! Do szeregu! Ruszać się! – Ugluk dla zaakcentowania słów trzaskał

batem. Orkowie ustawiali się szybko, w obawie przed gniewem wodza. Stojący przed

Merrym ork odsunął się i wtedy hobbit zobaczył Pippina. Na mgnienie oka ich spojrzenia

przylgnęły do siebie. Pippin kiwnął głową, raz, zdecydowanie, dając mu jakiś znak, a Merry

w odpowiedzi pytająco zmarszczył brwi. Nie zdążyli jednak przekazać sobie nic więcej.

Orkowie ruszyli. Merry skupił się na drodze, zaciskając zęby i starając się kontrolować

oddech, tak żeby nie zadyszeć się od razu.

- Lugdusz, skręć na północ!- rozległ się po chwili rozkaz Ugluka i czoło oddziału

posłusznie zaczęło odbijać w bok.

Merry podniósł głowę, akurat na czas, by zobaczyć jak Pippin wywija się spod ręki

swego strażnika i daje nura we mgłę.

- Stój! – zawył Ugluk.

Orkowie, wśród krzyków i zamieszania, rzucili się za zbiegiem. Reszta oddziału

zatrzymała się.

Nie uda mu się. Pobladły Merry patrzył jak grupa orków biegnie, by odciąć zbiegowi

drogę. Okrzyki i nawoływania rozlegały się jeszcze przez chwilę. W końcu wszystko ucichło i

z mgły zaczęli wynurzać się powracający orkowie. Serce Merry’ego zabiło mocno na widok

Pippina bezceremonialnie wleczonego między dwoma Uruk-hai.

- Dawaj go tu!- huknął Ugluk. Orkowie doprowadzili Pippina do dowódcy. Merry

okrągłymi z przerażenia oczami patrzył, jak Ugluk chwyta zbiega za gardło i podnosi w górę,

jakby hobbit nic nie ważył. Pippin, otwierając usta, kurczowo wczepił się palcami w dłoń

orka, usiłując rozewrzeć chwyt. Ugluk wycharczał coś, czego Merry nie zdołał zrozumieć, bo

słowa zlały się w jedno, gniewne warczenie. Uruk-hai potrząsnął hobbitem i puścił go nagle.

Pippin poleciał w dół i skulił się na ziemi, sięgając związanymi rękami do gardła. Ugluk

wyjął bat. Rozwinął go i cofając się dwa kroki, wziął zamach. Merry zamknął oczy.

- Kłopoty, Ugluk? – rozległ się kpiący, zgrzytliwy głos.

Uruk-hai opuścił rękę i odwrócił się do Grisznaka. Ork stał nieopodal, przechylając

szkaradny łeb i wspierając niedbale jedną łapę na biodrze. Jego orkowie, zaciekawieni,

tłoczyli się za nim.

- Może przekażesz mi tych dwóch. Chętnie pokażę ci jak zyskuje się posłuch u jeńców –

ciągnął.

Page 34: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Ignorując go, Ugluk opanował się z trudem i skinął na dwóch stojących w pobliżu

Uruków.

- Wasza kolej. Poniesiecie ich. Następni zmienią was na mój rozkaz. Lugdusz! – z

pomiędzy orków wystąpił wielki stwór, który oprócz znaku Białej Ręki miał też czerwone

pasy namalowane w poprzek twarzy - Weźmiesz tarka.

- To ścierwo jest za ciężkie, żeby go nie...

- Weźmiesz tarka i pójdziesz pierwszy. Będziesz dyktował tempo.

- Dlaczego ja?- warknął ork wściekle.

Ugluk odwinął się z taką szybkością, że oko nie nadążyło za jego ciosem. Lugdusz

zachwiał się i runął na plecy, chwytając się za twarz.

- Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? – wycedził Ugluk. Zapadła cisza, przerywana tylko

szczękiem metalu, kiedy Lugdusz gramolił się z powrotem na nogi. Nie patrząc na swojego

dowódcę, ork otarł krew cieknącą mu z nosa i z rozbitej wargi i szybko przeszedł na tyły

oddziału. Z pomocą drugiego orka pozbierał Boromira z ziemi i zarzucił go sobie na ramiona,

niemal w pół zginając się pod jego ciężarem. W tym samym czasie wyznaczeni orkowie

podnieśli hobbitów i stanęli w szeregu. W ten sposób pierwszy raz od porannego spotkania

Merry i Pippin znaleźli się obok siebie. Lugdusz wyminął ich, w marszu podrzucając

człowieka na ramionach, by wygodniej rozłożyć jego ciężar i skierował się na czoło pochodu.

Boromir bezwładnie zwisał z ramion Uruk-hai, długie włosy zasłaniały mu twarz i Merry nie

zdołał dojrzeć, czy człowiek w ogóle jest przytomny.

- Tam na wzgórzu! – rozległ się krzyk. Merry wykręcił głowę i zobaczył, jak jeden z

orków Grisznaka wskazuje palcem w górę. Na wzniesieniu, z którego właśnie zeszli stał

samotny jeździec. Światło odbijało się od jego hełmu i włóczni.

- Zabić go! – krzyknął Ugluk. Uruk-hai chwycili za łuki, ale tylko jeden z nich zdążył

strzelić, w dodatku niecelnie - jeździec błyskawicznie zawrócił konia i zniknął im z oczu.

- Głupcy!- wściekł się Ugluk – On zaalarmuje swoich! Nie ma czasu, biegiem, hołoto,

biegiem!!!

*

Najbliższe godziny stały się koszmarem gorszym od nocnej wędrówki. Orkowie biegli

niestrudzenie, zwalniając co jakiś czas jedynie po to, by przekazać jeńców zmiennikom.

Merry próbował zapaść w drzemkę, by choć na chwilę uciec od cierpień, ale ból

wyłamywanych rąk był zbyt dotkliwy. Twarz miał poocieraną od szorstkich policzków

orków, dusił się od smrodu orkowego potu. Czuł, że jeśli zaraz coś się nie zmieni, zacznie

wyć. Potworny ból rozsadzał mu skronie, a każdy krok orka odbijał mu się echem w głowie.

Page 35: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Jeszcze tylko chwilka. Policzę do dwudziestu i coś zrobię. Zacznę krzyczeć. I kopać. Do

dwudziestu wytrzymam. A potem.. raz, dwa.. powtarzał sobie, co chwilę zaczynając liczyć od

nowa i zmieniając dla urozmaicenia liczby.

Czas płynął, mgła rozwiała się całkowicie odsłaniając widok na ciągnące się aż po

horyzont stepy. Jeźdźcy nie pojawili się i orkowie po pierwszej fali niepokoju uspokoili się i

przestali wypatrywać na boki. Zamiast tego pochylili głowy i skupili się na utrzymaniu tempa.

Biegli niestrudzenie, ich wytrzymałość była nieprawdopodobna. Ciężkie buty wybijały głuchy

rytm. Bez końca.

*

Ugluk zarządził popas, kiedy coraz więcej orkowych głosów zaczęło domagać się

odpoczynku, a na horyzoncie zamajaczyła ciemna linia lasu. Merry zrzucony z pleców orka

nawet nie próbował się podnosić. Zamknął oczy, leżąc tam gdzie padł, i rozkoszował się

bezruchem. Po chwili jednak niechętnie uniósł powieki, bo gdy miał zamknięte oczy widział

wciąż biegnących orków. Wolał popatrzeć na coś innego. Przed twarzą kołysały mu się trawy.

Merry wtulił policzek w ziemię wdychając znajomy, kojący zapach mokrego siana, cudowny

po tym fetorze, jaki wydzielali zgrzani orkowie. Pippin leżał niedaleko, na plecach. Merry

próbował zmusić się do wstania, by rozejrzeć się i sprawdzić co z Boromirem, ale nie miał

siły. Nadstawił ucha, wydawało mu się, że wyłapuje chrapliwy bas Ugluka i zgrzytliwy,

nikczemny głos Grisznaka. Nagle któryś z orków krzyknął przeraźliwie.

- Koniarze, przeklęci koniarze! - Orkowie zrywali się na nogi.

Merry podniósł głowę, Pippin usiadł. Od wschodu zbliżała się ku nim chmara konnych.

Byli jeszcze bardzo daleko, ale pędzili co koń wyskoczy. Ugluk wykrzyczał jakiś rozkaz i

strażnicy porwali hobbitów na ramiona. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu Boromira.

Człowiek leżał na boku, między Uglukiem, a żywo gestykulującym Grisznakiem.

Nie, nie, nie, błagam.. Merry nawet nie zdawał sobie, że kurczowo zaciska palce na

rękawie trzymającego go orka.

Ugluk odepchnął Grisznaka, ryknął na swoich, każąc im biec co sił w stronę lasu, a sam,

ku zaskoczeniu i orków i hobbitów schylił się po jeńca. Ze zdumiewającą siłą poderwał go w

górę, przerzucił przez ramię i ruszył biegiem.

Orkowie z Mordoru przemieszali się z Isengardczykami. Choć wydawało się to

niemożliwe po tak forsownym biegu, wszyscy zdwoili teraz tempo. Ściana lasu rosła w

oczach, zaczynali mijać pojedyncze drzewa, ale jeźdźcy, jak nieubłagana fala, byli coraz

bliżej. W oddali, po lewej stronie, w świetle zachodzącego słońca, migotały wody jakiejś

sporej rzeki. Orkowie biegli teraz wzdłuż jej brzegu. Merry dostrzegł jak ścigający ich

Page 36: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

formują półkole i najdalej wysunięte ramiona pościgu są już na tej samej linii co orkowie.

Pytanie tylko co stanie się najpierw – czy orkowie dopadną do lasu, czy też koło się zamknie.

Ugluk mimo obciążenia trzymał tempo i okrzykami przynaglał innych. Las był już tuż tuż.

Uratują się. Zdążą przed Jeźdźcami. pomyślał Merry i sam nie wiedział, czy cieszyć się

czy martwić. Las oznaczał dalszą poniewierkę a na jej końcu Isengard. Jeźdźcy zaś

przynosili...śmierć. Hobbit zdawał sobie sprawę z tego, że orkowie nie pozwolą sobie odebrać

jeńców żywych. Rohańczycy zresztą najwyraźniej nie wiedzieli nic o uprowadzonych

więźniach, bo sypnęli deszczem strzał. Merry skulił się słysząc znajomy, złowrogi świst. Ork

biegnący obok zachwiał się i padł. Strzała tkwiła mu w karku. Runęli też inni, kilku orków

Grisznaka i dwóch Uruk-hai. Jeden z nich podniósł się jednak i biegł dalej, a drzewce

sterczało mu z pleców na wysokości łopatki.

Dobiegli do lasu dokładnie w chwili kiedy zamknął się pierścień jeźdźców. Byli już pod

osłoną drzew, ale głębiej posuwać się nie mogli – w oddali, między pniami, pomykały

sylwetki konnych.

Znaleźli się w potrzasku.

- No to nas wspaniały dowódca urządził! – Grisznak splunął, krzywiąc się.

Ugluk, który właśnie skończył wydawać rozkazy odwrócił się do niego.

- Nikt cię tu nie prosił – odparł. – Sam się za nami przywlokłeś. My, Uruk-hai, nie boimy

się Białoskórych. Przebijemy się. Jak zwykle odwalimy czarną robotę. A w nagrodę

zakosztujemy końskiego mięsa. I innego, lepszego jeszcze.

- Ich jest ze dwie setki!

- A nas tyle samo. Choć w zasadzie tego twojego tchórzliwego motłochu nie powinno się

liczyć. Ale moich osiemdziesięciu chłopców wystarczy. Zresztą, nie jesteśmy sami. Mauhur

czeka, przyczajony w lasach po tamtej stronie rzeki. Snaga! Podwój straże przy jeńcach.

Rozkazy nadal obowiązują, macie ich nie zabijać, chyba, że Białoskórzy spróbują się do nich

dobrać. Gdyby zrobiło się źle, zabij najpierw tarka, a dopiero na końcu tych dwóch. Ale

pamiętaj, to ostateczność. Póki żyję są mi potrzebni, wszyscy. Odpowiadasz za nich głową.

Zmrok zapadał szybko. Merry, tłumiąc westchnienie, spróbował zmienić nieco pozycję,

ale związane w kostkach i na wysokości kolan nogi nie dawały mu zbyt wielu możliwości

manewru. Pień drzewa wpijał mu się w plecy, a nogi Boromira zajmowały całą wolną

przestrzeń przed nim, tak, że nie za bardzo mógł się wygodniej ułożyć i wyciągnąć, mając

dodatkowo duży, omszały korzeń po prawej. Westchnął znowu i spojrzał w bok. Boromir spał

Page 37: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

w półsiedzącej pozycji, oparty o pień. Pippin, którego również zmogło zmęczenie, osunął się

we śnie i w efekcie leżał teraz zwinięty w kłębek, z głową wspartą na udzie Gondorczyka.

Merry zapatrzył się na nich i nagle poczuł dojmujące, obezwładniające wręcz rozrzewnienie.

Jego przyjaciele. Kochani. Gardło mu się zacisnęło a w oczach błysnęły łzy. Co ich czeka?

Czy tak ma się to wszystko skończyć? W ciemności, brudzie i smrodzie? I nikt się nie dowie

co się z nimi stało, jak zginęli? Pippin nigdy już nie usiądzie na swym ganku z ulubioną

fajeczką w dłoni? Boromir nie zobaczy swego miasta? Czy od początku było im to pisane, że

zginą w orkowej niewoli?

Muszę powiedzieć Pippinowi, jak ważna była dla mnie nasza przyjaźń. I chcę, żeby

Boromir wiedział...

Nagły gwar dobiegający od strony lasu uciął jego rozważania. Merry szybkim ruchem

otarł łzę, spływającą mu po policzku i zganił się to rozklejanie się. Nie czas na głupie

sentymenty, trzeba skupić się na teraźniejszości. Wyciągnął szyję, nasłuchując. Między

punkcikami ognisk przesuwały się czarne sylwetki, a wśród orków zapanowało poruszenie. Z

oddali dobiegło przeciągłe końskie rżenie.

W pierwszym przebłysku pomyślał, że Jeźdźcy postanowili mimo wszystko zaatakować

nocą, ale po chwili już wiedział, że to coś innego. Strażnicy kręcili się w pobliżu, spoglądając

w głąb lasu, ale nie wyglądali na szczególnie zaniepokojonych. Wystarczyła chwila

wytężonej uwagi i Merry zdołał wyłowić z ich rozmów garść informacji. Okazało się, że

grupa orków z oddziału Grisznaka, wbrew rozkazom Ugluka, postanowiła przebić się na

własną rękę. Rohańczycy nie dali się zaskoczyć. Z całej bandy uciekinierów wróciło jedynie

dwóch.

Merry uśmiechnął się z satysfakcją. O kilkudziesięciu orków mniej. Oby tak dalej.

Strażnicy porozsiadali się na ziemi, a Merry zapatrzył się w punkciki ognisk. Postanowił,

że nie będzie spał. Niech Pippin i Boromir odpoczną. On będzie czuwał. Nigdy nie wiadomo

co może się stać. Trzeba się chwytać każdej szansy. Jeźdźcy są ostatnią nadzieją na ratunek,

innej nie będzie. Może niebawem trafi się jakaś okazja, by ujść z łap orków, może zdarzy się

jakiś cud...

Przetarł klejące się oczy i podciągnął kolana w górę, tyle ile się dało, by choć na chwilę

zmienić pozycję. Zrobiło mu się trochę lżej na duchu, kiedy wziął na siebie obowiązek

czuwania. Pewnie gdyby był sam, załamałby się już dawno. A tak, troska o towarzyszy

odwracała jego uwagę od niebezpieczeństwa, jakie groziło jemu samemu. W paradoksalny

sposób strach o Pippina, a zwłaszcza o Boromira, dodawał mu sił.

Page 38: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Tuż nad jego uchem rozległo się westchnienie. Merry spojrzał w górę. Boromir miał

otwarte oczy. Oddychał szybciej i głośniej.

- Spróbuj zasnąć. Ja czuwam – odezwał się hobbit cichutko.

Boromir wyprostował się nieco, poruszył głową i nogami. Pippin mruknął coś przez sen,

protestując przeciw zmianie położenia podgłówka. Merry przysunął się bliżej. Od człowieka

buchało wręcz gorąco.

- Źle się czujesz?- zagadnął hobbit współczująco i natychmiast zganił się w duchu. Co za

to idiotyczne pytanie!

Boromir spojrzał na niego. W oczach odbijały mu się czerwone punkciki dalekich

ognisk. Merry’ego przeszedł mimowolny dreszcz, bo wyglądało to tak jakby oczy człowieka

świeciły w ciemnościach, zupełnie jak oczy orków. Na szczęście Boromir poruszył się znowu

i dziwny błysk zniknął. Merry wzdrygnął się i wiedziony impulsem, przysunął się jeszcze

bardziej, ostrożnie opierając o bok rannego towarzysza.

- Ja też nie mogę spać – dodał szeptem, spoglądając w dal.

- Powinieneś pójść ze mną do Minas Tirith – powiedział Boromir niewyraźnie. – To

niedaleko. Przydadzą ci się nowe wieści.

Merry znieruchomiał.

- Co?- spytał, marszcząc brwi.

- Chodź ze mną - powtórzył Boromir nieco głośniej. – To niedaleko. Nabierzesz sił przed

dalszą drogą.

- O czym ty mówisz? – Merry podniósł głowę. Kątem oka dostrzegł, ze jeden ze

strażników odwraca się ku nim, słysząc głos człowieka.

- Z pewnością sam to rozumiesz, przyjacielu – Boromir spojrzał na niego z bliska i

Merry aż zachłysnął się z przerażenia. Oczy człowieka miały błędny, nieobecny wyraz i

hobbit zrozumiał, że Boromir bredzi w straszliwej gorączce.

- Ćśśśśśśś – Merry w popłochu złapał go za ramię. – Bądź cicho, błagam.

Boromir potrząsnął głową.

-To szaleństwo nieść Pierśc... -nie skończył, bo hobbit błyskawicznie zatkał mu usta.

Groza zjeżyła Merry’emu włosy na głowie.

- Cicho bądź! Nic nie mów – jęknął bezradnie, przyciskając dłoń do ust człowieka i

próbując go uspokoić. Na próżno. Boromir wciąż majaczył. Na domiar złego zaczął się

wyrywać - Cicho bądź! Spokój!- rzucił Merry w desperacji, widząc zbliżających się

strażników. - Pippinie, ratunku!

- Cco?- Pippin usiadł, mrugając oczami.

Page 39: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pomóż mi go uciszyć, szybko!

- Frodo!... - głos Boromira zabrzmiał wyraźnie, mimo kneblującej go dłoni.

- Boromirze, cicho! Błagam!

- Co tu się dzieje, pokurcze?!- strażnicy stanęli nad nimi – Co to za hałasy?

- On ma gorączkę – rzucił Merry w rozpaczy, nie wiedząc co robić – Dajcie nam wody,

proszę.

- Już ja ci dam wody!- zasyczał jeden z Uruk-hai, dobywając noża.

- Ugluk rozkazał, że nie może stać się nam żadna krzywda! – zawołał Pippin

przenikliwie. Ork zawahał się na dźwięk imienia dowódcy. – Saruman chce nas żywych!

Wszystkich trzech! A on umrze, jeśli się nim nie zajmiemy – hobbit skinął głową na

Boromira, którego razem z Merrym usiłował przytrzymać i szybko mówił dalej, korzystając z

niezdecydowania strażnika – Potrzebujemy wody. On musi się napić! Ma wysoką gorączkę.

Boromir rzucił głową i jęknął rozdzierająco. Jego oddech parzył Merry’emu dłoń. Znów

coś powiedział, na szczęście niewyraźnie. Hobbit z całej siły starał się go zakneblować.

- Ucisz go, albo ja to zrobię!- warknął ork

- Chodmmhhm..ue mną...- rozległ się stłumiony głos Boromira

Merry doznał olśnienia. Nie zważając na strażników, uniósł się na kolana i przyciskając

głowę człowieka do pnia, by go unieruchomić, powiedział mu wprost do ucha:

- Zgoda. Pójdę z tobą. Słyszysz? Pójdę z tobą!

Boromir zachłysnął się i zamarł, jakby w niedowierzaniu. Merry ucałował go w czoło.

- Pójdę z tobą. Tylko, zaklinam cię, bądź cicho, dobrze? Nic nie mów. Pójdziemy razem

do Minas Tirith - hobbit oparł policzek o rozpalone i mokre od potu czoło przyjaciela.

Boromir zamknął oczy, odetchnął głęboko przez nos i – ku nieopisanej uldze Merry’ego –

przestał się szamotać. Zapadła cisza. W tle Pippin westchnął. Jeden ze strażników nachylił się

nad nimi.

- Macie szczęście - jeszcze jedno słowo, a zapomniałbym o tych przeklętych rozkazach.

Jeśli któryś z was choć piśnie, wypatroszę go. Leżcie spokojnie, póki wam pozwalamy –

warknął i zerwał manierkę z pasa stojącego obok kamrata. Cisnął ją wściekle, tak, że odbiła

się od ziemi. Pippin wychylił się i przechwycił ją zręcznie.

Rzucając groźne spojrzenie na odchodnym strażnicy odwrócili się i wtopili w ciemność.

Słychać jednak było, że są blisko.

Hobbici wymienili spojrzenia. Obaj byli spoceni z wrażenia. Pippin otarł czoło i pokręcił

głową, jakby chciał powiedzieć, że niewiele brakowało.

Page 40: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry ostrożnie odjął dłonie od ust Boromira, przełożył mu ręce nad głową i przyciągnął

go do siebie, obejmując mocno. Mimo więzów zdołał oprzeć lewą dłoń na jego karku. Jak za

dotknięciem czarodziejskiej różdżki Boromir rozluźnił się pod tym dotykiem i całym

ciężarem osunął się na hobbita. Merry z trudem podparł się łokciem o korzeń i spróbował

usadowić choć odrobinę wygodniej.

- Już dobrze. Wszystko będzie dobrze – szepnął człowiekowi do ucha.

- Far...mir..? – upewnił się Boromir, opierając głowę na ramieniu Merry’ego.

- Ćśśśśśś. Już dobrze. Śpij - Merry pogładził go po włosach. Dopiero teraz zauważył, że

trzęsą mu się ręce. Pippin odkorkował manierkę i pytająco spojrzał na przyjaciela. Merry

pokręcił głową na znak, że za chwilę, że trzeba jeszcze trochę odczekać aż Boromir się

całkiem uspokoi. Pippin usiadł więc obok i oparł się o drzewo. Siedzieli tak dłuższą chwilę,

dopóki Boromir nie zaczął się ruszać. Jemu też nie było zbyt wygodnie w tej pozycji. Merry

przełożył ręce nad jego głową, uwalniając go z uścisku. Razem z Pippinem ostrożnie ułożyli

człowieka na ziemi. Boromir wymamrotał coś jeszcze o Minas Tirith, ale na szczęście zaraz

umilkł. Merry podtrzymał mu głowę, a Pippin napoił go wodą z bukłaka, pozwalając mu

wypić prawie wszystko. Resztką wody hobbici podzielili się między sobą, a Merry zmoczył

róg swojego płaszcza i przyłożył zimny kompres do czoła chorego. Boromir wzdrygnął się

pod tym okładem, jego oddech przyspieszył raptownie. Na szczęście jednak już się nie

szamotał. Merry ostrożnie otarł mu twarz i szyję. Po chwili Boromir przestał reagować na

zimny dotyk i Merry z westchnieniem ulgi zobaczył, że człowiek zasnął.

*

Pippin zgodził się co do konieczności czuwania na zmianę i hobbici podzielili się

wartami. Merry zdecydował się na pierwszą, bo wiedział, że i tak nie zdoła zasnąć po

niedawnych przeżyciach. Pippin, okrywając się starannie płaszczem i naciągając kaptur na

głowę, zwinął się więc na ziemi, tuż obok Boromira i nie minęła chwila, a już spał głęboko.

Merry patrzył na niego z zazdrością. Nie od dziś zdumiewała go zdolność przyjaciela do

zasypiania w każdych, choćby najbardziej ku temu niekorzystnych warunkach.

Boromir za to drzemał niespokojnie, od czasu do czasu rzucając się we śnie i

mamrocząc. Mimo okładów gorączka nie spadała. Wprost przeciwnie, zdawała się rosnąć.

Boromir dygotał, dreszcze wstrząsały nim nawet przez sen. Merry na poważnie zaczął liczyć

się z możliwością, że to nie Ugluk a gorączka zabije Gondorczyka. Jedno było pewne - w tym

stanie Boromir nie dotrze do Isengardu, nie wytrzyma trudów dalszej drogi. O ile w ogóle

przeżyje tę noc. Zważywszy na to, co ich czekało na końcu drogi, właściwie byłoby chyba dla

Boromira lepiej, gdyby umarł już teraz.

Page 41: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Byłoby lepiej, gdyby litościwa śmierć zabrała ich wszystkich. Skoro i tak pisane jest im

umrzeć, to niech się tak stanie jak najszybciej. Co nie oznaczało, że Merry nie bał się śmierci.

Wprost przeciwnie, na samą myśl o niej paraliżowała go groza i rozpaczliwie pragnął, by w

tych ostatnich chwilach nie zabrakło mu odwagi. Jak to zrobić, żeby z godnością stawić czoła

przeznaczeniu? Skąd wziąć siłę?

Boromir jęknął przez sen i Merry spojrzał na niego, przygryzając w zamyśleniu wargę.

Co zrobi Ugluk, kiedy o świcie zobaczy w jakim stanie jest człowiek? Każe go nieść całą

drogę? Mało prawdopodobne. Merry zacisnął powieki. Na samą myśl, że Boromir zostanie

jutro zamordowany na jego oczach, ogarnęły go mdłości. Jedyna nadzieja w tym, że

Gondorczyk i tak już w zasadzie nieprzytomny z powodu gorączki, nie będzie miał

świadomości tego, co się dzieje i nie odczuje zbyt wielkiego bólu. A w dodatku zostanie mu

oszczędzony strach przed umieraniem, a to już coś. To dar od losu, na który on, Merry, nie

miał zbyt wielkiej nadziei. To tchórzostwo, zazdrościć nieprzytomnemu, ale hobbit naprawdę

chciałby być teraz na miejscu Boromira. Nie widzieć tych wszystkich orków, nie myśleć o

śmierci, nie bać się o towarzyszy – to by było spełnienie wszystkich marzeń. Chociaż w

zasadzie to nie. Nie wszystkich. Tak naprawdę, w skrytości ducha, Merry ukrywał inne

marzenie. Mianowicie najbardziej na świecie marzył o tym, by się jeszcze choć raz solidnie

najeść. Wiedział, że powinien się wstydzić - zamiast zrobić rachunek sumienia czy też

wspominać bliskich, nie mógł przestać myśleć o tym, że tak naprawdę to chciałby zjeść

jeszcze choć jeden, jedyny, dobry obiad w życiu. Taki prawdziwy, porządny obiad. Z zupą

pieczarkową i złotymi, chrupiącymi grzaneczkami. I żeby ziemniaki, posypane świeżo

urwanym koperkiem, pływały wręcz w sosie od pieczeni. A na deser było ciasto truskawkowe

cioteczki Prymuli. Albo maminy pudding. A w zasadzie to i ciasto i pudding, dlaczego nie,

umierający mają swoje prawa. A do tego wszystkiego morze dobrego piwa. A potem

fajeczka, nabita aż po brzegi zielem Longbottom. I herbata, taką jaką w sobotnie popołudnia

parzył wujek Bilbo, wiśniowo-czarna, pachnąca różą i...

Hobbit otarł łzę, westchnął i pokręcił głową. Znowu zaczyna się rozklejać. Musi czymś

zająć myśli, bo inaczej oszaleje.

Zerknął przez ramię na strażników. Ich ciemne sylwetki majaczyły nieopodal, najbliższy

ork siedział odwrócony plecami. Wydawało się, że nikt nie zwraca uwagi na więźniów, więc

Merry powoli przesunął palcami po więzach krępujących jego nogi w kolanach. Po chwili

wymacał po lewej stronie coś jakby supeł i ostrożnie spróbował go rozplątać. Rzemienie były

bardzo mocno zaciśnięte, ale Merry, nie mając nic innego do roboty, pracował długo i

cierpliwie i po pewnym czasie, skubiąc i ciągnąc, zdołał poluzować jedną pętlę. Serce mu

Page 42: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zabiło i ze zdwojoną energią hobbit zabrał się za drugą. Dlaczego nie pomyślał o tym

wcześniej? Nim jednak zdołał się z nią uporać, lasem wstrząsnęły przeraźliwe, chrapliwe

wrzaski. Merry aż podskoczył. W obozie zawrzało, rozległ się szczęk broni, orkowie zaczęli

krzyczeć do siebie, a ponad to wszystko wzbił się głos Ugluka wydającego pośpieszne

rozkazy.

- Co się dzieje? - wyszeptał Pippin, siadając

- Nie wiem – Merry, wytężając słuch, nie odrywał wzroku od miotających się w

ciemności cieni – Wygląda na to, że Jeźdźcy zaatakowali, pewnie zostawili gdzieś konie i

podkradli się...

- Merry! – Pippin przerwał mu, podnosząc głos. - Strażnicy zniknęli!

Istotnie, w zasięgu wzroku nie było nikogo. Obaj hobbici wymienili gorączkowe

spojrzenia. Merry dźwignął się na kolana. Już otwierał usta, by powiedzieć, że teraz albo

nigdy, kiedy od tyłu pochwyciła go potężna łapa, zakrywając mu usta. Szarpnął się dziko,

czując, że unosi go w powietrze, ale na próżno. Usłyszał krótki krzyk Pippina i kątem oka

dostrzegł, jak druga szponiasta łapa zagarnia jego przyjaciela.

Ork, nie zwalniając kneblującego chwytu, wepchnął sobie hobbitów pod pachy, boleśnie

docisnął łokciami i skoczył w ciemność. Biegł szybko i zwinnie. Merry bezradnie podrygiwał

w jego uścisku, nogi majtały mu w powietrzu, raz i drugi zahaczył nimi o jakieś gałęzie i

krzaki. Ork poprawił chwyt, przy okazji, niechcący chyba, zaciskając Merry’emu nos i hobbit

zaczął się dusić. Na szczęście dla niego ork zatrzymał się niebawem i bezceremonialnie cisnął

obu jeńców na ziemię. Merry hałaśliwie nabrał powietrza w płuca. Niewiele brakowało, a

udusiłby się. Przed oczami zaczynały mu już latać jaskrawe plamy.

Ork nachylił się nad nimi.

- No jak tam, mali ludkowie, jak się wam podoba ta wycieczka? – ślepia mu rozbłysły,

kiedy nachylił się jeszcze niżej. Merry rozpoznał potworną twarz Grisznaka. Zatrząsł się z

obrzydzenia, kiedy dłoń orka przesunęła się po jego piersi i w dół, macając po kieszeniach

kurtki – Takie maluchy jak wy, nie powinny się mieszać do tej okropnej wojny, co? – ciągnął

ork, nie przestając przeszukiwać Merry’ego.

- Macając po ciemku niczego nie znajdziesz – oświadczył nagle Pippin. Zarówno Merry

jak i Grisznak spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Co powiedziałeś, mój mały? - ork puścił Merry’ego i zacisnął pazury na ramieniu

Pippina.

- Nic takiego, glum glum - rzucił Pippin.

Merry wstrzymał oddech. Zrozumiał bowiem jaką grę prowadzi jego przyjaciel.

Page 43: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Grisznak syknął i chwycił hobbita za oba ramiona.

- Ach tak? Aha, sprytnie, mój mały, sprytnie. Czy myślimy o tym samym? – zapytał

gorączkowo,

- Może – odparł Pippin dzielnie i zaryzykował bezpośrednie natarcie - Chcesz go?

- Czy ja go chcę? – powtórzył Grisznak jakby w osłupieniu – Czy go chcę?

- Jeśli tak to możemy się dogadać - brnął dalej Pippin.

Merry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, bojąc się, żeby przyjaciel się nie zagalopował.

– Co jesteś gotów dać nam w zamian?

- Co mógłbym dać w zamian? – Grisznak powtórzył, mrugając oczami.

Merry dostrzegł, że ręce zaczynają mu się trząść.

- Niebezpieczny pomył, mój mały, bardzo niebezpieczny! – ork pochylił się, z trudem

panując nad sobą.

- Być może - Merry postanowił się wtrącić. Odchrząknął, by zapanować nad drżeniem

głosu. – Ale to twoja jedyna szansa. Inaczej wszystko weźmie Ugluk. I Saruman.

Grisznak warknął głucho, wodząc wzrokiem od jednego hobbbita do drugiego.

Wyglądało na to, ze samo wspomnienie imienia Sarumana doprowadza go do szału.

- Macie go przy sobie? – Nie wytrzymał.

- My nie -wtrącił Pippin. - Ale wiemy kto go ma - dodał znacząco.

- Tark?- ork zmrużył oczy.

- Tark, czyli człowiek, tak? Kto wie. Idź po niego. To nasz warunek. Bez człowieka nie

możemy się układać - oświadczył Merry i z bijącym sercem wstrzymał oddech, czekając na

reakcję orka.

- Podstępne małe gady! – rzucił Grisznak wściekle – Myślicie, że dam się nabrać na te

wasze dziecinne sztuczki? Na strzępy was rozedrę! Nie potrzebuję się układać! Tak się za was

zabiorę, że na wyścigi wyśpiewacie mi wszystko co wiecie!

-I nie usłyszysz nic więcej, ponad to, co już wiesz – powiedział Merry tłumiąc

przerażenie i starając się mówić pewnie i stanowczo – Co z tego, że powiemy ci, gdzie on

jest, skoro Ugluk i tak ma człowieka.

- A więc chcesz powiedzieć, że to jednak tark..? -ork zawiesił głos, nachylając się nad

nim tak, że jego wstrętny oddech owionął twarz hobbita. Merry, zbierając całą siłę woli,

zapanował nad odruchem odchylenia się w tył.

- Chcę powiedzieć, że Ugluk wiedział co robi, kiedy brał księcia Boromira żywcem -

wyjaśnił z bijącym sercem. Celowo użył imienia i tytułu przyjaciela, chcąc pokazać orkowi,

Page 44: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

kto z ich całej trójki jest najważniejszy. Miał tylko nadzieję, że nie popełnił błędu – Jeśli

chcesz coś z tego wszystkiego mieć, musisz iść po człowieka, póki jeszcze czas.

- Glum glum, sskarbie – wtrącił Pippin

Grisznak oblizał wargi i wyprostował się, zwężając oczy w wąskie szparki, Widać było

jak chciwość walczy w nim z rozsądkiem. Merry obserwował go, a serce tłukło mu się w

piersi, coraz głośniej i głośniej i nagle hobbit zorientował się, ze to nie jego serce, a rytmiczny

odgłos kopyt przybliżający się z każdą sekundą. Grisznak poderwał się, dobywając broni.

Trzasnęły łamane gałęzie i z ciemności wynurzyła się sylwetka jeźdźca. Koń wyczuł

czającego się w mroku orka, chrapnął i stanął dęba. Grisznak zawarczał, stając między

Rohańczykiem a hobbitami, blask księżyca odbił się na jego szabli. Jeździec krzyknął coś

ostro w nieznanym języku i spiął konia rzucając się na orka.

Wszystko rozegrało się w mgnieniu oka.

Grisznak skoczył do przodu. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniami kopyt, ork wrzasnął

rozdzierająco a hobbitów omiótł silny powiew, kiedy koń z rozpędu przeskoczył nad nimi,

instynktownie wyczuwając na ziemi przeszkodę. Kopyta mignęły też nad ich głowami i

hobbici skulili się, wczepiając w siebie nawzajem. Jeździec osadził wierzchowca, zawrócił,

mijając Merry’ego i Pippina o włos, wyrwał włócznie tkwiącą w ciele orka i ponownie wtopił

się w ciemność.

Zapadła cisza.

Dopiero po dłuższej chwili Merry ośmielił się odetchnąć głębiej i zdołał rozluźnić palce

kurczowo zaciśnięte na ramieniu Pippina. Hobbici spojrzeli na siebie. Obaj mieli szeroko

otwarte oczy. Jak na komendę zwrócili wzrok w stronę czarnego kształtu majaczącego

nieopodal. Grisznak leżał na wznak, światło księżyca odbijało się w jego kolczudze.

Pippin spojrzał na swoje związane ręce. Merry pokiwał głową.

Podpierając się na rękach niezdarnie podpełzli do orka. Merry przełknął ślinę i nie

odrywając wzroku od twarzy Grisznaka sięgnął do jego pasa w poszukiwaniu sztyletu.

- Tu jest jego szabla - szepnął Pippin.

- Daj, potrzymam – Merry ujął rękojeść, kierując tnący brzeg ostrza ku górze. Pippin

nachylił się i ostrożnie zaczął piłować więzy. Nie minęła chwila, a rzemienie opadły. Pippin

odebrał broń z rąk Merry’ego, szybko oswobodził nogi. Szło mu nad podziw sprawnie,

zważywszy na wielkość ostrza i nieporęczność tej broni w małych, hobbickich rękach. Potem

uwolnił przyjaciela i odłożył szablę na ziemię.

Page 45: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Hobbici znów spojrzeli na siebie po czym gwałtownie padli sobie w objęcia. Pippin

zaśmiał się nieoczekiwanie i Merry pomyślał, że to najcudowniejszy dźwięk, jaki usłyszał w

przeciągu ostatnich dni.

- Merry, udało się nam! A myślałem, ze takie rzeczy zdarzają się tylko w baśniach!

- Żyjemy Pip, wywinęliśmy się im! - Merry uśmiechnął się, z trudem powstrzymując łzy

szczęścia - A jednak cuda się zdarzają. A jednak...-urwał raptownie, bo w nagłym przebłysku

przypomniał sobie coś jeszcze.

- Boromir... – powiedzieli jednocześnie.

Nagle poważniejąc, odsunęli się od siebie. Pippin zagryzł wargę. Milczeli, żaden nie

chciał odezwać się pierwszy, jakby obaj czekali na jakiś znak.

Wtem z dołu, od strony Grisznaka rozległ się cichy bulgot. Hobbici przerażeni dali susa

w tył i zaczęli się cofać, nie spuszczając z niego wzroku. Ork nie poruszył się jednak.

Znowu zapadła cisza, niezmącona żadnymi odgłosami, poza przyspieszonymi oddechami

hobbitów.

- Zapewne najrozsądniej byłoby, gdybyśmy czym prędzej oddalili się od obozu i

spróbowali znaleźć kogoś z Drużyny, jakąś pomoc, sam nie wiem –powiedział wreszcie

Merry, wciąż czujnie zapatrzony w orka. - Ale oni są pewnie w drodze do Mordoru, wątpię,

żebyśmy zdołali ich odnaleźć. Nie mamy map i w ogóle. A jak przekonać Jeźdźców, że

jesteśmy sojusznikami? W ferworze walki mogą nas nie odróżnić od orków. Powinniśmy się

gdzieś ukryć i przeczekać bitwę.

- Mhm - potwierdził Pippin, także nie odrywając wzroku od Grisznaka.

- Tylko, że wtedy będzie już za późno, żeby uratować Boromira. Jeśli go tam zostawimy,

on zginie - Merry mówił coraz wolniej i coraz dobitniej, tak jakby próbował przekonać nie

tyle towarzysza, co siebie.

Pippin jakby ocknął się z zadumy i spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczami.

- Masz rację - oświadczył z powagą. - Zostawić przyjaciela na pastwę orków to by była

zdrada.

-Boromir by nas nie zdradził - dorzucił Merry cicho.

*

Ostrożnie i cicho poruszali się wśród drzew, kierując się w stronę orkowych ochrypłych

wrzasków, jakie dobiegały z daleka. Pippin uparł się, by wziąć grisznakową szablę i teraz

taszczył ją z trudem, opierając ostrze płazem na ramieniu. Jak zamierzał z niej skorzystać,

pozostawało dla Merry’ego zagadką. On sam ściskał w garści sztylet Grisznaka, usiłując

zapomnieć straszny grymas zastygły na twarzy orka, jego wyszczerzone zęby i szeroko

Page 46: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

otwarte, szklane oczy. Wymagało sporo samozaparcia, by przemóc się i przeszukać zwłoki.

Hobbici znaleźli i zabrali sztylet oraz manierkę, w której na szczęście była resztka wody, a nie

to orkowe paskudztwo. Ugasili nieco pragnienie, po starannym wytarciu brzegu manierki,

brzydzili się bowiem dotknąć jej ustami, na samą myśl, ze przedtem korzystał z niej Grisznak.

Merry prowadził, kierując się bardziej słuchem niż wzrokiem. Jakiś czas temu w obozie

orków znów zabrzmiały krzyki i dzięki temu hobbici zdołali mniej więcej ustalić jego

położenie. Teraz przemykali się wśród pni, skryci pod płaszczami elfów, niczym dwa małe,

bezszelestne cienie.

Merry zdawał sobie sprawę, że to szaleństwo. Że dwaj mali hobbici, mają bardzo

niewielkie szanse (mówiąc oględnie), by odbić człowieka z łap orków. Człowieka, który na

dodatek najprawdopodobniej nie będzie w stanie iść. Ale wiedział też, że nigdy sobie nie

wybaczy, jeśli nie podejmą tej próby. Boromir co najmniej dwukrotnie ocalił mu życie. I

Merry miał wobec niego wielki dług.

Nie ułożyli żadnego planu. Postanowili zdać się na los, podkraść się jak tylko najbliżej

się da i zorientować się w sytuacji. Może po drodze trafią na Rohańczyków i zorganizują

jakąś pomoc.

Odgłosy dochodzące z obozu były coraz wyraźniejsze i Merry z niepokojem usłyszał coś

jakby szczęk broni. A więc tam w mrokach toczyła się bitwa.

Ostrożnie wyminął dużą gałąź, leżącą mu na drodze i zwolnił. Obejrzał się na Pippina.

Jego przyjaciel pokiwał głową, jakby chciał dodać mu otuchy i ściągnął szablę z ramienia

gestem, który w zamierzeniu miał być nonszalanckim ruchem wytrawnego szermierza. Merry

nie zdołał powstrzymać smutnego uśmiechu, widząc jak ciężar stali przeważa i Pippin nie

będąc w stanie utrzymać broni w rękach, opiera ostrze o ziemię. Pippin spojrzał na niego

wyzywająco i zrobił taką minę, jakby dokładnie tak to właśnie zaplanował.

Merry westchnął. Szaleństwo, czyste szaleństwo.

Gdzieś niedaleko zarżał koń.

Byli już całkiem blisko.

Merry odetchnął głębiej i zmówił w duchu modlitwę, prosząc o to, by wszyscy trzej

zdołali ujść z tego koszmaru z życiem.

Page 47: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział III

Fangorn

Odgłosy walki przesunęły się nieco w bok, ale Merry, nie chcąc wkroczyć w sam środek

bitewnego zamieszania, celowo utrzymywał pierwotny kierunek, zmierzając w stronę, z której

po raz pierwszy usłyszeli krzyki.

W lesie zrobiło się odrobinę jaśniej, ale nie na tyle, by widzieć wyraźnie i Merry powoli

zaczął sobie zdawać sprawę, że odnalezienie Boromira w tej ciemności to zadanie

beznadziejne. Pippin też nie miał pojęcia, gdzie dokładnie jest obóz. Orkowie z obawy przed

Jeźdźcami nie rozpalali ognisk, miejsce jakie wybrali na nocleg było przypadkowe,

wymuszone przez okoliczności i nie odznaczało się niczym charakterystycznym poza tym

wielkim, rosochatym drzewem, pod którym spali jeńcy. Kłopot polegał na tym, że wszędzie

dookoła znajdowały się wielkie, rosochate drzewa i Merry, z każdą chwilą coraz bardziej

przekonany o klęsce, błądził wśród nich z rozpaczą.

Czas płynął, las na powrót spowiła cisza i to ponure, głębokie milczenie szybko stało się

nie do zniesienia. Merry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że obserwują go dziesiątki oczu, a

kiedy spod nóg coś mu szurnęło, jakaś mysz zapewne, serce o mały włos nie eksplodowało

mu w piersi.

Na pierwszego orka trafili kompletnie przypadkowo. Merry miał szczęście, że właśnie

wtedy, kiedy po chwili nasłuchiwania i bezruchu zamierzał skinąć na Pippina i kontynuować

marsz, wartownik stojący kilka metrów dalej, dokładnie naprzeciw niego, poruszył się

odwracając głowę w bok, tak że obłok pary buchający mu z pyska zwrócił uwagę hobbita.

Merry zamarł, i nie odrywając wzroku od wspartej o pień sylwetki, której wcześniej w ogóle

nie zauważył, gorączkowo sięgnął za siebie i ścisnął Pippina za rękaw, pokazując mu orka

ruchem głowy. Hobbici wyczekali aż strażnik znów się odwróci i najciszej jak potrafili

obeszli go szerokim łukiem, tylko po to, by wpaść na całą grupę orków. Merry słysząc tuż

obok niskie, chrapliwe głosy w popłochu padł na ziemię i przywarł do niewielkiego,

powalonego drzewka. Pippin wcisnął się przy nim i obaj zamarli, wstrzymując oddechy.

Głosy nasiliły się i orkowie przeszli tuż obok, tak blisko, że jeden nadepnął na drzewko przy

którym leżeli hobbici. Merry o mało nie krzyknął , kiedy pień nieoczekiwanie podskoczył i

otarł się o jego bok. Łamiąc gałęzie i hałasując, niewielki oddział minął ich i zniknął w

ciemnościach. Merry rozluźnił napięte mięśnie i odetchnął z ulgą, zdając sobie sprawę z tego,

Page 48: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

że po raz kolejny mieli dużo szczęścia, głównie dzięki elfim płaszczom, które zlewały się z

otoczeniem ukrywając swych właścicieli przed oczami wrogów.

Dłuższą chwilę trwało nim ośmielił się unieść głowę. Poczuł, że Pippin pomalutku

podnosi się za nim, więc niechętnie usiadł. Bardzo starannie rozejrzeli się dookoła, ale jedyne

co mogli dostrzec to były czarne zarysy pni i poskręcane gałęzie, odcinające się od

jaśniejącego nieba. Po chwili wahania Merry zdecydował się odbić w prawo - widniał tam

bowiem zachęcający prześwit. Nie uszedł jednak kilku kroków kiedy poczuł, że Pippin łapie

go za płaszcz. Odwrócił głowę i zerknął w stronę, którą pokazywał przyjaciel. W dokładnie

przeciwnym kierunku od tego, który obrał majaczyły między pniami liczne sylwetki orków i

o ile wzrok go nie mylił byli tam też Uruk–hai.

- Zerkniemy?- szepnął Pippin i Merry pokiwał głową.

Najpierw posuwali się zgięci niemal w pół, potem zaczęli pełznąć po ziemi, aż wreszcie

zatrzymali się zupełnie.

- Co dalej? – szepnął Pippin

Merry przygryzł wargę.

No właśnie. Co dalej?

Orkowie byli już bardzo blisko, zbyt blisko jak na jego gust. Słyszał nawet strzępki

rozmów.

- Posłuchajmy co mówią, może się czegoś dowiemy – zaproponował.

- Chodźmy bliżej.

- Nie, Pip, czekaj... – Merry spróbował złapać przyjaciela za płaszcz, ale Pippin nie

zważając na niego ruszył do przodu, wlokąc za sobą tę przeklętą szablę. Chcąc nie chcąc,

Merry podążył za nim.

Leżeli pod osłoną paproci tak długo, że Merry zdrętwiał cały. Zaczynał też trząść się z

zimna, bo od ziemi ciągnął dojmujący chłód. Zbliżała się najzimniejsza godzina nocy – przed

świtem.

Czas płynął, a hobbici nie dowiedzieli się niczego. Orkowie nie byli zbyt rozmowni, a z

ich przypadkowego przeklinania i pojedynczych słów niewiele dało się wywnioskować, poza

tym, że są poirytowani i zmęczeni, a Jeźdźcy mimo zaskoczenia atakiem “chłopców” Ugluka,

nie pozwolili im się przebić i Uruk-hai musieli cofnąć się do obozu. O jeńcach żaden nawet

nie wspomniał.

Merry pytająco zerknął na Pippina.

Page 49: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Szukamy dalej?- spytał Tuk, starając się zapanować nad szczękaniem zębów. Merry

skinął głową i wycofali się ostrożnie. Po krótkiej naradzie zaczęli obchodzić grupę orków,

kierując się w lewo.

Jakiś czas później, zrozpaczeni, zrobili przerwę. Trzymając się ryzykownie blisko orków

obeszli kawał lasu. Merry miał wrażenie, że łokcie i kolana otarły mu się do kości. Jak dotąd

dopisywało im szczęście - nikt ich nie zauważył, ale w miarę jak robiło się jaśniej ich szanse

na pozostanie w ukryciu malały. Żaden z nich nie chciał się przyznać pierwszy, ale im dłużej

tak krążyli w ciemnościach, tym dotkliwiej przekonywali się, że nie mają szans. Jedyne co

było pewne, to to, że jeśli będą kontynuować poszukiwania, wcześniej czy później wpadną na

jakiegoś orka i pogrążą się sami. Jeśli więc chcą ujść z życiem powinni jak najszybciej

zawrócić. Pospiesznie naradzili się szeptem i postanowili wycofać się odrobinę, żaden na

razie nie wspomniał o całkowitym odwrocie udając, że to tylko taki strategiczny manewr.

Kiedy dotarli do wykrotu u stóp powalonego drzewa musieli skryć się przed kolejną

nadchodzącą grupą orków. Merry’emu wydało się, że rozpoznaje bas Ugluka i cały ścierpiał

ze zgrozy. Głosy oddaliły się, ale hobbici postanowili mimo wszystko poczekać dłużej, dla

pewności. Korzystając z okazji, posilili się paroma kawałkami lembasów, Pippin cudem

jakimś zachował przy sobie paczuszkę owiniętą w liść mallornu i choć po podróży przez

stepy Rohanu suchary połamały się na drobne kawałeczki, nie straciły nic ze swoich

cudownych, krzepiących właściwości.

Nisko nad horyzontem, pomiędzy pniami drzew zajaśniała wyraźna łuna. Gałąź,

zwisająca naprzeciwko, która jeszcze przed chwilą była czarnym rysunkiem na tle nieba teraz

z każdą chwilą nabierała szczegółów. Świtało.

Merry szturchnął Pippina i ostrożnie wychylił się zza pnia. Miał nadzieję, ze dobrze

zapamiętał kierunek z którego przyszli. Chciał wrócić tą samą drogą, licząc, że skoro udało

im się przedrzeć tędy do obozu, z powrotem też pójdzie w miarę gładko. Całkowitej pewności

nie miał, bo tak długo krążyli w okolicy zygzakami, że zdążył stracić orientację. Z myślą, że

kiedy tylko się bezpiecznie oddalą, przyczają się znowu i spróbują wypatrzyć cokolwiek w

świetle dnia podniósł się na kolana. Już miał ruszać kiedy poczuł, że Pippin chwyta go za

ramię i to z taką siłą, że zaskoczony aż syknął z bólu. Pippin nie zważając na niego, szarpał

go gorączkowo dalej, pokazując w prawo. Merry wysilił wzrok i dojrzał sylwetkę Uruk-hai,

siedzącego na wielkim, powalonym pniu, plecami do nich. Drugi ork stał obok niego,

doskonale widoczny w prześwicie, a niżej, oparty o drzewo..

- Boromir... - wyszeptał Merry w dzikiej radości, nie wierząc własnym oczom.

Page 50: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Hobbici wymienili uradowane spojrzenia. Pomyśleć, że cały ten czas człowiek był tuż

tuż i niewiele brakowało, a odeszliby, nie zauważywszy go. Nie zwlekając, podekscytowani,

wyminęli wykrot i zaczęli przekradać się od drzewa do drzewa. Zbliżyli się na tyle na ile im

pozwoliła odwaga i rozsądek i przyczaili się za plątaniną leżących na ziemi gałęzi. Dalej bali

się już iść, bo w tym miejscu na mchu walało się mnóstwo chrustu i suchych liści. I tak

cudem żadna gałąź nie trzasnęła pod nimi kiedy podchodzili bliżej. Od siedzącego orka

dzieliło ich już teraz tylko kilkanaście kroków i hobbici widzieli go wyraźnie. Natomiast

drugiego strażnika nie mogli dostrzec z tego kąta, zniknął gdzieś za rozwidleniem konarów.

Boromir siedział sztywno wyprostowany i oparty o pień niewielkiego drzewa. Merry

widział zarys jego profilu i ręce, skrępowane na piersi. Nie ruszał się, ale z całą pewnością żył

– orkowie nie pilnowaliby zwłok. Merry odetchnął z ulgą, bo w skrytości serca bał się –

pomijając już gorączkę i zły stan człowieka - że Ugluk w szale z powodu ucieczki hobbitów,

zrobi coś nieprzewidywalnego. Na szczęście dowódca orków postanowił zachować przy życiu

jedynego pozostałego mu jeńca i przykazał pilnować go ze zdwojoną czujnością. Na szczęście

i na nieszczęście -jak bowiem wyprowadzić w pole aż dwóch Uruk-hai? Pierwszy przypływ

euforii z powodu odnalezienia Boromira zaczął się rozwiewać w miarę jak do Merry’ego

docierało, że najtrudniejsze dopiero przed nimi.

Hobbit ostrożnie i powolutku uniósł się na łokciach i rozejrzał uważniej. Między dwoma

pniami zdołał wypatrzyć drugiego orka, który drapał się po głowie. Wtem serce mu zabiło.

Był jeszcze jeden strażnik. Siedział w głębi, za Boromirem i podobnie jak on, opierał się o

drzewo.

Trzech.

Trzech Uruk-hai przeciwko dwóm hobbitom. To brzmiało jak kiepski żart. Gdyby

Boromir był zdrowy i w pełni sił, wystarczyłoby jedynie rozciąć krępujące go więzy i usunąć

się w cień, oddając mu inicjatywę. Wojownik bez trudu rozprawiłby się z trzema orkami. Ale

w tej sytuacji hobbici byli zdani wyłącznie na siebie. Może i by sobie poradzili z jednym

orkiem. Najlepiej śpiącym. I bardzo małym. Ale trzech?

Boromir poruszył nieznacznie głową i chyba jęknął, bo orkowie jak na komendę spojrzeli

na niego. Merry zamarł. Boromir poruszył się znowu, bezskutecznie próbując zmienić

pozycję. Do uszu hobbita doleciał kolejny, tym razem znacznie wyraźniejszy jęk.

Odwrócony do niech plecami ork podniósł się leniwie z pnia i podszedł do jeńca. Merry

przygryzł wargę. Boromir odezwał się niewyraźnie i ork w odpowiedzi zawarczał coś,

niewątpliwie ostrzeżenie.

Cicho, cicho, cicho, nic nie mów! – gorączkowo powtórzył w myślach Merry.

Page 51: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir powiedział coś dość głośno, brzmiało to jak jakieś imię i Merry wstrzymał

oddech widząc jak ork bierze zamach i wymierza jeńcowi siarczysty policzek. Pippin syknął

gniewnie. Ork ponownie podniósł rękę i zamarł jakby czekając na dalszą prowokację. Merry

zacisnął palce na rękojeści sztyletu, czując jak wzbiera w nim nienawiść i wściekłość.

Boromir jęknął znowu, ale cios nie spadł. Zamiast tego Uruk-hai opuścił dłoń i odwrócił się

nagle. Merry zmarszczył brwi widząc jak drugi, siedzący na ziemi ork wstaje pospiesznie.

Między drzewami przesunął się cień.

Nad jeńcem stanął Ugluk.

Merry zamarł, czując jak cała jego nienawiść ulatnia się w mgnieniu oka ustępując

miejsca paraliżującemu, mdlącemu strachowi. Hobbit szeroko otwierając oczy, zacisnął pięść,

nieświadomy, tego, ze rani sobie wnętrze dłoni paznokciami. Nie był w stanie odwrócić

wzroku od Ugluka, choć bał się, że w jakiś przedziwny, irracjonalny sposób samym

patrzeniem ściągnie na siebie jego uwagę.

Jeden ze strażników powiedział coś a Ugluk pokiwał głową po czym kucnął przy

człowieku. Jego szerokie plecy zasłoniły Boromira i hobbici nie mogli dostrzec, co się dzieje.

Merry mógłby przysiąc, że słyszy głos człowieka, ale sam nie był pewien, czy to nie jego

własna wyobraźnia nie podsuwa mu tego dźwięku. Natężając słuch wyłapał basowy pomruk

Ugluka i - ku swojemu przerażeniu - słaby głos Boromira, który odpowiedział coś na pytanie

orka. Merry poczuł jak krew ścina mu się w lód ze zgrozy. Jeśli Ugluk wpadnie na pomysł, by

zrobić użytek z majaczenia Boromira i zacznie go wypytywać...

Nagle Merry podskoczył, bo Boromir krzyknął niespodziewanie, krótko i boleśnie, a

jeden z orków zarechotał. Hobbici wymienili gorączkowe, bezradne spojrzenia.

Głos Ugluka też pobrzmiewał rozbawieniem i Merry w popłochu zaczął rozważać, czy

nie wstać i w akcie samobójstwa nie spróbować odwrócić uwagi od człowieka, gdy wtem w

oddali rozległ się głos rogu. Ugluk poderwał się gwałtownie i zaczął nasłuchiwać. Mimo iż

dźwięk się nie powtórzył, skinął gwałtownie na jednego ze strażników, każąc mu iść ze sobą,

a do jednego z dwóch pozostałych rzekł na tyle głośno, że hobbici usłyszeli go wyraźnie:

-Wiesz, co masz robić!

Merry aż usiadł, chcąc się upewnić, ze obaj Uruk-hai naprawdę odchodzą. Odprowadził

ich wzrokiem i spojrzał na Pippina.

- Zostało dwóch - szepnął

- Czas na nas – oświadczył Pippin.

- Co robimy?

Page 52: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pokażę się im i odciągnę ich od Boromira – powiedział Pippin ze zdumiewającą

pewnością siebie. - A wtedy ty..

- Oszalałeś? A co, jak się nie nabiorą, albo jak tylko jeden pogoni za tobą? To się nie

uda! – zaprotestował Merry.

- A masz jakiś inny pomysł?- odparował Pippin i Merry musiał przyznać, że istotnie nie

ma żadnego.

- No dobrze, ale to ja ich odciągnę – oświadczył, nie chcąc by jego przyjaciel brał na

siebie takie ryzyko.

- Mowy nie ma. Biegam znacznie szybciej od ciebie.

- Nieprawda.

- Prawda. Kto wygrał Wielkie Smajale?

- To było piętnaście lat temu!

- I co z tego? – Pippin rzucił mu wyzywające spojrzenie. Merry skapitulował, widząc

wyraz jego twarzy. Kiedy Pippin robił taką minę oznaczało to, ze żadna siła na ziemi nie

zmusi go do zmiany postanowienia. A zresztą miał rację - mimo wszystko był szybszy i

zwinniejszy od Merry’ego.

Czas uciekał.

- No dobrze, idź. Tylko uważaj na siebie. – powiedział Merry i nagle poczuł w gardle

bolesny ucisk.

- Masz sztylet? - upewnił się Pippin. Merry, nie mogąc dobyć głosu, pokiwał głową.

- Jak tylko ruszą za mną, przetnij mu więzy i spróbuj go stad wyprowadzić. Jakoś was

potem znajdę.

Merry znów pokiwał głową i hobbici uścisnęli sobie ręce.

- Pójdę od tamtej strony, żeby nie wpadli na ciebie jak będą za mną gonić.

- Pip..

- Daj spokój, nie martw się, nikt nie dogoni Tuka – z tymi słowami Pippin ruszył w

lewo, ale Merry złapał go za ramię.

- Zostaw to żelastwo, na litość...

- Przyda mi się. Zamierzam sieknąć jednego z nich.

- Peregrinie Tuku, ty jesteś nienormalny!

- Szszsz, nie tak głośno - Pippin wyszczerzył zęby w uśmiechu i energicznie odpełzł w

ciemność.

Merry patrzył za nim, jak cichutko przekrada się dookoła, omijając gałęzie i kępy

suchych paproci, taszcząc tę swoją szablę i co chwila poprawiając płaszcz, który oplątywał

Page 53: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mu nogi. Merry z trudem oderwał od niego wzrok, by spojrzeć na strażników i z niepokojem

dostrzegł tylko jednego. Wyciągnął szyję, próbując zorientować się, gdzie zniknął drugi, ale

jego uwagę przykuł pierwszy ork pochylający się nad Boromirem. Uruk-hai trzymał coś w

dłoni, Merry nie mógł dojrzeć co to takiego. Drugą rękę zaś położył na głowie jeńca, w

każdym razie tak to wyglądało z tej odległości. Boromir podkurczył nieco związane nogi, ale

poza tym nawet nie próbował się wyrywać. Ork nachylił się jeszcze niżej.

Szybciej, Pip!

Merry przesunął palcami po rękojeści sztyletu, dłonie miał mokre od potu. Podniósł się

do przyklęku i starannie zbadał wzrokiem teren między nim a drzewem, przy którym siedział

Boromir.

Wyminąć ten konar, pobiec na lewo, potem zanurkować pod tamtymi gałęziami...

Merry zwrócił ku Boromirowi wzrok w samą porę, by zobaczyć jak za plecami Uruk-hai

pojawia się Pippin i bierze szeroki zamach. Zajęty więźniem ork zareagował dopiero, gdy

usłyszał świst prującej powietrze stali, ale wtedy było już za późno. Pippin uderzył nisko, od

tyłu, mierząc w kolana. Po ryku, jaki wstrząsnął lasem można było wnioskować, że trafił. Ork

runął na kolana i podparł się ręką. Warcząc, odepchnął się od ziemi i odwrócił ku

napastnikowi. Pippin wziął kolejny niezgrabny zamach, ale tym razem Uruk-hai bez trudu

odbił uderzenie jednym ruchem opancerzonej łapy.

Uciekaj!!!

Pippin, jakby słysząc myśli przyjaciela, rzucił broń i zręcznie wywinąwszy się spod ręki

orka dał nura w las. Uruk-hai z rykiem poderwał się na nogi i skoczył za nim, tratując gałęzie.

Merry odczekał kilka uderzeń serca i wstał, rozglądając się i upewniając co do

nieobecności drugiego strażnika. Ścisnął w dłoni rękojeść sztyletu i rzucił się w stronę

Boromira. Dziwacznie było biec po tak długim czasie spędzonym w bezruchu. Wydawał się

sobie dziwnie powolny, jakby poruszał się we śnie. Przeskoczył nad korzeniem i nadepnął na

jakąś wyjątkowo ostrą gałąź, nie zatrzymał się jednak mimo bólu. W biegu pochylił głowę,

uchylając się przed nisko zwisającymi konarami, wyminął dwa zrośnięte razem drzewa i bez

tchu przypadł do Boromira. Gorączkowo rozejrzał się dookoła - w zasięgu wzroku nadal nie

było żadnego orka.

-Bo... Boromirze!- wydyszał z wysiłkiem, chwytając człowieka za ramię i potrząsając

nim. Gondorczyk jęknął i otworzył oczy – Obudź się, uciekamy!

W tym momencie zrozumiał dlaczego człowiek wciąż siedział w tej samej, nienaturalnie

wyprostowanej pozycji – jego szyja była przytwierdzona do pnia szerokim rzemieniem.

Page 54: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry wstrzymując oddech, ostrożnie wsunął sztylet tuż za uchem Boromira i asekurując się

drugą ręką, tak by nie zranić przyjaciela, przeciął pętlę.

- Boromirze! - powtórzył głośniej. Boromir półprzytomnie zamrugał oczami. -Musisz

wstać, szybko! - mówił Merry gorączkowo, przecinając więzy na nogach człowieka i biorąc

się za te, krępujące jego ręce.

- Nnnie... - wymamrotał Boromir z wysiłkiem.

- No już! Musimy uciekać – Merry nerwowo obejrzał się do tyłu, sprawdzając czy nikt

nie nadchodzi. Jednym ruchem przeciął rzemień opasujący pierś więźnia i niechcący w

pośpiechu przejechał sztyletem po tunice Gondorczyka, przecinając materiał, na szczęście

kolczuga znajdująca się pod spodem ochroniła człowieka przed skaleczeniem.

-Wstawaj! - Ostatnie więzy opadły i Merry wciskając sztylet za pas chwycił Boromira za

ramiona. - Orkowie zaraz wrócą! Boromirze! – Zdesperowany klepnął człowieka w policzek,

w zdenerwowaniu uderzając nieco mocniej niż należało.

Boromir z trudem skoncentrował na nim wzrok.

- Pip..pin...? - wymamrotał

- To ja, Merry! - Hobbit chwycił za kaftan na piersi człowieka i zaczął ciągnąć -Musimy

uciekać, nie ma czasu, wstawaj, błagam!

- Merry?- Boromir spojrzał przytomniej – To naprawdę... ty? Skąd..?

- Nie ma czasu, orkowie zaraz wrócą, teraz albo nigdy! No, dalej!

- Nie, Merry. Ja... nie pójdę, nie mogę...

- Wstawaj!

- Zostaw mnie!- Boromir odepchnął go z nieoczekiwaną siłą. Merry stracił równowagę i

usiadł ciężko. Z osłupieniem spojrzał na człowieka.

- Uciekaj, Merry, zostaw mnie - powtórzył cicho Boromir i odwrócił twarz, unikając jego

wzroku.

Merry nie mogąc dobyć głosu pokręcił głową na znak, że się nie zgadza. Wyciągnął

ponownie rękę, ale powstrzymał go głos Boromira:

- Nie!

Merry otworzył usta w zdumieniu. Tego się kompletnie nie spodziewał. Sparaliżowało

go. Nie wiadomo jak długo by tak siedział, gdyby las nie zatrząsł się nagle od dźwięków

rogów i krzyków. Merry zerwał się na równe nogi. Wyrwał mu się okrzyk zgrozy, kiedy

między pniami dostrzegł biegnących orków. Byli jeszcze dość daleko, ale kierowali się w tę

stronę. Merry skoczył i złapał Boromira za kołnierz.

Page 55: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wstawaj! - ryknął mu prosto do ucha – Musisz pomóc Pippinowi! Słyszysz? Pippin jest

w niebezpieczeństwie, ratuj go, szybko!

- Gdzie?- dłoń Boromira, która próbowała go odepchnąć, teraz schwyciła go kurczowo

za ramię.

- Chodź ze mną! Szybko! - Merry obejrzał się, orkowie zniknęli. W popłochu rozejrzał

się za nimi, nie mogąc nikogo dostrzec. Fala krzyków nasiliła się. Zarżały konie. Nie było

wątpliwości – Rohan szarżował.

Boromir spróbował dźwignąć się, wspierając o jego ramię, ale osunął się z powrotem.

- Moje nogi...nie mogę – odezwał się przez zaciśnięte zęby.

Merry rzucił się, by rozmasować mu zdrętwiałe mięśnie, wkładając w to całą swoją siłę.

Boromir przygryzł wargę, by stłumić jęk bólu i za jego przykładem zaczął rozcierać drugą

nogę. Wysoko nad ich głowami świsnęły pierwsze strzały.

- Spróbuję... teraz – Boromir podciągnął się do góry z wysiłkiem, czepiając się pnia.

Merry podparł go, obejmując w pasie. Boromir wyprostował się i zrobił niepewny krok do

przodu. A potem drugi i trzeci. Hobbit stęknął i ledwo utrzymał się na nogach pod ciężarem

człowieka. Boromir starał się na nim nie opierać, ale i tak pot zaczął kapać Merry’emu z

czoła. Hobbit dysząc ciężko wbił wzrok w ziemię i skoncentrował się na utrzymaniu

równowagi. Nagle poczuł, że po kilku krokach Boromir staje i zaciska mu dłoń na ramieniu.

Podniósł pytająco głowę, ale głos zamarł mu w gardle. Przed nimi stał Uruk-hai, mrużąc

ślepia i obserwując ich wysiłki z dziwnym wyrazem twarzy.

- Uciekaj! – Boromir zrobił ruch, by odepchnąć hobbita i dokładnie w tym samym

momencie ork skoczył na nich, z szybkością, jakiej Merry nie spodziewał się po tak wielkim i

zwalistym stworze. Świat zawirował, uderzenie o ziemię pozbawiło go tchu, usłyszał tylko

głuchy krzyk bólu Boromira, który z impetem wylądował na plecach tuż obok niego. Uruk-

hai wybrał za cel człowieka i teraz wylądował na nim, przygniatając go do ziemi i chwytając

jedną ręką za gardło. Merry cudem jakimś zdołał się odturlać. Wstawał właśnie, kiedy poczuł

szarpnięcie za kaptur. W popłochu sięgnął do szyi i rozpiął klamrę. Uwalniając się jednym

ruchem, odskoczył i odwrócił się. Ork klęczący na piersi Boromira, odrzucił elfi płaszcz i

podniósł się szybko, nie odrywając wzroku od Merry’ego. Zdążył zrobić jednak tylko jeden

krok w stronę hobbita, kiedy zachwiał się i z powrotem runął na ziemię – Boromir złapał go

za nogi. Ork zwinął się jak wąż, wyswobodził się zręcznym wierzgnięciem, po czym wstał i z

przerażającą siła kopnął człowieka w brzuch. Boromir nawet nie krzyknął, tylko zwinął się w

ciasny kłębek na ziemi i znieruchomiał.

Page 56: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry rozdygotanymi rękami wyciągnął sztylet i, kierując go ostrzegawczo w stronę

orka, zaczął się cofać. Uruk-hai uśmiechnął się i ruszył w jego stronę, leniwie i powoli. Merry

rozejrzał się szybko, w głowie miał pustkę, kompletnie nie wiedział co ma robić, instynkt

podpowiadał mu ucieczkę, honor – walkę, ale nie był w stanie podjąć żadnej decyzji.

Ork zaśmiał się i pochylił, wyciągając łapy. Merry zareagował odruchowo, uchylił się i

korzystając z okazji ciął sztyletem mierząc prosto w te znienawidzone, żółte ślepia. Ork nie

spodziewał się tego i nie zdążył się zasłonić. Ostrze chlasnęło go w policzek, raniąc głęboko.

Uruk-hai ryknął i jednym ciosem posłał hobbita w powietrze. Merry przeleciał parę dobrych

metrów i wyrżnął w ziemię, gubiąc sztylet. Zamroczony uderzeniem, zdołał dostrzec ciemną

sylwetką orka, rosnącą w oczach. Podniósł się na łokciu i zaczął niezdarnie odpełzać w tył,

gdy wtem jego palce trafiły na coś zimnego i twardego. Zerknął w dół.

Szabla Pippina.

Wymacał rękojeść i zacisnął na niej palce. Uruk-hai błyskając kłami skoczył na niego i

dokładnie w tym samym momencie Merry dźwignął ostrze w górę. Ork i hobbit krzyknęli

jednocześnie – pierwszy z bólu, drugi ze zgrozy i obrzydzenia. Uruk-hai własnym impetem

nadział się na ostry, długi kolec, jakim zakończona była broń Grisznaka. Merry puścił

rękojeść i odpełzł w tył, tak szybko, jak tylko potrafił. Ork powoli podniósł głowę a w jego

ślepiach zalśniła chęć mordu i dzika nienawiść. Merry krzyknął raz jeszcze, tym razem ze

zdumienia, widząc jak potwór powolnym ruchem wyciąga zakrwawiony kolec z rany, która

powinna być śmiertelną, odrzuca broń od siebie i wstaje. Merry w szoku zaczął znów pełznąć

w tył, podpierając się rękami i nie spuszczając wzroku z orka. Stopy ślizgały mu się po

mokrej od rosy trawie.

Uruk-hai dopadł go w dwóch susach, chwytając za kołnierz i za włosy i podniósł do

góry. Merry z jękiem bólu wczepił się kurczowo w jego nadgarstek, próbując wyswobodzić

głowę z tego żelaznego uchwytu. Na próżno. Ork zawarczał, potrząsnął nim i wykręcił dłoń

tak, że twarz hobbita godziła teraz w niebo. Merry bezwładnie zwisł w jego uchwycie, czując,

że za chwilę pęknie mu kark. Ork wyszczerzył kły i nachylił mu się do gardła.

- Boromiiirze!!! - krzyknął rozdzierająco Merry, zamykając oczy.

W chwili, kiedy jego szyję owiewał już gorący oddech, poczuł wstrząs i poleciał w dół.

Spadł na nogi, zdołał utrzymać równowagę. Odruchowo cofnął się kilka kroków i dopiero

wtedy spojrzał w górę. Boromir skoczył orkowi na plecy, chwytając go za gardło i wbijając

mu palce w oczy. Uruk-hai zaryczał i strząsnął z siebie człowieka jednym ruchem. Boromir

pokoziołkował po trawie. Nim zdołał się podnieść, ork był już przy nim, szarpnął go do góry i

Page 57: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

oburącz chwycił za gardło. Uruk-hai był w szale, piana ciekła mu z pyska, mieszając się z

krwią wypływającą z rany na policzku.

Merry, jak skamieniały, mógł tylko patrzeć.

Boromir otworzył szeroko usta, usiłując zaczerpnąć tchu i rozpaczliwie wczepił się w

dłonie zaciśnięte na jego gardle. Spróbował kopać, ale brakowało mu sił i ork nie zwrócił na

to uwagi. Zacharczał, dusząc się, i dopiero ten okropny dźwięk przywrócił Merry’emu

zdolność do ruchu. Hobbit z krzykiem skoczył na orka, łapiąc go za rękę, drapiąc i kopiąc, ale

Uruk-hai w ogóle nie zwrócił na niego uwagi, wpatrzony w oczy swej ofiary. Merry uwiesił

się na nim i z determinacją wgryzł się w jego nadgarstek, korzystając z tego, że Boromir

sięgnął w dół, zaprzestając prób odgięcia orkowych palców. Uruk-hai oderwał jedną rękę od

gardła człowieka i sięgnął po hobbita. Merry widząc ten ruch kątem oka puścił jego

nadgarstek i skoczył w dół. Uruk-hai spojrzał za nim i w tej samej chwili dłoń Boromira

wystrzeliła do góry i wbiła mu w szyję jego własny sztylet, aż po rękojeść.

Ork wybałuszył oczy, postąpił chwiejnie krok do przodu, zacharczał okropnie i runął na

ziemię grzebiąc pod sobą człowieka.

- Boromirze! - Merry rzucił się ku przyjacielowi, pomagając mu zepchnąć trupa na bok.

Boromir kasłał, trzymając się za gardło.

- Nic ci nie jest? – spytał Merry niespokojnie.

Boromir, nadal kaszląc i nie otwierając oczu, pokręcił głową. Merry nie zdążył zadać

następnego pytania, kiedy tuż z nimi rozległ się wrzask orków. I tętent. Między drzewami

mignęło trzech orków, nie byli to Uruk-hai, tylko zwykłe poczwary, znane im z Morii. Pędzili

przed siebie co tchu, ale konie były szybsze. Na oczach Merry’ego i Boromira przepiękny

gniadosz przesadził zwalony pień, a Rohańczyk wychylając się w siodle ściął pierwszego z

brzegu orka. Dwaj pozostali rzucili się w bok, by wpaść prosto na innego Jeźdźca

dosiadającego rosłego kasztana. Wszystko rozegrało się tak szybko, że Merry, ze wszystkich

szczegółów, zdołał jedynie wyłowić coś na podobieństwo pióropusza na hełmie Rohańczyka i

błysk jego miecza. Kolejny ork padł ścięty a ostatni dostał się pod kopyta gniadosza. Koń

stratował go z furią.

- Me..rry.. Rohań...czycy – wychrypiał Boromir. – Zawołaj.. ich, szyb...ko!

Merry zerwał się na równe nogi.

- Tutaj!!!- wykrzyczał, podskakując i machając rękami – Na pomoc!!!

Ale Jeźdźcy go nie usłyszeli. Z lasu doleciała kolejna fala orkowych wrzasków,

zagłuszając hobbita. Rohańczycy zawrócili konie, nie zauważając małej podskakującej

figurki, i równie nagle jak się pojawili, zniknęli. Merry otworzył usta, by krzyknąć raz

Page 58: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jeszcze, lecz nagle zamarł – głosy orków nasilały się – dobiegały nie tylko z kierunku, w

którym odjechali Jeźdźcy, ale i z prawej strony. Merry ze zgrozą uświadomił sobie, że w

dalszym ciągu znajdują się z Boromirem tuż obok drzewa, do którego człowiek był

przywiązany. Lada moment pojawią się następni Uruk-hai.

- Musimy uciekać! - Merry chwycił Boromira za rękę. Gondorczyk podniósł się na

kolana i wstał, niepewnie opierając się na ramieniu hobbita. Widać było, ze kręci mu się w

głowie i ledwo utrzymuje równowagę. Głosy orków brzmiały już zewsząd. Merry odwrócił

się i dostrzegł czarne sylwetki rojące się w oddali.

- Co wy tu jeszcze robicie?! – rozległ się zdyszany głos.

- Pippin! - wykrzyknął Merry.

- Pippin?- powtórzył Boromir ze zdumieniem.

Niemiłosiernie potargany i spocony Tuk dopadł do nich, oglądając się przez ramię.

- Pospieszcie się! Idą tu! Nie stójcie tak! - krzyknął, łapiąc Boromira za rękę i ciągnąc za

sobą. Gondorczyk, sprawiając wrażenie z lekka ogłuszonego, zupełnie odruchowo zrobił krok

za nim. Nie czekając aż się rozmyśli, Merry podparł go z drugiej strony i pchnął, nie dając

czasu na zastanowienie się, co tutaj robi Pippin, rzekomo rozpaczliwie potrzebujący pomocy.

Zdążyli ujść jednak tylko kawałek, kiedy zorientowali się, że przed nimi też są orkowie.

Byli otoczeni.

Merry rozejrzał się nerwowo i nagle doznał olśnienia.

- Do wykrotu!- zakomenderował, wskazując drogę ruchem głowy. Razem z Pippinem

pociągnęli zdezorientowanego Boromira za sobą. Po chwili człowiek potknął się i upadł na

kolano wspierając się dłonią o mech.

- Nie... mogę... - wydyszał

- Musisz!- rzucił Merry ostro.

- Jeszcze tylko parę kroków! - dodał Pippin zachęcająco.

Boromir, zagryzając zęby, podniósł się i zatoczył, wspierając o najbliższy pień. Hobbici

nie dawali za wygraną, ponaglając go i ciągnąc ze wszystkich sił. Jeszcze tylko dwadzieścia

kroków, dziesięć, pięć i wszyscy trzej osunęli się do mrocznej, wilgotnej jamy, pod osłonę

zwisających korzeni. Merry znalazł się najgłębiej, przyparty do ściany plecami Boromira,

Pippin wcisnął się ostatni, otulając szczelnie płaszczem. Merry lewą ręką naciągnął

Boromirowi kaptur na głowę a sam ukrył się za nim. Wrzaski orków dolatywały ze

wszystkich stron, przemieszane z rżeniem i kwikiem koni.

Page 59: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry nie potrafił powiedzieć jak długo tak leżeli. Czas płynął, głosy słabły i w końcu

hobbit zmordowany i obolały tak, jak jeszcze nigdy w życiu, zamknął oczy, opierając czoło o

ramię Boromira. Był tak wycieńczony, że już nawet nie zwracał uwagi na niewygodę i na to,

że każdy wdech Boromira wciska go w ścianę, a do tego jest mu zimno w plecy.

Wiedział, że powinni sprawdzić co się tam dzieje, ale nie miał siły nawet na to, by kazać

Pippinowi wyjrzeć. Nie miał już siły na nic. Niech się dzieje co chce. On musi odpocząć. I

dokładnie w chwili kiedy sobie to pomyślał, zasnął.

*

Obudził go ptasi śpiew oraz nie do końca jasne przeczucie, że zaspał i że to niedobrze.

Otworzył oczy i natychmiast przysłonił je dłonią. Pomiędzy zwisającymi korzeniami i

gałązkami widniał jasny las, światło raziło dotkliwie. Merry mrugając oczami i trąc powieki z

trudem dźwignął się na łokciu i spojrzał na swych towarzyszy. Pippin spał w dziwnej pozycji,

z jedną nogą wyciągnięta do góry i zahaczoną o wystający ze ściany korzeń. Po głowę

podłożył sobie rękę. Boromir natomiast leżał na tym samym, prawym boku. Nic dziwnego,

przy jego rozmiarach nie miał wielkiej możliwości zmiany pozycji. Spał cicho. Wyjątkowo

cicho. Merry zorientował się nagle, że nie słyszy - i nie czuje - jego oddechu. Zaniepokojony

nachylił się nad ramieniem człowieka i, delikatnie odsuwając mu kaptur z głowy, dotknął jego

policzka. Był zimny, lodowaty wręcz. Z gwałtownie bijącym sercem hobbit położył dłoń na

czole Boromira, a kiedy okazało się, że też jest zimne, zaczął gorączkowo szukać tętna na

jego skroni.

Nic.

W przerażeniu szarpnął za kaptur, by odsłonić szyję przyjaciela. Boromir wydał

niezadowolony pomruk. Merry odgarnął mu włosy i nerwowo przesunął palcami po jego szyi,

uciskając skórę pod szczęką i za uchem. Nadal nic.

Nie, tylko nie to, błagam, to niemożliwe, nie po tym wszystkim...

Wstrzymując oddech zaczął szukać pulsu niżej na gardle. Boromir ostrzegawczo warknął

przez sen po raz drugi. Merry w daremnych poszukiwaniach znowu przesunął palce wyżej,

czując że za chwilę się rozpłacze. Wtem znieruchomiał i zmarszczył brwi. Po czym kręcąc

głową, z ogromną ulgą wsparł czoło o kark człowieka i zaczął cichutko chichotać nad własną

głupotą.

Po chwili przestał się śmiać i wziął głęboki wdech. Jego dłoń nadal spoczywała na szyi

Boromira i teraz, kiedy się już uspokoił, wyraźnie wyczuwał puls, niezbyt mocny ale równy.

Wystarczyło tylko dłużej przytrzymać palce w jednym miejscu.

Ale z ciebie panikarz, Meriadoku Brandybuck!

Page 60: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nadal kręcąc głową, spróbował się podnieść, co było nie lada sztuką. Z trudem wyplątał

prawą nogę z boromirowego płaszcza i podparł się ramieniem. Przy tym ruchu ze ściany

osypało się trochę ziemi – prosto za jego kołnierz. Jakiś korzonek łaskotał go w szyję.

Skrzywił się i spróbował się podrapać. Nie chciał budzić towarzyszy, ale czuł, że nie

wytrzyma w tej norze ani chwili dłużej. Musiał natychmiast rozprostować kości. Wstrzymując

oddech zaczął się przeciskać nad Boromirem, szorując plecami i głową po sklepieniu

wykrotu. Chcąc nie chcąc, musiał wesprzeć się na boku człowieka, upewnił się tylko czy nie

przyciska jakiegoś opatrunku. Boromir poruszył się niespokojnie, ale, o dziwo, nie obudził

się. Kiedy wreszcie Merry mozolnie przelazł nad nim napotkał drugą przeszkodę w postaci

Pippina. Tu już zabrakło mu cierpliwości. Pippin w niepojęty sposób zajmował całą wolną

przestrzeń, rozwalony na wznak. Merry odsunął jego nogę, ale i tak wychodząc musiał oprzeć

się na jego ramieniu. Niechcący też przydepnął mu łydkę. Pippin wymamrotał coś, nagłym

podrywem przekręcił się na lewy bok, zwracając twarzą ku Boromirowi i zarzucając mu z

rozmachem rękę na szyję. Boromir skrzywił się przez sen, poruszył niecierpliwie głową jakby

chciał się opędzić od uprzykrzonej muchy i obaj na powrót znieruchomieli.

Merry uśmiechnął się. Ci dwaj nie obudziliby się, nawet gdyby orkowie wywlekaliby ich

stąd siłą. No właśnie - orkowie. Merry przycupnął na skraju wykrotu i bacznie rozejrzał się

dookoła. Nie licząc ptasiego śpiewu, w lesie panowała cisza. Odczekał dłuższą chwilę, ale

nikogo nie było w zasięgu wzroku. Zaryzykował więc i wstał, posykując z bólu. Dopiero teraz

czuł jak bardzo jest poobijany. Każdy ruch pociągał za sobą ukłucia bólu. Miał wrażenie, że

jest jednym, wielkim siniakiem. Rozmasowując obolałe ramiona wyjrzał w przeciwną stronę

ponad wykrotem. Też nic. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągał się las, dziwnie zielony jak

na tę porę roku. Nawet gałęzie drzew były pokryte jakimś zielonkawym porostem, na ziemi

królowały różnobarwne mchy. Było tak cicho i spokojnie, jakby nigdy nie rozegrały się tu

żadne dramatyczne wydarzenia. Merry zerknął w górę. Słońce skryte było za chmurami, ale i

tak wyczuwał, że na pewno nie jest to wczesny ranek. Raczej południe. Mały ptaszek śpiewał

niestrudzenie gdzieś blisko i Merry zadzierając głowę bez trudu wypatrzył wśród gałęzi jego

rudawy brzuch. Maleństwo zajęte swymi obowiązkami nie zwracało uwagi na hobbita, tylko

na całe gardło wyśpiewywało trele na powitanie nadchodzącej wiosny. Merry poczuł jak w

jego serce wstępuje nowa otucha. Przeczesał palcami włosy i jęknął ze zgrozą. Jego czupryna

przyozdobiona była cała kolekcją gałązek, liści i strzępków mchu. Oprócz tego miał też masę

ziemi we włosach, więc nachylając się energicznie wytrzepał, ile tylko mógł. Następnie

poddał się oględzinom i musiał stwierdzić, że nigdy w życiu nie był tak brudny. Nawet wtedy,

kiedy z Pippinem wybrali się na bagna po żurawiny i zmylili drogę. Najgorszy był

Page 61: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wszechobecny zapach orkowego potu. Cały kaftan był nim przesiąknięty na wylot, a już

szczególnie rękawy. Merry wzdrygnął się z obrzydzeniem. Gdyby tu była jakakolwiek wodą

wskoczyłby do niej bez wahania, tak jak stał, w ubraniu. Woda. Jak potwornie chciało mu się

pić! I jeść. Merry rozejrzał się raz jeszcze. W świetle dnia wszystko wyglądało zupełnie

inaczej, ale mniej więcej pamiętał, gdzie było drzewo, do którego orkowie przywiązali

Boromira. Poszedł w tamtą stronę, oglądając się przez ramię i zapamiętując położenie

wykrotu. W dzień polanka wydawała się być znacznie bliżej, tak że hobbit zaczął wątpić czy

to aby na pewno to samo miejsce. Dopiero wygnieciona w paru miejscach trawa i pocięte

rzemienie leżące pod pniem upewniły go, że dobrze trafił. Rozejrzał się. Zabity ork zniknął.

Co musiało oznaczać, że Ugluk wygrał i pozbierał swoich zabitych. Tylko czy Uruk-hai mają

taki zwyczaj? Merry drapiąc się po głowie i przy okazji wyciągając z włosów kolejne gałązki,

przemierzył polankę i uradowany znalazł swój płaszcz, leżący w trawie. Otrzepał go i czym

prędzej zarzucił na ramiona – kubrak zawilgotniał mu na plecach i wiatr, choć lekki ziębił go

dotkliwie. Zachęcony sukcesem przeszedł się dookoła, ale ani szabli, ani sztyletu nie znalazł.

O ile sztylet mógł przegapić to broni Grisznaka już raczej nie – ktoś musiał ją w nocy zabrać

razem z ciałem strażnika.

Nie zwlekając zawrócił do wykrotu. Wolał się nie zapuszczać dalej sam. Nie mogli być

bardzo głęboko w lesie, ale hobbit nie miał pojęcia w którą stronę należy skierować się, by

wyjść na jego skraj i znaleźć rzekę. Boromir powinien wiedzieć, gdzie leży Rohan. Z tą myślą

pomaszerował miedzy drzewa, przelazł nad zwalonym pniem i przysiadł na skraju wykrotu.

Obaj panowie, rzecz jasna dalej spali snem kamiennym, skryci w ciemnej rozpadlinie za

zasłoną korzeni. Dopiero z bardzo bliskiej odległości widać było, że w jamie ktoś jest.

Obieżyświat powiedziałby zapewne, że to Valarowie zesłali im tę kryjówkę i Merry po raz

kolejny musiał zastanowić się czy aby istotnie światem nie rządzą jakieś Potęgi, sterujące

losem nie tylko ludzi i elfów ale i hobbitów. Ten wykrot uratował im życie, zupełnie

“przypadkowo” znajdując się we właściwym czasie i miejscu.

Byłby idealny, gdyby mieli zapasy jedzenia – mogliby tu zostać, wydobrzeć i odpocząć,

a dopiero potem ruszyliby dalej. Ale w sytuacji, kiedy na trzech przypadała napoczęta

paczuszka lembasów i pusta manierka trzeba było zacząć działać. Rzeka nie znajdzie się

sama. Merry nie chciał szukać wody na własną rękę. Obieżyświat wpoił im, że nie wolno

oddalać się od grupy będąc w nieznanym terenie. I choć Merry’emu szkoda było budzić

przyjaciół – nie miał wyjścia.

Z Pippinem poszło mu o wiele łatwiej niż przypuszczał, wystarczyło parę potrząśnięć za

ramię i pociągnięcie za ucho i Tuk, ziewając rozdzierająco, wygrzebał się z jamy i usiadł u jej

Page 62: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wylotu. Merry uśmiechnął się szeroko. Włosy Pippina sterczały na sztorc, udekorowane

gałązką ze złotymi listkami jak wieńcem, na jego twarzy widniały liczne zadrapania,

najprawdopodobniej pamiątka po nocnym biegu. Miał rozdarty kaftan, a czoło i nos

usmarowane ziemią. Tak właśnie musiał wyglądać ów dziki hobbit, którym niania straszyła

Merry’ego w dzieciństwie.

- Peregrinie Tuku, wyglądasz jak ostatnia sierota.

- Ty też – burknął Pippin, przygładzając włosy. – Coś ciekawego w okolicy?

- Pusto, głucho i do domu daleko.

- Gdzie jest śniadanie?

- Gdzieś tu gania - Merry wykonał szeroki gest, wskazując na las. - I nim je złapiemy

musimy poprzestać na lembasach.

- Oj.

- Co “oj”?- spytał Merry z niepokojem.

- Obawiam się, że się na nich przespałem – oświadczył Pippin, wyciągając spod płaszcza

wymiętoszony pakuneczek i ostrożnie odwijając liść.

- Pip... - jęknął Merry z wyrzutem, patrząc na złoty pył poprzetykany połamanymi w

drobne kawałeczki sucharami.

- No co? Ciesz się, że w ogóle coś mamy! Gdyby nie ja..-

- Dobrze, już dobrze - przerwał mu Merry. - Może Boromir coś ma.

Obydwaj spojrzeli w głąb wykrotu.

- Biedaczysko -mruknął Pippin.

- Trzeba go obudzić.

- Myślisz?

- Musimy znaleźć wodę.

- A nie lepiej go tu zostawić? – zapytał Pippin. – Niech odpoczywa. Mamy manierkę,

przyniesiemy mu wody.

- A jesteś pewien, że trafisz tu z powrotem? – Merry z powątpiewaniem uniósł brew.

Pippin rozejrzał się i mina mu zrzedła.

- A poza tym mamy jedzenia tylko na dziś - ciągnął Merry. - I jeśli zaraz nie zaczniemy

szukać pomocy grozi nam śmierć głodowa. Chyba, że umiesz łapać zające gołymi rękami.

Pippin westchnął, pokiwał głową na znak zgody i obydwaj wsunęli się do wykrotu.

- Boromirze – Pippin dotknął ramienia człowieka. - Pora wstać. Pobudka!- potrząsnął

mocniej.

Boromir drgnął i otworzył oczy, patrząc półprzytomnie.

Page 63: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jest piękny nowy dzień. Ptaszęta śpiewają – kontynuował Pippin ochoczo.- A na

śniadanie mamy rosę i lembasy. Wstawaj.

- Mmm - powiedział Boromir, krzywiąc się i przesuwając dłonią po twarzy.

- Wstawaj, wstawaj.

- Orkowie zniknęli i chyba już nie wrócą - dorzucił Merry. – Musimy znaleźć wodę.

- Mmmmhm.

- No już, raz dwa - Pippin przelazł nad Boromirem i zaczął go pchać ku wyjściu.

Człowiek jęknął, ale posłusznie uniósł się na łokciu, Merry pociągnął go za rękę i tak

wspólnymi siłami wywlekli go przed wykrot. Ale tu, zamiast usiąść, Gondorczyk osunął się z

powrotem na ziemię. Pippin wygrzebujący się za nim spróbował go podtrzymać i w efekcie

skończył z głową Boromira na kolanach.

Hobbici wymienili spojrzenia, a potem przyjrzeli się człowiekowi. Boromir leżał z

zamkniętymi oczami, oddychał szybko, jakby nawet ten nieznaczny wysiłek go wyczerpał.

Wyglądał jakoś tak inaczej niż zwykle i dopiero po chwili Merry zorientował się w czym tkwi

przyczyna – Boromir był nieogolony. Twarz Gondorczyka pokrywał ciemny, dwudniowy

zarost, który upodabniał go do Aragorna. Merry nigdy go w takiej fazie nie widział, bo

Boromir zwykł był codziennie się golić (ten starannie wykonywany, poranny rytuał zawsze

bardzo hobbita fascynował). O ile dwudniowy zarost na twarzy Obieżyświata był jedną z jego

cech rozpoznawczych to nieogolony Boromir wyglądał obco i dziwnie, a sińce i skaleczenia

jeszcze się do tego wrażenia przykładały. Merry zmarszczył brwi, widząc zaogniony ślad po

uderzeniu bata. Powinno się to jak najszybciej przemyć. Ślad pod okiem był dość płytki,

bardziej draśniecie niż rana i goił się nieźle, za to skaleczenie biegnące wzdłuż szczęki

wyglądało paskudnie. Skóra wokół napuchła i zaczerwieniła się. Wszystko wskazywało na to,

że Boromirowi zostanie blizna do końca życia.

- Mamy trochę lembasów. Musisz coś zjeść -powiedział Merry, sięgając po paczuszkę.

Boromir, nie otwierając oczu, mruknął coś niewyraźnie i dotknął dłonią czoła.

- Wystarczy dla nas trzech - zapewnił Pippin, palcami rozplątując długie włosy

przyjaciela - Choć nie ukrywam, że byłoby miło, gdybyś miał przy sobie coś jadalnego.

Boromir pokręcił głową.

- Tak tylko pytałem - smętnie westchnął Pippin.

Boromir odetchnął głębiej i kaszlnął. Merry spojrzał na jego pokaleczoną twarz, na

bandaże na wylot poprzesiąkane krwią i nagle serce mu się ścisnęło. W przypływie

współczucia ujął go za rękę.

Page 64: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Co oni z tobą zrobili – szepnął. Poczuł, jak palce Boromira zaciskają się w pięść w jego

dłoni.

- To... na co zasłużyłem - Boromir wysunął dłoń z jego uchwytu.

- Co ty wygadujesz?- Merry zaniepokoił się, że to kolejny atak gorączki.

Boromir zacisnął szczęki i nie odpowiedział. Hobbici wymienili zakłopotane

spojrzenia, nie wiedząc co powiedzieć. Zapadła cisza. Nagle Boromir wziął głęboki wdech.

- Próbowałem odebrać Frodowi... Pierścień - powiedział głucho, nie otwierając oczu.

Dłoń Pippina, do tej pory powolnym ruchem przeczesująca jego włosy, zamarła. Ptasi

śpiew urwał się raptownie i nagle zrobiło się potwornie cicho.

Page 65: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział IV

Rzeka Entów

- Nie - po dłuższej chwili, wypełnionej gonitwą strzępków myśli, Merry usłyszał swój

własny głos. Nie chciał i nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. On nie przyjmie tego

do wiadomości. Nie zgadza się. Nie.

Ale to była prawda. Czuł to. Miał dowód - widział winę wypisaną na twarzy człowieka.

Słyszał ją w jego głosie. Przed oczami jak błyskawice przemykały mu obrazy – Boromir

samotnie powracający do obozu pod Amon Hen, Sam podrywający się na wieść o zniknięciu

Froda, Boromir z twarzą w dłoniach. Jego oczy - puste, martwe, kiedy orkowie wlekli ich

przez stepy Rohanu. Boromir odmawiający ucieczki z orkowej niewoli.

Nagle wszystko zaczęło układać się w spójną całość, w wizję gorszą od koszmarnego

snu. Gorszą – bo prawdziwą.

- Poszedłem za nim... na Amon Hen... – ciągnął Boromir wciąż tym samym, martwym

głosem; Pippin cofnął rękę jakby go parzyła.

- Nie - powtórzył Merry, coraz gwałtowniej kręcąc głową.

-...próbowałem go namówić, żeby poszedł ze mną do Minas Tirith. Ale on nie chciał,

odmówił. Wpadłem w złość i ... – Boromir zająknął się i umilkł.

Twarz Pippina była maską grozy. Siedział zdrętwiały, nie odrywając wzroku od

człowieka. Groteskowego i nierealnego wymiaru całej scenie dodawał fakt, iż Boromir wciąż

leżał z głową na jego kolanach.

- Zrobiłeś Frodowi krzywdę? - głos Pippina był tak ściśnięty, że brzmiał zupełnie obco.

- Nie, nie! - Zaprzeczył Boromir gwałtownie - Nawet go nie dotknąłem. Zniknął, kiedy

tylko ruszyłem w jego stronę...

Merry odetchnął, ale mięśnie wciąż miał napięte jak stal.

- Ale – ciągnął Boromir, który po szybkim, niepewnym spojrzeniu w górę, na twarze

hobbitów, znów zacisnął powieki – mógłbym go skrzywdzić. Zrobiłbym wtedy... wszystko,

byleby choć dotknąć Pierścienia.

- Dlaczego? - wyrwało się Merry’emu – Dlaczego to zrobiłeś?

- Chciałem dobrze - szepnął Boromir i skrzywił się, słysząc jak słabo i żałośnie to brzmi.

– Chciałem, żeby Frodo poszedł do Minas Tirith... chciałem ratować...moje miasto.

- Jak mogłeś?- wybuchnął Pippin - Jak mogłeś nam to zrobić?! Po tym wszystkim, co

razem przeszliśmy.. ty... - głos mu się załamał.

Page 66: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir wziął głęboki wdech, ale nic nie odpowiedział.

- Tak ci ufałem - wyszeptał Pippin.

Boromir z całej siły zacisnął szczęki. Merry patrzył, jak lśniąca łza skapuje mu spod rzęs

i nabierając tempa spływa po nosie, spadając na nogawkę Pippina i pozostawiając na niej

ciemny ślad. Jedna łza zamiast odpowiedzi. Hobbit zapatrzył się na tę mokrą kropkę i dopiero

po chwili jego otępiały umysł zdołał sformułować nowe pytanie:

- Żałujesz, że ci się nie udało?- wykrztusił, choć wcale nie był pewien czy chce znać

odpowiedź.

-Nie. Tak. Nie wiem – Boromir zakrył twarz dłonią. – Nie wiem!

Hobbici wymienili spojrzenia. Żaden się nie odezwał, nie znajdowali słów.

Zapadła cisza.

Merry nigdy jeszcze nie doświadczył burzy tak sprzecznych uczuć. Z jednej strony miał

ochotę rzucić się na Boromira z pięściami, szarpać nim i wykrzykiwać oskarżenia; chciał

odpłacić mu za zdradę, za ten zamęt w sercu, za to, że z tą chwilą tracił na zawsze swe

naiwne, ufne spojrzenie na świat. Ale z drugiej strony - trzeba było być ślepym, by nie

dostrzec, że Boromir cierpi męki z powodu tego co zrobił. I oskarżanie go, to jak

dosypywanie soli do ran, jak kopanie leżącego. To czyste okrucieństwo. A Merry nie był

okrutny. I współczująca część jego duszy domagała się, by udzielić wsparcia przyjacielowi w

potrzebie – pocieszyć, objąć, wybaczyć. Ale nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił, bo czuł się

zdradzony i oszukany. W głowie miał chaos. A jednocześnie nie przestawał myśleć o

Boromirze jak o przyjacielu. Choć może w zasadzie już nie powinien...

Nie wiedział co robić. Nie umiał ani pocieszyć ani potępić.

Dlatego milczał.

Boromir odetchnął głośniej, otarł oczy i podpierając się rękami, usiadł z wysiłkiem.

Pippin zrobił taki ruch, jakby chciał uciec.

- Zostawcie mnie i idźcie ku stepom Rohanu – powiedział Boromir, unikając ich wzroku.

- Wcześniej lub później musicie trafić na Jeźdźców. Powołajcie się na mnie, powiedzcie, ze

was przysyłam. Pytajcie o Theodreda. Albo Eomera. Pomogą wam dotrzeć do Minas Tirith.

Mój brat, Faramir, zaopiekuje się wami. Pokażcie mu to – sięgnął do zapinki swego srebrnego

naszyjnika.

Merry powstrzymał go ruchem dłoni. Boromir spojrzał na niego niepewnie. Wyglądał tak

żałośnie, że hobbit poczuł jak jemu samemu łzy napływają do oczu, powstrzymał je jednak

siłą woli i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał pewnie i mocno.

- Musimy się naradzić, Pippin i ja - oznajmił – Poczekaj tu na nas, dobrze?

Page 67: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir zaczął coś mówić, ale Merry uciszył go ponownie.

- Daj nam trochę czasu na zastanowienie się.

Boromir przytaknął, zwieszając głowę.

Merry wstał, chwytając Pippina za ramię i siłą niemalże stawiając go na nogi.

- Czy ktoś poza nami wie?- spytał jeszcze na odchodnym.

Boromir, nie podnosząc wzroku, pokręcił głową.

Merry odwrócił się i pociągnął Pippina za sobą.

***

- Jest w tym wszystkim jeden plus - powiedział Merry, patrząc przed siebie niewidzącym

wzrokiem. – Kompletnie straciłem apetyt. Na zawsze. Więc problem jedzenia nam odpada.

Pippin wydał dźwięk na granicy śmiechu i płaczu.

Patrząc tępo w dal, siedzieli ramię w ramię na zwalonym pniu, poza zasięgiem słuchu

Boromira. Nie mieli siły, by odchodzić gdzieś daleko.

- I co teraz? Co teraz zrobimy?- szepnął Pippin po dłuższej chwili milczenia.

- Nie wiem, Pip, nie wiem.

Znów zaległa cisza.

- Jak myślisz? - spytał nagle Pippin. – Czy wrócilibyśmy po niego, gdybyśmy wiedzieli?

- Nie mieliśmy pojęcia...

- Chodzi mi o to – przerwał mu Pippin – czy wrócilibyśmy po niego, gdybyśmy

wiedzieli , że on... - urwał i przełknął ślinę.

- Nie wiem. Próbuję się zastanowić co zrobiłby na naszym miejscu Gandalf. Albo

Obieżyświat. Oni wiedzieliby jak postąpić. Dlaczego ich tu nie ma?! – wykrzyknął Merry

nagle, waląc pięściami w kolana – To nie my powinniśmy podejmować takie decyzje! To

niesprawiedliwe!

- Cicho, nie krzycz – Pippin przykrył jego pięść dłonią.

Merry pokręcił głową i umilkł.

- Pamiętasz co Gandalf powiedział Frodowi, tam w Morii? – Pippin spojrzał na niego z

wielką powagą. - Wtedy, kiedy wyszła sprawa Golluma. Pamiętasz? Że nie wolno nikogo

sądzić i skazywać na śmierć, bo... -

- Pamiętam - przerwał mu Merry.

Pippin westchnął. Umilkli obaj.

Czas płynął.

- Jeśli go tu zostawimy, on umrze - odezwał się Merry półgłosem, mówiąc bardziej do

siebie i własnych myśli.

Page 68: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wiem - odparł Pippin, też w zadumie.

- On chce umrzeć.

- Wiem.

- Sam się osądził i sam się już skazał - ciągnął Merry. - Pytanie brzmi, czy wolno mu

tak? I czy my chcemy mu na to pozwolić? I czy j a chcę z nim dalej iść?

- Zapewne nikt by nas nie potępił, gdybyśmy go zostawili - wtrącił Pippin.

- On nam uratował życie. Nie raz. Wiele mu zawdzięczamy, obaj.

- Wiem - szepnął Pippin i nagle się wyprostował. Merry, zaskoczony gwałtownym

ruchem, spojrzał na niego.

- Gdybym to ja zrobił coś złego, gdybym zdradził, a potem się do tego przyznał – w

oczach Pippina zalśniła determinacja – zostawiłbyś mnie? Pozwoliłbyś mi umrzeć?

Merry popatrzył na niego uważnie i nagle zrobiło mu się lżej, bo decyzja choć ciężka

nagle okazała się jasna.

- Przecież wiesz, że nie - odparł, uśmiechając się lekko.

- To nad czym my się tu zastanawiamy, proszę ciebie?

Boromir uniósł głowę na ich widok i wyprostował się nieznacznie. Nie miał na szyi

naszyjnika i Merry, przyglądając mu się, zobaczył błysk srebra w zaciśniętej dłoni.

Hobbici usadowili się naprzeciw niego.

- Postanowiliśmy pójść do Minas Tirith, tak jak zaproponowałeś - oznajmił Pippin.

Boromir, blady jak ściana, skinął głową i wyciągnął ku nim rękę, ofiarowując naszyjnik.

- Uznaliśmy jednak, że wypada, byś to ty przedstawił nas swemu bratu. I ojcu.

Szare oczy rozszerzyły się, a dłoń z naszyjnikiem z wolna opadła na kolano.

- Nie pójdę z wami.

- Owszem, pójdziesz - zapewnił go Merry z mocą.

- Nie, Merry. Ja zostaję. Nie mogę...

- Nie zrozumiałeś nas, Boromirze - przerwał mu Pippin. – To nie jest prośba. Masz dług

wobec Froda. Wobec Drużyny. Żądamy, żebyś go nam spłacił. Zaprowadzisz nas do Minas

Tirith.

- Nie - Boromir pokręcił głową.

- Co w takim razie zamierzasz zrobić, jeśli wolno spytać? – zagadnął Merry, czując jak

narastający gniew bierze w nim górę nad współczuciem. Zaczynał mieć dosyć tego

wszystkiego.

- Zostanę tu z moją hańbą - Boromir spuścił wzrok.

Page 69: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- I co będziecie razem robić?

Boromir nie odpowiedział.

- Popraw mnie, jeśli źle coś zrozumiałem – ciągnął Merry ostrym tonem – Zamierzasz

nas odesłać przez dzikie ostępy do krain, których w przeciwieństwie do ciebie nie znamy, a

sam będziesz tu sobie czekał na śmierć? Innymi słowy chcesz popełnić samobójstwo, a my ci

w tym przeszkadzamy, czy tak?

Cisza.

- Nie wiedziałem, że jesteś takim tchórzem, Boromirze z Gondoru!- wypalił Merry dając

się ponieść złości. Gondorczyk poderwał głowę, jakby w niego piorun trzasnął. Szare oczy

zalśniły dziko i Merry ze zgrozą uświadomił sobie, że się zagalopował, zapominając wszak, iż

Boromir może być niebezpieczny. Ten sam człowiek dwa dni temu uległ wpływowi

Pierścienia i zaatakował jego przyjaciela. Zrobiło mu się gorąco. Nigdy wcześniej nie myślał

tak o Boromirze i nigdy nie przypuszczał, że w jego obecności i - z jego powodu - odczuje

strach.

Na szczęście dziki błysk zgasł i Boromir przygryzając wargę opuścił głowę. Długie

włosy zasłoniły mu twarz.

Merry nerwowo przełknął ślinę

- Boromirze - powiedział Pippin, przerywając niezręczne milczenie - pamiętasz, co mi

powiedziałeś, kiedy schodziliśmy z Caradhrasu? Pamiętasz co mi wtedy obiecałeś?

Człowiek nie odpowiedział, jego dłoń zacisnęła się na klejnocie tak, że aż kłykcie mu

zbielały.

- Powiedziałeś, że póki będziemy z tobą nic złego nam się nie stanie.

Milczenie.

- Obiecałeś, że będziesz się nami opiekował.

Milczenie.

Hobbici wymienili spojrzenia.

- Mamy rozumieć, że zmieniłeś zdanie?- spytał Merry bezlitośnie, choć łagodniejszym

tonem niż poprzednio. – Ponieważ zawiodłeś Froda postanowiłeś mieć nas gdzieś, tak?

- Nie! - Boromir podniósł głowę i spojrzał na nich z rozpaczą – Nic nie rozumiecie! To

nie tak! Ja... Wtedy coś się ze mną stało, ja.. przestałem nad sobą panować, mówiłem te

wszystkie rzeczy.. okropne rzeczy... wpadłem w szał. A jeśli to się powtórzy? Jeśli to

szaleństwo znowu mnie opęta... Nie rozumiecie? Powinniście uciekać ode mnie jak najdalej!

Nie mogę zagwarantować... - urwał, bo Pippin ujął go za rękę.

- Nie wierzę, że mógłbyś zrobić mi krzywdę - powiedział Tuk z przekonaniem.

Page 70: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Frodo też.. - zaczął Boromir

- Frodo ma Pierścień. W odróżnieniu ode mnie - przerwał mu Pippin - To dość istotny

szczegół, nie uważasz?

Boromir żachnął się i odwrócił wzrok.

- Powiedz mi – ciągnął Pippin – Czy w ciągu tych ostatnich dni, w czasie naszej niewoli

to.. to szaleństwo się powtórzyło? Czułeś, że wraca? Że dzieje się z tobą coś dziwnego,

innego niż zwykle?

Merry uniósł brew. Dość trudne pytanie zważywszy na to, co przeszli w niewoli. Coś

innego niż zwykle? Gorączka, majaki i setki orków nie wystarczą?

Ale Boromir, rozumiejąc o co chodzi Pippinowi, pokręcił przecząco głową.

- No widzisz! – podsumował Tuk triumfalnie.

- To o niczym nie świadczy – odparł Boromir - Nie... nie mogę z wami iść. Wybaczcie

mi.

- Nie! - Odparł Pippin ostro. – Jeśli zostaniesz, nie wybaczę ci. Jeśli zostaniesz to tak

jakbyś mnie zdradził po raz drugi.

- Przestań... – jęknął Boromir, dotykając dłonią czoła

- Obiecałeś mi!

- Spójrz na mnie! - Boromir poderwał głowę i rozłożył ręce w bezradnym geście,

wskazując na bandaże – No spójrz! Jestem do niczego! Do niczego, słyszysz?! I nie zasługuję

na to, by cię chronić, tępy Tuku! Zrozum, straciłem ten przywilej... –

- Od kiedy to sam sobie nadajesz przywileje i sam je odbierasz? Może byś tak raczył

spytać nas o zdanie, co? - Pippin wparł dłonie w boki. - I nie waż się nazywać mnie tępym,

ty...

- Ekhm! - chrząknął Merry. Pippin oprzytomniał nieco i zamilkł.

Boromir skulił się, podciągając kolana i obejmując je ramionami.

- Idźcie już, błagam... - powiedział ledwo dosłyszalnie.

- Nigdzie bez ciebie nie pójdziemy - poinformował go Pippin. - Nie pozbędziesz się nas.

Narozrabiałeś, więc bierz się do roboty, zamiast umierać.

- Odejdź, zostaw mnie w spokoju.

- Zostawię cię w spokoju, jeśli ze mną pójdziesz - odparł niezrażony Pippin, może i

niezbyt logicznie, ale za to z przekonaniem.

- Ja już nie mam po co żyć.

- Mogę ci od ręki podać dziesięć powodów, dla których masz po co żyć. Chcesz?

- Nie.

Page 71: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie pójdę dalej bez ciebie.

- Rób, co chcesz.

Merry ze zmarszczonym czołem wodził wzrokiem od jednego do drugiego. Wędrował z

Boromirem na tyle długo, by dość dobrze poznać jego charakter. Syn Denethora miał wiele

zalet, to nie ulegało wątpliwości, i może dlatego Natura dla równowagi obdarzyła go też

upiornym, ślepym wręcz uporem. I dumą, którą można by obdzielić mieszkańców

niewielkiego kraju. Kiedy Boromir podejmował jakąś decyzję, przywiązywał się do niej i nie

chciał za nic odstąpić od swego zdania. Przegłosowany, podporządkowywał się niechętnie,

ale nadal wiedział lepiej, co podkreślał przy każdej okazji. I nie robił na nim wrażenia ani

autorytet Czarodzieja, ani Strażnika ani księcia elfów. Obieżyświat niemalże już doszczętnie

osiwiał słuchając, jak to Boromir miał rację sprzeciwiając się drodze przez Morię. W Lorien

natomiast było zdaniem Boromira niebezpiecznie. Opinię tę i argumenty znał na pamięć

każdy z uczestników Wyprawy, czy tego chciał, czy nie.

Merry zastanawiał się nieraz, jak ojciec Boromira sobie z nim radzi (o ile sobie radzi). I

dochodził do wniosku, że chyba woli nie wiedzieć. Zakładał też, że bycie młodszym bratem

Boromira to niełatwy los i niepomiernie go ciekawiło, jaki ten tajemniczy Faramir jest.

Pewnie myszowaty i zastraszony, bo raczej nieprawdopodobne, by przewyższał brata pod

względem uporu i władczości.

W całym swym życiu Merry spotkał jedną tylko osobę, która była równie, chorobliwie

wręcz, uparta.

I tak się składało, że osobą tą był właśnie Peregrin Tuk.

Tak więc z zainteresowaniem, ale i pewnym niepokojem, śledził obecną konfrontację, bo

znając obu panów czuł, że zestarzeje się i umrze, a oni wciąż będą powtarzać, każdy swoje.

Jakby na potwierdzenie jego obaw, Pippin usadowił się obok Boromira, oparł się plecami o

pień i wzruszając ramionami oświadczył:

- Przykro mi, Meriadoku Brandybuck, ale Boromir zdecydował, że zostajemy i

umieramy, więc sam rozumiesz.

- Ja naprawdę umieram z pragnienia - zauważył nieśmiało Merry.

- A to świetnie się składa, chodź, przyłącz się do nas - Pippin wskazał miejsce obok

siebie.

Boromir wcisnął głowę w ramiona i udawał, że nie słyszy. Zakasłał, dreszcz wstrząsnął

nim, raz i drugi.

Merry westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi.

To koszmar. To prawdziwy koszmar.

Page 72: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Minęła dłuższa chwila. Wreszcie Boromir uniósł głowę i łypnął na siedzącego obok

hobbita.

- I jak ci idzie?- zagadnął Tuk przyjaźnie.

- Przestań ze mnie kpić, jeśli łaska! – warknął Boromir.

- Nie kpię z ciebie - zaprotestował Pippin bardzo poważnie.- I chciałbym cię o coś

zapytać. Mogę?

- Nie.

- Czy gdybym to ja był na twoim miejscu, a ty na moim, no wiesz, gdybym nawalił, a

potem ranny i słaby kazał ci sobie iść, zostawiłbyś mnie? Powiedz szczerze, zostawiłbyś

mnie, żebym dogrywał tu sam, w tej dziczy?

Od tego trzeba było zacząć - pomyślał Merry.

Boromir gwałtownie odwrócił głowę zaciskając zęby.

- Odpowiedz mi - nie ustępował Pippin - Chcę to od ciebie usłyszeć, głośno i wyraźnie.

Spójrz na mnie i powiedz, że zostawiłbyś mnie, bo z powodu błędu zasłużyłem na śmierć.

Boromir zrobił taki ruch, jakby chciał się odsunąć, lecz Pippin położył mu rękę na

przedramieniu. Merry usłyszał wstrzymywany oddech: Boromir, odwracając twarz, ze

wstydem starał się zapanować nad łzami. Bardzo się starał.

- Chodź tu - powiedział nagle Pippin, unosząc się na kolana i przyciągając człowieka za

szyję. Merry zamarł.

- No, chodź!

Boromir opierał się przez chwilę, po czym coś w nim pękło i potężne ramiona owinęły

się dookoła hobbita, a twarz wtuliła w kołnierz jego kurtki.

Pippin posłał Merry’emu triumfalne spojrzenie.

Siedzieli tak dłuższą chwilę. Było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć przyspieszonego,

rwącego się oddechu człowieka.

Merry w podziwie patrzył na Pippina, wciąż klęczącego i obejmującego plecy Boromira

drobnymi rękami. Już niezliczoną ilość razy, podczas ostatnich dni przyjaciel zdołał go

zadziwić. Teraz też znalazł w sobie dość sił i determinacji, by zrobić to, co należało, to czego

Boromir potrzebował, choć na pewno nie było mu łatwo się przemóc. Merry zawstydził się,

bo zrozumiał, że on by tak nie potrafił. Ku jego zdumieniu, Peregrin Tuk, zwariowany

postrzeleniec, radził sobie w ciężkich chwilach lepiej niż on. Merry uważał się za

rozsądniejszego, przywykł też do ciągłego pilnowania przyjaciela, by ten nie władował się w

jakieś kłopoty. Dlatego nie mógł się nadziwić tym zmianom i własnej, co tu dużo mówić,

dość biernej postawie. W pamięci stanął mu obraz Pippina zasłaniającego Boromira własnym

Page 73: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ciałem przed gniewem Ugluka, Pippina proponującego Pierścień Grisznakowi, Pippina

zamierzającego się szablą na strażnika... Czy to niewola tak Tuka zmieniła, czy też zawsze

tkwiła w nim ta siła?

Merry był podwójnie zaskoczony, bo to właśnie Pippin uczynił z Boromira swego

bohatera. Wydawać by się mogło, że jego zdrady nie przeboleje. A jednak. Był gotów

zapomnieć i wyciągnął pomocną dłoń. Odłożył na bok żale i urazy i udowodnił, że słowo

“Drużyna” nie jest pustym dźwiękiem.

Merry przygryzł wargę. Okazało się, ze z nich dwóch to on sam jest bardziej nieodporny

i nie była to miła świadomość. Co z tego, że doskonale wiedział co zrobić, skoro nie miał w

sobie sił, by myśl zmienić w czyn. Na przykład teraz - czuł, że powinien przysunąć się do tej

dwójki i otoczyć obu ramionami, ale ... nie potrafił. Taki prosty gest, dodający otuchy,

jednoczący. A on siedział, jakby był z drewna. Coś go blokowało. Potrzebował więcej czasu i

zazdrościł Pippinowi tej umiejętności dostosowania się do trudnych okoliczności.

- Pójdziemy pomału i będziemy robić częste postoje – oznajmił Pippin - Rzeka powinna

być niedaleko.

Człowiek z wolna wyplątał się z jego objęć i usiadł kryjąc twarz za zasłoną włosów.

- Jestem tak potwornie głodny, że mógłbym zjeść orka z kopytami – oświadczył Pippin.

– Żołądek wysechł mi na wiór. A poza tym jeszcze nigdy nie byłem taki brudny. I obity.

-To wszystko przeze mnie... - Boromir znów zwiesił głowę.

Pippin żachnął się i przewrócił oczami, Merry zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że

Boromir wczuł się na dobre w rolę Sprawcy Wszelkiego Zła i szybko z tego nie zrezygnuje.

Może i byłaby to dla niego niezła kara i nauczka na przyszłość, gdyby nie to, że jedynymi

widzami i zarazem ofiarami byli niestety hobbici. Ostatnią rzeczą, na jaką Merry miał teraz

siłę i ochotę było towarzystwo załamanego i pogrążonego w samoudręczaniu się człowieka.

Wystarczyło już, że mieli przed sobą długą, ciężką i niebezpieczną podróż. Wizja Boromira,

który co pięć kroków będzie im udowadniał, że jest odpowiedzialny za wszelkie zło tego

świata na samym wstępie odbierała Merry’emu chęci do jakiegokolwiek działania. Należało

więc od razu położyć temu kres. Może i Merry nie był najmocniejszy w czynach, ale jeśli

chodziło o słowa – nikt nie przegada Brandybucka. Tego akurat był pewien.

- To twoja wina?- zainteresował się. - A więc to ty sprowadziłeś tych orków?

- Nie! - Boromir aż zatchnął się z oburzenia.

- Zatem, wytłumacz mi proszę, na czym polega twoja wina, bo jakoś nie widzę związku

między żołądkiem Pippina a twymi działaniami.

Page 74: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Gdybym nie poszedł za Frodem i nie spróbował... to znaczy... - Boromir z lekka stracił

wątek, pod surowym spojrzeniem hobbita. – Gdyby nie ja, Frodo by nie zniknął, nie

musielibyście go szukać i...

- Aha - Merry pokiwał głową. - Dobrze wiedzieć. Bo widzisz, podczas tej niewoli cały

czas gryzłem się, że to przeze mnie, że gdybym posłuchał Obieżyświata i nie gnał przed

siebie jak szaleniec szukać Froda - nic złego by się nie stało.

- Merry, to zupełnie...

- Na dodatek - hobbit nie dał sobie przerwać – wciągnąłem w to Pippina. I ciebie.

Wszystko przez moją głupotę.

- A, wiesz? – Pippin w zadumie zwrócił się do niego. - To ogromna ulga słyszeć co

mówisz. Pomyśleć, że cały czas żyłem w przeświadczeniu, że to wszystko moja wina.

Gdybym nie rzucił tego kamienia, tam w Morii to Gandalf by żył. On by nas upilnował i nie

dopuścił do tego całego zamieszania. Wszystko byłoby inaczej, gdyby nie ja. Tak się gryzłem,

a tu okazuje się, że ta katastrofa to przez ciebie i Boromira. Ale mi ulżyło!

- W zasadzie - podjął wątek Merry – Jeśli by tak spojrzeć na to z drugiej strony, to

najbardziej narozrabiał Frodo. Gdyby nie podjął się... -

- Merry!- zaczął ostro Boromir. Nie miał jednak szans. Kiedy hobbit zaczyna mówić w

przypływie natchnienia nie można go powstrzymać, podobnie jak nie można powstrzymać

lawiny.

-...wziąć Pierścienia, nie musielibyśmy mu towarzyszyć i..

- Pozwól, że się z tobą nie zgodzę, drogi Meriadoku – wszedł mu w słowo Pippin. – Jeśli

już patrzymy pod tym kątem to wyłączną winę ponosi Bilbo. To on znalazł Pierścień i przez

niego ten cały bałagan.

- I przez Bagginsów z Sackville! - dorzucił Merry entuzjastycznie.

- Wybacz, drogi Meriadoku, nie widzę związku – zaoponował Pippin – Nie żebym ich

bronił, oczywiście – dorzucił szybko.

- No bo Bilbo nigdy by nie wyruszył, gdyby mu nie dopiekli. To przez nich uciekł na

wyprawę! Zatruwali mu życie.

- Racja! Święte słowa, Meriadoku Brandybuck. To oczywiste i nie rozumiem, jak

mogłem tego wcześniej nie zauważyć. Wszystko przez Bagginsów z Sackville!

- I Lobelię!

Pippin teatralnym gestem pacnął się w czoło, jakby właśnie odkrył jedną z

fundamentalnych zasad świata.

- No oczywiście, że przez Lobelię!

Page 75: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Kogo?- spytał słabo Boromir, od pewnego czasu bezskutecznie usiłujący nadążyć za

rozmową. Został kompletnie zignorowany.

- Coś jednak nie daje mi spokoju - drążył dalej Tuk.

- Co takiego, mój zacny Pippinie?

- A orkowie?

- Ach, orkowie. Orkowie, mój drogi, też są winni – oświadczył Merry z namaszczeniem.

- A zatem i Saruman, bo to on ich nasłał.

- Chyba Sauron.

- Saruman!

- Sauron!

- Saruman! - upierał się Pippin – To byli orkowie z Isengardu.

- Grisznak był z Mordoru!

-Ale Ugluk dowodził!

- “Kto rządzi...”?- zaczął Merry basem

- “..Saruman czy Wielkie Oko?”- dokończyli chórem i rozchichotali się obydwaj,

ubawieni.

Boromir gapił się na nich okrągłymi oczami, jakby nagle wyrosły im macki i dodatkowe

głowy. Merry złowił to jego spojrzenie i opanował się.

- Czeka nas długa i ciężka droga - powiedział poważnie, patrząc człowiekowi w oczy.-

Mamy tylko siebie. Musimy się wspierać, wszyscy trzej. Bo jeśli damy się opanować

nastrojowi takiemu jak twój, to równie dobrze możemy od razu tu zostać. A ja nie chcę tu

zostać. Rozumiesz?

Boromir odetchnął głęboko i pokiwał głową.

Pippin nachylił się, zdecydowanym ruchem wyjął mu z dłoni srebrny naszyjnik i klękając

zapiął łańcuszek z powrotem na jego szyi. Boromir pochylił głowę i zamknął oczy. Kiedy je

otworzył, Pippin trzymał przed nim lembasy. Człowiek zawahał się i pytająco spojrzał na

hobbitów.

-Bierz, musisz nabrać sił - przykazał Merry.

-Ale czy dla was... - zaczął Boromir

- Jedz, nie dyskutuj!

Gondorczyk umilkł i potulnie wyłuskał niewielki kawałek. Posilili się wszyscy,

zostawiając odrobinę na wieczór. Pippin pieczołowicie zawinął okruchy w liść.

Page 76: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze – zagadnął Merry - wolno spytać, co masz przy sobie? Zabrałeś może coś z

obozu, jakąś sakiewkę, cokolwiek? Bo my mamy jedną chusteczkę do nosa, wykałaczki oraz

tę oto zdobyczną manierkę. Obecnie pustą.

Boromir odgarnął płaszcz i sięgnął do pasa. Ku radości Merry’ego miał zań zatknięty

sztylet zabitego strażnika. Jak i kiedy zdołał go zabrać, pozostawało tajemnicą; grunt, że

dzięki temu mieli jakąkolwiek broń. Dalszy przegląd stanu posiadania wykazał aż dwie

ostrzałki, krzesiwo (niestety bez hubki), pomarszczony i wyschnięty kasztan. Nieco

zażenowany Boromir wyjaśnił, że nosi go przy sobie od kiedy pamięta to znaczy, odkąd jego

brat, małoletni wówczas, dał mu go na szczęście.

Kasztan ten stanowił część jakiejś skomplikowanej konstrukcji, która niestety nie

przetrwała próby czasu. (I nie, Pippin nie może go zjeść.) Druga i ostatnia sakiewka skrywała

drobno poskładaną podręczną mapkę, parę starych pestek z dyni, które komisyjnie

zdecydowano zachować na później, kilka monet oraz ku zaskoczeniu wszystkich, a

szczególnie właściciela sakwy – ukochany, składany nożyk Samwise’a Gamgee o czerwonej

rączce, celebrowany i niezastąpiony podczas siekania warzyw i krojenia suszonego mięsa.

Nożyk ów był święty i nietykalny i trzęsła się o niego cała Drużyna, odkąd Sam, przekonany,

że go zgubił, popadł w spektakularną otchłań rozpaczy. Rozpacz ta była tak wielka, że

wszyscy zabrali się za poszukiwania, mimo późnej nocnej pory. Całe to zamieszanie nożyk

przeleżał wśród obierek i odkryty został następnego dnia rano, ku dzikiej radości Sama i

nieopisanej uldze reszty Drużyny.

- Teraz to naprawdę masz kłopoty. Sam cię zadręczy - oświadczył Merry z

przekonaniem.

- Nie mam pojęcia skąd się tu wziął - mruknął Boromir, stropiony. - Musiałem go

bezwiednie zgarnąć podczas ostatniego pakowania.

- Ładne rzeczy. Sam się zapłacze. – pokręcił głową Pippin – Czekaj no, nie masz

przypadkiem mojej fajeczki, tej co mi się zapodziała, jeszcze w Hollinie? W głowę

zachodziłem, co się z nią mogło stać. Merry, trzeba go obszukać!

- Przestań..- Boromir uśmiechnął się, usiłując opędzić się od natrętnych hobbickch dłoni,

klepiących go po pasie i szperających zuchwale w jego sakwie.

- Masz tu straszny śmietnik - oznajmił Pippin surowo.- Mojej fajeczki nie widzę, ale to

nie oznacza, ze przestałem cię podejrzewać. Trzeba by przeczesać twój bagaż, który został

nad Anduiną, tam by się dopiero naznajdowało wykopalisk! O, uśmiechasz się. Jak miło.

Zobacz, Merry, on się uśmiecha!

Page 77: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-Widzę - Merry również wyszczerzył zęby. - I bardzo mnie to cieszy. To jak, czy nasz

Powiernik Czerwonego Nożyka jest gotów ruszyć w drogę? – momentalnie pożałował tego,

co powiedział, bo uśmiech na twarzy Boromira zgasł, a jego oczach pojawił się taki smutek,

że hobbit czym prędzej ścisnął go za rękę.

- Przepraszam, czasami straszny ze mnie idiota.

Boromir uśmiechnął się smutno.

- Nie przepraszaj, Merry - odparł cicho, sięgnął po nożyk i schował go do sakwy. -

Powiernik Czerwonego Nożyka postara się powlec na swoją Górę Przeznaczenia - uśmiechnął

się mężnie, choć z wyraźnym trudem.

- Chciałbym zauważyć, że Sam nie będzie zachwycony, jeśli wrzucisz mu ten nożyk do

ognistej czeluści - wtrącił się Pippin.

Boromir uśmiechnął się, tym razem niewymuszenie i Merry skrycie odetchnął z ulgą.

- To jak? Powiernik Bukłaka melduje swą gotowość do wymarszu u boku Powiernika

Nożyka -Pippin wstał i obciągnął kubrak. – Czy Powiernik...yyyy? – razem z Boromirem

spojrzeli pytająco na Meriadoka.

- Powiernik Sztyletu Władzy jest gotów - oświadczył Merry podnosząc broń i zatykając

ją sobie za pas.

-Ten to się zawsze umie urządzić - zauważył Pippin. – I jeszcze zaraz powie, że w

związku z tym to on tu dowodzi.

- Oczywiście, że tak - Merry wzruszył ramionami - Mój sztylet jest największy. I jedyny.

- Skoro tak, to poczekaj tylko, zaraz znajdę moją szablę!

- Może byśmy tak poszli?- zaproponował Boromir, rozcierając nogę i krzywiąc się

boleśnie.

- No właśnie. A w którą stronę?- spytał Merry, z powątpiewaniem spoglądając na las.

- Gdzie jest słońce?- Boromir zadarł głowę.

Słońca nie było.

- To gdzie jest północ?

Wszyscy trzej uważnie spojrzeli po otaczających ich drzewach. Sądząc z mchu

porastającego pnie północ była wszędzie. Zapadła znacząca cisza.

- No tak! - oświadczył nagle Pippin, zamaszystym gestem ściągając płaszcz – Znowu

muszę was ratować.

- Co robisz? – zaskoczony Boromir odruchowo wziął podany mu płaszcz i bukłak.

-To samo, co wujek Bilbo w Mrocznej Puszczy.

- Zrobisz się niewidzialny?- Merry uniósł brew.

Page 78: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-Wejdę na drzewo, bałwanie! Rozejrzę się po okolicy z wysoka.

- Dobra myśl - przyznał Merry. - Ale to ja wejdę, umiem się wspinać i...

- Ja też umiem - przerwał mu Pippin.- I jestem najlżejszy z nas wszystkich. I

najzwinniejszy i..

- I najpiękniejszy. Tak, wiemy. Ale ja...

- Żadne “ale”. To mój pomysł i ja wchodzę.

Merry otwierał usta, by zaprzeczyć, ale zrezygnował z kłótni, zwłaszcza, gdy zdał sobie

sprawę, że jego argumenty są słabiutkie, a prawdziwej przyczyny swej nagłej chęci łażenia po

drzewach wyznać nie może.

Problem bowiem tkwił w tym, że nie chciał zostawać sam na sam z Boromirem – a tego

przecież powiedzieć nie mógł.

- Tamto rosochate coś się nada. Ma gałęzie w sam raz - oznajmił Pippin, wskazując

palcem rosłe drzewo w oddali i ruszając w jego kierunku.

-Uważaj - wyrwało się Boromirowi i Merry’emu jednocześnie i odruchowo.

Pippin rzucił im przez ramię wymowne, urażone spojrzenie, po czym dziarsko ruszył

przed siebie.

Odprowadzali go wzrokiem, w milczeniu. Wreszcie cisza, jaka zaległa między nimi stała

się krępująca. Boromir niepewnie zerknął na siedzącego obok hobbita, lecz kiedy ich

spojrzenia spotkały się, obaj niezręcznie odwrócili wzrok.

Nie siedź tak, powiedz coś! – Merry rozpaczliwie usiłował wymyślić jakieś zagajenie

rozmowy, ale wszystko co przychodziło mu do głowy wydawało się sztuczne i naciągane.

Zajął się więc skubaniem nitki sterczącej z kaftana, Boromir natomiast, po chwili wahania,

westchnął i, obejmując ramionami lewą nogę, wsparł czoło o kolano. Brzeg prawego rękawa

brązowiła mu plama zakrzepłej krwi, Merry marszcząc brwi spojrzał uważniej i dostrzegł

wąską, długą szramę, biegnącą wzdłuż nadgarstka. Momentalnie poczuł ukłucie winy - musiał

go skaleczyć, kiedy w popłochu rozcinał mu więzy. Jęknął w duchu i dla odwrócenia uwagi

rozejrzał się za Pippinem, ale Tuk zniknął gdzieś w plątaninie gałęzi.

Merry westchnął i zatopił się w niewesołych rozważaniach.

Co dalej będzie? Nawet jeśli znajdą rzekę, co potem? Resztka lembasów wystarczy na

dzisiejszą kolację. Od jutra będą głodować. Są w dziczy, jakie jest prawdopodobieństwo, że

trafią na kogoś, kto im użyczy jedzenia? Ani on ani Pippin nie potrafią polować, Boromir nie

jest w stanie, nawet jeśli umie. Co dalej?

Merry zerknął na Boromira. Mógł mu się przyglądać do woli, bo człowiek zastygł w tej

skulonej pozycji z twarzą wciśniętą w ramiona.

Page 79: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dlaczego tak się wszystko poplątało?

Rozpaczliwie pragnął, by był tu teraz Obieżyświat, albo Gandalf, albo ktokolwiek z

Drużyny. Ktoś, kto by pomógł rozwiać wątpliwości i strach.

Merry przygryzł wargę. Jakoś nie umiał sobie wyobrazić Boromira wpadającego w szał.

Nawet podczas walki z orkami człowiek panował nad sobą, nie tracił zimnej krwi wśród

największej bitewnej gorączki. Co tak naprawdę rozegrało się pod Amon Hen? Co czuł

Frodo, kiedy Boromir go zaatakował? Co on – Merry, zrobiłby, gdyby Boromir się na niego

rzucił? Na samą myśl przeszył go dreszcz. Przesunął wzrokiem po potężnych ramionach i

barkach człowieka. Konkluzja była oczywista – nie miałby najmniejszych szans. To cud, że

Frodo się wywinął ...o ile się wywinął. Merry poczuł nagle, jak włosy mu się jeżą. A jeśli... a

jeśli Boromir kłamie? Jeśli zrobił Frodowi krzywdę, zranił go, albo wręcz ...nie. To

niemożliwe. Ale przecież nie było żadnych świadków tej kłótni. Boromir może im opowiadać

co tylko chce, może teraz odgrywa rzewne przedstawienie.. –

Przestań! Przestań natychmiast! – Merry upomniał się surowo. Co się z nim dzieje? Skąd

te myśli? Jakby Nieprzyjaciel zasiał jakiś ferment, jakby Pierścień wciąż był wśród nich..

A jeśli jest? Jeśli Boromir go ukradł i ma go przy sobie, cały ten czas? Orkowie ich

wszak nie rewidowali...

Przestań!!!

Nagle przed jego oczami pojawił się inny obraz – Boromir zasłaniający hobbitów

własnym ciałem przed strzałami Ugluka, tam na Parth Galen. To pomogło. Merry odetchnął

głęboko i potarł czoło. Zatrzymał się celowo na wspomnieniach z tej ostatniej walki : Boromir

ścinający orka zamierzającego się na nich, Boromir stający między nimi a napastnikami,

ryzykujący życie w ich obronie. Merry odetchnął głęboko po raz drugi i uspokoił się nieco.

Meriadoku Brandybuck, myśl logicznie zamiast wpadać w panikę.

Boromir nie kłamie, to nie w jego stylu. Poza tym, gdyby chciał ukryć prawdę, nie

powiedziałby nam o swej zdradzie. Bo i po co?

Trzeba pozbyć się tych złych myśli. Czeka ich żmudna wędrówka, a snucie domysłów i

podejrzeń nikomu nie wyjdzie na dobre.

Gdzie ten Pippin? Mógłby już wrócić

Boromir kaszlnął.

. Merry wziął się w garść i zebrał na odwagę :

- Mogę jakoś pomóc?- zapytał ostrożnie.

Boromir drgnął i uniósł nieco głowę. Szare oko spojrzało na hobbita spod zasłony

ciemnych włosów.

Page 80: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Co się robi z takimi ranami, mając...nie mając nic w zasadzie? – ciągnął Merry.

Naprawdę chciał pomóc, zrobić cokolwiek. Jemu samemu dotkliwie dokuczały pokaleczone

batem łydki. Mógł się tylko domyślać, jak potwornie muszą boleć takie rany po strzałach.

Boromir bezradnie pokręcił głową.

- Nic się teraz nie da zrobić -mruknął. - Ale dziękuję za troskę.

- Bardzo boli?

- Wytrzymam - Boromir spróbował się krzepiąco uśmiechnąć. Kiepsko mu to wyszło.

Znów zapadło niezręczne milczenie. Siedzieli tak obok siebie, próbując dyskretnie

unikać swoich spojrzeń i szukając w myślach jakiś niezobowiązujących słów.

- Pippin wraca - powiedział z ulgą Boromir. Merry obejrzał się przez ramię. W istocie

zadowolony z siebie Tuk szedł ku nim, otrzepując się po drodze z kawałków kory. Jak za

sprawą czarów jego obecność natychmiast zmieniła atmosferę, przywracając zachwianą

równowagę. Merry odprężył się. Nagle bliskość Boromira przestała mu przeszkadzać i

wszystko zaczęło jawić się jaśniejszych barwach. Boromir najwyraźniej też to odczuł. Jego

ramiona rozluźniły się, jakby i z niego też opadło napięcie.

- Tam! - Pippin wskazał ręką kierunek za ich plecami. Obydwaj odwrócili się

odruchowo, by spojrzeć za siebie. – Tam jest jakby mniej drzew.

- Jakby mniej drzew?- powtórzył Merry sceptycznie.

- Tak to wygląda.

- A rzeki nie widziałeś?

- Widziałem gałęzie, mnóstwo gałęzi. I coś jakby prześwit.

- Może ja wejdę?- zaproponował Merry.

Pippin, dopinając klamrę od płaszcza i odbierając swój bukłak, zrobił przeczący ruch

głową:

- Wspiąłem się na dwa drzewa. Wysoko, nie żebym się chwalił. Z tamtego, o tam, jest

niezły widok we wszystkie strony. Obawiam się, że wszędzie dokoła jest las i nie zobaczysz

nic więcej. Proponuję ruszyć, za jakiś czas możemy znowu rozejrzeć się z góry.

- No dobrze - poddał się Merry, wstając.

Boromir, oszczędzając prawą nogę, z pomocą obu hobbitów niezgrabnie podciągnął się

do góry i posykując z bólu oparł się o pień. Jego ruchy były nienaturalnie powolne i

niepewne. Pippin i Merry nie pospieszali go, dając mu czas na przyzwyczajenie się do pozycji

stojącej, ustawili się tylko przy nim na wypadek, gdyby potrzebował podparcia. Po chwili

Boromir skinął głową, na znak, że może iść. Zachęcony przez Pippina, wsparł lewą dłoń na

Page 81: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jego ramieniu i tak ruszyli z wolna, wybierając drogę od drzewa do drzewa, tak by w razie

czego można się było oprzeć o coś solidnego.

Niedługo potem zmuszeni byli zrobić przerwę. Było źle. O wiele gorzej, niż Merry

przypuszczał. Boromir po prostu nie nadawał się do wędrówki. Owszem, starał się jak mógł i

z jego ust nie padło ani jedno słowo skargi, ale jego stan mówił sam za siebie. Na początku

Merry łudził się jeszcze, że człowiek się rozchodzi, ale nie – już po chwili było widać, że z

każdym krokiem ubywa mu sił. Nie przeszli nawet pół mili, kiedy musieli posadzić go na

zwalonym pniu, z obawy, że im zemdleje. Boromir dyszał ciężko, pot ściekał mu z czoła, tak,

że cała twarz wyglądała jak oblana wodą. Przez bandaż na udzie zaczęła przesiąkać świeża

krew, nogi uginały się pod nim. Jasnym było, że w takim stanie w ogóle nie powinien

chodzić.

Sam las też nie ułatwiał im marszu, co chwila jakieś zwalone drzewo zagradzało drogę,

musieli je obchodzić, albo mozolnie przełazić górą. Stopy na zmianę to ślizgały się po

mokrych, omszałych gałęziach, to grzęzły w głębokim mchu. Trudno było wyobrazić sobie

gorszą drogę dla ciężko rannego człowieka.

Do Merry’ego dopiero teraz zaczęła docierać cała groza sytuacji. Czy to oznacza, że,

chcąc nie chcąc, i tak będą zmuszeni zostać w tym lesie na zawsze? Przecież nie zostawią

rannego towarzysza na pastwę losu. Co robić?

Pippin, choć niewątpliwie także przerażony stanem Gondorczyka, starał się jeszcze

nadrabiać miną. Usadowił się obok Boromira i uważnie przyjrzał się człowiekowi.

- Boromirze?- zagadnął po chwili. - Bardzo jesteś przywiązany do tego żelastwa?

Boromir z trudem uniósł głowę i spojrzał na niego pytająco.

- Mówię o tym - Pippin dotknął kolczugi, wystającej spod wierzchniego kaftana. - Bez

niej będzie ci lżej iść.

- Pippin ma rację, zdejmij ją - poparł go Merry.

- Wolałbym... się z nią nie rozstawać – Boromir pokręcił głową - To prezent... od...

mojego ojca i jedyna... ochrona, jaką mam.

- Pozwolę sobie zauważyć, że teraz my jesteśmy twoją ochroną - oświadczył Pippin.

- A przed strzałami i tak cię nie obroniła - zauważył Merry.

- Ale przed cięciami... miecza... tak - upierał się Boromir.

- Obawiam się, że jeśli spotkamy teraz wrogów z mieczami, to rezultat spotkania będzie

taki sam, niezależnie od tego czy będziesz ją miał na sobie czy nie - wytknął mu Merry

Page 82: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

bezlitośnie. – A tobie będzie łatwiej iść bez niej. I nam też, zawsze to o parę kilo mniej do

podpierania.

- Przykro mi, zostałeś przegłosowany - Pippin rozpiął mu płaszcz pod szyją i zabrał się

za kaftan.

- Peregrinie Tuku... - zaczął Boromir słabo.

- Zabierz tę rękę. I sam zobacz, jakie to żelastwo jest podziurawione. Do wyrzucenia.

Istotnie, kolczuga była w dość opłakanym stanie. Trzy dni zaniedbania wystarczyły, by

zaczęła rdzewieć od potu i wilgoci. W dodatku orkowie rozerwali ją, by dostać się do rany

pod obojczykiem - po lewej stronie piersi zamiast żelaznych ogniw widniała wielka dziura.

Merry nie chciał się nawet zastanawiać jak Ugluk to zrobił, przecież nie gołymi rękami...

- To się... da naprawić - Boromir nie ustępował.

- Ile ona ma lat?- drążył Merry

- Prawie dziesięć.

- No widzisz. Stara i popsuta. Będziesz miał pretekst, by dostać nową.

- Merry...

- No już, pomożemy ci ją zdjąć - Merry przyłączył się do Pippina i zaczął rozplątywać

boromirowy pas. Gondorczyk westchnął i pokonany, zwiesił głowę.

Wbrew pozorom zdjęcie kolczugi okazało się skomplikowanym zadaniem.

Była ciężka, a dodatkowo porozrywane kółka zahaczały o kubrak pod spodem, trzeba też

było uważać, by nie pokaleczyć sobie o nie palców. Boromir nie za bardzo mógł pomóc;

ranny w prawe ramię i w okolice lewego obojczyka siłą rzeczy musiał oszczędzać obie ręce i

widać było, że nawet najmniejsze ruchy sprawiają mu ból. Hobbici ostrożnie oderwali część

bandaży i z trudem ściągnęli mu kolczugę przez głowę. Po tej operacji wszyscy trzej byli

spoceni, ale kiedy parę kilo żelastwa głucho uderzyło o ziemię, Merry w duchu pogratulował

Pippinowi pomysłu. Boromir odetchnął głęboko.

- Widzisz, od razu lżej - Merry sięgnął po płaszcz, starając się nie patrzeć na

rudobrązowe plamy zaschniętej krwi pokrywające prawie cały front spodniej warstwy ubrań.

Razem z Pippinem pomogli Boromirowi założyć kaftan i zapiąć pas. Poprawili też opatrunki i

z powrotem zarzucili mu płaszcz na ramiona.

Boromir smętnie spojrzał na kolczugę, leżącą u jego stóp. Pippin zauważył to spojrzenie i

pocieszająco poklepał go kolanie.

- Pomyśl tylko, ile czasu oszczędzisz nie musząc jej czyścić. Całymi wieczorami

szorowałeś to żelastwo. A teraz będziesz miał dużo wolnego czasu, by zająć się swoimi

ulubionymi hobbitami. Obiecałeś kiedyś, że nas nauczysz paru gondorskich, żołnierskich

Page 83: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ballad, pamiętasz? I nie żebym ci to wypominał, ale haniebnie nas też zaniedbałeś w kwestii

lekcji szermierki.

Boromir uśmiechnął się lekko, kręcąc głową.

- Jesteś niemożliwy... Peregrinie Tuku - westchnął.

Pippin wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- To jak?- Merry ostrożnie dotknął ramienia Boromira. – Dasz radę przejść jeszcze

kawałek?

- Tylko trochę - dorzucił Pippin. - Widzisz tamte jasne pnie? Tam zrobimy następny

postój.

Nie zdołali jednak dojść do srebrnych pni. Mniej więcej w połowie drogi Boromir

potknął się i przewrócił. Pippin, który desperacko usiłował go podeprzeć, również wylądował

na ziemi. Boromir z sykiem zacisnął palce na zranionym udzie i zwiesił głowę, nie próbując

nawet się dźwignąć.

- Daj mi rękę, pomogę ci wstać - Merry nachylił się nad nim.

Boromir potrząsnął głową.

- Chyba się nie poddajesz?- zaniepokojony Pippin próbował spojrzeć mu w oczy - Nie

poddajesz się, prawda?

Boromir pochylił głowę jeszcze niżej.

Merry wyprostował się gwałtownie, odwracając od towarzyszy. Nasłuchiwał.

- Nie możesz nam tego zrobić, słyszysz?- Pippin nie dawał za wygraną. Podniósł się na

nogi i pociągnął za kaptur boromirowego płaszcza. – Wstań, proszę.

- Nie mogę... - dobiegł stłumiony głos Boromira - To nie ma... sensu...

- Spróbuj jeszcze..-

- Ćśśśśśśśś! - Merry gwałtownie zamachał ręką. - Cicho! Słuchajcie!

Zaskoczeni zamilkli, patrząc pytająco.

- Słyszycie?

Usłyszeli. Teraz, kiedy wszyscy trzej umilkli i nie trzeszczały im pod nogami gałęzie -

wyraźnie dobiegł ich odległy, monotonny szum. Cudowny, kojący i wytęskniony dźwięk.

- To strumień! - wykrzyknął Merry w euforii - Gdzieś tam! Zaczekajcie na mnie,

sprawdzę.

- Pójdziemy z tobą - oczy Pippina świeciły.

Page 84: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zostańcie tu, zobaczę jak to wygląda i czy przypadkiem nie mamy zwidów z

pragnienia. Daj bukłak.

I z tymi słowami skoczył w las, pędząc co sił. Już po chwili wiedział, że obrał właściwy

kierunek, szum nasilał się. I wreszcie za zasłoną olbrzymich świerków oczom

uszczęśliwionego hobbita objawił się dorodny potok, szemrzący wesoło wśród mchów i

malowniczo powyginanych korzeni. Z okrzykiem radości Merry padł na kolana, nie zważając

na to, że moczy sobie spodnie, nabrał w dłonie zimnej wody i zaczął pić chciwie. Przez myśl

przemknęły mu wprawdzie wszystkie znane opowieści o zaczarowanych i niebezpiecznych

leśnych strumieniach, ale hobbit zlekceważył je – musiał ugasić pragnienie, nawet jeśli

miałby potem zasnąć i nigdy już się nie obudzić. Woda miała cudowny, orzeźwiający smak.

Energicznie ochlapał twarz, szybko napełnił bukłak i pobiegł z powrotem. Z daleka dostrzegł,

że Pippin chodzi nerwowo dookoła Boromira, popatrując wyczekująco, więc pomachał mu

bukłakiem. Biegł tak szybko, że zziajał się doszczętnie, przekazał więc tylko wodę Pippinowi

i opierając dłonie na kolanach, schylił się, by odzyskać oddech. Z lubością patrzył, jak

kropelki wody skapują mu z włosów.

Pippin podał odkorkowany bukłak Boromirowi.

- Pij, ile chcesz. Ja pójdę nad strumień.

- Wszyscy pó... pójdziemy – wydyszał Merry. - To... niedaleko. Możemy tam odpocząć i

naradzić się. Pod tamtymi świerkami jest niezła kryjówka ... jak namiot.

Boromir pociągnął Pippina za kubrak i przekazał mu bukłak.

- Nie chcesz więcej?- spytał Tuk

- Wystarczy mi na razie.

- Więc chodźmy – Merry skinął głową w kierunku strumienia.

Doszli na miejsce powoli, robiąc w połowie drogi krótki odpoczynek na zwalonym,

brzozowym pniu. Hobbici podprowadzili Boromira na sam brzeg potoku, wybierając

najdogodniejsze miejsce – duży płaski kamień wystający z wody. Gondorczyk ukląkł na nim

ostrożnie i zaczerpnął wody prawą ręką, Pippin natomiast, ugasiwszy pragnienie zaczął

żywiołowo ściągać ubranie i rozebrany wskoczył do strumienia, rozbryzgując wodę na boki.

Merry poszedł za jego przykładem i po chwili obaj hobbici myli się energicznie, chlapiąc i

parskając. Woda była lodowata, ale cudownie czysta. Merry żałował, że nie mają mydła, ale i

tak był wdzięczny za ten dar od losu, jakim była możliwość opłukania się z błota i brudu.

Choć chętnie pochlapałby się jeszcze, musiał wyjść na brzeg – zaczynał drętwieć z zimna.

Szczękając zębami, wytarł się pospiesznie za pomocą kurtki i wciągnął koszulę i spodnie.

Page 85: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Wilgotną kurtkę na razie odłożył, okropnie śmierdziała orkami, a on chciał na chwilę

odpocząć od tego mdlącego zapachu. Chętnie by ją porządnie uprał, ale w tych warunkach

wyschłaby za tydzień.

Pippin również się ubierał, podskakując dla rozgrzewki. Boromir zaś, wciąż w tej samej

pozycji, obmywał twarz powolnymi ruchami. Merry z namysłem rozejrzał się dookoła i

wybrał najwygodniejsze i najbardziej osłonięte miejsce pod nawisem świerkowych gałęzi. Na

czworakach wpełzł do tej zielonej groty i spojrzał wokół z aprobatą. Ziemię zaścielały gęsto

suche, szare igły, wbrew pozorom całkiem miękkie. Merry odrzucił na bok co większe

szyszki i gałązki. Miejsce prawie tak dobre, jak ich wykrot. Nawet lepsze, bo suche.

Kiedy wynurzył się spod gałęzi zastał Pippina nachylającego się nad Boromirem i

majdrującego przy zapince jego płaszcza.

- To nic nie da – człowiek słabo opędzał się przed przedsiębiorczym hobbitem.

- Da, da - nie ustępował Pippin. - Te rany trzeba przemyć. No już, nie bądź dzieckiem.

Merry uśmiechnął się lekko. Boromir próbował jeszcze się opierać, ale jasnym było, że

jest na przegranej pozycji. Nie zważając na jego protesty, Tuk rozpiął klamrę i ściągnął mu

płaszcz z ramion. Merry, nadal uśmiechnięty, pokręcił głową. Z fascynacją śledził zmiany

zachodzące w ich relacjach z Boromirem. Pierwsze oznaki pojawiły się już z chwilą, gdy

Gondorczyk został ciężko ranny na Parth Galen. O ile do tej pory role były wyraźnie

określone – Boromir był opiekunem, oni zaś podopiecznymi i uczniami - tak teraz sytuacja

zaczynała się odwracać. Dawniej Merry i Pippin byli bardziej *jego* hobbitami, niż on *ich*

człowiekiem. Teraz Tuk po prostu zawłaszczył sobie Gondorczyka. Wspólna niedola i

ostatnie szokujące wyznanie Boromira zmieniły wszystko, w tym nastawienie Pippina. Tuk

zawsze traktował wojownika z respektem i wielkim podziwem, a na początku Wyprawy

wręcz z nietypową dla siebie nieśmiałością - Gondorczyk imponował mu wielkopańską

postawą, siłą i odwagą. Nawet, kiedy hobbit już się z człowiekiem oswoił, nie ulegało

wątpliwości, że to Boromir rządzi. Mogli się dla żartów spierać o różne błahostki, jak choćby

o kolejność wartowania, ale Pippin zawsze w końcu ustępował. Merry myślał więc, że z nich

dwóch to syn Denethora, urodzony przywódca, jest bardziej stanowczy i uparty. Mylił się.

Pippin ustępował nie dlatego, że miał słabszy charakter, tylko z powodu tego odczuwanego

respektu i podziwu. Nie sposób bowiem walczyć o dominację z ideałem. Teraz jednak, kiedy

posąg spadł ze swego piedestału, układ sił natychmiast się zmienił – Pippin całkowicie

wyzbył się resztek onieśmielenia uznając widocznie, że ma do czynienia z równym sobie i co

ciekawe – z miejsca przejął ster. A Boromir, sprawiając wrażenie nieco ogłuszonego,

podporządkował mu się potulnie i jakby odruchowo. Co by świadczyło na korzyść Teorii

Page 86: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dziadka Merry’ego, w myśl której ród stukniętych Tuków owładniętych manią wielkości,

zamierzał skrycie przejąć władzę nad Shire i resztą świata (Gondor, jak widać, właśnie

kapitulował).

Oczywiście, nie bez znaczenia pozostawał fakt, że Boromir był słaby, chory i dodatkowo

przytłoczony wyrzutami sumienia. W innej sytuacji na pewno nie pozwoliłby Tukowi wejść

sobie na głowę do tego stopnia, ale tak się dla niego niekorzystnie składało, że na razie

wszystkie atuty miał w ręku Pippin. I tak, jak niedawno człowiek został zmuszony do

porzucenia swego samobójczego planu, a zaraz potem, nieszczęsny, przegłosowany w

kwestii kolczugi, tak i teraz na nic się zdały jego protesty. Pippin zdecydował, że rany trzeba

przemyć, więc będą przemyte. Koniec dyskusji

I słusznie. Te brudne szmaty udające bandaże trzeba było koniecznie zmienić. Merry

przyłączył się do towarzyszy i pomógł Pippinowi przy kaftanie Gondorczyka. Boromir

odwracał wzrok, tłumiąc westchnienia. Wyraźnie źle się czuł w roli bezwolnego pacjenta,

skrępowany i nieprzywykły do tego, by się nim zajmowano. Nawet po kontuzji, jaką odniósł

w Morii nie dał się nikomu dotknąć ani obejrzeć obolałego boku, a zranioną dłoń opatrzył

sobie sam, powarkując na Aragorna, który chciał mu pomóc. Teraz więc cierpiał prawdziwe

męki, rozbierany obcesowo przez dwóch hobbitów. Merry miał nadzieję, że z czasem się

oswoi i zacznie traktować ich zabiegi jako wyraz przyjaźni i troski, a nie upokorzenie.

Ściągnęli mu kaftan, odwiązali brudną szmatę opasującą jego pierś i drugą, zawiniętą

wokół prawego ramienia; potem rozsznurowali wytartą, płową przeszywanicę, którą Boromir

nosił pod kolczugą. Pod spodem była już tylko koszula z grubo tkanego płótna. Każda z

warstw odzieży była bezceremonialnie pocięta, Ugluk nie bawił się w subtelności – chciał

dostać się do rany, więc zniszczył wszystko po drodze. Merry odsłonił lewy obojczyk

człowieka i ze świstem wciągnął powietrze. Rana wyglądała potwornie a ciało dookoła było

ciemnobrązowe. Takie same plamy widniały na odzieży i hobbit nagle uświadomił sobie z

ulgą, że to ta orkowa maść, a nie żadne straszliwe zakażenie.

- Przydałyby się jakieś świeże bandaże – Pippin z obrzydzeniem odrzucił na bok brudny

łach.

- Może by to uprać – Merry z powątpiewaniem spojrzał na pokrwawioną szmatę.

- Zostaw to, nie dotykaj. Ja mam na sobie zapasową koszulę – oświadczył Pip - możemy

ją pociąć. Co mi tam.

- Zaraz, chwileczkę – zaoponował Merry - mówisz o tej z czerwonymi guzikami? O tej,

którą dobrodusznie pożyczyłem ci w Morii i której nie mogę się doprosić z powrotem?

Pippin niewinnie pokiwał głową.

Page 87: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ani mi się waż! Ona jest moja.

- I dlatego bez żalu przeznaczę ją na bandaże - Pippin wyszczerzył zęby.

- Jeśli to zrobisz, zginiesz.

- Jakby wam to powiedzieć... – wtrącił Boromir posępnie – ja marznę.

- Wybacz! - zawstydzony Merry poderwał się i szybko zarzucił mu płaszcz na ramiona.

- Możecie wziąć moją – ciągnął Boromir wciąż tym samym, posępnym i

zrezygnowanym tonem. – Wszystko mi jedno.

Hobbici zawahali się.

- Koszula Pippina będzie za mała na trzy opatrunki – dorzucił.

W ten sposób los płóciennej koszuli został przesądzony. Używając zdobycznego sztyletu

i nożyka Sama Merry i Pippin pocięli ją na niezbyt równe paski, jeden rękaw został zmoczony

i posłużył do przemycia ran. Boromir zniósł zabiegi cierpliwie, choć pod koniec szczękał już

zębami z zimna, mimo płaszcza narzuconego na plecy. Po owinięciu prawego ramienia

wojownika Pippin zajął się mocowaniem opatrunku na lewym, a Merry obwiązał

boromirowe udo, bandażując zarówno ślad po strzale, jak i widniejące niżej skaleczenie, też

pamiątkę spod Parth Galen. Nogawka spodni była rozcięta w poprzek i z przodu trzymała się

jedynie na bocznych szwach. Merry zastanawiał się, gdzie i jak zdołają zdobyć dla Boromira

jakieś przyzwoite ubranie, bo to przypominało obraz nędzy i rozpaczy i nadawało się jedynie

do wyrzucenia. Poza płaszczem.

Jakość opatrunków i sposób ich założenia pozostawiały wiele do życzenia, ale Merry i

Pippin włożyli w nie sporo serca, więc trzymały się jakoś i były w miarę czyste, a o to

przecież chodziło. Nie było innego wyjścia jak założyć na to brudną i zakrwawioną

przeszywanicę i kaftan. Pasa z sakwami i pustą pochwą od miecza na razie nie zapięli.

Boromir nadal trząsł się z zimna, więc Pippin roztarł mu energicznie plecy i zaproponował

odpoczynek pod świerkiem. Człowiek posłusznie skinął głową i dał się zaprowadzić pod

osłonę gałęzi. Ułożył się tam na plecach (ani na prawym ani na lewym boku nie za bardzo

mógł leżeć). Tam okryli go starannie płaszczem, a ponieważ dzień był dość ciepły, jak na

koniec lutego, dołożyli jeszcze swoje, których chwilowo nie potrzebowali. Jeden płaszcz,

złożony w kostkę podłożyli mu pod głowę, a drugi narzucili na wierzch, żeby rannemu było

ciepło.

- Chcesz trochę lembasów?- zapytał Merry, kładąc człowiekowi rękę na czole. Było

niepokojąco gorące.

Boromir pokręcił głową.

- Merry... - zaczął bardzo cicho.

Page 88: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak?

- Ze mną jest... źle. Naprawdę źle – Boromir spojrzał mu w oczy, a potem przeniósł

wzrok na Pippina. – Ja nie mam ... siły iść dalej... przepraszam. Musicie mnie ... zostawić,

jeśli chcecie..-

- Ćśśśśś - Pippin położył mu rękę na ramieniu. - Naradzimy się wieczorem, dobrze?

Teraz śpij. Coś wymyślimy.

Boromir otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnował.

- Śpij, odpoczywaj – Merry podciągnął mu płaszcz pod brodę. Boromir odetchnął głębiej,

zamknął oczy i przechylił głowę na bok. Hobbici wycofali się cicho.

- Masz jakiś pomysł, co dalej? – Merry klęcząc nad strumieniem płukał rękaw

boromirowej koszuli, starając się usunąć ślady krwi. Pippin siedział obok, pluskając stopami.

- Jedno jest pewne, on nie pójdzie dalej o własnych siłach – westchnął Tuk, unikając

bezpośredniej odpowiedzi.

Merry pokiwał głową. Dopiero teraz, kiedy mieli okazję odsłonić bandaże, przekonali się

ile krwi stracił Boromir. To cud, ze w ogóle przeżył i zdołał przez jakiś czas dotrzymać kroku

orkom. Merry tylko raz widział poważną ranę, kiedy Frodo został pchnięty sztyletem pod

Wichrowym czubem. Ale tamto to było co innego, jeden ślad, na oko mała, chciałoby się rzec

- elegancka rana, która prawie nie krwawiła. Natomiast od lewego obojczyka Boromira

ciągnęły się w dół brunatne smugi, prawie do samego pasa, istna rzeka zakrzepłej krwi, na

widok której zrobiło się Merry’emu niedobrze. Strzała, która przebiła prawą rękę, wysoko,

tuż koło ramienia, przeszła na wylot. Rana na udzie, draśnięcie po strzale, była najpłytsza, ale

za to zabagniła się paskudnie. Wciąż nie mogła się zasklepić, pewnie dlatego, że Boromir

chodził i to ciągłe naciąganie nie sprzyjało gojeniu. Przydałoby się to oczyścić i założyć

szwy, co oczywiście w tych warunkach nie wchodziło w grę. W sumie wszystko to wyglądało

upiornie.

Merry wyżął rękaw i roztrzepał go, rozkładając na kamieniu, po czym przysiadł się do

Pippina.

- Trzeba tu będzie ściągnąć jakąś pomoc – powiedział w zamyśleniu.

- Też o tym myślałem, jeden z nas powinien zostać z Boromirem, a drugi pójść szukać

ratunku - Pippin pokiwał głową. Merry spojrzał na niego marszcząc brwi. Nie do końca miał

to na myśli.

- We dwóch mamy większe szanse gdzieś trafić. Lepiej się nie rozdzielać, nie sądzisz?

Page 89: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie można go zostawić samego - sprzeciwił się Pippin

- Dlaczego nie? Będzie spał przez większą część czasu.

- To co, i tak trzeba się będzie nim zająć. I lepiej mieć na niego oko. Słyszałeś co mówił,

tam pod wykrotem? A jeśli strzeli mu do głowy coś... głupiego? Ktoś powinien go

przypilnować.

- Myślisz, że zdołasz go upilnować, jeśli się zdecyduje na... na to coś głupiego?- spytał

Merry z powątpiewaniem, nie zauważając, że już odruchowo dokonał wyboru co do tego kto

idzie, a kto zostaje.

- Zdołam! - Pippin wyzywająco uniósł głowę - Dam sobie z nim radę, jakem Tuk.

Merry uśmiechnął się mimo woli.

- Ktoś powinien z nim zostać – ciągnął Pippin – łatwiej będzie znaleźć dwóch niż

jednego.

-A niby w jaki sposób? To miejsce wygląda jak każde inne, jak do niego trafić z

powrotem?

-A skąd ja mam wiedzieć?- zdenerwował się Pippin. - To ty jesteś starszy, wymyśl coś.

Merry zwiesił ramiona. No tak. Nie przypadł mu do gustu pomysł rozdzielania się i

trochę się tego wstydził. Ale w głębi serca wiedział, że Pippin ma rację. Boromirem trzeba się

zaopiekować. Pomijając już jego samobójcze zapędy, mogło się na przykład zdarzyć i tak, że

w napadzie gorączki, majacząc, wstanie i pójdzie gdzieś przed siebie, a wtedy - szukaj wiatru

w polu – nigdy go nie znajdą. Ktoś powinien przy nim czuwać. Byli mu to winni. Za

Caradhras i za Morię. I za Parth Galen. Merry nie był typem osoby, która za jeden zły czyn

przekreślałaby dawne zasługi. Westchnął. Na samą myśl, że będzie musiał samotnie

przedzierać się przez las cierpł cały, ale chyba istotnie nie było innego wyjścia.

- Wyruszę rano – powiedział cicho. – Niedługo zrobi się ciemno, nie chcę nocować w tej

głuszy sam. Wypytam Boromira o drogę, może mi naszkicuje patykiem jakąś mapkę,

cokolwiek, jak się ma Rohan do lasu entów i do rzeki. Mniej więcej wiem, ale wolę się

upewnić. Spróbuję znaleźć jakąś pomoc.

- Jesteś pewien, że chcesz iść?

- Tak.

- Uda ci się - Pippin ścisnął go za rękę - Zobaczysz, jeszcze się będziemy z tego śmiać,

wszyscy trzej. Będziesz opowiadał swoim wnukom przy kominku : “I wtedy drogie dziatki –

Pippin bardzo udatnie zaczął naśladować trzęsący się, starczy głos – ruszyłem samotnie po

pomoc i przyniosłem wybawienie druhom moim przezacnym i niezapomnianym, jako to oni

się zwali, jakoś na P i na B, niech to, znowu mi umkło, podpowiedzcie mi, dziateczki...

Page 90: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przestań, idioto! - Merry pacnął go w ucho, mrugając nagle załzawionymi oczami.

Pippin zachichotał i umilkł.

- Jak ja tu trafię z powrotem?- szepnął Merry - Może powinienem znaczyć co drugie

drzewo na przykład, robić nacięcie na tej samej wysokości, ale w ten sposób będę szedł sto

lat.

- Grunt, żebyś znalazł ten potok - zauważył Pippin rozsądnie - On musi gdzieś niedaleko

wpadać do rzeki, którą widzieliśmy po drodze. Pójdziesz wzdłuż niego i będziesz nawoływał,

a wtedy ja cię na pewno usłyszę i odpowiem.

-To może mi zająć sporo czasu - Merry zapatrzył się przed siebie. - Wątpię, żeby mi się

udało wrócić tu przed upływem paru dni. Wszystko zależy od tego kiedy – i czy - uda mi się

kogoś spotkać. Co wy będziecie jeść przez ten czas?

- Myślisz, że są w tym potoku jakieś ryby? Mogę się na nie zaczaić - Pippin wychylił się

i uważnie przyjrzał się wodzie.

- Wątpię - Merry pokręcił głową - Jest za mały. Tu są tylko jakieś glony.

- Dobry glon nie jest zły. Co mi przypomina, że muszę namoczyć ten kasztan Boromira,

jak poleży ze dwa dni w wodzie będzie całkiem całkiem.

- Boromir ci go nie da – Merry uśmiechnął się lekko - to dla niego jakaś pamiątka

rodzinna, czy coś.

- Duzi Ludzie to są dziwni, nie uważasz?- Pippin zmarszczył nos.

- Uważam - zgodził się Merry.

Przez chwilę milczeli, zapatrzeni w połyskującą wodę.

- I tak mu go zjem - mruknął Pippin pod nosem.

Merry zachichotał.

- Opowiesz mi potem, jak smakował. O ile przeżyjesz gniew Boromira.

- Przeżyję, przeżyję - Pippin spoważniał nieco i spojrzał na Merry’ego – Nie martw się o

nas. Pokrzątam się trochę po okolicy i znajdę coś do jedzenia, jakieś korzonki i inne takie.

Pod tymi kamieniami mogą się kryć różne smakowitości, jakaś żaba, albo pędraczek.

Merry jęknął z odrazą.

-A poza tym – ciągnął Pippin – Boromir ma skórzany kaftan i skórzane buty. Jak się

zrobi naprawdę źle potniemy je i będziemy żuć, jak na prawdziwych bohaterów przystało.

Pamiętasz tę legendę o kompanach wielkiego Ryczywoła, jak się ratowali, kiedy ich zima

zaskoczyła w drodze? Zawsze mnie ciekawiło jak smakuje taka skóra. Kiedyś nawet

dorwałem się do paska mamy, ale mnie nakryła.

- No i co?- zaciekawił się Merry

Page 91: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jak to co, wlała mi.

- Pytam, jak smakował.

- A nie wiem, nie zdążyłem się w niego porządnie wgryźć.

- Ale ty jesteś rąbnięty, Peregrinie Tuku - Merry pokręcił głową.

- Ja? A kto zjadł mydło i potem pienił się przez całą noc?

Merry odchrząknął.

- Może lepiej ustalmy w którą stronę mam się udać – rzekł, zmieniając dla

bezpieczeństwa temat.

- Trzeba by się rozejrzeć z góry.

- Słusznie. Tam po drugiej stronie strumienia są jakieś skałki i jakby pagórek.

Zerkniemy?

- Czemu nie - Pippin wstał i otrzepał spodnie. – Zaczekaj, zajrzę do Boromira, jeśli nie

śpi, to powiem mu, że na chwilę idziemy w las.

- W porządku – Merry też wstał i przeciągnął obolałe ramiona. Czekając na Pippina

zapatrzył się na las. Przypominał mu ten, w którym rosła Stara Wierzba, choć był mniej

ponury. Tak wielkich drzew i takiej plątaniny gałęzi nigdy wcześniej nie widział. Wszystko tu

było większe, bardziej bujne i zupełnie inne niż w Lorien. Tam był bardziej baśniowy,

spokojny ogród, tu konary wojowniczo napierały na siebie, młodsze drzewa przepychały się

ku górze, a zwalone pnie tarasowały drogę. Trudno było sobie wyobrazić jak musi tu

wyglądać wiosna. Już teraz było duszno od tego natłoku - z każdej gałęzi wyrastały trzy

nowe, porosty miały swoje porosty a te ostatnie jeszcze jakieś mechate wyrostki...

- Śpi - oświadczył Pippin nadchodząc. – Możemy iść.

Przeszli na drugą stronę potoku, ostrożnie stąpając po śliskich kamieniach. Woda w

najgłębszym miejscu sięgała im do kolan. Merry miał wrażenie, że zmywa z niego całe

zmęczenie, kojąco odświeżając obolałe stopy i łydki. Wyszli na drugi brzeg i zaczęli

przedzierać się ku górze. Kiedy dotarli na szczyt pagórka byli lekko zdyszani, ale dziwnie

jakoś rześcy. Może to ten przyjemny, lekki wiatr, który chłodził im twarze, a może promienie

słońca, które, chyląc się ku zachodowi, przebiło się na chwilę zza chmur.

- Jeśli tam jest zachód... - zaczął Merry rozglądając się.

- To znaczy, że wschód jest tam-dokończył Pippin wskazując przeciwną stronę.

- Czyli Rohan powinien być mniej więcej tam – Merry wyciągnął rękę w domniemanym

północno - wschodnim kierunku. – To już coś. Jakaś wskazówka. Teraz dobrze by było

wypatrzyć rzekę. Tu z góry wszystko wygląda jakoś lepiej. Wiesz co, chyba zaryzykuję

Page 92: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

stwierdzenie, że ten las wcale nie jest taki paskudny, jak mi się na początku zdawało. Może

go nawet polubię.

- Nie taki paskudny hum hum? Patrzcie go! Łaskawca, może nawet polubi las! -

zagrzmiał za nimi donośny, głęboki głos.

Podskoczyli obaj i odwrócili się w popłochu. Merry zadarł głowę, a jego wzrok

przesuwał się coraz wyżej i wyżej. Przed – a raczej nad nimi, stała istota wielkości trolla. To,

co w pierwszej chwili Merry wziął za drzewo okazało się mieć ręce i nogi i głowę. I oczy,

pod krzaczastymi, jasnymi brwiami.

Oczy.

Merry spojrzał w te przepastne studnie i nagle uspokoił się. Te oczy były mądre,

przyjazne i bardzo poważne, choć jednocześnie błyskały w nich iskierki humoru i

zaciekawienia. To spojrzenie do złudzenia przypominało Gandalfa. Czarodziej miał w oczach

taką samą tajemnicę. I spokój. I dobroć. Stworzenie, które miało takie oczy nie mogło ich

skrzywdzić.

- Kogóż to widzę w moim lesie?- brwi uniosły się ku górze – Nie jesteście ludźmi. I nie

jesteście – burarum! - orkami, na wasze szczęście. Co za dziwne gałązki i pędy!

- Jesteśmy hobbitami - Merry pierwszy odzyskał głos.- Czasami mówią o nas “niziołki”,

ale my wolimy nazywać się hobbitami - dodał kłaniając się dwornie. – I chciałem powiedzieć,

że to bardzo piękny las. Bardzo piękny! - dorzucił szybko.

- Hum hum. Oni wolą nazywać się hobbitami. Bardzo pochopnie moi mali, bardzo

pochopnie. Tylko patrzeć, jak zdradzicie mi wasze imiona.

- A, to żadna tajemnica – Pippin stanął obok Merry’ego. – Ja jestem Peregrin Tuk. Dla

przyjaciół Pippin. Względnie nawet Pip. Chociaż “Pip” nie brzmi tak... -

- Jestem Meriadok Brandybuck – Merry przerwał mu obcesowo. – Merry.

- Hum hem! Zaiste pochopni, bardzo pochopni. Ale podobają mi się wasze imiona.

Peregrin i Meriadok.

- Pippin i Merry - poprawił go Tuk.

- Zakładacie z góry, że jestem przyjacielem?- w niesamowitych oczach rozbłysło

rozbawienie. - W zasadzie słusznie. Ale muszę was ostrzec przed zbytnią ufnością, nie

wszystkie enty są życzliwie nastawione w stosunku do obcych.

- Jesteś entem? Prawdziwym entem?- wykrzyknął Pippin. – Wiedziałem! - dodał

triumfalnie.

- Tak, jestem entem - istota uśmiechnęła się i Merry odruchowo odpowiedział im tym

samym – entowy uśmiech był bardzo miły. - Możecie nazywać mnie Drzewcem.

Page 93: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To twoje imię?- dociekał Pippin

- Mojego imienia nie potrafilibyście ogarnąć i wypowiedzieć. Nie zamierzam go też wam

zdradzać. Powiedzcie mi, mali hobbici co też takiego robicie w moim lesie.

- Uciekliśmy orkom, którzy nas porwali - odparł Merry.

Na wzmiankę o orkach Drzewiec wydał huczący odgłos, pełen odrazy i niechęci.

Zachęcony tym Merry kontynuował:

- Chcieli nas zawlec do Isengardu, ale zaatakowali ich Jeźdźcy Rohanu, a my,

korzystając z zamieszania, zdołaliśmy się uwolnić i uciec. Nas dwóch i nasz towarzysz,

człowiek.

- Człowiek? A gdzie on jest?

- Tam, przy strumieniu - Merry wskazał za siebie. – Jest ciężko ranny i potrzebuje

pomocy. My zresztą też. Nie mamy jedzenia i.. –

- Człowiek... - mruczał ent. – Od wieków żaden Edaini nie postawił tu stopy. Hmmm

Hum... od wieków.

- To wielki wojownik - wtrącił Pippin. – Pogromca orków. Bronił nas, a oni postrzelili go

z łuków. Prosimy...

- Pogromca tych tam burarum.. No dobrze, zaprowadźcie mnie do niego.

- Boromirze! Boromirze, obudź się!

- M-mm.

- Obudź się, nadciągnęła pomoc. Otwórz oczy, zobacz kto tu z nami jest – Merry

ściągnął ze śpiącego płaszcz. Boromir spojrzał półprzytomnie.

- Zobacz, jesteśmy uratowani!

- Kogóż my tu mamy?- rozległ się głos Drzewca i gałęzie rozsunęły się na boki, ukazując

nachylającą się nad nimi twarz enta. Boromir spojrzał w górę, zamrugał oczami i nagle głośno

wciągnął powietrze do płuc. Podparł się rękami i spróbował gwałtownie się cofnąć, w efekcie

uderzając plecami o pień świerka.

- Nie, nie bój się – Merry dotknął jego ramienia.

- To przyjaciel – dodał Pippin, który właśnie zdołał się do nich przecisnąć.

Boromir nie odpowiedział, zamarł bez ruchu, nie odrywając wzroku od enta.

- Drzewcze, to jest Boromir z Gondoru – powiedział Merry dwornie – Boromirze, poznaj

Drzewca.

- Drzewiec jest entem – podpowiedział mu Pippin - Pomoże nam.

Page 94: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Hem hem – Drzewiec nachylił się jeszcze niżej, uważnie patrząc w oczy człowieka.

Boromir nadal przypominał swój własny posąg. Zaległa cisza. Człowiek i ent nie

odrywali od siebie wzroku. Merry wstrzymał oddech, wyczuwając, że dzieje się tu coś bardzo

ważnego.

- Dziwne...-mruknął Drzewiec po chwili. - Jest tu Cień. Czuję to. Coś jakby muśnięcie

Tamtego. Huuuum. Ale wyczuwam też światło. Cierpienie. Taaak... Ciekawe...

Ent wyprostował się nieco a Boromir zamrugał oczami, jakby budził się ze snu.

- Ci mali hobbici powiedzieli mi, że potrzebujesz pomocy. O co więc chcesz prosić

Fangorn, Boromirze z Gondoru?

Człowiek oprzytomniał, oczy mu rozbłysły i przez chwilę przypominał dawnego,

dumnego siebie.

- Nie zwykłem... nikogo o nic prosić – odparł z godnością. Efekt psuł nieco słaby,

chrypiący głos.

Merry poczuł nieprzemożoną chęć, by trzasnąć go w ucho.

- A więc nie potrzebujesz pomocy?- Drzewiec uśmiechnął się. - Na pewno?

Boromir zbierający się do ostrej odpowiedzi, syknął nagle, bo Pippin złapał go za łokieć.

- On potrzebuje pomocy! - oznajmił Tuk, gromiąc Gondorczyka wzrokiem. - Bardzo!

- Chcę to usłyszeć od niego.

- No !- powiedział groźnie Merry, nachylając się do ucha człowieka. – Chciałbym ci

przypomnieć, że jesteśmy głodni. A zbliża się noc.

- Ja... - stropił się Boromir. Przypomnienie o tym, że oprócz niego są też hobbici trochę

go ostudziło. Ostrożnie podniósł wzrok na enta. - Moi przyjaciele są głodni i potrzebują ..

- A ty?- pytał cierpliwie Drzewiec.

- Ja też...Ale ja jestem.. chory. I nie mam siły iść, więc... –

- ...prosimy Fangorn o pomoc! - przerwał mu szybko Pippin - Wszyscy trzej.

- A zatem pozwólcie, że zaoferuję wam moją gościnę.

I Drzewiec pochylił się nad nimi, wyciągając ogromne, sękate ręce.

Page 95: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 96: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział V

Źródlana Sala

Merry leżał na plecach z rękami podłożonymi pod głowę. Był zmordowany, ale nie mógł

zasnąć. Wydarzenia ostatnich dni kotłowały mu się w myślach, tak że nie potrafił za nimi

nadążyć. Echa opowieści Drzewca, strzępki historii i obrazów tłoczyły mu się w głowie. Jak

uporządkować to wszystko? Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Za dużo nowości. Za dużo

dziwnych i tajemniczych spraw.

Obok niego Pippin i Boromir spali jak zabici. Tuk od czasu do czasu posapywał cicho

przez sen. Boromir spał niczym kamień, bez ruchu i bez dźwięku.

Zaraz po przybyciu do Źródlanej Sali Drzewiec poczęstował ich dziwnym napojem, od

którego mrowiły ręce i nogi, a włosy jeżyły się na głowie. Hobbici poczuli się po nim syci i

pełni sił, napój pokrzepił ich i poprawił im humory. Boromir natomiast po wypiciu swego

kubka, mimo widocznych, rozpaczliwych prób pozostania przytomnym i czujnym, osunął się

na łoże z mchów, siana i paproci i zasnął snem kamiennym. Dalsze rozmowy toczyły się więc

już bez jego udziału. Drzewiec przesunął śpiącego w głąb łoża, pod ścianę, robiąc miejsce dla

hobbitów, a sam wyciągnął się na brzegu, kładąc się w dziwny, rytualny niemal sposób,

powoli i zabawnie zginając kończyny.

Opowiedzieli mu całą swoją historię, od wyruszenia z Shire. Ostatnie cienie ich

nieufności rozproszyły się, gdy wyszło na jaw, że stary ent dobrze znał Gandalfa i bardzo

czarodzieja cenił. Opowiedzieli mu więc o Wyprawie (oczywiście z pominięciem

jakichkolwiek wzmianek o Pierścieniu), o tragedii w Morii i o Lorien. Drzewiec był wielce

zdziwiony i poruszony wieścią o śmierci Gandalfa, powspominali więc razem czarodzieja i

hobbitom zrobił się jakoś lżej. Potem rozmowa zeszła na orków, Sarumana i Orthank.

Drzewiec, niezmiernie ożywiony, zrelacjonował im kłopoty, jakie za sprawą Białej Ręki

trapiły Fangorn, a potem zanurzył się we wspomnieniach dawnych czasów. Hobbici,

oszołomieni ilością obco brzmiących nazw z trudem mogli nadążyć za wszystkimi tymi

niesamowitymi historiami. Po raz pierwszy usłyszeli o losach Pasterzy Drzew i o entowych

żonach. Drzewiec odśpiewał im nawet parę pieśni.

To był niezwykły wieczór, jak ze snu. I szkoda, że wszystkie te opowieści ominęły

Boromira. Oczywiście, spróbują mu wszystko zrelacjonować, ale to już nie będzie to samo.

Hobbici wypytywali Drzewca, czy aby na pewno Boromirowi nic nie będzie (jego sen

wydawał się być nienaturalnie głęboki), ale ent nie potrafił przewidzieć wszystkich skutków,

Page 97: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jakie może wywołać u człowieka wypicie tego napoju. “Nigdy jeszcze żaden śmiertelnik nie

kosztował wody entów. Ale skoro wam nic nie jest, jemu też nic nie powinno się stać”.

Rzeczywiście, Boromir oddychał równo i głęboko, miał chłodne czoło i nie wstrząsały nim

już żadne dreszcze. Hobbici bardziej dla własnego spokoju spytali jeszcze o jakieś lecznicze

maści i zioła dla opatrzenia ran. Drzewiec z uśmiechem odparł, że owszem, ma ich sporo i

zaproponował im dość szeroki wybór specyfików – od maści hamujących wycieki żywicy do

okładów stosowanych w przypadku grzybienia pnia. Wizja Boromira porośniętego korą

ostudziła ich entuzjazm, więc ograniczyli się tylko do starannego okrycia Gondorczyka

płaszczem i liśćmi paproci, których Drzewiec używał za narzutę, a sami wyciągnęli się obok

niego, by posłuchać opowieści enta. Gawędy ciągnęły się aż do późnego wieczora, kiedy to

Drzewiec, oznajmił, że musi trochę odpocząć i “postać”. Był zarazem lekko zaskoczony tym,

że oni wolą spać na leżąco. Życzyli sobie wzajemnie dobrej nocy i Drzewiec oddalił się w

ciemność, pozostawiając ich samych.

Było to już jakiś czas temu.

Pippin, jak to on, zasnął z miejsca, Merry nie zdołał zamienić z nim nawet dwóch słów.

Boromir też był, rzecz jasna, nieosiągalny, więc pozostało jedynie samotne wpatrywanie się w

mroki nocy.

Hobbit przesunął wolno wzrokiem po sklepieniu Źródlanej Sali. Strop tworzyła misterna

plątanina gałęzi, nad nią migotały gwiazdy. Po raz pierwszy od wielu dni noc była

prawdziwie bezchmurna. Merry patrzył sobie w niebo i zastanawiał się, co też dzieje się teraz

w jego domu w Shire. Czy wszyscy już śpią? Czy może ktoś, w tej właśnie chwili, też patrzy

w te gwiazdy i myśli o nim.

Jakże okropnie tęsknił za swoją norką i za całą rodziną. Ucieszyłby się nawet na widok

kuzyna Berilaka.

Z trudem oderwał wzrok od rozmigotanych punkcików na niebie i rozejrzał się po

komnacie.

Siedziba Drzewca była skromnie urządzona, na środku Źródlanej Sali stał ogromny

kamienny stół, bez krzeseł, a pod ścianą ustawiono to ogromne, niskie łoże, które obecnie

okupowali. Ściany wyznaczały dwa ciasne szpalery drzew, zbiegające się ku skale. Po

przeciwległej stronie komnaty stały tajemnicze stągwie i rząd kubków, od olbrzymich po

zupełnie małe. I to wszystko. Ale najbardziej fascynujące były wrota, splecione z setek gałęzi.

Które na dodatek rozplatały się same, by przepuścić Drzewca i jego gości i splatały z

powrotem, kiedy tylko przestąpili próg. Podobnych cudów nie widzieli nawet w Lorien.

Page 98: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry westchnął i moszcząc się starannie, przekręcił się na prawy bok. Jak cudownie

miękkie było to łoże! Wprost nie mógł się nim nacieszyć. Po ostatnich tygodniach

spędzonych na prowizorycznych biwakach u brzegu rzeki, na twardej ziemi lub wprost w

łodziach, w których ciągnęło od wody i po ostatniej poniewierce w orkowej niewoli, siedziba

Drzewca wydawała się być rajem. Było tu ciepło, miękko i przytulnie. Siano, mchy i paprocie

roztaczały delikatny aromat. Niestety zbyt delikatny, by ukryć fakt, że wszyscy trzej

śmierdzieli okropnie. Zapach orkowego potu zmieszanego z ich własnym wzniósł się ponad

wszystko inne, kiedy tylko rozgrzali się, zagrzebani w ciepłym posłaniu. Merry ściągnął

kurtkę i rzucił ją na podłogę, jak najdalej od siebie, ale jego kamizelka i koszula były w

niewiele lepszym stanie. O towarzyszach nie wspominając.

Drzewiec wykazał dużo taktu, że nie wyrzucił ich na łeb na szyję, każąc natychmiast

skorzystać z sadzawki. Przed Źródlaną Salą, w płytkiej, skalnej niecce znajdowało się małe

jeziorko. Merry postanowił udać się tam w pierwszej kolejności z samego rana. Zamierzał też

uczynić zamach na kaftan Boromira. Poświęcenie i determinacja hobbita osiągnęły już taki

stopień, że był gotów uprać go własnoręcznie. I przy okazji własną kurtkę. Nie wspominając

już o osobie Peregrina Tuka, w obecnej chwili przyklejonej do jego pleców. Pana Pippina też

należałoby wyprać.

I z tą myślą zasnął.

***

– Mógłbyś się już ruszyć, mości Meriadoku! – rozległo się jak spod wody. – Na

wszystkich Bagginsów z Sackville, ile można spać.

Merry naciągnął płaszcz na głowę.

Ściągnięto mu go z powrotem.

– Jestem głodny – marudził ów znajomy głos. – I nudzi mi się.

Merry warknął, potrząśnięty gwałtownie za ramię.

– Tu nie ma nic do jedzenia. A Drzewiec gdzieś zniknął – drążył głos.

Drzewiec?

Drzewiec!

Umysł Merry’ego raptownie zakotwiczył się w rzeczywistości i hobbit otworzył oczy.

Przed nim stał Pippin, zarumieniony, z mokrymi włosami. Słońce złotymi smugami wlewało

się do komnaty, przebijając się pomiędzy pniami drzew.

Merry przetarł oczy. A więc to mu się wcale nie przyśniło. Naprawdę był w Źródlanej

Sali. W gościnie u entów.

Page 99: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Ziewnął rozdzierająco i usiadł. Okropnie nie chciało mu się wygrzebywać z ciepłego

posłania, choć w zasadzie czuł się całkiem wyspany. Obejrzał się za siebie. Boromir leżał na

wznak, jego pierś unosiła się i opadała w miarowym oddechu.

– Próbowałem go obudzić – oświadczył Pippin. – Ale śpi jak zabity. Mogłaby po nim

przedefilować armia orków, a on nawet palcem by nie ruszył. Nawet łaskotanie nie skutkuje.

Merry zmarszczył brwi. Zazwyczaj Boromir sypiał tak lekko, że wystarczyło tylko

szepnąć jego imię lub dotknąć jego ramienia, by podrywał się, czujny i od razu przytomny.

Tym dziwniejszy wydawał się ten kamienny sen.

Hobbit wyciągnął rękę i dotknął czoła człowieka. Było chłodne. Z policzków Boromira

zniknęły też chorobliwe wypieki, w ogóle wyglądał tak jakoś zdrowiej i solidniej. A może to

przez to ciepłe, słoneczne światło wlewające się do komnaty. Zaszeleściło posłanie i u boku

Merry’ego pojawił się Pippin.

– Jak myślisz? – Tuk spojrzał na człowieka z góry – Dać mu jeszcze pospać, czy też

użyć środków drastycznych? Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby się już obudził, nie wiem,

czemu ale niepokoi mnie ten sen.

– Widać jest mu potrzebny – Merry wzruszył ramionami. – Ja bym jeszcze dał mu

trochę czasu. A tak w ogóle co słychać na szerokim świecie? I dlaczego jesteś mokry?

– Bo się kąpałem, mój drogi. Co i tobie szczerze polecam.

– Byłeś na zewnątrz?

– To chyba się rozumie samo przez się. Pozwoliłem sobie skorzystać z dobrodziejstw tej

sadzawki przed Salą. A potem przespacerowałem się trochę po okolicy w ramach

rekonesansu, podczas gdy inni, nie wytykając palcami, słodko sobie spali.

– Widziałeś Drzewca?

– Nikogo nie widziałem.

Merry ziewnął i przeciągnął się.

– Chyba rzeczywiście wstanę.

– Zuch chłopak – pochwalił go Pippin. – I wykąp się, proszę – to mówiąc, spojrzał w

dół. – Jego też można by wykąpać, nawet by nie zauważył.

– A właśnie! – przypomniał sobie Merry. – Pomóż mi zdjąć z niego kaftan.

– Po co? – zdziwił się Pippin.

– Bo nie zaznam spokoju, dopóki go nie przymierzę – odpalił Merry, a widząc okrągłe

oczy Pippina, dorzucił niecierpliwie – Uprać go trzeba, pacanie! Uprać albo wyrzucić,

cokolwiek. Nie zamierzam spędzić kolejnej nocy w towarzystwie tego kaftana.

– Słuszny pomysł.

Page 100: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Razem zabrali się do dzieła i uwinęli się całkiem szybko. Widać nabierali już wprawy.

Merry co prawda czuł się trochę dziwnie, tak, jakby rozbierał zwłoki – Boromir nie dawał

znaku życia, nawet wtedy, kiedy wyswobodziwszy jego lewą rękę, wyciągnęli mu spod

pleców kaftan i przeturlali go na drugi bok, żeby ściągnąć prawy rękaw. Nic, żadnej reakcji,

choćby jednego pomruku. Starając się nie okazywać po sobie zaniepokojenia, Merry

skorzystał z okazji i zajrzał pod jeden z bandaży. Ku jego zaskoczeniu rana była zasklepiona,

opuchlizna i zaczerwienienie zniknęły. Pokazał to Pippinowi i obaj z niedowierzaniem

pokręcili głowami. Trochę ich ten widok uspokoił. Najwyraźniej głęboki sen był niezbędnym

składnikiem procesu zdrowienia. Na powrót przekręcili Boromira na plecy, okryli go i

wycofali się ku drzwiom. Gałęzie rozstąpiły się przed nimi i hobbici wyszli na zewnątrz,

chciwie nadstawiając twarze ku słońcu.

Jakiś czas potem wykąpany i odświeżony Merry za radą Pippina zaniósł w dwóch

palcach kaftan nad pobliski potok, wypływający spod skał. Tuk wyraził bowiem obawę, iż po

upraniu ubrania w sadzawce, ta straci jakąkolwiek przydatność.

Nad strumieniem więc kaftan poddany został próbie wody. Z pewnością wyszedł z niej

czyściejszy i jego zapach już nie powalał, ale za to Merry’emu udało się rozsmarować plamy

po orkowej maści równo na całym froncie, a rdzawe smugi z krwi w tajemniczy sposób

przeniknęły również na plecy.

Z własną kurtką poszło mu lepiej.

Obie rzeczy rozłożone zostały na kamieniach w słońcu, a hobbici z braku zajęć powrócili

do komnaty, by odkryć, że w trakcie ich nieobecności Boromir przekręcił się we śnie na lewy

bok, odwracając twarzą do ściany. Ucieszyli się, bo – pomijając oddychanie – był to pierwszy

od wczorajszego popołudnia przejaw życia. A poza tym znak, że rana pod obojczykiem nie

przeszkadza mu już aż tak bardzo, skoro sam wybrał sobie taką pozycję.

– Jedenaście.

– Jak myślisz, długo to potrwa? – spytał Merry.

– Przecież słyszałeś. Drzewiec powiedział, że kilka dni. W najlepszym wypadku –

odparł Pippin nie podnosząc wzroku...

– A my? Co my mamy tu robić? Ile można zwiedzać okolicę?

Page 101: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Ale z ciebie maruda, Meriadoku Brandybuck. Na spływie Anduiną ci źle, na

wycieczce z orkami ci źle, w gościnie u entów ci źle. Ciesz się, że możesz odpocząć, że nikt

cię nigdzie nie pędzi. Nawyleguj się na zapas albo znajdź sobie jakieś zajęcie.

– Jak ty? – Merry pokazał palcem.

– Na przykład. Patrz na mnie i ucz się, ja się nigdy nie nudzę. Dwanaście. Ciekawe, ile

ich wyjdzie, wszystkich w sumie.

Merry pokręcił głową.

– Dałbyś spokój, on nie będzie zachwycony jak się obudzi – zauważył.

– Jak się obudzi – Pippin znacząco podniósł głos, nachylając się nad uchem Boromira –

doceni, że dbam o jego wygląd.

– Szczerze wątpię.

– Dlaczego? Wygląda całkiem do rzeczy, nie uważasz? – Pippin, przechylając głowę,

przyjrzał się swojemu dziełu. A ponieważ nie doczekał się żadnego komentarza ze strony

Merry’ego, wzruszył ramionami i powrócił do swego zajęcia, jakim było zaplatanie

trzynastego z kolei warkoczyka na głowie Boromira.

– Drzewiec powiedział, ze przyśle nam kogoś do towarzystwa – mruknął Merry.

Istotnie, ent zapewnił, że da im przewodnika, który oprowadzi ich po okolicy i opowie

parę ciekawych historii dla zabicia czasu, podczas gdy reszta plemienia będzie wiecować, ale

było to już parę ładnych godzin temu. Drzewiec pojawił się na chwilę, niedługo po tym, jak

wrócili do Sali, przeprosił za nieobecność od rana i wyjaśnił, że musiał zwołać braci na

wielką naradę. Na śniadanie zaproponował im po kubku napoju, ale z innej stągwi niż

poprzedniego wieczora – bardziej sycącego i o mocnym, korzennym zapachu, a potem

oświadczył, że musi ich teraz opuścić, by wziąć udział w obradach. Hobbici wyszli za nim na

próg, by podziwiać entów sunących z namaszczeniem ze wszystkich stron w kierunku

Zaklętej Kotliny, gdzie, jak wyjaśnił Drzewiec, od wieków toczono narady. Był to widok

niezwykły. Merry, który z jakiegoś powodu założył sobie, ze wszyscy Pasterze Drzew są

podobni do Drzewca, nie mógł się nadziwić różnorodności kolorów i kształtów – jedni

entowie byli strzeliści i smukli jak brzozy, inni, krępi, przypominali dęby. Najwyraźniej

każdy Pasterz upodabniał się do drzewa, którym się opiekował.

– Ktoś idzie – powiedział Pippin, przerywając prace nad czternastym warkoczykiem.

Za pniami tworzącymi południową ścianę przesunęła się jakaś sylwetka. Po chwili

gałęzie wrót rozplotły się i oczom hobbitów ukazał się wysoki i smukły ent, jeszcze młody

najwyraźniej, bo skórę na rękach i twarzy miał zieloną i gładką.

Page 102: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Jestem Bregalad – oznajmił miłym, wesołym głosem, kłaniając się lekko. – Fangorn

przysłał mnie, bym dotrzymał wam towarzystwa i zatroszczył się, by niczego wam nie

brakowało.

– Merry.

– Pippin.

Hobbici wstali z łoża i ukłonili się grzecznie.

– Wiem – uśmiechnął się Bregalad. – Fangorn opowiedział o was zebranym. A

ponieważ ja już mam wyrobione zdanie co do Orthanku i nie muszę tkwić na naradzie,

chętnie oprowadzę was wokół Methedrasu. Czy macie ochotę przejść się po lesie?

– To będzie prawdziwa przyjemność! – odparł Pippin entuzjastycznie.

Merry zerknął na śpiącego Boromira. Ktoś powinien przy nim być, na wypadek, gdyby

człowiek się obudził. Westchnął w duchu. Skoro Pippin tak się ucieszył na myśl o spacerze,

niech idzie. Zasłużył sobie na to. Merry był gotów poświęcić się i zostać. Może zdrzemnie się

trochę.

– Idź – trącił Pippina łokciem. – Ja popilnuję naszego śpiocha.

– Myślisz, że się obudzi, jak nas nie będzie?

– Założę się, że jak pójdziemy obaj to obudzi się na pewno. A sam mówiłeś, że lepiej

mieć na niego oko.

– Nic tu waszemu przyjacielowi nie grozi – wtrącił Bregalad.

– My to wiemy, ale on nie – wyjaśnił Merry – A ostatnio był nieco....nerwowy, więc

lepiej nie zostawiać go samego.

– A zatem mogę was oprowadzić po kolei – zawyrokował Bregalad. – Czasu mamy

dość, do wieczora jeszcze daleko.

– Idź – Merry skinął głową. Perspektywa późniejszej przechadzki poprawiła mu humor.

– Ja znajdę sobie jakieś zajęcie.

Pippin uśmiechnął się, sięgnął po swój płaszcz i pomaszerował za entem.

– Moje imię w waszym języku znaczy Żwawiec – tłumaczył Bregalad Tukowi – wzięło

się stąd, że kiedyś odpowiedziałem “tak” starszemu entowi zanim skończył zadawać

pytanie.... – zasłona liści splotła się za nimi i Merry został sam. To znaczy z Boromirem. Co

na jedno wychodziło.

Rozważył różne możliwości i po chwili namysłu wyciągnął się na posłaniu. Mógłby

uprać swoją kamizelkę, ale nie chciało mu się. Ręce dotkliwie mu zgrabiały podczas

porannego prania i na razie nie miał ochoty na powtórkę. Ale spać też mu się nie chciało. Dla

zabicia czasu więc przysunął się do Boromira i mozolnie zaczął rozplątywać te drobne

Page 103: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

warkoczyki. Trwało to dobrą chwilę, bo Pippin splótł je mocno i misternie. Merry uznał

jednak, że tak będzie rozsądniej i grzeczniej, bo on sam nie byłby zachwycony, gdyby obudził

się i zastał na swej głowie ślady czyjejś działalności.

To ciekawe, ale jeszcze miesiąc temu nie mielibyśmy z Pippinem śmiałości, żeby o takim

żarciku choćby pomyśleć, a co dopiero go zrobić. A teraz...

Tymczasem niebo zachmurzyło się i słoneczne smugi przestały rozświetlać pnie. Merry

rozplótł ostatni warkoczyk, wstał i wyszedł przed komnatę. Z zachodu nadciągały ciężkie,

ciemne chmury.

To tyle, jeśli chodzi o mój obiecany spacer. Chyba, ze wiatr je rozpędzi.

Istotnie, wiało dość silnie, czego – co ciekawe – nie czuło się w środku Sali. Merry miał

nadzieję, że deszcz nie spadnie, bo gałęzie tworzące dach nie wyglądały na szczególnie

szczelne. Na wszelki wypadek pozbierał swoją kurtkę i kaftan Boromira i wniósł je do

komnaty. Na słońcu i wietrze podeschły nieco, gdyby ładna pogoda zdołała się utrzymać,

ubrania może i by nadawały się do noszenia już na następny dzień. Merry rozwieszał je

właśnie na gałęziach wystających ze ściany, kiedy jego uwagę przykuł szelest posłania.

Odwrócił się.

Boromir siedział na łóżku i tarł oczy.

– Dzień dobry! – powiedział Merry, odkładając swoją kurtkę na stół. – Witamy z

powrotem w krainie żywych.

Boromir zamrugał oczami i przyjrzał mu się ze zdziwieniem, jakby widział hobbita po

raz pierwszy w życiu, a potem potoczył półprzytomnym wzrokiem dookoła.

Merry, mimo lekkiego zaniepokojenia, nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Boromir

wyglądał zabawnie, rozczochrany jak strach na wróble, z sianem i mchem we włosach, a

ubraniem całym w paprociach. Dolną część twarzy zakrywał mu bujny zarost, a mniej więcej

jedna trzecia jego włosów za sprawą warkoczyków odznaczała się dodatkowo gęsto

karbowaną fakturą. Fakt, iż pod tym wszystkim kryje się Boromir, syn Denethora, można

było ustalić jedynie po oczach.

– Jak się czujesz? – spytał Merry, podchodząc ostrożnie.

– Śniły mi się gadające drzewa – powiedział Boromir niepewnie, nieco zachrypniętym

głosem.

– Witaj w siedzibie entów – Merry uśmiechnął się i przysiadł na brzegu łoża.

Człowiek spojrzał na niego pytająco, błagalnie niemal, więc Merry wyjaśnił mu zwięźle,

gdzie są i przypomniał wydarzenia ostatnich dni. Boromir nadal sprawiał jednak wrażenie

nieco zagubionego.

Page 104: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Pamiętasz chyba Drzewca? – dociekał Merry.

Boromir potaknął.

– A pamiętasz, że wypiłeś ten napój? To po nim tak cię ścięło.

– Pamiętam – powiedział z namysłem Boromir – Ale.... – znowu się zawahał.

– Ale co?

– A list, list od Legolasa? – zapytał bardzo ostrożnie, a widząc zdumienie na twarzy

Merry’ego, dodał wyjaśniająco – Ten, w którym pisał, że przebudował Białą Wieżę? Śniło mi

się, prawda?

Merry wybuchnął śmiechem.

– Wprawdzie nie wiem, czym teraz zajmuje się Legolas – odparł rozbawiony – ale

jestem pewien, że ma inne zajęcia niż prace budowlane.

– Więc nie przebudował mi Minas Tirith? – upewnił się Boromir. – To był tylko sen?

Niech będą dzięki Valarom – dodał z uśmiechem.

Merry odetchnął skrycie. Wyglądało na to, że poza dziwacznymi snami, napój entów nie

spowodował żadnych niepożądanych skutków i z Boromirem jest wszystko w porządku. W

każdym razie człowiek zachowywał się normalnie. W miarę.

– Czyli to też nieprawda, że Aragorn... – Boromir zmarszczył czoło i urwał.

– Co Aragorn? – Merry podchwycił z zainteresowaniem.

– A... nic – rozmyślił się Boromir, tym niemniej ulgę wyraźnie było po nim widać.

– Dlaczego Legolas miałby przebudowywać Minas Tirith? – Merry wrócił do

intrygującego zagadnienia, widząc, że nie doczeka się kontynuacji tematu Aragorna.

– A kto go tam wie – mruknął Boromir. – Elfowie są dziwni. Śniło mi się, że wszędzie

powstawiał dziwaczne ażurowe ściany i powtykał w nie mnóstwo gałęzi, jak w Lorien.

Okropność.

– Przecież Lorien to bardzo piękne miejsce.

– Pomieszkałbyś w nim przez zimę, a zmieniłbyś zdanie.

– Aragorn przez długie lata mieszkał u elfów. Nie słyszałem, żeby kiedykolwiek

narzekał.

– Bo Aragorn też jest dziwny – podsumował Boromir, ostrożnie zwieszając nogi z łóżka

- Gdzie jest Pippin?

- Poszedł na spacer. Jak się czujesz? – Merry sięgnął w górę i wyciągnął długie źdźbło

siana z włosów przyjaciela.

– Czuję się... – Boromir zmarszczył brwi. – ... dziwnie.

Merry uśmiechnął się.

Page 105: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– A jak twoje rany?

– Rany...? – Boromir dotknął dłonią lewego ramienia.

– Boli?

– Nie, nie bardzo, trochę ćmi – powiedział ze zdziwieniem.

– Zerknąłem na nie dziś rano. Prawie zagojone – Merry wyciągnął drugie źdźbło.

Boromir spojrzał na niego w nagłym popłochu.

– Jak długo spałem?! – jego dłoń dotknęła brody i wąsów.

– Właśnie mija doba. Drzewiec przyniósł nas tutaj wczoraj, mniej więcej o tej porze –

wyjaśnił Merry. Boromir patrzył na niego nieufnie, wciąż upewniając się palcami co do

rozmiarów zarostu.

– To niemożliwe. Taka broda nie rośnie przez dobę!

– To chyba przez ten napój – zaryzykował przypuszczenie Merry.

– Co to było, na wszystkich orków świata?!

– Woda entów – Merry wzruszył ramionami.

– Wy też tak po niej spaliście?

– My nie, tylko ty.

Oczy Boromira zwęziły się podejrzliwie.

– Dlaczego tylko ja? – zapytał.

– A skąd mam wiedzieć? Może w twoim kubku było coś specjalnego, coś

przyspieszającego leczenie. A może po prostu, przykro mi ci to mówić, mości Boromirze,

hobbici są silniejsi od ludzi.

Boromir nadal patrzył na niego nieufnie, jakby Merry należał do spisku mającego niecnie

pozbawić go przytomności. Hobbit westchnął.

– Cokolwiek to było – powiedział zmęczonym głosem – uratowało ci życie. Nie masz

już gorączki, a rany goją się tak, jakby to były tylko płytkie zadrapania. Nie zapomnij więc

podziękować Drzewcowi, kiedy tu przyjdzie.

– A gdzie on teraz jest?

– Zwołał wszystkie enty i poszli naradzać się, co zrobić z Isengardem.

– A co chodzące drzewa mogą zrobić z Isengardem? – zdziwił się Boromir

– Entowie nie są chodzącymi drzewami, Boromirze!

Człowiek mruknął coś pod nosem i potarł czoło.

– Rozmawialiście wczoraj z Drzewcem, po tym jak zasnąłem? – spytał

Page 106: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Do późnej nocy. I zaraz ci wszystko opowiem, ale nim zacznę, hm hm, jakby ci tu

powiedzieć, czy czujesz się na siłach przejść się do sadzawki? To parę kroków stąd, a wybacz

szczerość, przyda ci się.

– O niczym innym nie marzę – zgodził się Boromir i, ostrożnie podpierając się ręką,

wstał.

– I jak? – Merry ustawił się przy nim by w razie czego służyć podparciem

– W porządku.

– A noga?

– Nie dokucza tak jak wczoraj – Boromir ostrożnie pomasował prawe udo. – Mogę na

niej stanąć.

– To świetnie. Chodźmy więc.

– Zaraz, a co się stało z moim kaftanem? – Gondorczyk ze zdziwieniem spojrzał po

sobie.

– Tam wisi, nie widziałeś? – Merry pokazał mu kierunek palcem. – Suszy się.

– Jest cały mokry!

– Przecież ci właśnie tłumaczę, że się suszy – odparł Merry cierpliwie.

– Co się z nim stało?

– Uprałem go.

– Dlaczego uprałeś m o j e ubranie? – Boromir popatrzył na niego z osłupieniem.

– Bo zaczynało żyć własnym życiem. No, chodź.

Ostrożnie ruszyli w kierunku wrót.

– I, Boromirze? Co do tego kaftana...

– Tak?

– Nie ma za co.

Merry zaprowadził Boromira nad jeziorko, pomógł mu zdjąć przeszywanicę i zostawił go

tam na chwilę. Sam wrócił do Sali i podczas, gdy człowiek się mył, uporządkował posłanie.

Na wszelki wypadek wyjął spod łóżka pas i sakwy – Boromir będzie pewnie o nie pytał.

Wytrzepał płaszcz Gondorczyka i swój przy okazji też, a potem wyjrzał na zewnątrz. Gałęzie

wrót już od pewnego czasu pozostawały rozsunięte, widać zniecierpliwiły się ciągłym

splataniem i rozplataniem.

Boromir rozmawiał z Bregaladem i Pippinem, którzy wrócili właśnie z wycieczki. Merry

ucieszył się na ich widok, wziął płaszcz Gondorczyka i dołączył do grupki nad jeziorem.

Page 107: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Jak widzę, miałeś rację co do naszego śpiocha – powiedział Pippin z uśmiechem. – A

Żwawiec pokazał mi Zaklętą Kotlinę! – pochwalił się – I swój dom. I opowiedział o

jarzębinach. Poproś go, żeby ci zaśpiewał o jarzębinach.

Merry uśmiechnął się do enta i wręczył płaszcz Boromirowi. Człowiek podziękował

ruchem głowy i otulił się nim szczelnie. Bregalad skłonił się lekko.

– Gotów do przechadzki? – zagadnął Merry’ego – A może Edaini też przejdzie się z

nami? – zwrócił się do człowieka.

Gondorczyk zawahał się i widać było, jak ciekawość walczy w nim z nieufnością.

– Boromir powinien się oszczędzać, bo dopiero co wstał z łóżka – wtrącił się Pippin. –

Moim zdaniem jest jeszcze za wcześnie na takie spacery. A tak przy okazji, jesteś już po

śniadaniu? – zapytał, spoglądając na Gondorczyka.

Ten pokręcił głową.

– Chodź więc, czeka na ciebie w komnacie, choć w zasadzie to nie jest już śniadanie, a

podwieczorek – oświadczył Pippin.

– Naprawdę? – ucieszył się Boromir. – Nie ukrywam, że zgłodniałem. Przepraszam

zatem, może innym razem – skłonił się sztywno przed entem, ruszając za Pippinem.

– Do usług – odparł Żwawiec.

Hobbit i człowiek zawrócili do komnaty. Boromir, idąc, jakby odruchowo wsparł dłoń na

ramieniu Pippina. Utykał jeszcze lekko i jego ruchom brakowało zwykłej płynności.

Merry patrzył za nimi przez chwilę, po czym podniósł głowę i spojrzał na enta.

– Mam nadzieję, że Pippin nie zamęczył cię pytaniami – powiedział nieśmiało.

Ent uśmiechnął się

– Nie, to była bardzo przyjemna przechadzka. Aczkolwiek nie ukrywam, ilość pytań

rzeczywiście trochę mnie przytłoczyła. Czy wszyscy hobbici są tak pochopni?

– Nie, ten jest wyjątkowy – mruknął Merry. – Jeśli cię zmęczył, możemy przełożyć nasz

spacer na jutro.

– Ależ skąd – zaprzeczył Żwawiec. – To dla mnie przyjemność. Pierwszy raz mam tak

frapujących gości. To jak, gotów?

– Skoczę tylko po płaszcz – Merry skinął głową w kierunku Źródlanej Sali. – Zaraz

wracam.

Już przed wrotami usłyszał, że w środku toczy się kłótnia. Zwolnił więc i ostrożnie

zajrzał do komnaty.

Page 108: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nie będę tego pił!! – Boromir stał przy stole, naprzeciw rozgniewanego Pippina. –

Niedoczekanie! Co to w ogóle ma być? – Człowiek z pretensją wskazywał kubek stojący na

stole.

– To jest twoje śniadanie! – Tuk wsparł pięści o biodra.

– To są kpiny, a nie śniadanie! – Boromir zamachał rękami, po czym gwałtownie

przytrzymał osuwający się płaszcz. – Chcesz wiedzieć co to jest śniadanie? Wyjaśnię ci!

Jajecznica to jest śniadanie! Bekon i grzanki! Kiełbasa! Chleb z serem i miodem to jest

śniadanie. TO nie jest śniadanie! To jest woda.

– Ja tylko po płaszcz.... – zastrzegł się Merry, wznosząc ręce w obronnym geście, ale

nikt nie zwrócił na niego uwagi.

– To nie jest woda tylko napój entów, bardzo smaczny i krzepiący, spróbuj, a...

– Wypiję to świństwo i znowu będę spał przez tydzień!

– Spałeś jeden dzień.

– To wy tak twierdzicie!

– Niby dlaczego mielibyśmy cię okłamywać?! – Pippin podniósł głos tracąc cierpliwość.

– Zastanów się, człowieku! A poza tym, to jest zupełnie inny napój, nie ten co wczoraj.

– Nie wypiję tego! Nie ma mowy!

Merry wziął płaszcz i na palcach ruszył do wyjścia.

– Tu nie ma nic innego do jedzenia, musisz to wypić!

– Od razu powiedz, że chcecie się mnie pozbyć!

– Jeśli zamierzasz się tak dalej zachowywać, to chyba rzeczywiście poproszę Drzewca,

żeby dał ci porządny kubek tego wczorajszego napoju, przynajmniej będzie święty spokój!

– Tylko spróbuj.

– A żebyś wiedział, że poproszę!

Merry stanął w drzwiach i odwrócił się do Pippina

– Powodzenia! – zawołał. I nie doczekawszy się odpowiedzi z wielką ulgą pobiegł ku

entowi.

– Jak jesteś taki mądry, to sam to wypij! – dobiegło go jeszcze.

– Jestem gotów! – zawołał Merry do Żwawca, machając ręką. – Możemy iść. I nie

musimy spieszyć się z powrotem.

***

– Żwawiec powiedział, że obrady idą w dobrym kierunku i entowie ruszą na Isengard –

powiedział Merry.

Page 109: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I cóż z tego? – mruknął Boromir, wzruszając ramionami. – Isengard to niezdobyta

twierdza, to potęga. Co entowie zamierzają zrobić? Poszumieć Sarumanowi gałęziami?

– Muszą mieć jakiś plan, a co za tym idzie jakieś szanse, przecież nie szliby na śmierć,

prawda? – zauważył Merry.

Boromir pokręcił głową.

– To jakieś zbiorowe szaleństwo – oznajmił.

– Poczekamy, zobaczymy – podsumował Pippin.

Zapadła cisza. Wszyscy trzej siedzieli wygodnie na łożu opierając się plecami o ścianę z

grubych pni. Nadciągał zmierzch.

– Głodny jestem – obwieścił Boromir po dłuższej chwili.

– Przykro mi, ale zjadłeś już wszystkie lembasy, co do okruszka – Pippin wzruszył

ramionami. – I wszystkie pestki. Nie mamy nic więcej.

Przez chwilę było cicho. A potem:

– A wam nie chce się jeść po tym czymś?

Aha! – pomyślał Merry triumfalnie.

– Nie – odparł Pippin, zajęty przeglądem własnych paznokci.

Boromir skrzywił się i spojrzał na swój kubek ze “śniadaniem”, który, niczym wyrzut

sumienia, tkwił od rana na środku stołu.

– Podać ci? – nie wytrzymał Merry.

– Nie! – Boromir groźnie zmarszczył brwi. – Powiedziałem, że tego nie wypiję!

– Nie to nie – Merry wzruszył ramionami, trochę zły na siebie, że się przedwcześnie

wyrwał. Powinien znać już Boromira na tyle, żeby wiedzieć, że takie pytanie tylko utwierdzi

go w uporze.

To nic. I tak się złamie. To tylko kwestia czasu.

To myśląc, umościł się wygodniej, nagarniając sobie pod plecy więcej siana.

Boromir uniósł dłoń do twarzy.

– Muszę się pozbyć tej brody – oświadczył. – Doprowadza mnie do szaleństwa.

Hobbici spojrzeli na niego szacująco.

– Nie jest taka zła – stwierdził Merry. – Zaczynam się już do ciebie przyzwyczajać.

Choć nie przypuszczałem, że człowiek może aż tak zmienić wygląd.

– Prawda? – zgodził się Pippin. – Nie poznałbym cię, gdybyśmy się spotkali gdzieś po

drodze. To niesamowite. Wyglądasz jak zupełnie ktoś inny.

– Wyglądam jak przerośnięty krasnolud! – wybuchnął Boromir.

Page 110: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nieee, wcale nie – sprzeciwił się Merry bez przekonania. Boromir wyczuł tę jego

niepewność i spojrzał na niego, więc hobbit dodał pospiesznie – Wyglądasz jak.... jak...

– No jak? – rzucił Boromir wyzywająco.

– Jak.... Beorn! – odkrył Merry ze zdumieniem.

– Ty wiesz, że masz rację! – Pippin entuzjastycznie pokiwał głową. – Wykapany Beorn.

Zawsze tak go sobie wyobrażałem. Boromir idealnie pasuje do opisu Bilba!

– Kto to był Beorn? – spytał Gondorczyk podejrzliwie.

– To taka legendarna postać, nie słyszałeś o nim? Był duży. I brodaty, zupełnie jak ty

teraz. Wujek Bilbo spotkał go kiedyś, podczas wyprawy do Samotnej Góry – odparł Pippin.

– Ale kto to był? – dociekał Boromir.

– Eeee.... człowiek-niedźwiedź – bąknął Merry pod nosem, bo właśnie uświadomił

sobie, ze może nie jest to najlepszy przykład.

Boromir zamarł na moment, a potem gwałtownie sięgnął po sakwy.

– Pomożecie mi się ogolić! Natychmiast!

– Przecież nie masz mydła ani brzytwy – zaoponował Merry, lecz umilkł, widząc jak

Boromir wyciąga Czerwony Nożyk i ostrzałkę.

– Zwariowałeś? Pokaleczysz się! – Pippin zajrzał Boromirowi przez ramię. – A zresztą

nie dasz rady, sam mówiłeś przed chwilą, że ciężko ci jeszcze ruszać prawą ręką!

– Dlatego mi pomożesz.

– Ja?

– Albo Merry, którykolwiek z was.

– Przecież ja nie wiem, jak się to robi! – przeraził się Merry.

– Przecież tyle razy patrzyliście jak się golę.

– To nie to samo. A co jak cię zatnę? Już i tak cię raz skaleczyłem.

Boromir uniósł głowę i spojrzał na niego pytająco.

– Jak to? Kiedy?

Merry odwinął mu rękaw, pokazując rozległą ranę, w tej chwili będącą już tylko długą,

cienką kreską.

– Zraniłem cię, kiedy rozcinałem ci więzy.

Boromir zmarszczył brwi.

– To nie ty – pokręcił głową. –To Ugluk.

Teraz Merry się zdziwił.

– Myślałem, że to ja.... – zaczął niepewnie. Boromir uśmiechnął się i przykrył jego dłoń

własną.

Page 111: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– To Ugluk. Tamtej nocy, kiedy przyprowadził cię do mnie, a potem opatrywał mi rany.

Pamiętasz jak rozcinał mi więzy? To wtedy mnie zaciął.

Merry odetchnął z ulgą.

– No – oświadczył Boromir zabierając się za ostrzenie nożyka. – To który z was mi

pomoże?

– Przecież zaraz zrobi się ciemno – zauważył Pippin.

– Więc tym bardziej trzeba się spieszyć – odparł Boromir, nie podnosząc głowy.

– Nie możesz zaczekać do jutra?

– Nie. Jest tu gdzieś bukłak?

– Leży pod łóżkiem – odpowiedział Merry.

– Możesz mi podać?

Merry przelazł na czworaka po łóżku i sięgnął w dół.

– Jest w nim coś?

– Resztka wody ze strumienia.

– Daj.

Merry wręczył Boromirowi bukłak i niepewnie spojrzał na Pippina.

– Uprzedzam, że jeśli mi nie pomożecie zrobię to sam, rzezając się po omacku

niesprawną ręką – zagroził Gondorczyk.

Pippin westchnął i wziął od niego nożyk.

– To co mam robić?

– Zacznij z tego miejsca – Boromir pokazał mu palcem. – I posuwaj się do dołu, zresztą

sam zobaczysz jak ci będzie najwygodniej. I tak przed goleniem musisz najpierw ją skrócić –

to mówiąc, nabrał wody w dłonie i ochlapał sobie twarz.

– Czekaj, mam pomysł, spróbuję na sobie – Pippin pochylił się nad własną stopą i w

koncentracji wysuwając czubek języka, ostrożnie spróbował zgolić parę kłaczków. – Skrobie,

jak nie wiem. Przyjemne to to nie jest.

– To nie ma być przyjemne, tylko skuteczne – stwierdził Boromir.

– Ja tam wolę łączyć przyjemne z pożytecznym. Ale jak chcesz. Robię to na twoją

odpowiedzialność – Pippin przysunął się do niego, ukląkł i przyłożył mu nożyk do szyi. –

Ręce mi się trzęsą! – oznajmił radośnie.

– Nie mogę na to patrzeć! – jęknął Merry i wstał. – Wychodzę!

Po kilku krokach jednak zatrzymał się gwałtownie.

Page 112: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Zaraz! Stop! Dlaczego wy to musicie robić akurat na łóżku? Nie możecie wyjść na

zewnątrz? Ja tu zamierzam spać! I nie mam ochoty po was sprzątać. A poza tym, na zewnątrz

jest jaśniej. Do widzenia panom! Podrzynajcie sobie gardła z dala ode mnie.

– Ma rację. Chodź – powiedział Boromir do Pippina, dźwigając się z posłania i

zabierając bukłak. – Będziesz czynił swą powinność bez świadków. I w ten sposób nikt nigdy

nie dowie się, jaki los spotkał Boromira z Gondoru – dorzucił i, utykając, ruszył ku wrotom.

Pippin sięgnął po swój płaszcz.

– Przyda się do tamowania krwotoku – wyjaśnił, puszczając oko do Merry’ego i

pomaszerował za Boromirem.

– Wariaci – mruknął Merry, kręcąc głową. – Oszaleć można. Jeden wart drugiego.

– Jak noga? – zagadnął Merry, otulając się płaszczem.

– Chyba trochę przesadziłem z chodzeniem – mruknął Boromir, rozcierając obolałe udo.

– Tego się właśnie obawiałem, ale nie chciałem cię pouczać. Jeśli ktoś się nie oszczędza

i zamiast leżeć, wstaje i...

– Właśnie to robisz – przerwał mu Boromir uprzejmie.

– Co?

– Pouczasz mnie.

– A, przepraszam – burknął Merry, poprawiając płaszcz.

– Bywałem ranny, kiedy ty jeszcze moczyłeś pieluchy, mości Meriadoku i wiem, co

robić w takich sytuacjach – dodał Boromir, nadal zajęty masowaniem nogi.

Merry zmarszczył brwi i zastanowił się przez chwilę.

– Zważywszy na fakt, że jesteś ode mnie starszy o cztery lata, musiałeś mieć bardzo

burzliwe dzieciństwo, mości Boromirze – odciął się z satysfakcją.

Pippin roześmiał się i przysiadł do nich, szeleszcząc paprociami.

– Kto gdzie śpi? – spytał. – Ja zamawiam sobie miejsce z brzegu.

– Z brzegu będzie spał Boromir – orzekł Merry autorytatywnie.

– A to dlaczego? – zapytali Gondorczyk i Tuk jednocześnie.

– Dlatego, że będzie mu wygodniej wstawać i nie będzie nadwerężał nogi, mając brzeg

łóżka tuż obok – odparł Merry. – A poza tym, straszne i dzikie bestie, które nocami zakradają

się do domów, mają w zwyczaju zjadać tych z brzegu.

Uśmiechnęli się wszyscy trzej.

Page 113: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– To ja będę spał w środku – poinformował ich Pippin, uklepując siano. – Te straszne

zwierzęta na pewno najedzą się Boromirem na zapas, więc bycie drugim z brzegu niczym mi

nie grozi.

– Jak chcesz – odparł Merry. – Miejsca mamy aż nadto. Na upartego moglibyśmy spać

w poprzek i też byłoby wygodnie.

– Nie wiem, jak wam, ale mi się wcale nie chce spać – oświadczył Pippin.

– Mnie też jeszcze nie – przyznał Merry. – Wygląda na to, że czeka cię dalszy ciąg

historii o zaginionych żonach entów – uśmiechnął się do człowieka.

– Chętnie posłucham – odparł Boromir, ostrożnie podciągając nogi na łóżko. – Pod

warunkiem, że Pippin nie będzie śpiewał.

– Nie podobał ci się mój śpiew? – oburzył się Tuk.

– Bardzo mi się podobał. A podobałby się jeszcze bardziej, gdybyś znał słowa i melodię.

– Gdybym miał poduszkę rzuciłbym w ciebie, wiesz?

– Ale mi się upiekło, nie ma co.

– Merry, on mi dokucza!

– Zaraz pójdziecie do kąta, obydwaj – zagroził Merry, zajęty formowaniem wygodnej

poduszki z mchu i siana. Tuk zachichotał i też zaczął uklepywać swoje miejsce, bezczelnie

zagarniając siano z części Merry’ego. Boromir przyglądał się im nieodgadnionym wzrokiem.

Merry zauważył to spojrzenie i przerwał pracę.

– Co? – spytał krótko.

– Zachowujecie się tak.... – zaczął Boromir niepewnie i urwał.

– Jak? – Merry zmarszczył brwi, zastanawiając się o co teraz znowu chodzi. Pippin też

podniósł głowę i popatrzył na człowieka pytająco.

– Jakbyście w ogóle nie mieli do mnie żalu.... – dokończył Gondorczyk. – Jakby Amon

Hen się nigdy nie wydarzyło – dodał i opuścił wzrok.

Merry stłumił jęk. Należało się spodziewać, że temat wypłynie prędzej czy później.

Hobbit miał jednak nadzieję, że może dziś wieczorem Boromir daruje sobie i im posępne

rozgrzebywanie tamtego nieszczęsnego wydarzenia. Jakoś wybitnie nie miał teraz nastroju na

zmagania z poczuciem winy człowieka. Najchętniej w ogóle zapomniałby o tej całej sprawie,

choćby na chwilę. I prawie już mu się udawało. Ale oczywiście Boromir musiał do tego

wrócić – żeby nie zrobiło im się przypadkiem za wesoło.

Choć trzeba mu przyznać, że od obudzenia, aż do tej pory nie poruszył tego tematu. Że

myślał o tym – nie ulegało wątpliwości, widać to było po nim, ale na szczęście nic nie mówił.

Aż do teraz.

Page 114: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Jeśli dobrze rozumiem – zaczął Merry ostrożnie – sugerujesz, że poczujesz się lepiej,

jeśli na ciebie nakrzyczymy, tak?

– No nie, tylko....

– Tylko co?

– Sam nie wiem – przyznał Boromir pokornie. Przez chwilę skubał nitkę wystającą z

przeciętej nogawki. Hobbici czekali cierpliwie.

– Ale... – spróbował znowu – byłoby łatwiej gdyby.... sam nie wiem, jak to

wytłumaczyć.

– Spróbuj – powiedział Merry, porzucając prace nad swoją poduszką i siadając przy

nim.

– Ja wiem, że tego co zrobiłem nie można odczynić... ani za to wynagrodzić. – Boromir

wyraźnie szukał słów. – Stało się i nic tego nie zmieni. I wiem, że będę musiał z tym żyć, ale

chciałbym móc zrobić coś, cokolwiek, żeby jakoś... no, nie wiem...

– Odpokutować? – podpowiedział mu Pippin.

– Tego się nie da odpokutować – Boromir pochylił głowę. – Ale chciałbym COŚ zrobić,

ta bezczynność mnie zabija...

– Na pewno będziesz miał w przyszłości niejedną okazję, by się zrehabilitować, sam

zobaczysz – Pippin próbował go pocieszyć.

– Kto wie, może i tak. Ale mi chodzi o coś innego, nie o przyszłość, ale o tu i teraz.

Mam dług wobec Drużyny i chciałbym go spłacić, choćby w małej części.

– Innymi słowy, chcesz, żebyśmy ci wyznaczyli karę, czy tak? – zapytał Merry.

– No nie, niezupełnie.

– Więc co?

– Po prostu chciałbym coś zrobić, dla Drużyny, dla naszej sprawy. Ale nie wiem co... –

odparł Boromir bezradnie. – I nie myślę w tej chwili o jakiś wielkich czynach, to znaczy –

zaplątał się – to nie tak, że wielkie czyny są nieosiągalne, może Valarowie pomogą mi jakoś

w przyszłości naprawić choć część tego zła, które wyrządziłem, ale teraz chciałbym.... –

urwał i westchnął, przeczesując palcami włosy – po prostu coś zrobić. Coś konkretnego.

– Coś zrobić? – powtórzył Merry, ściągając wargi w zadumie. – Dla Drużyny.... Coś

konkretnego? Hmm – zamyślił się. Wtem natchnienie spłynęło na niego niczym światło w

ciemnościach. Merry pochylił głowę i by ukryć uśmiech potarł nos, niby to w zadumie.

– Dla Drużyny? – upewnił się.

– Tak.

– Coś konkretnego, w ramach dobrowolnej służby?

Page 115: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Tak.

– Jest coś, co mógłbyś zrobić. Na poczet twego długu – oznajmił z wielką powagą. – To

niby niewiele, ale dla nas, hobbitów, z pewnością bardzo ważna rzecz. I bardzo pomoże

Drużynie.

– Co takiego? Powiedz – Boromir spojrzał na niego z nadzieją. Pippin zmarszczył brwi,

starając się dać znak Merry’emu, że on również życzyłby sobie wiedzieć.

– Nie chcę, żebyś to robił pod przymusem – ciągnął Merry, ignorując miny Pippina. –

Ale jeśli zechcesz, będziemy ci wdzięczni. I jestem przekonany, że Frodo poparłby z całego

serca ten mój pomysł. I Sam też.

– No, powiedz – ponaglał go Boromir, oczy mu jaśniały.

– Na pewno chcesz wiedzieć?

– No, tak – w oczach człowieka pojawił się cień podejrzliwości i Merry zdecydował się

nie przeciągać.

– W takim razie, Boromirze, jako reprezentant hobbitów i w ogóle Drużyny, proszę cię,

byś od tej pory wziął na siebie obowiązek zmywania naczyń.

– No nie!!! – wybuchnął Boromir.

– Merry, jesteś genialny – oświadczył Pippin w zachwycie.

– To oszustwo! – tak oburzonego Boromira dawno nie widzieli.

– O, wypraszam sobie! – Merry ostrzegawczo pokiwał palcem. – Sam chciałeś coś

zrobić. Drużyna się wypowiedziała. Hobbici sobie tego życzą, a jestem pewny, że

Obieżyświat, Legolas i Gimli też nas poprą.

– No, wiesz! Kpisz sobie ze mnie?! – Boromir aż kipiał ze złości. – Ja tu o poważnych

sprawach, a ty...

– Co ja?! Wybacz, ale dla mnie zorganizowanie prac w Drużynie jest ważne!

– To ma być organizacja pracy? Toć to jawna niesprawiedliwość!

– Niesprawiedliwość? – zaperzył się nagle Pippin – Powiem ci co jest niesprawiedliwe!

To, że hobbici od początku tej wyprawy szorują gary i patelnie! Biedny Sam pół życia spędza

nad strumieniami odmrażając sobie ręce!

– Sam jest sługą! – warknął Boromir.

– Wydawało mi się, że w Drużynie nie ma podziału na panów i sługi! – odpalił Pippin. –

Wszyscy już zmywali, ja, Merry, Frodo, Aragorn. Na własne oczy widziałem, jak sam

Gandalf płukał raz miski! Nawet Legolas pomagał. Tylko ty palcem nie kiwnąłeś, książę pan!

To była prawda. Gdzieś w drugim tygodniu wędrówki ktoś z Drużyny, Merry nie

pamiętał kto, Gimli chyba, wytknął Boromirowi brak udziału w sprzątaniu naczyń. Obecni

Page 116: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wówczas przy ognisku członkowie Drużyny w osobach wszystkich czterech hobbitów,

Aragorna i krasnoluda usłyszeli w odpowiedzi płomienną i natchnioną mowę, w której

poinformowano ich, iż ”wojownicy z Gondoru nie zmywają”. Boromir zdecydowanie

wypowiedział się co do podziału zajęć i oświadczył z mocą, iż on ofiarowuje swe usługi jeśli

chodzi o ochronę Powiernika Pierścienia, może też dźwigać dodatkowe bagaże, może

polować (pytanie żywo zainteresowanego Obieżyświata, w jaki to sposób wojownicy z

Gondoru polują, skoro nie posiadają ani łuku ani sideł, zostało ostentacyjnie zignorowane)

przynosić drewno na opał, rąbać to drewno, pilnować ognia i wartować do woli. Może też

nawet przynosić wodę w kociołku i pomagać przy zwijaniu i rozbijaniu obozowiska (co też i

zawsze czyni, a co teraz podkreśla, na wypadek, gdyby obecni nie zauważyli). Natomiast

zmywać nie będzie. Bo nie. I powiedział to jakoś tak definitywnie, że nawet Gimli dał sobie

spokój i zrezygnował z kłótni. Ostatecznie Boromir robił sporo, dzięki niemu na przykład

zawsze mieli pod dostatkiem drewna, więc sprawa zmywania jakoś przyschła i wszyscy

przywykli do tego, że Gondorczyk ogranicza się jedynie do dorzucenia swojej miski na stos.

Dlatego teraz Merry uznał swą prośbę za całkowicie uzasadnioną. Boromir był jednak innego

zdania.

– Wykorzystałeś moje dobre chęci! – jego głos był pełen urazy i wyrzutu.

– O, przepraszam! – uniósł się Merry. – Nie umiem czytać w myślach i nie wiem, co

uznajesz za godne ciebie zajęcie. Jak widzę pomyliłem się sądząc, że mógłbyś chcieć pomoc

nam w zmywaniu. No cóż, trudno. Hobbici do garów, a wielcy ludzie... –

– Przestań, dobrze?!

– Co “przestań”? Skoro zmywanie jest poniżej twojej godności, może powiesz mi

łaskawie co mógłbyś robić w zamian? Czemu ewentualnie poświęcisz swój cenny czas...

– Merry!...

– ...i na czym mogłoby polegać twoje poświęcenie, skoro nie chcesz się przyłożyć do

pomocy? I przepraszam, że się w ogóle odezwałem, po prostu opacznie zrozumiałem twoje

słowa i myślałem, że skoro mówisz, iż chcesz służyć Drużynie, masz naprawdę na myśli

służbę. No, ale przecież mamy już służącego – Sama. I Froda. I....

– Merry, zamilcz!!! – Boromir machnął ręką i powiedział w swoim języku coś co

zabrzmiało jak przekleństwo.

– Czy to znaczy “tak”? – zapytał Pippin z zainteresowaniem.

– Wy.... – zaczął Boromir złowrogo, mrużąc oczy.

– Zgadzasz się? – drążył Pippin nie przejmując się ani tonem ani spojrzeniem człowieka.

– W końcu to twój pomysł, sam chciałeś....

Page 117: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir spojrzał na nich posępnie, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Nagle

zwiesił głowę i dotknął dłonią czoła.

– Ale ja jestem głupi! – jęknął.

– To jak, będziesz zmywał? W przyszłości, rzecz jasna, kiedy będzie co zmywać –

Merry pozwolił sobie na lekki uśmieszek.

– A mam inne wyjście?!

– Oczywiście, że masz wybór – odparł Merry głosem niewiniątka. – To praca

ochotnicza.

– Ochotnicza, dobre sobie – prychnął Boromir, wściekle uklepując siano. – Tak się dać

podejść, stary a głupi.... – mamrotał pod nosem jeszcze przez chwilę.

Pippin uścisnął dłoń Merry’ego, gratulując mu pomysłu i triumfu, a następnie zwrócił się

do Boromira.

– Mógłbyś też od czasu do czasu coś ugotować, wiesz? – zaproponował.

– Jeszcze czego! A zresztą ja nie umiem gotować.

– To się nauczysz. Jajecznicę chyba umiesz zrobić?

– Umiem – burknął Boromir. – Ale muszę mieć do tego patelnię – zauważył. – I jajka –

dorzucił po chwili zastanowienia.

– Brawo. Od czegoś trzeba zacząć. Jak już znajdziemy się w jakimś cywilizowanym

miejscu zrobisz nam jajecznicę – zdecydował Pippin.

– I może jeszcze mam ci ją podać do łóżka? – spytał Boromir jadowicie.

– O, jesteś kochany. Zawsze wiedziałem, że tak naprawdę pod tą burkliwą powłoką

kryje się złote serce. A teraz, czy jesteś już gotów na drugą część pieśni o entowych żonach?

– Pewnie, dobij leżącego. Nie krępuj się – Boromir ułożył się na plecach i wbił wzrok w

sufit.

Posłanie znowu zaszeleściło i Merry niechętnie otworzył jedno oko. Komnatę spowijała

ciemność, wiatr szumiał na zewnątrz, Pippin od pewnego czasu posapywał miarowo. Boromir

natomiast się wiercił.

Merry starał się ignorować nieustający szelest paproci i siana, ale kiedy Boromir po raz

setny przekręcił się z boku na bok, zdecydował się zareagować.

– Wszystko w porządku? – szepnął w ciemność.

– Merry? – usłyszał w odpowiedzi. – Dlaczego nie śpisz?

– Bo szeleścisz liśćmi.

Page 118: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Przepraszam.

Zapadła cisza.

– Boromirze?

– Tak?

– Na pewno wszystko dobrze?

– Tak – w głosie człowieka nie było jednak przekonania.

– Dlaczego nie śpisz? – drążył więc dalej Merry.

– Nie mogę spać i już – dobiegło go mruknięcie. Merry odetchnął głębiej i usiadł,

odrzucając na bok płaszcz i wykopując się spod siana i liści. Wzdrygnął się, bo noc była

chłodna. Ostrożnie wymacał gdzie jest Pippin i zaczął gramolić się wzdłuż ściany.

– Merry, gdzie ty idziesz?

– Muszę wstać na chwilę – odparł hobbit złażąc z łóżka. Było kompletnie ciemno, więc

wyciągając przed siebie ręce ruszył na oślep w kierunku stołu. Po chwili wymacał jego brzeg,

a następnie – co już trwało nieco dłużej –kubek.

– Merry? – dobiegło ze strony łoża. – Co ty robisz?

– Już wracam. Mów do mnie, żebym wiedział gdzie jesteś.

– Tutaj – powiedział Boromir. – Wrota są w przeciwnym kierunku, pogubiłeś się, tak?

Tu jestem, o, chyba cię widzę. Tutaj.

Merry wyciągnął rękę i wymacał brzeg łóżka, a następnie natrafił na chłodną dłoń

Boromira. Człowiek siedział na posłaniu, jego twarz była jaśniejszą plamą w ciemności.

– Co robisz? – zapytał Boromir szeptem. Merry zamiast odpowiedzieć, przyciągnął jego

dłoń i przytknął ją do kubka.

– Co.... – zdziwił się Boromir.

– No już, wypij to.

Cisza.

– Proszę. Przecież umierasz z głodu. Chociaż parę łyków, spróbuj.

– A jeśli znowu będę spał jak kamień?

– Przed chwilą się skarżyłeś, że nie możesz spać.

Boromir mruknął coś niewyraźnie.

– To dobry i sycący napój – kusił Merry. – Wystarczył nam na pół dnia, zupełnie tak,

jakbyśmy zjedli solidny posiłek. Wypij na próbę parę łyków. Jeśli chcesz mogę wypić z niego

pierwszy, żeby...

– Nie, nie trzeba.

– To znaczy, że wypijesz?

Page 119: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Czy to znaczy, ze nie dasz mi spokoju, dopóki tego nie zrobię?

– Tak.

Boromir poddał się i uniósł kubek do ust. Wypił parę łyków i zmarszczył brwi.

– I co? Żyjesz? – uśmiechnął się Merry.

– Żyję.

– A widzisz.

– Nic nie widzę – mruknął Boromir i dokończył picie. – Dziwnie to smakuje. Jak grzane,

korzenne wino. Tyle, że bez dodatku wina – schylił się i odstawił kubek na podłogę. Nagle

ziewnął.

– Aha! – oznajmił triumfalnie, niczym ktoś, kto od początku wiedział, że miał rację i

położył się ostrożnie, jakby oczekiwał, że lada moment runie jak rażony piorunem.

– Słodkich snów – powiedział Merry. – Pozwolisz, że udam się na skróty? Nie chce mi

się łazić dookoła.

– Proszę bardzo.

– O, jeszcze możesz mówisz, to niesamowite – zakpił Merry, ostrożnie przechodząc nad

człowiekiem. – Dobranoc, Boromirze. Do zobaczenia w maju.

– Ha, ha. Prześmieszne.

Merry przelazł nad Pippinem i z rozkoszą dał nura pod własny płaszcz, w ciepłą jeszcze

jamkę. Przez chwilę mościł się wygodnie, po czym zamknął oczy.

– Merry? – Rozległ się cichy szept Boromira.

– Mmm? – Mruknął sennie.

Chwila wahania. A potem:

– Dziękuję.

– Oj, Boromirze, Boromirze, zginąłbyś bez nas marnie – wymamrotał Merry.

Zaległa cisza. Hobbit wtulił policzek w mech i siano i znieruchomiał. Zasypiał już

prawie, kiedy usłyszał szept:

– Wiem.

Merry przekręcił się na drugi bok. Było już zupełnie jasno, ale nie miał ochoty wstawać.

Chciał pospać jeszcze chwilkę, tylko chwileczkę. Było mu ciepło i dobrze i,co najważniejsze,

nigdzie nie musiał się spieszyć. Umościł się w sianie, walcząc z płaszczem, który zsunął mu

się z pleców i zaplątał dookoła nóg. Hobbit nie mógł sobie dać z nim rady po omacku, więc

warknął ze złością i otworzył jedno oko, by ustalić, gdzie jest kaptur. Przy okazji jego wzrok

Page 120: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

padł na miejsce obok – było puste. Pippin musiał już wstać. Merry oprzytomniał nieco i

uniósł się na łokciu, trąc oczy. Nagle zamarł. Boromir też zniknął. Na brzegu łoża leżał

jedynie jego porzucony płaszcz. Widok ten wywołał natychmiastowe skojarzenie –

pozostawiona tarcza, oparta o łódkę, zwinięty koc, Sam oglądający się niespokojnie przez

ramię na opustoszałe miejsce przy głazie i pytający.... Merry poderwał się gwałtownie. Serce

zaczęło tłuc mu się w piersi. W te pędy wygramolił się z łoża i rzucił się ku wrotom. Wtem

usłyszał głos Pippina i zatrzymał się raptownie. Gdzieś na zewnątrz, za szpalerem drzew Tuk

gadał coś wesoło. Merry ochłonął nieco i już spokojniejszym krokiem wyszedł na zewnątrz.

Rozejrzał się. Boromir siedział na dużym, płaskim głazie, a Pippin uwijał się dookoła niego.

Jak widać, kontynuowali proces golenia, którego nie zdołali dokończyć poprzedniego dnia z

powodu raptownie zapadających ciemności. Merry odetchnął głęboko i otarł twarz. Co się z

nim dzieje? Skąd ta panika? I dlaczego od razu pomyślał o Amon Hen?

Boromir dostrzegł go i skinął mu dłonią na powitanie. Merry odmachał na dzień dobry,

na co Pippin uniósł nożyk, wybałuszył oczy i zrobił gest, jakby podrzynał sobie gardło. Merry

wymownie popukał się w czoło, podchodząc bliżej.

– Zobacz! – Pippin wyprostował się, z dumą wskazując swe dzieło. – Boromir wrócił.

Rzeczywiście, Tukowi udało się już zgolić niemal cały zarost człowieka. Zostało mu

jedynie małe poletko na jego podbródku i nad szczęką. W efekcie siedział teraz przed nimi

nie Beorn z opowieści Bilba, a Boromir z Gondoru, we własnej, nieco wymizerowanej osobie

i twarzą zaczerwienioną od zimnej wody. Przemiana była gruntowna. Wczoraj wieczorem

Merry miał okazję podziwiać fazę przejściową, niedokończoną, równie frapującą co stadium

Beorna. Z przyjemnością spojrzał więc teraz na znajomą twarz i z pewnym zaskoczeniem

stwierdził, że brakowało mu tego dawnego, swojskiego Boromira. Uśmiechnął się.

– Całkiem nieźle – pochwalił. – Jestem pod wrażeniem twych balwierskich

umiejętności, mości Pippinie.

– Uwielbiam odkrywać coraz to nowe rzeczy, w których jestem świetny – odparł Tuk.

– Może więc w ramach dobrowolnie podjętego zobowiązania będziesz mnie golił

codziennie? – Boromir uśmiechnął się, przesuwając dłonią po twarzy.

– Szkoda rozmieniać taki kunszt na drobne – oświadczył Pippin. – Ale mogę ci

pomagać, dopóki nie wyleczysz ręki.

– Jestem tym poruszony do głębi. Czy zechcesz dokończyć swe dzieło, mistrzu? –

Wskazał na swój prawy policzek.

– Kończcie zatem, a ja się udam na stronę – Merry przeciągnął się. – Co dziś będzie na

śniadanie, Boromirze? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.

Page 121: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gondorczyk zmrużył oczy.

– Smażona kora i szyszki w sosie z żywicy – warknął.

– Kapitalnie.

– A właśnie. Był tu Żwawiec – przypomniał sobie Pippin. – Zostawił nam po kubku

napoju na śniadanie. Powiedział, że zajrzy za jakiś czas.

– Wypiliście już swoje?

– Czekaliśmy na ciebie. Wiesz, że Boromir wypił w nocy swoją wczorajszą porcję?

– Wiem. Byłem przy tym – odrzekł Merry z uśmiechem.

– Więc to tak! Niech zgadnę : zaczekałeś aż zaśnie, zatkałeś mu nos i au! Puść!

Boromirze, auć, ostrzegam, ja mam nóż!

Merry zachichotał.

– “I nie zawaham się ogolić cię” – dorzucił.

– Nie miałeś przypadkiem gdzieś iść, mości Meriadoku? – przypomniał mu Boromir,

uwalniając Pippina z uścisku.

Merry pokiwał głową i odwrócił się, po części po to, by ukryć fakt, że nagle zrobiło mu

się okropnie smutno. Kiedy bowiem patrzył na Boromira i Pippina, złapał się na tym, że

podświadomie oczekuje, że zza rogu wyłoni się Obieżyświat, powracający z porannego

zwiadu, Frodo i Sam zaczną krzątać się po obozie, a Gandalf zasiądzie nieopodal nabijając

fajkę.

Gandalf....

Merry zacisnął zęby i zwiesił głowę, idąc wzdłuż szpaleru drzew.

Już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

– Może nie powinniśmy mu o tym opowiadać? – Pippin w zamyśleniu podrapał się po

nosie.

– Niby dlaczego? – mruknął Merry.

– No... może powinniśmy unikać wszelkich wzmianek o Pierścieniu?

– Pip, cały świat obraca się dookoła tego przeklętego Pierścienia! To może mamy też nie

mówić o Drużynie, o misji, o Frodzie? Pomyśl, przecież to bez sensu.

– Chyba masz rację – westchnął Pippin – Ale może jeszcze za wcześnie, by o

Pierścieniu mówić otwarcie, nie uważasz?

– Sam już nie wiem. On będzie kiedyś musiał się z tym zmierzyć. I, między nami

mówiąc, nie do końca rozumiem, co go tak poruszyło.

Page 122: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– To go spytaj – zasugerował Pippin.

Merry pokręcił głową.

– Pójdź do niego i spytaj – powtórzył Tuk.

– Lepiej nie – Merry przygryzł wargę – Powiedział, że chce być sam, więc.... –urwał

nagle, widząc baczne spojrzenie Pippina. Tuk szacował go wzrokiem.

– No co tak patrzysz? – zaniepokoił się Merry.

– Ty się go boisz, prawda? –zapytał Pippin cicho, przyglądając mu się badawczo.

Merry przełknął ślinę i zawahał się. Nie wiedział co odpowiedzieć, a kłamać nie chciał.

– A ty nie? – szepnął w końcu.

Pippin zastanowił się przez chwilę.

– Nie. Chyba nie – odparł. – Ja po prostu nie wierzę, że on mógłby zrobić mi krzywdę.

– Frodo też nie wierzył, aż do...

– Meriadoku Brandybuck! Frodo a my to zupełnie inna historia!

– Chciałbym w to wierzyć – Merry pokręcił głową.

– Merry, nie popadajmy w paranoję. Zastanów się, co może nam grozić ze strony

Boromira? Pierścień jest daleko stąd i nie przypuszczam, by z takiej odległości mógł mieć na

niego jakikolwiek wpływ. I nie wiem, jak ty, ale ja – jak dotąd – nie zauważyłem w jego

zachowaniu niczego niepokojącego. No poza tym, że przeobraził się w Księcia Smutku i

Melancholii, nad tym jednak będziemy pracować. Sam powiedz – widziałeś, żeby się dziwnie

zachowywał?

Merry musiał przyznać, że nie.

– A poza tym – ciągnął Pippin – dlaczego on miałby na któregokolwiek z nas napadać?

Bo co? Co my mamy takiego, czego on mógłby pragnąć? Chustkę do nosa? Wykałaczki? Już

wiem, czerwone guziki przy mojej koszuli!

– Ejże, ej! Ta koszula jest MOJA.

– No i stało się jasne, kto tu tak naprawdę jest opętany manią posiadania. Zdradziłeś się,

mój drogi. Może to Boromira trzeba przed tobą strzec, a nie odwrotnie?

– Zaraz cię strzelę prosto w....

– No, pięknie, groźby i przejawy agresji. Wiedziałem! To ty jesteś niebezpieczny,

Meriadoku Brandybuck.

– A chcesz się przekonać jak bardzo? – zakrzyknął Merry, skacząc na Pippina i obalając

go na posłanie.

– Mordują powiernika czerwonych guzików! – rozdarł się Tuk, ciskając w napastnika

sianem. – Ratunku! – wrzasnął jeszcze, wśród śmiechów i szamotania.

Page 123: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Przymknij się idioto! – Merry puścił go i przysiadł obok. – Boromir pomyśli, ze

naprawdę coś ci się stało.

– Bo stało się! Zostałem napadnięty przez szaleńca! – Pippin otrzepał się z siana.

Merry uśmiechnął się, a potem nagle spoważniał.

– Ja wciąż nie mogę przestać o tym myśleć – mruknął.

– O czym?

– O Amon Hen. Chciałbym dokładniej wiedzieć, co tam się stało, co Boromir zrobił...

– A po co? – Pippin wzruszył ramionami. – To tak naprawdę sprawa między Frodem a

Boromirem i oni to sobie będą musieli wyjaśnić.

– Ale mnie to męczy! Nie umiem sobie wyobrazić Boromira, który...

– To sobie nie wyobrażaj! – przerwał mu Tuk. – A jeśli już koniecznie musisz wiedzieć,

to ja ci powiem.

Merry uniósł brwi, zaskoczony.

– Otóż – ciągnął Pippin. – Założę się, ze pod Amon Hen Boromir wyglądał tak, jak

wtedy, kiedy mu powiedziałeś, że ma zmywać. Tylko bardziej.

Merry zachichotał, kręcąc głową.

– “Tylko bardziej”? – Powtórzył.

– Dokładnie tak, mój drogi.

Obydwaj spojrzeli w stronę wrót, za którymi czas jakiś temu zniknął Boromir. Człowiek

obiecał, że nigdzie daleko nie odejdzie. Chciał być sam, uszanowali więc jego życzenie, choć

woleli, by nie oddalał się samotnie. Ale cóż było zrobić. Nie mogli chodzić za nim jak cienie i

pilnować go na każdym kroku. Obserwowali tylko, w którą stronę poszedł. Jego cień

przesunął się za szpalerem drzew, w prawą stronę, by zniknąć za skałą.

A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Przy “śniadaniu” opowiedzieli mu, na jego własną

prośbę zresztą, szczegóły porwania przez Grisznaka. Wcześniej, jakoś nie było okazji, by o

tym porozmawiać. Boromir wiedział tylko, że Grisznak wyniósł ich z obozu, potem zginął

stratowany przez rohańskiego wierzchowca, a oni wrócili. Dziś Gondorczyk spytał o

szczegóły, a oni zadowoleni z możliwości opowiedzenia takiej barwnej historii, zaczęli

odgrywać rozmowę z orkiem, przerywając sobie nawzajem i uzupełniając fakty. Nawet nie

przypuszczali, że ta historia tak Boromira poruszy. Kiedy doszli do targowania się o

Pierścień, przestał zadawać pytania i zacisnął dłonie na kamiennym blacie. W pierwszej

chwili nie zauważyli jego reakcji, przejęci opowiadaniem. Dopiero po chwili dostrzegli wyraz

jego twarzy. Trochę ich to ostudziło, dali więc spokój wiernemu przytaczaniu rozmowy i

przeszli do opisu nocnej wędrówki po okolicach obozu. Prawie na nich nakrzyczał, że

Page 124: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ryzykowali dla niego życie. A kiedy zaczęli mu tłumaczyć, że przecież inaczej nie mogli, że

Drużyna to w zasadzie tak jak rodzina, wstał, przeprosił i powiedział, że musi się przejść.

Sam.

Było to już czas jakiś temu.

– Myślisz, że powinniśmy pójść i poszukać go? – zapytał Pippin

– Myślę, że nie. Lepiej, żeby nie czuł się pilnowany. Dajmy mu jeszcze trochę czasu.

Powinien już niedługo wrócić.

– A jeśli nie wróci?

– To pójdziemy go poszukać – zgodził się Merry

– A nie możemy pójść już teraz? – drążył niespokojny Tuk.

– Pip, nie możemy go niańczyć. On też musi pobyć trochę sam, żeby dojść ze sobą do

ładu.

– On nie powinien być sam – Pippin pokręcił głową. – Jeszcze nie teraz, w każdym

razie. Boję się o niego, Merry. Straciliśmy Gandalfa, nie chcę stracić następnego towarzysza z

Drużyny.

– Ja też nie.

– Dlatego właśnie – oznajmił Pippin wstając energicznie – zamierzam przejść się po

okolicy, celem tego no... zaczerpnięcia świeżego powietrza i prawdopodobnie zupełnie

przypadkowo wpadnę na naszego przyjaciela. W końcu nie można odpowiadać za zbiegi

okoliczności, nieprawdaż?

– No cóż, nie zamierzam cię powstrzymywać, bo wiem, że i tak to nic nie da.

– Rozsądny z ciebie hobbit.

– Wiem. I w ramach rozsądnych zajęć ja także wyjdę na zewnątrz, tyle, że w

odróżnieniu od ciebie cel mojej przechadzki będzie wyłącznie krajoznawczy.

– Mhm. Jasne.

Merry narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł przed próg. Już od pewnego czasu

wzbierała w nim chętka na spacer, zamierzał skorzystać z tego, że jeszcze nie pada. Od

wczoraj deszcz wisiał w powietrzu, dziś jednak wydawał się nieunikniony. Wiał silny,

przenikliwy wiatr, więc hobbit otulił się szczelniej płaszczem i ruszył w lewo, ścieżką ku

jeziorku. Pippin natomiast skręcił w prawo, w kierunku, w którym poszedł Boromir.

Merry rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś enta, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.

Ścieżka wiła się jak wąż, obiegała jeziorko, a potem odbijała w bok i zawracała, zygzakami

pnąc się w górę zbocza Methedrasu. Merry szedł powoli, rozglądając się ciekawie, aż doszedł

do poziomego tarasu. Było tu całkiem zacisznie, bo skalna ściana osłaniała to miejsce przed

Page 125: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wiatrem. Hobbit, dla lepszego widoku, postanowił wdrapać się na jeden z zielonkawych

głazów. Podciągnął się w górę i zamarł. Serce mu zabiło. Przed nim siedział Boromir,

obejmując kolana ramionami. Człowiek wyglądał na równie zaskoczonego.

No świetnie, oczywiście to ja musiałem na niego wpaść. Teraz pomyśli, ze go szpieguję i

łażę za nim, nie dając mu spokoju. Skąd on się tu wziął, przecież skręcił w przeciwnym

kierunku. I jak w ogóle zdołał tu wejść, w jego stanie...

– Myślałem, że poszedłeś w stronę Zaklętej Kotliny – powiedział Merry nieśmiało. Czuł

się okropnie niezręcznie. Nie wiedział, czy ma odejść, czy przysiąść się.

– Owszem, ale tam okropnie wiało od lasu – odparł Boromir – więc zawróciłem tutaj. I

tak, wiem, to zbyt forsowne podejście jak na moją nogę.

Merry uśmiechnął się.

– Wcale nie zamierzałem tego mówić.

– Ale o tym pomyślałeś – odparł Boromir i poklepał skałę obok siebie, zapraszając

Merry’ego do zajęcia miejsca przy nim.

Hobbit westchnął w duchu i przysiadł się od razu, nie chcąc pokazać po sobie wahania.

– Obawiam się, że Pippin cię szuka – ostrzegł.

Boromir jęknął cicho.

– Powinniśmy stąd niedługo zejść, żeby się nie denerwował – dodał Merry, zerkając w

górę, na twarz człowieka.

Boromir pokiwał głową, ale się nie ruszył.

I siedzieli tak, w milczeniu, jeden obok drugiego, patrząc na ciemną plamę lasu. Merry

przez chwilę walczył ze sobą, ale pytanie to nie dawało mu spokoju. W końcu nie wytrzymał:

– Myślisz, że nic im nie jest? – szepnął. – Że są bezpieczni, cała piątka?

Boromir spojrzał na niego, a potem oparł głowę o skałę za plecami.

– Mam taką nadzieję – odparł.

– Wciąż o tym myślę – ciągnął Merry – Czy aby na pewno udało im się uciec, czy

nikomu nic się nie stało.

– Myślę, że są w drodze do Mordoru – powiedział Boromir w zadumie.

– Naprawdę? A jeśli orkowie ich też dopadli?

– Nie sądzę – Boromir pokręcił głową. – Też długo nad tym myślałem, wszystko

wskazuje na to, że tylko my trzej wpadliśmy na orków na Parth Galen.

– A skąd ta pewność?

– Orkowie mieli rozkaz brać niziołki i ludzi żywcem, pamiętasz co mówili Ugluk i

Grisznak? Złapali tylko nas trzech. I nic nie wspominali o innych. Wygląda na to, że tylko nas

Page 126: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

widzieli, bo nawet nie próbowali zapolować w okolicy. Po prostu zgarnęli ciebie, Pippina i

mnie i ruszyli w drogę. Chyba im nawet do głowy nie przyszło, że jest nas więcej. Zwłaszcza,

kiedy nikt nie przybył na zew Rogu.

– No, a jeśli Frodo i reszta wpadli na jakąś inną bandę?

– Mało prawdopodobne. Myślę, że tam, na Parth Galen, my trzej mieliśmy rzadką

okazję spotkać się ze wszystkimi orkami z okolicy – Boromir uśmiechnął się krzywo. –

Poznaliśmy reprezentację z Mordoru, z Isengardu i z Morii.

– Z Morii też? – zdziwił się Merry.

– Tak. Pamiętasz te małe, pokrzywione pokraki w pordzewiałych kolczugach?

Merry pokiwał głową.

– Usłyszałem raz jak się domagali naszych głów – ciągnął Boromir. – Wrzeszczeli, że

nie po to szli taki kawał drogi z Morii, by pomścić kamratów, żeby teraz Ugluk zgarnął

wszystko dla siebie. Wszystko czyli nas. Gdyby wiedzieli, że tam, nad Anduiną jeszcze ktoś

jest, nie poszliby z Uglukiem, tylko zrobili obławę. A skoro te trzy bandy ruszyły razem przez

stepy Rohanu oznaczało to, że nie mieli już nic do załatwienia w okolicy. Innymi słowy:

gdyby którykolwiek z orków zabił albo pojmał naszych towarzyszy, wiedzielibyśmy o tym.

– A jeśli jakieś niedobitki zostały nad rzeką i zaatakowały naszych? – Merry nie dawał

za wygraną.

– Jeśli tak, to nadziały się na Andurila, łuk z Lorien i krasnoludzki topór. I już dawno

wszelki słuch po tych orkach zaginął.

Merry uśmiechnął się lekko, podniesiony na duchu. To rzeczywiście miało sens. Kto by

pomyślał, że Boromir może mu dodać otuchy. Zerknął kątem oka na człowieka. Boromir

patrzył w dal, nieobecny duchem.

– O czym myślałeś, kiedy przyszedłem? – zagadnął Merry z czystej ciekawości i zaraz

pożałował, że się odezwał. A jeśli Boromir uzna to za wścibskie i natrętne pytanie i znowu się

zjeży?

– Myślałem o ojcu. O moim rodzie – usłyszał w odpowiedzi. Po czym zapadła cisza.

Merry nie ponaglał przyjaciela, tylko cierpliwie czekał, aż Boromir sam rozwinie wątek. Po

chwili człowiek odetchnął głośniej.

– Czy wiesz od ilu pokoleń Róg Gondoru , zgodnie ze zwyczajem, przechodził z rąk

ojca na syna? – zagadnął.

Merry, zaskoczony nieco tym pytaniem, zaprzeczył ruchem głowy.

– Od ponad trzydziestu, Merry, od ponad trzydziestu pokoleń. Wiesz, ile to lat?

– Dużo? – zaryzykował Merry, niezbyt dobry w liczeniu.

Page 127: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Bardzo dużo, Merry. I przez cały ten czas, od panowania Vorondila aż po mojego ojca,

przez setki lat, Róg Gondoru przechodził z pokolenia na pokolenie, nietknięty. Symbol

władzy namiestnikowskiej, dziedzictwo mojego rodu. Przetrwał wszystkie wojny i

zawieruchy. I to właśnie ja, Boromir II, syn Denethora zapiszę się w historii jako ten, który go

stracił.

– A jesteś pewien, że już go nie odzyskasz? – zapytał Merry ostrożnie. – Może ktoś z

naszych wrócił na tę polanę i...

– Ugluk porąbał Róg na kawałki – przerwał mu Boromir.

– O.

Zapadła cisza. Merry rozpaczliwie myślał, co by tu powiedzieć, ale wszystko wydawało

się banalne.

– Ojciec wręczył mi go, kiedy miałem dwadzieścia lat – powiedział Boromir bardzo

cicho. Tak cicho, że Merry musiał wytężyć słuch. – Na początku trochę się o niego trzęsłem,

że go uszkodzę, albo, Valarowie uchowajcie, zniszczę. Zwyczaj wymagał bowiem, bym go

nosił przy sobie. I do walki i w podróży. Ale potem wytłumaczyłem sobie, że skoro jest mi

pisany, to nic nie może mu się stać. Jestem przecież dziedzicem namiestnika. W końcu przez

setki lat moi poprzednicy... –zamilkł nagle i pochylił głowę, zakrywając twarz ręką.

– No, a ty właśnie wyróżniłeś się z tłumu – palnął Merry w desperacji, przerażony, że za

chwilę Boromir mu się rozpłacze. – W końcu to przecież o to chodzi, prawda? Być

zapamiętanym. Oryginalnym. O takich właśnie najciekawiej jest czytać i uczyć się. Będziesz

sławny, tylko tego... inaczej, bo... – urwał, czując, że brnie coraz bardziej.

Boromir nadal siedział z twarzą ukrytą w dłoni.

– Jak ja teraz spojrzę ojcu w oczy? – szepnął.

Merry patrzył na niego ze współczuciem.

– Naprawdę, okropnie mi przykro – powiedział bezradnie.

Boromir zagryzł zęby i uniósł głowę.

– Ta wyprawa rzeczywiście dużo mnie kosztowała. Faramir miał rację. Nie powinienem

był jechać. Straciłem wszystko, co było dla mnie cenne. Róg, symbol mojego dziedzictwa i

prawa do Minas Tirith, mój miecz, wszystko. Straciłem nadzieję. I honor. Nie mam już nic.

Nic mi nie zostało.

Merry’emu łzy napłynęły do oczu i gardło ścisnęło się w przypływie współczucia.

– A tych to nic tylko spuścić z oka na chwilę! – zagrzmiał nad nimi oburzony głos.

Podskoczyli obydwaj, spłoszeni. – Zaraz jeden drugiego dołuje! Przyszedłbym odrobinkę

Page 128: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

później, a szlochaliby, jak nie przymierzając, Lobelia nad kompletem srebrnych łyżeczek!

Ręce opadają! Dobrali się, nie ma co. Jak nieszczęścia, co chodzą parami!

– Pippin! – powiedzieli Boromir i Merry jednocześnie.

– W osobie własnej. I dziękuję, że mi powiedzieliście, gdzie jesteście. Gdyby nie

Żwawiec, to bym was szukał do wieczora!

– Spotkałeś Żwawca? – zdziwił się Merry, szybko i ukradkiem ocierając zdradliwą łzę. –

Gdzie? My nie widzieliśmy nikogo.

– Jakbyście się rozejrzeli dookoła, zamiast się tu wypłakiwać na stronie, to byście go

zauważyli. On w każdym razie was zobaczył i powiedział, gdzie się schowaliście. – Pippin

zeskoczył z kamienia, wyminął Merry’ego i usadowił się przy drugim boku Boromira.

– Meriadoku Brandybuck – rzekł surowo, zwracając się wprost do hobbita, z

całkowitym pominięciem człowieka – Miałeś go nie zachęcać do samoużalania się!

– Wypraszam sobie! – Boromir żachnął się gwałtownie.

– Do niczego go nie zachęcałem! – sprzeciwił się Merry równie oburzony.

– A co to było to przed chwilą? – Pippin raczył przenieść swą uwagą na Gondorczyka –

“Wszystko straciłem”, “Nie mam nic”? Użalałeś się nad sobą, mości Boromirze.

– Nie bądź bezczelny, Peregrinie Tuku!

– Nie bądź mazgajem, Boromirze z Gondoru!

– Jak śmiesz! Nie będę tego wysłuchiwał! – Boromir wsparł się dłonią o ścianę, by

wstać.

– Siedź! – Ku przerażeniu Merry’go, Pippin bez ceregieli złapał człowieka za łokieć.

Przez mgnienie oka Boromir wyglądał tak, jakby zamierzał hobbita odepchnąć. Opanował się

jednak.

– Zostań – powtórzył Pippin, biorąc człowieka za rękę. – I nie złość się. Musimy

porozmawiać. Widzę, że nadszedł czas na poważną rozmowę, nie ma co tego dłużej

odwlekać. Jak mawiał mój przodek zwany Ryczywołem –“trzeba wziąć byka za rogi”.

– Nie jestem w nastroju na poważne rozmowy – oświadczył Boromir gniewnie i znowu

poczynił ruch, jakby zamierzał wstać...

– Doprawdy? – zdumiał się Tuk, przytrzymując go zdecydowanie po raz drugi. –

Wybacz, sprawiasz wrażenie wprost przeciwne.

– Nic ci do tego.

– I tu się mylisz, mój drogi – sprzeciwił się Pippin uprzejmie. – Mam ci parę rzeczy do

powiedzenia.

– To mnie nie interesuje!

Page 129: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– A jednak i tak ci powiem.

– Dlaczego mnie to nie dziwi? – burknął Boromir nieco opryskliwie. Ale, ku uldze

Merry’ego, uspokoił się. Nie próbował też wyrwać dłoni z uścisku Pippina; siedział między

hobbitami sztywny i spięty, ale posłuszny. Po raz kolejny Pippin zwyciężył, choć tym razem,

zdaniem Merry’ego, Tuk balansował na krawędzi i niewiele brakowało, a jego zuchwałość

przyniosłaby wręcz przeciwny do zamierzonego skutek. Merry zdecydował, że musi potem z

Pippinem porozmawiać na osobności i ostrzec go przed zbytnią brawurą. Boromir słynął ze

swego temperamentu i Merry nie chciał być świadkiem, tego jak cierpliwość Gondorczyka

wreszcie pęka, nie wytrzymując presji.

– Dlaczego mówisz, że straciłeś wszystko? – zapytał Pippin, nieoczekiwanie łagodnym

tonem. – Przecież to nieprawda.

Boromir milczał, patrząc tępo przed siebie.

– Masz przyjaciół, dom, rodzinę...

– Nie zrozumiesz tego – przerwał mu Boromir.

– Może i nie zrozumiem – zgodził się Pippin. – Jestem w końcu tylko małym hobbitem.

Wiem jednak jedno. Ja bym wolał mieć przyjaciół niż taki na przykład róg, choćby nie wiem

jak zabytkowy.

– To nie był jakiś tam róg. To był symbol. Symbol moich praw do panowania w mieście.

– Chcesz powiedzieć, że bez Rogu nie możesz być namiestnikiem? – wtrącił się Merry

ze zdziwieniem.

– Oczywiście, że mogę – Boromir spojrzał na niego niecierpliwie. – Ale nim nie będę –

dodał cicho.

– A dlaczegoż to? – spytał Pippin.

– Bo tak postanowiłem. Ale to moja sprawa i nie będę rozmawiać na ten temat.

– Jak chcesz. Choć pozwolę sobie zauważyć, że inni też mogą mieć tu coś do

powiedzenia. Na przykład twój ojciec. Albo brat. Ale dobrze – Pippin uniósł dłoń

pojednawczo, widząc gniewną reakcję Boromira – nie będziemy teraz o tym mówić. Wróćmy

do poprzedniego tematu. Powiadasz, ze straciłeś wszystko. A to? – Pippin wskazał na klejnot

na szyi Boromira.

– To pamiątka po matce – Gondorczyk odruchowo dotknął białego kamienia.

– No właśnie. Nietknięta i na miejscu.

– Masz też pas z Lorien. Bardzo piękny – wtrącił Merry. Jednak mina Boromira

świadczyła o tym, ze akurat prezent od Galadrieli był mu dość obojętny.

Page 130: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I co najważniejsze masz swój kasztan – Pippin trącił go w bok, a człowiek uśmiechnął

się mimo woli.

– No i masz nas – dodał Merry szczerze, z zadowoleniem obserwując, jak Boromir,

poruszony, odwraca wzrok.

– Czyli nie wszystko straciłeś – zauważył Pippin... – No, sam przyznaj, tak czy nie?

Boromir niechętnie pokiwał głową.

– A widzisz. To mamy punkt wyjścia. Kiedy tu podchodziłem, usłyszałem, jak mówisz,

że Faramir miał rację i nie powinieneś jechać. Naprawdę uważasz, że nie powinieneś

wyjeżdżać z Gondoru?

– Tak – odparł Boromir ze spokojem i niezbitą pewnością. – Teraz widzę to wyraźnie.

To Faramir powinien był jechać. Ta misja była jemu przeznaczona, on miał sny i to jego

wezwano... –

– Zaraz, czekaj – Pippin zmarszczył brwi – to tobie nie śniła się w końcu ta

przepowiednia?

– Śniła się, ale tylko raz. Mój brat pierwszy zaczął mieć te wizje, nawiedzały go

kilkakrotnie. A ja, cóż....wcale nie mam pewności, czy mi się to nie przyśniło, ponieważ on o

tym bez przerwy mówił i rymy praktycznie znałem na pamięć.

– No, ale jednak ci się przyśniło. I ty pojechałeś. Więc może właśnie tak miało być.

– Na pewno nie. To Faramir powinien jechać. Ja wszystko popsułem...

– A co takiego popsułeś, Boromirze? – zapytał z nagła Merry.

Człowiek spojrzał na niego, marszcząc brwi.

– No jak to co?! – wybuchnął. – Wszystko!

– To znaczy co konkretnie?

– No... – Boromir rozłożył ręce, jakby ukazywał hobbitowi dowody wyłożone na tacy.

– No co? – Merry również wymownie rozłożył ręce.

– Rozbiłem Drużynę na przykład! Zdradziłem...

– Zaraz! – przerwał mu Merry, wznosząc dłoń. – To orkowie rozbili Drużynę. Już to

omawialiśmy. To nie był twoja wina, że nas rozdzielono.

– Ale to przede mną uciekł Frodo!

– No i co?

– Jak to co?!

– No, Frodo uciekł. A potem na pewno wrócił. Przecież nie jest głupi. Dopiero co sam

mi tłumaczyłeś, że nasza Drużyna na pewno maszeruje teraz do Mordoru. Więc na czym

polega problem?

Page 131: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Merry, czy ty sobie żarty robisz? – Boromir patrzył na niego z niedowierzaniem.

– Nie, Boromirze. Próbuję się tylko dowiedzieć, co takiego zepsułeś. Bo tak na mój

rozum, wszystko dzieje się zgodnie z planem. Już w Lorien ustaliliśmy, że na wysokości

Rauros, drogi Drużyny rozejdą się w dwie strony. Frodo miał zadecydować, którędy pójdzie,

do Mordoru, czy do Minas Tirith. I teraz mogę ci już powiedzieć, że my, hobbici,

wiedzieliśmy, iż on myśli o Mordorze. Jego wątpliwości wynikały z tego, że się bał. Tylko z

tego. Bał się, ale wiedział, że tamtędy biegnie jego droga i powiedział nam o tym w zaufaniu.

A ty przecież wracałeś do domu, do Minas Tirith i nie było żadną tajemnicą, że zamierzasz

się od nas odłączyć, prawda?

– No a wy? – zapytał Boromir niepewnie.

– A my... – Merry urwał i wymienił spojrzenia z Pippinem. – My i tak planowaliśmy ci

towarzyszyć, więc jak widzisz....

– Chcieliście iść ze mną? – powtórzył Boromir w osłupieniu.

– Tak. Widzisz, Pippin zdecydował się dotrzymać ci towarzystwa – tłumaczył Merry.

Boromir zwrócił niedowierzający wzrok na Tuka.

– Dużo myślałem – Pippin pokiwał głową. – Po Morii. I w Lorien. Stwierdziłem, że w

czasie tej wyprawy więcej było ze mnie szkody niż pożytku. Pewnie bym tylko zawadzał w

drodze do Mordoru. Bałem się, że Frodo będzie miał przeze mnie jakieś kłopoty. A poza tym

nie chciałem, żebyś wracał sam. Więc podczas narady nad Rauros miałem stanąć przy tobie.

Boromir głośno przełknął ślinę.

– A ponieważ obiecałem jego rodzicom, że go nie spuszczę z oka – dodał Merry – ja

również siłą rzeczy planowałem iść do Minas Tirith. Nie chcieliśmy zostawiać Froda, ale on

sam nas do tego namawiał.

– Nie wiedziałem – szepnął Boromir.

– Nie zdążyliśmy ci powiedzieć – Merry wzruszył lekko ramionami. – Sam więc

widzisz: w zasadzie wszystko dzieje się zgodnie z planem. Frodo zmierza do Mordoru, a my

trzej do Minas Tirith.

– Tyle, że nieco na około, bo po drodze zwiedzamy Fangorn – wtrącił Pippin.

– A zatem wracając do mojego pytania – Merry był bezlitosny – wytłumacz mi proszę

co też takiego popsułeś. Pomińmy w tej chwili filozofowanie nad moralnym aspektem tej

całej sprawy i skupmy się na konkretach. Wystraszyłeś Froda. To na pewno. Ale co poza

tym?

Boromir otworzył i zamknął usta.

– No, słucham?

Page 132: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir spojrzał na niego, potem na Pippina, potem na las i wreszcie na własne buty.

– No? – uśmiechnął się Pippin. – Poprosimy o następny głupi argument do obalenia.

– Ja... ja nie patrzyłem na to od tej strony – odparł Boromir bardzo cichym głosem.

– Właśnie na tym polega twój problem, Boromirze. Ty wszystko widzisz wyłącznie w

ciemnych barwach – wytknął mu Pippin. – Zachowujesz się tak, jakby dla nikogo na tym

świecie nie było już nadziei.

– Bo nie ma – burknął Boromir pod nosem.

– Słucham? Co to miało być?

– Nic.

– Udam, że tego nie słyszałem – Pippin pogroził mu palcem. – A teraz weźmiemy się za

sprawę...

– Przepraszam, że wam przerywam, ale proponuję zrobić przerwę – wtrącił się Merry.

– Niech ci to Valarowie wynagrodzą, wybawco – rzekł Boromir z wdzięcznością.

– Nie, nie, Boromirze. Nie ma litości, rozmowę będziemy kontynuować. Chciałbym

jednak zwrócić waszą uwagę na kolor nieba nad naszymi głowami.

– U, fakt. Nie jest dobrze – Pippin skrzywił się, patrząc na wiszące nad nimi ołowiane

chmury, aż ciężkie od deszczu.

– Nim więc, mój zacny Boromirze – kontynuował Merry – obecny tu Peregrin Tuk

ostatecznie zmiażdży twój mroczny, acz kruchy światopogląd, proponuję przenieść pole

bitwy pod dach.

Boromir spróbował się nie uśmiechnąć, ale mu się nie udało.

Merry i Pippin wstali i ujmując człowieka każdy za jedną rękę, podciągnęli go do góry i

wszyscy trzej zaczęli schodzić w dół.

– Czy mogę o coś spytać? – odezwał się po chwili Boromir.

– Śmiało – zachęcił go Pippin, oglądając się przez ramię.

– Nurtuje mnie to od pewnego czasu.

– No, no?

– Kto to jest Lobelia?

Deszcz istotnie lunął i to całkiem solidnie, kiedy byli na wysokości jeziorka. Zmoczył ich

nim dotarli do Sali, ale humory znacznie im się poprawiły, gdy przekonali się, że szczelne

sklepienie z gałęzi nie przepuszcza ani kropli i w środku jest sucho. Roztrzepali mokre

płaszcze, wzięli sobie każdy po kubku napoju – “obiad” czekał na nich bowiem na stole,

pozostawiony przez Bregalada – i zasiedli wygodnie na łożu, wyciągając nogi. Ku

Page 133: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

rozbawieniu Merry’ego Boromir pierwszy wypił swoją porcję, bo jak to ujął –“miał nadzieję,

że zaśnie i w ten sposób uchroni swój kruchy światopogląd”, ale ku jego rozczarowaniu sen

go nie zmorzył, a hobbici nie dali się nabrać na pozorowane ziewanie. Gondorczyk spróbował

więc innej taktyki, sprytnie wykazując zainteresowanie koligacjami Bagginsów z Sackville, o

których opowiedzieli mu pokrótce podczas drogi do Sali. Boromir wrócił do tego tematu sam

z siebie i zaczął dopytywać się o szczegóły. Wychodził wprost ze skóry, by pokazać, jak

bardzo interesują go losy Bag End i w końcu udało mu się odwrócić uwagę hobbitów od

własnej osoby, bo zarówno Merry, jak i Pippin nieświadomie dali się podejść i złapać na tę

przynętę. Żaden hobbit bowiem nie oprze się urokom historii rodzinnych. Zaczęli mu

opowiadać o Lobelii, o powiązaniach Bagginsów z Brandybuckami, a Boromir umiejętnie

podsycał ich entuzjazm, zręcznymi pytaniami kierując opowieść wciąż na nowe tory.

Naciągnął ich nawet na szczegółową relację z urodzinowego przyjęcia Bilba. Koniecznie

chciał wiedzieć, co kto dostał w prezencie, jakie serwowano potrawy i skąd się wzięła nazwa

“gros”. Sprawiał wrażenie dogłębnie zainteresowanego i przejętego, był po prostu słuchaczem

idealnym. W pewnym momencie Merry zorientował się jednak, że czas płynie a oni właśnie

opowiadają bardzo zadowolonemu Boromirowi o tym, jak to stary Rory Brandybuck

wydawał swą Esmeraldę za mąż. Dopiero wtedy hobbit oprzytomniał.

– Pip?

– Co? – Tuk spojrzał na niego niecierpliwie, zamierając w trakcie ożywionej

gestykulacji, która towarzyszyła historii kupowania domu przez Rory’ego.

– Chyba nie o tym mieliśmy mówić, pamiętasz?

Boromir łypnął groźnie na Merry’ego i zwrócił się do Tuka:

– Nie, nie – zaprzeczył szybko, za szybko. – Mów dalej. To fascynujące.

Pippin zmrużył oczy i opuścił ręce.

– Dzięki, Merry – oświadczył. – Nieźle, mości Boromirze. Ale nie myślałeś chyba, że ci

się uda?

– Co się uda? – zapytał człowiek niewinnie.

– Wywinąć z moich szponów. No, dobrze, nadeszła chwila prawdy – odchrząknął. – No

więc... – zaczął. – O, rety, Merry, o czym ja miałem mówić?

– A skąd mam wiedzieć? – Odparł Merry, ignorując triumfalny uśmiech Boromira.

– Już wiem – odetchnął Pippin.

– Dałbyś spokój – mruknął Boromir

Page 134: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Wiesz co, Pip, może rzeczywiście nie rozgrzebujmy tego w tej chwili – poparł go

Merry. Istotnie, nastrój był dość odległy od tych ponurych tematów i mimo, że sam o tym

przyjaciołom przypomniał, tak naprawdę wcale nie miał ochoty mówić teraz o Amon Hen.

– Powinniśmy o tym porozmawiać – upierał się Tuk.

– Ale może nie teraz – wahał się Merry, który z każdą chwilą upewniał się, że

idiotycznie zrobił.

– Myślisz, żeby zaczekać, aż Boromir znów zacznie się i użalać nad sobą i wtedy...

– Pippinie...! – rzekł Boromir ostro

– No co? Obstawiam, że nie wytrzymasz do wieczora i sam mi się podłożysz na tacy,

więc w sumie możemy poczekać. I nie patrz tak na mnie, twoje miny nie robią na mnie

wrażenia. To, jak Merry, jak myślisz – ile wytrzyma, bez użalania się nad swoim losem?

– Niedługo – Merry pokiwał głową. – To co? Układ? – wesoło zwrócił się do człowieka.

– Damy ci teraz spokój, ale pamiętaj, jedno twoje słowo na wiadomy temat i bierzemy się za

ciebie.

Gondorczyk spojrzał na niego i Merry zamarł widząc jego oczy.

– Zapominasz się, mój drogi hobbicie – syknął Boromir. Jego głos, choć cichy, był tak

groźny, że Merry’emu ciarki przeszły po plecach. Człowiek przeniósł wzrok na Pippina i

oświadczył ostro:

– Mam dość waszych kpin. Zrozumiano? Nie życzę sobie więcej żartów na ten temat! –

uniósł nieco głos, a hobbici spojrzeli na siebie, wystraszeni – Zaczynam żałować, że

cokolwiek wam powiedziałem! – dorzucił gorzko. – Na wszystkie demony podziemnego

świata, co mnie podkusiło, żeby się wam zwierzać, musiałem chyba ze szczętem oszaleć!

Merry nerwowo przełknął ślinę. Rzeczywiście, mogło to tak wyglądać, że żartują sobie z

cudzego nieszczęścia, choć absolutnie nie to było ich zamiarem. A już na pewno nie chcieli,

by Boromirowi zrobiło się przykro. Chyba rzeczywiście się zagalopowali, zwłaszcza z tymi

uwagami o użalaniu się nad sobą. Merry poczuł nagłe ukłucie wyrzutów sumienia. To było

niepotrzebne. I niegrzeczne. Boromir im zaufał, wyznał im swoje winy i swoje obawy, a oni

się zapomnieli, przedobrzyli. A po wyrazie twarzy człowieka – dumnym, zaciętym i pełnym

bólu – widać było, że jeśli natychmiast czegoś nie wymyślą i nie naprawią błędu, stracą to

zaufanie bezpowrotnie.

A co za tym idzie, stracą też Boromira.

– Zabawę sobie znaleźli! – prychnął Gondorczyk, jakby na potwierdzenie obaw

Merry’ego zbierając się do wstania.

– Dokąd idziesz? – zaniepokoił się Pippin.

Page 135: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Za pozwoleniem, mości Peregrinie, to nie twoja rzecz – odparł Boromir godnie,

wysuwając się spomiędzy nich. – Nie muszę ci się tłumaczyć i życzyłbym sobie, żebyś o tym

pamiętał.

– Chyba nie idziesz na ten deszcz? – zagadnął Merry ostrożnie. Boromir mu nie

odpowiedział. Hobbici wymienili błyskawiczne spojrzenia. Mina Tuka świadczyła o tym, że

on też zrozumiał powagę tej chwili.

– Nie idź, zaczekaj – Pippin złapał człowieka za rękę. – Bardzo cię przepraszam, nie

chciałem... –

– Puść mnie z łaski swojej – Boromir spróbował wysunąć dłoń z uścisku hobbita, ale nie

zdołał, bo Merry pod wpływem impulsu przysunął się i ujął go za drugą rękę. Gondorczyk

spojrzał na niego zaskoczony, jakby się nie spodziewał po nim takiego gestu.

– Nie gniewaj się nas, nie chcieliśmy robić ci przykrości – powiedział Merry szybko,

wykorzystując jego zawahanie. – Przepraszamy cię. To tylko takie głupie gadanie,

próbowaliśmy cię rozśmieszyć. Po prostu... po prostu lubimy cię i nie chcieliśmy, żebyś się

martwił.

– Bardzo cię lubimy – podkreślił Pippin z mocą.

Boromir spojrzał na nich z niechęcią, jakby chciał sprawdzić, czy nie żartują, ale obaj

hobbici mieli bardzo poważne i uroczyste miny. I obaj trzymali go mocno. Na tyle mocno, że

Boromir zaprzestał prób wyrwania dłoni z ich rąk, nie chcąc narażać na szwank swej

godności poprzez szamotanie z dwójką zdesperowanych hobbitów. Został, ale Merry czuł, że

jeśli go tylko puszczą – wstanie i wyjdzie natychmiast. Hobbit odruchowo wzmocnił więc

uścisk na jego dłoni.

– Zrozum, nam też jest bardzo ciężko – zaczął się tłumaczyć. – Ze wszystkich sił

staramy się jakoś w tym wszystkim odnaleźć i nie stracić nadziei....

– I nie stracimy jej – przerwał mu Pippin z naciskiem – Bo mamy siebie. I ciebie.

Boromir żachnął się, jakby nie mógł już tego dłużej słuchać.

Merry już otwierał usta, by raz jeszcze przeprosić i zapewnić, że już nigdy nie będą

wracać do sprawy Amon Hen, ale Pippin go ubiegł.

– Nie stracimy nadziei – powiedział Tuk, ujmując dłoń człowieka w obie swoje –Bo ona

wciąż istnieje. Ja wierzę, że wszystko będzie dobrze.

– Więc jesteś okropnie naiwny, Peregrinie Tuku – warknął Boromir.

– Być może – Pippin z namysłem patrzył na ich złączone ręce. – Być może jestem

głupim Tukiem, tak, jak mi to powiedział Gandalf. w Morii, ale coś wam powiem, wam obu –

ja myślę, że na przekór pozorom jest w tym wszystkim sens. Bo, widzicie, ja usłyszałem jak

Page 136: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gandalf mówił Frodowi w Rivendell, że na tym świecie są i dobre potęgi, oprócz złych. Może

to i nie jest specjalne odkrycie, ale ja... ja nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. I

Gandalf mówił, że one też działają, te potęgi. I to, co nazywamy przypadkiem tak naprawdę

jest częścią Planu. Bardzo dużo nad tym myślałem, od kiedy wyruszyliśmy z Rivendell. A im

dłużej wędrujemy, tym bardziej zaczynam się w tym upewniać.

– Doprawdy? – spytał Boromir, a w jego głosie pobrzmiewała niepokojąca nuta ironii. –

Mimo śmierci Gandalfa? Mimo tego wszystkiego, co nas spotkało?

Pippin podniósł na niego poważny i skupiony wzrok.

– Właśnie z powodu tego, co się stało, zaczynam skłaniać się ku teorii, że jest gdzieś

ktoś, coś, kto to zaplanował. Nie jesteśmy sami, zaczekaj, nie przerywaj mi, spróbuję to

wytłumaczyć – Pippin zmarszczył brwi i nabrał tchu. – Powiedz mi, Boromirze, jakie są

realne szanse na to, by Powiernik wypełnił swą misję?

– Nie ma żadnych – odparł Boromir spokojnie, z niezbitą pewnością siebie. – To

szaleństwo. Pięć osób nie sforsuje bram Mordoru. To po prostu śmieszne.

– No właśnie. Tak by się mogło wydawać na chłopski rozum, prawda? – ciągnął Pippin.

– Tak samo można by rzec, że Pierścień nie miał prawa dotrzeć aż tak daleko, do Rauros.

Zobaczcie, od wyruszenia z Rivendell, gdzie tam z Rivendell, z Shire! ścigali nas wszyscy

możliwi słudzy i szpiedzy Saurona: Nazgule, wilki, orkowie. Nawet wrony były przeciwko

nam. I Caradhras. I to dziwne coś w wodzie, u wrót Morii. A, no i jeszcze był Saruman. Czy

czegoś nie wymieniłem?

– Tak, trolla w Morii – dorzucił Merry.

– O właśnie, były jeszcze trolle – Pippin pokiwał głową.

– I Balrog! I upiory kurhanów. I Stara Wierzba – wyliczał Merry.

– Widzisz? – Pippin przechylił głowę. – Bez szans. A jednak przeszliśmy pół

Śródziemia. Ponieśliśmy straszną stratę w Morii, ale misja trwa.

Boromir zacisnął szczęki i wbił wzrok w ścianę. Pippin nie zraził się tym i mówił dalej:

– Ale dla mnie osobiście, najważniejsze były te ostatnie dni. Przecież my nie mieliśmy

żadnych szans, żeby ujść z życiem z łap orków. Czy któryś z was się nad tym choć chwilę

zastanowił?

– Ja. Ja też nad tym myślałem – odpowiedział Merry. – I tak samo jak ty twierdzę, że nie

mieliśmy żadnych szans. Nasi przyjaciele muszą być przekonani, że zginęliśmy, albo

jesteśmy właśnie torturowani w Isengardzie.

– No właśnie. Czy kiedykolwiek słyszałeś o tym, żeby ktoś ocalał z orkowej niewoli,

Boromirze?

Page 137: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gondorczyk zaprzeczył ruchem głowy.

– A nam się udało. Było ich ponad stu. A nas trzech. Mieli rozkaz zabić nas, gdyby ktoś

próbował przyjść nam z pomocą. I wtedy, kiedy traciliśmy wszelką nadzieję pojawili się

Jeźdźcy, a podczas ich nocnego ataku, Grisznak porwał mnie i Merry’ego. Wyniósł nas za

obóz i w chwilę potem zginął, zabity przez Rohańczyka. Można by założyć, że po prostu

mamy dużo szczęścia. Dopisało nam, kiedy szukaliśmy cię po nocy w lesie. Dopisało nam też

później, bo kiedy orkowie chcieli ci zrobić krzywdę – Jeźdźcy zaatakowali znowu i

odciągnęli strażników. Nie wiem, jak wy, ale ja to sobie starannie przeanalizowałem, krok po

kroku, wszystkie wydarzenia po kolei. Jeden nieprawdopodobny zbieg okoliczności goni

drugi. Pamiętacie nasz wykrot? Dziwnym trafem znalazł się we właściwym czasie na

właściwym miejscu, przecież gdyby nie on, orkowie by nas dopadli. A potem zupełnie

przypadkiem obraliśmy drogę, która doprowadziła nas do strumienia, kiedy umieraliśmy z

pragnienia. I znów kompletnie “przypadkiem” trafiliśmy na Drzewca. – Pippin spojrzał

Boromirowi w oczy. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale gdyby nie woda entów byłoby z tobą

bardzo źle, prawda?

– Myślę, że bym umarł – odparł Boromir bez cienia emocji.

– No właśnie. Ale nie umarłeś, bo w ostatniej chwili znalazło się cudowne lekarstwo,

które ocaliło ci życie. Rozumiesz więc, co to wszystko oznacza?

– Obawiam się, że nie za bardzo – ton Boromira nadal był nieprzyjemnie kpiący.

– To znaczy, że Ktoś chce, żebyś ty żył. To znaczy, że śmierć nie była nam jeszcze

pisana, wszystkim trzem. Że mamy coś do zrobienia. Coś ważnego. Merry, ja i ty. Zwłaszcza

ty.

– Tylko co? – Szepnął Merry, czując jak dłoń Boromira zaciska się pod jego palcami...

Gondorczyk milczał, siląc się na obojętność, choć widać było, ze słowa Pippina zrobiły

na nim wrażenie.

– Nie wiem – odparł Tuk. – Zobaczymy – wzruszył ramionami. – I dlatego, Boromirze,

nie zgadzam się z tym, co niedawno powiedziałeś, że to nie ty, a Faramir powinien był jechać

do Rivendell. Ja myślę, że to ciebie wybrano, właśnie ciebie. Aragorn powiedział nam, że

dotarłeś do domu Elronda świtem tego samego dnia, w którym planowano wielką naradę. Tak

było?

Boromir skinął głową.

– Czy to nie jest niesamowity zbieg okoliczności? Dotarłeś nie dzień później, nie

wcześniej a dokładnie na naradę. To znaczy, że ciebie wezwano. Skąd wiesz, że twój brat

Page 138: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zdołałby dotrzeć na czas? Dlaczego zakładasz, że on spisałby się lepiej? A jeśliby coś mu się

stało po drodze, jakieś nieszczęście?

– Pippin ma rację – wtrącił się Merry, spoglądając w górę, na twarz człowieka. Boromir

starannie unikał ich wzroku i nadal milczał. – Czy możesz nas zapewnić o tym, że twój brat,

zdołałby przekopać ten tunel w śniegu? Że dałby radę znieść nas po kolei na plecach, tak jak

to ty zrobiłeś?

– Obieżyświat cieszył się, że to właśnie ty dołączyłeś do Drużyny – dorzucił Pippin.

– Doprawdy? – Boromir spojrzał na nich, mrużąc oczy. – A ja odniosłem wrażenie, że

nie był zachwycony.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Merry. – Obieżyświat przyszedł do nas, w

Rivendell i powiedział, że pójdziesz z nami i że to się znakomicie składa, bo jesteś odważny

i... –

– “To człowiek wielkiego męstwa”, tak powiedział, pamiętam – wtrącił Pippin.

– O, właśnie. I cieszył się, że pójdziesz z nami, bo chciał cię poznać. I zawsze mówił o

tobie same dobre rzeczy.

Boromir milczał.

– I ja też bardzo się cieszę, że to ty poszedłeś z nami – ciągnął Merry, przesuwając

palcami po dłoni Boromira – Bo gdyby nie ty, zginąłbym marnie. Można się zastanawiać, czy

Faramir zdążyłby zasłonić mnie przed ciosem tego orka, tam na Parth Galen, ale faktem jest,

że to tobie zawdzięczam życie. I właśnie uświadomiłem sobie, że ci jeszcze za to nie

podziękowałem. Więc dziękuję ci teraz.

Boromir pochylił głowę i nie odpowiedział.

– A ja ci dziękuję za Caradhras – dodał Pippin. – I za to, że osłoniłeś mnie przed

tamtymi dwoma orkami w Morii.

Nadal milczenie.

– No, Boromirze, na wszystkich Bagginsów z Sackville, błagam cię, powiedz coś! –

wybuchnął w końcu Tuk – Przecież widzisz, że dwoimy się i troimy. Nie gniewaj się na nas,

my tylko.... –

– Nie gniewam się – powiedział Boromir cicho.

– I nie wyjdziesz? Zostaniesz z nami?

Skinienie głowy.

Merry odetchnął, nie kryjąc ulgi.

– A zatem ogłaszam zawieszenie broni – Pippin uśmiechnął się szeroko. – I niech pokój

wieczysty zawita między rasami....hej, mam genialny pomysł! Wiecie, co?

Page 139: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Co? – spytał Merry, pełen najgorszych przeczuć. Co ten nieszczęsny Tuk znowu

wymyślił?

Boromir również podejrzliwie uniósł brew.

– Zawrzyjmy przymierze - palnął Tuk entuzjastycznie.

– Jakie przymierze? – osłupiał Merry.

– Przymierze między hobbitami a Dużymi Ludźmi!

– Zwariował – jęknął Merry, patrząc porozumiewawczo na Boromira. – To się musiało

stać. Wiedziałem, że długo nie pozostanie przy zdrowych zmysłach na samej tylko wodzie....

– Głupi jesteś – zdenerwował się Tuk. – Ja zupełnie poważnie!

– Ja też....

– Milcz i słuchaj. To natchniony pomysł. Zawrzyjmy przymierze, znak przyjaźni między

hobbitami i ludźmi. No co tak patrzycie? To będzie historyczne wydarzenie, pierwszy taki

układ w dziejach Śródziemia, znak nowych czasów. Ślubujmy sobie wsparcie, jako

przedstawiciele ras, my dwaj w imieniu Shire, a Boromir Gondoru. Niech Shire zawsze

wspiera Gondor, a Gondor Shire! No, co wy na to? – Ostatnie pytanie wypowiedziane zostało

lekko błagalnym tonem, Pippin uniósł brwi i zamarł w pełnym nadziei oczekiwaniu.

Merry i Boromir popatrzyli na siebie. Pippin wprost kipiał od entuzjazmu. Był tak

przejęty swym pomysłem, że aż przykro było go rozczarować.

– W zasadzie... – zaczął Boromir.

– ...czemu nie – dokończył Merry, wzruszając ramionami. Boromir, który chyba

zamierzał powiedzieć co innego, szybko spojrzał na niego, jakby chciał go pohamować, ale

było już za późno, lawina ruszyła:

– Świetnie! – Pippin wyprostował się ochoczo. – Daj mi rękę, Merry – rozkazał,

wyciągając prawicę. Hobbici podali sobie ręce, jednocześnie trzymając też dłonie Boromira;

w ten sposób wszyscy trzej złączyli się uściskiem.

Pippin odchrząknął uroczyście.

– Ja, Peregrin Tuk, syn Paladina, thana Shire – zaczął – wraz z obecnym tu Meriadokiem

Brandybuckiem , synem Saradoka, w dniu.... który dzisiaj?

– Pierwszy dzień Sulime – podpowiedział mu Boromir lekko zrezygnowanym tonem,

poddając się biegowi wydarzeń. – Chyba.

- Hę? Pierwszy dzień czego? – zdumiał się Pippin.

- Sulime – powtórzył Boromir, a widząc wyraz twarzy hobbita, wyjaśnił – to po

waszemu marzec, jak mniemam.

Page 140: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– O! – ucieszył się Pippin. – Marzec. Znakomita data. Symboliczna. Pierwszy dzień

nowego miesiąca dobrze wróży. Marzec to wiosna, marzec to przebudzenie do życia, marzec

to....

– Pip... – jęknął Merry.

– Oj, no, nie marudź! Mógłbyś się wczuć choć odrobinę.

– Kontynuuj, synu Paladina – pospieszył go Merry, zerkając na Boromira. Miał nadzieję,

że człowiek nie uzna ich za kompletnych błaznów.

– Ekhm. W dniu pierwszego marca 1419 roku... – podjął Pippin

– Którego roku?! – Boromir spojrzał na niego z osłupieniem.

– 1419 – powtórzył niecierpliwie Pippin, zły, że mu przerwano.

– Według mojej rachuby jest rok 3019 – oznajmił Boromir. – Ale nie upieram się, bo po

tym napoju entów niczego już nie jestem pewien. Może i jest 1419. A zatem jeszcze się nie

urodziłem. A w Gondorze panuje bodajże... – zastanowił się, szukając w pamięci – o to dobre:

król Eldakar! Mamy króla – dodał, uśmiechając się posępnie.

– My trochę inaczej liczymy lata – zauważył Merry.

– I jesteście o bez mała dwa tysiące lat w tyle. Pogratulować. Choć ja osobiście bardzo

chętnie cofnąłbym się w czasie, nie przeczę.

– Czy MOGĘ kontynuować? – Pippin podniósł głos.

– Kontynuuj – westchnęli Merry i Boromir jednocześnie.

– A więc w 1419 roku – podjął Pippin – a wedle rachuby Gondoru 3019, mając za

świadków... yyy – spojrzał po pustej Sali – nas...

Merry przewrócił oczami.

– ...jako reprezentant ludu hobbitów zawieram przymierze z Boromirem, reprezentantem

ludu Gondoru. Niech wieczna przyjaźń połączy nasze narody. Niech się wspierają w

potrzebie. I niech Gondor wie, że zawsze może liczyć na pomoc z Shire. Tak jest! – Pippin

skinął głową dla zaakcentowania swych słów. Zapadła cisza. Tuk niecierpliwie spojrzał na

Boromira. – Teraz ty! – syknął półgębkiem.

– Ja? – Boromir zamrugał oczami.

– Teraz twoja kolej.

Boromir w lekkim popłochu zerknął na Merry’ego, który odpowiedział mu zachęcającym

uśmiechem. Gondorczyk wahał się przez moment, marszcząc czoło. Wreszcie odetchnął

głębiej i potrząsając lekko głową jakby się sobie dziwił, zaczął :

– Ja, Boromir II, syn Denethora, Namiestnika Gondoru ...

Pippin rozpromienił się i mrugnął dumnie do Merry’ego.

Page 141: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– ...w obecności świadków – Meriadoka Brandybucka i Peregrina Tuka na mocy praw

udzielonych mi przez Namiestnika potwierdzam przymierze między ludem hobbitów a

Gondorczykami i poświadczam, iż Shire zawsze liczyć może na pomoc Białego Miasta. Oby

przyjaźń ta kwitła i rodziła owoce, dopóki trwać będą trony Valarów.

– Jak ładnie – Pippin spojrzał na Boromira z uznaniem. Wszyscy trzej unieśli ręce,

uścisnęli mocniej dłonie i popatrzyli po sobie, nagle dziwnie poruszeni.

– Przymierze zawarte! – obwieścił Pippin z mocą. Puścili swoje ręce i nastąpiła krótka,

niezręczna chwila, kiedy brakowało słów.

– I w ten sposób, moi drodzy, tworzy się historię – oświadczył nagle Pippin,

przerywając milczenie. – Jedyne czego mi brak to kufelek przedniego piwa dla uczczenia tej

okazji.

– Napijemy się w Minas Tirith – uśmiechnął się Merry.

– A ja jestem ciekaw miny mojego ojca, jak mu powiem o nowym przymierzu Gondoru

– mruknął Boromir w zadumie.

– A co? – Pippin zjeżył się lekko. – Że z hobbitami, a nie ludźmi albo elfami to zaraz

mniej ważne?

– Ależ skąd – uśmiechnął się Boromir. – Nowy sojusznik to bezcenny nabytek w

czasach wojny.

– A żebyś wiedział, że potrafimy być bardzo groźni! – Pippin dumnie wypiął pierś.

– Nie wątpię. Aragorn zwykł powiadać: “Głodny hobbit to straszny hobbit” i ja mu

wierzę. A teraz wybaczcie – Boromir przesunął się w stronę brzegu łoża.

– Dokąd idziesz? – wystraszył się Pippin, łapiąc go odruchowo za rękę.

– Ja tylko na st... – zaczął Boromir, ale Tuk nie dał mu dojść do słowa, czepiając się go

kurczowo.

– Nigdzie nie pójdziesz, nie ma mowy!

– Puść mnie, b....

– Obiecałeś, że zostaniesz!

– Tak, ale prz....

– Nie ma żadnego “ale”, słyszysz? Nigdzie cię samego nie puścimy!

– Pippinie, ja musz....

– Nic nie musisz! Obiecałeś i już. Sam przecież powiedziałeś, że się nie gniewasz, a

ja...–

– Pippinie! – Boromir zmuszony był podnieść głos. – Muszę. Na. Chwilę. Wyjść –

powiedział, dobitnie akcentując każde słowo.

Page 142: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Po co? – palnął Pippin z rozpędu, nie zważając na miny Merry’ego.

Boromir spojrzał na niego bardzo wymownie, a Merry zaczął chichotać.

– Och – Pippin zaczerwienił się lekko. – Nie mogłeś powiedzieć od razu? – bąknął,

puszczając rękę Boromira.

– Merry świadkiem, że próbowałem – Gondorczyk uśmiechnął się, wstając i sięgając po

płaszcz.

– A wiesz, zachęcony twoim przykładem, też się ruszę – Merry wygrzebał się z siana. –

A, ty Pip? Idziesz?

– Ot, i zrobiła się nam wycieczka. – mruknął Boromir, idąc ku wrotom. Gałęzie z

szelestem zaczęły się przed nim rozplatać.

– Idźcie sami. Mi się jeszcze nie chce. A nawet gdyby mi się chciało, nie wylazłbym na

ten deszcz – Pippin zajął się wyklepywaniem czegoś na kształt fotela z siana. – Tylko

pamiętajcie! – zawołał za nimi – Chłopcy na prawo, a chłopcy na lewo!

– To teraz ty nam coś opowiedz – zaproponował Pippin. – Coś wesołego.

– Coś wesołego? – powtórzył Boromir niepewnie.

– Mhm. My opowiedzieliśmy ci już wszystkie możliwe anegdotki o Bagginsach z

Sackville. Teraz twoja kolej. No, Boromirze! Nie mów, że nie znasz żadnych wesołych

historii, bo się załamię.

Boromir zmarszczył czoło, szukając w myślach czegoś, co mogłoby uchodzić ze wesołe.

Hobbici czekali cierpliwie.

– No, to opowiedz chociaż, za co dostałeś największe lanie w życiu – podsunął mu

Merry, widząc, że człowiek, nie wie co powiedzieć.

– Największe lanie? – Boromir spojrzał na niego, zaskoczony.

– Właśnie! – ucieszył się Pippin. – Powiedz co najgorszego przeskrobałeś, jak byłeś

mały. Ewentualnie duży.

– Chyba, że książąt Gondoru się nie leje – wtrącił Merry.

– Oj, leje się – Boromir uśmiechnął się nagle.

– To mów! – oczy Pippina błysnęły i hobbit usadowił się wygodniej, przykrywając nogi

płaszczem. – Mów, mów.

– Sam, nie wiem, które lanie było największe – Boromir odgarnął włosy z twarzy i też

oparł się wygodnie. – Niech pomyślę – zastanawiał się przez chwilę – może wtedy, jak

chciałem wypróbować nowy łuk i strzelałem do gęsi?

– A co złego jest w polowaniu na gęsi? – zdziwił się Merry.

Page 143: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– To, że były zamknięte w zagrodzie.

– O.

– Dlaczego strzelałeś do gęsi w zagrodzie? – dopytywał się osłupiały Pippin.

– Bo były duże i nieruchawe i tym samym stanowiły wyśmienity cel – wyjaśnił

Boromir. – Oj, no – dodał niecierpliwie, widząc zdumione spojrzenia hobbitów. – Miałem

osiem lat i nowy łuk, roznosiło mnie! Do czego miałem strzelać? Do jaskółek? Chciałem

czegoś konkretnego. Czegoś na miarę mych możliwości, zważcie iż nawet jako dziecko

rozsądnie oceniałem swoje siły. Nie chciałem czekać długie tygodnie na polowanie w Ithilien.

Wymknąłem się na podgrodzie, za miasto i znalazłem sobie cel.

– I co? Ustrzeliłeś którąś? – Merry ze wszystkich sił starał się wyobrazić sobie małego

Boromira czającego się z łukiem na stado gęsi.

– Jednej przestrzeliłem skrzydło. Strasznie się rozdarła. Przestraszyłem się i chciałem

uciekać, ale mnie złapali. Wygadałem się kim jestem, więc doprowadzili mnie do ojca.

– I co?

– I nic. Nie mogłem siedzieć przez tydzień. No i łuk mi odebrano.

– No a potem?

– Potem jakoś straciłem zamiłowanie do łucznictwa. Faramir zawsze był w tym lepszy.

– Nie o to mi chodzi – Merry pokręcił głową. – Mówiłeś, że sam nie wiesz, które lanie

było największe. To jakie były te inne....wyskoki? – drążył, czując rosnącą fascynację.

– Bo ja wiem. Chyba Gondolin. Najbardziej mi się dostało za oblężenie Gondolinu.

– No, no? – ponaglił go Pippin, równie zaintrygowany.

– Miałem wtedy jakieś jedenaście lat, a Faramir sześć. Był wtedy u nas w gościnie

kuzyn z Dol Amroth, w moim wieku. I jeszcze paru chłopaków z szóstego kręgu.

Wymyśliliśmy sobie, że będziemy się bawić w Gondolin. Było nas siedmiu, nie ośmiu – bo

wziąłem ze sobą Faramira, na którego miałem mieć oko tego popołudnia. Naprawdę nie

wiem, co wtedy w nas wstąpiło. Ja byłem Tuorem, który wyprowadzał uciekinierów z

oblężonego miasta, więc jako wódz potrzebowałem szczególnego ekwipunku. Chłopaki mnie

podpuścili, więc poszedłem do komnaty ojca i bez pozwolenia wziąłem Róg.

Pippin gwizdnął.

– Naprawdę nie wiem, jak mogłem to zrobić. Przecież od urodzenia chowano mnie w

szacunku dla tego szczególnego dziedzictwa. Po prostu nie myślałem. Chłopaki powiedziały,

że Tuor musi mieć róg, więc go wziąłem – Boromir ze zgrozą pokręcił głową – Gdyby mój

syn zrobił coś takiego to bym go zabił. Ale mniejsza z tym. Wziąłem sobie też mój miecz do

ćwiczeń. Każdy z chłopaków miał jakąś broń. Poszliśmy na wschodnią wieżę, a z niej

Page 144: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przeleźliśmy na skalną ścianę nad miastem. Dziś, ilekroć na nią patrzę, robi mi się słabo na

samo wspomnienie. Bawiliśmy się w ten Gondolin na całego, wchodząc coraz wyżej, kiedy

nagle zerwał się potężny wiatr. I wtedy okazało się, że nie umiemy zejść. Jeden z chłopaków

się ześlizgnął, cudem go złapaliśmy, ale i tak skręcił nogę. Faramir zaczął płakać, nadciągała

burza. Nie wiem, co by z nami było, gdyby nie zauważył nas jeden ze strażników. Uratowali

nas, z narażeniem życia wchodząc na wąską półkę skalną i ustawiając drabiny. Schodziłem

jako ostatni, z Faramirem na plecach. A ojciec już czekał na mnie na dole.

– Chyba nie chcę wiedzieć, co było potem – oświadczył Merry z grobową miną.

– Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozgniewanego – ciągnął Boromir w zadumie. –

W sumie, nie dziwię mu się. I nie wiem, co mnie wtedy opętało. Żeby narażać życie Faramira

i innych? Zazwyczaj byłem grzecznym i odpowiedzialnym dzieckiem.

– Które strzelało do gęsi – zachichotał Pippin. Boromir rzucił mu ostrzegawcze

spojrzenie.

– Opowiedz coś jeszcze – poprosił Merry. – Na przykład o jakiś wspólnych psotach z

bratem, jak byliście już starsi.

– Po Gondolinie przez długi czas byłem wzorem wszelkich cnót – odparł Boromir z

uśmiechem. – A kiedy Faramir podrósł, zdarzało się nam psocić, i owszem, ale byliśmy

bardziej wyrafinowani.

– Strzelaliście do kurczaków? – nie wytrzymał Pippin i wrzasnął, bo Boromir

błyskawicznym ruchem złapał go za kark, przyciągnął do siebie i zaczął tarmosić.

Przyjacielskie przepychanki trwały przez chwilę, po czym Boromir puścił hobbita i obaj

usadowili się na nowo, poprawiając płaszcze służące za narzuty.

– No a wy? – spytał Gondorczyk, nagarniając sobie pod plecy więcej siana. – Co takiego

zmalowaliście?

– My byliśmy grzeczni – skłamał gładko Merry.

– Akurat! – Boromir spojrzał na niego wymownie. – Uważaj, bo uwierzę. Żadnych

batalistycznych rycin powycinanych z ulubionej księgi taty? Nie karmiliście braciszków

prażynkami?

– Nakarmiłeś Faramira prażynkami? – Merry bezbłędnie wyłowił ukryty trop.

– A skąd! – Boromir łobuzersko błysnął okiem. – Sam się nakarmił. Ja tylko trzymałem

tacę.

– A ile on miał wtedy lat?

– Mały był. Jeszcze nie umiał mówić. Za to jeść potrafił i bardzo byłem ciekaw, ile się w

niego zmieści, bo wydawał się nie mieć dna.

Page 145: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I ile się zmieściło? – Pippin aż się wyprostował z zaciekawienia.

– Już nie pamiętam. Ale sporo. Ze dwadzieścia może.

– A jakiej wielkości były te prażynki? – dopytywał się Pippin gorliwie.

– O, takie o – Boromir pokazał mu na dłoni.

– O, rany – mruknął Pippin w podziwie. – I on to przeżył?

– Nie bardzo. Rozchorował się i okropnie wymiotował. Niania się wtedy na mnie

strasznie rozgniewała i pierwszy raz w życiu dostałem od niej parę klapsów. Tak mną to

wstrząsnęło, że zacząłem ryczeć wniebogłosy i nie mogli mnie uspokoić. – Boromir

uśmiechnął się – To był pamiętny wieczór. On rzygał, ja wyłem.

– Biedny Faramir – powiedział Merry ze współczuciem. – To musi być ciężki los, mieć

starszego brata.

– Ejże, bez przesady – oburzył się Boromir. – To były odosobnione przypadki!

– Ja tam bym chciał mieć brata – rozmarzył się Pippin. – Jakiegokolwiek. Starszego,

młodszego, w ciapki albo w kratkę. Wszystko, byle nie trzy siostry. Oczywiście bardzo je

kocham – dorzucił szybko.

– Masz trzy siostry? – zdziwił się Boromir. – Nie wiedziałem.

– Starsze – podpowiedział Merry znacząco.

– Biedaczek – Boromir uśmiechnął się ze współczuciem. – To tłumaczy, dlaczego jest

taki niemożliwy.

– Wypraszam sobie! Nie jestem niemożliwy, tylko ciężko doświadczony przez życie –

zaprotestował Pippin z mocą. – Ciekawe co ty byś zrobił, gdyby cię trzy baby próbowały

przebrać za lalkę i wsadzić do wózeczka!

– Wyprułbym im flaki – oznajmił Boromir z przekonaniem, a Merry dostał ataku

śmiechu.

– Swoim własnym siostrom?!

– Godność ludzka to święta rzecz.

– Godność hobbicka... – Merry i Boromir nie dowiedzieli się jednak, co Pippin

zamierzał powiedzieć, bo nagle rozległ się szelest rozplatających się gałęzi. Dłoń Boromira

błyskawicznie skoczyła do boku, po miecz, którego nie było. Gondorczyk syknął, odrzucił

płaszcz i sięgnął po sztylet. Merry, któremu udzielił się niepokój człowieka wyprostował się

szybko, spoglądając w kierunku wrót. Do Sali wkroczył Drzewiec i hobbit odprężył się,

oddychając z ulgą. Ent uśmiechnął się do nich. Wszyscy trzej odrzucili płaszcze i siano i

zaczęli gramolić się na nogi – jakoś nie wypadało witać gospodarza w łóżku. Co innego

Bregalad, w jego obecności hobbici pozwalali sobie na bardziej swobodne zachowanie.

Page 146: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir natomiast w towarzystwie każdego enta był spięty i na dystans. Tak było i teraz.

Człowiek wstał, skłonił lekko głowę, a każdy jego ruch świadczył o rezerwie i nieufności.

Podobne zachowanie hobbici obserwowali już wcześniej – w przypadku elfów z Lorien. Z

obecnością czarodzieja i krasnoluda w Drużynie Boromir też musiał się oswoić i na początku

miał trudności z odnalezieniem się wśród hobbitów i innych, nieznanych mu wcześniej ras.

Merry wzruszył ramionami. Widać, Gondorczyk taki miał już charakter.

– Mam nadzieję, że nie nudziliście się zbytnio, czekając na wynik naszych narad, hum

hum? – zagadnął Drzewiec, jego mokra od deszczu skóra lśniła świeżym brązem i zielenią. –

Chciałbym was uspokoić, obrady dobiegają końca i jeśli słusznie interpretuję znaki i słowa

moich braci, jutro nadejdzie z dawna oczekiwany dzień.

– Jaki dzień? – spytał Pippin ciekawie.

– Jak to “jaki dzień”? – Drzewiec przechylił głowę. – Dzień sądu i zapłaty. Chmury

zbierają się nad głową Kurunira. Już czas. Hem hum. Jutro o świcie ruszamy na Isengard!

Page 147: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział VI

Nan Kurunir

Po zapadnięciu zmroku wiatr rozszalał się na dobre. Wył i świstał, przeciskając się

między pniami i gałęziami drzew. Źródlana Sala, do tej pory chroniąca gości przed kaprysami

pogody, nie oparła się naporowi wichury. I choć w środku było na pewno zaciszniej niż na

zewnątrz, to paprocie i siano falowały i podlatywały do góry w podmuchach wiatru.

Była to najzimniejsza noc od Caradhrasu i Merry, zakopany w posłaniu niemal po uszy,

błogosławił gościnę entów. Byłoby z nimi krucho, gdyby ta niepogoda zaskoczyła ich w lesie,

głodnych i bez schronienia. Tuż obok niego Pippin westchnął i naciągnął wyżej swój płaszcz.

Leżeli ciasno bok w bok, dzieląc się ciepłem. Na początku wprawdzie ułożyli się na swoich

zwyczajowych miejscach, w pewnej odległości od siebie - Boromir z brzegu, Pippin w

środku, a Merry pod ścianą, ale już po chwili, dziwnym trafem wszyscy trzej znaleźli się na

środku łoża, we wspólnej jamie. Nawet Boromir, który nie przepadał za spaniem, jak to

nazywał “pokotem”, przysunął się i oparł plecami o bok Pippina. W ten sposób Tuk,

szczęściarz jak zwykle, znalazł się pośrodku, w najcieplejszym i najzaciszniejszym miejscu,

mając z jednej strony Merry’ego, a z drugiej ścianę w postaci pleców Boromira.

Hobbici nie mogli zasnąć, choć obaj bardzo się starali. Ta wichura źle na nich działała.

Nie rozmawiali ze sobą, żeby się nie wybijać ze snu, ale i tak nie pomagało. Wiatr wył

niczym stado oszalałych wargów, w powietrzu rozlegały się dziwne szepty i westchnienia,

drzewa żyły własnym życiem. Zupełnie, jakby zgodnie ze słowami Drzewca, las istotnie się

rozgniewał i teraz dawał upust wzburzeniu. Merry zerknął w prawo. Boromir spał już od

pewnego czasu, odwrócony plecami do hobbitów, a twarzą w kierunku wrót. Sądząc z

częstych pomruków i wiercenia się, był to sen niespokojny, ale zawsze sen. Merry ziewnął i

zamknął oczy. Musi choć trochę się zdrzemnąć, bo jutro będzie do niczego. Powinien brać

przykład z Boromira, który jak na wojownika przystało, wypoczywał przed bitwą.

Przed bitwą.

Żołądek Merry’ego ścisnął się boleśnie ze strachu. Pierwszy raz w życiu czekała go

prawdziwa bitwa. Już niedługo ruszą na Isengard. Stało się - Pasterze Drzew wypowiedzieli

wojnę Sarumanowi. O świcie dwóch hobbitów i jeden człowiek wraz z grupą entów

wymaszerują na podbój Orthanku. Merry w ogóle sobie tego nie wyobrażał. Oczywiście,

instynktownie ufał Drzewcowi, ale z drugiej strony Isengard to było miejsce, przed którym

ostrzegano ich zarówno w Rivendell, jak i w Lorien. Sam Gandalf zrezygnował z propozycji

Page 148: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromira, by iść przez Wrota Rohanu, najprostszą i najwygodniejszą drogą, bo jak stwierdził,

jest to zbyt blisko Isengardu. Zbyt niebezpiecznie. Przecież dlatego właśnie Drużyna szła

przez Morię, żeby jak najszerszym łukiem wyminąć Orthank. A jutro ruszą tam z własnej

woli, prosto w ręce Sarumana. Jak to się wszystko skończy? A może by tak przeprosić

Drzewca i odłączyć się od entów? Mogliby we trzech spróbować szczęścia na stepach

Rohanu...

Merry był niespokojny, bo Boromir nie krył swego sceptycyzmu, jeśli chodzi o atak

entów na Orthank. Gondorczyk wiedział, jak wygląda Isengard i pokrótce opowiedział o nim

hobbitom. I jeśli wierzyć jego słowom, bez wielotysięcznej armii wyposażonej w machiny

oblężnicze i tarany, atak na siedzibę Sarumana był zwykłym samobójstwem.

Nagle do wycia wiatru dołączył jeszcze jeden dźwięk, coś jakby głuchy grzmot, albo

odgłos toczących się głazów. Merry raptownie otworzył oczy.

- Co to było?- szepnął w ciemność.

- Nie wiem - odparł Pippin równie cichym, zalęknionym głosem.

Dziwny odgłos powtórzył się, ale teraz zabrzmiał w nim rytm. Merry nie był pewien, ale

wydało mu się, że słyszy chór niesamowitych głosów, zlewający się ni to w śpiew ni

skandowanie. Ale może to tylko złudzenie. To pewnie ten wiatr.

Boromir wymamrotał coś niewyraźnie i poruszył się.

- Boromirze, słyszałeś to? - spytał Pippin szeptem.

Cisza.

- Śpi -westchnął Merry.

- Szczęściarz - mruknął Pippin.

- Może by tak go obudzić?

- I co to da?

- W sumie nic.

- No właśnie. Niech śpi. Przyda mu się odpoczynek.

Głazy przetoczyły się jeszcze raz, po czym dziwny chór umilkł i odgłosami nocy

ponownie zawładnął wiatr. Merry wzdrygnął się i zakrył głowę. Drzewiec przestrzegł ich, że

nie wolno im w nocy wychodzić na zewnątrz. Powiedział, że w Sali są całkowicie bezpieczni,

“Ale noc, hum, noc należy do huornów. I mali hobbici, a zwłaszcza ludzie, nie powinni

opuszczać swego schronienia” – oświadczył. Nie wyjaśnił, kim są huornowie, a hobbici nie

zdążyli spytać. Boromir też nie miał pojęcia o kogo chodzi i wyraził przypuszczenie, że to

może jakiś gatunek trolli. Teraz więc, w wyobraźni Merry’ego, defilowały wszystkie możliwe

potwory i hobbit nie wyszedłby na dwór za żadne skarby świata.

Page 149: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Niech to Lobelia, zimno mi. Nie mogę się rozgrzać - warknął Merry, podkulając nogi.

- Chcesz się zamienić ze mną miejscami?- zaofiarował się Pippin. - Polecam środek.

- Nie mam siły się ruszyć - mruknął Merry.

- Jak chcesz - Pippin przekręcił się na lewy bok i umościł się wygodnie, wpierając

plecami w plecy Boromira - On jest ciepły jak piec - oznajmił zachęcająco.

- Nie mam siły - powtórzył Merry.

- To przysuń się do mnie, sieroto.

Merry przysunął się, poprawiając przy okazji oba płaszcze.

Leżeli tak przez chwilę, słuchając wycia wiatru i cichego pochrapywania Boromira.

- Merry!

- Co?

- Ty się trzęsiesz!

- Nie wiem, czy o tym wspominałem, ale jest mi zimno.

Pippin westchnął i usiadł.

- Ech, co ja z tobą mam – oznajmił karcąco. - Zrobimy tak - rzekł, przełażąc nad

Boromirem i sadowiąc się po drugiej stronie człowieka.

- Cco..? - wymamrotał Gondorczyk półprzytomnie, unosząc nieco głowę.

- Śpij, śpij. Robimy tylko małe przegrupowanie - uspokoił go Tuk, rozpościerając płaszcz

człowieka nad nimi trzema i dokładając do tego swój własny. Boromir ułożył się z powrotem,

mamrocząc przez sen coś dziwnego o jakiejś rybie.

Merry uśmiechnął się. Boromir od czasu do czasu mówił przez sen, różnie - raz w

Westronie a raz w swoim własnym języku; hobbit miał okazję przekonać się o tym podczas

nocnych wart. Oprócz Gondorczyka również Sam, Gimli i Pippin mieli taki zwyczaj. Z tym,

że Gimli wydawał raczej dźwięki nieartykułowane i trudno go było zrozumieć, natomiast

Boromir i hobbici mówili chwilami zupełnie wyraźnie i rzecz jasna kompletnie od rzeczy, co

było ogromnie zabawne. I oczywiście następnego dnia wszyscy się tego zgodnie wypierali.

Merry raz też usłyszał Obieżyświata, ale ten wymruczał coś po elficku, więc hobbit go nie

zrozumiał.

- Tak będzie cieplej – oznajmił Pippin, moszcząc się przed Boromirem. - Ej, no! -

zaprotestował, bo człowiek energicznie przekręcił się na drugi bok, burząc całą konstrukcję z

płaszczy. W ten sposób Merry znalazł się twarzą w twarz z śpiącym Boromirem, tak blisko,

że ich nosy niemal się stykały. Hobbit uśmiechnął się i odsunął nieco. Pippin, burcząc

gniewnie pod nosem, ponownie poprawił płaszcze. Z pomocą Merry’ego spiętrzył siano i

paprocie w stos, tak, że cała trójka skryła się jak pod kurhanem i po chwili szeleszczenia

Page 150: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

posłaniem obaj hobbici ułożyli się na nowo, tym razem mając człowieka pośrodku. Merry

przymknął oczy. Od Boromira rzeczywiście biło ciepło i hobbit szybko przestał się trząść.

- Pip?

- Mhm?

- Myślisz, że wyjdziemy z tego żywi? Z tego całego szturmu?

- Co mamy nie wyjść - ziewnął Tuk.

- Ba, chciałbym mieć twoją... - zaczął Merry.

- Mmmmm! - zagrzmiał mu nad uchem gniewny pomruk Boromira, protest przeciw

zakłócaniu ciszy nocnej.

- Dobranoc wszystkim - Merry szepnął więc tylko, milknąc posłusznie.

Pippin nie odpowiedział.

A wiatr, o ile to w ogóle było możliwe jeszcze wzmógł na sile.

-Merry? Merry! Obudź się, czas na nas, musimy ruszać.

Merry poderwał się i usiadł, trąc oczu kułakiem. To musiała być jakaś pomyłka. Przecież

spał zaledwie chwilkę. Wydawało mu się, że dopiero co zamknął oczy.

Wiatr nie osłabł ani odrobinę a dookoła nadal było ciemno. Na tyle, że z trudem

rozpoznawał zarys głowy i ramion pochylającego się nad nim Boromira.

- Drzewiec wysłał po nas dwóch entów. Czekają u wrót - wyjaśnił Gondorczyk.

- Przecież jest środek nocy - jęknął Merry, rozcierając ramiona. Z ust buchała mu para.

Było przeraźliwie zimno.

- Już świta.

- Jestem nieprzytomny - poskarżył się Merry żałośnie.

- Ziąb cię orzeźwi.

- Dzięki za dobre słowo – Merry wygrzebał się spod siana i, szczękając zębami, szybko

wytrzepał swój płaszcz i zarzucił sobie na ramiona. - Gdzie jest Pippin?

- Tu jestem - Tuk, z kubkiem w dłoni, przysiadł na łóżku. - Macie, po łyku i ruszamy.

Wypili po kolei i Pippin odstawił kubek na miejsce. Merry zaczął porządkować posłanie,

ale szybko dał sobie spokój, wiatr i tak rozwiewał siano.

- Czy wszyscy wszystko zabrali? - zapytał. - Boromirze, wyjąłeś swoje sakwy spod

łóżka?

- Tak.

- A bukłak?

Page 151: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Bukłak obecny – Pippin poklepał się po pasie. - Jak również sztylet i chustka do nosa.

Ekhm hm! Uwaga! Zarządzam przegląd sił sprzymierzonych armii Shire i Gondoru. Boromir

z Minas Tirith?

- Słucham?

- Nie słuchaj, tylko powiedz, czy jesteś obecny.

- Jestem obecny, Peregrinie z Shire.

- Meriadok Brandybuck?

- Obecny.

- Oraz, ja, Peregrin Tuk, również obecny. Armia w komplecie.

- Pip - Merry zmarszczył brwi. – To wcale nie jest śmieszne.

- A ja wam mówię – Pippin podparł się pod boki – że za parę lat będziemy się z tego

śmiać.

- Ja już się śmieję - oświadczył Boromir ponuro. - Chodźcie już, nie każmy im czekać.

Merry, już we wrotach, odwrócił się, by ostatni raz spojrzeć na gościnną Salę. Nie sądził,

by jeszcze kiedyś w życiu dane mu było ją zobaczyć.

Gałęzie rozplotły się i w tej samej chwili zimny wiatr uderzył w nich ze wzmożoną siłą,

szarpiąc za płaszcze i targając włosy. Niebo przedstawiało sobą niesamowity widok.

Bladoróżowy pas jaśniał na wschodzie, przechodząc stopniowo w szarość, a potem w czerń

tak absolutną, że wyglądała jak bezdenna otchłań. Po niej przewalały się stalowo-sine

chmury, pędząc po niebie z niezwykłą szybkością. Chyba naprawdę zanosiło się na koniec

świata. Drzewa na zboczach Methedrasu niemal kładły się na ziemi, powierzchnia jeziorka

marszczyła się i falowała, chmury odbijały się niewyraźnie w jego niespokojnych wodach.

Wysłannicy Drzewca czekali nieopodal. Bregalad i jakiś nieznany im, krzepki ent o

wybujałych pędach i lśniących oczach.

- Witajcie! - powiedział Żwawiec radośnie. - Oto dzień, na który bardzo długo czekałem.

Entowie wkrótce ruszą z Zaklętej Kotliny. Ośmielę się stwierdzić, że to dzięki wam – niczym

małe kamyki poruszyliście lawinę. Pozwólcie, że wam przedstawię mego towarzysza – to mój

przyjaciel Wierzbowiec, przybył na wezwanie z dalekiego zachodu i wielcem mu rad, bo nie

widzieliśmy się od czasu, gdy padła ostatnia jarzębina.

Hobbici i Boromir skłonili się na powitanie.

- Jesteście gotowi?- zapytał Żwawiec.

- Jesteśmy!- odparł dziarsko Pippin, któremu najwyraźniej udzielił się dobry nastrój enta.

Page 152: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W drogę więc - Bregalad schylił się i podniósł najpierw Pippina a potem Merry’ego,

sadzając ich na swoich ramionach. Tak samo, jak to uczynił Drzewiec, kiedy niósł ich znad

potoku do Sali.

- Nie, nie! – rozległ się głos Boromira i Merry, odwracając się przez ramię, dostrzegł jak

człowiek cofa się o krok przed wyciągającymi się po niego rękami Wierzbowca. - Nie ma

takiej potrzeby. Dziękuję, ale ja pójdę na własnych nogach.

- Obawiam się, że w ten sposób nie zdołasz dotrzymać nam kroku, panie Boromirze -

uśmiechnął się Żwawiec.

- Zdołam. Czuję się już zupełnie dobrze i -

- Wybacz, ale czas nagli – przerwał mu Żwawiec - a rozkazy Drzewca były jasne - to

mówiąc, skinął na Wierzbowca.

- Ja nie... - zaczął Boromir i w tym momencie silne ręce uniosły go w górę jak piórko.

Wierzbowiec posadził człowieka za swym lewym ramieniu, przytrzymując jego kolana jedną

dłonią i szybko ruszył przed siebie, mijając Żwawca i hobbitów. Obaj entowie ruszyli ostrym

tempem, ziemia umykała im spod nóg. Poruszali się o wiele szybciej niż Drzewiec.

Merry jedną ręką objął Bregalada za szyję, a drugą usiłował przytrzymać kaptur. Z karku

młodego enta wyrastało wiele pędów, ale hobbit nie odważył się ściskać ich zbyt mocno, bo

pomyślał sobie, że może to tak, jakby kogoś ciągnąć za włosy. Mimo zawrotnego tempa

podróży, czuł się bezpiecznie i pewnie -Żwawiec asekurował swych pasażerów dłońmi, z

rzadka tylko zwalniając chwyt, kiedy musiał użyć rąk podczas pokonywania skalistych

stromizn. Wtedy jednak poruszał się wolniej i ostrożniej. Merry stwierdził z pewnym

zaskoczeniem, że całkiem mu odpowiada taka forma wędrowania. Nieźle się bawił i chwilami

musiał się ze wszystkich sił powstrzymywać, by nie wrzeszczeć na całe gardło “Juhuuuu!!!”,

kiedy ent zbiegał w dół zbocza, a żołądek podchodził hobbitowi gardła.

W miarę jak zbliżali się do Zaklętej Kotliny głosy zgromadzonych entów przybierały na

sile. Wierzbowiec z Boromirem pokonali kolejne skaliste wzniesienie, Żwawiec dogonił ich i

obaj entowie zatrzymali się nagle. Merry wstrzymał oddech. Co za nieprawdopodobny widok!

Wśród śpiewu i pohukiwań dziesiątki, jeśli nie setki Pasterzy Drzew zgromadziły się w

Kotlinie. Kołysali się i płynęli, niczym zielono-brązowa rzeka, nieubłagani, groźni i

wspaniali. Merry oderwał wzrok od tego niezwykłego zgromadzenia i spojrzał w bok na

Boromira, chcąc podzielić się wrażeniami. Gondorczyk jednak był daleki od pełnego

uniesienia podziwu, jaki opanował hobbita. Nawet nie spojrzał na entów. Był bladozielony na

twarzy i miał zabawną, nieszczęśliwą minę, kogoś, kto bardzo by chciał być gdzie indziej.

Mimo, iż Wierzbowiec stał bez ruchu Boromir nadal trzymał się go kurczowo oburącz. Merry

Page 153: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

uśmiechnął się skrycie. Zdaje się, że tempo podróży zrobiło spore wrażenie na panu Ja Sam

Potrafię. Hobbit zerknął więc na Pippina, chcąc mu pokazać Boromira, ale ku jego

zaskoczeniu, Tuk też był zielony i z wielkim napięciem wpatrywał się we własne stopy.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Wierzbowiec niskim, melodyjnym głosem. Dwaj

entowie wymienili spojrzenia, po czym jednocześnie sięgnęli do góry. Wierzbowiec ujął

Boromira pod boki i zestawił go na ziemię, a Żwawiec ostrożnie zdjął z ramienia Merry’ego,

a potem Pippina.

- Bądźcie łaskawi zaczekać tu na nas. Wymarsz powinien rozpocząć się lada chwila -

powiedział Żwawiec, i nie czekając na odpowiedź, podążył wraz z Wierzbowcem w dół.

- Oszaleć można - warczał Boromir. - Po co nas wywlekali z łóżka o świcie? Mogliśmy

sobie spokojnie spać do tej pory! Komu to przeszkadzało?

Merry westchnął. Też nie był zachwycony. Minęło parę ładnych godzin, a entowie wciąż

tkwili w miejscu, śpiewając i pokrzykując. Nastał szary, smętny dzień, wiatr uparcie pędził

nisko po niebie kłębiące się chmury i nic nie wskazywało na to, że zanosi się na jakikolwiek

wymarsz. Hobbici wraz z Boromirem siedzieli pod tymi samymi skałkami, na których ich

zostawiono. Zeszli tylko kawałek w dół, kryjąc się przed wiatrem. Ani Żwawiec ani

Wierzbowiec się nie pokazali. Wyglądało na to, że po prostu zapomniano o hobbitach i

człowieku.

Wszyscy trzej mieli więc dość kiepskie nastroje, ale prym wodził Boromir, który zwłokę

potraktował jak osobistą obrazę i od dłuższego czasu dawał upust irytacji. Merry’emu bokiem

już zaczynało wychodzić to jego marudzenie, zwłaszcza, że człowiek nie zwracał na

hobbitów uwagi, zajęty słuchaniem własnego głosu.

- Jeśli w tym tempie zamierzają szturmować Isengard to odszczekuję to, co

powiedziałem - kpił Gondorczyk. - To ma sens. Oblężenie będzie trwało tysiąc lat i w ten

sposób wezmą Sarumana głodem.

- Boromirze! - jęknął Merry, przewracając oczami.

- Istnieje też możliwość, że nigdy stąd się nie ruszą, a w międzyczasie Nieprzyjaciel

podbije Śródziemie i przy okazji rozbije w proch Sarumana. To też niezgorsza taktyka. Pobić

wroga cudzymi rękami.

- Boromirze!

- Zastanawiam się tylko, co my mamy zrobić w tej sytuacji. Trzyosobowa armia Shire i

Gondoru ma niewielkie szanse w starciu z potęgą Sarumana, więc... –

Page 154: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze!- ryknęli obaj hobbici jednym głosem.

- Tak?

- Oddam ci wszystkie czerwone guziki, jeśli choć na chwilę przestaniesz narzekać -

zaproponował Merry.

- Nie przestanę, bo jestem zły - warknął Boromir.

- A nie możesz być zły po cichu?- spytał Pippin z kwaśną miną.

- Nie!

- A dlaczego?

- Dlatego, że mnie to wszystko doprowadza do szaleństwa, na Lobelię!- palnął Boromir,

po czym urwał raptownie, a oczy mu się rozszerzyły. - Powiedziałem to – jęknął, łapiąc się za

głowę. - Uszom własnym nie wierzę. Powiedziałem: “na Lobelię!”. Co się ze mną dzieje?! Co

wyście ze mną zrobili?!

Merry uśmiechnął się szeroko, a Pippin zaczął chichotać.

- Uprzedzaliśmy przecież, że zamierzamy zrobić z ciebie przyzwoitego hobbita - rzucił

Tuk wesoło. - I oto stało się.

- Nie!- Boromir pokręcił głową, siląc się na powagę. - O, nie. Nie dam się. Żywcem mnie

nie weźmiecie.

- Nie musimy cię brać - Pippin nachylił się ku niemu. -A wiesz dlaczego? Bo już cię

maaaamy! – to mówiąc, przewrócił oczyma, tak, jak to tylko on potrafił.

- Przestań - Boromir uśmiechnął się i odchylił, wpierając bokiem w Merry’ego. – Nie

patrz tak na mnie, bo zaczynam się ciebie bać! Merry, zabierz go ode mnie!

- Pod warunkiem, że przestaniesz pomstować na entów.

- Zgoda. Tylko niech on tak na mnie nie patrzy.

- Pip, nie rusz!

Pippin grzecznie usiadł z powrotem na swoim miejscu i Boromir wyprostował się

powoli. Przez chwilę było cicho, jeśli nie liczyć świstu wiatru i przeciągłego śpiewu entów.

Nagle Gondorczyk zaklął z pasją, a obaj hobbici podskoczyli, zaskoczeni.

- Mam dosyć!- warknął, zbierając się do wstania.

- A gdzie cię znowu niesie?- Pippin spojrzał na niego niespokojnie.

- Gdziekolwiek! Nie wiem, muszę się przejść, bo zaraz oszaleję!

- Nie chodź daleko. Oni zaraz mogą ruszyć - zaczął Merry, ale przerwało mu pogardliwe

prychnięcie Boromira.

- Akurat! Już to widzę!

- Zaczekaj jeszcze chwilę..

Page 155: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czekamy tu od świtu! I co? Nic!!!

- Boromirze...

- Wy nic nie rozumiecie - Boromir niespodziewanie przysiadł naprzeciwko nich, a na

jego twarzy malowała się rozpacz i niepokój. - Ta bezczynność mnie zabija. Każdego dnia w

Gondorze giną ludzie. Moi ludzie, moi bracia. A mnie tam nie ma. Codziennie rano budzę się

i myślę “kto dzisiaj?”, “ilu?”. Najpierw prawie dwa miesiące straciłem w Rivendell, bo

Elrond uparł się, by czekać na raporty patroli. Potem znowu zmarudziliśmy w Lorien. A teraz

to. Może i oni mają czas -wskazał na entów.- Ale Gondor go nie ma. Kraj się wykrwawia i

jeśli prędko nie nastąpi jakiś cud, to nie będzie czego ratować, rozumiecie?

- Rozumiemy - powiedział Merry cicho. - I też chcielibyśmy stąd ruszyć. Ale przecież

nie mamy wpływu, na to, co się dzieje.

Nie powiedział o tym, o czym sobie pomyślał - że powrót Boromira nie uratuje Minas

Tirith. Gondor z pewnością radzi sobie podczas nieobecności syna Denethora i tak naprawdę

to nie ma wielkiej różnicy, czy zwłoka w ich podróży trwa tydzień czy miesiąc. Choć

niewątpliwie waleczny, Boromir nie przechyli wszak szali zwycięstwa na stronę Białego

Miasta w pojedynkę. I chyba to troszkę zadufane w sobie, myśleć, że wszystko się wali, bo go

tam nie ma. Ale Merry, rzecz jasna, nie powiedział tego na głos. Nie chciał dosypywać soli do

ran.

- No właśnie!- Boromir zamachał rękami. - Od początku tej nieszczęsnej Wyprawy na

nic nie mam wpływu! Nikt mnie nie słucha!

- My cię słuchamy - przerwał mu Merry szybko, bo nie podobał mu się ani ten temat ani

ton, w jaki Boromir zaczął popadać. - Co proponujesz zrobić w tej sytuacji?

Boromir opuścił ręce. Przez chwilę patrzył na nich nieodgadnionym wzrokiem, po czym

pochylił głowę i potarł czoło dłonią.

- Nie wiem - odparł ze złością, zamykając oczy i krzywiąc się.

- A ja myślę, że powinniśmy zaczekać jeszcze trochę - odezwał się Tuk. – powiedzmy

do.. na przykład do południa, zgoda? A potem zejdziemy i odszukamy Drzewca, albo

Żwawca i rozmówimy się z nimi poważnie. Co wy na to?

Boromir wzruszył ramionami, ale nie zaprzeczył.

- Możemy też rozważyć drugi plan – wtrącił się Merry. - Bo przecież istnieje jeszcze

opcja, że się tak wyrażę rohańska. Poprosimy Drzewca o eskortę do granic Fangornu i

skierujemy się do Edoras. Co wy na to?

- Też o tym myślałem - mruknął Boromir pod nosem.

Page 156: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, właśnie. To jak, postanowione? Do południa czekamy na rozwój wypadków, a

potem bierzemy sprawy we własne ręce?

Pippin i Boromir pokiwali głowami. Gondorczyk westchnął, ale uspokoił się nieco.

- Czy pozwolisz więc, byśmy umilili ci oczekiwanie?- zwrócił się do niego Merry - Jak

myślisz Pip, powiemy mu?

- O czym?- spytał ostrożnie Boromir.

- Hassa tadarassa, pamiętasz?- Merry puścił do Pippina oko.

- Właśnie! - ucieszył się Tuk. - Nasza piosenka! Zupełnie o niej zapomniałem. Bo,

widzisz, mój drogi Boromirze, my układamy pieśń o naszych przygodach.

- Ach tak?- Boromir uniósł brew, szybko omiatając wzrokiem okolicę, jakby szykował

sobie drogę ucieczki.

- Mamy już kilka zwrotek

- Ah...

- Ułożyliśmy je, kiedy spałeś, wtedy pierwszego dnia w Sali. Chcesz posłuchać?

- Ymm, nie wiem, czy znajdę w sobie dość męstwa.

- Znajdziesz - uciął Pippin dość obcesowo. - Jak to szło.. zaczekaj chwileczkę, dobrze?

Przypomnimy sobie z Merrym.

I obaj hobbici zaczęli szeptać między sobą, uzgadniając szczegóły. Boromir obserwował

ich z mieszaniną rozbawienia i sceptycyzmu zarazem.

- Dobra, już wiemy - Pippin odchrząknął i usiadł wygodnie - Melodia jest prosta, leci tak

- to rzekłszy, zanucił dla przypomnienia.

- W istocie, skomplikowana nie jest - Boromir uśmiechnął się lekko.

- Gotów?- Pippin zignorował jego dobrodusznie kpiący głos.

- Powiedzmy, że gotów.

- Pamiętaj – Pippin skinął na Merry’ego. - Najpierw moja zwrotka, a potem dwa razy ty.

- Dawaj, dawaj - ponaglił go Merry.

Pippin odchrząknął ponownie i zaczął śpiewać z wielkim namaszczeniem:

Hen, przy dębowej polanie

miałem z orkami spotkanie.

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Miałem z orkami spotkanie!

Page 157: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

I jam się z mieczem zasadził - przejął piosenkę Merry.

Niemal dwóm orkom uradził.

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Niemal dwóm orkom uradził!

Lecz wróg mi broń mą wytrącił

I gdyby się Pippin nie wtrącił

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Marnie, ach marnie bym skończył.

Bo gdy za broń się weźmie Tuk – Pippin przymknął oczy, robiąc władczy gest.

To zadrży najgroźniejszy wróg!

Rozbawiony Boromir przewrócił oczami.

Hassa tadarassa – Pippin otworzył jedno oko i rzucił mu groźne spojrzenie

Hassa tadarassa

To zadrży najgroźniejszy wróg! – powtórzył dobitnie.

A jednak mości Pippinie.- wszedł mu w słowo Merry

Wziąłeś i ty po czuprynie – śpiewał dalej, zachęcony szerokim uśmiechem Boromira.

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Wziąłeś i ty po czuprynie!

Bo siła wrogów wokół nas – Pippin pogroził mu palcem

Aż się zaroił czernią las

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Aż się zaroił czernią las.

Byłby to kres hobbitów dwóch.-śpiewał Merry dalej

Page 158: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gdy wtem Boromir bieży tu,

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

silny i mężny, wierny druh!

A jego zbroja srebrem lśni!- Pippin pofrunął na skrzydłach natchnienia, wczuwając się na

całego. Boromir jęknął i podparł czoło dłonią.

I wrogów zastęp pierzcha zły!

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

I wrogów zastęp pierzcha zły!

A gdy karzącą wzniesie dłoń- Tuk, jak widać, rozkręcił się na całego.

Żaden ork nie przystąpi doń.

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Lecz rychło w trwodze rzuca broń!

- Pippinie, litości... - zaczął Boromir, ale rozśpiewany hobbit nie dał sobie przerwać:

A z jego oczu lecą skry!

Wróg przed nim płaszczy się i drży!

Hassa tadarassa

Hassa tadarassa

Wróg przed nim płaszczy się i drży!

- Chciałbym zaznaczyć jednak tu!- ku zaskoczeniu hobbitów Boromir nagle podjął

melodię, wtrącając się i przerywając pean na swoją cześć.

- Trafiło mnie przynajmniej dwóch! - zaśpiewał, wymownie rozkładając ręce.

Hassa tadarassa! – hobbici błyskawicznie spojrzeli po sobie i przyłączyli się

entuzjastycznie:

Hassa tadarassa!!

-Trafiło go przynajmniej dwóch!!! - zawyli na całe gardło, powtarzając gest człowieka.

I wszyscy trzej roześmieli się serdecznie. Boromir pokręcił głową.

Page 159: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-Chyba was poproszę, żebyście zostali moimi oficjalnymi kronikarzami -oznajmił. -

Spiszecie moje dzieje, z uwzględnieniem dużej ilości srebrzystych zbroi i takich tam.

- Nie ma sprawy - odparł Pippin. - I jak ci się podobało? To dopiero początek.

- Hmm - Boromir uśmiechnął, umykając spojrzeniem w bok.

- Tylko spróbuj powiedzieć, że ci się nie podobało!- Pogroził mu Tuk.

- Ależ skąd - Boromir uniósł dłonie w obronnym geście. – Niezła piosenka. Ma, te tam,

rymy i w ogóle. I melodia jest chwytliwa. I ten fragment o oczach... jak to szło?

- „A z jego oczu lecą skry, wróg przed nim płaszczy się i drży”? - podpowiedział Merry.

- O to to. Mocne. Naprawdę mocne - nagle pochylił głowę i zaśmiał cicho. - Faramir

będzie zachwycony. Obiecajcie mi, że mu to zaśpiewacie, dobrze, Pippinie? Pippinie...?

- Tam się coś dzieje, na dole - Pippin wyciągnął szyję. - Widzicie?

Boromir odwrócił się gwałtownie i wstał. Hobbici też się szybko podnieśli.

Entowie kołysali się energicznie, przytupując. Pieśń uniosła się ku górze i nagle urwała

się, a setki głosów podchwyciły okrzyk:

- Na Isengard!!!

I zielono brązowa fala runęła ku południowej ścianie Kotliny.

- Na Białe Drzewo! - Pippin aż podskoczył z emocji. - Ruszyli! Naprawdę ruszyli!

- Ruszyli! - powtórzył Boromir, z niedowierzaniem patrząc na to, co działo się w

Kotlinie. - Zobaczcie, Żwawiec tu idzie z... - nagle urwał i z osłupieniem spojrzał w dół, na

hobbita – Pippinie, co ty powiedziałeś?!

Merry westchnął i po raz dziesiąty spróbował zmienić pozycję. Drzewiec miał szersze

ramiona od Bregalada i hobbici w pierwszej chwili ucieszyli się, gdy stary ent przejął ich z

rąk Żwawca, czyniąc im zaszczyt wspólnego wędrowania na czele pochodu. Jednak w miarę

jak mijały mile, ramię enta, choć szerokie stało się również dotkliwie twarde i podróż szybko

przestała być zabawą. Merry zaczął tęsknić za czasami, kiedy to mógł wygodnie wyciągnąć

się w łódce wśród bagaży. Nie miałby też nic przeciwko wędrowaniu na własnych nogach.

Byli w drodze od kilku godzin, a krajobraz wciąż był ten sam. Entowie maszerowali

przez las wzdłuż zbocza Methedrasu. Merry zerkając w prawo widział szaro-zielony stok,

niknący ku górze w chmurach. Las też był wciąż taki sam - plątanina gałęzi, korzeni i

porostów. Hobbit miał wrażenie, że tak naprawdę, mimo niezłego tempa marszu, są wciąż w

tym samym miejscu. Entowie śpiewali rozgłośnie, a ich głosy, choć tak różne, zlewały się w

jedną, gromką pieśń:

Page 160: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Choć mocny jest i twardy, zimny jak głaz, nagi jak kość Isengard,

Naprzód, entowie, wojna, wojna! Rąbać kamienie, walić mury!

Merry zdążył się już przyzwyczaić do tego, że wiele gałęzi i konarów wyciąga się w

stronę Drzewca, jakby na powitanie, a potem usuwa się z drogi, czarodziejskim sposobem. To

doprawdy zajmujące, jak wiele przedziwnych i baśniowych zdarzeń może tak po prostu

spowszednieć. Merry zastanawiał się, czy po tym wszystkim, co w trakcie Wyprawy ujrzał,

cokolwiek jeszcze będzie go w stanie zdziwić.

Wiatr uspokoił się nieco, ale i tak było zimno, gdyby nie płaszcze elfów przewiałoby ich

na wylot. Hobbit obejrzał się za siebie. Wierzbowiec szedł tuż za Drzewcem, pewnie i

sprężyście, śpiewając niskim, groźnym głosem. Ent nadal dźwigał człowieka na swym lewym

ramieniu i nie wyglądało na to, by był zmęczony. Trzymał jedną rękę tak, że Boromir mógł na

niej oprzeć stopy, drugą zaś poruszał w takt pieśni.

Donośny chór entów uniemożliwiał wszelkie rozmowy, więc Merry ograniczył się tylko

do pomachania przyjacielowi ręką. Boromir skinął mu w odpowiedzi głową. Merry

uśmiechnął się lekko.

Biedny Boromir miał nieco nawiedzoną i oszołomioną minę – jak przystało na

wojownika, który podążając na wojnę, rozpaczliwie usiłuje dojść do ładu z faktem, iż zamiast

konia dosiada śpiewającego drzewa. Człowiek bardzo się starał, by wyglądać godnie i

zarazem nonszalancko na ramieniu enta. Zdążył się przyzwyczaić do tej podróży, zwłaszcza,

że Drzewiec nie narzucił tak szaleńczego tempa, jak dwaj młodsi entowie, podczas wędrówki

ze Źródlanej Sali i kołysanie nie wywoływało już mdłości, ale i tak widać było po nim, że jest

to ciężka próba dla jego gondorskiego, trzeźwego rozsądku.

Tymczasem krajobraz zaczął się powoli zmieniać. Wśród drzew coraz częściej błyskały

białe pnie brzóz. Las się przerzedzał. Entowie zaczęli maszerować ostro pod górę, nie

zwalniając tempa. Dęby, klony i jesiony ustępowały miejsca brzozom. Jasnych pni

przybywało z każdą chwilą i po pewnym czasie maszerowali już przez świetliste brzeziny,

poprzetykane gęsto urokliwymi polankami.

Merry westchnął i znów spróbował zmienić nieco pozycję. Zaczął też przemyśliwać, czy

aby nie zdjąć płaszcza i nie podłożyć sobie zwiniętego pod siedzenie. Bał się jednak, że

pozbawiony okrycia doszczętnie przemarznie. Dłoń, którą przytrzymywał sobie kaptur na

głowie i tym samym wystawiał na zimny wiatr, zgrabiała mu aż do bólu. Ostrożnie więc

zmienił ręce, chwytając za kaptur prawą a lewą kryjąc dla ogrzania w kieszeni. W tej samej

Page 161: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

chwili Drzewiec zrobił wielki krok, kołysząc ramionami i Merry omal nie zleciał. Cudem

zdołał wyrwać rękę z kieszeni i przytrzymać się enta. Serce tłukło mu się jeszcze przez

dłuższy czas. Zerknął w bok na Pippina, Tuk spojrzał na niego ze zmęczeniem i westchnął

smętnie. On też miał już szczerze dosyć tego marszu.

Wtem las skończył się nagle odsłaniając widok na zachodnie zbocze Methedarsu i jakiś

nieznany Merry’emu górski grzbiet. Wiatr uderzył w nich na nowo, z wielką siłą. Drzewiec

na którym potężne podmuchy nie robiły żadnego wrażenia zaczął wspinać się pod górę, a

kolumna entów ciągnęła za nim. W miarę jak szedł, oczom hobbitów zaczęła ukazywać się

przełęcz. Na szczęście nie było na niej śniegu, biała czapa przykrywała jedynie szczyt

Methedrasu.

Pieśń entów zmieniła się, ścichła, słowa ustąpiły miejsca dziwnemu, przejmującemu

zawodzeniu. Merry skulił się na ramieniu Drzewca, zdjęty nagle paraliżującym,

wszechogarniającym strachem. Już niedługo zobaczą, co kryje się za tą przełęczą. Hobbit

zapragnął odwlec ten moment, zawrócić, cokolwiek, byle nie szturmować Isengardu.

- Merryyy! Pippin!!! - Rozległo się za nim wołanie Boromira. Obaj hobbici odwrócili się.

Pobladły Gondorczyk pokazywał ręką za siebie. Merry podążył wzrokiem we wskazanym i

kierunku i poczuł jak włosy zaczynają ze zgrozy podnosić mu się na głowie. Za kolumną

maszerujących entów, jak czarna fala, podążał las. A przynajmniej tak to z daleka wyglądało.

Przedziwne drzewa wylewały się z Fangornu na zbocza Methedrasu, pochłaniając zieleń

kosodrzewiny niczym rzeka smoły. Choć na niebie spomiędzy chmur przeświecało słońce,

wszędzie tam, gdzie docierały te istoty zapadał głęboki cień.

- Merry... - jęknął Pippin, nie odrywając wzroku od przerażającego zjawiska – Co to.. co

to jest?

Merry nie mogąc dobyć głosu pokręcił tylko głową.

- To huornowie - odparł nieoczekiwanie Drzewiec. - Zebrali się i idą za nami, żeby

zabijać. Nie chciałbym być teraz w skórze Sarumana i jego orków, hemm, o nie!

- Huornowie – powtórzył Merry, przełykając nerwowo.

- Jesteśmy prawie na miejscu -ciągnął Drzewiec, sprawiając wrażenie zupełnie nie

przejętego tym, co dzieje się na tyłach jego armii. – Tylko parę kroków dzieli nas od

Isengardu, ale nie będę ryzykował, że Saruman dojrzy nas przedwcześnie, hem hum.

Obejdziemy zatem tę przełęcz od zachodu. Chcę zerknąć na bramę Orthanku – i to mówiąc,

przyspieszył. Merry zerknął za siebie. Entowie ruszyli pojedynczo, jeden za drugim, milknąc

jak na komendę, choć Drzewiec nie kazał im zaprzestać śpiewu. Wierzbowiec szedł jako

Page 162: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

drugi. Boromir wciąż oglądał się wstecz, na huornów. Merry natomiast odwrócił wzrok. Nie

chciał na nich patrzeć, budzili w nim jakiś pierwotny lęk.

Marsz po kamienistym zboczu góry, wbrew pozorom, trwał krótko i Merry kompletnie

nie spodziewał się widoku, jaki nieoczekiwanie rozpostarł się przed jego oczami. Skalna

ściana ograniczająca widok od prawej, urwała się nagle, jak ucięta nożem i zaskoczony hobbit

ujrzał cel wędrówki.

Isengard.

Merry ze świstem wciągnął powietrze do płuc. Tuż obok niego Pippin wydał zduszony

okrzyk grozy.

Zza olbrzymiego, kamiennego pierścienia strzelała w niebo gigantyczna czarna wieża o

osobliwym kształcie – cztery filary łączyły się na wysokości pięciuset stóp wielką, połyskliwą

płytą, by ponad nią rozchylić się na cztery strony świata. Wieńczyły je pomniejsze wieże,

ostro zakończone. Przypominały zęby tkwiące w rozwartej paszczy, albo przemyślne

narzędzia do zadawania tortur. W dolinie panował ruch, jakieś machiny buchały ogniem,

obracały się wielkie koła podobne do młyńskich, orkowie uwijali się jak mrówki. Z rozpadlin

w ziemi biły dymy, rozpościerając się ponad Doliną Czarodzieja, usianą brunatnymi

płachetkami pól, które uprawiali niewolnicy Sarumana. Nie było tu żadnych drzew, żadnej

zieleni, ani koloru innego poza czernią budowli, szarością rzeki wijącej się w dole i owym

brudnym brązem ziemi. Nawet drogi były czarne, z jakiegoś dziwnego kamienia, otoczone

żelaznymi łańcuchami. Tu i ówdzie widniały poczerniałe pnie pościnanych i popalonych

drzew. Nad wieżą krążyły wrony.

Był to najbardziej przerażający i przygnębiający widok, jaki Merry ujrzał w całym swym

życiu.

- Co tu się stało, na trony Valarów ?- Hobbit usłyszał głos Boromira i z pewnym

zaskoczeniem zorientował się, że stoi na ziemi; entowie zdjęli ich z ramion i postawili na

skale, wszystkich trzech. Zapatrzony w Orthank nawet nie zauważył, że Drzewiec po niego

sięga.

- Przecież Isengard tak nie wygląda! – Ciągnął Boromir w osłupieniu patrząc na ponury

krajobraz. – Czytałem o tym! Nan Kurunir opisywano jako piękną zieloną dolinę, klejnot Gór

Mglistych! A to - to nie jest żaden klejnot! To jest... Mordor - dokończył cicho.

- Nan Kurunir była piękną i zieloną kotliną, panie Boromirze – odparł Drzewiec smutno.

– Oto hum hum masz przed sobą obraz zniszczenia, jakie czyni nienawiść i szaleństwo,

wypływające z żądzy panowania nad światem.

- To potworne - jęknął Pippin

Page 163: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry milczał, wpatrzony w zębiska czarnej wieży. To niemożliwe. Jakie czary powołały

do istnienia taką budowlę? Przecież czegoś podobnego nie sposób po prostu zbudować, siłą

ludzkich rąk. Ani elfich. Kto to zrobił? Jak wielką potęgą musiał dysponować?

Merry poczuł się nagle bardzo mały i bardzo nieważny. Cóż bowiem znaczą hobbici z

ich śmiesznym, małym Shire i norami w ziemi, w świecie, który zrodził takie monstra, jak to

przed jego oczami.

- Miną lata, zanim ta ziemia się oczyści hum, hum. Lata - mruknął Drzewiec i postąpił

parę kroków wyżej, by dokładniej rozejrzeć się z góry.

- Zobaczą cię! - zawołał Boromir. – Drzewcze, co robisz?! Wracaj!

Ent nie zważając na jego ostrzeżenia przesunął się w bok i stanął na skale tak, że z całą

pewnością widać go było z okien wieży.

- Co on robi? Pokazuje się Sarumanowi jak na tacy!- Jęknął Boromir, łapiąc się za głowę.

-Przecież to miał być atak z zaskoczenia! Ja zaraz oszaleję! Co za p... - urwał raptownie,

mnąc w ustach przekleństwo.

- Uspokój się Boromirze - odezwał się Pippin pojednawczo

- Jak mam się uspokoić, skoro on ściąga na nas zgubę?!

- Przesadzasz, mój drogi. Zaufaj mu, on wie co robi.

- Szczerze wątpię!!!

- Ciszej, Boromirze, usłyszą cię, tam na dole - wtrącił się Merry z przekąsem.- A to ma

być przecież atak z zaskoczenia, prawda?

Gondorczyk zamilkł, rzucając mu wściekłe spojrzenie i gwałtownym ruchem naciągnął

na głowę kaptur, jakby chciał się odseparować od tego otaczającego go szaleństwa. Merry

zerknął przez ramię. Szereg entów czekał poniżej, huornowie na szczęście zniknęli z pola

widzenia – zasłaniała ich ta skalna ściana wzdłuż której szli.

Nagle zagrzmiały trąby. Dźwięk był tak głośny i tak niespodziewany, że wszyscy trzej

podskoczyli. Brama Orthanku zaczęła się otwierać. Do huku trąb dołączyły werble.

- No i proszę bardzo - prychnął Boromir, krzywiąc się. - Już po wszystkim. Nie mówcie

mi proszę, że was nie ostrzegałem!

Z bramy wyłonili się jeźdźcy na karych koniach. Po nich postępowali orkowie,

dźwigając sztandary ze znakiem Białej Ręki. Armia podążyła czarną drogą, kierując się ku

wylotowi doliny.

- To nie jest alarm z naszego powodu - szepnął Pippin po chwili. – To wymarsz.

Page 164: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ja nigdy nawet nie wyobrażałem sobie czegoś takiego - szepnął Merry. - Nie

przypuszczałem, że armia może być tak liczna.

Siedzieli już z dobrą godzinę. Czas płynął i płynął, a oni jak zahipnotyzowani śledzili las

włóczni przesuwający się bez końca na południe.

- Ilu ich już przeszło, jak myślisz, Boromirze?- Pippin spojrzał na Gondorczyka.

- Jakieś sześć-osiem tysięcy - odparł Boromir cicho.

- I końca nie widać - westchnął Merry ciężko.

Boromir odepchnął się od skały i usiadł, zwracając się plecami do pochodu, jakby nie

mógł już znieść tego widoku.

- Idą prosto na Rohan - powiedział zaciskając ręce w pięści. - Zmiotą Edoras z

powierzchni ziemi. Nic ich nie zatrzyma. A potem... potem uderzą na Gondor. Wątpię, żeby

Theoden zdołał wysłać Czerwoną Strzałę. Mój ojciec nie dostanie zatem żadnego

ostrzeżenia..

Pippin przysiadł się do niego.

- Co to jest ta strzała, o której mówisz?- zagadnął.

- Umówiony znak między królestwami. Czerwona Strzała oznacza wojnę,

niebezpieczeństwo i wezwanie na pomoc zarazem - Gondorczyk tępo patrzył przed siebie.

- Jak liczna jest armia Gondoru?

- Lepiej spytaj jak jest nieliczna - odparł Boromir gorzko.

- Aż tak źle?- Pippin spojrzał na niego niespokojnie.

- Osgiliath drogo nas kosztowało - Boromir potarł czoło.

- No, ale przecież macie armię, słyszałem jak mówiłeś...

- Nie mamy żadnych szans. Nie damy rady walczyć na dwa fronty - Boromir przerwał

mu obcesowo. - Bo to – zrozpaczony machnął ręką za siebie, pokazując pochód - to przecież

tylko armia Sarumana. *Tylko *- podkreślił uśmiechając się gorzko. - Nie zapominaj o

potędze Mordoru, dziesięciokrotnie większej, która zaleje nas lada dzień.

Pippin umilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Merry również milczał, patrząc na morze

żołdactwa. Orkowie śpiewali coś wrzaskliwie i potrząsali włóczniami. Hobbit bardzo chciałby

pocieszyć jakoś Boromira, ale w istocie sytuacja wyglądała beznadziejnie. Merry przygryzł

wargę. Rohan. Gondor. A potem ... Shire. Serce mu się ścisnęło. To tylko kwestia czasu. Po

raz pierwszy dotarło do niego – tak naprawdę – że zagrożenie jest realne i że istotnie nadciąga

zagłada. Niby słuchał o tym bez przerwy od czasów pobytu w Rivendell. Ale co innego

słuchać, a co innego zobaczyć.

Page 165: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dlaczego takie czasy przypadły mi w udziale?! - Boromir nagle wyrżnął pięściami w

kolana. - Dlaczego muszę patrzeć, jak wszystko, co jest mi drogie wali się w gruzy? Dlaczego

muszę być świadkiem zniszczenia mojego kraju, mojego świata? Dlaczego?! Dlaczego to się

musi dziać za mojego życia?!

Nikt mu nie odpowiedział. Merry prawie go nie słuchał, bo ciekawym zbiegiem

okoliczności myślał o tym samym – o tym, że chciałby urodzić się kiedy indziej i o tym, że

los jest niesprawiedliwy.

- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale teraz cieszę się, że matka umarła - ciągnął

Boromir. – Naprawdę się cieszę. Nie dożyła tego koszmaru, śpi w spokoju i nie będzie

musiała patrzeć, jak giną jej najbli..-

- Boromirze! - wykrzyknął Merry, spoglądając w dół – Co to jest?! Chodź, spójrz na to.

Gondorczyk znalazł się przy nim w dwóch susach.

- Wargowie. To są wargowie - wyjaśnił Boromir mrużąc oczy.

-To są wargowie?- Merry pokręcił głową -Boromirze, to niemożliwe. Są za wielkie jak

na wilki! Przecież te.. te stwory są prawie tak duże jak konie.

Zapadła cisza. Trzej towarzysze z napięciem śledzili przemarsz jeźdźców na wilkach.

- To z nimi walczył Bilbo. A więc tak wyglądają - mruknął Pippin w zadumie.

- Losy Rohanu są zatem przesądzone - zawyrokował Boromir. - Konie boją się wargów.

Theodred i Eomer próbowali szkolić wierzchowce, ale mieli do czynienia ze zwykłymi

wilkami albo zdziczałymi psami. Theodred pokazywał mi kiedyś, jak wyuczył swego konia,

żeby tratował wilki. Ale to co innego. Jazda nie utrzyma szyku, jeśli zaatakują ich wargowie.

Konie wpadną w popłoch i zaczną ponosić. Valarowie, co za koszmar! – pokręcił głową i

usiadł ciężko na ziemi. Hobbici poszli za jego przykładem. Już się napatrzyli. Nikt się nie

odzywał, każdy zatopiony był we własnych, niewesołych myślach.

Ocknęli się dopiero wtedy, kiedy stanął nad nimi Drzewiec.

- Saruman ogołocił Orthank z wojska - oznajmił ent spokojnie. - Czas na nas.

Towarzysze spojrzeli po sobie. Hobbici zerwali się i zerknęli w dół. Istotnie, ostatnie

szeregi sarumanowej armii zniknęły na horyzoncie. Czarna droga opustoszała. Boromir

dźwignął się niespiesznie, z rezygnacją człowieka zmierzającego na egzekucję. Nawet nie

spojrzał na dolinę. Wierzbowiec podniósł go i ruszył w dół. Drzewiec z hobbitami podążał tuż

za nim. Merry obejrzał się przez ramię. Pasterze Drzew maszerowali w dół zbocza wielkimi

krokami, potrząsając gałęziami.

- A gdzie są huornowie?- spytał Merry niespokojnie.

- Poszli za orkami - odparł krótko Drzewiec.

Page 166: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Po co, jeśli wolno spytać?- Boromir, który najwyraźniej dosłyszał rozmowę, odwrócił

się ku nim, opierając jedną rękę na głowie Wierzbowca.

- Pomścić swoje drzewa, huuum.

Boromir pokiwał głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał i na powrót

usiadł prosto, odwracając się do nich plecami.

Niebawem byli już na czarnej drodze. Na ich widok zagrzmiały ostrzegawcze trąbki.

Nieliczni, pozostali w okolicach Bramy orkowie czmychnęli do jam i szczelin.

Żelazne wrota osadzone na olbrzymich zawiasach były zamknięte.

Trąbki umilkły raptownie. Jedynie ochrypłe krakanie wron mąciło tę mrożącą krew w

żyłach ciszę. Wierzbowiec postawił Boromira na wysokim, czarnym głazie, na którym

wymalowano znak Białej Ręki.

- Zaczekajcie tu na nas - przykazał Drzewiec, stawiając hobbitów koło człowieka. Merry

i Pippin pokiwali głowami i odruchowo przysunęli się do Boromira.

Entowie ruszyli pod Bramę.

Merry zerknął w górę. Boromir założył ręce na piersi i uniósł lekko brwi, przybierając

wyraz twarzy świadczący o życzliwym zainteresowaniu, niczym widz na przedstawieniu.

Drzewiec podszedł do olbrzymiej Bramy, która co najmniej dwukrotnie przewyższała go

wysokością i zadarł głowę. Pozostali entowie tłoczyli się za nim, w ogromnej, milczącej

gromadzie. Coraz to nowi wciąż schodzili z gór i dołączali do braci.

- Sarumanie!!! - zakrzyknął Drzewiec gromko, aż jego głos echem rozszedł się po

dolinie.- Sarumanie!! Wyjdź! Fangorn cię wzywa!

- To dobre. Podoba mi się -skomentował Boromir. - Obiecujący początek.

- Przestań - mruknął Merry ze złością. O ile Boromir Smętny był jeszcze do zniesienia, to

Boromir Cyniczny już zdecydowanie nie.

Człowiek niepokojąco zaczynał działać mu na nerwy.

- Sarumanie!!!!

-Ależ doprawdy! Powinien jeszcze zapukać – zauważył Boromir, wzruszając ramionami.

Drzewiec zapukał.

A raczej zadudnił potężnie w żelazne wrota. Nikt mu nie odpowiedział.

- Sarumanie!!! Wyjdź!!!

Nagle w ścianie ponad Bramą otworzyły się dziesiątki klapek, do tej pory zupełnie

niewidocznych. Gwizdnęły strzały.

- Na dół! - krzyknął Boromir, zeskakując z głazu i pociągając za sobą hobbitów. Skulili

się, opierając plecami o zimny kamień. Ponad nimi świstały strzały.

Page 167: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Sarumanie!!! Fangorn cię wzywa!!!

Boromir zaczął się śmiać. Merry spojrzał na niego w osłupieniu.

- To jest najgorsza, tragiczna, najgłupsza, najbardziej durna i nonsensowna kampania

oblężnicza w historii Śródziemia - oznajmił Gondorczyk, kręcąc głową. - W pewnym sensie

cieszę się, że biorę w niej udział, bo nie uwierzyłbym, gdybym nie widział tego na własne

oczy.

Merry zacisnął dłonie w pięści i całą siłą woli powstrzymał odruch, by trzasnąć go na

odlew.

- Pozabijają ich! To samobójstwo! - Pippin wychylił się ostrożnie i wyjrzał zza głazu.

Boromir i Merry również rzucili okiem na to, co działo się pod bramą. Niektórzy entowie byli

już naszpikowani jak jeże, ale o dziwo, tkwiące w nich strzały zdawały się im nie wadzić.

- Nie wiem, czy pamiętacie, ale mówiłem tak od początku - głos Boromira zabrzmiał tuż

nad uchem Merry’ego i hobbit pomyślał sobie, że gdyby teraz dźgnął łokciem za siebie to

akurat trafiłby człowieka w żołądek. Podobno uderzenie w żołądek odbiera dech.. A jeśli nie

można oddychać to nie można też mówić..

- Ciekawe, kiedy do nich dotrze, że Saruman nie wyjdzie i nie otworzy im bramy -

ciągnął Boromir, a Merry zagryzając zęby, przesunął nieznacznie rękę do przodu, biorąc

rozmach do tego wyimaginowanego ciosu. Oczywiście, nie ośmieliłby się Boromira uderzyć,

ale taki gest poprawił mu samopoczucie i dopomógł wyobraźni. - Moim zdaniem... - człowiek

nie zdołał jednak dokończyć, bo przerwał mu przeraźliwy, ogłuszający zgrzyt metalu.

Wszyscy trzej skrzywili się i odruchowo zatkali uszy.

- Chyba... właśnie... to... do.. nich .. dotarło... - powiedział Pippin powoli, kiedy już

okropny dźwięk ustał.

Brama stała otworem.

Entowie po prostu rozdarli wrota na strzępy gołymi rękami, po czym śpiewając i

skandując zaczęli wdzierać się do środka.

Merry spojrzał na Boromira.

Człowiek siedział z otwartymi ustami, gapiąc się na szczątki bramy, które w postaci

powyginanych kawałów żelaza walały się na ziemi.

-Twoim zdaniem co?- zagadnął słodko hobbit.

Boromir jak skamieniały patrzył na Bramę.

- Nie skończyłeś, a ja po prostu umieram z ciekawości, by poznać twoje zdanie. No,

Boromirze, twoim zdaniem co?– powtórzył Merry z lubością, trącając go łokciem.

Page 168: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gondorczyk zamrugał oczami i zwrócił wzrok na hobbita. Na jego twarzy, ku dzikiej

satysfakcji Merry’ego, malowało się absolutne, bezbrzeżne zdumienie.

- Jak na najgłupsze, najbardziej beznadziejne oblężenie w historii jest dość skuteczne, nie

sądzisz? - Merry po prostu nie mógł się powstrzymać.

Boromir nie odpowiedział, tylko znów przeniósł wzrok na Bramę i niknących w tunelu

entów.

- No, co tak zamilkłeś? Śmiało! Podziel się z nami swoimi uwagami. - rozzuchwalony

Merry znów go trącił i chciał dodać komentarz o taktyce Drzewca, ale nie zdążył.

Orthankiem wstrząsnął grzmot, a ze szczelin w ziemi buchnęły kłęby dymu.

Saruman rozpalił swoje ognie.

Grupa kilkudziesięciu entów, wśród których Merry wypatrzył Żwawca, runęła na mury.

Pasterze Drzew w furii zaczęli odrywać kamienie, aż szary pył uniósł się w powietrzu.

Wgryźli się w mur na podobieństwo szarańczy pochłaniającej plony.

Merry dzielił swą uwagę między nich a Boromira, ponieważ obserwowanie wyrazu

twarzy Gondorczyka było równie frapujące jak wydarzenia przy Bramie. Człowiek,

znieruchomiały, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w entów, którzy sprawnie kończyli

już właśnie z murami i po rumowisku zaczynali przedostawać się na drugą stronę – do

wewnętrznego kręgu Orthanku.

- Co za siła... - wyszeptał Boromir w podziwie.

- Co mówiłeś? - Merry żywo zwrócił się ku niemu.

- Co za siła! - powtórzył człowiek głośniej, wciąż zapatrzony w entów –Gdybym miał

taką armię, mógłbym sforsować bramy Mordoru! Gdybym miał taką armię to... -

- No, ale nie masz - wytknął mu Pippin przytomnie.

- Ha! Otóż to - nie mam!!! – zakrzyknął Boromir. - A dlaczego jej nie mam?! - zwrócił

się do Pippina z nieoczekiwaną pasją. – Może ty mi to łaskawie wytłumaczysz?!- dorzucił,

gwałtownie gestykulując.

-Yyyy... - spłoszony Pippin odruchowo odchylił się do tyłu, rzucając pytające i bezradne

spojrzenie na Merry’ego.

- Wytłumacz mi, mości Peregrinie, dlaczego oni – tu Boromir wykonał kolejny

zamaszysty gest, tym razem wytykając palcem entów i Merry musiał się uchylić, by nie

oberwać w głowę – dopiero teraz uznali za stosowne się ruszyć?! Kiedy i tak jest już za

późno?! Mają taką siłę, takie możliwości! I co? I nic!! Siedzieli sobie w tym swoim

parszywym lesie od stuleci i nic ich nie obchodziły losy innych!

Page 169: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gdzieś blisko rozległ się kolejny huk i rumor walących się kamieni, ale Merry nawet nie

pojrzał w tamtą stronę – osłupiały gapił się na człowieka, nie znajdując słów.

To było po prostu niebywałe.

Kiedy entowie zdawali się nie mieć szans - kiedy radzili bez końca, a potem zabierali się

do tego szturmu - Boromir z nich kpił. Teraz zaś, gdy pokazali swą siłę i zaczęli wygrywać,

postanowił się na nich obrazić.

Merry kompletnie nic z tego wszystkiego nie rozumiał. I nagle rozpaczliwie zatęsknił za

spokojem i zrównoważeniem Obieżyświata.

Chyba naprawdę z Boromirem działo się coś niedobrego. A jeśli to znowu Pierścień?

Jeśli tak właśnie manifestuje się jego wpływ i wbrew nadziejom Pippina ich przyjaciel wcale

się od niego nie uwolnił?

Boromir się tak zazwyczaj nie zachowywał.... choć, z drugiej strony..

Merry zadumał się.

W zasadzie ...pod takimi wrotami Morii na przykład - Boromir też był niemożliwy.

Nakrzyczał na Gandalfa, ciskał kamieniami w sadzawkę i w ogóle. A w Lorien? Też się

złościł przed wejściem i nadymał na uczcie. Czyżby Pierścień już wtedy...

Ej, hola Meriadoku Brandybuck! To by było aż nazbyt proste, by przypisywać wszelkie

wady Pierścieniowi i zakładać, że cały gniew i złość biorą się z wpływu Nieprzyjaciela.

Zdaje się, że po prostu niektórzy mają... charakterek. I tyle.

Tymczasem owi niektórzy kontynuowali gniewną tyradę. Merry, który przez chwilę

zatopił się we własnych myślach i nie słuchał, co mówi Boromir, teraz dowiedział się, że

entowie powinni zniszczyć Isengard dawno temu, uniemożliwiając tym samym Sarumanowi

stworzenie armii. Teraz całe to działanie i tak jest bez sensu, bo orkowie maszerują na Rohan

i nic ich nie zatrzyma.

I w tym momencie coś w Merrym eksplodowało.

- Przestań!!! - wrzasnął, wymachując rękami - Przestań natychmiast!!! Nie mam siły ani

chęci dłużej tego słuchać, słyszysz?!!! MAM DOSYĆ!!! Dosyć! Dosyć!

Boromir spojrzał na niego zdumiony, a zza jego boku wychylił się Pippin, patrząc na

Merry’ego z podziwem, a zarazem tak, jakby go widział pierwszy raz w życiu. Merry

zaczerwienił się lekko. Samego go zaskoczył ten wybuch.

Boromir otworzył usta, szykując się do riposty, ale zmienił zdanie i przygryzł wargę,

milknąc. Zapadła niezręczna cisza. Siedzieli tak w milczeniu, patrząc na pobojowisko i

słuchając odgłosów walki, a atmosfera wciąż była napięta. Po chwili Pippin odchrząknął.

Page 170: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Może wejdziemy na tę kupę kamieni i zerkniemy, co się tam dzieje, po drugiej stronie?

- zaproponował ostrożnie.

Merry i Boromir dźwignęli się bez słowa i ruszyli ku gruzom. Pippin prowadził.

Merry postawił stopę na pierwszym kamieniu i właśnie wtedy Boromir go zatrzymał.

Merry podniósł na niego wzrok, jednocześnie kątem oka zerkając na Pipina, który wspinał się

zręcznie i szybko.

Gondorczyk wziął głęboki wdech, a hobbit zamarł, patrząc nań wyczekująco i

niespokojnie.

- Nie chciałem... - zaczął Boromir, lecz urwał, jakby szukał słów. Merry czekał, a serce

biło mu mocno. – Ja wiem, że nie jest wam ze mną łatwo - ciągnął dalej Gondorczyk. - Ja

tylko... – znowu urwał. - Przepraszam, mości Meriadoku – powiedział w końcu szczerze,

rozkładając ręce .

Merry znowu się zaczerwienił, bo doszedł już do tego etapu, że żałował swego wybuchu

i było mu z tego powodu okropnie głupio. Zrobiło mu się też wstyd, bo nie oczekiwał po

Boromirze przeprosin, tylko raczej jakiejś przykrej sceny i właśnie sobie to odruchowe

założenie uświadomił.

– Obawiam się, że ta sytuacja odrobinę mnie.. przerasta – mówił dalej Boromir, a Merry

zdziwił się słysząc tak szczere wyznanie. Chyba pierwszy raz dumny Gondorczyk przyznawał

otwarcie, że sobie z czymś nie radzi. – To pierwsza bitwa od dwudziestu lat, w której nie

dowodzę, na którą nie mam żadnego wpływu i której kompletnie nie rozumiem - Boromir

uśmiechnął się przepraszająco.

- Ja też jej nie rozumiem - Merry uśmiechnął się w odpowiedzi. - I rozumiem, że ty nie

rozumiesz, jeśli tak mogę się wyrazić. I wcale się na ciebie nie gniewam. Chyba po prostu

wszystkim nam nerwy puszczają – Merry spuścił wzrok. - Ja też chciałem cię przeprosić, za

to, ze na ciebie nakrzyczałem – bąknął. - Ja naprawdę nie..

- Dobrze, już dobrze – przerwał mu Boromir. - Wystarczy tego przepraszania na dziś.

- To Saruman!!! - rozległ się nad nimi krzyk Pippina. - Chodźcie, szybko!!!

Hobbit i człowiek wymienili spojrzenia i zaczęli się wspinać, co tchu. Boromir złapał

Merry’ego za rękę i pomógł mu iść, podciągając go w górę na co większych kamieniach.

-Tam! Tam!- Wskazywał Pippin, podskakując w emocjach.

Zziajani Merry i Boromir stanęli przy nim. Ich oczom ukazał się kompletny chaos.

Entowie roili się w wewnętrznym kręgu Orthanku. Ze wszystkich baszt i jam wybiegali

orkowie i ludzie, uciekając niczym szczury z tonącego okrętu. Merry dostrzegł, że entowie

gromadzą ludzi w jednym miejscu, orków natomiast masakrują bez litości.

Page 171: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tam! Widzicie?!

Pomiędzy czarnymi filarami migała sylwetka w bieli. Merry dojrzał rozwiane białe

włosy. Jak na potężnego i dumnego czarodzieja Saruman poruszał się mało dostojnym

biegiem, gnając na łeb na szyję i podtrzymując długą szatę jedną ręką.

Entowie też go dostrzegli

- Saruman!!!- zakrzyknęły pełne nienawiści głosy i Pasterze Drzew rzucili się w pogoń,

poruszając się z niewiarygodną prędkością. Na pierwsze miejsce wysunął się Żwawiec.

Przez chwilę wyglądało na to, ze Saruman nie zdąży dopaść do Wieży.

- Łapcie go!!!- krzyknął Boromir gromko, zaciskając pięści. - Łapcie!

- Morderca drzew!!! – krzyczeli entowie.

Żwawiec już - już wyciągał ręce, jeszcze tylko kilka kroków, a schwyci i zmiażdży

zdrajcę. W ostatnim zrywie sił Saruman dopadł schodów do Wieży i wbiegł po nich. Wrota

otworzyły się przed nim, czarodziej dał susa w ciemność i Żwawiec uderzył już w zamknięte,

metalowe drzwi.

Hobbici i Boromir wydali wspólny jęk zawodu.

Entowie skłębili się u wrót usiłując rozedrzeć je na strzępy, zaczęli też ciskać wielkie

głazy celując w okna, ale z góry sypnął się na nich grad pocisków, w tym ogniste kule.

Początkowo nie zważając na ostrzał, nieugięcie szturmowali Orthank, ale atak załamał się,

kiedy z góry spłynęła na nich istna rzeka ognia. Jakiś ent stanął w płomieniach, krzycząc

rozdzierająco, Merry zatkał sobie usta, zdjęty grozą, Boromir i Pippin odwrócili głowy. Ent

spłonął żywcem, wśród przeraźliwych krzyków, inni, poparzeni, odstąpili i wycofali się, aż

pod krąg murów.

Saruman obronił swoją wieżę.

- Niech się coś w końcu wydarzy - ziewnął Pippin.

Merry wzruszył ramionami. Entowie pełniący rolę wartowników niewzruszenie trwali na

swoich miejscach. Saruman przyczaił się w swej wieży i przygasił ognie.

Przerażeni ludzie, zatrzymani przez entów podczas ucieczki zostali przesłuchani i

ostrzeżeni, by nie ważyli się tu wracać, a następnie puszczeni wolno. Boromir nie wtrącał się

do tej decyzji Drzewca i pozostał z hobbitami na murze, choć wielu ludzi zerkało z

niepokojem i zarazem z zaciekawieniem w jego stronę. Pewnie zakładali, że to on tu dowodzi.

Drzewiec, po przesłuchaniu i zwolnieniu jeńców, zamienił z hobbitami (Boromir się nie

odzywał) parę słów, przykazał im zostać na gruzowisku przy bramie, wysoko nad ziemią i

Page 172: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

czekać cierpliwie, a sam zebrał swoich Pasterzy i odmaszerował w nieznanym kierunku,

zostawiając jedynie wartowników.

Od tamtej chwili upłynęło sporo czasu, a stary ent się nie pokazał.

Cóż mieli więc zrobić? Czekali, popijając entową wodą z bukłaka, bo w międzyczasie

zrobili się okropnie głodni. Znaleźli sobie w miarę zaciszne miejsce na szczycie gruzowiska.

Merry, oparty o Pippina nawet zdrzemnął się nieco. Obudziły go dziwne hałasy rozchodzące

się po dolinie. Zupełnie jakby gdzieś tam, w górach, przetaczały się ogromne głazy, jakby

coś wleczono, łamano i rąbano.

Powoli zaczynało zmierzchać.

Merry wzdrygnął się i rozejrzał.

Niedługo będą musieli zdecydować co zrobić z noclegiem. Noc zapowiadała się na

zimną i nie uśmiechało się im spędzić jej na murach. Z drugiej strony jednak, Drzewiec

zabronił im schodzić na ziemię. Swoją drogą - ciekawe dlaczego.

Wiatr wył nad ruinami Isengardu. Po niebie płynęły szare i czarne chmury, a krwawy pas

zachodzącego słońca rysował się nad grzbietami Gór Mglistych.

W jednym oknie Orthanku płonęło czerwonawe, upiorne światło. Specjalnie znaleźli

sobie takie miejsce, żeby ich z tego okna nie było widać.

- Ale nuda - Pippin ziewnął ponownie. – Nuda. Nuda, Nuda. Można by z tej nudy

policzyć wszystkie kamienie na tym rumowisku.

- Pięćset osiemdziesiąt siedem - Boromir stłumił ziewnięcie.

- Naprawdę?- Pippin uniósł brew, uśmiechając się szeroko.

- Policz sobie, jak nie wierzysz.

- Może tak byśmy sobie w coś zagrali?- zaproponował Merry – Co powiecie na zagadki?

- O nie!!! - Boromir gwałtownie pokręcił głową. - Wszystko, tylko nie zagadki!!

Żadnych głupich łamigłówek w rodzaju : “Cegła waży tyle a tyle i do tego pół cegły. Ile

zatem waży cegła?” Litości! Rozum się od tego miesza! – Hobbici patrzyli na niego

zaskoczeni, nie spodziewając się tak żywiołowej reakcji.

- Nie lubisz zagadek?- zdziwił się Pippin.

- To strata czasu.

- Wcale, że nie!

- Właśnie, że tak.

- Zagadki są pasjonujące!

- Nie mówiłbyś tak, gdyby cię nimi nieustannie dręczyli! – Odparł Boromir. - Faramir

ma obsesję na punkcie zagadek i odkąd zaczął mówić, nie przestaje mi zadawać idiotycznych

Page 173: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

pytań. Ponad trzydzieści lat tortur! Ile można? “Wyobraź sobie dwie pary drzwi” – Boromir

zaczął deklamować wyciszonym, stonowanym głosem, który miał zapewne imitować sposób

mówienia jego brata – “za jednymi czeka śmierć, za drugimi życie. Przed drzwiami stoją dwaj

strażnicy. Jeden z nich to kłamca, a jeden jest prawdomówny. Ale ty nie wiesz który jest

który, a możesz zadać im tylko jedno pytanie” i tak dalej. Koszmar.

- I jaka jest odpowiedź? To znaczy to pytanie? - zaciekawił się Merry.

- A, dajże mi spokój! Spytaj mojego brata. Udzieli ci bardzo długiej i wyczerpującej

odpowiedzi. Ręczę za to.

- Jedno pytanie. Hmm. Jeden kłamie, a drugi mówi prawdę.. Ja myślę... - zaczął Pippin

ze zmarszczonym czołem.

- Nie myśl!- Przerwał mu Boromir surowo.

- To nie - prychnął Tuk. - Wcale ci nie powiem, jakie jest rozwiązanie.

- Dziękuję.

- Ale ja miałem na myśli co innego - odezwał się Merry. - Taką prostą zabawę..

- Nie! Mowy nie ma!

- Ale , Boromirze, posłuchaj chociaż...

- Nie chcę! Zagadki to strata czasu.

- Ale tu chodzi o to, żeby odgadnąć jakąś rzecz, która znajduje się w zasięgu wzroku. Ja

coś wymyślę na przykład, podam wam pierwszą literę, a wy zgadniecie, albo nie, mając do

dyspozycji po trzy pytania. A ja mogę odpowiadać tylko “tak” lub “nie”.

- To jest zabawa dla dzieci! - Pippin pokręcił głową.

- Przecież mówiłem, że jest prosta - Merry obronnie rozłożył ręce. – Łatwa, miła i

zabijająca czas. W sam raz na ciężkie chwile. Co wy na to?

- Ja tam mogę pozgadywać - Pippin wzruszył ramionami.

- Świetnie!- Odparł Merry, nie czekając na reakcję Boromira. – A więc co to takiego: w

zasięgu wzroku hm hm – popatrzył dookoła - na literę.. na literę...o, mam “z”?

- Zmęczony człowiek - odparował Boromir natychmiast.

Pippin odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się na całe gardło.

- Zgłodniały hobbit - dorzucił wesoło, lecz widząc minę Merry’ego odchrząknął i

poważniejszym już tonem spytał: - Zęby?

- Nie - warknął Merry kwaśno.

- Złoto?- drążył Tuk.

- Nie!

- Zwłoki?- zagadnął Boromir.

Page 174: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przypominam, że to miało być w zasięgu wzroku!

- Tam jest rozdeptany ork - Boromir niedbałym gestem wskazał na lewo.

Merry przełknął ślinę. Nie odważył się spojrzeć w tamtym kierunku, ale kątem oka

dostrzegł, że Pippin ciekawie wyciąga szyję.

-To nie są zwłoki - burknął Merry pod nosem.

- Ależ są - zapewnił go Boromir uprzejmie. - Jeśli przyjrzysz się uważnie, to zobaczysz,

że ta plama... –

- Chodzi mi o to, że “zwłoki” TO NIE JEST odpowiedź na moją zagadkę!!! - przerwał

mu Merry, bliski histerii.

- A -Boromir skinął głową.

- A może zapinka?- Pippin dotknął srebrno-zielonego liścia z Lorien.

- Nie!

- Zgryz?- zaryzykował Boromir.

- Jaki znowu “zgryz”?! Co za “zgryz”?!- Zdenerwował się Merry. - Najpierw zwłoki,

potem zgryz! Co z tobą, Boromirze?! Czy ty nie znasz innych słów na “z”?! Zgryz! Ale

wymyślił. No i z czego się śmiejesz, pytam się?! To wcale nie jest śmieszne!

- A co powiesz na “zwis skalny”?- rzucił Pippin łobuzersko.

- Sam jesteś zwis skalny!- Wywarczał Merry. – Mieliście zadawać pytania!

- A tam, pytania! – Boromir machnął ręką. - Szybciej zgadniemy, podając wyrazy na “z”.

Dużo ich tu nie ma, w zasięgu wzroku.

- Zzzepsuta brama? – Wygłupiał się dalej Tuk.

Merry go zignorował.

- Ja wiem - Boromir się wyprostował. – Zniszczenie.

- Nie!

- A dlaczego nie? – Boromir wymownie spojrzał po otaczających ich ruinach. – Pasuje

jak ulał. Jest wszędzie dookoła. Idealne słowo. Z jak zniszczenie.

-Ale TO NIE JEST zniszczenie!

- Zzzzłości się - Pippin poufnie trącił Boromira w bok, wskazując Merry’ego ruchem

głowy.

- Zzzzzauważyłem - Gondorczyk nachylił się ku niemu konspiracyjnie.

- Skończyliście?

- Zzzzjadłoby się coś - Tuk poklepał się po brzuchu.

- Zzzzgadzam się – Boromir z trudem utrzymywał powagę.

Page 175: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zzz wami to coś zzzzgadywać! - Merry nie miał innego wyjścia, jak tylko się poddać. -

Zzzwariowani wariaci!

- Zzzły hobbit! - Pippin pokazał na Merry’ego palcem.

- Zecywiście - podsumował Boromir i cała trójka wybuchnęła śmiechem.

Ich głosy zabrzmiały niespodziewanie głośno. Echa przechwyciły ten wspólny śmiech i

upiornie zwielokrotniły go w martwej ciszy, zapadłej nad Isengardem. Umilkli, przerażeni i

rozejrzeli się niespokojnie. Echa odzywały się jeszcze przez chwilę, ale na szczęście nie było

żadnej reakcji ze strony Sarumana. Jeśli ich usłyszał (a zapewne tak) nie dał tego poznać po

sobie. Czerwony blask niezmiennie bił z wysokiego okna, cisza była tak absolutna, że aż

nienaturalna. Merry skulił się, przeszyty dreszczem.

Boromir odchrząknął cicho.

- No tak -oznajmił. – Nie wiem, jak wy, ale ja mam szczerze dosyć tego miejsca.

Proponuję się przejść i zrobić mały rekonesans. Od jakiegoś czasu mam oko na tę basztę –

wskazał częściowo zrujnowaną wieżę, niedaleko bramy. – Dół i wejście przysypały gruzy, ale

możemy wejść na piętro przez tamten wyłom w ścianie. Wystarczy tylko zejść na dół i obejść

to rumowisko.

Hobbici spojrzeli po sobie niepewnie.

- No, nie wiem - Merry podrapał się po głowie.

Boromir uśmiechnął się zachęcająco i przechylił głowę.

- Może znajdziemy tam coś do jedzenia - dodał chytrze.

- Myślisz?- ożywił się Pippin.

- Ej, ej! - Merry złapał Tuka za ramię. - Drzewiec zabronił nam schodzić na ziemię!

- Przysięgam, że moja stopa nie dotknie ziemi - Boromir położył rękę na piersi. - Będę

skakał z kamienia na kamień – to rzekłszy, wstał i przeciągnął się.

- Doskonale wiesz, że nie o to mu chodziło!- Zdenerwował się Merry.

- Ale dokładnie tak powiedział - Boromir uraczył go w odpowiedzi jednym ze swych

kpiących uśmiechów. - I jak na żołnierza przystało, będę się trzymał jego rozkazu słowo w

słowo.

- Boromirze!- Syknął Merry, widząc, że człowiek rusza w dół.

Gondorczyk schodził dalej, nie zwracając na niego uwagi, zajęty patrzeniem pod nogi, by

nie strącać kamieni i nie robić hałasu. Merry spojrzał na Tuka, a ten bezradnie wzruszył

ramionami.

- My nie idziemy! - Hobbit spróbował szantażu.

- Trudno, pójdę sam.

Page 176: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie powinniśmy się rozdzielać! To niebezpieczne - zaprotestował Merry.

- A więc się ze mną nie rozdzielajcie! - Dobiegł go głos Boromira.

- A co, jeśli Drzewiec wróci i nas tu nie zastanie? – Drążył Merry dalej. - Zdenerwuje

się!

- Powiecie, że to moja wina i każecie mu mnie rozdeptać - rzucił beznamiętnie Boromir.

Merry jęknął i przewrócił oczami.

- Śmiało, moi drodzy! Zapraszam na dół - Boromir, prawie już na ziemi, zadarł głowę i

spojrzał na nich przekornie. – Jak mawiał legendarny Ryczywół, przodek Peregrina : “Trzeba

brać byka za rogi!”

- Pip?- westchnął cicho Merry, kręcąc głową.

- Tak?

- Stworzyliśmy potwora.

- Jak sobie wyobrażasz wspinanie się po tym czymś?- zainteresował się Merry, wpierając

dłonie w boki.

- Normalnie - Boromir wzruszył ramionami. - Wejdziemy od tej strony na mur, a z niego

na tę kupę gruzu i już jesteśmy w domu.

- To okropnie wysoko.

- E, tam.

- A jeśli tam się czają jacyś orkowie?

- To ich stamtąd wyczaimy - Boromir spojrzał w górę i zaczął obchodzić rumowisko w

poszukiwaniu wygodnego wejścia.

- Za pomocą sztyletu?- upewnił się Merry.

- Za pomocą mojej osobistej determinacji -odparł Boromir spokojnie. - Wiedz bowiem,

mój drogi Meriadoku, że osiągnąłem już ten etap zniecierpliwienia bezczynnością, iż jestem

gotów na wszystko. Wszedłbym do tej baszty, nawet gdybym wiedział, że ukrywa się tam

sam Saruman.

Merry przechylił głowę i przyjrzał mu się uważnie.

- Dlaczego się nie ożeniłeś, Boromirze?- palnął znienacka.

- C-co takiego?! - Boromir, aż się potknął z wrażenia.

- Dlaczego się nie ożeniłeś?- powtórzył Merry cierpliwie

Człowiek zatrzymał się, kompletnie osłupiały i wlepił wzrok w hobbita.

- Skąd pomysł, żeby pytać mnie o to właśnie teraz?! - spytał, mrugając oczami.

Page 177: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A, skojarzyło mi się.

- Z czym?! Z Sarumanem?! - oczy Boromira były okrągłe jak spodki.

Pippin zachichotał.

- Tak ogólnie, z całą sytuacją - Merry wzruszył ramionami.

- Z jaką sytuacją?! Możesz mi łaskawie wytłumaczyć co ma wspólnego wchodzenie na

wieżę z moim ożenkiem? I skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!

- Oj, no - westchnął Merry widząc, że sprawa wymaga wyjaśnienia. – Pomyślałem sobie

tak: “Okropnie tu szaro i smętnie, w oknach nie ma żadnej choćby zasłonki - od razu widać,

że przydałaby się tu kobieca ręka – ciekawe czy Isengardczycy mieli jakieś żony- Boromir nie

ma żony – ciekawe, dlaczego Boromir nie ma żony”. Tą drogą, mniej więcej. No, więc –

dlaczego nie masz żony?

- Właśnie, dlaczego? - zainteresował się Pippin.

Boromir wodził wzrokiem od jednego do drugiego, jakby miał nadzieję, że się zaraz

obudzi z bardzo dziwnego snu.

- Nie mam żony, bo... - zaczął niepewnie.

- Bo?- podchwycili hobbici jednocześnie.

- Bo.. niby kiedy mam jej szukać? Przecież całe życie spędzam na wojnie– Boromir

wciąż sprawiał wrażenie kompletnie ogłuszonego. – Zresztą, ja nie mam głowy do takich

spraw! A poza tym, mam jeszcze czas i... - nagle urwał, bo dotarło do niego, że tłumaczy się

ze rzeczy, o których wcale nie ma obowiązku mówić. Przymrużył oczy i otrząsnął się z

zaskoczenia. – Jeśli już koniecznie musicie wiedzieć - uśmiechnął się krzywo – Minas Tirith

to moja żona - podsumował.

- Łeee - Pippin machnął ręką. -Też mi żona.

- Cóż chcesz? Moim zdaniem znakomita - Boromir przechylił głowę. - Nie marudzi, nie

narzeka. – Hobbici zaczęli się śmiać. - Do niczego się nie wtrąca. I zawsze jest na miejscu -

dodał człowiek, też uśmiechnięty.

- Ale zimna jak kamień - Pippin szelmowsko błysnął okiem.

- I tu się mylisz mój drogi! - Boromir z powagą wzniósł palec ku górze, dla

zaakcentowania słów. - W czasie letnich upałów jest gorąca jak żadna inna i... i proponuję

wejść już na tę nieszczęsną wieżę, bo ta rozmowa zaczyna wymykać się spod kontroli.- to

mówiąc ostrożnie ruszył pod górę, a rozchichotani hobbici za nim.

Podejście okazało się bardzo trudne. Niby było to zaledwie pierwsze piętro, ale żeby

dotrzeć do wyłomu musieli wejść na ogromną górę kamieni i dopiero z niej, wąskim

przejściem po murze dostać się do baszty. Gruz osypywał się spod nóg. Trzeba było starannie

Page 178: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

planować każdy krok. Merry wspinał się jako ostatni, z duszą na ramieniu. Stanął na jakimś

paskudnie ostrym kamieniu i zaczęła go boleć stopa, zraniona wtedy w lesie, podczas

ratowania Boromira z orkowej niewoli. Skaleczenie było już dawno zagojone, a jednak

zaczęło się odzywać.

Zaczynał być zły.

Na Boromira i jego pomysły.

Na Pippina, który pomykał po gruzowisku jak wiewiórka, opętany myślą o jedzeniu,

rzekomo czekającym w wieży.

I na siebie, że nie umiał się postawić i nie został tam, gdzie Drzewiec kazał.

Pippin dopadł do wyłomu pierwszy, ale Boromir go przytrzymał i nie pozwolił wejść.

Przynajmniej człowiek miał tyle rozumu, żeby nie puszczać przodem zwariowanego Tuka..

Obaj zaczekali, aż Merry do nich dołączy. Boromir dobył sztyletu, gestem przykazał im

zostać i ostrożnie przecisnął się do środka. Przez chwilę nasłuchiwali odgłosu jego kroków.

- Możecie wejść, tu nikogo nie ma - dobiegło ich zaproszenie.

Pippin przedostał się pierwszy, Merry po chwili wahania podążył za nim.

Komnata była całkiem porządnie urządzona i wyglądała tak, jakby opuszczono ją

dopiero co. Musieli tu mieszkać ludzie, orkowie raczej nie używali takich rzeźbionych krzeseł

i nie zawieszaliby na ścianach kobierców.

-Aha! - Boromir podszedł do paleniska i triumfalnie wyciągnął niewielką siekierkę,

zawieszoną koło okapu. Machnął nią na próbę. - Mizerne to to – oznajmił. - Ale i tak się

przyda.

- Może i ja znajdę jakąś broń dla siebie - Merry zerknął z nadzieją na okap.

- Ja się chyba rozpłaczę... - dobiegł ich zduszony głos Pippina i obaj odwrócili się od

paleniska.

Tuk, załamując ze szczęścia ręce, stał przy wielkim stole i chłonął wzrokiem zawartość

półmiska, tkwiącego na środku blatu. Strażnicy mieszkający w wieży najwyraźniej zamierzali

siadać do obiadu, kiedy zaczął się atak. Jedzenie wyglądało na nietknięte, na stole stały cztery

puste talerze i kubki, jedno krzesło było odsunięte niemal pod ścianę, drugie leżało

przewrócone na ziemi, pozostałe dwa stały równo przy stole, wprost zapraszając do zajęcia

miejsca.

- Żeberka - jęknął Pippin w uniesieniu. - Oczom nie wierzę. Prawdziwe żeberka.

Upieczone jak trzeba...och.

- Nie ruszaj - ostrzegł go Boromir, podchodząc. - Dziwnie podejrzanie to wszystko

wygląda. Jakby ktoś specjalnie to dla nas zostawił. Zresztą nie wiadomo z czego...-

Page 179: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Daj spokój! - Przerwał mu Pippin. - Powąchaj tylko, no powąchaj – czosneczek, miód,

mmm...

- Nigdy nie słyszałeś o żołnierzach, którzy, uciekając, zatruwają jedzenie, by ich

wrogowie przypłacili życiem zwycięską ucztę?

- Chyba żartujesz! - Pippin chwycił półmisek.

- Nie żartuję. Nikt z nas nie będzie tego jadł! - I nim Tuk zdążył zaprotestować, Boromir

wyjął mu z ręki tacę z żeberkami i jednym ruchem wyrzucił przez okno. Przez kilka uderzeń

serca było cicho, a potem rozległ się odległy i bardzo ostateczny brzęk.

Pippin drgnął i można by odnieść wrażenie, ze Tuk nie wie, czy skakać za jedzeniem,

czy też rzucić się na Boromira.

- Tyyyy... - zaczął strasznym głosem.

Boromir, ignorując go, zaczął się krzątać po komnacie, zaglądając do skrzyń i

schowków.

- Tyyyy... - Pippin wycelował w niego trzęsącym się palcem.

- Lepiej mi podziękuj za to, że uratowałem ci życie.- Boromir oglądał koc wyciągnięty ze

skrzyni.

-Uratowałeś mi życie?! - Rozsierdził się Pippin na dobre. – Ty mnie właśnie zabiłeś!

Merry uznał za stosowne interweniować.

- Spokój, Pip -mruknął. - On ma rację. Nie denerwuj się, jeszcze coś znajdziemy.

- Ta! I ten szaleniec wszystko powywala przez okno!

- Mój drogi hobbicie - Boromir rzucił koc na pryczę w rogu komnaty – nie uczono cię, że

nie wolno jeść mięsa niewiadomego pochodzenia?

Tuk prychnął i wbił ręce w kieszenie.

- A poza tym - Boromir zbliżył się i przykucnął naprzeciw niego, tak by ich twarze

znalazły się na tej samej wysokości – chodzą słuchy, że tu, w Isengardzie, jada się ludzkie

mięso. Gandalf o tym wspominał.

Tuk zbladł. Merry też.

- No - podsumował Boromir, zadowolony z ich reakcji. - A teraz bądźcie tak mili i

pomóżcie mi w poszukiwaniach. Nie mamy nic, więc nasuwającym się wnioskiem jest, że

wszystko się przyda.

Pierwszym cennym znaleziskiem były dwa koce i futro, które Merry wyciągnął ze

schowka przy pryczy. Razem z kocem, który znalazł w skrzyni Boromir mieli już zatem

cztery okrycia na noc. To zawsze coś.

Page 180: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin znalazł na podłodze grzebień.

Boromir, buszujący w wielkiej, okutej skrzyni wyrzucał kolejno jakieś pasy, buty i

szmaty, warcząc pod nosem na strażników – śmieciarzy.

– To się do niczego nie nadaje – mruknął, oglądając wytartą, brudną sakwę i po chwili

namysłu wyrzucając ją w kąt.

Merry natomiast zainteresował się klapą w podłodze. Spróbował ją unieść, ale była

okropnie ciężka. Drgnęła jedynie, choć zaparł się z całych sił.

– Mógłbyś to podnieść? – Zapytał Boromira. – Ciekawe, co tam jest na dole.

Człowiek przerwał przeszukiwanie wnętrza skrzyni, podszedł i chwycił za metalowy

uchwyt. Zawiasy klapy zaskrzypiały, powiało kurzem. Wszyscy trzej pochylili się nad czarną

dziurą.

– Widzicie coś? – Pippin zmrużył oczy.

– Nic. Tylko jakieś kamienie – odparł Boromir. – Nie ma drabinki, więc nie zejdziemy –

to mówiąc opuścił klapę, nie czekając na odpowiedź hobbitów.

– Zastanawiam się, co jest na górze – Pippin uniósł wzrok.

Na drugie piętro wiodły drewniane schody. A raczej ich resztki. Konstrukcja nie

wytrzymała ataku entów i runęła wraz z częścią ściany. Zostały jedynie trzy stopnie,

wspierające się na potrzaskanych belkach i kawałek poręczy – co ciekawe, u góry, pod

sufitem. Nawet Boromir do nich nie dosięgał.

– Sprawdzaliście tamtą skrzynię? – Zapytał Boromir, zdejmując z półki niedopałki

świec.

– Nic w niej nie ma – mruknął Pippin.

– Boromirze! – Merry sięgnął za pryczę. – Mam tu coś dla ciebie – oznajmił z dumą,

otrzepując z pajęczyn i kurzu porządną, skórzaną kurtkę, która musiała się ześlizgnąć za łóżko

i właściciel w chwili paniki o niej zapomniał. Miała rękawy dowiązywane misternie

plecionymi rzemieniami, była spora, ciemnoszara i ładnie zdobiona na froncie. Merry

przyjrzał się uważniej wytłaczanemu na biało ornamentowi. Przypominał... stylizowaną dłoń.

Niestety

– Pokaż! – Zainteresował się Boromir.

Merry podał mu kurtkę.

– Powiedzmy, że to jest Białe Drzewo – zasugerował, widząc jak człowiek krzywi się na

widok godła. Dłoń skierowana była palcami ku górze, więc przy odrobinie wysiłku można

było na upartego dopatrzyć się w tym gałęzi i pnia.

Page 181: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Powiedzmy – mruknął Boromir. – Szkoda, że nie wziąłem sobie na pamiątkę czegoś

od Ugluka, miałbym wtedy na sobie przegląd mody Śródziemia – płaszcz i pas od Galadrieli,

łach od orków i kurtkę Sarumana. Zaiste, tylko mi Czerwonego Oka brak. Szkoda, że ojciec

mnie nie widzi.

– Przesadzasz, jak zwykle – Pippin wzruszył ramionami. – Zresztą, nikt ci nie każe tego

zakładać. Możesz nadal chodzić w swoim kaftanie, pociętym na kawałki.

Boromir łypnął na niego, ale nie odpowiedział, tylko raz jeszcze porządnie wytrzepał

kurtkę, obejrzał ją i odłożył na pryczę. Rozpiął klamrę od płaszcza i zabrał się za odpinanie

pasa.

W zasadzie nie miał wyjścia – jego ubranie było w opłakanym stanie. Kaftan, cały w

plamy, szpeciły liczne rozcięcia, prawa nogawka spodni wciąż była obwiązana bandażem z

koszuli. Rana w udzie już się zagoiła i nie potrzebowała opatrunku, ale Boromir miał do

wyboru albo świecić gołą nogą spod rozciętej nogawki, albo zakryć dziurę bandażem.

Mamrocząc pod nosem coś o wyglądzie syna stróża z pierwszego kręgu ściągnął kaftan i

zabrał się za rozwiązywanie troczków przeszywanicy.

Merry przyłączył się do Pippina, który nadaremnie szukał czegoś jadalnego w schowku

przy drzwiach. Tuk znalazł dwa gąsiorki po winie, ale ku jego wściekłości oba były puste.

– Oni musieli mieć spiżarnię! – Mruczał gniewnie. – Może na dole w tej...

Przerwały mu przekleństwa i złorzeczenia dolatujące z drugiej strony komnaty.

Odwrócili się i wybuchnęli śmiechem.

– To wcale nie jest zabawne! – warknął Boromir.

– Owszem, jest. Wyglądasz jakbyś się w praniu skurczył – chichotał Tuk.

Rękawy kurtki kończyły się mniej więcej w połowie przedramion Gondorczyka a poły

nie dopinały się na piersi o szerokość dobrych dwóch dłoni.

– Jakieś karły tu mieszkały, czy co?! – Boromir bezskutecznie próbował zebrać ubranie

na piersi, w końcu poddał się i ściągnął kurtkę, sięgając po swoją sfatygowaną przeszywanicę.

– Przynajmniej mam dylemat z głowy i nie będę musiał obnosić na sobie godła Sarumana –

mruknął. – Ech, życie. Jakby tego było mało, że mi się kaftan skurczył po praniu pana

Meriadoka.

– O, przepraszam! – obraził się Merry. – Wolałeś zapewne chodzić i śmierdzieć, tak?

– Za to teraz wszystko mnie ciśnie – oświadczył Boromir, wciągając kaftan przez głowę.

– I to niby moja wina? – prychnął Merry.

– Jakbyś go tak nie namoczył, to by się nie skurczył.

Page 182: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Jakbyś się tak nie nadymał, to byś się w niego mieścił – odciął się Merry, naprawdę

zły.

– Panowie, panowie – Pippin pokręcił głową.

– To on zaczął – burknął Merry.

Boromir zignorował go i poustawiał na stole świece, pozbierane po komnacie. Rozpruł

sztyletem brzeg siennika i wyciągnął niewielki wiecheć słomy. Szybko skrzesał ogień i nim

słoma spłonęła, zdążył zapalić trzy świeczki. Komnata rozjaśniła się ciepłym blaskiem.

Hobbici skwapliwie wysunęli dłonie, by ogrzać je nad płomykami.

– Wiecie co – mruknął Boromir od strony okna – to głupi pomysł. Widać nas jak na

dłoni. Jakbyśmy wywiesili zaproszenie. Zgaście je.

– Nieee – jęknął Pippin.

– Prosimy się o kłopoty – Boromir podszedł do stołu i zdmuchnął świece. – Powinienem

mieć więcej rozumu.

Hobbici westchnęli.

Robiło się coraz ciemniej i zimnej, nawet w murach wieży po plecach pomykał

przenikliwy ziąb. Gondorczyk ponownie podszedł do okna i wyjrzał.

– Nic – skwitował po chwili. – Pusto, dwóch entów na straży – ziewnął i przeciągnął się.

– Proponuję iść spać, robi się za ciemno na poszukiwania i szperanie po kątach. Ja wezmę

pierwszą wartę.

– A właśnie, że nie, bo ja! – Sprzeciwił się Merry – I tak nie zasnę, więc posiedzę na

straży.

– W takim razie pociągniemy losy – oznajmił Boromir. – Wedle zwyczaju Drużyny.

Pippin wyciągnął trzy wykałaczki, jedną złamał na pół i ukrył w dłoni, wśród

pozostałych. Boromir, ku swej wielkiej satysfakcji, wyciągnął ów ułamany kawałek, Pippin

był drugi w kolejności.

– Zawsze mnie wykołują – mruknął Merry pod nosem, biorąc koc.

– Weźcie sobie futro – oświadczył Boromir. – Mnie wystarczy to – okręcił się kocem i

usiadł na stole, krzyżując nogi.

– Masz jeszcze trochę wody entów? – spytał Pippin układając się na pryczy, koło

Merry’ego.

– Resztkę.

– Daj łyka. Jestem głodny, a ktoś tu obecny, nie będę wskazywał palcem, obiecywał

nam jedzenie.

– Jutro czegoś poszukamy – odparł Boromir spokojnie.

Page 183: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I obyśmy coś znaleźli, bo napój się kończy – zauważył Merry, potrząsając bukłakiem.

– Ledwo na śniadanie nam wystarczy. I co potem?

– Potem, mój drogi Meriadoku, przerzucimy się na ludzkie mięso – Pippin posępnie

zmierzył Boromira wzrokiem.

Człowiek spojrzał na niego i uśmiechnął się krzywo.

– Dobranoc, mości Peregrinie – oświadczył.

– Dobranoc, mości Boromirze.

– Dobranoc, Pip – ziewnął Merry.

– Dobranoc, Merry – odparł Tuk.

Przez chwilę układali się i wiercili, prycza była wąska i ledwo mieścili się na niej we

dwóch, leżąc na bokach. Zrobiło się zupełnie ciemno. Merry zamknął oczy, próbując

zignorować obcy, intensywny zapach koców i siennika i usiłując sobie przypomnieć, jak też

dokładnie wyglądał jego pokój i jak to było kłaść się we własnym łóżku i własnej, świeżo

wykrochmalonej pościeli.

– A cóż to? – Usłyszał nagle głos Boromira i otworzył oczy.

W komnacie było już kompletnie ciemno, więc tylko po odgłosach mógł stwierdzić, że

Boromir wstaje ze stołu.

– Burza? – spytał człowiek ze zdziwieniem.

Merry chciał spytać, co za burza, kiedy komnata w mgnieniu oka rozjaśniła się białym

błyskiem i znów pogrążyła w ciemności.

– Co jest? – mruknął Pippin zza pleców Merry’ego.

Komnatę ponownie przeszył błysk i w jego świetle hobbici dostrzegli Boromira

wyglądającego przez wyłom w ścianie.

– Coś dziwnego dzieje się na niebie, na południu – powiedział Boromir niespokojnie. –

Nie widzę stąd dobrze. Jakby burza, ale nie słychać grzmotów.

Merry usiadł na łóżku.

Tym razem nie białe a czerwonawe światło omiotło ściany.

– Zupełnie jak fajerwerki Gandalfa – zauważył Pippin, też siadając.

– Zaczekajcie na mnie, dobrze? Wyjrzę co się tam dzieje – oznajmił Boromir.

– Nie zostawiaj nas tu samych! – Merry odrzucił koc.

– Zaraz wrócę.

– Idziemy z tobą! – Pippin wygrzebał się spod futra i wstał. – Ja też chcę zobaczyć.

Page 184: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Poruszając się od błysku do błysku, tak by cokolwiek widzieć, ostrożnie wydostali się na

zewnątrz. Żeby dokładniej dojrzeć, co dzieje się na południu, musieli nieco odejść od baszty,

która zasłaniała im widok.

– O, rany – westchnął Pippin w podziwie.

Niebo rozświetlały przedziwne blaski, czerwono – błękitno – białe, piorun bił za

piorunem. Nad horyzontem ciągnęła się szkarłatna łuna. Wyglądało to na bardzo intensywną

burzę, ale było w tym coś nienaturalnego, coś mrożącego krew w żyłach.

– Zaczęło się – powiedział Boromir cicho.

– Co takiego? – Merry przysunął się do niego, dla osłony przed wiatrem i dla otuchy.

– Koniec świata.

Merry’ego przeszył dreszcz.

– Wracajmy do wieży – poprosił.

– Idźcie – odpowiedział Boromir. – Ja chcę jeszcze popatrzeć.

Merry zawahał się i spojrzał na Pippina. Tuk, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w

ognie na niebie. Wiatr wzmagał się z każą chwilą.

Nagle Boromir poruszył się niespokojnie.

– Co to za dźwięk? – spytał – Słyszycie?

Rzeczywiście, dolinę wypełnił narastający szum.

– To wiatr – odparł Merry bez przekonania.

– To nie jest wiatr – w głosie Pippina zabrzmiał niepokój.

– Nie podoba mi się to – Boromir rozejrzał się bacznie. Biały błysk rozświetlił dolinę. W

zasięgu wzroku nie było jeszcze nic niepokojącego, choć szum wciąż narastał.

Dołączyły do niego pojedyncze odgłosy, jakby coś się gdzieś waliło i pękało.

– Co to jest? – jęknął Pippin, łapiąc Boromira za rękaw.

Merry trwożnie obejrzał się za siebie. Za nimi wznosiła się ponura wieża Orthanku,

upiorne blaski co chwila wyławiały ją z czerni nocy.

– Wracajmy do baszty – zaczął Merry, ale przerwał mu krzyk Boromira.

– Woda!! – Gondorczyk wskazał ręką w prawo i w tej samej chwili w świetle

błyskawicy Merry dostrzegł, jak wali ku nim spieniona, czarna fala. Wszystko działo się tak

szybko, że nie zdążyli się nawet ruszyć, kiedy woda z ogłuszającym szumem, rozbryzgując

się spektakularnie, uderzyła w podstawę muru na którym stali. Impet był tak wielki, że

poczuli jak kamienie zadrżały pod ich stopami. Czarna toń zaczęła pochłaniać mur, pnąc się

w górę z przerażającą szybkością. Kamienie i głazy posypały się do wody.

– Do wieży!!! – Ryknął Boromir, popychając przed sobą hobbitów. – Szybko!!!

Page 185: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Cudem nie pospadali z murów, w panice rzucając się z powrotem do wyłomu. Dzięki

błyskawicom nie pogubili drogi. Merry pierwszy dał nura przez dziurę w ścianie, za nim

przedostał się Pippin, a na końcu Boromir.

– Ładne kwiatki! – Jęknął Pippin. – Jeszcze tego nam brakuje. Potopu!

Boromir wychylił się przez okno.

– Bardzo szybko przybiera – rzucił.

– Myślisz, że jesteśmy tu bezpieczni? – spytał Merry.

– Mam nadzieję – Boromir odszedł od okna i zaczął grzebać w sakwie. – Chyba zapalę

świecę – oznajmił. – Teraz to i tak wszystko jedno, a będzie nam raźniej. Możecie wydłubać

trochę słomy?

Krzesanie ognia zajęło więcej czasu niż poprzednio, bo poruszali się po omacku, ale w

końcu udało im się zapalić jedną świecę. Boromir postawił ją na stole.

– Strasznie dużo tej wody – zauważył Pippin, siadając na parapecie. – I zobaczcie jaka

para bije w niebo!

Merry i Boromir stanęli przy nim i wyjrzeli. Rzeczywiście, widok był niesamowity.

Czarne fale przelewały się przez wyłomy w murach, zatapiając nieubłaganie wewnętrzny

pierścień Orthanku. Słupy pary, oświetlane błyskawicami, z sykiem waliły w niebo.

– To naprawdę wygląda jak koniec świata – szepnął Merry. – Skąd tu tyle wody?

Patrzcie, zaraz się przeleje górą przez mury.

Boromir poderwał się nagle, odpychając od parapetu i rzucił w głąb komnaty. Hobbici

odwrócili się za nim, wystraszeni. Gondorczyk dopadł do klapy w podłodze i uniósł ją

jednym szarpnięciem.

– Valarowie! – wyrwał mu się okrzyk.

Hobbici dobiegli do niego i jednym głosem wrzasnęli ze zgrozy.

Kipiel przewalała się tuż pod podłogą, cały dół był już zatopiony. Jeszcze moment, a

woda zacznie wylewać się przez otwór.

Gorączkowo zaczęli rozglądać się po komnacie.

– Na górę! – Krzyknął Boromir. – Musimy dostać się na górę! Merry, trzymaj świeczkę!

Hobbit wziął od niego ogarek. Boromir wśród ogłuszającego rumoru przepchnął stół w

róg komnaty i wskoczył na niego.

– Chodźcie! Prędko!

Hobbici dopadli do stołu. Merry odstawił świeczkę na brzeg blatu i wyciągnął do

Boromira rękę. Gondorczyk podciągnął go w górę, Pippin wdrapał się sam. W tej właśnie

Page 186: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

chwili woda przelała się przez otwór w podłodze i popłynęła ku ścianom. Boromir podniósł

Pippina i podsadził, jak tylko mógł najwyżej.

– Sięgasz?

– Sięgam – stęknął Tuk, podciągając się na rękach. Kawałki drewna posypały się im na

głowy.

– Mam nadzieję, że ta poręcz wytrzyma – mruknął Merry.

– Oprzyj stopy na moich ramionach – poradził Tukowi Boromir.

– Dobra, jestem na górze – poinformował ich Pippin z ulgą, chwilę potem. – Ciemno tu

jak u orka w... Nic nie widzę.

– Chodź, Merry – Boromir schylił się i wyciągnął ręce.

Hobbit odrzucił płaszcz z ramion, żeby nie krępował mu ruchów. Boromir ujął go pod

boki i podsadził. Merry jedną ręką uchwycił się drewnianego stopnia, a drugą podał

Pippinowi. Boromir podparł go od dołu, Pippin zaś pociągnął ku sobie i w ten sposób Merry

znalazł się bezpiecznie na górze.

– Teraz ty! – Krzyknął Pippin, wyciągając do Gondorczyka rękę.

– Koce! I moja sakwa! – Przypomniał sobie Boromir i zeskoczył na podłogę,

rozchlapując wodę.

– Wracaj! – Zawył Pippin. – Oszalałeś?! Zostaw te koce!!!

– Boromirze! – krzyknął Merry, równie przerażony.

Człowiek dopadł do pryczy i zgarnął naręcze koców i futro, a z pobliskiej skrzyni swoją

sakwę. Woda sięgała mu już do kolan Rozbryzgując ją na boki, przebrnął przez komnatę i

ponownie wdrapał się na stół, uważając, by nie strącić świeczki.

– Pospiesz się!!! – Denerwował się Tuk.

– Łapcie! – Boromir cisnął im sakwę, a potem po kolei zaczął rzucać koce. Jednego nie

zdołali złapać – spadł i mlasnął w wodę.

– Chodź już! No, chodź!!! – Wrzasnął Pippin, widząc, że Boromir rozgląda się czy

czegoś jeszcze nie zabrać.

Świeczka nagle zasyczała, a jej płomyk zachwiał się niepokojąco. Gondorczyk czym

prędzej sięgnął w górę i chwycił za poręcz. Rozległ się suchy trzask i kawał drewna został mu

w ręku. Boromir zachwiał się i o niewiele brakowało, a zleciałby ze stołu. Zdołał jednak

odzyskać równowagę, cisnął urwaną poręcz do wody i spróbował podciągnąć się jeszcze raz.

– Nie sięgam – warknął.

– Krzesło! – Krzyknął Pippin przytomnie. – Stań na krześle!

Page 187: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir schylił się, w ostatniej chwili złapał odpływające krzesło i postawił je na stole.

Woda podchodziła już pod blat. Gondorczyk stanął na tym prowizorycznym podwyższeniu,

teraz dosięgał do krawędzi otworu, więc hobbici czym prędzej schwycili go za rękawy.

Człowiek przez chwilę przymierzał chwyt, a potem odepchnął się stopami od krzesła,

przewracając je jednocześnie. Zdołał podciągnąć się na tyle, że zahaczył łokciem o otwór i

wysunął głowę i barki ponad podłogę drugiego piętra, Pippin chwycił go za ramię, a Merry

pociągnął za drugą rękę...

– Jeszcze kawałek! – Sapnął Tuk.

– Nie mam się o co zaprzeć – odparł Boromir przez zaciśnięte zęby.

Drewno zrujnowanych schodów zatrzeszczało niebezpiecznie.

Świeczka na dole zasyczała i nagle znaleźli się w absolutnej ciemności, otoczeni zewsząd

szumem wody.

Boromir zaklął, a hobbici, przerażeni, wzmocnili chwyt na jego ramionach.

– Podciągnij się jakoś! – w głosie Pippina zabrzmiała rozpacz.

– Próbuję.

Rozległ się okropny trzask drewna i jednocześnie człowiek zdołał się dźwignąć nieco

wyżej. Hobbici złapali go za ręce i ciągnąc ze wszystkich sił, pomogli mu wgramolić się na

górę. Po omacku odpełzli od otworu i skulili się zdyszani, ciasno, jeden przy drugim.

– Nic wam nie jest? – Szepnął Boromir po chwili.

– Nie, a tobie? – Merry postanowił na razie przemilczeć, że wbił sobie drzazgę w dłoń.

– Wszystko w porządku – odparł Gondorczyk.

– Pip?

– Cały i zdrowy.

– Myślicie, że tutaj będziemy bezpieczni? – spytał Merry, szczękając lekko zębami.

– Jesteśmy ponad poziomem murów – mruknął Boromir. – Powódź nie powinna dotrzeć

tak wysoko.

Czas płynął i płynął, a oni siedzieli w milczeniu, w nieprzeniknionych ciemnościach,

słuchając wycia wiatru i nieustającego szumu, który na szczęście się nie przybliżał.

Wyglądało na to, że woda istotnie nie podchodzi już wyżej.

– To teraz kolej na smoka – odezwał się nagle Tuk.

– Jakiego smoka? – Westchnął Merry.

– Z moich obliczeń wynika, że teraz powinniśmy spotkać smoka – odpowiedział Pippin

spokojnie. – Zaliczyliśmy już: upiory Pierścienia, wilki, trolle – zaczął wymieniać

Page 188: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

skrupulatnie – orków, Uruk-hai, Balroga, to coś z mackami, huornów, wargów, śnieżycę i

lawiny, ogień i potop. Więc teraz został nam już tylko smok.

– Czemu nie – mruknął Boromir. – Wszystko mi jedno. Dawajcie smoka, a co tam.

– Co robisz? – Zapytał Merry, czując, że Boromir się rusza, a jego plecy wyginają się w

łuk.

– Usiłuję wylać wodę z butów – usłyszał w odpowiedzi. I rzeczywiście po chwili

rozległo się ciurkanie o podłogę.

– Mam nadzieję, że nie wylewasz jej na koce – odezwał się Pippin.

– A, właśnie. Gdzie są koce? – Zainteresował się Boromir.

– Ba! – odparł Pippin. Merry usłyszał klepanie dłoni o posadzkę, kiedy Tuk usiłował

wymacać, gdzie są ich uratowane dobra. Przyłączył się więc do poszukiwań.

– Mam jeden – oświadczył triumfalnie.

– A ja mam futro – odezwał się Pippin z ciemności.

– I tu też coś jest – Merry poklepał jakiś materiał.

– To ja – powiedział Boromir.

– Aha. Przepraszam.

– Proszę bardzo – rozległ się szelest i Merry wywnioskował, że Boromir wciąga buty z

powrotem. – To już jedenaście dni – oznajmił Gondorczyk. – Całe jedenaście dni.

– Jakich dni? – spytał Merry.

– Przez jedenaście dni z rzędu miałem sucho w butach. Mój rekord w trakcie tej

wyprawy – dobiegła go ponura odpowiedź. – Hura – dodał Boromir jeszcze bardziej ponurym

tonem.

– Może cię pocieszy fakt – odezwał się Pippin – że my nigdy nie mamy sucho w butach.

– Jak widzę humor nam dopisuje, mości Tuku – odparł Boromir kwaśnym tonem.

– Próbuję tylko rozładować sytuację – głos Pippina zabrzmiał tuż tuż i Merry

wyciągając rękę, natrafił na klamrę jego płaszcza. Pippin w odpowiedzi pomacał go po

ramieniu i głowie. – A, cześć, Merry. No więc, próbuję pokazać ci jasne strony, żebyś się nie

wściekł.

– Ja się nie wściekam!

– Tylko patrzeć, jak zaczniesz. Już dawno zauważyliśmy z Merrym, że się robisz

kąśliwy, jak przemoczysz buty. To taka reguła.

– Ja kąśliwy! Wypraszam sobie takie... –

– O, właśnie o to mi chodziło, już zaczynasz się złościć – zauważył Pippin uprzejmie.

– Bo mnie zdenerwowałeś swoimi głupimi docinkami!

Page 189: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Obieżyświatowi nigdy jakoś nie przeszkadzało chodzenie w mokrych butach – wtrącił

się Merry.

– Pozostawię to bez komentarza – mruknął Boromir.

– Co robimy? – Zapytał Tuk.

– A jak myślisz? Bawimy się w Czarnego Luda – odparł Boromir burkliwie.

– Widzisz, Merry? Kąśliwy, jak mówiłem.

– Masz szczęście, że nie widzę, gdzie się kryjesz, mości Pippinie!

– Dajcie już spokój – nie wytrzymał Merry. – O mało się nie potopiliśmy, a wam kłótnie

w głowie!

– To on zaczął – powiedzieli obaj panowie jednocześnie.

– Kto pierwszy wartuje? – zapytał Merry szybko, ucinając w zarodku szykującą się

dyskusję.

– Ja – odparł Boromir. – Przecież to już ustalone.

Merry westchnął.

Po omacku, trochę pomagając, a trochę przeszkadzając sobie nawzajem, rozłożyli koce i

futro, szykując sobie wspólne posłanie. W tych ciemnościach nawet nie próbowali zwiedzać

komnaty, w której się znaleźli. Woleli zaczekać do świtu. Tym niemniej dziwnie było nie

wiedzieć, co znajduje się dookoła. Merry czuł się okropnie nieswojo, aż ciarki chodziły mu po

krzyżu i bardzo się cieszył, że nie jest tu sam.

Boromir ułożył się na środku, a oni przy jego bokach, nakrywając się płaszczami elfów i

kocami. Futro rozpostarli na posadzce, bo od dołu ciągnął chłód i wilgoć.

– Nie zaśniesz, wartując tak na leżąco? – zapytał Merry, układając się na plecach i

bezmyślnie skubiąc drzazgę.

– Nie – odparł krótko Boromir.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wiatr wył i zawodził, słychać było syk pary,

unoszącej się z zatapianych szybów Sarumana, woda szumiała jednostajnie.

Merry próbował opanować strach wyobrażając sobie, co też może znajdować się w tej

komnacie. Pewnie jest podobnie urządzona, jak ta na dole. Stół, parę krzeseł, skrzynie.

Błyskawice, jak na złość, nie rozświetlały już nieba, więc nic nie było widać. Przypomniała

mu się wędrówka przez Morię. Tam też było podobnie – czuło się przestrzeń wokół i nie

wiadomo było, co skrywa się w ciemnościach.

Jak się okazało, nie on jeden miał takie skojarzenia.

– Jak myślicie – zagadnął nagle Tuk – Czy tu wszędzie dookoła pełno jest zasuszonych

szkieletów, jak w Morii?

Page 190: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Pip, ja cię kiedyś zamorduję, wiesz? – jęknął Merry.

– A co jeśli tam w kącie, ktoś siedzi i cały czas nam się przysłuchuje... –

– Pip, do licha, zamknij się! Boromirze, trzaśnij go, błagam, masz bliżej!

– No co? Ja tylko się zastanawiam na głos – odparł Tuk z pretensją – czy może jest tu

coś, czego należałoby się obawiać.

– Tak! I jestem to ja! Kąśliwy i zmęczony – odezwał się Boromir nieoczekiwanie –

Mnie powinieneś się obawiać, Peregrinie Tuku!

– Dziękuję – mruknął Merry.

Tuk zaśmiał się cicho.

– Lubię cię, Boromirze – oświadczył przyjaźnie. – Jesteś moim ulubionym człowiekiem,

wiesz?

Merry uśmiechnął się w ciemności.

Cisza.

– Czemu się nie odzywasz? – drążył Tuk nieustępliwie.

– Zaniemówiłem ze szczęścia – odparł Boromir zmęczonym głosem.

Rozległ się szelest i koc naciągnął się lekko.

– Mogę tak oprzeć głowę? – zapytał Tuk.

– Możesz – odpowiedział Boromir.

– Nie przeszkadza ci?

– Nie.

– Na pewno?

– Peregrinie Tuku, śpij już – jęknął Boromir.

– Przecież śpię! – wymamrotał Pippin. – I Merry też już pewnie śpi. Śpisz, Merry?

– Nie! I bardzo cię proszę, żebyś mi nie przeszkadzał, bo jestem zajęty.

– A co robisz? – zaciekawił się Tuk.

– Usiłuję nie wyobrażać sobie tych wszystkich szkieletów dookoła!!!

– Spokój! – odezwał się Boromir autorytatywnie. – Tutaj nie ma żadnych szkieletów,

zrozumiano? Ani jednego!

– Nieprawda! – sprzeciwił się Pippin radośnie. – A nasze trzy? Zapomnnmm....

...Bormm...mm... – dalsza część wypowiedzi została wytłumiona i Merry domyślił się, ze

Boromir zakneblował Tuka za pomocą dłoni. Albo czegoś innego.

– Dobranoc, Merry.

– Dobranoc, Boromirze.

– Mhmmmp!!

Page 191: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nie uduś go tylko – ziewnął Merry. – To byłby straszny cios dla całego Shire.

– Bez obaw – odparł Boromir spokojnie. – Robiłem tak mojemu bratu, jak był mały i

gęba mu się nie zamykała przed zaśnięciem. Mam wprawę.

Szli po talanach, a wiatr kołysał koronami drzew. Pierwszy maszerował Frodo, a za nim

Bilbo, który był młodszy o jakieś trzydzieści lat i z wyglądu bardzo przypominał ojca

Merry’ego. Szli coraz szybciej, bo elfowie (dziwni jacyś, bo ich wzrostu) zapraszali ich na

szarlotkę. Musieli się spieszyć, bo wszak każdy wie, że szarlotka jest najlepsza jeszcze ciepła.

Wtem Frodo potknął się, klapnął na siedzenie i nim ktokolwiek zdążył zareagować,

ześlizgnął się z talanu. Przez jedno uderzenie serca próbował się przytrzymać krawędzi, ale

jego palce straciły chwyt i hobbit runął w dół, krzycząc przeraźliwie. Merry też wrzasnął i

dopadł do krawędzi przepaści, ale nic nie było widać w ciemności– tylko ten potworny krzyk

wciąż dźwięczał w uszach, coraz głośniej i głośniej...

I wtedy właśnie Merry się obudził.

Ale zamiast odczuć ulgę, poderwał się w popłochu, a serce zaczęło mu się tłuc jak

oszalałe – wciąż słyszał ten potworny, jeżący włos na głowie krzyk, tuż nad głową.

I był to głos Boromira.

– Co się dzieje?! – krzyknął w panice, siadając i odrzucając koc. – Co jest?! – niewiele

widział w otaczających go ciemnościach, zorientował się tylko, że Boromir siedzi obok niego

na posłaniu.

– Boromirze!!! – rozległ się głos Pippina. – To sen! To tylko sen! Obudź się.

– Pip, co się dzieje?!! – wrzasnął Merry.

Teraz, kiedy wytężył wzrok widział zarys profilu Boromira i sylwetkę Tuka

przycupniętego tuż obok niego. Człowiek krzyczał przeraźliwie.

– Jakiś koszmar mu się przyśnił, nie mogę go dobudzić!!! – Pippin usiłował go

przekrzyczeć. – Boromirze!!! – Tuk z całej siły szarpnął człowieka za ramiona, bez skutku.

– Moje ręce! – zawołał Boromir rozdzierająco, unosząc dłonie w górę. Ewidentnie był w

szoku. Z bliska hobbit widział w mroku jego szeroko otwarte, przerażone oczy.

– Co się stało? Powiedz nam! – Merry gorączkowo chwycił go za lewą rękę, była zimna,

lodowata wręcz, ale nie wyczuwał nic – żadnego skaleczenia ani urazu.

– Mmmoje ręce!

– Merry! – krzyknął Pippin – Gdzie jest bukłak?!

Page 192: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry puścił dłoń Boromira, rozdygotanymi rękami wymacał bukłak, leżący u

wezgłowia i za plecami Gondorczyka podał go Pippinowi. Rozległ się dźwięk wyciąganego

korka.

– Obudź się! – Pippin chlusnął wodą entów prosto w twarz człowieka.

Krzyk urwał się raptownie. Boromir wzdrygnął się i potrząsnął głową.

– To tylko sen, słyszysz? Śnił ci się koszmar! – Pippin odrzucił bukłak i przysunął się do

roztrzęsionego człowieka, obejmując go ramieniem.

Boromir wziął, głęboki rwący się oddech.

– Pippin? To ty? – spytał zduszonym głosem.

Obaj hobbici odetchnęli głęboko.

– To ja. A ty miałeś zły sen i...

– Moje ręce?... – Boromir znów uniósł dłonie, jakby się dziwił, ze jeszcze je ma.

– Nic im nie jest – zapewnił go Pippin. – To tylko sen – powtórzył cierpliwie.

– Moje ręce.... paliły się.

– Nie. To tylko zły sen – Merry na powrót ujął jego dłoń i zaczął ją rozmasowywać. –

Wszystko jest w porządku, czujesz?

Boromir desperacko pokręcił głową, aż kropelki wody ściekające mu po włosach

rozprysły się na boki.

– Faramir! – jęknął – Valarowie.... Faramir...

– Ćśśśś – Pippin przesuwał dłonią po jego plecach w dół i w górę, powolnym,

uspokajającym gestem. – Było, minęło. Nie myśl już o tym.

– To się działo naprawdę! – upierał się Boromir – Faramir umierał, płonął....widziałem

ogień, stos i... –

– Śniło ci się! – przerwał mu Pippin. – Siedziałem obok ciebie, na straży i nagle zacząłeś

się rzucać przez sen i krzyczeć. Masz, wytrzyj się – Tuk podetknął mu koc pod nos. –

Oblałem cię wodą, żeby cię obudzić. Przepraszam.

Boromir jednak wciąż patrzył na swoje ręce, jakby usiłował przebić wzrokiem ciemność,

więc Tuk niecierpliwie sam otarł mu twarz. Człowiek drgnął i uniósł głowę.

– No już, nie kręć się, jeszcze z tej strony. Spójrz na mnie. O, tak – mruczał Pippin. – To

tylko paskudny, głupi sen – tłumaczył spokojnie. – Jesteśmy w wieży, pamiętasz? Zaraz zrobi

się jasno i odetchniemy z ulgą widząc dookoła naszą piękną, swojską powódź. Pewnie dlatego

śnił ci się ogień. Dla kontrastu.

Boromir westchnął, skulił się i ukrył twarz w dłoniach. Wciąż się trząsł. Pippin

cierpliwie rozcierał mu plecy.

Page 193: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– No już, w porządku – szeptał. – Zapomnisz o nim, kiedy nastanie dzień – to mówiąc

spojrzał na Merry’ego i pokręcił głową. Ten otarł czoło rękawem. Obaj byli mokrzy z

wrażenia.

Merry, wciąż jeszcze rozdygotany, roztarł energicznie ramiona. W komnacie było

wściekle zimno. Hobbit pojrzał w bok – wysokie okno rysowało się szarą plamą w czerni

ściany.

Świtało.

Można już było dostrzec twarze towarzyszy.

Boromir uspokajał się powoli, jego oddech wyrównał się, a dreszcze z czasem zaczęły

ustawać. Wciąż jednak siedział w tej samej pozycji, zgarbiony, ze zwieszoną głową.

Nikłe światło zaczęło wydobywać z ciemności rozmaite sprzęty, stół na wprost, taboret,

duże, ciemne coś pod ścianą – zapewne łoże.

Szkieletów, jak na razie, nigdzie nie było widać.

Merry podniósł koc i z pomocą Pippina zarzucił Boromirowi na plecy, a sam wstał i

podszedł do okna.

– No i co tam słychać w szerokim świecie? – zagadnął Pippin.

– Mgła, panie – Merry wzruszył ramionami. – Mgła jak mleko. Nic nie widać. Nawet

wieży Orthanku. Jakby cały świat zniknął. Brrr.

– Możesz zerknąć przez dziurę, czy pod nami jest woda? – zapytał Pippin.

Merry przemaszerował przez komnatę, wymijając przyjaciół i nachylił się nad otworem.

– Jest jeszcze za ciemno, żeby coś wypatrzyć – oświadczył. – Ale chyba już opadła. W

każdym tam, gdzie sięgam wzrokiem żadnej wody nie widzę – przeciągnął się i ziewnął. W

zasadzie to mógłby jeszcze położyć się na chwilkę, ale wątpił, czy zdoła zasnąć po tym

wszystkim. Obejrzał się przez ramię.

Biedny Boromir, wciąż kulił się, z twarzą w dłoniach. Pippin, który także narzucił sobie

koc na ramiona, tkwił wiernie przy nim. Na tle okna wyglądali jak dwa pagórki, duży i mały.

Merry przysiadł się do nich i z braku trzeciego koca, wsunął się pod ten, którym okrył

Boromira, opierając się o bok człowieka.

Gondorczyk drgnął, ale nie uniósł głowy.

– Przepraszam, że was pobudziłem – powiedział po chwili, niewyraźnie.

– Przecież to nie twoja wina, że przyśnił ci się koszmar – odparł Merry.

– A ja i tak nie spałem, bo była moja kolej wartowania – dorzucił Pippin.

Page 194: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Zapadła cisza. Merry dyskretnie próbował wydłubać drzazgę. Palec spuchł i bolał przy

każdej próbie zginania. Udało mu się wyciągnąć mały, odłamany kawałek, ale z resztą będzie

musiał zaczekać, aż zrobi się jaśniej.

– A ja się dziwiłem, że Faramir nie może spać po nocach – odezwał się nagle Boromir,

trąc czoło. – Jeśli on często miewa takie wizje to dziwię się, jakim cudem udaje mu się

pozostać przy zdrowych zmysłach.

– Twojemu bratu często śnią się koszmary? – zapytał Pippin.

– To nie są koszmary, choć w zasadzie powinny się tak nazywać – Boromir zwrócił się

ku niemu. – To wizje. Dar w spadku po naszych numenorejskich przodkach. Dar! – Prychnął

z pogardą. – Raczej przekleństwo. Nękają mojego ojca i mojego brata, ja łaskawym

zrządzeniem losu, byłem pozbawiony tej zdolności jasnowidzenia. I bardzo to sobie

chwaliłem. Ale i mnie, jak widać, dosięga to przekleństwo – uniósł głowę i skrzywił się. –

Zastanawiam się, dlaczego to się nazywa jasnowidzenie, skoro te wizje ukazują zawsze

śmierć, upadek i zniszczenie. Nawet jako dziecko mój brat budził się z krzykiem. Śnił o

zagładzie Numenoru, o upadku Minas Ithil. Nie zliczę tych wszystkich bezsennych nocy,

kiedy próbowałem go uspokoić. Był taki czas, po śmierci Mamy, że w ogóle bał się zasypiać.

Sześcioletnie dziecko! Gdzie tu sens? Podobno te wizje miały pomagać, ostrzegać, umacniać.

– A ten sen, o którym mówiłeś na naradzie? To też taka wizja? – zapytał Merry.

– Tak. I też ostrzegała przed nadciągającą zagładą. Jakbyśmy sami nie wiedzieli, że jest

źle! – Wybuchnął. – A teraz to! – dodał gorzko, spoglądając na swoje ręce, jakby wciąż

prześladowało go wspomnienie płomieni. – Ogień i śmierć. I moje dłonie, płonące, jakby za

szkłem. O co w tym wszystkim chodzi? Jak mam to rozumieć?

– To tylko wizja – wtrącił się Pippin. – Wcale nie musi się wydarzyć.

– Jedno jest pewne – Boromir pokręcił głową – Faramir jest w niebezpieczeństwie.

– To tylko wizja, sen, na pewno nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – Pippin się nie

poddawał.

– Muszę wracać do Minas Tirith – ciągnął Boromir, jakby wcale go nie słyszał. –

Muszę go ostrzec. O ile nie jest za późno. O ile mój brat już nie spłonął żywcem. Valarowie!

– Wykrzyknął przez zaciśnięte zęby. – Nie wytrzymam tego! Oszaleję!!! Dajcie mi wreszcie

wroga, z którym będę mógł walczyć – nie cienie, nie zjawy ani wizje!

– Spokojnie – Pippin położył mu rękę na ramieniu. – Jestem pewien, że twojemu bratu

nic nie jest. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

– Nie będzie dobrze! Zrozum to wreszcie! – wybuchnął Boromir. – Trwa wojna, której

nie wygramy! A ja się nawet nie dostanę się do Minas Tirith, bo między mną a miastem jest

Page 195: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

armia Sarumana! Nie przedrę się! Nie zdążę! Mój umierający brat będzie mnie wołał na

pomoc, jak w tej wizji, a ja będę mógł jedynie patrzeć zza morza ognia! Gdybym tylko miał

ten przeklęty Pierścień...! – urwał raptownie, z sykiem wciągając powietrze, ale stało się.

Słowa zostały wypowiedziane.

Merry zamarł, Pippin westchnął cichutko.

Boromir jęknął głucho, przygryzł wargę, a potem powolnym ruchem pochylił głowę i

podparł czoło dłonią. Opadające włosy zasłoniły mu twarz.

– Ty go nadal chcesz, prawda? – spytał Merry cicho.

– Tak – odparł Boromir krótko, martwym głosem.

– Mimo iż wiesz, co on z tobą zrobi? Co już zrobił?

Boromir nie odpowiedział.

Merry i Pippin wymienili spojrzenia. Tuk zastanawiał się przez chwilę, po czym nagle

wyciągnął rękę, wsunął ją pod koc na plecach Boromira i objął go mocno. Człowiek drgnął

zaskoczony i podniósł głowę, spoglądając na hobbita niepewnie. Wyraźnie nie spodziewał się

takiego gestu, nie po tym, co powiedział. Przez mgnienie oka zawahał się, jakby chciał się

odsunąć, ale nie zrobił tego. Merry zdecydował, że Pippin obrał jedyny słuszny kierunek

działania – słowa nic tu nie pomogą. Przemógł się zatem i przyłączył do tego milczącego

wsparcia, obejmując Boromira w pasie. Nawet, jeśli nie są mu w stanie pomóc, przynajmniej

pokażą mu, że nie jest sam.

Człowiek odetchnął głęboko, zamknął oczy i zwiesił głowę.

Siedzieli tak długo, aż w komnacie zrobiło się jasno.

Wreszcie Pippin ziewnął cicho i poruszył się, zmieniając nieco pozycję. Merry spojrzał

w górę, na twarz Boromira. Gondorczyk patrzył przed siebie pustym wzrokiem.

Merry wziął głęboki wdech i zebrał się na odwagę.

– Wybacz, ale muszę cię o coś spytać – powiedział. Kątem oka dostrzegł, że Pippin

marszczy brwi.

Boromir, wyrwany z zadumy, przeniósł na niego wzrok.

– Jeśli spotkamy się z Obieżyświatem – zaczął Merry – to czy powiesz mu co stało się

pod Amon Hen?

Pippin syknął gniewnie, ale Merry go zignorował. Trudno, musiał o to spytać. Po prostu

musiał. Nie dawało mu to spokoju. Myślał o tym od dawna i zastanawiał się, co zrobić jeśli

Boromir zdecyduje się przemilczeć tę sprawę. Donieść o tym Obieżyświatowi i tym samym

ostrzec przed niebezpieczeństwem? Bo niebezpieczeństwo, jak widać, jest. Czy też lojalnie

trzymać język za zębami?

Page 196: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Wątpię, żebyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli spotkać Aragorna – odparł Boromir. –

Albo kogokolwiek z Drużyny.

– Ale *gdybyśmy* się z nim spotkali – powtórzył Merry z naciskiem – powiesz mu?

Gondorczyk odwrócił wzrok i spojrzał w okno.

– Powinien się dowiedzieć – odparł po chwili bezbarwnym tonem.

Merry już otwierał usta, by zaznaczyć, że między “powinien” a “dowie się” jest istotna

różnica, ale zrezygnował. W zasadzie miał już swoją odpowiedź. I co za tym idzie, podjął

decyzję – jeśli Boromir nie powie Obieżyświatowi o Amon Hen, on, Merry, to zrobi. Trudno.

Aragorn jako przywódca Drużyny musi się dowiedzieć, co się stało. Może on będzie umiał

jakoś pomóc Boromirowi. Może on będzie wiedział co robić.

Co za szczęście, że Frodo jest daleko stąd.

– A niech mnie! To wygląda jak duży talerz zupy! – Pippin ryzykownie wychylił się

przez okno.

– Tobie wszystko kojarzy się z jedzeniem – mruknął Merry.

– Ale naprawdę! Sam zobacz, szybko, póki mgły się rozwiały.

Merry, zaciekawiony, podszedł do okna i wcisnął się obok Pippina.

Rzeczywiście – cały wewnętrzny pierścień Isengardu zmienił się w bulgoczący kocioł.

Obłoki pary kłębiły się nad nim, zasłaniając wieżę Orthanku. Na powierzchni tej “zupy”

unosiły się kawałki drewna, dryfowały skrzynki i beczułki – jeden wielki śmietnik.

– Co robimy? – szepnął Pippin do ucha Merry’ego, dyskretnie oglądając się na

Boromira.

Gondorczyk siedział na ich prowizorycznym posłaniu, a cała jego poza wyrażała

rezygnację – od opuszczonych ramion po zwieszoną głowę. Nie ruszył się ze swojego miejsca

od czasu ich rozmowy o śnie. Mimo iż świt umożliwił szperanie po komnacie, nie przejawił

zainteresowania ani mieczem zawieszonym na ścianie, ani pergaminami, jakie hobbici

znaleźli na stole. Siedział tak na posadzce, jak wyrzut sumienia, milczący i zgarbiony, niczym

ktoś, kto poniósł klęskę ostateczną. Wyglądało na to, że owe słowa, które mu się wyrwały o

Pierścieniu, były tą właśnie kroplą, która przelała czarę.

Merry westchnął ciężko. Boromir zamknął się w sobie, w świecie, do którego oni,

hobbici nie mieli dostępu. Merry’emu było go okropnie żal, a z drugiej strony był też trochę

zły. Już po raz drugi Boromir postanawiał się załamać w chwili, kiedy groziło im widmo

Page 197: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

śmierci głodowej. Zamiast wziąć się w garść i zabrać za coś konkretnego, on się znowu

poddawał.

– Jestem głodny! – oznajmił Merry na tyle głośno, by słyszano go w całej komnacie. –

Powinniśmy zejść na dół i znaleźć coś do jedzenia.

Oczywiście, nie było żadnej reakcji ze strony Boromira.

– Święte słowa – Tuk zeskoczył z parapetu, podszedł do człowieka i usiadł naprzeciw

niego, na futrze. – Hej, ogłaszam wymarsz! Musimy znaleźć coś do jedzenia. I to szybko,

ponieważ całe nasze śniadanie wylałem ci na twarz, obawiam się – spróbował zażartować.

Boromir nawet na niego nie spojrzał.

Merry westchnął po raz kolejny i pokręcił głową.

– No, Boromirze, co jest? – Tuk nachylił się, tak by zajrzeć przyjacielowi w oczy.

– Nic – Boromir odwrócił głowę i spojrzał w bok.

– Jeśli nic, to zbieramy się i ruszamy na podbój Orthanku.

Boromir powolnym ruchem przetarł twarz.

– Pomogę ci się ogolić, chcesz? – Pippin przyciągnął sakwę za pasek.

– Nie, nie chcę.

– Czy to znaczy, że niedługo znowu będziesz Beornem? Fajnie.

Cisza.

Hobbici wymienili bezradne spojrzenia.

– To co, zostajemy tu już na zawsze, tak? – Pippin przechylił głowę.

Nadal cisza.

Merry przysiadł się do Pippina i spojrzał na Boromira, który starannie unikał ich wzroku.

– Jeśli się teraz poddasz – Merry spróbował innej taktyki – to tak, jakby Nieprzyjaciel

już wygrał.

Boromir skrzywił się i przygryzł wargę.

– Bo wygrał – powiedział bardzo cicho.

– Nieprawda! – oburzył się Merry – Nie wygrał i nie wygra, póki... –

– Nie mogę przestać o nim myśleć – przerwał mu Boromir, zaciskając pięści. – Im

bardziej się staram, tym bardziej mi się narzuca. Nie wiem, co robić. Nie panuję już nawet

nad własnym umysłem i nad własnymi słowami!

Hobbici słuchali go uważnie, w napięciu.

– Jednego zawsze byłem w życiu pewien – ciągnął Boromir gorzko – że nigdy nie dam

się złamać. Zginę w obronie Gondoru, ale zginę jako wolny człowiek. I dam przykład innym.

Przykład męstwa i niezłomności. Jak się okazuje, tu też się myliłem. Jak mam prowadzić

Page 198: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gondor do walki, skoro nie potrafię pokonać własnych myśli? Niewolnik Tamtego – oto kim

się stałem. Całe życie szkoliłem się na obrońcę mojego ludu po to, by przegrać swoją własną,

najważniejszą bitwę. Ale ja nie umiem walczyć z niewidzialnym. Nie umiem walczyć....ze

sobą.

– To nie walcz – odezwał się Pippin.

Boromir spojrzał na niego, marszcząc brwi.

– Powiedz sobie: “Tak, chcę Pierścienia, nie będę się z tym ukrywał” – ciągnął Pippin. –

Nie walcz z tym. Wiesz co mawiał w takich sytuacjach mój wujo? “Kiedy tylko pojawia się

pokusa, trzeba się jej szybko poddać... –

– Pip, na litość... – jęknął Merry, zakrywając twarz dłonią.

– Nie przerywaj mi, tylko posłuchaj do końca! No więc “trzeba się jej poddać,

natychmiast, bez walki i wtedy ona, nie napotykając oporu, zniechęci się, ta pokusa, i pójdzie

sobie precz, a cnota pozostanie na placu boju, zwycięska. Bo bez walki pokusa przestaje być

pokusą i traci sens istnienia” Jeśli zatem zaakceptujesz to, że pragniesz Pierścienia to on

najprawdopodobniej da ci spokój, bo uzna, że nie ma sensu cię dręczyć, skoro jesteś po jego

stronie. I tym sprytnym sposobem zmylisz jego czujność i uwolnisz się. Rozumiesz?

Mina Boromira świadczyła o tym, że raczej nie rozumie.

– Pip? Chcesz mi wmówić, że to Bilbo naopowiadał ci o tej.... teorii? – zapytał Merry

ostrożnie.

– Bilbo? – zdziwił się Pippin. – Nie, to wujo Ferumbras.

– Ach, on – Mery pokiwał głową. – Wujo –jeśli – będziesz – pił – dostatecznie – szybko

to – wino – nie – zdąży – uderzyć – ci – do – głowy - Ferumbras?

– Wujo Ferumbras jest bardzo życiowym i doświadczonym hobbitem! – podkreślił

Pippin dobitnie.

– Tak, tak. Oczywiście – Merry potarł nos.

Przez chwilę było cicho. Wreszcie Boromir westchnął i pokręcił głową.

– Gdybym choć miał skąd czerpać siłę. Gdybym dostał jakiś jeden znak, cokolwiek, coś

co pomoże zebrać siły... a tu nic, znikąd nadziei. Tylko ogień i śmierć.

Merry spojrzał nań ze współczuciem. Co też można odpowiedzieć na takie słowa?

Otwartość Boromira wciąż jeszcze go zaskakiwała, nie za bardzo umiał odnaleźć się w

tym wszystkim i nie był pewien jak ma reagować na takie wyznania. Pocieszać, nie pocieszać,

milczeć i jedynie słuchać, spróbować rozładować atmosferę i obrócić to w żart? A jeśli żart

nie wypali i Boromir poczuje się urażony?

Page 199: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Problem tkwił w tym, że Gondorczyk przyzwyczaił wszystkich do tego, że nie mówi o

sobie, nie skarży się i nie prosi o pomoc. Nigdy. Obok Legolasa, był najbardziej skrytym

uczestnikiem Wyprawy. Owszem, często przyłączał się do gawęd przy ognisku, ale zawsze

opowiadał o Gondorze, o Minas Tirith, o wielkich bitwach. Nigdy nie mówił o sobie i

własnych odczuciach, nie poruszał żadnych osobistych tematów. I nagle, od czasu tej

rozmowy pod wykrotem otworzył się i zaczął dzielić z hobbitami swymi wątpliwościami i

obawami. Z jednej strony Merry czuł się zaszczycony tym zaufaniem, z drugiej jednak, waga

tych problemów zaczęła go przytłaczać, zwłaszcza, że Gondorczyk celował w skrajnie

pesymistycznych sądach, a do tego zwierzał się im, jakby chciał nadrobić wszystkie te

miesiące milczenia i samotności. W zasadzie Merry mógł się tego spodziewać, poznał

bowiem Boromira na tyle, by zorientować się, że z nim tak już po prostu jest – albo wszystko

albo nic. Albo brak zaufania albo zaufanie absolutne. Skoro więc Boromir raz im zawierzył,

nie widział powodu, dla którego nie miałby się do nich zwrócić ponownie.

Może był to też skutek rosnącej tęsknoty za bratem.

Cóż jednak on, mały hobbit, może poradzić starszemu od niego wojownikowi? Jak ma go

pocieszyć, skoro sam nie rozumie tego, co dzieje się dookoła.

Merry starał się ukryć to przed samym sobą, ale w głębi serca trochę, troszeczkę go

przerażało, że Boromir zaczyna tak otwarcie mówić im o Pierścieniu, bo tym samym hobbit

czuł się w pewnym sensie współodpowiedzialny i wplątany w coś, co go przerastało. Chyba

wolał ten poprzedni, milczący układ, w którym wszyscy trzej udawali, ze Pierścień nie

istnieje.

Sytuację uratował niezawodny Pippin.

– Pierścienie, ogień, wygrani, przegrani – wszystko jedno, a jeść trzeba, nadzieja jest czy

jej nie ma! – oznajmił nagle z mocą, aż Merry i Boromir drgnęli zaskoczeni. – Proponuję się

nie grzebać w sprawach za skomplikowanych jak na ludzkie i hobbickie umysły. Nie

rozgryziemy tego na głodniaka. Boromirze! Nie damy rady zejść na dół bez twojej pomocy,

więc jeśli się nie ruszysz, to w tej komnacie naprawdę zostaną trzy szkielety. Nie wiem, jak

Merry, ale ja nie chcę tu umierać. Proszę bardzo, twoja sakwa – Pippin wstał i wcisnął mu ją

do ręki. – Płaszcz! Fuj, jaki mokry na dole, masz, zapnij klamrę, albo czekaj ja to zrobię,

dobra, gotowe. Wstajemy! Raz! Dwa! Je – dze – nie! Je – dze – nie!

– Nie popychaj mnie! – warknął Boromir, podnosząc się niechętnie.

– To się ruszaj! Z życiem, panowie! Merry, wstawaj, zwijamy się. Weź koc! Tutaj trzeba

rządów twardej ręki, jak widzę! Rozłazicie się w szwach moi, drodzy. W przenośni i

dosłownie, a ja... –

Page 200: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Pip?

– Co?

– Przymknij się z łaski swojej.

Jakiś czas potem, po burzliwych naradach, ustalono kolejność i sposób schodzenia.

Boromir jako pierwszy zsunął się do dziury w podłodze i zawisł na rękach, czepiając

krawędzi otworu i pierwszego stopnia. Drewno zatrzeszczało, ale nie drgnęło. Człowiek

przesunął się nieco w bok, tak by dokładniej wycelować skok.

– Ciekawe – mruknął, spoglądając w dół.

– Co? – Merry i Pippin nachylili się nad nim.

– Ciekawe, czy ten stół wytrzyma mój ciężar – to mówiąc, człowiek zwolnił chwyt.

Rozległ się donośny huk. Stół szczęśliwie wytrzymał. Boromir zeskoczył na podłogę i

zniknął z pola widzenia, by po chwili wrócić z krzesłem.

– Ty pierwszy – zarządził Pippin, szturchając Merry’ego w bok.

Schodzenie poszło hobbitom nad podziw sprawnie, Gondorczyk asekurował ich i

odbierał po kolei. Merry, który jako pierwszy znalazł się na dole, poprawił płaszcz i rozejrzał

się dookoła. Na ścianach widać było wyraźną granicę do której sięgnęła woda – nieco

powyżej połowy wysokości ścian.

– Widzicie – wskazał ją gestem – gdybyśmy stali na stole sięgnęłaby nam do ramion, a

Boromirowi do pasa. Nie potopilibyśmy się.

– Nie, tylko wyziębilibyśmy się na śmierć – odparł Boromir, ostrożnie stawiając Pippina

na stole i schodząc z krzesła.

– O – o tym Merry nie pomyślał.

– Ale tu brudno! Ohyda – Pippin zeskoczył na podłogę i z obrzydzeniem otrząsnął

stopy. Na posadzce zalegała gruba warstwa szlamu. – Szkoda, że nie mamy szczudeł.

Mlaszcząc błockiem i ślizgając się, dotarli do wyłomu w ścianie i po kolei wydostali się

na zewnątrz. Na tyle, na ile mgła pozwalała dojrzeć, zorientowali się, że woda opada.

Wszędzie dookoła potworzyły się rozlewiska i grząskie kałuże. Było zimno, mokro i

paskudnie.

– Może poszperamy w tej wieży przy Bramie? – Pippin skinął na kordegardę.

– Wejście jest zawalone – przypomniał mu Merry. – A w oknach są te żelazne kraty,

więc i tak nie wejdziemy.

– Ale i tak możemy rzucić okiem – upierał się Pippin. – W każdym razie nie ma sensu tu

stać. Jak się nie ruszymy to niczego nie znajdziemy. Chodźcie za mną, ja poprowadzę.

Page 201: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Poszli więc. Najpierw kawałek górą po murach, potem ostrożnie w dół. Kamienie były

śliskie, a wszystkie jamy wypełniało błoto i śmierdzący szlam. Między nimi a Bramą

rozciągało się bagniste jeziorko, na oko dość głębokie. Zresztą i tak, nawet gdyby było

płytkie, żaden z nich nie zamierzał zanurzać się w te brudy. Nieopodal na powierzchni pękały

bąble, jakby woda się gotowała, pewnie gdzieś tam w głębi był jakiś zatopiony szyb. Tym

bardziej więc należało się wystrzegać przechodzenia tędy wpław.

Pippin skręcił w bok, by obejść rozlewisko. Początkowo udawało im się stąpać po

kamieniach, ale niebawem musieli wejść w kałuże, które miejscami sięgały hobbitom do

kolan, a Boromirowi do połowy łydek. Kiedy zaś wreszcie dobrnęli do załomu murów, ich

oczom ukazała się kolejna przeszkoda w postaci barykady z głazów i powyrywanych z

korzeniami drzew. Pnie były tak śliskie i ubłocone, że nie było mowy, by przedostać się po

nich górą.

– Fajnie prowadzisz, wiesz? – burknął Merry.

– A widziałeś jakąś inną drogę? – zezłościł się Pippin.

– Nie.

– To się nie odzywaj!

Pippin ruszył dalej wzdłuż murów, nadkładając drogi. Bez słowa poszli za nim, a woda i

szlam chlupały im pod nogami. Merry obejrzał się na Boromira, raz i drugi, ale Gondorczyk

milczał, sprawiając wrażenie nieobecnego duchem.

Gdy w końcu dotarli pod Bramę, po blisko godzinnym marszu, wszyscy trzej byli

zmęczeni, przemoczeni i w nienajlepszych humorach. Atmosfery nie poprawiło też pytanie

Pippina o bukłak i to, że nie potrafili ustalić, który z nich powinien pamiętać o zabraniu go z

wieży. I najprawdopodobniej podbój Orthanku zakończyłby się płomienną kłótnią, gdyby na

gościńcu nie zadudniły końskie kopyta.

Ktoś pędził prosto na nich, galopem. Odgłos kopyt narastał, choć we mgle nic jeszcze nie

było widać.

– Kryj się! – Boromir pchnął hobbitów ku murom. Rozchlapując błoto rzucili się w

stronę skalnego załomu. Marna to była kryjówka, ale w zasięgu wzroku nie było innej, a

czasu nie mieli. Przylgnęli plecami do kamiennego muru, Boromir dobył sztyletu, Merry

wstrzymał oddech.

Z mgły wyłonił się.... Saruman, dosiadający niezwykłego, srebrzystego konia. Olbrzymi

rumak zahamował przed Bramą, przysiadając lekko na zadzie i płynnym, łabędzim ruchem

zwieszając łeb. Grzywa przelała się nad nim jak fala. Osłupiały umysł Merry’ego biernie

odnotował fakt, że koń nie ma na sobie ogłowia, żadnych wodzy, nic. Białe włosy jeźdźca,

Page 202: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

rozwiane od pędu, opadły na ramiona, spod szarego płaszcza zajaśniała szata, bijąca w oczy

niczym śnieg w słońcu.

Czarodziej dostrzegł ich i zwrócił ku nim twarz.

Merry krzyknął głucho, niedowierzająco.

To nie był Saruman.

Jeździec zamaszystym gestem odrzucił płaszcz, zwinnie zeskoczył na ziemię i ruszył ku

nim sprężystym, żołnierskim krokiem.

– Gan....Gandalf? – jęknął Pippin słabo.

Sztylet wypadł z dłoni Boromira i z plaśnięciem zniknął w kałuży, w której stali.

Czarodziej zatrzymał się parę kroków przed nimi, nie chcąc wchodzić w wodę i zmierzył

ich surowym spojrzeniem.

– Co tak stoicie, jak trzy skamieniałe trolle! – zagrzmiał niecierpliwie. – Chodźcie tutaj!

Peregrinie Tuku, bęcwale jeden, obudź się! Boromirze, nie stój jak ten słup, ruszże się

człowieku! Szukam Drzewca, mam do niego sprawę. I to pilną!

– Gandalf! – zadudnił nad nimi głęboki głos i stary ent wynurzył się z mgły. – Gandalf!

Hum hum! Co za niespodzianka. A więc nie myliłem się nie dowierzając wieściom z Morii.

Wiatr szeptał mi o tobie. Witaj, przyjacielu!

– Potrzebuję twojej pomocy – Gandalf skinął ręką, prowadząc Drzewca na stronę. – Czy

mógłbyś....

I tu zaczął mówić cicho i bardzo szybko. Widać było, że jest ogromnie podekscytowany.

Podobnie jak stary ent.

– To mi się śni, prawda? – wyszeptał Pippin. – Śni mi się z całą pewnością, ale bardzo

proszę, żebyście mnie nie budzili, dobrze?

– To niemożliwe – odezwał się Boromir zduszonym głosem. – Przecież wszyscy

widzieliśmy, jak....

Wszyscy trzej jednocześnie ruszyli do przodu, jakby pchani jedną myślą. Wyszli z

kałuży, ale po kilku krokach zatrzymali się niepewnie. Gandalf sprawiał wrażenie całkowicie

pochłoniętego naradą. Wciąż jeszcze onieśmieleni, nie podchodzili bliżej, nie chcąc mu

przeszkadzać. Patrzyli tylko, niczym zahipnotyzowani

Olbrzymi koń, jakby uformowany z mgły, stał nieopodal rozdymając chrapy i wietrząc.

Narada trwała czas jakiś, wreszcie Gandalf skinął Drzewcowi głową i ruszył ku nim z

powrotem, a na twarzy malowało mu się wielkie zadowolenie.

– No! – oznajmił wesoło. – Załatwione! Wielki ciężar spadł mi z serca, chwała

Fangornowi. I wielcem rad widząc was w dobrym zdrowiu, moi drodzy.

Page 203: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dopiero teraz Merry’emu wrócił głos.

– Gandalfie! Ty żyjesz! To naprawdę ty! – wybuchnął radośnie. – Jak to możliwe? A ja

myślałem... –

– Co się stało? – wszedł mu w słowo Pippin. – Gdzie byłeś?! Widziałeś kogoś z naszej

Drużyny? Dlaczego jesteś biały?... –

I hobbici razem zaczęli zasypywać czarodzieja pytaniami, mówiąc jeden przez drugiego.

Boromir milczał.

Gandalf uśmiechnął się szeroko.

– Gdziekolwiek byłem, wróciłem – odparł, ruchem ręki przerywając tę powódź słów. – I

nie ma potrzeby mówić o tym więcej. Dość rzec, że jestem już z wami. I tak, widziałem

naszych towarzyszy... –

– Żyją?! – wykrzyknął Pippin, podskakując. – Są zdrowi? Cali?

– A Frodo? – wyrwało się Boromirowi.

Gandalf spoważniał, zmarszczył brwi i podniósł na niego surowy, baczny wzrok

On wie! – przemknęło Merry’emu przez myśl.

Boromir zmieszał się, nie wytrzymał napięcia i szybko opuścił wzrok. Gandalf jednakże

nie pozwolił mu na ten unik, wyciągnął rękę i ujmując go za podbródek podniósł mu głowę

tak, by ich spojrzenia znowu się spotkały.

– Frodo czyni to, co do niego należy – powiedział czarodziej dobitnie.

Boromir przełknął ślinę i nerwowo zamrugał oczami.

– A co z innymi? – nie wytrzymał Pippin. – Co z Samem? Co z Obieżyświatem?

Gandalf przez chwilę patrzył jeszcze Boromirowi w oczy, wreszcie puścił go i spojrzał w

dół, na Tuka.

– Są cali i zdrowi, mości Peregrinie. Los, jak dotąd, oszczędził naszą Drużynę. Ale nie

czas teraz na wyjaśnienia i opowieści. Rad bym pogawędzić z wami dłużej, ale muszę jechać.

Nadchodzi czas próby, przed nami groźna noc. Oby świt przyniósł odmianę. Jeśli tak się

stanie, wtedy znów się spotkamy – Gandalf odwrócił się i gwizdnął melodyjnie. Szary koń

parsknął i podkłusował ku nim. Czarodziej wyciągnął rękę i czule poklepał go po pysku. Koń

w odpowiedzi przyjaźnie skubnął go za rękaw. Gandalf poprawił płaszcz i spojrzał na

hobbitów. A potem przeniósł wzrok na Boromira. Na moment zapadła cisza. Czarodziej

uśmiechnął się ciepło.

– Cieszę się, że cię widzę, synu Denethora – powiedział po prostu.

Page 204: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

I nagle Merry poczuł, jak ogarnia go poczucie niewytłumaczalnej ulgi. Jakby z serca

spadł mu ogromny kamień. I co ciekawe, dopiero teraz, kiedy spadł – hobbit zrozumiał jak

bardzo był ciężki. Pippin chyba to odczuł, bo radośnie wyszczerzył zęby.

Czarodziej odwrócił się od nich i chwytając się końskiej grzywy lekko, niczym pełen

werwy młodzik, wskoczył na grzbiet swego rumaka. Merry chciał coś powiedzieć, wykrztusić

jakieś pożegnanie, cokolwiek, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.

– Uważajcie na siebie – powiedział Gandalf, patrząc na nich z góry.

Koń zarżał i zatańczył w miejscu, rwąc się do biegu.

– Zaczekaj! – Boromir, jakby ocknął się ze snu. – Masz jakieś wieści o Minas Tirith? O

moim ojcu albo bracie? Powiedz mi, błagam...

– Gondor póki co trwa, a pożoga wojenna jeszcze go nie ogarnęła.

– A mój brat?

– Bądź dobrej myśli, Boromirze. A teraz – wybaczcie. Spieszę się. Trzeba rozgromić

dziesięć tysięcy orków!

Koń z miejsca ruszył galopem, ale czarodziej zatrzymał go i obejrzał się na nich, coś

sobie ewidentnie przypomniawszy.

– Trzymajcie się z dala od wieży Orthanku! – przykazał, po czym raz jeszcze obrzucił

ich uważnym spojrzeniem od stóp do głów. – I ogarnijcie się nieco, na litość! – zagrzmiał. –

Wyglądacie jak strachy na wróble! – i już go nie było, tylko tętent kopyt przez chwilę

pobrzmiewał jeszcze we mgle.

Trudno powiedzieć, jak długo tak stali patrząc w stronę, w którą odjechał czarodziej.

Tętent dawno już ścichł w oddali, mgła zasłoniła widok, a oni trwali w bezruchu, jak

zaczarowani. Pierwszym, który się wreszcie odezwał był Boromir.

– “Strachy na wróble”? – wykrztusił Gondorczyk w zdumieniu. – “Strachy na wróble”?!

– powtórzył z lekką pretensją w głosie.

– No właśnie – Pippin też się ocknął. – Czy ja wyglądam jak strach na wróble? Merry? –

to mówiąc, spojrzał na przyjaciela pytająco.

Merry uśmiechnął się szeroko. Był w takim nastroju, że miał ochotę krzyczeć na całe

gardło ze szczęścia. Z trudem się opanował.

– Jakby ci tu powiedzieć.... – odparł, przyklepując dłonią czuprynę Pippina, sterczącą we

wszystkie strony. – A kiedy ostatni raz miałeś w ręku grzebień?

– Wczoraj wieczorem! – odpalił Tuk triumfalnie.

Page 205: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– A tak, rzeczywiście, zapomniałem, że podniosłeś go z podłogi. Spytam więc inaczej –

kiedy ostatni raz *skorzystałeś* z grzebienia, mój drogi Pippinie?

– Noo... – Tuk zawahał się, marszcząc w skupieniu czoło.

– Otóż, właśnie.

Boromir odszedł parę kroków i ciężko usiadł na pobliskim głazie.

– Wraca z krainy umarłych – mruczał, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. –

Przyjeżdża po to, żeby mi powiedzieć, że wyglądam jak strach na wróble i znika....

– Mój zacny Boromirze – rozbawiony Merry podszedł do niego i przechylił głowę –

wybacz, ale ja odniosłem wrażenie, że Gandalf przyjechał naradzić się z Drzewcem, a nie po

to, by ocenić twój – czy też raczej nasz – wygląd.

– I oznajmia na do widzenia, że trzeba rozgromić dziesięć tysięcy orków –Boromir, nie

zważając na hobbita dalej mówił do siebie, żywo gestykulując. – Tak po prostu. Rozgromić.

Dziesięć tysięcy. Jakby mówił “trzeba posprzątać po śniadaniu”. A potem odjeżdża.

Rozgromić dziesięć tysięcy. Orków.

– Nie wierzysz mu? – Merry przymrużył oczy.

– Ależ nie, nie – Boromir szybko uniósł dłonie do góry w obronnym geście. – Wierzę.

Czy ja coś mówię? Ja przecież nic nie mówię. Ja już nigdy nic nie powiem, ani słowa. Nigdy.

Niczemu nie będę się dziwił, obiecuję. Ja tylko.... ja tylko bardzo bym chciał żeby mi ktoś

wytłumaczył, co tu się dzieje. Nie proszę o wiele, prawda? Niech mi ktoś tylko wyjaśni, o co

w tym wszystkim chodzi – Boromir zrobił żałosną minę i bezradnie rozłożył ręce.

– Ja ci to wytłumaczę – oświadczył Merry. – Chciałeś znaku, prawda? To go dostałeś.

Mówiłeś, że znikąd nadziei, a ona się zjawiła. Gondor trwa, nasi towarzysze żyją, a Gandalf

rozgromi armię Sarumana. Masz swój znak. Specjalnie dla ciebie.

– Mam go, aha! – rozległ się głos Pippina i Merry z Boromirem odwrócili głowy. Tuk

wymachiwał grzebieniem, znalezionym poprzedniego dnia w komnacie. – Wpakowałem go

do sakwy i zapomniałem. Ma powyłamywane zęby, ale i tak się nada – to rzekłszy, upchnął

go z powrotem. – Jak myślicie, dlaczego Gandalf jest teraz biały? I jak wydostał się z Morii? I

skąd wziął tego konia?

– Na to ostatnie chyba znam odpowiedź – odparł Boromir. – Ten koń to Cienistogrzywy.

Tak mi się wydaje. Jeden z mearasów, należy... –

– Co to są mearasy? – przerwał mu Tuk.

– To taki koński ród – tłumaczył Boromir cierpliwie – najszlachetniejszy ze wszystkich,

tylko królowie Rohanu mogą ich dosiadać. Gandalf opowiadał na naradzie u Elronda, że

Theoden pozwolił mu wybrać sobie konia i był ogromnie niezadowolony, gdy czarodziej

Page 206: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wskazał Cienistogrzywego. Tak, to musi być ten sam koń. Kiedyś go widziałem, parę lat

temu. Theodred pokazał mi go z oddali, jak pomykał po stepie. Piękne zwierzę, prawdziwie

królewski wierzchowiec. Hmm. Skoro Gandalf znów na nim jeździ to znaczy, ze był w

Rohanie, a może nawet w samym Edoras. W takim razie skąd wie, co się dzieje z resztą

Drużyny.... – Boromir pokręcił głową i podniósł wzrok na hobbitów – Czy też macie

wrażenie, że życie toczy się gdzieś obok was, tak jakbyśmy przestali być częścią historii, a

jedynie stali się przypisem?

– Ja mam wrażenie, że jestem głodny – odpowiedział Pippin z mocą. – To wiem na

pewno. Muszę coś zjeść. Natychmiast.

– A ja muszę się napić – mruknął Boromir. – Czegoś mocnego. Czegoś *bardzo*

mocnego i to w dużej ilości.

– No to chodźmy! – Merry strzepnął płaszcz i obejrzał się na kordegardę. – Samo się nie

znajdzie, moi drodzy. Boromirze?

Obaj hobbici pytająco spojrzeli na Gondorczyka, który zamiast wstać, wpatrywał się w

kałużę pod murem z kwaśną miną.

- Któryś z was ma może ochotę spełnić dobry uczynek?- zapytał z nadzieją w głosie.

Merry wymienił z Pippinem szybkie spojrzenie.

- Nie - odparli zgodnie, na wszelki wypadek. - A co?- dodał Tuk.

- Trzeba by wyłowić mój sztylet....

- Ha!- powiedział Pippin.

- Temu, kto go wyłowi, osobiście zrobię jajecznicę - kusił Boromir.

- Mój drogi, jajecznicę to ty nam już nam od dawna jesteś winien - odparł Tuk.

- Nieprawda!

- Prawda. I nie będziemy się z tego powodu taplać w kałuży. No już, podwijaj rękawy i

do roboty, czas ucieka.

- Zapamiętam to sobie - Boromir rzucił mu ponure spojrzenie, wstając. - Poczekam, aż ty

mnie o coś poprosisz!

- I co wtedy zrobisz?- zainteresował się Tuk.

- Jajecznicę! - palnął Merry radośnie.

Boromir rzucił mu ołowiane spojrzenie i odprowadzany śmiechem hobbitów ruszył ku

kałuży.

Szczęście im dopisało – powódź zmyła część kamieni, które blokowały wejście do wieży

nad bramą, zdołali się więc przecisnąć do środka. Komnata musiała być kiedyś mroczna i

Page 207: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przygnębiająca, teraz jednak światło wpadało do środka, przez wyłom w murze, który

otwierał widok na wewnętrzny pierścień Orthanku. Na podłodze zalegała gruba warstwa

szlamu, tu i ówdzie walały się rozmaite sprzęty, połamane krzesła, jakieś żelastwo. Na wprost

wejścia widniało ogromne palenisko, na ścianach musiała wisieć broń, ale zapewne zabrali ją

żołdacy Sarumana. A może zmyła ją woda. Pozostały puste haki i gwoździe. Nad paleniskiem

wisiała jedynie okrągła tarcza, ze znakiem Białej Dłoni. Boromir zdjął ją ze ściany i przyjrzał

się krytycznie.

– O, tu są jakieś schody – zauważył Pippin i poczłapał na górę. Nikt nie zwrócił na niego

uwagi. Merry mocował się z zamkiem, broniącym dostępu do sporej, szafki z ciemnego

drewna, Boromir zaś zajął się tarczą.

Wtem ciszę rozdarł przeraźliwy wrzask. Głos należał do Pippina i dobiegał gdzieś z

górnego piętra. Boromir z hukiem upuścił tarczę, dobył sztyletu i rzucił się ku schodom, na

łeb na szyję.

– Pippin?! – Merry miał bliżej, ale Boromir był szybszy i pierwszy dopadł schodów.

Skacząc po trzy stopnie naraz człowiek pomknął na górę, a przerażony hobbit za nim, oczami

wyobraźni widząc Pippina zmasakrowanego przez jakiegoś zabłąkanego orka. Dopiero w

progu komnaty na piętrze wyhamował i zatrzymał się gwałtownie. Nogi ugięły się pod nim i

musiał wesprzeć się na framudze, osłabły z ulgi.

Pippin, cały, zdrowy i bardzo z siebie zadowolony stał w drzwiach, prowadzących do

jakiejś niewielkiej sali, a rozgniewany Boromir wymachiwał nad nim rękami.

– Idioto! – krzyczał człowiek, wciąż jeszcze ściskając w dłoni sztylet. – Durny Tuku!

Myślałem, że coś ci się stało!!!

– Bo stało się! – oznajmił radośnie Pippin, kompletnie nie przejmując się groźnymi

minami Boromira. – Znalazłem skarb.

– Jaki skarb? – Merry zbliżył się, kładąc dłoń na sercu, które tłukło mu się boleśnie.

Boromir wymamrotał coś pod nosem, otarł czoło i wetknął sztylet za pas.

Pippin odstąpił parę kroków wstecz i szerokim gestem wskazał dookoła. Merry stanął w

drzwiach, wybałuszył oczy i zamarł w pełnym niedowierzania podziwie.

– Boczek, szyneczka, solona wieprzowina, o ile mnie wzrok i węch nie mylą – Pippin

demonstrował im towary, krzątając się po spiżarni. – Chlebek, proszę bardzo. Troszkę

czerstwy, ale to nic. O, jeszcze jeden chlebek, nie – dwa. Jej, miód! Prawdziwy miód! O, a tu

co jest? Smalec! O, i masło jest!

– Ja chyba śnię... – Merry oparł się o framugę, jakby miał za chwilę zemdleć.

Boromir postąpił krok do przodu.

Page 208: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nienienienie! – Pippin rzucił się i zagrodził mu drogę. – Niczego nie będziesz

wyrzucał przez okno, słyszysz! Ani mi się waż!

– Pippinie... – Boromir zmarszczył brwi.

– Masz obiecać, że niczego nie wyrzucisz? Może sobie być zatrute, mam to gdzieś.

Przynajmniej będę umierał szczęśliwy. Nie próbuj mnie powstrzymać!

– Nie zamierzam cię powstrzymywać – Boromir spróbował go wyminąć, ale ugrzązł

znów po jednym kroku – Pippin wparł się dłońmi we framugę i nie przepuścił go.

– Przysięgnij, że niczego nie wyrzucisz!

– Peregrinie Tuku, czy ty do reszty zgłupiałeś?

– Przysięgnij!

– Niczego nie wyrzucę, też jestem głodny, wyobraź sobie!

Pippin przyjrzał mu się podejrzliwie, po czym wolno odstąpił od drzwi.

– Pamiętaj, że jeśli choć jedna rzecz stąd wyleci, ty wylecisz za nią – zagroził.

– Ty mi chyba nigdy nie zapomnisz tych żeberek – zauważył Boromir z lekkim

uśmiechem.

– Nie – odparł Pippin z godnością.

Boromir przykucnął naprzeciw niego.

– I, jak rozumiem, będziesz mi do końca życia wypominał, że je wyrzuciłem?

– Tak.

Boromir zamyślił się na chwilę.

– Wybaczyłeś mi to, że próbowałem zabrać Pierścień, prawda? – spytał ostrożnie.

– Tak.

Boromir z wolna pokiwał głową, patrząc w dal i wydymając wargi w zadumie, a potem

przeniósł szacujący wzrok z powrotem na Pippina.

– Ale żeberek mi nie wybaczysz? – upewnił się raz jeszcze, z poważną miną.

– Nie.

– Trudno. Rozumiem – westchnął Boromir. – Cóż, będę musiał z tym żyć, obawiam się.

– Ha! Piwo! Cztery beczułki! – wykrzyknął triumfalnie Merry, który nie tracił czasu,

tylko z miejsca zabrał się za przeszukiwanie spiżarni. Pippin i Boromir ożywili się

natychmiast, zapominając o żeberkach – A tu są talerze. – Merry otworzył drzwiczki do dużej

szafki. – I kubki. Co dusza zapragnie. Zjemy wreszcie przyzwoicie, w hobbickich warunkach.

O, a może któryś z panów preferuje wino – to mówiąc wystawił na blat przykurzony gąsiorek.

– Gdyby udało się nam rozpalić ogień w tym piecu na dole to moglibyśmy zrobić grzanki z

boczkiem.

Page 209: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– No! – Pippin zatarł ręce. – Grzanki z boczkiem. Rozpływam się na samą myśl! To do

roboty, mój drogi – oznajmił i zachęcająco poklepał Boromira po plecach.

– Słucham? – Gondorczyk oderwał się od studiowania gąsiorka i z niedowierzaniem

spojrzał w dół, na hobbita.

– Bierz się do roboty, mości Boromirze – powtórzył Pippin. – No co tak patrzysz?

Drużyna, zobowiązanie, posługa. Pamiętasz chyba.

– Zaraz, zaraz! – Boromir z brzękiem odstawił gąsiorek na stół. – Chwileczkę! O ile

mnie pamięć nie myli, zobowiązałem się *dobrowolnie* – z przekąsem podkreślił to słowo –

do zmywania. Nie przypominam sobie, żeby mnie wyznaczano na ochotnika do przyrządzania

posiłków.

– No, a jak ty to sobie wyobrażasz? – Pippin rozłożył ręce. – Żeby mieć co zmywać

trzeba coś ugotować, nieprawdaż? Talerze same się nie pobrudzą. No już już, jestem głodny.

– O, nie – Boromir roześmiał się krótko i pogroził mu palcem. – Nie wrobisz mnie,

spryciarzu. Nie ma tak dobrze.

– Przecież chciałeś coś zrobić dla Drużyny – Merry spojrzał na niego, robiąc błagalne

oczy. – Tak właśnie powiedziałeś. Że chcesz zrobić coś konkretnego. No to Drużyna cię

prosi, żebyś zrobił śniadanie. Czy to tak wiele?

– No, nie – odparł Boromir odruchowo, po czym orientując się, ze właśnie ukręcił sobie

stryczek na szyję, dodał pospiesznie – ale nie tak się umawialiśmy...

– Obiecałeś, że nam zrobisz jajecznicę – przypomniał mu Pippin – A skoro nie ma jajek

to niech to będą grzanki.

– Nie obiecywałem ci żadnej jajecznicy!

– Co więcej, obiecałeś, że mi ją podasz do łóżka, Merry świadkiem, prawda Merry?

– Prawda.

– Niczego ci nie obiecywałem! To ty sam powiedziałeś, że...

– Widzisz, Merry, mówiłem ci, że się będzie próbował wykręcić i zrejteruje przy

pierwszej okazji.

Merry ze smutkiem pokiwał głową.

– Valarowie, dajcie mi cierpliwość! – Boromir przewrócił oczami i odwrócił się do nich

plecami.

Hobbici obserwowali go uważnie.

Boromir łypnął na nich przez ramię. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

– Ja nie umiem robić grzanek – oświadczył desperacko, próbując ostatniej deski ratunku,

choć w zasadzie już poległ.

Page 210: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Hobbici, jak na komendę wyszczerzyli się radośnie.

– Nauczymy cię.

– A nie boicie się, że na przykład zepsuję je, przypalę albo coś – zapytał z nadzieją w

głosie – I całe to wspaniałe i apetyczne pieczywo się zmarnuje? Nie lepiej... –

– Ależ, Boromirze! – przerwał mu Pippin szybko – Zepsujesz? Ty? Jesteś taki mądry i

zręczny i miałbyś sobie nie poradzić ze zwykłymi grzankami? Doprawdy, jak można się tak

nisko cenić – dorzucił, bezczelnie pakując sobie do ust kawał boczku.

– Ej, ej! – Boromir pogroził mu palcem. – Co to za podżeranie!

– Sfraudzam hylko, szy aby nie satrute – odparł Pippin niewyraźnie, z pełnymi ustami,

mrugając porozumiewawczo.

– Na Białe Drzewo– jęknął Boromir, wznosząc oczy ku niebu. – Za co mnie to spotyka?

Za co?

– Już ty wiesz za co – odparował Merry odruchowo i bezmyślnie.

– Ano, tak... wiem – Boromir przygasł i odwrócił wzrok.

Zapadła niezręczna cisza. Człowiek schylił się i bez słowa zaczął wyciągać naczynia z

szafki. Merry odczuł nieprzemożną ochotę, by odgryźć sobie język.

– Daj spokój – rzucił pospiesznie. – Zostaw te talerze. My tylko żartowaliśmy, nie

musisz nic robić, naprawdę.

– W porządku – Boromir uśmiechnął się słabo. – To żaden kłopot. Zrobię te głupie

grzanki.

– Nie musisz... –

– Zrobię.

– Razem zrobimy! – Pippin uciął tę dyskusję, zerkając groźnie na Merry’ego. – Ale nim

grzaneczki się zrobią, co potrwa, proponuję coś przekąsić na przystawkę. Merry, ściągnij

tamtą szynkę. Boromirze, możesz otworzyć piwo? I daj mi Czerwony Nożyk. Spróbuję

pokroić ten chleb.

Komnata przylegająca do spiżarni nie ucierpiała podczas powodzi – woda tu nie dotarła.

Pomieszczenie to musiało służyć za jadalnię – stały tu trzy długie stoły, a przy nich ławy i

krzesła. Na ścianach nie było żadnych ozdób, poza motywem Białej Dłoni, który widniał

wszędzie – znak Sarumana rzeźbiony był na oparciach krzeseł, malowany na gzymsie,

wykuty w kratach. Tak, jakby czarodziej miał obsesję stemplowania wszystkiego własnym

godłem. Nawet kamienie na posadzce układały się w znak dłoni, a świeczniki były obliczone

na pięć świec, które wtykało się w żelazne rurki imitujące palce.

Page 211: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nad tą komnatą było jeszcze jedno piętro, ale jedynie pobieżnie rzucili nań okiem, bo

głód ściągał ich do spiżarni. Zagospodarowali sobie stół najbliżej wejścia, porozstawiali

talerze i kubki i zabrali się za znoszenie dóbr na przekąski. Pippin wciąż droczył się z

Boromirem w kwestii zatrutego jedzenia, co skłoniło Merry’ego do wyrażenia obawy, czy

aby na pewno nic im nie grozi. Gondorczyk odparł, że nie podejrzewa, by komuś chciało się

starannie zatruwać zawartość całej spiżarni, ale zaproponował, by na wszelki wypadek nie

jeść smalcu– o ile boczek i szynka raczej nie budziły wątpliwości co do swego pochodzenia,

smalec mógł być wytopiony z różnych nieciekawych źródeł. Hobbici zgodzili się bez

protestów – jedzenia było w bród i mogli się spokojnie obejść bez smalcu.

– Tak, zdecydowanie tego właśnie mi było trzeba – Pippin wyciągnął się na ławie,

podkładając ręce pod głowę. – Do pełni szczęścia brakuje mi tylko fajeczki.

– A mnie łaźni – wtrącił Boromir, leniwie rozparty pod ścianą. – I czystego ubrania.

– Tam pod stolikiem jest wiadro i taka, wielka, cynowa micha – ziewnął Merry. –

Gdybyśmy mieli wodę, to moglibyśmy zrobić sobie całkiem przyzwoitą łaźnię.

– No, ale nie mamy skąd wziąć wody, bo ta dookoła przypomina ściek – zauważył

Pippin.

– Ojej. No tak! Nie ma czystej wody w okolicy – powiedział Boromir z przesadnym

zatroskaniem. – A zatem nie będę mógł pozmywać. Co za pech. Co za straszny pech.

Doprawdy!

Hobbici zerknęli na niego z rozbawieniem. Człowiek odchylił do tyłu głowę, opierając ją

o ścianę i przymknął oczy, odpoczywając po obfitym posiłku.

O grzankach na razie zapomniano i nikomu nie chciało się rozpalać ognia, bo – co było

do przewidzenia – przekąski zmieniły się w regularną ucztę. Kromki czerstwego chleba

zostały opalone nad świeczkami, na pierwszy ogień poszły różnorakie wędliny, potem jabłka

(znaleźli parę pomarszczonych i poobijanych, ale po obraniu okazały się zjadliwe) a na deser

były kanapki z miodem. Hobbici zabrali się za baryłkę piwa, Boromir zaś pozostał przy winie.

Wzniesiono kilka toastów – za powrót Gandalfa, za dobre wieści, za przymierze Shire z

Gondorem. I za spiżarnię, oczywiście. Najedli się tak, że nawet nie mieli siły pójść i

pomyszkować na drugim piętrze, przełożyli to więc na później. Talerze i półmiski z resztkami

pozostały na stole, a oni porozkładali się dookoła w swobodnych pozach.

– Kiedy nie ma wody, to naczynia szoruje się piaskiem – zauważył od niechcenia Merry,

spoglądając na pozostawione na stole talerze.

Page 212: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Podwójny pech! – westchnął Boromir, nie otwierając oczu. – Bo piasku też tu nigdzie

nie ma. Jest jedynie brudny, śmierdzący szlam.

– Jakbyś się przyłożył do szukania, to na pewno znalazłbyś piasek w okolicy – Merry

uwielbiał takie dyskusje i nie zamierzał odpuścić.

– Ależ, mój drogi Meriadoku, Gandalf kazał nam czekać tutaj i nie oddalać się od

bramy. Jakżeż tedy mogę włóczyć się po dolinie, skoro on mi tego zabronił? – odparł Boromir

spokojnie.

– Wiesz, jakoś sobie tego nie przypominam, żeby zabraniał nam oddalać się od bramy –

zamyślił się Merry. – Mówił tylko, że mamy się trzymać z dala od wieży Orthanku, prawda

Pip?

– Uhm – dobiegło z poziomu ławy.

– A zresztą od kiedy przywiązujesz taką wagę do poleceń Gandalfa?

– Od teraz – Boromir uśmiechnął się szeroko. – A poza tym, przypomnę ci, że Drzewiec

też zabronił się nam oddalać od murów.

– O, wczoraj ci jakoś ten zakaz nie przeszkadzał – wytknął mu Merry uprzejmie.

– Przemyślałem swoje życie i postanowiłem, że od dziś będę wzorem posłuszeństwa –

odparł Boromir ze słodyczą w głosie. – A zresztą, kiedy tak będę błąkał wśród tych kałuż i

ruin w poszukiwaniu piasku to przecież może mi się coś stać, prawda? Jakiś huorn może mnie

rozdeptać, albo wpadnę do jakiegoś szybu. Chyba nie chcesz, żebym się narażał na straszne

niebezpieczeństwo dla głupiego piasku?

– Nie, absolutnie nie chcę, żebyś się narażał, mój drogi Boromirze – Merry też się

uśmiechnął.

– No, właśnie – Boromir przyciągnął sobie krzesło, oparł na nim nogi, okrył się

płaszczem i umościł wygodnie, wydając pomruk ukontentowania.

– Trzeba to przyznać Sarumanowi – oznajmił – wie drań, co to dobre wino. Nie

pamiętam, kiedy ostatnio piłem równie znakomite.

– A to w Lorien ci nie smakowało? – Merry z trudem przysunął się do stołu i nalał sobie

trochę z gąsiorka, żeby spróbować.

– Ten kwaśnawy sok? – Boromir pogardliwie wzruszył ramionami. – Z całym

szacunkiem, ale elfy nie mają pojęcia o winie.

– Boromirze, jaka jest twoja ulubiona potrawa? – zaciekawił się nagle Pippin.

– Pieczeń ze śliwkami – wymruczał Gondorczyk sennie – I taki indyk, jakiego kiedyś

jadłem na uczcie w Dol Amroth, przyrumieniony na brązowo, z nadzieniem.

– O, a z jakim nadzieniem? – Merry uwielbiał faszerowany drób.

Page 213: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Takim żółto – zielonym.

– O rany, no! Sam jesteś żółto – zielony. Z czego ono było, to nadzienie, pytam!

– A skąd mam wiedzieć? – Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem – Smaczne było. I

żółto – zielone.

– To pewnie z natką z pietruszki – domyślił się Pippin.

– Możliwe. Tam były jakieś listki – zgodził się łaskawie Boromir.

– A ciasto jakie lubisz? – drążył dalej Tuk, kładąc się na boku i wspierając głowę na

dłoni.

– Ciasto... ciasto – zamyślił się Gondorczyk. – Bo ja wiem? Faramir jest entuzjastą

takich lukrowanych gwiazdek z kruchego ciasta –ale ja nie mam jakiegoś szczególnie

ulubionego rodzaju. Lubię wszystkie, zwłaszcza z owocami – to powiedziawszy umilkł i

ziewnął.

Pippin kontemplował go z wielką uwagą i skupieniem. Jego spojrzenie było na tyle

natarczywe, że człowiek po chwili zorientował się, że jest obserwowany, otworzył oczy i

spojrzał na hobbita pytająco.

– Co znowu? – zagadnął marszcząc lekko czoło. – Dlaczego tak mi się przyglądasz?

Tuk milczał, poddając go bardzo skrupulatnym oględzinom.

– No, co? – powtórzył Boromir, tym razem już nieco niespokojnie i spojrzał po sobie, w

poszukiwaniu czegoś, co mogło przykuć wzrok hobbita.

– Właśnie podjąłem ważną życiową decyzję – oznajmił Tuk, mrużąc lekko oczy.

– O wielki Hurinie – Boromir zamarł. Merry z zainteresowaniem uniósł głowę.

– Kiedy będę miał syna, nadam mu twoje imię – oświadczył Pippin.

Merry zamrugał oczami. Czasami nawet on nie nadążał za procesem myślowym Tuka.

– ... – Boromira też zatkało.

– Tak, mój pierworodny syn będzie się zwał Boromir – Pippin energicznie skinął głową,

jakby przypieczętowując to postanowienie.

– “Boromir Tuk”? – Merry ostrożnie wypowiedział to na głos, na próbę.

– Fajnie brzmi, nie? “Boromir, syn Peregrina” Świetne. Jak myślisz? – Pippin zerknął na

człowieka.

– Nie wiem, co powiedzieć... – zaczął Boromir niepewnie. – Trochę mnie... jakby

zaskoczyłeś. Jestem zaszczycony, oczywiście, ale czy na pewno przemyślałeś tę decyzję?

Moje imię jest trochę nietypowe, to znaczy, chciałem rzec, że jest tyle innych, ładniejszych....

– Nie lubisz swojego imienia? – zdziwił się Merry. To ci dopiero była nowina.

Page 214: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nie, nie, to nie tak – zaprzeczył Boromir szybko – Jestem dumny, że mogę je nosić,

Boromir I był wielkim i słynnym wodzem, legendą i rozumiem dlaczego mój ojciec wybrał

jego imię właśnie, ale, ale tak sobie nieraz po cichu myślałem... zresztą nieważne.

– Powiedz – poprosił Merry.

– Podoba mi się imię Ecthelion na przykład. Wódz Gondolinu, który pokonał Balroga.

Mój dziadek je nosił.

– A mi się podoba imię Boromir! – oznajmił Tuk dobitnie. – I zamierzam nazwać tak

syna.

– A jak ci się urodzi córka? – zapytał Merry z uśmiechem.

– To TEŻ dam jej na imię Boromir! – palnął Pippin wyzywająco – A co nie mogę?

Mogę!

– “Chodź tutaj, Boromir, kochanie, poprawię ci kokardkę” – zaryzykował Merry i zaczął

chichotać.

– Nie wiem, czy “klejnot wojny” to odpowiednie imię dla dziewczynki – Boromir także

się śmiał.

– “Boromir” to właśnie znaczy? – zainteresował się Pippin. – Nie wiedziałem.

– W jednej z wielu interpretacji, owszem. Moje imię to dość nietypowe połączenie

dwóch języków – sindarińskiego i quenyi. Naprawdę dobrze to przemyśl, czy chcesz to zrobić

dziecku, mój zacny Pippinie. Bo jeśli ja mogę ci ze swej strony coś zasugerować to

zaproponował bym ci na przykład imię “Faramir”. Co ty na to?

– “Faramir”? – powtórzył Tuk ściągając wargi w namyśle. – “Faramir Tuk, Faramir syn

Peregrina”. Też ładnie.

– A, widzisz.

– Brzmi ładnie, ale z decyzją zaczekam, aż poznam twojego brata – Pippin uniósł palec

ku górze. – Zobaczę, czy go polubię.

– Polubisz, polubisz – zapewnił go Boromir. – Wszyscy lubią Faramira. Z wyjątkiem....

ojca – dodał cicho, posępniejąc.

– Twój ojciec nie lubi Faramira? Swojego własnego syna? – zapytał Merry zdumiony.

Boromir westchnął ciężko.

– On go w głębi serca kocha, ja to wiem – powiedział, jakby do siebie – ale zachowuje

się tak, jakby... – urwał i skrzywił się – jakby go nie lubił właśnie. Ale mniejsza z tym. Nie

chcę teraz o tym mówić. Ja tylko.... nie mogę przestać myśleć o domu. Mam nadzieję, że

Faramir dobrze sobie radzi, że wytrzymuje presję ojca i że nic mu nie jest. Ten wczorajszy

sen nie daje mi spokoju.

Page 215: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nie martw się – powiedział Pippin. – Twój brat jest silny. Jeśli te prażynki go nie

zabiły, to znaczy, że nic go nie zmoże.

Boromir roześmiał się, odchylając głowę do tyłu, a następnie spojrzał na Tuka z

wdzięcznością.

– Tak myślisz? Obyś miał rację. Dziękuję ci mości Peregrinie. I przepraszam, że znowu

zacząłem was zanudzać moimi problemami.

– Wiele można rzec o twoich problemach, Boromirze, ale na pewno nie to, że są nudne –

zauważył Merry.

– Jestem po prostu zmęczony – Gondorczyk przetarł oczy.

– To się połóż i zdrzemnij.

– A wiesz, to niegłupi pomysł.

– No właśnie. Ubiegłej nocy prawie w ogóle nie spałeś. Tam na górze są łóżka.

– Za daleko – mruknął Boromir. – I trzeba chodzić po schodach.

– To się wyciągnij tutaj, ława jest szeroka. Masz koc – Merry podał mu tobołek, który

ofiarnie taszczył całą drogę z wieży. – Podłóż sobie pod głowę. I niech ci się przyśni coś

miłego.

– Indyk z nadzieniem – mruknął Boromir, układając się na ławie na boku.

– Zaczynasz mówić jak prawdziwy hobbit – zauważył Pippin z zadowoleniem.

– Kiedy zacznę wyglądać jak prawdziwy hobbit, to mi powiecie, dobrze? – Boromir

ziewnął rozgłośnie.

– O, to jeszcze potrwa, musisz najpierw wyhodować zarost na stopach, wtedy pogadamy

– stwierdził Pippin wesoło.

– Mam przeczucie, iż posiadam już zarost na stopach – dobiegł ich głos zza stołu. – Ale

nie odważę się tego sprawdzić.

– Jak to? – roześmiał się Merry.

– Od tygodnia nie zmieniałem skarpet, do tego doszczętnie przemoczyłem buty, a dziś

doprawiłem je jeszcze szlamem. Obawiam się, że moje stopy mają nie tylko zarost ale i

własną osobowość. I chyba nie wystarczy mi odwagi, by zdjąć buty i spojrzeć im w twarz....

– Śpij już lepiej, Boromirze – zaśmiał się Merry. – bo zaczynasz bredzić z niewyspania.

– Wcale nie bredzę – wymamrotał głos zza stołu. – W moich butach toczy się oddzielne,

niezależne od mojego życie, mówię wam.

– To powinieneś teraz więcej jeść – oświadczył Pippin z powagą

– Mmm? Dlaczego?

– Musisz wykarmić swoje stopy – zachichotał Tuk.

Page 216: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– One mówią to samo. Chcą więcej wina – dobiegł ich kolejny pomruk – Spiskują

przeciw mnie.

– Przestańcie, na Lobelię! – Merry teatralnie załamał ręce. – Bo zaczynam się was bać!

Pippin przewrócił się na plecy i zaniósł się śmiechem.

– Słyszały? – wymamrotał Boromir – Macie przestać, bo Merry się was boi.

Pippin zakwiczał ze śmiechu i omal nie zleciał z ławy.

– Mówią, że nie musisz się ich bać, bo nic do ciebie nie mają – ciągnął Boromir sennym,

monotonnym tonem.

– Matko moja, co było w tym winie? – Merry wymownie spojrzał na gąsiorek.

– Nie wiem – Pippin ocierał łzy ze śmiechu – Ale ty też je piłeś, obawiam się.

– Sugerujesz, że ja też wkrótce zacznę rozmawiać z własnymi stopami?

– Raczej ze stopami Boromira, uaha ha! – Pippin złapał się za brzuch i zaśmiewając się

dziko, przekręcił się na bok.

Merry podparł czoło dłonią i też zaczął się śmiać.

– Boromirze? – wykrztusił po chwili –A kiedy dokładnie zacząłeś słyszeć ich głosy, co?

Boromirze...?

Pippin wychylił się i zajrzał pod stół.

– Śpi – oznajmił.

– Chwała Lobelii.

– I jak tu go nie lubić – Pippin pokręcił głową. – Wiesz, jestem okropnie ciekaw jaki jest

ten jego Faramir.

– Ja też. Pip?

– No?

– Nie uważasz, że czas już na drugie śniadanie?

– Meriadoku Brandybuck, czytasz w moich stop... znaczy myślach.

– Czy to mi się śniło, czy Gandalf naprawdę wrócił?

– Wrócił, Boromirze. To nie sen – Merry uśmiechnął się do człowieka, który wynurzył

się zza stołu i właśnie przeciągał się leniwie.

– O, to też mi się nie śniło – oczy Boromira rozbłysły na widok gąsiorka. Gondorczyk

nalał sobie do kubka i upił łyk. – Co porabialiście podczas, gdy ja ogrywałem Faramira w

szachy? I gdzie jest Pippin?

– W spiżarni.

Page 217: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Oczywiście, głupie pytanie.

– Mamy dużo dobrych wieści.

– O?

– W spiżarni znaleźliśmy jeszcze jeden schowek, a w nim różne marynowane

wspaniałości, cebulki, grzybki, suszone owoce i ryby. Te ostatnie niestety podejrzanie

śmierdzą. Pippin twierdzi, że po prostu cuchną rybą, ale ja radzę trzymać się od nich z daleka.

Ale owoce są w porządku. I jeszcze znaleźliśmy pierniczki, twarde jak kamień, ale to nic,

można im uradzić. I sucharki.

– I herbatę! – dopowiedział Pippin, wynurzając się ze spiżarni z garścią suszonych

owoców w dłoni.

– Jest herbata?! – Merry aż się poderwał.

– Jest. I znalazłem jeszcze cztery bochenki. Witaj, Boromirze. Jak się spało?

– Dobrze, ale twardo – Gondorczyk rozmasował sobie kark. – Szkoda, że nie mamy

wody na tę herbatę.

– Mamy wodę! – oświadczył Merry z dumą.

– Mamy? – zdziwił się Boromir.

– To druga dobra wiadomość.

– Rozmawialiśmy z Drzewcem – wyjaśnił Pippin przysiadając na ławie, obok

człowieka. – I poskarżyliśmy mu się na brak wody, chcesz śliwkę? trzymaj, no więc on

powiedział, że Isena jest już czysta. Przysłał Żwawca do pomocy, a on obrócił raz dwa i

przyniósł nam trzy wiadra. Jak będziemy chcieli więcej, to mamy dać znać. Kochani,

nieprawdaż?

Boromir pokiwał głową, żując śliwkę w zamyśleniu.

– I gdzie te wiadra? – spytał, pozbywając się pestki.

– Na dole. Tam też czeka na ciebie niespodzianka – uśmiechnął się Merry.

Boromir pytająco uniósł brwi.

– A tu masz prezent – Merry wręczył mu zawiniątko.

– Prezent? A z jakiejż to okazji? – zaskoczony Boromir spojrzał niepewnie na hobbitów,

a potem na tobołek, który trzymał w rękach. Zachęcili go gestami, więc zabrał się za

rozsupływanie sznurka udającego ozdobną kokardkę i ostrożnie rozwinął płaszcz Pippina,

który posłużył za opakowanie.

– Z okazji podbicia Isengardu przez siły Shire i Gondoru – oświadczył Pippin pakując

sobie do ust dwa kawałki suszonego jabłka na raz.

Page 218: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– A niech mnie Lobelia! Gdzie to znaleźliście? – Boromir z niedowierzaniem rozłożył

przed sobą dwie koszule z czarno farbowanego lnu.

– W komodzie na górze. Były cztery. Te są największe.

– Ale i tak pewnie na mnie nie wejdą, znając moje szczęście – Boromir przyjrzał im się

z żalem.

– Na nas weszły – uśmiechnął się Merry, uchylając kurtki i demonstrując nową koszulę

pod spodem. – Podwinęliśmy rękawy, dół upchnęliśmy w spodniach i proszę!

– Pomyśleliśmy, że w razie czego będziesz sobie z nich mógł wykroić onuce albo coś –

podsunął mu Pippin. – Przepraszam na chwilę, muszę zejść na dół i zerknąć, czy

niespodzianka dobrze się ma.

– To ona jest żywa? – zaniepokoił się Gondorczyk.

– Ruszała się, kiedy ją ostatnio widziałem – Pippin mrugnął znacząco.

Boromir marszcząc brwi spojrzał na Merry’ego, ale hobbit uśmiechnął się niewinnie i

wzruszył ramionami.

– Nie przymierzysz? – spytał, ruchem głowy wskazując koszule.

Boromir podejrzliwym wzrokiem odprowadził Pippina do drzwi, jednocześnie rozpinając

kaftan. Wybrał jedną z koszul, rozebrał się i przymierzył.

– Wcisnąłeś się! – ucieszył się Merry.

– Nie... nie bardzo. Nie mogę ruszać rękami.

– Zaczekaj, nie ruszaj się.

– Przecież się nie ruszam, bo nie mogę. Co robisz?

Merry powrócił z Czerwonym Nożykiem.

– Spróbuję zmodyfikować nieco krój.

– To może ja ją najpierw zdejmę? – spytał Boromir z niepokojem.

– Nie trzeba. Tylko się nie kręć.

– Uważaj z tym nożem, proszę.

– Ej, nie ruszaj się.

– Łaskoczesz mnie!

– Nie kręć się, mówię. No. Lepiej?

– Lepiej – Boromir poruszył na próbę prawą ręką, demonstrując przy okazji wielką

dziurę – Merry rozpruł szew pod pachą. – Ale nadal ciśnie w ramionach. I nie zegnę rąk w

łokciach, niestety. Oszaleć można, same pokurcze tu mieszkały!

Page 219: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Hmm. Ściągaj. Mam pomysł. Odetniemy rękawy, tak całkiem i zrobimy z niej

kamizelkę. Przynajmniej będziesz miał kawałek czegoś czystego na sobie. A rękawy pójdą na

skarpety.

Boromir pokiwał głową, zdjął koszulę i sięgnął po swoją przeszywanicę. Merry miał

okazję z bliska przyjrzeć się jego bliznom.

– Jak rany? – spytał patrząc na ślad pod obojczykiem.

– W porządku.

– Nie boli?

– Czasami. Zwłaszcza, jak zrobię taki ruch – Boromir zademonstrował i syknął. – No,

właśnie – skrzywił się, rozmasowując ramię – Muszę zacząć ćwiczyć. Mięśnie mi się zastały.

Z dołu doleciał ich głos Pippina, wołającego, żeby przyszli.

– Idziemy! – odwrzasnął Merry, wstając.

– Dziękuję – Boromir odłożył koszulę i uśmiechnął się ciepło do hobbita. – To

najmilszy prezent, jaki dostałem.

– Kiedy zdążyliście to wszystko zrobić?! Oczom nie wierzę! – Boromir podszedł do

paleniska i wyciągnął dłonie, by ogrzać je nad miło trzaskającym ogniem. – Przecież nie

spałem aż tak długo!

– Szybko się uwinęliśmy, bo tutaj wszędzie dookoła wala się drewno. Jest mokre, ale ten

komin ciągnie jak smok – tłumaczył Pippin, ogromnie z siebie dumny.

– Jesteście cudotwórcami! Aż mi wstyd, że się tak leniłem. Zaraz wyjdę i pozbieram

drewna na zapas. A skąd ten kocioł? I wiadra?

– Były w komnacie na drugim piętrze – ciągnął Pippin – To i jeszcze duża miednica. Ale

nie znieśliśmy jej na dół.

– Zaraz po nią pójdę – Boromir rozejrzał się po sali. – Zrobimy tu sobie łaźnię z

prawdziwego zdarzenia. Woda, jak widzę, już się grzeje. Doprawdy, mój podziw nie zna

granic.

– Ale to jeszcze nic! – Pippin wyprostował się dumnie. – Zamknij oczy.

– Po co?

– No, zamknij! Wyciągnij rękę, masz. Nie otwieraj oczu! Zgadnij co to jest.

– Nie wiem. Kawałek kory?

– Pudło! Sam zobacz.

– Co to? – Boromir przyjrzał się uważnie temu, co trzymał w dłoni. – Mydło?

Page 220: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Tak jest! Było przylepione na dnie miednicy – wyjaśnił Merry.

– Ten ogryzek nie wystarczy na nas trzech – zauważył Boromir markotnie.

– Dlatego wymyśliliśmy z Merrym, że zrobimy z niego mydliny w jednej misce,

szorując po kolei ręce i twarze, a potem dolejemy po równo do wiader i zużyjemy na

brudniejsze rejony. Ja na przykład, choćby nie wiem co, muszę umyć i wyczesać stopy.

– Ja też – uśmiechnął się Boromir.

– No to, proszę panów – Merry zaintonował uroczyście. – Wielkie mycie!

– A potem...? – Pippin błysnął okiem.

– Grzanki! – zakrzyknęli hobbici chórem.

Po namyśle łaźnia została przeniesiona piętro wyżej. Na posadzce parteru zalegało

mnóstwo szlamu i Boromir zdecydował, że woli nosić wodę na górę, żeby tam się umyć w

przyzwoitych warunkach, niż tu, na dole, brodzić po kostki w błocie. Miednica pełna ciepłej

wody stanęła na stole jadalni, a oni, porozbierani do pasa, zgodnie z planem umyli najpierw

twarze i ręce, używając jednego zapasowego koca do wycierania. Na dole zaś grzał się nad

ogniem kolejny kociołek. Następnie popełnili błąd strategiczny, pozwalając Boromirowi jako

pierwszemu umyć włosy – poszło na to całe wiadro i Merry musiał udać się na poszukiwanie

Żwawca z prośbą o nową dostawę wody. W nagrodę za poświęcenie zyskał sobie prawo

pierwszeństwa przy miednicy. Nim jednak zabrał się za gruntowne szorowanie musiał wraz

Pippinem odwieść Boromira od pomysłu obcięcia sobie włosów na krótko, bo człowiek wpadł

we wściekłość, nie mogąc ich rozczesać po myciu, i orzekł, że pozbędzie się tych kołtunów

własnoręcznie i to zaraz. Siłą wydarli mu nożyk, przemówili do rozsądku i posadzili go na

ławie. Pippin podniósł ciśnięty na podłogę grzebień i sadowiąc na stole za plecami Boromira

zabrał się za rozczesywanie splątanych włosów przyjaciela, wykazując przy tym godną

podziwu cierpliwość. Merry zajął się w tym czasie myciem, a Boromir odcinaniem rękawów

od swojej nowej koszuli, bo najwyraźniej miał nieodpartą potrzebę użycia nożyka i nie mógł

usiedzieć spokojnie. Merry zaproponował, że kiedy skończy się myć pomoże mu przy tym

zadaniu, ale Gondorczyk uparł się, że poradzi sobie sam. No i oczywiście zrobił to krzywo,

ale było to już jego zmartwienie (potem twierdził, że wyszło krzywo, bo Pippin ciągnął go za

włosy).

Kiedy Tuk uporał się w końcu z Boromirem, poszedł pomóc Merry’emu przy myciu,

polewając mu głowę wodą z dzbana. Gondorczyk natomiast ubrał się i oznajmił, że idzie po

drwa na opał, bo później nie będzie mu się chciało taplać w błocie, jak już się umyje

porządnie. Co jakiś czas więc z dołu dobiegał rumor rzucanego na podłogę drewna. Boromir

Page 221: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przyłożył się do pracy, obracał kilka razy i dość długo go nie było – na tyle, że obaj hobbici

zdążyli się wyszorować i nim wrócił, byli już ubrani i kończyli szczotkować stopy. Nie było

to łatwe, bo grzebień i tak już szczerbaty, stracił kolejne dwa zęby na włosach Boromira i nie

spełniał swojego zadania.

Woda z miednicy została wylana przez okno, a hobbici ruszyli na dół, żeby umocować

ruszt nad paleniskiem. Boromir wygonił ich twierdząc, że nie odważy się zdjąć butów

publicznie i przykazał im, żeby nie przychodzili na górę dopóki nie skończy mycia.

Powiedział też, że poukładał na parterze deski na posadzce, tak by nie trzeba było brnąć w

błocie.

Istotnie, na dole można się było wygodnie poruszać między paleniskiem a schodami i

wejściem. Boromir zrobił ścieżki z desek, odwrócił jeszcze dwa stoły do góry nogami,

tworząc z nich coś w rodzaju pomostu. Dołożył też tyle drewna do ognia, że hobbici musieli

wyjąć parę kawałków, bo płomienie zaczynały sięgać sufitu. Bez problemu zamocowali ruszt

na specjalnych hakach i nastawili wodę na herbatę.

– Boromirze?! Jak tam, żyjesz?! – wrzasnął Pippin, kiedy w kociołku zaczęło bulgotać.

– Żyję! – usłyszeli w odpowiedzi.

– Możemy przyjść po kubki? Zaraz będzie wrzątek na herbatę.

– Śmiało.

Zastali Boromira siedzącego na stole i owijającego stopę pasem lnu z pociętych

rękawów. Gondorczyk był porządnie ogolony, miał na sobie swoją “kamizelkę” a na nią

narzucił rozpiętą przeszywanicę.

– Jak tam konfrontacja ze stopami? – zagadnął Pippin w drodze do spiżarni.

– Wygrałem – odparł Boromir, wiążąc onucę nad kostką.

– Jak skończysz, powylewasz tę wodę? – Merry zerknął na miednicę i wiadra królujące

na blacie – Przyda się nam dodatkowy stół, bo tamten cały jest pozastawiany

NIEPOZMYWANYMI naczyniami.

– Uhm. Zaraz – Boromir krytycznie przyjrzał się swojemu dziełu, puszczając mimo uszu

uwagę o naczyniach.

– A nie chcesz sobie w tym przeprać skarpet przed wylaniem wody? – spytał Pippin

wnosząc naręcze kubków.

– To niemożliwe – odparł krótko Boromir i nie zakładając butów sięgnął po miednicę i

ruszył do okna.

– A bo? – zainteresował się Merry.

– Bo jak je zdjąłem, wyrwały mi się i uciekły.

Page 222: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I gdzie teraz są? – roześmiał się Pippin.

– A skąd mam wiedzieć? – to mówiąc Boromir z rozmachem chlusnął zawartością

miednicy za okno. – Mam nadzieję, ze nie stał tam żaden ent – mruknął – bo jeśli tak, to

obawiam się, że zwiędnie.

– Postanowiliśmy, że zjemy tu na górze, wygodniej będzie przygotować grzanki tutaj, a

potem, po upieczeniu ich, wrócić do jadalni. Tu jest przyjemniej i nie trzeba będzie nosić

wszystkich przystawek – oznajmił Pippin.

– W porządku. Powiedzcie mi tylko, co mam robić – Boromir pozdejmował wiadra ze

stołu i wytarł kocem blat.

– Pokrój chleb, jeśli możesz.

Praca zespołowa szła sprawnie i szybko. Boromir skroił dwa bochenki, a po krótkiej

kłótni z hobbitami jeszcze pół trzeciego. Pippin zaparzył herbatę i poznosił marynaty.

Porozstawiał też talerze i wysypał owoce do miski. Merry kroił boczek – pierwotnie było to

zadanie Boromira, ale musieli mu odebrać Czerwony Nożyk i wędlinę, bo z upodobaniem

odcinał plastry tak grube, że nadawały się jedynie na grzanki dla trolli. Merry przejął więc

boczek, a Boromir został zagoniony do smarowania kromek masłem.

– Dlaczego kładziesz boczek na chleb? – zapytał Merry, unosząc wzrok znad deski do

krojenia.

– Chyba robimy grzanki, czy tak? – Boromir spojrzał na niego lekko zdziwiony. – A

poza tym skończyłem już ze smarowaniem.

– Boczek podpieczemy oddzielnie – wyjaśnił mu Merry. – Żeby się trochę podrumienił.

Bo jakbyśmy położyli taką kanapkę od razu na ruszt, to się chleb od dołu zwęgli, a wędlina

będzie nietknięta. Zdejmuj to.

– A skąd miałem wiedzieć – burczał Boromir pod nosem, ściągając plasterki boczku i

rzucając je z powrotem na deskę. – Ja się na tym nie znam. Jeśli chodzi o grzanki to ja je

mogę co najwyżej zabić i oprawić.

– Boromirze, czy mogę ci zadać niedyskretne pytanie? – zagadnął Merry z uśmiechem.

– To zależy jak niedyskretne.

– Co ty właściwie jadłeś, kiedy tak wędrowałeś sam przez pustkowia w poszukiwaniu

Rivendell?

– Jak to co? Prowiant jadłem.

– Jaki?

– Podróżny. Chleb, suszone mięso, owoce, suchary. Różne rzeczy.

– I tak przez sto.... ile dni?

Page 223: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Sto jedenaście.

– I wystarczyło ci na drogę?

– No, nie. Uzupełniałem zapasy w mijanych osadach.

- A gotowałeś coś sobie?

– Jak miałem co.

– Biedaku – Pippin spojrzał na niego ze współczuciem. – Ja cię naprawdę podziwiam,

jesteś niesamowity, że dałeś radę. Taka podróż, taki kawał drogi i to w pojedynkę.

– Podróż jak podróż – mruknął Boromir skromnie, choć widać było po nim, że słowa

Pippina mile go połechtały.

– Jak tam, Merry? Skończyłeś z boczkiem? – Pippin wziął jeden talerz z kromkami. –

No to pędzimy piec, bo herbata nam stygnie.

Był to ich pierwszy ciepły posiłek od ponad tygodnia. O ile przy “przekąskach” gadali i

śmiali się, tak teraz rozkoszowali się jedzeniem w milczeniu. Ciszę przerywało jedynie

chrupanie grzanek i okazjonalne pomruki zadowolenia, które wyrywały się biesiadnikom.

Hobbici systematycznie opróżniali baryłkę, a Boromir pracował nad swoim gąsiorkiem.

Na deser były suszone owoce, pierniki i sucharki maczane w miodzie. Co prawda

Boromir poddał się już przy pierniczkach, ale hobbici dzielnie trwali na placu boju. Nie

darowali ani jednej grzance, ani jednemu kawałeczkowi suszonego jabłka. Zostały jedynie

niektóre marynaty, resztka półmisków świeciła pustkami.

Z braku fajkowego ziela uczcili obiad paroma piosenkami, a Boromir słuchał ich z

uśmiechem. Proponowali mu, że go nauczą najkrótszej przyśpiewki, ale oznajmił, że nie ma

siły śpiewać. Zdani na własne siły odświeżyli więc sobie balladę o spotkaniu trzech

bohaterów z orkami.

– Ale chyba nie zamierzacie tego śpiewać Aragornowi, prawda? – zapytał ostrożnie

Boromir, kiedy już skończyli powtarzać refren “trafiło go przynajmniej dwóch”

– Dlaczego nie? – zdumiał się Merry. – Przecież między innymi po to to układamy, żeby

pochwalić się przed Drużyną!

– A – ha – powiedział Boromir i dopił swój kubek wina jednym haustem.

– A co? – spytał Pippin, lekko zjeżony.

– Nie, nic – westchnął Boromir.

– A ty się lepiej weź za zmywanie – poradził mu Tuk.

– Spokojnie – Boromir sięgnął po gąsiorek i nalał sobie jeszcze. – Nie ucieknie.

Page 224: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Nie ucieknie, ale się zaskorupi i będziesz zmywał dwa razy dłużej.

– Ee, tam.

– Ja cię nie popędzam, rób co chcesz. Najwyżej będziesz stał pół nocy nad miednicą,

przy świeczce.

– W szafce jest jeszcze mnóstwo talerzy. Pozmywam, jak się skończą czyste – Boromir

przeciągnął się niedbale.

– W szafce są *cztery* czyste talerze, mości Boromirze i zużyjemy je do kolacji. W

efekcie nie będziemy mieli na czym zjeść śniadania.

– To zjemy na tych z kolacji.

– Nie będziemy jeść na brudnych talerzach, kiedy możemy jeść na czystych.

BOROMIRZE! Czy takie ceregiele będą przy każdym zmywaniu? Bo jeśli tak to

rezygnujemy z twoich....

– Oj, dobrze już, dobrze! – Boromir jęknął i odstawił kubek na stół. – Na Białe Drzewo!

Nawet nie dadzą człowiekowi strawić w spokoju!

– Nie musisz tego robić teraz, chodzi o to, żebyś pozmywał *dzisiaj*!

– Już wolę teraz, zanim mi wywiercicie dziurę w brzuchu.

– Jak chcesz.

Boromir wymamrotał coś chyba niezbyt pochlebnego pod ich adresem i wstał.

– A gdzie ty idziesz z tymi dwoma talerzami? – zainteresował się Pippin.

– Na dół! Pozmywać idę, bo tam jest woda, na wypadek, gdybyś tego nie zauważył,

mości Peregrinie.

– Na wypadek, gdybyś tego nie zauważył mości Boromirze, tutaj jest miednica i dwa

wiadra oraz reszta naczyń. Skoro przyniosłeś tu wodę do kąpieli to możesz też przynieść

wodę do zmywania. Tak będzie chyba szybciej.

– Tak, a wy mi będziecie patrzeć na ręce i komentować każdy talerz. Niedoczekanie.

Wolę już znieść naczynia tam i pozmywać w spokoju.

– Ale dlaczego wziąłeś tylko dwa? – zapytał Merry ostrożnie.

– Bo mam tylko dwie ręce! – wywarczał Boromir rozzłoszczony.

– Ale wiesz, mógłbyś resztę powkładać do wiadra na przykład i znieść wszystko za

jednym zamachem. Chyba, że to takie ćwiczenie na krzepę, ganiać w tę i z powrotem po

schodach, żeby te tam, mięśnie się nie zastały.

Boromir rzucił mu spojrzenie o wadze ołowiu. Następnie przemyślał sobie tę uwagę i

zaczął gniewnie pakować naczynia do wiadra. Hobbici obserwowali go, milcząc potulnie.

Łypiąc na nich groźnie na odchodnym Boromir pomaszerował w dół po schodach.

Page 225: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin nachylił się ku Merry’emu konspiracyjnie.

– Uwielbiam go – wyznał.

– Jest absolutnie rozczulający w swej naiwności – zgodził się Merry.

– Jakiej naiwności?

– Ano na przykład tej, że nie zejdziemy tam za nim.

Oczywiście zeszli na dół, pokibicować Boromirowi. Przy okazji znieśli mu też parę

rzeczy, które przeoczył, w tym kubki po herbacie. Powstrzymali się jednak litościwie od

uwag na temat zmywania i pozwolili mu robić to po swojemu. Sami rozsiedli się nieopodal

paleniska na przytaszczonych z góry krzesłach i wyciągnęli stopy w stronę ognia. Przez

chwilę rozmawiali o Gandalfie i o tym, co może oznaczać owa “odmiana o świcie” (lub jej

brak), potem zapadło senne milczenie.

Merry zapatrzył się w roztańczone płomienie, Pippin oparł się o jego ramię i po chwili

zapadł w drzemkę. Nieopodal Boromir brzękał naczyniami i nucił sobie pod nosem. Merry

znał te melodię, słyszał ją wielokrotnie. Gondorczyk zwykł był ją nucić podczas wartowania,

gdy siedział sam na straży obozu. Merry’emu dobrze się przy tym mruczeniu zasypiało. Teraz

też oczy zaczynały się mu się kleić.

Boromir miał przyjemny głos, w sam raz pasujący do pieśni przy ognisku, ale poza tym

nuceniem na warcie, śpiewał rzadko. Raz tylko, podczas pewnego postoju jeszcze w Hollinie,

Merry miał okazję go usłyszeć. Słów pieśni wprawdzie nie rozumiał, Frodo szepnął mu

jedynie, że to o Gondorze i Białych Wieżach (tego akurat hobbit domyślił się sam), ale

melodia była wyjątkowo piękna. Tęskna, ale piękna. Obecni przy ognisku członkowie

Drużyny porzucili swe zajęcia i zasłuchali się. W pewnym momencie do Boromira przysiadł

się Obieżyświat i nieoczekiwanie włączył się do śpiewu. Merry pomyślał sobie wtedy, że

dawno nie słyszał głosów, które by się tak ładnie dopełniały. We dwóch dośpiewali do końca

i dostali oklaski od rozentuzjazmowanych hobbitów, którzy domagali się bisu. Ale Boromir,

który nie wiedzieć czemu nabzdyczył się i zjeżył, nie chciał zaśpiewać już nic więcej i

wkrótce odszedł od ogniska pod pretekstem zbierania drewna. Hobbitom nie udało się go

potem namówić na śpiew, choć nieśmiało próbowali przez parę kolejnych wieczorów. W

końcu dali mu spokój. Może teraz, kiedy już poznali go lepiej, poproszą go o powtórzenie tej

pieśni. Chyba, że to jakiś drażliwy temat, ludzkie sprawy, o których nie mają pojęcia.

Rozmyślania Merry’ego przerwał chichot.

– Co? – spytał podnosząc wzrok na Boromira, który śmiał się do siebie pod nosem.

Page 226: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– He he. Nic – rozbawiony człowiek pokręcił głową, odstawiając umyty talerz na stos i

sięgając po następny. – Wyobraziłem sobie tylko minę Faramira, gdyby zesłano mu wizję w

której ja, przyodziany w jakieś pocięte szmaty i podarte portki, zmywam gary na ruinach

Isengardu, w towarzystwie dwóch niziołków na dodatek.

Merry wybuchnął śmiechem, tak, że aż głowa Pippina podskoczyła mu na ramieniu. Tuk

wymruczał coś gniewnie przez sen, więc hobbit opanował się, żeby nie obudzić przyjaciela.

– Ej, jakie znowu “gary”? – zapytał półgłosem.

– Tak tylko powiedziałem, żeby było bardziej dramatycznie – Boromir mrugnął do

niego. – Dużo bym dał – ciągnął wesoło – żeby usłyszeć interpretacje, jakie by wysnuł z tej

wizji. Cały ten symbolizm, starannie rozpracowane ukryte znaczenia, podteksty – jak to on

ma w zwyczaju. Wszystko za wyjątkiem tego, że wizja po prostu przedstawia to, co

przedstawia. No! Skończyłem! – oznajmił odstawiając ostatni talerz, otrzepując ręce i

wycierając je energicznie w spodnie.

– Brawo – Merry pokiwał głową z uznaniem.

– Czy Drużyna jest usatysfakcjonowana?

– Drużyna jest bardzo usatysfakcjonowana.

– Cieszę się – Boromir podszedł do paleniska, wziął jeden z butów, które suszyły się

przy ogniu i wsadził rękę do środka.

– I jak? – spytał Merry.

– Gnój – Boromir odstawił but i dołożył kawałek drewna do ognia.

– Może powinieneś je wypłukać, skoro i tak są przemoczone na wylot.

– Wypłukałem je. Teraz będą schły przez tydzień.

– E, tam, do wieczora będą suche, zobaczysz. A przy okazji – skoro już tam działasz,

nastawisz wodę na herbatę?

– Nastawię.

– Szkoda, że w spiżarni nie ma żadnych warzyw. Moglibyśmy sobie zrobić zupę –

rozmarzył się Merry.

– Fasolową na boczku – rozległ się niewyraźny pomruk.

– O, witamy mości Peregrina – Boromir uśmiechnął się, zawieszając kociołek na haku.

Pippin wyprostował się i przeciągnął.

– Masz okropnie kościste ramię – oznajmił surowo, zwracając się do Merry’ego. – No.

Czas na podwieczorek.

– Chyba żartujesz – Boromir spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Dopiero co

pozmywałem po obiedzie.

Page 227: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– I o to chodzi – odparł Pippin niewzruszony. – Taka jest kolejność w życiu: najpierw

obiad, potem zmywanie po obiedzie, a następnie podwieczorek.

– A potem zmywanie po podwieczorku – dodał Merry z uśmiechem. – I kolacja. I

zmywanie po kolacji.

– O ja nieszczęsny – westchnął Boromir z rezygnacją.

– Co chcesz? Służba nie drużba – Pippin dziarsko zeskoczył z krzesła. – Napiłbym się

herbaty – oznajmił.

– Woda już się gotuje – odparł Boromir uprzejmie.

– Zuch chłopak – pochwalił go Pippin. – Patrz, jak się wyrabia – dodał z aprobatą,

spoglądając na Merry’ego. – Jak mróweczka się krząta, doprawdy, aż miło popatrzeć, talerze

pozmywane, woda nastawiona. To mój zbawienny wpływ, ośmielę się zauw....łaaaaa, co no,

hej?! Postaw mnie z powrotem! Boromirze, ej, gdzie ty... hej no!! Jak ja stąd teraz zejdę?!

Merryyy!

– A siedź tam, bardzo ci tak dobrze.

– Bez wygłupów! Boromirze, ej, wracaj tu natychmiast! Merry! Powiedz mu, że ma

mnie natychmiast zdjąć!

– Kiedy nie mogę – obawiam się, że nie mam na niego tak zbawiennego wpływu jak ty.

Prawda Boromirze, że nie mam na ciebie wpływu?

– Nie masz. Ani krzty.

– Słyszysz?

– No bez takich! Tu jest pełno pajęczyn! Ble.

– Życzysz sobie mocną herbatę, mości Meriadoku?

– Jeśli można, to poproszę o dwie płaskie łyżeczki, mości Boromirze.

– Dwie łyżeczki, już się robi. Może posłodzić miodem?

– A, skoroś taki miły to bardzo proszę.

– Haaalooo!!!

– Zaraz przyniosę ze spiżarni.

– Może w ogóle się przeniesiemy na górę?

– Tu jest całkiem przyjemnie przy ogniu, nie uważasz, mój drogi Meriadoku?

– Bo zacznę śpiewać o entowych żonach!!!

– A będzie ci się chciało znosić jedzenie na dół, mój drogi Boromirze?

– To zależy, co będziemy chcieli n....

Page 228: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– O, JaaAAaarzębinooo mojaaa, dziś już martwyyy liść twój i kruUchyyy, siwy-Y-y

włoooOos!!! OoOoooOoo!!! JaaaarzębinoOOOoo.... No! Tylko ostrożnie proszę. I wytrzyj

ręce, z łaski swojej, masz całe mokre.

***

Była to chyba najstraszniejsza noc w życiu Merry’ego.

Oczywiście, niewola u orków przypominała koszmarny sen na jawie, a poprzedni nocleg

w ciemnościach i podczas powodzi niewiele jej ustępował – ale to, *to* po prostu mroziło

krew w żyłach. Merry wiedział, że z czasem wspomnienia porwania przez Uruk-hai zblakną –

już zresztą blakły – ale tego paraliżującego, mdlącego uczucia grozy nigdy nie zapomni.

Wiatr wył i świstał w skalnych wyłomach, a pod osłoną ciemności huornowie

przepływali wzdłuż murów Isengardu, mijając kordegardę nad bramą. Wracali do Fangornu,

wypełniwszy zadanie.

Pomścili swoje drzewa.

Biła od nich potęga, dzika satysfakcja i wciąż jeszcze niezaspokojony głód. Chcieli nadal

zabijać – to się po prostu czuło, niemal namacalnie. Wciąż im było mało.

Zabijać, miażdżyć, rwać na strzępy.

Mimo to wracali, posłuszni wezwaniu Drzewca, zatrzymując się na chwilę przy ruinach

Isengardu, by nasycić się widokiem pokonanego wroga. Powietrze aż gęste było od szeptów,

trzasków i syków.

Ani Boromir, ani żaden z hobbitów – nikt nie odważył się podejść do okna i wyjrzeć.

Siedzieli we trzech na jednym łóżku, w komnacie na drugim piętrze, jak najdalej od okna.

Skulili się ciasno jeden przy drugim, bok w bok, opierając plecami o ścianę, jak wystraszone

dzieci. Nikt się nie odzywał. Każdy walczył ze swoim strachem w ciszy, tak jak umiał. Nawet

nie zapalili świeczki, bali się ściągnąć na siebie uwagę. Nie mieli bowiem żadnych

wątpliwości – gdyby wykryto ich obecność, padliby ofiarą nienawiści huornów. Bo istoty te

nienawidziły nie tylko orków – nienawidziły wszystkiego co, nie było lasem. Ta złowroga

pasja i zapamiętanie aż biły od nich i powodowały, że Merry’emu zaczynały dzwonić zęby, a

włosy jeżyły się na głowie.

Ten strach, jaki hobbit teraz odczuwał, był nieporównywalny do niczego innego, chyba

że do trwogi dziecka, które chowa głowę pod kołdrą z obawy przed Nieznanym, czającym się

przy oknie czy też za szafą. To był strach przed czymś całkowicie Obcym, dziwnym i

wrogim. Podobny lęk budziły Upiory Kurhanów i Nazgule, ale w nich kipiała “czysta”

nienawiść Nieprzyjaciela, nienawiść do wszystkiego co żyje, żądza dominacji i władzy

Page 229: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

absolutnej. Po prostu czyste zło. I może przez to mniej przerażające – bo tak wyraźnie

określone.

Huornowie byli inni.

Prastare istoty, niegdyś Pasterze Drzew, którzy “zdziczeli” – jak to określił Drzewiec.

Merry nie rozumiał jak można “zdziczeć”, jak można dobrowolnie wyrzec się siebie i swojej

tożsamości. Stary ent mówił, że większość huornów nie pamięta już nawet swoich imion.

Stali się po prostu własnymi instynktami. Obchodził ich tylko las i dla niego zrobiliby

wszystko. Biada temu, kto skrzywdzi drzewo. I biada temu, kto znajdzie się na drodze

huornów szukających pomsty.

Jeśli wśród instynktów górę bierze chęć mordu, huorn staje się śmiercią.

I oto śmierć podeszła pod Isengrad. Dzieliły ich od niej jedynie kamienne mury, które

nagle wydały się cienkie i wiotkie, jak z papieru.

Drzewiec zapewnił ich, że w komnacie będą bezpieczni, ale Merry wcale nie był tego

taki pewien. Z całych sił zacisnął powieki, walcząc z chęcią, by zerwać się i na oślep rzucić

do ucieczki. Czuł się jak w klatce. I właśnie kiedy zaczął się zastanawiać czy można umrzeć

ze strachu – szepty zaczęły się oddalać. Ciężar, który gniótł mu klatkę piersiową ustąpił, w

głowie się rozjaśniło. Obok Boromir westchnął cicho.

Huornowie zaczęli się wycofywać. Wiatr stopniowo przycichał, straszne głosy zamilkły i

nie słychać już było tego dźwięku przywodzącego na myśl toczące się głazy. Przestało też być

duszno. Merry pozwolił sobie na głęboki oddech.

Nareszcie sobie poszli.

I chyba już nie wrócą.

Ta noc wydawała się nie mieć końca.

***

– Wiesz co? Jakby się nam udało znaleźć parę dłuższych gałęzi albo patyków

moglibyśmy zrobić wędki – Pippin zmierzył wzrokiem rozległą sadzawkę, po której

dryfowały różne baryłki i skrzynki. – Przywiąże się jakiś haczyk do sznurka i zrobimy

zawody w łowieniu.

– Można spróbować – Merry podrapał się po głowie. – I tak nie mamy nic do roboty.

Nie chce mi się chodzić i szukać Drzewca. Zresztą nie powinniśmy oddalać się od baszty, gdy

Boromir śpi.

Zeszli więc z murów, z których kontemplowali rozlewisko w wewnętrznym pierścieniu

Orthanku, i zaczęli szperać w poszukiwaniu patyków.

Page 230: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dzień nastał mglisty i smętny, podobny do poprzedniego. Po wczorajszym,

popołudniowym deszczu i tęczy nabrali nadziei na zmianę pogody, ale jak się okazało –

niesłusznie. A jednak mimo mgły i ponurego krajobrazu dookoła, czuli się dziwnie radośni i

spokojni. Może to z powodu ogromnej ulgi po odejściu huornów, a może na wspomnienie

wczorajszego spotkania z Gandalfem. Nastał świt, a oni wciąż żyli i koniec świata nie

nastąpił. Może gdzieś tam, w dalekim świecie i dla innych los był równie łaskawy. Co

ciekawe, nawet nie byli bardzo niewyspani, mimo nocnych przeżyć i tego, iż sen zmorzył ich

dopiero nad ranem. Obudzili się po kilku godzinach i zmienili Boromira, który przez całą noc

nie zmrużył oka. Gondorczyk zasnął dopiero, kiedy oni wstali. Śniadanie zjedli więc we

dwóch, a nim wyszli, zrobili dla Boromira parę kanapek i zostawili je na stołku przy jego

łóżku, razem z kubkiem herbaty, żeby było mu miło, jak się obudzi.

Merry pierwszy znalazł patyk nadający się na wędkę. Był bardzo długi, choć może

odrobinę za cienki, ale nie chciało mu się szukać dalej.

– Wracam do baszty – oznajmił. – Spróbuję znaleźć jakieś haczyki.

– Dobra. Niebawem do ciebie dołączę – Pippin schylił się i podniósł ubłoconą gałąź,

przyglądając się jej krytycznie.

– A czegóż to tak pilnie szukacie, moi mali hobbici, hemm? – zagrzmiał nad nimi

znajomy głos.

– Drzewiec! – ucieszył się Merry.

– Robimy wędki, żeby dobrać się do skrzynek, które pływają dookoła Orthanku. –

odparł Pippin, wyrzucając gałąź i wycierając dłonie o spodnie.

– Hm, jak widzę zabawa wam w głowie. To dobrze, to bardzo dobrze. Hem hum.

Chciałem sprawdzić co porabiacie i wyjaśnić wam co się dzieje. A gdzie wasz towarzysz?

– W baszcie. Jeszcze śpi – odparł Pippin.

– Hemm, a zatem przekażecie mu wieści jak się obudzi. Dobre wieści. Bo wszystko

poszło po naszej myśli.

– Naprawdę?! – wykrzyknął Merry rozpromieniony.

– A Gandalf? – zapytał Pippin niecierpliwie.

– Wszystko poszło dobrze, nadspodziewanie dobrze, rzekłbym. Nie ma już orków w

Nan Kurunir, nie ma siekier. A wy, moi mali hobbici, spodziewajcie się dziś po południu

gości i to takich, na widok których bardzo się ucieszycie.

Merry już już otwierał usta, by radośnie spytać co to za goście, kiedy, jakby na

potwierdzenie słów Drzewca, na gościńcu zabrzmiały kopyta. Merry odruchowo przygotował

się na widok Gandalfa, lecz to nie czarodziej wyłonił się z mgły, a nieznany hobbitowi

Page 231: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

człowiek w czarnej szacie, dosiadający mizernej, kościstej szkapy. Koń dyszał ciężko, z

wizgiem wciągając powietrze, był spocony tak, że aż biły z niego kłęby pary. Zwierzę

pierwsze dostrzegło enta, zahamowało przysiadając na zadzie i zastrzygło uszami, człowiek

zaklął coś gniewnie, uderzył w końskie boki piętami, ale szkapa wparła się w ziemię i nie

chciała zrobić ani kroku dalej. Jeździec podniósł głowę. Merry skrzywił się mimowolnie.

Człowiek był blady i okropnie brzydki. Rzadkie włosy pozbijane w strąki kleiły mu się do

czoła, miał głęboko osadzone oczy, wydatny, zadarty nos, wąskie usta i paskudną cerę –

zupełnie, jakby Natura celowo sprzysięgła się przeciw niemu, obdarzając go wszystkimi

możliwymi usterkami wyglądu. Zresztą nie tylko twarz, a cała jego osoba sprawiała dziwnie...

oślizgłe wrażenie.

– Witamy w Isengardzie – powiedział Drzewiec.

Oczy przybysza rozszerzyły się w popłochu – dostrzegł enta. Przez moment trwał w

bezruchu, nagle wrzasnął i szarpnął wodze, zawracając konia. Zwierzę ostatkiem sił

poderwało się do kłusa, ale nie przebiegło nawet kilku kroków, kiedy sękata ręka zmiotła

jeźdźca z siodła jak piórko. Człowiek pacnął w błoto, dźwignął się i spróbował uciekać na

piechotę, ale poślizgnął się i znowu wylądował w kałuży. Ent stanął nad nim, a człowiek

wydał z siebie coś jakby skowyt i skulił się na ziemi.

– Jestem Grima, doradca króla Theodena – wyjąkał. – Przybywam w pokoju i aaa...!

Ten okrzyk wyrwał mu się na widok hobbitów. Merry i Pippin, zaciekawieni, podeszli

bowiem bliżej i stanęli obok enta. Człowiek zwany Grimą wytrzeszczył oczy, blednąc, jakby

zobaczył dwa potwory i zaczął niezdarnie odpełzać w tył.

– Jestem posłem, nie wolno mnie tknąć! – zawołał piskliwie.

– Wiem, kim jesteś – oznajmił spokojnie Drzewiec.

– Ja... ja przybywam z ważnym poselstwem do Sarumana! – bełkotał Grima, wodząc

wzrokiem od hobbitów do enta, jakby nie mógł się zdecydować kogo bardziej się bać. – Król

Theoden mnie wysłał. Nikt inny nie chciał jechać, więc ja podjąłem się tego zadania – w

miarę jak mówił jego głos wyrównywał się i brzmiał pewniej. – Tylko ja mogłem przejechać

przez step rojący się od orków. Nikt inny by temu nie podołał...

Kłamca. On kłamie, mogę się założyć - pomyślał Merry.

– ...Jestem głodny i zmęczony, narażałem życie dla mojego króla, ścigały mnie wilki i

musiałem nadłożyć drogi, przepuśćcie mnie, proszę...

– Witaj, Smoczy Języku!

Page 232: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Grima podskoczył i otworzył usta, hobbici obejrzeli się do tyłu. Boromir wyminął enta i

stanął nieopodal, pilnie wpatrując się w przybysza. Grima zagapił się na niego i raptem jego

oczy, o ile to w ogóle możliwe, rozszerzyły się jeszcze bardziej.

– Lord Boromir? – wykrztusił w osłupieniu. Jego wzrok omiótł sylwetkę Gondorczyka,

odnotował rdzawe plamy na jego kaftanie, zatrzymał się na moment na złotym pasie z Lorien,

a wreszcie na zabandażowanej nodze.

Boromir nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się krzywo.

– Lordzie Boromirze, to ty! Oczom nie wierzę! Żyjesz... co za... radość widzieć cię w

dobrym zdrowiu – Grima ostrożnie dźwignął się z ziemi. – Co za szczęście, że cię tu

spotykam, panie. Z pewnością potwierdzisz... moje... słowa – Grima zaczął mówić coraz

wolniej i zamrugał niespokojnie oczami. Merry zerknął na Boromira i uśmiechnął się lekko.

Nic dziwnego, że Grima tracił wątek. Boromir wpatrywał się w niego, delikatnie mówiąc,

dość drapieżnie.

– Przecież znasz mnie, panie? Poznajesz... – przybysz zawahał się.

– O, tak – odparł Boromir mrużąc oczy. – Znam cię, Smoczy Języku – Grima aż się

skulił, słysząc to przezwisko. – Aż za dobrze cię znam.

– Więc wiesz, jak wielkim szacunkiem darzę twą przezacną rodzinę – Grima spróbował

uśmiechnąć się przyjaźnie. – Zawsze powtarzałem, że...

– Że ten arogancki paniczyk z południa powinien nauczyć się, gdzie jego miejsce –

przerwał mu Boromir. – Pamiętam moją ostatnią wizytę w Edoras. Pamiętam każde twoje

słowo. Pamiętam, jak usiłowałeś przekonać króla Theodena, by nie dawał mi świeżego konia

i jak obraziłeś mojego ojca, zaraz jak to byłeś łaskaw ująć – Boromir uniósł głowę i ściągnął

wargi, niby to w zadumie – “ten stary pająk, który siedzi w swojej wieży i myśli tylko o

własnych interesach”, to szeptałeś Theodenowi do ucha, prawda?

– Ależ nie! – wykrzyknął Smoczy Język w popłochu. – Nic podobnego nie mówiłem. To

nieprawda!

Boromir postąpił parę kroków do przodu.

– Ośmielasz się nazywać mnie kłamcą?! – zasyczał.

Pippin porozumiewawczo trącił łokciem Merry’ego, z zadowoleniem obserwując rozwój

wydarzeń. Drzewiec również się nie wtrącał.

– Nie, skąd! – Grima cofnął się i nerwowo oblizał wargi. – Musiałeś się pomylić, panie,

zapomniałeś o...

– Sugerujesz więc, że mam kiepską pamięć? – spytał Boromir lodowatym tonem.

– Nie, nie. Po prostu źle mnie zrozumiałeś..

Page 233: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Ach, jestem więc tępy, tak?

– Nie! Absolutnie nie. Tylko nie dosłyszałeś, jak mówiłem...

– Innymi słowy jestem też głuchy? – wywarczał Boromir.

Pippin zachichotał cichutko.

– Panie, błagam – Smoczy Język załamał ręce – Pozwól sobie wytłumaczyć...

– Milcz łajdaku! – Boromir ruszył ku niemu. Smoczy Język odruchowo uniósł rękę w

obronnym geście.

– Jestem posłem Theodena! – zaskomlał. – Mam wiadomość dla Sarumana!

– Saruman jest w swojej wieży – odezwał się Drzewiec. Boromir zatrzymał się i przez

ramię spojrzał pytająco na enta.

– Przepuście mnie, znam drogę – pisnął Smoczy Język

– Nie wątpię – skrzywił się Boromir, patrząc na niego z pogardą i znów odwrócił do

enta. – To łotr i kłamca. Nie wierz, Drzewcze, w ani jedno jego słowo. Głowę dam, że on nie

jest żadnym posłem.

– Nie zamierzam dawać mu posłuchu – uśmiechnął się ent. – Wiem, kim on jest.

– Trzeba by uwolnić świat od tego szczura. Szkoda marnować taką okazję.

– Litości! – Grima przypadł do kolan Boromira, ale Gondorczyk odsunął się ze

wstrętem.

– Szczur, powiadasz? – zamruczał Drzewiec – “Zamknij wszystkie szczury w jednej

pułapce” – tak mi przykazał Gandalf. I tak też zrobię. Smoczy Języku! Możesz iść do

Sarumana, jeśli chcesz. Albo też zaczekasz tu z nami na przybycie twojego króla. Wybór

należy do ciebie.

– Theoden tu przybywa? – Zdumiał się Boromir, odwracając od Grimy.

– Tak. Jeszcze dziś.

– Osobiście? – Boromir nie dowierzał.

– Osobiście.

Grima nerwowo oblizał wargi.

– Przepuśćcie mnie – poprosił

– Jak chcesz – powiedział Drzewiec. – Ale ostrzegam cię, wiele się w Orthanku hem

hem zmieniło od twojej ostatniej wizyty. Teraz ja tu rządzę.

– Czy to aby rozsądne? – Boromir wskazał Grimę ruchem głowy. – Nie lepiej gdzieś go

zamknąć, do przyjazdu króla Theodena? Nie wiadomo jakich szkód może narobić.

– Gandalf pozwolił go przepuścić. Jeśli chce, niech idzie. Czyż może być gorsza kara

od, hem hem, towarzystwa Sarumana?

Page 234: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir zmrużył oczy, uśmiechnął się, spojrzał szacująco na zastygłego w bezruchu

Grimę i odstąpił z drogi. Smoczy Język natychmiast zerwał się i ruszył ku Bramie, okrążając

hobbitów bardzo szerokim łukiem, zupełnie jakby byli trędowaci. Kiedy już ich wyminął,

przyspieszył, ale zaraz potem zatrzymał się raptownie. Chyba dopiero teraz ogarnął wzrokiem

ruiny i dotarło do niego, to co Drzewiec mówił o zmianach.

– Co... co to jest? Co tu się stało? – wykrztusił, odwracając się ku nim. Miał tak

komicznie ogłupiały wyraz twarzy, że Merry prychnął ubawiony.

Pippin podszedł do Boromira i nonszalancko oparł się ramieniem o jego biodro.

Następnie wykonał szeroki gest, wskazując na pobojowisko.

– A, wkurzyliśmy się z Boromirem – oznajmił niedbale, po czym z troską obejrzał sobie

paznokieć.

– Pip... litości... – Merry zakrył twarz dłonią.

– Cco? – wymamrotał słabo Grima. – Jak...?

– A tak, że Saruman na własnej skórze poznał, co to znaczy zadzierać z hobbitami. Tak

właśnie wygląda gniew Shire, Gondoru i Fangornu – Pippin zerknął ukradkiem znad

paznokcia, by przekonać się, czy jego słowa wywołały pożądany skutek.

Wywołały. Grima ze głośno wciągnął powietrze do płuc i zrobił krok do tyłu. Raz

jeszcze z niedowierzaniem obejrzał się na pogruchotane mury i Bramę stojącą otworem.

– Nie przesadzasz aby troszeczkę? – Boromir uniósł brew patrząc na hobbita bardzo

wymownie.

– “Gniew Fangornu, Gondoru i Shire?” – spróbował Pippin, zadzierając głowę, by na

niego spojrzeć.

– Tak lepiej – pochwalił go Boromir.

Od strony Drzewca dobiegło dziwne bulgotanie – stary ent się śmiał.

Grima zaś oddychał ciężko i gapił się jak porażony na wodza Gondoru i opartego o niego

małego hobbita demonstrującego wielce swobodną pozę, którzy właśnie zaczęli dyskusję na

temat hierarchii wartości i zasług jednostek w bitewnej chwale. Smoczy Język wyglądał tak,

jakby usiłował wmówić sobie, że to tylko sen i ten koszmar nie dzieje się naprawdę.

Merry dobrze znał to uczucie i w pewnym sensie bardzo dobrze nieszczęśnika rozumiał.

Spojrzał na Pippina, wciąż opierającego się o Boromira i nagle jego uśmiech zaczął

przygasać. Jego przyjaciele zajęci byli sobą i swoimi przekomarzaniami. Sprawiali wrażenie,

jakby świat dookoła przestał ich interesować, jakby poza nimi dwoma nikt się nie liczył.

Ani Smoczy Język. Ani Drzewiec.

...ani on, Merry.

Page 235: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Hobbit przełknął ślinę. Zażyłość między tymi dwoma była aż nazbyt widoczna. To

ciekawe, że wcześniej nie zauważył jak silne stały się więzi między Tukiem a Boromirem. To

znaczy – oczywiście odczuł zmiany w ich relacjach pod wpływem ostatnich zdarzeń, ale teraz

ujrzał to wyraźnie – w pozie i zachowaniu Pippina, w sposobie, w jaki Boromir na Tuka

patrzył. W sposobie, w jakim zdawali się być sobą zaprzątnięci bez reszty.

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ku swemu własnemu osłupieniu. Merry poczuł ukłucie

w sercu.

Na wszystkich Bagginsów z Sackville! Chyba nie robię się zazdrosny z powodu

Boromira! – przeraził się i natychmiast spróbował upchnąć to zdradliwe poczucie gdzieś

głęboko, ale prawda była taka, że go to zabolało. Bo Pippin powiedział “Wkurzyliśmy się z

Boromirem” a nie “z Merrym”, “my” – czyli Tuk i Boromir. Dawniej to do niego, Merry’ego,

by podszedł. I o niego by się oparł.

Dawniej.

A przecież przyjaźnili się od lat. Merry nie pamiętał w ogóle takiego okresu w swym

życiu, w którym nie byłoby Pippina. A Boromir? Poznali go zaledwie kilka miesięcy temu.

Kilka miesięcy! Cóż to jest w porównaniu z latami, jakie kształtowały więzi między nimi

dwoma, a Tuk już...

Ja naprawdę robię się zazdrosny o Pippina! – Merry ze zgrozą uświadomił, w jakim

kierunku biegną jego myśli. I natychmiast je uciął. To bez sensu, to płytkie i niehonorowe.

Boromir potrzebuje tej przyjaźni Pippina. Potrzebuje życzliwości ich obu i on, Merry ze

wszystkich sił postara się dopasować do tego nowego układu.

Bo w zasadzie nie ma innego wyjścia.

Tymczasem Grima obejrzał się na ruiny i zaczął się cofać ku Bramie, coraz szybciej i

szybciej.

Drzewiec ruszył za nim, a Merry powodowany ciekawością podążył za entem. Boromir i

Pippin przerwali swój spór i dołączyli do tej dziwacznej procesji.

O ile widok Bramy wstrząsnął Smoczym Językiem to obraz zniszczeń jakie ukazały się

jego oczom w wewnętrznym kręgu Orthanku załamał go ostatecznie.

– Nie! Nieeee! – zaczął krzyczeć, łapiąc się za głowę. – To niemożliwe!!!

– Saruman czeka na ciebie w swojej wieży – przypomniał mu Drzewiec łagodnie.

– Nie! – Smoczy Język odwrócił się do enta, a pot kapał mu z czoła. – Pozwólcie mi stąd

odejść! Błagam! Moje poselstwo nie ma już sensu! Wypuśćcie mnie!

– Albo wchodzisz do wieży, albo czekasz z nami na twojego króla – oświadczył

Boromir ostro. – Trzeciej możliwości nie ma. Wybieraj!

Page 236: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Litości. Odejdę stąd i...

– Theoden albo Saruman! Wybieraj, mówię! I radzę ci – spiesz się!

Merry i Pippin wymienili spojrzenia. Oto mieli małą próbkę Boromira – dowódcy.

Smoczy Język w popłochu obejrzał się na wieżę Orthanku.

– Ja... ja nie umiem pływać – wyszlochał niemal.

– Tu nie jest głęboko – Boromir był bezlitosny. – Prawda, Drzewcze?

– Hem hem, nie, sięgnie mu najwyżej do szyi.

– Słyszysz? – Boromir uśmiechnął się kpiąco – Woda nie jest głęboka. Jest za to brudna

jak ściek. Ale tobie na pewno nie będzie to przeszkadzać.

– Ja nie... –

– Jazda!!! – głos Boromira odbił się echem wśród ruin Orthanku. – Mam ci pomóc?!

Smoczy Język rzucił się wpław, rozbryzgując wodę, która szybko sięgnęła mu do piersi.

W milczeniu obserwowali, jak mozoli się wśród pływających po powierzchni śmieci.

Niebawem taplał się już po szyję, udało mu się jednak uczepić jakiejś beczki i przy niej

popłynął do wieży.

– Dopilnuję, by dotarł do celu – oświadczył Drzewiec i z namaszczeniem wszedł do

wody.

– Mogłeś go przycisnąć i wypytać o wieści – zauważył Merry patrząc w ślad za Grimą,

który był już niewielką kropką na powierzchni wody.

– To kłamca, krętacz i oszust – odparł Boromir spokojnie. – Łgałby jak z nut i tylko by

nam zamącił w głowach. Niestety nie mam zdolności mojego ojca i brata, nie potrafię ocenić,

czy rozmówca kłamie, czy mówi prawdę. Zwłaszcza jeśli jest wprawnym kłamcą. Natomiast

oni dwaj, mój ojciec i brat, to co innego – jeszcze się taki nie narodził, co zdołałby oszukać

Namiestnika. Faramir też czyta w ludzkich sercach jak w otwartej księdze. Ja tego nie

potrafię.

– A hobbickie serca podpadają pod tę umiejętność? – zainteresował się Pippin –

Umiałbyś czytać na przykład we mnie?

Boromir pochylił się nad nim, szalenie poważny.

– Hmm – mruknął uważnie patrząc Pippinowi w oczy. – Księga druga, rozdział

pierwszy. Pod tytułem “Czas na drugie śniadanie”.

Merry wybuchnął śmiechem.

– No. Prawie dobrze – Pippin pokiwał głową. – Tyle, że nie rozdział pierwszy a drugi.

Już jedno śniadanie wszak jedliśmy.

Page 237: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– A żesz – Boromir skrzywił się zabawnie. – Nie udało się. Tak jak mówiłem – kiepski

w tym jestem.

– Może spróbujesz ze mną? – uśmiechnął się Merry.

– Z tobą? Przy tobie z miejsca się poddaję – Boromir machnął ręką.

– O, to ja niby taki łatwy jestem do rozpracowania, tak? – Pippin podparł się pod boki.

– A kto wciąż mówi i myśli o jedzeniu? – odparował Boromir. – Nie ja przecież.

– Tak? A kto ostatnio...

– Drzewiec wraca – wtrącił się Merry, przerywając rozpoczynającą się sprzeczkę. Jakoś

nie miał teraz ochoty na kolejny pojedynek słowny między Tukiem a Boromirem.

– Ciekawe co miał na myśli mówiąc, że Theoden przybywa – mruknął Gondorczyk.

– A co w tym takiego dziwnego? – spytał Merry.

– Bo to zgrzybiały starzec, który ma kłopoty ze wstaniem z krzesła o własnych siłach –

Boromir wzruszył ramionami. – Tak było w zeszłym roku, kiedy ostatni raz go widziałem.

Nie sądzę, by był w stanie wyjść z komnaty, a co dopiero dosiąść konia. Może Drzewiec ma

na myśli Theodreda.

– To syn króla, prawda? – Merry zaczynał się już orientować w koligacjach ludzkich

rodów.

– Tak. Bardzo go lubię. Odważny młody człowiek, wielka nadzieja Rohanu.

– Drzewiec raczej by nie pomylił imion – wtrącił się Pippin. – A poza tym powiedział

nam, że będziemy mieli gości, wiesz?

– Jakich gości? – Boromir zmarszczył brwi.

– A, właśnie! – Merry pacnął się w czoło – Mieliśmy ci przekazać dobre wieści.

Drzewec powiedział, że wszystko poszło po jego myśli..

– I Gandalfa – dorzucił Pippin.

– I Gandalfa. Powiedział, że nie ma już orków i że dziś po południu będziemy mieli

gości, na widok których bardzo się ucieszymy.

– Jakich gości? – powtórzył Boromir ze zdziwieniem.

– No, hem, hem – rozległ się głos Drzewca. – Odprowadziłem go pod same drzwi. Ktoś

już tam na niego czekał, Saruman jak sądzę, i wciągnął go do środka.

– Podobno będziemy mieć gości? – zagadnął Boromir niecierpliwie, ignorując

wzmiankę o Smoczym Języku.

– A tak, hem hem. Tak. Może jeszcze dzisiaj.

– Kto to będzie?

Page 238: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Wasi przyjaciele wraz z królem Theodenem – odparł Drzewiec. – Muszę iść do źródeł,

opłukać się w czystej wodzie, hem hem.

– Ale kto konkretnie? Jacy “nasi przyjaciele”? Kto? – dopytywał się Boromir

natarczywie.

– Spokojnie, hum. Nie tak pochopnie. Nie wiem kto konkretnie. Przybywa orszak króla

Theodena, jakieś kilkanaście osób. I Gandalf. I jacyś przyjaciele z waszej Drużyny.

– Ale którzy? Którzy?! – Boromir rozłożył ręce.

– Przecież mówię, panie Boromirze, że nie wiem. Cierpliwości, hem hem, już niebawem

się dowiecie. A teraz wybaczcie, muszę się opłukać, żaden ent nie lubi być brudny. Ach,

byłbym zapomniał! Coś podobnego! Pochopny się robię, słowo daję, pochopny! Goście będą

zdrożeni i głodni zapewne, przygotujcie im coś do jedzenia. Z pewnością lepiej się znacie na

ludzkiej strawie niż ja. Dam wam paru entów do pomocy – i to mówiąc oddalił się wielkimi

krokami.

– Tego, co jest w spiżarni nie wystarczy na posiłek dla kilkunastu osób – zaniepokoił się

Merry. – I czy można podjąć króla grzankami z czerstwego chleba? Jak myślisz, Boromirze?

Boromirze! Gdzie idziesz, hej, zaczekaj!

Ale Gondorczyk go nie słuchał, zbiegł po kamieniach i szybko skierował się do baszty.

– Co go znowu ugryzło?

– Chyba wiem co – Pippin spochmurniał i zmarszczył brwi. – Chodź.

– Dokąd? Pip, o co tu chodzi, może mi łaskawie wytłumaczysz?

– Zdaje się, że mamy następny problem.

– Jaki problem?! Sądzisz, że... – Merry urwał, bo nagle go olśniło. – O rany, Pip, czy ty

myślisz to samo, co ja..

– Chodźmy do niego – Pippin odwrócił wzrok i ruszył w dół.

Znaleźli go w jadalni na piętrze. Boromir chodził niespokojnie tam i z powrotem. W

ogóle nie zwrócił na nich uwagi.

– Boromirze? – spytał ostrożnie Pippin.

Boromir rzucił mu roztargnione, półprzytomne spojrzenie, uniósł dłoń do ust i nerwowo

przygryzł paznokieć. Wciąż nie przestawał chodzić – kilka kroków w jedną stronę, zwrot,

kilka kroków z powrotem i znowu zwrot na pięcie. I tak w kółko.

Merry poczuł, jak włosy jeżą mu się na ten widok – tak samo Boromir zachowywał się

podczas spływu Anduiną. Jakby go coś roznosiło od środka. Miał wtedy identyczne,

rozgorączkowane spojrzenie i w ten sam sposób gryzł paznokcie.

Page 239: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Boromirze... – powtórzył Pippin i podszedł bliżej. – Co się dzieje, powiedz.

Brak odpowiedzi. Kilka kroków w stronę okna, zwrot, nerwowy marsz wzdłuż stołu,

zwrot...

– Boromirze! – odezwał się Pippin głośniej. – Hej, mówię do ciebie! Przestań! Słyszysz?

– Uważaj... – wyrwało się Merry’emu na widok Tuka stającego człowiekowi na drodze.

– Przestań! – Pippin złapał Boromira za pas i spróbował przytrzymać w miejscu,

zapierając się z całej siły. – Hej, hej, przestań, no już!

Boromir zatrzymał się i jakby oprzytomniał.

– Co się dzieje? – Pippin spojrzał na niego uważnie.

Gondorczyk odwrócił wzrok.

– Siadaj – Pippin pociągnął go za pas i za rękę. – Pogadamy. No chodź, usiądź, proszę.

Nie będziemy za tobą biegać.

Boromir dał się zaprowadzić w stronę ławy, usiadł ciężko i znów podniósł rękę do ust.

– Przestań – Pippin obcesowo pociągnął go za rękaw. – Nie rób tak. Powiedz, o co

chodzi.

Merry, z trudem przezwyciężając lęk, zbliżył się na dyskretne, przywołujące skinienie

Tuka i ostrożnie usiadł przy prawym boku człowieka. Boromir odetchnął głębiej.

– A jeśli to... Frodo? – jęknął w udręce.

Merry westchnął. A więc tak jak się obawiał – chodziło o Pierścień.

– A co jeśli tak? – hobbit spytał cicho, przełykając ślinę.

– Nie... nie wiem – szepnął Boromir i zwiesił głowę.

– Chcesz, żeby to był Frodo? – zapytał Pippin z naciskiem.

Gondorczyk podniósł głowę i Merry złowił jego spojrzenie. Zrobiło mu się niedobrze z

zgrozy. W oczach Boromira spomiędzy udręki, niepokoju i wstydu przebijało gwałtowne i

dzikie pragnienie – on pożądał Pierścienia i choć starał się nad sobą zapanować, choć temu

przeczył – miał tę żądzę wypisaną na twarzy. A z nią mękę. I wstręt do samego siebie. To

była naprawdę przerażająca mieszanina.

– Chcesz? – drążył Pippin.

– A jak myślisz? – wybuchnął Boromir kryjąc twarz w dłoniach.

Przez chwilę było cicho. W końcu to Merry przełamał milczenie.

– Jeśli nawet to Frodo, to nie będzie sam – Merry przezwyciężywszy chaos w głowie,

zaczynał myśleć rozsądnie. – I ty też nie jesteś już sam. Amon Hen się nie powtórzy. A poza

tym jest też Gandalf, nie zapominaj o tym. On nam pomoże – Merry celowo powiedział

“nam”, żeby Boromir czuł, że ma wsparcie i może liczyć na pomoc. Choć on sam nie za

Page 240: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

bardzo wiedział na czym taka pomoc miałaby polegać – jedyne co mu przychodziło do głowy,

to to, że Boromira należy za wszelką cenę trzymać z daleka od Froda, może nawet gdzieś

zamknąć, albo uchowajcie wszystkie dobre duchy – związać i unieszkodliwić, jeśli

przypadkiem dostanie szału. Tyle że, z drugiej strony wiedział, że to Boromira po prostu

zabije – on nie przeżyje takiego upokorzenia, nawet jeśli będzie ono usprawiedliwione i

płynące z dobrej woli. Nie z jego dumą. Musi być jakiś inny sposób. Tylko jaki? Merry nie

miał pojęcia. Ale oczywiście zachował te posępne myśli dla siebie i na głos dodał: – Gandalf

jest mądry. I będzie wiedział, co robić. Jeśli on przyjedzie z Frodem nic złego się nie stanie.

– No, właśnie – Pippin spojrzał na Merry’ego z wdzięcznością. – Nie denerwuj się na

zapas. Poradziłeś sobie po Amon Hen, to teraz tym bardziej sobie poradzisz.

– Wcale sobie nie poradziłem! – Boromir gniewnie zwrócił się do Pippina. – Jak możesz

tak mówić? Nie widzisz co się ze mną dzieje?!

– Poradziłeś sobie, bo wciąż jesteś naszym Boromirem – odparł Pippin niewzruszony. –

A jeśli coś się w tobie zmieniło, to tylko na lepsze. No powiedz, Merry, kiedy był milszy? Na

początku Wyprawy czy teraz?

– Teraz – odparł Merry szczerze. Boromir rzeczywiście zyskał. Może i dokładał im

trosk, ale z pewnością był sympatyczniejszy, otwarty i bardziej przystępny niż na początku.

– Nie denerwuj się – Pippin położył Gondorczykowi dłoń na przedramieniu – My

wiemy jaka jest sytuacja i jeśli trzeba będzie – zadziałamy. Ufasz nam?

Boromir pokiwał głową, nie odrywając wzroku od podłogi.

– To się nie bój. Jesteśmy Drużyną, czyż nie? W końcu od czego ma się przyjaciół.

Boromir uśmiechnął się z trudem, mrugając zamglonymi nagle oczami. Merry’emu też

łzy napłynęły do oczu i zrobiło mu się wstyd, że przed chwilą przyszły mu do głowy takie

okropne rzeczy.

– A tak między nami – zagadnął, przysuwając się do człowieka. – Ja nie sądzę, żeby to

był Frodo. A wiesz, dlaczego? Bo Gandalf powiedział nam wczoraj, że Frodo czyni to, co do

niego należy. A cel jego misji znajduje się w Mordorze, więc co niby Frodo miałby robić w

Isengardzie, hm? Ja myślę, że to już prędzej jest Obieżyświat, który miał przecież iść z tobą

do Minas Tirith. A może Gimli. W każdym razie na pewno nie Frodo.

– Ani Sam – zauważył Pippin.

– Dlaczego nie Sam? – spytał Boromir niepewnie.

– Bo Sam nigdy by Froda nie zostawił, jeśli więc jego pan podąża do Mordoru to on,

choćby się waliło i paliło idzie z nim. Mogę się założyć.

– Pip ma rację – Merry pokiwał głową. – I, Boromirze...?

Page 241: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

– Tak?

– Obiecaj mi coś, dobrze?

– Co takiego? – Boromir spojrzał na niego pytająco.

– Że niezależnie od tego czy Frodo jest wśród tych gości czy nie, powiesz

Obieżyświatowi co stało się pod Amon Hen, dobrze? Opowiesz mu co cię dręczy.

Oczywiście, jeśli się nie mylę i on tu przyjedzie.

Boromir przygryzł wargę i wbił wzrok w podłogę.

– Obiecaj mi, proszę – powtórzył Merry z naciskiem.

Milczenie.

– Powinieneś z kimś porozmawiać – zauważył Pippin cichutko. – Kimś mądrzejszym i

bardziej doświadczonym od nas.

Boromir nerwowo zaczął splatać palce, niemal wyłamując je sobie w stawach. Merry go

powstrzymał ujmując jego dłoń w obie swoje.

Obiecaj mi, bo inaczej ja będę musiał z nim porozmawiać, a nie chcę ci tego robić.

– Boromirze?

Człowiek odetchnął głęboko i zamknął oczy.

– Dobrze. Porozmawiam z nim – powiedział cicho i jakby z rezygnacją.

– Obiecujesz? – Merry zacisnął palce na jego dłoni.

– Obiecuję... ugh!.. Pi... Pippinie, u...dusisz mnie...

– Cieszę się, że się zdecydowałeś! – Tuk uśmiechnął się promiennie i uwolnił szyję

Boromira ze spontanicznego i radosnego uścisku. – Jesteś bardzo dzielny, wiesz?

– Daj spokój – Boromir z zażenowaniem odwrócił wzrok. – Jaki tam dzielny. Sam siebie

nie poznaję, w galaretę się zmieniam i tyle.

– O, ja uwielbiam galaretę! – oświadczył Pippin z mocą. – Naprawdę. Wprost za nią

przepadam! Zwłaszcza za jeżynową.

Boromir spojrzał na niego mrugając oczami, lecz widząc pełne oddanie i szczerość, jakie

malowały się na obliczu Tuka, nagle parsknął, zgarbił się i podpierając czoło dłonią zaczął się

śmiać. Cicho i bezradnie wprawdzie, ale zawsze.

Ponad jego plecami hobbici wymienili uradowane, pełne ulgi spojrzenia.

– A skoro jesteśmy już przy jedzeniu – kontynuował Pippin wesoło – to czym

podejmiemy króla? Jak myślicie, panowie? Jakieś pomysły?

Page 242: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Część druga

Orthank

Page 243: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział I

Orthank

Aragorn stłumił ziewnięcie i dyskretnie rozmasował kolano. Byli w drodze już od wielu

godzin, zmęczenie wszystkim dawało się we znaki. Mimo ciężkiej i w zasadzie nieprzespanej

nocy sprawnie zwinęli obóz i ruszyli dalej skoro świt, by w południe, wśród smętnych

szarych mgieł, dotrzeć do wylotu Nan Kurunir – Doliny Czarodzieja.

Powitał ich ponury widok – wszędzie wokół widniały kałuże, śmieci i błoto, jakby

dopiero co przewaliła się tędy wielka powódź. Opary bijące z szczelin w ziemi przesłaniały

widok i Aragornowi przypomniały się legendy o Angbandzie. Kiedy był dzieckiem, tak

właśnie wyobrażał sobie ową drogę, którą Beren i Luthien zmierzali ku twierdzy Morgotha –

czarny gościniec, dymy buchające w niebo, błoto i brud.

Hasufel parsknął i zadrobił w miejscu, Strażnik pochylił się w siodle, by poklepać go

uspokajająco po szyi. Koń zastrzygł uszami i ostrożnie przestąpił nad połamanymi deskami

leżącymi w poprzek drogi. Od ostatniej nocy przepełnionej dziwnymi szeptami i odgłosami,

konie były bardzo niespokojne. Hasufel niechętnie szedł do przodu, spięty jak cięciwa łuku.

Co chwila chrapał i wietrzył, na zmianę to kładąc to stawiając uszy. Gdyby nie to, że na czele

orszaku podążał z niezmąconym spokojem Cienistogrzywy, przecierając szlak, jeźdźcy

mieliby nie lada kłopoty, by zmusić swe wierzchowce do wejścia we mgły Nan Kurunir. Na

szczęście konie szły posłusznie za przykładem nieustraszonego przywódcy stada, podobnie

jak jeźdźcy, mimo wielu obaw, ufnie podążali za Gandalfem.

Aragorn jechał jako drugi, tuż za czarodziejem. Obok Hasufela stąpał Arod z Legolasem

i Gimlim na grzbiecie. Dalej, w niewielkim odstępie, podążał Theoden bok w bok z Eomerem

i reszta Rohirrimów – wszyscy dwójkami, bo więcej koni nie mieściło się obok siebie na

gościńcu.

- Spójrzcie! - Gandalf uniósł laskę, wskazując w bok.

Z mgły wyłonił się ogromny, czarny i strzaskany słup. U jego podstawy leżał kamień,

pomalowany na biało, wykuty w kształcie dłoni z jednym palcem wysuniętym do przodu.

Kiedyś zapewne pełnił on rolę drogowskazu, teraz jednak, połamany i zniszczony, walał się w

błocie. Paznokieć owego palca, wskazującego niegdyś Orthank, umazany był czymś

czerwonym, co niepokojąco kojarzyło się z krwią.

- Drzewiec i jego Pasterze niczego nie przeoczą, jak widzę - zamruczał Gandalf.

- Co to może oznaczać? - Gimli wychylił się zza pleców Legolasa.

Page 244: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Niebawem się przekonamy, mój zacny krasnoludzie - odparł czarodziej. - Dalej,

Cienistogrzywy, w drogę - i wielki mearas posłusznie ruszył przed siebie.

Aragorn odetchnął głębiej i wyprostował się w siodle. Drogowskaz. A zatem Brama

Isengardu jest już niedaleko. I jeśli Valarowie okażą się łaskawi, niebawem zobaczą swoich

towarzyszy z Drużyny.

Merry. Pippin.

I Boromir.

Opłakali już ich, tracąc nadzieję na to, że kiedykolwiek zobaczą przyjaciół żywych.

Aragorn pamiętał własne osłupienie i radosne niedowierzanie, kiedy Gandalf przyniósł im

wieści, że cała trójka jest bezpieczna w Isengardzie, pod opieką entów (o ile w ogóle można

być bezpiecznym w siedzibie Sarumana).

Co też teraz porabiają, wszyscy trzej?

I co z Boromirem? Aragorna wciąż prześladowało wspomnienie spod Parth Galen -

gondorski miecz, porzucony wśród trupów orków w wydeptanej trawie, a obok strzaskany

Róg, leżący w kałuży krwi. Ludzkiej krwi, nie orkowej. Okropny widok. Jakby to sam Róg

broczył krwią ze śmiertelnej rany, jakby pękło mu serce.

Aragorn pamiętał, jakie wrażenie to na nim zrobiło. To i pokrwawiona, porozrywana

kolczuga, którą znaleźli porzuconą w lesie. Dlatego nie mógł się pozbyć uczucia niepokoju i

jak najprędzej chciał zobaczyć Boromira, by się upewnić, że naprawdę nic mu nie jest. Co

ciekawe, częściej myślał o synu Denethora niż o dwóch hobbitach. Może dlatego, że trapiły

go złe przeczucia, gdy szło o Boromira. Miał nadzieję, że wkrótce się one rozwieją.

Cichy okrzyk Gimlego wyrwał go z zamyślenia. Z mgły zaczęły się wyłaniać stosy

połupanych głazów i potrzaskanych belek. Zamiast niezdobytych murów Isengardu oczom ich

ukazało się pobojowisko.

- Co tu się stało, na brodę Durina?- wybuchnął Gimli.

Tuż przed nimi wznosiła się Brama Orthanku. Wrota były wyważone, tunel otwarty a

mury dookoła przypominały bezładne rumowisko kamieni. Za plecami Aragorna

Rohirrimowie zaczęli szeptać między sobą w ożywieniu, ale Strażnik ich nie słuchał – jego

wzrok pomknął w górę, gdzie ponad roztrzaskaną Bramą znajdowało się coś, co stało w

jaskrawej sprzeczności z ponurym krajobrazem, a mianowicie biała płachta obrusu

zastawionego talerzami, kuflami i butelkami. Aragorn uśmiechnął się szeroko - znał tylko

jedne istoty, którym mogło przyjść do głowy, by urządzić wystawną ucztę w tak osobliwym

miejscu. Istotnie, nieco na prawo, zza stosu kamieni wyglądała kędzierzawa, kasztanowa

czupryna. Jej posiadacz, odwrócony plecami do przybyłych, najwyraźniej drzemał, oparty

Page 245: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

plecami o głazy. Wtem jeden z koni parsknął rozgłośnie. Czupryna podskoczyła, a pod nią

ukazała się znajoma twarz.

- Witaj, Meriadoku Brandybuck - odezwał się Strażnik ciepło.

Hobbit zerwał się na równe nogi, odkładając na bok fajkę i wydmuchując smużkę dymu.

Jego wzrok przylgnął do Aragorna a twarz rozjaśniła się radosnym uśmiechem, by zaraz

spoważnieć na widok tylu znakomitych osobistości. Hobbit szybko omiótł wzrokiem

zebranych, jakby kogoś szukał, po czym uspokoił się i odchrząknął z godnością.

- Witaj królu i wy wszyscy dostojni goście - zaczął dźwięcznym głosem, kłaniając się

zamaszyście i zaraz potem wykonując energiczny wykop w bok.

- Ała! - rozległ się oburzony głos. - Zgłupiałeś?

- Wstawaj, przyjechali - mruknął cicho Merry kątem ust, ale wyczulony słuch Strażnika

wyłowił jego słowa. Za stosem kamieni coś zaszurało i oczom zebranych objawiła się druga

kędzierzawa czupryna, nieco ciemniejsza od pierwszej. Peregrin Tuk, podobnie jak Merry

uważnie przyjrzał się zebranym, jakby ich liczył, a następnie wstał, otrzepał się i obciągnął

kubrak. Boromira jednakże, ku rosnącemu niepokojowi Aragorna, nigdzie nie było widać.

- Mamy zaszczyt powitać was w imieniu Drzewca - ciągnął tymczasem Merry uroczyście

- który teraz sprawuje pieczę nad Orthankiem. Ehkm, no tak, właśnie – rzucił z

roztargnieniem patrząc w bok, jakby na kogoś czekał. - My zaś wzięliśmy na siebie

obowiązek pilnowania Bramy.

- Między jedną butelką a drugą, jak widzę - zaśmiał się Gandalf. - Saruman zaiste dba o

swoich gości.

- Jego goście zadbali o siebie sami - wtrącił się Pippin. - Saruman, obawiam się, nie ma

teraz do tego głowy. Jest w swojej wieży, ale zajęty Smoczym Językiem. Pozwól, że się

przedstawię, miłościwy panie – dodał formalnie, zwracając się do Theodena. – Jestem

Peregrin, syn Paladina z rodu Tuków. Obaj z Merrym pochodzimy z dalekiej północy.

- A nas, swoich druhów, nie witasz?! Nic nie powiesz Legolasowi ani mnie?! - nie

wytrzymał Gimli - O łajdaki, włóczykije, powsinogi kudłate! Aleście nam urządzili rajd przez

pół Śródziemia! O mało nóg sobie nie połamaliśmy! Gnamy za wami przez stepy i lasy, przez

bitwy i śmierć, wam na ratunek, a wy sobie tutaj uczty i zabawy urządzacie. O, wy...! I macie

ziele fajkowe, gadajcie zaraz skąd je wzięliście, bando psubratów! Zaraz coś mi się zrobi, na

młoty przodków, trzymajcie mnie, słowo daję, bo mnie rozniesie!

- Zgadzam się z tobą w całej pełni – roześmiał się Legolas. – Choć ja raczej spytałbym,

skąd wytrzasnęliście wino?

Page 246: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jak widzę, ogłady ci nie przybyło, mój drogi Gimli - Pippin uśmiechnął się łobuzersko.

- Znajdujesz nas, zwycięskich, na polu chwały i zamiast nas podziwiać, żałujesz nam paru

skromnych łupów, na które sobie zasłużyliśmy.

- Zasłużyli sobie! - prychnął Gimli. - Zaraz mnie krew zaleje, trzymaj mnie Legolasie, bo

sam nie wiem co będzie!

Jeźdźcy Rohanu śmiali się w głos, przysłuchując tej rozmowie

- Gdzie jest Boromir?- zapytał Aragorn, podnosząc głos, by przekrzyczeć gwar za

swoimi plecami.

- Niedaleko stąd, przy zachodniej spiżarni - odparł Pippin, pokazując palcem za siebie. -

Nadzoruje przygotowania do skromnej uczty, jaką Drzewiec kazał wydać na waszą cześć.

Szczerze mówiąc, trochę nas zaskoczyliście przybywając o tak wczesnej porze,

spodziewaliśmy się was raczej bliżej wieczora - to rzekłszy, nabrał tchu w pierś -

Boroooomiiiir!!!- wrzasnął potężnie w kierunku murów, aż niektóre konie niespokojnie

poderwały łby.

- ..mir.. mir.. - odpowiedziały echa, dziwnie stłumione przez mgłę. Aragornowi dreszcz

przemknął po plecach. Złe przeczucia, mimo wyjaśnień hobbitów, nie chciały go opuścić.

- W zasadzie to Boromir miał was oficjalnie powitać - dorzucił Merry.

- Jeśli czuwa tam tak samo, jak wy tutaj, to obawiam się, że nieprędko go zobaczymy! -

zagrzmiał Gimli.

- Niewątpliwie jesteśmy świadkami spotkania drogich sobie przyjaciół -podsumował

rozbawiony Theoden.- A więc to są wasi zaginieni towarzysze, Gandalfie? Ostatnie dni

istotnie obfitują w dziwa. Tyle ich już widziałem, choć niedawno wszak opuściłem progi

Edoras, a oto przede mną stoją następne istoty z legendy. Jesteście niziołkami, których

niektórzy z nas zwą “holbytla”?

- Za pozwoleniem, miłościwy panie, wolimy, by nas nazywano hobbitami - poprawił go

Pippin grzecznie.

- Hobbitami? - upewnił się Theoden. - Dziwne to słowo. Ale brzmi dobrze. Hobbici.

Słyszałem różne legendy o was, ale żadna nie dorównuje rzeczywistości.

Merry i Pippin ukłonili się, biorąc te słowa za komplement.

- Jesteś aż nazbyt uprzejmy, miłościwy panie -rzekł Merry dwornie. – I dla nas jest to

osobliwe spotkanie, bowiem po raz pierwszy w czasie naszej długiej wędrówki, napotykamy

kogoś, kto wie cokolwiek o hobbitach.

- Mój lud pochodzi z północy - odparł Theoden. - Ale nie będę was zwodził, znam

niewiele legend dotyczących hobbitów. Tyle tylko, że daleko, za górami, lasami, w norkach

Page 247: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mieszka lud niziołków. Ale o ich czynach nic nie wiadomo, bowiem unikają ludzi. Kiedy

potrzeba potrafią znikać. I doskonale naśladują głosy ptaków. Z pewnością można o was

powiedzieć więcej.

- O, zdecydowanie tak - Pippin założył ręce na plecy.

- Nie słyszałem jednak - Theoden zmarszczył brwi - by opowiadano, że puszczają dym

ustami.

- A, to nie dziwota - zauważył Merry. - Ta sztuka jest celebrowana ledwie od kilku

pokoleń. Niejaki Tobold Hornblower, z Longbottomu w Południowej Ćwiartce pierwszy

wyhodował to ziele w swoim ogrodzie. Było to w roku 1070, wedle naszej rachuby czasu.

Tajemnicą natomiast pozostaje, w jaki sposób stary Tobby zdobył to..

- Strzeż się, królu! - rozległ się znajomy głos z lewej strony Bramy. Wszystkie głowy

zwróciły się w tamtą stronę. - Zaraz zostaniesz uraczony taką ilością nazw, dat, koligacji i

imion kuzynów, aż do dziewiątego pokolenia włącznie, że ani się obejrzysz a nastanie zima.

- Jesteś nareszcie! - odezwał się Pippin z lekką pretensją w głosie. Wśród Rohirrimów

przeleciał szmerek.

Aragorn, który już wcześniej słyszał coraz głośniejszy chrzęst kamieni dochodzący zza

Bramy i skupił spojrzenie na tamtej części muru, pozwolił sobie na oddech ulgi. Boromir

zdrów i cały stanął na rumowisku ponad nimi. Mimo lekkiego tonu wydawał się być spięty,

ale może to było tylko takie wrażenie.

- Nie powinieneś ich więc zachęcać do snucia opowieści - ciągnął Gondorczyk, ostrożnie

stąpając po osuwających się mu spod nóg kamieniach. Na moment zniknął zebranym z oczu,

obchodząc duży głaz, ale głos jego brzmiał wyraźnie - ponieważ ryzykujesz ból głowy. Wiem

coś o tym - oznajmił, wyłaniając się na powrót. Na tle czarnego muru, w swoim szarym, elfim

płaszczu wydawał się ogromny. Trochę jak nierealna postać, żywcem z legendy, bardziej

duch niż istota z krwi i kości.

- Ha, ha. Prześmieszne - warknął Pippin z przekąsem.

- Królu - Boromir stanął przed przybyłymi i sztywno skłonił głowę. - Gandalfie. To

prawdziwy zaszczyt przyjmować was w Isengardzie. Witaj, Eomerze, długie miesiące

upłynęły od naszego ostatniego spotkania. Rad cię widzę w dobrym zdrowiu.

- Witaj, lordzie Boromirze - Eomer przyłożył dłoń do czoła w geście szacunku.

Boromir odpowiedział mu uśmiechem, a następnie przeniósł wzrok na towarzyszy z

Drużyny.

Page 248: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jak się macie, przyjaciele?- zagadnął ciepło. - Mam nadzieję, że stęskniliście się za mną

równie mocno, jak ja za wami. Cali i zdrowi, mam nadzieję? Zsiądźcie i przyłączcie się do

nas - to mówiąc wskazał obrus zastawiony butelkami.

-Ten przynajmniej umie się zachować - zamruczał krasnolud.

- Gdzie jest Drzewiec, Boromirze?- zapytał Gandalf.

- W lesie na północ stąd. Powiedział, że idzie się napić czystej wody. Większość entów

mu towarzyszy, jako że mają tam jeszcze sporo pracy.

- I zostawili Orthank bez nadzoru?- Gandalf zmarszczył krzaczaste brwi.

- Ależ skąd! - zaprzeczył Boromir żywo. - Wszędzie dookoła Isengardu porozstawiane są

czujki. Mysz się nie prześlizgnie. Nawet stąd widzę jednego enta przy tamtej skale. To chyba

Żwawiec - wskazał kierunek ręką. Przy tym ruchu płaszcz, jakim był starannie okryty

rozsunął się i Aragorn zmrużył oczy, widząc bure pasma zakrzepłej krwi na całym froncie

boromirowego kaftana. Materiał był porozcinany w okolicy lewego obojczyka. Baczny wzrok

Strażnika odnotował też bandaż na udzie i wąskie rozcięcie powyżej, ślad po cięciu mieczem.

A więc nie mylił się, przypuszczając, że Boromir został ciężko ranny pod Parth Galen. Tyle,

że ktoś, kto stracił tyle krwi, powinien dopiero zwlekać się z łoża. Nie minęło wszak jeszcze

dziesięć dni od tamtej bitwy. A Boromir nie sprawiał wrażenia człowieka osłabionego.

Wprost przeciwnie, wyglądał wyjątkowo krzepko i poruszał się bez widocznego wysiłku,

jakby ten bandaż wcale mu nie przeszkadzał. Dziwne.

- Tak, widzę tam samotnego enta - potwierdził Legolas. - Stoi nieruchomo z

opuszczonymi rękami.

- Właśnie minęło południe, a my od świtu nic nie mieliśmy w ustach - zauważył Gandalf.

- Wspominaliście coś o jakiejś uczcie...

- W rzeczy samej. Czeka na was pod północną ścianą Orthanku - Boromir ponownie

pokazał im kierunek ręką. - Drzewiec prosił, bym wam przekazał, że on sam tam was powita.

- Dodam też, że zastaniecie tam obiad i różne przysmaki – wtrącił się Merry, który wraz

z Pippinem pofatygował się na dół. - Specjalnie wyszukane i dobrane przez wasze pokorne

sługi.

Po tych słowach, obaj hobbici, a ku zaskoczeniu przybyłych, także Boromir skłonili się

dwornie.

- Od tego trzeba było zacząć! - roześmiał się Gandalf - Czy pojedziesz ze mną, królu?

Poznasz Drzewca, a to najdostojniejszy i najstarszy z entów. Sam Fangorn. A z jego ust

usłyszysz pradawną mowę. To niedaleko, trzeba będzie tylko objechać to jezioro.

Page 249: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pojadę chętnie - odparł Theoden. - Do widzenia, moi drodzy hobbici. Mam nadzieję, że

niedługo się spotkamy - to powiedziawszy zwrócił wzrok na Boromira. - Znalazłeś

odpowiedzi na owe twe tajemnicze pytania, które pchnęły cię w daleką podróż, synu

Denethora?

- Znalazłem - odparł Boromir poważnie.

- Cieszę się. Rad bym z tobą porozmawiać, ale nie mam serca odbierać cię przyjaciołom.

Na pewno macie mnóstwo spraw do omówienia. Kiedy jednak już się nagadacie, chciałbym

cię prosić na słówko.

- Oczywiście. Jak sobie życzysz, panie - Boromir skłonił głowę.

- W drogę! - zakomenderował Gandalf.

Obieżyświat zsiadł jako pierwszy i nogi Merry’ego, jakby bez udziału woli, same ruszyły

w jego stronę. Strażnik rzucił wodze, przyklęknął i objął go serdecznie na przywitanie i

dopiero ten uścisk uzmysłowił hobbitowi w całej pełni, że to się dzieje naprawdę, że znów są

Drużyną. Przymknął oczy, wdychając znajomy zapach dymu ogniska, skór i lasu, jaki zawsze

towarzyszył Obieżyświatowi.

- Wszystko dobrze? - spytał cicho Aragorn, kiedy już się od siebie odsunęli. Oczy mu się

uśmiechały.

Merry pokiwał głową. Bo wszystko było dobrze – nie byli już sami, a ich przyjaciele

zdrowi i cali dotarli do Isengardu.

Wszystko dobrze - powtórzył sobie Merry w myślach, rozkoszując się tymi słowami.

Obieżyświat uścisnął raz jeszcze jego ramiona i musiał zająć się Pippinem, żywiołowo

okazującym radość ze spotkania. Merry odsunął się, robiąc przyjaciołom miejsce i obejrzał

się za siebie. Boromir pochylał się właśnie nad Gimlim, wymieniając solidny, żołnierski

uścisk ręki. Obok zaś stał Legolas, patrząc na człowieka z wyrazem wielkiego zakłopotania

na twarzy. Merry też się zdziwił, bo pierwszy raz widział taką minę u elfa.

- Zmieniliście się - usłyszał głos Obieżyświata i odwrócił się ku niemu. Strażnik trzymał

Pippina na wyciągnięcie ramienia i spoglądał na niego bacznie, marszcząc czoło. Miał taki

sam wyraz twarzy, jak Legolas, niepewności i zakłopotania. - Nie wiem dokładnie, na czym

to polega, ale jesteście jacyś ... inni.

- A ty za to nic się nie zmieniłeś - odparował Pippin wesoło. - Jesteś naszym

Obieżyświatem, jakiego znamy i kochamy, tylko ta zbroja ci nie pasuje.

Page 250: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Aragornie? - rozległ się za nimi głos Boromira. Hobbici odsunęli się na boki.

Obieżyświat wstał i uśmiechnął się.

- Witaj, Boromirze.

Obaj mężczyźni zrobili krok ku sobie i wyciągnęli ręce, by żołnierskim, braterskim

gestem ująć się za przedramiona, gdy wtem zamarli.

Merry rozdziawił usta i zamrugał oczami.

Na twarzy Boromira odmalowało się podobne osłupienie, gdy tak patrzył na Aragorna....

z góry. Normalnie ustępujący Strażnikowi wzrostem, Boromir był teraz od niego wyższy.

Obaj mężczyźni, jak na komendę, spojrzeli pod nogi, upewniając się, że stoją na równym

terenie, po czym podnieśli pełen niedowierzania wzrok.

- Jak..? - zaczął Aragorn.

- Co..? – wszedł mu w słowo Boromir. Następnie obaj urwali, a Aragorn wyciągnął ręce

i położył je na ramionach przyjaciela, jakby chciał się przekonać, czy go wzrok nie myli.

- Na brodę Durina! – zdumiony okrzyk krasnoluda przykuł uwagę zebranych. Gimli

stanął obok Pippina, który niemal dorównywał mu wzrostem. - Czy to wy urośliście, czy też

ja się skurczyłem?

- To oni - zauważył Legolas. - To oni wystrzelili w górę, jak pędy po deszczu.

- Jak to zrobiliście, gadajcie zaraz!- zażądał krasnolud podpierając się pod boki.

Hobbici wymienili z Boromirem zszokowane spojrzenia.

- Nie zauważyliście, że jesteście więksi? – Legolas uśmiechnął się z rozbawieniem.

- N...nie - wyjąkał Merry.

- Niby jak? - odezwał się Pippin. - Przecież nie noszę przy sobie miarki!

- Nasze ubrania! - wykrzyknął Merry w olśnieniu. - To dlatego moje spodnie są krótsze!

Myślałem, że to po tym łażeniu w kałużach się skurczyły. To dlatego twój kaftan cię ciśnie! -

rzucił triumfalnie, oskarżycielsko celując w Boromira palcem. - Miałem rację, że to nie moja

wina!

- I to dlatego guziki od koszuli zaczynają mi się urywać - mruknął Pippin.

- Od MOJEJ koszuli?- Merry zmarszczył brwi. – Jeśli choć jeden zgubiłeś, powieszę cię

na jej rękawie!

- Uważajcie, znowu ma napad! - Pippin odskoczył i schował się za Legolasem. -

Strasznie agresywny się zrobił, odkąd ta koszula nim zawładnęła - poinformował elfa

poufnym tonem.

- O, nie! Bezczelny Tuk! Miarka się przebrała, ściągaj ją natychmiast, albo osobiście ją z

ciebie zedrę! - Merry ruszył ku Pippinowi.

Page 251: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Widzisz? Widzisz? – Tuk dał nura za plecy roześmianego elfa.

- Oni tak bez przerwy - jęknął Boromir, robiąc przesadnie rozpaczliwą minę. - Jak to

dobrze, że już przyjechaliście – dorzucił z ulgą. Rozbawiony Aragorn poklepał go

pocieszająco po ramieniu.

- No, no, ładne rzeczy - krasnolud pokręcił głową, przyglądając się Boromirowi. - Ledwo

na dziesięć dni spuściliśmy was z oka i proszę! Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy

zostawili was bez opieki przez miesiąc! W żadne drzwi byście się nie zmieścili!

- Aż tak źle nie jest - Merry wzruszył ramionami. - Ubrania są ciasne, ale jeszcze pasują i

da się w nich chodzić.

- Mów za siebie - mruknął Boromir. - Ja ledwie oddycham w tym kaftanie. Zaraz! Czy to

oznacza, że po powrocie nie zmieszczę się w moją paradną zbroję?! - przeraził się.

- Co tam w zbroję, ja mam poważne obawy, że się nie zmieszczę w moim własnym

łóżku! - oznajmił Pippin dobitnie.

- Trzeba mieć pusto w głowie, żeby porównywać moją zbroję do łóżka! Gdzie tu

hierarchia wartości? – oburzył się Boromir. - Szkoda, że od napoju entów nie przybyło ci

rozumu, mości Pippinie!

- Jakiego napoju?- zainteresował się Legolas, ale ani Boromir ani Tuk nie zwrócili na

niego uwagi.

-Taa? Jak sobie pościelisz w tej swojej zbroi i się w niej prześpisz to zmienisz zdanie,

mości Boromirze!

- Jakoś nie widzę sensu w tej argumentacji!

- Bo może wypiłeś za mało napoju!

- Oni tak bez przerwy - obwieścił Merry dobitnie, zwracając się do Aragorna. – Jak to

dobrze, że przyjechaliście - dodał, celowo powtarzając słowa Boromira.

Elf i krasnolud zaczęli się śmiać. Boromir łypnął na hobbita, ale darował zebranym

ripostę, jaką szykował dla Pippina.

- Nie mogę się temu nadziwić - Gimli pokręcił głową. - Bliżej wam teraz do krasnoludów

niż do hobbitów. Że już o mości Boromirze nie wspomnę, któremu niewiele do trolla brakuje.

- Ale jak to się mogło stać?- Boromir popatrzył na Aragorna pytająco, jakby miał

nadzieję, że Strażnik wszystko mu zaraz rozsądnie wytłumaczy.

- A skąd mam wiedzieć?- Aragorn rozłożył ręce. - Piliście albo jedliście coś dziwnego?

- Woda entów! - Merry pacnął się w czoło.

- Piliście wodę entów?! - Legolas zbliżył się żywo. - A zatem nic dziwnego, że jesteście

więksi. Dobrze, że tylko na tym się skończyło.

Page 252: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wiedziałem, że nie powinienem brać tego podejrzanego paskudztwa do ust! - mruknął

Boromir gniewnie.

- To podejrzane paskudztwo uratowało ci życie - wytknął mu Merry. - Bez niego byłoby

z tobą krucho. Lepiej chyba być większym niż martwym.

- Właśnie! Byłbym zapomniał - Aragorn rozsunął płaszcz Boromira, odsłaniając kaftan i

przyjrzał mu się uważnie. - Jesteś ranny.

- Byłem - poprawił go Boromir, sięgając po połę płaszcza, żeby się okryć z powrotem,

ale Aragorn go powstrzymał.

- Co się stało?- zapytał Strażnik dotykając rozcięcia w kaftanie. Gimli i Legolas też się

zbliżyli, by spojrzeć.

- Nic takiego - odparł Boromir niecierpliwie.

- Nic takiego?! – powtórzył Pippin z oburzeniem. – Boromira raniły trzy strzały! –

wyjaśnił Aragornowi, nie zważając na groźne spojrzenie, jakie posłał mu Gondorczyk. Gimli

gwizdnął z przejęcia i niedowierzania. - A to - hobbit wskazał kreski ponad bandażem na

udzie i na kaftanie - ślady po orkowych szablach. Na przedramionach też takie ma.

-Trzy strzały?! – Aragorn zmarszczył brwi. - Gdzie?

- Dalibyście spokój... - zaczął Boromir niechętnie, ale nikt go nie słuchał.

- Tu, tu i tam - objaśniał Pippin, pokazując palcem. – Ta na szczęście tylko go drasnęła, a

nie wbiła się jak pozostałe.

- Kto je wyjął?- pytał dalej Aragorn, mimo protestów Boromira, spychając jego płaszcz

za ramię i oglądając ślad po strzale, która przebiła mu rękę.

- Ta przeszła na wylot - podpowiedział mu Pippin usłużnie.

- Właśnie widzę.

- Ale najbardziej krwawiła ta rana pod obojczykiem.

- Pippinie...- syknął gniewnie Boromir.

- Kto je wyjął?- powtórzył Aragorn, spoglądając pytająco na hobbita.

- Ja też tutaj jestem! - warknął Boromir.

- Orkowie - odparł Tuk.

- Kiedy?

- Zaraz po tym, jak go postrzelili.

Aragorn spojrzał na Boromira ze współczuciem.

- Boli, jak tak dotykam?

- Nie!- burknął Gondorczyk.

- A teraz?- spytał, fachowo zginając jego rękę.

Page 253: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Też nie. Czy moglibyśmy już...-

- Nic ci nie dokucza?

- *WY* mi dokuczacie! - wybuchnął Boromir, stanowczo wyrywając rękę z uchwytu

Aragorna i zdecydowanym gestem zawijając się płaszczem.

Aragorn uniósł dłonie ku górze w obronnym geście.

- Dobrze, już dobrze. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku.

- Pod tym względem tak - odparł Boromir, spuszczając wzrok.

Aragorn zmarszczył brwi i już otwierał usta, by spytać, pod jakim względem nie, kiedy

przerwał mu Gimli.

- Brak tylko Froda i Sama, a Drużyna byłaby w komplecie - zauważył krasnolud z

westchnieniem.

Aragorn zauważył, że Pippin przysuwa się nieznacznie do Boromira. Nie uszło też jego

uwadze, że Merry blednie.

- Wiecie coś o Frodzie?- zapytał Tuk ostrożnie.

- Frodo zmierza do Mordoru - odparł Aragorn.

- Sam?! - wykrzyknął Boromir w osłupieniu.

- Nie “sam” a z Samem.- poprawił go Aragorn, uśmiechając się lekko.

- We dwóch do Mordoru?! Bez żadnej eskorty? Jak mogłeś ich tak puścić?! - Boromir

rozłożył ręce.

- To była decyzja Froda, na którą nie miałem wpływu - odpowiedział Aragorn, patrząc na

Boromira uważnie. - Poza tym nie mogliśmy zostawić was w łapach orków.

- Ale to szaleństwo! Obłęd jakiś! Dwaj hobbici zdani na... - Gondorczyk urwał nagle i

spojrzał w dół. Pippin mocno ściskał jego dłoń, patrząc znacząco. Boromir rzucił szybkie

spojrzenie na Aragorna, potem znowu na Pippina, odetchnął głęboko i zamilkł dotykając

dłonią czoła.

- Tak widać miało być - podsumował Aragorn, zastanawiając się nad tą wymianą

spojrzeń. - Valarowie postawili przed nami nowe, odmienne zadania, a los Powiernika biegnie

własnym torem.

Na moment zapadła cisza. Pierwszym, który ja w końcu przerwał był krasnolud.

- Ekhm, no więc tak, właśnie. Zmieniając może temat, pozwól, mości Boromirze - Gimli

chrząknął i wysunął się do przodu – że, jako wyraz radości z naszego spotkania, wręczę ci

coś.... – to mówiąc, sięgnął po podłużny i pokaźny pakunek, który niósł przewieszony przez

plecy. – Jeśli tylko zdołam się wyplątać z tych przeklętych rzemieni, a dziękuję mój drogi

Page 254: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Legolasie. No więc, ekhm ekhm – ciągnął Gimli, odwijając ciemne sukno. - Myślę, że się

ucieszysz.

Merry ciekawie wyciągnął szyję. Gimli odwinął kolejny pas materiału i hobbit złowił

błysk metalu.

- Mój miecz!!!!- wykrzyknął Boromir, szeroko otwierając oczy.

- Ano tak. Wziąłem go w nadziei, że będę mógł zwrócić go właścicielowi - Gimli rzucił

sukno pod nogi, oparł ostrze o ziemię i triumfalnie położył dłoń na głowicy.

- Niosłeś go przez całą drogę?! Z Parth Galen?! - Boromir wciąż jeszcze nie dowierzał.

- Owszem. W końcu czego się nie robi dla tow... ugh!!! – zdumiony Gimli nie zdołał

dokończyć zdania; Boromir przypadł do niego, przykląkł i zamknął go w iście niedźwiedzim

uścisku.

- U... uważaj.... miecz! - stęknął krasnolud.

- Dziękuję!!!

- Mości Bo... Boromirze... khh... połamiesz mi żebra!

- Dziękuję! - dla zaakcentowania słów Gondorczyk entuzjastycznie uścisnął go raz

jeszcze, aż krasnolud zachwiał się na nogach, i w końcu uwolnił ze swych objęć. Następnie,

wciąż klęcząc, delikatnie, pieszczotliwie niemal, ujął rękojeść swego miecza. Merry

uśmiechnął się widząc wyraz jego twarzy. Oczy człowieka jaśniały. Tak uradowanego

Boromira chyba jeszcze nigdy hobbici nie widzieli.

- Pomyślałem sobie – Gimli odetchnął głębiej i odchrząknął, lekko zakłopotany - że to

będzie taki znak. Po prostu nie mogłem go tam zostawić pośród orkowego ścierwa, by

rdzewiał w zapomnieniu, bo to by było tak, jakbym przekreślał szansę, że cię jeszcze

kiedykolwiek zobaczę. Nie mieliśmy wielkiej nadziei na ocalenie waszej trójki, więc wziąłem

go, żeby no... jakby to ująć - zaczarować los. Choć niektórzy elfowie, ehm hm, nie wskazując

palcem - Gimli łypnął znacząco w bok - twierdzili, że dodatkowy ciężar będzie mi przeszkodą

w marszu.

Boromir uniósł na niego roziskrzony wzrok.

- Jestem twoim dłużnikiem, Gimli synu Gloina - oświadczył.

- Drobiazg! - krasnolud niby to niedbale machnął ręką, ale widać było po nim, że jest

bardzo zadowolony.

Boromir, uśmiechnięty od ucha do ucha, wstał i otrzepał spodnie.

- Aż chce się żyć - oznajmił, z czułością przesuwając palcami po ozdobnej rękojeści.

Zebrani też się uśmiechali, widząc jego radość.

Page 255: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Na brodę Durina - dobiegł ich pomruk Gimlego. - Ten człowiek ma ramiona jak

imadło.

Legolas i Merry zaśmiali się cicho, ale Boromir nie dosłyszał tego komentarza zajęty

mieczem i Pippinem, który podszedł doń i zaczął mu wykładać, jak to miał rację, mówiąc, że

nie wszystko przepadło i nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje.

- Może wejdziemy do kordegardy?- zaproponował Merry. - Pewnie jesteście zdrożeni i

głodni, a w środku czeka na was obiad.

- Twe słowa, mój drogi hobbicie, niczym balsam spływają na mą duszę - Gimli

energicznie zatarł ręce. - Prowadź, prowadź, nie zwlekając.

Aragorn też zrobił krok we wskazanym kierunku, kiedy nagle zauważył dziwną wymianę

spojrzeń między Merrym a Boromirem. Zmarszczył brwi, wyczuwając napięcie i zawahanie.

Trwało to zaledwie mgnienie oka i nikt poza nim tego nie zauważył, ale beztroski nastrój, jaki

go przed chwilą opanował, nagle się ulotnił. Atmosfera zgęstniała, coś się zmieniło. Niby

Pippin dalej wesoło paplał coś do Gimlego, Legolas śmiał się dźwięcznie, ale Aragorn poczuł,

jak wraca dawny ciężar na sercu.

- Aragornie? - Boromir, spięty i poważny, spojrzał mu prosto w oczy. – Czy mogę

zamienić z tobą słowo, na osobności?

- Teraz?

- Chciałbym mieć to już za sobą. To ważne - Boromir zacisnął palce na rękojeści miecza.

- Nie zajmę ci dużo czasu.

Aragorn rzucił dyskretne, tęskne spojrzenie na odchodzących ku kordegardzie

towarzyszy. O niczym innym nie marzył, jak zjeść coś i wyciągnąć się choć na chwilę w

spokoju. Ostatnią rzeczą, na jaką teraz miał ochotę były poważne rozmowy na osobności. Ale

mimo zmęczenia nie mógł – i nie chciał - odmówić. Po raz pierwszy Boromir zwracał się do

niego z taką prośbą i Aragorn, choćby nie wiadomo jak zmęczony, zamierzał go wysłuchać.

Nie raz próbował się zbliżyć się do dumnego Gondorczyka, chcąc go poznać i zawsze

napotykał chłodną uprzejmość i mur. Boromir wyraźnie trzymał się na dystans i dawał mu do

zrozumienia, że nie ma mowy o żadnym spoufalaniu się. Braterstwo broni – owszem, proszę

bardzo, lecz na tym koniec. Dlatego też teraz Aragorn poczuł się zaintrygowany.

- Jak sobie życzysz - powiedział, pochylając głowę w geście zgody.

Boromir podziękował mu spojrzeniem i wskazał na pobliski zaułek wśród gruzów.

- Może tam? – zaproponował.

Aragorn zachęcił go gestem do marszu, dając do zrozumienia, że chętnie pójdzie za nim.

Ruszyli w tamtą stronę w milczeniu, kamienie chrzęściły im pod nogami. Aragorn obejrzał się

Page 256: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przez ramię. Merry stał przy wejściu do wieży i patrzył za nimi. Strażnik zmarszczył brwi i

przyspieszył kroku – Boromir wysforował się do przodu i właśnie mijał wyłom w murze. Tam

odwrócił się i czekał, nadal ściskając w dłoniach miecz.

- Usiądziemy? - Aragorn podszedł bliżej i zapytał, widząc, że towarzysz stoi,

niezdecydowany.

Boromir pokiwał głową. Usiedli ramię w ramię na dużym, płaskim kamieniu. Aragorn

zerknął kątem oka – palce Boromira tak mocno zaciśnięte były na rękojeści, że aż kłykcie mu

zbielały.

Milczenie przeciągało się. Strażnik czekał cierpliwie, aż Boromir zacznie mówić, lecz

jednocześnie nie mógł opędzić się od niemiłego mrowienia, jakie często nawiedzało go w

przeczuciu zbliżającego się wroga.

Dlaczego właśnie teraz udzielało mu się to przedbitewne napięcie?

Syn Denethora wziął głęboki wdech i podniósł głowę, przerywając kontemplację

rękojeści swego miecza.

- Próbowałem sobie jakoś ułożyć to co mam ci do powiedzenia - zaczął cicho - ale

wszystko mi uleciało, mam pustkę w głowie. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, więc zrobię to

wprost. Ale najpierw... - Boromir podniósł na niego poważny i czujny wzrok - chciałbym cię

o coś spytać: czy rozmawiałeś z Frodem, po tym jak pobiegłem za hobbitami?

- Nie. Nie widziałem się z nim od czasu narady nad rzeką - odparł Aragorn ostrożnie.

- A więc nie wiesz, co naprawdę stało się pod Amon Hen... - Boromir stwierdził raczej,

niż spytał, znowu zwracając spojrzenie na miecz i pocierając palcem małe wyszczerbienie tuż

pod rękojeścią.

Aragorn wbił w niego surowy wzrok. Była to rzecz, o którą zamierzał go wypytać, może

nie tak od razu, ale niebawem na pewno – pamiętał bowiem te zdawkowe, wymijające

zdania, jakimi ich uraczył Gondorczyk, wracający do obozu po długiej i tajemniczej

nieobecności.

- Boromirze, *co* stało się pod Amon Hen?

- Poszedłem za Frodem, żeby z nim porozmawiać o drodze do Minas Tirith - zaczął

Boromir, biorąc głęboki wdech; mimo napięcia, jakie się w nim wyczuwało, jego głos brzmiał

pewnie i bardzo spokojnie. - Nie zdołałem go przekonać, by poszedł ze mną, więc

spróbowałem odebrać mu Pierścień. Siłą.

Aragorn zamarł. Przez mgnienie oka wydawało mu się, że Boromir żartuje – może

dlatego, że powiedział to tak od niechcenia.

Ale on nie żartował.

Page 257: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

A dla Aragorna najgorsze w tym wszystkim było uświadomienie sobie, że on się takiego

wyznania spodziewał. To okropne, ale nie był aż tak zaskoczony, jak być powinien. Dużo

wszak myślał od czasu Parth Galen, składał całości układanki i obraz jaki zaczął mu się

wyłaniać, powodował ów przypływ złych przeczuć. I oto teraz wszystkie się potwierdzały.

Podczas spływu Anduiną musiał być ślepy, że nie zauważył, na co się zanosi. Młodsi hobbici

szeptali mu w zaufaniu, że Boromir jest “jakiś dziwny” – on sam widział, że ich towarzysz

zmienił się od pobytu w Lorien. Ale zakładał, że Boromirowi dają się we znaki trudy podróży

i brzemię trosk...

I nic nie zrobiłem. Widziałem, że się źle dzieje i nic nie zrobiłem. Co ze mnie za

przywódca? Jestem – byłem- odpowiedzialny za całą Drużynę. Za Boromira też. I zamiast

interweniować, stałem z boku, rozmyślając o odległych sprawach, o Mordorze, o losach

świata. A tymczasem Nieprzyjaciel działał na wyciągnięcie ręki. To, co stało się pod Amon

Hen to w pewnym sensie również moja wina, moje niedopatrzenie. Tamtego nieszczęsnego

dnia nawet nie zauważyłem, że Boromir wymknął się za Frodem, zupełnie jakby jakaś

zasłona spowiła mi oczy i umysł...

Ślepiec, ślepiec i jeszcze raz ślepiec. Boromir był aż nazbyt oczywistym celem dla

Pierścienia. A on, dowodzący Wyprawą od Morii, przegapił oznaki zmian, zbagatelizował

dziwne zachowanie towarzysza i nie zdołał zapobiec katastrofie. Pytanie brzmiało teraz jak

głęboko te zmiany wryły się w Boromira i co dalej.

Tymczasem Boromir ciągnął dalej, po chwili zawahania:

- Jakiś szał mnie opętał. Frodo nie chciał słuchać moich argumentów i nie zgodził się iść

ze mną do Minas Tirith. Rzuciłem się na niego, a wtedy on zniknął. Nawet nie zdążyłem go

dotknąć. Myślę, że włożył Pierścień na palec - Boromir popatrzył na niego uważnie i

ponownie wziął głęboki oddech. - I to w zasadzie wszystko, co chciałem ci powiedzieć –

dodał, spuszczając na moment wzrok ku ziemi i zaraz podnosząc go, jakby pytająco, na

Strażnika.

- Jak to „wszystko”? - Aragorn zamrugał oczami. - Nic więcej nie masz mi do

powiedzenia?!

- A co jeszcze chciałbyś wiedzieć?- zapytał Boromir spokojnie.

Aragorn, mając wrażenie, że grzęźnie w bagnie albo w jakimś koszmarnym śnie,

powolnym gestem podniósł dłoń do czoła i ucisnął nasadę nosa kciukiem i palcem

wskazującym.

Valarowie, jakże potwornie był zmęczony! Naprawdę, nie miał siły na to wszystko.

Page 258: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Spojrzał w bok – Boromir obserwował go bacznie.

- Czy nadal pragniesz Pierścienia? - musiał o to spytać.

- Tak - padła spokojna i szczera odpowiedź. - I nie.

Aragorn wstał i przyciskając dłoń do czoła zaczął się przechadzać, tam i z powrotem.

Boromir nie spuszczał z niego wzroku.

- Żałujesz, że ci się nie udało go zabrać, tam pod Amon Hen? - rzucił, zatrzymując się na

chwilę. Ku jego zaskoczeniu Boromir uśmiechnął się lekko.

- Oni zadali mi to samo pytanie - mruknął, przesuwając palcami wzdłuż jelca. Aragorn

pomyślał sobie nagle, że byłoby lepiej, gdyby odłożył ten miecz...

- Jacy “oni”?

- Hobbici. Merry i Pippin.

- Powiedziałeś im? - Aragorn uniósł brwi w zaskoczeniu.

- Powiedziałem.

- I co?

- Wybaczyli mi, wyobraź sobie - Boromir wzruszył ramionami. - Tak po prostu. I

zachowują się tak, jakby nie chowali do mnie urazy. Zwłaszcza Pippin. Żeberek nie chce mi

darować - Gondorczyk uśmiechnął się do siebie - ale Pierścień mi wybaczył.

- Jakich żeberek, na litość? - Aragorn, zdezorientowany, potrząsnął głową.

- To długa historia - mruknął Boromir, zbywając go machnięciem ręki.

Aragorn patrzył na niego z niedowierzaniem. Jak to jest, że nie miał problemów z

dogadaniem się z obcymi rasami, z Legolasem, Gimlim, a nie mógł zrozumieć teoretycznie

najbliższego mu człowieka z Drużyny?

- Możesz mi wyjawić, co zamierzałeś zrobić z Pierścieniem? - jego głos zabrzmiał ostro,

może odrobinę za ostro.

- Chciałem go zabrać do Minas Tirith - Boromir wbił wzrok w ziemię – I powierzyć

Denethorowi. Mój ojciec wiedziałby, jak go użyć dla dobra Gondoru.

- Od dawna to planowałeś?

- Co? - spytał Boromir niepewnie.

- Przejęcie Pierścienia.

- Nie planowałem tego! - odparł Boromir szybko, jakby wystraszony. - To.. to się stało

nagle, wtedy pod Amon Hen. Daję ci słowo honoru, że niczego nie planowałem. Poszedłem

za Frodem, żeby go namówić na Minas Tirith. I w trakcie tej rozmowy coś się zaczęło ze mną

dziać, przyszło mi do głowy, że nie mogę pozwolić, by Pierścień został zniszczony i że muszę

go użyć dla ratowania kraju. I nie mogłem się tej myśli oprzeć.

Page 259: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mimo iż wiesz, że Pierścienia nie można użyć?- Aragorn patrzył na niego surowo. - To

Pierścień używa tego, kto ośmieli się wyciągnąć po niego rękę! A wszystko co z jego pomocą

zostanie zdziałane, nieuchronnie, ZAWSZE, obraca się w zło! Na litość Nienny, przecież

byłeś na Naradzie! Nie słuchałeś tego, co mówili Elrond i Gandalf?

- Słuchałem.

- I co?

- Myślałem, że będę wystarczająco silny...

- Boromirze! Sam Gandalf bał się wziąć Pierścień na przechowanie, choćby tylko na

chwilę. Elfowie nie chcą go nawet dotykać! Nic ci to nie dało do myślenia?

- Myślałem... - zaczął Boromir żałośnie.

- Może mniej myśl, a bardziej słuchaj, co mówią starsi i mądrzejsi od ciebie! –

wybuchnął Aragorn gorzko. Boromir skulił się i zwiesił głowę, milknąc.

Strażnik odetchnął głęboko i przyłożył dłoń do czoła.

Spokój. Uspokój się - przykazał sobie surowo. - Krzykiem nic nie zdziałasz, pogorszysz

tylko sprawę. On potrzebuje wsparcia, a nie sędziego. Co się stało, już się nie odstanie.

Pamiętaj, że też nie jesteś bez winy. Trzeba było czuwać, a nie spać.

Biedny Frodo.

Myślałem, że jego decyzja o odejściu z Drużyny była świadoma i przemyślana. A

tymczasem on po prostu uciekał.

Niech Iluvatar ma go w swojej opiece.

Niech ma w opiece nas wszystkich.

Raz jeszcze odetchnął, dla uspokojenia i odezwał się cicho:

- Przerwałem ci, przepraszam. Co myślałeś?

- Nic - Boromir nie podniósł nawet głowy.

- Powiedz.

- To i tak już teraz bez znaczenia - odparł, wzruszając ramionami i opierając obie dłonie

na jelcu. Aragorn patrzył na niego w milczeniu, ważąc w myślach kolejne pytanie.

- Żałujesz tego, co się stało?- zagadnął.

Boromir poderwał się na równe nogi, jakby w niego piorun strzelił.

- Oczywiście, że żałuję!!! – wybuchnął. - A co ty sobie myślisz?! Że mi dobrze ze

świadomością, że wszystkich zawiodłem? Że okazałem się najsłabszym ogniwem w

Drużynie?!

- Odłóż ten miecz, Boromirze.

Page 260: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir wyprostował się sztywno, uniósł dumnie głowę a na twarz wypełzł mu nieładny,

krzywy uśmiech.

- Bez obaw, dziedzicu Isildura - prychnął kpiąco. - Nic ci z mojej strony nie grozi, nie

zamierzam cię zabić.

Aragorn pochwycił jego spojrzenie i wbił weń surowy wzrok, trzymając go na tej uwięzi

tak długo, aż brzydki uśmiech znikł zupełnie i Gondorczyk zawahał się, kuląc lekko.

- Boromirze - Aragorn spytał cicho, lecz dobitnie - dlaczego to powiedziałeś?

Syn Denethora umknął spojrzeniem w bok, przygryzł wargę i nagle, zwieszając głowę,

odwrócił się do niego plecami, bez słowa. Aragorn odczekał chwilę, po czym wyciągnął dłoń

i położył mu ją na ramieniu. Boromir spiął się, mięśnie pod palcami Aragorna stwardniały

niczym kamień, ale nie próbował się odsunąć.

- Usiądźmy - zaproponował Strażnik spokojnie i, lekko dociskając dłoń, pchnął

towarzysza ku kamieniom. Boromir posłuchał go i zajął swoje miejsce, ostrożnie odstawiając

miecz na bok. Westchnął ciężko i nerwowo zaplótł dłonie.

- Opowiedz mi dokładniej co stało się pod Amon Hen, jeśli możesz. Chciałbym znać

szczegóły - poprosił Aragorn.

Boromir przez chwilę wahał się, wyraźnie walcząc ze sobą, aż wreszcie skinął głową,

raz, na znak zgody. I zaczął mówić – o tym, jak poszedł śladami Froda i jak znalazł go pod

Amon Hen, o ich rozmowie i o tym, w co ta rozmowa się przerodziła. I jak Frodo uciekł, a on

szukał go, chcąc przeprosić, ale już było za późno, bo Frodo przepadł bez śladu.

Aragorn słuchał go w skupieniu, nie przerywając. Śledził nie tylko treść wypowiedzi, ale

i jej ton, zwracając uwagę na wyraz twarzy towarzysza i na to, co kryło się w jego oczach.

Boromir starał się mówić spokojnie i rzeczowo, ale emocje, jakie nim miotały były łatwe

do wyczytania. Wstyd i żal. Przerażenie. Niepewność. I tęsknota za Pierścieniem też. Tyle, że

wyrzuty sumienia wyraźnie górowały nad pożądaniem i Aragorn zaczął się uspokajać –

jeszcze nie jest tak źle, jak się obawiał. Boromir nie jest stracony. Teraz trzeba mu pomóc i

umiejętnie go przez ten chaos poprowadzić. I nie popełnić błędu. Strażnik westchnął. Nawet

bez problemów związanych z Pierścieniem Boromir nie był łatwy we współpracy.

- A w jaki sposób ten szał cię opuścił? - zapytał, gdy towarzysz skończył swą opowieść.

- Równie nagle jak przyszedł. W pogoni za Frodem potknąłem się i runąłem na ziemię. I

wtedy, jakby się obudziłem - Boromir zwiesił głowę. Przez chwilę milczał, a potem ciągnął

dalej, gorzkim, zrezygnowanym tonem. – Chciałbym powiedzieć, że to było niezależne ode

mnie, chciałbym powiedzieć, że nie pamiętam, co się przez ten czas działo. Ale to nieprawda.

Ja pamiętam wszystko, Aragornie, z bolesną dokładnością. Każde słowo, jakie wtedy

Page 261: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wypowiedziałem, każde przekleństwo, jakie... - urwał i przetarł twarz dłońmi. - Był taki czas,

kiedy naprawdę żałowałem, że orkowie mnie nie zabili - szepnął.

Aragorn spojrzał na niego ze współczuciem.

- Pierścień zaiste ma straszną moc - mruknął, bardziej do siebie niż do Boromira – Ponad

nasze zrozumienie.

- A co ty niby możesz wiedzieć o mocy Pierścienia! - Boromir gniewnie poderwał się

znowu. Aragorn drgnął, zaskoczony. Nie nadążał za tą huśtawką nastrojów. - Nie masz

pojęcia przez co ja przechodzę! – ciągnął syn Denethora, gestykulując gwałtownie – Nie

widziałeś mnie pod Amon Hen! I nie widziałeś, co się ze mną działo na myśl, że Frodo może

przyjechać do Isengardu, więc mi nie opowiadaj... -

Aragorn wstał i w dwóch krokach pokonał dystans, dzielący go od ciskającego się

Boromira.

- Myślisz, że tylko ty słyszysz jego zew?- zapytał, chwytając go za ramiona i potrząsając

nim solidnie. - Że tylko ciebie nęka jego głos? Mylisz się! Zapewniam cię, że nie jesteś

odosobniony w swych cierpieniach.

Boromir opanował się i jakby przygasł.

- Tak - szepnął ze smutkiem. – Może i odosobniony nie jestem, ale inni się mu oparli. Ty

się mu oparłeś. W przeciwieństwie do mnie.

Aragorn wzmocnił chwyt na jego ramionach.

- Może dlatego, że ja mam większe doświadczenie i wiem, czym mi grozi użycie

Pierścienia - odparł. - A może dlatego, że on skoncentrował całą swoją złą wolę na tobie. Nie

wiadomo. Może on ciebie po prostu wybrał - Aragorn uśmiechnął się lekko - Możesz

potraktować to jako swojego rodzaju komplement.

Boromir prychnął i odwrócił wzrok.

- Kiedy już zostaniesz namiestnikiem... - zaczął Aragorn.

- Nie zostanę namiestnikiem!- przerwał mu Boromir ostro.

- Słucham?- Aragorn puścił go ze zdumienia.

- Nie będę namiestnikiem.

- Dlaczego?- Aragorn mylnie zakładał, że nic go po pierwszej rewelacji Boromira nie

zaskoczy.

- Bo tak postanowiłem! Faramir godnie mnie zastąpi.

- Zaraz, powoli -Aragorn uniósł dłonie. - To ty jesteś dziedzicem Denethora, a Faramir...

-

Page 262: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Będzie idealnym namiestnikiem! - wszedł mu w słowo Boromir. - Koniec dyskusji. A

zresztą – dorzucił z dziwnym błyskiem w oku – czyż nie tego chcieliście z Gandalfem?

Aragorn spojrzał na niego pytająco, marszcząc brwi.

- Słyszałem! - ciągnął Boromir – Rozmawialiście o tym w Morii. O mnie i o Faramirze.

Gandalf wyraził ubolewanie, że to nie mój brat bierze udział w Wyprawie. I powiedział coś o

ironii losu, że często ci, co stoją w tle, są lepszym materiałem na władców. Słyszałem to na

własne uszy! - mówił z rosnącą irytacją.- Może i nie jestem najmocniejszy w mowie elfów,

ale zdziwiłbyś się wiedząc, jak wiele mogę zrozumieć!

- A zatem zrozumiałeś też, co odpowiedziałem Gandalfowi, prawda?- zaczął Aragorn

gniewnie i natychmiast się zganił w duchu : nie można pozwalać, by emocje drugiej osoby

zaczęły się udzielać. Zwłaszcza tak bezsensowne jak złość. – Pamiętasz moje słowa?- spytał

już łagodniejszym tonem.

Boromir nie odpowiedział.

- Skoro milczysz, przypomnę ci, że w odpowiedzi zacząłem chwalić twe zasługi dla

Drużyny. I powiedziałem, że moim zdaniem jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu. A

może tego już nie usłyszałeś? Tak czy nie?

W odpowiedzi otrzymał niechętne, potakujące skinienie głowy.

- Usłyszałeś, tak?- upewnił się.

Znowu potaknięcie.

- A zatem, skoro znasz moje zdanie – powiedział Aragorn z naciskiem, patrząc mu w

oczy - dlaczego teraz wywlekasz tę sprawę? Dlaczego atakujesz mnie za słowa Gandalfa?

Boromir przygryzł wargę i wbił wzrok w swoje buty.

- Aż tak bardzo mnie nie znosisz?- zapytał Strażnik cicho.

- Nie, nie !- zaprzeczył Boromir szybko. - To nie tak. Dlaczego uważasz, że cię nie

znoszę?

- Bo takie sprawiasz wrażenie.

- Naprawdę? Ale ja.. cię szanuję, tylko... - Boromir zaplątał się i umilkł.

Aragorn czekał, obserwując go uważnie.

- Nie wiem, jak to powiedzieć - Boromir popchnął czubkiem buta niewielki kamyk. -

Jesteś inny, obcy, bardziej ze świata elfów niż ludzi. I często cię nie rozumiem.

- Skoro tak, to dlaczego poprosiłeś mnie o tę rozmowę? – drążył dalej Aragorn.

- Obiecałem Merry’emu - odparł Boromir szczerze. - I Pippinowi.

- Aha - Aragorn pokiwał głową. - A ja sądziłem, że w końcu zdobyłem twoje zaufanie.

Że zwracasz się do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli.

Page 263: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Bo tak jest! Nie powiedziałbym ci o Pierścieniu, gdybym ci nie ufał! - Boromir spojrzał

na niego z wielką powagą.

- Co nie zmienia faktu, że rozmawiasz ze mną niejako pod przymusem.

- Nie, nie pod przymusem - zaprzeczył Boromir żywo.

- Jesteś związany obietnicą, jeśli dobrze zrozumiałem.

- Nie złożyłbym jej, gdybym nie chciał z tobą porozmawiać! To by było bez sensu -

odparł Boromir i Aragorn wyczuł w jego głosie szczerość.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

Boromir pierwszy odwrócił wzrok i wrócił na swoje miejsce. Usiadł i podparł głowę

rękami. Aragorn cicho usadowił się u jego boku, dyskretnie przyciskając dłonią żołądek,

który coraz natarczywiej zaczynał domagać się posiłku.

- Gondor potrzebuje silnego namiestnika - oznajmił Boromir po chwili, zduszonym

głosem. - Godnego zaufania. Takiego, który nie ulega wpływom... - przełknął głośno- ...

wpływom Nieprzyjaciela.

- Gondor potrzebuje namiestnika, który umocnił się doświadczeniem własnej słabości -

zauważył Aragorn łagodnie.

Boromir potrząsnął głową przecząco i przybrał zacięty wyraz twarzy. Aragorn znał tę

minę – oznaczała, iż można darować sobie argumenty – Boromir się zaparł i równie dobrze

można mówić do ściany.

- Pozwólmy, by Gondor sam zdecydował, kogo chce za namiestnika - podsumował

krótko, pojednawczym tonem, darowując sobie naukę o sile słabości. - Wstrzymaj się, proszę,

ze swą decyzją, zobaczymy co czas przyniesie. A tak między nami, czy możesz mi zdradzić

jak zamierzałeś tego dokonać? To znaczy jak w praktyce wyobrażasz sobie zrzeczenie się

praw i obowiązków? Staniesz przed swoimi poddanymi i powiesz im : “Od dzisiaj waszym

namiestnikiem jest Faramir. Do widzenia”?

Boromir rzucił mu zaskoczone spojrzenie.

- W ogóle o tym nie pomyślałeś, zgadłem?- Aragorn uśmiechnął się lekko.

- Oczywiście, że pomyślałem!- oburzył się Boromir, choć jego mina świadczyła, że

raczej nie pomyślał.

- I?

- I zamierzałem wyjaśnić to mojemu ojcu... - zaczął Boromir wolno, wyraźnie grając na

zwłokę.

Page 264: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie pytam o Denethora, choć wiele bym dał, by zobaczyć jego minę, gdy mu

obwieścisz swą decyzję. Pytam o lud Gondoru, o twoich poddanych, twoich żołnierzy. Co im

powiesz?

- Że namiestnikiem będzie Faramir!- zdenerwował się Boromir. - I już!

- I już?- Aragorn uniósł brwi. - Myślisz, że dadzą ci tak po prostu odejść? Zażądają

wyjaśnień i będą mieli rację, bo to ich święte prawo, wiedzieć dlaczego ich porzucasz.

- Nie porzucam ich! - zaprotestował Boromir z mocą. - Będę im dalej służył, tylko w

inny sposób..

- To znaczy jaki? Co konkretnie zamierzasz robić?

Przez chwilę Boromir wyglądał jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku.

- Nie wiem! - odpalił z rozpaczą. - To, co Faramir mi każe - poprawił się pospiesznie, a

potem skrzywił się, słysząc, jak to brzmi i zwiesił głowę, podpierając czoło dłonią.

Aragorn westchnął cicho.

Jak dziecko - pomyślał, kręcą głową.- Duże dziecko. Zawiódł się na sobie, więc

postanowił się ukarać ustępując ze stanowiska! Nawet nie pomyślał o praktycznych

konsekwencjach takiej decyzji. I jak tu mu wytłumaczyć, że to też jest egoizm, tyle że innego

rodzaju? Wiem, że w gruncie rzeczy on chce dobrze. I może na tym polega cały kłopot. On

chce dobrze, a robi źle. Valarowie! Jeśli taka będzie wasza wola, zasiądę na tronie Gondoru a

ten człowiek będzie moją prawą ręką. Moim zastępcą. Muszę znaleźć jakąś drogę, żeby do

niego dotrzeć, muszę przebić się przez ten mur, bo inaczej czarno widzę nasze wspólne rządy!

- Pewnie myślisz, że jestem kompletnym durniem - mruknął Boromir nieoczekiwanie.

Jego twarz była niewidoczna za zasłoną włosów. Aragorn uniósł brwi.

- Nie, mój przyjacielu - zaprzeczył. - Dlaczego tak sądzisz?

Boromir podniósł nieco głowę i zerknął na niego szacująco. A potem bez słowa zajął się

nitką sterczącą z nogawki.

Aragorn uśmiechnął się.

- Myślę natomiast, że jesteś w gorącej wodzie kąpany, o, to na pewno - oznajmił

przyjaźnie.

Boromir łypnął na niego i nagle przez jego twarz przemknęło coś na kształt uśmiechu.

- Faramir też mi to powtarza - oświadczył. - Twierdzi, że jestem narwany.

- Może troszeczkę... - Aragorn też się uśmiechnął. - Ale to ma też swoje dobre strony :

mówisz to co myślisz i nie bawisz się przy tym w podchody. Cenię to.

- Naprawdę?- Boromir spojrzał na niego, mrużąc oczy. - Mój ojciec uważa to za wadę.

- No cóż, pozwolę sobie się z nim nie zgodzić.

Page 265: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir wziął głębszy oddech i nie odpowiedział, przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc

w zamyśleniu w dal.

- Sprujesz to sobie do końca i nogawka ci odpadnie - odezwał się wreszcie Aragorn.

Boromir spojrzał w dół na nitkę, którą od pewnego czasu bezwiednie nawijał na palec,

chrząknął i urwał ją, przygładzając brzeg poszarpanego materiału.

- Potrzebuję nowego ubrania - westchnął. - Masz może coś zapasowego?

- Niestety - Aragorn rozłożył ręce. - Tylko to, co na sobie. Zostawiliśmy wszystkie

bagaże nad Anduiną, żeby nie obciążać się w biegu. Ale nie martw się - dodał, widząc, że

Boromir markotnieje. - Eomer na pewno coś znajdzie. Problem będzie natomiast ze

spodniami, obawiam się. Z nowymi może być kłopot, ale jak te pozszywasz powinny

wytrzymać jeszcze trochę.

- A masz nici?

- Porządny Strażnik zawsze ma przy sobie nici.- odparł Aragorn z uśmiechem.

- A może porządny Strażnik przypadkiem posiada również brzytwę?- Boromir też się

uśmiechnął.

-A jakże by inaczej?

- I grzebień?

- Znajdzie się i grzebień.

- I balię pełną gorącej wody?

- Jest w sakwie.

- A czy porządny Strażnik użyczyłby tych dóbr biednemu, sponiewieranemu

żołnierzowi?

- Z przyjemnością. A można wiedzieć, czym żołnierz golił się do tej pory?

- Nożykiem Samwise’a Gamgee.

- Wziąłeś Czerwony Nożyk Sama?!

- Przez pomyłkę! - Boromir rozłożył ręce, niby to kuląc się w przerażeniu. - Litości. Tak

wiem, będzie ze mną krucho. Tak, pilnuję go jak oka w głowie. I zawsze myję ręce, nim go

wezmę. I poleruję go po nocach. Już dobrze?

Aragorn roześmiał się krótko, lecz zaraz potem spoważniał widząc wyraz twarzy

Boromira.

- Powiedz mi, tak szczerze - syn Denethora badawczo patrzył mu w oczy. - czy uważasz,

że misja Froda jest wykonalna? Że dwaj hobbici mają jakiekolwiek szanse, by przedrzeć się

samotnie przez wojska Mordoru i zniszczyć Pierścień?

- Tak – odparł spokojnie.- Wierzę, że jest taka szansa.

Page 266: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir uśmiechnął się gorzko.

- A ja nie - szepnął, patrząc w dal. - Gdyby... - mówił dalej po chwili milczenia. - gdyby

jeszcze nie byli sami. Miałem nadzieję, że ty, Gimli i Legolas im towarzyszycie. Kiedy was

zobaczyłem u bram Isengardu... - przerwał i pokręcił głową.

- Kto wie? Może tak jest najlepiej?- Aragorn też zapatrzył się przed siebie. - Może nasza

obecność stałaby się przeszkodą a nie pomocą. Dwóch hobbitów z pewnością łatwiej zmyli

straże i prześlizgnie się niezauważenie, jeśli nie będzie im nikt towarzyszyć. Człowiek, elf i

krasnolud bardzo szybko ściągnęliby na siebie uwagę. A hobbici... zdziwiłbyś się,

Boromirze, gdybyś wiedział jak bezszelestnie potrafią się przemykać. Jak duchy. Pamiętaj

też, że Frodo, Sam, Merry i Pippin we czwórkę, bez żadnej ochrony, wymknęli się ścigającym

ich Nazgulom i dotarli do Bree.

Boromir milczał.

-A poza tym - mruczał Aragorn w zadumie. - Kto wie, co by było gdybym został w

towarzystwie Pierścienia na dłuższą metę? Może zamiast pomocy, stałbym się dla Froda

zagrożeniem?

- Tak sądzisz? - w oczach Boromira błysnęło nagłe ożywienie i zainteresowanie.

Jednocześnie ów dystans, jaki wciąż wyczuwalny był między nimi, jakby zmalał.

A więc to jest moja szansa - Aragorn wychwycił to natychmiast. - Tędy mogę do niego

dotrzeć. Łatwiej mu będzie nieść własną winę, jeśli zobaczy, że i ja, gdy idzie o Pierścień,

mam wątpliwości co do swojej siły. Od tego trzeba by zacząć, znaleźć wspólny język, coś co

nas w łączy.

- W końcu jestem tylko człowiekiem - odparł. - Nie wiem, czy wystarczyło by mi sił, by

dotrwać do samej Góry Przeznaczenia. Zresztą teraz nie ma co spekulować. Ta próba została

mi oszczędzona, Pierścień jest poza moim zasięgiem – przerwał na chwilę i zamyślił się.

Boromir nie spuszczał z niego wzroku. - Najgorzej było na początku. W Bree - powiedział

cicho. - I podczas podróży do Rivendell. Byłem sam z hobbitami, w głuszy. I miałem

Pierścień Władzy na wyciągnięcie ręki. Co za obrazy i sny pchały mi się wówczas do głowy...

- Jakie obrazy?- wyszeptał Boromir zafascynowany.

- Wizje chwały, mnogich sojuszy i zwycięstw. Aragorn I, król Gondoru rzucający

Mordor na kolana, trzepoczące sztandary, Białe Wieże Minas Tirith i Minas Ithil jaśniejące w

słońcu. Kraje Północy rozkwitają, wolne od Cienia. Moja królowa u mego boku, a rządy

nasze sprawiedliwe i mądre - to rzekłszy, spojrzał na Boromira, który wyglądał na

zszokowanego. - A jakie były twoje wizje?- zagadnął.

Page 267: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W zasadzie - zaczął Boromir, przełykając ślinę - były bardzo podobne. Właściwie takie

same, tylko... - urwał.

- Tylko królem był kto inny, nieprawdaż?- Aragorn uśmiechnął się lekko.

Boromir spuścił wzrok i kurczowo zacisnął dłoń na kolanie.

- Pierścień wie, czego w głębi serca pragniemy - Strażnik spojrzał na chmury

przesuwające się ponad szczerbatym murem Orthanku. - Kusi nas, mami obiecując szybkie i

łatwe zwycięstwo. Wszystko wydaje się takie proste, kiedy patrzy się na świat przez złotą

obrączkę. Ale to tylko przynęta. Wielkie kłamstwo. Bo tylko jedna wola może zapanować nad

Pierścieniem. Wola jego twórcy.

Boromir nadal milczał. Zapadła cisza. Aragorn wiele by dał, by dowiedzieć się o czym

teraz myśli.

- Trzech z nich było Numenorejczykami. Czarnymi wprawdzie, lecz w ich żyłach płynęła

krew naszych przodków - rzucił w dal, by wyrwać towarzysza z ponurego zamyślenia.

Boromir zamrugał oczami.

- O kim mówisz?- zapytał zdezorientowany.

- Pozostali byli wielkimi królami, władcami ludzi... Sławnymi, mężnymi, szanowanymi.

- Kto taki? – Boromir przechylił głowę.

- Nazgule - Aragorn spojrzał mu w oczy. - Upiory Pierścienia. To byli kiedyś ludzie, tacy

jak ty i ja. Wielu z nich, choć nie wszyscy, chcieli zrobić coś dobrego, dla swojego kraju, dla

poddanych, dla sławy. Dali się oszukać, przyjęli od Saurona Pierścienie. Spotkałeś jednego z

nich w Osgiliath, drugiego widziałeś nad Anduiną. Miałeś więc okazję przekonać się, co

Pierścień Władzy robi z człowiekiem.

- Nie wiedziałem, że to kiedyś byli ludzie - Boromir skrzywił się nieznacznie.

- Naszej krwi, niektórzy - podkreślił Aragorn. - Gdyby któryś z nas wziął Pierścień

stalibyśmy się im podobni.

- Ale nie można zaprzeczyć, że są potężni - zauważył Boromir cicho.

- Są potężni - odparł Strażnik - bo pcha ich wola Saurona.

- Jeśli w ten sposób mógłbym zapewnić Gondorowi zwycięstwo, poświęciłbym się.

Zostałbym i Upiorem, byle tylko wrogowie pierzchali przede mną - upierał się Boromir

posępnie. - Wszyscy rzucają się do ucieczki, kiedy na polu bitwy pojawia się Nazgul.

Widziałem to na własne oczy - dodał cicho. - Niestety.

-Tyle że, to wojsko Gondoru by przed tobą pierzchało - wytknął mu Aragorn. - Pamiętaj

o tym szczególe. Sauron zrobiłby z ciebie swoją broń i wymierzył ją w Gondor. Boromirze! -

Page 268: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Strażnik nachylił się ku niemu i przykrywając jego dłoń swoją, ścisnął ją mocno. - Nie ma

dobrych Upiorów Pierścienia! - powiedział, z mocą akcentując każde słowo.

Boromir westchnął głęboko i umilkł. Aragorn czuł pod palcami jego puls, mocny i

szybki. Siedzieli tak przez chwilę.

- A zatem co dalej?- Boromir podniósł głowę. - Co robić?

- Walczyć - odparł Aragorn prosto. - Bronić tego, co nam drogie.

- Jak?

- Ze wszystkich sił.

- Trzeba ją jeszcze mieć, tę siłę - oznajmił Boromir gorzko.

Aragorn zacisnął palce na jego dłoni.

- Nie poddawaj się - powiedział cicho. - Nie możesz.

Boromir przecząco pokręcił głową.

- Nie poddawaj się, bo to będzie oznaczało, że Sauron właśnie wygrał.

- Umówiliście się, czy jak? - Boromir poruszył się niecierpliwie. - Merry do znudzenia

powtarza mi to samo!

- Nie umawialiśmy się - Aragorn uśmiechnął się lekko. - Tak po prostu jest. Prawda jest

taka, że ulubioną bronią Nieprzyjaciela jest rozpacz i zwątpienie. Boromirze, spójrz na mnie!

On właśnie tego chce, nie rozumiesz? Chce, żebyś się załamał, żebyś stracił nadzieję. I

dlatego nie możesz tego zrobić. Nie pozwól mu zatriumfować.

- Ale co ja mogę zrobić?- odezwał się Boromir pękniętym głosem. - Ja naprawdę nie

mam nadziei. Nic na to nie poradzę. Nie wierzę, że misja Froda może się powieźć. To

szaleństwo, to kpina ze zdrowego rozsądku...

- I dlatego ma szansę powodzenia! - przerwał mu Aragorn stanowczo. - Sauron się tego

nie spodziewa. Będzie szukał Pierścienia wszędzie, tylko nie w Mordorze. I nasze w tym

zadanie, twoje też, by utwierdzać go w tym przekonaniu.

- Jak?

- Musimy odwrócić jego uwagę od własnego kraju. Sprawić, by pomyślał, że... - Aragorn

urwał nagle i szacująco spojrzał na Boromira.

- Czy możliwe jest, że Saruman cię widział? – zapytał, rozważając w myślach nagłe

olśnienie.

- Nie wiem, chyba tak - odparł Boromir ostrożnie, zaskoczony tą zmianą tematu - Byłem

na murach podczas szturmu entów, ale... dlaczego pytasz?

- Ciekawe, czy cię rozpoznał. Pewnie tak, to w końcu potężny czarodziej, wiele wie.

- Nie rozumiem, co to ma do... -

Page 269: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Gandalf twierdzi, że Orthank komunikuje się jakoś z Barad-Durem – Aragorn puścił

rękę Boromira i zmarszczył czoło, myśląc na głos. - Nie wie jak, ale władcy tych dwóch wież

przekazują sobie wiadomości. A skoro tak, Sauron wkrótce dowie się o upadku Isengardu, o

ile już nie wie. To będzie dla niego duże zaskoczenie i nieprzewidziana okoliczność. Jego

Oko zwróci się w tę stronę, gdzie w niewytłumaczony sposób runęła druga po Mordorze

potęga. Gdzie dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiła się armia entów prowadzona przez...

Boromira z Gondoru.

- Przecież to nie ja dowodziłem!- zaprotestował syn Denethora. - W ogóle nie miałem

wpływu na to co się dzieje!

- Ale on tego nie wie! Widziano cię wśród entów. Stałeś na murach, jak mówisz, a więc

bez trudu ktoś patrzący z zewnątrz mógł cię wziąć za dowódcę.

- I co z tego?- Boromir wzruszył ramionami. - Do czego zmierzasz?

- Ciekawe, czy Saruman widział też hobbitów...

- Stali obok mnie... Smoczy Język! Smoczy Język widział nas wszystkich.

Rozmawialiśmy z nim.

- A więc tu dotarł - Aragorn przymrużył oczy.

- Tak, Drzewiec kazał go przepuścić do Sarumana. Przedtem jednak ucięliśmy z nim

sobie mała pogawędkę.

- Rozpoznał cię?

- Oczywiście.

- A zatem Saruman musi wiedzieć, że tu jesteś. Dobrze się składa - Aragorn uśmiechnął

się i pokiwał głową.

- Co się składa?- Boromir rozłożył ręce - Aragornie! Przestań mówić zagadkami, nie

jestem w nastroju, żeby... -

- Niezdobyty Orthank legł w gruzach, armia entów, o której nigdy wcześniej świat nie

słyszał, rzuciła wyzwanie Sarumanowi i wygrała. A na murach stał Boromir z Gondoru i dwaj

hobbici. Rozumiesz już? Wiesz, co sobie Sauron pomyśli?

- Nie, nic nie rozumiem...

- Sauron pomyśli, że masz Pierścień!

Oczy Boromira rozszerzyły się.

- Pomyśli, że wziąłeś go na własność i to z jego pomocą obaliłeś potęgę Sarumana. Bo

jakże by inaczej? Do głowy mu nie przyjdzie, że entowie sami postanowili interweniować.

Nie! Oto pojawia się nowy, zuchwały władca Pierścienia, który w ten sposób rzuca mu

Page 270: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wyzwanie. Cała jego uwaga przeniesie się tutaj, z dala od Mordoru. A tym samym szanse

Froda rosną!

Boromir zmarszczył czoło i odwrócił wzrok, rozważając te słowa.

- Tak, to ma sens - ciągnął Aragorn. - Dzięki szpiegom Sauron wiedział, że Pierścień

zmierza na południe. Wiedział ilu nas jest i do jakich plemion należymy. W każdym razie

Gandalf tak twierdzi, a ja wierzę jego słowu. Zapewne Nieprzyjaciel zakładał, że zmierzamy

do Minas Tirith i czekał, aż wybuchnie między nami konflikt i pojawi się nowy władca

Pierścienia.

- I miał rację, bo bardzo niewiele brakowało, a by się pojawił - szepnął Boromir, a jego

twarz ściągnęła się w bólu.

- Ale się nie pojawił! - uciął Aragorn stanowczo. - Jest tylko jeden problem -mruknął. -

Oko odwróci się od Mordoru i Froda, to prawda, ale cała jego uwaga spocznie teraz na Minas

Tirith.

Boromir podniósł na niego niespokojny wzrok.

- Nieprzyjaciel może uderzyć szybciej i gwałtowniej niż to sobie na początku zakładał. -

Aragorn skrzywił się i zacisnął pięść. Zapadła cisza.

- Nie dość, że zawiodłem Drużynę to jeszcze nieświadomie ściągnąłem na mój lud zgubę

- odezwał się Boromir gorzko. - Jak zły omen. Wystarczy, że pojawię się na murach

Isengardu... -

- Nie lubię takich wywodów! - Aragorn przerwał mu, spoglądając surowo. - Ani to

mądre, ani zgodne z prawdą. Nie ty ściągasz zgubę na Gondor i wolałbym, żebyś

powstrzymał się przed opowiadaniem takich głupot w mojej obecności.

- Przecież sam powiedziałeś - odparł Boromir gniewnie - że Sauron uzna mnie za... -

zawahał się - za władcę Pierścienia i dlatego zaatakuje Minas Tirith!

- Powiedziałem, że możliwe jest, iż przyspieszy atak. Który i tak jest tylko kwestią czasu.

Niezależnie od tego, co zrobisz Sauron i tak zaatakuje Gondor. Przecież wiesz o tym.

- Wiem! Ale im później atak nastąpi tym lepiej, więc kiedy powiedziałem, że ściągam

na... -

- Boromirze, przestań! - przerwał mu Aragorn ze zmęczeniem.

Syn Denethora rzucił mu urażone spojrzenie i umilkł, lecz rozdrażnienie nadal było po

nim widać.

- A co jeśli ten atak już się zaczął?- powiedział po chwili, patrząc przed siebie.

- Dlaczego miałby zaczynać się już teraz? Jeszcze na to za wcześnie, mimo wszystko.

Nawet Sauron potrzebuje czasu, by... - Aragorn urwał, widząc, że Boromir go nie słucha.

Page 271: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Siedzimy tu sobie i gadamy po próżnicy, a tymczasem Minas Tirith już nie ma... - syn

Denethora nie odrywał wzroku od horyzontu, jakby zahipnotyzowany. - Białe Wieże padają,

mury obracają się w pył... -

- Boromirze... - Aragorn poczuł dreszcz przemykający mu po plecach.

- ...Dom Namiestników staje w ogniu, jego kopuła pęka, Faramir płonie żywcem a dym

bucha w... -

- Boromirze!

Syn Denethora drgnął i zamrugał oczami, jakby budził się ze snu.

- Spójrz na mnie! - zażądał Aragorn. Boromir niechętnie uniósł wzrok.

- Kiedy to wyśniłeś?- zapytał Strażnik cicho. Boromir zamarł zaskoczony, lekko mrużąc

oczy. Aragorn drążył dalej. - Miałeś wizję, tak? Nie odwracaj się, patrz na mnie. Kiedy?

- Przedostatniej nocy - Boromir przełknął z wysiłkiem.

- Opowiedz mi o tym.

Boromir otworzył usta i zamknął je, wahając się.

- Co jeszcze widziałeś?

- Moje ręce płonące jakby za szybą - Boromir bezwiednie potarł dłonie. - I Faramira na

stosie pogrzebowym. Był nieprzytomny, ale ja słyszałem jego głos wzywający mnie na

pomoc. Ale nie mogłem nic zrobić, bo między nami było morze ognia.- urwał i zwiesił głowę.

- Słyszałeś jeszcze jakieś słowa, poza głosem brata?

- Nie. Tylko...

- Tak?

- Śmiech. Okropny śmiech, gdzieś z dali. I wtedy się obudziłem.

Aragorn zmarszczył czoło w zadumie.

- Boję się, że już za późno - szepnął Boromir. - Że nie będę miał do czego wracać.

- Nie wolno ci tak myśleć. Takie wizje to dzieło Nieprzyjaciela, wywoływane po to, by

złamać ducha.

- A jeśli to prawda?

- To nie może być prawda. Skoro nie zawiera żadnego przesłania ani wskazówek, a

tylko wznieca strach i niepewność musi pochodzić od Nieprzyjaciela - oznajmił Aragorn z

mocą.

- Obyś miał rację - Boromir ze znużeniem potarł czoło. - Mam nadzieję, że to się więcej

nie powtórzy. W przeciwnym wypadku te sny mnie wykończą - mruknął pod nosem.

- Sny?- Aragorn podchwycił natychmiast. - To było ich więcej?

Boromir skrzywił się, jakby zły, że mu się to wymknęło.

Page 272: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nieważne - machnął ręką.

- Wprost przeciwnie, bardzo ważne.

- Myślę, że powinniśmy wracać do kordegardy - Boromir niezdarnie spróbował się

wywinąć. - Nasi towarzysze zastanawiają się pewnie, dlaczego tak długo nas nie ma i...

- Nie ruszymy się stąd, dopóki mi nie powiesz o co chodzi.

Boromir żachnął się, spojrzał na niego spode łba, a potem westchnął, widząc, że się nie

wykręci.

- O czym są te sny?- Aragorn nie ustępował.

- Zwykle o tym samym – burknął Boromir - O upadku Gondoru. O zagładzie, śmierci,

krwi i zniszczeniu - przerwał i ze złością kopnął kamyk, który leżał przy jego stopie. - Od

pewnego czasu bardzo źle sypiam – dodał po dłuższej chwili milczenia.

- Pamiętasz, kiedy to się zaczęło?

- Nie pamiętam dokładnie, ale jeszcze w ubiegłym roku. Od tej przepowiedni chyba. Od

Osgiliath. A potem sny się wzmogły w trakcie... - Boromir urwał i niespokojnie zerknął na

Aragorna.

- W trakcie Wyprawy, tak? - domyślił się Strażnik.

- A szczególnie po Lorien - wyznał Boromir cicho.

- Jak często ci się śnią te koszmary?

- Co noc - Boromir wzruszył ramionami i kopnął następny kamyk.

- Co noc?! - Aragorn szerzej otworzył oczy. - I nic mi nie powiedziałeś?!

Boromir wzruszył ramionami i nie odpowiedział.

- Czy ktoś w ogóle wie o tych twoich snach? – drążył Aragorn dalej.

- Nie. A po co miałbym komuś mówić?

- Boromirze!- jęknął Aragorn. - Choćby po to, żeby uzyskać pomoc! Powinieneś był mi

powiedzieć... -

- I co byś zrobił, ciekaw jestem! - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - Załóżmy, że bym

ci powiedział. I co? Jak byś mi pomógł, mmm?

- Na przykład, na początek zaproponowałbym ci pewien wywar ziołowy, po którym

dobrze się śpi.

- O, niedoczekanie! Ja nie używam żadnych podejrzanych mikstur - Boromir nadął się

dumnie, zgodnie z oczekiwaniami Strażnika.

- Interesujące zdanie w ustach kogoś, kto opił się wody entów i dla kogo trzeba będzie

przebudować Białą Wieżę, bo się w nią nie zmieści - wypomniał mu Aragorn z satysfakcją.

Boromir roześmiał się krótko.

Page 273: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A to co innego. Zostałem zmuszony pod wpływem okoliczności.

- Nie opowiadaj, zrobiłeś to specjalnie, żeby na wszystkich patrzeć z góry - Aragorn

pogroził mu palcem.

- A szczególnie na pewnego Strażnika – Boromir łypnął na niego łobuzersko. - O, tak,

przejrzałeś mnie. Nie mogłem przeboleć, że ktoś jest ode mnie wyższy, w Gondorze jedynie

brat i ojciec dorównują mi wzrostem. Uknułem więc ten arcysprytny plan i pod pretekstem

przyłączenia się do Drużyny trafiłem prosto do Fangornu. Ha!

- Może ja też powinienem się napić tej wody - zamruczał Aragorn, przesuwając dłonią po

podbródku. - Celem przywrócenia właściwych proporcji.

-To wtedy ja się napiję jeszcze raz - zagroził Boromir. - Więc ty wypijesz znowu, a

potem ja... i nagle okaże się, że Minas Tirith jest za ciasne dla nas dwóch.

Roześmiali się, ale Aragorn poczuł nagły chłód. Czyżby?... Spojrzał uważniej na

towarzysza, ale oczy Boromira były przyjazne i rozbawione - to był tylko żart. Boromir chyba

nawet nie zorientował się, jak jego słowa mogły być odebrane.

- Tak po prawdzie - ciągnął syn Denethora – to miałem do wyboru wodę entów albo

śmierć głodową.

- Tak samo byłoby z moim wywarem - Aragorn uśmiechnął się nieznacznie.

- Jak to?

- Nie dostałbyś jedzenia, dopóki byś go nie wypił.

- O, ho ho – Boromir wyszczerzył zęby. - Powodzenia.

- Nie śmiej się, mój drogi. Jestem bardzo stanowczy, jeśli chodzi o zażywanie lekarstw.

- Jestem równie stanowczy, jeśli idzie o ich nie zażywanie. Zaryzykowałbym nawet

twierdzenie, że jestem sławny pod tym względem. Poproś Faramira, żeby ci kiedyś

opowiedział, jak usiłował mnie skłonić do zjedzenia pigułek przeciw gorączce. To taka nasza

wesoła, rodzinna anegdota, rozumiesz.

- Domyślam się, że mu się nie udało - Aragorn pokiwał głową.

- Oczywiście. Poległ, choć walczył dzielnie. Tobie radzę się z miejsca poddać,

oszczędzisz sobie zgryzot i nerwów. Jeszcze się taki nie trafił, co by mnie przekonał do

jakiejkolwiek kuracji.

- A twój ojciec?- zainteresował się Aragorn.

- A, nie, to co innego. Jak byłem dzieckiem i chorowałem, co, zaznaczam zdarzało się

bardzo rzadko, to od czasu do czasu musiałem coś zażyć. Kiedy nade mną stał, rzecz jasna.

- A widzisz.

Page 274: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ale zdradzę ci pewien sekret - Boromir nachylił się ku niemu. - Kiedy tylko ojciec

wychodził, albo się odwracał, zaraz to wypluwałem - oznajmił konspiracyjnym szeptem. -

Nigdy się nie dowiedział - dodał z satysfakcją.

- Łobuz - Aragorn uśmiechnął się, kręcąc głową. - Ale ze mną ci się nie uda.

- Chcesz się założyć? - spytał Boromir wesoło.

- Nie musimy się zakładać. Wystarczy, że napuszczę na ciebie hobbitów.

- No nie, kto jak kto, ale żeby Strażnik Północy walczył niehonorowo! Tak się nie godzi.

Roześmiali się obydwaj.

- Czasami dobrze jest też po prostu porozmawiać z kimś o takich snach - zauważył

Aragorn, poważniejąc. - To pomaga.

-No, nie wiem - Boromir nadal był rozbawiony. - Właśnie ci powiedziałem i zamiast

pomocy otrzymałem same groźby – od wizji śmierci głodowej po atak hobbitów. Teraz do

mojej kolekcji koszmarów dołączy kolejny: Peregrin Tuk usiłujący wlać mi do gardła napój

nasenny.

Aragorn parsknął śmiechem.

-Wracajmy do wieży - Boromir zdecydowanym gestem klepnął się w kolana i wstał. -

Okropny ze mnie samolub. Trzymam cię tu o głodzie, a tymczasem obiad stygnie. A poza

tym – mruknął - dostanie mi się za to, że nie pomagam przy posiłku.

Aragorn dźwignął się powoli. Miał jeszcze wiele pytań, ale zdecydował, że mogą

zaczekać. Ta rozmowa była dość wyczerpująca i im obu przyda się odpoczynek.

Boromir podniósł swój miecz i skierował się do wyłomu w murze, gdy nagle zawahał się

i odwrócił, spoglądając pytająco.

- Myślisz, że powinienem powiedzieć Legolasowi i Gimlemu?- zagadnął niepewnie.

Aragorn zmarszczył czoło.

- Nie - odparł po krótkim zastanowieniu. - Myślę, że nie ma takiej potrzeby.

- Naprawdę?- upewniał się Boromir, choć ulgę od razu było po nim widać. - Są

członkami Drużyny i chyba powinni się dowiedzieć...

- Moim zdaniem nie muszą. W każdym razie nie teraz. Zresztą jedyną osobą, która

powinna się na ten temat wypowiadać jest Frodo. Jego o to zapytaj. Jeśli on uzna, że powinni

wiedzieć, wtedy zdecydujesz.

Boromir pokiwał głową i odgarnął włosy za ucho. Aragorn przyjrzał mu się i raptem jego

wzrok zatrzymał się na długiej szramie, ciągnącej się wzdłuż szczęki. Widział ją już

wcześniej, ale nie miał okazji się przyjrzeć, jako że Boromir siedział odwrócony do niego

lewym profilem. Blizna była paskudna.

Page 275: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To trzeba było zszyć - mruknął. - Co najmniej w dwóch miejscach. - to mówiąc,

wyciągnął rękę i, ujmując Boromira za podbródek, obrócił mu głowę w lewo, by lepiej

widzieć.

- Niestety Ugluk zapomniał zabrać z domu nici - w oczach Boromira błysnęło

rozbawienie.

- Ugluk?

- To długa historia.

- Miecz? - Aragorn przesunął kciukiem wzdłuż blizny, upewniając się, że opuchlizna

zeszła.

- Bat - odparł krótko Boromir i wyswobodził się z jego uchwytu.

- Dobrze się goi.

- Dzięki wodzie entów. Chodźmy już, bo nawet ja słyszę, jak ci burczy w żołądku.

- Ma prawo - Aragorn ruszył ku kordegardzie. - Od świtu nic nie jadłem.

- Zaczynam mieć wyrzuty sumienia - Boromir przyspieszył kroku. - Mam nadzieję, że

lubisz grzanki z czerstwego chleba?

Już przed wejściem do kordegardy słychać było śmiech Pippina i niski głos krasnoluda.

Aragorn za Boromirem przedostał się do dużej sali przez wyłom w murze i rozejrzał się

ciekawie.

-Jadalnię urządziliśmy na pierwszym piętrze - wyjaśnił Boromir, wskazując schody. -

Trzeba patrzeć pod nogi, bo pełno tu błota, a deski są śliskie – pouczył go. Aragorn pokiwał

głową i uśmiechnął się skrycie na tę radę. Syn Denethora bardzo poważnie traktował

obowiązki gospodarza. - Korzystając z okazji, wstawię wodę na herbatę, bo pewnie będziecie

mieli ochotę napić się po obiedzie - ciągnął Boromir, odkładając miecz i sięgając po drwa.

- Macie herbatę? - Aragorn uniósł brwi.

- Herbatę. I wino. I szynkę - Boromir zerknął przez ramię. - Był jeszcze boczek, ale

spiżarnia nie wytrzymała naporu dwóch wygłodzonych hobbitów.

- Wyobrażam sobie.

- Oj, chyba jednak nie. To trzeba było zobaczyć - Boromir dołożył drew i dolał wody z

wiadra do kociołka. - Zapasy, które zaspokoiłyby potrzeby mojego garnizonu przez tydzień

nie wytrzymały ataku dwóch niziołków. Wczoraj znaleźliśmy tę spiżarnię, a już dziś już

świeci pustkami.- to mówiąc zawiesił kociołek na haku.

- To już wiem, skąd ten czerstwy chleb. Wszystko inne pożarliście, tak?

- Oni pożarli - zaakcentował Boromir z uśmiechem, podnosząc miecz.

Page 276: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ach, tak, oczywiście. Oni. Ty żywiłeś się wodą entów, zapomniałem.

- Przez kilka dni naprawdę żywiliśmy się wyłącznie tą wodą - Boromir

zapraszającym gestem wskazał schody, puszczając Strażnika przodem. – Wodą i okruchami

sucharów. Jeśli ktoś przy mnie choćby wspomni słowo lembas, zacznę krzyczeć -mruknął pod

nosem.

- No jesteście nareszcie! - zagrzmiał Gimli na powitanie. W jadalni uczta trwała na

dobre, a biesiadnicy kończyli właśnie z dużym talerzem grzanek – na półmisku pozostały

dwie kromki. - O czymż to tak długo rozprawialiście, co?

Aragorn dostrzegł kątem oka, że Boromir podnosi na niego czujny wzrok. Merry również

zamarł w napięciu.

- Ot, mamy takie swoje ... ludzkie sprawy - odparł Strażnik i uśmiechnął się do

Boromira, widząc pełne wdzięczności spojrzenie.

Merry odetchnął głęboko i dyskretnie odmrugnął Pippinowi, który szczerzył do niego

zęby. Uważnie przyjrzał się Boromirowi i ku swej wielkiej uldze dostrzegł, że ich przyjaciel

jest odprężony i spokojny. Podobnie jak Obieżyświat. A więc można zakładać, że wszystko

dobrze się ułożyło i że obaj mężczyźni doszli do porozumienia. Merry nie wątpił w

wyrozumiałość i mądrość Aragorna, bał się jednak o emocje Boromira i o to, jak Gondorczyk

poradzi sobie w tej konfrontacji. Wiele by dał, by dowiedzieć się jak poszła rozmowa,

ciekawość po prostu go zżerała i z zawstydzeniem skarcił się za wścibstwo.

To rzeczywiście były “ludzkie” sprawy.

Ale okropnie chciałby wiedzieć o czym dokładnie rozmawiali.

- Dobrze, że jesteś - Pippin zwrócił się do Boromira. - Trzeba dorobić grzanek.

- Nie mówcie mi, że wszystko zjedliście! - Obieżyświat ruszył ku wolnemu krzesłu, które

pokazywał mu Merry. Przechodząc za hobbitem położył mu rękę na ramieniu i znacząco

zacisnął palce. Merry rozpromienił się czując ten krótki, krzepiący uścisk. Spojrzał w górę.

Aragorn uśmiechnął się do niego na znak, że wszystko dobrze i usiadł za stołem, między nim

a Legolasem.

- Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi - zawyrokował Gimli, pochłaniając

przedostatnią grzankę.

- Odłożyliśmy kilka dla ciebie - Merry podniósł talerz, który przykrywał cztery kromki i

podsunął je Obieżyświatowi.

Page 277: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A dla mnie oczywiście nic nie zostawiliście. Oczywiście – Boromir odprowadził

wzrokiem ostatnią grzankę, którą Pippin bezczelnie wepchnął sobie do ust i zebrał ze stołu

pusty talerz.

- Ty idziesz ze mną do spiżarni, a potem na dół robić następną partię - oznajmił Tuk,

wstając.

- Ależ Boromirze, przecież mówiłeś przed chwilą, że pijesz jedynie wodę entów. To po

co ci grzanki? - zauważył Obieżyświat ściągając płaszcz i rozplątując pas z mieczem.

- Tak mówił?- zainteresował się Pippin. - Jak możesz tak kłamać?- zwrócił się do

Boromira. - Po tym jak zjadłeś wszystkie zapasy?

- Ja zjadłem?! Ja?!

- A kto? Uważajcie moi drodzy, zaraz powie, że wino też się samo wypiło. Prawie cały

gąsiorek!

- Nie cały!

- To może jest szansa, że trochę dostanę, mmm? - zagadnął Legolas.

- Zaraz przyniesiemy - odparł Tuk.

- A co z tymi grzankami?- drążył Gimli.

- Już, już - Pippin wziął jeszcze jeden pusty talerz. - Boromir robi znakomite grzanki -

oświadczył z dumą.

- Boromir z Gondoru?- upewnił się Gimli. - Ten, który za tobą stoi?

- Ten sam. Razem z Merrym wykryliśmy w nim wielkie talenty kulinarne i

wydobyliśmy je na światło dzienne z mrocznych otchłani gondorskiego lenistwa.

- Peregrinie Tuku, ty się kiedyś doigrasz... - zagroził mu Boromir.

- Świetnie robi też jajecznicę, obiecał mi, auć!...

- Zaraz z ciebie zrobię jajecznicę! - Boromir potargał go za czuprynę i popchnął przed

sobą w kierunku spiżarni.

- Dlaczego dopiero teraz ujawniłeś się ze swym talentem?- Legolas zawołał za nimi

wesoło.

- Bo wcześniej nie wiedziałem, że go mam! - dobiegło ze spiżarni. Po chwili Boromir

wrócił z gąsiorkiem, a Pippin z tacą z kubkami. - Jak mawia Peregrin Tuk : “Uwielbiam

odkrywać coraz to nowe rzeczy, w których jestem świetny”- dodał Boromir z uśmiechem. -

Ktoś jeszcze?- spytał, napełniając jeden i stawiając go przed Legolasem.

- Ja poproszę - Aragorn podsunął mu swój kubek.

- A ja chciałbym dolewkę piwa, jeśli wolno - oświadczył Gimli.

- I ja też - Merry skorzystał z okazji.

Page 278: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir odstawił gąsiorek i sięgnął po beczułkę stojącą pod stołem.

- Możemy też podgrzać golonkę, osobno, jeśli ktoś ma ochotę - zaproponował.

- No, pytanie - Gimlemu zaświeciły się oczy.

- Pomożesz mi?- zwrócił się Boromir do Pippina.

- Uhm. Przecież po to wstałem.

- Jestem wzruszony.

Gimli w zamyśleniu przyglądał się Boromirowi rozlewającemu piwo do kubków.

- Zmieniłeś się - zamruczał.

- Tak, tak - Gondorczyk odstawił baryłkę na miejsce i machnął ręką. - Nie musisz mi

tego mówić, wiem. Zhobbiciałem.

Zebrani ze stołem wybuchnęli śmiechem.

- Hobbici też się zmienili - zauważył Legolas. - Czy to znaczy, że oni dla odmiany...

jakby to ująć, „zludzieli”?

- Uczłowieczyli się, chciałeś powiedzieć - poprawił go Gimli.

- Pippin na pewno - Merry pokiwał głową. - On się silnie zboromirzył, że tak powiem.

- A ty nie? - zagadnął Obieżyświat.

- Ja pozostałem sobą. Ktoś w końcu musi mieć na nich oko i pilnować porządku,

nieprawdaż?- Merry uśmiechnął się niewinnie.

Pippin osłonił usta dłonią i niby to poufnie oświadczył szeptem, który słyszano w

każdym zakamarku sali :

- Przytakujcie mu. Trzeba się z nim zgadzać, bo inaczej będzie miał kolejny napad.

Merry porwał ze stołu ogryzek i cisnął celnie w Tuka.

- O, właśnie - oznajmił Pippin, strząsając rozpaćkane jabłko i na wszelki wypadek

chowając się za Boromirem. Merry westchnął. Zaczynał mieć dosyć tych głupich uwag o

napadach. Raz, w porządku, dwa jeszcze ujdzie, ale ile można tego słuchać?

- To miło widzieć, że niewola nie zgasiła w was humoru - zaobserwował rozbawiony

Gimli. - Nie chcę być natrętny, ale co z tym jedzeniem?

- Już idziemy - Boromir ruszył ku schodom. - Czy ktoś ma ochotę na herbatę? Wszyscy,

aha. Tego się obawiałem. W takim razie nie wystarczy kubków, muszę pozmywać.

- Ty zmywasz? – zdumiał się Legolas. - On zmywa?- elf zwrócił się do Merry’ego.

- To kolejny z jego talentów, jaki odkryliśmy – Merry uśmiechnął się szeroko.

- Jestem okropnie zdezorientowany - oznajmił Gimli z przesadną powagą - Myślałem, że

wojownicy z Gondoru nie zmywają.

Page 279: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ci zhobbiciali owszem - oznajmił Boromir posępnie wśród śmiechów. - I to wcale nie

jest śmieszne!- zaznaczył z godnością. - A tak w ogóle – podparł się pod bok - można

wiedzieć dlaczego raptem wszyscy na mnie naskoczyliście? Uwzięliście się, czy jak?

Przerzućcie się na Pippina, z łaski swojej. Albo na Merry’ego.

- Nie uwzięliśmy się - zaprotestował Gimli. – Po prostu nie możemy nadziwić się

zmianom. I w ramach zmian ja też się ruszę na dół, żeby się włączyć do pracy, bo inaczej nie

doczekam się tych grzanek.

- Siedź, mości krasnoludzie. Jesteś ranny - Boromir spojrzał na bandaż, okalający głowę

Gimlego. - Poradzimy sobie z Pippinem – oznajmił, nie zważając na protesty krasnoluda,

twierdzącego, że to tylko draśnięcie. - Chodź, mój zludziały hobbicie.

-Tylko nie opowiadajcie niczego podczas naszej nieobecności, dobrze?- zastrzegł Pippin,

schodząc za Boromirem. - Zaczekajcie aż wrócimy.

- Muszę ci oddać sprawiedliwość, drogi Boromirze, te grzanki są naprawdę dobre -

oświadczył Gimli, chrupiąc swoją kromkę.

- Dziękuję - odparł Boromir, sadowiąc się między krasnoludem a Pippinem, naprzeciw

Obieżyświata.

Merry przysunął do siebie kubek z herbatą, a na talerz nałożył sobie od razu trzy grzanki.

Nadrabiał zaległości – wcześniej nic nie mógł przełknąć, bo denerwował się przedłużającą

nieobecnością Boromira i Strażnika. Teraz więc, kiedy napięcie go opuściło, poczuł się dziko

głodny.

- No, to opowiadajcie o bitwie - Boromir wsparł łokcie na stole i powiódł wzrokiem od

Legolasa do Gimlego.

- O, mowy nie ma - Gimli pogroził mu kawałkiem golonki nabitej na sztylet. - To my za

wami goniliśmy i to nam jako pierwszym należy się opowieść o waszych przygodach.

- To chociaż powiedz, czy wygraliście - Boromir podpuścił go z uśmiechem.

Gimli aż podskoczył.

- Czy wygraliśmy?! - wybuchnął. - Słyszysz go, mości elfie, on pyta czy wygraliśmy?!

Czterdziestu dwóch, słyszysz?! Czterdziestu dwóch ubiłem własnoręcznie, a ty pytasz czy

wygraliśmy?!

- Czterdziestu dwóch?- Boromir z uznaniem skłonił głowę, ale w oczach błysnął mu

wesoły ognik. - Trolli, entów, czy może komarów...

Page 280: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Uważaj, mości Boromirze - golonka znów ostrzegawczo podjechała do góry. - Nie

drażnij głodnego krasnoluda.

- Czterdziestu dwóch - mruczał Gondorczyk. - Dość imponujący wynik, rzekłbym.

- Dwudziesty trzeci ork był dyskusyjny - zauważył Legolas znad swojego wina. - Dostał

strzałą w plecy, nim obecny tu samochwała pozbawił go głowy. Nie powinno się go liczyć.

- Czterdziestu jeden - krasnolud znacząco trącił Boromira w bok, wskazując elfa ruchem

głowy. - Tylko tylu ma na koncie. Nie może tego przeboleć.

- Liczby są nieistotne - Legolas wzruszył ramionami. - Moralne zwycięstwo i tak należy

do mnie.

- Czterdziestu jeden! Zaledwie! Heh!- Gimli przechylił się nad stołem w jego kierunku. -

Wreszcie dowiodłem wszem i wobec, że krasnoludy są dzielniejsze w boju! Przyznaj to,

mości elfie.

- Ten cios w głowę ewidentnie ci zaszkodził, mój drogi Gimli. - Legolas spojrzał na

niego z rozbawieniem.

- Jak widzę, przyjaźń między narodami nadal kwitnie - roześmiał się Boromir. -

Przynajmniej tu się nic nie zmieniło. A swoją drogą, ciekaw jestem ilu ja narąbałem pod

Amon Hen. Nie liczyłem, a szkoda.

- No, ze dwudziestu tam leżało, jak nie więcej. Też piękna robota - pochwalił go Gimli.

- Dziękuję. Gdybym miał więcej czasu z pewnością dobiłbym i czterdziestki - oznajmił

Boromir niedbale, sięgając po grzankę.

- O, tak, niewątpliwie dobiłbyś i setki, gdyby cię nie rozłożyli na łopatki – zachichotał

Pippin.

- Ty się kiedyś naprawdę doigrasz, mości Tuku - Boromir wbił w niego groźny wzrok.

- Ułożyliśmy o tym pieśń - Pippin, kompletnie nie przejmując się miną człowieka,

wyszczerzył się w uśmiechu. - Ja i Merry.

- Ani mi się waż! - Boromir odłożył grzankę na stół.

- Chętnie posłuchamy - Legolas spojrzał na Obieżyświata, który, rozbawiony, pokiwał

twierdząco głową.

- Co, teraz? - Tuk wyprostował się ochoczo. - A, bardzo chętn...mmmhmmm!

- Puść go, Boromirze! - zaprotestował Legolas ze śmiechem. - Chcemy posłuchać.

- Po moim trupie - oznajmił Boromir uprzejmie, przytrzymując zakneblowanego Tuka i

jednocześnie grożąc palcem chichoczącemu Merry’emu.

- M-mm!!!

Page 281: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mości Boromirze, nie wstyd ci tak znęcać się nad słabszym i mniejszym od siebie? -

zaśmiał się Gimli.

- Nie - padła stoicka odpowiedź.

- Mmhm!

- Czy nie powinniśmy pospieszyć na pomoc temu biednemu hobbitowi?- Legolas z

troską spojrzał Gimlego.

- Poradzi sobie - Merry machnął ręką. I rzeczywiście Pippin rozpoczął zręczny kontratak

za pomocą łaskotania. Boromir musiał zwolnić chwyt, żeby złapać go za ręce.

- No, dobrze - Obieżyświat uśmiechnął się znad kubka wina. - Chciałbym jednak

usłyszeć waszą historię, nie mamy dużo czasu. Merry? Opowiedz, co stało się na tej polanie z

dębem. I co było dalej.

- I tak potem zaśpiewam.

- Nie zaśpiewasz.

- A potem zaśpiewam o jarzębinie, specjalnie dla ciebie.

- Jedno słowo o jarzębinie, a naprawdę zrobię z ciebie jajecznicę.

- Ćśś, dajcie Merry’emu mówić.

- Ilu orków odłączyło się po tej kłótni, Boromirze?- chciał wiedzieć Legolas.

- Mnie nie pytaj, niewiele z tego wszystkiego pamiętam.

- Nie może tego pamiętać – wtrącił się Pippin - Był nieprzytomny z powodu gorączki, oj,

no co tak patrzysz, nie można nawet powiedzieć, że miałeś gorączkę?- Pippin wzruszył

ramionami, widząc spojrzenie Boromira. - A pamiętasz nocny atak Rohirrimów, tak z

ciekawości pytam?

- Ten, podczas którego skryliśmy się w wykrocie?

- Nie, ten po którym pojawił się Grisznak i porwał nas z obozu.

- Nie pamiętam żadnego ataku i żadnego Grisznaka.

- W sumie nic dziwnego – ciągnął Pippin, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Merry’ego.

- Bredziłeś wtedy w gorączce, że hej.

Boromir zesztywniał. Merry też.

- Bredziłem? – Boromir przymrużył oczy. – Na głos? A co mówiłem?

- Mówiłeś o Minas Tirith, głównie - odparł Merry szybko. - Że trzeba tam koniecznie iść

- dodał, gromiąc Tuka wzrokiem. Nie wiadomo ile Boromir powiedział Obieżyświatowi; co

za pomysł, żeby wywlekać przy wszystkich tę sprawę, która niebezpiecznie zahaczała o

nieszczęsne Amon Hen? A poza tym Boromir nie musi wiedzieć, że w malignie wziął

Page 282: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry’ego za Froda i że hobbici musieli go kneblować, bo zaczął mówić o Mordorze i

Pierścieniu. Do Pippina chyba to dotarło, bo zamilkł i zajął się piwem.

- I to wszystko?- upewniał się Boromir podejrzliwie.

- Nie, wołałeś jeszcze Faramira - odparł Merry. - I Froda - dorzucił ostrożnie, żałując iż

nie potrafi kłamać. Jeśli bowiem kręcił, usiłując coś ukryć, zaczynał się czerwienić. Jak

burak. To było jego przekleństwo, z którym od dzieciństwa nie potrafił sobie poradzić.

- Froda?- powtórzył Boromir wolno.

- Pewnie ci się wydawało, że wciąż trwają poszukiwania na zboczach Amon Hen, co?-

wtrącił się krasnolud, a Merry poczuł nagłą chęć, by kopnąć go ostrzegawczo pod stołem.

Ale, rzecz jasna, nie zrobił tego.

Boromir spuścił wzrok i objął swój kubek obiema dłońmi.

- Pewnie tak - mruknął.

- To prawdziwy cud, że zdołałeś przeżyć to wszystko, Boromirze. Rany i gorączkę... -

zauważył Gimli cicho.

- My, ludzie Gondoru, jesteśmy twardzi - odparł człowiek, uśmiechając się lekko.

- Kiedy dotarliśmy na polanę i zobaczyliśmy to pobojowisko... - krasnolud pokręcił

głową - myśleliśmy, że już po was. A kiedy znaleźliśmy, a właśnie! - Gimli ożywił się. -

Byłbym zapomniał, pewnie jesteś ciekaw co zrobiliśmy z twoim Rogiem.

- Skleiliście go? – wyrwało się Merry’emu z nadzieją, równie odruchowo co idiotycznie.

Cóż, kiedy po rozmowie z Boromirem na skałach nad Źródlaną Salą hobbit okropnie się

przejął losem tego dziedzictwa.

- Niestety, mości Meriadoku – krasnolud pokręcił głową, a Boromir uśmiechnął się

smutno. - To raczej niemożliwe. Ale – zwrócił się do człowieka - zabraliśmy szczątki z

pobojowiska, wypłukaliśmy i złożyliśmy w łodzi, obok naszych bagaży, przynajmniej tyle

mogliśmy zrobić.

- Dziękuję - szepnął Boromir.- To dla mnie bardzo ważne.

- Dla nas też - zaakcentował Obieżyświat.

- Przy odrobinie szczęścia bagaże będą tam sobie leżały i czekały na nas - wtrącił się elf -

To nieuczęszczany szlak, a łodzie dobrze ukryliśmy na brzegu.

- O, rany! - poderwał się Pippin. - To jest szansa, że odzyskam moją ukochaną fajeczkę?

- A ci tylko o jednym - westchnął Boromir. - Fajkowe ziele i fajkowe ziele. Jeśli

cokolwiek dobrego wynikło z niewoli u orków, to fakt, że nie musiałem wdychać tego

okropieństwa. Dziesięć błogosławionych dni bez fajek dymiących dookoła.

Merry uśmiechnął się, z ulgą witając zmianę tematu i lekki ton Gondorczyka.

Page 283: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jeśli chcesz być dobrym hobbitem, to musisz zacząć palić z nami - zauważył Pippin z

naciskiem.

- Nie zamierzam być dobrym hobbitem!

- Ale niedobrzy hobbici też palą - wtrącił Merry, wywołując tym wybuch śmiechu wśród

zgromadzonych przy stole.

- Jeszcze trochę nad tobą popracujemy, a nie będziesz sobie wyobrażał życia bez fajeczki

- dodał Pippin wesoło.

- O, niedoczekanie. Wystarczy już, że mnie wędzicie żywcem. Powąchaj! - Boromir

podsunął Pippinowi pod nos połę swojego płaszcza. - Czujesz? Śmierdzi zielem na milę!

Ledwo dziś w południe wyłowili beczki, a już całe moje ubranie przeszło dymem na wylot -

poinformował zebranych.

- Dużo tego jest?- Gimli spojrzał na Merry’ego. Hobbit radośnie przytaknął. - No to,

panowie, zapalimy sobie po obiedzie, hej! - krasnolud rozpromienił się. Odpowiedziały mu

pełne zadowolenia pomruki.

- Jesteście beznadziejni. Wszyscy – Boromir pokręcił głową. – „W pojedynkę odpór

stawiam nawałnicom” – zacytował z przesadnym uniesieniem - Samotny wśród obłąkanych

palaczy.

- Nie samotny - zaprzeczył Legolas z uśmiechem. - Łączę się z tobą w bólu.

- Jeden normalny - Boromir skłonił mu się uprzejmie. - Przywracasz mi wiarę w świat,

mości elfie.

- Oni chyba nas obrażają - zauważył Gimli od niechcenia.

- Proponuję, żebyśmy usiedli z wiatrem, kiedy kominy zaczną dymić - dorzucił elf ,

ignorując krasnoluda.

- To nic nie da w moim przypadku - oznajmił Boromir ponuro.

- A dlaczegoż to?- zainteresował się Obieżyświat.

- Bo już na początku Wyprawy odkryłem pewne osobliwe prawidło - odparł Gondorczyk.

- Mianowicie, niezależnie od kierunku wiatru, dym zawsze leci prosto na mnie.

- Nie możesz się przesiąść?- roześmiał się Merry.

- PRZESIADAM SIĘ - oświadczył Boromir z naciskiem – ale wtedy dym zakręca i nadal

wali mi prosto w twarz.

- Ale zmyślasz - zachichotał Tuk.

- Przyjrzyj się kiedyś, to sam przyznasz mi rację.

- A żebyś wiedział, że się przyjrzę. Zrobimy test. Prawda, Gimli? Gimli?

Wszyscy spojrzeli na krasnoluda, który zdawał się być nieobecny duchem.

Page 284: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wiecie co?- zamruczał nagle, gmerając w zamyśleniu w swej skłębionej brodzie. -

Pytanie Merry’ego było całkiem do rzeczy. Róg pękł na dwie równe połówki. Skleić się nie

da. To znaczy da się, ale nie ręczę za brzmienie. Ale okucia można by zespawać na nowo, tak,

że nawet śladu po pęknięciu by nie było. Bez problemu, byle krasnolud to zrobi od ręki. Sam

bym mógł, gdybym miał narzędzia. Co o tym myślisz, mości Boromirze?

Zaskoczony Gondorczyk zamrugał oczami.

- No, nie wiem - odparł niepewnie. - To chyba nie ma większego sensu. To znaczy,

dziękuję ci bardzo za troskę, ale to już nie będzie to samo. Róg przepadł i muszę się z tym

pogodzić.

- To samo nie - zgodził się Gimli. - Ale blisko: stara dusza w nowym ciele. Częściowo

nowym, bo okucia zostaną te same. Róg Gondoru, odradzający się po upadku, oprawiony i

przekuty przez niedościgłe krasnoludzkie dłonie, brzmi nieźle, nieprawdaż?

- Ale to nie będzie już Róg Vorondila... - zaczął Boromir z trudem.

- No, nie, to będzie Róg Boromira. Czyli, innymi słowy, nadal Róg Gondoru.

- Ciąg dalszy tej samej historii - dorzucił Legolas.

- I gdy nadejdzie odpowiedni czas, przekażesz go swemu pierworodnemu -ciągnął Gimli.

Boromir spuścił wzrok i zacisnął palce na blacie stołu.

- Obieżyświat nosi przecież miecz Elendila, przekuty na nowo - wtrącił się Merry,

ogromnie podekscytowany tym pomysłem. - Ma nowe imię, ale to w gruncie rzeczy ten sam

miecz, prawda?

Strażnik z uśmiechem pokiwał głową.

- A Róg będzie jeszcze ładniejszy niż dotychczas, gwarantuję - oświadczył Gimli. - Bo

tamten, daruj, ale widać było po nim, że nie robiły go krasnoludy.

- Na szczęście - mruknął Legolas pod nosem.

- Ten uchwyt przy ustniku na przykład był spartaczony - Gimli zamordował elfa

spojrzeniem. - Już dawno temu chciałem zaproponować, żebyś go wymienił, tylko nie

wiedziałem jak ci to powiedzieć. A teraz jest okazja, żeby poprawić to i owo. A poza tym,

jaka to będzie piękna historia do opowiadania wnukom, nie uważasz?

Boromir sprawiał wrażenie, jakby nie mógł z siebie dobyć głosu.

- No ale, nie zapominajmy, że Róg został nad Anduiną - zauważył Pippin ostrożnie. - A

co jeśli bagaże zaginą?

- Coś wymyślimy, spokojna głowa - krasnolud zrobił zdecydowaną minę, a Merry złowił

wzrokiem mrugnięcie, jakie ukradkiem przesłał Obieżyświatowi.- Poproszę o piwo - dodał,

dając do zrozumienia, że temat został zakończony. Cała Drużyna, jakby wiedziona tajnym

Page 285: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

porozumieniem zajęła się na powrót jedzeniem. Boromir odetchnął głębiej i też sięgnął po

swój kubek.

- No, to opowiadajcie dalej, co z tym Grisznakiem - elf spojrzał na Merry’ego. - Co było

po tym, jak pokazali się Rohańczycy.

- Ja opowiem - oznajmił Pippin.

- A, proszę bardzo - zgodził się Merry łaskawie. - Ciekawe tylko jak zrelacjonujesz

nocny atak Jeźdźców, skoro go przespałeś.

- Wypraszam sobie! Oka nie zmrużyłem.

- Oczywiście.

- Bez takich min, mój drogi. Sam się przekonasz, że nie uroniłem ani jednego zdarzenia.

- Poprawię cię w razie czego.

- Nie będziesz musiał. No więc, gdzieś tak w środku nocy usłyszeliśmy hałas i rżenie

koni...

- Wcześniej kilkudziesięciu orków próbowało się przebić, ale Jeźdźcy ich wybili niemal

co do jednego - wtrącił się Merry.

- Dziękuję ci mój drogi, ale zaraz miałem do tego dojść.

- A, ciekawe, bo to było PRZED atakiem.

- Ja, w przeciwieństwie do niektórych hobbitów opowiadam zajmująco, barwnie i z

retrospekcjami. I zwracam uwagę, że ja ci nie przerywałem. Ehkm. No więc, o czym tu ja,

aha. Orkowie w obozie zerwali się na równe nogi, zaczęli się miotać i wtedy zorientowałem

się, że nasi strażnicy zniknęli. I powiedziałem do Merry’ego -

- „SPARTACZONY”? Co to ma niby znaczyć, że uchwyt był „spartaczony”?- Boromir,

podpierając głowę dłonią, odwrócił się do krasnoluda.

- Ćśśśśś!!! - cała Drużyna uciszyła go zgodnie, a Gimli uśmiechnął się pod wąsem.

- No więc, powiedziałem: „Merry, strażnicy zniknęli!”, a wtedy -

- Do twojej wiadomości, mości krasnoludzie, ten Róg to arcydzieł-

- ĆŚŚŚŚŚŚ!!!!!!!!!!!!

- Mieliście dużo szczęścia, że orkowie was nie dopadli w tym wykrocie - Legolas

pokręcił głową.

- W ogóle mieliśmy dużo szczęścia podczas całej tej przygody. Cudem znaleźliśmy

drogę do strumienia, a potem cudem trafiliśmy na Drzewca na wzgórzu - odparł Merry. -

Byłoby z nami krucho, gdyby nie entowie.

Page 286: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To właśnie tam, na tym wzgórzu, urwał się nam trop - wtrącił się Obieżyświat. -

Znaleźliśmy kolczugę Boromira, a potem po śladach trafiliśmy nad rzeczkę i koniec.

Wyglądało to tak, jakbyście ulecieli w powietrze.

- Bo ulecieliśmy w pewnym sensie - Merry uśmiechnął się. - Drzewiec nas zaniósł do

Źródlanej Sali, wszystkich trzech. Nic dziwnego, że nie mogliście znaleźć śladów.

- Żebyście wiedzieli jak się nad tym nagłowiliśmy - Gimli dopił swoje piwo.

- Dom Drzewca był niezwykły - opowiadał Pippin z przejęciem. - Tam były takie wrota,

które się same zaplatały i rozplatały. Z gałęzi znaczy. Dach też był z gałęzi, a mimo to nie

padało do środka. Zaraz na wstępie Drzewiec poczęstował nas wodą entów. Mnie i

Merry’emu bardzo posłużyła, natomiast Boromira ścięło z nóg. Spał ponad dobę i nie

mogliśmy go dobudzić, nieprawdaż?

- I wtedy rany zaczęły się goić?- zapytał Obieżyświat.

Hobbici pokiwali głowami.

- Zaraz, pogubiłem się w rachubach, który to był dokładnie dzień, Boromirze?- Gimli

zmarszczył brwi.

- Jak to „widać było po nim, że nie zrobiły go krasnoludy?” Że niby co?

Amatorszczyzna, tak? – Boromir przymrużył oczy.

Obecni za stołem jęknęli jednym głosem.

- A ten jak się nie uczepi, na Lobelię - westchnął Pippin.

- Boromirze, Gimli żartował - zaczął Merry pojednawczo. - Z pewnością... -

- Wcale nie żartowałem - sprzeciwił się krasnolud, ignorując ostrzegawcze psykania

towarzyszy. - Bez obrazy, ale wy ludzie niewiele wiecie o obróbce metali. Nie mówię, że Róg

był brzydki..-

- Ach tak, nie był? – Boromir przechylił głowę.

- ...tylko w ten sposób nie traktuje się srebra. Taki uchwyt na przykład trzeba przyspawać

w specjalny... -

- Panowie – wtrącił się Obieżyświat z uśmiechem - jeśli musicie roztrząsać to właśnie

teraz, proponuję, żebyście wyszli sobie na zewnątrz.

- Nie będę nigdzie wychodzić, bo chcę posłuchać opowieści! - zaprotestował Gimli. - To

Boromir zaczął.

- O, nie, mości krasnoludzie, to ty zacząłeś mówić o spartaczonych uchwytach i...-

- Boromirze, masz, napij się jeszcze wina - Pippin wtrącił się zdecydowanie i podsunął

przyjacielowi kubek. - Róg był najpiękniejszy na świecie, naprawdę, oj, mało wina, zaraz

dolejemy, spokojna głowa. Proszę bardzo, o. A może herbatki, co? Nie? Śliweczkę? Też nie?

Page 287: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Ale pierniczkiem nie pogardzisz, prawda? No weź, pierniczek dobry. No. To co? Jak skończę

ze Źródlaną Salą, opowiesz im o wiecu entów i oblężeniu Isengardu? Teraz twoja kolej.

- Opowiem - Boromir, kryjąc rozbawienie, przełamał piernik i przysunął sobie garnuszek

z miodem.

- Skończyłeś na tym, jak nie mogliście dobudzić Boromira po wodzie entów -

podpowiedział Pippinowi Legolas.

- No, właśnie. On spał, a my w tym czasie...

Maczając sucharka w herbacie, Merry przysłuchiwał się jak Boromir relacjonuje

przebieg oblężenia Orthanku. Gondorczyk podjął wątek od miejsca, w którym pochód entów

dotarł na wzgórze nad Isengardem. Stanowczo odmówił opowiadania o wiecu, ponieważ, jak

to ujął, nawet teraz coś mu się robiło na samo wspomnienie. Historia narady entów przypadła

więc Pippinowi w udziale. Dopiero przy Isengardzie Boromir włączył się do opowieści.

Mówił jasno, rzeczowo i zwięźle. Co ciekawe, wyłapał szczegóły których oni, hobbici, nie

zauważyli. Pamiętał na przykład w jakiej kolejności oddziały Sarumana opuszczały

warownię, wiedział ilu entów zginęło podczas szturmu i ilu dokładnie ludzi służących w

kordegardzie wypuścił Drzewiec. Słuchając go Merry zastanowił się jak często Boromir

składał podobne raporty podczas narad w Gondorze. Zapewne wielokrotnie i dlatego z taką

łatwością mu to przychodziło. Wspomniał o tym, jak się nudzili na murach, jak odkryli

wejście do baszty. Opowiedział o dziwnych światłach na południu (okazało się, że były to

ognie Sarumana i że w tym czasie toczyła się bitwa o Helmowy Jar) i o powodzi. A potem

streścił przebieg spotkania z Gandalfem.

- A kiedy wy go zobaczyliście po raz pierwszy?- Merry spojrzał pytająco na

Obieżyświata.

- W Fangornie.

- Myśleliśmy, że to Saruman- wtrącił się Gimli.

- I mieliśmy ku temu powody. Bo Sarumana widzieliśmy wcześniej - dodał Legolas.

- Jak to? Kiedy?- spytał Pippin.

- Ukazał się nam w lesie – wyjaśnił Gimli. - Nie mógł się doczekać, aż orkowie

przyprowadzą mu jeńców, czyli was, więc wyszedł im na spotkanie, stary łajdak.

- Ale się nie doczekał - Legolas uśmiechnął się z satysfakcją.

- Więc kiedy straciliśmy konie – ciągnął Gimli – pomyśleliśmy, że to jego sprawka i..

- Zaraz, po kolei. Proponuję zacząć od początku - Boromir uniósł dłoń. - Skąd mieliście

konie?

Page 288: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Od Eomera. Spotkaliśmy jego oddział w stepie i-

- Właśnie! Wybacz, że ci przerywam, ale już od dawna mam o to zapytać - Boromir

spojrzał na Aragorna. - Jak to się stało, że Theoden dowodzi Rohirrimami?

- Zaraz do tego dojdziemy, cierpliwości - odparł Obieżyświat.

- A gdzie w związku z tym jest Theodred? - drążył Boromir niecierpliwie. - Przecież on

powinien... - wtem urwał i pobladł widząc wyraz twarzy Strażnika. Merry wstrzymał oddech,

wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.

Nagle zrobiło się bardzo cicho. Legolas spuścił wzrok a Gimli westchnął.

- Theodred poległ w bitwie u brodu Iseny - powiedział Obieżyświat. - Przykro mi. Wiem,

że się przyjaźniliście.

- Kiedy?- spytał Boromir siląc się na spokój.

- Jedenaście dni temu. Wpadł w zasadzkę orków.

- Dzień przed tym, jak rozpadła się Drużyna - szepnął Pippin cichutko.

- Kto jest teraz dziedzicem Theodena?- Boromir spojrzał pytająco na Obieżyświata.

- Eomer. Król mianował go swoim następcą.

Gondorczyk pokiwał głową i umilkł. Członkowie Drużyny wymienili między sobą

smutne spojrzenia. Nikt się nie odzywał.

- Przepraszam na chwilę - Boromir wstał nagle. - Przejdę się.

- Ale wróć niedługo, dobrze - Pippin ostrożnie dotknął jego dłoni.

- Zaraz wrócę. Nie chcę tracić dalszego ciągu opowieści - to mówiąc, Boromir odwrócił

się i szybko wyszedł. Merry odprowadził go pełnym współczucia wzrokiem.

Czy ten nieszczęsny człowiek nie może zaznać choć odrobiny spokoju? Zwłaszcza teraz,

kiedy cieszyli się chwilą zasłużonego odpoczynku i wszystko wydawało się układać – nie,

oczywiście musiała się trafić jakaś żałobna wieść i zniszczyć ten wesoły nastrój.

Biedny Boromir.

- Może wypalimy po fajeczce, hmm?- zapytał ostrożnie Gimli, po chwili milczenia. - Co

wy na to? Tak na poprawienie humoru?

Nie wypalili jednak. Legolas zdecydowanie wypowiedział się przeciw dymieniu w

pomieszczeniach zamkniętych, zadowolili się więc piwem i rozprawianiem o dalszych

planach na przyszłość.

Ku wielkiej uldze Merry’ego Boromir wrócił niespodziewanie szybko. Zajął na powrót

swoje miejsce za stołem i zapytał o bitwę, więc rozmowa wróciła do punktu wyjścia.

Page 289: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Obieżyświat z pomocą Gimlego (który, zwyczajem Pippina, przerywał mu co chwila dodając

własne spostrzeżenia i komentarze) streścił historię wizyty w Edoras, a potem przeszedł do

opisu bitwy. Boromir ogromnie się ożywił i zaczął zadawać mnóstwo pytań, na które

Obieżyświat odpowiadał z równą cierpliwością, jak na uwagi Gimlego wcześniej. Za pomocą

dwóch dużych kubków, jednego małego, kilku łyżek oraz odwróconej do góry dnem miski

Gondorczyk skonstruował imitację twierdzy i murów w Helmowym Jarze i zażądał

dokładnych wyjaśnień. Obieżyświat więc, wskazując sztyletem poszczególne miejsca,

opowiadał gdzie był wyłom, skąd wyszła wycieczka i z której strony atakowały wojska

Sarumana. Merry odrobinę się w tych zawiłościach oblężenia pogubił, tym niemniej słuchał z

fascynacją, bo opowieść była wciągająca. A poza tym po raz pierwszy relacjonowano mu

prawdziwą, wielką bitwę i to taką, w której brali udział jego przyjaciele. Cieszył się też, bo

Boromir, w swoim żywiole, zdawał się być całkowicie pochłonięty tą rozmową i wyglądało

na to, że zdołał oderwać się od ponurych myśli. Obieżyświat też to chyba wyczuł, bo nie

skąpił szczegółów, a nawet parokrotnie spytał Boromira o zdanie, dając towarzyszowi okazję

do popisania się militarną wiedzą .

Kiedy doszli do odsieczy Gimli zdecydowanie zażądał fajki, więc Legolas zaproponował

krótką przerwę, by przenieść się na zewnątrz, na świeże powietrze.

- Wziąłbym ze sobą herbatę, ale już nie ma - Pippin markotnie zajrzał do swojego kubka.

- Na dole jest wrzątek, możesz sobie dolać - odparł Boromir, zabierając się do sprzątania

naczyń ze stołu.

- Nie mogę, bo nie lubię gorzkiej, a nie ma czym posłodzić -oznajmił Tuk z pretensją.

- Przecież jest pełno miodu, stoi koło ciebie.

- Tak, ale pewien człowiek, nie będę wskazywał palcem, wymoczył w nim piernika i

teraz w miodzie pływa mnóstwo okruchów.

- I świetnie się składa, posłódź a będziesz miał jednocześnie i herbatę i deser w jednym

kubku - Boromir wzruszył ramionami.

- Wielkie dzięki, może w Minas Tirith pija się herbatę z paprochami, ale w Shire nie ma

takiego zwyczaju.

- Myślicie, że Gandalf przyśle kogoś po nas?- zapytał Merry Obieżyświata.

- Raczej nie. Myślę, że powinniśmy pójść pod wschodnią ścianę jeszcze przed zachodem

słońca - odpowiedział Strażnik.

- Czyli już niedługo - Gimli przeciągnął się. - Akurat sobie zapalimy, mmm.

- Czy wszyscy się najedli?- spytał jeszcze Merry.

Page 290: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- O tak. Możemy uznać, że część waszego długu zostaje niniejszym anulowana -

krasnolud poklepał się po brzuchu.

- A czy to wyrówna rachunek?- zagadnął Pippin, wyciągając z sakiewki swą zapasową

podróżną fajkę.

- To dla mnie?! - Gimlemu zaświeciły się oczy.

- Owszem - Tuk z dumą wręczył mu prezent. - Mówiłeś, że twoja przepadła.

- Hobbicie mój kochany! - rozczulił się Gimli. - To wyrównuje rachunek aż z nawiązką!

Na brodę Durina, nie miałem w ręku fajki... od sam nie wiem od kiedy. To iście królewski

dar, bez fajki nie ma życia!

Od strony Boromira dobiegł ich pomruk dezaprobaty i głośniejsze brzęknięcie naczyń,

które to odgłosy starannie zignorowali.

- Ale ty masz drugą, prawda?- upewnił się krasnolud.

- Niestety ma - rozległo się kolejne mruknięcie i kolejny brzęk.

- Mam, mam - Pippin poklepał się po kieszeni. - Porządny hobbit nie rozstaje się z

fajeczką i, Boromirze, jest taka zasada, żeby wkładać mniejszą miskę w większą, wiesz? Na

odwrót.

- A wypchaj się fajkowym zielem, mości hobbicie - odpowiedział Boromir uprzejmym

tonem i puszczając mimo uszu radę Tuka spiętrzył naczynia w ryzykowny stos. Gimli

zachichotał, a Obieżyświat uniósł brwi rozbawiony.

- Wiesz, dlaczego cię lubię?- zagadnął Pippin przyjaźnie.

- Nie -mruknął Boromir sięgając po kubki.

- Bo kiedy nie masz o czymś pojęcia, jak o sprzątaniu na przykład, to się tak rozkosznie

zachowujesz, jakbyś...-

- A wiesz dlaczego ja cię lubię? - przerwał mu Boromir, prostując się.

- Nie.

- Dla mnie to też jest zagadka.

- Co im jest? Oni tak od dawna?- zaintrygowany Legolas zwrócił się do Merry’ego

pokazując Tuka i Gondorczyka ruchem głowy.

- Nic im nie jest, o ile mi wiadomo - odparł Merry. - Mamy tu po prostu do czynienia z

typowym konfliktem na tle przywódczym. Zwycięzca się jeszcze nie wyłonił, więc próba sił

trwa.

- Że co?- Pippin zwrócił się w jego stronę. Boromir również spojrzał na niego sponad

naczyń. Legolas zaczął się śmiać.

- „Konflikt na tle przywódczym”? - powtórzył elf, unosząc brew.

Page 291: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Innymi słowy – Merry zniżył głos i konspiracyjnie pochylił mu się do ucha. – jak w

trzyosobowej grupie trafi się dwóch przemądrzalskich ze skłonnościami przywódczymi, to

skutki...-

- Ej, ej, co to za szepty?- Pippin wyprostował się czujnie.

- Mój drogi hobbicie, jakże dobrze cię rozumiem - odparł Legolas równie cichym

głosem, a oczy mu się śmiały. - To zupełnie jak w mojej trzyosobowej grupie, jeden

przemądrzały krasnolud i jeden Strażnik, który...-

- Ej, no! - Pippin zgromił ich spojrzeniem.

- Co tam szepczesz o krasnoludach panie elfie, hmm? – Gimli podparł się pod bok.

-Nic, nic - Legolas mrugnął do Merry’ego i wyprostował się.

- Chodźmy na zewnątrz - uśmiechnięty Obieżyświat wstał i pozbierał swój płaszcz i

broń. - Niedługo stąd wyjeżdżamy, więc dobrze będzie.-

Przerwało mu głośne przekleństwo. Wszyscy spojrzeli w bok.

- Wyjeżdżamy stąd?!- Boromir zatrzymał się w połowie drogi do schodów ze stosem

naczyń w rękach...-

- Zaraz po tym, jak Gandalf rozprawi się z Sarumanem - odparł Obieżyświat lekko

zdziwiony gwałtownością, z jaką zostało zadane to pytanie.

- To znaczy, że nie będziemy tu dziś nocować, tak?- drążył Boromir.

- No, nie.

- To, na wszystkich orków świata, po co ja sprzątam te przeklęte skorupy?

- Też się dziwiłem – przyznał Pippin niewinnym tonem - ale nie miałem serca ci

przerywać, skoro tak ochoczo przystąpiłeś do pracy.

Boromir spiorunował go wzrokiem, wrócił do stołu i z hukiem odstawił naczynia. Kilka

talerzy osunęło się ze stosu i rozbiło na podłodze.

- Ej, uważaj co robisz! - Pippin spojrzał w dół.

- Saruman sobie pozmywa. I posprząta - oznajmił Gondorczyk - A koc wezmę na

pamiątkę, przyda się - to mówiąc zgarnął z ławy pled i zwinął go. - Czy ktoś ma może

zapasowy bukłak? Wziąłbym sobie wina na drogę. Aż szkoda tyle tego zostawiać.

- Weź mój - Legolas rzucił mu ponad stołem zielony bukłak. - Podzielimy się

zawartością. Aczkolwiek pozwolę sobie zauważyć, że mocno przyciężkawe to wino.

- No i o to chodzi - oznajmił Boromir autorytatywnie. - Wino ma smakować jak wino, a

nie jak owocowe popłuczyny.

Page 292: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mój drogi, wino powinno być bardziej wyrafinowane - sprzeciwił się Legolas. - Jak to z

Lorien na przykład. O, takiego trunku jak z winnic Galadrimów nie znajdzie się nigdzie

indziej w Śródziemiu.- dodał z rozmarzonym westchnieniem.

- Uhm, to prawda. Jest to trunek tak wyrafinowany, że więcej w nim tego wyrafinowania

niż samego wina. Pomożesz mi nalać?- Boromir podniósł gąsiorek.

- Nie smakowało ci wino w Lothlorien? – Legolas spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Mam być szczery czy uprzejmy?

- Ech wy, ludzie - Legolas obszedł stół, kręcąc głową. - Co wy tam wiecie o winie?

- Niech zgadnę - Boromir podał mu bukłak i podniósł gąsiorek - zapewne nic. Nic nie

wiemy, nieprawdaż? I na obróbce metali też się nie znamy, my, ludzie. Kompletnie. I na

mocowaniu uchwytów się nie znamy – ciągnął refleksyjnym tonem. - Że już o fajkowym

zielu nie wspomnę, o którym to zielu w szczególności nie mamy pojęcia. Czy my się w ogóle

do czegoś nadajemy, my, ludzie?

- No jak to?! Do robienia grzanek! - wyrwał się Pippin radośnie. Rozległy się śmiechy.

Boromir wyprostował się wolno.

- Dziś w nocy - oznajmił, celując w niego palcem - uduszę cię we śnie. Żebyś wiedział.

- W moim śnie czy twoim?- zaciekawił się Tuk.

- Zgadnij. Przy okazji rozwiąże to nam konflikt na tle...jak to szło, Merry?

- Boromirze, nie gadaj, tylko nalewaj - ponaglił go Legolas.

- No, dobrze – Gimli ruszył ku drzwiom - Wszyscy palący proszeni są za mną. Nasi

dwaj opoje dołączą potem, jak rozumiem.

- Przynajmniej my mamy zdrowe zajęcie! – krzyknął za nim Boromir.

- I zdrowe płuca! - dorzucił Legolas.

- Tak, od wina tylko rozum tępieje, ale to jak widzę was nie odstrasza - mruknął Gimli

pod nosem, a Merry śmiejąc się w głos podążył za krasnoludem i Obieżyświatem.

Wychodząc, obejrzał się przez ramię na człowieka i elfa, którzy w skupieniu pochylali się nad

bukłakiem i pouczając się nawzajem usiłowali nie rozlać wina. Nieopodal nich stał Pippin,

pospiesznie dojadając resztki suszonych owoców i wypychając sobie kieszenie kurtki

sucharkami.

Merry pokręcił głową.

Zdecydowanie była to najbardziej osobliwa Drużyna pod słońcem.

Drugiej takiej nie było i nie będzie.

Page 293: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dym rzeczywiście leciał prosto na Boromira.

Dawno się tak nie uśmieli -za każdym razem, gdy syn Denethora demonstracyjnie się

przesiadał, wiatr w czarodziejski sposób zmieniał kierunek i białe smugi podążały za

uciekinierem. Teraz też zaczynało wiać od zachodu, mimo iż chwilę wcześniej silne

podmuchy pchały dym na południe. Aragorn z rozbawieniem obserwował jak pasma dymu z

fajek hobbitów zawracają, powoli lecz nieubłaganie, i niczym macki wyciągają się w stronę

Boromira, który na próżno sadowił się w nowym miejscu. Fajka Gimlego też już zdążyła

zauważyć, że cel się przesiadł.

Było to bardzo frapujące zjawisko.

Kiedy już Boromir udowodnił zebranym, że w istocie fajkowe ziele go prześladuje,

przestał się przenosić i z rezygnacją, co jakiś czas, oganiał się tylko od co większych kłębów.

Oznajmił też ponuro, że wcale go to nie dziwi, ponieważ tak się jakoś w życiu składa, że jeśli

– przykładowo - dach przecieka to ciekawym zrządzeniem losu woda zawsze jemu kapie na

głowę. Nie ma też różnicy czy przy ognisku siedzi osób pięć czy pięćdziesiąt, bo i tak

wszystkie komary lecą wyłącznie do niego. Nie mówiąc już o tym, że łucznicy wroga w

pierwszej kolejności zawsze jego muszą brać na cel, co zaznaczył, wskazując na swój

podziurawiony kaftan. I tak dalej i tak dalej. Na to Pippin dorzucił komentarz o blaskach i

cieniach bycia pępkiem świata i w odpowiedzi doczekał się zapewnienia, że ta noc naprawdę

będzie jego ostatnią.

Aragorn uśmiechnął się i układając się na plecach, szczelniej okrył się płaszczem.

Po niebie sunęły białe, postrzępione chmury, mgły rozwiały się i promienie

zachodzącego słońca muskały mury Isengardu. Było to najładniejsze popołudnie od wielu dni.

I najspokojniejsze.

Gdyby jeszcze tylko nie był tak zmordowany...

Na chwilę pozwolił sobie przymknąć oczy, słuchając paplaniny Pippina. Tuk domagał się

bowiem podwójnej porcji na kolację, dowodząc, że skoro ma zostać wkrótce bestialsko

zamordowany, ma prawo do ostatniego życzenia i obfitego posiłku. Merry natomiast

dopytywał się, czy w związku z tym będzie mógł sobie wziąć jego przydział fajkowego ziela i

czy Pip przepisze mu swój majątek w Shire. Słuchając tych przekomarzań Aragorn

uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu hobbickich głosów przez te ostatnie dziesięć dni i

w myślach podziękował Iluvatarowi za odnalezienie zaginionych towarzyszy.

Podłożył sobie rękę pod głowę i solidnie pociągnął z fajki, wypuszczając cienką smugę

dymu prosto w niebo.

- Patrzcie, Strażnik Obieżyświat wrócił! - usłyszał wesoły głos.

Page 294: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nigdy was nie opuszczał - odparł, uśmiechając się do Pippina. – Jestem jednocześnie i

Obieżyświatem i Dunadanem, należę i do Północy i do Południa zarazem.

Zapadło milczenie. Drużyna powyciągała się wygodnie w leniwych pozach i przez

chwilę było słychać jedynie pykanie czterech fajek. Po pewnym czasie Legolas zaczął cicho

śpiewać. Aragorn znów przymknął oczy, napawając się spokojem i świadomością, że

przyjaciele są obok niego, bezpieczni.

Na moment jego myśl pomknęła ku Frodowi i Samowi.

Gdy pieśń Legolasa ucichła, Aragorn otworzył oczy i spojrzał po swoich towarzyszach.

Boromir zdawał się drzemać, wyciągnięty na wznak na całą swą imponującą długość, z

kocem pod głową i rękami założonymi na piersi. Pippin też leżał na plecach, pod kątem

prostym do Gondorczyka, z głową na jego ramieniu, a kolanem wspartym o kolano

Meriadoka. Gimli patrzył w dal, opierając wygasłą już fajkę na kamieniu.

Legolas usiadł, przeciągnął się jak kot, a potem pytająco spojrzał na Strażnika.

- Myślę, że czas dokończyć naszą opowieść - zauważył. - Słońce chyli się ku zachodowi.

- No, właśnie - odezwał się Merry. - Co było dalej?

- Właściwie nie mamy wiele do dodania - odparł Aragorn, wystukując z fajki popiół. -

Kiedy nadciągnęli Erkenbrand z Gandalfem, orkowie znaleźli się w potrzasku między nami a

siłami Fangornu. Wybiliśmy ich, a ludzie z Dunlandu ukorzyli się i złożyli przysięgę przed

Erkebrandem. Usypaliśmy poległym dwa kurhany i ruszyliśmy w drogę. I tak oto, jesteśmy w

Isengardzie.

- Ku naszej wielkiej radości - podsumował Pippin z uśmiechem. - Komuś jeszcze

fajkowego ziela?- zachęcająco pomachał wypchanym woreczkiem.

- Nie syp na mnie tym świństwem, z łaski swojej - warknął Boromir, nie otwierając oczu.

- O, myślałem, że śpisz - Tuk przekręcił się na bok i paroma ruchami otrzepał kaftan

przyjaciela.

- Nie śpię. Czuwam.

- A nie wyglądasz.

- A widzisz jak to pozory mylą.

Aragorn usiadł i włożył fajkę do sakwy.

- No, moi drodzy, trzeba się pomału zbierać, mamy kawałek do Orthanku, więc

wypadałoby się ruszyć. Czy w tej beczułce zostało jeszcze trochę tytoniu?

- I to całkiem sporo, ale nie mamy już w co zapakować - odpowiedział Merry. -

Napchaliśmy do naszych sakiewek, aż górą wychodzi. W was cała nadzieja.

Page 295: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zaraz coś wymyślimy, nie godzi się zostawiać tak wybornego ziela - Gimli zaczął

szperać w swoim pakunku.

- Boromir ma sporo miejsca w sakwie - zauważył Pippin.

- Boromir nie ma ani odrobiny wolnego miejsca. Nigdzie - oświadczył syn Denethora

ziewając i siadając.

- Akurat! Spokojnie zmieściłbyś w niej garść tytoniu.

- Nie zmieściłbym ani listka.

- Wiesz, co? – obraził się Pippin. - Następnym razem, jak ty mnie o coś poprosisz to ja ci

też odmówię!

- Naprawdę?- Boromir ożywił się nagle.

- Tak!

- Dotrzymaj mi towarzystwa i wypal jeszcze jedną fajkę, proszę - rzucił Gondorczyk

błyskawicznie.

- Niedoczekanie!

Aragorn słuchał ich nieuważnie, patrząc na beczułkę. Miała stempel z Shire, a przy nim

datę – 1417.

- Merry, co to za pieczęć?- zapytał, pukając palcem w wieko.

- To pieczęć rodu Hornblowerów. Najlepszy gatunek ziela.

- Zapasy pochodzą z ubiegłego roku, jak widzę.

- Uhm, wtedy był wyjątkowy urodzaj.

- Ciekawe jakim sposobem liście z Południowej Ćwiartki dostały się do Isengardu. O ile

mi wiadomo, od lat nie ma żadnej wymiany towarów między Shire a tą częścią świata - w

zamyśleniu potarł podbródek. - To mi się nie podoba.

- Dlaczego?- zainteresował się Pippin.

- Bo to by oznaczało, że Saruman ma jakieś kontakty w Shire, jakiegoś sojusznika

zapewne. Obawiam się, że nie tylko na dworze króla Theodena działają Smocze Języki. No,

nic. I tak teraz do tego nie dojdziemy. Ale wspomnę o tym Gandalfowi na wszelki wypadek.

No jak, Gimli? Przesypałeś już tytoń? Chodźcie. Czas na nas.

Członkowie Drużyny wstali posłusznie, zapinając płaszcze i zbierając tobołki.

- Skoczę tylko po mój koc na górę - oznajmił Merry. - Czy zapakować jeszcze trochę

jedzenia?

- Nie trzeba...- zaczął Aragorn.

- Weź golonkę - Gimli wszedł mu w słowo.

- Niby w co? Wszystko będzie tłuste - sprzeciwił się Merry.

Page 296: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Rohirrimowie mają zapasy prowiantu - wtrącił się Aragorn.

- Ale możemy coś sobie wziąć i nie objadać innych - zauważył Pippin. - Na przykład

suszone owoce. Albo herbatę.

- Ja mogę wziąć owoce i herbatę - odezwał się Boromir.

- Ty? Przecież ty nie masz miejsca! - zauważył Tuk z przekąsem.

- I to właśnie jest prawdziwy heroizm, mój drogi hobbicie – pouczył go syn Denethora,

przybierając wielkopańską minę - w trudzie i znoju brać na siebie dodatkowy bagaż mimo

braku miejsca. A ty, miast się tak brzydko krzywić, lepiej idź i pomóż Merry’emu. No już,

już. Bo ci się zmarszczki zrobią i twa uroda przeminie bezpowrotnie.

Tuk prychnął i pomaszerował za Merry’m.

- Tydzień w towarzystwie hobbitów - syn Denethora odprowadził go wzrokiem. -

Bezcenne doświadczenie i niezapomniane wrażenia.

- A co, wolałbyś, żeby ci się to nie przytrafiło, mości Boromirze? – zagadnął Gimli.

Boromir odwrócił wzrok od Pippina i przez ramię obejrzał się na krasnoluda.

-Tego nie powiedziałem - odparł z uśmiechem.

Page 297: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział II

Saruman

- Jak Gandalf zamierza rozprawić się z Sarumanem? - zapytał Pippin, wykręcając głowę,

tak by spojrzeć na Strażnika, siedzącego za nim.

- Dowiemy się niebawem - odparł Aragorn, kierując Hasufela w lewo, brzegiem rozległej

kałuży.

- Będzie dużo ognia i piorunów? - dociekał niezmordowany Tuk.

- Nie mam pojęcia - odpowiedział cierpliwie. - Nigdy wcześniej nie byłem świadkiem

starcia dwóch czarodziejów.

- Muszą być pioruny - oświadczył Tuk z przekonaniem.

- A ja mam nadzieję, że nie będzie żadnych piorunów! - Merry wychylił się sprzed

Legolasa. - Czego i tobie i nam wszystkim serdecznie życzę!

Aragorn otwierał usta, żeby ostrzec przyjaciół przed czarem głosu Sarumana, ale się

rozmyślił. Zrobi to za chwilę, kiedy wszyscy będą mogli go usłyszeć. Powinien też zamienić

kilka słów z Boromirem.

Obejrzał się za siebie.

Syn Denethora kroczył u boku żywo gestykulującego Gimlego. Ze słów „wytop” oraz

„jakość kruszcu” można było wnioskować, że nadal rozprawiają o zawiłościach obróbki

metali. Zaczęli tę dyskusję zaraz po tym, jak hobbici poszli po jedzenie i jak widać jeszcze się

nie znudzili. A dokładniej - Gimli się nie znudził. Kiedy tylko Pippin zniknął w kordegardzie

Boromir z męczącym już nieco uporem znowu wrócił do kwestii Rogu i zdecydowanie

zażądał szczegółowych wyjaśnień, w swej naiwności ignorując błysk w oku krasnoluda.

Wbrew obawom Aragorna dysputa nie przerodziła się w kłótnię na temat wyższości

krasnoludów nad ludźmi, czy też odwrotnie, bo Boromir, mimo najszczerszych chęci, nie

miał nawet jednej dziesiątej wiedzy, jaką dysponował Gimli i z partnera w dyskusji szybko

zmienił się w biernego słuchacza. Krasnolud, zachwycony możliwością podzielenia się z kimś

swoim doświadczeniem, rozgadał się na całego, a syn Denethora nie miał innego wyjścia, jak

tylko przysłuchiwać się i robić mądrą minę.

Aragorn uśmiechnął się; w przyszłości Boromir zapewne trzy razy się zastanowi, zanim

spyta krasnoluda o technikę obróbki metali.

Page 298: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Już zapomniałem, jak wygodnie jest jechać konno, zamiast obijać stopy o kamienie i

taplać się w błocku - zauważył Pippin. - Obieżyświacie, dlaczego nie wzięliśmy koni na

Wyprawę?

- Konie nie przeszłyby przez Morię, Pippinie. A poza tym dziewięć koni to już

praktycznie stado. Jak zdołalibyśmy je ukryć przed oczami szpiegów Nieprzyjaciela?

- Pewnie masz rację - mruknął Tuk. Na chwilę zamilkł, ale Aragorn był pewien, że cisza

nie potrwa długo. I miał rację.

- Mogę przejąć wodze?- zagadnął hobbit, wiercąc się niecierpliwie.

- Możesz, proszę. Wiesz, jak je trzymać?

- Oczywiście, że wiem!- oburzył się Pippin, przejmując władzę nad koniem. -Nie

urodziłem się wczoraj!

-Tylko przedwczoraj - zauważył Merry wesoło.

- A ten, jak się odezwie to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać - odciął się Tuk. -

Pilnuj własnego konia.

-Nie muszę. Nasz Arod sam wie, jak iść.

-Jasne, typowe zachowanie Brandybucka, pozwalać, by koń myślał za ciebie.

- Bezczelny Tuk! Wiesz, co? Spytam Boromira, czy aby nie przyda mu się pomocnik

dzisiejszej nocy.

- Morderca bez skrupułów. A wszystko to dla jednej, jedynej koszuli.

Ponieważ Legolas popełnił błąd i spytał, jakiej koszuli, Aragorn pozwolił swoim myślom

odpłynąć na chwilę. Czy pozwolić Sarumanowi myśleć, że Boromir ma Pierścień? Czy syn

Denethora powinien mu się pokazać, czy też wprost przeciwnie, lepiej będzie jeśli Boromir

nie pojawi się u stóp Orthanku?

Chlupot wody przerwał mu te rozmyślania.

- Peregrinie Tuku, dlaczego musiałeś wjechać w sam środek największej kałuży?-

zapytał z westchnieniem.

Pippin oderwał się od kłótni na temat jakiś czerwonych guzików.

- Nie jest aż tak głęboka, woda nie dosięgnie ci do butów - oznajmił, kierując Hasufela w

bok.

- Jedź prosto, skoro już w nią wjechałeś, najkrótszą drogą - Aragorn przytrzymał mu

dłoń. - Pod wodą może być jakaś zatopiona dziura. A na przyszłość, omijaj takie kałuże,

proszę.

Pippin mruknął coś pod nosem, ignorując triumfalny wyraz twarzy Merry’ego.

Page 299: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Wydostali się z wody i wstrzymali konia, czekając, aż Boromir z Gimlim obejdą

rozlewisko i dogonią ich. Krasnolud zdawał się nie zważać na błoto sięgające powyżej kostek,

człowiek zaś czynił rozpaczliwe próby, by jak najmniej się pobrudzić, przechodząc po

kamieniach i belkach. Niestety Drużyna miała chwilowo tylko dwa konie, więc po krótkiej

naradzie Aragorn wziął przed siebie na siodło Pippina a Legolas Meriadoka. Gimli stanowczo

odmówił jazdy wierzchem, a Boromir postanowił dotrzymać mu towarzystwa. Zresztą i tak

nie miał innego wyjścia. Przy jego obecnym wzroście i masie powinien raczej dosiadać

mumakila. Arod, na przykład, będąc dość lekkiej budowy najprawdopodobniej by się pod nim

załamał. Rohańczycy będą mieli nie lada zadanie, by znaleźć wierzchowca odpowiedniego

dla syna Denethora.

- Rzecz w tym, by żelazo miało odpowiednią temperaturę, w przeciwnym wypadku

bowiem... - dobiegł ich głos Gimlego. Boromir rzucił Aragornowi spojrzenie, w którym

można było wyczytać prośbę o ratunek, ale Strażnik uśmiechnął się tylko. Niech Gondorczyk

wypije piwo, którego sobie nawarzył, w końcu to on sam zaczął tę rozmowę. Niech to będzie

dla niego nauczka. I może niniejszym sprawa Rogu zostanie wreszcie zamknięta.

- Widzę kapelusz Gandalfa! – Merry wskazał ręką kierunek.

- A ja widzę Gandafa pod kapeluszem - dorzucił Pippin, wyciągając szyję.

Podjechali kawałek w stronę czarodzieja stojącego wśród Rohirrimów i wtedy Aragorn

się zatrzymał.

- Boromirze, Gimli, chodźcie bliżej. Chcę wam wszystkim coś powiedzieć! - przywołał

Drużynę ruchem ręki. Legolas dotknął dłonią szyi Aroda i wierzchowiec posłusznie zawrócił,

zatrzymując się nieopodal Hasufela. - Nie wiem, co Gandalf zamierza zrobić i nie wiem, czy

będziemy mieli okazję, by zobaczyć Sarumana. Gdyby się jednak tak zdarzyło, że będziemy

świadkami konfrontacji czarodziejów, pamiętajcie, że to nie w orkach, wilkach ani murach

Orthanku leży moc Sarumana. Strzeżcie się jego głosu, nawet nie próbujcie wdawać się w

jakiekolwiek dyskusje. I nie patrzcie mu w oczy.

- Będzie próbował rzucić na nas urok? - zainteresował się Pippin.

- To możliwe. Nie sądzę, by coś nam groziło w obecności Gandalfa, ale lepiej mieć się

na baczności. Saruman był najpotężniejszym z czarodziejów, nie wolno o tym zapominać.

Trzymajcie się od niego z dala i róbcie to, co Gandalf każe.

Członkowie Drużyny zgodnie pokiwali głowami. Aragorn zsiadł, przywołując Boromira.

- Jedźcie - przykazał Legolasowi. - Gimli, pozwolisz, że zamienię parę słów z

Boromirem? Zaraz ci go oddam. O ile nie skończyliście już waszej dyskusji.

- Skończyliśmy - powiedział szybko Boromir.

Page 300: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie skończyliśmy - zaznaczył Gimli z naciskiem. - Ale proszę bardzo - i pomaszerował

za Arodem.

- No i jak, czy wykład Gimlego rozwiał twoje wątpliwości? - Aragorn uśmiechnął się do

Gondorczyka, ujmując wodze przy pysku Hasufela, by poprowadzić konia obok siebie.

- Nie wiem - odparł Boromir krótko.

- Jak to nie wiesz?

- Nie wiem, bo zrozumiałem tylko dwa słowa : żelazo i srebro.

Ponad ich głowami rozległ się chichot Pippina.

- No i z czego się śmiejesz, mądralo? – Boromir zgromił wzrokiem siedzącego na siodle

hobbita. - Wiesz może, co to jest gisernia?

- Nie wiem - odparł Tuk wesoło. - Kuzynka Merry’ego?

- A ciosak dziobowy?

- To gatunek dzięcioła z Shire.

- Sam jesteś gatunek dzięcioła. A aliaż?

- Nie mam pojęcia.

-A widzisz. To siedź cicho, z łaski swojej. Tak między nami, cóż to może być ten aliaż?-

Boromir zwrócił się do Aragona ze zmarszczonym czołem. - Nic tylko aliaż i aliaż, w kółko o

tym wspominał.

- O ile dobrze pamiętam, aliaż oznacza stop metali - odparł Strażnik.

-To nie można powiedzieć po prostu „stop metali”? Czy krasnoludy muszą wszystko

udziwniać? Pewnie ciosak dziobowy to zwykła łyżka.

- Skoro cię to nurtuje, dlaczego go nie spytałeś?

- Chyba żartujesz! Wtedy wyszłoby na to, że nie wiem! - odparł Boromir z autentycznym

oburzeniem.

- No, tak - Aragorn uśmiechnął się, darowując sobie komentarz. - Dajmy na chwilę

spokój ciosakom i dziobom. Chcę porozmawiać z tobą o Sarumanie. Przemyślałem sobie

wszystko jeszcze raz i myślę, że nie zaszkodzi, jeśli się mu pokażesz. W końcu i tak widział

cię na murach i wie, że tu jesteś. Pewnie będzie chciał ci się przyjrzeć z bliska, jednocześnie

obserwując Gandalfa i nas wszystkich. Im bardziej jego uwaga się rozproszy, tym lepiej. Ale

pamiętaj – jego głos jest jak trucizna. Staraj się nie dawać mu wiary, pod żadnym pozorem

nie wplątuj się w żadne dyskusje. Jeśli się do ciebie zwróci, nie odpowiadaj. To ważne. I nie

patrz-

- Tak, tak, wiem - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - Mam nie patrzeć mu w oczy.

Nie martw się, poradzę sobie.

Page 301: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Mam nadzieję. Aragorn omiótł wzrokiem posępną wieżę górującą nad nimi. Z bliska

Orthank wyglądał jeszcze groźniej niż oddali. Strażnik, który nigdy wcześniej tu nie był z

ogromnym zainteresowaniem przyglądał się budowli i jej otoczeniu. Większa cześć Isengardu

została zburzona i zatopiona, ale nawet teraz, mimo zniszczeń, siedziba Sarumana

prezentowała się imponująco. Wszechobecny czarny kamień, łańcuchy, metalowe kraty i

wrota najeżone kolcami, wszystko to razem składało się na wielce przygnębiający widok

Niegdyś piękny, Isengard wyglądał teraz jak wizja z koszmarów sennych.

Ciekawe, jakie tajemnice i niebezpieczeństwa kryła w sobie ta wieża.

Jeźdźcy Rohanu czekali na nich w cieniu skał. Gandalf uśmiechnął się na widok

nadchodzącej Drużyny i wyszedł im na spotkanie.

- Sądząc po tym, jak długo was nie było, wnoszę, iż jesteście wypoczęci i najedzeni -

zauważył.

- Jeśli o mnie chodzi – odezwał się Merry – jestem syty i szczęśliwy. Nie ma to jak

rozpocząć popołudnie od fajeczki i na fajeczce zakończyć. Ziele jest wyborne i mój gniew na

Sarumana znacznie już ostygł.

- Doprawdy? - Gandalf wciąż się uśmiechał, ale oczy zalśniły mu groźnie. - Mój jest

nadal gorący. Bardzo gorący. Naradziłem się z Drzewcem, ułożyliśmy dalsze plany. Czas

ruszać w drogę. Nim jednak stąd odjedziemy, moim obowiązkiem jest złożyć Sarumanowi

pożegnalną wizytę. Zapewne będzie to czczy wysiłek i niebezpieczny do tego, ale nie wolno

mi zaniechać tej ostatniej próby. Czy ktoś z was ma ochotę mi towarzyszyć?

Merry uniósł brwi słysząc to pytanie. Nie spodziewał się, że czarodziej ich tak po prostu

zaprosi, nie po tym wszystkim co mówił Obieżyświat. Przez mgnienie oka ostrożność

walczyła w nim z ciekawością, ale ostatecznie ta druga zwyciężyła. Właśnie otwierał usta, by

potwierdzić swój udział, gdy ubiegł go Gimli.

- Ja pójdę! - oznajmił krasnolud. - Chcę się na własne oczy przekonać, czy rzeczywiście

jest podobny do ciebie, Gandalfie.

- A niby jak zamierzasz to ocenić? - czarodziej spojrzał na niego surowo. - Saruman,

chcąc użyć cię do swoich planów, może się do mnie upodobnić, jeśli tylko zechce. Uważasz,

że jesteś na tyle mądry, by się na nim poznać? Ano, zobaczymy. Albo i nie zobaczymy, bo

Saruman może wcale się nam nie pokazać. Uprzedzam jednak, że to nie pora na żarty.

- Widziałem Sarumana z daleka i nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia - wtrącił się

Boromir. - Pozwolę sobie nawet zauważyć, że z lekka się rozczarowałem. Tyle się o nim

Page 302: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

nasłuchałem, a tu naraz ujrzałem, jak z zadartą kiecką sadzi przez kałuże - roześmiał się na to

wspomnienie, a Pippin mu zawtórował. - To ma być ten wielki czarodziej? To raczej żałosna

parod... –

- Byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś zachował swoje komentarze dla siebie,

Boromirze - przerwał mu Gandalf stanowczo. - I proponowałbym, zarówno tobie, jak i

wszystkim tu zebranym, żebyście się nie odzywali. Tak będzie najbezpieczniej. Ani słowa. Ja

będę mówił za nas wszystkich.

- Wcale nie są podobni, jeśli jesteś ciekaw - Boromir szepnął porozumiewawczo do

Gimlego. - To znaczy z wyglądu nawet tak, te brody i w ogóle, ale różnica...-

- Ćśśśś - Merry pociągnął Gondorczyka za rękaw, widząc minę czarodzieja.

- Co?- Boromir podniósł głowę i napotkał wzrok Gandalfa, delikatnie mówiąc dość

przeszywający. Odchrząknął i bezwiednie poprawił na ramieniu pas od sakwy. – Ekhm, no

właśnie - mruknął pod nosem, a ponieważ czarodziej wymownie nadal nie spuszczał go z oka,

przestąpił z nogi na nogę i zmarszczył brwi. – Mam się nie odzywać, tak? Już teraz? – zapytał

ostrożnie. - Bo kiedy powiedziałeś, że nie wolno nic mówić, to myślałem, że dopiero przy

Sarumanie.

Gandalf westchnął.

- Chwilami mam takie wrażenie, jakby przybyło nam hobbitów w Drużynie - oznajmił

czarodziej, ku wielkiej uciesze zebranych, a zwłaszcza Pippina.

- Podobno to nie pora na żarty - Boromir nadął się nieco. – Zdaje mi się, że ktoś tak

przed chwilą powiedział i głowę bym dał, że to byłeś... już nic nie mówię, nic -dokończył

pospiesznie, na powrót potulniejąc pod groźnym wzrokiem Gandalfa.

- Poleciłem entom wycofać się z zasięgu wzroku - kontynuował czarodziej. - Być może

Saruman wyjdzie do nas...-

- I będzie ciskał piorunami?- nie wytrzymał Pippin. - Na tym polega niebezpieczeństwo?

Będzie próbował nas usmażyć, czy też z daleka rzuci urok?

- Myślę, że to drugie jest bardziej prawdopodobne - odparł Gandalf cierpliwie. -

Zwłaszcza jeśli podejdziesz pod jego próg z lekkim sercem. Saruman rozporządza władzą, o

jakiej nie macie nawet pojęcia. Osaczona bestia jest zawsze groźna. Miejcie się na baczności

– to mówiąc, odwrócił się i dosiadł Cienistogrzywego. Król Theoden i jego świta dołączyli do

pochodu.

- Nie godzi się, by dziedzic Gondoru chodził na piechotę, podczas, gdy inni jadą

wierzchem.

Page 303: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry odwrócił się, słysząc ten obcy głos z dziwnym akcentem. Przed Boromirem stał

jeden z Rohirrimów, trzymając rosłego gniadego konia o białych skarpetach i misternie

plecionej grzywie. - To mój koń, panie, zwie się Lossar, pozwól, że ci go użyczę - jeździec

skłonił się głęboko, z szacunkiem. Merry nie dosłyszał już odpowiedzi Boromira, bo

Obieżyświat z Pippinem zasłonili mu widok. Usiadł więc prosto w siodle, starając się – na ile

to było możliwe – nie opierać plecami o pierś Legolasa. Było mu trochę niezręcznie siedzieć

tak w objęciach elfa, jak małe dziecko w ramionach rodzica, ale nie miał wyboru.

Niegrzecznie byłoby odmawiać, skoro Legolas sam mu zaproponował wspólną jazdę. Jednak

gdyby to od niego zależało, Merry wolałby jechać razem z Obieżyświatem, przy którym nie

czuł się tak skrępowany. Ale oczywiście miejsce na siodle Strażnika przypadło Pippinowi.

Tuk zawsze potrafił się urządzić.

Gandalf poprowadził jeźdźców wzdłuż skał, a potem w górę, aż do stopni wiodących ku

wrotom Orthanku. Tam zsiadł, a pozostali poszli za jego przykładem.

Merry pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się wrotom z bliska. Atak entów, którego był

świadkiem dwa dni temu, pozostawił na gładkiej, wypolerowanej powierzchni ledwie kilka

rys. Sama wieża była nietknięta. A przecież na własne oczy widział jakimi ogromnymi

głazami ciskali Pasterze Drzew. Widział też, z jaką siłą Żwawiec uderzył w te drzwi.

Przeszył go dreszcz.

- Ja wejdę wyżej - oświadczył Gandalf. - Byłem już w Orthanku i wiem, jakie

niebezpieczeństwa mi tu grożą.

- Pójdę z tobą - odezwał się nieoczekiwanie Theoden. - Jestem już stary i nie lękam się

niczego. Chcę rozmówić się z wrogiem, który wyrządził tyle zła mojemu ludowi.

Merry pomyślał, że czarodziej się nie zgodzi, ale ku jego zaskoczeniu, Gandalf skinął

głową.

-Twoja wola, królu - odparł. - Ze mną pójdzie Aragorn.

Obieżyświat wysunął się z szeregu i skinął ręką na Gondorczyka.

- Chodź, Boromirze.

Gandalf lekko zmarszczył brwi i spojrzał na Obieżyświata. Merry nie wiedział, co

takiego dostrzegł w oczach Strażnika, ale po krótkiej chwili skinął nieznacznie głową na znak

zgody, tak jakby odbył z nim niemą naradę.

- W takim razie my też idziemy! - zaprotestował Gimli. - Ja i Legolas jesteśmy jedynymi

reprezentantami naszych plemion i chcemy wszystko słyszeć.

- Chodźcie więc! Nie marnujmy czasu - powiedział Gandalf i zaczął wspinać się po

schodach. Król szedł u jego boku.

Page 304: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir cofnął się i podał swoją sakwę Merry’emu. Obieżyświat zaczekał na niego i

ruszyli razem, ramię w ramię. Za nimi szli Legolas i Gimli.

Merry wymienił niespokojne spojrzenia z Pippinem i przycupnął na pierwszym schodku,

kładąc obok sakwę Boromira. Jeźdźcy Rohanu szeptali między sobą, niepokojąc się o

swojego króla. Merry uniósł głowę i spojrzał na zasłonięte okiennicą wysokie okno,

umieszczone nad wrotami. Nieopodal, z zagłębienia utworzonego przez dwa filary, wysuwał

się niewielki taras, jakieś kilkadziesiąt stóp nad ziemią. Ponad nim majaczyły inne okna,

przypominające złowrogie ślepia. Merry spojrzał w te ciemne otwory i nagle poczuł jak

cierpnie mu skóra – obserwowały go nieżyczliwe oczy. Był tego pewien. Patrzyły prosto na

niego. Skulił się lekko i nagle rozpaczliwe zapragnął znaleźć się w kordegardzie przy kojąco

trzaskającym ogniu. Po co on się tu w ogóle pchał? Co go podkusiło?

Był tu kompletnie niepotrzebny.

I nagle zaczął się bać.

- Sarumanie! - głos Gandalfa odbił się echem wśród ruin, a jego różdżka głucho zapukała

w drzwi. - Wyjdź do nas, Sarumanie!

Przez długą chwilę panowała kompletna cisza. Wtem rozległo się przeciągłe

skrzypnięcie, od którego to dźwięku dreszcz przemknął Merry’emu po plecach i jedna z

okiennic w oknie ponad wejściem uchyliła się nieznacznie.

- Kto tam?- rozległ się lekko schrypnięty, nieprzyjemny głos. - I czego chcecie?

Theoden powiedział coś, że poznaje ten głos i przeklina go, albo jakoś podobnie – Merry

nie dosłyszał, bo król stał odwrócony do niego plecami i mówił dość cicho. Gandalf natomiast

zagrzmiał, tak, że z sąsiedniego muru poderwały się dwie wrony.

- Idź po swego pana, Grimo! I spiesz się! Nie zamierzam tu tracić czasu na rozmowy ze

sługusem Sarumana.

A więc to Smoczy Język. Dopiero teraz Merry rozpoznał ten głos. Zmrużył oczy, by

wypatrzyć cokolwiek za okiennicą, ale w środku wieży panowała ciemność absolutna i nic nie

było widać. Okno zamknęło się i znów zapadła cisza. Nie na długo jednak.

- O co chodzi? Dlaczego zakłócacie mój spoczynek? Czyż ani w dzień ani w nocy nie

mogę zaznać choć odrobiny spokoju?

Merry zamarł. Tak przepięknego głosu nie słyszał nigdy przedtem. Żaden z elfów, ani

Elrond ani Glorfindel, ani nawet pani Galadriela – nie zrobili na nim takiego wrażenia. Ten

głos był głęboki, melodyjny i kojący, choć pobrzmiewała w nim nutka zmęczenia i wyrzutu.

Ale nie gorzkiego wyrzutu, dobrotliwego raczej. Takim tonem kochający ojciec zwykł się

Page 305: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zwracać do swoich niesfornych dzieci. Merry poczuł ukłucie wstydu, że swoją mizerną osobą

zakłóca odpoczynek komuś tak wspaniałemu i cierpliwemu.

Przez szeregi Rohańczyków przeleciał lekki szmer, Merry zamrugał oczami – Saruman

stał na tarasie, patrząc w dół. Wyglądał tak, jakby tkwił tam od zawsze. Nic nie zapowiedziało

jego przybycia, ani skrzypnięcie drzwi ani odgłos kroków. Po prostu pojawił się tam, jak za

dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Merry przyjrzał mu się z bijącym sercem.

Saruman był wysoki, bardzo wysoki. Miał długą brodę i włosy, w których pasma bieli

przetykane były czernią. Jego oczy były ciemne, jak agaty, ale wbrew obawom Merry’ego nie

było w nich gniewu, lecz tylko znużenie i życzliwość. Gimli mruknął coś o podobieństwie do

Gandalfa, ale hobbit zignorował krasnoluda, zajęty kontemplacją sarumanowej szaty.

Przedziwna tkanina mieniła się wszystkimi kolorami tęczy przy najdrobniejszym ruchu

właściciela, błyski pomykały po niej jak chwiejące się płomyki świec.

- Porozmawiajmy jednak. Trzech spośród z was przynajmniej znam z imienia - Saruman

mówił dalej, opierając bladą dłoń na balustradzie. Merry wstrzymał oddech, chłonąc jego

słowa; czarodziej zwrócił się teraz do Gandalfa, łagodnie wypominając mu brak

zainteresowania jego radami, a potem spojrzał na Theodena. W słowach pełnych bólu wyraził

swą troskę i życzliwość, poskarżył się też na krzywdy jakich doznał z rąk Rohańczyków i

wreszcie zapewnił o chęci pomocy. Jego głos był jeszcze bardziej niezwykły niż na początku i

choć Merry pamiętał wszystkie ostrzeżenia Gandalfa i Obieżyświata, złapał się na tym, że

rozważa, w jaki sposób Shire powinno wynagrodzić Sarumanowi straty. Raptem zrobiło mu

się wstyd na wspomnienie ogołoconej spiżarni.

Theoden, też najwyraźniej niezdecydowany, nic nie odpowiedział, przeniósł wzrok na

stojącego obok Gandalfa a potem z powrotem na Sarumana. Był w rozterce. Jeźdźcy zaczęli

szeptać między sobą. Merry nie znał ich języka, ale domyślił się bez trudu, iż są bardzo

poruszeni słowami Sarumana – kiwali ochoczo głowami, jakby wyrażali uznanie dla tego, co

przed chwilą usłyszeli.

Gandalf milczał.

Tymczasem Saruman wychylił się ze swego tarasu.

- Nie oczekuję zrozumienia, po ludziach, którzy w swej łatwowierności dali się zwieść i

wystąpili przeciwko mnie – oświadczył. - Ale ty, synu Denethora, słynący z odwagi i

szlachetności, zasmucasz mnie.

Boromir drgnął i uniósł głowę.

Page 306: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dlaczego stoisz pośród moich wrogów – ciągnął Saruman wpijając się w Gondorczyka

wzrokiem - zamiast przybyć w me progi jako przyjaciel? Zostałbyś przyjęty z wszelkimi

honorami, jak na dziedzica sławnego rodu przystało. Niczego bardziej nie pragnę, jak

przyjaźni z Gondorem. Czy jest już za późno na pokój między nami? Nie dawaj posłuchu

złym doradcom, mężny synu Denethora, mądrością sławionego, zdecyduj sam w swoim

sercu, co wolisz – siłę i pokój, jakie da Gondorowi sojusz z Isengardem, czy też śmierć, zamęt

i zniszczenie?

Boromir nie odpowiedział. Stał tak, jakby zamienił się w posąg. Aragorn zerknął na

niego czujnie, a potem poszukał wzrokiem spojrzenia Gandalfa, ale czarodziej wciąż nie

reagował. Za plecami Merry’ego Jeźdźcy znów zaczęli szemrać, ale hobbit nie odwrócił się,

wpatrzony w Boromira.

Nagle odezwał się Gimli.

- Ten czarodziej używa mowy na opak! - zawarczał. - W języku Orthanku pomoc znaczy

zguba a ratunek to śmierć. Nie przyszliśmy tu słuchać bzdur!

- Spokój! - głos Sarumana stracił na słodyczy, a jego oczy błysnęły gniewnie. – Nie

przypominam sobie, bym się do ciebie zwracał, Gimli synu Gloina. Twój kraj leży daleko

stąd i nie dotyczą cię sprawy o których mówię. Nie potępiam cię za twój udział w tej

niefortunnej kampanii, mężny krasnoludzie, bo wiem, że nie zdawałeś sobie sprawy, w co się

uwikłałeś. Nie przerywaj mi jednak, gdy rozmawiam z przyszłym namiestnikiem Gondoru i

moim, mam nadzieję, przyjacielem. Cóż mi odpowiesz, Boromirze? Chcesz pokoju, który

mogę ci zapewnić, oferując moją mądrość i wielowiekowe doświadczenie? Czy chcesz, by

nasze państwa rozkwitły? Chcesz, by Gondor okrył się chwałą? Co mi odpowiesz, synu

Denethora?

Boromir wziął głęboki wdech, Merry widział, jak unoszą się jego ramiona, ale wciąż nie

odpowiadał.

Saruman jeszcze bardziej przechylił się nad balustradą.

- Milczysz – oznajmił. – Czyż słusznie wyczuwam w twym milczeniu zgodę?

- Milczę, bo nie mam ci nic do powiedzenia - odparł Boromir z wysiłkiem. W

porównaniu z głosem Sarumana jego słowa zabrzmiały zgrzytliwie i nieprzyjemnie.

- Nie chcesz pokoju?- Saruman uniósł brwi. - Czy tak mam rozumieć twe słowa?

- Możesz je sobie rozumieć jak chcesz, twoja wola – głos Boromira brzmiał pewniej i

mocniej. – Ale wara mi od Gondoru!

Od strony Jeźdźców dobiegł pomruk dezaprobaty. Merry zauważył, że Obieżyświat

rzuca Boromirowi ostrzegawcze spojrzenie. Gondorczyk, który chyba zamierzał jeszcze coś

Page 307: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

powiedzieć, rozmyślił się i potrząsnął głową, jakby opędzał się od niechcianych myśli.

Saruman zmruży oczy i przez chwilę szacował Boromira wzrokiem, a wyraz jego twarzy był

nieodgadniony.

- A ty królu?- nieoczekiwanie zagadnął Theodena. - Czy i ty wzgardzisz moją pomocą i

przyjaźnią? Ty, przez którego nie przemawia młodzieńcza popędliwość i... – tu urwał na

chwilę, bo ponownie spojrzeć na Boromira - upojenie nowo odkrytą władzą? – dokończył z

błyskiem w oku.

Syn Denethora nie odpowiedział, nie zaprzeczył. Saruman uśmiechnął się lekko,

domyślnie i jakby nigdy nic, zwrócił się do Theodena, kontynuując swą przemowę.

Merry zasłuchał się wbrew swej woli. Saruman zaczął mówić o przymierzu, o pokoju o

wybaczaniu krzywd. Trudno było powtórzyć jego słowa, ale wszystko, co mówił wydawało

się takie rozsądne i proste. Roztoczył przed nimi wizję odbudowanego Rohanu, piękniejszego

niż kiedykolwiek przedtem, wizje dobrobytu i chwały. A na koniec powtórzył swe pytanie o

pokój. Merry dostrzegł, że Theoden dotyka dłonią czoła, jakby był zmęczony albo senny.

- Posłuchaj mnie królu! - wykrzyknął nagle któryś z Jeźdźców. Merry odwrócił się i

dostrzegł młodego wojownika w lśniącym hełmie, ozdobionym białym końskim ogonem. Na

twarzy człowieka malowały się wypieki, a oczach kipiał gniew. - Ostrzegano nas przed tym

niebezpieczeństwem! Czy po to walczyliśmy i wygraliśmy, żeby się teraz dać omotać temu

podstępnemu kłamcy, który miodem posmarował swój język? Tak przemawiałby osaczony

wilk, gdyby tylko umiał mówić! Przecież to morderca, panie! Jaką on pomoc może

ofiarować?! On chce jedynie ocalić własną skórę. Nie słuchaj go, królu, wspomnij na mogiłę

Hamy w Helmowym Jarze!

- Jeśli mowa o jadowitych językach, cóż powiedzieć o twoim, młoda żmijo! – Saruman

zmarszczył brwi nad groźnie błyskającymi oczami. Merry wystraszył się, że czarodziej straci

panowanie nad sobą i że stanie się coś strasznego, ale nie. Saruman złagodził swój głos,

wracając do roli zmęczonego i cierpliwego ojca. Upomniał młodego Rohańczyka, radząc mu

skupić się na jego zadaniu, jakim jest wojowanie, a politykę przykazał zostawić mędrcom.

Jego wzrok był znów ciepły i życzliwy, gdy tak przekonywał o swej dobrej woli.

- Raz jeszcze pytam, królu Theodenie, czy chcesz pokoju i przyjaźni ze mną? Rzeknij

tylko słowo, od ciebie wszystko zależy.

- Chcę pokoju! - odparł Theoden słabym głosem. Merry nerwowo przygryzł wargę,

słysząc jak kilku Rohańczyków krzyknęło radośnie. Ale okrzyki szybko umilkły, bo Theoden

mówił dalej, a jego głos był coraz donośniejszy, jakby król z wolna się budził. I bynajmniej

nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwał Saruman. Merry słuchał jej z ulgą i przytakiwał w

Page 308: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

duchu każdemu słowu, chcąc pozbyć się echa głosu czarodzieja pobrzmiewającego mu w

głowie. Tak, Saruman jest trucicielem serc. Tak, jest sługą Mordoru. Nic nie zadośćuczyni za

śmierć pomordowanych dzieci. Nic nie wymaże widoku hord Uruk-hai palących Zachodnią

Bruzdę.

Uruk-hai.

Przed oczyma Merry’ego stanął Ugluk z namalowanym na twarzy znakiem Białej Ręki –

znakiem Sarumana - smagający Pippina batem. Ugluk brutalnie kopiący półprzytomnego

Boromira. Ugluk przemocą wlewający jemu, Merry’emu, ohydny napój do gardła. Hobbit

zacisnął pięści. Theoden ma rację. Pokój nastanie wtedy, gdy Saruman zawiśnie na haku w

oknie swojej wieży, wydany na pastwę drapieżnych ptaków. Tych samych ptaków, które z

jego polecenia tropiły i prześladowały Drużynę.

Merry obejrzał się na Jeźdźców, ale ku swemu zaskoczeniu, zamiast aprobaty ujrzał na

ich twarzach zakłopotanie. Rohańczycy spoglądali po sobie, marszcząc brwi, jakby nie do

końca rozumieli, co się dzieje i dlaczego Theoden odrzuca propozycję Sarumana. Jedynie ów

porywczy młodzian z białą kitą na hełmie patrzył na swego króla z jawnym uwielbieniem i

uśmiechał się. Pozostali sprawiali wrażenie rozczarowanych.

- Szubienice i wrony!- rozległ się okropny syk. Merry aż podskoczył i z niedowierzaniem

spojrzał w górę. Niewiarygodne, ale to był głos Sarumana. A raczej tej istoty, która stała tam

teraz na jego miejscu. Przemiana była tak nagła i porażająca, że hobbit zamarł z

rozdziawionymi ustami. Zamiast dobrotliwych oczu dostojnego czarodzieja spoglądały teraz

na nich dwie otchłanie nienawiści i furii. Piękna twarz wykrzywiła się ohydnie, zmieniając się

nie do poznania, a przypominające szpony palce zacisnęły się na poręczy. Dopiero teraz

Merry dostrzegł jak długie paznokcie ma Saruman. – Brednie starego ramola! Czymże jest

dwór Eorla? Chałupą, w której zbóje i pijacy wędzą się w dymie- Merry kompletnie osłupiały

słuchał tej powodzi obelg. Głos Sarumana brzmiał okropnie i hobbita przeszył dreszcz, bo nie

wiedzieć czemu, nagle przypomniały mu się Upiory Kurhanów. Skulił się lekko, nie mogąc

oderwać wzroku od tej twarzy, wykrzywionej złością. Saruman groził teraz Theodenowi, ale

chyba z wolna się opanowywał, bo jego głos łagodniał. Odesławszy pogardliwie

Rohańczyków do ich chałup zwrócił się do Gandalfa, wyrażając ubolewanie dla nędznej

kompanii w jakiej czarodziej się znalazł. Pochwalił jednakże szlachetny umysł Gandalfa i

zaoferował swoją radę.

Po raz pierwszy podczas tego spotkania Gandalf poruszył się.

- A masz mi coś więcej do powiedzenia niż podczas naszej ostatniej rozmowy?- zapytał

spokojnie. - Chcesz coś odwołać?

Page 309: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Saruman zamilkł na chwilę, a jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu.

- Odwołać?- powtórzył z wolna, jakby nie wierzył własnym uszom. - Odwołać?

Usiłowałem ci radzić dla twego własnego dobra!

Kogo on chce nabrać? zdziwił się Merry, widząc, że Saruman znów próbuje sztuczki z

odgrywaniem dobrotliwej i skrzywdzonej istoty. Przecież nikt się już na to nie nabierze.

Ale Saruman wciąż mówił. O starożytnym bractwie czarodziejów, ich mocy i mądrości.

O odbudowie świata. O wspólnym dobru i więzi z Gandalfem. A w miarę, jak mówił, a jego

głos opadał i wznosił się, Merry z przerażeniem zorientował się, że nie może przestać go

słuchać, choćby nawet chciał. Spróbował unieść dłonie, by zatkać sobie uszy, ale jego ręce

nawet nie drgnęły. Serce zaczęło bić mu szybciej i mocniej. To, co mówił Saruman było takie

mądre, takie piękne. Merry musiał, po prostu musiał przyznać mu rację. Usiłował sobie

przypomnieć ten okropny grymas Sarumana sprzed paru chwil, kiedy czarodziej stracił

panowanie nad sobą, ale... nie potrafił, bo czarne oczy znów były łagodne i życzliwe, a twarz

szlachetna i pełna dostojeństwa. Merry nagle zawstydził się, że słucha przemowy nie dla

niego przeznaczonej, poczuł się jak źle wychowane dziecko albo głupawy sługa, który

podsłuchuje narady o wielkiej wadze. Tak wielkiej, że nigdy jej nie ogarnie. Nie powinien się

mieszać do spraw czarodziejów. Oni ulepieni są z innej, lepszej gliny, co tam gliny, z

drogocennego kruszcu. To on, Merry, jest z gliny, jest prostakiem i... -

- Czy zechcesz naradzić się ze mną? - Saruman bacznie spojrzał na Gandalfa. - Weź ze

sobą Boromira i wejdź do Orthanku. We trzech naradzimy się nad losami świata.

Taka była potęga jego głosu, że wszyscy obecni wstrzymali oddech. Merry dostrzegł, że

Boromir drgnął, jakby zamierzał zrobić krok naprzód. Aragorn natychmiast wyciągnął rękę i

schwycił go za rękaw, ale syn Denethora chyba nawet tego nie poczuł – wciąż patrzył w górę,

jak zahipnotyzowany.

Gandalf wejdzie – przemknęło Merry’emu przez myśl. - Wejdzie tam z Boromirem i

zostawi nas na pastwę losu.

Obok Pippin szeptał coś cichutko.

Gdzieś daleko zakrakała wrona i wtedy właśnie wydarzyło się coś, czego nikt się nie

spodziewał.

Gandalf wybuchnął śmiechem.

Zły czar prysnął. Merry zamrugał oczami.

- Sarumanie, Sarumanie! – Gandalf kręcił głową, wciąż się zaśmiewając. - Doprawdy!

Rozminąłeś się z powołaniem, powinieneś zostać trefnisiem na królewskim dworze.

Zarobiłbyś na chleb przedrzeźniając doradców króla. Mówisz.- ciągnął dalej, opanowując

Page 310: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wesołość.- że my dwaj świetnie się rozumiemy. Obawiam się jednak, że ty mnie nigdy nie

zrozumiesz. Ja natomiast widzę cię teraz na wylot. Pamiętam twoje argumenty i czyny lepiej

niż ci się wydaje. Kiedy cię ostatnio odwiedziłem, byłeś dozorcą więziennym Mordoru i tam

też zamierzałeś mnie odesłać. O, nie! Gość, który raz uciekł z twojej wieży przez dach,

dobrze się namyśli, nim ponownie wejdzie do niej przez drzwi. Nie skorzystam z twojego

zaproszenia. Ale ponawiam moje : zejdź do nas! Isengard nie jest tak bezpieczny jak sądziłeś

i jak to sobie uroiłeś. Podobnie mogą cię zawieść inne potęgi, którym dziś jeszcze ufasz.

Pomyśl, czy nie warto odwrócić się od nich, póki jeszcze czas? Zejdź do nas.

Saruman zbladł. Słowa Gandalfa do tego stopnia wybiły go z równowagi, że przez

chwilę nie zdołał zapanować nad wyrazem twarzy i Merry zobaczył w jego oczach strach.

Saruman bał się wyjść ze swojej wieży, ale jednocześnie widać było po nim wahanie – on

chciał zejść. I ta chęć walczyła w nim ze strachem. Merry miał wrażenie, że cały świat, razem

z nim, wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na decyzję Sarumana.

Zejdź - pomyślał. - Zejdź, wykorzystaj tę szansę...

Saruman skrzywił się i wyprostował dumnie.

Pycha i nienawiść wzięły górę.

- Czy zejdę?- powtórzył szyderczym tonem. - Czy bezbronny człowiek może zejść

między zbójów, by paktować o swoje życie? Jeśli macie mi coś do powiedzenia, mówcie, stąd

słyszę was doskonale. Aż tak głupi nie jestem. Niby dlaczego miałbym wam ufać? Myślisz,

Gandalfie, że skoro odesłałeś te leśne potwory za wzgórze i przyprowadziłeś tu w zamian ich

dowódcę to ja dam się nabrać na twoje gładkie słówka i otworzę przed tobą Orthank?

- Zdrajcy zwykle bywają podejrzliwi. - głos Gandalfa pobrzmiewał zmęczeniem. - Ale

nie musisz się obawiać o swoją skórę. Nic ci z mojej strony nie grozi, nie zamierzam cię zabić

ani zranić. Gdybyś naprawdę mnie znał, tak jak twierdzisz, wiedziałbyś o tym. Sarumanie,

mam moc, by cię obronić. To twoja ostatnia szansa. Jeśli tylko zechcesz, możesz opuścić

Orthank, wolny.

Merry z niedowierzaniem zagapił się na Gandalfa? Jakże to tak? On chce puścić

Sarumana wolno? Tak po prostu? I w pierwszej chwili ucieszył się, gdy Saruman odmówił,

kpiąc z łaskawości Gandalfa i pytając z przekąsem o warunki tej obiecanej wolności, ale zaraz

potem zawstydził się swoich myśli – tu chodziło o duszę wielkiej istoty, a on pozwala, by

rządził nim strach i uprzedzenia. Skoro Gandalf tak się stara ocalić Sarumana to znaczy, że

warto. Z uwagą więc słuchał warunków, jakie miał spełnić Saruman, by odejść w pokoju. Nie

wydały mu się wygórowane. Klucze do Orthanku i różdżka w zastaw – to chyba mała cena za

odkupienie tak wielkiej zdrady.

Page 311: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Ale Saruman nie chciał nawet tego słuchać. W oczach rozbłysnął mu ogień, a twarz

ściągnęła się w złości. Ale tym razem, zamiast strachu, wzbudził w Merrym litość. Hobbit

słuchał wyzwisk, jakimi czarodziej miotał w odpowiedzi i serce ściskało się w bólu. Czy to

naprawdę możliwe, że Saruman pochodzi z tego samego bractwa, co Gandalf? Czy można

upaść aż tak nisko? Nagle drgnął, bo pijane wściekłością oczy Sarumana spoczęły na nim.

- ...i nie ciągnij za sobą tej hałastry, uczepionej kurczowo twojego płaszcza! - zasyczał

czarodziej nienawistnie. Wyprostował się i raz jeszcze omiótł wzrokiem zgromadzonych,

zatrzymując się nieco dłużej na Boromirze. - Żegnam!- prychnął pogardliwie, odwrócił się i

zniknął z tarasu.

- Wracaj, Sarumanie! - rozkazał Gandalf, tonem, jakiego Merry nigdy wcześniej nie

słyszał. Zobaczył, że Theoden odwraca się do czarodzieja z niedowierzaniem. Wśród

Jeźdźców rozległy się stłumione okrzyki zdumienia – Saruman, ze ściągniętą z bólu twarzą

ponownie zbliżył się do barierki.

To wola Gandalfa go tu przywiodła! Merry w osłupieniu patrzył, jak Saruman dyszy,

opierając się całym ciężarem o poręcz, jakby za chwilę miał zemdleć.

- Nie pozwoliłem ci się oddalić - oświadczył Gandalf surowo. - Jeszcze nie skończyłem!

Oszalałeś Sarumanie, lecz wciąż budzisz we mnie litość. Nawet teraz mógłbyś porzucić zło i

oddać się dobrej sprawie, ale nie, ty wolisz przeżuwać resztki dawnej potęgi. A więc siedź

tam! Ale ostrzegam, łatwo stąd nie wyjdziesz, chyba, że wywloką cię ręce sług Saurona.

Słuchaj, Sarumanie! – Gandalf podniósł głos i Merry zapatrzył się na niego w podziwie i

bojaźni. - Nie jestem już Gandalfem Szarym, którego zdradziłeś! Stoi przed tobą Gandalf

Biały, który powrócił z krainy śmierci. Ty nie masz już własnej barwy, więc wykluczam cię z

bractwa i Rady! – tu Gandalf urwał na chwilę i wzniósł rękę. Nagle zrobiło się potwornie

cicho. Merry wstrzymał oddech i szeroko otworzył oczy. - Sarumanie! Twoja różdżka jest

złamana!

Z przejmującym trzaskiem różdżka pękła w dłoni Sarumana, a jej główka legła u stóp

Gandalfa.

- Precz!- rozkazał czarodziej z mocą, choć Merry’emu zdało się, że słyszy w jego głosie

cień bólu. Saruman krzyknął przeraźliwie, zachwiał się i jakby po omacku wycofał się z

tarasu.

- Uwaga!- Głos Boromira przywołał Merry’ego do rzeczywistości. Kulisty pocisk błysnął

w locie, ciśnięty z ciemnego okna, wysoko ponad nimi. Jarząca się kula najpierw uderzyła w

kratę pod którą przed chwilę wcześniej stał Saruman, odbiła się od niej, krzesząc skry i

uderzyła o ziemię, o włos mijając głowę Gandalfa. Potoczyła się między Boromirem i

Page 312: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragornem, a potem w dół po stopniach. Merry odskoczył na bok, a kiedy go minęła, uniósł

wzrok ku górze, by upewnić się, że nic się nikomu nie stało.

- Łotr! Skrytobójca! - zawołał Boromir gromko, a któryś z jeźdźców mu zawtórował.

- Tego pocisku nie rzucił Saruman - odparł Gandalf. - O ile mnie wzrok nie mylił, kula

spadał ze znacznie wyższego piętra. Zdaje się, że był to pożegnalny prezent Smoczego

Języka.

- Który nie mógł się zdecydować, kogo z was dwóch bardziej nienawidzi, ciebie, czy

Sarumana - Obieżyświat uśmiechnął się lekko.

- I dzięki temu na szczęście chybił - dodał Boromir. - Co to w ogóle było, na Białe

Drzewo?

- Cokolwiek to było, Grima drogo za to zapłaci - odparł czarodziej. - Obawiam się, że co

dwaj nie będą sobie ułatwiać życia. Ale zasłużyli na to i – ejże, ej, mój hobbicie! - Gandalf

odwrócił się gwałtownie. - Nie prosiłem cię, żebyś to podnosił!

Merry odwrócił się i ujrzał Pippina, który wspinał się ku niemu z kulą w dłoniach.

Najwyraźniej Tuk pobiegł za nią i złapał ją nim stoczyła się do wody. Merry zmarszczył brwi.

W sposobie, a jaki Pippin się poruszał, było coś nienaturalnego. Szedł dziwnie wolno, jakby

przytłoczony ciężarem ponad siły, kurczowo zaciskając w dłoniach jarzącą się czerwonym

ogniem kulę. Jego oczy utkwione były w tym płomyku, a ich nieco nieprzytomny wyraz coś

Merry’emu przypominał. Tylko co...

- Oddaj mi to! - Gandalf pospiesznie zbiegł po schodach i wyjął kulę z rąk Pippina. Nie

uszło uwadze Merry’ego, że musiał przy tym użyć siły. - Ja się nią zaopiekuję - dodał,

zakrywając ją połą płaszcza. - Saruman nigdy by jej z własnej woli nie wyrzucił.

- Ale może ma coś innego do wyrzucenia - zauważył Gimli, schodząc. - Jeśli już

skończyłeś rozmowę, proponuję byśmy się stąd oddalili na bezpieczną odległość.

- Skończyłem. Możemy iść.

- Pip?- szepnął Merry ostrożnie. Tuk zamrugał oczami, wciąż jeszcze nieco błędnymi. -

Wszystko dobrze?

- Ta-aak - Pippin pokiwał głową i odprowadził Gandalfa wzrokiem.

- Cóż tam? Idziecie?- Boromir stanął nad nimi i spojrzał pytająco. - Pippinie, możesz mi

podać moją sakwę?

Tuk schylił się, a kiedy uniósł głowę wyglądał już normalnie. Boromir odebrał od niego

sakwę i zarzucił sobie na ramię. We trzech zeszli na dół, dołączając do Gandalfa,

Obieżyświata i Theodena. Merry zauważył, z jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy odnoszą się

teraz do czarodzieja i z jaką radością witają swego króla.

Page 313: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jedno zadanie wykonane - oświadczył Gandalf. - Teraz muszę odszukać Drzewca i

powiadomić go o wyniku rokowań.

- Chyba nie spodziewał się innego zakończenia tej rozmowy - wtrącił się Boromir.

- Nadzieja zawsze istnieje - odparł cicho Gandalf.

- Nawet dla Sarumana?- zapytał Pippin.

- Nawet dla Sarumana. Niewielka wprawdzie, ale istnieje. Nawet włos mógł tu

przeważyć szalę. A poza tym chciałem pokazać Sarumanowi, ze siła jego głosu słabnie – nie

można być jednocześnie tyranem i doradcą. Nie sposób spiskować na parę frontów na raz.

Nieszczęsny szaleniec, mógłby naprawić błędy i oddać nam wielkie usługi, ale on woli

rządzić, nie służyć. Umiera ze strachu przed gniewem Mordoru, ale wciąż łudzi się, ze zdoła

przetrzymać nawałnicę. Naprawdę mi go żal.

-A co zrobisz z Sarumanem po wojnie?- zainteresował się Boromir. - To znaczy

zakładając, że Nieprzyjaciel nie wygra?

- Nic - odpowiedział Gandalf. - Ja nic mu nie zrobię. Nie pragnę władzy. Co zaś się z

nim stanie? Tego nie sposób przewidzieć. Boli mnie, że tyle siły, niegdyś dobrej niszczeje w

tej wieży. Dla nas jednak sprawy ułożyły się pomyślnie. Dziwne są wyroki losu. Często

nienawiść sama zadaje sobie rany. Myślę, że gdybyśmy zajęli Orthank, nie znaleźlibyśmy

skarbu cenniejszego niż ten pocisk, którym nas Smoczy Język uraczył.

Z wysokiego okna doleciał przeraźliwy krzyk.

- Oho! - Boromir uśmiechnął się z satysfakcją. - Zdaje się, że Saruman podziela twoje

zdanie.

- A zatem zostawmy wspólników samych - podsumował Gandalf i gestem wskazał drogę

powrotną. Jeźdźcy dosieli koni i za swoim królem ruszyli ku zburzonej bramie. Drużyna

została na miejscu jeszcze przez chwilę, patrząc jak Gandalf przywołuje Cienistogrzywego.

- Niezwykłe widowisko, nieprawdaż?- zauważył Gimli. - Mam na myśli rozprawę z

Sarumanem, rzecz jasna.

- Przerażające - Merry miał wciąż w pamięci wykrzywioną wściekłością twarz zdrajcy. -

Nie przypuszczałem, że on jest aż taki...- urwał szukając w myślach odpowiedniego słowa -

taki straszny – dodał, nie znajdując właściwego określenia.

-A dla mnie najbardziej przerażające było to - odezwał się Boromir - że przez cały ten

czas, kiedy na mnie patrzył, miałem dziką ochotę, by... a, mniejsza z tym - zamruczał, jakby

zawstydzony.

- Nie no, powiedz, powiedz! - Pippin przysunął się do niego, a Gimli i Legolas

zachęcająco pokiwali głowami. Obieżyświat też uniósł brwi z zainteresowaniem.

Page 314: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir spojrzał po nich i nieoczekiwanie, po chwili wahania, roześmiał się, potrząsając

głową.

- Miałem ochotę pokazać mu pewien, hm hm, gest, nazwijmy go żołnierskim, z braku

przyzwoitego słowa – wyznał.

- A który oznacza? – zainteresował się Pippin.

- Powiedzmy, że oznacza miejsce, gdzie może umieścić swoje argumenty oraz hm, tak

jakby niedwuznacznie sugeruje sposób aplikacji.

Cała Drużyna zgodnie zaniosła się śmiechem.

- Przypuszczam, że zrobiłoby to na Sarumanie spore wrażenie - zauważył Obieżyświat

wesoło.

- Zakładając, że by zrozumiał.

- Trzeba mu było pokazać! – entuzjazmował się Tuk.

- Peregrinie Tuku, zważywszy na fakt, iż jesteś osobą niepełnoletnią, powściągnij proszę

swoje niezdrowe zainteresowanie – Boromir niby to na poważnie zgromił hobbita wzrokiem.

– I to wcale nie jest śmieszne! Ze mną naprawdę dzieje się coś niedobrego!

- Wprost przeciwnie!- chichotał Pippin. – Masz najzupełniej zdrowe, hobbickie odruchy.

Jestem z ciebie dumny.

To wywołało nową falę wesołości.

- Z czego się tak śmiejecie?- zagadnął Gandalf, podjeżdżając ku nim.

- Ze mnie, oczywiście - Boromir wzruszył ramionami. - A z kogóż by innego. Ależ on

jest wielki! - oświadczył z podziwem i ostrożnie wyciągnął rękę, by poklepać

Cienistogrzywego po pysku. Koń pozwolił mu na to i schylił łeb, obwąchując go. -Wiele bym

dał, by się na takim przejechać.

Rozmowa zeszła na konie, ale Merry nie dosłyszał już odpowiedzi Gandalfa. Nagle serce

mu zabiło i zrobiło mu się zimno ze zgrozy – w błysku olśnienia przypomniał sobie bowiem,

z czym mu się kojarzył wyraz twarzy Pippina, tam na schodach.

Taki sam błędny i rozogniony wzrok miał Boromir pod wpływem Pierścienia.

Page 315: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział III

Isena

Entowie ustawili się po obu stronach drogi, tworząc imponujący szpaler. W milczeniu

wznieśli ramiona w pożegnalnym geście, a zachodzące słońce oświetliło ich pomarańczową

łuną. Cienie rąk i gałęzi kładły się na drodze przed orszakiem.

I tak oto baśń staje się rzeczywistością, a sen jawą - Aragorn rzucił entom ostatnie

spojrzenie przez ramię, chcąc dobrze zapamiętać ten niezwykły widok. Chciałbym móc

kiedyś opowiedzieć o tym moim dzieciom – pomyślał pod wpływem nagłego impulsu,

patrząc na kołyszących się dostojnie Pasterzy Drzew.

Obaj hobbici pomachali jeszcze Drzewcowi na pożegnanie i odwrócili się jako ostatni.

Isengard został w tyle.

Czarny gościniec prowadził wzdłuż Iseny, do wylotu Nan Kurunir. Gandalf nalegał, by

mimo zachodzącego słońca ujechali jak najdalej się da, do Dol Baran najlepiej. Czarodziej nie

chciał nocować w pobliżu Orthanku, a Aragorn postanowił nie dopytywać się dlaczego, tylko

mu zaufać.

Kolumna jeźdźców rozciągnęła się na długiej linii w dziarskim stępie, dwójkami. Dziury,

błoto i gruz zalegający na gościńcu uniemożliwiały szybszą jazdę.

Gandalf jechał bok w bok z Theodenem, za nimi podążali Boromir z Eomerem.

Aragorn był trzeci z kolei, razem z Legolasem i Gimlim.

Od frontu dobiegał nieustający gwar hobbickich głosów. Ponieważ Boromir miał już

konia, Pippin zdecydował, że będzie jechał z nim i niezwłocznie przeniósł się na jego siodło.

Teraz zamęczał Eomera pytaniami na temat Rohanu i Edoras. Młody dowódca Rohirrimów

nie budził w nim onieśmielenia, prawdopodobnie obecność Boromira dodawała hobbitowi

animuszu, grunt, że obaj wojownicy nie za bardzo mogli za sobą porozmawiać, bo na jedną

odpowiedź Eomera przypadały trzy dalsze pytania Peregrina. Boromir, wypytawszy zawczasu

marszałka o najnowsze wieści, nie protestował i nie próbował uciszać swego współpasażera.

Eomer zaś sprawiał wrażenie zafascynowanego osobą hobbita. A Tuk, jak to Tuk, zręcznie

potrafił tę fascynację wykorzystać.

Na samym przedzie kolumny natomiast Gandalf właśnie skończył tłumaczyć

Meriadokowi, jak długo będą jechać, gdzie zrobią postój i coś jeszcze o Sarumanie i jakiejś

hałastrze, czego Aragorn nie dosłyszał. Czarodziej dość nieoczekiwanie zaproponował

Merry’emu wspólną jazdę, na co hobbit skwapliwie przystał (Aragorn podejrzewał, że

Page 316: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gandalf po prostu stęsknił się za niziołkami i chciał się nimi nacieszyć). Theoden z

uśmiechem powitał nowego towarzysza podróży i od czasu do czasu dorzucał jakąś uwagę od

siebie. O ile Strażnika słuch nie mylił, czarodziej i król rozmawiali teraz o sposobach

uzyskiwania najlepszej jakości fajkowego ziela, a właściwie nie tyle rozmawiali, co słuchali

wykładu Merry’ego. Co ciekawe, Theoden zdawał się być tym naprawdę zainteresowany.

Aragorn spojrzał w bok, na wody Iseny skrzące się w ostatnich promieniach

zachodzącego słońca. Wiatr ustał kompletnie i zapowiadał się wyjątkowo ciepły i przyjemny

wieczór. Od Edoras dzieliły ich jakieś dwa dni jazdy, przeorganizowanie wojska i

przygotowanie do wymarszu zajmie sporo czasu – nie ma szans, żeby dotarli do Minas Tirith

w tym tygodniu.

Minas Tirith.

Wzrok Aragorna spoczął na Boromirze, jadącym przed nim.

Jak to będzie, gdy wszyscy trzej znajdziemy się pod jednym dachem – Denethor, ja i ty.

Cóż uczynisz, Boromirze? Czy będę mógł liczyć na twoją pomoc, czy też bezwarunkowo

poprzesz ojca? Raczej to drugie, obawiam się.

Wprawdzie dzisiejszy dzień pokazał, iż z Boromirem można poważnie porozmawiać i

nie jest on zamknięty na argumenty, ale zachodziła obawa, że silna osobowość Denethora

może Aragornowi nie zostawić żadnego pola manewru. Jak bowiem przekonać Boromira do

swych racji pod czujnym okiem Namiestnika? Aragorn znał Denethora na tyle dobrze, by

wiedzieć jak zaborczy potrafi być syn Ectheliona i jak zazdrośnie strzeże tego, co uznaje za

swoje. A ponieważ w przeszłości nawet nie próbował ukrywać się ze swą niechęcią do

Thorongila, można być pewnym, że sprzeciwi się przyjaźni onegoż z jego ukochanym synem

i będzie chciał zatrzymać Boromira wyłącznie dla siebie, po swojej stronie. W pewnym sensie

Aragorn go rozumiał – rodzina powinna trzymać się razem, to naturalne, ale na samą myśl, że

być może będzie musiał stawić czoła połączonym siłom Denethora i Boromira przeszywał go

dreszcz. Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie.

A co, jeśli Boromir będzie innego zdania niż Namiestnik? To też doprowadzi do

konfliktu, tyle, że na innej płaszczyźnie. Ostatnią rzeczą, jaką Aragorn chciałby zrobić, było

poróżnienie ojca i syna – jego celem był pokój, a nie zamęt. Owszem, dobrze by było mieć w

Boromirze sprzymierzeńca, ale, no właśnie – sprzymierzeńca, a nie broń, którą można

wymierzyć w Denethora. To by było niehonorowe. A poza tym waśń między namiestnikiem a

jego dziedzicem nie pomoże Gondorowi w jego i tak trudnej sytuacji.

Kłopot tkwił w tym, że Strażnik tak naprawdę nie miał okazji, by wybadać towarzysza i

zorientować się, jakie są jego prawdziwe odczucia i zamiary. Podczas wędrówki, a zwłaszcza

Page 317: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

na jej początku, istniało między nimi coś na podobieństwo niepisanej umowy – Aragorn nic

na temat swego dziedzictwa nie mówił, a Boromir nie zadawał żadnych pytań, zachowując się

tak, jakby podróżował ze zwykłym Strażnikiem, a nie potomkiem Isildura. Aragorn nie

naciskał, dając mu czas na oswojenie się z nową sytuacją. Zakładał bowiem, że kiedy syn

Denethora trochę lepiej go pozna, przełamie swą nieufność i rezerwę i choćby dla samej

ciekawości spróbuje nawiązać z nim kontakt. Ale tak się, niestety, nie stało - Boromir nie

wzniósł się ponad zwykłą, codzienną uprzejmość zarezerwowaną dla towarzyszy podróży,

utrzymując swój pełen respektu, lecz chłodny dystans. Jeden jedyny raz, w Lorien, Strażnik

spróbował porozmawiać o tronie Gondoru, ale napotkał na mur i wyraźną sugestię, że to

zdanie Denethora powinien usłyszeć najpierw.

Nie wróżyło to dobrze.

Choć z drugiej strony – ostatnio coś drgnęło między nimi i może w paradoksalny sposób

Pierścień przysłuży się im obu i pomoże nawiązać bliższy kontakt.

A może nie.

Doświadczenie uczy, że dumni ludzie nie przepadają za osobami, którym przytrafiło się

być świadkami ich słabości. Nawet jeśli byli to świadkowie życzliwi i oddani. Może Boromir

mimo wszystko żałuje, że się Strażnikowi zwierzył? Na pewno nie przyszło mu łatwo mówić

o własnych błędach i problemach. To, że Aragorn zna jego tajemnicę może pomóc, ale może

też zaszkodzić. Trudno orzec.

Strażnik westchnął.

Gandalf twierdził, że Boromir jest niezwykle, ba, niepokojąco wręcz lojalny w stosunku

do ojca i ślepo mu posłuszny. Czarodziej zaryzykował nawet twierdzenie, że starszy syn

Namiestnika, w odróżnieniu od swego brata, darzy ojca bezkrytycznym uwielbieniem i nie

do pomyślenia jest, by sprzeciwił się jego woli -jeśli zatem Denethor odrzuci roszczenia

Aragorna, a należy się tego spodziewać, Boromir tym samym znajdzie się po drugiej stronie

barykady.

No, cóż. Strażnik nie podzielał opinii czarodzieja, pozwalając sobie na pewną dawkę

optymizmu. Starannie Boromira obserwował podczas całej wspólnej podróży i doszedł do

wniosku, że syn Denethora ma własny rozum i własną wolę, którą potrafił przeforsować na

wiele sposobów. O ile dobrze Aragorn zrozumiał – to Faramir chciał jechać do Imladris, a

Denethor popierał ten wybór. A jednak mimo to w podróż ruszył Boromir. Wynikało z tego

jasno i wyraźnie, że starszy syn Namiestnika umie postawić na swoim i ma wpływ na decyzje

ojca, mimo iż – jak twierdzi Gandalf – krew Numenoru nie tętni w nim tak mocno jak w

Denethorze i Faramirze.

Page 318: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nagły ruch wyrwał go z jego zamyślenia - Eomer skinął głową Boromirowi i zawrócił

konia. Przekłusował obok i skierował się na tyły kolumny. Aragorn odetchnął głębiej i

otrząsając się z niewesołych myśli skupił się na tym, co działo się przed nim.

Boromir z Pippinem zostali sami. Strażnik dosłyszał, że hobbit o coś pyta.

- Wydaje mi się, że tak - doleciała go odpowiedź Gondorczyka. - Chyba ją zabrał.

Pippin znów o coś zapytał.

- Skąd mam wiedzieć? Przy sobie zapewne.

Pippin rozłożył ręce, coś opowiadając z przejęciem.

- Nie mam pojęcia - w głosie Boromira dało się słyszeć zmęczenie.

- Nie jesteś ciekaw? - Tuk wykręcił głowę i dopiero teraz można było go usłyszeć.

- Nie interesują mnie diabelstwa Sarumana. Spytaj Gandalfa, skoro cię to tak frapuje.

Przez chwilę Peregrin milczał, a przez ten czas Hasufel wyrównał dystans jaki go dzielił

od Lossara, więc następne słowa hobbita były już wyraźne :

- Gandalf się na mnie rozzłościł, a ja przecież musiałem ją podnieść, żeby się nie

ufafluniła w błocie! - oznajmił Tuk z lekką pretensją.

- Żeby co się jej nie zrobiło?- Boromir przechylił się nieco w bok, by się przyjrzeć

hobbitowi, siedzącemu przed nim.

- Żeby się nie ufafluniła, mówię!

- Możesz jeszcze raz powtórzyć to słowo? Jest fascynujące.

- Na Lobelię, aleś ty dziwny – zirytował się Pippin – „Faflunić”, no, co robisz taką minę,

to znaczy uwalać się, pobrudzić.

- A w jakim języku?

- Ha ha. Bardzo zabawne.

- Bardzo. Znasz więcej takich słów?

- Bo co?

- Chętnie się z nimi zapoznam.

- Czasami jesteś męczący, wiesz?

- Męczący, ja? Faramir to dopiero dałby ci popalić. Mój mały braciszek szaleje na

punkcie słów. Ciesz się, że to ja tu jestem, a nie on. Niechby tylko usłyszał taką gwarę...

- No wiesz! Sam mówisz gwarą!

- Mój drogi, zwracam ci uwagę, że ja nie faflunię języka cudacznymi zwrotami.

- O, wypraszam sobie. Nie moja wina, że masz ubogie słownictwo!

Page 319: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn śledził tę rozmowę z rosnącym zainteresowaniem. Obok niego Gimli i Legolas

przerwali licytowanie się kto odwiedzi jakie miejsca Śródziemia i gdzie jest najpiękniej i też

zaczęli się przysłuchiwać.

- Tak się składa, że odebrałem bardzo staranne wykształcenie, mości hobbicie.

- Tak staranne, że nie wiedziałeś nawet co znaczy „ufaflunić”, mości Gondorczyku.

Skoro z tym sobie nie poradziłeś, to co na przykład powiesz na „rozdyźdanie”?

-„Rozdyźdanie”? A niech mnie, to dopiero jest cudne!

- To znaczy...-

- Nie, czekaj! Ja sam. „Rozdyźdanie” to na przykład... na przykład... niech zgadnę: wynik

spotkania niewielkiego orka z bardzo dużym i rozgniewanym huornem. Trafiłem?

- Brawo. Choć osobiście wolałbym mniej makabryczne wizje. Pozostańmy może lepiej

przy przygnieceniu pomidora na dnie torby.

- Bardzo obrazowe, muszę przyznać. „Roz-dyź-da-nie. Rozdyźdać. Rozdyździany”.

Dobrze odmieniam? Poezja, Faramir będzie wniebowzięty. A czy obyczaje mogą być

rozdyźdane?

- Raczej nie. Rozdyźdane mogą być na przykład komary na ścianie.

- Rozumiem. I jajecznica.

- O, to, to. Łapiesz w lot, jak widzę.

- Bystry jestem i tyle.

- Ha!

- Tak sobie myślę, skoro można coś rozdyźdać, to można to też zdyźdać z powrotem,

prawda?

- Raczej nie.

- A dlaczego nie? Toż to logiczne.

Gimli zachichotał, a Legolas zaczął się otwarcie śmiać. Boromir zerknął przez ramię,

orientując się, że mają słuchaczy. Uśmiechnął się i wstrzymał konia, czekając, aż Aragorn i

Legolas się z nim zrównają.

- Droga jest już mniej rozdyźdana, więc, nie ryzykując ufaflunienia się, przyłączę się do

was - oznajmił, a kiedy jego towarzysze się śmiali, zerknął w dół na hobbita.- Czy istnieje

słowo „fafluniarz”?- drążył dalej nieustępliwie.

- Teraz już tak - mruknął Tuk.

- A, dajmy na to, „fafluny”?

Page 320: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wiesz co - Pippin odgiął głowę do tyłu, by spojrzeć na człowieka.- Naprawdę nie

wyobrażam sobie, w jaki sposób Faramir miałby być bardziej męczący od ciebie. Ile można

się pastwić nad jednym słowem?

- Aż do samego rozdyźdania, mój zacny hobbicie.

Tuk jęknął i przewrócił oczami. Nie odpowiedział jednak i Aragorn ze zdziwieniem

uniósł brwi – Boromir przegadał Peregrina Tuka?! Koniec świata doprawdy był blisko.

- Ja wiem, gdzie można znaleźć fafluny! - oznajmił Gimli z uciechą. - W

niedogotowanym jajku.

- Myślisz chyba o farfoclach, mój drogi - Legolas usiłował zachować powagę.

- Farfocle to ja miałem w butach, po tygodniu brodzenia w błocku - sprzeciwił się

Boromir.

- A ja bym raczej powiedział, że to właśnie były fafluny - wtrącił się Tuk, szczerząc

zęby.

- Zdecydowanie nie. Zresztą skąd możesz wiedzieć, skoro nie widziałeś? Mój drogi

hobbicie, już ja dobrze wiem, co miałem w but...ekhm! – Boromir urwał nagle, bowiem

zorientował się, że jadący przed nimi A Gandalf, Theoden i Merry umilkli i z dziwnym

wyrazem twarzy oglądają się do tyłu. - I niespodziewanie bardzo piękny wieczór nam nastał,

nieprawdaż?- dokończył gładko. Theoden uśmiechnął się, Gandalf zaś uniósł brew, przyjrzał

się po kolei całej piątce, od Boromira po Legolasa i odwrócił się, by kontynuować swą

rozmowę.

Przez chwilę jechali w milczeniu, nie wracając do przerwanego tematu i obserwując

leniwy nurt Iseny. Gościniec zwężał się na tej wysokości, tak, że trzy konie nie mogły już iść

obok siebie, więc Legolas wycofał Aroda, zajmując miejsce za Aragornem. Gimli zapytał,

czy elf widział gdzieś jeszcze las podobny do Fangornu i obaj towarzysze na powrót zagłębili

się w swoich planach przyszłych wędrówek.

- Obliczyłem właśnie - odezwał się syn Denethora tonem pogawędki, spoglądając na

Strażnika - że to już prawie rok, odkąd ostatni raz siedziałem w siodle. Straciłem mojego

konia podczas przeprawy w Tharbadzie w lecie ubiegłego roku i od tego czasu chodzę

wyłącznie na piechotę Zdążyłem już prawie zapomnieć, jaka to wygoda jechać konno.

Dlaczego właściwie nie wzięliśmy koni na Wyprawę... czy powiedziałem coś śmiesznego?-

dodał lekko zdziwiony.

- Nie, nic - Aragorn z trudem stłumił wesołość i mrugnął do Pippina. - Niedawno ktoś

mnie o to pytał. No więc, Boromirze, konie nie przeszłyby przez Morię, ani przez góry.

Page 321: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przynajmniej byśmy sobie zaoszczędzili paru odcisków i podjechali do granicy Gór

Mglistych - upierał się Boromir. - Nie musielibyśmy taszczyć tylu tobołów na plecach i cała

ta koszmarna wędrówka przez Hollin znacznie by się skróciła. A przecież zależy nam na

czasie, prawda? No więc dlaczego nie skorzystaliśmy z koni, przynajmniej na jednym etapie?

- Ano właśnie! - poparł go Pippin. - Dlaczego? Z powodu tych szpiegów, o których

wspomniałeś?

I obaj utkwili pytający wzrok w Strażniku. Aragorn zaś zamarł, bowiem dostrzegł coś,

czego nigdy wcześniej nie zauważył. Widok był tak frapujący, że na moment aż zaniemówił z

wrażenia, w milczeniu porównując ich twarze.

Boromir, syn Denethora i Peregrin Tuk byli do siebie podobni.

To nie było złudzenie. Naprawdę byli podobni.

Oczy Boromira były wprawdzie stalowe, a Pippina niebieskawe, ale z pewnej odległości

różnica ta się zacierała, zwłaszcza kiedy – tak jak teraz na przykład– obaj spoglądali w

identyczny, pytająco-wyzywający sposób. Ich włosy miały ten sam odcień, głębokiego brązu,

wpadającego w czerń. Tuk, który po trudach podróży i wodzie entów wysmuklał i

wyszlachetniał, nie był już rumianym, krągłolicym hobbitem, ale przystojnym młodzieńcem i

jakby miniaturą księcia Gondoru. Nawet ubrani byli podobnie, w szare płaszcze elfów z

identycznymi, zielonymi klamrami. Spod rozpiętego pod szyją kaftana Boromira wyzierała

czarna lniana koszula, taka sama jak ta, którą miał na sobie Pippin. I obaj mieli pasy z

Lorien, z charakterystycznym zdobieniem w kształcie liści, z tym, że jeden był złoty, a drugi

srebrny. Gdyby nie to, że włosy hobbita się kręciły, można by było go wziąć za

miniaturowego brata Boromira albo jego pomniejszoną, nieco odmłodzoną kopię.

Niesamowite.

- Co? - zapytali jednocześnie, podejrzliwym tonem, w identyczny sposób marszcząc

brwi.

- Nic, przepraszam, zamyśliłem się - Aragorn z trudem stłumił rozbawienie. Postanowił

ulitować się nad Boromirem i zachować tę obserwację dla siebie. Syn Denethora zaczynał

zdradzać objawy zniecierpliwienia z powodu komentarzy na temat swojego “zhobbicenia”,

więc nie najlepiej mógłby znieść uwagę, że nie tylko z zachowania ale i z wyglądu podobny

jest do Pippina.- Istnienie Drużyny i jej misja jak najdłużej miały być utrzymywane w

sekrecie. Dziewięciu koni nie ukrylibyśmy tak łatwo przed oczami krebainów.

Podróżowaliśmy pieszo i dzięki temu wytropiono nas dopiero pod Amon Hen, przypuszczam

natomiast, że gdybyśmy jechali konno musielibyśmy odpierać ataki wroga zapewne już w

Hollinie. A tak, do Morii prześlizgnęliśmy się nie zauważeni.

Page 322: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Do Caradhrasu raczej – poprawił go Boromir. - Jeszcze przed Morią dopadli nas

wargowie.

- Tak czy siak, przez pierwszy miesiąc podróży, nie mieliśmy żadnych niespodzianek.

Nie poszłoby nam tak łatwo z końmi.

- Ale kto wie, czy nie zdołalibyśmy na nich uciec przed zasadzkami i przed wilkami -

Boromir nie dawał za wygraną.

- A dokąd? Brama Rohanu była dla nas zamknięta. Jedynym wyjściem była przełęcz

Caradhrasu. Lub Moria. I o ile jeden zaprawiony w podróżach kucyk miał szanse, by poradzić

sobie wysoko w górach, to nie sądzę, by wypieszczone i delikatne wierzchowce elfów

sforsowałyby przełęcz. A poza tym, trochę to bez serca zostawiać stado koni na pastwę

wilków, nie uważasz, Boromirze?

- Czasami trzeba poświęcić konie – odparł syn Denethora - kiedy stawka jest bardzo

wysoka i gra idzie o życie ludzi. I hobbitów - poprawił się, a następnie dodał z uśmiechem – i

elfów i krasnoludów. Ciężkie czasy wymagają ciężkich decyzji. I nie zapominaj, że Billa w

końcu zostawiliśmy wilkom na pożarcie.

- Biedny Bill - mruknął Pippin. - I biedny Sam.

- To prawda. Ale mimo wszystko uważam, że tyle koni przeszkadzałoby nam, zamiast

pomagać - podsumował Aragorn.

- No cóż, niech każdy pozostanie przy swoim zdaniu - Boromir wzruszył ramionami. - I

tak niczego to nie zmieni.

Aragorn pokiwał głową i lekko zmarszczył brwi. Czy to zapadający zmrok pogłębił

cienie na twarzy Boromira, czy też naprawdę Gondorczyk źle wyglądał? Syn Denethora

sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego, a im bliżej było wieczora tym wyraźniej było to po

nim widać. Jego oczy były podkrążone, a twarz blada i coraz częściej sięgał dłonią do czoła i

skroni, tak jakby bolała go głowa. Nie dziwota, jeśli noc w noc męczą go te sny.

Aragorn schylił się i sięgnął do swojej podręcznej sakwy. Rozsznurował rzemyk i

dyskretnie dokonał przeglądu ziół. Miał w zasadzie wszystko czego potrzebował, z wyjątkiem

suszonych kwiatów głogu, ale jakoś się bez nich obędzie. No dobrze. Teraz pozostawał drugi

problem – Boromir. Aragorn zerknął na Gondorczyka, który do spółki z Pippinem popijał

właśnie z bukłaka. Podejść go podstępem, po dobroci, prośbą, czy groźbą?

- Wystarczy ci już - Boromir zdecydowanie odebrał Tukowi bukłak.

- Ej, no!

- Żadne „ej, no” - Gondorczyk zatknął korek. - Jesteś niepełnoletni, mój drogi i jako taki

nie powinieneś pić ciężkiego wina. Ja w twoim wieku, to znaczy rozumiejąc wiek

Page 323: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

metaforycznie, dostawałem wino pół na pół z wodą, w najlepszym wypadku. O czymś

mocniejszym mogłem tylko pomarzyć.

- Ale ja muszę się czegoś napić! A tak w ogóle to jestem głodny!

- Nie może być. Cóż za niespodzianka.

- Ja mam wodę - wtrącił się Aragorn. - Tu jest mój bukłak, proszę.

Pippin wymamrotał coś pod nosem, ale wziął wodę i ugasił pragnienie. Podziękował,

oddał bukłak a potem ziewnął rozgłośnie i przeciągnął się, wpierając plecami w Boromira.

Aragorn rozważył swój pomysł i zdecydował się zaryzykować. A co tam.

- Peregrinie Tuku, chciałbym zasięgnąć twojej rady - zwrócił się do hobbita z poważną

miną. - Może ty będziesz mógł mi pomóc.

- Zamieniam się w słuch - Pippin wyprostował się ochoczo.

- Sprawa wymaga dyskrecji.

- Będę milczał jak grób, możesz na mnie polegać!

- Bo widzisz - ciągnął Aragorn, nie zważając na podejrzliwie zmrużone oczy Boromira. -

Pewien mój znajomy ma przyjaciela, który to przyjaciel cierpi z powodu, nazwijmy to,

kłopotów ze zdrowiem. Mój znajomy bardzo chciałby mu pomóc. Ma nawet odpowiednie

lekarstwo. Kłopot w tym, że ten jego przyjaciel jest bardzo uparty i za nic na świecie nie chce

tych ziół zażyć. Co mój znajomy powinien zrobić? Co ty byś mu doradził? – Aragorn czuł, że

Boromir wpija się w niego wzrokiem, ale nie podnosił głowy, patrząc na hobbita.

- Hmm - Tuk zmarszczył nos. - To lekarstwo jest pewne?

- A mnie nie pytasz o radę?- wtrącił Boromir słodkim tonem. - Nie jesteś ciekaw co JA

bym powiedział temu twojemu znajomemu?

- To sprawdzone zioła - Aragorn go zignorował, patrząc wciąż na Pippina.

-W takim razie daj je Merry’emu – oświadczył Tuk z powagą. – Z Boromirem tylko on

jeden sobie poradzi-

- Żebym ja sobie z tobą zaraz nie poradził! - syn Denethora żachnął się gniewnie, a

Aragorn uśmiechnął się rozbawiony szybkością, z jaką hobbit wyłapał sedno sprawy.

- Nie wiem, jak Merry to zrobił, ale skoro namówił go na napój entów, to z tym

lekarstwem też da sobie radę - ciągnął niewzruszony Tuk.

-Tak sądzisz?- zainteresował się Aragorn.

- Jeśli dalej chcesz jechać na tym koniu, to radzę ci zamilknąć, Peregrinie Tuku!

- Merry ma na niego dobry wpływ pod tym względem i au-...!

- Zsiadaj, ale już!

Page 324: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-Nie! Nie zsiądę! I będę mówił, co będę chciał, nie mam nic do stracenia skoro zostanę

dziś w nocy uduszony.

- Zostaniesz uduszony za chwilę, wiesz?

- Masz jakieś zioła, które czynią ludzi milszymi?- Pippin zwrócił się do Aragorna.

- Nie, ale mam takie, które pomogą w innej sprawie.

- Wiecie co wam powiem? - Boromir dumnie uniósł głowę, a oczy zalśniły mu groźnie.

- Myślicie, że tacy jesteście sprytni? Możecie sobie spiskować, ile tylko chcecie -ja ze swej

strony ostrzegam, że każdemu, kto zbliży się do mnie z kubkiem, własnoręcznie wleję to

świństwo do gardła! I to przez nos! Czy wyrażam się jasno?!

- Nie przejmuj się - szepnął Pippin do Aragorna. - Merry da sobie radę, no już już,

dobrze, nic nie mówię, nie krzyw się tak, mój zacny Boromirze, bo twa uroda przeminie

bezpowrotnie i zmarszczki ci się zrobią. To znaczy nowe.

- Zsiadaj! Won!!!

- Nie.

- Jazda do Aragorna! Będziecie mogli knuć sobie razem - Boromir przełożył wodze do

jednej ręki i ujął hobbita pod boki. Pippin natychmiast wczepił się w jego rękaw i płaszcz.

- Nie mogę, nie mogę, nie mogę! - zawołał szybko Tuk. - Ja muszę jechać z tobą!

- A to dlaczego, na demony podziemnego świata?- ku zaskoczeniu Aragorna Boromir

sprawiał wrażenie naprawdę rozzłoszczonego.

- Bo cię uwielbiam - oznajmił Tuk z rozbrajającym uśmiechem.

- O, matko moja - Boromir jęknął i ręce mu opadły.

Zadowolony Pippin na powrót usadowił się wygodnie w jego objęciach i wygładził

pomięty rękaw, który przed chwilą ściskał. Na moment umilkł, a potem zadarł głowę, by

spojrzeć w górę na twarz Boromira.

- Przepraszam, jeśli cię uraziłem - powiedział poważnie, bez śladu dawnej wesołości. -

Nie chciałem cię rozgniewać.

Boromir odpowiedział krótkim pomrukiem i zapatrzył się na rzekę. Aragorn nie wtrącał

się, ubolewając nad tym, że niechcący wywołał taką burzę. Już wierzył, że Boromir nie

żartował, kiedy się chwalił swą sławą w kwestii nie zażywania leków. Tyle, że Strażnik też

nie przesadzał, gdy mówił o swej stanowczości co do ich zażywania. Aragorn nie zamierzał

tak łatwo zrezygnować. W pierwszym podejściu się nie udało, metoda „na wesoło” zawiodła,

trzeba więc będzie zastosować inną. Może rzeczywiście odpowiedzialny, rozważny Merry

będzie tu mógł pomóc.

- Bardzo jesteś zły?- zagadnął Pippin ostrożnie, znów zerkając w górę na Gondorczyka.

Page 325: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Peregrinie Tuku, czy mógłbyś dla odmiany przez chwilę się nie odzywać?- zapytał

Boromir ze znużeniem w głosie.

- Tak, mógłbym. Ale przedtem tylko jedno, malutkie pytanko, dobrze?

- Valarowie! No, słucham.

- Przemoczyłeś buty, prawda?

Gandalf zarządził postój na dwie godziny przed północą.

Rozbili obóz u stóp wzgórza Dol Baran, w małej, trawiastej dolince, otwartej od

południa. Była pełnia. Światło księżyca omiatało wrzosy i paprocie porastające zbocza i

nadawało płynącej nieopodal Isenie srebrną, bajkową poświatę. Mgły ustąpiły, a niebo było

bezchmurne i rozgwieżdżone jak rzadko.

Wkrótce ciepły blask kilku ognisk wypełnił dolinę. Drużyna skupiła się przy jednym z

nich, nieco na uboczu. Drzewiec zezwolił podróżnym na zbieranie suchych, leżących na ziemi

gałęzi, ale jako że z wolna wyjeżdżali z Nan Kurunir na otwarte stepy, nie mieli zbyt wiele

chrustu do dyspozycji. Pozbierali drewno, jakie walało się na gościńcu po powodzi i

pościągali suche gałęzie ze zbocza Dol Baran, napędzani myślą o ciepłym posiłku.

Rohańczycy podarowali im spory połeć wędzonego mięsa (okazało się okropnie słone),

dziesięć podpłomyków i niewielki kociołek. Kiedy już płomienie zachęcająco trzaskały,

szybko pochłaniając zapasy chrustu, zaparzyli sobie herbaty i rozlali ją do kubków, a potem w

tym samym kociołku zdecydowali się zaeksperymentować. Merry skroił połowę wędzonki

(paprząc sobie ręce tłuszczem i zastanawiając się w duchu, dlaczegoż to zawsze jemu musi

przypadać brudna robota), a kiedy mięso znalazło się już w kociołku, Legolas dolał tam

wody, Boromir odrobinę wina, Pippin wrzucił garść suszonych śliwek i innych owoców oraz–

niechętnie- kilka swoich sucharków, połamanych na kawałki. Całość została zamieszana, a

Drużyna skupiła się dookoła w oczekiwaniu. Co jakiś czas ktoś podkładał gałąź do ognia i

wreszcie w kociołku zabulgotało. Ugotowana w ten sposób mięsna potrawka okazała się

całkiem zjadliwa. Nadal była bardzo słona, ale suszone owoce złagodziły jej smak, tak że

zagryzana podpłomykami dała się zjeść. I była ciepła, co najważniejsze.

Obieżyświat skończył jako pierwszy i wstał od ogniska, by porozmawiać z Gandalfem,

który dotrzymywał towarzystwa Theodenowi, po drugiej stronie doliny. Gimli oznajmił, że

też się przejdzie, skoro został odgoniony od jedzenia (krasnolud w imponującym tempie

pochłonął swoją porcję i dwie dokładki, więc skonfiskowano mu miskę w obawie, że dla

innych nie starczy). Przy ognisku zostali hobbici, Boromir i Legolas. Merry wrzucił do

kociołka resztę pokrojonego mięsa, bo nie wszystko zmieściło się na raz, a Pippin twierdził,

Page 326: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

że nadal jest głodny. Tuk był jedynym, poza krasnoludem, któremu nie przeszkadzała ilość

soli i wcinał potrawkę tak, że aż mu się uszy trzęsły. Pozostali jedli powściągliwiej.

- Kiedyś trzeba będzie zrobić test - Legolas z zainteresowaniem obserwował, jak Pippin

sięga po kolejną dokładkę. - Ugotujemy taki największy w świecie gar jedzenia i pozwolimy

Peregrinowi jeść do oporu. Jestem okropnie ciekaw, ile się w niego zmieści.

- Jak to ile?- mruknął Boromir, który karkołomnie usiłował wyłowić sobie śliwkę z

kociołka za pomocą sztyletu. - Wszystko. On jest przecież bez dna, mam cię, chodź tu

maleńka.

- Jeśli już mowa o istotach bez dna, to może byś tak zostawił parę owoców dla innych,

co? Ja też lubię śliwki - zauważył Pippin.

- Zjadłem dopiero dwie, mój drogi, bo ktoś tu obecny, nie będę wskazywał palcem,

wyżarł prawie wszystkie. O, a teraz zapolujemy na suszone jabłuszko. Też go dużo nie ma,

nawiasem mówiąc.

- Przypominam zebranym, że to dzięki mnie w ogóle macie jakieś owoce. To ja

pomyślałem, żeby je zabrać z kordegardy.

- Tak, a ja je niosłem - Boromir po chwili gmerania w potrawce nachylił się nad

kociołkiem. - No i klęska. Nie ma jabłuszka. Też wyżarte. Jesteś gorszy od szarańczy, mości

Peregrinie.

- Odczep się ode mnie, mości Boromirze! Przy ognisku siedziało sześć osób i wszyscy

jedli, nie wyżywaj się na mnie dlatego, że przemoczyłeś buty.

- A ty się odczep od moich butów! Ile razy mam ci to powtarzać? I przestań już z tymi

dokładkami, bo się zakonserwujesz w soli na sztywno.

Merry wymienił z Legolasem zmęczone spojrzenia.

- Chcę skończyć, żeby nie zalegało na dnie w kociołku. Żebyś go mógł pozmywać, panie

Kąśliwy.

- Naprawdę zaczynasz mi działać na nerwy - oznajmił Boromir, marszcząc brwi.- Może

byś tak poszedł na spacer, długi spacer, żebyśmy mogli od ciebie odpocząć, co?

- Jem! - odparł Pippin, wygarniając sobie z kociołka ostatnią porcję. - I nigdzie się nie

wybieram. Sam sobie idź na spacer.

- Gdzie zgubiłeś Gimlego?- zapytał nieoczekiwanie Legolas, patrząc ponad ogniskiem.

Merry podążył za jego spojrzeniem i dopiero po chwili wyłowił z mroku sylwetkę

nadchodzącego Obieżyświata.

- Gimli został z Eomerem i robi mu wykład na temat Pani ze Złotego Lasu - uśmiechnął

się Strażnik. - A ja wróciłem tylko na chwilę. Trzeba przeprowadzić nasze konie na lepsze

Page 327: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

pastwisko, po drugiej stronie wzgórza, tam jest dużo dobrej trawy – powiedział, opierając

swój miecz o bagaże. - Kto mi pomoże? Las rąk, jak widzę.

- O, Pippin chce iść - oświadczył nagle Boromir, zdecydowanym ruchem wyjmując

Tukowi miskę z ręki. - Skończył już kolację i właśnie się zgłasza. Brawa dla hobbita.

- Tak?- Aragorn, odwrócony bokiem, nie zauważył wędrówki miski i miny „ochotnika”.

- To świetnie. Chodź, Pippinie. Weźmiesz Lossara, jest łagodny jak dziecko. I zabierz tamten

bukłak, przyniesiemy wody.

- To bardzo uczynne z twojej strony, Peregrinie - dodał uprzejmie Boromir. - Drużyna

jest ci wielce zobowiązana, hej, tu jest jabłuszko! - ucieszył się, zaglądając do miski.

- Ghhh.. ty...

- No już, już - Boromir pchnął go lekko. - Prędziutko.

- Biedaczek, jedzenie mu wystygnie - zauważył Merry cicho, z szerokim uśmiechem.

- Ależ skąd – Boromir ze spokojem nabrał na łyżkę sporą porcję. - Nie dopuszczę do tego

– oznajmił, pakując ją sobie do ust.

- Tyyy..

-Pippinie, idziesz?- rozległ się pytający głos Obieżyświata, dochodzący już z pewnego

oddalenia.

- Zemszczę się - syknął Tuk strasznym głosem, wstając i podążając za Strażnikiem.

- Już się boję - mruknął Boromir beznamiętnie, oblizując łyżkę.

- Powinieneś - Merry pokiwał głową z przekonaniem.- Naprawdę powinieneś.

Gondorczyk, rzecz jasna, w ogóle się tym nie przejął, tylko poświęcił uwagę zawartości

miski.

- Zobaczcie, jak cudnie Pippin wygląda przy koniu Boromira - odezwał się Legolas po

chwili.

Rzeczywiście widok hobbita prowadzącego ogromnego Lossara był jedyny w swoim

rodzaju. Przed nimi szedł Aragorn z Arodem, a Hasufel sam, przez nikogo nie trzymany,

zamykał pochód.

- Jak pchła z mumakilem - podsumował Boromir, odstawiając pustą miskę Pippina na

bok. - Wszyscy skończyli? To pójdę pozmywać, korzystając z tego, że rzeka jest blisko.

- Pomóc ci? - zapytał Merry, przeciągając się leniwie.

- A chce ci się?

- Nie - odparł hobbit szczerze i uśmiechnął się

- To nie pomagaj - Boromir też odpowiedział uśmiechem. - Dam sobie radę – i zaczął

zbierać miski

Page 328: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry ziewnął rozgłośnie przysłaniając dłonią usta i zaraz potem skrzywił się – jego ręce

śmierdziały wędzonką. Wytarł je wprawdzie w trawę, więc nie były już aż tak tłuste, ale

dokuczliwy zapach pozostał. Powinien wybrać się nad rzekę, a skoro Boromir właśnie tam

podążał... We dwóch będzie raźniej. Hobbit wolał nie plątać się po nocy samotnie, tak blisko

Isengardu, nawet jeśli do rzeki nie było daleko.

- Po krótkim namyśle jednak przejdę się z tobą - oznajmił, wstając. - Muszę się umyć

przed spaniem.

- No to chodźmy - Boromir pozbierał wszystkie miski i ruszył ku rzece, skinąwszy głową

Legolasowi.

- Bierzesz miecz? - Merry uniósł brwi. - Myślałem, że okolica jest w miarę bezpieczna.

- Ja zawsze biorę ze sobą miecz. Lepiej być ostrożnym niż martwym, jak mawiał mój

nauczyciel, Amras - odparł Gondorczyk, wtapiając się w ciemność poza kręgiem ogniska.

- Jeszcze kociołek! Zapomniałeś o kociołku - zauważył Merry. - Nie, nie wracaj, ja go

mogę wziąć.

Księżyc świecił jasno i bez problemu dotarli nad brzeg Iseny. Merry zostawił na brzegu

płaszcz i skwapliwie spłukał błoto ze stóp. Dno rzeki było trochę muliste, ale nie aż na tyle,

by nie dało się przyjemnie brodzić. Podwinął nogawki i zagłębił się aż do kolan, a potem

schylił się i zaczął szorować ręce. Woda była zimna, więc nie mógł tkwić w niej długo, choć z

drugiej strony zauważył, że wędrówka i tak go zahartowała. Dawniej ledwie zanurzyłby stopę

w tej lodowni, a już szczękałby zębami. A teraz stał w niej po kolana i mył się,

przyzwyczajony do zimna i drętwienia kończyn. Ochlapał twarz, otrząsnął się i przez chwilę

zagapił się na refleksy księżycowego światła układające się na zmarszczkach fal jak srebrne

esy-floresy.

Cóż za piękna noc.

Dreszcz i ból zdrętwiałych z zimna stóp wyrwał go z zamyślenia. Pluskając wodą

wydostał się na brzeg i zarzucił płaszcz na ramiona, a następnie kontrolnie powąchał dłoń.

Niestety nadal wyczuwał nikły zapach wędzonki, zdaje się, że bez porządnego mydła się go

nie pozbędzie.

Boromir zmył przez ten czas dwie miski i właśnie walczył z trzecią. Merry zawahał się.

Wracać do obozu, czy zostać? Skoro przyszli razem to wypadałoby poczekać, aż Boromir

skończy.

- Pomogę ci - zdecydował i podszedł, by wziąć miskę.

- Zostaw, poradzę sobie.

- Będzie szybciej, jak się przyłączę - Merry schylił się po naczynie.

Page 329: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ta jest umyta - oświadczył Boromir.

- To dlaczego jest cała tłusta?- Merry przesunął po niej palcem.- Czym zmywałeś?

- Rękami - odparł Boromir z irytacją. - Wodą! A czym innym?

- Trzeba je wyszorować piaskiem, inaczej tłuszcz nie zejdzie. Zobacz – Merry zaczerpnął

garść żwirku z mułem z dna. - O, tak. Samo płukanie nie wystarczy.

Boromir mruknął coś pod nosem i poszedł za jego przykładem. Przez chwilę pracowali w

ciszy. Z obozu dobiegały parsknięcia koni i przytłumione odgłosy rozmów. Merry ukradkiem

zerknął na Boromira, a potem zmarszczył brwi. Czy to tylko jego wrażenie, czy naprawdę

milczenie między nimi stawało się coraz bardziej krępujące? Dlaczego zawsze tak jest, kiedy

znajdą się sam na sam? Z każdą chwilą cisza stawała się coraz bardziej nieznośna i Merry

zaczął rozpaczliwie szukać w myślach jakiegoś tematu do rozmowy, ale jak zwykle w takiej

sytuacji nie mógł żadnego znaleźć. Wszystko wydawało mu się głupie i naciągane. „Jaka

ładna noc, nieprawdaż?” Bez sensu. Banał. „Okropnie tłusta ta wędzonka” Idiotyczne. „O

której jutro wstajemy?” Jakby nie było oczywiste, że tak jak zawsze; o świcie.

Boromira też chyba zaczynało męczyć to przeciągające się milczenie, raz i drugi zerknął

na hobbita, jakby pytająco, ale też się nie odzywał.

W końcu Merry nie wytrzymał. Skoro nie umiał znaleźć żadnego tematu do rozmowy, to

równie dobrze może załatwić sprawę, o którą prosił go Obieżyświat, kiedy razem zbierali

chrust. Przynajmniej będzie to miał już za sobą.

- Rozmawiałem z Obieżyświatem... - zagadnął cicho, nie podnosząc wzroku znad

zmywania.

- Hmm? – Boromir też nie odrywał się od pracy.

-...prosił mnie o pomoc w-

- Wiedziałem!- oznajmił Boromir triumfalnie. - Czekałem tylko, aż do tego dojdziemy.

Po co się tak długo czaiłeś, trzeba było od razu przejść do sedna.

- Wcale się nie czaiłem! - zaprzeczył Merry z oburzeniem. - Przypomniało mi się teraz,

więc o tym mówię.

- Akurat - Boromir rzucił mu pobłażliwe spojrzenie, które okropnie hobbita

zdenerwowało. - Mam uwierzyć, że przyszedłeś tu ze mną dla towarzystwa, tak?

- Właśnie tak, wyobraź sobie - Merry wyzywająco spojrzał mu w oczy. - I zmywam ci

też do towarzystwa. Nikt mnie nie zmusza i nie jest to część żadnego chytrego planu.

Chciałem się poza tym umyć, a nie lubię się włóczyć sam po nocy w nieznanym terenie -

wciąż patrzył Boromirowi w oczy i ku jego wielkiej satysfakcji Gondorczyk pierwszy

odwrócił wzrok.

Page 330: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jeśli tak, to przepraszam - Boromir odstawił ostatnią miskę na stos i sięgnął po

kociołek. - Ale jestem już po prostu zmęczony tymi wszystkimi podchodami.

- Jakimi podchodami?- Merry skończył ze swoją miską i z braku zajęcia przysiadł na

kamieniu, obejmując kolana ramionami.

- Najpierw Aragorn próbuje mnie namówić na jakieś podejrzane mikstury. Potem nasyła

na mnie Pippina. A potem ciebie. Ciekawe, kto będzie następny. Legolas? A może od razu

pójdzie poskarżyć się na mnie królowi?

- Nie wiedziałem, że Obieżyświat najpierw rozmawiał z Pippinem - Merry uniósł brwi.

No jasne – pomyślał gorzko. - Meriadok Brandybuck jest zawsze drugi w kolejności.

- Owszem. A Pippin odesłał go do ciebie. Bo nie wiem, czy sobie z tego zdajesz sprawę,

ale wieść niesie, że ty sobie ze mną radzisz najlepiej - oznajmił Boromir z lekkim przekąsem,

choć w oczach zaczynało mu błyskać rozbawienie.

- Naprawdę?- zdumiał się Merry. - Ja? W życiu. Skąd w ogóle ten pomysł?

- W końcu namówiłeś mnie na napój entów, czyż nie? - tym razem Boromir się

uśmiechnął.

- Ach, to. No tak, ale to było trochę co innego. No nic, czy w takim razie...-

- Nie - przerwał mu Boromir zdecydowanie. - Oszczędzę ci zachodu, a nam obu czasu i

od razu odpowiadam : „nie”.

- No, cóż - Merry wzruszył ramionami. - Przynajmniej mogę powiedzieć, że

próbowałem, prawda?

Uśmiechnęli się i Boromir wrócił do szorowania kociołka..

-Mam nadzieję - rzekł Merry po chwili - że się na mnie nie gniewasz, że wtrącam się...-

- Nie, nie gniewam się - przerwał mu Boromir po raz drugi. - Jak już mówiłem, jestem

jedynie zmęczony tymi namowami.

- To dlatego, że martwimy się o ciebie i...-

- I bez powodu. Sam potrafię o siebie zadbać. Jestem w dobrej formie...-

- Nieprawda! - tym razem to Merry wszedł mu w słowo. - Wcale nie jesteś. Jesteś

szarozielony na twarzy...-

- Bo jest noc, mój drogi, a w świetle księżyca każdy-

- Nie odwracaj kota ogonem, dobrze wiesz o co mi chodzi! Jesteś blady, masz cienie pod

oczami i prawie w ogóle nie sypiasz. I bardzo cię proszę, żebyś mi ciągle nie przerywał! -

zażądał, widząc, że Boromir otwiera usta. - Ile wytrzymasz bez snu? Ostatniej nocy prawie w

ogóle nie spałeś, przedostatniej też. Martwię się o ciebie - dodał łagodniejszym tonem. -

Jesteś zmęczony, a przed nami długa droga i, jeśli wierzyć Gandalfowi, wiele bitew.

Page 331: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wyspałem się w Źródlanej Sali – mruknął Boromir, odstawiając kociołek na bok - A

ostatnie dni w ogóle były wyjątkowo ciężkie, wy też niewiele spaliście. Dziś jest nasz

pierwszy bezpieczny nocleg od niepamiętnych czasów i zamierzam to wykorzystać.

- A jeśli twoje... kłopoty będą się powtarzać, skorzystasz z pomocy Obieżyświata?

- Nie.

- On jest naprawdę dobrym uzdrowicielem. Zna się na rzeczy.

- Świetnie, niech się zna, bardzo to chwalebne. Ale ja nie chcę jego lekarstw.

-Dlaczego nie? Nie chcesz być zdrowy i w pełni sił? Nie rozumiem. Skoro jest szansa, że

te koszmary mogą cię przestać nękać, to dlaczego z niej nie skorzystać?

Boromir westchnął i usadowił się przy nim, też obejmując kolana rękami.

- Koszmary, czy nie, ale jednak są to wizje, echo daru Numenorejczyków. Muszą mieć

jakiś cel - powiedział cicho. - Nie chcę ich w sobie zagłuszać, bo boję się, że w ten sposób

przegapię coś ważnego. Jakąś wskazówkę, nie wiem, cokolwiek. W czasach, kiedy wszystko

dookoła się wali, muszę się chwytać wszelkich, choćby i desperackich środków. Tak jak z

tym proroctwem o złamanym mieczu i Imladris - Boromir uniósł głowę i spojrzał na

Merry’ego swymi surowymi, przenikliwymi oczyma. - Czyż nie było to szaleństwo, iść za

głosem ze snu? A jednak go posłuchałem i odkryłem, że to, co uznawane było za legendę

istnieje. Jeśli teraz coś grozi mojemu bratu i mojemu miastu chcę o tym wiedzieć, rozumiesz?

*Muszę* o tym wiedzieć. Dlatego nie będę się otępiał żadnymi ziołami. Będę śnić i będę

zapamiętywał każdy szczegół w nadziei, że mi się to do czegoś przyda.

Merry pokiwał głową na znak, że rozumie. O tym nie pomyślał i zrobiło mu się trochę

głupio, że wtrąca się do tak poważnych spraw. Nie zamierzał już drążyć tematu, ale Boromir

sam do niego wrócił, po chwili milczenia.

- Te sny nie pochodzą z mojego umysłu, nie wymyśliłem ich – mówił dalej cicho. - One

są zsyłane z zewnątrz. Czuję to wyraźnie. Nie mam pojęcia przez kogo i chyba nie chcę

wiedzieć, ale nie zmienia to faktu, że one nie są „moje”, rozumiesz, co chcę przez to

powiedzieć. Tak? No więc właśnie - skoro ich przyczyna tkwi na zewnątrz, to jaki sens ma

zażywanie lekarstw? To ich źródło trzeba zlikwidować, w przeciwnym wypadku żadne zioła

tu nie pomogą. Po co mam się otępiać, skoro to nie we mnie tkwi problem?

- A może to lekarstwo Obieżyświata wcale nie otępia, tylko wzmacnia?- zauważył Merry

ostrożnie.

- Niby jak? Mięśnie mi od niego urosną? To bujdy, Merry. Jak jakieś zielsko może

wzmocnić?

Page 332: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Elrond wyleczył Froda właśnie z pomocą ziół - zaprotestował Merry. - Widziałem na

własne oczy. Frodo był umierający, a jednak mu pomogły!

- To co innego. Nie przeczę, że są zioła, które pomagają w gojeniu ran. Ale nie wierzę,

by mogły cokolwiek zdziałać w sytuacji takiej jak moja. Nie wierzę w lecznicze działanie

różnych wynalazków i ziołowych wywarów! - Boromir podniósł niewielki kamyk i z pasją

cisnął go w wodę. Merry obserwował go w milczeniu, wyczuwając, że w tych słowach kryje

się coś więcej. Czekał więc cierpliwie, nie pospieszając.

- Bo widzisz - Boromir skrzywił się, patrząc w dal, na rzekę. - Miałem dziewięć lat,

kiedy moja matka zaniemogła. Byłem mały, ale pamiętam wszystko tak dokładnie, jakby

zdarzyło się wczoraj – westchnął i pochylił głowę.

Znów zapadło milczenie. Od obozowiska doleciał ich cichy śpiew Legolasa.

Merry czekał. Boromir sięgnął po kolejny kamyk.

- Chorowała przez rok, a uzdrowiciele nie potrafili jej pomóc. Znosili wciąż różne

świństwa i przyrządzali coraz to nowe mikstury, każąc jej to pić - Merry patrzył jak kamień z

rozbryzgiem ląduje w srebrnej toni. – „Spróbuj pani, to powinno pomóc”, „A jak nie, to może

to. Albo to”. I tak bez końca. Zamiast zostawić ją w spokoju, wmuszali w nią te mikstury,

jedną za drugą. Często miała po nich torsje. Patrzyłem na to wszystko i zastanawiałem się, jak

ojciec może się na to godzić. Uczeni wypróbowali na niej wszystkie możliwe zioła i, jak

twierdzili, zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy. A ona i tak umarła. Nic nie pomogło. Moim

zdaniem tylko dołożyli jej cierpień. Bez sensu. Dlatego właśnie - Boromir przeniósł wzrok na

Merry’ego – nie wierzę w żadne zioła. I najchętniej wszystkie bym wylał do latryny.

- Rozumiem - szepnął hobbit. - I bardzo mi przykro z powodu twojej mamy.

Boromir uśmiechnął się smutno i z westchnieniem spojrzał w niebo. Siedzieli tak obok

siebie, patrząc na Isenę i tym razem to dziwne napięcie, jakie im od pewnego czasu

towarzyszyło, znikło. Merry odprężył się i oparł podbródek na przegubie dłoni.

- A mojego dziadka udało się wyleczyć ziołami - mruknął, patrząc przed siebie. - Miał

straszny kaszel, bo przeziębił się po tym, jak przez pół dnia na mrozie wykłócał się z Tukami

o naszą bryczkę. Nabawił się zapalenia płuc i baliśmy się, że nam umrze, ale na szczęście

zioła mu pomogły. Zioła i duża ilość jałowcówki.

- W jałowcówkę zdecydowanie wierzę - Boromir spojrzał na hobbita przyjaźnie. - I w

wiśniową nalewkę. O, tak. Nawet w tej chwili, od ręki mógłbym poddać się kuracji z

grzanego wina. Bardzo chętnie. Możesz to przekazać Aragornowi, jako subtelną sugestię z

mojej strony.

Page 333: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry roześmiał się, spojrzał w rozbawione oczy Boromira i nagle poczuł przypływ

sympatii do Gondorczyka. Nareszcie nie przeszkadzała mu jego obecność i po raz pierwszy

ucieszył się, że ma możliwość pobyć z nim sam na sam. Dobrze się złożyło, że się wybrali

razem, może przełamią wreszcie lody i może-

- Ile czasu można zmywać sześć misek?- rozległ się znajomy głos za nimi.

Peregrin Tuk. Oczywiście.

Dokładnie w chwili, kiedy Merry zaczynał się swobodnie czuć w towarzystwie

Boromira. To by było na tyle, jeśli chodzi o chwilę prywatności.

- Z czego się śmiejecie?- drążył Pippin stając nad nimi z dłońmi wetkniętymi w

kieszenie.

- Tak ogólnie - odparł Merry z westchnieniem.

-Mhm. Ogólnie. A o czym rozmawialiście tyle czasu?- dopytywał się dalej Tuk.

- O życiu - Boromir uśmiechnął się do Merry’ego.

- A konkretnie? - Pippin nie dawał za wygraną, spoglądając to na jednego to na drugiego.

Mimo niedbałego tonu, sprawiał wrażenie, jakby był trochę nieswój.

- Peregrinie Tuku, toż to wścibstwo - Merry uśmiechnął się lekko. - Nie mogę mieć z

Boromirem jakiejś wspólnej tajemnicy?

- Ależ proszę bardzo - Pippin wzruszył ramionami. - Tak tylko pytam.

- Masz jakąś sprawę do załatwienia, czy też przyszedłeś, bo się za nami stęskniłeś?-

zapytał Merry unosząc brew.

- Chciałem się przejść, bo jakoś nie mogę usiedzieć na miejscu. A poza tym Obieżyświat

pyta ile macie koców, bo Rohańczycy mogą nam dać jeszcze kilka. Powiedziałem, że macie

po jednym. Bo tak jest, prawda?

- Tak, ale rzeczywiście jeszcze parę się przyda - Boromir wstał i przeciągnął się.

Pippin czknął.

- Napiję się wody - oznajmił wchodząc do rzeki. - Okropnie mnie suszy.

- Nie dziwota po tej całej soli. Ostrzegałem cię - Boromir wypłukał kociołek i zaczął

wkładać doń miski.

- Tak w ogóle, dziwny smak miało to mięso - Pippin ugasił pragnienie i wytarł ręce o

kubrak. - Czy Rohańczycy nie znają żadnych ziół? I co to w ogóle było? Konina?

- Peregrinie Tuku! - Boromir poderwał się na równe nogi. - Niech cię ręka Eru broni

wspominać o tym przy Rohirrimach! Konina?! Życie ci nie miłe, czy co? Zapomnij nawet, że

o tym pomyślałeś! To najgorsza obraza dla Rohańczyka, jaką można wymyślić.

- Ja tylko tak...

Page 334: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Radzę ci trzy razy się zastanowić zanim wypowiesz jakąkolwiek uwagę o koniach w

tym kraju. Pod pewnymi względami Rohirrimowie nie mają poczucia humoru.

- Skoro to nie była konin...-

- Wykreśl to słowo z pamięci na jakiś czas, dobrze? Posłuchaj mojej rady.

- Dobrze, już dobrze. Ale co to było w takim razie? Wołowina tak nie smakuje, a na

zająca było za duże.

- To Aragorn wam nie powiedział?- Boromir zmarszczył brwi. - Naprawdę nie wiecie co

to za mięso?- upewnił się, a na jego twarzy odmalowało się coś na kształt współczucia.

- Nie wiemy, a co? - zapytał podejrzliwie Merry, nagle pełen złych przeczuć.

- O czym miał nam powiedzieć?- zainteresował się Pippin.

- Nie, nic. To już teraz nieważne - rzucił Boromir szybko i udał, że sprawdza ułożenie

misek w kociołku.

- Masz nam natychmiast powiedzieć, słyszysz!- zdenerwował się Merry.

Boromir zawahał się, a potem westchnął.

- No, nie wiem...

- Mów!

- To był... udziec trolla - wyjaśnił ostrożnie.

- Co?- Pippin i Merry zbledli i spojrzeli po sobie.

- Myślałem, że wiecie. To taka tradycyjna wędzonka Rohirrimów. Trolle są dość żylaste,

dlatego trzeba je długo moczyć w soli, stąd ten okropny smak. Ja osobiście wolę nie tykać

tego mięsa, dlatego jadłem głównie owoce.

- Weź, przestań. Żartujesz, prawa?- Merry spojrzał na niego błagalnie.

- Nie - Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - To by był dość głupi żart, nie

uważasz? Zresztą nie ma co popadać w paranoję, nie róbcie takich min, w końcu nic się nie

stało. To tylko mięso trolla, a nie trucizna. Ja go nie jem, ale to z powodów osobistych

uprzedzeń. Po prostu podczas mojej drugiej wizyty w Edoras, dwanaście lat temu, zdarzyło

mi się raz być świadkiem procesu patroszenia i ćwiartowania trolla i od tego czasu jakoś nie

mogę się przemóc. Ale jeśli ktoś nie widział eorthygein, bo tak się tu zwie ceremonia uboju

trolli i nie wie, jak to wygląda, że się tak wyrażę, od podszewki, to co mu za różnica?

- Zaraz się wyrzygam - jęknął Pippin.

- Dlaczego?- Boromir wzruszył ramionami. - Bez przesady. Mięso jak mięso. Rzecz

gustu - to mówiąc, nie wytrzymał i uśmiechnął się kącikiem ust. Merry zauważył to i niemal

osłabł z ulgi.

- Pip, on się z nas nabija!

Page 335: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Na potwierdzenie jego słów Boromir wybuchnął śmiechem.

- Zabiję cię! - ryknął Pippin i korzystając z tego, że Gondorczyk klęczał przy kociołku,

skoczył na niego próbując złapać go za szyję.

- Faramir też dał sobie wcisnąć tę bzdurę podczas swojej pierwszej wizyty w Rohanie -

chichotał Boromir, zręcznie broniąc się przed atakami Pippina. - Nie wiem, co takiego w tym

jest, ale wszyscy po kolei się nabierają - to mówiąc, strzepnął z siebie Tuka i wstał.

- Jesteś potworem! - wydyszał Pippin oskarżycielsko.

- Dlaczego? Nie powiedziałem, że to mięso Uruk-hai. A mogłem.

- Wtedy byśmy ci nie uwierzyli - wtrącił się Merry.

- Uwierzylibyście. Potrafię być bardzo przekonujący, jeśli tylko chcę. Skoro wmówiłem

mojemu kuzynowi, że należy się nacierać musem z jabłek dla krzepy, a on mi uwierzył i robił

to w tajemnicy przed wszystkimi przez ponad pół roku, to i Uruk-hai bym wam wcisnął,

spokojna głowa.

- Twój kuzyn smarował się jabłkami? Przez pół roku?- Merry wybałuszył oczy. - Nie

wierzę! Teraz też się z nas nabijasz, przyznaj się.

- Nie. Naprawdę tak było. Miał wtedy trzynaście lat i okropnie mu zależało, by

udowodnić wszystkim, jaki to jest dorosły i męski. Więc mu doradziłem te jabłka. Ponoć

przez pół roku woniał jak szarlotka. A potem przez dwa lata się do mnie nie odzywał. No,

chodźmy już, trzeba się upomnieć o koce.

Pippin wymownie zmierzył Boromira wzrokiem.

- I pomyśleć, że kiedy cię pierwszy raz ujrzałem, wziąłem cię za miłego i poważnego

człowieka. Jak to pozory mylą.

-Prawda? - Boromir podniósł kociołek i ruszył ku obozowisku. - Kiedy cię zobaczyłem w

Rivendell, pomyślałem sobie : „Cóż za sympatyczny i grzeczny niziołek”. Cóż, omylność

rzecz ludzka.

- Boromirze?- zagadnął Merry, kiedy już przekroczyli gościniec. - Mogę cię o coś

spytać?

- Mmm?

- Dlaczego mu to zrobiłeś, twojemu kuzynowi, znaczy się?

- Działał mi na nerwy, namolny szczeniak.

- Aha. A ile ty miałeś wtedy lat?

- Coś koło dwudziestu. A co?

- Nic. Tak tylko pytam.

Page 336: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Gimli prosił, by życzyć trzem hobbitom dobrej nocy w jego imieniu, więc niniejszym

wam to przekazuję - Legolas uśmiechnął się na ich widok.

- Udam, że tego nie słyszałem - oświadczył Boromir odstawiając kociołek na bok. -

Gdzie jest Aragorn?

- Omawia szczegóły jutrzejszej podróży z Theodenem i Gandalfem - Legolas skinął

dłonią w kierunku odległego ogniska.

- Oczywiście. A mnie nikt zaprosił. Bo i po co?- mruknął Gondorczyk. - Jedni zmywają,

by inni w tym czasie mogli radzić - wyprostował się i popatrzył we wskazaną przez elfa

stronę. - W zasadzie powinienem tam pójść, ale skoro i tak życie toczy się za moimi plecami i

na nic nie mam wpływu, to równie dobrze mogę tutaj zostać i za przykładem naszego

dowcipnego krasnoluda pójść spać.

Odpowiedziało mu donośne chrapnięcie Gimlego, który nakryty kocem aż po głowę spał

jak suseł pod wielką kępą paproci.

Merry ziewnął i podrapał się po głowie.

- Ja chyba też już się wyciągnę. Która to może być godzina? Północ pewnie - zadarł

głowę i spojrzał na księżyc.

- Chyba już nawet po północy - odparł Boromir podnosząc z ziemi koc i narzucając sobie

na plecy.

- Wy na serio z tym spaniem?- Pippin spojrzał na nich z lekkim zdziwieniem. - Taka

piękna noc, pierwszy wspólny nocleg Drużyny od wielu dni, a wy już się kładziecie?

- A masz dla nas jakieś ciekawsze propozycje?- Merry rozwinął swój koc i rozejrzał się

w poszukiwaniu wygodnego miejsca.

- Myślałem, że może porozmawiamy...- Tuk wzruszył ramionami.

- Na litość Nienny, przecież od rana nic innego nie robimy - Boromir pokręcił głową i

usadowił się przy dogasającym ognisku. - Ile można?

- Nie mówię do ciebie, mości Boromirze. Z tobą w ogóle od dzisiaj nie rozmawiam.

- A to nowina - Boromir uniósł brwi. - A można wiedzieć dlaczego?

- Za karę za tego trolla!

- Świetnie! - ucieszył się syn Denethora. - Miałem natchniony pomysł, jak widzę.

- Jakiego trolla?- zainteresował się Legolas.

- Boromir powiedział nam, że to wędzone mięso jest z trolla - wyjaśnił Merry z

uśmiechem. - Pippin o mało nie zwymiotował.

Page 337: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Elf odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie.

- Dał się biedaczek nabrać na taki stary kawał?- spytał, opanowując wesołość, by nie

obudzić krasnoluda.

- Jak dziecko - Boromir uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Na twoim miejscu bym uważał - zagroził mu Tuk, sadowiąc się nieopodal, na

zwiniętym kocu. - Jeszcze nie zakosztowałeś mojej zemsty za niecne pozbawienie mnie

posiłku, więc nie kuś losu po raz drugi.

- Aż mnie zmroziło ze zgrozy, doprawdy, chyba dziś nie usnę - Boromir posłał mu

kpiące spojrzenie.

- Śmiej się, śmiej! Zobaczysz, co znaczy zadzierać z Tukiem...można wiedzieć, co cię tak

rozbawiło?

- A, nic. Takie nasze gondorskie przysłowie mi się przypomniało. O przedsiębiorczym

robaczku i wesołym wojaku. Nie przytoczę go tutaj, bo jest bardzo...obrazowe.

- O robaczku, tak?- powtórzył Pippin wolno, złowrogim tonem.

- M-hm.

Tuk założył ręce na piersi, zmrużył oczy i ściągnął wargi w namyśle. Merry zamarł,

widząc ten wyraz twarzy. Znał Pippina na tyle długo, by wiedzieć, że nie wróży to

Boromirowi dobrze.

Legolas też z zainteresowaniem wodził wzrokiem od Tuka do Gondorczyka.

Wtem Pippin zachichotał leciutko, jakby właśnie podsumowywał napawanie się tą

chwilą.

- A ciosak dziobowy to jest spiczasty młot kamieniarski - oświadczył niespodziewanie. -

Taki o specjalnie dopasowanym trzonku, mniej więcej takiej wielkości, o - to mówiąc,

wyciągnął ramiona, demonstrując Boromirowi rozmiar.

- Co?- Merry i Legolas spytali jednocześnie.

Boromir przestał się uśmiechać i podejrzliwie zmarszczył brwi.

- Powiedziałem Gimlemu - ciągnął Tuk niewinnym tonem, aczkolwiek w oczach

błyskała mu pełna uciechy satysfakcja - że strasznie cię ten ciosak fascynuje, ale nie masz

odwagi spytać. Mam ci przekazać, żebyś w przyszłości się nie wstydził, tylko śmiało pytał o

co tylko zechcesz. Obiecał, że jutro z rozkoszą ci wszystko wyjaśni - Tuk chrząknął i

przesiadł się, niby to mimochodem, oddalając na bezpieczną odległość. Wyraz twarzy

Boromira był bowiem straszny. - A tak w ogóle, to tych młotów jest kilkanaście rodzajów,

wiesz?- dorzucił od niechcenia - Rozłupniaki, odbijaki, pucki. Strasznie śmieszna nazwa:

Page 338: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

„pucki”, nieprawdaż? Ciekawe czy to jest ten „pucek” czy ta „pucka”, tak swoją drogą. A

podobno są jeszcze kamieniarskie dłuta, Gimli mówi, że to oddzielna historia i...-

- Gołymi rękami cię uduszę! - zawarczał Boromir, podnosząc się i zaraz potem siadając,

bo rozbawiony Legolas przytrzymał go za rękaw. - Albo nie! Przywiążę cię do tej kłody i

będziesz tu siedział i słuchał ze mną. I dopiero potem cię uduszę!

- Kto tu chce kogo dusić i dlaczego?- zainteresował się Obieżyświat pojawiając się w

blasku ogniska.

- Boromir znowu mi grozi! - poskarżył się Pippin, w swoim żywiole.

- Aragornie! - odezwał się Gondorczyk zdecydowanym tonem. - Jesteś przywódcą

Drużyny, więc może byś tak w końcu interweniował w obronie uciskanej mniejszości!

- Dobrze, zatem. Niech nikt nie próbuje dusić hobbitów, bo będzie miał ze mną do

czynienia - Obieżyświat przełamał na pół ostatnią gałąź i dołożył ją do ognia.

- Miałem na myśli siebie! - zdenerwował się Boromir. - To ja jestem tu uciskaną

mniejszością, na wypadek, gdybyś nie zauważył!

- Ha! - powiedział Pippin.

- Jakoś nie zauważyłem - Obieżyświat przesłał Boromirowi uśmiech ponad ogniskiem.

- Oczywiście. Tak jest najłatwiej, przymykać oczy i udawać, że się niczego nie widzi!

- Ćśśśś, obudzicie Gimlego - wtrącił się Legolas.

- Oj, humor coś nie bardzo dopisuje dziś wieczorem, co? - zauważył Aragorn lekkim

tonem, zerkając na Gondorczyka.

- Przemoczył buty - wtrącił się Pippin znacząco, wskazując Boromira ruchem głowy. -

To dlatego.

- To dlaczego ich nie wysuszy przy ognisku?- zapytał Obieżyświat.

- A kto ich tam wie, tych Gondorczyków.

- Nie przemoczyłem butów! - Boromir zdenerwował się na dobre.

- To zdejmij je i udowodnij, że są suche! - zażądał Pippin.

- Zgłupiałeś?! Nie będę ich zdejmował i nie zamierzam ci niczego udowadniać! Czy

wyście wszyscy na głowy upadli?!

- Ćśśśśśś!

- Rzeczywiście jest nie w humorze - Obieżyświat pokiwał głową, kryjąc uśmiech.

- Zawsze tak jest jak przemoczy buty.

- Naprawdę? To ciekawe.

Page 339: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dalibyście już spokój naszej uciskanej mniejszości - wtrącił się Legolas pojednawczo,

widząc, że Gondorczyk zaraz eksploduje. - Jesteście okropni, doprawdy. Nie zwracaj na nich

uwagi, Boromirze.

- Dziękuję - burknął Gondorczyk. Przez chwilę milczał, patrząc w płomienie, a potem

zwrócił wzrok na Obieżyświata. - Można wiedzieć, jaki jest wynik waszej narady, jeśli to nie

tajemnica, oczywiście?

- Czyjej narady?- zapytał Aragorn marszcząc czoło.

- Waszej. To znaczy twojej z Gandalfem, Theodenem i zapewne z Eomerem.

- To nie była żadna narada - Strażnik przysiadł się do niego. - Potwierdziliśmy jedynie

wcześniejsze ustalenia, że w drodze powrotnej zahaczymy o Rogaty Gród. Czyli jutro. A

skoro już o tym mówimy, dlaczego do nas nie przyszedłeś?

- Nikt mnie zaprosił - odparł Boromir chłodno. - A ja nie zwykłem się narzucać.

- Kto jak kto, ale ty nie potrzebujesz oddzielnego zaproszenia, to chyba jasne - Aragorn

spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Boromirze, doprawdy, nie zachowuj się jak...-

- Niech zgadnę: jak hobbit, tak?- syn Denethora przerwał mu wyzywająco.

- Chciałem powiedzieć “jak dziecko”.

- Jeszcze lepiej - burknął Boromir ze złością, łamiąc patyk, który do tej pory obracał w

palcach. - Idę spać – oznajmił, wrzucając kawałki do ogniska i zbierając się do wstania.

Obieżyświat położył mu dłoń na przedramieniu, zatrzymując go.

- Myślałem, że znasz nasze plany na jutro. Widziałem, że rozmawiałeś z Theodenem,

kiedy rozbijaliśmy obóz.

- Rozmawiałem o Theodredzie - odparł Boromir. - Złożyłem królowi kondolencje w

imieniu własnym i Gondoru i odpowiedziałem na parę pytań, co do mojej podróży. I to

wszystko. A teraz wybacz, jestem zmęczony - odsunął rękę Strażnika i wstał.

- Tu są dodatkowe koce - Legolas ostrożnie podsunął mu jeden.

- Dziękuję - Boromir wziął go i przeszedł na drugą stronę ogniska.

Hobbici, Legolas i Obieżyświat wymienili bezradne, zdziwione nieco spojrzenia. Merry

nie za bardzo rozumiał o co chodzi. Naprawdę, aż tak Boromira rozgniewało, że go pominięto

w naradzie? Ale przecież mógł ponoć przyjść, kiedy tylko chciał. Dopiero co żartowali nad

rzeką, a tu naraz taka zmiana nastroju.

A może chodzi o ciosak dziobowy?

A może o wszystko na raz?

- Ekhm-hm - odchrząknął Tuk i z miną „ja się tym zajmę” wstał, zabierając swój koc.

Page 340: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry psyknął na niego ostrzegawczo, bo jak dla niego było jasne, że trzeba teraz

Boromira zostawić w spokoju (cokolwiek go ugryzło), ale Pippin nie zważając na miny

przyjaciela zabrał swój koc i przeniósł się na drugą stronę ogniska. Merry poszukał wzrokiem

Obieżyświata, mając nadzieję, że przywoła on Tuka z powrotem, ale Strażnik zapatrzył się w

płomienie. No cóż, pozostało mieć nadzieję, że Pippin nie pogorszy sprawy.

Tymczasem Boromir rozpostarł na ziemi swoje koce, położył obok miecz, rozpiął pas z

Lorien i rzucił go na sakwę. Następnie usiadł na posłaniu, przymierzając się do ściągnięcia

butów, kiedy jego wzrok padł na Tuka sadowiącego się przy nim, na kocu. Znieruchomiał i

zmarszczył brwi.

Merry z niepokojem obserwował rozwój sytuacji. Przez chwilę Gondorczyk i Pippin

mierzyli się wzrokiem, nagle hobbit z poważną miną trącił go lekko łokciem.

- Wiesz, co? – zagadnął Tuk. - Jak chcesz, powiem jutro Gimlemu, że to był tylko mój

żart i że wcale o nic nie pytałeś. Wytłumaczę mu.

- Daruj sobie - westchnął Boromir, opierając łokcie na kolanach.

- Naprawdę mogę wszystko wyjaśnić. Nie będziesz musiał wysłuchiwać wykładu o

młotach.

- To kuszące, ale jakoś wytrzymam.

- I nie będziesz zły?

- Nie. Będę zmęczony i najprawdopodobniej znowu rozboli mnie głowa od tych

wszystkich nazw, ale zły nie będę - Boromir spojrzał na Tuka i uśmiechnął się krzywo. - I

wiedz, że doceniam zarówno finezję twojej zemsty jak i twoją pamięć, mości Tuku.

- Moją pamięć?

- No tak, to, że zdołałeś zapamiętać, jak się nazywa to coś.

- Ciosak dziobowy?

- O, właśnie to. Jestem pełen podziwu, że zapamiętałeś tę nazwę. W przeciwieństwie do

mnie.

- Nic się nie martw - Tuk uśmiechnął się szeroko. - Jutro będziesz o nim wiedział

wszystko.

- Dziękuję ci bardzo - odparł Boromir ze zmęczeniem.

- Polecam się. Jeśli cię to pocieszy to wiedz, że ja już nigdy nie tknę tej wędzonki. Nawet

na nią nie spojrzę.

- Można spytać, o czym oni rozmawiają? – Obieżyświat pytająco spojrzał na Merry’ego,

więc hobbit szybko streścił mu całą historię.

Page 341: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ale muszę ci przyznać, niezły jesteś - odezwał się Pippin po chwili milczenia. - Mnie

nie tak łatwo nabrać, wbrew pozorom. Pocieszam się jedynie tym, że nie byłem jedyny.

Naprawdę Faramir też dał ci się podejść? To chyba do niego niepodobne.

- Uhm- Boromir uśmiechnął się do wspomnień. – Też nie sądziłem, że da sobie wmówić

taką bzdurę, ale o dziwo gładko poszło. Chyba, przez ten rytuał uboju, który wymyśliłem ze

wszystkimi możliwymi szczegółami. Nie docenił mnie, mój mały, przemądrzały braciszek,

kiedy sypnąłem opisami i nazewnictwem nie przyszło mu do głowy, że to wszystko zmyślam.

Uwierzył, że to troll i prawie do końca pobytu stanowczo odmawiał jedzenia jakiegokolwiek

mięsa w Edoras, patrząc na mnie z obrzydzeniem, kiedy zjadałem jego przydział gulaszu.

Najadłem się wtedy za wszystkie czasy.

- A nie wydało mu się podejrzane, że ty jesz?- zainteresował się Merry.

- Wszyscy jedli, a ja nie chciałem urazić gospodarzy, rozumiesz. Ktoś musiał się

poświęcić.

- Aha. A co zrobił, jak się dowiedział, że go nabierałeś?

- Normalnie, najpierw się nadął, bo był wtedy w dość drażliwym wieku, ale zaraz potem

zaczął się śmiać. Docenił mój kunszt.

- A ile miał lat? - dociekał Merry.

- Jakieś szesnaście, siedemnaście.

- Czyli ty miałeś dwadzieścia parę - Merry pokiwał głową. - To chyba dla ciebie jakiś

szczególny wiek.

- Dlaczego?- zdziwił się Boromir

Merry nie zdążył wytknąć mu jabłkowego musu, bo wtrącił się Pippin:

- A udało ci się go jeszcze raz na coś nabrać?

- Nie, po historii z wędzonką niczego już nie wymyślałem. Nie dla Faramira, w każdym

razie.

- Rozumiem - Pippin pokiwał głową. - Braterska lojalność. Sumienie cię ruszyło, co?

- Braterska co?- Boromir uniósł brew. - Nieee, to nie o to chodziło. Po prostu mój brat

okazał się bardzo twórczy jeśli chodzi o odwet, więc po co miałem narażać się w przyszłości

na kłopoty? Co to za frajda nabierać kogoś, kiedy wiesz, że czeka cię wyrafinowany rewanż?

- A co zrobił?! - zapytali obaj hobbici jednocześnie, z dzikim przejęciem.

Boromir zaśmiał się krótko i potrząsnął głową.

- Oj, no, powiedz!

Gondorczyk zawahał się, spoglądając na Aragorna i Merry zrozumiał, że nie chce mówić

o tym przy nim. Obieżyświat też to chyba wyłapał, bo uśmiechnął się zachęcająco i rzekł :

Page 342: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, śmiało. Podziel się z nami. A potem ja opowiem, jakiego to kawału padłem ofiarą,

gdy byłem młody.

- O! - ucieszyli się hobbici.

- No, dobrze - Boromir ustąpił, też zaciekawiony. - Odwet miał miejsce prawie rok

później, w Ithilien. Przyjechałem do mojego brata, zobaczyć jak mu się żyje i mieszkałem ze

Strażnikami przez jakiś tydzień. Większość oddziału była wtedy na zwiadach, więc poza

Faramirem i mną w obozie zostało z siedmiu, może ośmiu ludzi. Było lato, obozowaliśmy nad

rzeką. Nękały nas chmary komarów. Właściwie nękały głównie mnie, mówiłem wam, że

takie już moje szczęście, że wszystko do mnie leci? No tak, więc nim minął tydzień

myślałem, że oszaleję przez te komary. Doradzono mi, żebym jadł dużo cebuli, a już najlepiej

jest, ekhm, ugotować sporo i razem z paroma ząbkami czosnku dolać ten wywar do kąpieli. I

pamiętać, żeby starannie umyć w tym włosy.

Pippin ze śmiechu przewrócił się na plecy.

- I dałeś się nabrać? Nie mów, że się wykąpałeś w cebuli! - chichotał Merry, usiłując

wyobrazić sobie przyjaciela w cebulowym wywarze.

- Owszem, wykąpałem się -oznajmił Boromir godnie. - Pamiętaj, że byłem bardzo

zdesperowany. A oni, niech ich wszystkie komary świata, bardzo starannie wszystko

zaplanowali i zorganizowali. Odegrali małe przedstawienie, że niby to przygotowują tę cebulę

dla siebie, ktoś tam udawał, że szykuje się do kąpieli, a Faramir posunął się nawet do tego, że

zjadł sporo surowej na chlebie, a obierzyny wtarł sobie w ręce, “bo zapach odstrasza”, jak to

ujął. Od paru z nich też tę cebulę było czuć, a ponieważ rzeczywiście dziwnym zrządzeniem

komary ich nie gryzły, pomyślałem sobie, że warto spróbować. Nie wiem, czego oni dodali to

tej balii, chyba całą cebulę z Gondoru tam zwieźli, grunt, że nie mogłem się pozbyć tego

zapachu przez ładnych parę dni. Skóra mi przeszła na wylot, żadne kąpiele w rzece nie

pomogły. A Faramir cieszył się jak dziecko. Powiedział, że doprawił mnie cebulą, żebym

szybciej skruszał i mój udziec był potem mniej żylasty, niż ten z trolla. Tyle mojego, że

starannie mu przez cały dzień dotrzymywałem towarzystwa, więc chciał nie chciał musiał tę

cebulę wdychać. I spałem też obok niego, specjalnie sobie posłanie przyciągnąłem, żeby czuł

moją krzywdę nawet przez sen. Oczywiście, jak to w życiu bywa, następnego dnia rano

wezwano mnie pilnie do Minas Tirith na naradę starszyzny. Valarowie! Ale się wtedy wstydu

najadłem. Czuć było ode mnie tę cebulę na milę. Próbowałem usiąść z brzegu, ale ojciec

przywołał mnie do stołu. A potem kazał otworzyć okna. Miałem wrażenie, że wszyscy się na

mnie gapią... to był koszmar.

- Jest sprawiedliwość na tym świecie! - oświadczył Pippin, zanosząc się śmiechem.

Page 343: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A czy przynajmniej komary przestały cię gryźć?- Merry spojrzał na Gondorczyka ze

współczuciem.

- A gdzie tam! Cięły mnie jeszcze bardziej, uznały widać, ze się specjalnie przyprawiłem

na ich cześć.

- Nie mów, że się Faramirowi nie zrewanżowałeś za to wszystko - Pippin wyszczerzył

zęby.

- Oczywiście, że się zrewanżowałem. Musiałem ocalić swój honor.

- I co? I co? - Pippin wpatrzył się w niego wyczekująco.

- Może innym razem -Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Teraz twoja kolej, o ile

dobrze pamiętam.

- Proszę bardzo, choć nie wiem, czy zdołam przebić cebulę. Była wiosna - zaczął

Strażnik z uśmiechem - a ja, chłopak we wrażliwym i pobudliwym wielu lat trzynastu,

uparłem się, że będę polował na bobry. Sam. Byłem przekonany, że to nic trudnego, skoro

strzelałem już jelenie i dziki, to i z bobrami sobie poradzę. Ale choć próbowałem wciąż i

wciąż na nowo, żadnego nie udało mi się zaskoczyć. Moja nastoletnia duma cierpiała,

zacząłem więc zanudzać moich elfich braci, by mi zdradzili sekret polowania na bobry.

Początkowo nie chcieli, opowiadali, że no owszem, jest taki sposób, ale to nie dla mnie,

jestem za mały, może jak dorosnę i tak dalej. Nie muszę wam mówić, jak to na mnie działało.

Przyczepiłem się do nich i nudziłem bez końca i wreszcie Elladan się złamał. No więc, chodzi

o to, by uśpić czujność bobra pieśnią. Bobry są wrażliwe na dźwięk i rytm i tak dalej i tak

dalej, Mój brat wyłożył mi całą skomplikowaną teorię, a ja słuchałem z wypiekami na twarzy,

przekonany, że właśnie dostępuję zaszczytu wtajemniczenia. Ale to dość skomplikowane,

twierdził, i ja na pewno tego nie ogarnę. Uparłem się oczywiście, że ogarnę. Okazało się, że ta

prastara tradycyjna pieśń w tajnym, myśliwskim języku jest dość długa, nawet bardzo, ale

Elladan był cierpliwym nauczycielem, a ja gorliwym uczniem. Wkułem ją na pamięć, nie

rozumiejąc ani słowa i zbrojny nowym doświadczeniem pomaszerowałem do lasu. I

siedziałem na tych żeremiach wyśpiewując ją , aż zachrypłem, ale nic nie upolowałem. Więc

wróciłem rozżalony i dowiedziałem się, że błędnie intonuję. Tym razem Elrohir mnie

przesłuchał, poprawił błędy, kazał wybijać rytm, o tak – Obieżyświat zademonstrował,

uderzając dłońmi o uda, podczas, gdy hobbici, Legolas i Boromir pokładali się ze śmiechu.-

poćwiczyłem i znów pomaszerowałem do lasu, z wielką pasją, bo w międzyczasie Elladan

przyniósł parę upolowanych bobrów, co, jak rozumiecie, znacznie podgrzało mój entuzjazm.

Skoro świt usiadłem na zwalonym pniu i śpiewałem i wybijałem rytm jak trzeba

i...upolowałem mojego pierwszego bobra.

Page 344: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- O - zdziwił się Legolas, a Obieżyświat przytaknął.

-Wróciłem do domu w euforii, bracia mnie pochwalili i obiecali w nagrodę nauczyć

pieśni na bażanty. Bo jak się okazał prawie każde zwierzę ma swoją pieśń. I tak przez dwa

następne lata snułem się po lasach wyśpiewując- jak się potem okazało- przepisy kulinarne w

narzeczu silvańskim, tupiąc i wybijając rytm i co tam jeszcze mi wmówili, okropnie z siebie

dumny, a co najciekawsze często wracałem z tych wypraw z trofeami. Podejrzewam, że

moimi wokalnymi popisami po prostu wypłaszałem tę nieszczęsną zwierzynę. Tak jak z tym

pierwszym bobrem. Zapewne nie mógł już dłużej wytrzymać mojego zawodzenia i w

desperacji rzucił się do ucieczki.

-A ta długa pieśń na bobry to też był przepis?- Merry, który spłakał się ze śmiechu, otarł

oczy rękawem.

- Tak. Na jakieś skomplikowane marynaty, z tego, co pamiętam.

- Na Białe Drzewo, to piękne - ubawiony Boromir pokręcił głową. - Ciekawe, czy jest

jakaś pieśń na orków.

- Oczywiście, że jest. Chętnie cię nauczę, Boromirze - odparł Obieżyświat z wielką

powagą. - Dość długa i z przytupem, ale warto, bo jest niezawodna.

- A mnie? Mnie też nauczysz?- dopytywał się Pippin, podczas gdy jego towarzysze

zanosili się śmiechem.

- Zapomnij o tym. Jesteś za młody.

- A ja?- zainteresował się Legolas. - Ja też chcę.

- A ty jesteś na nią za stary, mój przyjacielu. Bez obrazy.

- Czy wiecie, że jest już środek nocy? Słychać was w całym obozie - oświadczył

Gandalf, stając nad nimi. - Wszyscy już poszli spać, więc sugerowałbym wam, żebyście też

odpoczęli. Długa droga przed nami i kto wie, czy nie cięższy dzień od dzisiejszego. No już,

Drużyno, marsz spać. Zarządzam ciszę nocną.

- Nieee - zaprotestował Pippin. - Jeszcze nie. Wieczór dopiero nabiera tempa. Przysiądź

się do nas, Gandalfie, i opowiedz nam lepiej o czarodziejach i o ich...-

- Zwariowany Tuk. Jeszcze ci mało?- przerwał mu Gandalf z uśmiechem. - Ile trzeba

gadać, żebyś uznał, że masz dość?

- Do świtu w zupełności wystarczy - odparł Pippin wesoło.

- No, już - Gandalf pokazał mu koc. - Kładź się, wystarczy tego gadania na dziś.

- To chociaż opowiedz na dobranoc o szklanych, czarodziejskich kulach i...-

- Peregrinie Tuku, marsz do łóżka! Nie będę tego powtarzać dwa razy - Gandalf nasrożył

brwi.

Page 345: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ha! Nie da rady, bo tu nie ma łóżek! - oznajmił Pippin triumfalnie.

- Gandalfie, czy mógłbyś zamienić go, bo ja wiem, w żabę albo kamień na jakiś czas? –

zainteresował się Boromir.

- Owszem, mógłbym. I zaraz to zrobię.

- Lepiej w kamień, bo inaczej będzie nas budził kumkaniem - zaśmiał się Merry.

- Ale wy jesteście - skrzywił się Pippin. – Nie chcecie rozmawiać to nie. Bez łaski. – i

sięgnął po swój koc. – I nie wmawiajcie mi, że to Boromir jest uciskaną mniejszością -

mamrotał, rozkładając prowizoryczne posłanie obok Gondorczyka.

Gandalf usunął się w ciemność, nieopodal Gimlego i ułożył się okręcając płaszczem.

Aragorn wybrał sobie miejsce przy bagażach, a Merry przy dogasającym ognisku. Legolas jak

zwykle gdzieś zniknął.

Przez chwilę słychać było jedynie szelest koców, a potem:

- To naprawdę się kładziemy?- wyszeptał Pippin. Merry przez ramię zerknął na

przyjaciela.

- Peregrinie Tuku, co z tobą, na wszystkie Lobelie świata?- Boromir przerwał

roztrzepywanie płaszcza i zmarszczył brwi.

- Nie wiem - burknął Pippin siadając na swoim kocu. - Jakoś... nosi mnie i tyle.

Boromir i Merry wymienili spojrzenia. Raptem Gondorczyk uśmiechnął się krzywo.

- Ostrzegałem cię, żebyś nie jadł tyle tej wędzonki - zwrócił się do Tuka. - Nie wiem, czy

zdajesz sobie z tego sprawę, ale jak ktoś przeholuje z mięsem trolla to po upływie nocy

zmienia się w sępa. Nic dziwnego zatem, że cię nosi.

Merry zachichotał, Tuk natomiast wbił w Boromira srogie spojrzenie.

- A ja z kolei zastanawiam się, czy gisernia ma równie długą historię jak ciosak

dziobowy – oświadczył z satysfakcją - Gimli będzie uszczęśliwiony, kiedy go o to spytam.

- Ani się waż! Wystarczy mi już atrakcji na jutro.

- My, sępy, nie wiemy co to litość.

-A wiecie przypadkiem co to trwoga?

- Nie.

- A chcecie się dowiedzieć, wy sępy?

- Wy dwaj! Jeśli się natychmiast nie uciszycie, to naprawdę zamienię was w żaby! -

dobiegł ich głos Gandalfa. - Obydwu!

-Widzisz?- Boromir zniżył głos do szeptu. - Będziemy mieli kłopoty przez ciebie.

Jeszcze tego mi do szczęścia brakuje, żeby tkwić w stawie i łykać muchy, w twoim

Page 346: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

towarzystwie na dodatek. Bądźże już cicho - i wyciągnął się na posłaniu, nakrywając aż po

samą głowę. - Dobranoc wszystkim - oznajmił niewyraźnie, spod koca.

Odpowiedziały mu pomruki tych członków Drużyny, którzy jeszcze układali się do snu.

- Dobranoc, Boromirze. Słodkich snów, Pip - uśmiechnął się Merry i z westchnieniem

zadowolenia ułożył się na plecach.

Tuk natomiast siedział na posłaniu ze zgnębioną miną.

- Na Lobelię - szepnął. - Ale mi się naprawdę w ogóle nie chce spać. Nic na to nie

poradzę.

- To oskrob mi buty z błota, skoro nie wiesz, co ze sobą zrobić - wymruczał Boromir. -

Przynajmniej będzie z ciebie jakiś pożytek.

- Może przejdę się po obozie, albo co - Pippin postanowił zignorować tę propozycję.

Merry i Boromir jednocześnie wykopali się spod koców i odwrócili się ku niemu.

- Czy coś cię boli?- Gondorczyk przyjrzał mu się uważnie.

- Nie.

- Jesteś głodny?- drążył dalej szeptem, oglądając się na Gandalfa.

- Zawsze.

- A masz jeszcze te swoje sucharki?- zapytał Merry.

- Tak, ale nie mam na nie ochoty. Zjadłbym babeczkę wiśniową. Albo nie. Dwie.

- Pippinie?- Boromir spojrzał na niego przeciągle.

- Tak?

- Połóż. Się. Proszę. Błagam.

Tuk westchnął głęboko i wsunął się pod swój koc. Boromir starannie mu się przyjrzał,

jakby chciał się upewnić, że hobbit naprawdę się kładzie, po czym skinął głową Merry’emu i

ułożył się na prawym boku, plecami do Pippina.

Merry przymknął oczy i wtulił policzek w kaptur płaszcza. Cisza jednakże nie trwała

długo. Najpierw rozległ się szelest, a potem charakterystyczne chrupanie, denerwująco głośne

i rytmiczne. Chwilę później odezwał się Boromir.

-Ty to robisz specjalnie, prawda?

-Szo?- zapytał Pippin niewyraźnie.

- Chrupiesz mi nad uchem.

- Phepraham, ae szami poedzieyise, szebym szjat sucharka. Chcesz jednego?

- Postawią mi wielki pomnik, na samym Placu Fontanny. O, tak - dobiegło ponure

mamrotanie spod koca. – Ogromny, pozłacany pomnik. Wysoki jak wieża Ectheliona.

Patrzcie dziatki i podziwiajcie, będą mówić, oto Boromir II Cierpliwy.

Page 347: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chcesz czy nie?

- Ja chcę!- Merry wygrzebał się spod koca i wyciągnął rękę. Przez to całe chrupanie i

gadanie zrobił się głodny. Pippin wychylił się i podał mu jednego, a potem spojrzał na

Boromira, odwróconego plecami.

- Mam ostatniego. Chcesz całego, czy dzielmy się na trzech? Dlaczego warczysz?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszył ramionami, przełamał sucharek na pół i

podał go Merry’emu. Zjedli i ułożyli się na nowo.

- Dobranoc - powiedział Pippin. - Mogę się tak o ciebie oprzeć?

Merry uniósł głowę, ale pytanie nie było adresowane do niego.

- Proszę bardzo. Moje plecy zaczynają mieć trwałe wgłębienie w kształcie hobbita, nie

krępuj się – odparł Boromir zmęczonym głosem. – Układaj się jak chcesz, byle byś był cicho.

Ostrzegam, że zaczynam być zły i zapewniam cię, że nie chciałbyś być świadkiem mojego

ataku furii.

- I słodkich snów nawzajem - ziewnął Pippin. - Merry, coś się tak odizolował, przysuń

się do nas.

- Tu mi dobrze - hobbit przymknął oczy i zwinął się w kłębek, twarzą do wygasłego

ogniska.

Czas płynął, gdzieś niedaleko parskały konie. Do chrapania Gimlego dołączyło

pochrapywanie czarodzieja. Noc była wyjątkowo ciepła, obozowisko bezpieczne, ale Merry

nie mógł zasnąć.

Pippin wciąż się wiercił i wzdychał cichutko.

Boromir chyba zasnął, bo nie reagował.

- Merry, śpisz?- rozległ się ostrożny szept.

- M-hm.

- Bo ja nie mogę zasnąć.

Trudno tego nie zauważyć – westchnął Merry i odwrócił się twarzą ku przyjacielowi. -

Co jest, Pip? Trafiłeś na mrowisko?

-Nie. Ale okropnie mi niewygodnie. To miejsce jest za twarde, a koc za miękki. I jest za

zimno. I za ciepło. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio spałem w prawdziwym łóżku.

- Policz sobie ile czasu minęło od naszego pobytu w Lorien - wymruczał Merry,

ponownie przymykając oczy.

- E, nie. To się nie liczy. Miałem na myśli prawdziwe łóżko, takie lekko skrzypiące,

zasłane wykrochmaloną pościelą na podobieństwo czapy śniegowej. No, wiesz. Jak w domu.

Page 348: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To musisz się cofnąć pamięcią do Rivendell. Tam były prawdziwe łóżka, tyle, że nie

skrzypiące i bez śniegu. Policz sobie na palcach, jeśli musisz. Ja natomiast jestem tak

zmęczony, że zasnąłbym gdziekolwiek, nawet na stojąco. Wyłapujesz mą subtelną aluzję,

mam nadzieję?

Pippin chyba ją wyłapał, bo zamilkł. Ale dokładnie w chwili, kiedy Merry zaczynał

przysypiać, odezwał się znowu :

- Szczęściarz z ciebie.

- Mmmm - Merry bez powodzenia spróbował podszyć swój pomruk nutką irytacji.

- Jechałeś z Gandalfem.

- Mmmmm? – Merry nie miał siły, by spytać „i co z tego”.

- Może wyciągnąłeś z niego parę nowinek i wieści?

- Owszem i to sporo – wymamrotał w nadziei, że jeśli wysili się i odpowie na to pytanie,

Tuk da mu spokój. - Ale przecież jechałeś za nami, a my nie robiliśmy sekretu z naszej

rozmowy, myślałem, że słyszałeś o czym mówiliśmy. W każdym razie jeśli ci tak zależy

mogę ci ustąpić miejsca. O ile Gandalf się zgodzi na zmianę pasażera.

- Naprawdę? Chętnie skorzystam - w głosie Pippina brzmiała autentyczna radość. -

Jesteś wspaniałym kumplem, Meriadoku Brandybuck!

- Wiem. Dobranoc, Pip.

- Dobranoc. Mam tylko nadzieję, że Boromir się nie obrazi, kiedy się przesiądę.

- O tak, już widzę, jaki będzie niepocieszony. Z pewnością się załamie. Dobranoc, Pip.

- Dobranoc, Merry. Ciekawe, czy ja zdołam naciągnąć Gandalfa na parę opowieści.

Strasznie skryty ten nasz czarodziej. Wciąż pilnie strzeże swoich tajemnic. Nic się nie

zmienił, nieprawdaż?

Merry, nagle rozbudzony, otworzył oczy i spojrzał na Pippina. Tuk leżał na wznak,

patrząc w niebo. Bawił się klamrą od płaszcza, a oczy my błyszczały w świetle księżyca.

Merry poczuł nagłe ukłucie niepokoju.

- Owszem, zmienił się – odpowiedział z namysłem. - Jakby urósł. Jest jednocześnie i

bardziej dobrotliwy i groźniejszy, bardziej uroczysty i weselszy. Tak jakby zmienił się i nie

zmienił jednocześnie. A poza tym, co my tak naprawdę o nim wiemy? Przypomnij sobie

rozprawę z Sarumanem. Przecież on był zwierzchnikiem Gandalfa, głową Białej Rady,

cokolwiek to znaczy, był Sarumanem Białym. A teraz nie ma nawet swojej różdżki, zaś

Gandalf chodzi w bieli. I Saruman musi go słuchać. Na jego wezwanie przyszedł i na jego

rozkaz musiał się wycofać.

Page 349: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No tak. A z drugiej strony Gandalf się nie zmienił. Nadal jest skryty i to chyba jeszcze

bardziej niż poprzed... - Pippin przerwał, bo Boromir poruszył się i odwrócił ku niemu, ale jak

się okazało nie z powodu ich rozmowy, tylko po to, by przekręcić się na brzuch i w nowej

pozycji ułożyć wygodniej, z prawą ręką pod głową. Obaj hobbici zamilkli i obserwowali go

przez chwilę, upewniając się, że śpi. Żaden z nich nie chciał go obudzić, zwłaszcza kiedy

wyglądało na to, że jego sen jest zdrowy i głęboki. Pippin wyciągnął rękę i ostrożnie poprawił

koc, który zsunął mu się z ramion, a potem przeniósł wzrok na Merry’ego.

- No więc, mówiłem o tym, że Gandalf jest jeszcze bardziej skryty - ciągnął szeptem,

ściszając głos tak, że Merry musiał się wysilać, by go usłyszeć. - Też to zauważyłeś, prawda?

Weźmy na przykład tę szklaną kulę. Widać było, że się ucieszył z tej zdobyczy. Na pewno

coś o niej wie, albo przynajmniej się domyśla. Ale czy nam o tym powiedział? Ani słówka. A

to przecież dzięki mnie ją ma. Gdybym jej nie złapał wpadłaby do wody. A on, zamiast mi

podziękować, mówi: „Ejże, hobbicie, oddaj mi to”. I tyle.

Merry obserwował go ze zmarszczonymi brwiami. Tuk westchnął i podłożył ręce pod

głowę, spoglądając w niebo.

- Ciekawe, co to za kula. Wydawała się dziwnie ciężka - wymruczał, jakby do siebie.

- A więc to cię korci, mój drogi Pippinku - Merry lekkim tonem próbował zamaskować

swój niepokój. - Paluszki świerzbią, co? Przypomnij sobie co nam Gildor powiedział „Nie

wtrącaj się do spraw czarodziejów-

- „Bo są chytrzy i skorzy do gniewu”- Pippin dokończył niecierpliwie. - Wiem, wiem.

Samwise w kółko to powtarzał. Tyle, że my od miesięcy nic innego nie robimy, jak wtrącamy

się do spraw czarodziejów. A ja chcę się czegoś o tej kuli dowiedzieć i nie boję się gniewu

Gandalfa. Zaryzykuję, a co mi tam. Chcę się jej lepiej przyjrzeć.

- Pomyślimy o tym jutro, dobrze?- Merry dał sobie spokój z odwodzeniem Pippina od

jego pomysłu, wiedząc, że nic to nie da. - Zapewniam cię, że jeszcze nigdy żaden Tuk nie

przewyższył Brandybucka pod względem ciekawości, ale sam przyznaj, iż to nie pora na

dociekania. Jutro pomęczymy czarodzieja przy śniadaniu. Może Boromir nas wesprze.

- Raczej nie. Próbowałem go namówić, ale twierdzi, że nie jest zainteresowany.

- Na mnie w każdym razie możesz liczyć. Ale to dopiero jutro, dobrze? Wybacz, ale jeśli

raz ziewnę to mi twarz pęknie od ucha do ucha - Merry spojrzał na Pippina i z ulgą dostrzegł,

że przyjaciel układa się na boku, przykrywając się szczelniej kocem.

- Niech ci się przyśni morze babeczek wiśniowych, Pip - szepnął. - Czego i sobie

serdecznie życzę.

Pippin nie odpowiedział.

Page 350: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Z bijącym sercem Merry poderwał się z posłania. Sam nie wiedział co go obudziło. Była

ciemna noc, w obozie panował podejrzany ruch. Hobbit przetarł dłonią oczy, usiłując się

dobudzić. Jego wzrok padł na Boromira, który siedział na swoim posłaniu, też najwyraźniej

przed chwilą wyrwany ze snu. Trzymał miecz w dłoni, a światło księżyca odbijało się w

klindze.

- Co się stało?- zapytał Merry, wystraszony, a wyobraźnia od razu podsunęła mu obraz

bandy Uruk-hai podkradających się do obozu pod osłoną ciemności.

- Nie wiem - Boromir odrzucił koc, rozglądając się. – Wydawało mi się, że słyszę krzyk.

Pozostali członkowie Drużyny też się pobudzili, z ciemności dobiegały nawoływania

Rohirrimów.

- Merry! - w głosie Boromira zabrzmiał popłoch. - Gdzie jest Pippin?!

Merry zamarł. Rzeczywiście, Tuk zniknął. Boromir przesunął dłonią po jego posłaniu.

- Zimne.

Zerwali się obaj na równe nogi i w tej właśnie chwili dobiegł ich głos Obieżyświata.

- Tutaj!

Merry ruszył za Boromirem w kierunku, skąd dobiegał głos. Wyprzedził ich Gandalf.

Czarodziej odsunął na boki Rohańczyków, którzy szepcząc otaczali kręgiem ciemną,

pochyloną sylwetkę. Merry przepchnął się do środka koła u boku Boromira i zorientował się,

że klęczącą osobą jest Strażnik natomiast na trawie, wyciągnięty na wznak, z szeroko

rozrzuconymi rękami, leżał...-

- Pippin?- Boromir zrobił krok do przodu, ale czarodziej zatrzymał go, gestem nakazując

zostać w miejscu. Merry natomiast wrósł w ziemię, nie był w stanie ani się ruszyć, ani

oderwać wzroku od twarzy Peregrina. Tuk miał otwarte, przerażająco szklane oczy, i pustym

wzrokiem wpatrywał się w niebo. Wyglądał jak trup. Obok coś zaiskrzyło się w trawie. Merry

nerwowo przełknął ślinę.

Czarna kula.

- Oto i nasz złodziej - mruknął Gandalf, pospiesznie nakrywając kryształ płaszczem. - I

to ty, mój Peregrinie. Co za przykra niespodzianka - mruknął, klękając przy nieprzytomnym

hobbicie. - Jaką nową biedę ściągnął na nas ten nieszczęśnik?

Merry przysunął się bliżej Boromira i z bijącym sercem patrzył, jak czarodziej ujmuje

Tuka za ręce i pochyla się nad nim nasłuchując oddechu.

Page 351: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Błagam, błagam, błagam, niech się okaże, że żyje..

Gandalf położył dłoń na czole Tuka. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle hobbit

zatrząsł się cały, zamknął oczy, a następnie zerwał się z przeraźliwym krzykiem, odpychając

ręce czarodzieja. Merry wzdrygnął się i wstrzymał oddech. Pippin omiótł zebranych

niewidzącym wzrokiem, a na koniec przyjrzał się Gandalfowi, jakby go widział pierwszy raz

w życiu.

- Pippinie?... - Boromir schylił się, odkładając miecz na ziemię i ruszył ku hobbitowi, ale

tym razem zatrzymał go Obieżyświat.

- Nie przeszkadzaj - szepnął Strażnik. Boromir rzucił mu gniewne spojrzenie i zrobił taki

ruch, jakby zamierzał odsunąć go ze swej drogi, ale w tej właśnie chwili rozległ się

przenikliwy głos:

- Nie dla ciebie, Sarumanie! - oznajmił Pippin, odsuwając się od czarodzieja z lękiem i

odrazą. - Przyślę po nią wkrótce. Zrozumiałeś? Powtórz tylko tyle.

Merry zamarł, zdjęty zgrozą. Istota, która siedziała przed nim wyglądała jak Peregrin

Tuk, ale głos należał do kogoś obcego. Podobnie jak to martwe, półprzytomne spojrzenie.

Gwałtownym szarpnięciem Pippin wyrwał się czarodziejowi i spróbował uciec, ale czarodziej

przytrzymał go zdecydowanie.

- Peregrinie Tuku! Wróć!

Przez dłużącą się niemiłosiernie chwilę, hobbit i czarodziej patrzyli sobie w oczy, a

potem, ku nieopisanej uldze Merry’ego, Tuk rozluźnił się i odetchnął głęboko, osuwając się

na trawę, obok czarodzieja.

- Gandalfie - wymamrotał, biorąc go za rękę. - Gandalfie, przebacz!

- Mam ci przebaczyć?- czarodziej nie spuszczał z niego surowego wzroku. - Najpierw

powiedz, co zrobiłeś!

Tuk powiódł wzrokiem po zebranych, przez chwilę jego spojrzenie zatrzymało się na

Merrym, ale zaraz potem przeniosło się na Boromira. Gondorczyk skinął lekko głową,

zachęcając go do mówienia. Pippin zawahał się i potarł nos gestem, jaki oznaczał u niego

zakłopotanie.

- Wziąłem... wziąłem kulę - wyjąkał, kuląc się i odwracając wzrok. W niczym nie

przypominał teraz zadziornego Tuka, a raczej bezbronnego i wystraszonego chłopca. Merry

poczuł, jak serce ściska mu się w przypływie współczucia.- I... i zobaczyłem coś

przerażającego. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć. Kula mnie trzymała.

I wtedy przyszedł...on. Zaczął zadawać mi pytania i wpijał się we mnie wzrokiem. Patrzył i

Page 352: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

... i nic więcej nie pamiętam - dokończył szybko, znowu podnosząc wzrok na Boromira, jakby

z prośbą o ratunek.

- Tym się nie wykręcisz! - zagrzmiał Gandalf.- Coś widział i co mu powiedziałeś?

Tuk zagryzł wargę i wbił wzrok w ziemię. Wszyscy wpatrywali się w niego w napięciu,

jedynie Merry litościwie spojrzał w bok.

- Może wystarczy na razie tego przesłuchania?- warknął Boromir niezbyt życzliwym

tonem. - Będzie lepiej, jeśli...-

- Będzie lepiej, jeśli pozostawisz to mojemu osądowi, Boromirze - oczy Gandalfa

zalśniły niebezpiecznie. - I nie przypominam sobie, bym cię prosił o radę - dorzucił ostro i

znowu spojrzał na Pippina, a jego twarz nie była bynajmniej łagodna.

- Mów! - rozkazał.

Merry z niepokojem przeniósł wzrok na Gondorczyka. Boromir zacisnął szczęki i

dumnie uniósł głowę. Obieżyświat też chyba dostrzegł, że zanosi się na wybuch, bo szybko

położył mu rękę na ramieniu i przysuwając się, zaczął mu coś szeptać do ucha. Boromir

żachnął się, ale na szczęście dalsza kłótnia została zażegnana; Pippin zdecydował się mówić,

przykuwając do siebie uwagę zebranych.

- Zobaczyłem ciemne niebo i wysokie, obronne mury - zaczął, biorąc głęboki wdech.

Jego głos brzmiał coraz pewniej w miarę jak mówił. Zaczął szczegółowo opisywać jakieś

skrzydlate stwory krążące wokół wieży, zająknął się, kiedy wspomniał o ich oczach, a potem

stwierdził, że po nich pojawił się...on. Merry zagapił się na Tuka w osłupieniu.

Nieprzyjaciel?!

Peregrin Tuk zobaczył w kuli... Saurona?

Merry spojrzał na Gandalfa w nadziei, że ten roześmieje się i zgani Tuka za zmyślanie,

ale czarodziej miał bardzo poważną i skupioną minę. Tuk tymczasem kończył przytaczać swą

rozmowę z Nieprzyjacielem. – Wpijał się we mnie wzrokiem, miałem wrażenie, że rozsypuję

się w proch. Nie, nie! Nic więcej nie pamiętam! - Pippin zatrząsł się i pochylił głowę,

składając ręce na piersiach, jakby sam chciał się osłonić, przed otaczającym go światem.

Gandalf położył mu dłoń na ramieniu.

- Spójrz na mnie - polecił, zadziwiająco łagodnym tonem.

Pippin niechętnie uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. Czarodziej wpatrywał się w niego

przez długą chwilę i w końcu uśmiechnął się lekko, a jego dłoń uniosła się z ramienia hobbita,

by miękkim gestem spocząć na jego głowie.

- W porządku - powiedział. - Nie musisz mówić nic więcej. Nie odniosłeś poważniejszej

szkody. Nie ma w twoich oczach kłamstwa, a tego najbardziej się bałem. Za krótko tamten z

Page 353: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

tobą rozmawiał. Zawsze byłeś postrzelony – Gandalf uśmiechnął się ciepło - ale w dalszym

ciągu jesteś postrzeleńcem uczciwym, Peregrinie Tuku. Niejeden mądrzejszy, wyszedłby z

tego spotkania w gorszym stanie. Bądź jednak ostrożny. Ocalałeś, a wraz z tobą twoi

przyjaciele, dzięki szczęśliwemu trafowi. Nie licz drugi raz na podobne szczęście. Gdyby cię

naprawdę wziął na spytki z pewnością powiedziałbyś mu wszystko co wiesz, na naszą

wspólną zgubę. On jednak nie wypytywał cię zbyt natarczywie, bo bardziej niż o wiadomości

chodziło mu o ciebie. Chciał cię ściągnąć do Czarnej Wieży i tam bez pośpiechu wydobyć z

ciebie wszystko, nie drżyj, skoro wtrącasz się do spraw czarodziejów musisz być

przygotowany na wszystko. No, niech tam. Przebaczam ci, Pippinie, głowa do góry, bądź co

bądź uniknęliśmy najgorszego - Gandalf potargał mu czuprynę. - A teraz poprosimy

Boromira, by cię odeskortował na twoje posłanie. Połóż się i odpocznij. Spróbuj zasnąć, jeśli

zdołasz.

Syn Denethora zbliżył się, przyklęknął i ostrożnie wziął Pippina na ręce.

- Gdyby palce znów zaczęły cię świerzbić mój drogi hobbicie - dorzucił jeszcze Gandalf

- powiedz mi o tym. Są na to lekarstwa. I bardzo cię proszę, nie wtykaj mi już nigdy kamieni

pod łokieć.

Pippin ponownie wybąkał przeprosiny i potulnie dał się podnieść Boromirowi.

- Merry?- Gondorczyk obejrzał się przez ramię. - Weźmiesz mój miecz?

Hobbit rozejrzał się i schylił się, by podnieść broń z trawy. Była okropnie ciężka, uniósł

ją niezgrabnie oburącz, pilnując, by nie szorować ostrzem po ziemi i podążył za przyjaciółmi,

ignorując zaciekawione spojrzenia Rohirrimów.

Do ich ogniska nie było daleko. Boromir posadził Pippina na swoim posłaniu i narzucił

mu koc na ramiona, opatulając go starannie.

- Gdzie położyć twój miecz?- zapytał Merry.

- Daj, dziękuję - Boromir odebrał od niego broń i odłożył ją na bok, opierając klingę o

sakwę. Merry przysiadł na skraju boromirowego posłania. Wzdrygnął się lekko. Dopiero teraz

zorientował się, że przemarzł. W tym całym zamieszaniu zapomniał wziąć płaszcz, kiedy

rzucił się na poszukiwanie Pippina. Ku jego zaskoczeniu, Boromir sięgnął po drugi koc i

okrył go starannie, przy okazji energicznie rozmasowując mu ramiona i plecy. Merry,

zakłopotany nieco, wymamrotał pod nosem podziękowanie.

-Jesteście głodni?- Boromir spojrzał na nich uważnie. - Na pewno jesteście -

odpowiedział sam sobie, nim którykolwiek z nich zdążył się odezwać. Sięgnął do sakwy i

wydobył niewielką paczuszkę.

Page 354: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zostało mi jeszcze trochę suszonych owoców - oznajmił, rozwijając prowizoryczne

opakowanie. - I mam wino.

- Wino dla nieletnich? Nie może być – Pippin z trudem silił się na wesołość, choć z

miny sądząc wcale nie było mu do śmiechu.

- Mów za siebie. Ja jestem dorosły i mnie wolno - wtrącił się Merry.

- Parę łyków wszystkim nam dobrze zrobi na skołatane nerwy - Boromir odkorkował

swój bukłak. - Proszę.

Wino do owoców to był bardzo dobry pomysł. Kiedy nadeszła jego kolej, Merry

pociągnął solidnie z bukłaka i poczuł, jak miłe ciepełko zaczyna po nim krążyć, rozgrzewając

i odprężając go jednocześnie. Ziewnął.

- Jak się czujesz? – zapytał Boromir Pippina.

- W porządku - mruknął Tuk markotnie. - A będzie zupełnie dobrze, jak dostanę jeszcze

trochę - odparł spoglądając na bukłak.

- W drodze wyjątku - Boromir uśmiechnął się i ponownie podał mu wino. Przez chwilę

w milczeniu obserwował Tuka, a potem otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale

rozmyślił się.

- Co?- odezwał się Pippin, widząc jego zawahanie.

- Nic - Boromir odebrał swój bukłak. - Do świtu zostało jeszcze parę godzin. Spróbujcie

się położyć.

- A ty?- zapytał Merry, poprawiając swój koc.

- Ja pójdę się dowiedzieć, o czym oni tam rozmawiają - Boromir obejrzał się do tyłu,

gdzie w ciemności majaczyło parę sylwetek. Merry rozpoznał Gandalfa i Obieżyświata – tego

ostatniego po wzroście.

- Ale zaraz wrócisz, prawda?- upewnił się Pippin. - Nie pozbawisz mnie chyba twoich

pleców. Bez nich nie potrafię już zasnąć.

- Oto zgubne skutki przyzwyczajenia - podsumował Merry z uśmiechem. - Aż strach

pomyśleć, co to będzie, kiedy na przykład, uchowaj od Sackville-Bagginsów, przyjdzie nam

się rozdzielić z Boromirem na jakiś czas. I co wtedy poczniesz, mój Tuku?

- Wtedy, mój drogi Brandybucku, ładnie Boromira poproszę, a on zostawi mi swoje

plecy na tę okoliczność i kryzys zostanie zażegnany.

Boromir roześmiał się cicho i wstał.

- Nie pij już więcej, Peregrinie Tuku - przykazał i ruszył w ciemność.

Page 355: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Niebezpieczeństwo zjawia się nocą i w chwili, gdy go nie oczekiwaliśmy - rzekł

Gandalf.

Aragorn odprowadził wzrokiem Boromira, niosącego Pippina. Za nimi wiernie dreptał

Merry.

- Czy myślisz, że nic mu nie będzie?- zapytał.

- Zbyt krótko był w mocy tamtego, a zresztą hobbici mają zadziwiającą odporność

Wspomnienie, a przynajmniej jego groza szybko zblednie. Może nawet za szybko - czarodziej

również obserwował, jak Boromir układa hobbita na posłaniu. - To niewiarygodne –

wymruczał - ile to już razy byliśmy o krok od zguby.

Aragorn pokiwał głową, patrząc na tych dwóch towarzyszy z Drużyny, którzy, w

różnych okolicznościach i na szczęście, na krótko, znaleźli się pod wpływem Nieprzyjaciela.

Wielokrotnie misja Froda zawisała na włosku, lecz nigdy nie była tak bliska zagłady jak dziś.

I pod Amon Hen.

Ciekawe, czy to dzisiejsze doświadczenie jeszcze bardziej zbliży do siebie Pippina i

Boromira. Zapewne tak. Pytanie tylko, czy im się ta wieź przysłuży czy też zacznie

komplikować i tak już pogmatwany układ sił w Drużynie. Nie uszła bowiem uwadze

Aragorna zaborczość, z jaką obie strony, to jest Pippin i Boromir, zaczynały traktować siebie

nawzajem. Hobbit i człowiek byli w zasadzie nierozłączni, siedzieli razem, podróżowali

razem, spali też obok siebie. Początkowo Aragorn odniósł wrażenie, że to Tuk manifestuje w

ten sposób swoją przyjaźń z człowiekiem, ale po pewnym czasie było jasne, że Boromir

odwzajemnia to przywiązanie i też szuka kontaktu. Nikt syna Denethora nie zmuszał, żeby

podczas posiłku zajmował miejsce koło Tuka. Sam je sobie wybrał. Podobnie, jak przy

odpoczynku po obiedzie. To Boromir ułożył się koło Pippina, a nie odwrotnie.

Wzrok Aragorna spoczął na trzeciej sylwetce, przycupniętej koło tamtych dwóch.

Biedny Merry.

Aragorn widział jego wysiłki wpasowania się w ten nowy układ, widział jak bardzo

Meriadok się stara nie okazywać po sobie uczuć, ale Strażnik miał wyczulone oko i serce i

wychwytywał, to, czego inni nie potrafili dostrzec. A co najgorsze, nie za bardzo mógł pomóc

w zaistniałej sytuacji. Nawet jeśli teraz zacznie okazywać Merry’emu większe

zainteresowanie, nie zastąpi mu w ten sposób więzi z Pippinem. Może jedynie otoczyć

młodego Brandybucka staranniejszą opieką, ale dyskretnie, żeby hobbit nie odebrał tego, jako

litość i ingerencję w nie swoje sprawy.

Page 356: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nie ma też sensu mieszać się w relacje między Tukiem a Gondorczykiem. Aragorn raz

już stanął między nimi - przed chwilą, gdy nie pozwolił Boromirowi podejść do hobbita i

szczerze mówiąc poczuł się tak, jakby wkroczył między niedźwiedzicę a jej młode. Nie miał

ochoty ponownie oglądać tej agresji i złości, jaka odmalowała się wówczas na twarzy

Gondorczyka.

Zwłaszcza, że dobrze znał to spojrzenie.

Wiele lat temu zobaczył ten sam gniew w oczach Denethora, kiedy ośmielił się poprosić

Finduilas do tańca. I choć nigdy więcej nie popełnił tego błędu, często napotykał to wrogie

spojrzenie. Jak choćby wtedy, gdy rozbawił Ectheliona jakąś anegdotą. Siedzieli razem w

Zachodniej Komnacie, we dwóch i dobrze im się rozmawiało. Namiestnik czuł się tego dnia

wyjątkowo dobrze, choroba dała mu nieco wytchnienia. Nic więc dziwnego, że z natury

pogodny, Ecthelion skory był do śmiechu. I kiedy właśnie zaśmiewali się w najlepsze,

skrzypnęły drzwi i w progu stanął Denethor, a jego oczy...

O tak, jeśli chodziło o zaborczość Boromir był zdecydowanie synem swego ojca.

- Zadziwiająca jest potęga naszych wrogów i równie zadziwiające są ich słabości -

odezwał się Theoden, podchodząc. - Istnieje takie stare przysłowie : „złość często sama siebie

złością niszczy”.

- To prawda. Nieraz tak bywało - odrzekł Gandalf. - Lecz dziś los szczególnie nam

sprzyjał. Kto wie, czy hobbit nie ustrzegł mnie przed groźnym błędem. Zastanawiałem się

bowiem, czy nie wypróbować, do czego służy ten kryształ. Gdybym to zrobił, ujawniłbym się

przed wrogiem. A nie jestem jeszcze gotowy do tej próby. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę.

Nawet, gdyby starczyło mi sił, by się cofnąć, on by mnie zobaczył, a to oznaczałoby dla nas

klęskę. Nie powinien o mnie nic wiedzieć, póki nie wybije godzina, gdy tajemnica nie będzie

już potrzebna.

- Myślę, że ta godzina już nadeszła - zauważył Aragorn.

- Jaka godzina, jeśli wolno spytać?- rozległ się głos Boromira i Gondorczyk stanął obok

nich.

Aragorn odwrócił się ku niemu, by wyjaśnić mu o czym rozmawiają, gdy nieoczekiwanie

ubiegł go Gandalf.

- Godzina, bym jawnie ukazał się Nieprzyjacielowi - odparł czarodziej. - Mówiłem

właśnie, że Peregrin Tuk uchronił mnie przed wielkim błędem. Zamierzałem sam zajrzeć w

kryształ. Kto wie, co by z tego mogło wyniknąć.

- Pippin naprawdę rozmawiał z Nieprzyjacielem?- Boromir zmarszczył brwi. - Czy to

tylko jakaś wasza ... symbolika?

Page 357: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Rozmawiał z nim, tak jak ja teraz z tobą, Boromirze - odpowiedział czarodziej. - Taka

jest właśnie moc kryształu. I tak oto wyjaśniło się, w jaki sposób Orthank komunikował się z

Barad-durem. A co do twojego pytania, Aragornie – to nie, godzina jeszcze nie nadeszła.

Musimy wykorzystać ten krótki czas niepewności, gdy Nieprzyjaciel jest w błędzie. On jest

przekonany, ze kryształ jest wciąż w Orthanku, dlaczegoż bowiem miałby sądzić inaczej?

Zakłada zapewne, że Saruman schwytał hobbita i więzi go w swej wieży, a w ramach tortur

zmusił jeńca do spojrzenia w kryształ. Teraz zapewne rozważa nowiny, skupiony na

wyglądzie i głosie hobbita, czekając na wypełnienie swoich rozkazów. Upłynie trochę czasu,

nim zrozumie swoją pomyłkę. Aragornie! Czy zgodzisz się wziąć kryształ Orthanku pod

swoją opiekę? Wiedz jednak, że to niebezpieczne zadanie.

Aragorn, który spodziewał się tego pytania, dumnie uniósł głowę.

- Niebezpieczne z pewnością -odrzekł. - Ale nie dla wszystkich. Ten palantir pochodzi ze

skarbca Elendila, a królowie Gondoru powierzyli go strażnicy Orthanku, mam zatem do niego

prawo. Zbliża się moja godzina. Tak, wezmę palantir i będę go strzegł.

Gandalf spojrzał mu w oczy, uśmiechnął się a następnie uniósł zawinięty w płaszcz

kryształ i skłonił się głęboko, wyciągając ręce.

- Przyjmij go, dostojny panie - rzekł. - jako zadatek innych skarbów, które będą ci

zwrócone.

Aragorn wziął palantir z jego rąk, a serce biło mu szybciej i mocniej. Wyprostował się,

ważąc w dłoniach ciężar kryształu i przypadkiem wzrok jego padł na Boromira.

Syn Denethora patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę szeroko otwartymi oczami,

zastygły w zdumieniu. Ukłon Gandalfa musiał zrobić na nim duże wrażenie. Aragorn

uśmiechnął się do niego, ale Boromir miast odpowiedzieć tym samym, pospiesznie odwrócił

wzrok, przygryzając wargę, a na jego twarzy odmalowało się coś, czego Aragorn miał

nadzieję nigdy nie zobaczyć.

Zazdrość.

Czysta, niczym nie zmącona zazdrość. Stawało się dotkliwie jasne, że Boromir, który

przywykł do skupiania uwagi na sobie i do przyjmowania wyrazów uznania, źle znosi, gdy

honory odbiera kto inny, a jego samego usuwa się w cień. Przez to mgnienie oka widać było,

że syn Denethora chciałby być na miejscu Aragorna, chciałby, żeby to jemu Gandalf się

pokłonił, ale jednocześnie ma on świadomość, iż jest to niemożliwe. A zatem do wyboru

pozostaje mu podziw lub zazdrość. I Aragorn z bólem dostrzegł, że zaczyna przeważać to

drugie.

Page 358: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

A to dopiero początek zmian i prób, które czekają syna namiestnika. Nie jest łatwo być

„tym drugim” , kiedy przez całe życie błyszczało się na świeczniku.

Aragornowi nagle zrobiło się go żal.

Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo Gandalf mówił dalej.

- Czy pozwolisz, bym doradził ci w sprawach twej niezaprzeczalnej własności?

Posłuchaj mnie i nie używaj go, przynajmniej jeszcze nie teraz. Bądź ostrożny.

- Czy byłem kiedykolwiek niecierpliwy i nieostrożny, ja, który czekałem i

przygotowywałem się przez tak długie lata? - odparł spokojnie, kładąc dłoń na palantirze i

poprzez tkaninę przesuwając palcami po jego gładkiej powierzchni.

- To prawda - Gandalf raz jeszcze skłonił głowę. - Uważaj tym bardziej, byś się nie

potknął u kresu drogi. Zachowaj sekret! O to proszę też wszystkich obecnych. Nikt, a przede

wszystkim Peregrin nie powinien wiedzieć, kto przechowuje kryształ. Pokusa może wrócić,

bo hobbit miał niestety kulę w ręku i zaglądał w nią, a to nie powinno się wydarzyć. Źle się

stało, ze dotknął jej wtedy w Isengardzie. Byłem jednak zaprzątnięty myślami o Sarumanie i

za późno odgadłem jaką moc ma pocisk, który zrzucono nam z wież... Boromirze, dobrze się

czujesz?- czarodziej urwał nagle, a jego głosie zabrzmiała troska.

Aragorn natychmiast zwrócił spojrzenie na syna Denethora Boromir zaciskał dłoń na

kaftanie, jakby brakło mu tchu. Miał rozchylone usta i błędnie toczył wzrokiem dookoła,

rozglądając się nerwowo w ciemności. Wtem jęknął i zachwiał się. Aragorn w dwóch krokach

był przy nim.

- Boromirze?- Strażnik objął ramieniem jego plecy, z obawy, że Gondorczyk zemdleje. Z

bliska widać było, że jest śmiertelnie blady, a czoło skrzy się od potu.

Pewnie ma wizję. Wizję na jawie.

Aragorn słyszał o podobnych przypadkach, raz też był świadkiem takiej sytuacji, gdy

krew Numenoru odezwała się w Denethorze. Wtedy chodziło korsarzy Umbaru, wizja

ostrzegała przed zagrożeniem z południa.

Co teraz?

- On tu jest. Jest blisko - jęknął Boromir, zwracając na niego przerażony wzrok. Trząsł

się cały.

- Kto?- Aragorn wzmocnił chwyt. W lewej dłoni trzymał palantir, więc miał tylko jedną

rękę wolną. Obejrzał się na Gandalfa, chcąc oddać mu kryształ, ale czarodziej w tej samej

chwili stanął u drugiego boku Gondorczyka.

- Boromirze? - Gandalf wyciągnął rękę, by skierować jego twarz ku sobie, ale Boromir

odchylił się do tyłu, opierając o Aragorna, tak że Strażnik niemal stracił równowagę.

Page 359: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie.. czujesz?- oczy Boromira w popłochu otworzyły się jeszcze szerzej, a dłoń zaczęła

szarpać kaftan pod szyją. - Są.. tu.. taj...

- Gandalfie, on się dusi! - Aragorn czuł, jak pod jego ramieniem plecy Boromira unoszą

się i opadają w gwałtownych skurczach.

- ...nad...chodzą..

Aragorn zamierzał właśnie rzucić palantir w trawę, by drugą ręką pomóc Boromirowi

rozsznurować kaftan, kiedy nagle przeszył go lodowaty dreszcz, znajome uczucie wstrętu i

grozy. Zamarł.

Dziwny cień padł na dolinkę. Coś zasłoniło księżyc, spowijając na mgnienie oka całe

obozowisko nieprzeniknioną nocą. Konie zaniosły się oszalałym rżeniem i kwikiem, kilku

Jeźdźców krzyknęło i przysiadło w trawie osłaniając głowy rękami, jakby obawiali się ataku z

nieba. Boromir wydał z siebie jęk do złudzenia przypominający szloch. Aragorn wciąż

podtrzymując go, szeroko otwartymi oczami patrzył, jak ogromny, skrzydlaty kształt..

Smok?!

..zatacza nad nimi koło, przysłaniając gwiazdy, a potem z niewiarygodną szybkością,

prześcigając wiatr i myśl, mknie na północ. Jeszcze kilka uderzeń serca i nie było po nim

śladu.

Zniknął równie nagle, jak się pojawił

Boromir wziął głęboki, rozedrgany oddech. Jeźdźcy podnieśli się z ziemi i pobiegli

uspokajać konie. Jedynie Gandalf stał bez ruchu, zapatrzony w niebo.

Aragorn zacisnął rękę na ramionach Boromira.

- Już dobrze?- zapytał cicho.

Gondorczyk dotknął drżącą dłonią czoła i milcząco pokiwał głową.

- Nazgul! - Gandalf sztywno wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał odegnać

bezimienną grozę.—Wysłannik Mordoru. Burza jest już blisko. Nazgule przebyły granicę

Wielkiej Rzeki!

- Pippin! - Boromir nagle poderwał głowę i zdecydowanie wyswobodził się z uchwytu

Aragorna- Merry!- zawołał i pobiegł do obozu Drużyny.

- W drogę! - zagrzmiał głos czarodzieja. - Nie czekajcie świtu! Nie oglądajcie się na

maruderów! W drogę!

- Co to było?- Merry wybiegł Boromirowi na spotkanie. - Upiory, prawda? To oni?

Page 360: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jeden z nich - przytaknął Gondorczyk, kładąc mu rękę na ramieniu i zagarniając ze

sobą z powrotem do obozu. - Nic wam nie jest?

- Nie - Pippin spojrzał w niebo szeroko otwartymi oczami. - Czego on tu chciał?

Myślicie, że wróci?

Boromir nie zdążył odpowiedzieć, bo przeszkodził mu odgłos kroków.

- Pojedziesz ze mną, Pippinie - oznajmił czarodziej, stając nad nimi, u boku

Obieżyświata. - Zabieram cię do Minas Tirith.

- Co takiego?- powiedzieli Merry, Pippin i Boromir jednocześnie.

- Bierz swoją sakiewkę, koce zostaw. Nieprzyjaciel zrobił pierwszy krok, muszę pędzić

co tchu do Białego Miasta, nie ma czasu do stracenia.

- Jadę z tobą! - Boromir zerwał się na równe nogi.

- Twój koń nie dotrzyma kroku Cienistogrzywemu.

- Ale...-

- Zostań z Aragornem, Boromirze. Dojedziecie, jak tylko zdołacie najszybciej.

- Ale ja...-

- Nie mogę czekać, aż twój koń nadąży - Gandalf położył mu dłoń na ramieniu. - A nie

chcę, żebyś podróżował sam. Zaufaj mi.

- Dlaczego zabierasz Pippina?- Boromir wymienił z Tukiem zszokowane spojrzenia.

- Lepiej, żeby tu nie zostawał. Wysłannik Mordoru nas widział. Wkrótce Sauron dowie

się, że Orthank padł, a jego oko zacznie wypatrywać hobbita. Ze mną Pippin będzie

bezpieczny. No dalej, mości Peregrinie, zbieraj się. Idę po moją torbę, a kiedy wrócę masz

być gotowy.

I Gandalf odwrócił się z furkotem płaszcza, gwizdem przyzywając Cienistogrzywego.

Pippin odrzucił koc i lekko trzęsącymi się rękami zapiął płaszcz. Merry, mając wrażenie,

że to wszystko mu się śni, podał mu jego sakiewkę i mieczyk. Pip podniósł i zapiął swój

srebrny pas i przymocował broń.

- Masz - Boromir wcisnął Tukowi do ręki paczuszkę z suszonymi owocami. - Weź na

drogę.

- Gotów?- zapytał Gandalf, już z wysokości końskiego grzbietu.

- Tylko się pożegnam - Pippin zarzucił sakwę na ramię i stanął naprzeciw Merry’ego.

Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy a potem gwałtownie się objęli. Merry zagryzł zęby,

czując w gardle wielką gulę.

- Trzymaj się, Meriadoku Brandybuck - Pippin zacisnął chwyt, dusząc go niemal. - I

opiekuj się nim, dobrze? – szepnął mu do ucha. Nie musiał dodawać o kogo chodzi. Merry

Page 361: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

pokiwał głową, bo nie był w stanie dobyć z siebie głosu. Pippin klepnął go w plecy i uwolnił

ze swych objęć.

- Uważaj na siebie Pip - wykrztusił Merry z trudem. - Zabiję cię, jeśli ci się coś stanie,

wiesz o tym?

- Wiem - i Pippin odwrócił się do Boromira. Gondorczyk opadł na jedno kolano i bez

słowa objął hobbita, który w odpowiedzi uścisnął go z całej siły. Przez chwilę trwali tak w

bezruchu, żaden z nich się nie odezwał. Dopiero kiedy Pippin cofnął się o krok, Boromir go

zatrzymał.

- Czekaj, weź to! - Gondorczyk zaczął mocować się z pierścieniem, który nosił na małym

palcu lewej dłoni. Ściągnął go z trudem i wręczył hobbitowi.

- Noś go przy sobie - przykazał. - Ten pierścień to dowód mojej przyjaźni i dla każdego

Gondorczyka znak, że jesteś pod moją opieką. Wystarczy tylko, że go pokażesz.

- Dziękuję - oczy Pippina zalśniły lekko, gdy zamykał go w dłoni.

- I przekaż mojemu ojcu, że.. że... - Boromir zawahał się bezradnie i widać było po nim,

że nie wie co powiedzieć – że.. wracam.. i... powiedz mu.. że...

- Wszystko mu powiem - zapewnił go Pippin, nie zważając na chrząknięcie Gandalfa. - I

przekażę, ze wracasz. Na pewno się ucieszy. I pozdrowię Faramira.

- Możesz zamieszkać w moich komnatach, jeśli chcesz - powiedział Boromir szybko. -

Są wygodne, a w czasie mej nieobecności na pewno mi gruntownie posprzątali, więc bez

obaw mogę cię tam zaprosić. Rozgość się tam i czuj jak u siebie.

- Dziękuję, jestem zaszczycony - odparł Pippin poważnie.

- Na wszelki wypadek jednak nie zaglądaj do szafy w sypialni - dodał Boromir ściszając

głos, tak że Merry, stojący obok z trudem go słyszał. - I dla własnego bezpieczeństwa nie

otwieraj drzwiczek w moim biurku, dobrze?

- Jak sobie życzysz - Pippin uśmiechnął się szeroko.

- Peregrinie?- ponaglił go Gandalf.

Boromir wstał i ujmując hobbita pod boki, podał go Gandalfowi.

- Ale teraz, kiedy mi to powiedziałeś, strasznie mnie będzie korciło - dorzucił Pippin

wesoło, sadowiąc się w objęciach czarodzieja i poprawiając płaszcz. - Wiesz o tym?

Boromir uśmiechnął się i pogroził mu palcem.

- Radzę wam nie czekać, tylko zaraz ruszać w drogę. Nie zostawajcie ani chwili dłużej w

tak bliskim sąsiedztwie Isengardu - polecił Gandalf.

Page 362: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Do zobaczenia w Minas Tirith! - zawtórował mu Pippin i odszukał wzrokiem

Merry’ego. Skinął mu głową a potem mrugnął porozumiewawczo. Merry odmrugnął i uniósł

dłoń w pożegnalnym geście.

- Ruszaj, Cienistorzywy!- rozkazał Gandalf.

- Zaczekaj, schowam tylko mój pierścień, żeby mi się nie zgubił - powiedział Pippin,

unosząc dłoń do kieszonki kurtki.

- Bądźcie zdrowi i podążajcie za mną! - czarodziej przesunął wzrokiem po twarzach

swoich przyjaciół. Cienistogrzywy chrapnął i uderzył kopytem o ziemię.

- W drogę!

Koń przysiadł na zadzie i z miejsca poderwał się do galopu.

- Heeej ! - doleciał ich głos Pippina. - I teraz to ja jestem hobbitem z pierścieniem,

którego szuka Sauron! Kto by pomyślał!

- Głupi Tuk! - ofuknął go Gandalf i to były ostatnie słowa, jakie usłyszeli.

Cienistogrzywy wtopił się w ciemność nocy, a trawy wytłumiły odgłos jego kopyt.

Któryś z koni obozu zaniósł się tęsknym, przenikliwym rżeniem i zapadła cisza.

Pippin odjechał.

Po raz pierwszy w czasie tej wyprawy Merry został sam.

- Nawet nie dali mi czasu na napisanie listu. Choćby paru zdań – szepnął Boromir

gorzko, nad jego głową.

Hobbit westchnął ciężko i po raz ostatni spojrzał w stronę, w którą odjechał Gandalf, ale

oczywiście po Cienistogrzywym nie było już śladu. Jedynie wody Iseny srebrzyły się w

oddali, odbijając światło księżyca.

Page 363: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Część trzecia

Ścieżka Umarłych

Page 364: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział I

Rogaty Gród

- Pozbierajcie swoje rzeczy - Aragorn stanął między Merrym a Boromirem. - Ruszymy

dalej, nie zwlekając, tak jak Gandalf przykazał. Do świtu zostało wprawdzie kilka godzin, ale

wątpię, byśmy zdołali zasnąć. Odpoczniemy w Helmowym Jarze. Jeśli dobrze pójdzie,

staniemy tam w południe. Merry, pozbierasz koce? My z Boromirem pójdziemy po konie.

Hobbit pokiwał głową i zabrał się do pracy. Wciąż poruszał się jak we śnie, składanie

koców szło mu opornie, czuł się, jakby miał dwie lewe ręce. Wszystko stało się tak szybko.

Jeszcze nie docierało do niego, tak do końca, że Pippin na dobre odjechał. I że mogą się już

nigdy nie zobaczyć.

Nigdy.

Czy to właśnie czuje Boromir, kiedy martwi się o brata?

Złożył koce na jeden stos, przypasał swój mieczyk i sakiewkę. Ustawił obok kociołek,

miski i kubki, żeby o nich pamiętać i spytać Obieżyświata czy będą im jeszcze potrzebne.

Gimli mrucząc coś pod nosem pakował swoje sakwy i rzemieniami mocował koce.

Legolas jako pierwszy był gotowy i z grzbietu Aroda obserwował zwijanie obozu.

- Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, mości hobbicie?

Merry odwrócił się. Za nim stał Boromir trzymając w ręku wodze Lossara. Gondorczyk

uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał na siodło. Kompletnie odruchowo, bez udziału

świadomości, wzrok Merry’ego przeskoczył na nadchodzącego Obieżyświata i, niestety,

Boromir to zauważył. Jego uśmiech zgasł.

- Chyba, że wolisz jechać z Aragornem - oświadczył chłodno.

- Nie, nie - skłamał Merry szybko. - Chętnie pojadę z tobą.

- Na pewno?

- Tak - Merry miał nadzieję, że w świetle księżyca nie będzie widać tego, że zaczyna się

czerwienić. Hobbit zdecydowanie wolał jechać z Aragornem, ale tak bardzo bał się urazić

Boromira, że nie potrafił zdobyć się na szczerość. - Po prostu przywykłem, że zawsze

jeździłeś z Pippinem - dodał, uśmiechając się przepraszająco. Boromir wciąż patrzył na niego

nieco podejrzliwie, a przynajmniej tak się Merry’emu zdawało, więc hobbit brnął dalej: -

Dziękuję za zaproszenie. Chętnie skorzystam, zwłaszcza, że mam do ciebie parę pytań -

palnął bez zastanowienia.

Page 365: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir uniósł jedną brew, zdziwiony, a Merry zaczął się zastanawiać, po co, u licha, to

powiedział.

- W porządku zatem - Boromir przerzucił Lossarowi wodze przez łeb i podniósł dwa

koce. - Jesteś spakowany? - zapytał, zwijając je i przytraczając do siodła.

- Tak, nie wiem tylko co z kociołkiem i naczyniami.

- Ja wezmę kociołek. Niech każdy zabierze swój kubek i miskę - zarządził Obieżyświat.

Merry poroznosił więc naczynia przyjaciołom i każdy dopchnął je do swoich sakw.

- Myślałem, że pojedziemy w pięciu – ciągnął Obieżyświat, pakując koce. - Ale

Theoden też chce ruszyć z nami. Będziemy więc mieli towarzystwo w drodze do Helmowego

Jaru.

- A co dalej? - odezwał się Legolas.

- Dalej do Minas Tirith. Theoden chce zwołać swych Jeźdźców na odsiecz Gondorowi,

ruszając na przełaj przez stepy Rohanu, ale ja nie zdecydowałem jeszcze o mojej drodze -

odparł Obieżyświat mocując koce przy przednim łęku swego siodła.

Merry dostrzegł, że Boromir marszczy czoło, odwracając się ku Strażnikowi.

- A czy zechcesz podzielić się z nami swymi planami?- spytał, mrużąc oczy. - Jaką inną

drogę masz na myśli? Lotem ptaka?

- Kiedy będę pewien mej decyzji, dowiecie się jako pierwsi – odpowiedział Obieżyświat

poważnie. - Moja godzina jeszcze nie nadeszła, więc póki co zachowam swe plany dla siebie.

Boromir prychnął cicho, włożył stopę w strzemię i jednym szybkim ruchem podciągnął

się do góry.

- Daj mi rękę, Merry - rozkazał.

Hobbit posłusznie wyciągnął ramiona, a Boromir schylił się i chwytając go za dłonie

podciągnął do góry, tak, że aż Merry’emu w stawach zatrzeszczało. Chwilę trwało nim

usadowili się obaj w miarę wygodnie, poprawiając płaszcze, koce i trocząc sakwy do małych,

mosiężnych pierścieni, przymocowanych do przedniego łęku. Wreszcie Gondorczyk ujął

wodze w obie dłonie. Merry westchnął i oparł się o niego plecami.

Zbliżała się najzimniejsza godzina przed świtem, z pysków koni biły kłęby pary, a

każdemu oddechowi hobbita towarzyszył niewielki obłoczek.

Dzwoniąc kolczugą i ozdobami przy końskim rzędzie podjechał ku nim Eomer.

- Wjeżdżamy w stepy, na równą drogę - powiedział. - Przez chwilę rozstępujemy konie, a

potem ruszymy galopem. Za pozwoleniem - Rohańczyk skłonił głowę przed Aragornem i

Boromirem - ja poprowadzę zastęp. Znam drogę.

Page 366: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nim Obieżyświat zdążył odpowiedzieć, Boromir szerokim gestem wskazał mu drogę na

znak, że puszcza go przodem. Rohańczyk wykrzyknął krótką komendę w swoim własnym

języku. Jego koń ochoczo zatańczył w miejscu zarzucając łbem.

Ruszyli.

Merry musiał przyznać, że na Lossarze jedzie się całkiem wygodnie, dużo bardziej

stabilnie niż na nerwowym i rozedrganym Arodzie. W odróżnieniu od wierzchowca Legolasa,

wielki gniadosz kroczył pewnie i dostojnie, by nie rzec flegmatycznie. Merry szybko odprężył

się, czując się bezpiecznie, mimo wysokości, z której spoglądał na świat. Boromir też, jak

widać, ufał Lossarowi, bo ujął wodze luźno w prawą dłoń, a lewą oparł na kolanie.

Trawy szeleściły pod kopytami koni, co jakiś czas rozlegały się parsknięcia, ale wśród

jeźdźców panowała cisza.

Merry spojrzał na wielki łeb Lossara, który zasłaniał mu drogę i pobiegł myślami do

domu, do własnej stajni. Miał nadzieję, że jego kuce, Beza i Karmel zdrowo się chowają i

zgodnie z jego zaleceniami Rob nie pozwala na nich jeździć kuzynostwu, a zwłaszcza

Berilakowi. Merry tęsknił za swymi ulubieńcami, ale z drugiej strony cieszył się, że nie

posłuchał głosu serca i nie wziął ich na tę wyprawę. Lepiej im będzie w domu. Jeśli wszystko

dobrze poszło Beza powinna się już oźrebić i hobbit był dziko ciekawy, czy i tym razem

będzie to kasztanek. Klacz, sama będąc gniadą, dwukrotnie dochowała się już

kasztanowatego potomstwa, choć za każdym razem ojcem był ten sam srokaty ogierek wuja

Merimaka. Merry po cichu miał nadzieję, że tym razem źrebak okaże się łaciaty. Podobało

mu się takie umaszczenie, a poza tym czekał na godnego następcę wiernego Karmelka.

Wprawdzie siwek był bardzo krzepki jak na swoje dziesięć lat, ale trzeba by pomału

pomyśleć o odchowaniu i ułożeniu nowego wierzchowca. Gdyby źrebak był srokaty, mógłby

zwać się na przykład... na przykład... Makowiec? Nie. Torcik? Pudding? Merry uśmiechnął

się pod nosem. Był bardzo dumny ze swoich pomysłów - siwy Karmelek i gniada Beza były

swojego rodzaju manifestem, bowiem Tukowie mieli w zwyczaju nadawać swoim koniom

okropnie sztywne i nadęte imiona. Ulubiony kuc Pippina był kary (oczywiście) i zwał się

Piorun (ku wściekłości Tuka Merry z lubością nazywał go Piołunem). Kare były też

wymuskane wałachy ojca Peregrina, które razem chodziły w zaprzęgu- Grom i Agat. Imiona

pretensjonalne i bez polotu. Choć i tak lepsze niż sławny Brzeszczot Paladina, czołowy ogier

Wielkich Smajali. Przez długi czas ulubionym zajęciem dziadka Merry’ego było

wyśmiewanie zarówno tego imienia, jak i właściciela konia. „Trzeba mieć owsiankę zamiast

mózgu, żeby tak nazwać zwierzaka. „Brzeszczot”? A czemu od razu nie „Sekator”? „Tylko

Tuk może siadać okrakiem na Brzeszczocie” i tak dalej i tak dalej. W nieskończoność. Ojciec

Page 367: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry’ego pozwolił sobie kiedyś na uwagę, że Tukowie nie mogli sprawić Dziadziowi

większej radości i chyba specjalnie dla niego nazwali swego ogiera.

Dlatego Merry z upodobaniem wymyślał zwariowane i nie pasujące imiona dla zwierząt,

a rodzina z rezygnacją i z rozbawieniem zarazem pogodziła się z tym jego zwyczajem. I tak,

pies Brandybucków zwał się na przykład Mech (Tuków dla porównania – Bestia), a koty

Serek i Ogórek. Ogórek była rudą kotką, ale Merry twierdził, że to nieistotny szczegół. Dla

kontrastu kocur siostry Tuka nazywał się Ryś i oczywiście był do rysia z umaszczenia

podobny. Ojciec Merry’ego jeździł na Sikorce, ojciec Peregrina na Demonie. Dziadek

Merry’ego z satysfakcją upatrywał w tych groźnie brzmiących imionach dowodów na tukową

manię wielkości. Coś w tym było - kiedy się bowiem siedzi na Torciku, nie sposób popaść w

megalomanię. Natomiast dosiadać Demona to nic innego, jak zadzieranie nosa i przerost

formy nad treścią. Zwłaszcza, gdy Demon jest zapasionym wałachem.

- Boromirze?

- Tak?

- Masz jakieś swoje konie w Minas Tirith?

- Dwa, czy trzy.

- A masz jakiegoś ulubionego?

- Owszem, jest taki jeden, szybki i niepłochliwy. Zostawiłem go Faramirowi.

- Kary?- Merry uśmiechnął się leciutko.

- Skąd wiesz?- zdziwił się Boromir.

Ha!

- A, tak tylko zgaduję. A jak ma na imię? – drążył Merry, nastawiając się na coś w stylu:

Agat lub Błyskawica. A może Mordor.

- Na imię ma Koń.

- Jak to „Koń”? - Merry zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira.

- Po prostu. Koń - Gondorczyk wzruszył ramionami.

- A wolno spytać, jak w takim razie nazywają się pozostałe?

- Pozostałe nie mają imion - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik.

Merry parsknął śmiechem.

- Po Prostu Koń - powtórzył. - Tak skromnie? Nie „Piorun”, „Grom” albo „Gniew

Gondoru”?

Teraz Boromir zaczął się śmiać.

Page 368: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-„Gniew Gondoru”! Zlituj się mości hobbicie, Gniew Gondoru nie powinien tarzać się na

grzbiecie ani ciągnąć ludzi za kieszenie. Koń to koń, a imiona w stylu Piorun czy Demon

uważam za pretensjonalne.

- Ojciec Pippina jeździ na Demonie, a Pip na Piorunie - oświadczył Merry z wielką

uciechą.

- Żartujesz.

- Nie. Oba są kare, dodam.

- Och, a więc wygląda na to, że popełniłem gafę - odparł Boromir z uśmiechem. - Nie

mów nic Pippinowi.

- Ani słowa.

- Skoro już jesteśmy przy imionach, zdradź mi jak też się nazywa twój koń, Meriadoku

Brandybuck.

-Zgadnij.

- Mmm .. Fajeczka?

- Nie, Karmelek. Ale, hej, wiesz, co? Fajeczka mi się podoba - Merry wyprostował się

entuzjastycznie. - Fajeczka, Fajka. Świetne! Jeśli Beza sprezentuje mi kobyłkę nazwę ją

Fajka. Dziękuję za podpowiedź.

- Proszę bardzo - odparł Boromir z rozbawieniem. - A jeśli to będzie ogierek nazwij go

Cybuch.

- Cybuch, he he. Dobre. Mojemu ojcu się spodoba - Merry chciał opowiedzieć

Boromirowi historię Brzeszczota, ale nie zdążył, bowiem Eomer dał komendę do galopu.

Hobbit mógłby przysiąc, że Lossar westchnął z rezygnacją, kiedy majestatycznie ruszał

do przodu.

Był to najdłuższy galop w jeździeckiej historii Merry’ego. Zaczynał już rozumieć,

dlaczego konie Rohanu były takie niezwykłe. Żaden kuc nawet na krótkim dystansie nie

dotrzymałby im kroku. Galopowali równym tempem, narzuconym przez Eomera, step umykał

im spod kopyt, konie parskały ochoczo i byłaby to wyjątkowo przyjemna przejażdżka, gdyby

nie to, że przy każdym podskoku Merry ocierał się łydką o klamrę przy puślisku Boromira, a

ozdobny pas Gondorczyka wbijał mu się w krzyż. Hobbit nie miał jak zmienić pozycji, a nie

śmiał prosić o zatrzymanie zastępu, by poprawić się w siodle. Dlatego z ulgą powitał głos

Eomera, wzywający wreszcie do zatrzymania. Konie zwolniły same z siebie, słysząc tę

komendę, choć widać było, że chętnie jeszcze by pogalopowały. Zastęp przeszedł do kłusa, a

potem do stępa.

Lossar miał lekko wilgotną sierść na szyi – jedyny ślad po tak długim biegu.

Page 369: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Królu mój! - Rohańczyk z tylnej straży podjechał ku nim galopem. - Jacyś jeźdźcy nas

gonią! Dopędzają nas, jadą ostro.

Eomer natychmiast zajął miejsce u boku swego króla, Aragorn dobył Andurila, a

Rohańczycy zawrócili konie, by stawić czoła przybyszom.

- Merry - Boromir przełożył wodze do jednej ręki i, ujmując hobbita pod boki, postawił

go na siodle przed sobą - przejdź do tyłu i usiądź za mną. Muszę mieć swobodę ruchów.

Hobbit odetchnął z ulgą – w pierwszej chwili przeraził się bowiem, że Gondorczyk chce

go zestawić na ziemię, a to wcale mu się nie uśmiechało.

- Śmiało, przytrzymaj się mnie i przechodź – Boromir przechylił się na bok, by ułatwić

hobbitowi przejście. Czepiając się ramion Gondorczyka, Merry dokonując karkołomnych

sztuk przedostał się za jego plecy i usiadł, tak jak mu kazano. Gdzieś z głębi stepu

pobrzmiewał narastający odgłos kopyt. Wielu kopyt.

- Obejmij mnie w pasie - polecił Boromir. - Mocno. Żebyś mi nie spadł. I nic się nie bój,

będę cię osłaniać.

Merry chciał odmruknąć, że się nie boi i przypomnieć, że on też ma miecz i nie jest

bezwolnym tobołkiem, ale zrezygnował. Posłusznie objął człowieka w pasie, opierając

policzek o jego plecy. Boromir poruszył się i Merry wyczuł bardziej niż dostrzegł, że

Gondorczyk dobywa miecza. W zasadzie nic z tego miejsca nie widział, więc zdał się na

słuch. Pościg był tuż tuż, Lossar zarżał, jakby pytająco i któryś z nadciągających koni mu

odpowiedział. Merry zacisnął palce na kaftanie Boromira. Kto za nimi jechał? Na pewno nie

orkowie, bo ci nie dosiadają koni. W Isengardzie Merry nie widział innych wierzchowców niż

wilki. W pierwszym, naiwnym odruchu pomyślał, że to Gandalf wraca z Pippinem,

prowadząc paru napotkanych Rohańczyków, ale to nie mógł być czarodziej – wierzchowce

Rohirrimów z daleka rozpoznawały Cienistogrzywego i witały go entuzjastycznym rżeniem.

Teraz jednak stały spięte i czujne. Jeśli jednak nie Gandalf i nie Isengardczycy, to kto? Chyba

nie... Czarni Jeźdźcy?

Któryś z Rohańczyków, Eomer chyba, krzyknął gromko, nakazując obcym zatrzymać się

i opowiedzieć kto zacz i czego szukają na polach Rohanu.

Przybysze osadzili konie i po chwili rozległ się donośny, lekko chrapliwy głos, na ucho

ludzki:

- Rohan, powiadacie? Znakomicie. Jedziemy z daleka, a naszym celem jest ten właśnie

kraj – głos brzmiał coraz wyraźniej i Merry domyślił się, że jeździec podjechał ku nim.

Page 370: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak, to Rohan - Eomer sprawiał wrażenie rozdrażnionego. - Przekroczyliście jego

granice podczas przeprawy przez rzekę. Jesteście na ziemiach króla Theodena i obyście mieli

na to jego pozwolenie. Coście za jedni?!

- Jestem Halbarad, Strażnik Północy - odparł tamten. - Szukamy Aragorna, syna

Arathorna. Doszły nas wieści, że przebywa w Rohanie.

- I znaleźliście go! - zawołał Obieżyświat rozradowanym głosem. Zabrzmiał szczęk

miecza chowanego do pochwy, a po nim szelest traw. Merry uniósł głowę, usiłując wyjrzeć

zza pleców Boromira, by zorientować się co się dzieje, ale na próżno. Widział tylko kilka

sylwetek ludzi z obcego oddziału. Ich konie mocno parowały.

- Halbarad! - głos Obieżyświata był jakby przytłumiony i hobbit domyślił się, że

mężczyźni objęli się na przywitanie. - Wszystkiego się spodziewałem, ale nie ciebie!

Wszystko w porządku! - dorzucił głośno, zwracając się najwyraźniej do króla i swoich

przyjaciół z Drużyny. - To moi krewniacy, z kraju w którym dotąd mieszkałem. I zaraz, mam

nadzieję, wyjaśnią nam co tu robią i w jakiej sile przybywają.

- Jest nas trzydziestu - odpowiedział Halbarad. - Tylu, ilu udało się skrzyknąć naprędce.

Przyłączyli się też do nas lordowie Elladan i Elrohir chcąc wziąć udział w tej wojnie.

Elladan i Elrohir?! - Merry aż podskoczył. - Elfi bracia Obieżyświata? Ci od pieśni na

bobry?

I po raz kolejny, bez powodzenia, hobbit spróbował wyjrzeć zza pleców Boromira.

- Spieszyliśmy co tchu, by jak najszybciej stawić się na twoje wezwanie - ciągnął

tymczasem Halbarad.

- Ale ja was nie wzywałem! - odparł Obieżyświat ze zdumieniem. - Owszem, moje myśli

często się ku wam zwracały, ale nie wysyłałem żadnego gońca. Nie czas jednak, by o tym

rozprawiać, pilno nam w drogę. Jeśli król Theoden zezwoli przyłączcie się do nas.

Zmierzamy do Rogatego Grodu.

- Rad przyjmuję tę propozycję - odezwał się Theoden. - Jeśli twoi krewniacy podobni są

do ciebie Aragornie, to trzydziestu takich wojowników jest potęgą, której nie sposób nie

docenić.

Dopiero teraz Merry poczuł, jak Boromir odpręża się, rozluźniając napięte jak stal

mięśnie. Hobbit też zwolnił uchwyt na jego pasie, zniecierpliwiony, oparł mu ręce na

ramionach i zdecydowanym ruchem podciągnął się do góry, stając za nim na siodle. Teraz

nareszcie mógł się rozejrzeć porządnie.

Halbarad wyglądał jak rasowy Strażnik i zarówno z twarzy, jak i ubrania przypominał

Obieżyświata. Jego towarzysze byli rosłymi wojownikami o surowych twarzach i ciemnych

Page 371: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

włosach. Dwie postacie wyróżniały się spośród nich – raz, bo ich konie były siwe, a dwa-

jeźdźcy ci byli podobni do siebie jak dwie krople wody. I byli elfami. Merry zafascynowany

przylgnął wzrokiem do synów Elronda. Wcześniej tylko raz mignęli mu na uczcie w

Rivendell i nie zdążył się im dobrze przyjrzeć. To niesamowite, do jakiego stopnia wyglądali

jak swoje własne, lustrzane odbicia. Mieli tak samo związane, długie i proste włosy i nawet

ubrani byli podobnie. Hobbit był ciekaw, czy ktokolwiek, włączając w to ich rodziców, jest w

stanie ich odróżnić. Nagle jeden z braci podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Elf

uśmiechnął się i lekko skłonił głowę na przywitanie. Merry zmieszany, odpowiedział tym

samym i opuścił wzrok. Jego uwagę odwrócił ruch Boromira – Gondorczyk zdecydował się

schować miecz. Merry zauważył, że zrobił to jako ostatni, nawet Rohańczycy osłaniający

króla wcześniej poopuszczali już włócznie.

Zastęp Rohanu ruszył na polecenie króla. Aragorn zajął miejsce u boku Halbarada i obaj

Strażnicy pogrążyli się w ożywionej rozmowie.

- No i co, mości hobbicie?- Boromir wyczekująco zerknął na niego przez ramię. -

Zamierzasz podróżować tak dalej, na stojąco, czy też wracasz na dawne miejsce przede mną?

- Wracam - mruknął Merry i przecisnął się pod ramieniem człowieka, by z jego pomocą

usadowić się z przodu. Boromir zawrócił Lossara i dołączył do Rohańczyków. Wkrótce

zrównał się z nimi Obieżyświat z Halbaradem.

- To jest Boromir z Gondoru, syn Denethora - Obieżyświat przedstawił go towarzyszowi.

- Miałem już zaszczyt spotkać się z nim w Rivendell - Halabarad skłonił się lekko.

Boromir w odpowiedzi pochylił głowę po czym wskazał na Merry’ego.

- A to jest Meriadok Brandybuck, syn Saradoka, nasz dzielny towarzysz - oświadczył.

Merry pokłonił się Strażnikowi, zaskoczony i zarazem mile połechtany tym, że Boromir

zapamiętał imię jego ojca i że nazwał go dzielnym.

-Tylko jeden hobbit podróżuje z wami?- zapytał Strażnik.

- Drugi jest w drodze do Minas Tirith - odparł Obieżyświat. - A oto moi bracia – ciągnął,

zwracając się do Boromira i Merry’ego i ani słowem nie wspominając o Frodzie i Samie. -

Elladan – ruchem ręki wskazał elfa jadącego bliżej nich. – I Elrohir – skinął ku drugiemu.

Urodziwi synowie Elronda uśmiechnęli się na przywitanie. Merry zdołał wypatrzyć, że

Elladan, w odróżnieniu od brata ma kołczan. Przynajmniej teraz wiedział, jak ich rozróżnić.

-A teraz opowiedz mi o wieściach z Północy - Obieżyświat zwrócił się do Halbarada.

Ten posłusznie zaczął opowiadać o zdarzeniach z ostatnich dwóch miesięcy, ale Merry

szybko się znudził, bo Strażnicy wymieniali między sobą wiele nazw i słów, które hobbitowi

nic nie mówiły. Ziewnął dyskretnie i przetarł oczy, które niepokojąco zaczynały mu się kleić.

Page 372: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zdrzemnąć się troszeczkę, kiedy zastęp znów ruszył

galopem.

Tym razem zdołał usadowić się tak, że klamra mu nie przeszkadzała, więc jazda nie była

tak dokuczliwa jak poprzednio. Dla odmiany jednak rozbolała go głowa. Pewnie z

niewyspania i od tego, że Lossar miał wyjątkowo ciężki i twardy chód. Kiedy po dłuższym

czasie znów zwolnili, by dać odpocząć koniom, Merry sięgnął po swój bukłak i ugasił

pragnienie. Zaczynał być też głodny.

- Mogę?- rozległ się mu nad uchem głos Boromira, więc zamiast zakorkować bukłak

podał go do góry.

- Ojciec kazał powtórzyć ci te słowa: „Dni są policzone. Jeśli się spieszysz, pamiętaj o

Ścieżce Umarłych”- rozległ się melodyjny głos z prawej strony. Merry, oparty plecami o pierś

Boromira poczuł, jak Gondorczyk zakrztusił się, słysząc to, choć, jak się okazało, słowa nie

były adresowane do niego. Elf bez kołczana, a więc Elrohir, patrzył na Obieżyświata.

- Zawsze odnosiłem wrażenie, że brakuje mi dni - mruknął Strażnik. - Ale naprawdę

musiałbym się bardzo spieszyć, żeby skorzystać z tej drogi.

- Myślę, że wkrótce wszystko się wyjaśni - odparł elf. - Ale lepiej nie rozprawiać o

szczegółach w otwartym polu.

Obieżyświat skinął głową i spojrzał na Halbarada.

- A cóż takiego tam wieziesz, mój krewniaku?- zapytał.

Merry wyciągnął szyję i dopiero teraz dostrzegł, że Strażnik zamiast włóczni dźwiga

tajemnicze drzewce, u góry zamotane czarnym suknem.

- Wiozę dar dla ciebie od Pani z Rivendell - odparł Halbarad, uśmiechając się po raz

pierwszy od początku spotkania.- Pracowała nad nim w tajemnicy przez wiele godzin.

Przesyła ci również te słowa : „Wybija godzina naszego przeznaczenia. Niebawem

rozstrzygnie się, czy nasza nadzieja spełni się, czy też nastąpi kres świata. Dlatego ślę ci ten

dar, dzieło mych rąk. Bądź zdrów, Kamieniu Elfów.”

- Wiem, co to jest - powiedział Obieżyświat cicho, wyraźnie poruszony. - Ale proszę, byś

jeszcze przez czas jakiś trzymał go przy sobie.

- A cóż to takiego?- spytał Boromir, ale Obieżyświat chyba go nie dosłyszał, bo wciąż w

zamyśleniu patrzył w dal. Gondorczyk nie powtórzył zaś pytania i po chwili, może

przypadkiem Lossar wydłużył krok i wmieszał się w zastęp Rohirrimów. Merry zauważył z

jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy usuwają się na boki, by zrobić Boromirowi miejsce. Hobbit

myślał, że Gondorczyk chce podjechać do króla albo do Eomera, ale syn Denethora

poprzestał na zajęciu miejsca nieco na uboczu. Merry westchnął – wolałby jechać dalej koło

Page 373: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Obieżyświata, ale oczywiście jego zdanie się nie liczyło. Coraz bardziej zaczynał czuć się jak

niepotrzebny bagaż.

Ciekawe, który z nich miał gorzej – Pippin czy on.

Jechali tak dalej w milczeniu, a hobbit robił się coraz bardziej zły. I głodny. Wszystko

zaczynało go denerwować - to, że Boromir bębnił palcami po kolanie, jakby wybijał rytm

jakiejś tylko sobie wiadomej melodii i to, że troczki od sakw łaskotały go w stopy i ten

przeklęty pas Gondorczyka, który wywiercał mu dziurę w krzyżu, niezależnie od pozycji, jaką

hobbit przybierał. W końcu, by sobie poprawić humor, zdecydowanym ruchem sięgnął do

swojej sakwy po podpłomyk, który wczoraj wieczorem przezornie zapakował na zapas. Miał

gdzieś to, że nikt dookoła nie jadł, on był głodny.

Po pewnym czasie Boromir poruszył się i ziewnął potężnie.

- Świta - oznajmił.

Rzeczywiście, niebo nad horyzontem pojaśniało.

- Mhm - mruknął Merry, zajęty podpłomykiem.

- Kiedy rozjaśni się na dobre powinniśmy być już w Rogatym Grodzie - ciągnął Boromir.

- Tak szybko?- hobbit uniósł brwi.

- To niedaleko, a do tego jedziemy przez większą część nocy.

- To dobrze. Mam nadzieję, ze zdołam się tam wreszcie wyspać po hobbicku - Merry

skończył z podpłomykiem i otrzepał palce. Przez moment poczuł wyrzuty sumienia, że nie

zaproponował Boromirowi kawałka, ale trudno. Nawet nie zauważył, jak pochłonął tę

przekąskę.

- Nie liczyłbym na to - Boromir uniósł rękę do ust, by stłumić kolejne ziewnięcie.

- Dlaczego? Myślałem, że się tam chwilę zatrzymamy.

- Na chwilę zapewne tak. Ale tylko na chwilę. I zaraz potem mamy ruszyć dalej.

- Dokąd? Do Edoras? I chyba nie tego samego dnia - jęknął Merry.

- Obawiam się, że tego samego. Ale dokąd konkretnie, nie wiem. To nie mnie

powinieneś pytać. Ja się o wszystkim dowiaduję ostatni w tym towarzystwie.- mruknął

Gondorczyk z przekąsem.

Jakbyś się, mości Boromirze, tak ostentacyjnie nie odseparowywał to z pewnością

wiedziałbyś wszystko – podsumował Merry w myślach, a na głos powiedział :

- Nieprawda. To ja zawsze dowiaduję się ostatni. I proszę mi tu nie uzurpować mojego

miejsca na szarym końcu.

- Z całą pewnością nie jesteś na szarym końcu - sprzeciwił się Boromir.

Page 374: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jestem!- odparł Merry z mocą. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie koń

na którym jadę!

- A, to proszę bardzo - Boromir nachylił się i wcisnął mu wodze do ręki. - Miej swój

wpływ, skoro ci zależy.

- I mogę jechać tam gdzie chcę?- upewnił się Merry ujmując rzemienną plecionkę w obie

ręce.

- Droga wolna.

- Świetnie! – Merry rozejrzał się, wypatrzył Obieżyświata, z tyłu i nieco z prawej i

pociągnął za wodzę, wkładając w to dużo siły, może nawet za dużo, ale zależało mu na tym,

żeby Lossar posłuchał. Ku jego wielkiej satysfakcji gniadosz posłusznie skręcił w prawo,

pozwalając sobą sterować.

Nie minęło dużo czasu, a znów jechali u boku Obieżyświata.

- Co cię tak bawi, Boromirze?- zagadnął Strażnik z zainteresowaniem.

- To, że teraz naprawdę jestem na szarym końcu - odparł syn Denethora pogodnie. Merry

wykręcił głowę, by na niego spojrzeć i uspokoił się widząc rozbawienie na jego twarzy.

- Nie rozumiem.- Obieżyświat zmarszczył brwi.

- Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie mój koń - wyjaśnił mu Boromir, a

Merry parsknął śmiechem.

Mina Obieżyświata świadczyła o tym, że nie do końca rozumie o co im chodzi, ale woli

się nie zagłębiać. Zresztą wkrótce Halbarad odwrócił jego uwagę, pytając o jakąś strażnicę w

Hollinie. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu synów Elronda i dostrzegł dwa siwe konie

zamykające teraz tyły pochodu. Korzystając z tego, że Obieżyświat zajęty był rozmową,

hobbit wykręcił głowę tak, by widzieć twarz Gondorczyka.

- Boromirze?

- Tak?

- Powiedz mi, ale tak szczerze - zaczął, zniżając głos do szeptu - kiedy nam

przedstawiano Elladana i Elrohira to czy też od razu pomyślałeś sobie o pieśni na bobry?

Przyznaj się.

Kącik ust Boromira drgnął w uśmiechu.

- Nie - odrzekł zdecydowanie, przenosząc wzrok gdzieś w dal.

Merry przez moment szacował go, mrużąc oczy.

- Kłamiesz - oznajmił zuchwale.

Page 375: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir roześmiał się i potargał mu czuprynę, tak jak to zwykł był czynić Pippinowi.

Merry z zadowoloną miną usiadł prosto, bo od tego wykręcania się do tyłu rozbolały go

plecy.

- Wiedziałem - oświadczył triumfalnie. -Też nie mogłeś opędzić się od bobrów.

- Strzeż się, Meriadoku Brandybuck - Boromir nachylił mu się do ucha i groźnie obniżył

głos. - Jeszcze żaden śmiałek nie odważył mi się otwarcie zarzucić kłamstwa.

- Czy to oznacza, że twoi poddani są aż tak zastraszeni?- Merry postanowił podokuczać

mu trochę. W zastępstwie Pippina. I dla zasady.

- Bezczelny Tuk!- powiedział Boromir odruchowo. - To jest... chciałem powiedzieć

Brandybuck. - poprawił się szybko, a potem zaczął się bezradnie śmiać – Obaj jesteście

niemożliwi - dodał.

Merry też się roześmiał. Może kiedy indziej to przejęzyczenie by go zirytowało, teraz

jednak wydało mu się zabawne.

- No i jak tu nie czuć się na szarym końcu - stwierdził wesoło. - Ty to masz dobrze.

Przynajmniej z nikim cię nie mylą.

- Przepraszam, Merry - Boromir klepnął go w ramię. - Ale jak się stosuje Tukowe

zagrywki to nie należy się dziwić takim pomyłkom.

- Czyli to moja wina, tak?

- A czyja?

- Jasne. A można wiedzieć co to są „tukowe zagrywki”?

- Chwyty poniżej pasa - odparował Boromir, a Merry, słysząc to, rozchichotał się na

dobre.

- My też chcemy się pośmiać - oświadczył Gimli, wraz z Legolasem pojawiając się po

ich lewicy. - O czym rozmawiacie? O faflunach może?

- O tukowych chwytach poniżej pasa - odparł Merry z uciechą, a widząc okrągłe oczy

krasnoluda dodał skwapliwie. - Boromir wie coś niecoś na ten temat - kątem oka zauważył, że

Gondorczyk zrobił taki ruch, jakby zamierzał trzepnąć go w ucho, tak jak Pippina przy

podobnych okazjach, ale się powstrzymał.

- Zapewniam was, że nie chcecie znać szczegółów - odparł Boromir bardzo poważnie, ku

radości Merry’ego przyłączając się do zabawy.

- Te sprawy tyczą się wyłącznie śmiertelników - dorzucił Merry.

- Zaraz, ja przecież też jestem śmiertelnikiem!- zauważył Gimli.

- Ale innym - zbył go Merry.

- To prawda. Jesteś śmiertelny inaczej - zgodził się z nim Boromir.

Page 376: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Od dawna powtarzam, że z tymi dwoma hobbitami nie sposób dojść do ładu - zwrócił

się Gimli do Legolasa.

- Ej, ej! - Boromir wyprostował się groźnie.

- O, patrz jak się napuszył, nasz pan hobbit inaczej - krasnolud wyszczerzył zęby.

- O, nie! Merry, zsiadaj! - zażądał Boromir zdecydowanie. - Dosyć tego. Nikt nie będzie

mnie obrażał bezkarnie. Tu trzeba więcej dyscypliny!

- O-ho-ho!- ucieszył się Gimli.

- Dlaczego mam zsiadać?- zaprotestował Merry.

- Żebyś przypadkiem nie oberwał. Kiedy się zdenerwuję, nie ręczę za siebie.

- Będziecie walczyć z koni, czy na piechotę?- zaciekawił się Legolas. - Czy i ja mam

zsiąść?- zapytał, zerkając przez ramię na Gimlego.

- Na litość Eru, kto tu chce walczyć z koni i dlaczego?! – Obieżyświat przerwał rozmowę

z Halbaradem i patrzył na nich ze zdumieniem.

- Boromir będzie się bił z Gimlim - poinformował go Merry radośnie. - Z powodu

tukowych chwytów poniżej pasa.

Ku jego zachwytowi Obieżyświat zaniemówił.

- Ej, Merry! - zaoponował Boromir. - Nie szalej! Nie o to poszło.

- Pośrednio tak.

- Słowo daję, jesteś jeszcze gorszy od Tuka, mości Brandybucku!

- Tak, wiem. Bo stosuję *te* chwyty.

- A mógłbyś nam jakiś zaprezentować?- zaproponował Gimli.

- Nie, bo Boromir tego bardzo nie lubi - zaśmiał się hobbit. - Aj! - dodał, bo Boromir

jednym szybkim ruchem chwycił go oburącz, unosząc z siodła.

- Macie! - Gondorczyk zwrócił się do Gimlego i Legolasa, zamierzając im podać hobbita.

- Weźcie sobie to coś i ćwiczcie do woli wasze chwyty.

- Nie możesz tego zrobić, Boromirze! - ostrzegł go Merry.

- Oczywiście, że mogę!

- A nie zapomniałeś o czymś?

- O czym?

- Że to ja trzymam wodze, he he. Jeśli mnie przesadzisz na Aroda to będziesz miał duży

problem.

- Zaraz ci je wyrwę, razem z rękami!

Gimli i Legolas zanieśli się śmiechem.

Page 377: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czuję się w obowiązku stanąć w obronie gnębionego niziołka! - oświadczył krasnolud

zdecydowanie. - Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo nie lubię, kiedy pomiata się kimś niskiego

wzrostu. Jeśli ktoś jest niski to nie oznacza to od razu, że jest gorszy i można mu grozić. I

jeśli pewien przerośnięty hobbit tknie choć jednym palcem mojego małego przyjaciela, to

będzie szukał swoich rąk w trawie.

- Coś ty powiedział?- Boromir posadził Merry’ego z powrotem w siodle i wziął się pod

bok. - Powtórz to.

- Co?- krasnolud łypnął na niego znacząco.

- Już ty wiesz co!

- Mam zsiąść?- dopytywał się Legolas entuzjastycznie.

- Drużyno moja! - Obieżyświat nieco podniósł głos i cztery pary niewinnie patrzących

oczu zwróciły się ku niemu. - Cokolwiek w was wstąpiło, posłuchajcie mnie uważnie.

Ostrzegam bowiem, że ten kto mnie zignoruje, srogo za to zapłaci – Obieżyświat starał się

zapanować nad rozbawieniem i mówić surowym tonem. Tak sobie mu to wychodziło. - I nie

będę tego powtarzać dwa razy. Boromirze, nie wyrywaj rąk Merry’emu. Gimli, nie wyrywaj

rąk Boromirowi, Merry nie stosuj chwytów, a ty Legolasie... - Obieżyświat zawahał się na

moment.

- Nie podżegaj - dopowiedział Boromir.

- O, wypraszam sobie! - oburzył się elf. - Ja nic nie mówię. Jestem jedynie bezstronnym

obserwatorem.

- O, nie, mój drogi - zaprzeczył Gondorczyk. - Twoja milcząca aprobata jest aż nazbyt

hałaśliwa.

- Wybacz mój drogi, ale to ty grozisz wszystkim dookoła.

- Ja nikomu nie grożę, ja jedynie ostrzegam, że mam prawo bronić swojego honoru. I

uprzedzam, że jeśli jeszcze raz ktokolwiek nazwie mnie... -

- Boromirze! - Obieżyświat uśmiechnął się lekko, ale głos jego brzmiał już zupełnie

poważnie. - Czy nie zechciałbyś zapytać Eomera, ilu konnych zamierza zabrać ze sobą z

Rogatego Grodu? I dowiedz się, ile czasu zajmie mu przegląd sił Helmowego Jaru.

- Tak jest - ucieszył się Legolas. - Należy pozbyć się wichrzycieli, brawo nasz dowódca.

Nim Boromir zdążył zareagować, Obieżyświat zwrócił się do elfa.

- Legolasie, podjedź na tyły oddziału i przekaż Elladanowi, że chcę z nim zamienić

słowo. Nie zatrzymuję cię, mój drogi.

Elf zaśmiał się cicho i posłusznie zawrócił Aroda.

Page 378: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- I po coś się odzywał?- dobiegło ich gniewne mruczenie Gimlego. – Wy, elfowie, nie

wiecie, kiedy trzeba trzymać gęby na kłódki. A tak ciekawie się robiło.

- I ot, za karę porozstawiano nas po kątach - podsumował Boromir. - To co, mój sterniku,

kierunek : czoło oddziału?- zwrócił się do hobbita.

- Tak jest, kapitanie.

- Niech tylko zgadnę - Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Nasz srogi wódz nie

zauważył, oczywiście, kolejnego zmasowanego ataku na uciskaną mniejszość, czyli moją

skromną osobę?

- Nie - Strażnik uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. - Niczego takiego nie zauważyłem.

- To typowe.

- Zauważyłem natomiast, że wyżej wspomniana uciskana mniejszość grozi kolejno

przedstawicielom wszystkich ras.

- Teraz ja nie wiem o czym mówisz - Boromir wzruszył ramionami.

- Spodziewałem się takiej odpowiedzi.

- Prawda bowiem świeci jasno i sama podsuwa się wątpiącym.

- To jakiś cytat?- zainteresował się Merry.

- Owszem. Ze mnie - odpowiedział Boromir uprzejmie. - Sam go właśnie stworzyłem dla

potrzeb tej chwili. Całkiem zgrabny, nieprawdaż?

- Ładnie brzmi, to prawda. Nie rozumiem jednak do końca, jak się on ma do

argumentacji - drążył Obieżyświat.

- Och, doprawdy - Boromir żachnął się z przesadnym zmęczeniem. - Skoro spodziewałeś

się takiej odpowiedzi, to znaczy, że jest ona oczywista. A jest oczywista, bo jest zgodna z

prawdą, która to prawda i tak dalej.

-Ach, w ten sposób - Obieżyświat uprzejmie skinął głową.

- Nie inaczej.

- A zatem sugerujesz, że to co jest oczywiste jest też zarazem prawdziwe, czy tak? -

upewnił się Obieżyświat, szykując się do kontrataku.

-W tym przypadku tak.

- A cóż takiego szczególnego jest w tym przypadku?

- Jam to jest - oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Jako przedmiot i zarazem podmiot tej

dyskusji uzurpuję sobie prawo do autorytarnych sądów na swój własny temat. Któż bowiem

nie zna mnie lepiej niż ja sam?

- Jestem pod wrażeniem, mości Boromirze - Merry spojrzał na niego z uznaniem.

Page 379: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ba! - Boromir niedbale machnął ręką. - Mając w domu przemądrzałego braciszka, który

uważa się za filozofa, człowiek, chciał nie chciał, uczy się tego i owego.

- Bez urazy - wtrącił się Obieżyświat. - Ale ten wywód można obalić od ręki.

- Spróbuj - zachęcił go Boromir. - Z góry uprzedzam tylko, że czego byś nie próbował i

tak w końcu dojdziemy do złotej zasady filozofii Gondoru i koło się zamknie.

- A jaka jest ta złota zasada?- zapytał Merry.

- „Boromir ma zawsze rację”- wypalił Gondorczyk z satysfakcją.

- Hola, hola!- Obieżyświat uniósł ostrzegawczo dłoń.- Zauważam tu pewną herezję – a

dlaczego nie „Denethor ma zawsze rację”, hmm?

- Filozofia ojca i moja są zbieżne - odpalił Boromir od niechcenia.

- Ach, tak - Obieżyświat uniósł brew i chciał to skomentować, ale przerwał mu głos

Gimlego:

- A ci dwaj jeszcze tutaj! No pięknie! Nas to się pozbywa, ale innych wichrzycieli trzyma

przy sobie, jakby nigdy nic! I nie mówcie mi, że to nie jest przejaw jawnej dyskryminacji!

Merry odwrócił się i ujrzał Legolasa i krasnoluda nadjeżdżających w towarzystwie

jednego z bliźniaków.

- No właśnie, mój sterniku - Boromir zwrócił się do hobbita. - Zauważ, że nadciąga ku

nam okręt piracki, ewidentnie w poszukiwaniu zaczepki. Dlaczego nie odbijamy?

- Bo nie mamy wiatru w żagle, kapitanie - wyjaśnił Merry grzecznie.

- Hm?

- Łydka - syknął Merry znacząco.- Ja przecież nie dosięgam.

- A, oczywiście - Gondorczyk trącił Lossara piętą.

- Grunt to działanie zespołowe, zawsze to powtarzałem - oznajmił Merry, kiedy kierował

Lossara w lewo, na poszukiwanie Eomera.

Kątem oka dostrzegł, że Obieżyświat kręci głową, patrząc za nimi.

Eomer był łatwy do rozpoznania przez białą kitę zdobiącą hełm. Nim przedostali się do

niego, Merry przytrzymał Lossara przechodząc do stępa i zadarł głowę, by spojrzeć na

Boromira.

- Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś przesunąć na bok swój pas. Ta klamra niedługo

przepiłuje mi kręgosłup.

- Oczywiście - Boromir sięgnął do pasa. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

- Bo teraz zaczęła mi dokuczać dotkliwiej - odparł Merry wymijająco.

Page 380: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak może być?

- O, tak jest w porządku.

- Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Pippinowi nie przeszkadzała.

- Tukowie bywają gruboskórni - wyjaśnił Merry. - My, Brandybuckowie, jesteśmy

ulepieni z lepszej i delikatniejszej gliny.

- Ach, tak - powiedział Boromir z rozbawieniem.

- Czym mogę ci służyć, panie?- Eomer zauważył, że nadjeżdżają i wstrzymał konia, by

na nich zaczekać. Grzecznie też skłonił się hobbitowi.

- Aragorn, za moim pośrednictwem, pyta ilu wojowników planujesz zabrać z Rogatego

Grodu i ile czasu zajmie przegląd sił w Helmowym Jarze, mości marszałku - odrzekł

Boromir.

- Wszystko to będzie zależało od decyzji króla. Jeśli mój pan zechce wprost z Rogatego

Grodu udać się do Harrowdale, a mnie odeśle do Edoras, wtedy trzeba będzie rozdzielić

zastęp. Nie ukrywam, że duże znaczenie ma tu też ilość koni, jaką będziemy mieli do

dyspozycji. Wojna z Sarumanem a potem bitwa o Rogaty Gród znacznie przerzedziły nasze

stada. Nie wiem, ile dokładnie koni z Helmowego Jaru nadaje się dalszej drogi. Setka? Może

mniej. Sprawdzimy na miejscu. Teraz mogę szacować na wyrost, że zabierzemy około stu

wojowników, czyli wszystkich tych, którzy będą mieli wierzchowce. Skoro bowiem czas nas

goni, piesi będą opóźniać nas w marszu.

- Czyżbyście nie mieli jakiś zapasowych stad, jak choćby na stepach na północ stąd?-

dopytywał się Boromir.

- Tak, około trzech setek koni pasie się na równiach Północnej Bruzdy. Zaraz po bitwie

posłaliśmy po nie, ale to potrwa, nim przygna się i ogarnie tak duże stado.

- Rozumiem - Boromir pokiwał głową. - A przegląd sił?

- Postaramy się zrobić to jak najszybciej. Zarówno król Theoden jak i Aragorn chcą

ruszyć jeszcze tego samego dnia - tłumaczył Eomer. - Nie ukrywam, że i mnie jest pilno do

Edoras, z wieściami o zwycięstwie. Moja siostra niecierpliwie wyczekuje naszego powrotu.

- A, właśnie. Jak się miewa księżniczka Eowina?- wtrącił Boromir.

Merry mógłby przysiąc, że oczy Rohańczyka zalśniły, jakby się żywo ucieszył z tego

pytania.

- Dziękuję, zdrowie jej dopisuje. Gorzej natomiast z cierpliwością. Moja siostra to żywe

srebro i ciągnie ją w otwarte stepy, na swobodę - odparł młody marszałek, starannie

dobierając słowa. - Opowiadała mi, że się spotkaliście ubiegłego lata, kiedy miała zaszczyt

gościć cię w Edoras.

Page 381: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Byłem tam jedynie przejazdem. Spieszno mi było w dalszą drogę, więc nie mieliśmy

okazji, by porozmawiać swobodnie.

- Niemniej ona ciepło wspomina to spotkanie - Eomer uważnie obserwował Boromira. -

Długo mi o nim opowiadała. Widocznie...- młody Rohańczyk zawahał się na mgnienie oka -

musiałeś zrobić na niej wrażenie, panie - uśmiechnął się, niby to żartując, ale jego oczy

bacznie śledziły reakcję Gondorczyka.

Merry uniósł brew, zaciekawiony. Chyba zaczynał rozumieć, co się tutaj dzieje.

- Tak?- spytał Boromir w nieco roztargniony sposób. - No cóż, ze swej strony muszę

przyznać, że księżniczka Eowina wyrosła na bardzo piękną dziewczynę - dodał uprzejmie.

- Prawda?- podchwycił ucieszony marszałek. - Może nie powinienem zachwycać się tak

otwarcie własną siostrą, ale z dumą muszę przyznać, że nie ma piękniejszej kobiety w

Rohanie - oświadczył, kładąc nacisk na słowo „kobieta”, nie „dziewczyna”.

- Z pewnością - zgodził się Boromir łaskawie, choć jego ton sugerował, że jest daleko

myślami.

- Wielu młodzieńców wodzi za nią wzrokiem, marząc o niej.

- Nie wątpię.

- Ale Theoden chce oddać jej rękę jedynie najgodniejszemu z godnych.

- Ze wszech miar słusznie.

Hobbit z dzikim zainteresowaniem śledził tę dyskusję i bez cienia zawstydzenia na

dodatek, jako, że Eomerowi najwyraźniej nie przeszkadzała jego osoba, więc czuł się bardziej

jak pełnoprawny świadek niż podsłuchujący intruz.

A najzabawniejsze było to, że podobnie rzecz się miała w Shire. Zwyczaj nakazywał, by

w obecności osoby trzeciej, najczęściej kogoś z rodziny, lub przyjaciela domu prowadzić

swobodną i na oko niezobowiązującą dyskusję na temat walorów panny, tudzież kawalera.

Merry był jednocześnie zadziwiony i rozbawiony, że u Dużych Ludzi wygląda to tak samo.

Bo w to, że marszałek Rohanu usiłuje swatać swoją siostrę z dziedzicem Gondoru nie wątpił

ani chwili. Eomer patrzył na syna Denethora z jawnym podziwem i Merry poszedłby na

dowolny zakład, że chętnie by przystał na takiego szwagra. Nie mówiąc już o politycznych

korzyściach płynących z takiego małżeństwa.

Tymczasem, ku uciesze hobbita, gra toczyła się dalej.

- Powiadają, że urodą przewyższa nawet sławną Morwenę - rzucił Eomer niedbale.

- Zapewne - Boromir skinął głową. - Choć ja nie jestem znawcą kobiecej urody -

zastrzegł od razu.

Naprawdę cię to nie rusza, Boromirze? Czy też grasz tak starannie?

Page 382: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry zwrócił wzrok na Eomera czekając na ripostę.

- My, mężczyźni, nie musimy być znawcami, by docenić piękno niewiasty, czyż nie?-

ponieważ Boromir nie odpowiedział, marszałek ciągnął dalej: - Moja siostra jednakże ma to

szczęście, że los obdarzył ją nie tylko urodą, ale i mądrością. Z pewnym też zawstydzeniem

dodam, iż w polowaniu z sokołem przewyższa wszystkich, w tym mnie. A ty, panie, w jakim

polowaniu gustujesz najbardziej?

No nie bądź taki, powiedz, że w polowaniu z sokołami, no... – kibicował Merry.

- Na orków - odparł Boromir z uśmiechem.

Ueeee...

- Eowina jest dobra w mieczu - zauważył Eomer znacząco. - Mając siedemnaście wiosen

ścięła swojego pierwszego orka. Byłem przy tym.

- Naprawdę?- po raz pierwszy od początku tej dyskusji w głosie Boromira zabrzmiało

zainteresowanie i Gondorczyk spojrzał na Eomera pytająco.

Patrzcie go, piękna kobieta go nie interesuje, ale dajcie jej miecz do ręki i od razu inna

rozmowa. Merry z trudem opanował chęć, by się uśmiechnąć.

Eomer też zauważył zmianę w tonie Boromira i uchwycił się tematu kurczowo.

- Eowina ma talent. Jest szybka, zwinna. Wiem coś o tym, bo sam ją uczyłem.

- Hmmm - brzmiała odpowiedź Boromira i Merry aż się odwrócił, by spojrzeć na niego.

Na twarzy Gondorczyka malowało się rozbawienie i sceptycyzm zarazem.

- Moja siostra pokonała kilku mężczyzn w pojedynkach - dorzucił Eomer, lekko

urażonym tonem.

-A nie było przypadkiem tak, że dali jej wygrać?- powątpiewał Boromir.

Oj, Boromirze, doprawdy...

- Cóż za pomysł! - oburzył się marszałek.

- Daruj, Eomerze, ale jeszcze nie słyszałem, by kobieta dorównała mężczyźnie w sztuce

walki - zauważył Boromir spokojnie. - To po prostu niemożliwe.

- Może więc powinieneś sprawdzić to osobiście, panie - w oku Eomera błysnęła

szelmowska iskra. - Eowina będzie zaszczycona mogąc zmierzyć się z przesławnym

Pierwszym Mieczem Gondoru.

Ha! I tu cię ma!

Boromir roześmiał się lekko.

- Ja nie walczę z kobietami - odparł.

- Czyżbyś obawiał się przegranej, mój panie?- Eomer podpuścił go zuchwale.

He he, no właśnie?

Page 383: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, no! - Boromir na żarty pogroził mu palcem. - Nie przegranej się obawiam, a farsy –

wyjaśnił, poważniejąc. - Dajmy na to, że stanę naprzeciw twej siostry na udeptanej ziemi. Z

całym szacunkiem, ale śmiem wątpić, by Eowina dorównywała mi siłą i doświadczeniem. A

zatem będę musiał powściągać ramię i markować ciosy z obawy, by jej nie wyrządzić

krzywdy. Innymi słowy walka będzie z mojej strony pozorowana, a co za tym idzie nie będzie

uczciwa. Uczciwa wobec Eowiny przede wszystkim. To żaden honor wygrać pojedynek, w

którym przeciwnik nie walczy na całego. I to żaden honor dla mnie pokonać niewiastę. Poza

tym zbyt wiele bitew stoczyłem, zbyt wiele krwi przelałem i nie wiem, czy potrafię jeszcze

walczyć na niby. Wolę nie sprawdzać tego na twojej siostrze. Dwadzieścia lat temu pewnie

chętnie podjąłbym takie wyzwanie, choćby z ciekawości, ale dziś...- Boromir umilkł na

chwilę. Eomer i Merry też milczeli. Słowa Gondorczyka zrobiły na hobbicie spore wrażenie. -

Dziś rzadko staję do pojedynków dla przyjemności, mając orków i Haradrimów w nadmiarze

na co dzień.

- A zdarzyło ci się kiedyś mieć kobietę za przeciwnika?- zapytał Merry.

- Dzięki Valarom, nie. Chodzą słuchy, że w szeregach Południowców trafiają się kobiety,

ale ja na szczęście nigdy się z żadną w walce nie spotkałem. Chyba, że kryła twarz pod

hełmem, a kształty pod zbroją. Jeśli tak było, to dobrze, że o tym nie wiedziałem.

- Dlaczego?

- Nie wiem, czy potrafiłbym zabić kobietę, Merry. I niech Valarowie mają mnie w

opiece, bym nigdy się tego nie dowiedział.

Umilkł i zapadła cisza. Merry wciąż jednak myślał nad tym, co właśnie usłyszał.

- A wolno spytać - nie wytrzymał - czy w takim razie przyjąłbyś kobietę do swojego

oddziału?

- Na Białe Drzewo, cóż to? Noc Ciężkich Pytań?- roześmiał się Boromir.

- Przyjąłbyś, czy nie?

- Raczej nie. Wojowanie nie jest dla kobiet. To musiałby być jakiś szczególny

przypadek.

- A czy w armii Gondoru były kiedykolwiek jakieś kobiety?- Merry nie dawał za

wygraną.

- Bardzo rzadko. Za mej pamięci była kiedyś łuczniczka w Ithilien. I niejaka Carte zwana

Pliszką, goniec konny.

- A czy... -

- Widzisz ten masyw górski przed nami?- Boromir pochylił się i wskazał kierunek ręką.

- Tak - Merry pokiwał głową.

Page 384: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A ten zębaty wyłom, tam?

Merry ponownie przytaknął.

- To ściana Rogatego Grodu - wyjaśnił Boromir.

- Już?- ucieszył się Merry.

- Tak. I proponuję, żebyś teraz pomęczył trochę Eomera na ten temat, skoro masz okazję.

Rogaty Gród ma bardzo ciekawą historię.

- Chętnie odpowiem na twoje pytania, mości hobbicie - wtrącił się Eomer z uśmiechem.

- Cieszę się, bo mam ich sporo - Merry od dawna zamierzał spytać skąd się wzięła nazwa

Helmowy Jar i dlaczego Rogaty Gród wygląda tak , a nie inaczej.

- Świetnie - podsumował Boromir. – Rozmawiajcie sobie zatem, a ja się tymczasem

zdrzemnę.

W świetle wstającego dnia Rogaty Gród wyglądał imponująco. Rozjaśniło się już na tyle,

że widać było ciemniejsze punktu otworów okiennych, zębate blanki i zwały gruzu ze

zburzonego muru. Merry nie zdołał wypytać Eomera o wszystko, co go interesowało,

ponieważ marszałek został wezwany przez króla. Hobbitowi pozostało zatem jedno, stałe

źródło informacji.

- Boromirze? Śpisz?

- Tak - rozległa się definitywna odpowiedź tuż nad jego uchem.

- A mogę cię o coś spytać?

- Nie.

Merry zawahał się na moment, ale przypomniał sobie, że Pippin w takiej sytuacji

puszczał mimo uszu sprzeciw Boromira i dalej pytał o co chciał, a Gondorczyk zawsze mu

odpowiadał. Postanowił więc pójść w ślady Tuka, by, korzystając z nieobecności Eomera,

zaspokoić ciekawość.

- Możesz mi powiedzieć jak wygląda księżniczka Eowina?

- A dlaczego cię to interesuje?- zdziwił się Boromir.

- Jestem ciekaw i tyle – Merry wzruszył ramionami. - Dużo o niej słyszałem. No, więc,

jak wygląda?

- Ano, zwyczajnie - Gondorczyk się zawahał. - Ładna, młoda. Długie, jasne włosy.

- I?

- I tyle - syn Denethora ze znużeniem przetarł twarz.

Page 385: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jak to „i tyle”? „Długie, jasne włosy” to wszystko, co umiesz o niej powiedzieć? A

oczy?

- Oczy też ma - oświadczył Boromir z przekonaniem.

- No, ale jakie?

- A skąd mam wiedzieć?- odparł Gondorczyk ze zniecierpliwieniem. - Nie przyglądałem

się jej oczom.

- A można wiedzieć na co w takim razie patrzyłeś, kiedy z nią rozmawiałeś?- Merry

pozwolił sobie na odrobinę zuchwałości, skoro aż się o nią prosiło.

- Co ty mi tu sugerujesz, mości hobbicie?- Boromir wychylił się w bok, by groźnie

spojrzeć mu w twarz.

- Ja?- Merry udał niewinne zdziwienie. - Ja niczego nie sugeruję. Ja się tylko usiłuję

czegoś dowiedzieć o wyglądzie księżniczki Eowiny.

- Wytrzymaj zatem jeszcze trochę, w Edoras ją zobaczysz.

- Jest wysoka?- Merry się nie poddawał.

- Na pewno jej nie przeoczysz.

- Bo co? Bo taka jest duża?

-Valarowie, dajcie mi cierpliwość.

- A jak się ubierają kobiety w Rohanie?

- Szybko - warknął Boromir.

- Skąd wiesz?- odparował Merry błyskawicznie.

- Niania mi mówiła.

Hobbit zachichotał.

- A czy... -

- Merry, męczysz mnie.

- Przepraszam - hobbit opanował się nieco. - Pytam o to wszystko, bo mnie bardzo

zaciekawiło, czy kobiety-wojowniczki ubierają się w spodnie i noszą jak mężczyźni.

- To, że kobieta umie posłużyć się mieczem, nie czyni z niej jeszcze wojowniczki,

Merry.

- A co czyni z kobiety wojowniczkę?

- Może powinniśmy zacząć od tego, że kobieta -wojownik to absurd sam w sobie.

-Dlaczego?

- Wydawało mi się, że już to tłumaczyłem. Nie będę sobie zdzierał gardła po próżnicy.

- No, tak - Merry potarł nos wierzchem dłoni. - Tak sobie tylko myślę, że to musi być

okropnie niewygodnie walczyć w sukni. Nie sądzisz?

Page 386: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie wiem, nie zwykłem nosić moich sukni na polu bitwy.

Merry zaśmiał się i pytał dalej, nie zważając na kąśliwy ton przyjaciela.

- A Eowina miała na sobie spodnie czy suknię, kiedy się z nią widziałeś?

Boromir westchnął ciężko.

- Suknię.

- A jaką?

- Nie przyglądałem się - odparł Boromir ze zmęczeniem.

Merry wykręcił się w siodle, by na niego spojrzeć.

- Boromirze, czy ty się kiedyś w ogóle przyglądałeś jakiejś kobiecie?- zapytał, marszcząc

brwi.

- Na litość Nienny! Jakbym słyszał mojego ojca! - zdenerwował się Gondorczyk.

- Nie złość się. Ja tylko usiłuję ustalić, jakie kobiety są w twoim typie.

- Te, których mi na siłę nie swatają.

- A wolisz jasnowłose czy ciemnowłose?

- A ty, Merry?- Boromir nieoczekiwanie przeszedł do kontrataku. - Porozmawiajmy teraz

o twoich gustach. Przyznaj się mój drogi, jakaż to hobbicka piękność czeka na ciebie w Shire?

- Na mnie?- Merry stropił się nieco. - Nie, żadna na mnie nie czeka.

- Nie wierzę. Taki przystojny hobbit na pewno już złamał niejedno dziewczęce serce. No,

więc jak, Merry? Jaka to panna wpadła ci w oko, co? - i Boromir wychylił się, by spojrzeć mu

w twarz.

- Żadna mi jeszcze nie wpadła...- bąknął Merry, zakłopotany.

- Czerwienisz się, mój drogi. Widzę zatem, że nie odpowiadasz zgodnie z prawdą. No

dalej, Merry, śmiało, jak ona ma na imię?

- Oj, daj spokój - mruknął Merry, po raz pierwszy błogosławiąc w duchu fakt

nieobecności Pippina.

- Czy to przypadkiem nie ta Stokrotka, która się tak podoba Samwise’owi Gamgee?- nie

ustępował Boromir.

- Różyczka - poprawił go Merry. - I nie, to nie jest Różyczka Cotton - odparł odruchowo,

ani się spostrzegając, jak popełnia poważny błąd strategiczny.

- A więc kto? – Boromir przyparł go do muru. - Nikomu nie powiem, możesz mi zaufać.

No, tak między nami hobbitami?

Merry roześmiał się, poddając.

- Rubi - odparł zawstydzony. - Rubi Burrows. I jeśli powiesz o tym Pippinowi, albo

Samowi zabiję cię! - dorzucił szybko. Gdyby Tuk dowiedział się o Rubi, Merry nie miałby

Page 387: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

życia. Hobbit do tej pory nie zdradził się ze swoją sympatią i przyjaciele nic nie podejrzewali.

To ciekawe, że właśnie Boromir to z niego wyciągnął.

- Nic im nie powiem - Boromir uśmiechnął się. - Ładna, domyślam się?

- Śliczna - rozmarzył się Merry. – Różyczka nie może się z nią równać... a, właśnie, skąd

ty właściwie wiedziałeś o Samie i Różyczce?

- Chyba żartujesz. Po tym, jak przez całą drogę dręczyliście nieszczęśnika z jej powodu?

Wiem nawet, jak panna Cotton wygląda, gdzie mieszka i czym zajmuje się jej ojciec.

Wystarczyło tylko posiedzieć chwilę z wami przy ognisku bez zatykania uszu. Swoją drogą,

pozwolę sobie zauważyć, że byliście z Pippinem dość bezlitośni.

- Nie tylko my - zaprotestował Merry. - Frodo też Samowi dokuczał.

- Ale nie tak jak wy. No dobrze, powiedz mi jak Rubi wygląda. Ma jasne włosy, niech

zgadnę i...-

- Wcale, że nie, bo brązowe. Ciemnobrązowe i puszyste. I sięgają jej do pasa. A oczy ma

zielone.

- Mmm - powiedział Boromir. - Lubię taki zestaw.

- Ja też. A jeszcze jak do kompletu założy tę swoją żółtą sukienkę w kwiatuszki to

wygląda zupełnie jak motyl z bajki - Merry rozmarzył się na dobre. - A jak świetnie jeździ

konno...

- Mam nadzieję, że dostanę zaproszenie na ślub - stwierdził Boromir, a potem roześmiał

się widząc rumieniec wykwitający na policzkach hobbita.

- Czy można wam przeszkodzić?- rozległ się za nimi znajomy głos. – Boromirze -

ciągnął Obieżyświat równając się z nimi - kiedy prosiłem cię, byś spytał Eomera o ilość

wojska i przegląd sił zakładałem, że powrócisz do mnie z tą informacją. Jak widzę, nie

wyraziłem się dostatecznie jasno - na jego twarzy malowało się rozbawienie raczej, a nie

przygana.

- Kiedy wysyłałeś mnie do Eomera zakładałem, że chcesz się mnie po prostu pozbyć -

odparł Boromir, też uśmiechnięty. - I że doskonale znasz odpowiedzi na te pytania.

- Nie, nie znam.

- A zatem już spieszę z wyjaśnieniem. Wojowników będzie około setki, a przegląd

odbędzie się tak szybko, jak tylko się da. Wszystko zależy od decyzji króla Theodena, czy

dalsza droga poprowadzi wprost do Edoras, czy przez Harrowale.

- Rozumiem. A można spytać o czym z takim zacięciem dyskutowaliście?

- O kobietach - odparł Boromir swobodnie.

Page 388: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ach, tak. Chętnie posłucham - Obieżyświat skrzyżował ręce opierając przeguby na

przednim łęku.

- Ustaliliśmy właśnie z Merrym, że obu nam podobają się ciemnowłose niewiasty o

jasnych oczach - ku zaskoczeniu hobbita Boromir kontynuował.

- To zupełnie tak, jak mnie - uśmiechnął się Obieżyświat.

- Uwaga, piraci - syknął Merry, z ulgą witając widok nadjeżdżających Legolasa i

Gimlego. Zaczynał się czuć trochę skrępowany tą rozmową, zwłaszcza, że nie był pewny, czy

syn Denethora się nie wygada o Rubi.

- Można się przyłączyć?- zagadnął elf.

- Proszę bardzo. Rozmawiamy właśnie o tym, jakie kobiety się nam podobają - Boromir

zachęcił ich ruchem ręki do zajęcia miejsca obok niego. - I wychodzi nam na to, że

ciemnowłose. A jaki kolor włosów ma twoja narzeczona, mości krasnoludzie?- zagadnął.

Merry przeniósł wzrok na Gimlego, dziko zainteresowany.

- Nie mam narzeczonej! - oburzył się krasnolud.- Zwariowałeś, mości Boromirze?

Przecież jestem jeszcze na to za młody!

- A ty Legolasie?- Boromir, kryjąc uśmiech, spojrzał na elfa.

- Ja też jestem jeszcze za młody - Legolas mrugnął lekko. - Ale jeśli mogę wyrazić swą

opinię, wolę jasnowłose.

- No, proszę - podsumował Obieżyświat. - Mamy tu czterech kawalerów na schwał do

wzięcia.

- Nie czterech - poprawił go Boromir. - Trzech. Merry...-

- Boromirze, obiecałeś! - przerwał mu hobbit przerażony.

- O?- zainteresował się Gimli żywo. - Czyżby nasz mały Brandybuck był zakochany?

- Ale chyba nie w Różyczce Cotton ?- dorzucił Legolas, a Merry spłonął kolejnym

rumieńcem.

- Nie!- jęknął, chcąc zapaść się pod ziemię. Co oni wszyscy z tą Różyczką! Jakby nie

było innych dziewczyn w Shire. Z opresji wybawił go Eomer i hobbit miał ochotę uściskać go

za to. Król Theoden prosił Obieżyświata na słowo.

- Chodź, Boromirze - Strażnik skinął ręką na Gondorczyka.

- Prosi ciebie, nie mnie - zauważył Boromir uprzejmie.

- Ręce opadają - Obieżyświat uniósł wzrok ku niebu.

- Nie wzywał mnie, więc nie widzę potrzeby, bym miał jechać - ciągnął Boromir z

uporem.

-A jeśli cię poproszę, pojedziesz ze mną?

Page 389: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-A po co?

- Chcę omówić z tobą parę spraw.

-A nie możesz teraz?

- Wolałbym w obecności króla.

- On mnie nie wzywał.

Obieżyświat wyprostował się, rzucając Gondorczykowi ostre spojrzenie. Nie odezwał

się, zawrócił Hasufela i pogalopował za Eomerem.

Merry skulił się lekko, zmartwiony tą rozmową i wyrazem, jaki odmalował się na twarzy

Obieżyświata. Będzie niedobrze, jeśli Strażnik straci cierpliwość do humorów syna

Denethora. Gimli i Legolas też się nie odzywali.

I tak, dalszą drogę, aż do bramy Rogatego Grodu przebyli w milczeniu.

*

- Merry? Merry! Obudź się, jesteśmy na miejscu - głos Boromira dobiegał jak spod

wody.

Hobbit zamrugał oczami i potrząsnął głową, nagle wyrwany z drzemki. Półprzytomny,

przez krótką chwilę nie mógł sobie przypomnieć gdzie jest i dlaczego siedzi na koniu. Światło

dnia dotkliwie zakłuło go w oczy.

Byli już na wewnętrznym dziedzińcu Rogatego Grodu, choć – jak mu się wydawało -

dopiero co sennie przyglądał się majaczącym na horyzoncie zewnętrznym murom. Wcale nie

zamierzał zasypiać, a już szczególnie nie jak dziecko w objęciach Boromira, ale cóż poradzić,

zmęczenie go zmogło. Teraz do koszmarnego bólu głowy dołączyło poczucie kompletnego

rozbicia i wrażenie gorącego piasku pod powiekami. Jeszcze raz przetarł twarz i oczy i

mrugając rozejrzał się dookoła.

Posępne mury, wrastające w skalne zbocza górowały nad nimi przytłaczając swym

ogromem. Dziedziniec był nieduży, a mury nieproporcjonalnie wysokie i stąd brało się

wrażenie uwięzienia na dnie studni. Niewielki kwadracik błękitnawego nieba jaśniał w górze.

Hobbit wyprostował się i rozmasował kark.

- Trzeba mnie było obudzić wcześniej - mruknął.

- Nie chciałem odmawiać ci tej odrobiny snu. W naszej sytuacji każda chwila

odpoczynku się przyda - stwierdził Boromir, a Merry postanowił darować sobie uwagę, że tak

krótki sen tylko dodatkowo rozbija zamiast pomóc.

Page 390: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Na komendę Eomera jeźdźcy zaczęli zsiadać. Merry rozejrzał się, ale nie widział nigdzie

Theodena.

- Gdzie jest król?- zapytał

- W drodze do swoich komnat - odpowiedział mu Obieżyświat, podchodząc.- Chodź,

Merry, pomogę ci zsiąść - to rzekłszy, wyciągnął ręce.

Hobbit odrzucił płaszcz na bok, przełożył prawą nogę nad łękiem i zsunął się z siodła,

opierając dłonie na ramionach Strażnika. Obieżyświat postawił go na ziemi, obok sakw i

kociołka, które zdążył już odtroczyć od swej kulbaki.

- Jestem nieprzytomny - jęknął Merry, dotykając dłonią czoła. Wciąż nie mógł się

otrząsnąć z resztek snu i cała ta krzątanina dookoła wydawała mu się dziwnie nierealna.

- Przygotowano dla nas komnatę i proponuję, żeby ci, którzy nie mają teraz nic do roboty

skorzystali z okazji, by się przespać – Strażnik wskazał kierunek ruchem głowy. - Idźcie

odpocząć.

- A ty?- spytał Boromir, zsiadając.

- Ja muszę jeszcze porozmawiać z Halbaradem.

- Ja nie jestem zmęczony - odparł lekko Legolas, zarzucając na ramię swoją sakwę. -

Chętnie bym się przeszedł po okolicy. Trzeba coś zrobić z tak mile rozpoczętym dniem.

Boromir zmierzył go wymownym spojrzeniem, od stóp do głów.

- Czasami mnie przerażasz, mości elfie - oznajmił.

- Dlaczego? - Legolas spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Czy ty nigdy nie bywasz zmęczony?

- Oczywiście, że bywam. Ale co to ma do rzeczy? Tak piękny poranek należy...-

- ...starannie przespać! - dokończył Boromir, wchodząc mu w słowo. Merry pokiwał

głową, przyznając mu rację.

- Trzeba się nim nacieszyć - oświadczył elf z naciskiem.

- A czym tu się cieszyć? - Boromir wzruszył ramionami. - Słońce świeci, ciepło, niebo

błękitne, ani jednej chmury na horyzoncie. To wszystko wydaje mi się razem jakieś

podejrzane. Jest za ładnie. Lepiej się ukryć i przespać to wszystko. Może po południu będzie

jakaś burza albo wichura...

- Teraz ja się zaczynam ciebie bać - stwierdził Legolas z uśmiechem.

- Idź spać - rozbawiony Obieżyświat klepnął Boromira w plecy. - I ty, Merry też. Widzę,

że ledwo trzymasz się na nogach, mój drogi hobbicie. Odpocznijcie. Król Theoden też

poszedł do swojej komnaty. Obudzimy was, kiedy wstanie i będzie już wiadomo co dalej.

Tamten młody człowiek was zaprowadzi.- skinął na Rohańczyka, który czekał nieopodal,

Page 391: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

nerwowo przestępując z nogi na nogę. Widząc, ze wszystkie oczy zwracają się na niego

chłopak skłonił się sztywno i wskazał czarne, okute drzwi.

- Weźcie nasze rzeczy na górę, żeby się nie zapodziały w tym zamieszaniu - przykazał

jeszcze Obieżyświat i wtopił się w tłum.

- No i tradycyjnie już, jedni do garów a drudzy na naradę - mruknął Boromir schylając

się po kociołek. Merry usłyszał ten komentarz, ale nie miał siły się odzywać. Podniósł koc i

odebrał swoją sakwę z rąk Legolasa, a następnie ruszył za Rohańczykiem, mijając Gimlego.

Komnata była niewielka i panował w niej dotkliwy ziąb, jak to w kamiennych murach.

Na podłodze leżały trzy sienniki, z których dwa wyposażone były w wałki, służące jako

zagłówki. I na tych zagłówkach, bogato zdobionych jakimś roślinnym ornamentem, kończyło

się udekorowanie komnaty. Pod wąskim oknem stał stół i jedno krzesło. Na ścianach nie było

ani jednej makatki, szarej kamiennej podłogi nie ocieplał żaden dywan, a o obrusie można

było jedynie pomarzyć. Jedynie parę koców w paskudnym buraczkowym kolorze leżało na

sienniku po lewej stronie, starannie złożonych w kostkę. Już bardziej przytulnie było w

komnacie strażników w Isengardzie, choć i tam wystrój pozostawiał wiele do życzenia.

Ciekawe, czy upodobanie do surowych, niczym nie ozdobionych wnętrz łączy wszystkich

Dużych Ludzi? Merry nagle nabrał chęci, by zobaczyć pokój Boromira. Jakoś nigdy

wcześniej o tym nie pomyślał. Jak też Gondorczyk ozdobił swoje komnaty, jeśli w ogóle?

Boromir nie wyglądał na osobę, która zawiesza w oknie zasłony, a na stole stawia kwiatki.

Pewnie ma mnóstwo broni na ścianach. A obrazy? Jeśli są, to na pewno batalistyczne. A na

półce piętrzą się traktaty o sztuce wojowania. Ciekawe. Zaraz, co też takiego powiedział

Pippinowi? Że ma nie zaglądać do szafy w sypialni. Merry nagle nabrał chętki, by zapytać o

tę szafę. Pohamował się jednak, odłożył swoje tobołki pod ścianę i usiadł na najbliższym

posłaniu. Odpiął pas, ściągnął płaszcz i poluzował kaftan pod szyją, a potem z westchnieniem

ulgi osunął się na plecy, okrywając kocem.

Boromir, Legolas i Gimli złożyli rzeczy obok sakw hobbita. Gondorczyk ziewnął i z

rozmachem usiadł na sienniku obok Merry’ego.

- Może przejdziemy się do jaskiń? - zapytał krasnolud, zwracając się do elfa.

- To tylko my dwaj się kładziemy? - zdziwił się Boromir.

- Skoro zamiast spać gadaliście wczoraj do późna to nie dziwota, że teraz jesteście

nieprzytomni - zauważył Legolas.

- Wypraszam sobie, ja nie gadałem - zaprotestował Boromir.

- Mój drogi, było już dobrze po północy, kiedy słyszałem twój głos, opowiadający o jakiś

posągach - uśmiechnął się elf.

Page 392: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie chcę źle mówić o nieobecnych, ale taki jeden nie dał mi spać!

- No to wykorzystaj okazję, mości Boromirze i bierz przykład z tu obecnego hobbita,

który zdaje się już śpi, nieprawdaż?- odezwał się Gimli.

- Uhm - odparł Merry nie otwierając oczu.

- Obudzimy was za parę godzin - dodał Legolas. - Nie zapomnimy o was, bez obaw.

- Ależ ja nie mam nic przeciwko temu, by pozostać tu w błogim zapomnieniu - mruknął

Boromir, szeleszcząc posłaniem. - Możecie mnie obudzić następnego dnia po upadku

Nieprzyjaciela, proszę bardzo - dodał łaskawie.

- A dlaczego następnego dnia a nie tego samego? - roześmiał się Gimli.

- Nie lubię pobitewnego chaosu - wyjaśnił syn Denethora. - Dobranoc. A raczej dobry

dzień.

- Słodkich snów - powiedział elf. - Chodź, Gimli.

Zaskrzypiały zamykane drzwi i w komnacie zaległa cisza. Na krótko. Boromir zamruczał

coś pod nosem, jego posłanie zaszeleściło, a potem odgłosy szurania przeniosły się pod

ścianę.

- Co robisz?- wymruczał Merry po chwili. Te szelesty nie dawały mu zasnąć.

- Jestem wściekle głodny - burknął Boromir. - Szukam czegoś do jedzenia.

- Jest w tej brązowej sakwie z czarnymi rzemieniami - odparł Merry, uśmiechając się

sennie. Już mu zaczynało brakować Pippinowego zrzędzenia. To bardzo zabawne, że Boromir

przejmował rolę Tuka.

- A, tu. Już mam. Chcesz coś?

- Nie, dziękuję. Śpię.

- A to przepraszam.

- Proszę bardzo. Dobran... dzień dobry, Boromirze.

- Dzień dobry, Merry.

Hobbit wtulił policzek w koc, układając się wygodnie. Jednakże coś wciąż nie dawało

mu spokoju. W końcu nie wytrzymał:

- Boromirze?

- Tak?

- Dlaczego zabroniłeś Pippinowi zaglądać do twojej szafy w sypialni?

- Ponieważ nikomu poza mną nie wolno naruszać spokoju Świętego Kłębu - dobiegła go

poważna odpowiedź.

Page 393: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry parsknął śmiechem i otworzył jedno oko, by z sympatią spojrzeć na Gondorczyka.

Boromir leżał na wznak, z głową wspartą na zagłówku i obracał w palcach podpłomyk,

dzieląc go na mniejsze kawałki.

- Eee, myślałem, że może tam przechowujesz głowy zabitych wrogów, albo co.

Boromir zaśmiał się cicho.

- Głowy wrogów trzymam pod łóżkiem - oświadczył, opanowując wesołość.

- A wolno spytać, co w takim razie kryje się za drzwiczkami biurka?

- O tym nawet ja wzdragam się mówić.

- A jeśli w międzyczasie wkroczyła tam służba i zrobiła porządek?- zapytał hobbit.

- Tego się właśnie obawiam. Zawsze tak robią - odparł Boromir niewyraźnie, pakując

sobie do ust spory kawałek. – I znowu po powrocie nie będę mógł niczego znaleźć.

*

- No, śpiochy! Wstawać, dość tego wylegiwania się. Południe już dawno minęło,

przegląd wojsk w toku, wypadałoby wreszcie wstać - tubalny głos krasnoluda zagrzmiał tuż

nad głową Merry’ego. Hobbit jęknął i spróbował narzucić koc na głowę, ale okrycie zostało

bezceremonialnie ściągnięte.

- Do góry uszy to i zadek musi - ciągnął krasnolud wesoło.

Merry niechętnie otworzył oczy i usiadł, ziewając szeroko. Był w zasadzie tak samo

zmęczony, jak przed położeniem się i jego kondycja zaczynała go niepokoić. Naprawdę było

już po południu? Czuł się tak, jakby przespał zaledwie parę minut.

Spojrzał w bok. Ku jego zaskoczeniu Boromir też jeszcze nie wstał. Spał zakopany po

kocem tak, że widać było tylko plątaninę ciemnych włosów z jednej strony, a kawałek buta z

drugiej.

- Boromirze, obudź się - Legolas nachylił się i dotknął ramienia człowieka.

Koc poruszył się, wędrując w górę i szczelnie zakrywając głowę, but wsunął się głębiej,

znikając z pola widzenia i całość ponownie znieruchomiała. Merry uśmiechnął się.

- No już, Boromirze, pobudka - Legolas nieco mocniej potrząsnął za ramię, skryte pod

kocem. W jego głosie brzmiało lekkie zdziwienie; rzeczywiście, zazwyczaj Boromirowi nie

trzeba było powtarzać, że pora wstawać. Budził się od razu, przeciągał energicznie i wstawał

bez gadania.

- Dobrze się czujesz? - elf uniósł brzeg koca i zajrzał do środka.

- Mhm.

Page 394: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To wstawaj.

- M-m. Chcę spać - dobiegł ich niewyraźny pomruk.

- Południe minęło.

- Wygraliście już wojnę? - Boromir wciąż nie otwierał oczu. - Ale się uwinęliście.

- Jeszcze nie wygraliśmy - odparł rozbawiony Legolas. - Ale mam wiadomość specjalnie

dla ciebie. Niebo na wschodzie się chmurzy i pogoda się psuje, będziesz zachwycony.

Wstawaj, Eomer pytał o ciebie.

Boromir zamruczał coś i przekręcił się na plecy.

- A co robi Aragorn?- zapytał, ziewając.

- Zaraz po przyjeździe zamknął się ze Strażnikami i synami Elronda w komnacie na

wieży i od tamtej pory jeszcze nie wyszli - odpowiedział krasnolud.

- Nie może być - mruknął Boromir z przekąsem. – A to ci niespodzianka.

- W sali na dole czeka na was zupa, a w komnacie naprzeciwko możecie się umyć -

wyjaśnił elf, postanawiając zignorować ten komentarz i ten ton. - Na stole leży grzebień. Bez

obrazy, ale przyda się wam obu.

- Zupa! - oczy Merry’ego zalśniły i humor od razu się poprawił. Odruchowo przyklepał

też swoją czuprynę.

- Całkiem zjadliwa, muszę przyznać - oświadczył Gimli, sadowiąc się na krześle. -

Grochówka, jak trzeba. I z wielkimi kawałami wędzonki.

- Nieeee - jęknął Merry zakrywając twarz dłonią, a Boromir uśmiechnął się pod nosem. -

Wszystko, tylko nie ta wędzonka!

- Dlaczego nie?- zdziwił się krasnolud. - Jest wyborna.

- Mówisz tak, bo nie widziałeś ceremonii uboju - rzucił Merry z westchnieniem.

- Jakiej ceremonii?

- Ceremonii uboju trolli. Eo..eo... jak to się tu nazywa, Boromirze?

- Eorthygein - odparł Boromir z powagą, choć oczy mu się śmiały. Gimli jednakże tego

szczegółu nie zauważył.

- Chcecie mi powiedzieć, że ta wędzonka jest z trolla?- zdumiał się.

Merry z podziwem musiał przyznać, że Legolas, jak nikt inny, umie panować nad

wyrazem twarzy. Nawet błysk humoru nie mącił chłodnego zainteresowania, jakie malowało

się na jego obliczu.

Merry bał się, że jeśli się odezwie wybuchnie śmiechem, więc w ramach odpowiedzi

pokiwał tylko głową. Gimli zwrócił zdumiony wzrok na Boromira, ale ten również

współczująco przytaknął.

Page 395: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gimli zmarszczył brwi i na moment zamilkł, przetrawiając tę informację. Trzy pary oczu

obserwowały go w napięciu. Wtem krasnolud wzruszył ramionami.

- No proszę - oświadczył, wstając. - Kto by pomyślał, że skurczybyki są takie smaczne.

Zaczekamy na was w jadalni na dole. Chodź, Legolasie. Ogarnijcie się i zejdźcie zaraz,

dobrze?

- Dob-uhm-dobrze - Boromir z trudem zapanował nad łamiącym mu się z rozbawienia

głosem. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Gimlim i Legolasem i hobbit i człowiek parsknęli

śmiechem.

- Mała rzecz, a cieszy - Boromir pokręcił głową i odrzucił na bok koc. – „Smaczne

skurczybyki”. To dobre. A z ciebie też niezłe ziółko, Meriadoku Brandybuck.

- Mam dobrego nauczyciela - Merry uśmiechnął szeroko, ale jego uśmiech szybko zgasł.

Hobbit pytająco zmarszczył brwi, widząc, że Gondorczyk krzywi się i dotyka dłonią czoła.

- Naprawdę dobrze się czujesz?- zapytał ostrożnie. Boromir nie wyglądał najlepiej. Był

blady i miał okropnie podkrążone oczy.

-Tak, tylko głowa mnie boli. Jestem po prostu niewyspany - Boromir wstał i sięgnął po

grzebień.

- Miałeś złe sny? Znowu te wizje?

- Nie, to nie były wizje. Ot, zwykłe sny. Nazwijmy je nieprzyjemnymi.

- Może powinieneś jednak... - zaczął Merry nieśmiało, ale Boromir nie dał mu

dokończyć.

- To zwykłe, nieprzyjemne sny - oznajmił, energicznie rozczesując włosy. - I życzyłbym

sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, zrozumiano?

- Jak chcesz - westchnął Merry bezradnie.

- Idę się myć. Zaraz wracam - Boromir rzucił grzebień na stół, wziął swój płaszcz i

wyszedł, zdecydowanym ruchem zamykając za sobą drzwi.

-„I życzyłbym sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, jasne?”- powiedział

sobie Merry pod nosem, z przekąsem naśladując głos człowieka. - Jasne, panie nieuleczalny.

A żebyś wiedział - ciągnął ze złością, składając swój koc – wezmę to lekarstwo od

Obieżyświata i wleję ci je do zupy. Nawet się nie zorientujesz, bo ta wędzonka zabije cały

smak. I do twojego wina też ci doleję, zobaczysz, siłą cię wyleczymy - przerwało mu pukanie

do drzwi, szybkie trzy uderzenia, a potem klamka się ugięła. Na moment zamarł,

wystraszony, że to Boromir wraca, usłyszawszy jego gniewną tyradę, ale to nie był syn

Denethora, a Eomer w towarzystwie sługi.

Page 396: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Witaj, mości niziołku – marszałek uśmiechnął się na przywitanie. - Powiedziano mi, że

lord Boromir tu jest, ale widzę, że się rozminęliśmy.

- Myje się w komnacie naprzeciwko - wyjaśnił Merry.

- A zatem nie będę przeszkadzać. Chcę mu tylko przekazać, to znaczy tobie też i

wszystkim przyjaciołom z Drużyny, zaproszenie od króla na obiad w sali zamkowej tuż przed

zachodem słońca.

- Stawimy się niezawodnie - Merry skinął głową i z trudem powstrzymał chęć, by spytać

jakich dań mogą się spodziewać. Nie chciał wyjść na prostaka i dopytywać się nachalnie,

choć poraziła go nagła wizja półmisków z nieszczęsną wędzonką, piętrzących się wszędzie

wokół.

- Zostawiam też to - Eomer skinął na sługę, który wystąpił naprzód i złożył na stole

naręcze ubrań. - Niewielki to wybór - mówił marszałek przepraszającym tonem - ale ciężko

było znaleźć odpowiedni rozmiar. Mam nadzieję, że lord Boromir znajdzie coś pasującego.

Oczywiście, jeśli zechce, może zatrzymać wszystko.

- Przekażę mu - powiedział Merry i skłonił głowę w odpowiedzi na ukłon marszałka.

Drzwi zaskrzypiały i hobbit został sam.

Z ciekawością zerknął na ubrania. Były poskładane, więc trudno było orzec, czy to

koszule, czy spodnie. To niebiesko-żółte na wierzchu to chyba kaftan, a to czerwone na dole

to koszula. Co do reszty, ciężko było stwierdzić. Kolory były przeróżne i Merry był ciekaw,

co też Boromir wybierze.

Obstawiam brąz albo czerń.

- Nawet nie wiesz, jaka to przyjemność ogolić się dobrze naostrzoną brzytwą - oznajmił

Boromir wkraczając do komnaty.

- Masz rację, nie wiem - odparł Merry popijając podpłomyk wodą. W oczekiwaniu na

powrót Gondorczyka zorganizował sobie symboliczne śniadanie, jako wstęp do zupy.

Boromir schylił się do swojej sakwy, sięgnął do rzemieni, ale nagle znieruchomiał.

- Powiedz mi, Merry, jak to jest, tak zupełnie nie mieć zarostu?- zapytał. - I zawsze

chodzić z... nagą twarzą?

Merry roześmiał się, ubawiony tym doborem słów.

- Myślę, że nie dziwniej niż z nagimi stopami - odparł wesoło. - Kto to w ogóle widział

mieć kompletnie łyse stopy? Toć to przeczy naturze.

Page 397: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Sugerujesz, że to moje stopy są wybrykiem natury?- Boromir uśmiechnął się

przekornie.

- Mój drogi, przypominam ci, że to nie moje stopy rozrabiały w Isengardzie.

- No tak, punkt dla ciebie - przyznał Boromir. - Zapomniałem, że bywają nieobliczalne,

kiedy przeholują z winem. A cóż to?- zapytał, gdy jego widok padł na ubrania złożone na

stole.

- Nudziłem się czekając na ciebie, więc dla zabicia czasu uszyłem ci parę strojów -

Merry spróbował zażartować, ale widząc zdumione spojrzenie Boromira dodał szybko: -

Eomer tu był i zostawił je dla ciebie. Możesz sobie wziąć co tylko chcesz. Aha, i jesteśmy

zaproszeni na obiad do sali zamkowej, przed zachodem słońca.

- No, proszę - Boromir wstał i zabrał się za przeglądanie ubrań. - Ciekawe, czy

cokolwiek się nadaje – stwierdził, podchodząc do stołu. - Czy Eomer mówił coś więcej?-

rzucił przez ramię.

- Nie, tylko przekazał ci, znaczy się nam, zaproszenie do sali zamkowej.

- Nic nie mówił o przeglądzie wojsk? Nie chciał, żebym przyszedł?

- Nie, nic nie mówił - odparł Merry ostrożnie, bojąc się następnych pytań i reakcji

Gondorczyka, ale Boromir pokiwał tylko głową i wziął pierwsze ubranie ze stosu.

- A tego nie przymierzysz?- Merry szybko zmienił temat widząc, że człowiek odrzuca na

bok brązowo-żółty kaftan z niebieską lamówką. - Jest całkiem całkiem. Może się zmieścisz.

- Nie lubię pstrokacizny.

- Wcale nie jest pstrokate. Mi się podoba.

- Będę wyglądał jak siódmy syn stróża. Zobaczmy następne.

- Co ty z tym stróżem, doprawdy? Ooo, czekaj, ta koszula jest niezła i jakie ma zabójcze

konie na froncie. Pokaż! O, rany. No, ej, nie wyrzucaj jej, przymierz chociaż!

Boromir westchnął i przyłożył ją do siebie.

- Nie jest taka zła - zawyrokował Merry, przyglądając się krytycznie.

- Dla syna stróża w sam raz.

- E, nie, jest zbyt szykowna, moim zdaniem. Spójrz na te grzywy ze złotych nici. I te

oczka z guziczków - hobbit zachichotał.

- No właśnie. Syn stróża na dorocznej paradzie. Nie - Boromir cisnął ją na bok. - Mój

ojciec umarłby, gdyby mnie w tym zobaczył.

- Przesadzasz.

- Tak? To może ty ją przymierz. Daję ci ją w prezencie.

- Nigdy w życiu, dziękuję - Merry uniósł dłonie w obronnym geście.

Page 398: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A, widzisz. A poza tym, drogi hobbicie, czy ty aby nie masz ochoty się umyć?

- Skoro mnie wyrzucasz...

- Nie wyrzucam cię, ale czekają tam na nas na dole, więc wypadałoby się pospieszyć.

Umyj się, a ja w tym czasie się przebiorę. Może w to?- Boromir rozłożył czarny, skórzany

kaftan, bez rękawów.

- Powodzenia - oświadczył Merry, wychodząc.

- Zaczekaj, łap!

Hobbit odwrócił się i w tej samej chwili dostał zwiniętą koszulą w pierś.

- Tam był tylko jeden ręcznik i przemoczyłem go kompletnie. Wytrzyj się w nią.

- Gdzieżbym śmiał - Merry z powątpiewaniem spojrzał na haftowane konie.

- Śmiało. Nie zamierzam w tym chodzić - odparł Boromir, ściągając swój kaftan przez

głowę.

- A Rohańczycy nie będą urażeni, że się wycieram w konie?

- Przecież nie będziesz się wycierał publicznie. Zresztą możesz ją przewrócić na lewą

stronę.

- Po lewej też je widać. A poza tym, co sobie pomyślą, kiedy ją znajdą całą mokrą?

- Powiemy, że się na nią wylała woda z bukłaka. O, i dlatego nie mogłem jej założyć.

Cóż za pech straszliwy.

- Sprytnie.

- Nieprawdaż? No już, zabierz ją stąd, bo moje wrodzone poczucie estetyki cierpi.

- No, no. Jestem pod wrażeniem - Merry zatrzymał się w drzwiach.

- Może tak być? - Boromir spojrzał na niego pytająco.

- Zdecydowanie może - hobbit z aprobatą pokiwał głową.

Boromir miał na sobie tunikę w kolorze głębokiej czerwieni, wykończoną złotą nicią, a

na to szary, prosty kaftan bez rękawów, rozcinany po bokach i sięgający kolan. Całości

dopełniały brązowe spodnie i Merry musiał przyznać, że owa całość robiła wrażenie.

- Wolałbym ten czarny kaftan, ale się w nim nie dopinam - tłumaczył Boromir, sięgając

po swój złoty pas.

- Nie, tak jest dobrze - Merry zamknął za sobą drzwi. - Księżniczka Eowina zemdleje na

twój widok. Przepraszam - dodał szybko, przyszpilony groźnym spojrzeniem.

Page 399: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zwłaszcza, kiedy na jej oczach zgubię te spodnie - mruknął Boromir, ciasno zapinając

pas. - Nie wiem, skąd Eomer je wziął i co to za monstrum chodziło w nich wcześniej. Mogę

się nimi dwa razy okręcić w pasie, słowo daję. Nie masz jakiegoś zapasowego rzemienia?

- Obawiam się, że nie.

- No, cóż. Przejdę się w nich i zobaczę, czy ta prowizorka wytrzyma. W razie czego

założę moje stare. No, jak, możemy iść?

- Możemy - Merry schylił się po swój płaszcz. - Wiesz, gdzie jest jadalnia?

- Nie, ale trafimy po zapachu. Wędzonka nas doprowadzi.

Rzeczywiście, trafili bez trudu. Niestety w sali było duszno i ciasno, mimo iż poza

Legolasem i Gimlim siedziało tam ledwie trzech ludzi ludzi, a stoły świeciły pustkami. W

głębi krzątała się niewiasta w czepku, spod którego wystawał jasny, gruby warkocz.

Nie uszło uwadze hobbita, że dziewczyna wpadła na framugę, zagapiwszy się na

Boromira.

- Poprosimy o dwie miski zupy dla tych panów - zagrzmiał Gimli, kiedy tylko usadowili

się za stołem. Krasnolud zmierzył Gondorczyka wzrokiem. - Jakiś ślub dzisiaj, albo święto, o

którym nie wiem?

- Jaki ślub?- zdziwił się Boromir.

- To czegoś się tak wystroił?

- Założyłem, co mi dali, bo moje ubranie nadaje się do wyrzucenia. Co, źle?- człowiek

spojrzał po sobie.

- Nie, skąd - Gimli mrugnął do Legolasa. - Chłopak jak malowanie, nieprawdaż?

Boromir zmrużył oczy i posłał mu lodowate spojrzenie.

Dziewczyna w czepeczku pojawiła się nie wiadomo skąd i usłużnie przetarła stół.

- Piwa, wielmożny panie?- zagadnęła Boromira.

- Chętnie. Dla wszystkich?- Boromir pytająco spojrzał po kompanach, a widząc

potakiwania dodał: - Cztery poprosimy.

- Już przynoszę - dziewczyna furknęła spódnicą i już jej nie było.

- Popatrz no - krasnolud przygładził swoją brodę. - A mnie nikt piwa nie proponował.

Chyba też się przebiorę.

Legolas i Merry zaśmieli się cicho.

- Mam coś w sam raz dla ciebie - odparł Boromir jadowicie. - Piękna koszula z

wyszukanym ornamentem. Szyta z myślą o tobie, jak nic. Chcesz?

- Jest tylko trochę mokra - zauważył Merry.

Page 400: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W istocie. Wiesz co?- Boromir zmarszczył brwi spoglądając na hobbita. - Szkoda, że

wcześniej na to nie wpadłem. Mogłem ją wziąć w prezencie dla Faramira. Jako pamiątkę z

Rohanu. Bardzo chciałbym zobaczyć jego minę, podczas rozpakowywania prezentu.

- Jeszcze możesz ją wziąć. Niedługo wyschnie.

- Chyba tak zrobię. W rewanżu za rybaków.

- Jakich rybaków?- zapytał Merry, zabierając łokcie ze stołu, by nie przeszkadzać

dziewczynie w rozstawianiu piwa.

- A przywiózł mi czas jakiś temu taką ohydę z Dol Amroth. Nie wiem, co go napadło. Co

prawda on miewa takie ataki osobliwego humoru, więc nie powinienem się dziwić. Dwóch

rybaków na łódkach na drewnianych falach, a dookoła muszelki. Jak się ciągnęło za

sznureczki od dołu to się na zmianę schylali do sieci, znasz ten typ zabawki? No właśnie.

Szkaradne jak mało co. Cieszył się jak dziecko, kiedy mi to wręczał. Od tamtej pory szukam

czegoś, co tym rybakom dorówna, ale nie mogłem znaleźć niczego wystarczająco

obrzydliwego. Ta koszula powinna wyrównać rachunek.

Postawiono przed nimi miski i Merry sięgnął po łyżkę. Dziewczęta (bo teraz były już

dwie) skłoniły się i wycofały w głąb sali.

-Uwijajcie się z tą zupą panowie, to zdążymy jeszcze zajrzeć do grot i zwiedzić

Helmowy Jar - wtrącił się krasnolud.

- Obawiam się, że do grot już nie zdążymy - Legolas potrząsnął głową. – Zresztą takich

miejsc nie powinno się oglądać w pośpiechu. Ale przejść się po murach możemy, jeśli nie

macie żadnych planów? Boromirze?

- Mogę się przejść - odparł Boromir spokojnie. - Jak się okazuje jestem tu kompletnie

zbędny i nikomu do niczego nie potrzebny. Mam dużo wolnego czasu.

Legolas zmarszczył brwi, ale nie się nie odezwał.

- Chcesz może ode mnie wędzonki?- wtrącił się Merry, unosząc łyżkę z wyłowionym

kawałkiem.

- Nie jadam trolli – odrzekł Boromir. - Zresztą zobacz, ile mi tego nałożyli, rozum im

odjęło? Mam w zasadzie gulasz zamiast zupy. Nie jesteś głodny, Gimli?

- Naprawdę tego nie chcecie?- zdziwił się krasnolud. - No to dajcie mi tu - to mówiąc,

podsunął im swoją pustą miskę. - Słowo daję, wydelikaceni jesteście, aż...- nagle urwał i

spojrzał w bok. Zebrani przy stole podążyli za jego spojrzeniem i zobaczyli malutką

dziewczynkę, która stała nieopodal, wpatrzona w Boromira. Miała zadarty nos, piegi i włosy

do ramion, zaplecione w dwa nierówne warkoczyki. Merry przyjrzał się jej zafascynowany,

bo pierwszy raz widział ludzkie dziecko z bliska. Najbardziej zdumiewające było to, że gdyby

Page 401: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

nie wzrost, spokojnie można by ją było wziąć za małą hobbitkę, przy tej bujnej czuprynce i

okrągłej buzi. Primula Bolger, wypisz wymaluj.

Dziecko wydawało się kompletnie nieskrępowane faktem, że ściąga na siebie uwagę,

tylko starannie taksowało Gondorczyka wzrokiem.

- Zabiłeś kogoś dzisiaj? - zapytała z przejęciem, dłubiąc w nosie.

- Jeszcze nie - odparł Boromir grzecznie.

- A mój tata zabił już stu od rana. On jest bardzo pracowity.- powiadomiła go

dziewczynka z dumą.

- Ukłony dla taty - Boromir wrócił do jedzenia.

- Dlaczego nosisz miecz na wierzchu?- mała rączka dotknęła rękojeści broni leżącej na

ławie.

- Jak to na wierzchu?

- No, bez bruisbe.

- A, o to ci chodzi. Pochwa razem z pasem utopiła się podczas powodzi w Isengardzie, z

którego to powodu ubolewam do dziś.

- Aha.

Dziewczynka obeszła stół i wdrapała się na ławę, sadowiąc się naprzeciw niego, obok

Gimlego.

- Moja siostra mówi, że jesteś nieożeniony - drążyła dalej. - Kiedy weźmiesz ślub?

Dzisiaj?

Zebrani przy stole wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Boromir z jękiem wsparł czoło na

dłoni.

- No właśnie, mości Boromirze, kiedy?- Merry wyszczerzył zęby.

- Dzisiaj chyba już nie zdążę - westchnął syn Denethora. - Może jutro, kiedy będę

dostatecznie pijany.

- Tata mówił, że jego przyjaciel też nie chciał być małżeństwem, ale musiał - wtrąciła

dziewczynka ze zrozumieniem.

- A dlaczego musiał?- zainteresował się Boromir, popijając piwo.

- Żeby mieć szczęście ślubne!- dziecko spojrzało nań pobłażliwie, zdziwione jego

niewiedzą. - Ja też chcę mieć szczęście ślubne i dlatego ożenię się z Loftą, jak będę duża.

- Jak to z Loftą?- Boromir udał zdumienie. - A ja? Myślałem, że ożenisz się ze mną!

- Z tobą nie - odparła dziewczynka definitywnie.

- Dlaczego?

- Masz za dużo włosów.

Page 402: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir zaniemówił na moment, a za stołem rozległa się kolejna salwa śmiechu.

- Na Białe Drzewo - Gondorczyk pokręcił głową. - Z tego powodu jeszcze żadna mi nie

odmawiała - To rzekłszy, uśmiechnął się i przechylił nad blatem.

- Powiedz tylko słowo, a obetnę - oznajmił. - Daj mi chociaż szansę!

- Ale twoje włosy są czarne!

- To źle?

- Mama mówi, że chłopy z czarnymi włosami to dranie.

- Ukłony dla mamy - wtrącił się Legolas, uśmiechnięty od ucha do ucha. Boromir łypnął

na niego, po czym znów zwrócił się dziewczynki.

- Ale ja nie jestem draniem. Jestem bardzo miły - oświadczył.

- Skąd wiesz?- dziecko wbiło w niego surowy wzrok.

- Jak to skąd wiem? Taki już jestem: sympatyczny i kochany.

- Boromirze, doprawdy, co za desperacja - roześmiany Gimli przewrócił oczami. - Twoje

podchody robią się żałosne, aż przykro słuchać. Radzę ci wycofaj się z honorem, póki jeszcze

możesz.

- Gdybym nie był uosobieniem dobroci i wykwintnych manier powiedziałbym ci, gdzie

możesz sobie... co myślę o twoich radach – Boromir poprawił się, uśmiechając się ze

słodyczą. - Osoba nie posiadająca mej łagodności z pewnością uniosłaby się gniewem i

powiedziała ci, że masz pilnować własnego nosa. Ale nie ja, skądże znowu. Bo taki już

jestem: do rany przyłóż - podkreślił ostatnie słowa, spoglądając na dziewczynkę.

- Jesteś bandażem?- dziecko skrzywiło się podejrzliwie.

Merry parsknął śmiechem.

- Mogę być i bandażem, jeśli tylko zechcesz - odparł Boromir skwapliwie. - Dla ciebie

wszystko.

Dziewczynka zmarszczyła nos i przyjrzała mu się uważnie.

- Ile masz koni?- zapytała.

- W tej chwili? Żadnego, obawiam się. Ale mam bogatego tatę i duży dom i...

- Bez koni nie można być małżeństwem - mała potrząsnęła głową, aż warkoczyki

uderzyły ją w policzki.

- A Lofta ma konie?

- Tyle - dziewczynka uniosła obie dłonie do góry, demonstrując dziesięć palców. -

Dlatego się z nim ożenię.

Page 403: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No i znowu dostałem kosza - Boromir westchnął ciężko, opierając podbródek na dłoni.

- Rozumiecie już, dlaczego nie jestem małżeństwem? Nie mam ślubnego szczęścia po prostu -

znowu westchnął, grzebiąc łyżką w zupie. - A wszystko dlatego, że nie mam koni.

- Nie martw się - pocieszyła go dziewczynka. - Nie jesteś bardzo brzydki i kiedyś się

żona w tobie zakocha.

- Dziękuję za słowa otuchy. Ale wiesz, że właśnie złamałaś mi serce?

Merry ukradkiem otarł łzę, bo w międzyczasie spłakał się ze śmiechu. Legolas i Gimli

też nie przestawali chichotać. Dziewczynka jednak nie zwracała na nich uwagi, zajęta

rozmową z Boromirem.

- Ale nie będziesz płakał? – upewniła się ostrożnie.

- No, nie wiem. Strasznie mi smutno - Boromir wyłowił kawałek wędzonki i wrzucił go

do miski Gimlego.

- Lofta mówi, że tylko mięczaki płaczą.

- Chyba go nie lubię, tego twojego Lofty.

- Ja też go nie lubię - oznajmiło dziecko poufnie.

- Zaraz, przecież chcesz się z nim ożenić - zdziwił się Boromir.

- Tak.

- No, ale skoro go nie lubisz...

- Chcę mieć jego konie.

- Pozostawmy to bez komentarza – Boromir wyłowił kolejny kawałek i pozbywszy się

go, nabrał pełną łyżkę grochówki. - Pozwolisz, ze skończę zupę? Bo mi całkiem wystygnie. I

przestań dłubać w nosie, bardzo cię proszę.

Na moment za stołem zapadła cisza. Dziewczynka przyjrzała się wszystkim po kolei i

zatrzymała wzrok na krasnoludzie.

- Jak masz na imię?- zapytała zdecydowanie.

- Jestem Gimli, syn Gloina, do usług. A ty?

- A ja nie - odpowiedziała i radośnie wyszczerzyła zęby, zachwycona falą wesołości, jaką

wywołała.

- A to jest twoja żona? - stwierdziła domyślnie, spoglądając na Legolasa.

Boromir zakrztusił się tak, że Merry musiał walnąć go w plecy.

- Ilke!- dziewczyna w czepeczku, burakowa na twarzy podbiegła do stołu i porwała

dziecko na ręce. - Co ty wyprawiasz?! Najmocniej dostojnych panów przepraszam...

Boromir, wciąż kaszląc, machnął ręką na znak, że nic się nie stało.

- Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno zaczepiać gości! Błagam o wybaczenie...-

Page 404: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ja tylko poszłam zapytać, czy on na pewno jest nieożeniony, bo mówiłyście, że trzeba

się dowiedzieć...-

- Ilke!!!

- To prawda. Jestem nieożeniony - potwierdził Boromir z powagą, podnosząc wzrok

dziewczynę.

Nieszczęsna spłonęła rumieńcem aż po czubki uszu i uciekła, unosząc w ramionach

protestującą małą.

- No! - Boromir odłożył łyżkę. - Nie wiem, jak wam, ale mi ta zupa wyszła nosem, w

przenośni i dosłownie. Może chodźmy się przejść. Skończyłeś, Merry? No to świetnie. Gimli,

weź swoją...-

- Uważaj!- Legolas uniósł ostrzegawczo dłoń, a oczy zalśniły mu groźnie.

- ...brodę pod rękę i chodźmy.

Na murach wiał przyjemny, ciepły wiatr, co w połączeniu z niedawno spożytą zupą

sprawiło, że Merry odżył i poczuł się całkiem rześko. To go uspokoiło, bo rano zaczął się

obawiać, że osiągnął kres swoich sił i najzwyczajniej w świecie kondycyjnie nie da rady dalej

wędrować. Od pobytu w Źródlanej Sali nie miał okazji, by odespać zmęczenie i brak snu

zaczął robić swoje. Na szczęście nie było jeszcze aż tak źle, jak się obawiał. Nadal był

zmęczony, ale okropne wrażenie kompletnego rozbicia znikło. Zresztą nic tak nie dodaje

animuszu, jak myśl o sutym obiedzie.

Zakładając, że będzie suty i nie ujrzę już więcej na oczy tej wędzonki. Ani jej nie

powącham...

- To właśnie tędy wdarła się pierwsza fala orków – Gimli wskazał ręką wielkie

rumowisko po lewej. Dalej nie mogli już iść, bo mur urywał się raptownie. Merry przytrzymał

się ręką wystającego kamienia i ostrożnie wychylił się, by spojrzeć w dół. Z tej wysokości

ludzie krzątający się wśród głazów na dole wyglądali jak mrówki.

- A tam jest Kopiec Śmierci, jak go nazwali Rohirrimowie. Tam huornowie zgromadzili

ciała zabitych orków - Legolas skinął głową w stronę majaczącego w oddali posępnego

wzgórza.

- Jaki wielki - szepnął Merry cicho. - Co za okropny widok.

- Dlaczego okropny ?- Boromir przysunął się do niego i wychylił się, opierając łokcie na

murze. - Moim zdaniem to widok krzepiący i miły dla oka.

Page 405: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chyba żartujesz?- Merry spojrzał na niego ze zdumieniem. - Ta góra spalonych

trupów?

- Trupów *wrogów* - podkreślił syn Denethora. - Patrz na Kopiec Śmierci jak na znak

porażki Tamtego. Nic tak nie raduje serca wojownika, jak pole bitwy usłane ciałami

nieprzyjaciół.

- Na Lobelię, Boromirze, chyba nie mówisz poważnie. I przestań się tak uśmiechać, bo

zaczynam się ciebie bać! – Merry odsunął się nieco.

- Boromir ma rację - Gimli oparł się bokiem o mur. - Taki widok napawa otuchą i

satysfakcją.

- Aczkolwiek mogliby usypać ten Kopiec nieco dalej - Legolas wzruszył ramionami. -

Ale w sumie nic mi do tego. Nie ja będę go codziennie oglądał z okien, nie moja sprawa.

- Boromirze, gdzie jest Minas Tririth? Pokaż mi kierunek - poprosił Merry.

- Tam - Gondorczyk wyciągnął rękę w stronę równiny i pasma gór majaczącego na

horyzoncie.

- Myślisz, że Pippin z Gandalfem już dojechali?

- Wątpię.

- Cienistogrzywy to niezwykły koń - wtrącił Legolas.

- Nie aż tak niezwykły, by drogę, która zajmuje tydzień pokonać w jedną noc - Boromir

zdecydowanie zakończył dyskusję.

- Chodźcie, zerkniemy jeszcze z tamtego miejsca na Zieloną Roztokę - zaproponował

krasnolud.

Wrócili wąskim przejściem po murze, aż do miejsca w którym szaniec zakręcał w bok.

Tam przystanęli, by spojrzeć na krzątaninę na dole. Dunlendingowie pracowali na

pobojowisku naprawiając szkody. Wozy wyładowane gruzem kursowały w tą i z powrotem,

ale mimo tego całego ruchu, pokrzykiwań i hałasów dolina była dziwnie spokojna. Merry nie

za bardzo potrafił określić na czym polega ten spokój, ale powietrze przypominało to po

burzy. Zupełnie jakby Helmowy Jar odpoczywał, ciesząc się zwycięstwem i wolnością.

- A oni dokąd? - Boromir wychylił się ryzykownie.

Merry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, a ponieważ stał bliżej zakrętu, więc miał

lepszy widok na gościniec – z bramy Rogatego Grodu wynurzył się spory oddział pieszych i

maszerując dziarsko ruszył na południe. Za nim podążył drugi. A potem trzeci.

- Może ktoś mi kiedyś raczy wyjaśnić, co tu się dzieje - oświadczył Boromir kwaśnym

tonem, śledząc wzrokiem wymarsz.

Page 406: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Myślę, że Theoden wysyła przodem tych, którzy będą poruszać się wolniej niż konnica.

Zmierzają do Edoras zapewne - Legolas przysunął się i też wyjrzał.

- Mieli zaczekać aż posłańcy przygnają konie - zauważył Boromir.

- Jak widać zdecydowali inaczej.

- Jak widać - Boromir pokiwał głową. - Dobrze przynajmniej, że widać, bo w

przeciwnym wypadku i o tym nic bym nie wiedział.

Merry nabrał tchu i otworzył usta, ale zaraz je zamknął – nadal nie potrafił zebrać się na

odwagę i powiedzieć co o tym wszystkim myśli: mianowicie, że trudno jest prosić na naradę

nieobecnych. Jeśli ktoś, pierwsza rzecz po przyjeździe, idzie spać, znikając na długie godziny

to rozumie się samo przez się, że albo ten ktoś jest krańcowo wyczerpany i w takiej sytuacji

trudno go prosić o pomoc i radę, albo też nie jest zainteresowany udziałem w przeglądzie

wojsk, więc tym bardziej nie należy go fatygować. Na miejscu Rohirrimów Merry tak właśnie

by sobie pomyślał.

Gospodarze i tak wykazali dużo dobrej woli - przygotowali im kwaterę, kąpiel, ubrania,

zaprosili na obiad. A przecież wcale nie musieli tego robić – wszak dopiero co stoczyli tu

ciężką bitwę i mieli pełne ręce roboty. Musieli zająć się rannymi, przygotować wojsko do

wymarszu i zabrać się za naprawianie zniszczeń. Taki Eomer na przykład z pewnością miał

wiele pilniejszych spraw, niż szukanie ubrań dla Boromira, ale zadał sobie ten trud, kazał

przygotować stroje, co więcej przyniósł je osobiście. Wszystko to dla komfortu syna

Denethora, by ten nie musiał chodzić w zniszczonym i brudnym ubraniu. Ale tych dowodów

szacunku Boromir zdawał się nie dostrzegać.

Nie. Jedyne co widział to to, że pominięto go w naradzie.

Z min Legolasa i Gimlego można było wywnioskować, że oni też mają dosyć tych

boromirowych uwag, ale wbrew nadziejom hobbita, żaden z nich nie zareagował.

Merry westchnął. Tu trzeba by Pippina i jego tukowej obcesowości. O, tak. On by zaraz

przywołał Boromira do porządku i ukrócił te bezsensowne dąsy.

I nagle, boleśnie niemal, Merry zatęsknił za przyjacielem. Brakowało mu go i to coraz

bardziej, w miarę jak rosła odległość między nimi. Brakowało mu niegasnącego humoru Tuka

i jego wygłupów. Zniósłby nawet te idiotyczne docinki na temat opętania przez koszulę, co

ciekawe, teraz – we wspomnieniach – nie wydawały mu się wcale aż tak męczące. Wiele by

dał, by Pippin był tu teraz, na tych murach.

Gdzie teraz jesteś, Peregrinie Tuku?

Page 407: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wracajmy - Boromir wyprostował się zdecydowanie. - Gapieniem się nic nie

wskóramy. Wieje coraz bardziej, proponuję wrócić do naszej kwatery. Może Aragorn w

międzyczasie raczył na powrót zstąpić pomiędzy śmiertelników.

- Boromirze - wtrącił się Legolas dość ostrym tonem. – Jeśli Aragorn nie pojawia się tak

długo to znaczy, że ma ku temu powody. Każdy ma prawo do rozważenia swych planów w

samotności.

- On nie jest sam. Nie zapominaj, że towarzyszą mu synowie Elronda i ci jego Strażnicy -

odparował Boromir.

- Tylko Halbarad - podkreślił elf.

- Tak czy inaczej naradę w czterech trudno nazwać przebywaniem w samotności.

- Jak myślicie, dlaczego synowie Elronda tu przyjechali? - wtrącił Merry pospiesznie, bo

nie podobała mu się ani mina Legolasa ani zimny błysk w oczach Boromira. Czuł, że jeszcze

chwila, a dojdzie do kłótni i Boromir usłyszy parę ostrych słów na swój temat. Z jednej strony

Merry chciał, żeby się tak stało, ale z drugiej podejrzewał, że teraz nic to nie da, a wprost

przeciwnie, tylko doleje oliwy do ognia i dołoży się do rozgoryczenia Gondorczyka.

- Nie słyszałeś? - odezwał się Gimli.- Podobno stawili się na wezwanie. Przekazano im,

że Aragorn potrzebuje wsparcia w Rohanie. Myślę, że to Gandalf ich wezwał.

- Raczej Galadriela - odparł Legolas. - To ona zapowiadała przybycie Szarej Drużyny z

Północy. Wiedziała, że przyda się nam pomoc.

- Masz rację - Gimli uśmiechnął się lekko. - Piękna Pani ze Złotego Lasu umie czytać w

sercach i zgaduje ich pragnienia.

Przez twarz Boromira przemknął nagły grymas, tak jakby coś go zabolało. Merry

pytająco uniósł brwi, ale syn Denethora widząc jego spojrzenie odwrócił wzrok.

- Wracajmy, proszę - powiedział z trudem.

- Wszystko dobrze?- Legolas ostrożnie dotknął jego ramienia. - Jesteś strasznie blady.

- Zakręciło mi się w głowie. To z niewyspania - Boromir wziął głębszy wdech i

wyprostował się. - To nic. Już przechodzi - spróbował się uśmiechnąć na potwierdzenie

swych słów, ale nie wyszło mu to szczególnie wiarygodnie.

- Usiądź lepiej na chwilę - zażądał Gimli, wskazując na niszę w murze.

- Nic mi... -

- Siadaj, mówię - krasnolud chwycił go za nadgarstek i stanowczo pociągnął w dół, tak,

że człowiek nie miał innego wyjścia, jak przysiąść na kamiennej ławce. - Masz, napij się -

przykazał Gimli, wciskając mu do ręki swoją manierkę. - No już, nie rób min, tylko pij. To

wprawdzie woda, a nie to twoje isengardzkie wino, ale dobrze ci zrobi.

Page 408: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir westchnął, darowując sobie spory, posłusznie odkorkował manierkę i wypił parę

łyków.

- Dziękuję – powiedział, oddając ją Gimlemu i zabierając się do wstania, ale krasnolud

położył mu dłoń na ramieniu i przytrzymał na miejscu.

- Posiedź no spokojnie przez moment, mój chłopcze - rozkazał.

- Nie jestem twoim chłopcem! - warknął Boromir, próbując zdjąć dłoń krasnoluda ze

swojego ramienia.

- A czyim?- zapytał pogodnie Gimli.

- Ojca mego, jeśli już - Boromir wysilił się na jadowity ton, ale efekt popsuł uśmiech,

nad którym nie zdołał zapanować.

- A zatem posiedź chwilę, chłopcze ojca swego - krasnolud mrugnął okiem. - Nie zrywaj

się tak gwałtownie, bo znowu zakręci ci się w głowie. Posiedź, odpocznij. Już niedługo zjemy

porządny obiad, a to powinno postawić cię na nogi.

- Chciałem zauważyć, że stałem na nogach, zanim mnie przygniotłeś do muru - odparł

Boromir uprzejmie.

- To z troski o twoje dobro.

- Jestem wzruszony do łez.

- Ale nie będziesz chyba płakał? - Gimli wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Lofta

by tego nie pochwalił, wiesz przecież.

Merry i Legolas parsknęli śmiechem. Boromir zwiesił głowę i podparł czoło dłońmi.

- Jesteście okropni -oznajmił śmiejąc się cicho.

Gimli przyjaźnie poklepał go po plecach.

- Jeszcze kiedyś docenisz naszą subtelną pomoc - stwierdził z przekonaniem.

- Subtelną?- Boromir podniósł głowę i znacząco spojrzał na dłoń krasnoluda, wciąż

przyciskającą jego ramię. - Za chwilę zapewne ogłuszysz mnie młotem, żeby mi się lepiej

odpoczywało!

- Kuszące, kuszące - Gimli przygładził brodę. - Może jednak innym razem. Ale skoro już

mówimy o młotach – dorzucił skwapliwie - nie przypuszczałem, że aż tak cię one interesują,

mości Boromirze.

- Ja też nie przypuszczałem - zgodził się Boromir, nieco zdezorientowany.

- Przyznaję, iż podzielam twoją fascynację – ciągnął Gimli ochoczo - więc z wielką

radością pogwarzę z tobą o ciosaku dziobowym. Co ty na to?

Boromir powoli przymknął oczy, po czym otworzył je i uśmiechnął się mężnie.

Page 409: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Też się cieszę – krasnolud przysiadł się do niego. - A tak między nami – dodał, trącając

go w bok - czegoś taki nieśmiały? Żebym od Peregrina musiał się dowiadywać, że chciałbyś

pogadać o kamieniarskiej robocie? Nie mogłeś od razu przyjść do mnie?

Merry musiał kaszlnąć, żeby zamaskować śmiech. Legolas też nagle odwrócił się, udając

zainteresowanie szczeliną w murze.

- Nie chciałem ci zawracać głowy - zaczął Boromir desperacko - więc... -

- Jakie tam zawracanie głowy, toż to czysta przyjemność ponapawać się wspólnie tak

zacnym narzędziem. Między nami koneserami: wiesz, że ciosak to zaledwie jeden rodzaj... -

- Tak, tak, wiem - w głosie Boromira zabrzmiała rezygnacja. – Są jeszcze dłuta

kamieniarskie. I rozłupniaki i te tam, na „p”. Ale to oddzielna historia, jak się domyślam.

- No, proszę - ucieszył się Gimli. - Wreszcie ktoś, z kim można sensownie porozmawiać.

Muszę ci powiedzieć, Boromirze, że przywracasz mi wiarę w rodzaj ludzki. Jeszcze nie

spotkałem człowieka, któryby się interesował kamieniarką.

- Ja też takiego nie spotkałem - Boromir robił wszystko, by jego uśmiech był szczery i

sympatyczny. - Chociaż...- dorzucił szybko, jakby poruszony nagłą myślą - nie jestem

wyjątkiem w mej rodzinie. Tak, byłbym zapomniał. Mój brat jest prawdziwym pasjonatem.

Ty draniu - Merry uśmiechnął się skrycie, kręcąc głową.

- Powinieneś porozmawiać z Faramirem - ciągnął Boromir z błyskiem w oku. - On

godzinami potrafi kontemplować mury Minas Tirith. Niestety, ja ze swą skromną wiedzą nie

potrafię zaspokoić jego ciekawości co do techniki obróbki kamienia. Miałbym więc do ciebie

prośbę...

- Tak?

- Obiecaj, że znajdziesz czas, żeby się z nim podzielić twym doświadczeniem.

- Chętnie.

- Dziękuję w imieniu brata. Będzie zachwycony. O, i znakomicie się składa, bo Pippin

też mnie wypytywał o zabudowę Minas Tirith. Będziesz mógł porozmawiać z nimi

obydwoma za jednym zamachem. A właśnie, skoro już mowa o Pippinie – on również

wyrażał zainteresowanie dla ciosaka dziobowego, więc tak sobie pomyślałem, że będzie mu

przykro, jeśli ta rozmowa go ominie. Może zaczekamy do spotkania z nim...

- Czemu nie, mogę zaczekać - krasnolud zgodził się życzliwie. - Wielce to zacne z twojej

strony, że o nim pomyślałeś. A zatem, z żalem przekładamy naszą pogawędkę o ciosakach na

później, tak?

Boromir skinął głową i uśmiechnął się triumfalnie.

- W zamian za to, opowiem ci o genezie rozłupniaków.

Page 410: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Uśmiech Boromira zgasł.

- Teraz?- upewnił się.

- A dlaczego nie? Wrócimy sobie spacerkiem do jadalni i po drodze wyłożę ci moją

teorię. To, jak, możemy iść?

- Wiesz, Gimli, jakoś tak nagle znowu poczułem się trochę słabo - Boromir przeczesał

włosy palcami. - Chyba tu jeszcze sobie posiedzę. Idźcie, a ja niedługo was dogonię, dobrze?

- Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa - zaoferował się krasnolud. - Taką niemoc

czasem dobrze jest zagadać. Chcesz wody?

- Wolałbym coś mocniejszego.

- Bukłak z winem został w naszej komnacie.

- Więc chodźmy po niego - Boromir wstał.

- Mówiłeś, że ci słabo - zdziwił się Gimli.

- Tak, więc muszę się szybko napić.

- Żebyś tylko nie zemdlał na po drodze - zaniepokoił się Gimli.

- A, to jest niewykluczone - Boromir zauważył, że Merry chichocze na boku i

spiorunował go wzrokiem. - Ale odwagi. Myśl o winie doda mi sił, grunt to się napić.

Chodźmy.

- Jak chcesz. W razie czego oprzyj się na mnie – Gimli ruszył przodem. - No więc, od

czego by tu zacząć? Otóż najstarszy rozłupniak pochodzi z czasów, kiedy to moi

praprapradziadowie...-

- No, to obu panów na jakiś czas mamy z głowy - Legolas mrugnął do Merry’ego.

I bardzo dobrze - pomyślał hobbit podążając za elfem. - Może to odwróci uwagę

Boromira od narad i przeglądu wojska.

Ale tak naprawdę, w głębi serca, nie bardzo w to wierzył. I bał się, że prędzej czy później

uraza, którą Boromir tak starannie pielęgnował, wybuchnie z potężną siłą.

I niestety wszystko wskazywało na to, że cały impet skierowany będzie w jedną stronę, a

raczej w jedną osobę.

W Obieżyświata.

Sala zamkowa wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie Merry wyobrażał. Przede

wszystkim była niewielka i mieściła tylko jeden długi stół ustawiony wzdłuż ściany, w której

wykuto wąskie otwory okienne. Dawały one niewiele światła i mimo że na zewnątrz panował

Page 411: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jasny dzień, w komnacie paliło się wiele pochodni powtykanych w uchwyty na ścianach.

Hobbit, który na hasło “sala zamkowa” wyobraził sobie ogromną salę, wspartą na filarach i

wielkie stoły, ustawione w tradycyjną podkowę, nieco się zdziwił, widząc tę raczej skromną

komnatę, ale zdziwienie szybko ustąpiło miejsca entuzjazmowi, kiedy powitały ich niezwykle

smakowite zapachy.

Służba kończyła właśnie wnosić jadło. Boromir, Legolas, Gimli i Merry byli ostatnimi

gośćmi – król już siedział u szczytu stołu, a na ich widok skinął ręką, zapraszając do zajęcia

wolnych miejsc koło niego. Ku wielkiemu zaskoczeniu hobbita, Theoden posadził go po

swojej lewicy. Wiele zaciekawionych oczu spoczęło na hobbicie i Merry w pierwszej chwili

stropił się i spiął, czując, że ściąga na siebie uwagę biesiadników, ale już po chwili uspokoił

się – ich spojrzenia bowiem były życzliwe i przyjazne. Ten i ów Rohańczyk uśmiechnął się

do niego i Merry odpowiedział tym samym.

Jacy mili i grzeczni ludzie.- pomyślał, słuchając wyjaśnień króla, który ubolewał, iż

musi znamienitych gości podejmować w tak skromnych warunkach i zapewniał, iż w

Meduseld jest znacznie bardziej wystawnie.

Hobbit, który pierwszy raz znalazł się tak blisko Theodena mógł mu się przyjrzeć

dokładniej. Dopiero teraz zauważył, że oczy króla są jasnobrązowe, a nie niebieskie czy

zielone, jak większości Jeźdźców. Co więcej, było w nich coś dziwnie znajomego. Merry

zmarszczył brwi, starając się dyskretnie przyjrzeć uważniej. Theoden patrzył teraz prosto na

niego. Jego oczy miały kolor orzecha i pobłyskiwały w nich jaśniejsze złote plamki; z nagłym

uciskiem serca Merry uświadomił sobie, co mu to przypomina. Zupełnie jakby czas się cofnął

i hobbit patrzył w oczy Dziadka. Ten sam kolor, ten sam wyraz, pełen dobroci i ciepła, który

stary Rorimak rezerwował jedynie dla swego wnuka.

Theoden uśmiechnął się i znajoma sieć zmarszczek przecięła jego twarz. Nagłe

wzruszenie wezbrało w piersi hobbita, musiał na moment odwrócić wzrok, by zapanować nad

łzami, które nieoczekiwanie napłynęły mu do oczu.

Jakże rozpaczliwie zatęsknił za rodziną!

Naprzeciw niego Boromir, zasiadający po prawicy króla, rozprawiał z Eomerem. Może

to, że uwolnił się od towarzystwa Gimlego i rozłupniaków, a może pełne honorów

potraktowanie go przy stole poprawiło mu humor, grunt, że Gondorczyk sprawiał wrażenie

całkiem zadowolonego z życia. Zorientował się, że Merry patrzy na niego i uśmiechnął się

lekko, ale nim Merry zdążył odpowiedzieć, na powrót zwrócił się do marszałka.

Page 412: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zdecydowałem, że ruszymy zaraz po obiedzie, chcę jak najszybciej stanąć w

Dunharrow – powiedział Theoden, zwracając się ku Merry’emu. - Czy zechcesz pojechać ze

mną? Rad będę, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa.

W pierwszej chwili hobbit zaniemówił. Nie spodziewał się takiego zaproszenia. Nie

wiedział co ma odpowiedzieć; miał wielką ochotę jechać z królem, ale czyż może porzucić

przyjaciół? Odruchowo spojrzał na Boromira, ale ten tłumaczył coś Eomerowi, coś

zabawnego zapewne, bo obaj mężczyźni roześmieli się, pogrążeni we własnym świecie.

Hobbit zerknął też w bok, ale Legolas zajęty był dyskusją z Gimlim.

Też mi Drużyna. Wszyscy się odseparowali. Każdy zajęty swoimi sprawami.

Obieżyświat nawet nie zszedł na obiad.

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, Merry poczuł rosnący bunt.

- To wspaniale! - oznajmił, zwracając się do Theodena. - Jestem zaszczycony. Chciałbym

się do czegoś przydać i jestem gotów zrobić wszystko, naprawdę - i tak też myślał. Miał już

szczerze dosyć roli bagażu, humorów Boromira, izolowania się Legolasa i Gimlego i

nieobecności Obieżyświata.

- Cieszę się - odparł król. - Kazałem wyszukać dla ciebie kucyka. Czeka w zachodniej

stajni. To dzielny wierzchowiec o wielkim sercu, choć mały. Nie da się prześcignąć dużym

koniom na górskich ścieżkach.

- Dziękuję! - oczy Merry’ego rozbłysły. - Jak ma na imię?

- Stybba.

- A maść?- dociekał hobbit, okropnie przejęty. - Jak jest umaszczony?

Król uśmiechnął się widząc jego entuzjazm.

- Jest siwy, o ile mnie pamięć nie myli.

Siwy! Jak Karmel! – Merry rozpłynął się kompletnie. Miał ochotę uściskać Theodena,

ale, rzecz jasna, nie ośmielił się tego uczynić.

- Nie wiem, jak mam dziękować, miłościwy panie - powiedział żarliwie. Na samą myśl,

że wreszcie będzie niezależny, będzie miał własnego wierzchowca zamiast telepać się na

czyimś siodle, poczuł się uskrzydlony.

- Nie ma za co, mój drogi hobbicie - Theoden spojrzał na niego ciepło, zupełnie tak jak

Dziadek. - Jeśli zechcesz, będziesz moim giermkiem.

Merry zamarł w niedowierzaniu.

Giermek króla?! On? Meriadok Brandybuck?

Nie potrafił dobyć z siebie głosu, więc tylko pokiwał głową na znak zgody.

Page 413: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Eomerze! - Theoden zwrócił się do swojego marszałka. - Czy znajdzie się tu zbroja

stosowna dla mojego przybocznego giermka?- zapytał wskazując na Merry’ego.

Marszałek przerwał rozmowę z Boromirem i zmierzył hobbita spojrzeniem.

- Zbrojownia jest tu bardzo skromna - Eomer potarł podbródek dłonią. - Lekki hełm

może się znajdzie, ale obawiam się, ze zbroją i mieczem na miarę może być kłopot.

- Miecz mam - odparł Merry i tknięty nagłą myślą zeskoczył ze stołka. Dobył ostrze z

pochwy i przyklęknął na jedno kolano. - Królu Theodenie! Czy pozwolisz, bym na twoich

kolanach złożył miecz Meriadoka z Shire’u? Czy przyjmiesz moje usługi?- zapytał zwracając

miecz rękojeścią ku królowi. Sam nie wiedział, skąd bierze się u niego ta śmiałość i te słowa.

- Szczerym sercem przyjmuję - odpowiedział Theoden, kładąc obie dłonie na głowie

Merry’ego.

W tle szum rozmów ścichł raptownie, jakby biesiadnicy zorientowali się, ze oto dzieje

się coś doniosłego.

Następne słowa król wypowiedział uroczyście w języku Rohanu i serce hobbita

podpowiedziało, że jest to błogosławieństwo. - Wstań, Meriadoku, rycerzu Rohanu,

domowniku królewskiego domu w Meduseld. Weź swój miecz i niech ci służy szczęśliwie i

godnie - zakończył król we Wspólnej Mowie, podnosząc dłonie z głowy hobbita. Nim jednak

zdołał je wycofać, Merry pod wpływem impulsu uchwycił jego rękę i ucałował ją z czcią.

- Będziesz mi ojcem, miłościwy królu - szepnął. W pierwszej chwili chciał powiedzieć

„dziadkiem”, ale pomyślał, że to może zabrzmieć co nieco dziwnie.

Wyprostował się i schował miecz do pochwy.

Gwar rozmów na nowo wypełnił salę.

Rycerz Rohanu i giermek królewski! Pippin padnie, jak się o tym dowie...

Z tą myślą usadowił się za stołem. Powitało go przenikliwe spojrzenie szarych oczu.

Boromir z uśmiechem wzniósł puchar w niemym toaście. Merry rozpromienił się, odmrugnął

i sięgnąwszy po swój kielich upił parę łyków. Dawno nie czuł się tak wspaniale.

W dodatku potrawka, jaką mu podano, była wyśmienita, zapiekane jabłka pyszne, a

kiedy okazało się, że na deser jest ciasto – prawdziwe, drożdżowe ciasto z kruszonką na

wierzchu, Merry poczuł się najszczęśliwszym hobbitem na świecie. Ostatni raz jak takie

ciasto w... w... czy to możliwe, że w Shire? We wrześniu ubiegłego roku – aż tak dawno

temu. Żadne wyrafinowane desery, jakimi raczyli ich elfowie w Rivendell czy Lorien nie

mogły się równać z tym smakiem. Merry kończył już drugi kawałek i zastanawiał się, jak by

tu sięgnąć po trzeci – i czy to aby nie będzie tu uznane za obżarstwo. Ale widok Rohańczyka,

Page 414: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

który nakłada sobie na talerz kawał ciasta wielkości sporego bochenka chleba pozbawił go

tych oporów.

Gdybym nie był hobbitem, mógłbym być Rohańczykiem. – pomyślał wyciągając rękę po

trzecią dokładkę.

- Jeśli pozwolisz, miłościwy panie - rozległ się głos Boromira - chciałbym oddalić się na

chwilę.

- Czuj się, jak u siebie, lordzie Boromirze - Theoden skinął ręką na znak zgody.

Syn Denethora skłonił głowę i odsunął krzesło.

- Dokąd się wybierasz?- zapytał Legolas.

- Idę poszukać Aragorna – odparł Boromir zdecydowanie. - Zaczynam się niepokoić.

Może on na przykład zasłabł ze zmęczenia i leży gdzieś nieprzytomny, a my tu tymczasem

myślimy, że jest zajęty obradami. Pójdę, sprawdzę czy żyje.

Energiczne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.

Aragorn drgnął i uniósł głowę. Halbarad spojrzał na niego pytająco, a widząc

przyzwalające skinienie dłoni, wstał i podszedł do drzwi.

Stuknął odsuwany skobel i zaskrzypiały zawiasy.

- Szukam Aragorna - rozległ się znajomy głos z mroku korytarza.

Halbarad bez słowa cofnął się, ustępując z drogi i syn Denethora wkroczył do komnaty,

schylając głowę, by nie zawadzić o framugę.

- Postanowiłem sprawdzić, co u ciebie - oznajmił, podchodząc bliżej. - Na Białe Drzewo!

Co ci się stało? Wyglądasz fatalnie!- dodał ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

- Dziękuję - Aragorn przetarł twarz dłonią. - Ty zaś dla odmiany prezentujesz się

wybornie – zauważył, przesuwając wzrokiem po nowym stroju Boromira. - Gdzie tu dają

takie ubrania?

- Dostałem od Eomera - Boromir przygładził dłonią kaftan na froncie i bez pytania

przysunął sobie krzesło, siadając okrakiem i kładąc łokcie na oparciu. Halbarad, który w ten

sposób pozbawiony został swego miejsca, stanął przy oknie, zakładając ręce na piersi.

- Zostało jeszcze kilka wolnych ubrań – ciągnął Boromir - nie chcesz przypadkiem nowej

koszuli? Ma bardzo fascynujący haft.

- Nie dziękuję, zostanę przy swojej.

Page 415: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Szkoda. Tamta jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Chyba rzeczywiście wezmę ją

dla Faramira w prezencie - Boromir rozejrzał się po komnacie. - A gdzie lordowie Elladan i

Elrohir?- zapytał.

- Nie wiem - odparł Aragorn, odchylając się na oparcie. - Wyszli czas jakiś temu.

Dlaczego pytasz?

- Tak sobie, ciekawością wiedziony – Boromir wzruszył ramionami. – Przyszedłem

przekazać ci, że Theoden zamierza zaraz ruszyć dalej, do Dunharrow. Chce tam stanąć dziś

wieczorem - oznajmił. - Jeśli się pospieszysz może zdążysz jeszcze coś zjeść. Uczta dobiega

końca i masz mało czasu - Boromir lekko przymrużył oczy. – Zakładając oczywiście, że

zamierzasz stąd dziś wyjść - dodał.

- Zamierzam - odparł Aragorn chłodno, a potem przeniósł wzrok na Halbarada. - Zwołaj

naszych i zajrzyj do koni.

Strażnik skłonił głowę i wyszedł, zostawiając ich samych.

Na chwilę zaległa cisza. Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem, jakby czekali na jakiś

ukryty sygnał. Boromir pierwszy przerwał milczenie.

- Naprawdę źle wyglądasz - stwierdził. - Jesteś blady jak trup. Spałeś choć trochę?

Aragorn potrząsnął przecząco głową i przetarł czoło dłonią.

- Brawo - skwitował syn Denethora. - Zamierzasz, jak widzę, spaść z siodła podczas

podróży do Dunharrow.

- Moje zamiary są inne - odpowiedział z naciskiem Strażnik.

- Ano właśnie, twoje zamiary – podchwycił Boromir natychmiast, nie przejmując się

surowym spojrzeniem Aragorna. - skoro już przy nich jesteśmy, możesz mi zdradzić, czym

się zajmowałeś przez cały dzień?

- Rozmyślałem.

- Ach, tak. A wolno spytać do jakich wniosków doszedłeś?- Boromir przechylił lekko

głowę.

Aragorn przez chwilę rozważał odpowiedź, obserwując towarzysza w milczeniu. Nie

miał teraz ochoty wspominać o palantirze, ale z drugiej strony, wkrótce będzie musiał

wyjawić swe plany. Skoro więc i tak czeka go rozprawa z Boromirem, to lepiej jej nie

odwlekać i skorzystać z okazji, że są sami. Zwłaszcza, że w tonie i spojrzeniu syna Denethora

było coś, co bardzo mu się nie podobało. Ten cień wrogości podszytej kpiną. Trudno było

przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się nadciągająca rozmowa i może dobrze, że będzie

odbywać się bez świadków. Aragorn nie miał teraz czasu, by się zastanawiać, jaka jest

Page 416: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przyczyna zachowania syna Denethora, co ważnego przeoczył i kiedy. Zaczął więc mówić, od

razu przechodząc do rzeczy:

- Gondorowi grozi wielkie niebezpieczeństwo i to z nieoczekiwanej strony. Wielka flota

zbiera się na południu, w Pelargirze. Korsarze ruszą na miasto lada dzień.

- Skąd wiesz?!- Boromir wyprostował się raptownie.

- Widziałem tę flotę...

- Jak to „widziałeś”?! Żarty sobie ze mn....-

- ...w palantirze - dokończył Aragorn spokojnie.

- Jak to w palantirze?- Boromir z rozpędu mówił gniewnie dalej. - Chcesz powiedzieć,

że... w palantirze?- urwał nagle i ze zdumieniem spojrzał na niego, szerzej otwierając oczy. -

*Zajrzałeś* w ten przeklęty kryształ?!

- Tak. Pokazałem Sauronowi ostrze przekute na nowo. Przekazałem mu, że spadkobierca

Isildura powraca, by bronić swego dziedzictwa.

Boromir nie odrywał od niego osłupiałego spojrzenia.

- Rozmawiałeś z Nieprzyjacielem?- wykrztusił w końcu, jakby ciągle nie dowierzał.

- Nie, nie rozmawiałem - Strażnik pokręcił głową. - Nie odezwałem się do Tamtego ani

słowem i w końcu nagiąłem kryształ do mej woli.. To była ciężka walka i ... - nie zdołał

dokończyć, bo Boromir nagle zerwał się z krzesła.

- Czyś ty oszalał?!! - wykrzyknął, wymachując nad nim rękami. - Jak mogłeś to zrobić?!

Po tym, co się przydarzyło Pippinowi?! Po tym jak Gandalf ci zabronił?!

- Zapominasz do kogo mówisz! - Aragorn również wstał i wbił w niego surowy wzrok. -

Kryształ należy do mnie i nikt, łącznie z czarodziejem, nie może mi zabronić go używać!

Jestem spadkobiercą Elendila, Boromirze, mam prawo do tego palantiru! Nie zapominaj o

tym!

- A gdyby ci się nie udało... - zaczął Boromir z pasją.

- Udało mi się - przerwał mu Strażnik zdecydowanie. - Choć – dodał szczerze -

przyznaję, że sił mi ledwie wystarczyło w tej konfrontacji.

- Otóż to! - uniósł się Boromir. - O tym mówię! A co, gdyby nie wystarczyło ci sił?!

Zgubiłbyś nas wszystkich. Dla głupiego kaprysu...

- Boromirze! - odezwał się Aragorn ostro.

- ...podjąłeś tak wielkie ryzyko, stawiając na szali losy Gondoru! Żeby to był kto inny,

ale ty? Ta zabawa z kryształem mogła się skończyć katastrofą! A gdybyś przegrał? Skąd

wiesz, że Tamten nie odczytał twoich myśli? Mogłeś nas zdradzić, wydać na pastwę

Page 417: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Mordoru! Naraziłeś Froda i jego misję! O mały włos, a przez ciebie... - nagle urwał i zamarł,

jak rażony gromem.

Aragorn obserwował go uważnie. Nie powiedział nic.

Tylko patrzył.

Wypowiedziane przed chwilą słowa zawisły między nimi i cisza stała się niemalże

namacalna.

Boromir przełknął nerwowo, zaczerwienił się, odwrócił wzrok i bez słowa osunął się z

powrotem na krzesło, garbiąc się i podpierając czoło dłonią.

Aragorn stał dalej. Czekał.

- Przepraszam - powiedział Boromir cicho, nie podnosząc głowy. - Nie mam prawa, by

komukolwiek czynić wyrzuty. Nie wiem, co we mnie wstąpiło...przepraszam – ostatnie słowa

wypowiedziane zostały szeptem i Aragorn musiał wytężyć słuch, by je dosłyszeć.

Strażnik odetchnął głębiej, rozluźnił napięte ramiona i sięgnął po stojący na stole dzban.

Napełnił pusty puchar Halbarada, dolał też wina sobie i usiadł obok Boromira, trącając go w

ramię. Syn Denethora uniósł głowę, bez słowa przyjął od niego kielich i wypił prawie

wszystko, duszkiem.

- Jeszcze?- spytał Aragorn, widząc, że Boromir spogląda na dzban.

- Jeśli można - syn Denethora podstawił swój puchar.

Tym razem pił już bardziej powściągliwie.

Strażnik też upił parę łyków, a potem, na chwilę i ukradkiem, przyłożył zimny puchar do

skroni. Głowa bolała go tak, jak jeszcze nigdy w życiu.

Nic dziwnego, po doświadczeniach dzisiejszego dnia...

Gdy cofał rękę dostrzegł, że Boromir krzywi się i opiera czoło o swój kielich.

Oto dwaj wielcy wodzowie, nadzieja Gondoru. – pomyślał gorzko.- A bitwa jeszcze się

nawet nie zaczęła...

- Bardzo ci dokucza? - spytał, a kiedy Boromir spojrzał na niego, dodał wyjaśniająco –

Ból głowy.

Gondorczyk zawahał się na mgnienie oka, ale zaraz potem potaknął.

- Ja też zaraz z bólu zacznę widzieć podwójnie - przyznał Aragorn. - Trzeba by temu

zaradzić. Możesz mi podać tamtą sakwę, która stoi za tobą?

Boromir posłusznie sięgnął za siebie. Aragorn odstawił swój puchar na stół, położył

sobie sakwę na kolanach i po chwili poszukiwań wydobył fiolkę z zielonego szkła. Odmierzył

na oko ilość leku odpowiadającą płaskiej łyżeczce i wsypał biały proszek do swojego wina.

Zamieszał starannie, odstawił naczynie na bok i wyciągnął rękę po kielich Boromira.

Page 418: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Poproszę - zażądał.

Tak, jak przypuszczał, syn Denethora, który starannie śledził jego poczynania, nie podał

mu swego pucharu.

- Co to?- burknął, podejrzliwie spoglądając na fiolkę.

- Lekarstwo na ból głowy.- wyjaśnił Aragorn cierpliwie.

- Z czego?

- A jak ci powiem, że jest to livorus zmieszany z hypericum i hyzopem to będziesz

usatysfakcjonowany?

Boromir rzucił mu pełne irytacji spojrzenie.

- A jak to działa?- drążył dalej.

- Błyskawicznie. Ani się obejrzysz, jak porośniesz sierścią - odparł Aragorn ze

znużeniem.

- Jak to porosn...- Boromir wybałuszył oczy, ale zaraz się zreflektował. - Przestań, nie

żartuj sobie ze mnie - powiedział niby to z przyganą, ale uśmiechał się przy tym. - Pytam

poważnie!

- No więc, poważnie, działa to następująco - zniecierpliwiony Aragorn przechylił się i

wyjął mu z ręki puchar.- Bierze się naczynie z wodą albo z winem, wsypuje doń odpowiednią

dawkę, tyle mniej więcej, no, może jeszcze odrobinę - o, tak, miesza się, miesza, następnie

wypija i po pewnym czasie głowa przestaje boleć. A niektórzy porastają dodatkowo sierścią,

taki mały efekt uboczny, którym nie należy się przejmować. Proszę.

Boromir wziął od niego puchar i przyjrzał się zawartości z powątpiewaniem.

- Ja nie biorę leków - oznajmił.

- Rozumiem. Znajdujesz upodobanie w cierpieniu.

- Nie znajduję!

- A jak inaczej to nazwać? Ból rozsadza ci czaszkę, masz w ręku lekarstwo, ale z niego

nie skorzystasz i uparcie będziesz się dalej męczyć. Nie uważasz, że to trochę bez sensu?

- A jakie mam gwarancje, że mi to pomoże?

- Może ci wystarczy słowo człowieka, który przez lata pobierał nauki u mistrza

uzdrowicieli, w Rivendell? Jeśli nawet ból nie ustąpi całkiem, to przynajmniej zelżeje i

poczujesz się lepiej.

- Nie wypiję tego.

- Twoja wola. Uświadamiam ci tylko, że zaraz czeka nas ostra galopada górskimi

drogami i kolejna noc bez snu. Nie mówiąc już o nadciągających bitwach. Sam ocenisz, na ile

Page 419: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ból głowy będzie ci w tym przeszkadzał. Ja nie zamierzam się osłabiać - Aragorn sięgnął po

swój puchar. - Nadciąga ciężka próba i muszę być w pełni sił.

- Mój brat nazywa to braniem pod włos - Boromir przymrużył oczy.

- Co?

- To, co mi właśnie robisz.

- Mój drogi, nic ci nie robię. Sam zadecydujesz, czy chcesz być w formie.

- O to, to, klasyczna riposta. Niby zostawia mi się wybór, ale tylko pozornie, bo jeśli tego

nie wypiję, to wyjdę na idiotę, który celowo się osłabia, zaniedbując tym swoje obowiązki

wobec kraju.

- Ty to powiedziałeś, nie ja - odparł Aragorn z uśmiechem.

- Mhm, tradycyjne zdanie na zamknięcie rozdania. Jeszcze tylko powinienem usłyszeć,

że tchórzę i w zasadzie rozmowę mamy z głowy.

- Ależ, proszę bardzo, wedle życzenia - Aragorn uniósł swój kielich do góry, jak do

toastu. - To jak, ryzykujemy, czy tchórzymy?- zapytał, unosząc brew.

Stuknęli się pucharami i wypili.

- Paskudztwo - podsumował Boromir i hojnie dolał sobie wina. - Kiedy zacznie działać?

- Niedługo poczujesz swędzenie na całym ciele, a podszerstek pojawi się dzień później -

Aragorn nie mógł się powstrzymać.

- Powiadają, że przesiadywanie w zamkniętych pomieszczeniach przytępia humor. I

zaprawdę mają rację - Syn Denethora spojrzał nań z wyrzutem. - Czy możesz normalnie

odpowiedzieć na moje pytanie?

- Mój dociekliwy przyjacielu, kiedy głowa przestanie cię boleć to znak, że lekarstwo

zaczyna działać - wyjaśnił mu Aragorn uprzejmie. - Nie potrafię ci tego precyzyjniej

wytłumaczyć.

- Boli mnie wciąż tak samo - stwierdził Boromir nieco oskarżycielskim tonem.

- Cierpliwości.

- I co, tak po prostu przestanie boleć?

- Tak.

- Bez żadnego ostrzeżenia?

Aragorn spojrzał badawczo na swego towarzysza. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a

potem Boromir uśmiechnął się kącikiem ust.

- Ty się ze mną specjalnie droczysz - Strażnik zmarszczył brwi.

- Opowiadałem ci już może, jak doprowadziłem Pierwszego Uzdrowiciela do płaczu?- w

głosie Boromira pobrzmiewała satysfakcja.

Page 420: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie, ale nie musisz, bo jestem sobie w stanie to dokładnie wyobrazić. I wcale się mu nie

dziwię - Aragorn przymknął oczy i odchylił głowę na oparcie krzesła.

Siedzieli tak obok siebie czas jakiś, słuchając dobiegających z dziedzińca pokrzykiwań

ludzi i rżenia koni.

- Flota z Umbaru, powiadasz?- mruknął Boromir po chwili. - Czy to znaczy, że losy

Minas Tirith są już przesądzone?

- Nic nie jest przesądzone na tym świecie. Ale jeśli nie dotrzemy na czas z odsieczą,

miasto rzeczywiście będzie zgubione.

- Nie widziałem żadnej floty w moich snach - syn Denethora zapatrzył się w dal.

- A co widziałeś?

- Ogień, pożary. Orków na ulicach Miasta, ludzkie głowy usypane w stosy... -Boromir

przygryzł wargę i potrząsnął głową.

- A dziś, o czym śniłeś?- Aragorn spojrzał na niego uważnie.

- Nie pamiętam - odparł Boromir szybko i widać było, że woli o tym nie mówić. Strażnik

zmarszczył brwi, ale postanowił nie drążyć tematu.

Może był to błąd, ale zwyczajnie nie miał na to siły.

Odgłosy dobiegające z dziedzińca świadczyły o tym, że przygotowania do wymarszu idą

pełną parą. Jeśli miał zdążyć coś zjeść, powinien się szybko zbierać. Brak snu i jedzenia to

fatalna kombinacja.

- Możesz opowiedzieć mi coś więcej?- Boromir zerknął na niego wyczekująco. -

Przerwałem ci, kiedy zacząłeś mówić o palantirze, więc gdybyś zechciał...

Aragorn westchnął w duchu.

- To była bardzo ciężka walka - powiedział, opierając puchar na poręczy krzesła.- I

zmęczenie po niej jeszcze nie minęło. Ale nie żałuję, że to zrobiłem. Dla Saurona sam fakt, że

wydarłem mu panowanie nad kryształem będzie bolesną porażką. Poza tym zobaczył mnie.

Mnie i ostrze przekute na nowo do walki z nim. On nie zapomniał Isildura ani miecza

Elendila – Boromir słuchał go uważnie, nie przerywając. - A poza tym zdobyłem kilka

użytecznych informacji: o tej flocie pod czarnymi żaglami, o armiach maszerujących przez

równiny Mordoru, o posiłkach z Haradu. Jeśli Minas Tirith zostanie zaatakowana

jednocześnie ze wschodu i z południa, nie zdoła się obronić. Musimy się spieszyć.

- Co radzisz? - spytał Boromir cicho.

- Trzeba się rozdzielić. Theoden musi jak najszybciej ruszyć z odsieczą do Gondoru.

Niech podróżuje lekko, bez taboru, przynaglając i ludzi i konie. Ja zamierzam podążyć inną

drogą.

Page 421: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jaką?- syn Denethora przymrużył oczy.

Aragorn odetchnął głębiej, decydując się postawić sprawę jasno.

- Ścieżką Umarłych.

Ku jego zaskoczeniu nazwa ta nie wywarła takiego wrażenia, jakiego się spodziewał.

Oczekiwał zdumienia i protestów, na miarę tych o palantirze, a tymczasem syn Denethora

skinął tylko głową.

- Ile czasu można w ten sposób zaoszczędzić?- zapytał rzeczowym tonem.

- Do kilku dni. Zamierzam ściągnąć po drodze sojuszników i wezwać wiarołomców do

wypełnienia dawnej przysięgi. Biorę na siebie Pelargir i korsarzy... - przerwało mu pukanie

do drzwi.

- Wejść!- rozkazał krótko.

Do środka zajrzał Halbarad.

- Król dał rozkaz do wymarszu. Rohańczycy wyprowadzają i siodłają konie -powiedział.

- Już schodzimy - Aragorn dopił swój puchar i wstał. - Co było na obiad?- zwrócił się do

Boromira lekkim tonem, chcąc rozproszyć ten ponury nastrój, jaki zapanował między nimi.

- Nieśmiertelna grochówka, pieczeń i ciasto - wyliczył Boromir, skwapliwie przystając

na zmianę tematu. - Jak się pospieszysz, to zdążysz jeszcze coś zjeść. Na ciasto nie licz, bo

Merry’emu bardzo smakowało. Może ci w czymś pomóc, spakować coś? – syn Denethora

podniósł na niego pytający wzrok.

Nie było w nim już śladu wrogości i hardości, zupełnie tak, jakby Aragorn zaczynał

rozmowę z kim innym. Boromir był teraz przyjazny, opanowany, żeby nie powiedzieć –

potulny i ciężko było sobie uprzytomnić, że ten sam człowiek niedawno ciskał się i

wykrzykiwał gniewne oskarżenia. Zupełnie tak, jakby w synu Denethora walczyły dwa

sprzeczne nastawienia, jakby on sam nie mógł się zdecydować, czy Aragorn jest jego

przyjacielem czy wrogiem...

Strażnik zorientował się nagle, że w zamyśleniu nie odpowiedział na zadane pytanie.

Boromir wciąż patrzył na niego wyczekująco.

- Nie, dziękuję - odparł i położył mu rękę na ramieniu, przy okazji sterując nim do drzwi.

Wyszli razem na korytarz. - Jeśli ja z kolei mogę ci coś zasugerować, zajrzyj jeszcze do

zbrojowni. Może znajdzie się dla ciebie jakaś kolczuga. Wyglądasz niewątpliwie zacnie, ale

sam wygląd cię nie osłoni.

- Myślisz, że tam nie byłem?- odparł Boromir, puszczając go przodem na schodach. - Ale

w nic się nie mieszczę. Jedna kolczuga może i by się nadała, ale trzeba ją przerobić, a na to

Page 422: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

nie ma czasu. Jeden z żołnierzy zaofiarował mi wprawdzie swoją, ale odmówiłem, bo nie

chcę nikogo pozbawiać uzbrojenia.

- No i widzisz, po co rosłeś taki duży?- rzucił Aragorn przez ramię. - Teraz masz same

kłopoty.

- A masz może jakiś napój od którego troszeczkę się skurczę?- zagadnął Boromir

nieoczekiwanie.

- Chyba się przesłyszałem! - Aragorn aż się zatrzymał na schodach i odwrócił, by

spojrzeć na towarzysza. - Chcesz się napić mojego napoju? Z własnej, nieprzymuszonej woli?

Bez brania pod włos?

- Oczywiście, że nie - Boromir uśmiechnął się szeroko. - Paskudztwo w winie mi

wystarczy. I tak na marginesie, głowa jeszcze nie przestała mnie boleć. Pytałem tak sobie,

żeby się z tobą podroczyć.

- To już drugi raz. Lepiej mi się nie narażaj, bo zrealizuję pewną groźbę o wlewaniu

lekarstwa przez nos - ostrzegł go Aragorn, ruszając dalej w dół.

- To się może skończyć źle dla nas obu - zauważył Boromir.

- Dlatego też właśnie cię ostrzegam; nigdy nie drocz się z głodnym i niewyspanym

Strażnikiem.

- Tak jest. A niech to, zaczekaj...

Aragorn odwrócił się, unosząc brwi.

- Mój wynalazek się nie sprawdza, tak jak się obawiałem -wyjaśnił Boromir, poprawiając

pas. - Zaraz zgubię te spodnie. A teraz na dodatek nie zdążę zszyć starych. Wiedziałem, że tak

będzie. Masz może jakiś zapasowy rzemień?

Aragorn uśmiechnął się.

- Porządny Strażnik... - zaczął

-... zawsze ma przy sobie zapasowy rzemień – dokończył Boromir. - Oczywiście. Głupie

pytanie. Czy zatem Porządny Strażnik...

- ... z przyjemnością użyczy go Biednemu Żołnierzowi - Aragorn skłonił głowę. - Mam

teraz wrócić na górę, czy dasz sobie radę do wyjazdu?

- Jakoś sobie dam. Co ja bym bez ciebie zrobił?

- Chodziłbyś bez spodni, za to z brodą do pasa, jak sądzę.

Boromir roześmiał się.

- Póki co, trzymają się - oznajmił. - Możemy iść.

- Można spytać co tu się w międzyczasie działo?- Aragorn przymrużył oczy wychodząc

na dziedziniec, bo światło zachodzącego słońca zaświeciło mu prosto w twarz.

Page 423: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- O, mnóstwo rzeczy - Boromir też przysłonił oczy dłonią. - Legolas został żoną

Gimlego, Merry giermkiem Theodena, a ja podjąłem ważną życiową decyzję.

- Słucham?! - Aragorn zagapił się na niego w osłupieniu, przystając po raz kolejny. - Jak

to „żoną”? Co ty pleciesz, Boromirze?

- Elf się tego wypiera, ale możesz go spytać, jeśli cię to nurtuje - Boromir z poważną

miną wzruszył ramionami. - W każdym razie ja wolę nie drążyć tematu. Nie jestem

specjalistą od żon, zwłaszcza, że dopiero co dostałem kosza.

- Jakiego kosza? – Aragorn zamrugał oczami. - Czy ja o czymś nie wiem? Chcesz mi

powiedzieć, że się tu komuś oświadczyłeś?

- Oświadczyłem się i zostałem brutalnie odrzucony - Boromir zrobił smutną minę. - Tak

się wystroiłem i wszystko na nic. Ale - dorzucił z satysfakcją. - przynajmniej będę mógł

powiedzieć ojcu, że próbowałem.

Przez jedno bicie serca Aragorn miał wrażenie, że świat zwariował. Zawahał się,

spoglądając na paradny strój towarzysza, ale błysk w oku Boromira rozwiał jego wątpliwości.

- Ktoś tu chyba za dużo wypił w trakcie uczty – stwierdził, kręcąc głową.

- Prawie w ogóle nie piłem - zapewnił go Boromir. - A oświadczałem się przy

świadkach, możesz spytać choćby Merry’ego.

- Nie omieszkam go spytać. A można wiedzieć komu się oświadczyłeś? I ostrzegam, że

jeśli usłyszę, że Legolasowi...

- Ależ skąd! - oburzył się Boromir. - Za kogo ty mnie uważasz? Moja niedoszła

oblubienica ma na imię Ilke. I właśnie tak sobie myślę, że chyba popełniłem błąd

strategiczny. Powinienem uderzyć do jej siostry.

- A z jakiego rodu są obie panny?- spytał Aragorn z rozbawieniem.

- A któż to wie?

- Taak. A Merry został giermkiem króla, powiadasz? Jak widzę nie próżnowaliście w

czasie mej nieobecności.

- Cóż zrobić, nudziliśmy się, pozbawieni naszego dowódcy - Boromir uśmiechnął się,

ale zaraz potem spoważniał. - No właśnie, to mi przypomniało, że chciałem cię o coś spytać.

Wybacz mą ciekawość... - zaczął ostrożnie.- Może nie powinienem się wtrącać, ale nie daje

mi to spokoju...

- Tak?- Aragorn patrzył na niego uważnie, lekko zaskoczony. Boromir nie zwykł robić

takich wstępów przy pytaniu o cokolwiek.

- Zajrzałeś w palantir i widziałeś w nim ... Tamtego - syn Denethora ciągnął dalej. - A

zatem wiesz jak On wygląda... Czy możesz go opisać?

Page 424: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn nagle ucieszył się, że to pytanie zostało zadane w blasku dnia, na pełnym ludzi

dziedzińcu. Wspomnienie grozy było jeszcze zbyt świeże i natychmiast nieproszone stanęło

mu przed oczami. Chyba nie zapanował do końca nad wyrazem twarzy, bo Boromir dodał

pospiesznie:

- Wybacz, w zasadzie nie mam prawa o to pytać i nie chciałem cię...-

-Masz pełne prawo, by o to pytać, Boromirze - Aragorn wszedł mu w słowo. -

Rozumiem doskonale, że chce się poznać oblicze odwiecznego wroga. Tyle, że nie jest mi

łatwo Go opisać.

- Powiedziałeś „oblicze”. Czyli on ma twarz, czy tak? - dopytywał się Boromir - Nie jest

tylko wielkim okiem, jak utrzymują niektórzy z naszych?

- Ma twarz i postać podobną do ludzkiej - Aragorn starał się nie przypominać sobie

szczegółów. - Ale we wspomnieniach pozostają głównie oczy. To tak, jakby nienawiść i złość

przybrały widzialną postać.

- Cielesną, czy tak?- upewnił się syn Denethora.

- Tak.

- To dobrze - oświadczył Boromir z ponurą satysfakcją.

- Dlaczego?- Aragorn spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Bo ciało można zabić - wyjaśnił Boromir. - Można odrąbać mu ręce, które wyciąga w

stronę Minas Tirith. To w pewnym sensie krzepiąca świadomość. Bałem się, że walczymy z

jakąś bezcielesną zjawą, mitem, a skoro Tamten jest realny... - znacząco zawiesił głos.

- Jest jak najbardziej realny - zgodził się Aragorn. - Na nasze szczęście i nieszczęście

zarazem. Nie liczyłbym jednak na to, że zdołamy go zabić w walce. Cała nadzieja we Frodzie.

Nasi przodkowie zdołali wprawdzie kiedyś pokonać Nieprzyjaciela w pojedynku i odebrali

mu Pierścień, ale to były inne czasy.

- Czasy inne, ale miecz ten sam - Boromir uśmiechnął się nagle. - I byłoby lepiej, gdyby

ten-co-go-nosi wreszcie coś zjadł, żeby mieć siłę do walki.

- Ten-co-go-nosi dawno już by jadł zasłużony obiad, gdyby nie ten-co-zadaje-tyle-pytań

- zauważył Aragorn łagodnie.

- No dobrze, już dobrze, powiedz to - Boromir z rezygnacją machnął ręką.

- Co?

- No, śmiało, masz to przecież wypisane na twarzy. Nie krępuj się.

- Ale co takiego?

- Że jestem wścibski jak hobbit.

Page 425: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn roześmiał się szczerze, po raz pierwszy tego dnia i z wdzięcznością spojrzał na

Boromira. Bo tak po prawdzie to właśnie tego mu trzeba było - lekkiej rozmowy i odprężenia

po wyczerpującej konfrontacji z Nieprzyjacielem. Chciał choć na chwilę nie myśleć o

czekającej go drodze, o flocie w Pelargirze. Boromir też, jak widać, usiłował odsunąć od

siebie czarne myśli, stąd te żarty i wymyślanie głupot na temat oświadczyn. Aragorn

postanowił więc iść tym samym tropem, czemu nie - chętnie posłucha o tajemniczej Ilke i

szczegółach pasowania Merry’ego na giermka. Choć o tym ostatnim powinien dowiedzieć się

od młodego Brandybucka, hobbici uwielbiali opowiadać o sobie i Merry będzie z pewnością

zawiedziony, jeśli nie będzie mógł pochwalić się osobiście.

Boromir gestem wskazał mu drogę do jadalni.

- Czy masz teraz coś konkretnego do roboty?- zagadnął Strażnik.

- Nie.

- Dotrzymaj mi zatem towarzystwa. Rad bym na chwilę oderwać się od ponurych myśli i

usłyszeć parę szczegółów o twych oświadczynach. I choć, aż boje się spytać, to jednak

przyznaję, że zżera mnie iście hobbicka ciekawość co do twej wspomnianej życiowej decyzji.

- A, tak. Istotnie podjąłem takowąż - Boromir pokiwał głową.

- No i?

- Po powrocie do domu zakładam stadninę.

- Chciałeś chyba powiedzieć „rodzinę”?

- Mój drogi Strażniku – odpowiedział Boromir zmęczonym głosem - tyle już lat stąpasz

po tym świecie, a nie znasz podstawowej życiowej mądrości.

- Jakiej to?

- Bez stadniny nie ma rodziny.

Page 426: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział II

Dunharrow

Jazda na własnym kucyku niewątpliwie miała wiele zalet.

Miała też jedną wadę – przez większą część drogi Merry oglądał głównie rozwiany ogon

Śnieżnogrzywego. Górskie ścieżki były wąskie i rzadko kiedy mógł zająć miejsce u boku

Theodena. Jechał więc za nim, pilnując, by Stybba nie wpakował się królewskiemu

wierzchowcowi pod nogi. Było to niełatwym zadaniem, ponieważ mały kucyk okazał się

niezmiernie ambitny i za każdym razem, gdy ścieżka poszerzała się nieco, z uporem godnym

lepszej sprawy usiłował wyprzedzić Śnieżnogrzywego. Po drugiej godzinie jazdy, kiedy to

jego energia trochę się rozładowała, przestał brykać i napierać na wodze z taką siłą, jak na

początku, ale i tak Merry musiał stale mieć się na baczności. Hobbitowi zależało na tym, by

król zobaczył w nim dobrego jeźdźca, trzymał więc Stybbę żelazną ręką i uśmiechał się

mężnie, kiedy Theoden odwracał się, by na niego spojrzeć.

Miał nadzieję, że uda mu się z królem porozmawiać w trakcie podróży, ale zdołali

zamienić raptem parę słów. Tempo jazdy było ostre, bo Theoden chciał wykorzystać ostatnie

chwile kończącego się dnia. Zmierzchało, ale wciąż jeszcze było na tyle widno, że miejscami

oddział szedł galopem.

Do Dunharrow było ponoć niedaleko i Merry tęsknie zaczynał wyglądać zza każdego

zakrętu, bo choć nadrabiał miną, jazda dawała mu się we znaki. Siodło było całkiem

wygodne, to prawda, ale zmorą podróży stały się strzemiona. Były za szerokie i za duże, jak

na hobbicką stopę, nogi Merry’ego ślizgały się w nich, a przy każdym kroku Stybby,

szczególnie w kłusie, hobbit boleśnie obijał sobie kostki o metal. Po raz pierwszy w życiu

Merry zapragnął mieć buty. Strzemiona, jakich używano w Shire, były innej konstrukcji, o

mniejszym łuku i z plecionego rzemienia. O tym, że “ludzkie” strzemiona się dla niego nie

nadają nie pomyślał, kiedy to entuzjastycznie przyjmował prezent w postaci kucyka. Teraz

musiał przyznać, że jazda z Boromirem miała swoje plusy, pal licho niezależność.

No nic, w Dunharrow spróbuje czymś te strzemiona owinąć, bo długo tak nie wytrzyma.

Król uniósł dłoń do góry na znak, że zwalniają do stępa i Merry, który się na moment

zagapił, musiał z całej siły zaprzeć się w strzemionach i ściągnąć wodze, bo Stybba i tym

razem, tradycyjnie, postanowił popróbować szczęścia w wyprzedzaniu.

Konie parskały, mocno już zgrzane. Biła z nich para, unosząc się w powietrzu jak

srebrzysty dym. Jechali teraz w dół, a drobne kamyki grzechocząc osuwały się spod końskich

Page 427: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

kopyt. Przebrnęli przez strumień, ten sam, wzdłuż którego jechali przez większą część drogi, i

za kolejnym zakrętem oczom Merry’ego ukazała się dolina Dunharrow.

Była nieduża, szeroka może na milę, nie więcej. Pojedyncze skupiska drzew majaczyły w

dole, a na wprost widniał mroczny masyw Dwimorbergu, góry, jak się potem hobbit

dowiedział, zwanej Nawiedzaną.

Droga rozszerzyła się znacznie, a kamienie zaczęły ustępować miejsca trawie. Ciasny

szyk kolumny rozluźnił się, Merry nie zdążył jednak podjechać do Theodena.

- No i jak ci się drobi na tym twoim maleństwie?- dobiegło go pytanie z wysoka.

- Dziękuję, dobrze - odparł, zadzierając głowę, by spojrzeć na Boromira, który na swoim

Lossarze wyrósł nad nim niczym góra. - Aczkolwiek odkryłem pewną interesującą

prawidłowość.

- Tak?

- Kiedy wędruję na piechotę, marzę o koniu. Kiedy jadę konno, wzdycham za łodzią, a

kiedy płynę łodzią myślę sobie, że chętnie bym się dla odmiany przeszedł.

- Te refleksje nie są mi obce - powiedział Boromir z uśmiechem. - Szczęśliwie

docieramy już na miejsce, gdzie odpoczniemy i posilimy się. Oto twierdza w Dunharrow.

Merry pobiegł spojrzeniem za jego gestem i ujrzał warownię bardzo podobną do

Rogatego Grodu, lecz mniejszą i bardziej toporną. W wąskich oknach pobłyskiwały

światełka, zębate blanki odcinały się od szarzejącego nieba. Droga wiła się ku niej stromymi

zakosami, kilkaset stóp w górę, aż do skalnej półki będącej podstawą warowni.

- Ta twierdza należała kiedyś do Gondoru. Ale oddaliśmy ją Rohirrimom we władanie -

wyjaśnił Boromir. - To jedno z najbezpieczniejszych miejsc po tej stronie gór.

Merry pokiwał głową i wytężył wzrok.

- A co tam stoi? Ta ciemna sylwetka?- zapytał, wskazując kierunek palcem.

- To jeden z Pukeli, posągów wyciosanych przed wiekami przez Ludzi z Gór - odparł

Boromir. - Zobaczysz ich jeszcze wiele podczas drogi, stoją na każdym niemal zakręcie.

Ludzie z Gór mieli stanowczo za dużo wolnego czasu.

- Tak sądzisz?- Merry parsknął śmiechem.

- I wyobraźnią też nie grzeszyli. Te posągi prawie niczym się od siebie nie różnią,

wszystkie są identycznie szkaradne. Wymyśliliśmy kiedyś z Faramirem teorię, że to był

rodzaj kary rozpowszechnionej w tym rejonie. Zapomniałeś o rocznicy ślubu – stawiałeś

Pukela, wróciłeś do domu po nocy i na rauszu – stawiałeś dwa. I tak dalej i tak dalej. Idealna

pokuta. Czego jak czego, ale kamieni to tu nigdy nie brakowało. Nic tylko ciosać Pukele dla

zabicia nudy i dla świętego spokoju.

Page 428: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Słyszę, że rozmawiacie tu na bardzo interesujące tematy - rozległ się znajomy, niski

głos i po prawicy Merry’ego pojawił się Gimli we własnej o sobie, rozparty za plecami

Legolasa.

- O, nie, wymówiłem słowo „ciosać”- jęknął Boromir, przykładając dłoń do czoła.

Merry raptownie potarł nos, by powstrzymać wybuch śmiechu.

- Ja też, wyimaginujcie sobie, nie mogę oczu oderwać od tutejszych kamieni -

poinformował ich Gimli. - Są po prostu niezwykłe.

- A co może być niezwykłego w kamieniu?- powiedział Boromir odruchowo, po czym

zreflektował się błyskawicznie: – nienienie, cofam to pytanie... - zaczął w panice.

- Jak to co? – uniósł się Gimli -Takiego granitu nie widuje się często...-

- COFAM to pytanie, naprawdę, przejęzyczyłem się i...-

- Widzę jeźdźców zmierzających ku nam - odezwał się nagle Legolas.

- Jeźdźcy! - ucieszył się Boromir.

Rzeczywiście kilkunastu konnych pędziło ku nim od pobliskiego brodu. Musieli kryć się

wśród drzew i dlatego wcześniej ich nie dostrzeżono.

Na kilkaset kroków przed nimi zwolnili, jakby w niedowierzaniu.

- Król! - zakrzyknęli radośnie. - Król Theoden! Król Marchii powrócił!!!

Jeden z nich zadął w róg, aż echa poszły po dolinie. Odezwały się inne rogi i światełka

zapłonęły po drugiej stronie brodu. I wtem z góry spłynął głos trąb, zlewając się w jeden chór

z echami, aż Merry’emu dreszcz pomknął po krzyżu i włosy zaczęły się jeżyć z wrażenia.

Oto Dunharrow witało swego zwycięskiego króla.

Przeprawili się przez bród i pojechali dalej drogą, która odbijała na wschód, w poprzek

doliny. Tam też natrafili na posłańców z warowni, przewodził im barczysty wojownik o

wąsach tak bujnych, że zdawały się żyć własnym życiem, gniewnie oplątując twarz swego

właściciela. Merry przyjrzał się mu z zainteresowaniem, bo takiego zarostu jeszcze nie

widział, nawet na Boromirze -Beornie.

Rohańczyk zaczął swe powitanie w rodzimym języku, ale na znak króla przeszedł na

Wspólną Mowę i dopiero wtedy Merry skupił się na jego słowach. Wojownik wspomniał o

wizycie Gandalfa i o skrzydlatym cieniu, który przeleciał nad Edoras, wydając okrzyk

mrożący krew w żyłach.

Merry wzdrygnął się mimo woli.

Theoden wysłuchał raportu uważnie, pochwalił za posłuchanie rady czarodzieja co do

nie zapalania ognisk i wezwał wszystkich dowódców na naradę.

Ruszyli dalej, dziarskim kłusem.

Page 429: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Im bliżej było do twierdzy tym bardziej roiło się od ludzi. Setki namiotów majaczyły w

mroku, na trawiastej równinie. Nigdzie nie migało choćby jedno światełko ognisk, oddziały

koczowały w ciemności i choć trudno było ocenić rozmiar obozowiska, hobbit śmiało

szacował, że jest tu parę tysięcy ludzi.

Ani się obejrzał jak dotarli pod urwisko. Szlak mocno odbijał tu pod górę i hobbit

unosząc głowę, rozdziawił usta ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego

– droga wykuta była w skale, zygzakami pnąc się ku twierdzy. Była szeroka i równa, na tyle,

ze można było podążać nią i konno i wozem. Jakąż potęgą musieli dysponować ludzie przed

wiekami, skoro potrafili skonstruować coś takiego, naginając kamień do swej woli !

Na każdym zakręcie tej drogi tkwił Pukel. Boromir miał rację- posągi były paskudne i

prawie niczym się od siebie nie różniły. Wyglądały jak przycupnięte niezdarnie trolle o

wielkich głowach, krótkich, grubych udach i koślawych rękach, skrzyżowanych na brzuchu.

Wiele z nich miało pozacierane twarze, zamiast oczu widniały ciemne dziury. Merry nie

mógł od nich oderwać wzroku, tak żałośnie wyglądały.

Wyjechali w końcu na ostrą grań, z której rozciągał się znakomity widok na dolinę.

Merry nie spodziewał się ujrzeć zieleni na tej wysokości, zdziwił się więc widząc rozległą

halę, porośniętą trawą i wrzosem. Tu również bieliły się namioty, od urwiska, aż po linię

świerków. Przez środek tej rozległej łąki ciągnął się podwójny rząd wielkich głazów,

tworzących coś na podobieństw drogi, niknął on w ciemnościach, wiodąc ku zalesionym

zboczom Dwimorbergu. Było coś niepokojącego w tym szpalerze, coś, co nieoczekiwanie

przywołało wspomnienie Kurhanów. Część kamieni spękana i poprzewracana leżała w trawie,

inne godziły w niebo niczym zęby. Merry wzdrygnął się, mając nadzieję, że nie tędy wiedzie

ich droga. Zauważył też, że w pobliżu szpaleru nie było żadnych namiotów, tak jakby

niewidzialna granica broniła ludziom przystępu do głazów.

Od strony największego z namiotów ruszył ku nim samotny jeździec. Merry pchnął

Stybbę piętą i podjechał do pierwszej linii, chciał bowiem widzieć coś więcej poza końskimi

zadami.

- Witaj, władco Marchii - rozległ się dźwięczny, kobiecy głos. - Serce moje raduje się z

twego powrotu!

- Witaj, Eowino!- odparł król. - Wszystko w porządku?

Eowina!

Merry drgnął i podniósł zaciekawiony wzrok na tę, którą z daleka wziął za wojownika.

Nic dziwnego zresztą, księżniczka miał na sobie zbroję i hełm, a u jej boku połyskiwała

rękojeść miecza. Długie, jasne warkocze kołysały się za nią na wietrze, jej koń chrapał i

Page 430: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

tańczył w miejscu, przytrzymywany wprawną ręką. Rysów twarzy nie sposób było dostrzec w

mroku, Merry widział jedynie błyskające pod hełmem oczy. Głos jednak miała przyjemny i

melodyjny, kiedy z radością zapewniała, że wszystko jest w porządku i zapraszała do

twierdzy na wieczerzę.

Ha! Kobieta w zbroi i z mieczem. I w spodniach, o ile mnie wzrok nie myli.

Ciekawe, co Boromir na to...

Aragorn zsiadł i poklepał Roheryna po pysku, dziękując mu za jazdę. Przekazał wodze

młodemu Rohirrimowi i skinął głową Eowinie, która przywitawszy się z królem, ruszyła w

jego stronę. Księżniczka uśmiechnęła się nieśmiało, co dziwnie kontrastowało z jej zbroją i

wyglądem wojownika.

- Witaj w Dunharrow, panie - powiedziała, dziewczęcym gestem dotykając warkocza i

zaraz potem puszczając go, by oprzeć dłoń na głowicy miecza. Wyprostowała się przy tym,

przybierając dumną postawę. Aragorn obserwował ją, pilnując, by nie pokazać po sobie

życzliwego rozbawienia – Witaj - powtórzyła. - Rada cię widzę w dobrym zdrowiu... - wtem

umilkła, a jej oczy minęły Strażnika, biegnąc gdzieś dalej. Odwrócił się, by podążyć

wzrokiem za jej spojrzeniem i uśmiechnął się skrycie.

Kilkanaście kroków dalej, Boromir ściągał właśnie swoją sakwę z siodła Lossara i

jednocześnie tłumaczył coś Merry’emu, który poluzowywał Stybbie popręg. Klejnot na szyi

Gondorczyka i jego złoty pas skrzyły się w świetle pochodni, wiatr rozwiewał mu włosy i

płaszcz. W zestawieniu z hobbitem, syn Denethora wydawał się wręcz nierealnie ogromny.

Aragorn opanował uśmiech i odwrócił się do Eowiny.

- Witaj, pani. I ja rad cię widzę. Moja radość jest tym większa, że przynoszę dobre

wieści. Bitwa wygrana i zdrajca Saruman pokonany.

- Wiem, król właśnie mi o tym powiedział. Lecz nie mam nic przeciwko temu, by tak

wspaniałej nowiny wysłuchać po raz drugi - Eowina uśmiechnęła się do niego, lecz znów

mimo woli, spojrzenie uciekło jej w bok. Rozległ się odgłos kroków i u boku Aragorna

wyrósł Boromir.

- Witaj, księżniczko - powiedział syn Denethora. - Piękna... zbroja - dodał uprzejmie.

- Dziękuję, lordzie Boromirze - Eowina lekko pochyliła głowę.

- Pozwól, że ci przedstawię mojego towarzysza, dzielnego Meriadoka z rodu

Brandybucków, giermka króla Theodena. Wiele o tobie słyszał, pani, i nie mógł się doczekać,

Page 431: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

by cię poznać. No, nie chowaj się, Merry, chodź tu - Boromir przyciągnął do siebie

opierającego się hobbita, postawił go przed sobą i położył mu dłonie na ramionach. - Merry,

oto księżniczka Eowina.

- Witaj, pani - bąknął stropiony hobbit, wbijając wzrok w ziemię.

- Miło mi cię poznać - Eowina spojrzała na niego ciekawie. - Myślałam, że niziołki

istnieją wyłącznie w legendzie.

-To interesujące, ale Merry myślał to samo o kobietach-wojowniczkach. Jest nimi bardzo

zafascynowany - ciągnął Boromir z miłym uśmiechem.

- Boromirze... - jęknął Merry błagalnie, ale syn Denethora nie zwracał na niego uwagi.

- Meriadok jest też zapalonym hodowcą koni - mówił dalej. - Myślę, że znajdziecie wiele

wspólnych tematów do dyskusji - dodał, akcentując ostatnie słowo klepnięciem w ramię

hobbita.

W tej właśnie chwili Aragorn uznał za stosowne zlitować się nad Merrym i postanowił

wkroczyć do akcji.

- Lord Boromir nie bez powodu sprowadza tę rozmowę do hodowli koni, księżniczko -

oświadczył poufnym tonem. - Ma w tym swój własny cel. Otóż wyjawił mi niedawno, że

planuje założyć w Minas Tirith wielką stadninę. Osobiście pokieruje hodowlą, więc

przydadzą mu się rady kogoś, kto zna się na rzeczy. Strzeż się, pani, bo ani się obejrzysz, jak

zasypie cię gradem pytań.

- Doprawdy?.- Eowina z spojrzała na Boromira z nagłym zainteresowaniem. -Taka

stadnina to duże wyzwanie.

- To jeszcze bardzo odległe plany - Boromir puścił Merry’ego i ukradkiem zabił

Aragorna spojrzeniem.

- Nie takie znowu odległe - wtrącił Merry z mściwym błyskiem w oku, ochoczo

podejmując wątek. - Boromir myśli o stworzeniu nowej rasy koni. No, co tak patrzysz, to

chyba nie tajemnica...

- Jakiej rasy?- zapytała żywo księżniczka.

- Mmm - Boromir zawahał się, rozpaczliwie szukając w myślach ratunku.

- No powiedz, jakiej - drążył Merry niewinnym tonem.

- Długowłosej - odparł Boromir, uśmiechając się do hobbita tak, jak mógłby uśmiechać

się kot do myszy, gdyby to potrafił.

Eowina wybuchnęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Korzystając z chwili jej

nieuwagi, Boromir błyskawicznie wyciągnął rękę ku hobbitowi, ale Merry był szybszy i

Page 432: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przesunął się tak, że Aragorn odgradzał go od Gondorczyka. Strażnik opiekuńczym gestem

położył Meriadokowi dłoń na ramieniu.

- Każdy hodowca ma swoje tajemnice, których zazdrośnie strzeże -podsumowała Eowina

z uśmiechem, a następnie zapraszającym ruchem ręki wskazała oświetlone pochodniami

wejście do twierdzy. - Kwatery przygotowane, jadło gotowe. Zły to gospodarz, który trzyma

swych gości w zimnie, na progu. Pozwólcie za mną, dostojni panowie.

Eowina zdawała się odmieniona, kiedy tak krzątała się po sali, wskazując gościom

miejsca i dyrygując służbą. Aragorn, który we wspomnieniach wciąż widział smutną i

zrozpaczoną dziewczynę nie mógł się nacieszyć tej zmianie. Księżniczka z wypiekami na

twarzy przysłuchiwała się opowieściom o bitwie, oczy jej lśniły i tylko nieobecność brata,

który pozostał w Rogatym Grodzie czekając na posiłki z północy, przyćmiewała nieco jej

radość. Nie mogła się też napatrzeć na tylu znamienitych gości. Zerkała na Elladana i

Ellrohira, popatrywała na Strażników. Jednak najczęściej jej wzrok zatrzymywał się na dwóch

twarzach - Aragorna i Boromira.

Dyskretnie przyglądała się im obu, jakby nie mogła się zdecydować, który fascynuje ją

bardziej. Aragorn miał nadzieję, że wybór nie padnie na niego. Pamiętał jej pełne adoracji

spojrzenie, jakim go odprowadzała w Edoras, przed wyjazdem do Rogatego Grodu. Musiałby

być ślepy, by nie zauważyć, że zrobił na niej wrażenie, teraz zresztą też jej spojrzenie mówiło

wiele i pytało o wiele.

Aragorn konsekwentnie nie odpowiadał na to nieme zapytanie. Nie chciał skazywać

dumnej dziewczyny na męki nieodwzajemnionej miłości. Jego serce biło dla jednej jedynej

kobiety i Eowina choćby nie wiadomo jak piękna i urocza nie mogła liczyć na nic więcej jak

na jego życzliwość i przyjaźń. Celowo więc starał się unikać wszelkich poufałości w

rozmowie, był rzeczowy, miły - ale nie przesadnie, wciąż utrzymując dystans. Obecność

Boromira była mu bardzo na rękę. Miał nadzieję, że syn Denethora odwróci uwagę Eowiny

od jego osoby.

Nie mógł też powstrzymać się od obserwacji, że byłaby to bardzo ciekawa para –

dziedzic Gondoru i Biała Księżniczka Rohanu. Wyglądali bardzo malowniczo, kiedy tak

siedzieli koło siebie przy stole - Eowina w bieli i srebrze, Boromir w czerwieni i złocie.

Włosy jasne jak słoma obok czarnych jak skrzydło kruka, ich oczy - lód i stal. Przy paradnych

pasach sztylety, na szyi Boromira biały kamień, na szyi Eowiny srebrny medalion.

Page 433: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn był bardzo ciekaw, czy Denethor rozważał możliwość takiego sojuszu –

małżeństwo jego syna z siostrzenicą Theodena z pewnością przypieczętowałoby związek

między dwoma krajami. W okolicy nie było zbyt wielu panien wysokich rodów na wydaniu,

królewska córa na pewno była brana pod uwagę, jako jedna z kandydatek na żonę dla

przyszłego namiestnika. Aragorn już dawno miał ochotę spytać Boromira o jego plany

małżeńskie, ale jakoś nie było ku temu okazji, a relacje między nimi nie były jeszcze na tyle

bliskie, by dociekać tak osobistych spraw. Teraz jednak musiał przyznać, że go to zaczynało

intrygować. Boromir i Eowina aż się prosili, by ich swatać, a po szeptach i spojrzeniach

biesiadników sądząc, nie tylko Aragorn myślał o tym w tej chwili. Wydawać by się mogło, że

tyle tych dwoje łączy. Oboje uwielbiani byli przez swych rodaków, oboje znajdowali radość

w czynach, kochali miecz i wojenną sławę. Oboje byli niezależni, dumni, kryjący wielką

pasję i temperament za maską chłodu.

Mieli też własne zdanie na każdy temat i bardzo nie lubili, kiedy mówiło się im, co mają

robić.

Pod wieloma względami Boromir i Eowina byli do siebie bardzo podobni.

Byłoby to niewątpliwie małżeństwo na miarę tych czasów.

Czyli - burzliwe, niespokojne i zakończone wielką, krwawą bitwą.- dodał w myślach

Aragorn, uśmiechając się lekko.- Przy ich charakterach pozabijaliby się jeszcze przed

upływem miesiąca miodowego. – podsumował, przysłuchując się, jak Boromir poucza

Eowinę co do zaopatrzenia konnych oddziałów, a księżniczka z gniewnie ściągniętymi

brwiami dowodzi mu, że z całym szacunkiem, ale jest właśnie akurat zupełnie odwrotnie, niż

on to mówi.

- Z *całym szacunkiem* - przerwał jej Boromir stanowczo - ale co kobieta może

wiedzieć o organizacji wojskowego zaplecza?

Eowina zarumieniła się z gniewu i dumnie uniosła głowę.

- Sugerujesz mój panie, że jako kobieta powinnam poruszać się jedynie na obszarze

kuchnia – pralnia, czy tak?- zapytała chłodno.

- Sugeruję jedynie - odparł Boromir lekko pobłażliwym tonem - że istnieje pewien

porządek na tym świecie. I każdy ma w nim swoje miejsce. Jak byś się czuła, moja pani,

gdybym zaczął pouczać cię w kwestii, powiedzmy, techniki haftu?

- Rozumiem – Eowina przymrużyła oczy. - Siadaj kobieto do swojego szycia i

sprzątania. Siedź cicho i zajmij się rodzeniem dzieci.

- Ależ to bardzo pożyteczne zajęcie - Boromir uśmiechnął się. - Ktoś musi to robić.

Mimo najszczerszych chęci, my mężczyźni sami nie urodzimy sobie synów.

Page 434: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czy mogę przerwać wam na chwilę? – wtrącił się Aragorn, nim Boromir pogrąży się

całkowicie.- Czy król Theoden określił czas swojego powrotu z obchodu doliny? Chciałbym

zamienić z nim słowo przed odjazdem.

- Wróci najdalej jutro w południe, mój panie - odparła Eowina. - Zdążysz więc z nim

porozmawiać do woli.

- Obawiam się, że jutro rano już mnie tu nie będzie - odpowiedział Aragorn.

- Jak to?- Eowina spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Czas nagli, księżniczko - wtrącił się Boromir. - Musimy czym prędzej ruszać dalej, do

Minas Tirith.

Aragorn zmarszczył brwi. „My”? Czyżby się przesłyszał? Boromir nie myśli chyba o

wkroczeniu na Ścieżkę Umarłych... Wydawało mu się, że to jasne, iż syn Denethora

pozostanie z Rohirrimami. Co prawda nie powiedział mu tego wprost, ale sądził, iż jest to

oczywiste. Kiedy mówił Boromirowi, że muszą się rozdzielić, zakładał, że on powiedzie

swych Strażników Ścieżką Umarłych, a syn Denethora pospieszy z odsieczą do Minas Tirith

u boku Theodena. Zdaje się, że wyrażając się nieprecyzyjnie popełnił poważny błąd. Jeśli

Boromir naprawdę myśli o Ścieżce Umarłych to oznacza to, że Aragorna czeka niebawem

kolejna rozprawa z Gondorczykiem. Była to ostatnia rzecz, na jaką w tej chwili miał ochotę i

siły, zwłaszcza, że od czasu rozmowy w Rogatym Grodzie wyjątkowo dobrze się między nimi

zaczęło układać. Nie chciał tego psuć.

- W takim razie zbłądziliście, panowie, tracąc czas - oznajmiła Eowina, marszcząc brwi. -

Stąd nie ma drogi na wschód ani na południe. Będziecie musieli zawrócić i podążyć tą samą

ścieżką, która was tu przywiodła.

- Nie, nie zabłądziłem - odrzekł Aragorn spokojnie. - Znam tę ziemię, po której

chodziłem, zanim ty, o pani, urodziłaś się ku jej ozdobie. Jest droga z tej doliny i zamierzam z

niej skorzystać. O świcie pojadę Ścieżką Umarłych.

Za stołami zapadła głucha cisza. Ktoś upuścił puchar, który z przeciągłym brzękiem

zaczął toczyć się po stole. Przez chwilę był to jedyny dźwięk w sali.

- Czy szukasz śmierci, panie? - wyszeptała wreszcie pobladła Eowina. – Bo tylko śmierć

tam znajdziesz. Umarli nie przepuszczą nikogo z żyjących.

- Mnie przepuszczą - odparł Aragorn z naciskiem. - Muszę podjąć to ryzyko. Nie ma dla

mnie innej drogi.

- To szaleństwo! - wybuchnęła Eowina, zaciskając dłonie na krawędzi stołu i spoglądając

na Boromira, jakby miała nadzieję, że on ją poprze. - Są z tobą sławni i mężni rycerze,

których nie w cień śmierci, a na pole walki godzi się prowadzić!

Page 435: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Prawdziwe męstwo nie ulęknie się legend i upiorów, szlachetna pani - zauważył

Boromir. - Zamierzamy skorzystać z wygodnego skrótu, skoro los nam go zsyła.

A więc jednak. Aragorn odetchnął ciężko. Kolejna poważna rozmowa...

- Błagam, zostańcie - Eowina wodziła wzrokiem od Strażnika do Boromira. - Jutro

zejdzie tu mój brat. Podążycie wraz z nim i królem do Edoras. Wasza obecność pokrzepi

serca i doda wszystkim otuchy. To szaleństwo ryzykować życiem swoim i innych!

- Nie popełniam szaleństwa - Aragorn spojrzał na nią surowo. - Wstępuję na ścieżkę, na

którą zostałem wezwany. Ci, którzy idą za mną, robią to z własnej, nieprzymuszonej woli.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, może zostać z królem. Ja pójdę moją drogą, choćby sam. A teraz

wybacz, pani, muszę przygotować się do wyjazdu - to mówiąc wstał, wyminął wzburzoną

księżniczkę i nachylił się nad Boromirem, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Wyjdź ze mną na chwilę - powiedział mu do ucha.

- Teraz? Dlaczego?- syn Denethora spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Bo nie chcę się z tobą kłócić na oczach wszystkich.

- Będziemy się kłócić? - Boromir uniósł brwi.

- Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych.

Boromir zaciął usta, a oczy mu zalśniły mu złowrogo. Aragorn wyprostował się i

wskazał mu drzwi ruchem ręki. Syn Denethora z brzękiem odstawił puchar i gwałtownie

odpychając się od stołu wstał i ruszył przed siebie, bez słowa.

Strażnik skłonił się Eowinie i podążył za nim. Kątem oka dostrzegł wystraszone

spojrzenie Merry’ego.

Kiedy tylko wyszli na korytarz, gwar rozmów w sali wybuchnął ze zdwojoną siłą.

Dopiero teraz biesiadnicy rzucili się komentować zasłyszane nowiny.

Odeszli kawałek w lewo, by oddalić się od krążącej przy wejściu służby. Tuż za

zakrętem Boromir raptownie odwrócił się ku niemu.

- Do twojej wiadomości – zaczął ostro - podjąłem już decyzję i...-

Aragorn podniósł dłoń chcąc mu przerwać, ale Gondorczyk mówił dalej:

- ...i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić..-

- Boromirze...-

- ...a czego nie. Nie ty tutaj... -

- Boromirze, wysłuchaj mnie! - Aragorn zmuszony był podnieść głos. - Proszę cię, żebyś

najpierw mnie wysłuchał, nim padną tu słowa, których, być może, obaj będziemy żałować.

Syn Denethora odetchnął głębiej i umilkł, choć opanowanie się przyszło mu z trudem.

Skrzyżował ręce na piersi i wbił w Aragorna lodowaty wzrok.

Page 436: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych – mówił Aragorn spokojnie i dobitnie –

ponieważ nie mogę cię narażać na tak wielkie...-

- Nie boję się Umarłych - przerwał mu Boromir natychmiast. - I nie wierzę w te bujdy o

duchach.

- I *właśnie* dlatego nie powinieneś jechać - Strażnik spojrzał mu w oczy. - I nie

pojedziesz.

- Nie możesz mi rozkazywać! Jeszcze nie...-

- Boromirze - Aragorn westchnął i, chcąc rozładować napięcie, zbliżył się i ujął go za

ramiona. - To nie rozkaz, a prośba – powiedział łagodnie. - Proszę cię, jak przyjaciela i brata.

Zaufaj mi.

- Chcesz się mnie pozbyć! - oskarżył go Boromir gorzko.

- Chcę cię ochronić przed straszną i niebezpieczną drogą. Nie, nie przerywaj mi, jeszcze

nie skończyłem. Moja decyzja to krok desperacki, nie wiem, czy wyjdę z tej próby żywy, ale

muszę spróbować. Jeśli mi się uda – dopełnię mego przeznaczenia, jeśli nie – ty

poprowadzisz Gondor do walki. Nie rozumiesz?- Aragorn zacisnął palce na jego ramionach. -

Nie możemy narażać się obaj! Jeden z nas musi przeżyć, by dotrzeć do Białego Miasta z

odsieczą. Zostań. Jesteś potrzebny Rohirrimom.

- Mylisz się. Nikomu nie jestem potrzebny. W tym sęk - Boromir zwiesił głowę. Cała

jego wściekłość ulotniła się nagle, ustępując miejsca rozżaleniu. - Theoden sam potrafi

poprowadzić swoje wojsko, ma Eomera, ma swoich dowódców. Nic tu po mnie.

- To nieprawda.

- Od pewnego czasu - Boromir spojrzał na niego smutno - mam takie wrażenie, jakby

nigdzie nie było dla mnie miejsca. Jestem tylko kłopotliwym tobołem. Dziedzic bez Rogu,

wódz bez armii... -

- Gondor czeka na pomoc z Rohanu. Przyprowadzisz odsiecz dla Białego Miasta.

- Theoden ją przyprowadzi.

- A ty wraz nim.

- Chcę jechać z tobą - Boromir przełknął ślinę, a jego spojrzenie przypominało teraz

błagalny wzrok Eowiny sprzed paru chwil.

Na miecz Elendila! Nie patrzcie tak na mnie, myślicie, że mi nie jest ciężko podejmować

takie decyzje?

- Nie możesz. Nie przeżyjesz tej drogi - odparł stanowczo.

- Takiś pewien?

- Na tyle, że nie postawię twojego życia na szali.

Page 437: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A Gimlego i Legolasa weźmiesz ze sobą?

- Jeśli zechcą mi towarzyszyć.

- Sugerujesz więc, że ja jestem za słaby... -

- Nie o to chodzi. Dawniej bym ci nie odmówił, ale teraz sytuacja się zmieniła.

- Jak to „dawniej”?- Boromir przechylił głowę. - Dawniej czyli kiedy, jeśli wolno spytać?

- Przed Amon Hen.

Boromir zamarł, przygryzł wargę i siląc się na spokój pokiwał głową.

- Rozumiem - powiedział z trudem, spuszczając wzrok. - Nie ufasz mi. W sumie, nie

dziwię ci... -

- To zupełnie nie o to chodzi! - Aragorn przerwał mu szybko, ponownie kładąc mu rękę

na ramieniu. – Ufam ci, przyjacielu. Ale pamiętasz co się z tobą działo, kiedy Nazgul

przeleciał nad Dol Baran? Spójrz na mnie. Pamiętasz?

Boromir skrzywił się i skinął głową.

- Właśnie dlatego boję się o ciebie. Pod Amon Hen dotknęła cię ręka Nieprzyjaciela, na

krótko, ale jednak byłeś pod wpływem Pierścienia. Sam tak to określiłeś. Jestem pewien, że

Cień pogłębi się w krainie umarłych. Jesteś wyczerpany i osłabiony. Jeśli wejdziesz na

Ścieżkę Umarłych twoje sny... same twoje sny mogą cię zabić. Albo też postradasz zmysły.

Boromirze! Gondor nie może sobie pozwolić, by cię teraz stracić, a ja nie mogę mieć cię na

sumieniu. Jeśli nie wrócę – wraz ze mną zginie ostatnia linia królów. Nie będzie już dziedzica

Isildura, nie będzie roszczeń. Tobie przypadnie Białe Miasto, tobie i twojemu rodowi, na

wieki. Wiem, że będziesz bronił Gondoru ze wszystkich sił. Ufam ci, bracie. I proszę, byś i ty

odpowiedział mi takim samym zaufaniem. Czy zostaniesz?

- A mam inny wybór?- spytał Boromir cicho.

Aragorn krzepiąco zacisnął mu palce na ramieniu.

- Bądź zdrów - powiedział ciepło. - Uważaj na siebie. I opiekuj się Merrym.

Boromir opuścił wzrok i nie odpowiedział.

*

Merry nic a nic nie rozumiał z tego całego zamieszania wokół Ścieżki Umarłych.

Wiedział tylko tyle, że Obieżyświat po krótkiej naradzie z Gimlim i Legolasem kazał siodłać

konie. On – Merry - zostawał ponoć w Dunharrow, razem z Boromirem.

Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.

Page 438: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nie miał okazji, by porozmawiać z Gondorczykiem, bo ten zniknął gdzieś i Merry nie

widział go od czasów wieczerzy.

Z jednej strony hobbit odczuwał niewytłumaczalną ulgę na wieść, że nie wyrusza na ową

tajemniczą Ścieżkę Umarłych, z drugiej był zły, że nikt nie zapytał go o to, czy chce jechać.

Jak zwykle decyzję podjęto za niego.

Żałował, że nie pojechał z Theodenem na obchód doliny, ale skąd mógł przypuszczać, że

tak się potoczą wypadki tego wieczora. Szczerze mówiąc wolałby być teraz z królem, niż

obijać pięty o ścianę korytarza. Nie znał tu kompletnie nikogo i chyba nigdy w życiu nie czuł

się tak zbędny i nie na miejscu. Oddałby wszystko za to, żeby Pippin tu był razem z nim.

Dlaczego Gandalf nie zabrał ich obu?

Merry był zmęczony, oczy mu się kleiły, ale mógł pójść spać, bo po pierwsze nie miał

gdzie ( w przydzielonej Drużynie kwaterze zamknął się Obieżyświat z krasnoludem i elfem),

a po drugie chciał wiedzieć co ostatecznie zostanie postanowione.

I gdzie, na Lobelię, jest Boromir?

Boromir przyszedł na dziedziniec jako jeden z ostatnich. Pojawił się nie wiadomo skąd i

stanął z tyłu, niedaleko Merry’ego.

Obieżyświat oddawał właśnie puchar Eowinie i po raz kolejny odpowiadał, że tak, jest

pewien swej decyzji. I nie, Eowina nie pojedzie razem z nim. Nagle, ku zaskoczeniu

zebranych, księżniczka osunęła się na kolana.

- Błagam cię, Aragornie!

Obieżyświat pochylił się i ujmując jej dłonie podniósł ją, odpowiadając coś krótko.

Hobbit nie usłyszał jego słów. Strażnik skinął jej głową i odwrócił się, odszukał wzrokiem

najpierw Merry’ego, a potem Boromira.

- Bądźcie zdrowi! Do zobaczenia w Minas Tirith.

- Do zobaczenia – Merry uniósł dłoń.

Obieżyświat dosiadł swojego konia, Szara Drużyna poszła za jego przykładem.

Merry pomachał ręką Legolasowi i Gimlemu, odpowiadając na ich uśmiechy.

Konie parskały i niespokojnie drobiły w miejscu, a z pysków buchały im kłęby pary.

Rozmigotane światła pochodni dodawały całej scenie dziwnie nierealnego wyglądu.

Wtem Halbarad uniósł do ust wielki róg i zadął weń potężnie, budząc rozliczne echa.

Merry drgnął i odruchowo poszukał wzrokiem Boromira.

I serce mu się ścisnęło.

Page 439: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dźwięk rogu przeszył Gondorczyka niczym strzała, a na jego twarzy odmalował się taki

ból, jakby, jakby człowiek był śmiertelnie ranny. Przez tę jedną chwilę Boromir wyglądał tak,

jakby raptownie przybyło mu lat, rysy ściągnęły my się, oczy przygasły. Merry w przypływie

współczucia zrobił krok w jego stronę, by spróbować dodać mu otuchy, ale jego uwagę

odwrócił grzmot kopyt. Dźwięk rogu jeszcze nie przebrzmiał, kiedy koń Obieżyświata

wyrwał przed siebie, a cały oddział podążył za nim . Szara Drużyna przemknęła przez

dziedziniec, jak chmura rozwianych płaszczy i grzyw. Merry chciał odprowadzić ich

wzrokiem do samego końca, kiedy jednak zerknął na Boromira dostrzegł, że ten gwałtownie

odwraca się na pięcie i odchodzi. Rzuciwszy więc ostatnie pożegnalne spojrzenie na

Obieżyświata, hobbit podążył za Gondorczykiem.

Boromir szybko wbiegł po schodach na górę, ale zamiast wejść do twierdzy, skręcił w

bok. Minął rząd pochodni powtykanych w ziemię i wszedł na półkę skalną. Postał tam przez

chwilę, a potem usiadł ciężko. Merry widział jego sylwetkę, odcinającą się od nocnego nieba

jak czarna plama. Hobbit cofnął się w mrok, odsuwając z kręgu światła pochodni. Instynkt

podpowiadał mu, że lepiej teraz zostawić Boromira samego. Odwrócił się więc i cicho

odszedł z postanowieniem, że odczeka chwilę, znajdzie coś na przekąskę i niebawem wróci.

Skorzystał z okazji, by zajrzeć do komnaty. Zostawił tam swój hełm, który od dłuższego

czasu niepotrzebnie taszczył pod pachą. Przygotował sobie posłanie i wziął płaszcz Boromira,

który wisiał przerzucony przez oparcie krzesła. Zdmuchnął świecę i ruszył na poszukiwanie

kuchni. Zagadnął młodego, piegowatego chłopaka o drogę, a ten od razu zaproponował, że go

zaprowadzi. Przy okazji Merry musiał zdementować parę plotek i z żalem rozczarował swego

przewodnika, stwierdzając, że nie ma żadnej armii niziołków maszerującej na odsiecz

Gondorowi. I nie, niziołki nie dosiadają wilków. I orłów też nie. Chociaż, zaraz, to nie do

końca prawda. Bilbo Baggins podróżował wszak na orle. Chłopakowi zaświeciły się oczy na

tę wieść, więc Merry chętnie streścił mu ten epizod wujowych przygód. Chciał też wspomnieć

o podróżowaniu beczką i walce z pająkami, ale nie zdążył – do kuchni nie było daleko.

Tam bez problemu wyprosił sobie kawałek ciasta. Nie było tak okazałe, jak to w

Rogatym Grodzie, ale zawsze coś. Dostał też duży kufel grzanego piwa. Zaopatrzony w ten

sposób podziękował służkom i sympatycznemu chłopakowi i powędrował z powrotem.

Chwilę trwało nim dotarł do wyjścia, po drodze upił wprawdzie parę łyków, ale wciąż kufel

był pełen. Musiał iść bardzo wolno, bo nie chciał rozlać piwa, a nawet w świetle pochodni nie

widział wyraźnie gruntu pod nogami.

Tak jak przypuszczał Boromir nadal siedział na skale.

Page 440: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dawniej Merry pewnie by się zawahał przed zakłócaniem mu spokoju w takiej sytuacji,

ale teraz o dziwo nie miał takich oporów. Był zły. A złość w jego przypadku zawsze

nadawała mu śmiałości.

Zdołał jakoś dotrzeć na półkę i nie rozlać piwa. Bez słowa podał płaszcz Boromirowi i

usiadł. Gondorczyk też się nie odezwał, nie podziękował, nie powitał go choćby jednym

słowem.

Merry postawił sobie kufel na kolanie, zawiniątko z ciastem położył obok i oparł głowę o

skałę. Przez chwilę słuchał jak szumi wiatr, a potem odezwał się, kierując słowa w przestrzeń.

- Nie cierpię tego - oświadczył. - Nienawidzę.

Kątem oka dostrzegł, że Boromir zwraca ku niemu głowę.

- Wszyscy o mnie zapomnieli - mruknął Merry, wciąż patrząc w dal. - To paskudne

uczucie, kiedy się wie, że jest się kompletnie nieważnym i nikt się z tobą nie liczy. Gandalf

postanowił, że tak będzie najlepiej, więc zabrał Pippina, nie pytając czy on ma ochotę się ze

mną rozstawać. Obieżyświat pojechał swoją Ścieżką i nie zapytał mnie, czy chcę mu

towarzyszyć. Został mi tylko jeden towarzysz z Drużyny, ale i on ma mnie gdzieś. Bo kto by

sobie zawracał głowę jakimś tam hobbitem.

Boromir odetchnął głębiej.

- To nie tak, Merry - powiedział ze znużeniem.

- A jak? - Merry upił łyk piwa. Było wyjątkowo dobre. - Ty też mnie olałeś. Jak wszyscy.

- Merry, jak ty się wyrażasz! - skarcił go Boromir.

- Wyrażam się tak, jak się czuję. A czuję się podle. Odseparowałeś się, bo wolisz się

martwić w samotności. A pomyślałeś może, że ja nie chcę być sam? Że też chciałbym, żeby

mi ktoś wyjaśnił co się tu dzieje. Ale nie. Nawet moje zmartwienia są mniej ważne od twoich.

- Merry, proszę - Boromir ze zmęczeniem przetarł twarz.

- Bez obaw, już skończyłem - Merry sięgnął po zawiniątko i położył je między nimi. - Tu

jest ciasto - oznajmił. - Wracam do pokoju i bardzo proszę, żebyś postarał się być w miarę

cicho, kiedy będziesz się kładł, o ile w ogóle planujesz wrócić do naszej kwatery. Te drzwi

okropnie skrzypią, a ja mam kłopoty z ponownym zaśnięciem, kiedy coś mnie nagle obudzi.

Zostawię zapaloną świeczkę, żebyś się nie tłukł po omacku. Dobranoc.

- Merry, zaczekaj.

- Tak?

Boromir zawahał się przez moment.

- A kufla mi nie zostawisz? - zapytał i o ile Merry’ego wzrok nie mylił, uśmiechnął się w

ciemności.

Page 441: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jeszcze czego - Merry też się uśmiechnął, ale jego głos wciąż brzmiał kategorycznie –

Zamierzam utopić w nim mój smutek i samotność. Dobranoc.

- Zaczekaj, no - Boromir przytrzymał go za rękaw. -To piwo, prawda?

- Skąd wiesz?

- Czuję. Dobre?

- Przeznakomite.

- Zostań jeszcze chwilkę.

Merry uśmiechnął się pod nosem i usiadł.

- No i co?- spytał Boromir po chwili. - Nie podzielisz się ze mną?

- Nie.

- Dlaczego?

- Bo cię nie lubię.

Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- A można wiedzieć za co?

- Za to, że nikt się ze mną nie liczy. Za to, że Obieżyświat nie spytał mnie, czy chcę z

nim jechać.

- Rozumiem. Mnie też nie spytał, jeśli cię to interesuje.

- Więc wiesz, jak się czuję.

- Wiem.

Znowu zapadła cisza. Boromir okręcił się płaszczem.

- Czy miałeś kiedyś takie uczucie – westchnął człowiek po chwili - że wszystko jest nie

tak, jak być powinno? Że gdzieś popełniłeś błąd, tylko nie wiesz jaki i gdzie i teraz wszystko

dzieje się na opak? Zadawałeś sobie może pytanie „co ja tu w ogóle robię”?

- Tak, wiele razy - przyznał Merry. - A szczególnie ostatnio.

- Nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć - mówił Boromir cicho. - Nic nie

rozumiem. Czuję się jak we śnie – grzęźniesz gdzieś i nie możesz się wydostać, wszyscy inni

robią swoje, a ty zastanawiasz się, czy to z tobą jest coś nie tak, czy z nimi. Życie toczy się

obok, na wyciągnięcie ręki, ale nie możesz do niego dosięgnąć.

Merry podał mu kufel.

- Chciałeś jechać z Aragornem, prawda?- zapytał cicho.

- Tak – Boromir pociągnął solidny łyk. - Problem w tym, że on nie chciał jechać ze mną.

Rzeczywiście dobre to piwo, dziękuję, trzymaj.

- Powiedział dlaczego?

- Podobno to dla mnie zbyt niebezpieczne - Boromir wzruszył ramionami.

Page 442: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przynajmniej wiesz, dlaczego nie jedziesz. Czego nie można powiedzieć o mnie -

Merry napił się i ujął kufel w obie ręce, by nieco je ogrzać. Piwo było już ledwo letnie i

szybko stygło na wietrze.

- Miejsce giermka jest przy jego królu - zauważył Boromir.

- Szczególnie wtedy, gdy król go odsyła do warowni a sam jedzie na obchód obozu -

prychnął Merry.

- Jutro wróci, a wtedy podejmiesz swoje obowiązki.

- Zobaczymy - burknął Merry i poprawił płaszcz, opatulając się szczelniej.

- Tęsknię za Pippinem - powiedział nagle.

- Ja też - Boromir wyjął mu z ręki piwo. - Ku własnej zgrozie - mruknął.

- Dobrze, że o tym nie wie - Merry pokiwał głową. - Strasznie by się puszył.

- Mhm - głos Boromira stłumiony był przez kufel.

- Dziwnie mi bez niego - ciągnął Merry cicho. - Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze kręcił

się obok mnie. Nie pamiętam już czasów, kiedy go nie znałem. Nie mogę znaleźć sobie

miejsca. To niewiarygodne, ale zdaje się, że brakuje mi tej jego nieustannej paplaniny.

- A ja nie mogę zasnąć bez jego łokcia wbijającego mi się w żebra. To dopiero jest

dramat - Boromir oddał mu piwo i przeciągnął się.

Merry parsknął śmiechem.

- Ot, zgubne skutki przyzwyczajenia –podsumował. - No nic, ja wracam do kwatery. Po

co tkwić na wietrze, skoro można na nim nie tkwić. Idziesz?

- A piwo też idzie?

- Tak.

- To idę - Boromir klepnął się w kolana i wstał.

- To miło, że tak ci zależy na moim towarzystwie. Weź ciasto.

- Masz na myśli to miękkie coś, na czym właśnie stanąłem?

- No, nieee! - Merry’emu opadły ręce. - Nie wierzę!!! Rozdeptałeś je?!

- Powiedzmy, że ulepszyłem - powiedział Boromir ostrożnie unosząc but.

- Jak mogłeś?! Moje ciasto!

- Trzeba było mi go nie kłaść po ciemku pod nogami - Boromir schylił się po zawiniątko.

- A takie świeże było! Prosto z pieca!

- Po co te nerwy, przecież nadal jest świeże. Tylko, że chyba nie ma sensu go zbierać.

- Ugh. Wiesz, co?

- Tak, wiem. Nie wybaczysz mi tego do końca życia, tak, jak Pippin żeberek -Boromir

wstał i otrzepał ręce. Poprawił płaszcz i ruszył w stronę twierdzy, oglądając się przez ramię. -

Page 443: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

No co, będziesz tak nad nim stał? Nie martw się, to była szybka i prawie bezbolesna śmierć,

gwarantuję. No jak, idziesz czy mam cię zostawić, żebyś się z nim pożegnał w samotności?

- Boromirze?

- Tak?

- Mogę ci zadać niedyskretne pytanie?

- Nie.

- Czy ktoś cię kiedyś zlał, tak porządnie? Oprócz ojca, znaczy się.

- Interesujące pytanie. I ileż nadziei w głosie. Mój brat próbował.

- I co?

- I nic. Próbował, powiedziałem. Dlaczego pytasz?

- Tak sobie - mruknął hobbit, narzucając kaptur na głowę i ruszając za Boromirem.

Zeszli z półki skalnej, a gdy byli na wysokości rzędu pochodni, Gondorczyk odezwał się

niespodziewanie:

- Merry?

- Mhm?

- Dziękuję... za płaszcz.

- Proszę bardzo.

*

Siennik znów zaszeleścił. Merry westchnął i otworzył oko. W świetle pochodni,

padającym przez uchylone drzwi, dostrzegł zarys sylwetki Boromira. Człowiek siedział na

posłaniu i pił wodę.

- Wszystko w porządku? – szepnął hobbit. – Dobrze się czujesz?

- Duszno tu. Muszę wyjść na powietrze - Boromir odłożył bukłak na bok i wstał.

- Pójdę z tobą - Merry wykopał się spod swojego koca.

- Nie wychodź. Spróbuj jeszcze zasnąć.

- Teraz już nie zasnę, a poza tym muszę i tak udać się na stronę.

- Strasznie mi przykro, że cię obudziłem, przep... -

- Boromirze - Merry przerwał mu zdecydowanie. - Mówiliśmy już nie raz, żebyś nie

przepraszał za to, że śnią ci się koszmary. I tak bym się pewnie niebawem obudził celem

wyskoczenia na chwilę. To wieczorne piwo się na mnie mści.

Page 444: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Na zewnątrz było jeszcze zupełnie ciemno, jeśli nie liczyć jaśniejszej smugi nieba na

wschodzie. Wiatr trochę się uspokoił. Do świtu było już niedaleko.

Znaleźli sobie w miarę zaciszne miejsce przy murach i usiedli.

Boromir odetchnął głęboko.

- Powiesz mi, co ci się śniło?- zagadnął Merry.

Gondorczyk przecząco potrząsnął głową.

- Opowiedz, będzie ci lżej - Merry spojrzał na niego zachęcająco, a widząc, że Boromir

się zawahał, pytał dalej: - Znowu ogień i Faramir?

- Nie -mruknął człowiek. - Tym razem to było coś innego. Zaczęło się wizjami upadku

Minas Tirith, jak zwykle, ale potem sceneria się zmieniła. Patrzyłem na bitwę, tak jakbym był

na polu walki, ale nie brałem w niej udziału. Nie mogłem się ruszyć, ale wszystko widziałem.

Na moich oczach jakiś Południowiec zamierzył się na kogoś toporem, nie wiem na kogo, ale

nagle zdjęła mnie ogromna trwoga. Chciałem krzyknąć, ostrzec tamtego, ale nie mogłem z

siebie dobyć głosu. Nie mogłem się ruszyć, nic, patrzyłem tylko bezsilnie, jak ostrze zatacza

łuk... - Boromir urwał i potrząsnął głową. - Zauważyłem, że wszystkie te moje koszmary

koncentrują się wciąż na jednym, niezależnie od wizji i tego, co pokazują - zawsze spóźniam

się w nich z pomocą. Ktoś jest w wielkim niebezpieczeństwie, mój brat, ojciec, ja o tym

wiem, biegnę co tchu na ratunek i nigdy nie mogę zdążyć na czas.

- Podobno koszmary często żerują na tym, czego się sami najbardziej boimy - powiedział

Merry cicho. - Może tak bardzo denerwujesz się tym, że nie zdążysz do Minas Tirith, że

potem w nocy przeżywasz to dalej we śnie.

- Może i tak jest. A jeśli te wizje pochodzą z zewnątrz, to byłbym bardzo wdzięczny

temu komuś, kto szczodrze mi je zsyła, za bardziej precyzyjne informacje. Naprawdę, zrobię

co w mojej mocy, tylko chciałbym wiedzieć *CO* mam zrobić - w głosie Boromira narastała

złość. - Jasno i wyraźnie, poproszę. Co to za bitwa, kogo mam uratować i kiedy. W końcu

jestem tylko człowiekiem i łatwo mogę się zgubić w plątaninie mętnych wskazówek. Jeśli

mam zadanie do wykonania to nie zaszkodzi sformułować go wprost. Na przykład „znajdź

miecz, co był złamany”. Proszę bardzo - konkret. Pojechałem, znalazłem. Tak trudno jest

zesłać zdanie, które składa się z pięciu słów? Chyba nie, z przepowiedni sądząc - Boromir

zakończył swą gniewną przemowę, kierowaną do horyzontu.

- Mówisz o tej przepowiedni, przez którą wyruszyłeś z domu?

- Tak. Zaczynała się właśnie od słów: „Znajdź miecz, co był złamany, Imladris kryją go

jary”.

Merry pokiwał głową. Zapadła cisza.

Page 445: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To zabawne - odezwał się wreszcie Boromir, wciąż patrząc gdzieś przed siebie. -

Ruszyłem na tę wyprawę, żeby rozwiązać zagadkę i znaleźć odpowiedź na tajemnicze

pytania. Ale tak naprawdę - *tak naprawdę* - jechałem po ten miecz. I wiesz, coś ci teraz

wyznam - Gondorczyk spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczami, robiąc krótką,

znaczącą pauzę. Merry pytająco uniósł brwi. - Byłem przekonany, że on jest dla mnie -

Boromir uśmiechnął się krzywo, jak z kiepskiego żartu. - Dla mnie, albo dla mojego brata.

Bo przecież nie bez powodu, ja, wojownik, dostaję takie wskazówki, prawda? Oto nie księgi

mam szukać, nie klejnotów ani skarbów, ale miecza. A właśnie mieczy potrzebujemy teraz w

Minas Tirith najbardziej. Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności? Sądziłem, że w

Imladris czeka na mnie broń, która pomoże mi odeprzeć atak Mordoru. I że zostałem

wezwany, ponieważ uznano mnie godnym tego oręża. Ta myśl dodawała mi sił w drodze.

Bałem się tylko, czy aby na pewno taki miecz istnieje, czy to nie przypadkiem tylko legenda.

Okazało się, że istnieje, a jakże, zobaczyłem go na własne oczy. Tylko, już na miejscu,

okazało się, że jest drobny szczegół, o którym jakoś w przepowiedni nie było mowy. Taki

drobiazg, którego nie mogłem przewidzieć. Otóż do rękojeści dołączony jest przyszły król w

ramach kompletu. - Boromir uśmiechnął się gorzko. - A moja rola ogranicza się do tego, by

dziedzicowi Isildura towarzyszyć w drodze. I to tyle. Cała moja wyprawa była po nic. Byłem

potrzebny tylko po to, by Aragorn dostał znak, że nadchodzi jego czas. Nie można tego było

prościej rozwiązać, zamiast ciągać mnie przez pół świata? Wystarczyło zesłać tę

przepowiednię jemu...

- Nie znam się na przepowiedniach - odparł Merry - jestem tylko małym hobbitem, który

chciał pomóc swemu kuzynowi w trudnej wyprawie, a skończył gdzieś w górach, jako

giermek króla Rohanu. Ale, osobiście, jestem wdzięczny tej przepowiedni, która cię ściągnęła

do Rivendell, bo gdyby nie ty, zostałbym na wieki pogrzebany pod śniegami Karadhrasu,

razem z Pipinem i resztą Drużyny. I wiem, że to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale cieszę

się, że mogłeś być, jak to określiłeś, znakiem.

Boromir uśmiechnął się i trącił go po przyjacielsku łokciem.

- Dalibyście sobie radę beze mnie - oznajmił. - Taka dzielna Drużyna na pewno by nie

zginęła pod śniegiem.

- No, fakt, zamarzlibyśmy dużo wcześniej. Ty jeden pamiętałeś, żeby wziąć drewno na

ognisko.

- No cóż, wiem coś niecoś o podróżowaniu w górach - odparł Boromir, mile połechtany

słowami hobbita.

- No właśnie. I dlatego bardzo się cieszę, że byłeś tam z nami.

Page 446: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir westchnął i nie odpowiedział.

- Co ja mam robić?- szepnął po dłuższej chwili. - Jak mam znaleźć dla siebie miejsce?

Jaka jest moja rola w tym wszystkim?

- Pewnie niedługo się dowiesz - odparł Merry, obejmując kolana ramionami. - A w tej

twojej przepowiedni nie było żadnych innych wskazówek?

Boromir w zadumie pokręcił głową.

- A możesz mi powiedzieć, jak ona brzmiała w całości?- zainteresował się Merry. -

Nigdy jej nie słyszałem.

Boromir wyrecytował mu więc krótki wiersz-zagadkę. Hobbit słuchał uważnie, a na

zakończenie uśmiechnął się lekko.

- Jaki optymistyczny finał - oznajmił. - Niziołki górą.

- Pierwszy raz usłyszałem wtedy o niziołkach - mruknął Boromir, zadumany. -

Myślałem, że to tylko legenda.

- A można spytać, jak sobie nas wyobrażałeś?

- Czy ja wiem? Podobnych do krasnoludów, tylko mniejszych. W każdym razie

rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania - Boromir z uśmiechem skłonił się

Merry’emu.

- Ja myślę. Powiedz mi jeszcze raz ten wiersz.

- Po co?

- Chcę ułożyć sobie to wszystko po kolei.

Boromir wyrecytował go ponownie.

- A więc tak, co my tu mamy?- Merry wyprostował się ochoczo, bo nikt tak jak hobbici

nie przepada za rozpracowywaniem zagadek. - Po pierwsze znaleźć miecz. To raz – Meriadok

uniósł dłoń i zaczął zaginać kolejne palce, dla zaakcentowania słów. - Dwa, wysłuchać

narady. Swoją drogą to bardzo krzepiące, że Imladris jest potężniejsze od Morgulu, nie

uważasz? Trzy- co tam było?

- Znak, że zbliża się godzina przeznaczenia.

- A, właśnie. Trzy- zobaczyć znak. To Pierścień nim był, prawda?

- Tak sądzę.

- Cztery. Zaufać niziołkom.

- Tam nic nie było o zaufaniu.- poprawił go Boromir.

- Czytam między wierszami.

- Skoro tak, to może wyczytasz, jaka jest moja rola w tym wszystkim?- Boromir oparł

podbródek na dłoni i spojrzał na niego z rozbawieniem. - I co mam dalej robić?

Page 447: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Powiadają, że najgorsze burze rodzą się z małych chmur, a największe rany zadaje nie

miecz, a nierozważne słowo. Merry’emu często przydarzało się, że mówił różne rzeczy bez

zastanowienia i potem żałował tego, co powiedział. Jego niewyparzona gęba nie raz ściągała

na niego kłopoty, ale do tej pory szczęśliwie nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy, ot,

nałykał się wstydu i tyle.

Teraz jednak stało się inaczej.

I odtąd, za każdym razem, kiedy wracał wspomnieniami do tej chwili, choćby nie

wiadomo ile lat od niej upłynęło, nieodmiennie odczuwał zimny dreszcz. Bo nie ulegało

wątpliwości że, gdyby nie jego głupota, losy Śródziemia potoczyłyby się inaczej. Czy lepiej,

czy gorzej - trudno orzec.

Ale na pewno inaczej.

- Jak dla mnie jest to zupełnie jasne - odparł Merry beztrosko.

- Ach, tak?

- No, bo zobacz - ciągnął bezmyślnie - Miałeś znaleźć miecz, prawda? Miecz jest tu

moim zdaniem najważniejszy, bo od niego przepowiednia się zaczyna. Ufaj radom Elronda, a

problem Zguby Isildura zostaw niziołkom. Tak ja to rozumiem. Twoim zadaniem było

odnalezienie miecza. I Aragorna. A skoro zostałeś wysłany z Minas Tirith po ten miecz

właśnie, to z nim powinieneś też powrócić. Nie wiem, doprawdy, nad czym się tu

zastanawiać, bo to jasne jak słońce.

- Tak sądzisz?- Boromir uniósł brwi, a rozbawienie, malujące się do tej pory na jego

twarzy, ustąpiło miejsca nagłemu skupieniu. Ale Merry nie zwrócił na to uwagi, paplając

dalej.

- No, przecież. Przepowiednia mówi ci, że masz znaleźć miecz. Można z tego śmiało

wnioskować, że znalazłszy, powinieneś przywieźć go do domu, razem z Aragornem w

komplecie, jak to grzecznie byłeś łaskaw wcześniej ująć. Reprezentujesz Gondor, a miejsce

przyszłego namiestnika jest u boku przyszłego króla, czyż nie?

Boromir zmarszczył czoło i raptownie odwrócił głowę, przetrawiając zasłyszane słowa.

- Masz rację, Merry... -powiedział cicho, ze zdziwieniem.

- Pewnie, że mam - odparł Merry nieuważnie, zadowolony z siebie. - Skoro Aragorn chce

zostać królem, a ty -z tego, co rozumiem- jesteś z urzędu opiekunem tronu, to powinieneś

czuwać przy Dziedzicu Isildura, niezależnie od tego, czy ci się podobają jego roszczenia czy

nie. Takie jest twoje zadanie, moim skromnym zdaniem.

- Masz rację! - powtórzył Boromir i dopiero widząc jego roziskrzony wzrok, Merry

poczuł pierwsze ukłucie niepokoju.

Page 448: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, tak, ale teraz jest i tak po fakcie - odparł, wzruszając ramionami. - Aragorn

odjechał w swoją drogę, a ty... - nie zdążył dokończyć, bo Boromir poderwał się gwałtownie.

- Jeszcze zdążę go dogonić! - rzucił Gondorczyk gorączkowo.

Merry zamarł.

- Nie, czekaj! - wykrztusił - Nie mówisz poważ.. -

- Założę się, że Aragorn nie wszedł nocą na tę Ścieżkę Umarłych! - mówił Boromir

szybko, jakby do siebie, kompletnie nie zważając na hobbita. - Na pewno rozbił obóz u wrót,

żeby odpocząć z dala od zgiełku twierdzy. Musi też trochę odespać, bo nie kładł się od dwóch

dni. Jeśli się pospieszę, to mam duże szanse, żeby go dogonić! To tylko parę mil.

- Boromirze, nie! - Merry w popłochu poderwał się i złapał go za rękaw. - Ja tylko tak

gadałem bez sensu, nie bierz tego... -

- Merry!- Boromir przykląkł i ujął go za ramiona. - Dziękuję, twoje słowa otworzyły mi

oczy. Muszę jechać. Wybacz, że cię tu zostawiam, ale na pewno sobie poradzisz..-

- Nieee!!! - Merry złapał go kurczowo za nadgarstki i zacisnął palce z całych sił. - Nie

możesz tego zrobić! To przecież dla ciebie zbyt niebezpieczne!

- To ja zdecyduję co jest dla mnie niebezpieczne, a co nie! Puść mnie, Merry.

- Nie! Nie możesz jechać! Zwariowałeś?! Aragorn ci zabronił! - krzyknął Merry w

desperacji i natychmiast umilkł widząc wyraz twarzy Boromira.

- Zapominasz się, mości Meriadoku - wycedził Boromir, a jego spojrzenie przeszyło

hobbita na wylot. Merry pobladł i odruchowo odchylił się do tyłu, zwalniając uchwyt na

nadgarstkach człowieka – *Aragorn* nie może mi niczego zabraniać. Jest bowiem , jak na

razie, jedynie pretendentem do tronu, a nie królem, pamiętaj o tym, Meriadoku Brandybuck!

Gondorem włada mój ojciec, a ja go reprezentuję! Aragorn jest, póki co, przybyszem znikąd i

będzie musiał udowodnić swoje prawa. Posiadanie miecza Isildura to jeszcze nie wszystko! I

to moje słowo, nie jego, jest tu rozkazem. Jako dziedzic Denethora mam prawo żądać

posłuszeństwa od samego Theodena, bo królowie Rohanu są wasalami namiestników, nie

odwrotnie! – Boromir puścił osłupiałego Meriadoka i wstał. - I chyba nadszedł czas, by

wszyscy sobie o tym wreszcie przypomnieli! – dodał, a hobbit skulił się, bo nigdy przedtem

Boromir nie wydawał mu się tak ogromny.

- Straż!!! - głos Gondorczyka odbił się echem w górach. - Do mnie!!!

Od strony wejścia podbiegł ku nim wystraszony Rohańczyk, pobrzękując kolczugą.

- Wyjeżdżam - powiadomił go Boromir. - Potrzebuję dobrego, szybkiego konia.

Natychmiast!

- Tak, jest - wyjąkał strażnik.- ale koniuszy śpi jeszcze... -

Page 449: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To go obudź, człowieku!!! - ryknął Boromir. - Idę teraz po moje rzeczy na górę, a kiedy

wrócę koń ma na mnie czekać, zrozumiałeś?

- Tak, panie...

- To dlaczego tu jeszcze stoisz?!

- Tak jest! - Rohańczyk obrócił się na pięcie i pobiegł co sił.

Boromir spojrzał na Merry’ego.

- Idź do kuchni i zorganizuj mi jakiś prowiant - rozkazał. - Spotkamy się za chwilę na

dziedzińcu - i nie czekając na odpowiedź, ruszył do twierdzy powiewając płaszczem.

Merry, wciąż jeszcze osłupiały, odprowadził go wzrokiem. Nie potrafił ruszyć się z

miejsca.

Wreszcie powolnym ruchem przyłożył dłoń do skroni.

- Co ja najlepszego zrobiłem - jęknął. - Co ja zrobiłem...

Page 450: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział III

Głaz na Erech

Leżał tak, jak padł, twarzą do ziemi, z podkurczonymi nogami. Do samego końca nie

poddawał się i nie wypuścił z rąk miecza. Ostrze było wyszczerbione, a na kamiennych

wrotach rysowały się ślady jego ostatniej, rozpaczliwej walki – najwyraźniej w

przedśmiertnej panice usiłował wyrąbać sobie przejście. Na próżno. Palce lewej dłoni wciąż

czepiały się kurczowo zagłębienia w ścianie, a jego złoty pas iskrzył się w świetle pochodni -

w jaskini było na tyle sucho, że szlachetny metal nie ściemniał.

Aragorn przykucnął nad trupem, uważając by go nie dotknąć i przyświecił sobie

pochodnią.

- Dlaczego chciałeś otworzyć te wrota, Baldorze?- mruknął, spoglądając na głowicę

miecza, wysadzaną granatami, bogatą kolczugę i pozłacany, ozdobny hełm. Po stroju sądząc,

patrzył na zaginionego syna króla Brega, który jak wieść niesie, założył się, że przejdzie

Ścieżką Umarłych.

- Tego już się raczej nie dowiemy - szepnął Elladan, nachylając się ze swoją pochodnią.

Aragorn westchnął i wstał.

- Biedny nieszczęśnik - rzekł. - Kwiaty simbelmyne nie zakwitną mu do końca świata.

- Chyba nie mamy czasu, żeby go pochować?- odezwał się Gimli ostrożnie.

- Nie - Aragorn pokręcił głową. - Nawet, gdyby nam nie było spieszno, nie powinniśmy

go dotykać. On należy do Umarłych.

Krasnolud skwapliwie przytaknął, oddychając z ulgą i otarł czoło z potu.

Aragorn omiótł wzrokiem swych towarzyszy, pokrzepiając się widokiem nieulękłych,

zdeterminowanych twarzy. Wtem, jego wzrok padł na Legolasa, który zamykał pochód. Elf

stał odwrócony do nich plecami, z lekko przechyloną głową, czujny i spięty.

- Legolasie, co...-?

- Szszsz! - elf uciszył go gwałtownym uniesieniem ręki, nie odrywając wzroku od

mrocznego korytarza.- Ktoś idzie.

Strażnicy popatrzyli po sobie, marszcząc brwi. W kilku krokach Aragorn był przy elfie.

- Umarli?- spytał Gimli, próbując zamaskować drżenie głosu.

- Nie. Słyszę stukot kopyt. Jeden koń i najprawdopodobniej jeden jeździec -odpowiedział

Legolas.

Page 451: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn wytężył słuch, ale niczego nie wyłowił. Ufając jednakże uszom elfa dobył

Andurila. Po dźwiękach w tle sądząc, kilku Strażników poszło za jego przykładem.

Korytarz w oddali zaczął się stopniowo rozjaśniać. Istotnie, ktoś się zbliżał,

przyświecając sobie pochodnią. Wkrótce wśród ciemności zamajaczyła odległa sylwetka.

- To Boromir - oznajmił elf ze zdziwieniem.

Aragorn spojrzał w głąb tunelu, nie wierząc własnym uszom. Intruz był jeszcze zbyt

daleko, by mógł go rozpoznać, ale skoro Legolas zobaczył w nim Boromira...

Strażnik poczuł, jak zalewa go fala gniewu i bezwiednie zacisnął palce na rękojeści

Andurila. Jeszcze przez moment łudził się, że to pomyłka, ale już po chwili wiedział, że elf

miał rację. To był Boromir, prowadzący konia. Aragorn rozpoznawał już jego strój, sylwetkę i

charakterystyczny błysk klejnotu na szyi. Syn Denethora też ich dostrzegł, bo zwolnił na

chwilę, ale zaraz potem znów pociągnął za sobą opornego wierzchowca. Mimo wściekłości

Aragorn poczuł coś na kształt niechętnego podziwu – wymagało nie lada odwagi, by samotnie

przekroczyć czarne Wrota. Nawet w grupie nie było łatwo wstąpić w mroki Ścieżki, a co

dopiero w pojedynkę. Wprawdzie odwagi Boromirowi nigdy nie brakowało, to fakt.

W przeciwieństwie do rozumu.

I co ja mam teraz począć?

Syn Denethora zbliżył się na kilkanaście kroków i zatrzymał niepewnie, przyszpilony

surowymi i chłodnymi spojrzeniami zebranych. Ulga, jaka odmalowała się na jego twarzy po

odnalezieniu Drużyny szybko ustąpiła miejsca wyrazowi determinacji i uporu, dobrze

Aragornowi znanemu. Z tą dumną postawą kontrastowało jednak drżenie ręki zaciśniętej na

wodzach, mokre od potu włosy klejące się od twarzy i groza malująca się w spojrzeniu, której

nie do końca potrafił ukryć.

Przez krótką chwilę nikt się nie odzywał.

Aragorn rozmyślnie przeciągnął to milczenie, niespiesznie i starannie taksując go

wzrokiem. Po chwili przeniósł wzrok na konia. Ciemnosiwy wierzchowiec Boromira był

zlany potem, aż para buchała z niego w zimnie jaskini. Cały łeb miał szczelnie owinięty

płaszczem Gondorczyka, widocznie podobnie jak Arod, sprawiał problemy przy

przekraczaniu Wrót..

- Można wiedzieć, co tutaj robisz?- zapytał Aragorn lodowatym tonem.

- zukam skarbów - prychnął Boromir. - A jak myślisz?

- Nie wiem – Aragorn z trudem panował nad gniewem. - Ponieważ ustaliliśmy, że nie

pojedziesz ze mną, ciekaw jestem co cię tu sprowadza.

Boromir dumnie uniósł głowę.

Page 452: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zmieniłem zdanie - odparł. - Przemyślałem sobie wszystko. Moje miejsce jest przy

mieczu Elendila.

- Wydawało mi się, że wyjaśniałem ci już, gdzie jest twoje miejsce.

- Nie ty o tym decydujesz - Boromir zmrużył oczy i wbił w niego wyzywający wzrok.

Aragorn zmarszczył brwi i przyjął to wyzwanie. Nagle świat skurczył się do nich dwóch.

Zniknęli Strażnicy, elfowie, pochodnie przestały syczeć w tle.

Tylko ich dwóch.

- Zapominasz, że władcą Gondoru jest mój ojciec, a ja jestem jego dziedzicem - oczy

Boromira lśniły w blasku ognia. - I jeśli ktokolwiek może tu rozkazywać to na pewno nie ty!

- Ja niczego nie zapominam, Boromirze - odezwał się Aragorn przenikliwym szeptem. -

Ale tak się składa, że w tym miejscu to ja wydaję rozkazy. Władza twojego ojca tu nie sięga,

twoja tym bardziej, zwłaszcza, że przecież zamierzasz zrzec się namiestnictwa, czyż nie? Ja

decyduję, kto ze mną pójdzie i zapewniam cię, że nikt nie wejdzie na Ścieżkę bez mojego

zezwolenia.

- A zatem ja będę pierwszy. I nic ci do mojego namiestnictwa! - syknął Boromir,

wpijając się w niego spojrzeniem.

A Aragorn wziął głębszy wdech, bo nagle zorientował się, że patrzy w oczy Denethora.

Po raz pierwszy od spotkania w Rivendell pokrewieństwo ujawniło się z taką siłą. Boromir

przypominał nieco swego ojca z wyglądu, ale brakowało mu tego ostrza i głębi, jaka kryła się

w spojrzeniu Namiestnika.

Aż do teraz.

Podobieństwo było łudzące i gniew Strażnika zapłonął tym mocniej.

- Nie, nie pierwszy - Aragorn wskazał ręką za siebie. - Tam leży trup śmiałka, który

spróbował przejść Ścieżką Umarłych bez zezwolenia dziedzica Isildura. Zawróć, jeśli nie

chcesz do niego dołączyć.

- Mam lepszy pomysł. Daj mi swoje zezwolenie i problem sam się rozwiąże.

- Tłumaczyłem ci już, dlaczego nie możesz wejść na Ścieżkę Umarłych i nie

zamierzam... -

- Chciałbym ci uświadomić, że już na niej jestem - przerwał mu Boromir jadowicie. -

Stoję na niej - skinął pochodnią pod nogi. - Widzisz? I żyję. Nie cofnę się.

- Głupcze!- warknął Aragorn. - Jeśli chcesz popełnić samobójstwo zrób to gdzie indziej!

- Gandalf kazał mi podróżować z tobą, pamiętasz?- Boromir wciąż wyzywająco patrzył

mu w oczy. – „Jedź z Aragornem” powiedział.

- Nie o to mu...-

Page 453: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- I ostrzegam, że jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie głupcem, pożałujesz.

Aragorn ruszył do przodu, błyskawicznie pokonując dystans między nimi.

- Aragornie... - dobiegł go z tyłu niespokojny głos Legolasa. Nie zwrócił nań uwagi.

- Wracaj. Natychmiast - rozkazał, stając przed Boromirem.

- Nie.

Przez jedną, krótką chwilę Aragorn naprawdę rozważał podjęcie drastycznych kroków.

Wciąż trzymał w ręku Andurila i przez moment zaświerzbiły go palce -ogłuszyć tego durnia,

skrępować i przemocą odstawić do Dunharrow. Jest sam, nie ma szans. Jedno skinienie ręki, a

Strażnicy ruszą wykonać rozkaz.

Boromir chyba odczytał ten zamiar, bo jego ręka puściła wodze i spoczęła obronnie na

rękojeści miecza. Oczy mu rozbłysły, a cała postać spięła się w oczekiwaniu na pierwszy

zwiastun ataku.

Czas zwolnił raptownie swój bieg i nagle Aragorn zorientował się, że nie są już sami.

Jaskinię wypełniły rozliczne szepty, słyszane gdzieś na obrzeżach świadomości. Gniew i

kłótnia obudziły Umarłych i ściągnęły ich jak ćmy do ognia. Z każdą chwilą przybywało ich

coraz więcej. Czekali na walkę, chcieli jej, pożądali.

Aragorn się opamiętał.

Jeśli dojdzie tu do potyczki i uchowaj Eru, poleje się krew, cała misja przepadnie, a ich

życie znajdzie się w niebezpieczeństwie. A jeśli nawet uda się Boromira pokonać szybko i

bez problemów, co było raczej mało prawdopodobne, pozostanie kolejny problem – nie

można go związać i zostawić tu samego. Trzeba by odesłać go z eskortą, co oznacza utratę co

najmniej jednego towarzysza z Drużyny. Aragorn nie mógł sobie na to pozwolić. A poza tym

czas gonił.

Strażnik odetchnął głęboko i odstąpił o krok, chowając miecz. Niemal fizycznie odczuł

rozczarowanie Umarłych.

- Tracę tylko czas - powiedział. - Nie chcesz posłuchać mojej rady, twoja wola. I twoje

życie. Ostrzegałem cię nie raz. Przy świadkach powtarzam, że nie biorę odpowiedzialności za

to, co się z tobą stanie.

- I słusznie, bo każdy powinien być odpowiadać za siebie -wtrącił Boromir triumfalnie.

- Mylisz się - Aragorn potrząsnął głową. - Ci, którzy wchodzą na Ścieżkę z moim

pozwoleniem oddają się tym samym w moją opiekę. Ciebie nie będę w stanie chronić, z

powodów, o których ci już mówiłem. Masz teraz ostatnią szansę, by wykazać się rozsądkiem.

Zawróć.

- Nie.

Page 454: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Masz świadomość, że być może, z własnej woli, właśnie podpisujesz na siebie wyrok

śmierci?

- Całe moje życie spędzam w cieniu śmierci. To nic nowego. Jeśli ty możesz tędy przejść

to ja też.

- Zobaczymy. Obyś miał rację - Aragorn odwrócił się gwałtownie. - Przybywajcie! -

zakrzyknął gromko. - Zachowajcie swoje skarby i swoje tajemnice, zrodzone w Czarnych

Latach, ja nie żądam niczego prócz pośpiechu! Przepuście nas! Wzywam was pod Głaz na

Erech!

Szepty ścichły, jak nożem uciął, ale wrażenie wrogiej obecności stało się nagle nie do

zniesienia. Aragorn poczuł, jak skóra na przedramionach i głowie zaczyna go mrowić.

Niektóre konie zachrapały trwożnie, błyskając przerażonymi oczami. Cień Aragorna zaczął

drgać i podskakiwać na ścianie, Strażnik obejrzał się – to ręka Boromira dzierżąca pochodnię

trzęsła się coraz silniej. Przez kilkanaście uderzeń serca panowała złowroga cisza, aż nagle

mroźny podmuch wionął w podziemiu, niczym lodowaty oddech. Pochodnie zachybotały się i

zgasły pogrążając zebranych w absolutnej ciemności. Boromir zaklął cicho, któryś z koni

zakwiczał.

- Spokój! - rozkazał Aragorn. - Zostańcie na swoich miejscach. Zapalcie pochodnie.

Za jego plecami rozległ się szelest, a potem charakterystyczne stukanie krzesiwa.

- Co się dzieje?- warknął Boromir po chwili. - Nie daje się zapalić!

Rzeczywiście, krzesane iskry gasły zaraz po pojawieniu się, jakby niewidzialne usta z

uporem je zdmuchiwały. Aragorn nachylił się i po omacku wyjął mu z rąk krzesiwo.

-Przysuń tu pochodnię – zakomenderował. - Nie tak, nachyl ją niżej.

Po kilku próbach i on musiał się poddać – nie sposób było na nowo skrzesać ognia.

- Ćśśś! - Boromir w ciemności złapał go kurczowo za rękę. Miał lodowatą dłoń. -

Słyszysz?!

Podziemie wypełnił narastający szmer, jakby echo kroków. Był w nim dziwny rytm

przypominający maszerujące wojsko.

- Nadciągają - powiedział Aragorn cicho. Boromir ze świstem wciągnął powietrze do

płuc.

- Aragornie! - odezwał się Halbarad gdzieś z ciemności po lewej. - Pochodnie nie dają

się rozpalić.

- To przez nich - dodał drugi głos, chyba Elladana. - Umarli nie życzą sobie światła w

swoim królestwie.

Page 455: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zobaczcie! - zawołał nagle Legolas. W głębi pieczary korytarz rozjaśnił się

nieznacznie bladym, trupim światłem, które uformowało się w kształt ludzkiej sylwetki.

Aragorn dojrzał zarys hełmu i naramienniki.

Umarły stał przez chwilę, jakby upewniając się, że wszyscy go dostrzegli, a potem

niczym dym zawirował, odwracając się i podążył w głąb czeluści.

- Za mną! - rozkazał Aragorn ruszając energicznie do przodu, śladami widmowego

przewodnika. Halbarad przekazał mu wodze Roheryna i cała Drużyna ustawiła się dwójkami,

bo korytarz był, jak na razie, szeroki.

Ruszyli.

- Zaczekaj! - rozległ się z tyłu głos, w którym złość mieszała się z rozpaczą.

- Co się dzieje?- zapytał Aragorn, odwracając się przez ramię.

- Mój koń... to piekielne bydlę... nie mogę go ruszyć z miejsca! – głos Boromira rwał się,

widocznie Gondorczyk nie przestawał się szarpać ze swoim wierzchowcem. - Niech...ktoś mi

pomoże...- ostatnie słowa wypowiedziane zostały z trudem, Boromirowi nie było łatwo prosić

o pomoc w obecności tylu osób. - Ostrzegam!- dodał zaraz, gniewnie. - Jeśli mi nie

pomożecie i tak pójdę za wami! Choćby i bez konia.

Aragorn spojrzał w głąb korytarza, w którym blade światło zaczynało przygasać. Bez

konia Boromir przepadnie na pewno. Nie było czasu, każda chwila zwłoki mogła ich drogo

kosztować. Zresztą, Umarli nadciągali i droga powrotna była już odcięta.

- Pomóż mu - westchnął, wskazując Legolasowi tyły oddziału. Elf bez słowa skinął

głową, oddał wodze Gimlemu i wtopił się w ciemność. Aragorn ruszył zaś przed siebie

szybkim krokiem. Roheryn podążył za nim bez oporów, przy okazji trącając go pyskiem,

jakby chciał mu przekazać, że nie zamierza sprawiać kłopotów i można na nim polegać.

Strażnik odruchowo poklepał go po mokrej szyi i całkowicie skupił się na drodze.

Z chwilą, gdy postawił pierwszy krok w korytarzu, poczuł się tak, jakby próbował się

przebić przez ogromną pajęczynę. Niewidzialna zasłona oplotła go, blokując dopływ

powietrza. Zaczerpnął tchu i odezwał się przez zaciśnięte zęby:

- Przepuście mnie! - z tymi słowami zrobił następny krok, prąc do przodu, choć nogi

grzęzły mu w smole, a płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Jeszcze jeden krok,

okupiony wielkim wysiłkiem, zupełnie jakby przytroczono mu do nóg ogromne ciężary.

Blade światło zgasło, a otoczenie znów wypełniły szepty.

Ale Aragorn ich nie słuchał – wyobraził sobie białe wieże Minas Tirith, a potem

rozświetlone oczy Arweny. Przypomniał sobie spotkanie w Lorien. Cichy śmiech, hebanowe

Page 456: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

włosy opływające smukłą twarz i szyję, kiedy przechylała głowę w charakterystycznym dla

niej ruchu. I jej usta, milczące, gdy wyjeżdżał z Rivendell – i spojrzenie mówiące wszystko.

- Przejście dla Dziedzica Isildura!- zakrzyknął z mocą.

Pajęczyna pękła, chłodny powiew omiótł mu twarz, następne kroki przyszły już bez

trudu.

- Za mną!

Godziny stały się wiecznością, a ciemność całym światem. Czas nie miał już znaczenia –

liczyło się tylko to blade światło w oddali. Jedynym dźwiękiem były kroki towarzyszy i

stukot końskich kopyt, ciężkie oddechy i pobrzękiwanie kolczug. Szepty Umarłych wciąż ich

otaczały, ale poza tą obecnością, nikt nie próbował już Aragornowi przeszkadzać, gdy tak

przemierzali bezkresne podziemia.

I gdy w końcu do uszu wędrowców dobiegł szmer strumienia wydało się to tak nierealne,

jak z innego świata. Trupie światełko zaczęło przygasać, nieprzenikniona jak dotąd ciemność

korytarza przybrała kształt wysoko sklepionej bramy. Plusk strumienia nasilił się, a mocny

powiew świeżego powietrza zburzył im włosy. Aragorn chciwie zaczerpnął tchu i

podświadomie przyspieszył kroku. Obok, Roheryn parsknął radośnie, rozdymając chrapy i

unosząc łeb.

Przeszli pod bramą i znaleźli się w wąskim wąwozie, pod otwartym niebem. Zmysł czasu

mówił Aragornowi, że jest dopiero południe, mimo to panowała głęboka noc, a nad nimi

świeciły gwiazdy.

Strażnik odprowadził oddział dalej od bramy i zatrzymał się, powierzając Roheryna

Halbaradowi. Szybko przeszedł się między towarzyszami, upewniając się, czy wszystko w

porządku. Na twarzach Strażników malowało się wielkie zmęczenie, ale i determinacja,

połączona z dumą. Wyglądało na to, że wszyscy przetrwali pierwszy etap podróży bez

większych szkód...

...nie, nie wszyscy.

Kiedy dotarł na tyły oddziału, dostrzegł, że Elrohir trzyma dwa konie – Aroda i

wierzchowca Boromira. Pochód zamykał Gimli, prowadzący siwe ogiery bliźniaków.

Pomiędzy nimi zaś stali Elladan i Legolas, u boku syna Denethora. Elladan obejmował

Gondorczyka w pasie, tak jak podtrzymuje się rannego.

Legolas widząc pytające spojrzenie Aragorna, przygryzł wargę i dyskretnie pokręcił

głową na znak, że nie jest dobrze.

Page 457: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze?- Aragorn zbliżył się do syna Denethora i wyciągnął rękę. Gondorczyk

uchylił się, jak oparzony.

- Spokojnie - Elladan, wzmocnił swój chwyt i przytrzymał człowieka w miejscu. -

Spokojnie.

Aragorn cofnął rękę i przyjrzał się przyjacielowi uważnie. Boromir oddychał z trudem.

Pot kapał mu z czoła i kleił włosy do czoła i policzków. Aragorn miał wrażenie, że syn

Denethora go nie poznaje – jego szeroko otwarte oczy miały dziki, błędny wyraz, palce

prawej dłoni kurczowo ściskały rękaw szaty Legolasa. Wyglądał, tak jakby sam był jednym z

Umarłych.

Strażnik westchnął ciężko. Tego się właśnie obawiał.

- Boromirze, co z tobą?

Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wykręcił głowę, próbując obejrzeć się za siebie.

- Nie odpowie ci - wtrącił Legolas cicho. - Od jakiegoś czasu próbujemy z nim

porozmawiać i nic, nie reaguje. Dobrze przynajmniej, że idzie do przodu.

- Jak zniósł drogę?- zapytał Aragorn.

- Sam widzisz - odparł elf.

- Byliście przy nim cały czas?

- W zasadzie tak. Od pierwszego załamania.

- To znaczy?

- Twierdził, że Umarli go wzywają, próbował zawrócić. Mówił coś o ojcu i bracie.

Musieliśmy go wlec siłą przez jakiś czas. Potem się trochę uspokoił.

Aragorn pokiwał głową.

- Zaczekajcie chwilę - przykazał i szybko wrócił do Roheryna. Odczepił od siodła

niewielki bukłak z kordiałem – darem Elronda i skierował się ponownie na tyły oddziału.

- Podciągnijcie popręgi - rzekł po drodze swoim Strażnikom. – Zaraz ruszamy dalej.

- On potrzebuje odpoczynku - zauważył Legolas niespokojnie.

- Wiem - Aragorn odkorkował bukłak. - Podobnie jak my wszyscy. Ale nie możemy tu

zostać. Jeszcze dziś musimy stanąć na Erech. Boromirze, wypij trochę. To kordiał, pokrzepi

cię i rozjaśni umysł. Boromirze?

Syn Denethora zignorował go i znów wykręcił głowę, by obejrzeć się za siebie, w

ciemność ziejącą pod bramą, z której przed chwilą wyszli. Sprawiał wrażenie odurzonego.

Nagle zrobił taki ruch, jakby zamierzał ruszyć z powrotem ku korytarzowi.

- Nie! - rzekł ostro Elladan i przytrzymał go.

Page 458: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze - Aragorn ujął Gondorczyka za podbródek i siłą zwrócił ku sobie jego twarz.

- Ocknij się! - rozkazał potrząsając nim solidnie. Boromir zamrugał oczami. - Musisz to

wypić. To miruvor. Pamiętasz? Piliśmy go pod Karadhrasem. Doda ci sił - wyglądało na to,

że Strażnik równie dobrze mógł używać Quenyi: syn Denethora zdawał się nie rozumieć ani

słowa, z tego co się do niego mówiło.

Nie mając wyjścia, Aragorn zmienił chwyt i ucisnął palcami jego policzki w miejscu

złączenia szczęk. Boromir odruchowo otworzył usta, a wtedy Strażnik wlał mu do gardła parę

łyków. Boromir szarpnął się w pierwszej chwili, ale Legolas i Elladan przytrzymali go i

Gondorczyk przestał się wyrywać. Zakrztusił się wprawdzie i Aragorn musiał chwilę

odczekać, ale potem już pił posłusznie.

- Lepiej?- Aragorn otarł mu brodę grzbietem ręki i zakorkował bukłak. Boromir

potrząsnął głową, jakby odpędzał od siebie resztki snu. - Musimy jechać dalej. Dasz radę?

Boromir podniósł głowę. Miał już nieco przytomniejsze spojrzenie. Rozejrzał się

dookoła, spojrzał na Elladana, potem na Legolasa, a na koniec poszukał wzrokiem swego

wierzchowca.

- Musimy jechać - powtórzył Aragorn. Boromir spojrzał na niego, otworzył usta chcąc

coś powiedzieć, ale nie zdołał, więc skinął tylko głową, raz, na znak zgody. Nadal

zachowywał się jak błędny, ale przynajmniej jego spojrzenie koncentrowało się już na

rozmówcy, zamiast półprzytomnie przenikać przez niego, jak przez powietrze i Aragorn

nabrał nieco otuchy. Kordiał elfów potrafił działać cuda.

Odebrał wodze boromirowego siwka od Elrohira, szybko sprawdził popręg i skinął na

Gondorczyka. Elladan z Legolasem podprowadzili człowieka bliżej.

- Wsiadaj - Aragorn pokazał mu siodło.

Boromir ponownie skinął głową, ale nie zrobił najmniejszego ruchu. Wydawało się, że

rozumie co się do niego mówi, ale jednocześnie nie potrafi się zdobyć na jakiekolwiek

działanie. Tak, jakby nie panował nad własnym ciałem, a jego wola stopniała - żałosny

widok, zważywszy na to, jakim energicznym człowiekiem był normalnie.

Jeśli oddam go Denethorowi w takim stanie, namiestnik wypowie mi otwartą wojnę.

Doprawdy, tylko tego mi jeszcze trzeba!- Aragorn westchnął ciężko – Dlaczego ten

nieszczęśnik musi ciągle wszystko komplikować? Miejmy nadzieję, że to minie, kiedy tylko

oddalimy się od tego przeklętego miejsca.- w tym momencie uświadomił sobie, że przecież

czeka ich jeszcze ciężka, o ile nie najcięższa próba – Głaz Na Erech.

- No, już. Chodź! - Aragorn otrząsnął się z niewesołych myśli i przyciągnął Boromira za

ramię, ustawił bokiem do konia i podniósł jego lewą rękę, kładąc ją na przednim łęku. - Stopa

Page 459: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

w strzemię, proszę, raz-dwa! – a odwracając się przez ramię ku Strażnikom dorzucił: - Na

koń!

Legolas przytrzymał Boromirowi strzemię i człowiek, jak marionetka, posłusznie

podciągnął się do góry, popchnięty parą silnych rąk. Usiadł w siodle, ale po wodze nie

sięgnął.

Elladan wskoczył lekko na swojego Olfira, podjechał do boku Gondorczyka.

- Ja się tym zajmę – powiedział, wyciągając rękę. Aragorn przerzucił więc wodze przez

łeb siwka i podał je bratu. - Wskakuj na Roheryna, my tu sobie poradzimy - Elladan

uśmiechnął się do niego.

- Dziękuję - Strażnik zacisnął palce na jego przedramieniu, a na odchodnym sprawdził

jeszcze, czy Boromir włożył drugą stopę w strzemię.

Okazało się, że, owszem, włożył, ale rzemień puśliska był skręcony, więc Aragorn

wysunął mu stopę i poprawił, żeby było jak należy.

- Dziś wieczorem odpoczniemy - powiedział, krzepiącym gestem opierając mu dłoń na

kolanie.

- Chciałem... zauważyć... - powiedział Boromir z wysiłkiem.- ...że jest noc.

Aragorn uśmiechnął się, biorąc jego odezwanie się za dobry znak, mimo iż w słowach

tych była pretensja a nie żart.

- Jesteśmy w krainie Umarłych - wyjaśnił. - Tu zawsze jest noc. W naszym świecie jest

dopiero wczesne popołudnie.

Boromir nie skomentował tej wiadomości, więc Aragorn odwrócił się i pospieszył do

Roheryna. Wszyscy Strażnicy czekali już w siodłach.

- Naprzód! - rozkazał, wsiadając.

Roheryn zarżał i ruszył z kopyta.

Pierwszy, krótki postój Aragorn zarządził u wylotu wąwozu, tam gdzie rzeka Morthonda

zakolami wrzynała się w skalne zbocze. Niebo zmieniło się z nocnego na szare, typowe dla

zmierzchu. Cała dolina, która otwierała się przed nimi jak okiem sięgnąć była dziwnie

pozbawiona koloru. Góry były szare, rzeka była szara i trawa też. Tu i ówdzie, w oddali

migotały ogniki domostw – dolina była żyzna i zamieszkiwało ją wielu ludzi.

Aragorn zawrócił Roheryna stając przed swym oddziałem. W oddali, za plecami

Elrohira, który jechał ostatni tłoczyły się cienie, trzepotały widmowe, poszarpane sztandary.

Umarli podążali za Drużyną, posłuszni jego wezwaniu.

Page 460: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale

dzielnie trzymał się w siodle. Po jego lewicy zajął miejsce Elladan, po prawicy zaś Legolas z

Gimlim. Strażnik miał nadzieję, że to wsparcie wystarczy – czekał ich bowiem bardzo

forsowny etap wędrówki.

- Przyjaciele! - odezwał się gromko.- Musimy zapomnieć o zmęczeniu! Jeśli mamy

stanąć na Erech jeszcze dziś, trzeba ruszać naprzód. Przed nami daleka droga! Będziemy

galopować, póki koniom starczy sił. Ja poprowadzę, trzymajcie się za mną, nie

wyprzedzajcie.

Kilku Strażników uniosło dłonie na znak, że rozumieją i zastosują się do rozkazów.

- Wybacz, stary druhu - Aragorn pochylił się nad końską szyją i pieszczotliwie poklepał

Roheryna po łopatce. - Muszę cię znowu poprosić o galop - szepnął, dociskając lekko pięty.

Koń parsknął, położył po sobie uszy i ruszył doliną na przełaj, przechodząc w cwał po

kilku susach. Aragorn pochylił się w kulbace, wiatr zaświstał mu w uszach.

Na Erech!

Umarli otoczyli ich ciasnym kołem, tworząc coś na podobieństwo wojskowego obozu.

Zapadające raptownie ciemności wchłonęły widmowe sztandary, jeźdźców i konie, ale choć

niewidoczni - byli obecni i ta obecność nie pozwalała zmrużyć oka.

Świadomość, że tuż obok, pod osłoną nocy krążą Umarli przeszywała lodem nawet

najbardziej waleczne serca. Niepokój potęgowała jeszcze cisza, sprawiająca wrażenie

oddechu wstrzymywanego przed wielką burzą. Królewski sztandar, dar Arweny, jeszcze

niedawno dumne trzepoczący na wietrze, wisiał teraz bez ruchu. Każde końskie parsknięcie,

każdy ludzki szept rozlegały się w ciemnościach jak krzyk. Umarli milczeli, ale otaczała ich

taka aura wyczekiwania i dzikości, że chyba lepiej by było, gdyby szeptali. Do ich głosów

można się było przyzwyczaić jak do brzęczenia much, natomiast tę głęboką, znaczącą ciszę

ciężko było znieść. Do tego wszystkiego, Głaz otaczała dziwna, blada poświata,

przypominająca księżycową, tworząc na trawie jaśniejszy krąg, szeroki na kilkadziesiąt stóp.

Twarze towarzyszy były w tym świetle chorobliwie blade, a miecze i kolczugi słały zimne

odblaski. Dalej, poza tym kręgiem, ciemności były już nie przeniknione. Drużyna rozłożyła

się obozem wewnątrz kręgu i zgodnie z zaleceniami Aragorna nikt nie wypuszczał się poza

obręb tej świetlnej granicy, która zdawała się wyznaczać dwa światy – ludzi i upiorów.

Wewnątrz tego kręgu czuli się bezpieczni, ale z drugiej strony byli też wyraźnie widoczni, co

Page 461: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

dawało mocno nie komfortowe poczucie - mieli świadomość, że są obserwowani, sami zaś nie

mogli niczego dostrzec.

Aragorn zdecydował, że spędzą tu noc. Nie obawiał się zagrożenia ze strony Umarłych –

wiarołomcy uznali jego władzę. Mimo to nie pozwolił rozpalać ognisk. Posłuszeństwo

posłuszeństwem, ale lepiej go nie wystawiać na próbę; skoro Umarli tak nienawidzili ognia,

nie widział potrzeby by ich drażnić. Nie pierwsza i nie ostatnia to noc bez ciepłej strawy.

Strażnicy porozsiadali się na ziemi, okręcając kocami. Niektórzy położyli się, ale nie spał

nikt. Aragorn przeszedł się między nimi, zatrzymując się, by uścisnąć czyjeś ramię, zamienić

kilka słów, uzgodnić szczegóły drogi. Kiedy dotarł do Halbarada, ten skinął głową za siebie.

Aragorn spojrzał we wskazanym kierunku i westchnął.

Boromir siedział na ziemi, oparty o głaz. Kolana podciągnął pod brodę i ciasno objął się

ramionami, jakby próbował zniknąć i odciąć się od otaczającego go świata. Aragorn poczuł

nagłe ukłucie wyrzutów sumienia – w drodze nie miał możliwości ani czasu, by się

towarzyszem zająć. Jedyne, na co mógł sobie pozwolić to zerkanie, co jakiś czas, jak Boromir

sobie radzi. Ku jego wielkiej uldze radził sobie i to całkiem dobrze. Widocznie ostry wysiłek

fizyczny pomógł mu przełamać ten dziwny stan otępienia. Po pierwszym cwale przejął wodze

od Elladana i od tamtej pory jechał już samodzielnie. Teraz jednak zmęczenie i ta potworna

cisza zaczynały na nowo dawać mu się we znaki.

Aragorn przysiadł się do niego, otulając się płaszczem. Gondorczyk spojrzał na niego

niepewnie i zamiast powitać go swym zwykłym surowym i wyzywającym spojrzeniem,

niespokojnie odwrócił wzrok. To była nowość, którą Aragorn zaobserwował pierwszy raz tu,

przy Głazie właśnie, kiedy to wzywał Umarłych do wypełnienia przysięgi. Nie, nie wtedy.

Dokładnie, było to w chwili, kiedy ogłosił się Elessarem i kazał rozwinąć sztandar, a Umarli

skłonili się, uznając jego roszczenia . Na moment złowił wtedy wzrok Boromira i ku swojemu

zaskoczeniu zobaczył bojaźń i coś na kształt podziwu.

Teraz też wyrażało to się w całej jego pozie. Aragorn domyślał się, że Boromirowi

ciężko było uporać się ze świadomością, iż, wbrew swym przechwałkom, na Ścieżce okazał

się najsłabszy i zależny od pomocy innych. A to, że Umarli potwierdzili prawa Aragorna do

tronu było zapewne jeszcze cięższym doświadczeniem.

- Jak się czujesz?- zapytał Aragorn cicho.

Boromir wzruszył lekko ramionami, zapatrzony w ciemność przed nimi i jeszcze bardziej

skulił się w sobie.

- Zjadłeś coś?

Przeczący ruch głowy.

Page 462: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A może zjesz coś teraz?

Znowu zaprzeczenie.

- Musisz coś zjeść. O świcie ruszymy dalej i tempo będzie równie forsowne, jak dziś.

Boromir bez słowa wsparł czoło o kolana i ciaśniej objął się ramionami. Trząsł się.

Aragorn wyciągnął rękę i położył mu dłoń na ramieniu. Boromir drgnął i rzucił mu

kolejne, nerwowe spojrzenie. Otarł czoło z potu i spróbował uspokoić się paroma głębszymi

oddechami.

- Zjedz coś - Aragorn ponowił prośbę. - Dam ci jeszcze łyk miruvoru. Zjemy mój

przydział lembasów na spółkę, co ty na to?

Boromir spojrzał na niego wyraźnie zbierając się do pytania, które ciężko było mu zadać.

Aragorn pytająco uniósł brwi. Syn Denethora nabrał tchu.

- Jak ty to robisz?- szepnął, a właściwie to jęknął cicho. Zęby mu dzwoniły.

- Co?

- Że się nie boisz?

Aragorn uśmiechnął się lekko.

- Boję się, jak każdy, zapewniam cię. Ale jednocześnie wierzę w przepowiednię. Jestem

dziedzicem Isildura, a oni są mi winni posłuszeństwo.

Boromir przełknął ślinę i spojrzał przed siebie, próbując przebić wzrokiem ciemność.

- Oni nas nienawidzą - szepnął. - Chcą, żebyśmy do nich dołączyli, żebyśmy się stali

tacy, jak oni. Umarli.

- Nie, Boromirze - zaprzeczył Aragorn. - Oni nienawidzą swojego losu. I siebie. My

jesteśmy dla nich szansą na odzyskanie spokoju. Nie zrobią nam krzywdy.

- Nienawidzą nas! - upierał się syn Denethora. - Chcą naszej krwi, naszej śmierci.

Słyszysz, jak wołają?- szeptał gorączkowo.

- Nie.

- Nie słyszysz?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Nie. Powiedz mi, co wołają.

- Chcą, żebym do nich przyszedł - Gondorczyk zaczynał się trząść coraz silniej. - Mówią,

że miejsce zdrajcy jest wśród nich. Śmieją się. Nie wytrzymam tego! - nagle zakrył sobie

uszy.

Aragorn objął go ramieniem, mocno.

- Boromirze, uspokój się, to tylko twoja wyobraźnia, nie słuchaj tych...

- Nie wytrzymam tego!

Aragorn oderwał mu dłoń od ucha.

Page 463: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Uspokój się, posłuchaj co ci powiem, te głosy...

Ale Boromir nie dał mu dokończyć.

- Duszę się - jęknął, odpychając Aragorna. - Niech oni przestaną na mnie patrzeć! Nie

mogę oddychać! Muszę stąd iść!

Strażnik przytrzymał go siłą.

- Boromirze, uspokój się! Nie możesz nigdzie iś...-

-Puść mnie!

Kątem oka Aragorn dostrzegł, że Halbarad zwraca się ku nim i w tym samym momencie

odczuł, że w otaczającej ich ciemności coś się zmieniło – Umarli ożywili się i zacieśnili krąg.

Zimny podmuch wiatru zakołysał sztandarem. Konie zaczęły kręcić się niespokojnie.

Strażnicy, zaalarmowani, unieśli głowy, kilku sięgnęło po broń.

Korzystając z chwili nieuwagi Aragorna Boromir wyrwał się i wstał. Strażnik czym

prędzej podniósł się i złapał go za ramię i płaszcz.

- Stój! Nie wychodź poza krąg światła!

- Duszno mi... Muszę iść. Tam jest mój ojciec, widzę go!

- To tylko przywidzenie! Boromirze, nie możesz oddalać się od Głazu! Umarli cię nie

przepuszczą, słyszysz? Uspokój się i usiądź, bo ściągasz ich uwagę!

Umarli zaszeptali coś radośnie, wiatr wzmógł się, Arod i siwy koń Boromira zakwiczały

i zaczęły napierać na postronki. Kilku Strażników skoczyło, by je uspokoić i przytrzymać. W

ciemności zaczęły rozbłyskiwać blade punkciki – upiory podchodziły coraz bliżej, a ich oczy

świeciły jak iskry.

- Puszczaj! - Boromir odepchnął Halbarada, który próbował pomóc go przytrzymać i

szarpnął się potężnie, usiłując wyswobodzić prawą rękę z uchwytu Aragorna.

Oczy Umarłych błyszczały już tuż-tuż za granicą kręgu. Arod stanął dęba, miotając łbem,

Legolas dopadł go, ryzykownie nurkując pod bijącymi powietrze kopytami i chwycił za uzdę.

Pozostałe konie też zaczęły się płoszyć.

- Boromirze, przestań!!!

- Zostaw mnie!!! – syn Denethora wyszarpnął rękę i sięgnął do pasa, po miecz, którego

na szczęście tam nie było, bo broń stała oparta o Głaz za nimi.

Aragorn nie miał innego wyjścia.

Odstąpił o krok, wziął szeroki zamach i wymierzył Boromirowi solidny cios w twarz, aż

zabolała go dłoń, a Gondorczyk zatoczył się, zaskoczony.

Uderzenie, głośne jak trzask bata, niczym ostatni akord przypieczętowało chaos -wiatr

ucichł, Umarli zatrzymali się a ich szepty urwały się raptownie.

Page 464: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir odzyskał równowagę i z kompletnym osłupieniem spojrzał na Strażnika,

bezwiednie unosząc dłoń do policzka. Szeroko otworzył oczy i zamarł, a Aragorn pojął, że ma

przed sobą człowieka, którego jeszcze nikt w ten sposób nie uderzył. Przez tę jedną krótką

chwilę Boromir wyglądał bardzo młodo, jak zdumiony, skrzywdzony chłopak.

- Siadaj i uspokój się! Natychmiast! – rozkazał Aragorn ostro, przywołując cały swój

autorytet.

Syn Denethora spojrzał na niego z nagłym lękiem, jego nogi ugięły się, jakby bez udziału

woli i usiadł ciężko na ziemi, wciąż z dłonią przy policzku, patrząc tępo przed siebie.

Jeśli kiedykolwiek miałem szansę, by zostać jego przyjacielem to właśnie ją straciłem...

Aragorn wziął głęboki wdech i powiódł spojrzeniem po zebranych. Strażnicy zaczęli

odkładać broń i sięgnęli po koce. Gimli odwrócił wzrok. Legolas wciąż szeptał uspokajające

słowa w języku elfów głaszcząc Aroda po spoconej szyi. Koń przestał szaleć, strzygł jedynie

uszami i węszył niepewnie. Oczy świecące w ciemnościach zgasły, Umarli wycofali się.

- Wyciągnijcie prowiant i przygotujcie posiłek - przykazał Aragorn, biorąc głęboki

wdech i dotykając dłonią czoła.

Postał tak przez chwilę, a potem spojrzał w dół, na Boromira i po zastanowieniu

wyciągnął swą sakwę spośród innych, złożonych na stos przy Głazie. Wrócił na miejsce i

usadowił się ponownie u boku Gondorczyka. Odsznurował troczki i zaczął szperać w środku.

Boromir konsekwentnie nie patrzył na niego, tylko siedział w milczeniu w swej dawnej

pozycji, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Aragorn wydobył paczuszkę z lembasami i

odczepił podręczny bukłak z kordiałem.

- Zjedz jednego - powiedział, wyciągając rękę ku Boromirowi.

- Nie, dziękuję - Boromir nadal z uporem patrzył w dal.

- Musisz coś zjeść.

- Nie jestem głodny.

- Więc zmuś się - rozkazał Aragorn tonem nie znoszącym sprzeciwu i wcisnął mu do ręki

suchara. - Tu jest bukłak z kordiałem, proszę. Jeden solidny łyk ci wystarczy. Bez dyskusji.

Boromir zawahał się, łypnął na niego, ale zaraz odwrócił wzrok i niechętnie uniósł

bukłak do ust. Wypił, bez słowa oddał go Strażnikowi i zabrał się za lembas z miną, którą

świadczyła, o tym, że równie dobrze mógł to być udziec z trolla. Nie protestował jednak i

jadł, choć z wyraźnym obrzydzeniem.

W innej sytuacji Aragorn może i by się ucieszył z tego nowo pozyskanego posłuchu, ale

teraz daleko mu było od poczucia satysfakcji.

Page 465: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Oczywiście chciał zyskać respekt w oczach Boromira, ale miał nadzieję, że wypracuje go

sobie poprzez przyjaźń i wzajemny szacunek, a nie tak – nie po pokazie siły.

A już na pewno nie zamierzał podnosić na niego ręki. Nawet mu to przez myśl nie

przeszło.

Przez chwilę zastanowił się, czy Boromirowi przyjdzie kiedyś do głowy, że ten cios był

równie przykry dla niego - dla Aragorna. Pewnie nie.

Odetchnął głębiej. Nie czas teraz na sentymenty, co się stało, to się nie odstanie. Skoro w

ten sposób zyskał sobie posłuch, powinien go teraz konsekwentnie wykorzystać.

- Spróbuj się przespać - przykazał, kiedy już Boromir uporał się ze swoim lembasem. -

Co mówisz?- dodał, pochylając się nieco, by dosłyszeć, co też takiego Gondorczyk

wymruczał pod nosem. - Głośniej proszę.

- Mówię, że nie zdołam - burknął Boromir, patrząc na swoje buty.

- Z otwartymi oczami i na siedząco z pewnością - zgodził się Aragorn. - Połóż się.

Gondorczyk przecząco potrząsnął głową.

- Bez snu nie wytrzymasz jutrzejszego tempa -oświadczył Strażnik spokojnie.

- Więc mnie zostawisz - powiedział Boromir bardzo cicho.

- Ja nikogo nie zostawiam, Boromirze - odparł z naciskiem.

- Nie należę do twojej drużyny.

- Teraz już tak - Aragorn uśmiechnął się lekko. - Nawet jeśli przyłączyłeś się wbrew mej

woli, dotarłeś aż tutaj, do miejsca, w którym Umarli uznali moją władzę. Od tej pory mogę

cię chronić. Jesteś pod moją opieką – mówiąc to z przykrością zauważył, że Boromir,

spogląda na niego z niedowierzaniem, odruchowo sięga dłonią do policzka, by w połowie

gestu zorientować się i opuścić rękę.

- Ale i tak nie zasnę - szepnął Gondorczyk po chwili wahania, ponownie wbijając wzrok

w buty. - Nie tutaj.

Zamilkli obaj.

Aragorn zmarszczył czoło i rozważył dostępne rozwiązania. Miał wprawdzie przy sobie

cały zestaw ziół nasennych, ale do przygotowania naparu potrzebował wrzątku. Niestety

rozpalenie ognia nie wchodziło w grę. Umarli dopiero co się uspokoili i nie chciał na nowo

ściągać ich uwagi.

Pozostawały mu zatem Łzy Irma. Miał jeszcze z pół buteleczki tego cennego olejku,

którego używał przy bardzo ciężkich przypadkach, kiedy to rannych trzeba było uśpić przed

zabiegiem. Było to dość radykalne rozwiązanie, ale Boromir, skrajnie wyczerpany,

bezwzględnie potrzebował snu i jego brak mógł się okazać fatalny w skutkach. Łzy Irma

Page 466: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

usypiały szybko, a pacjenci spali po nich mocno i głęboko. Może dzięki temu Boromir

odpocznie od męczących wizji. A jeśli nawet nie, to i tak wszystko jedno, zważywszy na fakt,

że właśnie przeżywał koszmar na jawie.

Aragorn podjął decyzję i wydobył z sakwy małą buteleczkę, a z bocznej kieszeni

kawałek płótna.

- Dam ci środek nasenny - powiadomił towarzysza, wstrząsając buteleczką. -

Sprawdzony i skuteczny.

- Ale ja nie...- zaczął Boromir i zaraz umilkł, przyszpilony surowym spojrzeniem.

Aragorn złożył płótno na cztery i poluzował korek. Syn Denethora obserwował go

nieufnie.

- Pokropię tym materiał i przyłożę ci do nosa. Odetchniesz parę razy i zaśniesz -

tłumaczył Strażnik spokojnie.

Wystarczyło tylko spojrzeć na Boromira, by wiedzieć, jak bardzo mu się to nie podoba.

- Obudzę cię o świcie - ciągnął Aragorn, nie zwracając uwagi na jego minę. – Masz koc?

Boromir zerknął na stos bagaży przy Głazie, a Aragorn podążając za jego spojrzeniem

wypatrzył charakterystyczną sakwę Gondorczyka i koc z Rogatego Grodu. Wyciągnął pled i

podał go towarzyszowi.

- Nie chcę zasypiać - powiedział Boromir cicho, kładąc koc na kolanach.

- Musisz odpocząć, jeśli chcesz się na coś przydać - Aragorn nie ustępował. Celowo

wspomniał o przydatności, mierząc w czuły punkt.

Gondorczyk przygryzł wargę i niespokojnie spojrzał w otaczającą ich ciemność. Aragorn

zauważył to i rzekł:

- Nie musisz się ich obawiać. Przy mnie jesteś bezpieczny – Aragorn spojrzał mu w oczy

i dodał cieplejszym, łagodniejszym tonem: - Zaufaj mi.

Boromir spojrzał na niego bezradnie, a na jego twarzy odmalowało się wahanie i

niepewność. Widać było, że nie chce poddawać się tej „kuracji”, ale też nie ośmiela się

Aragornowi przeciwstawić. Przez chwilę walczył ze sobą, wreszcie westchnął, garbiąc się z

rezygnacją, jakby uznawał, że jest na przegranej pozycji.

Aragorn przysunął się bliżej, pokropił płótno, szybko zatkał buteleczkę, a następnie objął

Boromira, przyciskając jego głowę do swego ramienia i przykładając mu płótno do nosa i ust.

Syn Denethora spiął się i odruchowo złapał go za nadgarstek, zaciskając palce.

- Spokojnie. Oddychaj - polecił Strażnik. - Głęboko. Raz, dobrze, dwa. I trzy. Głęboko.

Aragorn uznał, że tyle wystarczy i cofnął rękę. Boromir nieco chwiejnie usadowił się z

powrotem, potrząsnął głową i dotknął dłonią czoła.

Page 467: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Strażnik roztrzepał płótno i odrzucił je od siebie, żeby wywietrzało. Rozłożył koc na

trawie i przyciągnął Boromira za rękę.

- Połóż się - przykazał.

Boromir ciężko osunął się na niego ramieniem, Aragorn przytrzymał go i odsunął się tak,

by towarzysz mógł ułożyć się na lewym boku, z głową wspartą na jego udzie.

Halbarad, który od czasu szamotaniny przy Głazie obserwował ich dyskretnie, gotowy do

interwencji, gdyby dowódca potrzebował pomocy, teraz nachylił się nad nimi i przykrył

Boromira swoim kocem, wręczając Aragornowi drugi, zapasowy pled. Strażnik podziękował i

zarzucił go sobie na ramiona.

- A..gonie... - dobiegło go z dołu niewyraźne mamrotanie -...mdli mnie... ja chyba zaraz...

....zw-...

Aragorn spojrzał na niego bacznie, ale Boromir nie powiedział już nic więcej.

Spał.

Strażnik przyłożył mu palce do szyi i sprawdził tętno. Było równe i wolne. Dotknął też

dłonią jego czoła, upewniając się, że Boromir nie ma gorączki. Wyglądało na to, że wszystko

jest w porządku. Gondorczyk oddychał miarowo i powoli, a jego mięśnie rozluźniły się.

Aragorn poprawił więc pled, usadowił się wygodniej i odchylił głowę, by oprzeć ją o

Głaz. Przymknął oczy i postarał się odegnać wszelkie myśli i troski.

Nie zamierzał zasypiać. Póki czuwał był pewien, że Umarli nie tkną obozu. Tę jedną

bezsenną noc powinien jeszcze wytrzymać. Odetchnął głęboko i odprężył się, zapominając na

chwilę o otaczającym go świecie.

Odpoczywał tak przez czas jakiś. W końcu otworzył oczy i jego wzrok pobiegł w górę,

ku sztandarowi, który zwieszał się nad nim. Blade światło wydobywało wyszyte srebrną nicią

godło.

Białe Drzewo. Siedem gwiazd. I korona Elendila.

*Moja* korona.

Powiódł wzrokiem po towarzyszach, a potem spojrzał w ciemność, gdzie czaiły się

zastępy Umarłych.

Wojsko Dziedzica Isildura - pomyślał, pogrążony w zadumie, a potem przeniósł wzrok w

dół, na swą dłoń bezwiednie spoczywającą na głowie śpiącego.

Boromir miał wpół-otwarte usta, a długie pasmo włosów opadało mu na oko i policzek,

unosząc się przy każdym wydechu. Musiało go łaskotać, bo co jakiś czas się krzywił,

zabawnie marszcząc nos.

Page 468: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn odgarnął mu z twarzy ten kosmyk. Syn Denethora poruszył się, moszcząc

wygodniej, podrapał się po nosie i na powrót znieruchomiał, oddychając głęboko.

Strażnik uśmiechnął się lekko, kręcąc głową.

I mój namiestnik...

Aragorn odszedł od Głazu, rozcierając ręce i ramiona, by choć trochę się ogrzać. Ta noc

wydawała się nie mieć końca. Z ust biły mu kłęby pary. Świetlna granica między światem

ludzi a upiorów stawała się coraz mniej wyraźna i trzeba się było uważnie przyglądać

trawom, by zauważyć jej powoli zanikający zarys. Ziemia, mokra od rosy, wyglądała w tym

dziwnym świetle tak, jakby to gwiazdy się w niej odbijały. Sądząc z dojmującego zimna

nadciągał świt, choć wciąż było jeszcze ciemno.

Zaszeleściły lekko trawy i u jego boku pojawił się Elrohir, jak to on – wypoczęty, świeży

i zadowolony z życia. Sąsiedztwo Umarłych nie robiło na nim większego wrażenia. Elrohir, w

odróżnieniu od swego bardziej refleksyjnego brata bliźniaka, miał zadziwiająco

optymistyczne podejście do świata i był tym strasznym przykładem osoby, która zawsze jest

w dobrym humorze. Wyjątek stanowiło spotkanie z orkami – wtedy, z beztroskiego na pozór

księcia, zmieniał się w zawziętego i straszliwego wojownika, któremu lepiej było schodzić z

drogi.

Elf przeciągnął się i za przykładem Aragorna rozejrzał się dookoła.

- Co widzisz? – zapytał Strażnik z przyzwyczajenia.

- Widzę ciemność - jego brat błysnął zębami w szerokim uśmiechu.

- Chwała elfom i ich sokolemu wzrokowi - westchnął Strażnik. Powinien spodziewać się

takiej odpowiedzi.

- Świta - zauważył Elrohir beztrosko.

- Elfia spostrzegawczość także nie ma sobie równej - kontynuował Aragorn z rezygnacją.

- Co robi twój brat?

- Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach.

- Pytam o Elladana - Aragorn był uosobieniem cierpliwości; w końcu od dziecka oswajał

się z osobliwym poczuciem humoru starszego z bliźniaków.

- Ach, *ten* brat. Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach - odparł Elrohir z

uciechą.

- Niedługo ruszymy - oznajmił Aragorn, poddając się. - Tylko patrzeć, a niebo na

wschodzie się rozwidni.

Page 469: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Elrohir pokiwał głową.

- A jak tam nasz Niespodziewany Problem? Śpi?- zainteresował się nagle.

- Boromir? Tak, śpi. Jak dziecko - Aragorn obejrzał się przez ramię. – Na szczęście.

- Mam go obudzić?

- Nie, ja to zrobię. Powiedz wszystkim, żeby pomału szykowali się do drogi.

- Tak jest! - Elrohir ochoczo obrócił się na pięcie.

- Bracie?

- Tak?

- Powiedz mi, tak szczerze, skąd ty czerpiesz te nadmiary energii?- Aragorn ponownie

rozmasował ramiona, bo po plecach przemknął mu kolejny, lodowaty dreszcz.

- Jakiej energii? – zdziwił się elf. - Nie mam żadnych nadmiarów energii, zawsze taki

byłem. To ty się wydelikaciłeś, życie Strażnika cię rozpuściło. Spójrz prawdzie w oczy,

Estelu - zestarzałeś się i tyle.

- Co ty powiesz - Aragorn uniósł brwi. - Dziękuję ci, bardzoś miły.

- Proszę bardzo - Elrohir mrugnął do niego, skłonił się lekko i odmaszerował ku

Głazowi.

No dobrze – pomyślał Aragorn z westchnieniem. - Czas spróbować postawić nasz

Niespodziewany Problem na nogi.

Obudzenie Boromira wymagało nieco wysiłku, ale jak na tak głęboki i sztucznie

wywołany sen, przyszło łatwiej, niż Aragorn zakładał.

Strażnik pomógł Gondorczykowi usiąść, czekając aż ten całkiem oprzytomnieje. Boromir

przetarł oczy, mrugając, rozejrzał się dookoła i mina mu zrzedła.

- Niestety - rzekł Aragorn ze współczującym uśmiechem. - To nie był sen. Jesteśmy na

Erech.

- Spałem?- Boromir spojrzał na niego półprzytomnie. Miał tak zachrypnięty głos, że

ledwo mówił.

- Spałeś - potwierdził Aragorn. - I zgodnie z obietnicą budzę cię o świcie.

- Już... świta?

- Tak. Jak się czujesz?

- Nie... wiem - Boromir przeczesał włosy palcami i przetarł twarz, próbując się dobudzić.

- Głowa cię nie boli?

- Wszystko... mnie... boli - Gondorczyk skrzywił się, prostując plecy.

Page 470: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Niedługo ruszamy - powiadomił go Strażnik.

- Mmmm - powiedział Boromir rozmasowując kark i zamykając oczy.

- Zechciałbyś wyrażać się jaśniej? – Aragorn uniósł brew, a nie doczekawszy się

odpowiedzi, rzekł - Przyniosę ci jeszcze miruvoru. Ostatni raz, póki co. Powinien cię

otrzeźwić. W międzyczasie zrób porządek z tymi kocami, proszę. - Aragorn wstał i ruszył po

bukłak, ale po drodze coś go tknęło i obejrzał się przez ramię, by ujrzeć jak Boromir naciąga

pled na plecy i na nowo układa się do snu.

- Nie, nie, nie, mój drogi! - oświadczył, zawracając. – Wstajemy! - zdecydowanie

ściągnął z niego koc, chwycił go za rękę i posadził z trudem, bo Boromir zdawał się ważyć

tonę. - Gimli? Chodź tutaj i przypilnuj go, żeby nie zasypiał.

Krasnolud, który krzątał się nieopodal, porzucił zwijanie swego posłania i zbliżył się.

- Dzień dobry, mości Boromirze - zagrzmiał swym tubalnym głosem.

- Zimno mi - wychrypiał Gondorczyk, rozglądając się za kocem, ale Aragorn

zapobiegawczo wziął go ze sobą.

- Masz tu swój płaszcz - krasnolud schylił się i podał go człowiekowi. - Okryj się. Ale,

hej, nie tak! Nie kładź się, tylko go załóż! - Gimli potrząsnął Boromirem za ramię i obejrzał

się na Aragorna. - Co z nim jest? Zupełnie jakby był pijany.

- To skutki wyrwania z bardzo głębokiego snu. Zaraz dojdzie do siebie - odparł Strażnik

powracając z bukłakiem. - Boromirze, wypij trochę - przykazał, przyklękając przed

Gondorczykiem i podając mu kordiał.

- Lepiej?- Aragorn obserwował, jak Boromir przytomnieje po wypiciu paru łyków -

Pamiętasz, gdzie jesteśmy i co się wczoraj wydarzyło?- upewnił się. Czasami po Łzach Irma

pacjenci mieli problemy z odtworzeniem ostatnich wydarzeń.

Boromir zmarszczył brwi, raptownie trzeźwiejąc. Wyprostował się sztywno i posłał

Aragornowi chłodne spojrzenie.

Pamiętasz – zauważył Strażnik w myślach, a na głos rzekł :

- Gdybyś źle się poczuł, miał zawroty głowy albo mdłości, powiedz mi o tym.

Boromir skinął głową, ale Strażnik znał go już na tyle, by wiedzieć, że to gest na

odczepnego. Boromir nie zamierzał nic mu mówić, choćby go skręcało z bólu.

- Wkrótce ruszamy. Zjedzcie coś - Aragorn wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu

Halbarada. Odchodząc usłyszał jeszcze głos Gimlego.

- To jak? Chłopcze swego ojca? Masz ochotę na lembas? A może na lembas dla

odmiany? Co mówisz? Tak, podzielam twe zdanie, elfowie powinni zostawić gotowanie

innym rasom. Jadłeś może kiedyś chleb krasnoludzki?...

Page 471: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn troczył właśnie sakwy do siodła Roheryna, kiedy Legolas podszedł do nieopodal

stojącego Boromira.

- A co się stało z Lossarem? - zapytał elf, wyciągając rękę, by pogłaskać siwego

wierzchowca po pysku.

- Oddałem go właścicielowi - odparł Boromir, wzruszając ramionami. - Potrzebowałem

szybkiego konia, a Lossar się do takich nie zaliczał. Poza tym ten Rohirrim wzrokiem

wypalał mi cały czas dziurę w plecach, pilnując czy aby dobrze traktuję jego pupila. Miałem

tego dosyć.

- Jak się zatem zwie twój nowy koń?- wtrącił się Aragorn, zerkając ku nim ponad

grzbietem Roheryna,

- Nie wiem - Boromir ponownie wzruszył ramionami. - Zapomniałem spytać, kiedy

odjeżdżałem.

- W takim razie nazwij go jakoś.- zaproponował Legolas. - Masz pomysł na jakieś imię?

- Proponuję „Lembas”- odezwał się Gimli, siedzący na zwiniętych kocach.

- Mam lepszy pomysł. Nazwę go Koń - stwierdził Boromir, podciągając popręg.

-„Koń”?- Legolas uniósł brwi.

- Tak. Proste, dźwięczne, łatwe do zapamiętania.

- Ale... to klacz - zauważył elf ostrożnie.

- To co?- Boromir spojrzał na niego wyzywająco, dopinając drugą klamrę. Koń, która w

ten sposób zyskała sobie nowe imię, stuliła uszy i niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę.

- Nic, w zasadzie - Legolas rzucił rozbawione spojrzenie Aragornowi.

- Chyba mogę nazwać mojego konia jak chcę?

- Możesz, możesz - Legolas pojednawczo uniósł dłoń. Poklepał Koń po szyi i odszedł

zająć się Arodem.

Aragorn skończył troczyć sakwy, wsiadł na Roheryna i zaczekał, aż Halbarad weźmie

sztandar i dołączy do niego.

- Ruszamy ku Przesmykowi Tarlanga - odezwał się głośno, by wszyscy dobrze go

słyszeli. - A stamtąd przez Lamedon do brodu na Ringlo. Na razie pojedziemy spokojnym

tempem. Kiedy tylko przedostaniemy się przez Przesmyk, ruszymy ile sił w koniach.

Będziemy jechać ostro przez cały dzień i jeśli zdołamy, przez większą część nocy. Jakieś

pytania?

Page 472: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nie było żadnych. Strażnicy dosiedli koni, gotowi do wymarszu. Aragorn kątem oka

złowił cienie poszarpanych sztandarów – armia Umarłych gromadziła się za Drużyną.

- A zatem naprzód!

Page 473: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział IV

Lamedon

Noc ustąpiła miejsca szarości wstającego dnia, ale słońce się nie pokazało. Tak, jakby z

krainy mroku przeszli w krainę cieni. Krajobraz dookoła był przygnębiająco bezbarwny. Po

lewej, Góry Białe, wbrew swej nazwie rysowały się szarą plamą na tle szarego nieba. Ptaki

milczały, nawet najmniejsza trawka nie kołysała się w tej bezwietrznej aurze. Aragorn miał

wrażenie, że poruszają się wewnątrz namalowanego obrazu, w którym wszystko jest

niezmienne, a tylko oni, intruzi, żyją. Po drodze nie napotkali żadnego zwierzęcia, nie licząc

istnych rojów wielkich czarnych much, które opadły ich nieopodal Przesmyku, pchając się

namolnie do oczu i ust. Z ich powodu Aragorn zarządził galop już przy zjeździe w głąb jaru;

pomknęli naprzód na złamanie karku i dzięki temu pozbyli się tej plagi, pozostawiając ją z

tyłu.

U wylotu jaru przeszli do kłusa i zmienili szyk na gęsiego. Droga zasłana była

kamieniami, zwężała się w tym miejscu, uniemożliwiając szybszą jazdę. Kiedy jednak tylko

wydostali się na wyżyny Lamedonu z miejsca pchnęli konie w cwał. Aragorn zwolnił dopiero

wtedy, kiedy Roheryn, mokry z wysiłku, zaczął chrapać. Za jego przykładem jeźdźcy

pozsiadali z koni, by ulżyć im i przez pewien czas prowadzić je w ręku. Pierwszy postój

wypadł im nad rzeką Kiril. Napoili konie, pożywili się i wkrótce ruszyli dalej, przez

wydawałoby się niezmienny, pogrążony w wiecznym śnie świat.

Było już ciemno, gdy dotarli do Ethringu. Aragorn zdecydował, że odpoczną tu kilka

godzin. Nie zamierzał zwlekać całą noc, ale uznał, że choćby symboliczny odpoczynek jest

niezbędny. Nie chciał przeforsować ludzi i zwierząt już pierwszego dnia. Kazał rozkulbaczyć

konie, uprzedzając towarzyszy, że wkrótce po północy ruszą dalej.

Boromir był tak zmordowany, że ograniczył się jedynie do ściągnięcia siodła z grzbietu

klaczy i nie kłopocząc się odczepianiem sakw, padł, tak jak stał, nie odpiąwszy nawet pasa z

mieczem. Nie uwiązał też swojego wierzchowca, zostawiając Koń samą sobie, nie odezwał

się do nikogo ani słowem, tylko z miejsca zasnął, zwinięty na boku, z głową opartą o rzucone

na ziemię siodło.

Legolas więc zajął się klaczą, wytarł jej grzbiet wiechciem trawy i podprowadził do

Aroda, by Koń mogła popaść się w towarzystwie drugiego, rohańskiego wierzchowca.

Page 474: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Może odpiąć mu ten miecz? - Gimli przystanął nad Boromirem ze swoim kocem pod

pachą. - Jak myślisz? Będzie cały połamany, jak się na nim prześpi.

Aragorn pokiwał głową, więc krasnolud rzucił koc w trawę i przyklęknął, by ostrożnie

rozpiąć pas przyjaciela. Boromir spał jak zabity. Musiał być naprawdę wyczerpany, skoro nie

zareagował na dotknięcie choćby nawet pomrukiem.

- Pomóc ci? - Aragorn stanął nad nimi.

- Gdybyś mógł wyciągnąć miecz, a ja go uniosę odrobinę - zaproponował Gimli szeptem.

Wspólnymi siłami wyciągnęli spod Boromira broń z pasem i odłożyli na bok.

Gondorczyk nawet nie drgnął, więc Aragorn odpiął mu klamrę po szyją i ściągnął z niego

płaszcz, by porządniej go okryć.

- Moja babka mawiała : „nie śpij, bo cię okradną”- mruknął Gimli do Gondorczyka i

sięgnął nad jego głową, by odwiązać koc, przytroczony do tylnego łęku siodła. - Można by

cię śmiało ze wszystkiego obrać, nawet byś się nie zorientował. Dobrze, że tu sami swoi

dookoła.

- Byłaby z ciebie znakomita niania, Gimli, synu Gloina - zauważył wesoło Legolas,

przyglądając się, jak krasnolud starannie okrywa Boromira dodatkowym kocem.

Gimli uniósł głowę, a oczy mu rozbłysły. Przez moment Aragorn obawiał się, że zaraz

wybuchnie ognisty spór, jak za dawnych czasów, ale krasnolud nieoczekiwanie rozjaśnił się

w uśmiechu.

- Cóż poradzić - westchnął. - Hobbici we wszystkich budzą opiekuńcze uczucia. Został

nam już tylko jeden, więc tym bardziej trzeba o niego dbać.

- Masz szczęście, że on tak mocno śpi - Aragorn pogroził mu palcem, podczas gdy

Legolas śmiał się cicho. - Na twoim miejscu uważałbym z takimi uwagami w zasięgu jego

rąk.

- Tak - Legolas z powagą spojrzał na Gimlego. – Pamiętaj, że hobbici bywają drażliwi

na swój temat i nie lubią nadmiernej opiekuńczości.

Zrezygnowany Aragorn z uśmiechem pokręcił głową. Nie potrafił orzec, kto z Drużyny

Pierścienia był najbardziej niemożliwy. Pominąwszy Gandalfa (który, jak na czarodzieja

przystało, też bywał nieprzewidywalny) oraz Froda z Samem, cała reszta, ze szczególnym

uwzględnieniem Peregrina Tuka, szła łeb w łeb w tej paradzie charakterów.

- Dlaczego nazywacie go hobbitem?- zainteresował się Elladan, siedzący nieopodal ze

skrzyżowanymi nogami.

- Bo nim jest - odparł Gimli, jakby zdziwiony tak oczywistym pytaniem.

Page 475: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Trochę duży jak na niziołka - Elladan ze starannie odegranym sceptycyzmem, zmierzył

śpiącego wzrokiem.

- Bo to niziołek numenorejski - odparł Legolas tonem wyjaśnienia. - Z Południa.

Kilku Strażników roześmiało się cicho. Aragorn też nie wytrzymał i parsknął śmiechem,

ale zaraz się opanował.

- No już, spokój - przykazał. - Nie godzi się tak pastwić nad śpiącym. Zwracam ci

uwagę, że raczej byś się nie ośmielił powiedzieć mu tego prosto w twarz, mój drogi. Dość już

tej zabawy, odpocznijcie, póki możecie.

- Wedle rozkazu - Legolas skłonił się i wyciągnął na plecach na trawie obok Gimlego,

podkładając ręce pod głowę.

Aragorn okrył się kocem, rozprostowując obolałe nogi. Jego wzrok na moment zatrzymał

się na Boromirze.

Niziołek numenorejski.- pomyślał i uśmiechnął się mimo woli. Musiał przyznać, ze to

określenie coś w sobie ma i obawiał się, że powołując je do życia, Legolas skomplikował

życie nieszczęsnemu synowi Denethora. Zwłaszcza, jeśli „niziołek numenorejski” dotrze do

uszu niejakiego Peregrina Tuka.

Aragorn nie chciałby być w pobliżu, gdy ktoś powie tak do Boromira...

Wyruszyli zaraz po północy.

Przebyli bród na Ringlo i zagłębili się w stepy po drugiej stronie rzeki. Z powodu

otaczających ich ciemności poruszali się głównie stępem, od czasu do czasu tylko

przechodząc do kłusa.

Nocna podróż minęła spokojnie, bez żadnych niespodzianek, dopiero o świcie pojawiły

się pierwsze problemy.

Było już jasno, kiedy zupełnie nieoczekiwanie konie zaczęły się płoszyć.

- Estelu!!! - dobiegł go z tyłu głos Elladana. - Umarli nas doganiają!!!

Strażnik osadził Roheryna i odwrócił się, marszcząc brwi. Istotnie, widmowe wojsko,

które do tej pory trzymało się kilkadziesiąt metrów za nimi, teraz ruszyło do przodu z kopyta.

Nie minęło kilka uderzeń serca, a drużyna znalazła się w szarej mgle, otoczona ze wszystkich

stron. Oczy Umarłych płonęły, a dłonie wzniosły w górę miecze i włócznie.

- Zachowajcie spokój!!! - krzyknął Aragorn do towarzyszy. - Trzymajcie się razem! Nie!

Schowaj broń! – polecił Argelebowi, najmłodszemu ze Strażników, który dobył miecza.

Pierwsza fala Umarłych wyprzedziła ich, kierując się wprost przed siebie, Aragorn

krzyknął na Roheryna i puścił się cwałem. Przegonił ich i zawrócił, aż furknęły kłęby darni,

Page 476: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wyrwanej końskimi kopytami. Roheryn przysiadł na zadzie, a Aragorn stanął w strzemionach,

zwrócony twarzą ku nadciągającym upiorom.

- Staaaać!!! - ryknął, ile sił w płucach, unosząc rękę. - Zatrzymać się!!!!

Szary tłum zwolnił, ale miecze wciąż błyskały, a chorągwie unosiły się wysoko.

- Dokąd to?! - zagrzmiał Aragorn.

Do bitwy. Po zapłatę. Walczyć. – zimny głos odpowiedział mu w jego własnych

myślach.

- Ja o tym decyduję! Jeszcze nie nadszedł wasz czas! - odparł Aragorn przesuwając

wzrokiem po widmowych jeźdźcach. - Wkrótce staniecie do bitwy, cierpliwości. A

tymczasem wracajcie na tyły.

Widmowy wódz zawahał się, jego oczy wciąż lśniły kiedy pożądliwie zerkał na wschód.

- Właśnie wydałem wam rozkaz! - Aragorn groźnie ściszył głos. - Nie radzę wam ściągać

na siebie gniewu Dziedzica Isildura. Przypominam, że przysięgliście mi posłuszeństwo.

Macie się wycofać, natychmiast!

Umarli zawrócili niechętnie i ustawili się za Szarą Drużyną. Aragorn podjechał ku

towarzyszom, witany pełnymi podziwu spojrzeniami.

- Wszystko w porządku?- zapytał.

Strażnicy pokiwali głowami. Elladan skłonił się z szacunkiem, przytykając dłoń do czoła.

Elrohir natomiast puścił do niego oko.

Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk natychmiast wbił wzrok w końską grzywę i

nie odezwał się słowem. U jego boku Legolas ruchem głowy dał znać, że wszystko w

porządku.

- Pokłusujemy teraz przez chwilę - oznajmił Strażnik - a potem pojedziemy galopem, aż

do tamtego jaśniejszego pasa traw na horyzoncie. Tam planuję krótki popas.

Krajobraz wciąż był irytująco monotonny. Szare stepy, jak okiem sięgnąć, rozciągały się

ku wschodowi aż po horyzont. Po lewej majaczyły cienie Gór Białych. Pogoda nadal była

bezwietrzna, a nieustający szelest traw pod końskimi kopytami działał usypiająco.

Aragorn przeciągnął się, przetarł twarz i rozmasował kark. Południe minęło i Strażnik

musiał zrewidować swe plany. Wbrew jego nadziejom potrzeba było dwóch dni, by przebyć

odległość od Ethringu do Linhiru. Mimo iż tempo mieli ostre, daleko jeszcze było do źródeł

Gilrainy. Aragorna korciło, by zarządzić kolejny cwał, ale rozsądek podpowiadał, że lepiej

być w Linhirze nieco później, niż zajeździć konie. Zwierzęta były zmęczone i należało

Page 477: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mądrze gospodarować ich siłami. Kilka krótkich galopów i kłus na paromilowych odcinkach

to wszystko na co mogli sobie pozwolić.

Obejrzał się przez ramię.

Umarli, tak jak im przykazał, trzymali się w bezpiecznej odległości od Drużyny.

Strażnicy tworzyli luźną grupę, a tylną straż stanowił jak zwykle Elrohir.

Elf, z nisko pochyloną głową, jechał w pewnym oddaleniu, kilka metrów za oddziałem.

Aragorn marszcząc czoło przyjrzał mu się uważniej i nieoczekiwanie uśmiechnął się szeroko

– jego brat, kompletnie nie zwracając uwagi na armię upiorów tłoczącą się za nim,

pochłonięty był lekturą jakiejś niewielkiej księgi, którą opierał o przedni łęk siodła.

Jak na syna Elronda przystało, Elrohir zawsze zabierał w podróż lekturę, nawet na

polowania jeździł z książką. Jednym z obrazów, jakie Aragorn pamiętał z młodości i

wspólnych wypraw z braćmi, był Elrohir przy ognisku, z podbródkiem opartym na dłoni,

przekładający pożółkłe stronice, często aż do samego świtu.

Teraz też, korzystając z chwili stępa, elf z pasją zatopił się w lekturze, choć jak Aragorn

przypuszczał, treść księgi od dawna znał już na pamięć; w końcu biblioteka Elronda, choć

ogromna, nie była nieskończona.

Pewnie czyta o jakiś niezwykłych przygodach...- pomyślał Aragorn i nagle poczuł, jak

wzbiera w nim fala ciepła i przywiązania. Zawsze dziękował losowi za takich braci, ale dziś

szczególnie był wdzięczny za ich obecność, za zrównoważonego Elladana, na którym zawsze

mógł polegać i na Elrohira, który swą osobą rozpraszał nawet mroki Ścieżki Umarłych.

Odwracając się na powrót w kierunku jazdy, Aragorn przesunął wzrokiem po twarzach

towarzyszy i nagle westchnął, pochmurniejąc.

Boromir jechał w połowie oddziału, ostentacyjnie spoglądając w bok.

Aragorn wyprostował się w siodle i przetarł szczypiące od niewyspania oczy. Przypływ

dobrego humoru spowodowany widokiem Elrohira ulotnił się równie szybko, jak się pojawił.

Oprócz niepokoju, czy zdążą na czas, sprawa Boromira była tym, co skutecznie

zatruwało Aragornowi podróż.

Od wydarzeń przy Czarnym Głazie syn Denethora przygasł, zamknął się w sobie i nie

odzywał się do nikogo, chyba, że o coś go zapytano. Trzymał się z dala od Aragorna, unikał

też Halbarada. Zapewne miało to związek z tym, że Strażnik pomagał przytrzymać go

podczas szamotaniny na Erech i Boromir łączył z nim pełne upokorzenia wspomnienie.

Co ciekawe natomiast, chętnie witał u swego boku Elladana i odnosił się do elfa z

wielkim szacunkiem. Widocznie nie pamiętał, kto się z nim szarpał na Ścieżce (a może nie

chciał tego pamiętać). Grunt, że młodszy syn Elronda był - nie licząc Legolasa i Gimlego -

Page 478: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jedynym członkiem Szarej Drużyny, w którego towarzystwie w miarę swobodnie się czuł.

Elladan chyba o tym wiedział i dlatego często był w pobliżu, oferując dyskretną pomoc i

dobre słowo. Młodszy syn Elronda miał rzadki dar – potrafił opiekować się kimś w taki

sposób, że osoba ta często nie zdawała sobie z tego sprawy. Jego spokój się udzielał, a

rozsądek krzepił. Elladan nie był gadatliwy, kiedy się odzywał, mówił rzeczowo i ciekawie.

Był idealnym towarzyszem podróży. Dzięki niemu Boromir odzyskał nieco ze swej dawnej

pewności siebie, ale, no właśnie, tylko nieco. Mur, który dzielił go od Strażników i Aragorna

nadal zdawał się być nie do przebicia, a Boromir zachowywał się w sposób wyraźnie

podkreślający podział - jest Drużyna i jest on, syn Denethora, jadący oddzielnie, tyle, że w

tym samym kierunku.

Przypominało to jako żywo sytuację z pierwszych tygodni Wyprawy, kiedy to, nieufny i

zjeżony, separował się od reszty wędrowców, dopóki młodsi hobbici go nie oswoili

Aragorn z jednej strony mu współczuł, a z drugiej był też na niego zły. To był jego czas -

czas Dziedzica Isildura - do tej misji przygotowywał się całe swoje życie, nie po to, by w

kluczowej chwili denerwować się przepaścią, jaka na nowo wyrosła między nimi dwoma.

Próbował o tym nie myśleć, ale nie było to łatwe, bo każdy rzut oka na Gondorczyka

przypominał mu o przykrym zajściu pod Głazem; na twarzy Boromira widniał bowiem

paskudny siniak, ciągnący się od kącika ust przez cały policzek, niemal aż do ucha – jawne

świadectwo kłótni i siły ciosu.

Aragorn doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał wyjścia i absolutnie nie zamierzał

Boromira przepraszać, ale ubolewał nad tym, co się stało. Wciąż też powracało do niego

męczące pytanie – co stanie się, kiedy dotrą do Minas Tirith. Porozumienie z Boromirem,

wbrew wcześniejszym nadziejom, wydawało się teraz niemożliwe. Co prawda, Gondorczyk

bez protestów wypełniał jego rozkazy i robił wszystko to, czego Aragorn od niego zażądał,

ale było to posłuszeństwo bierne, pełne rezerwy i dystansu. Boromir nie wtrącał się do

żadnych decyzji, ani razu nie wystąpił z własną propozycją dotyczącą drogi czy postoju.

Samo to było już do niego niepodobne, zważywszy na jego zwyczaj wyrażania własnego

zdania na każdy temat i przy każdej możliwej okazji.

Teraz dla kontrastu sprawiał wrażenie całkowicie podporządkowanego woli Dziedzica

Isildura. Aragorn obawiał się jednak, że wypowie to posłuszeństwo, kiedy do gry wkroczy

Denethor.

Ale tym będziemy się martwić w Minas Tirith.

Aragorn uśmiechnął się posępnie. Spór z Denethorem był wariantem optymistycznym,

bo zakładał, że Białe Miasto przetrwa i będzie się o co kłócić.

Page 479: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Jeśli pojutrze nie dotrą do Pelargiru, pytanie po której stronie opowie się Boromir, stanie

się jednym z najmniej istotnych.

- Kłuseeem!

Zmierzch zastał ich w stepie, podjechali jeszcze kawałek, ku ciemnej linii niewysokich

krzewów i tam Aragorn zarządził krótki postój. Konie łapczywie zabrały się za ogryzanie

świeżych, zieleniących się pędów, a jeźdźcy poluzowali im popręgi i porozsiadali się w

trawie, wyciągając prowiant. Jedynie Elladan ściągnął siodła z grzbietów siwych ogierów i

rozłożył czapraki, by podeschły.

Młodszy syn Elronda słynął z troski o konie, na każdym postoju porządkował grzywę

swojego Olfira, sprawdzał mu kopyta, często zajmując się też przy okazji wierzchowcem

brata. Nie wiadomo też, jak to robił, ale oba siwki były zawsze idealnie czyste, ich biel aż biła

w oczy. Wiecznie zmierzwiony Roheryn, którego sierść niezależnie od ilości zabiegów

pielęgnacyjnych i tak była niezmiennie matowa, wyglądał przy Olfirze jak końskie

nieszczęście. Aragorn był przekonany, że jego koń ma tę właściwość, iż przyciąga do siebie

cały kurz i wszystkie śmieci z drogi. Teraz też mimo zapadających ciemności na jego nogach

i bokach widać było całą masę jasnych paprochów. Początkowo Aragorn próbował ściągać z

niego te nasiona traw, ale szybko się poddał, bo po kilkunastu krokach Roheryn obłaził nimi

na nowo. Mimo to Strażnik nie zamieniłby go na żadnego innego konia.

Roheryn był wierny, odważny i niezmiernie wytrzymały. I to tak naprawdę liczyło się

najbardziej.

Legolas wyminął konie i odszedł kilkanaście kroków w step.

- Widzę błysk rzeki - oświadczył.

- Rzeka! - ucieszył się Gimli. - Słyszysz, Aragornie? To pewnie ta twoja Gilraina.

Podjedźmy tam, zamiast tkwić w krzakach.

- Obawiam się, że trzeba brać poprawkę na elfi wzrok - uśmiechnął się Aragorn, sięgając

po swój bukłak. – Legolasie, ile to mil, tak mniej więcej?

- Jakieś pięćdziesiąt - doleciała ich odpowiedź elfa. - Może więcej.

- Pięćdziesiąt? – żachnął się krasnolud. - Nie mogłeś tego powiedzieć od razu, zamiast

robić nam nadzieję? Elfy i ich oczy. Żadnego pożytku z nich... mówię o elfach leśnych,

oczywiście - dodał nieco grzeczniejszym tonem, widząc, że obserwuje go rozbawiony

Elladan.

- Oczywiście - przytaknął syn Elronda.

Page 480: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No właśnie. I do tego jeszcze ten nieszczęsny lembas - burczał krasnolud gniewnie,

grzebiąc w sakwie. - Już mi kołkiem w gardle staje. Zrobiłbym wszystko, żeby dostać choć

kawałeczek normalnego jedzenia. Do tego wszystkiego zaczynam mieć przywidzenia, bo

przysiągłbym, że przed chwilą poczułem kiełbasę.

W tym momencie został popukany w ramię sporym i apetycznym pętkiem.

- Proszę - powiedział Boromir, wręczając mu wędlinę.

- Co to jest?- Gimli wytrzeszczył oczy.

- Kiełbasa - wyjaśnił Boromir grzecznie i usiadł obok, poluzowując troczki swej

wypchanej sakwy.

- Skąd...skąd ją wziąłeś?

- Z sakwy.

- Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas nosisz w torbie kiełbasę?! - wybuchnął

krasnolud. - I nic nie powiedziałeś?

- Nie zaglądałem jeszcze do sakwy z prowiantem - odparł Boromir, wydobywając

kolejny pakunek, zawinięty w płótno. - Dopiero teraz robię przegląd.

- Jak to nie zaglądałeś?! Trzymajcie mnie!!!

Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i odwinął płótno. - I jeszcze

jeden kawałek, proszę bardzo. – Rzucił kolejne pętko w trawę. – I chleb. To dlatego ta sakwa

była taka ciężka. Ciekawym, co to...

- Jak to się stało, że nie wiesz, jaki masz prowiant? - zapytał Aragorn, spoglądając na

dobra kolejno wykładane na trawę.

- ...ugh, wędzonka, weź ją sobie - Gondorczyk wręczył krasnoludowi zawiniątko. -

Spieszyłem się i wziąłem co mi dali. Nie zaglądałem do środka.- odparł zwracając się do

Aragorna. - To Merry pakował tę torbę. Ktoś ma ochotę na jabłko? Albo na ciasto? Trochę

płaskie, ostrzegam.

- Nie chcemy cię objadać - rzekł Legolas.

- Koń będzie miał.. miała lżej - odparł Boromir. - A poza tym trzeba zjeść to ciasto. Mam

jeszcze wino, o ile nie skwaśniało.

- Masz wino?- zdziwił się Gimli. - On ma wino!!

- Ano mam. - Boromir podniósł głowę. - Można spytać, dlaczego tak cię to dziwi? Co to

za problem wziąć wino? Przecież wyruszyliście parę godzin przede mną, więc chyba nie

zjedliście już wszystkiego. Mam rozumieć, że wzięliście tylko lembasy i wodę?

- Niestety tak! I suszone mięso na deser - zdenerwował się Gimli. - Wziąłem sobie

kawałek goloneczki i trochę piwa, ale zjadłem przed wejściem na Ścieżkę.

Page 481: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Błąd, mój drogi, błąd - rzucił Boromir od niechcenia.

- Łatwo ci tak mówić! Nie każdy ma hobbita, który go pakuje! A niech mnie, on ma

jeszcze suszone owoce. I podpłomyki.

- Iście hobbicki prowiant - wtrącił się Legolas wesoło. - Jak przystało na... - urwał pod

ostrzegawczym spojrzeniem Aragorna.

- Na kogo?- Boromir podejrzliwie zmarszczył brwi.

- Na Merry’ego - wyjaśnił swobodnie elf.

Dzięki łaskawości Boromira zjedli najlepszą przekąskę od uczty w Dunharrow. Nie było

szans, by wszyscy się najedli, bo na głowę przypadała połówka cienkiej kanapki lub

podpłomyka z paroma krążkami kiełbasy, symboliczny kawałeczek ciasta i garstka

suszonych owoców, tym niemniej zagryziona lembasami sprawiła pozór przyzwoitej kolacji,

tym milszej, bo nieoczekiwanej. Na zakończenie Elladan wzniósł toast za Boromira, zaś

Aragorn nie zdążył powstrzymać Legolasa przed kolejnym toastem „za zdrowie niziołków z

Południa”. Na szczęście ostatnie słowo zostało zagłuszone przez zbiorowe „Zdrowie!!!”, więc

burza została odroczona.

- Kiedy zamierzasz ruszyć?- zagadnął Aragorna Elladan.

- Niedługo. Odczekamy tylko chwilę po kolacji - Strażnik wyciągnął się na plecach na

całą długość.

- W takim razie zdążę jeszcze dać Olfirowi garść obroku - Elladan zrobił ruch, jakby

zamierzał wstać, ale nagle się rozmyślił, oglądając się przez ramię na brata, który siedział pod

krzakiem z nieodłączną książką w ręku. Zapadające ciemności, jak widać, nie przeszkadzały

mu w lekturze. Czy widział cokolwiek w tej szarówce pozostawało zagadką, tym niemniej

zarówno Aragorn jak i Elladan nauczyli się, że nie warto zdzierać gardła prośbami, by zapalił

sobie choć świeczkę. Kiedy Elrohir czytał, nie zniechęcały go żadne przeszkody, ani

ciemność ani hałas. Świat zewnętrzny przestawał dla niego istnieć.

- Mógłbyś raz, dla odmiany, zająć się końmi! - zauważył Elladan, marszcząc brwi. -

Elrohirze, synu Elronda, mówię do ciebie!.

- Mhm - odmruknął Elrohir, nie podnosząc głowy.

- Worek z obrokiem leży przy moim siodle - objaśnił Elladan.

- Mhm - padło w odpowiedzi, a głos sugerował, że mówiący znajduje się w innym czasie

i innym miejscu.

Elladan przymrużył oczy.

- Stoi za tobą Balrog z ognistym biczem - oświadczył.

Page 482: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mhm.

- Co on właściwie tak czyta?- zainteresował się Aragorn, poprawiając sobie koc pod

głową.

- Z okładki sądząc, opowieść o dzieciństwie ojca w Sirionie - wyjaśnił Elladan. - Tak?-

zwrócił się z pytaniem do brata.

- Mhm.

- Pamiętasz, że masz zająć się końmi?

- Mhm.

- Może ja się nimi zajmę?- zaproponował Legolas.

- Siedź!- przykazał Elladan niespodziewanie ostro. - Nikt go nie będzie wyręczał. No już,

bracie, oderwij się na chwilę. Nie denerwuj się, nasz małoletni ojciec przeżyje atak synów

Feanora, a Elwinga skoczy do morza z Silmarilem na szyi i Ulmo zamieni ją w mewę. Rusz

się.

- Zdradziłeś mi zakończenie! - Elrohir z trzaskiem zamknął księgę i z pretensją spojrzał

na brata. - Popsułeś mi lekturę! Znowu! – to mówiąc, wstał, odszukał miejsce w którym

skończył czytać, starannie założył stronicę długim źdźbłem trawy i pomaszerował po sakwę z

obrokiem.

- Zawsze tak - westchnął Elladan. - Całe życie nieobecny. Żeby się z nim porozumieć

trzeba go szukać w Pierwszej Erze, w Beleriandzie najlepiej.

- Zupełnie, jak mój Faramir - odezwał się nagle Boromir z poziomu trawy. - Bez przerwy

z nosem w książce. Znam to.

- Faramir to twój brat, tak? – zapytał Elladan, układając się wygodniej na wznak i

podpierając na łokciach.

- Tak.

- Młodszy, wnioskując z tego, że ty jesteś dziedzicem namiestnika?

- Młodszy. O pięć lat.

- A zatem, nieszczęsny, ty też spędziłeś najpiękniejsze lata twego dzieciństwa niańcząc

żółtodzioba? - elf spojrzał na niego przyjaźnie.

- Owszem - potwierdził Boromir, uśmiechając się po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy.

- I powiadasz, że też, jak mój, jest molem książkowym?- głos Elladana był pełen

współczucia.

- Gdyby mógł, zamieszkałby w bibliotece.-pokiwał głową Boromir.

- Kochasz go, choć chwilami doprowadza cię do szaleństwa?

- O, tak.

Page 483: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Używa na co dzień słów takich jak „iluzoryczny” i „procedencja”?

- I „progenitura”! – ucieszył się Boromir.

- Potrafi wyliczyć wszystkie prawnuki Beora... -Elladan wyczekująco zawiesił głos.

- ...ale nie może zapamiętać, że te brązowe rękawice są twoje - dokończył Boromir.

Aragorn z rozbawieniem obserwował, jak obaj rozmówcy ożywiają się z każdym

słowem. Zauważył też, że mówią sobie na “ty”. Jeszcze niedawno, bo podczas poprzedniego

postoju, zwracali się do siebie wyłącznie w formalny sposób z uwzględnieniem tytułów i

wszelkich form grzecznościowych. Po incydencie przy Głazie Boromir szczególnie zaczął

tego pilnować, powracając do sztywnej maniery wysławiania się gondorskiej szlachty, którą

posługiwał się po przyjeździe do Rivendell i na początku Wyprawy (a której potem zaniechał

– wystarczyły bowiem dwa tygodnie wędrowania w towarzystwie hobbitów, by nawet

Gandalf zaczął posługiwać się prostszą wersją Wspólnego). Tak więc fakt, że syn Denethora,

dzięki Elladanowi, zaczyna znowu rozmawiać w zwykły codzienny sposób, przestając

podkreślać na każdym kroku swój dystans, było niewątpliwie bardzo dobrym znakiem.

- Odkąd się pojawia, całe twoje dzieciństwo jest mu podporządkowane - ciągnął Elladan

z błyskiem w oku. - Smarkacz wszędzie za tobą łazi, a jak nabroi, ty zbierasz cięgi, bo go źle

pilnowałeś? I te wszystkie : „bo powiem mamie”...

- ... i „jak mnie nie zabierzesz, to będę płakał” - Boromir uśmiechnął się szerzej,

podkładając ręce pod głowę. - I to nieustanne zbieranie jego zabawek z podłogi...

- I ciśnięcie się w jednym łóżku we dwóch, bo znów, wbrew zakazom, czytał przed

zaśnięciem o niewoli Berena - ciągnął dalej Elladan.

- Tak! Tak!- podekscytowany Boromir aż usiadł, przytakując z entuzjazmem. - Ten

fragment o wilkołaku, który przychodził i zjadał ich po kolei, noc w noc!

Aragorn z trudem zwalczył atak śmiechu.

- Tak jest, a jego oczy tak strasznie świeciły w ciemnościach - dopowiedział Elladan, też

siadając.

- I w związku z tym braciszek boi się być sam i musi z tobą spać przez najbliższy

tydzień.

- Przy zapalonej świecy.

- Obowiązkowo.

- I ściąga z ciebie pościel, chociaż ma swoją...

-...i budzisz się w środku nocy cały skostniały.

- Co to? Licytacja ofiar losu?- Elrohir stanął nad nimi z ręką opartą na biodrze. - Możesz

mi wyjaśnić - dodał, spoglądając na brata - co rozumiesz przez słowa „niańczenie” i

Page 484: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

„smarkacz”, w odniesieniu do faktu, iż jesteśmy bliźniakami? I tego, że jestem od ciebie

starszy?

- To nie wiek się liczy, a stan umysłu - odparł spokojnie Elladan. - Ja jestem starszy

mentalnie.

- Co ty powiesz?

- Byłbym pierworodnym, gdybyś mnie przytrzymał, wbijając mi łokieć w żołądek.

- Gdybym czekał, aż pierwszy zechcesz pofatygować się na ten świat nadal tkwilibyśmy

w łonie matki. Młodsi bracia! - westchnął Elrohir, spoglądając na Boromira. - Można przez

nich osiwieć.

Syn Denethora uśmiechnął się ze zrozumieniem.

Pozostali – Legolas, Gimli, Halbarad i reszta Strażników - przysłuchiwali się rozmowie z

fascynacją. Było coś niezwykłego i frapującego w fakcie, że choć nieśmiertelni i z

najwspanialszego królewskiego rodu, synowie Elronda tak zwyczajnie i od niechcenia wiedli

rozmowę znaną wszystkim braciom od początku świata.

Było w tym coś dziwnie krzepiącego.

I krzepiący był też widok Boromira, którego wspomnienia o wyczynach rodzeństwa –

własnego i cudzego - zdawały się przywracać do życia. Syn Denethora wprost chłonął tę

rozmowę, oczy my błyszczały, a uśmiech nie schodził mu z ust, zwłaszcza, że co i rusz któryś

z książąt zwracał się do niego, jako do eksperta, stawiając go tym samym w centrum

wydarzeń, czyli tam, gdzie Boromir lubił przebywać najbardziej.

Dyskusja wciąż trwała.

- Ja przynajmniej wykazywałem wybitny talent muzyczny - dowodził Elladan. -

Oszczędzę zebranym opisu, co przeżywało Rivendell, kiedy uparłeś się, że zostaniesz flecistą.

Wszyscy raptownie postanowili odwiedzić krewnych w Lorien.

- Wiem coś o tym – wtrącił się Boromir ze znawstwem. - Faramir uczył się kiedyś grać

na trąbce. I nie przesadzę, jeśli powiem, że to były to najcięższe cztery tygodnie w moim

życiu.

- Tylko cztery tygodnie, tak krótko? Dlaczego przestał grać? - zainteresował się Elrohir.

- Trąbka, jak się okazało, miała w środku takie małe, ważne coś i to coś wypadło i

zgubiło się bezpowrotnie - wyjaśnił Boromir z powagą.

- Tak zupełnie przypadkiem wypadło? -upewnił się Elrohir.

- Tak - trzeba było przyznać Boromirowi, iż idealnie panował nad twarzą. -Niestety nie

było w pobliżu drugiej trąbki, więc na pocieszenie zdobyłem dla niego czerpany papier

oprawiony w formie księgi i podsunąłem mu pomysł, żeby zaprowadził zielnik. Taki z

Page 485: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

prawdziwego zdarzenia, z opisami we Wspólnym i sindarńskim. Ładny, cichy zielnik. Zajął

się tym z wielkim entuzjazmem i szybko zapomniał o trąbce. Jakiś czas potem zabrał się za

lutnię, ale w owym czasie byłem już bezpieczny w garnizonie w Osgiliath.

- Bardzo mi przykro, że przerywam wam te frapujące opowieści - westchnął Aragorn,

siadając. - Ale czas na nas. Dokończycie w drodze.

- A skoro już mowa o braciach.-odezwał się Elrohir z uśmiechem. - To ten był najgorszy

– stwierdził, wskazując Aragorna ruchem głowy.

- Taaak? A co robił?- zapytał Boromir żywo.

- Na przykład obrażał się o wszystko. A obrażony miał w zwyczaju się chować, nam na

złość, i to tak, że niełatwo było go znaleźć. A jak się go już znalazło nie chciał wyjść.

- Nie wstyd ci tak zmyślać? - Aragorn pokręcił głową, dopinając popręg Roherynowi.

- A jaki zacięty był – Elrohir go zignorował. - Raz cały dzień spędził w kufrze, bo tak się

na mnie obraził. Nawet nie wiem za co.

- Ale ja wiem - Aragorn pogroził mu palcem. - Za to, że mnie uderzyłeś.

- Ja?! – uniósł się Elrohir. - Ja cię nigdy nie uderzyłem!!! Nigdy!!! No wiesz!!!

- To ja ci przylałem - wyznał Elladan z niejakim zawstydzeniem. - To był mój miecz.

- Naprawdę?- zdumiał się Aragorn, przerywając porządkowanie sakw. - Zawsze

myślałem, że to był Elrohir! Chcecie mi wmówić, że od ponad siedemdziesięciu lat gniewam

się nie na tego brata, co trzeba?!

- A co z tym mieczem? - dociekał Boromir.

- Nic. Nie rozumiem o co cały ten szum, doprawdy - Aragorn wzruszył ramionami, choć

w głębi serca rozumiał doskonale.

- O to, że czyściłem go przez trzy dni! – wybuchnął Elladan.

- Ja chciałem to zrobić, ale mi nie pozwoliłeś - wytknął mu Aragorn.

- Bo musiałbym na głowę upaść, żeby ci go dać ponownie do rąk. To był mój najlepszy

miecz! A ty go wysmarowałeś maścią z kory dębowej!

- Jako Turin musiałem mieć Gurthanga, a Gurthang był czarny. To bardzo istotny

szczegół.

- To doprawdy wielkie szczęście, że ci go odebrałem zanim się nim przebiłeś, drogi

Turinie.

- Byłem dopiero przy Nargothrondzie. Miałem przed sobą jeszcze trochę życia.

- Ślub z własną siostrą też planowałeś?

- Jako, że nie mam siostry, postanowiłem ożenić się z twoją - odciął się Aragorn z

satysfakcją.

Page 486: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W sumie się zgadza - ucieszył się Elrohir. - Jesteś naszym bratem, więc nasza siostra

jest też twoją siostrą. I w ten sposób wszystko pozostaje w rodzinie.

- Chyba się zgubiłem - zauważył Boromir ostrożnie.

- Nie zwracaj na nich uwagi - Elladan machnął ręką i przywołał Olfira. - W każdym razie

ty mnie zrozumiesz, prawda? Miecz to świętość.

- O, tak.

- Założę się, że ty nigdy nie wpadłbyś na taki pomysł względem własnego miecza.

- Własnego... nie - odparł Boromir przeciągle, walcząc z rozbawieniem.

- Nie - Elladan odwrócił się od konia. - Proszę, nie mów mi, że też byłeś Turinem z

Gurthangiem.

- Owszem - odparł Boromir z dumą. Aragorn spojrzał na niego pytająco, myśląc, że

żartuje, ale nie. Boromir mówił zupełnie poważnie.

Uśmiechnęli się do siebie.

To był naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Choć w zasadzie może nie aż tak

nieprawdopodobny – chyba nie było chłopca, który by kiedyś nie bawił się w Turina...

- Z Gurthangiem wysmarowanym na czarno?- upewnił się Elladan.

- A jakże – przytaknął Boromir z zadowoleniem.

...co prawda nie każdy chłopiec wpadał na pomysł, by farbować miecz...

- Czarna klinga to podstawa - ciągnął Boromir, wymieniwszy kolejny, pełen zrozumienia

uśmiech z Aragornem. - Wszystkie chłopaki mi zazdrościły. Krótko, ale jednak. Zrobiłem

wrażenie i o to chodziło.

- I co twój brat na to?

- To był miecz wuja, a brat mi kibicował.

- O, śmiertelnicy, plemię nieszczęsne! - jęknął Elladan z niedowierzaniem.

- Jakiej maści użyłeś?- zapytał Aragorn Boromira.

- Wziąłem pastę do butów.

- O, proszę, jakie proste. Na to nie wpadłem. Przylali?

- Nie. Nakrzyczeli, pozbawili deseru i kazali czyścić.

- Przynajmniej miałeś nauczkę.- skwitował Elladan.

- Dlaczego?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Grunt to się dobrze bawić w

każdych warunkach. Stałem się Turinem, Który Czyści Miecz z Krwi Glaurunga.

- Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego ludzkie dzieci znajdują upodobanie w zabawie w

Turina? - drążył Elladan. - Toż to był przeklęty przez los nieszczęśnik!

- I zarazem najsławniejszy wojownik swoich czasów - odparł Boromir.

Page 487: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A możesz mi wyjaśnić, drogi bracie - Aragorn włożył stopę w strzemię i odbił się od

ziemi - dlaczego elfie dzieci znajdują upodobanie w zabawie w Maedhrosa, z uporem usiłując

walczyć lewą ręką? Przecież to był - pozwól, że zacytuję – „przeklęty przez los

nieszczęśnik”- kontynuował już z siodła.

- Ponieważ był to największy wojownik, jaki kiedykolwiek chodził po Ardzie - Elladan

dosiadł swojego ogiera.

Aragorn roześmiał się bezradnie.

- Gimli? A w co bawią się dzieci krasnoludzkie?- zapytał Boromir, trocząc sakwę do

siodła.

- Bawią się w złap-orka-i-wypruj-mu-flaki - odparł Gimli beznamiętnie, sadowiąc się za

Legolasem.

- I co się robi w tej zabawie?

- Łapie się orka i wypruwa mu flaki.

- Gimli, synu Gloina - powiedział Boromir uroczyście, kiedy już przebrzmiały śmiechy. -

Lubię cię.

Ruszali dalej w humorach, jakich od dawna nie mieli. Konie też szły żwawiej, po popasie

przy krzewach.

Jechali całą noc, aż do świtu i pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli w szarym świetle poranka,

był błysk wód Gilrainy na horyzoncie.

I bitwa tocząca się u brodu.

Page 488: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział V

Linhir

- Ludzie walczą z ludźmi - relacjonował Legolas, mrużąc oczy. - Nie widzę żadnych

orków ani trolli. Wojownicy w czerwieni mają przewagę.

- Południowcy - mruknął Aragorn, wypatrując oczy. Musiał zaufać elfowi, z tej

odległości walczący tworzyli ciemną masą, kłębiącą się nad rzeką. Było na tyle daleko, że

nawet jego wyczulone ucho Strażnika nie łowiło jeszcze żadnych dźwięków.

- Ludzie z Lamedonu dostaną wsparcie, jakiego się nie spodziewali - uśmiechnął się,

przywołując Halbarada ze sztandarem. - Za mną!!!

Konie szły ostro. W nocy głównie stępowali, więc teraz mogli pozwolić sobie na szarżę z

prawdziwego zdarzenia.

Step umykał spod kopyt, bezkształtna masa walczących rosła w oczach, rozdzielając się

na poszczególne grupki. Strażnicy rozciągnęli się szeroką ławą, a Umarli otoczyli ich

półkolem, pilnując, by nie wysforować się przed dziedzica Isildura.

Kiedy byli już na tyle blisko, że można było dostrzec pojedynczych ludzi Aragorn dobył

Andurila.

- Elendil!! – zakrzyczał gromko, ile tchu w piersi, kierując ostrze ku walczącym.

- Gondor!!! – zawtórował mu dobrze znany głos i Aragorn uśmiechnął się, nie odrywając

wzroku od bitwy.

- Celebrian!!! – bliźniacy, galopujący po lewicy Strażnika, jednakowym ruchem dobyli

swych mieczy. Ich ogiery zachrapały i niecierpliwie naparły na wodze, przyspieszając.

Znad wody doleciały głosy rogów.

Zostali dostrzeżeni.

Gdyby jakiś dobry duch mógł spełniać marzenia, Aragorn życzyłby sobie, by każda

bitwa wyglądała tak, jak ta u brodów Gilrainy. Przeciwnik błyskawicznie pokonany, żadnych

strat we własnych szeregach (nikt z jego towarzyszy nie został nawet draśnięty). Zwycięstwo

było szybie i miażdżące. Do pełni szczęścia brakowało jedynie tego, by Gondorczycy

pozostali na swoich miejscach, zamiast na widok Aragorna rzucać się do ucieczki, ramię w

ramię z napastnikami. Strażnik musiał w ostatniej chwili zrezygnować z ataku, ponieważ

Page 489: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mieszkańcy Lamedonu w panice przemieszali się z Haradrimami, pierzchając na boki i

wpław.

Bał się, że niechcący stratuje własnych poddanych.

- Król Umarłych!!! – wrzeszczeli ludzie, rzucając broń. - Król Umarłych!!!

Tym sposobem było po bitwie nim ktokolwiek z Drużyny zdołał choć raz użyć miecza.

- Tośmy sobie powalczyli - podsumował Gimli, wciąż z nadzieją ściskając swój topór i

rozglądając się dookoła. - Dlaczego nie strzelasz?- zapytał Legolasa, który z niesmakiem

schował strzałę do kołczana.

- Przecież nie mogę strzelać ludziom w plecy - odparł elf, potrząsając głową. - To nie to

samo, co orkowie.

- Strasznie płochliwi ci Lamedończycy - zauważył Gimli.

- Nie na co dzień atakuje ich armia upiorów - wtrącił się Boromir, podjeżdżając.

- Przecież ich nie atakowaliśmy!

- Oni tego nie wiedzieli.

- Estelu, zbliża się ku nam jakiś oddział - Elladan wskazał w bok.

Istotnie, zbliżało się ku nim kilkunastu konnych. Zatrzymali się jednak, widząc, że

przybysze odwracają się ku nim.

- To barwy Angbora - powiedział Boromir i wyczekująco spojrzał na Aragorna.

- A zatem przywitajmy się z władcą Lamedonu - Strażnik trącił Roheryna piętą.

Angbor był szczupłym, szpakowatym mężczyzną o wydatnym nosie. Przez policzek

ciągnęła mu się długa blizna, rzucająca się w oczy. Kolejną rzeczą rzucającą się w oczy było

jego zdenerwowanie, które zdawał się podzielać cały oddział za nim. Nawet konie

Lamedończyków chrapały i trwożnie drobiły w miejscu, mimo iż Umarli na rozkaz Aragorna

trzymali się z dala. Ledwo kilkunastu wojowników wytrwało u boku swego pana, reszta

rozpierzchła się w panicznej ucieczce.

- Witaj, Angborze z Lamedonu - Aragorn odezwał się jako pierwszy, a na dźwięk jego

głosu władca oderwał się od nabożnego studiowania królewskiego sztandaru, który łopotał

nad głowami Drużyny.- Nazywam się Aragorn, syn Arathorna, zwą mnie również Elessarem,

Kamieniem Elfów i Dunadanem z Północy. Jestem Dziedzicem Isildura i prowadzę armię na

odsiecz Minas Tirith.

Angbor zamrugał oczami, otworzył usta i zamknął je. Jego żołnierze też sprawiali

wrażenie ogłuszonych.

Page 490: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To moi towarzysze, książęta Elladan i Elrohir, synowie Elronda z Rivendell - Aragorn

przedstawił swych braci, widząc, że Angbor nie może od nich oderwać wzroku. Władca

Lamedonu miał ów charakterystyczny wyraz twarzy człowieka, który nigdy w życiu nie

widział elfa i teraz musi skonfrontować z rzeczywistością swe dotychczasowe przekonanie, że

Pierworodni istnieli tylko w legendach. - A to jest Legolas, syn króla elfów z Mrocznej

Puszczy.

- I Gimli, syn Gloina, do usług - zagrzmiał krasnolud, wychylając się zza pleców

towarzysza.

O ile to w ogóle możliwe oczy Angbora zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe.

- Towarzyszy nam również Boromir, syn Denethora - Aragorn skinął w lewo,

przyzywając jednocześnie Gondorczyka ruchem ręki.

Boromir trącił Koń piętą i wyjechał zza Elladana i Elrohira. I dopiero na jego widok

Angbor odzyskał głos.

- Lord Boromir!!! - zakrzyknął z niedowierzaniem, a wśród jego żołnierzy przebiegł

radosny szmerek. - Wielka to dla nas radość i niespotykany zaszczyt! - ciągnął Angborn z

wielką ulgą, jak ktoś kto w świecie chaosu odnalazł nagle coś znanego i krzepiącego. Aragorn

dostrzegł to i zostawił inicjatywę Boromirowi.

- I ja rad jestem z naszego spotkania - odparł syn Denethora. - Upłynęło dziesięć lat od

mojej wizyty w Pelargirze. Cieszę się, że zastaję cię, panie, w dobrym zdrowiu. I cieszę się,

że zdołaliśmy przybyć na czas, by wspomóc was w potrzebie. A jeśli wolno mi coś

zasugerować, proponowałbym schować już miecz.

- Wybaczcie, dostojni panowie - Angbor ocknął się, orientując, że wciąż ściska broń w

ręku i pospiesznie wsunął ostrze do pochwy. - Ale nie spodziewaliśmy się ujrzeć

sojuszników. Nie wśród armii.... upiorów – dodał, ściszając głos i spoglądając na południe,

gdzie Umarli, przesłaniając horyzont niczym mgła, czekali na rozkazy.

- To wiarołomcy spod Erech - tłumaczył Boromir, nie zważając na zduszone okrzyki

rozlegające się wśród Lamedończyków. - W służbie Dziedzica Isildura. Nie obawiajcie się,

nic wam z ich strony nie grozi. Kiedy Korsarze się pojawili?- dodał, zmieniając temat.

- Zostaliśmy napadnięci dziś o świcie – odparł Angbor, oglądając się przez ramię na

rzekę. - Korsarze podpłynęli tu nocą. Nie daliśmy się zaskoczyć, ale ich liczba znacznie nas

przewyższyła. Zjawiliście się w ostatniej chwili. Czy pozwolicie, że zaoferuję wam gościnę w

Linhirze? - dodał, pytająco spoglądając na Boromira. - Z pewnością jesteście zdrożeni.

- Decyzja nie należy do mnie - powiedział Boromir spokojnie, przenosząc wzrok na

Aragorna.

Page 491: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Ten podziękował mu ruchem głowy.

- Z żalem muszę odmówić - odparł. - Czas ucieka, najpóźniej jutro musimy stanąć w

Pelargirze.

- Ależ, panie, port został zajęty przez Korsarzy! - wykrzyknął Angbor.

- I właśnie dlatego tam podążamy - zauważył Aragorn z naciskiem. - Jakimi siłami

dysponuje Lamedon?

- Wyruszałem do bitwy z czterema setkami, z tego dwustu konnych, ale... - Angbor

zawahał się, patrząc bezradnie dookoła.

- Nie widzę tylu zabitych na pobojowisku, wnioskuję zatem, że się rozpierzchli - ciągnął

Aragorn, również omiatając wzrokiem brzegi rzeki.

Angbor zaczerwienił się.

- Uciekli przed grozą Umarłych - mruknął, spuszczając wzrok.

- Zbierz tylu, ilu się da - polecił Aragorn. - Niech ci, którym starczy odwagi, pociągną za

nami. Pod Minas Tirith przyda się każdy żołnierz.

- Jak rozkażesz, panie - Angbor skłonił się skwapliwie. - Sam poprowadzę oddział.

- Dogonicie nas - Aragorn skinął mu głową. - Będziemy jechać bez odpoczynku, aż do

Pelargiru. Chcę przegonić uciekinierów, tak by nikt nie zdążył ostrzec Korsarzy przed naszym

przybyciem.

- Dołączymy jak najspieszniej - Angbor skłonił się raz jeszcze, tym razem Boromirowi i

zawrócił konia, wykrzykując rozkazy swoim żołnierzom.

- Do brodu! - Aragorn uniósł dłoń i ruszył przed siebie galopem. Szara mgła na

horyzoncie zawirowała i popłynęła za nimi.

Pokonali płyciznę wśród rozbryzgów wody i na drugim brzegu zatrzymali się, by

napełnić bukłaki i napoić konie.

Niebo na wschodzie było jednolicie czarne, a posępne chmury niczym palce wyciągały

się ku nim. Nagle na tym ciemnym tle zaczęły się pojawiać jasne punkty, bijące w oczy swą

bielą, a powietrze przeszył znajomy i charakterystyczny krzyk.

- Mewy! - zawołał Legolas. - Mewy...- powtórzył, jak zahipnotyzowany wpatrując się w

niebo. Jego ręka powędrowała w górę, by spocząć na wysokości serca.

- Ano, mewy - zgodził się Boromir, jadący po jego prawicy. - Do morza niedaleko, to i

mewy się kłębią. Co w tym takiego dziwnego?

Page 492: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Morze... - na twarzy Legolasa odmalował się nagły ból. Aragorn spojrzał na niego ze

współczuciem. Powiadają, że kiedy elf usłyszy zew morza nie zazna już spokoju w

Śródziemiu.

Legolas, urodzony i wychowany w Leśnym Królestwie, był wolny od tej męki.

Aż do teraz.

- Tak, morze. Porty morskie mają to do siebie, że leżą nad morzem - tłumaczył Boromir

ostrożnie, jak małemu dziecku.

- Nigdy wcześniej nie słyszałem mew... - Legolas nie zwracał na niego uwagi.

- Naprawdę?- zdziwił się Boromir. - A ja wprost przeciwnie. Spróbuj postać na murach

Minas Tirith przez chwilę i nie usłyszeć jakiejś. Że już o Dol Amroth nie wspomnę.

- Pani z Lorien nie na darmo mnie przed nimi ostrzegała - szepnął Legolas, szeroko

otwartymi oczami śledząc krążące po niebie świetliste sylwetki.

- Przed *mewami*? - Boromir uniósł brwi, wymieniając zdziwione spojrzenia z Gimlim.

- A co takiego strasznego mogą robić mewy, poza tym, że drą się w niebogłosy i paskudzą

gdzie popadnie?

- Boromirze - Aragorn skinął na niego dłonią. - Pozwól tu do mnie na chwilę - to

rzekłszy, zaczekał, aż syn Denethora podjedzie do niego. - Krzyk mew jest dla elfa

wezwaniem do opuszczenia Śródziemia - wyjaśnił, ściszając głos. - Budzi w nich ogromną

tęsknotę, której nie sposób wytłumić. Dopóki nie odpłyną na Zachód nie zaznają ukojenia.

Boromir z niedowierzaniem obejrzał się na Legolasa, wciąż pogrążonego w swej cichej

kontemplacji.

- Czy to znaczy, że on...-

- Będzie musiał odpłynąć?- dokończył Aragorn. - Tak. I im później się na to zdecyduje,

tym dłużej będzie cierpiał.

- Dlaczego więc nie odpłynie od razu?

- Bo kocha Śródziemie i swoje lasy. Ale teraz, kiedy usłyszał zew, nie zazna już spokoju

w Mrocznej Puszczy.

- I nie ma na tę tęsknotę ratunku? - upewniał się Boromir cicho.

- Nie. Czas elfów dobiega końca. A jeśli któryś nie posłucha wezwania, ta tęsknota go

zabije.

Boromir umilkł i zatonął w myślach, obserwując Legolasa.

- Powiadają, że moja Matka... - zaczął niespodziewanie i równie niespodziewanie urwał.

- Cóż takiego?- Aragorn spojrzał na niego wyczekująco.

- Nic - Boromir potrząsnął głową.

Page 493: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn nie wypytywał go dalej.

Jechali w ciszy, przerywanej tylko skrzypieniem uprzęży i jękliwym zawodzeniem mew.

Ruszyli galopem, gdy na horyzoncie dostrzegli pierwszych uciekinierów.

Było ich ośmiu. Na piechotę nie mieli żadnych szans umknąć konnej pogoni. Zresztą

nawet nie próbowali biec, zaczekali, aż jeźdźcy ich otoczą. Wtedy rzucili broń i poklękali na

znak, że się poddają.

- Co mamy z nimi zrobić? - spytał Elladan.

Aragorn nie odpowiedział.

Zastanawiał się. Czas naglił i nie mogli wziąć jeńców ze sobą, takie opóźnienie nie

wchodziło w grę. Honor nie pozwalał, by zabić poddających się wojowników, zaś rozsądek

nakazywał, by nie zostawiać wrogów za plecami.

- Któryś z was mówi w naszym języku? - zapytał.

Nikt mu nie odpowiedział. Przyjrzał się im po kolei i wybrał krępego wojownika, który

wyróżniał się jaskrawym strojem. Wszyscy mężczyźni z Haradu mieli w zwyczaju obwieszać

się ozdobami i biżuterią, ten jednak miał wyjątkowo dużo bransolet i naszyjników, nawet jak

na Haradrima. W uszach kołysały się pokaźne, okrągłe kolczyki z kości mumakila, a

pierścienie skrzyły się na wszystkich palcach, założone na wierzch, na rękawice. Widocznie

był ważny, albo takim się czuł.

- Ty! - Aragorn wskazał go palcem. - Jak cię zwą?

Haradrim zerknął na niego niespokojnie.

- Nahnyt! – zawołał, unosząc dłonie do góry w obronnym geście. - Emmekhe silti hanta,

hengita azhsyvaan! Nahnyt, korak!

- Nahnyt! Nahnyt! - powtórzyli pozostali, pochylając głowy i naśladując jego gest.

Aragorn przymrużył oczy. Albo istotnie nie znali Wspólnej Mowy, albo tak dobrze

udawali. On sam nigdy wcześniej nie spotkał się z tym dialektem. Skoro ci Południowcy nie

znają Westronu, może któryś z nich mówi po sutrońsku. Spróbował więc, przywołując z

pamięci obco brzmiące słowa:

-Rahda vir uzbul?- zapytał. - Khash tru slaukhe?

Zamiast jednak odpowiedzieć skąd jest i jak ma na imię, Południowiec zagapił się na

niego pytająco, marszcząc brwi, a następnie wyrzucił z siebie kolejny potok słów. Wszystko

wskazywało na to, że mają przed sobą przedstawiciela któregoś z osiedlonych daleko na

południu plemion. Podobnie jak orkowie, Południowcy żyli na co dzień odseparowani w

Page 494: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

swoich enklawach i stworzyli tyle języków, co szczepów. I tak jak orkowie, by się

porozumieć między sobą musieli używać odmian Westronu (wbrew nadziejom Saurona

Czarna Mowa się nie przyjęła, ludzie i orkowie zaadaptowali jedynie pojedyncze słowa do

swoich gwar). Tak więc szansa, że ktoś będzie rozumiał akurat tę...

- Mita-te munthasaure? – odezwał się niespodziewanie Boromir i wszystkie oczy,

zarówno towarzyszy, jak i Haradrimów zwróciły się na niego.

- Ihmisen tehda Haradin, korak - odparł Południowiec, przykładając zwiniętą w pięść

dłoń do piersi.

- Varo, Ihmisen – syn Denethora skinął głową. - Mutto ansa Boromir tehda Gondor,

tahan vai Minas Tirith. Olet mitata hashen-korak?

- Rauhotu! – Haradrim rozłożył ręce. - Niko on kuollut, nusta tahdotte, johtajaa nyt

hakeman, tule murtunut...-

- Chor! - Boromir przerwał mu stanowczo, unosząc dłoń. - Mówi, że zwie się Ihmisen. I

twierdzi, że nie wie, gdzie przepadł ich dowódca. - wyjaśnił Aragornowi. - Reszty nie

zrozumiałem - przyznał.

- Potrafisz go spytać, czy okręty stały w porcie, kiedy ruszali na Linhir, czy może już

wypłynęły?- spytał Aragorn, pod wrażeniem. Boromir był ostatnią osobą, którą by

podejrzewał o znajomość jakichkolwiek słów z języka Haradrimów. Cóż, w przeszłości

niejeden raz zmuszony był rewidować swe poglądy co do starszego syna Denethora. Tak było

i teraz.

Problem z Boromirem polegał na tym, że on do tego stopnia wyglądał i zachowywał się

jak rasowy wojownik, iż łatwo było zapomnieć, że to jest to starannie wyszkolony dziedzic

namiestnika - wyszkolony nie tylko w sztuce walki.

- Jak mi powiesz, jak są po ichniemu „okręty” i „port” to spytam - oznajmił Boromir.

- Spróbuj zapytać o „korvatta”- zaproponował Aragorn. - Może w ich dialekcie brzmi to

podobnie jak po sutrońsku.

Boromir zmarszczył czoło, zastanawiając się przez chwilę.

- Pari-en teke vanhasta korvatta har Pelargir?- zwrócił się do Haradrima.

- Kesken?! - Południowiec wytrzeszczył oczy.

- Kor –vat- ta - Boromir rozłożył ręce, próbując sobie pomóc gestami, tyle, że niestety

okręt niełatwo było pokazać.

- Onko “korvatta”, korak? Har Pelargir?!- Haradrim spojrzał po swoich towarzyszach,

którzy odpowiedzieli mu wzruszeniem ramion i zdumionymi spojrzeniami. - Kesken hakim?

- Korvatta har Pelargir - spróbował Boromir raz jeszcze. - Kwai?

Page 495: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Kwai-he korvatta?! - zdumiony Południowiec ostrożnie uniósł dłoń. - Seik...ahen?-

zaryzykował.

- Jesteś pewien, że korvatta oznacza okręty?- Boromir spojrzał na Aragorna z

powątpiewaniem. - Bo mam dziwne przeczucie, że właśnie robię z siebie idiotę.

- Sądziłem, że dobrze zapamiętałem. No nic, dajmy spokój okrętom - Aragorn machnął

ręką. - Co jeszcze potrafisz powiedzieć w ich języku?

- Mam wyliczyć? – Boromir spojrzał na niego przekornie. – Proszę bardzo. Mogę go

jeszcze spytać, czy jego siostra jest ładna. Mogę też powiedzieć, jaka jest pogoda i że nie

mam złota. Znam parę komend. I to wszystko. A nie, jeszcze Faramir mnie nauczył „Jesteście

na ziemi Gondoru. Wycofajcie się, albo zginiecie”.

- Doskonale. Powiedz mu to.

- On to chyba wie.

- Nie szkodzi. Powiedz im.

- Herra tuhonut ei-hanta Gondor - zaczął Boromir groźnie, a kiedy skończył mówić

Południowcy znów wznieśli ręce wołając :

- Nahnyt! Nahnyt!

- I co dalej?- Boromir niespodziewanie uśmiechnął się do Aragorna. - Jak chcesz, mogę

im jeszcze coś powiedzieć – zaproponował, sprawiając wrażenie, że z każdą chwilą bawi się

coraz lepiej. - Umiem na przykład przetłumaczyć: „przepraszam bardzo, ale to wino jest

kwaśne”.

Aragorn przywołał go do porządku surowym spojrzeniem, Boromir odchrząknął i

opanował się.

- Musimy ruszać dalej - oznajmił Dziedzic Isildura. - Zostawię ich Angborowi.

- To niezbyt rozsądne - zauważył Boromir.

- Wiem, ale nie mam wyboru – zgodził się Aragorn. - Daję ci wolną rękę: jeśli

podejmiesz się popodrzynać im gardła, to proszę bardzo.

- Nie, nie podejmę się.

-A masz inny pomysł poza puszczeniem ich wolno?

- Nie mam.

- No właśnie. Zbierzcie ich broń - Aragorn polecił Strażnikom.

- Nahda tushamete! – rozkazał Boromir i jeńcy posłusznie zamarli.

Trzech Strażników pozbierało pięć szabli o szerokich klingach, dwie włócznie i dwa łuki.

- Połamcie łuki - przykazał Aragorn. - Broń weźmiemy ze sobą i pozbędziemy się jej po

drodze. Ruszajmy!

Page 496: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Uskallate uhata! - rzucił Boromir władczo na odjezdnym.

Zdezorientowani jeńcy popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc dlaczego schwytano ich po to,

by chwilę później ich wypuścić.

- Co im powiedziałeś?- zawołał Gimli, kiedy przechodzili do galopu.

- Żeby wracali do domu! - odkrzyknął Boromir. - Mam nadzieję - dodał pod nosem.

Po drodze spotkali jeszcze dwie grupki uciekinierów, którzy podobnie jak pierwsi

również się poddali. Tradycyjnie już Południowcy zostali rozbrojeni i pozostawieni swemu

losowi. Drużyna nie marnowała czasu na wypytywanie jeńców, tylko pospieszyła w dalszą

drogę.

Kolekcja zdobycznej broni rosła, więc z ulgą pozbyli się jej w bagnistej rozpadlinie

przecinającej step.

Za tą rozpadliną właśnie ujrzeli kolejną grupę zbiegów, liczniejszą od poprzednich, lecz

tak samo jak one pieszą. Ruszyli ku nim z kopyta i szybko przekonali się, że ci

Haradrimowie, wbrew pierwszemu wrażeniu, nie zamierzają się poddać. Kiedy jeźdźcy byli

blisko, Południowcy niespodziewanie poderwali z ziemi łuki.

- Estelu!- zawołał Elrohir wyrywając strzałę z kołczana.

- Widzę!- Aragorn ponaglił Roheryna i pochylił się w siodle. Nie mieli wyboru, byli w

zasięgu łuków, musieli szarżować. Zmrużył oczy, kiedy pierwsza strzała świsnęła mu koło

ucha, szczęśliwie nie trafiając nikogo za nim. W odpowiedzi zaśpiewały łuki Legolasa i

bliźniaków. Trzech Haradrimów padło, jak rażonych gromem. Posypały się kolejne strzały,

gdzieś z tyłu dobiegł koński kwik, a potem okrzyk bólu człowieka. Aragorn zagryzł zęby i

dobył Andurila.

- Elendil!

- Gondor! - Boromir na swej siwej klaczy wysforował się do przodu.

Haradrimowie rzucili łuki i dobyli broni. Olfir Elladana wydał z siebie mrożący kwik

bojowy i skoczył, taranując Południowca, który stał na jego drodze. Aragorn wychylił się do

przodu i zręcznie odbił włócznię, godzącą w Roheryna. Obok Boromir szerokim zamachem

pozbawił głowy Haradrima w czarnym płaszczu. Przejechali przez linię wrogą niczym kosa,

która kładzie łan zboża, wryli konie w ziemię i zawrócili. Ledwo kilku wrogów przeżyło

pierwszy atak. Druga szarża dokończyła dzieła.

- Estelu! Tam są następni! - krzyknął Elladan, powstrzymując rozbuchanego Olfira.

Page 497: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn błyskawicznie obejrzał się za siebie. Musieli trafić na cały oddział, wśród traw

zaroiło się od sylwetek w czerni i czerwieni. Widocznie wróg skrył się w jarze, a teraz na

odgłos walki wyległ na równinę.

Aragorn nie wahał się ani chwili. Wzniósł Andurila ku górze i nabrał tchu w piersi:

- Na Głaz na Erech!!! Do mnie!!!

Przez chwilę nic się nie działo, a potem trawy położyły się płasko pod niewidzialnym

podmuchem. Biegnący ku Drużynie Haradrimowie zatrzymali się raptownie i po chwili

pędzili już w przeciwnym kierunku, na złamanie karku. Nie zdołali uciec daleko. Widmowi

wojownicy minęli Drużynę niczym huragan i niespełna kilka uderzeń serca później, jak

burzowe chmury spadli na uciekinierów. Przeraźliwe krzyki ludzi wtopiły się w szarą mgłę i

wkrótce potem było już zupełnie cicho.

Aragorn obejrzał się i ujrzał Dirhaela podtrzymywanego przez Halbarada. W ramieniu

Strażnika tkwiła czerwonopióra strzała. Koło rannego krzątał się już Elladan, więc Aragorn

mógł się zając pozostałymi.

- Czy ktoś jeszcze jest ranny?- zapytał, wodząc wzrokiem od twarzy do twarzy.

- Nie - odparł Halbarad. - Ale Belegorn stracił konia.

Aragorn skrzywił się. Mieli wprawdzie dwa juczne konie, ale wierzchowiec Belegorna

był jednym z najlepszych.

- Padł na miejscu?- spytał, szukając niefortunnego jeźdźca wzrokiem.

- Nie - odparł Belegorn z kamienną twarzą. - Musiałem go dobić.

- Weź tamtego luzaka - polecił Aragorn, ruchem głowy wskazując jucznego deresza. -

Niech Kruk i Gorlim rozdzielą między siebie sakwy.

- Pójdę po kulbakę - mruknął Belegorn, kierując się w stronę zabitego konia.

- Pomogę ci - odezwał się Gorlim i obaj Strażnicy ruszyli w step.

- Jak ręka?- Aragorn podjechał do rannego. Elladan zdążył już wyjąć strzałę i teraz

sprawnie bandażował ramię Dirhela.

- W porządku - zlany potem Strażnik uśmiechnął się blado. - Kolejna dziura do kolekcji.

- Nie będziemy więcej ryzykować - oświadczył Aragorn. - Rozkażę Umarłym, by jechali

przodem.

- I tym sposobem będzie to najszybszy odwrót w historii Haradrimów - skomentował

Boromir zsiadając i starannie czyszcząc miecz o płaszcz jednego z zabitych. Obok niego

Legolas wyciągał z trupów swe strzały.

Page 498: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A ty, Boromirze, synu Denethora - Aragorn wycelował w Gondorczyka palcem -

pamiętaj, że nie masz na sobie kolczugi, więc na przyszłość nie wyrywaj mi się tak do przodu,

zrozumiano?

- Mam za to tarczę, synu Arathorna - zaprotestował Boromir - której, pozwolę sobie

zauważyć, ty z kolei nie masz. A sam szarżujesz w pierwszej linii.

Nim Aragorn zdążył mu odpowiedzieć odezwał się Legolas.

- A ten, Boromirze? Jest, to znaczy był, prawie twojego wzrostu.

Spojrzeli na wskazywanego przez elfa Południowca, który leżał nieco z boku. Wojownik

istotnie był rosły i krzepki. I miał na sobie całkiem porządną kolczugę.

- Przymierz ją - rozkazał Aragorn.

Boromir skrzywił się, ale schował miecz i nachylił się nad zabitym.

- Pomogę ci go obrać - oznajmił Gimli, podchodząc.

- Pospieszcie się - Aragorn uniósł głowę i spojrzał na niebo. Czy mu się wydawało, czy

niebo na wschodzie jeszcze bardziej pociemniało i chmury się rozrosły?

Page 499: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział VI

Pelargir

Roheryn, mokry od potu, przeskoczył nad większą kępą trawy i potknął się, tak, że aż

jeźdźcem zakołysało w siodle. Ogier wyrównał krok, ale po chwili znowu zahaczył o coś

kopytem, raz i drugi.

Aragorn nie miał serca dłużej zmuszać go do galopu. Na horyzoncie majaczyła

wprawdzie kolejna spora grupa uciekinierów – tym razem konnych, ale teraz już było jasne,

iż mimo wysiłku, nie zdołają ich dogonić. Konie Strażników ciągnęły resztkami sił, opadały z

nich płaty piany, a dystans między Haradrimami a Szarą Drużyną nie zmniejszał się ani o

ligę.

- Do stępaaa! - Aragorn uniósł dłoń do góry i zastęp stopniowo wyhamował.

Wszystkie wierzchowce mocno parowały i robiły bokami, większość smętnie

pospuszczała łby. Roheryn wydał z siebie przeciągłe parsknięcie, które zabrzmiało jak jęk.

Aragorn poklepał go po mokrej szyi.

- Poprowadzimy je w ręku przez jakiś czas - oznajmił, zatrzymując oddział. - Z koni!

Nie, Dirhelu, ty nie zsiadaj. Jesteś ranny, odpocznij w siodle.

- Mogę się kawałek przejść, wsiądę, gdy się zmęczę - sprzeciwił się Strażnik.

- Jak uważasz - Aragorn zeskoczył na ziemię, przerzucił wodze przez łeb Roheryna i

sięgnął po bukłak.

- Może by tak zrobić jaki postój krótki, co? - zapytał Gimli, dyskretnie masując krzyż.

- Wolałbym nie - Aragorn pokręcił głową. - Posilcie się w marszu. Południe już dawno

minęło, ani się obejrzymy, jak będzie zmierzchać. A jeszcze sporo drogi przed nami.

- Jeśli wolno coś wtrącić - odezwał się Boromir prowadzący obok zmęczoną Koń -

dlaczego nie poślesz Umarłych za tymi Południowcami, tylko pozwalasz im uciec? Uprzedzą

swoich w Pelargirze, że nadciągamy.

- Wolę nie ryzykować - odparł Aragorn, spoglądając na szarą mgłę przed nimi. - To tak,

jak z ostrym, dzikim psem. Kiedy prowadzisz go uwięzi i w kagańcu masz pewność, że

panujesz nad sytuacją. Ale kiedy spuścisz go ze smyczy bez kagańca – wszystko może się

wydarzyć. Wolę ich mieć na oku i pod kontrolą. Może się zdarzyć, że tam, na równinach są

Lamedończycy, a ja nie mam pewności, czy Umarli odróżnią przyjaciół od wrogów.

Boromir pokiwał głową na znak, że rozumie i akceptuje decyzję dowódcy.

Page 500: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Przez dłuższą chwilę maszerowali w milczeniu, a Aragorn zajął się próbą obliczenia,

gdzie też dokładnie są i ile dziś ujechali. Nie było to łatwe, bo na trasie nie było żadnych

charakterystycznych punktów, żadnych osad, tylko stepy, jak okiem sięgnąć i pasmo gór na

horyzoncie.

- Jak kolczuga?- zagadnął Boromira, poprzestając na ustaleniu, że muszą być mniej

więcej w połowie drogi między Gilrainą a Pelargirem.

- W porządku. Mogłaby być wprawdzie dłuższa, ale darowanemu koniowi... - Boromir

zawiesił głos i odruchowo poklepał Koń po szyi.-Myślisz, że dotrzemy dziś do portu?

- Trudno powiedzieć. Zobaczymy.

Znów chwilę szli w milczeniu.

- Czy mi się wydaje – mruknął nagle Boromir - czy oni zrobili się wyraźniejsi?

Aragorn spojrzał na niego, a Gondorczyk wskazał mu podbródkiem zastęp Umarłych

przed nimi.

Rzeczywiście. Cienie sztandarów nabrały ostrzejszych kształtów, z szarej masy zaczęły

się wyróżniać poszczególne sylwetki.

- Też to zauważyłem - odezwał się Gimli. - Czy to dlatego, że do Mordoru jest coraz

bliżej?

- To możliwe - zgodził się Aragorn. - Grunt, że nabierają mocy, cokolwiek jest

powodem.

- A nie boisz się, że silny pies zerwie się z łańcucha?- zapytał Boromir, niby od

niechcenia.

- Wiąże ich przysięga.

- Jedną już złamali.

- Tej nie złamią.

- Skąd ta pewność?

- Bo łańcuch jest mocny, a ja go nie zamierzam go wypuścić - Aragorn uśmiechnął się.

Boromir przyjrzał mu się nieodgadnionym wzrokiem, a potem odwrócił głowę i

zapatrzył się widmowe wojsko przed nimi. Aragorn sądził, że już się więcej nie odezwie, był

więc zaskoczony, kiedy usłyszał:

- Mogę cię o coś spytać?

Przyzwalająco skinął głową.

- Dużo nad tym myślałem. O naszej rozmowie w Isengardzie - zaczął Boromir, a

Aragorn uniósł brwi. - Powiedziałeś, wtedy, że dobrze będzie sprawić, by Nieprzyjaciel

pomyślał, że to ja mam... no, wiesz. Że to odwróci jego uwagę od F... od innych spraw. Ale

Page 501: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

on zaraz potem zobaczył w palantirze Pippina. A potem ty mu się pokazałeś i rzuciłeś mu

wyzwanie. Nie obawiasz się, że to wzbudzi jego podejrzliwość i wzmoże czujność? A co jeśli

pomyśli, że coś ukrywamy i za wszelką cenę chcemy odwrócić jego uwagę?

- Cóż, trudno powiedzieć, co Nieprzyjaciel sobie pomyśli. Nikt z nas nie może tego

przewidzieć, bo nie mamy umysłów przeżartych przez zło - odparł Aragorn, odruchowo

przenosząc spojrzenie na czarne chmury na wschodzie. - Ale im większy zamęt zdołamy

rozpętać wokół... sedna sprawy, tym lepiej. Grunt, by jego myśli odwróciły się od Mordoru.

Kto wie, może właśnie teraz siedzi i zastanawia się, dlaczego zmusiłeś hobbita do zajrzenia w

palantir.

- Ja?- Boromir szeroko otworzył oczy.

- A któż inny? Ty zniszczyłeś Isengard, więc logiczne jest, że i palantir udało ci się

zagarnąć. I w ramach zabawy, zmusiłeś jednego z towarzyszących ci hobbitów do spojrzenia

w kryształ. Wiesz wszakże, że on poszukuje niziołka, więc postanowiłeś się z nim podroczyć

i pokazać, kto tu rządzi. Obawiam się, że myśli o tobie bardzo często. I z dużą niechęcią.

- I dobrze - mruknął Boromir, uśmiechając się pod nosem. - No, a twoje pojawienie się?

Skoro ja mam palantir, to co w nim robi dziedzic Isildura?

- Zapewne tłumaczy sobie, że kolejny pionek wkroczył do gry. Pionek z apetytem na

władzę. Teraz wypada zaczekać, aż obecny posiadacz skarbu i on rzucą się sobie do gardła -

wyjaśnił Aragorn spokojnie.

- Mógł pomyśleć, że mnie pokonałeś i teraz ty masz skarb - zauważył Boromir.

- Myślę, że to akurat mógł wyczuć podczas naszej konfrontacji w krysztale.

- To, że masz skarb?

- Nie, to, że go nie mam.

- Można spytać, o czym wy w ogóle rozmawiacie?- zniecierpliwił się Gimli.

- Ot, takie gdybanie – Aragorn wzruszył ramionami. Nie miał siły tłumaczyć mu

wszystkiego od początku. Boromir też milczał, widocznie dochodząc do tego samego

wniosku.

Krasnolud machnął na nich ręką i zajął się grzebaniem w sakwie. Wyjął swoją paczuszkę

z lembasami i westchnął ciężko.

- Nie masz tam może jakiej kiełbasy, mój chłopcze?- zagadnął Boromira tęsknym

głosem, spoglądając na juki przy siodle Koń.

Syn Denethora przymrużył oczy.

- Prosiłem, żebyś mnie tak nie nazywał - oznajmił.

- Zapomniałem. Wybacz, chłopcze ojca swego.

Page 502: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak też mnie nazywaj!

- Dlaczego?

- Bo mnie to denerwuje.

- Ale samo mi się tak mówi.

- To niech samo ci się przestanie. W przeciwnym wypadku zacznę się do ciebie

zwracać... na przykład „mój drogi krasnalku”.

- Spróbuj, a zginiesz.

- Że wam jeszcze chce się kłócić - Legolas pokręcił głową. - Ja tam nie mam siły.

- Koniec świata - Boromir w udanym zdumieniu pokręcił głową. - Nasz elf pierwszy raz

w historii przyznaje, że nie ma na coś siły. Trzeba to zapisać w kronikach.

- Tak z ciekawości, mój zacny Boromirze, można wiedzieć, czemuż to zawdzięczamy

twój obecny kwaśny humor? – zapytał Legolas.

- Mój „kwaśny” humor?- Boromir spojrzał na niego wymownie ponad szyją Koń. -

Proszę uprzejmie, już wyjaśniam. Jest zmęczony, głodny i niewyspany, ta kolczuga śmierdzi,

przed nami pół dnia marszu i bitwa, a moje miasto lada chwila zaleje armia Nieprzyjaciela.

Bardzo cię przepraszam, ale nie jestem w nastroju, żeby ćwierkać.

Legolas nie byłby sobą, gdyby porzucił tak obiecujący temat.

- Chcesz powiedzieć, że kiedy masz dobry humor, to ćwierkasz?- zapytał natychmiast.

- Czasami - burknął Boromir gniewnie, ewidentnie na odczepnego, ale Legolas nie zrażał

się łatwo.

- Jakoś odkąd cię poznałem, nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek ćwierkał - zauważył. -

Czy to znaczy, że od jesieni jesteś nie w humorze?

- Tak -odpowiedział krótko Boromir.

- Aha. A czy jest szansa, że usłyszę kiedyś twoje ćwierkanie?- drążył dalej Legolas.

- Nie wiem - warknął Boromir.

- Bardzo jestem go ciekaw.

- Co ty powiesz - Boromir miał taką minę, że Aragorn zawahał się, czy nie wkroczyć i

nie załagodzić sytuacji, ale niespodziewanie odezwał się Elladan:

- Estelu! Widzę łunę na horyzoncie.

Wszelkie rozmowy natychmiast ustały. Aragorn spojrzał w dal, lecz niczego jeszcze nie

widział – elfowie sięgali wzrokiem na setki lig.

- I ja ją widzę - Legolas przymrużył oczy.

- Podpalili stepy?! - Boromir spojrzał niespokojnie na Elladana.

- Raczej port - odparł syn Elronda.

Page 503: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Albo okręty - dodał Aragorn posępnie.

- To znaczy, że o nas wiedzą - mruknął Boromir do siebie.

- Wcześniej, niż zakładałem - Aragorn zmarszczył brwi. - Na koń!

Ruszyli kłusem. Wprawdzie Roheryn, czując zdenerwowanie swego pana, sam przeszedł

do galopu, ale Aragorn go przytrzymał. Za krótko konie odpoczywały w stępie, by ponownie

je popędzać.

Jechali w milczeniu, jedynym odgłosami były szelesty traw, uderzenia kopyt o ziemię i

pobrzękiwanie broni. Po kłusie zrobili dłuższy odcinek stępa, a potem Aragorn zaryzykował

kolejny galop, zdając się na Roheryna. Liczył na to, że kiedy koń będzie miał dosyć, zwolni.

Znacząco poluzował mu wodze, pozwalając dyktować tempo. Co jakiś czas oglądał się przez

ramię na inne wierzchowce. Póki co, wszystkie dotrzymywały kroku Roherynowi, nawet

Koń, o którą Aragorn obawiał się najbardziej. Boromir był najcięższy z nich wszystkich i

klacz miała najtrudniejsze zadanie. Na szczęście okazała się równie wytrzymała, jak

otaczające ją ogiery. Galopowała równo, choć pot zlał ją tak obficie, że z siwej stała się szara,

zbliżając się odcieniem do Cienistogrzywego.

Chrapanie Roheryna stawało się coraz głośniejsze. Po pewnym, dość długim czasie znów

się potknął, ale nie zwolnił i Aragorn zorientował się, że wierny koń zamierza dać z siebie

wszystko i galopować, dopóki nie padnie. Strażnik natychmiast ściągnął mu wodze i nakazał

przejść wszystkim do stępa, zły na siebie, że tak się zagapił. Powinien przewidzieć, że uparty

Roheryn nie zwolni, mimo zmęczenia.

Za jego plecami rozległy się ciche jęki ulgi. Ludzie też mieli dosyć takiego tempa. I nie

tylko ludzie.

- Aragornie! - odezwał się nagle Gimli.- Ponieważ w tym dumnym gronie, każdy prędzej

umrze niż poprosi o postój, biorę na siebie to niewdzięczne zadanie i w imieniu wszystkich,

jak sądzę, proponuję zatrzymać się na chwilę. W odróżnieniu od ciebie bowiem, nie jesteśmy

ze stali.

- To prawda - poparł go Elladan. - Musimy napoić i nakarmić konie.

Gimli wymownie wskazał syna Elronda dłonią, na znak, że oto znalazł się kolejny

rozsądny.

Aragorn spojrzał na krwawą łunę, teraz już wyraźnie widoczną na tle ciemniejącego

nieba. Od Pelargiru nie mogło ich dzielić więcej niż kilkanaście mil. Istotnie dobrze będzie

nabrać nieco sił przed przybyciem do portu.

Page 504: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zgoda - Aragorn rozejrzał się jeszcze, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie było lepszego

miejsca na postój. Równie dobrze mogli zatrzymać się tutaj. - Boromirze, wszystko w

porządku?- upewnił się, widząc, że syn Denethora wyrzucił nogi ze strzemion, skrzyżował

ręce na przednim łęku i pochylił się do przodu tak, że prawie opierał się czołem o końską

grzywę.

- Uhm. Tak - odparł Boromir niewyraźnie, nie zmieniając pozycji.

- Z koni!

Boromir zsiadł jako ostatni, a po jego powolnych ruchach widać było, jak bardzo jest

zmęczony.

- Nie ściągajcie siodeł - polecił Aragorn. - Poluzujcie tylko popręgi. I rozdzielcie między

sobą obrok, żeby konie dostały po równo.

Po chwili zamieszania związanego z przeglądem worków i wymianą, wierzchowce

dostały swoje porcje. W ten sposób Drużyna zużyła swoje zapasy obroku.

Jeźdźcy popadali w trawę, aż zadudniło, jedynie Elladan i Elrohir krzątali się jeszcze

przy koniach.

Aragorn usiadł na ziemi i rozejrzał się po towarzyszach. Żaden z nich słowem się nie

poskarżył, ale widać było po nich trudy tej szaleńczej wyprawy. Szczególnie Boromir

wyglądał na zmordowanego, leżał na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami, miał zamknięte

oczy i oddychał płytko. Jego rysy wyostrzyły się, a cienie pod oczami pogłębiły. W

słabnącym świetle dnia wyglądał jak trup. Aragorn zastanowił się, czy nie zaproponować mu

jeszcze miruvoru, ale zdecydował, że może lepiej nie. Niewiele go już pozostało, a poza tym

cudowne właściwości kordiału były równie pomocne, co zdradliwe. Miruvor na krótko

dodawał sił, ale stan wycieńczenia organizmu pozostawał bez zmian. Był to jeden z

powodów, dla których elfowie niechętnie użyczali napoju innym rasom, ponieważ

szczególnie ludzie mieli tendencję do nadużywania kordiału w myśl zasady : „skoro daje siłę,

należy czerpać aż do dna”. Elrond twierdził, że był kiedyś taki przypadek, że jakiś wojownik,

człowiek oczywiście, pozornie będąc w pełni sił dzięki cudownemu kordiałowi, umarł z

wyczerpania – jego serce ponoć nie wytrzymało wysiłku. Dlatego też miruvor był starannie

wydzielany. Boromir pił go już kilkakrotnie podczas ostatnich dni, lepiej, by poprzestał na

wodzie.

Aragorn westchnął cicho. Jak tu przekonać dumnego Gondorczyka, żeby pamiętając o

swojej kondycji nie wyrywał się w pierwszej linii do bitwy? Teoretycznie mógł mu wydać

rozkaz, ale wolał nie naciągać cienkiej struny, na której zawisły ich wzajemne relacje.

Page 505: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Z braku pomysłów na rozwiązanie tej sprawy przymknął oczy i osunął się na plecy. Po

całym dniu jazdy bezruch był dziwacznym doświadczeniem. Aragorn miał wrażenie, że cały

świat zaczyna się obracać razem z nim, coraz szybciej i szybciej. Wrażenie było tak silne, że

już już miał otworzyć oczy, kiedy nagle stało się coś kompletnie nieoczekiwanego.

Czarny zastęp orków przelewający się przez mur – Rammas Echor?!- jak fala, zmiatający

wszystko, co stało mu na drodze. Mumakile taranujące umocnienia, deszcz płonących strzał.

Ogień i śmierć. I cienie Nazguli... na białych murach...

Aragorn poderwał się ze stłumionym okrzykiem. Zamrugał oczami. Wizja zniknęła

równie nagle, jak się pojawiła. Została jedynie groza i przeświadczenie, ze lada chwila będzie

za późno.

- Co się stało?- zapytał Elladan niespokojnie.

- Minas Tirith jest już oblężone! - Aragorn wstał i spojrzał ku wschodowi.

- Co?! Jak to?!- Boromir zerwał się na równe nogi i niemal natychmiast zatoczył się,

blednąc.

- Ostrożnie - Aragorn podtrzymał go. - Nie zrywaj się tak gwałtownie, bo zemdlejesz.

- Jak to „otoczone?”- syn Denethora spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. - Tak

szybko?!

- Tak. Właśnie to zobaczyłem. To znak, że musimy się spieszyć. Boję się, że

przybędziemy za późno. Na koń!!!

Nikt nawet nie zaprotestował. Boromir wskoczył na siodło jako pierwszy.

- Nie mamy wyboru. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Pelargiru, nawet za cenę

zajeżdżenia koni. Jeśli wierzchowce padną, będziemy biec. Naprzód! – i z tym okrzykiem

Aragorn pchnął Roheryna do galopu.

Nie zatrzymali się aż do samego portu. To doprawdy był cud, że mimo takiego tempa,

żaden z koni nie padł i żaden z jeźdźców nie zasłabł. Valarowie czuwali nad nimi.

Umarli, na rozkaz Aragorna, trzymali się teraz z tyłu, bo Strażnik chciał widzieć co się

przed nim działo.

A działo się wiele.

Aragorn uniósł dłoń w górę i wrył Roheryna w ziemię.

- Na brodę Durina! - jęknął Gimli wychylając się zza pleców Legolasa.

Powitał ich kompletny chaos. W porcie stało z pięćdziesiąt okrętów. Kilka jednostek pod

pełnymi żaglami usiłowało ujść z portu w górę rzeki. Na innych, zakotwiczonych jeszcze

Page 506: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

trwała gorączkowa krzątanina. Dwa okręty, te najbliżej nabrzeża, płonęły żywym ogniem,

najmniejsze cztery już się dopalały. Pożar strawił też drewniane umocnienia portu i osadę w

oddali. Haradrimowie robili wszystko, by przeszkodzić nadciągającym wrogom. Przy brzegu

miotał się jeszcze spory oddział. Kilkanaście szalup, wypełnionych ludźmi po brzegi, ile sił w

wiosłach płynęło ku największemu z okrętów, majestatycznie sunącemu pod czarnymi

żaglami. W powietrzu szybowały setki mew; w łunie pożaru ptaki zdawały się być

krwistoczerwone.

Nowa fala wrzasków zalała port i Aragorn zrozumiał, że ich dostrzeżono.

Zaśpiewał Anduril, dobywany z pochwy, a pozostałe miecze wnet do niego dołączyły.

- Naprzód!

Ruszyli z kopyta. Południowcy w popłochu rozstąpili się przed nimi. Aragorn podjechał

w stronę nadbrzeża i tam osadził konia, rozglądając się pilnie. Wyglądało na to, że w port

został całkowicie opanowany przez Haradrimów, jak okiem sięgnąć nigdzie nie było widać

barw Lamedonu. To dobrze, mógł zatem kazać Umarłym, by... wtem zorientował się, że

zrobiło się dziwnie cicho. Wrzaski umilkły, tylko trzask ognia i przeciągłe nawoływania mew

zakłócały tę mrożącą krew w żyłach ciszę.

Ze wszystkich stron spoglądały na nich wrogie oczy. Haradrimowie ochłonęli i

zatrzymali się. Nienawiść walczyła w ich spojrzeniach z niedowierzaniem, kiedy tak

spoglądali ponad Drużyną. Aragorn obejrzał się przez ramię i zrozumiał powód zdumienia –

za nimi nie było nikogo. Umarli, którzy w szarży trzymali się z tyłu, zniknęli. Być może

zasłaniało ich wzgórze, zza którego przed chwilą wyłoniła się Drużyna. W każdym razie

wyglądało to tak, jakby przeciwko kilku setkom wojska stanęła trzydziestka ludzi, trzech

elfów i jeden krasnolud, na spienionych zmordowanych koniach. Haradrimowie też dokonali

tego przeliczenia, bo nagle, jak na komendę, z setek gardeł dobył się dziki, szyderczy śmiech.

Śmiali się Południowcy na nabrzeżu i ci na łodziach, które mozolnie zaczęły zawracać. Zza

spalonych zabudowań zaczął się wyłaniać liczny, dobrze uzbrojony oddział, odcinając im

drogę.

Byli otoczeni.

Olbrzymi wojownik w szkarłatnym płaszczu, stojący na najbliższym pomoście,

wyszarpnął broń zza pasa i wskazał na nich z rykiem. W tej samej chwili świsnęło kilka

strzał, jedna z brzękiem odbiła się od tarczy Boromira, a od rzeki runęła ku nim fala

atakujących. I tak jak wcześniej Południowcy tratowali się w ucieczce, tak teraz przepychali

się wzajemnie, by jak najszybciej dopaść łatwego łupu.

Page 507: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn stanął w strzemionach i wznosząc Andurila ku niebu zawołał najgłośniej jak

potrafił:

- Do mnie!!! Na Czarny Głaz, zaklinam, do mnie!!! - jego głos wzbił się ponad bitewną

wrzawę, ale nie zdążył już obejrzeć się wstecz, czy wezwanie poskutkowało - musiał odbić

cios wymierzony w szyję Roheryna - krąg napastników błyskawicznie zamknął się wokół

Drużyny, zadźwięczały miecze.

Walczyli z koni przeciw pieszym, co przy braku miejsca do manewru, sprawiało

dodatkowe utrudnienie – jeźdźcy musieli zasłaniać nie tylko siebie, ale i wierzchowce, bo to

w nie w pierwszej kolejności godzili napastnicy. Aragorn przebił mieczem jednego

Południowca i ściął drugiego. Jak na złość Haradrimowie wciąż zachodzili go od lewej.

Mając ograniczone pole manewru, Aragorn spróbował wykręcić nieco Roherynem, by zyskać

swobodniejszy rozmach, a zarazem nie przeszkadzać walczącemu obok Elladanowi.

I właśnie wtedy stało się nieszczęście.

Powietrze przeszył przeraźliwy koński kwik. Aragorn, słysząc rozpaczliwy krzyk

Elladana, spojrzał w prawo i w tym samym momencie biała grzywa Olfira rozmazała mu się

w oczach. Oszalały siwy ogier wystrzelił do góry stając dęba, a potem runął w bok, zderzając

z zaskoczonym Roherynem, który właśnie szykował się do zwrotu. Elladan wywinął się jak

kot i zdołał zeskoczyć na ziemię, Aragorn jednak był unieruchomiony - prawa noga uwięzła

mu między końskimi bokami. Roheryn próbował się jeszcze ratować przed upadkiem, ale

zawadził kopytami o ciało zabitego Południowca i podobnie jak Olfir runął na ciężko na bok.

Aragorn w ostatniej chwili wyszarpnął nogi ze strzemion, ale nie zdołał złagodzić impetu – od

uderzenia o ziemię pociemniało mu w oczach, a Anduril wypadł mu ze zdrętwiałej ręki.

- Araaagooooorn!!! - usłyszał krzyk Boromira.

Osłaniając głowę ramieniem przetoczył się w lewo. Roheryn stęknął i wsparł się

przednimi kopytami o ziemię, próbując wstać. Aragorn też się właśnie podnosił, sięgając po

Andurila, kiedy kątem oka ujrzał, jak haradzki wojownik wyrywa topór z szyi Olfira i rzuca

się ku niemu, szczerząc opiłowane zęby. Południowiec był szybki, niczym zwijający się wąż.

Wyminął oba konie i wzniósł topór do góry. Nie było szans, by tak potężny zamach

powstrzymać mieczem, Aragorn rzucił się więc w bok, uchylając przed ciosem. Ostrze topora

minęło go o włos i siłą rozpędu wbiło w plecy leżącego na ziemi Południowca, tego samego,

o którego potknął się Roheryn. Aragorn zerwał się na nogi i korzystając z okazji ciął płasko

mieczem, mierząc w nieosłoniętą hełmem głowę wojownika, ale ten przewidział jego ruch i

uchylił się błyskawicznie, jednocześnie wyrywając topór. Aragorn cofnął się, by zyskać

więcej miejsca do walki i w tym samym momencie zderzył się z kimś plecami. Stracił

Page 508: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

równowagę i zatoczył w bok, odruchowo wpierając na mieczu. Haradrim nie marnował czasu

i zamierzył się do kolejnego ciosu, a Aragorn w błyskawicznym przebłysku zrozumiał, że tym

razem nie zdoła się uchylić.

Ale cios nie spadł.

Haradrim zachwiał się, a potem zamarł w bezruchu, wciąż z toporem uniesionym ku

górze i w bezbrzeżnym zdumieniu zagapił się na skrwawione ostrze wystające mu z piersi.

Aragorn odzyskał równowagę i na wszelki wypadek uniósł obronnie Andurila, ale -

niepotrzebnie. Ostrze, które przebiło Południowca na wylot, płynnie cofnęło się i znikło, by

pojawić się w postaci poziomej, rozmazanej smugi. Pozbawiony głowy trup runął na ziemię,

odsłaniając stojącego za nim Boromira.

- W porządku?- wydyszał Gondorczyk.

Aragorn otwierał usta, by podziękować, kiedy nagle targnął nimi znany już, lodowaty

podmuch. Pociemniało raptownie, mewy zamilkły. Wokół rozległy się kolejne krzyki, ale tym

razem brzmiało w nich przerażenie, nie tryumf. Aragorn, za przykładem innych obejrzał się i

ujrzał poszarpane sztandary łopocące na wietrze.

Umarli przybyli na wezwanie.

W mgnieniu oka pole wokół Drużyny opustoszało. Upiorom towarzyszyła taka groza, że

nikt nie ośmielił się stawić im czoła. Południowcy rzucili się do ucieczki, ciskając broń, gdzie

popadnie. Boromir z rozpędu ściął jeszcze jednego Haradrima, który przebiegał koło niego, a

Strażnicy szybko rozprawili się z tymi, którzy w przypływie straceńczej odwagi spróbowali

szczęścia w walce z ludźmi. Ale większość atakujących pierzchła na sam widok nadciągającej

armii upiorów.

- Gimli, wracaj na siodło! - krzyknął Aragorn na krasnoluda, który zgodnie ze

zwyczajem swego ludu wolał walczyć pieszo i gdy tylko nadarzyła się okazja w czasie tej

potyczki, natychmiast zeskoczył na ziemię, by tam siać zniszczenie swoim toporem. Legolas

zręcznie zawrócił Aroda, schylił się i wyciągnął dłoń ku krasnoludowi, a Gimli odbiwszy się

potężnie, siłą rozpędu wylądował za jego plecami. Obaj zrobili to tak sprawnie, jakby

ćwiczyli od lat. Najwyraźniej nabierali coraz większej wprawy w podróżowaniu razem.

-Twój koń! - Halbarad podjechał do Boromira, trzymając wodze niespokojnej klaczy.

Aragorn klepnął Gondorczyka w ramię odsyłając go po wierzchowca, a sam obejrzał się na

Rohryna. Ogier stał tuż obok, czekając na wezwanie. Wyglądało na to, że nic mu nie jest i

Aragorn odetchnął z ulgą. Kiedy zbierał wodze, koń trącił go pyskiem, jakby chciał

przeprosić za to, co się stało. Aragorn pogłaskał go szybko po mokrym nosie i wskoczył na

siodło. Jego wzrok padł na Olfira, leżącego na pobojowisku, jak ścięty, biały kwiat w błocie.

Page 509: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nieszczęsny Elladan.

Niespokojnie rozejrzał się za bratem i odprężył nieco widząc go siedzącego za plecami

Elrohira. Wyglądało na to, że nikt z Drużyny nie ucierpiał poważnie.

- A wy dokąd? - krzyknął, widząc, że Legolas, Gimli i Boromir ruszają w stronę

przystani.

- Tłuc psubratów! - ryknął Gimli, wymachując toporem.

- Spokój! Umarli zrobią swoje. Nie narażajcie się bez potrzeby - rozkazał Aragorn.

- No ale... - Gimli wymownie wskazał pierzchających Haradrimów.

- Zaczekajcie!- powtórzył Aragorn z naciskiem, podjeżdżając do przodu, by mieć lepszy

widok, na to co działo się w porcie. Reszta Drużyny ustawiła się za nim, patrząc w milczeniu,

jak widmowe wojsko, niczym fala przypływu, zalewa port.

Była to najdziwniejsza i najbardziej przerażająca bitwa, jaką Aragorn miał okazję

oglądać, tym dziwniejsza, że szarża Umarłych odbywała się w ciszy. Jedynie wsłuchując się

uważnie można było dosłyszeć rozliczne szepty, coś na podobieństwo odległego echa rogów i

zawołań bojowych. Wszędzie błyskały blade miecze, ale nie słychać było metalu

uderzającego o metal, sztandary nie trzepotały, końskie kopyta nie dudniły. Wszystko to

razem można by przyrównać do echa jakiejś zapomnianej bitwy z Dawnych Dni, do bladego

wspomnienia, gdyby nie to, że naprawdę ginęli w niej ludzie. Haradrimowie stratowani przez

widmowe konie padali, by już się nigdy nie podnieść. Ci nadziani na cienie włóczni umierali

z krzykiem. Widmowe miecze zdawały się przenikać przez nich bez szkody, ale mimo to trup

ścielił się gęsto.

Południowcy, którzy zdołali przetrwać pierwszą szarżę, z wrzaskiem skakali do wody.

Aragorn spojrzał na wielki okręt, który z trudem manewrując między płonącymi

żaglowcami, usiłował ujść w górę rzeki. Na innych jednostkach też trwała szaleńcza

krzątanina, żagle sunęły do góry, z otworów nad wodą zaczęły wysuwać się wiosła.

Zacumowane na środku nurty okręty wszystkie naraz zaczęły podnosić kotwice. Tyle, że w

takim tłoku, jedynie przeszkadzały sobie wzajemnie w ucieczce - dwa mniejsze żaglowce

zderzyły się burtami, w akompaniamencie trzasku łamanych wioseł i krzyku ludzi. Widać

było, ze korsarze w panice kompletnie potracili głowy.

Ostatni Haradrimowie na łeb na szyje rzucili się wpław ku okrętom. Widmowe wojsko

zatrzymało się. Pod największym sztandarem, wódz upiorów odwrócił się ku Aragornowi,

jakby w niemym zapytaniu, co dalej ma robić.

Ostrze Andurila wskazało im okręty.

- Zdobyć flotę!!! - rozkazał Aragorn.

Page 510: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Wojsko rozdzieliło się sprawnie, część ruszyła wzdłuż nabrzeża, by dostać się na

zacumowane jeszcze statki, reszta popłynęła ponad wodami jak mgła, przelewając się przez

pokład okrętu flagowego, a z niego dalej ku innym okrętom.

- To niesamowite. Pokonaliśmy Mordor jego własną bronią - oświadczył Boromir,

szeroko otwartymi oczami patrząc na to, co działo się w porcie.

Oszalali z przerażenia piraci skakali za burty. Wody rzeki wkrótce zaroiły się od ludzi.

Większość płynących kierowała się w stronę przeciwległego brzegu, mimo iż niewielkie mieli

szanse, by tam dotrzeć, nie w tym chaosie.

- No i znów zabrakło nam przeciwników przed końcem bitwy - podsumował Gimli,

głaszcząc tęsknie ostrze swego topora.

- Za mną! - Aragorn skinął na drużynę dłonią i poprowadził zastęp ku samej rzece, w

stronę sporego okrętu, który cumował najbliżej. Na pokładzie nie było nikogo.

- Tam mogą być galernicy przykuci do wioseł - zauważył Boromir.

- O nich właśnie myślę - Aragorn skinął głową. - Elladanie, Elrohirze, zechcecie

sprawdzić? Halbaradzie, idź z nimi - nie musiał dodawać, by uważali. Cała trójka zeskoczyła

z koni i szybko po trapie przedostała się na pokład i znikła im z oczu. Po chwili pojawił się z

powrotem Elrohir.

- W porządku - oznajmił. - Tam na dole jest około pięćdziesięciu ludzi, skutych

łańcuchami. Są półżywi z przerażenia. Mój brat i Halbarad usiłują ich uspokoić i uwolnić.

- Mogę pomóc w rozkuwaniu łańcuchów - zaoferował się Gimli. - Aragornie?

Ten uniósł dłoń na znak, żeby mu nie przerywać i szybko dokończył liczenie okrętów,

które zdobyli Umarli. Tak się szczęśliwie składało, że na jednego Strażnika wypadał jeden

żaglowiec. To znacznie ułatwiało jego plany. Rozejrzał się jeszcze, by upewnić się, że

Haradrimowie nie stanowią zagrożenia. Pojedyncze niedobitki, bez broni umykały na

piechotę w stronę morza. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z ocalałych myślał o walce.

- Na razie zrobimy tak: - rzekł Aragorn - chcę, by na każdym, większym okręcie znalazł

się jeden ze Strażników. Spróbujcie uspokoić galerników. Powiedzcie im, że Gondor

odzyskał Pelargir i wkrótce zostaną uwolnieni. Gorlim, Dagnor, Beregond... - zaczął

wskazywać swoim ludziom poszczególne okręty i Strażnicy jeden po drugim odjeżdżali. W

ten sposób rozesłał wszystkich. Przy jego boku pozostali jedynie Legolas z Gimlim i Boromir.

- A my?- spytał elf.

- A my – Aragorn uśmiechnął się lekko - my weźmiemy sobie ten - to rzekłszy, wskazał

ręką okręt flagowy.

Page 511: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A jak się tam dostaniemy? - zapytał Boromir. Aragorn spojrzał na niego i mimowolnie

się uśmiechnął. Syn Denethora patrzył na niego w swój charakterystyczny, poważny i

zarazem lekko ironiczny sposób, unosząc jedną brew lekko do góry, jakby chciał dodać „no

śmiało, słucham propozycji”. Aragornowi natychmiast stanął przed oczami Pippin, który w

podobnych sytuacjach zwykł był przybierać identyczną minę. Swoją drogą, ciekawe, kto od

kogo przejął tę manierę. Najprawdopodobniej hobbit podpatrzył to u człowieka, choć nie

można było wykluczyć drugiej możliwości, ponieważ sposób bycia Tuka udzielał się dość

nachalnie.

- Łodzią, mój przyjacielu - odpowiedział Aragorn lekko.

- A skąd ją weźmiemy? Haradrimowie wszystkie zabrali.

- Nie wszystkie. Tam, gdzie teraz stoi Elrohir, jest jeszcze jedna szalupa. Niewielka, ale

wystarczy na nas czterech.

Boromir spojrzał na okręt, na który posłano bliźniaków i Halbarada.

- A co zamierzasz zrobić z końmi? - drążył dalej.

Aragorn uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaczynał przyzwyczajać się do tych pytań i

nieustannego nadzoru ze strony Boromira, co więcej, zaczynał to nawet lubić. W końcu

dobrze jest mieć koło siebie kogoś, kto czuwa nad wszystkim, martwiąc się za dwóch.

- Co znowu? - Boromir zmarszczył brwi, widząc jego uśmiech.

- Boromirze, mój druhu - oświadczył Aragorn ciepło i z przekonaniem - będzie z ciebie

idealny namiestnik.

Legolas i Gimli roześmieli się, syn Denethora zaś zmieszał się, spuścił wzrok i

wymamrotał coś pod nosem.

- A odpowiadając na twoje pytanie - ciągnął Aragorn pogodnie. - Zostawimy konie pod

opieką moich braci. Myślę, że wszystkie wierzchowce bez większego problemu przejdą po

trapie na pokład, bo nie jest stromy. Chodź, Roherynie. Pokażesz pozostałym, że podejście

nie jest takie straszne, na jakie wygląda.

Elladan wyszedł im na spotkanie, kiedy wprowadzali konie na górę.

- Łańcuchy są tak starannie umocowane, że nie zdołaliśmy uwolnić ludzi. Halabarad

został z nimi na dole - oznajmił, wyciągając rękę, by bezwiednie przeczesać palcami grzywę

Roheryna.

- Mogę pomóc! - zaoferował się Gimli natychmiast.

Page 512: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wielu spośród nich to Gondorczycy, wzięci do niewoli podczas poprzednich wypraw -

dorzucił Elladan.

- Pójdę do nich - Boromir na tę wieść z miejsca ruszył przed siebie, ale Aragorn schwycił

go za ramię.

- Nie teraz. Muszę zakończyć, to, co rozpocząłem...

- Ale przecież trzeba ich uwolnić.. - zaczął syn Denethora, ale Strażnik wzniósł dłoń, na

znak, żeby mu nie przerywać i Boromir umilkł posłusznie.

- Spodziewam się, że lada moment nadciągnie Angbor ze swymi oddziałami - ciągnął

Aragorn. - Wyruszył wkrótce po nas, a konie ma wypoczęte. Jemu powierzę uwalnianie

jeńców. Chodźcie, trzeba spuścić szalupę.

- Rusz się i pomóż! - Elladan nieoczekiwanie podniósł głos, odwracając się ku

Elrohirowi, który w pewnym oddaleniu, w swobodnej pozie opierał się u burtę. - I... no, nie!!!

Schowaj tę książkę, ale już!!! Jak cię jeszcze raz z nią zobaczę to nie ręczę za siebie,

słyszysz!!!

- No co?- Elrohir obronnie rozłożył ręce, zdziwiony. - Przecież chwilowo nie mam nic do

roboty.

- Teraz już masz! A poza tym, odrobinę wyczucia, na litość!!! Trwa bitwa, dookoła giną

ludzie! W ogóle cię to nie obchodzi?!- gorączkował się Elladan. Aragorn podszedł i objął go

ramieniem. Mocno. Elf odetchnął głęboko i umilkł.

Elrohir pospiesznie upchnął książkę do podręcznej sakwy i zbliżył się do nich.

- Przepraszam - mruknął, a potem przyciągnął brata do siebie i ucałował go w czoło.

- A, odejdź - Elladan odsunął go, niby to ze wstrętem, ale napięcie, jakie się w nim

wyczuwało, zelżało znacznie.

- Co mam robić? - zapytał Elrohir.

- Trzeba spuścić szalupę - odrzekł Elladan i obaj bracia zajęli się studiowaniem lin.

Aragorn sprawdzał właśnie, czy w łodzi są wiosła, kiedy zauważył, że do Elladana podchodzi

Boromir.

- Jeśli mogę coś powiedzieć - zaczął syn Denethora ostrożnie, gdy elf zwrócił na niego

pytający wzrok. - Wiem, że... nic ci go nie zastąpi, ale pomyślałem, że może zechciałbyś moją

Koń... to znaczy mojego konia? Co prawda w porównaniu z nim jest brzydka i toporna, ale to

szybka, silna klacz. Jeśli tylko zechcesz – jest twoja.

Elladan spojrzał na niego z niedowierzaniem, odruchowo przeniósł wzrok na Koń, a

potem znów na Boromira.

Page 513: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To nazbyt hojny dar - odparł poważnie. - Nie mogę go przyjąć. Ale wzruszony jestem

twoją propozycją, dziękuję ci.

- Jesteś pewien decyzji?- dociekał Boromir. - Pomyśl, to rzadka okazja. Na pewno nie

chcesz konia z wysypką?

- Jaką wysypką?!- Elladan szerzej otworzył oczy.

- No przecież sam widzisz. Piegowata jest.

- To się nazywa „hreczka” - wyjaśnił Elladan z uśmiechem.

- Brzmi bardzo zaraźliwie - podsumował Boromir, a elf roześmiał się lekko i położył mu

rękę na ramieniu.

- Dziękuję - powtórzył. - Bardzoś zacny. Ale to twój koń. A poza tym, wolę ogiery.

- No, cóż - Boromir uśmiechnął się nagle. - W sumie, nawet dobrze się składa, bo się do

niej zdążyłem przyzwyczaić, piegowata czy nie - wyznał.

- No to dlaczego chciałeś mi ją oddać?- zapytał Elladan ze śmiechem.

- W dowód przyjaźni - odparł Boromir szczerze.

- Tym bardziej jestem wzruszony – rzekł Elladan ciepło, a potem spojrzał ponad jego

ramieniem na Legolasa, który pomagał Gimlemu przejść do szalupy. -Widzę, że nasi

towarzysze sadowią się już w łodzi. Wsiadaj, opuścimy was na wodę.

- Te liny są mocne - powiedział Aragorn, widząc, że Boromir krytycznie przygląda się

mocowaniom szalupy. - Wskakuj.

Syn Denethora ostrożnie wszedł do środka i usiadł obok Legolasa.

- I znowu łodzie - mruknął. - Wspominałem już może, że nie lubię łodzi?

- Tak - rzekł elf lekko. - Kiedy płynęliśmy Anduiną nie było dnia, żebyś o tym nie

wspomniał.

- Ano, właśnie - potwierdził Boromir, nie przejmując się uwagą Legolasa. - Człowiek

winien przemieszczać się na własnych nogach. Albo końskich. Zgodnie z naturą.

- O tym też już wiemy - zauważył elf z uśmiechem. - I pamiętamy, że „ręka, ułożona do

miecza nie pasuje do wiosła”.

- Z ust mi to wyjąłeś, mości elfie.

- Wiem.

Liny zaskrzypiały i łódź zaczęła sunąć w dół. Gdy tylko dotknęła wody Gimli i Boromir

pochylili się i wzięli po parze wioseł.

- Ja też umiem wiosłować - zauważył Legolas. - Chętnie was któregoś z was zmienię.

Boromirze? Nie musisz tego robić.

Page 514: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Muszę. Siła przyzwyczajenia, rozumiesz - Boromir westchnął i usadowił się na środku

deski, wsuwając wiosła w dulki. Gimli też nie zamierzał oddać swoich, więc Legolas

wymienił tylko porozumiewawcze spojrzenie z Aragornem i ograniczył się do wzruszenia

ramionami.

- Uwaga! Rzucam wam linę! - rozległ się z góry głos Elladana. Legolas złapał ją, a

Aragorn odczepił drugą, która przytwierdzona była z drugiej strony – od rufy. Uwolniona

szalupa zaczęła z wolna dryfować z prądem.

- Wiosłuj - powiedział Boromir, widząc, że krasnolud ogląda się na niego. - Ja się

dostosuję do twojego tempa.

I popłynęli.

Umarli rozstąpili się kiedy Aragorn wszedł na pokład i na jego znak wycofali ku rufie.

- Boromirze, Gimli, mam do was prośbę.

Człowiek i krasnolud spojrzeli na niego pytająco.

- Widzicie tamte surmy?- Aragorn wskazał dłonią za siebie. - Zechcecie w nie zadąć? Ile

sił w płucach. Dajcie z siebie wszystko - dodał.

Krasnolud skwapliwie pokiwał głową, natomiast Boromir rzucił mu wymowne

spojrzenie z rodzaju: proszę-mnie-nie-pouczać-jak-dąć-w-róg.

Chwilę później przenikliwy zew surm wypełnił powietrze i poszybował nad wodami

budząc rozliczne echa. Pierwsze odpowiedziały mu mewy, a zaraz potem zaśpiewały surmy

na okręcie bliźniaków. I tak, jedna za drugą do chóru dołączały kolejne, gdy każdy ze

Strażników obwieszczał zwycięstwo ze swego pokładu. Aragorn na moment przymknął oczy,

słuchając tej niezwykłej pieśni, pozwalając się jej ogarnąć. W końcu odetchnął głęboko i

uniósł dłoń, dając towarzyszom znak, by zamilkli. Boromir i Gimli opuścili surmy i

uśmiechnęli się do siebie. Pieśń zaczęła stopniowo cichnąć, aż umilkła kompletnie, a jej echa

przejęły port we władanie.

Umarli posłusznie wycofali się na brzeg i zamarli w oczekiwaniu – szare cienie o

jarzących się czerwienią oczach wśród czerni pogorzeliska; dopiero teraz Aragorn zauważył,

że nie odbijali się w wodzie.

Zaczekał, aż zamilkną ostatnie echa i zagrzmiał donośnym głosem:

- Słuchajcie, co wam oznajmia Spadkobierca Isildura! Dopełniliście przysięgi! Wracajcie

do swej siedziby i już nigdy nie nawiedzajcie dolin! Odejdźcie w pokoju!

Page 515: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Wódz upiorów postąpił krok do przodu. Wyciągnął przed siebie włócznię, jakby chciał ją

zaprezentować Drużynie zebranej na okrętach, a potem złamał broń w rękach jak suchą gałąź.

Z setek widmowych gardeł dobyło się coś na kształt zbiorowego westchnienia. Wódz

Umarłych cisnął szczątki włóczni na ziemię, głęboko skłonił się Aragornowi i odwrócił się,

by odejść. Po kilku krokach zaczął tracić kontury i wkrótce cało wojsko w absolutnej ciszy

rozpłynęło się niczym mgła. W momencie, gdy zniknęli odezwały się mewy, wody znów

zaczęły pluskać o nabrzeże, żagle załopotały. Świat budził się ze snu.

- Zejdę pod pokład - powiedział Boromir, tłumiąc ziewnięcie. - Zobaczę, co z

galernikami.

Aragorn skinął głową na znak zgody.

- Pójdę z tobą - zaofiarował się Gimli.

- Dobrze - Boromir ruszył w stronę najbliższej klapy, ale po kilku krokach zawahał się i

obejrzał na Aragorna. - A którędy się schodzi pod pokład? - zapytał ostrożnie.

Strażnik z uśmiechem wskazał mu właściwą klapę.

- Pochodzisz z plemienia Numenorejczyków i nie wiesz?- zdziwił się krasnolud.

Boromir spiorunował go wzrokiem.

- Czasy się zmieniają. Numenorejczycy też. Może mi łaskawie wyjaśnisz po czym mam

żeglować? Po polach Pelennoru? A może po zboczach Białych Gór?- Boromir wzruszył

ramionami. - Ze dwa razy w życiu byłem na pokładzie okrętu, jako mały chłopiec w Dol

Amroth, ale żaglowce wuja wyglądały inaczej niż te.

- Tłumacz się, tłumacz - mruknął Gimli.

Boromir przymrużył oczy i wyglądało na to, że zaraz wybuchnie, ale niespodziewanie

uśmiechnął się lekko.

- Zresztą, w zasadzie to ja nie powinienem znać się na okrętach - oznajmił.

- A dlaczegóż to?- Gimli podparł się pod bok.

-Bo wtedy byłbym chodzącym ideałem, a to zbyt pretensjonalne nawet jak na mój gust -

wyjaśnił mu Boromir spokojnie, z zadowoleniem odnotowując fakt, iż Gimli zaniemówił. –

Chodźmy! - rzucił.

- Niziołki górą - podsumował Legolas ściszonym głosem, kiedy tylko człowiek i

krasnolud zniknęli pod pokładem.

- Legolasie, miej litość - Aragorn pokręcił głową.

- No, co?- elf wzruszył ramionami. - Przecież sam widzisz, ile cech hobbickich on co

krok wykazuje.

- Na przykład?

Page 516: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Na przykład przyznał otwarcie, że nie lubi łodzi. A to typowe dla hobbitów. Oni z

natury nie są wodniakami. Pamiętasz, jak Sam źle znosił spływ Anduiną?

- Ale Merry dla kontrastu dobrze się bawił. Jego rodzina od pokoleń związana jest z

Brandywiną - zauważył Aragorn. - I tak, tak, z góry wiem, co mi odpowiesz. Że Merry jest

wyjątkowym hobbitem.

- Otóż to! - przytaknął radośnie elf. - Tak samo jak Boromir.

Aragorn machnął na niego ręką.

- Co zamierzasz robić? - zapytał Legolas.

- Zaczekam na Angbora. A potem odpocznę - odparł Aragorn, spoglądając w dal. Jak

okiem sięgnąć, nie widać było jeszcze nadciągających wojsk Lamedonu.

Port pogrążył się w ciszy. Słońce chyliło się ku zachodowi, wody czerwieniły się w jego

świetle niczym krew.

- Chyba też zejdę pod pokład - Aragorn przeciągnął się i pomasował kark. - Zostaniesz

na straży i będziesz wypatrywał posiłków?

- Chętnie. Zawołam cię, kiedy ujrzę Angbora. Zakładając oczywiście, że mówisz o

Lamedończykach a nie o kolacji - elf mrugnął do niego.

- Jak widzę, hobbickie cechy stają się prawdziwą plagą - Aragorn klepnął go w ramię. -

Tymczasem, niziołku leśny - dodał nie mogąc się powstrzymać i ruszył w stronę zejścia,

odprowadzany śmiechem Legolasa.

Kilkudziesięciu mężczyzn przykutych było do wioseł w ciasnocie i brudzie. Ostry zapach

potu wypełniał to duszne i ciemne pomieszczenie. Wchodzącego do środka Aragorna

powitała fala radosnych okrzyków i wiwatów. Galernicy mówili jeden przez drugiego,

gorączkowo komentując zasłyszane nowiny. Kilka rąk wyciągnęło się do niego, uścisnął

wszystkie po kolei, potwierdzając, że jeńcy są wolni i że Gondor odniósł wielkie zwycięstwo.

W głębi pomieszczenia Boromir pochylał się właśnie nad jednym z galerników.

Siwiejący, krzepki mężczyzna płakał otwarcie, ściskając ręce syna Denethora.

- Trzy lata, mój panie! Trzy lata! - powtarzał w kółko.

Boromir z uśmiechem zapewnił go, że to już koniec poniewierki, w odpowiedzi na co

niewolnik zaczął go całować po rękach.

Page 517: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To Telias z Osgiliath. Służył w moim garnizonie przed laty - wyjaśnił syn Denethora,

odwracając się ku nadchodzącemu Aragornowi i łagodnie próbując wyswobodzić się z

kurczowego uścisku.

- To dzieje się naprawdę?- płakał galernik. - To nie sen? To naprawdę ty, mój panie?

- To ja - Boromir potaknął. - Jesteście wolni. I jak tam, Gimli?- obejrzał się na

krasnoluda, który trzonkiem topora próbował podważyć wielki, żelazny uchwyt wbity w

ścianę na wysokości jego głowy. Przez to koło przechodził główny łańcuch spinający

poszczególne okowy. Gdyby udało się wyrwać to mocowanie, jeńcy zyskaliby swobodę

ruchów.

- To paskudztwo strasznie mocno siedzi, a ja nie mogę się dobrze zaprzeć - stęknął

krasnolud.

- Pokaż - Boromir wreszcie zdołał wyswobodzić ręce z uścisku Teliasa i podszedł bliżej.

- Tu nie ma nic do pokazywania - odparł krasnolud. - Muszę poszukać jakiś narzędzi.

- Odsuń się - zażądał Boromir.

- Nic nie uradzisz bez narzędzi.

- Odsuń się.

Krasnolud cofnął się i podparł w bok.

- No i co zamierzasz zrobić, ciekaw jestem – oświadczył, obserwując, jak Gondorczyk

oburącz chwyta za koło. - Tu trzeba porządnego lewara i...-

Boromir oparł prawą stopę o ścianę, tuż pod uchwytem i szarpnął, wyginając plecy w

łuk. Rozległ się głośny trzask drewna i syn Denethora zatoczył się do tyłu z kołem w ręku.

- Na moją brodę... - jęknął Gimli w osłupieniu, ale jego głos został zagłuszony przez

wybuch entuzjazmu wśród jeńców.

Aragorn z uśmiechem przyjął żelazne koło od Boromira i zabrał się za wyciąganie

łańcucha. Kolejny trzask w tle był znakiem, że syn Denethora zajął się drugim uchwytem w

sąsiednim rzędzie. Wkrótce galernicy zaczęli wstawać. Mieli wprawdzie poskuwane nogi, ale

mogli poruszać się małymi, niezdarnymi kroczkami. Aragorn stanął u wejścia i uniósł dłoń do

góry, na znak, że chce przemówić.

- Jak już wiecie, flota korsarzy została przejęta przez Dziedzica Isildura. Jesteście wolni.

Kto chce, może wyjść na pokład. Rozkujemy was z więzów, kiedy nadciągnie Angbor z

Lamedonu. Do tego czasu musicie zaczekać na pokładzie - odpowiedziały mu skinienia głów

i pomruki aprobaty. Aragorn odwrócił się i wszedł po stromych stopniach na górę.

Page 518: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

W międzyczasie zrobiło się ciemno, słońce schowało się już za horyzont i tylko niewielki

czerwonawy pas rozjaśniał nocne niebo. Legolas siedział nieopodal na relingu, z nogami

przełożonymi na drugą stronę burty.

- Są jeszcze daleko - oznajmił nie pytany. - Sądzę, że dotrą do portu za jakąś godzinę.

Angbor zebrał sporo wojska.

- To dobrze - Aragorn rozejrzał się. Na sąsiednich okrętach zapłonęły małe latarenki.

Wiatr ucichł kompletnie, tylko fale rzeki cicho pluskały o burty. Noc była wyjątkowo ciepła.

Uwolnieni galernicy wysypali się na pokład brzękając łańcuchami. Ze zdumieniem

rozglądali się dookoła – spodziewali się ujrzeć wielką armię, a tymczasem zobaczyli

opustoszały port, dwóch ludzi, elfa i krasnoluda, a na innych okrętach pojedyncze sylwetki.

Zdezorientowani, zaczęli szeptać między sobą. Po namyśle większość usadowiła się na

deskach pokładu, inni, którzy najwyraźniej odczuwali potrzebę ruchu zaczęli przechadzać się

tu i tam.

- Gdzie zgubiłeś naszego ćwierkającego niziołka numenorejskiego?- zapytał Legolas

widząc, że Gimli nadchodzi sam. Krasnolud zaśmiał się cicho, a Aragorn wzniósł oczy ku

niebu.

- Powiedział, że jest głodny i poszedł pobuszować po okręcie - odparł Gimli.

- Typowe hobbickie zachowanie - Legolas wymownie spojrzał na Aragorna. - Mam

nadzieję, że nie zje wszystkiego sam.

- Niech je na zdrowie - stwierdził krasnolud z powagą. - Pamiętaj, mości elfie, że

„głodny hobbit to straszny hobbit”.

- Słowo daję, jesteście gorsi od Merry’ego i Pippina - Aragorn pokręcił głową, nie

próbując nawet ukryć irytacji. Zaczynał mieć dosyć tego nieustającego żartowania. Jego myśli

krążyły wokół tej strasznej wizji, jaka mu się objawiła kilka godzin temu, a przed oczami

wciąż przesuwały mu się obrazy płonącego Białego Miasta. Mimo wygranej bitwy dręczył go

niepokój i jego nastrój daleki był od ... od ćwierkania. Pojedyncze żarty z pewnością

pomagały rozładować atmosferę, ale istniały granice manifestowania dobrego humoru.

Legolas i Gimli sprawiali wrażenie, jakby w ogóle do nich nie docierała groza sytuacji. Po

prostu dobrze się bawili i dawali temu wyraz na każdym kroku. Aragorn zdecydowanie miał

już tego dosyć. Towarzystwo pochmurnego i milczącego Boromira wydało mu się nagle

zdecydowanie bardziej odpowiednie.

- Pomogę Boromirowi w poszukiwaniach - oświadczył, zdecydowanym gestem

odpychając się od burty.

- Nie musisz - zauważył Legolas, wskazując podbródkiem za niego.

Page 519: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, nadchodzącego ku nim, z nadgryzionym

jabłkiem w jednym ręku i czymś co wyglądało na jakiś placek w drugim.

- Kapitan tego okrętu zgromadził zapasy godne hobbickiej spiżarni - oznajmił syn

Denethora, odgryzając pół jabłka za jednym zamachem

- Szybko wróciłeś - stwierdził krasnolud.

- Bo mam głowę na karku, mój drogi i zajrzałem od razu za najbardziej ozdobne drzwi -

odpowiedział Boromir chrupiąc jabłko. - I zgodnie z mym przypuszczeniem była to

kapitańska kajuta, z haradzkim iście przepychem i zapasem jedzenia.

- Zostawiłeś coś dla nas?- zainteresował się Legolas.

Boromir, zajęty jabłkiem, wskazał za siebie ruchem głowy.

- Stół zastawiony, panowie - rzekł z pełnymi ustami. - I wino zacne czeka.

- Skąd wiesz, że zacne? - zapytał Aragorn. Boromir dał mu znak, ze odpowie, jak tylko

przełknie, więc zaczekał cierpliwie.

- Bo spróbowałem - powiedział wreszcie Gondorczyk. - Południe Haradu słynie ze

swych winnic.

- A nie bałeś się, że wino może być zatrute?- zauważył Aragorn.

- Bardzo się bałem - przyznał syn Denethora uśmiechając się tak, jakby Strażnik

powiedział coś bardzo zabawnego. - Ale musiałem spróbować.

- Bo? - Aragorn wiedział już, że Boromir lubi czekać, aż rozmówca sam zacznie się

dopytywać.

- Bo jak na idealnego namiestnika przystało, muszę sprawdzać, czy mój pan i władca

może bezpiecznie siadać do posiłku - rzucił Boromir z błyskiem w oku. - Odczekaj jeszcze

chwilę i jeśli nic mi nie będzie, możesz śmiało pić.

- Dziękuję za troskę - odrzekł Aragorn spokojnie. - Ale wolałbym, żebyś się dla mnie nie

narażał bez potrzeby.

- Taka praca - Boromir wzruszył ramionami.

- No, dobrze - Legolas zeskoczył na pokład. - To gdzie ta kajuta i ten przesławny smak

południowych winnic?

- Nasi dwaj opoje w swoim żywiole - mruknął Gimli, ruszając za elfem. - Aragornie,

może zapalimy sobie do kolacji?

- Obawiam się, że zostawiłem fajkowe ziele przy jukach Roheryna.

- Podzielę się z tobą moim - rzekł krasnolud, ignorując znaczące westchnienie Legolasa.

- Boromirze, nie idziesz z nami?

Aragorn obejrzał się na Gondorczyka, który został z tyłu.

Page 520: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zostanę na pokładzie - odparł syn Denethora.

- Nie jesteś głodny?- zdziwił się krasnolud.

- Już się najadłem - Boromir pokazał mu ogryzek, a potem cisnął go za burtę.

- Dotrzymaj nam zatem towarzystwa - zaproponował Gimli.

- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, wolałbym zostać tutaj.

- Jak chcesz - mruknął krasnolud nieco urażony. - O, następny! Można wiedzieć dokąd

idziesz, mości Strażniku?

- Powiem tym nieszczęśnikom, żeby poszukali sobie jedzenia – rzucił Aragorn przez

ramię idąc ku galernikom. - Gdzieś pod pokładem muszą być zapasy dla całej załogi. Niech

sobie zorganizują posiłek do czasu przybycia Angbora.

- Aha. Ale potem zjesz z nami?

- Tak.

Po pokładem było już kompletnie ciemno. Chwilę trwało nim Legolas zorganizował

jakaś latarenkę, by przyjaciele nie tłukli się po omacku. Kiedy zapłonęło światło bez trudu

znaleźli owe ozdobne drzwi, o których mówił Boromir. Jedzenia rzeczywiście było w bród.

Na posrebrzanych tacach piętrzyły się rozmaite owoce, a pośrodku stołu królowało pieczyste.

Bliższe oględziny wykazały, że pieczona kaczka została niedawno pozbawiona jednej nogi -

najwyraźniej Boromir nie poprzestał na placku i jabłku. Trzej towarzysze zasiedli za stołem i

podzielili się jedzeniem po równo. Aragorn szybko uwinął się ze swoją porcją i nie zważając

na protesty współbiesiadników oznajmił, że chce na pokładzie zaczekać na przybycie

Lamedończyków. Jednym haustem dokończył wina, sięgnął po dorodną brzoskwinię i wstał

od stołu.

- Naprawdę już skończyłeś? - zdziwił się Gimli. - Przecież ledwo co skubnąłeś! Weź

choć kawałek placka.

- To mi wystarczy - Aragorn podrzucił brzoskwinię w ręku. Po co miał tłumaczyć, że nie

zdoła zjeść więcej, bo pod wpływem narastającego niepokoju, żołądek ścisnął mu się w

ciasny supeł?- Nie mam teraz dla was żadnych zadań, więc sugeruję, byście tu odpoczęli,

korzystając z chwili spokoju - to rzekłszy, wyszedł na korytarz, a potem w trzech susach

pokonał strome schody i chciwie zaczerpnął świeżego powietrza - tam na dole było dość

duszno.

W świetle latarni rozjaśniającej pokład zdołał wypatrzyć sylwetkę Boromira.

Gondorczyk stał na dziobie, niczym nieruchomy posąg, zwrócony twarzą w kierunku Minas

Page 521: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Tirith. Aragorn podszedł do niego, bez słowa oparł łokcie o reling i również spojrzał w dal, w

ciemność nocy. Fale z chlupotem rozbijały się o burty, przyjemny, świeży zapach rzeki

mąciła nieco woń spalenizny, choć i tak dużo słabsza niż godzinę temu. Niebo było czarne jak

smoła, chmury zasłoniły gwiazdy. Poza kręgiem światła latarni panowały ciemności tak

absolutne, że trudno było odróżnić gdzie kończy się rzeka a zaczyna ląd. Jedynie wrażenie

otwartej przestrzeni podpowiadało, że są na wodzie. Równie dobrze mógł być to las, albo

góry – do tego stopnia nic nie było widać.

Stali tak dłuższą chwilę w milczeniu.

- Jesteś pewien, że oblężenie już się zaczęło? - Boromir odezwał się pierwszy, bardzo

cicho.

- Obawiam się, że tak - odrzekł Aragorn równie cichym głosem, podobnie jak syn

Denethora wciąż patrząc w ciemność.

- Nie pytam o twoje obawy tylko o to, czy masz pewność.

- Odpowiem ci tak – chciałbym jej nie mieć. I mam wielką nadzieję, że się mylę.

- Miałeś wizję?- Boromir spojrzał na niego.

Aragorn z wolna pokiwał głową.

- Można spytać co zobaczyłeś?- zapytał syn Denethora ostrożnie.

- Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć?

- Tak.

- Zobaczyłem tysiące orków i Haradrimów przelewających się przez pola Pelennoru.

Widziałem mumakile taranujące mury, Nazgule przelatujące nad miastem. Widziałem ogień i

śmierć.

- Myślisz, że to już... koniec?- zapytał Boromir stłumionym głosem.

- Myślę, ze koniec nastąpi bardzo szybko, jeśli nie zdążymy z odsieczą.

- Odsiecz!- wybuchnął Boromir, waląc nagle pięściami w reling, aż wszystko się

zatrzęsło. - Też mi odsiecz! Sam widziałeś, ile wojska zostało Angborowi. Może wystarczy,

by obsadzić jeden okręt! To kpina, a nie...-

- Angbor zebrał sporo ludzi - Aragorn położył rękę na przedramieniu Gondorczyka,

powstrzymując go przed kolejnym uderzeniem w poręcz. Z poprzedniego huku sądząc

Boromir włożył w cios całą swą siłę i Strażnik chciał go uchronić przed złamaniem ręki.

Zamierzał właśnie powiedzieć jeszcze kilka krzepiących słów, kiedy przeszkodził mu cichy,

lecz wyraźny plusk, przypominający odgłos kamienia ciśniętego do wody.

- Co to było?- Boromir wychylił się, usiłując spojrzeć w dół. - Słyszałeś?

Aragorn spojrzał w prawo, na poręcz i westchnął.

Page 522: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Moja brzoskwinia - rzekł.

- Co?

- Przyniosłem tu sobie brzoskwinię w ramach deseru i położyłem na poręczy. Niestety

wystraszyła się twego gniewu i postanowiła popełnić samobójstwo. No nic, łatwo przyszło,

łatwo poszło. Jakieś ryby się ucieszą. Wracając do sprawy odsieczy – myślę, że obsadzimy

wiele okrętów.

- Skąd wiesz?

- Legolas wypatrzył wojsko Angbora z daleka. Powiedział, że ludzi jest wielu. Będą tu

niedługo.

Gondorczyk wziął głęboki wdech próbując się uspokoić.

- To i tak za mało. Za mało - jęknął zwieszając głowę.

- Lepsza mniejsza pomoc, a niespodziewana, niż duża i spóźniona.

- O ile już nie jest za późno.

- Jeszcze nie jest - odparł Aragorn z mocą. - Jeszcze mamy szansę.

Boromir zawahał się, jakby chciał go spytać skąd ta pewność, ale rozmyślił i zwiesił

głowę.

- Jesteś zmęczony - zauważył Strażnik cicho. - Wybierz sobie jakąś kajutę i wyciągnij się

na chwilę.

- Nie mogę - Boromir potrząsnął głową. - Nie potrafię się położyć zaraz po bitwie.

Muszę jeszcze trochę odczekać, pochodzić... pomyśleć.

Aragorn ze zrozumieniem pokiwał głową. Każdy miał swoje sposoby, by radzić sobie z

napięciem, jakie wywołuje walka.

- Może wolisz tu pobyć sam?- zapytał.

- Już nie. Tych parę chwil mi wystarczyło.

- Samotność ci pomaga?- drążył dalej Aragorn. Chciał dobrze poznać Boromira, a

zachowanie po bitwie wiele o człowieku mówiło.

- Pomaga pozbierać myśli - odrzekł Boromir cicho.

I pozbierać *się* na nowo – dodał Aragorn w duchu. To ciekawe, lata temu Denethor też

się odosobnił po wygranej bitwie z korsarzami.

- Rozumiem - powiedział Strażnik na głos. - Korzystając z okazji, że rozmawiamy,

chciałbym ci podziękować.

- Za co?

- Za uratowanie mi życia.

- Ach, to. Proszę bardzo - oznajmił Boromir uprzejmie.

Page 523: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W świetle tego wydarzenia zmuszony jestem zrewidować swe poglądy i niechętnie, bo

niechętnie, przyznaję, że dobrze się stało, iż uparłeś się na Ścieżkę Umarłych - oświadczył

Aragorn z uśmiechem. - Innymi słowy cieszę się, ze z nami pojechałeś.

Boromir odpowiedział mu gardłowym pomrukiem, który zależnie od potrzeb mógł być

odebrany jako wyrażenie satysfakcji lub coś w zastępstwie prychnięcia. Aragorn nie nauczył

się jeszcze interpretować wszystkich mruknięć towarzysza, ponieważ ten wypracował całą ich

gamę i chyba tylko Peregrin Tuk potrafił wywnioskować co tak naprawdę Boromir chce

danym pomrukiem przekazać.

- Oczywiście – ciągnął Aragorn lekko - nie zmienia to faktu, że gdyby sytuacja się

powtórzyła, kategorycznie zabronił bym ci jechać po raz drugi.

- Oczywiście - Boromir pokiwał głową. - A wiesz, co ja bym wtedy zrobił?

- Niech zgadnę. Pojechałbyś i tak.

- Otóż to – Boromir błysnął zębami w uśmiechu. - Jak widzę cechuje nas głębokie,

wzajemne zrozumienie. To podstawa relacji król – namiestnik, nie uważasz?

- Owszem - Aragorn podrapał się po podbródku. - Wprawdzie z pewnym niepokojem

dostrzegam drobny problem związany z wykonywaniem królewskich rozkazów, ale... -

zawiesił głos.

- ...ale nie bądźmy formalistami - dokończył Boromir pojednawczo.

- Nie bądźmy.

Na chwilę pogrążyli się w myślach.

- Kiedy planujesz wypłynąć z portu?- Boromir nie wytrzymał długo w milczeniu.

- Trudno powiedzieć.

- Tak mniej więcej.

- Najpóźniej o świcie.

- Możemy nie zdążyć - Boromir uniósł głowę. - Zobacz, w ogóle nie ma wiatru. Nic.

Cisza absolutna.

- Pogoda może się zmienić w każdej chwili.

- Oby. W przeciwnym wypadku będziemy musieli wiosłować pod prąd i...-

- Boromirze, mogę cię o coś prosić? - przerwał mu Aragorn.

- Tak?

- Czy mógłbyś choć na chwilę przestać się martwić na zapas?

Boromir wziął głęboki wdech.

- Nie, nie mógłbym - przyznał. - Nie umiem. Bo widzisz, ja miałem taki sen, koszmar,

który wciąż powracał, latami. Faramir śnił o zagładzie Numenoru, a ja o tym, że moimi

Page 524: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

bliskim grozi straszne niebezpieczeństwo. W tym śnie byłem daleko od domu, próbowałem

się tam przedostać, ale na mojej drodze pojawiały się wszelkie możliwe przeszkody.

Próbowałem je pokonać, wiedząc, że mój czas się kurczy, że lada moment będzie za późno. I

dokładnie tak czuję się teraz. Valarowie, jakże bym chciał móc się obudzić!

- Jutrzejszy dzień wszystko rozstrzygnie, na dobre czy na złe, ale ta męka niepewności

dobiegnie końca - Aragorn też odetchnął głębiej. - Musimy być dobrej myśli. Przebyliśmy

Ścieżkę. Zdobyliśmy port, mamy w ręku flotę. Jeszcze kilka godzin temu rzekłbyś, że to

niemożliwe. A jednak stoimy tu razem, na pokładzie okrętu flagowego i planujemy odsiecz.

Jak dotąd Valarowie nam sprzyjali, mam nadzieję, że ich łaska będzie nam dalej towarzyszyć.

Znów na chwilę zapadło milczenie. Aragorn nabrał nagle wielkiej ochoty, by zapalić i

zaczął żałować, że nie wziął ziela od Gimlego.

- Wyśniłem to, wiesz? – odezwał się nagle Boromir.

Aragorn, wyrwany nagle z rozmyślań o fajce, spojrzał na niego pytająco, ulegając na

moment złudzeniu, ze Boromir mówi o fajkowym zielu.

- Tego Haradrima z toporem - ciągnął syn Denethora wpatrzony w dal.

- Którego?- spytał Aragorn, nieco zdezorientowany.

- Tego, który zabił Olfira, a potem cię zaatakował. Całą tę sytuację zobaczyłem we śnie,

zaraz gdzie to było, w Dunharrow bodajże. Tak, w Dunharrow, w noc poprzedzającą mój

wyjazd – ciągnął Boromir w zamyśleniu. - Zobaczyłem bitwę, konie, istne kłębowisko.

Widziałem jak ten Południowiec bierze zamach toporem. Nie wiedziałem jednak o kogo

chodzi, kto jest w niebezpieczeństwie. No i cały sen kończył się inaczej.

- Jak?

Boromir spojrzał na niego uważnie i przez moment zwlekał z odpowiedzią.

- Nie zdążyłem - rzekł wreszcie, a w jego tonie było coś takiego, co sprawiło, że dreszcz

przemknął Aragornowi po plecach.

- W takim razie to, że zdążyłeś w rzeczywistości weź za dobry znak - rzekł Strażnik po

chwili ciszy. - Sam widzisz, że sny nie muszą się sprawdzać. Będziesz w Minas Tirith na

czas. Zdążysz pomóc bliskim.

- Mam nadzieję. Co? Dlaczego tak patrzysz?

- Słyszysz?- Aragorn zwrócił głowę w stronę portu.

- Co?

- Nadciągają.

- Lamedończycy?- Boromir też się odwrócił.

- A spodziewasz się kogoś innego?

Page 525: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak. Merry obiecał mi armię niziołków na wilkach - odpalił syn Denethora, mrużąc

oczy.

- Nie słyszałem wycia ani pobrzękiwania garnków, więc zakładam, że to jednak

Lamedończycy - rzekł Aragorn z uśmiechem.

- Oby było ich wielu - powiedział Boromir cicho.

- Oby. Chodź, zaczekamy na nich przy sterburcie.

- Czyli gdzie?

- Tam - Aragorn wskazał mu kierunek dłonią. - Przy tamtym dużym drewnianym czymś,

niedaleko tego wielkiego słupa.

- To jest maszt, Aragornie - powiedział Boromir z kamienną twarzą.

- Wygląda jak wielki słup - zdziwił się Aragorn uprzejmie. - Chodź.

- Aragornie?

- Tak?

- Bardzo mi przykro z powodu twojej brzoskwini. Może przynieść ci drugą?

- Nie, dziękuję. Ale chętnie bym zapalił. Gdybyś miał ochotę przejść się po fajkowe ziele

to...-

- Nie będę chodził po żadne fajkowe ziele! - przerwał mu Boromir zdecydowanie. - Nie

zamierzam cię wspierać w tym szkodliwym nałogu. Brzoskwinię mogę ci przynieść, proszę

bardzo. Ale do palenia nie będę przykładał ręki. Sam sobie idź po to świństwo.

- No cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi.

- Tak, jak mówiłem wcześniej: wzajemne zrozumienie to niezwykle cenna rzecz.

Zawieszone na długich kijach latarnie rzucały chybotliwe światła.

Jako pierwsi nadciągnęli lamedońscy jeźdźcy. Ogniste rozbłyski pomykały po ich

hełmach i kolczugach. Tu i ówdzie lśniły srebrzyste napierśniki, a wiele wierzchowców

nosiło typowe dla Gondoru naczółki z tłoczonego metalu.

Lamedończycy, rozglądając się na wszystkie strony, ostrożnie podjechali ku brzegowi

rzeki, zwabieni blaskiem latarni płonących na pokładach okrętów. Był to jedyny znak życia w

opustoszałym porcie.

Aragorn oparł dłonie na poręczy i nabrał tchu w pierś:

- Możecie schować miecze! - zagrzmiał. - Port jest we władaniu Dziedzica Isildura!

Page 526: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

W szeregach zgromadzonych na brzegu zapanowało poruszenie. Jeźdźcy usiłowali

wypatrzyć skąd dokładnie dochodzi ten głos. Aragorn skinął na Boromira i razem ruszyli

wzdłuż relingu. Syn Denethora pierwszy wkroczył w krąg światła latarni.

- Chwała Dziedzicowi Isildura! - huknęli Lamedończycy na jego widok.

Boromir uciął te wiwaty potrząsając głową i unosząc dłoń, na znak, że chce przemówić.

Zapadła pełna oczekiwania cisza.

- To jest Dziedzic Isildura - wyjaśnił spokojnie i, wskazując Aragorna, usunął się w cień.

Strażnik podziękował mu skinieniem głowy i stanął tak, by wszyscy mogli go widzieć.

- Oto nadszedł z dawna wyczekiwany dzień! - zaczął gromko. - Dzień zapłaty,

zwycięstwa i dopełnienia przysięgi! Umarli stawili się na wezwanie spadkobiercy Isildura i

wypełniając jego wolę, uwolnili się od klątwy. Port jest nasz, a Lamedonu nie będzie już

nękać groza Nawiedzanej Góry.

Rozległy się pierwsze, nieśmiałe wiwaty.

- Przed nami jeszcze wiele ciężkich bitew, ale ten dzień należy do Gondoru! - mówił

Aragorn dalej, ale wkrótce przerwała mu fala kolejnych radosnych okrzyków. - Czarna Flota

popłynie ku Minas Tirith, ale nie pod banderą węża, lecz pod siedmioma gwiazdami i Białym

Drzewem!

Huknęły wiwaty, Lamedończycy wznieśli oręż ku górze. Aragorn zaczekał, aż uciszą się

nieco i zakrzyknął raz jeszcze :

- Lordzie Angborze, zapraszam na pokład! Zaraz przyślę szalupę! – to mówiąc wycofał

się z kręgu światła latarni.

- Mam popłynąć? - spytał Boromir bez entuzjazmu.

- Nie. Dość się już dziś nawiosłowałeś. Wyślę Gimlego z Legolasem.

- A ja co mam robić w tym czasie?

- A koniecznie musisz coś robić?

- Tak. Zawsze. Moja potrzeba działania jest nieposkromiona.

- Dobrze więc, skoro nalegasz - oto zadanie pierwsze: idź po brzoskwinię. Jeśli to nie

zaspokoi twojej potrzeby działania dostaniesz następne. W kolejności dowolnej - ogól się,

uczesz i ogarnij tamtą kapitańską kajutę, byśmy mogli naradzić się z Angborem w

przyzwoitych warunkach. Czy to cię satysfakcjonuje?

Boromir stłumił uśmieszek.

- Nie - oznajmił bardzo poważnie.

- Dlaczego?

- Nie mam brzytwy.

Page 527: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn spojrzał na niego przeciągle i bez słowa zaczął szperać w podręcznej sakiewce.

Boromir czekał cierpliwie.

- Proszę.

- A ręcznik?

- Wytrzyj się w płaszcz.

- A mydło?

- Znajdź sobie. To duży okręt.

- Mam rozumieć, że Porządny Strażnik nie ma przy sobie mydła?

- Mam rozumieć, że Twardy Żołnierz nie potrafi ogolić się bez niego?

- Twardy Żołnierz potrafi wszystko, a by to udowodnić uczesze się mimo braku

grzebienia.

- Grzebienia ci nie dam.

- A czy ja cię proszę o grzebień?

- Przepraszam bardzo, ale podobno czas nas goni -odezwał się Legolas z cienia

nieopodal. Gimli stał przy jego boku i lekko podejrzliwie przyglądał się im obu.

- Dobrze, że tu jesteście - Aragorn odwrócił się do nich. - Popłyniecie po Angbora.

- Wedle rozkazu. Pomożesz nam odcumować?

- Boromir wam pomoże.

- Miałem iść po brzoskwinię.

- To pójdziesz za chwilę.

- Nie można tak co chwila zmieniać rozkazów. To wprowadza chaos w strukturach

dowodzenia i burzy królewski autorytet - poinformował go Boromir i ruszył za Gimlim.

- Nie reagujesz?- zainteresował się Legolas, spoglądając pytająco na Strażnika.

Aragorn uśmiechnął się pod nosem.

- Ćwiczę uodparnianie się - odparł. - Przyda mi się w przyszłości. Boromirze! –

powiedział głośniej. - Bądź łaskaw nie zgubić tej brzytwy!

- Wypraszam sobie takie uwagi! - odkrzyknął mu Boromir, nie odwracając się od lin. -

To, że zgubiłem konia, tarczę, Róg, pochwę od miecza oraz resztę mojego bagażu nie

świadczy jeszcze o tym, że cokolwiek grozi twojej głupiej brzytwie!

Od strony rufy dobiegły śmiechy, Boromir obejrzał się i odchrząknął, bo zapomniał o

uwolnionych galernikach. Umilkł, nieco zażenowany, i tym intensywniej zabrał się do pracy.

Legolas nachylił się konspiracyjnie ku Strażnikowi.

- Udał ci się ten twój przyszły namiestnik, nie ma co - oznajmił i ruszył pomóc Gimlemu

zejść do szalupy.

Page 528: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- O jakim koniu mówisz? – zapytał, podchodząc do Boromira. Aragorn nadstawił ucha,

bo sam był ciekaw.

- Nieważne - odburknął Boromir.

- O tym , którego straciłeś w Tharbadzie?- drążył Legolas, podsuwając krasnoludowi

drabinkę. - Z tego co mówiłeś lordowi Celebornowi wywnioskowałem, że ci go zabito.

- To źle słuchałeś mości elfie, bo nic takiego nie mówiłem. Uciekł mi i przepadł.

- Dlaczego uciekł?

- Bo chciałem go zjeść na kolację! - rzucił Boromir gwałtownie.

- Wy, niziołki i wasz niepohamowany apetyt... - Legolas wskoczył na reling, odsuwając

się nieco dla pewności.

- O, tak, nie ma to jak elf na przekąskę - oświadczył Boromir ponuro.

- Już mnie tu nie ma.

- Cieszę się.

Nim Gimli i Legolas zdążyli obrócić na brzeg i z powrotem, przypłynął Halbarad wraz z

synami Elronda, by wręczyć Aragornowi królewski sztandar. Elrohir wspiął się na maszt,

ściągnął korsarską banderę i zrzucił ją na pokład, a następnie umocował drzewce i rozwinął

sztandar. Aragorn uśmiechnął się widząc błysk latarni odbity przez siedem kamieni. Było

zbyt ciemno, by dojrzeć więcej – wiatr ucichł kompletnie i nowa bandera zwisła ciężko z

masztu, rysując się ciemną plamą na tle rozgwieżdżonego nieba.

Halbarad podniósł haradzkie płótno ozdobione czerwonym wężem, rozłożył je, a potem

spojrzał na Aragorna.

- Chcesz zachować je sobie na pamiątkę, czy mam to cisnąć za burtę?

- Nie, nie wyrzucaj - Aragorn wyciągnął rękę i przesunął palcami wzdłuż wężowych

splotów. - Zachowam to dla moich dzieci. Gdybym to ja na przykład się dowiedział, że mój

ojciec wyrzucił takie trofeum, nigdy bym mu tego nie darował.

Halbarad uśmiechnął się i starannie złożył materiał.

- Hoooo, tam na pokładzie! - rozległ się z dołu głos Gimlego.

Szalupa wioząca lorda Angbora dopłynęła wreszcie i zacumowała przy prawej burcie.

Elladan zrzucił im drabinkę. Chwilę trwało nim władca Lamedonu wdrapał się na pokład,

zbroja nie ułatwiała mu zadania. Elladan podał mu rękę i pomógł przejść przez reling.

- Witaj, panie, szczęśliwa to godzina, w której ożywają legendy - Angbor uniósł

roziskrzony wzrok na Aragorna, a potem nagle przyklęknął przed nim i nisko pochylił głowę.

Page 529: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Lamedon składa ci hołd. Przyjmij ode mnie, panie, przysięgę wierności... - zaczął, ale

Aragorn przerwał mu, podchodząc i schylając się nad nim.

- Wstań, Angborze - powiedział, podnosząc go. - Jeszcze nie jestem królem. Lord

Denethor rządzi Gondorem i póki co, jemu jesteś winien posłuszeństwo i wierność.

Władca Lamedonu skłonił głowę, a potem przeniósł wzrok za Aragorna.

- Witaj, panie - rzekł, zwyczajem Gondoru krzyżując dłonie na piersi w geście powitania.

Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, który obserwował ich nieodgadnionym

wzrokiem. Syn Denethora odpowiedział Angborowi takim samym gestem, a następnie

wskazał zejście pod pokład.

- Kajuta gotowa - rzekł.

- Prowadź zatem - odparł Aragorn. - Czas nas goni, im szybciej się naradzimy, tym

lepiej.

- Mamy więc dziesięć szalup nadających się do użytku, czy tak?- Aragorn zmarszczył

brwi.

- Jedenaście, choć to ostatnia jest wielkości łupiny od orzecha - poprawił go Halbarad.

- Toż to kpina! - prychnął Boromir. - Musimy zaokrętować setki ludzi, a mamy

jedenaście szalup, z tego jedynie trzy większe. Równie dobrze można przelewać rzekę łyżką!

- Na niektóre okręty będzie można wejść prosto z lądu po pomostach i trapach -

powiedział Aragorn, odchylając się na oparcie krzesła. - Gorzej z dużymi żaglowcami,

cumującymi pośrodku nurtu.

- W górę rzeki jest kilka mniejszych portów rybackich - wtrącił się Angbor. - Może

korsarze nie złupili wszystkich. Rybacy zapewne pouciekali, ale jakieś łodzie na pewno tam

zostały. Zaraz pchnę ludzi. Pojadą do portów co koń wyskoczy, a stamtąd przypłyną. Jeśli los

będzie nam sprzyjał w dwie, trzy godziny powinni tu dotrzeć.

- Trzeba też sprawdzić drugi brzeg rzeki - dodał Halbarad. - Haradrimowie mogli

porzucić szalupy, kiedy tylko przedostali się na brzeg.

- W takim razie spłynęły one do morza z prądem i nic nam po nich - rzucił Boromir

posępnie.

- Niekoniecznie! - ożywił się Angbor. - Na południe stąd jest wiele zatoczek, część łodzi

mogła utknąć po drodze. Zaraz wyślę ludzi!

Page 530: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zrób tak - zgodził się Aragorn. - Wybierz krzepkich wioślarzy i poślij ich na

poszukiwania. Każda dodatkowa łódź się przyda. Trzeba też sprawdzić, które z mniejszych

łodzi korsarskich mogłyby posłużyć za szalupy.

-Już nad tym myślałem.- Angbor rozłożył ręce.- Ale większość z nich jest zbyt duża i za

toporna, by manewrować między ciasno zacumowanymi okrętami. Musimy wysłać ludzi po

poręczniejsze łodzie.

- Z tego, co rozumiem trzeba ich będzie wysłać w szalupach - odezwał się Boromir. - Nie

lepiej zachować je do przewożenia wojska? A co jeśli nie znajdą żadnych porzuconych łodzi?

Stracimy tylko czas. Proponuję skupić się na jak najszybszym przewożeniu ludzi tym, co

mamy.

- Sam powiedziałeś, że to będzie przypominać przelewanie rzeki za pomocą łyżki -

przypomniał mu Aragorn. - Musimy zaryzykować. Idź wydać rozkazy, Angborze.

Władca Lamedonu skinął głową.

- Zaraz wracam - oznajmił wychodząc pospiesznie.

- Nie ma szans, żebyśmy zdołali załadować wszystko do świtu - Boromir potrząsnął

głową i dolał sobie wina.

- Wypiłeś prawie całą butelkę - zauważył Aragorn. - Może już wystarczy?

- Jestem zdenerwowany - warknął syn Denethora.

- Tym bardziej nie pij już więcej - i Strażnik sięgnął po butelkę.

- Nie zachowuj się jak Faramir. Wiem, ile mogę wypić. Zapewniam cię, że jestem

idealnie trzeźwy! - oświadczył Boromir z urazą.

- I chcę byś takim pozostał - Aragorn usunął wino z zasięgu jego rąk. Potem ukradkiem

przetarł oczy, które od pewnego czasu same mu się zamykały. Póki jeszcze chodził i działał,

jakoś wytrzymywał. Kiedy jednak zasiadł w ciepłym i dusznawym pomieszczeniu, z

najwyższym trudem bronił się przed zaśnięciem. Chyba właśnie osiągał kres wytrzymałości.

- Skoro liczymy po pięćdziesięciu wojowników na okręt to nie obsadzimy wszystkich

jednostek - ciągnął Boromir, opierając kielich na oparciu krzesła.

- Myślę, że obsadzimy - odezwał się Elladan, zajęty obieraniem jabłka za pomocą swego

ostrego jak brzytwa sztyletu.

- Pięćdziesięciu ludzi na pięćdziesiąt okrętów, a i tak liczę tylko te duże, to w moim

obrachunku daje dwa i pół tysiąca. A Angbor przyprowadził niecałe dwa tysiące wojska.

- Nie wszędzie trzeba pięćdziesięciu ludzi - Elladan wciąż nie odrywał wzroku od jabłka,

a i obecni zaczęli z zainteresowaniem obserwować wydłużającą się, cienką jak listek obierkę.

- Niektóre okręty są mniejsze. Mają po dziesięć par wioseł. Spokojnie wystarczy tam

Page 531: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

trzydziestoosobowa załoga. Nie wiem tylko, co zrobić z końmi. Te okręty w większości nie są

przystosowane do transportu zwierząt, a trochę ryzykownie jest tłoczyć je na pokładzie.

- Konnicę chcę pchnąć lądem - wtrącił się Aragorn. - Pojadą wzdłuż rzeki. Przekażę

Angborowi, żeby ruszyli jeszcze przed świtem. Przy tej pogodzie i przy braku wiatru mają

spore szanse, by być w Minas Tirith przed nami.

- O ile nie napotkają wroga po drodze - zauważył Boromir.

- O ile nie napotkają - zgodził się Aragorn. - Poza tym okrętów jest mniej niż

pięćdziesiąt. Tamten niewielki, niedaleko nas, ma zwalony maszt, wątpię byśmy zdołali to

naprawić. Dwa okręty zderzyły się burtami, łamiąc wiosła. To już o trzy mniej.

- Możemy spróbować przełożyć wszystkie nieuszkodzone wiosła do jednego z nich -

zaproponował Boromir. - Skoro zderzyły się burtami to znaczy, że teoretycznie każdy z nich

powinien mieć komplet nieuszkodzonych wioseł z jednej strony.

- To prawda. Możemy spróbować, o ile czas pozwoli - Aragorn pokiwał głową. - Wolę

wypłynąć z mniejszą ilością okrętów, ale za to wcześniej. Nie będę czekał, aż wszystkie

zostaną przygotowane...- przerwał mu odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi.

- Rozkazy wydane - oznajmił Angborn i zasiadł na swoim miejscu. - Niedługo

powinniśmy mieć więcej szalup.

- Doskonale - Aragorn podziękował mu skinieniem głowy. - Mówiłem właśnie, że o

świcie musimy wypłynąć i to nie podlega dyskusji. Okręty muszą być gotowe na czas.

- Zrobimy, co tylko w naszej mocy - obiecał władca Lamedonu.

- Na to liczę. Minas Tirith potrzebuje pomocy, Nieprzyjaciel nie będzie czekał, aż

zagospodarujemy flotę. Lordzie Angborze, to twoje ziemie i twoje wojsko. Pozostawię ci

organizację i przygotowanie okrętów. Nie ukrywam, że ja i moi towarzysze jesteśmy zdrożeni

po czterech dniach podróżowania bez wytchnienia. Aha, jeszcze jedno, na okrętach są

galernicy, trzeba ich rozkuć i nakarmić.

-Zajmę się tym - Angbor pokiwał głową. - Idźcie na spoczynek, dostojni panowie.

Trudno byście po takiej drodze i bitwie pracowali jeszcze w porcie. O świcie będziemy

gotowi, macie na to moje słowo.

- Gondor ci tego nie zapomni - Aragorn uśmiechnął się do niego ciepło, a potem spojrzał

na towarzyszy. - Idźcie się przespać. Macie czas do świtu. Boromirze?- zagadnął, bowiem syn

Denethora zdawał się go nie słuchać, zatopiony w myślach.

- A może by tak na przykład... - zaczął Boromir, patrząc w dal, jakby rozmawiał ze sobą

- spróbować podpłynąć większymi okrętami do tych mniejszych, stojących przy brzegu,

Page 532: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przycumować i przerzucić trapy nad burtami? Można by wtedy w miarę sprawnie przejść z

okrętu na okręt. Da się tak zrobić?- zwrócił się z pytaniem do Angbora.

- Czemu nie - władca Lamedonu pokiwał głową.

- Niegłupi pomysł - przyznał Aragorn z uznaniem.

- A widzisz - Boromir rzucił mu swoje „tukowe” spojrzenie. - Najlepsze pomysły mam

zawsze przy czwartym kielichu.

- Aż strach pomyśleć co będzie przy piątym - zaśmiał się Gimli.

- Przy piątym zaśpiewam ci o jarzębinie - wycedził Boromir lodowatym tonem.

- Zaraz ci doleję.

- Panowie, naradę uznaję za skończoną - Aragorn wstał. - Pozwólcie, że pożegnam was

na parę godzin.

Zaszurały krzesła. Angbor skłonił się zebranym i wyszedł.

- Kto gdzie śpi?- ziewnął Gimli.

- Ja nie będę się kładł. Pokręcę się po porcie - oznajmił Legolas i narzucił płaszcz na

ramiona.

- Ja też - dodał Boromir, biorąc ze stołu jabłko.

- Ty się lepiej połóż - poradził mu Aragorn. - Jesteś biały jak kreda.

- I tak teraz nie zasnę - Boromir wzruszył ramionami. - A przynajmniej na coś się

przydam. Pomogę Angborowi - I z tymi słowy wyszedł.

- Biedny Angbor - mruknął Gimli.

Władca Lamedonu dotrzymał danego słowa.

Okręty były gotowe o świcie.

Kiedy Aragorn stanął na pokładzie w pierwszych promieniach dnia, ujrzał równe szeregi

masztów i ludzi krzątających się wszędzie niczym mrówki. Nawet na jego okręcie kręciło się

mnóstwo wojska, żołnierze zaczęli kłaniać mu się w pas i pozdrawiać go serdecznie.

Odpowiedział im skinieniem głowy i podszedł do relingu.

Niestety pogoda nie zmieniła się przez noc. Wiatru nadal nie było. Aragorn zadarł głowę

i spojrzał na królewski sztandar. Ciemna tkanina wisiała bez najmniejszego choćby ruchu.

Za to port tętnił życiem. Nocą przybyły do Pelargiru niezliczone tłumy. Zdaje się, ze

wieść o przybyciu Dziedzica Isildura błyskawicznie rozeszła się po Lamedonie.

- Gdzie jest lord Angbor? - zagadnął najbliższego wojownika.

Page 533: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Na sąsiednim okręcie, panie.

- Możecie go przywołać?

- Już to zrobiliśmy, dostojny panie. Lada chwila tu będzie.

Aragorn podziękował mu i przeszedł się wzdłuż relingu. Ludzie na brzegu ożywili się i

zaczęli pokazywać go sobie nawzajem. Niektórzy machali rękami, znaleźli się nawet gorliwcy

z proporczykami.

Przy dziobie napotkał Legolasa i wypytał go o nocne wieści. Przy okazji dowiedział się

też, że Boromir jest nadal z Angborem i że całą noc spędził na nogach.

- Zdaje się, że trzeba go będzie położyć siłą i przywiązać do łóżka - mruknął.

- Powiedział, że pójdzie odpocząć, kiedy tylko flota wypłynie - rzekł Legolas.

- Osobiście tego dopilnuję.

- No i nie ma wiatru - zagrzmiał Gimli, nadchodząc. - Dzień dobry.

-Dzień dobry - odrzekł Aragorn. - Wiemy.

- Kiedy odbijamy?

- Zaraz. Wyspany?

- Wyspany, acz głodny - przyznał krasnolud. - Może przekąsimy szybkie śniadanko?

- Wolałbym już po wypłynięciu.

- Jak chcesz. Gdzie nasz niziołek numenorejski? - krasnolud wyszczerzył zęby.

Legolas bez słowa wskazał mu kierunek.

- Gdzie? Nie widzę - Gimli obejrzał się za siebie.

- Właśnie podpływa z Angborem.

- Można by odnieść wrażenie, że był z nim przez cały ten czas.

- Bo był - odparł elf.

- Oho, ciekawe, czy Angbor zdołał wydać choć jeden rozkaz - zaśmiał się krasnolud.

- Może z jeden zdołał. Kiedy Boromir patrzył w drugą stronę - zawtórował mu elf.

- A założymy się?

Przy tej pogodzie nie było sensu rozwijać żagli.

Do wioseł, zamiast galerników, zasiedli tym razem wolni ludzie. Ochotników do tej

ciężkiej pracy było tak wielu, że Aragorn mając do dyspozycji po trzy obsady wioślarskie na

okręt, zarządził częste zmiany, mniej więcej co godzinę, by utrzymać możliwie najszybsze

tempo. Lecz mimo entuzjazmu załóg posuwali się wolno, mozolnie wręcz. Okręty były

Page 534: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ciężkie, a do tego płynęły pod prąd. Pogoda była wciąż przygnębiająco bezwietrzna i niestety

nie wyglądało na to, że na razie cokolwiek się zmieni.

Jedynym plusem była nieobecność Boromira, który wreszcie udał się na spoczynek. Syn

Denethora od samego świtu mówił tylko o tym, że nie ma wiatru, że w związku z tym nie

zdążą, że trzeba już ruszać, bo inaczej będzie za późno, że to wszystko za długo trwa i że z

braku wiatru będą musieli zdać się na wiosłowanie pod prąd, dokładnie tak jak się obawiał.

Kiedy zaś okręty podniosły kotwice, a wioślarze zabrali się do pracy, zaczął się dopytywać,

dlaczego płyną tak wolno- za wolno, zdecydowanie za wolno!- i czy całą drogę będą trzymać

takie tempo, bo to niemal tak, jakby stali w miejscu, on nie przypuszczał, że to będzie aż

*tak* wolno, czy nie można czegoś zrobić, żeby płynęli szybciej? Wyrzucić zbędny balast na

przykład? Na warknięcie Gimlego, że wprawdzie zbędnego balastu nie mają, ale bardzo

chętnie wyrzucą za burtę *jego*, jeśli się zaraz nie uspokoi, nie zwrócił uwagi, tylko

dowodził dalej, że kulawy ślimak mógłby ich wyprzedzić, lepiej już było w tej sytuacji

zarządzić wymarsz lądem, bo przy takim tempie i przed zimą nie zdążą. I powtarzał, że jeśli

zaraz nie zerwie się wiatr, losy Minas Tirith będą przesądzone. Jego zdenerwowanie było tak

zaraźliwe, a atmosfera wokół niego zrobiła się tak nerwowa, że w końcu zbiorowo na niego

nakrzyczeli, każąc się natychmiast wynosić pod pokład, iść spać, maszerować samotnie

lądem, cokolwiek, byleby tylko nie musieli go słuchać. Poszedł więc, urażony, do

kapitańskiej kajuty, znikając na długie godziny. Aragorn miał nadzieję, że kiedy się wyśpi

będzie mniej uciążliwy dla otoczenia.

Po jego odejściu trzej towarzysze przenieśli się na dziób okrętu. Nikt się nie odzywał,

ciszę mącił jedynie stłumiony, monotonny odgłos bębna wyznaczającego rytm wiosłowania,

dochodzący spod pokładu.

Czarne chmury zakryły niebo. Szary świt dał złudną nadzieję na światło dnia, im bardziej

oddalali się od Pelargiru tym chmury stawały się gęstsze, a ciemności nieprzeniknione. W

zasadzie ten „dzień” niczym nie różnił się już od nocy.

Oba brzegi Anduiny opustoszały. Odkąd zostawili za sobą port nie dostrzegli żywego

ducha, nie spłoszyli żadnego zwierzęcia. Ptaki milczały, a cały świat zdawał się wymarły.

Boromir dołączył do nich, kiedy minęło południe. Nie bawiąc się w żadne wstępy zapytał

od razu:

- Ile przepłynęliśmy?

- Jakieś osiem, dziesięć staj - odparł Aragorn spokojnie.

Page 535: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tylko?!!!

- Boromirze! - Strażnik uniósł dłoń na znak, że nie życzy sobie wysłuchiwać więcej

komentarzy.

Syn Denethora odetchnął głęboko i opanował się, choć z wyraźnym trudem. Odwrócił się

i spojrzał na maszt, z którego nadal smętnie zwieszał się sztandar, skrzywił się, a potem

żachnął, opierając łokcie na balustradzie. Cisza jednakże nie trwała długo, ponieważ

nieoczekiwanie Gimli postanowił dorzucić swoje trzy grosze.

- Wytłumaczcie mi proszę, jak to jest - zaczął gniewnie - że przez czterdzieści dni z

rzędu, podczas wędrówki przez Hollin wiatr dął nam prosto w twarze, bez przerwy, zaś teraz,

kiedy byle podmuch by nas uratował – nic! Cisza, jak w komnacie Durina!

Boromir prychnął i gwałtownie odepchnął się od relingu.

- Gimli... - westchnął Aragorn prosząco, uciskając palcami nasadę nosa.

- Podnieś brodę do góry, synu Durina - odezwał się nagle Legolas. - Przypomnij sobie

przysłowie : „Kiedy jest najciemniej, wtedy znów błyska nadzieja”.

- A możesz mi odpowiedzieć w czym upatrujesz tę nadzieję? - Gimli podparł się pod

bok. - I co ci znowu tam błyska, poza czubkiem twojego nosa?

- Mogę ci jedynie powiedzieć, byś nie tracił ducha i nie martwił się na zapas.

- A ty się nie martwisz?

- Czekam na wiatr. Niedługo zjawi się od morza, czuję to.

- Wy, elfowie, i te wasze przeczucia! Żeby się jeszcze sprawdzały...

- Sprawdzają się!

- Akurat! Pozwolisz, że ci przypomnę, że przed Morią na przykład.. BOROMIRZE,

PRZESTAŃ!!!! – Gimli zamachał rękami, podnosząc głos.

- Co znowu?- Boromir zatrzymał się wpół kroku, rozeźlony. - Co takiego mam przestać?

- Chodzić!

- Chodzić też nie mogę?! A czy oddychać mi wolno?

- Człowieku, dzwonisz kolczugą przy każdym kroku, szału można od tego dostać! Skoro

nie możesz ustać spokojnie, idź dzwonić gdzie indziej!

- Gdyby to chodziło o twoje miasto to nie byłbyś taki spokojny, mości krasnoludzie!

- Panowie... - zaczął Aragorn, ale nikt go nie słuchał.

- Tu też idzie o moje miasto, chciałbym zauważyć! - zaperzył się Gimli. - Nie zachowuj

się tak, jakbyś tylko ty miał coś do stracenia w tej wojnie! Jeśli Sauron zwycięży, zmiecie

wszystko, co mu stanie na drodze. Samotna Góra pójdzie na drugi ogień! A tam jest mój

ojciec! Cała moja rodzina! I nie będą mieli dokąd uciec. Ale ja nie miotam się z tego powodu

Page 536: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

tam i z powrotem, dzwoniąc innym nad uchem! Na brodę Durina, ledwo chwilę temu

przyszedłeś, a mi już zaczynają latać ręce!

- Spokój! - zagrzmiał Aragorn ostro. - Wystarczy tego! Boromirze, a ty dokąd?

- Idę dzwonić pod pokładem, skoro tu tak bardzo wam przeszkadzam -zawarczał syn

Denethora.

- Zaczekaj chwilę, chcę z tobą porozmawiać. Dawno nie byłem w przystani w Harlondzie

i przydadzą mi się... - Aragorn w przelocie spojrzał na chmury i nagle zamarł, a krew ścięła

mu się w lód. Przyjrzał się uważniej, po czym rzucił błyskawiczne, pytające spojrzenie na

Legolasa.

- Widziałem to już od dawna, ale nie chciałem was denerwować... - powiedział elf cicho.

- Co takiego? Co się dzieje?- Boromir patrzył niespokojnie od jednego do drugiego, a

potem przeniósł spojrzenie na niebo przed nimi. Przez moment trwał w bezruchu przyglądając

się chmurom ze zmarszczonymi brwiami.

- Nnnie..- jęknął głucho, potrząsając głową. - Valarowie, nieeee!!!- krzyknął i nie

odrywając wzroku od horyzontu dopadł relingu, kurczowo chwytając się poręczy, jakby bał

się, że runie na deski pokładu.

- Co się stało?! - dopytywał się Gimli, też bliski paniki. Legolas odsunął się robiąc mu

miejsce i bez słowa wskazał chmury.

Nie trzeba było specjalnie wypatrywać oczu, by zauważyć łunę na horyzoncie. Rosła z

każdą chwilą. Szkarłatny poblask zaczął zwolna przenosić się na chmury, podświetlając je od

dołu, jak w jakimś makabrycznym teatrze cieni.

- Co... co to jest?- wyjąkał Gimli.

Aragorn przełknął z trudem i usłyszał swój własny głos, dziwnie obcy i martwy:

- Minas Tirith płonie...

Page 537: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Część czwarta

Minas Tirith

Page 538: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział I

Dom Namiestników

- Niech to wszyscy Bagginsowie z Sackville! Niech to zaraza, pomór i zakalec! - warczał

Pippin pod nosem, karkołomnie przeskakując po dwa stopnie na raz. Kolejna fala dymu

buchnęła mu prosto w twarz. Kaszląc, zasłonił usta i nos rękawem. Zwinnie wyminął

biegnącego w przeciwnym kierunku człowieka i pognał dalej.

- Hej, a ty gdzie?! Heeej!!!! - doleciały go gniewne słowa, ale je zignorował.

Początkowo próbował się tłumaczyć przygodnie napotkanym Gondorczykom, cóż to za

pilne sprawy go wzywają, ale szybko dał sobie spokój. Za długo to trwało, a poza tym i tak

nikt nie potrafił go zrozumieć. Zupełnie, jakby jakaś mgła spowiła im umysły, jakby

szaleństwo Władcy udzieliło się wszystkim mieszkańcom grodu. Krzycząc miotali się tylko

bez celu, to tu to tam, próbując uciekać przed pożarami. Jedynie Beregond zdawał się

zachować trzeźwość umysłu.

Oby mnie posłuchał. Oby tam poszedł...

Pędził więc w dół, starając się nie słyszeć ostrych słów – ludzie, widząc jego srebrno-

czarne szaty gwardzisty, odwracali się za nim wygrażając mu pięściami. Myśleli

najwyraźniej, że dezerteruje. Pippin, przyzwyczajony do sławy „księcia niziołków i

przyjaciela Boromira” i co za tym idzie do życzliwego powitania, gdziekolwiek się pojawił,

teraz cierpiał w dwójnasób słysząc te obelgi. Wielu na szczęście nie rozumiał, bo ludzie

krzyczeli często w języku Gondoru. Wyłapywał tylko poszczególne słowa, których zdążył się

nauczyć podczas pobytu w Mieście.

Tchórz... hańba...

Mam nadzieję, że docenisz wszystko to, co dla ciebie robię i co musiałem wycierpieć -

pomyślał, przywołując w pamięci twarz Boromira. - I mam nadzieję, że żyjesz, bo w

przeciwnym wypadku będziesz miał ze mną do czynienia!

Nagle zatrzymał się, opierając dla równowagi dłoń na skalnej ścianie. Droga rozdwajała

się. Jedna uliczka wiodła na wprost, szeroka i zachęcająca, druga, wąska, odbijała ostro w

lewo. Problem w tym, że pierwsza biegła mniej więcej w dobrym kierunku, druga zaś dla

odmiany prowadziła w przeciwną stronę, ale za to w dół – czyli tam, gdzie powinien się

kierować, jeśli chciał trafić do drugiej bramy.

- I bądź tu mądry, Peregrinie Tuku - jęknął.

Page 539: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

O ile bowiem siódmy i szósty krąg zdążył poznać dość dobrze dzięki Bergilowi, to od

piątego w dół zaczynały się kompletnie nieznane mu rejony Miasta. Obejrzał się przez ramię.

Dom z wykuszem zasłaniał Cytadelę, ale powinna być ...tam mniej więcej. Czyli droga do

bramy to musi być ...ta.

I Pippin pobiegł na wprost, by odkryć, że kawałek dalej, za zakrętem, ulica skręca w

prawo pod kątem prostym i dla odmiany zaczyna piąć się z powrotem pod górę.

- Kto budował to durne miasto?! - ryknął Pippin, niemal przez łzy i zawrócił ku tamtej

drugiej drodze.

Tam, w Domu Namiestników umierał Faramir, a on nie mógł trafić do bramy, by

sprowadzić pomoc! Gdyby nie był tak zrozpaczony, pewnie i by się zaśmiał nad tą ironią

losu. Ale daleko mu było do śmiechu. Życie Faramira wisiało na włosku, a Denethor... hobbit

zadrżał na wspomnienie wyrazu twarzy Władcy, kiedy ów wyszedł wreszcie ze swej

tajemniczej komnaty na szczycie wieży - wyszedł, by powiedzieć, że ...Boromir nie żyje.

Oznajmił to z absolutną pewnością naocznego świadka, co, zważywszy na fakt, że nie

opuszczał Cytadeli, było dość osobliwe. Tym niemniej jego rozpacz była tak porażająca i tak

prawdziwa, że pod Pippinem ugięły się kolana.

Boromir dołączył do umarłych.

Mój syn nie żyje.

W pierwszej chwili Pippin dał się ponieść rozpaczy i łzy same napłynęły mu do oczu.

Boromir nie żyje...

Za sprawą służby wieść lotem błyskawicy rozniosła się po Cytadeli i dalej do Miasta,

przekazywana gorączkowo z ust do ust.

Lord Boromir nie żyje. Minas Tirith straciła swego Dziedzica i wodza. A Faramir?-

dopytywali się niektórzy. – Umarł - odpowiadali inni. - Ponieśli go do Domu Namiestnika. To

już koniec...

I ludzie w rozpaczy zaczynali lamentować nad stratą obu ukochanych synów Gondoru.

Lecz Pippin, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, postanowił nie poddawać się

rozpaczy – ktoś tu wszak musiał pozostać przy zdrowych zmysłach w tym mieście szaleńców.

Skorzystał z tego, ze Władca zwolnił go ze służby i pobiegł na poszukiwanie Gandalfa.

Biedny Faramir! Jemu bardziej przydałyby się lekarstwa, a nie łzy! – powtarzał gniewnie

w myślach. Im bardziej też oddalał się od Cytadeli, tym bardziej jego serce i umysł zaczynały

burzyć się przeciwko słowom Denethora.

To nieprawda, że Boromir zginął! Skąd ta pewność?! Boromir nie mógł zginąć...nie

mógł, bo on, Tuk, wiedziałby o tym! Miałby jakieś przeczucie...czy coś. Na pewno.

Page 540: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir żyje! I Merry też żyje. I Fro...

Nagle zatrzymał się gwałtownie. Drogę zagrodził mu rosły żołnierz. Siwe oczy błysnęły

groźnie na widok „zbiega” w barwach Cytadeli, a ręka z mieczem przesunęła się w bok

blokując przejście.

- Boromir żyje, słyszysz?!!! - wrzasnął Pippin z pasją, ile sił w płucach.

Żołnierz zagapił się na niego w osłupieniu, nieruchomiejąc na chwilę. Korzystając z tego

zawahania, hobbit natychmiast zanurkował pod jego mieczem i, nie oglądając się, pognał do

wylotu owej stromej uliczki. Dopadł zakrętu i rzucił się po schodach w dół. Dopiero w

połowie drogi zaryzykował spojrzenie wstecz. Nikt go nie ścigał.

Uliczka doprowadziła go kilka pięter w dół, by zakończyć się niewielkim placykiem,

ozdobionym posągiem wojownika na koniu. Teraz dla odmiany miał do wyboru trzy ulice. I

kompletnie nie wiedział, którą pójść.

- Hej, ty! - krzyknął, widząc młodego, osmalonego na czarno chłopaka, który

pobrzękując kolczugą wynurzył się spomiędzy domów. - Tak, ty! Którędy do drugiej bramy?

Gondorczyk zbliżył się szybko, obrzucił hobbita uważnym spojrzeniem i zmarszczył

groźnie brwi widząc srebrno-czarne barwy.

Pippin miał tego dość.

- Ernil i Feriannath w służbie Namiestnika! - zakrzyknął, prostując się dumnie.- Którędy

do drugiej bramy?

Chłopak zawahał się, zaskoczony.

- Szybciej, człowieku! - Pippin ponaglił go ostro. - Czas ucieka! A ja mam pilną misję do

wykonania!

Ku jego wielkiej uldze młodzik mu uwierzył i pospiesznie wytłumaczył jak iść. Tuk

podziękował mu skinieniem głowy i pobiegł we wskazanym kierunku.

Mam misję do wykonania. A to, że sam ją sobie zleciłem to już nieistotny szczegół.

Boromir zrozumie. Sam by tak zrobił na moim miejscu.

Teraz, kiedy już wiedział jak iść, nabrał otuchy. Sprawnie przedostał się przez czwarty

krąg. I trzeci. Tu na moment się zawahał, bo nie był pewien, którą ulicę ma wybrać. Znów

więc posłużył się „pilnymi rozkazami Namiestnika”, by zdobyć dalsze wskazówki. Dawno

już zdążył się zorientować, że nic tak nie ułatwia życia, jak pewność siebie. Nie prosił więc,

nie pytał, tylko *żądał* wskazania mu drogi i ludzie odruchowo udzielali mu odpowiedzi. Na

szczęście też nie zwracano tu na niego aż takiej uwagi – w gorączce bitwy żołnierze nie

przyglądali się dokładnie barwom jego stroju. Usłyszał tylko parę komentarzy na swój temat,

Page 541: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ale hasło „Giermek Namiestnika w pilnej misji” działało jak zaklęcie. Nikt już nie próbował

go zatrzymać ani złapać.

Drugi i pierwszy krąg ucierpiały najbardziej. Na ulicach pełno było gruzu.

I trupów.

Pippin zagryzł zęby i skupił się na biegu, starając się nie rozglądać. Ulica rozszerzała się,

do bramy musiało być niedaleko. Miał jeszcze dwa zygzaki schodów do pokonania. Kolana i

stopy bolały go dotkliwie, ale nie zwracał na to uwagi. Kiedy dopadał ostatniego zakrętu

kątem oka złowił ruch i białą plamę, przemieszczającą się niczym błyskawica między

budynkami...

- Gandalf?! - wydyszał, szeroko otwierając oczy.

Tak, to był czarodziej na Cienistogrzywym. Mignął w prześwicie między budynkami, by

zniknąć za kamiennym murem.

- Gandaaaalf!!! - krzyknął Pippin i ruszył biegiem, nie zważając na gruz pod stopami. -

Gandalfie, zaczekaaaj!!!

Wypadł na plac wiodący ku bramie, skręcił przy rzędzie filarów i wtedy właśnie Miasto

zatrzęsło się w posadach. Rozległ się potworny łoskot i huk, a wraz z nim upiorny, znajomy

krzyk, w którym nienawiść mieszała się z triumfem. Pippin zwolnił, wziął głęboki wdech,

przycisnął rękę do serca, które tłukło się jak oszalałe i zbierając całą swą odwagę ruszył dalej.

Muszę.

Dla Faramira. I dla Boromira.

Zaczął biec. Jeszcze tylko kilkanaście kroków, a zobaczy bramę. Gandalf musi tam być.

Jeszcze tylko parę kroków - już!

Wypadł na otwartą przestrzeń i w tej samej sekundzie zatrzymał się raptownie, zdjęty

grozą, jakby uderzył w niewidzialny mur. Szeroko otworzył oczy i natychmiast cofnął się w

cień, przywierając plecami do ściany.

Znalazł czarodzieja.

Ale Gandalf nie był sam.

Na ruinach bramy stał ogromny, ohydny zwierz, przypominający konia. Wnętrze chrap

płonęło szkarłatem, oczy przypominały wilcze. Z daleka sprawiał wrażenie, jakby pokryty był

szczeciną, a nie sierścią, a grzywa jak płachta postrzępionego materiału zwieszała mu się do

piersi. Dosiadał go Nazgul, obramowany łuną pożaru, niczym Balrog w Morii. Pippin spojrzał

w pustkę kaptura i zrozumiał, że nie będzie już w stanie odwrócić od niego wzroku o

własnych siłach. Zastygł w bezruchu. Wiedział, że nie oddycha, ale nic nie mógł zrobić.

Upiorny koń ruszył do przodu, gruz zachrzęścił mu pod kopytami.

Page 542: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Cienistogrzywy stał nieruchomo jak posąg..

- Nie wejdziesz! - rzekł Gandalf, spokojnie i dobitnie, a na dźwięk jego głosu Pippin

zamrugał oczami i chciwie zaczerpnął tchu.

Czarny cień zatrzymał się. Uniósł dłoń do góry i ściągnął kaptur. Pippin stłumił okrzyk

grozy. Król Upiorów nie miał twarzy. Między koroną a ramionami kotłowały się płomienie.

Nazgul zaśmiał się szyderczo, a słysząc ten makabryczny dźwięk Pippin wprost wtopił

się w mur, dygocąc.

- Stary głupcze! - rzekł upiór. - Stary głupcze! Dziś wybiła moja godzina. Czy nie

poznajesz śmierci, kiedy patrzysz w jej oblicze? Daremne są twoje zaklęcia. Umrzesz w tej

chwili - to mówiąc, wzniósł ku górze swój miecz, a płomienie pomknęły po klindze. Jego koń

zachrapał i wyszczerzył zęby, długie i ostre, jak u wilka.

Gandalf ani drgnął, a jedyną reakcją ze strony Cienistogrzywego było stulenie uszu.

I dokładnie w tej chwili osłupiały Pippin usłyszał ostatni dźwięk, jakiego by się w tym

miejscu i w tej sytuacji spodziewał.

Pianie koguta.

Gdzieś niedaleko, na którymś podwórku, ptak donośnie obwieszczał wschód słońca.

Mając za nic Nazgula, pożary i gwar bitwy kogut ochoczo witał nowy dzień. To wszystko

razem było tak nierealne, że zły czar, który paraliżował hobbita do tej pory, zaczął się

rozwiewać.

Ptak nie próżnował. Kolejne pianie, jeszcze głośniejsze od poprzedniego odbiło się

echem po ruinach i nagle dołączył do niego nowy głos, wspaniały i utęskniony.

Granie rogów.

- Rohan! Merry... - wyszeptał Pippin i łzy radości popłynęły mu po policzkach. - Rohan

nadciąga z odsieczą.

Nazgul szarpnął wodze i czarny zwierz zrobił błyskawiczny zwrot. Jedno machniecie

ogona, łopot płaszcza i brama opustoszała. Zupełnie tak, jakby nikogo tu nigdy nie było.

Pippin w niedowierzaniu zamrugał oczami. Dopiero teraz, kiedy Król Nazguli zniknął,

hobbit odzyskał swobodę ruchu i głos.

- Gandalfie! - krzyknął, przypominając sobie po co tu przyszedł. – Gandalfie!!!!

Czarodziej, który właśnie pochylał się, by szepnąć Cienistogrzywemu jakieś polecenie

do ucha, gwałtownie poderwał głowę.

- A ty co tutaj robisz?- spytał zdumiony. Cienistogrzywy parsknął przyjaźnie i bez żadnej

zachęty sam ruszył w stronę hobbita. Spotkali się na środku placu. Mearas pochylił łeb, a

hobbit przymrużył oczy, kiedy twarz owiał mu koński oddech. Cienistogrzywy lekko trącił

Page 543: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippina w pierś, w ten sam sposób w jaki zwykł witać go w stajni. Tuk uśmiechnął się i

pogłaskał go po aksamitnych chrapach.

- O ile wiem, wedle praw grodu, tym, którzy noszą srebrno-czarne barwy nie wolno

opuszczać Cytadeli bez specjalnego pozwolenia. - Gandalf nasrożył krzaczaste brwi.

Pippin pomyślał sobie, że jeśli jeszcze raz usłyszy to zdanie, zacznie krzyczeć.

- Denethor zwolnił mnie ze służby - odparł, opanowując się z trudem. - Odprawił mnie.

Gandalfie, ja... ja się boję. On chyba oszalał. Powiedział, że Boromir nie żyje i kazał zabrać

Faramira do Domu Namiestników. Coś strasznego tam się dzieje. Boję się, że on zamierza

zabić nie tylko siebie, ale i Faramira. Musisz tam natychmiast jechać! Powstrzymaj go!

Gandalf odwrócił się, by spojrzeć na wylot Bramy. Zgiełk bitwy narastał z każdą chwilą.

- Błagam cię! - zawołał Pippin, wyczuwając jego wahanie.

- Muszę być tam, gdzie toczy się bitwa. - Czarodziej potrząsnął głową. - Czarny Jeździec

krąży wolny po polu. Może ściągnąć na nas zgubę. Nie mam teraz czasu na nic innego.

- A Faramir?!!! - krzyknął Pippin łamiącym się z rozpaczy głosem. - Co będzie z

Faramirem?! Przecież on żyje! Nie można go tak zostawić! Denethor gotów spalić go

żywcem, jeśli nikt go nie powstrzyma!

- Spalić żywcem?- powtórzył Gandalf, nachylając się nad nim. - O czym ty mówisz?

Wytłumacz mi, ale prędko.

I Pippin uczepił się tej szansy kurczowo. W możliwie najdramatyczniejszy sposób zaczął

streszczać wydarzenia ostatnich godzin. Opowiedział o zachowaniu Denethora, o stosie

pogrzebowym i o Beregondzie. I o tym, że cało miasto mówi już o śmierci Boromira.

- Ale to przecież bzdura. On żyje, prawda? - dodał, spoglądając pytająco na Gandalfa.

- Nie odpowiem ci na to pytanie, mości Peregrinie. Nie potrafię go dostrzec, jego droga

jest dla mnie zakryta.

- Przyjedzie z Rohirrimami - Pippin próbował włożyć w te słowa całą swą wiarę. - Na

pewno przyjedzie. Zobaczysz, zaraz tu będzie.

- Niewątpliwie bardzo by się tu przydał - zgodził się z nim Gandalf. – Jeśli ktokolwiek

mógłby powstrzymać Denethora, to chyba tylko on.

- A ty? - Pippin podniósł ręce i chwycił za szatę czarodzieja. - Czy nie możesz go

powstrzymać i ocalić Faramira?

- Może bym i mógł - czarodziej znów obejrzał się na bramę. - Lecz jeśli nim się zajmę,

obawiam się, że w tym czasie poginą inni. No tak, skoro powiadasz, że oprócz mnie nikt nie

może mu pomóc, pojadę. Ale pociągnie to za sobą złe skutki i nieszczęścia. Jad

Nieprzyjaciela przesączył się do samego serca Miasta, jego to bowiem wola działa w tej

Page 544: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

sprawie!- to mówiąc wyciągnął ręce po Hobbita. Uradowany Pippin dał się podnieść do góry.

Nie obchodziły go owe „złe skutki i nieszczęścia”. Najważniejsze, że zdołał przekonać

Gandalfa. Sprawnie usadowił się przed czarodziejem i odruchowo pogładził

Cienistogrzywego po szyi. Koń parsknął i uderzył w bruk kopytem.

- Do Cytadeli, mój przyjacielu! - zawołał Gandalf. - Do Cytadeli, co tchu!

I znów Pippin posuwał się pod prąd. Tym razem to ludzie zbiegali w dół, a on dla

odmiany parł pod górę.

- Rohan! Rohan nadciągnął z odsieczą! - dobiegały zewsząd okrzyki. Żołnierze otrząsnęli

się z rozpaczy i chwycili za broń. Dowódcy pośpiesznie zbierali rozproszone oddziały, by

podążyć czym prędzej na pole bitwy. Na wysokości trzeciego kręgu Gandalf i Pippin spotkali

Imrahila wraz z grupą rycerzy z Dol Amroth.

- Dokąd spieszysz, Mithrandirze?- zagadnął książę, osadzając swego siwka w kropierzu

zdobionym godłami łabędzia. - Rohirrimowie walczą na polu bitwy. Tam trzeba skupić

wszystkie nasze siły!

- Tak, wiem, ze każde ręce są teraz potrzebne - odparł Gandalf. - Wrócę, kiedy tylko

będę mógł. Ale teraz mam do Denethora sprawę nie cierpiącą zwłoki. Obejmij dowództwo

pod nieobecność Namiestnika.

Imrahil skinął głową i nie pytał o nic więcej. Na moment jego spojrzenie przylgnęło do

hobbita. Książę uśmiechnął się przyjaźnie i Pippin odpowiedział tym samym.

Odkąd pierwszy raz ujrzał Imrahila, nadciągającego ze swymi oddziałami na pomoc

Minas Tirith, Pippin zapałał wielką sympatią do tego człowieka. Właściwie nie do końca

wiedział dlaczego. Jak dotąd nie miał okazji, by zamienić z nim choćby dwa słowa, ze trzy

razy minął go w korytarzu, kiedy książę spieszył na naradę do Namiestnika – i to wszystko.

W zasadzie go nie znał i nic o nim nie wiedział. Ale w oczach Imrahila było coś budzącego

zaufanie, coś bliskiego. A poza tym książę był bardzo podobny do Boromira, czy raczej

odwrotnie – Boromir do niego. Nic dziwnego, skoro łączyło ich bliskie pokrewieństwo.

Nawet, gdyby hobbit nie wiedział, że Imrahil jest wujem Boromira to i tak na pierwszy rzut

oka pomyślałby, że tych dwóch łączą więzy krwi. Co ciekawe, Boromir był znacznie bardziej

podobny do wuja niż do swego ojca. Miał takie same oczy jak Imrahil i bardzo podobne rysy

twarzy, nawet uśmiechali się podobnie. Denethor ze swymi surowymi, czarnymi oczami i

długim, orlim nosem przywodził na myśl raczej Aragorna.

Czarodziej gwizdnął cicho i Cienistogrzywy ruszył do przodu, mijając Imrahilowego

siwka, który usłużnie ustąpił mu z drogi.

Page 545: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

W miarę jak pokonywali krąg za kręgiem, coraz wyraźniej czuli na twarzach świeży,

ożywczy wiatr. W pewnym momencie Pippin spojrzał w bok i z radosnym niedowierzaniem

zauważył niebo jaśniejące na wschodzie. Po tylu dniach nieustających ciemności, kiedy to

wydawało się, że nigdy już nie zaświeci słońce, widok ten zaparł mu dech w piersi.

- Zobacz, Gandalfie! - zawołał uradowany. - Wstaje nowy dzień!

- Ciemności przemijają - zamruczał Gandalf - ale nad miastem jeszcze ciąży mrok.

Pippin przełknął ślinę i niespokojnie spojrzał na bielejącą przed nimi Cytadelę. Co

zastaną w Domu Namiestników? Czy nie przybywają za późno?

Plac przed Cytadelą był opustoszały, a przed jej wrotami nie było straży.

A więc Beregond poszedł do Domu Namiestników. Pippin, nieco pocieszony, odetchnął

głębiej.

Cienistogrzywy pogalopował na zachód wzdłuż długiego muru i na znak Gandalfa

zatrzymał się przed Fen Hollen, wrotami prowadzącymi do Domów Umarłych. Czarodziej

zeskoczył na ziemię i pomógł zsiąść Pippinowi. Hobbit zrobił krok w stronę drzwi i

natychmiast zatrzymał się ze stłumionym okrzykiem grozy. Wrota były otwarte, a na ich

progu leżał odźwierny, martwy.

- To też robota Nieprzyjaciela - westchnął Gandalf, przyklękając i zamykając oczy

zabitego. - Nic go tak nie cieszy, jak bratobójcza walka i niezgoda posiana między wierne

serca, które nie potrafią rozeznać drogi obowiązku – Czarodziej wyprostował się i spojrzał na

Cienistogrzywego. - Wracaj do stajni, mój przyjacielu. Wezwę cię w razie potrzeby. Chodź,

Pippinie.

Hobbit ostrożnie przestąpił nad zabitym i czym prędzej pobiegł za Gandalfem, stromymi

schodami w dół. Rozwidniło się już na tyle, że z mroku zaczęły wyłaniać się smukłe kolumny

i białe posągi. Kiedy Pippin schodził tędy z Denethorem światła pochodni wydobywały z

mroku jedynie zarysy długich, rzeźbionych balustrad. Teraz było widać znacznie więcej.

Niestety nie było czasu na rozglądanie się. Gandalf narzucił ostre tempo, zwłaszcza, kiedy z

dołu dobiegły ich odgłosy walki – szczęk mieczy i krzyki. Pippin skupił się więc na patrzeniu

pod nogi, bo schody były wyjątkowo strome i kręte. Niebawem znaleźli się na ulicy

Milczenia.

Kopuła Domu Namiestników majaczyła w mroku.

- Wstrzymajcie się! - krzyknął Gandalf gromko. - Wstrzymajcie się, szaleńcy!

Czterech pachołków Denethora, z mieczami i żagwiami w dłoniach, nacierało na

Beregonda, który samotnie bronił dostępu do drzwi. Z lewą ręką wspartą o wrota, gwardzista

z trudem odpierał ciosy, ale nie zamierzał ustąpić. Znakiem desperacji obu stron były dwa

Page 546: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ciała leżące na schodach w kałuży krwi. Pachołkowie wciąż nacierali, miotając przekleństwa i

nazywając Beregonda zdrajcą. Tak zawzięci byli w walce, że nie zwrócili uwagi na

czarodzieja. Gandalf ruszył w ich kierunku, a Pippin, po krótkim zawahaniu, podążył za nim.

W tej właśnie chwili usłyszeli głos Denethora dobiegający z wnętrza Domu:

- Prędzej! Róbcie, co wam rozkazałem. Zabijcie tego zdrajcę, albo ukarzę go sam!

I nagle drzwi, które Beregond usiłował podeprzeć, otworzyły się, pchnięte od środka z

wielką siłą. Gwardzista zatoczył się i, z trudem łapiąc równowagę, odskoczył, opierając się

plecami o ścianę. Pachołkowie zamarli.

Na progu stanął Denethor.

Pippin zagapił się na niego w osłupieniu. Do Domu Namiestników schodził złamany

cierpieniem starzec, zgarbiony, podpierający się laską.

Teraz stał przed nimi Władca, wspaniały i groźny.

Wyprostowany na całą swą imponującą wysokość, wydawał się ogromny jak nigdy

przedtem, oczy mu lśniły, kiedy spojrzał najpierw na Gandalfa, a potem na Beregonda.

Gwardzista zamarł, jak mysz przyszpilona spojrzeniem węża. Otworzył usta, chcąc coś

powiedzieć, ale nie zdołał z siebie dobyć głosu, ręka dzierżąca miecz opadła nagle i broń z

brzękiem uderzyła o schody. Wparł się plecami w mur, z nabożną niemalże czcią obserwując

jak ostrze w dłoni Denethora wznosi się do góry, by zadać mu ostateczny, karzący cios.

W trzech krokach Gandalf znalazł się na schodach. Słudzy osłonili oczy, bo od

czarodzieja biło światło, niczym błyskawica w ciemnościach. Gandalf uniósł dłoń z laską i w

tej samej chwili miecz wysunął się z osłabłej nagle dłoni Denethora. Namiestnik cofnął się

oślepiony, a czarodziej postąpił za nim.

- Co tu się dzieje, Denethorze?- zapytał Gandalf surowo. - Dom Umarłych to nie miejsce

dla żywych. Dlaczego twoi słudzy biją się pośród grobów, gdy pod bramą grodu toczy się

rozstrzygająca walka? Czyżby Nieprzyjaciel dotarł aż tu, na ulicę Milczenia?

- Odkąd to Władca Gondoru obowiązany jest zdawać ci sprawę ze swych zarządzeń?-

syknął Denethor. - Czy nie wolno mi już rozkazywać własnym pachołkom?

- Wolno ci, Denethorze - odparł Gandalf łagodniejszym już tonem, a blask bijący od

niego zaczął przygasać. - Ale wolno też ludziom przeciwstawić się twoim rozkazom, jeśli są

szaleńcze i złe. Gdzie jest twój syn, Faramir?

Pippin zerknął niespokojnie w głąb Domu, ale nic nie mógł wypatrzyć w mroku.

- Jest tu, w Domu Namiestników - Denethor uniósł głowę. - Płonie, już płonie! Podłożyli

ogień pod jego ciało. Wkrótce spłoniemy wszyscy. Zachód ginie. Mój pierworodny syn nie

żyje. Wkrótce dołączę do niego wraz z Faramirem. Odejdziemy stąd w wielkim ognistym

Page 547: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

całopaleniu. Niech wszystko skończy się w ogniu. Niech się skończy w popiele i dymie, które

ulecą z wiatrem.

Na Białe Drzewo. On naprawdę jest obłąkany. – Pippin poczuł, jak ze zgrozy uginają się

pod nim kolana. - Rozum mu z tej rozpaczy odjęło.

Widząc, że Gandalf wdziera się do środka, Pippin rzucił się za nim. Beregond też

odzyskał panowanie nad sobą i czym prędzej skoczył ku drzwiom.

Faramir leżał na tym samym stole, na którym Denethor kazał go złożyć godzinę temu.

Ku nieopisanej uldze Pippina żył jeszcze. Jego głowa i ręce wciąż poruszały się niespokojnie,

owymi dziwnymi, płynnymi ruchami typowymi dla chorych majaczących w wysokiej

gorączce. Oddychał płytko i szybko. Pippin stanął obok Gandalfa i zmarszczył nos, czując

przenikliwy, ostry zapach. Wszystko przesycone było oliwą. Odzież Faramira, posłanie na

którym leżał i koc, którym był okryty. Wystarczyłaby jedna iskra i...

Pippina przeszył dreszcz.

Gandalf jednym ruchem zdarł ciemny koc i ku zdumieniu hobbita porwał Faramira na

ręce, kompletnie bez wysiłku, jakby unosił słomianą lalkę. Skojarzenie z lalką było tym

silniejsze, bo Faramir przelewał się przez ręce. Głowa opadła mu do tyłu, a lewa ręka

bezwładnie dyndała w rytm kroków czarodzieja.

- Gandalfie, zaczekaj! - wyrwało się Pippinowi. Czarodziej zatrzymał się i obejrzał na

niego. Hobbit podbiegł do jego boku i ostrożnie podtrzymał głowę chorego. Włosy Faramira

były mokre i lepkie, a jego skóra niemal parzyła przy dotknięciu. Gandalf uśmiechnął się

lekko i pochylił, tak by Pippin mógł ułożyć głowę rannego na jego ramieniu. Faramir

wyprężył się nagle, jęknął i przez sen wymówił imię swego ojca.

- Nie odbierajcie mi syna! On mnie woła!- Denethor nagle jakby się ocknął, dziki,

nawiedzony błysk w jego oczach przygasł, ustępując miejsca łzom.

- Tak - odrzekł Gandalf. - Twój syn cię woła, lecz jeszcze nie możesz się do niego

zbliżyć. Faramir stanął na progu śmierci, lecz być może go nie przekroczy. Może uda się go

uzdrowić. Ty zaś powinieneś być na polu bitwy, pod bramą twego grodu, wiesz o tym w głębi

serca.

- Faramir już się nie obudzi - Denethor pokręcił głową z uporem - a walka jest daremna.

Dlaczego miałbym pragnąć przedłużenia życia? Dlaczego nie możemy umrzeć razem?

Pippin obserwował go ze ściśniętym gardłem. W oczach Denethora było coś, co

przywodziło na myśl Boromira i jego załamanie po Parth Galen. Rozpacz człowieka, który

sądzi, że stracił wszystko, który nie ma już nadziei i w śmierci upatruje jedyny ratunek. Tyle,

że Boromira udało się uratować, między innymi dlatego, że można się z nim było

Page 548: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

porozumieć. Denethor zdawał się być kompletnie głuchy na wszelkie argumenty. W pierwszej

chwili Pippin otwierał już usta, by mu powiedzieć, że wstaje nowy dzień, że Rohan

nadciągnął z odsieczą, ale nie odważył się odezwać, bo bał się reakcji Władcy. Wszystkie

słowa w zamierzeniu mające dodać otuchy wywoływały wręcz przeciwny skutek. Hobbit

chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny, a na widok łez Denethora ścisnęło mu się

serce. Chyba wolał już wybuchy gniewu Namiestnika, niż tę rozpacz, którą ciężko było

znieść.

- Ani tobie, ani żadnemu władcy na ziemi nie przysługuje prawo wyznaczania godziny

własnej śmierci! - rzekł Gandalf. - Tylko pogańscy królowie w czasach ciemności sami

zadawali sobie śmierć, zaślepieni pychą i rozpaczą, zabijając też swoich najbliższych, aby lżej

im było rozstać się z tym światem.

Denethor nie odpowiedział. Zacisnął dłonie w pięści, a jego spojrzenie powędrowało ku

twarzy syna.

Gandalf odwrócił się i wyszedł do sieni, w której wciąż jeszcze stało łoże Faramira.

Czarodziej ostrożnie złożył na nim chorego. Wszystkie koce, zalane łatwopalną oliwą, zostały

na stole w Domu, więc Beregond pospiesznie ściągnął swój płaszcz i z pomocą Pippina okrył

Faramira, którym znów zaczynały wstrząsać dreszcze. Hobbit poprawił poduszki pod głową

rannego i na moment przyłożył dłoń do jego rozpalonego czoła. Przypomniała mu się polana

w Fangornie i Boromir majaczący w gorączce, orkowie i światła ognisk. Wzdrygnął się i

podniósł wzrok.

Denethor stał w progu Domu Umarłych, tak jakby jakaś niewidzialna granica nie

pozwalała mu wyjść. Udręka i niezdecydowanie malowały się na jego twarzy, a oczy ani na

chwilę nie opuszczały twarzy syna. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, ale czas płynął, a

Denethor nie zrobił nic. Stał i patrzył. I jeśli Pippina wzrok nie mylił – trząsł się cały.

- Pójdź z nami, Denethorze - odezwał się nagle Gandalf, niespodziewanie łagodnym i

życzliwym tonem. - Obaj jesteśmy w grodzie potrzebni. Możesz jeszcze wiele dokonać.

Pippin, pełen nadziei, zwrócił wzrok na Namiestnika i zimny dreszcze przebiegł mu po

plecach. Dziki blask rozjarzył się na nowo w oczach Denethora, a usta wykrzywił okropny,

obłąkańczy uśmiech. Namiestnik odrzucił głowę do tyłu i zaniósł się szyderczym śmiechem.

Kątem oka Pippin dostrzegł, że pachołkowie cofają się w trwodze. Namiestnik odwrócił się z

furkotem płaszcza i zniknął w mrokach Domu. Przez chwilę słychać było jedynie jego kroki –

szybkie i pewne, najpierw oddalające się, a potem znów przybliżające.

Denethor ponownie stanął w progu i rozerwał powłoczkę poduszki, na której wcześniej

opierał głowę.

Page 549: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin szeroko otworzył oczy i głośno przełknął ślinę.

Palantir.

Namiestnik trzymał w dłoni palantir.

Hobbit pomknął wzrokiem ku Gandalfowi, ale czarodziej stał nieruchomo. Nie wyglądał

na szczególnie zaskoczonego. Z bijącym sercem hobbit zmarszczył brwi próbując się

przyjrzeć kryształowi spoczywającemu w dłoni Denethora. Czy to palantir Sarumana? To

przecież niemożliwe. Skąd niby miałby się tu wziąć? Jeden z zaginionych, o którym

wspominał Gandalf? Czy i w nim też pojawia się...nagle zorientował się, że trzęsą mu się

ręce.

- Pycha i rozpacz! - zagrzmiał Denethor unosząc palantir w górę. Blask bijący z kryształu

obramował jego twarz czerwienią, wyostrzając rysy i cienie pod oczami.- Czy myślisz, że na

Białej Wieży oczy były ślepe? Nie! Widziały więcej, niż ty z całą swą mądrością dostrzegasz,

Szary Głupcze! Twoja nadzieja polega na niewiedzy. Idź, próbuj uzdrawiać umarłych. Idź i

walcz! Wszystko daremne! Na krótko, na jeden dzień może zatriumfujesz na polu bitwy. Ale

przeciw potędze, która rozrosła się w Czarnej Wieży nic nie wskórasz! Tylko jeden palec tej

potęgi sięgnął po nasz gród. Cały wschód rusza na podbój! Ten wiatr, który złudził cię

nadzieją, pędzi po Anduinie flotę czarnych żagli. Zachód ginie. Pora, by wszyscy, którzy nie

chcą być niewolnikami, odeszli z tego świata.

- Gdybyśmy słuchali takich rad – rzekł Gandalf z wolna - rzeczywiście oddalibyśmy

zwycięstwo Nieprzyjacielowi.

- A więc łudź się nadzieją! - zaśmiał się Denethor. - Czyż nie znam cię, Mithrandirze?

Masz nadzieję, że obejmiesz po mnie władzę, że staniesz za tronami wszystkich władców

północy, południa i zachodu. Czytam w twoich myślach i przeniknąłem twoje plany. Wiem,

żeś temu niziołkowi kazał przemilczeć prawdę! Żeś go wprowadził do mnie, jako swojego

szpiega-

Pippin wybałuszył oczy, zamierając w niedowierzaniu.

- Mimo to z rozmów z nim dowiedziałem się imion i zamiarów wszystkich twoich

sojuszników...

Jakich rozmów?! Jakich sojuszników?!- Pippin gapił się na niego szeroko otwartymi

oczami.

-...tak! Jedną ręką chciałeś mnie pchnąć przeciw Mordorowi, bym ci posłużył za tarczę,

drugą zaś ściągałeś tutaj owego Strażnika Północy, aby zajął moje miejsce! Ale powiadam ci,

Mithrandirze, nie będę w twoim ręku narzędziem! Jestem Namiestnikiem rodu Anariona! Nie

dam się poniżyć do roli zgrzybiałego szambelana na dworze byle przybłędy. Nawet gdyby

Page 550: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

udowodnił swoje prawa, jest tylko dalekim potomkiem Isildura. Nie skłonię głowy przed

ostatnim z rodu od dawna wyzutego z władzy i godności!

- Za pozwoleniem, mój panie! - Pippin zebrał się wreszcie na odwagę i wyprostował

dumnie. - Nie jestem niczyim szpiegiem! I nie zasłużyłem sobie na takie oskarżenia.

Wstąpiłem do ciebie na służbę z szacunku do Boromira, który był- TFU!!! -jest!!! moim

przyjacielem! - hobbit zacisnął pięści, wściekły na siebie o to przejęzyczenie. - Zawdzięczam

mu życie i chciałem jakoś wyrazić mą wdzięczność. A Aragorn nie jest przybłędą! Sam

Boromir uznał jego roszczenia i...-

- Boromir nie żyje - uciął mu Denethor wpół słowa. - I łatwo teraz wkładać w jego usta

rozmaite słowa, mości niziołku!

Słysząc to, Pippin poczuł jak gorąco uderza mu na policzki.

- Nie jestem kłamcą! - zawołał zaperzony. - A Boromir żyje!

- Pippinie! - odezwał się Gandalf łagodnie, ale hobbit nie dał się uciszyć.

- Sam go spytaj, kiedy tu wróci, mój panie! - wykrzyknął.

Denethor spojrzał na niego z dziwną mieszaniną współczucia i złości.

- Boromir nie wróci - rzekł dobitnie.

- Skąd możesz to wiedzieć?- Pippin rozłożył ręce, w zacietrzewieniu zapominając dodać

„panie”.

- Stąd!- Władca ponownie uniósł do góry palantir. - Widziałem w nim mego syna,

martwego. Osiem dni temu spotkała go śmierć. Ten kryształ nie kłamie.

Pippin zbladł. Tego źródła informacji nie brał pod uwagę. Osiem dni temu? Czy to

możliwe?

Spojrzał błagalnie na czarodzieja, ale wzrok Gandalfa był nieodgadniony.

- To prawda, że kryształy jasnowidzenia nie kłamią – przyznał czarodziej.

Na dźwięk tych słów pod Pippinem ugięły się kolana i ciężko usiadł na ziemi przy łożu

Faramira.

- Ale mogą pokazywać tylko część prawdy i podsuwać zły trop – ciągnął Gandalf. -

Zwłaszcza, kiedy kieruje nimi zaprawiony w podstępach umysł.

- Nie dbam o okoliczności śmierci mego syna, sam fakt mi wystarczy - odparł Denethor.

- Nie chcę widzieć więcej. Nie chcę trwać, podczas gdy wszystko dookoła się wali. Skoro los

odmawia memu rodowi błogosławieństwa – niech się tak stanie! Niech przyjdzie śmierć!

- Jakże chciałbyś ułożyć twoje sprawy, Denethorze - zapytał Gandalf cicho - gdybyś

mógł przeprowadzić swoją wolę?

Page 551: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chciałbym, by wszystko pozostało tak, jak było za dni życia mego - Namiestnik

dumnie uniósł głowę - i za dni moich pradziadów. Chciałbym w pokoju władać grodem i

przekazać rządy synowi, który by miał własną wolę i nie ulegał podszeptom czarodzieja. Jeśli

tego mi los odmawia, niech raczej wszystko przepadnie, nie chcę życia poniżonego, miłości

podzielonej, czci uszczuplonej.

- W moim przeświadczeniu - głos Gandalfa nadal był spokojny i łagodny - Namiestnik,

który wiernie zwraca władzę prawowitemu królowi nie traci miłości ani czci. W każdym zaś

razie nie powinieneś swego syna pozbawiać prawa wyboru, gdy jeszcze nie zgasła nadzieja,

że może uniknąć śmierci.

Lecz jego słowa przyniosły wprost odwrotny skutek. Zamiast ochłonąć Denethor zaciął

usta w gniewnym grymasie, wsunął kryształ pod pachę i błyskawicznym ruchem dobył

sztyletu. Z oczami utkwionymi w Faramirze ruszył do przodu.

Beregond był jednak szybszy i zasłonił rannego własnym ciałem. Na całe szczęście, bo

Pippin, skamieniały ze zgrozy i niedowierzania, nie był w stanie zareagować.

- A więc to tak! - krzyknął Denethor, posyłając Gandalfowi dzikie, nienawistne

spojrzenie. - Już mi ukradłeś połowę synowskiego serca! Teraz okradasz mnie nawet z

miłości moich sług, aby pomogli ci obrabować mnie nawet ze szczątków mego syna! Ale w

jednym przynajmniej nie zdołasz mi przeszkodzić, umrę tak, jak postanowiłem. Do mnie! -

zakrzyknął wielkim głosem, zwracając się do pachołków. – Do mnie! Czy sami zaprzańcy

zostali między wami?!

Dwaj słudzy wbiegli czym prędzej po schodach. Namiestnik wyrwał pochodnię

najbliższemu i nim Gandalf zdążył zagrodzić mu drogę, cofnął się do Domu Umarłych.

- Denethorze, stój!- czarodziej skoczył za nim. Pippin i Beregond też się poderwali i

wbiegli do środka.

Namiestnik dopadł do stosu, wziął głęboki wdech i uniósł pochodnię do góry.

Pippin krzyknął bezwiednie.

- Nie rób tego, pomyśl o swoich synach! - zawołał Gandalf, nie próbując podchodzić

bliżej, bo Namiestnik uczynił wyraźny znak, że jeśli ktokolwiek podejdzie o krok, on podpali

stos.

- Właśnie o nich myślę - rzekł Denethor martwym głosem.

- Nie pozwól, by...- zaczął Gandalf, ale przerwały mu odgłosy zamieszania dochodzące

sprzed Domu.

- Panie! Mój panie! Tutaj! - ktoś wołał, chyba jeden z pachołków.

Page 552: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin zerknął na Gandalfa, a potem odwrócił się tknięty nagłym przeczuciem i

dokładnie w tej samej chwili uchylone skrzydło drzwi z hukiem uderzyło o ścianę sieni, jakby

pchnięte kopniakiem. Można by przysiąc, że od tego uderzenia zatrząsł się cały Dom i

posypały tynki. W jasnym prostokącie wejścia pojawiła się ciemna sylwetka. Ktoś wpadł do

środka i po dwóch krokach zatrzymał się jak wryty na widok łoża stojącego w sieni.

Pippin wysilił wzrok. Jeszcze nie dowierzał, choć serce tłukło mu się w piersi jak

oszalałe.

Przybysz, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, błyskawicznie przyklęknął przy Faramirze,

wyciągając ku niemu rękę. Potem poderwał głowę, a długie włosy omiotły mu ramiona. Blask

pochodni odbił się iskierką na jego szyi.

Pippin dobrze znał błysk tego klejnotu.

- Boromir! - hobbit przymknął oczy i zaśmiał się dziko. - Wiedziałem. Wiedziałem!

Starszy syn Denethora wstał i jak burza wkroczył do Domu Umarłych, oglądając się

jeszcze w marszu przez ramię na sień i stojące tam łoże.

- Co tu się... - zaczął gniewnie, zadyszany, i raptownie zatrzymał się na widok stosu i

Namiestnika z pochodnią.

-Mój panie!- wykrzyknął Beregond z wielką ulgą i osunął się na jedno kolano, nisko

pochylając głowę. Ale Boromir nie zwrócił na niego uwagi.

- Ojcze?...- zapytał niepewnie, a jego szeroko otwarte oczy raz jeszcze omiotły

przedziwną scenę przed nim.

Pippin spojrzał na Namiestnika i serce mu się ścisnęło.

Pełne niedowierzania oczy Denethora zaszkliły się nagle w bezbrzeżnej, rozdzierającej

tęsknocie, gdy tak wpatrywał się w syna, skamieniały jak posąg. Jedynie jego ręka dzierżąca

pochodnię zaczęła się trząść. Boromir również sprawiał wrażenie zaklętego w kamień. Przez

nieznośnie przeciągającą się chwilę nikt się nie poruszył ani nie odezwał. Jakby wszyscy

zamienili się w jeden z obrazów zdobiących Pałac Namiestników – władca z pochodnią,

czarodziej ściskający laskę, klęczący gwardzista, hobbit i wojownik.

-Twój syn powrócił, panie - rzekł czarodziej z uśmiechem, łamiąc tę dziwaczną ciszę i

bezruch.

Przez jedną krótką chwilę Denethor pełnym miłości spojrzeniem omiótł postać Boromira,

tak jakby próbował zapamiętać każdy szczegół, a potem zwrócił twarz ku Gandalfowi, a jego

oblicze zmieniło się w maskę wściekłości i nienawiści.

- Przejrzałem twoją grę! - warknął. - Zachowaj swoje sztuczki dla motłochu. Jak widzę,

jesteś w zmowie nie tylko ze Strażnikiem z Północy ale i z Tamtym!

Page 553: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin osłupiał. Gandalf też zaniemówił.

- Ojcze...?- wykrztusił Boromir, postępując krok do przodu i zatrzymując się, jakby nie

wiedział, czy może się zbliżyć.

- Jak śmiesz zwodzić mnie nasyłając tu widma! - Denethor nie zwracał uwagi na swego

syna, patrząc wciąż na Gandalfa. - Naprawdę myślałeś, że dam się nabrać na tę ułudę?! Mój

Boromir nie żyje! – i z tymi słowy cisnął pochodnię i wstąpił na stos.

Boromir krzyknął przeraźliwie i rzucił się na ratunek.

Płomienie wystrzeliły do góry, pnąc się żarłocznie po płaszczu Namiestnika. Denethor,

niewzruszony, ułożył się na wznak, przyciskając palantir do piersi. Jego szaty stanęły w

ogniu. Nie minęły trzy uderzenia serca, a żywioł pochłonął Denethora, zasłaniając go przed

oczyma zebranych.

- Boromirze, nie!!! - Gandalf zastąpił drogę synowi Denethora, tuż przed ścianą ognia i

chwycił go za ramiona.

Przerażony Pippin z osłupieniem patrzył, jak ten siwowłosy starzec, osadza

wyrywającego się, potężnego wojownika w miejscu i odciąga go wstecz. Podobnie, jak

przedtem przy Faramirze, tak i teraz Gandalf okazał swą prawdziwą siłę.

- Ojcze!!! - zawył Boromir, próbując się bezskutecznie wyswobodzić. - Ojczeee!!!.....

- Jest za późno! Nie możesz mu pomóc. Sam spłoniesz! - czarodziej nie ustępował i nie

zwalniał chwytu. Całe szczęście, że Boromir, w szoku, koncentrował się jedynie na tym, by

biec do stosu i nie przyszło mu do głowy, że może użyć pięści.

- Jest za późno!- Gandalf krzyknął mu do ucha. Jakby na potwierdzenie jego słów z

morza płomieni dobiegł głośny, straszny krzyk. Jeden. Po nim salę wypełnił jedynie szum

szalejących płomieni.

- Nieee!!! - głos Boromira zabrzmiał tak rozdzierająco, że Pippin zamknął oczy.

- Faramir! - Gandalf na wszelkie sposoby próbował zwrócić na siebie uwagę Boromira. -

Faramir umiera! Posłuchaj mnie synu Denethora! Twój brat potrzebuje pomocy!!!

Boromir zwrócił na niego półprzytomne spojrzenie.

- Faramir umrze, jeśli mu nie pomożesz! Szybko, nie ma czasu !- Gandalf spojrzał na

Pippina i hobbit odzyskał władzę w nogach.

- Chodź! - zawołał, dopadając Boromira i łapiąc go za rękę. - Trzeba pomóc Faramirowi!

- Faramir?... - jęknął głucho starszy syn Denethora, odrywając wreszcie wzrok od stosu,

by obejrzeć się na łoże w sieni.

- Chodź! Szybko!- Pippin z całej siły pociągnął go za rękę. Beregond też oprzytomniał i

podbiegł, by pomóc. We trzech wyprowadzili Boromira do sieni – a właściwie wywlekli, bo

Page 554: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gondorczyk poruszał się jak we śnie, a nogi się pod nim uginały. Przy łożu Faramira osunął

się na kolana, tocząc dookoła błędnym, otępiałym wzrokiem. Pippin przyklęknął przy nim, by

w razie czego służyć pomocą.

Z wnętrza domu dobiegł głośniejszy trzask ognia. Boromir odwrócił głowę w tamtym

kierunku.

- Nie patrz, dziecko - rzekł Gandalf z wielkim współczuciem, zasłaniając mu widok i

zamykając drzwi.

- Tak zginął Denethor, syn Ectheliona - rzekł cicho, spoglądając na pachołków.

Pippin ostrożnie uścisnął dłoń Boromira, który podniósł na niego pusty wzrok i

bezdźwięcznie poruszył ustami.

Nie, błagam, oszczędźcie go. Zróbcie coś, bo on też zaraz oszaleje - Pippin nie za bardzo

wiedział do kogo się zwraca, wiedział tylko, że nie zniesie, jeśli po Namiestniku i jego syn

postrada zmysły. A widać było, że Boromir jest tego bliski.

Faramir poruszył się, odrzucając głowę do tyłu i jęknął boleśnie, rozpaczliwie.

Boromir drgnął, a jego wzrok wyostrzył się w poszukiwaniu twarzy brata. Pippin z

ogromną ulgą zobaczył, jak jego przyjaciel przytomnieje i nachyla się na chorym.

- Faramir ma straszną gorączkę - hobbit zaczął tłumaczyć pospiesznie. - To od rany,

którą...-

- Wiem, spotkałem Imrahila - rzekł Boromir krótko, oschle niemal, dotykając policzka, a

potem czoła brata. - Gdzie jest ta rana?

- Prawe ramię - szepnął Pippin, trochę wystraszony tym ostrym, zimnym tonem i

surowym spojrzeniem.

W milczeniu obserwował, jak Boromir odrzuca płaszcz Beregonda i sięga do rozcięcia

bratowej koszuli. Jego ruchy były szybkie i zdecydowane. Rozsznurował troczki i ujął połę

ubrania, by je zsunąć z ramienia Faramira, gdy wtem cofnął dłoń, jakby się oparzył.

- Co to jest?! - spojrzał na swoją rękę, a potem powąchał ją i odsunął od twarzy z

grymasem obrzydzenia.

- Oliwa - mruknął Pippin, spuszczając wzrok.

- Jak to oliwa?- Boromir spojrzał na niego marszcząc brwi, a potem krzywiąc się dotknął

poduszki i włosów Faramira. - Valarowie, przecież on jest cały mokry! Wszystko pływa w

tym świństwie!

- Lord Denethor kazał go przygotować do... - zaczął Pippin nieszczęśliwym głosem i

urwał.

Page 555: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir zamarł i przez moment patrzył na niego szeroko otwierając oczy, a potem

gwałtownie szarpnął za troczki u koszuli brata.

- Zdejmijcie to z niego!!! - krzyknął histerycznie.

Gandalf powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.

- On zmarznie, jeśli go teraz rozbierzemy - rzekł łagodnie. - Zobacz, trzęsie się z zimna,

trzeba go okryć i czym prędzej zabrać do Domów Uzdrowień.

Boromir rzucił mu szybkie spojrzenie, w którym błysnęła jawna niechęć, strząsnął jego

dłoń ze swego ramienia i wstał energicznie.

- Pomożesz mi go zanieść - rzekł do Beregonda i jednym ruchem zdarł swój płaszcz,

okrywając nim chorego.

Gwardzista podbiegł i stanął przy wezgłowiu łoża.

- Nie tu, z drugiej strony - pouczył go Boromir.

Pippin odsunął się, bezradnie spoglądając na czarodzieja. Gandalf westchnął i ruszył ku

schodom.

- To bez sensu! - warknął Boromir, kiedy tylko postawił stopę na pierwszym stopniu. -

Cofnij się!- przykazał Beregondowi. - Postaw je na ziemi - to mówiąc, obszedł łoże, schylił

się i wziął Faramira na ręce. Pippin odsunął mu się z drogi i starszy syn Denethora szybko

zaczął piąć się po schodach w górę, niosąc swego brata z taką łatwością, jakby Faramir nic

nie ważył. Wtem zatrzymał się i odwrócił.

- Staniecie na Straży pod wrotami Domu Namiestnika - rzekł groźnie, spoglądając na

pachołków. - Nikomu nie wolno tam wejść bez mojej zgody. Pod karą śmierci! – i nie

czekając na odpowiedź ruszył dalej.

- I tak oto brzmi pierwszy rozkaz nowego Namiestnika Gondoru - rzekł Gandalf cicho do

Pippina, a jego oczy były smutne i przygaszone.

Page 556: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział II

Domy Uzdrowień

Byli już u wylotu ulicy Milczenia, gdy zatrzymał ich potworny huk.

W popłochu obejrzeli się wstecz.

Kopuła Domu Namiestników pękła z trzaskiem, a kłęby czarnego dymu buchnęły w

niebo. Posypał się gruz, a pachołkowie odskoczyli przerażeni, chroniąc się pod pobliskimi

krużgankami. Nie ośmieli się jednak uciec dalej, związani rozkazem. Wśród łomotu

spadających kamieni kopuła na oczach zebranych zawaliła się do środka budynku.

Pippin zadrżał i przeniósł wzrok na Boromira. Wyraz twarzy jego przyjaciela był wprost

nie do opisania - coś jakby przemieszanie grozy, szoku i fascynacji zarazem. Boromir szeroko

otwartymi oczami wpatrywał się w Dom Umarłych, sprawiając wrażenie wrośniętego w

ziemię. Dopiero jęk Faramira wyrwał go z tego przedziwnego odrętwienia. Drgnął, przybrał

na powrót swój chłodny i zacięty wyraz twarzy i odwrócił się, by już nigdy się nie obejrzeć.

Szedł tak szybko, że Pippin musiał biec, by dotrzymać mu kroku. Hobbit, który pokonał

niedawno niezliczone ilości schodów i przemierzył całe miasto na piechotę był tak zmęczony,

że z trudem przebierał nogami. W dodatku miał za sobą kolejną nieprzespaną noc, co w

połączeniu z grozą ostatnich wydarzeń sprawiło, że czuł się, jakby uleciało z niego powietrze.

Szedł, a właściwie biegł za Boromirem niemal po omacku.

Przy Fen Hollen stał nieznany Pippinowi siwy koń. Zwierzę dosłownie spływało potem,

nawet grzywę miało mokrą. Na widok wychodzących siwek podniósł łeb i parsknął cicho,

jakby pytająco, ale Boromir minął go i poszedł dalej. Pippin obejrzał się jeszcze przez ramię-

koń stał niezdecydowany, strzygąc uszami i patrzył za nimi. Przez moment hobbit zawahał

się, czy aby nie poprosić kogoś o zaopiekowanie się zwierzęciem, ale ponieważ ani Beregond

ani Gandalf nie zwrócili uwagi na wierzchowca dał sobie spokój.

Wstał nowy dzień, białe mury różowiły się w świetle poranka. Pippin chciwie wystawił

twarz ku słońcu. Cudownie było poczuć na sobie ciepło promieni słonecznych, cudownie

było... żyć.

Domy Uzdrowień były niedaleko. Panował tu ruch i gwar, zewsząd znoszono rannych.

Ci w lżejszym stanie układali się na kocach i prowizorycznych posłaniach wzdłuż ścian

Domów.

Wielu opatrywało się nawzajem, bo nieliczne, pozostałe w grodzie kobiety miały pełne

ręce roboty przy ciężko rannych.

Page 557: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Prawdziwe poruszenie rozpętało się, kiedy dostrzeżono Boromira. Ludzie zaczęli

krzyczeć, najpierw z niedowierzaniem a potem radośnie. Ci, którzy mogli – wstawali i

pozdrawiali swego wodza, wołając go po imieniu. Inni machali rękami i śmiali się, jeszcze

inni ocierali łzy wzruszenia. Pippinowi od razu przypomniało się powitanie, jakie kilka dni

wcześniej zgotowano Faramirowi. Wtedy wydawało mu się żywiołowe, ale to, co działo się

teraz przechodziło jego najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewał się, że Duzi Ludzie mogą

być tacy... hobbiccy w okazywaniu radości. Przez te ostatnie dni przywykł do posępnej

atmosfery, jaka otaczała starego Namiestnika, więc teraz entuzjazm tłumu zdawał mu się

dziwny i nie na miejscu. Ale przecież Gondorczycy nie wiedzieli jeszcze o śmierci

Denethora...

Tymczasem Boromir niewzruszony szedł dalej, jakby całe to zamieszanie go nie

dotyczyło. Ani razu nie zerknął na boki, nie zwolnił, nie odpowiedział na żadne powitanie.

Ludzie zaczęli milknąć, z niepokojem zerkając na nieprzytomnego Faramira na jego rękach.

Radosne okrzyki zmieniły się w szepty, a śmiechy zgasły.

Boromir skierował się w lewo, ku misternie rzeźbionej furcie. Była otwarta, a za nią

zielenił się ogród Minas Tirith, jedno z najpiękniejszych miejsc grodu.

W chwili, kiedy dochodzili do głównego budynku miastem wstrząsnął przeraźliwy

krzyk. Zatrzymali się jak wryci, a Pippin poczuł, jak krew ścina mu się w lód ze zgrozy.

Odruchowo spojrzał w górę, wypatrując skrzydlatego potwora, ale nie, dźwięk dobiegał z

dołu, z pola bitwy. Faramir targnął się nagle w ramionach brata i jęknął. Boromir

opiekuńczym gestem wzmocnił chwyt i przytulił go do siebie, szepcząc coś uspokajającego.

Krzyk odbił się echem wśród murów, ale zamiast kończyć się znajomą wysoką nutą, pełną

jadu i triumfu, załamał się nagle, przechodząc w rozpaczliwy, zawodzący jęk. Nie minęło

kilka uderzeń serca, a zmienił się w westchnienie i zniknął wraz z powiewem wiatru. A kiedy

przebrzmiał, Pippin odczuł niespodziewanie taką otuchę i radość, jakiej chyba jeszcze nie

doświadczył, chyba że owego pamiętnego dnia ubiegłej jesieni na widok Rivendell, gdy

uświadomił sobie, że oto po całej tej szalonej ucieczce z Shire wreszcie są bezpieczni i nikt

ich nie ściga.

Nagle jakby pojaśniało i powietrze stało się bardziej rześkie. Lżej było oddychać. I chyba

wszyscy to odczuli, bo Beregond uśmiechnął się, biorąc głęboki wdech, a Gandalf z wyrazem

wielkiej ulgi przymknął na moment oczy.

Z wnętrza Domu wybiegł człowiek w prostej, białej szacie, zatrzymał się jak wryty na

widok dziedzica Denethora i natychmiast zawrócił, by przytrzymać mu drzwi.

Page 558: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir wszedł na pierwsze piętro i bez pytania skręcił w lewo. Widocznie rodzinie

Namiestnika przysługiwały specjalne kwatery i syn Denethora dobrze znał drogę. Pippin

nigdy wcześniej tu nie był, ponieważ Władca kazał zanieść rannego Faramira do swojej

komnaty w Wieży i tam przy nim czuwał.

Boromir stanął przed dwuskrzydłowymi, dębowymi drzwiami i obejrzał się przez ramię.

Człowiek w białej szacie podbiegł, wyminął go i pchnął oba skrzydła na oścież, a potem

zaczął zwoływać służbę.

Pippin wszedł za Boromirem i rozejrzał się z zainteresowaniem. Komnata była

niewielka, ale przez białe ściany i dwa wysokie okna sprawiała wrażenie jasnej i przestronnej.

Stały tu trzy łóżka, z tego jedno bardzo wąskie, dwie szafki, dwa krzesła i malutki stolik, na

który padała właśnie słoneczna plama. Boromir złożył brata na szerokim łożu po prawej

stronie. Faramir nie reagował, nie poruszył się i gdyby nie rumieńce na jego policzkach,

można by wątpić, czy w ogóle żyje.

- Przynieście czyste ubranie, trzeba go przebrać - nie bawiąc się w żadne wstępy Boromir

zaczął wydawać polecenia służbie. - Przygotujcie leki na obniżenie gorączki i zimne

kompresy.

Dwie kobiety skinęły głowami i wybiegły.

Boromir wyprostował się i odwrócił.

- Nie pamiętam twojego imienia - rzekł chłodno do Beregonda.

Gwardzista natychmiast przedstawił się, skłaniając głowę.

- Co Strażnik w barwach Cytadeli robił w Domach Umarłych?

- Ja... - Beregond zawahał się.

- Wiesz może kto zabił odźwiernego i tamtych dwóch na schodach?- padło następne

pytanie, a Pippin się wzdrygnął.

Gwardzista wziął głęboki wdech.

- Ja to uczyniłem, panie - wyznał szczerze. - I ten uczynek będę opłakiwał do śmierci.

Oto jest klucz do Fen Hollen, tobie go powierzam, mój panie. Ten klucz i moje życie - to

rzekłszy przyklęknął i wyciągnął rękę. – Musiałem go ratować, nie miałem wyboru – dodał

ledwo dosłyszalnym szeptem.

Boromir nie sięgnął po klucz.

- Nie możesz już nosić barw Cytadeli - rzekł spokojnie.

- Rozumiem, mój panie - szepnął Beregond i zwiesił głowę.

Page 559: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie zamierzam się wtrącać do decyzji Najwyższego Strażnika Białej Wieży - odezwał

się czarodziej - ale wiedz mój panie, że gdyby nie ten człowiek, twój brat byłby teraz garstką

popiołu.

- On uratował Faramirowi życie! - dorzucił Pippin żarliwie.

- Skoro, tak, nie zapomnę mu tego - na pozór niewzruszony Boromir odebrał od

gwardzisty klucz. - Tym niemniej muszę wykluczyć cię z Gwardii, Beregondzie synu

Baranora. Tymczasem jednak zostaniesz tu ze mną i pomożesz mi przy bracie.

- A ja?- chciał spytać Pippin, ale nie odważył się. Ten chłodny i oficjalny Boromir budził

w nim dziwne onieśmielenie. Było obcy i równie niedostępny jak Denethor. Czy to aby na

pewno ten sam człowiek, z którym robił grzanki w Isengardzie?

Słudzy wnieśli ubrania i kompresy, więc hobbit usunął się pod ścianę. Czuł się coraz

bardziej nie na miejscu i właśnie wzorem Gandalfa zamierzał wyjść po cichu, by popytać o

Merry’ego, kiedy jedna z kobiet wcisnęła mu do ręki nożyce i płótno z poleceniem

przygotowania opatrunków. Został poinstruowany jakiej szerokości pasy ma ciąć, więc nie

pozostało mu nic innego, jak przysiąść pod ścianą i wziąć się do roboty. Ledwo uporał się z

tym zadaniem, a już dostał drugie: rozcieranie jakiś ostro pachnących grudek na drobny

proszek. Nie miał pojęcia co to mogło być -jakieś zioła, albo skamieniała maść? Woniało to

jak skrzyżowanie przypraw do piernika, czosnku i babcinej pasty do polerowania srebra. Od

tego zapachu wierciło go w nosie i z trudem powstrzymywał kichanie.

W międzyczasie zalana oliwą odzież Faramira wylądowała w kuble, ranny został umyty,

opatrzony i ubrany w czyste, luźne szaty. Pippin pilnował, by nie podnosić wzroku znad

bandaży i dopiero gdy Faramir został otulony kocami spojrzał w górę.

- Powinienem mu podać dużą dawkę leku na obniżenie gorączki - powiedział

Uzdrowiciel. - Większą niż zazwyczaj, ale muszę ostrzec, że to może spowodować torsje.

- Zwykła dawka to za mało?- upewnił się Boromir.

- Obawiam się, że nie wystarczy.

- W takim razie zaryzykujmy. Trzeba za wszelką cenę zbić tę gorączkę.

Uzdrowiciel skłonił się i ruszył przygotować lekarstwo. Boromir zaś zmarszczył brwi i

podszedł do okna. Z zewnątrz dobiegł ich bowiem głos Gandalfa:

- Przyjaciele moi i wy wszyscy, obywatele tego grodu i mieszkańcy zachodnich krajów! -

wołał czarodziej. - Zdarzyło się dziś wiele rzeczy bolesnych i wiele chlubnych...-

Pippin dostrzegł, że Boromir cały się spina i zaciska dłoń na parapecie.

- Czy powinniśmy płakać, czy też się radować?- grzmiał Gandalf, a jego głos

zwielokrotniony przez echa słychać było w komnacie wyraźnie. Zbyt wyraźnie. - Stało się

Page 560: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

coś, czego w najśmielszych nadziejach nie mogliśmy się spodziewać, zginął bowiem wódz

wrogiej armii! Słyszeliśmy echo jego ostatniego krzyku. Lecz triumf ten został przypłacony

ciężką żałobą i wielką stratą. Mógłbym jej zapobiec, gdyby nie szaleństwo Denethora.

Boromir poderwał głowę i zacisnął pięści. Pippin skulił się, rzucając niespokojne

spojrzenie ku oknu. Co też ten czarodziej wyprawia! Mówić takie rzeczy w zasięgu słuchu

Boromira? To jak jawna prośba o kłopoty.

Gandalf zaś mówił dalej, o palantirze i o tym, jak wola Nieprzyjaciela wdarła się do

Miasta. Potem zaczął opowiadać, jak to żaden z poprzednich namiestników w

przeciwieństwie do Denethora nie ośmielił się zajrzeć w kryształ. Gdy doszedł do słów „lecz

rozum starca osłabł” Boromir gwałtownie odepchnął się od okna, a Pippin zamarł. Syn

Denethora miał bowiem tak straszny wyraz twarzy, że hobbit wstrzymał oddech. Boromir

wielkimi krokami dopadł drzwi, chcąc zapewne wyjść i położyć kres tej przemowie, ale

zderzył się z wchodzącym właśnie uzdrowicielem.

- Napój gotowy, mój panie - rzekł medyk, uchylając się, tak by ratować wywar przed

rozlaniem. – A teraz trzeba dokonać sztuk i podać go tak, by chory się nim nie zakrztusił.

Boromir opanował się, skinął głową i zawrócił do łoża Faramira. Razem z uzdrowicielem

podsadzili rannego i powtarzając głośno, że musi to wypić, ostrożnie podali mu pierwszy łyk.

Lecz Faramir nie reagował na żadne słowa zachęty, napój ulał mu się po brodzie, kiedy zaś

próbowali wlać więcej, wydał z siebie jeden niepokojący, urwany bulgot. Kolejna porcja leku

pociekła mu po brodzie plamiąc koszulę. Mimo fachowego masowania gardła nie przełknął

nic.

Uzdrowiciel z westchnieniem odstawił puchar, a widząc pytające spojrzenie Boromira

wyjaśnił:

- Nie ma odruchu przełykania. To na nic. Utopimy go, jeśli będziemy dalej próbować.

- Może go położyć w chłodnej wodzie?- zapytał Boromir, na powrót układając brata na

poduszkach. - Mnie to ponoć pomogło, kiedy w dzieciństwie zachorowałem na wschodnią

zarazę.

- Obawiam się, że w jego stanie nic to nie da. Pozostają kompresy. I nadzieja, że to może

przesilenie... - uzdrowiciel rozłożył ręce.

- Nie bredź mi tu o przesileniach, człowieku - warknął gniewnie starszy syn Denethora. -

Przecież widzę, że jest źle. Chcę znać prawdę.

- On umiera, panie - rzekł medyk zbolałym tonem.

Boromir przygryzł wargę i pokiwał głową.

- Wracaj do innych chorych, którym będziesz mógł pomóc - powiedział cicho.

Page 561: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Będę zaglądał na wypadek jakiejś odmiany na dobre lub na złe - zapewnił go

uzdrowiciel i szybko wyszedł. Beregond z nieszczęśliwą miną postał jeszcze przez chwilę, a

potem przysiadł na wolnym krześle, nerwowo zaplatając ręce. Pippin zaś patrzył na Boromira,

który z kamienną twarzą przemywał chłodnym ręcznikiem twarz i ręce brata. Mimo iż

znajdowali się w tej samej komnacie, obaj synowie Denethora zdawali się przebywać w

innym świecie niż Pippin i Beregond - Faramir zatopiony w swoich majakach, a Boromir

całkowicie skupiony na nim, tak jakby nic innego nie istniało dookoła.

Pippin przełknął z trudem i zamrugał zaszklonymi oczami. Nie tak wyobrażał sobie

ponowne spotkanie z Boromirem. Miało być inaczej. Powinno być inaczej.

Bardzo dokładnie to sobie wymarzył - po zwycięstwie nad wojskami Mordoru Denethor

wyszedłby powitać sojuszników i powracającego do domu syna. U boku Namiestnika stałby

on, Peregrin Tuk, w swym pięknym, czarno-srebrnym stroju, a Boromir zatrzymałby się jak

wryty na jego widok. „Niziołek w barwach Cytadeli? Jakże to?”- zdumiałby się, niby to na

poważnie, a Pippin skłoniłby mu się dumnie. A potem parsknęliby śmiechem i objęli się, nie

bacząc na ceremoniał. I Denethor patrzyłby na nich ciepło i też by się uśmiechał. I Faramir

śmiałby się z nimi, zdrów i szczęśliwy.

Pippin zagryzł wargę, walcząc z powodzią łez, jakie napłynęły mu do oczu. I pewnie by

się w końcu rozpłakał, gdyby nie skrzypnęły drzwi.

- Przyniosłem nowe kompresy - powiedział uzdrowiciel. - A ta chusta przesycona jest

maścią wspomagającą oddychanie - wyjaśnił i za zgodą Boromira przykrył nos i dolną część

twarzy Faramira. - To powinno mu ulżyć.

- Dziękuję - rzekł Boromir i bezmyślnym ruchem wygładził brzeg chusty.

- Nieprzyjaciel został odparty. Zwyciężyliśmy - rozległ się od drzwi głos Gandalfa. -

Muszę zejść na dół, na pola Pelennoru. Niebawem wrócę. – Czarodziej zbliżył się parę

kroków i z zatroskaniem spojrzał na twarz Faramira. - Mogę przekazać Imrahilowi, by

dowodził jeszcze czas jakiś, tak abyś nie musiał opuszczać boku brata - zaproponował.

- Zrób tak - rzekł Boromir krótko, nie odrywając wzroku od Faramira. - A teraz

wyjdźcie, zostawcie nas.

Gandalf skinął na Beregonda i wycofał się cicho. Pippin podniósł się z wysiłkiem i

smętnie ruszył do drzwi.

- Ty nie, Pippinie - oświadczył Boromir niespodziewanie.

Hobbit zatrzymał się w pół kroku.

- Ty zostaniesz. Zamknij drzwi.

Page 562: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zdejmij niedługo tę chustę, mój panie - polecił uzdrowiciel z progu i zniknął za

Gandalfem i Beregondem w korytarzu.

Pippin posłusznie zamknął za nimi drzwi.

- Weź sobie krzesło i usiądź tu obok mnie - rzekł Boromir , patrząc na swego brata.

Hobbit westchnął i przytaszczył sobie krzesło, o wiele za duże jak dla niego, ale do tego

zdążył się już w Minas Tirith przyzwyczaić. Usadowił się i spojrzał wyczekująco. Boromir

ściągnął chustę z twarzy Faramira i rzucił ją w nogi łóżka, a potem ujął rękę brata w obie

swoje.

- Chcę ci zadać kilka pytań - Boromir wreszcie przeniósł na niego wzrok. Hobbit

spodziewał się ujrzeć ból i rozpacz, więc zaskoczył go kompletny brak wyrazu w jego oczach.

Spojrzenie Boromira było pozbawione emocji. Puste. I dziwnie nieruchome.

Pierwszy raz też Pippin miał okazję przyjrzeć mu się z bliska. Starszy syn Denethora

musiał przybiec do Domów Umarłych prosto z pola bitwy. Był brudny i potargany. Bił od

niego silny zapach potu, własnego i końskiego. Przez czoło skosem szła czarna smuga, jakby

chlapnęło na niego błoto, albo orkowa krew, którą rozmazał rękawem. Miał żółty siniak na

policzku i podkrążone oczy. Wyglądał bardzo mizernie, chyba nawet gorzej niż w Fangornie.

Pippin chciał mu powiedzieć, żeby wytarł sobie tę plamę, ale jakoś dziwnie nie miał

śmiałości. I chyba wszyscy też podzielali jego odczucia, skoro do tej pory nikt nie odważył

się zwrócić Boromirowi uwagi.

- Czy widywałeś może mojego ojca w przeciągu ostatnich dni?- zapytał Boromir,

przyglądając się uważnie strojowi hobbita, jakby go zobaczył po raz pierwszy.

- Byłem jego giermkiem - odparł Pippin cicho, nie bez cienia dumy.

Brwi Boromira nieznacznie podjechały ku górze.

- Naprawdę? Giermkiem? Pasował cię?

- Czy co mi zrobił? - wystraszył się Pippin.

- Pytam, czy cię mianował i zaprzysiągł.

- No, a jak inaczej? - zapytał Pippin nieco urażonym tonem. Co to niby ma znaczyć?

Boromir myśli, że się samowolnie wyznaczył?

- A więc byłeś przy nim?

- Od przyjazdu do Miasta niemal przez cały czas.

- To dobrze - Boromir spojrzał za okno, znów przybierając ten nieobecny wyraz twarzy. -

Jesteś więc zorientowany w tym, co się działo.

- Czy zaraz „zorientowany”, to nie do... - zaczął Pippin, ale Boromir mu przerwał.

- Możesz mi opowiedzieć jak doszło do tego... - urwał. - Jak to się stało, że...

Page 563: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie wiem - odparł hobbit cicho, garbiąc się. - On...

- Tak? - siwe oczy wpatrywały się w niego bacznie i surowo i hobbitowi nagle

przypomniało się przesłuchanie przed obliczem Denethora owego pierwszego dnia zaraz po

przyjeździe.

- Wszystko wydawało się być w porządku, naprawdę. Twój ojciec, lord Denethor, był w

dobrej formie... to znaczy do czasu...- Pippin rozpaczliwie usiłował uporządkować chaos

myśli.

- Do czasu czego?- padło natychmiastowe pytanie, kiedy tylko urwał dla zaczerpnięcia

oddechu.

- Zaczekaj proszę, nie pospieszaj mnie - Pippin ugryzł się w język, bo o mały włos, a

dodałby „panie”. - Wszystko ci opowiem. Od początku, tylko daj mi pozbierać myśli. No

więc, źle zaczęło się dziać, kiedy przyniesiono Namiestnikowi twój Róg.

- Mój Róg?! - zdumiał się Boromir. - Róg *Gondoru*?

- No właśnie, przedziwna sprawa - Pippin wzruszył ramionami. - Pamiętasz jak

Obieżyświat i Gimli mówili, że włożyli Róg do łodzi, prawda? Wyobraź sobie, że ktoś

wyłowił obie połówki z Anduiny, tutaj, niedaleko i przyniósł Namiestnikowi. Wieść rozniosła

się po całym mieście, wszyscy zaczęli mówić, że to zły znak. Lord Denethor bardzo się

zaniepokoił, ale opowiedziałem mu w jakich okolicznościach Róg został roztrzaskany i

zapewniałem, że choć zostałeś pod Parth Galen ranny, to kiedy się rozstawaliśmy byłeś już

zdrów i w pełni sił. Nie patrz tak na mnie, nikt nie ma pojęcia skąd Róg się tu wziął. Faramir

wyraził przypuszczenie, że to może wiosenne roztopy zmyły nasze łodzie do rzeki. To chyba

jedyne sensowne wytłumaczenie. Ale i tak wszyscy bardzo się o ciebie niepokoili. Zwłaszcza,

że podobno tego dnia, kiedy walczyliśmy pod Parth Galen dobiegło ich echo twojego Rogu.

Dokładnie tak, jak w tej legendzie, o której mi opowiadałeś.

Boromir zmarszczył czoło i na chwilę zamyślił się nad tymi wieściami.

-A Faramir miał jakiś okropny sen, wizję, w której spotyka cię śmierć - dorzucił Pippin. -

I to nie od strzał orków. Więcej nie chciał powiedzieć, słyszałem tylko fragment jego

rozmowy z Gandalfem.

Boromir spojrzał na swego brata, odetchnął głębiej i puszczając jego rękę sięgnął po

nowy, chłodny kompres.

- Opowiadaj mi o ojcu - rzekł. - Chcę wiedzieć wszystko. Co mówił i co robił przez te

ostatnie dni.

Page 564: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zachowywał się najzupełniej normalnie - odpowiedział Pippin ostrożnie. - rządził

Miastem, przygotowywał je na oblężenie. Jeszcze przedwczoraj szykował się, by osobiście

wyjść na mury. Założył nawet kolczugę...-

- On zawsze chodził w kolczudze - przerwał mu Boromir.

- Zawsze?- zdziwił się Pippin.

- No, nie przez cały czas - Boromir skończył przemywanie twarzy Faramira i znów ujął

go za rękę. - Ale zwykł ją nosić na co dzień pod wierzchnim ubraniem. Mawiał, że to hartuje

ducha.

- No, tak. W każdym razie zamierzał dołączyć do obrońców...-

- Więc jak to się stało, że nie dołączył?! - Boromir gwałtownie odwrócił się ku niemu.

- Nie wiem! Nie mam pojęcia - Pippin odchylił się nieco do tyłu, zaskoczony tym

nagłym wybuchem. - Ostatniej nocy, nie, zaraz, kiedy to było – wczoraj? Wszystko mi się już

zaczęło plątać, zszedł z tej swojej komnaty na Wieży i wydał mi się kompletnie odmieniony.

Jakby się postarzał o sto lat.

Boromir zmrużył oczy.

- Czy przypadkiem nie spotkał się tam z Gandalfem?- zapytał.

- Z Gandalfem?- zdumiał się Pippin. - Jak to z Gandalfem? Nie, skąd, tego dnia chyba się

w ogóle nawet nie widzieli. Czarodziej był w pierwszym kręgu i pomagał Imrahilowi.

Boromir uniósł dłoń, przerywając mu.

- Opowiedz mi wszystko po kolei - zażądał. - Dzień po dniu.

Pippin westchnął i posłusznie zaczął składać raport. Boromir miał rację, tak rzeczywiście

będzie chyba najlepiej – od początku i rzeczowo. Opowiedział więc o własnym pobycie w

mieście, o przyjeździe, a potem odjeździe Faramira (przemilczał tylko wieść o tym, że

młodszy syn namiestnika spotkał Froda i Sama, uznał, że lepiej będzie o tym nie wspominać),

o oblężeniu i o tym, jak Faramir został ranny. Opisał zachowanie Denethora starając się

oszczędzić Boromirowi wielu szczegółów, ale i tak nie mógł ukryć, że Namiestnik zamierzał

spalić nie tylko siebie, ale i rannego syna i bardzo starannie się do tego przygotował.

Przedstawił też sprawę Beregonda, kilkakrotnie powtarzając, że gdyby nie jego poświęcenie i

odwaga, Faramir już by nie żył. Boromir z kamienną twarzą wysłuchał do końca jego

opowieści, wtrącając od czasu do czasu jakieś pytanie. Potem na dłuższą chwilę zapadła

cisza, przerywana jedynie szybkim i płytkim oddechem Faramira. Wreszcie Boromir poruszył

się i skrzywił, jakby go coś zabolało. Przetarł twarz oburącz, a potem uniósł głowę, prostując

obolałe plecy.

Page 565: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie będę cię już dłużej trzymać - powiedział cicho. - Idź, odpocznij. Dziękuję ci za

wszystko - i zmęczonym gestem podparł czoło.

Zarówno w jego tonie, jak i tym ruchu błysnęło wreszcie coś znajomego, na co Pippin

czekał tak długo. Jakiś cień dawnego Boromira.

- Może jesteś głodny?- zapytał, nie chcąc stracić tej chwili.

Boromir bez słowa potrząsnął głową, pozwalając, by włosy opadły mu na twarz

- A może przyniosę ci coś do picia. Wody? Wina?

- Tu w dzbanku jest woda, dziękuję, wystarczy mi - Boromir spojrzał na niego i

Pippinowi ścisnęło się serce. Wydawało się bowiem, że z każdą chwilą starszemu synowi

Denethora przybywa lat. Oczy starca. To było to.

- W takim razie wytrzyj chociaż twarz - Pippin podsunął mu mokry ręcznik. - Masz całe

czoło w czymś czarnym. Weź, odświeżysz się.

Boromir wziął ręcznik i powolnym, sennym ruchem wytarł twarz.

- Gdybyś mnie potrzebował...- zaczął Pippin cichutko, ale widząc, że Boromir znów

zatapia się w tym niedostępnym dla niego świecie zamilkł i wycofał się, odstawiając krzesło.

- Pójdę poszukać Merry’ego - rzekł jeszcze. Jego słowa nie wywołały żadnej reakcji.

Hobbit odwrócił się i wyszedł na korytarz, z progu rzucając ostatnie spojrzenie na

nieruchome sylwetki braci. A potem cicho zamknął za sobą drzwi, mając wrażenie, że

zamyka wrota grobowca.

*

- Martwię się o niego - Gandalf uniósł głowę i spojrzał na zabudowania szóstego

kręgu, dobrze widoczne z tego miejsca przed namiotem. - Źle się stało, że ta tragedia

rozegrała się w jego obecności i...- - On to widział?! - Aragorn odwrócił się gwałtownie,

przerywając czarodziejowi. -Chcesz powiedzieć, że Denethor zabił się na jego oczach?!

Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? - Przecież ci mówiłem, w południe, kiedy tylko się

spotkaliśmy. Sądziłem, że jasno się wyrażam. - Gandalf spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Powiedziałeś, że Boromir nie zdążył i że... mniejsza z tym. Valarowie! - Aragorn

niespokojnie zerknął w górę, ku Domom Uzdrowień. - Gdzie on teraz jest? - Zapewne

nadal czuwa przy bracie. Nie widziałem go od rana. - Powinienem się zainteresować

wcześniej. - Aragorn przygryzł wargę i nerwowo potrząsnął głową. - Przecież ledwo co

zjechałeś z pola wraz z oddziałami - zauważył Gandalf. - To zmienia postać rzeczy -

Page 566: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mruknął Aragorn, bardziej do siebie niż do czarodzieja. - W tej sytuacji nie będę czekał na

oficjalne zaproszenie Namiestnika, wejdę do Miasta. Może będę mógł pomóc. - Idź -

odparł krótko Gandalf, skinąwszy głową. Aragorn chwycił płaszcz i zarzucił go na ramiona –

było dość chłodno. Wbrew obiecującemu porankowi pogoda popsuła się i po południu zaczął

padać deszcz. Powinienem od razu pójść razem z Imrahilem i Eomerem.

- Dopilnujesz obozu pod moją nieobecność?- zagadnął Elrohira.

- Nie. Podpalę namioty i rozegnam wszystkich na cztery strony świata - brat pojrzał na

niego kwaśno.

- Dziękuję - Aragorn narzucił kaptur. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać.

Elrohir wzruszył ramionami i zasiadł przed namiotem, pod podniesioną płachtą

chroniącą przed siąpiącym deszczem. Był nie w humorze, co w jego przypadku stanowiło

interesującą odmianę. Nawet nie czytał, co dobitnie świadczyło o jego nastroju. Podczas

bitwy został ranny, na szczęście lekko, ale zarówno Aragorn jak i Elladan szantażem wymogli

na nim obietnicę, że będzie się oszczędzał i przynajmniej przez kilka godzin odpocznie w

obozie, co, rzecz jasna, nie przypadło mu do gustu. Może istotnie była to nadopiekuńczość,

ale Aragorn nie mógł znieść myśli, że coś złego mogłoby się przytrafić następnej bliskiej mu

osobie. Dość już, że stracili Halbarada- nie! Teraz nie wolno o tym myśleć. Na wszystko

przyjdzie czas. Na żałobę też.

- Mam iść z tobą?- spytał Elladan, swoim zwyczajem pojawiając się nie wiadomo skąd.

- Tak. Twoja wiedza na pewno przyda się w Domach Uzdrowień - Aragorn z

wdzięcznością skinął głową.

- W odróżnieniu od mojej - burknął Elrohir. - Oczywiście.

- Przyjdź do nas po zachodzie słońca, dobrze? - zaproponował mu Aragorn. - I radzę ci

odpocznij, ponieważ zamierzam cię bezlitośnie ganiać od jednego chorego do drugiego przez

całą noc. Jesteś usatysfakcjonowany?

Elrohir zaprezentował mu beznamiętny uśmiech od ucha do ucha w ramach odpowiedzi.

Uznając dyskusję za zakończoną Aragorn gwizdnął na Roheryna.

- Pojedziemy konno?- zdziwił się Elladan.

- Zależy mi na czasie. Zdaje się, że nasz przyjaciel potrzebuje pomocy. I to bardzo.

Przy Bramie Cytadeli w szóstym kręgu zostawili konie i dalej poszli już na piechotę.

Nikt ich nie zatrzymywał, ani nie wypytywał. Jedynie Elladan swą elfią urodą ściągał od

czasu do czasu zaciekawione spojrzenia; na Aragorna nikt nie zwracał uwagi. I o to mu

zresztą chodziło. Nie chciał wzbudzać sensacji i dlatego właśnie przy wjeździe do Miasta

przedstawił się gwardzistom jako Obieżyświat, Strażnik Północy.

Page 567: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Szybko przedostali się do głównego Domu Uzdrowień. Aragorn zagadnął

przebiegającego pachołka o Boromira i chłopiec pokazał mu drogę. Na korytarzu na

pierwszym piętrze kręciło się mnóstwo osób, ale wszyscy zachowywali pełną powagi ciszę.

Bez trudu wyłowił więc znajomy głos:

- ...i do tego wszystkiego jeszcze ten deszcz. Nie mogło dalej świecić słońce?

Przynajmniej byłoby raźniej. I dlaczego nikt nie pośle po Obieżyświata...-

- Bo jest już pośród was - Aragorn uśmiechnął się i odrzucił kaptur.

Peregrin Tuk podskoczył na dźwięk jego głosu i odwrócił się gwałtownie. Wyglądał

niezwykle w tych czarno-srebrnych szatach. Jeszcze niedawno Aragorn skłonny był

przypuszczać, że Tuk w stroju Gwardzisty Białej Wieży budziłby jedynie chęć do żartów i

uśmiech. Teraz jednak musiał zrewidować to zdanie – paradne, gondorskie szaty leżały na

nim, jakby młody hobbit się w nich urodził.

- Jesteś! - zawołał Pippin żarliwie. - Nareszcie!

Aragorn przyklęknął, by się z nim przywitać i Tuk bez słowa rzucił się mu na szyję z

takim impetem, że Strażnik się zachwiał i musiał podeprzeć się dłonią o ścianę, by odzyskać

równowagę. Drobne ręce kurczowo zacisnęły się na jego ramionach. Zbyt kurczowo, jak na

zwykłe powitanie. Aragorn zmarszczył brwi i położył dłoń w rękawicy na kudłatej czuprynie.

- Witaj, Pippinie - rzekł.

Zamiast odpowiedzieć hobbit objął go jeszcze mocniej.

- Jesteś cały i zdrów?

Wciśnięta pod jego podbródek głowa wykonała energiczne potaknięcie.

- Gdzie jest Boromir?

- W komnacie za tamtymi ciemnymi drzwiami, w końcu korytarza - dobiegła go

stłumiona odpowiedź. - Dobrze, że jesteś - dodał Pippin szeptem. - Dobrze, ze jesteś -

powtórzył, wziął głębszy oddech i odsunął się.

- Co z Faramirem?- zapytał Aragorn kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Jeszcze żyje, ale...- Pippin urwał i w oczach błysnęła mu rozpacz. - Zrób coś - dodał

błagalnie. - I ratuj Merry’ego.

Aragorn wstał i ruszył ku ciemnym drzwiom. Stał tam Imrahil, rozmawiając z jakąś

kobietą w szatach służącej Domu. Na widok nadchodzącego Strażnika książę przerwał i

skłonił głowę. Jego wzrok, pełen smutku i zatroskania, znacząco wskazał uchylone drzwi.

Aragorn pchnął je lekko i wsunął się do środka.

Boromir siedział na łóżku brata, zgarbiony i nieruchomy, wciąż odziany jak do bitwy.

Nie zareagował na skrzypnięcie drzwi.

Page 568: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze? - Aragorn podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.

Starszy syn Denethora drgnął i powoli podniósł na niego wzrok. Zimny dreszcz przeszył

Aragorna – oczy Boromira były martwe, puste. Nie wyrażały nic. I... Valarowie, jego włosy!

Strażnik spojrzał niedowierzająco i ze współczuciem zacisnął dłoń na ramieniu

towarzysza.

Jego czarne włosy były teraz na skroniach poprzetykane jasnoszarymi pasmami.

Aragorn przeniósł uważne spojrzenie na Faramira. Na pot perlący się na czole chorego,

niezdrowe wypieki, spękane usta. Pochylił się i sprawdził tętno, a potem przytknął rękę do

jego czoła i policzka. Niedobrze. Bardzo niedobrze.

- Kto ma pieczę nad ziołami w tym domu?- zapytał, odwracając się ku drzwiom, skąd

obserwowali ich niespokojni ludzie. Starsza, acz krzepka niewiasta energicznie przepchnęła

się do przodu.

Aragorn otworzył usta, by spytać o athelas, ale nie zdążył, bowiem kobieta

przedstawiwszy się, zaczęła wylewać z siebie istny potok słów, za którym nie sposób było

nadążyć. Oszołomiony nieco Aragorn dowiedział się, że straszne czasy nastały, że nikt nie

szanuje spokoju chorych, że brakuje ziół, brakuje chłopców na posyłki, że wozy z Lossarnach

nie przybywają z dostawami, że ogień zniszczył tyle domów i że to okropne. Kiedy doszła do

opisu, jak to zmuszeni są sobie radzić mając tak mizerne zapasy do dyspozycji, zdołał jej

wreszcie przerwać.

- Brak nie tylko ziół, ale i czasu na dłuższe gawędy - rzekł, może nawet nieco ostrzej niż

należało. - Czy macie liście athelas?

- Nie wiem, dostojny panie - odparła kobieta, nie przejmując się specjalnie jego tonem. -

Pierwsze słyszę. Zapytam mistrza zielarza, on zna stare nazwy.

- Niekiedy zwą je również królewskimi liśćmi - podpowiedział Aragorn. - Może

słyszałaś tę nazwę?

- Ach, *te* liście - kobiecina rozpromieniła się. - Owszem, gdyby wielmożny pan od

razu tak je nazwał...-

I znów popłynął potok słów. Nie, liści królewskich nie mają. Co więcej ona, Joreth,

wątpi osobiście w ich przydatność. Aragornowi zostało opowiedziane, co zwykła mawiać

swoim siostrom i że królowie powinni hodować ładniejsze rośliny, choć te, ona nie przeczy,

pachną całkiem orzeźwiająco.- i, co zdumiewające, wszystko to zdołała powiedzieć na

jednym wydechu.

Page 569: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak, bardzo orzeźwiająco - rzekł szybko Aragorn, nim zdołała zaczerpnąć kolejny

oddech. - Ale teraz, jeśli kochasz Faramira, puść w ruch nogi, zamiast języka i pobiegnij po te

zioła. Przetrząśnij miasto i przynieś mi choćby jeden liść.

- A jeśli nie znajdzie się nic w grodzie - zagrzmiał znajomy głos - pogalopuję do

Lossarnach i wezmę ze sobą Joreth, żeby tym razem nie swoim siostrom, ale mnie wskazała

w lesie owe liście. W zamian Cienistogrzywy pokaże jej, jak należy się spieszyć w potrzebie.

Aragorn uśmiechnął się z wdzięcznością do czarodzieja, który właśnie pojawił się w

drzwiach. Kiedy Joreth wyszła, odwrócił się do Boromira, który, nie zważając na całą tę

toczącą się nad jego głową dyskusję, zatopiony był w swojej milczącej, bacznej obserwacji

brata.

- Boromirze - Aragorn nachylił się nad nim, kładąc mu obie ręce na ramionach. -Wstań,

zrób mi miejsce. Muszę mieć do niego swobodny dostęp.

Starszy syn Denethora podniósł na niego tępy wzrok, jakby nie rozumiał co się do niego

mówi.

- No już - Aragorn ujął go za ramiona i pociągnął do góry. - Przesuń się. Nie ma czasu do

stracenia. Każda chwila może zdecydować o życiu.

Boromir wstał, poruszając się jak we śnie, i odsunął się nieco. Imrahil zbliżył się i stanął

tuż za nim.

Aragorn przysiadł na łóżku i raz jeszcze dotknął czoła Faramira. Tak wysokiej gorączki

chyba jeszcze nie leczył. Ranny nie zareagował na dotyk, oddychał płytko, coraz płyciej.

- Resztki sił z niego uchodzą. Szkoda, że nie mogłem przyjść wcześniej - mruknął

Strażnik. Zza rozcięcia koszuli Faramira wyzierała biel bandażu, rozchylił ją więc, by zerknąć

na ranę.

- To nie ona jest przyczyną gorączki - mruczał do siebie. - Goi się dobrze. Nie ma śladu

opuchlizny. Gdyby go zraniła strzała Nazgula, już by nie żył. Musiał go postrzelić jakiś

południowiec – a głośniej dodał - Kto wyciągnął strzałę? Czy ją zachowano?

- Strzałę wyciągnąłem ja - odrzekł Imrahil. - I założyłem pierwszy opatrunek. Nie

zachowałem jej w gorączce bitwy, ale przyjrzałem się dobrze i jeśli mnie pamięć nie myli,

wyglądała jak typowa, haradzka strzała. Ale sądzę, że zesłał ją z powietrza skrzydlaty Cień,

bo jak tłumaczyć uporczywą gorączkę i całą tę chorobę? Przecież rana nie jest głęboka i nie

zostały naruszone żadne ważne narządy. Jak to wyjaśnić?

- Wiele rzeczy mogło się tu sprzysiąc - odpowiedział Aragorn. - Od wyczerpania po

tchnienie Ciemnych Sił. Faramir ma wiele hartu, ale z tego, co mi wiadomo, długo przebywał

w cieniu kraju Nieprzyjaciela i ten cień stopniowo go przenikał. - O ojcowskiej niełasce nie

Page 570: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

chciał wspominać przy Boromirze. - To wszystko się dołożyło do rany. Przypuszczam też, że

grot był zatruty.

Skrzypnęły drzwi i do komnaty zajrzał posiwiały mężczyzna o niewiarygodnie wprost

wąskiej i długiej twarzy.

- Dostojny pan zapytywał o królewskie liście, jak zwie je lud - zaczął, a Aragorn

domyślił się, że ma do czynienia z mistrzem zielarstwa – czyli athelas w języku uczonych, lub

tych, którzy mają niejakie pojęcie o mowie Valinoru...-

- Tak, pytałem - przerwał mu Strażnik, czując rosnącą irytację. Mniej gadania, a więcej

działania zdecydowanie bardziej przydałoby się w Domach Uzdrowień. - I jest mi obojętne

czy nazwiecie to ziele asea aranion, czy królewskim liściem, byle bym je dostał!

- Proszę mi wybaczyć, dostojny panie - zaczął zielarz nieco nadętym tonem. - Widzę, że

mam przed sobą człowieka uczonego, nie zaś zwykłego wojaka. Niestety nie trzymamy tego

ziela w naszych Domach Uzdrowień, gdzie pielęgnujemy wyłącznie poważnie rannych lub

chorych. Ziele to bowiem nie posiada, o ile nam wiadomo, cennych właściwości poza tą, że

odświeża powietrze oraz...-

I mistrz zielarstwa rozpoczął monolog godny Joreth. Aragorn zagryzł zęby, czując, że

jego cierpliwość niebezpiecznie topnieje. Kiedy monolog zmienił się w recytację ludowego

wietrzyka i komentarz, że niektórzy staruszkowie piją wywar z tego ziela, bo rzekomo

pomaga im na ból głowy, nawet Gandalf nie wytrzymał:

- A więc w imieniu króla idź i poszukaj jakiegoś człowieka, mniej uczonego, ale za to

rozumniejszego od mędrców rządzących w tym domu! - krzyknął czarodziej.

Zielarz zmarszczył brwi i dumnie uniósł głowę.

- Gondor nie ma króla, mój panie - zauważył chłodno. - A zatem rozkaz w jego im....-

- Idź po to przeklęte ziele, człowieku, zanim flaki z ciebie wypruję!!! - ryknął

niespodziewanie Boromir i to z taką furią, że wszyscy bez wyjątku podskoczyli.

Mistrz zielarstwa uderzył z wrażenia plecami o framugę drzwi i mamrocząc coś pod

nosem pospiesznie zrejterował.

Aragorn podziękował Boromirowi ruchem głowy, ucieszony tym, że starszy syn

Denethora zaczyna okazywać oznaki życia.

Na moment ich spojrzenia spotkały się.

Boromir patrzył teraz na niego w napięciu, niemal z nabożeństwem, a jego oczy lśniły.

Była w nich rozpacz i lęk, nieme błaganie i bardzo nikły cień nadziei.

Valarowie, użyczcie mi sił i sprawcie, bym zdołał wyleczyć Faramira - Aragorn uspokoił

się głębszym oddechem. - Bo w przeciwnym wypadku stracę ich obu.

Page 571: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

I z tą myślą odwrócił się ku Faramirowi, kładąc mu dłoń na czole i ujmując go za rękę.

Skupił wzrok na twarzy rannego i zaczął wsłuchiwać się w jego oddech, by wkrótce samemu

przejąć rytm wdechów i wydechów chorego, tak jak go uczył Elrond. Kiedy już oddychał tak

jak Faramir, zacisnął palce na jego przegubie. Wyczuł słaby puls i porównał go z biciem

własnego serca, o wiele mocniejszym i wyraźniejszym. Komnata w tle, wraz ze

zgromadzonymi tam ludźmi zaczęła zanikać, rozmazywać się.

- Faramirze! - rzekł głośno, przywołując chorego.

Nie było odzewu, tylko ściany komnaty jeszcze się poszerzyły, rozmywając się po

bokach.

- Faramirze?

Gdzieś na obrzeżach świadomości zapłonęło światełko i zaczęło się rozlewać w większą

plamę, aż po horyzont.

Piasek. Jasny piasek. W prażących promieniach słońca.

Plaża, ogromna i opustoszała.

Odległy szum fal zlewa się z szumem krwi w żyłach.

Daleko przed nim niewyraźna sylwetka, nieruchoma na brzegu morza. Ciężko oddychać

w tym upale.

Faramirze...

Młody mężczyzna stoi na brzegu po kostki w wodzie, odwrócony do niego plecami,

wpatrzony w dal. Potwornie gorąco. Jak w piecu.

Wdech i wydech. Nieco wolniejszy i głębszy. Głębiej – oddychać głębiej, spokojniej.

Faramirze!

Ciemne włosy rozwiewa pierwszy, nieśmiały podmuch wiatru i jest to jedyny ruch,

jedyna odpowiedź na wołanie Aragorna. Jeszcze kilka kroków, coraz bliżej morza. Szum fal

jest coraz wyraźniejszy, żywiej krąży krew w żyłach. Oddech uspokaja się, wyrównuje.

Faramirze!

Aragorn bierze głęboki wdech i widzi, że ramiona stojącego przed nim mężczyzny też się

unoszą. Serca biją równo i mocno. Płuca chciwie zaczerpują tchu. Wiatr wzmaga się, kojąco

chłodzi rozpaloną skórę. Kolejny wspólny oddech.

Faramirze?

Mężczyzna odwraca się, by ponad ramieniem spojrzeć mu w oczy-

- głośny tupot, skrzypienie drzwi...

Page 572: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Proszę, oto królewskie liście - brzmi zadyszany, chłopięcy głos. – Niestety, nie są

świeże. Zerwano je co najmniej przed dwoma tygodniami. Mam nadzieję, że mimo to

przydadzą się na coś.

Aragorn zamrugał oczami i spojrzał na podsuwane mu pod nos liście zawinięte w

chusteczkę. Plaża i piasek zniknęły, a z nimi upał. Oddychał normalnie, choć czuł się

okropnie znużony. Zerknął w dół.

Pierś Faramira unosiła się w głębokim, równym oddechu, jego puls bił mocno i miarowo.

Aragorn zdjął dłoń z czoła chorego i przyłożył ją do jego policzka, a potem skroni. Gorączka

spadała.

Tłumione chlipnięcie wyrwało go z zamyślenia. Mały chłopiec wpatrywał się w twarz

Faramira i płakał.

- Daj mi te liście - rzekł Aragorn i uśmiechnął się do niego. – Przydadzą się na pewno.

Zostań tutaj i bądź dobrej myśli - a spoglądając w górę na Boromira, dodał - najgorsze już

przeminęło.

Straszy syn Denethora niepewnie zmarszczył brwi i pomknął spojrzeniem ku twarzy

brata. Jeszcze nie dowierzał, a może nie chciał się łudzić nadzieją. Imrahil uśmiechnął

radośnie i objął go ramieniem, ale Boromir nie zwrócił nań uwagi.

Aragorn wybrał dwa liście spośród sześciu, chuchnął na nie i roztarł w dłoniach. Misa z

wrzątkiem była już przygotowana, skinął więc, by mu ją bliżej podstawiono, a potem wsypał

liście do wody. Ożywcza woń wypełniła komnatę i Aragorn odetchnął nią chciwie. Uwielbiał

ten zapach – jakby powietrze po burzy mieszało się ze wspomnieniem porannej rosy.

Z uśmiechem podsunął misę pod uśpioną twarz Faramira, świadom tego, ze każdy jego

ruch śledzą rozgorączkowane oczy Boromira. Gdzieś z tyłu komnaty Joreth paplała coś z

przejęciem o rękach króla, ale puścił jej słowa mimo uszu.

Patrzył na Faramira.

Ranny poruszył się, odetchnął głębiej. Nagle otworzył oczy, a jego wzrok, kompletnie

przytomny i pełen miłości spoczął na Aragornie.

- Wołałeś mnie, królu - powiedział cicho, lecz wyraźnie. - Jestem. Co mój król rozkaże?

Za plecami Aragorna rozległ się zduszony jęk i Strażnik kątem oka ujrzał, jak nogi

uginają się pod Boromirem i starszy syn Denethora ciężko osuwa się na stojące obok krzesło.

- Abyś się dłużej nie błąkał w ciemnościach. Zbudź się, Faramirze - odparł Aragorn

ciepło, patrząc w szare oczy, tak podobne do oczu Boromira. - Jesteś zmęczony. Odpocznij,

posil się i bądź gotów, gdy po ciebie wrócę.

Page 573: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Będę gotów, miłościwy panie - rzekł Faramir z powagą. - Któż chciałby leżeć

bezczynnie, gdy król powraca?

Aragorn uścisnął jego dłoń.

- Muszę iść do innych, którzy także mnie potrzebują - odparł, czując z każdą chwilą

rosnącą sympatię do tego młodzieńca. - A tymczasem jest tu ktoś, kto jak sądzę, nie może się

doczekać, żeby zamienić z tobą parę słów - to rzekłszy, wstał, by odsłonić mu widok.

Faramir głośno zaczerpnął tchu. Jego oczy rozszerzyły się raptownie, w niedowierzaniu,

a lewa ręka gorączkowo uniosła się ku bratu. Boromir bez słowa natychmiast znalazł się u

jego boku, ujmując tę wyciągniętą dłoń w obie swoje.

- Wróciłeś... Valarowie, wróciłeś...- powtarzał Faramir łamiącym się głosem. - Żyjesz.

Aragorn z uśmiechem i ulgą odwrócił się do zebranych. Pippin i Beregond otwarcie

ocierali łzy, a na twarzy Hobbita malowała się taka wdzięczność i szczęście, że dla samego

tego widoku warto się było trudzić. Nie mówiąc już o Boromirze nachylonym nad bratem,

szepczącym mu coś cicho.

- A nie mówiłam! - Joreth nie milkła ani na chwilę. - Ręce króla mają moc uzdrawiania.

Od dawna o tym wiedziałam.

- Chory potrzebuje spokoju. - Aragorn podniósł nieco głos i znacząco pokazał zebranym

drzwi. Braciom należała się chwila prywatności. Rozradowani gapie przywołani do porządku

przez Gandalfa i Imrahila zaczęli się posłusznie wycofywać.

Pociągnięcie za rękaw odwróciło jego uwagę od wychodzących.

- Chodź teraz do Merry’ego, dobrze? - prosił Pippin gorączkowo. - Szybko,

chodźchodźchodź, pójdziesz, prawda? On też jest nieprzytomny. Powiedz, że pójdziesz -

powtarzał bez tchu.

- Już idę. Prowadź, mości Tuku - i uśmiechnął się, bo hobbit zdecydowanie pociągnął go

za rękaw, torując sobie przejście. - Przepraszam, przepraszam! – wołał Pippin przenikliwym

głosem. - Droga dla rąk króla! Proszę się odsunąć. Z drogi, przepraszam, z drogi!!!

Aragorn pokręcił głową z rozbawieniem.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o potajemny pobyt w Mieście - pomyślał z rezygnacją.

Istotnie, nie minęło nawet godzina i całe Miasto mówiło tylko o jednym - że prawowity

król powrócił i uzdrawia tych, którzy w bitwie odnieśli rany.

*

Page 574: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dopiero kiedy ich dłonie się zetknęły i palce Boromira zacisnęły się wokół jego, mocno,

niemal boleśnie, Faramir uwierzył, że to nie jest przywidzenie.

Po tylu miesiącach wyczekiwania na jakąkolwiek wiadomość, po tych wszystkich

okropnych wizjach i po wybuchu wojny stracił nadzieję, że kiedykolwiek ujrzy jeszcze brata.

Chyba nie mógł sobie wymarzyć wspanialszego przebudzenia.

Kiedy tracił przytomność na polu bitwy, otoczony zewsząd zgiełkiem, krzykiem i

śmiercią był przekonany, że żegna się z tym światem. A tymczasem budził się w wygodnym

łóżku, przywołany przez... króla, by odkryć, że jego ukochany brat powrócił.

Usłyszał własny głos zacinający się ze wzruszenia, gdy bez ładu i składu próbował

sklecić słowa powitania. Zabawne - w myślach wielokrotnie układał sobie, co powie

Boromirowi, kiedy wreszcie się zobaczą, a teraz jak na ironię w tej najważniejszej chwili

zawodził go język.

- Witaj, braciszku - Boromir przysiadł przy nim. Jego głos też drżał. - Wróciłem.

Wróciłem, tak jak ci obiecywałem. – to rzekłszy, szybko rzucił okiem za siebie, by przekonać

się czy wszyscy wyszli. Faramir też zerknął na drzwi. Od dzieciństwa obaj nauczeni byli

powściągać odruchy serca w obecności osób trzecich. Synom Namiestnika nie uchodziło

bowiem publicznie okazywać emocji. Lecz kiedy tylko drzwi się zamknęły, Boromir

natychmiast pochylił się i ujmując jego twarz w dłonie pocałował go w czoło. Faramir otoczył

jego szyję ramieniem i gdy Boromir się prostował podciągnął się wraz z nim. Objęli się,

Faramir wkładając w ten uścisk całą swoją siłę, Boromir ostrożnie, by nie urazić zranionego

ramienia brata.

- Wróciłeś... - powtórzył Faramir szeptem i przymknął oczy, bo od tej raptownej zmiany

pozycji zakręciło mu się w głowie.- Dzięki niech będą Valarom!

Zacisnął palce na tunice brata i zatopił się cały w tej cudownej chwili, pragnąc, by

trwała jak najdłużej.

Nie wiedział, ile tak siedzieli.

Po pewnym czasie ramię zaczęło mu doskwierać, więc poruszył się ostrożnie, ale ku jego

zaskoczeniu Boromir go nie puścił, tylko przywarł do niego tym mocniej. Faramir przesunął

dłonią po jego plecach, po kółkach kolczugi rysujących się pod tkaniną. Odczekał chwilę i

ponownie spróbował wysunąć się z objęć brata, lecz tak samo jak przedtem, został

przytrzymany.

Jego radość zmąciło pierwsze ukłucie niepokoju.

- Bracie? - zapytał cicho.

Page 575: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir wziął głęboki, rozedrgany oddech i nie odpowiedział.

- Bracie? - powtórzył Faramir głośniej, zaalarmowany. - Wszystko dobrze?

Boromir, po chwili zawahania, bez słowa pokręcił głową.

Faramir cofnął rękę i zdecydowanym ruchem dał znać, żeby go puścić.

Odsunęli się od siebie. Pozbawiony podparcia Faramir musiał kurczowo przytrzymać się

brzegu łóżka, by nie osunąć się na plecy. Nie zwracając uwagi na zawroty głowy i dziwne

uczucie lekkości, zmarszczył brwi, niespokojnie wpatrując się w Boromira. Jego wzrok

zatrzymał się nagle na siwych pasmach we włosach brata, a serce zaczęło tłuc się szybciej na

ten widok.

- Boromirze? - zapytał, walcząc z uczuciem grozy, która niczym kula lodu ścisnęła mu

żołądek. - Czy... czy widziałeś się już z ojcem?

Wystarczył jeden rzut oka na twarz brata i Faramir wiedział już, że to o to chodzi.

- Powiedz mi - zażądał. - Powiedz, co się stało.

Boromir zwiesił głowę.

- Powiedz mi!

- Ojciec nie żyje - rzekł Boromir płaskim głosem.

- Co? Jak...? - Faramir poczuł, że ziemia się spod niego osuwa. Dobrze, że siedział.

Wyobraźnia natychmiast podsunęła mu całą masę obrazów: ojciec na murach, zabłąkana

strzała, atak skrzydlatej bestii, ojciec prowadzący oddziały do walki, orkowie, zakrzywiona

szabla uniesiona do ciosu, a może haradzka włócznia? A może... a może ojciec pożałował

swoich gorzkich słów i postanowił ruszyć z odsieczą, by pomóc młodszemu synowi i śmierć

spotkała go na polach Pelennoru?- Kto go zabił?

Boromir odetchnął głęboko z udręczonym wyrazem twarzy.

- Powiedz mi prawdę, bracie! - rzekł Faramir nagląco.

- Ojciec nie żyje - powtórzył Boromir z trudem. - Myślał, że bitwa jest przegrana i

Miasto zgubione. Nie mógł na to patrzeć i... - Boromir urwał i potrząsnął głową, jakby się

chciał opędzić od jakiejś nie chcianej myśli. Podniósł wzrok i spojrzał bratu w oczy. - Ojciec

się zabił, Faramirze.

- Jak to „zabił się”?- Faramir w pierwszej chwili nie zrozumiał. - Chcesz powiedzieć,

że...-

- Że odebrał sobie życie. Popełnił samobójstwo. Dziś o świcie.

- G..gdzie to się stało? Dlaczego?- zmartwiałe usta z trudem sformułowały pytanie.

- W Domu Umarłych.

Page 576: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ale... dlaczego? - wyjąkał Faramir, mając wrażenie, że mu się to znowu śni. Cała

radość i szczęście sprzed paru chwil ulotniły się jak zdmuchnięty płomień świecy.

- Powiedziałem ci już dlaczego - rzekł Boromir niespodziewanie oschłym tonem. - Dał

się ogarnąć rozpaczy. Był przekonany, że Miasto ginie i chciał umrzeć wraz z nim.

- A ty? Kiedy wróciłeś do...-

- Niedawno! - przerwał mu Boromir zdecydowanie. - Zbyt późno - dorzucił, odwracając

wzrok.

- Więc nie wiedział, że ty...- Faramir urwał i zamknął oczy. Nagle zakręciło mu się w

głowie a dookoła pociemniało, jakby leciał w głąb ogromnej studni.

Ojciec popełnił samobójstwo...

Następną rzeczą, jaką poczuł, była poduszka pod głową i silne ręce asekurujące go

troskliwie.

- Musisz odpocząć - mówił Boromir, układając go starannie. - Nie myśl o tym, co się

stało. Najważniejsze, że Minas Tirith ocalała. I że ty żyjesz - z tymi słowy energicznie nakrył

go kocem, najpierw jednym, potem drugim, ściągniętym z sąsiedniego łóżka. Jego ruchy były

szybkie i gwałtowne, a ton rzeczowy i kategoryczny, jakby i swoją własną uwagę próbował

odwrócić od tych strasznych wieści. Jakby próbował zamknąć ten rozdział i skupić się na

tym, co działo się tu i teraz. – Nie chciałem ci o tym mówić, ale i tak nie zdołałbym tego

przed tobą ukryć. Nigdy niczego nie potrafiłem przed tobą ukryć. Trudno, teraz już wiesz. Ale

postaraj się o tym nie myśleć. Musisz wypoczywać. Ta gorączka na pewno cię osłabiła.-

Boromir wyciągnął rękę i dotknął jego czoła, upewniając się, że jest chłodne.

Faramir przymknął oczy i leżał tak dłuższą chwilę, walcząc ze łzami i uciskiem w gardle.

To było zbyt wiele. Za dużo na raz. Starał się tego nie roztrząsać, nie myśleć, nie czuć, ale

jedno nie dawało mu spokoju.

- Czy zostawił jakiś list? Cokolwiek? - szepnął. Wciąż myślał o ostatnich słowach ojca i

o tym, że rozstawali się w gniewie.

- Nie - odparł Boromir krótko.

- Jak...w jaki sposób on się zabił, wiesz może?

- Nie musisz teraz znać szczegółów - odparł Boromir autorytatywnie. - Po co ci to

wiedzieć? Dowiesz się w swoim czasie. Nie myśl teraz o tym, musisz szybko wyzdrowieć.

Nie myśleć o tym! Łatwo powiedzieć.

- A ty wiesz?

- Tak.

- Powiedz mi.

Page 577: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie. Nie teraz, później. Proszę cię, Faramirze - Boromir uniósł dłoń. - Później.

Faramir nie próbował więc dłużej się dopytywać, przynajmniej na razie. Nie miał też siły

tłumaczyć bratu, że czasami niewiedza jest gorszą męką od wiedzy. Teraz bowiem, siłą

rzeczy, gorączkowo zaczynał zastanawiać się jak zginał ojciec. Co zrobił? Rzucił się z

murów? Przebił mieczem? A może, uchowaj Eru, powiesił...Valarowie... Co za potworność.

Co za niesprawiedliwość losu. Czuł, że nie zapanuje nad łzami. Spróbował się opanować, bo

jakoś niezręcznie było mu płakać, gdy oczy Boromira pozostawały suche. Odwrócił twarz ku

oknu i wtedy właśnie brat przysiadł się bliżej i zdecydowanie, choć delikatnie, wsunął mu

ręce pod plecy przyciągając go ku sobie. Zamknięty w tym serdecznym i ciepłym uścisku

Faramir oparł głowę na ramieniu brata i zapłakał cicho, dając się ponieść rozpaczy.

Tak samo, jak owego dnia, kiedy przekazano im wieść o śmierci matki.

- Co za szczęście, że on tu jest, przy mnie - pomyślał. - Co za szczęście, że wrócił.

Odetchnął głębiej i przymknął oczy.

Poczuł się ogromnie wyczerpany, jakby całe powietrze z niego uszło. Teraz dopiero

uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony.

Ramiona brata zacisnęły się wokół niego. Boromir uścisnął go, a potem uwolnił ze

swych objęć, pomagając mu się ułożyć. Na jego twarzy nie było śladu łez.

Faramir otarł policzki wierzchem dłoni, a potem odetchnął głębiej. Chyba jeszcze nigdy

w swoim życiu nie czuł się tak osłabiony i wyczerpany.

Długą chwilę trwali tak w milczeniu, blisko siebie, napawając się tym, że wreszcie są

razem.

- Jakie to szczęście, że się obudziłeś - powiedział Boromir wreszcie. - Wystraszyłeś

mnie, braciszku - dodał tonem lekkiej pretensji, choć jego spojrzenie pełne było miłości i

oddania.

- Długo spałem?

- Długo - potaknął Boromir. - Z tego co wiem, ponad dobę.

- Ponad dobę?!

- Przespałeś bitwę, mój drogi. Szkoda, że nie widziałeś szarży Rohirrimów i okrętów w

Harlond.

- Przypłynęli korsarze?

- Nie, wprost przeciwnie. Ja.

- Ty? Nic nie rozumiem.

- Czy pocieszy cię, jeśli ci powiem, że ja też nic nie rozumiem? Przynajmniej raz

jesteśmy w tej samej sytuacji.

Page 578: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Szarża Rohirrimów? Chcesz powiedzieć, że wygraliśmy?- zapytał słabo Faramir,

mrugając oczami, bo słowa brata docierały do niego z opóźnieniem. - Czy to znaczy, że

Miasto nie jest oblężone?

- Oczywiście, że nie jest. A jak w przeciwnym wypadku miałbym się tu dostać, mój ty

geniuszu strategii?- Boromir spojrzał na niego, unosząc znacząco brew.

- Na skrzydłach gniewu i po trupach wrogów, tak jak się zawsze chełpiłeś, mój ty

geniuszu wojowania - odparł Faramir z cieniem uśmiechu.

- W zasadzie - Boromir wydął usta w zamyśleniu - dokładnie tak się stało. Można

powiedzieć, że tak właśnie przerwałem oblężenie.

- Sam jeden?

- Czyżbyś wątpił, bracie?

- Przenigdy.

Uśmiechnęli się słabo.

- Brakowało nam tu ciebie - szepnął Faramir. Jego wzrok przesunął się po wynędzniałej

twarzy brata, nieznanej tunice i kolczudze o zębato zakończonych rękawach, by spocząć na

misternie splatanym złotym pasie, którego ogniwa wyrzeźbiono w formie drobnych listków

podobnych do głogu. - Tyle miesięcy! Rok prawie. Gdzieś ty był?

- Spytaj lepiej, gdzie nie byłem - westchnął Boromir i spojrzał na dzban stojący

nieopodal.

- Chcesz pić?- zapytał i nie czekając na odpowiedź sięgnął po naczynie. - Na pewno

chcesz. Jesteś wysuszony na wiór przez tę gorączkę.

Faramir zwilżył spierzchnięte usta językiem, patrząc chciwie na strumień wody wlewany

do pucharu. Dopiero pytanie brata uzmysłowiło mu, jak bardzo jest spragniony.

Boromir nachylił się i wsuwając mu ramię pod głowę, pomógł mu się unieść.

- Mogę sam, naprawdę... - zaprotestował Faramir.

- Pij, nie dyskutuj.

Posłusznie wypił więc do dna, rozkoszując się każdym łykiem.

- Pójdę rozkazać, by przyrządzili ci coś do jedzenia - Boromir odstawił pucharek i zebrał

się do wstania, ale Faramir złapał go za rękaw.

- Za chwilę - poprosił. - Nie odchodź. Posiedź przy mnie jeszcze chwilę.

- Nie zamierzałem odchodzić, chciałem tylko...-

- Posiedź, proszę.

Boromir ustąpił i zasiadł wygodniej, prostując nogi. Faramir znów złapał się na tym, że

zaczyna gapić się na posiwiałe włosy brata. Te szaro-białe smugi od samego początku

Page 579: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przykuwały jego uwagę, ale jakoś nie mógł się zdobyć, by o nie spytać. Były tak nierealne i

tak nie pasowały do tej kochanej, znanej w każdym szczególe twarzy, że aż wyciągnął rękę i

dotknął ich ostrożnie, przesuwając po długich pasmach palcami. Boromir biorąc to za zwykły,

braterski gest uśmiechnął się do niego. Faramir odgarnął mu włosy za ramię i zmarszczył

brwi - i to, to też było nowe. Przesunął kciukiem po białej kresce blizny, ciągnącej się

poziomo wzdłuż szczęki Boromira. Ślad był niepokojąco długi, rana musiała być rozległa.

- Co to? – spytał. - Skąd ta blizna?

- Od orkowego bata – wyjaśnił jego brat spokojnie. - Ale ta historia będzie musiała

trochę zaczekać. Nie chcę zaczynać mej opowieści od opisywania dziejów blizn. – I Boromir

uśmiechnął się ponownie. Ale Faramir zamiast się pokrzepić tym widokiem poczuł nagły

chłód. Jego brat uśmiechał się bowiem niczym ktoś, kto wie, jaki grymas wykonać, by usta

ułożyły się do uśmiechu i czyni to, ponieważ jest przekonany, że tak trzeba, że tego się od

niego oczekuje. Boromir nie robił tego w sposób jawnie wymuszony, po prostu jego usta

uśmiechały się, a oczy nie. I było w tym coś przerażającego. Śmiech Boromira był zawsze

bardzo zaraźliwy, nawet ojciec nie potrafił mu się oprzeć. Faramir też bardzo lubił patrzeć na

uśmiechającego się brata. Lubił ten błysk w oku i drobną sieć kreseczek, które tworzyły się

poniżej dolnych powiek.

Ten „uśmiech” był tak nienaturalny, że Boromir wydał mu się kompletnie odmieniony.

Inny. Obcy.

Wstrzymując dech zapatrzył się w oczy brata i nagle, zupełnie nieoczekiwanie

przypomniało mu się inne spojrzenie, smutne i pełne napięcia. Świetliste oczy niziołka

spoglądające na niego z wielką powagą i zmęczony głos:

Dokąd radzisz iść? Jakże mógłbym stanąć przed elfami i ludźmi, gdybym teraz zawrócił,

wzdragając się przed ostatnią, najcięższą próbą? Czy przyjąłbyś mnie w Gondorze, gdybym

się tam zjawił z brzemieniem, które noszę i które opętało szaleństwem twojego brata?

Opętało szaleństwem...

Faramir przełknął z trudem, czując nagłą suchość w ustach. Nie! Wszystko tylko nie to.

Tego nie zniesie. Świat mógł się zmieniać, walić, ale jego brat pozostawał sobą. Był niczym

skała, zawsze ten sam, niezmienny (złośliwcy powiedzieliby zapewne, że niereformowalny) i

dzięki tej jego niezmienności Faramir był w stanie pokonać wiele przeciwności losu. Sama

świadomość, że może na niego liczyć, zawsze i wszędzie, dodawała mu sił.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz?- Boromir przechylił lekko głowę.

- Zmieniłeś się - szepnął w odpowiedzi.

Page 580: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ba! - powiedział na to Boromir i znów zapadła cisza. Przez chwilę patrzyli na siebie w

milczeniu, a potem Boromir zmarszczył brwi i przybrał swój charakterystyczny wyraz twarzy,

świadczący o tym, że zbiera się do zadania pytania.

- Tak? - Faramir spojrzał na niego pytająco.

- Skąd wiedziałeś - zaczął jego brat z wolna - skąd wiedziałeś, że Aragorn to król?

Czyżby jakieś wieści nas wyprzedziły?

- Nie wiedziałem.

- Ale nazwałeś go królem. I z twojego zachowania można by sądzić, że jesteście dobrymi

znajomymi. Czyżbym coś przeoczył?- znowu ten uśmiech, przeszywający dreszczem.

- Widziałem go w snach - odrzekł Faramir ostrożnie. - Kilka razy.

- A - Boromir uniósł głowę. - W snach. Oczywiście, głupie pytanie.

Faramir zerknął na niego bacznie, czy aby nie kpi, ale nie.

- A co widziałeś konkretnie?- Boromir spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Pamiętasz

jakieś szczegóły? Pytam, bo jak rozumiesz, szalenie mnie to interesuje, zarówno prywatnie,

jak i z urzędu, jeśli mogę się tak wyrazić.

A Faramir wstrzymał oddech, bo dopiero teraz to do niego dotarło – skoro ojciec zginął,

Boromir był teraz Namiestnikiem.

Boromir był Namiestnikiem Gondoru, a w Minas Tirith pojawił się ...król!

Zorientował się, że brat wciąż patrzy na niego wyczekująco. O co pytał? Ach, tak:

- Widziałem go w kilku wizjach - odrzekł. - W kilku snach. Widziałem jak jeden z

posągów w sali tronowej ożywa i przybiera jego twarz, widziałem jak czyjeś ręce sięgają po

koronę i podnoszą ją do góry. I pamiętam też sen, w którym pojawiał się na polu bitwy, a

zastępy nieprzyjaciela pierzchały przed nim.

Boromir w zamyśleniu pokiwał głową.

- Znasz go?- zapytał Faramir z ciekawością.

- Znam. Wędrowałem z nim - Boromir brat zapatrzył się w okno. - Spotkałem go w

Imladris. To on ma Miecz, Co Był Złamany. To jego tyczy się przepowiednia. Aragorn syn

Arathorna, poprzez wiele pokoleń, spadkobierca Isildura.

- Co nim sądzisz?- drążył Faramir.

- To szlachetny człowiek. Dobry towarzysz podróży. Dobry wojownik - odparł Boromir

wciąż patrząc w okno.

- A jego roszczenia?

Page 581: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Póki co, jeszcze ich nie przedstawił - Boromir wzruszył ramionami. - A na razie mamy

Mordor w ramach zmartwień. Jedna wygrana bitwa nie zmienia zbytnio naszej sytuacji.

Udało się nam odwlec koniec, ot co.

- A jeśli wygramy, uznasz jego roszczenia?

- A jeśli mumakile zaczną latać, zabraknie nieba dla skowronków! - Ponowne wzruszenie

ramionami. - Bracie mój! – Boromir oderwał wreszcie wzrok od okna i nachylił się nad nim. -

Za to, że cię przywrócił do życia jestem gotów zrobić dla niego wszystko!

Faramir uśmiechnął się, bo jego ton był żarliwy i szczery. Nie uszło jednak jego uwadze,

że w ten sposób brat zręcznie uchylił się od odpowiedzi.

Przez chwilę patrzyli się sobie w oczy.

- Żebyś ty wiedział, braciszku - Boromir pokręcił głową - jakie cuda i jakie zaczarowane

miejsca widziałem, nie uwierzyłbyś. Nie wiem od czego zacząć. I chyba do zimy nie skończę

opowieści.

- A elfowie? Widziałeś ich, prawda?- zapytał Faramir skwapliwie.

- A jakże, za wszystkie czasy się ich naoglądałem. Mieszkałem nawet z nimi. I

wędrowałem.

- I jacy oni są? - Faramir poczuł, że zaczyna w niego wstępować życie. Elfowie! To musi

być nieprawdopodobne; zobaczyć Pierworodnych na własne oczy. Rozmawiać z nimi! Marzył

o tym przez całe życie.

- Jacy są?- zamyślił się Boromir. - Ano dokładnie tacy, jak się obawiałem. Dziwni.

Chodzą z głową w chmurach. Bez przerwy śpiewają albo recytują poezję. Albo siedzą i

patrzą, jak drzewa rosną, a kiedy już się raczą odezwać plotą bez ładu i składu. Spodobają ci

się, jestem tego pewien. Dogadacie się bez trudu.

- Bracie - jęknął Faramir, wznosząc wzrok ku niebu.

- Choć, muszę to przyznać, potrafią walczyć w potrzebie. Są naprawdę dobrzy w łuku.

Twoi Strażnicy mogliby się sporo od nich nauczyć.

- A czy naprawdę są tacy piękni?

- Rzecz gustu, powiedziałbym. No, brzydcy nie są. Zresztą, przywiozłem ci jednego w

prezencie, to sam się przekonasz.

- Jak to przywiozłeś?...- Faramir szerzej otworzył oczy.

- Nazywa się Legolas i jest synem króla Mrocznej Puszczy. Całkiem miły, jak na elfa. A,

i jeszcze jest do kompletu krasnolud. Gimli, syn Gloina spod Samotnej Góry. Krasnoluda też

ci przywiozłem. Musisz go koniecznie spytać o zabudowę Minas Tirith.

-I obaj są tutaj, w Mieście?

Page 582: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak. Powiedz tylko słowo, a ci ich sprowadzę. Na pewno chętnie cię odwiedzą, po tym,

jak w drodze bez przerwy o tobie opowiadałem. Mam po nich posłać?

- Nie! - wyrwało się Faramirowi w popłochu. - Zwariowałeś? Zobacz, tylko jak ja

wyglądam! Nie chcę podejmować takich gości w łóżku. Nie w takim stanie.

- E, tam. Mnie widzieli w gorszym - Boromir machnął ręką.

- I to ma mnie pocieszyć? Nie, bracie, muszę się trochę ogarnąć i stanąć na nogi.

- No, właśnie - Boromir obrzucił go uważnym spojrzeniem.- Jak się czujesz?

- Jakby mnie mumakil rozdeptał.

- I tak też wyglądasz.

- Dzięki serdeczne. Spójrz lepiej na siebie.

- Strasznie jesteś wymizerowany - Boromir spojrzał na niego z troską, puszczając mimo

uszu zaczepkę brata. - Trzeba cię odkarmić. Musisz coś zjeść! - to mówiąc, wstał energicznie.

- Nie jestem głodny - zaprotestował Faramir słabo.

- Owszem, jesteś - Boromir otworzył drzwi i przywołał służbę. - Masz ochotę na

jajecznicę?- zapytał, odwracając się.

- Wszystko, tylko nie jajecznica - Faramir skrzywił się boleśnie.

- A może jakaś zupa?- drążył Boromir.

- Za pozwoleniem wielmożnych panów, jeśli mogę coś doradzić - odezwała się młoda

dziewczyna nieśmiało - w kuchni już warzą potrawkę z kurczaka.

- O, doskonale - pochwalił Boromir. - Przynieś solidną miskę.

- Małą miskę... - zaczął Faramir, ale dziewczyna już zniknęła, a Boromir właśnie

zamykał drzwi.

- Będę musiał niedługo zejść do Miasta - oznajmił, podchodząc do okna i wyglądając. -

Muszę się zorientować w skali zniszczeń. Ten pomiot Nieprzyjaciela zburzył Bramę -

warknął.

- Może i dobrze, że tego nie widziałem - mruknął Faramir. - Ale nim pójdziesz,

opowiedz mi coś jeszcze. Nie myśl, że dam się zbyć tymi paroma słówkami. Siadaj i mów.

- Chciałbym i ja usłyszeć *twoją* historię, braciszku - Boromir odszedł od okna i

przysunął sobie krzesło.

- O, nie - Faramir pokręcił głową. - To ciebie tu nie było, ty widziałeś niezwykłe krainy i

to ty będziesz opowiadał pierwszy. Mów co widziałeś, jak wygląda Imladris i kiedy dokładnie

tam dotarłeś, co ci powiedział Elrond i czy ...-

- Wolnego, braciszku - Boromir uniósł dłoń. - Nie tak szybko. Do Imladris trafiłem pod

koniec jesieni i...-

Page 583: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak późno?

- Biorąc poprawkę na to, że straciłem konia w Tharbadzie i resztę drogi przebyłem

pieszo, uważam, że to i tak przyzwoity czas.

- I nie zgubiłeś się?

- W zasadzie to gubiłem się bez przerwy. Jak inaczej nazwać tułanie się w dziczy, gdy

nie zna się położenia miejsca, do którego się wędruje? Cieszę się, że mogłem ci tego

oszczędzić. Sto dziesięć dni w głuszy, w towarzystwie stad komarów, a na obiad suszone

mięso. Moja lista rzeczy, których już nigdy nie tknę, choćbym miał umrzeć z głodu, znacznie

się wydłużyła podczas tej podróży...- przerwało mu pukanie do drzwi.

-Wejść!

Do komnaty zajrzał mały Bergil, uśmiechnięty od ucha do ucha z tacą zastawioną

miskami i kubkami.

- Wybaczcie, dostojni panowie - powiedziała służąca, niosąc srebrną misę z wodą i

ręcznik przerzucony przez rękę. - Ten mały gwardzista uparł się, że przyniesie jedzenie

osobiście.

- Witaj, Bergilu - Faramir uśmiechnął się do chłopca, a mały odpowiedział mu

promiennym uśmiechem i karkołomnym ukłonem nad parującymi miskami.

- Postaw to na stole - poleciła mu służąca. - Joreth kazała przygotować jedzenie dla obu

dostojnych panów.

- Znakomicie! - powiedział Faramir szybko, by nie dać bratu okazji do protestu.

- Zostaw wodę na stole, poradzimy sobie sami - polecił jej Boromir z westchnieniem. - I

podziękuj Joreth.

Kobieta skłoniła się, skinęła na Bergila i oboje wyszli cicho zamykając za sobą drzwi.

Boromir wstał i podszedł do stołu.

- Wreszcie jakieś normalne jedzenie - orzekł. - I prawdziwy chleb z Minas Tirith, chyba

się zaraz rozpłaczę ze wzruszenia. Valarowie, jak dobrze być w domu. Chcesz opłukać ręce?

Faramir z uśmiechem skinął głową i brat podsunął mu misę. Umył ręce, skorzystał z

okazji i ochlapał też twarz. A potem mokrymi palcami przeczesał włosy, nieprzyjemnie

brudne w dotyku.

- Cały się lepię, okropność - oświadczył z obrzydzeniem. - Co?- dodał zaskoczony,

widząc dziwny grymas na twarzy Boromira.

- Nic - jego brat szybko odwrócił wzrok, odstawił misę na stół i podał mu ręcznik, wciąż

unikając jego wzroku. Potem sam umył twarz i ręce, obficie rozchlapując wodę.

Page 584: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czekaj, nie wstawaj. Pomogę ci poprawić te poduszki - przerwał, widząc wysiłki

Faramira.

- Dziękuję, jestem wprawdzie chory, ale jeszcze nie zgrzybiałem do reszty. Poradzę sobie

- Faramir podparł się na łokciu i ostrożnie zaczął się podnosić. Oczywiście, Boromir

natychmiast rzucił się na pomoc i podparł mu plecy poduszkami.

- Poradzisz sobie lewą ręką?- upewnił się z troską.

- Domyślam się, że byłbyś zachwycony mogąc mnie karmić łyżeczką, ale zapewniam

cię, że jeszcze potrafię własnoręcznie trafić jedzeniem do ust.

Boromir zgromił go wzrokiem i podał mu miskę.

- To dla ciebie – oznajmił, wręczając mu łyżkę. - I chleb.

- A ty?

- Nie jestem głodny. Wezmę trochę chleba i...-

- Mowy nie ma – Faramir wycelował w niego łyżką. - Zjem tylko pod warunkiem, że i ty

zjesz.

Boromir wydał z siebie nieokreślony pomruk i sięgnął po jedzenie.

Zjedli w milczeniu, ponieważ wbrew zarzekaniom obaj z zaskoczeniem stwierdzili, że są

bardzo głodni. Kiedy skończyli, odchylili się wygodnie, Faramir na poduszki, a Boromir na

oparcie swego krzesła. Deszcz przestał padać i zachodzące słońce zaczęło przebijać się przez

chmury.

- Muszę się ogolić - mruknął Boromir, przesuwając dłonią po twarzy. - Nie mogę się w

takim stanie pokazać ludziom.

- Przede wszystkim porządnie się umyj - poradził mu Faramir. - I przebierz się.

Woniejesz jak kwintesencja garnizonu w Osgiliath

- Myślisz, że nie marzę o kąpieli? – Boromir odebrał od niego miskę i włożył w swoją.

Następnie zrobił taki ruch, jakby chciał wstać, ale się rozmyślił. Schylił się i postawił miski

na podłodze, obok krzesła. - Ale nie mam na to czasu. Powinienem już być na dole. Tyle, że

nie mogę zebrać sił - dodał szczerze i odchylił głowę na oparcie krzesła.

- Zanim pójdziesz, opowiedz mi chociaż w paru słowach, gdzie byłeś i co widziałeś.-

Faramir stłumił ziewnięcie. To nieprawdopodobne, żeby znowu chciało mu się spać, skoro

dopiero co się obudził.

- Widziałem elfów. I krasnoludy. I hobbitów - zaczął wyliczać Boromir. - I potwory

wszelkiej maści. I coś, co jak sądzę, szczególnie cię zainteresuje: entów. Widziałem Pasterzy

Drzew.

Page 585: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Spotkałeś entów?! - Faramir aż się poderwał. - To nie do wiary! A więc oni istnieją! Ilu

widziałeś i gdzie?

- Widziałem chyba wszystkich, jacy mieszkają w Fangornie. Byłem gościem na entowym

wiecu. Ale, co tam wiec, żebyś ty wiedział jak oni walczą! - i tu Boromir zagłębił się w opis

Fangornu i spotkania z entami.

Faramir słuchał oszołomiony, czując jak wypieki uderzają mu na policzki.

- Potrafiłbyś go narysować?- zapytał żarliwie.

- Drzewca?- Boromir wzruszył ramionami. - Mogę spróbować, ale nie ręczę za efekt.

Wiesz przecież, jak rysuję.

- Moim zdaniem masz talent i gdybyś tylko przemógł lenistwo, mógłbyś rysować równie

dobrze jak mama - zauważył Faramir.

- Wątpię - Boromir spojrzał na niego i nagle posmutniał. - Robiłem notatki w trakcie

podróży, wiesz? Zacząłem w Imladris. Nudziłem się tam potwornie i dla zabicia czasu

wypisywałem dla ciebie różne fragmenty z ksiąg w bibliotece Elronda. Starałem się

skopiować co ciekawsze ryciny, tam był nawet plan zabudowy głównych miast Numenoru,

wiedziałem, że dasz się pokroić za coś takiego. To miał być mój prezent z podróży.

- I co się z nim stało?

- Został pod Parth Galen. A potem spłynął z Anduiną, jak sądzę - Boromir westchnął

cicho. - Bardzo mi przykro, ale nic dla ciebie nie mam, a tak chciałem przywieźć ci coś na

urodziny.

- Braciszku - wzruszony Faramir ujął go za rękę. - Wróciłeś i to jest najpiękniejszy

prezent, jaki sobie mogę wymarzyć. A co do tego planu, narysujesz mi go z pamięci.

- Nie będzie już taki ładny. Nie pamiętam szczegółów.

- Nie szkodzi. I tak będzie dla mnie bezcenny.

- Najlepiej mi wyszedł plan tego miasta, gdzie rosła pierwsza Nimloth - Boromir znowu

westchnął. - No, tego na „F”.

- Armenelos?- uśmiechnął się Faramir domyślnie.

- O, właśnie, z ust mi to wyjąłeś. Co?

- Nic - Faramir spojrzał na niego z rozrzewnieniem. – Stęskniłem się za tobą, bracie.

- I ja za tobą też - w uśmiechu Boromira mignęło wreszcie coś znajomego.

- Mów, co jeszcze widziałeś, gdzie byłeś.

- Poczekaj, wyliczę ci - Boromir usadowił się wygodniej. - Meduseld. To raz - oznajmił

unosząc dłoń i zaginając palec.

- Raz - zgodził się Faramir

Page 586: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tharbad. Dwa. Imladris. Trzy. Miejsc takich jak Hollin czy Caradhras nie liczę. Niech

pomyślę, co dalej. Moria! Cztery.

- Trudno mi uwierzyć, że byłeś w Morii.

- Ba! Przeszedłem całą, pod górami. Tam pierwszy raz widziałem trolla jaskiniowego. I

Balroga.

- Balroga?

- Demona z biczem ognistym. Zagrałem mu na Rogu na przywitanie - Boromir

uśmiechnął się drapieżnie. - Szkoda, że tego nie widziałeś. Osłupiał. A potem był most

Khazad-Dum... - Boromir snuł swoją opowieść

Faramir kiwał głową, czując się z każdą chwilą coraz bardziej niezręcznie. Jak tu

bowiem powiedzieć bratu, że zna tę historię? Że już mu ją opowiedział kto inny...

- A potem trafiłem do Fangornu razem z Merrym i Pippinem – mówił Boromir dalej - a

stamtąd do Isengardu, nie, zaczekaj! Przecież jeszcze po drodze było wcześniej Lorien.

Stamtąd pochodzi ten złoty pas...

- Dała ci go pani Galadriela, tak wiem - rzucił Faramir odruchowo.

Boromir zesztywniał.

- Skąd wiesz?

Faramir odetchnął głęboko. Trudno. Teraz już nie było odwrotu.

- Od Froda - odparł, uważnie obserwując brata. - Frodo Baggins mi powiedział.

- Nie rozumiem - Boromir zmarszczył brwi i jeśli wzrok Faramira nie mylił, przybladł. -

Jak to „Frodo ci powiedział”?

- Spotkałem go w Ithilien - wyjaśnił Faramir.

- Spotkałeś Froda?! - w Boromira jakby piorun strzelił. - Kiedy?!

- Jakiś tydzień temu. Nie, dawniej, niecałe dwa.

- Rozmawiałeś z nim?! - oczy Boromira był tak rozgorączkowane, że Faramir poczuł

zimny dreszcz.

- Oczywiście. Był moim gościem w Henneth Annun. On i jego towarzysz, Samwise

Gamgee.

- I co? Co potem?!

- Poszedł dalej swoją drogą. Dałem im prowiant, zaopatrzyłem w dodatkowe koce i laski

i życzyłem szczęścia.

Boromir spojrzał w okno i widać było, że rozmyśla pilnie.

- Czy... - zaczął niespokojnie i urwał, przygryzając wargę.

Faramir czekał nie spuszczając z niego wzroku.

Page 587: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czy Frodo mówił coś... o mnie?

- Rozmawialiśmy głównie o tobie. To było wkrótce potem, kiedy z Anduiny wyłowiono

pęknięty Róg, a ja miałem okropną wizję. Baliśmy się o ciebie. Zbierałem wszelkie możliwe

informacje.

- I co ci powiedział?

- Wystarczająco wiele, a tego, czego mi nie powiedział, domyśliłem się sam -rzekł

Faramir cicho.

- A więc wiesz o... - Boromir spojrzał na niego udręczonymi oczami.

- Wiem o Pierścieniu, tak - Faramir pokiwał głową. - I wiem, że stało się coś złego pod

Amon Hen.

Boromir wziął głęboki wdech i wstał gwałtownie, przeczesując włosy obiema dłońmi.

Podszedł do okna i stanął tam, plecami do łóżka. Faramir, który znał go dobrze, wiedział, że

jest to znak głębokiego wzburzenia. Kiedy rozmowa wymykała się Boromirowi spod kontroli

i zaczynała być zbyt bolesna, jego brat tak właśnie reagował; odwracając się od rozmówcy,

jakby przez dystans chciał zmniejszyć napięcie.

- Muszę ci zadać jedno pytanie - ciągnął Faramir spokojnie. - Tylko jedno. Gdybyś mógł

cofnąć czas, czy postąpiłbyś tak samo, jak tego dnia pod Amon Hen?

Cisza.

- Odpowiedz mi. Muszę to wiedzieć.

- Gdybym mógł cofnąć czas - dobiegł go zduszony głos - w ogóle bym nie wyruszał na tą

przeklętą wyprawę. Powinienem zostać w domu.

- Nie o to pytałem, bracie.

- Odpowiem ci tak - Boromir nadal trwał przy oknie, uparcie odwrócony plecami -

gdybym pozostał przy zdrowych zmysłach, zrobiłbym wszystko, by nie dopuścić do tego, co

się tam stało. Zrobiłbym wszystko... - tak ściszył głos, że Faramir musiał wytężyć słuch -...by

zachować honor.- to powiedziawszy, umilkł i objął się ramionami.

- Bracie - rzekł Faramir łagodnie. - Usiądź tu przy mnie.

Boromir ani drgnął.

- I nie odwracaj się, kiedy do ciebie mówię. Wiesz, że tego nie znoszę. Chodź tu,

braciszku.

Boromir niechętnie odwrócił głowę i spojrzał na niego ponad ramieniem.

Faramir bez słowa pokazał mu miejsce obok siebie, w zapraszającym geście. Po krótkim

zawahaniu Boromir ruszył ku niemu i przysiadł na łóżku z nieszczęśliwą miną.

Page 588: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Twoja odpowiedź na razie mi wystarczy - powiedział Faramir. - Obaj jesteśmy

zmęczeni. Zbyt zmęczeni, żeby teraz o tym rozmawiać. Wiedz jednak, że Frodo uważał i

nadal uważa cię za przyjaciela.

- Naprawdę?- Boromir podniósł na niego niedowierzający, zbolały wzrok.

- Naprawdę - zapewnił go Faramir z uśmiechem. - Powiedział mi o tym.

Boromir zagryzł wargi, a oczy zaszkliły mu się lekko. Faramir krzepiąco zacisnął palce

na jego dłoni i spojrzał wyczekująco. Nie widział dokładnie dlaczego, ale miał przekonanie,

że Boromir powinien dać ujście łzom, że to dobrze. Ten rzeczowy, formalny sposób

zachowania, tak jakby nic się nie stało, był dziwnie nienaturalny. Faramir czuł, że jego brat

okropnie cierpi i ucieszył się, że oto pojawia się pierwsza rysa w tym murze.

Ale jego nadzieje były płonne. Boromir pozbierał się błyskawicznie, odetchnął i

potrząsnął głową, przybierając starannie wypracowany wyraz twarzy. Uśmiechnął się lekko,

w ten swój obcy, straszny sposób i uścisnął w odpowiedzi rękę brata, raz i mocno, a następnie

szybko wyswobodził dłoń.

- Połóż się - rzekł. - Musisz odpocząć.

- Przecież leżę.

- Siedzisz, a nie leżysz. Na siedząco źle się śpi - i Boromir wyciągnął mu poduszkę spod

pleców. - No już, kładź się.

- Nie jestem śpiący.

- I dlatego bez przerwy ziewasz, rozumiem.

- Nie mogę się do ciebie przyzwyczaić - Faramir zmarszczył brwi spoglądając od dołu na

pochylającego się nad nim brata. - Do tego nowego wyglądu.

- Jakiego nowego wyglądu?- zapytał Boromir, podciągając mu koc pod brodę. -Chodzi ci

o tę kolczugę, to przecież tylko...-

- Nie – przerwał mu Faramir. - Chodzi mi o twoje siwe włosy.

- Jakie siwe włosy?! - brat spojrzał na niego z osłupieniem.

- To ty nie wiesz?! - Faramir spojrzał na niego z równym zdumieniem.

- Ja *osiwiałem*?! Żarty sobie ze mnie stroisz?! - Boromir ujął w dłoń pasmo swoich

włosów, zezując na nie spod zmarszczonych brwi. - Nic nie widzę!

- Tak nie zobaczysz. Musisz przejrzeć się w lustrze. Masz posiwiałe skronie.

- Bardzo?

- No, nie będę ukrywał, że to się rzuca w oczy.

Boromir bezradnie rozejrzał się po komnacie w poszukiwaniu lustra, ale niestety żadnego

tu nie było. Faramir pociągnął go za rękaw, by zwrócić jego uwagę.

Page 589: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Muszę przyznać, że wyglądasz bardzo dostojnie. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że zbyt

dostojnie, jak na ciebie - uśmiechnął się, chcąc go uspokoić. - Niemal jak prawdziwy

Namiestnik.

Boromir przymrużył oczy, a potem pacnął go w policzek, w niby to karcącym geście.

Faramir spróbował mu oddać, ale brat uchylił się.

- No pewnie, bij rannego, pięknie - Faramir spojrzał na niego z wyrzutem.

- Nikomu nie wolno obrażać majestatu urzędu.

- To nie majestat urzędu, a twój własny poddałem w wątpliwość, mój drogi.

- Od dziś to to samo.

- O nieszczęsny Gondorze, ciężkie czasy nadchodzą.

- Żebyś wiedział.

I obaj spoważnieli natychmiast. Faramir poszukał ręki brata i westchnął.

- Czy naprawdę nie możesz mi powiedzieć, jak...- zaczął, bo mimo całej tej rozmowy

jego myśli i tak krążyły wokół jednej, jedynej sprawy. Podobnie jak myśli Boromira, był tego

pewien.

- Nie!- przerwał mu Boromir kategorycznie.

- Ja też jestem jego synem i...-

- Nie, Faramirze! - jego brat potrząsnął głową. - Później.

Faramir odetchnął głębiej, starając się ukryć irytację.

- Myślisz, że mamy jakąkolwiek szansę?- zapytał cicho, zmieniając temat. - Czy Gondor

zdoła przetrwać mimo wszystko?

- Myślę, że nic nie myślę w tej chwili - Boromir odwrócił wzrok. - Pozwól, że nie będę

się teraz nad tym zastanawiał. Odparliśmy pierwsze natarcie, mamy chwilę oddechu i trzeba

się tym cieszyć. Śpij, odpoczywaj. Uprzedzam, że nic więcej nie będę ci opowiadał,

zamierzam za to siedzieć nad tobą i spoglądać surowo, dopóki nie zaśniesz.

- A siedź sobie – Faramir uśmiechnął się lekko i przymknął oczy. Tylko na moment,

żeby odpocząć, ale powieki okazały się zbyt ciężkie, by je ponownie otworzyć. Głowa

przechyliła mu się na bok, mięśnie rozluźniły. Najwyraźniej bardzo potrzebował snu. Boromir

miał rację.

Jak zwykle.

Nie minęła chwila, a już spał głęboko.

I po raz pierwszy od wielu, wielu dni nie śnił mu się ogień.

Page 590: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

*

- Pippinie - Aragorn nachylił się nad hobbitem, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nim

zostawię was tu samych, chciałbym zamienić z tobą słówko.

- Co tylko zechcesz - Tuk poderwał się natychmiast, spoglądając na niego z oddaniem i

wiernością.

- A może posilisz się z nami, Obieżyświacie ?- zapytał Merry, sadowiąc się wygodnie i

prostując nogi pod kocem, by służąca mogła postawić mu tacę z miską na kolanach. - Skoro

nie jadłeś od wczoraj.

- Dziękuję ci, mój drogi, ale nie mam teraz czasu.

- To weź chociaż kawałek chleba! - Merry gorliwie wyciągnął ku niemu kromkę. - Mam

aż trzy, wystarczy mi. Weź, proszę.

Aragorn uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

- Czekaj! - Merry szybko zanurzył łyżkę w polewce, wyłowił kawałek kurczaka i położył

go na kromce. - Weź, będzie pożywniejsze.

Aragorn uśmiechnął się jeszcze szerzej, wziął chleb, a drugą ręką pogłaskał Merry’ego

po czuprynie.

- Obieżyświacie - powiedział Pippin z nieoczekiwanie poważnym i zatroskanym

wyrazem twarzy. - Martwię się o niego. Obawiam się, że nie wyleczyłeś go końca. Nadal jest

z nim źle.

- Że niby co jest źle?- Merry zmarszczył brwi.

- Meriadoku Brandybuck! - zaczął Pippin uroczyście. - Czy masz świadomość tego, co

przed chwilą powiedziałeś?

- Nooo...- Merry, zdezorientowany nieco, uniósł brwi ku górze.

- Przypomnę ci zatem. Powiedziałeś, cytuję „mam aż trzy kromki”. Żaden hobbit przy

zdrowych zmysłach nie powie czegoś podobnego.

- Że się podzieli?- Merry spojrzał na niego z osłupieniem.

- Nie! „Aż”! „Aż trzy kromki”. Żaden hobbit nie użyje słowa „aż” w odniesieniu do

jedzenia.

- Podczas drogi do Minas Tirith dostawałem dwie dziennie, Peregrinie Tuku - rzekł

Merry z godnością. - Trzy to jest „aż”

- A ja miałem tutaj jedną przydziałową kromkę dziennie! - odparował Tuk. - I co z tego?

Hobbici nie mówią „aż”. Z zasady.

Page 591: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ale wojownicy Rohanu, tak! - rzekł Merry z dumą.

- Widzisz, widzisz? On odhobbiciał! - poskarżył się Pippin Aragornowi. - Tak samo jak

Boromir.

- Musisz im obu dać trochę czasu - Aragorn właśnie kończył swoją kromkę. - Jest tylko

jedno lekarstwo na ponowne zhobbicenie i zostało już Merry’emu zaaplikowane. Tylko musi

chwilę podziałać, nim zobaczymy efekty.

- Jakie lekarstwo?- spytali Pippin i Merry jednocześnie.

- Twoje towarzystwo, Peregrinie Tuku.

Obaj hobbici parsknęli śmiechem i po tych wszystkich odgłosach bitwy był to cudowny

dźwięk

- Chodź. Zaraz tu wrócisz i będziesz mógł działać bez przeszkód - Aragorn pchnął go

lekko ku drzwiom. - Odpoczywaj, Merry. I nie wstawaj.

- To najwspanialszy rozkaz, jaki dostałem w życiu - Merry uśmiechnął się do niego

promiennie.

Na korytarzu panował spory ruch. Aragorn rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś w

miarę zacisznego miejsca i wybrał niewielką niszę okienną po lewej. Tam przysiadł na

kamiennej ławce, by jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Pippina.

- Chcę zamienić z tobą parę słów na temat Boromira - zaczął cicho.

Pippin natychmiast spoważniał.

- Wszystko będzie z nim dobrze, prawda? I z Faramirem też? - upewnił się.

- Faramir wyzdrowieje - odpowiedział Aragorn. - A Boromir potrzebuje czasu, by...

pogodzić się z tym, co się stało.

- Ale pogodzi się? - drążył Pippin. - I będzie taki, jak dawniej?

Wątpię, Peregrinie Tuku...

- Mam nadzieję.

- Czyli nie wiesz na pewno.

- Tego nikt nie może wiedzieć na pewno.

- Ale nie zostawisz go... nie zostawimy go samego?- poprawił się Tuk, patrząc na niego

niespokojnie.

- Oczywiście, że go nie zostawimy -Aragorn skinął głową. - Między innymi dlatego

poprosiłem cię o parę słów na osobności. Czy rozmawiałeś z nim dzisiaj?

Pippin pokiwał głową.

- Sam na sam?

Znów potaknięcie.

Page 592: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Już po tym, jak Namiestnik się zabił?

Pippin przełknął ślinę i nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

- Tak - szepnął.

Aragorn położył mu dłoń na ramieniu.

- Wiem, że to straszne wspomnienia i nie obarczałbym cię opowiadaniem o nich, gdyby

nie było takiej potrzeby.

- Jeśli tylko mogę pomóc...- Pippin podniósł na niego wzrok, a kiedy tak patrzył

wyglądał na dużo starszego i poważniejszego.

- Wiem od Gandalfa, co stało się tam, w Domu Umarłych. Nie znam jednak szczegółów.

Pamiętasz może, czy Denethor mówił coś o Boromirze, a jeśli tak, to, co?

Pippin przetarł twarz dłońmi.

- Mam taki chaos w głowie...- jęknął. - Tak mówił o nim. Mówił, że Boromir nie żyje.

- Powiedział, skąd o tym wie?

- Tak. Twierdził, że zobaczył w palantirze jego śmierć, a kryształy nie kłamią.

- Powiedział, jaka to była śmierć? - Aragorn zmarszczył czoło.

- Nie - Pippin potrząsnął głową.- Powiedział tylko, że Boromir zginął osiem dni temu.

„Osiem dni temu” – pomyślał Aragorn z bijącym sercem. - Osiem dni temu Boromir był

na Erech...

- Czy Denethor wspominał coś o Umarłych?- zapytał na głos.

- Hmmm - Tuk wydął w zamyśleniu usta. - Powiedział coś w stylu, że Boromir dołączył

do umarłych, albo, że jest już jednym z umarłych. Albo z martwych. Wybacz, ale ja naprawdę

mam taki mętlik....

- Rozumiem. Ale czy powiedział to przy Boromirze?

- Nnnnie.... chyba wcześniej. Tak, na pewno wcześniej. Przy Boromirze powiedział

tylko, że to Gandalf nasłał mu tu widmo syna i że jest na usługach Nieprzyjaciela. To znaczy

Gandalf jest na usługach, nie Boromir. To znaczy, Denethor powiedział, że Gandalf

wyczarował widmo Boromira...-

- Już dobrze, zrozumiałem - przerwał mu Aragorn cierpliwie. - I nie mówił nic więcej w

obecności Boromira?

- Nie. Zaraz potem zapalił stos - Pippin ściszył głos do szeptu na widok zbliżającej się

dziewczyny ze stosem prześcieradeł w rękach. Kiedy ich minęła, Aragorn ciągnął dalej:

- Boromir zapewne wypytywał cię o ojca.

- Tak, kazał sobie wszystko opowiedzieć.

- Czy powtórzyłeś mu te słowa Denethora o Umarłych? O tym, że do nich dołączył?

Page 593: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin spojrzał na niego zaalarmowany.

- Nie pamiętam! - zdenerwował się. - To ważne, prawda?

- Tak. Spróbuj sobie przypomnieć.

- Naprawdę nie wiem. Może tak. Nie. Chyba nie - Pippin przyłożył dłoń do czoła. - On

pytał o tyle rzeczy.

- Powiedziałeś mu o tych ośmiu dniach?

- Chyba nie. Powiedziałem tylko, że Denethor ogłosił, że on nie żyje. I że zobaczył jego

śmierć w palantirze. Nie, chyba nic nie powtórzyłem o umarłych. Nie wiem, Obieżyświacie.

Ja naprawdę nie pamiętam! Na Białe Drzewo, jeśli ja coś niechcący chlapnąłem i...-

- Spokojnie - Aragorn zacisnął mu palce na ramieniu. - Grunt, że nie padły żadne słowa o

Ścieżce Umarłych.

- O czym?

- Pippinie - powiedział Aragorn poważnie - nie mogę ci teraz tego wytłumaczyć, ale

mam do ciebie wielką prośbę. Nie mów Boromirowi o tym, że Denethor zobaczył go, jak to

ujął „wśród umarłych” i że ujrzał wydarzenia sprzed ośmiu dni. Nawet jeśli Boromir będzie

cię o to pytał.

- Mam go okłamać?- zdumiał się Tuk.

- Spróbuj po prostu użyć innego sformułowania. Jeśli Boromir będzie cię jeszcze

wypytywał nie mów nic o umarłych, tylko o śmierci, zabitych, cokolwiek, byle nie padło

słowo „umarli”. Pomiń też te osiem dni. Ale mam nadzieję, że nie będzie drążył tej sprawy.

- Dobrze. Jeśli uważasz, że w ten sposób mogę oszczędzić Boromirowi cierpień, zrobię

wszystko.

Aragorn uśmiechnął się do niego w podziękowaniu.

Nawet nie wiesz, mój zacny hobbicie, jakie to ważne. Gdyby Boromir skojarzył, że

ostatecznym krokiem, który popchnął jego ojca ku samobójstwu była wizja starszego syna

wchodzącego na Ścieżkę Umarłych zadręczyłby się wyrzutami sumienia. Lepiej, by się o tym

nigdy nie dowiedział.

- Czy ktoś jeszcze, poza tobą i Gandalfem był świadkiem tych słów Denethora? -

upewnił się jeszcze Aragorn.

- Pachołkowie stali chyba zbyt daleko. Ale Beregond mógł słyszeć.

- Beregond?

Niedobrze. Aragorn nie mógł prosić gwardzisty, by zataił fakty przed swoim własnym

dowódcą. Cała nadzieja w tym, że Boromir nie będzie Beregonda wypytywał.

Page 594: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mam jeszcze jedną prośbę - rzekł Strażnik cicho. - Boromir zapewne powiedział bratu o

śmierci ojca, ale nie wiadomo ile i jak to zrobił. Jeśli więc zdarzy się tak, że będziesz

rozmawiał z Faramirem, nie mów nic o tym, że Denethor chciał go spalić.

- Oczywiście! Przecież nie jestem głupi - oświadczył Pippin z oburzeniem. - Nie aż tak -

dodał po krótkim namyśle.

- W porządku - Aragorn klepnął hobbita w ramię i wstał. - Wracaj kurować Merry’ego.

Bardzo ci dziękuję.

- Peregrin Tuk, do usług - I Pippin skłonił się, ale nie po hobbicku, tylko zwyczajem

Gondoru krzyżując dłonie na piersi.

Aragorn odprowadził go ciepłym spojrzeniem, a gdy Tuk zniknął za drzwiami, przeniósł

wzrok na Imrahila, który wraz z Pierwszym Uzdrowicielem czekał na niego w pewnym

oddaleniu. Książę przyszedł już chwilę temu, ale dał z daleka znak Aragornowi, że mu się nie

spieszy i zaczeka, aż Strażnik skończy rozmowę z hobbitem.

- Jakie są twoje zalecenia względem chorych, dostojny panie?- główny opiekun Domu

schylił głowę. W odróżnieniu od mistrza zielarstwa sprawiał wrażenie bardzo sympatycznej

osoby. Miał krótkie, szpakowate włosy, odstające uszy i armię drobnych pieprzyków

usianych po całej twarzy.-Tobie zawdzięczamy ich powrót do zdrowia, więc twoje zdanie jest

tu rozkazem.

- Lord Faramir i księżniczka Eowina nie powinni jeszcze wstawać -odparł Aragorn. -

Księżniczka będzie się zapewne rwała z łóżka, ale nie można jej jeszcze na to pozwolić.

Faramir jest bardzo osłabiony. Lepiej niech poleży jeszcze parę dni i nabierze sił. Natomiast

niziołek Merry może od jutra wstawać, jeśli zechce.

- Tak szybko?- zdziwił się opiekun.

- Tak. Niech pospaceruje trochę pod opieką przyjaciół.

- Bardzo dziwne plemię - stwierdził Uzdrowiciel kręcąc głową. - Kijem się ich nie

dobije. Czy mamy podawać chorym jakieś leki?- zapytał jeszcze.

- Nie ma takiej potrzeby. Raczej dużo jedzenia. A Faramir powinien...-

- Co mój brat powinien?- rozległ się za nimi głos Boromira.

Obejrzeli się, a Uzdrowiciel skłonił się głęboko.

- ...powinien mieć zapewnione dużo świeżego powietrza. Niech leży przy otwartym

oknie - ciągnął Aragorn, uśmiechając się do Boromira na przywitanie. - A kiedy tylko

nabierze sił, niech wychodzi do ogrodu. Ale nie przed upływem trzech dni. A najlepiej by

było, żeby poleżał co najmniej tydzień. Eowina też.

Page 595: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Niełatwo będzie utrzymać mego siostrzeńca w łóżku przez tyle czasu - wtrącił Imrahil

pogodnie.

- Akurat na to jest prosty sposób - rzekł Boromir. - Podam wam tytuły ulubionych

książek Faramira i poślecie po nie gońca do jego komnat i do biblioteki. Jeśli dostanie

„Kroniki namiestnikowskie czasów Hurina” gwarantuję, że nie wstanie z łóżka do jesieni.

- Z tego, co pamiętam, te kroniki wolno czytać tylko na miejscu. Istnieje zakaz

wynoszenia ich poza teren biblioteki - zauważył Imrahil.

- Faramir *dostanie* te kroniki, już moja w tym głowa - powtórzył Boromir spokojnie i

Aragorn pomyślał, że nie chciałby być na miejscu bibliotekarza, który powie Namiestnikowi

„nie”. - Trzeba tylko dopilnować, by nie czytał po nocach. Proponuję mu je konfiskować

wieczorami i...- Boromir urwał i przybrał nieokreślony wyraz twarzy. Aragorn podążył za

jego spojrzeniem i ujrzał nadchodzącego Gandalfa.

- Sądząc po kłębach dymu wydobywającego się zza drzwi Meriadoka, nasi hobbici nie

marnują czasu - rzekł czarodziej z uśmiechem.

- Pozwalacie im palić?! - Boromir spojrzał groźnie na Uzdrowiciela. - W Domach

Uzdrowień?

- To nikomu nie szkodzi - rzekł Aragorn pojednawczo. - Chyba nie chcesz pozbawiać

Merry’ego fajkowego ziela.

- Jak uważasz - odparł Boromir. - Ty się znasz na leczeniu, nie ja. W każdym razie, jeśli

mogę mieć na coś wpływ, w komnacie Faramira nikt nie będzie palił. To moja osobista

prośba.

- Oczywiście - potaknął Uzdrowiciel. - Muszę wracać do mych obowiązków. Czy mogę

się oddalić?

Boromir odprawił go, a następnie zwrócił się do Aragorna.

- Z twoich słów wnioskuję, że Merry i księżniczka Eowina mają się dobrze.

- Księżniczka jest osłabiona i ranna, ale wyzdrowieje. Najgorsze już minęło. No, a Merry

niedługo zacznie wstawać.

- O ile nie uwędzi się żywcem.

- Nic mu nie będzie. Możesz do niego zajrzeć - zaproponował Aragorn. - Ucieszy się.

Pytał o ciebie.

- Może później - mruknął Boromir.

- A jak się czuje Faramir?- zapytał Aragorn nieco zdziwiony tą odmową.

- Śpi - rzekł starszy syn Denethora krótko.

- Powiedziałeś mu o Denethorze?- wtrącił się Imrahil cicho.

Page 596: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak. Tyle, ile uznałem za słuszne.

- Wie, że sam o mało nie zginął?

- A skąd *ty* o tym wiesz, wuju?- zapytał Boromir niespodziewanie ostro, a potem

rzucił niechętne spojrzenie w stronę Gandalfa. - Czy całe Miasto już o tym mówi? Ogłoszono

to z murów pod moją nieobecność? A może śpiewają o tym w tawernach?

- Nie, mój chłopcze - Imrahil spojrzał na niego, marszcząc brwi. - Rozmawiałem

niedawno z Beregondem i...

- Beregond stanowczo jest zbyt gadatliwy - warknął Boromir, przerywając mu w pół

słowa. - Będę musiał z nim porozmawiać.

- On nie jest gadatliwy. To ja zadałem mu kilka pytań i jako podwładny musiał na nie

odpowiedzieć - wyjaśnił Imrahil.

- W każdym razie- wtrącił się Gandalf - trzeba dopilnować, by ani on ani Peregrin Tuk,

którzy byli świadkami tamtych strasznych wydarzeń w Domu Umarłych nie wygadali się w

obecności Faramira.

- Doprawdy! - prychnął Boromir. - Cóż za wzruszająca troska, mości czarodzieju! I jakże

interesujące zdanie w ustach kogoś, kto dziś rano wygłosił płomienną mowę do moich

poddanych informując ich o szaleństwie i śmierci mego ojca!

Aragorn spojrzał pytająco na czarodzieja. Naprawdę Gandalf zrobił coś takiego?

- Twoi podani mają prawo wiedzieć co się stało - czarodziej nasrożył brwi. - A ty byłeś

zajęty bratem.

- Co nie zmienia faktu, że zręcznie mnie zastąpiłeś, nie pytając o zgodę. To był mój

ojciec i Namiestnik Gondoru. Nie uważasz, że to ja powinienem ogłosić wieść o jego śmierci?

– Boromir uśmiechnął się krzywo, choć jego oczy ciskały skry. - Ale jak widzę, nie mam nic

do powiedzenia we własnym mieście! Nie mówiąc już o tym, że w mojej obecności wydaje

się rozkazy w imieniu króla!

- O czym ty mówisz, Boromirze?- wtrącił się Imrahil zdumiony.

- Jak widzę, oprócz mnie, tylko mistrz zielarstwa zwrócił uwagę na ten *drobny

szczegół* - Boromir założył ręce na piersi. - Gandalf posłał zielarza po athelas w imieniu

króla. A może się przesłyszałem? - i powiódł wzrokiem po zebranych. Imrahil opuścił głowę,

a Aragorn wziął głębszy wdech.

Rzeczywiście Gandalf powiedział coś takiego w komnacie Faramira, ale w zamieszaniu

mało kto zwrócił na to uwagę...

Page 597: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Czarodziej chciał coś odpowiedzieć, ale się rozmyślił. Zapadła krępująca cisza, podczas

której Boromir i Gandalf mierzyli się wzrokiem. Atmosfera zrobiła się okropnie napięta.

Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, czarodziej skłonił się przed Boromirem i rzekł:

- Proszę cię o wybaczenie, panie. Zapomniałem się. To się nigdy więcej nie powtórzy.

Boromir zamrugał oczami, zachowanie Gandalfa zbiło go z tropu. Nie oczekiwał

przeprosin, więc przez chwilę nie wiedział jak zareagować.

- Co się stało już się nie odstanie - mruknął w końcu, biorąc głębszy wdech, a potem

znowu spojrzał po zebranych. - Poleciłem służbie, by przygotowała dla was wieczerzę,

dostojni panowie. Stoły zastawiono w Małym Refektarzu. To niedaleko stąd. Wuju, wskażesz

pozostałym drogę?

- A ty nie idziesz?- zapytał Imrahil z troską.

- Niestety nie mogę dotrzymać wam towarzystwa. Wzywają mnie obowiązki w mieście.

Muszę zejść na dół.

- Odpocznij i posil się z nami - wtrącił się Aragorn.

- Odpocząłem u Faramira. Nim jednak pójdę, chciałbym jeszcze ustalić termin narady.

- Proponuję jutro w południe.-rzekł Aragorn.

- Doskonale - Boromir skinął głową. - Zapraszam do Białej Wieży. Aha, byłbym

zapomniał: Aragornie, twoje kwatery znajdują się w lewym skrzydle domu...-

- Dziękuję - przerwał mu Aragorn z uśmiechem. - Ale zatrzymam się w moim obozie,

pod murami Miasta wraz ze Strażnikami i synami Elronda.

- Ależ oni też są zaproszeni. Znajdzie się miejsce dla wszystkich - Boromir rzucił mu

zdziwione spojrzenie.

- Namioty już są rozstawione, nie ma teraz sensu zwijać obozu i przenosić się do Miasta.

- Nie będziesz koczował pod murami Minas Tirith jak żebrak!

- Nie jak żebrak, tylko jak dowódca Strażników, którzy nie przywykli do miast i domów

z kamienia - odparł Aragorn uśmiechem.

Boromir spojrzał na niego z urazą, ewidentnie dotknięty.

- I tym sposobem rozniesie się wieść, że niedobry Namiestnik wyrzucił Dziedzica

Isildura za bramę, ale, dobrze - uniósł dłoń, by Aragorn mu nie przerywał.- Będzie jak

zechcesz. Twoja wola. Panowie - skłonił się i energicznie odwrócił na pięcie. – Wuju - rzekł

jeszcze, zatrzymując się i oglądając na Imrahila. - Czy mógłbyś przygotować na jutro listę

twych oddziałów i wykaz strat? Przynajmniej szacunkowo.

- Oczywiście.

Page 598: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir skinął im głową i szybko wyszedł. Po chwili z dziedzińca przed Domami

buchnęły wiwaty. Dzięki tym okrzykom można było łatwo ustalić, gdzie w danej chwili

Boromir się znajduje i dokąd się przemieszcza.

Aragorn przez moment patrzył na schody, po których zbiegł starszy syn Denethora.

Chciał mu wytłumaczyć, że obyczaj i zdrowy rozsądek nakazuje, by pozostał poza murami

Minas Tirith, choćby dla zachowania ładu. Ale teraz widział już, że popełnił błąd. Wyszło tak,

jakby zaproszenie Boromira było mu niemiłe i przez chwilę zastanawiał się, czy nie pójść za

nim i nie wyjaśnić sprawy, ale instynkt podpowiadał mu, że lepiej go teraz zostawić samego.

Przynajmniej na razie.

- Chodźmy do refektarza - rzucił Gandalf. - Pójdę pierwszy, znam drogę.

Aragorn w dość ponurym zamyśleniu podążył za nim. Zebrani na dziedzińcu ludzie

zaczęli go radośnie pozdrawiać, a potem ku jego zakłopotaniu ruszyli za nim falą,

odprowadzając go do refektarza. Wyglądało na to, że cało Miasto pielgrzymuje do szóstego

kręgu, by na własne oczy ujrzeć „ręce króla”.

W Małym Refektarzu czekał już na nich Elladan z Legolasem i Gimlim. Aragorn

przedstawił ich Imrahilowi i wszyscy zasiedli za jednym stołem. Jedzenie było skromne, choć

smaczne. Korzystając z tego, że ogólna dyskusja zeszła po chwili na kuchnię gondorską,

Imrahil nachylił się ku Aragornowi, ściszając głos.

- Nie wiem, co robić - szepnął z zatroskaniem. – Martwię się o mojego siostrzeńca.

Próbowałem z nim wcześniej porozmawiać, ale... - bezradnie rozłożył ręce.

- Boromir potrzebuje więcej czasu - odrzekł Aragorn. - Czy jesteście sobie bliscy, jeśli

wolno spytać?- zagadnął, choć właściwie odpowiedź już znał. W trakcie wspólnej podróży

Boromir mówił dużo o Faramirze, czasem o ojcu. Ale ani razu nie padło imię Imrahila.

- Mój starszy siostrzeniec jest bardzo zamknięty w sobie - Imrahil dolał sobie wody. –

Faramir, wbrew pierwszemu wrażeniu, jest znacznie bardziej otwarty i przystępny. O niego

się tak nie boję. Boromir nie zwykł nikomu zwierzać się z kłopotów, a już na pewno nie mnie.

Nawet jako dziecko. Zawsze był „tym silnym”, twardym. Wszystko trzeba było z niego

wyciągać niemalże przemocą. Tak naprawdę, bardzo mało o nim wiem. To ciekawe, prawda?

- Imrahil podniósł na Aragorna siwo-szare oczy, tak charakterystyczne dla całego rodu z Dol

Amroth. - Boromir sprawia wrażenie dość otwartego, takiej duszy towarzystwa, jego

Page 599: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

żołnierze go uwielbiają, lud wiwatuje, gdy przejeżdża. Faramir dla kontrastu, na pierwszy rzut

oka wydaje się być zamknięty i na dystans. A tymczasem jest dokładnie na odwrót.

- Czy on ma tu jakiś przyjaciół, poza Faramirem? Kogoś, komu ufa?

- Nie wiem - Imrahil wzruszył ramionami. -Kiedyś bardzo przyjaźnił się z synem lorda

Ciryandira, młodym Ondoherem, byli w tym samym wieku i razem przydzielono ich do

oddziału żółtodziobów w Osgiliath. Kiedy wiele lat później Boromir został kapitanem,

Ondoher objął posterunki w Harlondzie.

- On zginął, prawda?- domyślił się Aragorn.

- Jakieś dziewięć lat temu - westchnął ciężko Imrahil. - W okropny i bezsensowny

sposób. Ścigali niedużą bandę orków na wschodnim brzegu i wpadli w pułapkę. Wilcze doły.

Ondoher jechał pierwszy i jego koń nie zdołał ani wyhamować ani się uratować skokiem.

Szkoda chłopaka. Był naprawdę świetnym żołnierzem. I szkoda Boromira. To był dla niego

potworny cios.

- Czy on widział śmierć Ondohera?

- Nie, dzięki Valarom. Był wtedy na zachodnim brzegu rzeki. Ale i tak się dowiedział

szczegółów od żołnierzy. A ja to wiem od Faramira, który mi wszystko opisał w listach. A

pisał codziennie, przez ponad miesiąc. Bał się wtedy o brata, bo Boromir szalał. Mszcząc się

za śmierć przyjaciela poprowadził kilka straceńczych-choć na szczęście skutecznych- ataków

na Nieprzyjaciela, aż Denethor musiał interweniować. Mój szwagier posunął się do tego, że

osobiście pojechał do Osgiliath, samo to niech świadczy o powadze sprawy. Rozmawiali w

cztery oczy, więc nikt nie wie, co tam się działo między nimi, ale po tym spotkaniu Boromir

ochłonął i uspokoił się. Dwa lata później zaprzyjaźnił się z dwoma dowódcami z garnizonu,

jeden zwał się Falastur z Lossarnach, imienia drugiego nie pomnę. Obaj stali za Boromirem i

Faramirem, kiedy runął most w Osgilitah. Ciała Falastura nigdy nie odnaleziono. W

przeciwieństwie do ciała tamtego drugiego nieszczęśnika. Wiem to od Faramira, oczywiście.

Boromir nie pisze do mnie o takich sprawach. - Imrahil westchnął i pokręcił głową. - Biedny

chłopak. Nie miał szczęścia do przyjaciół. A teraz ojciec. Doprawdy, Valarowie nam cię

zesłali, panie. Gdyby Faramir umarł...-książę urwał i spojrzał Aragornowi w oczy. - Dziękuję

ci za pomoc.

Aragorn uśmiechnął się, ale zanim zdążył odpowiedzieć zbliżył się do niego jeden ze

służących.

- Wybacz, dostojny panie, że ośmielam się zakłócać twój spokój - rzekł, kłaniając się

głęboko, a potem po zastanowieniu, jeszcze raz, głębiej - ale ludzi przybywa pod drzwiami.

Page 600: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Błagają byś do nich wyszedł. Niektórzy przynoszą swoich rannych bliskich prosząc o pomoc.

Co mam im przekazać?

- Że zaraz do nich wyjdę - Aragorn sięgnął po puchar, by szybko dokończyć wina. –

Bracie - rzekł do Elladana. - Poślij po Elrohira. Trzeba brać się do pracy. Ranni czekają.

A przy okazji może uda mi się spotkać Boromira i choć chwilę z nim porozmawiam.

Ale mimo iż rozglądał się za Namiestnikiem i wypytywał o niego, nie zdołał go

odnaleźć. Ludzie odpowiadali, że widzieli go a to przy Cytadeli, a to przy Bramie, to tu, to

tam, ale mimo starań Aragorn wciąż się z nim rozmijał. Co więcej ani Imrahil, ani Gandalf,

ani nawet Elladan też nie widzieli Boromira i Aragorn zrozumiał, że starszy syn Denethora

celowo ich unika.

Kiedy nad ranem Aragorn schodził do obozu pod Miastem, zmordowany po całej nocy

pracy przy chorych, spojrzał ostatni raz w górę, na Wieżę Ectheliona. Okno na piętrze

rozjaśniał blask świecy. Być może Boromir wrócił, a być może rozpalił ją ktoś ze służby.

Aragorn nie miał już siły, by sprawdzać.

No dobrze, bracie. Skoro tak bardzo chcesz samotności, twoja wola. Masz zatem czas do

jutra, do narady. Jeśli do południa nie poradzisz sobie sam, będę zmuszony „wyciągnąć to z

ciebie”, jak to ujął Imrahil.

Nawet siłą, jeśli będzie trzeba.

Page 601: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział III

Wieża Ectheliona

Nazajutrz po bitwie rozpogodziło się. Silny, rześki wiatr pędził po niebie pierzaste

obłoki, a powietrze pachniało deszczem.

Wojna oszczędziła szósty i siódmy krąg Miasta. Pociski z katapult nie dolatywały tak

wysoko (a może Nieprzyjaciel chciał sobie zachować Białą Wieżę na sam koniec i

skoncentrował się na najbardziej zaludnionych rejonach), grunt, że tu, „na dachu” Minas

Tirith można było na chwilę zapomnieć o grozie oblężenia. Wczorajszy deszcz zgasił pożary i

obmył ulice. Powróciły też wróble – hałaśliwa, rozćwierkana gromada, a ze skalnych ścian co

i rusz dobiegały przenikliwe nawoływania sokołów. Miasto zdawało się budzić do życia.

Ludzie z radością pokazywali sobie powracające ptaki biorąc to za dobry znak.

Aragorn wkroczył na Dziedziniec Fontanny i przymrużył oczy, bo od Wieży Ectheliona

bił niemal oślepiający blask. Smukła i piękna, Wieża rysowała się na tle nieba niczym iglica z

pereł i srebra, a chorągiew namiestnikowska trzepotała dumnie na wietrze.

Strażnik osłonił oczy dłonią i zatrzymał się na chwilę, by ponapawać się tym widokiem.

Zawsze ogarniało go dziwne wzruszenie, kiedy patrzył na tę Wieżę, która cała swą krasę

ukazywała w promieniach słońca. Teraz właśnie najlepiej było ją oglądać - w południe, kiedy

światło padało pod odpowiednim kątem.

Teraz lub o świcie, kiedy to skrzyła się jak kryształ.

Pozostali członkowie Drużyny zaczęli po pewnym czasie zdradzać oznaki znudzenia,

zniecierpliwienia bądź rozbawienia, kiedy Boromir niemal dzień w dzień opowiadał im, jak to

niewyobrażalnie piękna jest Biała Wieża. Aragorn był wyjątkiem. Doskonale rozumiał,

dlaczego syn Denethora opisuje ją z taką pasją.

- Mój panie?

Aragorn oderwał wzrok od białych murów. Strażnik Wieży skłonił się z szacunkiem.

- Lord Boromir oczekuje cię w komnacie nad salą tronową. Książę Imrahil i Marszałek

Eomer już tam są.- oznajmił z oficjalną miną.

- Już idę - Aragorn pokiwał głową i raz jeszcze omiótł Wieżę spojrzeniem. - Co za

piękny dzień - rzekł z rozmarzeniem.

- O, tak - Strażnik Wieży uśmiechnął się promiennie i też zapatrzył się na budowlę

rozmiłowanym spojrzeniem. - Piękny dzień -powtórzył cicho.

Page 602: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn ruszył ku wejściu, uśmiechając się na widok stadka wróbli, które bezczelnie

kąpały się w fontannie pod samym nosem Strażników.

Drzwi otworzyły się, nim zdążył w nie zapukać. Powitał go mrok i chłód. Wrażenie było

niezwykłe. Jakby przechodził od życia do śmierci. Zalany słońcem dziedziniec, błękitne

niebo, wróble pryskające wodą w fontannie wszystko to przeniosło się do innego świata.

Daleko przed nim ciemną plamą rysował się opustoszały namiestnikowski tron, przykryty

czarnym suknem, a wyżej bielił się tron królewski.

- Tędy, mój panie - odźwierny w czarnych szatach wskazał mu drogę ruchem ręki. -

Pozwól, że cię poprowadzę.

Poszli lewą nawą, wzdłuż kolumnady, mijając posągi z białego marmuru. Ich kroki

odbijały się echem pod złotym sklepieniem sali.

Nic się tu nie zmieniło od czasów, kiedy jako Thorongil kroczył tędy u boku Ectheliona.

Nic a nic.

Jedynie ten kir spowijający tron Namiestnika...

Wspięli się po wąskich, krętych schodach na pierwsze piętro. Przy czarnych drzwiach,

okutych srebrnymi zdobieniami imitującymi splątane gałęzie stał drugi odźwierny. Na widok

Aragorna skłonił sztywno głowę, a potem, z ceremonialnym namaszczeniem, zapukał

drewnianą laską w drzwi, trzykrotnie. Wrota otworzyły się bez jednego choćby skrzypnięcia i

Aragorn wszedł do środka.

Imrahil siedział za długim, masywnym stołem, a Eomer stał przy oknie, z założonymi do

tyłu rękami. Obaj odwrócili się ku wchodzącemu, pozdrawiając go uśmiechami i ukłonami.

Książę Dol Amroth ubrany był w prostą, ciemnoniebieską tunikę bez żadnych

ornamentów czy haftów. Jedyną ozdobą jego stroju była duża brosza ze stylizowanym białym

łabędziem spinająca koszulę pod szyją. Przyszły król Rohanu zaś miał na sobie swoje

zwyczajowe ubranie, w którym się chyba urodził – misterną kolczugę założoną na skórzany

kaftan w odcieniach czerwieni i brązu, a włosy splótł w jeden warkocz, odrzucony na plecy.

- Gdzie jest Boromir?- zapytał Aragorn, bo syna Denethora nigdzie nie było widać.

- Na górze. Poszedł po mapy – wyjaśnił Imrahil.- Zaraz wróci.

- Jak on się ma? - Aragorn ściszył głos.

Imrahil z zatroskanym wyrazem twarzy pokręcił głową na znak, że nie najlepiej.

- Nie mogę pojąć, w jaki sposób ludzie mogli zbudować takie miasto bez pomocy czarów

- odezwał się Eomer od okna, kontemplując widok z młodzieńczym entuzjazmem. - Tak po

prostu zbudowali je kładąc kamień na kamieniu?...

Page 603: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Numenorejczycy dysponowali ogromną wiedzą i kunsztem - odparł Imrahil z

uśmiechem. - Z tamtego okna możesz zobaczyć ruiny Osgiliath, panie marszałku.

Eomer skwapliwie przesunął się w lewo i wychylił, by jak najwięcej dojrzeć.

- Ogromne...- szepnął z podziwem.

- Minas Tirith było zaledwie *zwykłą* strażnicą - ciągnął Imrahil. - Jednym z

posterunków. A Osgiliath za czasów swej świetności było jedynie bladym cieniem chwały

Numenoru...-

Przerwało mu trzykrotne pukanie do drzwi.

Przybył Gandalf wraz z synami Elronda.

- Jak długo potrwa ta narada?- zagadnął Elrohir, kiedy tylko wszyscy się przywitali.

- Nie wiem - odrzekł Aragorn. - Zapewne nie bardzo długo. Dlaczego pytasz?

- Bo myśli tylko o tym, kiedy będzie mógł zniknąć w bibliotece - westchnął Elladan.

- No i czegóż to się krzywisz, mój drogi bracie. Nalegaliście z Estelem, żebym się

oszczędzał, więc nie rozumiem dlaczego nie mogę się pooszczędzać w bibliotece?

- Jeśli o mnie chodzi, oszczędzaj się gdzie chcesz - Elladan wzruszył ramionami.

- Ojciec mówił, że w Minas Tirith mają zacne zbiory. - Oczy Elrohira aż błyszczały od

nieskrywanego entuzjazmu. - Wiedziałeś, że jest tu pierwotna wersja Kompendium z

notacjami samego Maglora najprawdopodobniej?

- To to dzieło, o którym mówisz nawet przez sen, tak?

- Wyobrażasz sobie? Spojrzeć na uwagi, które *on* być może spisał własną ręką?

- Bracie, martwię się o ciebie, ty zaczynasz mieć wypieki...

- Widzę, że jesteśmy w komplecie - zabrzmiał znajomy głos. - Witajcie, panowie.

- Witaj, Boromirze - Aragorn obejrzał się nieco zaskoczony, bo nie słyszał kroków.

Syn Denethora energicznie przeszedł przez komnatę i rzucił pergaminy i pozwijane mapy

na stół. Był porządnie ogolony, nieskazitelny w każdym calu i od stóp do głów odziany w

czerń. Prostą, aksamitną szatę zdobił dyskretny haft ciągnący się niczym srebrna gałązka

wokół kołnierzyka i nie licząc klamry od pasa był to jedyny jasny akcent stroju. Czarne były i

spodnie, wysokie buty z cienkiej skóry i pas.

- Siadajcie, proszę.

Zasiedli więc, wybierając takie miejsca, jakie mieli pod ręką. Wszystkie siedziska były

jednakowe. Jedyne wyróżniające się, wysokie i pięknie rzeźbione krzesło odstawiono na bok,

pod ścianę. Aragorn usadowił się między Imrahilem i Gandalfem, mając naprzeciwko

Elladana i Eomera.

Page 604: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tradycja nakazuje - zaczął Boromir formalnym tonem - by tego typu spotkanie

rozpoczynała osoba najstarsza wiekiem. Oddaję ci więc głos, mości czarodzieju.

Aragorn przymrużył lekko oczy. Sprytnie. Pierwszy głos w tej naradzie i tak należał do

Gandalfa, jako do tego, kto najbardziej i najdłużej z nich wszystkich zaangażowany był w

walkę z Nieprzyjacielem. Zasłaniając się tradycją Boromir oddał mu glos bez konieczności

powoływania się na zasługi czarodzieja. W ten sposób nie uchybiając etykiecie dał

jednocześnie wyraz swej niechęci.

Gandalf, na pozór niewzruszony, skinął głową a następnie złączył dłonie w geście

zamyślenia.

- Chcę, oczywiście za twoją zgodą, panie - rzekł zwracając się do Boromira. - przekazać

wam słowa Namiestnika Gondoru, które wypowiedział w mojej obecności.

Aragorn niespokojne zmarszczył brwi, spoglądając na Boromira, który zamarł.

- A jeśli powiem „nie”- wycedził syn Denethora lodowatym tonem - to czy cokolwiek to

zmieni w twym postanowieniu?

- Jeśli powiesz „nie”- odpowiedział Gandalf spokojnie - zachowam te słowa dla siebie.

Boromir zawahał się. Widać było, że ma ogromną ochotę się nie zgodzić, a jednocześnie

ciekawość walczy w nim z niechęcią. Chciał wiedzieć możliwie jak najwięcej o Denethorze i

szkoda mu było zmarnować taką okazję.

- Jeśli w niczym nie uchybi to czci mego ojca – rzekł wreszcie - wyrażam zgodę.

Gandalf skinął głową.

- Denethor rzekł: „Na krótko, na jeden dzień może, zatriumfujesz na polu bitwy. Ale

przeciwko potędze, która rozrosła się w Czarnej Wieży nic nie wskórasz”. Nie wzywam was,

za jego przykładem, do rozpaczy, ale do rozważenia zawartej w tych słowach prawdy.

Kryształy nie kłamią. Nawet władca Barad-Duru nie umie ich do tego zmusić. Może jednak

podsuwać słabszemu duchem człowiekowi te widoki, które sam wybierze, lub też narzucić

mu błędne ich rozumienie. Mimo wszystko nie wątpię, że Denethor, gdy zobaczył potężne

siły zgromadzone przeciw nam w Mordorze i wciąż narastające - zobaczył rzeczy prawdziwe.

I czarodziej zaczął mówić o braku szans na zwycięstwo w otwartym polu, o ich szansach,

o jedynej nadziei, jaką jest zniszczenie Pierścienia.

Aragorn słuchał uważnie i jednocześnie dyskretnie obserwował Boromira.

Syn Denethora, jako jedyny, nie patrzył na mówiącego czarodzieja tylko utkwił wzrok w

mapach na stole. Jedną dłonią podparł podbródek, drugą położył na oparciu krzesła i lekko

bębnił po nim palcami, jakby był zniecierpliwiony. Światło padające z okna jeszcze pogłębiło

cienie na jego twarzy i podkreśliło bladość, a czerń ubioru i siwe pasma we włosach

Page 605: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

dodawały mu lat. I choć z twarzy nie był podobny do ojca, coś w jego sposobie mówienia,

poruszania się i chłodzie, jaki wprost od niego bił, nasuwało natychmiastowe skojarzenie ze

starym Namiestnikiem. Zwłaszcza, że – świadomie bądź nieświadomie- przybrał też

charakterystyczną pozę ojca. Denethor tak samo układał ręce, kiedy przysłuchiwał się

obradom. Aragorn zerkał na Boromira i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że czas się cofnął i ma

przed sobą młodego Denethora. Brakowało tylko Ectheliona i wspomnienie z dawnych narad

byłoby kompletne.

- A więc radzisz zamknąć się w Minas Tirith, Dol Amroth albo w Dunharrow – odezwał

się Imrahil, gdy tylko Gandalf skończył mówić. - I siedzieć tam, jak dzieci w zamku z piasku,

gdy nadciąga fala przypływu?

- Nie byłoby to nic nowego - odparł czarodziej. - Czy wiele więcej robiliście przez cały

czas panowania Denethora? Ale...-

- Czy „robiliśmy więcej”?! - Boromir poderwał głowę i zacisnął obie dłonie na oparciu

krzesła. - Czy „robiliśmy więcej”?! - powtórzył z przekąsem. – Ależ skąd! Jedynie

walczyliśmy bez ustanku, odpieraliśmy jeden atak za drugim i nękaliśmy wroga na drugim

brzegu rzeki! Mój ojciec odbił Ithilien z rąk Nieprzyjaciela, przez dziesiątki lat skutecznie

zagradzaliśmy przeprawę przez Anduinę, pobiliśmy korsarzy! Tysiące Gondorczyków

poległy w obronie Śródziemia, ale czymże to jest w skali całego świata? Niczym,

oczywiście!!! - z każdym słowem mówił coraz głośniej, a jego zapamiętanie i gniew rosły.

- Boromirze - Imrahil nachylił się i położył mu dłoń na przedramieniu w uspokajającym,

pojednawczym geście. Siostrzeniec nie zwrócił na niego uwagi.

- Ile *setek* tysięcy powinno przelać krew w bitwach, byś mógł poczuć się

usatysfakcjonowany, Gandalfie?! Czym moglibyśmy zasłużyć na twoje uznanie?! Może

głowa Nieprzyjaciela na tacy i klucze do Barad-Duru cię zadowolą?

- Boromirze! - Imrahil podniósł głos i mocniej ścisnął go za rękę.

Syn Denethora umilkł i powiódł po zebranych niechętnym spojrzeniem. Oddychał

szybko, w wielkim wzburzeniu, a jego pobielałe dłonie zacisnęły się kurczowo na poręczach

krzesła.

- Źle mnie zrozumiałeś - rzekł czarodziej spokojnie, bez gniewu. - Nie było moim

zamiarem pomniejszanie waszych zasług. Chodziło mi jedynie o to, że w obliczu przewagi

Mordoru Gondor zmuszony został do grania roli napadniętego i do wyczekiwania na następny

atak. Broniliście mężnie waszych ziem, zdając się na ostrożność. I słusznie, bo ryzykować

otwartej bitwy nie mogliście. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Ja osobiście nie jestem

zwolennikiem ostrożności – i czarodziej zaczął tłumaczyć w czym leży szansa na zwycięstwo.

Page 606: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Opowiadał o Sauronie, o konsekwencjach zniszczenia Pierścienia i wyzwaniach czekających

przyszłe pokolenia.

Aragorn zaś nadal obserwował Boromira.

Patrzy na nas jak na wrogów. Jakby był sam jeden w oblężonej twierdzy, a każdy

szykował na niego atak. Każde odezwanie się czarodzieja traktuje jak osobistą zniewagę. Co

nie zmienia faktu, że Gandalf mógłby staranniej dobierać słowa.

Widział już teraz jasno, że jest źle. Że Boromir miast ochłonąć coraz bardziej odgradza

się murem i to nie tylko od Gandalfa, ale od wszystkich. Od najbliższych też – Aragorn

widział, w jaki sposób cofnął rękę, by uniknąć dotyku Imrahila.

To otwarte, błagalne spojrzenie, jakie rzucił w Domach Uzdrowień, kiedy losy Faramira

wisiały na włosku, zastąpił lód. Przepaść między synem Denethora a resztą świata pogłębiała

się coraz bardziej. Aragorn rozumiał jego stan ducha, tym niemniej nie uważał, by agresja i

alienacja były najlepszym lekarstwem na rozpacz i ból.

Dokładnie w tym momencie Boromir podniósł wzrok i zorientował się, że Aragorn go

obserwuje. Natychmiast spiął się w sobie i odpowiedział tym samym, spoglądając

wyzywająco prosto w oczy Strażnika.

Nie minęła dłuższa chwila, a Aragorn zmusił go do spuszczenia wzroku.

Nie próbuj mi tu urządzać pola walki, przyjacielu. Jeśli chcesz się za mną zmierzyć,

zrobimy to sam na sam.

-...nie mylę się chyba, Aragornie, zgadując że pokazałeś mu się w krysztale Orthanku?-

pytanie czarodzieja wyrwało go z ponurego zamyślenia.

- Tak. Zrobiłem to przed wyjazdem z Rogatego Grodu - odparł, przenosząc wzrok na

Gandalfa. - Osądziłem, że czas już do tego dojrzał i że kryształ nie przypadkiem wpadł mi w

ręce. Było to w dziesięć dni po wyruszeniu powiernika Pierścienia znad wodogrzmotów

Rauros na wschód. Chciałem odciągnąć Oko Saurona od jego własnej krainy i zamącić mu

obraz w „sprawie isengardzkiej” Po klęsce Sarumana Sauron zaczął zapewne podejrzewać

Boromira o zagarnięcie Pierścienia. Potem pojawił się Pippin, a wreszcie ja. Zbyt nieliczni

byli śmiałkowie, którzy odważali się rzucać mu wyzwanie odkąd powrócił do Czarnej Wieży.

Gdybym jednak przewidział, jak błyskawicznie odpowie przyspieszeniem napaści, może bym

się nie ośmielił mu pokazać. O mały włos, a nie zdążylibyśmy z odsieczą do Minas Tirith.

- Nie rozumiem - odezwał się Eomer. - Powiedziałeś, Gandalfie, że wszystkie wysiłki

byłyby daremne, gdyby Sauron odzyskał Pierścień. A czy on by nie zaniechał daremnej

napaści, gdyby podejrzewał, że my ten skarb posiadamy?

Page 607: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie jest pewny - odpowiedział mu Gandalf. - I nie budował swej potęgi na biernym

oczekiwaniu, aż przeciwnik umocni swoje stanowisko, jak to my robiliśmy i...nie unoś się

gniewem, Boromirze, zważ, że mówię „my”. Sobie też mam bardzo wiele do zarzucenia. Zbyt

długo obserwowałem zdarzenia z boku, zamiast działać i gdyby nie poświęcenie i odwaga

czterech hobbitów Śródziemie już byłoby zgubione. Sauron nie popełni takiego błędu. Wie

też, że z dnia na dzień nie nauczymy się wykorzystywać w pełni władzy Pierścienia. Pierścień

może mieć tylko jednego pana, nigdy kilku na raz. Może Sauron czyha na wybuch sporu

między nami; gdyby jeden z najsilniejszych wśród nas zagarnął skarb poniżając innych,

Sauron mógłby może coś na tym zyskać, gdyby się w porę zorientował. Toteż czuwa i śledzi

nas. Dużo widzi, dużo słyszy. Nazgule wciąż krążą nad światem. Dzisiaj przed wschodem

słońca przelatywały nad Pelennorem, chociaż mało kto z utrudzonych i śpiących ludzi to

zauważył.

- Nad Miastem też przelatywały.-mruknął Boromir, krzywiąc się.- I to nie raz.

- Otóż to. Wypatrują jakichkolwiek oznak obecności Pierścienia. - Gandalf pokiwał

głową. - Sauron bada znaki: miecz, który ongi zabrał mu Pierścień, a który teraz przekuto na

nowo: wiatr, który się obrócił na naszą korzyść, niespodziewaną porażkę pierwszego natarcia,

upadek swego wielkiego wodza - czarodziej kontynuował swą przemowę.

Tym razem wszyscy, łącznie z Boromirem, utkwili w nim wzrok.

A Gandalf jasno i dobitnie wyłożył im swój plan, a mianowicie – za wszelką cenę

odwrócić uwagę Saurona od jego własnego kraju, wywabić z Mordoru wszystkie jego siły.

Należy wyruszyć natychmiast, otwarcie, tak, by Nieprzyjaciel wziął to za zuchwałość nowego

władcy Pierścienia.

- Musimy z otwartymi oczyma wejść do pułapki, odważnie, bez wielkiej nadziei na

własne ocalenie. Bardzo prawdopodobne jest, że zginiemy w boju z ciemnością, w krainie

cieni, z dala od ojczyzny i przyjaciół; nawet jeżeli Barad-Dur rozsypie się w gruzy, my nie

dożyjemy nowych, lepszych czasów. Mimo to uważam, że obowiązek nakazuje nam tak

właśnie postąpić. Zresztą lepiej zginąć w ten sposób niż inaczej, bo zguba nieuchronnie

spotkałaby nas i tak, gdybyśmy bezczynnie tutaj czekali, ale wtedy ginęlibyśmy wiedząc, że

nowy, lepszy dzień nigdy nie wzejdzie nad światem - Gandalf wziął głęboki wdech i umilkł,

odchylając się na oparcie krzesła.

Zapadła cisza.

- Każdy sam powinien dokonać wyboru - odezwał się Aragorn. - Stoimy na krawędzi,

gdzie spotyka się nadzieja z rozpaczą. Wahanie się oznacza upadek w przepaść. Postawiłem

pierwsze kroki na mej drodze, więc pójdę nią do końca. Uważam, ze nie wolno odrzucać rady

Page 608: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Gandalfa. Gdyby nie on, dawno wszystko byłoby stracone. Jednakże nie chcę nikomu

narzucać mej woli.

- Długo wędrowaliśmy z dalekiej północy, by przynieść taką samą radę od naszego ojca

Elronda - odezwał się Elrohir, a Elladan kiwał głową dla potwierdzenia jego słów. - Nie

zawrócimy z drogi.

- Co do mnie - wtrącił się szybko Eomer, który już od pewnego czasu sprawiał wrażenie,

że nie może się doczekać, by zabrać głos - niewiele wiem o tych trudnych i tajemniczych

sprawach. Ale też niepotrzebna mi głębsza wiedza. Wystarczy mi wiedzieć, że mój przyjaciel

Aragorn ocalił mnie i mój lud. Pójdę za jego wezwaniem.

- Imrahilu?- spytał Gandalf.

- Jestem gotów ruszyć do Mordoru - odrzekł książę spokojnie. - Ale ślubowałem

posłuszeństwo Namiestnikowi Gondoru i jego woli się podporządkuję. Zrobię to, co mi

rozkażesz, Boromirze.

Syn Denethora skinął głową i odprężył się nieco.

Aragorn spojrzał na Imrahila z uznaniem. To było mądre posunięcie i dobrze się stało, że

książę przypomniał zebranym o autorytecie Namiestnika. W końcu formalnie to dziedzic

Denethora sprawował rządy.

- Chciałbym, byś dołączył do oddziałów maszerujących na Mordor - oznajmił Boromir. -

Poprowadzisz zastępy Dol Amrothu, wuju.

Imrahil zaakceptował jego decyzję skinieniem głowy.

- Żołnierzy z Minas Tirith, Lossarnach, i niedobitki z Ithilien proponuję połączyć w jeden

duży oddział. Ja stanę na ich czele.

- Chyba nie chcesz opuszczać Minas Tirith?! - Imrahil spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Twoje miejsce jest...-

- Moje miejsce jest u boku walczących - wszedł mu w słowo Boromir. - Ja również, za

przykładem tu obecnych, chcę skończyć to, co zacząłem.

- I zostawisz Minas Tirith bez obrony? Bez Namiestnika?

- Oczywiście, że nie! Nawet jeśli będziemy pracować bez wytchnienia dzień i noc, to i

tak nie wyjedziemy z Miasta przed upływem dwóch dni. Nie sposób jest szybciej ogarnąć i

wyprawić taką armię. Pod Czarną Bramą staniemy więc za dni dziesięć, jak dobrze pójdzie.

Do tego czasu Faramir będzie już na nogach i w pełni sił. Miasto zostanie w dobrych rękach,

zapewniam cię, wuju.

Page 609: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie wątpię w zdolności Faramira, ale co jeśli kolejny atak na Minas Tirith nastąpi nim

on wydobrzeje? Rohirrimowie donoszą, że na prawym skrzydle pozostała nietknięta armia

nieprzyjacielska.

- Nie zamierzam ogołacać Miasta z obrońców – odparł Boromir spokojnie. - Nasz „atak”

na Mordor to przecież tylko manewr taktyczny. Jak już nieraz było tu mówione, nie mamy

najmniejszych szans, więc to czy weźmiemy tysiąc żołnierzy więcej czy mniej, nie stanowi

różnicy, skoro i tak idziemy na rzeź. Zostawię w Minas Tirith silną załogę, by choć przez parę

dni mogli się skutecznie bronić, odwlekając koniec.

- Byłoby im lżej, gdybyś stał na murach wraz z nimi.

- Myślę, że przywykli już do mej nieobecności, zresztą będą mieli Faramira. Mój brat

cieszy się wielkim zaufaniem. Dla niego wszyscy chętnie pójdą w ogień i...- Boromir urwał

raptownie i kurczowo zacisnął palce na poręczy.

Zebrani w milczeniu opuścili wzrok.

Syn Denethora z wyraźnym wysiłkiem uspokoił się biorąc głębszy oddech. Szybkim,

nerwowym ruchem przetarł czoło i odgarnął włosy za ucho. - Faramir... da sobie radę -

dokończył pospiesznie, a potem podniósł wzrok na Imrahila i uśmiechnął się nieprzyjemnie. -

Doprawdy, wuju! Gdybym nie znał cię lepiej mógłbym pomyśleć, że za wszelką cenę

usiłujesz uwolnić się od mego towarzystwa. Ale - uniósł dłoń, by uciąć protest oburzonego

księcia - wiemy wszak obaj, że tak nie jest. Poza tym jest jeszcze coś. - Syn Denethora

powiódł wzrokiem po zebranych. - Skoro mamy skupić na sobie uwagę Nieprzyjaciela, lepiej

bym nie zostawał w Minas Tirith. Jestem jedną z osób podejrzanych o posiadanie Pierścienia i

jeśli nie pojadę do Mordoru, Nieprzyjaciel może to uznać za podejrzane. Pomyśli na przykład,

że zostałem, by strzec skarbu przy sobie. Wolę odciągnąć jego uwagę od Miasta -niech się

ślepo skoncentruje na nadciągającej armii. Dlatego podjąłem już decyzję i nie zamierzam jej

zmieniać.

- Myślę, że ta decyzja jest słuszna - Aragorn uśmiechnął się do niego. -Rad będę z twego

towarzystwa.

Syn Denethora z powagą skinął mu głową w podziękowaniu.

- Boromir ma rację - wtrącił się Gandalf. - Nie potrzebna nam w tej wyprawie na wschód

armia, która by mogła poważnie zagrozić Mordorowi, lecz taka, która wystarczy, by skusić

Nieprzyjaciela do stoczenia bitwy. Ważny jest też pośpiech. Pytam więc dowódców

wojskowych, jakie siły mogą zebrać i czy istotnie mogą je przygotować do wymarszu za dwa

dni?

Page 610: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wszyscy są strudzeni - powiedział Eomer. - Ponieśliśmy duże straty w koniach, co

dotkliwie umniejsza gotowość naszych oddziałów. Jeśli mamy ruszyć już za dwa dni, nie

spodziewam się zgromadzić więcej niż dwa tysiące jeźdźców, tym bardziej, że trzeba drugie

tyle zostawić dla obrony grodu.

- Możemy liczyć nie tylko na oddziały, które walczyły pod Minas Tirith - zauważył

Aragorn. - Nowe nadciągną z południowych krajów lennych, skoro wybrzeże zostało

wyzwolone ze szponów Nieprzyjaciela. Lada chwila spodziewam się czterech tysięcy ludzi

pod wodzą Angbora, który ruszył z Pelargiru dwa dni temu. Skoro wyruszamy najwcześniej

pojutrze, powinni zdążyć na czas. Poza tym liczniejsze jeszcze zastępy wezwałem do

przybycia drogą wodną, wszelkimi statkami i barkami, jakimi mogą rozporządzać. Wiatr jest

pomyślny, więc przypłyną wkrótce.

- Dziesięć okrętów przybiło do Harlondu dziś o świcie - wtrącił się Boromir.

- A to dopiero początek - ciągnął Aragorn. - Myślę, że zbierzemy około siedmiu tysięcy

konnych i pieszych i mimo to zostawimy w grodzie silniejszą załogę, niż miało Minas Tirith

w momencie pierwszej napaści.

- Brama została zburzona - przypomniał mu Imrahil. - Gdzie znaleźć rzemieślników,

zdolnych ją odbudować jak należy?

- W Ereborze, w królestwie Daina - odpowiedział Aragorn. - Jeśli nasze nadzieje nie

zawiodą, wyślę później Gimlego, syna Gloina, z prośbą o użyczenie nam biegłych robotników

spod Samotnej Góry. Ludzie jednak więcej znaczą, niż najmocniejsze bramy. Nie zatrzyma

Nieprzyjaciela żadna brama, jeśli opuszczą ją obrońcy.

- Nie bardzo rozumiem - Boromir zmarszczył czoło. - To kiedy chcesz wysłać Gimlego?

- Jeśli wyjdziemy z bitwy zwycięsko, wtedy będzie czas, by zająć się naprawami.

- Aaa-haaa - syn Denethora powoli pokiwał głową. – „Kiedy wyjdziemy z bitwy

zwycięscy”- powtórzył, jakby był to dobry żart. - Ale problem polega na tym, że Miasto

*teraz* najbardziej potrzebuje ochrony. W tej chwili brama stoi otworem i można je zdobyć z

marszu. Wydam rozkaz, by po naszym wyjeździe obrońcy zablokowali wejście barykadą z

gruzu i kamieni.

- Wtedy nikt nie wejdzie, to prawda - zgodził się Aragorn. - Przynajmniej od razu. Ale

też żaden z obrońców nie będzie się mógł wydostać z Miasta. Będą tam zamknięci jak w

pułapce.

- A dokąd mieliby wychodzić? - Boromir wzruszył ramionami. - Jeśli Nieprzyjaciel

wygra i zmiecie naszą armię, całe Śródziemie będzie jedną wielką pułapką. Poza tym - dodał

Page 611: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

z dumą - jest kilka tajemnych sposobów, by wydostać się z Miasta. Ered Nimrais to jeden z

nich. Ale po co uciekać?

- Niektórzy mogą chcieć przedłużyć życie, choćby o kilka dni - odparł Aragorn.

- Przed zamknięciem Bramy, każdy będzie miał wybór, czy chce ginąć tu, czy podczas

ucieczki - Boromir sięgnął po mapę. - Nikogo siłą nie będę zatrzymywał w mieście. Niech

każdy umiera, tak jak uzna za stosowne.

- Nie zapominaj, że wciąż jest nadzieja - zauważył Aragorn. - Misja Froda trwa.

Boromir rzucił mu wymowne spojrzenie, z rodzaju „sam nie wierzysz, w to co mówisz”,

rozwinął mapę i przystawił jej brzeg pucharem.

- Rzućcie okiem, panowie - rzekł, zmieniając temat. - Oto północne Ithilien. Trzeba by

pokrótce ustalić trasę marszu. Będzie problem z przeprawą. O ile wiem, Nieprzyjaciel

zbudował prowizoryczny most, ale jeszcze nie byłem w Osgiliath i nie wiem, w jakim jest on

stanie. Mogli go zburzyć, uciekając.

- Część wojsk przerzucimy okrętami i barkami. Mamy ich sporo, więc przeprawa

powinna pójść sprawnie - wtrącił Aragorn.

- To prawda. Tym niemniej most bardzo przyspieszył by sprawę - Boromir skinął głową i

ponownie pochylił się nad mapą. - Tu możemy nadrobić trochę czasu - popukał palcem w

kreskę traktu prowadzącego ku Minas Morgul.- Można ściąć cały ten zakręt i pojechać od

razu na skos, znam ten skrót. Aragornie, możesz mi podać tamten zwój, ten z czerwonym

rzemieniem, dziękuję, tu mamy szczegółowe opracowanie tej okolicy.

Czas jakiś spędzili pochyleni nad mapami. Ustalili trasę i z grubsza przeliczyli ilość dni i

zapasy prowiantu.

- A zatem postanowione –Boromir wyprostował się i klepnął dłonią w poręcz krzesła. -

Jutro spotkamy się tu ponownie, o zachodzie słońca. Poproszę wszystkich dowódców, by

postarali się sporządzić, jak najprecyzyjniejsze spisy wojsk. Jutro musimy już wiedzieć, iloma

dokładnie tysiącami dysponujemy. Może do tego czasu nadciągnie Angborn. To chyba

wszystko, na razie - dodał, rozkładając ręce, a potem, nie czekając, czy Gandalf zechce coś

wtrącić, wstał i zabrał się za zwijanie map.

Zebrani zaczęli się pomału podnosić.

- Czy mogę prosić cię o przysługę, Boromirze?- zapytał Elrohir.

- Tak?- syn Denethora spojrzał na niego z zaskoczeniem.

Page 612: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czy mógłbyś zapewnić mi wstęp do biblioteki, w tym do najstarszych archiwów?

Był to pierwszy miły uśmiech Boromira od początku tej narady.

- Ależ, oczywiście - rzekł i schyliwszy się, uderzył w gong, który stał przy jego krześle. -

Pchnij gońca do biblioteki - rozkazał służącemu, który ukazał się w drzwiach. - Niech

udostępnią zbiory lordowi Elrohirowi. Może oglądać, co tylko zechce, ma namiestnikowskie

zezwolenie na pobyt w komnacie Mardila.

Odźwierny skłonił się i zniknął bezszelestnie, jakby się rozpłynął w mroku korytarza.

- Dziękuję - rzekł Elrohir przykładając dłoń do serca. - Nie wiesz przypadkiem, mój

zacny dobroczyńco, gdzie znajdują się notacje Maglora?

- Co kogo? - Boromir uniósł brwi.

Elrohir westchnął.

- Nieważne. Jeśli tam są, znajdę je - oświadczył z przekonaniem.

- Za dwa dni wyruszamy - powiedział Elladan z naciskiem.

- Dogonię was! - zawołał Elrohir, już ze schodów. Jako drugi wyszedł Gandalf, a po nim

Eomer i Elladan.

- Czy jesteś teraz bardzo zajęty? - zagadnął Imrahil, podając Boromirowi jedną z map. -

Może mógłbyś poświęcić mi...-

- Jestem zajęty i obawiam się, że nie mam teraz ani chwili - odrzekł szybko syn

Denethora. - Muszę załatwić jeszcze parę spraw, a już powinienem być u Faramira. Może

zrobimy tak : skoro ty, jak widzę, masz teraz czas, czy mógłbyś go odwiedzić? Powiedz mu,

co ustaliliśmy na naradzie. Zrobisz to dla mnie? Przekaż mu, że przyjdę jak tylko będę mógł,

bliżej zachodu słońca zapewne. Bardzo ci dziękuję. - I Boromir nie patrząc na niego, zebrał

skrzętnie resztę papierów i map, a potem odwrócił się i ruszył ku schodom wiodącym na

wyższe piętro.

Nie przebrzmiały trzy uderzenia serca, a już go nie było.

Imrahil westchnął i bezsilnie rozłożył ręce, spojrzawszy na Aragorna z rezygnacją.

Ruszyli razem do drzwi wyjściowych. Imrahil podszedł pierwszy i chciał przepuścić

Strażnika przodem, ale Aragorn ruchem ręki kazał mu przejść, a potem położył dłoń na

klamce i uśmiechnął się znacząco. Książę spojrzał na niego bacznie, a potem jakby się

odprężył, widząc, że Dziedzic Isildura zostaje.

- Powodzenia - szepnął i zszedł po schodach.

Aragorn, ignorując pytające spojrzenie służącego, zamknął drzwi, a potem ruszył za

Boromirem na górę.

Page 613: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Kotary w oknach były zasunięte, komnatę spowijał półmrok.

Boromir stał przy stole, odwrócony plecami do wejścia, z ręką wspartą na oparciu

rzeźbionego krzesła. Nieruchomy, ze spuszczoną głową, zatopiony był w myślach. Aragorn

zapukał we framugę (między komnatą na pierwszym piętrze a tym gabinetem nie było drzwi

– wchodziło się wprost ze schodów). Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Boromir

podskoczył z cichym okrzykiem i odwrócił się raptownie, cofając rękę, jakby wystraszył się,

że przyłapano go na gorącym uczynku. Aragorn uważniej spojrzał na krzesło – przez oparcie

przewieszona była ciemna szata - płaszcz? - obramowana futrem. To w nią Boromir był tak

zapatrzony i to jej dotykał.

- Wybacz, że cię nachodzę - rzekł Aragorn. - Ale chciałem zamienić z tobą parę słów na

osobności, jeśli można.

- Sądziłem, że wszystko już omówiliśmy na naradzie - Boromir opanował się, wyraźnie

zły, że dał się zaskoczyć.

- Nie chodzi o naradę. Chcę porozmawiać z tobą już od wczoraj, ale w czarodziejski

wręcz sposób bez przerwy się rozmijamy.

- Jestem dość zajęty - rzekł Boromir oschle i sięgnął po jakiś papier, leżący na stole -

Teraz też, jeśli mo...-

- Nie zajmę ci dużo czasu - przerwał mu Aragorn i, widząc, że nie doczeka się

zaproszenia, wszedł bez pytania. – Dlaczego nie odsłonisz okien? Ciemno tu jak w Morii.

Boromir zmarszczył brwi, ale nim zdążył odpowiedzieć Aragorn podszedł do kotary i

szarpnięciem przesunął ją w bok. Światło słońca wtargnęło do komnaty, rozjaśniając ją w

mgnieniu oka.

- Ej...?! - Boromir z oburzeniem przymrużył oczy. Aragorn spokojnie odsunął też drugą

kotarę.

- Wzrok sobie popsujesz - oświadczył Strażnik. - Jak można czytać w takich warunkach?

– dodał, wskazując papier, który Boromir trzymał w ręku.

- Bardzo dziękuję ci za troskę - warknął syn Denethora. - A teraz, skoro już zadbałeś o

mój wzrok, chciałbym cię przeprosić. Mam dużo pracy, więc zechciej...- urwał zaskoczony,

widząc, że gość zamiast wyjść podchodzi do okna.

Aragorn oparł się ramieniem o ścianę i spojrzał w dół na Minas Tirith. Z tego miejsca

widać było zwieńczenie Wielkiej Bramy. Wysokość była imponująca.

- Ptaki wracają do Miasta - rzekł Strażnik z uśmiechem. - Słyszysz, jak śpiewają?

Page 614: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Odpowiedział mu szelest papieru. Zerknął ponad ramieniem. Boromir oparł się biodrem

o stół i zajął ostentacyjnym studiowaniem dokumentu. Ale mimo pozoru spokoju widać było,

że jest spięty i czujny. Jakby ze wstrzymanym oddechem czekał na spadnięcie ciosu.

Aragorn ostatni raz rzucił okiem na Miasto i zwrócił się ku niemu.

- Byłem dziś rano na Rath Dinen - zaczął spokojnie.

Boromir na mgnienie oka znieruchomiał nad dokumentem i, o ile to w ogóle możliwe,

spiął się w sobie jeszcze bardziej, po czym odłożył pergamin i jakby nigdy nic sięgnął po

następny.

– Obejrzałem z zewnątrz szkody, jakie wyrządził pożar - ciągnął Aragorn, widząc, że nie

doczeka się żadnej innej reakcji. - Myślę, że bez większego trudu da się zrekonstruować

kopułę. To oczywiście plany na szeroko pojętą przyszłość, ale pomyślałem, że Denethorowi

należy oddać szacunek i kiedy Dom zostanie wyremontowany, odprawić ceremonię

pogrzebową, choćby nawet miał to być symbolicz...-

- Bardzo to szlachetne z twojej strony - Boromir przerwał mu ostrym tonem. - Ale mój

ojciec nie życzył sobie pogrzebu i sam zadbał o odpowiednią oprawę. I nie widzę powodu, dla

którego trzeba by było odprawiać kolejne przedstawienie. Dziękuję ci za troskę, ale byłbym

wdzięczny, gdybyś na przyszłość nie wtrącał się do spraw mojej rodziny. A teraz wybacz, ale

naprawdę jestem zajęty. - I odwrócił się do niego plecami, rozkładając pergamin.

Ale Aragorn nie dał za wygraną.

- Będzie jak zechcesz. Skoro jesteś przeciwny ceremonii pogrzebowej to trudno, nie

nalegam. I nie było moim zamiarem wtrącać się do twoich rodzinnych spraw.

Boromir nie odpowiedział, udając, że czyta.

- Nawet nie miałem okazji, by złożyć ci kondolencje w całym tym zamieszaniu - ciągnął

Aragorn. - Chciałem ci powiedzieć, że jest mi okropnie przykro...- nie zdołał jednak nawet

dokończyć zdania, gdy Boromir odwrócił się ku niemu z furią.

- Przykro?! - żachnął się syn Denethora, a jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym

grymasie. - Doprawdy? Jak może ci być przykro? Przecież to, co się stało jest ci bardzo na

rękę, nie zaprzeczysz chyba! Lepiej podziękuj za wygodny prezent od losu, który ci...- nagle

urwał i pobladł, bo uświadomił sobie, że posunął się za daleko. Przez mgnienie oka zawahał

się, wystraszony wagą słów, które nieopatrznie mu się w gniewie wymknęły, ale zaraz potem

przymrużył oczy i uniósł dumnie głowę szykując się do odparcia spodziewanej reprymendy.

I do walki.

Ale Aragorn nie zamierzał dać się sprowokować. W innej sytuacji na pewno ostro by na

takie stwierdzenie zareagował, ale tu miał przed sobą człowieka chorego z bólu po stracie

Page 615: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

ojca i współczucie nie pozwalało mu na podsycanie konfliktu, mimo iż Boromir ewidentnie

do niego dążył. Zamiast więc zareagować z oburzeniem na to oskarżenie, postąpił krok do

przodu, zachowując spokój i powagę. Wiedział, że wiele zależy od tego, co teraz powie.

- Jak możesz tak mówić?- zapytał z wyrzutem, patrząc mu w oczy. Boromir hardo nie

odwrócił spojrzenia i zacisnął szczęki. - Czy masz mnie za małego człowieka, który cieszy się

z tragedii rywala? Naprawdę tak uważasz, czy mówisz to tylko po to, by sprawić mi

przykrość? Jeśli to drugie było twoim zamiarem, wiedz, że ci się udało.

Nadal nic. Tylko to spojrzenie, wyzywające i wrogie.

- Milczysz - Aragorn pokiwał głową. - I myślisz sobie: „może teraz wyjdzie i da mi

spokój”.

Syn Denethora zaskoczony nieco, zamrugał oczami.

- Nie, Boromirze, nie wyjdę. I nie dam ci spokoju, dopóki nie porozmawiamy szczerze.

O tobie, o mnie i o twoim ojcu. O tym, co się stało.

- Nie chcę o tym rozmawiać - warknął Boromir gniewnie.

- Wierzę ci, że nie chcesz. Ale im dłużej będziesz to w sobie dusił, tym gorzej.

- Niczego w sobie nie duszę! - uniósł się syn Denethora. - I nic ci do tego. Wypełniam

sumiennie moje obowiązki i nie masz żadnych powodów...-

- Mam wiele powodów do niepokoju, a głównym jest twoje zachowanie względem mnie

i innych - przerwał mu Aragorn zdecydowanie.

- Nie wiem, o czym mówisz!

- Doprawdy? Zachowujesz się tak, jakby cię otaczali sami wrogowie, a nie rodzina i

przyjaciele.

Boromir prychnął gniewnie, ale nie rzekł nic.

- Nie odpowiedziałeś mi też na moje pytanie - ciągnął dalej Aragorn.

- Jakie pytanie?

- Czy naprawdę uważasz, że cieszy mnie śmierć Denethora.

- Sam sobie na to odpowiedz - odparł Boromir wyzywająco.

- A więc dobrze. Odpowiem i sobie i tobie - na moment umilkł, robiąc znaczącą pauzę -

Denethor był wielkim człowiekiem - oświadczył dobitnie, patrząc Boromirowi prosto w oczy.

- I wielkim namiestnikiem. Wiedz, że jego śmierć jest ciosem dla wszystkich, nie tylko dla

ciebie, Boromirze.

Gondorczyk, który ewidentnie nie spodziewał się takich słów, zawahał się zbity z tropu.

Podejrzliwie zmarszczył brwi, ale w głosie Aragorna nie było fałszu. Strażnik zaś mówił

dalej, nie spuszczając zeń wzroku :

Page 616: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To prawda, że w wielu sprawach się nie zgadzaliśmy i nie przeczę, iż nie przepadaliśmy

za sobą, ale ubolewam z powodu tego, co się stało. Nawet nie przypuszczasz, jak bardzo.

Moje osobiste sympatie nie mają tu nic do rzeczy. Liczyłem na jego pomoc, na jego wiedzę.

Gondor stracił wybitnego człowieka, który mógłby jeszcze wiele dobrego zdziałać dla jego

chwały - Aragorn obserwował jak wyzwanie z wolna przygasa w oczach Boromira, ustępując

miejsca bólowi. - To, że Sauron nam go odebrał jest wielką stratą i nieszczęściem dla

wszystkich. Dla mnie też, niezależnie od tego, co sobie myślisz. Nadchodzi czas ostatecznej

próby i będzie nam brakowało Denethora, syna Ectheliona.

Boromir przełknął z trudem i wbił wzrok w ziemię, a palce jego lewej dłoni zacisnęły się

na blacie stołu. Szybko podniósł wzrok, omiatając otoczenie, jakby szykował się do odwrotu.

Wyraźnie nie w smak była mu ta rozmowa i chciał ją przerwać odchodząc. Był jednak w tej

niekorzystnej sytuacji, że za plecami miał ścianę, z boku stół, a przed nim, blokując drogę,

stał Strażnik.

- Nie tak wyobrażałem sobie mój powrót - Aragorn nie zamierzał ruszyć się z miejsca. -

Długo przygotowywałem się na spotkanie z Namiestnikiem, nie po to, by zastać śmierć i

pożogę. Nie tak miało być, Boromirze.

Oczekiwał, że syn Denethora spyta „a jak?”, ale tak się nie stało. Boromir wciąż milczał,

starannie unikając teraz jego wzroku. Aragorn też umilkł i ograniczył się do uważnej

obserwacji.

Milczenie przeciągało się.

Boromir poruszył się przestępując z nogi na nogę i rzucił mu pytające, szybkie spojrzenie

raz i drugi. Widać było, że czuje się coraz bardziej niepewnie. Wyzwanie i agresja, jakimi

powitał Strażnika, topniały z każdą chwilą.

- Po co tu naprawdę przyszedłeś? - wybuchnął wreszcie. - Czego ty ode mnie chcesz?

- Niczego od ciebie nie chcę. Tradycja Gondoru nakazuje, by przyjaciel wspomógł

rodzinę pogrążoną w żałobie. Jeśli pozwolisz, chciałbym zostać Opiekunem rodu Denethora.

- Doprawdy! - żachnął się Boromir. - To chyba jakaś epidemia. Wszyscy raptownie chcą

zostać moimi Opiekunami. Ty, wuj...

- I kto jeszcze?- zainteresował się Aragorn.

- No, wy dwaj - Boromir zmieszał się odrobinę. - Dziękuję za troskę, ale nie potrzebuję

Opiekuna!

- A może Faramir go potrzebuje?- zasugerował Aragorn spokojnie. - Nie tylko ty

straciłeś ojca.

Page 617: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pozwól, że ja będę się martwił o Faramira! - oczy Boromira zalśniły. - Zostaw mojego

brata w spokoju!

- Wybacz więc, że się wtrąciłem w Domu Uzdrowień. Jak rozumiem, powinienem go

zostawić w spokoju, wedle twego życzenia – wytknął mu Aragorn chłodno.

Boromir przybladł.

- Nie! - wyrwało mu się w popłochu. - To znaczy... nie o to mi chodziło - dodał szybko,

umykając wzrokiem w bok. - Ja... – spojrzał bezradnie i widać było, jak bardzo jest mu głupio

- jestem ci oczywiście bardzo wdzięczny za twą pomoc. Chciałem tylko... nieważne! - urwał

ze złością i obronnym gestem założył ręce na piersi.

- Jeśli Faramir zechce Opiekuna, zgodzisz się?- Aragorn postanowił cisnąć dalej.

- Jego spytaj!

- Ty jesteś głową rodu i ciebie pytam pierwszego.

- Znasz moją odpowiedź! Co... dlaczego tak na mnie patrzysz?

- Wiesz, to niezwykłe - Aragorn też założył ręce na piersi i uśmiechnął się lekko. - W

błędzie są ci, którzy twierdzą, że z was dwóch to Faramir bardziej przypomina waszego ojca.

Szkoda, że siebie teraz nie widzisz - przerwał na moment. - I szkoda, że Denethor cię nie

widzi. Byłby dumny.

Boromir zamrugał oczami i umilkł.

- Mam wrażenie, jakby czas się cofnął - mruczał Aragorn w zadumie.

Boromir zacisnął zęby i wbił wzrok w podłogę. I znów trwali naprzeciw siebie w

przeciągającym się milczeniu. Aragorn spokojnie przyglądał się towarzyszowi, podczas, gdy

syn Denethora uparcie wpatrywał się w posadzkę, jakby chciał wypalić w niej dziury

spojrzeniem.

- Gandalf powiedział mi – Aragorn odezwał się po dłużej chwili - że byłeś świadkiem

śmier...-

- Nie chcę o tym rozmawiać!!! - krzyknął Boromir histerycznie, machając rękami. - Nie

życzę sobie!!!! Ile razy mam ci to powtarzać? Nie będę o tym rozmawiać!!!

- Tylko będziesz o tym myśleć. Bez przerwy - przerwał mu Aragorn zdecydowanie. - I

śnić o tym.

Boromir żachnął się wściekle i zrobił zwrot przez lewe ramię, by obrócić się plecami do

Strażnika, ale Aragorn chwycił go za łokieć i przytrzymał w miejscu.

- Bo myślisz o tym bez przerwy, prawda? – rzekł, puszczając rękę Boromira, by nie dać

mu okazji do wyrwania się.

Syn Denethora otwierał już usta do ostrej odpowiedzi, ale Aragorn go ubiegł.

Page 618: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chciałbym ci jakoś pomóc, Boromirze - rzekł cicho. - Stałeś mi się bliski jak brat i nie

umiem stać z boku widząc jak cierpisz. Nie będę cię zapewniał, że wiem, co czujesz, bo nie

wiem. Mój ojciec zginął, kiedy byłem małym dzieckiem. Mogę się tylko domyślać, jak to jest,

kiedy serce pęka z bólu.

Boromir wziął głęboki, rozedrgany wdech i znów opuścił wzrok.

- Może zdołasz znaleźć pociechę w tym – ciągnął Aragorn - że twój ojciec uwolnił się

już od cierpień i trosk i jest szczęśliwy w lepszym świecie, poza granicami Ardy.

- Nie, nie jest! - wybuchnął Gondorczyk z pasją. - On się zabił, Aragornie! Nie

rozumiesz?! Popełnił samobójstwo, łamiąc prawo Valarów, prawo Eru. Niewiele brakowało,

a zabiłby też...- Boromir urwał, próbując znów uspokoić się głębokim oddechem. - Nie będzie

dla niego spokoju na tamtym świecie, tylko potępienie...-

- Tego nie możesz wiedzieć! - Strażnik przerwał mu szybko.

- Tylko pogańscy królowie w czasach ciemności odbierali sobie życie - ciągnął Boromir

z pasją. - Nam tego nie wolno pod żadnym pozorem, czyż nie?

- To prawda – odparł Aragorn poważnie. - Samobójstwo to wielkie zło, ale Denethor nie

panował już nad swoim umysłem, kiedy podnosił na siebie rękę. Sauron zaćmił mu rozum,

odebrał nadzieję. Twój ojciec uwikłał się w pojedynek z Potęgą, która go przerosła, ale duma

i zła ocena własnych sił nigdy nie jest powodem wiecznego potępienia. Pamiętaj, że Eru jest

miłosierny, a mało kto zasługuje na miłosierdzie tak, jak twój ojciec. Za ciężki los, za

wszystkie trudy i życie poświęcone obronie Gondoru. Denethor był dobrym człowiekiem. Nie

trać nadziei, Boromirze - Aragorn uśmiechnął się krzepiąco. - Czyż nie lepiej myśleć, że oni

są tam już razem, szczęśliwi? Denethor ze swoją ukochaną Finduilas?

Broda Boromira zadrżała nagle i Gondorczyk opanował się z wyraźnym trudem. Jeszcze

mocniej zacisnął szczęki, aż mu zęby zazgrzytały i potoczył dookoła zaszklonym wzrokiem w

poszukiwaniu drogi ucieczki, ale tak się niefortunnie składało, że Strażnik wciąż stał mu na

przeszkodzie, blokując jedyne wyjście. Mimo to desperacko spróbował go wyminąć,

przeciskając się między nim a stołem.

Aragorn go nie przepuścił i oburącz chwytając za ramiona przytrzymał w miejscu.

- Nie wszystkie łzy są złe, Boromirze - powiedział cicho, głosem pełnym współczucia. -

A prawem syna jest opłakiwać ojca.

Boromirowi wyrwał się pojedynczy szloch, ale szybko odwrócił głowę, tak, by włosy

zasłaniały mu twarz i znowu spróbował się wyrwać, lecz z mniejszą determinacją niż

poprzednio. Aragorn zdecydowanie przyciągnął go siebie, nie zważając na opór. Jedną ręką

przytrzymał przyjaciela za kark, drugą otoczył jego plecy.

Page 619: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zwłaszcza takiego ojca - szepnął mu do ucha. - I tak potworną śmierć.

I dopiero te słowa wywołały w końcu pożądany skutek.

Boromir wybuchnął rozdzierającym płaczem i osunął się na niego całym ciężarem, tak

jakby nie tylko wola ale i siły fizyczne nagle się w nim załamały. Jego dłonie kurczowo

zmięły tunikę na plecach Strażnika, a ramiona odwzajemniły uścisk z wielką siłą. Aragorn w

pierwszym odruchu spróbował go podtrzymać, ale kiedy kolana zaczęły mu się uginać

zdecydował, że lepiej będzie usiąść. Nie wypuszczając łkającego Boromira z objęć, ostrożnie

wymanewrował tak, że obaj usiedli na podłodze.

- Właśnie tak. Płacz - wyszeptał i skrzywił się lekko, bo Boromir wzmocnił kurczowy

uścisk rąk, niemal łamiąc mu żebra. Mimo to nic nie powiedział, tylko oparł podbródek na

głowie towarzysza i odetchnął głęboko.

Kiedy już runęły zapory, Boromir tak gwałtownie dawał upust żalowi, jakby płacz

rozrywał go od środka.

- Nie zdą...żyłem!...- szlochał rozpaczliwie. - Nie.. zdą...żyY-y...łem...

Aragorn objął go bardzo mocno, a serce ścisnęło mu się w przypływie współczucia.

- Zdążyłeś! - oświadczył z mocą.- Tyle, że nic nie mogłeś zrobić. To duża różnica.

- Spóź....ni...łem się! To... przeze.. mnie...

- To nie twoja wina! - Aragorn podniósł nieco głos, by Boromir zwrócił na niego uwagę.

- Nie mów tak! To nieprawda.

- Spó...źni...łem... się... – Boromir powtarzał swoje, zdając się go w ogóle nie słyszeć.

Strażnik więc zamilkł, postanawiając zaczekać z argumentami, aż przyjaciel uspokoi się i

wypłacze.

Oddech Boromira niemalże parzył. Gorące łzy, łaskocząc, spływały Aragornowi po szyi

prosto za kołnierz, mokra plama na tunice powiększała się z każdą chwilą, tworząc ciepły

kompres w okolicy obojczyka. Strażnik ostrożnie podniósł dłoń z pleców przyjaciela i położył

mu ją na głowie uspokajającym gestem, ale Boromir zdawał się tego nie zauważać. Płakał tak

żałośnie i rozpaczliwie, że aż się serce krajało.

Czas płynął i wreszcie łkania zaczęły przycichać. Boromir uspokajał się z wolna. W

końcu odetchnął głębiej, zbierając siły i szybko wyplątał się z objęć, jakby zdjęty wstydem.

Usiadł obok, tak by zasłona włosów kryła jego twarz przed Strażnikiem. Aragorn ostrożnie

rozprostował lewą nogę, która zdążyła mu już zdrętwieć w tej niezbyt wygodnej pozycji i

spojrzał na towarzysza. Syn Denethora ocierał łzy rękawem, próbując się doprowadzić do

porządku.

Page 620: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przepraszam - powiedział niewyraźnie, z twarzą wciąż skrytą za włosami, jak za tarczą.

- Bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałem o Faramirze, nie chciałem...

- Nie gniewam się. Wiem, że nie chciałeś.

- Ja naprawdę ..nie wiem, jak mogłem...to powiedzieć. Gdyby nie ty...

- Już, cicho - Aragorn przerwał mu zdecydowanie. - Zapomnijmy o tym.

- Jeszcze ci nie podziękowałem za to, że uratowałeś mu życie. Dziękuję. Jestem twoim

dłużnikiem.

- A ja twoim. Pamiętasz Pelargir? Proponuję ustalić, że jesteśmy kwita, jeśli już

koniecznie musisz patrzeć na to w aspekcie długu.

- Dlaczego...- zaczął Boromir po chwili wahania i przerwał. Nadal siedział tak, skulony,

ze zwieszoną głową. Jego place nerwowym, bezmyślnym gestem mięły luźno zwisający

koniec pasa, skubiąc srebrne okucie. Aragornowi stanęła przed oczami bliźniacza scena –

rumowisko kamieni w Isengardzie, Boromir z tak samo pochyloną głową, nawijający na palec

nitkę wyprutą z nogawki.

- Dlaczego co? - zapytał Strażnik, gdy cisza zaczęła się przedłużać.

- Dlaczego Gandalf opowiada wszystkim... okropne rzeczy o ojcu?- głos Boromira się

łamał.

- Jakie rzeczy?- Aragorn zmarszczył brwi.

- Opowiada ludziom... że Sauron go opętał, że... szaleństwo... zaćmiło mu rozum.

Dlaczego mi to robi?...

- Boromirze - Aragorn obserwował, jak czarna skóra pasa zyskuje nowe zagięcie. -

Gandalf nie powiedział tego, by cię ukarać. Po prostu przekazał Gondorczykom fakty. Ludzie

mają prawo wiedzieć, co się stało. Choćby ku przestrodze.

- Ale... - Boromir zacisnął pięści - teraz wszyscy będą myśleć o ojcu, jak o szalonym

starcu i takim go zapamiętają!

- Nie - rzekł Aragorn stanowczo. - Twoja w tym głowa, i moja, by pamiętali, jaki był

naprawdę. Wiele zależy od ciebie, Boromirze. Masz wpływ na ludzi, więc to wykorzystaj.

Przypominaj im, jakim był namiestnikiem, nim padł na niego Cień i...-

- Nie rozumiem, jak to mogło się stać - jęknął Boromir, potrząsając głową. - Kiedy

wyjeżdżałem był w pełni sił... Nic nie wskazywało, by...- przerwał, próbując powstrzymać łzy

-...owszem, był przemęczony i drażliwy, ale żeby zaraz „opętany”? Nic nie rozumiem...nie

rozumiem - powtórzył żałośnie.

- Walczył z Sauronem poprzez palantir - odparł Aragorn, spoglądając na pochyloną

głowę Boromira. Dziwnie się tak rozmawiało, nie widząc twarzy rozmówcy. - Był silny, ale z

Page 621: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

czasem Cień go ogarnął. A kiedy Minas Tirith chwiało się pod naporem Mordoru, a Faramir

umierał mu na rękach, jego siły w końcu się załamały.

Nie chciał dodawać na głos, tego co sobie pomyślał – a mianowicie podejrzenia, że

Sauron zaatakował przez palantir z całą swą siłą i nienawiścią, kiedy po zatopieniu Isengardu

odkrył, iż to Boromir może posiadać Pierścień. Nie mógł dostać syna, więc całą wolę skupił

na ojcu. Tak potężnego i zmasowanego ataku Denethor nie mógł wytrzymać. A Sauron

osiągnął swój cel - pozbył się jednego, bardzo groźnego wroga jego własnymi rękami, czyli

tak jak lubił najbardziej i jednocześnie zadał Boromirowi cios prosto w serce.

Iście „mistrzowski” odwet.

- Nie poznał mnie.... powiedział, że jestem upiorem wysłanym przez.... Tamtego -

Boromir zaczął się trząść.

Aragorn położył mu rękę na ramieniu.

- To kara, prawd...prawda? – szepnął Boromir.

- Co?

- To kara za Amon Hen...

- Boromirze! - zaalarmowany Aragorn wyprostował się, zdecydowanym ruchem

wzmocnił chwyt na jego ramieniu i odwrócił go ku sobie. - Spójrz na mnie!

Boromir niechętnie uniósł spłakaną twarz.

- Na litość Eru, skąd ci to przyszło do głowy?! - Aragorn zmarszczył brwi. - Co to za

bzdury?! Jaka kara? I niby przez kogo wymierzona?

Boromir pociągnął nosem i otarł twarz rękawem, nie odpowiadając.

- A jak się ma do tego Faramir?- drążył Aragorn nieustępliwie. - On też ma być

„ukarany” za Amon Hen? Jego tam wszak nie było. Podobnie jak reszty mieszkańców Minas

Tirith, którzy też stracili Namiestnika. I co, oni wszyscy zostali ukarani z powodu Amon

Hen? Z powodu *twojego* błędu? Boromirze, bardzo cię lubię, ale czasami masz wprost

porażające ataki megalomanii. Powiedziałbym nawet, że typowo hobbickie. Nie wiem, czy

wiesz, ale Pippin oznajmił mi kiedyś, że Gandalf zginął w Morii ponieważ on wrzucił kamień

do studni. Doprawdy nie wiem, który z was dwóch jest gorszy.

Przez twarz Boromira przemknął coś jakby cień uśmiechu. Aragorn wziął to za dobry

znak i odczekawszy chwilę, spytał łagodnie:

- Trochę lżej?

- Nie! – padła natychmiastowa odpowiedź, w której pobrzmiewała lekka pretensja. -

Przez ciebie boli mnie teraz głowa, nie widzę na oczy i mam zapchany nos!

Page 622: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn uśmiechnął się i wyciągnął rękę, by ściągnąć zwisającą ze stołu niewielką

serwetę.

- Proszę.

- To ulubiona serweta dziadka - oznajmił Boromir z wyrzutem.

- Z pewnością wolałby, by wnuk użył jej, zamiast nieobyczajnie wycierać nos w rękaw.

Wnuk Ectheliona łypnął na niego, wziął serwetę i z godnością wydmuchał nos. Ponieważ

nie wyglądało na to, ze zamierza podnieść się z podłogi, Aragorn skorzystał z okazji i

usadowił się wygodniej, krzyżując nogi i opierając plecami o ścianę.

Boromir spojrzał na niego, a potem opuścił wzrok na ciemną plamę na tunice Strażnika.

- Przepraszam - mruknął. - Okropnie cię... obfafluniłem.

- To nic - rzekł Aragorn rozbawiony tym doborem słów. Na moment zawahał się i po

krótkim namyśle zdecydował się mówić dalej. - Zresztą, nie pierwszy to raz. Przywykłem.

- Że co, proszę?- zdezorientowany Boromir zmarszczył brwi.

- Poprzednim razem obfafluniłeś mi spodnie - wyjaśnił i roześmiał się mimo woli,

widząc okrągłe oczy Boromira. - Miałeś nieco ponad rok i właśnie kończyły ci się wyrzynać

zęby - tłumaczył cierpliwie, poważniejąc. - Gryzłeś wszystko w zasięgu ręki, z rodziną i

służbą włącznie. Ja nieopatrznie wziąłem cię na kolana, zlekceważywszy ostrzeżenia

Ectheliona.

Boromir nadal wytrzeszczał na niego oczy, spoglądając tak, jakby się zastanawiał skąd

dyskretnie ściągnąć pomoc, skoro Dziedzic Isildura oszalał.

- Odgryzłeś mi też rzemień od sakiewki. Ale nie żywię urazy - dodał Aragorn.

- Chcesz powiedzieć – zaczął Boromir z wolna, tonem jakim się mówi do szaleńców - że

znałeś mnie jako roczne dziecko?

- Tak.

- Byłeś w Minas Tirith *czterdzieści* lat temu?

- Służyłem wtedy Ecthelionowi.

- Znałeś dziadka?

- Tak.

- A moją matkę?

- Tak.

Boromir podejrzliwie zmarszczył brwi.

- To jakiś żart?

- Nie, Boromirze. Mieszkałem w Minas Tirith przez jakiś czas.

- Gdzie konkretnie?

Page 623: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W Domu Sokolników, w komnatach na pierwszym piętrze - odpowiedział Aragorn

cierpliwie.

- Musiałbyś mieć jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat.

- Osiemdziesiąt dziewięć, jeśli chodzi o ścisłość.

- A-ha - Boromir spojrzał na niego, jak ktoś kto oczekuje na puentę żartu. Kiedy jednak

nie nastąpiła, zamarł, przetrawiając tę informację i upewniając się wzrokiem, że Aragorn nie

żartuje.

- Ależ...mógłbyś być moim ojcem! - wykrzyknął w osłupieniu.

- Nie mógłbym, ponieważ twoja matka świata nie widziała poza Denethorem - spróbował

zażartować, ale Boromir wciąż gapił się na niego okrągłymi oczami. - Na upartego mógłbym

być nawet twoim dziadkiem, ale, za pozwoleniem, wolę w tobie widzieć brata. Zawsze

chciałem mieć młodszego brata.

- Przecież masz braci - zauważył Boromir odruchowo. - Elladana i Elrohira.

- To elfowie - odparł Aragorn porozumiewawczym tonem.

Syn Denethora uśmiechnął się, ale czym prędzej spoważniał, wracając do przerwanego

tematu.

- A co robiłeś w Minas Tirith?- kontynuował swe dochodzenie.

- Walczyłem w obronie Gondoru.

- Z kim?

- Z orkami. I z korsarzami. Przede wszystkim z korsarzami.

Boromir zaniemówił, a Aragorn z zainteresowaniem obserwował, jak jego oczy

rozszerzają się w nagłym zrozumieniu.

- Nnnie...- powiedział w końcu. - Ty jesteś.. Ty nie możesz być...

Aragorn uśmiechnął się leciutko.

- Thorongil?

Aragorn skinął głową dla potwierdzenia. Raz, żołnierskim sposobem.

Boromir zaczął kręcić głową, jakby nie przyjmował tej rewelacji do wiadomości.

- Nie wierzę - oświadczył bez przekonania.

Aragorn nadal obserwował go z rozbawieniem.

- Thorongil... - Boromir nagle zmarszczył brwi. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?!-

wybuchnął z wyrzutem. -Dlaczego się nie przedstawiłeś w Rivendell? Dlaczego nie

przyznałeś się, że mnie znasz?

- Chciałem byś najpierw mnie poznał i wyrobił sobie sąd na podstawie własnych

obserwacji. Twój ojciec za mną nie przepadał, obawiałem się więc, byś się na wstępie do

Page 624: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mnie nie uprzedził - odpowiedział Aragorn, opierając się plecami o ścianę. - A poza tym -

dodał z uśmiechem - twa sława wielkiego wojownika cię wyprzedzała. Trochę niezręcznie

było mi na przywitanie tłumaczyć dziedzicowi Gondoru, że dawno temu... obfaflunił mi

spodnie.

Boromir przewrócił oczami i spróbował się nie uśmiechnąć.

- Mówiąc oględnie, wyrosłeś od czasu, kiedy cię ostatnio widziałem – Aragorn zmierzył

go wzrokiem.

- Masz może dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? - Boromir uniósł brew. - O czym to

jeszcze nie wiem? Jacyś zaginieni bracia rozdzieleni po urodzeniu? Ktoś widział Earnura w

Mieście? Albo koty królowej Beruthiel?

- Nie. Ale podobno w gwardii służy niziołek, a po ulicach chadza elf w towarzystwie

krasnoluda.

- Czego to ludzie z nudów nie wymyślą.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza.

- Naprawdę ... obfafluniłem ci spodnie?

- Próbowałeś odgryźć mi kolano. Z trudem odwróciłem twą uwagę za pomocą paska od

sakiewki. Który to pasek przegryzłeś na pół, nawiasem mówiąc.

-Valarowie - jęknął Boromir, a potem spojrzał na niego błagalnie - nie mów nikomu,

dobrze? A szczególnie Pippinowi...

- Nikomu nie powiem.

- Jeśli jeszcze usłyszę, że byłeś świadkiem jak mi zmieniają pieluchy...NIE! nie chcę

wiedzieć, nic nie mów, błagam.

Aragorn, ubawiony, posłusznie zamknął usta.

Boromir milczał przez chwilę, ale w końcu nie wytrzymał:

- Widziałeś, prawda?- zapytał grobowym głosem patrząc w ścianę.

- Widziałem, jak stawiasz pierwsze kroki - odpowiedział Aragorn z uśmiechem.

- Naprawdę? – Boromir spojrzał na niego zainteresowaniem. - I jak mi szło?

- Nie tyle szło, co biegało ci się, rzekłbym. Owszem, dobrze. Z chwilą, kiedy odkryłeś do

czego służą nogi ruszyłeś biegiem i...-

- I tak mi zostało - dokończył Boromir. - Wiem. Mówili mi, że byłem dość ruchliwym

dzieckiem.

- Owszem. Nie dziwię się, że od Tharbadu przywędrowałeś do Rivendell na piechotę.

Kiedy patrzyłem jak niańki ścigają cię po całym dziedzińcu myślałem sobie, że z pewnością

daleko zajdziesz. To był piękny widok – Aragorn uśmiechnął się do wspomnień. - Wielki plac

Page 625: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

i mały człowieczek pędzący na przełaj z szybkością błyskawicy, a za nim armia niań w

powiewających czepcach. Z niewiadomych przyczyn uparcie próbowałeś staranować

fontannę. Wystarczyło cię postawić na ziemi a już ku niej biegłeś. Pamiętam, jak Ecthelion

się zaśmiewał, widząc twój godny podziwu upór. To były inne, szczęśliwsze czasy -

westchnął i spojrzał w okno.

Cichy jęk skierował jego uwagę z powrotem na Boromira.

Syn Denethora zwiesił nagle głowę, a łzy jak groch znów zaczęły kapać mu na tunikę i

posadzkę.

- Ja nie wiem... jak mam z tym dalej żyć - jęknął Boromir przez zaciśnięte zęby. Głos mu

się łamał. - Nie... potrafię. Nie... dam rady, oszaleję...

- Dasz radę - Aragorn położył mu rękę na kolanie i zacisnął palce.- Jesteś silny. I dzielny.

- To nazywasz dzielnością?- Boromir podniósł głowę, demonstrując mu zalaną łzami

twarz.

- Tak - odparł Aragorn poważnie.

Boromir zaczął intensywnie kręcić głową.

- Nie mam siły - rzekł zduszonym głosem.

- Trudno, żebyś ją miał, skoro nie dajesz sobie ani chwili wytchnienia - zauważył

Aragorn. - Czy spałeś dziś choć trochę?

- Zdrzemnąłem się na chwilę dziś rano, w strażnicy na dole.

- Nie mówię o drzemaniu, tylko o śnie. Powinieneś odpocząć.

- Powinienem pojechać do Harlondu i zobaczyć, w jakim stanie jest most.

- Harlond nie ucieknie, a morale załogi z pewnością się nie poprawi jeśli dowódca

zemdleje w trakcie inspekcji. Bo tylko tak dalej, a padniesz nieprzytomny podczas pełnienia

obowiązków – rzekł Aragorn łagodnie. - Ze szczerego serca ci radzę, idź odpocząć.

- Nie mogę! Nie rozumiesz?! - zawołał Boromir z rozpaczą, a z oczu znów popłynęły mu

łzy. - Nie mogę spać, bo ilekroć tylko zamknę oczy, widzę...- urwał i ze zduszonym jękiem,

zasłonił dłońmi twarz... - Ja ciągle to widzę... Słyszę... jego krzyk...

Aragorn przysunął się do niego i objął go ramieniem, mocno.

- Wiem, ze teraz jest najgorzej - rzekł ze współczuciem. - I nie będę ci wmawiał, że

kiedykolwiek zdołasz o tym zapomnieć. Ale uwierz mi, z czasem wspomnienie zacznie

blaknąć.

- ...widzę jak pochodnia...-

- Nie! - przerwał mu Aragorn zdecydowanie, tak ostrym tonem, że Boromir drgnął i

podniósł na niego zaskoczony wzrok. – Nie - powtórzył. - Masz tego nie rozpamiętywać.

Page 626: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Opisz mi jakieś inne wspomnienie związane z ojcem, jakąś miłą chwilę. Z dzieciństwa z

młodości, cokolwiek.

- Teraz? - Boromir pociągnął nosem z żałosną miną.

- Tak, teraz.

Boromir zmarszczył czoło i spojrzał na ścianę.

- Ja...nie potrafię – wyszeptał po chwili. - Widzę tylko ten ogień i...-

- Potrafisz - przerwał mu Aragorn. - No już, rusz głową, przypomnij sobie, bracie.

Choćby jakiś jeden obraz z przeszłości.

- Wracaliśmy z Dol Amroth, mama, Faramir i ja - zaczął Boromir z wahaniem. - A on

wyjechał nam na spotkanie i czekał na pomoście. Wyglądał jak... król Numenoru z dawnych

legend. Machałem do... niego z pokładu i...- Boromir przygryzł wargę usiłując zapanować

nad łzami.

- Jak był ubrany, pamiętasz?

- Miał ten swój płaszcz i chyba stój Strażnika Wieży. Tak, był w paradnych szatach.

- A jaka była wtedy pogoda?

- Pochmurna. I wietrzna. Wiało tak, że bałem się, czy pozwolą mi wyjść na pokład. Ale

pozwolili. Faramir miał katar, pamiętam, i został a nianią w kajucie, a ja z mamą stałem na

dziobie. I złościłem się, bo nic nie widziałem w tym kapturze. - W miarę jak mówił, uspokajał

się. Aragorn zadał mu jeszcze parę konkretnych pytań, a potem uśmiechnął się.

- Widzisz? Potrafisz. Tak właśnie próbuj odganiać złe wspomnienia. Ilekroć będą ci się

narzucać, walcz z tym i na siłę przypominaj sobie różne miłe chwile, a przede wszystkim

staraj się skupiać na szczegółach. To bardzo ważne. Przypomnij sobie na przykład jakąś

ucztę, rodzinne spotkanie, może na mettare i tak, jakbyś składał raport: z kim rozmawiał twój

ojciec, jaki miał strój, co było na stole, co ci najbardziej smakowało. Nie twierdzę, że to

niezawodne lekarstwo, ale na pewno pomoże odwrócić myśli.

- Domyślam się do czego zmierzasz - Boromir pokiwał głową. - Zaraz będziesz mnie

próbował odesłać do łóżka. Nie ma mowy. Jeśli sądzisz, że zdołam dziś zasnąć, ze

szczegółami lub bez, to się grubo mylisz. Nie! Nawet nie próbuj.

- Nie zamierzam. Ale kiedyś będziesz się musiał położyć.

Boromir wzruszył ramionami i raptem podniósł wzrok na płaszcz zwisający nieopodal z

krzesła.

- Powinienem uporządkować jego komnaty - wyszeptał, a twarz ściągnęła mu się w bólu.

- Ale... nie mogę. Stałem dzisiaj pod jego drzwiami i... i nie mogłem tam wejść. Po prostu nie

mogłem - z wściekłością otarł kolejną łzę grzbietem dłoni.

Page 627: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie musisz tego robić dzisiaj.

- Nie mogę znieść, że to nade mną wisi. Powinienem to zrobić jak najszybciej.

- Zróbcie to we dwóch, z Faramirem - poradził mu Aragorn. - Tak będzie wam łatwiej.

- Wolę mu tego oszczędzić.

- A jeśli on nie chce, by mu tego oszczędzać? - Aragorn uniósł brew. - Pomyśl, gdybyś

był na jego miejscu, czy byłbyś zadowolony, gdyby twój brat bez porozumienia z tobą,

rozdysponował mienie ojca?

- No... - Boromir spojrzał na niego niepewnie. - Chyba nie...- odparł ze zdziwieniem.

- A, widzisz. Odłóż tę sprawę na później. Zaczekaj, aż Faramir wydobrzeje.

- Valarowie, Faramir! - jęknął Boromir, zwieszając głowę. - Jak ja mu to powiem?

- Normalnie: że musicie pójść do komnat i...-

- Nie to! - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - O ojcu! Jak ja mu powiem, że ojciec

zginął na stosie i że próbował spalić też jego, żywcem?! – jęknął, zaciskając ręce w pięści.

- Nie powiedziałeś mu, jak zginął ojciec?

- Oczywiście, że nie! ...nie mogłem. Powiedziałem tylko, że popełnił samobójstwo.

- A wiesz, co on teraz przeżywa nie znając żadnych szczegółów?

- Nie mogłem! - Boromir podniósł głos i spojrzał na niego gniewnie. Aragorn uniósł dłoń

w pojednawczym geście.

- Rozumiem - rzekł spokojnie. - Ale musisz mu o tym powiedzieć. Jak najkrócej i jak

najprościej.

- Wiem, wiem - Boromir przyłożył do czoła rękę zmęczonym gestem.

- Jeśli chcesz, ja mogę z nim porozmawiać.

- Nie, dziękuję. Doceniam twoją pomoc, ale to ode mnie powinien się dowiedzieć.

- Więc, jeśli można ci coś doradzić, powiedz mu tylko, że ojciec zginął na stosie w Domu

Umarłych. I nie wdawaj się na razie w żadne szczegóły. Z dalszym ciągiem zaczekaj, aż

Faramir będzie silniejszy. Aż obaj będziecie silniejsi. I powiedz mu, że ojciec czuwał przy

nim do samego końca.

Boromir pokiwał głową.

- A skoro już o nim mówimy, może pójdziemy razem do Domów Uzdrowień? -

zaproponował Aragorn. - Powinienem i tak zajrzeć do chorych. Przy okazji odwiedzimy też

Faramira.

- Przecież nie mogę się ludziom pokazać w tym stanie! - Boromir spojrzał na niego w

popłochu.

- W jakim stanie?

Page 628: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No...- Boromir wymownie pokazał mu gestem swoją zaczerwienioną twarz i

zapuchnięte oczy. - Przecież widzisz, jak ja wyglądam!

- Tak, jak powinieneś, czyli jak syn, który właśnie stracił ojca.

- Nie wyjdę tak na ulice!

- Nie przesadzaj, jakie ulice, stąd jest przecież niedaleko do Domów Uzdrowień. -

Aragorn wstał, opierając się na jego ramieniu. Wypatrzył dzban na parapecie, więc podszedł

do okna i zajrzał do naczynia. W środku było wino.

- Czego szukasz?- zapytał Boromir z podłogi.

- Wody.

- Jest w karafce, na tamtej ławie.

- Daj mi tę serwetę - Aragorn wyciągnął rękę, wziął od Boromira tkaninę i zmoczył ją

wodą z karafki. - Obmyj twarz i zrób sobie na chwilę zimny kompres na oczy.

W czasie, kiedy Boromir doprowadzał się do porządku Aragorn oparł łokcie na parapecie

i wystawił twarz ku słońcu. Z dołu dobiegały odgłosy młotów i pokrzykiwania ludzi.

Naprawianie szkód szło pełną parą.

Za jego plecami rozległ się szelest, a potem kroki.

- Gotów?- zapytał, nie odwracając twarzy od słońca.

- Nie. Ale nie mogę spędzić całego dnia chowając się w Wieży, ponieważ pewien

Strażnik doprowadził mnie do stanu galarety.

Aragorn odwrócił się od okna i uniósł brew.

- Nie patrz tak na mnie - oświadczył Boromir. - To było zawoalowane podziękowanie.

- Bardzo zawoalowane, jeśli mam być szczery.

- Ale się liczy.

- M-hm. Gdybyś kiedyś jeszcze miał ochotę poćwiczyć, mój drogi, nie krępuj się -

stwierdził Aragorn z uśmiechem.

Boromir też się uśmiechnął, szczerze i miło, a potem przeczesał palcami włosy i

poprawił pas.

- Czuję się, jakbym miał gorączkę - oznajmił, przykładając dłoń do czoła. - Czy mam

takie wypieki, jak się obawiam?

- Nie.

- Na pewno mam. Myślisz, że to będzie bardzo dziwnie wyglądało, jeśli wyjdę w hełmie?

- Nieee, skąd. Tylko pamiętaj, żeby czołgać się od cienia do cienia - Aragorn wskazał mu

wyjście ruchem ręki.

- Nie kpij sobie ze mnie - pouczył go Boromir surowo.

Page 629: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Sam zacząłeś.

Boromir uśmiechnął się krzywo i ruszył ku schodom. Tuż przed nimi zatrzymał się

jednak i odwrócił, by spojrzeć Aragornowi w oczy. Otworzył usta i zamknął je, wahając się

bezradnie, jakby nie potrafił ubrać myśli w słowa.

Aragorn pokiwał głową.

- Znacznie lepiej - pochwalił go ciepło. - Teraz znacznie lepiej. Nie ma za co, przyjacielu

- i klepnięciem w ramię, ponaglił go do wyjścia.

Tuż za bramą dziedzińca natknęli się na młodego chłopaka z ręką na temblaku i

bandażem na czole, który pędził w przeciwną stronę, ku Wieży. Na widok Boromira młodzian

rozpromienił się i spróbował wyhamować, wpadając w poślizg na mokrych kamieniach.

- Mój...mój panie! - zipnął i z rozpędu wykonał przyklęk, który wyglądał jak efektowne

zakończenie poślizgu. - Wszędzie cię szukałem!

- Bern - Boromir uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę ku klęczącemu, jakby chciał

położyć mu ją na głowie, ale chłopak chwycił jego dłoń i ze czcią złożył na niej pocałunek.

- Wróciłeś, panie - rzekł, unosząc głowę, a jego oczy aż promieniały z radości. -Mówili

mi, że wróciłeś. Wczoraj się dowiedziałem, ale nie chcieli mnie puścić. Tłumaczyłem, że to

tylko draśnięcie, ale ojciec nie pozwolił mi wyjść z...-

- Twój ojciec zna się na rzeczy i powinieneś go słuchać - przerwał mu Boromir. - Wstań,

klęczysz w kałuży.

Chłopak podniósł się i zamaszystym gestem otrzepał spodnie. Było w nim coś dziwnie

bliskiego, jakieś nieuchwytne, męczące podobieństwo do kogoś znajomego. Aragorn

zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie podobną twarz mógł widzieć. Chłopak

miał szlachetne, surowe rysy gondorskiego szlachcica i byłby niewątpliwie bardzo urodziwy,

gdyby nie jeden mankament – wielkie, okrągłe i niezwykle odstające uszy. Szczególnie teraz,

gdy długie włosy młodzieńca ściśnięte były bandażem ów szczodry dar natury wybił się na

pierwszy plan. Do tego stopnia rzucały się one w oczy, że twarz właściciela sprawiała

wrażenie drugorzędnej części anatomii, czegoś w rodzaju spoiwa dla tych frapujących uszu.

- To Bern, syn Brandira, zwany...- zaczął Boromir, zwracając się do Aragorna.

- Ależ, mój panie! - zaprotestował chłopak oburzonym głosem.

- No dobrze, nie zwany - ulitował się Boromir. - To mój giermek i adiutant. Najlepszy ze

wszystkich, jakich miałem.

Page 630: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A którego mimo to nie wziąłeś ze sobą na wyprawę - zauważył chłopak chłodno.

- I najbardziej pamiętliwy - odparł Boromir z uśmiechem. - Jak rozumiem nadal jesteś

obrażony za to, że cię zostawiłem w domu?

- Tak.

- To dobrze. Lubię konsekwencję i stanowczość u młodych ludzi - pochwalił go Boromir.

- Wiesz, kto to jest?- zapytał, wskazując Dziedzica Islidura.

- Tak. Zaszczyt to dla mnie móc cię poznać, lordzie Aragornie - chłopak skłonił się

dwornie.

- Wieści szybko się rozchodzą - zauważył Strażnik z uśmiechem.

- Zaiste - rzekł chłopak sztywno, posyłając mu pełne rezerwy spojrzenie.

Oho - pomyślał Aragorn z rozbawieniem. - Nie lubimy tych, którzy mogą zagrozić

pozycji naszego pana - a na głos dodał:

- Bern. To dość nietypowe imię. Pierwszy raz się z nim spotykam.

- Tak naprawdę to nazywam się Beren - oznajmił chłopak ze znużeniem. - Tylko ojciec

mógł wpaść na pomysł, by przy moich.. moim wyglądzie dać mi tak legendarne imię.

Wolałem je zmienić, by ciężar odpowiedzialności zanadto mnie nie przytłoczył.

- A co na to twój ojciec? - zainteresował się Aragorn.

- To, co wszyscy ojcowie w takiej sytuacji - Beren zwany Bernem wzruszył ramionami. -

Nie przyjmuje zmiany do wiadomości.

- Miałeś okazję spotkać wczoraj lorda Brandira - wtrącił się Boromir. - Ojciec Berna jest

Pierwszym Uzdrowicielem.

Oczywiście! Aragorn w przebłysku olśnienia ujrzał tę sympatyczną twarz, pieprzyki i

odstające uszy. Że też wcześniej na to nie wpadł. Podobieństwo było uderzające. To ciekawe.

Rzadko się zdarzało, by wysoko urodzeni decydowali się na pracę w Domach Uzdrowień,

choć z drugiej strony Pierwszy Uzdrowiciel to bardzo zaszczytny tytuł.

- Jesteś cały?- Boromir zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem. - Co się stało?

- Nic - Bern machnął zdrową ręką. - Stałem na murach, kiedy w dach domu nade mną

uderzył pocisk. Oberwałem gruzem. Głupstwo.

- Wypuścili cię z Domów Uzdrowień?- zapytał Boromir. - Nie kłam! - dodał surowo.

- Sam się wypuściłem - odparł chłopak wyzywająco. - Moje miejsce jest u twego boku i

tym razem nie dam się odpędzić!

- Nie zamierzam cię odpędzać, ale tak się dla ciebie niefortunnie składa, że właśnie

zmierzam z lordem Aragornem do Domów Uzdrowień. Skoro więc chcesz być u mego boku,

będziesz zmuszony mi towarzyszyć.

Page 631: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pod warunkiem, że przypomnisz mojemu ojcu, jakie są obowiązki giermka, mój panie -

oświadczył chłopak zuchwale.

- Od stawiania warunków to ja tutaj jestem - przypomniał mu Boromir, przyszpilając go

spojrzeniem. - Idziemy.

Marsz do Domów Uzdrowień zajął im nieco więcej czasu, bo wielu napotkanych ludzi

chciało zamienić choć słowo z Dziedzicem Isildura i z Namiestnikiem. Kiedy wreszcie dotarli

do głównego wejścia, napotkali starszego, przygarbionego mężczyznę, który czuwał nad

noszami rannego syna, czekając na króla-uzdrowiciela. Wystarczyło, by Aragorn tylko

przystanął przy chorym, by natychmiast pojawili się dookoła następni, proszący o pomoc dla

siebie, lub dla swoich bliskich.

- Idźcie, ja tu chwilę zabawię - rzekł Aragorn do Boromira i Berna. - Kiedy skończę,

przyjdę do komnaty Faramira.

Boromir pokiwał głową i ruszył ku schodom, ale zdołał postąpić jedynie parę kroków,

kiedy w drzwiach stanął lord Brandir.

- Tuś mi, bratku! - rzekł, spoglądając wymownie na swego syna. - Witaj, panie - dodał,

skłaniając głowę przed Boromirem. - Rad jestem, że mi go przyprowadziłeś z powrotem.

- Przyszedłem tu z moim panem i razem z nim wyjdę! - oznajmił Bern dobitnie.

Aragorn, pochylony nad noszami, przysłuchiwał się jednym uchem.

- Mój drogi - rzekł Boromir - jesteśmy w Domach Uzdrowień, tu rozkazuje Pierwszy

Uzdrowiciel i nawet Namiestnik nie ma nic do gadania. Jeśli twój ojciec zdecyduje, że masz

zostać, zostaniesz, bez dyskusji. Ma zostać?- zwrócił się z pytaniem do lorda Brandira.

- Powinien poleżeć z jeden dzień, dopóki nie wykluczymy wstrząsu mózgu. Rano miał

jeszcze zawroty głowy, a w nocy zemdlał.

- Marsz do łóżka - Boromir wskazał chłopakowi drzwi ruchem głowy.

- Ale ja...- zaczął Bern oburzonym głosem.

- Dajmy spokój alei - przerwał mu Boromir. - Raz-dwa na górę.

- Nie, bo...-

- Niebo też ci nie pomoże. Jazda, już cię nie ma. Jutro z rana masz zameldować się u

mnie na służbie. Do tej pory nie życzę sobie ciebie oglądać.

- Ja się naprawdę znakomicie czuję! Nic mi nie jest.

Page 632: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Rozsądny żołnierz zawsze korzysta z okazji, by odpocząć i nie naraża swego zdrowia

bez potrzeby - oświadczył Boromir. - Należy słuchać zaleceń Uzdrowicieli. Nie! Jeszcze

jedno słowo, a naprawdę się rozgniewam!

Chłopak westchnął, ukłonił się i ze zwieszoną głową powlókł się na górę.

- Dziękuję - rzekł Brandir z uśmiechem. - Nie zatrzymywałbym go bez potrzeby.

- Wiem - odparł Boromir. - Jak się miewa mój brat?

- Dużo lepiej. Nie ma ani śladu gorączki, a rana goi się dobrze.

- Wspaniale - syn Denethora podziękował mu ruchem głowy i wszedł do środka.

Aragorn uśmiechnął się skrycie.

Bardzo dobrze się złożyło, że był świadkiem tej rozmowy.

Faramir drgnął na dźwięk energicznego pukania do drzwi i wyprostował się, biorąc

głębszy wdech. Imrahil spojrzał na niego pytająco, jakby chciał mu przekazać, że w razie

potrzeby może wyprosić gościa, ale chory przecząco pokręcił głową, odgarnął włosy za ucho i

zebrał się w sobie, przybierając neutralny wyraz twarzy.

- Proszę! - powiedział.

Drzwi uchyliły się, ukazując jego brata odzianego w czerń. Boromir zawahał się na

widok Imrahila.

- Nie spodziewałem się, że jeszcze tu jesteś, wuju – rzekł, zamykając starannie drzwi, a

potem spojrzał na Faramira. - Dobrze się czujesz?- zapytał niespokojnie, widząc niewyraźne

miny obydwu.

- Wuj powiedział mi właśnie, co się stało w Domu Umarłych - rzekł Faramir, siląc się na

spokój.

- Powiedziałeś mu?! - Boromir postąpił krok do przodu, przenosząc wzrok na Imrahila. -

Bez uzgodnienia ze mną?! To do mnie należało...-

Nim książę zdążył odpowiedzieć, Faramir przerwał mu dość ostro:

- Skoro to do ciebie należało, bracie, trzeba to było zrobić. Wuj powiedział mi na moją

wyraźną prośbę - rzekł, marszcząc brwi. - Nie chciał, ale go zmusiłem. Musiałem znać

prawdę, choćby i najgorszą, a skoro nie mogłem się ciebie doprosić zwróciłem się do niego!

Boromir zmarszczył brwi i zaczerpnął tchu, a Faramir przyszykował się na gniewny

wybuch, ale o dziwo, brat rozmyślił się. Jego złość ulotniła się, a twarz posmutniała.

Page 633: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chciałem ci powiedzieć dziś rano - rzekł przepraszającym tonem - ale spałeś, kiedy do

ciebie zajrzałem i...- urwał bezradnie i rozłożył ręce. – Można spytać, co powiedziałeś?-

zapytał cicho Imrahila, podchodząc.

Dopiero teraz, kiedy Boromir stanął przy łóżku Faramir dostrzegł jego zaczerwienione i

zapuchnięte oczy i serce w nim stopniało.

- Usiądź - powiedział łagodnie.

Boromir rozejrzał się w poszukiwaniu krzesła.

- Co to za przemeblowanie?- zapytał, spoglądając na łóżko, które dawniej stało pod

ścianą, a teraz zostało przysunięte w stronę okna, tak, że wezgłowiem stykało się z łożem

Faramira. Jedyne wolne krzesło stało zablokowane za stolikiem, więc Boromir przysiadł na

przykrytym kocem sienniku.

- Powiedziałem służbie, żeby wzięli wolne łóżko dla chorych - wyjaśnił Faramir. - W tej

komnacie nie potrzeba aż trzech.

- Trzeba było wziąć i to - Boromir wzruszył ramionami.

- Na razie potrzebowali jednego – odparł Faramir.

Przez chwilę bracia patrzyli na siebie w milczeniu, jakby żaden z nich nie chciał

poruszać bolesnego tematu pierwszy. Imrahil, widząc tę wymianę spojrzeń, poruszył się i

westchnął.

- Pójdę już - stwierdził cicho i zebrał się do wstania.

- Nie, zostań - powiedzieli jego siostrzeńcy jednocześnie, więc zaskoczony nieco

przysiadł z powrotem.

- Wracając do twego pytania, bracie...- zaczął Faramir spokojnym, przyciszonym głosem.

- Wuj powiedział mi o stosie i o Beregondzie. I o tym, że Gandalf próbował ojca

powstrzymać. I o palantirze.

- A czy...?- zaczął Boromir i urwał.

- Tak?

-...wiesz, że ojciec czuwał przy tobie całą noc?- dokończył Boromir.

- Naprawdę?- Faramir uniósł brwi. Miał dziwne przeczucie, że nie o to jego brat chciał

spytać.

- Chciał ci przekazać ojcowskie błogosławieństwo, miał nadzieję, że gorączka minie i

będzie mógł z tobą porozmawiać.

- Skąd wiesz?- zapytał Faramir spoglądając na niego bacznie. W pierwszej chwili

wystraszył się, że jego brat celowo mówi mu to, o czym tak bardzo chciałby usłyszeć, żeby

mu dodać otuchy, ale w oczach Boromira nie było fałszu.

Page 634: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pippin, to znaczy Peregrin Tuk, mi powiedział. Ojciec rozpaczał, że rozstaliście się w

gniewie i chciał to naprawić.

Faramir zamrugał nagle piekącymi oczami i wziął głębszy oddech dla uspokojenia.

- Myślałem, ze mi się to śniło - szepnął. - Że siedzi przy mnie i trzyma mnie za rękę...

- Nie, to nie był sen. Naprawdę przy tobie czuwał - oczy Boromira też się zaszkliły.

Szybko pochylił głowę i wygładził jakiś wyimaginowany fałd tuniki.

Zapadła cisza i przez długą chwilę nikt się nie odzywał, nie licząc wróbla, który tuż za

oknem, z uporem godnym lepszej sprawy ćwierkał przeszywająco raz za razem.

- Spotkałem po drodze Myszę, wiesz?- rzekł nagle Boromir, a potem podniósł wzrok. -

Wygląda na to, że w Minas Tirith zapanowała moda na temblaki. - I uśmiechnął się, swym

normalnym, znajomym uśmiechem. Faramir poczuł, że wielki, ogromny kamień spada mu z

serca i odpowiedział tym samym. Jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiała się

ponura atmosfera, nawet Imrahil odetchnął głębiej.

- A poza hołdowaniem modzie wszystko u niego dobrze?- spytał Faramir. Lubił Berna i

cieszył się, że chłopak przeżył oblężenie.

Jego giermek nie miał takiego szczęścia...

- Oberwał w łepetynę, ale na szczęście jego uszy nie ucierpiały - odparł Boromir. - Jest tu

w Domu Uzdrowień na obserwacji. Stęskniłem się za łobuzem.

- Dzielnie się spisywał pod Rammas Echor. Masz godnego siebie giermka.

- Wiem. Nie tylko z powodu uszu go sobie wybrałem. A jak ma się Elphir, wuju?-

zagadnął Boromir. - Nawet nie zdążyłem spytać w tym zamęcie. Jak reszta rodziny i

dzieciaki?

- Wszyscy zdrowi, dziękuję. A Elphira wezwałem z morza, by został na straży Dol

Amroth. Chłopak stanął na czele swej pierwszej chorągwi.

- A nie chciał jechać z tobą?- zainteresował się Boromir.

- A jak myślisz?- uśmiechnął się Imrahil.

- Myślę, że stąd ta chorągiew - starszy syn Denethora pokiwał głową. - Na otarcie łez...-

przerwało mu pukanie do drzwi.

- Wejść! - powiedział.

- Witaj, panie - Faramir skłonił głowę na widok Aragorna i czym prędzej podniósł ją, by

z zaciekawieniem popatrzeć na wchodzącego. Wczoraj nie miał okazji, by przyjrzeć się

dokładniej, obrazy wywołane przez gorączkę nakładały mu się na prawdziwe wspomnienia.

Ledwo tylko się wybudził, a jego wybawca zostawił go z bratem, teraz więc miał wreszcie

okazję spojrzeć na tę postać z legend i ze snów.

Page 635: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn, syn Arathorna wydał mu się teraz bardziej zwyczajny, przygaszony, ale ta moc,

której wcześniej doświadczył, była w nim wciąż - w tych niezwykłych, szarych oczach,

ukryta pod prostym płaszczem i wysłużonym ubraniem. Faramir uświadomił sobie, że się

gapi, więc czym prędzej opuścił wzrok.

- Dobrze spałeś, Faramirze?- zagadnął Dziedzic Isildura, podchodząc do łóżka. - Nie,

dziękuję, siedź Imrahilu - rzekł, widząc, że książę wstaje, by mu oddać swoje krzesło. - Jak

się czujesz?

- Dobrze, mój panie. Tylko słaby jestem jak dziecko, nawet wstać mi ciężko.

- Za wcześnie jeszcze na wstawanie - odparł Aragorn i przysiadł na brzegu jego łóżka. -

Rana ci dokucza?

- Coraz mniej. Czy naprawdę muszę mieć ten temblak? Niewygodnie mi z nim w łóżku.

- Musisz - oświadczył Boromir autorytarnie.

- Zaraz zobaczymy - Aragorn uśmiechnął się i wyjął rękę Faramira z płótna. - Boli przy

takim ruchu?- spytał.

Faramir pokręcił głową.

- A takim?

- Nie.

- Na pewno?

- Tylko trochę.

- A teraz?

Faramir skrzywił się. Aragorn pokiwał głową, puścił jego rękę i ściągnął mu temblak

przez głowę.

- Pod warunkiem, że będziesz ją oszczędzał - rzekł.

- Tak jest.

- Czy to aby rozsądne?- zaniepokoił się Boromir.

- To nie jest złamanie i ręka nie musi być unieruchomiona - orzekł Aragorn, odkładając

temblak na bok.

- Ale teraz może niechcący urazić ranę - upierał się Boromir.

- Nie zwracaj na niego uwagi, mój panie - Faramir zwrócił się do Aragorna. - Mój brat

cierpi na nieuleczalną nadopiekuńczość, szczególnie jeśli chodzi o rodzinę.

- Szkoda, że względem siebie nie jest taki troskliwy - odrzekł Aragorn, nim Boromir

zdążył wyrazić swój protest.

- To prawda - Faramir pokiwał głową. - Powinien bardziej dbać o własne zdrowie.

- A odpoczynek jest warunkiem dobrego zdrowia - dodał Imrahil znacząco.

Page 636: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Front zjednoczony się znalazł - mruknął Boromir pod nosem. - Do waszej wiadomości:

nie mogę leżeć do góry brzuchem, kiedy jest tyle rzeczy do zrobienia.

- Powiedz, co konkretnie, a ja i książę Imrahil dopilnujemy, by wszystko było wykonane

zgodnie z twoją wolą - zaproponował Aragorn, a Imrahil pokiwał głową.

- Są rzeczy, których nie może zrobić nikt inny!

- Na przykład?- drążył książę Dol Amroth.

Boromir opuścił wzrok.

- Na przykład muszę zejść na Rath Dinen i zająć się... pogorzeliskiem - powiedział cicho.

Wszyscy trzej natychmiast spoważnieli.

- Mowy nie ma! - rzekł Aragorn z mocą. - Nawet o tym nie myśl.

- Muszę - Boromir spojrzał na niego twardo, z uporem. - Chyba nie sądzisz, że pozwolę

komuś obcemu dotknąć stosu. Zabroniłem komukolwiek tam wchodzić, w sali wszystko jest

tak, jak ...zostało. Muszę tam zrobić porządek.

Faramir przełknął ślinę. Wizja Boromira zbierającego resztki stosu pogrzebowego ojca

sprawiła, że zrobiło mu się słabo. Zwłaszcza, kiedy uświadomił sobie, że przecież nie tak

łatwo jest spalić ciało ludzkie na popiół, zawsze zostaje...-

Zacisnął powieki, chcąc przepędzić makabryczne wizje i jak przez mgłę usłyszał głos

Aragorna, stanowczy i nieustępliwy.

- Nie, Boromirze. Nie będziesz się tym zajmował. Nie przerywaj mi, nie pójdziesz na

Rath Dinen, a wiesz dlaczego?

Faramir otworzył oczy i spojrzał na Aragorna, który zrobił krótką pauzę dla

zaakcentowania swych słów.

- Ponieważ wasz ojciec by tego nie chciał - oświadczył Dziedzic Isildura spokojnie.

Boromir, który zbierał się już do ostrej kłótni, otworzył usta i zamknął je, kiedy

znaczenie słów do niego dotarło. Na jego twarzy zamiast zaciętego uporu pojawiło się

wahanie i zaskoczenie. Aragorn zaś szedł za ciosem:

- Denethor zabił się, ponieważ był przekonany, że wszystko się wali, że stracił obu

synów i Minas Tirith ginie. Jego stos miał rozwiać się na zgliszczach Miasta. Ostatnią rzeczą,

jakiej by chciał to to, by którykolwiek z jego synów zobaczył pogorzelisko. A już na pewno

nie życzyłby sobie, żebyś ty, Boromirze, zbierał szczątki. Ojciec kochał was obu i nigdy nie

naraziłby was na taki widok. A już na pewno nie chciałby, żebyście zachowali w pamięci

resztki stosu jako ostatnie wspomnienie.

Page 637: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ja się tym zajmę - rzekł szybko Imrahil. - Wezmę ze dwóch zaufanych, dyskretnych

ludzi i pójdziemy zaraz do Domów Umarłych. Złożymy wszystko w urnie, z czcią i

szacunkiem. I sprzątniemy tak, by można tam było wpuścić służbę.

- Ja...sam nie wiem - Boromir spojrzał bezradnie na brata. - Jak myślisz?

- Myślę, że lord Aragorn ma rację - Faramir spojrzał mu w oczy. - On nie chciałby,

żebyśmy oglądali to co zostało ze stosu.

- Ale ja nie mogę znieść myśli, że ktoś obcy...-

- Wuj nie jest obcy - przerwał mu Faramir. - Ale rozumiem cię. I jeśli mimo wszystko

zdecydujesz, że my powinniśmy to zrobić, pójdziemy tam razem.

- Nie wejdziesz tam! - przeraził się Boromir.

- Oczywiście, że wejdę. To był też mój ojciec i chcę przy tym być. Jeśli ty pójdziesz to i

ja. Choćby mnie mieli nieść!

- Żaden z was tam nie wejdzie - przerwał im Aragorn spokojnie, acz kategorycznie. -

Wasz wuj się tym zajmie. I na tym proponuję zakończyć dyskusję. Imrahilu, zechcesz

otworzyć szerzej okno, siedzisz najbliżej.

- Oczywiście - książę wstał, odsunął zasłonę na bok i pchnął ramę okienną. Wróbel

umilkł i czmychnął, dzięki czemu w komnacie zapanowała cisza. - Czas już na mnie - rzekł

Imrahil, odwracając się ku nim.

- Idziesz może na Rath Dinen?- zapytał Boromir cicho.

- Tak, pójdę tam od razu.

- W takim razie zaczekaj, muszę dać ci przepustkę. Zostawiłem tam strażników, nie

wpuszczą cię bez mojego wyraźnego pozwolenia - starszy syn Denethora wstał energicznie i

nieoczekiwanie zatoczył się, blednąc. Imrahil rzucił się ku niemu, ale Aragorn był szybszy i

podtrzymał go, ratując przed upadkiem.

- To nic, nic takiego - Boromir odzyskawszy równowagę, odsunął się od Aragorna. -

Zakręciło mi się w głowie, nic mi nie jest, dziękuję. Co ja miałem, ach, tak, list - i ruszył do

drzwi.

Aragorn, Imrahil i Faramir wymienili między sobą spojrzenia.

- Potrzebuję pergaminu i pióra - powiedział Boromir do kogoś za drzwiami. - Przekaż

lordowi Brandirowi, żeby mi je przysłał. Jak najszybciej - to rzekłszy, zamknął drzwi.

- Nie wystarczy, jeśli powiem, że mam twoje pozwolenie?- zdziwił się Imrahil.

- Obawiam się, że może nie wystarczyć. Nie wolno im nikogo wpuszczać pod karą

śmierci, więc będą woleli mieć moje pozwolenie czarno na białym - wyjaśnił Boromir.

- Pod karą śmierci?- Imrahil zmarszczył brwi.

Page 638: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir nie odpowiedział, tylko spojrzał w okno.

- O, nie. Wrócił - rzekł.

- Kto?- spytali Imrahil i Faramir jednocześnie.

- Ten przeklęty wróbel! Niech go ktoś przegoni.

- A od kiedy to przeszkadzają ci wróble? – zdziwił się Faramir.

- Chyba żartujesz, wam nie przeszkadza? Toż głowa pęka od tego ćwierkania.

- Ma prawo tu być, to pewnie jego teren - stwierdził Faramir.

- A to dobre. Może wyjaśnisz mu, że jego teren jest na moim terenie i ja będę decydował

komu tu wolno ćwierkać!

- Sam mi to powiedz - zaproponował Faramir z uśmiechem.

- Już ja mu...- zaczął jego brat, ale przerwało mu pukanie. – No, proszę jak szybko - rzekł

z uznaniem i otworzył drzwi, ale była to służąca z tacą, a nie z pergaminami.

- Leki, mój panie - powiedziała.

- Postaw na stole - Boromir odsunął się od drzwi, by ją przepuścić.

- To jest środek wzmacniający i przeciwgorączkowy - Aragorn wziął jeden z dwóch

pucharków i podał Faramirowi.

- Nie mam już gorączki - rzekł młodszy syn Denethora, ale posłusznie wziął od niego

lek.

- To zapobiega jej nawrotom.

- Mam wypić cały?

- Do dna, mój drogi, do dna - wtrącił się Boromir ze znawstwem.

- Jakiż ty jesteś wprawny w aplikowaniu leków innym, bracie - stwierdził Faramir z

przekąsem.

- Skoro ja ich nie biorę, ktoś musi - Boromir uśmiechnął się z satysfakcją.

- Też mógłbym się zaprzeć, dla zasady.

- Nie chcesz być zdrowy? Trzeba słuchać Uzdrowicieli. O, teraz to na pewno pergaminy.

Istotnie, tym razem posłaniec przyniósł inkaust, pióro i teczkę z ciemnej skóry.

Boromir zasiadł przy stoliku i zabrał się za pisanie przepustki.

- Ojcowy sygnet przepadł, a mój dałem Pippinowi, więc nie mam jak zapieczętować listu

- mruknął, susząc pergamin. - Ale mój podpis powinien wystarczyć. Proszę - i wręczył

złożony glejt Imrahilowi. - Napisałem, że wolno ci tam wejść, wraz z ludźmi, których sobie

wybierzesz.

- Wuju?- rzekł Faramir, a kiedy książę odwrócił się do niego, dodał cicho. - Dziękujemy.

Imrahil skinął mu głową, a potem ukłonił się Aragornowi.

Page 639: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Byłbym zapomniał - oznajmił, zatrzymując się przy drzwiach. - Boromirze, czy

możemy wprowadzić nasze konie do drugiego kręgu? Na Targowisku jest sporo wolnego

miejsca, a część stajni na dole została zniszczona.

- Tak, oczywiś.. o, Valarowie, *konie*! - jęknął Boromir i pacnął się w czoło.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Co „konie”?- spytał Imrahil nieco zdezorientowany.

- Nieee, nic - Boromir skrzywił się. - Wuju, mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę?

Imrahil skinął głową.

- No więc... czy mógłbyś popytać... to znaczy.... bo, widzisz... – Boromir plątał się coraz

bardziej z pełną boleści miną, a Faramir obserwował go zafrapowany, bowiem jego brat

zachowywał się tak, jak wtedy kiedy wieki temu został przyłapany z łukiem na podgrodziu. -

Mógłbyś popytać, czy ktoś nie widział przypadkiem bezpańskiej, siwej klaczy?

- Boromirze, chcesz powiedzieć, że zgubiłeś następnego konia?- w głosie Aragorna

pobrzmiewały zarówno rozbawienie i przygana.

- Nie zgubiłem! - uniósł się Boromir. - Ja tylko na chwilę zostawiłem ją przy Fen Hollen

i...-

- Kiedy?

- No.... wczoraj. I na śmierć o niej zapomniałem.

- Dobrze, że Eomer tego nie słyszy - rzekł Aragorn.

-Przepraszam, ale miałem nieco ważniejsze rzeczy na głowie! - zauważył Boromir

gniewnie.

- Wiem - Aragorn uniósł dłoń w pojednawczym geście.

- Jak ta klacz wyglądała, tak dokładniej?- zapytał Imrahil.

- Duża, siwa w brązowe ciapki. Typowy, rohański rząd, zielony czaprak z żółtą

lamówką. Albo z białym haftem, nie pamiętam. I moja tarcza wisiała na przednim łęku. A w

jukach – o, nie! - jęknął Boromir robiąc zrozpaczoną minę. - Ta koszula dla Faramira!

Została w sakwie przy siodle! Nie daruje sobie, jeśli zginie!

- Na pewno ktoś się zajął tym koniem. Poszukam, popytam przy okazji - uspokoił go

Imrahil.

- Jaka koszula?- zainteresował się Faramir.

- Zobaczysz - jego brat mrugnął znacząco. - Mam nadzieję.

- Jak ta klacz ma na imię?- zapytał jeszcze Imrahil.

- Koń.

- Tak, twój koń - jak ma na imię?

Page 640: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Koń.

- Boromirze, mój chłopcze. Twój. Koń. Czy. Nazywa. Się. Jakoś?

- Nazywa się Koń, wuju - wyjaśnił Boromir cierpliwie. - Koń. Tak jak „koń”, tylko z

dużej litery.

- Twoja klacz ma na imię Koń? - upewnił się jeszcze Imrahil.

- A co, nieładnie? - zapytał Boromir zaczepnym tonem.

- Doprawdy, wuju - uśmiechnął się Faramir. - Powinieneś się już przyzwyczaić.

- Znam ten jego osobliwy zwyczaj - Imrahil pokiwał głową - ale jak dotąd spotykałem

tylko Koniów. Klaczy o tym wdzięcznym imieniu jeszcze nie widziałem. Boromirze, mój

drogi, tym razem przeszedłeś samego siebie.

- Przeszedł samego siebie, bo w ogóle ją nazwał - wtrącił się Faramir. - Rzadko kiedy

chce mu się to robić. Tylko dwa jego wierzchowce nosiły to zaszczytne imię, reszta była

bezimienna. Ta klacz nawet nie przypuszcza, jakie wyróżnienie ją spotkało.

- A może to nie ja ją tak nazwałem. Dlaczego od razu zakładacie, że moje dzieło?-

Boromir założył ręce na piersi.

- Mój drogi, bez urazy, ale tylko w twoim, niepowtarzalnym umyśle mógł powstać

pomysł, by klacz nazwać Konią - Faramir uśmiechnął się szeroko.

- To się nie odmienia, bracie. To jest ta Koń, a nie „Konia”. Jeśli już musisz mówić od

rzeczy, przynajmniej rób to poprawnie.

- Popytam o twoją Koń - rzekł Imrahil z uśmiechem i ujął klamkę. - Tymczasem,

panowie - i to rzekłszy, wyszedł.

- Co zamierasz dziś jeszcze robić, Boromirze?- zapytał Aragorn, przystawiając sobie

krzesło Imrahila.

- Muszę pojechać do Harlondu, zobaczyć most, przejrzeć raporty o stanie wojsk, takie

tam, różne.

- Nic bardzo pilnego, jak widzę - zauważył Aragorn.

- To jest pilne - sprzeciwił się Boromir.

- Ale jeszcze nie idziesz?- zagadnął Faramir.

- Niestety, powinienem się zaraz zbierać.

- Chciałbym kiedyś zamienić z tobą więcej niż dwa słowa. I może chodź tu bliżej, usiądź

z nami jeszcze na moment - Faramir pokazał mu wolne łóżko obok.

Boromir podniósł się ciężko zza stolika i przeniósł na wskazane miejsce.

- Muszę sprawdzić, czy nie nadjechał Angborn - odezwał się Aragorn. - I tak wybierałem

się do Harlondu, więc przy okazji zerknę na most. Nie ma potrzeby, żebyś tam jechał.

Page 641: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ja naprawdę... - zaczął Boromir.

- Naprawdę to ty musisz odpocząć - rzekł Aragorn tonem nie znoszącym sprzeciwu,

wstał i nieoczekiwanie schylając się, ujął Boromira za kostkę, by jednym sprawnym ruchem

ściągnąć mu but. A potem drugi, korzystając z osłupienia swej ofiary.

- Kładź się - zażądał i bez ceregieli zabrał się za odpinanie jego pasa.

- Hej, no! Co...- zdołał wykrztusić Boromir, ale nim się obejrzał, jego pas dołączył do

butów na podłodze.

Faramir również zamarł w zdumieniu, patrząc na Aragorna z niedowierzaniem, ale i z

uznaniem jednocześnie.

- Prześpisz się parę godzin to od razu lepiej się poczujesz - Aragorn odrzucił połę koca i

poprawił poduszkę.

- Ale ja...- Boromir zamrugał oczami.

- Aleja ci nie pomoże, mój drogi - przerwał mu Aragorn z uśmiechem. - Niebo też.

- Ty...- Boromir wycelował w niego palcem.

- Co ja? Rozmawialiście nad moją głową, więc trudno było nie słyszeć. No dalej, do

łóżka, trzeba słuchać uzdrowicieli, sam tak powiedziałeś!

- Nie jesteś uzdrowicielem! To znaczy... jesteś, ale nie ty wydajesz tutaj rozkazy.

- I tu się mylisz mój drogi. Z polecenia Pierwszego Uzdrowiciela wszyscy chorzy

znajdujący się w tej i sąsiedniej komnacie są pod moją wyłączną opieką. Ja tu rządzę.

- Ja nie jestem chory. Proszę mi natychmiast oddać buty!

- Nie jesteś chory, tylko słaniasz się nogach z przyzwyczajenia, oczywiście. Boromirze,

prawdziwy żołnierz zawsze korzysta z okazji do odpoczynku i nie naraża swego zdrowia bez

potrzeby. Mam ci przypomnieć kto i w jakich okolicznościach wypowiedział te słowa?

Chcesz sam sobie przeczyć? Jako Namiestnik powinieneś dawać innym przykład.

- Brawo - wtrącił Faramir z uciechą. Może nie było to zbyt lojalne wobec brata, ale

widok Boromira zapędzonego w kozi róg był wart wszystkich skarbów świata. Poza ojcem

nikt nie pozwalał sobie na takie traktowanie wodza-kapitana Gondoru. Lord Aragorn z każdą

chwilą coraz bardziej zyskiwał w oczach Faramira.

- A ty lepiej siedź cicho, dobrze ci radzę! - Boromir spiorunował brata wzrokiem, a

potem zwrócił się do Aragorna. - Nie przeczę sobie! I nie przekręcaj moich słów. Wszystko

zależy od okoliczności, a „zawsze” to nie znaczy kosztem obowiązków i...-

- Zawsze to zawsze. Plączesz się, mój przyjacielu. Namiestnik nie może się plątać, ani

zmieniać wersji rozkazów. A wiesz dlaczego?

Boromir zmarszczył brwi i zamiast odpowiedzieć spróbował zabić go spojrzeniem.

Page 642: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To podważa namiestnikowski autorytet - dopowiedział Aragorn i mrugnął do niego

porozumiewawczo.

- Ty...- Boromir zmarszczył groźnie brwi, ale nie wytrzymał i uśmiechnął się.

- No już, kładź się - Aragorn poklepał go po kolanie i wstał, by podejść do stolika.

- Ja nie zasnę...- rzekł Boromir cicho, poważniejąc.

- Jest tu coś co ci pomoże -Aragorn podniósł drugi pucharek. - Specjalnie dla ciebie.

- Kiedy kazałeś go...- zaczął Boromir, a potem szerzej otworzył oczy. - Wszystko

zaplanowałeś! To dlatego to łóżko tu zostało! Przygotowałeś jakąś piekielną mieszankę i

zwabiłeś mnie tu podstępem. Wiedziałeś o tym! - rzekł oskarżycielsko do brata.

- Niby skąd? - Faramir wzruszył ramionami.

- „Przypadkowa” wizyta, napój i wolne łóżko. Pułapka zaplanowana w każdym calu, jak

widzę. Nie chcę! - Boromir założył ręce na pierś, odmawiając przyjęcia pucharu.

- Chcieć nie musisz, bylebyś to wypił. No, już - Aragorn wyciągnął rękę z pucharem.

- Nie.

- Boromirze.

- Nie! Tyle ci powiem. I co mi zrobisz?

- Każę przywiązać cię do łóżka, a potem wleję ci je przez nos.

- Jedno moje słowo i zaroi się tu od Straży.

- Pozwól, że przypomnę ci kolejną mądrość, jaką niedawno sam wygłosiłeś publicznie –

Aragorn nie przejął się tą groźbą. – „To są Domy Uzdrowień i władza Namiestnika tu nie

sięga”. Zapomnij o Straży. Boromirze – Aragorn spoważniał.- Bardzo cię proszę. To dla

twojego dobra, niewiele już trzeba, żebyś doprowadził się do stanu całkowitego

wycieńczenia. Nie spałeś od kilku dni, musisz odpocząć, nie pociągniesz tak długo.

Zemdlejesz jak nie teraz, to za chwilę. I sam o tym dobrze wiesz w głębi serca.

Boromir żachnął się, ale po jego minie Faramir widział, że Aragorn już wygrał.

- Ściągnij tę tunikę - polecił Aragorn i Boromir odruchowo sięgnął do rozcięcia przy

szyi, ale nagle się rozmyślił.

- Nie chce mi się - wyznał.

- To się połóż tak.

Boromir westchnął i wsunął się pod koc.

- Pod jednym warunkiem - oświadczył.

Aragorn uniósł brew.

- Zrób coś z tym ptaszydłem, błagam. Przegoń go, zaknebluj albo zastrzel. Cokolwiek.

Aragorn pokręcił głową, oddał mu puchar i podszedł do okna.

Page 643: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zamknąć dziób! Rozkaz Namiestnika! - oświadczył wychylając się. - Poszedł! –

machnął ręką i ćwierkanie ustało.

- Obawiam się, że on zaraz wróci - zauważył Faramir. - Proponuję postawić tu straż z

zadaniem odpędzania dywersanta.

- Widzę, że gorączka wyostrzyła ci dowcip - oznajmił Boromir ponuro.

- Niczym brzytwa, bracie, niczym brzytwa.

- Ile ja po tym będę spał?- Boromir z powątpiewaniem zamieszał zawartością pucharu.

- Tyle, ile twój organizm potrzebuje - wyjaśnił Aragorn. - To nie jest żaden narkotyk,

tylko łagodny wywar wspomagający sen.

- Ja nie chcę spać, wiesz dlaczego - Boromir ściszył głos, rzucając Aragornowi

spojrzenie, w którym Faramir, ku swemu zdumieniu, dojrzał coś na kształt paniki. - A co jeśli

mi się przyśni...-

- Bracie - Aragorn przysiadł na jego łóżku i spojrzał mu w oczy. - Ufasz mi?

Boromir przez chwilę patrzył na niego, a potem odetchnął głębiej.

- Tak. Przecież wiesz, że tak.

- Więc możesz spać spokojnie. Nic ci się nie będzie śniło. Wypij to.

Boromir uniósł się na łokciu i napił się posłusznie, a potem oddał puste naczynie

Aragornowi.

- Ułóż się wygodnie i zamknij oczy - Strażnik odstawił pucharek na podłogę, a kiedy

Boromir umościł się na lewym boku, ujął go za rękę, a drugą dłoń położył mu na czole.

Faramir obserwował ich niemal na wstrzymanym oddechu. Miał wrażenie, że spod palców

Aragorna przebłyskuje światło, ale to było chyba złudzenie, wywołane plamą słońca padającą

na łóżko.

No właśnie, słońce. Faramir, zerknął na okno. Światło padało akurat na łóżko Boromira.

Gdyby mu się udało zasunąć trochę tę kotarę...

Ostrożnie przesunął się w lewo, spuszczając nogi na podłogę i wyciągnął rękę.

- Co robisz, Faramirze?- dobiegł go cichy głos Aragorna.

- Usiłuję zasłonić okno - odparł szeptem.

- Nie trzeba - Aragorn uśmiechnął się i zdjął dłoń z czoła Boromira. - Już śpi.

Faramir zerknął z niedowierzaniem - rzeczywiście wyglądało na to, że jego brat zasnął.

Aragorn przesunął nogą leżące na podłodze buty i pas głębiej pod łóżko, a potem wstał i

starannie okrył śpiącego kocem.

- Nic złego nie powinno mu się przyśnić - powiedział przyciszonym głosem. - Gdyby

jednak tak się zdarzyło, od razu go obudź. Ale tak, jak mówię, to mało prawdopodobne.

Page 644: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dziękuję ci, panie - Faramir spojrzał na niego z oddaniem. - I daruj mi moją śmiałość,

ale czy mogę cię o coś prosić?

- Tak?

- Słyszałem, że Boromir wybiera się wraz z tobą do Mordoru. On nie musi o tym

wiedzieć, ale czy mógłbyś.... czy zechciałbyś wziąć go pod swoją opiekę?

Lord Aragorn uśmiechnął się ciepło i położył mu rękę na ramieniu, zaciskając palce.

- Obiecuję.

Wróbel, ze znakomitym wyczuciem czasu, powrócił chwilę po tym, jak za lordem

Aragornem zamknęły się drzwi.

Faramirowi zdało się, że jego brat drgnął, kiedy ćwierkanie rozległo się znowu tuż za

oknem. Wstał więc powoli i przytrzymując się najpierw wezgłowia, a potem parapetu zdrową

ręką, wychylił się i przegonił hałaśliwego gościa.

Kiedy tylko przemógł zawroty głowy, powolutku ułożył się z powrotem, zdyszany i

mokry nawet po tak nieznacznym wysiłku. Przez chwilę odpoczywał z zamkniętymi oczami,

a potem sięgnął po księgę i położył ją sobie na kolanach. Nie otworzył jej jednak. Jego wzrok

pobiegł ku bratu i przez dłuższy czas Faramir po prostu patrzył na śpiącego, opierając

wygodnie głowę na podwyższonej poduszce.

Wiosenny, ciepły wiatr poruszał kotarami. Zza okna dobiegały stłumione uderzenia

młotków, strzępki rozmów – życie w Mieście toczyło się pełną parą. Co więcej, co chwila

rozbrzmiewało coś, czego już od dawna nie słychać było w Minas Tirith – śmiechy i piosenki.

Nawet teraz, wraz z wiatrem dolatywał młody kobiecy głos podśpiewujący gdzieś w dali

skoczną balladę. Faramir usiłował wyłowić poszczególne słowa, ale nie zdołał.

Uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Czuł się tak, jakby znalazł się w innym świecie.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę – że wróg został odparty, że

jego brat, cały i zdrowy, śpi sobie obok niego. Zbyt świeże były w jego pamięci obrazy bitwy.

Kiedy przymykał oczy widział wykrzywione twarze, krew, błysk mieczy i konie pokryte

pianą: słyszał krzyki umierających i przeszywające wrzaski Upiorów. Wciąż miał poczucie,

że przecież nie może tak leżeć bezczynnie, musi pędzić, działać, walczyć. Ostatnie tygodnie

spędził bez chwili wytchnienia, nieustannie podróżując między Ithilien, Minas Tirith i

Osgiliath. Nie potrafił już nawet powiedzieć, gdzie i kiedy był, wydarzenia zlały mu się we

wspomnieniach w jeden wielki, przytłaczający wir. Chaos, nad którym nie potrafił

zapanować.

Page 645: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Westchnął i spojrzał na księgę, przesuwając palcami po starej, spękanej skórze okładki.

Tom drugi Kronik Hurina.

Jak jego brat zdołał wypożyczyć taki skarb z biblioteki?

- No, nie…- jęknął nagle, wznosząc oczy ku niebu, gdy przenikliwy, znajomy ćwierk

przeszył komnatę niczym dźwięk dokuczliwego dzwonka.

Spojrzał w bok, ale Boromir spał twardo, nie poruszył się i nie wyglądało na to, że

wróbel mu przeszkadza. Dał więc sobie spokój ze wstawaniem, w nadziei, że ptasi dyżur

wkrótce się skończy. Było już po południu, a im bliżej zachodu słońca tym więcej ptaków

cichło.

Ledwo zdążył przeczytać dwie linijki, a przerwało mu pukanie do drzwi.

- Proszę - rzekł przyciszonym głosem, a kiedy tylko służąca uchyliła drzwi przyłożył

palec do ust na znak, żeby zachować ciszę. Dziewczyna skinęła głową i ostrożnie na palcach

podeszła z tacą do stołu.

- Obiad, mój panie - szepnęła.

Faramir odłożył książkę, robiąc miejsce na tacę.

- A co z porcją pana Boromira?- zapytała, zerkając na śpiącego.

- Zanieś z powrotem do kuchni. Jak się obudzi, to podgrzejecie. Aha, zostaw drzwi

uchylone, i przekaż pozostałym, żeby nikt nie pukał. Jeśli ktoś będzie miał do mnie sprawę,

niech po prostu zajrzy i da mi znak. Namiestnik musi się wyspać.

Dziewczyna wycofała się cicho, a Faramir starając się nie brzękać miskami zabrał się do

jedzenia.

Jeden tom i dwa rozdziały Kronik później, Boromir spał nadal. Słońce zaczęło chylić się

ku zachodowi, wróbel opuścił swój posterunek, a namiestnik Gondoru jak padł, tak leżał – na

lewym boku, zakopany pod kocem.

Przez komnatę przewinęło się w międzyczasie wielu gości. Najpierw sam lord Brandir

przyszedł zmienić opatrunek na ramieniu Faramira. Potem wpadł na chwilę Imrahil, by

zameldować, że Domy Umarłych zostały uporządkowane, a Koń, jak się okazało, zadbała o

siebie sama i w nocy zjadła większą część żywopłotu okalającego północne wejście do

Ogrodów. Ponoć tylko wieść o tym, czyja to klacz, powstrzymała ogrodnika przed mordem.

Następnie na chwilę zajrzał Aragorn, by sprawdzić jak się miewają jego podopieczni. Był też

Mysza. Przez ostatnią godzinę zdążył już zajrzeć trzykrotnie. Na swe usilne błagania został

zwolniony z Domów Uzdrowień i nie mógł się doczekać, aż jego pan się obudzi. Doniósł też,

że kucharki szykują placki z jabłkami na cześć Boromira.

Page 646: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Faramir zaczynał mieć już trochę dość tych odwiedzin, zwłaszcza, że za każdym razem

bał się, iż obudzą mu brata. Kiedy więc znowu rozległo się delikatne pukanie, syknął z

irytacją i podniósł wzrok, zamierzając przytemperować nieco – jak sądził – niecierpliwość

Myszy. Ale nie był to uszaty giermek Boromira.

- Mablung! - wyrwało się radośnie Faramirowi na widok znajomej twarzy w szczelinie

uchylonych drzwi.- Wejdź.-dodał już znacznie ciszej i na wszelki wypadek przyłożył palec do

ust pokazując śpiącego brata. Jego zastępca uśmiechnął się i wślizgnął cicho do komnaty. Jak

każdy Strażnik Ithilien potrafił poruszać się bezszelestnie.

- Wydelegowałem się samowolnie w imieniu oddziału z Ithilien, by przekazać ci,

kapitanie, życzenia rychłego powrotu do zdrowia i wyrazić radość z powodu powrotu lorda

Boromira - szepnął. Starannie i powoli przysunął krzesło, pilnując, by nie stuknęło. Nie

brzęknęło też ani jedno kółko kolczugi, kiedy się sadowił. - I…- zawahał się, posępniejąc -

kondolencje z powodu śmierci lorda Denethora.

- Dziękuję - odparł krótko Faramir. I zmieniając temat dodał - Opowiadaj, co z

oddziałem. Kogo straciliśmy?

Mablug szeptem złożył mu raport, a Faramir na wieść o zadziwiająco niewielkiej liczbie

zabitych, poczuł przypływ dumy i radości. A więc, jego desperacka decyzja, by pozostać do

samego końca i osłaniać odwrót swych ludzi nie poszła na marne. Wyglądało na to, że udało

mu się skupić na sobie uwagę atakujących i dzięki temu zdołał podarować Strażnikom tyle

czasu, ile potrzebowali, by się bezpiecznie wycofać. A myślał, że stając do walki z

Haradrimami popełnia samobójstwo, które i tak nie odmieni losów bitwy. Kto by

przypuścił…

To będzie zależało od tego z czym powrócisz – przypomniał mu się zimny głos ojca.

Ciekawe, jak teraz byś mnie osądził, Ojcze? Jakimi słowami byś mnie powitał? Podobno

czuwałeś przy mnie do samego końca. Co chciałeś mi powiedzieć, gdybym się przebudził?

- Mój panie?- cichy szept Mablunga wyrwał go z zamyślenia. -Wszystko w porządku?

- Tak - Faramir odetchnął głębiej i odgarnął włosy za ucho. - Jestem po prostu zmęczony.

- Pójdę już, nie będę przeszkadzał. Gdybyś mnie potrzebował, kapitanie, poślij gońca, a

przybędę, nie zwlekając. Przydzielono nam na kwatery stolarnię i warsztaty w drugim kręgu.

- Idź, odpocznij - Faramir odprawił go ruchem ręki. Mablung skłonił się, wstał i starannie

odstawił krzesło na miejsce. - Przekaż przy okazji w kuchni, żeby nie przynosili mi kolacji.

Nie jestem głodny. Dziękuję, to wszystko - dodał, widząc pełną dezaprobaty minę swego

zastępcy. Mablung z wyraźnym trudem powstrzymał się przed wygłoszeniem pouczenia o

konieczności regularnego spożywania posiłków i skinąwszy głową ruszył do drzwi.

Page 647: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mysza, precz - syknął Faramir, widząc, że giermek zagląda właśnie do komnaty po raz

czwarty.

- Mablungu, zabierz go stąd i przymknij drzwi. Koniec wizyt na dziś.

Odprawienie gości i służby miało też złe strony. Nikt nie zaglądał do komnaty, więc

Faramir nie miał okazji, by poprosić o zapalenie świec. Zmierzchało. Z każdą chwilą coraz

trudniej było czytać i w końcu zmuszony był się poddać i odłożyć księgę na bok, bo i oczy i

głowa zaczynały go boleć. Miał wprawdzie pod ręką dzwoneczek, ale nie chciał hałasować

Boromirowi nad uchem, więc z braku zajęć przymknął na chwilę oczy i ani się obejrzał, jak

usnął.

Obudził go ruch w komnacie. Ktoś przymykał okno, na stole paliła się niewielka

świeczka i w jej świetle Faramir zdołał rozpoznać gościa.

- Która godzina? - szepnął, przecierając zaspane oczy.

- Jedna po północy. Śpij, Faramirze - odparł lord Aragorn, domykając okno i zasuwając

kotarę.

- Muszę się napić - ranny sięgnął po puchar stojący na podręcznym stoliku. Aragorn

ubiegł go i podał mu wodę.

- Jak się czujesz?- zapytał Dziedzic Isildura przysiadając na brzegu łóżka.

- Dobrze, dziękuję – mruknął Faramir i upił parę łyków, a potem przeczesał włosy

palcami, krzywiąc się, bo wprost lepiły się z brudu.

- Dobrze, że zajrzałem, by sprawdzić jak się macie, bo przeciąg wyziębił komnatę -

oznajmił lord Aragorn cicho. - Zerwał się silny wiatr od wschodu.

Faramir spojrzał w stronę sąsiedniego łóżka, gdzie na poduszce czerniła się plątanina

włosów.

- Śpi - stwierdził raczej niż spytał.

- Śpi - przytaknął Aragorn. - I dobrze.

- Nawet się nie poruszył. I nie chrapie – zauważył Faramir. - Zazwyczaj kręci się we

śnie. Parę razy miałem ochotę wstać i zobaczyć, czy żyje. Sprawdzałeś może, mój panie? –

dodał, uśmiechając się lekko.

Page 648: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zapewniam cię, że żyje - lord Aragorn odpowiedział uśmiechem. - Jest po prostu

wycieńczony. Niech śpi do rana - przechylił głowę i krytycznie przyjrzał się Faramirowi -

Odnoszę wrażenie, że znowu masz gorączkę - orzekł i nim ten zdążył odpowiedzieć

wyciągnął rękę i dotknął dłonią jego czoła. - Ano, masz. Nie bardzo wysoką, ale jednak

- Nie czuję się źle.

- Na wszelki wypadek wypij jeszcze jedną porcję naparu - Aragorn wstał i podszedł do

stołu. – Tu jest jeszcze trochę pieczywa i jabłko. Zjedz coś, żebyś nie brał leku na pusty

żołądek – i podał mu talerz wraz z pucharkiem.

- Dziękuję - odparł Faramir. - A jeśli ja mogę dać jakąś radę, sugerowałbym, żebyś i ty

udał się na spoczynek, mój panie. Jest środek nocy.

-Właśnie się nań udaję - Aragorn wydawał się rozbawiony. - Zostawię ci tu świeczkę. I

nawzajem radzę ci spać.

Pokusa Kronik Hurina okazała się jednak silniejsza. Faramir dostawił sobie drugą świecę

i pogrążył się w lekturze. Planował doczytać tylko do końca rozdziału, ale kolejny zaczynał

się opisem starożytnej ceremonii koronacji, więc trudno było odłożyć księgę w takim

momencie.

Czas płynął.

Wtem od strony sąsiedniego łóżka dobiegł pomruk i szelest. Faramir podniósł wzrok i

ujrzał, że jego brat przekręca się na plecy. Na tym jednak skończyły się przejawy aktywności

– Boromir znieruchomiał i spał dalej. Faramir przyglądał mu się przez chwilę, a potem stłumił

ziewnięcie. Był zmęczony, ale jakoś dziwnie nie miał ochoty zasypiać. To była

najspokojniejsza i najprzyjemniejsza noc… no, właśnie, od kiedy? Nawet nie potrafił sobie

przypomnieć, kiedy mógł się nacieszyć obecnością brata ( nawet jeśli była to – tak jak teraz –

obecność li i jedynie ciałem) i dobrą księgą bez świadomości, że zaraz może nastąpić atak, że

zaraz trzeba się będzie zerwać, walczyć. Odkąd Boromir wyjechał, większość obowiązków

wodza wojsk Gondoru spadła na Faramira. Jakby mało miał zajęć w Ithilien. Dlatego teraz

możliwość odpoczywania w ciszy, choćby i była to cisza przed burzą, była rajskim darem.

Leżeć sobie w łóżku – po prostu leżeć, słysząc obok równy oddech brata, szum wiatru za

oknem i patrzeć na chybotliwy płomyk świecy…. chyba tak właśnie wygląda szczęście. I

byłoby to szczęście pełne, gdyby nie…

Rath Dinen.

Faramir odetchnął głębiej i potrząsnął głową, by odgonić niechciane myśli, które i tak co

chwila powracały. Nie będzie teraz myśleć o ojcu, nie będzie myśleć o tym, że Boromir

najdalej pojutrze będzie w drodze do Mordoru i najprawdopodobniej nigdy już się więcej nie

Page 649: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zobaczą…. Nie, ta noc należy do niego. Odeśpi ją kiedy indziej, po wyjeździe Boromira. Nie

uroni ani odrobiny z tych paru wspólnych chwil, jakie im los podarował.

Boromir poruszył się i zamruczał coś przez sen. Faramir nadstawił ucha.

- Lembas nie! - oznajmił jego brat wyraźnie i z mocą, z powrotem przekręcając się na

bok, nie otwierając oczu. - M-hm.

Faramir uśmiechnął się szeroko. Przez chwilę nasłuchiwał, ale Boromir nie powiedział

nic więcej. Szkoda, jego senne mamrotania były zawsze bardzo fascynujące, a zwłaszcza ta

dawka absurdu, jaka się w nich pojawiała. Kiedy byli dziećmi, dzielili jedną komnatę.

Faramir często cierpiał na bezsenność, męczyły go wizje, dar w spadku po numenorejskich

przodkach. Wiele nocy przeleżał, słuchając jak brat przeżywa we śnie wrażenia z dnia i jak

zabawnie splatają się one ze sennymi marzeniami.

Uśmiechnął się do wspomnień i przeniósł wzrok na księgę.

„Młódź na murach pozostała, radując się pochodu widokiem. Wszystka ta fala głów

ludzkich, jako morze wiatrem nagle wzdęte, poruszyła się i zakipiała, a gwar ogromny

rozniósł się w powietrzu. Król rękę uniósł i na ów znak najpierw ozwały się u stóp góry, a

potem dalej i dalej, po mieście całym, jakby głosy sobie podając, trąby i rogi, Gondorowi na

chwałę, nieprzyjacioły zasię na pohybel…”

Faramir był już przy opisie panowania następnego króla, kiedy lekturę przerwał mu

szelest koca. Łóżko obok zaskrzypiało.

- Witaj, bracie, radości moja - rzekł z uśmiechem, zaznaczając stronę zakładką.

Boromir dźwignął się na łokciu, odrzucając koc. Usiadł na łóżku i półprzytomnie

odgarnął włosy z twarzy. Następnie skrzywił się i przetarł oczy.

- Która godzina?- zapytał niewyraźnie, tłumiąc ziewnięcie.

- Jest środek nocy, śpij - rzekł Faramir.

Boromir spojrzał na świecę, a potem na okno, jakby ciemność stanowiła dla niego

osobistą obrazę. Znów spróbował odgarnąć włosy z twarzy i uładzić je, z miernym skutkiem.

Faramir przyglądał się mu z zainteresowaniem. Może sprawiło to przyćmione światło świecy,

które wyolbrzymiało cienie, ale włosy brata wydawały mu się znacznie bujniejsze i dłuższe.

Dłuższe, to pewnie to. Kiedy wyjeżdżał ledwo sięgały ramion, teraz wiły się po nich

ciemnymi falami.

- Dlaczego czytasz po ciemku? - Boromir zdołał wreszcie skoncentrować na nim wzrok.

- Powinieneś spać.

- Obudziłem się czas jakiś temu i nie mogę zasnąć. Jak się masz?

Boromir jęknął i pomasował kark.

Page 650: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jestem półżywy - mruknął.

- To kładź się. Po co wstajesz?

- Muszę się zająć Miastem i...-

- Bracie mój, oszalałeś? Jest środek nocy, wszyscy śpią. Zlitujże się nad sobą i nad

poddanymi. Gdzie chcesz iść?

Boromir odpowiedział niewyraźnym, gniewnym pomrukiem, nie przejawiając jednakże

chęci do wstania. Przygładził tylko przód swej czarnej szaty.

- Jak smokowi z gardła - mruknął.

- Mój drogi, jak się kładzie do łóżka w swoim najlepszym ubraniu, to trudno się dziwić,

że...-

- Daruj, ale nie jestem na siłach, by słuchać kazań o tej porze.

- To nie było kazanie, lecz luźna obserwacja.

Boromir ziewnął, a potem spojrzał na brata i uśmiechnął się nagle.

- I cóż, śpimy czy gadamy?- zapytał.

- Głupie pytanie, bracie - Faramir odpowiedział uśmiechem.

- Jak się masz?- Boromir przyjrzał mu się uważnie.

- Całkiem nieźle.

- A ręka?

- Goi się.

- A gorączka?

- Brak.

- A morale?

- Zaobserwowano przyrost.

- To dobrze. Pochwalam - podsumował Boromir, owijając się kocem.

- A ty?- teraz Faramir przystąpił do przesłuchania. - Dobrze spałeś?

- Mhm.

- Nic ci się nie śniło?

- Śniło mi się.

- Co?

- Kotlet z wróbla.

- Jesteś głodny? - Faramir uśmiechnął się.

- Wściekle - przyznał jego brat. - Mamy tu coś dobrego?

- Chleb i pół jabłka.

- Czyli nie mamy. A wino?

Page 651: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jest woda.

- No dobrze, znaczy się muszę przedsięwziąć odpowiednie działania - Boromir odrzucił

koc, przeciągnął się i zwiesił nogi z łóżka. - Masz ochotę na coś konkretnego?

- Tak, na twoje towarzystwo.

- Jakbym z elfem rozmawiał, doprawdy - westchnął Boromir, schylając się i rozglądając

za butami.

- Są tam - powiedział Faramir, pokazując mu miejsce ręką.

- Widzę - Boromir wyciągnął buty, założył i wstał. - Zaraz wracam - oznajmił i ruszył do

drzwi. Kiedy je jednak uchylił, zatrzymał się.

- O - Faramir usłyszał jego lekko zaskoczony głos. - Witam. Nie sądziłem, że ktoś może

tu nie spać o tej porze. Niech któryś z was przejdzie się do kuchni po coś do jedzenia. - To

mówiąc, wyszedł i zamknął za sobą drzwi, a korytarz ożył odgłosami kroków.

Faramir szybko przemknął wzrokiem po pożółkłej stronicy, zapamiętując miejsce, w

którym skończył czytać i przerzucił parę kartek, by upewnić się ile smakowitego rozdziału ma

jeszcze przed sobą. Potem odłożył Kronikę na bok i ostrożnie przesunął się wraz z poduszką

w stronę okna, robiąc miejsce po swej prawicy.

Boromir wrócił po chwili, odświeżony i energiczny.

- Też bym się umył - przyznał Faramir. - Jeśli choć odrobinę dłużej będę obnosił na

głowie tę skorupę, oszaleję. Pomożesz mi umyć włosy? Uwiniemy się raz-dwa, a ja od razu

poczuję się zdrowszy.

- Może być teraz kłopot z zagrzaniem wody - Boromir usiadł z rozmachem na swoim

łóżku, aż skrzypnęła drewniana rama.

- Mogę się umyć w zimnej.

- Nie możesz. Wytrzymaj do rana. Proszę! – Boromir spojrzał ku drzwiom.

- Dostojni panowie - służka dygnęła, skłaniając głowę. - Pani Erwaine zapytuje czy

życzycie sobie polewkę, placki, grzanki z jajkiem, czy może ser i chleb?

- Tak - powiedział Boromir.

- To znaczy…? - dziewczyna, spłoszona nieco, zamrugała oczami.

- Tak znaczy tak, życzymy sobie. Po prostu przekaż swojej pani, że jesteśmy bardzo

głodni.

- Ja nie jestem - zaprotestował Faramir.

- Jesteś - uciął Boromir. - Idź i pamiętaj o winie - nakazał jeszcze służce. - Jesteśmy też

obaj bardzo spragnieni. No już, prędziutko.

Page 652: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Błąd - zauważył Faramir, kiedy tylko za dziewczyną zamknęły się drzwi. -Teraz obaj

zginiemy pod lawiną jadła.

- Piękna śmierć - Boromir ściągnął buty i przysiadł się do niego, zgarniając koc ze swego

łóżka. - Wiesz, że pod drzwiami czuwa Straż Namiestnikowska?

- Nie wiedziałem. Wyjątkowo cicho się zachowywali.

Boromir umościł się obok niego, opierając plecami o wysokie, rzeźbione wezgłowie.

- Jakieś wieści ze świata? Co przespałem? - zagadnął.

- Imrahil uporządkował Domy Umarłych - odparł Faramir cicho.

Boromir pokiwał głową i opuścił wzrok.

- Był też lord Aragorn. I Brandir. I Mablung. No i Mysza zaglądał tu ze sto razy.

- Coś pilnego?

- Nie. Po prostu nie mógł się doczekać, kiedy wstaniesz.

- No to się nie doczekał, biedaczek.

- Byłbym zapomniał – twoja klacz o wdzięcznym imieniu się znalazła.

- O? Gdzie była?

- W ogrodach. Zjadła je, jak wieść niesie. Ogrodnik nie może doczekać się, by z tobą

porozmawiać.

- Proszę bardzo. Niech wie, że jeśli cokolwiek jej zaszkodzi, odpowie przed sądem.

Faramir zaśmiał się cicho.

- A juki? - Boromir spojrzał na niego bacznie.

- Są i juki. Nie zginęły. Mysza się nimi zajął.

- Przednio - Boromir umościł się wreszcie. Na chwilę zapadła cisza, kiedy to obaj

spoglądali na siebie wyczekująco.

- No - ponaglił go wreszcie Faramir.

- Co „no”?

- Mów. O elfach, Imladris, Lorien, entach. Mów.

- Ja z kolei chciałbym usłyszeć twoją relację, jeśli łaska.

- Wybacz, ale to nie ja zniknąłem na prawie rok. Ty pierwszy.

- Ba - Boromir wzruszył ramionami. - Nawet nie wiem od czego zacząć.

- Proponuję od początku. I bądź łaskaw nie skąpić szczegółów.

- Do rana nie skończymy.

- Jeśli nie zaczniemy to nie skończymy na pewno. No już. Pomogę ci: wyruszyłeś

czwartego dnia…-

Page 653: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak, tak - Boromir machnął ręką. - Wyruszyłem. Dotarłem gdzie trzeba i wróciłem -

urwał i uśmiechnął się na widok miny brata. - No już, dobrze, dobrze. Tylko naprawdę tyle

się wydarzyło, że sam się w tym wszystkim gubię.

- Powinieneś spisać historię tej wyprawy - poradził mu Faramir.

- Może i powinienem - przyznał Boromir. - Choć są tam rzeczy, które…- urwał,

posępniejąc i zapatrzył się w płomień świecy.

- Opowiesz mi o tym?- zapytał Faramir cicho.

Boromir uśmiechnął się gorzko.

- A jesteś pewien, że chcesz o tym usłyszeć? Chcesz się dowiedzieć, że twój wspaniały,

kryształowy brat, pierwszy syn Gondoru, wcale nie jest taki wspaniały? Że kryształ ma skazę

i to paskudną?- Boromir wciąż patrzył w płomień.

- O tym, że mój wielki brat nie jest kryształowy wiem od dawna - odparł Faramir

spokojnie. - I tym bardziej go kocham. A choćby i…- przerwało mu pukanie do drzwi.

- Wejść! - rzekł z lekką irytacją. Bał się bowiem, że ten nastrój ulotni się bezpowrotnie i

że potem nie zdoła już skłonić brata do zwierzeń.

Do komnaty wkroczył pochód służby z tacami.

- A nie mówiłem - mruknął Faramir.

Wokół nich zaroiło się, stół został przysunięty do łóżka i jego blat wkrótce zniknął pod

tacami, talerzami i parującymi miskami.

- Witaj, Erwaine. Mam nadzieję, że nie postawiłaś całej kuchni na nogi - rzekł Boromir,

przysuwając sobie dzban z winem.

- Kuchnia od tego jest, proszę panicza, żeby żywiła głodnych o każdej porze -odparła

pani Erwaine, od trzydziestu siedmiu lat pulchną, acz żelazną ręką zarządzająca armią

kucharek i kuchcików w Cytadeli. Niewiasta ta za życia stała się legendą i jeśli w Minas

Tirith panowała jakaś Szara Eminencja, to z całą pewnością była to ona. Obaj bracia w

dzieciństwie odrobinę się jej bali, choć nie przeszkodziło to im w toczeniu kuchennej wojny

podjazdowej, w której to łupami były smakołyki, a zakładnikami oni sami (jeśli nie byli

dostatecznie szybcy). Po śmierci Finduilas wojna podjazdowa zmieniła się w szeroko

zakrojoną kampanię żywieniową, bowiem pani Erwaine za punkt honoru postawiła sobie

dopieszczenie i dokarmienie „biednych sierot”. Od tamtego czasu należało starannie

wystrzegać się używania w jej obecności słowa „głodny”.

- Grzanki serowe. Polewka drobiowa z majerankiem i cebulką – tłumaczyła pani Erwaine

unosząc po kolei przykrycia. - Placuszki z jabłkami dla panicza Boromira, prosto z rusztu -

Page 654: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

pokazała im półmisek z porcją, która wystarczyłaby na wyżywienie całej obsady Domów

Uzdrowień.

- No, oczywiście. Dla Boromira, nie dla mnie - Faramir starannie przybrał wielce

urażoną minę. Niemal natychmiast kolana przygniotła mu ogromna taca.

- Panicz Boromir lubi placki, to ma placki, a dla panicza Faramira, chudzinki naszej, są

krokieciki dwojga rodzajów, z pastą jajeczną, a te ciemniejsze z mięsnym nadzieniem. A tam

pod białą przykrywką są na słodko, z cynamonem - pani Erwaine krzątała się wokół nich jak

miniaturowy huragan, szeleszcząc spódnicami. - Tu jest grzane wino, w imbryku parzy się

herbata. Nie! Zostawi to, ale już! Kto to słyszał od słodkiego zaczynać - burcząc gniewnie

wyjęła Boromirowi półmisek z plackami z ręki, odstawiła z hukiem i zamiast niego wcisnęła

mu miskę z polewką.

- A Faramir dostał krokieciki dwojga rodzajów przed zupą - zauważył Boromir, sięgając

wolną ręką po placka i obrywając po łapie.

- Bo krokieciki to przystawka. Jak chce panicz przystawki do zupy to grzankę niech zje,

a nie plackami się opycha na wstępie niby chłop na jarmarku.

- Uświadamiam ci, kobieto, że mówisz do namiestnika Gondoru.

- Jak się panicz namiestnik Gondoru plackami na dzień dobry zapcha, to potem reszcie

nie uradzi. I niech się panicz namiestnik wreszcie manier nauczy, co by Gondorowi wstydu na

ucztach nie przynosić. Patrzy, jak panicz Faramir obyczajnie i wedle kolejności pożywa i

niech się uczy.

- Niech się uczy - potaknął Faramir, krojąc swojego krokieta na pół.

- Skoro już przy obyczajach jesteśmy to niech panicz Faramir nie mówi z pełnym ustami

- zauważył Boromir z przekąsem.

- Grzanki weźmie - pani Erwaine podsunęła Boromirowi tacę. - Co tak mało, więcej

sobie nałoży - nagle oczy jej zwilgotniały. - Witaj w domu, paniczu - rzekła drżącym głosem.

Szybko wyprostowała się i huknęła na służki, każąc im wracać do kuchni. - Gdyby panicze

czegoś potrzebowali – oświadczyła - niech poślą do kuchni.

- Dziękujemy. Mamy wszystko, czego do szczęścia potrzeba - Boromir uśmiechnął się

do niej. - Idź odpocząć, Erwaine.

Zamruczała coś i wyszła, a komnata z miejsca zdała się większa i bardziej przestronna.

Boromir odczekał chwilę, uśmiechnął się pod nosem, włożył łyżkę do miski i wolną ręką

sięgnął po placek.

Drzwi otworzyły się natychmiast i stanęła w nich pani Erwaine, podpierając bok.

Boromir błyskawicznie cofnął rękę i ujął łyżkę, całą uwagę poświęcając zupie.

Page 655: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No! On uważa - zabrzmiał ostrzegawczy głos i drzwi zamknęły się znowu.

Przez chwilę jedli w milczeniu.

- On myśli, że już poszła?- spytał Boromir szeptem.

- Kończy lepiej zupę, placków nie tykając - odparł Faramir znad swego krokieta z pastą

jajeczną.

- Zawsze się zastanawiałem, skąd ona wie - Boromir pokręcił głową.

- Instynkt, bracie, instynkt.

- Powinna zostać Strażnikiem Ithilien.

- Masz jeszcze jakieś interesujące pomysły?- Faramir uśmiechnął się krzywo.

- To wcale nie miało być śmieszne. Wiedziałaby, że orkowie nadciągają, zanim oni sami

wpadliby na to, że mają atakować -Boromir zjadł jeszcze parę łyżek polewki, odstawił miskę i

przysunął sobie półmisek z plackami.

- Dlaczego więc nie mianujesz jej swoim adiu...- zaproponował Faramir, ale Boromir

wgryzłszy się w placek, zaczął uciszać brata gwałtownymi gestami.

- Co znowu? Oparzyłeś się?- Faramir zmarszczył brwi.

- Nic nie móf, szekaj, momencik - jego brat zamknął oczy i odchylił głowę, żując

intensywnie. - Mmmmmm.

- Dobrze się czujesz?

- Ummmm. Delektuję się.

- Aha.

Przez chwilę w komnacie rozlegały się pełne ukontentowania pomruki. Wreszcie

Boromir otworzył oczy.

- Valarowie, jakie to dobre - oznajmił. - Jak cudownie być w domu. Jakże ja tęskniłem za

naszym jedzeniem.

- A kuchnia elfów ci nie odpowiadała?

- Dajże spokój! Jaka kuchnia? Wiesz co oni jedzą? Kasztany! I kwiatki, takie białe, od

akacji bodajże. Nazywają to deserem. I trawę jedzą. Siekają na drobne kawałki, zalewają

jakąś miksturą i podają do dziczyzny. A ich wino smakuje jak rozmoczony tynk z piołunem!

– Boromir hojnie nalał sobie grzańca. - A wiesz, co podali w Lorien? Talerze wielkie były jak

tarcza Tuora, a na środku taki maleńki wyprztyk liliowego kremu. W tym orzeszek, jeden!,

imaginuj sobie, żeby im się goście nie przejedli, przy nim kwiatek z łodyżką i takie coś niby

opłatek na sztorc wetknięte. A całość miodem upaprana. Szkoda, że nie widziałeś min

niziołków, kiedy podali ten z dawna zapowiedziany deser.

- Szkoda, że nie widziałem twojej. Można spytać, co to jest „wyprztyk”?

Page 656: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- To było dokładnie to, co podali. O genezie tego słowa porozmawiaj z niziołkami.

Wymienię placek na krokiecik rodzaju jajecznego, co ty na to?

- Bierz - Faramir podsunął mu talerz. - Placka na razie nie chcę.

- Wina?- zrewanżował się Boromir.

- A chętnie.

Przez czas jakiś jedli w milczeniu.

- Nie polubiłeś elfów, prawda?- zapytał cicho Faramir, odstawiając swój talerz wraz z

trzema krokietami, których już nie zmógł.

- Nie, to nie w tym rzecz. Nie powiedziałbym, że ich nie lubię. Nie jesz? Na pewno? To

daj, ja skończę. Oni są po prostu obcy. Kompletnie inni. Nie znają śmierci, chorób,

zmęczenia. Nie muszą spać. Są piękni, większość z nich zdaje się być zupełnie beztroska,

jakby nie obchodziły ich losy tego świata. I choćby nie wiem, jak podkreślali, że wszystkie

Dzieci Iluvatara są równe, to jednocześnie uważają się za lepszych. I okazują to na każdym

kroku. W Imladris mieszka jeden z niziołków, niejaki Bilbo, pierwszy Powiernik Pierścienia.

Traktują go jako coś w rodzaju maskotki, śmieją się z niego, a jemu to o dziwo nie

przeszkadza. Mmmm, ten mięsny też zjawiskowy, pyszności. Nie mówię, że dla mnie byli

niemili. Wprost przeciwnie, starali się być gościnni. Ale na każdym kroku czułem to, że

jestem *zwykłym* śmiertelnikiem, twarzą w tłumie. Może lord Elrond był inny. I jego

synowie. Ale to pewnie dlatego, że sami są półelfami. Musisz poznać Elladana, to niezwykły

człowiek, to znaczy, chciałem powiedzieć – elf - Boromir uśmiechnął się. - Legolas, syn

Thranduila z Mrocznej Puszczy też okazał się dobrym towarzyszem podróży. Ale taka pani

Galadriela na przykład…

- Tak?- Faramir uważnie spojrzał na brata.

-…ona była najgorsza ze wszystkich.

- Dlaczego?

Boromir wziął głęboki wdech.

- Przy pierwszym spotkaniu spojrzała na mnie, prosto w oczy i zaczęła czytać moje

myśli. Nie umiałem się obronić. To było potworne. I cały czas patrzyła na mnie tak, jakbym

był prochem i pyłem na jej sandałach. Jakbym był godzien politowania. Jakbym był

człowiekiem bez honoru. I co gorsza…- Boromir wykrzywił się w gorzkim uśmiechu.-

…miała rację - dodał szeptem i duszkiem wypił resztkę wina z pucharu, a potem odstawił na

bok talerz z napoczętym krokietem.

- Nie wierzę - orzekł Faramir z przekonaniem. - Nie wierzę, bo cię znam.

Page 657: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wcale mnie nie znasz. I jak się okazuje ja też się nie znałem. Kompletnie -westchnął i

umilkł.

Faramir czekał cierpliwie.

Boromir dolał sobie kolejną porcję wina i oparł się wygodniej, ujmując puchar w obie

dłonie.

- Tam, pod Amon Hen… próbowałem odebrać Frodowi Pierścień. Domyślałeś się tego,

nieprawdaż?

Faramir pokiwał w milczeniu głową.

- Zaatakowałem mniejszego od siebie, bezbronnego towarzysza podróży, którego

powinienem chronić bardziej niż własne życie. Rzuciłem się na niego i tylko przypadek go

ocalił. Gdyby nie ten głaz, który nas dzielił…Gdybym go dopadł, a on zacząłby się bronić,

zabiłbym go, jestem tego pewien. Szał mnie opętał i byłem gotów zrobić wszystko, byle tylko

zdobyć Pierścień. Ot, i masz swego dzielnego brata.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Chciałem, by Frodo zaniósł Pierścień naszemu ojcu. Misja Powiernika nie ma

większych szans na powodzenie, nigdy nie miała, więc wydało mi się szaleństwem puszczać

go do Mordoru z garstką przyjaciół. Chciałem go namówić na podróż do Minas Tirith.

Rozmawialiśmy sam na sam. I w trakcie tej rozmowy coś się zaczęło ze mną dziać,

Nieprzyjaciel zawładnął moim umysłem i kiedy się ocknąłem, było już za późno. Frodo

zniknął. A wraz nim mój honor i dobre imię.

- Skoro nie panowałeś nad swoim umysłem twoja wina jest...-

- Tak, tak, już to słyszałem - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - Ale chyba wolę już

być winny, niż mieć świadomość, że jestem słabego umysłu i mięknę jak wosk pod wpływem

czaru Nieprzyjaciela.

- Słabość nie musi oznaczać utraty honoru.

- Słabość to słabość, Faramirze.

- Czy mogę spytać, od kogo już to słyszałeś?

- Co?

- Wspomniałeś przed chwilą, że już ci to mówiono. Ktoś jeszcze, poza mną i Frodem,

wie co się stało pod Amon Hen?

- Tak. Aragorn i hobbici. Merry i Pippin.

- I jak zareagowali?

- Wybaczyli mi, choć na to nie zasługuję.

- Dlaczego to robisz? – Faramir zmarszczył brwi. - Dlaczego się nad sobą pastwisz?

Page 658: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie pastwię się.

- Owszem, pastwisz. I to bez litości. Dobrze, że nie jesteś sędzią z powołania, bo nikt

żywy z twojego sądu by nie uszedł.

- Bez urazy, bracie, ale bredzisz.

- Bredzę, powiadasz? A załóżmy, że to ja był na twoim…-

- Ty, Aragorn, Pippin, to bez różnicy - Boromir znów mu przerwał. - Bo to ja tam byłem.

I ja poniosłem klęskę.

- A jeśli Frodo powie, że ci wybacza?

- To nie zmieni sytuacji. Bo ja sobie tego nie wybaczę. Nigdy. I od tamtego

nieszczęsnego dnia muszę żyć ze świadomością, że nie mogę już na sobie polegać.

- Boromirze - Faramir spojrzał na niego z miłością. - Mój ty kochany, zapatrzony w

siebie durniu. Nareszcie to do ciebie dotarło. To na sobie nawzajem mamy polegać. Może i

jesteśmy słabi, ale umiemy uczyć się na błędach i – dlaczego się krzywisz?

- Słowa, słowa, słowa - Boromir wzruszył ramionami. - Siła słabości. Potęga

miłosierdzia. A poza tym, wypraszam sobie nazywanie mnie zapatrzonym w siebie durniem.

Powinienem się na ciebie śmiertelnie obrazić.

- Więc dlaczego się nie obrażasz?

- Bo…w zasadzie masz rację - Boromir zaśmiał się nieoczekiwanie. -Właśnie taki

jestem. A żyłem w przekonaniu, że nie. I bolesne jest to zderzenie z rzeczywistością.

- Może i bolesne, ale jakże owocne. Przysłużyło ci się to Amon Hen, wiesz? Zyskałeś.

Może i jest skaza na krysztale, ale niewątpliwie jest on najwyższej próby. I jego blask

przyćmi tę rysę. Już przyćmił. Niech raduje się Gondor z takiego Namiestnika.

- Nie kpij sobie ze mnie – Boromir pochylił głowę, zawstydzony.

- Nie kpię.

- Przyznaj, podlizujesz mi się, bo chcesz urząd pierwszego doradcy.

- A niech to, przejrzałeś mój niecny plan. Jesteś nie tylko kryształowy, ale i mądry

niczym wszyscy czarodzieje razem wzięci.

- Mów dalej.

- I upaprałeś się tłuszczem z placka, o tu, na samym środku. Brawo, zniszczyłeś twoją

najlepszą szatę.

- Upierze się. Wiesz co? - Boromir spojrzał na niego i uśmiechnął się.

- No co?- spytał Faramir, kiedy milczenie się przeciągało.

- Okropnie się za tobą stęskniłem, braciszku.

- A ja za tobą - odszepnął Faramir. – Nie jedź do Mordoru.

Page 659: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Imrahil ci powiedział?

- Tak. Zostań. I jeśli pisane nam zginąć, gińmy razem.

- Muszę jechać.

- Dlaczego?

- Bo z przyczyn, które zaraz spróbuję ci wyjaśnić Nieprzyjaciel myśli, że mam Pierścień,

a w każdym razie, że mogę go mieć. I Miasto będzie bezpieczniejsze, jeśli odjadę. A poza

tym, jako namiestnik powinienem być przy Aragornie.

- Aragorn, syn Arathorna - Faramir spojrzał w okno. - Dziedzic Isildura i pretendent do

tronu. Kto by pomyślał…

- Jest jeszcze coś - wtrącił Boromir.

Faramir zwrócił nań pytający wzrok.

- Nigdy byś się nie domyślił - ciągnął jego brat z satysfakcją. - Aragorn syn Arathorna

ma jeszcze jedno imię. Wiesz jakie?

- Nie wiem.

- Zgadnij.

- Nawet nie będę próbował.

- Thorongil.

- Żartujesz?! - Faramir aż się poderwał. - To jest Thorongil? Słynny, tajemniczy

Thorongil? Nie wierzę!

- A jednak.

- Skąd wiesz?

- Powiedział mi.

- Kiedy?

- Wczoraj.

- Ludzie wiedzą?

- Chyba nie. Jeszcze tego nie ogłosił. Ale to tylko kwestia czasu, nim ktoś go rozpozna.

Myślę, że dlatego mi powiedział.

- Thorongil…- Faramir pokręcił głową. - To ile on ma lat?

- Prawie dziewięćdziesiąt.

- A nie wygląda.

- No cóż, krew nie woda. On naprawdę pochodzi od Isildura, choć z bocznej linii, ale

dziedzictwo numenorejskie nadal jest w nim silne.

- Sądzisz, że ojciec wiedział?

Page 660: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Że Thorongil pochodzi z królewskiego rodu?- Boromir wzruszył ramionami. -Nie mam

pojęcia. Nigdy o nim nie mówił. Ale myślę, że nie bez powodu Thorongil zniknął tuż przed

tym, jak ojciec objął rządy. Nie lubili się, to pewne.

- Ciekawe, jakby ojciec teraz zareagował. Jak wyglądałoby ich spotkanie.

- Tego się nie dowiemy - rzekł Boromir cicho.

Siedzieli tak przez chwilę, słuchając syku dopalającej się świeczki.

- Chyba nadszedł już czas - odezwał się w końcu Faramir.

- Na co?

- Na twoją opowieść. Wyruszyłeś czwartego dnia lipca, o świcie. I?

- I wędrowałem dni sto dziesięć, by dnia sto jedenastego ujrzeć gościnne progi Imladris,

zwanego Ostatnim Przyjaznym Domem - zaczął Boromir, a Faramir uśmiechnął się i oparł

wygodnie głowę o poduszkę.

Świeczka zasyczała i dopaliła się, ale żaden nie zwrócił na to uwagi.

Page 661: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział IV

Cytadela

- Wiem już, co jest nie tak - Merry odprowadził wzrokiem dwóch gwardzistów. -

Zauważyłeś jacy oni wszyscy są szczupli? I kobiety też – wysokie i smukłe. Nie widziałem

jeszcze żadnego przyzwoicie grubego Gondorczyka.

- Dziwisz się? - Pippin wzruszył ramionami, za przykładem przyjaciela opierając łokcie

na murze. - Jakbyś tak bez przerwy dyrdał tam i z powrotem po niekończących się schodach,

też byś był jak przecinek. Zobacz – rzekł, wychylając się, by pokazać Merry’emu uliczkę, hen

w dole. - Widzisz tamten dach przylegający do muru, koło dziedzińca z fontanną?

- Tam, gdzie stoi ten wóz, czy coś w tym rodzaju?- Merry wychylił się i spojrzał w dół.

- To chyba jakaś szopa, ale mniejsza z tym. Tamten maciupki punkcik to człowiek,

widzisz? No. To teraz wyobraź sobie, że ty mieszkasz tu, gdzie teraz stoimy, a ja tam. I teraz

zachciewa mi się wpaść do ciebie na popołudniową herbatkę. Drobiazg, jakieś pięć tysięcy

schodów. Zdążyłbyś tę herbatę zasadzić i wyhodować, nim bym dotarł. A to i tak tylko

różnica trzech kręgów. Nie chciałbym być posłańcem w tym mieście. Nie dziwota, że

Boromir ma taką krzepę. Skoro na co dzień mieszka w Cytadeli, taki Caradhras to dla niego

pestka i dlatego bez trudu mógł…Merry, dobrze się czujesz?!

- Taak, tylko w głowie mi się zakręciło od tego patrzenia w dół - pobladły Meriadok dał

się podeprzeć Pippinowi i odprowadzić od muru.

- Idiota ze mnie, powinienem był to przewidzieć - mruczał Pippin. – Chodź, usiądź na

chwilę na tej ławeczce. Odpocznij.

Merry przysiadł posłusznie i odetchnął głębiej.

- Chcesz wody? Może skoczę po jakąś kanapkę?- zatroskany Pippin kręcił się koło niego.

- Jesteś okropnie zielony na twarzy.

- Jako giermek niziołek preferuję po prostu barwy narodowe. Pasują do tuniki - Merry

uśmiechnął się słabo.

- Bałwan - Pippin pokręcił głową. - To jak? Skoczę po coś do picia. Zaczekaj tu na mnie.

- Nie, nie trzeba. Już mi lepiej - Merry przeczesał czuprynę palcami i odetchnął głębiej. -

Skoro już o nim wspomniałeś – zagadnął – to czy widziałeś dziś może Boromira?

- Nie. Dzisiaj nie. Wczoraj przed południem zamieniłem z nim ze dwa słowa, kiedy

wracał od ciebie.

Page 662: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Merry pokiwał głową. Boromir zajrzał do niego rankiem ubiegłego dnia. Była to krótka,

dziwnie sztywna wizyta, chciałoby się wręcz rzec – ceremonialna. Obaj nie wiedzieli co

powiedzieć. Merry, który znał losy Denethora z opowieści Pippina, wybąkał nerwowo jakieś

nieskładne kondolencje i na równie nieskładne pytanie o jego własne samopoczucie,

odpowiedział, że dziękuje, czuje się dobrze. Rozmowa kompletnie się nie kleiła i Boromir

przy pierwszym pretekście natychmiast skorzystał z okazji, by zakończyć odwiedziny,

tłumacząc się obowiązkami. Merry go nie zatrzymywał, a po tym spotkaniu zostało mu

uczucie dziwnego smutku i rozżalenia. Boromir był teraz jeszcze bardziej odległy i obcy, niż

kiedy go poznali w Rivendell. Do tego ten czarny strój i posiwiałe włosy. I te oczy… Merry

wzdrygnął się na to wspomnienie.

- Zimno ci?- zapytał Pippin natychmiast.-Chcesz mój płaszcz?

- Nie. Wszystko dobrze. Powiedz, jak ci się mieszka w boromirowych komnatach?

Zajrzałeś do słynnej szafy w sypialni? No przyznaj się, na pewno zajrzałeś już pierwszego

dnia - Merry trącił przyjaciela łokciem.

- Zwariowałeś?- Pippin spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Nie mów, że nie zajrzałeś, bo i tak nie uwierzę.

- Ja tam *w ogóle* nie byłem!

- Jak to?

- Mieszkam z Gandalfem w domu dla gości, niedaleko stąd.

- A nie korciło cię żeby zajrzeć do komnat Boromira?

- Żartujesz?- Pippin aż obejrzał się przez ramię, upewniając się, czy nikt ich nie słyszy. -

Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek by mnie tam wpuścił!

- Ale Boromir powiedział…- zaczął Meriadok ze zdziwieniem.

- To nieważne, co mówił. Merry, oni go tutaj czczą niemalże – Pippin konspiracyjnie

ściszył głos. - Uwielbiają go, naprawdę. Nie śmiałbym komukolwiek wspominać o wizycie w

jego komnatach. Wiesz, kiedy się rozeszła wieść, iż znam go osobiście, uznali mnie za

księcia? Bo przecież tylko książę może być godnym zaszczytu obcowania z Boromirem II,

synem Denethora! A kiedy pierwszy raz wymieniłem jego imię bez tych wszystkich tytułów

honorowych, tak po prostu wspomniałem, że Boromir mówił mi to a to, myślałem, że

Beregond zemdleje z wrażenia.

- No popatrz, a my obcowaliśmy z Boromirem przez wiele miesięcy i jakoś nie poprawiał

nas, kiedy zaczęliśmy się do niego zwracać po imieniu. Czy myśmy w ogóle mówili kiedyś

do niego „panie”?

- Ja nie. A zresztą on się na początku i tak prawie nie odzywał.

Page 663: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mhm - Merry pokiwał głową. - Tak jak teraz - dodał za smutkiem.

- Daj mu trochę czasu - Pippin westchnął. - Też byś taki był, gdyby twój ojciec…-

- Wiem, wiem - przerwał mu Merry szybko. – I nie chcę, by to brzmiało jakbym mu

czynił jakiekolwiek zarzuty. Po prostu bardzo mi go żal.

- Mnie też - Pippin spuścił wzrok, ale zaraz potem pozbierał się i boromirowym

zwyczajem klepnął się w kolana, dając do zrozumienia, że dyskusja skończona. - No, myślę,

że wystarczy już tego spacerowania na dziś - to rzekłszy, wstał i wyciągnął rękę, a Merry ujął

ją i dał się podciągnąć w górę. Tuk poprawił mu energicznie płaszcz i skinął głową w stronę

budynków. - Wracajmy do Domów Uzdrowień. Odprowadzę cię.

- Nie chce mi się siedzieć w murach przy takiej pogodzie.

- Otworzymy okno. No chodź, zorganizujemy sobie drugie śniadanie.

- A, to trzeba było tak mówić od razu.

Poszli powoli, uśmiechami odpowiadając na pozdrowienia ludzi. Merry rumienił się i

spuszczał wzrok, ilekroć ktoś wołał: „Chwała niziołkowi, pogromcy Nazgula”. Na początku

próbował prostować, że to wszak księżniczka Eowina zasłużyła się na polu bitwy, a jego rola

była nader skromna, ale nie dano mu dojść do słowa. Zastanawiał się też, kto tak skwapliwie

rozpuścił wieści o jego czynach na polach Pelennoru. Miał podejrzenia, co do pewnej osoby

słynącej z niepohamowanego języka, ale na razie wolał się w to nie wgłębiać. Miał tylko

nadzieję, że fala zainteresowania „giermkiem Rohanu” szybko minie. Choć z drugiej strony

nie mógł zaprzeczyć, że mimo skrępowania czuł się mile połechtany. W cichości ducha

żałował, że jego rodzina nie może usłyszeć tych okrzyków, ani zobaczyć go w stroju

królewskiego giermka (Merry bowiem nie dał sobie odebrać zielonej tuniki z godłem

Theodena. Chorzy przebywający w Domach Uzdrowień tradycyjnie dostawali długie i luźne

koszule z delikatnego płótna, ale hobbit nie chciał się rozstać ze swoim strojem i kiedy tylko

podniósł się z łóżka natychmiast zażądał, by mu go oddać. Giermek Rohanu nie będzie

paradować po ogrodach w płóciennych przaśnościach!)

- Jakie masz plany na dziś?- zagadnął Pippina, gdy powoli wspinali się po schodach

prowadzących do wejścia.

- Beregond zaprosił mnie na obiad w kwaterach trzeciej Kompanii. Póki co, nie mam

wyznaczonych obowiązków na dziś - Pippin wzruszył ramionami. - W zasadzie nie wiem, czy

nadal jestem giermkiem namiestnikowskim, skoro mój pan, Denethor, nie żyje. Boromir nic

mi nie mówił, a ja wolałem na razie nie pytać.

- Znalazłbyś więc dla mnie trochę czasu przed obiadem?- Merry dał znak ręką, żeby się

zatrzymali, bo zadyszał się od wspinaczki po schodach.

Page 664: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pewnie. A co?

- Chciałbym, żebyś przeszedł się ze mną do Sali Wieżowej.

- Nie wypuszczą cię z Domów Uzdrowień.

- W takim razie wyjdziemy nie pytając. Albo załatwisz mi u Boromira zwolnienie -

Merry ujął przyjaciela za ramię. - Pip, ja muszę iść na to czuwanie, choćby i na chwilę. Chcę

się pożegnać z Theodenem i pobyć przy nim, jak na giermka przystało. To dla mnie bardzo

ważne.

- No dobrze, coś wymyślimy.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Hej, a dokąd my idziemy? - Merry zmarszczył

brwi, widząc, że Pippin skręca w prawo. - Mój pokój jest przecież tam.

- Chcę ci kogoś przedstawić – Peregrin uśmiechnął się tajemniczo. - No chodź, nie bądź

taki Brandybuck – dodał, pociągając za rękaw wahającego się przyjaciela.

- A kogo?- Merry, nie mając wyjścia, poszedł za nim. Prawdę mówiąc był trochę

zmęczony i nie miał ochoty na żadne odwiedziny.

- Zobaczysz - Pippin mrugnął do niego znacząco, zatrzymał się pod dębowymi, kutymi

drzwiami i zapukał.

- Wejść! - rozległ się dźwięczny, męski głos. Pippin uchylił drzwi i wetknął głowę do

środka. - Nie przeszkadzam? Czy możemy zajrzeć na chwilkę?

- Oczywiście mości niziołku, zapraszam - odparł ów głos. Pippin pchnął drzwi mocniej i

puścił Merry’ego przodem.

Pod oknem, na rzeźbionym krześle siedział szczupły mężczyzna z wielką księgą na

kolanach. Nogi oparł na łóżku, a pod głowę podłożył sobie poduszkę. Jego prawą rękę

podtrzymywał płócienny temblak, niemal identyczny, jak ten Merry’ego.

- To mój przyjaciel, Meriadok Brandybuck, syn Saradoka - powiedział Pippin,

zamykając drzwi. - Merry, mam zaszczyt przedstawić ci...-

- Faramira… - szepnął Merry, nieruchomiejąc.

Kiedy potem się nad tym zastanawiał, nie był w stanie powiedzieć, skąd ta pewność, że

oto ujrzał młodszego brata Boromira. Od pierwszego spojrzenia wiedział już, kogo ma przed

sobą, choć o dziwo, Faramir wyglądał kompletnie inaczej, niż go sobie wyobrażał. Na

podstawie opowieści Merry wytworzył sobie pewien obraz brata Boromira – kogoś w rodzaju

jego młodszej i chudszej kopii. Boromir był krzepki, mocarny i taki – jakby to ująć –

dosłowny w mowie i wyglądzie. Jego młodszy brat powinien być po prostu mniejszy. I już.

Może cichszy i mniej wybuchowy, ale z całą pewnością równie solidny i twardo stąpający po

ziemi. Merry wszystkiego się spodziewał, ale nie tej wąskiej, niemal elfiej twarzy o

Page 665: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

przeszywających oczach i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Mężczyzna, który

siedział przed nim w niczym nie przypominał Boromira, już prędzej sprawiał wrażenia elfa w

ludzkiej skórze.

- Rad jestem mogąc cię wreszcie poznać, Meriadoku synu Saradoka – rzekł Faramir,

odkładając na bok opasłą księgę. - Weźcie sobie krzesła i chodźcie tu bliżej.

- No już, Merry, pobudka - rozbawiony Pippin trącił przyjaciela w bok i sięgnął po

krzesło.

Meriadok drgnął i zaczerwienił się, uświadomiwszy sobie, że gapi się jak cielę.

- I ja rad cię widzę, mój panie - bąknął.

- Boromir wiele nam opowiadał o waszych przygodach w dzieciństwie - oznajmi Pippin,

stawiając krzesło przy łóżku i sadzając na nim Merry’ego. W odróżnieniu od swego

przyjaciela wydawał się czuć swobodnie w obecności Faramira i Merry mu tego pozazdrościł.

- Doprawdy? – Faramir uśmiechnął się i uniósł brew. - Wiele bym dał, by usłyszeć, co

też takiego wam naopowiadał, ten mój braciszek. - Przy tym uśmiechu i przy tych słowach

jego twarz ożyła, upodabniając się do boromirowej i to tak, że Merry aż wstrzymał oddech.

Sposób mówienia, barwa głosu, oczy – wszystko to było tak znajome, że owo pierwsze

wrażenie „elfickości” rozwiało się, nie zostawiając cienia wątpliwości, że jest to rodzony brat

Boromira. Niepodobny i podobny jednocześnie. Merry nie był w stanie oderwać od niego

zafascynowanego wzroku. Szare oczy spoczęły na nim, przeszywające, a mimo to życzliwe.

- Opowiedział nam o Gondolinie - odparł Pippin wesoło. - O prażynkach i o potrawce z

trolla.

- A zatem odebrał mi szansę, by zrobić dobre wrażenie przy naszym pierwszym

spotkaniu - Faramir uśmiechnął się znowu. - Niecnie obnażając moje mroczne sekrety.

- Gondolin nie był przecież mroczną tajemnicą. Ot, niebezpieczną wyprawą, rzekłbym -

zaprotestował Pippin.

- To zależy o którym Gondolinie mówisz - stwierdził Faramir swobodnie. - O jego

ukryciu, czy też o obronie.

- O tym, jak uciekaliście z oblężonego miasta. Czy to znaczy, że były dwie przygody?-

oczy Pippina zalśniły.

- Trzy, jeśli chodzi o ścisłość.

- Ale Boromir mówił, że już się nie bawił w Gondolin po tej awanturze z Rogiem i w

ogóle.

- On nie - odparł Faramir zdawkowo.

- O?- Pippin przechylił głowę.

Page 666: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ktoś musiał dbać o grobowiec Fingolfina.

- Kogo?

- Mniejsza z tym – Faramir przeniósł wzrok na Merry’go. - Słyszałem o twych zasługach

na polu chwały, mości Meriadoku - rzekł. - Zaszczyt to dla mnie poznać tak walecznego i

dzielnego żołnierza - spojrzał na Merry’ego, a potem na Pippina. - Oto siedzą przede mną

dwaj hobbici, jeden w stroju Gwardii, drugi w barwach Rohanu. Zupełnie jakbym śnił na

jawie.

- My też się tak chwilami czujemy, szczerze mówiąc - Pippin pokiwał głową.

- Chcę wam podziękować - rzekł Faramir, poważniejąc. - Boromir opowiedział mi o

Parth Galen i o waszej tułaczce po stepach Rohanu, o tym, jak uratowaliście mu życie. Jestem

waszym dłużnikiem.

- O, nie, nie! - wyrwało się Pippinowi. - Nie ma tu mowy o żadnych długach. My

pomogliśmy jemu, a on nam. Gdyby nie twój brat, zginęlibyśmy marnie już pod

Caradhrasem.

Faramir jednak znów zaczął im dziękować, więc rozmowa zeszła na wzajemne

zapewnianie się o tym, kto komu więcej zawdzięcza. Merry słuchał jednym uchem,

jednocześnie wciąż obserwując młodszego syna Denethora. Wcześniej bał się, że opowieści

Boromira sprawią, iż będzie patrzył na Faramira przez pryzmat prażynek i obrażania się za

potrawkę z trolla – że przyćmi mu to znajomość, tak jak bobry z historii Aragorna rzuciły cień

na Elladana i Elrohira. (Merry nie mógł teraz spojrzeć na synów Elronda bez prób

wyobrażenia sobie, jak podpuszczają biednego, małoletniego myśliwego i jak z kamiennymi

twarzami uczą go śpiewać przepisy na marynaty).

Z Faramirem było inaczej. Prażynki odeszły w niepamięć w obliczu tego niezwykłego

młodzieńca o poważnych oczach i pięknym uśmiechu. Faramir sprawiał wrażenie surowego, a

z drugiej strony, dla kontrastu, było w nim wiele ciepła i łagodności. Miał głębię spojrzenia

elfa, ale bez tego ostrza, które cięło na wskroś. Boromir też często spoglądał surowo i

władczo, ale wtedy miało się wrażenie, że ocenia i sądzi bez litości. W Rivendell Merry

początkowo go unikał, bo bariera stworzona przez tę surowość wydawała się

nieprzekraczalna. Hobbit miał wrażenie, że Gondorczyk jest o coś na niego zły i kiedy

Boromir przybierał swą władczą postawę, miał ochotę zacząć go przepraszać. Faramir był

inny. Dostojeństwo mieszało się u niego z wyrozumiałością i Merry zrozumiał, dlaczego

Boromir opowiadał o bracie z taką miłością i oddaniem.

- Jak ci się podoba w Białym Mieście, mości Meriadoku?- szare oczy znów spoczęły na

nim.

Page 667: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jest takie ogromne – odparł Merry i szybko dodał: – I piękne.

- Tyle, że strasznie dużo tu schodów - wtrącił się Pippin. - My, hobbici nie lubimy

schodów. I unikamy ich, na ile tylko się da.

- Jak w takim razie dostajecie się na piętro? - zainteresował się Faramir.

- W bardzo prosty sposób – Pippin wyszczerzył zęby. - Nie budując go.

Roześmieli się wszyscy trzej i Merry wreszcie odprężył się nieco.

- Chciałbym zobaczyć Shire - westchnął Faramir.

- W imieniu thana, mego ojca, zapraszam cię serdecznie – oświadczył Pippin

natychmiast. - Musisz koniecznie przyjechać razem z Boromirem. Pokażemy wam cały

Hobbiton. I Wielkie Smajale. No i wstąpimy na piwo pod Zielonego Smoka. Dla tego piwa

warto jechać choćby i przez pół świata.

- I dla słynnej kuchni Brandybucków - Merry poczuł się w obowiązku przypomnieć o

swojej rodzinie, by Faramir nie odniósł mylnego wrażenia, że w Shire mieszkają wyłącznie

Tukowie. - Musisz skosztować słynnej pieczeni mej babki i naszego ciasta z malinami.

- Jakiej słynnej pieczeni? Mówisz o polędwicy z rożna?- zaciekawił się Pippin.

- Nie, o sztufadzie faszerowanej pieczarkami i cebulką.

- Pah! „Kuchnia Brandybucków”, dobre sobie - Pippin zadarł nos do góry. - Moja

prababka przyrządzała sztufadę, zanim twoja babka nauczyła się wymawiać to słowo.

- Jasne! Wy, Tukowie, nie możecie ścierpieć, kiedy ktoś robi coś lepiej od was. Sztufada

to nasz rodowy przepis.

- Przywędrował do was przez przypadek. Twoja matka, Esmeralda *Tuk*, że ci to

uświadomię z naciskiem, wniosła go twemu ojcu w posagu.

- Bezczelny uzurpator! Zaraz powie, że Brandy Hall zbudowali Tukowie!

- Oczywiście, że tak! Przypomnę ci, że Gorhendad, zanim w przypływie niezrozumiałego

zaćmienia umysłu zdecydował się zmienić nazwisko na „Brandybuck”, zwał się uprzednio

Oldbuck i pochodził z Marish, a te tereny od dawna zasiedlane były przez Tuków!

- Ciekawe od jak dawna, skoro pierwsi Tukowie pojawili się w Shire trzysta lat później!

- Jesteście spokrewnieni?- Faramir zdołał się wreszcie wtrącić.

- Jesteśmy kuzynami, niestety - Merry pokiwał głową. - Moja matka pochodzi z rodu

Tuków.

- I jest moją ciotką. Siostrą ojca - dodał Pippin.

- A ja jestem bratem mego brata i wolałbym, żeby tenże brat leżał w łóżku i odpoczywał,

zamiast przesiadywać w przeciągu! - zagrzmiał znajomy głos. Boromir wkroczył do komnaty

jak burza, zamknął drzwi i podszedł do nich. - Witaj, Merry, jak się masz Pippinie –

Page 668: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

pozdrowił ich z uśmiechem, a potem przeniósł wzrok na Faramira. – Kto ci pozwolił wstać?-

zapytał groźnie.

- I ja też się cieszę, że cię widzę – odparł Faramir spokojnie. - Po pierwsze zwrócę ci

uwagę na to, że siedzę, a nie stoję. Po drugie, na powrót zakułeś mnie dziś od rana w temblak,

więc powinieneś być zadowolony.

- To twoja wina, bo nadwerężyłeś rękę i zaczęła cię boleć - Boromir przecisnął się

między krzesłami i przymknął okno.

- Mam mieć dużo świeżego powietrza, pamiętasz?- wtrącił się Faramir.

- W takim razie, okryj się chociaż kocem - Boromir ściągnął pled z łóżka i narzucił bratu

na kolana.

- Jeśli ma cię to uszczęśliwić – westchnął Faramir wygładzając koc.

- Tak, to mnie bardzo uszczęśliwi – Boromir odemknął na powrót okno, a potem

wychylił się i ryknął – Poszedł precz!!! – aż hobbici podskoczyli.

- To może my też pójdziemy – bąknął Merry. - Nie będziemy przeszkadzać.

- Nie przeszkadzacie - zapewnił go Faramir, a Boromir nieoczekiwanie uśmiechnął się do

niego.

- Mówiłem do Glaurunga – rzekł.

- To jego ulubiony wróbel – wyjaśnił Faramir z rozbawieniem. - Po dzisiejszym,

porannym koncercie dzielna ptaszyna zyskała imię.

Boromir stanął przy krześle Faramira i zmierzył zebranych spojrzeniem.

- Widzę, że już się poznaliście - rzekł, a potem jakby pod wpływem nagłego impulsu,

przechylił się nad oparciem, zaborczym gestem objął brata ramieniem i oparł mu podbródek

na głowie.

- No i jak? Cóż sądzicie?- zwrócił się do niziołków. - Całkiem do rzeczy brata sobie

wychowałem, nieprawdaż? - zapytał z dumą i zaraz potem drgnął, gdy łokieć Faramira

wprawnym ruchem dźgnął go w bok.

Merry i Pippin entuzjastycznie pokiwali głowami, obserwując braci z fascynacją i

rozbawieniem.

- Troszeczkę… mi się wprawdzie… rozbestwił podczas mej nieobecności - Boromir

zdołał w końcu chwycić rękę brata i unieruchomił ją zręcznie. - Ale przy odrobinie wysiłku i

dobrych chęciach rychło to naprawimy. Prawda, braciszku?

- Czy drugą rękę też zamierzasz zapakować mi w temblak? - Faramir uśmiechnął się, a

brat natychmiast go uwolnił.

- Powinieneś leżeć - stwierdził Boromir. - Przespałeś się chociaż trochę?

Page 669: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zdrzemnąłem się po twoim wyjściu.

- Toś długo sobie nie pospał.

- Wystarczy mi - Faramir wzruszył ramionami. - Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się

ujrzeć cię tak szybko, bracie, radości moja. Cóż cię tu sprowadza, jeśli można spytać? I jeśli

odpowiesz, że przyszedłeś sprawdzić, czy nie siedzę w przeciągu, daję słowo, że zacznę się

ciebie bać.

- Głód mnie tu sprowadził, bracie, głód. Zew placuszków spoczywających w

zapomnieniu pod tymże talerzem.

- Placuszki ?- Pippin wyprostował się bacznie.

- Jedliście już drugie śniadanie?- zapytał Boromir, widząc jego reakcję.

- Też mi pytanie – Tuk spojrzał na niego wymownie. - Nawet jeśli już zjedliśmy, zawsze

możemy zjeść je jeszcze raz.

- Zawsze lepiej zjeść, niż nie zjeść - dorzucił Merry skwapliwie, bo słowo „placuszki”

przypomniało mu, że nie jadł nic od co najmniej trzech godzin.

- Właściwie to ja też zgłodniałem - przyznał Faramir. - Akurat tak się składa, że mamy tu

zapasy, które starczyłyby na wyżywienie całego garnizonu - ruchem głowy wskazał stół

zastawiony talerzami i półmiskami. - Zostało nam po nocnej uczcie.

- A zatem przekąsimy sobie małe co nieco. Można by przysunąć ten stół bliżej –

stwierdził Boromir. – Przenieś się na łóżko, będzie więcej miejsca - zaproponował bratu.

- Cóż za błyskotliwie podstępny plan – Faramir znacząco uniósł brew. – Jestem pod

wrażeniem, doprawdy.

- No już, już. Blokujesz dostęp do stołu.

- Taaak, a z której strony?

- Ze strategicznej, czyli mojej. No dalej, rusz się.

- Słowo daję, jesteś gorszy niż cały zastęp nianiek, wiesz? – mruknął Faramir. Odrzucił

koc na łóżko i dźwignął się powoli. - I dziękuję, nie musisz mnie podtrzymywać, jeszcze nie

jestem zgrzybiałym starcem…czekaj, stój!

- Co się stało?- zaniepokoił się Boromir, nieruchomiejąc, a potem za przykładem brata

spoglądając na podłogę i potem do góry. - Coś ci upadło?

- Masz buty na koturnach? - zapytał Faramir, marszcząc brwi.

- Że co?- Boromir zrobił okrągłe oczy.

- Dlaczego jesteś ode mnie wyższy? Skurczyłem się przez tę gorączkę?

Hobbici zachichotali.

Page 670: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ach, o to ci chodzi - Boromir też się uśmiechnął. - To nie ty. To ja. Zapomniałem ci

powiedzieć. Bo widzisz, ja urosłem.

- Jak to urosłeś?!

- Po wodzie entów przybyło mi parę cali.

- Parę?! Przecież ty mnie przewyższasz prawie o pół głowy! To niemożliwe - Faramir

znów spojrzał w dół. - Żartujesz sobie ze mnie, włożyłeś coś do butów, przyznaj się.

- Tak, stopy – Boromir ruchem głowy ponaglił brata w stronę łóżka. - No, już, kładź się.

- Jak dorosły człowiek może urosnąć?- osłupiały Faramir dał się posadzić na łóżku. - Toż

to wbrew naturze!

- Dobrze to podsumowałeś. Wbrew naturze. Jak cała moja wyprawa do Imladris -

oznajmił Boromir.

Faramir spojrzał na śmiejących się hobbitów i zmarszczył brwi.

- To kolejny z twoich niezapomnianych dowcipów, czy tak?- zapytał podejrzliwie. –

Przyznaję, dałem się nabrać.

- Nie, to nie dowcip - Boromir zaczął się śmiać i podsunął mu pod nos rękaw swojej

szaty, który kończył się mniej więcej w połowie przedramienia. - Zobacz, ze wszystkiego

wyrosłem. Przeglądałem dziś rano zawartość szafy. Dramat. Nie mam się w co ubrać,

wszystko za małe.

- To akurat zauważyłem już wcześniej, ale sądziłem, że ubranie skurczyło się po praniu -

Faramir raz jeszcze zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. - Po prawdzie, to od początku

wydawałeś mi się dziwnie wielki, ale myślałem, że mi się zdaje, bo cię oglądam cię z

perspektywy łóżka. I włosy też masz bujniejsze, to nie jest złudzenie. Aż takiej grzywy nie

miałeś.

- Nie miałem. Wszystko to zawdzięczam entowemu napojowi. A to są jedyne buty, w

które się wcisnąłem - Boromir klepnął się w czarną cholewę. - Mysza zaniósł resztę do

szewca. Mam nadzieję, że uda się rozciągnąć chociaż te brązowe, które przywiozłem sobie z

Dol Amroth. Kolczugę też trzeba będzie poszerzyć, bo mnie ciśnie. O właśnie, to mi

przypomina, że muszę dziś jeszcze zajrzeć do zbrojowni. No, panowie, czas ucieka, jemy! W

południe mam odprawę Straży, a zaraz potem jadę do Harlondu. No już, bracie, nie rób takiej

miny, patrz na to z dobrej strony – będziesz miał mnie więcej do uwielbiania. Pippinie, weź

ten dzban, a ja przesunę stół. Merry, potrzymasz imbryk z herbatą?

- My też urośliśmy, Pippin i ja - powiedział Merry z uśmiechem, biorąc imbryk. - I włosy

bardziej się nam kręcą. Ciekawe, co by w domu powiedzieli na nasz widok.

Page 671: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Macie małą próbkę - Boromir pokazał palcem swego brata. - Widzisz, braciszku, jakbyś

czytał mniej mądrych ksiąg, to byś miał bardziej elastyczny umysł, otwarty na cuda tego

świata. A ponieważ wydaje ci się, że zjadłeś wszystkie rozumy, to teraz nie możesz ogarnąć

czegoś co ci nie pasuje do reguł. Zawsze powtarzałem, że nadmiar lektury stępia zmysły.

- Jak smakowała ta woda?- zapytał Faramir, puszczając mimo uszu przytyk brata.

- Jak woda z przyprawami.

- Jakimi?

- Lekko korzennymi.

- Nam przypominała w smaku miód – wtrącił się Pippin.

- Tak? To ciekawe, bo mi nie - Boromir wzruszył ramionami i przesunął stół w stronę

łóżka.

- A ile jej wypiłeś? - drążył Faramir.

- Niedużo - Boromir podniósł jeden z pucharków. - Tyle, ile się zmieści w tym.

- A czułeś, że rośniesz?

- Czułem, że zasypiam. Spałem po tym świństwie prawie dwa dni. A kiedy się

obudziłem, miałem brodę do pasa i stóg siana zamiast włosów. A moje ubranie…-

- Bardzo cię proszę, żebyś nie nazywał wody entów świństwem! - wszedł mu w słowo

Merry. - Bądź łaskaw pamiętać, że dzięki niej żyjesz!

- Tak, tak – Boromir z roztargnieniem machnął nań ręką. - Placki, proszę – rzekł,

wręczając mu półmisek. - Zimne, ale nadal zjawiskowe. A tu są smętne resztki krokiecików

obojga rodzajów, a nie, niestety, już tylko rodzaju jednego. Jajecznego, o ile się nie mylę.

- Tam są jeszcze z cynamonem - odezwał się Faramir.

- Gdzie?

- Pod tym niebieskim przykryciem.

- A, proszę, są, nietknięte i uśmiechnięte. Komu zimnego grzańca, a komu herbaty? Też

wystudzonej, uprzedzam.

Merry dawno nie jadł tak smakowitego drugiego śniadania i to w tak doborowym

towarzystwie. Najważniejsze zaś było to, że Boromir w porównaniu z dniem wczorajszym,

zdawał się być innym człowiekiem. Jego oczy i ruchy nabrały życia, wyglądał zdrowiej, choć

wciąż był bardzo blady. Merry był bardzo ciekaw, z czego ta zmiana nastroju wynikała, choć

oczywiście nie zamierzał pytać. Cieszył się po prostu, że jest lepiej. Nawet posiwiałe włosy

Page 672: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromira i jego czarny strój już go tak nie raziły – zaczął się przyzwyczajać do tego nowego

wyglądu. Z zadowoleniem więc pałaszował placki, przysłuchując się, jak Faramir opowiada o

obronie Rammas Echor i dyskretnie przyglądał się braciom, porównując ich twarze. Wkrótce

też zaczął się łapać na ziewaniu i zaraził nim Faramira. Boromir i Pippin oczywiście zaraz to

zauważyli i orzekli, że obaj ranni na pewno są zmęczeni. Kiedy w paszczy Tuka zniknął

ostatni krokiecik jajeczny, Boromir poskładał puste półmiski i zarządził wymarsz,

oznajmiając, że wraz z Pippinem odprowadzą Merry’ego do jego pokoju.

Obaj hobbici skłonili się Faramirowi i ruszyli za Boromirem do drzwi.

- Zjesz ze mną obiad?- zawołał jeszcze za bratem Faramir.

- Nie wiem, czy zdążę - Boromir ujął klamkę. - Ale postaram się. Jak nie obiad, to

kolację. A ty wiesz , co masz robić w międzyczasie?

- Czytać.

- Spać! I zdrowieć. Żebyś był duży i silny jak twój brat. Dobranoc - I Boromir zamknął

drzwi.

Pippin nie mógł się wprost doczekać, kiedy znajdzie się z Merry’m sam na sam. Był

dziko ciekaw jego wrażeń po spotkaniu z Faramirem. Że też Boromir akurat teraz musiał ich

odprowadzać! Nigdy tego nie robił. Jak się okazało, nie był to wcale koniec niespodzianek.

Kiedy tylko Merry zapakowany został do łóżka, Boromir spojrzał na Pippina.

- Masz teraz chwilę czasu? - zagadnął. - Chciałbym zamienić z tobą słowo, jeśli można.

Tuk wymienił zaskoczone spojrzenia z Merrym.

- Noo, oczywiście – odparł, marszcząc brwi. - Mów, zamieniam się w słuch.

- Nie tutaj – odpowiedział Boromir. - Merry potrzebuje spokoju.

- Wcale nie potrzebuję…- zaczął Meriadok, ale nie został dopuszczony do głosu.

- Potrzebujesz - uciął Boromir. - Skorzystaj z okazji i zdrzemnij się trochę. Chodź,

Pippinie. Nie rób takiej miny, zdążycie nas jeszcze obgadać.

- Jakich „was”?- Pippin zamrugał oczami.

- Mnie i Faramira - Boromir uśmiechnął się lekko.

- Skąd…to znaczy… wcale nie zamierzaliśmy was obgadywać!

- Więc tym bardziej nie ma żadnych przeszkód, byś mógł ze mną pójść, prawda?

Tuk raz jeszcze zerknął na Merry’ego, wzruszył bezradnie ramionami i pożegnał się z

nim skinieniem ręki.

- Dokąd idziemy? - zapytał, kiedy już zamknęli drzwi do pokoju Merry’ego.

Page 673: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir rozejrzał się po zatłoczonym korytarzu, po którym krzątała się służba.

- Za duży tu ruch i gwar – oświadczył. - Chodźmy do mnie.

- O?- Pippin żywo uniósł głowę. - Do twoich komnat?

- Tak.

- Daruj to pytanie, ale czy coś się stało? Coś złego, uchowaj-przed-Lobelią?

- Nie - Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Nic się nie stało. Chcę z tobą po

prostu porozmawiać w spokoju.

- Aha.

- Chodźmy zatem, szkoda czasu.

Ruszyli szybkim krokiem ku schodom. Po wyjściu z Domu Uzdrowień skierowali się w

lewo, przecięli na skos ogrody, a potem wąską, półkoliście zakręcającą uliczką powędrowali

ku głównym zabudowaniom Cytadeli, mając wysoki mur po prawej ręce. Pippin rozglądał się

ciekawie, bo nie znał tego skrótu. Nawet nie przypuszczał, że w ten sposób można się

przedostać z Domów Uzdrowień do głównych budynków siódmego kręgu. Boromir skręcił w

prawo, pokonał dwa skosy schodów, skacząc po trzy stopnie na raz i na górze zatrzymał się,

czekając, aż Pippin go dogoni. Następnie ruszył dalej ciasnym przejściem między ścianami

budynków, zanurkował pod wykuszem i znów skręcił w prawo, w uliczkę wybrukowaną na

biało kocimi łbami. Jeszcze jedne schody i przejście wyprowadziło ich na przestronny plac.

Dopiero wtedy Pippin zorientował się, że są już na tyłach Pałacu Namiestnikowskiego, który

jednym bokiem wtapiał się w ścianę Mindolluiny, a drugim wyciągał ku Wieży Ectheliona.

Boromir poprowadził hobbita ku tylnemu wejściu, przy którym czuwało dwóch Gwardzistów.

Zasalutowali bronią na widok Namiestnika, a on odpowiedział im skinieniem ręki, pchnął

ramieniem ciężkie, czarne drzwi i puścił Pippina przodem.

- W lewo, a potem na górę - przykazał.

Pippin posłusznie zanurzył się w chłód korytarza, wdychając zapach świec i starych

tkanin. Na szczęście schody nie były wysokie. Na pierwszym piętrze zatrzymał się i obejrzał

na Boromira.

- W prawo - dobiegło go polecenie. Ruszył więc we wskazanym kierunku, zadzierając

głowę, by przyjrzeć się zbrojom ustawionym na stojakach wzdłuż ścian. Wyglądały na

okropnie stare. Podobnie jak wyblakłe freski. Ściana kończyła się sporą wnęką, którą

wypełniała solidna, rzeźbiona ława. Na ławie zaś, w pozie niedbałej, spoczywał młodzieniec z

białym opatrunkiem na głowie. Na odgłos kroków podniósł głowę i wyprostował się, ale bez

nadgorliwości cechującej prostą służbę.

Page 674: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Posłaniec Imrahila zostawił wiadomość dla ciebie, panie - rzekł i podniósł z ławy

zwinięty ciasno pergamin.

- Daj - Boromir odebrał od niego zwój. - Wy się jeszcze nie znacie, prawda? Pippinie, to

jest Bern, syn Brandira, mój giermek i adiutant. Bernie, oto Peregrin Tuk, syn Paladina, mój

towarzysz i giermek Denethora.

- W skrócie Pippin - Tuk z trudem oderwał się od kontemplacji uszu młodego

Gondorczyka.

- W skrócie Bern - odparł giermek Boromira i w odpowiedzi na natarczywe spojrzenie

hobbita zmierzył go chłodnym wzrokiem. Musiał być chyba przewrażliwiony na punkcie

swego wyglądu. - To zaszczyt poznać przesławnego niziołka.

- Jaki tam przesławny - Pippin wzruszył ramionami, a jego wzrok bez udziału woli znów

powędrował ku tym fascynującym uszom. Niesamowite. Ten chłopak wyglądał jak.. jak..

- Mysza, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie - rzekł Boromir roztargnionym głosem,

czytając jednocześnie dokument. - Przejdź się do zbrojowni i dowiedz, czy moja kolczuga jest

już gotowa. Aha, i na drugą po południu będę potrzebował konia. Tylko znajdź mi przyzwoity

rząd, od tej rohańskiej kulbaki mam nogi całe w sińcach.

- Tak jest. Kazać osiodłać karego?

- O, kary nadal tu jest? Przeżył?

- Przeżył. Lord Faramir dosiadał go w bitwie. Koń wrócił bez jednego draśnięcia.

W odróżnieniu od jeźdźca – przemknęło Pippinowi przez myśl i hobbit się wzdrygnął na

wspomnienie nieprzytomnego Faramira w ramionach wuja.

- Siodłać ogiera, czy tę siwą klacz, na której przyjechałeś, panie?- dopytywał się Mysza.

- Niech będzie klacz. Przyzwyczaiłem się do niej. Tylko pamiętaj, żeby zmienić rząd. To

na razie wszystko. A tak w ogóle, to gdzie twój temblak?

- Został w Domu Uzdrowień.

- Nie chciał iść z tobą?

- Nie chciał.

- W takim razie masz go odwiedzić, zanim udasz się do zbrojowni. Czy wyrażam się

jasno?

- Tak, panie - westchnął chłopak.

- Chodź, Pippinie – Boromir podszedł do intarsjowanych, ciemnych drzwi i otworzył je,

zachęcając swego gościa do wejścia. Pippinowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.

Skwapliwie przestąpił próg i znalazł się w królestwie Boromira.

Page 675: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Komnata była duża i zaskakująco mroczna. Na wprost drzwi znajdowały się tylko dwa

strzeliste, wąskie okna, zakończone ostrymi łukami. Na podłodze leżał wielki, brązowo-

płowy kobierzec, sięgający niemal od ściany do ściany. Podobne w tonacji kilimy zdobiły

ścianę po prawej. Kotary, teraz rozsunięte, też były brązowe, odcieniem zbliżone do koloru

miodu spadziowego. Wielkie i ciężkie biurko czaiło się obok okien, przypominając hobbitowi

przysadziste zwierzę. Poza nim w komnacie stały jeszcze dwa czarne krzesła, czarna ława,

niewielki stolik. Na ścianach, w starannie zaaranżowanych kompozycjach wisiała broń –

dokładnie, jak to sobie Pippin wyobrażał. Prawdziwie, była to komnata wojownika – surowa i

posępna.

Boromir zamknął drzwi.

- Tutaj mieszkam - oznajmił.

- Od kiedy?

- Od zawsze.

Pippin uniósł brwi – dość nietypowe miejsce dla dzieci. W Shire dziecinne pokoje były

kolorowe, zagracone, ozdabiane pstrokatymi zasłonkami, kwieciem i wycinankami, Żadnemu

hobbitowi nie przyszło by nawet do głowy, żeby umieścić dziecko we wnętrzu takim jak to.

- Pozwól, że cię oprowadzę - Boromir ruszył w bok i dopiero wtedy Pippin zauważył, że

tuż obok szafy znajdują się drzwi do drugiego pomieszczenia. Czym prędzej podążył więc za

gospodarzem, który zniknął w przejściu.

- Nazywam to swoim gabinetem - rzekł Boromir, rzucając pergamin od Imrahila na

podręczne biurko, gdzie w miłym dla oka nieładzie, leżało sporo innych papierów.

Pippin rozejrzał się zaskoczony. Ta komnata była kompletnie inna. Nieco mniejsza od

poprzedniej, jednocześnie wydawała się jaśniejsza. Przez okno w wykuszu wlewała się fala

światła. Na półkach piętrzyły się księgi, ze ściany na wprost drzwi zwieszał się piękny

błękitno-srebrny kilim, zdobiony zawiłymi haftami. Na okutej skrzyni leżało gęste, szare

futro, chyba wilcze, a zamiast ponurych fresków na hobbita spoglądały dwie pary oczu z

portretów w pięknych ramach – młody mężczyzna, dziwnie znajomy i kruczowłosa kobieta w

białej sukni. Pippin przyjrzał się uważniej.

- To twój…to lord Denethor! - wykrzyknął zdumiony.

- Tak - Boromir podniósł wzrok na obraz, lecz niemal natychmiast odwrócił głowę.

- A to twoja mama, czy tak?

- Tak. To Finduilas z Dol Amroth.

Page 676: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jaka piękna - szepnął Pippin w niekłamanym podziwie. - Naprawdę taka była?- zapytał,

poniewczasie orientując się, że właśnie popełnia potężna gafę. Ale Boromir się nie

rozgniewał; uśmiechnął się tylko.

- Jeszcze piękniejsza, Pippinie, jeszcze piękniejsza - rzekł cicho.

- A to? Jakie to ładne…

- Jesienne niebo nad Osgiliath. Mój brat to namalował. Ten pejzaż obok też.

- Naprawdę? - Pippin aż zaniemówił. - Nie chwaliłeś się, że twój brat jest taki zdolny!

- Jeszcze wielu rzeczy wam o nim nie mówiłem.

- A to kto?- Pippin przysunął się, by spojrzeć na obrazek narysowany niewątpliwie

dziecięcą ręką, a przedstawiający garbate czupiradło na przeraźliwie cienkich, pająkowatych

nogach, zakończonych gigantycznymi stopami jak dwie łodzie. W ręku owo coś dzierżyło

wielki trójkąt, a mniejszy wbijał mu się w bok. Obok wisiał bardzo podobny portret, tak samo

ładnie oprawiony, z tym, że czupiradło miało malutkie nóżki i wielkie ręce o

rozczapierzonych palcach, dużo zębów, a zamiast brzucha koślawy kwadrat.

- To ja. Ten portret wyszedł spod pędzla mej kuzynki, Lothi - Boromir puknął palcem w

obrazek z zębatym czupiradłem. – Miała wtedy cztery lata, a ja przyjechałem do Dol Amroth

na paradę. Pierwszy raz zobaczyła mnie w zbroi i podobno zrobiłem na niej spore wrażenie.

- A dlaczego masz tyle zębów?

- Głupiś. Uśmiecham się, bo jestem piękny.

- A-haaa. A ten drugi rysunek?

- To dzieło trzyletniego Faramira. Jest zresztą podpisany.

- A, rzeczywiście. A te trójkąty?

- Jakie trójkąty? To jest miecz - Boromir palcem pokazał większy. - A to Róg Gondoru -

jego palec powędrował ku mniejszemu.

- A dlaczego jesteś garbaty?

- To tarcza, nie garb, ty profanie.

- Aha. Czekaj, czekaj - Pippin zmarszczył brwi, bo coś mu się nie chciało zgodzić w

rachunku. - Jeśli Faramir miał trzy lata…

- Trzy i pół, konkretnie - przerwał mu Boromir.

- Nawet trzy i pół. To ty miałeś osiem z kawałkiem. Nie mów mi, że już wtedy chodziłeś

w takim rynsztunku.

- Nie chodziłem, ale bez przerwy opowiadałem, że taki dostanę. Faramir bardzo to

przeżywał i tak właśnie mnie narysował. Pippinie! - Boromir niespodziewanie położył mu

rękę na ramieniu, a potem obrócił go ku sobie i przyklęknął, tak by ich twarze znalazły się na

Page 677: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

tej samej wysokości. – Miałem dużo na głowie przez te ostatnie dni i dlatego jeszcze nie

podziękowałem ci tak jak trzeba, wybacz mi to zaniedbanie - powiedział patrząc hobbitowi w

oczy. - Uratowałeś Faramirowi życie. Gdyby nie ty…nie miałbym do czego wracać, nie, nie

przerywaj mi proszę. Dziękuję ci za to, że nie opuściłeś mego brata w potrzebie. I dziękuję ci,

że byłeś przy moim ojcu. Lżej mi na sercu, wiedząc, że w tę ostatnią, czarną noc czuwałeś

przy nim.

- Ale ja przecież nic nie zrobiłem, nie umiałem mu pomóc…- zaczął Pippin żałośnie, ale

Boromir znów mu przerwał.

- Mylisz się. Byłeś przy nim, a to bardzo ważne. On cię lubił.

- Skąd wiesz?

- Bo cię mianował swoim giermkiem. Od szesnastu lat nikogo nie wyznaczył na to

stanowisko. Nie bez powodu cię wybrał. Musiał cię bardzo polubić.

- Ja…- Pippin spuścił wzrok, czując nagle w gardle rosnący ucisk. - Tak mi strasznie

przykro, że on…

- Wiem - Boromir uścisnął jego ramię. - Dziękuję ci, Pippinie. Za wszystko. Niech

błogosławione będą wyroki losu, które sprawiły, że przyłączyłeś się do Drużyny. Mam dług

wobec ciebie, nigdy nie zdołam go spłacić, ale pamiętaj, ze gdybyś tylko czegoś potrzebował,

zawsze możesz na mnie liczyć.

- Dziękuję - szepnął Pippin, starając się zapanować nad drżeniem głosu i w odpowiedzi

zacisnął palce na nadgarstku Boromira. - To był zaszczyt, móc służyć twemu ojcu - dodał, a

jego wzrok padł na pierścień, który nosił na środkowym placu prawej dłoni. - O. Wciąż

zapominam, twój sygnet, Boromirze, miałem ci go oddać już pierwszego…-

- Nie, nie! - Boromir przerwał mu zdecydowanie i potrząsnął głową. - Zachowaj go,

proszę. W dowód mej wdzięczności i przyjaźni.

- Ale to na pewno pamiątka rodzinna!

- Jest twój - Boromir uśmiechnął się do niego.

- Dziękuję… Boromirze?

- Tak?

- Lord Denethor zwolnił mnie ze służby. Pomyślałem więc, że skoro ty jesteś nowym

Namiestnikiem, to może odnowię przysięgę…

- Chciałbyś mi służyć? - Boromir spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Przynajmniej na coś bym się przydał. Od dwóch dni snuję się po Mieście bez sensu.

Może ty mi wyznaczysz nowe obowiązki.

Page 678: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mój zacny Pippinie. Po pierwsze, gwoli wyjaśnienia, muszę zaznaczyć, że formalnie

nie jestem jeszcze Namiestnikiem.

- Jak to nie?!

- Nie zostałem zaprzysiężony. Sprawuję ten urząd niejako z rozpędu, bo ktoś musi. Po

drugie jeśli ktoś tu komuś powinien służyć to raczej ja tobie.

- Nie kpij sobie ze mnie. Mówię poważnie. Chcę dalej służyć Namiestnikowi!

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Miasto nie ma jeszcze Namiestnika. Mógłbym,

oczywiście, przyjąć twą przysięgę, ale radzę ci się dobrze zastanowić, czy aby na pewno

chcesz iść pod moje rozkazy. Musiałbyś mi usługiwać, tak jak memu ojcu. I gdybym sobie

zażyczył jajecznicy codziennie do łóżka, to musiałbyś ją robić bez gadania. I sprzątać po

mnie.

- Po lordzie Denethorze nie sprzątałem!

- Ale po mnie byś musiał. I co ty na to?

- Hmmm - powiedział Pippin, marszcząc brwi.

- No, właśnie - zaśmiał się Boromir, klepnął go w ramię i wstał, rozmasowując kolano. –

Siadaj -dodał, podsuwając mu krzesło. - Na stojąco źle się rozmawia.

Usadowili się za stołem. Boromir odsunął na bok papiery, postawił na środku karafkę z

winem i bez pytania napełnił dwa kielichy.

- Co w takim razie mam robić?- zapytał Pippin. - W zasadzie nie przysługuje mi już

prawo do tych szat - dorzucił z żalem, przesuwając dłonią po Białym Drzewie na froncie

paradnej tuniki.

- Będzie ci przysługiwać po wiek wieków. I nawet jeśli nie pełnisz już obowiązków

giermka Namiestnika, to wciąż jesteś żołnierzem Gondoru. Twoje zdrowie, Pip! - I Boromir

uniósł kielich.

Pippin sięgnął po swój, ale raptem znieruchomiał, a jego oczy rozszerzyły się.

- Powiedziałeś to! - wykrzyknął. - Wreszcie to powiedziałeś! Nie wierzę własnym

uszom!

- Co takiego?- zdumiał się Boromir.

- Powiedziałeś do mnie „Pip”. Pierwszy raz. Tylko moi bliscy tak do mnie mówią.

- Rzeczywiście - Boromir uniósł brwi. - No cóż, stało się. Oficjalnie dołączyłem do

wielkiej, hobbickiej rodziny.

- Twoje zdrowie – Pippin podniósł swój puchar. Stuknęli się kielichami i upili parę

łyków.

- Powiedz mi – zagadnął Pippin. - Czy twoje imię zdrabnia się jakoś?

Page 679: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie - padła krótka, zdecydowana odpowiedź.

-A masz może jakieś przezwisko?

- Nie.

- A Faramir nie nadał ci jakiegoś, jak był mały?

- Przez krótki czas, kiedy nie radził sobie jeszcze z wymową „r”, mówił do mnie „Bomil”

- Bomil. Ładnie. Mogę tak do ciebie mówić?

- Nie!

- Dlaczego?

- Bo nie! Nie życzę sobie.

- No dobrze. A co powiesz na hm-hm „Bori” na przykład?

- Pippinie! - Boromir zrobił groźną minę i ostrzegawczo uniósł palec ku górze.

- Oj, ale ty jesteś, *Bo-ro-mi-rze* synu Denethora.

- O, tak jest dobrze i tak niech zostanie.

- Uhm. Boromirze?

- Mmmm?

- Co dalej będzie? – zapytał Pippin, poważniejąc. - Co postanowiono na naradzie?

Boromir westchnął.

- Zbierzemy wojsko i ruszymy do Mordoru, by odwrócić uwagę Nieprzyjaciela od misji

Froda.

- Powiedz mi, tak szczerze. Mamy choćby cień szansy na zwycięstwo?

- Nie.

- Kiedy wojsko wyruszy?

- Tak szybko, jak tylko się da. Za dzień, dwa najdalej.

- Jedziesz do Mordoru, czy zostajesz?

- Jadę do Mordoru.

- A Aragorn?

- Też jedzie.

- A Faramir zostaje, czy tak?

- Zostaje. I Merry zostaje, więc myślę, że ty…-

- Ja pojadę z wami. Z tobą - przerwał mu Pippin.

- Nie chcesz zostać z Merrym? - Boromir zrobił zaskoczoną minę.

- Chcę. Ale moje miejsce jest u boku walczących. Chcę bronić Minas Tirith. Jestem

żołnierzem Gondoru i zamierzam dowieść, że zasługuję na to miano.

Page 680: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie musisz niczego dowodzić, Pippinie. Jesteś pewien swej decyzji? Pippinie, my

jedziemy na śmierć.

- Jak ginąć, to w doborowym towarzystwie.

- Przemyśl to jeszcze.

- Już zdecydowałem. Za Gondor! - I Pippin ponownie wzniósł puchar.

- I za Shire! - odpowiedział Boromir z uśmiechem.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- Merry wie, że jedziesz?

- Nie, niby skąd skoro właśnie podjąłem decyzję. Powiem mu niebawem. Ile czasu

potrwa marsz do Mordoru?

- Z tydzień.

- Poduczysz mnie przez ten czas szermierki? Chcę usiec tylu orków, ile tylko się da.

Wstyd byłoby zmarnować taką okazję.

- Myślę, że znajdziemy czas, żeby poćwiczyć - odparł Boromir z uśmiechem.

- Znakomicie. I… jest jeszcze coś….

- Proś o co tylko chcesz.

- W takim razie proszę cię o łaskę dla Beregonda. Gdyby nie jego pomoc, Faramir by

zginął.

Boromir westchnął i odchylił się na oparcie krzesła.

- To trudna sprawa, Pippinie.

- Okaż mu łaskę.

- Już okazałem. Przecież żyje, choć zasłużył na karę śmierci. Prawo jest prawem,

Pippinie, a on je złamał. Z drugiej strony nie chcę wydawać wyroku na człowieka, który

poświęcił się dla ratowania Faramira. Postanowiłem wstrzymać się więc z wszelkimi

decyzjami. W obliczu naszego „ataku” na Mordor rozsądzanie między życiem a śmiercią

wydaje się czczym zajęciem. Jeśli przeżyjemy tę kampanię, w co osobiście śmiem wątpić,

wtedy będę się zastanawiał nad sprawą Beregonda. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?

- Na razie tak.

- Dobrze więc. Zbliża się południe. Muszę się przebrać w mój strój Strażnika. Zaczekasz

na mnie?

- A idziesz może do słynnej szafy w sypialni? Jeszcze nie widziałem twojej sypialni,

chciałem zaznaczyć. I o które drzwiczki biurka ci chodziło? O te?

- Tak.

- Nie wolno ich otwierać?

Page 681: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie wolno. A sypialnia jest tutaj, za tymi drzwiami.

- Masz bardzo fajny dom, wiesz?

- Wiem.

- Mogę ją zwiedzić? Twoją sypialnię, znaczy się, skoro już tu jestem.

- A mogę się najpierw przebrać?

- A nie mogę jej zwiedzać w czasie, gdy ty się będziesz przebierał?

- Nie. Posiedź tu sobie i poczekaj.

- Zaczynam podejrzewać, że masz coś do ukrycia.

- Tak, włosy mi rosną na stopach i nie chcę żeby ktokolwiek to widział. Tymczasem,

Pippinie. Zaraz wracam.

- No, no - Pippin cmoknął z uznaniem.

- Jak ci się podoba?- Boromir poprawił pas i wygładził tunikę.

- No, źle nie wyglądasz, muszę rzec. Ja też chcę mieć taki hełm! - Tuk zmierzył

wzrokiem lśniącą, grawerowaną srebrem gładź.

- Przykro mi, ale to hełm przypisany tylko Najwyższemu Strażnikowi. Jeśli cię to

pocieszy ledwo się w niego wcisnąłem. Masz, potrzymaj - Boromir podał hełm Pippinowi. -

Jeszcze płaszcz i rękawice i jestem gotów.

- Zniż się, to ci poprawię kołnierz - Pippin skinął na niego ręką i Boromir przyklęknął

posłusznie. - O, teraz jest idealnie. Nie zapomnij rękawic, leżą na łóżku.

- Wiem - Boromir sięgnął po nie i wrzucił je do hełmu, a następnie odebrał go od Pippina

i wsunął pod pachę. Lustro wiszące nieopodal na ścianie złowiło odbicie wychodzących.

Pippin zatrzymał się i przechylił głowę.

- Zobacz - powiedział. - Ale z nas piękni hobbici.

Boromir uśmiechnął się i pchnął go lekko przed sobą, zgarniając czarny płaszcz z oparcia

krzesła.

- Ponieść ci coś? - Pippin spojrzał do tyłu.

- Dziękuję, nie trzeba.

Przeszli przez gabinet i znaleźli się z powrotem w tej wielkiej, mrocznej komnacie.

Pippin postąpił ku drzwiom, ale po paru krokach zatrzymał się i uniósł głowę.

- O, a cóż to?- zapytał, spoglądając na rozległy fresk, zdobiący ścianę na prawo od drzwi.

Wcześniej jakoś nie zwrócił nań uwagi, może dlatego, że malowidło znajdowało się tuż przy

wejściu. Przedstawiało ono pochód dumnych i pięknych ludzi w rozwianych szatach i niczym

Page 682: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

nie różniłoby się od fresków w korytarzu, gdyby nie jeden, istotny szczegół. Czyjaś

niewprawna, acz zdecydowana dłoń domalowała bohaterom wielkie miecze, tarcze i

włócznie. Tu i ówdzie owa ręka dodała plamy posoki, albo wąsy, jeśli jakaś twarz uznana

została za mało atrakcyjną. Kobiety potraktowano na równych prawach – też dostały miecze i

włócznie. Jedna nawet obnosiła iście krasnoludzką brodę.

- To Elendil biorący we władanie Śródziemie - wyjaśnił Boromir. - Bardzo stary i

zabytkowy fresk.

Pippin przyjrzał się Elendilowi, któremu z rozmachem dorysowano wielki hełm, a miecz

ulepszono za pomocą gigantycznych kropli krwi ściekających po ostrzu. Pod stopami władcy

zaś wiło się małe, pokraczne coś – powalony ork, po zębach sądząc. Fresk wokół hełmu był

rozjaśniony, a czarny inkaust, którego samozwańczy twórca użył, rozmazany. Najwyraźniej

ktoś próbował zmyć te dodatki, ale musiał przerwać pracę, ponieważ oryginał schodził wraz z

przeróbkami. Przy pozostałych postaciach nie było już rozjaśnień.

- A kto domalował te wszystkie miecze i wąsy?

- Historia milczy na ten temat - coś w tonie Boromira sprawiło, że Pippin wykręcił głowę

i przyjrzał się przyjacielowi uważnie. Następnie, tłumiąc śmiech, na powrót zwrócił się ku

freskowi i rzekł równie poważnym tonem:

- A ile Historia miała wtedy lat?

- Pięć.

- Nie dało się zmyć?

- Nie dało.

- A można wiedzieć dlaczego Historia to zrobiła?

- Historia uznała, że obrazowi brakuje ekspresji.

- I słusznie. Teraz jest znacznie ciekawszy.

- Historia też tak to osądziła.

- A co ojciec Historii powiedział, kiedy zobaczył dzieło?

- Historia woli nie wracać wspomnieniami do tamtego dnia.

- Rozumiem. Czy Historia upiększyła coś jeszcze?

- Nie. Od tamtej pory Historia nabrała trwałej urazy do wysiłku twórczego. I w ten

sposób zaprzepaszczony został wielki talent - Boromir westchnął i otworzył drzwi.

- Co będziesz teraz robił? Idziesz od razu na odprawę? - zagadnął Pippin, wychodząc na

korytarz.

- Tak.

- A gdzie ona się odbędzie?

Page 683: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tam, gdzie zawsze. Na Placu Fontanny.

- Będę mógł popatrzeć?

- Oczywiście.

- Świetnie - ucieszył się Pippin. - O, idzie Mysza - dodał na widok giermka

wyłaniającego się zza zakrętu.

- Jak tam w zbrojowni?- zagadnął syn Denethora, zamykając drzwi. Kiedy Bern się

zbliżył, Boromir wręczył mu hełm i zamaszystym ruchem zarzucił sobie płaszcz na ramiona,

potem wziął rękawice, odgarnął włosy za uszy i wcisnął hełm.

- Kolczuga gotowa - rzekł Bern, poprawiając mu płaszcz i otrzepując jakieś niewidoczne

pyłki.

- Świetnie - I Boromir ruszył korytarzem ku wyjściu. Pippin zrobił krok, by podążyć za

nim, ale w tej samej chwili spadła mu na ramię silna dłoń, zatrzymując go w miejscu. Bern

nachylił się nad nim, a jego szare oczy przypominały chmury burzowe.

- Dla ciebie *pan* Mysza, mości niziołku - syknął, groźnie obniżając głos. - Jasne?- i

puszczając osłupiałego hobbita ruszył za Boromirem.

- Jak sobie życzysz, mój drogi - mruknął pod nosem Pippin i raptem uśmiechnął się

szeroko.

Tukowie bowiem uwielbiali wyzwania.

*

Pippin odruchowo przysiadł na kamiennym murku, obejmując kolana ramionami, lecz

niemal natychmiast rozmyślił się i wstał, zakładając ręce na piersi; w tych szatach i na takiej

gali nie uchodziło przybierać niedbałej pozy.

Co sobie Pan Mysza pomyśli...- Pippin uśmiechnął się pod nosem.

Od początku odprawy konsekwentnie przyglądał się nie tyle Boromirowi, co jego

giermkowi. Pan Mysza postępował kilka kroków za swoim panem niczym cień,

wyprostowany jakby kij połknął. Zdaniem Pippina wcale nie musiał za Boromirem chodzić,

wystarczyłoby w zupełności gdyby stanął w jednym miejscu, ale widocznie musiał podkreślić

jaki to jest ważny.

Hobbit przesunął wzrokiem wzdłuż szpaleru Strażników. Musiał przyznać, że wyglądali

imponująco. Naliczył ich trzydziestu jeden. Teraz wszyscy pochylili głowy w milczącym

Page 684: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wspomnieniu poległych towarzyszy, których wcześniej – o ile Pippin dobrze zrozumiał –

Boromir wymienił z imienia. Hobbit też pochylił głowę, ale zamiast myśleć o zabitych, zaczął

się zastanawiać nad losem Beregonda, który - jako wykluczony z Gwardii - był oczywiście

nieobecny. Pippin nie widział go od czasu czuwania przy nieprzytomnym Faramirze.

Ciekawe, czy teraz obserwował odprawę z jakiegoś odległego okna? Pewnie nie. Po co miał

się niepotrzebnie dręczyć...

Chwila ciszy dobiegła końca, Boromir wyprostował się i rzucił jakieś hasło, na które

zgromadzeni rycerze odpowiedzieli krótkim, gromkim okrzykiem, aż wróble poderwały się z

murów. Trzykrotnie powtórzył okrzyk i za każdym razem odpowiedź budziła echa. Pippin

chętnie by sobie krzyknął z nimi, gdyby tylko wiedział, o co chodzi. Niestety, tego jednego

nie przewidział, kiedy ochoczo wybierał się na odprawę – a mianowicie, że będzie ona

wygłaszana w języku Gondoru, czyli mowie, z której hobbit rozumiał jedynie kilka słów. Z

całej początkowej przemowy Boromira i raportu jednego z oficerów Straży zrozumiał jedynie

: „służba Gondorowi”, „chwała” komuś-tam, „kapitan Strażników”. Reszta stanowiła zagadkę

i hobbit wbrew początkowemu entuzjastycznemu nastawieniu dość szybko się znudził. Miał

nadzieję, że to wszystko niebawem się skończy. Obiecał przecież Merry’emu, że z nim

pójdzie na czuwanie, nie chciał się więc spóźniać, a z drugiej strony nie wypadało mu

opuszczać Placu Fontanny przed czasem. Czekał więc, przestępując z nogi na nogę i

wypalając wzrokiem dziurę w plecach Pana Myszy.

A może by tak na osobności, niby to z głupia frant, wypytać Boromira o Pana Myszę?

Trzeba by się o nim dowiedzieć jak najwięcej. Jak to się stało, że został giermkiem i skąd

pochodzi. Może Boromir nie nabierze podejrzeń i odpowie? A może by tak spytać Faramira?

Odprawa zbliżała się chyba ku końcowi. Boromir podchodził teraz kolejno do każdego

ze Strażników, by zamienić z nim parę słów. Powiał silniejszy wiatr targając płaszczami

rycerzy. Pippin spojrzał w niebo. Z zachodu nadciągały chmury, a chorągiew

namiestnikowska, przedtem lekko falująca, teraz trzepotała dumnie, tak, że wizerunek drzewa

zdawał się migotać w słońcu.

No, wreszcie – Pippin odetchnął i ruszył w stronę Boromira, widząc, że Strażnicy Wieży

zaczynają się rozchodzić.

Boromir zdjął hełm i stał, czekając na hobbita.

- Czy pozwolisz, że cię teraz porzucę? – zapytał Pippin z marszu. – Muszę biec do

Merry’ego. Obiecałem, że pójdę z nim na czuwanie. Obiecałem mu też twoją przepustkę, na

wypadek, gdyby nie chcieli go puścić z Domów.

Page 685: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Boromir uniósł brew z rozbawieniem, a Pan Mysza – co nie uszło uwadze Tuka –

prychnął z dezaprobatą.

- Dla Merry’ego to bardzo ważne – rzekł Pippin prosząco. - I nic mu się nie stanie, jeśli

wyjdzie na moment poza teren Domów, skoro wolno mu spacerować po ogrodach.

Boromirze, proszę...

- No, dobrze – syn Denethora skinął głową. - Ale nie mam teraz czasu pisać glejtu, moje

słowo musi ci wystarczyć.

- Zapewniam cię, że zrobię z niego dobry użytek – Pippin uśmiechnął się szeroko i nim

Boromir zdołał wyrazić podejrzenie, dodał: – Piękna odprawa. Piękna. I cieszę się, żeś

całkiem już wydobrzał, mości giermku – dorzucił z niewinnym wyrazem twarzy, zwracając

się do Berna.

- Hę?- Pan Mysza zmarszczył brwi.

- No, twoja ręka – zaczął Tuk, ale nie zdążył wspomnieć o temblaku, kiedy ponad

miastem poszybowały glosy rogów.

- To Angbor – oświadczył Boromir i uśmiechnął się z zadowoleniem. – Proszę, proszę,

co za tempo!

- Kto to jest Angbor? – zainteresował się Pippin.

- Władca Lamedonu. Prowadzi posiłki z Pelargiru.

- Skąd pewność, że to właśnie on?

Boromir spojrzał na hobbita ze zdziwieniem.

- Przecież słyszę.

- Chcesz powiedzieć, że potrafisz z brzmienia rogu wywnioskować kto nadciąga?

- Oczywiście. Każdy władca ma swoją własną nutę. A to jest właśnie zawołanie

Angbora. Bern!

- Tak, panie? – giermek postąpił krok do przodu.

- Moja Koń gotowa?

- Tak, panie. Życzysz sobie, by przyprowadzić ją tutaj, czy zejdziesz do Starej Bramy?

- Zejdę. A ty idź odszukać lorda Aragorna i powiedz mu, że jadę Angborowi naprzeciw.

Jeśli chce, może się ze mną spotkać w Harlondzie.

Giermek zmarszczył brwi.

- Mogę pchnąć posłańca, a sam pojadę z to...- zaczął, ale Boromir nie dał mu dojść do

słowa.

- Możesz pchnąć siebie. Przy okazji będziesz miał chwilę na refleksję, dlaczegoż to nie

wypełniasz należycie moich rozkazów.

Page 686: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mój panie?!

- Nie myśl, że nie zauważyłem. Możesz mi wyjaśnić dlaczego postanowiłeś zignorować

moje polecenie odnośnie temblaka?

He he - powiedział sobie Pippin w duchu.

- Nie zignorowałem żadnego polecenia! – odparł Pan Mysza oburzonym tonem. –

Kazałeś mi go odwiedzić, to go odwiedziłem, a potem... tego... pozdrowiłem i ...no właśnie....

– ku zachwytowi Pippina Pan Mysza zdawał się topnieć pod bacznym spojrzeniem Boromira.

– Pogrążam się, tak? – zapytał, poddając się i zwieszając ramiona.

- Mhm – Boromir wciąż patrzył na niego w ten swój niepowtarzalny sposób, który kilka

tygodni wcześniej Smoczego Języka zmienił w roztrzęsioną galaretę.

- Mam szukać lorda Aragorna?

- Mhm.

- Pozdrów go ode mnie serdecznie – dorzucił Pippin.

Pan Mysza, już zza pleców Boromira, przyszpilił hobbita morderczym spojrzeniem, a

potem bez słowa odwrócił się na pięcie i pomaszerował do wyjścia.

- Spotkamy się na kolacji? – Pippin zagadnął jeszcze Boromira na odchodnym.

- Być może – Boromir skinął mu dłonią na pożegnanie i ruszył ku bramie, po kilku

krokach zatrzymał się jednak.

- Pippinie, spotkałeś dziś może Legolasa i Gimlego? Nie widziałem ich od.. od bitwy w

zasadzie.

Hobbit pokręcił głową.

- Ciekawe, gdzie się podziewają – mruknął Boromir, a widząc, że Pippin wzrusza

ramionami, dodał jakiś komentarz pod nosem i poszedł.

Aragorn nie potrzebował pomocy Elladana, by wypatrzyć Boromira w Harlondzie. Na

rosłej Koń i przy swoim obecnym wzroście Namiestnik wyróżniał się w tłumie niczym wyspa

na morzu.

Kolumna wojsk Lamedonu ciągnęła się niemal po horyzont.

- Będzie z kilka tysięcy chłopa – rzekł z uznaniem Imrahil, jadący po lewicy Aragorna.

Książę skorzystał z okazji i przyłączył się do Strażnika i Elladana. Jechali do przystani we

trzech, niespiesznie, choć gorącokrwisty siwek Imrahila co krok dawał do zrozumienia, że

chętnie by sobie pogalopował.

Page 687: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W istocie, zebrał chyba nawet więcej niż obiecał – Aragorn pokiwał głową, a potem

uniósł w dłoń w geście powitania widząc, że Boromir z Anborem wyjeżdżają im naprzeciw.

- Ponad cztery tysiące żołnierzy – oświadczył syn Denethora zamiast przywitania. – z

tego w większości konnica. Lord Angbor jest nieocenionym sojusznikiem. Witaj wuju,

Aragornie, Elladanie – skinął im kolejno głową - W tym budynku po prawej jest wygodna

komnata. – Ruchem głowy pokazał portowe zabudowania. – Brakuje tylko lorda Eomera, a

dowódcy będą w komplecie, proponuję więc zasiąść do narady nie zwlekając. Główny trzon

posiłków już nadciągnął, możemy podliczyć wojska i ustalić czas wymarszu. Pchnąłem już

gońca po władcę Rohanu, powinien tu być lada moment.

- To dobry pomysł – rzekł Aragorn, a potem zwrócił się do Elladana – Bracie, czy

zechciałbyś pojechać po Gandalfa?

- Czas nas goni – zauważył Boromir spokojnie.

- Więc im szybciej znajdziemy czarodzieja, tym prędzej będziemy mogli zacząć naradę –

wyjaśnił Aragorn takim samym tonem, dając jednocześnie Elladanowi znać, by jechał.

Boromir nic nie odpowiedział, tylko zawrócił Koń ku zabudowaniom.

Eomer dogonił ich wkrótce potem. Nic dziwnego zresztą, zważywszy na to, że jak na

jeźdźca Rohanu przystało, cały dystans między miastem a portem przebył dzikim cwałem.

W oczekiwaniu na Gandalfa Imrahil streścił Angborowi wydarzenia ostatnich dni i

ustalenia pierwszej narady, a Boromir oddawał się w tym czasie spoglądaniu w okno z

nieobecnym wyrazem twarzy.

- Wyspany? – zagadnął go Aragorn, korzystając z tego, że Angbor zajęty jest rozmową z

Imrahilem i Eomerem.

- Co? – Boromir zamrugał oczami, budząc się z zamyślenia.

- Pytałem, czy się wyspałeś.

- Za wszystkie czasy, dziękuję.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w dziwnie niezręcznej ciszy. Aragorn miał ochotę

zapytać Boromira o samopoczucie, ale zrezygnował, pewny, że usłyszy tradycyjne i

zdawkowe „wszystko w porządku”. Niepokoiło go to, że nawet po dłuższym wypoczynku syn

Denethora sprawiał wrażenie skrajnie zmęczonego. Miał zapadnięte, podkrążone oczy

chorego człowieka, a od kredowobiałej cery odcinały się niezdrowe rumieńce, jakie zwykle

towarzyszą gorączce.

- A jak ma się Merry? – zagadnął Boromir, po chwili poszukiwań tematu do rozmowy.

- Zupełnie dobrze. Wraca mu czucie i władza w ręku, choć obawiam się, że cień Morgulu

może pozostać.

Page 688: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- W jakim sensie?- Boromir zmarszczył brwi.

- Każdy, kto fizycznie zetknie się z Nazgulem zachowa w sobie jakąś cząstkę jego,

nazwijmy to, jadu. Nawet najlepsi uzdrowiciele nie mogą tu pomóc. Zarówno Frodo po

zranieniu pod Wichrowym Czubem, jak i Merry, do końca życia będą od czasu do czasu

odczuwać skutki konfrontacji. Eowina zresztą też.

- „Czarny dech” – mruknął Boromir, krzywiąc się – Podobno tak zginał mój imiennik,

wieki temu. Zatruli go swoimi czarami.

- Boromir I, tak, wiem – Aragorn skinął głową.

- Zastanawiałem się nieraz, jak naprawdę było. I czy rzeczywiście zginął od choroby

wywołanej przez czary.

- To jak najbardziej możliwe. Czyżbyś nigdy nie widział ludzi chorych po wejściu do

doliny Morgulu?

- Kto wchodzi do doliny Morgulu, ten już z niej nie wraca – zauważył Boromir. – Ale

owszem, widziałem ludzi, których groza tego miejsca doprowadziła do obłędu.

- Sam więc widzisz, do jakiego stopnia upiory mają wpływ na ludzi.

- Jeśli wierzyć kronikom, Boromir I nie zginał od razu – ciągnął syn Denethora. –

Cierpiał męki przez wiele lat, nim umarł z wycieńczenia. Wiesz, że miał dokładnie tyle lat, co

ja teraz, kiedy odniósł tę zatrutą ranę w walce z Królem Upiorów? - Boromir znów sennie

spojrzał w okno, a Aragorn zmarszczył czoło, przyglądając mu się z nagłym ukłuciem

niepokoju. - Moja matka była ponoć przeciwna nadaniu mi jego imienia. Uważała, że to zły

znak. Bała się, że jego los stanie się moim...

- Dlaczego mi to mówisz?

Boromir przeniósł na niego wzrok i wzruszył ramionami.

- A, tak mi się nagle przypomniało – rzekł na pozór beztrosko. - A mój brat? – zapytał,

zmieniając temat – Czy on też będzie cierpiał z powodu tych czarów?

- Faramir miał więcej szczęścia niż Merry, czy Eowina. Padł na niego Cień, ale nie było

to spowodowane bezpośrednim kontaktem z upiorem. Nazgul nie zranił go, ani nie dotknął.

Nie, twój brat wyzdrowieje i zapomni o Cieniu.

- Faramir niczego nie zapomina – rzekł Boromir dziwnie ostrym tonem, patrząc

Aragornowi w oczy. Nim Strażnik zdołał odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i do komnaty

wkroczył Gandalf.

Narada rozpoczęła się od razu, ale uczucie niepokoju nie chciało Aragorna opuścić.

Co ty mi chcesz powiedzieć, Boromirze? – zapytał w duchu, patrząc, jak Namiestnik na

odwrocie jakiegoś dokumentu spisuje podawane mu liczby wojsk.

Page 689: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Dlaczego właśnie teraz wspominasz o twym imienniku?

- ...pięciuset pieszych Rohirrimów, drugie pięćset konnych Dol Amroth, sześć tysięcy

pieszych i tysiąc konnych – mruczał syn Denethora. – Wszystko to razem daje nam okrągłą

sumę dziesięciu tysięcy wojska. Nieco ponad. Dokładnie dziesięć tysięcy, czterysta –

oznajmił, z rozmachem podkreślając ostateczny wynik podwójną linią. - Jakieś trzy tysiące

proponuję zostawić do obrony Miasta i na wypadek ataku armii Nieprzyjaciela z Anorien.

Czyli możemy ruszyć na Mordor w siedem tysięcy – oznajmił zakreślając te siedem tysięcy

kółkiem i stawiając obok jakąś tajemniczą, ekspresyjną parafkę. Jego styl pisania w niczym

nie przypominał idealnie równego, surowego pisma Denethora. Aragornowi za to natychmiast

przypomniały się listy Finduilas.

- Siedem tysięcy – powtórzył Boromir, odkładając pióro i prostując się.

Imrahil parsknął śmiechem.

- Doprawdy! - rzekł z przekąsem – To najwspanialszy żart w dziejach Gondoru.

Ruszamy w siedem tysięcy, z oddziałem, godnym stanowić w najlepszym razie tylko przednią

straż tej armii, którą rozporządzaliśmy za dni naszej potęgi, aby sforsować ścianę gór i

niezdobytą Czarną Bramę! Równie dobrze mogłoby dziecko napaść na zakutego w zbroję

rycerza, mając łuk ze sznurka i strzałę z wierzbowej gałązki. Jeżeli Władca Ciemności

rzeczywiście tak dużo wie, jak nam to mówiłeś, Mithrandirze, to pewnie zamiast drżeć ze

strachu uśmiecha się w tej chwili, pewny, że zgniecie nas jednym palcem niby natrętną osę,

która go chciała ukłuć.

- Nie. Będzie próbował złowić osę, żeby jej wyrwać żądło – odparł Gandalf, do tej pory

milczący. – Są też wśród nas tacy, których imię więcej na wojnie znaczy, niż tysiąc zakutych

w zbroję rycerzy. Nie. Sauron nie będzie się uśmiechał.

- Ani my – dodał Aragorn. – Jeśli to żart, to zbyt gorzki, by pobudzać do uśmiechów. Ale

to nie żart, a ostatnie posunięcie, które rozstrzygnie i tak czy owak zakończy bardzo groźną

grę – to rzekłszy spojrzał na Boromira. Syn Denethora patrzył jednak na Gandalfa ze

zmarszczonym czołem.

- Tu, w Gondorze, hołdujemy z dawna przyjętym obyczajom – zaczął Boromir dumnie. –

Między innymi wystrzegamy się wymawiania imienia Nieprzyjaciela. Nie wynika to jedynie

z czczych zabobonów, ale z popartego doświadczeniem przekonania, że w imionach tkwi moc

i nie ma potrzeby jej przywoływać. Dlatego chciałbym cię prosić, Gandalfie, byś w miarę

możności powstrzymywał się przed nazywaniem Nieprzyjaciela po imieniu, przynajmniej tak

długo, dopóki jesteś tu gościem.

- Boromirze! – syknął Imrahil z wyrzutem.

Page 690: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn spojrzał na czarodzieja, ale ten wydawał się nieporuszony.

- Wielce chwalebną jest twa troska o przestrzeganie obyczajów, mości Namiestniku –

rzekł Gandalf spokojnie. – I masz oczywiście rację, twierdząc, że w imionach tkwi moc. Tym

niemniej Sauron nie jest prawdziwym imieniem Czarnego Władcy, lecz przezwiskiem, które

w Dawnych Latach nadali mu elfowie. Pochodzi ono z języka quenejskiego i oznacza tyle, co

„Ohydny”. Zapewniam cię, że sam Sauron nienawidzi go z całego serca i zakazuje wymawiać

go swym sługom. Prawdziwego imienia Saurona, które w przeciwieństwie do ciebie znam,

nigdy nie wymawiam. Nie uchybiam więc chyba żadnym obyczajom, nazywając

Nieprzyjaciela „Ohydnym”?

- Skoro tak twierdzisz – Boromir skłonieniem głowy ustąpił mu pola. I o ile wzrok

Aragorna nie mylił, zaczerwienił się lekko.

Imrahil raz jeszcze przyszpilił siostrzeńca karcącym spojrzeniem, odchrząknął i zmienił

temat:

- Pozostaje ostatnia sprawa, panowie. Kiedy wyruszamy? Aragornie?

- Myślę, że nie później niż jutro - odparł Strażnik.

- Tak szybko? – zaniepokoił się Angbor. – Ledwie przybyliśmy. Moi ludzie są zdrożeni.

- Każdy dzień się liczy, nie mamy chwili do stracenia – powiedział Aragorn.

- Najważniejsze jest wyruszyć – wtrącił się Boromir – Nie będziemy pędzić pod bramy

Mordoru na wyścigi, tylko pojedziemy zwykłym, spokojnym tempem, by nie forsować ludzi

ani koni.

- To spora ulga, ale czy nie dałoby się dać moim ludziom choćby dzień wytchnienia? –

drążył Angbor.

- Niestety, nie mamy ani godziny do stracenia – odparł Aragorn – Czekaliśmy już tylko

na was. Im szybciej wyruszymy, tym lepiej. Niech twoi ludzie nie jadą pod Minas Tirith,

tylko tu rozbiją się obozem. Będziemy jechać do mostów w Osgiliath przez Harlond, więc

dołączycie po drodze. W ten sposób oszczędzicie nieco drogi.

Angbor pokiwał głową, poddając się, ale widać było po nim, że nie jest zachwycony.

- Ruszymy z Minas Tirith zaraz po wschodzie słońca – ciągnął Aragorn. – Dobrze by

było, gdybyśmy zdołali dotrzeć do Osgiliath przed południem i by z końcem jutrzejszego dnia

cała armia znalazła się po drugiej stronie rzeki.

- Myślę, że da się to zrobić - Boromir skinął głową. - Czy ktoś ma jeszcze coś do

dodania? Nie? Zatem naradę uznaję za skończoną. Omówiliśmy już, jak sądzę, najważniejsze

sprawy, niech więc dowódcy wracają do swoich oddziałów i przygotują się do wymarszu. Ja

wracam do Miasta. Panowie – Boromir skinął głową zebranym, wstał i nie czekając, wyszedł.

Page 691: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Imrahil westchnął.

- Na mnie też już pora – rzekł i podniósł się z wolna.

- Na nas również – zauważył Aragorn. – Bo, jak rozumiem, poza lordem Angborem

wszyscy wracamy do Miasta.

Kiedy wyszli na dziedziniec, Boromir właśnie wsiadał na Koń.

- Może na nas zaczekasz, mój chłopcze? – zapytał Imrahil.

- Spieszy mi... - zaczął Boromir, ale książę Dol Amroth przerwał mu z miejsca:

- Wszystkim nam spieszno – rzucił lekko i odbierając wodze swego ogiera od sługi,

wskoczył na siodło z zadziwiającą sprawnością. Koń zatańczył pod nim, zamiatając ogonem i

wybijając kopytami szybki rytm. - Idę o zakład, że będę w Mieście przed tobą!

- Ale na pewno nie przede mną – zaśmiał się Eomer, już z grzbietu swego konia i dla

większego efektu pozwolił mu stanąć dęba. - Rohaaan!

- Rivendell! – Elladana nigdy nie trzeba było zachęcać do wyścigów. Jego zdobyczny,

wielki karosz przysiadł na zadzie i zarżał, wyczuwając na co się zanosi.

- Dol Amroth! – Imrahil poluzował wodze i wbił pięty w boki swego siwka. - Haaaaa!!!!

I trzy konie jak burza wyrwały ku Miastu.

Boromir wzniósł oczy ku niebu, a potem leniwie odwrócił głowę w kierunku Aragorna,

który w międzyczasie podjechał do niego stępa. Przez chwilę mierzyli się wyzywającym

wzrokiem.

- Gondor - oznajmił Boromir dobitnie i z wielką godnością.

- Gondor – odparł Aragorn uprzejmie.

Po czym obaj, w tym samym mgnieniu oka, pchnęli zaskoczone wierzchowce do cwału.

Oczywiście, zaraz potem całą piątkę wyprzedził lekko Cienistogrzywy i to Czarodziej

stanął w mieście jako pierwszy, na długo przed Imrahilem.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Pippin dopadł wreszcie Boromira przy

wejściu do Domów Uzdrowień. Syn Denethora szedł razem z Imrahilem, obaj książęta

rozmawiali z ożywieniem i nie zauważyli zbliżającego się hobbita.

- ...nie, wuju – mówił Boromir gniewnie – nie musisz mi tego powtarzać po raz trzeci,

wierz mi, zrozumiałem cię już za pierwszym.

- Chyba jednak nie zrozumiałeś, skoro nadal zachowujesz się jak...-

- Wuju, nie jestem teraz w nastroju, by wysłuchiwać mów umoralniających.

Page 692: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A czy ty kiedykolwiek jesteś w nastroju, żeby kogoś wysłuchać?

- To zależy od tego, co ma mi do powiedzenia. Jeśli więc masz chęć pozachwycać się,

jak dzielnie moja Koń spisała się w wyścigu, nie powstrzymuj się. Zamieniam się w słuch.

- Boromirze, ja z kolei nie jestem w nastroju, by wysłuchiwać kpin!

- Skoro więc nastrój nie dopisuje nam obu, proponuję...o, Peregrin Tuk, w swej własnej

zadyszanej osobie – Boromir wreszcie go zauważył.

Pippin skłonił się Imrahilowi, a potem wysapał:

- Wszędzie cię szukam, Boromirze, pół Miasta obleciałem, a ty tutaj. Mogłem posiedzieć

tu na murku i poczekać, zamiast tracić zdrowie i wagę na tych schodach.

- Idziemy właśnie do Faramira – wyjaśnił Boromir.

- Ale najpierw musisz zajrzeć do Merry’ego – oznajmił Pippin zdecydowanie.

- Muszę? – syn Denethora uniósł brwi. – Czy coś się stało?

- Tak, musisz. I nie, nic się nie stało. Nic złego w każdym razie. Powiedziałbym nawet,

że wprost przeciwnie.

- A możesz wyrażać się jaśniej?

- Nie. I pospiesz się. Czekają na ciebie.

- Kto?

- Nie mogę powiedzieć – Pippin pokręcił głową. – Moim zadaniem jest jedynie ciebie

przyprowadzić.

Boromir wymienił zdezorientowane spojrzenie z Imrahilem.

- Miałem się spotkać z Aragornem u Faramira – zaczął ostrożnie.

- Obieżyświat jest już u Merry’ego, nie nie, nie denerwuj się, Merry ma się świetnie.

Chodź.

- Idź zatem – zaproponował książę Dol Amroth. - A ja skorzystam z okazji i zajrzę do

Faramira sam. Opowiem mu, jakiego ma okropnego brata.

- On to wie, nie trudź się, wuju. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia, mój drogi.

Pippin odczekał chwilkę i kiedy tylko Imrahil się odwrócił, pociągnął Boromira za

rękaw.

- Pippinie! – syn Denethora ani drgnął. – Masz mi natychmiast powiedzieć o co chodzi.

Powinieneś znać mnie już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie znoszę niespodzianek i...-

- Żeby hobbit nie lubił niespodzianek, doprawdy – Pippin nie przejął się ani jego surową

miną, ani tonem. – Świat staje na głowie. No chodź, sprawa jest najwyższej wagi i, jak to się

mawia w Gondorze, nie cierpi zwłok.

Page 693: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- *Zwłoki*, Pippinie, zwłoki – poprawił go Boromir odruchowo.

- Więc tym bardziej powinniśmy się spieszyć.

Boromir ruszył za nim, w równym stopniu niechętny, co zaintrygowany. W drodze

próbował jeszcze kilkakrotnie dowiedzieć się, o co chodzi, ale Pippin pozostał nieugięty.

- Gotów? – zagadnął, gdy stanęli wreszcie pod drzwiami wiodącymi do komnaty

Merry’ego.

- NA CO?! – Boromir rozłożył ręce.

Pippin zapukał i otworzył drzwi.

Merry wyprostował się nieznacznie na dźwięk pukania i wyciągnął szyję, tak by lepiej

widzieć.

- Mam go – oznajmił Pippin i popchnął Boromira do środka.

- Legolas? Gimli? Wy wszyscy tutaj? – zaskoczony syn Denethora zatrzymał się po

dwóch krokach i przesunął wzrokiem po zebranych, od Gandalfa ćmiącego fajkę na krześle

pod oknem do uśmiechniętego Aragorna, który przysiadł na łóżku Merry’ego. – Co to za

zebranie? Czyżbym przeoczył jakąś okazję? – zapytał, marszcząc brwi i raz jeszcze

podejrzliwie spoglądając kolejno po wszystkich. Merry z rozbawieniem obserwował jak jego

pewność siebie raptownie topnieje.

- Drużyna zebrała się tu z twojego powodu, drogi chłopcze – zagrzmiał Gimli.

- Naprawdę? – Boromir nieoczekiwanie zbladł.

- Owszem – potwierdził Legolas. – Trochę to trwało, ale wreszcie przyszedł czas, by

załatwić pewną zaległą, znaną nam wszystkim sprawę. Która tobie, jak sądzę, mocno ciąży na

sercu.

Wzrok Boromira pomknął jak błyskawica ku Aragornowi, jakby szukał u niego

wyjaśnienia, a potem na moment spoczął na Merrym. Nim jednak hobbit zdążył się odezwać,

wtrącił się Gimli.

- Podejdź no tutaj, bliżej, mój chłopcze. Czegoś się tak spłoszył? Czy mogę prosić

wszystkich o powstanie. Ty, Merry, nie musisz.

- Ale chcę – rzekł hobbit i zsunął nogi z łóżka. Zaszurały krzesła, zebrani wstali i

otoczyli Boromira półkolem. Syn Denethora, o ile to możliwe, przybladł jeszcze bardziej i

założył ręce na piersi, w odruchu, który Merry nauczył się już rozpoznawać jako obronny.

Gimli odchrząknął.

Page 694: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Boromirze, synu Denethora – zaczął swym grzmiącym głosem – my, krasnoludowie,

nie jesteśmy mocni w mowie, jeno w czynach. Dlatego też nie będę się tu silił na

krasomówcze popisy. Zamiast gadać wolę działać i dlatego, pozwól, że w imieniu zebranej tu

Drużyny, wręczę ci ten znak naszej przyjaźni i szacunku – to mówiąc, odwrócił się i podniósł

ukryty za oparciem krzesła owinięty aksamitem, podłużny przedmiot. – Legolasie?

Elf pochylił się i ściągnął materiał odsłaniając oczom zebranych oprawiony w srebro

wielki, ciemny róg, o nader znajomych okuciach.

- Oto nowy Róg Gondoru, zwany odtąd Rogiem Boromira II – oświadczył krasnolud z

dumą. – Niech ci dobrze służy, tobie i następnym pokoleniom.

Zapadła cisza.

Merry pierwszy raz miał okazję podziwiać Boromira, któremu ze szczętem odebrało

mowę. Przez twarz Gondorczyka przemknęło zaskoczenie, osłupienie, niedowierzanie, a

wreszcie taka ulga i wzruszenie, na widok którego Merry’emu zaszkliły się oczy.

Jednocześnie uszło z Gondorczyka całe napięcie, tak że w widoczny sposób ugięły się pod

nim kolana. Jak widać Boromir spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego.

- No, śmiało, weź go, jest twój – zachęcił go Gimli, zadowolony z reakcji obdarowanego.

Boromir jednakże nie był w stanie się ruszyć.

- Gimli pracował nad nim od przedwczoraj wieczór! I całą ostatnią noc też – wtrącił się

Pippin. - A Legolas mu pomagał.

- Przeszkadzał, chciałeś chyba rzec – mruknął Gimli pod wąsem. - No, jak ci się podoba

Róg-Przekuty-Na-Nowo, drogi chłopcze? – I podniósł ręce, by syn Denethora mógł się lepiej

przyjrzeć. – I uchwyt ulepszony, proszę, jak malowanie.

- Ja... – wykrztusił Boromir z trudem i urwał, bo głos mu się załamał. Palce jego prawej

dłoni ostrożnie dotknęły okucia Rogu, jakby chciał się upewnić, że to nie sen.

- To... – spróbował znowu, ale i tym razem głos odmówił mu posłuszeństwa. Wziął

głębszy wdech, usiłując się opanować, ale kiedy podniósł wzrok i ujrzał rozpromienione,

przyjazne twarze towarzyszy, nie wytrzymał.

I Boromir z Gondoru po raz pierwszy, i zarazem jedyny w swym życiu, uronił łzy

wzruszenia przy świadkach.

Widząc to, Merry i Pippin nie zdzierżyli i przyłączyli się do niego solidarnie.

Boromir pochylił głowę, gwałtownym gestem ocierając oczy, ale widać było, że nie jest

w stanie zapanować nad łzami i – kiedy już zaczął - z każdą chwilą rozklejał się coraz

bardziej. Sytuację uratował Legolas.

Page 695: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No i czyż nie ostrzegałem, że widok twojej roboty doprowadzi go do łez? – oświadczył

lekko, zwracając się do Gimlego – Musiałeś mu psuć ten uchwyt? Trzeba było zostawić Róg

elfom.

- Coś ty powiedział?! – Gimli aż podskoczył, a Boromir mimo woli się roześmiał.

- Żartowałem, żartowałem – Legolas uniósł do góry dłonie.

- Za takie żarty to ja ci...- zaczął Gimli, ale w tej samej chwili utonął w objęciach

Boromira, który opadł przed nim na kolano.

- Dziękuję, Gimli. Bardzo ci dziękuję – wyszeptał Gondorczyk żarliwie. – Nie potrafię

znaleźć słów...

- To ich nie szukaj, drogi chłopcze – odparł zadowolony krasnolud, jedną ręką

poklepując go po plecach, a drugą asekurując Róg. – Tylko go bierz i niech ci dobrze służy.

Boromir puścił go i wciąż w przyklęku ostrożnie wyciągnął rękę.

- Śmiało, nie jest ze szkła – Gimli błysnął zębami pod wąsem.

- Zadmij w niego! – zaproponował Pippin z entuzjazmem.

- Szszsz! – Merry zgromił go wzrokiem. – To nie pora, ani miejsce.

- Wiedzieliście o tym? – Boromir wstał i spojrzał po towarzyszach.

- O tym, że Gimli i Legolas pracują nad Rogiem? – Pippin wzruszył ramionami i zatknął

kciuki za pas. – Pewno, że wiedzieliśmy. Myślisz, że łatwo było znaleźć odpowiedni

materiał? Takiej wielkiej krowy nie...-

- Pippinie – jęknął Merry, wznosząc wzrok ku niebu.

- No co? – Tuk spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Przecież to z krowich rogów robi się

yyy rogi.

- Z bawolich, tak dokładniej - poprawił go Boromir, nie podnosząc wzroku i przesuwając

palcami po błyszczącej wypolerowanej gładzi. – Jest piękny... Gdzie znaleźliście taki róg?

- Z tym był największy problem – wyjaśnił Gimli. - Przekopaliśmy całe Miasto,

rozesłaliśmy wici po całej okolicy i nic. I wiesz, gdzie się znalazł? Elladan wypatrzył go na

stosie pozbieranej z pobojowiska broni. Należał najprawdopodobniej do jakiegoś haradzkiego

dowódcy. Brzmi niezgorzej, próbowałem. Aż tak daleko nie niesie, jak poprzedni, ale głos ma

miły dla ucha.

- To Elladan też szukał? – zapytał Boromir, pomijając milczeniem uwagę o donośności

rogu..

- Całe Miasto szukało – odparł Legolas z uśmiechem.

- I ja o tym nic nie wiedziałem. No, pięknie.

Page 696: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Przecież gdybyś wiedział, to nie mielibyśmy takiej frajdy z niespodzianki – wtrącił

Tuk.

- Taśma wyblakła w wodzie – zaznaczył Gimli widząc, że Boromir przygląda się

ozdobnej plecionce – ale zdecydowaliśmy się ją zostawić. Skoro przypłynęła z nurtem aż do

samej Minas Tirith, uznaliśmy, że była ci pisana. Źle nie wygląda, w każdym razie.

- Dobrze, że ją zostawiliście – Boromir przełożył taśmę przez głowę i przesunął Róg na

prawe biodro.

- No i jak? – Pippin wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Jak ulał – Boromir odpowiedział uśmiechem i uścisnął ramię Gimlego. – Dziękuję -

szepnął i podniósł wzrok, spoglądając po zebranych. - Dziękuję wam wszystkim. Nawet nie

wiecie, ile to dla mnie znaczy – to rzekłszy, pod wpływem impulsu znów przyklęknął i objął

Pippina, raz i mocno, a następnie Merry’ego. Potem wstał i po chwili zawahania, uścisnął też

Legolasa i Aragorna, a na koniec ostrożnie i z rezerwą skinął głową Gandalfowi.

- Jest piękny – powtórzył, przesuwając palcami po Rogu. - Taką okoliczność wypadałoby

uczcić. Nie mamy za wiele czasu, ale może zechcecie przyjąć zaproszenie na skromną

kolację? Trzeba to opić.

- Jasne! – zawołał Pippin entuzjastycznie. - Powiedz tylko, gdzie. Tutaj?

- Może u Faramira, tam jest więcej miejsca. Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym,

żeby i on się przyłączył.

- Oczywiście! Sami mieliśmy to zaproponować – oznajmił Merry z uśmiechem.

- Znakomicie. Zaczekajcie więc chwilkę, zajrzę tylko i sprawdzę, czy nie śpi. – I

Boromir szybko wyszedł z komnaty.

Merry wymienił uśmiechy z Pippinem, ale w głębi serca było mu dziwnie ciężko. Ganił

się za to, oczywiście, ale nic nie mógł poradzić na to, że początkowe zdenerwowanie

Boromira pozbawiło go pełnej radości z wręczania prezentu. Może to tylko jego

wyolbrzymione obawy, może był przewrażliwiony, ale podejrzewał, że Boromir w pierwszym

odruchu pomyślał, iż chodzi o sprawę Pierścienia. Że Drużyna zebrała się po to, by go ukarać.

Widać to było w całej jego postawie. To jego przerażone spojrzenie, jakie na moment

spoczęło na Merry’m nie dawało hobbitowi spokoju. Jakby Boromir w ten niemy sposób

pytał, skąd Legolas i Gimli wiedzą i czy to on, Merry im powiedział. Albo Aragorn. Jeśli

Merry miał rację i rzeczywiście Boromir pomyślał, że czeka go coś w rodzaju sądu za Amon

Hen, było to podwójnie przykre. Raz, bo założył, że ktoś z przyjaciół zdradził jego tajemnicę,

a dwa – że w sytuacji zaskoczenia sprawa Pierścienia była jego pierwszym, odruchowym

skojarzeniem. A to wskazywało, jak głęboko nieszczęsne Amon Hen w nim tkwi. I że jest to

Page 697: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

rana z rodzaju tych, które nigdy się nie zabliźniają. Merry najchętniej spytałby Boromira

wprost, ale niestety nie miał odwagi. Może porozmawiać o tym z Pippinem? Spojrzał na

Tuka, na jego roześmiane oblicze i zrezygnował. Pip niczego chyba nie zauważył. Po co

dodawać mu zmartwień przed i tak ciężką drogą?

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Boromir.

- Zapraszam – rzekł z szerokim uśmiechem. – Służba dostawia krzesła, zmieścimy się

wszyscy. Chodźcie.

Merry odetchnął głębiej i ruszył ku drzwiom.

A może to tylko moje urojenia...

Oby.

*

Drzwi otworzyły się, zanim Faramir zdążył odpowiedzieć na pukanie i do komnaty

wkroczyli hobbici, kłaniając mu się w pas w marszu, co wyglądało zabawnie i karkołomnie

zarazem. Jako trzeci w drzwiach pojawił się Gandalf, a po nim Aragorn.

Faramir wstał na powitanie dostojnych gości. Jego oczy rozszerzyły się lekko, a serce

zabiło na widok wchodzącego elfa. Na moment zamarł, po raz pierwszy w życiu stając twarzą

w twarz z istotą z legend, ale zaraz potem zganił się w duchu za to gapienie się i przeniósł

wzrok na kolejnego gościa - następny był krasnolud, Boromir zaś zamykał ten pochód.

- Witajcie, zaszczyt to dla mnie, dla nas – poprawił się Faramir, zerkając na Imrahila,

który również wstał – podejmować tak zacną Drużynę. Żal tylko, że w tak skromnych

warunkach przyszło nam się spotykać. Siadajcie, proszę, wedle uznania.

- Wy się jeszcze nie znacie, prawda?- Boromir podszedł do niego i położył mu rękę na

ramieniu. – Pozwól, bracie, że ci przedstawię moich towarzyszy z Drużyny. Oto, Gimli, syn

Gloina i Legolas, syn Thranduila z Mrocznej Puszczy. Panowie, oto mój legendarny brat,

Faramir, kapitan Strażników z Ithilien.

- Sam jesteś legendarny – powiedział Faramir z uśmiechem, puszczając mimo uszu

uwagę brata, że o tym to on doskonale wie. - Witajcie, rad jestem, mogąc was poznać.

- I zaszczyt to dla nas, szlachetny panie – rzekł Gimli, po czym i on i Legolas ukłonili mu

się.

Page 698: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Do ciebie mówi „szlachetny panie”, a do mnie „chłopcze” – oznajmił Boromir z

westchnieniem. – Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. No nic, siadajcie, proszę.

Zasiedli więc, a po krótkiej naradzie i zbiorowej aprobacie, Boromir wysłał posłańca do

kuchni po placki, piwo i wino. Namiestnik wraz z bratem i wujem zajął jedno łóżko pod

ścianą, hobbici drugie, to bliżej okna, a reszta wybrała sobie krzesła.

- Może poślę też po Elladana?- Boromir zwrócił się do Aragorna.

- Dogląda rannych w naszymi obozie, a potem, z tego co wiem, ma spotkanie z Eomerem

w sprawie wymiany koni – odparł Aragorn.

- Jak to wymiany?

- Zostało nam kilka po zabitych – przez twarz Aragorna przemknął cień bólu. - Pięć koni

jest rannych, jeden okulał, czyli aż sześć nie nadaje się do dalszej drogi. Rohirrimowie też

ponieśli srogie straty w wierzchowcach, ale zdołali wziąć około czterdziestu zdobycznych

koni. Wymienimy się z Eomerem. On weźmie nasze luzaki, a my wybierzemy sobie kilka

spośród haradzkich koni.

- Skoro macie luzaki, to po co wam konie Eomera? – drążył Boromir z typowym dla

siebie uporem.

- Wszyscy żołnierze świata są przesądni, Boromirze, a...-

- Moi nie są – przerwał mu Boromir uprzejmie.

- Wszyscy poza twoimi zatem. Dosiadanie konia po zabitym towarzyszu uznawane jest

za kuszenie losu i zły znak. Lepiej wziąć zupełnie obcego wierzchowca i na nim jechać do

bitwy.

- Rozumiem – Boromir skinął głową. – Skoro więc Elladan jest nieosiągalny to może

zaproszę Elrohira... acha – dodał ze zrozumieniem, widząc minę Aragorna. - Nadal stracony

dla świata, jak mniemam. Może więc posłać mu parę placków i wino do biblioteki?

- Będzie mu bardzo miło, o ile to zauważy – odparł Aragorn z uśmiechem.

- Mogę go zobaczyć? – Faramir skorzystał z okazji i skinął głową w kierunku Rogu,

spoczywającego na kolanach właściciela.

- A nie widzisz go?- zapytał Boromir z udawanym zdziwieniem.

Faramir zmierzył go wymownym spojrzeniem.

- Przepraszam, źle sformułowałem pytanie. Czy mogę go obejrzeć, biorąc w tym celu do

ręki?

- No, nie wiem – odparł Boromir przeciągle. – A zasłużyłeś sobie? Wziąłeś grzecznie

swoje lekarstwa?

Page 699: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Faramir nie odpowiedział, tylko przechylił się i wziął sobie Róg z kolan brata,

przysuwając go na tyle, na ile pozwalała taśma opasująca Boromira.

- Piękny. Podoba mi się ten kolor – oznajmił. – I chyba jest cięższy od poprzednika –

dodał, ważąc go w rękach.

- Nie zauważyłem.

- Czy ja też mogę go obejrzeć?- Pippin wychylił się ze swego miejsca. – Nie zdołałem

mu się nawet dokładniej przyjrzeć. Podasz mi go potem, Boromirze?

- Nie – powiedział Boromir przyjaźnie, acz definitywnie.

- A mogę spróbować w niego zadąć?

- Nie!

- A tylko się przymierzyć?

- Nie.

- A czy...-

- Nie.

Zebrani roześmieli się cicho.

- A JA mogę go potrzymać, Boromirze? – zapytał wesoło Merry.

- Nie.

- A komuś w ogóle wolno go dotknąć?

- No, jemu – Boromir ruchem głowy wskazał swego brata. - Ale on i tak już trzyma za

długo. Słyszy? Odciski palców robi - dodał z wystudiowanym naciskiem. - I taśmę skręca.

Faramir zaśmiał się i przesunął kciukiem po srebrnej oprawie.

- Na okuciach nie ma nawet śladu po pęknięciu – zauważył.

- No, ba!- odezwał się Gimli z dumą.

- Chwała krasnoludzkim dłoniom – Boromir uśmiechnął do niego, a Faramir odłożył Róg

na kolana brata z rozbawieniem patrząc, jak dłoń Boromira, w nawyku natychmiast wędruje

w dół i w pieszczotliwym geście przesuwa się po ciemnej gładzi. - I chwała elfiemu oku -

ciągnął Boromir. - No właśnie, przyznajcie, naprawdę robiliście go wspólnie? Bo jakoś trudno

mi sobie wyobrazić elfa i krasnoluda pracujących razem...

- Było to wyzwanie, nie ukrywam – odparł Legolas. – Ale w końcu zdołaliśmy wznieść

się ponad różnice zdań. Gimli ma nade mną tę przewagę, że jest kowalem z urodzenia,

ograniczyłem się więc do dawania rad...-

- Wtrącania się – wtrącił Gimli.

- ...wyrażania opinii...

- Krytykowania.

Page 700: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

-...i pomagania przy miechach.

- Przeszkadzania. No nie, nie, nie nadymaj się, mości elfie, teraz ja żartowałem. Twa

pomoc była bardzo cenna i ze szczerego serca płynąca, nawet jeśli taki z ciebie kowal, jak

z...-

- Ehm! – przerwał mu Boromir szybko.

- A ty, mój chłopcze, nie myślałeś nigdy o kuźni? - nie zrażony krasnolud zwrócił się do

niego. - Z twoją parą w rękach mógłbyś być kowalem, co się zowie.

- Niestety – Boromir z powagą pokręcił głową. - W rodzie Namiestników nie ma tradycji

pracy w kuźni.

- Dlaczego?- zdziwił się krasnolud.

- Sam zadaję sobie to pytanie i nie znajduję odpowiedzi.

- Jeśli chcesz, chętnie cię przyuczę.

- Przemyślę to – Boromir zgromił wzrokiem hobbitów, którzy chichocząc, wymienili

szeptem uwagi.

- Kiedy już uporamy się z tą przeklętą wojną zapraszam cię pod Samotną Górę. Tam to

dopiero są kuźnie! – westchnął Gimli z rozmarzeniem. – Nauczę cię fachu. Spędzimy parę

tygodni przy palenisku, odpoczniemy. Tylko żar, syk miechów, woń roztapiającego się żelaza

i my.

- Słów mi brak, by wyrazić to, co czuję.

- No, właśnie – ucieszył się Gimli. - A tak z ciekawości, pracowałeś chyba kiedyś

młotem?

- Nie.

- A przy wytopie?

- Nie.

- No, a przy miechach chociaż?

- Też nie. Obawiam się, mój zacny Gimli, że nigdy nie byłem w kuźni.

- Jak to nigdy?! - krasnolud wyglądał na wstrząśniętego.

- Ano, nigdy. Ani razu. Jestem niczym chryzolit, któren pozornie barwy nieciekawej,

oszlifowan całkiem zielony się w środku okazuje – zadeklamował Boromir z zadowoleniem.

- Chryzolit?- Faramir spojrzał z zaskoczeniem na brata.

- Taki kamień półszlachetny, bracie – wyjaśnił Boromir gładko. - A ma zgrabna analogia

sugeruje, że jeśli idzie o kowalstwo jestem jeszcze bardziej zielony, niż można by sądzić z

wierzchu. Jak ów chryzolit właśnie. No co tak patrzysz, drogi Gimli, dziwisz się, że

Page 701: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zapamiętałem twoje nauki o odmianach oliwinów? Ano słuchałem uważnie i zapamiętałem,

jak widzisz.

- Serce rośnie, doprawdy – rzekł krasnolud wyraźnie ucieszony. - Więc pamiętasz też,

jakiego rodzaju...-

- O, wino! – Boromir uśmiechnął się i poderwał. – Postaw na stole – polecił słudze i

wziął dwa pucharki.

- Nalewać, panie?- paź sięgnął po gąsiorek.

- Nie, idź po piwo, poradzimy sobie. Tu jest za ciasno, żeby jeszcze jedna osoba tłoczyła

się przy stole – i to rzekłszy, sam zabrał się za rozdawanie towarzyszom pucharków,

obyczajnie zaczynając od Gandalfa.

W międzyczasie kolejny paź wniósł talerze i sztućce, a Faramir skorzystał z zamieszania,

by ukradkiem przyjrzeć się elfowi. Od samego początku usilnie starał się na niego nie gapić,

choć Legolas przyciągał jego wzrok, tak jak światło przyciąga ćmę. Wszystko go w nim

fascynowało – i głos, i jego sposób poruszania się, i przede wszystkim oczy. Oczy elfa.

Niesamowite, przeszywające, mądre i łagodne zarazem. Wiedział, że to banalne i

wyświechtane, ale z miejsca stanęło mu w myślach porównanie do bezdennej studni pełnej

przejrzystej wody. To niezwykłe, do jakiego stopnia Legolas odpowiadał jego wyobrażeniom.

Był taki, jaki powinien być elf – idealny w każdym calu – od pięknie rzeźbionych dłoni, po

smukłą, wąską twarz i włosy w kolorze ciemnego miodu. W zasadzie nie miodu. Raczej

wierzbowej kory. Tylko jedno się nie zgadzało. Pierworodni z marzeń Faramira byli odlegli i

nieprzystępni, a ten elf siedział wśród nich ze swobodą towarzysza broni. Był wśród swoich,

równych sobie, odprężony i zadowolony. A kiedy się uśmiechał wyglądał jeszcze bardziej

niezwykle. Faramir przesunął wzrokiem po jego sylwetce, przyglądając się szacie i

sztyletowi, umocowanemu przy ozdobnym pasie. Legolas przysiadł na jednej, podwiniętej

nodze, a drugą stopę oparł o siedzisko swego krzesła, obejmując kolano ramieniem. W tej

pozie skojarzył się Faramirowi z drapieżnym ptakiem, który odpoczywa na gałęzi. Z sokołem.

Tak, zdecydowanie z sokołem.

Dalsze obserwacje przerwało mu pojawienie się pani Erwaine, dźwigającej ogromną

tacę.

- Placuszki, dostojni panowie – zagrzmiała i podeszła do stołu.

- A ta druga taca?- zainteresował się Boromir widząc, że w drzwiach staje następna

służka, a za jej plecami czeka jeszcze jedna.

- Naleśniki z miodem i serem – odparła Erwaine wyzywająco.

- A trzecia?

Page 702: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Też.

- Prosiłem tylko o placki – zauważył Boromir, z naciskiem na słowo „tylko”- Czy

naprawdę tak ci trudno wykonać moje polecenie, moja droga Erwaine? Musisz zasypywać nas

jedzeniem?

- Jeszcze nie słyszano, by w Białym Mieście podejmować gości jednym daniem, proszę

panicza. Tak nie uchodzi. Toć obraza świętej gościnności jest.

- Szkoda, że słowo Namiestnika nie jest dla ciebie równie święte – oznajmił Boromir z

rozbawieniem.

- Za przeproszeniem panicza! – Erwaine zmarszczyła brwi – Nic Namiestnikom do

kuchni. Panicza Namiestnika sprawa rządzić, moja gotować. Jest porządek na tym świecie, a

po to jest, co by go panicz Namiestnik nie burzył. Krokieciki obojga rodzajów przyniosę za

chwilę – ukłoniła się zebranym i wyszła, powiewając fartuchem i spódnicami.

- Taaak – rzekł z westchnieniem Boromir, rozdając talerze. – To fascynujące. Odkąd

zostałem namiestnikiem, nikt mnie nie słucha. Wszyscy lekceważą moje polecenia, mój

własny giermek, kucharka...

- I cale szczęście, że ta mądra kobieta zlekceważyła twoje rozkazy, dzięki temu mamy

całą masę pyszności. Brawa dla naszej dzielnej kucharki – oświadczył Gimli z szerokim

uśmiechem.

- Bardzo ci dziękuję – rzekł Boromir z wyrzutem.

- Ależ nie ma za co. Czy panicz Namiestnik zechce podać mi nóż, bo nie sięgam? –

zapytał krasnolud, ku wesołości hobbitów.

Boromir wyprostował się i spojrzał na niego groźnie.

- Myślisz, że skoro zrobiłeś Róg, to jesteś teraz nietykalny?

- Tak.

- To słusznie myślisz – Boromir wzruszył ramionami z westchnieniem. - Niestety. Nóż,

proszę. Chciałbym tylko, zauważyć, że...-

Przerwało mu pukanie do drzwi.

- Wejść! Bern, właśnie o tobie myślałem – oznajmił Boromir na widok swego giermka,

zaglądającego do komnaty i kłaniającego się zebranym. - Mam dla ciebie zadanie. A cóż to? –

zapytał, bowiem Bern, z wielce zdeterminowaną miną, podszedł i wręczył mu zwinięty

pergamin.

- List od mojego ojca, panie.

- Do mnie?

- Tak jest. Do natychmiastowego przeczytania.

Page 703: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Natychmiastowego?- powtórzył Boromir, unosząc brew.

- No... niezwłocznego – Bern spuścił nieco z tonu.- To znaczy, kiedy będziesz mógł,

panie.

- Jeśli już przy niezwłocznym jesteśmy, zechciej udać się czym prędzej do mojej

komnaty i wyciągnij gąsiorek z kredensu przy oknie. Prawe drzwiczki, środkowa półka.

- Ten duży z czerwoną pieczęcią?

- Ten sam, raz-dwa.

- O – rzekł Legolas zainteresowaniem. – Czuję, że jakieś wykwintności nas czekają.

- Owszem. To moje wino na specjalną okazję. Uratowałem je z zasobów dziadka i

planowałem otworzyć na ślub Faramira, no, ale przecież Róg jest ważniejszy.

- A, dziękuję ci bardzo – rzekł Faramir z naciskiem, kryjąc rozbawienie.

- Ależ proszę. Poza tym znudziło mi się czekanie, aż mój brat raczy przełamać swój

kawalerski marazm.

- Przyganiał mumakil olifantowi! – odciął się Faramir – Czekam na twój świetlany

przykład, bracie. I jakoś doczekać się nie mogę!

- Proszę, proszę – zawtórował mu Imrahil - odezwał się, pierwszy kawaler Gondoru. A

właśnie Boromirze, jak tam twoje sprawy sercowe? Czy spotkałeś może w trakcie podróży

jakąś pannę, która zdołała się wreszcie przebić przez mur twej obojętności?

- Moje sprawy sercowe – powtórzył Boromir z roztargnieniem, podając Aragornowi tacę

z plackami – Nałóż sobie i podaj dalej, jeśli łaska. Moje sprawy sercowe. Komu naleśnika?

Proszę. No cóż, nie licząc wszystkich niewiast z Rivendell i Lorien, którym załamałem serca

swym nazbyt rychłym odjazdem, skoro mowa o murze obojętności, to ja się o niego rozbiłem

tym razem, tak, Pippinie, te są chyba z serem, a moje oświadczyny zostały odrzucone.

- Twoje oświadczyny?! - zapytali jednocześnie Faramir, Imrahil i Pippin.

- Mhm. Oświadczyłem się pewnej pannie w Rohanie i zostałem odtrącony. Piwo, proszę.

Jeszcze komuś? Merry? Chyba będę potrzebował wielu lat, by się z tego otrząsnąć. Tak,

zdecydowanie wielu lat. I wielu, wielu koni.

Faramir spojrzał na śmiejącego się Merry’ego i rozbawionych Gimlego i Legolasa i

podejrzliwie uniósł brew.

- Żarty sobie z nas stroicie, tak?

- Nie, on się naprawdę usiłował oświadczyć, dość nieudolnie wprawdzie, ale jednak –

Gimli pokiwał głową.

- Komu?- dociekał Imrahil. – Księżniczce Eowinie?

Pytanie spowodowało nowy wybuch śmiechu Merry’ego, Gimlego i Legolasa.

Page 704: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nazywała się Ilke, o ile mnie pamięć nie myli –stwierdził Merry.

- Zaraz, chwileczkę, to ty przy tym byłeś?! – Pippin aż podskoczył.

Merry pokiwał głową.

- I NIC mi nie powiedziałeś?! On się oświadczył, a ja nic o tym nie wiem?!! Jak mogłeś?

Jak ona wyglądała?

- Niewysoka, jasne włosy, dwa warkocze – ciągnął Merry z lubością. – I trochę ciekło jej

z nosa. Ale za to była bardzo bystra.

- A ile miała lat?- zapytał Faramir przytomnie.

- Bracie mój, to niegrzecznie dopytywać się o wiek niewiasty. Doprawdy, czyż wiecznie

muszę cię uczyć manier? – pouczył go Boromir, podając mu talerz, na który bez pytania

nałożył trzy naleśniki.

- A można wiedzieć, dlaczego cię nie chciała?- pytał Faramir dalej.

- Bo miałem za dużo włosów, a za mało koni – odparł Boromir z szerokim uśmiechem.

- Że co? - Pippin zmarszczył czoło. - To ma być jakaś zagadka, tak?

- Nie, to jej własne słowa i należy je rozumieć dosłownie.

- Jak to „za dużo włosów”? - Tuk pokręcił głową. - Gdzie?

- Na stopach – Boromir mrugnął do niego i wcisnął mu talerz z naleśnikami. - Masz,

zajmij się jedzeniem, mój drogi hobbicie i nie frasuj się mymi niepowodzeniami z przeszłości.

Bo ponoć nie jestem bardzo brzydki i może kiedyś jakaś żona się we mnie zakocha.

Słysząc to, Merry parsknął piwem do kufla i Aragorn musiał poklepać go między

łopatkami.

- Boromirze, czy ty coś piłeś?- zainteresował się Imrahil.

- Nie, ale zaraz to nadrobię – Boromir hojnie nalał sobie wina, wziął talerz i zasiadł obok

Faramira, na swoim miejscu.

- Miałeś przeczytać list od ojca pana M... Berna. Natychmiast i niezwłocznie –

podpowiedział mu Pippin usłużnie.

- A, rzeczywiście, dziękuję za przypomnienie – Boromir rozejrzał się dookoła. – A gdzie

to ja go...

- Położyłeś go za tym dużym dzbankiem, na stole – wyjaśnił Tuk.

Legolas, który siedział najbliżej wskazanego miejsca, sięgnął po pergamin i podał go

Boromirowi. Ten odstawił pucharek na podłogę, złamał pieczęć Pierwszego Uzdrowiciela i

rozwinął list.

Page 705: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- „Do jego lordowskiej mości, namiestnika tra ta ta” – mruczał pod nosem – „Niniejszym

oświadczam, iż syn mój, Beren, nie potrzebuje już...”- Boromir uśmiechnął się krzywo i

resztę listu doczytał już w milczeniu, z nieodłącznym uśmiechem na ustach.

- No i?- ponaglił go Pippin.

- Taaak – Boromir zwinął list i rzucił go na łóżko za siebie, a potem z zaskakującą

szybkością dwoma haustami opróżnił swój puchar niemal do dna. – Jak nie potrzebuje, to nie

potrzebuje. A coś ty taki dociekliwy, mości hobbicie?

- Nie, nic. Tak tylko pytam z wrodzonej, hobbickiej ciekawości. Dobre te naleśniki z

serem. Ile sztuk przypada na jedną osobę?

- Jest to ten typ pytania, które zdecydowanie powinieneś zadać Erwaine - odpowiedział

Boromir, dopijając swoje wino. – Uszczęśliwisz ją.

- Ale ja pytam poważnie! Nie wiem, ile mogę zjeść!

- Więc spróbuj to sprawdzić w praktyce, nie zawracając sobie głowy liczeniem. Tylko

zostaw sobie miejsce na prace badawcze nad krokiecikami, które nas niebawem przysypią.

- Skoro tak mówisz – i Tuk nałożył sobie na talerz od razu trzy serowe naleśniki.

Przez chwilę niemal wszyscy zajęli się jedzeniem i w komnacie zapadła cisza, nie licząc

cichej rozmowy w kącie pod oknem, gdzie Imrahil streszczał Aragornowi i Gandalfowi

nowiny z Dol Amroth.

- No, jesteś – stwierdził Boromir na widok swego giermka i odebrał od niego pokaźnych

rozmiarów gąsiorek. - Weź sobie jakiś talerz i zjedz z nami, bo jak cię znam zapomniałeś o

kolacji.

Bern wziął sobie talerz, nałożył dwa placki i rozejrzawszy się, zasiadł na podłodze, obok

swego pana. Ale zamiast jeść, zaczął dziubać placki widelcem, wyraźnie zbierając się do

zadania pytania. Pippin obserwował go uważnie znad swojego talerza, nadstawiając ucha, ale

akurat tuż obok niego Obieżyświat, Gandalf i Imrahil zaczęli rozmowę o Strażnikach i jakimś

moście-gdzieś-tam i zagłuszyli hobbitowi pierwsze słowa Pana Myszy. Pippin jednym

wprawnym ruchem pochłonął ostatni kawał naleśnika i z pustym talerzem przecisnął się

między Merrym a Obieżyświatem do stołu, czyli znacznie bliżej interesującej go dyskusji.

Niespiesznie nakładając sobie placki, słuchał, jak Boromir odpowiada krótko, że tak, czytał i

że przyjął do wiadomości.

- Bo chodzi mi o to – mówił Pan Mysza ostrożnie – że jutro wojsko rusza do Mordoru. I

mam nadzieję... to znaczy...

Pippin zaryzykował rzut oka przez ramię. Pan Mysza siedział z pochyloną głową, a

Boromir obserwował go z zainteresowaniem i lekko zmarszczonym czołem.

Page 706: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chyba mnie znowu nie zostawisz, mój panie...- Mysza podniósł głowę, a w jego oczach

lśniła determinacja.- Jestem już w pełni sił i nic nie stoi na przeszkodzie, żebym...no...

Boromir uśmiechnął się, a potem spoważniał.

- Jadę pod Czarną Bramę, Bern. I nie sądzę, by ktokolwiek stamtąd wrócił. Zastanów się

dobrze, możesz zostać w Mieście, z ojcem i rodziną. Możesz walczyć tutaj. Jest duża szansa,

że wtedy pożyjesz dłużej.

- Chcę jechać z tobą, podjąłem już decyzję.

- Czy twój ojciec o tym wie?

- Tak. Pobłogosławi mnie na drogę.

- No to się pakuj – rzekł Boromir ciepło, uśmiechając się na widok rozpromienionego

oblicza swego giermka. – A skoro już mowa o pakowaniu, jesteś gotów do drogi, Pippinie?

Wyruszamy o świcie - dodał, widząc, że Tuk im się przysłuchuje.

- To on jedzie z nami?!- giermek i hobbit zapytali jednocześnie.

- On jedzie, to znaczy, obaj jedziecie ze mną – odparł Boromir, wodząc wzrokiem od

jednego do drugiego. - Coś nie tak?

- Nie, wprost przeciwnie – powiedział Pippin szybko – zawsze chciałem zobaczyć

giermka przy pracy.

- A ja walczącego hobbita – rzekł Mysza ze słodkim uśmiechem.

- Stawcie się jutro obaj o świcie na dziedzińcu stajni w szóstym kręgu.

- Tak jest! - znów odparli jednocześnie.

Pippin spojrzał na świecący pustkami talerz Boromira i wtrącił:

- Przecież ty prawie nic ni zjadłeś! Wszystko będzie zimne. Znalazłem tu istne zagłębie

znakomitych placuszków. Nałożyć ci parę?

- A, chętnie – Boromir podał mu talerz.

- Dolać ci wina, korzystając z tego, że już tu stoję? Masz skandalicznie pusty puchar.

- Czemu nie. Dziękuję.

Pippin dolał mu wina, ignorując spojrzenie Pana Myszy. Chciał jeszcze zaproponować

toast, ale przerwało mu małe zamieszanie – Imrahil pożegnał zebranych, tłumacząc się

obowiązkami i życząc wszystkim dobrej nocy. Tuż po jego wyjściu na stół wjechały

krokieciki obojga rodzajów i jeszcze jeden półmisek z plackami. Pippin nałożył sobie

wszystkiego po trochu i wrócił na swoje miejsce, by zamiast Merry’ego zastać na łóżku

Obieżyświata. Aragorn przeniósł się pod okno, kontynuując rozmowę z czarodziejem, do

której przyłączył się teraz Faramir. Brandybuck natomiast przysiadł się do Gimlego i

Legolasa i wraz z Boromirem zaczęli wspominać pobyt w Rogatym Grodzie. Pippin został na

Page 707: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

swoim miejscu, starając się słuchać wszystkich naraz. Rozmowa o Rogatym Grodzie wydała

mu się ciekawsza od rozważania zasobów Ithilien i właśnie zamierzał przenieść się na łóżko

Boromira, kiedy materac ugiął się obok niego.

- A taki mały niziołek nie boi się jechać do Mordoru?- zagadnął Mysza tonem, jakim

zwykle mówi się do dzieci, przysiadając się i nachylając się nad nim, niby to poufnie – Tam

jest pełno orków, brzydkich, niedobrych orków z wielkimi zębiskami. I straszne trolle tam są.

I wilkołaki. Nie strach to, wypuszczać się w tak daleką i mroczną drogę?

Pippin z godnością i spokojem skończył konsumpcję napoczętego krokiecika.

- Czy mogę prosić o serwetkę?- zapytał uprzejmie.

Mysza uniósł brwi, ale wychylił się w stronę stołu i podał mu ją.

- Na Wichrowym Czubie – zaczął Pippin, starannie wycierając sobie kąciki ust – wraz z

czwórką przyjaciół stanąłem przeciw pięciu Nazgulom mając jedynie miecz i pochodnię –

Tuk podniósł głowę i spojrzał Myszy prosto w oczy - i nie cofnąłem się! – rzekł dobitnie.

Mysza spojrzał na niego z niedowierzaniem, jakby się chciał przekonać czy hobbit nie

zmyśla. Pippin zaś, ignorując to jego spojrzenie, ciągnął dalej z powagą i naciskiem –

Walczyłem u boku Boromira z wilkami. Widziałem trolle i demona ognia w czeluściach

Morii, byłem w niewoli orków i uciekłem z niej. Zabiłem dwóch Uruk-hai. Wiem o

strasznych i mrocznych drogach więcej niż ty kiedykolwiek będziesz wiedział, mości

giermku. I nic mnie już teraz nie przerazi. Nic a nic.

Mysza pokręcił głową.

- Nie wierzę – oświadczył. – Wymyśliłeś to wszystko.

- Wierz mi, chciałbym. Naprawdę chciałbym. I jeszcze jedno.

- Tak?

- Byłbym wielce zobowiązany, gdybyś zechciał nazywać mnie hobbitem, a nie

niziołkiem. Niby drobiazg, a bardzo dla mnie ważny. Z góry dziękuję.

Mysza poruszył ustami, ale nic nie odpowiedział.

- Proponuję wznieść toast! - zagrzmiał nieoczekiwanie Gimli – Za naszą Drużynę!

- Za Froda!- dodał Merry.

- I Sama! – zawtórował mu Pippin.

- Za nowy Róg Gondoru i jego właściciela – Faramir uniósł swój puchar.

- I za jego brata – Boromir zasalutował mu swoim kielichem i wstał, a za jego

przykładem podnieśli się wszyscy.

- Chciałbym – zaczął Boromir, kiedy już spełnili toast – żebyśmy też wypili za pamięć

poległych. Za tych, których zabrakło i których zły los nam odebrał.

Page 708: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

W milczeniu unieśli puchary i osuszyli kielichy do dna.

- O, tak. Rzeczywiście wyjątkowe to wino – powiedział Gimli po chwili ciszy, kiedy

znów zasiedli na swoich miejscach.

- Cieszę się, że ci smakuje. A co powie nasz znawca win z Mrocznej Puszczy? – Boromir

spojrzał na Legolasa.

- Niczego sobie, muszę przyznać – elf skłonił głowę. - Interesujący bukiet.

- Ale i tak wolałbyś wino z Lorien, prawda? – Boromir uśmiechnął się domyślnie.

- Przez grzeczność nie będę ci zaprzeczał.

- Boromirze – odezwał się Aragorn spod okna. – Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli sobie

zapalimy?

- Tak!

- O, właśnie! – ucieszył się Gimli – Wiedziałem, że mi czegoś brak.

- Mowy nie ma! – oświadczył Boromir kategorycznie. – To są Domy Uzdrowień, a nie

palarnia.

- Otworzymy szerzej okno – zaproponował Aragorn.

- I drzwi – dodał Merry.

- Po moim trupie!

- Bracie, nie bądź taki – odezwał się Faramir pojednawczo. - To nikomu nie szkodzi.

- Owszem, szkodzi. Wiem coś o tym, bo wdycham to świństwo od grudnia. Mam już na

stałe stępione powonienie i oczy mnie drapią. Oni palili nawet w tunelach Morii, wyobrażasz

sobie?!

- Patrzcie no, patrzcie, jaki delikacik. Jak panienka – zakpił Gimli.

- Uważaj, nie obrażaj panienki, dzierżącej duży talerz ze śliskimi krokietami – Boromir

wymownie uniósł półmisek. – Kto chce palić, tego zapraszam na gustowny i wygodny murek

przed Domami Uzdrowień. Rośnie tam urokliwy bluszczyk czy inne zielsko, pogoda piękna,

nie pada.

- No wiesz, gości wyganiasz?! – Faramir zgromił go wzrokiem.

- Ależ ja nikogo nie wyganiam. Wprost przeciwnie zachęcam, by zostali jak najdłużej,

walcząc z nakazami zgubnych przyzwyczajeń. Im dłużej tu zostaną, tym będą zdrowsi.

Krokiecika?

- Niezależnie od naszych zgubnych przyzwyczajeń i tak powinniśmy się pomału zbierać

– zauważył Aragorn. – Skoro świt większość z nas wyjeżdża, powinniśmy się przyszykować

do drogi i wyspać, a ciemna noc już za pasem.

- Która to może być godzina? – zainteresował się Pippin.

Page 709: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Do północy zostało jeszcze sporo czasu – odparł Boromir. - Zjedzcie jeszcze po

krokiecie, dopijcie w spokoju wino. To w końcu nasz ostatni, wspólny wieczór.

- Bez fajki – mruknął smętnie Pippin.

- Przestańcie tak na mnie patrzeć, bo się czuję jak ostatni oprawca! – Boromir rozłożył

ręce.

- I słusznie – Gimli pokiwał głową.

Boromir spojrzał na brata, jakby szukając u niego wsparcia i pomocy.

- No już, w drodze wyjątku – Faramir mrugnął do niego. - Zgódź się. Nikomu nie stanie

się krzywda.

- A, jak sobie chcecie – Boromir machnął ręką z rezygnacją. - Wolna wola.

- Hura! – powiedział Merry. - Pippinie, drzwi na oścież, prosimy. Boromirze, może się

przesiądziesz pod okno?

- Po co? Przecież dym i tak mnie znajdzie – odparł Boromir ponuro.

- Zaczniemy palić tu, a potem przeniesiemy się na dwór – zarządził Aragorn.

- Ech, nie ma to jak fajeczka po zacnym posiłku – Pippin wyłuskał swoją fajkę z sakwy i

zaczął ją nabijać.

- Tylko nie nasyp mi na łóżko, jeśli łaska – burknął Boromir. – I odsuń się ode mnie.

- Zaraz, tylko ją napełnię – Pippin dopchnął ziele i przed zawiązaniem woreczka

zaciągnął się jeszcze z lubością. - Mmmmm, nie wiesz, co tracisz.

- Wiem za to, czego nie tracę – rzekł Boromir. – Płuc.

- Mój dziadek palił całe swoje życie i dożył stu dwóch lat - oświadczył Tuk. – A twój,

jeśli wolno spytać?

- Mój nie palił i zmarł w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat – odparł Boromir. - Na

zapalenie płuc - dodał wyzywająco.

Pippin spojrzał na niego z politowaniem.

- Może jednak?- zapytał, podtykając mu fajkę.

- Precz – rzekł Boromir krótko i dobitnie.

- Skoro nie chcesz żyć dłużej...- Pippin wzruszył ramionami. - A może Faramir zechce

spróbować?

- Nie zechce. Faramir nie pali, a poza tym nie chce przysparzać zmartwień bratu,

prawda? Faramirze?

- Tak? – Faramir z roztargnieniem oderwał się od rozmowy z Legolasem.

- Zgadzasz się ze mną, prawda?

- Zawsze.

Page 710: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Sam widzisz, Pippinie.

- A można wiedzieć z czym konkretnie się właśnie zgodziłem?

- Z tym, że dbasz o swoje zdrowie.

- Oczywiście. Nawiasem mówiąc, fajkowego ziela zakosztowałem w wieku lat szesnastu

i bardzo mi smakowało – Faramir uśmiechnął się łobuzersko.

- Że co proszę?! - Boromir zrobił okrągłe oczy.

- Tak długo nudziłem Mithrandira, aż wreszcie pozwolił mi się zaciągnąć – Faramir

uśmiechnął się do czarodzieja, a ten odpowiedział mu równie ciepłym uśmiechem.

- Ja się chyba załamię. Ładnych rzeczy się dowiaduję!

- Wypalimy sobie, jak nie będzie patrzył – Faramir mrugnął do zachwyconego Pippina i

wrócił do rozmowy z elfem.

- Mój własny brat przeciwko mnie – jęknął Boromir. - Zaiste czas umierać. Muszę się

napić. Komuś jeszcze wina? Aragornie?

- Poproszę. Rzeczywiście jest wyjątkowo zacne. A nim się rozejdziemy proponuję

jeszcze jeden toast.

- Jaki, jaki? – zainteresował się Pippin.

- Za ponowne spotkanie w tym samym składzie. Za zwycięstwo, panowie! – I Aragorn

uniósł kielich do góry.

- Za zwycięstwo! – podchwycił Pippin – Niech następnym razem Drużyna spotka się w

komplecie!

- Za zwycięstwo!!! – zagrzmiał gromki, chóralny okrzyk.

- Przenocujesz tu, czy u siebie? – zapytał Faramir, kiedy już za ostatnim z gości

zamknęły się drzwi. Sięgnął w bok i podał paziowi tacę, która stała jego na łóżku.

- Właśnie się zastanawiam – odparł jego brat od okna. – Nie przeczę, że wolałbym tutaj,

ale w mojej komnacie mam wszystkie rzeczy. Z drugiej strony, tak się objadłem, że nie mam

siły się ruszyć.

- Chwała Erwaine i jej naleśnikom – Faramir uśmiechnął się i wstał. – Przesuń się,

olbrzymie.

Boromir posłusznie zrobił krok w prawo, żeby obaj mogli zmieścić się przy oknie. Przez

chwilę stali w milczeniu, wdychając rześkie, nocne powietrze i czekając, aż służba uwinie się

ze sprzątaniem po kolacji.

Page 711: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Myślę, że zdrzemnę się tutaj, wstanę przed świtem i pójdę do siebie, żeby się

przygotować do drogi.

- Rad jestem to słyszeć – odpowiedział Faramir. - Przynajmniej nacieszę się tobą jeszcze

kilka godzin, mój chryzolicie zielony.

Boromir zaśmiał się cicho, a potem wziął głęboki wdech.

- Piękna noc – mruknął.

- Zaiste.

Boromir zerknął przez ramię, by sprawdzić postępy służby. W komnacie został już tylko

jeden paź, który kończył zbierać kielichy na tacę. Boromir odczekał, aż wyjdzie, a następnie

zwrócił się do brata.

- Powiedz mi, jak się czujesz – zażądał – ale tak szczerze.

- Osłabiony. I trochę boli mnie głowa. A poza tym jest zupełnie nieźle. A ty? Też

szczerze.

- Zmęczony jestem. I śpiący.

- To kładź się zaraz.

- Zaraz się położę – Boromir z wolna pokiwał głową, ale nie ruszył się od okna.

Zapatrzyli się w przygasające tu i tam latarenki. Minas Tirith pogrążało się we śnie.

- Zostawiam to wszystko pod twoją opieką, czyli w najlepszych i najgodniejszych rękach

– powiedział cicho Boromir – i odjeżdżam z lekkim sercem, wiedząc, że ty tu czuwasz.

- Chciałbym móc rzec o sobie, że zostaję tu z lekkim sercem, ale tak nie jest. Wolałbym,

żebyś nie wyjeżdżał.

- Tłumaczyłem ci już...-

- Pamiętam, bracie, i rozumiem twoją decyzję, ale niech mi chociaż będzie wolno

powiedzieć, że wolałbym walczyć u twego boku.

- Wierz mi, też bym tak wolał. W moich marzeniach ginęliśmy ramię w ramię, otoczeni,

jak Hurin, stosami pobitych wrogów. Niestety wygląda na to, że pisana nam śmierć z dala od

siebie.

- Chciałbym zauważyć, bracie – Faramir zmarszczył brwi – że masz dość osobliwe

marzenia. Dlaczego nie możesz sobie wyobrażać, jak zwyciężamy ramię w ramię?

- Jestem realistą, mój drogi. Przecież wiemy od dawna, że z Mordorem nie wygramy.

Klęska jest tylko kwestią czasu, a czas ten właśnie nadchodzi i...-

- Na litość Eru, może byś tak spróbował wykrzesać z siebie dla odmiany choćby

odrobinę optymizmu?!

Page 712: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Chryzolity nie nadają się do krzesania czegokolwiek – Boromir błysnął zębami w

uśmiechu. – A poza tym – dodał, poważniejąc – my naprawdę nie mamy szans w tej wojnie, a

ja jestem na tyle uczciwy, żeby to przyznać otwarcie.

- Aragorn i inni tak nie uważają. Twierdzą, że wciąż jest nadzieja.

- Jeśli tak łatwiej im jest iść na śmierć, to niech tak sobie myślą. Ja swoje wiem.

- Skoro tak, to jaki ma sens cała ta wyprawa? Równie dobrze możesz ginąć tutaj.

- Nie mogę, bo chcę odciągnąć uwagę Nieprzyjaciela od Miasta. Chcę opóźnić upadek

Minas Tirith. I chcę ginąć ze świadomością, że coś zrobiłem, że nie czekałem biernie na cios.

- I w związku z tym mnie zostawiasz niewdzięczne zadanie czekania na śmierć –

powiedział Faramir gorzko.

- Bracie! – Boromir spojrzał na niego z wyrzutem. – Jak możesz? Przecież wiesz, że to

nie tak!

- Tak, wiem – Faramir westchnął. – Ktoś musi zostać, żeby jechać mógł ktoś – to

rzekłszy, odszedł od okna i usiadł na łóżku. Boromir niemal natychmiast przysiadł się do

niego.

- Byłoby mi lżej – zaczął Faramir cicho – gdybyś nie mówił tak otwarcie o własnej

śmierci. Gdybyś zamiast „żegnaj” powiedział „do zobaczenia”.

- Bracie, zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy. Nie ma się co oszukiwać. Ja jadę na

śmierć, ale muszę ci powiedzieć, że wbrew pozorom jest mi łatwiej z tą świadomością. Nie

muszę już dłużej czekać na nieuniknione. Jadę mu naprzeciw. Całe moje życie to nieustające

odsuwanie wizji klęski, ciągły strach o wszystko, co mi drogie. Teraz, kiedy klęska jest już na

wyciągnięcie ręki, w pewien sposób odczuwam dziwną ulgę.

- Mimo wszystko przeraża mnie to, co mówisz, wiesz?

- Niech cię to nie przeraża. Tak widocznie ma być. I muszę ci przyznać, że dlatego

właśnie cieszę się, iż nie mamy dzieci, ani ty, ani ja. To by było nie do zniesienia - patrzeć jak

Cień je zagarnia, jak ich przyszłość sypie się w gruzy. A tak, jesteśmy wolni. I z lżejszym

sercem możemy odejść z tego świata. I nic się nie martw, braciszku – Boromir

nieoczekiwanie trącił go łokciem w bok – zaczekam na ciebie w salach Mandosa. Obłapię

jakiś filar, czy co tam będzie i żadna siła mnie stamtąd nie ruszy, dopóki nie przyjdziesz.

Oczywiście – Boromir uśmiechnął się krzywo – nie żebym cię pospieszał. Obym czekał jak

najdłużej.

- Dureń! – Faramir w odwecie dźgnął go łokciem pod żebro. Ale nie wytrzymał i

uśmiechnął się mimo woli, bo wizja Boromira uczepionego filara w Domu Umarłych

nieproszona stanęła mu przed oczami. – Takiś pewien, że zginiesz pierwszy?

Page 713: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Tak to już jest urządzone – Boromir wzruszył ramionami. – Pierwszy pojawiłem się na

tym świecie to i pierwszy z niego zejdę. I tak powinno być – Boromir spojrzał na niego

uważnie, tak jakby chciał zapamiętać każdy szczegół, a potem wyciągnął rękę i ujął go za

kark, mocno – Dziękuję Valarom za każdą godzinę twojego życia, za to, że los dał mi tak

wspaniałego brata – powiedział z miłością.

Faramir położył dłoń na jego przedramieniu i zacisnął palce.

- I ja im dziękuję – szepnął głosem ściśniętym ze wzruszenia. – Dziękuję za najlepszego

brata na świecie.

- To mój jest najlepszy!

- Nieprawda, bo mój!

Uśmiechnęli się do siebie i przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- Boromirze?

- Tak?

- Obiecaj mi coś. Obiecaj, że mimo wszystko będziesz na siebie uważał.

- Hm, postaram się...

- Nie, masz się nie starać, tylko masz *uważać*, rozumiesz. Obiecaj mi to.

- To nie jest takie...

- Obiecaj mi!

- Mogę ci tylko obiecać, że się postaram.

- Uparty muł.

- Też cię kocham.

- Nie ryzykuj bez potrzeby, błagam.

- Dobrze, będę ryzykował tylko w potrzebie.

Faramir pokręcił głową i wzniósł oczy ku niebu.

- Ty też masz na siebie uważać, zrozumiano? – powiedział Boromir z naciskiem.

- Będę równie ostrożny, jak mój brat.

- W salach Mandosa rozliczę cię z każdego siniaka, sprawdzając, czy aby na pewno nie

mogłeś go uniknąć, więc dobrze ci radzę, uważaj – Boromir pogroził mu palcem.

- I nawzajem, mój drogi bracie, i nawzajem! A tak w ogóle to może być już poszedł spać,

zamiast mi tu bredzić o śmierci i nieuchronnej klęsce. A następnym razem bądź łaskaw upijać

się na wesoło.

- Ależ ja jestem wesoły!

- O tak, można wprost umrzeć ze śmiechu, doprawdy. Marsz spać!

Page 714: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dobrze, ale najpierw... – Boromir wyprostował się i wziął głębszy wdech. Faramir

spojrzał na niego zaskoczony wyrazem uroczystej powagi, jaka pojawiła się na jego obliczu.

Boromir odczekał chwilę, dla większego efektu, a potem spojrzał mu w oczy.

- Bracie mój – zaczął uroczyście – jeślim ci kiedykolwiek w czym uchybił, w zamyśle

czy to w nieświadomości będąc, wybacz mi i urazy nie chowaj. W cieniu śmierci proszę cię o

przebaczenie krzywd wszelkich i przykrości każdej, jakiem ci mógł wyrządzić, w mowie,

czynie i sercu. Niech cię Valarowie w opiece mają, a moje błogosławieństwo ode zła

wszelkiego osłoni – to rzekłszy, Boromir ujął jego twarz w dłonie i ucałował go w czoło.

Faramir zamrugał nagle załzawionymi oczami. Znał tę starożytną, gondorską formułę,

choć nigdy wcześniej nie słyszał, by ktokolwiek ją wypowiadał. Kiedy Boromir odjeżdżał na

poszukiwanie Imladris, pożegnali się zwyczajnie, po bratersku, choć i droga i czasy były

niebezpieczne. Z ojcem Faramir rozstał się w żalu i bez błogosławieństwa. Nie spodziewał się

usłyszeć tej nocy tak sformułowanej prośby o pojednanie, więc serce mu się ścisnęło w

przypływie wzruszenia. Nie po raz pierwszy jego brat go zaskakiwał. To, że teraz Boromir

żegnał się z nim w taki sposób, uświadomiło mu boleśnie, że naprawdę mogą się już więcej

nie zobaczyć. Mimo to jego głos brzmiał pewnie i spokojnie, kiedy zaczął:

- Bracie mój, wybaczam ci z serca szczerego, a i ja wzajemnie o przebaczenie chcę cię

prosić. Jeślim ci kiedykolwiek w czym uchybił...

Page 715: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Część piąta

Mordor

Page 716: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział I

Osgiliath

Kolejny poryw wiatru zatrzepotał sztandarami i Głupol Jeden na wszelki wypadek

zadrobił w miejscu, szykując się do ucieczki. Pippin zagryzł zęby i pchnął go piętą z całej

siły. Koń, zlany potem, ruszył niechętnie dalej, napięty jak cięciwa łuku, z oczami

utkwionymi w sztandarze. Nie dojechali jeszcze do Rammas Echor, a Głupol Jeden zdążył się

spłoszyć z dziesięć razy. Boromir miał, jak się okazało, bardzo straszny płaszcz, jadące

wojsko rzucało straszne cienie na mury, wśród kamieni bruku czyhały straszne wystające

głazy, drogę przebiegł znienacka straszny kot, a nade wszystko dybały na nich te potworne,

roztrzepotane sztandary. Nie mówiąc o tym, że nieszczęsny koń został zaatakowany przez

zdradziecką kałużę w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewał. Co gorsza, Pippin też się

tego nie spodziewał i o mało nie zleciał, kiedy Głupol Jeden wrył się niespodziewanie w

ziemię wszystkimi czterema nogami. Wszystko to sprawiło, że hobbit miał dosyć i swego

wierzchowca i całej tej wyprawy już przy wyjeździe z Miasta. Oczywiście powrót nie

wchodził w grę i Pippin starał się nadrabiać miną. W duchu zastanawiał się jednak za jakie

grzechy dostał najgłupszego i najbardziej płochliwego konia Śródziemia. A wszystko tak

dobrze się zapowiadało! Wałach spodobał mu się na pierwszy rzut oka. Nieduży, smukły,

gniadosz z białą gwiazdką i długą grzywą prezentował się bardzo ładnie. Nie był to kuc, tylko

„normalny" koń, który z jakiś powodów nie wyrósł i w związku z tym nie nadawał się pod

siodło dla gondorskich wojowników. Dla hobbita był natomiast w sam raz, większy

wprawdzie niż kuce z Shire, ale nie na tyle, by Pippin, przy swym obecnym wzroście, nie

mógł z nim sobie poradzić. Podobno Orlik, bo tak brzmiało prawdziwe imię konia, czas jakiś

służył jako wierzchowiec dla gońców, ale z niego zrezygnowano. Teraz już hobbit rozumiał

dlaczego. I szczerze mówiąc, wolałby podróżować na piechotę. Wśród oddziału ochotników z

Minas Tirith wypatrzył Beregonda i najchętniej przyłączyłby się do tej kompanii. Przed

wyjazdem miał cichą nadzieję, że Boromir zaproponuje mu wspólną podróż i weźmie go

przed siebie na siodło, ale tak się niestety nie stało. Zamiast tego, na dziedzińcu stajni zastał

osiodłanego Orlika i, nic podejrzewając, przyjął ten – jak mu się wtedy wydawało – hojny

prezent.

- Oby cię Lobelia do powozu wzięła! – zawarczał, kiedy po raz kolejny Głupol Jeden

wykonał dziki uskok w bok, tym razem z przyczyn niewiadomych.

Page 717: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jakieś kłopoty? – zapytał Pan Mysza, podjeżdżając i uśmiechając się z wyżyn swego

pięknego, skarogniadego i, oczywiście, spokojnego jak ciocia Rosamunda wierzchowca.

Pippin zaklął w duchu, obrażając wszystkie pokolenia myszy, jakie znał świat, a potem

uśmiechnął się słodko i odpowiedział tym samym tonem:

- Ależ skąd, ćwiczymy sobie zwody i uniki, tak potrzebne w bitwie – odparł, a dla

potwierdzenia słów Głupol Jeden przysiadł na zadzie.

- A to duża ulga – Mysza ukłonił mu się grzecznie. - Bo już się bałem, że sobie nie

radzisz, mości niziołku i chciałem ci zaproponować przesiadkę na wóz.

- Doprawdy, czuję się obrażony samym tym podejrzeniem! - A zatem raz jeszcze

przepraszam. I jestem już spokojny o twą przeprawę przez rzekę.

Pippin spojrzał na niego podejrzliwie.

- Przecież nie płyniemy wpław – zauważył, marszcząc czoło.

- Nie, ale będziemy przejeżdżać po chybotliwych łodziach, przez które przerzucono deski

– wyjaśnił Mysza, po czym ukłonił się i pojechał dalej, doganiając Boromira, który, jak się

okazało, obserwował ich bacznie przez ramię.

Pippin przybladł. Most na chybotliwych łodziach...

Wyglądało na to, że dla niektórych wyprawa do Mordoru zakończy się już dzisiaj. Pippin

próbował o tym nie myśleć, choć wyobraźnia natychmiast narzuciła mu wizję

podskakujących na falach łódeczek, połączonych jedną deską przerzuconą w poprzek burt.

Zrobiło mu się słabo. Przecież ten koszmarny koń zabije ich obu! Duma nie pozwalała

hobbitowi zsiąść i przebyć most na piechotę, choć z drugiej strony nie miał ochoty ginąć tak

młodo, dokonawszy jedynie paru bohaterskich czynów. Spróbował jednak na razie nie

zaprzątać sobie tym głowy. Od Osgiliath, wedle słów Boromira, dzieliła ich ponad godzina

jazdy. Ruiny dawnej stolicy znajdowały się w zasięgu wzroku, ale tak ogromne zastępy

wojska przemieszczały się bardzo powoli. Na szczęście, bo Pippin wcale nie marzył o tym, by

się przekonać, jak wygląda galop w wykonaniu Orlika.

Jechał więc dalej, starając się przewidzieć czegóż to ten frapujący koń może się spłoszyć

i przy okazji próbował zerkać na okolicę. Nie prezentowała się niestety malowniczo. Pola i

pastwiska Pelennoru spłonęły podczas oblężenia, podobnie jak rozsiane po całym terenie

domostwa. Żołdacy Mordoru byli bardzo konsekwentni w niszczeniu wszystkiego, co

napotkali na swej drodze. Próbowali nawet wyburzać mury graniczne, na szczęście zabrakło

im czasu, by dokończyć dzieła. Wojownicy z Minas Tirith co i rusz mijali smętne zgliszcza i

kopce, na których palono zwłoki orków i Haradrimów. Dymy wciąż jeszcze biły w powietrze,

ale łaskawy los kierował podmuchy wiatru ku rzece. Pippin spojrzał w prawo i skrzywił się –

Page 718: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

kilkadziesiąt kroków dalej, górując nad wpół-zburzonym murem, leżały niedopalone szczątki

mumakila. Uwijali się przy nich ludzie w chustach zasłaniających nosy i usta, a kilka par

zaprzęgniętych wołów sugerowało, że wielkie truchło zostanie wywiezione gdzieś dalej.

Samwise marzył o tym, by zobaczyć olifanta na własne oczy – westchnął Pippin w

myślach– ale raczej nie coś takiego mu chodziło. I jeśli mam być szczery to wolałbym, żeby

żywego mumakila też na swojej drodze nie spot...- A żeby cię kleszcze całego oblazły! –

krzyknął na głos, ściągając wodze i odchylając się w siodle do tyłu dla równowagi, ponieważ

Głupol Jeden właśnie zauważył woły i uznał, że na pewno przyszły tu, by go zgładzić.

- Oszaleję, słowo daję, oszaleję – jęczał hobbit pod nosem, z trudem panując nad

nerwowo chrapiącym koniem. Głupol Jeden wykonał kolejny uskok w bok, próbując się

wyłamać z kolumny.

Nie utrzymam go! – pomyślał Pippin z rozpaczą. Rozejrzał się szybko i kierując konia w

bok, ruszył ostrym kłusem ku Boromirowi. Zdołał wymanewrować tak, że siwa klacz znalazła

się między nim a mumakilem, zasłaniając im obu widok. Głupol jeden przyhamował i

uspokoił się nieco.

- Wszystko w porządku? – zagadnął Boromir, odrywając się od rozmowy z jakimś

rosłym rycerzem, którego hobbit nie znał.

- Ze mną tak, ale ten koń jest chory na umyśle – warknął Pippin i rękawicą otarł pot z

czoła.

- Właśnie widzę, że się nie spisuje – syn Denethora zmierzył Orlika uważnym

spojrzeniem. – Obawiam się, że teraz nie znajdziemy nic innego, musisz się jeszcze trochę z

nim pomęczyć. Dasz radę?

- Oczywiście – odparł Pippin butnie. – Teraz tak. Ale do bitwy na nim nie pojadę, mowy

nie ma.

Boromir pokiwał głową.

- Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli będę tak jechał obok ciebie? – zapytał jeszcze

hobbit z nadzieją.

- Ależ skąd. – I Boromir zwrócił się z powrotem do swego towarzysza po prawej.

Czas jakiś jechali jeszcze wzdłuż murów pierwszego kręgu. Podziwiane z wysokości

Cytadeli Minas Tirith wydawało się olbrzymie, ale dopiero próba objechania go na dole

dawała prawdziwe pojęcie o jego ogromie. Pippin odwrócił się, by przez ramię raz jeszcze

zerknąć na Cytadelę. Miał nadzieję, że zobaczy Wieżę Ectheliona w blasku wstającego

słońca, ale niestety, jak na złość, coraz więcej szarych chmur spowijało niebo i piękna

Page 719: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

budowla, choć bieląca się na tle gór, nie iskrzyła się tak, jak to uczyniła na powitanie hobbita

i Gandalfa wiele dni temu.

Na ich powitanie. Kiedy to było? Wydawało się wieki temu, w innym świecie. Pippin,

który do tej pory zwykł był dzielić swoje życie na „przed Wyprawą" i „Wyprawę" teraz

myślał w kategoriach „przed oblężeniem" i „po nim". Przed bitwą o Miasto, przed chorobą

Faramira i stosem Denethora był innym hobbitem, a przynajmniej tak mu się zdawało.

Podobnie jak Merry po śmierci Theodena nie był już tym samym Meriadokiem

Brandybuckiem, z którym niemal rok temu wyruszał naprzeciw przygodzie. Nic, ani „śmierć"

Gandalfa w Morii, ani zdrada Boromira, ani nawet niewola u orków nie uczyniła z nimi tego,

co Minas Tirith i Pelennor. Pippin nie był przekonany, czy podoba mu się ta zmiana, ale jedno

wiedział na pewno – nie ma już powrotu do tego dawnego, dziwnie ufnego i beztroskiego

stanu. Nadrabiał miną, nadal próbował żartować, nieraz mocno na siłę, ale w głębi serca czuł,

że nic już nie będzie tak jak dawniej. I było mu z tym jednocześnie i źle i dobrze. Z jednej

strony czuł smutek, a z drugiej – o ile to miało jakikolwiek sens, odczuwał dziwną dumę i

spokój.

Gratulacje, Peregrinie Tuku, synu Paladina! – pomyślał, uśmiechając się krzywo. –

Chyba właśnie stałeś się dorosły. To straszne.

Szeroki, kamienny gościniec odbił ku rzece. Las masztów był teraz dokładnie przed nimi

i coraz wyraźniej bieliły się pierwsze, zrujnowane zabudowania Osgiliath. Przednia straż

rozciągnęła się na tyle szeroko, że pierwsi żołnierze dojeżdżali już do przystani. Pippin

wyciągnął szyję, żeby sprawdzić, czy widać most, ale oddział jadący przed nimi zasłaniał mu

widok.

Była to kolejna niespodzianka. Pippin z góry założył, że skoro będzie jechał w świcie

Boromira, to siłą rzeczy znajdzie się na samym czele pochodu. No bo przecież, któż ma

prowadzić wojsko, jeśli nie Namiestnik? Tymczasem, ku swojemuzaskoczeniu znalazł się

gdzieś w środku armii. Pierwszy bowiem ruszył konny oddział zwiadowców, wśród których

znaleźli się Strażnicy Obieżyświata, synowie Elronda, Strażnicy Faramira z Ithilien i

kilkudziesięciu Rohirrimów. Za nimi podążał Imrahil na czele rycerzy Dol Amrothu i jeśli

hobbita wzrok nie mylił to właśnie tam, u boku księcia, jechał obecnie Obieżyświat wraz z

Gandalfem. Nie, nie mógł się mylić, bo obok znaku Białego Łabędzia trzepotała królewska

chorągiew rodu Elendila.

Dopiero za zastępami Dol Amrothu ruszyła biała chorągiew namiestnikowska, najpierw

konnica, a potem ogromny zastęp pieszych, zarówno regularnej formacji jak i ochotników.

Potem szli Rohańczycy, ci, którzy stracili konie, a kolumnę zamykała konnica Eomera. Ich

Page 720: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jednak hobbit już nie widział, bo zastępy wojsk nikły na horyzoncie i nie sposób był ich

wzrokiem ogarnąć.

Pippin przesunął wzrokiem po oddziałach Dol Amroth przed nimi, a potem znowu

spojrzał przez ramię na rycerzy z Minas Tirith. Nie mógł się zdecydować, którzy bardziej mu

się podobają. Wojownicy spod znaku łabędzia mieli białe tuniki i płaszcze, a co najbardziej

niezwykłe – wszystkie ich konie dobrane były maścią. Nie było tam innego rumaka niż siwy.

Był to istny przegląd odmian jasnej maści – konie jednolicie białe, konie o czarnych

grzywach i nogach, albo o grzywach szarych, konie jabłkowite i dropiate. Z daleka wszystkie

wyglądały jak białe i wyglądało to naprawdę imponująco. Jak zastęp z baśni.

Wierzchowce z Minas Tirith nie były już takie piękne. Większość była ciemno

umaszczona, ale i nie brakowało koni złotokasztanowatych, srokatych i siwych. Owszem,

były wśród nich też i bardzo urodziwe, jak ten skarogniady koń Myszy ( co Pippin musiał

przyznać z niechęcią), ale też trafiały się wyraźnie chłopskie konie, mniejsze i bardziej krępe,

o grubych szyjach i bujnie owłosionych pęcinach. Jedynie grupa dwudziestu Strażników

Wieży, którzy towarzyszyli Boromirowi, jako jego gwardia przyboczna, mieli wszyscy rosłe,

kare lub gniade rumaki, ustrojone w czarnosrebrne kropierze. Jechali czwórkami, wiatr

rozwiewał ich czarne płaszcze i Pippin – sam w czerni i srebrze –stwierdził z dumą, że

wyglądają o wiele groźniej i dostojniej niż bajkowi rycerze Imrahila. Szkoda tylko, że było

ich tak mało...

- Pippinie – głos Boromira wyrwał go z zamyślenia.

- Tak?- hobbit zadarł głowę, by spojrzeć na przyjaciela.

- Lepiej go teraz przytrzymaj. – Syn Denethora ruchem głowy wskazał Orlika i znacząco

uniósł w dłoni Róg Gondoru.

- Ojej – jęknął hobbit. - Musisz?

Boromir uśmiechnął się w odpowiedzi.

- To poczekaj, aż odjadę kawałek, dobrze? – I Pippin z westchnieniem zawrócił Głupola

Jednego, ustawiając go między Myszą, a pierwszym szeregiem Strażników Wieży. Kiedy się

tylko ustawił, ujrzał jak Boromir bierze głęboki wdech i przykłada Róg do ust. Ponad

Pelennorem popłynął głośny i dumny zew. Nowy Róg nie brzmiał aż tak głęboko i donośnie

jak stary, ale był za to bardziej melodyjny i miły dla ucha. Boromir wykorzystał to i dodał na

zakończenie przeciągłą, wyższą nutę. Kiedy grał w Mieście, obwieszczając wyjazd, nuty tej

jeszcze nie było. Widocznie testował możliwości nowego Rogu.

Głupol Jeden niespokojnie zadrobił w miejscu, ale poza tym nie spłoszył się i Pippin

odetchnął. Z portu popłynął ku nim w odpowiedzi głos innego rogu.

Page 721: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Czyżby Angbor?- Pippin za punkt honoru postawił sobie nauczenie się zawołań

poszczególnych władców. Wbrew pozorom wcale nie było to aż takie trudne.

Boromir zadął ponownie i tym razem przyłączyły się do niego inne rogi – Dol Amrothu i

Rohańczyków.

Jak pięknie!- Pippin uśmiechnął się szeroko – Ciekawe, czy Merry słyszy nas w Mieście.

Na pewno tak.

Wciąż był jeszcze pod wrażeniem chóru rogów i trąb, jakimi Minas Tirith pożegnało

swoje wojska o świcie.

Tymczasem wokół pieśń powitalna ucichła, a hobbit zaczął się zastanawiać, czy w

Osgiliath będzie jakiś postój i czy da się w związku z tym przekąsić drugie śniadanie.

Zakładał bowiem, że chwilę potrwa, nim Angbor przyłączy się do nich wraz ze swym

wojskiem. Okazało się jednak, że i tu się mylił. Nie było żadnego postoju. Oddziały Angbora

czekały na nich w pełnej gotowości, by z marszu zająć miejsce na tyłach kolumny wojsk i

główny trzon armii, ku rozczarowaniu Pippina, nawet nie zwolnił.

Na razie jednak hobbit odłożył na bok myśli o drugim śniadaniu albowiem przed nimi

wyrastały już zrujnowane mury dawnej stolicy Gondoru. Nic, nawet pobojowisko w

Isengardzie, nie przygotowało go na ten widok. Co innego z okien Cytadeli oglądać skupisko

ruin bielejące w oddali nad rzeką, a co innego przemierzyć je, spoglądając z wysokości

końskiego grzbietu. Nie było tu jednego całego budynku, resztki domów straszyły głębokimi

wyrwami, a mury czarnymi wyłomami. Wszędzie walał się gruz i kamienie. Tu i ówdzie

wyłaniała się z jakiegoś rumowiska piękna, smukła kolumna, albo samotnie stojąca ściana z

otoczonym misterną płaskorzeźbą otworem okiennym. Widok był tym bardziej

przygnębiający, że spora część tych murów była teraz osmalona na czarno, a białe ściany

pokrywały okropne, szydercze gryzmoły, wśród których często pojawiał się znak Oka.

Orkowie nie przepuszczali żadnej okazji, by dać wyraz swej nienawiści do ludzi i wystarczyła

im doba, by splugawić i zasypać śmieciami to zrujnowane miasto.

Nad rzeką było trochę czyściej i Pippin odetchnął, wystawiając twarz na wiatr. Boromir

uniósł rękę do góry i na ten znak zaczęto przekazywać dalej polecenie „stój". Pippin

zatrzymał Głupola Jednego, ale kiedy po dłuższej chwili nic się nie działo, trącił konia piętą,

wyprzedził Myszę i podjechał do boku Boromira.

- Co teraz?- zagadnął.

- Czekamy na naszą kolej – odparł Boromir cierpliwie, nie odrywając wzroku od

pergaminu, który właśnie studiował.

- Nie zsiadamy?

Page 722: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Na razie nie. Nie ma co robić zamieszania.

- Ile potrwa ta przeprawa?

- Nie mam pojęcia.

- A jak przejdziemy po moście? Konno czy pieszo?

- Zobaczymy.

Pippin westchnął i umilkł, wyczuwając, że Boromir nie ma ochoty na rozmowę.

Wychylił się za to w bok, a potem stanął w strzemionach, żeby zorientować ile jeszcze dzieli

ich do sporej wyrwy w murach. Była niedaleko i Pippin miał nadzieję, że stamtąd ujrzy już

ów most. Rozejrzał się dookoła, ale nikt nie rozmawiał, wojsko czekało w ciszy, jeśli nie

liczyć sporadycznych parsknięć i stąpnięć koni.

Wreszcie Boromir podniósł głowę, zwinął pergamin i wsunął go do juków po lewej

stronie przedniego łęku. A potem nieoczekiwanie zawrócił klacz, zwracając się twarzą ku

swoim żołnierzom.

- Panowie!- zagrzmiał z przyganą. – Toć to chwalebna wyprawa wojenna, a nie pogrzeb!

Pokażcie innym, jak Gondorczycy idą do boju! Nie życzę sobie słyszeć ciszy aż do mostu,

zrozumiano? Bern, podaj ton. I gromko, panowie, z życiem!

- A co życzysz sobie na początek, mój panie?- zapytał Mysza skwapliwie, z szerokim

uśmiechem.

- Cokolwiek, byle było tam dużo szczęku mieczy, krwi i prostej radości życia –

odpowiedział Boromir, wywołując tym falę śmiechów wśród swego wojska.

- A zatem „Pochwała wojny, miłowania i pani Lothirieny" – zaproponował Mysza ku

żywiołowej aprobacie Strażników Wieży i widząc uśmiech Boromira zaintonował pieśń,

zaskakująco głębokim i czystym głosem. Gondorczycy huknęli w odpowiedzi, aż odwróciły

się ku nim ostatnie szeregi wojsk z Dol Amrothu i Osgiliath ożyło nagle setkami głosów. Po

„pochwale wojny", która wysławiała zarówno piękno miecza jak i niewieście wdzięki nastąpił

„Los rycerski", a potem dwie pieśni w języku Gondoru, bardzo piękne, choć kompletnie dla

hobbita niezrozumiałe. Po nich odśpiewana została jeszcze jedna pieśń w Westronie, bardzo

długa, z na tyle prostą melodią i refrenem, że hobbit mógł się w nią włączyć. Dzielnie więc

wraz ze wszystkimi śpiewał na całe gardło powtarzający się wers: „Spod kopyt pryska

orkowy syn, dalej ich prać i gnać ich w dym!". Tego mu właśnie brakowało. Wprawdzie

hobbici raczej nie mieli w swym repertuarze pieśni, gdzie „krew" rymowała się ze słowem

„gniew" i przyśpiewka żołnierska była im jako taka obca, ale mając ucho do melodii i pamięć

do słów, szybko wyłapywał refreny, bawiąc się przy tym znakomicie. Ani się spostrzegli, a

Page 723: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

dotarli do przystani i dopiero tam Boromir dał znak, by zaprzestać śpiewu. „Na razie" – jak

stwierdził.

Most, na szczęście, nie przypominał tego z wizji Pippina i wyglądał dość solidnie. Był

też na tyle szeroki, że wojownicy przejeżdżali po nim parami. Większość oddziałów Imrahila

już się przeprawiła i teraz oni śpiewali, przegrupowując się na drugim, przerażająco odległym

brzegu rzeki. O ile słuch go nie mylił nękali dalej „orkowego syna". Wzdłuż mostu kursowało

też kilka promów i Pippin z nadzieją przylgnął do nich wzrokiem. Most może i wyglądał

solidnie, ale z tej odległości widać było jak ugina się pod przejeżdżającymi oddziałami.

Promy wydawały się znacznie bezpieczniejszym sposobem na przeprawę.

Boromir rzucił jakiś rozkaz w języku Gondoru jednemu z adiutantów, ten zawrócił i

powtórzył komendę pierwszym szeregom, a potem pogalopował wzdłuż oddziału dopilnować,

by została przekazana dalej i wykonana. Pippin obejrzał się przez ramię i zobaczył, że

wojownicy sprawnie ustawiają się dwójkami.

A więc jednak most.

- Pippinie!- zawołał Boromir, a kiedy hobbit odwrócił się ku niemu, skinął przywołująco

dłonią.

Tuk pchnął swego konia do przodu i podjechał do Boromira, choć z pewnym trudem, bo

chorągiew namiestnikowska była za blisko i co gorsza zaczynała się ruszać w podmuchach

wiatru. Głupol Jeden wykonał taniec paniki i na wszelki wypadek objechał straszliwego

wroga szerokim kołem.

- Na czas przeprawy przesiądziesz się na moje siodło – poinformował go Boromir. - Nie

chcę cię mięć na sumieniu. Zapraszam.

- Dziękuję – powiedział Pippin osłabły wręcz z ulgi, ale też i odrobinę zawstydzony.

Szybko zeskoczył na ziemię i rozejrzał się niepewnie, trzymając wodze w ręce. – A co z

koniem?

- Bern! Zajmij się nim- polecił Boromir. - Twoja w tym głowa, żeby znalazł się na

drugim brzegu.

Hobbit przerzucił wodze przez łeb Orlika, zaczekał, aż Pan Mysza podjedzie i podał mu

je.

- I, Bern?- zabrzmiał głos Boromira, dziwnie surowy.

- Tak, panie?

- Nie podobało mi się to westchnienie.

Pippin uniósł brwi, zaskoczony tym, że Boromir tak otwarcie udziela reprymendy

giermkowi , ale nie odważył się wygłosić komentarza. Podszedł do Boromira i ujął oburącz

Page 724: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

jego wyciągniętą dłoń. Nie zdążył się nawet porządnie odbić, a już pofrunął do góry,

podciągnięty z wielką siłą. Przełożył prawą nogę nad przednim łękiem i usadowił się na tyle

wygodnie, na ile pozwalała zbroja Boromira i jego własna kolczuga. Klacz ruszyła stępa,

minęła zwały gruzu i między czymś, co kiedyś było chyba cokołami posągów, skierowała się

w dół. Pippin raz tylko zerknął za siebie, próbując zerknąć, jak też Pan Mysza radzi sobie z

Głupolem Jednym, ale giermek zajął takie miejsce w kolumnie, że z tego kąta nie było go

widać. Przez krótką chwilę zapanowało zamieszanie, bo dwa konie Strażników jadących

przed Boromirem zaczęły się boczyć, bojąc się jako pierwsze wejść na most.

- Przejście! - rzekł Boromir krótko, a kiedy Strażnicy wycofali konie i rozstąpili się przed

nim, pojechał przodem. Jego klacz na widok przeprawy jedynie zastrzygła uszami i czujnie

uniosła łeb, ale, nie sprawiając żadnych problemów, posłusznie weszła na most. Inne konie,

zachęcone jej przykładem, ruszyły bez większego oporu. Kiedy tylko deski mostu zadudniły

pod końskimi kopytami, Pippin utkwił wzrok w przeciwległym brzegu, starając się nie

patrzeć na skłębiony nurt Anduiny. Ze wszystkich dotychczasowych przepraw przez rzekę

najbardziej przypadły mu do gustu liny zawieszone nad strumieniem w Lorien. Tam

przynajmniej w pełni kontrolował sytuację i mógł polegać na swojej zręczności. Poza tym

Celebrant był dość płytki, tu byle potknięcie mogło przynieść im zgubę. Co z tego, że most

był bardzo szeroki, skoro brak barierek po bokach zdawał się zapraszać do skoku w spienioną

toń. Przeciwległy brzeg przybliżał się koszmarnie powoli, Pippin westchnął i w tym samym

momencie usłyszał, że Boromir ziewa.

- Niewyspany?- zagadnął współczująco. Jemu samemu oczy się kleiły, nic dziwnego

skoro pół nocy przegadał z Merrym. Tak się zabawnie złożyło, że kiedy o świcie wymykał się

z komnaty przyjaciela, wpadł na Boromira, który wychodził właśnie od brata. Razem poszli

więc do Cytadeli po rzeczy, zaspani i półprzytomni.

- Mhm – usłyszał w odpowiedzi. - I niespokojny.

- Niespokojny? – Pippin natychmiast spojrzał na deski mostu w poszukiwaniu oznak

zagrożenia.

- Jedziemy już razem od dobrej chwili, a ty mi jeszcze nie zadałeś ani jednego pytania –

stwierdził Boromir z udawaną troską.

Pippin parsknął śmiechem.

- A mogę?- zapytał, biorąc słowa Boromira za jawne zaproszenie. - Oczywiście, że nie –

padła tradycyjna odpowiedź. - No bo, tak się właśnie zastanawiałem i bardzo mnie jedna

rzecz nurtuje – zaczął Pippin.

Page 725: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Wprost umieram z ciekawości, by dowiedzieć się cóż to takiego.

- Czy mumakile są jadalne? – palnął hobbit bez ogródek.

- Że co proszę?! – zabrzmiał mu nad uchem zdumiony głos Boromira.

- No, pytam czy mumakile są jadalne. Choć w zasadzie to nie tyle jadalne, co smaczne.

Bo na upartego wszystko jest przecież jadalne, prawda? Mijaliśmy ten zwłok mumakila po

drodze i pomyślałem, że w sumie to się ogromna ilość mięsa marnuje...

- Własnym uszom nie wierzę – przerwał mu Boromir – jesteśmy w dawnej stolicy

Gondoru, niegdyś najokazalszym miejscu Śródziemia. I zamiast o miasto, o dawne dzieje, on

mnie pyta czy mumakile są jadalne!

- Ciskasz się tak, bo nie masz pojęcia, prawda?

- Bezczelny hobbit! Radzę ci bacz na słowa, jeśli nie chcesz obejrzeć sobie tego mostu

od spodu.

- Groźby i wyzwiska. A więc nie wiesz.

- Pippinie, twoja umysłowość czasami mnie przeraża. Doprawdy, trzeba być hobbitem,

żeby w mumakilu zobaczyć obiad.

- Chciałeś rzec – przekąskę. I to mówi ktoś, kto usiłował wcisnąć wszystkim, że trolle są

jadalne.

Boromir jęknął. Pippin nie za bardzo mógł się odwrócić, żeby na niego spojrzeć, ale w

wyobraźni bardzo wyraźnie ujrzał cierpiętniczą minę przyjaciela i oczy wzniesione ku niebu.

- No, więc? – ponaglił.

- Nigdy nie kosztowałem pieczeni z mumakila i nigdy nie słyszałem o tym, by

ktokolwiek przyznawał się do takiego jedzenia – odparł Boromir ze znużeniem.

- Ciekawe, czy to dlatego, że są niesmaczne, czy też może są jakieś inne powody –

zadumał się Pippin. – Zastanawiam się, czy Południowcy jadają ich mięso.

- Wątpię. Oni czczą te zwierzęta. Podobno za zabicie mumakila grozi im kara śmierci.

- Powiadasz? To fascynujące. Skoro tak je czczą, to dlaczego narażają je na śmierć w

bitwie?

- Interesujące pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

- No no?

- I teraz też mi się nie chce.

- Aha. A jak myślisz, jak się nazywa mięso mumakila? Mumaczyna? Mumakowina?

- Mumakilina, jeśli już – orzekł Boromir z rozbawieniem.

Page 726: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mumakilina – Pippin zachichotał. - Oj - dodał, poważniejąc i prostując się

niespokojnie. - Słyszałeś ten trzask?

- Tak, most się rozpada.

- Boromirze?!

- Spokojnie, żartowałem. Nie podskakuj, bo mi wbijasz sztylet w udo.

- I dobrze ci tak – burknął Pippin. – A swoją drogą, bardzo tu głęboko?

- Pamiętasz tę otchłań w Morii? - Tę, na której stał most? Pamiętam. - Tu jest głębiej. A

te wiry na wodzie robią czarne stwory z mackami, które czają się pod mostem. Za chwilę

wszyscy zginiemy.

- Czasami cię nienawidzę – odparł Pippin ponuro, a po chwili milczenia dodał – Czy nad

Faramirem też się tak znęcałeś jak był mały?

- Ja się nigdy nad nikim nie znęcałem, Peregrinie Tuku.

- Taaak? A jak nazwiesz te wszystkie historie o potworach i udźcach z trolla?

- Hartowaniem ducha.

- Pozostawię to bez komentarza.

- Cóż za ulga.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Minęli już połowę mostu i Pippin odprężył się nieco.

Jeszcze trochę, a będą na drugim brzegu.

- Czy to tutaj był ten garnizon, o którym nam opowiadałeś? – zagadnął hobbit,

spoglądając na ruiny kopuły widniejące po wschodniej stronie Anduiny.

- Tak. Widzisz tę kolumnadę, tam po prawej? Miałem kwaterę nieco dalej, w głębi –

Boromir westchnął nagle. - Można rzec, że spędziłem tu najpiękniejsze lata mojego życia.

- Pozwolę się z tym nie zgodzić – wtrącił Pippin. – Najpiękniejsze lata twojego życia

rozpoczęły się, kiedy spotkałeś nas. To znaczy mnie i Merry'ego.

- Oczywiście – po tonie jego głosu, Pippin zorientował się, że przyjaciel się uśmiecha.

- Faramir też tu mieszkał? – Pippin kontynuował swe dochodzenie.

- Nie, on od początku stacjonował w Henneth Annun. W Ithilien. Kilka godzin jazdy

stąd.

- A nie woleliście być razem?

- Nasza wola nie miała tu nic do rzeczy, Pippinie.

- Myślałem, że jeśli się jest księciem Gondoru to ma się większą swobodę...

- Książę Gondoru ma mniej swobody niż prosty rolnik, mój drogi hobbicie – tłumaczył

Boromir cierpliwie. - Za przywileje też się płaci i to czasami bardzo dotkliwie. W wielu

sprawach, ani ja, ani Faramir nie mamy nic do powiedzenia. Oczywiście, że chciałbym mieć

Page 727: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

brata przy sobie, ale wyznaczono mu Ithilien i musiałem się decyzji ojca podporządkować.

Zresztą Faramir sam chciał się tam szkolić. I miał oczywiście rację. Bez ciągłych interwencji

nadopiekuńczego brata szybciej mógł zaskarbić sobie szacunek Strażników.

- Dlaczego?

- Każdy dowódca sam musi sobie wypracować posłuch i zasłużyć na oddanie żołnierzy.

Ludzie nie zawierzą ci tylko dlatego, że jesteś synem władcy.

- Ty też musiałeś sobie zapracować?

- Oczywiście. Na początku zawsze jest ciężko, żołnierze krzywo patrzą na małoletniego

żółtodzioba, który w przyszłości ma nimi dowodzić i stawiają mu wyższą poprzeczkę, niż

innym młodzikom.

- A to nie było tak, że dowodziłeś od razu?

- Skąd! Zaczynałem od giermkowania, jak każdy. Potem zostałem adiutantem kapitana

oddziału.

- A ja myślałem, że status Wodza-Generała jest dziedziczny i przypisany z urodzenia.

- Bo jest. Co nie zmienia faktu, że trzeba przejść szczeble hierarchii wojskowej.

Wyobrażasz sobie piętnastolatka, który obejmuje dowództwo nad całą armią? No, właśnie.

Praktyka jest równie ważna jak teoria. Co innego czytać o bitwie, a co innego samemu się w

niej znaleźć i to jeszcze ze świadomością, że od twoich decyzji zależy życie żołnierzy. O, i

tym sposobem przegadaliśmy całą drogę – podsumował Boromir, gdy klacz przyspieszyła na

widok pobliskiego już brzegu. Zjechali na ląd, lecz zamiast podążyć dalej, Boromir skręcił w

prawo, a potem zawrócił i zatrzymał konia.

- Dlaczego stajemy?- zapytał Pippin, widząc, że Boromir ruchem ręki nakazuje jechać

dalej pierwszym szeregom Strażników.

- Czekamy, aż cała moja chorągiew się przeprawi.

- Aha. Jakoś nie widzę Berna...- Pippin rozglądał się bacznie, ale giermka nie było na

czele kolumny.

- Rzeczywiście. Brand! – Boromir przywołał jednego ze swych adiutantów.Gdzie jest

mój giermek? – zapytał, kiedy rycerz się zbliżył.

- Jedzie jako jeden z ostatnich. Ten mały koń nie chciał wejść na most.

He he - pomyślał Pippin z satysfakcją. Bardzo tak Panu Myszy dobrze. Niech się

przekona, że niezależnie od umiejętności można trafić na konia, z którym nie sposób dojść do

ładu.

- Ecthelion z nim został, mój panie. We dwóch sobie poradzą.

Page 728: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Pippin odczekał, aż Boromir odprawi adiutanta i czym prędzej wrócił do przerwanego

tematu. Chciał bowiem wykorzystać to, że Boromir jest w nastroju do rozmowy.

- Pamiętasz swój pierwszy dzień w garnizonie? – zapytał.

- Pamiętam.

- No i?

- Lał deszcz. Przyjechałem, dostałem kwaterę, rozpakowałem się, przedstawiono mnie

zebranym, zjedliśmy obiad, potem był obchód, a wieczór spędziłem marznąc i moknąc na

warcie.

- Musiałeś wartować? – zdziwił się Pippin.

- Chciałem.

- A ile miałeś wtedy lat?

- Szesnaście.

- I wtedy zaczęło się twoje szkolenie?

- To zależy co rozumiesz przez słowo „szkolenie". Szermierkę trenowałem od szóstego

roku życia, a podstaw strategii zacząłem się uczyć, kiedy miałem osiem lat. Natomiast,

owszem, w praktyce zacząłem to poznawać w Osgiliath.

- Sześć lat?! Uczyłeś się walczyć, jak miałeś sześć lat? – wykrztusił Pippin ze

zdumieniem. - Ja nawet nie pamiętam, co robiłem w tym wieku! Pewnie wyjadałem porzeczki

z ogrodu Brandybucków.

- No, cóż. Każdy ma dzieciństwo na miarę kraju, w którym się urodził.

- No, tak – mruknął Pippin nieco zawstydzony. - A jaka była twoja pierwsza

prawdziwa bitwa?

- To była raczej potyczka, a nie bitwa z prawdziwego zdarzenia. Dwa miesiące po tym,

jak znalazłem się w Osgiliath. Dwudziestu kilku Haradrimów przeciw oddziałowi

zwiadowczemu. Mieliśmy przewagę, zaskoczyliśmy ich i uporaliśmy się bez większego

problemu.

- Jak ci poszło? – Pippin oparł się na przednim łęku i wykręcił bokiem na tyle, żeby

widzieć twarz Boromira.

- I dobrze i źle – Boromir w zamyśleniu patrzył gdzieś w dal. - Dobrze, bo zabiłem

mojego przeciwnika, a źle, bo zaraz po tym mnie zemdliło i nie byłem w stanie podnieść

miecza. Mój kapitan musiał mnie osłaniać. To był dobry człowiek, nie zganił mnie potem, ani

nie wyśmiał. Wprost przeciwnie pochwalił zwycięstwo w pojedynku i pomógł się pobierać.

Niefortunnie się dla mnie złożyło, że w swej pierwszej walce spotkałem ludzi, a nie orków.

Orków łatwiej jest zabijać i nie ma się po tym wyrzutów sumienia. Ręka z mieczem sama się

Page 729: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

wyciąga. Po kilku spotkaniach z orkami nie miałem już żadnych oporów, a i ten zabity

Haradrim przestał mi się śnić. Prawdziwie powiadają, że najtrudniej jest zabić pierwszy raz. Z

czasem wszystko przychodzi łatwiej.

- Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał podnieść miecza przeciwko człowiekowi –

szepnął Pippin. I żeby otrząsnąć się z ponurego nastroju, jaki go raptem opanował,

zdecydował się zmienić temat. - Jak się nazywa twój koń, słyszałem, że mówisz „ona", to

klacz, prawda?

- Tak. Ma na imię Koń.

- Koń? Tak, jak twój poprzedni wierzchowiec?

- Tak samo. To tradycyjne imię moich koni.

- Jestem pod wrażeniem twej pomysłowości, Boromirze.

- Wiem.

- A mogę jej wymyślić jakieś imię?

- Ona *ma* imię!

- A co powiesz na przykład.. na... „Mumakilina", au, no co?

- Sam jesteś Mumakilina – Boromir ducnął go w bok drugi raz. - Hobbicina mumakilina.

Pippin zachichotał, a potem pochylił się i poklepał klacz po szyi.

- Moja ty bidulo – rzekł ze współczuciem. - Dobrze, że nie wiesz, jak twój pan cię

nazywa. Wszystkie konie się z ciebie śmieją.

- Ma zgrabne, dźwięczne i łatwe do zapamiętania imię, nie rozumiem o co wam

wszystkim chodzi.

- Dostałeś ją w Rohanie?

- Tak, w Dunharrow.

Pippin podniósł głowę i spojrzał na przesuwające się monotonnie szeregi wojsk.

- Dlaczego Obieżyświat nie jedzie z nami?- zapytał.

- Jakby ci tu powiedzieć, drogi hobbicie, chorągiew królewska nie komponuje się dobrze

w parze z namiestnikowską.

- Och. A Gimli i Legolas?

- Z tego, co wiem zamierzają do nas dołączyć. Ruszą z Miasta jako jedni z ostatnich, bo

chcieli jeszcze zwiedzić Grobowce. Dogonią nas po południu, jak sądzę.

- Byłoby miło. Drużyna powinna trzymać się razem. Mam nadzieję, że zdążą na wspólną

kolację.

Page 730: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Na pewno zdążą, bo Gimli pragnie podzielić się ze mną hipotezami na temat powstania

tunelu i radością z odkrycia w Sali Wieżowej bardzo rzadkiego marmuru krystalicznego o

białym żyłkowaniu. I chciałbym zaznaczyć, że to wcale nie jest śmieszne, Pippinie.

- Owszem, jest. Jeszcze trochę, a będziesz wiedział o Minas Tirith więcej niż jego

budowniczowie.

- Taak – oznajmił Boromir przeciągle.

- No, dobrze – Pippin usadowił się wygodnie i spojrzał na Boromira

wyczekująco. - Przejdźmy zatem do sprawy zasadniczej. To kiedy mi zrobisz jajecznicę

do łóżka? Jutro?

- Jajecznicę mogę, co najwyżej, zrobić z ciebie, Peregrinie Tuku.

- Obiecałeś!

- Tak się składa, że nie mam jeszcze starczej sklerozy i dobrze pamiętam, co komu

obiecałem, a czego nie. A twe żałosne próby wmówienia mi czegoś, co nigdy nie miało

miejsca, z góry skazane są na niepowodzenie.

- W Fangornie powiedziałeś, że...

- Że będę zmywał po posiłkach Drużyny – wszedł mu w słowo Boromir. – A wszystko

ponadto, to radosny wkład twój i Merry'ego, do którego to się nie poczuwam.

- A co, jeśli cię ładnie poproszę? – Pippin zmienił taktykę.

- Aaa, to co innego – oznajmił nieoczekiwanie Boromir. - Jeśli mnie ładnie poprosisz,

wezmę twą prośbę pod uwagę.

- A potem odmówisz?

- Tego, nie powiedziałem.

- O? – rzekł Pippin, mile zdziwiony. – Naprawdę zrobiłbyś mi jajecznicę?

- Dlaczego nie? Lubię wyzwania.

- To może nauczysz się przyrządzać sztufadę po tukowemu, hmmm?

- Z przyjemnością. Kiedy tylko zakończę terminowanie w kuźniach Gimlego pod

Samotną Górą, co tchu popędzę do Shire, by zagłębić się w arkana hobbickiej sztuki

kulinarnej.

Roześmieli się obaj.

- To musiało być kiedyś ogromne miasto – rzekł Pippin po chwili wpatrując się w ruiny.

- Czarny Władca je zniszczył, prawda?

- Nie, my, Gondorczycy – odrzekł Boromir, a widząc zdumione spojrzenie hobbita

ciągnął dalej. - W 1432 roku Trzeciej Ery rozpętała się tu wielka wojna domowa, przywódca

buntu, Castamir, oblegał miasto, dopóki król Eldacar nie uciekł do Rhovanionu. Wtedy to

Page 731: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Osgiliath spłonęło i runęła Kopuła Gwiazd. Dwieście lat później dzieła zniszczenia dokonała

Wielka Zaraza, która wybiła większość mieszkańców. Uciekinierzy schronili się w Minas

Tirith, zwanej wówczas Minas Anor, i już nie wrócili do stolicy, która zmieniła się w

cmentarzysko. W 1640 roku dwór królewski przeniósł się na stałe do Minas Anor, a Osgiliath

zaczęło pełnić rolę kwater wojskowych i z każdym rokiem coraz bardziej popadało w ruinę.

Zwłaszcza kiedy zajęli je Urukowie. Mój sławny imiennik, Boromir I, odbił miasto i aż do

ubiegłego roku było w naszych rękach.

- A dlaczego wybuchła ta wojna domowa? – Pippin oparł się plecami o Boromira i

przesunął wzrokiem po szeregach Gondorczyków przejeżdżających po moście. Jakoś nie

potrafił sobie wyobrazić ludzi walczących z ludźmi. No może jeszcze z Haradrimami, ale z

własnymi rodakami?

Boromir zaczął mu opowiadać o buntowniku Castamirze, o zarzutach, co do czystości

królewskiej krwi, o oblężeniu Osgiliath i egzekucji królewskiego syna. I o tym jak Eldacar po

dziesięciu latach wygnania powrócił na czele armii z północy i zabił Castamira w bitwie.

Czas płynął. Przejeżdżający żołnierze uśmiechali się na widok swego dowódcy,

czuwającego na brzegu i pogrążonego w rozmowie z niziołkiem.

- Chyba widzę Berna – oznajmił Pippin w pewnej chwili. – Tam, widzisz, na samym

końcu? Są chyba w jednej trzeciej mostu.

- Widzę.

- Będziemy czekać, aż przeprawią się piesze wojska?

- Nie, ruszymy dalej, kiedy tylko Bern zjedzie na ląd.

- To dobrze, bo już się zasiedziałem, a poza tym wieje tu od rzeki. Chcesz wody?

- Tak, poproszę, bo mi w gardle zaschło. To najdłuższe moje przemówienie od czasów

odpytywań na lekcjach mistrza Rumila.

- Myślę, że byłby z ciebie dumny.

- Dziękuję. Czy mogę liczyć na rewanż w postaci opowieści, jak to Tukowie

zostali thanami?

- Och, z przyjemnością. Teraz?

- Teraz nie zdążymy, obawiam się. Może więc poproszę o rys wstępny, na początek.

Lecz Pippin nie zdążył mu przedstawić „rysu wstępnego".

Nieszczęście wydarzyło się, kiedy Bern miał już za sobą jakieś dwie trzecie drogi. Tak

się akurat składało, że hobbit go właśnie obserwował, więc widział, że Mysza nie popełnił

żadnego błędu. W zasadzie nie była to niczyja wina. Głupol Jeden, który szedł potulnie

między dwoma większymi końmi – skarogniadym Berna i kasztanem jakiegoś drugiego

Page 732: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

rycerza - nagle się zatrzymał, bez żadnego widocznego powodu. Pippin patrzył z brzegu, jak

obaj Gondorczycy też zmuszeni są przytrzymać swoje konie i jak próbują pociągnąć dalej

oporne zwierzę. Lecz im więcej siły wkładali, tym bardziej Głupol Jeden się zapierał i

wreszcie zaczął się cofać na szeroko rozstawionych nogach, wysoko zadzierając łeb. Chcąc

nie chcąc, obaj jeźdźcy musieli cofnąć się wraz z nim. Kasztan rycerza po prawej zaczął się

niespokojnie kręcić i rzucać łbem, bo Orlik spychał go ku krawędzi mostu. Wreszcie kwiknął

ostrzegawczo i kopnął napierającego nań konia. Ten rzucił się w bok, pociągając za sobą

gniadosza Myszy. Zakłębiło się. W tej ciasnocie i zamieszaniu rycerz nie miał wyjścia, jak

rzucić postronek, zostawiając wszystko Bernowi i, ratując się przed upadkiem do wody,

przepchnął się do przodu.

Boromir zaklął coś po gondorsku i ponaglił klacz, by podjechała jak najbliżej wejścia na

most.

Mysza robił wszystko, co w jego mocy, by utrzymać miotającego się konia i odciągnąć

go od krawędzi mostu, ale widać było, że nie da rady. Jego skarogniady koń przysiadł na

zadzie i zrobił zwrot, a szarpnięcie Głupola omal nie wysadziło chłopaka z siodła. Most

zakołysał się. Pierwszy szereg piechoty, który szedł jakieś kilkadziesiąt kroków za konnymi,

stanął niepewnie. Niestety, cofnąć się nie mógł i Pippin zrozumiał, że jeśli szalejący koń

wpadnie między ludzi, będzie masakra.

Głupol Jeden miotnął się tak, że tylna noga zsunęła mu się z desek mostu. Zakwiczał w

popłochu, spróbował znaleźć podparcie dla przednich nóg, ale poślizgnął się na deskach.

Równowagę utrzymał tylko dzięki temu, że Mysza z całej siły ciągnął za wodze. Pippin

wstrzymał oddech.

- Puść go!!! – ryknął Boromir, a jego głos poniósł się po wodzie tak, że chyba było go

słychać na drugim brzegu. - Puść go, Bern!!! Rzuć wodze!!!

- Przecież on spad...- zaczął Pippin ze zgrozą i w tym momencie posłuszny rozkazowi

swego pana giermek zwolnił chwyt. Głupol Jeden zatoczył się do tyłu i przepadł wśród

rozbryzgu wody. Na moment zniknął pod powierzchnią, ale po chwili wynurzył się, uderzając

piersią w jedną z łodzi podtrzymujących most. Woda znowu go zakryła. Pippin krzyknął

rozpaczliwie. Zobaczył, że Mysza zeskakuje z siodła, że piesi biegną na pomoc, ale widać

było, że nie ma szans, żeby wciągnąć zwierzę z powrotem na most. Zwłaszcza, że koń

wynurzywszy się znowu, zaczął płynąć w stronę głównego nurtu rzeki, oddalając się od

mostu, zamiast kierować się w stronę brzegu.

- Opaska! – jęknął Pippin. – On ma zakryte oczy, nic nie widzi...

Page 733: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Nie lubił tego konia, ale mimo wszystkich gróźb, jakie pod jego adresem wypowiedział,

z pękającym sercem patrzył jak nieszczęsne zwierzę, wysoko zadzierając łeb, usiłuje płynąć

po omacku przed siebie. Najgorsze było to, że nic nie mogli zrobić. Orlik płynął pod prąd i

jego siły szybko zaczęły się wyczerpywać. Teraz walczył już tylko o to, by utrzymać się na

powierzchni. Anduina zaczęła pchać go z powrotem na most.

- Nie zatrzymywać się!!!- zagrzmiał Boromir – Jechać dalej, na ląd! Naprzód!!!

I żołnierze ruszyli posłusznie dalej.

Od strony lądu zagrzmiały kopyta. To był Elladan na swoim karoszu. Widocznie z daleka

zobaczył co się dzieje. Wyhamował tuż przy nich, zeskoczył i wbiegł na most, przeciskając

się między ostatnimi szeregami konnicy zjeżdżającej na ląd. Chwilę potem nadjechał Elrohir,

też cwałem. Tak samo jak brat zostawił konia u wylotu mostu i pobiegł na pomoc. Widząc

ich, Pippin nabrał nagle otuchy. Zjeżdżający na ląd rycerze zasłonili mu widok i dopiero po

chwili ujrzał jednego z bliźniaków klęczącego na moście. Z rozbryzgów wody sądząc prąd

zniósł tonącego konia prosto w jego ręce. Mysza podbiegł i też przyklęknął.

- Schodzę! – oznajmił hobbit.

- Jeszcze tylko ciebie tam trzeba, Pippinie! - Boromir otoczył go ramieniem,

przytrzymując przed sobą.

- To mój koń i chcę przy nim być. Pomóż mi zejść, proszę – Pippin zdecydowanie

odsunął jego rękę.

- To głupi pomysł...- zaczął Boromir, ale Pippin przerwał mu szybko.

- Ostatni rycerze zjeżdżają z mostu, nic mi się nie stanie. Schodzę! – i to rzekłszy

przerzucił nogę nad łękiem i przyszykował się do skoku w dół. Boromir nie miał innego

wyjścia, jak go asekurować.

Elladan klęczał na moście, niebezpiecznie wychylony i podtrzymywał głowę Orlika. Koń

wciąż miał na oczach przepaskę, ale nie szamotał się już. Elf wciąż powtarzał jakieś kojące

słowa w swoim własnym języku. Brzmiało to jak zaklęcie. Mysza chwycił za przedni łęk i za

grzywę, razem z Elladanem utrzymując zwierzę na powierzchni. Pippin zbliżył się ostrożnie,

mijając Elrohira, który z mostu przeprowadzał inspekcję brzegu rzeki.

- I co teraz? – zapytał cicho Mysza, starannie omijając Pippina wzrokiem.

- Spróbujemy pokierować go wzdłuż mostu do brzegu – odparł cicho Elladan. – Hoooo,

mały, spokojnie – jedną ręką pogładził Głupola Jednego po mokrym pysku i znów zaczął

mruczeć uspokajająco. Koń dyszał ciężko, ale nie próbował się wyrywać.

- Może zdjąć mu tę opaskę? – zasugerował Pippin nieśmiało.

Page 734: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Za chwilę. Niech trochę odsapnie – Elladan pokręcił głową. - Przerazi się, jak zobaczy

gdzie jest i znowu zacznie się szamotać...

Przerwał mu plusk. Elrohir wszedł do wody przy brzegu, badając dno. Wszyscy trzej

patrzyli, jak zanurza się niemal do pasa, a potem wycofuje ostrożnie i wraca na most.

- I jak?- zapytał Elladan, kiedy brat z posępną miną dołączył do nich.

- Bez szans – usłyszeli ponurą odpowiedź. – Tam jest mnóstwo głazów i zaraz potem

głębia. Połamie nogi.

Elladan podniósł głowę, taksując rzekę w milczeniu.

- On nie da rady tego opłynąć – powiedział Elrohir, jakby zgadując myśli brata – Nie pod

prąd. Zresztą tam dalej jest jeszcze gorzej, pod wodą widać przęsła starego mostu.

Elladan podniósł głowę i wymienił z bratem jakieś znaczące spojrzenie. A potem kiwnął

głową. Hobbit poczuł, jak ramię uciska mu silna dłoń.

- Wracaj na brzeg, mości niziołku – Elrohir zacisnął palce i dla zaakcentowania słów

pchnął lekko Pippina. – Nic tu po tobie. Ty też, mój chłopcze – dodał zwracając się do

Myszy.

- Co chcesz zrobić, mój panie?! – Mysza spojrzał na niego z osłupieniem.

- To, co muszę. - I Elrohir dobył długiego sztyletu.

- Nieee! – ryknął Pippin. – Nie zgadzam się!!! Musi być jakiś inny sposób! Trzeba go

jakoś wciągnąć na most...

- Jak?- zapytał Elrohir ze smutkiem. - Spójrz na jego szyję. Widzisz, jak się pokaleczył o

deski?

Pippin zamrugał załzawionymi oczami.

- Dostojni panowie – zabrzmiał za nimi głęboki głos. - Lord Boromir prosi, żeby nie

opóźniać przeprawy, zrywa się coraz większy wiatr, ludzie tłoczą się na moście. Czy mogę

jakoś pomóc?

- Tak, zabierz tych dwóch młodzieńców na ląd – poprosił Elrohir, odwracając się do

adiutanta.

- Ale...- jęknął Pippin, z trudem panując nad łzami.

- Masz moje słowo, że nic nie poczuje – zapewnił Elrohir. – Idźcie stąd.

Pippin wyrwał przed siebie bez słowa, widząc wszystko jak przez mgłę.

Boromir, który w międzyczasie zsiadł, czekał na nich na brzegu, trzymając luźno wodze

Koni. Klacz przyjaźnie podskubywała jego płaszcz i na ten widok hobbitowi urosła w gardle

wielka gula.

- I co? – spytał krótko Boromir.

Page 735: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Hobbit potrząsnął przecząco głową, nie mogąc dobyć słowa.

- Wsiadaj – rzekł syn Denethora, widząc wyraz jego twarzy i ująwszy go pod pachy,

posadził na siodle. Pippin odwrócił głowę, pilnując, by nie patrzeć w stronę rzeki.

Zastanawiał się też, czy nie zatkać uszu... na wszelki wypadek.

- Nic ci nie jest, Bern?- zapytał Boromir.

- Nie, panie – Pippin usłyszał głos giermka, dziwnie stłumiony. Hobbit zerknął na niego i

zobaczył, że Pan Mysza ma oczy pełne łez. Serce w nim trochę zmiękło na ten widok.- Ja...ja

strasznie przepraszam – ciągnął Bern łamiącym się głosem.-...nie wiem, jak to się

stało...chciałem...próbowałem...

- Nie przepraszaj, Bern. To nie twoja wina – orzekł Boromir, zawracając klacz i

prowadząc ją koło siebie. Giermek ruszył za nim ze zwieszoną głową. - I tak dobrze, że

skończyło się tylko na tym. Ten durny koń mógł kogoś zabić. Nie mówiąc już o tym, że

utopiłby przy okazji Pippina. Koniuszy będzie się gęsto przede mną tłumaczył. Żeby tak

nieobliczalne zwierzę dać pod siodło. Skandal!

Adiutant Boromira podprowadził Myszy jego skarogniadego wierzchowca.

- Wskakuj, Bern – polecił Boromir. – A ty, Pippinie, przesuń się do przodu na ile możesz

– to rzekłszy, wsunął stopę w strzemię i podciągnął się do góry. Chwilę trwało, nim umościli

się w miarę wygodnie.

- No już, chłopcy! - oznajmił Boromir niespodziewanie. - Głowy do góry. Można by

pomyśleć, żeście ojca i matkę stracili. Grunt, że się nikomu nic nie stało.

- Zachowujesz się tak, jakby cię ten koń w ogóle nie obchodził! – burknął Pippin.

- No, bo mnie nie obchodzi – odrzekł Boromir, jakby zdziwiony tym pytaniem. Przepadł

przez własną głupotę i dobrze, że stało się to teraz, niżby miał na przykład nadziać cię na

włócznię w trakcie bitwy. Albo pozabijać ludzi na moście. Przestańcie się mazać. Trudno,

stało się.

- Ludzie będą mówić, że to zły znak – powiedział Mysza ponuro.

- Jeśli ty sam zaczniesz to rozgłaszać, to będą z pewnością – pouczył go Boromir

surowo. - A poza tym, dlaczego trzymasz tak wodze? Uraziłeś rękę, tak?

- To nic takiego i...

- Poproszę Aragorna, żeby cię obejrzał na postoju.

- Naprawdę nie ma takiej potrzeby...

- Ja o tym decyduję, Bern – rzekł Boromir, a potem odwrócił głowę i przyszpilił Myszę

surowym spojrzeniem.

- Nie westchnąłem!- rzekł giermek obronnie, nieco urażonym tonem.

Page 736: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ale zakląłeś w myślach, a tego też nie lubię – powiedział Boromir, a Myszy opadła

szczęka.

- Wiesz, co, Boromirze?- odezwał się Pippin, kręcąc głową. - Daruj szczerość, ale muszę

to powiedzieć: jesteś okropnym panem.

- Dziękuję, staram się – odparł Boromir beznamiętnie.

I na tym rozmowy się zakończyły. Przebyli wschodnie Osgiliath w milczeniu, otulając

się płaszczami przed coraz mocniejszym i zimniejszym wiatrem. Czarne chmury zakrywały

niebo nad Mordorem i na ten widok Pippina przeszył dreszcz.

Pięknie się moja wyprawa zaczęła – pomyślał, przybity i nieszczęśliwy – Pięknie. Nie

ma co.

Page 737: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział II

Minas Morgul

Pierwszy postój zarządzono dopiero wczesnym popołudniem, jakieś pięć mil za

Osgiliath. Miejsce może i było kiedyś ładne – łąki obramowane skupiskami drzew, od

południa przecięte wartką rzeczką, dopływem Anduiny, teraz jednak trawy zostały stratowane

przez nieprzyjacielskie wojska, mniejsze drzewka połamane, a zwierzyna i ptactwo zniknęły.

Pod wciąż rozrastającymi się czarnymi chmurami było tu dziwnie złowieszczo. I zimno.

Przenikliwy wiatr wzmagał się i Pippin zadrżał, zestawiony na ziemię i, co za tym idzie,

pozbawiony osłony w postaci Boromira. Krajobraz i ziąb przypomniały mu wędrówkę przez

Hollin. Dreszcz przeszył go ponownie i hobbit roztarł ręce.

Tymczasem dookoła niego trwała krzątanina. Boromir zsiadł i natychmiast jakieś

pacholę przejęło wodze i odprowadziło Koń, Mysza odebrał boromirowy hełm i rękawice, a

adiutant Brand stawił się po rozkazy. Hobbit obserwował to wszystko z zainteresowaniem.

Do sposobu pracy gondorskiej służby przywykł giermkując Denethorowi i, o ile dworaków i

żołnierzy otaczających starego Namiestnika cechowały oddanie i sprawność, to otoczenie

Boromira zdawało się wręcz wyprzedzać życzenia swego dowódcy. Idealnie zgrani, żołnierze

dzielili się obowiązkami, ten odbierał konia, ten płaszcz, ten przekazywał dalej rozkazy.

Zupełnie, jakby Boromir znajdował się w środku znakomicie funkcjonującego organizmu,

będąc zarazem jego sercem.

Jak królowa w ulu – pomyślał hobbit, patrząc jak pachołkowie z zaskakującą szybkością

wbijają w ziemię pale, w miejscu wskazanym przez Boromira, a potem zabierają się do

rozwijania wielkiej płachty.

- Rozstawiamy namioty?! - zdumiał się Pippin, pytająco spoglądając na Boromira.

- Jak widzisz.

- Tyle zachodu przy zwykłym postoju?

- To nie jest zwykły postój – wyjaśnił Boromir. – Zakładamy obóz. Tu spędzimy noc.

- Wóz gotowy – rzekł Mysza, podchodząc – Zechcesz spocząć, mój panie?

- Chodź, Pippinie – Boromir skinął głową na hobbita.

- Ale przecież jest jeszcze zupełnie wcześnie. Do wieczora daleko – Pippin spojrzał na

zachmurzone niebo.

- Tak ci się spieszy do Mordoru? – Boromir uśmiechnął się krzywo.

- No, nie, ale myślałem, że dalej dziś zajedziemy.

Page 738: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Plan na dziś zakładał przekroczenie mostu i opuszczenie Osgiliath, co też uczyniliśmy –

Boromir otulił się płaszczem i zasiadł na ławie, za prostym, sosnowym stołem, który

ustawiono dla niego przy wozie, żeby Namiestnik miał gdzie przeczekać rozstawianie

namiotu. – Od świtu jedziemy. Przeprawa zakończona, a że, śmiem twierdzić, wyjątkowo

sprawnie i gładko nam poszło, to i czas na zasłużony

- Chciałem zauważyć – burknął Pippin, podciągając się na ławę koło niego – że nie

wszystko gładko poszło.

- Ty wciąż o tym koniu?

- Tak, wyobraź sobie. I szczerzę mówiąc, dziwię się, jak można być aż tak

niewrażliwym! – to rzekłszy, zmierzył przyjaciela wymownym spojrzeniem.

- Peregrinie Tuku! – Boromir nieoczekiwanie nachylił się ku niemu, a oczy błysnęły mu

groźnie. – Kiedy miałem dziewiętnaście lat, mój ukochany kapitan umarł mi na rękach.

Wkrótce po nim pochowałem mojego pierwszego giermka. Mój przyjaciel zginał w wilczych

dołach nabijając się na pal. Nie zliczę, ile razy byłem świadkiem śmierci moich żołnierzy.

Gdybym się przejmował stratą głupiego konia, to już dawno wylądowałbym w izbie dla

obłąkanych!

- Przepraszam... - Pippin wtulił głowę w ramiona i zaczerwienił się, bo nagle zrobiło mu

się okropnie głupio.

- Nie ma za co – Boromir wzruszył ramionami. - Nie gniewam się. Nie, nie teraz – rzekł,

ruchem ręki odprawiając sługę z tacą. - Posilimy się już w namiocie. Niech kuchmistrz

zabierze się za szykowanie obiadu.

- Jak sobie życzysz, łaskawy panie – sługa ukłonił się. - Na ile osób?

- Jeszcze nie wiem. Powiedzmy, że od trzech wzwyż.

- Tak jest.

Boromir spojrzał na hobbita i raptem uśmiechnął się miło.

- Ciepły posiłek powinien poprawić ci humor – oznajmił.

- Oczywiście – Pippin odpowiedział uśmiechem. - Jest tylko jedna sytuacja, w której

ciepły posiłek nie może poprawić hobbitowi nastroju.

- Niech zgadnę, jest to sytuacja, w której ciepły posiłek jest zimny, a hobbit martwy.

- Skąd wiesz? – zaśmiał się Tuk.

- Powiedzmy, że zaczynam chwytać to i owo.

- Brawo, jestem z ciebie dumny.

- Też jestem przerażony.

- A co będzie na obiad? – drążył Tuk z zainteresowaniem.

Page 739: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mumakilina w sosie własnym.

- To nie wątróbka z trolla? – Pippin udał zdziwienie.

- Wątróbka będzie na kolację.

- Pysznie!

- No i o czym mogą rozmawiać dwaj hobbici w czasie postoju? – zadudnił im nad

głowami znajomy głos.

- Czyżby o jedzeniu? – odpowiedział mu drugi głos.

- Gimli, Legolasie – Boromir powitał przybyłych skinieniem głowy. - Właśnie się

zastanawiałem, gdzie też się podziewacie. Pozbądźcie się tego konia i siadajcie. Pippinie,

bądź łaskaw się wychylić i zerknąć, jak się miewa mój namiot.

Tuk posłusznie wyjrzał zza wozu.

- Chwiejnie, ale od środka aż tętni życiem. Strasznie wielki jest. Zupełnie, jak ten na

przyjęciu urodzinowym Bilba. Po co ci taki wielki namiot?

- Żeby się w nim moja megalomania pomieściła – odparł swobodnie Boromir, a zebrani

najpierw spojrzeli z zaskoczeniem, a potem wybuchnęli śmiechem.

- Gdzie się zatrzymacie na noc?- ciągnął Boromir. - Macie przydzielone kwatery? -

Jeszcze nie – odrzekł Legolas. - A zatem może zechcecie zatrzymać się u mnie? - Dziękujemy

za propozycję, ale nie chcemy się narzucać twej prywatności – odparł Gimli.

- Skoro moja prywatność jakoś przeżyła drużynowe obozowanie przez te wszystkie

miesiące, to i teraz nie powinna doznać większego uszczerbku. W razie czego oddzielę się od

was zasłoną. Oczywiście, Pippinie, ty też jesteś zaproszony.

- Dziękuję! – hobbit rozpromienił się, bo po cichu zastanawiał się od pewnego czasu,

gdzież to przypadnie mu nocować. - Ale naprawdę nie będzie ci przeszkadzać, że się

będziemy wszyscy kitwasić w twoim namiocie?

- Co będziecie robić w moim namiocie, na litość?- Boromir uniósł brwi.

- Kitwasić. Jest to słowo na oznaczenie szeroko pojętego zgrupowania z sugestią ścisku i

pewnej dozy niewygodny, z wyłączeniem istnienia prywatności, jako takiej – wyjaśnił Pippin.

- Aha. Namiot jest, jak sam zauważyłeś, duży i mam nadzieję, że do stanu... skitwaszenia

nie dojdzie. Czy powinienem powiedzieć "skitwoty"?

- Ta pierwsza forma jest poprawna.

- Fascynujące. Gimli, Legolasie, zjecie z nami obiad? – Boromir zwrócił pytający wzrok

na elfa i krasnoluda.

- Cóż za pytanie!

Page 740: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Bern! – Boromir przywołał swego giermka, który przysiadł na wozie, w pewnej

odległości od nich. – Przekaż, że na obiedzie będą jeszcze dwie osoby. Jak twoja ręka?

- Zupełnie dobrze, mój panie i myślę, że nie ma potrzeby...

- Odmaszerować! – Boromir, z miłym uśmiechem, ruchem głowy pokazał mu kierunek.

Legolas i Gimli zasiedli za stołem, pierwszy położył swój łuk na blacie, drugi oparł topór

o ławę.

- Podobno zwiedzaliście Min... - Pippin podskoczył, bo przerwał mu celny kopniak,

wymierzony w kostkę.

- Nie mieliście problemów z przeprawą?- wtrącił Boromir szybko.

- Nie, żadnych – Legolas wydawał się być rozbawiony.

- Boromirze! – Pippin zwrócił na człowieka wzrok pełen zdumienia. - Ty mnie

kopnąłeś?!

- Skądże znowu. Przywidziało ci się.

- Przywidziało mi się?!

- Mój drogi hobbicie, jak mogłem cię kopnąć, skoro twoje nogi znajdują się dużo wyżej

od moich?

- A skoro o zwiedzaniu mowa – Gimli rozsiadł się wygodniej i przygładził brodę -

odkryliśmy coś niezwykłego w Sali Wieżowej.

- Bardzo pięknej, zresztą – dorzucił elf.

- Owszem, niczego sobie – zgodził się krasnolud. - Zgrabne filary przyporowe.

Natomiast nie to mnie zachwyciło.

- Czyżby marmur krystaliczny o białym żyłkowaniu? – westchnął Boromir z rezygnacją i

oparł podbródek na dłoni, szykując się do wysłuchania wykładu.

- Nie o marmur mi chodzi.

- O? - Czegoś się nie pochwalił, że w portyku masz jajownik z nerkowca? – zapytał

Gimli z wyrzutem.

- Co proszę?! – Boromir osłupiał, a ręka opadła mu na blat stołu.

- Ojoj. To ja się może troszeczkę odsunę na wszelki wypadek – Pippin stłumił

chichot. - A nuż to jest zaraźliwe i jeszcze coś na mnie przelezie.

- Aragorn jedzie – zauważył Legolas i podniósł rękę na powitanie.

Obieżyświat podjechał ku nim, zeskoczył lekko z siodła i poklepał Roheryna po pysku.

- Przysiądziesz się do nas? – zaproponował hobbit. - Tylko uważaj, bo Boromir zaraża.

Aragorn uniósł brwi i spojrzał na Boromira.

Page 741: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Właśnie się dowiedziałem, że mam jajownik w miejscu, w którym się najmniej

spodziewałem – poinformował go syn Denethora z uroczystą powagą. - Czy moje dni są już

policzone? – Boromir zwrócił się do Gimlego, który wybuchnął gromkim śmiechem.

- Wy, Gondorczycy, i to wasze poczucie humoru – oznajmił i przechylając się nad stołem

na znak aprobaty klepnął Boromira w ramię, z siłą, która wątlejszego człowieka zapewne

posłałaby w powietrze. - Aragornie, czemu nie siadasz?

- Muszę jeszcze podjechać na tyły i zamienić parę słów z Eomerem. Chciałem tylko

zajrzeć, jak się miewacie. – Aragorn spojrzał na Boromira. – Imrahil prosi, żebyś potem

zajrzał do niego, jeśli możesz.

- Będę objeżdżał cały obóz i zamierzałem do niego wstąpić. Może zechcesz zjeść z nami

obiad? – zapytał Boromir. - Zakładając oczywiście, że znajdziesz czas.

- A kiedy planujecie obiad?

- Niedługo. Pewnie w obrębie godziny, w moim namiocie.

- Powinienem zdążyć. Dziękuję za zaproszenie.

- Znakomicie – Boromir wychylił się zza stołu – Bern?

- Tak, wiem, jeszcze jedna osoba - giermek zeskoczył z wozu.

- I, o właśnie, Aragornie, zechciałbyś potem obejrzeć jego rękę?- Boromir wskazał

Berna. - Mam podejrzenia, że naruszył ją podczas tej szamotaniny na moście.

- Oczywiście. Jak tylko wrócę. Do zobaczenia zatem.

- A może zaprosisz też Gandalfa?- zaproponował nieśmiało Pippin.

- Mogę przekazać mu zaproszenie, ale wątpię, by znalazł czas – odrzekł Boromir. - Poza

tym, jeśli zaproszę czarodzieja to wypadałoby też zawiadomić mojego wuja. A jeśli jego to i

Eomera. No i Angbora. Nie mówiąc już o Elladanie i Elrohirze. I zrobi się uczta, a nie

kameralny obiad w gronie Drużyny.

- Ale Gandalf też jest z Drużyny – nie ustępował Tuk.

- Jak go znajdziesz i namówisz, to proszę bardzo – oznajmił Boromir.

- Świetnie! – Pippin zeskoczył z ławy.

- No, a my, w oczekiwaniu na resztę, pogwarzymy sobie o Minas Tirith – rzekł

krasnolud.

- Pod warunkiem, że wytłumaczysz co mi dolega – oświadczył Boromir.

- Hę? – Gimli nie zrozumiał.

- Jajownik to taki typ ornamentu z owalnym motywem – Legolas mrugnął do

człowieka. – A nerkowiec to ta przejrzysta skała nad wejściem.

Page 742: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Aaa, to! – Boromir doznał olśnienia.- Dlaczego nie powie tego normalnie? -

Krasnoludowie, kto ich tam wie – elf wzruszył ramionami, udając, że nie widzi groźnego

spojrzenia Gimlego.

- Gimli, a jak znajdujesz kamieniarską robotę w Mieście? – wtrącił się hobbit, któremu

żal było odchodzić podczas tak interesującej rozmowy.

- No, muszę przyznać znają się na niej, znają – krasnolud pokiwał głową. - Ale i czasem

partaczą. Ten bruk uliczny na przykład... ehm... – Gimli urwał na widok wzroku Boromira.

- Nie podoba ci się moje Miasto? – zapytał z wolna Boromir, tonem, jakim zwykle

wypowiada się wojnę.

- Oj – powiedział Pippin.

- Nie, nie, bardzo mi się podoba – odrzekł Gimli szybko. - Tylko parę partactw trzeba by

poprawić i będzie idealnie.

- Partactw? – powtórzył Boromir z naciskiem.

- No, bruk uliczny na przykład przydałoby się lepiej ogładzić.

Boromir nic nie powiedział. Wpatrywał się w niego dalej z dużą intensywnością.

- Tak poza tym to naprawdę jest bardzo zacnie zbudowane, to znaczy jak na ludzkie

miasto... – Gimli usiłował się ratować.

Boromir nie odrywał od niego wzroku.

Legolas i Pippin z zafrapowaniem spoglądali to na jednego, to na drugiego.

Gimli chrząknął i odwrócił wzrok. Boromir nadal patrzył na niego.

- Po namyśle – stwierdził krasnolud – wydaje mi się, że jednak nie mam racji i

kamieniarka, jako taka, nie wymaga żadnych poprawek.

- To miło, że się zgadzamy – oznajmił Boromir.

- Ale jest coś, co należałoby zmienić – wtrącił się Legolas z uśmiechem.

- Zamieniam się w słuch – Boromir też się lekko uśmiechnął. - Masz moją całkowitą i

niepodzielną uwagę.

- Ogrody – odparł elf. - Przydałoby się wam więcej ogrodów.

- Tu akurat się zgodzę – Boromir skinął głową. – Moja matka miała zamiar założyć nowe

ogrody w drugim i piątym kręgu, tyle, że nie zdążyła tego zamysłu przeprowadzić. Gdzieś

nawet zachowały się plany, chyba u ojca w gabinecie.

- Można je wykorzystać – rzekł Legolas żywo. – Z chęcią pomogę. Leśne Plemię przyśle

śpiewające ptaki i drzewa, które zimą nie umierają. Kiedy tylko Aragorn obejmie...- Legolas

urwał raptownie.

- Kiedy tylko Aragorn co?- zainteresował się Boromir spokojnie.

Page 743: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie, nic – odrzekł Legolas, najwyraźniej stropiony.

- Zacząłeś jakąś myśl, drogi elfie – Boromir nie ustępował. - Nie ukrywam, że bardzo

mnie ona interesuje. Kontynuuj więc, proszę.

- Straciłem wątek – odparł Legolas szybko i definitywnie.

- Cóż za szkoda – rzekł Boromir lodowatym tonem.

- To ja już może pójdę po Gandalfa – bąknął Pippin i czmychnął czym prędzej.

Przygotowanie obiadu przeciągnęło się, ponieważ, wbrew zarzekaniom Boromira, do

grona biesiadników dołączyło jeszcze wiele osób – czarodziej, Elladan i Elrohir oraz Imrahil

ze swoim giermkiem, bardzo sympatycznym i gadatliwym Aglahadem. Posłano też po

pozostałych dowódców i w efekcie w namiocie zabrakło miejsca. Wystawiono więc stoły na

zewnątrz. Niestety w połowie posiłku pogoda popsuła się całkowicie i zaczął kropić deszcz, z

każdą chwilą coraz większy. Ci, którzy nie zdążyli dokończyć jedzenia, zabrali miski ze sobą

i schronili się przed ulewą w namiocie Boromira. Gandalf wraz z synami Elronda wrócił do

obozowiska Strażników, a Eomer i Angbor do swoich oddziałów.

Namiot namiestnikowski w środku wydawał się jeszcze większy, niż można by sądzić z

zewnątrz. Był tu stół i dwa krzesła, a dwie duże skrzynie przyczaiły się po obu stronach

wejścia. Na podłodze leżał spłowiały już nieco wielki kobierzec i futra. Na polecenie

Boromira Mysza zdjął ciemną zasłonę odgradzającą mniejszą, prywatną część namiotu i

wystawił jeszcze niewielką, niską ławę. Goście rozsiedli się wygodnie, a Pippin przyciągnął

sobie poduszkę i usiadł pod ścianą ze swoją pełną miską, bo przy obiedzie posługiwał,

zamiast cieszyć się ciepłym posiłkiem. Początkowo zasiadł za stołem ze wszystkimi, ale

widać giermkowanie Denethorowi weszło mu w krew, bo w pewnym momencie stwierdził, że

nie umie tak siedzieć i być obsługiwanym, zwłaszcza, gdy otacza go tylu wielmożów. Mimo

protestów Boromira wstał więc i wraz ze służbą zajął się podawaniem tac i nalewaniem wina.

Dopiero teraz mógł się wreszcie najeść w spokoju i, jednym uchem słuchając rozmów w

namiocie, pałaszował swoją porcję, zagryzając chlebem.

- Proponuję mimo wszystko pchnąć konnych do Rozstaja – mówił Imrahil. - Jeśli nie

wszystkich to przynajmniej przednią straż. Wolałbym się upewnić, że nie czyhają tam nas

żadne niespodzianki.

- Tyle, że bez sensu będzie ich tam wysyłać, a potem ciągnąć do obozowiska z powrotem

– zauważył Boromir.

- Możemy założyć tam drugi obóz – zaproponował Aragorn.

- U Rozstaja Dróg? Czy to aby nie za blisko cienia Morgulu? – skrzywił się Boromir.

Page 744: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie na tyle, by zakłóciło to nocleg – odrzekł Aragorn. – Myślę, że warto będzie

rozejrzeć się po okolicy. Mamy jeszcze sporo dnia przed sobą. Jeśli ponaglimy konie to

staniemy u Rozstaja w niecałe dwie godziny. Będzie aż nadto czasu, by rozstawić namioty.

- A nie uważasz, że to trochę bez sensu – najpierw rozstawiać tu namioty, a potem je

zwijać i znowu rozstawiać, tym razem u Rozstaja? – zapytał Boromir.

- Moi Strażnicy nie rozłożyli się jeszcze obozem – odparł Aragorn.

- Moi rycerze też jeszcze nie – dodał Imrahil. - Jedynie mój namiot stoi. Ale to nie

problem go zwinąć.

- Widzę, że wszystkich rozpiera energia – skomentował Boromir, a potem podniósł się i

przemierzył namiot, by wyjrzeć na zewnątrz. – Wygląda na to, że ulewa ustaje. Dobrze więc.

Skoro taka jest wola większości, niech przednia straż jedzie dalej. Chciałbym tylko wiedzieć,

kto się wybiera. Aragornie?

- Pojadę. Gandalf też chyba chciał się tam wybrać.

- Wuju?

- Chętnie rzucę okiem – odpowiedział Imrahil. - Wezmę pięćdziesięciu rycerzy.

- Bern – Boromir odwrócił się do giermka. – Pchnij gońca do marszałka Eomera i do

lorda Angbora, niech zdecydują czy chcą jechać. Jeśli o mnie chodzi – kontynuował - nie

chcę robić zamieszania, mój namiot już stoi i tu zamierzam spędzić noc.

- Zatem reszta armii wraz z tobą dołączy do nas jutro – Aragorn skinął głową. – W takim

razie proponuję już się zbierać, żebyśmy ruszyli przed wpływem godziny. Szkoda czasu – to

rzekłszy, wstał. A za jego przykładem podnieśli się też Imrahil z Aglahadem.

- Słusznie - stwierdził Boromir. - Bern, zaczekaj chwilę, przy okazji każ też siodłać moją

Koń.

- Powiedziałeś przecież – zaczął Imrahil marszcząc czoło.

- ...że spędzę tu noc – dokończył Boromir. - Co nie oznacza, że nie mogę pojechać z

wami i wieczorem tu wrócić, nieprawdaż? – rzekł z przekornym uśmiechem.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś po nocy jeździł sam między obozami – zauważył

Aragorn.

- Nie zamierzam jeździć sam – odparł Boromir i spojrzał na Berna, który czekał w progu

namiotu. – Niech Gwardziści szykują się na konną przebieżkę.

- Tak jest! – Bern uśmiechnął się i wyszedł.

- A zatem spotkamy się niebawem na czele kolumny – orzekł Imrahil i pożegnał się

skinieniem ręki, puszczając przodem Aragorna.

- Gimli, Legolasie, jedziecie? – zapytał Boromir.

Page 745: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Czemu nie? – elf i krasnolud spojrzeli po sobie i potaknęli.

- A ja? – zapytał Pippin.

- Zostań tutaj – odparł Boromir.

- Ale...

- Koń nie jest tak duża jak Lossar i tylko się wymęczymy we dwóch na jednym siodle,

zwłaszcza, że tempo jazdy będzie dość ostre. Proponuję ci wykorzystać czas i odespać nocne

gadulstwo.

- Ja też chciałem zobaczyć słynne Rozstaje!

- Zobaczysz jutro. Armia będzie tamtędy przejeżdżać, wszystko sobie obejrzysz, też za

dnia.

- Hm – powiedział Pippin, któremu, w obliczu tej wieści, wizja pozostania w przytulnym

namiocie i w towarzystwie polewki wydała się nagle bardzo pociągająca. – Chyba masz rację.

- Chyba mam – Boromir przyjaźnie klepnął go w ramię. – Czuj się tu jak u siebie,

Pippinie. O, i możesz przy okazji posprzątać.

- Wiedziałem, że kryje się w tym jakiś kruczek!

- A jak wrócę, zrobisz mi jajecznicę.

- Czy tobie się aby coś nie pomyliło, Boromirze?

***

Galopująca kolumna rozciągnęła się niemal na milę. Konie szły chętnie i dla odpoczynku

wystarczyły im tylko trzy przejścia do kłusa i jedno do stępa na całym dystansie. Przy tak

ostrym tempie nie minęły nawet dwie godziny, kiedy w polu widzenia pojawił się

charakterystyczny krąg drzew. Dopiero wtedy Gandalf podniósł dłoń, dając znak, by zwolnić.

- Do stępa!!! – Aragorn przekazał dalej komendę, ściągając wodze Roheryna. Zastęp

powoli wyhamował, jedynie Elladan, Elrohir, Kruk i jeszcze kilku Strażników pojechało

dalej, by zbadać teren.

Wiatr przegonił deszczowe chmury i zachodzące słońce złociło dolinę Anduiny. Białe

szczyty gór odcinały się od błękitu nieba, a wody rzeki mieniły jak klejnot. Byłoby pięknie,

gdyby nie było... strasznie. Wydawało się, że wszystko – i drzewa i kamienie zastygły w

napięciu. Słońce nie było w stanie przebić ciemności zaległych nad Ephel Duath i ta czarna

plama na horyzoncie, ta skaza na błękicie, przypominała im, gdzie są i dokąd zmierzają.

- Dawno tu nie byłem – odezwał się Boromir, zrównując się z Aragornem. – Będzie ze

trzy lata.

- A ja byłem tu ostatnio, niech pomyślę, jakieś pięćdziesiąt lat temu – rzucił Aragorn

swobodnie.

Page 746: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Ha! – powiedział na to Boromir.

- Co "ha"?

- Nic. Wciąż pozostaję pod wrażeniem twej rewelacji, mości Thorongilu.

- Co ty na to, żebyśmy powiadomili Saurona o naszym przybyciu, mości Boromirze? –

zaproponował Aragorn - Niech heroldowie rozgłoszą na wszystkie strony świata, że prawi

władcy Gondoru powrócili i obejmują znów w posiadanie podległy sobie kraj.

- Masz na myśli to, że Gondor odbiera zagrabione sobie ziemie, tak?

- Tak.

- A zatem – Boromir podniósł Róg. – Niech się Nieprzyjaciel dowie.

Zagrali niemal jednocześnie, co tchu w piersiach, a pozostałe rogi i trąby dołączyły do

nich. Potem trębacze ustawili się na każdej z czterech dróg i odegrali fanfarę, a heroldowie

obwieścili, co im nakazano.

Oczywiście nie było żadnej odpowiedzi, nie świsnęła choćby jedna strzała, okolica

zdawała się być wymarła. Jedyną odczuwalną zmianą było nagłe ustanie wiatru, przez co

cisza stała się jeszcze bardziej złowroga. I chyba wszyscy to odczuli – i jeźdźcy, niespokojnie

oglądający się przez ramię na drogę wiodącą do doliny Morgulu i konie, kręcące się w

miejscu, spięte i czujne.

- Zaraza, psy nikczemne!!!

Aragorn odwrócił się na dźwięk tego oburzonego głosu i zobaczył, jak Boromir

podjeżdża do posągu króla na tronie. Starożytną i piękną rzeźbę, pokrywały plugawe napisy i

znaki – od bezmyślnych zygzaków, po Oko i inne godła, nabazgrane niewprawnymi łapami.

Cały cokół był nimi pokryty, kolana i ręce króla też. Na torsie i ramionach było tych

bazgrołów mniej, bo orkom najwyraźniej nie chciało się sięgać tak wysoko. Zamiast głowy,

na ramionach posągu wznosił się okrągły głaz, imitujący twarz orka wykrzywioną w

szyderczym uśmiechu i z jednym tylko okiem namalowanym pośrodku czoła.

- Straż, do mnie! – Boromir zakończył litanię wyzwisk. - Ściągnąć mi tę szkaradę, ale

już! – Wskazał im łeb orka, a sam zsiadł i pochylił się nad głazami przy drodze. Aragorn

podjechał bliżej i zobaczył, że Boromir pochyla się nad odrąbaną głowąkamiennego króla,

która poniewierała się przy drodze, obok kępy krzaków. Syn Denethora ostrożnie odwrócił ją

twarzą do góry i połą własnego płaszcza omiótł z kurzu, a potem zaczął czyścić ją z traw i

liści.

- Nie, to zostaw – powiedział Aragorn, widząc, że Boromir zamierza zerwać kwitnące

pnącze, które oplotło skronie i włosy króla. – Zobacz, wygląda jak korona. Złota korona.

Page 747: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dla mnie wygląda jak żółte zielsko – stwierdził Boromir powątpiewającym tonem, ale

zostawił kwitnące rozchodniki i spojrzał pytająco na Imrahila, który też podjechał bliżej.

- Wygląda pięknie. Jakby sama przyroda oddawała mu cześć. Ja bym to zostawił -

oznajmił książę Dol Amrothu. – Na dobry znak.

- Jak chcecie – Boromir wzruszył ramionami i wyprostował się. - Postarajcie się

zepchnąć ten głaz do tyłu, żeby spadł za plecami posągu! – powiedział do swoich Strażników,

którzy ostrożnie wspięli się na cokół i drzewcami włóczni usiłowali podważyć łeb orka. –

Bern, trzeba będzie zmyć te plugastwa.

- Nie mamy żadnych szmat, panie – odparł giermek – Może jutro weźmiemy z obozu.

- My się tym zajmiemy – wtrącił się Aragorn. – Mamy cały wieczór do dyspozycji,

oczyścimy posąg.

- Uwaga, leci! – powiedział jeden z gwardzistów i na potwierdzenie jego słów rozległo

się głuche łupnięcie.

- Od razu lepiej – stwierdził Boromir. Spojrzał na kamienną głowę króla na drodze, a

potem podniósł wzrok do góry, na potężne gałęzie drzew. – Proponuję osadzić ją z powrotem.

Dla zasady – rzekł. - Można zaczepić liny o brodę, tutaj, i przerzucić je przez tę grubą gałąź.

Dwa konie bez problemu powinny pociągnąć ten ciężar.

- Da się zrobić - odrzekł Imrahil. - Spróbujemy. Może być tylko kłopot z przerzuceniem

liny. To bardzo wysoko, a na drzewo nie da się wejść. Na sąsiednie też.

- Oczywiście, że się da – oświadczył Legolas, podjeżdżając. - Wejdę i przerzucę linę, to

żaden problem.

- Macie liny? – Boromir spojrzał na Aragorna.

- Mój drogi, Porządny Strażnik....

- Tak, oczywiście, najmocniej przepraszam za głupie pytanie. Skoro więc nie mam tu nic

do roboty, podjadę i zerknę na Minas Morgul – oznajmił Boromir i podciągnął się na siodło.

- Zmierzcha już – odezwał się Gandalf, wracający z samotnego rekonesansu w terenie. -

To nie najlepsza pora na składanie wizyt w Dolinie Morgulu.

- Nie zamierzam pukać do bram – odparł Boromir. - Rzucę tylko okiem.

- Twoja wola, tym niemniej kiedy tam dojedziesz, będzie już ciemno i dużo nie

zobaczysz – zauważył czarodziej.

- To prawda – wtrącił się Aragorn. – Zaczekaj do jutra. Pojedziemy tam razem i

rozejrzymy się za dnia.

Boromir podjechał bliżej i zatrzymał Koń obok Roheryna

Page 748: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Rzecz w tym – oświadczył – że ja mam taki przymus wewnętrzny, by coś

Nieprzyjacielowi zniszczyć. Dla zasady. Nie pojadę dalej, dopóki czegoś tam nie zburzę.

Bramy, mostu, czegokolwiek.

- Gdyby się nam udało zdobyć wieżę, moglibyśmy zburzyć ją doszczętnie – zauważył

Imrahil. - Kto wie, czy droga prowadząca stamtąd na przełęcz nie okaże się dogodniejsza do

głównego natarcia na siedzibę Nieprzyjaciela niż Czarna Brama od Północy.

- Nie! – odrzekł Gandalf natychmiast, kategorycznym tonem. – Atak na Minas Morgul

nie wchodzi w grę. Dolina ma złą sławę i przyprawia ludzi o obłęd. Czarodziej podjechał

bliżej i ściszył znacząco głos. - Skoro Powiernik wybrał tę drogę nie możemy ściągać na nią

uwagi Oka.

- No cóż – podsumował Boromir. - I ten argument zamyka wszelkie dyskusje. Szkoda.

Bo chętnie bym chwilę podziałał w dolinie.

- Atakować Minas Morgul nie będziemy, ale jeśli chcesz „podziałać", Boromirze, nic nie

stoi na przeszkodzie, by zburzyć most – zaproponował Gandalf.

- Wielce to kuszące, ale nie wiem, czy starczy nam czasu. Pamiętam, jak trudziliśmy się

nad mostem w Osgiliath, który i tak był już dość zrujnowany. Z tego, co wiem ten tutaj jest

solidny i kamienny, i zburzyć go tak od ręki się nie da. Chyba, że użyczysz nam swych

czarów, Gandalfie.

- Po cóż użyczać czarów – odparł Gandalf z uśmiechem – skoro mamy w Drużynie

krasnoluda. Ten most jest znacznie mniejszy od mostu w Osgiliath i za radą Gimlego na

pewno z nim sobie poradzimy.

Boromir zwrócił pytający wzrok na krasnoluda.

- Musiałbym go zobaczyć – odrzekł Gimli. - Ale czemu nie, każdy most da się zburzyć,

trzeba tylko wiedzieć jak

- A zatem jutro?- upewnił się Boromir.

- Jutro – potwierdził Aragorn. – Teraz lepiej wracaj już do obozu, bo niebawem będzie

ciemno.

- „Heeej, weźmiemy most i wał i mur"! – zaśpiewał gromko Boromir i energicznie

zawrócił zaskoczoną Koń.

- „I wieże i okopów sznur"!!! – zawtórowali mu natychmiast Strażnicy Wieży – „Heeej"!

- „I wióry z mostów i drzazgi z bram" – Boromir zajął miejsce na czele kolumny i

wstrzymał Koń czekając, aż Legolas skończy przewieszać linę i zeskoczy z drzewa.

- „A kto się boi, ten i sam"!

- Do jutra! – Aragorn z uśmiechem pozdrowił Boromira, unosząc dłoń.

Page 749: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- „Jest prostak, tchórz i zwykły cham"! – Boromir skinął mu w odpowiedzi ręką, nie

przerywając pieśni.

Legolas wskoczył na Aroda i podciągnął na siodło Gimlego. Widząc to Boromir dał znak

do wyjazdu. Nawet, kiedy już oddział zniknął za szpalerem drzew, wciąż słychać było echo

pieśni:

- „Rycerzem się zaczyna być, gdy można rąbać, kłuć i bić, co wielką radość sprawia,

heeeej"...

*

- Dwa przęsła nadal stoją – oznajmił Boromir tonem wyrzutu. - Spójrz na to od dobrej

strony – odparł Aragorn. - Cztery leżą. - Co nie zmienia faktu, że dwa się ostały.- Co nie

zmienia faktu, że most, a raczej to co z niego zostało, nie nadaje się do użytku – Aragorn

spojrzał na towarzysza i widząc jego zacięty wyraz twarzy, dodał z uśmiechem – Mało ci?

- Mało mi – warknął Boromir, obserwując jak ludzie Angbora pod dowództwem

Gimlego zaczynają zwijać liny i odprzęgać konie i muły. – Zdecydowanie mi mało.

Obaj spojrzeli na złowrogą wieżę, górującą nad doliną. Przywodziła na myśl

raczej grobowiec niż zamieszkałą budowlę. Nawet tu, w tak oddalonym miejscu, czuć

było w powietrzu woń rozkładu. Ludzie pracujący przy wyburzaniu mostu musieli zasłonić

twarze chustami. Same wyziewy Morgulduiny były zatrute, nie mówiąc już o sino-

zielonkawych, spienionych wodach rzeki.

- Drzewiec mówił, że potrzeba będzie wielu lat, by okolice Orthanku się oczyściły –

ciągnął Boromir, poklepując niespokojną Koń po szyi; wszystkie wierzchowce okazywały, że

nie podoba im się dolina Morgulu, chrapały i otrząsały się ze wstrętem. Skoro dla ludzi woń

zgnilizny była aż nadto męcząca, dla zwierząt musiała być nie do zniesienia. – Ale tu chyba

wszystko trzeba by było zburzyć i wypalić do gołej ziemi – Boromir urwał, wyprostował się i

powiódł wzrokiem po dolinie. - Łąki wyglądają na podmokłe, ale same trawy chyba są suche

– powiedział, bardziej do siebie, niż kogoś innego. - Myślisz, że Gandalf będzie miał coś

przeciwko jeśli puszczę je z dymem?- zwrócił się dla Aragorna.

- Dlaczego miałby się sprzeciwiać?

- Żeby nie ściągać tu uwagi Nieprzyjaciela, wiesz-dlaczego.

- Nieprzyjaciel przecież wie, że tu jesteśmy. Gandalfowi chodziło o to, żeby nie

szturmować Mordoru od strony Kirith Ungol, bo wtedy Sauron będzie zmuszony pchnąć nam

armię naprzeciw i sam-wieszkto znajdzie się między młotem, a kowadłem.

- Czyli nic nie stoi na przeszkodzie, żebym tu spalił to i owo?

- Boromirze, mój druhu – odrzekł Aragorn z uśmiechem – czuj się jak u siebie w domu.

Page 750: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Syn Denethora odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się gromko, a potem odwrócił się przez

ramię.

- Bern!!! – krzyknął.

- Tak, panie? – giermek podjechał ku nim żywo.

- Niech chłopcy szykują pochodnie. Przekażemy Nieprzyjacielowi wyrazy poważania.

- Tak jest! – rzucił Bern radośnie i odgalopował.

- Zechcesz się przyłączyć? – Boromir spojrzał na Strażnika.

- Czemu nie? – Aragorn trącił Roheryna piętą i za Boromirem zjechał z niewielkiego

wzniesienia, z którego bok w bok obserwowali wyburzanie mostu.

Strażnicy Wieży już na nich czekali, odpalając pochodnie. Bern wręczył pierwszą - Ty

w prawo, ja w lewo?- zapytał Boromir. - Jak sobie życzysz – odrzekł Aragorn.- Haaaaaa!!! –

Boromir pchnął Koń do galopu i zjechał w dół ku rzece, a potem skręcił w lewo, zapuszczając

się w łąki tak daleko, na ile tylko grząski grunt pozwalał. Tam pochylił się i wetknął

pochodnię w trawy, a kiedy się zajęły, ruszył dalej, ciągnąc za sobą ogniste pasmo. Dojechał

do linii poskręcanych, ciernistych zarośli, uniósł pochodnię i zakręciwszy nią młynka nad

głową, cisnął ją potężnym łukiem w największe skupisko krzaków.

- A wy na co czekacie!!! – ryknął do swoich żołnierzy, widząc, że jedynie Aragorn czyni

użytek ze swojej pochodni. – Do roboty!!!

Tak, jak pierwsi wjechali do doliny, tak i opuszczali ją ostatni, dokonawszy dzieła

zniszczenia.

- Zacnie się uwinęliśmy – rzekł Aragorn, spoglądając na słońce. - Wczesne popołudnie,

a my już na trakcie do Morannonu.

Boromir odwrócił się w siodle, by zerknąć wstecz, na gęste dymy bijące w niebo z doliny

Morgulu.

- Zawsze chciałem to zrobić – oznajmił, uśmiechając się z satysfakcją.- Piękny widok, aż

serce rośnie.

Aragorn też się uśmiechnął, widząc wyraz jego twarzy.

- Nie chciałbym mieć w tobie wroga, Boromirze.

Boromir zaśmiał się krótko i nie odpowiedział.

Czas jakiś jechali w milczeniu, z wolna wyprzedzając maszerujących pieszych, w tym

Pippina, który pomachał im ręką. Hobbit szedł u boku Beregonda i wyglądał na całkowicie

pochłoniętego rozmową.

- Widzę, że sprytnie pozbyłeś się współpasażera – zauważył Aragorn, kiedy już zostawili

z tyłu Kompanię ochotników z Minas Tirith.

Page 751: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Sam chciał – Boromir wzruszył ramionami. – Na dłuższą metę podróżowanie we

dwóch na jednym siodle robi się uciążliwe dla wszystkich, z Koń włącznie. Umówiliśmy się,

że będę go podwoził na krótszych odcinkach, żeby sobie odpoczął i mógł podręczyć mnie

hobbickimi pytaniami.

- Rozumiem.

- A skoro już przy dręczeniu pytaniami jesteśmy, chętnie skorzystałbym z okazji i dla

odmiany ja pomęczyłbym cię trochę, co ty na to? – zagadnął nieoczekiwanie Boromir.

- A na jakiż to temat, ciekaw jestem?

Boromir sięgnął po bukłak, ugasił pragnienie, a potem pytająco wyciągnął go ku

Strażnikowi. Aragorn pokręcił głową i Boromir wcisnął korek, odwieszając bukłak na

miejsce.

- Powiedziałeś, że znałeś moją matkę – rzekł - I ojca. Przez wiele lat służyłeś dziadkowi.

Miałeś wiec okazję poznać moją rodzinę i to poznać dość dobrze, jak mniemam. Ogromnie

mnie ciekawi, jacy byli moi rodzice za młodu. Byłbyś skłonny opowiedzieć mi co pamiętasz?

Czasu mamy aż nadto.

- Chętnie, zwłaszcza, że ciepło wspominam mój pobyt w Minas Tirith – odparł Aragorn z

uśmiechem. - A co konkretnie cię interesuje?

- Wszystko! – Boromir też się uśmiechnął.

- Ho, ho. No, to proszę o pierwsze pytanie.

Syn Denethora ściągnął usta w zamyśleniu, a potem spojrzał na Aragorna, jakby go

szacując.

- Miałeś okazję, by sprawdzić się z moim ojcem na miecze? – zapytał z

zainteresowaniem.

Aragorn uniósł brwi. Spodziewał się raczej czegoś w stylu „czy moja matka była tak

piękna, jak powiadają?" albo „jakim wodzem był Ecthelion?", więc pytanie Boromira

zaskoczyło go kompletnie.

- Nie – odrzekł krótko

- Dlaczego? Nie było okazji? – Boromir nie dał się tak łatwo zbyć.

- Nie było okazji, a i obaj nie przejawialiśmy ku temu szczególnej chęci. Jak już

wspomniałem, nie przepadaliśmy za sobą i...

- No właśnie – przerwał mu żywo Boromir – a mogę spytać, co legło u podstaw tej

wzajemnej niechęci?

- Czy naprawdę musimy to teraz roztrząsać? – westchnął Aragorn ze znużeniem.

- Za pozwoleniem, tak. Jak rozumiem, była to niechęć obopólna?

Page 752: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie, raczej jednostronna. Nie miałem nic przeciw twemu ojcu i...

- Użyłeś zwrotu : „nie przepadaliśmy za sobą" – wytknął mu Boromir natychmiast –

czyli ty też za nim nie przepadałeś, a więc...

- Miałem na myśli to – Aragorn mówił dalej z naciskiem – że trudno jest darzyć sympatią

kogoś, kto na każdym kroku okazuje ci wrogość. I bądź łaskaw mi nie przerywać co chwila,

Boromirze. Szczególnie, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć! – dodał ostrzejszym tonem.

- Przepraszam – Boromir opuścił na moment wzrok, odczekał chwilę, by upewnić się, że

Aragorn skończył i pytał dalej:

- Dlaczego cię nie lubił?

- Nie wiem. Może czuł się zagrożony i uważał, że Ecthelion mnie faworyzuje.

- A nie było tak?

Aragorn uśmiechnął się nagle.

- Widzę, że naiwnie godząc się na wspominanie dawnych dobrych czasów, bezwiednie

zgotowałem sobie przesłuchanie z prawdziwego zdarzenia.

- No, więc? – Boromir też się uśmiechnął, tym niemniej mina jego świadczyła o tym, że

nie odpuści, dopóki nie wydobędzie interesujących go informacji.

- Ecthelion mnie lubił. Ja jego zresztą też. To był wspaniały człowiek.

- Wiem – oznajmił Boromir. - I?

- I co?

- Lubił cię i..? – syn Denethora znacząco zawiesił głos.

Aragorn wzniósł oczy ku niebu.

- A może porozmawiamy o twojej matce? – zaproponował.

- Na wszystko przyjdzie czas. To za chwilę. Jak tylko się dowiem, czy Ecthelion

rzeczywiście cię faworyzował.

Masz tupet, przyjacielu – pomyślał Aragorn.

Ktoś inny usiłowałby zapewne dociec prawdy, próbując zawiłych subtelności i

dyskretnych pytań. Boromir nie bawił się w żadne podchody, tylko z miejsca przypierał do

muru i czekał na reakcję. Denethor, który nie miał sobie równych, gdy szło o sztukę

dyplomacji, musiał się krzywić na tę synowską bezceremonialność. Z drugiej strony jednak

taktyka ta miała swoje plusy - raz, bo zaskakiwała rozmówcę, a z takiego zaskoczenia zawsze

można było wiele wyczytać, dwa, bo nie zostawiała pola manewru. Przy subtelniejszych

pytaniach zawsze można było sprytnie wylawirować kryjąc się za półsłówkami, lub

Page 753: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

skierować dyskusję na inne tory. Przy takiej strategii i trudnym pytaniu zadanym wprost, nie

pozostawało nic innego, jak na nie odpowiedzieć.

I Aragorn postanowił odpowiedzieć. Równie szczerze i bez ogródek. W końcu, jeśli

chodziło o relacje z Denethorem i Ecthelionem nie miał sobie nic do zarzucenia.

- Ecthelion mnie lubił – powtórzył z naciskiem. - A twojemu ojcu się to nie podobało.

Jak również i to, ze spędzałem z twoim dziadkiem sporo czasu. Jeśli o mnie chodzi, nie

uważam, bym był faworyzowany. Wykonywałem moje obowiązki, za zasługi zbierałem

pochwały, cieszyłem się poważaniem ludu. Nigdy, powtarzam, nigdy nie czyniłem prób, by w

jakikolwiek sposób odsunąć twego ojca od władzy lub pomniejszyć jego status. Co więcej,

będąc kapitanem Gondoru, przysiągłem mu posłuszeństwo, jako zwierzchniemu wodzowi

całej armii. A ubiegając twe następne pytanie – nie, nie mam pojęcia, czy twój ojciec

wiedział, kim jestem naprawdę. Być może podejrzewał, nie wiem. Nigdy na ten temat z nim

nie rozmawiałem.

- A dziadek wiedział?

- Nie. Byłem dla niego Thorongilem z Rohanu. I Thorongilem pozostałem.

- Dlaczego nie przedstawiłeś się prawdziwym imieniem?

- Bo nie nadszedł jeszcze mój czas.

Boromir pokiwał głową.

- A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy – ciągnął Aragorn swobodnie, korzystając z

tego, że oddalili się od pieszych, a ostatni szereg Strażników Wieży mieli kilkanaście metrów

przed sobą – pozwól, że odwrócimy na chwilę role i tym razem ja zadam ci pytanie. Bowiem

moja godzina wreszcie nadeszła i tak, jak obwieściłem to wszem i wobec na Erech tak i teraz

od dzisiaj zamierzam przez heroldów zapowiadać, że król powrócił. Nie „władcy Gondoru",

jak dotychczas, lecz król Elessar.

Boromir zesztywniał i on również upewnił się wzrokiem, czy nikt ich nie może usłyszeć.

- Elessar?- zapytał, marszcząc czoło.

- Tak. Elessar. Pod tym imieniem chcę wstąpić na tron.

Boromir odwrócił wzrok i spojrzał w dal.

- Już nadto odwlekaliśmy tę rozmowę, Boromirze. Chcę usłyszeć twoją jasną i

definitywną odpowiedź.

- Sądziłem, że porozmawiamy po bitwie – mruknął Boromir. - Kiedy wszystko się

rozstrzygnie.

- Dlaczego? Jadę pod królewskim sztandarem rodu Elendila, wezwałem Umarłych jako

Dziedzic Isildura i jego następca. Nie chcę stawać do ostatecznej bitwy jako Aragorn z

Page 754: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Północy, lecz jako król Elessar. I chcę wiedzieć, czy w twoich oczach, w oczach Namiestnika

Gondoru, dowiodłem swoich praw.

- Teraz zdaje się, że to ja, zaczynając tę rozmowę, wpadłem z deszczu pod rynnę –

zauważył Boromir.

Żaden z nich się jednak nie uśmiechnął.

Aragorn czekał.

- Jak rozumiem, chcesz, żebym *już* teraz uznał cię za króla Gondoru? – Boromir

spojrzał na niego, mrużąc oczy.

- Można by sądzić – rzekł Aragorn spokojnie – że po Erech, po Pelargirze i po Domach

Uzdrowień zasłużyłem sobie przynajmniej na tyle, byś nie akcentował słowa „już". Nie

żądam, byś teraz przede mną klękał, Boromirze, chcę jedynie, byś orzekł, czy uznajesz

zasadność moich roszczeń. Dziś wieczorem rozkażę heroldom ogłosić, że król Elessar

powrócił i rzuca wyzwanie Nieprzyjacielowi - Aragorn spojrzał Boromirowi w oczy. – Czy

się temu przeciwstawisz?

- Czy to wyzwanie? – Boromir uniósł dumnie głowę.

- Nie, Boromirze. To pytanie. Chcę wiedzieć, czy się temu przeciwstawisz.

Boromir odetchnął głębiej, odwrócił głowę i niewidzącym wzrokiem spojrzał w dal.

- Nie – powiedział po dłuższej chwili.

Aragorn pokiwał głową i też spojrzał w dal.

Zapadła cisza i aż do postoju żaden z nich nie podjął przerwanego wątku.

*

- Nie wiecie, gdzie się podział? – Pippin przysiadł na ławie i z nudów zabrał się za

czyszczenie swojego miecza.

- Ostatnio widzieliśmy, jak rozmawiał z Aragonem – odparł Legolas, poprawiając

mocowanie kołczana.

Siedzieli we trzech w namiocie Boromira, do którego zaprosiła ich służba. W

oczekiwaniu na pojawienie się gospodarza elf i krasnolud zabrali się za przegląd broni, a

hobbit po chwili namysłu do nich dołączył.

- No, ale to było dobrą godzinę temu! – stwierdził Pippin, spoglądając na uchyloną klapę

namiotu. – Nawet dłużej, bo jeszcze przed rozstawieniem obozowiska.

- Jak chcesz, to poszukaj Berna…- zaczął elf.

- Nie, dziękuję – powiedział Tuk szybko. – Po prostu ciekawi mnie, kiedy będzie obiad.

- Raczej kolacja – zauważył Gimli.

Page 755: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Mój zacny krasnoludzie – Pippin z wyższością uniósł głowę. – Chciałbym zauważyć, iż

ostatnim posiłkiem, jakiego dziś miałem przyjemność doświadczyć było śniadanie. Wedle

prawa i obyczaju po śniadaniu zaś powinno nastąpić drugie śniadanie, a potem…

- Zlituj się mości hobbiście, bo zaczynam być głodny – przerwał mu Gimli.

- Dążę jedynie do wykazania faktu, iż naturalnym biegiem rzeczy jest, by między

śniadaniem a kolacją znalazł się obiad.

- Kolacja! – rozległ się znajomy głos i do namiotu wkroczył Boromir, z patelnią w

jednej, a dzbanem w drugiej ręce. - No proszę, proszę, cóż tu za zbrojownia. Zupełnie,

jakbyście na wojnę szli.

- Gdzie byłeś? – zagadnął Pippin, odkładając miecz na bok.

- Robiłem z siebie widowisko w kuchni – odparł Boromir i wręczył mu patelnię pełną

bladożółtej masy, w której to masie tkwił widelec wbity na sztorc. - Uważaj, gorąca.

- Co to jest? – zdumiał się Tuk, ostrożnie ujmując rączkę patelni.

- Twoja jajecznica. Bern, postaw chleb tutaj, na ławie.

Mysza, który wszedł za swym panem, z cierpiętniczą miną wypełnił polecenie. Pippin

jednakże był zbyt osłupiały, by mu za ten chleb podziękować.

- Jak to „moja jajecznica"?. Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś mi jajecznicę? – hobbit

wybałuszył oczy.

- Tak, własnoręcznie.

- A dla nas też zrobiłeś? – zainteresował się Gimli.

- Chyba żartujesz – Boromir spojrzał na niego z pobłażaniem. - Niby z jakiego powodu?

- Sam zrobiłeś? – Pippin wciąż nie dowierzał – I mnie przy tym NIE było?! Jak mogłeś

mnie nie zawołać?! Co ja teraz Merry'emu opowiem?

- Wystarczyło już, że pół obozu się zbiegło.

- No, właśnie – mruknął pod nosem Bern robiąc zbolałą minę. - Tak, wiem, mam iść po

resztę – dodał szybko i, unikając wzroku Boromira, zanurkował pod płachtą namiotu.

- Zrobiłeś mi jajecznicę – powtórzył Pippin, usiłując wydobyć widelec z masy. Świat się

kończy!

- No cóż, dla mnie w zasadzie się dziś skończył – stwierdził Boromir cicho. - W pewnym

sensie.

- Co? – Pippin zmarszczył brwi.

- Nic – syn Denethora wzruszył ramionami, odpiął pas i rzucił go za zasłonę, na swoje

posłanie. – Jedz, bo ci wystygnie. Co to za mina?

Page 756: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Bo nie wiem, jak ci to powiedzieć, zacny Boromirze – zaczął Pippin ostrożnie – ale

dlaczego ona wygląda jak trociny?

- Jakie trociny? – Boromir spojrzał na niego groźnie.

- No, taka jakby wyschnięta jest. Na wiór.

- Nie „wyschnięta", a dobrze wysmażona – Boromir przysunął nogą ławę. –

Ustaliliśmy wszak wspólnie, że nie lubimy tych tam, faflunów.

- Bardzo dobra – oznajmił Pippin, ładując sobie do ust porcję ( wbrew jego obawom

BYŁA posolona) i darowując sobie pytanie o cebulkę i boczek.

- No, widzisz – rzekł Boromir łaskawie. - Siadajcie do stołu.

- A więc my jednak też coś dostaniemy, łaskawco? – zapytał Gimli, starannie

odstawiając topór na bok.

- Tu, w Gondorze, nie zwykliśmy głodzić gości.

- A czy jest szansa na tę wczorajszą polewkę? – Gimli zasiadł za stołem, przygładził

brodę i wydobył łyżkę z jakiegoś tajemniczego miejsca w bucie. – Była niczego sobie, nie

powiem.

- Mój drogi krasnoludzie, tę szansę będziesz miał codziennie.

- To znaczy? - To znaczy, że o ile znam mistrza Jorulasa, przez całą drogę będziemy jeść

wczorajsze danie wzbogacone o bieżące elementy.

Wczorajsze danie wzbogacone o „bieżące elementy" okazało się nad wyraz smaczne i

Pippin chętnie nałożył sobie dokładkę, by zabić smak jajecznych trocin. Nie chciał robić

przykrości Boromirowi i zjadł wszystko, co do ostatniego wiórka, tym niemniej powziął

postanowienie, że nauczy przyjaciela, jak prawdziwa jajecznica powinna wyglądać i

smakować.

- A tak z ciekawości, Boromirze – zagadnął, korzystając z tego, że syn Denethora

skończył właśnie rozmawiać z Gimlim na temat technik wyburzania mostów. – Nie korciło

cię, żeby sobie zrobić jajecznicę podczas podróży do Rivendell?

- Niby na czym?- zapytał Boromir i dolał sobie wina.

- Nie wziąłeś patelni w podróż?! Co z ciebie za hobbit?- Pippin zrobił okrągłe oczy.

- Miałem tylko kociołek – odparł Boromir, kiedy już przebrzmiały śmiechy. – I jeśli

udało mi się po drodze zdobyć jakieś jajka, gotowałem je na twardo.

- To wiele wyjaśnia – mruknął Pippin.

- Słucham?

- Nie, nic – Tuk sięgnął po kruche ciasteczko. - Skoro mamy dziś dzień realizowania

obietnic, to bym ci przypomniał jeszcze jedno zobowiązanie, jeśli można.

Page 757: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Och, doprawdy? – Boromir uniósł brew. – Co tez ja ci znowu obiecałem i dlaczegoż to

jakoś nie mogę sobie tego faktu przypomnieć?

- Miałeś poduczyć mnie szermierki.

- A, rzeczywiście – Boromir zrobił zaskoczoną minę.

- No właśnie. Już wczoraj chciałem cię poprosić, ale się wypuściłeś do Rozstaja i

wróciłeś po nocy.

- Dziś nigdzie się nie wypuszczam.

- To co? – Pippin wyprostował się z entuzjazmem. – Wieczorem zrobimy lekcję?

- Raczej wczesnym, żeby jeszcze był widno. Za namiotem jest sporo miejsca.

- Świetnie, jesteśmy więc umówieni.

*

Peregrin Tuk ujął w prawą rękę miecz i podniósł tarczę, specjalnie dla niego dobraną w

zbrojowni Minas Tirith. Była czarna, okrągła ze srebrnym umbem i nosiła wyraźne ślady

wcześniejszego użytkowania. Nie, żeby te rysy hobbitowi przeszkadzały. Wsunął przedramię

za skórzane pasy i ułożył rękę tak, jak robił to Boromir.

- Nie tak wysoko, bo ograniczasz sobie pole widzenia – pouczył go Boromir, stawiając

na ziemi stołek, który przyniósł sobie z namiotu.

- Tak dobrze? – Pippin poprawił ułożenie ręki i uśmiechnął się.

Bardzo lubił lekcje z Boromirem. Podczas Wyprawy syn Denethora uczył podstaw

szermierki ich obu – Pippina i Merry'ego. To jemu zawdzięczali, że zdołali stawić czoła

orkom w Morii i potem, na Parth Galen. Boromir był dobrym nauczycielem, i co zaskakujące,

jak na osobę o takim temperamencie miał mnóstwo cierpliwości.

- Tylko trzymaj rękę swobodnie, nie napinaj mięśni – rzekł Boromir i odgarnąwszy poły

tuniki zasiadł na stołku.

- Hej, no, nie siadaj, tylko choć tu i walcz – Pippin przybrał bojową minę i uniósł miecz

w geście wyzwania.

- Bern z tobą poćwiczy – odparł Boromir i ruchem ręki przywołał giermka.

Uśmiech Pippin zgasł.

- Ale… ale myślałem, że to ty poćwiczysz ze mną. Jak zwykle… – powiedział, oglądając

się na Myszę, który gorliwie zrzucił płaszcz i właśnie zabierał się za związywanie włosów

rzemieniem. Bern zauważył to niepewne spojrzenie hobbita i przesłał mu szeroki, pełen

satysfakcji uśmiech.

- Wam obu przyda się rozgrzewka – odparł Boromir. - Ty się będziesz uczył, a Bern

rozrusza ramię.

Page 758: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozgrzewka! – powtarzał Pippin w myślach, ocierając pot z czoła. – Na wszystkie

kurzajki Lobelii, ładna mi rozgrzewka!

Po krótkiej prezentacji podstawowych postaw i zasłon z tarczą, przeszli od razu do

ćwiczenia wymiany ciosów. Nie minęła nawet chwila potrzebna do ugotowania jajka na

miękko, a hobbit był cały mokry. Ręka dzierżąca tarczę zaczęła mu drętwieć i omdlewać, bo

Mysza bynajmniej nie markował uderzeń. Pippin próbował zrewanżować mu się tym samym i

w efekcie zaczął go boleć każdy mięsień prawej ręki. Boromir, który w międzyczasie

zaopatrzył się w wino, ograniczył się jedynie do przypomnienia hobbitowi, żeby

wyprowadzał ciosy z ramienia, a nie z nadgarstka i nie interweniował. Pippin dyszał ciężko,

ale poprzysiągł sobie, że prędzej umrze niż poprosi o przerwę. Ku swej wielkiej satysfakcji

ujrzał, że włosy Pana Myszy zaczynają się kleić do czoła i widok ten dodał mu sił. Dobrze

było wiedzieć, że walka z hobbitem też coś człowieka kosztuje. Pippin zagryzł zęby i rąbnął z

całej siły w tarczę przeciwnika. Świat zaczynał mu się zawężać do tego okrągłego, czarnego

pola. Byle wcelować, oby jak najmocniej, jak…

- No, dobrze – sapnął Mysza, ocierając czoło rękawem. - Teraz poćwiczymy cios w

głowę i zasłonę od góry. Ty stań…

- Nie! – przerwał im zdecydowany glos i obaj obrócili głowy w jego kierunku.

Wystarczy! – Boromir klepnął się w kolana i wstał.

- To nie ma sensu – oznajmił, podchodząc.

No, wreszcie ktoś to raczył zauważyć! – Pippin pozwolił opaść lewej ręce. Tarcza

zdawała się ważyć ze dwadzieścia kilo.

- Robię coś nie tak? – spytał natychmiast Pan Mysza.

- Nie, nie w tym rzecz – Boromir potarł podbródek, przyglądając się im obu w

zamyśleniu. - Ten sposób walki nie nadaje się dla hobbita. Przy tradycyjnych zasłonach i

ciosach nie utrzyma się długo na polu bitwy.

Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej, mości Boromirze – westchnął Pippin w

duchu, a na głos rzekł:

- I co w związku z tym sugerujesz?

- Trzeba opracować strategię, która pozwoli ci wykorzystać twój wzrost i zwinność.

- To znaczy? – zainteresował się Pippin.

- Nawet najmniejsi orkowie będą wyżsi od ciebie, nie mówiąc już o ludziach czy uruk-

hai. Nie ma więc sensu, byś się uczył ciosów w głowę albo w tułów. Masz do tego za krótkie

ramię. Poza tym, jeśli przyjmiesz na siebie cios wymierzony ręką wprawnego wojownika to

odfruniesz razem z tarczą. I z wybitym barkiem, w najlepszym wypadku.

Page 759: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Innymi słowy, jestem za mały i za słaby, tak? Dziękuję bardzo! - Pippin zmarszczył

brwi i nadął się gniewnie.

- Do walki z tarczą, tak – Boromir nie przejął się jego miną.- Ale do bitwy nie możesz

iść bez niej, dlatego zmienimy taktykę. Od dziś zaczynasz ćwiczyć uniki, masz dobry refleks,

więc nie będzie z tym problemu. Unik, a potem uderzenie w kolano, udo bądź krocze. To

nietypowy sposób walki, więc da ci przewagę, która bardzo ci się przyda. - Syn Denethora

przykucnął i klepnął hobbita w ramię, z uśmiechem. - Będziesz kąsał nisko, a kiedy

przeciwnik się przewróci, dokończysz dzieła jednym szybkim pchnięciem w kark. Albo kto

inny, kto będzie walczył przy tobie, skończy, co zacząłeś.

- Tak, jak Merry i księżniczka Eowina! – uśmiechnął się nagle Pippin. - Merry dźgnął

Nazgula od tyłu w kolano, a księżniczka zadała śmiertelny cios.

- O, to to! – Boromir pokiwał głową.

- Tylko, czy to jest aby honorowe? – zapytał Pippin niepewnie.

- Będziesz po prostu wykorzystywał atuty, jakimi obdarzyła cię natura – odparł Boromir

poważnie. – A jeśli przeciwnik cię zlekceważy i odwróci się do ciebie plecami, tym gorzej dla

niego. Obawiam się jednak, że pod Morannonem nie będziesz miał takich dylematów. Walna

bitwa to chaos, kłąb i ciosy wymierzane na oślep. Musisz się więc nauczyć uników na tyle, by

jak najdłużej w tym kłębowisku przetrwać. No to, jak? Odsapnęliście? No, dobrze, odsuńcie

się od siebie. Spójrz na Berna, Pippinie i wyobraź sobie, że to paskudny, wielki ork.

- Z przyjemnością – Pippin wyszczerzył zęby i uniósł tarczę.

- Wiesz już mniej więcej jak uderza przeciwnik – ciągnął Boromir, wracając na swoje

miejsce i podnosząc puchar z ziemi. - Spróbuj więc zrobić unik w lewo…

- Moje lewo, czy twoje? – przerwał mu Tuk.

- Twoje. Jeśli udzielam ci wskazówek to zawsze mam na myśli twoje ustawienie. Siła

rozpędu przeniesie przeciwnika obok ciebie, spróbuj więc ciąć nisko na wysokości kolan.

Bern, zaatakuj klasycznie, tylko bardzo powoli. Patrz jednocześnie na jego nogi, Pippinie,

spróbuj przewidzieć jaki cios wyprowadzi. Wolniej, Bern. Pippinie, już!

Tuk posłusznie zanurkował pod ostrzem i z pół obrotu zamarkował cios w kolano

Myszy. Zadziwiająco gładko mu poszło.

- Bardzo dobrze – pochwalił Boromir. – Pippinie, możesz też wyjść mu naprzeciw. Nie

czekaj, aż cios na ciebie spadnie, tylko rusz naprzód, kiedy przeciwnik weźmie zamach. Bern,

zrób zamach. Spójrz na jego ułożenie ręki iwykrok. Widzisz? Z tej pozycji może

wyprowadzić uderzenie jedynie po łuku w prawo. Jeśli zareagujesz dostatecznie szybko,

będziesz miał wystarczająco dużo miejsca, by przejść mu pod ręka. Nie zdąży się nawet

Page 760: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

zorientować. Orkowie zazwyczaj tak atakują – na ślepo, z możliwie największego zamachu.

Wkładają w uderzenie całą siłę, bo inaczej nie potrafią. No, jeszcze raz, moi panowie.

Powolutku.

Pippin ugiął kolana, szykując się do skoku. Nowe siły w niego wstępowały. O tak, ten

sposób walki zdecydowanie zaczynał mu się podobać.

SYN GONDORU

Page 761: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział III

Ithilien

- Puk, puk – Pippin przystanął przed zasłoną, odchrząknął i podnosząc nieco głos,

powtórzył. – Puk, puk! Pobudka!

Słysząc poruszenie i pomruk za kotarą, przysunął się bliżej i zajrzał.

- Można? – zagadnął.

- Pippinie?... - Boromir wygrzebał się spod futer i uniósł na łokciu, tocząc dookoła

nieprzytomnym wzrokiem. – Czy… coś się stało?

- Nic się nie stało. Nastał nam nowy dzień, czas na śniadanie. Dzień dobry, przy okazji.

- Która godzina? – Boromir przetarł oczy pięścią i ziewnął.

- Dwie po wschodzie słońca.

- Tak późno?! – syn Denethora usiadł raptownie, a potem się skrzywił. – Dlaczego nikt

mnie nie obudził?

- Żal cię było budzić, tak smacznie spałeś. A poza tym nigdzie się nam wszak nie

spieszy, sam tak mówiłeś. Nikt jeszcze nie zwija namiotów, Strażnicy pojechali na zwiad.

Proszę. – I Pippin postawił mu na kolanach tacę.

- Co to? – Boromir zmarszczył brwi.

- Śniadanie do łóżka.

- Zrobiłeś mi jajecznicę?

- Jak widzisz. W rewanżu i na dowód sympatii. Smacznego.

- Nie musiałeś…

- Ale chciałem. A tak między nami, zwróć, proszę, uwagę na kolor, konsystencję oraz

obecność podsmażonej cebulki i boczku.

- Czy to ma być jakaś aluzja? – Boromir uniósł brew i spojrzał na niego nieco

przytomniej.

- Skąd. To ma być popisowa hobbicka jajecznica, która nie ma sobie równych, jak świat

długi i szeroki. Jedz, bo ci wystygnie.

Boromir odgarnął włosy z twarzy i usiadł wygodniej, biorąc podany mu chleb.

- Czy jest nadzieja, że codziennie będę tak budzony? – zapytał, między jednym

widelcem, a drugim.

- Nadzieja zawsze jest, Boromirze – odparł Pippin z uśmiechem.

- Gdzie Legolas i Gimli?

Page 762: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Legolas pojechał na zwiad ze Strażnikami, a Gimli poszedł odwiedzić marszałka

Eomera.

- Jedliście już, jak rozumiem?

- Jedliśmy.

- A jaka jest pogoda?

- Dość smętna, ale raczej nie będzie padać. No i jest ciepło, znacznie cieplej niż wczoraj.

- A gdzie jest Bern? - Kiedy go ostatnio widziałem czyścił kopyta Koń. - Dziękuję za

wyczerpujący raport, więcej pytań chwilowo nie mam – rzekł Boromir z uśmiechem. – I

dziękuję za jajecznicę.

- Ależ, proszę uprzejmie. Jeśli nie masz co do mnie planów, to, za pozwoleniem, pójdę

teraz do kompanii ochotników, umówiłem się, że do pierwszego postoju przejdę się z nimi.

- Oczywiście, idź.

- A potem przesiądę się na twoje siodło, dobrze?

- Moje siodło jest twoim siodłem, mości Pippinie – Boromir skłonił głowę, a

uśmiechnięty Pippin odpowiedział mu na to głębokim, gondorskim ukłonem.

*

Siodło Boromira stało się jednakże siodłem Pippina dopiero po południu. Syn Denethora

bowiem wdał się w dyskusję z Imrahilem, a kiedy ją skończył, podjechał do niego Eomer.

Pippin, wysuwając się nieco z szeregu, mógł dostrzec obu wodzów, jadących bok w bok,

daleko przed nim, pogrążonych w rozmowie.

Postój, godzinny ledwie, odbył się na wrzosowisku ciągnącym się wzdłuż gościńca.

Cieplej strawy nie było, posilili się suchym prowiantem. Przed wymarszem tradycyjnie już

heroldowie obwieścili powrót króla Elessara i wojsko ruszyło w dalszą drogę, pod ponurym,

szarym niebem.

Pippin rozglądał się za Boromirem, ale syn Denethora gdzieś zniknął. Zaczął się już

zastanawiać, czy przyjaciel o nim pamięta – nie, żeby mu było źle w towarzystwie

Beregonda, ale chciał już wedle umowy z Merrym zacząć realizować Plan.

Minęły ze dwie godziny od czasu postoju, kiedy na gościńcu zadudniły kopyta. Szeregi

kompanii ochotników rozstąpiły się pospiesznie, robiąc przejście dla Namiestnika.

- Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa? – zapytał Boromir, zawracając Koń i

ruszając stępa, tak by nie robić zatoru na drodze.

- Zawsze! – Pippin pożegnał Beregonda ukłonem i chwilę patrzył już na żołnierzy z góry,

z końskiego grzbietu. – Jakieś nowiny? Zdarzyło się coś ciekawego? – zagadnął, kiedy już

umościli się w miarę wygodnie.

Page 763: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie – odrzekł Boromir. – Cisza, spokój, nieprzyjaciela ani śladu. Aż podejrzanie to

wygląda.

- Myślisz, że planuje jakąś zasadzkę? – zaniepokoił się Pippin.

- Owszem. I chyba nawet domyślam się gdzie.

- Gdzie?

- Dzień drogi stąd. Jutro pchniemy tam zwiadowców.

- A nie lepiej dzisiaj? Skoro domyślasz się, gdzie wróg na nas czeka.. – zaczął Tuk, ale

Boromir mu przerwał.

- Nie chcę, by się zorientował, że o nim wiemy. Jeśli zaczaił się w miejscu, o którym

myślę, to będziemy go mogli zaskoczyć objeżdżając pułapkę i uderzając od

tyłu. Niech na razie się spokojnie szykują. Jutro pchniemy Strażników, żeby się upewnić.

- Czy to znaczy, że jutro czeka nas bitwa?

- Potyczka, rzekłbym. Nie sądzę, żeby Nieprzyjaciel wysłał liczny oddział, to

raczej taki test naszej siły i czujności.

- A będę mógł wziąć udział w tej potyczce? – zapytał Pippin, odwracając się tak, by

widzieć twarz Boromira.

- Jeśli istotnie wróg czeka w tym miejscu, wtedy uderzymy konnymi. Piechota będzie

ubezpieczać tyły. Nie sądzę, żeby coś dla niej zostało. Zaczekaj do bram Mordoru, tam

będziesz miał okazji do woli.

- Aha – Pippin kiwnął głową, rozdarty między ulgą a rozczarowaniem.

- Co powiesz na chwilę galopu? – zapytał Boromir. – Chciałbym dogonić moją

chorągiew.

- Ależ, proszę bardzo.

Ruszyli wzdłuż szeregów piechoty, minęli Strażników Wieży i wjechali w kolumnę tuż

za białym, namiestnikowskim sztandarem. Gondorczycy śpiewali jakąś nową, dziarską

przyśpiewkę i Pippin zasłuchał się, usiłując wyłapać i zrozumieć poszczególne słowa.

Dopiero, kiedy nastąpiła przerwa w śpiewaniu dla ustalenia dalszego repertuaru, zagadnął:

- Zastanawiam się, co teraz porabia Merry. I Faramir.

- Zdrowieją pilnie, mam nadzieję – odrzekł Boromir, puszczając luźno wodze Koń i

poprawiając sznurowanie jednej z sakw.

- Pewnie spacerują po ogrodzie i rozmawiają z księżniczką Eowiną – ciągnął Pippin. -

Wiesz, Merry mi bardzo dużo o niej opowiadał. Biedaczysko, nie może przeżyć tego, że się

nie zorientował kim naprawdę jest jego tajemniczy towarzysz Dernhelm. Mówi, że trzeba

Page 764: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

mieć fart Brandybucka, żeby dzielić siodło z jedną z najpiękniejszych księżniczek na świecie

i być przekonanym, że się podróżuje z chłopakiem.

- To oni jechali razem?- zainteresował się Boromir.

- Tak. To dzięki księżniczce Eownie Merry w ogóle pojechał, bo to ona użyczyła mu

konia. I dlatego właśnie na polach Pelennoru znaleźli się oboje w centrum wydarzeń – Pippin

ożywił się. – To niesamowite, czego razem dokonali. Pomyśl tylko, zabili króla Nazguli! Ha!

- Obawiam się, że nie można zabić upiora, Pippinie.

- Zabić w sensie dosłownym może i nie. Miałem na myśli „unicestwić". Przecież

Gandalf powiedział…

- Gandalf nie może nam zagwarantować, że król Nazguli został unicestwiony ostatecznie.

Sądzę, że tylko zniszczenie Wiesz-Czego jest w stanie to przypieczętować.

- Co ty mówisz, Boromirze? – zdumiał się Pippin, odwracając się, by zerknąć na twarz

towarzysza. - Nie wierzysz w to, że został pokonany?

- W to akurat wierzę, bowiem pokonany został – Boromir spojrzał na niego z powagą. -

Ale osobiście śmiem wątpić, by na zawsze.

- Chcesz powiedzieć, że on może się odrodzić? – dopytywał się Pippin z nagłym

ukłuciem niepokoju.

- A pamiętasz co było z Nazgulami, które niby to potopiły się u brodu? Sami

opowiadaliście, że woda zalała i porwała ich na waszych oczach. Strażnicy znaleźli truchła

ich koni i strzępy płaszczy. A mimo to nie minęło pół roku, a powrócili dosiadając

skrzydlatych bestii.

- Ale przepowiednia…

- Przepowiednia się sprawdziła. Król upiorów został pokonany. A czy na zawsze, czas

pokaże – Boromir wzruszył ramionami.

- Gandalf mówił co innego.

- Wolna wola, każdy może mieć swoje zdanie.

- Tak, czy siak – podsumował Pippin – księżniczka dokonała wielkiego czynu przy

pomocy Merry'ego. Wiesz, że jednym ciosem odrąbała głowę temu latającemu potworowi? A

potem ciach! Wbiła miecz prosto w twarz Nazgula!

- Której nie miał – zauważył Boromir uprzejmie.

- Miał, tylko była niewidzialna – zaperzył się Pippin.

- Skoro była niewidzialna, to skąd wiesz, że księżniczka w nią trafiła?

- Bo wcelowała między ramiona, a koronę! Doprawdy, Boromirze, ty się ze mną celowo

droczysz! Zupełnie, jakbyś chciał umniejszyć…

Page 765: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jestem jak najdalszy od tego, by odmawiać bohaterom zasłużonej chwały – przerwał

mu Boromir. - I przyznaję, że zarówno Merry, jak i księżniczka Eowina dokonali wielkiej

rzeczy, której najsłynniejszym mężom przez wieki uczynić się nie udało.

- No! – powiedział Pippin z satysfakcją, uspokajając się nieco.

- No – zgodził się Boromir. - Tyle, że nauczono mnie patrzeć na obie strony tarczy, że się

tak wyrażę. Patrzę więc i widzę, że ta spodnia strona nie jest już tak ozdobna i lśniąca jak

front, mój zacny hobbicie.

- Nie rozumiem – Pippin zmarszczył brwi.

- I dobrze. Nie musisz.

- Czego nie muszę rozumieć?

- Niczego.

- Proszę mi to natychmiast wyjaśnić! Ty coś wiesz, czego ja nie wiem!

- Och, to doprawdy niedopuszczalne – stwierdził Boromir z udawaną zgrozą.

- Nie kpij sobie ze mnie! Proszę o natychmiastowe wyjaśnienie!

- Niestety nie mogę, bo to tajemnica stanu.

- Akurat!

- A jednak.

- Będę cię dręczył, dopóki mi nie powiesz.

- Sądziłem, że już się zorientowałeś, iż jestem odporny na twoje dręczenie.

Pippin prychnął zeźlony i wbił wzrok w końską grzywę.

- Właśnie popsułeś mi humor, wiesz? – rzekł po chwili.

- Dlaczego?

- Jeszcze się pyta – Pippin pokręcił głową. - A ja chyba zaczynał łapać, o co w tym

wszystkim chodzi. Ty jej po prostu nie lubisz.

- Kogo?- głos Boromira był lekko zdezorientowany.

- Księżniczki Eowiny. Przyznaj się, nie lubisz jej, prawda?

- Pippinie!- rzekł Boromir nadspodziewanie ostro. - Co ty mi tu sugerujesz? Uważasz

mnie za tak nędznego człowieka, który ocenia czyny innych przez pryzmat własnej niechęci?

- A więc jednak niechęci.

- Nie przekręcaj moich słów! - zdenerwował się Boromir. – To tylko przykład. Nigdy

nie twierdziłem, że jej nie lubię.

- A co, lubisz ją?

Page 766: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Valarowie, dajcie mi cierpliwość! Ledwo chwilę temu skończyłem wysłuchiwać, jak

Eomer wynosi jej męstwo pod niebiosa, a tu następny. Tak, jest piękna, młoda, mężna,

dzielna i wspaniała. Czy już dobrze?

- Merry mówił, że jest też bardzo smutna – rzekł Pippin cicho. - I dobra. – Boromir

westchnął ciężko nad jego głową, mimo to hobbit ciągnął dalej. - Bardzo się polubili. To

znaczy Merry z Dernhelmem. Dużo mi o nim, to znaczy o niej opowiadał. I o Edoras. To

ciekawe, podobno Obieżyświat zrobił na księżniczce ogromne wrażenie. W drodze ciągle o

niego wypytywała i kazała sobie opowiadać jego przygody z czasu Wyprawy. Ma się

rozumieć, Merry nie miał wtedy pojęcia, że rozmawia z księżniczką, Myślał, że Dernhelm jest

po prostu zainteresowany dziejami sławnego wojownika, jak to chłopak. Podobno Eowina nie

mogła się Obieżyświata go nachwalić. Co chwila wspominała też jego pobyt w Edoras –

Pippin przerwał i czekał.

Jedno uderzenie serca, dwa…

- A mojego nie? – zapytał Boromir.

- Nie – Pippin udał zdziwienie. - A co?

- W końcu też tam byłem.

- Ano, rzeczywiście – zgodził się Pippin, pozwalając sobie na malutki, skryty uśmieszek.

- Nie, Merry nic o tobie nie wspominał. Zobacz, jakie ogromniaste drzewo. Zupełnie jak w

Fangornie – rzekł, pokazując ręką wielki dąb o poskręcanych konarach. Ziarenko zostało

posiane i czas najwyższy zmienić temat, żeby nie przedobrzyć. - Aż dziw, że tu się ostał. Ale

ma fantastyczne gałęzie.

- Owszem, idealne do wieszania.

- Boromirze! – jęknął Pippin rozpaczą. – Co z tobą? Wstałeś dziś lewą nogą, czy co?

- A jak myślisz, dlaczego tu został? Wszystkie większe drzewa w tej okolicy od dawna są

powycinane. Te gałęzie… - Nie chcę tego słuchać! Co mnie w ogóle podkusiło, żeby ci go

pokazać! Nie, nie mów teraz nic do mnie, chcę posłuchać tej pieśni.

- Jak sobie życzysz.

Przez chwilę przysłuchiwali się żołnierskim głosom, tęsknie wychwalającym uroki

północnego Gondoru. Przy zwrotce o Kair Andros Boromir nie wytrzymał.

- Nie, nie, nie! – zagrzmiał, zawracając Koń i unosząc dłoń, na znak, by żołnierze

zaprzestali śpiewu. Głosy zamarły stopniowo.

- Panowie!!! – ciągnął Boromir, kręcąc głowa i ruszając w przeciwnym kierunku, wzdłuż

przemieszczających się z wolna oddziałów. - Aż żałość bierze, kiedy tego słucham! To jest

żwawa pieśń, a nie smętne zawodzenie! A poza tym, dlaczego połowa z was nie śpiewa?

Page 767: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Bo połowa z nas tego nie zna, panie! – odezwał się jakiś anonimowy głos z prawej.

Boromir nabrał tchu, a Pippin odruchowo przymrużył oczy i wcisnął głowę w ramiona.

Głos syna Denethora naprawdę ogłuszał, zwłaszcza, kiedy rozlegał się tuż nad uchem hobbita.

- Wszystkim, którzy mają problem z zapamiętaniem słów – zakrzyknął Boromir gromko

- przypominam, że refren brzmi „Anduino, o, Anduino"!!!

Buchnęły śmiechy.

- Powtarzamy wszyscy razem!!! Anduino!!!...

…o, Anduino!!!

- Śmiało! Już prawie umiecie! Jeszcze raz!

- Anduino, o, Anduino!!!

- Głośniej!!!

- ANDUINO, O, ANDUINO!!!

- I tak macie to śpiewać! Z życiem!

- No, to sobie nie porozmawiamy – zauważył Pippin pod nosem.

I rzeczywiście, nie porozmawiali sobie aż do następnego postoju. Za to naśpiewali się za

wszystkie czasy.

- Wracając do przerwanego tematu – rzekł Boromir, kiedy w oczekiwaniu na

rozstawienie namiotu przysiedli na zwalonej kłodzie. - Mam jedno pytanie.

- Tak? – Pippin zakorkował bukłak i podniósł wzrok na towarzysza. - Odnośnie?

- Odnośnie księżniczki Eowiny.

- Ach? – ożywił się Pippin, nieco zaskoczony.

- Ciekawi mnie, czy ona wie, że Aragorn jest zaręczony i ma już damę swego serca.

- Chyba wie. Tak, na pewno wie. Merry mówił, że rozmawiali o pani Arwenie.

- I mimo to pojechała za Aragornem?

- Ona nie pojechała za Aragornem – odparł Pippin kręcąc głowa. - Chciała walczyć dla

swojego króla i…

- Taa – Boromir wyjął mu bukłak z ręki i pociągnął solidnie.

- Co to ma znaczyć to „taa"?- Pippin zmarszczył brwi.

- Z moich obserwacji wynika – Boromir otarł usta rękawicą i oddał mu bukłak – że cała

ta maskarada…no, co tam, Mysza?

Pippin z trudem opanował chęć, by zawarczeć z irytacji. Oczywiście, w chwili, kiedy

rozmowa robiła się ciekawa, Uszatek musiał się zjawić i wszystko popsuć!

- Książę Imrahil prosi na wieczerzę do swego namiotu. Przyśle gońca, kiedy nadejdzie

pora.

Page 768: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dobrze, przekaż, że przyjdę i podziękuj za zaproszenie – odrzekł Boromir łaskawie. –

A skoro już tu jesteś, Bern, sugeruję, żebyście sobie z mości Peregrinem chwilę poćwiczyli.

- Teraz? – zdziwił się Pippin. Szczerze mówiąc była to ostatnia rzecz, na którą miał

ochotę.

- Rozruszacie się trochę po całym dniu niemrawej jazdy. No już, jazda, korzystać z

nadarzającej się chwili.

- A wieczorem nie lepiej? – marudził Pippin.

- Wieczorem będę na naradzie i nie wiem, kiedy wrócę. A chciałbym być przy waszych

ćwiczeniach. Nie zmuszam cię, Pippinie, sądziłem tylko, że chcesz się uczyć.

- No, bo chcę – Pippin wstał i ściągnął płaszcz, nie mając wyjścia.

Pan Mysza spojrzał na niego beznamiętnie i też sięgnął do zapinki swojego płaszcza.

- Muszę pójść po tarczę – powiedział Pippin, wyciągając miecz i odkładając pochwę na

bok.

- Nie trzeba – odparł Boromir. - Na razie poćwicz sobie uniki bez niej. Skup się na

szybkości i rób to samo, co wczoraj. Zróbcie sobie rozgrzewkę.

- Wiesz, też mógłbyś kiedyś się z nami poruszać – zauważył Pippin po dłuższej chwili,

podczas której starał się naśladować ruchy giermka.

- Nie mając sobie równych, nie muszę – odrzekł Boromir swobodnie, bez skrępowania

popijając z pippinowego bukłaka.

- A w czasie Wyprawy ćwiczyłeś – wytknął mu Tuk.

- To dla zmylenia czujności przeciwnika.

- Tak? A to ciekawe, bo byliśmy sami.

- Mylisz, się, mój zacny hobbicie. Już w Hollinie obserwowało nas wiele wrogich oczu.

Tak na marginesie, to ma być rozgrzewka, a nie senne oganianie się od much. Ty też się

przyłóż, Mysza. To, że na ciebie nie patrzę nie oznacza, że nie widzę co robisz. A raczej,

czego nie robisz.

- Wiesz – sapnął Pippin, robiąc wykrok i opierając dłonie na kolanie, by wzorem Myszy

porozciągać stawy - nie chciałbym być twoim żołnierzem tak na dłużej.

- Dziękuję, staram się.

- To nie miał być komplement!

- Ależ miał. I jest. Każdy żołnierz musi od czasu do czasu odczuć chęć zamordowania

uwielbianego dowódcy. A chęć ta oznacza, że dowódca ów dobrze się spisał. A poza tym

takie emocje znakomicie stymulują, nieprawdaż, Bern?

- O, tak, panie – Mysza wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Page 769: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, właśnie. To zrób z dziesięć pompek.

- Dla ciebie dwadzieścia, mój panie – rzekł giermek, bez wahania kładąc się na ziemi.

- O, i to lubię – oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Oto podejście godne żołnierza

Gondoru. Dlaczego nic nie robisz, Pippinie? Muchy odleciały?

- Reprezentuję podejście godne hobbita z Sire, czyli obserwuję jak ćwiczą inni.

- Już się rozgrzałeś?

- Niczym piec imć Lobelii. Osiem. Dziewięć. Tak, tak, bez obaw, pilnuję, żeby się

zgadzało – dorzucił w stronę Myszy. – Siedem. Osiem…

- Pippinie! Wróg za tobą, miecz w garść, unik z przysiadu, raz! – zakrzyknął Boromir i

Pippin usłuchał odruchowo i natychmiast. Ciekawa rzecz – komendy wydawane przez

Boromira sprawiały, że nim umysł zdążył je ogarnąć, ciało już wykonywało polecenie.

Pippin, będąc tak odległym od nawyków wojskowej musztry jak tylko się da, z zaskoczeniem

obserwował własne reakcje. A może

właśnie, wbrew pozorom i na przekór temu, co mówił Merry, miał w sobie zadatki na

dobrego żołnierza?

Nieustraszony wojownik, Peregrin Tuk.

Hobbit uśmiechnął się i machnął mieczykiem, przebijając serce niewidzialnego wroga.

- Ha! – zakrzyknął i natychmiast uchylił się przed kolejnym, zdradzieckim atakiem od

tyłu. A potem przed jeszcze jednym, z boku. Kątem oka dostrzegł, że Mysza skończył

popisywać się pompkami i właśnie wstaje.

Tuk nie wahał się ani chwili.

- Za Sire! – ryknął i rzucając miecz na ziemię wykonał dzikiego susa prosto na plecy

giermka, zarzucając mu od tyłu ręce na szyję. Kompletnie zaskoczony Bern stracił

równowagę pod ciężarem hobbita i poleciał do przodu, lądując z powrotem na brzuchu z

głośnym : „Hmmmmpfff".

- Zginąłeś. Nigdy nie odwracaj się tyłem do walczącego hobbita – oświadczył Pippin

przyjaźnie, siadając mu okrakiem na plecach.

- Złaź ze mnie – zawarczał giermek, rzucając mu przez ramię wściekłe spojrzenie.

Najchętniej by hobbita strącił, ale nie odważył się na to, kiedy Boromir siedział obok i ich

obserwował. I śmiał się.

- Pereginie Tuku – rzekł syn Denethora z rozbawieniem – to był niecny atak od tyłu, bez

ostrzeżenia i zachowania reguł.

- Tak! – przytaknął Pippin z mocą i dumą, wciąż siedząc na Myszy.

- Bardzo ładny.

Page 770: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dziękuję – Pippin wstał i poszedł po swój miecz.

- Czy ja też mogę taki atak poćwiczyć? – zapytał Bern, otrzepując spodnie i

kaftan.

- Oczywiście – odparł Pippin beztrosko – czuj się do tego upoważniony, ilekroć odwrócę

się do ciebie plecami.

- Już się cieszę z wyprzedzeniem – ton Myszy był nieprzyjemny, a jego uśmiech

sztuczny. Pippin zerknął na Boromira, ale Namiestnik rozmawiał właśnie z jakimś posłańcem

i nie zauważył tej wymiany zdań.

No, dobrze – Pippin wzruszył ramionami – Chcesz się ze mną mierzyć w sztuce

podkradania? Ze mną? Hobbitem, który od najmłodszych lat spędzał czas na polach

Maggota?

- Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł Pippin i puścił do giermka oko.

Wieczór nastał dziwnie szybko, zupełnie tak, jakby ktoś zakrył niebo zasłoną. Nie było

zmierzchu, tylko od razu czerń bez gwiazd i księżyca. W zasadzie skoro cały dzień jechali w

posępnej szarówce, trudno było oczekiwać odmiany na lepsze, tym niemniej noc zapowiadała

się wyjątkowo nieprzyjemnie. Panowała dziwna duchota, w namiotach ciężko było

wytrzymać, nawet mimo uniesionych płacht. Konie kręciły się, a ogniska tliły się niemrawo.

Wydawało się, że to środek nocy, a tymczasem był wczesny wieczór.

Pippin puścił kółko z dymu i oparł się wygodniej o skrzynię.

- Boromir wraca – odezwał się Legolas ze swego miejsca pod niewielkim bukiem. -

- Nie będę marnował dobrego tytoniu – odburknął Gimli, między jednym zaciągnięciem

się a drugim.

- To się chociaż odsuń od namiotu, bo znowu będzie awantura – poradził mu elf.

Krasnolud westchnął ciężko i wstał, mamrocząc coś na temat wydelikaconych

ludzi. Pippin zaś na wszelki wypadek ugasił swoją fajkę (i tak już się dopalała) i,

wychylając się, wystukał popiół poza namiot.

Chwilę później rozległ się głuchy i miarowy odgłos kopyt i w mroku zajaśniała siwa

sierść Koń. Nie wiadomo jak i skąd pojawili się słudzy, zupełnie jakby spod ziemi wyrośli.

Odebrali wierzchowce od Boromira i od Myszy i wraz z nimi wtopili się w ciemność. Ktoś

jeszcze inny spytał, czy łaskawy pan życzy sobie wina i przekąski przed snem, a łaskawy pan

przystał na wino.

Pippin ziewnął rozgłośnie i przeciągnął się.

- Dlaczego nie położyliście się spać? – zapytał Boromir, wyrastając nad hobbitem

niczym masywna wieża.

Page 771: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Nie chce się nam. Za duszno jest.

- Byłoby mniej duszno, gdybyście tu tak nie nakopcili! – Boromir ściągnął rękawice, a

potem płaszcz. - Śmierdzi w całym namiocie!

- Lepsze to niż ta twoja pasta do polerowania kolczugi – zauważył Pippin. – Jak tam

narada?

- Jak to narada. Dużo słów, mniej konkretów. Każdy miał inny pomysł co do

domniemanej zasadzki – Boromir odpiął pas z mieczem, a potem ściągnął tunikę przez głowę.

- I kto postawił na swoim? – zaciekawił się Pippin, choć odpowiedzi już się domyślał.

- Ten, kto tu dowodzi – odparł Boromir, siadając obok Pippina na zrolowanym kocu.

Hobbit, elf i krasnolud wymienili spojrzenia, ale żaden z nich się nie odezwał.

- To co, wstajemy wcześniej niż zwykle? – zagadnął po chwili Gimli, widoczny w

ciemności jedynie jako czarny dodatek do siwej smużki dymu.

- Nie, wstajemy normalnie, żeby nie budzić podejrzeń. Jedynie zwiadowcy ruszą przed

świtem – odrzekł Boromir, odbierając wino od Myszy. – Ktoś jeszcze ma ochotę się napić?

- To jak będzie z tą zasadzką? – zapytał Pippin, kiedy już dostał swoje wino.

- Zobaczymy. Zdaję się na Mablunga i jego zwiadowców z Henneth Annun. Znają te

tereny, jak własną kieszeń. Przepatrzą się w okolicy i wrócą z meldunkiem. Jest tu takie

miejsce, które aż się prosi o zastawienie pułapki. Droga wcina się głęboko między ramiona

górskiego łańcucha, z jednej strony jest urwisko, które uniemożliwia ucieczkę, a z drugiej

gęsty las. Mój brat tam właśnie sprawił rzeź Haradrimom.

- A kiedy to było? – zapytał Legolas.

- Niespełna dwa tygodnie temu – odparł Boromir.

- A więc Nieprzyjaciel na pewno wie o tym miejscu. Więc jaki sens ma czatowanie w

spalonej kryjówce? – zapytał Legolas, wyrażając również obawy hobbita. – Byliby głupi,

gdyby próbowali powtórzyć atak z zaskoczenia w tym samym miejscu.

- Albo uznaliby, że tak właśnie pomyślimy i w związku z tym nie będziemy się ich tam

spodziewać – odrzekł Boromir, podkładając ręce pod głowę i wyciągając się na wznak. – A

poza tym nie wiedzą jednego: że miejsce to można obejść. Tyle, że trzeba być strażnikiem z

Ithilien, żeby odnaleźć ten szlak.

- A konie tamtędy przejdą? – zapytał Legolas.

- Przejdą.

- Kto poprowadzi konnych?

- Ja. I Aragorn.

- A my? – spytał Pippin. - To znaczy reszta wojska?

Page 772: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- A wy – Boromir odwrócił ku niemu głowę i uśmiechnął się szeroko – będziecie

przynętą.

Kolejny zwalony i zmurszały pień torował drogę.Roheryn przeskoczył nad nim lekko i

dalej parł pod górę. Aragorn prawie leżał na jego szyi, chroniąc się przed istną chłostą nisko

zwisających świerkowych gałęzi. Po raz kolejny błogosławił Arwenę, tym razem za to, że

dała mu konia, który sam pilnował odpowiednich odstępów od pni, tak, że jeździec nie musiał

obawiać się o swoje kolana. Jak wszystkie konie wyuczone przez elfów, Roheryn był

prawdziwym skarbem.

Był to rajd niemal tak morderczy, jak cwał przez stepy Lamedonu. Nie chcąc się zdradzić

przedwcześnie, konni wyznaczeni do bezpośredniego ataku jechali początkowo wraz z resztą

wojska i dopiero trzy godziny po wschodzie słońca odbili w bok, na ów tajemny szlak

strażników Ithilien. By być w porę na miejscu zasadzki, musieli nadrobić spory dystans, bo

droga szerokim łukiem obiegała wzgórza. Wojsko, które zostało na gościńcu zwolniło

nieznacznie, by dać im więcej czasu, ale i tak musieli ostro poganiać konie. Na szczęście

wierzchowce były wypoczęte i szły chętnie.

Następne gałęzie zawisły nad drogą i Aragorn uchylił się, przymykając odruchowo oczy.

Przed nim migały między pniami zielonkawe kaftany strażników Mablunga, zaś rzut oka

wstecz pokazał, że Koń radzi sobie równie dzielnie jak Roheryn. Boromir, skupiony na

jeździe, nie zauważył, że Aragorn się na niego ogląda, więc Dziedzic Isildura wyprostował się

w siodle. Teren robił się coraz bardziej stromy i zwiadowcy na przedzie zaczęli zwalniać.

Wkrótce wszyscy jechali stępa, klucząc zawile między nieprzejezdnymi gęstwinami. Zaiste,

ktoś, kto nie znał tej drogi – o ile w ogóle te dzikie ostępy można było nazwać drogą – dawno

już by się tu pogubił. Miękkie podłoże zaścielały grube warstwy zeszłorocznych liści, konie

grzęzły w nich niemal po kolana. Osiągnęli szczyt wzniesienia i ostrożnie zaczęli zjeżdżać w

dół. Pojawiły się dokuczliwe muchy i trzeba było co chwila spędzać je z twarzy. Las zaczął

się zmieniać, świerki ustępowały miejsca drzewom liściastym. Coraz bujniej rosły zrudziałe

paprocie. Kiedy przebyli strumyk i wyjechali na w miarę równą drogę, zwiadowcy z Ithilien

znów pchnęli konie do galopu. Gałęzie nie wisiały tu już tak nisko, za to teraz jeźdźcy płynęli

wprost w morzu paproci. Zwolnili dopiero wtedy, kiedy konie zaczęły chrapać.

Aragorn poluzował Roherynowi wodze i poklepał go po mokrej szyi.

Z naprzeciwka pojawił się Elladan na swoim karoszu.

- Mablung mówi, że jesteśmy już niedaleko. Jeszcze ze dwie, trzy staje i dojedziemy do

Małego Rozstaja.

Page 773: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Aragorn pokiwał głową. Tam mieli się rozdzielić. Boromir ze swoimi gwardzistami i

rycerzami z Minas Tirith miał wedle umowy uderzyć od zachodu, a Aragorn i jego oddział

złożony głównie ze Strażników, Lamedończyków oraz kilkunastu wojowników Imrahila, od

wschodu. W ten sposób wróg, wzięty w kleszcze, nie miał prawa ujść z życiem. A jeśliby

jakimś cudem ktoś zdołał się wymknąć, jedyna droga ucieczki powiedzie go wprost na

gościniec, pod łuki piechoty.

- Zbliżamy się do Małego Rozstaja – przekazał Aragorn Boromirowi.

Syn Denethora pokiwał głową.

- Dobrze – odparł krótko i dobył bukłaka, bu ugasić pragnienie. Wyglądał na

zmęczonego jazdą, ale może było to tylko wrażenie. Koń skorzystała z okazji i zabrała się za

podskubywanie mijanych gałęzi.

Do samego rozstaja jechali już stępa, by konie nabrały sił przed walką. Wedle raportu

zwiadowców w zasadzce czaiło się kilkudziesięciu Haradrimów i drugie tyle orków. Silny

oddział, nie na tyle uderzyć otwarcie, ale wystarczająco, by z ukrycia narobić szkód.

Najwyraźniej Sauron sprawdzał czujność i waleczność swych przeciwników, nie dbając o

własnych poddanych. Musiał się bowiem liczyć z tym, że w razie wykrycia wszyscy jego

żołnierze pójdą pod miecz.

- Uderzamy równocześnie – przypomniał Aragorn, zatrzymując się u rozwidlenia dróg i

odwracając do Boromira, który się z nim zrównał. – Kiedy zbliżysz się do nich, zaczekaj.

Sygnałem do rozpoczęcia ataku będzie głos rogu, tak, jak ustaliliśmy.

Boromir skinął głową, raz.

- Powodzenia – rzekł i skierował Koń w lewo. Jego rycerze ruszyli za nim, milczący i

skupieni, choć w ich oczach malowała się już bitewna gorączka. Wszyscy czuli, że wróg jest

blisko.

- Prowadź – rzekł Aragorn do Mablunga. Strażnik skinął głową i pchnął swego kasztana

do dziarskiego kłusa.

Byli mniej więcej w połowie drogi, kiedy nieoczekiwanie las przeszył głos rogu. Rogu

Boromira. Jeden krótki, donośny sygnał, nic więcej. I zaraz po tym dobiegło ich odległe echo

wrzawy bitewnej.

- Co jest?! Co się dzieje?! – Aragorn osadził Roheryna, wymieniając błyskawiczne

spojrzenie z Elladanem.

- Widocznie wpadli na jakiś ukryty posterunek – elf odwrócił głowę, jakby samym

spojrzeniem chciał przebić ścianę lasu.

- Mój panie, wracamy?! – Mablung zawrócił i podjechał bliżej.

Page 774: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Jak daleko zajechaliśmy? – rzucił Aragorn szybko. – Ty dobrze znasz ten teren, co

radzisz?

- Jesteśmy niemal dokładnie w połowie drogi. Przed nami odcinek szerszego duktu,

możemy popędzić konie. Jadąc dalej przed siebie powinniśmy być szybciej, niż cofając się po

śladach.

- To prawda. Z powrotem będziemy musieli piąć się pod górę, to bez sensu. Poza tym w

tej ciasnocie nie zdołamy przestawić szyku – Aragorn nadstawił ucha. Od czasu wydarzeń

pod Parth Galen wiedział już, jak Boromir zwykł był trąbić na pomoc. Teraz jednak, po tym

jednym zawołaniu, Róg milczał. Dziedzic Isildura miał nadzieję, iż oznaczało to, że Boromir

nie potrzebuje pomocy…Wtedy, pod Amon Hen, Aragorn nie zdążył z odsieczą.

Wspomnienie rozbitego, pokrwawionego Rogu porzuconego w wydeptanej trawie stanęło mu

przed oczami.

- Za mnąąąąą!!!!

Pognali naprzód na łeb na szyję, droga dłużyła się w nieskończoność. Karkołomnie ścięli

po drodze dwa zakręty, jadąc na przełaj przez las. Wreszcie między drzewami pojawiły się

sylwetki orków. Słudzy Nieprzyjaciela biegli prosto na nich, nie spodziewali się, że ktoś

może zajechać ich od tej strony.

Aragorn zwolnił, przytknął do ust róg i zatrąbił. Zaświstały miecze dobywane z pochew.

Orkowie, na widok pędzących ku nim jeźdźców, w popłochu wryli się w ziemię,

najwyraźniej nie wiedząc co robić. Było ich zaledwie kilkunastu. Paru z nich rzuciło broń i

spróbowało ratować się ucieczką między drzewa, kiedy nagle, tuż za nimi, wyrosło sześciu

gwardzistów Boromira. Kiedy Aragorn dojechał na miejsce, żaden z orków już nie żył, a

Gondorczycy zawrócili i ruszyli galopem.

Aragorn wraz z resztą oddziału podążył za nimi i po chwili wyjechał na sporą polanę.

Tam zatrzymał Roheryna i opuścił miecz.

Bitwa właśnie się kończyła.

Naprzeciwko, pod najeżoną korzeniami skarpą broniło się jeszcze kilkunastu

Haradrimów. Na oczach Aragorna Boromir galopem wjechał w sam środek tej grupy,

taranując i tratując co najmniej trzech wojowników, a za jego przykładem poszli natychmiast

najbliżej walczący Gondorczycy. Na moment zakłębiło się tam od czarnych i brązowych

płaszczy, a powietrze przeszyły rozdzierające krzyki umierających. Kiedy ostatni Haradrim

dostał się pod kopyta Koń, Boromir rozejrzał się i uniósł skrwawiony miecz ku górze.

Page 775: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Zwycięstwo! – zakrzyknął dziko w mowie Gondoru, a jego żołnierze mu zawtórowali.

Aragorn poszukał wzrokiem Elladana i Elrohira. Bracia odpowiedzieli mu uniesieniem

ramion i brwi i pochowali nieskalane bitwą miecze do pochew.

Cała polana usiana była trupami orków. Haradrimowie leżeli nieco głębiej, pod skarpą i

w lesie.

Aragorn z wolna podjechał do Boromira, który ściągnął właśnie hełm i ocierał czoło

wierzchem rękawicy.

- A, jesteście – rzekł.

- Co się stało? – zapytał Dziedzic Isildura spokojnie. – Dlaczego nie czekaliście?

- Haradrimowie, ot, co się stało – rzekł Boromir z roztargnieniem. – No i jak tam,

Mysza? Twój raport? – zapytał, odwracając się do giermka.

- Siedmiu lekko rannych, ani jednego zabitego – odparł Bern z satysfakcją.

- Ani jednego zabitego – Boromir podniósł wzrok na Aragorna i błysnął zębami w

uśmiechu. – To mój znak rozpoznawczy – rzekł z dumą. - To znaczy, nie licząc Osgiliath –

dorzucił niechętnie.

- Twoja Koń krwawi – zauważył Aragorn.

- Gdzie?! – Boromir poderwał się żywo.

- Na piersi ma rozcięcie. I na pysku, przy lewym nozdrzu.

Syn Denethora rzucił swój hełm giermkowi, a sam pospiesznie zsiadł.

- Rzeczywiście – rzekł ze zmartwieniem. - Mości Elladanie, możesz na to zerknąć? Masz

może jakąś maść, albo coś? Spokojnie mała, już dobrze, zaraz coś poradzimy.

- Mówisz, że natknęliście się na Haradrimów? – odezwał się Aragorn.

- M-hm – Boromir nawet nie odwrócił się od Koń.

- Sądzisz, że wybiliście wszystkich?

- Tak! – szare oko butnie zerknęło na niego ponad opancerzonym ramieniem.

- Mój panie - rycerz w barwach Strażnika Wieży zwrócił się do Boromira. – Co mamy

począć z zabitymi?

- Niech pachołkowie zbiorą ciała na jeden stos – odparł Boromir nieuważnie, zrywając

płaszcz z najbliżej leżącego Haradrima i używając burej wełny do zatamowania krwi płynącej

z rany na końskiej piersi.

- Ścierwa orków kłaść razem z ludźmi? – upewnił się rycerz.

- Skoro walczyli razem w jednym oddziale, nie widzę powodu, dla którego nie mają

razem spocząć na wieki – warknął Boromir. – Ten, kto staje do bitwy u boku orka jest tyle

Page 776: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

samo wart, co pomiot z Mordoru. Podpalcie stos i dołóżcie mokrych liści. Niech się zrobi

kopeć widoczny z daleka. Żeby pan Czarnej Wieży miał co podziwiać z okien.

- Wedle twego życzenia – rycerz skłonił się i odjechał.

- Proponuję, żebyście jechali przodem – Boromir raczył wreszcie podnieść wzrok na

Aragorna. – Ja tu jeszcze chwilę zabawię. Spotkamy się na gościńcu.

- Wedle twego życzenia – odpowiedział Aragorn spokojnie i dał znak swemu oddziałowi,

by ruszył za nim.

*

Aragorn skinieniem ręki pozdrowił Imrahila i wysforował się nieco do przodu, by móc

rozmawiać swobodnie.

- No i? – zagadnął Elrohira, który chwilę temu dogonił zastęp.

- Tak, wygląda na to, że nie czekał – odparł jego elfi brat. – Nie mogłem rozpytywać się

zbyt otwarcie, ale zdołałem ustalić, że wydał rozkaz do ataku. Nie było żadnej przedwczesnej

zasadzki. Mógł zaczekać...

- …ale nie zaczekał – Aragorn z wolna pokiwał głową, patrząc w dal. – Dziękuję ci,

bracie. To właśnie chciałem wiedzieć.

- Co zamierzasz zrobić? – zagadnął Elladan, który bacznie przysłuchiwał się tej

rozmowie.

Aragorn milczał przez chwilę.

- Nic. Nic nie mogę zrobić, w tym sęk – odrzekł w końcu. - Jeśli oskarżę go o nie

przestrzeganie wspólnych ustaleń rady, wybuchnie awantura, a sprzeczki międzydowódcami

to ostatnia rzecz, jakiej potrzebują teraz żołnierze. Musimy pokazać, że jesteśmy silni,

zjednoczeni. Morale słabnie w miarę, jak zbliżamy się do Mordoru. Nie, niestety nie mogę

publicznie wywlekać tej sprawy. I on o tym wie.

- Zwłaszcza, że może to być odebrane jako twoja zazdrość o jego sukces – zauważył

trzeźwo Elrohir. - Całe wojsko mówi tylko o tym, jak to Boromir Mężny sam ze swym

oddziałem rozgromił Nieprzyjaciela. Ktoś się bardzo postarał, żeby ta wieść szybko obiegła

ludzi.

- Zauważyłem – powiedział Aragorn. - Trzeba mu przyznać, że sprytnie to rozegrał.

Dowiódł swego męstwa, zagarnął całą sławę dla siebie, a mnie związał ręce.

Przez chwilę jechali w milczeniu słuchając triumfalnej pieśni żołnierzy z Minas Tirith.

- Naprawdę nie sądziłem, że jest do tego zdolny – Aragorn pokręcił głową, mówiąc

bardziej do siebie, niż do braci. – Przez myśl mi nie przeszło, że dla rywalizacji ze mną może

narazić swoich ludzi na śmierć.

Page 777: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Żaden z jego żołnierzy nie zginął – odezwał się cicho Elladan.

- Bo mieli szczęście. Ale równie dobrze mogło się skończyć o wiele gorzej. On atakował

w ciemno. Nie wiedzieliśmy dokładnie ilu wrogów czeka w zasadzce. Równie dobrze mogło

ich być tam więcej. Mogli mieć łuczników. Mogli wykopać wilcze doły. Musiał to brać pod

uwagę. A mimo to podjął ryzyko. W sumie, znając Denethora, nie powinienem się dziwić.

- No cóż, w końcu czyż nie spodziewałeś się tego? – wtrącił się Elladan, wzruszając

ramionami. – Odrobina ożywczej rywalizacji dobrze ci zrobi, Estelu. Tak łatwo wszystko ci

dotąd wszystko przychodziło. Jak się jest zmuszonym powalczyć o swoje, to się potem nabyte

dobra bardziej ceni.

- Nie prosiłem o światłe i natchnione rady – zauważył Aragorn, kryjąc uśmiech.

- Raduj się zatem, mój bracie, bowiem dostajesz je darmo, w ramach rodzinnej przysługi

– Elrohir skłonił mu się dwornie.

- Zatem zgodnie z umową wyczerpałeś już limit. Jedna światła rada dziennie, pamiętasz?

- Nie – zdziwił się elf. - W ogóle nie pamiętam takiej umowy.

- Wy, elfowie, i ta wasza osławiona pamięć…

*

- O, witamy naszego bohatera! – Pippin wzniósł do góry swój puchar, widząc, że

Boromir wreszcie wynurza się z namiotu. – Wyspany?

- Jak nowo narodzony – oznajmił syn Denethora z zadowoleniem i, podchodząc do

grupy przyjaciół, z rozmachem zasiadł między Pippinem, a Gimlim. Pierwszy raz od

wyruszenia Minas Tirith ubrany był tak nieformalnie. Rozsznurowana pod szyją czarna,

płócienna koszula była luźno wyrzucona na spodnie, rękawy podwinięte. Pierwszy też raz od

czasu Isengardu paradował na bosaka. Bezceremonialnie wyciągnął spod Pippina jeden koc i

umościł się na nim, głośnym kaszlnięciem wyrażając swą dezaprobatę dla fajkowego ziela.

- No, to cóż poczniemy z tak mile rozpoczętym dniem? – zagadnął, częstując się

jabłkiem z koszyka.

- Nocą, w zasadzie – poprawił go Gimli. - Przespałeś cały wieczór. - Jestem zszokowany

– oświadczył Pippin natychmiast, patrząc wymownie w dół – twoje stopy nadal są łyse. To

skandal.

- Przed chwilą je ogoliłem.

- No, wiesz! Co z ciebie za niziołek?

- Numenorejski! – powiedzieli jednym głosem Gimli i Legolas.

- „Niziołek numenorejski"? – powtórzył Pippin, a Boromir zamarł. - To piękne!

„Niziołek…

Page 778: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Pippinie! – Boromir nachylił się ku niemu, tak, że ich nosy prawie się stykały. – Czy

chcesz spać w tym namiocie?

- Nnno, tak…

- A panowie też chcą? – to pytanie było adresowane do Gimlego i Legolasa.

- Owszem – odparł Gimli z powagą.

- Byłoby miło – dorzucił Legolas.

- Dla waszego dobra zatem sugeruję zmianę tematu. To obejmuje również

ukradkowe chichotanie, Pippinie – rzekł Boromir groźnie.

- Uhum, ghhh…tak. Oczywiście.

Przez chwilę panowała napięta cisza, kiedy to wszyscy z zajęciem wpatrywali się w

ognisko.

- Uachaaa chaaaa!!! – Pippin ryknął nagle na całe gardło i ze śmiechu przewrócił się na

plecy. – Niziołek numen…- Boromir zakneblował go za pomocą napoczętego jabłka.

- Pakuj się, mości Pereginie – oznajmił z uśmiechem. – Wszyscy w zasadzie możecie się

pakować – dodał, spoglądając na roześmianych towarzyszy.

- Nie bądź taki! A kto ci wczoraj zrobił jajecznicę do łóżka? – Pippin usunął jabłko, otarł

łzę i usiadł.

- Może raczej: kto mi nie zrobił jajecznicy dzisiaj!

- Ciebie to raz rozpieścić i umarł w butach. Do końca życia tyraj, hobbicie. Jutro ci

zrobię, dobrze?

- No! – rzekł Boromir łaskawie. – A tak z ciekawości, ćwiczyłeś dzisiaj?

- A tak z ciekawości ćwiczyłem.

- A ciekawe z kim, skoro Bern był ze mną.

- A ciekawe, że z Gimlim.

- O? – Boromir uniósł brew i spojrzał pytająco na krasnoluda. - Naprawdę?

- A, jak – potwierdził Gimli. – Zmachałem się jak nigdy. Zupełnie jakby mnie

wściekła pchła obskakiwała.

- No, też! – prychnął Pippin z oburzeniem.

- Wybacz, mości niziołku – poprawił się krasnolud. - Chciałem rzec, śmiertelnie

niebezpieczna, szybka i zabójczo precyzyjna pchła.

- O, właśnie! – rzekł Pippin z godnością.

- Żałuję, że tego nie widziałem – orzekł rozbawiony Boromir.

- Żałuj – powiedzieli zgodnie krasnolud i hobbit.

- Jutro przed wyjazdem poćwiczę z Legolasem – dodał Pippin.

Page 779: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- No, no – Boromir spojrzał na niego z uznaniem – widzę, że zabrałeś się za naukę na

całego.

- Ano. Chcę być tak dobry w mieczu, jak księżniczka Eowina.

Boromir zamarł. - Eowina? – powtórzył z wolna. - Tak. Ona jest najlepsza. Pogromczyni

Nazgula. Ciach, szast, prast! Co tak patrzysz?

- Nic – Boromir nalał sobie wina.

- No, to kiedy nam opowiesz o dzisiejszej bitwie? – ponaglił go Gimli. - Czekamy.

*

Była już ciemna noc, kiedy zdecydowali, że pora udać się na spoczynek. Legolas

postanowił jeszcze zajrzeć do Aroda, a Gimli poszedł do Obieżyświata, uzupełnić zapasy

fajkowego ziela. Pippin pozbierał koce i wszedł do namiotu, oświetlonego ciepłym blaskiem

świec. Boromir stał przy stole i przeglądał jakieś pergaminy.

Hobbit rzucił koce na stosik obok skrzyni i zaczął grzebać w swojej sakwie. Wyjął

ręcznik i zarzucił go sobie na szyję. Nieopodal zachęcająco szemrał strumyk i Pippin

postanowił ochlapać się przed snem.

- Boromirze?

- Mmm?

- Mogę wziąć twoje mydło? Moje gdzieś mi się tu po ciemku zapodziało…

- Weź, jest na skrzyni.

- Dziękuję – Pippin wziął, co potrzebne i ruszył do wyjścia.

- I, Pippinie?- zawołał za nim Boromir.

- Tak? – Tuk odwrócił się, przytrzymując płachtę namiotu jedną ręką.

- Chciałem cię tylko uprzedzić, że jestem świadom twych manipulacji – powiedział syn

Denethora leniwym tonem, nie odrywając wzroku od pergaminu.

- Jakich manipulacji? - Pippin zamrugał oczami.

- Z braku lepszego słowa nazwijmy je matrymonialnymi - Boromir podniósł na niego

wzrok. - Wiedz, że Merry też tego próbował. I Eomer. I Faramir. I Imrahil.

- O czym ty mówisz?

- O żałosnych podchodach mających na celu zainteresowanie mnie kobietą, którą

uznaliście za dobrą partię. Więc niniejszym chciałem obwieścić, co następuje : jeśli –

podkreślam – JEŚLI kiedykolwiek zdecyduję się na ożenek, wybiorę sobie żonę wedle

własnego widzimisię, nie zważając na niczyje rady ni obiekcje. Łącznie z obiekcjami wyżej

wymienionej kandydatki. Jakem Boromir z Gondoru, potrafię sam sobie znaleźć kobietę i

bardzo proszę, żeby moje prawo do wyboru i moją wolę uszanować. Dobranoc, Pippinie.

Page 780: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

- Dobranoc - wymamrotał hobbit i czmychnął jak niepyszny.

To by w zasadzie było na tyle, jeśli szło o Plan.

Page 781: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

Rozdział IV

Ephel Duath

Nazgule pojawiły się dokładnie o północy. Złowieszczy, przeszywający krzyk rozległ

się nad uśpionym obozem i postawił wszystkich na nogi. Jeden krzyk dobiegający z wysoka,

nic więcej. Jakby Upiory chciały dać znać o sobie. Potem zapadła pełna grozy cisza, chyba

jeszcze gorsza niż ten wrzask, bo obecność Upiorów czuło się wciąż wyraźnie. Były gdzieś

tam w ciemności, obserwowały, czekały, świadome trwogi, jaką rozsiewają. Płomienie ognisk

wydłużyły się, a światło od nich bijące dziwnie zmętniało. Pasma mgły pojawiły się między

namiotami. Konie zaczęły się płoszyć i napierać na postronki, ludzie niespokojnie spoglądali

w niebo. Podwojono straże i dołożono więcej drew do ognisk. Ponieważ nic nie zapowiadało

ataku, wojsko wróciło do namiotów, lecz dla wielu była to bezsenna noc.

Z nadejściem dnia niewiele się zmieniło. Wrażenie bliskiej obecności Upiorów nadal

było przytłaczające. Rogi jak zwykle zagrały na pobudkę, lecz tym razem żołnierze krzątali

się w ciszy, zniknął gdzieś zwykły gwar obozowiska, a pamięć o wczorajszym zwycięstwie

się zatarła. Zupełnie, jakby wczorajsze wydarzenia rozegrały się w innym świecie. Dopiero po

śniadaniu, kiedy zrobiło się jaśniej, ludzie zaczęli się odprężać i rozmawiać. I dokładnie

wtedy zabrzmiał drugi krzyk. Przeciągły, donośny, jeżący włosy na głowie, zdawał się

dobiegać zewsząd. Urwał się jak zawsze na owej strasznej wysokiej nucie i znów zapadła

cisza. W zasięgu wzroku nie było na niebie żadnych latających potworów, wyglądało na to, że

Nazgul odezwał się z ziemi, gdzieś od strony Ephel Duath. Zwiadowcy jednak twierdzili, że

nie widzieli nikogo. Okolica wydawała się wymarła.

Szybko zwinięto namioty i wojsko ruszyło w dalszą drogę, lecz ani aura, ani otoczenie

nie krzepiły. W miarę bowiem, jak oddalali się od okolic Henneth Annun, las się przerzedzał.

Zniknęły paprocie i krzewy, więcej było za to próchniejących gałęzi i gnijących liści. Konary

coraz częściej dziwacznie się wyginały, przybywało też uschniętych drzew, poczerniałych i

pokrytych obrzydliwą siną pleśnią. Na domiar złego pojawiło się robactwo: plaga

dokuczliwych much z czerwoną plamą na grzbiecie, przypominającą Oko i mrowie zajadle

kąsających gzów, które uwzięły się na konie. Powietrze było nieruchome, gęste, i ta martwa

duchota do społu z muchami dotkliwie dawała się we znaki. Zupełnie jakby Nieprzyjaciel

chciał im przypomnieć, że zabawa się skończyła, że oto wkraczają na tereny, nad którymi on

sprawuje niepodzielną władzę - władzę nad ziemią, przyrodą i pogodą.

Page 782: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru

I o ile do tej pory, jadąc przez ziemie należące do niedawna do Gondoru, mogli jeszcze

odwracać myśli od miejsca, do którego zmierzali, tak teraz stało się to niemożliwe. Po

południu opuścili resztki lasów Północnego Ithilien i znaleźli się na bagiennych pustkowiach,

ciągnących się aż do samego Morannonu. Tu i ówdzie widywali jeszcze kępy krzaków, ale

stopniowo i one zanikały. Przed nimi, aż po horyzont, rysowało się smętne, szare bagnisko,

od wschodu ograniczone poszarpaną linią równie posępnych gór.

Mordor powitał ich ciemnością i oparami rozkładu. Dzień był niewiele widniejszy od

nocy, czarne chmury spowiły Ephel Duath, a na samym gościńcu i nieopodal niego zaczęli

natykać się na padlinę. Wyglądało to tak, jakby rozmaite zwierzęta próbowały ratować się

ucieczką ku Ithilien, ale nie zdołały osiągnąć granicy drzew. Cóż to były za zwierzęta, trudno

było odgadnąć, bo padlina pokryta była rojem much. Pojedyncze wrony podrywały się z

ochrypłym krakaniem i krążyły nad wojskiem. Wszystko to razem robiło ogromnie

przygnębiające wrażenie, które zdawało się udzielać wszystkim... z wyjątkiem Boromira.

Pippin, który od samego rana, miał okazję dzielić siodło z synem Denethora nie mógł się

nadziwić – i nacieszyć - tym spokojem przyjaciela. Wydawać by się mogło, że im bardziej

droga staje się uciążliwa, tym lepszy humor ma Namiestnik.

Kiedy wyjechali z lasów na pustkowia, Boromir porzucił swój dotychczasowy zwyczaj

podróżowania na czele chorągwi i zaczął przejeżdżać między szeregami wojska. Podjeżdżał

to tu, to tam, dawał się zagadywać, a i sam podpytywał o różne rzeczy. W ten sposób Pippin

miał okazję usłyszeć imiona rozmaitych żon i dzieci, dramatyczne bądź wzruszające historie

oraz przytakiwać, gdy Boromir z wielką pewnością siebie po raz kolejny odpowiadał, że tak,

jadą po zwycięstwo i pomstę. Tak, mają szanse. Tak, Minas Tirith jest póki co bezpieczne. Z

Namiestnika bił niewzruszony spokój, udzielający się najbliższemu otoczeniu. Żołnierze

witali swego wodza ochoczo, chciwie przysłuchiwali się krzepiącym słowom i śmiechem

odpowiadali na żarty, których Boromir nie skąpił. Komentował na wesoło pogodę, muchy,

padlinę, a Pippin mu sekundował, dorzucając zagadki w stylu : „Jak poznać wiek mumakila?

Po oczach. Im oczy dalej od ogona tym mumakil starszy" albo „Czym się różni kura od

żołnierza? Tym, że kura znosi jajko, a żołnierz musi znosić wszystko". Chorągiew

namiestnikowska była jedynym oddziałem, w którym rozlegały się śmiechy.

Popas zarządzono dopiero wczesnym popołudniem, bo nikt nie miał ochoty zatrzymywać

się na obiad pośród padliny. Na szczęście, z czasem było jej coraz mniej, więc w końcu

znaleźli miejsce, gdzie wojsko mogło zrobić postój. Nie rozpalali ognisk, zjedli zimny posiłek

w pośpiechu i ruszyli w dalszą drogę, rozsyłając zwiadowców w poszukiwaniu miejsca

nadającego się na nocny obóz. Wtedy to, jakby widząc, że duchota ani robactwo ich nie

Page 783: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 784: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 785: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 786: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 787: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 788: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 789: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 790: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 791: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 792: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 793: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 794: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 795: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 796: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 797: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 798: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 799: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 800: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 801: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 802: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 803: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 804: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 805: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 806: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 807: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 808: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 809: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 810: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 811: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 812: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 813: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 814: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 815: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 816: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 817: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 818: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 819: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 820: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 821: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 822: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 823: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 824: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 825: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 826: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 827: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 828: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 829: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 830: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 831: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 832: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 833: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 834: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 835: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 836: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 837: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 838: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 839: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 840: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 841: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 842: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 843: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 844: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 845: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 846: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 847: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 848: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 849: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 850: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 851: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 852: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 853: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 854: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 855: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 856: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 857: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 858: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 859: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 860: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 861: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 862: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 863: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 864: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 865: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 866: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 867: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 868: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 869: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 870: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 871: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 872: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 873: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 874: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru
Page 875: Chmiel-Gugulska K. - Syn Gondoru