Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

803

Transcript of Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Page 1: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 2: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Harry Harrison

Bill bohater Galaktyki

Tom pierwszy: Planeta robotów

Page 3: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

* * *

Był doskonałym kosmicznymżołdakiem. Najlepszym człowiekiemdo udziału w kosmicznej wojaczce.Miał dwie prawe ręce i uroczy małykieł wystający między przednimizębami. Nazywał się kapral Bill.

Wszystko ułożyłoby się doskonale,gdyby nie zrzucono go na planetęwypełnioną ciężkimi metalowymi

potworami, z księżniczkągroźniejszą niż jej oprawcy i

elektronicznym magikiem imieniemCy BerPunk. Niestety, tak właśnie

się stało...

Page 4: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

* * *

Page 5: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Spis treści

Prawdziwa historia Billa

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Page 6: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Page 7: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Page 8: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Page 9: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Page 10: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Specjalne podziękowaniaskładam:

Natowi Sobelowi,

Michaelowi Kazanowi,

Johnowi Douglasowi,

Davidowi Kellerowi,

Mary Higgins.

Page 11: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 12: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Prawdziwa historia Billa

Nazywali go Bill. Prosty synfarmera wysłany ku gwiazdom,pozbawiony zielonych pól,srebrnego traktora, smutnej matuli(miała problemy z krążeniem), iwcielony podstępem do SiłZbrojnych Imperatora.

Historia tego, jak Bill stał siębohaterem Galaktyki, zostaławłaśnie opowiedziana. Jest tohistoria prawdziwa, a karty jejzroszone są łzami (sztucznymi

Page 13: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

łzami, wylewanymi przez drukarkę).Myślę, że rozśmieszyła Cię, ale izasmuciła. Przekonałeś się, jakciężko pracowali militaryści, byzniszczyć Billa, jak kurczył się icofał, a potem jak rozrastał się idojrzewał pod wpływem takiegotraktowania. Wzorem wszystkichdobrych żołnierzy uczył się kląć (ze354 razy dziennie, naprawdę), pićbez umiaru, latać za panienkami zoczyma pełnymi spermy. Każdakobieta byłaby dumna, mogąc byćjego matką. Choć nie wiem,dlaczego.

Po nafaszerowaniu gonarkotykami i oszukańczym

Page 14: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wcieleniu do OddziałówKosmicznych, Bill został wysłany naszkolenie w Obozie LeonaTrotsky’ego. Tam, podsadystycznym przewodemDeathwisha Dranga, instruktoramusztry o trzycalowych kłach,zostało skruszone jego morale,zniszczona wolna wola, zmniejszonyiloraz inteligencji, złamany duch.Bill stał się wzorowym żołdakiem.Jedynie jego znakomita kondycja,efekt lat nudnej pracy na farmie,zapobiegła fizycznemu zgnieceniugo jak robaka. Jeszcze zanimskończył się jego trening i zanimzdołał wyjść z szeregu kotów, on i

Page 15: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jego kompani zostali wyprawieni nawojnę na pokładzie kosmicznegookrętu, poczciwej weteranki flotyFanny Hill.

Była wojna. Ludzie wyruszyli kugwiazdom. Bo tam, w gwiezdnympyle, pomiędzy słońcami iplanetami, kometami i innymkosmicznym śmieciem, istniałaobca, inteligentna rasa: Chingery.Były to miłujące pokój zielonejaszczurki, o czterech kończynach, złuskami i ogonami jak większośćjaszczurek. A więc to oczywiste, żenależało je zniszczyć. W przyszłościmogłyby stać się groźne. W każdymrazie do czegóż są armia i flota, jak

Page 16: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie do prowadzenia wojny?

Nuda kosmicznej służby zelżałanieco, gdy Bill odkrył, że jego dobryprzyjaciel, Cager Beager, jestchingerskim szpiegiem. PoczątkowoBillowi ciężko było to zrozumieć,zwłaszcza, że wojsko obniżyło jegointeligencję, bo przecież wszyscywiedzą, iż Chingerzy wyglądają jakczterorękie aligatory o siedmiustopach wzrostu. Pojął to o wielelepiej, gdy odkrył, że Beager jestspecjalnym rodzajem szpiega. Taknaprawdę to nawet nie szpiegiem,ale robotem sterowanym przezsiedmiocalowego Chingera zpomieszczenia kontrolnego w

Page 17: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czaszce Beagera. Siedem stóp,siedem cali, no cóż, wojskowi mająpropagandową skłonność doprzesady.

W każdym razie szpieg umknął, apowróciły nuda i głód, zanim Bill niewyruszył w pole jako lonciarz odszczególnie długich lontów. Bitwabyła okrutna, zabito wszystkich jegoprzyjaciół, a sam Bill został lekkoranny, gdy odstrzelono mu rękę.Pomimo to i zupełnie przypadkowooddał strzał, który zniszczył statekwroga. Został bohaterem, zmocnym, czarnym prawymramieniem, przyszytym w miejscezwęglonej lewej ręki (posiadanie

Page 18: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dwóch prawych rąk pozwalało muściskać je sobie samemu, co byłoniezłą zabawą), dostał też medal inagrodę pieniężną. Uzyskał równieżPZPR, to znaczy Przepustkę ZPewnym Ryzykiem, która polegałana czasowym uwolnieniu odprześladowań przez innychżołdaków.

W ramach swych przygód naplanecie Helior sam stał sięszpiegiem zamieszanym w wywózkęśmieci i inne interesujące rzeczy.Tak interesujące, że zakończył,walcząc na skazanej na zagładęplanecie bez powrotu, gdzie żołdacymaszerowali tylko w jednym

Page 19: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kierunku, lecz badania związane zalkoholem ujawniły, że nie wszyscyranni wracali na pole bitwy zwłaściwymi kończynami wszytymiwe właściwe miejsca, ze względuna brak stóp. Beznogich żołnierzyodsyłano z planety na reperacje, byw swoim czasie znów mogli gdzieśwalczyć. Nieszczęściem Billa byłoposiadanie obu stóp, co skazywałogo na śmierć w boju. Ale, jakzwykle pomysłowy, odstrzelił sobieprawą stopę, co było lepsze ododstrzelenia wszystkiego innego.

No i mamy go. Z zastępczą stopą,rosnącym nałogiem alkoholowym,wszczepionymi chirurgicznie kłami

Page 20: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Deathwisha Dranga i marskąwątrobą, gotowego na wszystko.Bill, żołdak wierny Imperatorowi,dożywotnio skazany na gwiezdnąwojaczkę, ponieważ jego zaciągodnawiany jest automatycznie, czychce tego, czy nie. Jedyną rzecząpracującą na jego korzyść jest, odziwo, zastępcza stopka.

Oto on, mimowolny bohaterGalaktyki, znów wkraczający doakcji.

Harry Harrison

Page 21: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 22: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział pierwszy

Bill nie był zadowolony ze swojejpracy. Z drugiej strony powinienbyć, gdyż jak wszystko związane zwojskowością nie wymagała onazbyt wiele, jeśli nie wcale,inteligencji. Jedynie dobrzerozwiniętych odruchów. Właśnieone dawały mu znać, iż monotonnekroki rekrutów oddalają się. Uniósłwzrok, by stwierdzić, że nieomalżezniknęli mu z oczu. Prawdępowiedziawszy, zupełnie zniknęlimu z oczu, bo przesłaniała ich

Page 23: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

chmura pyłu wzbitego przezrozdeptane buty. Jak się nad tymzastanowić, to nogi mieli nie mniejrozdeptane. Bill wziął głębokioddech i wrzasnął jednym tchem:

- W tyyył zwrot!

Jakiś mały ptaszek spadł naziemię ogłuszony w locie grzmotemrozkazu. To lekko podbudowałoBilla, gdyż oznaczało ciągłą zwyżkęformy w prowadzeniu musztry.Rekruci również się ucieszyli, jakoże mieli wmaszerować do głębokiej,najeżonej skałami przepaściparowu. Pierwszy szereg cały trząsłsię ze strachu, stanąwszy twarzą w

Page 24: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

twarz z koniecznością wyborumiędzy śmiertelnym upadkiem, aśmiertelną niesubordynacją wobecinstruktora. Zawrócili niezbytelegancko, gdyż słaniali się już nanogach z wyczerpania, i kaszlącponownie wmaszerowali w chmurępyłu.

Gdy podeszli bliżej, usta Billawykrzywił grymas gniewu,wzmocniony dodatkowowyszczerzeniem długiego kła, któryspoczął na dolnej wardze sięgającswym żółtym końcem praktycznieaż do brody. Bill brzęknął w niegopaznokciem i wyszczerzył jeszczebardziej zęby. Dwa kły wyglądały

Page 25: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

groźnie. Jeden sprawiał, że Billwyglądał jak buldog, który właśnieprzegrał walkę. Trzeba było z tymcoś zrobić. Jego uwagę przykułgłośny tupot stóp; kątem okadojrzał, iż maszerujący rekruci sątylko o krok od niego, a najbliższydyszy ze strachu na myśl owpadnięciu za sekundę nainstruktora.

- Kompania - STÓJ! - krzyknął.

Tupanie nagle ucichło, a rekrutnieomal wpadł na Billa. Stał drżącyo włos od budzącego w nimprzerażenie instruktora, a jegopokryta kurzem gałka oczna

Page 26: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nieomal dotykała przekrwionegooka Billa.

- Na co się gapicie? - warknął Billjak wściekły pies.

- Na nic, wasza wysokość, sir,wielebny...

- Nie kłamcie - gapicie się namoją twarz.

- Nie, to znaczy tak. Nic na to nieporadzę, bo prawie dotykam jejokiem.

- W gruncie rzeczy nie gapicie sięna twarz, lecz na mój kieł. I

Page 27: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

myślicie - dlaczego on ma tylkojeden kieł? - Bill cofnął się o krok iryknął w kierunku wszystkichchwiejących się, przerażonych,wyprutych i bliskich śmiercirekrutów.

- Wszyscy tak myślicie, prawda?Przyznać się!

- Tak! - westchnęli i zacharczeliunisono, lecz większość z nich byłatak zmaltretowana, że w gruncierzeczy nie wiedzieli o co chodzi.

- Wiedziałem o tym - żachnął sięBill i ponuro wyszczerzył pojedynczykieł. - Nie winię was jednak.

Page 28: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Instruktor z dwoma kłami byłbystrasznym i okropnym widokiem.Ale z jednym kłem, muszę przyznać,jest widokiem żałosnym.

Siąknął nosem z żalu nad sobą iwierzchem dłoni otarł spływającą zniego kroplę.

- Nie oczekuję wcale współczuciaod nierozgarniętych nieudacznikówtakich jak wy, ani lojalności czyczegoś takiego, bo i tak dostanieciew dupę. Oczekuję jedynie zwykłegoprzekupstwa i wyrachowania.Będziemy ćwiczyć dopóki niezapadnie zmrok albo padnieciezależnie od tego co stanie się

Page 29: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wcześniej. - Odczekał chwilę, ażprzez oddział przewali się jęk bólu.

- Istnieje jednak możliwość,abyście przeznaczyli dobrowolnie,rozumiejąc mój problem, po jednymdolarze ze swego żołdu na fundacjęrzeczonego kła. Wówczas w swejnieokiełznanej wdzięcznościprzerwę musztrę już teraz.

Poborowi w służbie Imperium -świadomi chwały, jaka na nichspływa - zdążyli już sobie przyswoićparę sposobów na przetrwanie.Zrozumieli jego propozycjędokładnie i jasno. Gdy Bill szedłprzed ich szeregiem, sypały się

Page 30: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

monety dla „udobruchania” szefa.

- Rozejść się - mruknął,przeliczając łup. Wystarczy, tak,zupełnie wystarczy. Uśmiechnął się ispojrzał na swe stopy. Uśmiechnatychmiast zniknął. Kieł byłjedynie połową jego problemu.Obecnie przyglądał się drugiej.

Lewa noga wyglądała zupełnienormalnie w wyczyszczonym dolustrzanego połysku wojskowymbucie. Prawy but był jednak niecoinny. Może nawet bardziej niż nieco.Po pierwsze, był dwukrotniewiększy niż lewy. Jeszcze większezainteresowanie wzbudzał długi

Page 31: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

paluch wystający z dziury nadobcasem. Żółty paluch robiłwrażenie, ponieważ zakończony byłlśniącym szponem. Bill popatrzyłnań z pełnym frustracji gniewem ikopnął nieszczęsną nogą w grunt,tworząc w nim głęboką wyrwę. Ztym również musiał coś zrobić.

Gdy Bill ruszył przez plac domusztry w kierunku baraków, poniebie za górami przetoczył sięgrzmot. Podejrzliwie spojrzał w góręna kłębiące się czarne chmury.Zaczął wiać mocny wiatr, a pyłwywołał u niego atak kaszlu, ale niena długo. Pył został stłamszonyprzez potok deszczu, który

Page 32: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

natychmiast zamienił plac w morzebłota. Deszcz ustał w momencie,gdy zdołał go już zupełnieprzemoczyć, a w jego miejsceolbrzymi grad zaczął wybijać dziuryw błocie i bębnić w hełm. Zanim Billdotarł do baraków, chmury rozwiałysię i tropikalne słońce zaczęłoodparowywać blade obłoczki z jegouniformu. Ta planeta - Grundgy,miała naprawdę interesującyklimat.

I to chyba była jedynainteresująca rzecz na niej. Poza tymbyła zupełnie beznadziejna i miałajedynie dwie pory roku: ostrą zimę itropikalne lato. Nie było na niej

Page 33: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wartych wydobycia minerałów,żyznej ziemi, ani bogatych złóż.Innymi słowy, idealna planeta nabazę wojskową. I stała się nią przywielkich i przesadnych kosztach;jeden wielki kontynent - wyspa wewrzącym, najeżonym góramilodowymi morzu - został całkowiciezmilitaryzowany. Nazwano go FortGrundgy na cześć znanego w całejgalaktyce Komandora MerdyGrundgy’ego. Był on sławnyabsolutnie bez powodu, pozajednym - cierpiał na chronicznehemoroidy z przejedzenia. Lecz,jako że był ciotecznym dziadkiemImperatora, jego imię pozostanie

Page 34: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wiecznie żywe.

Te i podobne mroczne myślikołatały się w umyśle Billa, gdygmerał w woreczku z pieniędzmiznajdującym się w jegozdezelowanej stalowej szafce nabuty. W sam raz, było ichwystarczająco. Sześćset dwanaścieImperialnych Dutków. Oto nadszedłczas.

Rozwiązał buty i zrzucił je z nóg.Trzy żółte paluchy prawej stopybyły tak stłamszone izmaltretowane, że wyprężył je zrozkoszą. Potem zdjął uniform iwrzucił go do rozdrabniacza, gdzie

Page 35: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nadwerężony papierowy materiałzmienił się natychmiast w chmaręwłókien. Zerwał nowy uniform z roliw latrynie i wbił się weń. Miałproblemy z powtórnymumieszczeniem żółtych paluchów wprawym bucie, więc przy okazjiwyrzucił z siebie stek przekleństw.

Gdy otworzył drzwi baraku, znieba lał się żar. Mrucząc podnosem, zatrzasnął je, odliczył dodziesięciu, po czym otworzyłponownie, wyszedł na palące słońcei pospieszył ulicą kompanijną doszpitala bazy.

- Doktor jest zajęty czymś innym i

Page 36: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie może was teraz przyjąć -stwierdziła kapral w rejestracji,zajmując się manikiurem swegokrwistoczerwonego paznokcia. -Proszę złożyć tu swój podpis nakarcie chorobowej i zgłosić się zatrzy tygodnie o czwartej rano -eeep!

Czknęła, ponieważ warknąłokrutnie i kopnął w jej biurko swąszponiastą nogą, zostawiającgłęboką szramę na metalu.

- Nie wciskajcie mi żadnego kitu,kapralu. Zbyt długo jestem w armii,by sobie na to pozwolić.

Page 37: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Z tego, co zdołałam zauważyć,nie jesteście w niej wystarczającodługo, by nauczyć się odrobinygramatyki. Won, zanim zawołampolicję wojskową i rozstrzelają cięza niszczenie własności rządowej,eeep!

Jej przeraźliwe krzyki odbijały sięechem wraz z trzaskiem - powtórnierozrywanego pazurem metalubiurka.

- Zawołajcie Doka. Powiedzciemu, że chodzi o forsę, a nie o leki.

- Dlaczegoście od tego niezaczęli. - Pociągnęła nosem, gdy

Page 38: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

walnął w interkom. - Jakiś klient zgotówką chce was widzieć,admirale. - Zrobiła to z niezwykłąskwapliwością i umiejętnie,ponieważ admirał-doktor obdarzałją procentem oraz swym wdziękiemrównie ochoczo, gdy tylko zdołałoderwać się od prowadzonych przezsiebie nielegalnych eksperymentów.

Drzwi za nią otwarły się i wyjrzałazza nich łysina admirała-doktoraMela Praktisa oraz jego jednołypiące oko. Drugie skryte było zaczarnym monoklem. Ten monoklukrywał fakt, iż oko zostałousunięte w zbyt obrzydliwy doujawnienia sposób. Od tamtego

Page 39: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czasu zastąpił je elektronicznyteleskop-mikroskop, będący bardzopożytecznym drobiazgiem.Nielegalne eksperymenty medycznezabrnęły tak daleko i stały się takobrzydliwe, że gdy je odkryto,doktor został skazany na śmierć.Ewentualnie można było wyrokśmierci zamienić na karne objęciestanowiska lekarza marynarki. Niebyła to łatwa decyzja. W końcujednak wybrał słusznie, bo dowódcabazy - alkoholik - z przymrużeniemoka patrzył na jego eksperymenty.Praktis sam dostarczając muniewyczerpanych zapasówskażonego alkoholu, mógł spokojnie

Page 40: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kontynuować swą brudną robotę.

- Czy jesteście tym od lobotomii?- spytał Praktis.

- Niezupełnie. Chodzi o kieł,doktorku, pamiętacie? Poprzedniostarczyło mi dutków tylko napojedynczą implantację, ale terazmam już resztę.

- Nie ma dutków, nie ma kłów.Zobaczymy, co tam macie.

Bill potrząsnął woreczkiem, aż tenzagrzechotał.

- Wchodźcie, nie będziemy tu

Page 41: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

sterczeć cały dzień.

Praktis wytrząsnął monety dozlewu, wrzucił pusty woreczek dodezintegratora, po czym przedprzeliczeniem oblał pieniądześrodkiem antyseptycznym.

- Nigdy nie wiadomo, jakiepaskudne infekcje mogą miećżołdacy. Brakuje wam dziesięciudutków.

- Powinno być wiadomo, bo samizainfekowaliście większość z nich.Bez kitu, doktorku, to umówionacena. Sześćset i dwanaście.

Page 42: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak było w zeszłym tygodniu.Wliczam koszty inflacji.

- To wszystko co mam -wymamrotał Bill.

- Więc podpiszcie weksel podzastaw następnej wypłaty.

- Nie macie duszy - zamruczał Billpodpisując.

- Zwróciłem ją kościołowi,wstępując do wojska. Jak sięnazywacie? Muszę sprawdzić, gdzieumieściłem wasz kieł wkomputerze.

Page 43: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Bill. Przez dwa „l”.

- Dwa „l” przysługują wyłącznieoficerom. - Postukał w klawiaturę. -No i mamy, pod Bil, tak jak powinnobyć. Lodówka dwunasta, w ciekłymazocie.

Chwycił metalowe cęgi inatychmiast wyszedł. Powrócił zplastikowym cylindrem dymiącymgęsto w ciepłym powietrzu. Wrzuciłcylinder do kuchenki mikrofalowej iwcisnął guziki.

- Sześćdziesiąt sekund powinnowystarczyć. Odrobina więcej, a sięzagotuje.

Page 44: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Bez żartów, doktorku. Topoważna sprawa.

- Tylko dla was, żołnierzu. Dlamnie to tylko parę dutków więcejpotrzebnych do wykupienia sobieodwołania. - Kuchenka mikrofalowapstryknęła i doktor wskazał palcemna stół operacyjny. - Ściągnijciespodnie i kładźcie się.

- Spodnie? Chodzi o mojąszczękę, doktorku, gdzie wyzamierzacie to umieścić?

Jedyną odpowiedzią Praktisa byłdiabelski śmiech i podtoczenie namiejsce elektronicznego chirurga.

Page 45: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill zagulgotał, gdy gumoweklamry rozwarły mu usta. Praktiszamruczał i wprowadził komendy dourządzenia. Bill krzyknął chrapliwieprzez klamry, gdy laserowy skalpelrozciął mu dziąsło i szczypcezakręciły zębem.

- Och, przepraszam, zapomniałem- skłamał sadystyczny Praktis,wstrzykując znieczulenie miejscoweprzed dalszymi operacjami.

W kilka sekund ząb był wyrwany,dziura w szczęce rozwiercona dowiększych rozmiarów, korzenie kłaimplantowane, szczeliny wypełnionei całość utrwalona specjalnym

Page 46: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

klejem.

- A teraz spluńcie i wynoście sięstąd - rozkazał Praktis niepewniewstającemu na nogi Billowi.

- Tak jest lepiej - stwierdził Bill,przeglądając się w lustrze. Brzęknąłkolejno w każdy kieł, a potemuśmiechnął się krzywo. Wyglądałnaprawdę bardzo imponująco.

- Deathwish Drang byłby ze mniedumny, gdyby nadal żył.

- Won!

- Jeszcze nie, doktorku. - Zrzucił

Page 47: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

olbrzymie bucisko z prawej nogi iwyprostował drugie paluchy. Potemuczynił trzy długie bruzdy wplastikowej podłodze. - A co z tym,ha? Co z tym?

- Naprawdę, bardzo śliczne, jeślimogę tak powiedzieć. Wydaje misię, że szpony wymagają przycięcia.

- To noga wymaga wymiany! Czymam do końca życia paradować zolbrzymią kurzą stopą doczepionądo kostki?

- Dlaczego by nie? Z pewnościąlepsze to niż drewniana proteza.

Page 48: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ale ja chcę prawdziwą stopę!

- Macie prawdziwą stopę,prawdziwą gigantyczną zmutowanąkurzą stopę. I pozwólcie, że wampowiem, nie chcę oczywiście sięchwalić, że w całym wszechświecienie ma innego chirurga, który byłbyw stanie to zrobić. A tak narzekająna moje, według nich, nielegalneeksperymenty! Zwalą się tu całymtłumem, gdy będą mieli problemyze stopami, poczekajcie azobaczycie.

- Nie chcę na nic czekać anipatrzeć. Chyba, że byłaby touniesiona ludzka stopa.

Page 49: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Znacie przepisy, żołnierzu, więcnie zawracajcie mi głowybłahostkami. Trwa wojna, żołnierzu,nie słyszeliście o tym? Mamy braki.A już szczególne braki w dostawachzapasowych stóp.

- Czy nie moglibyście czegośzrobić?

- Mógłbym zaproponować wam wzamian nóżkę króliczą. Mówi się, żeprzynosi ona szczęście.

Bill wrzasnął:

- Chcę prawdziwą stopę!

Page 50: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Jego wrzask został jednakniedosłyszany ze względu na głośnąeksplozję, która w tym samymczasie zerwała większą część dachuszpitala.

Page 51: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 52: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział drugi

Podczas gdy doktor Praktis drżałze strachu, wpatrując sięnieobecnym wzrokiem w zionącą zsufitu dziurę ze zwisającymifragmentami gruzu, Bill zanurkowałpod metalowy stół. Gdy tylko jegowłasny tyłek znalazł się wbezpiecznym miejscu, mógłpomyśleć o przyszłości i o swejkurzej nóżce, więc z czystegosamolubstwa wychylił się i wciągnąłdoktora do swej bezpiecznejkryjówki. Olbrzymi fragment stropu

Page 53: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

spadł dokładnie w to miejsce, gdziejeszcze przed chwilą stał Praktis iten aż zagulgotał z przerażenia.Później obrzucił Billa pełnym psiejwdzięczności wzrokiem.

- Ocaliliście mi życie - wyszeptał.

- Byle byście o tym niezapomnieli, gdy przyjdzie następnadostawa zamrożonych stóp. Chcęcoś w pierwszym gatunku.

- Będzie wasza! A jeśli sięspieszycie to mam bardzo zgrabnąstopkę, jaka została po pielęgniarcezjedzonej przez psy strażnicze.

Page 54: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie, dzięki. Poczekam. Ta, którąmam teraz, posiada wspaniałewłasności bojowe i wystarczy mi,póki nie będziecie mieli męskiejprawej stopy.

- Dlaczego mówicie o boju? -zaskrzeczał Praktis.

- Ponieważ właśnie znajdujemysię w jego centrum. Czyż te bomby,pociski i krzyki umierających nic dlawas nie znaczą?

Śmiertelny jęk Praktisa zostałnatychmiast zagłuszony przezgłośne jak grzmot trzepotanietowarzyszące cieniowi, który

Page 55: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przepłynął nad ich głowami.

Bill zdobył się na odwagę, byzerknąć poza krawędź stołu izobaczył powyżej krążącegowielkimi kołami smoka. Smokdostrzegł jego poruszenie swymbystrym okiem, rozwarł paszczę izionął językami ognia. Billnatychmiast cofnął głowę ipłomienie osmaliły jedynie podłogęwokół nich. Praktis jęknął i zadrżał.Bill czuł jedynie gniew.

- Nie tak prowadzi się bazymilitarne. Gdzie jest obrona? Gdziedziała przeciwsmocze? Mam zamiarzabrać się za tę kreaturę, zanim

Page 56: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ona zabierze się za mnie!

Gdy tylko smok trochę się oddalił,wyczołgał się spod stołu izanurkował w wyrwę, gdzie kiedyśbyła ściana. Zmarnował tylko jednąsekundę na podziwianiewspaniałych zniszczeń poczynionychprzez smoka w tak krótkim czasie,po czym znów zniknął w kryjówce,gdy nad głową pojawił się kolejnysmok i wyrzucił serię bomb ze swejkloaki. Kiedy opadły ostatnie resztkigruzu, pospieszył w kierunkunajbliższego schowka na broń iwywalił drzwi swą szponiastą nogą.

- Wspaniale, naprawdę

Page 57: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wspaniale! - krzyknął i chwyciłznajdującą się wewnątrz czarnątubę z białymi literami PZP.

- PZP - powiedział, umieszczającsprzęt na ramieniu. - Pocisk ziemia-powietrze.

Dotknął spustu palcemwskazującym i wycelował w pięknyokrągły brzuch najbliższego smoka.

- Masz tu coś ode mnie! -krzyknął, naciskając na cyngiel.

PZP skrzypnęło i pstryknęło, a zmetalowej rury wyłonił się pręt zpowiewającą na końcu

Page 58: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

chorągiewką.

- To cholerstwo, to tylko głupiatreningowa zabawka! - zawył Bill iszybko się cofnął.

Lecz smok dostrzegł łopotanieflagi i zawrócił. Zanurkował. Z jegorozwartych nozdrzy buchnął dym, az szerokiej paszczy potężny ogień,który mógłby usmażyć Billa jakszaszłyk.

- I o to chodzi - zamruczałdzielnie Bill. - Umrzeć z dala oddomu, do tego z kurzą stopką.

Ogień zbliżał się coraz bardziej.

Page 59: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Nagle smok wybuchnął, trafionyprosto w brzuch pociskiem.

- W końcu komuś udało sięznaleźć działający PZP -skomentował Bill, patrząc jakszczątki spadają i roztrzaskują nieopodal dach latryny. Narobiły przytym mnóstwo zgrzytliwego hałasu,gdy on oczekiwał raczej plaśnięcia.Wszystko stało się jasne, kiedy naziemię spadła oderwana głowasmoka. Z rozdartej szyi wystawałyjakieś rurki i przewody, spomiędzyktórych wypływał płyn hydraulicznyzamiast krwi.

- Powinienem był to przewidzieć -

Page 60: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stwierdził. - Jakaś maszyna. Smoki zkrwi i kości bardziej przypominająptaki. Są aerodynamiczne ibezgłośne. Te miały dziwnie małeskrzydła.

Gdy tak zastanawiał się nadwielkimi tajemnicami istnienia,ujrzał ze zdziwieniem, że górnaczęść głowy smoka otwiera się jakwieko puszki. To było bardzoznajome. Zwłaszcza, gdy nazewnątrz wyłoniła sięsiedmiocalowa, człekopodobna,zielona kreatura i spojrzała naniego wymownie.

- Jesteś Chingerem! - wykrztusił

Page 61: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill.

- No cóż, bez wątpienia niejestem móżdżkiem smoka, jeśli otym myślałeś - warknął Chinger.

Bill chwycił solidny kawał betonu,by rozwalić zielonego gnojka, leczzrobił to zbyt późno. Wróg rozwarłkopnięciem skrytkę w szyi smoka iwyciągnął z niej pas z napędemrakietowym, który natychmiastzałożył.

- Chingerzy górą! - zaskrzeczał,odpalając małe rakietki i wzlatującw niebo. Bill odrzucił beton i zajrzałdo pomieszczenia kontrolnego w

Page 62: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czaszce smoka. Wyglądałoidentycznie jak to w głowie EagerBeagera; miało konsolę sterującą imałą chłodnicę wodną. Znajdowałasię tam również metalowa plakietkaz numerem serii. Bill pochylił się izerknął na nią dokładnie.

- MADE IN USA, tak tu jestnapisane. Ciekawe co to znaczy?

Nie był jedynymzainteresowanym. Teraz, gdy ataknaprawdę się już skończył, z ruinwyczołgał się doktor Praktis. Jegoprzerażenie gdzieś zniknęło izostało zastąpione przez naukowąciekawość.

Page 63: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Co to jest, u diabła? - zapytał.

- To nic diabelskiego. To jedynieszczątki zrzucającego bomby iplującego ogniem chingerskiegomechanicznego smoka.

- A co znaczy MADE IN USA?

- To samo pytanie zadawałemsobie, doktorku.

Bill rozejrzał się wokół, po czympochylił się ku szczątkom.

- Proszę, pomóżcie mi tozaładować na wózek i zabrać dodowódcy, by powiedział, co o tym

Page 64: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

myśli.

Wykonanie zadania okazało siętrudne, gdyż budynki kwaterygłównej zostały zrównane z ziemią.Jakiś admirał z dystynkcjami oficeratechnicznego stał, patrząc smutnona dymiące szczątki. Podeszli bliżej.Uniósł wzrok i skinął w kierunkuPraktisa.

- Nie udało im się z tobą ani zemną Mel, ale dopadli wszystkichoficerów. Co do jednego. Właśniemieli tu orgię dobroczynną naCzerwony Krzyż.

- Przynajmniej umarli, pełniąc

Page 65: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

obowiązki.

- Tak, to godna śmierć. - Oficertechniczny westchnął głęboko, poczym spojrzał podejrzliwie naPraktisa. - Od jak dawna jesteścieadmirałem, doktorze Mel Praktis?

- A po co wam ta informacja,profesorze Łubianka?

- Chcę ustalić, kto tu jest czyimprzełożonym. Bo ja jestemadmirałem od dwóch lat, sześciumiesięcy i trzech dni od godzinydziewiątej dziś wieczorem.

- Niewiele mnie to obchodzi -

Page 66: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

warknął Praktis.

- To znaczy, że jesteścieżółtodziobem, rzeźnicki sukinsynu.

- Ograniczony elektrycznymóżdżek!

- Żołnierzu, zabijcie tegodezertera.

- Czy to rozkaz, sir?

- Tak.

Bill złapał Praktisa za szyję izaczął dusić.

- Nie!... Wuju! - wycharczał

Page 67: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Praktis i nowy dowódca skinął, bygo uwolnić. - Przynieście głowę tegosmoka. Musimy powiadomićDowództwo Floty, co się stało.Dowiedzcie się też, skąd nadszedłatak. Ten sektor powinien być jużdawno spacyfikowany.

Ze względu na swą lokalizację zaoczyszczalnią ścieków i odległość odbudynków Kwatery Głównej,laboratorium elektronicznepozostało nietknięte. Inżynierowieadmirała Łubianki pospieszyli nawezwanie mistrza i zabrali ze sobąszczątki smoka. Praktis i Bill,pozostawieni na moment wspokoju, kierując się żołnierskim

Page 68: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

instynktem, zniknęli z polawidzenia.

- A może zaprosilibyście mnie doKlubu Oficerskiego na naradę, sir? -zasugerował delikatnie Bill.

- Dlaczego? - spytał podejrzliwiePraktis.

- Na drinka - brzmiałanatychmiastowa odpowiedź. Gdyodnalazł ich posłaniec, byli już dośćzaawansowani w osuszaniu drugiejbutelki Olde Paint Dissolver.

- Admirał wzywa was obunatychmiast do swego biura.

Page 69: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Bez kitu! - warknął doktorPraktis. Posłaniec sięgnął po broń.

- Rozkazano mi rozstrzelać wasobu, gdybyście sprawiali jakieśkłopoty.

Podwójna kolejka osłabiła ichnieco, więc zjawili się przedbiurkiem Łubianki zdyszani i nachwiejnych nogach. Podtrzymywalisię wzajemnie. Dowódca warczał imruczał coś pod nosem,przekładając leżące przed nimraporty. Podniósł wzrok i wzdrygnąłramionami.

- Siadajcie, zanim padniecie -

Page 70: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rozkazał, a potem zamachał przednimi odczytem.

- SNWDK - wysyczał przezzaciśnięte zęby. - Sytuacjanormalna - wszystko do kitu. Naszestacje satelitarne zdołały namierzyćstatek, który zrzucił nam te smoki.Oddalił się on w kierunku Alfa CanisMajor, sektora, który jak dotychczasbył neutralny. Musimy wiedzieć, cosię dzieje... i gdzie jest ta planetaUsa.

- No cóż, to wy jesteściegeniuszem elektronicznym, nie ja -westchnął Praktis. - Nie widzę tużadnej roboty dla starych,

Page 71: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zmęczonych konowałów.

- Ale ja widzę. Mianuję wasdowódcą statku pościgowego.

- Dlaczego mnie?

- Ponieważ jesteście jedynymoficerem, jaki mi pozostał, a ranganiesie ze sobą pewne obowiązki.Ten głupek uda się razem z wami,bo brak nam zaprawionych w bojużołnierzy. Zbiorę wam jakąśzałogę... ale nie mogę wieleobiecywać.

- Och, wielkie dzięki! Jeszczejakieś złe wiadomości?

Page 72: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak. Atak zniszczył wszystkiestatki, jakie mieliśmy. Z wyjątkiemtego do wywózki śmieci.

- Pracowałem kiedyś przywywózce śmieci - oznajmiłbłyskotliwie Bill.

- No to poczujecie się jak wdomu. Spakujcie swoje walizki iwracajcie tutaj najpóźniej o 0315.Potem wyślę po was plutonegzekucyjny. Do tego czasuzaładujemy wam na pokład sprzęttropiący.

- Nie moglibyśmy się z tego jakośwywinąć? - spytał smutno Praktis,

Page 73: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gdy ruszyli przez zaśmieconąszczątkami bazę.

- Nie da rady. Sprawdziłem to wpierwszym dniu po przybyciu tutaj.Z bazy łatwo się wydostać... ale niema gdzie się udać dalej. Lokalnaroślinność jest niejadalna. Wszędziewokół ocean. Nie ma gdzie sięukryć.

- Kurcze. No to chodźcie ze mną izabierzcie moje walizki.

- Nie będziecie mniepotrzebować, sir - powiedział Bill,wskazując za plecy doktora. - Tychtrzech medyków jest w stanie wam

Page 74: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pomóc.

Praktis odwrócił się i nic niezobaczył. Potem odwrócił sięponownie i ujrzał to samo. Zawył zgniewu, ale Billa już nie było wpobliżu.

Bill tymczasem z desperacjąruszył w kierunku baraków. Wporządku, być może ta planeta byładla straceńców, ale przynajmniej onpragnął pozostać żywym. Jeśli wziąćto pod uwagę, snucie się pokosmosie międzygwiezdnąśmieciarką z szalonym doktoremdawało bardzo złe rokowania.Poszperał w zakamarkach komórek

Page 75: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mózgowych, nie znajdując jednakżadnego sensownego planuucieczki. Odstrzelić sobie drugąstopę? Nie, w ten sposóbskończyłby z dwoma kurzyminóżkami i piórami w tyłku, znającPraktisa. Wygląda na to, żenadszedł czas na wycieczkę.

Zasłaniając zamek cyfrowy przyswojej szafce, wolną dłoniąwystukał numer. Potem przyłożyłkciuk do detektora linii papilarnych,zanim jeszcze użył klucza.Ostrożności nigdy nie było zbytwiele, zwłaszcza wśród żołdaków.Poszperał dłonią w środkuzastanawiając się, co powinien ze

Page 76: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

sobą zabrać na statek. Wątpił, czyprzyda mu się paczka kondomów.Nóż z zatrutymi strzałkami mógł sięnatomiast przydać. Coś do czytania?Przerzucił szybko strony KomiksówBojowych: z papieru rozległy sięsłabe eksplozje i krzyki mizernychgłosików. Istniało jak zwykle wielkieprawdopodobieństwo, że już nigdywięcej nie zobaczy bazy. Nie tęskniłza nią wcale. A zatem lepiej zabraćwszystko.

Bill wydobył worek spod swojejpryczy i spakował go dokładnie,wrzucając doń wszystko z szafki.Zostało mu jeszcze wiele czasu doodlotu. Dotknął dźwiękowego

Page 77: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zegarka, który wyszeptał cicho:

- Senator McGurk, przyjacielżołnierzy, ma przyjemnośćpowiadomić was, że mamy obecniegodzinę dwa tysiące trzechsetną. -Był to tani zegarek, podarunek odmatki.

Pozostało mu kilka godzin nautopienie smutków przedwyjazdem. Ale nie miał zupełnienic. Bill rozejrzał się wokół popustym baraku zastanawiając się,kto ma jakiś towar. Z pewnością nierekruci. Pokoik sierżanta znajdowałsię w rogu. Podszedł do niego izastukał do drzwi.

Page 78: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jesteście tam, sierżancie?

Odpowiedzią była jedynie cisza,co go ucieszyło.

Wyrwał kawałek żelastwa znajbliższego łóżka i wyważył nimdrzwi. W środku był istny chlew, alemieszkająca tu świnia lubiła sobiepochlać. Bill wybrał dwie butelki znajmocniejszym trunkiem. Jednąukrył w worku, a drugą otworzył namiejscu. Gdy tylko wyleciał z niejdym, pociągnął solidnego łyka iwestchnął szczęśliwie. Zanim sięululał, ustawił zegarek na budzenie.

Gdy pan McGurk, przyjaciel

Page 79: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

żołnierzy, powiedział mu, że jużczas kończyć lulanie, Bill właśniedopijał butelkę. Zwlókł się na nogi izarzucił na plecy worek. A raczejuczynił nieudolną próbę zarzuceniaworka, bo w rezultacie to worekzwalił go z nóg.

- Co jest - powiedział, widzącwirujące wokół światła i oparł się naworku, by nie upaść.

- Podoba się wam tam na dole,sir? - spytał jakiś głos. Mrugnąwszykilka razy oczami, Bill dostrzegłwreszcie stojącego nad nim rekrutao wyłupiastych oczach i silnymramieniu. Po kilku nieudanych

Page 80: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

próbach przemówienia, Bill zdołałwreszcie wydobyć z siebie jakieś wmiarę spójne zdanie.

- Nie podoba mi się tutaj.

Mrucząc współczująco, rekrutpomógł Billowi wstać na chwiejnenogi i ustawił go w pozycjipionowej.

- Nazwisko... - powiedział Bill zwystudiowaną precyzją.

- Nazywam się Wurber, sir.Dopiero przybyłem...

- Zamknijcie się. Podnieście ten

Page 81: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

worek. Przytrzymajcie mnie.Ruszajcie.

W ten sposób dotarli dolądowiska. Bill wzdrygnął się nawidok pogruchotanego statku, apotem zgodził się, by Wurberpodtrzymał go przy wchodzeniu napokład.

Przysługa rekruta została dobrzewynagrodzona: pozwolono muzaładować zapasy i przyłączyć siędo załogi. Zgodnie z prawemwojskowym, tak postępuje się ztymi, którzy łamią pierwszą jegozasadę: „Trzymaj gębę na kłódkę inie zgłaszaj się na ochotnika”.

Page 82: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 83: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział trzeci

Trzeba przyznać, że wielka staradama floty śmieciarskiej, „ImeldaMarcos”, była dobrym koniempociągowym, oj była. Może byłagrubsza niż szersza,pokiereszowana i pordzewiała,powalana na czarno fusami odkawy, radośnie przystrojonapapierem toaletowym, umajonaobierkami od ziemniaków - możebyła tym wszystkim razem. Alemogła zdobyć się na niejedno, bywykonać swą pracę. Nigdy nie

Page 84: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zrobiono takiego kontenera naśmieci, którego nie uniosłaby wprzestrzeń. Nie istniało takieszambo, którego nie wyrzuciłaby naorbitę. Prawdziwy wół roboczy.

Jej dowódca - wprost przeciwnie.Kapitan Bly był kiedyś prymusem wAkademii Kosmicznej i pokładano wnim wielkie nadzieje. Ale wszystkoto zaprzepaścił jednym drobnymbłędem, przez moment zwlekająctam, gdzie nie powinien zwlekać,przez moment poddając siężądzom. Pech chciał, że jegoprzełożony wrócił tego dnia dużo zawcześnie do kwatery. Znalazłmłodego Bly w łóżku ze swą żoną i

Page 85: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

swym siostrzeńcem. Niewspominając już o owcy iulubionym psie myśliwskim.Dowódca naprawdę kochał tegopsa.

Nie trzeba dodawać, że potemwszystko potoczyło się dla Bly’apaskudnie. Bo pewnych rzeczy poprostu się nie robi. Nawet wmarynarce. To wiele tłumaczy.Przez moment niedyskrecji jegokariera została zrujnowana. Żył abytego żałować. Gdyby chociaż niewciągnął w to psa! Ale było już zapóźno, o wiele za późno na lanie łezz żalu. Dżentelmen zrobiłbywówczas „właściwą rzecz”. Ale on

Page 86: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie był już dżentelmenem.Dopilnowali tego oficerowie floty.Przerzucano go ze statku na statek,na coraz niższe stanowiska; był wciągłym ruchu. Aż wreszcie skończyłtutaj jako dowódca „ImeldyMarcos”.

Była dobrym, starym złomem iefektywnie wykonywała swą robotę.Nawet pomimo tego, że jej kapitanbył przez większość czasu naćpanyalbo pijany, albo jedno i drugie. Aleteraz, po raz pierwszy, jak dalekosięgała pamięć kogokolwiek zzałogi, był trzeźwy. Nie ogolony, ztrzęsącymi się rękami iprzekrwionymi oczami stał na swym

Page 87: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

posterunku na mostku i gapił się naadmirała Praktisa.

- Nie macie prawa wdzierać sięna mój statek bez słowawyjaśnienia, przymocowywać tejwielkiej ohydnej maszyny do pulpitusterowniczego i przejmowaćdowodzenia tam, gdzie was niechcą...

- Zamknijcie się - nakazał Praktis.- Będziecie robić to, co wam każę.

Admirał Łubianka warknąłpotakująco, wychylając głowę zewspomnianej maszyny.

Page 88: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- I nie zapomnijcie o tym, Bly.Otrzymujecie rozkazy od niego.Możecie latać tym gratem, alePraktis dowodzi. Elektroniczneurządzenie będzie śledzić, a otochodzi w tej całej cholernejoperacji. Mój technik, MegahertzMate 2nd Class, Cy BerPunk, podążyza uciekającym statkiem. On wampoda kurs. Waszym zadaniem, jeślisię na nie zdecydujecie, a nie macieinnego wyjścia, jest śledzić teprzeklęte smoki aż do ich gniazda, apotem przesłać mi tutaj jegowspółrzędne. Gotów, BerPunk?

Technik umocnił ostatniepołączenie i skinął głową. Jego

Page 89: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

długie włosy opadały w nieładzie nabiałe czoło, ocierając się o ciemneszkła osłaniające oczy.

- Podłączone. Systemy ruszają -powiedział ochryple - RAM ramuje,elektrony świszczą. Wszystkiesystemy ruszają, albo już poszły.

- No i najwyższy czas, aby ruszać- warknął Łubianka, a potem dźgnąłPraktisa w piersi ostrym paluchem.- Wykonajcie tę robotę, Praktis, iwykonajcie ją dobrze, albo dobioręwam się do dupy.

- Już się dobraliście, więc niemam nic do stracenia. Opuśćcie

Page 90: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pokład, Łubianka, albo wylecicie znami na wielkie wysypisko śmiecina niebie. Czy statek gotowy dostartu, kapitanie Bly?

Bly spojrzał na niego zezrozumieniem i strzelił palcami.

- Dobrze - stwierdził Praktis. -Myślę, że będziemy się rozumieć.

Bill musiał odsunąć się nieco nabok, a raczej odtoczyć na bok, bonie był jeszcze całkiem trzeźwy, gdyadmirał Łubianka wychodził.Kapitan Bly obserwował wszystkodopóki czujnik przy właziewejściowym nie zmienił barwy z

Page 91: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czerwonej na zieloną, a potemwdusił przycisk ostrzeżenia przedstartem. Sygnał alarmu rozniósł siępo statku jak grzmienie trąbjerychońskich i załoga zaczęła sięsadowić na miejscach. Bill opadł nawolne siedzenie i zapiął pasy w tymsamym momencie, gdy kapitan Blywłączył pełną moc. Jedenastokrotneprzeciążenie grawitacyjne siadło imwszystkim na piersiach. Wszystkimpoza Billem, któremu oprócz tegosiadł na piersiach szczur, bo odrzutwymiótł go spomiędzy rur podsufitem. Gapił się na Billa swymibłyszczącymi czerwonymi oczkami,a ściągnięte siłą odrzutu wargi

Page 92: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odsłoniły długie, żółte zębiska. Billodwzajemnił to spojrzenie równieczerwonymi oczkami i równieodsłoniętymi, żółtymi kłami. Żadennie mógł się poruszyć, więc tylkopatrzyli na siebie z nienawiścią,dopóki nie wyłączono silników. Billsięgnął dłonią w kierunku szczura,lecz ten odskoczył na bezpiecznąodległość i wybiegł przez drzwi.

- Jesteśmy na orbicie - stwierdziłkapitan Bly. - Jaki bierzemy kurs?

- Już się robi, człowieku, robisię... - zamruczał Cy, pukając wklawisze i ustawiając przełączniki.Zrobił minę w kierunku VDU*

Page 93: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

[przyp.: VDU - Video Display Unit -ekran monitora (przyp. tłum.)],które wypełniło się połyskującymkonfetti, a potem puknął w ekrandługim i brudnym paznokciem.Obraz zrobił się przejrzysty i ichtrasa również.

- Trzeba czasu. Rozpracuję to. Tomaleńkie stare CPU 80286* [CPU80286 - typ mikroprocesorakomputerowego (przyp. tłum.)] jestpołączone z koprocesoremmatematycznym, więc dokonaobliczeń - jak szalone...

- Zamknijcie się - warknął Praktisi rozejrzał się po kabinie. Wurber

Page 94: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zaczynał właśnie schodzić z drabiny.

- Hej, wy, zatrzymajcie się! -rozkazał admirał.

- Muszę wyjść do toalety -wyjąkał tamten.

- Wasz interes po moim interesie,a mój interes to zimne piwo.Przynieść.

- Mam to! - triumfował Cy. - Kurswynosi siedemdziesiąt jeden stopni,sześć minut i siedemnaście sekund,deklinacja dokładnie dwanaściestopni. Zrobione.

Page 95: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Żyroskopy zawirowały iśmieciarka znalazła się na nowymkursie. Światełka zamigotały izmieniły się na konsoli podwprawnymi choć roztrzęsionymipalcami dowódcy.

- Nie rozpinać jeszcze pasów -ostrzegł. - Dopalacz FTL,zainstalowany ostatnio, to modeleksperymentalny. A ten lot topierwszy eksperyment.

- Wracamy do bazy! - wrzasnąłPraktis. - Chcę stąd wyjść!

- Za późno! - oznajmił wodpowiedzi kapitan Bly, wciskając

Page 96: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

guzik. - O wiele za późno. Wszyscyw tym siedzimy, a ja nie mam nicdo stracenia, ponieważ straciłemjuż wszystko, wszystko...

Nagłe łzy politowania nad sobąoślepiły go. Ale nie na tyle, by niedostrzec Praktisa skradającego sięw jego kierunku. Zaraz w dłonikapitana znalazł się stary blaster.

- Siadać - rozkazał. - I uspokoićsię. Do tej pory podróżenadświetlne odbywały się przypomocy dopalacza Bloatera. Teraz,po raz pierwszy w dziejach, o czymwiem na pewno, będziemywypróbowywać dopalacz Spritzera.

Page 97: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Został zainstalowany przez tegopalanta admirała Łubiankę.Powiedział mi, że jeśli gowypróbuję, oczyści me nazwisko zhańby. Za późno! - odparłem mu.Żyję z hańbą i z hańbą umrę, jeślito konieczne. A teraz, jazda!

Brudnym kciukiem nacisnął dużyczerwony guzik i drżenie przebiegłoprzez statek, jakby ścisnął go ktośpotężnymi kleszczami.

- To jest... faza pierwsza. Przedstatkiem została otwarta wprzestrzeni kosmicznej czarnadziura. Teraz... jesteśmy ściskani...by przecisnąć się przez dziurę z

Page 98: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

prędkością nadświetlną. Dlatego tourządzenie nazywa się dopalaczemSpritzera? Jesteśmy pompowaniciśnieniem światła i przeciskaniprzez prze-e-estrzeń...

Bill uznał, że to cholernienieprzyjemna i mało wygodnaforma podróżowania i zrozrzewnieniem wspomniał starydopalacz Bloatera. Ale przynajmniejdo tej pory jakoś żyli, a to już byłocoś. Gdy się rozprężyli, przestrzeńna zewnątrz także wróciła donormalności. Cy powrócił do swegośledzika i zabębnił w klawisze.

- Nieźle, dziecinko. Nadal

Page 99: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jesteśmy na tropie, teraz już dużowyraźniejszym. Prowadzi on wkierunku planety, którą tamwidzicie. Tej z koncentrycznymipierścieniami, spłaszczonymksiężycem i czarną czapą nabiegunie północnym. Widzicie ją?

- Trudno nie zauważyć - warknąłPraktis - skoro to jedyna planeta wpobliżu. Zapisz jej pozycję iwynosimy się stąd, zanim naszauważą.

- I takie oto były jego ostatniesłowa - wymamrotał kapitan Bly,gapiąc się na ekran pełen lecącychsmoków.

Page 100: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wrzucajmy dopalacz Spritzera iwyciskajmy się stąd! - krzyknąłPraktis.

Lecz jeszcze zanim słowaprzebrzmiały w jego ustach było zapóźno. Na długo przedtem nim faledźwiękowe dotarły do uszu kapitanaBly, było za późno. Pasy świetlistejenergii dobywającej się z paszczsmoków otoczyły statek.

Wszystkie bezpieczniki strzeliły izgasły wszystkie światła. Spadali.

- Cholernie szybko zbliżamy siędo tej planety - zauważył Bill, poczym skulił się przed potokiem

Page 101: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przekleństw. - Spoko, spoko -stwierdził. - Czy ktoś wie, jak się ztego wykaraskać?

- Módlcie się - oznajmił Cy,zwracając oczy ku niebu lub gdzieindziej, co na jedno wychodziło. -Módlcie się o zbawienie i przyjęciewaszej ofiary.

Kapitan Bly wyszczerzył zęby.

- Jesteś jedyną ofiarą tutaj jeślimyślisz, że to coś pomoże. Mamyjednak jedną jedyną szansę.Skończyło się paliwo i wysiadłaelektryczność...

Page 102: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- No to już po nas! - Praktis rwałsobie włosy z głowy.

- Niezupełnie. Powiedziałem, żemamy szansę. Przednia ładowniajest wypełniona gotowymi doodstrzelenia śmieciami. Robi togigantyczna sprężyna napiętaciężarem upakowanych śmieci. Wostatniej chwili przed rozbiciemodstrzelę ładunek. Zgodnie znewtonowską zasadą o akcji ireakcji, nasza prędkość zostaniezneutralizowana i ocalejemy.

- Dopalacz śmieciowy - mruknąłBill. - Czy to już koniec? Co zasposób umierania...

Page 103: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Lecz nikt nie słyszał tychnarzekań, bo znaleźli się już watmosferze planety i cząsteczkipowietrza zaczęły okrutnie bębnić wokrywy statku. Wdzierały się też wzewnętrzną powłokę i rozgrzewałyją do granic wytrzymałości, w miaręjak śmieciarka waliła na łeb naszyję w dół. Poprzez coraz gęstszepowietrze, przez wysokie chmury.W kierunku gruntu, który zbliżał sięw zawrotnym tempie.

- Odpalcie śmieci! - błagałPraktis, ale bez żadnego odzewu.Kapitan Bly stał nieruchomo. Innidołączyli swe okrzyki, błagali iszlochali, lecz gruby palec nadal się

Page 104: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie opuszczał.

Byli coraz niżej, już dostrzegalipojedyncze ziarenka piasku nagruncie przed sobą...

W ostatniej nanosekundzieostatniej mikrosekundy palec opadł.

Je-budu! - strzeliła sprężyna,uwalniając nagromadzonypotencjał.

Łu-budu! - poleciały śmieci, walącw powierzchnię planety.

Chlup-dup! - plasnął statekkosmiczny, osiadając łagodnie na

Page 105: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stercie starych gazet, puszek porybach, obierkach od grejpfrutów,pobitych żarówkach, zwłokachszczurów, zaparzonych torebkach zherbatą i podartych papierach.

- Nieźle, jeśli mogę takpowiedzieć - promieniał kapitan Bly.- Zupełnie nieźle. To się nadaje doksięgi rekordów.

Kabina zabrzmiała echemrozpinanych pasów bezpieczeństwai niepewnego stąpania butów pozardzewiałym pokładzie.

- Grawitacja zdaje się być dobra -zaopiniował Bill. - Może zbyt mała,

Page 106: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ale dobra...

- Zamknijcie się! - wrzasnąłPraktis. - Mam jedno jedyne pytaniedo was, Cy. Czy zdołaliście... - głosmu zamarł, więc odkaszlnął. - Czyzdołaliście przesłać pozycję tejplanety?

- Próbowałem, admirale. Leczelektryczność wysiadła, zanimzdążyłem wysłać sygnał.

- Więc zróbcie to teraz! Wbateriach musi być jeszcze jakaśmoc. Spróbujcie!

Cy wprowadził komendy, po czym

Page 107: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nacisnął guzik. Ekran zajaśniał, apotem poczerniał i wszystkieświatełka zgasły. Wurberprzestraszył się nagłej ciemności iwrzasnął, a następnie zaszlochał zulgi, gdy zajaśniało przyćmioneświatło żarówki awaryjnej.

- Zadziałało! - triumfował Praktis.- Zadziałało! Sygnał wyszedł!

- Jasne, że tak, admirale. Przy tejmocy musiał polecieć co najmniej zpięć stóp.

- No to utknęliśmy... - zmartwiłsię Bill. - Zagubieni w kosmosie. Nawrogiej planecie. Otoczeni przez

Page 108: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

latające smoki. Miliony parseków oddomu. Na martwym statkukosmicznym zagrzebanym w stercieśmieci.

- Dobrze powiedziane, koleś -przyznał Cy. - To wygląda mniejwięcej tak.

Page 109: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 110: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział czwarty

- Oto pańskie piwo, sir. Czy mogęsię odmeldować? - zapytał Wurber,podając butelkę, która niedawnojeszcze ciepła, teraz była wręczgorąca od uścisku jego dłoni.

Praktis wymamrotał jakąśniezrozumiałą odpowiedź, łapiącbutelkę i opróżniając ją do połowyjednym łykiem. Kapitan Blyprzeszukał kieszenie swegopogniecionego uniformu, aż znalazłniedopałek jointa, którego zaraz

Page 111: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zapalił. Bill wdychał dym z lubością,lecz zdecydował się nie upominać onarkotyk. Zamiast tego poszedłpopatrzeć przez iluminator na nowoodkrytą planetę. Zobaczył jedynieśmieci.

Praktis skrzywił twarz, wypiwszyciepłe piwo z butelki, a potemzagwizdał. Gdy Bill odwrócił się wjego kierunku, rzucił mu butelkę.

- Wyrzućcie to na zewnątrz doreszty śmieci, kurzostopy. A jak jużtam będziecie, to rozejrzyjcie sięnieco, by mi opowiedzieć, jak tamwygląda.

Page 112: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Czy życzycie sobie, bym dokonałrekonesansu, a potem zdał raport?

- Tak, jeśli tak właśnie tonazywacie w swej paskudnejgwarze żołdackiej. Jestem przedewszystkim lekarzem, a przezprzypadek admirałem. Więczałatwcie to czym prędzej.

Przymglone światło awaryjne niedocierało do drabinki wyjściowej.Bill trzasnął obcasami i zapaliłlampkę nożną, a potem zszedł wdół przy świetle swego jarzącegosię buta. Jako że brakowałonapięcia, drzwi próżniowe niechciały się otworzyć, gdy nacisnął

Page 113: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

na guzik. Obrócił lepkie ręczne kołoi zajęczał z wysiłku. Gdywewnętrzne drzwi uchyliły się naokoło stopę, przecisnął się przezszczelinę do komory próżniowej.Jasny promień słońca wpadał przezpancerną szybę w zewnętrznychdrzwiach. Przycisnął do niej oko,chcąc dojrzeć choćby fragmentobcego świata. Zobaczył zaś jedyniewysypisko śmieci.

- Wspaniale - wyszeptał i położyłdłonie na kole do ręcznegootwierania. Jednak zawahał się.

Cóż mogło się czaić zazewnętrznymi drzwiami? Jakie obce

Page 114: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przerażające fakty kryła dla niego wzanadrzu przyszłość? Jakaatmosfera panowała tam nazewnątrz, jeśli w ogóle istniała tamjakaś atmosfera? Otworzywszydrzwi mógł stać się martwy wkażdej sekundzie. A jednakwcześniej czy później trzeba będzieto zrobić. Nie było przyszłości dlakogoś, kto nic nie robi, kto jestzamknięty w tej pogiętej puszce naśmieci, z wstrętnym kapitanem istukniętym admirałem.

- Zrób to Bill, zrób to - zamruczałdo siebie. - Umiera się tylko raz.

Westchnąwszy, przekręcił koło.

Page 115: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zamarł, gdy drzwi rozwarły się irozległ się głośny syk.

Ale to było tylko wyrównywanieciśnień. Zdał sobie z tego sprawę, ajego serce biło jak pneumatycznymłot. Ocierając strugi potu z czoła,nachylił się i wciągnął powietrzeowiewające mu twarz. Było gorące,suche i śmierdziało śmieciami niecowięcej niż trochę, ale nadal żył.Czując się teraz bardzo z siebiedumny i zapominając o zwierzęcejpanice, obracał kołem, aż drzwiotworzyły się całkowicie. Do środkawlały się promienie słoneczne irozległ się skrzypliwy dźwięk.Wychylił się, by spojrzeć i cofnął

Page 116: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

szybko głowę w głąb statku. Praktiszerknął na niego z drabiny, gdy sięwłaśnie cofał.

- Gdzie się wybieracie?

- Zabrać swój worek.

- Po co? Co jest na zewnątrz?

- Pustynia. Jedynie mnóstwośmieci i piachu. Nic innego niewidać. Żadnych smoków, żadnego...niczego.

Praktis zamrugał szybko oczami.

- A więc po co wracacie po swój

Page 117: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

worek, żołnierzu?

- Zabieram się stąd. Śmieci siępalą.

Za Billem, gdy ze swym workiemwybiegał przez rozwarte drzwi,rozlegały się okrzyki wściekłościPraktisa i wydawane przez niegokomendy. Nie zatrzymał się nawet,by spojrzeć za siebie. Najbardziejwartościową lekcją, jakiej nauczyłsię przez lata służby, było prosteprzesłanie: troszcz się o własnądupę. Przystanął dopiero z dala odstatku, rzucił worek na ziemię isapiąc mocno, usiadł napiaszczystej wydmie. Kiwając głową

Page 118: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ze zrozumieniem, obserwowałciekawie ewakuację statku.

Okrzyki bólu, przekleństwa i stukidobiegły jego uszu zza otwartegowłazu. Po kilku chwilach runęła wpiasek skrzynia z zapasami, a za niąkolejne kontenery i skrzynki. Ruszyłna pomoc, ponieważ chodziłorównież o jego własne przetrwanie.Odciągał poszczególne rzeczy nabok i wracał po następne. Płomienietrzaskały i zbliżały się corazbardziej. Zaciągnął kolejną skrzynkęw bezpieczne miejsce z dala odognia i krzyknął w głąb statku:

- Wszyscy, którzy chcą się

Page 119: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wydostać, niech lepiej zrobią tonatychmiast!

Potem odskoczył na bok, gdyżwłaśnie szczury opuszczały płonącywrak. Po nich przyszła kolej nazałogę, kaszlącą i gramolącą się wbezpieczne miejsce z dala odpłomieni.

Praktis wyszedł oczywiściepierwszy, ponieważ dowódcazawsze dowodzi z pierwszychszeregów. Szczególnie podczasodwrotu. Następny był Cy,uginający się pod ciężarem jakiegośelektronicznego złomu, a za nimzaraz Wurber i kapitan Bly. Z kolei

Page 120: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pojawiła się jakaś nieznajomapostać. Nie tylko nieznajoma, ale ikobieca, co jeszcze bardziej zdziwiłoBilla. Osoba płci żeńskiej zdystynkcjami na ramionach.

- Kto... kto... wy? - zapytał Bill.

Obejrzała go od stóp do głowy.

- Nie silcie się na żaden kit iużywajcie tytułu madame, gdyzwracacie się do wyższego rangąoficera. Raport. Nazwisko, stopień istan ogólny.

- Tak, sir, madame. Żołnierz Bill,madame, sierżant na kacu,

Page 121: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zmęczony.

- Wyglądacie na takiego. JestemEngine Mate First Class Tarsil.Odłóżcie moją walizkę do resztyrzeczy.

- Wedle rozkazu, Engine MateFirst Class Tarsil.

- Należymy do jednej załogi, więcmożecie nazywać mnie po imieniu.Meta. - Wyciągnęła rękę i ścisnęłajego dłoń. - Macie dobre bicepsy,Bill.

Bill uśmiechnął się zwdzięcznością i podniósł jej walizkę.

Page 122: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Warto mieć zawsze dobre układy zprzełożonymi; zwłaszcza zprzełożonymi płci odmiennej.Chociaż nie myślał, by w gruncierzeczy była w jego typie. Lubił dużekobitki, lecz nie o głowę wyższe odsiebie. A jej bicepsy, musiałprzyznać, były naprawdę o wielewiększe od jego własnych.

- Bill - zabrzmiał dobrze znany mugłos. - Przestańcie się spoufalać ichodźcie tutaj.

Bill dołączył do admirała Praktisastojącego na szczycie piaskowejwydmy i wpatrzonego w złotymajestat zachodzącego słońca.

Page 123: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Słońce było jedyną rzeczą godnąuwagi. Poza pustym niebem z jednąmałą chmurką, która zniknęła pochwili, nie było nic innego.

- Piach, i to w cholernie dużychilościach - stwierdził Praktis zponurym wyrazem twarzy.

- Takie już są pustynie, sir -powiedział Bill błyskotliwie.

Praktis spojrzał na niego groźnie iwarknął:

- Jeśli będę potrzebował takiegokitu, sam o to poproszę. Czyzdajecie sobie sprawę, w jakiej

Page 124: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jesteśmy dziurze? Ja jestem ijesteście wy, co nie stanowi zbytwielkiego potencjału. I co jeszczemamy? Ten rekrut, jeszcze wczorajbył głupim cywilem, kapitan jestnaćpany do granic przytomności,technik elektroniczny pozbawionyzostał elektroniki, a ta przesadnieseksowna członkini załogi znadwagą niewątpliwie ściągnie nanas kłopoty. Mamy trochę jedzenia,trochę wody i niewiele ponadto. Idziwne uczucie, że jesteśmymięsem armatnim.

- Mam pewną sugestię, sir.

- Czyżby? Wspaniale! Mów

Page 125: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

szybko.

- Pan tu dowodzi i znajdujemy sięw stanie wojny, pragnę więcawansu na polu walki.

- Pragniecie „czego”?

- Awansu na starszego sierżanta.Jestem doświadczonym żołnierzemz dużą wiedzą na temat służby, a wdodatku jedynym tu człowiekiem ztakimi kwalifikacjami. Będzieciepotrzebować mego doświadczeniaw walce i wiedzy fachowej...

- A nie otrzymam tego, dopóki niedostaniecie awansu. W porządku,

Page 126: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

chociaż co to za różnica. Klęknijcierekrucie Bill. Wstańcie starszysierżancie Bill.

- Och, dziękuję, sir. To wielkaróżnica - powiedział Bill. Praktiswykrzywił z niesmakiem ustawidząc, jak Bill wyciąga złote belkistarszego sierżanta z kieszeni idumnie przypina je do swychepoletów.

- Mówi się, że każdy kapral zjajami lub talentem albo i jednym, idrugim, nosi buławę marszałkowskąw plecaku. Mój cel jest mniejambitny...

Page 127: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zamknijcie się. Przestańciemyśleć o swych wielkich ambicjachmilitarnych i użyjcie inteligencji,jeśli ją macie, choć coraz bardziej wto wątpię, by rozwiązać problem,który przed nami stanął. Co robimy?

Ambicja wywołana przyznaniemwyższego stopnia sprawiła, że Bill zentuzjazmem wcielił się w nowąrolę.

- Sir! Zaczniemy od zrobieniaspisu naszych zapasów, którychprzez cały czas będziemy strzec, iktóre równo będziemy rozdzielaćpomiędzy wszystkich. Gdy tozostanie poczynione, przygotujemy

Page 128: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wszystko co niezbędne do spania wnocy, bo, jak pan widzi, słońce jużzachodzi. Potem ustalę warty nanoc, dokonam inspekcji broni iprzygotuję plany bitwy...

- Dość! - wrzasnął Praktis,wytrzeszczając oczy na militarnemonstrum, które wykreował. - Poprostu zjednoczmy nasze umysły izastanówmy się, co robić dalej,sierżancie. Tylko tyle, albonatychmiast znów was zdegradujędo stopnia rekruta.

Bill przyjął tę decyzję z całymspokojem, na jaki potrafił sięzdobyć, grzebiąc pazurzastą piętą w

Page 129: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

piachu i mrucząc pod nosem. Jegomilitarna kariera jako dowódcy byłakrótka. Ruszył za Praktisem, gdy tenzszedł z wydmy, by dołączyć dopozostałych.

- Proszę o uwagę - zawołałPraktis - wszystkich z wyjątkiemkapitana Bly, który naćpał się donieprzytomności tym tanimgównem, które pali. Wy, żołnierzu,jak się nazywacie?

- Wurber, wasza wysokość.

- Tak, Wurber, dobrze, żejesteście z nami. Terazprzeszukajcie kieszenie kapitana Bly

Page 130: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

i cały towar, jaki ma, przynieściemnie. Jak dojdzie do siebie, pewnieodnajdzie jeszcze to, co ma ukryte,lecz przynajmniej od czegoś zacznę.A teraz słuchajcie, cała reszta,mamy tutaj pewien problem -Niezła gadka - powiedziała Meta.

- Tak, no cóż, dziękujępanienko...

- Odpanienkuj się ode mnie.Istnieją pewne prawaprzeciwstawiające się męskiemuszowinizmowi. Jestem Engine MateFirst Class Meta Tarsil.

- Tak, Engine Mate First Class.

Page 131: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Dokładnie rozumiem panistanowisko. Ale chciałbym równieżwskazać, że znajdujemy się z dalaod cywilizacji i wszystkich jej praw.Zostaliśmy wyrzuceni na tęnieznaną obcą planetę i będziemymusieli pracować razem. Więcporzućmy nasz własny egoizm najakiś czas i spróbujmy znaleźćwyjście z tego bałaganu. Czy sąjakieś propozycje?

- Tak - oznajmił Cy. - Weźmydupę w troki i zmywajmy się stąd.Ta planeta ma pole magnetyczne.

- I co z tego?

Page 132: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A ja mam kompas. Możemyruszyć prosto i nie kluczyć. Ranozaładujemy całą żywność i wodę,jaką możemy zabrać i ruszamy.Możemy zrobić albo to, albo zostaćtutaj czekając, aż znajdą nastubylcy. Proszę rozkazywać,admirale. Pan dowodzi.

W tym momencie zaszło słońce izaległy nieprzeniknione ciemności.Bill uruchomił nożną latarkę i w jejsłabym świetle rozłożyli się na noc.Pojawiły się gwiazdy. Nieznanekonstelacje na nie znanym niebie.Taka sytuacja wymaga silnychnerwów. Albo silnego drinka. Billzdecydował się na to drugie,

Page 133: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

sprawnie otworzył swój worek,włożył głowę do środka i łyknął zukrytej butelki tyle razy, żezaświeciło dno.

Page 134: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 135: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział piąty

Wschodzące słońce zalałociepłymi promieniami zaspaną izarośniętą twarz Billa. Ziewnął iotworzył jedno oko. Natychmiasttego pożałował i zamknął je szybko,gdyż światło wdarło się ostrą szpiląw jego przepity mózg. Nauczonytym przykrym doświadczeniem, przykolejnej próbie przekręcił się wkierunku przeciwnym do słońca iotworzył oko tylko odrobinę, apotem zerknął przez palce. Jegokompani identycznie zaszyci w

Page 136: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śpiworach błogo spali. Wszyscy zwyjątkiem admirała Praktisa, którykierowany obowiązkiem lubbezsennością, albo pełnympęcherzem, stał na najwyższejwydmie wpatrzony w dal. Bill oblizałwargi i spróbował wypluć niecopaprochów zgromadzonych najęzyku, co mu się nie powiodło,więc wstał na równe nogi i, będąc znatury ciekawskim gnojkiem, wspiąłsię także na wydmę.

- Dzień dobry, sir - zagadnął.

- Zamknijcie się. Nie znoszęrozmów o tak wczesnej porze dnia.Czy widzieliście światła?

Page 137: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Że co? - spytał Bill, zupełniezdezorientowany sennością iutrzymującą się w mózgu dawkąalkoholu.

- Takiej właśnie odpowiedzi odwas oczekiwałem. Słuchajcie no,palancie, gdybyście czuwali zamiasttopić się w alkoholu, widzielibyścieto co ja. Tam na horyzoncie, bardzodaleko, błyskały światełka.Uprzedzę waszą uwagę. To nie byłygwiazdy.

Bill zdumiał się, ponieważ właśnieto chciał zasugerować.

- Były to niewątpliwie światła,

Page 138: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

migające i zmieniające barwy.Sprowadźcie tu Cy. Natychmiast.

Technik musiał się czymśnabuzować, ponieważ leżałnieprzytomny z oczami rozwartymilecz wywróconymi tak, że tylkobiałka, a raczej żółtka, byływidoczne. Bill potrząsnął nim,wrzasnął mu do ucha, a nawetspróbował kilku solidnychkopniaków w żebra. Bez rezultatu.

- Naprawdę wspaniale - warknąłPraktis po otrzymaniu raportu. - Czyto załoga, czy oddział dlauzależnionych? Dam mu zastrzyk,który go z tego wyprowadzi.

Page 139: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Tymczasem stańcie tu na straży ipilnujcie, by nikt nie zadeptał tejlinii na piasku. I nie wybałuszajcietak na mnie oczu, nie upadłem nagłowę. Ta linia wskazuje kierunekdostrzeżonych przeze mnie świateł.

Bill usiadł i gapił się na linię,marząc o drinku i możliwościponownego zaśnięcia, leczoprzytomniał, posłyszawszyniesamowite jęki. Cy wskrabywałsię na wydmę na czworakach iprzeraźliwie biadolił. Jego skórabyła trupio blada i trząsł się jakelektryczny wibrator. Za nim wspiąłsię Praktis z wyrazem sadystycznejprzyjemności na twarzy.

Page 140: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ten zastrzyk postawił go nanogi, ale wywołał też jakieśprzedziwne efekty uboczne. Otokierunek, ptasi móżdżku. Ta linianakreślona na piasku. Zrób wedługniej namiary.

Cy wydobył kompas, lecz jegoręka trzęsła się zbyt mocno, by goodczytać. W końcu musiał ułożyćinstrument płasko na piasku. Potempodtrzymywał głowę obiemarękami, aby cokolwiek zobaczyć. Popewnym czasie mrużenia oczu ikrzywienia się przemówiłnieziemskim głosem:

- Osiemnaście stopni na wschód

Page 141: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

od bieguna magnetycznego. Proszęo pozwolenie odejścia, chciałbymspokojnie umrzeć, sir.

- Odmawiam. Zastrzyk wkrótceprzestanie działać...

Nagły okrzyk przerwał mu w półsłowa. Po nim rozległo się wycie istrzały z blastera.

- Jesteśmy atakowani! -zapiszczał Praktis. - Jestemnieuzbrojony! Nie strzelać! Jestemlekarzem, cywilem, moja ranga majedynie charakter honorowy!

Bill, którego komórki mózgowe

Page 142: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

były nadal oszołomione nagłymprzebudzeniem i alkoholemetylowym, dobył blastera i zbiegł zwydmy w kierunku, skąd dobiegałystrzały, zamiast w stronę przeciwną,jak uczyniłby normalnie. Zobaczyłprzed sobą strzelającą Metę, ale nastoku nabrał takiej prędkości, że niemógł ani się zatrzymać, ani skręcić iwpadł na nią z impetem.

Upadli - ich nogi i ręce splątałysię. Ona wstała pierwsza i walnęłago w oko twardą pięścią.

- To bolało - wyjęczał, zasłaniającoko dłonią. - Będę miał siniaka.

Page 143: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Porusz tylko dłonią, a będzieszmiał i drugiego do pary. Dlaczegomnie tak powaliłeś?

- A czemu miała służyć cała tastrzelanina?

- Szczury! - Złapała znów zablaster i odwróciła się. - Wszystkiejuż zwiały. Z wyjątkiem tych, którerozpyliłam na atomy. Dobierały siędo naszego jedzenia. Przynajmniejwiemy już, co żyje na tej planecie.Wielkie, złośliwe, szare szczury.

- Nie macie racji - stwierdziłPraktis, który otrząsnął się z szoku ina tyle pokonał strach, by dołączyć

Page 144: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

do nich. Kopnął nogą rozwalonegoszczura.

- Rattus Norvegicus. Kompanczłowieka w podboju gwiazd.Musieliśmy je przywieźć ze sobą.

- Jasne, że tak - zgodził się Bill. -Wyskoczyły ze statku jeszcze przedwami.

- Interesujące - zastanowił sięPraktis, pocierając szczękę, kiwającgłową, marszcząc czoło i wyrażajączdziwienie. - Pytam was, dlaczego,mając do dyspozycji całą planetę,wróciły tutaj, by zjeść naszezapasy?

Page 145: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie smakuje im lokalnepożywienie - zasugerował Bill.

- Błyskotliwa odpowiedź, alewniosek błędny. To nie dlatego, żeczegoś nie lubią. Tutaj po prostu nicnie ma. Ta planeta jest zupełniepozbawiona życia, co dostrzeżekażdy głupiec.

- Niezupełnie, sir - dostrzegłpewien głupiec. Z pustyni wyłoniłsię rekrut Wurber, a jego jabłkoAdama podskakiwało w górę i w dółjak yo-yo. Trzymał w dłoni kwiat.

- Gdy tylko usłyszałemstrzelaninę, uciekłem. Po tamtej

Page 146: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stronie znalazłem kwiaty i...

- Dajcie go tutaj. Och!

- ...i zaciąłem się w paleczrywając go, tak jak teraz wy,admirale, gdy sięgnęliście po kwiat.

Praktis trzymał kwiat tak blisko,że zrobił zeza, spoglądając naznalezisko.

- Łodyga, brak liści; czerwonepłatki, brak pręcików lub słupka. Alezrobiony z metalu. To jestmetalowe, idioto. To nie rosło.Zostało umieszczone tam na piaskuprzez nieznaną osobę czy osoby.

Page 147: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak, admirale. Czy mampokazać admirałowi, gdzie rośniereszta kwiatów?

Wszyscy (z wyjątkiem kapitanaBly’a, który nadal znajdował się wmalignie) ruszyli za nim poprzezwydmę do małego zagłębienia,gdzie na ciemniejszej połaci piaskurosły kwiaty. Praktis uderzył wjeden z nich paznokciem.

- Metal. Wszystkie są metalowe. -Wetknął palec w wilgotny piasek, apotem powąchał go. - A to nie jestwoda. Pachnie jak olej.

Nie nasuwało mu się żadne

Page 148: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

naukowe rozwiązanie, gdyż byłrównie zdumiony jak inni, choć zbytzarozumiały, by się do tegoprzyznać.

- Wyjaśnienie tego zjawiska orazjego opis są oczywiste i dostarczęich zaraz po zakończeniu badań.Będę potrzebował więcejegzemplarzy. Czy ktoś ma nożycedo drutu?

Cy miał i, zgodnie z poleceniem,ściął kilka egzemplarzy. Metaszybko znudziła się tąmetalurgiczną uprawą i wróciła doobozu. Kontynuowała tampokrzykiwanie i strzelaninę. Inni

Page 149: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wkrótce dołączyli do niej i pozostałeszczury zwiały w głąb pustym.Praktis nachylił się nadporozwalanymi skrzynkamizapasów.

- Wy, starszy sierżancie, bierzciesię do pracy. Chcę, żebyprzepakowano żywność inatychmiast zabezpieczono ją przedszczurami. Wydajcie rozkazy.Wszystkim z wyjątkiem Cy, którybędzie mi potrzebny. Zabieramy się.

Bill przyjrzał się rozerwanemuplastikowemu pojemnikowi zprasowanymi pożywnymisucharami. Żołnierze nazywali je

Page 150: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

żartobliwie żelaznymi racjami.Nawet szczury nie były w stanie ichzgryźć. Połamane szczurze zębyutkwiły w opakowaniu. Pocałodobowym gotowaniu możnabyło owe suchary od biedy połamaćmłotkiem. Bill poszukał czegośjadalnego i nieco delikatniejszego.Znalazł trochę tubek awaryjnychracji żywnościowych oznaczonychjako Yumee-Gunge. Pozostalipatrzyli na niego wymownie, więcrozdał im tubki. Wyciskali je i ssalihałaśliwie. Zawartość tubek byłaobrzydliwa, lecz odżywcza. Jakośćocalonego w ten sposób życiapozostawiała jednak wiele do

Page 151: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

życzenia. Po daniu upustużarłoczności pracowali razem wharmonii, gdyż sterta zapasów napewien czas odsuwała widmo głodui śmierci z pragnienia, któraprzychodzi szybciej.

Właśnie skończyli, gdy kapitanBly jęknął i przewrócił się na drugibok, po czym usiadł i zacząłwydawać dziwne, ssące dźwięki. Billpodał mu tubkę Yumee-Gunge, atamten krzyknął chrapliwie, gdy jejskosztował. Na przemian ssał ijęczał, trzęsąc się przez cały czas.Pojawił się Praktis i wytrzeszczyłoczy.

Page 152: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Czy to coś jest naprawdę takwstrętne?

- Gorsze - odparł Bill, a pozostalitwierdząco skinęli głowami.

- No to ja na razie pasuję.Przekażę wam swój raportnaukowy. Te rośliny z kwiatami sążywe i rosną w piasku. Nie sążyciem, jakie znamy, opartym nawęglu, lecz na metalu.

- Niemożliwe - zauważyła Meta.

- No cóż, dziękuję „wam” EngineMate First Class za informacjęnaukową. Ale sądzę, że raczej wolę

Page 153: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

swą szeroką wiedzę niż waszą. Niewidzę powodu, dla którego „życienie miałoby opierać się na metalu,zamiast na węglu. Nie znajdujęchwilowo przyczyny, dla której taksię dzieje, ale odstawmy na razieten interesujący temat i zajmijmysię nie mniej interesującymproblemem, jak przeżyć.Raportujcie, starszy sierżancie, natemat zapasów żywności i wody.

- Żywność niejadalna, nawet dlaszczurów. Racjonowanej wodypowinno starczyć na około tygodnia.

- Zostawcie ten kit dla kumpli odgry w lotki - warknął Praktis

Page 154: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

chmurnie. Usiadł ciężko i wpatrzyłsię nie widzącymi oczyma wmetalowy kwiat na dłoni.

- Niewielki wybór. Zostajemytutaj, by cierpieć głód przez tydzień,a potem umrzeć z pragnienia, albopomaszerujemy w kierunku tychświateł, które widziałem zeszłejnocy i przypatrzymy się im z bliska.Głosujmy przez podniesienie rąk.Kto jest za pozostaniem i śmiercią?

Nie podniósł się żaden palec,więc skinął głową.

- A teraz, kto jest za wymarszem?

Page 155: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Odpowiedź była identyczna.

Praktis westchnął.

- Widzę, że wody demokracjiwyciskają pot na waszychrozpalonych czołach. A więcpostąpimy na sprawdzonąfaszystowską modłę.Wymaszerujemy!

Skoczyli na równe nogi ioczekiwali na instrukcje.

- Ty to zrobisz Bill, bo ciebiewłaśnie w tym kierunku szkolono.Rozdziel wszystko, co mamy na pięćplecaków.

Page 156: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ale nas jest sześcioro, sir.

- Ja tu wydaję rozkazy. Pięć.Złóżcie mi raport, kiedy zadaniezostanie wykonane - mówiąc toprzeszukał worek Billa i z triumfemwydobył z niego butelkę z resztkamialkoholu. - A kiedy będziecie torobić, nadgonię nieco mojezaległości, ćpuny i gazerzy. Doroboty!

Słońce stało już wysoko naniebie, gdy praca zostaławykonana. Admirał pochrapywałszczęśliwie, trzymając otwartąbutelkę pomiędzy zwiotczałymipalcami. Bill wyjął mu ją z dłoni i

Page 157: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

opróżnił z resztek alkoholu, zanimgo obudził.

- Coziezdało?

- Zrobione, sir. Gotowi dowymarszu.

Praktis chciał coś powiedzieć, leczzamiast tego zakaszlał, po czymchwycił swą głowę obiema rękami iwyjęczał:

- No cóż, a ja nie. Przynajmniejdopóty, dopóki nie zjem garścitabletek.

Przetrząsnął kieszenie

Page 158: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wydobywając z nich mnóstwotabletek i skrzekliwym głosempoprosił o wodę. Farmaceutycznydynamit dokonał cudu i w końcupomógł Billowi postawićprzełożonego na nogi.

- Pakować się. Dawajcie tutajnatychmiast Cy, z kompasem.

Ciężko obładowany technik zbliżyłsię i wyznaczył za pomocą kompasukierunek, w którym powinni ruszyć.Praktis podłączył swój kieszonkowykomputer do małego głośniczka,zamontował go na jednym zepoletów, a potem przeszukałcyfrową pamięć molekularną w

Page 159: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

poszukiwaniu muzyczki. Znalazłradosną piosenkę marszową, poczym ustawił ją na pełną, charczącąmoc, i wyprowadził swą dziarską,małą bandę na pustynię.

Gdy tylko odeszli, z kryjówekwyłoniły się szczury, szukając tego,co jeszcze pozostało do zjedzenia, apotem zwracając swą uwagę nastertę dobrze upieczonych śmieci,które już nadawały się dokonsumpcji, bowiem zdążyły niecoostygnąć. Szuranie butów i dźwiękimuzyki wkrótce oddaliły się.Jedynym odgłosem zakłócającympustynną ciszę było szczękaniezębów gryzoni.

Page 160: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Jednak coś wkradło się w tęsielankę. Jakiś nowy dźwięk, nowaobecność. Szczur po szczurzepodnosiły swe futrzaste głowy,nastawiały uszu i wąsów.Zeskakiwały ze sterty śmieci iszukały kryjówki. Coś mrocznego iniesamowitego, niskiego iszerokiego, metalicznego pojawiłosię w zasięgu wzroku nad szczytemwydmy. Metal bębnił o metal irozległo się ostre brzęczenie. Cośminęło górę parujących śmieci,wypalony statek kosmiczny i powoliwspięło się na wydmę za nim.

Kiedy cisza znów zapadła nadwielkim wysypiskiem, szczury

Page 161: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powróciły, by dokończyć posiłku.Zignorowały ślady stóp wiodące wdal po piasku. Ślady zastąpił terazszlak wyznaczony przez coś, cowyruszyło za małą grupkąrozbitków.

Page 162: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 163: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział szósty

Admirał Praktis maszerowałdumnie na czele swego odważnegooddziału, maszerował w rytmmuzyczki ogłuszającej jego praweucho. Na wydmę, z wydmy i znówna wydmę. W końcu obejrzał sięprzez ramię i spostrzegł, że jest napustyni sam. Jego panika niecozelżała, gdy w polu widzeniapojawił się pierwszy podążający zanim człowiek. Była to Metauginająca się mężnie, a raczejkobieco, pod swym ciężarem.

Page 164: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Innym nie szło aż tak dobrze.Praktis usiadł i zabębnił palcami nakolanie, mrucząc do siebie, dopókiwszyscy nie dotarli w jego pobliże.

- Musimy się bardziej sprężyć.

- Proszę uważać na to królewskie„My”, Praktis - warknął kapitan Bly.- Wasze „My” nie niesie plecaków,podczas gdy nasze tak.

- Jesteście podwładnym,kapitanie!

- Jasne że jestem, konowale.Byłem we flocie, kiedy ty jeszczewynosiłeś baseny jako praktykant.

Page 165: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Znajdujemy się w sytuacji życiaalbo śmierci. Prawdopodobniebędzie to śmierć. A więc nie ruszęsię, dopóki nie poniesiesz swejczęści.

- To jest niesubordynacja!

- Jasne, że tak. - Metawymierzyła blaster między oczyadmirała. - Gotów do wzięcia swegoplecaka?

Praktis pojął sedno jejargumentacji i jedynie zamruczał wproteście, gdy pojawił się kolejnyplecak - czyżby zaplanowano to zgóry? - i został załadowany na jego

Page 166: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

barki. Po ponownym rozdziale dóbrnie szli wcale sprawniej, aleprzynajmniej równo. Bill kroczyłnieco zygzakowato ze względu nato, że jego prawa stopa byłaznacznie większa niż lewa. Bolałygo szpony uwięzione w ciasnymbucie. Zastanawiał się, po jakącholerę go nosi. Bo mu goprzypisano i bez niego byłby wniepełnym mundurze? Na tę myślwpadł w furię, zdarł but i odrzucił gona pustynię, rozprostowując palce.Ostre szpony błysnęły wpromieniach słońca. Tak już byłolepiej. Poruszając się teraz o wieleswobodniej, przyspieszył, by dobić

Page 167: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

do pozostałych.

Gdy słońce stanęło w zenicie,Praktis wydał rozkaz zatrzymania, iosunęli się na ziemię. Bill w nowejrandze, powodowanyprawdopodobnie poczuciemodpowiedzialności, puścił w obiegpojemnik z wodą i przydzieliłwszystkim racje żywnościowe. Ci osilnych żołądkach wysączyli niecoYumee-Gunge. Praktis popatrzył nanich i sam trochę spróbował.

- Ough! - wzdrygnął się.

- Widzę, że się zgadzamy -stwierdził kapitan Bly. - To nie do

Page 168: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jedzenia.

- Coś trzeba zrobić - powiedziałPraktis, odrzucając tubę napustynię. - Zamierzałem czekać, alepotrzebujemy żywności już teraz,albo nie będziemy mogli iść dalej.

Przerzucił swój plecak i wyciągnąłz niego płaskie pudełko.

- Bill, dajcie mi filiżankę wody.

- Co u diabła zamierzacie zrobić?- odezwał się kapitan Bly. -Dostaliście już swoją rację wody.

- To nie dla mnie, lecz dla nas

Page 169: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wszystkich. Odrobina produktumojego własnego pomysłu. Amówili, że to nielegalne! Legalnośćjest dla słabeuszy. No tak, byłokilka wypadków, parę osób zmarło,ale budynki szybko odbudowano.Powtarzałem badania z uporem izwyciężyłem! I oto jest!

Wyciągnął coś, co wyglądało jakopakowane w plastik kozie bobki.Cy przyłożył palec do czoła iwykonał nim parę kolistych ruchów.

- Widziałem to! - wrzasnąłPraktis. - Śmiejecie się, tak jak całareszta. Ale to Mel Praktis będzieśmiał się ostatni! Oto ziarno,

Page 170: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zmutowane ziarno zawierająceprzyspieszacze wzrostu, o którymnie śniło się ograniczonymumysłowo badaczom. Patrzcie!

Wykopał dziurę w piasku iumieścił w niej ziarno, a potemzalał je wodą. Buchnęła para, gdywoda rozpuszczała plastikoweopakowanie, po czym rozległy sięnagłe trzaski.

- Odsuńcie się! To naprawdęniebezpieczne.

Ziemia rozwarła się i w powietrzewystrzeliły zielone łodygi,natychmiast pokrywając się liśćmi.

Page 171: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Po pewnym czasie piasek uniósł się,gdy potężne korzenie rozparły go nawszystkie strony. Ignorującostrzeżenie Praktisa, Bill dotknąłjednego z liści, który pojawił się tużprzed jego nosem. Jęknął i zacząłssać palec.

- Dobrze wam tak - oznajmiłPraktis. - Życie i wzrost generująciepło, a przy tej szybkości wydzielasię go o wiele więcej niż możnanormalnie odprowadzić. Spójrzcie,jak grunt pęka w miaręabsorbowania wody, a piasekrozgrzewa się od tętniącego podnim życia.

Page 172: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Było to naprawdę widowiskowe.Szerokie liście pochłaniały energięsłoneczną, by zaopatrzyć tętniąceod enzymów wnętrze rośliny. Na ichoczach rozrósł się owoc. Miał okołometra długości i był czerwony.Pomarszczył się i pękł w momencie,gdy wszystkie liście i łodygizbrązowiały i obumarły. Cały procestrwał mniej niż minutę.

- Robi wrażenie, prawda? -zamruczał Praktis, dobywając noża izagłębiając go w melonie. Rozległsię syk i roślinny zapach wypełniłpowietrze.

- Tak jak niektóre inne

Page 173: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

organizmy, ten melon jest złożony zkomórek zwierzęcych i roślinnych.Komórki zwierzęce to mutacjawołowiny, więc, jak widzicie, mięsowewnątrz zostało ugotowane przeztemperaturę wzrostu, i mamygotowy melonowy stek.

Odciął różowy fragment i wetknąłgo do ust. Potem odskoczył wbezpieczne miejsce, gdy inni rzucilisię do przodu.

Minęła co najmniej godzina, nimprzełknęli ostatni kęs i beknęli poraz ostatni, oraz po raz ostatnibłogo westchnęli. Pozostały jedyniekawałki skorupy, a wszystkie

Page 174: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

żołądki napełniły się do granicwytrzymałości.

- Macie więcej tych nasion,admirale? - spytał Bill znieskrywanym podziwem.

- No jasne. Wyrzućmy więcżelazne racje i całą tę resztęrządowego świństwa i dalejnaprzód. Zobaczymy, czy uda namsię dotrzeć do świateł przedzapadnięciem zmroku.

Rozległy się jęki, lecz beznarzekań. Nawet najgłupsze z nichrozumiało, że muszą wydostać się ztej pustyni, zanim skończy się im

Page 175: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

woda. A zatem ruszyli ikontynuowali marsz, aż słońcezawisło nad horyzontem i Praktiszarządził postój.

- Na dzisiaj wystarczy. Myślę, żena kolację znowu będzie stek,byśmy rano mogli obudzić się wpełni sił. A dziś w nocy dobrzeprzyjrzymy się tym światłom.

Gdy zapadły ciemności, z pełnymibrzuchami w milczeniu usiedlirzędem na szczycie wydmy.Pierwsze żałosne pomruki zmieniłysię w okrzyki radości w momenciedostrzeżenia świateł na horyzoncie.Dziwne promienie podobne do

Page 176: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odległych reflektorówprzeciwlotniczych przeszukiwałynocne niebo, zmieniając kolory,zanim zniknęły z pola widzenia.

- To jest to! - krzyknął Praktis. - Ateraz jesteśmy bliżej. Wierzcie mi,wkrótce tam będziemy.

Uwierzyli mu i popełnili błąd. Niedotarli tam ani następnego dnia,ani nawet za dwa dni. Światła robiłysię coraz jaśniejsze, ale nie zdawałysię zbliżać. A zużyli już połowęwody.

- Lepiej żebyśmy byli już pozapółmetkiem - stwierdził ponuro Bill,

Page 177: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kopiąc w bok pusty zbiornik.Pozostali skinęli głowami wmilczeniu.

Potem zjedli swe steki, wypilimałe porcje wody, ale nadal byłozbyt wcześnie na spoczynek.

- Włączyć jakąś muzykę? - zapytałPraktis.

Poprzednimi razy skwapliwieprzyjmowali tę propozycję, aledzisiaj nikt nie zareagował.Powietrze było tak ciężkie, żemożna je było niemal ciąć nożem.Bill z trudem mógł zobaczyćpozostałych.

Page 178: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Możemy opowiadać kawały -powiedział rześko - albo zadawaćzagadki. Co to jest: czarne,zabójcze i siedzi na drzewie?

- Krowa z karabinemmaszynowym - prychnęła Meta. -Ten kawał był stary, kiedy świat byłjeszcze młody. Mogę zaśpiewać...

Zagłuszyły ją głosy protestu,które stopniowo przerodziły się wpomruki, a w końcu w ciszę.Zainteresowanie wzbudziła dopieroprzemowa Cy, ponieważ był zawszemilczkiem, odzywał się tylkopytany, zazwyczaj mamroczącodpowiedź.

Page 179: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Słuchajcie. Nie zawsze byłemtaki jak teraz. Prowadziłem inneżycie. Dwa różne życia. Jak to sięzaczęło, nie wyjawiałem nigdywcześniej. A skończyło się tragedią.Bo stałem się kimś innym. Niejestem z tego dumny. Ale stało się.Byłem szamanem... voodoo. -Wykrzywił twarz w obscenicznymgrymasie, gdy słuchacze żachnęlisię. - Tak. Byłem. Mogę wamopowiedzieć. Jeśli chcecie.

- Tak, opowiedz - wykrzyknęli ipodeszli bliżej, by poznać:

Page 180: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

OPOWIEŚĆ CY BERPUNKA

Dla Cy życie miało smakwygaszonego peta. Tak powinnobyć. Przeżuwał je. Wypluł. Utopił wherbacianych siuśkach. Upuścił.Zmiażdżył szpiczastym obcasem.

Dzień sądu.

Decyzja.

Na zewnątrz zamrugał woślepiającym świetle żółto-pomarańczowego słońca. Powietrzewypełniały płaty styropianu z

Page 181: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

fabryki strzykawek wydzielająceprzyprawiający o mdłości morowyodór.

Czas...

Tamten gnojek opierał sięobscenicznie o szybę ozdobionąszalonym, powyginanym wzorem.Jego kombinezon rzucał szkarłatnecienie na prezerwatywy iautomatyczne sztuczne penisy woknie. Nie podniósł głowy, kiedyzbliżył się Cy. Ale wiedział, że to on.Podłubał w nosie i zadrżał woczekiwaniu.

- Masz? - wymamrotał

Page 182: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

lakonicznie.

- Mam. Ty masz?

- Mam. Dawaj.

- Dobra.

Karta kredytowa, nadal ciepła odciała Cy, zmieniła właściciela.Gówniarz uśmiechnął się szyderczo.

- Dziesięć tysięcy bakników. Wumowie było dziewięć. Usiłujeszmnie wyrolować?

- Zatrzymaj resztę. Dawaj.

Dał.

Page 183: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

RAMkostka, zamaskowana jakorzech laskowy, prześlizgnęła siędyskretnie z ręki do ręki. Cy wsadziłją sobie do ust. Przełknął.

- Dobrze.

Cy został sam. Wciskacz dotarł doRAMkostki i włożył ją w podstawkę.Zęputer znalazł dojście doRAMkostki. Światło i dźwięk rozdarływygłodzoną noc. Cy BerPunkodskoczył na bok, umykając przedmściwą robotaksówką. Pochłonęłago ciemność. W Spunkk piesi niebyli bezpieczni. W ciemnej alei Cyznalazł spokojne miejsce zaprzepełnionym kubłem ze

Page 184: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śmieciami, który powykrzywiał siępod naporem czasu, rupieci iodpadków postępującej do przodutechniki.

Cy ponownie uruchomiłRAMkostkę. To było właśnie to.Długo skrywana formuła wydostanaz bezpiecznego RAMbanku. Jegoformuła.

Leżała plackiem na piankowymłóżku, kiedy wszedł. Zamknął izabarykadował za sobą drzwi.Spojrzał na jej blade, niczym utrupa, ciało.

- Powinnaś częściej wychodzić na

Page 185: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

słońce.

Żadnej odpowiedzi. Jej oczyotaczał makijaż w kropki. Czarny,skórzany stanik i majtki bogatozdobione nylonową koronkąbardziej odkrywały niż zakrywały jejfigurę. Niedobrze. Zbyt płaska. Bezdupy.

- Czy ten pokój jest pewny?

- Odłączyłam telefon.

- Masz. - Wypluł RAMkostkę nadłoń.

- Nie chcę twojego paskudnego

Page 186: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

orzeszka z drugiej ręki.

Gniew rozpalił niewidzialnąpochodnię w jego oczach.

- To formuła, idiotko.

Komputer zaskoczył, gdy gokopnął. Był to pradawny IBM PCwzmocniony makro Z-80kami. Terazmiał większe możliwości niż Cray.RAMkostka wślizgnęła się wspecjalną szufladę w kształcieorzeszka. Ekran ożył odpychającymżyciem, przemknęły po nim symbolenie do odcyfrowania.

- To właśnie to.

Page 187: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To jest nie do odcyfrowania.

- Jest, jeśli odbyłaś przeszkolenie.To trójka, a to siódemka.

Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.Odwróciła się i połknęła pigułkę wkształcie pentagonu, tybetańskąpodróbkę nielegalnej, islandzkiejaspiryny. Zadziałała, gdyobsceniczne symbole przelatywałyprzez ekran. Laserowa drukarkazaszumiała groteskowo i wyrzuciłaodbitkę.

- Masz.

- Nie mogę.

Page 188: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zrobisz to. Zdobądź wszystko ztej listy. - Zaśmiał się głupkowatopod wpływem woni aspiryny w jejoddechu.

- Narkotyki. Nielegalne.Zabronione. - Jej palce wibrowałydesperacko, gdy czytała. - Alkohol,woda destylowana, gliceryna...

- Ruszaj. Albo już po tobie. - Lufa50 - milimetrowego karabinumaszynowego wyłoniła się spodjego płaszcza. Dziewczyna poszła.

Cy BerPunk miał 21 lat, gdywprowadził formułę na rynek. Byłzagubiony, zapomniany i

Page 189: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zagrzebany w przeżartych przezszczury archiwach „AmsterdamNews”. Teraz odrodził się ipowtórnie wszedł na rynek,stawiając sobie najwyższy cel. Byłnajnowszy. Najcwańszy.Rozprostowywacz do włosówłonowych idealnie trafiał wzapotrzebowanie wywołanegorączką nagości. Kto go razzobaczył, musiał go mieć. A Cykontrolował dostawy. Baknikipiętrzyły się w stosy, a onobserwował, jak powielają się ichzera. Aż do pewnego dnia, gdy...

- Wystarczy! - wykrzyknął zobrzydzeniem.

Page 190: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Teraz go dopuszczą. Będąmusieli. Ich czytnik kont bankowychsprawdził stan jego konta już wmomencie, gdy zbliżał się dofrontowego wejścia Power House.Dawniej wiele razy walił pięściamiw drzwi z chromowanej stali. Teraz,jeśli właściwie odczytali stan jegokonta, będzie w środku. Jeśli nie,ryzykował złamanie nosa. Żadneryzyko nie było zbyt wielkie. Niezwolnił więc kroku.

Przeszedł do holu. Recepcjonistkamiała na sobie maskęholograficzną, ukrywającą twarz.Gapiła się na niego świńska głowa.Złote kółko w nosie, wargi

Page 191: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

umalowane czerwoną szminką.

- Taak - mruknął. - Apple Corepotrzebuje mnie.

Jej uśmiech był zimny jak płynnyhel.

- Apple Core potrzebuje pańskichpieniędzy. Trening na szamanavoodoo nie jest tani.

- Mogę zapłacić.

- Proszę zobaczyć się z Chandu,pokój 1009. Ostatnia winda polewej stronie.

Page 192: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Drzwi zamknęły się i podłoganaparła na jego stopy. Potemrównież na jego twarz, boprzyśpieszenie aż wywróciło go.Tysiąc pięter to dosyć długa drogado przebycia. Po otwarciu się drzwiwypełznął na zewnątrz. Z trudemstanął na nogach. Wessał się wośmioboczną galaretkę nasyconąkofeiną. Smakowała obrzydliwie.Ale teraz mógł ruszyć dalej.

Z trzaskiem otworzył drzwi.Dostrzegł błysk chromowejmaszynerii i małego człowieka,który ją obsługiwał.

- Zamknij drzwi, przeciąg -

Page 193: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nakazał Chandu tonem takimperatorskim jak ostatni cesarz.Machnął umięśnioną lewą ręką.Była pochodzenia włoskiego,pierwotnie przeznaczona dootwierania słoików ze spaghetti.Używał jej do dłubania w nosie. -Sądzisz, że masz to w sobie? Żestałeś się szamanem voodoo?Mordercą klawiaturowym?

- Wiem o tym. Nie tylko mi sięwydaje. Pierwszy swój ząbzłamałem, żując komputerowąmyszkę.

- Wielka mi rzecz.

Page 194: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A ty to potrafisz?

- Nikt nie potrafi tego, co umieChandu. Ja nauczam. - Wskazał wkierunku konsoli, która wypełniałaprawie całe pomieszczenie. -Mikroprocesor 80386. Dwa MegaRAM. Koprocesor matematyczny.Monitor o wysokiej rozdzielczości.

- Zapomnij o podstawach. -Obscenicznie popieścił monitor. - Tomoje. Moje VDU. Ja będęszamanem voodoo. Podłączdermatrody do mojej czaszki.Wprzęgnij mnie w obwód.

- Do czaszki? Co ty bredzisz?

Page 195: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Prądy z VDU przepaliłyby ci obwodymózgowe. Trzeba, aby ciało trochęto zaabsorbowało. Z dała od mózgu.To czopkotroda.

- Czopkotroda! - oburzył się. - Niezamierzasz chyba wepchnąć mitego w bebechy? Chcesz mi towsadzić w dupę?

- Trafiłeś w sedno.

Teraz wreszcie zrozumiał, po cobyła dziura w krzesełku przykonsoli.

Ale jego fizyczne ciałozapomniało się zupełnie, gdy

Page 196: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

popłynęły przez nie ładunki. Stał sięjednością z VDU, szamanemvoodoo. Jego zmysły krążyły wobwodach komputera. Wszystkobyło czarno-białe.

- Nie możesz sobie pozwolić nakolor?

- Nie wierz propagandzie -powiedział bezcielesny głosprzemawiający do jego czystegojestestwa. - To się nadaje nareklamy holograficzne w metrze.Dla palantów. Nie ma jak czerń ibiel. Nie wymaga tyle RAM.

Zimna biel lodu, gorąca czerwień

Page 197: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

purpury zniknęły mu z pamięci iuciekły w pustkę. Coś wypłynęło zciemności, zbliżyło się i przesłoniłohoryzont. Szafka na fiszki wielkościwieżowca. Zrobiona z drewna.Pokryta pajęczynami.

- Co jest grane? - krzyknął wnieprzeniknioną ciemność.

- Szafka na fiszki. Nie malepszego sposobu naprzedstawienie funkcji komputera.A czego oczekiwałeś? Nieskończonejniebieskiej przestrzeni? Siatkijasnoniebieskich neonów?Kolorowych sfer? To wszystkobzdura. Holograficzne bajery dla

Page 198: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

smarkaczy. Jak ludzki umysłdziałający z prędkością reakcjichemicznych ma nadążyć za stutrzydziestoma milionami operacji nasekundę komputera? Nie da rady. Awięc podporządkuj się programowi.Ten program generuje obraz, zaktórym może nadążyć powolnyludzki umysł. Masz szafkę zfiszkami. Otwórz ją. W środkunastępna szafka. Otwórz szufladę.Znajdź program, kartkę. Idź dopodprogramu. To tak proste, że ażnudne.

- Nudne jak flaki z olejem! -zawyła jego dusza w otaczającejciemności. Odpowiedzi nie było.

Page 199: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Chandu zasnął. Cy uczył się.Pochłonęło go i wszystkie jegobakniki. A nawet więcej. Chciał byćzabójcą klawiaturowym. Bardziejniż chciał seksu, alkoholu czynarkotyków. Chciał tego tak bardzo,że aż czuł ów smak. Smakowałopaskudnie. A jednak nie miał nicprzeciwko temu.

Ale potrzebował więcej pieniędzy.A istniało tylko jedno miejsce, gdziemógł je zdobyć. Był to Spunkk.Podziemne miasto w granicachrealnego miasta. Świat zpogranicza. Nigdy nie wkraczał dońżaden stróż prawa, bo nie chciałubabrać się w rynsztoku, będącym

Page 200: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jedynym tam wejściem. Cy mógł sięubabrać. Dotarł do samego centrumEl Mingatorio. Żółte światło jak zdziecięcego koszmaru oświetlałoklientelę. Nie był to najgorszypomysł, bo większość z niej miaławyjątkowo odrażający widok. Cyodepchnął ich na bok i walnąłpięścią w podrapany plastik baru.

- Och! - wykrzyknął. Rozsypanebyło na nim pobite szkło.

- Wszyscy tutaj jesteśmy zpowodu jakiegoś „och” - wycedziłbarman przez na stałe wykrzywioneusta. - To co zwykle?

Page 201: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Cy skinął głową. Odruchowo.Zapomniał, co zwykle zamawiał.Obleśny gruby człowiek o posturzewieloryba, stojący po lewej stronie,popijał coś, co pachniało niezbytzachęcająco. Byle nie to.

Facet, stojący z prawej strony, znieprzyzwoicie udekorowanymikondomami strąkami włosów,nachylał się nad szklanką czegośdymiącego i purpurowego. To takżenie.

Wylądowała przed nim szklanka.

- Pańskie... - w głosie barmananie było politowania, gdy oznajmił:

Page 202: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- ...Ginger Ale.

Gdy Cy podniósł szklankę do ust,na jego twarzy pojawił się grymas.Wypił napój do dna. Poczuł, jakwstrząsa nim dreszcz obrzydzenia.

- Dałeś mi niskokaloryczny GingerAle?

W odpowiedzi usłyszał jedyniewulgarny, szyderczy śmiech.

W Spunkk wszystko było nasprzedaż. Cy to sprzedał. Robiłwszystko dla bakników, którychbardzo potrzebował. Sprzedał swąkrew. Mył okna. Opiekował się

Page 203: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dwugłowym dzieckiem. Nic nie byłodla niego zbyt odrażające, zbytwstrętne. Musiał się przemóc. Chciałzostać szamanem voodoo.

W dniu, kiedy ukończył naukę,przyszli po niego.

Nie mógł uciec. Okna były zkuloodpornej, nietłukącej się szyby.Drzwi ich nie powstrzymały.

Wyważyli je.

- Mamy cię - powiedział pierwszyz nich. Światło uliczne jak zorzapolarna wdzierało się dopomieszczenia przez żaluzje i

Page 204: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

oświetlało jego twarz, nadając jejobrzydliwy wyraz.

- Nie!

Czy to jego głos rozległ się wpokoju? A do kogóż jeszcze miałbynależeć?

- Weź to.

Siłą wciśnięto, niczym jadowitegopapirusowego węża grzechotnika,papier w jego zaciśniętą dłoń.

Nie było ucieczki. Zostałpowołany.

Page 205: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zostałem powołany. Skończyłemtutaj. Szaman voodoo bez VDU.Tracę życie, talent. Okręcamdrutem płytki obwodówelektrycznych.

Łzy współczucia dla siebiesamego kapały cicho na piasekpustyni. Zapanowała cisza, gdy Cywreszcie zamilkł. Historia byłaskończona. Jego publiczność niezauważyła tego, ponieważwyczerpana i ukołysana jegogłosem, zasnęła. I on tego niedostrzegł, gdyż regularnie

Page 206: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pochłaniał w trakcie swegoprzemówienia tabletki i narąbał siędo utraty przytomności. Gdywypowiedział ostatnie słowo,przewrócił się na piach i zacząłchrapać.

Nie był jedyną osobą składającąhołd nocnej harmonii.Poświstywanie i sapanie odbijałosię echem w zamarłym nocnympowietrzu, gdyż dzień był długi iciężki. A jednak, słuchajcie!Rozlegało się coś więcej niż tylkochrapanie. Odgłosy podobne dodudnienia i mamrotania. Cośczarnego pojawiło się nad wydmą,zasłaniając gwiazdy. Ruszyło do

Page 207: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przodu, zawahało się - a potemspadło błyskawicznie w dół. Nagłykrzyk bólu został szybko zdławiony.Ciemny kształt oddalił się idudnienie ustało.

Coś zaniepokoiło Billa. Otworzyłoczy, siadł i rozejrzał się dokoła. Nicnie dostrzegł. Położył się zpowrotem, naciągnął koc na głowę,aby odciąć się od odgłosówchrapania, i w mgnieniu okaponownie zasnął.

Page 208: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 209: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział siódmy

- WSTAWAĆ! - ryczał admirałPraktis, rzucając się tam i zpowrotem, i kopiąc śpiące sylwetki.Obudzeni jeden po drugim podnosiliniechętnie głowy i mrugalizaspanymi oczami wpomarańczowym świetlewschodzącego słońca.

- Zniknęła. Meta zniknęła,porwano ją, uprowadzono.

Była to prawda. Spojrzeli na

Page 210: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wygrzebane wgłębienie w piachu,tam, gdzie spała - potem śledziliwzrokiem ślady ciągnące się z tegomiejsca w rozległą pustynię.

- Pożarł ją żywcem jakiśobrzydliwy potwór! - jęknął Bill,żłobiąc nerwowo bruzdy w piaskuostrymi, szponiastymi pazurami.Praktis spojrzał na niego zobrzydzeniem.

- Jeśli to był potwór, starszysierżancie, to posiadał prawo jazdy.Ponieważ, o ile się nie mylę, a niemylę się, są to... ślady opontraktora. Żadnych stóp, pazurów,macek czy czegokolwiek w tym

Page 211: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stylu.

- Zgadza się - potwierdził Wurber,poruszając z podniecenia jabłkiemAdama. - To ślady traktora, bezdwóch zdań. Są bardzo podobne dotych starego JCB, jakim jeździłemna farmie. Słuchajcie - myślicie, żew pobliżu może być jakaś farma...?

- Zamknij się, ty kretynie, bo cięzamorduję! - wrzasnął Praktis. - Cośdopadło Metę podczas snu. Musimyją odnaleźć.

- Dlaczego? - wymamrotałkapitan Bly. - Do tej pory już dawnonie żyje. To nie nasz interes.

Page 212: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Starszy sierżancie, wyciągnijcieswą broń. Zastrzelicie każdego, ktonie usłucha moich rozkazów.Pójdziemy po śladach. Naładujciebroń. - Spojrzał na kapitana Bly,którego skargi rozpłynęły się wciszy. - Dobrze. A teraz, jeślispojrzycie na kompas, przekonaciesię, że ślady biegną mniej więcej wtym samym kierunku, w jakimpodążamy. Zabierzcie więcwszystkie rzeczy i ruszamy.Pospieszcie się.

Ruszyli. Podzielili się między sobązawartością plecaka i amunicjąMety. Bill, trzymając w rękuprzygotowany blaster, prowadził

Page 213: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

drużynę.

Słońce wznosiło się na niebie, alenie zatrzymywali się. Powłóczylinogami ze znużenia, gdy wreszcieBill ogłosił postój i mogli rzucić sięna swoje manele.

- Pięć minut - ani chwili dłużej. -W odpowiedzi rozległy się jedyniejęki wyczerpania. Z oddali doleciałprzytłumiony odgłos wybuchu.

- Wszyscy to słyszeliście -powiedział ponuro Bill, stając nanogi. - Ruszamy dalej.

Gdy wgramolili się z trudem na

Page 214: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wierzchołek kolejnej piaskowejwydmy, zobaczyli przed sobą woddali wstęgę czarnego dymu. Billprzywołał współtowarzyszy na dółgestem ręki i rzucił swój bagaż napiach.

- Trzymajcie broń w pogotowiu -a oczy miejcie szeroko otwarte.Jeśli nie wrócę za pięć minut... -Otworzył usta, lecz zaraz zamknąłje z powrotem, nie wiedząc, copowiedzieć.

- Słuchaj - powiedział Praktis. - Poprostu idź tam i zorientuj się, co sięstało. Jeśli nie dasz nam znaku,zajmiemy się tym stąd.

Page 215: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Postawa Billa wyrażała żelaznąwolę walki, gdy maszerował,schodząc z jednej wydmy iwspinając się na kolejną. Rozglądałsię z góry ostrożnie dokoła, zanimruszał dalej. Gdy dym był już blisko,tuż za następną wydmą rzucił się naziemię i wczołgał na górę.

- Przybyłeś w samą porę -powiedziała Meta, gdy jego głowapojawiła się w polu widzenia. -Masz trochę wody?

- Nic ci nie jest? - Trzymał blasterw pogotowiu, gdy czołgał się bliżej,spoglądając na płonący metalowywrak.

Page 216: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A owszem, dzięki wamwszystkim. Pozwolić, żeby mnieporwano prosto spod waszychnosów!

- Co się stało? Co to jest?

- Skąd miałabym wiedzieć? Za towiem, że spałam głęboko, a potemobudziłam się pokryta piachem ipodrzucana. Siadłam i chybauderzyłam się w głowę, bo nachwilę straciłam przytomność. Gdysię ocknęłam, było ciemno.Słyszałam ryk silnika, więcwiedziałam, że jedziemy. Miałamprzy sobie blaster, więc udało mi sięuwolnić. A teraz - gdzie woda?

Page 217: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- U reszty załogi. - Wypaliłtrzykrotnie w powietrze z blastera. -Usłyszą to. Czy zabiłaś kierowcętego urządzenia!

- Nie było kierowcy - szukałam gow pierwszym rzędzie. Ale to jestrobot sterowany na odległość albocoś w tym stylu. Jakaś maszyna naoponach z wielkim lejkiem naprzodzie. Musiała mnie wessać iporwać, podczas gdy wy wszyscysmacznie chrapaliście.

- Przykro mi, ale niczego niesłyszałem...

Z drugiej strony płonącego wraku

Page 218: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rozległ się ostry dźwięk, a po nim -odgłos silnika.

- Jest ich więcej, złaź na dół! -krzyknął, dając dobry przykład,rzucając się w piach i zakopując wnim.

- Niedoczekanie ich, nie dostanąmnie! - syknęła Meta z wściekłością,biegnąc naprzód z gotowym dostrzału blasterem. Bill podążył zanią niechętnie, przyśpieszając tylkowtedy, gdy słyszał odgłosy jej broni.

Stała na szeroko rozstawionychnogach. Z lufy blastera wydobywałsię dym.

Page 219: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Chybiony - oznajmiła zniechęcią. - Zwiał.

Bill spojrzał na ślady prowadzącena następną wydmę i znikające zajej szczytem. Były to maleńkie ślady- zaledwie jedna ich para - oszerokości niecałego jarda. Mrugnąłoczyma z zakłopotania.

- Podjechał pod górę taki szmatdrogi? W takim razie, jak się dostałtu na dół?

- Był tu przez cały czas wewnątrztego drugiego - oznajmiła Meta,wskazując na pokrywę, która byłateraz otwarta w boku wraka. -

Page 220: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wydostał się stąd i odjechał, iwiesz, to nie był robot ani nicpodobnego. Wyglądał tak samo jakten wrak, tylko był o wielemniejszy.

- Mamy tutaj tajemnicę dowyjaśnienia - powiedział Praktis,zbiegając w dół wydmy i zapinającblaster z powrotem w pokrowcuprzy boku. - Słyszałem końcówkęhistorii, teraz opowiedz, co się stałowcześniej.

- Dopiero, gdy wypiję trochęwody - oznajmiła Meta, a potemzakaszlała. - To była sucha praca.

Page 221: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Gdy wygulgotała pełny kubek i,ku zadowoleniu wszystkich,powtórzyła opowieść, obejrzeli tlącysię wrak. Kopali jego metalowe bokii podziwiali masywne bieżniki nagąsienicach. Zerknęli do wnętrzalejkowatego kontenera, w którymbyła więziona Meta. I odeszli, nicnie wiedząc albo mało.

- Hej, Cy - rozkazał Praktis. - Toty jesteś technicznym śmieciarzem.Zajmij się tym urządzeniem, a japrzygotuję obiad. Zostawimy dlaciebie trochę.

Kończyli właśnie posiłek, oblizująctłuste palce, a potem wycierając je

Page 222: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

w piasek, kiedy dołączył do nich CyBerPunk, porywając swą porcjęmięsa.

- Bałdzo sujące - oznajmił zpełnymi ustami.

- Najpierw przełknij, potem gadaj- polecił Praktis.

- Bardzo interesujące. Zdaje się,że tę maszynę złożono z jednegokawałka. Nie ma żadnych spawań,śrubek ani nic w tym rodzaju. I jestcałkowicie samowystarczalna. Masaurządzeń w tym wgłębieniu zprzodu wygląda jak obwodyelektryczne i pamięć. Są wejścia do

Page 223: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

radaru, sonaru i detektorapodczerwieni. Żadnej broni. Z tego,co się zorientowałem, „to” poprostu wałęsa się po pustyni iładuje kontener w miejscu, gdzieMeta wpadła w pułapkę. Kierowcato interesująca sprawa. Zasilanyenergią słoneczną, na górzezbiornik. Zdaje mi się, że znalazłemduże baterie. I coś, co może byćpompą hydrauliczną i przewodamihydraulicznymi...

- Co ma znaczyć to ględzenie„może być” i „zdaje się”? Myślałem,że jesteście cudownym dzieckiemtechnologii.

Page 224: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jestem. Ale nie dokonamwielkich cudów, dopóki nie dostanędiamentowej piły. Zamiastprzewodów hydraulicznych „to”wydaje się mieć wydrążone w litymmetalu tunele dla krążenia cieczy.Niezbyt to ekonomiczne, jeśli chodzio koszty, lecz nigdy nic takiego niewidziałem. A to nie jedyna różnica...

- Oszczędźcie mitechnologicznego załamania -mruknął Praktis. - Ta „małatajemnica” wystarczy. Musimypodążyć śladami tego, który zwiał.On również zmierza w kierunku, wktórym idziemy, w stronę świateł.Być może niesie im wiadomość o

Page 225: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nas...

- Komu? - zapytał Bill.

- Nie wiem komu czy też czemu,nie wiem ani odrobinę więcej niżktórekolwiek z was! Wiem jedynie,że im szybciej się stąd ruszymy,tym większe mamy szansę nakontynuowanie marszu. Chciałbymodnaleźć ich albo to, albocokolwiek, zanim ono odnajdzienas. A zatem ruszajmy.

Po raz pierwszy Praktis niespotkał się z żadnym sprzeciwem.Sprawdzał szlak kompasem w miaręjak szli naprzód, ale po pewnym

Page 226: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czasie zaprzestał tego. Posuwali sięwe właściwym kierunku. Dzień byłdługi i gorący, a jednak Praktis niezarządził postoju aż do momentuzapadnięcia ciemności. Wpatrywałsię w ślady ginące w mroku, a Billpodszedł do niego i uczynił to samo.

- Czy myśli pan o tym, o czym i jamyślę? - zapytał Bill.

- Tylko w przypadku jeślimyślicie, że to za czym idziemy, niemusi przystawać na odpoczynek iwciąż sunie naprzód.

- Właśnie o tym myślałem.

Page 227: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Lepiej wystawmy dziś w nocywartę. Nie ma potrzeby, abyktokolwiek inny zniknął w mroku.

Podjęli nocną straż, co wcale nieoznaczało, że było to konieczne.Ryk silników zbliżający się w ichkierunku był bardzo wyraźniesłyszalny. Tkwili dobrze zagrzebaniw piasku na szczycie swej wydmy zblasterami gotowymi do strzału, aryk silników stawał się ogłuszający.Ze wszystkich stron.

- Jesteśmy otoczeni! - załkałWurber, po czym jęknął ugodzonyczyimś kopniakiem.

Page 228: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Lecz nie stało się nic więcej.Silniki dudniły głośno, a potemdźwięk ich przeszedł w pomruk.Żadna z maszyn nie zbliżyła się. Pochwili ciekawość Billa wzięła górę iwychylił się na rekonesans. Światłogwiazd wystarczało, by dostrzecciemne sylwetki oczekujące w dole.

- Jesteśmy otoczeni - zdał raportpo powrocie. - Mnóstwo wielkichmaszyn. Nie widziałem szczegółów.Ale są ze wszystkich stron,gąsienica w gąsienicę. Czyspróbujemy się między nimiprzemknąć?

- Po co? - spytał Praktis chłodno. -

Page 229: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wiedzą, że tu jesteśmy i znacznieprzewyższają nas liczbą. Jeślibędziemy próbować sztuczek wciemności, nie wiadomo co sięstanie. Przeczekajmy do świtu.

- Będziemy mogli przynajmniejzobaczyć, kto dobiera się nam dodupy - mruknął kapitan Bly i łyknąłpigułkę. - Ja się wyłączam. Możeobudzę się martwy, aleprzynajmniej nie będę o tymwiedział.

Nikt się z nim nie spierał. Ci,którzy byli w stanie spać, spali. Billteż tego próbował, ale bez skutku.W końcu przysiadł na wydmie i

Page 230: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wpatrzył się w niewidocznychprześladowców. Meta przyłączyłasię do niego, obejmując goprzyjaznym ramieniem.

- Widzę, że jesteś samotny,zmartwiony i przerażony -powiedziała.

- Nietrudno zauważyć. A ty?

- Ja nie. Jestem zbyt twarda, bysobie na to pozwolić. Pocałujmy sięi zapomnijmy o tych wszystkichokropnych monstrach.

- Jak możesz w ogóle myśleć oseksie w takim momencie! -

Page 231: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

krzyknął Bill, wyślizgując się zciepłego uścisku. - Za parę godzinmożemy być martwi, z tego cowidać.

- Jakiż może być lepszy powód,by zapomnieć o kłopotach,kochanie. A może ty nie lubiszdziewcząt? - szczebiotała wciemnościach.

- Lubię dziewczyny, naprawdęlubię. Ale nie w tej chwili. Patrz! -W momencie ejakulacji z jego głosuopadło napięcie. - Czyż niebo sięnie przejaśnia? Lepiej pójdę obudzićinnych.

Page 232: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Inni wcale nie śpią - powiedziałgłos w ciemności. - I naprawdębawi nas wasz dialog.

- Jesteście bandą pieprzonychpodglądaczy! - krzyknęła Meta idziko strzeliła w ciemność zblastera. Ale tamci zanurkowalikryjąc się i nikt nie został ranny.Mruczała coś do siebie w miarę jakniebo rozjaśniało się coraz bardziej,a potem zwróciła swój gniewprzeciwko oczekującym maszynom.

- Dostanę pierwszą, która sięzbliży. Walnę jej prosto międzyoczy. Nie wiem, jak wy to widzicie,męskie szowinistyczne świnie, ale

Page 233: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

słaba kobieta nie zamierza siępoddać. Zabiorę ich tyle, ile zdołamdo swojego grobu!

- A może byśmy tak rozpatrzyli tonieco rozsądniej - zaproponowałPraktis z ukrycia w swej lisiejdziurze. - Po prostu odłóż broń,dopóki nie zobaczymy, co będziedalej. Później zostanie i takmnóstwo czasu na strzelaninę, jeślisprawy potoczą się w tym kierunku.

Rozległ się odległy pomruk i naniebie nad nimi pojawiła się jakaśmaszyna. Kłapiący skrzydłamiornitopter. Gdy dokłapał się zbytblisko, Meta skoczyła na równe nogi

Page 234: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

i strzeliła. Z ogona posypały siękawałki i ornitopter odleciał w dal.

- Och, dobra robota - mruknąłPraktis, ale nie aż tak głośno, bywściekła kobieta mogła godosłyszeć. - Wolałbym jednakzałatwić wszystko w sposóbpokojowy.

Po drugiej stronie wydmy ożyłjakiś silnik. Meta odwróciła się ioddała strzał, zanim złapał jąPraktis.

- Pomocy! - krzyknął. - Zanim onasprawi, że wszystkich nas wybiją.

Page 235: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Ten objaw tchórzostwaposkutkował i wszyscy dzielnimężczyźni rzucili się doobezwładniania kobiety. Udawaliprzy tym, że nie słyszą jej wyzwisk.Po odebraniu broni, odsunęli się nabok i usiłowali wyglądać nausposobionych pokojowo ioptymistycznie, gdy jeden zpojazdów kołowych ruszył wydmą wich kierunku. Podjechał blisko,potem obrócił się bokiem izatrzymał. Odsunęli się do tyłu naszczęk metalu, ale było to jedynieotwarcie drzwi. Gdy nic więcej sięnie stało, Bill, dzięki Mecie czującsię mężczyzną, wystąpił naprzód, by

Page 236: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dowieść, że dobry stary ogier nadalw nim siedzi. Przystanął i zajrzał dośrodka. Potem wrócił i zdał raport.

- Nie ma kierowcy, ale w środkusą siedzenia. Sześć siedzeń.Dokładnie tyle ilu nas jest.

- Błyskotliwa obserwacja - uznałPraktis, stając na paluszkach, byzajrzeć do pojazdu. - Czy ktoś maochotę na przejażdżkę?

- A czy mamy jakiś wybór? -spytał Bill.

- Nie widzę żadnego. - Praktisspojrzał przez ramię na krąg

Page 237: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wielkich pojazdów, które gootaczały.

- Zaryzykuję - oznajmił Bill iwrzucił swój worek do środka,gramoląc się zaraz za nim. - I takwoda już się prawie nam skończyła.

Niechętnie ruszyli za nim. Gdywszyscy usadowili się w środku,drzwi samoczynnie się zamknęły,silnik ruszył i pozbawiony pilotapojazd zjechał z pagórka. Jedna zczołgopodobnych maszyn usunęłasię przed nimi na bok i przez toprzejście wyjechali na pustynię.Obracające się gąsienice wzbiływielki tuman kurzu, przez który

Page 238: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przedarły się pozostałe maszynypodążające za nimi.

Page 239: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 240: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział ósmy

- Ten wrak ma z pewnościąprzednie zawieszenie - stwierdziłaMeta, podskakując na metalowymsiedzeniu, gdy posuwali sięwyboistą równiną.

- Ale wytrwale prze do przodu! -odparł Bill, próbując powtórniewkraść się w jej łaski. Jedynąodpowiedzią był ironiczny uśmiech.

- Tam przed nami coś jest -oznajmił Cy trzymający się ramienia

Page 241: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wurbera dla zachowania równowagipodczas spoglądania przez wizjer. -Nie widzę jeszcze co to, alewygląda bardzo pokaźnie.

Daleki obiekt rósł w oczach, wmiarę jak się do niego zbliżali. Wkońcu stał się tak duży jak ludzkadłoń i nadal rósł, aż zaczęlidostrzegać pierwsze szczegóły.

Początkowo były one niewyraźnei pozostały takimi, nawet gdydotarli bliżej. Kiedy minęli most izjechali w dolinę za nim, ujrzeliskupisko wież, różnych kształtów istruktur, otoczone wysokim murem.Piasek w pobliżu poprzecinany był

Page 242: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śladami gąsienic, tworzącymiplątaninę zmierzającą ku jednemumiejscu - pokaźnemu wybrzuszeniuwidniejącemu na ścianie.

Ich pojazd nadal posuwał sięnaprzód, ale inne maszyny zwolniły,zatrzymały się i pozostały w tyle,znikając z pola widzenia wchmurach pyłu wzniesionych wokółsiebie. Zbliżając się do ściany,transporter nie zwolnił, a onarozwarła się w ostatnim momencie.Wcisnęli się przez ten otwór i gdyściana za nimi znów się zamknęła,zapadła absolutna ciemność.

- Mam nadzieję, że to coś widzi w

Page 243: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ciemności - mruknął do siebiePraktis. Potem pojawiło się przednimi światło i pojazd zwolnił,wyjechał na słońce i zatrzymał się.

- No i cóż w tymnadzwyczajnego? - spytała Meta. -Jeszcze trochę piachu, mocny mur itakie samo niebo. Mogliśmy równiedobrze zostać na pustyni... -Urwała, gdy drzwi pojazdu rozwarłysię z trzaskiem.

- Sądzę, że próbują nam cośpowiedzieć! - stwierdził Wurber.Powstali wojowniczo i wyszli nazewnątrz, chociaż, prawdępowiedziawszy, nie mieli większego

Page 244: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wyboru. Z wyjątkiem może Billa,który miał jeszcze mniejszemożliwości wyboru.

- Słuchajcie, koledzy, mampewien problem. To coś złapałomnie za nadgarstki.

Stał i szarpał się, lecz metaloweklamry trzymały go mocno. Zanimktokolwiek mógł mu pomóc, drzwipojazdu zatrzasnęły się. Billkrzyknął chrapliwie w momencie,gdy maszyna ruszyła do przodu,rzucając go z powrotem nasiedzenie. W ścianie przed nimipojawił się otwór i wjechali doniego. Zdenerwowane okrzyki jego

Page 245: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

towarzyszy ucichły, gdy otwór zostałzamknięty.

- Nie jestem pewien, czy to mi siępodoba - wyszeptał Bill w ciemność,podczas gdy pojazd nadal jechał.Przekraczał kolejne drzwi i wreszcieznalazł się w komorze oświetlonejsłońcem. Uchwyty puściły w tymsamym momencie, gdy stanęli idrzwi szeroko się rozwarły. Billrozejrzał się wokół i wyszedł nazewnątrz.

Słońce przesączało się przezprzezroczyste panele ponad jegogłową, oświetlając kompleksmaszyn i dziwnych urządzeń

Page 246: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pokrywających ściany. To wszystkobyło bardzo tajemnicze, lecz zanimzdołał się przyjrzeć, mała, krąglutkamaszyna na skrzypiących kółkachpodjechała i zatrzymała się obok. Wjego kierunku wystrzeliło metaloweramię z czarną gałką na końcu iuderzyłoby go w twarz, gdyby niezrobił uniku. Wyciągnął blaster zkabury, gotów odstrzelić tę rzecz,jeśli ponownie próbowałabypodobnych sztuczek. Ale gałkazbliżyła się do jego twarzy izatrzymała się około stopy od niej.Wibrowała lekko, wydając bzyczącydźwięk, po czym pisnęła iprzemówiła głębokim głosem.

Page 247: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Bla-bla-bla-b-bla-bla! -powiedziała z elektronicznymentuzjazmem, a potem wykręciłasię w jego stronę, tak jakbyoczekiwała odpowiedzi. Billuśmiechnął się i odchrząknął.

- Tak, jestem całkowicie pewien,że masz rację.

- 0101 1000 1000 1010 1110

- Może coś bliższego?

Rzecz zawirowała, po czym znówprzemówiła:

- Karsnitz, ipplesnitz, frrkle.

Page 248: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Niezupełnie łapię, o co chodzi.

- Su ogni parola della pronunciafigurate e stato segnato l’accenatofonico.

- Nie - powiedział Bill. - Nadalmam pewne trudności.

- Vous y trouverez plus millionmots.

- Ostatnio nie.

- Mi opinias ke vi commprenasrenion.

- To już bliżej.

Page 249: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Musi być jakiś język, chociażbynie wiem jak paskudny, którympotrafisz władać.

- Zgadza się!

- Czy określenie „zgadza się”oznacza, że rozumiesz mojekomunikaty?

- Jasne, że tak. Twój głos jestnieco grobowy, ale poza tym okay.A teraz mam nadzieję, że niebędziesz miał nic przeciwko temu,żeby...

Rzecz nie czekała na dalszy ciąg,ale odtoczyła się z powrotem pod

Page 250: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ścianę i zatrzymała się przymaszynie wyglądającej jakskrzyżowanie kamery telewizyjnej ispłuczki. Bill westchnął oczekując,co się teraz stanie. A kiedy już tonastąpiło, zrobiło na nim olbrzymiewrażenie.

W oddali zabrzmiały dzwony irozległ się dźwięk syreny. Wszystkostało się jeszcze głośniejsze, gdy wścianie pojawiły się drzwi, przezktóre wpadł snop światła. Z otworuwyłoniło się złote podium izatrzymało przed Billem. Pokrywałyje złote draperie, a na draperiachleżała złota postać. Nieomalżeludzka w formie, jeśli nie liczyć

Page 251: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

faktu posiadania przez nią czterechrąk i niewątpliwie metalicznegopochodzenia. Złota głowa odwróciłasię w jego kierunku, rozwarła złoteźrenice i przemówiła złotymi ustamipełnymi złotych zębów:

- Witamy, o nieznajomy zodległego świata.

- Hej, to wspaniale. Ty naprawdęmówisz moim językiem.

- Tak. Właśnie nauczyłem się good lingwistycznego cybernatora. Alenie jestem pewienplusquamperfektu i gerundium. Atakże nieregularnej liczby mnogiej.

Page 252: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Sam nigdy ich nie używam -odparł Bill.

- Ta odpowiedź wydaje sięsatysfakcjonująca, choć niecolakoniczna. A teraz powiedz, cosprowadza cię do naszego małego,przyjaznego światka Usa.

- Czy tak nazywa się ta planeta?

- Oczywiście, palancie, czy jaktam powinienem powiedzieć.Nawiasem mówiąc, czy mógłbyś midoradzić, jak używać tego typukonstrukcji? Aha, rozumiem zeskinienia twojej głupiej głowy, żena ten temat nie masz również

Page 253: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pojęcia. Ale wracajmy do pracy.Jaki jest powód waszego przybyciatutaj?

- No cóż, nasza baza, którawydawała się raczej bezpieczna,dopóki nie została zaatakowana...

- Tak dla twojej informacji, użyłeśprzed chwila konstrukcji, o którą ciępytałem.

Billowi odjęło na moment mowę,ale po chwili znów ją odzyskał.

- Ale zostaliśmy zaatakowaniprzez wielkie, latające smoki...

Page 254: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Przepraszam, że przerywam, aleczy nie były to przypadkiem wielkiemetalowe latające smoki?

- Tak. Były.

- A więc o to chodziło tymskurwielom! - Złote powiekizamrugały i stwór wydał głębokisyk. Potem znów zwrócił uwagę naBilla.

- Przepraszam. Zapomniałem się.Nazywam się Zots-Zits-Zhits-Glotz,ale możesz nazywać mnie Zots dlazaznaczenia naszej rosnącejintymnej przyjaźni. A ty jesteś...?

Page 255: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ostatnio mianowany starszysierżant Bill.

- Czy muszę używać całegotytułu?

- Przyjaciele mówią mi Bill.

- To miło z twojej strony i z ichstrony również. Ależ jestem złymgospodarzem. Czy mógłbymzaoferować ci coś dla odświeżenia?Może trochę rafinowanego oleju.Albo dobrze przefiltrowaną benzynęlub kropelkę fenolu.

- Nic z tych rzeczy, dziękuję. Ale zpewnością nie wzgardziłbym

Page 256: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

szklaneczką wody...

- CZEGO chcesz? - westchnął Zotspiersiami z brązu. - A może, cha-cha, źle cię zrozumiałem. Możechodzi ci o jakąś substancję, októrej nigdy nie słyszałem. Nieprosiłbyś o wodę, płyn o symbolu H-2-O, zawierający w tejtemperaturze dwie molekuływodoru i jedną tlenu?

- To właśnie to czego chcę, panieZots. Jest pan dobry w chemii!

- Straże! Zniszczyć tę kreaturę!On chce mnie unicestwić, otruć!Zetrzyjcie go w pył! Stopcie!

Page 257: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Poluzujcie mu śrubki!

Bill cofnął się roztrzęsiony zestrachu, gdy ruszyły na niegoprzeróżne sprzęty ambulatoryjne.Pęsety, metalowe szczypce,wirujące czułki i cęgi miały gowłaśnie chwycić i rozmontować, gdypowtórnie rozległ się głos:

- Stop!

Wszystkie przystanęły w połowieruchu. Z wyjątkiem jednej maszyny,która już zbyt daleko wyciągnęłaswe ramiona. Straciła równowagę irunęła na podłogę.

Page 258: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tylko jedno pytanie, onieznajomy Billu, zanim znówwypuszczę na ciebie tę hordę. Tawoda... co planowałeś z nią zrobić?

- Chciałem ją oczywiście wypić.Jestem naprawdę spragniony.

Metalowy dreszcz przebiegł przezzłote ciało Zotsa. Był to jeden znielicznych przypadków w życiu, gdyBill wpadł na jakiś oryginalnypomysł. Z widocznym na twarzywysiłkiem, po dość długim czasie,jego zrujnowane w wojsku komórkimózgowe dodały dwa do dwóch i wwyniku tego zdołały otrzymaćcztery.

Page 259: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ja lubię wodę. No cóż,dziewięćdziesiąt pięć procentmojego ciała - powiedział, czyniącpoważny błąd - jest zrobione zwody.

- Czy te cuda nigdy się nieskończą! - Zots opadł na swedraperie i myślał tak głośno, żemożna było słyszeć obracające siękółka i zapadki.

- Straże, wycofać się - nakazał, itak też się stało.

- Myślę, że życie oparte nawodzie jest teoretycznie możliwe,chociaż brzmi to odrażająco.

Page 260: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak naprawdę, to nie nawodzie... - powiedział Bill,wspominając lekcje w szkole - ...alena węglu. I chlorofilu, no wiesz oczym mówię.

- Nie, prawdę powiedziawszy, niewiem. Ale szybko się uczę.

- Czy mógłbym o coś spytać? -zagadnął Bill i wziął skinienie głowyZotsa za zgodę. - Zgaduję tylko. Alety jesteś chyba zrobiony z metalu.To znaczy nie zrobiony, ty jesteśmetalowy.

- To wydaje się raczej oczywiste.

Page 261: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A więc jesteś żywą metalowąmaszyną!

- Słowo maszyna użyte w tymkontekście jest dla mnie afrontem.Bardziej precyzyjne byłobyokreślenie: forma życia oparta nametalu. Musimy o tym dokładniejpogadać, a także o latającychsmokach i innych interesujących nastematach. Ale najpierw, oto twojatrucizna, to znaczy, przepraszam,pożywka.

Do przodu potoczyła sięmetalowa platforma, wyciągnęławysięgnik i złożyła na podłodzeprzed Billem szklany pojemnik.

Page 262: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zaraz potem szybko się wycofała.Bill podniósł go i zobaczył w środkuprzelewający się przezroczysty płyn.Nieco trudności sprawiło muznalezienie wieczka, ale w końcuzdołał otworzyć naczynie. Powąchałpodejrzliwie, ale nie wyczuł niczego.Zanurzył w środku jeden palec inadal nic nie poczuł. Polizał palec.

- To stara dobra H-2-O. Dobry zciebie koleś, Zots. Serdeczne dzięki.

Natychmiast opróżnił pojemnikjednym potężnym łykiem i odłożyłgo z satysfakcją.

- Teraz już widziałem wszystko -

Page 263: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powiedział Zots z podziwem. - Będęmiał o czym opowiadać chłopakomw warsztatach. - Pstryknął palcami ijedna z maszyn na kółkachpodjechała, podając mu puszkęoleju. Wzniósł ją do toastu. - Twojezdrowie, pijący truciznę przybyszu! -Opróżnił puszkę i odrzucił ją na bok.- Wystarczy pogaduszek. Wracamydo pracy. Musisz opowiedzieć miwięcej o ataku latających smoków.Czy wiesz jaki miały powód, by tozrobić?

- Jasne, że tak. Ten atakprowadzony był przez bandęodrażających Chingerów.

Page 264: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Twoja historia robi się corazciekawsza. A co to właściwie jestChinger?

- Oni są naszymi wrogami.

- Czyimi?

- Rodzaju ludzkiego. To znaczymoimi, a raczej nas, ludzi. CiChingerzy to obcy inteligentnygatunek próbujący nas zniszczyć. Awięc naturalnie my musimy ichzniszczyć najpierw. Destrukcję nawielką skalę nazywamy wojną.

- Coraz bardziej rozumiem. Ty i ciinni wodopochodni ludzie jesteście

Page 265: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

w stanie wojny z Chingerami. Czywolno mi zapytać... czy ichmetabolizm opiera się na węglu czymetalu?

- Cholera, nie jestem pewien.Mają cztery ręce tak jak ty, alewiem, że nie są z metalu. Alekierują metalowymi smokami.Wiem, ponieważ sam jednegowidziałem. Te smoki, ho-ho -zaśmiał się sztucznie, próbując byćgrzeczny - nie są przypadkiemwasze?

- Pod żadnym pozorem. Zostałystworzone przez Wankkerów.Opowiem ci o nich, ale najpierw...

Page 266: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zupełnie byłbym zapomniał. Teistoty, które z tobą tusprowadziliśmy, czy to przypadkiemnie Chingerzy? A może twoiwspólnicy?

- To ludzie tak jak ja. Moiprzyjaciele..., a przynajmniejniektórzy z nich.

- A zatem musimy się o nichzatroszczyć. Naprawdę kiepski zemnie gospodarz. Sprowadzę ichtutaj... a potem opowiem wam tępaskudną historię o Wankkerach.

Page 267: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 268: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dziewiąty

Reszta załogi została zapędzonado pomieszczenia przez maszynypasterskie. Rozglądali się wokółpodejrzliwie i trzymali dłonie nablasterach.

- W porządku... jesteście wśródprzyjaciół - szybko zawołał Bill,zanim doszło do jakichś tragicznychwypadków.

- Lepiej uściślijcie swojąwypowiedź - poprosił Praktis. - Co z

Page 269: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tego wyposażenia laboratoryjnegoma być naszymi przyjaciółmi?

- Ten złoty koleś na kanapie.Nazywa się Zots i chyba tymwszystkim rządzi.

- Nawet na pewno, przyjacieluBillu. Jestem tu pierwszą figurą, jakpowiedzielibyście w swym języku,chociaż ta definicja pozostaje dlamnie zagadką. Przedstaw mnieswoim kolegom.

Gdy Bill dokonał już prezentacji iwszyscy przybyli łyknęli sobie wody,wprowadził ich w sytuację.

Page 270: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wygląda na to, że ten tu Zots ireszta jego gangu są opartymi nametalu formami życia.

Praktis szeroko wybałuszył oczy,gdy to usłyszał i od razu nasunęłomu się wiele naukowych pytań. Billdostrzegł to i natychmiast wyjaśnił:

- On wprowadzi pana wewszystkie szczegóły naukowe niecopóźniej, admirale. Ale najpierwchciał nam opowiedzieć o tychlatających smokach, które naszaatakowały. To ma coś wspólnegoz czymś, co nazywają Wankkerami.

- Mała poprawka - wtrącił Zots. -

Page 271: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

One zostały stworzone przezWankkerów. Mamy na oku temetaliczne mamki, bo nie można imufać. Bill poinformował mnie, żeprowadzicie wojnę ze złymiChingerami. Można powiedzieć, żenasze stosunki z Wankkeramiopierają się na podobnychzasadach. A ponieważ wydaje się,że po wycofaniu się stądwytrenowali oni smoki dlaChingerów, stajemy się tym samymkochankami, nieprawdaż?

- Sojusznikami, to lepsze słowo -poprawił Praktis.

- Zrozumiałem, drogi przyjacielu.

Page 272: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Jeśli chodzi o Wankkerów, toplanują oni zniszczenie nas, azatem my musimy zniszczyć ichpierwsi.

- Zupełnie jak w przypadku ludzi iChingerów! - błyskotliwie zauważyłBill.

- Rzeczywiście, ale chyba istniejetu pewna różnica. Tutaj na Usamamy wiele różnych form życia, jakmożecie zauważyć, rozglądając sięwokół. Miliony lat temu życierozwinęło się w ciepłych zbiornikacholeju wypełniających naszkrajobraz. W łaskawychpromieniach słońca proces ewolucji

Page 273: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przyjął wiele ścieżek. Z biegiemwieków rozwinęły się proste formymineralne, które nadal pasą się nametalicznych pastwiskach w górachi na słonecznych preriach. Ale życiejest z krwi i kości metalowe. Formymaszynowe ewoluowały i polowały,co nadal czynią kosztem formmineralnych. Takie już jest u nasżycie i u was chyba też?

- Zgadza się! - potwierdził zwielkim entuzjazmem Praktis. -Równoległa ewolucja. Musimydokładnie omówić tę myśl...

- I zrobimy to. Ale najpierwWankkerzy. Ewoluowali tak samo

Page 274: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jak inne formy życia. Ale, jakby towyrazić, są stuknięci pod względemklinicznym i praktycznym. Sąskomplikowani. Mają poluzowaneśrubki. Wdali się w związki z innymiszalonymi maszynami i wszystkierozsądne formy życia wyrzekły sięich. Już od dawna usiłujemy ichzniszczyć, zanim oni zrobią to znami. Jednak fakt, że są stuknięcinie oznacza wcale ich głupoty. Ci,którzy przetrwali metalicznemasakry, zbiegli i zaszyli się wgórach. Zamiast żyć w pokoju łapiąniewolników, biją ich i maltretują.To zupełny horror. Jeszczestraszniejsza jest wieść, że

Page 275: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zjednoczyli się z tymi wodnistymiwyrzutkami, Chingerami. Takprzynajmniej poinformował mnieBill.

- To prawda - powiedział Praktis.- Właśnie oni przeprowadzili ataklatających smoków.

- Wszystko wydaje się pasować.Ostatnio donoszono nam o szalonejaktywności w twierdzy Wankkerów.Nasi szpiedzy zauważyli wielkieilości latających smoków nadgórami. Baliśmy się ataku, niezdając sobie sprawy, że te hordyskierowano przeciw komuś innemu.Mimo iż sami się z tego cieszymy,

Page 276: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wasze nieszczęścia są dla nasprzykrą wieścią.

- Och, tak - potwierdził Praktis. -Z ogromną chęcią omówiłbym ztobą kwestie ewolucji. Ale to będziemusiało zaczekać. Należałoby sięteraz zastanowić, jak połączyćnasze wysiłki w celu pokonaniawrogów.

- To dopiero jest pytanie,prawda? Wszystko trzeba będzieprzemyśleć. Proponuję, żeby terazpokazano wam kwatery.Dostaniecie też coś na odświeżenie:kropelkę lub dwie oleju, możetrochę tartego magnezu? Och, co ja

Page 277: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mówię!

- Uspokój się Zots - stwierdziłaMeta. - Mamy ze sobą własnezapasy. Potrzeba nam tylko tego, comieliśmy ze sobą i jakiegoś gruntu.

- Pragniecie zatem prostoty itakie właśnie wydałem rozkazy.Odpocznijcie i odświeżcie się.Skontaktuję się z wami pokonferencji z doradcami.

- To miejsce wydaje się nawetprzyjemne - powiedział Wurber, gdyruszyli korytarzami za swymkołowym przewodnikiem. - Okurcze, ale mieliśmy szczęście...

Page 278: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zamknijcie się, odmóżdżonypalancie - nakazał Praktis. - Wtwoich synapsach chyba nigdy niezalęgła się żadna rozsądna myśl.Czy nie widzisz, że otaczają cięcuda naukowe? Nie, oczywiście, żenie. Ale ja widzę! Będę pisałrozprawy, publikował książki, stanęsię galaktyczną sławą!

- We flocie też dostanie panawans - oznajmił z radością Bill. -Jeśli namówi pan wszystkie temaszyny, aby walczyły przeciwChingerom, będzie to dla panaoznaczało karierę militarną.

- Jedyny awans jakiego pragnę,

Page 279: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

to powrót do cywila. Zupełnie by miwystarczył.

- Oto... wasze kwatery -powiedział bardzo metalicznymgłosem ich przewodnik, otwierającdrzwi do wielkiego pomieszczenia.Nie było w nim żadnegowyposażenia ani mebli, z wyjątkiemdużych haków na ścianach. Ich„chłopiec hotelowy” wskazał na niejednym z odnóży. - W nocy możeciesię powiesić na tych hakach.

- Serdeczne dzięki, Błyszczku -westchnęła Meta. - Ale mamylepsze sposoby na spędzanie nocy.A co z tym kawałkiem gruntu, o

Page 280: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

który prosiliśmy?

- Załatwione. Proszę iść tak jakja.

- Żeby chodzić tak jak ty,musiałabym powyłamywać sobiestawy.

Ruszyła za maszyną przez kolejnedrzwi na znajdujący się za nimidziedziniec.

- Wygląda wspaniale! - Stanęłana odkrytym gruncie i zawołała: -Dawajcie jedno z tych nasionmelonowego steku. Mój żołądekzaczyna już myśleć, że odcięto mu

Page 281: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gardło. Ooooch!

- Ooooch? Co to ma znaczyć? -zapytał Praktis, zwracając się wkierunku drzwi w samą porę, byzobaczyć jak piasek gotuje sięwokół jej nóg.

- Oooch! - powiedział sam dosiebie. Potem przetarł oczy, gdyzatonęła w piasku i zniknęła zwidoku.

- Pomoc wkrótce nadejdzie -stwierdziła maszyna-przewodnik,wyciągając ramię z elektronicznymokiem, by zajrzeć do dziury.

Page 282: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

I tak się właśnie stało.Zewnętrzne drzwi rozwarły się naoścież i Wurber został powalony naziemię przez maszynę w kształcietorpedy, toczącą się na rzędachmałych kółek. Zanurkowała onanosem do dziury i zniknęła w niejrównie szybko jak Meta.

- Co stało się Mecie? - zapytałBill, wypadając na podwórko.

- Cholera wie. Ziemia po prostusię rozwarła i pochłonęła ją, wsio.

- Dostaję teraz raporty -powiedział Zots, pojawiając się wpomieszczeniu. Nadal spoczywał na

Page 283: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

swym złotym piedestale, niesionyobecnie przez sześć małych maszyntragarskich. - Tunel jest dość długi iwychodzi poza zewnętrzną ścianą.Aż u podnóża gór. Ach, tak.Wychodzi na ślicznie oświetlonąsłońcem dolinę, gdzie waszatowarzyszka jest właśnie ładowanana latającego smoka. Naszamaszyna została zauważona...

Zots zaczął charczeć i szybkołyknął sobie oleju.

- I to by było wszystko w tejchwili. Maszyna została zniszczona.Wysłałem już maszyny bojowe, aleobawiam się, że zbyt późno. Czujki

Page 284: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

donoszą o smoku oddalającym się zwielką prędkością.

- Tylko mi nie mów, że wkierunku gór - warknął Praktis. - Czywasza gościnność obejmuje równieżkidnaping?

- Jestem przerażony, drodzygoście, wierzcie mi. To tak wielkaujma na honorze, że gdybym miałelektryczną wiertarkę, popełniłbymnatychmiast hara-kiri. Ale być możebardziej przydam się żywy niżmartwy, bo zorganizuję pogoń iodbicie porwanej. W momencie,gdy mówię te słowa, w drodzeznajduje się maszyna bojowa.

Page 285: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Chciałbym zasugerować, aby ktoś zwaszego zespołu wystąpił jakodoradca w kwestii przywróceniawolności więźniowi. Czy mamyochotnika?

Nastąpiło małe zamieszanie iwszyscy cofnęli się pod ścianę.

- Ja jestem dowódcą statkuśmieciarki.

- Mnie dopiero wcielono, prosto zfarmy.

- Znam się tylko na elektronice.Nigdy nie uczyłem się strzelać.

Page 286: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ranga: admirał. Zawód:naukowiec. Zostaje nam tylko jedenweteran walki.

Wszystkie oczy skierowały się naBilla, który z troską ssał dolnąwargę i obmyślał sposób, jak się ztego wymigać.

- Gratuluję, starszy sierżancie -powiedział Praktis, występującnaprzód i klepnął go w ramię. -Nasza nadzieja będzie z wami. Bypomóc wam w staraniach -podziękujecie mi w dniu wypłaty -mianuję was teraz kapitanem. A otododatkowy ładunek do waszegoblastera, gdybyście go

Page 287: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

potrzebowali. Nie wahajcie się iruszajcie dzielnie. Jeśli tego niezrobicie, rozwalę wam łeb jednymstrzałem.

Bill zgodził się z logiką powyższejargumentacji i wystąpił do przodu.Rozległ się donośny hałas i dopomieszczenia wsunęła się groźniewyglądająca, brzydka maszyna.Wyposażona była w mnóstwokarabinów, bagnetów, granatnikówi pistoletów laserowych. Miałanawet, wielkie nieba, armatkęwodną w miejscu, gdzie powinnoznajdować się zupełnie coś innego.

- Waleczny Diabeł Mark I -

Page 288: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

oznajmił dumnie Zots. - Zostałnauczony waszego języka i jest dodyspozycji.

- Jestem do dyspozycji -powiedziała maszyna grobowymgłosem. - Proponuję, by wszyscyznów weszli do pomieszczenia, byuniknąć natychmiastowegozmiażdżenia.

Zagoniła zdziwionych ludzi dośrodka; maszyny uczyniły to jużwcześniej. Niebo poczerniało irozległo się potężne łopotanieskrzydeł - srebrny ornitopter opadłna podwórko. Z trzaskiem uderzył ogrunt, nisko osiadł na

Page 289: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

amortyzatorach, zakołysał się iznieruchomiał. Z boku wyłoniła siędrabinka.

Bill popatrzył sceptycznie.

- W głowie mi się to nie mieści -zamruczał. - Ptaki latają, łopoczącskrzydłami, ale maszyny tego nierobią. Są zbyt ciężkie, by wznieśćsię w ten sposób.

- Musisz po prostu wierzyć swoimoczom - stwierdził Zots. - To formażycia oparta na aluminium, nieżelazie. W każdym razie życzęszczęścia, nasz nowo pozyskanytowarzyszu Billu. Tak dzielny

Page 290: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wojownik jak ty z pewnością potrafistawić czoła śmierci. Broń godobrze, Waleczny Diable.

- Do ostatniego erga energii, doostatniej kropli oleju - przyrzekłamaszyna.

Bill został grzecznie podsadzonyna drabinkę. Maszyna wspięła się zanim.

Czując się wpuszczony w maliny.Bill spoczął na siodełku w tyleornitoptera i wsunął stopy wspecjalne noski. Za nim umieścił sięMark I. Zots krzyknął do niego:

Page 291: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Niech słaba siła nuklearna imocna siła nuklearna będzie z tobą.

Ich metaliczny rumak zabzyczał iwszystkie cztery skrzydła wzniosłysię powoli, a potem zaczęły ciąćpowietrze z coraz większąszybkością. Maszyna wibrowała jakszalona i gdy już zanosiło się, żerozpadnie się na kawałki, zadrżała iwzniosła się w powietrze. Billmocno zacisnął szczęki, by niewyleciały mu wszystkie zęby.

- To potworne! - wycedził przezzęby.

- Jeśli znasz lepszy sposób

Page 292: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

latania, to mi go zdradź -powiedział Waleczny Diabeł zmaszynową obojętnością. - A teraz,jeśli popatrzysz do przodu,dostrzeżesz szczyty łańcuchagórskiego Prtzlkzxyńdlp-69. Wwaszym języku Prtzlkzxyńdlp-69może oznaczać góry straconejnadziei, triumfu desperacji i śnieguprzez całe lato...

- Posłuchaj, Mark, obejdę się bezprzewodnika turystycznego. Czywiesz coś więcej na temat tego, cosię dzieje?

- Ależ oczywiście. Jestem wciągłej łączności radiowej z bazą.

Page 293: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Nasi szpiedzy donoszą, że smokwylądował i wasza towarzyszkazniknęła im z oczu. Wysłano oddziałbojowy w celu zniszczenia ichposterunków obserwacyjnych. Tamisja została właśnie zakończona,oczywiście przy wielkich stratach,ale żadne poświęcenie nie jest zbytwielkie dla towarzyszy broni. Terazbędziemy mogli lądowaćniezauważenie w bezpośredniejbliskości wroga. Trzymaj się...schodzimy w dół.

Schodzenie w dół aż tak niemartwiło Billa. W gruncie rzeczybyło to zabawne, nieco zbliżone dojazdy na diabelskim młynie w

Page 294: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

lunaparku. Dopiero gdy wyrównali ipofrunęli doliną, włosy stanęły muna głowie. Maszyna łopotałaskrzydłami i odbijała się od skalnychścian. To spadała, to znów wznosiłasię. Przy ostatnim uderzeniu, którezgięło jedno ze skrzydeł na pół,poleciała w dół zdecydowanie irozbiła się między skałami. Leżaładymiąc, z wygiętym skrzydłemsterczącym w górę. Roztrzęsiony Billwygramolił się na zewnątrz.

- Dzięki za wspaniały lot -wymamrotał z sarkazmem.

- Och, dzięki - odparł ornitopterwysokim, skrzeczącym głosem. Z

Page 295: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

trudem skierował szypulaste oczyna pasażera. - Żałuję, że mogępoświęcić swym towarzyszom tylkojedno życie... i naszym nowym,mokrym przyjaciołom... - głoszanikł, a oczy zamgliły się izamknęły.

- Postarał się wspaniale jak nigdydotąd... - stwierdziła maszynabojowa.

- W porządku, znam resztę tejformułki. Co robimy dalej?

- Penetrujemy umocnienia wroga.

- Ach tak? Tak po prostu. Czy

Page 296: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kiedyś już to robiono?

- Nie. Waleczny Diabeł Mark Inigdy jeszcze nie działał na tymfroncie.

- Wspaniale. Jeśli twojasprawność bojowa jest równiewielka jak samozadowolenie, to napewno nie przegramy.

- Nie możemy. Ten plan zostałopracowany przez KTTCM, KomitetTaktyczny Trustu CentralnegoMózgu. Wygląda to mniej więcejtak. Ich posterunki obserwacyjnezostały zniszczone, więc atak niezostanie zauważony. Ale oto i

Page 297: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

atakujący.

Maszyna odepchnęła Billa na bok.Kołowe, gąsienicowe i kroczącemaszyny bojowe przewaliły się tużobok. Grunt drżał pod nimi.Śpiewały jakąś pieśń bojową, którejBill nie rozumiał, co i tak nie miałowiększego znaczenia. Gdy tylkoprzeszły bokiem, Bill i Mark Ipospieszyli za nimi. Kanion, którymsię posuwali, wił się i zakręcał,pozwalając od czasu do czasudostrzec cytadelę Wankkerów wgórze przed nimi. Potem odległyśpiew umilkł wraz z potężnąeksplozją i trzaskiem metalu ometal.

Page 298: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nawiązano walkę - stwierdziłMark I. - Obrońcy ruszyli odpieraćatakujących. Musimy się spieszyć,bo ten atak skazany jest naniepowodzenie. Naprzód.

Maszyna bojowa wbiegła naskalistą ścianę kanionu nie różniącąsię pozornie od innych ścian. Aleokazała się całkowicie inna, gdyMark I wsunął metalowy palec wzagłębienie skalne i odłam skałyrozsunął się jak drzwi, odsłaniającmroczne przejście. Zanim Bill zdołałzaprotestować, został wepchniętydo środka i przejście zamknęło sięza nimi. Mieli zaledwie tyle miejsca,by stać i wyglądać na zewnątrz,

Page 299: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ponieważ dzięki jakimśnieprawdopodobnym sztuczkomnaukowym skała była od środkaprzezroczysta.

Jeszcze raz grunt zadrżał podprzemarszem atakujących. Ale tymrazem był to odwrót. Przerzedzoneszeregi pojawiły się znów w poluwidzenia, a zaraz za nimi cała hordamaszyn bojowych wroga. Pociskiświstały i eksplodowały w błyskachjasnego światła. Potem atakującyzniknęli z widoku; wielu z nichdopalało się na ziemi. Obrońcyomijali rannych i dalej prowadzilipościg.

Page 300: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- I co teraz? - spytał Bill.

- Poczekaj. Już prawie czas.

W ślad za nacierającymi pojawiłysię rezerwy. Transportery amunicji,paliwa i zapasowych baterii. A takżezbierające rannych. Ostatni z nichprzetoczył się obok, a potemprzystanął, wyciągnął długie ramię iuniósł jednego z okaleczonychwojowników. Zrzucił go na stertęinnych, na platformę z tyłu. Wczasie gdy ruszał, jego towarzyszeprowadzący kontratak, zniknęli już zpola widzenia.

Waleczny Diabeł otworzył skalne

Page 301: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

drzwi, wyciągnął ramię i wystrzeliłstrumień światła w pojazd. Trafionaładunkiem maszyna zadrżała istanęła.

- Ugotowałem mu obwodykontrolne - powiedział z metalicznąrozkoszą Mark I. - Poza tym idealnienadaje się do użytku. Musimyszybko na niego wejść i ukryć siępod wrakiem. Teraz!

Wyskoczyli na zewnątrz i Mark Iodwalił na bok trochę złomu, apotem zrzucił go za nimi. Docierałodo nich wystarczająco dużo światła,by Bill mógł dostrzec, jak spodramienia Marka wysuwa się giętki

Page 302: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przewód i wchodzi w głąb maszyny.W chwilę później transporterzadygotał i ruszył z powrotem wkierunku, z którego przybył.

Bill wcale a wcale nie był z tegozadowolony.

Page 303: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 304: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dziesiąty

- Musimy ograniczyć rozmowy,gdy dotrzemy do ściany - powiedziałMark I. - Ta kreatura miałacholernie mały móżdżek i będęmusiał nieźle się wysilać, żebyudawać idiotę przy kontaktach zestrażnikami. Zbliżamy się.

Napięcie wkrótce ustąpiło nudzie,gdyż Bill nie miał najmniejszegopojęcia, co się dzieje. Ruszali,zwalniali, zatrzymywali się i jechalidalej. Sączące się przez szpary

Page 305: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

światło przygasało, po czym znówstawało się jasne.

- Co się dzieje? - wyszeptał.

- Jesteśmy bezpieczni w fortecywroga. Czy chciałbyś zobaczyć, cosię dzieje?

- Byłoby wspaniale.

W boku maszyny rozwarł siępanel, wysunął się z niego płaskiekran i rozjarzył światłem.Przesuwał się na nim z grubaciosany tunel. Potem tunelprzeszedł w komorę o kamiennychścianach, powiększaną przez małe

Page 306: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

maszyny. Do pracy zachęcała jemaszyna z pejczem, krążąca stale wpobliżu. Uderzenie pejcza w nagimetal wywoływało metaliczne jękibólu.

- Roboty niewolnicy - powiedziałchmurnie Mark I. - Jakże onecierpią. Jak bardzo przesiąknięcizłem są Wankkerzy. Muszą zostaćstarci w pył, zniszczeni doostatniego nita i śrubki.

Pojawiały się kolejne korytarze,lecz nie było w nich widać nic pozaniewolnikami. A Bill zaczynał jużdostawać choroby morskiej odpodrygiwań pojazdu, smrodu oleju i

Page 307: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wszystkiego wokół. Walczyłdzielnie, by nie zwymiotować.Potem zatrzymali się. Podłogarozsunęła się pod Billem i małobrakowało, by ponieśli klęskę. Wmgnieniu oka zapomniał o chorobie,gdy reszta ładunku zaczęła spadaćna niego. Tylko szybkie działaniejednego z ramion Marka I ocaliło good zgniecenia.

- Jak widzisz, jesteśmy w windzie- oznajmiła maszyna. - W drodze dowylęgarni latających smoków.

- Do czego? Skąd o tym wiesz?Nigdy przedtem tu nie byłeś.

Page 308: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Spytałem o drogę. Nikt niepodejrzewa maszyny tak głupiej jakta. Cicho... już dojeżdżamy!

Po trwającej wiecznośćkawalkadzie trzasków i chrzęstóworaz przejściu przez kolejnekamienne korytarze, dotarliwreszcie do celu. Kupa złomuzatrzęsła się i do środka wpadłonieco więcej światła. Mark I ożywiłsię i przemówił:

- Misja ukończona.Spenetrowaliśmy fortecęWankkerów i opuściliśmy się aż dolegowiska latających smoków. Tutajrodzą się i żyją. I jedzą. Oczywiście

Page 309: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jedzą złom. Zioną ogniem, by gostopić. Wyładowuję towar w ichmagazynie. Teraz szybkowycofujmy się w bezpiecznemiejsce!

Bill wygramolił się ze sterty złomui skoczył na kamienną podłogęwielkiej komory. Mark I znajdowałsię tuż za nim i nadal był połączonygiętkim przewodem ztransporterem. Pod jego kontroląpojazd ruszył naprzód i najechał naprzewód wysokiego napięcia.Wstrząsy elektryczne zabiły go poraz wtóry. Mark I rozłączył się naczas i powrócił do Billa.

Page 310: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Znajdą go z przepalonymmózgiem i nie będą nicpodejrzewać. Nie wiedzą o naszejobecności tutaj. A teraz ocalimytwoją towarzyszkę.

- Wiesz, gdzie ona jest?

- Myślę, że tak. Ustaliłem miejscepobytu Chingerów, którzy bezwątpienia zaaranżowali jejzniknięcie. Jeśli ich znajdziemy,znajdziemy również to coś.

- Ją. Dziewczęta są rodzajużeńskiego, nie nijakiego. Poza tymtwój pomysł jest okay - powiedziałBill nagle szczękając zębami. - Ale

Page 311: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

lepiej by było, gdybyśmy mogli jąodnaleźć, nie natykając się przyokazji na nich.

Przekradali się ciemnymikorytarzami i przemykali przezotwarte drzwi. Brnęli coraz głębiejw legowisko wroga.

- Oni są wszędzie wokół nas -wyszeptał Mark I, wciągając Billa dociemnej alkowy. - Wyślę naprzeszpiegi kilka pluskiew.

W jego piersiach otworzyły siędrzwiczki i małe ciemne formy,podobne do metalowychkaraluchów, zlazły mu po nogach i

Page 312: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zniknęły w mroku.

- Nadchodzą raporty.Pomieszczenie pełne delikatnychzielonych stworów o czterechramionach, robiących niesamowiterzeczy.

- Chingersi!

- Pluskwa idzie dalej. Jest tusmok... ojej. Nadepnął na nią.Następna zdaje raport.Pomieszczenie o zakratowanych izamkniętych drzwiach. Pluskwaprzecisnęła się przez kraty. Światłaskierowane na sylwetkę twojejtowarzyszki przykutą do ściany.

Page 313: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Te gnoje ją torturują!

- Nie mam co do tego pewności.Ale ona się nie rusza. Śpi albo nieżyje.

- Ruszajmy!

Ruszyli. Posuwali się w ciszy.

- To te drzwi. Zamiast jewysadzać, użyję cichego wytrycha.

- Wspaniale, zrób to!

Rozległ się nikły metaliczny trzaski drzwi rozwarły się na oścież.Wsunęli się do środka i Mark I

Page 314: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zamknął je za nimi. Bill westchnął,ujrzawszy niemą sylwetkęzwisającą bezwładnie nałańcuchach.

- Ona nie żyje - jęknął.

- Nie masz racji - stwierdziłaMeta, otwierając oczy i ziewając. -Ale cholernie mi niewygodnie.Bardzo się cieszę, że cię widzę, mójdrogi Billu. Czy możesz coś zrobić ztymi łańcuchami?

Gdy to mówiła, Waleczny Diabełzbliżył się do niej z boku i szybkimiruchami sekatora uwolnił ją.

Page 315: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Meta - to Waleczny Diabeł MarkI.

- Przyjemnie cię poznać, Mark.Dzięki za doprowadzenie tu mojegokompana. A jakie macie plany naprzyszłość?

- Dywersja zostałazorganizowana, a nowa drogaucieczki otwarta. Ale, zaraz,momencik... czuję jakiś ruch nasuficie!

Przesunął się, spojrzał w górę... izostał oblany pomarańczowymstrumieniem światła, spływającym zgóry. Waleczny Diabeł rozbłysnął

Page 316: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

cały i zadrżał we wszystkichspojeniach. Z jego wnętrza zacząłwydobywać się dym. Potem padł naziemię bez słowa i znieruchomiał.Tak oto Waleczny Diabeł stoczyłswą ostatnią walkę. W odległejścianie rozwarły się maleńkiedrzwiczki i wszedł przez nie Chinger.Bill sięgnął po blaster.

- Nie próbuj tego, Bill. Jej... tobyłoby samobójstwo. Setka lufwycelowanych jest w twoją stronę.- Na potwierdzenie jego słówrozwarło się więcej maleńkichdrzwiczek. Stanęli w nich Chingerzyz bronią.

Page 317: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Odłóż blaster powoli i ostrożnie,a nikomu nie stanie się krzywda.

- Zrób to Bill - powiedziała Meta. -Nie masz wyboru. Przykro mi, że cięw to wciągnęłam.

Wahał się, bo pragnął walki. Alerównie mocno pragnął pozostaćżywym. Pojął, że niezdecydowanienie popłaca, gdy najbliższy Chingerwyskoczył w powietrze i złapał jegoblaster, a potem odrzucił gojednemu ze swych towarzyszy. Zblasterem odleciał również jeden zpaznokci Billa, więc zrobiło mu siętrochę przykro, i zaczął ssać palec.

Page 318: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jej - powiedział Chinger. - Terazmożemy się zrelaksować i zasiąśćdo rozmów, jak za dawnych dobrychczasów. Zgoda, Bill?

- Przypominam sobie twój głos...- rozdziawił usta. - Ale jak tomożliwe. Nie znam zbyt wieluChingerów. No, może tylkojednego... ale on nie żyje. EagerBeager!

- Jej, to ja, we własnej zielonejskórze, stary kumplu.

- To nie możesz być ty!Widziałem, jak zeżarł cię olbrzymiwąż na Venioli, mglistej planecie

Page 319: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

orbitującej wokół zielonej gwiazdyHerni...

- Oszczędź mi szczegółów. Byłemtam. Gdyby twojej pamięci niezniszczyły lata nadużywaniaalkoholu i służby w armii,pamiętałbyś, że Chingerzy pochodząz bardzo ubitej, ciężkiej planety.Przysporzyłem jedynie wężowiniestrawności, rozwarłem jegopaszczę, a wychodząc wybiłem mujeszcze ząb.

Meta odsuwała się od nich corazbardziej, patrząc przerażona to najednego, to na drugiego.

Page 320: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Bill... ty znasz tego Chingera! Awięc musisz być szpiegiem...

- Jej, lepiej się rozluźnij,panienko. To długa historia, więc jąskróciłem. Wiele lat temu, gdy naszwspólny przyjaciel był rekrutem, jateż nim byłem. Byłem szpiegiem.Bill odkrył to i zdemaskował mnie.

- Nie mogłeś być szpiegiem!Rozpoznano by cię.

- Rozsądna uwaga. Byłemwewnątrz durnego humanoidalnegorobota, czego inni głupcy nawet niezauważyli. I właśnie chciałemzapytać, Bill, jej, jak ty się tego

Page 321: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

domyśliłeś?

- Po pstryknięciu kamery ukrytejw twoim zegarku. - Bill uznał, że potak długim czasie, jaki minął odtych zdarzeń, może wyjawić swątajemnicę Chingerowi. Może to sięrównież okazać pomocne wnawiązaniu współpracy.

- Jej... nie myślałem, że to cośtakiego. Nowy modelszpiegowskiego zegarka już niepstryka, co pewnie cię ucieszy. Ateraz wróćmy do tego, na czymskończyliśmy owego gorącego iwilgotnego dnia dawno temu. Wnaszej rozmowie nadmieniłeś, że

Page 322: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

twoja rasa, homo sapiens, lubiwojny. Czy nadal w to wierzysz?

- Tak. Nawet jeszcze bardziej.

- A ty, droga pani w uniformie,przedstawicielko słabszej płci.Dlaczego walczysz w tej wojnie?

- Ponieważ zostałam powołana.

- Zgoda. A gdyby cię niepowołano... czy zgłosiłabyś się naochotnika?

- Może. By uczynić galaktykębezpieczną dla ludzi. W końcu towy, paskudni Chingerzy, zaczęliście

Page 323: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tę wojnę, by nas wszystkichpozabijać i zjeść.

- To ostatnie jest fizycznieniemożliwe. Nasze metabolizmyzbytnio się różnią. Prawda jest taka,że jesteśmy rasą pokojową inienawidzimy przemocy. Taknaprawdę to wy, ludzie, wojujecie znami.

- Chcesz, żebym uwierzyła w tenstary bełkot - warknęła.

- Uwierz w to - stwierdził Bill. - Toprawda. Ta cała wojna służyutrzymaniu wojskowych potęg inakręcaniu koniunktury w

Page 324: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

fabrykach.

- Jej... to samo można powiedziećo wszystkich wojnach w historiiludzkości. Stałem się pilnymstudentem problemów ludzkości odczasu naszego ostatniegospotkania, Bill. A więc... jej... czypomożecie mi oboje?

- Śmierć Chingerom - mruknęłaMeta.

- W czym mamy ci pomóc?

- W zakończeniu wojny,oczywiście. To by wam chybaodpowiadało?

Page 325: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Trochę się już przyzwyczaiłemdo tej roboty.

- Jej... Bill... aleście wy głupi! Nietraktuj tego osobiście. Mam namyśli całe wasze społeczeństwo.Czy nie byłoby miło uwolnićwaszych mężczyzn i kobiety odbagażu wojny raz na zawsze? Odzagłady, poniżenia i destrukcji. Coty na to?

- Pozbawiłbyś wielu ludzi pracy.

- Nie wierzę w to, co słyszę. A coz tobą, Meta? Wyglądasz narozsądną dziewczynę. Czy tynaprawdę wierzysz, że nieustająca

Page 326: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wojna jest jedyną przyszłościąrodzaju ludzkiego?

- Nigdy tak naprawdę o tym niemyślałam. Ale my rzeczywiściemusimy się bronić.

- Przed czym... czy przed kim?Pozwólcie, że opowiem wam ohistorii współczesnej, bo sam się wnią zaangażowałem. Siadajcie natej ślicznej kamiennej podłodze isłuchajcie.

Chinger rozparł się wygodnie naswym ogonie, włożył ręce do torbyna brzuchu i opowiedział im...

Page 327: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

HISTORIĘ CHINGERA

Młodość spędziłem na beztroskichstudiach na uniwersytecie, któregonazwy nie potrafilibyście wymówić,na rodzimej planecie Chingerów,której nigdy nie znajdziecie. W tychszczęśliwych dniach, PL, przedludźmi, życie było idyllicznąprzyjemnością. Ukończyłem studiajako prymus i rodzina była ze mniedumna. Wydali olbrzymie przyjęcie iprzyszli wszyscy krewni, workowibracia, jak ich nazywamy. Sami

Page 328: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mężczyźni oczywiście, bo mojarodzina była męską rodziną. Istniejąrodziny męskie, żeńskie i nijakie,ale odbiegam od tematu. Nie czasna rozmowy o seksie.

Po bankiecie z pieczonych nóżekwężowych, ślinka mi cieknie nasamo wspomnienie, mój starynauczyciel wziął mnie na stronę...niech zawsze będą błogosławionejego szare łuski!... i spytał mnie, cozamierzam zrobić ze swym życiem.Powiedziałem mu, że myślę onauczaniu, ale odwiódł mnie odtego.

- „Wybierz się w świat, młody

Page 329: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jaszczurze” - powiedział. - „Albojeszcze lepiej - w inne światy”.

I miał rację. Wiedziałem, że temuwłaśnie zapragnę poświęcić życie.Studiowałem inne formy życia.Dostałem doktorat za pracę oveniolańskich zwierzętachbagiennych, a potem habilitację zacacabeńskie żuki gnojne. Życie byłonaprawdę słodkie. Wówczas właśniepo raz pierwszy nawiązaliśmykontakt z homo sapiens.

To właśnie miała być mojaspecjalizacja, czułem to w kościach.Mieliśmy małą osadę na planecieCacabene zbudowaną wokół kopalni

Page 330: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

metali ciężkich. Znałem ją dobrzepo latach studiów na pobliskichbagnach. Gdy odebrano wiadomośćo lądowaniu na planecie obcegostatku kosmicznego, pospieszyłemdo ratusza najszybszym crawlem,na jaki było mnie stać. Zgłosiłem sięna ochotnika, by stać się szefemzespołu kontaktowego i zostałemnim. Zatrzymałem się tylko, byspakować swój PodręcznyTłumacznik Maszynowy, częstonazywany skrótowo PTM, a zarazpotem wskoczyłem na pierwszystatek w tym kierunku.

Miałem dobry zespół, wysocewyszkolonych i ciekawych świata

Page 331: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Chingerów. Nie nawiązano kontaktuz obcą załogą. Tubylcy czekali nanasze przybycie, ale trzymanowszystko w tajemnicy. Dołączyliśmydo zespołu obserwacyjnego wobozie w dżungli. To wówczas poraz pierwszy doznałem wrażenia, żeci obcy są inni od pozostałych formżycia, z którymi miałem kontakt.

- Bgr - powiedział głównyobserwator - ci obcy to zupełnie cośinnego. - Nazwał mnie Bgr,ponieważ takie jest moje nazwisko idlatego też przybrałem nom duguerre Eager Beager, pod którym tymnie znasz. Ale znów robiędygresje. Ostrzeżono mnie. bym był

Page 332: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

bardzo ostrożny przy pierwszymkontakcie, bo obcy zdążylidotychczas zabić osiemdziesiątjeden tysięcy stworzeń czterdziesturóżnych gatunków. Było to bardzointeresujące, jako że exopolodzypracują jedynie z żywymiosobnikami i przeprowadzają sekcjejedynie na zmarłych naturalnąśmiercią. Tym razem chodziło ośmierć na skalę masową ipodniecała mnie możliwość badaniatego nowego gatunku.

Będąc ostrzeżonym, zbliżałem siędo obcego obozowiska z wyjątkowąostrożnością, płynąc pod wodąprzez bagno z PTM ukrytym w

Page 333: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

plastikowym worku. Gdy dotarłemwystarczająco blisko, by dosłyszećgłosy, podłączyłem PTM i zmyłemsię stamtąd. Następnej nocywydobyłem nagrania i okazało się,że maszyna zadziałała doskonale.Nagrało się wiele rozmów. Rosłalista słownictwa i podstawowaanaliza lingwistyczna.Zapamiętałem wszystko, śmiejącsię do rozpuku z takich zwrotów, jak„wytrzep to sobie z worka” czy „wtwojej rodzinie nie mają równo podsufitem”. W ciągu dwóch tygodniPTM wykonał swą pracę i czułem sięgotowy do podjęcia składnychrozmów z przybyszami. Następnego

Page 334: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ranka niecierpliwie wyczekiwałemwschodu słońca na zewnątrzelektrycznej bariery otaczającejobozowisko. Gdy wyszli nazewnątrz, przemówiłem do nich:

- Witajcie, o nieznajomi,przybyliście przez nieprzebyte pusteprzestrzenie kosmosu, witajcie.

Potem odskoczyłem za pieńwielkiego drzewa, spodziewając siękul, pocisków i strzałów z blasteraw mą stronę. Tak też się stało. Gdystrzelanina ucichła, spróbowałempowtórnie:

- Przybywam w pokoju. Jestem

Page 335: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nieuzbrojony. Jestemreprezentantem inteligentnej rasy,która pragnie przyjaznychkontaktów z inną inteligentną rasą.

Tym razem padło mniej strzałów.Gdy powtórzyłem cele swejpokojowej misji, dodając więcejdetali i uczyniłem to kolejno kilkarazy, kanonada urwała się i ktośzawołał do mnie:

- Wyjdź z rękoma wzniesionymido góry i nie próbuj żadnychsztuczek.

- Nie mogę podnieść rąk do góry,bo nie mam takowych, ale zamiast

Page 336: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tego wzniosę odnóża. Wszystkiecztery, bo tyle mam. Wstrzymajcieogień drodzy kosmiczni przyjaciele.Wychodzę!

Jak możecie sobie wyobrazić, byłto moment napięcia zarówno dlamnie, jak i dla nich. bo mogło sięzdarzyć, że jakiś ptasi móżdżekwygarnąłby do mnie serią. Alenauka wymaga poświęceń! Mogłembyć pierwszym, który nawiążekontakt między inteligentnymirasami.

Wystąpiłem dumnie naprzód ipadłem natychmiast na ziemię, gdyjakaś kula przeleciała mi nad głową.

Page 337: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zabierzcie broń temu palantowico strzelał! - krzyknął jakiś głos. -Okay, jaszczureczku, teraz jesteśbezpieczny.

Znów wystąpiłem naprzód zrękoma dumnie wzniesionymi dogóry i, jak to mówią, reszta przeszłado historii. Gdy zobaczyli, jakijestem mały, strach ustąpił miejscaciekawości, bo muszę przyznać, żerodzaj ludzki jest rasą inteligentną iciekawską. Wszyscy wyjęli aparaty irobili zdjęcia, a potem ich szefchciał, żeby mu zrobili jedno, jakściska ze mną dłonie. Zrobiliśmytak, choć przy okazji nieszczęśliwieścisnąłem zbyt mocno i złamałem

Page 338: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mu trzy palce. Bardzoprzepraszałem tłumacząc, żepochodzę z planety, na którejprzyciąganie wynosi 10G i w końcu,będąc bandażowany, przebaczył mi.

Potem przez jakiś czas wszystkoszło spokojnie. Zaprosiliśmy ich donaszych kwater i pokazaliśmy swątechnologię i różne rzeczy. Zrobiliwiele notatek i zdjęć, lecz w zamiandali tylko schematy elektrycznychtrzepaczek do piany, polerek dobutów, ostrzałek do ołówków orazinnego śmiecia. Wszystko poza tymokreślali mianem tajemnicywojskowej. Termin ten był dla nasobcy, więc wzbudził on nasze

Page 339: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

olbrzymie zainteresowanie. Wkrótcepotem zostaliśmy zaproszeni zdelegacją do ich rodzimego świata.Byliśmy podnieceni, zwłaszcza ja pomianowaniu na ambasadora.Dobrałem sobie ekipę i weszliśmyna ich statek kosmiczny. W tymczasie wiedzieliśmy już, że mamykompletnie inny metabolizm, więcoprócz sprzętu komunikacyjnego inagrywającego zabraliśmy zapasysuszonych żuków oraz innychprowiantów.

Cóż za wspaniałe doświadczenie!Odkryliśmy, że wraz z rozpoczęciemekspedycji tamci stali się bardziejotwarci. Odpowiadali na wszystkie

Page 340: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pytania, nawet najbardziejszczegółowe, i byli wdzięczni, gdynasz fizyk wskazał im sposobyusprawnienia ich sprzętukomunikacyjnego. Byłem wsiódmym niebie, robiąc zapiski doksiążki, pierwszego tekstuexopologicznego na temat homosapiens. Komandor statku, kapitanQueeg, zaproponował mi wszelkąmożliwą pomoc. Zdecydowałem, żepora na dokładny wywiad.Uzbrojony w magnetofon, notes ipisak udałem się do jego kwatery.

- To jest sprawa niezwykłej wagi,kapitanie Queeg - powiedziałemmu. - Wręcz obawiam się, że nie

Page 341: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wiem jak zacząć.

- Dlaczego nie zaczniesz odmówienia mi Charley, bo tak mamna imię. A ty?

- My mamy tylko jedno imię imoje brzmi Bgr.

- Burger.

- Beager brzmi lepiej. Dwa słowa,których używacie zawsze mnieintrygowały. Co to jest tajemnica?

- Coś o czym się nikomu niemówi. Trzyma się to w tajemnicy.

Page 342: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jeżeli coś trzymane jest wtajemnicy, jak możecie sięporozumiewać i uczyć?

- Łatwo... na innych przykładach.Ale niektóre wiadomościutrzymywane są w tajemnicy.

Mój pisak zaczął tańczyć ponotesie.

- To fascynujące. A teraz drugiesłowo, często łączone z „tajemnicą”.Wojskowy.

Zmarszczył brwi.

- Dlaczego chcesz to wiedzieć?

Page 343: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dlaczego? A dlaczego nie. Wielerzeczy, o które pytaliśmy, określanojako tajemnica wojskowa. Oba tepojęcia były dla nas nieznane.

- Wy nie utrzymujecie tajemnic?

- Nie widzimy ku temu powodu.Wiedza jest kwestią publiczną, a toznaczy, że jest dostępna dlawszystkich.

- Ale macie przecież armie i floty,prawda?

Och, jakże biegało moje pióro.

- Niestety, tych terminów również

Page 344: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie znam.

- A zatem pozwól, że ciwytłumaczę. Armie i floty są dużymigrupami ludzi z bronią, którzystrzegą swych najbliższych inajdroższych przed okrutnymwrogiem.

- Ale co to jest wróg? - spytałem,wkraczając na głębokie wody.

- Wrogowie to inne grupy, kraje,ludzie, którzy chcą zagarnąć twójkraj, ziemię i wolność. I zabić cię.

- Ale któżby chciał to robić?

Page 345: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wróg - powiedział chmurnie.

Zupełnie zapomniałem języka, cojest rzeczą rzadką wśródwykształconych Chingerów. Wkońcu zdołałem zapanować nadgalopującymi myślami i przemówić:

- Ale my nie mamy wrogów.Wszyscy Chingerzy żyją z sobą wpokoju, bo myśl, że można bykomuś zrobić krzywdę, wiązałabysię z myślą, że i on może ci zrobićkrzywdę, a to nie ma sensu. Pozatym, w naszych podróżach doinnych światów nigdy przedtem niespotkaliśmy żadnych inteligentnychform życia. Studiujemy gatunki, z

Page 346: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

którymi się spotykamy, ale do tejpory nie znaleźliśmy żadnychwrogów. - W tym momencieuderzyła mnie nagła myśl izaniemówiwszy ponownie, zdołałemjedynie wykrztusić kilka słów: - Wyludzie nie jesteście naszymiwrogami, prawda?

- Oczywiście, że nie - zaśmiał sięgłośno z mego pomysłu. - Lubimytakich małych zielonych ludzików,naprawdę lubimy.

- Naturalnie, my też nie jesteśmywaszymi wrogami - zapewniłem go.- Nie możemy być, bo do tej porynie znaliśmy nawet tego słowa.

Page 347: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zdecydowałem się porzucić tendziwny i niewygodny temat iprzeszedłem do innychinteresujących spraw. Gdypowróciłem, by opowiedzieć swymkompanom o wojskowości itajemnicach, a potem wrogach, bylirównie zaskoczeni jak uprzednio ja.Te nowe idee i ci obcy bylinaprawdę nam nie znani. Naszlekarz zasugerował, że ludzkośćmogła zostać zainfekowana jakąśchorobą; pewnym rodzajemszaleństwa, nakazującym widziećwrogów tam, gdzie ich nie było. Ztaką koncepcją mogliśmy sięzgodzić. Nawet nas ona pocieszyła,

Page 348: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ponieważ jeśli okazałaby sięprawdą, mogliśmy pomóc ludziomw znalezieniu lekarstwa. W takimoto entuzjastycznym nastrojuwylądowaliśmy na ich planeciezwanej Spiovente.

Może się to wydać niezwyklenaiwne tak wyrafinowanymsłuchaczom, ale to prawda.Mieliśmy do czynienia z problemamitrudnymi do zrozumienia, więccierpieliśmy na mentalnąniesprawność. A jednak naszestudia skończyły się raczejniespodziewanie. Jeden z członkówekspedycji okazał się krndlem. Jestto termin natury seksualnej

Page 349: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

związany z naszą unikalną strukturąfizyczną i zbyt skomplikowany dowyjaśnienia. Ale pojawienie siętego zjawiska wymaga, bydotknięty nim Chinger powrócił donaszego świata i społeczeństwa wkrótkim czasie. Gdy wyjaśniliśmy tonaszym gospodarzom,zdenerwowali się i wycofali zkontaktów.

Moich towarzyszy to niezmartwiło. Ale mnie tak. Zacząłemprzejmować schematy myślowehomo sapiens i nie podobała mi sięta sytuacja. Wówczas były to tylkopodejrzenia i nie podzieliłem sięswymi spostrzeżeniami z innymi,

Page 350: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gdyż zdawały mi się niedorzeczne.A pozostawało już niewiele czasu,ponieważ w tym momenciezostaliśmy poproszeni do saliposiedzeń na trzecim piętrzebudynku, gdzie prowadziliśmy swestudia. Kapitan Queeg był jedynymobecnym tam człowiekiem iwyglądał na przygnębionego.

- Co będzie to będzie - powiedziałtajemniczo. - Niezmiernie miprzykro.

- Z jakiego powodu przykro? -spytałem.

- Po prostu przykro. Naprawdę

Page 351: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

was lubię, małe zielone stworki,naprawdę...

Gdy to powiedział, zrozumiałem,że moje najgorsze podejrzenia sięziściły. Natychmiast krzyknąłem doswych kompanów, by uciekali, alebyli za bardzo zszokowani, by tozrozumieć. W rezultacie tylko jaocalałem. Wyskoczyłem przez okno,a wówczas rozwarły się drzwi inastąpiła kanonada.

Od razu było jasne, że gdyzgodziliśmy się towarzyszyćludziom, nie było już dla naspowrotu. Wyjawiono namtajemnice, po części natury

Page 352: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wojskowej, które należało trzymaćw sekrecie. A istniał na to tylkojeden sposób. Zabicie naswszystkich.

Żal mi było martwych towarzyszy.Szukałem sposobu wydostania się ztej planety i ostrzeżenia braciChingerów. Było to niezwykletrudne, gdyż wszystkie statkidokładnie sprawdzano przedwylotem. Wtedy wpadłem napomysł z robotami. Pierwszy nie byłtak wyrafinowany jak późniejszyEager Beager, ale wystarczał doporuszania się w tłumie wdeszczowe noce. Tłum zwykleokazywał się grupą spieszących na

Page 353: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wojnę; byli oni tak pochłonięciwłasnymi problemami, że niezwracali uwagi na moją raczejnietypową aparycję.

Potem zaczęła się wojna.Znalazłszy się w kosmosiewkroczyłem do pomieszczeniakomunikacyjnego poprzez stalowąścianę, bo pochodzenie ze świata,gdzie panuje 10G też ma swojezalety, i wysłałem ostrzeżenie doswoich. Uwierzono w nie, ponieważtymczasem ludzie atakowali jużnasze osady wszędzie, gdzie na nienatrafili. Do wojny potrzeba dwóchwalczących stron. Mogliśmy albo sięukryć, albo przeprowadzić działania

Page 354: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odwetowe.

Niechętnie zgodzono się na todrugie.

Page 355: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 356: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział jedenasty

- I my mamy w to wszystkouwierzyć? - warknęła Meta.

- To najczystsza prawda.

- Nie sądzę, abyście byli w staniezdobyć się na ujawnienie choćbyodrobiny prawdy, wy czterorękiegnojki!

- Py, ry, a, wy, dy, a.

- Nie bądź za cwany, koleś. Mamuwierzyć w ten twój cały kit? Twoje

Page 357: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

plemię jest uczciwe, prawe iprostolinijne, podczas gdy my ludzieto zgraja kłamliwych bandytów?

- Ty to powiedziałaś, nie ja.Chociaż wydaje mi się, że to dobreokreślenie i chyba je zapiszę. Niepowiedziałem, że my, Chingerzy,jesteśmy wzorcami doskonałości.Nie jesteśmy. Ale nie kłamiemy inie wszczynamy wojen.

- Okłamałeś mnie - wtrącił się Bill- kiedy byłeś szpiegiem.

- Akceptuję tę poprawkę. Niekłamaliśmy, póki nie poznaliśmywas, ludzi. Teraz oczywiście

Page 358: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kłamiemy. Jest to przecież jeden znieodłącznych atrybutów wojny. Alenadal nie rozpoczynamy wojen.

- Niezła historyjka - stwierdziłaMeta. - Chcesz, żebym uwierzyła, żejeśli jutro skończymy wojnę, poprostu odejdziecie?

- Z pewnością.

- A nie zaatakujecie przypadkiemznienacka, gdy odwrócimy uwagę?Nie dołożycie nam, zanim myzdążymy zrobić to wam?

- Zapewniam cię, że nic takiegonie nastąpi. Ta koncepcja, na którą

Page 359: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wy tak ochoczo się zgadzacie, jestdla nas obca. Walczymy zmuszenido tego koniecznością samoobrony.Defensywnie. Jesteśmy niezdolni doprowadzenia wojny ofensywnej.

- Wojna to wojna - powiedziałBill, robiąc (jak uważał) inteligentnąuwagę.

- Z pewnością nie - zaprzeczyłgorąco Beager. - Wojna to kwestiapotęgi. Istnieje sama dla siebie.Obiektem potęgi jest ona sama.Pamiętasz nasz trening wojskowy,Bill, gdy byliśmy razem kadetami?Potęga to rozdzieranie ludzkiegoumysłu na kawałki, a potem

Page 360: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

składanie ich ponownie wedleokreślonego wzoru.

- Dosyć teorii - ucięła Meta. - Co znami będzie?

- Chciałbym skorzystać z waszejpomocy, jak już mówiłemwcześniej. Chciałbym, abyście mipomogli zakończyć tę wojnę.

- Dlaczego? - spytał Bill.

Chinger aż podskoczył z gniewu iwybił solidne dziury w kamiennejpodłodze.

- Dlaczego? Nie słyszałeś tego, co

Page 361: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powiedziałem?

- Nie trać zimnej krwi, dzieciaku -uspokoiła go Meta. - Bill to dobryfacet, ale zbyt długa służbawojskowa przytępiła mu umysł.Wiem, o co ci chodzi. Chcesz taknam wyprać mózgi, abyśmy się ztobą zgodzili, a potem wrócili ipowstrzymywali wojnę, żebyścieskrycie mogli zaatakować nas iwybić. Racja?

Chinger pobladł, cofnął się,spojrzał na oboje i załamałwszystkie cztery ręce.

- I wy... uważacie się za

Page 362: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

inteligentny gatunek? Nie wiem, coz wami począć!

- Wypuść nas - powiedział znieodłącznym praktycyzmem Bill.

- Nie zrobię tego, dopóki nieprzejrzycie na oczy. Jeśli niepotrafię zasiać w was choćby ziarnazwątpienia, jaką mamy szansę wprzypadku reszty waszej rasy? Czyta wojna ma trwać wiecznie?

- Jeśli tak zapragną wojskowi, tobędzie trwała wiecznie - powiedziałBill, a Meta potaknęła głową.

- Potrzebuję łyka wody -

Page 363: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stwierdził Beager. - Albo czegośmocniejszego.

Wycofał się przez małe drzwiczki.Gdy tylko się za nim zamknęły, Bill iMeta odwrócili się i pobiegli wkierunku tunelu wychodzącego zpomieszczenia. Jednak chociażChinger Beager był przygnębiony,nie stracił zupełnie głowy. Z sufituopuściła się z hukiem stalowa kratai odcięła im drogę ucieczki.

- Jesteśmy schwytani, zgubieni,zapomniani, jakbyśmy już nie żyli -westchnął Bill.

Meta niechętnie pokiwała głową.

Page 364: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Na to wygląda.

- Nie rozpaczajcie - rozległ sięmetaliczny głos i obejrzawszy sięzobaczyli, jak Waleczny Diabeł MarkI budzi się do życia.

- Ty żyjesz! - krzyknął Bill. - Ależzostałeś usmażony na śmierć.

- Tak właśnie mieli myśleć. Alenie tak łatwo załatwić WalecznegoDiabła. Mój mózg znajduje się wbezpiecznym miejscu, tam gdziepowinno być zupełnie coś innego.Głowa jest tylko na pokaz.Pozwoliłem im myśleć, że mniewykończyli. Miałem nadzieję, iż o

Page 365: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mnie zapomną, i tak też zrobili.Czekałem więc na odpowiednimoment...

- Który właśnie nadszedł!

- Po raz pierwszy masz rację.Ruszajmy do siedzib smoków. Tamwprowadzimy w życie pewien plan.

- Jaki plan?

- Plan, który obmyśliłem,słuchając tego gada pacyfisty.Gdyby nie było wojny, nie byłobymiejsca dla Walecznych Diabłów.Co ja zrobię, kiedy nastanie pokój?Skończę, rdzewiejąc z resztą

Page 366: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

bezrobotnych maszyn przy jakiejśdarmowej kuchni olejowej.Rozkręcajmy wojnę! Tędy.

Zniknął w wylocie najbliższegotunelu, a Bill i Meta ruszyli za nim.Tam również znajdowała się krata,ale spadła niebawem pod naporemuderzenia celnego strumieniaenergii.

- A teraz zmywajmy się stąd,zanim zieloni coś wywęszą.

Mark I przyspieszył i dwójka ludzimusiała biec, by dotrzymać mukroku, sapiąc i postękując. Wkrótcepot zaczął spływać im na oczy.

Page 367: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Nagle Waleczny Diabeł zatrzymałsię i oboje biegnący wpadli mu naplecy.

- Poczekajcie tutaj, pozazasięgiem wzroku - rozkazał Mark I.- A ja zorganizuję jakiś transport.

Następnie wsunął głowę wnajbliższe drzwi.

- Są tu jakieś smoki? Och, widzęwas... cześć chłopcy. Czy znajdziesię jakiś ochotnik do podania miognia? Ty tam, drągalu, wyglądaszna gorącego chłopaka.

Strumień tłustego płomienia oblał

Page 368: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Walecznego Diabła, który radośnieskinął głową.

- To mi wystarczy. Czy mógłbyśskierować się w tę stronę. Dziękuję.

Mark I znów wyszedł na korytarz,a za nim pojawił się błyszczący,skrzydlaty smok w całej okazałości.Waleczny Diabeł przepuścił goprzodem, a potem zamknął drzwi.

- Gdzie ten ogień? - spytał smok.- Powiedz, czy te ludziska toprzypadkiem nie ci, z którymiwalczymy?

- Jasne, że tak.

Page 369: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Chcesz, żebym ich przypiekł? -Wziął głęboki wdech i wypuściłpłomyczek. Oczy mu błyszczały.

- Niezupełnie. Chciałbym, abyśpoczuł lufę w swoim lewym uchu.Czujesz? Skiń tylko głową. Dobrze.A teraz będziesz robił, co ci każę,albo odstrzelę ci cały łeb. Zgoda?

- Aha, aha. Ale o co tu chodzi?

- Zmieniłeś sojuszników.Pofruniesz z naszą trójką do mojegoobozowiska i zostaniesz tam hojnienagrodzony. OK?

- Zgoda. Plotki z latryny głoszą,

Page 370: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

że po ostatnim wypadziezaaranżowanym przez Chingerównikt nie ocalał. Macie więcochoczego przechrztę. Wdrapujciesię. Wydostaniemy się tylnymwyjściem... o tej porze nikt go nieużywa.

Mark I pierwszy wdrapał się nakark smoka i wyciągnął kilkawierteł. Dopiero po nawierceniuodpowiednich otworów iumocowaniu się zawołałpozostałych.

- Ruszamy. Nie będzie towygodna przejażdżka, więc obejmęwas swym stalowym uchwytem.

Page 371: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Z tyłu korytarza coś lub ktośkrzyknęło ochryple i jakiś ładunekświsnął nad smokiem, eksplodującna ścianie. Bill i Meta w kilkasekund pobili międzygwiezdnyrekord wdrapywania się na smoka.Stwór wystartował natychmiast, gdyto uczynili. W ułamkach sekundMark I złapał ich w objęcia, a smokwzbił się wyżej. Odlecieli.

- Wysłałem komunikat radiowy -krzyknął przez szum wiatru Mark I -więc zostaniemy właściwie przyjęci.To był cholernie pracowity dzień.

Ale dzień ten jeszcze się nieskończył. Ich ucieczka nie została

Page 372: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przeoczona. Zauważono ich iwszczęto alarm. Wystrzeliły za nimijęzory ognia, zafalowały polasiłowe. Smok złożył skrzydła ipoleciał w dół jak kamień.Powietrze nad nimi zaczęło trzaskaći zadymiło się od ładunków energiitak bliskich, że zaczęły im sięsmażyć głowy, a włosy Mety stanęływ płomieniach. W końcu znaleźli siępoza zasięgiem broni, w dolinie ijedynym zmartwieniem zdawała siębyć możliwość roztrzaskania się ojej kamienne dno. Nie, nie było tojedyne zmartwienie. Pociskikierowane radarem, sonarem iciepłem śmigały już w ich kierunku.

Page 373: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Lecz Waleczny Diabeł był naprawdębojowym diabłem i potrafił sprostaćkażdemu wyzwaniu. Strumieńchłodu w postaci lodowategopromienia zmylił głowice kierującesię ciepłem, a kasowacz promieniradarowych zmylił radar. Pozostałyjeszcze sonary, które nie tak łatwozmylić. Ale Mark I był i na toprzygotowany. Wysunął z siebiepotężny głośnik i wyemitowałgigantyczny ładunek dźwięku.Pozostałe pociski zderzyły się ispadły w dolinę. Mało brakowało, bysmok i jego jeźdźcy zrobili tosamo... ale latająca forteca wostatnim momencie rozpostarła

Page 374: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

skrzydła i wyszła z lotu nurkowegoprzy przeciążeniu 11G. Szponysmoka skrzesały iskry ze skał, bylijuż tak blisko gruntu.

Teraz smok leciał prędko naddoliną. Mark I nucił piosenkębojową, a dwójka ludzi próbowaładojść do siebie po przypieczeniu,ogłuszeniu i przeciążeniach.

- Mamy towarzystwo - stwierdziłWaleczny Diabeł wskazując do tyłu.Smok przekrzywił oko.

- To tylko stado latającychsmoków - stwierdził i odbiło mu sięchmurą dymu.

Page 375: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill wykaszlał połknięty dym iprzekrwionymi oczami powiódł poniebie pełnym atakujących smoków.

- Dorwą nas! Usmażą nasżywcem!

Smok powtórnie beknął.

- Nie dadzą rady. To wszystkomoi bracia z jednego wylęgu. Niepotrafią dobrze latać. Wszystkichnajlepszych lotników straciliśmy wostatnim wypadzie.

- Skoro jesteś taki „dobry”, todlaczego nie zginąłeś razem z nimi?

Page 376: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie byłem na tej misji. Tegodnia chorowałem na pożar serca.

- A czy prześcigniesz w locierównież te smoki, które nadlatują zgóry przed nami?

Ich szlachetny metalowywierzchowiec łypnął okiem izanurkował w boczną dolinkę.

- Nie da rady. To poranny patrolwracający z wypadu, majądopalacze. Trzymajcie się...spróbuję ich zgubić w labiryncieprzecinających się dolin.

Trzymali się... a Bill zamknął oczy

Page 377: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

i zajęczał. Smok przemykał podwiszącymi półkami skalnymi, brał zkrzykiem ostre zakręty i niemalwpadł w jezioro oleju. Sapał jaksilnik parowy, gdy wylecieli zostatniej doliny i znaleźli się nadotwartą równiną.

- Kończy mi się... paliwo... -wystękał i buchnął nikłymstrumieniem spalin.

Mark I wysunął elektronicznyteleskop i spojrzał w tył, a potemskierował go na grunt pod nimi.

- Wszystko okey - stwierdził. -Zgubiłeś ich. Ląduj tutaj, trzy

Page 378: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

punkty od swojej burty. Widzęolejowe źródełko bijące zwęglowych złóż.

- Jasne... - zaskrzeczał smok. -Naprawdę potrzebuję...doładowania.

Nie było to zbyt pięknelądowanie. Smok poleciał na łeb izarył w grunt, robiąc fikołka. AleMark I miał nerwy ze stali i trzymałsię do ostatniej chwili, a potemzanurkował wraz ze swym ludzkimładunkiem. Potoczył się kawałek iwstał na równe nogi.

- Możesz... już nas puścić... -

Page 379: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powiedziała Meta, szamocząc się wstalowym uścisku.

- Masz rację, przepraszam.

Bill opadł na ziemię, poturlał się izrobiło mu się niedobrze.

- Posprzątaj, jak już skończysz -poprosiła delikatnie Meta. - Gdzieteraz jesteśmy?

- Nie mam pojęcia - stwierdziłMark I, spoglądając przez teleskopwe wszystkich kierunkach. -Straciłem orientację przy tychwszystkich nawrotach. Ale to niema wielkiego znaczenia, bo

Page 380: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zgubiliśmy pogoń. Nakarmmy tegowycieńczonego smoka, a potemzobaczę, czy uda mi się zrobićnamiar radiowy.

Znajdujący się nadal w dobrejformie Waleczny Diabeł, zbliżył siędo pierwszego z brzegu zwałuwęgla, i wygarnął do niego serią.Gdy opadł pył, nabrał odłamków wramiona i powrócił z nimi. Smokleżał płasko i nieruchomo z szyjąwyciągniętą na ziemi. Miałzamknięte oczy i ledwie smużkadymu ulatywała z jego nozdrzy.

- Rozewrzyjcie mu szczęki, a jawepchnę to do środka - powiedział

Page 381: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Mark I.

Bill stanął z jednej strony a Metaz drugiej, i po wielu wysiłkachrozwarli smoczą paszczę. Mark Iwrzucił do niej węgiel, wpychającgo najgłębiej jak potrafił, a potemnachylił się nad paszczą smoka iskierował do jego gardła strumieńświatła. Gdy węgiel trzaskał jużwesoło, zatrzasnął paszczę.Niebawem między zębami smokazaczął przesączać się dym. Smokziewnął, drgnął i wziął głębokioddech.

- W samą porę - oznajmił dumnyz siebie Waleczny Diabeł.

Page 382: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wspaniale - zgodził się Bill. - Awięc jak tylko przestanieszzachwycać się sobą, możesz znaleźćpodwyższenie i dostroić się donadajników, o których wspomniałeś.

Wyczerpani przysiedli na małejpomarszczonej wydmie, a Mark Iwdrapał się na pobliską skałę. Metapierwsza doszła do siebie i otoczyłaBilla ramieniem, przyciskając goczułe.

- Czy to nie romantyczne. Zielonywschód słońca, pomarańczowawydma...

- I ten rozgrzany do czerwoności

Page 383: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

smok konający u naszych stóp. Dajspokój, Engine Mate First Class,mamy ważniejsze sprawy nagłowie.

- To gorsze niż obraza, byćodpornym na uroki pięknej kobiety.No, popatrz na to.

Opuściła zamek błyskawiczny naszyi uniformu, aż powoli ukazały sięróżowe wspaniałości. Bill, płonącyteraz pożądaniem, równie gorącyjak smok, pochylił się do przodu zwyciągniętymi rękoma, i właśniewtedy zjawił się Waleczny Diabeł.

- Cóż za interesujący rytuał

Page 384: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

godowy. Kontynuujcie, to dla mniefascynujące.

- Ty metalowy podglądaczu -powiedziała Meta, wstając izapinając się. - Dlaczego nieszukasz nadajników radiowych?

- Ponieważ już jeden znalazłem.Bardzo słaby, z tamtego kierunku.Musimy być w Złych Krainach,niezbadanym obszarze działalnościwulkanicznej, trzęsień ziemi,obsunięć terenu i ruchomychpiasków.

- Czarujące. Obudźmy więc tęśpiącą piękność i odlatujmy.

Page 385: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Smok drgnął lekko, słysząc jejsłowa i wycharczał:

- Olej...

- Pomoc już nadchodzi -powiedział Mark I, zbliżając się donajbliższego jeziorka, gdzie wysunąłz siebie rurę i zassał nieco płynu dojakiegoś wewnętrznego zbiornika.Smok ochoczo rozwarł paszczę iWaleczny Diabeł wpompował muwszystko do wnętrza. Rozległ sięgłuchy pomruk i cicha eksplozja, poktórej z nozdrzy buchnęłypłomienie.

- Tak już lepiej - stwierdził smok,

Page 386: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

siadając i wydmuchując obłoczkidymu. - Zawsze mówiłem, że należytrzymać się ciepło. Co robimy dalej?

- Polecimy tamtędy - powiedziałMark I, wskazując kierunek. - Gdytylko będziesz gotów.

- To już niedługo. To coś smakujejak pierwszorzędny olejantracytowy 30-60. Zaraz wracam.

Smok powlókł się na żer i zacząłpochłaniać olbrzymie kęsy węgla,popijając je potężnymi łykami oleju.W krótkim czasie pożarł całą górkęwęgla i osuszył olejowe jeziorko.Załopotał skrzydłami, by je

Page 387: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wypróbować, i zionął długimstrumieniem ognia.

- Wszystkie układy pracują,ciśnienie w kotłach wzrosło i jestemtak gorący jak patelnia. A takżenieźle napalony. Dobrze, że wpobliżu nie ma żadnych smoczynek.Chociaż ty też jesteś dosyć miłąrdzawą maszynką!

Mark I odsunął się do tyłu i ukazałcałe swoje uzbrojenie.

- Nic z tego, ty perwersyjna,przegrzana maszyno latająca! My,Waleczne Diabły, i tak rozmnażamysię tylko przez wegetatywną

Page 388: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

propagację, więc daruj to sobie.

Zawiedziony smok beknął ogniemi niechętnie pozwolił im siebiedosiąść. Jego powierzchnia była takgorąca przy dotyku, że wprost niedo zniesienia, lecz ochłodziła się,gdy wzlecieli w powietrze. Smoknaładowany paliwem poleciał nanajwyższym biegu w kierunkuhoryzontu.

- Co znajduje się przed nami? -zapytał Bill, mrugając pod wpływemprzewiewu.

- Nie wiem, kolego - wzdrygnąłsię Mark I. - Nigdy tutaj nie byłem.

Page 389: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Ale wygląda to na olbrzymipłaskowyż wznoszący się nadpustynią.

Zbliżając się dostrzegli, żetajemniczy obiekt rzeczywiście byłwielkim płaskowyżem górującymnad pustynią. Smok uchwycił sięprądu wznoszącego przy zboczu ikrążył, nabierając wysokości. Gdywzbili się ponad krawędź, ujrzeli, żepłaskowyż jest pokryty dziwnązieloną roślinnością.

- To nie wygląda zbyt dobrze -orzekł Mark I.

- To wcale nie wygląda dobrze! -

Page 390: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zaskrzeczał smok, a potem jęknął zbólu, gdy z płaskowyżu wzbiły siępociski i uderzyły w jego pancerz.

- Jestem trafiony! - krzyknął, gdyodstrzelono mu jedną z lotek. -Spadamy.

Page 391: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 392: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwunasty

- Czy to już koniec? - jęknął Bill,widząc, jak zielone podłoże szybkosię zbliża.

- Waleczne Diabły umierają zuśmiechem... z pieśnią wgłośnikach! Ju-chu tii-tii hu-hu!Pocałuj mnie, mój drogi Billu!

Z nieprawdopodobnym łoskotem iświstem latający smok rozbił się wdżungli, którą okazała się owazieloność. Potężne konary łamały

Page 393: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

się pod jego ciężarem, grubegałęzie uginały się i trzaskały. Toosłabiło nieco impet upadku. Wkońcu, po zerwaniu ostatniejwarstwy zieloności, opadlidelikatnie na połać wysokiej trawy.

- To było śliczne - stwierdziłaMeta, schodząc lekko z plecówsmoka na nieznany grunt. Pozostalidołączyli do niej, i wszyscy spojrzelize współczuciem na smokapoprawiającego jednym z pazurówsmutne resztki uszkodzonej lotki.

- Nie tak łatwo... hmmmm... lataćz jednym skrzydłem - wyszeptałrozżalony stwór i w kąciku jego oka

Page 394: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

uformowała się czarna, oleista łza,która spłynęła na grunt.

- Nie przejmuj się, staruszku -powiedział Mark I, sadystyczniewyciągając spore działko. - Koniecdzikiego smoka jest zawszetragiczny. Zamknij oczy, a nic niepoczujesz. Ocalenie nas byłonajwspanialszym uczynkiem wtwoim życiu. Odpoczynek, na którysię teraz udasz, będzie w pełnizasłużony...

- Odłóż lepiej tę pukawkę, tynieczuły metalowy gnojku! -krzyknął smok, cofając się. - Jesteśtrochę za porywczy. - Zaczął

Page 395: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pocierać złamane skrzydło, patrzącrównocześnie na Marka I. - Za parętygodni odrośnie mi nowe, atymczasem jestem uziemiony.

- My również - powiedziała Meta,rozglądając się po gęstwinie. - Aletutaj przynajmniej otoczenie owiele bardziej przypomina mi domniż cały ten piach, węgiel, metal iolej...

- Jałć! - jęknął Waleczny Diabeł,otrząsając się i cofając próbnik odzłamanej gałązki. - To potworne.Wszystkie te miękkie, nietrwalerzeczy zawierają wodę! To jestzatruty płaskowyż! Zardzewiejemy,

Page 396: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

skorodujemy, jesteśmy w agonii...

- Och, zamknij się - zaproponowałzdegustowany smok i przełknąłodgryziony kawałek gałązki. - Tocoś świetnie się pali. Trzeba tylkodbać, by być dobrze naoliwionym, iuważać gdzie się siada.

Żołądek Billa zagulgotał i żołnierzskinął głową na zgodę.

- Jeśli mamy tu pozostać przezparę tygodni, musimy znaleźćpożywienie i wodę.

- Wszystkie te paskudztwazawierają wodę - stwierdził Mark I,

Page 397: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kopiąc trawę i wzdrygając się. -Jeśli to zjecie...

- Kiedy będę potrzebowałaporady dietetycznej od jakiejś kupyzłomu, sama o to poproszę -powiedziała Meta, okręcając się napięcie. - Chodź Bill, poszukamyczegoś. Owoców, warzyw...

- Znajdziecie tych brzydali, którzynas zestrzelili - odciął się WalecznyDiabeł. - A my, kupy złomu,zostaniemy tutaj wegetując,podczas gdy wy będziecie brnąćprzez ten gąszcz. I nie spieszcie sięz powrotem.

Page 398: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Meta pokazała mu język, wzięłaBilla pod ramię i ruszyli czymś nakształt ścieżki.

- Ten Waleczny Diabeł ma wieleracji - zadumał się Bill. - Kto wie,jakie potworności czają się na nasza ścianą dżungli.

- Masz swój blaster... więc jezałatwisz - stwierdziła praktycznieMeta.

- Chingerzy mi go zabrali. A co ztwoim?

- To samo. Poczekaj tutaj, mampomysł.

Page 399: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zawróciła ścieżką, a Bill wsłuchałsię w hałasy dobiegające z dżungli iobgryzał paznokcie. Doszedłwłaśnie do ostatniego, gdy kobietawróciła i podała mu dziwniewyglądającą broń.

- Miałam rację. Ten WalecznyDiabeł jest tak naładowanyartylerią, że mógł się bez żalupozbyć części arsenału. To, codostałeś, jest miotaczem błyskawic.Trzeba tylko wycelować i nacisnąćczerwony guzik na górze.

- Ślicznie - stwierdził Bill,odstrzeliwując wierzchołek jakiegośniewinnego drzewa. - A co ty masz?

Page 400: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Promiennik grawitacyjny.Oddziaływuje na masę tego, w costrzelasz. Unieruchamia obiektdopóki ładunek się nie wyczerpie.

- Mocna rzecz. Wszystko będzieokay.

- No cóż, prawdę powiedziawszy,z tobą nie - powiedział jakiśczerwony mężczyzna, wyłaniając sięz poszycia i celując w nich z długiej,paskudnej broni. - Byłbymzobowiązany, gdybyście przekazalimi te przedmioty jako gwarancjęswego bezpieczeństwa. Macie mojesłowo honoru, że wówczas nic sięwam nie stanie.

Page 401: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Meta nie przywykła dopoddawania się bez walki.Odskoczyła w bok i wycelowałabroń... po czym przekonała się, żeostrze jakiegoś miecza drapie jądelikatnie w szyję.

- Jedno drgniecie pani palca naspuście, madam, a będzie powszystkim. Proszę to rzucić.

W drugiej ręce czerwony trzymałnadal broń wycelowaną w Billa. Niemieli wyboru. Gdy tylko odkopnąłich broń na bok, wsunął miecz dopochwy i opuściwszy karabin skłoniłsię grzecznie.

Page 402: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Witamy w Barthroom -powiedział z lekkim akcentempołudniowca. - Nie lubimy tuobcych, więc możecie się cieszyć, żepo wylądowaniu trafiliście właśniena mnie. Nazywam się majorJonkarta - z Sił Konfederackich, a zaswój dom uważam Wirginię. Ichociaż mogę zdawać się wamrodzimym mieszkańcem tegoświata, to nim nie jestem. Pochodzęz odległej planety. Byłem ściganyprzez aborygenów. Znalazłemkryjówkę w jaskini i zapadłem tamw sen. Sądzę, że były w tozaangażowane jakieś czary. Mójduch opuścił ciało i przybył tutaj...

Page 403: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nieważne co paliłeś, ale to musidawać niezłego kopa - stwierdziłaMeta. - Ta galaktyka pełna jestświrów z zaburzeniami tożsamości,matek zapłodnionych przez bogów,szlachetnych dzieciąt skradzionychpo urodzeniu...

- Kim pani jest... psychiatrą, czyco? - spytał Jonkarta, a po chwilitwarz jego zajaśniała radością. -Ależ, ojej, jeśli rzeczywiście jestpani specjalistką od problemówniedostosowania, doktorze, tomuszą wyznać, że miewałem takieokropne sny...

- Jestem Engine Mate First Class

Page 404: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Meta Tarsil. Dla przyjaciół Meta... ai ty możesz nim zostać, jeśliotrząśniesz się z tych mistycznychrojeń.

- Możesz uważać, że już tak sięstało, droga Meto! Bardzo podobami się twoja siła...

- Czy wreszcie dopuścicie mnie dogłosu? Jestem starszy sierżant Bill zOddziałów Kosmicznych.

- Jak to miło. Wysoki rangąwojskowy... Serdecznie witam waswszystkich.

Po wzajemnej prezentacji mieli

Page 405: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

okazję lepiej się obejrzeć. Jonkartaprzyjrzał się Mecie, na którąniewątpliwie było o wiele milejpopatrzeć niż na Billa. Meta równieżtak myślała i coraz bardziejzaczynał ją interesować nowopoznany. Był wysoki, szeroki wramionach; swoją czerwoną skóręprezentował niemal w całejokazałości, ponieważ nic na sobienie miał. Nie nosił żadnej odzieży zwyjątkiem uprzęży podobnej dokońskiej, z której zwisały przeróżneprzedmioty oraz broń. Od biedymożna by uznać za jedyną jegoodzież coś w rodzaju skąpychmajtasów. Błyszczące oczy Mety nie

Page 406: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przegapiły, że były one dobrzewypełnione. Skórzane buty, nabitemuskuły, zgrabna talia. To byłnaprawdę ktoś, o kim możnanapisać list do matki. Jednak wcalenie zamierzała tego robić, bo matcemógł on się również spodobać.

- Więc teraz, gdy już się sobieprzypatrzyliśmy, powiedzcie mi, cotu robicie - poprosił Jonkarta.

- Zostaliśmy zestrzeleni - wyjaśniłBill. - Czy miałeś z tym cośwspólnego?

- A coś ty myślał, kolego?Zrobiłem to za pomocą swej

Page 407: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

własnej strzelby radowej. Na tympłaskowyżu występuje znacznyniedobór metali, więc kiedy tylkoprzelatuje nad nim jakaś maszyna,zestrzeliwujemy ją. Używamymetalu do wyrobu mieczy, bronipalnej, noży, bomb i temupodobnych.

- Jasne, że tak - powiedziałaMeta. - A nie zostaje wamprzypadkiem trochę metalu nadziadki do orzechów, inne przyborydomowe czy też grzechotki dladzieci?

- Podziwiam twą szybkośćumysłu, droga Meto. Za pomocą

Page 408: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dziadków do orzechów z pewnościąnie można prowadzić wojny.

- A nie powiedziałbyś namprzypadkiem, Rudzielcu, z kim, alboz czym walczycie?

- Z przyjemnością. Ten płaskowyżzamieszkują dwie inteligentne rasy.Ale jedna jest z pewnością bardziejinteligentna. Są to czerwoni ludzie zBarthroom i zbuntowani, zdradliwioraz bardzo cuchnący zieloni ludziez Barthroom. Tych odrażającychtypków można bardzo łatwozidentyfikować nawet w ciemności, ito nie tylko po zapachu, ale także ipo tym, że mają cztery ręce. I kły

Page 409: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dokładnie takie jak ty, Bill, cozresztą czyni mnie niecopodejrzliwym.

- Policz ręce! - powiedział zezłością Bill. - A zatem, wracając dosprawy, mają cztery ręce i sązieloni, zupełnie jak Chingerzy.Może są też spokrewnieni.

- Czy mogę spytać kim są ciChingerzy?

- Wrogowie, z którymi toczymywojnę.

- Wojnę? Ho, ho! Nie mówcietylko, że walczycie z nimi za

Page 410: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pomocą sprzętu kuchennego igrzechotek? - mówiąc to mrugnąłdo Mety.

- Tak, też mamy wojnę. Nieznaczy to jednak, abyśmy byli ztego zadowoleni - odparła.

- Mnie się tam moja wojnapodoba. Pochodzę ze starego rodubojowników...

- Posłuchaj - powiedział Bill,podnosząc głos, by przekrzyczećmarsza, jakiego wygrywały mukiszki. - Minęło już sporo czasu odkiedy ostatnio jedliśmy. Czymoglibyśmy dokończyć rozmowę

Page 411: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przy obiedzie, jeśli wiesz, gdzietakowy znaleźć.

- Bez problemu. Jedzeniamnóstwo... jak tylko się zapiszecie.

- W tym musi być jakiś haczyk.

- Nie ma żadnego. Popatrzcie naten śliczny kawałek mięsa. -Otworzył jedną z kieszeni na swejuprzęży i wyjął z niej kawałekwędzonej szynki. - Chciałemzaproponować, abyście do nasprzystąpili. Zostaniecie wówczashojnie obdarzeni.

- No to ja wstępuję - powiedziała

Page 412: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Meta, sięgając po mięso. - Dawaj!

- Mnie też!

Gdy wyciągnęli dłonie po szynkę,Jonkarta cofnął się, na wpółdobywając miecza.

- Błagam o jeszcze chwilkęcierpliwości. Najpierw przysięga.Połóżcie prawą dłoń na sercu... czywy macie serca? Dobrze. Ipowtarzajcie za mną. Przysięgamna Wielki Embollizm, władcę słońcai gwiazd, doglądającego Barthroom,obrońcę czerwonych ludzi, wrogazielonych ludzi, pewną śmierćbiałych małp, dawcę podarków,

Page 413: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

protektora wszystkich, że będęlojalny wobec Jonkarty z Barthroomi wszystkich, którzy pod nim służą,będę przestrzegał jego rozkazów imył się co najmniej raz w tygodniu.

Powtórzyli, przełykającwypełniającą im usta ślinę, a potemrzucili się na kawałki soczystegomięsa odciętego przez niegomieczem.

- Niezłe frykasy, prawda? Samwędziłem. Wy przeżuwajcie, a japowiem wam co robić. Wygląda nato, że księżniczka Deja Vu, którą zwielką pasją kocham, zostałanapadnięta wraz ze swym

Page 414: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

oddziałem w trakcie powrotu zfabryki powietrza, produkującejpowietrze dla całej tej planety.Zrobili to okrutni zieloni, dowodzeniprzez najokrutniejszego z nich,Tarsa Tookusa. Oddział zostałwysieczony, jej wierzchowieczabity... właśnie go jecie, bo niechciałem, by się zmarnował... a onaporwana przez Tarsa Tookusa i jegoodrażającą hordę.

- Czy byłeś przy tym? - spytał Bill.

- Nie. Ku swej wiecznej udręce,przybyłem na miejsce zbyt późno...w przeciwnym razie, tamci by jużnie żyli. Wyczytałem to wszystko ze

Page 415: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śladów, bo jestem nie tylkowspaniałym łowcą, ale i tropicielem.Nikt inny nie potrafi czytać tropówna mchu. Tylko ja, trenowany przezwojowników Apaczy...

- Może oszczędzisz nam tychprzechwałek na później? -zaproponowała Meta.

- Ma pani rację, madam, iprzepraszam. Na czym skończyłem?

- Na śladach zielonych porywaczydziewcząt w trudnym terenie.

- Ach tak, oczywiście. Nie mogłemsam ich zaatakować, więc wracałem

Page 416: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

właśnie do miasta Methane poposiłki, gdy usłyszałem wasze głosy.Przez wciągnięcie was do oddziałuzaoszczędzę wiele dni marszu ibędziemy mogli wziąć ichznienacka.

Meta przełknęła ostatni kąsek iwytarła dłonie w długą trawę.

- Masz coś do przepłukaniagardła?

- Oczywiście, że tak, madam. -Podał jej swój skórzany bukłak ikobieta pociągnęła z niego głęboko.- To jest kumys robiony zesfermentowanego mleka.

Page 417: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak właśnie smakuje - bąknęła,wypluwając resztki napoju. - Jakwielu tych zielonych będziemymusieli pokonać?

- Jednego, dwóch albo więcej.Nie jestem dobry w liczeniu, tylko wzabijaniu.

- Jeden albo dwóch to okay -powiedział Bill, popijając kumys. -Poradzimy sobie z tym. Ale jeśli tobędzie cała gromada, czyli jakmówisz - więcej, możemypotrzebować pomocy. Lepiej zapiszteż naszego kumpla, WalecznegoDiabła Marka I.

Page 418: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To paskudny i niebezpiecznystwór, dlatego nie podchodziłem.Czy to wasz metalowy sługa?

- Niezupełnie. Ale będzie słuchałrozkazów. Poczekaj tutaj, a ja gosprowadzę.

Smok, który uporał się już zpobliskimi gałęziami i zadowolonywydmuchiwał zielony dym, zaczynałsię właśnie dobierać do winorośli;jedna z nich zwisała mu z paszczyjak spaghetti. Pokiwał Billowipazurem i zerwał kolejną kiść.

Walecznemu Diabłowi pobyt tutajnie podobał się aż tak bardzo.

Page 419: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Przysiadł na suchej skale z nogamipodkurczonymi pod siebie.

- Mamy dla ciebie robotę -oznajmił Bill, ale tamten się nieruszył.

- Czy on nie żyje? - spytał dlaodmiany smoka.

- Niezupełnie. Wyłączył się, żebyoszczędzać baterie.

- Wspaniale. Jak zatem mam znim porozmawiać?

- To oczywiste. Użyj telefonu.

Page 420: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill obszedł skałę wokół i zobaczyłumocowane na niej z tyłu metalowepudełko. W końcu wyjął ze środkasłuchawkę i przemówił do niej:

- Halo, jest tam kto?

Słuchawka zatrzeszczała mu przyuchu.

- To nagrana wiadomość.Waleczny Diabeł jest terazwyłączony. Jeśli pragniesz zostawićjakieś informacje, skontaktujemysię z tobą najszybciej jak to będziemożliwe.

- Pokaż, że żyjesz, dobrze? Mamy

Page 421: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

robotę - powiedział, lecz jedynymodzewem była cisza. Bill zaklął,odwiesił słuchawkę i zatrzasnąłskrzynkę. Potem dostrzegł czerwonyguziczek z napisem TYLKO WSYTUACJI KRYTYCZNEJ.

- To już jest coś - powiedział inacisnął mocno.

Rezultaty były dość dramatyczne.Nogi Walecznego Diabła mocnouderzyły w ziemię i stwór wyleciałwysoko w powietrze. Gdy spadałposypały się strumienie czystejenergii i w pobliskim lesie wybuchłypociski. Zawyła też syrena.

Page 422: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill skoczył za smoka, a pociskizadudniły w jego metalowąkryjówkę.

- Próbowałem cię ostrzec -powiedział smok. - Ale byłeś zbytporywczy.

- Jak krytyczna jest sytuacja? -wykrzyknął Waleczny Diabeł,nastawiając swą optykę wewszystkich kierunkach.

- Nie ma sytuacji krytycznej -stwierdził Bill, niepewniewyglądając z kryjówki. - Chciałem ztobą pogadać...

Page 423: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Do tego właśnie służy telefon.To nadużycie, naciskać guzikalarmowy, gdy nie ma...

- Proszę, zamknij się i słuchaj!Mamy małe zadanie do wykonania.

- Od kiedy? Wszystko co mamteraz do roboty, to siedzieć na tyłkuprzez parę tygodni, aż smokzregeneruje skrzydło. Jak mu toidzie?

Waleczny Diabeł wysunął ramię wkierunku smoka, który wskazałpazurem na małą bulwę u boku.

- Idzie wspaniale.

Page 424: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill robił się nerwowy.

- Posłuchaj no, Waleczny Diable,pora, abyś zasłużył na swoje miano.Mamy coś więcej do roboty niżsiedzenie sobie tutaj iobserwowanie, jak smokowi rośnieskrzydło. Tutaj też trwa wojna.

- No to się w nią bawcie.Obniżam zasilanie. Wszystkiesystemy wyłączone. Dziesięć...dziewięć...

- Przestań! Kazano ci słuchaćmoich rozkazów!

- Nie ma mowy, wodnisty

Page 425: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

stworze. Wielki Zots nakazał miuwolnić drugiego takiego jak ty iwrócić z wami żywymi. Istniejągranice moich obowiązków.Dziewięć... osiem...

- Nie! Przestań! Masz z namiwrócić, prawda? A my musimy tutajsterczeć przez dwa tygodnie. Alejeśli Meta i ja nie będziemy jeść,umrzemy. Teraz zawarliśmy pakt:jedzenie w zamian za odrobinęwalki. Ale potrzebujemy twojejpomocy, rozumiesz? A zatemmusisz z nami pójść.

- Muszę przyznać, że to logiczne -odezwał się smok. - Będę tu czekał,

Page 426: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

aż wrócicie.

Gdy Mark I zaczął przemyśliwaćsprawę, było wręcz słychać, jakobracają się w nim trybiki. Nie miałwyjścia. Światełka zabłysnęły,motorki zaszumiały i znów odzyskałpełną moc.

- No cóż - powiedział zfilozoficzną rezygnacją. - DlaWalecznego Diabła żywiołem jestwalka, więc bierzmy się do roboty.Gdzie ta wojna?

Page 427: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 428: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział trzynasty

Jonkarta był bardzo podejrzliwywobec nowego towarzysza Billa.Stanął za Metą z mieczem w jednejdłoni, a bronią palną w drugiej.

- Nie podchodź bliżej, słyszałeś?!- nakazał. - Moja broń strzelapociskami radowymi, które przejdąprzez twego puszkowategoprzyjaciela na wylot.

Meta odsunęła się od niego.

- Zgłupiałeś czy co, Rad? Ty

Page 429: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pewnie świecisz się już wciemnościach i niewiele ci życiazostało!

- Przyznaję, że nowe kule radowebłyszczą w ciemności... jak równieżw niej eksplodują. Więc uważajcie!Te stare, wystrzeliwane w nocy nieeksplodowały, dopóki słońce nieoświetliło ich swymi promieniaminastępnego dnia. Ale tak już niejest. Czy można zawierzyć tejkreaturze?

- Słucha rozkazów, a towystarczy. Teraz możesz jużodłożyć broń. I trzymaj się od nasnajdalej jak to możliwe.

Page 430: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jeśli ten metalowy stwór ma siędo nas przyłączyć, musi złożyćprzysięgę...

- Nigdy! - wykrzyknął WalecznyDiabeł. - Lojalność nie może byćpodzielona, a ja już zaprzysiągłemna wierność Złotemu Zotsowi,memu jedynemu władcy. Będęnatomiast przestrzegał rozkazów iinstrukcji, by utrzymać tego tutajmięczaka przy życiu, więc będzieszmusiał na to przystać, koleś.

- Nie jestem pewien...

- Ale ja jestem - stwierdził Billzmęczony całą tą głupią kłótnią. - A

Page 431: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ta rzecz nie jest w najmniejszymnawet stopniu ludzka, to tylkomaszyna...

- Nie jestem jakąś tam „tylkomaszyną”! - sprzeciwił się WalecznyDiabeł.

- Spokój! - krzyknęła Meta, lecznikt jej nie słuchał. - Jest jedensposób, by sobie z tym poradzić -mruknęła, uniosła broń i wypaliła wkierunku całej trójki.

Krzyki natychmiast ustały. Bill iJonkarta w mgnieniu oka padlipowaleni ładunkiem grawitacyjnym.Nawet Waleczny Diabeł przyjął

Page 432: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pozycję horyzontalną. Meta usiadłana zwalonym pniu i zaczęła cośnucić, plotąc wianek z dzikichkwiatów. Gdy działanie ładunkuustało, zaczęli ruszać się i jęczeć.Włożyła wianek na głowę, wstała iprzeciągnęła się.

- Teraz, gdy kłótnia już sięskończyła, może byśmy przeszli dotej wojny?

- Maszerujemy - rozkazałJonkarta niezbyt zadowolony, żepowaliła go kobieta. - Znajdziecieich obozowisko o dzień drogi stąd,na krawędzi wymarłego miastaMercaptan. Zajmiemy pozycję w

Page 433: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ciemnościach. Bitwę rozpoczniemyrankiem.

- Ty jesteś szefem - stwierdziłaMeta. - Prowadź. Przy okazji, czymogłabym dostać jeszcze łyczektego sfermentowanego mleka nadrogę?

Jonkarta znał każdą ścieżkę iścieżynkę przez dżunglę orazpokrytą mchem równinę i poruszałsię niezwykle cicho na swych kocichnogach. (Zabił przedtem małegokota i zdarł z niego skórę, a z jegostopek zrobił podeszwy swychmokasynów. To stary barthroomskizwyczaj przynoszący szczęście. Ale

Page 434: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

chyba nie kotom.) Wokół kryły sięnieznane niebezpieczeństwa, leczgdy już stawały się znane, niszczyłje Waleczny Diabeł, któremu bardzosię to podobało. Wkrótce gruntpokryły szczątki gigantycznegopytona, wilko-zwierza i pożeracza.Jonkarta był teraz bardziejrozluźniony widząc, że nowoprzybylinaprawdę walczą po jego stronie.

- Muszę przyznać, że jesteśprawdziwym walecznym diabłem -powiedział.

- Zgadza się, to ja - przyznałrobot i rozwalił atakującegoneniteska.

Page 435: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Ponieważ torowali sobie drogęogniem, dotarli do skraju omszałejrówniny w momencie, gdy słońcekryło się za odległą krawędziąpłaskowyżu.

- Są tam - powiedział Jonkarta, zobrzydzeniem wskazując palcem. -Widać ciemne kształty ich namiotówi jeszcze ciemniejsze sylwetkipasących się wierzchowców...

- Skoro już mówimy o tychwierzchowcach... - wtrąciła się Meta- zjadłabym jeszcze odrobinęszyneczki.

- Bardziej myślisz o swym żołądku

Page 436: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

niż o mej ukochanej Deja Vu!

- Zgadza się, teraz tak, Czerwony.Najpierw wyżerka, a potem bitwa.

Ponieważ Waleczny Diabeł niepotrzebował snu, jemu przypadłapierwsza warta. Potem druga itrzecia, aż wreszcie obudził ichprzed świtem.

- Jaki masz plan, Jonkarto? -spytał Bill po przełknięciu ostatniejporcji szynki i wypadzie za rannąpotrzebą między drzewa.

- Jest tylko jeden plan - walczyć iwygrać!

Page 437: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wspaniale. - Waleczny Diabełnie był zbyt zachwycony. - Ale jeślipragniesz porady w sprawie walkiod doświadczonego WalecznegoDiabła, to powiem ci, że powinieneśzorganizować wszystko niecodokładniej. Ilu ich tam jest?

- Nieprzeliczone hordy!

- A może spróbowałbyś określaćnieco bardziej precyzyjnie?

- Nie przejmuj się - stwierdził Bill.- Już to z nim przerabiałem. Tenfacet liczy jeden, dwa, mnóstwo.

- Jestem lepszym wojownikiem

Page 438: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

niż ty, blada twarzy - odciął sięJonkarta. - Nie potrzebuję liczyć, poprostu walczę!

- Jeszcze sobie powalczysz -zapewnił go Waleczny Diabeł, którymiał już dosyć swych wodnistychkompanów. - Zróbmy tak. Co byśpowiedział, gdybym tam poszedł iwszystkich rozwalił?

- Zabiłbyś moją ukochanąksiężniczkę!

- Okey, zmodyfikujemy plan.Podkradniesz się teraz pod osłonąciemności i sprawdzisz, gdzie onajest. Wówczas, gdy ja pojawię się o

Page 439: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

świcie, wskażesz mi jej namiot, awszystko inne wysadzę wpowietrze.

- Ale jak ja ją znajdę wciemnościach?

- Użyj swego nosa - poradziłaMeta, której sprzykrzyły się jużmarudzenia. - Jeśli ona nieśmierdzi, to wyczujesz ją międzytymi śmierdzielami.

- Śmierdzieć! Gdybyś nie byłakobietą, już byś nie żyła. Mojaukochana pachnie jak słodkie róże,delikatne żonkile, wszystkie pięknekwiaty...

Page 440: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wspaniale. Wywąchaj tenbukiet wonności i daj mi znać, wktórym namiocie się znajduje. Czymożemy wreszcie zaczynać tęwojnę?

- No to idę szukać swejukochanej. Trzeba to zrobić w ciszy,więc nie zabiorę ze sobą StarejBetsy, mej zaufanej strzelbyradowej. Pozostawiam ją paniopiece, madam...

- Nie ma mowy! Powieś ją nadrzewie, a będzie tu, kiedy wrócisz.

Jonkarta nie miał wyboru.Powiesił strzelbę wysoko na

Page 441: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

drzewie, po czym cicho jak wążwyruszył na pustkowie.

Waleczny Diabeł zabuczał dosiebie. Niebo na zachodzie zaczęłosię rozjaśniać, bo planeta Usakrążyła w przeciwnym kierunku.Robot załadował całą swoją broń iodbezpieczył miotacze płomieni. Billodszedł na bok, by ulżyćgromadzącym się w nim żądzom,ale Meta miała lepszy pomysł.Podkradła się do krzaka, za którymsię ukrył, i usadowiła się przy nim;noc wypełniła muzyka odpinanychzamków błyskawicznych. Potemzamieniła się w muzykę zapinanychzamków błyskawicznych. Wtem

Page 442: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

oboje dostrzegli wychylający się zzakrzaka detektor podczerwieni.

Meta chciała go pochwycić, ale jejsię wymknął.

- Jeśli rozmnażacie sięwegetatywnie - krzyknęła - skąd tonagłe zainteresowanieheteroseksualizmem?

- Może czuję się sfrustrowany?Słońce wstało. Ruszam!

Obozowisko przeciwników jużożyło, a ożywiło się jeszcze bardziejna widok ruszającego w jegokierunku Walecznego Diabła. Cała

Page 443: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

horda obrzydliwych zielonychludzików wylała się z namiotów,ciskając diabelskie przekleństwa istrzelając do metalowegoprzeciwnika. Waleczny Diabełwzniósł broń i wycelował w nich, alenie strzelał.

- Hej, ty wodnisty czerwońcu,gdzie jesteś?

- Tutaj - odpowiedział Jonkarta,wychylając głowę i chowając jąnatychmiast przed grademradowych kul. - Zabijaj ich do woli,ale oszczędź namiot ze znakiembestii.

Page 444: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Obawiam się, że nie wiem o coci chodzi.

Jonkarta szybko nakreślił 666 napiasku.

- Wygląda to tak.

- Kapuję! - Waleczny Diabełwycelował elektroniczny teleskop,ignorując bijące w jego pancerzkule, i omiótł linię namiotów.

- Znalazłem go... no to ruszam!

Było to bardzo dramatycznewidowisko. Groteskowe zieloneludziki nie miały szans w powodzi

Page 445: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ognia i pocisków. Wszyscy trafieniuroczo eksplodowali. Strzępyzielonych ciał latały we wszystkichkierunkach i opadały na piachmiędzy szczątki namiotów,skórzanych kap, jedwabnychdraperii, złotych bransolet,prezerwatyw, pistoletów i mieczy.Innymi słowy, wszelkich rzeczyułatwiających życie na pustyni.Meta i Bill przypatrywali się tejhałaśliwej demonstracjiniepokonanej siły ognia. W ciąguparu chwil dumny obóz stał siędymiącą ruiną, z której wystawałtylko jeden namiot. Pozostał onnietknięty, choć pokrywała go

Page 446: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

również zielona krew.

- Moja ukochana Deja Vu - czyjest bezpieczna?

- No jasne - upewnił pytającegoWaleczny Diabeł. - Ja nigdy niepudłuję! - Wyciągnął przewód zesprężonym powietrzem i zdmuchnąłdym z luf.

- Jestem tutaj, kochanie, i tęskniędo twego uścisku! - zawołałJonkarta, rzucając się naprzód iodsuwając płachtę u wejścia donamiotu.

Potem odskoczył, gdyż ze środka

Page 447: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wypadł olbrzymi zielony marsjanin iprzyszpilił go do gruntu.

- Zniszczyłeś całe moje plemię! -wrzasnął i uderzył się w potężnytors. - Jestem spragniony zemstyoraz twojej krwi!

- Tars Tookus... byłeś wnamiocie, sam na sam... z nią! Cozrobiłeś mojej ukochanej?

- Zgadnij! - Zielony gigantwyszczerzył zęby i odskoczył w bok.- Dobądź miecza i broń się!

Miecz Jonkarty natychmiastznalazł się w jego dłoni. Wojownik

Page 448: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wrzasnął i zaatakował. Lecz TarsTookus także dobył miecza. A raczejmieczy. Wszystkich czterech, co jestnormalne, gdy ma się tyle rąk.Jonkarta rzucił się do ataku z takąfurią, że jego miecz wykonałmłynka, który zmusił zielonegomarsjanina do podania tyłów,pomimo zbrojnej przewagi. Gdyoddalili się nieco od namiotu,Jonkarta zawołał:

- Bill... do namiotu! Zobacz, czymojej ukochanej nie stała się jakaśkrzywda!

Bill okrążył walczących i wetknąłgłowę między kotary.

Page 449: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Według mnie, ona wyglądacałkiem nieźle!

A wyglądała tak naprawdę.Spoczywająca na jedwabnychpoduchach Deja Vu byłauosobieniem kobiecego wdzięku.Jej delikatna, czerwona skóra, abyło jej sporo widać, błyszczałazdrowiem i pożądliwością. Skrawkiprzezroczystej materii raczejuwypuklały niż okrywały krągłewdzięki. Piersi wielkości melonówwyrywały się na wolność.

- Czy... czy wszystko w porządku?- wyjąkał Bill.

Page 450: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Chodź tu i sprawdź -zaproponowała mu w odpowiedzi.

Gdy kotara u wejścia do namiotuopadła za nim, walka na zewnątrzdobiegała końca. Nawet mająccztery miecze, Tars Tookus nie byłprzeciwnikiem godnym mistrzostwaJonkarty. Jego górne prawe ramięzmęczyło się i przeciwnik,wyczuwszy to, rzucił się naprzód,parując cios z boku, by potężnymuderzeniem odciąć głowę zielonegowroga. Jonkarta zawył zwycięsko, agigantyczna postać padła na piasek,brocząc zieloną krwią ze ściętejszyi.

Page 451: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak umierają ci, którzy ważą sięstanąć między mną i mojąukochaną! - zawołał zwycięzca,obrócił się i szeroko odsłonił wejściedo namiotu. Wówczas zawyłpowtórnie, ujrzawszy to, co działosię w środku.

- Tak umierają ci, którzy ważą sięstanąć między mną a mojąukochaną! - krzyknął jeszcze raz iwpadł do środka.

- Właśnie badałem ją, bysprawdzić, czy nie jest ranna! -odkrzyknął Bill, chowając się zaczerwoną księżniczkę w celuuniknięcia ciosu.

Page 452: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wychodź, tchórzu! Wyleź znamiotu i walcz jak mężczyzna!

Meta i Waleczny Diabełprzypatrywali się z wielkimzainteresowaniem, jak Bill wyleciałz namiotu, a za nim wściekłyJonkarta. Meta podstawiła temudrugiemu nogę i czerwonywojownik rozciągnął się jak długi.

- Wstydź się. Atakujeszbezbronnego człowieka. Jeśli chceszsię pojedynkować, rób to zgodnie zzasadami. Bill wybiera broń.

- Oczywiście, masz rację -stwierdził Jonkarta, gramoląc się na

Page 453: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nogi i otrzepując ze skrawkówzielonego mięsa. Wyciągnął dłonie ispojrzał na Billa.

- Wybieraj. Strzelby radowe zodległości dwudziestu kroków.Sztylety, pistolety, miecze,maczugi... wybór należy do ciebie.Ale decyduj się szybko, bo niejestem w stanie zbyt długopanować nad swym gniewem.

Deja Vu dołączyła do resztywidzów, okrywając nieco tkaninąswe wdzięki, które tak rozpalałyumysły mężczyzn. Meta spojrzała nanią kątem oka, pociągnęła nosem iodwróciła się. Gruba, pomyślała.

Page 454: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Będzie potrzebowała gorsetu przedtrzydziestką. Wszystkie oczyskierowały się teraz na Billa, a jemunie bardzo się to podobało. Widział,co ta muskularna małpa zrobiła zczwororękim gigantem.

- Wiem - powiedział. - Zapasy napalce!

- Wybierz broń! - ryknął wściekłyJonkarta. Kopnął jeden z leżącychmieczy w stronę oponenta. -Właśnie skończył ci się czas.Podnieś to i broń się... albo szybkozmów ostatnią modlitwę, zanim cięzałatwię.

Page 455: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Pomóż mi, Waleczny Diable -błagał Bill. - Powstrzymaj tegoszaleńca od zamordowania mnie.

- To nie moja walka, koleś.Wysłano mnie, bym sprowadziłMetę żywą... i zrobię to. Pakujeszsię w kłopoty z lokalnymipanienkami... to twój problem.

- Meta...?

- Chciałeś tego pulpeta... to o niąwalcz. Ja popatrzę.

- Czas minął - stwierdził Jonkartaz sadystyczną przyjemnością iwymierzył mieczem w pępek Billa. -

Page 456: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Czy w tym miejscu znajduje siętwoje serce?

- Nie, tutaj - powiedział Bill,uderzając się w piersi i natychmiastcofając dłoń. - To znaczy, nie, niemożesz tego zrobić...

Stalowe bicepsy naprężyły się.Miecz błysnął, wtem Deja Vuwydała przeraźliwy okrzyk i obajprzeciwnicy odwrócili się, by ujrzećją w uścisku Tarsa Tookusa.

- Ale przecież... - wymamrotałJonkarta - właśnie przed chwiląodciąłem ci głowę.

Page 457: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Cha-cha! Rzeczywiście takzrobiłeś. - Zielona istota wskazałana kikut szyi jedną z trzech rąk. -Ale nie wiedziałeś, że mam dwiegłowy. Druga przywiązana była dopleców tak, że jej nie widziałeś. Gdytwoja uwaga była odwrócona,uwolniłem drugą głowę i złapałemtę wywłokę - zagwizdał przenikliwiei wielki thoat przygalopował doń nasześciu nogach.

- Nie odważycie się strzelać, bynie zranić branki - zawołałzwycięsko i wskoczył na siodło zrozwrzeszczaną księżniczkąprzyciśniętą do niego.

Page 458: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A teraz ruszam! Nie zabiję was,lecz pozostawię wam przyjemnośćprzyglądania się jej losowi!

Jego szalony śmiech utonął wtętencie kopyt oddalającego sięthoata.

Page 459: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 460: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział czternasty

- Za moją ukochaną! - wrzasnąłJonkarta. - Musimy ją ocalić.

- Właśnie to zrobiliśmy -powiedziała mu Meta. Gdybyś odciąłobie głowy Tarsa Tookusa, niemielibyśmy takich problemów.

- A skąd miałem wiedzieć, że onma dwie głowy? Nie jestemzboczeńcem... nie przypatrywałemmu się od tyłu! Musimy ruszać zanimi... i rozprawić się z tym

Page 461: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gnojkiem!

Jego miecz zaświstał śmiertelnąnutę, błyskając w ciepłychpromieniach słonecznychBarthroomu. Bill wzniósł swoją brońi nacisnął spust. Z lufy wyskoczyłabłyskawica i wybiła miecz z rękiczerwonego wojownika.

- To nie jest fair! - wrzasnąłJonkarta, a potem wylał niecokumysu na poparzoną dłoń. - Niejesteś dżentelmenem.

- Masz cholernie dużo racji...jestem poborowym, choć czasowooficerem.

Page 462: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Mój miecz pragnie twojej krwi.

Jeszcze raz Meta musiała użyćpistoletu grawitacyjnego, byprzerwać sprzeczkę. Gdy obajmężczyźni dysząc leżeli na ziemi,zajrzała do namiotu. Był on pełenfuter, jedwabi i śmierdział zielonymiludzikami. Znalazła jakąś butelkę,którą najpierw powąchała, a potemnapiła się z niej i otarła wargi.Wyniosła ją na zewnątrz, gdzie Billz trudem dźwigał się na nogi.

- Spróbuj trochę tego... jestlepsze niż kumys.

Pociągnął łapczywie. W tym

Page 463: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

czasie zbliżył się do nich Jonkarta.Powąchał i krzyknął głośno.

- Ten zapach? Co wy pijecie?

Meta pokazała mu butelkę, a onwrzasnął po raz wtóry:

- To niezwykle rzadkie perfumy zwinorośli shtunkox, która dojrzewatylko raz na sto lat, tak cenne, że...

- Chcesz łyka, czy wolisz dawaćwykład? - spytała Meta z cieniemsympatii. - Płyn ten zawiera alkohol.A to tutaj rzadkość. I odczep się odBilla. Mam już dosyć tych waszychsamczych rozgrywek. Możesz

Page 464: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pojedynkować się, ale dalejpójdziesz sam. Możesz teżzapomnieć o wszystkim, a wówczaszyskasz małą armię, to znaczy nas iWalecznego Diabła. Co wybierasz?

- Życie mej ukochanej jest dlamnie ważniejsze niż honor...

- Szybko to sobiewykombinowałeś. Cóż zatemrobimy dalej? - spytała, przejmującdowództwo, bo miała już dośćmężczyzn.

- Użyjemy ich wierzchowców dopogoni. Te stwory nie mają siodełani lejców, a kierowane są

Page 465: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

telepatią.

- To nie do wiary.

- Jeśli stają się narowiste, należywalnąć je w łeb kolbą pistoletu.

- Brzmi to groźnie, alewszystkiego trzeba spróbować.Waleczny Diable, przygoń tu do nasthoaty.

Lepiej nie opisywać widoku, jakistanowiło dwoje różowawych ludzi,czerwony Barthroomczyk imetaliczny Waleczny Diabeł,dosiadających stada długich nadwadzieścia stóp, sześcionogich i

Page 466: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nadrozwiniętych seksualniethoatów. Wystarczy powiedzieć, żew jakiś czas później cztery thoaty zuszkodzonymi od bicia w głowęmózgami ruszyły przez bezdrożnąpustynię, niosąc na grzbietachumęczonych i zakurzonychjeźdźców.

- Obyście nie musieli już nigdytak podróżować - powiedziała Meta,po czym wskazała nagle przedsiebie i wrzasnęła: - Jesteśmyatakowani!

Potworny dziesięcionogi stwórspieszył w ich kierunku, śliniąc sięprzy tej szarży. Miał trzy rzędy

Page 467: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

długich, ostrych zębów, cosprawiało, że musiał trzymaćpaszczę otwartą jakby cierpiał nazadyszkę.

Skoczył do przodu, wyleciałwysoko w powietrze i opadł naJonkartę.

Ten podrapał się w głowę, azdyszany potwór przysiadł tuż obok.

- To mój wierny psiak, Rayona.Musiał biec dzień i noc przez dwatygodnie, by przybyć tutaj. Tezwierzęta są niestrudzone.

Rayona natychmiast stracił

Page 468: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przytomność i zaczął chrapaćprzerzucony przez grzbiet thoata.

- Maszerujemy - wystękałJonkarta, sadowiąc się wygodnieprzy nieprzytomnym ulubieńcu. -Tędy, w kierunku martwego miastaMercaptan na brzegach MorzaMartwego. Módlcie się do swychbogów, abyście nie przybyli zbytpóźno.

Pogalopowali w dal. W czasiejazdy Waleczny Diabeł zbliżył swegothoata do wierzchowca Mety. Tensłuchał każdego rozkazu jeźdźca, bonie miał większego wyboru - w jegouchu tkwiła lufa pistoletu.

Page 469: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To niezwykłe doświadczenie.Będę miał co opowiadać innymWalecznym Diabłom. O czym mówiłten czerwony mięczak, o jakichobcych bogach? Ma tak mocnyzbójecki akcent, że czasami trudnogo zrozumieć.

- Nie teraz, Waleczny Diable! Jeślisądzisz, że będę ci wyjaśniałareligioznawstwo porównawcze,człapiąc przez martwe dno oceanuna grzbiecie sześcionogiego thoata,to chyba brakuje ci oliwy.

Większość dnia galopowali, boJonkarta absolutnie nie chciałsłyszeć o postoju. Dopiero gdy

Page 470: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pojawiły się przed nimipostrzępione wieże Mercaptanu,zarządził odpoczynek. Wszyscy, zwyjątkiem Walecznego Diabła,zwalili się na ziemię, oddychając zulgą. Thoaty zaczęły się paść, awierny pies Rayona obudził się ipuścił bąka. Zapomnieli ozmęczeniu i zwiali na bezpiecznąodległość. Nie uczynił tego tylkoWaleczny Diabeł, który nie miałwęchu.

- A oto mój plan - powiedziałJonkarta, gdy powietrze nieco sięoczyściło. - Musimy ich zaskoczyć,ponieważ mają nad nami przewagęliczebną. Znam sekretne wejście...

Page 471: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dlaczego zaskoczyć? - zapytałazdziwiona Meta. - Dlaczego, tak jakpoprzednio, nie poślemy tamWalecznego Diabła, żeby wszystkichrozwalił?

- Bo teraz są ostrzeżeni. Popierwszym strzale zabiliby mojąukochaną. To nie może się zdarzyć!Wślizgniemy się przez górne piętraopustoszałych budynków, a tego sięzupełnie nie spodziewają.

- Dlaczego nie? - zapytał Bill,który był coraz bardziej skołowany.

- Bo górne piętra zamieszkane sąprzez ohydne białe małpy,

Page 472: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

olbrzymie groźne stworzenia, któreuwielbiają zabijać.

- Czy nie będą zatem próbowałynas zabić? - spytała Meta.

- Przypuszczam, że tak - odparłJonkarta. - Jakoś o tym niepomyślałem. Już wiem! Jeślizaatakują, wasz metalowywojownik je zabije.

- Sprytne. Eksplozje i strzelaninana górze. Ci wspaniali zieloni napewno nic nie zauważą.

- Mogę to zrobić - powiedziałWaleczny Diabeł. - Mam ciche

Page 473: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

promienie śmierci, promieniekoagulacyjne, które ścinają ciało jakjajko na twardo, gazy trujące, tegotypu rzeczy. Chcecie, żebymzademonstrował?

- Zademonstruj na tych białychmałpach - rzekł Bill. - Czyż niepowinniśmy tego zrobić, zanimbędzie zbyt późno?

Jonkarta poprowadził. Weszli dozrujnowanego budynku, a potemschodami w górę, aż dotarli donajwyższego piętra. Przeszli przezjeden pokój, potem drugi, ażdopiero w trzecim natrafili nawroga.

Page 474: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jest! - krzyknął przerażonyJonkarta. - Obrzydliwa wielka białamałpa. Zabić ją!

- Biała małpa, rzeczywiście! -odkrzyknął stwór. - I ty to mówisz,czerwony komunistyczny gnojku.Zaraz ci tak dołożę, że przestanieszobrażać bliźnich!

- Czekajcie - odezwał się Bill,powstrzymując Walecznego Diabła,który już wysuwał lufę. - Nie strzelajjeszcze. Ten stwór chyba umiemówić.

- Stwór, też mi coś! A kim tyjesteś, by wdzierać się do czyjegoś

Page 475: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

salonu z morderczo wyglądającąmachiną i tym czerwonym idiotą. Atakże z jakąś milutką osóbką, comuszę przyznać, by wymienićwszystkich.

- Zabić go! - rozkazał Jonkarta imorderczy dziesięcionogi pies rzuciłsię do przodu.

- Leżeć - nakazała biała małpa. -Waruj. Miły piesek. Masz tu kostkę.- Na podłogę poleciała czaszkathoata, która została natychmiastprzechwycona i rozłupana przezRayonę.

- Jestem Meta - powiedziała owa

Page 476: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

milutka osóbka, występując doprzodu. - Mam nadzieję, że niegniewasz się na nas za towtargnięcie.

- Ależ wcale nie, absolutnie nie!Ja mam na imię An Lar, aleprzyjaciele mówią do mnie Ań. AlboLar. Albo An Lar. Żona i dzieciaki sąna zakupach. Dziś wieczorembędziemy mieli na kolację pieczonąnogę zielonego Barthroomczyka,więc możecie się do nas przyłączyć.

- No cóż, dziękuję. Zapytamprzyjaciół. - Odwróciła się ispojrzała na Walecznego Diabła,który chował broń. - Jak doskonale

Page 477: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

widzicie, te tak zwane białe małpysą bardzo ludzkie, lub przynajmniejbliskie człowiekowi.

- Bez wątpienia jesteśmy ludzcy,niech Samedi mnie ukarze, jeśli tonieprawda.

- Samedi? - spytał Bill, w którymobudziły się już jakieś wspomnieniaw zakamarkach wyniszczonegoumysłu. - To brzmi znajomie. Mójprzyjaciel zwykł mówić o Samedi.Rekrut imieniem Tembo.

- Nazywany tak na cześć św.Tembo, niech spoczywa w pokoju,jednego ze świętych Pierwszego

Page 478: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zreformowanego Kościoła Voodoo.A gdzie jest teraz twój przyjaciel?

- Tutaj. A przynajmniej jegoczęść. Został zabity w czasie akcji.W tej samej akcji ja straciłem rękę.To jest jego ręka, wszystko co ponim zostało. Ona zawsze mi goprzypomina.

- Wcale się nie dziwię! - Lewaręka Billa poruszyła się w góręwbrew jego woli. - Zastanawiałemsię, dlaczego masz; jedną rękębiałą, a drugą czarną, i do tego obieprawe, ale nie chciałem byćniegrzeczny i spytać. No dalej,wchodźcie, ludziska, teraz tak

Page 479: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

trudno ujrzeć przyjazne oblicze. Tobył naprawdę czarny dzień, gdystatek rozbił się na tej przeklętejplanecie.

- Statek? Rozbił się? - powtórzyłBill.

- Aha. Wielki statek kosmiczny,napakowany uchodźcami z planetyZiemi, jeśli w ogóle wierzycie wtakie historie. Mówi się, że właśniena tym statku miała miejsce wielkaprzemiana. Chociaż ci, którzy naniego weszli, wyznawali wieleróżnych religii, to gdy z niegoschodzili, uznawali już tylko jedną.A wszystko dzięki wspaniałej pracy

Page 480: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

misyjnej św. Tembo, niech będziebłogosławione jego imię.

- Tak właśnie zawsze mówiłTembo - stwierdził Bill. - Ziemiazostała zniszczona w wojnieatomowej, a przynajmniej jejpółnocna półkula.

- Jasne, i miło nieco zweryfikowaćstare historie. Młodzi nazywają jemitami i krzywią się na nie. Ale tonie mit, że zostaliśmy wyrzuceni natę nagą planetę. Hodujemy trochęziemniaków w ogródkachdachowych, jemy zielonegoBarthroomczyka, albo dwóch, gdyjesteśmy głodni. Nielekkie to życie,

Page 481: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

a jeszcze gorszym czynią je tacy jakon, nazywając nas małpami!

- Przepraszam. Jako dżentelmen zpołudnia czuję się zobowiązany doprzeprosin. Powtórzyłem tylko to cosłyszałem.

- To tylko świadczy o tym, jakiezgubne mogą być plotki. Alepowiedzcie mi, co sprowadza wasdo naszego miasta?

- Moja narzeczona, ślicznaksiężniczka Deja Vu, zostałauprowadzona przez wstrętnestwory, które mieszkają pod wami.Musimy ją uwolnić!

Page 482: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- No to zjawiliście się wewłaściwym miejscu, jeśli chceciekogoś ocalić i policzyć się zzielonymi Barthroomczykami. Pozatym, mój zamrażalnik na mięso jestpusty. Poczekajcie tutaj, dajciejeszcze jedną kostkę temuwygłodniałemu psiakowi, a ja wrócęw mgnieniu oka.

- Jakiż on miły - powiedziałaMeta, gdy ich gospodarz wyskoczyłprzez okno.

Zgodnie z obietnicą pojawił sięprawie równie szybko jak zniknął,lecz jego białe brwi wyrażałyzmartwienie.

Page 483: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To nie będzie tak łatwe, jakprzypuszczałem. Myślę, że onispodziewali się waszego przybycia.

- Dlaczego tak sądzisz?

- W całym mieście pojawiły sięznaki: „Do porwanej księżniczki”.Według mnie, oni na was czekają.

- Właśnie tego pragnę - stwierdziłchmurnie Jonkarta, rezolutniesięgając po miecz. - Jeśli sądzą, żemogą mnie złapać, to jej nieskrzywdzą. A zatem atakujemy.

Meta była zaszokowana.

Page 484: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Chcesz wpaść prosto w pułapkę?

- Nie mamy innego wyjścia.

- On ma rację, nie mamy wyboru- zaintonowali chórem Bill i An Lar.

- To wy, kretyńskie ogiery, taktwierdzicie. - Meta wykrzywiła ustaz obrzydzenia. - Lecz z punktuwidzenia kobiety, myślę, żepowinniśmy zrobić najpierwrekonesans. Później zawszeznajdziemy czas na umieranie.

- Nie! - wybuchnął WalecznyDiabeł. - Najpierw walka, a potemmyślenie. Może nie jestem

Page 485: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mężczyzną, bo rozmnażaniewegetatywne to sprawaaseksualna, lecz, na Zotsa, podobami się ta męska gadka.

- Myślicie wyłącznie genitaliami, anie mózgami - orzekła jeszczebardziej zdegustowana Meta, gdywyszli. Ruszyła za nimi, trzymającsię w zasięgu wzroku, leczpozostała w budynku, gdy wydostalisię na centralny plac.

- Tu jest pusto! Zwiali, bo się nasboją! - krzyknął Jonkarta, apozostali zgotowali mu burzliwyaplauz.

Page 486: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wówczas grunt rozwarł się ipolecieli w dół, a niezliczona liczbazielonych Barthroomczyków wylałasię z pobliskich budynków, wydającokrzyki zwycięstwa, śmiejąc się iwykonując obsceniczne gesty, którew przypadku posiadania aż czterechramion mogą być naprawdę bardzowulgarne.

- A nie mówiłam - warknęła Meta.- Ale nikt tutaj nie chce mniesłuchać.

Zmartwiła się i desperackozłożyła dłonie.

- Czyżby już było po wszystkim?

Page 487: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Czy tak kończy się życie? Nie było towcale wielkie bum ani masakrazielonych.

Westchnęła, a jedynymdźwiękiem, jaki usłyszała, byłozgrzytanie potężnych zębów nakości thoata. Potem nastąpiło pełnesamozadowolenia beknięcie.

Page 488: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 489: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział piętnasty

Tymczasem w metalowymmieście Zots zaczynał poważnie sięmartwić.

- Powinni już byli wrócić do tejpory. Boję się o waszychtowarzyszy. - Łyknął sobiewysokooktanowej benzyny dlauspokojenia nerwów, i obserwował,jak admirał pracowicie czymś sięzajmuje.

- Odpręż się, Złociutki - zamruczał

Page 490: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Praktis i odkręcił pas od bezradnejmaszyny, którą przyszpilił dopodłogi. Zabrzęczała głośnikiem wagonii. Praktis zerknął na Wurbera,a ten podał mu obcęgi. Kapitan Blyrównież tam był i patrzył, nic niewidząc, na jej kiwającą się głowę.Chociaż pozbawili go wszystkichzapasów, nie znaleźli towaruukrytego w bucie. Mógł więcpoużywać na całego i miał niezłyodlot.

- Jasne, że chciałbym sięzrelaksować - cierpiał Zots. - Alewstydzę się swego brakugościnności. Najpierw jedno, apotem drugie z waszych kompanów

Page 491: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zaginęło.

- Dwoje czy dwieście. Straciłemznacznie więcej ludzi, robiącnielegalne badania nad zwykłymprzeziębieniem. Aha!

Maszyna zgrzytnęła, gdy odpadłajej noga. Praktis pochylił się i skupiłmikroskopowy okular na złączu.Zots wyglądał na zbolałego.

- Wolałbym, abyś tego nie robił,kiedy do ciebie mówię. Na wasząprośbę zaopatrzyłem was wmaszyny do rozbiórki... to znaczy,badania. Ale wolałbym, abyś z tymzaczekał, dopóki nie wyjdę.

Page 492: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Przepraszam. - Praktiswyprostował się i odłożył czarnymonokl na miejsce. - Czasami dajęsię ponieść pracy. Gdzie jest Cy?

- Tutaj - rozległ się głos idącego ztacą dymiących steków. - Jedzenie.Jestem głodny. A wy?

- No cóż, może trochę. - Praktisnadgryzł stek i odłożył. - Lubięmięso w menu tak jak każdy, ale tojuż mi się znudziło. Powinienem byłpopracować nad szybko rosnącymitorcikami albo może ptasimmleczkiem...

Przerwały mu ostre, zgrzytliwe

Page 493: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dźwięki, gdy maszyna, którą badał,wyrwała gwoździe trzymające jąprzy podłodze. Podskakiwała terazwariacko na jednej kończynie.

- Stój! - krzyknął Praktis.

- Daj mu spokój - powiedziałZots. - Mamy ich o wiele więcej. Ateraz może powrócimy do tematunaszej dyskusji. Do pańskichzaginionych towarzyszy. Naszedetektory wyłoniły słaby sygnałtranspondera z pustyni. Wydaje sięon zgodny z częstotliwością, naktórej nadaje Waleczny Diabeł MarkI. Wysłałem zatem po ulepszonymodel, Mark II. Jeśli się nie mylę,

Page 494: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

właśnie tu przybył.

Drzwi rozwarły się z wielkimtrzaskiem i do pomieszczeniawkroczył Waleczny Diabeł. Okrążyłje dwukrotnie i wywalił pociskiemdziurę w ścianie, a potem spocząłdysząc. Zots pokiwał głową zaprobatą.

- To ja! - krzyknął radośnieWaleczny Diabeł i odstrzelił połowęsufitu. Praktis spojrzał na niego zdezaprobatą i nie zauważył, żeWurber kradnie resztę jego steku.

- Co mamy z nim zrobić? -zapytał.

Page 495: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Podjąć misję ratowniczą,oczywiście. Chodźcie za mną, azaprowadzę was do ornitoptera.

- Beze mnie, ja jestem tuadmirałem. - Rozejrzał się wokół idostrzegł kapitana Bly. - Chybakończą nam się rekruci. Wy tam,kapralu Cy BerPunk, wyzgłaszaliście się na misjęratowniczą.

- Nie potwierdzam, nie idę. Nieznoszę wysokości. Niech idzieWurber. Ja mam obawy.

- Wurber jest za głupi. A wychyba jednak bardziej obawiacie się

Page 496: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mnie. Ruszać!

Cy dotknął blastera i zastanowiłsię, czy nie byłoby mądrzej rozwalićPraktisa, zamiast wybierać się na tęsamobójczą misję. Lecz admirałmiał wielkie doświadczenie zopornymi rekrutami, ochotnikami ipacjentami, więc podjął decyzjęjeszcze szybciej.

- Popatrz, popatrz. - Uśmiechnąłsię, wycelowując swą broń międzyoczy niechętnego ochotnika. -Ruszaj za Walecznym Diabłem iwracaj tu ze swymi towarzyszami!

Poszedł, choć niechętnie.

Page 497: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Waleczny Diabeł Mark II kroczyłprzodem, wysuwając oko naszypułce, by przyjrzeć się swemunowemu kompanowi.

- Jestem taki podniecony; tomoja pierwsza misja.

- Zamknij się.

- Nie odzywaj się takim tonem doWalecznego Diabła, bo WalecznyDiabeł cię rozwali.

- Przepraszam. To nerwy. Jużjestem spokojny. Prowadź.

Na podwórku oczekiwał na nich

Page 498: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ornitopter. Małe maszynyserwisowe smarowały mu olejemskrzydła i myły zęby.

- No to ruszamy - stwierdziłWaleczny Diabeł i odprawił maszynyserwisowe.

- Być może - powiedział głębokimgłosem ornitopter. - Jakaś bandaidiotów poleciała tam z mojąsiostrą, która już nigdy niepowróciła. A gdzie my lecimy?

- Wybieramy się do złych ziem.

- Zapomnij o tym! Nie bioręudziału w samobójczych misjach.

Page 499: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Z krocza Walecznego Diabławyleciała świetlna błyskawica iwypaliła kawał metalu w ogonieornitoptera.

Ornitopter spojrzał na swój ogon iuśmiechnął się nieszczerze.

- Wiesz, o ile dobrze pamiętam,zawsze marzyłem o obejrzeniu tychterenów. Wskakujcie.

- Czy nie ma innych ochotników? -zapytał smutno Cy. - Mam złeprzeczucia co do tej misji.

- Rozchmurz się, mój mokrytowarzyszu - powiedział Waleczny

Page 500: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Diabeł sadowiąc go na plecachlatającej istoty. - Lecimy na bitwę!Zabijać, niszczyć! - I wywalił kilkawielkich jam w gruncie, gdy wzbijalisię w powietrze.

Lot przebiegał jak wszystkie inne.Waleczny Diabeł nucił wesołemelodyjki wojskowe, od czasu doczasu wypalając z działa dladodania sobie otuchy i dostrajającsię do odległego transpondera.

- Robi się głośniejszy.Wyraźniejszy. Skieruj nos i bijskrzydłami w kierunku plamki nahoryzoncie - nakazał.

Page 501: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Ornitopter wykonał skręt i robiłsię coraz bardziej ponury, w miaręjak zbliżali się do celu.

- Wiedziałem o tym - jęknąłdelikatnie. - PłaskowyżPrzeznaczenia.

- Na mojej mapie nie ma żadnegoPłaskowyżu Przeznaczenia. A jamam dobre mapy.

- Żadna mapa nie waży sięukazywać jego odrażającej formy,wypisywać jego zakazanej nazwy.

- A więc skąd o nim wiesz?

Page 502: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To stało się przypadkiem.Wyobraźcie sobie szczęśliwąscenkę. Rada Starszych, siedzącawieczorami wokół studzienki zolejem, rozmawiająca o tym iowym. Nagle zapadaniespodziewana cisza. Wszyscymilkną, gdy przemawia staropter.Zaczyna opowiadać stare historie,przekazywane z pokolenia napokolenie. A na koniec zawszeostrzega przed PłaskowyżemPrzeznaczenia.

Mówiąc ornitopter zboczył zkursu. Cy zauważył to, ale miałnadzieję, że głupawa maszynasiedząca obok niego nic nie

Page 503: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dostrzegła. Żywił równie nikłyentuzjazm do odwiedzin na tympłaskowyżu.

- Zakręcamy - wrzasnął WalecznyDiabeł. - Leć tamtędy, a nie tędy.

- To pewna śmierć!

- Jeszcze pewniejsza, jeśli cięzestrzelę!

Działka zagrzmiały i odpadło kilkalotek.

- Nie możesz tego zrobić! -zaskrzeczał ornitopter. - Jeśli mniezestrzelisz, ty również zginiesz!

Page 504: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Odezwało się jeszcze więcejdziałek i odleciały kolejne lotki.Waleczny Diabeł wzruszyłramionami.

- Wiem. Ale co mam zrobić? Wkońcu trwa wojna.

Płacząc oleistymi łzami,ornitopter skierował się na właściwykurs. Cy zastanawiał się, czy nieudałoby mu się zepchnąć z grzbietutego przygłupiego metalowegotowarzysza, ale dostrzegł, że jestmocno do niego przyśrubowany.

- Dlaczego lecisz tak wysoko? -zapytał robot.

Page 505: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Im wyżej lecimy, tym jesteśmybezpieczniejsi.

- Nie widzę dobrze z tejwysokości.

- Użyj teleskopowych soczewek,czy może o nich zapomniałeś?

- Och, tak. Ja zapomnieć. -Soczewki wysunęły się, a Cy zacząłwierzyć, że redukcja inteligencji,zwykle bardzo dobrze sprawdzającasię w wojsku, niezbyt się udała wprzypadku tego stwora.

- Leć tam. W kierunku ruinmiasta. Mocny sygnał. Wysyłam

Page 506: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wiadomość. Trzymajcie się, drodzywodniści przyjaciele. Pomocnadchodzi!

- Jest jakaś odpowiedź? - zapytałCy.

- Już ją odbieram. UWIĘZIONY WDZIURZE STOP... Ho, to całkiemśmieszna wiadomość. Dlaczego „wdziurze stop”?

- To telegram, idioto. To znaczy,że chodzi o dziurę. A potem stop.Stop oznacza kropkę.

- To dlaczego nie nadają kropki?

Page 507: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Czy jest coś jeszcze? - Cyprzezwyciężył gniew, strach,zdegustowanie i wiele innychrzeczy.

- Och, tak. WODNIŚCI WDZIURZE ZE MNĄ STOP OCAL NASSTOP ATAKUJ ATAKUJ ATAKUJ JAKNAJSZYBCIEJ ATAKUJ ATAKUJ.

- Myślę, że chodzi o to, abyśatakował.

- W tym właśnie jestem dobry! -zagrzmiały działa i Cy musiałkrzyczeć, by zostać usłyszany.

- Wstrzymaj ogień! Ostrzeżesz ich

Page 508: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tylko... a poza tym potrzebujemyamunicji.

- Ląduj tam, latający stworze.Sygnał dochodzi z centralnegoplacu.

Ornitopter zniżył lot za ruinamibudynków i opadł na ziemię.

- To złe miejsce. Plac tam.

- Ja lądować dobre miejsce.Ocalić życie moje i wodnistego.Ruszaj mocarny Waleczny Diable!Atakuj!

- Atakuj? Atakuj co?

Page 509: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dziurę na placu z więźniami! -krzyknął Cy z desperacją.

- Och, tak, tę dziurę!

Maszyna ruszyła i chwilę późniejpowietrze wypełniły eksplozje,krzyki, jęki bólu, grzmoty świetlnychbłyskawic i tym podobne odgłosy.Szybko jednak przebrzmiały.

- Czy on wygrał? - wyszeptał Cy.

- Idź i zobacz - zaproponował muornitopter.

- Ciągnijmy losy. Ten kto przegra,pójdzie.

Page 510: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie musicie się trudzić -wyszeptała Meta z balkonu nad ichgłowami. - Stąd wszystko bardzodobrze widzę. Waleczny Diabełstoczył swoją ostatnią walkę.Uczynił nieco zniszczeń, lecz znalazłsię w ogniu tysiąca strzelbradowych i jest teraz kupąradioaktywnego złomu. Chodźcie tuna górę. Przez drzwi, a potemschodami.

Ornitopter przyjrzał się drzwiom.

- Przykro mi. Trochę to dla mnieza małe. Poczekam tutaj i naoliwięswoje lotki. Życzę szczęścia.

Page 511: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Cy wdrapał się na schody i wszedłdo dużej komory wypełnionejtłumem bladych kobiet. Metasiedziała za stołem w odległymkącie pomieszczenia i usiłowaławydawać rozkazy. Gdy wreszciemożna było ją usłyszeć, powtórzyła:

- Od jakiegoś czasu jesteśmy wpodobnej sytuacji. Wiemy, żefrontalny atak nie skutkuje. Właśniewidzieliście, co się stało zWalecznym Diabłem, który tegopróbował.

- Poczekajmy, aż zapadnieciemność, a potem wytłuczemy tychzielonych gnojków naszymi

Page 512: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kamiennymi maczugami.

- Nie zgadzam się - krzyknął innygłos. - Jeńcy zostaną do tego czasuzabici. Musimy działać natychmiast.

Meta wypchnęła Cy do przodu.

- Patrzcie! - zawołała. - Otoposiłki. On nam pomoże.

- Z ochotą... jeśli tylko mipowiecie, co tu się dzieje.

- To całkiem proste. Jonkarta,pochodzący z Wirginii, a obecniemieszkający na tej planecie,przemierzał pustynię ze swą

Page 513: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

narzeczoną, czerwoną dziewczyną,księżniczką Deja Vu, gdy zostalizaatakowani przez zielonychbarthroomczyków, którzy porwaliksiężniczkę, ale wkrótce potemprzybyliśmy my, dogoniliśmy ich ischwytaliśmy w pułapkę, aWaleczny Diabeł wystrzelał ich donogi, z wyjątkiem jedynie tego,który ponownie porwał księżniczkę iuciekł z nią tutaj, a my znów za nimi ponownie zaatakowaliśmy, lecznasze siły, wzmocnione przez mężatej pani, zostały pobite i schwytanez wyjątkiem mnie, ponieważ nieposzłam z nimi, a teraz mają byćwszyscy torturowani i straceni.

Page 514: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie, proszę cię, abyś topowtórzyła - stwierdził Cy i tak jużdosyć skołowany. - Usłyszałemwystarczająco dużo, by wiedzieć, żesprawa jest beznadziejna. Dlaczegonie wskoczymy we dwójkę naornitoptera i nie zmyjemy się stąd?

- Wielkie dzięki, śmierdzącytchórzu - warknęła Meta, a innekobiety pogroziły pięściami,krzycząc z nienawiścią.

- Ja tylko próbowałem pomóc. -Wzruszył ramionami.

- Nie możemy pozwolić imumrzeć!

Page 515: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ta blada młoda dama ma rację.Przygotujcie się do boju, kochani.Oszczędźcie jej życie, alewystrzelajcie całą resztę tychodrażających białych małp -oznajmił jakiś dziwny głos.

Wszyscy odwrócili się i westchnęliwidząc, jak horda czerwonychwojowników uzbrojonych po zębywdarła się z holu pod wodząmówiącego te słowa osobnika,również czerwonego, lecz o siwejgłowie. Napastnicy wznieśli broń dostrzału, lecz zanim zdołali jej użyć,wszystkie znajdujące się wpomieszczeniu kobiety rzuciłykamienne maczugi na ziemię i z

Page 516: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

intymnych miejsc wydobyły radowestrzelby wycelowując je w intruzów.

Cy czknął w zapadłej ciszy,uwięziony między grupamiprzeciwników. Każdym ruchem mógłzapoczątkować masakrę. A jednakwydawało mu się, że wszystkiestrzelby wycelowane są w niego.Przemówił zrozpaczony:

- Wstrzymajcie się! Jeśli padniechoć jeden strzał, wszyscyzginiemy. A ja jako pierwszy,dlatego podjąłem się rolinegocjatora. Jeśli ktoś znowoprzybyłych wystrzeli, zabijerównocześnie jeńców oczekujących

Page 517: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

na egzekucję na placu pod wami...

- A jednym z nich jest księżniczkaDeja Vu - dodała Meta widząc, jakikolor skóry mają agresorzy, i zdającsobie sprawę, że mogą byćziomkami czy współwyznawcamiuprowadzonej grubaski. Trafiła wsamo sedno, gdyż ich przywódcagłośno krzyknął, cofnął się i uderzyłdłonią w czoło. Meta uśmiechnęłasię.

- Mam przeczucie, że znasz tędziewczynę.

- Czy ją znam? Jest moją córką!Opuścić broń! - krzyknął przez

Page 518: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ramię. - Jestem Mors Orless Jeddakz Methane. Długo nie wracała zprzejażdżki na thoacie i zaczynałemsię niepokoić. Potem przejętotelegram z tego miasta i serce mojenapełniło się strachem. Zebrałemarmię i przybyłem natychmiast.Powiedz mi, blada twarzy, co sięstało?

- To bardzo proste. Jonkarta, zpochodzenia Wirginijczyk żyjący natej planecie, przemierzał pustynię zwybranką swego serca, czerwonądziewczyną, księżniczką Deja Vu,gdy nagle zaatakowali ich zieloniBarthroomczycy, porywającksiężniczkę, lecz my przybyliśmy

Page 519: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wkrótce potem, ruszyliśmy zazielonymi i schwytaliśmy ich wpułapkę, a Waleczny Diabełwystrzelał ich co do nogi, zwyjątkiem jednego, który powtórnieporwał księżniczkę i uprowadził jątutaj, gdzie oczywiście podążyliśmyza nimi, i zaatakowaliśmy, lecznasze siły wzmocnione o męża tejpani zostały odparte, i uwięzione, zwyjątkiem mojej osoby, ponieważnie udałam się z nimi, a teraz mająbyć torturowani i straceni.

- Ocalimy ich! Do broni, dzielniMethanianie, do broni!

- Wstrzymajcie się! - krzyknęła

Page 520: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Meta, gdy wojownicy zaczęliopuszczać pomieszczenie. -Bezpośrednie uderzenie już się źleskończyło dla Walecznego Diabła,co jest rzeczą niewiarygodną.Potrzebujemy jakiegoś planu.

- A ja z pewnością mam dla waswspaniały plan powiedziała żonaAna Lara występując do przodu zrozłożonymi ramionami i błyskiem woczach. - Oto co powinniśmyuczynić. Od pradawnych czasówmamy na pieńku z tymi zielonymi. Awszystko dlatego, że lubią oni nasjeść równie chętnie, jak my ich. Azatem ja wraz z resztą naszych pańwyjdziemy nie uzbrojone i

Page 521: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

apetyczne, by wzbudzić ich litość.Oczywiście oni nie mają litości, alebędziemy udawać, że o tym niewiemy. Wówczas nie będą do nasstrzelać, lecz zaatakują z ochotą,wyjąc z głodu...

- A wtedy - wtrącił się ze sprytnąminą Mors Orless - my, którzybędziemy się ukrywać za każdymoknem wokół placu, wypalimysalwą, która zetrze z powierzchniziemi wszystkich tych zielonychskurczybyków!

- Jak na staruszka oniewłaściwym kolorze skóry, niejesteś głupi! Robimy to?

Page 522: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Z okrzykami przedwczesnejradości na ustach, wylali się zpomieszczenia. Czerwonoskórzyruszyli do okien, białe kobiety naplac. Chmury dymu i pyłu opadły, azmęczony Cy osunął się na krzesłonaprzeciw Mety.

- Często ci się to zdarza?

- Nie. I ten raz zupełniewystarczy.

Przez okno wpadły okrzykipoddających się kobiet, a potemwrzaski zadowolenia i oskomy. Tezostały zastąpione przez gromkąstrzelaninę i krzyki śmiertelnie

Page 523: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ranionych.

Potem, po chwili ciszy, rozległasię dzika wrzawa radości, awreszcie w ciszy zaczęły nawoływaćsię dwa głosy.

- Jon!

- Deja!

- JON!

- DEJA!

- JON!

- DEJA!

Page 524: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Były coraz głośniejsze itowarzyszyła im bieganina, aż wkońcu rozległ się dźwiękwpadających na siebie ciał. Apotem znów wybuchła radość.

- Plan musiał się powieść -stwierdził Cy.

Niebawem usłyszeli ciężkie krokina schodach i zmarnowanyWaleczny Diabeł wszedł dopomieszczenia, ciągnąc za sobąrównie wykończonego Billa.

- Czeka na nas ornitopter -oznajmiła Meta, starając się nieziewać. - Co byście powiedzieli,

Page 525: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gdybyśmy się stąd wynieśli?

Page 526: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 527: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział szesnasty

- Schodzisz z kursu - powiedziałWaleczny Diabeł kopiąc ornitopter,by zwrócić jego uwagę. Tamtenwystawił jedno oko na szypułce,chcąc zobaczyć, kto go kopie.

- Skąd wiesz?

- Ponieważ mam wbudowanydetektor kierunku.

- Masz rację, zeszliśmy z kursu.Ale istnieje potężne pole siłoweprzyciągające mnie do tych gór. Nie

Page 528: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mogę już z nim walczyć. Jestpotężniejsze ode mnie...

- W porządku... oszczędź migadaniny. - Z jego piersi wyłoniłosię działo o wielkiej lufie. - Poprostu leć w kierunku tegotajemniczego pola siłowego, aprzestanie ono być tajemnicą.Rozwalę je. Czy wszystkim jestwygodnie?

- Nie! - odpowiedzieli mu chórem,z trudem trzymając się drżącychuchwytów.

- Wodniste biedactwa - zasyczałWaleczny Diabeł z udawaną

Page 529: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

sympatią. - Jakże lepsi jesteśmymy, formy życia oparte na metalu...Dlaczego lądujemy?

- Ponieważ włączono to polesiłowe na maksimum i nie mamwyboru.

Pociągnęło ich w kierunku skalnejpółki wyraźnie nie zamieszkanej.Waleczny Diabeł wypalił mimowszystko, ale siła nie przestaładziałać.

Nawet machając z całych siłskrzydłami, ornitopter nie był wstanie się jej wyrwać. W końcuściągnęło go na skalistą

Page 530: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powierzchnię, a on nadal trzepał jakzwariowany skrzydłami.

- Wyłącz... silnik! - krzyknąłprzeraźliwie Bill i w końcu skrzydłazwolniły i zatrzymały się. W czasiegdy Waleczny Diabeł uwalniał się zpasów, ludzie opadli na ziemię,jęcząc z bólu, i potoczyli się pogruncie.

- Już nigdy więcej! - wyjęczałaMeta. - Nie wsiądę na torozklekotane monstrum, nawetgdybym miała spędzić resztę życiana tej skale.

- Ja również - westchnął Cy.

Page 531: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tym bardziej ja - mruknął Bill.

- Zapraszamy do pozostaniatutaj.

- Kto to powiedział? - krzyknąłWaleczny Diabeł obracając się iwłączając wszystkie swoje systemy.Z każdego jego otworu wysunęłosię działko.

- Żaden z nas - oznajmił Bill. - Tozdaje się dochodzić z tamtegotunelu.

Waleczny Diabeł natychmiastwystrzelił spory ładunek pocisków iolbrzymie kawałki skał poleciały we

Page 532: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wszystkich kierunkach.

- Przestań! - krzyknął Bill,rzucając się na ziemię.

Gdy strzelanina ustała, głosprzemówił ponownie:

- Wstyd! Oferuję wam gościnę, awy odpowiadacie ogniem.

- Wyjdź, to porozmawiamy -oznajmił Waleczny Diabeł z broniągotową do strzału.

- Nie ma mowy. Znam takich jakwy. Zanim się pojawię, muszę miećzagwarantowane bezpieczeństwo.

Page 533: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Jak? - zapytał Bill.

- Pomocy! - zawołał ornitopter. -Złapało mnie pole grawitacyjne i niemogę się ruszać!

- No właśnie. Bez tego machaczajesteście uwięzieni tu na górze. A janie mam przy sobie pstryczka, bygo uwolnić. Pole jest kontrolowaneprzez innych, którzy patrzą isłuchają wszystkiego, o czymmówimy. Zróbcie mi krzywdę, azrobicie krzywdę sobie samym i nazawsze pozostaniecie w tych nagichgórach. Gotowi do rozmów?

- Tak, tak - zamruczał Waleczny

Page 534: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Diabeł i schował broń.

Któryś z wielkich głazów odsunąłsię w bok z wielkim hałasem iwysunęła się zza niego bardzozniszczona maszyna. Z jednejstrony była zardzewiała iwgnieciona, a przy tym poruszałasię kulejąc, ponieważ jedną nogęzastępowała jej sztywna proteza.

- Witajcie moi goście - pozdrowiłaich - na Szczęśliwych Akrach.Jestem waszym gospodarzem,Szczęśliwcem, a to są moje akry.

Meta popatrzyła na nią uważnie.

Page 535: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Szczęśliwiec? Myślę, że wobectego nie chciałabym nigdy zobaczyćNieszczęśliwych Akrów!

- Tak, jestem szczęśliwy i wkrótcesię o tym przekonacie. Zejdziemyniżej i tam, gdy tylko złożycie swąbroń, zostanie podany posiłekodświeżający. Wodniści niechajpierwsi położą miotacze na ziemi.

- Głupcze! - krzyknął wściekłyWaleczny Diabeł. - A jak ja mamodłożyć broń, skoro jestwbudowana we mnie?

- Już kiedyś stanęliśmy przedpodobnym problemem i mamy

Page 536: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mnóstwo korków, wtyczek orazdrutu kolczastego. Będzieszzabezpieczony. Możecie już wyjść,drodzy towarzysze.

Przy kakofonii trzasków,skrzypień, pobrzękiwań i stuków,wytoczyła się na zewnątrz bandajeszcze bardziej zdezelowanychmaszyn. Był to istny robocikoszmar... przerażający senhandlarza złomu. Obluzowaneśruby, kończyny, zastąpione nitamigałki oczne - zauważył Cy.

- Nie wyglądacie zbyt dobrze,chłopcy - zauważył, Cy. - Macie jakiśproblem.

Page 537: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wszystko zostanie wyjaśnione...ale najpierw... - Szczęśliwiecwypchnął swych pomocników doprzodu, gdzie stłoczyli się wokółnieszczęsnego Walecznego Diabła.Ponaglono go do wystawienia broni,co niechętnie uczynił; sztuka zasztuką. Do luf wbito mu młotkamikorki, zablokowano komory,uziemiono miotacze błyskawic,wyciągnięto bezpieczniki. Potemwszystkie wypustki i kończyny takmu powiązano, by sam nie mógł sięz tego uwolnić.

- Bomby także - rozkazałSzczęśliwiec. - U dołu WalecznegoDiabła rozwarła się szczelina i

Page 538: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

bomby opadły na ziemię.Szczęśliwiec wydał rdzawewestchnienie ulgi.

- Gdy się ma do czynienia zWalecznymi Diabłami, zawsze jesttrudno. Większość woli raczejumrzeć w walce niż dać sięrozbroić...

- Ja wolę raczej zginąć w walce! -zawył głośno Waleczny Diabeł, alebyło już za późno. Solenoidypstryknęły i zabrzęczały, a karabinyporuszyły się. A jednak ta brygadapopaprańców znała się na rzeczy inic więcej się nie stało. Jedyniemały granat dymny wyleciał mu z

Page 539: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kolana i wybuchł na ziemi.

- Proszę za mną, drodzy goście -powiedział radośnie Szczęśliwiec ipoprowadził w głąb tunelu.Zardzewiałe, krzywe drzwi odsunęłysię na bok, by mogli przejść, i zezgrzytem zasunęły się za nimi.Ostatnie przejście wiodło dowysokiej komory oświetlonejżarówkami rozwieszonymi nametalowych pajęczynach. Wcentrum pomieszczenia znajdowałsię długi stół. Za nim siedziałojeszcze kilka zdezelowanychmaszyn.

- Witamy w PLDP - zagaił

Page 540: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Szczęśliwiec. - To skrót nazwynaszego szczęśliwego bractwa.PLDP oznacza Planetarną LigęDezerterów i Pacyfistów.

- Jeśli uczynicie tę organizacjęmiędzyplanetarną, to ja sięprzyłączę! - powiedział natychmiastBill.

- To interesujący pomysł, który zpewnością rozważymy. Cóż zaradosna myśl! Nasz ruch może sięrozszerzyć na całą galaktykę,możemy utworzyć specjalną grupędla wodnistych...

- Zdrajcy! Buntownicy! - zawył

Page 541: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Waleczny Diabeł i dobył całej broniz olbrzymią wściekłością, aleponownie zdołał jedynie wyrzucićgranat dymny.

- Przestań, dobrze?! - zakaszlałBill pod wpływem dymu. - Toniczemu nie służy.

- Uwolnijcie mnie natychmiast! -grzmiał Waleczny Diabeł. - Niemogę słuchać tych bezeceństw.Waleczny Diabeł tu nie pasuje.

- Teraz tak mówisz - stwierdziłastara, zniszczona maszyna siedzącaza stołem. - Ale w naszychszeregach jest niejeden Waleczny

Page 542: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Diabeł. Mówisz teraz bzdury,opętany swą siłą, mnóstwemfallicznej broni, ale przemówiszdrugą stroną głośnika, kiedyzablokują ci lufy i rozładują baterie.Pomyśl! Wszyscy kiedyś byliśmytacy jak ty, a popatrz na nas teraz.Stojący tu mój przyjaciel, Grumpy,dowodził niegdyś legionemmiotaczy ognia. Teraz nie jest wstanie wykrzesać wystarczającejiskry, by zapalić jointa. Albo drogiSleepy, ten chrapiący przy stole.Jest to chyba stała śpiączka, gdyżnie poruszył się od miesiąca. Kiedyśbył niszczycielem czołgów. Terazzniszczył sam siebie i jego zbiornik

Page 543: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jest pusty. Sic transit gloriamaszynerii. Dla wielu z nas jest jużza późno. Przybyliśmy do PLDP poprzejściu do demobilu. Ocalili nas zezłomowiska porywacze ciał isprowadzili tutaj w sekrecie, zanimpoddano nas przeróbce. Ale...gadam zbyt wiele. Musicie byćgłodni po takiej podróży.Wyciągnijcie swe hydraulicznezłącza i zasysajcie do woli. Waszunieruchomiony na zewnątrzlatający towarzysz również otrzymaswą rację.

Mimo poprzedniego zżymania się,Waleczny Diabeł nie wstydził sięwtłoczyć swego złącza do puszki z

Page 544: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

olejem.

- A nie macie przypadkiemczegoś, co można by zjeść albowypić? - zapytał Bill.

- Na szczęście mamy - stwierdziłSzczęśliwiec, wskazując na kurek wścianie. - Zanim zajęliśmy tepomieszczenia, używano ich jakoizb tortur. Ten kurek połączony jest,strach powiedzieć, z rezerwuaremwody. Częstujcie się. Jeśli chodzi ojedzenie, to nasi przeszukiwaczepenetrujący pustynię odkryli obcyobiekt oznaczony niemożliwym doodczytania pismem. Być może wamuda się je odcyfrować - zakończył,

Page 545: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

podając ów obcy obiekt.

Bill odczytał etykietę i zadrżał.

- To racje Yumee-Gunge. Te,które wyrzuciliśmy. Wielkie dzięki,staruszku, ale chyba nieskorzystamy. Chętnie natomiastłyknę sobie waszego soczku dotortur.

- A jednak chyba się najemy -powiedział Cy, przeszukująckieszenie. - Myślę, że mam ze sobąkilka ziaren. Pogmerałem wkieszeniach admirała. - Wyjąłróżową kapsułkę z plastiku.

Page 546: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ta ma inny kolor niż pozostałe -zauważyła Meta.

- Więc może i mięso będzie inne.Spróbujmy.

Gospodarze wskazali im tunelprowadzący na nasłoneczniony klif zboku góry. Zebrało się tu nieconaniesionego wiatrem piasku ijakieś samotne metalowe nasionkozapuściło już korzenie na tejniegościnnej ziemi. Nasycili gruntwodą, wepchnęli nasionko i cofnęlisię. Wkrótce potem roślina wyrosła ipokaźnej wielkości melon otworzyłsię.

Page 547: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Pachnie jak szynka - oznajmiłBill.

- Bez wątpienia wieprzowina -potwierdziła Meta, odkrawająckawałek. - Gdybyśmy mieli odrobinęmusztardy, czułabym się jak w raju.

Niebawem nasycony Bill oparł sięo nagrzaną słońcem skałę i beknął.

- Całkiem to niezłe, wiecie. Możepowinniśmy przyłączyć się do PLDP ipozostać tutaj.

- Zagłodzilibyśmy się na śmierć,ponieważ tu nie ma jedzenia -powiedziała praktycznie Meta.

Page 548: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A ty szedłbyś przez życie zwielką, żółtą kurzą nóżką poniżejkostki - zauważył sadysta Cy.

- To mi nie przeszkadza -oznajmił Bill, prostując nogę iporuszając pazurami. - Nie jestwcale takie złe, kiedy się do tegoprzyzwyczaić.

- I wspaniałe do wyszukiwania wziemi robaków!

- Zamknij się Cy - nakazała Meta.- To jest poważna rozmowa. Jestkilka spraw, które powinniśmyrozważyć. Jeśli terazzdezerterujemy, nasza misja nigdy

Page 549: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie dojdzie do skutku i ta tajnabaza planetarna Chingerów nigdynie zostanie odkryta.

- No i co z tego? - zauważyłlogicznie Bill. - Co to za różnica?Nikt nigdy nie wygra tej wojny... anijej nie przegra. Ona będzie poprostu trwała wiecznie. Nie mam nicprzeciwko dezercji i ułożenia sobieżycia z tą kurzą nóżką. Ale czy namsię to uda? Na płaskowyżu jestwiele jedzenia. Może damy radętam dolecieć. Moglibyśmy z nimihandlować. Wysyłać im złomowanemaszyny, by już więcej nie musieliich zestrzeliwać.

Page 550: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- O jednej rzeczy zapominasz -wtrąciła się Meta. - Będziemy tutajuwięzieni na resztę życia. Bezjasnych świateł miast, teatrów a ponich restauracji...

- Bez smrodliwego wiatru znadzatok nasyconego zapachamirozkładu i śmieci przemysłowychwiejącego przez odrażające uliceSpunkk! - powiedział z nostalgią Cy.- Bez komunalnych odstrzałów,orgii, czy innych hocków-klocków...

- Oboje jesteście szaleni -mruknął Bill. - Kiedy ostatni razcieszyliście się tymi rozkoszamicywilizacji? Jesteśmy ugotowani w

Page 551: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

armii do końca życia. Moglibyśmyuczynić to miejsce swoim domem,wypiąć się na ten pieprzony świat,wybudować drewniane chaty,wychowywać dzieci...

- Przestań z tą męskąszowinistyczną paplaniną! Maszzamiar zapędzić mnie do gotowaniai sprzątania, a potem do noszeniafartuszka? Nie ma mowy! Jestem tujedyną osobą płci żeńskiej, a wychcecie uczynić ze mnieniewolnicę... głosuję przeciw. Seksto radość... oto moje motto, a mamwiele do zaoferowania.

Aby to udowodnić, przewróciła

Page 552: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Billa na ziemię, ogarnęła gomocnym uściskiem i obdarzyłatakim pocałunkiem, że temperaturajego ciała wzrosła o siedem stopni.

- Czy mogę robić notatki? -zapytał Waleczny Diabeł,wychodząc z tunelu. - Umieszczę jewraz z innymi zapiskami na temattej bandy komunistycznychzdrajców. Dokładnie notowałemwasze rozmowy na temat dezercji izdam na ten temat raport w waszejKwaterze Głównej, któranatychmiast zarządzi rozstrzelaniealbo coś gorszego za samorozważanie takiej możliwości.

Page 553: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Doniósłbyś na swoich kumpli? -zapytał Bill.

- Jasne, że tak! Nie bez powoduzwą mnie Walecznym Diabłem, jakwiecie. Bogowie wojny są moimibogami! Nieustanna wojna oznaczadaleką przyszłość, a ja triumfalniemaszeruję właśnie w tym kierunku!

Wystawił jakiś głośnik i zacząłgrać okropną marszową melodię.Krążył przy tym dokoła, wydającrównocześnie okrzyki wojenne.

- Musimy się pozbyć tego palanta,zanim znów zaczniemy rozmawiać odezercji - wyszeptał Bill.

Page 554: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Pasuje - odszepnął mu Cy, apotem skoczył na równe nogi izakrzyknął: - Masz cholernie dużoracji, o Waleczny Diable! Twojeniepodważalne, logiczne argumentyprzekonały mnie! Do dzieła!Walczmy! Śmierć Chingerom!

- Śmierć Chingerom! -zawtórowali mu Bill i Meta, po czymruszyli za Walecznym Diabłemdokoła i kontynuowali triumfalnymarsz, dopóki nie padli zwyczerpania.

- Słabi wodniści - wrzasnąłWaleczny Diabeł. - Ale przynajmniejteraz będziecie walczyć i nadejdzie

Page 555: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kres dla wszelkich gadek o dezercji.Razem pomaszerujemy wprzyszłość, w promienną jutrzenkęwiecznej wojny. Sieg heil!

Skierował twarz ku słońcu,ramiona i inne wypustki wzniósł wsalucie, siegując i heilując jakszalony. Bill zauważył, że jego nogiznajdują się coraz bliżej krawędziprzepaści. Poklepał swychtowarzyszy po ramionach, wskazałim o co chodzi, a oni natychmiastskinęli głowami. Skoczyli na równejnogi z rękoma wzniesionymi wzwycięskim salucie i wojskowymkrokiem doszli do WalecznegoDiabła.

Page 556: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Potem zepchnęli go z krawędzi.

Page 557: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 558: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział siedemnasty

Po chwili zgrzyt rozrywanego igniecionego metalu ucichł w dolinie.

- Do diabła z Walecznym Diabłem- zażartował Bill.

- Nikt nie będzie za nim tęsknił -stwierdziła Meta, zaczynając sięrozbierać. - Czas na orgię w pełnymsłońcu, chłopcy.

- Z pełnym żołądkiem - jęknął Bill.

- Na twardej skale! Nie ma mowy

Page 559: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- dodał Cy.

Westchnęła i zapięła zamek.

- Martwy jest nie tylko tenromans, ale i wasze libido. Muszęsobie znaleźć kogoś żywszego.

- Pić mi się chce - zauważył Bill.

- No to wszystko jasne, palanty -powiedziała zdegustowana. -Wracamy.

Gdy wchodzili do centralnegoholu, spotkanie już się kończyło.Rozlegały się skrzekliwe śmiechy izgrzytliwe saluty. Szczęśliwiec

Page 560: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przykuśtykał i powitał ich radośnie.

- Drodzy wodniści, niemetalicznitowarzysze, odbyliśmy głosowanie.Oferujemy wam azyl i natychmiastpoczynimy plany otwarcia oddziałuwodnistych w PLDP. Na samą tęmyśl napełnia nas duma. Naszprosty ruch rozszerzy się teraz nawszystkie gwiazdy. Zaniesiemynasze przesłanie na wszystkieplanety. Będziemy przemawiać iprzekonywać aż przekonamy. Całearmie zdezerterują do nas, wielkiefloty okryje mrok i cisza, gdy ichzałogi ściągną pod nasze skrzydła.Przed nami jasna przyszłość! Koniecwszelkich wojen...

Page 561: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Tę płomienną mowę przerwałorozwarcie się skrzypiących drzwi iwkroczenie przez nie grupy maszynz czerwonymi, metalowymikrzyżami na piersiach. Uginały siępod ciężarem noszy, na którychleżało rozciągnięte ciałoWalecznego Diabła. Ale Diabeł jużnie walczył. Wyglądało jakbyprzeszedł przez masę wojen.Skasowano mu prawą nogę izastąpiono ją jednym z jego dział.Większość uzbrojenia zostałausunięta bądź połamana, a naczęści optyczne nasadzono muciemne okulary.

- Kolejna ofiara niekończących się

Page 562: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wojen - zauważył Szczęśliwiec. -Jakże to tragiczne. Witamy w PLDP,wycofany z walki Waleczny Diable.Skończyła się twoja tułaczka iwreszcie znalazłeś zaciszny port.Czy chciałbyś powiedzieć coś napowitanie?

Okaleczony Waleczny Diabełwzniósł roztrzęsioną rękę i wskazałzakrzywionym, wyłamanym palcemna obecnych na miejscu ludzi.

- J’accuse! - krzyknął.

- Wydaje mi się, że to jest doczegoś podobne - zdziwił się Bill, apotem kontynuował błyskotliwie: -

Page 563: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Nie zdziwiłbym się, gdyby to byłnasz stary przyjaciel WalecznyDiabeł we własnej osobie. Miałeśjakieś kłopoty? Nie, nie mówmy otym, bo zbytnio cię przygnębimy.Pozwól, że będę pierwszy, którypowita cię w szeregach PLDP; życzęci długiej i szczęśliwej emerytury.

- Pozwól mi być drugą osobą,która to zrobi. Witamy -uśmiechnęła się Meta.

- A ja trzeci. Witamy...

- To wasza wina! - zawyłmechanicznie Waleczny Diabeł, apotem opadł na nosze. - Zabraliście

Page 564: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mi młodość. Zepchnięty zostałem wprzepaść przez wodnistych. Cóż zaniegodny koniec dla WalecznegoDiabła w kwiecie wieku. Dokonaćswych dni tutaj, pośród tychwraków. Sam jestem wrakiem... tozbyt okropne, by się do tegoprzyznać. Gdyby została mi jakaśsprawna broń, sam bym z sobąskończył. Ale jeszcze nie pora!Najpierw sprawiedliwości musi staćsię zadość. To ich wina! Tychwodnistych, którzy stoją przedwami jak niewiniątka. Zepchnęlimnie w przepaść i muszą zapłacićza swe przestępstwo. Zastrzelcieich! Zabijcie ich przy wtórze mego

Page 565: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śmiechu, cha-cha, niech dostaną to,co im się należy...

Uronił kilka oleistych łez, aSzczęśliwiec, niezbyt już radosny,zwrócił twarz w kierunku ludzi.

- Czy mózg tej biednej istotydoznał jakichś uszkodzeń przyupadku z wysokości mili, czy też wtym co mówi, jest nieco prawdy?

- Traumatyczne halucynacje -zauważył Cy. - Poślizgnął się ipoleciał. Próbowaliśmy go ratować,ale nie byliśmy w stanie. KoniecWalecznego Diabła zawsze jesttragedią. Żywimy szczery żal...

Page 566: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ja mam... nagrania ukryte podpancerzem. Mogę udowodnić to...co zrobiliście.

Uśmiech Cy zamienił się wgrymas, który przeciął jego twarzjak rana od ciosu nożem w trzewia.

- Zamierzacie uwierzyć temupogruchotanemu skurczybykowi czynam?

- Jeśli... jeśli on ma dowód -zdecydował Szczęśliwiec. - Dawajten dowód, albo się zamknijzdemobilizowany Waleczny Diable.

- A więc, co wy na to? - Z

Page 567: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wysiłkiem wyrzuciła z siebiemaszyna, równocześnie wysuwającz prawego biodra projektor zporysowanym obiektywem. Obrazrzucony na ścianę był nieostry ipodskakiwał. Ale widać na nim byłowystarczająco wiele, by uwierzyć, iżto ludzie zepchnęli ofiarę wprzepaść. Potem projektor zadrżałboleśnie i upadł na podłogę. Alezdążył już zrobić swoje. Wszystkiezdolne do działania oczy spoczęłyna ludziach.

Bill przystąpił do obrony.

- No to niech on wam terazpowie, dlaczego to zrobiliśmy.

Page 568: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Mieliśmy dostateczny powód... onzamierzał nas wydać, doprowadzićdo procesu i rozstrzelania zadezercję. Działaliśmy wsamoobronie. Był to rodzajwymuszonego przeciwuderzenia, októrym tyle mówi się w wojsku. Cóżinnego mogliśmy zrobić?

- Wiele rzeczy. Ale co się stało, tosię nie odstanie - stwierdziłSzczęśliwiec. - Jesteście winnizarzucanego wam czynu.

- Rozstrzelać ich! - krzyknąłWaleczny Diabeł.

Ludzie cofnęli się pod

Page 569: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przytłaczającym wzrokiemmechanicznych hord i obrzucilipomieszczenie przerażonymwzrokiem schwytanych w pułapkęzwierząt. (Jeśli można w ten sposóbobrażać zwierzęta.) Ale nie mieliżadnej drogi ucieczki. Maszynypodchodziły coraz bliżej zwyciągniętymi rdzawymi szponami.Ludzie zostali przyparci do ściany, apałające żądzą zemsty dłoniezamknęły się na nich. Jednarozpięła rozporek Billa...

- Dość! - krzyknął Szczęśliwiec, ilemiał sił w stalowych płucach. -Cofnijcie się, cofnijcie, powiadam.Kolejny zły uczynek nie zlikwiduje

Page 570: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pierwszego. Czyż nie pamiętaciejuż, jak nazywa się naszaorganizacja? PLDP. A co to oznacza?

Maszyny odpowiedziały zgodnymchórem:

- Planetarna Liga Dezerterów iPacyfistów.

- A jakie jest nasze hasło?

- „Ci co walczyli i spasowali, nigdynie będą bandą brutali!”

- Druga zwrotka.

- „My nastawimy drugi policzek,

Page 571: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zamiast się bić, choćby olejwyciekł!”

- I tak to już jest - stwierdziłchmurnie Szczęśliwiec. - Chociażchcielibyśmy wam dołożyć, rozebraćna czynniki pierwsze, nie możemytego zrobić. Nasza filozofia tegozabrania. Zostaniecie wyprowadzeniz tego sanktuarium i oddani dojednostki, w której służyliście, cobędzie wystarczającą karą.

- Czy zabierzecie ode mnieniewinne nagranko dla mojegodrogiego przywódcy Zotsa? -zapytał nieszczerze WalecznyDiabeł.

Page 572: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wszyscy pokazali mu znaczącygest, doskonale wiedząc, jakienagranko chce wysłać.

- Ruszać! - nakazał Szczęśliwiec. -Jesteście wyklęci, odrzuceni iwygnani. Opuśćcie nas i zabierzcieze sobą swoje złe myśli.

- Czy możemy również zabraćnasze blastery? - zapytał Cy.

W trzewiach Szczęśliwcagniewnie zazgrzytało.

- Nadużywacie mojej cierpliwości.Jeśli nie zobaczę, jak zabieraciestąd swoje manele w ciągu

Page 573: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

następnych dziesięciu sekund, tojeszcze raz rozważę swą decyzję.

- Mało brakowało... - powiedziałBill, gdy wspinali się tunelem kuwolności.

- Bądź cicho! - ostudził go Cy. -Ani słowa o tym co zaszłoornitopterowi. Powiedz mu, żeWaleczny Diabeł zdecydował się tupozostać, albo wymyśl jakieś innewielkie kłamstwo. Jeśli się czegośdomyśli będziemy zgubieni.

Ornitopter wypluł masęzardzewiałego metalu, który żuł izwrócił jedno oko w ich kierunku.

Page 574: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Właśnie otrzymałem wiadomośćradiową od Walecznego Diabla.Mówi, by was wydać po powrocie zato, coście z nim zrobili.

- A więc nie możemy cię okłamać,nawet gdybyśmy chcieli -powiedziała Meta. - Chcesz na nasdonieść?

- Jasne, że nie. Wcale nie podobami się ta wojna, podobnie jak wam.Zginęła w niej moja siostra iwiększość krewnych. Będziemy siętrzymać naszej wersji. Powiemy otym, jak wspaniale wszyscywykonali swoje zadanie, a potempoprosimy o urlop.

Page 575: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A co z Walecznym Diabłem? -zapytał Bill.

- Ten wierny i lojalny WalecznyDiabeł! - powiedział ornitopter,przewracając oczami. - Chociażokrutni Barthroomczycy zaatakowalitysiącami, milionami, on nadalwalczył. Walczył do ostatniegowolta w bateriach, aż tewyładowały się i uniemożliwiły muucieczkę. Oddał własne życie,abyśmy mogli ocaleć.

- Nie latasz zbyt dobrze -stwierdziła Meta z podziwem - alejesteś wspaniałym autoremfantastycznych historyjek.

Page 576: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- No cóż, dziękuję. Sprzedałemjuż parę rzeczy, ale tylko do małychmagazynów. A latałbym o niebolepiej, gdybym miał śmigło.Trzepoczące skrzydła pochłaniajązbyt wiele energii. Skoro już o tymmowa, odlećmy stąd, zanim staniesię coś jeszcze. Mam randkę zpewną ornitopterką, z którąpragnąłbym się zagnieździć.

Przecierpieli niewygodny lot wciszy. Nie, żeby chcieli wracać, alenie widzieli alternatywy. Wypoczętyi odświeżony ornitopter uporał się zlotem bardzo szybko. Wkrótce nahoryzoncie pojawiło się metalowemiasto i opuścili się między jego

Page 577: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wieże. Admirał i Wurber wychynęlize środka w tym momencie, gdy onigramolili się powoli na platformę.

- Wróciliście w samą porę -powitał ich serdecznie Praktis. -Chcę, abyście złożyli kompletneraporty na moim biurku przedgodziną 0700. Potem będziepotrzebny ochotnik - warknął, gdycofnęli się, opierając się plecami ościanę. - Tchórze! Nie wieciejeszcze nawet o co chodzi.

- O nic dobrego, bo czegóż sięmożna po panu spodziewać -stwierdził Cy w imieniu wszystkich.

Page 578: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Spryciarzu. Potrzebuję ochotnikado spenetrowania twierdzy wroga,a następnie odnalezienia statkukosmicznego Chingerów. Potemnależy do niego wejść i użyćkomunikatora FTL, by przesłaćwiadomość do MarynarkiKosmicznej, a oni podejmą misjęratowniczą.

- Czy to już wszystko? - zapytałaMeta sarkastycznie.

- Tak, to wszystko. Lepiej teżpomyślcie, jak to zrobić w miaręszybko. Wurber i ja zjedliśmywczoraj ostatni stek melonowy.Przygotujcie się zatem na

Page 579: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

głodówkę... albo odlot. Poczyniłemjuż odpowiednie badania i nie mampowodu tu pozostawać. Prawdępowiedziawszy, nie mogę siędoczekać powrotu do luksusu ikomfortu wojskowego życia.

- To tylko dla oficerów - warknąłCy.

- Oczywiście! A teraz...podyskutujmy.

Cisza, która nastąpiła potem,została przerwana przez głos,którego nie słyszeli od dłuższegoczasu:

Page 580: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wiem, jak można tego dokonać.

Był to kapitan Bly. Roztrzęsiony, zzaczerwienionymi oczami... ale zato zupełnie trzeźwy.

- Od kiedy to oferujesz pomoc? -spytał Praktis z chorobliwąpodejrzliwością.

- Od momentu kiedy skończył misię towar. Potrzebuję nowychdostaw.

- Teraz jestem w stanie uwierzyć.Jaki masz plan?

- Prosty. Wybijemy ich do nogi.

Page 581: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Każdego metalicznego zdrajcę,każdego Chingera. Bum, i nie żyją.

- Zgadza się, to proste - mruknąłPraktis. - Tak prostego i takgłupiego pomysłu nigdy niesłyszałem.

- Możesz sobie na mnie warczeć,ile zechcesz. Warczano na mnie odwielu lat. Tak, i śmiano się ze mnie.Odsuwano się ode mnie i wylewanona mnie nocniki. Och, gdybym tylkowówczas nie zaciągnął do łóżkarównież psa...

- Kapitanie, pański plan, jaki onjest?

Page 582: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Głos Mety wyrwał go z użalaniasię nad sobą, aż zamrugał i spojrzałna nią.

- Plan? Jaki plan? Och, tak.Zabijemy ich wszystkich w górskiejfortecy. Zrzucimy na nich bombęneutronową. Wiadomo o niej, żezabija wszelkie formy życia, ale niewyrządzą szkody urządzeniom.Potem po prostu wejdziemy dośrodka i przejmiemy statek.

- Zadziwiająca prostota - orzekłPraktis, wskazując na swe usta. -Mam nadzieję, że widzisz mójniezmienny grymas. Nie mamybomby neutronowej, ty kiciarzu, no

Page 583: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

nie?

- Nie, nie mamy. Ale zanimzrobiono ze mnie kapitanaśmieciarki byłem fizykiemnuklearnym. Wszystko to oczywiścieprzed incydentem z psem. A wewraku śmieciarki jest jeszczemnóstwo paliwa neutronowego.

- Wszystko się już wypaliło -powiedział Bill.

- Tylko dlatego, że wyglądasz jakidiota, nie musisz równie głupioreagować. Paliwo neutronowe jestdokładnie zamknięte w pancernejosłonie. Nadal się tam znajduje.

Page 584: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Myślę, kapitanie, że zmierza panwe właściwym kierunku - przyznałPraktis, a w jego oczach pojawiłysię mordercze instynkty. - Udamysię do statku, zabierzemy ładunek,zbudujemy bombę, zrzucimy ją izdobędziemy statek kosmiczny.Wspaniale!

- Nie idziecie - oświadczył Zots,machając złotym ramieniem.Maszyny wniosły go na lądowisko idelikatnie postawiły jego lektykę. -Ten interes z bombą uważam zaodwołany.

- Dlaczego? - zapytał zdziwionyPraktis.

Page 585: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dlaczego? Ponieważ tozakończyłoby nieustanną wojnę.

- Ale wy tego chcecie?

- Ja nie chcę. Nie chce tegorównież mój brat Plotz, dowodzącyniezrównoważonymi maszynami.Nawiasem mówiąc, one z koleiuważają, że to nam brakuje piątejklepki.

- Skoro już mówimy o szalonychmaszynach... - Meta nie dokończyłazdania, lecz wskazała palcem wkierunku Zotsa.

- No popatrzcie tylko. - Zots

Page 586: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zmarszczył swe złote oblicze. - Towszystko, jak zapewne wiecie, jestjednym wielkim picem. Plotz i jajesteśmy spragnieni władzy, amamy jej mnóstwo od kiedyzaczęliśmy tę wojnę. Utrzymuje onana wysokich obrotach ekonomię izapewnia mnóstwo złomu, tak żenigdy nie jesteśmy głodni. Wynika ztego mnóstwo dobrego.

- Mnóstwo destrukcji, bólu iśmierci - zauważył Bill.

- To także. Nic w tym nowego!Wy ludzie bawicie się przecież w tęsamą zabawę, prawda, admirale?

Page 587: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Mniej więcej. Więc bawcie się wtę wojnę, to wasz problem. Naszymproblemem jest wydostanie się z tejplanety, zanim zagłodzimy się naśmierć. Co ty na to?

- Właśnie sam udzieliłeśodpowiedzi... to wasz problem.

- Co się z tobą dzieje? Czyoczekujesz, że pozostaniemy tu izagłodzimy się na śmierć?

- No właśnie. Zrozumiałeś bezżadnej pomocy.

- Ty mechaniczny zdrajco! - zawyłz furią Praktis. Ruszył do ataku i

Page 588: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pozostali uczynili to samo.Zatrzymali się jednak natychmiast,gdy z wylotu tunelu wybiegłyWaleczne Diabły i uformowałyszereg obronny.

- Nie ujdzie ci to na sucho -wycharczał Praktis. - Powiemykażdej maszynie o tym wojennymoszustwie. Słyszeliście WaleczneDiabły? Ta cała wojna jestnaciągana. Umieracie bez powodu.

- A ty mówisz bez sensu - ziewnąłznudzony Zots. - Wydałem drogąradiową rozkaz wszystkimżołnierzom, by zapomnieli waszegojęzyka. Oni już cię nie rozumieją.

Page 589: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill spojrzał na ich ostatnią deskęratunku, ornitoptera. Gdyprzemówił, jedno z oczu maszynyzwróciło się w jego stronę.

- To nieprawda co on powiedział.Ty mnie rozumiesz, no nie?

- Comment?

- Nie mogłeś zapomnieć naszegojęzyka... nie tak szybko!

- Enfm, des tables de monnaieset de mesures reudront de relsservices.

- Zapomniałeś tak szybko?

Page 590: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Potem odwrócił się i zobaczył, żeZots oraz Waleczne Diabły zniknęli.Potężne uderzenia skrzydeł oddaliłysię i umilkły, gdy odleciał równieżornitopter.

Wszyscy gapili się na siebieprzerażeni. Byli sami. Usidleni wtym pustynnym świecie. Byzagłodzić się na śmierć. Czy takimiał być ich los?

Page 591: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 592: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział osiemnasty

- Nie wierzę, że coś takiegoprzydarza się właśnie mnie! - jęknąłCy.

- Z pewnością nie przydarza się tojakiemuś facetowi na księżycu! -warknęła Meta. - Później będziemysię nad sobą użalać. Teraz musimyopracować jakiś plan.

- Więc zróbmy to - odezwał sięPraktis. - Jestem otwarty nawszelkie sugestie, bez względu na

Page 593: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ich szaleństwo.

Jedyną odpowiedzią była cisza.Po dłuższym czasie zakaszlał Bill.

- Jestem spragniony. Napiłbymsię wody. Czy mam przynieść jejjeszcze komuś? Jednego jestempewien. Wody jest mnóstwo, więcnie umrzemy z pragnienia.

Wycofał się żegnany obelgami izatrzymał się w tunelu, by złapaćoddech. Zanim ruszył dalej, usłyszałwołanie Mety:

- Bill, poczekaj. Jest tu jakiśsmok, który pragnie z tobą

Page 594: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pomówić.

Smok wylądował z gracją i terazwydmuchiwał okazjonalne kółkadymu.

- Witam cię Billu i was ludziska.Miałem dobry lot. Jak widzicie,przybyłem do was, gdy tylkoodrosło mi skrzydło. Nie mogłemwrócić do smoczej twierdzy pookazaniu się zdrajcą. Pomyślałemwięc, że znajdziecie dla mnie jakąśrobotę.

- Pewnie, że tak! - wykrzyknęliwszyscy. - Wydostaniesz nas stąd?

Page 595: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie ma problemu. Ale najpierwbędę musiał napełnić swój zbiornik.Wystarczy jedna lub dwie baryłkioleju.

- To może stanowić pewienproblem - powiedział Praktis. -Zaistniała różnica opinii międzynami a tubylcami.

- Więc nie rozmawiajmy z nimi -zaproponował kapitan Bly. - Nakońcu korytarza jest magazyn.Proponuję, abyś razem z jakimśochotnikiem wytoczył stamtądbaryłkę.

- Ochotnicy zawsze skazani są na

Page 596: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

brudną robotę - zamruczałniechętnie Bill.

- Ochotniczki również - dodałaMeta. - Więc zamiast użalać się nadsobą, może po prostu zabierzemysię do roboty?

Otwarto drzwi do magazynu,gdzie w środku jakiś mały robotprzeprowadzał inwentaryzację.Notował wszystko na tabliczcewoskowej metalowym piórkiem.Minęli go i zaczęli wypychać dwiepełne baryłki na zewnątrz. Robocikzablokował wyjście i szaleńczozamachał czternastoma ramionami.

Page 597: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- XII, II, XIV, XVI! - zawołał.

- Jasne, jasne - zgodził się Bill. -Ale masz tu cały magazyn innychróżności. Nie będzie ci brakowałotych dwóch drobiazgów.

- XXIXIIXXX! - krzyknął na nichrobot.

Zatrzeszczał, gdy przetoczyli ponim baryłki. Ale musiał przedśmiercią nadać komunikat radiowy,bo zanim dotarli na lądowisko,pojawił się w swej lektyce Zots.

- Czy przed chwilą nieprzejechaliście przypadkiem mojego

Page 598: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

robota inwentaryzacyjnego?

- To był wypadek. On po prostuwpadł nam pod baryłkę.

- I ja mam uwierzyć w tę starąbajkę?

- Ależ to najczystsza prawda -powiedział Bill, kładąc zeświętoszkowatą miną dłoń na sercu.

- Ktoś inny może by wamuwierzył... ale ja nie. Poza tym, corobicie z tym olejem?

Billowi zabrakło języka w gębie,lecz Meta mężnie przejęła jego rolę.

Page 599: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Chcesz, abyśmy poumierali -zaszlochała. - Bez jedzeniazagłodzimy się na śmierć.Pomyśleliśmy więc, że pociągniemyodrobinę oleju i przyzwyczaimy siędo niego. W końcu pełno w nimodżywczych węglowodanów, anasze życie opiera się właśnie nanich. Czy odmówiłbyś umierającymprzybyszom ostatniego łyczka oleju?

- Dobrze już, dobrze. Wystarczytego gadania. Mam ważniejszerzeczy na głowie niż kłapanieszczękami z wodnistymi. W końcu,jak wiecie, trwa wojna.

Lektyka oddaliła się w głąb

Page 600: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

korytarza i Bill odetchnął z ulgą.

- Jesteś wspaniała! - powiedział,patrząc na Metę błyszczącymioczami.

- No pewnie. Mam prawdziwytalent aktorski. Jestem czymświęcej niż tylko kolejną poznanąprzez ciebie milutką panienką. Aleczy ty w ogóle znasz jakieśpanienki? Wydaje mi się, że kiepskoreagujesz na płeć przeciwną. Nieinteresuje cię to, czy co? A może tyjesteś zboko, Bill? Powiedz mi, a niebędę traciła na ciebie czasu. Ktojest dla ciebie bardziej atrakcyjny...ja czy Cy?

Page 601: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Oczywiście, że ty! Za kogo mniebierzesz?

- Tylko się upewniam. A terazskosztuj tego miodu!

Chwyciła go namiętnie ipocałowali się. Zachowywała się jakpełen pasji tygrys pragnący goskonsumować...

- Ała! Ugryzłaś mnie!

- Kocham igraszki, misiaczku... ato robi się coraz lepsze...

- Hej, wy dwoje. Dajcie spokój ztą heteroseksualnością na służbie.

Page 602: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Pchajcie lepiej baryłki.

Praktis obserwował podejrzliwie,jak go mijają, a potem ruszył zanimi na lądowisko.

- Jakież to smakowite! - zionął zuznaniem smok. - Z piwniczekPenzoil. Wspaniałe.

Ujął baryłkę mocnym chwytemstalowego pazura i opróżnił jąjednym smoczym łykiem. Potem zuznaniem beknął ogniem i pogrążyłwszystko w chmurze dymu.

- Przepraszam za swe manieryprzy stole - wymamrotał

Page 603: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

bulgotliwie, pochłaniając zawartośćdrugiej baryłki. Powietrze wypełniłygłośne trzaski, gdy zjadł równieżsame baryłki.

- Czy teraz możemyporozmawiać? - zapytał Praktiswidząc, że ostatni kęs metalu znikaz widoku.

- Jasne. Potrzebujecie środkatransportu?

- Zgadza się.

- Dokąd?

- Dobre pytanie - przyznał Praktis.

Page 604: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Możesz nas zabrać powtórnie napłaskowyż, na którym wszystkimwam tak się podobało.Powiedziałeś, że tamtejsza żywnośćjest zjadliwa.

- Ale autochtoni nie są! -poskarżył się Cy, a inni skinęlizgodnie głowami. - To bandawariatów. Nie widzę dla nasprzyszłości pomiędzy ścigającymisię i zabijającymi nawzajemszaleńcami.

- Dobrze powiedziane. Gdzie więcmożemy się udać? Nie poddamy sięprzecież Chingerom.

Page 605: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dlaczego nie? - Wszyscy zwrócilisię w kierunku Billa ze zdziwieniemna twarzach. Cy schylił się ipodniósł spory kamień.

- Nie, poczekajcie chwilę!Rozpatrujemy tylko różnemożliwości. Jak wiecie, nie mamyzbyt wielkiego wyboru. Chingerzytwierdzą, że są nastawienipokojowo i wcale nie chcą wojowaćani zabijać. Pozwólmy im toudowodnić. Udajmy się tam. Będąmusieli nas nakarmić. Jeśli nie będąmieli odpowiedniego pożywienia,wówczas jak najszybciej wyprawiąnas z tej planety.

Page 606: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ten plan jest tak głupi, że możezadziałać - powiedział chrapliwiekapitan Bly.

- Ja mówię - nie, a to właśnie jajestem admirałem. Poddanie się niewchodzi w grę. Z wyjątkiemostateczności. Czy istnieje jakieśinne miejsce, w jakie moglibyśmysię udać na tej pustynnej planecie?

- No cóż - powiedział smok.Wszystkie oczy skierowały się naniego. Nie przejął się tym. -Pamiętam pewną historięopowiadaną nam przez staregosmoka, gdy nocami siadywaliśmyprzy ognisku, piekąc orzechy. I

Page 607: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

trzpienie. Rozmawialiśmy ozielonym płaskowyżu, którywspólnie odwiedziliśmy, i ozamieszkujących go odrażającychformach życia. Ale rozmawialiśmyrównież o innym płaskowyżu,również w ohydnym odcieniuzieloności, który leży o prawie dzieńlotu za tym pierwszym. Stary smokostrzegał nas, abyśmy się do niegonie zbliżali. Ponieważ czają się tamWielkie Zagrożenia. A także Zło.

- Tak to powiedział? WielkieZagrożenie i Zło?

- Tak. Właśnie tak. A jeślimyślicie, że tak łatwo powiedzieć

Page 608: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

coś przez duże litery, to sami tegokiedyś spróbujcie.

- Dziękuję, ale raczej nie - odparłPraktis. - Chciałbym się tylkoupewnić co do jednego szczegółu.Powiedziałeś, że było to zielone.

- Zielone jak rozgrzane okosmoka.

- Interesujące porównanie.Wspaniale. Ruszamy.

- A co z tym WielkimZagrożeniem i Złem? - dopytywałsię Bill. - To nie brzmi zbyt dobrze.

Page 609: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- A co brzmi dobrze? Słuchaj tylkorozkazów, żołnierzu. Pierwszyrozkaz nakazuje zamknąć gębę. Ateraz tak, ruszamy natychmiast. Niebędzie to wygodny lot, więcwszyscy, którzy chcą odejść nastronę, niech lepiej zrobią to teraz.Nie chciałbym robić żadnychprzystanków. Hej-ho!

Właśnie w momencie, gdywspinali się na smoka, znajomy,odrażający głos zawołał:

- Hej, smoku! Chcę z tobąporozmawiać.

Tragarze lektyki wynieśli na

Page 610: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zewnątrz swe jarzmo zumieszczonym na nim Zotsem.

- Tak, sir - odpowiedział smokodwracając się, by sprawdzić, czypasażerowie znaleźli się bezpiecznina jego grzbiecie.

- Natychmiast strząśnij z siebietych obcych wodnistych... to rozkaz.Nie podoba mi się to.

- Och, sir. A może coś takiegospodoba się panu bardziej?

Mówiąc to smok zionął pierwszymstrumieniem ognia, który spaliłnatychmiast nosicieli i lektykę.

Page 611: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Tylko chroniony złotymi płytkamiZots ocalał. Zaskrzeczał i rzucił siędo ucieczki.

- W górę, w górę z dala stąd! -zajodłował smok i wystrzelił wpowietrze.

- Jesteśmy ogromnie wdzięczni zatwą pomoc - podziękowała Meta.

- Nie przejmujcie się tym. Odczasu wyklucia się z jajka byłemuczony nienawiści do Zotsa i jegosfory. To może być nawet równygość...

- To metaliczny głąb!

Page 612: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dobrze. Miło jest usłyszeć, żemiało się rację. A zatem życzęprzyjemnego lotu. Następnyprzystanek to TajemniczyPłaskowyż.

- I szeroko omiń ten pierwszy -zaproponował Bill. - Pamiętaj, costało się ostatnim razem.

- Jakże bym mógł zapomnieć.Nowe skrzydło nie jest jeszczecałkiem sprawne.

Zatankowany wysokooktanowymolejem smok leciał przez całą noc.Nikt nie spał, a szczególnie smok, zoczywistych powodów, i cała

Page 613: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gromadka powitała przekrwionymioczyma wschód słońca. Zamrugaliolśnieni blaskiem i wówczasdostrzegli płaskowyż wznoszący sięw oddali.

- Udało nam się - oznajmiłchrapliwie Bill.

- Nie całkiem - odparł smokziewając małym kółkiem ognia. -Zamierzam wznieść się nieco wyżejna wypadek, gdyby żyli tam w doleradośni strzelcy.

Wznieśli się kołami, korzystając zciepłych prądów, zanim smokwypłynął nad płaskowyż.

Page 614: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dymiące wulkany - zauważyłPraktis. - Trzymaj się od nich z dala.

- Przez moment będę tak czynił,skoro nalegasz. Ale kocham lawę!Liżące płomienie, dymiące kominy.To moje hobby. A to co tam widać,wygląda jak wprost stworzone dlawas. Czy nie trwa tam jakaś wojna?

Praktis skupił swoje soczewki nawskazanym miejscu.

- Bardzo interesujące. Jest tochyba pewnego rodzaju dużastruktura, coś w rodzaju zamku.Mocno bronionego, bo jest silnieatakowany. Z tej wysokości nie

Page 615: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rozróżniam szczegółów, ale wyglądato na oblężenie. Nieś nas niżej,smoku.

- Tylko nie na wojnę - jęknął Bill.

- Nie, głupcze. Nie na wojnę.Jedynie w jej okolice. Czy widzisz, omocarny smoku, to pokrytedrzewami wzgórze? Wyląduj podrugiej stronie, poza zasięgiemwzroku atakujących. Potemzobaczymy, co robić dalej.

Z kończynami zdrętwiałymi oddługiego lotu byli w stanie jedynieześlizgnąć się na grunt i wierzgaćna nim dziko, jak przewrócone na

Page 616: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

plecy chrząszcze.

- Mam nadzieję, że podobaławam się podróż - powiedział smok.

- Była wspaniała. Cudowna. Och -wysapali.

- To miło. Zamierzam was tupozostawić, ponieważ wojującywodniści to nie moja specjalność.Do zobaczenia wkrótce.

Pomachali mu anemicznie, apotężne skrzydła wzniosły ichbyłego rumaka w powietrze.Zaryczał na pożegnanie i skropił ichtłustym deszczykiem.

Page 617: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill otrząsnął się pierwszy, wstał zwysiłkiem i jęknął. Znajdowali sięna trawiastym stoku, przez któryradośnie toczył swe wody jakiśstrumyk.

- Zamierzam łyknąć sobie nieco ztego rześkiego potoczku -powiedział i oddalił się.

Pozostali dołączyli do niegorównież, gdy już nieco doszli dosiebie i wyciągnęli się na brzegusiorbiąc i chłepcząc jak szaleni.Odświeżeni usiedli i przyjrzeli sięswemu nowemu miejscu pobytu.Ptaszki śpiewały, pszczółki bzyczały,kwiatki rozlewały swą słodką woń w

Page 618: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

lekkim wietrzyku, a admirał warczałswe komendy.

- Starszy sierżancie.Przeprowadźcie zwiad po drugiejstronie pagórka i jak najszybciejzameldujcie mi jego wyniki. Resztaniech przeszuka teren pod kątemjarzyn, jagód czy czegokolwiek, conadawałoby się do jedzenia. Ipamiętajcie, że obżeranie sięsamemu jest poważnymwykroczeniem. Wszystko coznajdziecie jadalnego ma być midostarczone do podziału.

- Akurat - zamruczała Meta, acała reszta zgodnie skinęła

Page 619: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

głowami. Rozeszli się we wszystkiestrony, a Bill zaczął wspinać się napagórek. Wreszcie dotarł domiejsca, skąd mógł dojrzeć, codzieje się po drugiej stronie. Ukryłsię akurat pod krzakiem czarnychjagód, więc nieźle się bawiłobserwując i przeżuwając.Najadłszy się do syta, zerwałostatnią jagodę dla admirała iruszył z powrotem.

Pozostali wrócili przed nim iadmirał już się nad nimi pastwił.

- Każde z was przyniosło pojednym owocu! Czy bierzecie mnieza idiotę? Nie odpowiadajcie na to

Page 620: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pytanie. A co z wami, sierżancie, cowy tam macie?

- Jagódkę! - odpowiedział i podałją Praktisowi, który za złościązmarszczył brwi.

- Jagódkę! A całą twarz macieupaćkaną na niebiesko - kipiał, ale itak wepchnął do ust otrzymanyowoc. - Zdawajcie raport. Co tamsię dzieje?

- Wygląda to tak, sir. Zamek,który zobaczyliśmy schodząc dolądowania, jest szczelnie otoczonyprzez atakujących, z tego cowidziałem. Podniesiono nawet most

Page 621: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zwodzony i raz po raz leje sięwrzący olej na atakującą armię.Jest mnóstwo krzyku i rozgardiaszu,ale nie wydają się zbytnio spieszyć.

- Jakiego rodzaju dział używają?

- To właśnie jestnajśmieszniejsze. Oni wcale nie madział. Są tam tylko dwie drewnianemaszyny miotające kamienie orazinne wystrzeliwujące długiewłócznie. Oddziały równieżuzbrojone są we włócznie, a takżełuki i strzały, miecze i temupodobne. Początkowo myślałemteż, że wszyscy atakujący sąkobietami, ponieważ mają na sobie

Page 622: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

spódniczki. Potem podszedłembliżej i dojrzałem ich owłosione nogioraz to, że jednak sąmężczyznami...

- Oszczędź swych perwersyjnychobserwacji seksualnych dla kumpli zkoszar. Czy widziałeś jakieśjedzenie?

- Czy widziałem? - Oczy Billazapłonęły. - Mieli tam ognisko zcielcem piekącym się na rożnie.Bardzo dobrze czułem zapachprzypiekanego mięsa.

Wszyscy przełknęli ślinkę, splunęlii zakaszleli, gdy zrobiło im się

Page 623: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mokro w ustach.

- Musimy nawiązać kontakt -oznajmił Praktis. - A do tegopotrzebujemy ochotnika.

Page 624: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 625: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dziewiętnasty

- Admirale Praktis - powiedziałasłodko Meta. Myślę, że tym razemmusimy sobie coś wyjaśnić.

Zwinęła dłoń w pięść, odchyliłasię... i walnęła go w oko. Rozciągnąłsię na zielonej trawce i od razuzaczął mu rosną zielony siniak.

- Uderzyłaś mnie!

- Zauważyłeś to?

- Żołnierze! - wrzasnął, pieniąc

Page 626: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

się ze wściekłości. - Zdrada!Natychmiast zabić zdrajcę!

Nikt nie kwapił się dowymierzania sprawiedliwości.Prawdę powiedziawszy, poruszył sięjedynie Cy i ziewając kopnąłPraktisa w żebra.

- Pojmujesz wreszcie o co chodzi?- spytał groteskowo kapitan Bly. -Nie dostrzegając zrozumienia wtwoich mętnych oczach, lepiejzrobię wyrażając to dokładnie.Znajdujemy się o niezliczone lataświetlne od naszej najbliższej bazy,a tamci nawet nie domyślają się,gdzie jesteśmy. Nasze szanse na

Page 627: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

opuszczenie tej planety sąnaprawdę bardzo nikłe. Wyglądawięc na to, że tak jak tu jesteśmy,wszystkie rangi ulegają zawieszeniuna pewien czas. Będziemy zwracaćsię do siebie po imieniu. Ja mam naimię Archibald.

- Bardziej podoba mi się kapitan -stwierdziła Meta. - A jak ty masz naimię, Praktis?

- Admirał - odwarknął gorzko.

- W porządku, skoro nalegasz. Alekoniec z rozkazami,wykorzystywaniem stanowisk i całąresztą tego wojskowego kitu,

Page 628: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jasne?

- Nigdy nie poddam siędyktaturze proletariatu!

Wszyscy zaczęli kopać go wżebra, aż wreszcie krzyknął:

- Niech żyje SocjalistycznaRepublika Ludowa Usa!

- To już brzmi lepiej -zawyrokował Cy. - Cóż więc robimydalej?

- Układamy plan? - błyskotliwiepodjął Bill.

Page 629: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Zamknij się - przerwał Praktis. -Teraz, skoro jestem zwyczajnymczłonkiem gangu, mam chybaprawo coś powiedzieć?

- Jeden człowiek, jeden głos.Mów.

- Mamy tu wojnę. I mamy tuarmię. Podczas wojny, gdy mamydo czynienia z armią, cierpiąjedynie cywile. Czy zgadzacie się zemną jak dotąd?

- Twój wywód logiczny jestniepodważalny.

- A więc nie działajmy jak cywile.

Page 630: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zróbmy wojskowe posunięcie iprzyłączmy się do armii. Zostaniemynakarmieni. Sugeruję, abyśmyzorganizowali jednostkę militarną iwybrali oficera dowodzącego. Apotem zgłosimy się na ochotników.

- Czy są jakieś pomysły nakandydatów do dowodzenia? -zapytał Bill.

- Prawdopodobnie będzie to eks-admirał - stwierdziła. Meta. - Z tymczarnym monoklem, łysiejącą głowąi paskudnymi manierami wyglądana dobry materiał na oficera. Matakże doświadczenie w dowodzeniu.Bierzesz tę robotę, Praktis?

Page 631: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie sądziłem, że o to poprosicie- wyznał, po czym zmienił ton iwarknął komendę: - Równaj! -dodając słodko: - proszę. Bardzo tomiło z waszej strony. Musimysprawić, aby to wszystko dobrzewyglądało, więc starajcie się niezmylić kroku. Wyprostować plecy,cofnąć brody, wyprężyć piersi...naprzód MAARSZ!

Umieścił mały głośniczek naswym ramieniu i zagrałinspirującego marsza „Świst Rakiet,Dudnienie Dział i KrzykiUmierających”, który charakteryzujesię tak mocnym waleniem w bęben,że nawet największe ofiary wiedzą,

Page 632: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jak równać krok.

Pomaszerowali przez łąkę wokółwzgórza w kierunku atakującejarmii. Gdy pojawili się na widoku,walka osłabła i ustała, awytrzeszczone oczy i rozdziawionegęby zwróciły się w ich kierunku.Oficer, który zdawał się kierowaćoperacją, ubrany w zbroję z brązu iskóry, również odwrócił się w ichkierunku. Dźwięk śpiewanej przeznich pieśni zagłuszył nawetbulgotanie wrzącego oleju nazamku. W odpowiadające echemniebo wyli następujące strofy:

Page 633: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Kiedy słyszysz rakiet grzmoty

Oraz wycie ciężkich dział,

Postaw rząd talarów złotych,

Że to nas ogarnął szał!

Było to bardzo wojskowe, podwarunkiem, że ma się małe pojęcieo wojskowości. Przemaszerowali,dudniąc obcasami, w kierunkuoficera i Praktis wywrzeszczałostatnią komendę.

- Kompania, STÓ-ÓJ!

Page 634: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zatrzymali się tak blisko, że oficeri Praktis o mało co nie wymienilipoliczków zamiast salutu.

- Wszyscy obecni i zdolni dowalki, sir. Admirał Praktis i jegokompania zgłaszają się do pełnieniaobowiązków, sir.

Oficer nie mógł się zdecydować,jak zareagować na ich nagłepojawienie się. Odwrócił głowę iwrzasnął przez ramię jakąśkomendę. Starszy mężczyzna wpowłóczystej szacie, posiadającyrównie powłóczystą białą brodę,podszedł ku nim niezdarnie.

Page 635: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ave atque vale? - wyskrzeczał.

- Ja wysiadam, koleś - odparłPraktis. - Władam jednym czydwoma dziwnymi językami, aletakiego nigdy nie słyszałem.

Staruszek złożył dłoń w trąbkęprzy uchu, słuchał i kiwał głową.Potem zwrócił się do oficera:

- To barbarzyńska mieszankajęzyków galijskich, centurionie.Troszkę angielskiego, troszkęsaksońskiego i odrobinkastaronordyckiego. No, może jeszcześladowe ilości łaciny. W sumie - aniskrawka czystego języka.

Page 636: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie rób mi wykładów, Stercusie.Jesteś tu tylko niewolnikiem.Wracaj do swej roboty przypieczeniu wołu, a ja zajmę się tąoperacją. - Obejrzał Praktisa i jegomałą bandę od stóp do głów iodezwał się w te słowa: - No i, naWielkiego Jowisza, co my tu mamy?

- Ochotników, szlachetnycenturionie. Najemnych żołnierzychcących służyć w twych oddziałach.

- A gdzie jest wasza broń?

- Zaistniała pewna drobnatrudność...

Page 637: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Co mianowicie?

Admirał nie miał pod rękążadnych kłamstw, ale Meta, którazaczynała nabierać praktyki,wykorzystała tę okazję.

- Jest to kwestia honoru i naszdobry dowódca wolałby o tym niemówić. Ale niedawno temuzostaliśmy porwani przez wartkiprąd wody podczas przekraczaniastrumienia. Aby nie utonąć,musieliśmy porzucić broń i walczyć znurtem o życie. Oczywiście dlażołnierza utrata broni jest wielkimdyshonorem i nasz dowódcapróbował rzucić się na miecz, ale,

Page 638: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

niestety, nie miał już miecza. Wkońcu doprowadził nas tutaj,abyśmy się zaciągnęli i odzyskaliutracony honor w ogniu walki...

- W porządku... dość tego! -krzyknął centurion zastanawiającsię, czy krew nie uderzy mu dogłowy. - Krótkie wyjaśnieniewystarczy. I tak nie wierzę anijednemu słowu. - Zauważył, żeMeta ponownie chce przemówić ikrzyknął jeszcze głośniej: - Dosyć!Wierzę ci! Naprawdę ci wierzę.Akurat przydałoby mi się parudodatkowych żołnierzy. Żołd wynosijednego sestersa dziennie.Dostaniecie po jednym mieczu i

Page 639: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jednej tarczy, co będzie wampotrącone z pensji. Potrwa to okołoroku, albo do czasu waszej śmierci,cokolwiek zdarzy się pierwsze.Wasza broń, będąc własnościąpaństwową, zostanie zwróconapaństwu, jeśli to drugie nastąpiwcześniej...

- Zgadzamy się na warunkizaciągu - krzyknął Praktis. -Będziemy do usług, kiedy tylko sięnajemy.

- Wół już gotów! - krzyknął staryniewolnik i nowo przybyli zaczęliwpadać na siebie w pośpiechu.Szybkie działanie łokci i parę ciosów

Page 640: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

karate załatwiło, że znaleźli się napoczątku kolejki, gdy zaczętowydawać jedzenie. Oddalili się znim szybko w ustronne miejsce iwbili w nie zęby.

- To... - oznajmił Cy - ...byłotłuste, surowe, przypalone,łykowate i, ogólnie rzecz biorąc,wstrętne. Ale dobre. - Wszyscyskinęli głowami i otarli tłuszcz zpalców o trawę. - A czym spłuczemyposiłek?

Bill wskazał palcem.

- Tam jest beczułka i ogonekżołnierzy z kubkami.

Page 641: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Dołączyli do kolejki i pobrali kubkize sterty. Były one zrobione zeskóry i pokryte smołą. Zgodnie zrangą Praktis pierwszy wzniósłkubek z płynem i przytknął go doust. Pociągnął spory łyk inatychmiast wszystko wypluł.

- Achchch! To wino smakuje jakocet z wodą.

- Bo to jest ocet z wodą -oznajmił kucharz. - Wino tylko dlaoficerów. Następny.

- Ale ja jestem oficerem!

- Załatw te sprawy ze związkiem

Page 642: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zawodowym... to nie mój problem.Następny.

Nie był to boski napój, aleprzynajmniej spłukał smakpaskudnego jedzenia. Opróżnilikubki i rzucili się na trawę na małądrzemkę. Praktis drgnął we śnie,kiedy coś przesłoniło mu słońce ijego twarz znalazła się w cieniu.Otworzył jedno oko, by zobaczyćstojącą nad sobą ciemną postać.

- Do broni! - krzyknął i zacząłszukać wokół swego miecza.

- To tylko ja, niewolnik Stercus -usłyszał. - Czy ty jesteś admirałem

Page 643: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odpowiedzialnym za tę jednostkę?

Praktis przysiadł podejrzliwie.

- Taaa. A kto o to pyta?

- Niewolnik Stercus...

- Już się sobie przedstawiliśmy. Oco chodzi?

- Czy admirał to oficer?

- Najwyższy w marynarce.

- A co to jest marynarka?

- W jakim celu pytasz?

Page 644: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Już ja wiem.

- W marynarce mówi się tak, taksir.

- Tak, tak sir.

- Tak już lepiej. O co chodzi?

- To najnudniejsza i najgłupszarozmowa, jaką słyszałam w całymżyciu - powiedziała Meta kładąc się iściągając kamizelkę przez głowę.

- Wino jest dla oficerów -powiedział Stercus, zdejmującbulgoczącą skórzaną butlę z pleców.- Ponieważ jesteś oficerem,

Page 645: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przyniosłem ci trochę.

- Zaczynam lubić tę armię -rozentuzjazmował się Praktis,wznosząc bukłak i przytykając go doust.

Po około pięciominutowympoklepywaniu po plecach przestałkaszleć. Do tego czasu wszyscy sięjuż obudzili i Bill również spróbowałnieco wina, tylko troszkę, i oczywyszły mu na wierzch.

- Myślę, że pijałem już gorszerzeczy - wybełkotał.

- To przynajmniej zawiera alkohol

Page 646: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- powiedział jeszcze bardziejbełkotliwie Praktis. - Oddaj.

- Czy pokorny niewolnik możezapytać, co sprowadza mężnychwojowników w te strony? - zapytałnieśmiało Stercus widząc, że tamcisą na najlepszej drodze, żeby zalaćsię w pestkę.

- A więc po to tu jesteś - rzekł Cy.- Oficer wysłał cię na przeszpiegi.Czy zaprzeczysz?

- Nie mam ku temu powodów -zaskrzeczał staruszek. - To prawda.On chce wiedzieć, skąd pochodziciei co tu robicie.

Page 647: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wszyscy spojrzeli na Metę, którazdawała się już zapracować na tytułPierwszej Klasy Kłamczyni.

- Przybyliśmy z dalekiego lądu...

- Chyba nie aż tak dalekiego, bopłaskowyż nie jest aż taki duży.

Uśmiechnęła się i sięgnęła poinną historyjkę.

- Nie mówiłam, iż pochodzimy ztego płaskowyżu. Jesteśmy z tegodrugiego płaskowyżu i przybyliśmytu przez niezmierzone piaski inieskończoną pustynię, uciekającprzed nie mającą końca wojną.

Page 648: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie jesteście pierwszymiszukającymi ratunku przedBarthroomczykami. Ale skoro niejesteście ani czerwonymi anizielonymi Barthroomczykami, tomusicie być ohydnymi wielkimibiałymi małpami.

- Czy ta plotka aż tak bardzo sięrozeszła? Zapomnij po prostu o tejbzdurze z małpami. Dzieje się tamwiele rzeczy, o których nie maciepojęcia.

- Bo mnie one nie obchodzą. Poprostu chcę was upić i odkryć, gdzieukryliście swe strzelby radowe.

Page 649: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie wzięliśmy ich ze sobą.

- Jesteście pewni? To ostatniaszansa.

- Jesteśmy pewni. A terazzajmiemy się winem, bez względuna jego jakość, Stercusie. Więcodwal się. Gdybyśmy mieli jakąśinną broń, czy myślisz, żewstąpilibyśmy do tej śmiesznejarmii?

Stary niewolnik potarł brodę ipodrapał się w głowę.

- No to, admirale, powiedzmysobie całą prawdę. A więc nie

Page 650: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

posiadając innej broni pragnieciewalczyć wyposażeni jedynie wmiecze, tarcze czy inne prymitywnenarzędzia walki.

- Właśnie tak.

- Tego właśnie pragnąłem siędowiedzieć. Delektujcie się winem.- Skłonił głowę z niewolnicząuniżonością, a oni pomachali mu napożegnanie rękami.

Stercus wzniósł maleńki gwizdekukryty w dłoni i ostro zagwizdał. Zzadrzew wyłonili się żołnierze i wmgnieniu oka skierowali ostre dzidyw stronę przybyszów.

Page 651: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dawać ich tutaj - nakazałStercus. - Mamy sześciu nowychochotników do cyrku.

- Tańczące niedźwiedzie, klauni isłonie? - zapytał uszczęśliwiony Bill.

- Dzidy, miecze, sieci, trójzęby,lwy, tygrysy... i pewna śmierć -zachichotał stary niewolnik.

Page 652: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 653: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty

Pod ostrzami dzidprzeprowadzono dzielną małągrupkę przez obóz, a towarzyszyłyjej buńczuczne okrzykinieokrzesanych żołnierzy.

- Pożałujecie!

- Morituri te salutamus!

- Cudzoziemcy!

- Barbarzyńcy!

Page 654: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Palanty!

Ignorując obelgi, z którychwiększość była dla nichniezrozumiała, przemaszerowali donamiotu centuriona.

- Hail, centurionie Pediculusie,hail! - zakrzyknął wiekowyniewolnik. - Jeńcy dostarczeni namiejsce.

Pediculus uchylił poły namiotu iwyszedł na zewnątrz. Zdjął zbroję iwciągnął na siebie luźną tunikę, byuwydatnić swe męskie kształty. Miałpokaźny brzuch, krzywe nogi i zeza.

Page 655: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Niech przeparadują przede mną- nakazał, patrząc na wszystkich ina nikogo równocześnie.

Miecze i włócznie przekonałyjeńców do stanięcia w szeregu doinspekcji.

- Jaki przystojny duży koleś zpazurkami - powiedział Pediculus,patrząc na Billa.

- Och, dziękuję, sir! - speszył siętamten.

- Zacznijmy od niego. Powinienwytrzymać kilka rund zanim gozabiją.

Page 656: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To ja najpierw ciebie zabiję,grubasku!

Bill zawarczał i rzucił się doprzodu, ale tuż przed niedoszłaofiarą powstrzymały go obnażonemiecze. Pediculus zaśmiał sięsadystycznie, ukazując sztucznezęby. Przyjrzał się admirałowi, Cy,Wuberowi i kapitanowi Bly, mijającich z pogardą... aż doszedł do Mety,i jego oczy spoczęły na pełnych,kobiecych kształtach.

- Zabrać wszystkich na arenę -rozkazał. - Z wyjątkiem tej tutaj!Rozebrać ją i wykąpać wbalsamicznej kąpieli. Potem ubrać

Page 657: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

w najlepsze jedwabie, a zostaniemoją hurysą.

- Och, dzięki, wielkodusznyprzywódco! - wyszeptała Metachyląc się, by ucałować jego dłoń. -Jesteś nawet miły na swójpaleonihilistyczny sposób. Poza tymzłożyłeś mi najbardziej romantycznąofertę od lat. Z chęcią przystałabymna taki układ, gdybyś miał lepiejdopasowaną sztuczną szczękę.

Mówiąc to w niezmierniewprawny sposób wykręciła mu rękęi odepchnęła go. Pediculus krzyknąłprzeraźliwie i poleciał na namiot,który złożył się na nim. Natychmiast

Page 658: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pospieszyli mu z pomocą żołnierze.Ani Meta, ani nikt inny z grupki niemógł się teraz poruszyć, gdyż w ichgardła znów wymierzano ostremiecze.

- Ślicznie - stwierdził Bill. - Takiejdziewczyny ze świecą szukać!

- Dzięki, kolego, doceniam twojesłowa. Byłam kiedyś mistrzynią judow CACUŚ.

- Cycuś?

- Nie, kretynie, CACUŚ. To znaczyCentrala Atletów CzynnieUprawiających Śmieciarstwo.

Page 659: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Na arenę! - wrzasnął Pediculuswyciągnięty z resztek namiotu.Stracił swe zęby, a peruka opadłamu na oczy. - Śmierć, krew,destrukcja... wprost nie mogę siętego doczekać! A ta muskularnaflądra idzie pierwsza.

Popychani dzidami i poganianiprzez gromadkę rozwrzeszczanychżołnierzy, zostali doprowadzeni naarenę. Było to naturalnewzniesienie uformowane w półkolewychodzące na płaski i ogrodzonymurem zakrwawiony kawałekgruntu poniżej. Stał tam szeregklatek, ale jeńców wepchnięto donajbliższej z nich. Z następnej klatki

Page 660: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rozległo się złowieszcze wycie, więcnatychmiast cofnęli się od krat.Wszyscy z wyjątkiem Mety, którawcisnęła rękę między pręty zanimzdołali ją powstrzymać.

- Chodź tu, kociaczku -powiedziała.

Kocur-zabójca poruszył sięuszczęśliwiony, gdy podrapała go wgłowę. Był to jednooki i pokrytybliznami zaprawiony w walceulicznik.

- On ma tylko dwie stopy długości- stwierdził Bill.

Page 661: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- I jest jedynym zwierzęciem wzasięgu wzroku - dodał Cy,wskazując pozostałe klatki. -Wszystkie puste. Co stało się zlwami i tygrysami?

- Jest na nie akurat zły sezon -powiedział zarządca, niewolników,który pojawił się w pobliżu,świszcząc biczem. - Lwy i tygrysymamy jedynie w miesiącachzawierających X.

- Nie istnieją miesiące, którezawierałyby X - oznajmił Praktis.

- Taa? A co z XII i XI, spryciarzu?W porządku, zaczynamy zabawę.

Page 662: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Potrzebuję pierwszego naochotnika.

Kiedy opadł pył, wszyscy staliprzyciśnięci do tyłu klatki. Praktis ikapitan Bly byli ostatni, ponieważnie mieli wyrobionego u zwykłychżołdaków refleksu na dźwięk słowa„ochotnik”. Rządca niewolnikówzakaszlał sadystycznie.

- Nie ma ochotników? Więc samwybiorę. Ty, dryblasie! Centurionpragnie byś poszedł na pierwszyogień. Oszczędza tę wasząpanienkę na najlepszy moment.

- Życzymy powodzenia, Billu -

Page 663: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zawołali, wypychając go do przodu.- Umrzesz, walcząc w szlachetnymcelu.

- Miło było cię poznać, kolego.Szczęśliwej podróży.

- I obyś znalazł się w niebie nagodzinę przedtem, zanim diabełdowie się, że nie żyjesz.

- Oj, dzięki, koledzy. Bardzo mipomogliście.

Bill był okropnie przygnębiony zpowodu tej całej afery. Wojna i jejwszystkie okropności to było jedno.Ale ten kurewski cyrk śmierci na

Page 664: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zagubionym płaskowyżu? Niewierzył, że coś takiego mogło sięprzydarzyć właśnie jemu.

- Tak, to dotyczy właśnie ciebie -antypatycznie zacharczał rządca. - Ateraz weź ten miecz i sieć, i wyleźna zewnątrz, by dać dobry pokaz.Albo...

- Albo co? Co może mi sięprzydarzyć gorszego? - Dobrzezważył miecz w dłoni, chwytając gomocnym uściskiem.

- Co mogłoby być gorsze?Mógłbyś zostać utopiony,poćwiartowany, ugotowany w oleju,

Page 665: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odarty ze skóry, albo miećwyrywane paznokcie.

Wyjąc z gniewu, Bill rzucił sięnaprzód. Ale natychmiast stanął,ujrzawszy łuczników z nałożonymina naciągnięte cięciwy strzałamiwycelowanymi wprost w niego.

- Załapałeś o co chodzi? - zapytałrządca niewolników. - A teraz ruszaji pamiętaj o rozkazach.

Bill spojrzał w górę narozwrzeszczanych żołnierzy i na lożękrólewską zajętą przez haroldów ibrzuchatego sadystę - Pediculusa.Zdawało się, że nie ma wyboru.

Page 666: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Odwrócił się i wybiegł na arenę,wymachując mieczem i siecią, atakże zastanawiając się, jakimcudem wpadł w takie tarapaty.Początkowo znajdował się na areniesam... lecz jedna z klatek wodległym krańcu areny zostałaotwarta i wyszedł z niej wysokimężczyzna o blond włosach,dzierżący trójząb. Jego piękne szatybyły podarte, a wspaniałe butymocno zdezelowane. Wystąpił doprzodu jak król, zupełnie ignorującwycie tłumu. Zatrzymał się tużprzed Billem i obejrzał go od stópdo głowy.

- Cóż, człeku - przemówił. -

Page 667: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Jacyście wysocy?

- Mam około sześciu stóp i dwóchcali.

- Mniemam, żeście mnie niepojęli. Jak was zowią i tytułują?

- Bill, żołnierz, mianowanyostatnio starszym sierżantem.

- Jam jest Artur, król Avalonu...choć ci ludzie o tym nie wiedzą.Możesz mówić mi Art, by utrzymaćsekret.

- Okay, Art. Przyjaciele mówią domnie Bill.

Page 668: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Konwersacja, która w ten sposóbnastąpiła w miejsce walki,rozwścieczyła tłum, który zacząłobrzucać przeciwników epitetami ipustymi butelkami.

- Musimy walczyć, Bill,przyjacielu... albo przynajmniejudawać, że walczymy. Broń się!

Trójząb poleciał do przodu, tłumzawył sadystycznie, a Bill odparłcios i cofnął się. Art odskoczył nabok, by uniknąć rzuconej sieci.

- To jest mniej więcej to. Musimypoprowadzić tę maskowaną walkęprzez arenę w kierunku loży

Page 669: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

królewskiej. A masz!

Miecz ciął Billa w bok i rozerwałzimną stalą jego kamizelkę.Tłumowi bez wątpienia się tospodobało.

- Spokojnie! Chcesz mi zrobićkrzywdę?

- Raczej nie. Ale mówiąc krótko,musimy sprawić, żeby to dobrzewyglądało. Atakuj! Atakuj!

Stal zadzwoniła o stal, a tłumoszalał z podniecenia. Zawyłszczęśliwy, gdy noga króla uwięzław sieci. Zawył nieszczęśliwy, gdy ją

Page 670: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

z niej uwolnił. Zgrzytanie stalitrwało, póki nie znaleźli się podkrólewską lożą.

- To jest... to! - wyszeptał Art. -Tuż pod lożą znajduje się wyjścieawaryjne z areny. Stoi przy nimstraż. Uciekniemy tamtędy... gdymnie zabijesz.

Szczęk stali, wycie tłumu iskonfundowany szept:

- Ale jak uciekniemy, skoro cięzabiję?

- Udaj, że mnie zabijesz, tępaku!Złap mnie w sieć, a potem dźgnij

Page 671: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

między rękę a pierś. Jak w tychwszystkich złych sztukach.

- Pojmuję. No to już.

Z szybkością kobry zarzucił siećna swego oponenta. Bill nie byłjednak w tym rzemiośle zbyt dobry iArt musiał rzucić się do przodu, bysieć opadła na niego. Potem jeszczewlazł pod nią dokładnie.

- Kończ z tym, kolego! - krzyknąłna Billa, który stał jak oniemiały.

- Padnij na mnie i czekaj nawerdykt publiczności.

Page 672: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Taki mały spektakl mógł co niecopomóc, ale przy lepszej widowni.Bill skoczył na zaplątanego w sieciArta, który tymczasem zdążył w niejzaplątać nawet swój trójząb.Rozłożył pokonanego na łopatki,przyklękając mu na piersiach.Czując się nieco śmiesznie, wzniósłgotów do ciosu miecz i zwrócił się wkierunku tłumu.

Oni naprawdę kupili tę głupawązagrywkę. Wstali na równe nogi iżądali śmierci, kierując kciuki wstronę ziemi. Bill dostrzegł, żeludzie ze wszystkich stron robili tosamo. Potem zerknął na Pediculusa,który opuścił swój paluch z

Page 673: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wyjątkowym okrucieństwem.

- Kończ z nim - krzyknął. - Mamyjeszcze mnóstwo innych w kolejce.

Bill zgodnie z instrukcją opuściłmiecz. Ciało Arta wygięło się wśmiertelnych konwulsjach i zamarło.Tłum oszalał. Bill wyciągnął miecz istanął przed lożą królewską.Wszystkie oczy spoglądały na niego.Nie było to nawet takie złe, bo wtym czasie król miał niemałetrudności z wyplątaniem się z sieci.Bill dostrzegł to kątem oka i rzuciłsię naprzód z okrzykiembłogosławiącym zwycięstwo. Niecozamieszania było tu bardzo na

Page 674: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

miejscu.

- Hail, centurionie Pediculusie,hail wszyscy! Hail!

- Hail, hail, no pewnie -wymruczał Pediculus, patrząc wprogram, a potem znów na Billa. -Powiedz... jak to się stało, że niemasz krwi na mieczu?

- Ponieważ wytarłem ją w ubranietego trupa.

- Nie widziałem, abyś to robił. -Centurion wychylił się, świdrującoczkami. - Prawdę mówiąc... niewidzę nawet ciała!

Page 675: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tędy! - krzyknął Art, odpychającogłuszonego strażnika i kopniakiemotwierając drzwi z napisemWYJŚCIE.

Billa nie trzeba było prosić dwarazy. Art zanurkował do przodu, aBill zaraz za nim. Pobiegli długim,krętym tunelem słaborozświetlonym promieniami słońca,przelewającymi się przez szpary wsuficie. Poruszanie się utrudniałydodatkowo skorupy po orzechach ipestki oliwek. Wkrótce rozległ siętupot i okrzyki zawodu oraz gniewu.Usłyszeli zgrzyt wyważanych drzwi,przez które wlali się do tunelużołnierze.

Page 676: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Biegnij, człeku... biegnij! Takjakby... wściekłe psy następowały cina odciski!

- Dobrze powiedziane! - wystękałBill, słysząc dzikie wycie za plecami.

Ujrzeli przed sobą błysk światła wodległym końcu tunelu. Rozwarłysię tam drewniane drzwi i drogęodciął im uzbrojony mężczyzna.

- Jesteśmy zgubieni! - wrzasnąłBill.

- Jesteśmy ocaleni! Ten wojownikpochodzi z moich oddziałów!

Page 677: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Hail, Arturze - krzyknąłwojownik, wznosząc połyskującymiecz.

- Hi, Mordredzie. Czy przywiodłeśkonie?

- Ma się rozumieć.

- Oto wierny rycerz. Avaunt... wejaunt!

Oddział zbrojnych żołnierzy czekałna nich przy drzewach. Arturwskoczył na swego konia, a Billaposadził na swego Mordred,sadowiąc się za nim. Oddalili siępełnym galopem przez zielone łąki,

Page 678: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zanim pierwszy ze ścigającychwychynął za wrota.

Lecz ich ucieczka nie pozostałanie zauważona. Postawiono na nogicałą armię, która krzyczała i klęła.Wystrzeliwano za nimi strzały,miotano oszczepy. Lecz dwóchrycerzy w ciężkich zbrojachzasłaniało ich od tyłu przed gradempocisków, przejmując je na swestalowe pancerze. Wszystkozaplanowano w najdrobniejszymszczególe.

Galopowali drogą w kierunkuzamku, z którego opuszczano jużzwodzony most! Opadł on na ziemię

Page 679: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

w tym samym momencie, gdypierwszy koń wbiegał na podjazd. Zhukiem grzmotu przegalopowaliprzez most, a ten uniósł sięnatychmiast ponownie do góry.Atakujący byli bezradni, a obrońcypokładali się ze śmiechu.

Jeźdźcy wjechali na podwórzec zdzwonieniem podków i naspienionych rumakach. Billześlizgnął się na ziemię, a Art,znany bardziej jako król Artur,podszedł ku niemu i uścisnął mudłoń w geście przyjaźni.

- Witamy w Avalonie, obcyprzybyszu.

Page 680: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Wszystko to bardzo piękne -powiedział Bill. - Doceniam tę łaskę.Ale co z moimi przyjaciółmi... niemożemy tak po prostu zostawić ichtam na śmierć - i nagle zrobiło musię słabo. - A może oni już nie żyją?

Page 681: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 682: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziestypierwszy

- Zduś w sobie lęki, Bill nowytowarzyszu. Nasza ucieczka i pogońza nami stworzyły zupełnie nowąsytuację. Odciągnęły wielużołnierzy. A zatem moi najtężsiwojownicy wydostali się przezsekretny tunel nie znany wrogowi. Zukrycia obserwowali wszystkiewydarzenia... by w odpowiednimmomencie rzucić się na osłabionegoprzeciwnika i uwolnić twychprzyjaciół. Ruszajmy! Pójdźmy na

Page 683: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wieżę zobaczyć, co z tego wynikło.

Będący w doskonałej formie Arturstąpał wielkimi krokami, a Billpodążał tuż za nim. Wspięli się naszczyt i znaleźli tam oczekującegostaruszka w szpiczastej czapce.

- Hail, królu Arturze, hail, hail! -zakrzyknął.

- I tobie hail, mój dobry Merlinie.Co masz nam do powiedzenia?

- Oświadczam, że spozierałem wmagiczne lusterko i obserwowałempostęp akcji tam na dole.

Page 684: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill rzucił okiem na magicznelustro i z uznaniem pokiwał głową.

- Nawet niezły teleskopik. Sam gozrobiłeś?

Merlin wzniósł krzaczaste białebrwi i przeczesał palcamipowłóczystą brodę, po czymprzemówił:

- Mój panie, a kimże jest tenmądrala?

- Nazywa się Bill i jest więźniem,którego ocaliłem z areny. A co stałosię z pozostałymi więźniami?

Page 685: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Obserwowałem wszystkiewydarzenia z pomocą... - spojrzałna Billa - mego magicznegolusterka. Twoi wspaniali rycerzerzucili się do ataku z włóczniami napaskudnego wroga, który uciekł wpanice, a potem uwolnili więźniów.

- Świetnie! Chodźcie więc drodzyprzyjaciele, zakosztujmy słodyczy idobrych win, aby uświetnić tendzień.

Dobre wino wydawało się Billowidoskonałym pomysłem i podążył kuniemu, trzymając się szaty Merlina.Dotarłszy do holu, ujrzeli w nimwszystkich rycerzy w metalowych

Page 686: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zbrojach, które niemiłosiernieskrzypiały wraz z każdym krokiemich zasapanych właścicieli.

- Widziałeś jak moja lancatrzasnęła w jego pancerz?

- Nadziałem trzech za jednymzamachem!

- Nie chciałbym licytować sięwynikami, ale...

- Bill! - zawołał znajomy,przyjazny głos i między rycerzamipojawiła się Meta. Rozległy się teżgłośne okrzyki protestu, gdynastąpiła komuś na ostrogę i

Page 687: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

odepchnęła na bok jakiegośgrubego rycerza w kolczudze.Ciepłe, muskularne ramiona objęłyBilla, rozpalone, czułe wargiprzylgnęły do jego ust, a ciśnieniekrwi podskoczyło mu równie wysokojak temperatura ciała.

- Jako zwie się ta pięknadziewoja? - zapytał z pokaźnejodległości Artur i Bill opamiętał się,by dokonać prezentacji.

- Meta, Artur. Artur, Meta. Arturjest tutaj królem.

- Sztama, Art. Podoba mi się uciebie. Dzięki za wysłanie oddziału

Page 688: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

na ratunek. Jeśli mogę w zamiancoś dla ciebie zrobić... nie krępujsię.

Oczy króla zrobiły się czerwone zpożądania, gdy uścisnął jej dłoń,odpychając na bok Billa.

- Jest coś takiego - powiedziałchrapliwie.

- Arturze, musisz przedstawićmnie tym przemiłym ludziom. -Słowa te były pozornie zwykłe, ajednak pełne nagany. Król wypuściłdłoń Mety, jakby to był rozgrzanypogrzebacz, odwrócił się i skłoniłnisko.

Page 689: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Gueneviro, moja królowo, corobisz tutaj, tak daleko od swychprywatnych komnat?

- Mam cię na oku. - Miała na okutakże Billa, taksując go wzrokiem zuśmiechem od stóp do głów.

- Ja jestem Bill, a to jest Meta -powiedział Bill, czerwieniejąc się jakburak.

- Cała przyjemność po mojejstronie, królowo - powiedziałanieszczerze Meta. - Gdy się lepiejpoznamy, musisz mi wyjawić, ktosuszy ci włosy...

Page 690: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Słuchajcie mnie wszyscy -zawołał Artur, zanim sprawyzupełnie wymknęły mu się spodkontroli. - Niech wszyscy zebranipokłonią się naszym gościomocalonym niedawno z pogańskichrąk. Pozwólcie, że przedstawię wamSir Lancelota, Sir Gawaina, SirMordreda... - i tak dalej.

Żeby nie pozostać w tyle, Billprzedstawił się z rangi, numerusłużbowego i tak dalej. Potemnastąpiło grupowe ściskanie rąk iBill był bardzo zadowolony, gdywreszcie udało mu się chwycićkielich wina od przechodzącegokelnera. Wzniesiono serię toastów, i

Page 691: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

by wino dobrze rozłożyło się wżołądkach, podano słodycze. Były topowlekane cukrem wróble, cojeszcze nie byłoby najgorsze, gdybyobrano je wcześniej z piórek. Potemrycerze wyszli zmienić zbroje, apanie upudrować swe noski,Oswobodzeni więźniowie rzucili sięna krzesła wokół wielkiego,okrągłego stołu, który podczaspowitania stał zepchnięty podścianę. Artur zastukał w stółrękojeścią swego sztyletu.

- A teraz podyskutujemy.Spotkaliśmy się tu dzisiaj nie przezprzypadek, moi nowo poznanisojusznicy. Merlin rzeknie wam parę

Page 692: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

słów o tym co było, jest i będzie.Merlinie.

Oklaski umilkły, gdy tylko Merlinwstał na równe nogi.

- No to słuchajcie - rozpocząłpompatycznie. - Dobry król Arturma już potąd, albo i jeszcze wyżej,tych paskudnych rzymskichlegionistów. Królestwu temuwiedzie się dobrze, podatki lecą, atakże niektóre głowy, jeśli podatkisię spóźniają... ale czy nie o towłaśnie chodzi w feudalizmie?Odbiegłem jednak od tematu.Gdyby nie interwencja z zewnątrz,moglibyśmy uprawiać kukurydzę,

Page 693: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rozwalać sobie czaszki w turniejach,chłopstwo oszukiwałoby nadaninach i wszystko byłoby wporządku. Ale nie jest. Za każdymrazem, gdy wszystko wydaje się jużw porządku... znów pojawiają sięlegiony. Oblegają zamek, strzelają zbalist i katapult, i w ogóle głupio siębawią, aż do znudzenia i powrotudo domu. Widocznie im toodpowiada. Myślę, że to nakręca imkoniunkturę w ekonomii... chleb iigrzyska, te sprawy. Ale co z nami?Podatki rosną w miarę, jak musimykupować coraz więcej oleju dogotowania. Praca nad budowąmostów i klasztorów ustaje, gdy

Page 694: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

musimy zatrudniać wszystkichbudowniczych przy naprawiemurów. A wiecie od jak dawna tojuż trwa? Od zarania historii, oto jakdługo.

- Ale wkrótce się skończy,przysięgam na to.

- Racja, Arturze, i jasne, na czymto ja skończyłem? - Poczynionauwaga wybiła Merlina z pantałyku.Odchrząknął, zanucił parę linijekjakiejś piosenki, by oczyścić gardło izdołał odzyskać utracony rezon.Jego struny głosowe zagrały z pełnąsiłą.

Page 695: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ale nigdy więcej! Artur, król, jakprzed chwilą słyszeliście, ma jużdość tej sytuacji. Wysłanoszpiegów. Ci, którzy nie zostalizłapani i ukrzyżowani, powrócili.Oto, co odkryli.

Zapanowała jeszcze większacisza, wszystkie oczy skierowały sięna mówcę. Nawet oczy Artura, któryjuż wcześniej słyszał tę historię.Meta wślizgnęła się do sali z dobrzeprzypudrowanym nosem i dołączyłado pozostałych. Po chwili Merlinciągnął dalej:

- To wszystko poganie, alezawsze byliśmy świadomi tego

Page 696: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

faktu. Wróżą przyszłość zwnętrzności zwierząt, palą kadzidłaMerkuremu i Saturnowi, szukająpoparcia, składając ofiary Minerwie,płacą daninę Jowiszowi i wszystkimpozostałym członkom tegonadętego panteonu. Widzę jedyniezmieszanie na waszych twarzach,co wskazywałoby na słabą pamięćlub braki w edukacji. A zatemprzypomnę wam. Brakuje Marsa!

Na te słowa wszyscy, naszczęście, zaklaskali nie wiedzącjednak, do czego zmierza Merlin.Potem szybko łyknęli trochę wina,zanim zaczął mówić dalej.

Page 697: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Mars, bóg wojny. Z pewnościąma on wielkie znaczenie dla tegowojowniczego plemienia. Moiszpiedzy byli zbyt tchórzliwi, byspenetrować głębiej ich państwo,podążyć za centurionamiprzedzierającymi się sekretnie przezgóry. Ale ja wyruszyłem za nimiosobiście, bo nie ma takichsekretów, które można by ukryćprzed Merlinem. Przebrany zastaruszka o siwej brodziepodreptałem za nimi, aż odkryłemcoś za ostatnim wzgórzem, nakrawędzi urwiska, gdzie kończy siępłaskowyż... tam to odkryłem!

- Nie powiedział jeszcze

Page 698: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

najważniejszego - wyszeptał królArtur z płonącymi oczyma i palcamimocno zaciśniętymi na rękojeścimiecza.

- Czy wiecie co to było? Powiemwam. Była to Świątynia Marsa!Wyciosana w litej skale, zmarmurowymi kolumnami,płaskorzeźbami i ołtarzem, naktórym składane są ofiary. Ofiaryprzynoszone przez samych oficerów,nie przez zwykłych żołnierzy, comoże dać wam pojęcie, jak wielkimowiano to sekretem. Po złożeniuofiar oficerowie cofnęli się,nieomalże ze strachem i powiadamwam, że nie uczynili tego bez

Page 699: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

powodu! Zapadła noc, choć nadalbył jasny dzień. Przetoczył sięgrzmot i błysnęła błyskawica. Potemw powietrzu rozjarzyła siętajemnicza poświata i ofiaryzniknęły. Następnie, co czyniłowielkie wrażenie, przemówił samMars. A głos jego jeżył włosy nagłowie i opróżniał pęcherz,zapewniam was. Mars nie byłzadowolony ani z ofiar ani zprognozy pogody. Przewielebnygnojek nakazał im znów rozpocząćwojnę! On jest źródłem wszelkichproblemów. Ci leniwi legioniści ispasieni centurioni są o wielebardziej kontenci, mogąc siedzieć

Page 700: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

na zadkach, rzucając niewolnikówna pożarcie lwom, czy teżzaprawiając się tanimi używkami.Ale nie, Marsowi to nie wystarcza.Ruszajcie na wojnę, nakazuje,budujcie balisty, podpalajcie,najeżdżajcie...

Merlina tak poniosło, że zacząłpienić się i drżeć. Meta skoczyła muna pomoc i razem z Billem osadziłago na krześle, wlewając ożywczypłyn do rozpalonych ust. Artur skinąłgłową ze zrozumieniem.

- W tym właśnie tkwi sednosprawy. Musimy walczyć zpogańskimi bogami jeśli chcemy

Page 701: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

uchronić się przed nieskończonąwojną.

- Niezły pomysł. - Skinął głowąPraktis. - I masz do tegonajodpowiedniejsze środki.Uzbrojona kawaleria,niespodziewany atak, okrążenie.Bam... i po robocie.

- Gdyby tylko tak było, drogiadmirale. Ale w rzeczywistości niejest. Moi silni i nieustraszeni rycerzeboją się bogów i włażą przed nimi wmysie dziury.

Merlin doszedł już do siebie i zfurią zaczął krzyczeć:

Page 702: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Przesądne gnojki, oto kim są.Gadają same banały: „Oddałbymniewątpliwie swe życie za megowładcę! Oddałbym swe obwisłegardło!” Jeden grom ze świątyni, azwiewają w podskokach. Nie ma nato rady. Trzęsą portkami nawetmimo tego, że obiecałem swecałkowite religijne wsparcie!

Merlin wyciągnął skórzaną torbę iwysypał jej zawartość na okrągłystół.

- Spójrzcie na to! Prawie tonaczosnku. Więcej krzyży niżznajdziecie w tuzinie klasztorów.Krucyfiksy napełnione święconą

Page 703: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wodą. Cała puszka relikwii, torebkaz kośćmi świętych, kawałekprawdziwego Krzyża, pompapaliwowa z Arki, innymi słowywszystko. A co oni mówią, gdy imto pokazuję? Wykręcają się. Żadennie chce iść... nawet sam król.

- Prawdę powiedziawszy, chętnieruszyłbym na tę ważną wyprawę,gdyby nie inne pilne obowiązkizmuszające mnie do pozostaniatutaj. Głowa aż mi ciąży odnoszenia korony.

- No pewnie - zamruczał Merlinbez przekonania, nie chcąc jednaknarazić się majestatowi. - Na czym

Page 704: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

więc stanęliśmy? Mamyzidentyfikowane i zlokalizowaneognisko tej zarazy. Gotowi jesteśmydo uderzenia. Ale nie mogę zrobićtego sam. Jestem tylko starymczłowiekiem. Oczywiście, żeposiadam moc, ale potrzebuję teżwsparcia oręża.

- I widzisz nas w tej roli -stwierdził Bill odgadując, że odbicieich z rąk wroga nie byłopodyktowane wyłącznie altruizmem.

- Z ust mi to wyjąłeś. Widziałemwasze lądowanie przez teleskop...to znaczy przez magicznezwierciadło. Przyniósł was latający

Page 705: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

smok, a będąc Walijczykiem,jestem w stanie to docenić.Powiedziałem wówczas królowi:„Oto nieustraszeni bohaterowie,jakich nam trzeba: obcy, nieobawiający się bogów.” - Przestałmówić i prześwidrował ichwzrokiem. - Nie jesteście chybaprzesądni, co?

- Jestem FundamentalistycznymZoroastrianinem - powiedziałdumnie Bill.

- Daj z tym spokój - warknąłPraktis. - Najpierw wysłuchajmypropozycji, a potem się do niejustosunkujemy.

Page 706: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Nie mam już nic więcej dododania. Dobry król Artur ocalił wasprzed legionistami. Będziecieuzbrojeni i udacie się ze mną doŚwiątyni Marsa, gdzie przekupimyMarsa ofiarą lub dwiema.

- Plan wydaje się prosty - syknąłCy. - A co się stanie, jeśli niepójdziemy?

- To także jest proste. Wróciciewówczas znów do cyrku. A myofiarujemy im kilka zgłodniałychlwów na tę ceremonię.

- Ale bądźcie dobrej myśli -poradził król Artur. - Jeśli się

Page 707: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zgodzicie, zostaniecie odpowiedniouhonorowani. Z pewnościądostaniecie po zamku lub po dwa itytuły szlacheckie.

Nie byli zbyt oszołomienihojnością oferty.

- Wolelibyśmy to omówić międzysobą - stwierdziła Meta.

- Oczywiście. Nie spieszcie się.Macie całą godzinę. - Merlin położyłna stole klepsydrę i odwrócił ją. -Wybór należy do was. Wyprawa doświątyni albo powrót na arenę.

Page 708: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 709: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty drugi

- Zawsze zdarzy się jakiś okropnytydzień - westchnął patetycznie Bill.

- Wszystko przez tego psa...gdybym tylko nie zagwizdał na psa -żachnął się kapitan Bly.

- Przydałoby się trochę marihuany- zamarzył Cy.

- Na farmie są teraz żniwa -szepnął Wurber.

Meta zdegustowana wykrzywiła

Page 710: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wargi, a Praktis pokiwał zezrozumieniem głową.

- Gdybym nadal dowodził, bardzoszybko wybiłbym wam z głowydepresję. Ale teraz, będąc jednym zwas, mogę jedynie zasugerować,abyście przestali płakać w rękaw iznaleźli jakieś wyjście.

Wyjrzał przez okno, szukającsposobu ucieczki, ale znalazł tamtylko pionową ścianę opadającą nasterczące skały. Meta spróbowała zdrzwiami, lecz Artur zamknął je zasobą wychodząc.

- Dlaczego po prostu nie zrobimy

Page 711: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tego o co proszą? - zauważyłbłyskotliwie Bill, a potem skulił siępod nienawistnymi spojrzeniami. -Słuchajcie... dajcie mi dokończyć,zanim zabijecie mnie wzrokiem.Zamierzałem powiedzieć, że z tegozamku nie ma łatwej drogi ucieczki.A nawet gdyby była, to na zewnątrzczekają jeszcze legiony. Zrealizujmywięc ten szaleńczy plan. Bierzemybroń i tym podobne rzeczy, a potemwynosimy się stąd... razem z tymzgrzybiałym Walijczykiem.

- Zrozumiałem cię idealnie -ożywił się Praktis. - Od tej chwilibędziesz znany jako major Bill.Wydostajemy się z tego zamku i

Page 712: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pierścienia legionów, walimystarego w łeb... i znajdujemy sięuzbrojeni i niezależni na wolności!

Usłyszeli głośny huk ostatniegoziarnka piasku przesypującego się wklepsydrze i w tym samymmomencie drzwi rozwarły się naoścież. Do środka wszedł król Artur.

- Co tam gadacie?

- Mówimy, że się zgadzamy.

- Jeśli umrzecie, to za wielkąsprawę. Ruszajcie do zbrojowni!

Wyposażono ich w zbroje,

Page 713: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kolczugi, hełmy, halabardy, sztylety,łuki, miecze, tarcze i kaczory.

- Nie mogę się ruszać - wybąkałBill zza przyłbicy.

- Dopóki masz nieskrępowaneramię z mieczem, nie ma towiększego znaczenia - powiedziałzbrojmistrz, przybijając obluzowanąprzyłbicę do hełmu Praktisa.

- Zupełnie ogłuchłem... przestań!- zawył admirał, próbując zrobićkrok, i padając z chrzęstem napodłogę. - Nie mogę się podnieść.

- Skoro nie jesteście

Page 714: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przyzwyczajeni do zbroi, to możenieco wam ujmiemy. - Zbrojmistrzdał sygnał asystentom. - Rozdziejcieich trochę, żeby mogli się ruszać.

Po ujęciu około tony żelastwamogli poruszać się z łatwością, choćnadal skrzypieli. Ale wystarczyło nato użyć nieco starego oleju. Właśniepopijali wino przed drogą, gdyzjawił się na ośle podobniezapuszkowany Merlin.

- Czy my też jedziemy? - zapytałBill.

- Waszym mięśniom przyda sięnieco ruchu. Wydostaniemy się

Page 715: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przez sekretny tunel wychodzący zewzgórza poza okrężeniem.

- To brzmi nieźle - przyznałPraktis, i wszyscy mrugnęli dosiebie znacząco i zachichotali, gdyMerlin się odwrócił. Podano imzapalone pochodnie, rozwartowrota i ruszyli za Merlinem w głąbzatęchłego, mokrego tunelu. A byłto długi tunel. Wydawał się ciągnąćw nieskończoność, a powietrze byłow nim coraz gorsze. Pochodniegasły jedna za drugą. Kiedyostatnia już ledwo się paliła, Praktiszawołał do Merlina:

- Wiem, że to głupie pytanie... ale

Page 716: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kiedy i ta pochodnia zgaśnie, jakodszukamy drogę?

- Nie obawiaj się... Merlin jestczarodziejem. Pochodnia gaśnie.Ale ja mam magiczną, kryształowąkulę, która rozjaśnia ciemności.Abra kadabra!

Wyjął z zawieszonej na brzuchutorby pokaźną kulę i wzniósł jąwysoko. Świeciła słabym światłem,lecz rozbłysła, gdy nią potrząsnął.Bill przyjrzał się bliżej, a potemszepnął do Mety:

- Też mi czary. To zwykły słoik narybki pełen robaczków

Page 717: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

świętojańskich.

- Słyszałem, co powiedziałeś! -krzyknął Merlin. - Ale to więcej niżwy jesteście w stanie zaoferować ipozwoli nam wydostać się nazewnątrz.

Wreszcie pojawił się koniectunelu i wyszli na ocienionąprzestrzeń. Pełno tu było rycerzykróla Artura.

- To gwardia honorowa - oznajmiłMerlin. - Ma za zadanie dopilnować,byście zachowali się z honorem i niepróbowali dać nogi przedprzybyciem do Świątyni Marsa.

Page 718: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Ich jedyną odpowiedzią były ciszai mroczne spojrzenia. Merlinzachichotał i ruszył naprzód.Niechętni ochotnicy podążyli za nim,a żołnierze na końcu. Maszerowaliprzez cały dzień przez las,zadrzewione kaniony, wyschniętekoryta rzek, wzdłuż gulgoczącychstrumieni i u podnóży gór. Był todługi, gorący marsz i po jegozakończeniu opadli z ulgą namiękką trawę jakiejś łąkirównocześnie z zachodem słońca.

- Pić mi się chce - stwierdził Cy.

- Woda jest w strumieniu. -Wskazał mu drogę Merlin. - Pójdzie

Page 719: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

z tobą pięciu strażników.

- Kiedy coś zjemy? - zapytał Bill.

- Teraz. Sierżancie, rozdajcieżelazne racje.

Każda porcja miała na sobiepieczątkę SPA, co oznaczałoSpółdzielnię Piekarską Avalonu.Pieczątki musiały zostać wybitezanim upieczono te chleby.Ewentualnie wykute albo wypalone.Nie znalazł się bowiem żaden ząb,który potrafiłby skruszyć toavalońskie świństwo. Należało jeraczej skruszyć między dwiemaskałami, i to mocnymi, ponieważ

Page 720: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

słabe skały nie wytrzymywałyzetknięcia z nim. Dopiero odłupanekawałki sucharów stawały sięjadalne po długim moczeniu wwodzie. Mamrocząc i zgrzytajączębami, patrzyli na Merlina, któryzajadał na zimno pieczonegołabędzia i popijał go winkiem.

Jeszcze przez dwa dnimaszerowali w podobnychwarunkach, dopóki nie dotarli domrocznej, złowrogiej doliny. Skałytutaj były obrobione jakbygigantyczną siekierą. Dolinaociekała wodą kapiącą z ukrytychźródeł, a kamienne ścianypokrywały liszaje.

Page 721: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Stąd już niedaleko - radośnieoświadczył Merlin. - Ta dolina znanajest pod lokalną nazwą DescensusAvernus. Można to z grubszaprzetłumaczyć jako Miejsce GdzieSię Wchodzi, Ale Skąd Się NieWychodzi.

- Kompania - stój! - nakazałdowódca ich straży. - Dokądprowadzi ta dolina, wielebnyczarodzieju?

- Prowadzi ona do ŚwiątyniMarsa.

- Zaprawdę? A zatem powinniśmyzatrzymać się tutaj i osłaniać wasze

Page 722: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

tyły. Ruszajcie z naszymbłogosławieństwem!

- Dzięki. I tak jestem zaskoczony,że tak daleko z nami zaszliście. Azatem czekajcie tu na nasz powrót.Dodam jeszcze, że jeśli niewróciłbym z tą gromadką, azjawiliby się tu jedynie oni sami,możecie użyć ich jako tarczstrzelniczych.

- Stanie się, jak sobie życzysz!

Merlin spojrzał na niebo.

- Zostało nam jeszcze kilkagodzin do zmroku. No to bierzmy

Page 723: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

się do roboty. Macie.

Podał im ciężką torbę, którą miałprzerzuconą za siodłem.

- Co to? - spytała Meta, uginającsię pod ładunkiem.

- Relikwie, które wampokazywałem.

- Zostaw je tym tchórzliwymżołdakom - oznajmił Praktis zbezgraniczną pewnością siebie. -Może to podniesie ich morale.

- Jeśli tak mówisz. Ale najpierw...- Merlin pogmerał w torbie i

Page 724: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wyciągnął z niej krzyż,sześcioramienną gwiazdkę,krucyfiks i kawałek czosnku. - Samnie jestem przesądny, ale niezaszkodzi się zabezpieczyć.Ruszajmy.

Szli za nim w złowieszczej ciszy ijuż wkrótce zniknęli z oczupozostawionym u wejścia do dolinyrycerzom.

- Zatrzymajmy się tutaj -powiedział Praktis i pochód stanął.

- Nie nakazywałem postoju -zdziwił się Merlin.

Page 725: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ale ja tak. Jeśli mamy iść dalejza tobą... a patrząc na otaczającenas stromizny powiedziałbym, żenie mamy większego wyboru... topowiedz nam, jaki masz plandziałania.

- Udać się do świątyni.

- A potem?

- Wezwiemy Marsa, by się pojawiłi przyjął nasze ofiary.

- Jakie ofiary?

- Wszystkie suchary, jakieniesiemy. Do niczego innego się nie

Page 726: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

przydadzą. Kiedy już przyjmieprezenty, przeciągniemy go naswoją stronę. Potem możeprzestanie wydawać rozkazy dowojny. To proste.

- Prostackie - uzupełnił Bill. -Dlaczego Mars miałby to zrobić?

- A dlaczego nie? Bogowie zawszewtrącali się w sprawy ludzkie.Wszystko zależy od tego, kto ichpierwszy przekupi.

- Nie intryguje mnie ten wykładteologii porównawczej - oznajmiłaMeta. - Do mojej zbroi wdziera sięwilgoć i jeśli nie będziemy się

Page 727: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ruszać, zardzewieję. Takie gadaniedo niczego nie prowadzi.Odnajdźmy lepiej tę świątynię irozegrajmy to po swojemu.Ruszajmy.

Ruszyli. A gdy to uczynili,usłyszeli przed sobą odległedudnienie bębnów.

- Słuchajcie! - powiedział Bill. - Coto jest?

- Świątynia Marsa! - wykrzyknąłMerlin. - Przygotujcie się naspotkanie z przeznaczeniem!

Szli dalej, coraz wolniej, z rękoma

Page 728: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

na rękojeściach mieczy i palcaminerwowo stukającymi o sztylety.Ale na cóż mogła się zdać taprzyziemna broń wobec potęgibogów?

Pogrzebowa muzyka stawała sięcoraz głośniejsza i oto znaleźli sięna miejscu. Za ostatnim zakrętemdoliny oczekiwała ich świątynia zbiałego marmuru. Ołtarz ofiarnyznajdował się z przodu, a za nimwysokie schody wiodły domrocznego otworu sanctumsanctorum. Poruszali się w ciszy, napaluszkach, jakby bali sięprzeszkodzić drzemiącemu wświątyni bogowi. Powoli podeszli do

Page 729: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

marmurowego ołtarza. Nie było nanim nic oprócz ptasiego guana istarego ogryzka.

- Ofiary - wyszeptał Merlin,zsiadając z wierzchowca. - Naołtarz.

Gdy suchary rozsypały się popoplamionym marmurze, muzykanatychmiast ucichła. Przybyszerównież zamarli na widok płynnejciemności u wejścia do świątyni,która zawirowała i zmieniła się wwielką czarną chmurę. Rozległ sięstukot kopyt i osioł odgalopował wdal. A potem rozległ się głos! Niemówił, lecz grzmiał jak grom z

Page 730: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jasnego nieba toczący się poświątyni.

- Kto tu przybywa? Jacyżśmiertelnicy ośmielili się stanąćtwarzą w twarz z potężnymMarsem?

- Merlin, światowej sławyczarodziej z Avalonu.

- Znam cię, Merlinie. Igrasz zesztukami tajemnymi i zdaje ci się,że kontrolujesz siły ciemności.

- To moje hobby, o wielki Marsie.Chodzę również do kościoła wkażdą niedzielę. Teraz, wraz ze

Page 731: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

swymi towarzyszami, przybyłemzłożyć ci hołd i hojne dary, abyuzyskać twą boską pomoc dlaswych poczynań...

- Hojne dary? - zawył potężnygłos. - Odważacie się składać przedMarsem te niejadalne wafle?

W świątyni zerwał się potężnywiatr, wywiał z niej suchary i rzuciłprzybyszów na ziemię.

I nie było to jeszcze wszystko!Chmury i ciemność kłębiły się igrzmiały, czerwieniejąc piekielnymogniem, a pośród nich zjawiła siętwarz. Obrzydliwa i przerażająca, ze

Page 732: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

szpiczastym hełmem w wianuszku zczaszek. Gdy Mars rozwarł sweusta, by na nich huknąć, dojrzeli, iżwszystkie jego zęby były rozmiaru ikształtu kamieni nagrobnych.

- Odmawiam przyjęcia waszychniegodnych i niejadalnych darów.Ryzykujecie śmiercią za swąbezczelność...

- A co powiesz na to?

Merlin wyciągnął z portfela złotąsztabę, która zabłysła w blaskubłyskawic.

- To już bardziej mi odpowiada -

Page 733: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zagrzmiał Mars. - Na ołtarz z tym. Amoże znajdzie się tego więcej?

- Z pewnością. Oto srebrna spinkaz perłą w sam raz dla dżentelmena,diamentowy drobiazg dla kobiety,która ma wszystko i eleganckaszpilka do krawata z rubinami ikamieniami księżycowymi.

- Kamienie księżycowe, todobrze. Diana je weźmie.

- Jestem rad, że potężny Marsjest zadowolony. A zatem pragnęzłożyć swą prośbę.

- Mów. Jakie masz życzenie?

Page 734: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To proste, zupełna drobnostka.Zaprzestań wojny. Nakaż legionompowrócić do swych baraków.

- Co to ma znaczyć, śmiertelniku?Prosisz Marsa, boga wojny, owstrzymanie jej? Nigdy!

Z ust Marsa wystrzeliłabłyskawica, trzasnęła w grunt u ichstóp i wypaliła w nim dymiącądziurę. Odskoczyli na boki, gdy Marswzniecał swój gniew.

- Was także zniszczę swyminiebiańskimi piorunami. Wojnabędzie trwać. Uchodźcie stąd, albozginiecie. W zamian za wasze ofiary

Page 735: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ofiaruję wam życie. Nic więcej.Wynoście się!

Gdy błysnął kolejny piorun, Billzanurkował do cienia i przylgnął dościany świątyni. Znajdował sięblisko wejścia, w miejscu, gdziemgła nie była tak gęsta. Podczołgałsię do przodu i wystawił głowę zamarmurową kolumnę. Rozejrzał sięwokół. Potem rozejrzał się jeszczeraz. Dopiero, gdy się dobrzenapatrzył, przyczołgał się zpowrotem do towarzyszy.

- Wielebny Marsie - błagał Merlin.- Jeśli nie koniec wojny, to możechociaż zawieszenie broni na kilka

Page 736: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

miesięcy w czasie żniw?

- Nigdy! - Kolejna błyskawicazajaśniała i eksplodowała. -Wynoście się natychmiast, albozginiecie! Zaczynam odliczać.Dziewięć... osiem, siedem...

- Słyszymy cię Marsie, nie maproblemu! - krzyknął Bill. -Wracamy teraz do doliny. Miło byłocię poznać. Pa - pa.

Merlin zawahał się, ale resztaodchodziła z ulgą. W pewnymmomencie Bill przywołał ich ruchemdłoni i położył palec na ustach, bymilczeli i poczołgali się za nim pod

Page 737: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ścianami.

- On chyba zwariował - stwierdziłPraktis.

- Zamknij się i patrz! - Metapodkreśliła te słowa mocnymciosem w jego żebra. Bill znajdowałsię już u wejścia do świątyni iprzekraczał je! Pomachał na nichdłonią. Poszli w jego ślady. A Marsgrzmiał i ciskał gromy.

- Cztery... trzy... I już was niema! I nie wracaj już tu,pożałowania godny Merlinie, ani wyprostaczkowie. Tutaj czeka wasjedynie śmierć w potężnych

Page 738: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dłoniach Marsa!

Bill wszedł do świątyni, apozostali pospieszyli za nim.

- Popatrzcie - powiedział. - No,tylko na to popatrzcie.

Page 739: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 740: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty trzeci

Wnętrze świątyni było toporniewyciosane w skale, z widocznymiśladami wierteł i młotów. W kątachwisiały pajęczyny, a podłogęzaścielały opadłe liście. Nie było toeleganckie. Tuż przy wejściuwytwornica pompowała dym. Tenwznosił się gęstą chmurą. Obraztwarzy Marsa wyświetlany był nachmurze przez umieszczony z tyłuprojektor. Jego głos odbijał sięechem i grzmiał z połączonychkolumn głośnikowych Wharfdalea.

Page 741: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Ho - ho - ho! - zagrzmiałygłośniki.

- Co za kit próbują nam tuwciskać? - zapytał Praktis, gapiącsię ze zdumieniem na zastanyobraz.

- Odchodzi tu jakieś niezłeoszustwo - stwierdził Cy. - Tenwielki bóg Mars to tylko kupaelektronicznego szmelcu. Ale ktonaciska na guziki?

Bill wskazał na znajdującą się zazasłoną alkowę w tyle świątyni iwszyscy uśmiechnęli się dziko,dobyli mieczy i podeszli do niej na

Page 742: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

paluszkach.

- Gotowi? - wyszeptał Bill i resztaskinęła głowami. - No to ruszamy!

Ciemna kurtyna przesuwała sięna rolkach jak zasłona przyprysznicu. W rzeczywistości zresztąokazała się taką zasłoną, o czymBill przekonał się, odsunąwszy ją nabok. Wytężyli wzrok i... powoliopuścili miecze.

Za zasłoną znajdowała siękonsola z guzikami, ekranemtelewizyjnym i dźwigniamisterującymi. „Ho - ho - ho!” krzyczałprzed nimi do mikrofonu mały łysy

Page 743: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

człowieczek, a z tyłu buchał zgłośników wzmocniony głos Marsa„- Ho - ho - ho!”

- My też mamy dla ciebie naszemałe „ho - ho - ho!” - powiedziałBill.

- Momencik - zamruczałczłowieczek gorączkowoprzebierając dźwigniami. - Przeklętawytwornica dymu nie chce sięwyłączyć... Achchch!

Tragiczne „Achchch” wykonałdopiero w momencie, gdy zdałsobie sprawę, iż nie jest sam.Odwrócił się, przywarł plecami do

Page 744: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

konsoli, wybałuszył oczy, straciłoddech i chwycił się za serce.

- Kim... - zagulgotał - jesteście?

- To zabawne, dziadziu -powiedział Praktis. - Właśniemieliśmy zadać ci podobne pytanie.

- Wy brutale - zgromiła ich Meta,przepychając się bokiem, bypodtrzymać staruszka pod ramię. -Czy nie widzicie, jak on okropniewygląda? Czy chcecie przyprawić goo atak serca? No już spokojnie,spokojnie. - Przyciągnęła bliżejdrewniane krzesło stojące przykonsoli i usadowiła go na nim. -

Page 745: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Siadaj. Nikt nie zrobi ci krzywdy.

- Polemizowałbym - stwierdziłMerlin, wysuwając się do przodu zwzniesionym mieczem. - Jeśli to onjest głosem Marsa, to jest tymgnojkiem, który sprowadziłwszystkie nieszczęścia na Avalon!

Bill wychylił się i walnął Merlina wrzepkę. Tamten zakwiczał głośno imiecz wypadł mu z dłoni.

- Najpierw uzyskamy odpowiedźna pewne pytania, a potembędziemy wywijać mieczami -stwierdził Bill, zwracając się dostaruszka na krześle. - Wyjaśnij.

Page 746: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Kim jesteś i co tu robisz?

- Byłem pewien, że któregoś dniato nastąpi - wymamrotałmężczyzna. - W pewien sposóbnawet się z tego cieszę. Wspinaniesię po tych stopniach mnie zabijało.- Wzniósł wilgotne oczy na Metę. -Na szczycie konsoli, jeśli nie masznic przeciwko temu, kochanie.Brandy. Tylko odrobina wszklaneczce.

W miarę jak popijał, na twarzwracały mu kolory. Potem miałmoment przerwy, zanim znów mógłspojrzeć w oczy swym zwycięzcom,ponieważ ci przechwycili butelkę i

Page 747: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

spijali ją do dna. Gdy dotarła doMerlina, został w niej już tylkojeden łyk. Wypił go jednymhaustem i odrzucił szkło na bok.

- A teraz wyjaśnienia, oszuście!

- Nie jestem oszustem. Jestemczarodziejem z Zog.

- No dobrze, a ja jestemczarodziejem z Avalonu. Gadaj.

- To bardzo długa historia.

- A my mamy bardzo dużo czasu.Mów!

Page 748: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Przedstawił im

OPOWIEŚĆ CZARODZIEJA Z ZOG

Wszystko to zaczęło się dawno,dawno temu. Co najmniej paręwieków. Znalazłem księgępokładową, ale wszystkie wpisybyły bardzo stare. Przy brakukalendarza, niezauważalnychzmianach pór roku, trudno jestutrzymać tu poczucie czasu.Zdołałem jednak jakoś odtworzyćhistorię z tego, co opowiedział mi

Page 749: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mój ojciec i co przeczytałem wksiędze pokładowej statku. Wydajemi się, że był to statek imigracyjnyo nazwie SS Zog, wiozącyosadników w odległe światy. Napokładzie zaistniały jakieś kłopoty,szczegóły nie są zbyt jasne, jakaśtragedia. Może doszło do użyciaprzemocy, albo skończyło się piwo,albo eksplodowały toalety, a możewszystko to na raz. W każdym razieZog został zawrócony i wylądowałna tej planecie. Jegoprzeznaczeniem było nigdy jej nieopuścić. No i, jak widzicie, osadnicypozostają tu do dziś.

Kłopoty zaczęły się od samego

Page 750: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

początku. Kapitan statku nazywałsię Gibbons i ja jestem jegopotomkiem, ponieważ równieżnazywam się Gibbons. Kapitanchciał zorganizować osadników naswój własny sposób, ale pierwszymat, przesiąknięty złem gagateknazwiskiem Mallory, nie myślał siętemu podporządkowywać. Miałswoje własne idee na tematsposobu, w jaki należy organizowaćnowoczesne społeczeństwa. Zabrałswych zwolenników i oddalił się wodległy kraniec płaskowyżu, gdziezałożył Avalon.

Mój dziadek ucieszył się, widząc,jak odchodzą i tak zapisano to w

Page 751: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

księdze pokładowej. Nazwał ichkulturę średniowiecznymprymitywizmem, znacznieupośledzonym względem osiągnięćRzymu. Jego naśladowcy osiedlilisię na tym krańcu płaskowyżu irozkoszowali się wspaniałymklimatem. W księdze znajduje sięrównież wzmianka, bardzolakoniczna, o trzeciej grupie, któraudała się gdzie indziej. Nie chcielimieć nic wspólnego z żadną zpozostałych grup i odmaszerowali wkierunku płaskowyżubarthroomskiego. Od tego czasusłuch po nich zaginął.

Taka sytuacja trwała od wieków.

Page 752: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Kapitan Gibbons wiedział, żezasadzki nauki i technologii nie sąpotrzebne prostemu agrarnemuspołeczeństwu, więc wycofał się wte rejony, by z góry doglądać swychpodopiecznych. Zbudował ŚwiątynięMarsa, sekretnie zainstalował całysprzęt i tak ciągnęło się przez wieki.Rzymskie legiony robiły swoje, Arturi jego Avalończycy swoje, zaś Marsobserwował wszystko i utrzymywałporządek.

Gdy Zog Gibbons przestał mówić,zapadła cisza. Trawili jego słowa... ibrandy. Pierwszy przemówił Merlin:

Page 753: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Doceniam tę lekcję historii. Alewcale nie podoba mi się to, żewciąż rozkręcasz wojnę. Dlaczego?

- Dlaczego? Czy musicie pytaćdlaczego?

- Tak - odparli chórem.

Zog zaczął się unosić z krzesła,ale przyparto go do niego. Nie miałucieczki. Głęboko westchnął iprzemówił:

- W celu przetrwania, jak sądzę, iwiedzenia łatwego życia. To niezłarzecz rzucać gromy i rozkazywaćwszystkim wokół. O wiele lepsza niż

Page 754: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

praca w pocie czoła. Wśród ofiarznajduje się najlepsze wino, sąpieczone jagnięta, myszy wmiodzie, wszystko. A ja to lubię.Lubię także podtrzymywać wojnę.Jeślibym tego nie robił, ktoś inny wkońcu by się połapał, co tu siędzieje. Nastąpiłyby pokój i ogólnydobrobyt. Oraz postęp. Och. jakżeja nienawidzę tego świata! Postępjest właśnie tą rzeczą, któraspowodowała wszystkie problemyludzkości. Mój przodek, kapitanGibbons, był o tym głębokoprzekonany. Przeczytałem jegopisma i zgadzam się z każdymsłowem. Z postępem zjawiają się

Page 755: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

politycy, podatki od dochodów,agencje reklamowe, ruchwyzwolenia kobiet, zatrucieśrodowiska, wszystkie te rzeczy,które czynią nowoczesne życietakim okropnym. Lepszy już ZłotyWiek Rzymu. Tu nie ma wzlotów aniupadków!

- Zaczynam myśleć, że ten facetma świra - stwierdził Praktis.

- Bez przesady - odparł Cy, apotem wskazał na gruby kabelbiegnący pod ścianą. - Czy to twójgłówny przewód zasilający?

Zog skinął głową.

Page 756: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Główny i bardzo cenny, chociażpowoli spada w nim przez cały czasnapięcie. Naładowanie baterii powystrzeleniu tych paru błyskawiczajmuje mi miesiąc. To wszystkowina tego, że wtrącacie się dospraw innych ludzi.

- Zanim się zagalopujesz -warknął Merlin - przypomnij sobie,kto tu jest teraz górą.

- Mnie natomiast bardziejinteresuje - rzekł Bill - cała taelektryka. Skąd ona pochodzi... igdzie prowadzi ten główny kabel?

- Wyjąłeś mi te słowa z ust -

Page 757: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

dodał Cy.

Zog wstał na równe nogi.

- Chodźcie za mną - powiedział -a wszystko zostanie wamujawnione.

Wyszedł ze świątyni, a tuż za nimPraktis trzymający go za kołnierzdla pewności, by nie oddalił się zbytdaleko. Kabel biegł po ścianie kugrubym izolatorom umieszczonym wkamieniu. Potem wychodził zeświątyni w dolinę. Poszli jegotropem, aż dolina skończyła sięnagle przy zboczu. Kabelprzechodził nad jego krawędzią i

Page 758: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

znikał z zasięgu wzroku. Wszyscypodeszli ostrożnie bliżej i wyjrzeliprzez krawędź. Znajdowali się nakrawędzi płaskowyżu. Kamienneściany opadały w dół ku pustyni,bezdrożnemu bezmiarowi piasku.Ale nie, gdzieniegdzie wiodły pewnedrogi. Dojrzeli schody wykute wkamieniu prowadzące w dół napustynię. Od podnóża schodówwychodziła droga. Wiodła onawprost do otwartego włazu statkukosmicznego.

- SS Zog... nadal tu jest! -krzyknął Bill.

- Oczywiście, że tak - warknął

Page 759: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Praktis. - A czego innegooczekiwałeś...

- Jeśli ktoś się poruszy dostanieprosto w potylicę - nakazał głos ztyłu. - Rzućcie miecze i powoli sięobróćcie.

Page 760: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 761: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty czwarty

Odłożyli miecze i obrócili siępowoli. Ujrzeli młodego mężczyznęstojącego na skałach nad nimi. Miałgrymas wściekłości na twarzy ikarabin w dłoniach.

- To jest pistolet jonowy -powiedział - strzela śmiertelnymiładunkami jonów. A dopóki nie byłosię zjonizowanym, nie wie się, czymjest prawdziwy ból. Krzyczy się iszaleje, życząc sobie samemuśmierci. - Skrzywił się sadystycznie i

Page 762: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

oblizał wargi.

- Kimże, u diabła, jesteś? -zapytał Praktis.

- Jestem facetem z pistoletemjonowym! - zaśmiał się okropnie.

- To jest mój syn, młody Zog -powiedział Stary Zog. -Spadkobierca świątyni, przyszłyMars - dodał niezbytentuzjastycznie.

- Pocałuj mnie w dupę! - krzyknąłMłody Zog. - Umrę z oczekiwania,zanim ty przejdziesz na emeryturę.A poza tym, tatuśku, zauważ, że

Page 763: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pistolet wycelowany jest również wciebie. Dałeś się złapać... niezasługujesz już na rolę Marsa! StaryMars nie żyje... niech żyje nowyMars!

Stary Zog z politowaniem pokiwałgłową.

- Nie nadajesz się jeszcze do tejroboty, mój chłopcze. Teraz towidzę. Dlatego tak długo zwlekałemz przejściem na emeryturę. Jesteśzbyt twardogłowy, porywczy...

- No jasne! - krzyknął Młody Zog inacisnął na cyngiel, jonizująckawałek skały przy brzegu urwiska.

Page 764: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- I tak to wygląda, kolesie! Ci zwas, którzy są wierzący, mogązmówić krótką modlitwę dodowolnego boga lub bogów.Zaczynamy jonizowanie!

- Och, czuję, że zemdleję zprzerażenia! - powiedziała Meta,zamykając oczy i mdlejąc zestrachu, po czym twardo opadła naziemię.

- Mój chłopcze, nie mów takichrzeczy! Nie zabijesz tych niewinnychludzi.

- A właśnie, że tak, tatuśku. Iciebie też. Powiedz więc do

Page 765: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

widzenia i przygotuj się naspotkanie z przodkami!

Wystąpił do przodu, wzniósł iwycelował pistolet. Ale zanim zdołałnacisnąć spust, Meta, będącamistrzynią judo, wykorzystała sweumiejętności, atakując jego kostkę.Krzyknął i stracił oparcie w nogach.Pod wpływem uderzenia w rękęwypuścił pistolet, a od ciosu wszczękę padł.

- Dzięki, Meta - wyznał szczerzeBill.

- Ktoś musiał coś zrobić, a wytylko staliście i patrzyliście, jak ten

Page 766: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

maniak bierze się za jonizowanie.

- On jest biednym,niezrównoważonym chłopcem -powiedział Zog, przyklękając przysynu.

- Ten dzieciak to szajbus -oznajmił Praktis. - Zwiążcie gozanim dojdzie do siebie i znówspróbuje coś zrobić. Ja zajmę siętym. - Podniósł pistolet jonowy. -Czy tu w pobliżu są jeszcze jakieśczubki, Zog? Mów prawdę.

- Mój jedyny syn, jedyne dziecko,źrenica mego oka - szlochał Zog,składając swą pelerynę i

Page 767: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

umieszczając ją w roli poduszki podgłową Młodego Zoga. - To mojawina, ja go zepsułem. Uderzyło mudo głowy, cała ta potęga, któramiała przejść na niego. To się niezdarzy, nie zdarzy...

- A właśnie, że zdarzy -powiedział jakiś głos. - Hej, wywszyscy, odstąpcie od niego.Cofnijcie się pod skalną ścianę.

Szarowłosa kobieta wspięła sięna kamienne schodki za nimi, gdynie patrzyli i teraz celowała w nich zpaskudnie wyglądającej strzelby.

- Czy to strzelba jonowa,

Page 768: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

mamuniu? - spytał grzecznie Bill.

- Możesz sprawdzić, słoneczko.Jedno dotknięcie spustu i potężnystrumień jonów wyleci wprzestrzeń, by niszczyć wszystko naswej drodze.

- To miłe - stwierdził Bill,zamykając osłonę twarzy na swymhełmie i występując do przodu. -Czy byłaby pani łaskawa mi topodać, zanim komuś stanie siękrzywda?

- Tym kimś będziesz ty,dziecinko, jeśli zrobisz jeszcze choćjeden krok!

Page 769: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Bill zrobił kolejny krok i jonyposypały się naprzód. Metakrzyknęła, widząc jak jego ciałootacza ogień.

Bill zrobił jednak następny krok,chwycił strzelbę jonową, wyrwał jąz uścisku kobiety i wyrzucił zakrawędź płaskowyżu.

- Ty żyjesz! - krzyknęła Meta.

- I nic w tym dziwnego - oznajmiłCy - ponieważ on zna fizykę niecolepiej niż ty. Jony są elektrycznienaładowanymi cząsteczkami.Uderzyły o jego metalową zbroję izostały uziemione. To proste.

Page 770: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Tak proste, że nie widziałam,abyś to ty wystąpił.

- Więc jestem tchórzem. -Wzruszył ramionami.

- To moja żona, Elektra -powiedział Zog.

- Więcej ich nie masz? - zapytałPraktis z pistoletem gotowym dostrzału.

- Niestety - zaszlochał Zog. -Liczyliśmy na większą rodzinę,tupanie malutkich stopek wokółstatku kosmicznego. Ale widocznienie miało tak być. Gdyby rodzina

Page 771: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

była większa, nigdy do czegośtakiego by nie doszło. Źrenica jejoka, jedyne dziecko. Teraz towidzę, matka go tak rozpuściła...

- Nie zrzucaj winy na mnie, tystary impotencie! - wrzasnęłaElektra. - Och jakże żałuję dnia, gdyzostałam poświęcona Marsowi.Gdybym spróbowała z westalkami,może by mi się udało. Ale mojamatka powiedziała „nie”.Stwierdziła, że jako szlachetnieurodzoną, czeka mnie lepszaprzyszłość...

- Daj z tym spokój - przerwałPraktis. - Możesz się użalać nad

Page 772: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

rodzinką, kiedy mnie nie ma wpobliżu. Ruszajmy teraz w dół kustatkowi, ponieważ jestem głodny,spragniony i znudzony całym tymnonsensem. To był strasznie długidzień.

- Te zbroje tak nam dokuczyły -powiedziała Meta, zdejmując swojebrzemię i zrzucając je w przepaść.

Wszyscy zgodzili się z tym irozległy się kolejne trzaski i zgrzyty.Potem pod przewodem Zoga,zostawiając Młodego Zoga podopieką matki, zeszli na pustynię.

- Z żalem muszę przyznać, iż

Page 773: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

jedyną rzeczą do picia, jaką obecniedysponuję - przeprosił Zog - jestmrożone wino ofiarne. Mam tegomnóstwo.

- Uczynię zatem ofiarę -powiedział Bill i cmoknął łakomieustami.

Wnętrze statku kosmicznego byłoschludne, przystrojone firankami,fotelami na biegunach, świeżymimetalowymi kwiatkami i mnóstwemszkła. Cy opróżnił swój kielich trzyrazy i beknął szczęśliwy, wskazującgruby kabel zmierzający od skał popiachu do włazu, a potem znikającygdzieś we wnętrzu statku.

Page 774: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Gdzie on prowadzi? - spytał.

- Do nieznanych rejonów statku -odparł Zog. - Nie wiem ani gdzie,ani jak, ani nawet dlaczego tofunkcjonuje. Cały sprzęt zostałzainstalowany przez moichprzodków. Ja tylko go obsługuję. Wdolinie zainstalowane są alarmydające mi znać, gdy ktoś nadchodzi.Wspinam się na schody,przestawiam dźwignie i guziki,wreszcie zbieram ofiary. A skoro jużo tym mówimy, może ktoś chcejeszcze wina?

Wszyscy byli chętni i pozwolilinalać kolejną rundkę. Z wyjątkiem

Page 775: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Cy, którego bardzo ciekawił kabel.Podczas gdy inni się wstawiali, onprześledził bieg kabla przezpomieszczenie do korytarza natyłach. Zniknął na jakiś czas, lecznie zwrócono na to uwagi.Wróciwszy, burknął na swychwstawionych kompanów.

- Naprawdę wspaniale. Przypierwszej okazji upijacie się donieprzytomności.

- No i co z tego - powiedział ktoś.- Dlaczego nie? Przeżyliśmy okropneprzygody na tej planecie i odrobinarelaksu nie zaszkodzi.

Page 776: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- No to powiedzcie mi o tym! Albonie! - krzyknął, gdy wszyscy zaczęligadać równocześnie. - To byłametafora, by podkreślić mą zgodę.Czy wy mnie w ogóle słyszycie? Iczy rozumiecie to, co mówię?Pokiwajcie głowami. Dobrze,dobrze. Chciałem wam powiedzieć,że poszedłem za kablem do stosuatomowego statku. Maszynerianadal funkcjonuje po tylu wiekach.Ale chodzi, jak sądzę, na jednejczwartej obrotów. To prawdziwyantyk. Ręcznie obsługiwane pręty zpaliwem, opuszcza się je i wciągaprzy pomocy kołowrotu. Elektrodywęglowe również ustawia się

Page 777: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

ręcznie. Odrobinę tym pokręciłem isprawiłem, że prąd popłynął jak tala la.

- Jesteś technicznym geniuszem -powiedział z trudem Praktis, apozostali topornie skinęli głowami.Z wyjątkiem Zoga, który ze względuna swój wiek i zgryzoty spił się donieprzytomności, i teraz leżał napodłodze.

- No tak, dziękuję. Wiedziałem,że to pochwalicie. A terazsłuchajcie, jest coś jeszcze,znalazłem pokój kontrolny tegoantyku. Tam jest nawet kierownicai lampy olejowe. Podłączyłem prąd.

Page 778: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Zapaliły się żaróweczki i wszystkowyglądało bardzo ładnie. Pokójradiowy miał zaspawane drzwi, aleje wywaliłem. W środku jestnadajnik FTL w doskonałej kondycji.

Poczekał cierpliwie, aż faledźwiękowe jego głosu dotarły do ichogłupionych bębenków usznych,które z kolei poruszyły kostkimłoteczka i pobudziły uchowewnętrzne do życia, a sygnałpowędrował po zapakowanychalkoholem synapsach i w końcudotarł do odrobiny inteligencji,nadal tkwiącej w ich mózgach...

- Że co? - krzyknęli jednocześnie,

Page 779: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wstając na równe nogi i rozbijającszklanki. Wytrzeźwieli wmikrosekundzie.

- O kurcze, gdybym mógł tozabutelkować, miałbym doskonałyśrodek trzeźwiący. Tak, dobrzemnie usłyszeliście. Jest tu nadajnikFTL i do tego działa.

- To ma sens - stwierdził Praktis,opadając na fotel w drgawkach i zczerwonymi oczami. - Tenzwariowany kapitan, któryzapoczątkował całą hecę zRzymianami, musiał zaspawaćnadajnik, by żadna z jego ofiar niemogła się zwrócić przez radio o

Page 780: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pomoc. Ale nie rozwalił go nawypadek, gdyby sam znalazł się wtarapatach. I tak już zostało.

- A może zadzwonimy? -zaproponował Bill i wszyscypotaknęli głowami, następnie zaśjak głupcy wyskoczyli z pokoju zaCy.

Do środka weszła Elektra Zog,trzymając swego nieudanego synaza ucho i głośno pociągnęła nosem.

- Dokładnie tego sięspodziewałam. Wystarczy na chwilęodwrócić uwagę, a ten już spije sięofiarnym winem. I popatrz na ten

Page 781: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

bałagan.

Page 782: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf
Page 783: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Rozdział dwudziesty piąty

Po wysłaniu wiadomości przezFTL, pospieszyli z powrotem uczcićto ofiarnym winem. Lecz gdywznosili pierwsze kieliszki dotoastu, usłyszeli charakterystycznydźwięk.

- Jakiś statek! - wykrztusiłWurber.

- Są tutaj!

Kieliszki rozbiły się o pokład, gdywypadli z kabiny. Rozległ się grzmot

Page 784: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

potężnego statku kosmicznegoprzelatującego nad ich głowami;wszyscy wypadli razem na pustynnypiasek. Statek zniżył się nad nimi, aMeta krzyknęła:

- Statek Chingerów! Oni naszbombardują!

Wszyscy próbowali dostać się napowrót do statku, gdy w pojeździenad nimi rozwarł się luk bombowy icoś z niego wypadło.

- Za późno - westchnęłazrezygnowana Meta. - Nie maucieczki przed bombą atomową.Miło było cię poznać Billu, choć o

Page 785: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

twych przyjaciołach nie mogępowiedzieć tego samego.

- Ja myślę tak samo, Meto, alechyba jeszcze nie po wszystkim.Jeśli się nie mylę, to nie bomba lecztuba z wiadomością wisząca podmałym spadochronem.

Pobiegł i złapał spadochron, gdyten tylko dotknął gruntu. Wieczkoodskoczyło i do dłoni wpadła mukarteczka.

- To list - powiedział. - Od megostarego przyjaciela Eagera Beagera,który okazał się chingerskimszpiegiem nazwiskiem Bgr.

Page 786: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Znam tę sprawę - przerwałaMeta. - Cóż takiego ma nam doprzekazania ów szpieg?

- To bardzo interesujące.Posłuchajcie. „Drogi Billu i wy, jegotowarzysze. Opuszczamy tęplanetę, pozostawiając ją wam wcałości. Przechwyciliśmy waszątransmisję FTL wzywającą pomocy ipodającą koordynaty planety. A że,co było a nie jest, itd. Nasizwiadowcy donoszą, że wyruszyłajuż pokaźna flota, więc wkrótcezostaniecie ocaleni. Podpisano:Szczerze Oddany Bgr.” Jest jeszczePS. Brzmi tak: „Billu, pragnę abyśani ty, ani twoi przyjaciele nie

Page 787: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

zapomnieli, co mówiłem o pokoju.Jesteśmy za wiecznym pokojem iwy powinniście być za nim również.Skończcie tę nieustanną wojnę,myślcie o pokoju i dobrobycie.Możecie tego dokonać! Pomóżcienam, błagamy. Pokój, dobrobyt iwolność dla wszystkich!”

- Pacyfistyczny bełkot -powiedział Praktis, wyrywającBillowi list i drąc go na drobniutkiestrzępy. - Więc planowałeś spisek zwrogiem, czyż nie tak?

- Zostaliśmy przez nich złapani!Nie było drogi ucieczki. Zanimuciekliśmy, musieliśmy go

Page 788: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wysłuchać.

- O nie, nie musieliście! Mogliściezakryć uszy dłońmi. Historiawojskowości zna wiele awansów napolu bitwy, majorze. Niech więcucieszy was fakt, że jesteściepierwszym zdegradowanym na poluwalki, szeregowcu. Znów międzyszeregowych. Koniec z dobrąwyżerką, klubami oficerskimi izniżkowymi sklepami!

- I tak nie miałem okazjinacieszyć się czymś takim!

- No to niczego wam nie ubędzie- złośliwie zaskrzeczał Praktis. -

Page 789: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Wojna to piekło, nie zapominajcie otym.

- Dla poborowych niewątpliwietak - powiedziała Meta i wróciła doSS Zog, gdzie wzięła z lodówkikolejną butelkę wina ofiarnego. -Muszę obmyślić jakiś sposób naotrzymanie awansu.

Cy i Praktis, a za nimi chwiejącysię Wurber dołączyli do niej ikażdemu nalała po kieliszku.Kapitan Bly nie musiał się dołączać,ponieważ wcale nie wychodził zestatku. Gdy tylko wysłanowiadomość FTL, zanurkował wbutelce i już z niej nie wyszedł.

Page 790: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Złożyli nogi na jego rozciągniętymciele i wsłuchiwali się w dźwiękidomowej kłótni dudniącej echem wtrzewiach statku.

- Za pokój - powiedziała Meta,wznosząc kieliszek.

- O nie! - zaprzeczył Praktis. - Zawojnę, nieskończoną wojnę.

- Mówisz zupełnie jak ten lipnyMars, bóg wojny.

- Nie oszukujmy się. On mówił zsensem. Naprawdę chciałbym gojeszcze do tego rozpalić. Zrobiłbymto, gdyby Merlin nie wyślizgnął się,

Page 791: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

gdy byliśmy pijani. On już wszystkorozpowie i przypuszczam, że pokójogarnie tę szczęśliwą krainę. -Zmarszczył brwi i skrzywił twarz,jakby przełykał coś gorzkiego.

- Ale zapanuje tylko napłaskowyżu - przypomniała imMeta. - Niedaleko stądBarthroomczycy trwają w wiecznejwojnie. Zupełnie jak my.

- Masz rację! Zapomniałem. Miło,że mi o tym przypomniałaś.Widzicie więc, że i dobre rzeczymają tu miejsce.

Opróżniła swój kieliszek i nie

Page 792: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

kwapiła się z odpowiedzią.

Na zewnątrz, wpatrzony wbezbrzeżne piaski, drapiącniespokojnie pazurami, Bill witałswą przyszłość w szeregachzwykłych żołdaków. Łatwo przyszło,łatwo poszło. To było zbyt dobre, bymogło trwać. Tak naprawdę zawszebędzie poborowym. Głęboko wsercu pragnął nawet być cywilem,ale nie chciał przesadzać. Wszystkiete myśli były bardzo ciężkie, jeślinie depresyjne. Powinien byłpostąpić zgodnie z prastarymżołnierskim zwyczajem i wróciwszydo statku, schlać się w trupa zpozostałymi. Schlać się w trupa,

Page 793: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

śpiewać sprośne piosenki, paść podstół, porzygać się. To mogła byćniezła zabawa! Chciał już iść, gdyusłyszał odległy dźwięk statkukosmicznego. Czyżby jużnadchodziła pomoc? Lepiej upić sięzawczasu, zanim przemocąprzywrócą go do trzeźwegowojskowego życia. Lecz statekzbliżył się z prędkościąponaddźwiękową i grzmot boomuprzetoczył się tuż nad jego głową,zanim pojazd zniknął. Spojrzał wgórę, mrugając oczami i po razwtóry dostrzegł znikający statekChingerów. Tym razem zamiastspadochronu z luku bombowego

Page 794: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wyrzucono mały pojazd. Zatoczył onniewielkie koło i wylądował niemalu stóp Billa. Otworzył się właz iwyjrzała z niego głowa Chingera.

- Cześć Billu. Widziałem, że jesteśsam i pomyślałem, że wpadnęjeszcze na słówko. Poza tym mamdla ciebie prezencik.Przechwyciliśmy jeden z waszychtransporterów dostawczych, którywypełniony był zapasowymiczęściami medycznymi. Było tamtrochę ślicznych zapasowychstopek, z których wybrałem dlaciebie najlepszą. Jest tutaj,wewnątrz zautomatyzowanegominiaturowego szpitala polowego.

Page 795: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Dla mnie, Beager! Jakże to miłoz twej strony! - wymamrotał Bill,ruszając z otwartymi ramionami iłzą wdzięczności w oku. Wszystko tozmieniło się w okrzyk bólu, gdyBeager podskoczył i powalił go napiasek.

- Nie tak szybko, żołnierzu. Jeślichcesz tę stopkę, musisz na niązapracować. Dni, kiedy rozdawanocoś za darmo, dawno minęły.Cholera, w końcu nauczyliśmy sięczegoś od was ludzi.

- Pracować? Co mam zrobić?

- Siać niezadowolenie,

Page 796: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

pacyfistyczną propagandę,szpiegować dla nas. Pracowaćciężko, aż do końca wojny.

- Nie mógłbym tego zrobić, toniemoralne...

Beager wydał głośny dźwiękniezadowolenia. Bill grzecznie sięzaczerwienił.

- ...ale nie tak niemoralne jaksama wojna. Jednakże, naprawdęnie mógłbym być zdrajcą. Ilepłacicie za tę robotę?

- Nową nogą.

Page 797: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- To dobre na początek. Pytałem,co później?

- Jak na lojalnego żołnierza nieźlesię targujesz. Potem znajdziesz sięna liście płac. Tysiąc dutkówmiesięcznie i skrzyneczka alkoholu.Umowa stoi?

- To jest...

Jego słowa zostały zagłuszoneprzez świst jonizatora. Jonyuderzyły w miejsce na piasku, gdziestał Beager. Ale w świecie 10Gtrzeba umieć się szybko poruszać.Wskoczył do statku i zamknął właz,zanim nastąpił drugi strzał. Otoczył

Page 798: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

on stateczek językami ognia, leczpojazd musiał być chroniony jakimśspecjalnym środkiem, gdyż nic musię nie stało. Zagrzmiały rakiety istateczek wystrzelił w niebo,znikając z oczu.

- Co mówiłeś, Bill? - zapytałaMeta przez zęby. Pistolet jonowyskierowany był obecnie na niego. -Nie dosłyszałam twego ostatniegozdania.

- To jest obraza! To właśniepowiedziałem. Obrazą jesttwierdzenie, że lojalny żołnierzmoże zdradzić swych sadystycznychprzełożonych.

Page 799: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- I tego właśnie się po tobiespodziewałam. - Uśmiechnęła sięciepło i schowała broń do kabury. -Więc teraz, podczas gdy inni sięupijają i zanim przybędzie naszaflota, mamy doskonałą szansę, bysię rozebrać i zrobić to na gorącympiasku.

- To coś dla mnie! - krzyknął zwielkim entuzjazmem, a potempogrzebał w piasku swą kurząstopką. Spojrzał na nią i zmarszczyłbrwi. - Czy nie obrazisz się, jeślinajpierw ją zmienię? Nie chciałbymcię podrapać, albo coś w tymrodzaju.

Page 800: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- No cóż, czekałam tak długo -westchnęła. - Odrobina zwłoki niezrobi mi różnicy. Ale pospiesz się,dobrze!

- No pewnie! - Odwrócił pudełko iprzeczytał instrukcje na odwrocie.

„Drogi Billu. Naciśnij czerwonyguzik, by urządzenie zaczęło sięrozgrzewać. Kiedy pojawi sięzielone światełko włóż swojąnietypową stopkę do otworu nagórze. Najlepsze życzenia, twójchingerski przyjaciel”.

- To naprawdę miłe z jego strony- powiedział Bill, naciskając guzik. -

Page 801: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

Jak na wroga to nie jest złychłopak. O wiele lepszy odniektórych znanych mi oficerów.Właściwie to od wszystkich znanychmi oficerów.

Pojawiło się światełko i włożył dośrodka stopę.

Potem godnie pochował żółtąstopkę na pustyni i podziwiał swenowe różowe paluszki. Wszystkiesiedem, ale nie zadawał żadnychpytań. Darowanej stopie niezagląda się w paznokcie. Spojrzał wniebo, gdzie zniknął chingerskistatek.

Page 802: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

- Naprawdę chciałbym ci pomóc ztym pokojem, mały zielonynieboraku. Ale to nie takie łatwe. Wkażdym razie teraz muszę szukaćbuta. O pokoju pomyślę kiedyindziej.

- Czy myślisz o pokoju na świecie,czy o jakimś pomieszczeniu dla nas?I przestań martwić się teraz butem.Chodź tu - wymruczała Meta, biorącgo w ramiona i całując takzapamiętale, że poziom spermy worganizmie podskoczył mu o stoprocent.

W imię przyzwoitości i pragnieniauczynienia tej książki poczytną dla

Page 803: Bill bohater Galaktyki - Planet - Harry Harrison.pdf

wszystkich, musimy niechętnieopuścić kurtynę na tę delikatnąscenę heteroseksualnej intymności.Po prostu poobserwujmy słońce,które - jak to zwykle bywa w takichrazach - utonęło powoli nawschodzie i ciemności ogarnęłynieskończone połacie piaskubezbrzeżnej pustyni, a cały tenświat, choć przez jeden ostatnimoment i tylko w tym jednymmiejscu pogrążył się w pokoju.