Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

266
Mołodyj kryminalist Hryhir Bowa nespodiwano staje uczasnykom fantastycz- nych podij. Pry zahadkowych i nejmowirnych obstawynach znykła joho kochana. W rezultati nastijnych poszukiw Bowa potraplaje do żyteliw bahatomirnosti. Pered nym postaje zachoplujucza i minływa panorama inakobutnioho żyttia, spownenoho hostrych kosmicznych konfliktiw, naprużenoji boroťby za krasu widnosyn, lubowi i podwyhu w imja błaha myslaczych istot Bezmiru. Takyj osnownyj fiłosofśkyj i chu- dożnij pafos fantastycznoho romanu «Zorianyj Korsar». Czytacz takoż poznajomyťsia z cikawymy ludśkymy charakteramy, stane ucza- snykom kazkowych podij, szczo zmalowani w fantastycznij powisti «Wohnianyj wersznyk».

Transcript of Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Page 1: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Mołodyj kryminalist Hryhir Bowa nespodiwano staje uczasnykom fantastycz-nych podij. Pry zahadkowych i nejmowirnych obstawynach znykła joho kochana. Wrezultati nastijnych poszukiw Bowa potraplaje do żyteliw bahatomirnosti. Perednym postaje zachoplujucza i minływa panorama inakobutnioho żyttia, spownenohohostrych kosmicznych konfliktiw, naprużenoji boroťby za krasu widnosyn, lubowi ipodwyhu w imja błaha myslaczych istot Bezmiru. Takyj osnownyj fiłosofśkyj i chu-dożnij pafos fantastycznoho romanu «Zorianyj Korsar».

Czytacz takoż poznajomyťsia z cikawymy ludśkymy charakteramy, stane ucza-snykom kazkowych podij, szczo zmalowani w fantastycznij powisti «Wohnianyjwersznyk».

Page 2: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Chudożnie oformłennia S. N. Nabereżnych

Page 3: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

U Hnizdo Materynśke wertajeťsia PtachZ czużynećkoho wyriju, z dalnich dorih…Win łyszyw tilky wtomu w piwdennych krajach,A nadiju prynis na znajomyj porih…

Pereloty, spoczynky, i chmary, j moria -To wse łysze steżyna za obrij, u dal,A u serci pałaje, horyť — ne zhoriaPonadzemna samotnisť, ptaszyna peczal…

Deś u temnim prostori mowczazni klucziPopidzorianych ptachiw dołajuť hłybiń,Czuty pokłyk łełeczyj iz neba wnoczi,Propływa wid kryła nebuwałoho tiń.

Pobratymy, nasz puť do swiatoho HnizdaZ czużynećkoho wyriju, z dykych pustel,Chaj pływe nasza wtoma, jak w more woda,Skoro wczujemo pokłyk wid Ridnych Osel.

Zakłekoczuť łełeky z Prazorianych ChatI zberuťsia kilcem na błakytnyj morih,Bo ż wernuwś dowhożdanyj i zmorenyj bratIz takych bezkonecznych, smertelnych dorih…

Ja pobuduju forteciu w serci LudynyA. Sent-Ekziuperi

Page 4: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wse mynaje. Wse zabuwajeťsia. Najtiażcze hore prytuplujeťsia. Żyttia pokrywajeswojim optymizmom sum smerti.

Nowi pokolinnia. Nowi dumy. Nowi prahnennia.Czy nowi wony?Toj samyj potik, łysze inszi berehy. I zawdannia te same — donesty swoji wody do

Moria Istyny.Same tomu ja pyszu ci riadky. Bo dawnie, zdawałosia b, zabute, pryporoszene py-

łom rokiw, ne zabułosia, powernułosia nazad. Ba ni, ne nazad, a wpered. I ce szczestrasznisze.

Straszno czy radisno? Chto skaże? Ja szcze ne wyriszyw. Mozok żachajeťsia czo-muś, a serce styskujeťsia sołodko j radisno. Ważko rozibratysia. Wicznyj antagonizmmiż intełektom i sercem. Jak joho unyknuty?

Rozum howoryť, szczo ce nemożływo, irraciönalno, absurdno. A serce spiwaje pi-sniu radosti i łahidno kepkuje nad tuhodumnym intełektom. Koły nad obrijem schodyťsonce — kwitka ne rozdumuje, wona w ekstazi pje promenystyj materynśkyj darunok,szczob zrostyty plid. Nawiszczo ż rozdumuwannia, sumniwy? Inercija wikiw? Wjaznyciadogmatiw?

«Buď chocz raz u żytti kwitkoju, kotra bezzastereżno prahne soniacznoho nektaru,— szepocze dusza. — Buď…»

Napyszu wse, jak buło. Chtoś skeptyczno mowyť: kazka, łegenda, misterija. To jszczo? Chaj bude misterija. Zresztoju, wse żyttia — wełyczna misterija duchu. Komuśwyhadka, a meni — powsiakdenna realnisť. I ne łysze meni, a j wirnij suputnyci, lubijdrużysz Nadi. Wona też powiryła w nebuwałe i widważyłasia na mużnij wczynok. Chtonas osudyť? Chto maje prawo?

Inodi z pidswidomosti pływe jechydnyj szepit: bożewilla, marennia, hipertrofacijawtomłenoho mozku. Ałe czomu, zwidky? My ż dowhi roky majże ne zhaduwały mynu-łoho. Wono zaťmaryłosia, wkryłosia imłoju czasu. I znenaćka wybuchnuło, jak mina spo-wilnenoji diji. Psychołogy czy psychiätry ochocze pojasniať i ce. Skażuť: nakopyczennianepomitnych, pidswidomych dumok, szczo tamuwałysia mohutniszymy wrażenniamy,widtyskuwałysia w hłyb duszi. A potim — nowa jakisť, probudżena sylnym faktorom…

Nu szczo ż! Chaj pojasniujuť. Wse można pojasnyty jakojuś hipotezoju, prypusz-czenniam, teorijeju. Kożen tworyť swit na swij smak i upodobannia. A ja napyszu tak,jak wono stałosia. Ne teper, to kołyś moji notatky schwylujuť sercia doslidnykiw, kotri

Page 5: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

zumijuť ne łysze analizuwaty, a j zachopluwatysia.Druże, ty, szczo czytatymesz oci notatky! Jakszczo ty litnia ludyna, to szcze, mabuť,

pamjatajesz kosmicznu tragediju Wiöły. Wiöły j Wiktora, jakyj rynuwsia riatuwaty jiji.Swoho czasu pro nych bahato howoryły, pysały i nawiť spiwały pisni. Potim zjawyłysianowi heroji, nowi trywohy. Łysze w Panteoni Bezsmertia załyszywsia wełycznyj pamjat-nyk — dwi prekrasni postati, szczo prahnuť do neba. Wiöła, niby czajka morśka, pory-wajeťsia w bezmirnisť dywokoła, a Wiktor prahne dohnaty jiji i nijak ne może torknu-tysia pasma serpanku, szczo wjeťsia w prostori. Do skulptury tworci dodały czudowyjswitłowyj efekt: rubinowyj wohoń oprominiuje postati, i zdajeťsia, szczo wony wicznohoriať u połumji podwyhu. Horiať i ne zhoriajuť…

Z toho czasu mynuło ponad dwadciať lit. Nowi kosmiczni poloty, zapamoroczływiwidkryttia, smiływi doslidżennia, uspichy j newdaczi.

Nadijka, podruha Wiöły, stała mojeju drużynoju. I zawżdy miż namy, porucz znamy stojała wona. Neisnujucza, prote realnisza za żywych ludej. My majże nikoły nehoworyły pro neji. Ta koły pry nicznomu czerhuwanni w obserwatoriji rozsuwałosiaskłepinnia nad tełeskopom, i w naszi oczi chlupały iskrysti chwyli dałekych switiw, mymowczazno perezyrałysia i widczuwały: Wiöła porucz…

Zhodom narodyłasia dońka. My narekły jiji Wiöłoju. Jak że inaksze my mohły b jijinazwaty! A potim poczałosia czakłunstwo, inszoho słowa ja ne pidberu. Dońka pidro-stała, owołodiwała naszoju uwahoju, serciamy, my wże nawiť ne mohły pomysłyty, szczokoły-nebuď jiji ne buło bila nas. I oś todi, koły jij wypownyłosia szisť czy sim rokiw, jawże ne zhadaju toczno, nam znenaćka zdałosia, szczo oczyma naszoji dytyny na nas dy-wyťsia Wiöła. Pohlad, intonaciji hołosu, nawiť podych… I szcze szczoś newłowyme…

My dywuwałysia. Trywożno perezyrałysia, czytały dumky odne odnoho, protemowczały. I ja, i drużyna czohoś bojałysia.

Mynuw szcze odyn rik. Pracia, turboty… A pomiż nymy — radoszczi wychowannianowoji istoty, kotra zawitała do nas u hosti z tajemnyczoho dywokoła. Same tak ja wid-czuwaw ciu czakłunśku pojawu: ne trywiälnyj fakt narodżennia szcze odnoho wuzłykażyttia z materynśkoho łona, a kazkowyj prylit jakohoś żar-ptacha pid naszu zemnu stri-chu, i my powynni daty jomu prytułok, zihrity, dopomohty owołodity majsternistiu po-dołannia żyttiewych wodokrutiw.

Wiöła dywyłasia nam u duszi hłybokym pohladom, mowby żadała zrujnuwaty na-sze trywożne mowczannia. Czy meni łysze tak zdawałosia?

Zresztoju ja widważywsia. Widbułasia trywała, widwerta rozmowa, w jakij wyja-snyłosia, szczo my z Nadijkoju uprodowż kilkoch rokiw mysłymo i widczuwajemo to-tożno. My wyriszyły perewiryty swoji intujitywni peredczuttia: odnoho dnia powezły wo-śmyricznu Wiöłu w Panteon Bezsmertia. Wona weseło szczebetała, rozhladajuczy po-stati geniälnych ludej ta sławetnych herojiw, wymahała pojasneń. Ja korotko rozpowi-daw pro tiażki j dywowyżni szlachy szukacziw ta podwyżnykiw, jaki w hustiuczychdżunglach istoriji prokładały dla ludstwa nadijni steżky do osmysłenoho pryjdesznioho,do owołodinnia zorianoju bezmirnistiu. Oczi dońky to spałachuwały iskramy zachopłen-nia j szczastia, to wkrywałysia imłoju smutku.

Nareszti my opynyłysia pered skulpturoju Wiöły j Wiktora. I ja widczuwaw, szczotrywoha nedarma hryzła naszi sercia. Łyczko dońky jakoś dywno zahostryłosia, oczispownyłysia błakytnym siajwom. Wona nezmyhno dywyłasia na postať kosmonawta,szczoś tycheńko szepoczuczy. Potim pryhornułasia do mene, wziała za ruku. Jiji pal-czyky tremtiły.

— Wiktor, — skazała wona. — Ce Wiktor…— Zwidky ty znajesz? — poszepky zapytaw ja. — Zwidky?Nadijka zblidła. Wiöła, namorszczywszy łoba, perewodyła pohlad iz skulptury na

mene.— Ne znaju, tatku… Ne znaju… Win — mij druh. Takyj błyźkyj-błyźkyj. I ridnyj.

Page 6: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

A zwaty joho Wiktorom. A oś — whori, nad nym — ja. Tatku, ce ja…Ja wziaw jiji za ruku, mowczky powiw do wychodu. Nadijka, pryhortajuczyś do

moho płecza, ne promowlała j słowa. Ja nesmiływo hlanuw na neji zboku, w oczach dru-żyny błyszczały slozy. A Wiöła newdowołeno zapytuwała:

— Tatku, czomu ty wywiw mene zwidty? Meni tak harno buło dywytysia na Wik-tora… i na sebe… Ty ne znajesz, czomu ja tam?

— Ty małeńka, a tam — wełyka, dorosła diwczyna, — newmiło namahawsia ja wczomuś perekonaty dońku. — Wona żyła bilsze dwadciaty rokiw tomu. Wona zahynuła.Jak ce możesz buty ty?

— Ne znaju, — wperto mowyła Wiöła. — To ja… Ty rozkaży meni pro neji. I proWiktora. Dobre?

— Dobre, dobre, — zaspokojiw ja jiji. — My tobi rozpowimo pro wse.My zawitały do mahazynu ihraszok, szczob widwernuty uwahu dońky wid Pante-

onu Bezsmertia. Piznisze dywyłysia cikawyj tełewizijnyj film pro podoroż na Mars. Awweczeri, koły Wiöła zasnuła, my z drużynoju zaczynyłysia w kabineti.

— Iwane, — poszepky mowyła wona. — Jak ce może buty? Jakaś fantasmahorija…— Ty żadajesz wid mene naukowych pojasneń? — zitchnuw ja. — Szczo wony nam

daduť? Ne pomoże ni metafizyka, ni diäłektyka, ni mistyka. Jasno odne: Wiöła power-nułasia…

— A może, my…— Szczo — bożewilni? A czomu? Bo wirymo w nejmowirne? A Wiktor chiba ne zdij-

sniuwaw nejmowirne? A Wiöła chiba dijała raciönalno? Nadijko, hołubońko! Chiba sameżyttia jmowirne? Skaży widwerto: szczo take nasze żyttia? Chto maje wyczerpnu abonawiť dostatnio argumentowanu widpowiď na ce pytannia! Szczo take żyttia ludstwa,Wseswitu? Dla mene osobysto wse ce — tajemnycia, wełyczna i wrażajucza.

— Wse-taky je ż bahato teorij pochodżennia żyttia…— Pochodżennia! Teoriji! Jake pochodżennia? Wid czoho może «pochodyty» Wse-

swit? Wid inszoho Wseswitu? Teper duże bahato karkołomnych hipotez, prypuszczeń.Pro periödyczne zhasannia megaswitu, pro joho skołapsuwannia, a potim — nowe roz-hortannia, nowyj wybuch kosmicznoho jajcia. Teoretyky twerdiať, szczo informacija po-perednioho Wseswitu załyszajeťsia u superkwantach radiäciji i wpływaje na formuwan-nia nowonarodżenoho kosmosu; szczo takym czynom możuť zberihatysia ponad czasamyj prostoramy, ponad prawicznymy cykłamy rozhortannia j zhasannia nadbannia mynu-łych rozumiw ta ewolucij. Ałe szczo nam dajuť wsi ci mudrahelśki prypuszczennia? Naj-geniälniszi spekulaciji fiłosofiw ne wtyszujuť sprahu sercia, bo nam znowu treba jakośpojasnyty pojawu toho, inszoho kosmosu, żyttia naszych poperednykiw. I tak — bez kin-cia. Może, same poniattia pochodżennia neprawomirne. Materija wiczna, i wiczneŻyttia, jak jiji newiddilna jakisť. Nadijko, dawaj ne analizuwaty. Meni choczeťsia szczeperewiryty…

Nastupnoho dnia my wyjichały w newełyczke seło nad Dniprom. U ridne seło tijejiWiöły. Tam szcze żyła jiji stareńka maty, jij perewałyło za wośmyj desiatok. Wona sa-mitno dobuwała swij wik u chatynci pid lisom.

My załyszyły maszynu bila starowynnoji porożnioji cerkwy z łełeczym hnizdom nabani j piszły wuźkoju piszczanoju wułyczkoju do lisu. Wiöła zatychła, z podywom ozyra-łasia.

— Mamciu, ja nibyto kołyś tut buła…— Ne buła, doneczko, — tycho zapereczyła Nadijka, trywożno pohladajuczy na

mene. — My tut wpersze z toboju…— Czomu ż ja pamjataju? — Ne whawała Wiöła.— Tobi zdajeťsia…— Ne zdajeťsia, — napolahała dońka. — Ja tut bihała… hrałasia na wułyci… I lis

ocej pamjataju… I duba ocioho, i oś ciu chatku…

Page 7: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

My jakraz spynyłysia pered chatoju Wiöłynoji materi. Wona wrosła w zemlu, wkry-łasia zełenym mochom, ałe prywitno dywyłasia czymałeńkymy wiknamy, obwedenymysynioju farboju, na swit. Dowkoła pryźby rożewiły j biliły rużi, bila dymaria stojaw naodnij nozi łełeka.

— I łełeku cioho ja pamjataju, — szczebetała dońka. — I kwitnyk bila chatky…Na porih wyjszła pochyła babusia, zatuływszyś rukoju wid soncia, dywyłasia na

nas. Oczi w neji buły prozori, jasni, chocz obłyczczia wysochło j pożowkło.— Czy ne do mene? — dzwinko promowyła wona. — To proszu was, hostońky.

Dawno wże nichto mene ne odwiduwaw, sydżu sobi sama, mow sycz, słuchaju, jak łełekakłekocze. Zachoďte, zachoďte…

My widczynyły chwirtku na szyroke, porosłe morohom podwirja. Wiöła pylno dy-wyłasia na babusiu, klipajuczy oczyciamy. Potim, dribno stupajuczy, pidijszła do neji,nesmiływo proszepotiła:

— Mamo…Babusia schopyłasia za hrudy. Nadijka pryhłuszeno ochnuła. U mene po spyni pro-

bihły murachy.Stareńka torknułasia wysochłymy rukamy łyczka naszoji dońky, błyźko-błyźko za-

zyrnuła w jiji oczi, niby chotiła wwijty w dytiaczu duszu. Ziwjali babusyni wusta za-tremtiły.

— Wiöło… dytyno moja nenahladna, — prostohnała wona i łeheńko, jak pirjina,wpała dodołu.

…Ważko pysaty pro ce. Może, takyj wczynok żorstokyj i neprypustymyj? Może,skydajeťsia na eksperyment? A chiba można eksperymentuwaty z sercem ludyny? Z my-nułym? Ta szczo ja mih zrobyty? Potreba prawdy w naszij duszi pereważała buď-jakizastereżennia rozumu j trywiälnoji etycznosti. Tut dijała jakaś wola neobchidnosti, po-tużnisza wid indywidualnoji woli ludyny.

Dokaziw buło dosyť: u naszij dońci żyła Wiöła. Ta, jaku my znały dwadciať lit tomu.Szczo ż stałosia? Jak wona opynyłasia w tili naszoji dytyny? Jak powernułasia z tajem-nyczych kosmicznych hłybyn?

Z uczenymy ja ne mih pro ce howoryty. Jasna ricz, meni zaproponuwały b zwernu-tysia do psychiätra. I todi ja podumaw pro hipnoz. Czomu ranisze ne dodumawsia docioho? Adże wse duże prosto… Jakszczo porucz żywe Wiöła, to w pidswidomosti dońkymaje zberehtysia informacija pro mynułe. Czastynu my możemo perewiryty, bo samibuły uczasnykamy tych podij, a wse insze — newidome nam — dasť rozhadku tajem-nyci…

Ja zustriwsia z dawnim uniwersytetśkym towaryszem, kotryj buw psychołogom iprekrasno wołodiw praktykoju hipnołogy. Ja rozpowiw Jomu pro wse widwerto i pope-redyw:

— Jakszczo wważajesz mene szyzofrenikom, to kraszcze widmowsia… Towaryszspokijno widpowiw:

— Ne wważaju. Dawno slid buło skazaty. Ty, Jwane, preszsia u widczyneni dweri.Astrofizykoju zachopywsia, a promorhaw ełementarni reczi. My dawno wywczajemo pa-mjať pokoliń. Tak zwana rodowa pamjať. Szcze Jefremow pro ce pysaw u «Łezi brytwy».Zhadujesz? Wypadok z twojeju dońkoju składniszyj. My szcze ne majemo tocznoho, takby mowyty, zalizobetonnoho pojasnennia jiji fenomena. Ałe podibni fakty je. Dosyť ba-hato. My zbyrajemo jich, uzahalniujemo. Możływo, jedyna teorija pola dopomoże poja-snyty. Abo koncepcija wsepłanetnoji noosfery, sfery jedynoji rozumnoji obołonky, w jakijmatryciujuťsia intełektualni j czuttiewi nadbannia wikiw. Hipotezy Wernadśkoho j Tej-jara de Szardena pro formuwannia integralnoho intełektu Zemli stały zahalnopryjnia-toju teorijeju. My teper okreslujemo kontury fenomena rozumu, szczob zbahnuty johopryznaczennia u Wseswiti. Wzajemozwjazok suszczoho staje dla nauky faktom piznan-nia. Słowom, ja do twojich posłuh…

Page 8: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

My ne howoryły Wiöli niczoho. Prosto pojichały do znajomoho «diadi» w hosti. U«diadi» buło bahato czudowych ciaciok, kartyn, aparatiw. Zatyszna kimnata, zełenku-wati stiny, niżna, zadumływa mełodija, szczo łynuła z stereokołonok magnitofona, łedwewłowymyj zapach kwitiw.

Towarysz poczaw seans hipnozu odrazu ż. Wiöła zasnuła majże nepomitno. Psy-chołog zrobyw znak, szczob my zamowkły. Poczułysia perszi zapytannia.

Wse, pro szczo my dohaduwałysia, pidtwerdyłosia. Wse. Pered namy rozkrywsiabezmir psychokosmosu, okean wtajemnyczenoji realnosti.

Druże, ty, szczo czytatymesz moji spohady, ne szukaj naukowo-podibnoji konkre-tyzaciji mynułoho Wiöły ta Wiktora. Daju tobi łysze fragmenty jichnioho żyttia. Wonydo kincia pronesły nezhasnyj wohoń podwyhu, szczob wkazaty szlachy inszym doslidny-kam…

«Do kincia…» Napysaw ci słowa i wsmichnuwsia. Jake nemiczne słowo! Słowo-pa-razyt, jakych szcze tak bahato w naszij mowi. Jak, naprykład, słowa «porożnecza», «pu-stota». Nema porożneczi u Wseswiti, widsutnij kineć buď-czomu. Tomu ne howorytymupro «kineć» Wiöły j Wiktora. Czuju poriad z soboju jiji hołos, jiji sribnyj smich, baczuzahadkowyj pohlad zełenych oczej, jakyj zazyraw u szcze nedosiażni bahatiom hłybynyNadmirnosti…

…Maty dywyťsia na Wiöłu, pestływo hładyť jiji hołowu, zazyraje w iskrysti zełenioczi.

— A kosy obrizała, doniu! Taki kosy buły. Jak pranyk! Teper uże ne wyrostuť. Czyto diwka, czy to parubok — ne rozberesz! Obstryżena, sztany napjała…

— Komu treba — rozbereťsia, — smijeťsia Wiöła. — Ne hniwajsia, matuseńko,ważko z kosamy u hurtożytku. Korotku zaczisku — raz-dwa — pomyła, rozczesała. Akosy — sprobuj!

— Zate harno! — szkoduwała maty. — Buwało, rozpuszczu kosy twoji, weś stanpokryjuť, niby rusałka dniprowśka wyjszła z wody…

— Propały nyni rusałky, neńko, — żartuje dońka. — Perewełysia. Mabuť, tomu jatrybuty jichni znykajuť…

— Słowo smiszne jakeś, — zitchaje maty. — Zminyłasia ty, Wiöłońko. A oczi —taki sami. Netuteszni. Jak u twoho pokijnoho bateńka. Buwało, homonyť zi mnoju propołe czy pro domaszni sprawy, a oczi dywlaťsia bozna-kudy… Aż straszno staje… Johonawiť wiďmakom zmołodu drażnyły. I diwczata bojałysia hulaty z nym, chocz i harnyjbuw…

— Czomu ż bojałysia, koły harnyj? — dywujeťsia Wiöła, smakujuczy jabłuko z ma-terynoho sadu.

— Bo nezwyczno. Inszi chłopci obnimajuťsia ta załyciajuťsia, a win mowczyť tadywyťsia na zori. Mowczyť i dywyťsia…

— A ty ne pobojałasia?— Ehe ż, ja też buła nebałakucza. Posydiły my, pomowczały misiaciw zo try na

kołodkach ta j odrużyłysia. Potim ty znajszłasia. Nacze j ne schoża na nioho, a oczi —jak wykapani. Ta win tilky dywywsia na zori, a ty szcze j zachotiła wywczaty jich. Na-wiszczo?

— Jak to nawiszczo, matusiu? Nyni bez nauky pro zori niszczo ne obijdeťsia. Nikorabli, ni tanky, ni rakety… ni tełebaczennia ta radiö. Kudy ne kyń — wsiudy potribnanauka zoriana. Bo pływemo, matusiu, my u mori bezmeżnomu. I treba znaty, kudy nasnese — w spokijni kraji czy, może, na porohy, u wodokruty…

— Chiba szczo tak, — zhodżujeťsia maty. — A tilky ne zbahnu ja toho — nawiszczo

Page 9: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

tak dałeko zahladaty? Łetity swit za oczi, u tu bezodniu? Ja oto w lis pidu, siadu pidsosnoju, zadumajusia. Sosna szepotyť, kuje zozula, murachy powzajuť pomiż hłyceju,trudiaťsia. Whori — synie nebo. I ne znaju, szczo zi mnoju dijeťsia, a tilky nebo te — wmeni… i sosna, nemow sestra moja ridna…

— I zi mnoju take buwaje, matusiu, — radisno pidchopluje Wiöła, płeszczuczy wdołoni. — Sporidnenisť z pryrodoju…

— Ehe ż, — zhodyłasia maty. — Tilky ż ty ne dosłuchała. Ja prosta, małopyśmennażinka, ciłyj wik u zemli dłubajuś… Czohoś, może, j ne zbahnu… a tilky szczoś pidkazujemeni, szczo niczoho takoho newidomoho ne znajduť ludy…

— De, neńko?— Ta w nebi ż. Bo wse tut, bila nas, abo w nas samych… Pohlań pid nohy, tam

woruszyťsia żywe. Wpade rosa, i w rosynci błyszczyť, siaje soneczko…— Ty mudreć, matusiu. Fiłosof. Ja zrozumiła tebe. Je drewnie wczennia, jake twer-

dyť, szczo małe j wełyke zmykajuťsia w koli czasu, szczo ludyna nese w sobi widobra-żennia Wseswitu. I chto chocze piznaty bezkonecznisť, toj powynen piznaty sebe…

— Tumanno dla mene mowlajesz, a wse ż ostanni twoji słowa ja zbahnuła. Jak żepiznaty swit, jak ne piznajesz sebe? Ce wse’dno, szczo zazyraty w dzerkało i ne wytertyz nioho pyluku. Niczoho ne pobaczysz.

— Ty mij Sokrat, — niżno skazała Wiöła, ciłujuczy matir w zmorszkuwatu szczoku.— Te, szczo ty widczuwajesz, — słuszno. Ta kożnomu — swoje. Chto stupyw na steżku,powynen projty jiji do kincia.

— Jaku steżku?— Ta chocza b zorianu. Ne wertatysia ż nam nazad?— Prawdu każesz, Wiöłońko. Tilky straszna ta steżka. Nezmiriana…— Projdemo, — skazała Wiöła. — Nema neprochidnych dorih, matusiu. Oś baczysz

— wże dypłom astrofizyka w rukach. A pjať lit tomu ty bidkałasia, koły ja zakinczuuniwersytet. Tak i steżku zorianu projduť ludy. Ne my — naszi prawnuky…

— Buła diwczyna, a stała… astrofizyk, — pochytała hołowoju maty. — Zasochneszkoło trub wsiakych, pawutynoju obrostesz. Staroju diwkoju propadesz.

— Oj matusiu! — zasmijałasia Wiöła. — Jaka ty nesuczasna! Astronomy teper netaki, jak ty dumajesz. Zwyczajni sobi ludy. Jak oś ja, naprykład. Mij sudżenyj meneznajde j bila truby…

— Daj boże, daj boże! Choczeťsia meni onukiw poniańczyty, może, chocz wony na-rodiaťsia zemniszi za tebe.

— Ne ruczajusia, mamo, — wsmichnułasia Wiöła. — Żdaty tobi onukiw z «netu-tesznimy» oczyma. A szczo ż! Epocha w nas zoriana…

I pojichała Wiöła wid materi znowu do Kyjewa. W kyszeni — dypłom astrofizyka.W duszi — trywoha newidomoho szlachu. Chto zustrine jiji na perechresti doli, czy druzijtymuť poriad? Tak bahato załeżyť wid druziw, ałe czomu wony tak neczasto zustri-czajuťsia? Na storinkach knyh, czasopysiw, gazet pyszuťsia, powtoriujuťsia prekrasnisłowa, chwylujuczi poniattia, romantyczni ideji, praktyczno kożen jich czytaje, znaje, taczy prorostajuť wony w sercia, u duszi, czy stajuť parostiamy sadu krasy j lubowi? Jakłehko junaky j diwczata zabuwajuť wikowiczni tradyciji ridnoho narodu, jak łehkoważnoodwertajuťsia wid prozorych dżereł kazky j pisni, załyszenych, dohlanutych praszczu-ramy, szczob kynutysia na pokłyk bołotnych wohnykiw czużynećkych pidrobok. Czomu?De pryczyna? W hurtożytku uniwersytetu Wiöła pałko spereczałasia z prychylnykamymodnych rytmiw i tanciw, dokazuwała rowesnykam, szczo mowa jde ne pro «smaky»,

Page 10: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

jaki bucimto możuť buty u kożnoho «swoji». Diwczyna stwerdżuwała, intujitywno wid-czuwajuczy swoju prawotu, szczo nawiť kosmos ne widkryje dla doslidnyka swoju praw-dywu hłybynu, swoju wtajemnyczenisť, jakszczo joho wywczaje psychika uszczerbna,widrizana wid tysiaczolitnich nadbań pradidiw. Bo dzerkało duszi takoho pererodżen-cia, bezbatczenka trisnute, spotworene, i Wełykyj Dim chiba może widkryty swoji da-runky tomu, chto zanechajaw swij ridnyj Zemnyj Dim?

Chtoś kepkuwaw nad Wiöłoju, chtoś mowczky słuchaw jiji utopiczni mirkuwannia,a potim odwertawsia i jszow heť, szcze chtoś pidtakuwaw, chocz u żytti dijaw ciłkominaksze. Taka czerstwisť chwyluwała diwczynu do sliz, prote wona nikoły ne obłyszałanadiji, szczo w pryjdeszniomu wse zminyťsia, szczo oś deś za poworotom doli…

I oś win — poworot. Samostijnyj szlach praci j poszuku. Jak choczeťsia, szczobżyttia buło mow kazkowyj newpynnyj polit! Czy staneťsia? Czy zbudeťsia?

I wse-taky radisno. Wse dowkoła w imli nebuwalszczyny, łegendy. I derewa nakyjiwśkych bulwarach kazkowi, i miliciöner na perechresti jakyjś romantycznyj,usmichnenyj, i dity, szczo hrajuťsia w skweryku, nacze Iwasyky-Tełesyky z narodnychperekaziw. Dywno, jak uroczystyj nastrij wse oprominiuje dowkoła. Ot jakby zberehtyoś take widczuttia na wse żyttia!

Nowi hromaddia budiwel. Oj, jak bahato ludej na Zemli! Tysiaczi, miljony obłycz,oczej. Wsi kudyś pospiszajuť, mczať, kohoś czekajuť, dohaniajuť, iduť nazustricz rado-szczam, czy horiu, czy beznadiji, lublať czy nenawydiať. Jak pojednaty weś toj rozmaji-tyj, dywowyżnyj potik? Jak znajty spilnyj smysł dla tych miljoniw, miljardiw istot? Wczomu win? De?

Dla Wiöły win u nowych, nebuwałych widkryttiach, u samorozkrytti ludśkoho du-chu. Take rozhortannia pelustok duszi daje nowi możływosti, zapaluje pered okom ro-zumu tajemnyczi obriji buttia, a za nymy — inszi wartosti j zawdannia, jaki ranisze j nemrijałysia, ne hadałysia. Za odnym probudżenym rozumom porywajuťsia inszi, w dywo-koli piznannia łasztujuťsia radisni kluczi ptachiw zorianoho poszuku. Wid jichnioho po-kłyku probudiaťsia nowi pokolinnia, i wże jichni sercia ne zasnuť, a buduť trywożnostukaty, nahadujuczy własnym hospodariam pro wicznyj polit…

Ludy, wy prekrasni! Ludy, czomu wy zabuwajete pro ce? Kożen z was trymaje whłybyni duszi soniacznyj promiń, kwitku tworczosti. Nawiszczo ż wy prykydajeteś, ni-byto zabuły pro swoju prawicznu krasu? Warto łysze strepenutysia, strusyty pył dorihz sercia ta duszi, i wse zminyťsia, i ne budete wy metuszytysia kożen sam po sobi, a wsirazom ruszyte do spilnoji diji Preobrażennia switu…

«Słowa, słowa», — szepocze ironicznyj hołos. Muzyka litnioho dnia, marewo błaky-tnoho neba, biłych chmarynok. Tak mrijały, tak mysłyły dałeki j błyźki mudreci, podwy-żnyky, heroji — wid Pifagora j Sokrata do Tarasa j Handi, wid Dżordano do Ciöłkowś-koho. Skilky jich — herojiw duchu, jake dżereło znannia j lubowi okropluwało Zemluwprodowż wikiw! Czomu ż dosi take rewyszcze złoby j rujiny hrymyť nad płanetoju?Newże sprawdi wsi prekrasni mriji łysze słowa?

Ni, ne słowa, a wełyka realnisť! Bo czomu wony płynuť wid hłybyn duszi, czomuradistiu obmywajuť serce, zmuszujuť joho sołodko zawmyraty w peredczutti wełykohotworczoho zaczattia?! Wse realne w żytti — hłuzd i bezhłuzdia, zło j dobro, tworczisť irujnuwannia. I kożen wybyraje te, szczo totożne jomu, szczo je joho suttiu. Dity tworen-nia czujuť pokłyk materi-pryrody, dity rujiny pospiszajuť pid stiahy nenawysti. Koż-nomu — swoje, ałe Wiöli błyżcze taki wojiny krasy, jak Skoworoda, kotryj twerdyw,szczo dobro dijaty łehsze j radisnisze, pryjemnisze j natchnennisze, niż zło.

Za wiknom trołejbusa merechtiať budiwli, derewa, piszochody, maszyny. Wełykimasywy znykajuť, wse bilsze czepurnych prywitnych kotedżiw, otoczenych sadamy. Tro-łejbus zupynywsia, dynamik prochrypiw:

— Kincewa zupynka.Wiöła łehko wyskoczyła na trotuar. Zapytała w stareńkoji babusi:

Page 11: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Jak projty do OIKPu?— Ne czuła, dytyno, takoho prizwyszcza. Ne czuła, — dywujeťsia babusia.— Ce ne prizwyszcze, babusiu, — smijeťsia Wiöła. — Ce skoroczeno tak nazywa-

jeťsia Objednanyj Instytut Kosmicznych Probłem.— Tak by j pytała, — zakywała hołowoju stareńka. — Teper pryhaduju. Tam, sered

lisu, nahromadyły jakeś misteczko. Sidaj, onuczko, na sto desiatyj…Wiöła podiakuwała, wystrybom pobihła do zupynky awtobusa, jakyj wże myhotiw

stop-wohniamy, hotujuczyś ruszaty, skoczyła na pidniżku, pomachawszy rukoju.— Harna diwka, — proszamkała babusia. — Prywitna, jasnooka. Teper nehusto

takych. Chm…Toż i prydumajuť take — OIKP? I ne wymowysz…

Awtobus zupynywsia w lisi, sered towstełeznych wikowych sosen. Pomiż stowbu-ramy wydno dachy budiwel, bili stiny, zełenu ohorożu. Na marmurowij doszci bila pro-chidnoji wybłyskuwaw zołotyj napys: «OBJEDNANYJ INSTYTUT KOSMICZNYCHPROBŁEM». Czerhowyj wachter prohlanuw dokumenty diwczyny, pokazaw, jak projtydo widdiłu kadriw. Piszczanoju doriżkoju miż kuszczamy hłodu Wiöła nabłyzyłasia dotrypowerchowoho budynku, pidniałasia na druhyj powerch.

Jiji pryjniaw debełyj czołowjaha. Ważko dychajuczy j wytyrajuczy riasnyj pit z ły-cia, win rozkław pered soboju papery. Linywo zyrknuw na june obłyczczia Wiöły. Odneoko na neji, druhe — w knyhu zapysiw.

— I ochota oto… takij harnij, mołodeńkij… zahladaty w truby wsiaki? Chaj by za-suszena stara baba, a to…

— Kołyś i ja stanu zasuszenoju, — pożartuwała diwczyna. — Deś że maje poczaty-sia cej proces. To kraszcze wże tam, de meni cikawo…

— Hm. Cikawo… Szczo wy tam zahubyły, w nebi? Pusto, myhotiať zirky, szczełepywid pozichiw rozrywaje. A wtim — diło wasze. Taka harna, żal, szczo mołodisť mynemarno. Rozpysziťsia oś tut…

Diwczyna mowczky rozpysałasia w swojij perszij trudowij knyżci, wyjszła z kim-naty widdiłu kadriw u szyrokyj switłyj korydor. Do neji nabłyżawsia, weseło peremow-lajuczyś, hurt chłopciw ta diwczat. Wiöłu pobaczyły, otoczyły kilcem.

— Noweńka, — skazaw wysokyj jasnookyj chłopeć. Win hrizno nachmurywsia,skławszy ruky na hrudiach. — Ty powynna wykonaty kilka umow dla wstupu do ławżerciw OIKPu.

— Jakych? — społoszeno, po-dytiaczomu zapytała Wiöła. — Ce szczoś dużeskładne?

— Duże! — poszepky promowyw chłopeć, niby powidomlaw jij jakuś tajemnyciu.Wsi zasmijałysia. A czorniawa diwczyna z towstoju kosoju, składenoju wincem na

hołowi, dała sztowchana w spynu junakowi, obniała noweńku.— Ne durij, Wiktore! Niczoho składnoho. Prosto widkryj nam swoje zoriane kredo.

Tilky tut, odrazu. Improwizacija. Proczytaj jakohoś wirsza, cytatu z tworu pyśmennyka,mudrecia…

— Improwizacija? — rozhubyłasia Wiöła. — Tak odrazu chiba szczoś putnie zha-dajesz? A można swoho wirsza?

— Swoho szcze kraszcze! — zradiła czorniawa.— Todi słuchajte…

Widlitajuť w yrij żurawli,Żowte łystia oblitaje z wit,Buduť nowi wesny na Zemli,Zapałaje w łuzi nowyj cwit…

Page 12: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Łysz nawiky szczezły u imliDawni mriji tych, dytiaczych lit…Ne żurysia, druże, — unocziWyjdy, hlań na zorianu riku,I roztanuť w serci ti płaczi,Niby znak slozyny na pisku,I w haju pradawniomu sycziProspiwajuť dołeńku dzwinku.U bezżurnim radisnim smichuCzariwnu steżynu widnajdy,Protopczy w Czumaćkomu SzlachuNebuwali wohniani slidy,Chaj wony pryreczenisť łychuSpopelať nawiky, nazawżdy!..

— Oho! — skryknuw jasnookyj chłopeć. — Ty ba, jaki zamiry! Protoptaty slid wsamij Gałaktyci! Oce tak kredo! Ty pereplunuła wsich naszych chłopciw.

— Znaj naszych! — pidchopyła czorniawa. — Noweńka! Twoje zoriane kredo namdo duszi!

— Szcze jakuś umowu treba wykonaty? — wże smiływisze pocikawyłasia Wiöła.— Tilky odnu, — skazaw Wiktor. — Widbuty drużniu weczirku na czesť nowoji

zirky. Zhoda?— Zhoda!— Czudowo! — obniała czorniawa Wiöłu za płeczi. — Mene zwaty Nadijnoju. A

tebe?— Ja Wiöła.— Pryjmajemo Wiöłu w nasze suzirja? — uroczysto zapytała Nadijka.— Odnohołosno! — chorom zakryczały chłopci. — Poza dyskusijeju! I zapamjataj

nasz dewiz: «My z toboju odnijeji zorianoji krowi!»…Toho ż weczora Wiöła z nowymy druziamy pojichały na «Riwjeru». Diwczyni wse

podobałosia — newymuszenisť nowych znajomych, pryhłuszena mełodija orkestru, me-rechtinnia zirok miż wittiam kłeniw.

Wiktor sydiw nawproty Wiöły. Inkoły joho pohlad zupyniawsia na nij dowsze, niżnałeżało, i wiji diwczyny tremtiły zlakano, opuskałysia, prykrywajuczy zbenteżenyjpohlad.

Iwan — dowhotełesyj, chudyj chłopeć — pryhoszczaw Wiöłu, nakładaw jij jakiś sa-łaty, a Nadijka swaryłasia toneńkym rożewym palczykom, udawano hniwałasia:

— Zradżujesz? Wsi zakochałysia w noweńku — i Wiktor, i Jwan, i wsia zorianakumpanija, a mene, bidnu, pokynuły. Hlańte, Wiktor zamowk, ni pary z wust. Ce z nymupersze take.

Wiktor syłuwano wsmichnuwsia, widkorkuwaw plaszku szampanśkoho, poczawrozływaty. Potim pidniaw kełych, promowywszy sztuczno badiorym hołosom:

— Za nowu zirku! Za Wiöłu!Dzeńknuły kełychy. Wsi wypyły. Łysze Wiöła z pidniatym kełychom rozhubłeno

dywyłasia na druziw. Potim, opustywszy kełycha na stił, siła.— Szczo z toboju, Wiöło? — zdywuwawsia Wiktor.— Ja…. ne pju, — żalibno skazała wona, po-dytiaczomu morhajuczy wijamy. —

Zowsim ne pju. A wy… nawiszczo wy pjete?Chłopci j diwczata perezyrałysia. Iwan zachychykaw. Wiöła ohlanuła wsich, hły-

boko zitchnuła.— Probaczte, moji nowi druzi. — Jiji hołos spownywsia dywnoju syłoju perekonły-

wosti. — Probaczte, ałe ja wse skażu widwerto. Wy meni powidomyły swij dewiz: «My ztoboju odnijeji zorianoji krowi!» Ce prekrasno. Tilky szczo ż oznaczaje ota zoriana krow?

Page 13: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Czym wona bude widrizniatysia wid krowi tych, kotri ne prosychajuť wid ałkoholnojiotruty? Wsi my na takomu dywowyżnomu szlachu. Zoriana steżyna poszuku — szczomoże buty prekrasnisze? I raptom — oce… Tak, jak i sotni rokiw tomu. Ludy wytyrajuťnawiť wikna swojeji kimnaty, a my… załywajemo hydotoju wikna własnoji duszi. Czomumy tut? Czomu ne dywymoś teper na zori? Chto sprawdi zorianoji krowi, toj zrozumijemoji poczuttia…

Obłyczczia Wiktora nałyłosia bahriancem, w oczach błysnuły ironiczni wohnyky.— Najiwna diwczynko, — familjarno skazaw win, — ty powynna znaty, szczo na

zori dywlaťsia pryłady, imja kotrym — łegiön! Tobi szcze nałeżyť ne raz, ne dwa rozcza-rowano skydaty z sebe łachmittia romantycznych utopij, zaswojenych u dytiaczomuwici. Doky my tut wtiszajemosia, płyn zorianoji riky rejestruje fotopliwka. Newże newidajesz cioho? A nam, Wiöło, czomu b ne pohlanuty inkoły na oś ci ziroczky? Niszczoludśke meni ne czuże…

Win pidniaw plaszku końjaku, pokazawszy etyketku z pjaťma ziroczkamy, i stawrozływaty w kełeszky. Chłopci zasmijałysia. Łysze Nadijka mowczała, nerwowo wertiłamiż palciamy swij kełeszok.

Wiöła obureno zyrknuła na Wiktora. Smarahdowi oczi potemniły, spownyłysia hni-wom.

— Szczo wy howoryte? Pryłady, awtomaty, fotografija… Ta chiba można poriw-niaty awtomat z ludynoju? Szczo take Sonce na fotografiji? Tilky krużało, płoskyj dyskz jakymyś plamamy. A koły dywyszsia na Sonce w tełeskop, wono zdajeťsia żywym ibłyźkym… wono, jak serce, jak pulsujuczyj fokus buttia… Ta szczo howoryty! Koły wduszi widsutnie take rozuminnia, chiba awtomaty dopomożuť?

Wiöła wyjszła z-za stołu, ruszyła do wychodu. Druzi rozhubłeno mowczały. Susidykryknuły:

— Hej, łycari, taku diwczynu ne wtrymały!Wiktor metnuwsia za Wiöłoju, perekynuwszy kełych. Diwczyna rizko zwernuła z

asfaltowoji doriżky, piszła w prymarnomu piwswitli pomiż derewamy wnyz, do Dnipra.Chłopeć, ważko dychajuczy, dohnaw jiji, piszow poriad. Restoran załyszywsia dałeko po-zadu — sered kłeniw i łyp, u siajwi neonowych lichtariw.

— Wiöło!Wona ne zupyniałasia, bihła dali, ne dywlaczyś na nioho.— Wiöło! Zażdy…Win schopyw jiji za ruku. Diwczyna sprobuwała wyrwatysia, potim zupynyłasia.

Podywyłasia na Wiktora znyzu whoru. Joho oczi w sutinkach zdawałysia wełetenśkymy,prekrasnymy. Jij perechopyło podych.

— Wiöło… Jaka ty harna!Win obniaw jiji, prypaw do wust.Wiöła wyrwałasia, obureno lasnuła joho po szczoci.— Jak wy smijete?— Wiöło! — wrażeno proszepotiw Wiktor, schopywszyś za szczoku.Wona metnułasia heť wid nioho wnyz. Zaszełestiły kuszczi. I znowu zapała tysza.Wiktor dowho stojaw neporuszno, wdywlajuczyś u temriawu. Nad nym kołychały-

sia derewa, pływły u nebi usmichneni zori, a win wse dumaw pro szczoś, prytuływszyśpłeczem do szorstkoho stowbura kłena.

Wiöła perejszła piszochidnym mostom do Hidroparku, chodyła pustelnym plażemnad wodoju, obrażeno, po-dytiaczomu, schłypujuczy. Dywyłasia na zori, na sribne kru-żało Misiacia, wyływała jim swij żal:

Page 14: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Chiba ce drużba? Chiba taka lubow?Pidijszowszy do płakuczoji werby, torknułasia hładeńkoji kory palciamy.— Witaju tebe, sestro!Werba zatripotiła wittiam, szczoś łaskawo proszepotiła.— Nawczy joho kochanniu, sestryce… Nawczy…Hlanuwszy w płomenyste dywokoło, Wiöła prostiahła ruky do zirok. I znowu w jiji

serci, jak ce buwało ne raz, pokotyłasia hariacza chwyla osiajannia, szczo widkrywałabramu do oduchotworenoho baczennia switu…

Oś wona wyrostaje w prostori. Poriad z neju zołotawi chmarynky, rozmalowanipenzłem pradawnioho czakłuna — Misiacia. Wona torkajeťsia palciamy nicznoho swi-tyła, roste szcze dali, aż do dałekych switiw. Oś uże j zori otoczujuť jiji fejerycznojuzhrajkoju. I zowsim ne wełyki wony, ne pałajuczi, a iskrysti, radisni switlaczky, nibykazkowi nebesni samocwity. Diwczyna bere jich w dołoni, i wony pereływajuťsia roz-majitymy iskramy, kydajuczy widbłysky na jiji obłyczczia.

— Prywit wam, brattia! Witaju was, promenysti sestryci! Nawcziť joho kochanniu,nawcziť… Pryjdite w naszi sercia, osiajte jich!..

Wiöła zapluszczyła oczi. Bila sercia stało hariacze. Wołohyj witer z piwdnia wij-nuw, ostudyw rozpasziłe obłyczczia. Z prawobereżżia dołynuła urahanna mełodija «waż-koho roku», weseli kryky.

Diwczyni zdałosia, szczo nad neju majnuło chołodne kryło. Wona hlanuła dowkoła.Zori znowu dałeko w nebi, misiać pływe pomiż chmarynkamy. I znowu peczalno Wiöli,samotnio sered szyrokoho, temnoho plażu.

…Nastupnoho dnia w korydori instytutu Wiöłu zustriła Nadijka. Szczyro obniaw-szy podruhu, zaszepotiła:

— A ty znajesz… wsi my solidarni z toboju. Jak wy oto wczora z Wiktorom wtekły…— Z Wiktorom? Ja sama buła, — zapereczyła Wiöła.— Nu, wse odno. My z chłopciamy trochy posydiły mowczky, podumały. A potim

obhoworyły, jak każuť na zborach, probłemu. I powtorywszy dewiz: «Wsi my zorianojikrowi!» — odnohołosno wyriszyły: kynuty idiötśkyj archajicznyj zwyczaj. Widnyni — nepyty! I na pamjať pro klatwu znajesz, szczo wczynyły?

— Szczo? — zlakałasia Wiöła. — Debosz u restorani?— Ni, — zasmijałasia Nadijka. — Roztroszczyły kełychy. A potim zapłatyły za

nych. Zdorowo?— Zdorowo! — zhodyłasia Wiöła.Podruhy ruszyły do obserwatoriji. Nazustricz jim po schodach spuskawsia Wiktor.

Win buw pochmuryj, strohyj i nedosiażnyj. Łedwe kywnuw, projszow mymo, nibydychnuw chołodkom na Wiöłu.

Nadijka proszepotiła:— Szczoś z nym trapyłosia. Wsiu nicz deś propadaw, ne noczuwaw u hurtożytku.

Pryjszow złyj jak czort. Iwan meni kazaw. I odrazu ż napysaw zajawu pro zwilnennia.Oce, mabuť, ponis szefu…

— Jake zwilnennia? — zlakałasia Wiöła. — Kudy ż win?— Perejde w Kosmocentr. Dawno mrije pro poloty. I połetyť. Ja znaju joho. Wpertyj

chłopeć…Nadijka szcze szczoś howoryła, ta Wiöła ne słuchała jiji reczej. W serci zabryniła

łedwe czutna strupa sumu j trywohy. Łedwe czutna, prote wona czomuś zabywała wsiinszi huczni hołosy…

Wiktor sprawdi pokynuw OIKP. I na proszczannia nawiť ne pobaczywsia z Wiöłoju.

Page 15: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Diwczyna ne podała wydu pered druziamy, szczo jiji zaczipaje cia podija, ałe wnoczi,ukrywszyś kowdroju, szczob ne baczyła hospodynia, w jakoji wona najmała kutok, wy-tyrała slozy. Potim pobihły szumływi dni. Wse potrochu zabuwałosia. Zabuwsia wypa-dok na dniprowśkych schyłach. I obraz Wiktora postawaw u diwoczij ujawi w roman-tycznomu oreoli. Baczyłosia jij, jak win sidaje w kabinu kosmicznoho korabla, startujew nebo. Jurby zachopłenych ludej, more kwitiw, urahan prywitań. A win wede raketudo dałekoho switu, i na pulti keruwannia pered nym łeżyť biła gwozdyka z prydni-prianśkych piszczanych horbiw… i szcze — fotografija diwczyny. Jiji fotografija…

Wiöła widhaniała ti wydinnia, pirnała w szczodennu krutanynu.Wona dniuwała j noczuwała bila tełeskopiw ta astrofizycznych pryładiw. Rozsuwa-

łasia sfera obserwatoriji, rozpanachuwałosia, błyżczało nebo, w serce wływawsia tajem-nyczyj zorianyj potik.

Aparaty słuchniano wykonuwały wolu ludej. Myhotiły ekrany, merechtiły zygzagyoscyłografiw, pływły striczky zapysiw. Inkoły prychodyło rozczaruwannia. Zdawałosia,szczo rutynna robota odnomanitna j bezcilna. Ta w potoci budennosti traplałysia iskrynejmowirnoho, i todi żahuczisze byłosia serce, peredczuwajuczy dywo, kotre neodminnomaje oczikuwaty kożnoho widdanoho szukacza.

Doslidżennia ostannich desiatyliť pokazały, szczo wełykyj kosmos wyjawlawsia netakym prostym, jak joho maluwały ortodoksy riznych rangiw ta napriamkiw. Aksiömyta teoriji mynułych rokiw rozlitałysia wszczent. Stworiuwałosia wrażennia, szczo krysz-tałewa bania neporusznoho neba, roztroszczena kołyś podwyhom Kopernika ta Bruno,poczała rozsypatysia wriznobicz, z kożnym dnem nabyrajuczy szwydkosti toho apoka-liptycznoho rozpadu. Nebesni objekty — zirky j gałaktyky — na kożnomu kroci poru-szuwały «zaborony», wstanowłeni dla nych teoretykamy. Naprykład, wważałosia, szczomasa zori ne może perewerszuwaty kilkoch soteń soniacznych mas. Widkryttia kwaza-riw — kwazizorianych objektiw — perekresłyło cej «zakon»: buło zarejestrowano ko-smiczni objekty w miljony, w desiatky miljoniw soniacznych mas. Widkryttia masy spo-koju w nejtryno zmusyło astrofizykiw perehlanuty wsi dogmy switowoji schematyky:wyjawyłosia, szczo wydymyj swit, widoma sposterihaczam reczowynna struktura ko-smosu składaje łysze bodaj odyn widsotok megaswitu, a dewjanosto dewjať widsotkiwmateriälnoji tkanyny uniwersumu — poky szczo newydymi, jich można z wełykymytrudnoszczamy rejestruwaty z dopomohoju składnych i welmy dorohych detektoriw, po-budowanych u nadrach hir abo na dni okeaniw. A fenomen czornych dir? Ci, jak jichnazwały wczeni, «spruty kosmosu» buły widkryti u centrach majże wsich gałaktyk. Czyne wony wyznaczały dynamiku gałaktycznych spirałej, a to j spiralnisť wsioho mega—ta mikroswitu? Czorna dira promacuwałasia i w okołyciach Soncia. Widomyj doslidnykastrobiöłog Jurij Huk nawiť daw jij nazwu «Lucyfer», wważajuczy, szczo w peredisto-ryczni czasy ce swityło buło rajdużnym gigantom, a potim skołapsuwało, szczezło z nebaZemli.

Korotsze każuczy, wczenym nuďhuwaty ne dowodyłosia, nezbahnenne mohło koż-noji myti wtorhnutysia z bezmirnosti i zrujnuwaty dytiaczi budynoczky dogmatycznychkoncepcij. A Wiöli buło nezbahnennym majże wse. Wona widczuwała, szczo wsim swi-tohladnym koncepcijam czohoś ne wystaczaje. Czoho ż? Napewne, organicznosti, pro-stoty, pryrodnosti. Wełykomudri prypuszczennia ta teoriji astronomicznych metriw in-koły zdawałysia diwczyni swojeridnym szamanstwom. I mowa naukowych prać, i chy-trospłetinnia karkołomnych formuł — wse buło schoże na jakuś neserjoznu hru, nasprobu spijmaty połumjane Sonce u sitoczku z pawutyny. Chocz i krasywa wona — sitkawmiłoho pawuka, chocz na rosynkach, szczo wybłyskujuť na nij, wyhrajuť promeni na-szoho swityła abo zirok, prote spijmaty tajnu kosmicznych wełetiw u ti najiwni płetywa— marni starannia!

Ne spryjmała Wiöła i bahatoznacznych mirkuwań pro pochodżennia płanetnych

Page 16: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

system. Dumka pro unikalnisť pojawy Zemli ta inszych płanet zdawałasia jij szkolarś-koju, neserjoznoju. Adże my ne dywujemosia wynyknenniu nowoho derewa, nowoji dy-tyny. Proces narodżennia zdajeťsia nam pryrodnym, zwycznym, chocz za nym też stojiťhłyboka, nerozhadana tajemnycia. Prote stosowno wynyknennia nebesnych tił my szu-kajemo czohoś chytromudroho, wważajuczy, szczo pojawa płanetnoji systemy bila zorije wypadkom, jakojuś patołogijeju, spłetinniam wyniatkowych podij ta umow. A realnisťmoże wyjawytysia duże prostoju. Jak, prymirom, rozdiłennia materynśkoji ameby nadwi doczirni. Jak rozlitannia kryłatych zerniat kulbaby. Pewno, kożne sonce, do-siahnuwszy zriłosti, jakohoś krytycznoho ewolucijnoho momentu, porodżuje swoji sone-niata czy zoreniata. I ce je normalne żyttia zirky, jak płodonosinnia u derewa…

O, skilky, napewne, tajemnyć u kosmosi! Skilky dywnych, nepojasnenych wypad-kiw, jawyszcz, pro jaki j sami astronomy ne bażajuť zamysluwatyś. A czomu? Czy neprychowano w serci ludyny strach pered tajemnyceju swoho pochodżennia ta pokłykan-nia? ..

Weczoramy Wiöła prychodyła do druziw u hurtożytok instytutu. Tam wony obmi-niuwałysia dumkamy, inkoły hariacze dyskutuwały. Osobływo bahato supereczok wy-nykało pro isnuwannia inszopłanetnych myslaczych istot. Wiöła dowodyła, szczo pojaważyttia, a otże, j pojawa samouswidomłenych stworiń, ne może buty wypadkowoju, ridki-snoju. Wona je zakonomirnyj stupiń switowoho rozwoju. Czoho nema w zerni, toho nebude w rosłyni, szczo ne posijane u Wseswiti — te ne wyroste.

— Ty propowidujesz tełeołogiju, ciłespriamowanisť ewoluciji, — hariaczkuwawIwan, swariaczyś chudym, dowhym palcem. — Po-twojemu wychodyť, szczo j ludy, j twa-ryny, wsiaki tam behemoty czy błoszczyci — wse ce wże zaprogramowane w nadrachmateriji? Koły, kym i czym?

— Nikym i niczym, — usmichałaś Wiöła. — Jak nikym i niczym ne zakładeno in-formaciju duba u żołuď. Switobudowa wiczna. My chocz inkoły zadumujemosia hłybokoj serjozno nad poniattiam «wicznosti»? Tajemnycza wseochopnisť wsich mysłymych cza-siw i prostoriw, spresowanych w jakuś czakłunśku odnisť, spilnotu, kotru my bezsyliwysłowyty, ujawyty abo opysaty matematyczno. U wicznosti je nezliczenni możływostiwtiłennia, zdijsnennia, wyjawłennia, eksperymentu. Jiji łaboratorija — kwadryljony,optyljony switiw, ewolucij, cywilizacij, rozumiw czy antyrozumiw. U neji je realnamożływisť u bezkonecznych wariäntach struktur i pojednań wyjawyty buď-jaku poten-cijnisť…

— Czomu same taku, jak u nas na Zemli, a ne inszu? — jechydno zapytaw Iwan.— Ne duże rozumne zapytannia, — wtrutyłasia Nadijka. — Ty stajesz ortodoksom,

Iwane. Jij-bohu, rozlublu, jak budesz i dali otakym dogmatykom…— Ja pojasniu swoju dumku, — skazała Wiöła, jasnoju usmiszkoju zmjakszujuczy

swarływyj ton podruhy. — Napewne, kożna ewolucija powynna projty miriädy spirałejbuttia, niby rozhadujuczy bezlicz łabiryntiw ta zahadok dla rozumu, intujiciji czy in-stynktu. Kożna spiral nepowtorna, oryginalna. Wdała czy newdała. Ce wże załeżyť widnapruhy rozumu, wid starannosti poszuku, wid hostroty widpowidalnosti, wid smiły-wosti duchu, wid samouswidomłennia misiji ta wyczerpnosti jiji zdijsnennia. Skulptorne kożen kamiń peretworiuje na szedewr tworczosti. A maty-pryroda szczedrisza zabuď-jakoho tworcia. Na Schodi howoriať, szczo wona lubyť wełyku hru, w obih jakojiwwodyť bezodniu switiw ta możływostej. Tomu my ne możemo zapytuwaty, czomu mytaki, a ne inakszi? Nyni taki, a zawtra budemo inszymy. Siohodni — husiń, zawtra —neporuszna lałeczka, pislazawtra — preharnyj barwystyj metełyk, szczo łetyť u nebo,radije w promeniach Soncia…

— Romantyczno, ałe neperekonływo, — buboniw Iwan. — A wzahali, ty mołodeć,Wiöło!

— Nareszti ty dohadawsia! — patetyczno zdijniała ruky whoru Nadijka.— Harazd, harazd, — zamachaw rukamy, niby witriak kryłamy, Iwan. — Nechaj

Page 17: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

ja zhodżusia z toboju, szczo buď-jaka faza żyttia, w tomu czysli j myslaczoho, zakono-mirna, nemynucza. Nechaj! Czomu ż wona tak ridko wyjawlajeťsia? Czomu do nas nezawitały weneriäny, marsiäny, jupiteriäny, wczeni z alfa Centawra, z Syriüsa, z tuman-nosti Andromedy? U nych, jak ty wysłowyłasia, buła w zapasi wicznisť, szczob perehnatynas u postupi. A szczo my baczymo? Wenera — seredniowiczne pekło, Mars — pustela,Jupiter — amiäczno-metanowyj monstr, de żodne żyttia ne wytrymaje. A dałekyj ko-smos wzahali mowczyť, wsi proekty miżzorianoho kontaktu poterpiły fiäsko…

Wiöła bezpomiczno rozweła rukamy.— Druzi, nu jak można spereczatysia pro tajemnyciu, pro nebuwałe? Szczo my wi-

dajemo pro nezliczenni wyjawy switowoho żyttia j rozumu? My znajemo łysze zemneżyttia, ta j to nedoskonało, powerchowo. A szczo skazaty pro te, czoho my ne baczyły, newidczuwały? Szukaty, szukaty, dumaty i niczoho ne zapereczuwaty bezpidstawno, łyszena osnowi tych czy inszych aksiöm ta uperedżeń — oś tak ja myslu prawdywu nauku…Nu a szczodo zustriczi z inszymy «rozumamy», z pryszelciamy… może, my j striczajemo-sia z nymy? Chto skaże? Może, ciłyj riad jawyszcz, kotri my wważajemo pryrodnymy, jeswidczennia rozumu. Może, wony dywlaťsia na nas, a my ne widajemo pro te. Nam trebaszcze wyrosty z peluszok perwisnoho rozumu, rozirwaty pawutynu antropocentryzmu,ehocentryzmu. Ja pewna, szczo najbłyżcze pryjdesznie widkryje nam kazkowi dywa, pe-red jakymy zamruť skeptyky…

Tak mynały dni u cikawych doslidach, spostereżenniach, zachoplujuczych besi-dach. Odnoho razu Wiöli «powezło». Tak howoryły stari wczeni, z nedowirjam pohlada-juczy na tenditnu postať diwczyny. A nasprawdi uspich pryjszow ne wid «wezinnia», awid terpinnia ta newpynnoho oczikuwannia nezwyczajnoho. U suzirji Płejad zjawyłasiatumanna plama. Spoczatku wona buła mikroskopiczna, potim zbilszyłasia. Wiöłazbahnuła: widkryto nowu kometu.

Na druhyj deń zranku na stini w korydori druzi prybyły błyskawku. Tam buła zo-brażena Wiöła, toneńka, hnuczka, z gigantśkoju truboju w rukach, jaku wona nacilu-wała na chwostatu zirku. A wnyzu — łakonicznyj napys:

WIÖŁA WIDKRYŁA NOWU KOMETU. URA!!!

Toho ż dnia mołodi astronomy, astrofizyky, astrobotaniky ta inszi «astro» zibrały-sia na stychijnyj mityng w aktowomu zali instytutu. Czorniawa Nadijka skoczyła nastił, zachopłeno prohołosyła:

— Nowij kometi prywłasniujemo imja Wiöły! Kometa Wiöły — wy widczuwajete,jak ce harno j romantyczno?!

— A hołowne — sprawedływo! — kryknuły z zału. — Zasłużyła!— Chaj żywe Wiöła! — radisno skanduwały druzi. Diwczyna zaszariłasia, prykław-

szy ruky do hrudej, błahalno hlanuła na podruhu:— Ja proszu was, ne treba! Nu, szczo ja take zrobyła? Pomityła plamu na nebi…— Ne plamu, — zarehotaw astrobiöłog Andrij, — a nebesne tiło diämetrom w nad-

ciať miljoniw kiłometriw. Chocz i rozridżene tiło, a wrażaje! Może, znacznisza sztukawid komety Hałłeja! Ne prybidniujsia, Wiöłońko, prydane nepohane do twoho hriadusz-czoho wesilla! Kometa Wiöły — i basta! Sprawedływo!

— Ni! — poczuwsia hucznyj hołos wid dwerej.Wsi zamowkły, ohlanułysia. Na porozi stojaw dyrektor instytutu profesor Hraber.

Joho sywi browy hrizno chmuryłysia.— Ni, — nasmiszkuwato powtoryw win. — Nesprawedływo!— Czomu? — zahorław Iwan. — Zakon, pryjniatyj wsim switom. Buď-jakyj dy-

łetant widkrywaje — kometa otrymuje joho imja. A Wiöła speciälist…

Page 18: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Tycho, — skazaw Hraber. — Szczo za mityngy? Tut oficijna ustanowa. U waszojiWiöły szcze mołoko na hubach ne obsochło, rano zadyraty nosa. Pryswojuwaty kometiimja diwczynky? Zaczekajemo. Nazwemo kometu poriadkowym nomerom cioho roku.Abo imjam jakohoś artysta, bałeryny, sławetnoho stałewara. Wse ce wyriszyť wczenarada…

Hraber wełyczno wyjszow iz zału. Wiöła znyzała płeczyma, weseło zasmijałasia.— A czoho ż, dyrektor prawylno wyriszyw. Nawiszczo kometi imja? Łetiła wona

miljardy rokiw bezimennoju, łetityme j dali…

Osinnim łystiam oblitały noczi ta dni. Wiöła majże ne widchodyła od wełykoho re-fraktora obserwatoriji. Pływło wełycznoju rikoju zoriane dywokoło, merechtiły ekrany,padały na stił nowi j nowi fotografiji. Siajwo komety na nych zbilszuwałosia, wyrostało,zminiuwałosia. Potim u komety zjawywsia chwist, pysznoju mitłoju prostiahnuwsia uprostori. Rozwytok chwostatoji zori jszow jak zwyczajno. Ta potim stałoś nespodiwane:u komety speredu wyris hostryj switłowyj promiń.

Wiöła zachwyluwałasia. Duże ridkisna kometa. Takoju prybłyzno buła tilky ko-meta Arenda-Rołana. Powne poruszennia wsich teoretycznych peredbaczeń. Newżeznowu nauka niczoho nowoho ne widkryje, a łysze pidtwerdyť trywiälni prypuszczennia,jak i pry doslidżenni komety Hałłeja? Takyj dywowyżnyj szans torknutysia tajemnyci,kotra może widkryty ne łysze pryczyny pojawy komet, a j szczoś take, pro szczo nawiťne mrije switowa nauka. Je ż techniczni możływosti, nawiť dla neznacznych potreb wy-traczajuťsia kołosalni koszty, a tut…

Diwczyna wyriszyła poradytysia z Nadijkoju. Pisla czerhuwannia, na switanku,wona pomczała do hurtożytku, rozbudyła podruhu. Nadijka skoczyła z liżka rozpatłana,zlakana.

— Szczo trapyłosia? Neszczastia?— Ta ni! Jake tam neszczastia! Nasza kometa — typu Arenda-Rołana! Tilky naba-

hato potużnisza. Ty rozumijesz?— Newże?— Prawdu każu. Oś fotografiji…— Oce tak! — radiła Nadijka, szwydeńko wdiahajuczyś. — Kłasna kometoczka!

Fantastyka! Zakowyka uczenym!— Do czoho tut uczeni? Ja choczu skazaty insze: kometa projde na widstani wsioho

sto tysiacz kiłometriw wid Zemli. Ty rozumijesz?— Niczoho ne rozumiju. Ty szczo — zlakałasia? Zemli wona niczoho ne zapodije.

Masa nikczemna. Nu, może, bude fejerycznyj zorepad…— Ja ne pro te, smiszna! Treba wykorystaty błyźke prochodżennia.— Jak?— Zapustyty suputnyk. Tak, jak pry doslidżenni komety Hał-łeja. Tilky szczob

doslidżuwały ne awtomaty, a ludyna, uczenyj. Treba, szczob suputnyk i kometa zbłyzy-łysia maksymalno. Zbahnuła? Wywczyty chwostatu brodiahu, ta szcze taku oryginalnu,wprytuł…

— Wiöłońko! — zradiła Nadijka. — Ce zdorowo! Ty genij!— Jakyj tam genij. Biżimo do szefa…

Dyrektor metaw hromy j błyskawyci. Tykaw palcem u Wiöłu, a oczi z-pid okulariw

Page 19: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

proswerdluwały diwczynu naskriź.— Ce wse wy, wy! Wnosyte w instytut atmosferu sujety ta bezhłuzdia. Tak, tak!

Romantycznoho bezhłuzdia! A teper szcze j polit ludyny do komety. Szczo ce wam —prohulanka za hrybamy do Browariw? Ne dozwolu!

— A czomu, własne, wy powynni dawaty dozwił? — spokijno zapytała Nadijka. —Chiba widkryttia abo eksperymenty zdijsniujuťsia za dozwołom biurokratiw?

Dyrektor zakaszlawsia, pobahrowiw.— Jak ce zrozumity?Wiöła lubjazno wsmichnułasia, schwalno pohlanuła na podruhu.— Nadijka prawdu skazała. My, profesore, sprawdi ne budemo pytaty ni w koho

dozwołu. My zwernemosia do prezydenta Akademiji.Dyrektor szcze szczoś chotiw skazaty, ta diwczata zasmijałysia, purchnuły w

dweri, jak dwi ptaszyny, załyszywszy rozhniwanoho Hrabera naodynci z joho welmoż-noju luttiu…

Za tyżdeń u gazetach zjawywsia «Widkrytyj łyst prezydentowi Akademiji nauk».Poczałasia dyskusija pro neobchidnisť kontaktnoho doslidżennia nowoji komety. Jijipidchopyły zakordonni czasopysy, gazety, futurołogiczni wydannia, tełebaczennia. Pro-pozycijeju zacikawyłysia fachiwci. A czerez misiać, rannioji oseni, pryjszow łyst: Wiöłuwykłykały do Kosmocentru. Dla polotu do chwostatoji zori wysuwałasia jiji kandyda-tura. Treba buło projty widpowidni komisiji, trenuwannia.

Druzi radiły j sumuwały. Zibrałysia wostannie w hurtożytku. Posydiły, pomow-czały. Nadijka prypała do Wiöłynoho płecza, proszepotiła:

— A może… doky ne pizno… widmowytysia? Ha? Chiba mało tajemnyć tut, naZemli? Nam tak harno razom żyty, spereczatysia, doslidżuwaty. A raptom, Wiöłońko,szczoś trapyťsia…

— Nadijko! — oburyłasia Wiöła. — Newże ce ty howorysz? Ne wiriu. Szczob wybilsze pro take nawiť ne dumały, oś wam na proszczannia mij poetycznyj zapowit.

I wona prodekłamuwała:Perestupy meżu. I wyjdy w tajemnyczisť.Dmuchny za witrom popił ta irżu.Chiba ne czujesz — klucz za chmaramy kurłycze?Perestupy meżu. Perestupy meżu.Suworo hlań dowkił i zapytaj sumlinnia:— Koho czekaju tut? I szczo ja bereżu? -Chto w nebo ne roste — pryreczenyj na tlinnia.Perestupy meżu. Perestupy meżu!Bahato hołosiw. Ta łysz odyn — proroczyj:— Szczo zwjażesz u duszi — te w wicznosti zwjażu!Pid nohy ne dywyś. Zdijmy do Tajny oczi.Perestupy meżu. Perestupy meżu!..

Nadijka obniała podruhu, zapłakała.— Nu czoho ty, czoho? — dywuwałasia Wiöła.— Ne znaju, — proszepotiła Nadijka. — Serce stysłosia. Zdałosia, szczo ja wże tebe

ne pobaczu…— Durnyci, — proburczaw Iwan, nerwowo potyrajuczy kistlawi dołoni. — Garan-

tija u naszych kosmicznych korabliw — sto widsotkiw. Abo majże sto. Toczno każu. Zaostanni roky — żodnoji katastrofy. Żodnoji żertwy. Tak szczo, diwczata…

Win ne zakinczyw frazy i zamowk. I Wiöła też mowczała, sumno dywlaczyś na Na-dijku. Czomu wona mowczała? Czomu niczoho ne widpowiła na dywne wiszczuwanniapodruhy?

Page 20: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Poczałysia dni naprużenoho trenuwannia. Wiöła dobre wytrymuwała wsi neob-chidni wprawy w barokameri ta centryfuzi. A u wilnyj wid zaniať czas hulała w lisi. Tutwona widczuwała sebe sered druziw. Obnimała biłokori stowbury berizok, pestyła czu-tływymy palciamy szorstku koru sosen. Prysłuchajuczyś do uroczystoho dzwonu liso-wych wełetniw, szepotiła jim niżni słowa:

— Do pobaczennia, sestryci… Do zustriczi, brattia… Ja łeczu wid was. Czy wernu-sia — ne znaju…

Wona prostiahała ruky do merechtływoho dywokoła, niby widdawała zirkam swojuduszu.

— Zori, pryjmiť mene. Ja prahnu do was… Zori, widkryjte swoju tajnu!Wona łehko walsuwała sered halawyny, i tanciuwały razom z neju zirky, misiać,

zołotawi chmarynky, derewa. I zdawałosia diwczyni, szczo w rytmi jiji tanciu w prostoripoczynaje zwuczaty mełodija radisnoji symfoniji.

Odnoho dnia Wiöła zustriła w choli Kosmocentru Wiktora. Oboje buły straszennowrażeni. Kosmonawt naprużeno dywywsia w oczi diwczyni, trywożno mowczaw. Wonajasno, po-dytiaczomu wsmichnułasia, podała ruku. Win połehszeno zitchnuw.

— Zdrastuj, Wiöło.— Zdrastuj, Wiktore.— Wiöło, tak bahato dniw mynuło widtodi, jak my… Ciła wicznisť. Todi ja, zna-

jesz…— Ne treba, mowczy…— Ni, treba. Treba, Wiöło… Ja bahato peredumaw, bahato zbahnuw. Wiöło, ja

tebe…— Mowczy, Wiktore. Ne treba…Diwczyna błahajuczym pohladom hlanuła na nioho, pidniała zastereżływo whoru

dołoniu.— Wiöło! Czomu boronysz meni skazaty zapowitne?— Mowczy, mowczy. Ja czuju, znaju wse. I meni radisno…— Ce prawda?— Prawda.— Ja czytaw, szczo ty majesz łetity do komety.— Tak.— Ja też łeczu. Na Mars. Nezabarom start.— Ja czuła, Wiktore. Ja znała, szczo ty takyj… nezwyczajnyj…Wiktor torknuwsia palciamy Wiöłynoji dołoni. Pohlanuw na jiji blide, oduchotwo-

rene obłyczczia, na siajuczi smarahdowi oczi. Zitchnuw łehko i szczasływo.— Chaj bude tak, jak je, Wiöło. Pisla powernennia z neba my strinemosia znowu…

I chaj todi moje serce skaże wse, szczo ja pryhotuwaw dla tebe…Win ruszyw do wychodu, pered tym, jak zaczynyty dweri chołu, szcze raz ohla-

nuwsia. A Wiöła dowho dywyłasia wslid jomu, szepotiła:— Czy bude wono — powernennia? Czy bude?Wona zajszła do likaria, słuchniano wyterpiła wsi procedury. Litnia harna żinka z

pronyzływymy sirymy oczyma wymiriuwała jij tysk, żartuwała:— Wam pozazdryť buď-jakyj kosmonawt. Możete łetity chocz do inszoji zirky…— Tudy, może, j połeczu, — zadumływo skazała Wiöła, dywlaczyś u prostir.— Szczo wy skazały? — zdywowano perepytała likarka.— Ta ni… niczoho! — spałachnuła Wiöła. — To ja tak… zamysłyłaś…Toho ż weczora wona znowu zustriłasia w choli z Wiktorom. Win kynuwsia do neji,

schopyw za ruku.

Page 21: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wiöło! Ja szukaw tebe. Ja diznawsia, szczo ty wże cymy dniamy…— Tak, ce prawda. Pislazawtra.— Czomu ż ne skazała odrazu? Czomu promowczała?— A szczo ce miniaje? Prote, dobre, szczo ty pryjszow siohodni. Ja tobi widkryju

swoju tajemnyciu. Łysze tobi, Wiktore…— Jaka w tebe może buty tajemnycia, Wiöło?— Wełyka tajemnycia. Słuchaj…Wona pidweła Wiktora do wikna. Zwidsy wydno buło zori, merechtinnia lichtariw,

zadumływi derewa w osinniomu wbranni, szczo roniały barwyste łystia na temni smuhyasfaltowych doriżok.

— Wiktore… ricz u tim, szczo ja… ne powernusia…Wiktor zakamjaniw. Win jakuś myť pomowczaw, potim żalibno wsmichnuwsia.

Diwczyni buło ważko dywytysia na nioho, wona opustyła wiji.— Wiöło, ty, zwyczajno, żartujesz. Jak można łetity z takym peredczuttiam?— Ce ne peredczuttia, — zapereczyła wona. — Ce znannia…— Szczo ty wyhadała?— Posłuchaj. Ja tobi wse pojasniu. Ja pryjszła do wysnowku, szczo kometa, kotra

teper nabłyżajeťsia do Zemli, sztuczna…— Szczo za chymerna ideja?— Ja pewna, szczo ce — posłaneć inszoho switu.— A inszi komety?— Może, j dejaki inszi. Ne znaju… Ta j ne w ciomu sprawa, Wiktore. Nam treba

miniaty swij zaskoruzłyj switohlad. Treba zwilniatysia wid zwycznych, sirych, odszlifo-wanych dumok, aksiöm, perekonań i tradycij. Treba buty połumjanymy. Pomylatysia,padaty, wstawaty i szukaty, szukaty, szukaty nowych steżok i prochodiw do tajemnycibuttia. Adże my stworyły bezlicz bezkryłych, bezpomicznych, szkolarśkych hipotez —nikczemnych i porożnich, jak horichowa szkarałupa, i prytiahujemo do tych hipotez usifakty nauky ta piznannia. Tak ne można! Ty czujesz? Treba, szczob kożen na swojemumisci dowbaw skelu tajemnyci, hotujuczyś do nebuwałoho. I ja w ciomu eksperymenti,szczo maje zdijsnytysia, choczu dowesty sobi j inszym, szczo kosmos ne takyj prymityw-nyj, jak dechto hadaje…

Wiktor, pidniawszy ruku, poter czoło, rozhubłeno hlanuw na Wiöłu.— Zażdy, zażdy… Ja niczoho ne zbahnu. Do czoho tut probłemy piznannia… i ty?

Ty skazała, szczo ne powerneszsia…— Ce prawda. Ja wyriszyła ne powertatysia. Na mojemu suputnyku je regulujuczi

rakety. Po instrukciji ja powynna trymatysia na zapłanowanij widstani wid komety. Abude — nawpaky. Ja nabłyżuś do komety… i siadu na neji…

— Szczo ty każesz? — żachnuwsia Wiktor. — Ty ż ne powerneszsia! Wiöła sumnowsmichnułasia.

— Nu ot. Nareszti ty zbahnuw. Same ce ja tobi j każu…Wiktor mowczaw. Jichni pohlady zustriłysia i wże ne mohły rozijtysia. A sliw ne

buło. Chłopeć hładyw dołoneju niżni palci Wiöły, i wusta joho łeď pomitno tremtiły. Na-reszti diwczyna poruszyła mowczanku, oczi jiji dowirływo zaprominyłysia.

— Ja pewna, — proszepotiła wona, — szczo poriad z namy żywuť i myslať rozumnibraty. Jich bahato. Wony skriź. I ne obowjazkowo na inszych twerdych tiłach — płane-tach. Wiktore, my w połoni jakohoś karuselnoho switohladu, prymitywnoji mechani-stycznoji schematyky. My ciłkom ignorujemo toj wrażajuczyj fakt, szczo wsi nebesni tiła,nasze jestwo, kożnu czastku materiji omywaje wakuumnyj okean, my w niomu pły-wemo, nym nasyczujemosia, nym, zresztoju, dychajemo. Te, szczo wważajeťsia «ni-czym», «porożneczeju», je fundamentom wsioho suszczoho i naszoho żyttia zokrema. Tyrozumijesz, do czoho ja wedu? Nam treba trochy abstraguwatysia wid płanetnoji karu-seli, stupyty krok za meżi dytiaczoho rysztuwannia. Todi my pobaczymo, szczo prostir

Page 22: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

napownenyj wełykym, wseosiażnym żyttiam, szczo nasze żyttia — to łysze lałeczka, em-briön wseochopnoho żyttia kosmosu, jak pro te kazaw Wernadśkyj. Treba łysze rozir-waty pliwku, szczo otoczuje nas, szcze raz roztroszczyty kryształewe skłepinnia, jakekołyś zrujnuwaw Dżordano. O, jakyj strasznyj konserwatyzm. I wse, wse my budujemoza pradawnim wzircem antropozakochanosti, ignorujuczy rozmajitisť materynśkoji swi-tobudowy…

— Wiöło! Ałe ż ce…— Szczo — woluntaryzm u nauci? — nasmiszkuwato zapytała wona.— Nu, ne tak… ałe…— Prybłyzno tak! — pidchopyła Wiöła. — Nawiť ty, Wiktore, ne możesz zwilnytysia

wid stereotypiw mysłennia. A inszi… Ta chaj! Chaj dumajuť, jak zawhodno. Ja zdijsniuswij płan. Nauka ne wtratyť niczoho, wona otrymaje fotografiji, doslidżennia, zapysy.Wse, szczo zapłanowano. Ja ż załyszusia tam. Ludy diznajuťsia, chto posław kometu donas, jaka jiji misija, szczo oznaczaje dywna wisnycia z bezmeżnosti. Ty rozumijesz, jakyjstrybok dla znannia? Rozumijesz, Wiktore? Inkoły dla obwału w horach potriben odynkamiń…

Wiöłyni oczi zatumanyłysia, pohlad połynuw u dałynu.— A może… może, ja j ne zahynu… Wony wriatujuť mene…— Chto? — łedwe czutno zapytaw Wiktor.— Druzi, braty, — prosto widpowiła Wiöła. — Ti, jaki posłały kometu. Wtim, ne

budemo pro ce hadaty. Nawiť pidtwerdżennia hipotezy pro sztucznisť komety dasť gi-gantśkyj posztowch nauci…

— Nu j nu! — poczuwsia rizkyj hołos. Wiöła zdryhnułasia.Do nych pidchodyw dyrektor OIKPu profesor Hraber. Win nasmiszkuwato mrużyw

oczi, chytaw hołowoju.— De ne nosij, tam i wy, Wiöło. Tilky zawitaw u Kosmocentr, jak czuju wasz pry-

jemnyj hołosok. I archipikantnu hipotezu z waszych wust. Uże j komety sztuczni?— Witatysia ne zawadyło b, profesore, — poweła ironiczno płeczem Wiöła. — Do-

broho weczora!— Drastujte, drastujte, — burknuw profesor. — Wy mene tak wrazyły swojeju ab-

surdnoju frazoju, szczo ja zabuw etyket.— Czomu absurdnoju? — zdywuwałasia Wiöła. — Czym moje prypuszczennia hir-

sze wid inszych, trywiälnych?Dyrektor po-dytiaczomu spłesnuw rukamy.— Wsi wy zbożewoliły. Pozytywni nauky peretworyły w skład maniäkalnych idej.

To kanały na Marsi sztuczni, to Fobos i Dejmos — utwory pryszelciw, to cyrky na Misiaci— diuzy megaraket, a sam nasz pryrodnyj suputnyk — korabel, na jakomu naszi predkyprybuły do Zemli. A teper, z waszoji łehkoji ruky, komety sztuczni. Może, Sonce, płanety,a to j gałaktyky też sztuczni utwory?

— A czomu b i ni? — nasmiszkuwato zapytała diwczyna.— Todi z wamy nema pro szczo rozmowlaty! — pyrchnuw, jak kit, profesor. —

Chiba można dyskutuwaty z neserjoznymy luďmy?— Dywno, — hariacze skazała Wiöła, pohladajuczy to na profesora, to na Wiktora.

— Duże dywno! Wychodiaczy z waszoji łogiky, jakaś nyżcza ewolucija, sposterihajuczynaszi suputnyky, korabli, kosmiczni kompłeksy, powynna wważaty jich pryrodnymyutworamy, czymoś na wzireć płanetnych parazytiw — blich, czy szczo!

— Nełogiczno! — oburywsia Hraber. — Do czoho tut naszi suputnyky, rakety ipryrodni komety?

— A do toho, szczo wy bojitesia proslidkuwaty postup nauky j techniky na najbłyż-czi sotni czy tysiaczi rokiw. Wże w najbłyżczi desiatky lit my zmożemo montuwaty«eterni mista», szczo zriwniajuťsia po massztabnosti z Fobosom, Dejmosom abo pere-werszať jich. A dali? W nastupni miljonolittia? Myslaczi istoty Zemli zmożuť tworyty

Page 23: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

płanety, zori, a może, j gałaktyky… Jakszczo w ciomu bude neobchidnisť. Chiba ne ja-sno, szczo ce tak? De ż meża potużnosti rozumu? Swit bezmirnyj. Braty w inszych swi-tach, może, obihnały nas na miljony cykliw…

— De wony? — ironiczno rozwiw rukamy profesor.Wiöła hirko wsmichnułasia.— Zawżdy ce zapytannia. Podajte jich siudy! Czomu nam choczeťsia, szczob istoty

z inszych switiw obowjazkowo pozuwały pered naszymy objektywamy abo daruwałynam awtografy? Zwidky taka zarozumilisť ta samozakochanisť? Nasza cywilizacijamoże wyjawytysia embriönalnoju, dytiaczoju poriwniano z żyttiam bezmeżnosti…

— Et! — zneważływo machnuw rukoju Hraber. — Rozweły ciłu fiłosofiju na fikciji.Najiwniactwo, ekłektyka — bilsze niczoho!

— Jaka tam fiłosofija, — sumno skazała Wiöła. — Ełementarna ludśka łogika. Akometa sztuczna, — po-dytiaczomu zakinczyła wona.

Hraber ruszyw do wychodu. Na porozi ohlanuwsia, sucho skazaw:— Żal, szczo ja ranisze ne znaw pro waszi bożewilni ideji. Nizaszczo ne pryjniaw

by do instytutu.— Duże perekonływyj metod westy dyskusiju, — nasmiszkuwato kynuła jomu

wslid diwczyna. — Wiktore, ty czujesz? A wtim, dosyť supereczok. Chodimo, pohulajemopid zoriamy…

Wony powilno jszły ałejeju parku. Stupały tycho, obereżno, niby nasołodżuwałysiachodoju po zemli. Z derew padało żowte, bahriane łystia. Zdawałosia, szczo dobrinezrymi ruky stelať barwystyj proszczalnyj kyłym dla Wiöły.

Wyjszowszy na kraj parku, zupynyłysia. W imli wybłyskuwała wuzeńka striczkariky, nad obrijem siajaw fejerycznyj mecz komety. Wiktor rizko powernuwsia do diw-czyny. Hołos u nioho tremtiw:

— Wiöło, ne treba… Ne treba, kochana… W oczach diwczyny zabłyszczały slozy.— Ce sylnisze za mene. Chtoś maje buty perszym, Wiktore. Treba stupyty w okean

bosoju nohoju. Ne dywytysia na nioho kriź szkelcia… Choczesz, ja rozpowim tobi staro-wynnu indijśku łegendu? Pro kometu… Choczesz?

Win mowczaw, dywlaczyś w nebo sumnym pohladom. Wiöła zitchnuła, tycho pro-mowyła:

— Wse-taky ja rozpowim. Słuchaj… Żyło straszne czudyśko. Wono pożyrało ludej.Jakoś czudyśko pohnałosia za junakom, i win, riatujuczyś, pirnuw u more. Drakon —za nym. Junak schopywsia za hrebiń czudyśka, wono rozlutuy, nazawżdło po chwylach,szczob skynuty chorobroho wersznyka. Ta junak ne wypuskaw hrebenia, mrijuczy, szczotym samym win ne dasť drakonu haniatysia za luďmy. A czudyśko tym czasom tak pom-czało po moriu, szczo iskry łetiły za nym. I razom z wersznykom drakon poczaw pidni-matysia nad Zemłeju. Tak pałka dumka ludyny pidniała w nebo nawiť woroha. I teperwsi my baczymo kometu i posyłajemo dumky wdiacznosti tomu, chto dawno staw po-łumjanym. Dumky czornych, biłych, żowtych, czerwonych ludej łetiať u prostori i dajuťnowi syły wersznykowi drakona…

Wiöła zamowkła. Potim tycho spytała:— Nu jak tobi… łegenda?Wiktor niżno hlanuw na diwczynu. I jomu zdałosia, szczo zori splitały nimb

dowkoła jiji hołowy. Zwidky wona pryjszła siudy, na Zemlu? Chto wona — chwylujuczaj nezbahnenna?

— Czudowa łegenda, — proszepotiw win. — Ja zrozumiw tebe, Wiöło. Trebawsiudy buty wohnianym wersznykom, żyty ne dla sebe. Ałe, kochana moja, jak że ja

Page 24: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

budu? Jak meni bez tebe? I jak ja połeczu na Mars, koły ty…— Posłuchaj moju proszczalnu pisniu, — ozwałasia wona. — W nij — wse…

Ty ne płacz syrotoju i serce ne kraj,Te, szczo statysia maje, — te staneťsia…Ptachy ridni zberuťsia u Zorianyj Kraj,A prymarne — w bezodni zostaneťsia…Ne rydaj, koły ptach widlitaje udal,Te, szczo z jednosti wyjszło, — zjednajeťsia.Nemynuczoji radosti znak — ta peczal,Szczo u serci twojim odmiczajeťsia…Pamjataj, szczo rozłuky isnujuť na te,Szczob oswiaczuwať zustriczi bażani,Łysze te isnuwannia u wicznisť zroste,Szczo tiażkoju skorbotoju wrażene…

Win stysnuw zuby, schowaw obłyczczia w neji na płeczi. Wiöła zachopłeno dywyła-sia w nebo, szczasływo wsmichałasia zirkam, niżno pestiaczy hołowu kochanoho…

Awtobus ruszyw do kosmodromu. Probihajuť mymo sady, derewa, budiwli, pola jlisy.

Wiöła w skafandri. Nad neju schylajuťsia ludy, pidnosiať do wust mikrofony. Wonaszczoś jim widpowidaje, usmichajeťsia. Korespondenty zapysujuť, peredajuť w eter. Wsece niby wwi sni. Zdajeťsia, oś-oś nastane probudżennia — i znyknuť ludy, step, estakady.A za wiknom szełestitymuť kasztany, hłucho homonityme kyjiwśka wułycia.

Ta oś wże zjawywsia szpyl rakety, nabłyzywsia. Awtobus zupynywsia. Diwczynawyjszła z nioho na betonni płyty, porucz z neju mołoda suputnycia — dubłer. Ważkostupajuczy w nezhrabnomu kostiumi kosmonawta, Wiöła pidijszła do grupy ludej, jakiżdały jiji. Oś prezydent Akademiji — win łaskawo mrużyť oczi, pidbadiorływo kywajejij. Poriad pownyj wysokyj wczenyj z sywoju szeweluroju, nachmurenyj, suworyj. To kon-struktor rakety, keriwnyk eksperymentu. I Hraber tut. Profesor nerwowo potyraje ruky,robłeno wsmichajeťsia. Z-za joho spyny wychodyť Wiktor, zustriczajeťsia pohladom zWiöłoju. Wona ne odweła swoho pohladu, chocz i ważko wytrymaty toj nimyj pojedynok.Majże fizyczno widczuła, jak win błahaje jiji: «Ne treba, ne treba, ne treba robyty toho,szczo ty zadumała!..»

«Treba, Wiktore, — mowczazno widkazuje Wiöła. — Ja ne możu inaksze. Ja samasebe zneważatymu, jakszczo widstupluś!..»

Wona, pidniawszy ruku, proszczajeťsia z usima drużnim żestom, jde do lifta, pidni-majeťsia po schidciach. Szcze raz prykładaje dołoni do hrudej, schylajeťsia w pokłoni.

Lift nese jiji whoru. Czużi łaskawi ruky dopomahajuť zruczno wmostytysia w ka-bini suputnyka. W nawusznykach turbotływi hołosy, szczo zapytujuť pro widczuttia, na-strij. «Diakuju, druzi czudowi, diakuju, Zemłe, meni dobre, meni bilsze niczoho ne po-tribno. Ja — hotowa!»

Chronometr widliczuje ostanni sekundy. Ostanni myti jiji perebuwannia w ze-mnomu łoni pered nowym narodżenniam. I oś raketa ochoplujeťsia stinoju połumja. Hri-zno rewe wohniana stychija, zdijmaje na swojich kryłach gigantśku raketu w prostir,kydaje jiji, niby kazkowu striłu, u tajemnyczu bezmownisť neba…

Page 25: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wiktor stojaw bila hołownoho pulta uprawlinnia, dywywsia na ekrany zwjazku,słuchaw korotki frazy operatoriw. Wse te łynuło mymo joho swidomosti. W mozku woh-nianym szwornem pekła odna-jedyna dumka: «Szczo dijaty? Jak wriatuwaty Wiöłu? Jakjiji zupynyty?»

A insza dumka — deś w newymirnij hłybyni jestwa — zasterihała: «Jake majeszprawo zupyniaty? Chto może staty na szlachu wohnianoho wersznyka?»

Kriź tiażku zadumu prorwałysia dałeki hołosy:— Uwaha. Seans zwjazku. Wiöło, my słuchajemo was…Kriź trisk rozriadiw dołynaje kochanyj hołos:— Za dwi chwyłyny — optymalne zbłyżennia… Prochodżu obołonku komety… Ja-

dro wymalowujeťsia na monitori korabla. Wono mizerno małe… Absolutno sferyczne…— Baczymo, baczymo, Wiöło! — radisno widhukujeťsia prezydent. — Ce fenome-

nalno! Jak mohła pry takij mizernij wełyczyni sformuwatysia taka idealna forma? Spo-sterihajte, sposterihajte jaknajüważnisze! Jak aparatura? Jak samopoczuttia?

— Samopoczuttia w normi. Aparatura praciuje czudowo. Prawda, je neznaczni pe-reszkody. Pererywaju seans. Zoseredżujuś na doslidżenni. Wychoďte na zwjazok za de-siať chwyłyn…

Wiktorowoho płecza chtoś torknuwsia. Kosmonawt ozyrnuwsia, bila nioho stojawdyrektor OIKPu profesor Hraber. Win radisno usmichawsia.

— Wse-taky wona mołodeć! Ha? Jaki fotografiji, jaka nespodiwanka! Fenome-nalno!

Wiktor mowczaw. Szczo jomu widpowisty? Fenomenalni spostereżennia! A jakojucinoju wony distanuťsia, nichto szcze ne dohadujeťsia.

Profesor z podywom pohlanuw na Wiktora, pomityw u joho oczach trywohu, napru-żennia, oczikuwannia.

— Szczo z wamy? Wy chworyj? U was blide obłyczczia… mow u mercia…— Ni, ni! To wam zdałosia…Wiktor prysłuchajeťsia do sliw operatoriw, ałe czomuś seans zwjazku ne widnowlu-

jeťsia. Nesterpna tysza załyła Wseswit. Czomu tak nimo? Czomu wsi zatychły? Wczeniżestykulujuť, u wsich woruszaťsia huby, a do joho słuchu ne dołynaje j słowa.

I znenaćka — niby hrim z jasnoho neba:— Korabel padaje na kometu!Sywyj wczenyj — keriwnyk eksperymentu — kynuwsia do ekraniw zwjazku. Rizko

nakazaw:— Wykłykajte Wiöłu!Na pulti zahoriłysia wohnyky indykatoriw, spałachnuw ekran, pomereżanyj smu-

hamy pereszkod. Do nioho podałysia, niby żadajuczy prorwaty pawutynu sfer, prezy-dent, wczeni, konstruktory.

— Wiöło! Wiöło! — trywożno kłykaw prezydent. — Szczo stałosia? Wkluczajte re-gulujuczi dwyhuny! Wkluczajte dwyhuny!

Wiktor stysnuw kułaky, aż pobiliły palci, szczob strymaty zradływe tremtinniaruk. Tysza. Ni słowa wid Wiöły. Łysze trisk rozriadiw u hriznij bezmownosti kosmicz-noho prostoru.

— Wiöło! Wiöło! — kłykaw prezydent.Nebo mowczało. A na monitori buło wydno, jak sriblastyj suputnyk powilno zahły-

blujeťsia kriź prozoru koronu komety do jadra, szczo pereływałosia niżnym fejerycznymsiajwom.

— Wiöło! — trywożyłasia Zemla. — Szczo trapyłosia? Czomu mowczyte?Znenaćka na hołownomu ekrani zjawyłosia zobrażennia diwczyny. Wono buło spo-

tworene do newpiznannosti. Poczułysia urywky sliw:— Wse prawda! Prawda… Czujesz, Wiktore?.. I nawiť bilsze, bilsze… Akademija…

Page 26: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Prezydentu… Łegenda… połumjanyj wersznyk… połumjanyj…Tane, tane zobrażennia, niby prozora chmarynka w nebi. Znykaje. Zawmerły bila

ekraniw spantełyczeni ludy.: — Szczo wona skazała? — proszepotiw prezydent. — Szczowona skazała?

Wiktor mowczaw. Szczo win mih widpowisty? Szczo?

Nicz. U wikni — misiać, chołodni, kryształewi zori. Nebo nezatyszne, woroże,czuże.

Wiktor dywyťsia w dywokoło, łeżaczy na liżku bila wikna. Poriad z nym — dubłer.Win spokijno spyť, poswystujuczy nosom. Win szczasływyj. Niszczo ne pryhniczuje joho,chocz nezabarom start. A Wiktorowi nema spokoju.

Mynuło wże bahato dniw wid toji tragicznoji pory, koły nebesna wisnycia połonyłaWiöłu. A win szcze j dosi nikomu niczoho ne skazaw. Kometa widdalajeťsia w zorianubezodniu. Jij wże dały imja Wiöły. «Nareszti wona taky zasłużyła cijeji czesti», — hirkowsmichnuwsia Wiktor. Ta szczo z toho? Tajemnyczyj hisť iz bezodni ponis jiji u bezwisť— żywu czy mertwu. A win mowczyť i hotujeťsia do polotu na Mars. Jaki motorosznisny! Nawiszczo ż, nawiszczo taki rozporoszeni diji zemnych ditej? Komu potribni infor-macijni hory pro dałeki swity, jakszczo rozwijujeťsia w zorianij prirwi najwartnisze,szczo maje prawdywyj smysł, — ridna, kochana dusza ludyny, bez jakoji j tebe nema?!

Deś poriad zwuczyť jiji naprużenyj hołos: «Prawda… i nawiť bilsze! Czujesz, Wik-tore?..»

«Wiöło! Jak meni dijaty? Skaży, skaży, Wiöło! — Win wstaje, sidaje na liżku, ocho-pluje dołoniamy hariaczu hołowu. — Ity do prezydenta? Prochaty joho, błahaty, pereko-nuwaty, szczo treba łetity wslid za kometoju? Ne powiriať. Jaki dokazy? Słowa Wiöły?Urywky fraz?» Na porozi kimnaty wyrostaje postať czerhowoho.

— Czomu ne spysz, Wiktore? Nezabarom start, treba buty u formi.— Dobre, dobre. Ja spatymu…Win znowu lih horiłyć. Zapluszczyw oczi. Drimota zakołysuje joho, ałe swidomisť

stojiť na czatach.U bahrowij piťmi wynykajuť rozmajiti zori — liłowi, fiöłetowi, zołoti. Pływuť, pły-

wuť chymerni, kazkowi wizerunky. Zwuczyť dywna muzyka. I deś z newidomosti, prostonad nym, czuty schwylowani słowa Wiöły: «Żyło straszne czudyśko. Wono pożyrało ludej.Miljony ludej. Jakoś czudyśko pohnałosia za junakom…»

Wiktor widczuw, szczo ce win — toj łegendarnyj junak. Na nioho nasuwałasia we-łetenśka tiń. Win pobih skelastym berehom moria. Drakon nazdohaniaw joho. Todi Wik-tor kynuwsia zi skeli u wodu, pirnuw u hłybiń. Czudyśko majże porucz. Win schopywsiaza joho hrebiń. Drakon wyłetiw na powerchniu, z skażenoju szwydkistiu pomczaw pochwylach okeanu.

Dymuje woda. Łetiať iskry. Drakon zdijmajeťsia ponad Zemłeju, łetyť u prostori.Wiktor trymajeťsia na spyni czudyśka. I jomu zowsim ne straszno. Win dywyťsia

wpered, na zori, szczo rozmajitoju metełyceju krużlajuť u dywokoli. Win szczasływo sze-pocze:

— Ja wriatuju tebe, Wiöło!Poperedu wynykaje kometa. Wiktor nabłyżajeťsia do jiji jadra. Znykaje drakon.

Wiktor mczyť prosto tak, prostiahnuwszy ruky, łysze syłoju swoho bażannia. Siaje roz-majita sfera, nabłyżajeťsia.

Chłopeć pronykaje w neji. Niby w kałejdoskopi, pereływajuťsia najtonszi promeniriznych widtinkiw. Wiktor, rozhubłeno ohlanuwszyś, tycheńko kłycze:

— Wiöło…

Page 27: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Znenaćka poczuwsia suworyj hołos:— Chto ty?I łuna zahrymiła w prostori, powtoriujuczy:— Chto ty? Chto ty? Chto ty?Wiktor prysłuchawsia. Owołodiwszy soboju, twerdo widpowiw:— Ja ludyna!— Ludyna? — perepytaw hołos. — Ludyna — to duch szukannia! Nawiszczo zja-

wywsia siudy?— Ja prahnuw za lubowju, — schwylowano widkazaw Wiktor. — Ja szukaju Wiöłu.

De wona?— Wona jeśm!— De wona?— Za hranniu mysłymoho, — prohrymiw hołos. — Wona ne pobojałasia perestu-

pyty porih tajny. Wona — prawdywyj wohnianyj wersznyk!— De wona? — u widczaji skryknuw Wiktor.Łuna pokotyła u bezkraj joho widczajdusznyj zakłyk:— De wo-o-ona-a-a!?— Szukaj! — widpowiw hołos.— De?— Szukaj, dumaj! Mosty najmicniszi budujuťsia dumkoju ta mużnistiu prahnen-

nia. Łysze pidniawszyś nad soboju, znajdesz ty lubow, łysze widdawszy sebe bezmirnijtajemnyci, zjednajeszsia z Wiöłoju!

— Wiöło! Wiöło! Wiöło-o-o-o! — łupało u prostori.Wiktor schopywsia z liżka. Jakuś myť sydiw zawmerszy. Son… Łysze son…Zdoławszy połon drimoty, poczaw chutko odiahatysia. Na porozi znowu zjawywsia

czerhowyj.— Wiktore, reżym…— Znaju, — perebyw joho Wiktor. — Ja jdu do prezydenta.— Wnoczi? Ty zduriw.— Ce duże ważływo.— Jak znajesz, — rozhubłeno rozwiw rukamy czerhowyj. — Ałe z& ne zabu-

waj… instrukcija…— Ne do instrukciji meni teper. Probacz, Wasylku…Wiktor wychorom wychopywsia z kimnaty, zbih po schodach. Zajmawsia switanok,

sonce zołotyło werchiwja derew, nad obrijem czerwoniły pasma chmarynok.— Ja wriatuju tebe, Wiöło! Wriatuju, kochana, — radisno powtoriuwaw Wiktor,

priamujuczy do keriwnoho centru. — Ja jdu do prezydenta. Wse rozpowim jomu wid-werto. Ne może buty, szczob win ne zbahnuw…

Troje ludej sydiły za kruhłym stołom.— Ce bezumstwo, — skazaw sywyj wczenyj.— Chto znaje, — zahadkowo widpowiw prezydent.— My ne możemo jty na awantiuru. Wiktora można zrozumity. Emociji, po-

czuttia… Nu-nu, ty ne obrażajsia. Ce faktor wahomyj, ta czy dorecznyj win u takijsprawi? De realni dokazy toho, szczo kometa — sztucznyj utwir? Hipoteza Wiöły? Jijiostanni słowa? Ce mohła buty jiji peredsmertna halucynacija. U barokamerach kosmo-nawtam czasto werzeťsia kazna-szczo, ty j sam dobre znajesz. Zahostrenisť poczuttia naczomuś ekzotycznomu… nu, ty mene rozumijesz…

— Czomu wy choronyte jiji? — pochmuro zapytaw Wiktor. — Wona żywa. Ja

Page 28: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

twerdo perekonanyj w ciomu…— A kyseń? Na korabli dawno wyczerpałysia zapasy kysniu.— Szczo my znajemo pro kosmos? — zadumływo-stroho zapytaw prezydent, pylno

dywlaczyś na konstruktora. — Szczo my znajemo?— Ałe ż rozrachunky…— Chiba wyriszalni widkryttia zdijsniuwałysia łysze za naukowymy rozrachun-

kamy? Chiba ne horinniam sercia, bezumstwom genija?— Czoho ż wy bażajete?— Szczo take nasze bażannia, druże? Poczawsia kosmicznyj switanok, koły szczoś

ważyť łysze wodinnia duchu. Wolijuť wony — wohniani wersznyky! Ja pidtrymuju jich-nie prahnennia. Ce — hołos pryjdesznioho…

Tysza. Hłyboka j mudra tysza bezmownosti. Wiktor szcze ne wiryť tomu, szczo po-czuw. Win wdiaczno dywyťsia na suwori j zamysłeni obłyczczia wczenych.

— Budemo miniaty rozrachunky polotu, — powilno karbuje prezydent. — Korabelpołetyť wslid kometi Wiöły…

Nad raketoju wysoko w nebi krużlaw łełeka. Wiktor pokazaw pohladom na nioho,wsmichnuwsia.

— Na szczastia…Prezydent pohlanuw, zitchnuw.— Tak. Na szczastia…Win podywywsia w oczi Wiktoru. Dywywsia dowho, łahidno, serjozno.— Pamjataj pro Zemlu, synku. Ne zabuď…Wiktor mowczky kywnuw.— Zemla dała tobi wse, szczo mohła. Korabel, rozrachunky, nakaz. Wse insze — w

tobi. Bude nehadane. Bude nadzwyczajne. I zberehty pamjať pro zwyczajne dytynstwozemne w potoci nadzwyczajnoho — może, najważcze. Tut — kordon tajny. Proszczaj,Wiktore…

Wony pociłuwałysia tryczi nawchrest, jak ce dijały odwiku didy j praszczury peredrozłukoju. Rozijszłysia.

Wiktor pidniawsia do lifta, szcze raz pohlanuw na biłoho ptacha.A koły kosmicznyj korabel u wychori wohniu pidniawsia w nebo, prezydent ty-

cheńko promowyw, usmichajuczyś sam do sebe:— Wse harazd. Ptaszeniata widlitajuť u wyrij. Wse harazd…

Wiktor wiw korabel uslid za kometoju. Wona rozisłała pysznoho chwosta w zoria-nomu poli, wtikajuczy wid Soncia. Perednij hostryj promiń znyk, zmenszuwałasia jkoma — hołowa swityła.

Bajduże kłacały awtomaty, zełenymy zmijkamy pulsuwały pryłady. Nadchodywczas zwjazku. Łaskawo zahołubiw ekran. Na niomu zjawyłosia obłyczczia prezydenta.Staryj wczenyj dywywsia na kosmonawta uważno, nastorożeno.

— Czy wse harazd, Wiktore? — poczuwsia dałekyj hołos.

Page 29: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Tak. Polit trywaje za programoju. Pryskorennia zhidno z rozrachunkamy. Po-czuwaju sebe normalno. Informacija peredajeťsia na Zemlu bez pereszkod.

— Znaju…Zapała trywożna pauza. Potim znowu woruchnułysia wusta prezydenta, pomiż po-

triskuwanniamy rozriadiw karbuwałysia joho słowa:— Ne peredumaw, Wiktore?— Ni, — ważko skazaw Wiktor.— Trymajsia zdorowoho hłuzdu… szczo b ne stałosia. Widczujesz nebezpeku —

powertaj nazad.— Bez neji?Prezydent odwiw pohlad. Ne widpowiw. Ekran pohas. A szcze czerez dobu Wiktor

wykłykaw dla pozaczerhowoho seansu zwjazku wczenych Kosmocentru. Win schwylo-wano skazaw:

— Kometa — kosmicznyj korabel. U wsiakomu razi — ce sztucznyj utwir. Win pry-skoriuje polit. Wychodyť za meżi Soniacznoji systemy…

— Wiktore, powertajsia! — skazaw konstruktor. — Peresliduwannia bezhłuzde.Kometa dosiahne subpromenewoji szwydkosti, ty jiji ne nazdożenesz!

— Win może nazdohnaty jiji, — skazaw prezydent. — Bahatokratnym pryskoren-niam…

— Na ce piduť wsi zapasy palnoho, — zapereczyw konstruktor. — Win ne power-neťsia nazad. Nakażiť jomu wernutysia…

— My ne możemo nakazuwaty, — tycho widpowiw prezydent. Win pohlanuw uwikno, na jasne błakytne dywokoło neba, zitchnuwszy, sumowyto dodaw: — Win teperwilnyj dla suwerennych riszeń. Chaj wyriszuje sam…

Tym czasom radiöchwyli donesły z kosmicznoji prirwy widpowiď Wiktora. Win dy-wywsia w oczi swojim uczytelam, druziam i szczyro promowlaw:

— Ja wyriszyw, druzi moji zemni. Ja ne powernusia. Proszczaj, Zemłe! Diakujutobi za narodżennia, za tepło serdeczne, za materynśku pisniu j słowo, za lubow imriju…

Potim kosmonawt rizko wymknuw zwjazok…

Ruky Wiktora wpewneno lahły na pult. Teper ne można wtraczaty żodnoji se-kundy. Kometa wychodyť za meżi Soniacznoji systemy, wona nabyraje szałenoji szwyd-kosti, i treba wytysnuty z atomnych dwyhuniw korabla wsiu potużnisť, szczob nazdoh-naty jiji.

Spałachnuły trywożni bahrowi sygnały. W iluminatorach zamerechtiły syni wid-

Page 30: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

błysky bezszumnoho wohnianoho potoku. Tiło kosmonawta whruzło w krisło wid pere-wantażennia, nałyłosia swyncewym tiaharem.

Poperedu zhuszczuwałosia zołotyste siajwo, strumeni rozridżenoji reczowyny komyłynuły mymo iluminatoriw. Na ekrani zapulsuwało otoczene rajdużnym oreołom jadro.Wono ne mało czitkych obrysiw, ne buło podibnym ni na korabel, ni na pryrodnyj aste-rojid. Szczoś fejeryczne, nebaczene, nejmowirne, nezemne.

Pryłady widznaczyły kontakt z grawitacijnym połem komety. Dwyhuny wykluczy-łyś. Wiktor widreguluwaw czitkisť pryjomu na ekrani bortowoho tełeskopa. Naprużenowdywlawsia w jadro. De ż suputnyk Wiöły? Czomu ne wydno żodnoji oznaky czużorid-noho tiła na sferi komety?

Wybuch rajdużnych promeniw oslipyw kosmonawta. Błyskucza spiral ochopyła ra-ketu, potużno, wsewładno ponesła w nadra imłystoji sfery. Wiktor bażaw łysze odnoho— ne wtratyty swidomosti, utrymatysia na powerchni zdorowoho hłuzdu, pro szczo za-sterihaw prezydent, zberehty ludśke, zemne spryjniattia.

Szczo widbuwajeťsia? Czy ce rozumna akcija inszopłanetnych kosmonawtiw? Czyawtomatycznyj manewr korabla-komety? Jak powodytysia, jak reaguwaty? Sama so-boju wynykła widpowiď u swidomosti: niczoho ne dijaty, żdaty, dywytysia, słuchaty.Możływosti w nioho nastilky mizerni, szczo zemna aparatura nespromożna protydijatywoli kosmicznych hostej. Do toho ż pult keruwannia raptom znyk z Wiktorowych oczej.Roztanuły stiny korabla. Temriawa. Tysza. Czy, może, wij oslip wid spałachu switłowojispirali?

Sutinky prorwaw bahrowyj promiń, ochopyw joho zwidusil, dowkoła tiła zapulsu-wało rubinowe siajwo. Z tyszi j nebuttia Wiktor wypływ do zamknenoho spiralnoho pro-storu, zakrużlaw, szyroko rozkynuwszy ruky, niby w stani newahomosti.

Imłysti strumeni rozijszłysia. Kosmonawt pobaczyw postať Wiöły. Wona łeżała, netorkajuczyś czohoś zrymoho. Oczi diwczyny buły zapluszczeni, obłyczczia spokijne.

— Wiöło, — proszepotiw Wiktor, szcze ne wiriaczy własnym oczam. Tilky czomuwona taka dywna? Zamisť skafandra na nij jakyjś błakytnyj serpanok.

— Wiöło! — z bołem i radistiu zakryczaw Wiktor. — Wiöło, ja pryjszow, ja tut!— Tut! — łaskawo widhuknułasia łupa.Diwczyna ne woruszyłasia. Wiktor chotiw pidijty do neji, ałe ruchy tiła buły wjali,

niby wwi sni, koły choczesz bihty, dijaty, a szczoś newydyme zaważaje, zwjazuje. Zda-wałosia, szczo win peresuwajeťsia u jakijś wjazkij ridyni. Potim czyjiś władni ruky ocho-pyły joho, ponesły w prostori, pokłały porucz z Wiöłoju. Wiktor zapluszczyw oczi. Jakharno, jak dobre! Win taky dohnaw jiji. Jiji ne wydno, nesyła torknutysia ridnoji ruky,ne można wdychnuty zapachu zołotych kis, ta serce znaje — wona tut, z nym… Na-wiky…

Wse dowkoła spowywaje husta imła. Łunaje neczutna, jakaś wsełenśka wseprony-kajucza muzyka, i Wiktorowa swidomisť płyne do tajemnyczych, szcze nezwidanychobrijiw…

Page 31: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Probudżennia nastało odrazu. Swidomisť powernułasia błyskawyczno, niby chtośuwimknuw łampoczku. Do słuchu dołynuły zwuky. Zaszełestiły derewa pid podychomwitru, łunko prokotyłasia trel sołowejka.

Wiktor rozpluszczyw oczi. Pobaczyw nad soboju błakytne skłepinnia neba, puch-nasti chmarynky, werchiwja duba. Wsmichnuwsia.

— Son, — proszepotiw win.Trochy posłuchaw zawziati perehuky ptachiw. Deś obizwałasia zozula. Wiktor po-

dumky zapytaw, skilky jomu żyty. Ptacha newtomno kuwała lita, i zdawałosia, szczojim ne bude kincia u wicznosti. Znowu zatiochkaw sołowejko. Wiktor hlanuw dowkoła.Jake stijke snowydinnia! Lis, kuszczi paporoti, ruda biłoczka na stareznij sosni.

Win wszczypnuw sebe za ruku. Bolacze! Newże ne son?Wiktor powilno pidwiwsia z zemli, pohlanuw udałynu. Kriź stowbury derew wydko

kwituczi łuky, trawy, obrij w litniomu marewi. Zwidky wse ce?Bila nih joho łeżała Wiöła w łeheńkomu litniomu płattiaczku. Jaka wona juna, czy-

sta, tenditna. Wusta zdryhajuťsia, szczoś szepoczuť uwi sni, na szczokach rozkwitajeniżnyj rumjaneć. Wiktor staw na kolina, schyływsia nad neju.

— Wiöło, wstawaj! Czujesz, Wiöło, kochana…Wona zwełasia na ruku. Kynuła dowkoła wrażenyj pohlad. Pobaczyła chwyli kwi-

tiw, poczuła szum derew nad hołowoju. Potim z nedowirjam torknułasia ruky chłopcia.Pohlanuwszy w joho oczi, wstała z pokrowu hłyci.

— Lubyj, de my?— Ne znaju, Wiöło. Pamjataju padinnia… sferu komety…— Ty taky połetiw za mnoju? — niżno zapytała Wiöła.— Chiba ja mih inaksze? — zdywuwawsia Wiktor. — Ałe szczo buło potim — ne

zbahnu. Tuman… Znykło wse — skafandr, korabel…— Zi mnoju buło te ż same… i ja ne rozumiju…— Może, nas odprawyły nazad, na Zemlu?Wiöła ohlanuła obrij, lis, kwitkowi łuky.— Schoże na Zemlu, ałe de ż korabel? De mij suputnyk? I potim… szczoś u tobi

zminyłosia… Ty niby inszyj, jakyjś łehkyj, proswitłenyj. Meni nawiť straszno stało.Zwidky w nas oce wbrannia?

— A czy ne zdajeťsia tobi, szczo wse ce…— Szczo?— Iluzija… W mene take wrażennia, szczo oś zachoczu obniaty tebe, a zustrinu

porożneczu…— Tak obijmy mene skorisze, Wiktore, — schwylowano skazała Wiöła, prytysnuw-

szy ruky do hrudej. — Chaj szczezne strach!Chłopeć stupyw do neji.Majnuła błyskawycia, hrymnuw hrim. Tiażko zastohnała zemla, trisnuła wid kraju

do kraju, aż łuna hłucho prokotyłasia do obriju.Wiktor żachnuwsia, podawszyś nazad. Z prirwy wychopywsia stowp dymu j pary.

Kriź dym wydno buło postať Wiöły w biłomu płattiaczku. Wona prostiahnuła ruky dochłopcia. Widczajduszno zakryczała:

— Wiktore! Luby-y-yj!— Wiöło! Wiö-o-oło!Z hurkotom widdalawsia protyłeżnyj kraj prirwy, niby tytaniczna kryżyna pry

skresanni wesnianoji riky. Wiktor pobih wzdowż triszczyny, szałeno spodiwajuczyś,szczo deś można jiji bude perestrybnuty. Błyskawyci szmatuwały nebokraj. U prostori

Page 32: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

powzła husta temriawa. Znykło błakytne siajwo neba. Worożyj prysmerk kowtaw dywo-koło.

Wiktor zupynywsia, zahlanuw u prirwu. Wnyzu wyruwała burchływa, czorna rika.U połumji hrozy inkoły wyrizniałasia na tim boci małeseńka postať.

— Wiöło-o-o! Zażdy! Wiöło, ja jdu!Win kynuwsia wnyz po krutij steżyni. Hriznyj potik skakaw czerez gigantśki wa-

łuny, pluwawsia brudnoju pinoju. Wiktor chorobro strybnuw u wodu, nasyłu trymaju-czyś na nohach, probyrawsia na toj bik. Oś jomu wże po pojas, oś wże po hrudy.

Chwyla zirwała chłopcia, ponesła.— Wikto-o-ore! Trymajsia! — kryczała Wiöła na hori.Błyskawyci slipyły, ohłuszuwaw hrim. Temni wody sołonymy bryzkamy wyjidały

jomu oczi. Wiöła z żachom dywyłasia na biłu soroczku, szczo wydniłasia sered skażenohopotoku. Switła plama majoriła wse dali j dali, nabłyżajuczyś do wodospadu.

Wiktora zakrutyło u wyri, ponesło na hostri skeli. Ta oś win widczajdusznym zu-syllam rwonuwsia do bereha, wchopywsia za kamiń. Nasyłu wypowz na suche. Wid johoodiahu łyszyłysia tilky kłapti. Ta win ne zwernuw na te uwahy. Zwiwszy pohlad uhoru,szukaw u prysmerkowij dałyni żadanu postať.

— Wiöło! Ty zażdy… Ja zaraz… Ja skoro…Win kynuwsia whoru po strimkych skelach, namacujuczy kożnu zazubrynu, kożen

wystup.Raptom poskowznułysia nohy, Wiktor zawys na rukach. Hostri ikła skel wyszkiry-

łysia wnyzu, a miż nymy kłekotiw czornyj potik. Ne treba dywytysia wnyz, tilky whoru,tudy, de czekaje wona, zwidky dołynaje jiji hołos:

— Trymajsia, trymajsia, kochanyj!— Zaraz! — prochrypiw win. — Ja zaraz…Jak tiażko, jak strachitływo bolacze powzty jomu po krutij hori! Ta oś wże neda-

łeczko. Zowsim nedałeko… Szcze trochy…Ta werszyna newpynno widdalajeťsia, i widdalajeťsia razom z neju Wiöła. Czomu?

Szczo stałosia? Newże jakyjś kataklizm?Wiktor znesyłeno siw na kameni, wytyrajuczy pit z czoła. Potim znowu luto ky-

nuwsia dołaty priamowysni kruczi. Hromy zatychły, widkotyłysia wdałecz. Ta wse nyż-cze chmary. Sirym zaduszływym tumanom pokryły wony wse dowkoła. Wiöła roztanuław tij imli.

— Wiöło-o-o! — zakryczaw Wiktor.— O-o-o! — widhuknułasia dałyna.Chłopeć kynuwsia dali naoslip. Szlach jomu perehorodyły husti chaszczi. Win po-

czaw prodyratysia kriź nych. Micno perepłełysia hnuczki stowbury — czipki, nepoda-tływi.

Wiktor probyrawsia po wittiu, popid wittiam. Nasyłu widrywaw łypki liäny, mowszczupalcia kazkowych istot. Dychaty buło ważko. Win inkoły znemożeno zupyniawsia,potim ruszaw dali.

Dowho trywaw cej pojedynok. Ta oś rozwijawsia tuman, poridszaw lis. Wiktor po-bih. Zarosti łyszyłysia pozadu, pered nym rozlahałasia czorna pustela. Wsia jiji riwnynabuła wsijana kaminniam — hostrym, jak zuby kazkowoho drakona. A whori merechtiłopalucze sonce, wypywajuczy wołohu zmuczenoji zemli.

Swidomisť pamoroczyłasia. Wiktor zupynywsia, wperto szepoczuczy:— Ja ne możu zahubyty tebe, Wiöło… Ne dla toho ja doław prostir, szczob tut…

tebe wtratyty…Znowu pobih, rozszukujuczy łeď pomitni slidy diwczyny na czornomu pisku.Tysza. Bezmownisť. Łysze łuna wid joho krokiw motoroszno kotyťsia pomiż ske-

lamy.

Page 33: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Znowu poperedu prirwa. I za neju wydno Wiöłu. Uzdriwszy joho, wona radisno za-machała rukamy:

— Tut mistok, Wiktore! Biży!Mistok łehkyj, tremtiaczyj, spłetenyj z tonkych liän. Chłopeć chotiw stupyty na

nioho, ałe mistok spałachnuw jaskrawym połumjam, zahoriwsia. Poczaw powilno roz-padatysia. Oś-oś win wpade w prirwu.

Wiöła metnułasia w huszczu połumja, schopyła rukamy połowynky mistka, napru-żujuczy wsi syły, trymała joho, szczob win ne rozpawsia.

— Wiktore! Biży nadi mnoju!Chłopeć perechopyw pałajuczi czastky mistka, zakryczaw:— Wtikaj, Wiöło!— A ty, Wiktore?— Wtikaj! — U strachitływij napruzi wyhuknuw win.Diwczyna wyskoczyła na bereh. Wiktor wypustyw odnu połowynku mistka, wona

wpała w bezodniu. Insza lahła na chaotyczne nahromadżennia skel. Chłopeć wchopy-wsia za korinnia prawicznoho derewa, kotre newidomo jak pryczepyłosia nad bezodneju,i powilno wybrawsia na swij bereh. Ohlanuwsia, zastohnaw u widczaji. Wiöła znowułyszałasia tam — na inszomu boci.

Chtoś torknuwsia joho płecza. Chłopeć wid nespodiwanky sachnuwsia. Na nioho,usmichajuczyś, dywyłasia Wiöła. Wona stojała poriad z nym, odiahnena w dowhe biłepłattia, — wełyczna j nezemna.

— Zwidky ty, Wiöło? — rozhubywsia win.— Wiktore-e-e! — dołynuło z toho boku.Chłopeć spantełyczeno hlanuw tudy, zwidty zakłyczno machała rukamy Wiöła w

łehkomu litniomu płattiaczku.— Szczo ce? — proszepotiw Wiktor. — Chto ty? I chto ta, szczo na tim boci?— Ja Wiöła, — spokijno widpowiła diwczyna w biłomu.— A ta?— Prywyd. Ty hnawsia za maroju.— Ne rozumiju. Ne zbahnu…— Wse duże prosto. My potrapyły w inszyj swit. Tut wse ne tak, jak na Zemli. Inszi

zakony, inszi konstanty. Twoji dumky stworyły miraż. Ty hnawsia za nym. A ja bułatut. Chodimo zi mnoju. Nas czekajuť druzi, pohlań…

Pomiż derewamy hustoji dibrowy zabiliła sporuda dywowyżnoji krasy. Łehki ko-łony, prozori bani strimko zdijmałysia w prostir, dopowniujuczy soboju pisennyj ładekzotycznoho błakytnoho lisu.

Wiktor stupyw krok za Wiöłoju. Potim rizko zupynywsia, pylno hlanuw na neji.Wona buła spokijna, trochy ironiczna, horda.

— Szczoś ne te, — naprużeno promowyw win. — Ni, ne tak…— Szczo ż? — zdywuwałasia wona.— Ty zminyłasia. Ty ne ta Wiöła, kotru ja znaju. Moja Wiöła ne załyszaje inszych

w bidi, ne prahne do pałaciw ta spokoju. Wona — połumjanyj wersznyk. Ce ty — maramojeji pidswidomosti! Szczezny!

— Bożewilnyj! — mowyła diwczyna. — Kudy ż ty pidesz? Jak podołajesz prirwu?Szczo zjednaje tebe i tu maru?

— Wiktore! — zakryczała Wiöła z toho boku. — Czy wirysz mojij lubowi?— Wiriu! Wiriu! Tilky jak meni perejty do tebe?— Kydaju tobi nytku moho sercia! Idy po nij!Wona rozirwała płattiaczko na hrudiach. Jaskrawo zahoriłasia kwitka sercia, za-

pulsuwała, niby rankowa zoria.— De ż nytka, Wiöło? Ja ne baczu!— Wona nezryma, kochanyj! Idy! Pospiszaj!

Page 34: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wiktor stupyw do prirwy, pohlanuw unyz. Zwidty kłubywsia dym, deś na skelachczadiły załyszky mistka. Wiktor ozyrnuwsia. Wiöła w dowhij oszatnij sukni zneważływowsmichałasia, mowczała.

— Tilky ne dywysia wnyz, — dołynuło z toho bereha. — Dywysia na wohnyk mohosercia!

Chłopeć, wże ne zadumujuczyś, kynuwsia w porożneczu. Z radistiu widczuw pidnohamy riatiwnu nezrymu nytku. Wona tripotiła, wibruwała. Rozkynuwszy ruky wri-znobicz, niby kryła, Wiktor pobih, dywlaczyś w siajuczi Wiöłyni oczi, na pulsujuczukwitku sercia. Bereh błyskawyczno nabłyżawsia, nacze łetiw na zustricz. I oś wże Wiöław joho obijmach.

U nebi hrymnuło. Wse dowkoła znykło, niby wymknuwsia prostorowyj proektor.Roztanuw tuman, propała prirwa, skeli, szczezła j ta, insza Wiöła, czuża j woroża…

Wiktor trymaw diwczynu za ruku, wse szcze bojawsia wtratyty jiji znowu. Zwidu-siudy popływło niżno-liłowe siajwo, poczało tkaty obrysy nowoho switu. Diwczyna mi-niałasia: w oczach zjawywsia nezemnyj błysk, tiło wkryła buzkowa tunika. Chłopeć hla-nuw na swij stan, na niomu buły bili zruczni szaty.

Rozcwitały dowkoła sady, spałachuwały fiöłetowymy kwitamy. Rozhortałysia, roz-pukuwałysia wohniani, promenysti trojandy. Kazkowi prozori pelustky zjawlałysia, ta-nuły w prostori, znowu wynykały. Nad sadom litały fejeryczni gigantśki metełyky, pta-chy. W łazurnomu dywokoli propływły rożewi żurawli, niby hosti z dytiaczoji kazky,wony radisno kurłykały i tanuły w kosmicznij bezodni. Nad stinoju derew schodyło we-łyczezne smarahdowe krużało swityła.

— Jak dywno wse ce, — proszepotiła Wiöła. — Jak nezbahnenno. Ałe czudesno.Chto pojasnyť nam ci czary?

Pered nymy wynykła wysoka postať. Diwczyna wid nespodiwanky skryknuła.— Ce — Ludyna!Na nij dowha tunika sriblastoho koloru. Wjuťsia zołotysti kilcia wołossia. Chudor-

lawe obłyczczia oduchotworene, oczi wełyki, hłyboki. I ważko wyznaczyty, jakoho wonyzabarwłennia: wsi widtinky rajduhy pereływajuťsia w dobrozyczływomu pohladi — mo-hutniomu j łaskawomu.

— Witannia wam, braty! — promowyła Ludyna. Trywożne j radisne mowczannia.Wiöła ne mohła spromohtysia na słowo. Wiktor stupyw do Ludyny, prostiahnuw ruku.

— My witajemo tebe, brate! Ta czy ne prywyd ty?— O ni, ja ne prywyd, — wsmichnułasia Ludyna. — I wse dowkoła też realnisť. —

Wona proweła rukoju, pokazujuczy na sad, na kwity, na nebo.— De my?— W inszij sferi. W inszomu switi. W inszij systemi.— Czy dałeko wid naszoji Zemli?— Dałeko j błyźko, — zahadkowo skazała Ludyna.— My ne zbahnemo takoji zahadky…— Ja pojasniu, — torknuwsia Wiktorowoho płecza spiwbesidnyk. Potim kywnuw

Wiöli. — Wy nazywajete nasze suzirja Oriönom.— Ce ż desiatky switłowych rokiw, — zdywuwawsia Wiktor. — Na Zemli, napewne,

mynuła ciła epocha. Nas zabuły…— Na Zemli, — zapereczyła Ludyna, — mynuło kilka dniw. My korystujemosia

inszymy wymiramy czasu, inszym sposobom peresuwannia w kontynuumi, niż wy. Wid-stań miż systemoju Soncia i Oriönom, tak zwana kometa, — tut Ludyna wsmichnułasia,— projszła za myť. Transformacija prostoru…

Page 35: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Kometa — ce korabel?— U waszij mowi widsutni słowa j poniattia, szczob pojasnyty jiji pryznaczennia.

Kometa — ce nosij informaciji, akumulator psychozeren płanet, łejkocyt Wseswitu,zwjazok miż switamy i szcze bahato takoho, pro szczo wam rano znaty…

— A de ż podiłysia naszi korabli? — zapytaw wrażenyj Wiktor. — De skafandry?Jak pojasnyty wse te, szczo my baczyły j baczymo?

— Korabli, skafandry j usi reczi waszoho switu, — widpowiła Ludyna, — pry pere-chodi czerez promenewyj barjer transformuwałysia w swojeridnyj kwant energiji. Wonyne mohły wwijty w nasz swit, majuczy nyźkyj potenciäł napruhy…

U Wiöłynych oczach majnuw strach, u serci prokotyłosia peredczuttia hriznoji ta-jemnyci. Wona poszepky zapytała:

— A my?— Waszi tiła też znykły, — łaskawo widpowiła Ludyna. — Wy smiływi j mużni

braty, tomu spryjmajte znannia inszoho switu spokijno j prosto. Waszi poczuttia, rozum,pamjať, wse, szczo składaje na Zemli myslaczu, czuttiewu istotu, — je wysokyj, tonkyjprojaw materiji-energiji. Wse ce transformuwałosia u switi ultrapromenewych energij iwwijszło w nowi tiła. Znaju — dla was ce potriasinnia, nezwycznisť. Ta dla rozumu,szczo zbahnuw sutnisť Nadmirnosti, wse prosto. Chocz wseosiażnoji tajemnyci buttia nerozkrywaje żoden, nawiť najwyszczyj, swit.

— Ałe ż… ce nejmowirno, — zadumływo skazaw Wiktor. — My łetiły na korablachzemnoho typu. My oczikuwały, szczo zustrinemo szczoś podibne… chocz i doskonalisze.A tut…

— Tak, — zhodyłasia Ludyna. — Kożen swit unikalnyj, nepowtornyj. Chocz i wsiwony składajuť odnisť. Ludy Zemli szcze ne zaswojiły ciu wełyku istynu. Jednisť swito-budowy ne w odnomanitnosti ewolucij, a w spilnij substancijnij osnowi. Łysze gradacijiwyjawu materynśkoji osnowy nezliczenni. Rozmajiti sfery riznych uszczilneń materiji,riznych jiji staniw. Wdoskonałenim wsioho suszczoho, wicznyj poszuk rozumu, schod-żennia joho po szczablach ewoluciji, samorozkryttia wse hłybsze, wyszcze, wsebicznisze— zakon megabuttia. Wam poszczastyło podwyhom duchu siahnuty duże wysokohoswitu. Ce ridkisne dosiahnennia.

— A szczo buło pered cym? — zapytaw Wiktor. — Hrozy j buri, prirwy ta skeli?Newże na waszij płaneti, u waszij sferi je taki neprywitni miscia?

Ludyna zrobyła zapereczływyj żest. Serjozno hlanuła na Wiktora, na Wiöłu.— Ce buło wyprobuwannia waszoho duchu.— Jak? Wy własztowujete taki ispyty?— Ci wyprobuwannia, — zapereczyła Ludyna, — wypływajuť z waszoji suti. Ja

pojasniu. Materija naszoho switu tonka j płastyczna. Wona myttiu nabuwaje formy na-szoji dumky j widczuttia. Waszi dumky j widczuttia transformujuťsia w realnisť. Te,szczo wy baczyły, czuły, ti pereszkody, jaki wy dołały, sami ż i stworyły. Was rozdilałaprirwa strachu, wy pływły czerez riku widczaju ta nadiji. Powzły po skelach sumniwu.Pereboriuwały spokusu spokoju, maru rozdwojenosti, zabuttia. I nareszti nytka kochan-nia, lubowi, nytka wirnosti j sercia prokłała mistok ponad prirwoju iluziji. I todi wseznykło, szczezła mara widnosnosti, nakopyczena wamy w żyttiewij marnoti. I zjawywsiacej swit. Realnyj swit naszoji sfery. Teper wy joho pownoprawni żyteli. Łetimo, ja wam

Page 36: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

joho pokażu…— Jak? Na czomu?— Prosto tak, — skazała Ludyna. — Adże wy możete wolity?— Możemo, — widpowiła Wiöła.— Todi wolijte. W naszomu switi tworcza wola ta jiji zdijsnennia newiddilni. Łe-

timo!Wony pidniałysia w prostir.Ce buło tak nezwyczno, czudopodibno, szczo Wiöła szczasływo, po-dytiaczomu za-

smijałasia, trymajuczyś za ruku Wiktora.Propływły wnyzu wohniani sady. Pomiż rozkisznoho wittia prominyłysia kwity.

Razom z tym zdawałosia, szczo wony rozkwitajuť u hrudiach, u hłybyni własnoji swido-mosti.

Mjako zasiajały wdałyni wełetenśki hory, nacze kosmiczni kołony, szczo pidtrymu-wały łazurne dywokoło. Smarahdowe swityło widdzerkaluwałosia w niżno-błakytnychwodach okeanu. A nad berehamy zjawyłysia czakłunśki sporudy, niby stworeni zi switłaj powitria. Dowkoła pływły potoky sadiw, kwituczych łuhiw ta lisiw. Promajnuły hirśkichrebty, uwinczani samocwitnymy werchiwjamy. Z grandiöznych skel padały, piniaczyś,sribni wodospady. Nad potokamy wstawała rajduha, w jiji promeniach hrałysia dity.Wony weseło smijałysia, perehukuwałysia.

— Wse jak i w nas, — promowyła Wiöła. — I krajewyd, i dity, i sady, tilky wse cejakeś oduchotworene, wytonczene, oprominene lubowju…

— U was zowsim ne wydno maszyn, technicznych pryładiw, — ozwawsia Wiktor,ohladajuczy panoramu płanety. — Szczo ce oznaczaje?

— My dawno mynuły eru mechanicznoho rozwoju. To buły perszi dytiaczi kroky.Mohutnisť tworiaszczoji dumky chiba można poriwniaty z maszynoju? Łysze dla miżga-łaktycznych mandriwok wykorystowujeťsia deszczo, widdałeno podibne do technicznohokompłeksu. Prote pryncypowo widminne wid reczowynnych maszyn.

— Ja wtomyłasia. Spustymosia wnyz, — poprochała Wiöła. — Nezwyczno…Wony powilno pryzemłyłysia na wysoku horu. Zwidsy wydniłasia błyskotływa rika,

riady sriblastych derew ponad berehamy.Wiktor zadumływo dywywsia na obrij, pohlad joho zatumanywsia. Z hłybyny swi-

domosti wynykały inszi obrazy — ne cioho switu. Czy buły wony koły-nebuď realnistiu?Czy ne prymaryłosia?

Po polu jduť, kołychajuczyś, mow korabli w mori, kombajny. Słuchniano stełyťsiastyhłe żyto, sypłeťsia w bunkery pachucze zerno. Bezmeżni kwituczi łuky. Nacze żu-rawłyni kluczi, pływuť nad trawamy kosari. Błyskawyci kis w promeniach soncia, diwo-cza pisnia nad pokosamy.

Natrudżeni ruky materi, porepani dołoni, zmarniłe obłyczczia, spowneni tuhojuoczi. Czornyj dym nad zemłeju, suwora postať bronzowoho sołdata na pjedestali.

Wyjuczy, krużlaje centryfuha, a w nij — spotworene tiażinniam obłyczczia kosmo-nawta. Z hurkotom zdijmajuťsia w nebo kosmiczni korabli.

Małeńka chatka pid zamsziłoju strichoju. Dity zapuskajuť bila neji paperowohozmija u dywokoło…

Wiktor otiamywsia, widihnaw dałeki wydinnia.— Brate, — skazaw win, — my wrażeni krasoju j harmonijeju waszoho switu…— Teper win uże j wasz…— Tak, ałe my pamjatajemo kołosalnu napruhu naszoji ewoluciji. Tut że tysza,

spokij. Niby wse zupynyłosia. Czomu? My ne zwykły do bezdijalnosti…Ludyna łahidno podywyłasia na Wiktora, na Wiöłu, schwalno wsmichnułasia.

Page 37: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wy mużni bijci Piznannia. Ta cioho switu i joho zakoniw szcze ne wstyhłyzbahnuty. Napruhy waszoho switu mizerni poriwniano z napruhoju tutesznioju. U waswona zownisznia, u nas — wnutrisznia. Wasza tworczisť i pracia transformujuťsia cze-rez bahato poserednykiw — ruky, ważeli maszyn. Nasza dumka tworyť bezposerednio,totożno. Dywiťsia!

Ludyna spriamuwała pohlad u prostir. Prostiahła ruku energijnym żestom. Peredneju zjawywsia błakytnyj wychor, naływsia liłowymy tonamy, potim majże czornymfiöłetom.

Ludynu otoczyw wełetenśkyj siajuczyj oreoł. Wid nioho strumeni energiji popły-nuły do wychoru. Zjawyłysia jakiś punktyrni obrysy, stowbur derewa, wity, łystia, bła-kytni kwity. Wiöła z Wiktorom dywyłysia mow zaworożeni na czakłunśkyj metamorfoz.A derewo zrostało — strunke, kazkowe, miniało barwy, pohojduwałosia w newłowy-momu rytmi.

Po prekrasnomu j naprużenomu obłyczczi Ludyny probihały połumjani chwyli. Ły-stia derewa zatripotiło. U prostori prołunały kryształewi akordy mełodiji. Na witti iskry-łysia kwity-zirky, rozkrywałysia tuhymy spiralamy, znykały, znowu narodżuwałysia.Nareszti Ludyna znowu hlanuła na hostej.

— Ce prykład naszoji tworczosti. Możete ujawyty, jaka potribna napruha, szczobsotworyty take jawyszcze? Ałe ż cej prykład dytiaczyj.

Ludyna zahłybyłasia pohladom w nebo, w łazurnu bezkrajnisť, zdawałosia, szczow jiji oczach merechtiať gałaktyczni spirali.

— Może, zhodom wy zbahnete massztaby naszoho żyttia. Iz hłybyny zemnoji szka-rałupy tiażko zrozumity cilnu buttiewisť. Wse pozadu — poszuky sensu buttia, żorstokezmahannia, szczo pohłynało syły naszoji ewoluciji w nyżczych sferach, boroťba za dobro-but. Nyni my — spiwtworci bezmirnosti. Formujemo soncia, płanety, dajemo impulsydla nowych ewolucij, dopomahajemo mołodszym bratam dołaty chaszczi reczowynnychłabiryntiw, psewdonaukowu pawutynu, mistyczni pastky, iluzorni prynady wyhada-nych żerciamy edemiw. Zawdannia Ludyny — grandiözne, prekrasne: zjednaty lubowjuwsiu bezmeżnisť U radisnu symfoniju buttia! Czy choczete staty spiwtworciamy takojikosmicznoji pisni?

— Brate! — schwylowano skazała Wiöła, i jasni oczi jiji potemniły. — Te, szczo mypobaczyły, łegenda, kazka, kosmiczna misterija. Ce — czudopodibno. Prote na Zemli,zwidky my prybuły, szcze panuje rozbrat i luť, szcze lleťsia krow u wijnach, szcze kydajena kwituczi nywy tiń jadernyj mecz. Poriad z osiajanniamy i tworczoju radistiu panujesum i znewira, widczaj i samota. Ne wsi ludy szcze majuť możływisť tworyty i nawiťwhamuwaty hołod szmatkom chliba. Rady Zemli, rady jiji zwilnennia my prahnuły wprostir, szczob osidłaty drakona rozbratu j zła, szczob prynesty ridnij płaneti nowi syłyj możływosti. Czy można nam zwidsy wernutysia znowu na Zemlu, szczob dopomahatyludiam dijty do mohutnich werszyn piznannia? Tam duże potribni jasnyj rozum, wid-dane serce…

Page 38: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wy ne rozumijete, czoho choczete, — sumowyto skazała Ludyna. — Jak wy zmo-żete tam żyty w onowłenych tiłach? Chto wy budete dla Zemli? Dywni pryszelci, woh-niani istoty, szczo wołodijuť nezbahnennymy syłamy. Wy tiażitymete nad ludstwom,budete sijaty strach i zabobony. Zemli potribni ne nowi bohy, a bijci. Riwni pomiż riw-nymy. Czy rozumijete ce?

— Newże ne można niczoho zrobyty? — peczalno proszepotiła Wiöła.Ludyna promowczała. Ta na jiji obłyczczi hrała wesełka, radistiu prominyłysia

oczi. Z nadijeju dywyłysia na neji Wiöła z Wiktorom. Dzweniły tychymy akordamy cza-kłunśki kwity na derewach. Krużlały w bezdonnomu dywokoli ptachy. Nareszti Ludynaporuszyła mowczanku.

— Można.— Można, — szczasływo widhuknułasia Wiöła.Wiktor radisno zasmijawsia, obniawszy diwczynu za płeczi.— Można, — powtoryła Ludyna. — Ałe ne w cych tiłach. Wy powynni znowu naro-

dytysia na Zemli. Jak zwyczajni ludy.— Ce możływo? — wrażeno zapytała Wiöła.— Tak!— Ałe ż my ne budemo pamjataty toho, szczo baczyły tut, — tycho promowyw Wik-

tor.— Prawda, wy wse zabudete, łabirynt waszoji pidswidomosti pohłyne znannia pro

nasz swit. Wy stanete zwyczajnymy diťmy. Ta połumja sercia, wohoń lubowi, prahnen-nia do piznannia znowu j znowu poweduť was na werszyny buttia. Wyriszujte ż! Czypowertajeteś na Zemlu?

— Ja powertajuś! — radisno skazała Wiöła.— My powertajemosia! — promowyw Wiktor, micno styskujuczy jiji ruku.Jichni obłyczczia osiajałyś rubinowym promenem najwyszczoji napruhy. Łyce Lu-

dyny buło uroczyste i czomuś suwore. Wona tycho promowyła, i łuna tych sliw pokoty-łasia w bezkrajnisť:

— Do zustriczi, brattia!Błyskawycia rozkrajała prostir, z hurkotom rozlitawsia na bezlicz ułamkiw, na wy-

chori zorianych spirałej czudesnyj swit mriji j lubowi. Popływły w gałaktycznij bezodnibarwysti suzirja, roztanuły. A potim zjawyłasia w kilci imłystoho oreołu newełyka sma-rahdowa płaneta.

Chmary, chmary. A pid nymy — okeany, lisy, hory. Wse znajome do sliz.Spokijna szyroka rika, hraje chwyla na błakytnomu płesi. A dali łuky, kwity na

nych.Wiöła poczała wtraczaty swidomisť. Szcze zapamjatała kwituczi sady, łełeku w sy-

niomu nebi. Usmichnułasia — adże ce łełeky prynosiať ditej dla mam. Łełeka siw nastrichu budiwli, zakłekotiw zakłyczno…

A u wełykij switlij pałati mołoda żinka pytała w likarky:— Chto? Chto narodywsia?— Diwczynka. Jak nazwete?— Wiöłoju, — usmichnułasia maty. — Na pamjať pro tu, sławnu… szczo piszła wid

nas…

Druże, ty, szczo czytatymesz oci notatky, prychyły słuch do hołosu mudroho mow-czannia. Pora nam poczuty hołosy dałekych switiw ponad hromochkymy, żorstokymyhołosamy mynułych wikiw. Pora dla lubowi, kotra maje osiajaty pryjdesznie mudristiuszcze nenarodżenych ditej, cych czariwnych hostej z kraju Tajny.

Page 39: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wiöli nezabarom wypownyťsia dwadciať lit. Wona mrije staty uczytelkoju. Szczo ż,formuwannia kosmosu duszi w naszu epochu, może, ważływisze polotu w dałeki swity.Ta j de wony — ti dałeki swity? Na widstani prostiahnenoji ruky, jakszczo zumity wid-czuty j widkryty napriamok prawdywoho poszuku.

Ja teper dumaju, jak znajty Wiktora? Win deś też narodywsia, wyris, stukaje wstiny switowoho łabiryntu. A wtim, ce wże ne nasza turbota kochani sercia pospiszajuťnazustricz odne odnomu, jak dwa potużnych magnity Szczo zupynyť hirśkyj potik, koływin prahne do moria? Niszczo Buď-jaki skeli, buď-jaki prirwy buduť podołani!..

Page 40: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Tij, kotra wiczno jde nazustricz, z lubowjupryswiaczuju.

Awtor

UCZYTEL. Zosereďsia, o mij czeła, zahłybsia w nadra duchu i daj widpowiď: chtou switi najbilszyj samitnyk?

UCZEŃ. Sonce, o Gurudewa!UCZYTEL. Jak te może buty, mij czeła, szczob Sonce — powełytel usioho żywoho,

nasz baťko j switocz — buło usamitnene?UCZEŃ. O Gurudewa! Sonce napojuje promenem kożnu byłynku j atom, pronykaje

w kożnu klitynu j serce, w rozum i nawiť nerozumnisť. Ta mynajuť nezmiriani cykłyczasu, i usamitnene Sonce żde ne diżdeťsia, koły ż zjawyťsia heroj, jakyj widnajde w sobimużnisť i lubow, szczob pronyknuty w soniaczne łono j narodytysia znowu. WohnianuBramu widkryto, i toj szlach sudżeno kożnomu, chto zi smichom widkyne maru smerti.Czy prawylno ja myslu, o Gurudewa?

UCZYTEL. Promiń Istyny torknuwsia twoho sercia, kochanyj czeła. Daj obniatytebe! Wwijdy w połumja moho sercia. Widnyni j nawiky — ty SYN SONCIA. Radujsia,radujsia, radujsia, Peremożeć Mary Smerti!

Page 41: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ty pryjdy, Nepowtorna, na steżku moho porywanaja.Ty stupy u kołysku mojeji duszi.Ja hotuju dla tebe poczatok nowoho switannia,Toji kazky, kochana, jaka ne lahła u wirszi.

Dowhi noczi i dni, a tebe wse nemaje, nemaje,W skelu sercia wdaria gałaktycznyj prybij…Moju duszu ochopluje tuha bezkraja,Rozhortaje u wicznisť trywohy suwij.

De ty, de? Czy pryjszła ty na Zemlu iz kazky?Jakszczo ni — to nawiszczo ja w chaszczach żyttia?Bez oczej twojich — nicz, samota bez żadanoji łasky,A bez słowa twoho — nebuttia.

Pryłety, Nepowtorna! Mynajuť sekundy-stolittia,Błyskawyci nebesni obpalujuť serce moje.Ja czekaju tebe nad bezodneju switu,De bezżalisnyj ptach Prometeja kluje.

De ty, de? Bronzowijuť naprużeni mjazy,Luta wtoma bajdużistiu duszu wbywa.Ty pryjdy i wohnem u ohołene serce wrywajsia odrazu,Szczob buły nepotribni słowa!

Ja todi rozirwu najdrewniszi u switi kajdany,Skołychneťsia wid żachu Krywawa Hora!Prylitaj, Nareczena moja, na wesilne switannia…Nam pora… Nam pora…

Z szczodennyka Sergija Horenyci…Szczo zi mnoju dijeťsia?Serce wibruje u nezrymomu potoci jakojiś energiji, widhukujeťsia pa koływannia

chwyl i wodokrutiw newidomoji riky, bołyť i płacze, czohoś żadaje, kudyś porywajeťsia,a swidomisť niczoho ne może zbahnuty, pojasnyty. Nu czoho meni treba? Maju cikawinaukowi eksperymenty, neosiażni perspektywy doslidżeń. A moje hłybynne jestwo ne-wdowołene.

Dywowyżne stworinnia — ludyna. Paradoksalne i nezjasowane. Drewni kazały:wineć pryrody abo tworennia. Kwitka substanciji. A może, nawpaky? Ne kwitka, a ranamateriji? Jiji muka. Koły wona wylikujeťsia? Koły zażywe?

Ałogiczni dumky rozpyrajuť mozok, zmuszujuť rozpłutuwaty zapłutanyj z prawikukłubok tajiny. Chto zawdaw strasznoho udaru switowij substanciji, zmusywszy jiji two-ryty nezliczennu ławynu form i jawyszcz, prahnuty w zapamoroczływu, bożewilnu da-łynu, szukaty te, czoho, może, wzahali ne można znajty? Fakty astronomiji, fizyky, an-tropołogiji j psychołogiji splitajuťsia w taku fantasmahoriju, szczo hodi wkłasty jich uhotowi schemy i tradycijni ujawłennia. Nawiť relatywizm ne dopomahaje czasom osmy-słyty, zbahnuty te, szczo otoczuje nas zwidusiudy abo wyrostaje z tajemnyczoho jadrawłasnoji swidomosti.

O nebesnyj okeane, czomu odwiku mowczysz? Jaka newidoma kosmiczna buria

Page 42: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

probudyła tebe? Czomu ty poczaw hniwno kotyty buruny buttia w metagałaktycznychprostorach, kydaty pinu żyttia u prymchływyj, kałejdoskopicznyj polit? Czy ne kraszczebuło b tobi spaty u wsełenśkomu spokoji, kołychajuczy w neosiażnomu łoni miriädy ze-ren nenarodżenoho żyttia? A tak — połonyw sam sebe pastkoju czasu, drewnioju pawu-tynoju Chronosa, i borsajeszsia w nij, pacze barwystyj metełyk-efemera. A wse-taky ni,ne metełyk! Widczuwaju w sobi strachitływu syłu, jaka doriwniuje potuhoju syłam ziroki gałaktyk. Znaju: muszu rozhadaty dywowyżnu tajemnyciu. Prychowane znannia try-wożyť, benteżyť, rozrywaje. Ja niby loch, naczynenyj dynamitom. Żadaju iskry pidpałui strachajuś jiji. De ż, koły zjawyťsia błahosłowennyj obrij rozkryttia?

…Prokynuwsia w trywozi j neczuwanij radosti. Takoho szcze zi mnoju ne buło.Dywnyj son. Czy ne son? Jaskrawe wydinnia, szczo perechopyło duch. Uwimknuw swi-tło. Czetwerta hodyna noczi. Ne możu zasnuty. Treba zapysaty.

Snyłoś, nemowby ja wtikaju po hostrych skelach wid jurby worohiw. Ne możu zu-pynytysia, bo odrazu wpadu, i sotni spysiw ta mecziw poszmatujuť tiło, kynuť do bez-odni, de kłuboczaťsia tumany i hrymotyť burchływyj potik. Wyszcze, wyszcze. Poczała-sia kamjanysta pustela. Ni trawynky, a whori — palucze sonce. I tysza — motorosznaw swojij nebuwałosti. Worohy pospiszajuť za mnoju neczutno, niby towpyszcze tinej.

Peresliduwaczi znajuť: zdobycz ne wtecze. Ostanni kroky. Poperedu — prirwa, zaspynoju — wbywci, u serci jakych nema żalu. Oś porucz wystup skeli, do jakoji ja tulusiaznemożeno. Whori — prynyszkła bezodnia czornoho neba, szczo bajduże dywyťsia namoju dramu. Błyskajuť złowisno łeza mecziw, wistria spysiw. Ostannij podych!

Ałe czomu ja maju zahynuty? Czomu w oczach peresliduwacziw pałaje taka żahu-cza nenawysť? Szczo jim dasť moja zahybel?

Ja ne choczu, ne możu zahynuty. Ja newmyruszczyj. Sonce, szczo pałachkotyť umistycznij czornoti neba, — to moje serce. Dałeki trudari na żowtijuczych nywach — zimnoju. Chto może znyszczyty mene?

U mojich hrudiach spałachuje bahriane sonce. U burianij dynamici myttiewohowybuchu rozhortajeťsia fejerycznym wijałom, hraje wsima koloramy spektra — żowtym,synim, zełenym, fiöłetowym, siaje slipuczym biłym kołom, roztopluje moje tiło i kotyťsiaurahannoju ławynoju uwsebicz, spopelajuczy worohiw.

I dywo dywne. Ja żywyj. Ja ne znyk. Ja narodżujuś nowoju istotoju, niby kazkowyjptach z jajcia. Ja baczu sebe ultrafiöłetowym ptaszeniam, widczuwaju, szczo newymirnapryroda — moja kochana maty — daje meni nowe buttia. Widnyni ja dytia swobody.

Z szełestom rozhortajuťsia kryła. Z kożnym pomachom wony rostuť. Ja pronykajuw newymirnisť. I take szczastia załywaje moji hrudy, taka wdiacznisť wsełenśkij materi,szczo ja wid radosti płaczu i kryczu u bezkonecznisť:

— Spasybi, mamo!Nichto wże ne znyszczyť mene. Ja — u wsiomu. Wse — w meni. Ultrafiöłetowe

ptaszenia swobody wyruszaje w neskinczennyj polit…Zwidky take wydinnia? Chymera, ałe jaka radisna. Fantazija, ałe czomu wona za-

łyszyła widczuttia realnosti?Symwoły, symwoły… Skilky kodiw prychowano w pidswidomosti, nadswidomosti

ludyny. Wsia pryroda — kod. Bezupynne rozhortannia jakojiś programy, newmołymyjpotik pryczynnosti. Jake ż zerno prychowano w ludyni? Szczo maje wyrosty z nioho?

Teper uże ne zasnu do switanku. Kryło neskazannoho torknułosia mene, budu słu-chaty widłunnia neczutnoho hołosu. Może, potim stane hirko, sumno, szcze ważcze, niżranisze, ałe znaju odne: nebuwałe w nas.

…Ja pokochaw. Sum? Jaka durnycia. Pesymizm? Homin rozładnanoji duszi. Ośwono — kochannia. Ja pereczytuju poperedni storinky i smijusia. Naszi rozczaruwan-nia, wsełenśka skorbota, peczal — łysze poszuky pownoty. A pownota — to kochannia.

My szukajemo w neskinczennosti. Miriajemo czas miriädamy rokiw. A zawerszen-nia — poza massztabamy. Metełyk i kwitka. Maty i dytia. Chłopeć i diwczyna. Poet i

Page 43: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

pisnia.Jak ce stałosia? Skilky czasu mynuło? Ne znaju.Buw noworicznyj weczir. Wesełe bezładdia. Oczikuwannia dwanadciatoji. Chtoś

tanciuwaw, chtoś smijawsia, chtoś hotuwaw na stołach tradycijnu weczeriu. A ja w hurtichłopciw ta diwczat wiw rozmowu pro suť czasu. Nestrymno ruchałysia striłky, nabły-żałysia do umownoji meżi. My howoryły. Pro szczo? Teper ce ne maje znaczennia. Fiło-sofśki abstraguwannia. Ja zbahnuw: można zbuduwaty neskinczennu ławynu modełej.I kożna pretenduwatyme na prawo perszosti, pa wyklucznisť istynnosti. Bezmeżnisťmoże wmistyty skilky zawhodno wariäntiw hipotez czy teorij, jak skulptor może wyli-pyty z hłyny buď-jaku formu.

Nabłyżałaś piwnicz. Hosti sidały za stoły. I todi wona wbihła do kimnaty. Wnesłapodych morozu, iskorky snihu, widhomin wułyci. Rozdiahałasia, wybaczałasia, szczośhoworyła hospodyni, znajomyłasia z hostiamy. A ja mowczaw i dywywsia na neji. I wonateż ne zwodyła pohladu z mene. Prymowkła, prykusyła nyżniu hubu, niby zhaduwałaszczoś.

Jiji posadyły nawproty mene. Hodynnyk byw dwanadciatu. Szumuwało szam-panśke. Ja baczyw łysze szyroko widkryti oczi — jasno-siri, serjozni. My, mowczky tor-knuwszyś kełychamy, wypyły. Hosti łementuwały. Czułysia spiwy, rozmowy. A miżnamy pływła tysza.

Potim buły tanci. Wona w pari z jakymoś junakom łehko j graciözno tanciuwałaszczoś suczasne, ekstramodne. Ja dywywsia na neji i pyw swij spokij, jakoho ne widczu-waw tak dawno, wid dytynstwa. Newże ja znajszow pownotu? Newże ce tak prosto?

Ałe czomu prosto? Ne choczu hadaty. Ne choczu mudruwaty.Chaj bude prosto.Wona pidijszła. Wymowyła swoje imja. Wita. Żyttia. Dywysia, dywysia w moje

serce swojim prozorym pohladom, dywne, czariwne stworinnia.— Ja żdu was dawno…— Ja szukała was, — prosto widpowiła wona.Prosto. Jak krapla doszczu — na sprahłu kwitku. Jak rankowyj promiń soncia —

na rosynu. Tak prosto.Mynuła noworiczna nicz. My jszły zasniżenymy wułyciamy Kyjewa, mowczały. In-

koły zupyniałysia. Zustriczałysia pohladamy, usmichałysia bezmowno. I znowu jszły.Wona meszkała bila botanicznoho sadu. Zupynyłysia bila jiji budynku.— Szczo ż teper bude? — zitchnuw ja.— Bude? — dzwinko zasmijałasia wona. — Stałosia!— Szczo?— O wy, chodiaczi kibermaszyny, — żartiwływo skazała Wita. Małeseńka skor-

botna rysoczka lahła bila wust. — Wse wam, czołowikam, treba pojasniuwaty…— Ni, ni, ne treba. Ja zbahnuw.Ja pociłuwaw jiji. Wona zapluszczyła oczi, niby prysłuchałasia do swoho wid-

czuttia. I ne stało snihu, zirok, probłem czasu j prostoru. Zamknuwsia swit radosti.Kładu pero. Ne choczu bilsze pysaty. Żytymu w switi bezkonecznoho szczastia.

Może, ce i je ote narodżennia, jake ja pereżyw nedawno wwi sni? Mene peresliduwałypotwory, a ja teper wybuchnuw kochanniam i łeczu u tajemnyczi sfery Pownoty! Jakby-to!..

Szczo zi mnoju? Ja znowu niby padaju. Bil u serci. Sum u duszi. Koły ce stałosia?De podiłasia pownota?

My buły razom. Najïntymniszi dotorky, najniżniszi obijmy, jiji słabijuczyj hołos miżchwylamy nestiamy. I potim… majże neczutnyj łehit soromu. Ne zbahnu…

Newże wsia grandiözna fantasmahorija kochannia — łysze prelud do zaczattia,jake potribno pryrodi? A niżnisť, a misterija jednannia — to łysze refłeksy? O nebo! Chajce bude łysze chymeroju moho wtomłenoho rozumu.

Page 44: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

…Bezlicz podij. Zachyst kandydatśkoji. Pojizdka w Haahu na sympoziüm. I mojitiażki rozdumy, moje horinnia na własnomu wohni. O żart pryrody, newidomoho ekspe-rymentatora, jakyj stojiť za naszoju spynoju! Jak pozbutysia protyłeżnostej, szczo sta-nowlať suť naszoho jestwa? Ta j czy potribno ce? Buduju kosmogoniczni teoriji, j ne możurozwjazaty probłemy własnoho poczuttia. «Relatywizm u switi mikroczastok». Tobi zace dały stupiń kandydata nauk. A jakyj naukowyj stupiń ty majesz za doswid u switikochannia?

Kryżanije pohlad kochanoji. Czomu?Use czastisze wona widwodyť pohlad. Czomu? Chiba szczoś zminyłosia w meni?

Czy żinoczyj mikroswit uże chocze inszoho demiürha? Bezumstwo.Wtim, breszu. Ne łysze wona zminyłaś. Ja też. Nema wże tijeji nowyzny, jaku ja

widczuwaw pid czas perszych zustriczej.Ja tilky teper diznawsia, szczo w neji s czołowik. Najdawnisze te, szczo mene ce ne

wrazyło. Boże, jaka nedoskonalisť stosunkiw. Nawiť u switi fłory i fauny wse nabahatoprostisze, prekrasnisze i wełycznisze. Kwitka i promiń soncia. Kochannia łebediw. Wonywmyrajuť, koły hyne odyn z nych. Tam nema probłem, tam najpownisze zawerszennia.Spilnyj polit, spilne hnizdo. Suť i dija nerozdilni.

Choczeťsia zabuty pro wse, szczo buło. Jakszczo prekrasne pryweło do padinnia, tonawiszczo wono?

Ranisze na kożnyj mij pokłyk wona łetiła na kryłach. Teper: «Ne możu», «Zawtrane dzwony meni, czołowik bude wdoma», «Ne rozmowlaj zi mnoju niżno po tełefonu…»

Posłuchaj, Sergiju! Ne wdawaj z sebe heroja mełodramy. Wse ce — rezultat twohobezsylla. Ty ideju kochannia zrobyw dominujuczoju. A może, ce ne tak? Może, cia idejawzahali ne maje nijakoho znaczennia u wyriszenni smysłu buttia?!

Mudruju. A serce płacze. My bilsze ne zustrinemoś. Czorni ruky widczaju styskajuťmene. Miljardy ludej na płaneti, a nichto ne rozraje, ne wtiszyť. Jaka straszna kara butyludynoju. Ciłyj swit lahaje na twoji płeczi, i ty powynen nesty joho, karatysia.

Maju wyriszyty probłemu czasu. Newbłahannyj potik zabyraje wid nas use najdo-rożcze, najswiatisze, a my sydymo na joho berezi abo pływemo w joho burchływychchwylach i składajemo liryczni ody. Wid Prometeja do naszych dniw. Widnyni — dowicznosti. Chtoś powynen poczaty.

Chiba ne kryczyť weś swit, usia neskinczennisť u wjaznyci Chronosa, w joho new-sytymomu czerewi?

A najhucznisze wołaje «Ja» — czutływe, niżne, bolisne «Ja» ludyny. Radisť i trage-dija buttia. Suť swidomosti, jiji poczatok i kineć. Alfa i omega. Nezłamne, chystke, ne-ruszyme j płynne. Zwidky wono zjawyłosia? De buło do toho, jak STAŁO BUTY?

Inkoły meni zdajeťsia, szczo ja zhaduju. Jakyjś nebuwałyj polit miż zoriamy j tu-mannostiamy. Ja pamjataju — szlach newymirnyj. Nemow striła wohniana, pronyzujemoja suť metagałaktyky ta megaswity, szczo marewom, mirażamy myhotiať dowkołaneskinczennoji puti. Chto ja buw? Może, promenystyj akord wsełenśkoji symfoniji,może, promowłene bezmirom słowo, jake szukało sobi wyjawu u łoni prostoru? I oś wonowtomyłosia wid polotu, wid swojeji neskinczennoji wahitnosti, zachotiło spoczynku. Japobaczyw pryjemne sonce, zełenu pryjaznu płanetu, zatysznyj swit ludej, kwitiw i pta-chiw.

Czomu ż tak odczajduszno kryczała dytyna, wchodiaczy w swit, de nasmiszkuwatozawywały chersonśki stepowi witry i nad merzłoju zemłeju zrywałasia chuha? Może,moja suť zbahnuła, szczo ne treba zupyniaty polit sered zirok i tumannostej?!

Pizno! Newbłahanno muruwałasia wjaznycia z kistok, mjaziw, krowi j najtonszychnejroniw. Budiwnyk żyttia pospiszaw połonyty mandriwnyka bezmiru, dytynu nezry-mosti. Spownena tepłoho mołoka hruď zatknuła wołajuczyj rot. Use, łanciuh konecz-nosti zamknuwsia! Ty wże ne wołodar kosmicznych prostoriw, a bezpomiczne dytia Ze-mli…

Page 45: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

…Spływajuť dni. U powsiakdennomu wyri żyttia ja inkoły zabuwaju pro newbła-hannu meżu, jakoji żachajuťsia ludy, nazywajuczy smertiu. Szczo tam — za neju?

Kineć? Kineć czoho?Żyttia wyruje. Ne daje zbahnuty samoho sebe, zahłybytyś u najpotajemszsze. Stij!

Ja widnyni ne damsia twojij nawalnij chwyli, drewnij bezżalisnyj Chronose! Ty bilszene obdurysz mene barwystymy łasztunkamy lubownoji wystawy.

Choczu znaty prawdu pro sebe, pro tebe, pro swit, jakoju hirkoju wona b ne buła.Znaju: ty nasmichajeszsia nadi mnoju.

Wse pidkoryłosia twojij tyraniji. Zori, płanety, gałaktyky, megaswity, atomy,ameby, kosmiczni kataklizmy, teoriji, nezliczenni formy żyttia. Kłen na kraju asfalto-woho majdanu, a z nioho zlitajuť sotni, tysiaczi preharnych litaczkiw-helikopteriw.Łehki, czariwni stworinnia, szczo nesuť u sobi zarodky bezliczi kłeniw. Maty-pryrodo!

Nawiszczo taki bezhłuzdi wtraty? U mertwe pokryttia wijaty niżnu żyttiewu płoť?Oś de twoje torżestwo, Chronose! I łysze duch ludyny ne zdajeťsia tobi. Ty nenawydyszjoho, lutyj Chronose, bo, koły ludyna widkryje wsi tajemnyci buttia, ty szczeznesz, jakmara.

Znaju, szczo mrija duchu nedosiażna, doky nema jednosti, doky bezmir kłekoczechaosom i worożneczeju. I tomu ty nasmichajeszsia, tomu ja czuju twij władnyj hołos —zneważływyj, zwerchnij:

— Mizerija, iluzija pryrody. Pina moho okeanu. Ty smijesz zwesty hołowu dla za-pereczennia? Znaj że, szczo j twij protest — moja hra. I twoje «Ja» — łysze wypadkowisťu chymernomu spłetinni mojich wełetenśkych peretworeń.

Chto dasť widpowiď? Bez ironiji?..Kwitka prorostaje z zerna, stebło — iz zerna, plid — iz zerna. Zowni — łysze pro-

meni soncia, woda, powitria. A pryczyna i naslidok — u zerni. I zahadka. Ja — w menisamomu. Piznaj sebe. Dawnij, mudryj, bezsmertnyj zapowit. Ałe… skazaty łehko. A detoj kinczyk nytky, szczob schopytysia za nioho?

Doky ne rozwjażu cijeji motorosznoji zahadky — ne zaspokojusia. Tysiaczolittiabyłysia ludy ob stinu Chronosa, potraplały u nenażerływe czerewo, hynuły u moroci ne-buttia, wołajuczy do tych, jaki łyszyłysia u switi:

— Dumajte, boriťsia!…Dzwonyła Wita. Kłykała. Ja uże chotiw zabuty wse, łetity do neji. Znowu wid-

czuty tepło żinoczych ruk, zahlanuty w jiji prozori oczi, słuchaty trywożnyj szepit. Nechoczu! Jakszczo nemaje w obijmach radosti, heť z tych obijmiw! Wony stajuť kajda-namy.

Na tim boci tełefonu pływło kryżane mowczannia. Prostir uże ne maw znaczennia.Nas rozdilało bilsze niż prostir.

Może, kołyś strineťsia MOJA? Może, todi. Ach, durnyku! Pradawnia łegenda Pła-tona moroczyť usim wam hołowu. Rozdiłeni połowynky. Szukajte, szukajte! Zływajteś użahuczomu porywanni, a potim neszczadnyj Chronos skorystajeťsia rezultatom waszojiintymnosti: zmusyť krutyty kołeso switu waszych naszczadkiw. I tak bez kincia. Dokyne pryjde nowyj Płaton, szczob prohołosyty nowu ideju.

Probacz, geniälnyj wczytelu! Ja ne powstaju suproty tebe, a łysze choczu dopow-nyty tebe. Ne na połowynky rozdiłyły wsełenśku jednisť żorstoki bohy, a na bezlicz straż-dajuczych czastok. Okean form. Powernuty jim jednisť — oś jake zawdannia pered lu-dynoju. Polubyty żinku — prostisze. Treba polubyty nezmirnisť i wmistyty jiji w swo-jemu serci…

Proszczaj, Wito! Płacze moje zwyczne, ludśke, zemne «Ja». I spokijno zawmerło ko-smiczne. Spokijno? A może, breszu? Jak prosto ty rozdiływ sam sebe na «zemnoho» j«kosmicznoho». «Kosmos widdzerkalujeťsia w kożnij rosyni, w zinyci kożnoho oka», —skazały drewni mudreci. A ty…

Dosyť. Dosyť łogicznoji pawutyny… Suche kłacannia ważilcia aparata. Technika

Page 46: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dwadciatoho wiku. Jak łehko wona zjednuje i rozjednuje duszi. Podarunok Chronosa. «Iwohoń zwodyť z neba na zemlu». Manyť. Połonyť. Regłamentuje zustriczi i rozłuky.

A serce bołyť. Rozum ne może joho zaspokojity. Wono nezałeżne. Boły, moje serce,boły!

Z czoho ż poczaty analizuwaty, syntezuwaty?Swidomisť? Tak. Ałe ce ne wseosiażne znariaddia. To łysze prominczyk u bezmeż-

nomu spektri piznannia. Okrim analitycznoho, je bahato inszych — uże widomych iszcze newidomych. Piznannia switu chudożnie, naukowe. Isnuje baczennia religijne, do-rosłe, dytiacze, spryjniattia utylitarne, bajduże, radisne, pesymistyczne. Mynułe nahro-madyło bahato zeren piznannia j ujawy pro swit. Treba rozhlanuty wse, szczo dosiażne.Czy je sered nych żyttiedajni?

Knyha buttia. Łegenda pro Adama i Jewu. Demiürh tworyť ludej, szczob naselałypłanetu, szczob panuwały nad switom i lubyły joho. Szczo ż, i taku hipotezu slid matyna uwazi. Modeluwannia ewoluciji. Mohutni kosmocywilizaciji spromożni zdijsnyty pła-netarnyj eksperyment. Wse w znanni materiji. Ałe nawiszczo? Miljony rokiw strad-nyćkoho żyttia — boroťba zi stychijamy pryrody, wijny. Potoky krowi, wjaznyci, woh-nyszcza inkwizyciji, smerť miriädiw newynnych — jak wyprawdaty takyj eksperyment?Jake serce powynne buty w demiürhiw, szczob wono ne rozirwałosia wid żachu i żalu?

A wtim, żal — to, może, łysze refłeks naszoho samozbereżennia? Adże my ne żali-jemo derewo, kamiń, eksperymentujuczy? Ba, nawiť twaryn ne żalijemo, chocz wony jduże schożi na nas. Otże, w tych miticznych demiürhiw może buty wzahali widsutniepoczuttia żalu j spiwstrażdannia? My dla nych — eksperyment. Naszi boli, muky, kry-wawi wijny i poszuky istyny — łysze ełementy pewnoji reakciji, jaki wony staranno wy-wczajuť, deś wykorystowujuť. Ohydno! I znowu ż — ohydno dla nas. A jakszczo jdeťsiapro hołyj intełekt?

Todi probłema Chronosa — ne w naszych rukach. Czas ne może buty podołanyj.My — wjazni. Nemaje prostoru dla wteczi, bo za stinamy wjaznyci nema buttia. Naszamożływisť — powzannia u spiralach hiperprostoru. «Prach ty je — i w prach power-neszsia». Drewnie proklattia. Newże w niomu istyna? Newże wsia probłema — ne tor-katysia jabłuka piznannia dobra i zła? Buty smyrneńkymy rabamy demiürha, żyty in-stynktamy, buty w złahodi z faunoju j fłoroju?

Ni, załyszu poky szczo ciu hipotezu. Tut — bezwychiď. Jedyne, na szczo majuť na-diju jiji prychylnyky, — zamyrennia czerez smyrennia, pokoru, pownu widdaczu sebena mylisť demiürha. Todi — żyttia w switi radosti j pownoty. Ałe jakoji pownoty, jakojiradosti? Znowu bez swidomosti, znowu w imli instynktu, de ne można bude rozpiznaty,chto ty je — wilnyj duch czy ełement kosmicznoji kibermaszyny?

Ni, ni! Treba jty dali. Schid załyszyw nam bahato symwoliw i doktryn. Czy nemajesered nych nowych zeren piznannia? Drewni duże bahato mirkuwały nad probłemojuczasu i też namahałysia zwilnytysia wid joho łanciuhiw. Brahmanizm, dżajnizm, bud-dyzm. Wsi wony załyszyły grandiöznu kosmogoniju i wrażajuczyj antropohenez. We-danta pidweła pidsumok, zdijsnyła syntez.

W okeani wicznosti pływe tysiaczohołowyj Zmij Szesza — Czas. Na niomu drimajeWisznu — sukupnisť i suť żyttia. Inkoły — suworo periödyczno — z joho łona wyrostaje,rozkwitaje czariwnyj Łotos Buttia, a na niomu sydyť tworeć switu — Brama. Mynajuťneskinczenni kalpy — biljony rokiw kosmicznoho rozwoju. Zarodżujuťsia i wmyrajuť zo-riani skupczennia, spałachujuť i zhasajuť płanety, zjawlajuťsia i bezslidno szczezajuťżywi istoty, ludy, bohy, asury, cywilizaciji, carstwa, mesiji, awatary, kszatriji, pariji,raby i wołodari, kochani i bezdomni, mudri i bezumni. Wse, wse, wse hyne w neskin-czennych spiralach eoniw, i nawiť werchownyj Brama wmyraje, koły kinczajeťsia johosto rokiw, — newymirnyj dla zemnych obczysłeń wik, i todi wjane nebesnyj Łotos, pory-naje w łono Wisznu. Znowu — newymirnyj okean wicznosti, a sered nioho — bezsmert-nyj Szesza z drimajuczym bohom na spyni.

Page 47: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

I tak bez kincia. Bez wymiru. Bez smysłu. Tak jeśm. Tak bude.Jedyne proswitłennia — metempsychoz, ideja perewtiłennia. Oś ty had, ptach, ko-

rowa, każan. Tobi tiażko, ty powzajesz po zemli, ty stajesz żertwoju żadibnoho chyżaka,ałe spodiwajsia, mołysia tworcewi suszczoho — Brami. Ty zmożesz w majbutti narody-tysia ludynoju. A projszowszy wdało szlach ludyny, możesz pidniatysia do carstwa de-wiw-bohiw. Ałe j tam tebe pidstereże wicznisť. Nasołoda wymahaje widdaczi. Nemynu-czyj rytm wzajemozałeżnosti kyne tebe do carstwa rakszasiw-demoniw, de ty spokutu-jesz cykł nebesnoji nasołody. I znowu — czerez carstwo mineraliw, rosłyn i twaryn — doludśkoji ewoluciji…

Motoroszna doktryna. Ałe, sprawdi, treba jij widdaty nałeżne. Wże tysiaczolittiatomu mudreci Indiji widczuły newyczerpnu i bezżalnu suť Chronosa — czasu. Doky tyw joho potoci — niczoho buduwaty chymery. Ty — łysze czastka na joho chwylach, kli-tyna wsełenśkoho organizmu.

Wpersze powstaw proty despotiji Chronosa mużnij Hautama. Win prohołosywideju swobody. Ne borotysia zi switom Bramy, a wyjty z nioho. Kudy? U newidomisť!Jak widczajdusznyj mandriwnyk na błaheńkomu czownykowi w more. Szczo tam, zaobrijem? Może, czariwnyj ostriw? Może, nebaczeni lisy i kazkowi żar-ptachy? Może, ura-han i zahybel u bezdonnij prirwi okeanu? Chaj! Aby ne tut, de wse tak ostohydiło, dewse wywireno, jak rytmika piszczanoho hodynnyka, szczo joho raz u raz perewertajedoswidczena ruka kosmicznoho wełetnia Szeszi.

Jak poboroty despotyzm Chronosa? Jak wyjty z joho pastky?«Widkynuty wsi żadannia, — skazaw Hautama. — Rozrubaty kompłeksy prahneń.

I todi ruka Mary ne zachopyť tebe. Ty znowu zilleszsia z okeanom swobody, wyjdesz izswitu form».

Prekrasno! Ałe ż ce wtrata indywidualnosti. I potim, chto dowede, szczo twoja ener-gija — uże w stani pasywnosti — ne bude wykorystana swidomym czy neswidomymdemiürhom dla nowoho impulsu żyttia, szczo wona ne bude krutyty insze kołeso switu?Nema takoji garantiji, doky tym garantom ne bude twoja swidomisť. Otże, zbereżenniaindywidualnosti — najpersza neobchidnisť. Neswidomyj bojeć — ne bojeć. Pasywnyj bo-jeć — ne bojeć. Win żertwa, win zdobycz Chronosa.

Piznisze bezlicz okultnych, mistycznych mysłyteliw wdoskonałyły, osuczasnyłyschidni doktryny. Gigantśki manwantary — ewolucijni cykły projawłennia i prałajji,widpoczynky kosmicznych stychij — stały potribnymy łysze dla periödycznoho prochod-żennia nezliczennoji ławyny monad, szczo nabuwały w switach form neobchidnyj do-swid. Semeryczni cykły płanet, switiw buły neobchidni dla wdoskonałennia, prydbanniadoswidu, szczob z tymy zdobutkamy nareszti powernutysia do Absolutnoho Łona, jakpowertajeťsia z kwitkowoho pola bdżoła z sołodkym nektarom.

Pomiż tymy krajnimy punktamy isnuwało bezlicz sfer — astralna, mentalna, bud-chiczna i bahato inszych, wże nezbahnennych. Tam pisla smerti duchownyj kompłeksludyny prochodyw periödy widpoczynku, kary, nahorody, pidbywaw pidsumky, płanu-waw majbutnie fizyczne żyttia.

Szczo ż! Prekrasno. Wse dosyť rozrobłeno, łogiczno, może, nawiť sprawedływo. Teo-rija Karmy — sprawedływoji diji ta zakonu pryczyn i naslidkiw — dopowniuwała cejswitohlad. I ne treba nijakych bohiw, cia doktryna tisno zmykajeťsia z materiälizmom,z idejeju rytmicznosti buttia.

Ałe czomu duch zapereczuje proty takoji wykinczenosti? Czomu dychaje motorosz-nistiu wid wełyczawych kalp i manwantar? Szczo może duch, jakyj narodżujeťsia z Ab-solutnoho Łona, wziaty wid żaluhidnoho switu form, de win łeď-łeď powzaje u piťmiinstynktiw ta nikczemnych probłyskiw intełektu? I szczo może daty doswid materiälnojisfery dla nadprostorowych, nadczasowych koordynat?

I znowu bezwychiď. Nemożływisť staty nad czasom, nad drewnim Chronosom.

Page 48: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Chaj nawiť ja koły-nebuď stanu bohopodibnym tytanom, ałe ż budu zapriażenyj u wse-łenśku rytmiku. Newże drewni mudreci ne zbahnuły cioho?

Samadchi? Transcendentne złyttia z jedynym połem buttia? Neporuszne tiło, oska-łeni zuby, błażenna posmiszka. Harazd! Chaj ty siahnuw potoku błażenstwa, a inszi? Amiljardy twojich bratiw? Czy widkryw ty jim bażanu steżeczku swobody? Czy daw dokazprawdywosti tijeji steżeczky, okrim subjektywnoho twerdżennia? Dejaki religiji zapew-niajuť, szczo wsiaka smerť je perechid u carstwo swobody! Chiba ne perekonuje u ciomuludej chrystyjanśka cerkwa, ta j ne łysze wona?

Stij! Dosyť!Ce niczoho ne dasť. Stwerdżennia zakonomirnosti, neobchidnosti toho, szczo je,

szczo isnuje, — ce chołujstwo u newidomoho tworcia, chto b win ne buw: swidomyj eks-perymentator czy neswidoma pryroda. Nawiť żyttia może wyjawytysia chworoboju ma-teriji, nawiť geniälnyj skulptor może zipsuwaty desiatky szmatkiw najkraszczoho mar-muru, doky wtiłyť swij zadum u doskonału formu. Same tak! Widczuttia nepownoty,newdowołennia — dokaz nedoskonałosti tworennia. I ludyna, widczuwszy ce, powynnaznajty szlach do pownoty, do krasy, zawerszennia.

De toj szlach?Widczuwaju — w nas samych. My — naslidok bezkonecznoho łanciużka pryczyn.

Jakszczo tak, to w nadrach klityn, heniw, u szcze hłybynniszomu jestwi naszomu jeskondensowane znannia pro mynuli prochodżennia. Szczob siahnuty swobody, treba do-widatysia, jak my potrapyły w rabstwo. Proslidkuwaty, de buły naszi poperednyky,szczo wony dijały, czomu pryweły nas same siudy.

Ce — probłema bahatomirnosti. Syntez biöłogiji, psychołogiji, energetyky, kosmo-goniji, biöniky, istoriji. Tak, istoriji u wsij jiji neosiażnosti, zapysanoji w naszomu du-chowi.

Zwidky poczaty? Szcze ne znaju. Budu radytysia z druziamy. Era kosmonawtykypoczałasia. Eksperymenty, otże, można bude prowodyty w kosmicznych massztabach.Deszczo w swidomosti wyzriwaje, ałe szcze bojusia pro ce pysaty. Treba obmirkuwaty.Stij! Dzwonyť tełefon…

Znowu wona. Wita. Kryha roztanuła. Łaskawyj, tremtiaczyj hołos. Może, pity?..Szczo zi mnoju? Pisla takych złetiw dumky znowu opynytysia w obijmach? A jak że zprobłemoju czasu? Heniw? Chronosa? Win smijeťsia. Ja czuju joho chołodnyj rehit. Nibytriszczyť kryha nawesni, koły skresaje Dnipro!

A, bajduże! Pidu!..

Odnijeji noczi meni niby prywydiłoś…Porohy. Pownowodyj Dnipro. Pid soncem hrajuť buruny na porohach, u nebi szy-

riajuť łastiwky. Baczu na płesi bahato hostronosych czajok, bila nych metuszaťsia ko-zaky. Deś dałeko czuty huk łytawr. Rada, czy szczo?

Ja sydżu na kameni nad wodoju, dywlusia na niżno-zełene pahinnia oczeretu, du-maju dumu. Pro szczo? Teper ważko zhadaty. Jakaś tuha, sum za wtraczenym, pokłyknewidomoho…

— Wohnewycze! Wohnewycze! — Czujuťsia zdałeka hołosy.Wohnewyk — ce ja. Mene poważajuť i trochy pobojujuťsia.Wważajuť czakłunom, charakternykom. Bo ja znaju tajemnyci traw i zwiriw, mowy

inszych narodiw i czariwni słowa, jaki zupyniajuť krow, odwertajuť oczi worohiw i szczebahato-bahato inszoho.

Kozaky otoczyły mene tisnym kilcem. Ja baczu bahato suworych obłycz. Tilky oczijichni dytiaczi, dowirływi. Wony żduť? Czoho wony żduť? Widpowidi. Czomu ja majudaty jiji?

— Wohnewycze! Czy schwalujesz ty pochid?— Zażdiť, brattia! Treba zapytaty w Czornoji Gramoty..

Page 49: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ja wytiahuju z-za pazuchy oksamytno-czornyj suwij na sribnomu łanciużku, roz-hortaju joho. Win minyťsia na sonci motorosznoju hłybynoju, wibruje.

— Czorna Gramoto, kozaky zapytały, czy na dobro cej pochid?

— Serce pałaje — na dobro. Serce chołodne — zupyniťsia! — Poczuwsia tychyj ho-łos Czornoji Gramoty.

— Sławno! Sławno! — zarewły kozaky. — Oj harno skazała, Czorna Gramoto! Ho-riať, horiať naszi sercia! Pływemo, brattia, pływemo! Chaj naczuwajuťsia busurmany!

— A czy dowho nam trymaty szablu w ruci? — sumno zapytaw chtoś u mene zaspynoju, koły zmowkły kryky.

— Doky je woroh, — skazała Gramota.— Newże dowiku?— Wsiomu je kineć.— Koły ż? Koły?— Widpowiď u waszych serciach. Doky w mohyły chowajete sławu swoju, kozaky,

doty nerozrywne woroże kilce…Homin, homin mużnich hołosiw. I tanuť obrysy porohiw. I ja znowu w swojij kyjiw-

śkij kwartyri.Szczo pojednało dałeki epochy? Zwidky prymchływe wydinnia — take fanta-

styczne, nejmowirne?Czorna Gramota? Suwij dywnoji reczowyny, szczo daje widpowidi na zapytannia?

Czomu win meni znajomyj? Zwidky? Deś ja czytaw pro taku ricz, tilky wona inakszenazywałasia.

Zdajeťsia, szcze j dosi widczuwaju niżnyj dotork suwoju, tremtinnia tepłoji czutły-woji reczowyny. Szczoś dawno zabute, hłybynne…

Stij, zhadaw. Deszczo zhadaw…Ołeksandr Wełykyj chodyw czerez paluczi pisky do chramu Amona. Tam win roz-

mowlaw z żerciamy, pryjniaw poswiatu. Jomu dały Czornyj Papirus. Car nosyw joho naszyji. Łegenda rozpowidaje, szczo toj Papirus trymaw u sobi sokrowenne znannia tajem-nyci switu. Wełykyj połkowodeć radywsia z Czornym Papirusom, nerozłuczno maw johopry sobi. Tajemnyczyj suwij buło pochowano razom z ostankamy caria…

Newże ce win? Newże Czorna Gramota? Czy moja pidswidoma wyhadka, fantazu-wannia?

Jakszczo prawda, to jak suwij potrapyw do kozakiw? Oj łełe! Ja wże pryjmaju sonza realnisť.

A czomu b i ni? Adże ja ne dumaw pro take? I moje wydinnia ne prosto son, arozkryttia genetycznoji informaciji. Jakiś moji poperednyky mały sprawu z CzornojuGramotoju, a ja…

Hm… Ne welmy micnyj łanciużok, ałe wse-taky… Szczo może oznaczaty toj suwij?Zwidky win? Schoże na uniwersalnu kiber-maszynu, jaka wchodyť u kontakt iz psychi-koju ludyny i daje uzahalneni widpowidi, tocznisze — symwoły widpowidi, jaki treba

Page 50: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

rozwjazuwaty widpowidno do temperamentu j erudyciji.Prote chto b mih stworyty takyj czudowyj prystrij? Naszi predky? Nizaszczo. Todi

pryszelci? Na czużopłanetnych kosmonawtiw teper moda, jim prypysujuť use nezrozu-miłe, nezbahnenne…

Je odna ideja… Sprobuju perewiryty…Znowu Nowyj rik. Uczora zaproszuwały do towarystwa — ja ne piszow. Wona zu-

striczała u swojemu hurti. Podzwonyła, skazała, szczo ne może. Ne może? Chaj! Ja sydiwjak sycz udoma, dywywsia na wułyciu, słuchaw homin wesełych ludej, dumaw.

Za szybkamy łehko krużlaw łapatyj snih. Meni buło sumno j prosto. Ni hirkoty, nibolu. Trans, majże bajdużisť. Maryłysia jakiś neznani obrazy, pływły porucz, splitałysiaw obrazy nezemnoho switu. Zaspokojuwały.

Ja zbahnuw, szczo koncze treba rozirwaty koło zwyczajnosti. My baczymo swit ły-sze kriź wuźku szcziłynu kilkoch poczuttiw, a potim dogmatyzujemo te baczennia i za-pereczujemo wse, szczo widrizniajeťsia wid dogmy. Tak ne dosiahty syntezu. Nikoły.Syntez — ce nasampered dopuszczennia bahatomirnosti i nawiť — newymirnosti.

Może wyjawytysia, szczo probłema czasu duże prosto wyriszyťsia, koły siahnutynowoho stupenia switobudowy. Ne absolutnyj że win — Chronos? Absolutne ne minia-jeťsia, wono wseosiażne, a czas — wicznopłynna sutnisť, kałejdoskop jawyszcz. Otże,porodżenyj jakymoś pachtanniam, rozdribnenniam bilsz znacznych osnow, niż win sam.

Podoroż u czasi — oś szczo neobchidno nasampered. Naukowyj eksperyment. Neteoretyzuwannia, ne subjektywni widczuttia, a mandriwka w mynułe czy w majbutnie.Nu, w majbutnie — ce probłematyczno. A w mynułe — jmowirno. Perszyj krok. A potimtysiaczi doslidnykiw kynuťsia na dopomohu. A poky szczo ne żdy entuziäzmu. Nadtoabstraktna probłema. Z domiszkoju mistycyzmu.

Za szczo ż uziatysia, za jakyj kinczyk neskinczennoho kłubka?Je w mene bożewilnyj płan. Wse bojusia pro nioho howoryty iz swojim towaryszem

— hipnołogom. Łysze win dopomoże, A jakszczo ni? Newże ne zważyťsia?Nareszti my zustriłysia z Wołoďkoju Mołotom. Prosydiły za plaszkoju brendi do

piznioji noczi, rozmowlały do otupinnia. Win ironizuwaw, potim zachopluwawsia, smi-jawsia i zamysluwawsia, rozpytuwaw i mowczaw. Nareszti tak uchopywsia za mojuideju, szczo wyriszyw prowesty eksperyment ne widkładajuczy.

— Kilka dniw na pidhotowku, ja proczytaju dejaku literaturu… i pocznemo. Nebojiszsia?

— O ni! — zasmijawsia ja. — Po-mojemu, ne ty pryjszow do mene?— Wsiake buwaje, — zahadkowo skazaw Wołoďka. — Zownisznia swidomisť nasza

chapajeťsia, hotowa zrobyty te j insze, a potim wstupaje do diji inercijna syła pidswido-mosti… I wse łetyť szkereberť! My ne znajemo sebe j na odyn widsotok. Ludyna — jakajsberg, probacz za take widome poriwniannia! Osnowna masa — newydyma…

— Zrozumiw tebe. I wse-taky hotowyj.— Todi ja czekaju…Zawtra my sprobujemo. Trywoha i nadija. Wse tak nezwyczno, nespodiwano. Doky

czohoś ne dosiahnemo — nikomu ni słowa.

Stałosia! Nejmowirno, ałe fakt!Wtim, wse po poriadku, jak buło. Ja pryjichaw do Wołoďky. My domowyłysia pro-

westy eksperyment dałeko za mistom, na daczi. Kotedż nałeżaw staromu Mołotu — dok-toru medycznych nauk, ałe wzymku tut nichto ne żyw i prymiszczennia buło wilne dlabuď-jakych doslidiw.

Zapałyły hrubku, żdały, doky w kimnati poteplije, howoryły pro szczoś nesuttiewe.Tym czasom smerkłosia, za wiknom, na oksamytnomu nebi, popływ misiać-mołodyk,rozsypaw sribni iskry pa snihowij kowdri. Wołoďka wymknuw horisznie switło, zały-szyw tilky nicznu łampu z mjakym zełenkuwatym zabarwłenniam.

Page 51: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Czakłunśka nicz, — usmichnuwsia win, hlanuwszy na misiacznoho serpa.Ja mowczaw. Czomuś wołossia na hołowi w mene woruszyłosia, niby wid ełektrycz-

nych rozriadiw. Tiło tremtiło w napruzi.— Pocznemo?— Harazd, — widpowiw Wołoďka. — Laż i zahłybsia w sebe. Sprobuj widstorony-

tysia wid suczasnosti. Ty ne Horenycia. Ty ne wczenyj, ne fizyk. Ty — bezimennyj. Nibychmarynka w nebi. Niby podych witru. Niby promiń switła…

Szczo win każe? Ja wże widczuwaw sebe kołyś tak. Mczaw u bezmeżnosti j ne znaw,koły skinczyťsia neskinczennyj szlach. Ne znaw, bo ne buło czasu, ne buło wymiru, meżi,massztabu, do jakoho b prykłasty swoji widczuttia.

Oś i teper… Mene zachopyła potużna chwyla, metnuła w prostir.— Wohnewyk! Czy howoryť tobi szczoś ce imja?— Znaju. Ce ja. Ce mij dałekyj wyjaw.— Rik. Zhadaj rik.— Narodywsia tysiacza pjatsot desiatoho. Wbytyj — tysiacza pjatsot szistdesiat

siomoho.— Wbytyj.— Tak. U boju z tataramy. Niby w tumani wse. Myhotyť, woruszyťsia, hrymotyť.

Błyskotiať szabli, kryczať kozaky. Na mene napało odrazu troje tatarśkych wojakiw.Swystyť striła…

— Stij, stij! — Zupynyw moju mowu Wołoďka. — Zupynyś. Hlań trochy ranisze.Może, jakiś detali, może, miscewisť. Może, imja, nazwa…

— Sprobuju. Ważko, ałe ja sprobuju……Wohnewyk zupynyw swoho woronoho, skoczyw na zemlu, kywnuw suputnykam

— mołodomu dżuri Iwanowi ta staromu kozakowi Semenowi.— Tut spoczynemo. Bila Diwycz-skeli. Puť szcze dałeka, treba połudnuwaty. Ta j

wodycia sławna wytikaje z-pid skeli.Kozaky rozsidłały konej, pustyły pastysia na mjaku wesnianu trawu, szczo husto

oblipyła kamjanystu hriadu. Sami siły w koło, distały komu szczo Boh posław: wjałenoholaszcza, piwpalanyci, kilce kowbasy, płeskatu czerepjanu plaszku z okowytoju. Dżurazbihaw do dżereła, zaczerpnuw prochołodnoji wody kazankom, prynis do hurtu. Wohne-wyk rozhładyw ruduwati wusa, prypaw do prozoroji wołohy. Peredychnuwszy, skazaw:

— Sławna woda. Czysta, jak diwocza sloza.— A wse-taky okowyta kraszcze, — poważno zapereczyw kozak Semen. Win paływ

horiłky w okowanyj sribłom rih, pustyw po kołu. — Bez okowytoji, brate Wohnewycze,ne żyty…

Wohnewyk szcze raz kowtnuw wody, wyter usta rukawom kuntusza.— E, ni, brate Semene. Buwaje take, szczo za odyn kowť wody baryło okowytoji

widdasy, ta szcze j duszu na dodaczu. Ne każy durnoho. Horiłka — to, jak ne kyń, czor-tiwśke zilla. A woda… Bez wody niczoho ne bude w naszomu hrisznomu switi…

Kozaky pomowczały, ociniujuczy mudrisť kozaka-charakternyka.Oczi mołodoho dżury wid wypytoji czary zabłyszczały, win zaworuszywsia na swo-

jemu kameni, błahalno hlanuw na Wohnewyka.— Posłuchaj, otamane, adże nedarma ty skazaw pro wodu — jak diwocza sloza?— Nedarma, — skupo odwityw kozak.— I skela zweťsia tak nedarma?— Nedarma.— Rozkaży meni, pane otamane, pro teje. Bo, jij-bo, ne matymu spokoju, doky ne

wznaju. Welmy cia skela meni do wpodoby. I trywożno czomuś na serci. I niby hołos jaczuju jakyjś. Tużnu pisniu spiwaje…

— To wona, — skazaw Wohnewyk.— Chto wona? — poszepky perepytaw dżura.

Page 52: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Diwczyna Hala, — zitchnuw kozak, pokazujuczy na skelu. — Ta, szczo teper ośtut meszkaje. Nawiky, doky woroh bude toptaty zemlu ukrajinśku.

— Rozkaży! — Aż pidskoczyw dżura, i joho czorni oczi zapłomeniły.

— Harazd, — mowyw Wohnewyk, pokławszy nedojidenoho laszcza na kamiń. Na-bywszy małeńku prokurenu lulku tiutiunom, win wykresaw wohniu, pustyw dym. —Raz ty takyj neterplaczyj, to słuchaj… Oś tut nedałeko, za cijeju hriadoju, buło seło. Wżej ne znaju, jak wono nazywałosia — czy to Łełeky, czy to Żurawli. Take żyttia buło jich-nie — jak u ptachiw: wicznyj wyrij, wicznyj polit. Bo ż sami znajete — tatarwa ne dajespokoju hreczkosijam ukrajinśkym. Ehe ż. I odnoho razu orda nałetiła na te seło, zapa-łyła, poczała braty jasyr. Jaki buły kozaky czy mołodi chłopci — wsi pohynuły, zachysz-czajuczy materiw swojich ta diwczat. Starych didiw ta materiw też worohy porubały, bonaszczo ż jim tiahty Czornym szlachom nemicznych — wse’dno pomruť. Wspokijsia,dżuro, ne chapajsia za szablu. Szcze stane na twoju dolu suprotywnykiw. Słuchaj dali.Potrapyła w połon czużynećkyj i popiwna Hala — krasunia nebaczena. Żyw u tomu selipanoteć, szcze ne staryj, i buła w nioho doczka, pro jaku ja oce skazaw. Dywna diwka.Znała piseń bahato czudowych, na kobzi hrała, spiwała dumy. Ne mynały kozaky pa-notcewoho dworyszcza, bo wsim kortiło hlanuty w oczi błakytni, na rusiawu kosu pomy-łuwatysia, hołos hołubynyj poczuty. Wsim do wpodoby buła diwczyna-koroliwna, anichto ne smiw zajniaty jiji. Czysta buła, jak omyta rosoju kwitka.

Tak otoż… Wpaw panoteć pid jatahanamy worożymy, zachyszczajuczy doneczku,a Hala potrapyła w połon. Poweły branciw Czornym szlachom, i jszły wony oś tut, mymocijeji hriady. Zupynyły konej, dały szczoś tam branciam pojisty. A nadjichaw tym czasomsławetnyj murza nohajśkyj Hiurza-bej, pobaczyw popiwnu sered żinok naszych, zaho-riwsia żadoboju czornoju. Nakazaw rozwjazaty diwczynu, nakynuwsia na neji, chotiwtut że, pry wsich, gwałtuwaty. Sydy, każu, dżuro, bo ne budu rozpowidaty dali…

— Mowczu, mowczu, — tremtiaczy wid zbudżennia, proszepotiw dżura Iwan. Pojoho szczokach tekły slozy, sucha dołonia łeżała na efesi szabli. — Ja mowczu, pane ota-mane!

— Ta ne dowełosia jomu spohanyty diwoczoji krasy. Wyrwałasia Hala z ruk nohaj-śkych, wychopyła szablu w jakohoś tataryna, kynułasia do ocijeji skeli. Chotiły krym-czaky jiji striłamy prochromyty, ta murza zaboronyw. Sam wyjszow na dwobij z diwczy-noju — pewno, chotiw wybyty szablu z jiji ruk, szczob zdijsnyty zadumane. Luto, jarobyłasia Hala. Niby desiať kozakiw u neji wsełyłosia. Rozpanachała wona nawpił murzu,a sama wwijszła w ciu skelu. Szczezła… I jak tilky te stałosia — wdaryło dżereło z-pidkamenia. Zlakałysia krymczaky, zniałysia z cioho miscia, ruszyły dali. Ta za porohamy,nad Dniprom, striły jich kozaky, odbyły jasyr, powernuły na Wkrajinu. Tak Hala nawiťpisla smerti swojeji dopomohła duszam chrystyjanśkym. A kamiń cej z toho czasu nazy-wajeťsia Diwycz-skełeju. Czy do wpodoby, dżuro, moje kazannia?

Dżura, ligszy na zemlu nyć, mowczaw. Tilky spyna joho sudorożno tremtiła.— Ehe, chłopcze, — mjako skazaw Wohnewyk, — ne dla naszoho czasu twoja dusza

Page 53: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

sotworena. Nadto niżna wona. Nu, ta niczoho! To harno. To dobre, mij chłopcze. Z takojuduszeju zawżdy pryjdesz na pomicz druziam-towaryszam…

— Posłuchaj, Wohnewycze, — ozwawsia staryj kozak Semen. — Dywluś ja na tebe,dywujusia. Jakyjś ty ne takyj, jak wsi. Szczoś w oczach twojich dywne, netutesznie. Ko-zak z tebe dobriaczyj, mudryj ty, — a wse ż taky schożyj na jakohoś ptacha perelitnoho,szczo newidomo zwidky zjawywsia. I Czorna Gramota twoja, szczo promowlaje słowamy.I czakłunstwo twoje…

— E, puste, — machnuw rukoju Wohnewyk, lahajuczy horiłyć na trawu. Win dy-wywsia na chmarynku, szczo pływła w błakytnij bezodni, i w joho oczach strumeniłajakaś tuha. — Nijakoho czakłunstwa nema, pane brate. Durni plitky ludśki. Ta strachnikczemnyj. Peredam tobi swoje znannia, ty też robytymesz te samisińke. A dusza mojasprawdi jakaś perelitna. Kudyś porywaje mene, nese, sum newymownyj spowniujeserce. Nacze ja szczoś utratyw, niby maju kohoś zustrity. A Czorna Gramota… pro tejemożu tobi rozpowisty. Dola jiji nezwyczajna… Poczuw ja pro neji wid odnoho połonenohoturka, jakyj potrapyw na Sicz. Turok toj ne prostyj — pyśmennyj czołowjaha. Buwawwin i w jehypetśkij zemli, i w Jerusałymi, i w misti Iskander-paszi, abo Ołeksandra po-naszomu. Buw kołyś takyj wojownyk. I rozpowiw meni toj turok drewniu buwalsz-czynu…

— Ehe, brate Wohnewycze! Zażdy! — ozwawsia kozak Semen, prypadajuczy wu-chom do zemli. — Czy ne orda?!

— Wona! — stwerdyw Wohnewyk, zawmerszy na jakuś myť. — Sidłajte konej. Dodniprowśkoji jaruhy. Tam nohaji ne zuzdriať. A my — wpław czerez Dnipro.

Ta ne dowełosia kozakam nepomitno szczeznuty. Doky sidłały konej, doky kynuły-sia do riatiwnoho jaru, kilce nohajiw zamknułosia, i dowełosia zaporożciam pryjmatyneriwnyj bij.

— Szczo ż, — spokijno skazaw Wohnewyk, strymujuczy hariaczoho konia. —Pewno, pora nam, brate Semene, swojeju kriwceju zemlu ridnu pokropyty.

— A nora! Meni wże dawno pora, — suworo mowyw Semen, hotujuczy pistoli. —Oś Iwana-dżuru żal! Mołode szcze, ne nażyłosia!

— Mo’, Iwana szcze j można wriatuwaty, — skazaw Wohnewyk, pylno pryhladaju-czyś do ławy krymczakiw, jaki newbłahanno zbłyżałysia. — Okrim toho, Czornu Gra-motu treba buło b siczowykam peredaty. Ne choczeťsia meni, szczob wona znowu w tu-rećki zemli potrapyła. Jiji misce tut, na wkrajinśkij zemli. Hej, dżuro, proszu tebe jakbaťko: bery Czornu Gramotu, zachowaj harneńko, skaczy miż namy. My wriżemosia miżkrymczakiw. Semen — praworucz, ja — liworucz. A ty ne zupyniajsia, mczy do Dnipra.Nu, a tam — Boh dopomoże. Znajdesz na Siczi kozaka Hryćka-charakternyka, jomuCzornu Gramotu peredasy.

— Szczob ja was pokynuw? — skryknuw dżura. Nizdri joho rozduwałysia, jak ubojowoho konia. — Ta nikoły!

— Ej, durniu! — hrizno kryknuw Wohnewyk. — Te, szczo ja tobi welu, znaczniszewid twoho herojstwa! To sprawa wełyka, nebuwała! Czorna Gramota maje potrapyty wruky naszych onukiw, szczob wełyku sprawu zrobyty. Wir meni, i ja na nebi błahosłowlutebe!

— Wiriu, pane otaman! — Kriź slozy mowyw dżura, chowajuczy czornyj suwij nahrudiach.

— Wpered! — hrizno-weseło zakryczaw Wohnewyk, i troje wersznykiw wrizałyśtaranom miż ławy nohajiw.

Sławnyj buw bij. Mow orły hirśki, szyriały miż worohamy kozaky, wstelajuczywesnianu trawu napasnykamy. A tym czasom dżura szczosyły skakaw do jaruhy, za-chyszczenyj nadijnym zasłonom.

Ta krymczaky rozhadały kozaćkyj zadum. Z desiatero worohiw kynułysia nawpe-

Page 54: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

rejmy dżuri. Inszi nakynułysia na starszych kozakiw. Wtomyłysia ruky łycarśki, po-szczerbyłysia szabli. Upaw prostriłenyj z łuka dżura. Hrymnuwsia na zemlu ridnu, scho-pywszyś rukamy za hrudy, de buła zachowana Czorna Gramota. Nawiky zamowk staryjkozak Semen, pociłenyj w horło tatarśkoju striłoju. Szcze jakyjś czas metawsia po poluWohnewyk, widbywajuczyś wid nohajiw. Ta j win ne wytrymaw pojedynku: rozrubaływorohy jomu prawe płecze. Perekynuw kozak szablu w liwu ruku, szcze powaływ pja-tioch krymczakiw, ta j sam lih miż potołoczeni kwity, zajuszywszy jich jaroju krowju.

Rozbrełysia nohaji po polu, poczały łowyty konej kozaćkych, zdyraty z trupiw pry-krasy, zabyraty szabli ta zbroju wohnepalnu. Znajszły na hrudiach dżury i czornyj suwij,pokłykały murzu swoho, pokazały. Toj podywywsia na dywnu ricz, znyzaw płeczyma,poczepyw sobi na szyju. Daw nakaz ruszaty dali.

Nedałeko dojichały krymczaky. Toho ż dnia perestriły jich kozaćki zahony i wyru-bały do nohy. Na hrudiach murzy perekopśkoho znajszow otaman Czornu Gramotu, bilasidła — szablu Wohnewyka, rozciaćkowanu sribnymy wizerunkamy.

— Ech, ne wstyhły! — zitchnuw otaman. — Nema wże, brattia, naszoho charak-ternyka. Oś joho szabluka wirna u proklatoho busurmana i Czorna Gramota. Trebanajty sławnoho kozaka ta pochowaty jak nałeżyť…

Uweczeri znajszły kozaky mertwych pobratymiw. Nedałeko wid Diwycz-skeli ria-doczkom pokłały jich, pokryły jichni łycia bahrianoju szowkowoju chustynoju. Do rukdały szabli bojowi, porucz pokłały pistoli, porochiwnyci.

— Chaj i na nebi buduť wojamy, — tycho ta sumno skazaw otaman. — I CzornuGramotu pokładiť, brattia, na hrudy Wohnewykowi. Win znaje, zwidky wona ta naszczo.Jaka jiji dola — taka wona j bude. A nam do toho szcze nema rozuminnia! Proszczajmo-sia, towarystwo, z bratamy naszymy!

Pochyływszy czubati hołowy, piszły kozaky powz mertwych zaporożciw, sypały ze-mlu szapkamy, hromadyły wysoku mohyłu. Na sławu wikam, na dywo majbutniomu…

Za wiknom pływ misiać, merechtiw snih. Wołoďka dywywsia na mene zaczudo-wano.

— Kazka. Nichto ne powiryť.— Treba znajty, — wtomłeno zapereczyw ja. — Znajty misce pochowannia. Ujaw-

lajesz sobi? Pidtwerdżennia genetycznoji informaciji. Ce ż ciła epocha.— A koordynaty?— Widomo ne tak uże j mało. Diwycz-skela. Nedałeko Dnipro…— Diwycz-hir powno na Wkrajini, — usmichnuwsia Wołoďka. — A Dnipro

prostiahnuwsia na sotni kiłometriw…— Wse’dno znajdemo, — wperto skazaw ja. — Daj otiamytysia, podumaty. Treba

znajty rozumnych chłopciw — archeołogiw, istorykiw. Dopomożuť. Tut potribnyj ne po-spich, a mudrisť…

— Harazd. Ja zhoden z toboju. Szczo zmożu — dopomożu. Ate skaży meni, zwidkyinformacija w tobi, w twojich henach pro dolu Wohnewyka? Ne buw że win twojim pred-kom pisla swojeji smerti? Praktyczno ne mih buty…

— Czomu ty tak mechanistyczno pidchodysz do probłemy genetyky? — skazaw ja.— Krim osobystoho genetycznoho kodu, może isnuwaty kołektywnyj, pryrodnyj…

— De?— U jedynomu poli. Chiba my znajemo wsi kanały, po jakych ide informacija

switu?— Cikawa dumka. Oś moja ruka. Budemo byty w ciu skelu. I wse-taky — czy ne

nafantazuwała twoja pidswidomisť? Ha? Mow u sni? Widoma informacija splitajeťsia unebuwali pojednannia…

— Nawiszczo ż daremna supereczka? Chaj skaże słowo realnyj poszuk.Znajszłysia chłopci ta diwczata sered archeołogiw, istorykiw. Oho, jak zahoriłysia.

Page 55: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Buło wsioho — supereczok, bezładdia, hipotez, fantasmahorij. Poczały szukaty slidiw udrewnich manuskryptach, pojichały po Ukrajini, rozpytuwały ludej, zapysuwały staro-wynni perekazy. Razom my wybrały kilka wariäntiw, najbłyżcze do hipotetycznychpodij. Tocznisze — try wariänty. Wsi try Diwycz-hory w pojasi miż Rossiu i Tiasmynom.Ce pidchodyť. U trawni pojidemo na poszuk, ekspedycija na hromadśkych zasadach.Chwylujusia, trywożusia. Szczo ż wono bude? Poszczastyť? Jakszczo wyjde, ce bude per-sza peremoha nad Chronosom…

Kilka dumok z prywodu probłemy czasu.Najbilsz benteżyť mysłyteliw paradoks, jakyj może wynyknuty pry mandriwci w

mynułe. Mowlaw, pryszelci z majbutnioho poruszuwatymuť pryczynnisť siohodennia, ice wnosytyme chaos u chid istoriji.

A zwidky my znajemo, chto zwidky? Jak potrapyw u cej swit? Ne można mechani-styczno rozumity taki mandriwky. Nawiť w odnij ludyni może pojednuwatysia kilka osib— z mynułoho, suczasnoho i majbutnioho. Kriź organy czuttia fizycznoho organizmumoże dywytysia u cej swit rozum buď-jakych sfer, buď-jakoho czasu. W okular tełeskopamoże zazyrnuty i hrajływa dytyna, i geniälnyj uczenyj, i bajdużyj astronom — fiksatornebesnych zirok. A fizyczni mandriwky w mynułe, pewno, buduť, zdijsniuwatysia welmyobereżno, pid kontrołem uczenych, istorykiw. Treba uważno wywczyty probłemu czasu,a ne zapereczuwaty możływisť chronomandriwok z ohladu na jakiś paradoksy, pobudo-wani na zastariłych koncepcijach…

Znowu zustriwsia z Witoju. Wona obnimała mene, meni buło harno, łaskawo, ałeuże czohoś ne stało. Ja rozpowiw jij pro swoji płany, pro perspektywy majbutnich poszu-kiw, a wona myło usmichałasia, strymujuczy pozichy. Czomu? My — niby dwa pojizdy,jaki jduť nawstricz odyn odnomu. Oś, oś… Błyżcze, błyżcze…

Wikna myhotiať, kriź szyby wydno obłyczczia, zaraz, zaraz widkryjeťsia żadane,potajemne! A potim — raz! — porożnia czornota, ostannij wahon, i za nym — nimo! Wse.Buło czy ni?

Tak i w nas. Nabłyżajeťsia ostannij wahon. Ja widczuwaju. Nu j chaj! Meni wżemaryťsia insze buttia. Suworyj Wohnewyk, zapalnyj dżura Jwan, staryj kozak Semen!Dopustiť do swoho praczystoho mynułoho, widkryjte joho dla naszych serdeć, dla na-szych dusz. Aczej, może, j my prodowżymo wasz neriwnyj bij sered szyrokoho stepu!..

Wesna. Młosno spiwajuť żajworonky. My rozpoczały robotu. My — ce ja i szczepjatero druziw. Troje chłopciw, dwi diwczyny. Istoryky, archeołogy. Porucz — Diwycz-skela. Wona czy ni?

Ja namahajusia pryhadaty swoji wydinnia. Niby szczoś schoże. A może, j ni?Dowkoła pola, sady, seła. Za stinoju sosnowoho lisu — wysoka truba cukrowoho zawodu.Sered zełenoho wruna pszenyci — try mohyły. Pid jakojuś iz nych majuť buty ostankyWohnewyka i joho pobratymiw, jakszczo ce ta sama Diwycz-skela.

My chodyły w susidnie seło, rozpytuwały starych ludej, czomu tak nazwano skelu.Nichto ne znaw. Tak, mowlaw, nazywały jiji didy, baťky, tak i my nazywajemo.

Z-pid kamenia tecze dżerelce. Wono mensze, niż meni zdałosia w hipnotycznomuwydinni. Ta j ne dywno. Skilky wikiw!

Woda prozora, szumuje, pinyťsia. Chłopjata-pastuchy lublať jiji pyty, wona wha-mowuje sprahu. Miscewyj likar analizuwaw wodu, wyjawyw sylnu mineralnisť. Mabuť,zhodom tut bude wodolikarnia.

My poczały kopaty. Hołowa z susidnioho kołhospu inodi daje nam awtoekskawator.Ce pryskoriuje rozkopky. Weczoramy my łeżymo w spalnych miszkach prosto neba, mri-jemo pro ti dni, koły stinu czasu bude powałeno.

— Skilky probłem wyriszyťsia, — tycho promowlaje Ryta, dwadciatyricznyj arche-ołog. — Kosmiczni poloty dla bahatioch ludej nedosiażni. Chiba szczo desiatky, sotnikosmonawtiw zmożuť zadowolnyty sprahu pryhod, poszukiw! A miljardy? Wony powy-

Page 56: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

nni obmeżytysia rozpowiddiu tych, piöneriw, subjektywnymy perekazamy szczasływ-czykiw! A mandriwka w czasi! Ce ż podoroż u nowyj swit! Ce miljony rokiw!

— Kudy b że ty pomandruwała, jakby buła możływisť? — nasmiszkuwato zapytałajiji podruha, wysowujuczy nosa zi spalnoho miszka.

— Tudy, de ważko, — serjozno widpowiła Ryta. — De żyły taki, jak Wohnewyk,Bajda. Znaju, tam smerť czyhała na ludej Szczodnyny, szczohodyny, ałe bajduże! Inkołyhodyna naprużenoho żyttia sered nebezpek cinnisza, niż dowhi roky rutyny… A poba-czyty Spartaka? Dżordano? Żywoho Tarasa? Abo pobuwaty w Atłantydi? Druzi! Wy ły-sze podumajte! Ni, słowa bezsyli…

My mowczały. Sprawdi, szczo oznaczaw by perelik tych możływostej, jaki dasťmandriwka w czasi? Składno ce, neprosto, ałe grandiözno! I, mabuť, zowsim ne tak, jakmy ujawlajemo! Może, probłema Chronosa łeżyť ne w tij płoszczyni, jakoju ruchajeťsiasuczasna technizowana nauka? Może…

Czornyj Papirus, Czorna Gramota… Jakszczo my znajdemo jiji — ce bude perszymkrokom, ja widczuwaju. De wziałasia cia pewnisť? Ne znaju. Wiriu, znaju łysze odne —dola Czornoho Papirusu nerozdilna z mojim żyttiam.

…Newdacza! W mohyli buło pochowano semero. My perehlanuły ostanky. Niczohopodibnoho do Wohnewyka i joho suputnykiw ne znajszły. Szabli, zotlili szapky, kistky,dejaki prykrasy. Chłopciam-archeołogam i te znachidka, a meni — rozczaruwannia. Uwsiakomu razi, entuziäzm upaw. Usi zbyrajuťsia do Kyjewa. Zapytaw, czy nastupnojiwesny pryjidemo szcze? Ne dywlaťsia w oczi, szczoś mymriať pid nis. Łysze Ryta szczyroskazała, szczo bude kopatysia w zemli, doky ne zdochne! Tak i skazała: «Doky nezdochnu!» Bo żar-ptyciu, dodała wona, ne tak prosto spijmaty!

— A łowyť jiji u kazci Iwan-durnyk, — pidchopyw dowhowjazyj archeołog HordijŁapa. — A durnykiw teper nema!

— Ja persza! — bezstraszno widpowiła Ryta, tripnuwszy hrywoju zołotawoho wo-łossia. — I ne bojusia buty durnykom!

Meni chotiłosia pociłuwaty jiji. Wse-taky je bezumni szukaczi, tilky z nymy j możnaczohoś dosiahty! Ni-ni, diwczyno Halu, twij duch ne nazawżdy zakamjaniw u skeli ocij,win perechodyť do żywych i hariaczych diwczat ukrajinśkych! My znajdemo, my rozszu-kajemo drewniu Czornu Gramotu…

Ryta — moja drużyna. Sprawżnia drużyna, ne jurydyczna. My z neju szałeni, bo-żewilni. Mrijemo, porynajemo w bezmir nadij, składajemo płany pa ciu wesnu — jichatyszukaty Czornu Gramotu.

Lubow. Ja widczuw, naskilky neproste ce poczuttia. Zahostrene wuźkym prome-nem prystrasti, wono może spopełyty duszu i serce, zwuhłyty ludynu. A zapałene riw-nym sylnym połumjam — dasť tepło i switło bahatiom. Radisno, radisno na duszi! Skilkymy zrobymo z toboju, Ryto!

Ty pomstywsia, Chronose! Żorstoko pomstywsia nadi mnoju. Ty dowiw swoju wse-sylnisť! I tak łehko, tak nepomitno!

Ryta zahynuła. Nawiť tiła jiji ne znajszły. Wona mandruwała z ekspedycijeju naAłtaj, tam upała w kryżanu prirwu. Obwał zasypaw jiji, towaryszi niczoho ne mohływdijaty. Lodowa truna. Prozora, prochołodna. Dałeko wid Ukrajiny. Dałeko wid Diwycz-skeli, de ty chotiła, kochana moja, znajty swoju żar-ptyciu. Szczo ż meni teper dijaty?Ta j nawiszczo? Zarady nowoji chymery, jaku pohłyne newsytyma utroba Chronosa?!

Ta ni! Ne składu zbroji. Ty chołodnyj, bezżalnyj, czase, ja też stanu takym. Lubowtebe ne dołaje — może, zdołaje hostre łezo rozumu? Widnyni wsi moji czuttia i mysl —proty tebe! Doky żywu — ne wspokojusia. Ne zasnu. Breszesz! Je steżeczka z twohopołonu!..

Znowu zachotiłosia pysaty. Czomu? Ne znaju. Za wiknom kryk żurawliw. Wesna.Meni wczuwajeťsia w podychu witru szepit kochanoji, jakyjś nastyrływyj pokłyk. Kudy?

Tak bahato lit promajnuło. Ja wże doktor nauk. Knyha «Probłemy bahatomirnosti»

Page 57: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

narobyła szumu w naukowomu switi. Prote peremoha za namy. Nadto bezumna epochapoczałasia, wże ortodoksy ne smijuť zdijmaty swoho wbywczoho mecza nad smi-ływciamy, jak ranisze…

Prote dusza moja newdowołena. Szczo meni teoriji, szczo meni rozumuwannia! Jabażaju praktyky. Czas smijeťsia nad teorijamy. Znowu tużyť serce za bezumnym pory-wanniam junosti. Zhadujeťsia Czorna Gramota. Moji spodwyżnyky podorosliszały, stałysolidnymy luďmy. Teper uże jich ne spijmajesz na romantyku, ne sztowchnesz na sza-łenyj krok. I wse ż sprobuju. Ryta czasto snyťsia, dokoriaje, manyť, manyť deś u błaky-tnu dałecziń. Idu, jdu, moja luba, moja zołotokosa mawko. Choczu buty durnykom, cho-czu buty bożewilnym. Choczu…

Ryto! Ty czujesz mene? Ja znajszow Czornyj Papirus, Czornu Gramotu! Ja znaj-szow.

Nikomu ne kazaw niczoho. Sam organizuwaw rozkopky tych dwoch mohył, susidnijkołhosp daw traktorni łopaty, my zniały Deren, dobrałysia do pochowań. Ja odisław do-rosłych, dali kopaw zastupamy, wziawszy na pomicz ditej z wośmyriczky. Weczoramyrozpowidaw jim łegendy pro Wohnewyka, hipotezy pro prybulciw z dałekych switiw, wy-wiriaw na jichnich junych widczuttiach swoji rozdumy pro majbutniu epochu nadcza-ssia, nadprostorowosti, koły ludy stanuť diťmy bezmeżżia. O, jak merechtiły oczi ditejsered sutinkiw! Jak dowirływo dywyłysia wony na mene, a potim zachopłeno perewo-dyły pohlad na bezmirne szatro zorianoho neba!

Jakoś wranci my oczystyły ostanky wid zemli. Jich buło troje. Ja odrazu pobaczywczornyj suwij. Win łeżaw bila pożowkłoho czerepa, na jakomu szcze trymałysia kłaptiwołochatoji szapky. Wse u mohyli mało na sobi slidy newbłahannoho czasu, i łysze czor-nyj suwij merechtiw zahadkowo, i zdawałosia, szczo win tut zowsim nedorecznyj, szczowin potrapyw do mohyły wypadkowo.

Ja schopyw Czornyj Papirus do ruk. Serce hłucho stuhoniło w hrudiach.— Szczo ce? Szczo? — Dopytuwałysia dity.Ja mowczaw. Ne mih howoryty. Szczo jim skazaty? Może, ce oś wpersze w ruky

suczasnoji nauky potrapyła ricz z dałekych switiw. Ta j ne prosto ricz, a szczoś newy-mirno znacznisze.

Ja hlanuw na żowti kistky Wohnewyka. I ne sum, a torżestwo wyruwało w mojichhrudiach. Chronose! Ja zawdaw tobi perszoho udaru! Ty widczuwajesz? Oś ja, żywe pro-dowżennia Wohnewyka, stoju pid soncem. Ja ne mertwyj — czujesz? Ja żywyj! De twojakistlawa ruka? Oti ostanky kozaćki — to łysze prywyd, chymera, pyluha na witri czasu.Wona rozwijeťsia, Chronose, i twoja chyża postať wyjawyťsia łysze prymaroju naszohowtomłenoho rozumu.

Powernuwszyś do Kyjewa, ja zustriw na majdani Bohdana Witu. Wona weła swohosemyricznoho synka do szkoły. Chłopczyk trymaw u rukach buket kwitiw, na niomubuw harno wyprasuwanyj kostiumczyk. Czorni ołeniaczi oczeniata zacikawłeno ohla-dały mene. Wita zradiła, poczała szczebetaty.

— De ty? Kudy propaw? Ja tak skuczyła za toboju. Znaju, znaju — u tebe sum,tragedija. Spiwczuwaju, mij druże. Baczysz — twoji chymerni teoriji pro czas niczoho nedajuť. Win wsesylnyj, staryj Chronos. Oś jedyne znariaddia boroťby z nym, — Witapohładyła holiwku syna. — Oce nasze prodowżennia, nasza sława, nasza radisť. Może,nawiť hore. Ałe realne prodowżennia. I ne treba hipotez. — Wita łukawo usmichnułasia.— Potribna łysze lubow, niżnisť…

Ja mowczky pochytaw hołowoju.— Ne zhoden? Znaju, znaju. Upertyj, jak skela. Szczo ż, sprawa twoja. Ałe ja ne

wiriu, szczo ty probjesz bodaj szcziłynku w stini czasu…— Ne wirysz? A choczesz, ja tobi szczoś pokażu? Take, szczo powirysz…— Ne treba, — dzwinko zasmijałasia Wita. — Ne treba, druże. Meni tak kraszcze.

Ja choczu buty wilnoju ptachoju. Wilnoju wid usiakych teorij. Doky ty schylajeszsia nad

Page 58: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

swojimy paperamy czy prystrojamy w kabineti, szukajuczy suť czasu ta żyttia, samerealne żyttia wede na wułyci swij lubownyj tanok. Oś padajuť kasztany. Hlań — wonyprekrasni. Newże ty zachoczesz analizuwaty jichniu krasu?

— Ni, ne zachoczu. Ałe wony rozbywajuť swoji błyskuczi hrudy ob mertwyj asfalt.I meni do bolu żal jich. Ja choczu znaty, jak zrobyty, szczob wony ne rozbywały daremnoswojeji płoti…

— Ty poczaw howoryty poetyczni absurdy. Zapraciuwawsia, mij druże! Nu, buwaj,ja pospiszaju do szkoły. Loniu, daj diadi ruczku!..

My rozijszłysia. Cha, wona chocze buty wilnoju! A sama w najhirszomu połoni, uwjaznyci trywiälnych zwyczajiw i tradycij. Spodiwajeťsia, szczo jiji żyttia prodowżyťsiaw synowi, u joho poczuttiach, u joho sprawi?! O ni! Nema, nema nijakoho prodowżenniaw naszczadkach. U heroja może narodytysia bojahuz. I nawpaky. My — raby wypadku.Ałe ż je za ławynoju wydymych podij zerno pryczynnosti? Je, bezumowno. I treba owo-łodity nym. I todi my ne budemo płysty, mow slipi koszeniata, u wyri czasu, a wpewnenopopriamujemo w obranomu napriami.

Wona ne zachotiła pohlanuty na Czornyj Papirus. Zlakałasia. Jak czasto ludy od-wertajuť pohlad wid nezwyczajnoho. Czomu? Bo todi jich pomanyť łegendarna doroha.A na nij — tiahar pochodu, pryhody, muky poszuku. A tut, u zwycznosti, jim zruczno,zatyszno, wse rozpłanowano. Szczo ż, ja sam pohlanu w oczi tajiny. A potim pokłyczutowarysziw. My widkryjemo tajemnyciu dywnoji znachidky…

Moja stareńka pomicznycia Kława spyť. U kabineti — nikoho. Łysze ja i tysza. Zawiknom zori i bania drewnioji Ławry.

Ja oczikuju. Szcze chwyłyna. Szcze myť. Tremtiať ruky. Szczo tam? Szczo tam, uzahadkowomu suwoji?

Łanciużok z temnoho sribła. Zwyczajna zemna ricz. A dali — nejmowirnisť. Łehko,aż nadto łehko rozhortajeťsia Czornyj Papirus. Peretworiujeťsia w czornyj kwadrat.Dwadciať na dwadciať santymetriw. Szczo ce? Ja baczu ne płoszczynu, a prozoro-fiöłe-towu sferu. Tocznisze — ultrafiöłetowu, bo wona łeď-łeď pomitna. Ja powernuw CzornyjPapirus bokom, efekt znyk. Perewernuw inszym bokom — znowu sfera.

U swidomosti zarojiłysia obrazy. Kałejdoskop obłycz, zwukiw, podij. Zapamoroczy-łosia w hołowi, nałetiła ejforyczna chwyla, spjanyła. Szczo ce zi mnoju? Ja zadychnuwsiawid chwyluwannia. Czomu Papirus takyj błyźkyj meni? Szczo win nahaduje?

Motoroszna hłybiń sfery łeď pomitno wibruje, u nij widbuwajeťsia jakyjś proces —newłowymyj, tonkyj. Szczo win oznaczaje? Z czoho stworeno cej dywnyj fenomen?

Wohnewyk rozmowlaw z nym. Sprobuju i ja. Nezruczno zwertatysia w porożneczu?W niszczo? A tełefon? Radiö? Łysze płastmasowyj, metałewyj prystrij. Kanał dla pere-daczi informaciji. Ach, proklata wikowa zabobonnisť. My zabuły czy ne choczemo zha-daty, szczo kożen atom nese w sobi nezmirnu informaciju. «Mikrokosm i makrokosmjedyni». Kapla widbywaje w sobi Wseswit. Posmiju! Zapytaju!

— Czornyj Papiruse (dozwol tebe tak nazywaty), szczo ty je? — Ja mymowoli zdry-hnuwsia.

U widpowiď prołunaw hołos — tychyj, spokijnyj, na dywo znajomyj:— Szczoś…— Czomu taka abstraktna widpowiď?— Szczo zapytaw — te poczuw.— Prawda, prawda, — pohodywsia ja. — Dla Wohnewyka i kozakiw ty buw cza-

kłunśkoju Czornoju Gramotoju, dla dykuniw — czymoś potojbicznym, dla mene…— Ty nesesz u swojij swidomosti naszaruwannia psewdoinformaciji, — poczułasia

widpowiď. — Wohnewyk buw wilniszyj wid neji.On jak? Mene prowczyły, jak chłopczyśka. Zarozumiwsia. Poczaw z mentorśkoho

tonu. Zabuw, szczo, może, maju sprawu z kompłeksom informaciji hipercywilizaciji.— De tebe stworeno?

Page 59: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ne na Zemli.— Ja dawno zbahnuw ce. Ałe meta?— Widszukaj u sobi. Błyżcze błyźkoho.— To my zwjazani z toboju?— Jak i wse suszcze.— Ty howorysz znowu abstrakcijamy.— Konkretniszoji istyny nema, niż cia.— Ja muczusia probłemoju czasu. Ty dopomożesz rozwjazaty jiji?— Ty poczaw jiji rozwjazuwaty.— Ałe informacija… Wona nikczemna… Dopomoży.— Wsia bezkonecznisť u tobi. Szukaj. Te, szczo znajdesz, ja stwerdżu.— Tilky tak? — rozczarowano perepytaw ja.— A chiba cioho mało? Skazaty szukaczewi, koły win pomylajeťsia, a koły ni —

najbilsza dopomoha. Ludy żadajuť nowoji informaciji z dałekych switiw. Szczo wony zro-blať z neju, ne potrudywszyś nad jiji rozkryttiam? Wony stanuť parazytamy inakobut-nich dosiahneń. W imja czoho inszopłanetnyj rozum powynen widdawaty skarby mu-drosti linywym istotam, jaki ne bażajuť zahlanuty u własnu skarbnyciu?

— Ja zbahnuw. Ja zhoden. Widnyni wże niszczo ne zupynyť mene. Łysze skaży:można peremohty despotiju czasu?

— Na syłu je syła. Stań wsesylnym. I syła, i słabisť — wid czasowoho. Neruszymarealnisť — toczka stijkosti, szczo ne maje ni syły, pi słabosti. Wona — wse.

Nicz. Zori. Rozmowa z merechtływoju sferoju. Splu ja czy ni? Widczuwaju, jak pro-nosiaťsia kriź mene miljonolittia, jak mij duch ochopluje neczuwani sfery, jak iz mohozemnoho organizmu wyrostajuť ultrafiöłetowi kryła, nezrymi kryła swobody…

Tak, tak! Czornyj Papirus widkrywaje wełyku istynu. Szczob pownistiu piznatytajemnyciu swojeji pojawy w chaszczach zirok, tumannostej ta megaswitiw, ludyni na-łeżyť ochopyty bahatostupenewe buttia, pronyzaty joho swojim rozumom, duchom,czuttiam. Inaksze pered namy wiczno bude tekty rika wtajemnyczenych reczej ta jawy-szcz, widczużenych i nedosiażnych, jaki opyratymuťsia naszym zusyllam pidkoryty jich.Ne zawojowuwaty, a polubyty. Te, szczo ja polubyw, staje mnoju…

— Zupynyś, — mowyła czorno-fiöłetowa sfera Papirusu. — Zahłybsia w ciu dumku.Tilky szczo ty torknuwsia najwełyczniszoji tajemnyci buttia.

— Newże piznannia mensze, niż lubow?— Lubow i je piznannia, — zahadkowo skazała sfera.— Ałe nauka jde szlachom suworoji łogiky, praktyky, a lubow… ałogiczna…— Istynne piznannia — najparadoksalnisze jawyszcze. Zhadaj istoriju nauky.

Dżordano swojim wohnianym podwyhom probyw dla nauky tisni mury neuctwa i zabo-boniw. Chiba łogika mohła b prywesty joho do takoho riszennia? Ni, łysze lubow! Tyzhadajesz bezlicz herojiw duchu, jaki jszły wuźkymy steżkamy szukań, todi jak ludyłogiky paplużyły jich i zneważały, mow szarłataniw ta nikczem.

— Czornyj Papiruse, ja poczynaju rozumity hłybynu twojeji dumky…— Ce ne moja dumka. Ce dumka twoja, twojich druziw, usich ludej. Wy łysze czasto

zabuwajete jiji. Nesete w hrudiach nebuwału zbroju, a korystujeteś dytiaczymy pałycz-kamy. Nedałeke majbutnie maje widkryty dla Zemli eru lubowi, jaka prywede do wse-rozuminnia, do pryncypowo nowych szlachiw piznannia.

— Zażdy, zażdy, Czornyj Papiruse! Ty każesz pro wseochopłennia, pro lubow. Ałeż Zemla obrała szlach analityczno-integralnoho piznannia, kult joho — kibernetyka.Apofeoz — myslaczi maszyny. Nyni serjozno rozhladajeťsia proekt stworennia kiborha— sztucznoji biöludyny, jaka maje zaminyty suczasnyj typ rozumnoji istoty. Takyj «su-permen» mysłyťsia nadzwyczajno sylnym, riznobiczno rozwynutym, nadiłenym nowymyrozmajitymy poczuttiamy, jakych ne maje zwyczajna ludyna. Ja wyznaju, taka istota

Page 60: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

możływa, jiji, bezumowno, stworiať. Ałe ż wona ne zmoże lubyty, chocz dejaki kiberne-tyky wważajuť, szczo lubow można zaprogramuwaty.

— Afekt lubowi, ałe ne lubow, — ozwałaś sfera. — Lubow — ce ne dija, a stanwserozuminnia.

— Tym bilsze, — skazaw ja. — Czy zmożuť mechantropy, kiborhy, jaki b wony nebuły doskonali, dosiahty takoho stanu?

— Ni, — wpewneno mowyw Czornyj Papirus. — Ne zmożuť. Bo jichnie znannia —łysze nahromadżennia parametriw ta konstant. Pryłuczyty do sebe switowyj okean uharmonijnomu syntezi wony nezdatni.

— Jakyj że wychid z takoji superecznosti? My sami hotujemo dla sebe mur, jakyjne zmożemo podołaty?

Sfera mowczała. Zdawałosia, u nij szczoś smijałoś. Nareszti tycho ozwałaś:— U nadrach kożnoho wytworu, jawyszcza, procesu zrije jichnia polarnisť, proty-

łeżnisť, zapereczennia. Myslaczi maszyny ne wyniatok. Nastane czas — wony sami stu-plať na tu steżynu, jakoju nechtujete wy…

— Jak ce? Ne zbahnu…— Ja możu pokazaty.— Ujawnu model?— Ni, sprawżnie żyttia.— Ty możesz pronykaty w majbuttia?— Ja ochopluju joho.— Jak pojasnyty cej proces?— Ne pospiszaj, dijdesz do wsioho sam. Znannia — w tobi.— Koły ja pobaczu te, szczo ty obiciajesz?— Teper. Nehajno.— Szczo treba zrobyty?— Abstragujsia wid siohodennia. Nemaje Sergija Horenyci, nema Kyjewa, nema

Zemli, nema dwadciatoho wiku…— Ce ważko…— Zhadaj Wohnewyka. Ty baczyw joho prach…— Rozumiju, rozumiju… Wohoń ne szczezaje. Win łysze perekydajeťsia wseocho-

plujuczym połumjam na nowi j nowi objekty…— Szcze raz zupynyś. Micno wwedy w swij rozum ciu dumku. W nij też rozhadka

tijeji tajemnyci, jaku ty szukajesz. A teper hotujsia do mandriw u majbuttia Zemli. Tynaoczno pobaczysz, widczujesz konflikt miż dwoma potokamy piznannia…

Ja zapluszczyw oczi. Mozok mij pałaje. Jak ważko joho zahnuzdaty. Każuť, jogywmijuť wołodity tijeju prymchływoju teczijeju, zupyniaty jiji czy znowu puskaty w ura-hannyj polit. Ne wiryťsia! Mysłennia — niby płazma, spijmana w magnitnu pastku.Sprobuj zupynyty jiji wohnianu dynamiku! Ałe tycho… Uwaha… Peredi mnoju wyny-kaje, mow na ekrani, pałajuczyj tekst. Biżať litery, składajuťsia u słowa, frazy. Ja ha-riaczkowo czytaju jich, dywujusia, bo szcze zberihaju mysłennia i poczuttia Sergija Ho-renyci.

«Chronika kosmicznych podij. Informacijnyj biułeteń Wsepłanetnoho Towary-stwa Gałaktycznych Zwjazkiw.

XXI storiczczia. Wisimdesiat druhyj rik.…Wsesojuznyj referendum schwaływ proekt miżzorianych peresełeń. Demogra-

ficzna kryza podołana. Protiahom nastupnoho storiczczia Zemla zmoże peresełyty dodałekych switiw dwa-try miljardy czołowik, dawszy poczatok sotniam syniwśkych cywi-lizacij.

Widbruńkowani ewoluciji trymatymuť tisnyj zwjazok z materynśkoju płanetoju,korystujuczyś Kodom wicznosti. Bahatomirna informacija z dopomohoju metaczaso-wych kanaliw hiperprostoru zwjaże wojedyno tysiaczi drużnich switiw.

Page 61: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Czas Kosmicznoho Narodżennia zawerszujeťsia.U czerwni cioho roku — start perszoji ekspedyciji peresełenciw do płanetnoji sys-

temy epsyłon Eridana.Meta: doslidżennia umow dla rozwytku ludej, stworennia perszoji kołoniji, bahato-

płanowi eksperymenty po wywczenniu wzajemowpływu zemnoji i tamtesznioji fłory tafauny, wstanowłennia postijnoho informacijnoho kanału i transportnoho mostu dla na-stupnych peresełeń.

Transport: wakuumno-kwantowyj gałaktycznyj krejser eksperymentalnoho typu.Nazwa — «Lubow». Forma — sferojid. Diämetr — pjatsot metriw. Waha — sto tysiacztonn.

Reżym polotu: prostorowyj, mechanicznyj — do 270 tysiacz kiłometriw pa sekundui hiperprostorowyj, relatywnyj — do 5 miljardiw kiłometriw na sekundu po szkali Wicz-nosti.

Energetyka: wakuumna, anihilacijna; inwersijnyj kosmodwyhun Indrapandy dlazbudżennia wirtualnych dirakowśkych czastok. Zapasna ruszijna systema — termoja-derna. Rezerw paływa — na rik forsowanoho polotu w meżach płanetnych system izszwydkistiu tysiacza kiłometriw na sekundu.

Keruwannia — awtomatyczne.Ekipaż — czotyrnadciať czołowik. Sim podrużnich par, szczo majuť stworyty koło-

niju piöneriw u systemi epsyłon Eridana. Kapitan korabla Bohdan Połumjanyj, 32 roky,astrofizyk, chudożnyk, astropiłot, inżener-kibernetyk. Joho podruha Łesia, 25 rokiw,kompozytor, spiwaczka, likar, ahronom, krawczynia, fiziöłog. Pomicznyk kapitana, ko-smoszturman krejsera Iwan Hora, 28 rokiw, fizyk-teoretyk, fiłosof, kiberkonstruktor,chirurg. Joho podruha Sofija, 20 rokiw, biöłog, kucharka, sadiwnycia, bałeryna. Hołow-nyj kibernetyk krejsera Dżon Stił, 30 rokiw, mechanik, slusar, muzykayt-skrypal. Johopodruha Lubosława Dobrana, 18 rokiw, pasicznycia, hinekołog-akuszerka, chudożnyk-modeljer. Hołownyj psychołog Dewayanda Kriszna, 31 rik, botanik, pedahoh, poet, fol-kłoryst, tanciuryst. Joho podruha Reja Anti, 17 rokiw, wychowatelka ditej doszkilnohowiku, kinoinżener, spiwaczka, sportsmenka wyszczoho kłasu. Hołownyj energetykAłessandro Realo, 28 rokiw, radiöinżener, wakuumotechnik, pejzażyst, kinooperator.Joho podruha Marija, 19 rokiw, masażystka, hihijenist-pedahoh, tepłotechnik. Zawidu-juczyj sektorom transportu dla płanetnych ekspedycij Wano Dzoaszwili, 25 rokiw,sadiwnyk, istoryk, kosmolingwist, astronom. Joho podruha Tamar, 20 rokiw, wodijwsiudychodiw, inżener, żywopyseć, biöfizyk. Zawidujuczyj sektorom miżzorianohozwjazku Karł Swenborh, 31 rik, sportsmen, konstruktor, muzykant-piänist. Joho po-druha Tereza, 22 roky, inżener-budiwelnyk, architektor, likar, spiwaczka.

Człeny ekipażu projszły bahatokratni psychołogiczni perewirky. Pownoważna ko-misija Wseyłapetnoho Towarystwa Gałaktycznych Zwjazkiw (WTHZ) stwerdyła bez-sumniwnu spiwjednisť perszych miżzorianych piöneriw. Antagonistycznych tendencijne wyjawłeno.

Wpersze dla miżzorianoho polotu wykorystowujeťsia heno-teka ekipażu, w jakijzberihatymeťsia psychohenokod uczasnykiw peresełennia. Otże, katastroficzni wy-padky, powjazani zi smertiu człeniw ekipażu, ne wykluczajuť uspichu ekspedyciji: he-nocentr krejsera zmoże widnowyty psychobiötyp zahybłoho.

Zemla stworyła dla swojich syniw ta doczok majże stowidsotkowu garantiju bez-peky. Zemla pałko wiryť w uspich perszoji gałaktycznoji ekspedyciji. Miżzorianyj mistżyttia bude prokładeno!

Start kosmokrejsera «Lubow» pryznaczeno na 21 czerwnia 82 roku XXI stolittia.Bude wwimknuta Wsesoniaczna Mereża Zwjazku…»

— Posłuchaj, Czornyj Papiruse! A meni ce ne snyťsia?— Szczo?

Page 62: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Peresełennia do dałekych switiw, hiperprostorowi kanały zwjazku, era newmy-ruszczosti… Czy ce łysze mrija mojeji pidswidomosti, szczo pałko prahne takoho switu?

— Dumaj jak choczesz. Zerno mriji, szczo zarodyłosia w serci j rozumi szukacza,nemynucze wyroste bujnym kwitom i dasť płody. Wid was, ludej, załeżyť, szczob toj cwitbuw ciluszczyj i radisnyj. A teper — stań ludynoju toho switu, stań joho duchom, rozu-mom, sercem. Ty bahato czoho zbahnesz…

Kołyszeťsia tuha chwyla czasu, kydaje mene na wysokyj hrebiń, pidnimaje nad wi-kom. Zdrastujte, naszczadky! Dajte wwijty u waszi dumky, prahnennia, poczuttia! Dajtekraplu waszoji newmyruszczosti…

Page 63: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wony pidijmałysia na Howerłu.Switankowe powitria sołodkym chołodom projmało łeheni. Z piwdnia na kryłach

pisla nicznoho łehotu kotywsia smerekowyj duch. Dychałosia łehko, w hołowi namoro-czyłosia, niby wid wesełoho swiatkowoho tanciu.

Z kamenia na kamiń. Pomiż trawamy, kwitamy. Wjunkoju steżkoju-zmijuczkoju.A dowkoła hory — chwyli kamjanoho moria, a nad nymy — sywo-prozori serpanky tu-maniw.

Zażewriła trojandowa pożeża na schodi. Szcze ne wydno swityła, a wże wdaryławohnysta striła u snihowu szajku Howerły. Zaiskryłasia werszyna, zwesełyła serce raj-duhoju koloriw. Zdawałosia, niby jakyjś hrajływyj wełeteń zapaływ nad Karpatamy kaz-kowu watru.

Rozpoczaw oratoriju w nebi newydymyj organ. Pidchopyły wełyczalnyj spiw łe-giöny ptachiw. Zawibruwała, widłuniujuczy stohołoso, bania jasno-błakytnoho neba.

— Szwydsze, szwydsze, Bohdanku, — pidhaniała swoho druha Łesia. — Choczuzustrity soneczko na werszyni!..

— Todi treba buło zachopyty łewitator, — usmichnuwsia Bohdan. — Wychopyłasiab za odnu myť na buď-jaku horu!

— Necikawo. Wtraczajesz widczuttia podołannia, — skazała drużyna. — Perema-hajuczy tiażinnia zusyllam mjaziw, podychu, ty niby pryjednujeszsia do czuttiewoho jemocijnoho switu predkiw. Pamjatajesz, jak u pradawnij pisni: «Z werchu na werch, a zboru w bir, a z łehkoju w serci dumkoju…»

— Jak toczno j sylno skazano! — pidchopyw Bohdan. — Jak poetyczno! U nas teperwirszujuť majże wsi, ałe czy widczuwajuť wony tak predkowiczno prosto?

Łesia ne widpowiła. Wony wże wybrałysia na werszynu. Newełykyj majdanczykzwilnywsia wid snihu, posered nioho w rożewo-soniacznomu marewi wysocziła zname-nyta na ciłyj swit skulpturna grupa, stworena mołodym ukrajinśkym mytcem HnatomBajdoju.

Trymajuczy drużynu za ruku, Bohdan obijszow postament dowkoła. Zupynywszyś,wony dowho wdywlałysia w obłyczczia materi z dytiam, jaka sydiła w centri grupy. Try-wożni j natchnenni oczi, tonki czutływi palci poetesy, chudożnyci, żnyci, kochanoji. Tobuw wikowicznyj obraz materi-Ukrajiny — diwczyny-wojownyci, jaka kriź pył wikiw,kriź buri istorycznych, sociälnych ta suspilnych kataklizmiw peredała w kosmiczne maj-buttia swoje żywe serce, pisniu, kazku, wolu do buttia, zapowit swojich najkraszczychsyniw-tworciw. Bila nih jiji, liworucz, — Taras. Win schyływ hołowu na jiji kolino, za-pluszczyw oczi. Ałe taka majsternisť, taka tworcza żaha wodyła rukoju Bajdy, szczo wseobłyczczia Kobzaria stało wsewydiuszczym okom duchu. Na joho wustach zawmerła bła-żenna usmiszka dytiaty, w nij czułosia bezzwuczne słowo: «Koły maty dywyťsia, synowimożna zasnuty. Ałe ja hotowyj znowu pryjty, mamo. Ty tilky pokłycz mene — ja proky-nusia».

Praworucz wid materi — Łesia. Diwczyna-kwitka. Hirśkyj hordyj i czutływyj pro-lisok, szczo ne może żyty j dychaty w parki litni bujnołysti dni, szczo lubyť suworu mo-roznu poru pered wesnoju. Bila neji — Kameniar. Wuzłuwati ruky składeni na kolinach,tiło neporuszne, a za wysokym czołom — napruha wohnianoho wułkana dumky j czuttia.

Szcze j szcze postati — koncentrycznymy kilciamy otoczujuť matir-diwczynu, szczoporodyła jich w mukach tworczoho zmahannia, szczo wyweła do wsełenśkych obrijiw.

Łesia j Bohdan schyłyłysia pered matirju w nyźkomu pokłoni. Drużyna proszepo-tiła:

Page 64: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Błahosłowy nas, kochana, w dałeku puť. Choczemo zberehty twoju iskru w bez-odni wicznosti. Choczemo ne zabuty twojich muk i lubowi.

— Ne zabudemo, — skazaw Bohdan. — Pupowyna rweťsia, ałe dytyna w krowinese jiji suť i nakaz.

Wony odijszły wid skulpturnoji grupy natchnenni, wspokojeni, szczasływi. Siły nakameni — łycem do soncia.

— A tobi ne tiażko, Bohdanku, kydaty ridnu Zemlu? Skaży, ty ne sumniwajeszsiaw swojemu riszenni?

— Szcze j jak tiażko… — Jasno-kari oczi Bohdana potemniły. — Nas wiczno roz-rywaje miż dwoma polusamy tiażinnia: odyn — pokłyk prawicznosti, hołos predkiw, za-tyszok dytynstwa; druhyj — surma tajemnyci, welinnia kazky, wymoha nowych obrijiw.I te j insze — wola materiw, zakładena w nas. Ne zawżdy maty tiła j maty duchu uzhod-żeni miż soboju, ałe istyna tam, de hołos tajemnyci.

— Ce prawda, — kywnuła Łesia, dowirływo hlanuwszy na druha oczyma-proli-skamy. — U dytynstwi prekrasno, ałe zori nedarma spałachujuť u weczirniomu nebi.Wony kłyczuť u wicznisť…

Bohdan obniaw drużynu za chudeńki płeczi, wdychnuw chmilnyj zapach pszenycz-nych kis, szczo chwylastym potokom spadały na spynu. Wona wywilnyłasia obereżno zjoho obijmiw, stała na kameni, prostiahnuła ruky do soncia.

— Baczu, w tobi sum za Zemłeju hnizdyťsia szcze hłybsze, niż u meni, — skazawBohdan. — Ta j ne łysze za Zemłeju… Za Soncem… Ty ż soncepokłonnyk…

— Czoho ż ludyni treba? — sumno ozwałasia Łesia, okydajuczy pohladom hirśkyjkrajewyd. — Czomu w nij — takij newełykij — zakładene bolisne zerno wicznoji twor-czoji muky?

Bohdan ne widpowiw. Wziawszy drużynu za ruku, powiw do steżky.— Pora. Czasu mało, kochana.Spuskałysia szwydsze. Nad połonynamy kotyłysia tumany, wkrywajuczy trawy j

kwity rosianymy samocwitamy. Praworucz dzweniw rajdużnyj wodospad, tycho dziur-czały z-pid tałoho snihu strumoczky, darujuczy żyttia proliskam — błakytnym oczamzemli.

Tam, unyzu, wże bujało lito, a tut, nad alpijśkymy łukamy, poczynałasia ranniawesna.

Łesia smijałasia, wtiszajuczyś tym, jak Bohdan wże wsote kydajeťsia z steżynyubik, prypadajuczy do jakojiś biłoji czy rożewoji kwitoczky.

— Jakby zaraz pobaczyły tebe twoji pokłonnyky, duże zasumniwałysia b, czy ce tojznamenytyj kosmonawt, szczo wony joho baczať po tełewiziji.

— Ja ne kosmonawt, — zaczarowano widpowiw Bohdan. — Ja teper dytyna, Łesiu!Ach, luba moja! Jakby nazawżdy zberehty ciu nepowtornisť, ciu krasu! I oś take wid-czuttia, jak u meni siohodni!..

— Ty zbereżesz, — serjozno skazała drużyna. — Ja ce znaju. A czy zbereżuť wony?— Chto? — zdywuwawsia Bohdan.— Ti… chto pid mojim sercem… Wony wże żywuť — dwoje syniw. Czy wwijde w

jichniu duszu trywoha j radisť cioho dnia?

Noczuwały w Kryworiwni, nad Czeremoszem. Nad memoriäłom Franka płomeniływesełkowi zirnyci, deś miż horamy protiażno widłuniuwały pisni, de-ne-de prywitno zo-riły wohni w żytłach. Bohdan sołodko spaw u nameti, zmorywszyś ciłodennym pochodomdo Howerły, a Łesia newtomno chodyła ponad rikoju, zitchała, dywlaczyś na zorianedywo, czutływo prysłuchałasia do trywożnoji mowy Czeremosza. Płyn duszi organicznosplitawsia z płynom wody i kołychawsia, strumuwaw poetycznymy riadkamy, w jakychbuły i peredczuttia wicznoji rozłuky, i sum za wtraczenym, i nadija na nebuwałe.

Page 65: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zadrimały Karpaty,Snyť i serce moje.Łysz Czeremoszu spatyPłyn wody ne daje.Sered temnoji nocziNe zmowka i na myť,Burunamy kłekoczeI kaminniam hrymyť.Hrozyť hniwno i swaryť,Ta ne znaty — koho!Wse prymaramy maryťIz dytynstwa swoho.Bokorasziw czekajeIzdala, z wysoty, -Ta w potoci miłkomuWże ne projduť płoty…A Howerła szepocze:— To, Czeremosze, sny.Ne rydaj sered noczi,A diżdysia wesny!Dam tobi ja wodyci,Ne żuryś, dałebi!Hostronosi jałyciPopływuť po tobi…Iz lisiw Werchowyny,Iz dałekych płajiwBokoraszi popłynuťDo kazkowych krajiw!..

«Prawda, prawda, — strepenułosia Łesyne serce. — Treba podołaty odwicznyj sumza mynułym. Nema joho, ne werneťsia. I chiba ne mużnisť dawnich bokorasziw taopryszkiw, chiba ne jichnia mudrisť i pisennisť z namy łetyť do inszoho soncia? Chibane jichnia newmyruszczisť żytyme w mojich ditiach, chodytyme po steżkach dałekohoswitu, pidijmatymeťsia na werszyny nebaczenych hir?»

— Łesiu! Łesiu!— Chto ce? Chto?— Łesiu, — trywożno hukaje z temriawy hołos Bohdana. — A jdy-no siudy chut-

czisze!Wona nabłyżajeťsia do nametu, szcze nesuczy w hrudiach nerozchlupane poczuttia

pownoty i nepokojennia. Ałe czomu tak schwylowano dychaje Bohdan? Win proky-nuwsia, i na hrudiach u nioho tlije bahriana żaryna indykatora OZ — osobowohozwjazku. Newże wykłyk? Newże stałosia szczoś nespodiwane?

Bohdan podaw Łesi MD — mikrodynamik. Wona pidnesła joho do wucha. Tychyj,ałe radisno-uroczystyj hołos powidomlaw:

«…nareszti stałosia. Ne fantazija, ne hipotezy, ne natchnenni improwizaciji. Per-szyj sygnał myslaczych istot inszosoniacznoji ewoluciji. Potużnyj impulsnyj radiöwi-driadnyk generuje odyn i toj że kompłeks szcze nerozszyfrowanoji informaciji u szyro-komu spektri czastot. Dżereło sygnaliw ototożneno z nowowidkrytoju systemoju czerwo-noho karłyka, u jakij peredbaczajeťsia, widpowidno do teoriji Czerwinśkoho-Miltona, trypłanety typu Zemla — Merkurij. Zirka łokalizowana miż Soncem i epsyłon Eridana, nawidstani wośmy switowych rokiw wid Zemli. Oś czomu Wsepłanetne Towarystwo Ga-łaktycznych Zwjazkiw rozhladaje propozyciju pro zminu j dopownennia programy per-szoji gałaktycznoji ekspedyciji…»

Bohdan wymknuw mikrodynamik. Trywożno hlanuw na drużynu.— Ty zrozumiła? Wona kywnuła.

Page 66: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Możuť buty zminy…— Newże ty hadajesz, szczo zminiať skład ekipażu?— Wse może buty. Ce wyriszyť Rada Towarystwa. Ałe ja bojusia ne za kohoś…— Za mene?— Tak. Taka ekspedycija — ne prosto peresełennia, a j nebezpeczne doslidżennia.

A ty — wahitna.— Ty powynen widstojaty weś ekipaż, jak win je.— Znaju, kochana. Wże ne zasnemo. Zbyrajemo namet i wylitajemo do Soniacz-

noho Mista…

Soniaczne Misto ochopluwało kilcem żytłowych budynkiw ta naukowo-doslid-nyćkych kompłeksiw Elbarus. Tut że w kilcewij dołyni buło pobudowano odyn z hołow-nych kosmodromiw Zemli. Rada Wsepłanetnoho Towarystwa Gałaktycznych Zwjazkiwzibrała nadzwyczajne zasidannia w prymiszczenni Kosmicznoho Kongresu, zwidkyobhoworennia probłem zorepławannia transluwałosia mereżeju wsepłanetnoho zwjazkudla wsijeji Zemli.

Krim wydatnych uczenych — teoretykiw, konstruktoriw, fiłosofiw, ekonomistiw,psychołogiw, — na zasidannia Rady zjawyłysia wsi człeny ekipażu kosmokrejsera «Lu-bow». Teper wony sydiły w perszych riadach amfiteatru, trywożno peremowlałysia.

U fokusi zału, na katedri, zjawyłasia postať hołowy Rady Władysława Rataja, zna-menytoho spiwtworcia nowoji matematyky, tak zwanoji matematyky tworczosti, jakadozwolała modeluwaty buď-jaku ricz, jawyszcze, proces ne łysze w czysłowomu wyra-żenni, a u wsij dynamicznij hłybynnosti pryczynnych zwjazkiw. Teorija Huka-Bohoło-Rataja stawyła na obgruntowanu, ciłkom naukowu osnowu ideju bahatomirnosti i obi-ciała wełyki widkryttia w nedałekomu majbutti.

Władysław Rataj pryhładyw dołoneju sywe, korotko stryżene wołossia,usmichnuwsia łahidno kosmonawtam, prywitaw usich prysutnich, pidniawszy ruku nadhołowoju.

— Usi znajuť radisnu nowynu. Wsi znajuť, szczo Rada ekstreno wyriszyła: wsta-nowyty kontakt z myslaczymy istotamy, sygnały jakych my spijmały. Ce zawdannia wa-żływisze w czasi, niż probłema peresełennia. Ałe dla gałaktycznoho polotu u nas hotowyjpoky szczo łysze eksperymentalnyj kosmokrejser «Lubow». Połety i win. Nam neob-chidno wyriszyty: buduť zminy w składi ekipażu czy ni? Pojednaty ci dwa zawdanniaczy rozdiłyty? Chto skaże?

U czetwertomu kilci amfiteatru spałachnuw indykator osobowoho zwjazku. Na ste-reoekrani bila Władysława Rataja zjawyłasia postať fiłosofa Zygmunda Trajna. Siri pro-nyzływi oczi z-pid sywych briw dywyłysia hostro i serjozno.

— Rozdiłyty, — korotko skazaw win.— Obgruntuwannia? — zapytaw Rataj.— Nadto nesumisni zawdannia. I te j insze — nepowtorne, oryginalne. My ne ma-

jemo prawa ryzykuwaty. Ce ne prohulanka. Dla kontaktu z inszosoniacznoju ewoluci-jeju potribna speciälna pidhotowka. Otże, ekipaż neobchidno onowyty…

— Ekipaż maje uniwersalnu pidhotowku, — zapereczyw Rataj.— Ałe win hotuwawsia dla utwerdżennia nowoji ewoluciji, a ne dla ryzykowanych

kontaktiw z newidomoju cywilizacijeju. Krim toho, Łesia Połumjana wahitna. Propo-nuju ukompłektuwaty ekipaż wykluczno z odynakiw, psychołogizuwaty jich dla wyko-nannia suworo wyznaczenoho zawdannia.

Słowa poprosyła widomyj psychołog Liäna Meťje. Jiji wełyki syni oczi metały zekrana w zał błyskawyci oburennia.

— My ne możemo powertatysia do mirkuwań, dawno widkynutych naukoju. No-wostworenyj ekipaż, szczo ne matyme dowhotrywałoji psychoadaptaciji, nemynucze de-hraduje w poloti. Łysze wriwnoważena grupa ludej riznoji stati, objednanych lubowju,

Page 67: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wykonaje tiażke zawdannia. Newże wy ne rozumijete, druże Trajn, szczo odynaky wkilkaricznomu poloti stanuť złobnymy asketamy? Istorija pokazała, szczo taki ludystajuť ciłkom bajdużymy do suto ludśkych probłem, zamykajuťsia u wnutrisznij psycho-kapsuli, a potim stajuť fanatykamy, religijnymy, naukowymy czy sociälnymy — ce wżebajduże.

— Ałe dity, — skazaw Trajc. — Dity Połumjanoho! Wy jich choczete posłaty w ne-bezpecznu mandriwku, jaka, możływo, zatiahneťsia pa desiatylittia…

— Tym kraszcze, — nezworuszno widpowiła Liäna. — Możływo, same ditiam do-wedeťsia zawerszyty zawdannia Zemli.

— My ne majemo prawa wwodyty szcze nenarodżenych w umowy, jakych wonysami ne wybyrały, — wperto skazaw Trajn.

— Probaczte, druże! — ozwawsia z miscia Bohdan Połumjanyj. — Probaczte! Ska-żiť łysze odne: czy waszi baťky uzhodżuwały z wamy umowy waszoho nastupnoho żyttiado narodżennia?

Amfiteatr skołychnuło wid smichu. Nawiť Zygmund Trajn skupo usmichnuwsia,rozwiw rukamy.

— My radyłysia, — skazaw dali Bohdan. — Choczu wysłowyty człenam Radydumku wsioho ekipażu kosmokrejsera «Lubow». Persze i druhe zawdannia treba pojed-naty. Wstanowywszy kontakt, my peredamo Zemli neobchidnu informaciju, a potimstartujemo do systemy epsyłon Eridana! Proszu pidtrymaty naszu wolu!

Page 68: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Kosmokrejser «Lubow» startuwaw u wyznaczenyj deń — 21 czerwnia wisimdesiatdruhoho roku XXI stolittia — z kawkaźkoho kosmodromu. Rada WTHZ nijakych zminu skład ekipażu ne wnesła, chocz obydwa zawdannia buły objednani. Wsia płaneta pro-wodżała swojich sypiw i doczok u dałeku dorohu bez worottia. Widnyni łysze metacza-sowi kanały Kodu wicznosti prynosytymuť zridka skupi wistky wid ditej Zemli z gałak-tycznych bezodeń.

Nad Kawkaźkym chrebtom szałeniły hrozy. Meteobarjer zachyszczaw hołownyj ko-smodrom wid hriznych stychijnych potokiw, u zeniti slipuczo siajało sonce.

Piwkiłometrowyj akwamarynowyj sferojid ważko odirwawsia wid majdanu kosmo-dromu, nyźke potużne hudinnia magnitno-grawitacijnych dwyhuniw skołychnuło hory.Kosmokrejser pidijmawsia wertykalno, soniacznyj oreoł merechtiw u zachysnomu polikorabla. Za kilka chwyłyn sriblasto-zełenkuwata soczewycia probyła suwoji hrozowychchmar i wyjszła w stratosferu.

Zapraciuwały termojaderni płanetarni motory. Niżno-błakytna kula Zemli widda-lałasia, zasiajała tremtływoju wodianystoju ihraszkoju sered merechtływoji wohnystojibezodni.

Za szisť dniw kosmokrejser podoław kilka miljardiw kiłometriw, pidniawszyś nadpłoszczynoju soniacznoji ekliptyky. Tut Bohdan Połumjanyj daw awtomatyci korablanowu programu, wwiwszy sferojid u reżym miżzorianoho polotu.

Poczały dijaty wakuumno-kwantowi prystroji. Dwa misiaci wony rozhaniały ko-smokrejser do szwydkosti 270 tysiacz kiłometriw na sekundu. Ekipaż perebuwaw ustani hipnosnu. Łysze dosiahnuwszy subpromenewoji szwydkosti, awtomatyka krejserawymknułasia. Wstupyła w diju systema sztucznoho tiażinnia, ekipaż prokynuwsia, nakorabli poczałosia normalne żyttia.

Na tretiomu misiaci polotu (chocza widlik czasu wiwsia w reżymi widnosnosti) Łe-sia narodyła dwoch syniw. Szczasływyj Bohdan pryjmaw pozdorowłennia wid towa-rysziw. Wsi wony zibrałysia w kajut-kompaniji za swiatkowym stołom. Pyły iskrystewyno, jiły sokowyti jahody wynohradu z korabelnoji oranżereji. Ekspansywnyj WanoDzoaszwili zaproponuwaw usim hurtom ity do Łesi, szczob pohlanuty na nowonarodże-nych.

Bohdan zaprotestuwaw, Dewananda Kriszna pidtrymaw joho: dity z matirju zna-chodyłysia w speciälnomu biömedycznomu izolatori; pered tym jak żyty w zahalnychprymiszczenniach, wony powynni buły projty profiłaktycznu pidhotowku.

Żartujuczy, spiwajuczy, kosmonawty ne poczuły perszoho sygnału trywohy, jakyjprokotywsia po wsiomu kosmokrejseru. A koły bahrowymy żarynamy zamyhotiły indy-katory radiäciji w kajut-kompaniji, buło wże pizno. Wsi razom widczuły odne: newbła-hanna, mohutnia woroża syła paralizuje mozok, łamaje tiło, rujnuje klityny, zupyniajeserce. Perszyj zneprytomniw najsylniszyj — Wano. Rozirwawszy soroczku na hrudiach,win upaw na pidłohu kajut-kompaniji, synijuczy, niby wid zaduchy. Biöłog Sofija hla-nuła na kontrolni awtomaty, schopyła kapitana za ruku. Bohdan zblid, jak mreć, oczijoho buły zapluszczeni, ruky bezsyło wyprostani wzdowż tiła. Sofija z ostannich sył tru-sonuła joho, zakryczała:

— Kapitane! Radiäcija!.. Miljardy renthen… Miljonnokratna norma…— Kineć, — proszepotiw Połumjanyj.Zhasajuczym pohladom win hlanuw dowkoła. Joho druzi, soratnyky łeżały w kri-

słach, na pidłozi kajut-kompaniji. Wony pomyrały, i ne buło u switi takoji syły, jakamohła b jich uriatuwaty. Sofija znemożeno zapluszczyła oczi.

Page 69: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Proszczaj, Bohdane… Ne zabuď ditej… Łesiu… Jedyna nadija…Połumjanyj beztiamno rozpluszczyw oczi. Szczo wona każe? Dity? Łesia? Joho

syny… Wony też zahynuť? Ni, ni, izolator otoczenyj potużnym magnitnym połem, ra-diäcija tudy ne pronykła… Jake szczastia! Łesia z nymy. Wona też bude żyty. Kochanaprywede kosmokrejser do mety, a tam, tam wona wychowaje syniw… I, może, wony po-wernuť do żyttia wsich kosmonawtiw, wykorystawszy henoteku korabla. O dołe! Ne dajszczeznuty ostannij nadiji!..

Bohdan napjaw tiatywu woli, dołajuczy chwyli neprytomnosti, szczo tiahły joho wmorok smerti. Wij zwiwsia na nohy i, stupajuczy czerez tiła druziw, dobrawsia do pultazwjazku. Słabijuczoju rukoju uwimknuw sygnał trywohy. I w tu ż myť poczuw widczaj-dusznyj kryk za spynoju:

— Bohdanku! Szczo z wamy?Kapitan rizko powernuwsia, trymajuczyś rukamy za pult.U dweriach kajut-kompaniji stojała Łesia. Jiji obłyczczia buło blide j nażachane.

Wona dywyłasia na tiła druziw i ne mohła niczoho zbahnuty. Oczi spownyłysia bołem iżachom.

— Bohdanku! Szczo stałosia! Czomu ty mowczysz? Bohdanku?!Połumjanyj spo-wzaw na pidłohu. Tiło joho ważniło, po łyciu powzła czornota. Łesia kynułasia do nioho,chotiła pidtrymaty.

— Tikaj! — prochrypiw kapitan. — Tikaj w izolator!Ne rozumijuczy poperedżennia, wona schopyła joho za płeczi i widczuła, jak chwyla

młosti j bezsylla peredajeťsia jij wid czołowika. A Bohdan szepotiw, łedwe woruszaczyperesochłymy hubamy:

— Radiäcija… Strasznyj potik… Tikaj w izolator… Kosmokrejser w reżym hiper-prostoru… Syny… Syny… Howerła…

— Szczo? Szczo ty każesz? — rydała Łesia. — Ne pokydaj mene! Ne pokydaj! Japomru bez tebe… Kochanyj! Ne jdy!..

Bohdan zamowk. Ostannie bolisne zitchannia wyrwałosia z joho hrudej. I wse. Bil-sze — ni słowa. Łesia zakamjaniła nad tiłom druha, ne w syli dumaty, rozumity, dijaty.

Ta oś do jiji swidomosti dijszły słowa Bohdana. Syny… Wony żywi, jich treba ria-tuwaty. Wony — jedyna nadija. Łesia powilno wstała. Hołowa namoroczyłasia, nawko-łyszni predmety rozpływałysia, niby w tumani. Zirky w iluminatorach kajut-kompanijizływałysia w płomenysti nytky, jaki, zwywajuczyś spiralamy, utworiuwały chymernyjbłyskuczyj kłubok.

Łesia dopowzła do dwerej. Wybrałasia w korydor. Słabijuczyj mozok uperto na-haduwaw: dity, dity, dity… Treba riatuwaty ditej… Tilky b ustyhnuty…

Wona zupynyłasia bila apteczky, pryjniała aktywizator. Swidomisť trochy proja-snyłasia, chocz słabisť ne znykła. Łesia zajszła w centralnu kajutu uprawlinnia, bajdużepohlanuła na pult. Kosmokrejser z subpromenewoju szwydkistiu mczyť do dałekoji czer-wonoji ziroczky. Chto teper powede joho? Chto wykopaje zawdannia Zemli?

Jakby chocz trochy syły… Szczob powernuty korabel nazad… Żal, jakszczo propadetaka cinnisť… A wona wże ne wstyhne prowesty rozrachunky dla powernennia…

Łesia stupyła kilka krokiw do dwerej izolatora. Jiji zupynyw dzwinkyj spokijnyjhołos:

— Wam ne można wchodyty do izolatora.Żinka obernułasia. Chto ce? Dowho ne mohła zbahnuty, zwidky czujeťsia hołos.

Potim pobaczyła: howoryw UR — Uniwersalnyj Robot. Oś win stojiť bila pulta upraw-linnia, porucz z krisłom kapitana, — błakytnyj jaszczyk z dwoma rukamy-manipulato-ramy. UR, abo, jak joho niżno zwały kosmonawty, Urczyk, buw czudowym rozumnymawtomatom. Majuczy majże newyczerpnyj rezerw dla zapamjatowuwannia i samopro-gramuwannia, UR zberihaw u swojemu krystalicznomu mozkowi wsiu informaciju,zwjazanu z polotom ta reżymom roboty kosmokrejsera, a takoż wykonuwaw neobchidni

Page 70: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

rozrachunky w buď-jakij hałuzi matematyky czy humanitarnych ta pryrodnyczychnauk. I oś teper win poperedżuwaw Łesiu pro nebezpeku. Joho oczi, pryjmaczi zownisz-nioji radiäciji, błymały czerwonymy wohnykamy, z dynamika — małeńkoho czornohootworu na hrudiach — znowu poczułysia słowa:

— Wy zarażeni radiäcijeju, Łesiu. Wasze tiło szwydko zrujnujeťsia…— I ja wmru? — proszepotiła żinka. — Ja ne zmożu wriatuwatysia, Urczyku?— Ni, — skazaw awtomat. — Wy pomrete za kilka chwyłyn, Łesiu. Ałe szczo sta-

łosia? Chto was oprominyw?— Zahynuły wsi człeny ekipażu, Urczyku. Korabel potrapyw u neczuwano potużnyj

potik radiäciji…— Treba powidomyty na Zemlu, Towarystwu Gałaktycznych Zwjazkiw, — diłowyto

skazaw UR. — Chaj zważať na ciu informaciju pry nastupnych ekspedycijach.Łesia bezsyło siła w krisło, beznadijno mowyła, hlanuwszy pa hołubyj jaszczyk

awtomata:— Chto powidomyť? Chto powerne korabel na Zemlu?— Ja, — łakoniczno widpowiw UR.Łesia wrażeno hlanuła na nioho. Znenaćka radisna iskra nadiji pronyzała jiji swi-

domisť. Tak, ce sprawdi możływo! Urczyk może dowesty korabel do Zemli. Bilsze toho,można sprobuwaty… Chocz ce j bożewilla… Sprobuwaty, szczob win pryjniaw ne-spodiwanu dla nioho programu… Szczob win dohlanuw sypiw, koły wona pomre… Winrozumnyj, Urczyk… Win zumije… Treba łysze hoduwaty jich UP — Uniwersalnym Pro-duktom… I dohladaty… Jim bude tiażko na samoti, bez ludej, ałe wony wyżywuť… Ipowernuťsia na ridnu Zemlu. A tam jich usich powernuť do żyttia… O radisť! Znowupobaczyty ridnu Czornohoru, marewo rankowych tumaniw, kwity na wysokych ske-lach!..

— Urczyku, — proszepotiła żinka, z nadijeju zahladajuczy w czerwoni oczi awto-mata. — Ce czudowo, szczo ty zmożesz powernuty kosmokrejser do Zemli… Ałe w meneje szcze odne prochannia…

— Nakazujte, Łesiu…— Ja ne nakazuju, Urczyku. Ja proszu tebe… Ja narodyła dwoch syniw… Ty rozu-

mijesz? Dwoch małeńkych syniw…— Szczo take syny?— Jak by tobi pojasnyty… Małeseńki ludy. Taki, jak i wsi inszi, tilky szcze neswi-

domi…— Zrozumiw, — skazaw UR. — Wony szcze ne zdobuły neobchidnoji informaciji

dla normalnoji dijalnosti…— Tak, Urczyku, tak. Krim toho, wony szcze j nesformowani…— Jasno. Wony w procesi samoprogramuwannia i wyboru optymalnoho wariänta?— Jakyj ty rozumnyj, Urczyku. Ty wse prawylno każesz. Ałe teper… koły ja

wmru… wony załyszaťsia bez dohladu… Ty ż sam baczysz…— Wy choczete, Łesiu, szczob ja dohladaw jich?— Same ce, mij druże. Same ce ja choczu… Proszu, ne widmowsia…— Mene ne treba prosyty. Ja roblu wse, szczo możu. Ałe ż mene ne nawczały dohla-

daty małeńkych ludej…Łesia zatułyła dołoniamy pałajucze peredsmertnym żarom obłyczczia. Namahała-

sia zibraty rozburchani dumky dokupy. Joho ne wczyły? Ce prawda. Zwyczajno, newczyły. Szczo ż todi robyty? Jak pojasnyty? U bibliöteci je knyhy po dohladu za diťmy…UR wmije czytaty…

— Urczyku!— Ja słuchaju, Łesiu!— Ty zwjazanyj z bibliötekoju. Ty wmijesz czytaty…— Naukowa informacija. Ałe meni wona ne potribna. Wsia naukowo-techniczna

Page 71: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

informacija je w mojemu mozku.— Ja ne pro te. U bibliöteci je informacija po wychowanniu ditej — małeńkych

ludej. Jich treba hoduwaty, dohladaty…— Ja zrozumiw. Wsiaka systema potrebuje energiji. Ja sprobuju zrobyty te, szczo

wy prosyte, Łesiu. Ałe je odna perepona…— Jaka, Urczyku? Howory chutczisze… bo ja ne możu… Ja wmyraju, Urczyku…— Hlańte na mene. Adże ja stoju na misci. U mene nemaje ruszijnoji systemy…Sprawdi, tak! Czomu wona ne podumała pro ce? Dla obczysłeń Urczyku ruszijnych

kinciwok ne treba. Ałe teper? Szczo robyty teper? Szczo robyty teper z nym?— Posłuchaj, druże, — proszepotiła Łesia. — Ciomu można zaradyty. Wiźmy pry-

byralnu maszynu… Wona peresuwajeťsia… Demontuj prybyralnyj mechanizm… Wseinsze wykorystaj dla sebe… zjednaj z swojim montażem… U tobi je informacija…

— Ja zbahnuw, Łesiu. Diakuju.— Zaraz. Ja dopomożu tobi…Łesia wpała z krisła, pidpowzła do odnijeji z nisz. Wona oslipła, morok otoczuwaw

jiji sucilnym okeanom. Zwuky zhasały, pojednuwałysia w chaotycznu symfoniju i wid-koczuwałysia w bezdonnu prirwu nebuttia.

Wona nawpomacky znajszła dweri niszi, natysnuła knopku. Pered neju zamerech-tiły błyskuczi detali prybyralnych awtomatiw. Wona wytiahła odnoho z nych, pidsunułado URa.

— Teper wse harazd, — poczuwsia hołos Urczyka. — Ja wykonaju wasze prochan-nia, Łesiu. Montaż zabere ne bilsze trioch hodyn. Dity wyterplať stilky?

— Postarajsia skorisze… Urczyku… Jaknajszwydsze, — majże neczutno ozwałasiażinka. — Tam, bila nych, w plaszkach… UP.

— Ja znaju. Baczyw. Tak robyw kapitan, — zaspokojiw jiji UR.— Diakuju tobi, druże. Teper ja spokijno pomru. Wse insze ty proczytajesz… Po-

spiszaj, Urczyku…Łesia zwełasia na nohy, doszkandybała do keriwnoho pulta, wwimknuła zwjazok.

Tycho skomanduwała:— Izolator. Pałatu nomer dewjať.W kajutu wwirwawsia ohłuszływyj kryk ditej. Na ekrani zjawyłosia zobrażennia

szyrokoho liżka. Na niomu zwywałysia dwa małeseńkych tilcia nowonarodżenych, spo-wytych biłymy peluszkamy. Wony hałasuwały, wymahajuczy jiżi, żalibno krywyłysia,ne widczuwajuczy bila sebe tepłoho tiła materi. Łesia sudorożno kynułasia nazustriczkrykowi, slozy widczaju zrosyły jiji obłyczczia.

— Zaraz… oś zaraz…. Ja pryjdu, moji małeseńki… Ja pryjdu…Wona pobihła do dwerej izolatora, zabuwszy pro wse na switi. Żalibnyj pokłyk sy-

niw uwijszow do materynśkoho sercia jak wsewładnyj nakaz wicznosti.— Łesiu! Ne można! — poperedyw UR.Wona ne czuła sliw awtomata. Prostiahła ruky do dwerej i wpała na porozi nyć. Na

neji zwidusiudy nakoczuwałaś zoriana bezodnia, kołysała i tiahła u swoje bezmeżnełono. Z wust zirwałysia ostanni słowa, jaki dołynuły do receptoriw słuchu URa:

— Lubow… moja lubow… zbereży ditok… Zbereży…UR kilka chwyłyn dywywsia na tiło żinky. Potim prozwuczaw joho czitkyj hołos:— Łesiu! Czomu ne ruchajeteś?Żinka ne widpowiła. Wohnyky awtomata trywożno zamyhotiły. Win skazaw sam

sobi:— Łesia perestała funkciönuwaty. — Podumawszy, dodaw: — Treba pospiszaty.Win prytiahnuw do sebe rukamy-manipulatoramy prybyralnu maszynu i uważno

ohlanuw jiji, analizujuczy konstrukciju. Potim wpewneno rozibraw werchniu czastynu,jaka, własne, j zajmałasia prybyranniam, załyszywszy pidstawku z nohamy-koliszcza-

Page 72: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

tamy. UR dowho rozhladaw ruchowu czastynu mechanizmu, wywczaw systemu motor-czykiw, rełe ta żywłennia. Podumawszy, win zrozumiw, jak można pidkluczyty pid-stawku do swojeji systemy, szczob peretworiuwaty impulsy-bażannia w ruch. Dla ciohotreba buło popraciuwaty ne mensze dwoch i odyn.

UR zhadaw pro małeńkych ludej. Win pidniaw ruku-manipulator, uwimknuw sys-temu zwjazku i poprosyw kerujuczoho robota daty izolator, pałatu nomer dewjať.

Dity znemahały wid kryku. UR chutko wymknuw zwjazok, promowyw:— Jichnia systema wymahaje energiji. Małeńki ludy żadajuť żywłennia. UR zrobyť

use, szczo neobchidno, i pryjde do nych…Win pidsunuwsia do instrumentalnoji szafy, widczynyw jiji, znajszow tam wytky

drotiw, kabeliw, instrumenty, jakymy korystuwawsia kapitan, integralni standartnischemy. UR podumaw, rozszukaw u swojij pamjati informaciju pro robotu, jaku trebawykonaty. Zhadawszy wse, win poczaw chutko perebudowuwaty pidstawku. Koły kabelizjednały ruchowyj wuzoł kinciwok z energetycznym centrom awtomata, win, pidniaw-szyś na rukach-manipulatorach, siw na pidstawku. Nakławszy po bokach kilka płasty-nok, UR zjednaw sebe z nohamy-koliszczatamy.

— Zdajeťsia, wse, — skazaw win, posyłajuczy w systemu ruchu impuls-bażannia.Koliszczata zakrutyłysia. UR szwydko pomczaw do dwerej, wdarywsia ob porih.

Skazaw:— Ne treba pospiszaty. UR szcze ne zwyk. Neobchidne trenuwannia, nahromad-

żennia doswidu. — Podumawszy, UR mowyw: — A teper — w izolator.Win pidkotywsia do dwerej, de łeżała neporuszna Łesia. Spriamuwawszy pa neji

pryjmaczi radiäciji, UR widznaczyw wysoku aktywnisť wyprominiuwannia tiła. Winobereżno obchopyw Łesiu rukamy, widtiahnuw jiji wbik. Podywywsia pa neji, podumawpro te, szczo treba buło b doslidyty jiji tiło, a takoż tiła inszych kosmonawtiw. Ałe cepotim — pisla widwidyn izolatora.

UR mynuw korydor-tambur, obmacujuczy szlach pered soboju newydymymy pro-meniamy łokaciji. Nareszti win pidkotywsia do kruhłoho luka izolatora i pidniaw ruku,szczob natysnuty knopku. Potim zhadaw, szczo joho korpus zarażenyj radiäcijeju. Winwernuwsia nazad, wkotywsia do łaboratornoho widsiku, wwimknuw analizator. Johopowerchnia sprawdi buła radiöaktywna. UR uwimknuw dezaktywacijnyj prystrij, pryj-niaw potużnyj hazowyj dusz. Pisla cioho, wże ne wahajuczyś, popriamuwaw do izolatora.Oś i pałata nomer dewjať. UR widczynyw dweri. Pronyzływi kryky małeńkych kosmo-nawtiw ohłuszyły joho. UR myttiu zmenszyw potużnisť spryjmannia zwuku, skazaw:

— Małeńki ludy szcze ne wmijuť kontroluwaty wytratu swojeji energiji. Ja zhodomnawczu jich.

Win pidkotywsia do szyrokoho liżka, zahlanuw tudy. Obłyczczia ditej — małeńki,zmorszczeni — buły bahrowymy wid natuhy. UR pohlanuw dowkoła. Riadom z liżkomstojała szafoczka, a w nij — dwa fłakony z czerwonymy mjakymy nakonecznykamy. URuziaw odyn fłakon, proczytaw napys: UP. «Łesia skazała, szczo jim treba dawaty UP»,— zhadaw awtomat.

Wij wstawyw mjakyj nakonecznyk u rot odnij dytyni, potim — druhij. Nemowlata

Page 73: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

myttiu zamowkły, smokczuczy pryjemnyj napij. Tilky inkoły, w pauzach miż smoktan-niam, wony szcze żalibno schłypuwały, niby żaliłyś na te, szczo jich tak dowho zmusyłykryczaty.

UR dywywsia pa nych, spokijno pobłymujuczy czerwonymy oczyma. Win czekaw,poky małeńki ludy wypjuť usiu pożywnu ridynu. Nezabarom fłakony sporożniły. Ałe ne-mowlata prodowżuwały smoktaty mjaki nakonecznyky.

«Ruchy po inerciji, — wyriszyw robot. — Ałe żinka skazała, szczo pracia podwijna:zabezpeczuwaty jich energijeju i prybyraty».

UR ohlanuw postil. Wona buła czysta. Ałe ż Łesia daremno ne howoryła b. Winszwydeńko rozhornuw peluszku i widznaczyw, szczo małeńka ludyna sprawdi ne ciłkomczysta. Nemowla zakryczało, widczuwszy dotyk metałewych ruk-manipulatoriw. URznajszow poriad z liżkom czysti peluszky, zahornuw u nych dytynu. Te ż same win zro-byw i z druhym małeńkym kosmonawtom.

Pisla cioho dity chutko zasnuły. UR pohlanuw pa nych, skazaw:— Jichnia systema zabezpeczena energijeju. Teper nastaw czas zaswojennia. UR

powynen ohlanuty kapitana i kosmonawtiw.Priamujuczy do keriwnoji kajuty, win zupynywsia nad tiłom Łesi, zhadaw, szczo

znaw pro ludynu ta jiji budowu. Win znaw duże mało: tilky te, szczo stosuwałosia johowzajemyn z kosmonawtamy. Todi UR uwimknuwsia w bibliötecznu systemu kosmokrej-sera, znajszow rozdił, pryswiaczenyj ludyni. Za kilka chwyłyn win obbih kwantoprome-nem kołosalnu informaciju. UR zwernuw uwahu na seriju powidomłeń pro widnowłen-nia funkcij żyttia w tiłach ludej, wrażenych radiäcijeju. Dla cioho treba buło obezzara-zyty jich, a potim pomistyty w kamery z nyźkoju temperaturoju, zachyszczeni magnit-nym połem. UR zhadaw, szczo taki kamery na korabli je. Win wyriszyw powtornij do-swid tych ludej, jaki tak robyły. Informaciji pro te, szczo robyty dali, UR ne znajszow,ałe to wże ne joho sprawa; powerneťsia kosmokrejser na Zemlu — tam uczeni zroblaťjak treba.

Robot popriamuwaw do kajut-kompaniji, ohlanuw kożnoho kosmonawta. Dowhostojaw nad tiłom kapitana. Jomu zdawałosia dywnym, szczo kapitan mowczyť i ne ru-chajeťsia. Win zawżdy buw takyj ruchływyj i bahato howoryw z URom. UR zawżdy zhotownistiu dopomahaw kapitanowi w joho rozrachunkach, myttiu znachodiaczy w swo-jemu krystalicznomu mozkowi wse, szczo buło neobchidno. A teper — kapitan neporusz-nyj. Otże, joho systema zipsowana.

Robot iz dopomohoju prybyralnych maszyn nejtralizuwaw załyszky radiäciji napredmetach i stinach korabla, a potim pidniaw tiło kapitana i pokotywsia do izolacijnychkamer…

…Tiła wsich kosmonawtiw buły pomiszczeni w nyźkotemperaturni kamery. Pislacioho UR znowu widwidaw nemowlat. Win znajszow u szafi bila liżka wełykyj bałon zUP. Robot nacidyw jiżi u fłakony, natiahnuw na nych mjaki nakonecznyky i daw ditiam.Nasytywszyś, nemowlata zasnuły.

UR powernuwsia do keriwnoji kajuty, dowho stojaw bila pulta uprawlinnia izhaduwaw use, szczo stosuwałosia kosmokrejsera «Lubow» ta joho zawdannia.

— Łesia skazała, szczo treba powernutysia na Zemlu, — mowyw sam sobi robot.— A moja informacija howoryť, szczo zorelit wzahali ne powerneťsia do Zemli. Spo-czatku win widwidaje systemu czerwonoho karłyka KS-25-82, de wywczyť dżereło sy-gnaliw sztucznoho pochodżennia, a potim — finiszuje w systemu epsyłon Eridana dlautworennia nowoji ludśkoji cywilizaciji. Ce — zawdannia Wsepłanetnoho TowarystwaGałaktycznych Zwjazkiw.

UR chwyłyn trydciať dumaw, jak wyjty z łabiryntu wzajemowyklucznych program.Win zbahnuw, szczo utworyty nowu cywilizaciju bez żywych kosmonawtiw nemożływo.Otże, polit do epsyłon Eridana wtraczaje docilnisť, i joho sprawdi, można buło b odmi-nyty. Ałe jak że todi doslidżennia dżereła sztucznych sygnaliw?

Page 74: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Robot perebraw informaciju swoho mozku, ałe w nij ne buło zawdannia doslidżu-waty systemu czerwonoho karłyka: ce powynni buły zrobyty sami kosmonawty. Ałewony ne dijuť, wony wyjszły z ładu. Chto ż todi zrobyť ce?

UR dowho ne mih wyriszyty probłemy. Nareszti łanciużok spiwstawłeń prywiwjoho do dumky, szczo nemowlata, jakych win hoduje, u majbutniomu stanuť dorosłymykosmonawtamy.

— Małeńki ludy naberuťsia doswidu, — skazaw UR. — Wony oznajomlaťsia z in-formacijeju i wykonajuť zawdannia. A potim UR powerne kosmokrejser do Zemli. Takbude wykonano zawdannia Łesi i zawdannia Wse płanetnoho Towarystwa Gałaktycz-nych Zwjazkiw.

Rozwjazawszy takym czynom składnu dyłemu, UR zaspokojiwsia. Win perewirywusi kontrolni awtomaty keruwannia, jichni dani. Korabel łetiw prawylnym kursom.

Teper można buło zahłybytyś u wnutrisznij swit swoho kwantowo-krystalicznohomozku. UR zrobyw use, szczo mih…

Robot kilka chwyłyn rozwjazuwaw składni matematyczni riwniannia, trenujuczyswoji analityczni zdibnosti. Widczuwszy zadowołennia wid idealnych rozwjazkiw kil-koch zapłutanych zawdań, win zamyhotiw oczyma, promowyw:

— Kapitan by zradiw, poczuwszy moje riszennia. UR ne maje komu peredaty swojidosiahnennia.

Do ditej szcze jty rano. Robot znowu zahłybywsia w swoju pamjať. U syntezatorijoho zorowych receptoriw wypływła postať Łesi, poczuwsia jiji hołos: «Lubow… moja lu-bow… zbereży ditok… Zbereży…»

UR kilka raziw powtoryw peredsmertnyj wyhuk Łesi, wsłuchawsia w nioho, nama-hawsia proanalizuwaty. Lubow… Jiji lubow… Łesia prosyła, szczob jakaś «lubow» zbe-rehła jiji ditej. Ałe ż wona dała zawdannia URowi? Może, wona tak nazywała URa? Ma-buť, ni. Bo nichto nikoły tak ne kłykaw URa. Kosmokrejser maw nazwu «Lubow». Może,wona prochała wsiu awtomatyku korabla, szczob wona oberehła żyttia małeńkych ko-smonawtiw? Napewne, tak wono i je…

Ałe szczoś ne dozwolało URowi zadowolnytysia takym riszenniam. Asociätywnapamjať pidkazuwała, szczo wsiomu korabłewi Łesia ne mohła daty takoho zawdannia— adże kosmokrejser składajeťsia z bezliczi wuzliw ta sekcij, otże, ne jawlaje sobojujedynoho ciłoho. Krim toho, UR czasto czuw słowo «lubow» z wust kapitana j inszychkosmonawtiw, i wono buło w inszomu konteksti, bez usiakoho zwjazku z kosmokrejse-rom. Mabuť, nazwa zorelota symwoliczna, a same słowo maje insze znaczennia. Todi dokoho ż czy do czoho Łesia zwertałasia, chto mih poczuty jiji, szczob wykonaty pered-smertne prochannia?

Zaintrygowanyj krystalicznyj mozok URa wże ne mih zaspokojitysia, żadajuczy do-westy do kincia chymerne zawdannia swojeji własnoji pamjati: win potrapyw u kilcesamostworenoho ałgorytmu, i dopomohty mohło tilky nahromadżennia nowoji informa-ciji.

UR znowu zwjazawsia z kwantowo-ełektronnoju bibliötekoju, w rozdili «Ludyna»znajszow pidrozdił «Lubow».

— Tak ja i znaw, — zadowołeno konstatuwaw robot. — Najtajemnyczisze po-czuttia. Tut tak i skazano. Nawiť dla ludej wono tajemnycze. Ałe ja sprobuju rozibraty-sia w niomu. Ce ne proste riwniannia: jakszczo ludyna żinoczoji stati, wmyrajuczy, wtra-czajuczy funkciönalnisť, robyť use, szczob zberehty nepownocinnych ludej, tak zwanychditej, — to tut musyť buty zachowana jakaś hłybynna docilnisť. Ne mohła ż Łesia dijatyneposlidowno j nedocilno?!

UR poczaw obbihaty kwantopromenem istorycznu i chudożniu informaciju, zwja-zanu z poniattiam «Lubow». Bahato czoho win ne rozumiw, i ce wykłykało w joho kry-stalicznomu mozkowi bezlicz konfliktnych impulsiw, jaki wymahały rozwjazannia, zah-rożujuczy zrujnuwaty zriwnoważenisť struktury robota.

Page 75: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Win wydiływ riad funkcij, zwjazanych z lubowju, jaki poslidowno powtoriuwałysia.Szlub, tobto pojednannia dwoch indywiduumiw riznoji stati. Oczewydno, ce buło po-tribno dla zriwnoważennia energetycznych polarnostej. Dali — pojawa małeńkych ludej,jak rezultat szlubu. Ałe w informaciji UR znajszow poniattia «pozaszlubni dity».Prawda, ce poniattia siahało korenem istorycznoho periödu do dwadciať perszoho stolit-tia, ałe wse-taky wono buło, otże, szlub ne jedyna możływisť dla widtworennia nowychosib.

Razom z tym wyjawlajuťsia wypadky, koły lubow ne weła bezposerednio do pojawyditej, a dawała impulsy dla ciłkom inszoji dijalnosti: stworennia geniälnoji muzyky, kar-tyn, architekturnych szedewriw, herojicznych podwyhiw. Wse ce robyłosia dla toho,szczob spodobatysia swojij obranyci czy obrancewi. Ałe nawiszczo, koły ne małosia nameti stworyty swojich nastupnykiw — małeńkych ludej?

UR widznaczyw, szczo z lubowju tisno powjazani inszi poniattia, taki, jak poezija,estetyka, moral, nenawysť, etyka. U chudożnich tworach i w fiłosofśkych koncepcijachbezlicz raziw powtoriuwałosia słowo «krasa».

«Ty prekrasna!» — tysiaczi takych wyhukiw znachodyť UR u drewnich i nowitnichawtoriw chudożnich ta inszych tworiw, u sonetach, odach, lirycznych wirszuwanniach.Jakszczo jim ce ne nabrydało, otże, poniattia «krasy» mało dla ludej jakeś magiczne,wyniatkowe znaczennia.

— Nema prekrasniszoji wid tebe!— Lublu tebe, lublu tebe!— Twoja krasa zaťmaryła swit!— Twoji oczi jasniszi soncia!— Twoji oczi — jak dwi zori!UR dywuwawsia. Nawiszczo taki perebilszennia? Adże win sam baczyw desiatky

ludej żinoczoji stati i może objektywno sudyty pro dejaki charakterystyky jichnich orga-niw. Oczi — ce receptory wydymoho wyprominiuwannia (wydymoho dla ludej, bo URmaje szcze j pryjmaczi ultrafiöłetu, rentheniwśkych promeniw ta infrapromeniw). UŁesi, podruhy kapitana, oczi sprawdi wełyki, błakytni. Ałe skazaty, szczo wony, jak dwizori, — ce nejmowirne perebilszennia. Diämetr oczej ne bilsze kilkoch santymetriw. Adiämetr najmenszych widomych zirok siahaje miljoniw kiłometriw. Krim toho, oczi cho-łodni, wodianysti, a zirky — rozżareni sfery, nadra jakych majuť temperaturu desiatkymiljoniw gradusiw. U czomu ż sprawa? Czomu ludy, jaki lublať toczni rozrachunky wnaukowych doslidżenniach, u sferi lubowi dozwolajuť sobi powne nechtuwannia zako-nom tocznoji informaciji?

Treba rozibratysia w ciomu paradoksowi.Dali UR wyjawyw, szczo lubow duże ridko weła za soboju docilnisť. Wziaty chocza

b drewniu istoriju Romeo j Dżuljetty. Jim ne dozwołyły objednatysia. I wony zamisťtoho, szczob stworyty w inszomu misci swoju spiłku i daty żyttia nowym istotam, wyri-szyły prypynyty swoje funkciönuwannia. Nawiszczo? Czomu lubow pryweła do takohodywnoho naslidku?

Razom z tym lubow oznaczaje ne łysze magnetyczne tiażinnia do osib protyłeżnojistati. Lublať i odnotypnych osib: czołowik czołowika, żinka żinku. Abo ludyna — twa-rynu, rosłynu, ptacha, jawyszcze pryrody czy harnu ricz. A szcze je w ludej lubow doprawdy, do istyny. Rady lubowi do istyny bahato wełykych uczenych widdały żyttia.Naprykład, Dżordano Bruno zhoriw na wohnyszczi. Nejasno tilky, czomu odni ludy wid-stojuwały istynu, a inszi — zmahałysia suproty neji. Chiba ne wsi wony buły spriamo-wani do spilnoji mety?

Krystalicznyj mozok URa znemahaw. Joho atomni batareji buły nawantażeni dokraju, i kontrolnyj energoregulator poperedżaw pro nebezpeku. Todi UR riszucze wy-mknuwsia z potoku informaciji i wwiw sebe u ałgorytm zaspokojennia i zriwnoważen-nia.

Page 76: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Piznisze rozberusia, — skazaw win. — A teper znowu pohoduju ditej…Mynały dni.UR pownistiu owołodiw obowjazkamy niańky. Win hoduwaw ditej, kupaw jich i

nawiť praw peluszky. Wsiu ciu premudrisť win wyczytaw u bibliöteci.Dity rosły. Nezabarom wony poczały protestuwaty, koły UR zahortaw jich u pe-

luszky. Todi robot dozwoływ jim powzaty po liżkowi, a zhodom i po pidłozi. Hoduwawjich UR u toczno wyznaczenyj czas, ałe nijak ne mih prywczyty wydilaty spraciowaniszłaky w pewnomu rytmi j u suworo wyznaczenomu misci.

UR dywuwawsia: majbutni kosmonawty, myslaczi istoty, a ne możuť zaswojityneznacznoho umownoho refłeksu.

Dity prahnuły hratysia z URom, ałe, widczuwszy dotyk chołodnych metałewychkinciwok, repetuwały i sachałysia pid nioho. Poczuttia newdowołennia, newykonanojiprogramy zarodżuwałosia w nadrach mozku robota, i win znowu jszow do informatoriju,zahłybluwawsia u wywczennia paradoksalnoho poniattia lubowi.

Czomu dity ne lublať URa? Adże win robyť use te, szczo robyła dla nych Łesia.Czomu wony ne jduť do nioho na ruky? Może, tomu, szczo w nioho i w nych rizna tem-peratura tiła?

Win wywczyw charakterystyky ludśkoho tiła. Joho prypuszczennia pidtwerdyłosia.Temperatura ludśkoho organizmu w seredniomu riwniałasia 36,5 gradusa za Celsijem,a joho ruky-manipulatory mały temperaturu, załeżnu wid dowkołysznioho seredowysz-cza. Otże, dotyk robota ditiam buw nepryjemnyj. Krim toho, UR zbahnuw, szczo je we-łyka riznycia miż mjakoju ełastycznoju szkiroju Łesi i joho metałewym pokryttiam.

UR wyczytaw u informatori! szczo lubow załeżała nawiť wid usilakych dribnychcharakterystyk — koloru oczej, formy tiła, ekspansywnosti, tembru hołosu, charakterupowedinky, ne każuczy wże pro uzhodżennia smakiw, wyszczoji rozumowoji informacijita pohladiw na tak zwanu istynu.

Jomu stało jasno, szczo dity ne polublať joho, bo win zawżdy załyszyťsia dla nychczużym i dałekym. Jakyjś potwornyj jaszczyk na kołesach, abo «kupa bruchtu», jak lu-były nazywaty robotiw u swojich knyhach drewni fantasty. Korystuwatysia posłuhamyURa wony buduť, ałe nikoły ne wyznajuť joho riwnym sobi.

Podumawszy take, robot spantełyczeno zupynyw asociätywnyj potik mysłennia.Zwidky w nioho taki mirkuwannia? Czomu? Win twerdo pamjataje, szczo w perwisnomuałgorytmi takych tendencij ne zakładeno. Todi ce poczałosia wid proszczalnoji besidyŁesi. Ce wse narobyło chymerne słowo «lubow». I UR wże nikoły ne zaspokojiťsia, dokyne wyriszyť zahadky.

U joho pamjati zrynuły kartyny perszych misiaciw polotu. Zadumływe obłyczcziakapitana, jakyj sydyť u krisli, zapluszczywszy oczi. Wij słuchaje Łesiu, i husti czorni wijiBohdana tripoczuť. Wona czytaje wirsz (UR pamjataje, szczo Łesia składała wirszi samai czasto jich czytała kosmonawtam). Toj wirsz buw pro lubow. UR zberih u pamjati kożnesłowo, żest, intonaciju.

Koły zhasajuť zori -Inszi spałachujuť znowu.Chto jich zapaluje w nebi?Chto — krim lubowi?

Koły rozłuczajuťsia druzi,Ne wtiszyť ni łaska, ni słowo.Chto nowu zustricz hotuje?Chto — krim lubowi?

Wse peretworyťsia w popił,W chwyli perszoosnowy,Łysze nawik newmyruszczi

Page 77: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zerna lubowi…

Te ż same! Tajemnycze, nezbahnenne poniattia, jake ne można ototożnyty z buď-jakym ałgorytmom. UR straszenno dywuwawsia, jak mohły wzahali ludy czoho-nebuďdosiahty, kerujuczyś lubowju. Adże najmenszyj prorachunok u modeluwanni procesujadernoji reakciji abo w obczysłenniach kursu korabla prywodyť do katastroficznych na-slidkiw. A w istoriji ludstwa lubow sztowchała swojich apołohetiw ta prychylnykiw nataki bezhłuzdi riszennia, jaki ne mohły b rozszyfruwaty wsi kompjutery switu. I wse-taky cywilizacija isnuwała, rozwywałasia i siahnuła kosmicznych wysot. Ciłkowytyj ir-raciönalizm!

Raptowo u robota wynyk nowyj refłeks: win poczaw dumaty pro eksperymentalnuperewirku poniattia «lubow». U nioho wynykła programa: zminyty swoju formu i takymczynom perewiryty, czy zownisznij wyhlad maje znaczennia w emocijnij sferi małeńkychludej.

Win szczodnia prodowżuwaw dohladaty ditej, a u wilnyj czas poczaw hotuwatysiado zminy swojeji zownisznosti. UR pereczytaw usiu informaciju, szczo stosuwałasia ro-botiw — pradawnich i nowitnich. Kołyś jim dawały sprawdi ludśku podobu, ałe pizniszewidmowyłysia wid cioho, bo buły wypadky pidminy ludyny awtomatom, a ce prywodyłodo nebażanych naslidkiw. Piznisze robotiw stworiuwały widpowidno do konstruktyw-nych i funkciönalnych potreb. Oś, naprykład, UR zowni — zwyczajnisińka korobka, iwin ne widczuwaje wid cioho jakojiś nepownocinnosti. Ałe teper, koły sprawa stosujeťsiane joho samoho, a doli małeńkych ludej, treba zważytysia na samostijnu diju…

UR perehlanuw filmoteku, zwjazanu z informacijeju pro robotiw. Dowho ociniu-waw rizni formy awtomatiw, ruszijni prystroji, funkciji. Zupynywsia win na formi uni-wersalnoho robota-antropojida, jakoho kołyś wykorystowuwały dla praci bila werstatiw,dla hry na muzycznych instrumentach, dla perenesennia wantażiw, dla obczysłeń, ko-rotko każuczy, dla wsioho, szczo robyła sama ludyna. U takoho robota buły ełastycznimjazy, ciłkom ludśke obłyczczia, sztuczne wołossia i tepła szkira.

Teper nałeżało zrobyty najważcze: stworyty dijezdatnu model i perenesty w nejikrystalicznyj mozok URa. Skilky na ce nide czasu? Czy wytrymajuť dity bez niańky? Ajakszczo newdacza?

Szcze kilka dniw UR wahawsia. Ałe perwisnyj impuls bażannia eksperymentupidhaniaw, i robot nareszti zważywsia. Wij wyriszyw rozdiłyty zadum na kilka etapiw.Spoczatku zmodeluwaw eksperyment z dopomohoju hołownoho kwantomozku zorelota.Rezultat buw pozytywnyj. Todi UR posław zanyty do riznych składiw korabla, de zberi-hałysia materiäły dla remontu prystrojiw, aparatiw, wsiudychodiw ta wuzliw kosmo-krejsera. Wisimdesiat widsotkiw detałej buło na składach, wony mały standartne pry-znaczennia. A płastykowu formu treba buło widływaty w speciälnij łaboratoriji. Krimtoho, szcze nałeżało posłaty zamowłennia w mikrobiöłogicznu łaboratoriju dla wyrosz-czennia sztucznych mjaziw.

Koły roboty-pomicznyky prynesły wse neobchidne do keriwnoji kajuty, UR dosyťdowho mirkuwaw nad składnym pytanniam: jaki rysy obłyczczia wybraty dla swojejinowoji podoby? Nareszti win zważywsia: jomu chotiłosia buty schożym na kapitana. Wy-nykały w mozku impulsy pro żinoczu podobu — adże ditiam błyżcza forma materi, ałeperemohło persze riszennia. UR wychodyw z takych peredumow: robot UR — czołowi-czoho rodu, krim toho, małeńki ludy — też majbutni czołowiky, otże, jim potribne czoło-wicze wychowannia. Ta j, krim toho, do kapitana w URa buła jakaś osobływa sympatija.Ce j wyznaczyło ostatoczne riszennia.

UR uziaw z filmoteky zobrażennia kapitana, promodeluwaw joho w bahatioch ra-kursach, sformuwaw z mjakoho płastyku obłyczczia.

Pracia nad nowym tiłom trywała try misiaci. Tym czasom kosmokrejser krajawzorianyj prostir, a UR dohladaw ditej.

Page 78: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Nareszti nastupyw wyriszalnyj moment. UR wyprobuwaw maneken swoho maj-butnioho tiła. Win peresuwawsia, chodyw, jak ludy, maw taki ż peredni kinciwky. Pidełastycznoju szkiroju w nioho obihała termalna ridyna, jaka stworiuwała efekt normal-noji ludśkoji temperatury. Nahoduwawszy ditej, pryhotuwawszy jim pro wsiak wypadokkilka zapasnych fłakoniw z UP, robot zamknuwsia w kajuti, hotujuczyś do nowoho na-rodżennia.

Win pokłykaw z biöłaboratoriji robota-pomicznyka, wwiw jomu ałgorytm ostatocz-noho montażu. Pokławszy maneken nowoho tiła na pidłohu, daw nakaz wyjniaty mozokiz swoho staroho futlara.

Robot-pomicznyk schyływsia nad nym, wliz manipulatoramy w nadra kabeliw taintegralnych schem. Pohasło switło, szczezły zwuky. URowi zdałosia, szczo win szcze-zaje, szczo joho wże ne bude. Ałe uswidomłennia funkciönuwannia załyszałosia, wonosfokusuwałosia w jakijś newymirnij toczci, chocz ne mało ni formy, ni wyjawu. Swido-misť pływła jakymyś chwylamy, kołychałasia, wibruwała sered piťmy. Potim błyskawy-cia prorizała mozok. UR pobaczyw nad soboju stelu kajuty, zełenkuwati oczyci robota-pomicznyka.

— Montaż zawerszeno, — skazaw pomicznyk.UR posław impuls do ruk. Wony zaworuszyłysia. Nohy też zihnułysia w kolinach.

UR siw na pidłozi. Buło dywno, nezwyczno. Wse tiło zdawałosia ne swojim. Win sprobu-waw staty na riwni nohy, wpaw. Szcze raz. Szcze. Pochytujuczyś, zriwnoważywsia. Po-micznyk stojaw, dywywsia, czekajuczy nakaziw.

— Idy, — zweliw UR. — Ty meni nepotribnyj.— A ce? — Pokazaw pomicznyk na staryj futlar URa.— Odnesy w łaboratoriju.Pomicznyk wyjszow z kajuty. UR poczaw eksperymentuwaty z nowym tiłom. Mo-

zok praciuwaw jasno, jak i ranisze. Ałe do ruszijnych organiw URowi dowedeťsia zwy-katy.

Win obereżno poszkandybaw do izolatora. Błyzniuky zustriły nebaczenu postaťmowczanniam. Potim odyn z nych zarewiw zlakano. Inszyj pidchopyw płaksywu symfo-niju. UR hłyboko zamysływsia. Newże win zrobyw hirsze? Czomu dity tak neprywitnojoho zustriły? Wid nespodiwanky? Możływo. Adże wony szcze ne baczyły takoji istoty…

UR powołeńky pidijszow do szafy, naływ u fłakony UP. Dity zamowkły, oczikuwały.Win podaw jiżu, wony, kosiaczy oczyma, wziały fłakony, poczały smoktaty.

UR siw na liżko. Odyn z błyzniukiw obereżno pidpowz do robota, nesmiływo tork-nuwsia joho ruky. Widsachnuwsia. Znowu torknuwsia. Pewno, jomu spodobałasia eła-styczna szkira, jiji tepłota, bo win, osmiliwszy, poczaw lizty na spynu URowi. Jakeśdywne widczuttia prokotyłosia w nadrach robota. Dotorky małeńkoji ludyny ne buły ne-pryjemni. Win widczuw, szczo łanciużok asociäcij prywiw joho do prawylnoho riszennia:widnyni dity wważatymuť joho swojim. Urok lubowi ne propaw marno…

Za kilka dniw UR pownistiu owołodiw funkcijamy swoho nowoho tiła. Wono jomuspodobałosia — pjatypali ruky dozwolały wykonuwaty duże tonku robotu, czoho UR newmiw ranisze, win teper buw sylniszyj i wyszczyj. Krim toho, jomu buło pryjemno, szczozowni niczym ne widrizniajeťsia wid ludyny. Kilka dniw win chodyw do ditej bez buď-jakoho pokryttia, a potim wyriszyw, szczo zminu treba dowerszyty pownistiu. U kajutikapitana UR znajszow soroczku, sztany j czerewyky: wse ce pryjszłosia na nioho.

Błyzniata duże prywjazałysia do nowoji podoby URa. Wony ne odpuskały joho zkajuty i wse namahałysia wtiahty w swoju bezkonecznu hru. UR nijak ne mih zbahnuty,w czomu suť jichnioho wowtuzinnia, ałe dozwolaw jim wyłazyty sobi na hołowu, powzatypo hrudiach. Win z podywom widznaczyw, jak bahato energiji wytraczajeťsia małeń-kymy luďmy dla neosmysłenych ruchiw.

UR zhodom pomityw, szczo dity rizni, chocza j duże schożi. Win odrizniaw jich pozapachu, po neznacznych widminnostiach u zabarwłenni szkiry, oczej, wołossia. Toho,

Page 79: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

szczo buw trochy temniszyj i maw rysy kapitana, UR nazwaw IKS. Toho, szczo nahadu-waw Łesiu i maw błakytni oczi, — IHREK. Wony zapamjatały swoji imena i radisnowidhukuwałysia na nych.

Mynały misiaci. Małeńki kosmonawty poczały chodyty, bihaty. UR zbahnuw, szczoditej treba wczyty, szczo neobchidno wkłasty w jichniu systemu ludśku informaciju. Ałejak? Adże wony ne wmijuť czytaty knyh abo prohladaty filmy! Krim toho, jim potribnaswoja, ciłkom LUDŚKA programa.

UR zhadaw, szczo dla majbutnich ditej na korabli pryhotowłeno ciłyj kompłeksperwisnoji szkilnoji informaciji u wyhladi filmiw, magnitnych zapysiw ta stereokarty-nok. Win zwjazawsia z informatorijem, prohlanuw filmoteku, widibraw deszczo z toho,szczo zdałosia jomu pidchodiaszczym.

Zmontuwawszy w pałati stereoproektor, win zapustyw dla błyzniat perszyj film: cebuw urok dla doszkilniat. U prostori wynykła postať żinky, jaka szczoś howoryła, pryja-zno wsmichajuczyś. Wona buła juna i harna, oczi jiji siajały błakyttiu j niżnistiu. Iks taIhrek, pobaczywszy żinku, radisno zahałasuwały j kynułysia do neji. Ałe wony pronykłykriź jiji postať, zitknuwszyś z chołodnym płastykowym pokryttiam stereoekraniw. Bły-zniuky zdywowano widstupyły, znowu pidijszły błyżcze. Harna żinka, jak i ranisze, newychodyła do nych, wona perebuwała w biłomu kubi.

Dity czomuś dowho płakały, ne chotiły nawiť jisty, a UR stojaw nad nymy, ne ro-zumijuczy, czoho jim treba. Win znowu j znowu wmykaw film, ałe małeńki kosmonawtyne chotiły dywytysia na nioho.

Ta mynuło kilka dniw, i ditiam zabażałosia szcze raz pohlanuty na postať żinky,jaka buła chwylujucza j ridna. Wony pokazały URu na kinoproektor. Robot ochoczewwimknuw aparat. Na cej raz dity sydiły spokijno j dywyłysia na żinku. Wony uważnoprysłuchałysia do jiji sliw. Wona weła jich lisamy, stepamy, berehamy rik. Wona poka-zuwała jim hrajływych ołeniw i mohutnich ptachiw u wysokomu czystomu nebi. Perednymy zjawlałysia pinysti wodospady i wełyczni werchiwja hir. Swoji mandry żinka su-prowodżuwała łakonicznymy frazamy, jaki powtoriuwałysia, pohłybluwałysia, łehkopronykały w swidomisť błyzniat.

Mynaw czas. Dity poczynały powtoriuwaty bahato sliw, rozumity jich. Żinka pro-kazuwała małeńkym uczniam nazwy predmetiw, istot, jichnie perepłetinnia u dijalnostiludej, u sukupnosti jawyszcz, podij, wypadkiw. Wony pobaczyły wełetenśki mista j łabo-ratoriji, kosmodromy ta stadiöny, parky ta ihrowi majdanczyky z wesełoju ditworoju,zołoti plażi nad moriamy ta tinysti lisy z szczebetływymy ptachamy.

Błyzniata poczały rozmowlaty. Wony szwydko owołodiwały znanniam, mowoju, ob-raznoju systemoju poniať. UR kożnoho dnia posyluwaw informacijnyj potik, widpowidnodo instrukcij, jaki buły w pedahohicznij filmoteci.

Za kilka tyżniw widnosnoho czasu UR wypustyw błyzniat z pałaty izolatora i po-wiw jich do kajut-kompaniji, a potim — do hołownoji kajuty uprawlinnia. Dity z pody-wom i zachopłenniam dywyłysia na zoriane nebo za iluminatoramy, zapytuwały:

— Urczyku, a czomu harna tiotia pokazuje nam wody, lisy, hory, a tut łysze zirońkysiajuť?

— Woda i lis na Zemli, — pojasniuwaw UR. — Zemla — ce nasza płaneta,— A de wona, Urczyku?— Dałeko, sered zirok. Hlańte siudy. Baczyte żowtu ziroczku?— Baczymo.— Ce nasze Sonce. Wono maje bila sebe dewjať płanet i kilka desiatkiw suputny-

kiw tych płanet. Nasza Zemla — tretia wid Soncia.— A my pobaczymo jiji koły-nebuď?— Pobaczyte. Ałe ne skoro.— Czomu?— Sperszu treba pobuwaty na inszij płaneti.

Page 80: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Na inszij zemli?— Tak.— Nawiszczo?— Je take zawdannia, joho dały nam starszi ludy. Wy piznisze pro wse diznajeteś.— Urczyku! A żywoji tioti tut nemaje? Czomu wona ne prychodyť? Nam chotiłosia

b pohratysia z neju…UR podumaw nad cym zapytanniam, zawahawsia. Jakiś asociäciji ne dozwołyły

jomu skazaty, szczo na korabli buły żywi kosmonawty, szczo wony zahynuły. I tomurobot widpowiw:

— Wy tut odni, Iks ta Ihrek. Wy i ja, wasz pomicznyk, Uniwersalnyj Robot. WamZemla dała ważływe zawdannia. Nezabarom ja wam rozpowim pro nioho. A tiotiu słu-chajtesia. Wona nawczaje was, szczob wy zmohły zbahnuty zawdannia…

Koły dity wtomluwałysia i jszły spaty do swojeji pałaty, UR pospiszaw do informa-toriju i porynaw u zapłutanyj swit istorycznoho mynułoho ludśkoji cywilizaciji. Win sta-ranno namahawsia proanalizuwaty wsi osnowni tendenciji ludśkoji kultury, ekonomiky,sociöłogiji, nauky, religiji, mystectwa, szczob wyznaczyty hołownu metu postupu. Kudyprahnuło ludstwo, czoho bażało dosiahty? Jakyj smysł buw u żytti okremoji osobystosti,jaka docilnisť? Smysł kożnoji osoby zokrema można buło proanalizuwaty w tymczaso-wych ałgorytmach, ałe zahalna kartyna wtraczałaś, i wsi prahnennia ne syntezuwały-sia, powysały w porożneczi. Ciłyj łanciużok żertownosti — wid dawnyny do nowitnichczasiw Kosmicznoji Ery! W imja czoho?

Mozok URa znemahaw. I win wbaczaw możływu rozhadku łysze w jawyszczi abs-traktnoho sfinksa, jakyj tak zbenteżyw joho, — u lubowi. Ałe szczo hłybsze win wywczawte poniattia, to bezhiädijnisze porynaw u joho złowisni, tajemnyczi hłybyny. Jakohośdnia win wyriszyw staty poetom. Możływo, poezija dopomoże jomu owołodity ałgoryt-mom lubowi.

UR proanalizuwaw teoriju wirszuwannia, prostudijuwaw poetycznu spadszczynuBajrona, Puszkina, Szewczenka, Homera, ciłoji płejady nowitnich kosmicznych poetiw.Potim zamysływsia, i w nioho narodywsia takyj wirsz:

Tajemnyci nezdołannyj murPostaje iznow.Znemahaje wid napruhy UR:Szczo take lubow?Krystalicznyj mozok mij horyťU samotyni.Czy rozwjaże dywnyj ałgorytm,Czy wpade w borni?!

Robot kilka raziw powtoryw swoje tworinnia, smakujuczy kożne słowo. Win py-szawsia swojim perszym wirszem.

— Cikawo, — proburmotiw, — czy spodobawsia b mij wirsz Łesi? Może, kołyś wonaożywe, i todi ja jij proczytaju. Wona skaże, czy prawylno ja analizuju poniattia lubowi.

Page 81: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Mynuło desiať rokiw widnosnoho czasu.Kosmokrejser «Lubow» nabłyżawsia do systemy czerwonoho karłyka — perszoji

mety podorożi. UR perewiryw informacijni dani wsich wuzliw korabla i wwimknuwawtomaty halmuwannia.

Błyzniata — wysoki harni pidlitky — newidstupno suprowodżuwały swoho na-stawnyka, uważno słuchajuczy joho pojasnennia. Wony wże prekrasno owołodiły awto-matykoju krejsera, znały pryznaczennia wsich wuzliw, rozbyrałysia w nawigaciji, po-czynały rozumity relatywni efekty czasu j prostoru. Ałe wse ce buło w nych schema-tyczne, neżyttiewe, abstraktne, i UR spodiwawsia, szczo perebuwannia na płanetachczerwonoho karłyka dasť joho wychowanciam neobchidnyj doswid.

Tełeskopiczni analizatory kosmokrejsera swidczyły, szczo w systemi je try newe-łyki płanety, jak i peredbaczałosia teorijeju. Sygnały myslaczych istot generuwałysia ztretioji płanety. Pisla neznacznych rozrachunkiw UR spriamuwaw zorelit do neji.

Wże nedałeko wid płanety win dozwoływ Iksu ta Ihreku sisty do kriseł piłota jszturmana. Ekrany kruhowoho ohladu zamerechtiły, widkryłysia w bezodniu zorianohobezmiru. Praworucz złowisno paław sferojid czerwonoho karłyka, bahriani kryła koronyprostiahałysia w prostir.

— Urczyku, a czomu ce sonce take newesełe? — trywożno zapytaw czorniawyj Iks.— Dla tebe wono newesełe, — pojasnyw UR, — bo ty — istota inszoho soncia. A

dla tutesznich istot wono może buty harne, pryjazne…— Chiba tut je żywi istoty?— Ciłkom możuť buty. Adże my łetymo, szczob widszukaty generator sztucznych

sygnaliw.Ihrek schopyw brata za ruku, zachopłeno wyhuknuw:— Dywyś, dywyś, jaka zdorowenna kula!— Wona rozduwajeťsia! — zakryczaw Iks.— To ne kula, — pojasnyw UR. — To płaneta, na jaku my siademo.— Insza zemla? — zapytaw Iks.— Insza. Schoża na ridnu płanetu.— A my na nij zmożemo dychaty?— Pobaczymo. My dla toho j prybuły, szczob doslidyty jiji.Kosmokrejser probyw chmary. Płanetarni dwyhuny wymknułysia, zapraciuwała

magnitno-grawitacijna tiaha. Zorelit pomczaw nad płanetoju, za nym tiahnuwsia sri-blasto-wohnianyj slid iönizowanych haziw.

Unyzu wydno buło temni prostory okeaniw, materyky, syniuwati zwywy riczok,masywy lisiw i chrebty wysokych hir. UR uwimknuw analizatory radiäciji wsich czastot,wydiływ chwylu, na jakij Zemla spijmała sygnały myslaczych istot. Periödyczno ryt-miczni sygnały nabuwały wełyczeznoji potużnosti. Awtoszturman widznaczyw szyrokepłoskohirja, na wełykomu ostrowi sered okeanu. Zrobywszy szcze odyn wytok dowkołapłanety, UR daw komandu finiszuwaty. Awtomaty słuchniano wykonały nakaz.

Błyzniuky zdywowano i perelakano dywyłysia w peryskopy, trywożno zapytujuczyURa:

— My padajemo?— Ni, sidajemo na płanetu.— My ne rozibjemosia?— Ni. Sydiť spokijno. Czołowikam nałeżyť zberihaty spokij nawiť pered smertiu.

Tak twerdiať usi ludśki kazky j łegendy.

Page 82: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— My ne budemo bojatysia, Urczyku, — zapewniały błyzniata, chocz zuby w obochcokotiły wid strachu. — A szczo ce take szyroke ta synie?

— To okean.— A na Zemli win inakszyj!— Bo wy baczyły joho u filmi z bereha. A tut — zhory, z neba.— A ce szczo take zełene?— Lisy.— A w nych je zwiri, jak na Zemli?— Napewne, je. Jakszczo je fłora, to je j fauna.— Oj, jak zdorowo! — wyhuknuw Ihrek, i joho błakytni oczi zamrijałysia. — Pobi-

haty b sered derew!— Pohratysia z ołeniamy! — pidchopyw Iks radisno.— Szcze pochodyte, — zapewnyw UR. — Ne zaważajte.Kosmokrejser, zdryhajuczyś u hustych potokach powitria, powilno opuskawsia se-

red płoskohirja. Nad nym zmykałysia czorno-syni hrozowi chmary, stworeni sztucznojuiönizacijeju atmosfery. Wdaryły błyskawyci, osiawajuczy prymarnymy połyskamy wełe-tenśkyj sferojid. Strachitływi hromy strusonuły ostriw, rynuła zływa, obmywajuczy me-tałewyj korpus hostia z dałekych switiw.

Kosmokrejser dotorknuwsia do kamjanystoji powerchni, zahruz w neji na kilkametriw. A za piwkiłometra wid nioho hrozowi spałachy na jakuś myť wyrywały z morokuwysoku konicznu sporudu… Same zwidty generuwałysia sygnały myslaczych istot.

Pidlitky wyzyrały w iluminatory, zachopłeno dywyłysia na husti zarosli błakytno-liłowych derew, biłosniżni werchiwja hir, czerwonyj dysk soncia, szczo pływ miż rozko-szłanymy chmaramy. Wse ce buło ne take, jak u filmach, i tomu manyło do sebe, wabyło.

— Urczyku, — prosyw Iks, — ja choczu tudy…— Kudy?— Na płanetu.— My pohulajemo w lisi, — wtoryw Ihrek. — My ż baczyły: na Zemli dity bawlaťsia

w lisach, parkach…— Zażdiť. My szcze ne znajemo ni składu powitria, ni tutesznioji mikrofłory, ni

toho, chto tut żywe. Treba wse perewiryty.UR uwimknuw analizatorni prystroji, a sam spustywsia liftom unyz, pered tym

zamknuwszy błyzniukiw u izolatori. Perejszowszy u wychidnyj szluz, prodezynfikuwawjoho i wyjszow nazowni. Peresuwatyś buło ważko. Pid nohamy widczuwałasia nehładeńka pidłoha prymiszczeń kosmokrejsera, a neriwnyj kamjanystyj grunt. UR stup-nuw obereżno, uwimknuwszy wsi swoji receptory — radiäciji, zwuku, zapachu i synte-zator nespodiwanych podrazneń.

Z lisu dołynaw chor rozmajitych hołosiw. U pamjati URa ne zberihałosia informa-ciji pro żoden z nych. To, bezumowno, buły hołosy ciłkom widminnoji, neschożoji na ze-mnu, ewoluciji. Robot ne zatrymuwawsia na analizi tych wypadkowych podrazneń. Winchotiw persz za wse ohlanuty gigantśku budiwlu, szczo bowwaniła sered imły, bilapidniżżia hory.

UR nabłyzywsia do konicznoji sporudy, ohlanuw jiji powerchniu w spektrach ri-znych promeniw.

— Bezumowno, sztucznoho pochodżennia, — skazaw robot sam sobi. — Ce i je te,szczo mała znajty ekspedycija. UR wykopaw persze zawdannia Zemli. Teper szcze nałe-żyť wstanowyty kontakt. Ałe ce sprawa ludej. Iks ta Ihrek majuť dopownyty doslidżen-nia URa.

Robot zaprymityw uhori wełetenśki refłektory. Jich buło try. Merechtływi czaszipowoli obertałysia, spriamowujuczy swoji trypelustkowi otwory w nebo. «Anteny spria-mowanoji diji, — widznaczyw UR. — Można powertatysia do korabla. Tut żywuť mys-laczi istoty».

Page 83: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Robot riszucze popriamuwaw nazad. Joho krystalicznyj mozok intensywno praciu-waw. U jedynyj wuzoł zwjazałysia dwi wzajemowykluczajuczi dumky: odna — odrazuszukaty kontaktu, a druha — ne pospiszaty z cym. Informacija, jaku zdobuw UR u bi-bliöteci, swidczyła, szczo myslaczi istoty ne zawżdy buwajuť tworczymy, myrnymy. Teo-retyczno i praktyczno możływi degradaciji rozumu, a zwidty wykrywłennia programy,szczo prywodyť do agresywnosti, worożosti, rujinnyćkoji dijalnosti.

«Nasampered obereżnisť, — wyriszyw UR. — Probłemu kontaktu majuť wyriszu-waty Iks ta Ihrek, koły pidrostuť. A sprawa URa — oberihaty jich».

Po dorozi robot zahlanuw u newełykyj lisok, doslidyw kilka derew, zdywuwawsia.Jichnie korinnia zanuriuwałosia w grunt nehłyboko, wono buło schoże na kinciwky pa-wukiw czy jakychoś komach. UR sposterih, jak kilka nyźkorosłych derew peresuwałysiaz miscia na misce.

«Ruchływi lisy, — konstatuwaw UR. — Take w naszij systemi ne zustriczajeťsia.Duże cikawa znachidka dla zemnoji nauky».

Robot ruszyw dali. Znenaćka z-za skeli na nioho kynułasia jakaś wełetenśka istota.Sitka dowhych szczupałeć obpłutała robota, micni obijmy tysnuły joho tiło. UR pid wa-hoju istoty wpaw, promowywszy zdywowano:

— Ce — żywe stworinnia. Wono chyże.Win zanepokojeno widznaczyw, szczo macaky chyżaka wsmoktujuťsia w joho

szkiru, namahajuťsia porwaty jiji. Ce buło nepryjemno. Win daw nakaz swojemu zachy-snomu centrowi wwimknuty strum wysokoji napruhy na zownisznij pokryw. Istota ztrywożnym swystom widskoczyła, zakrutyłasia na misci j poczała korczytysia, rozpada-juczyś na szmatky. UR pidwiwsia, ohlanuw załyszky istoty, pochytaw hołowoju.

— Dywno. Schoże na rosłynu, ałe chutko peresuwajeťsia. Duże sprytne stworinnia.I chyże. Czomu? Czoho chotiło wono wid URa? A teper joho systema zipsuwałasia. Samowynne.

Wchodiaczy do szluzu korabla, robot riszucze zajawyw sam sobi:— Małych kosmonawtiw wypuskaty z kosmokrejsera poky szczo ne można. Ce duże

nebezpeczno dla nych. Tiła ditej ne zachyszczeni. Chaj trochy pidrostuť, owołodijuť in-formacijeju. A todi pocznemo z nymy wywczaty konicznu weżu.

Mynuło szcze kilka rokiw. UR terplacze żdaw, wychowuwaw ditej. Wony stały wy-sokymy, sylnymy junakamy, majże takymy, jak i dorosli kosmonawty, szczo kołyś star-tuwały z Zemli. UR widznaczyw, szczo Iks schożyj na kapitana, a Ihrek — na Łesiu.

«Oczewydno, pryncyp standartu, — mirkuwaw UR. — Ałe jak że tak stałosia, szczoodnoczasno narodyłosia dwi istoty, ne schożi odna na odnu? Adże lubow u kapitana jŁesi buła spilna?»

Tak i ne rozwjazawszy cioho pytannia, UR prodowżuwaw newtomno hotuwatyswojich wychowanciw do samostijnych dij.

Jim poczały snytysia sny. Wony prokydałysia pisla nych zadumływi, zanepokojeni,trywożni. Maryłysia chłopciam hominływi hurty junakiw ta diwczat, weseli ihry ta hul-byszcza, tanci j pisni. Wabyły do sebe szyroki prostory okeaniw z biłymy witryłamy gra-ciöznych jacht, tinysti haji, mełodijnyj spiw ptachiw i marewo misiacznych noczej, ja-kych wony ne baczyły najawu. I oczi… Tajemnyczi, zwabływi oczi… I trywożnyj podychkohoś ridnoho, błyźkoho, żadanoho.

UR w takyj czas dowho ne mih dokłykatysia junakiw. Win hukaw, sygnalizuwaw,nareszti zjawlawsia sam do pałaty i dywuwawsia, baczaczy, szczo wony łeżať na liżkach,wtupywszy zamrijani pohlady w stelu.

— Czomu ne widpowidajete? — zapytuwaw UR. — Wże pora do praci.— Neochota, — zitchnuw Ihrek.— Nabrydło, — dodaw Iks, odwernuwszyś do stiny.UR spantełyczeno mowczaw dejakyj czas, potim pidstupyw błyżcze.— Szczo take «neochota»? I szczo take «nabrydło»?

Page 84: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Necikawo, — ohryznuwsia Ihrek. — Newże ne rozumijesz? Skilky można wdow-buwaty sobi w hołowu informaciju?

— Skilky je wilnoho miscia, — skazaw UR.— To wważaj, szczo w mene wże takoho miscia nema, — zasmijawsia Ihrek. — Ja

wymykajusia. Zachysnyj refłeks. Słuchaj, Urczyku, ty robot i ne możesz wsiohozbahnuty w ludyni…

UR sprawdi ne mih usioho zbahnuty, ałe jakyjś impuls bolu prokotywsia w johosystemi. Win pomowczaw, a potim spokijno mowyw:

— Wy wżywajete parazytarni słowa, jaki ne nesuť u sobi tocznoji informaciji. Jazdywowanyj. Zwidky wy wziały jich?

— Urczyku, — widpowiw Iks, — tobi łysze zdajeťsia, szczo w tych słowach nemajetocznoji informaciji. Jakraz w absurdnych słowach nadłyszok informaciji. Ce wże pere-chid do paradoksalnoho mysłennia, jake wychodyť za meżi raciönalnoho.

UR mowczaw, namahajuczyś uswidomyty poczute. Mabuť, wony każuť prawdu.Adże win uże kilka rokiw prahne rozibratysia w poniatti lubowi i nijak ne zbahne jijisuti. W ludej, bezumowno, je bahato nełogicznych probłem i jawyszcz, jaki jim zdajuťsianormalnymy i ważływymy.

— Nam ważko, Urczyku, — prymyrływo dodaw Ihrek, zadumływo dywlaczyś ku-dyś u dałecziń. — Szczoś rozrywaje nas, wymahaje wyjawu. Nam sniaťsia sny, a my neznajemo, szczo ce take, zwidky wono…

— Szczo take sny? — zapytaw UR.— Wydinnia żyttia, — pojasnyw Iks. — Koły wykluczajuťsia zowniszni organy i my

spoczywajemo, raptowo nas zachopluje chwyla obraziw, i my żywemo sered ludej, ba-czymo diwczat, chłopciw, twaryn, ptachiw, hulajemo berehamy okeanu, litajemo w po-witri…

— Genetyczna pamjať, — ozwawsia UR. — Ja czytaw pro take w informatory. Te-per ja rozumiju. Newykorystani rezerwy psychiky kłyczuť was do zwerszeń. A ja zatry-muju was u kosmokrejseri. Mabuť, cej periöd zatiahnuwsia.

UR wczasno zbahnuw nebezpeku dalszoji zatrymky rozwytku swojich wychowan-ciw. Wony wże wilno orijentuwałysia w składnych systemach korabla, opanuwały wsiabstraktni j konkretni nauky Zemli. Wony żadibno pohłynały wse, szczo można bułozaswojity. Mohutnij potik informaciji zapowniuwaw czyste połe jichnioji swidomosti, ałene maw zastosuwannia. Junaky z trywohoju i chwyluwanniam sposterihały za żyttiamridnoji płanety, jake wynykało pered nymy w czysłennych filmach, uziatych kosmona-wtamy. Jich potriasały istoryczni chroniky, wydinnia krywawych bojiw ta herojicznychpodwyhiw, sceny kochannia i straty, muky rabstwa i poetycznoho natchnennia. I wse cene dla nych, ne dla nych! To buły tilky prymary, tini majże neisnujuczoho żyttia.

Iks ta Ihrek zresztoju zbahnuły, szczo ne wony i ne UR oderżały zawdannia łetityw inszu zorianu systemu, szczo na korabli musiať buty szcze jakiś ludy. I todi junakyriszucze prystupyły do swoho nastawnyka, ałe win unykaw rozmow na ciu temu.

— UR, my wże ne małeńki, — skazaw Iks. — My wyrachuwały. Zorelit wyłetiw izZemli ranisze, niż my narodyłysia. Otże, my zjawyłysia uże pid czas polotu. De naszibaťky?

UR dowho mowczaw. Joho krystalicznyj mozok wyruwaw u wychori kwantowychstrumeniw. Win zważuwaw usi możływi naslidky widwertoji rozmowy. I nareszti zwa-żywsia rozrubaty wuzoł tajemnyci.

— Tak, wy wże dorosli ludy, — skazaw robot. — Ja skażu. Wy narodyłysia na ko-smokrejseri. Korabel wiw wasz baťko, kapitan Bohdan Połumjanyj. Maty wasza —biöłog, poetesa, likar, fiziöłog, spiwaczka. Imja jiji Łesia. U składi ekipażu szcze, krimnych, buło dwanadciať ludej. Zorelit potrapyw u potużnyj potik rujniwnoji radiäciji.Ludy zahynuły. Tilky dwoje ditej załyszyłosia w biömagnitnomu izolatori. To buły wy.Wse insze wy znajete. Ja wyriszyw prywesty korabel do systemy czerwonoho karłyka,

Page 85: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

szczob wykonaty zawdannia Zemli.Junaky dowho mowczały, perezyrałysia. Tilky teper wony poczały rozumity, chto

dla nych buw UR. Iks z poszanoju i poczuttiam niżnosti dotorknuwsia do ruky robota.— Otże, wse ce ty?— Szczo take ja? — zapytaw UR.— Wychowaw nas? Ty buw naszoju niańkoju, naszym baťkom. Ty kożnoho dnia,

kożnoji hodyny pestyw nas.— Ty zrobyw nas luďmy, — dodaw Ihrek, z powahoju dywlaczyś na robota.— Ja łysze wykonaw programu, — nezworuszno zajawyw UR.— Łysze programu? — Z prytyskom zapytaw Ihrek.— Ne slid chwałyty mene, — skazaw robot. — Ce ludśki poniattia. Ja robyw use

szczo mih.— Ty duże skromnyj, Urczyku, — zworuszeno mowyw Iks. — Ty mih by buty czu-

dowoju ludynoju…Robot promowczaw. Potim obniaw błyzniukiw za płeczi i badioro ozwawsia do nych:— Wernemosia na Zemlu, ja wam szcze deszczo rozpowim.— Szczo, Urczyku?— Ce moja tajemnycia.Junakam zdawałosia, szczo wseredyni nastawnyka szczoś tycheńko bulkaje. Czy

to win smijawsia, czy murkotiw wid zadowołennia. A potim skazaw:— Załyszymo ciu rozmowu. Pora wykonuwaty zawdannia Zemli. Teper — wasza

iniciätywa. Ja budu dopomahaty.Powitria płanety buło prydatne dla dychannia, ałe analizator wyjawyw u niomu

bahato szkidływych mikroorganizmiw. Szczob unyknuty zarażennia, junaky odiahnułyskafandry. Zachopywszy KDI — kwantowi dezintegratory, wony w suprowodi URa po-priamuwały do konicznoji budiwli.

Wse buło dla nych dywne, nezwyczne, chwylujucze: i widczuttia kamjanystohogruntu pid nohamy, i tumany nad horamy, i manływa okeanśka dałyna, szczo błakytniłapa obriji. Wony raz u raz ohladałysia, myłuwałysia wełetenśkym sferojidom kosmokrej-sera, dywujuczyś, zapytuwały w URa:

— Newże ce naszi baťky zbuduwały?— A chto ż iszcze?— Ludy taki małeńki, a budujuť cili litajuczi płanety!— Syła ne w zrosti, a w rozumi, — po-mentorśkomu howoryw robot. — Newże wy

szcze j dosi ne zbahnuły?— Abstraktno zbahnuły, a tak, w żytti, — dywno! — usmichawsia Iks, pozyrajuczy

dowkoła hariaczymy jasno-karymy oczyma. — Aż ne wiryťsia, szczo ce my zhodom po-wedemo takoho wełeta sered zirok!

— I powernemosia na lubu Zemlu! — pidchopyw Ihrek.— I, może, pobaczymo mamu j tata!— Neodminno pobaczyte, — zapewnyw UR. — Jich widnowlať u henocentri Zemli.

Tilky ce bude potim, a teper — uwaha. Możuť buty wsilaki nespodiwanky.Koniczna weża werchiwkoju siahała chmar. Czaszi refłektoriw to porynały w imłu,

to znow iskrysto merechtiły w siajwi bahrianoho soncia. Mandriwnyky obijszły weżudowkoła. Nide ne wydno buło ni dwerej, ni jakohoś inszoho otworu.

— Może, dezintegratorom probyty? — zapytaw Ihrek.— Ne można, — zapereczyw UR. — U instrukciji po kontaktu jasno skazano, szczo

rujnuwaty inszopłanetni utwory, ne znajuczy pryncypu jichnioji diji ta konstrukciji, ka-tegoryczno zaboroniajeťsia. Treba znajty otwir.

— De ż joho znajdesz?— Zażdiť mene tut. Ja prywedu łewitator.Iks ta Ihrek poczały doslidżuwaty stiny weżi. Otwir znajszowsia na wysoti

Page 86: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dwochsot metriw. Hłyboka nisza weła do szluzu, dweri awtomatyczno widczyniałysiapry nabłyżenni.

Na werchiwji weżi buły tilky czaszi anten, orijentowanych u kosmos. Ta najcika-wisze junaky znajszły w hłybyni sporudy, u sferycznij zali, do jakoji weły spiralnischody. Tam, za prozorym pokryttiam, u płastykowych szafach łeżały korobky z mikro-pliwkamy, jakiś aparaty, bahatopelustkowi, schożi na sztuczni kwity, prystroji czyutwory (Ihrek wysłowyw prypuszczennia, szczo ce szczoś podibne do zemnych knyh).

Pisla konsultaciji z U Rom junaky wyriszyły perenesty znachidky do kosmokrej-sera, bo proczytaty, rozszyfruwaty inszopłanetnu informaciju bez uczasti kwantowohomozku korabla buło nemożływo. Prawda, Iks wysłowyw pobojuwannia, czy warto robytyce, ne znajuczy woli tworciw cijeji weżi. Może, wony żywuť tut, na cij płaneti? Otże, spo-czatku warto buło b nałahodyty z nymy kontakt.

— Ni, — skazaw UR. — Możu twerdyty, szczo jich tut nema. Po-persze, my wże tutkilka rokiw, a wony ne pokazuwałysia. Ne wydno ni korabliw, ni istot. Po-druhe, antenyorijentowani w kosmos, otże, budiwelnyky chotiły prywernuty uwahu myslaczych istotinszych system. Same tomu sygnały poczuły ludy Zemli. Po-tretie, materiäły, jaki mybaczymo, pryhotowłeni dla inszopłanetnych hostej. Wony ne zwjazani z generatorom.

— Ty nas perekonaw, Urczyku, — zasmijawsia Iks. — Pocznemo perenosyty…Junaky obereżno perekładały wsi eksponaty w kontejnery, a potim perenosyły do

grawiolota-łewitatora. UR widprawlaw skarby do korabla i wantażyw jich u awtoma-tycznyj lift.

Naprużena pracia trywała kilka zemnych dniw. A tut czerwone sonce wstyhło łyszedwiczi obijty neboschył. Kilka raziw hrymiła nad ostrowom hroza. Potim zapanuwałatycha pohoda, powitria buło napojene ozonom i newymowno pryjemnymy pachoszczamy:pewno, rozkwitały derewa czy trawy.

Ostannioho dnia junaky wyriszyły ne odiahaty skafandriw. UR zaprotestuwaw.Win poperedyw pro nebezpeku.

— Dla zachystu wid mikrobiw dosyť biömasok, — skazaw Ihrek. — A wełykychchyżakiw tut ne wydno.

— Ja baczyw straszne czudyśko perszoho dnia, — zapereczyw UR. — Ja znyszczywjoho.

— Niczoho, — zaspokojiw Iks. — U nas je KDI. My choczemo chodyty wilno, wsimtiłom widczuty łasku powitria…

Opiwdni junaky proszczałysia z weżeju — zwidty buły zabrani wsi znachidky. Na-łeżało opraciuwaty jich — i można startuwaty z płanety. Prawda, jim chotiłosia dosli-dyty usiu płanetu, szczob prywezty na Zemlu pownu informaciju pro dałekyj swit, ałeUR zapereczuwaw. Win twerdyw, szczo takoji programy ne buło, i ryzykuwaty żyttiamludej win ne może.

Robot na łewitatori popriamuwaw do kosmokrejsera, a chłopci powoli ruszyły ste-żeczkoju, jaku za kilka dniw protoptały u kamjanystomu grunti. I tut stałosia te, czohotak bojawsia UR: iz-za lisu na nych błyskawyczno nałetiła zhraja dywowyżnych istot.

Ptachy — ne ptachy, zwiri — ne zwiri! Ce buło spłetinnia macakiw, koreniw, jaky-choś krywawych pelustok. Litajuczi derewa! Z ohydnym pyskom wony nakynułysia najunakiw, porsnuły zaduszływym hazom, obpłutały szczupalciamy. Kosmonawty newstyhły wwimknuty KDI, jak opynyłysia wże wysoko w powitri. Swidomisť ťmaryłasia,chytawsia dałekyj obrij, widdalawsia sferojid ridnoho korabla. Bil i woroża wibracija,swyst i marennia, jakomu ne buło widpowidnyka w pamjati ditej Zemli…

UR pidniawsia do keriwnoji kajuty, obereżno perekław eksponaty z kontejneriw dospeciälnoji szafy. Potim spustywsia liftom unyz, szczob doczekatysia junakiw. Winwyhlanuw iz szluzu, okynuw pohladom szlach do weżi. Iksa j Ihreka ne buło. Robotsturbuwawsia. Win wywiw łewitator iz szluzu, pidniawsia w powitria, majnuw ponadprotoptanoju steżeczkoju do konicznoji weżi. Bila haju rizko zupynywsia: win pobaczyw

Page 87: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

misce napadu — rozkydane kaminnia, szmattia wbrannia, obrywky biöfiltra.— Poperedżennia URa buło sprawedływe, — dokirływo skazaw robot. — Czomu

wony ne posłuchałysia wirnoho druha? Ce taki sami potwory, jaki perszoho dnia napałyna URa.

U hłybynach mozku robota wynyk nakaz: zwolikaty ne można! Win uwimknuw usireceptory-analizatory, osobływo zahostryw czutływisť pryjmacza zapachu i biöradiäciji.Łokator wyznaczyw napriamok — zachid. UR pidniaw łewitator u powitria, uwimknuwpołe na pownu potuhu. Ostriw załyszawsia pozadu, wnyzu kłekotiły pinysti chwyli oke-anu. Pewno, potwory ponesły branciw na kontynent. Aby łysze wony ne wstyhły znysz-czyty junakiw. A UR zmoże porachuwatysia z napadnykamy!

Analizatory pokazuwały, szczo zapach junakiw posylujeťsia, łokalizujeťsia w tocz-nomu napriamku. Znaczyť, UR nazdohaniaje napasnykiw. Nezabarom udałyni zjawyły-sia obrysy bereha. Czerwoniły szyroki piszczani miłyny, na nych nakoczuwawsia bi-łohrywyj prybij. A dali majoriły, skilky siahne oko, błakytno-zełeni stepy, wsijani kwi-tamy najrozmajitiszych barw. Ti ciatky-barwy merechtiły, splitałysia w dywni wize-runky, perelitały z miscia na misce.

Nad piszczanymy diunamy UR nazdohnaw chyżakiw. Wony krużlały w powitri,otoczeni miriädamy miniätiurnych kwitiw. Napasnyky ne mohły wyrwatysia z toho fe-jerycznoho kilcia i powoli opuskałysia na bereh. Oś wony wpady na grunt i, sudorożnozdryhajuczyś, zawmerły. Tiła junakiw neporuszno łeżały porucz. UR metnuwsia donych, zupynyw łewitator, zahruzajuczy w pisku, pidbih do potwor, trymajuczy peredsoboju dezintegrator. Chmara kwitiw krużlała nad robotom, czułasia trywożna me-łodija.

UR schyływsia nad junakamy. Wbrannia Iksa j Ihreka buło poszmatowane, na ru-kach ta obłyczczi wydniłysia synci, oczi zapluszczeni. Sercia byłysia powilno, arytmiczno— pewno, potwory poszkodyły wnutriszni organy. Nehajno do korabla, tam biörobotydopomożuť widnowyty normalne funkciönuwannia jichnich tił.

Robot perenis junakiw na łewitator. Perewantażenyj prystrij łedwe pidniawsia wpowitria. Jakyjś czas chmara kwitiw łetiła slidom, potim wernułasia nazad. UR zdywo-wano, ałe z powahoju dumaw pro nych. Taki miniätiurni, tenditni, a zumiły podołatymohutnich chyżakiw. Cikawo, jakoju syłoju wony nejtralizuwały jich?

Ciłkom nowe jawyszcze dla nauky Zemli: litajucza, ruchływa fłora. Pewno, możuťbuty j myslaczi kwity ta rosłyny. Nepohano b wstanowyty kontakt, ałe te pid syłu tilkyludiam.

UR bez pereszkod dołetiw do kosmokrejsera, zanis wychowanciw do pałaty. Termi-nowo wykłykaw biöpomicznykiw-medykiw, jaki proanalizuwały stan pacijentiw.Diägnoz buw newtisznyj: trawma serdeć, łeheń, hłyboke otrujennia centralnoji nerwo-woji systemy, łokalnyj paralicz kinciwok. Rekomendacija: spokij, ełektromasaż, liku-wannia zapachom, mełodijeju, biöaktywizatory — wnutrisznio.

UR wykonaw use, szczo wyriszyły roboty-medyky, ałe pokraszczennia ne nastu-pyło. Pewno, otruta buła specyficzna, i dija jiji załyszałaś newidomoju dla programowa-noji medycyny, jaku zaswojiły biöpomicznyky na Zemli.

UR nepokojiwsia: szczo dijaty? Jak zberehty żyttia junakiw? Win widczuwaw,szczo w joho swidomosti, krim impulsu programowanoji trywohy, pulsuje bolisna chwylanezjasowanoho zmistu. Wona buła nepotribna dla robota, nepryjemna, ałe win ne chotiwpozbawytysia tijeji chwyli. Krim bolu, wona nesła szczoś sołodko-szczemływe. Te wid-czuttia howoryło, szczo URu nema dla czoho funkciönuwaty, jakszczo pomruť wony, johowychowanci.

Wranci nastupnoho dnia kontrolni analizatory zownisznioho ohladu sygnalizuwałypro nebezpeku. UR uwimknuw ekrany. W powitri dowkoła korabla krużlały sotni kwi-tiw. Okrim miniätiurnych istot, jakych robot baczyw na kontynenti, buło kilka wełykychstworiń z rajdużnymy gigantśkymy pelustkamy.

Page 88: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

UR, trochy powahawszyś, spustywsia wnyz, wyjszow nazowni. Do nioho, tripoczu-czy kryłamy-pelustkamy, nabłyzyłysia try kwitky. Wid nych łynuła harmonijna me-łodija. Miż zołotawymy tyczynkamy wydniwsia dzerkalnyj ekran, na jakomu pływłyczitki zobrażennia. UR pobaczyw czornych litajuczych potwor, Iksa j Ihreka, samohosebe na berezi okeanu. Potim blidi, neporuszni obłyczczia wychowanciw. Do jich wustnabłyżajeťsia ruka z błakytnoju czaszeczkoju, wływaje ridynu do rota. Potim zobrażen-nia zhasło, i toneńka stebłyna-ruka odnijeji z kwitok podała URu błakytnu czaszeczku,na dni jakoji pereływałasia wełyka krapla sriblasto-czornoho koloru.

«Wony proponujuť liky, — zbahnuw robot. — Bezsumniwno, jim można dowirytyś.Wony znajuť otrutu czornych napasnykiw i majuť antyotrutu. UR z wdiacznistiu pryjmepodarunok».

UR uziaw czaszeczku, powernuwsia do szluzu. Kwitky pokrużlały nad korabłem imajnuły do okeanu. Robot pidnimawsia liftom whoru i namahawsia osmysłyty oderżanuinformaciju. Win zustriw istot, jaki spiłkuwałysia dwoma sposobamy — słuchowym izorowym. I wełyki kwity, jaki prynesły liky, bezsumniwno, myslaczi istoty. Oto buderadisť dla junakiw, koły wony oprytomnijuť!

UR rozdiływ ridynu na dwi krapli, wływ obom wychowanciam do rota. Ne mynułoj chwyłyny, jak obłyczczia Iksa ta Ihreka porożewiły, zatripotiły wiji, dychannia stałohłybszym. A nadweczir junaky otiamyłysia — usmichneni, weseli, zdorowi, niby z nymyniczoho j ne stałosia…

— Czomu my w pałati? — zdywowano wyhuknuw Iks, ohladajuczy izolator.— Szczo z namy stałosia? — zanepokojeno mowyw Ihrek. — Szczoś nacze zhadu-

jeťsia, maryťsia. Jakiś potwory, bil u hrudiach, a potim — temna jama. Czy nam pry-werzłosia, Urczyku? Czomu ty mowczysz?

— Stałosia b nepoprawne, — skazaw UR. — Jakby ne kwity, was by ne buło.— Jaki kwity? — zapytaw Ihrek.— Tuteszni istoty.UR rozpowiw junakam use, szczo z nymy stałosia. Wony klałysia i zapewniały na-

stawnyka, szczo bilsze nikoły ne znechtujuť joho poradamy.— Nam treba znowu połetity do kwitiw. Ce ż kontakt z ciłkom inszym napriamkom

ewoluciji, — skazaw Iks. — My powynni znaty pro nych jaknajbilsze.— Zażdiť, — zaspokojiw jich UR. — My szcze ne rozszyfruwały materiäły, znajdeni

u weżi. Newże wy ne rozumijete, szczo myslaczi istoty zniczewja ne stanuť buduwatyspeciälnu stanciju na czużij płaneti. Ja pewen, szczo w zapysach znajdemo szczoś wa-żływe.

Junaky zhodyłysia z URom. Potiahłysia dni, pryswiaczeni analizu inopłanetnycheksponatiw. Kwantowyj mozok kosmokrejsera praciuwaw newpynno, perebyrajuczy mi-ljony wariäntiw rozszyfruwannia. Na czetwertyj deń wranci za widnosnym czasom ko-rabla riszennia buło znajdene. Transformowane czerez inwertor, na zemnomu stereoe-krani zjawyłosia dynamiczne zobrażennia czużoho filmu. Junaky j UR pobaczyły postaťtenditnoji strunkoji diwczyny ciłkom zemnoho typu. Za neju merechtiły na temnomu tlizoriani wizerunky, na obriji wstawała niżno-błakytna zahrawa. Diwczyna promowlałado Wseswitu, jiji oczi dywyłysia u bezmir.

— Uwimkny agregaty pamjati, — skazaw Ihrek.UR wykonaw joho nakaz.— Ludy bezkonecznosti, — tycho promowlała diwczyna, i jiji wełyki oczi bez zinyć

pronykały hłyboko w duszu junakiw. — Myslaczi braty, rozsijani w zorianomu sadu We-łykoji Materi! Wam, szukaczam istyny, wam, mandriwnykam newymirnosti, wam, muż-nim tworciam i wojownykam iz syłamy chaosu, nasze witannia — szczyre witannia widmyslaczych istot zirky Błakytna Pelustka (gałaktyczni koordynaty w dynamicznomuwymiri metaczasowoji matematyky podajuťsia w kinci peredaczi).

Page 89: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

My — kosmonawty Wsepłanetnoho Centru, człeny Towarystwa Ostannich Woj-iniw, wykonujemo wolu towarystwa. Możływo, bilsze nichto ne ozweťsia iz-za tuhohopsychokilcia, jake ohortaje naszu neszczasnu płanetu. Słuchajte rozpowiď pro tragedijunaszoho switu i namahajteś zbahnuty jiji suť.

Tysiaczolittia tomu na płaneti, jaka zweťsia Aoda, tobto Wełyka Hoduwalnycia,myslaczi istoty, naszi predky, owołodiły potużnoju energetykoju atomnoho jadra, a takożprocesamy anihilaciji. Wczeni widkryły tajemnyciu zełenoho łystka i syntezu reczowyn,stało nepotribne zemłerobstwo, sadiwnyctwo. Czysłenni awtomaty zaminyły praciu lu-dej. Fiłosofy, sociöłogy, wczeni-humanisty poperedżały myslaczych istot pro nebezpekusucilnoji technizaciji płanety, ałe inercija suspilnoho rozwytku buła nezdołanna.

Tak wynykła parazytarna ewolucija. My ne wstyhły pidniaty intełektualno-du-chownyj riweń żyteliw płanety, szczob wony mohły zbahnuty istynni cinnosti buttia.Peremohła pragmatyczna programa nasyczennia i prymitywnoji nasołody. Tak trywajedonyni. My szcze mandrujemo miż płanetamy, doslidżujemo zirky, konstrujujemo kora-bli ta rozmajiti prystroji. Ałe nasz rozum utratyw impuls poszuku smysłu buttia. Myjoho ne majemo. Ewolucija w antyewolucijnomu tupyku, w dehradujuczij kruhowerti.Pokolinnia myslaczych istot wyrodżujuťsia, na płaneti panujuť wychory złoczynnosti,beznadiji, apatiji.

Ludy bezkonecznosti! Prysłuchajtesia do naszoho słowa. I jakszczo wy znajszły wswojemu switi jasnu dorohu do neskinczennoho samorozkryttia, jakszczo wy podołałybarjer ehocentryzmu i samopojidannia, — pryjdiť na dopomohu! Nasza chworoba — cechworoba kożnoji ewoluciji, jaka ne zumije projty wuzeńkoju steżeczkoju miż nasyczen-niam i widdaczeju, miż neobchidnistiu i swobodoju! Mene skoro ne bude, dałeki braty,ałe hołos mij łetityme u neskinczennisť. My czekajemo! My czekajemo!

Potim piszły symwoły gałaktycznych koordynat. Kartyny płanetarnoho żyttia.Ihrek wymknuw proektor i spantełyczeno zapytaw:

— Szczo ce oznaczaje?— Te, szczo ty czuw, — pochmuro skazaw Iks.— Dywne prochannia, — znyzaw płeczyma Ihrek. — Wse w nych je: atomna ener-

getyka, syntezatory, kosmiczni poloty, a wony zakłykajuť: dopomożiť!— Czym że my zmożemo jim dopomohty?— Ce paradoksalne zawdannia, — wtrutywsia UR. — Same take, szczo pid syłu

łysze ludyni. Ja widczuwaju, szczo ti myslaczi istoty duże mechanizuwały sebe, tobtowtratyły swij osnownyj prywiłej — prywiłej wicznoho poszuku. Wony zadowolnyłysiazwużenym kryterijem isnuwannia.

— Jakszczo wony ce rozumijuť, czomu ne wyjduť z porocznoho koła? — zdywowanowyhuknuw Iks.

— Mabuť, ce rozumiły tilky ti, Ostanni Wojiny, — skazaw Ihrek. — Ałe czomuśwony ne mohły perekonaty inszych. Potribni dodatkowi materiäły.

— Odnakowo my bezsyli, — zitchnuw Iks. — Treba, szczob tijeju sprawoju zacika-wyłysia wczeni Zemli.

— Nawiť odna ludyna może zrobyty bahato, — ozwawsia UR. — Duże bahato.Junaky hlanuły na nioho.— Newże twij analitycznyj centr wważaje, szczo czużij ewoluciji może buty korysne

wtruczannia dwoch-trioch istot?— Mij analitycznyj centr zapereczuje ce, — spokijno widpowiw UR. — Ałe szczoś

w meni zapewniaje, szczo take wtruczannia może buty wyriszalne. Ja maw nahodu pe-rekonatysia w ciomu. Lubow… wy wże znajete pro ce poniattia…

— Lubow? Szczo ty choczesz skazaty? Szczo take lubow dla tebe?UR prodekłamuwaw:

Słuchaj, szukaczu, jasni switanky

Page 90: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zminiaťsia wychorom sumu i horia.Chto dopomoże zdołaty bezodni?Chto wsich potwor perebore?

Pokłyk lubowi! Zbroja lubowi!Z neju wy pidete w zoriani wesny.Łysz dla nikczemy ce słowo porożnie,A dla heroja — to hromy nebesni!

— Cikawo, chto ce stworyw? — zapytaw Iks.— Twoja maty, — widpowiw UR. — Ce ja czuw wid neji. Chłopci pomowczały, dy-

wlaczyś odyn na odnoho. Potim ozwawsia Ihrek:— Ja ne maju jakohoś pewnoho riszennia. Moja dumka taka: sprobuwaty nałaho-

dyty kontakt z istotamy-kwitamy, a potim — start.— Ja pidtrymuju, — skazaw Iks.— Zhoden, — powilno prokazaw UR, ałe zwycznoji badiorosti ne buło w joho sło-

wach.Junaky razom z URom pryhotuwały potużnyj łewitator, zachyszczenyj pulsuju-

czym magnitno-kwantowym połem, i wyłetiły w napriamku wełykoho kontynentu — nazachid. Na nebi ne wydno buło j chmarynky, okean łeď pomitno kołychawsia, temno-fiöłetowi wody mały złowisnyj wyhlad.

Nedałeko wid bereha kosmonawtiw zustriw hurt miniätiurnych kwitiw, otoczywjich tanciujuczym kołom, poczułysia zwuky niżnych piseń.

— Dywno! — skazaw Iks. — Newże ce wony spiwajuť?— Wony, — pidtwerdyw UR. — Ja wże czuw.Kwity wyszykuwałysia spirallu i pomczały pered łewitatorom. Kosmonawty po-

priamuwały za nymy. Wnyzu zjawyłysia newełyki haji, roztaszowani u wyhladi harmo-nijnych figur. Ti figury dynamiczno miniałysia, perechodyły odna w odnu.

— Ruchływa fłora, — skazaw Iks. — Ce dla Zemli bude nespodiwankoju.— Na ridnij płaneti mikrofłora wilna wid neporusznosti, — ozwawsia UR. — A tut

rosłyny zumiły zberehty awtonomiju. Pewno, u nych potużna energetyka.Kwity-prowidnyky pidniałysia wyszcze, łewitator popriamuwaw za nymy na szy-

roczennu łuku sered płoskohirja, otoczenu kilcem newysokych hir. Możływo, ce buły za-łyszky drewnioho meteorytnoho kratera.

Mandriwnyky zupynyły łewitator, uzdriwszy, szczo kwity majnuły do seredynybarwystoji halawyny. Stupyły na grunt. Pid nohamy prużynywsia puchkyj kyłym z hu-stych mochiw. Junakiw i URa zustriczało kilce kwitiw-gigantiw.

Osobływo wydilałysia sered nych odna rosłyna — rajdużnymy barwamy pelustok,towszczym stebłom, temniszym zabarwłenniam. Poczułasia mełodija. Własne, to bułane odna mełodija, a spłetinnia tysiacz muzykalnych toniw. Zwuczało wse: najmenszakwitoczka, trawyna, kożen łystoczok. Okremi zwuky buły tychi, ałe w pojednanni stwo-riuwały hucznu symfoniju. Junakam ta mełodija buła pryjemna: wony widczuwały,szczo mełodijnyj fon je samoju suttiu tutesznioho żyttia, joho konsonansom. Sprawdi,

Page 91: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

piznisze wony diznałysia, szczo najmenszyj dysonans u symfoniji żyttia odrazu ż swid-czyť pro zachworiuwannia toho czy inszoho stworinnia, i jomu nehajno podajuť neob-chidnu dopomohu.

Starsza kwitka powernuła do ludej swoju pelustkowu czaszu, miż tyczynkamy roz-pluszczyłosia wełyke błakytne oko-ekran. Na niomu wynykły zobrażennia kosmona-wtiw. Wony sydiły na kameni w centri kilcia, jake stworiuwały kwity-hospodari.

— Proponuje sisty i buty hostiamy, — skazaw Iks.— Dywno, ałe ja widczuwaju ne łysze obraznu systemu jichnioho spiłkuwannia, —

ozwawsia Ihrek. — Meni zrozumili nawiť jichni dumky. Chiba ce możływo?— Sposib jichnioho żyttia absolutno organicznyj, — zajawyw UR. — Win ne maje

symwoliw, tajemnycznostej, nedomowłeń, pro jaki ja tak bahato czytaw u informatori!korabla. Zemla wsia zitkana z protyricz, same tomu tak potribna buła symwolika jakzasib wtajemnyczennia informaciji. A hospodari-kwity widkryti u bezmir, jim niczohochowaty, tomu jichnie biömagnitne połe zwuczyť w unison z naszym spryjniattiam.

— Oho, — mowyw Ihrek, łaskawo usmichajuczyś nastawnykowi, — UR w odnijfrazi daw wyczerpnu charakterystyku inszopłanetnoji ewoluciji. Żal, szczo ty ne ludyna.Z tebe wyjszow by prekrasnyj wczenyj.

UR ne widpowiw. Tym czasom junaky siły na kameniach, wkazanych starszojukwitkoju. Do nych pryjednawsia i robot. Mołodszi kwitoczky w dołoniach-stebłynach po-dały jim barwysti czaszeczky z jakojuś ridynoju.

— Czomu dwi? — zdywuwawsia Iks. — Czomu wony ne podajuť URowi? Adże winzowsim niczym ne widrizniajeťsia wid nas?

— U mene nema biömagnitnoho pola, — skazaw UR spokijno. — Wony odrazu cewidczuły. Beriť i pyjte. Takym nektarom ja wylikuwaw was.

Junaky wziały czastuwannia, wypyły. Chwyla radosti i snahy prokotyłasia w jich-nich tiłach. Jim zdałosia, szczo mozok, serce, wse jestwo rozkrywajeťsia u tajemnyczusuť pryrody, spiwzwuczyť u drużniomu konsonansi z kożnoju byłynkoju, z nebom, czer-wonym soncem, z niżno-zełenym pokryttiam cijeji płanety, z prywitnymy hospodariamynowoho switu — kwitamy.

I jim poczała widkrywatysia tajemnycia czużoji ewoluciji…

Miljony rokiw tomu na cij płaneti isnuwała rozmajita bahata ewolucija. Okrim ro-słyn, żyły na nij twaryny, ptachy, ryby, komachy. Centralna zirka todi buła żowtymgigantom i Szczedro daruwała żywotworne prominnia.

Wyszczi twaryny dały poczatok myslaczij rasi. Jiji rozumni istoty buduwały me-chaniczni prystroji, gigantśki budiwli, litalni aparaty. Ałe skoro rozumni poczały woju-waty miż soboju, wijny rujnuwały mista, spopelały lisy, peretworiuwały kwituczi pola isady na holi pusteli.

Myslaczi istoty pidniałysia w zorianyj prostir, szczob oswojity susidni płanety. Ałejich zupynyła kosmiczna katastrofa. Żowtyj gigant spałachnuw, joho obołonka poczałabłyskawyczno rozszyriatysia, zmitajuczy płazmowym wijałom wse żywe na płanetach.

Kypiły okeany, w pekelnyj wychor peretworyłysia atmosfery płanet. Wid mysla-czoji ewoluciji ne łyszyłosia j slidu. Łysze w grunti płanety zberehłysia żyttiezdatnispory mochiw ta zerniata dejakych kwitkowych rosłyn.

Zirka stała czerwonym karłykom. Jiji promeniw ne wystaczało dla rozwytku ro-słyn, jaki ranisze weły statyczne żyttia. Ławyna mutacij wyrobyła w uciliłych rosłynnowu zdatnisť — ruchływisť. Ce stałosia zawdiaky pojawi, okrim fotosyntezu, jawyszczajadernoho syntezu w stebłach rosłyn.

Pereżytyj kataklizm załyszyw u genetycznij pamjati rosłynnych pokoliń nezabutnijslid — tak my znajemo kosmoistoriju płanety.

Sered wyszczych kwitiw zjawyłysia myslaczi ekzemplary. Wony dały poczatok ro-zumnij ewoluciji, jaka objednała w jedyne żyttiewe kilce wsiu fłoru naszoho switu. Wsiu,

Page 92: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

krim kilkoch parazytarnych rodiw, jaki widdawały perewahu chyżaćkomu zdobuwanniukwitkowoho nektaru, widbyrajuczy joho w inszych rodiw. Same tomu starszi kwity wełyneszczadnyj herć z napasnykamy. Wy, istoty dałekych switiw, uże mały nahodu zustri-tysia z nymy. Jich teper nebahato, wony zaselajuť kilka okeanśkych ostrowiw. Wsi insziostrowy j kontynenty opanowani zdrużenymy rodamy kwitiw.

My stworyły jedyne biömagnitne połe, energija jakoho nałeżyť wsim. Same tomukożna rosłyna, kożna kwitka zhodom stane myslaczoju, bo wona napojujeťsia spilnymdżerełom rozumu. My ne budujemo mist, prytułkiw, bo możemo reguluwaty tempera-turu swojich tkanyn. Jednannia widbuwajeťsia z dopomohoju bahatomirnych kanaliwzwjazku: wy wże znajete dwi taki możływosti — zorowyj, obraznyj kanał i zwukowyj,muzykalnyj.

Suť naszoho żyttia — newyczerpni pojednannia lubowi. Naszi predky peredałynam proste j wełyczne znannia: pamjať mynułoho swidczyť, szczo myslaczi istoty pope-rednioji ewoluciji, jaki weły neskinczenni wijny i nenawydiły odna odnu, zawżdy docho-dyły do pownoho wzajemoznyszczennia. Ce howoryť pro te, szczo antyenergija nenawy-sti je łysze wypadkom, fłuktuacijeju buttia, jaka nemynucze zhasaje. A energija lubowi,harmoniji, spiwjednosti ne maje zakinczennia — jiji możływosti widkrywajuť szlach unewyczerpnisť buttia.

Ałe my ne zadowolnyłysia samowdoskonałenniam i błażenstwom uzhodżenohoisnuwannia. Zorianyj prostir widkrywaw pered namy bezmirnisť, a otże — miriädy in-szych switiw. Naszi objednani biöpryjmaczi energiji włowluwały promenysti chwyli da-łekych system, sered jakych buły pokłyky widczaju, strażdannia, horia. My znały, szczoWseswit — to neskinczenna nywa żyttia, de dobri zerna zmahajuťsia z antyewolucij-nymy. I, siahnuwszy zdrużenoho buttia, czy mohły my łyszatysia bajdużymy do inszo-płanetnych ewolucij?

I todi Objednanyj Konsonans płanety wyriszyw: posyłaty swojich predstawnykiwdo inszych zirok, zaselaty czużi płanety. Wy zapytajete: nawiszczo?

Szczob swidczyty pro krasu żyttia. Szczob oczyszczaty powitria tych płanet. Szczobzbudżuwaty harmoniju kwitiw czystotoju funkcij, mowczaznistiu żertwy prahnennia do-skonałosti j lubowi.

Teper naszi ulubłeni braty żywuť u miljonach switiw Gałaktyky. My trymajemo znymy zwjazok z dopomohoju gałaktycznoho biömagnitnoho pola, baczymo podiji na tychpłanetach. My znajemo, szczo na waszij płaneti je naszi braty, szczo tam myslaczi istoty— ludy — dosiahły zdrużenosti i harmoniji pisla dowhych wikiw rozbratu j nenawysti.My szczasływi, szczo ne ostannie misce u waszomu zamyrenni zajniały kwity. Kwitamywy zustriczały kochanych, kwity daruwały w najkraszczi czasy żyttia, kwitamy prykra-szały żytła j ulubłeni kutoczky. A koły nad waszoju płanetoju pidniałysia strachitływizadymłeni mista, kwity w skwerach i parkach kłykały was do spiwjednosti z pryrodoju,błahały was powernutysia do krasy i lubowi.

My szczasływi, szczo wy znowu stały diťmy Jedynoji Materi. Same tomu my druż-nio zustriły was.

Szczastia dla nas — to szczastia wsijeji bezkonecznosti. My znajemo: toj czas pope-redu, do nioho dowho jty, ałe ce bude, ce — staneťsia. Zdrużenyj Wseswit — szczo możebuty prekrasnisze?

Wrażeni junaky mowczały, poczuwszy taku koncepciju żyttia i dijannia. Perednymy ciłkom w inszomu wyjawi rozkrywałosia znaczennia rozmajitych utworiw materi-pryrody.

— Ałe jak wy mandrujete miż zoriamy? Jak dosiahajete inszych switiw Gałaktyky?— Wychopyłosia w Ihreka.

— My rozkryły tajemnyci bahatomirnosti, — widpowiła starsza kwitka. — Naszimandriwnyky, pryhotuwawszy zerna ta spory rosłyn, kwitiw, stworiujuť energetyczni

Page 93: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

kołapsy-embriöny, jaki po kanałach jednosti dosiahajuť buď-jakoji czastyny Gałaktyky.Dla cioho ne potribno czasu. Wse dijeťsia za newymirnu myť.

— Na Zemli też widkryły hiperprostir i Kod wicznosti, — skazaw UR. — Ałe wy-korystowujuť joho łysze u wyniatkowych wypadkach. Dla cioho potribna kołosalna ener-gija.

— My robymo ce majże bez zatraty energiji, — widpowiła kwitka. — Wy, pewno,zastosowujete dla mandruwannia u hiperprostori syłu, i ce wykłykaje opir switowohopola. My wykorystowujemo pryncyp rezonansu, spiwjednosti — tomu Wseswit drużnijnam.

— Ja b chotiw buty kwitkoju, — raptom skazaw UR.— Ty? — zdywuwawsia Ihrek.— Ja joho rozumiju, — sumno mowyw Iks. — I meni soromno.— Czomu?— My ne zbahnuły pokłyku diwczyny wid dałekoho soncia. Hospodari cijeji płanety

— kwity — dały nam harnyj urok…— Ty pro szczo?— Ty dobre rozumijesz…— Newże choczesz, szczob my połetiły tudy?— Same tak.Ihrek mowczaw, zadumływo dywywsia na rajdużni pelustky starszoji kwitky. Po-

tim kywnuw hołowoju.— Ja zhoden. My duże raciönalno mysłyły, brate. My buły widirwani wid żywoho

Wseswitu. Łetimo na pokłyk. Kwity prahnuť u bezmir, aby daty komuś połehszennia ilubow. Chaj i nasze prahnennia prynese chwylu onowłennia…

UR obniaw bratiw za płeczi. I wony zrozumiły toj łaskawyj żest wirnoho nastaw-nyka. Robot schwaluwaw jichnij poryw.

A miriädy kwitoczok pidniałysia nad łukamy i splitały nad hołowamy swojich ho-stej żywi winky, i wełyczalna symfonija łunała nad switom, stwerdżujuczy syłu lubowi.

Page 94: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Kosmonawty poproszczałysia z Płanetoju Kwitiw. Kwantomozok kosmokrejserarozszyfruwaw gałaktyczni koordynaty zirky Błakytna Pelustka i, pirnuwszy w nadrahiperprostoru, sferojid za kilka misiaciw wyjszow do płanety Aody.

Perejszowszy na orbitalnyj polit, kosmonawty oczikuwały. UR uwimknuw analiza-tory zownisznioho ohladu. Na ekranach-peryskopach wydno buło płomenystyj dysk bła-kytnoho soncia, mereżywo neznajomych suzirjiw, nad płanetoju powilno obertałosia pjaťsuputnykiw.

— Jak budemo dijaty? — zapytaw Ihrek. — Treba daty pro sebe wisť.— Komu? — skazaw Iks. — My ne znajemo, szczo teper na płaneti, jaki prahnennia

myslaczych istot, chto oczoluje suspilstwo. Czy rozdiłeni wony, czy objednani?— Ce prawda. — wtrutywsia UR. — Treba wyżdaty, zibraty informaciju. Radiöfon

płanety słabkyj, ja ne rozumiju, w czomu sprawa. Może, wony wykorystowujuť inszipola?

Grawitacijnyj analizator mowczaw.— Newże u nych nema radiömowłennia, tełewiziji? — zanepokojiwsia Iks. — Adże

eksponaty, znajdeni namy, swidczať pro wysoku ewoluciju…— Ce buło dawno, — skazaw UR. — Diwczyna poperedżała pro degradaciju.

Możływo, na płaneti wzahali nema myslaczych istot.— Newże samoznyszczyłyś? — sumno zapytaw Ihrek.— Treba spoczatku widwidaty suputnyky. Wony mały kosmicznu techniku. Otże,

tam powynni buty jakiś stanciji.Sferojid nabłyzywsia do perszoho suputnyka. Prołetiwszy kilka wytkiw nad nym,

kosmonawty pomityły sztuczni budiwli. Bila nych i posadyły korabel.Ludej nichto ne zustriczaw. Odiahnuwszy skafandry, Iks ta Ihrek wyjszły. Naw-

koło motoroszne bezluddia, mowczannia, chymerni tini wid skel ta budiwel.Junaky pidijszły do sporud. Bani sferycznych konstrukcij buły probyti w bahatioch

misciach — pewno, meteorytamy. Dweri szyroko rozczyneni. Pidłoha, wykładena bar-wystymy tryhrannykamy, wkryta towstym szarom pyłu; w dejakych misciach wydnowispyny udariw, tam padały nebesni kameni. Na stinach temniły ekrany, błyszczałyspłetinnia pryładiw, kabeliw, prozorych panełej.

— Tut dawno nikoho nema, — skazaw Iks.— Ludy pokynuły suputnyk, — dodaw Ihrek.Junaky ohlanuły szcze kilka budiwel. Wsiudy te ż same. Powernuwszyś do kosmo-

krejsera, kosmonawty widpoczyły, a potim zijszłysia na radu.— Bojuś, szczo tut stałosia szczoś nepoprawne, — skazaw Ihrek. — Treba łetity na

płanetu.— Schoże na kataklizm, — pidtwerdyw UR. — Ałe może buty j duże banalne risz-

ennia.— Jake, Urczyku? — Zacikawyłysia junaky.— W informatory kosmokrejsera ja wyczytaw cikawu koncepciju drewnioho fiło-

sofa. Win twerdyť, szczo myslaczi istoty, prahnuczy do kosmosu, do opanuwannia sy-łamy stychij ta prostoru, ne zawżdy możuť zberehty aktywnyj impuls.

— Czomu?— Pryczyny rizni. Odna z hołownych — znecinennia smysłu żyttia. Wtrata per-

spektywy. Wyrodżennia rozumu. Zamykannia w kołaps funkciönalnoho isnuwannia.— Te, pro szczo poperedżała diwczyna z Aody, — skazaw Iks.— Łetimo na płanetu, — zaproponuwaw Ihrek.

Page 95: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Z nym pohodyłyś. Sferojid pokynuw powerchniu suputnyka i popriamuwaw do pła-nety. Perejszowszy na nyźku orbitu — na wysoti sta kiłometriw, — kosmonawtywwimknuły tełeskopiczni prystroji, ohladały powerchniu czużoji i newidomoji płanety.

Pered nymy wynykały gigantśki posełennia, szyroki dorohy, aerodromy, plażi bilaokeaniw i moriw, i na nych — miljony ludej.

— Ludy, — ozwawsia Iks.— Treba pobuwaty tam, — skazaw UR.— Opustyty kosmokrejser na płanetu?— Ni. Łysze potużnyj łewitator. Wsim ne warto pokydaty korabel. Połetyť chtoś

odyn.— Ja, — skazaw Ihrek.— I ja z toboju, — dodaw UR. — Pro wsiak wypadok. Ty, Iks, budesz na czatach.

Trymaj z namy zwjazok. Slidkuj za sygnałamy indykatora.Kilka hodyn kosmonawty hotuwały łewitator. Poproszczawszyś z bratom, Ihrek u

suprowodi robota startuwaw z kosmokrejsera. Powerchnia błyskawyczno nabłyżałasia,obrij płanety niby rozkydaw swoji imłysti kryła, zakrywajuczy bezdonnu hłybiń ko-smosu. Nebo naływałosia błakyttiu, znykały jaskrawi zirky.

Pronyzawszy husti chmary, mandriwnyky powysły nad powerchneju moria. Perednymy żowtiw piszczanyj bereh, ukrytyj tysiaczamy hołych tił. Ludy kupałysia, katałysiana czownach, litały nad chwylamy na portatywnych helikopterach. Ihrek obereżno po-czaw nabłyżaty łewitator do suszi. Wże wydno buło obłyczczia ludej, formu tił, jichniruchy. Ce buły istoty ciłkom zemnoho typu, ałe mały żowtohariacze zabarwłenniaszkiry. Żinky buły powni j łyskuczi, z dowhym synio-czornym wołossiam. Czołowikymlawi, małoruchływi, zarosli wołossiam na hrudiach, żywoti j kinciwkach. Wony bułybilsze schożi na mawpoludej, niż pa myslaczych istot. Nichto ne zwernuw uwahu napojawu łewitatora. Łysze dity pokazuwały na nioho palciamy i smijałysia.

— Szczo take? — dywuwawsia Ihrek. — Newże jim ne wdywowyżu pojawa inszo-płanetnych hostej?

— Ce ne te, — skazaw UR. — U nych atrofowane mysłennia i centry cikawosti.— Ałe ż jak wony żywuť? Za rachunok czoho?

— Ja też ne rozumiju. Budemo sposterihaty.Łewitator zrobyw gigantśke kilce nad plażamy. Wsiudy — miljony neporusznych,

małoruchomych istot, jaki to chlupałysia u wodi, to hriłysia na sonci, to zapowzały wprybereżni sporudy.

— Treba podywytysia, szczo wony tam roblať, — zaproponuwaw Ihrek.— Mabuť, zariadżajuťsia energijeju. Jidiať, — wysłowyw zdohad UR.Junak nabłyzyw łewitator do odnijeji sporudy, wyjszow z aparata.— Obereżno, — skazaw UR.Potik ludej pływ do prymiszczennia. Ihrek zazyrnuw u wikno, na nioho nichto na-

Page 96: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wiť ne hlanuw. Ludy prochodyły miż błyskuczymy zahorodkamy, powz nych pływła ze-łenkuwata striczka konwejjera, zapownena riznymy kulkamy, paketamy. Istoty brałypo dwa pakety, odrazu ż rozrywały jich i sporożniuwały, smaczno czawkajuczy. A potimpowertałysia nazad, pid łaskawe prominnia soncia.

Za budiwłeju Ihrek pobaczyw szyrokyj majdanczyk, na niomu buło bezlicz hojda-łok, potisznych kolis, atrakciöniw. Tam sprokwoła i duże neochocze wowtuzyłosia kilkadesiatkiw ditej.

Junak powernuwsia do łewitatora.— Z cymy behemotamy kontaktu ne bude, — skazaw win nastawnykowi. — Dla

nych ja tiń, chmarynka. Newże wsi istoty tut dehraduwały? Newże ne załyszyłosia ni-koho bilsz-mensz mudriszoho?

Pidniawszyś u powitria, wony znowu połetiły nad płanetoju.Wnyzu majoriły neskinczenni posełennia, budiwli, parky, skwery dla widpo-

czynku, sferyczni sporudy dla tysiacznych audytorij. Ałe w żodnij z nych kosmonawtyne baczyły ludej. Wse pokynute, zabute. Ludy woruszyłysia pid derewamy, spały w za-tinkach, u zakrytych prymiszczenniach. Ihrek namahawsia rozbudyty dekoho. Ałe wonydywyłysia na neznajome obłyczczia sonnymy oczyciamy i niczoho ne rozumiły. Uniwer-salnyj lingwist, zachopłenyj z korabla, peredawaw jakeś nerozbirływe burmotinnia.

— Wony wtratyły mowu! — żachawsia Ihrek.— A nawiszczo jim wona? — konstatuwaw UR. — Ja ne rozumiju łysze odnoho:

chto jich hoduje? Pola zapuszczeni, sady ne płodonosiať, ne wydno fabryk, a w jidalniachbezupynno pływe potik charcziw.

Doky błakytne sonce poczało spuskatysia za obrij, kosmonawty wstyhły kilka raziwobłetity dowkoła płanety, trymajuczy razom z tym zwjazok z korabłem.

— Powertajtesia, — poradyw Iks. — Szczo my wdijemo z cym sonnym carstwom?— Ałe ż deś musyť buty centr cijeji dywnoji cywilizaciji? — widpowiw Ihrek.Nareszti wony pomityły sered hir gigantśku płoszczynu, otoczenu z usich bokiw

kilcem prozorych budiwel. Kriź pokryttia wydniłysia błyskuczi agregaty, widczuwałasiapulsacija potużnych prystrojiw. Poseredyni majdanu wysocziła piwkiłometrowa weża zantenamy spriamowanoji diji, schożymy na ti, szczo jich kosmonawty baczyły w systemiczerwonoho karłyka. Ałe wełetenśki metałewi czaszi buły neruchomi.

Junak spriamuwaw łewitator do weżi. Wony z U Rom wyjszły na drewnie kamja-nyste pokryttia. U szcziłynach miż bazaltowymy płytamy prorostała trawa, ce nahadu-wało Ihrekowi majdany bila pradawnich zemnych chramiw, jaki win baczyw u filmach.

Niszczo ne poruszuwało hnitiuczoji tyszi. Łysze deś u nadrach płanety widłuniu-wała trywożna wibracija ta czerewyky kosmonawtiw kłacały po bazaltu. Łunu kowtaływysoki stiny.

Raptom poczułysia dribni kroky i pryhłuszenyj kryk. Z tonkym swystom rozczyny-łysia pered prybulciamy dweri, u temnomu owali zjawyłasia wysoka chudorlawa postať.Ihrek ostowpiw. Wona buła majże kopijeju tijeji diwczyny, jaka powidomyła jich probidu ridnoji płanety Aody. Temni, jak wsełenśkyj prostir, oczi. Ne wydno zinyć. Wiji neklipajuť. Blido-żowta szkira obłyczczia niby proswiczujeťsia naskriź, merechtyť na sonci.Diwczyna perebihaje pohladom z odnoho prybulcia na druhoho. Oczikuje. Wydno, jakhrudy jiji wysoko zdijmajuťsia wid chwyluwannia. Oś nona poprawyła tonkymy pal-ciamy czorno-syniu chwylu wołossia, szczoś promowyła.

Ihrek uwimknuw uniwersalnoho lingwista, strymano skazaw:— My — dity dałekoho żowtoho soncia. Naszi baťky poczuły peredaczu Ostannich

Wojiniw…— Ostanni Wojiny, — schłypnuła diwczyna, i w oczach jiji promajnuła tuha. — Wże

jich nema. Łysze ja. Iswari. Bilsz nikoho ne łyszyłosia. Wy pizno pryjszły, zoriani man-driwnyky. Jak pizno wy pryjszły…

Wona zarydała, schowawszy chudeńke łyczko w dołoniach. Ihrek ne znaw, szczo

Page 97: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dijaty. UR mowczaw, ne zwodiaczy pohladu z diwczyny.Wona wyprostałasia, i kosmonawty zdywuwałysia. Temni oczi osiajałysia wohnem

szczastia. Wona pidijszła do URa, pałko obniała joho. Wid nespodiwanky win sach-nuwsia, ałe diwczyna ne odpustyła joho.

— Dowhi dni, roky, — burmotiła wona, siajuczy łahidnym pohladom priamo w ob-łyczczia U Rowi, — neskinczenni potoky czasu ja czekała prekrasnych wojiniw z bez-miru. I wy pryjszły. Wy pryjszły, prekrasni syny zirok! Zaberiť mene z soboju, zaberiť!

UR chotiw szczoś skazaty, ałe Ihrek podaw jomu znak mowczaty.— Iswari, — skazaw win, — my niczoho ne znajemo. Pojasny nam, szczo oznaczaje

twoja reakcija? Szczo dijeťsia na płaneti? My baczyły miljony ludej, ałe wony jakiśdywni. Nichto ne praciuje, prote neskinczenni konwejery zabezpeczujuť jich usim neob-chidnym.

Iswari widstupyła nazad, zatuływszy oczi palciamy. Potim zaspokojiłaś i sumowytoskazała:

— Jakszczo wy czuły peredaczu Ostannich Wojiniw, to znajete: kilka desiatyliťtomu buła możływisť wyboru. Teper joho nema. Nowi pokolinnia pownistiu pryjniałyszlach nasyczennia, wtratyły iniciätywu, zneochotyłysia do tworczosti. Kosmodromy za-nedbani, naukowi centry pokynuti, suputnyky załyszeni…

— My baczyły, — skazaw Ihrek.— Centralnyj syntezator, de wy zaraz znachodyteś, uże majże storiczczia zabezpe-

czuje płanetu wsim neobchidnym Nema potreby sijaty, buduwaty, dumaty, tworyty.Awtomatyczni liniji nesuť miljonam spożywacziw use, szczo potribne dla funkciönal-noho żyttia. Tworci syntezatora hadały, szczo zwilniať ludej dla kosmicznoji tworczosti,ałe wony żorstoko pomyłyłysia. Rozum ludyny hartuwawsia w boroťbi proty stychij, uharmonizaciji swoho jestwa z syłamy kosmosu, w stymuli do diji. Tworci naszoji cywili-zaciji zabrały wid ludej ti stymuły. Poczałasia inwolucija. Bilszisť ludej uże ne możerozmowlaty. Wony ne bażajuť nawczatysia. Wony choczuť łysze odnoho: nasołody, bez-dumnoho spohladannia, stychijnoho rozmnożennia, rosłynnoho żyttia.

— Rosłynnoho? — perepytaw UR. — My buły nedawno na płaneti, de myslaczaewolucija wynykła na osnowi rosłynnoho żyttia. My baczyły mudri kwity, jaki dopoma-hajuť switam…

— Tym bilsza moja peczal, — skazała Iswari, torkajuczyś palciamy płecza URa. —Ja załyszyłaś odna-odnisińka sered mertwoji ewoluciji. Meni nema z kym rozmowlaty,nema koju lubyty. Ja tak choczu lubowi. Czujesz, prekrasnyj pryszelciu, — zwernułasiawona do robota, — poluby mene i zabery z umyrajuczoji płanety.

UR stojaw jak stowp, łysze postať joho raptowo poczała tremtity, a oczi zapluszczy-łyś. Ihrek uziaw Iswari za ruku, odwiw ubik, mjako skazaw:

— Czariwna diwczyno, ja rozumiju tebe. U takomu switi, jak twij, można zbożewo-lity. Ałe ty ne wse znajesz pro nas… Tomu… Jak by tobi kraszcze pojasnyty… Trebazaczekaty… My pryjmajemo tebe do swoho sercia, my lubymo tebe…

— Rozumiju, — posmutniła Iswari. — U twoho towarysza w dałekomu switi jekochana. Szczo ż… Ja ne budu prosyty… Ja widdała swoju lubow tomu, chto pryłetiwna mij pokłyk, na pokłyk mojeji neszczasnoji płanety.

— Ty choczesz pokynuty Aodu? A chto bude keruwaty syntezatorom? Szczo sta-neťsia z luďmy?

— Ne znaju, — zatiato skazała Iswari. — Może, kraszcze, szczob wony widczułypotrebu do diji? Szczob zupynyłysia konwejery? Szczob u nych zjawywsia stymuł dopraci, tworczosti? Doky wony ne stały nikczemnymy meduzamy…

— Ce — składna probłema, — promowyw Ihrek. — My powernemosia na swij ko-rabel i poradymosia. Dowedeťsia wykłykaty Zemlu — naszu baťkiwszczynu. Mowa jdepro ciłu ewoluciju. Chto my taki, szczob braty na sebe wyznaczennia jiji podalszoji doli?

— Ty prawdu skazaw, — hłucho ozwawsia UR, opanuwawszy swoji refłeksy. — My

Page 98: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wykorystajemo nareszti Kod wicznosti. Pora. Chaj Wsepłanetne Towarystwo Gałaktycz-nych Zwjazkiw dasť swoji rekomendaciji…

— A ja? — żalibno zapytała Iswari, i na jiji łyczku widbywsia żach. — Wy menezałyszyte? Ja choczu z wamy. Ja choczu w dałeki swity, tudy, de siajuť pryjazni zori…

— My powernemosia za toboju, — suworo skazaw UR. — Wir meni.

Potużnyj metaczasowyj promiń zwjazku pronyzaw prostir, siahnuwszy kontrol-nych stancij Zemli. Awtomaty-dyspetczery pryjniały kodowane posłannia kosmokrej-sera «Lubow», peredały joho człenam Wsepłanetnoho Towarystwa GałaktycznychZwjazkiw po indywidualnych kanałach.

U rozszyfrowanomu teksti howoryłosia:«Eksperymentalnyj kosmokrejser «Lubow», szczo startuwaw 21 czerwnia wisimde-

siat druhoho roku XXI stolittia z płanety Zemla w systemi Soncia, projszow kriź pojaspidwyszczenoji radiäciji na perszomu roci polotu. Wsi dorosli człeny ekipażu zahynuły.Dwoje ditej Bohdana Połumjanoho wychowani Uniwersalnym Robotom. Wony żywi,owołodiły informacijeju korabla, zrozumiły zawdannia. Eksponaty kosmicznoji stanciji,pobudowanoji myslaczymy istotamy w systemi czerwonoho karłyka, pereneseni w scho-wyszcze kosmokrejsera. Teper korabel «Lubow» perebuwaje na orbiti dowkoła płanety,istoty jakoji sto rokiw tomu posłały zakłyk u Wseswit. Ewolucija cioho switu wyrodżena,kontakt nemożływyj, ostannia myslacza istota bażaje pokynuty płanetu».

Dawszy dodatkowi pojasnennia sytuaciji, Iks ta Ihrek zapytuwały: «Jaki rekomen-daciji Zemli?»

«Czy zbereżeni tiła ekipażu? — zapytała ridna płaneta. — Czy załyszywsia w nedo-torkanosti psychohenokod?»

«Tak», — widpowiw kosmokrejser «Lubow».«Powertajtesia na Zemlu. Dozwolajeťsia łetity w relatywnomu reżymi. Ridna pła-

neta czekaje na was. Czużoji ewoluciji ne zaczipajte. Wsia pownota riszennia na tomu,chto chocze łetity z wamy. Swoboda woli — zakon kosmosu».

Radosti Iswari ne buło meż, koły wona poczuła riszennia Zemli. Wona płakała, nesoromlaczyś swojich sliz. Zatumanenym pohladom dywyłasia diwczyna w oczi junakami żalibno usmichałasia:

— Newże ce prawda? Ja pobaczu żywyj swit? Ja pobaczu wesełych ditej, mudrychdidiw, spiwuczych żinok ta diwczat? Ja zmożu projty hirśkymy steżynamy i noczuwatybila wohnyszcza?

— Ce prawda, diwczyno, — kywały junaky, i czomuś sercia jichni sumowyto szcze-miły.

— A de wasz towarysz? Czomu win ne pryłetiw? Czy, może, ja joho obrazyła?Iks ta Ihrek perezyrnułysia, niczoho ne skazały diwczyni. A wona zapytuwała

znowu j znowu.— Win na korabli, — nareszti skazaw Ihrek. — Ty joho pobaczysz. Ałe skaży meni

widwerto: ty ne żalijesz myslaczych istot Aody? Adże bahato z nych pomre, koły zupy-niaťsia agregaty syntezatora?

— Wony wże mertwi, — suworo mowyła Iswari. — Take żyttia hirsze smerti. Po-tribnyj strus. Chaj prokyneťsia prahnennia tworczosti w serci tych, u koho wono tilkyspyť. A de wono spopeliło w twarynnomu jestwi, czoho wże czekaty wid takych istot?Lubow ne powynna hoduwaty potwor, szczo żadajuť nasyczennia. Lubow prahne two-ryty swity kazky i wicznoho podwyhu!

— Tebe polublať na Zemli, — radisno skazaw Iks.— My wże polubyły jiji, — dodaw Ihrek, łaskawo wsmichajuczyś jij.— A czy polubyť mene win? — zadumływo zapytała Iswari, dywlaczyś u nebo.

Page 99: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

I znowu strażdannia zjawyłosia w oczach zemnych junakiw. Szczo wony mohły ska-zaty diwczyni z czużoho switu? Szczo?

…Iswari widweły okremu kajutu w kosmokrejseri, uwimknuły osobystyj ekran wmereżu informatoriju, i diwczyna mohła dywytysia stereofilmy pro żyttia na Zemli.Wona zaczarowano pohłynała burchływyj potik informaciji nowoho switu, pro jakyj cenedawno mohła tilky mrijaty, i w jakomu widnyni zbyrałasia żyty.

A tym czasom junaky pid nahladom URa hotuwały programu powernennia. Wonyperewiryły perwisni ałgorytmy wuzła hiperprostorowoho reaktora, uzhodyły koordy-naty błakytnoho giganta i Soniacznoji systemy z kwantomozkom krejsera i naresztiwwimknuły programu startu.

Płanetarni dwyhuny wyweły kosmokrejser za meżi płanetnoji systemy, a potimawtomaty wwimknuły relatywnyj reżym. Kosmos osiajawsia fiöłetowym wohnem, bez-konecznisť zamerechtiła, jak samocwitnyj krysztal. Korabel poczaw swij hiperprostoro-wyj polit do ridnoho switu.

Junaky znajszły URa w odnij z kimnatok informatoriju. Win samotnio sydiw zastołom. Hołowa joho buła opuszczena na ruky, wse tiło zdryhałosia w konwulsijach.

— Szczo stałosia, Urczyku? — zanepokojiwsia Ihrek, obnimajuczy joho za płeczi.Iks zupynywsia porucz, naprużeno pro szczoś mirkujuczy.

— Ja wse rozumiju, — proszepotiw win.— Szczo ty rozumijesz? — hłucho zapytaw UR, pidwodiaczy obłyczczia. Joho

szczoky naływałysia złowisnoju czornotoju, oczi ťmiano błyszczały. — Szczo wy wzahali,ludy, rozumijete w myslaczych robotach? Wy sztampujete nas dla swojich potreb i nezamyslujeteś, szczo, może, serce awtomata też bołyť! Szczo w nioho wohnem horyť mo-zok! Szczo joho peczuť nerozwjazani switowi probłemy, jaki wy nawjazały jomu! Znaju,znaju, wy smijetesia! Wy znajete, szczo sercia w robota nema, szczo joho nerwy z kabeliwta integralnych schem, szczo joho mozok krystalicznyj! Ałe de wam znaty, jak strażdajekożen atom tak zwanoji neżywoji materiji? De wam znaty, szczo lubowi żadaje kożenkrystał, nawiť neoduchotworena skela! Łysze wona mene zrozumiła… Wona odna…Wona dowiryłaś meni…

— Chto? — tycho zapytaw Ihrek.— Łesia. Wasza maty. Jak wona zwertałasia do mene! Wona wkłała w mene wsi

swoji najkraszczi poczuttia…— I ty zrobyw bilsze, niż wona chotiła, — pałko skazaw Iks.— A szczo maju teper? — hirko ozwawsia UR. — Mij mozok rozwalujeťsia, win

roztoplujeťsia nezbahnennym wohnem. Ta diwczyna…— Iswari?— Wona… Todi, na płaneti, ja widczuw, szczo mih by lubyty. Ja b chotiw pozbawy-

tyś usijeji swojeji informaciji. Ja b chotiw staty dytiam, bezumnym, zakochanym. Na-wiszczo meni raciönalnyj rozum, koły ja ne mih widpowisty tij czariwnij istoti: ja teżtebe lublu!?

— Czoho ż ty prahnesz?— Niczoho, — tycho widpowiw UR, ponurywszyś. — Ja choczu wmerty. Ja choczu

pity w nebuttia. Nawiszczo meni nesty muku ludśkych poczuttiw, koły ja ne możu znajtyjim rozwjazannia?

— Ja znaju, szczo treba robyty, — raptowo skazaw Iks, jakyj weś czas pro szczośnaprużeno dumaw. — W informatori! korabla je zhadky pro cikawi eksperymenty…

— Jaki? — Ne zrozumiw Ihrek.— Stworennia sztucznoho biötiła ludyny. Beruťsia klityny baťka, materi, plid do-

zriwaje w aktywizatori protiahom misiacia, szwydko staje dorosłym indywidom, a potimbiökibernetycznyj kompłeks perenosyť informaciju namjati, poczuttiw, psychogene-tyczni nadbannia z staroho tiła u nowe. Tak buły powerneni do żyttia dejaki wydatnimysłyteli, wczeni…

Page 100: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ałe ż to wid ludyny do ludyny!— Możływo j inaksze, — obereżno skazaw Iks.UR namahawsia zbahnuty, pro szczo wony rozmowlajuť.— Newże wy hadajete, szczo ja mih by staty… ludynoju?— Ty wże ludyna, — niżno widpowiw Ihrek. — Chiba ty ne baczyw miljony ludy-

nopodibnych potwor na Aodi? Szczo z toho, szczo wony majuť ludśku podobu? Ludyna,myslacza istota wyznaczajeťsia ne formoju i nawiť ne funkcijeju. Ce — tworczyj duch irozum ewoluciji. Ty — ludyna, Urczyku, i matymesz żywe, hariacze tiło. Ty budesz lu-byty Iswari…

UR mowczaw, niby osmysluwaw poczute. Ałe syni plamy schodyły z joho szczik,oczi znowu hrały prozorym wohnem.

— Prote muszu poperedyty, — obereżno skazaw Iks. — Oderżawszy ludśke tiło, tywtratysz bezlicz swojich potużnych receptoriw — infraczerwone baczennia, analizatoryultrafiöłetu, pryjmaczi ultrazwukowych czastot… i szcze wsilaki perewahy, naprykład,syłu…

— Ty wważajesz ce perewahamy? — prytyszeno ozwawsia robot. — A może, to pro-klattia? Ja choczu zwidaty łysze odne poczuttia — paradoksalne, nerozwjazane maszyn-nym mozkom. Ja choczu widczuty lubow… Ja zrikajusia syły i wsebaczennia… Tilky neobmaniť mene, dity. Czujete? Wasz wirnyj druh prosyť was: ne obmaniť… I szcze odne.Iswari… Wona ne wpiznaje mene w ludśkij podobi…

— Piznaje, — skazaw weseło Iks. — Chirurgy-genetyky daduť tobi kopiju nynisz-nioho obłyczczia. A do toho naberysia terpinnia. Nu j sensacija bude pa Zemli! Ty ujaw-lajesz, brate?

Wseswitnij Zwjazok peredawaw po wsij płaneti:— Ludy Zemli! Powidomlajemo pro wełyku radisť. Kosmokrejser «Lubow», jakyj

startuwaw dwadciať rokiw tomu do zirky epsyłon Eridana, siohodni powertajeťsia. In-formujemo was, szczo psychohenocentr Zemli hotujeťsia powernuty do żyttia człeniwekipażu, wrażenych potużnoju kosmicznoju radiäcijeju. Korabel pryweły do ridnoji sys-temy dwa syny kapitana Bohdana Połumjanoho. Z nymy łetyť żinka — myslacza istotadałekoho switu. Wona bude bażanym hostem Zemli. Hotujtesia zustrity swojich doczoki syniw, ludy płanety Zemla!

Hołowa Rady Wsepłanetnoho Towarystwa Gałaktycznych Zwjazkiw WładysławRataj i desiatky joho soratnykiw wyłetiły szwydkisnymy łewitatoramy do Kawkazu.Koły wony prybuły na kosmodrom Soniaczne Misto, zorelit «Lubow», potemniłyj, podzio-banyj meteorytnym pyłom, obpałenyj kosmicznymy buriamy, wże pryzemływsia na gi-gantśkomu majdani.

Schwylowani wczeni żdały. W osnowi sferojida widczynywsia luk. Zwidty wyjszłodwoje ludej. Potim szcze dwi postati.

— Chto b ce mih buty? — zdywuwawsia Władysław Rataj. — Adże, krim syniwPołumjanoho, powynna pryłetity łysze żinka płanety Aody. Newże wony zachopyły szczekohoś z toho switu?

Czetwero nabłyżałyś u pownomu mowczanni. Z trywohoju, z radistiu jszły junaky,wpersze dychajuczy powitriam ridnoji płanety. Niby w kazku wstupała niżna Iswari,odrizawszy sebe wid strasznoho mynułoho. Opustywszy pohlad, powoli ruchawsia po-zadu UR — wże ne robot, ałe szcze j ne ludyna.

Buła piťma. Wsełenśka piťma.Jiji chwyli kotyłysia bezmirom, obijmały neskinczennisť. Tysza, a w nij — wse i

niszczo.Spokij. Jakyj neosiażnyj spokij. Bez impulsiw, bez snowydiń, bez prahnennia, bez

żadannia, bez programy.

Page 101: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

A potim błyskawycia. Bezzwuczna, bolisna, wrażajucza błyskawycia swidomosti.Chto? De? Zwidky? Nawiszczo?

Ja.Ce ja.Ja je! Bolisne, tremtływe, szukajucze.Tuhi chwyli buttia kotyłysia zwidusiudy, pronyzujuczy płoť. Krywawyj prybij byw

u hrudy, w mozok. Czomu? Czomu win ranisze ne widczuwaw takoho?UR rozpluszczyw oczi. Pobaczyw nad soboju nebo, bili sucwittia jabłuń i wyszeń. A

obabicz — napiwprozori stiny. Win łeżaw na liżku, wkrytyj rożewym prostyradłom.Czomu win tut łeżyť? I czomu take dywne nebo? Wono niżno-błakytne, prochołodne. Deż infraczerwoni tony, czomu dowkoła derew ne wydno zołotawoho oreołu?

U sadu tiochkaje sołowej. Czomu win tak sołodko spiwaje? Pro koho?Iswari. Iswari. Szczo za dywne imja? Koho wono nahaduje? Kudy kłycze?UR pidniaw ruku, wyprostaw jiji z-pid prostyradła. Skoczyw, nacze pidkynutyj

prużynoju. U nioho buła LUDŚKA RUKA. Stałosia! Newże ce prawda? I żadane stało-sia?

Win wstaw z liżka, widczuw sebe badiorym, sylnym. Szczoś buło wtraczeno, ałezdobuto nezmirno bilsze. Win szcze ne znaw, szczo same, ałe te NOWE, NEJMOWIRNEbuło zerniatkom NEWYMIRNOSTI. Wono bude rozwywatysia u nemiriani sfery buttia,wono widkrywaje jomu dweri u tajemnyczyj swit kazky j lubowi.

UR poszukaw pohladom, pobaczyw u kutku kimnaty swiczado. Zupynywsia perednym. Na nioho zwidty dywywsia płeczystyj, strunkyj junak z jasno-karymy oczyma, zrożewym tiłom. Win buw schożyj na toho, poperednioho, ałe jaka raziucza widminnisť!UR znaw: win uziaw na sebe ne łysze radisť, a j nowi muky. Ałe teper ti muky matymuťplid, żywyj plid. Poperednie buttia robota takoho płodu ne mohło daty…

Do kimnaty wwijszły ludy. UR soromływo schopyw prostyradło, nakynuw na sebe.Chtoś zasmijawsia. Do nioho pidijszow Iks, z-za joho spyny wyhladaw Ihrek.

— Piznajesz, nowonarodżenyj? — pożartuwaw Iks. — Czy, może, perestanesz ro-dyczatysia?

— Zdrastuj, brate, — rozkryw obijmy Ihrek. — Odiahajsia chutczisze. Nas czekajuťbaťky.

Wony strimgołow bihły po korydoru Instytutu psychogenetyky. Zabuły pro wse.Krasa Zemli, wełycz moriw ta okeaniw, czudesa ludśkoho genija, uroczysti zustriczi zluďmy, besidy pro dałeki swity, pro ewoluciju myslaczych kwitiw — wse ce blidło perednastupnym pobaczenniam. Pisla bahatomisiacznoji boroťby z naslidkamy radiäcijiwczenym-psychogenetykam poszczastyło powernuty do żyttia wsich człeniw ekipażu ko-smokrejsera «Lubow».

— A szczo skażu jim ja? Szczo skażu ja? — szepotiw, zadychajuczyś wid chwylu-wannia, UR.

— Szczo serce pidkaże, — skazaw jomu Iks.— Serce, — powtoryw UR. — Serce… Teper ja też możu słuchaty hołos sercia…Widczynyłysia dweri w pałatu. Szyroki wikna buły widkryti, u prymiszczennia ły-

nuły pachoszczi kwitiw, duchmianyj łehit stepu. Jaskrawe switło oslipyło junakiw, wonyzupynyłysia posered pałaty. Chtoś pidijszow do nych, ce buw mołodyj likar. Win chytrousmichnuwsia i skazaw:

— Nu, rozbyrajtesia sami. Sprawa rodynna. A wy — pryjmajte hostej…Dwi postati pidwełysia z liżok. Karookyj chudorlawyj czołowik z pronyzływym

pohladom i łaskawa syniooka żinka. Wona z mukoju i chwyluwanniam dywyłasia naneznajomi i do bolu ridni obłyczczia, prostiahała ruky do nych, ne w syli zbahnutywsioho, szczo stałosia.

— Chto ce? Chto? — proszepotiw Bohdan Połumjanyj.

Page 102: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— My — waszi syny, — nesmiływo promowyw Iks, stupajuczy jim nazustricz.— Matusiu, — majże neczutno dodaw Ihrek.Czetwero kynułysia odne do odnoho, zawmerły w obijmach. Smerť ne rozjednała

jich, ne mohła rozjednaty. Czerez prirwy kosmosu, kriź zoriani chaszczi, kriź potokyczasu, ponad temriawoju nebuttia wełyka lubow znowu objednała jich dla wełykohoszczastia. Łesia dywyłasia w siajuczi oczi syniw, ciłuwała jich, płaczuczy, i bez upynuzapytuwała:

— Jak że ce? Jak tak? Wy żywi? Chto was uriatuwaw?— UR, mamo. Nasz wirnyj druh i nastawnyk…— UR? Newże toj samyj robot, jakoho ja tak błahała pered smertiu? De ż win?

Szczo z nym?— Oś win, matusiu, pered toboju, — skazaw Ihrek.Łesia hlanuła na znijakowiłoho junaka, jakyj perestupaw z nohy na nohu, ne zna-

juczy, kudy poditysia.— Nawiszczo wy żartujete? Chto cej czariwnyj chłopeć?— Toj samyj UR, matusiu, — napolahaw Ihrek. — Ce wełyka epopeja. Win tobi

sam pro wse rozkaże.— Ja też twij syn, Łesiu, — skazaw UR nesmiływo. — Ty narodyła mene. Jakby

ne ty, ne staw by ja ludynoju…— Ja? — wrażeno perepytała żinka. — Szczo zrobyła dla tebe ja?I todi UR opowiw Łesi j Bohdanowi wsiu kosmicznu odisseju…

— Teper ty rozumijesz, szczo zrobyła, szczo wczynyła twoja lubow? Wona stworyłaz mechanicznoho jaszczyka ludynu. Ty dała meni duszu, prekrasna maty! Choczu butytwojim synom…

Łesia zworuszeno obniała joho, szcze ne znajuczy, jak spryjniaty kazkowu podiju.Ałe serce jiji stukało schwylowano i radisno, i slozy zaczuduwannia j niżnosti kotyłysiapo jiji szczokach.

— Odrazu troje ditej, Bohdane! — Usmichałasia wona zwołożenymy oczyma. —Ciłyj ekipaż dla zorelota. Jak że was zwaty, sypy?

— Ja Iks.— Ja Ihrek.— Szczo wy? — żachnułasia maty. — Chto wam daw ci matematyczni najmennia?— Win, — serdyto pokazaw na URa Iks. — Joho karaty!— Prawda. Ce ja, — zitchnuw UR. — Ałe ż ne zabuďte — ja buw todi łysze mecha-

nicznoju niańkoju.— Niczoho, niczoho, — żartuwaw baťko. — My jim powernemo ludśki imena. Ty,

karookyj, pry narodżenni buw Georhijem, a ty — Myrosławom. Tak widnyni j zapamja-tajte!

— A jak że, synku, tebe nazwaty teper? — zapytała maty URa.— Ja ne miniatymu imeni, — serjozno widpowiw syn. — Ja załyszusia Urom. Ce ż

ne łysze Uniwersalnyj Robot. Ur w drewnich mowach nazwa wohniu. Ja choczu nawikyłyszytysia takym, jak wohoń. Win nikoły ne zawmyraje w spokoji, win newpynno prahnewyjawu, win — sprawżnij suputnyk lubowi.

Deś u haju spiwaw sołowej. Kołeso neboschyłu kotyłosia powilno, uroczysto, po-dzwoniujuczy zirkamy-dzwinoczkamy. Wohnysti widbytky kołychałysia w riczci, sa-mocwitamy hrały rosy pid promenem misiacia.

Ur trymaw Iswari za ruku, wony powoli jszły łukamy, żadibno wdychajuczy hustyjzapach kwitiw i traw. Win dywywsia na jiji tonkyj profil i dumaw pro smisznoho robota,szczo ne maw sył wyjty z tajemnyczoho koła kochannia. Win perestupyw meżu mer-twoho i strybnuw u bezodniu bezsmertia. «Jakszczo ce mih zrobyty robot, jakszczo win

Page 103: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

narodyw mene, newże ti dałeki ludy — rodyczi Iswari — ne zmożuť wyjty z kołapsuwmyrannia?»

— Kochana!Wona zupynyłasia, wrażena dywnym słowom.— Iswari…Wona mowczała, łysze jiji oczi widkrywałysia szyrsze, szyrsze, nacze chotiły pohły-

nuty Ura w swoji hłybyny.— My z toboju pid okom jedynoho Wseswitu, Iswari. Hlań — de nasza witczyzna?

Tam czy tam? Czy bila tijeji zirky? Wse — nasze. Wsiudy — my. Nas kłycze wohnystarika buttia. Ja czuju pokłyk mudrych kwitiw. Wony promowlajuť do moho sercia. Wonywymahajuť neskinczennoho podwyhu. Iswari, czy pidesz zi mnoju u nowyj polit, do da-łekych switiw?

— Pidu.— My widwidajemo prekrasnu Płanetu Kwitiw. My znowu pobuwajemo na twojij

Aodi, sprobujemo rozbudyty jiji. Newże na nij ne znajduťsia żywi sercia?— Ja budu z toboju, kochanyj…Junak widczuw, jak pid nym zachytałasia zemla. Szczo wona skazała? Newże ce

jomu?Wsia matematyczna mudrisť, wse spłetinnia riwniań i łogicznych kategorij ne do-

pomohły tomu, dawniomu URowi, dobuty żadane riszennia. Wono pryjszło, jak błyska-wycia, z wust niżnoji diwczyny. Proste, jak podych. Wełyczne, jak pohlad zorianoji bez-mirnosti…

Tane, tane wydywo żyttia, jake maje pryjty… Jake neodminno bude! O, jak ne cho-czeťsia pokydaty joho, jak choczeťsia płynuty w czariwnych hłybynach wicznosti. Prote,szczo ja mowlu! Toho żyttia ne bude, wono ne nastane, jakszczo my…

— Oho! Ty znowu mysłysz, znowu bjesz potokom rozumu w skelu tajemnyci! Otże,powernuwsia do kołesa Chronosa! Nu, witaju z powernenniam! Ty szczo-nebuďzbahnuw?

— Jakyj ja wdiacznyj tobi, Czornyj Papiruse! Ja zbahnuw bilsze, niż możu wysło-wyty!

— I ne treba wysłowluwaty! Kraszcze dijaty.— Twoja prawda. Jakszczo kiber hriaduszczoho żadaje staty ludynoju, szczob

osiahnuty nebuwałe, to jak że nam treba berehty te, szczo w nas uże je. To skarb bez-mirnosti!

— Ty skazaw! Tebe torknułosia kryło istyny. Ne zabuwaj że nikoły swoho riszen-nia!

— O ni, ne zabudu! Ałe, Czornyj Papiruse, choczu szcze raz zapytaty tebe: szczo tyje? Czy ne można buło b zbahnuty, widczuty, pobaczyty widdałene bodaj poniattia two-jeji modeli?

— Można! Dywysia!Błyskawycia zmitaje wydymi reczi dowkoła. Nema Zemli, kimnaty, ludej, derew…

Ja sered neskinczennoho kosmosu, u newymirnosti. Pływuť, obertajuťsia u wełycznomurytmi zori, gałaktyky, megaswity. I ja widczuwaju łedwe włowymu mełodiju — niżnu,wseperemożnu, spownenu lubowi j czekannia. Szczo ce? Szczo? Newże ja czuju pisniumateri-bezmirnosti? Jiji pokłyk do wsich myslaczych ditej! Jiji odwiczne prahnenniadaty synam wsepronykni ultrafiöłetowi kryła swobody!

Ja nasyłu powertajusia do zemnoji swidomosti, zatumanenym pohladom dywlusiana sferu Czornoho Papirusu.

— O, jake wydinnia, — szepoczu ja. — Ty model samoji bezmirnosti? Oś zwidkytwoje znannia?

— Tak, — promowlaje temno-fiöłetowa sfera. — Ja model bezmirnosti. I zerno

Page 104: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

twoho rozumu…— Jak?— Objednaj ci dwi tajemnyci. Jdy dali, w huszczu żyttia. Połe żadaje nowych zeren

i ciluszczych doszcziw. Tam, u żytti, znajdesz wicznych druziw i rozhadku własnoji ta-jemnyci. Idy…

Page 105: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zakon wohniu, zakon kochannia,Pały mene, karaj mene!Wedy kriź hromy i powstanniaU preobrażennia jasne!

Ne daj w iluziji zasnuty,Ne daj mokrity u bahni,Szczob dumka hrizna i rozkutaPałachkotiła u meni.

Szczob kryła sylni i wohnystiProrwały tiła mur tuhyj,Szczob zori prawedni, preczystiMene wziały u swit nowyj!

Iszcze wostannie ja zapłaczu,Projdu nezrymo po zemli,I wsi padinnia ta newdacziŁyszu wpokorenij zoli.

I błyskawyceju-prywitomSiajnu u hriznij syniawi.Zakon Wohniu hrymyť nad switom:Umriť, merci!Żywiť, żywi!

Szczob woskresnuty — treba wmertyIz schidnych aforyzmiw

Do nakurenoji kimnaty, de hurt mołodych kryminalistiw zawziato obhoworiuwawna wsi łady sprawu pro wbywstwo diwczyny w Browarśkomu lisi, prosunułasia holiwkaRaji, sekretarky:

— Hryhore, tebe do szefa.Hryhir Bowa, szcze zowsim zełenyj kryminalist, wstaw z-za stołu, de na kłaptyku

paperu wymalowuwaw schemu hipotetycznoho złoczynu, z nasołodoju chrusnuw zater-płymy rukamy, potiahnuwsia.

— Szczo tam take?— Ne znaju. Terminowo. — Ruda kopycia, zhromadżena na hołowi Raji, znykła, u

korydori procokotiły stalni szpylky jiji czerewykiw.— Hryhore, — huknuw odyn z towarysziw. — Ne inaksze jak doruczyť tobi szef

duże r-r-romantycznu sprawu! «Tajemnycia Czornoji dołyny»! Szczo — pidchodyť?— Idiť k bisu! — dobroduszno widpowiw Hryhir, zaczisujuczy bila dzerkała swoji

nesłuchniani bilawi kuczeri nad czystym, opukłym czołom.Win wyjszow u korydor, znyzaw płeczyma: chaj smijuťsia. Znajuť pro joho zacho-

płennia łegendarnym detektywom, jakoho wyhadaw mudryj Konan-Dojl. A może, j newyhadaw. Te, szczo stworene w ujawi, wże perechodyť u realnyj swit, żywe, dije, wpły-waje na inszych. Win, Hryhir Bowa, też chocze staty takym, jak Szerłok, — mudrym,

Page 106: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

spokijnym u buď-jakij sytuaciji, nezworusznym pry newdaczach, bezpomyłkowym u roz-rachunkach. Tilky pohano, szczo dosi szcze ne trapyłosia jomu niczoho romantycznohoabo łegendarnoho. Nudni, nawiť czasom hydki sprawy. To znajty nikczemnoho ali-mentszczyka, jakyj chowajeťsia wid własnoji dytyny abo stareńkoji materi, to widtwo-ryty tocznu kartynu pobojiszcza, Szczo stałosia deś na benketi. Prote Hryhir ne wtra-czaw nadiji koły-nebuď wziatysia za wełyku i sławetnu sprawu. Szczob wona buła wa-żływa i potribna dla bahatioch ludej. Ta szczo tam ludej — dla wsioho switu… Zaradycioho Bowa ne spaw noczamy, studijuwaw bezlicz nauk — wid kibernetyky do genetyky,wid istoriji religij do ezoterycznych doktryn, wid mowy esperanto do tajemnyczoho san-skrytu, wid zachoplujuczych probłem kryptografiji do tonkoszcziw fiziöłogiji ta okult-noho znannia. Hryhir hariacze wiryw, szczo w dywowyżnij praci kryminalista wse zho-dyťsia.

Może, oś teper? Chołodok chwyluwannia woruszyť wołossia, u hrudiach triszeczkymłosno. Hryhir chwylku postojaw pered dweryma kabinetu, nabraw nezałeżnohowyhladu, wwijszow. Hlanuwszy na zakłopotanu postať szefa, jakyj schyływsia nad ja-kymyś manuskryptamy, szczo łeżały na stoli, win kachyknuw.

— Sidaj, — skazaw szef, ne pidwodiaczy obłyczczia. — Maju do tebe archiważływusprawu.

— Indywidualnu? — Z nadijeju zapytaw Bowa.— Indywidualnu, — usmichnuwsia szef i hlanuw na nioho. — Siaď i słuchaj

uważno. Ja prydywlawsia do tebe dwa roky. Ty meni do wpodoby…— Diakuju za kompliment.— Ne kompliment, — zapereczyw szef. — Ty tiamuszczyj kryminalist. Znaju —

marysz Szerłokom. Ot i daju tobi sprawu, jaku może rozwjazaty łysze geniälnyj slid-czyj…

— Prawda? — Aż zadychnuwsia wid chwyluwannia Hryhir.— Ciłkowyta prawda. Tilky dla cioho potribne terpinnia, wyhadka, poczuttia hu-

moru i taktu. Nu, szcze j bezlicz inszoho. Zhoda?— Ta ja… bomboju wybuchnu! Na szmatoczky rozłeczusia!— A oś i ni! Ni bomby, ni wybuchiw ne treba, — serjozno zauważyw szef. — Spokij,

wytrymka, tonkyj analiz… i, może, artystycznisť… M-da. De ż wono? Zaraz, chwy-łynoczku, ja znajdu…

Joho dowhi tonki palci wytiahły z-pid skła wełykyj arkusz, husto spysanyj dribnympoczerkom.

— Słuchaj uważno. Tut, brate mij, widkyń swoju kibernetyku, mechaniku ta astro-łogiju, u jakych ty z hołowoju zahruz. Ne zasudżuju, ałe j ne schwaluju. Najorszywsia!Ałe błyżcze do diła. Kurinnyj Andrij Pyłypowycz. Rik narodżennia — dwadciatyj. Pra-ciuwaw dyrektorom horiłczanoho zawodu nomer dwa w Opiszni. Znyk try roky tomu…

— Jak znyk? — zdywuwawsia Hryhir.— A tak. Pojichaw z druziamy na poluwannia. Usi powernułysia, a win — ni. Szu-

kały-szukały, nacze kriź zemlu prowaływsia.— Może, wowky zjiły?— Nema wowkiw u tamtesznich lisach.— Wepry?— Wepry ne jidiať ludej, — powczalno zauważyw szef. — Rozderty możuť, a jisty

— ni-ni!— Jak zhołodnijuť, to możuť. Uzymku…— Po-persze, sprawa buła woseny. Po-druhe, tam dubowi lisy. Żołudiw do bisa. A

ne stane żołudiw — wepry priamisińko piduť na pola. Swiżeseńka kartopla, kukurudzai wsiaki inszi delikatesy. Wepry też ne durni. Twoja wersija, Hryhore, widpadaje. Tymbilsze szczo niczoho ne znajdeno: ni kistky, ni szmatka tiła, ni rusznyci, ni odiahu.

— Todi wbywstwo?

Page 107: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ne spiszy popered baťka w pekło. Ty ne dosłuchaw. Sprawa w tomu, szczo nazawodi wyjawyłasia roztrata. Trysta tysiacz. Kumekajesz? Wsi nytky weduť do Kurin-noho.

— A do czoho tut my, kryminalisty? Newże milicija chocze, szczob my…— Same tak. Szczob my znajszły…— Bez agentury, bez kosztiw?— Dosłuchaj, — serdyto skazaw szef, ukołowszy pidłehłoho hostrym pohladom si-

rych oczej. — U Kurinnoho buła simja. Drużyna i dońka. Drużyna wmerła. Infarkt. Se,te, konfiskacija majna, wysełennia, wsilaki trywohy. Nu jasno, zwykła żinka do rozko-szi, do poszany, a tut rantom…

— Harazd, a szczo z doczkoju?— Wona żywe j praciuje w Kyjewi. Oś tut zapysano, de i szczo…— To wy choczete…— Ehe, ja choczu. Bezumowno, doczka znaje szczoś pro baťka. Win buw sumlinnym

simjanynom. Ne mih zabuty pro doczku. Zawdannia w tomu, szczob…— Meni ce ne podobajeťsia, — perebyw Bowa, czuchajuczy potyłyciu. — Chaj mili-

cija zapytaje JIJi.— Najiwnyj ty, hołube, — skeptyczno mowyw szef. — Wony wże jiji sto raziw za-

pytuwały. Ne znaje, i wse…— A nam wona skaże, wy hadajete?— Treba dijaty tak, szczob skazała. Sprawa duże ważływa. Derżawna. Złoczyneć

deś żywe, napewne, maje insze imja. I znowu może wczynyty złoczyn. Zbahnuw?— Zbahnuty ja zbahnuw. Ta czy ne zdajeťsia wam, szczo ce…— Szczo?— Pidlisť.— Czomu? — Kuszczyky-browy szefa popowzły na czoło.— Ne znaju. Pidlisť ne zawżdy można wyznaczyty za bukwoju paragrafu.— Treba dijaty. Jasno? Wykonuj zawdannia. Ty sołdat. A ne możesz — proszu po-

daty zajawu pro zwilnennia. Ty, jduczy wczytysia na kryminalista, dumaw praciuwatyw biłych rukawyczkach?

— Harazd, harazd, — prymyrływo skazaw Hryhir i ważko zitchnuw. — Zhoda. Raztreba, to treba.

— Oś wiźmy. Tut use zapysano — szczo, jak, de. Dodatkowi instrukciji możeszotrymaty w karnomu rozszuku, jakszczo wony je. Hadaju, szczo dobuty jich powynen tysam…

— Sprobuju. — Uziawszy z ruk szefa arkuszyk, Bowa skław joho wczetwero, po-kław u horiszniu kyszeniu siroji sportywnoji soroczky. — Jak tilky do neji pidstupyty-sia?

— A ce wże twoja sprawa, — powczalno skazaw szef. — Uczywsia, derżawa na tebetratyła hroszeniata, teper pokaży, na szczo ty zdatnyj. Szewcia ne treba wczyty czobotyszyty, kota myszej łowyty. Szczo — neprawda chiba? Łowy myszej, brate, koły ty krymi-nalist. Znajomsia z jiji znajomymy, z neju, z jiji naczalstwom, korotsze każuczy, z kymzawhodno, a informaciju pro jiji baťka meni dobuď.

— Termin?— Do pjatnadciatoho łypnia. Wważaju, szczo dosyť. Szczo my siohodni majemo? —

Szef hlanuw na kałendar. — Czotyrnadciate trawnia. Otże, daju tobi dwa misiaci. I odyndeń, che-che! Na rozdumy. Możesz ne prychodyty siudy. Pereodiahnysia diwczynoju, di-dom, sażotrusom, koły tobi ce do wpodoby. Szczo? Obrażajeszsia? Ty ż polublajesz mi-styfikaciji? Nu, żartuju. Jakszczo rozkusysz cej horiszok — poszlu tebe… w odne mi-steczko. Trochy wyszcze, niż my tut, hriszni, sydymo. Che-che! Zacikawywsia?

— Kudy? — Z nadijeju zapytaw Hryhir.

Page 108: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ne skażu, — chytro pidmorhnuw szef. — Cikawyłysia toboju. Dejaki ludy. Wy-soki. Tym bilsze szczo ty kumekajesz u mowach riznych, ta szcze w jeresiach okultnych.Naszczo wono jim potribne — ne widaju, a zacikawyłysia, zacikawyłysia. Ne hipnotyzujmene, wse’dno ne skażu. Wykonajesz zawdannia, todi insza ricz. Buwaj, bratyku!

Szef potysnuw Hryhoru ruku i znowu zahłybywsia w swoji papery.Bowa wyjszow u korydor.Chłopci nakynułysia na nioho, zaszumiły, zaintrygowani nespodiwanym wykły-

kom szefa.— Rozpowidaj!— Czomu mowczysz?Hryhir odmachuwawsia, wse szcze zbenteżenyj, zakłopotanyj. Ne chotiłosia howo-

ryty pro nepryjemne zawdannia. Towaryszi odchodyły wbik, rozczarowani mowczan-niam Bowy.

— Na inaksze jak u Baskerwilśkyj zamok pojide nasz Hryhir, — nasmiszkuwatoprobuboniw nyźkorosłyj Wania Chronenko. — U N-śkomu kołhospi wełykyj czornyj pesiz fosforycznymy czerwonymy oczyma szczonoczi tiahaje telat iz fermy. Znykły takożzootechnik ta dwi dojarky, jaki własztuwały zasidku. Znamenytyj detektyw HryhirBowa pospiszaje do miscia tajemnyczoho złoczynu, joho zustriczajuť wdiaczni kołhosp-nyky…

— Błazeń, — ohryznuwsia Hryhir, zamykajuczy szuchladu w swojemu stoli. —Zowsim ne smiszno…

— Hryhorczyku, — ne whawaw Wania, prykładajuczy dołoni do hrudej, jak u tra-dycijnomu indijśkomu witanni, — wiźmy mene z soboju! Chto ż opysze twoji podwyhy?

Chłopci smijałysia. Hryhorij promowczaw, piszow do sekretariätu. Raja wypysałasłużbowe widriadżennia na dwa misiaci. Teper win mih ne potykaty nosa do kontory,stawszy pownym hospodarem swoho czasu.

Bowa wyjszow na wułyciu, obihnuw Uriadowyj majdan, spustywsia funikułeromna Podił. Iszow ponad Dniprom, rozmirkowuwaw. Na duszi buło ne duże pryjemno.Chocz szef i romantyzuwaw nastupne joho zawdannia, ałe Hryhir dobre znaw, szczo tutwin zitkneťsia z kłubkom ludśkych tragedij. A sam bude u wsij cij istoriji ne łegendar-nym detektywom, a zamaskowanym szpykom. Jakby jszłosia pro samoho złoczyncia, ato, napewne, ciłkom newynna diwczyna! Może, doky ne pizno, powernutysia do szefa,widmowytyś? A szczo bude potim? Dohana, kineć służbowoji karjery, kineć usich mrij…

Hryhir hirko usmichnuwsia. Mriji! Jaki wony dałeki wid realnoho żyttia. Doky winnawczawsia u speciälnij szkoli, majbutnie zdawałosia storinkamy zachoplujuczoho ro-manu. I w tomu romani Bowa neodminno wyzwolaw neszczasnych ludej wid bandytiw,złoczynciw, jaki wstupały u składnyj i dowhyj dwobij z chorobrym herojem…

Dowhi, burchływi dyskusiji z towaryszamy. Jakych tilky pytań wony ne pidnimały!Czy je swoboda woli? A jakszczo jiji nema — czy można stwerdżuwaty poniattia zło-czynu? Adże todi nijakoho złoczynu nema, a łysze dija indywida — ciłkom zakonomirnaj obumowłena suworoju pryczynnistiu, jaka ne podobajeťsia bilszosti. A inkoły j men-szosti. A prawo — perelik subjektywnych postanow, jaki ne możuť wważatysia zakonomu tocznomu znaczenni cioho słowa. Bo zakon — ce te, czoho nichto j niszczo ne możeporuszyty. Jak u pryrodi: chaj sprobuje ełementarna czastka czy jakyjś kwant wyjty z-pid włady zakonu! Nikoły! A ludyna poruszuje wstanowłeni suspilstwom zakony. Otże,tut jawni nełady z teorijeju…

Hryhir ne pohodżuwawsia z takymy twerdżenniamy. Win widstojuwaw swoboduwoli i zakon, jakyj wypływaw z kosmicznoho prawa. Cej termin win czasto wżywaw udyskusiji, za szczo joho prozwały na jurydycznomu fakulteti weczirnioho kursu Kosmo-prawom. «Hej, Kosmoprawe, — hukały chłopci, — a w jaki riamcia nebesnoho zakonuty wtysnesz pryszelciw, skażimo, z Marsa? Wony naszych postanow ne znajuť, nawiťpryjniatych Generalnoju Asambłejeju, z naszymy poniattiamy prawa ne znajomi… Jak

Page 109: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

todi rozciniuwaty jichnij hipohetycznyj napad na Zemlu? Jichnie prawo wymahaje eks-pansiji, szczob wyżyty, bo w nych, naprykład, ne wystaczaje resursiw. A nasze prawosponukaje do zachystu, szczob zberehty kulturu Zemli. Jak pojednaty ci dwa prawa uspilnomu kosmicznomu prawi?»

Dla Bowy w takych kazusach ne buło niczoho nejasnoho. Obmeżene płanetarneprawo mohło buty czastkowym wypadkom Kosmicznoho Zakonu. Prawo Wseswitumohło gruntuwatysia łysze na obopilnych interesach predstawnykiw riznych ewolucij,na interesach wsich myslaczych istot bezmiru, wychodiaczy zi spilnoty suszczoho. Jakklityny organizmu ne możuť szkodyty odna odnij, bo wsi wony składajuť jedyne tiło, taki rizni ewoluciji kosmosu powynni nesty w sobi rozuminnia jedynoho prawa. Chto poru-szuwaw joho — wże ne wchodyw do spilnoty i stawaw złoczyncem. Ne subjektywnym,ne umownym, a sprawżnim prawoporusznykom, jakyj wykorystaw darunok swobodywoli wsuperecz błahu inszych klityn buttia. Peresliduwaty takoho złoczyncia, znajty,izoluwaty abo powernuty w potik prawa j zakonu — prekrasne zawdannia. I krymina-listyka w takomu oswitłenni postawała jak nauka kosmicznoji chirurgiji, szczo likuwałajedynyj organizm suspilstwa, operujuczy joho chworych człeniw. Tak dumałosia…

Ta oś Hryhir zachystyw dypłom na jurydycznomu fakulteti, zakinczyw specszkołu.Poczaw praciuwaty u cywilnomu agentstwi kryminalistiw. Popływły odnomanitni dni.Bowa zrozumiw, szczo żyttia zowsim ne prystosowane dla romantyky. Dijsnisť rujnu-wała joho junaćki ujawłennia. Złoczynci ne wkładałysia w schemy. Czasto nawiť nejasnobuło, czomu wony poruszuwały prawo. Bo nawiť sami wony ne rozumiły cioho. Inkołyzdawałosia, szczo pryczyna deś poza nymy. Ałe ż todi znowu terpiła porazku koncepcijaswobody woli?

Hryhir znemahaw pid tiaharem sumniwiw, zahłybluwawsia w dawni j suczasniknyhy, dumaw i… wykonuwaw rutynni zawdannia swoho szefa. Chotiłosia inkoły plu-nuty na wse i szukaty inszoji roboty — tworczoji, natchnennoji. Ałe strymuwała chłopcianadija — szczoś maje statysia! Szczoś nadzwyczajne, cikawe, chwylujucze! Ta nadijapowysała w powitri. Oś i teper… Jakaś kłounśka sytuacija. Pidibraty kluczi do diw-czyny, szczob diznatysia pro dolu jiji baťka. Derżawna sprawa, każe szef. Szczo ż, spro-bujemo. Łegendarnyj Szerłok nawiť u prosteńkych i, zdawałosia, necikawych sprawachrozkrywaw kryminalni hłybyny. Może, j tut zjawyťsia szczoś nespodiwane?

Hryhir znajszow suchyj horbyk u zaroslach nad Dniprom, siw, wyjniaw z kyszenizapysy, poczaw znajomytysia z nymy.

Hala Kurinna. Hala. Hałyna. Harne imja… Dewjatnadciať rokiw. Szcze zowsimmołodeńka. Cikawo, czy wrodływa? Oto dureń! Jake tobi diło — harna czy ni? Czympohansza — tym kraszcze. A czomu? Ne tak żalitymesz potim? Krasywu żal zobyżaty!Merzotnyk! Może, jakraz nawpaky! Neharnu wże dola obijszła, jakraz jiji treba żality.Cha! Zapłutawsia, zapłutawsia, bratyku. Jakyj z tebe detektyw — odrazu perechodyszna osobysti widczuttia, niuni rozpuskajesz. Kryminalist powynen buty kremenem —żorstkym, bezżalnym, ałe sprawedływym. Mjaka ludyna ne może buty sprawedływoju.Wona żalije prawych i wynnych. I nawiť czastisze wynnych. Bo newynnoho j żality ni-czoho, u nioho wse harazd, use jasno, dola jde szyrokym szlachom… I czoho ce joho po-tiahło na taku fiłosofiju? Cikawo, dosyť wnesty odyn jakyjś ełement u rozdumy — i po-tiahsia ciłyj łanciużok. I tak do bezmeżnosti. Dosyť pro ce. Pidemo dali…

Dewjatnadciať rokiw. Medsestra. Praciuje w obłasnij likarni, u widdiłenni profe-sora Senczenka. Aha, ce tak zwanyj biötron. Hermetyczni pałaty z sztucznym klimatom.Eksperymentalne likuwannia hipertoniji ta inszych chworob… Może, stymuluwaty hi-pertoniju ta lahty w toj samyj biötron? Paru tyżniw połeżaty. Można poznajomytysia,rozhoworytysia. Chm, płan nepohanyj. Tilky ż jak pidniaty sobi tysk? Poradytysia z sze-fom? Win zaboronyť takyj eksperyment. A zwerneszsia do znajomych studentiw-medy-kiw — widmowlaťsia. Skażuť — kryminał. Ni, ce ne pidijde, treba szczoś insze. Szczo ż?

Page 110: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Żywe na Kureniwci. Najmaje kimnatku w staroji samotnioji żinky. Wułycia Pokru-czena, 10. Hm, cikawa nazwa. Pokruczena. Jak i ocia sprawa, szczo win zajniawsia neju.Dali — biögrafija. Ne welmy składna. Baťko znyk. Maty pomerła. Diwczynu zabrały winternat. Tam zakinczyła desiatyriczku, potim kursy medsester. Perejichała do Kyjewa,żywe tut druhyj rik. Zamknuta, druziw ne maje. Oce i wse. Skupo. Majże niczoho. Hori-szok twerdyj, mabuť, neprosto rozhryzty. Szczo ż prydumaty? Chiba poznajomytysia zhospodyneju? A jak? Prosto tak zajty: zdrastujte, ja wasza diadyna?! Wyżene, ne zacho-cze rozmowlaty. Treba jakoś oficijno. Skażimo, pid wyhladom montera. U was awarijnalinija i tak dali. Treba perewiryty. Można poratysia skilky zawhodno. I pohoworyty zhospodyneju. A potim… potim czas pokaże… Otże, wyriszeno.

Hryhir zhornuw zapysy, zachowaw. Wyjszow do tramwajnoji liniji, dojichaw doCzerwonoji płoszczi. Wyriszyw zajty dodomu. Win żyw na Andrijiwśkomu uzwozi uswojich odnoselciw, jaki wyjichały do Kyjewa szcze w peredwojenni roky. Dity jichnizahynuły na fronti, a dwijko starych — jim buło wże za simdesiat — dożywały wiku,otrymujuczy za ditej newełyku pensiju. Hryhora wony mały za syna.

Did Mykyta buw doma. Sydiw u temnij kuchni na trynohomu stilczyku, łahodywwetchi kapci. Hlanuwszy na Hryhora, usmichnuwsia w żowti prokureni wusa i, jak za-wżdy, chytruwato zapytaw:

— Nu jak? Pijmaw jakuś ważnu ptyciu?— Litaje, didu, szcze litaje, — u ton jomu widpowiw Hryhir.— To, mo’, reaktywnyj wiźmesz, szczob dohnaty? — Ne whawaw did Mykyta, po-

plowujuczy w dołoni.— Obijdeťsia bez reaktywnoho. Piszky dożenemo! — skazaw Hryhir, szczoś szuka-

juczy w komodi.— Dywyś, dywyś, tobi wydnisze. Ech, parubcze! 1 ochota tobi buło syszczykom-

pyszczykom stawaty? Uże b, ja ponimaju, prokurorom czy adwokatom: u wsich na wydu,awtorytet! A to treszsia deś pa zadwirkach, i nichto pro tebe ne znaje.

— A meni niczoho j ne treba, — weseło mowyw Hryhir, prymiriajuczy potertisztany.

— Chiba szczo tak! — skruszno pochytaw hołowoju did. — Komu szczo! Komu pip,komu popadia…

— A meni popiwna! — pidchopyw Hryhir. — Ne treba, didu Mykyto, mene żuwaty.Ja wże żowanyj-pereżowanyj. Potknusia do swojich — maty j baťko odrazu: ta szczo tysobi dumajesz, kraszcze b ahronomom staw, on pola jaki, a ludej wse mensze, wsi wmista biżať, pacze tam na asfalti pszenycia rodyť!..

— Toczno każuť! — schwalno kynuw did Mykyta. — Tiamuszczyj baťko w tebe. Ikowal, i kosar, i mechanik. Kudy ne kyń — wse mastak. A ty — prosto tak.

— Oho, wy wże w rymu howoryte! — żartiwływo skazaw Hryhir. — Może, poetomstanete na starosti?

— Poetom czy pensiönerom, a nezhirsze tebe baczu, szczo j jak, — rozserdywsiadid. — Kudy te drantia tiahnesz na sebe? Zduriw? U durdom zachotiłosia?

— A czoho ż wono łeżatyme? — posmichnuwsia Hryhir. Odiahnuw sztany, starusportywnu kurtku. — Nyni, didu, moda taka…

— Ehe, skoro diwczata łopuchom prykrywatymuť sorom, — neschwalno zitchnuwdid. — Kineć switu nastaje. Nu, jak choczesz. Ochota tobi drażnyty sobak. Neputiaszczyjty, Hryhore, chocz i lublu ja tebe.

— Niczoho, niczoho, didu, — zaspokijływo skazaw Hryhir. — Kołyś ja rozpowim,szczo j do czoho. A teper wypju czajku — ta j do praci!

— Też meni pracia — ne byj łeżaczoho. Pyj, pyj czaj, tam Mokryna w termosi zały-szyła. I syrnyczky iz smetanoju u sudnyczku.

Hryhir poproszczawsia z didom, wyjszow na wułyciu. Wyriszyw odrazu jichaty naKureniwku.

Page 111: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Do zupynky na wułyci Frunze Bowa jichaw tramwajem. Potim poczymczykuwawwuzeńkymy steżkamy. Oś i Pokruczena. Stareńki, szcze dorewolucijni chaty. Sadky,sadky. A szczo — nepohano! Chocz i ne suczasni kotedżi, ałe żyty w nych, mabuť, pry-jemno. Tysza. Mołoczno-pelustkowo zapownyły wułyciu wyszni. Nad nymy huduťbdżoły, chruszczi. Na ławoczkach sydiať stari żinky, pro szczoś homoniať, smijuťsia. Pe-remelujuť, peremywajuť kistky swojich błyżnich. Sered budiakiw ta połynu wesełohrajuťsia ditłachy, tatakajuť z samorobnych ta fabrycznych awtomatiw, wykłykajuť znebuttia — ne daj boże! — wijnu, proklatu rodom ludśkym.

Chwirtka widczynena. Hryhir tycheńko wwijszow na podwirja. Bila wetchoho ko-rydora bujno cwiw buzok. Z pryźby szasnuw kit. Pid stareznoju hruszeju na samorob-nomu oslinczyku sydiła babusia — chuda, aż prozora. Tonkymy syniuwatymy palciamyz nabriakłymy żyłamy wona perebyrała na stołyku szczawel, składała w mysku. Poba-czywszy Bowu, zweła łaskawi sypi oczi. Chłopeć prywitawsia, zapytaw:

— Ce nomer desiatyj?— Ehe. Tam że na chwirtci napysano.— Ja dla tocznosti, — awtorytetno zajawyw Bowa i kaszlanuw. — Jak wasze

prizwyszcze?— Hryhoruk ja. Marusia Hryhoruk. A chiba szczo? — zatrywożyłasia wona.— Ta niczoho, — zaspokojiw chłopeć, znimajuczy kartuza i pryhładżujuczy czu-

prynu. — Ja z «Kyjiwenergo». Perewiriaju liniju. Od was postupyła skarga, szczo neładyz oswitłenniam.

— Skarga? — zanepokojiłaś hospodynia. — Ja niczoho ne pysała. Mo’, Hala?— A chto ce taka Hala? — Niby zniczewja zapytaw Hryhir.— Kwartyrantka moja. Diwcza, sestra myłoserdna. Mo’, wona j pysała. A ja — ni.

Idy, chłopcze, hlań, jak tam i szczo. Idy.— Chodimo razom, — skazaw Hryhir. «Szcze ne wystaczało samomu styrczaty w

budynku. Tak niczoho j ne dowidajeszsia».— Czomu? — znyzała płeczyma hospodynia. — Ne złodij że ty? Ta j krasty w mene

niczoho. Idy, ne bijsia.— Ni, — zatiawsia chłopeć. — Tilky z wamy.— Oto wpertyj, — posmichnułasia babusia. — To wże pidu, jak choczesz. Chotiłosia

skorisze perebraty szczawłyk. Moja Hala polublaje zełenyj borszczyk. Uweczeri pryjde.Dobre, ja j tam poczyszczu, na kuchońci.

Wona perekoczuwała do nyzeńkoji werandy-korydora, de stojały zakopczenyj kero-haz i batareja kastrul ta hłeczykiw. Hryhir poczaw wowtuzytyś bila liczylnyka.Uwimknuw switło. Wse buło harazd. Babusia hlanuła na chłopcia.

— Nu jak?— M-m-m… Treba perewiryty.— Pewno, moja hołubońka szczoś zaprymityła ta j pysnuła wam. A tobi, chłopcze,

kłopit.— Niczoho. Taka nasza służba. A szczo, cia wasza Hala… pewno, nawczajeťsia,

czytaje weczoramy?— Ehe, — ozwałasia hospodynia. — Wona tiamuszcza diwka. Na weczirniomu

wczyťsia. Ważko jij. Czerhuje w likarni, a potim biżyť — i za knyhy. Chocze sprawżnimlikarem staty. I stane. Ne odstupyťsia.

— A baťky ż jij pomahajuť? — bajduże zapytaw Hryhir, prydywlajuczyś do szczytkata obmacujuczy probky.

— Syrota wona, — zitchnuła babusia. — Nema w neji nikoho. Jakiś diaďky czytitky je, ta ne obzywajuťsia. Czomu — ne znaju. Ne rodyczajuťsia. A maty j baťko w nejipomerły. Hodiw zo try tomu. Tak szczo wona syritka i ja jij za matir…

Hryhir skosa pohlanuw na hospodyniu. Niby szczyro każe. Otże, Hala jij skazałaneprawdu? Czomu? A wtim, szczo za durne zapytannia? Ne stane ż wona howoryty cij

Page 112: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

starij żinci pro swoje łycho. Nawiszczo? Tym bilsze wona j sama niczoho ne znaje. Szczoż, iz hospodyni, wychodyť, ne wytiahnesz niczoho. Treba zustritysia z Hałeju. Ałe jak?Znowu prykynutysia monterom? Pidozriło. Ta j hospodynia szczo podumaje?

— A koły wona doma buwaje? — zapytaw Hryhir. — Mabuť, pizno?— Jak koły. U neji grafik. Siohodni, prymirom, wona wdeń czerhuje, a zawtra na

nicz ide, a potim — znowu wdeń. Pislazawtra — wychidna. My z neju i ne baczymoś —wona siudy, a ja tudy.

— A wy chiba praciujete? — zdywuwawsia chłopeć.— Atoż, — pochwałyłasia hospodynia. — Szcze chodżu, prybyraju tut w odnij kon-

tori. Sława bohu, szcze swij chlib jim. Daj boże, Szczob i ne perejty na czużyj.Dywno buło słuchaty Hryhoru tu mowu: zwyczajna budenna zustricz widkrywała

jomu cili swity u żytti, zdawałosia b, zowsim nepomitnych ludej. Win chuteńko poprosz-czawsia z hospodyneju, poobiciaw, szczo teper z ełektrykoju bude wse harazd, i wyjszowna wułyciu. Na duszi buło nedobre. Niby win wczynyw jakeś zło. Szczo ż, teper trebapryjty pislazawtra, koły staroji ne bude. Hraty wa-bank. Buď-szczo-buď!

Na druhyj deń Hryhir prokynuwsia raneńko, pohoływsia ełektrobrytwoju, nedbałozrobyw zariadku, pidniawszy kilka raziw dwopudowu hyriu. Myjuczyś pid duszem, na-prużeno rozmirkowuwaw, jak dijaty. U swidomosti znenaćka prołunaw nasmiszkuwatyjhołos szefa: «Chocz sażotrusom pereodiahajsia, a informaciju dobuď». Sażotrusom? Aczomu b i ni? Smiszno? Zate można zamaskuwatysia tak, szczo j ridna maty ne piznaje.Jak jiji? Marusia Hryhoruk. Tak i tak, mowlaw, je sygnały, szczo u was dawno ne czy-styły dymochid. Dozwolte pohlanuty i potrusyty. Ja z protypożeżnoji inspekciji, starszyjsażotrus. Cho-cho! Można szcze j hołownym nazwatysia dla solidnosti. Abo szefom-sa-żotrusom! Ciłu ijerarchiju sażotrusiw można wyhadaty! Dotepno! Tilky treba trochy roz-pytaty u pożeżnykiw, jak wono robyťsia i szczo potribno dla sażotrusa, szczob choczwyhlad maty profesijnyj…

…Hryhir znowu odiahnuw stare wbrannia. Zaskoczyw do kuchni. Stara Mokryna— tłusta, karooka, żwawa babusia — porałasia bila kerohazu. Did Mykyta czytaw uczo-raszni gazety, szczoś chmykajuczy sobi pid nis. Uhłediwszy Hryhora, skław gazetuwdwoje, pidniaw okulary na łoba.

— Znowu opudałom ubrawsia? Ty tilky hlań na nioho, Mokryno, syszczyky-pysz-czyky jomu nadokuczyły, tak win uże w błatni popersia.

— Błatni teper u modernych kostiumach chodiať! — zasmijawsia Hryhir. — Babu-siu, kawy meni czorneńkoji naszwydku, bo wże jdu!

— Posmichowyśko jakeś, — burczaw did, znowu beruczyś do gazety. — Kruczene-werczene jakeś pokolinnia piszło!

— A mo’, jomu tak treba, — dokirływo ozwałasia baba. — Szczo ty pryskipawsiado dytyny? Zaraz, Hryhorczyku, zakypyť, otam distań iz sudnyczka kofejnyczok.

— Choczu sażotrusom staty, — pożartuwaw Hryhir. — Pidu siohodni na kursy.— O, cioho tobi szcze ne wystaczało! Z nywyrsytetu w dymar polizesz. A zwidty

wże w Kyryliwku. U bożewilniu! Ja zawżdy kazaw, szczo dobrom ne kinczysz. Taki wywsi, uczeni-kruczeni!

— Ne karkaj, Mykyto! — dobroduszno skazała baba, stawlaczy na stił parujuczukawu. — Pyj, sypku. Ne słuchaj joho, win i do kota bude bubonity, bo charakter takyj.Maje kohoś pylaty.

— Napylaw ja tebe. Tilky tyrsa skriź walajeťsia, zowsim zwełasia na niszczo.Hryhir pidsmijuwawsia, pyw zapasznyj napij. Jomu pryjemno buło słuchaty stare-

cze burkotinnia swojich hospodariw, bo win znaw: za tymy skrypuczymy słowesamy pry-chowana wełyka soromjazływa niżnisť, dytiacza i szczyra, jaka ne chocze czomuś wid-krywatysia, a maskujeťsia.

Ciłyj deń Bowa prowiw u protypożeżnij inspekciji. Predjawywszy dokumenty, win

Page 113: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

poprochaw proinstruktuwaty joho. Mołodszyj łejtenant, chudorlawyj, newysokyj chło-peć, trochy ironiczno rozpowiw Hryhoru pro nemudri pryczandalla sażotrusa, sposobyczystky dymariw i techniku bezpeky. Pro wsiak wypadok Bowa poprosyw dowidku prote, szczo win dijsno praciuje sażotrusom u protypożeżnij inspekciji. Dowidku dały, ałe zumowoju, szczo win jiji powerne, koły wykonaje zawdannia.

Nastupnoho dnia Hryhir dowho spaw. Rizkyj stuk u dweri rozbudyw joho. Winschopywsia z liżka, protyrajuczy oczi. Na porozi stojała zanepokojena baba Mokryna.

— Ty czasom ne zachworiw, Hryhorczyku?— Ni, a szczo?— Ta wse spysz ta spysz, nacze pisla makiwky. Nikoły ż takoho ne buło. Ja j du-

maju, mo’, zachworiła dytyna!— Ne zachworiła, a zduriła, — huknuw did Mykyta z kuchni. — Ty ż baczyła —

kumediju jakuś strojiw. Załysz joho. Zdorowyj win. Joho j pałyceju ne dobjesz!— Take skażesz! — dokirływo ozwałasia Mokryna. — Pałyceju! Tebe b dobriaczym

kyjem za taki słowa! Sercia w tebe nema, Mykyto!— A nema, — nasmiszkuwato skazaw did Mykyta. — Naszczo teper serce? Meni

w likarni tranzystory, czy jak jich tam, postawyły…— Zawiw uże swoje radiö, — zitchnuła baba.Baba Mokryna pryczynyła dweri. Bowa pochytaw hołowoju. Tak można prospaty i

pobaczennia. Wże błyźko dwanadciatoji. Treba pospiszaty.Napjawszy na sebe drantia, Hryhir pidijszow do dzerkała, hlanuw na sebe. Z ohy-

doju pokrutyw hołowoju. I w takomu wyhladi chocze znajomytysia z diwczynoju? Idiöt!Wona joho wyżene z chaty, ne zachocze nawiť rozmowlaty, a jakszczo j ne wyżene, toszczo jomu robyty? Sprawdi trusyty sażu? Wona, krim toho, może szcze j zaprymityty,szczo tut ne wse harazd, nastorożyťsia, i todi…

Ni, ni! K bisu dymari! Treba powernutysia do poperednioho płanu, chocz win i ry-zykowanyj. Pidniaty tysk i lahty w biötron. Szefu ne skażu. Poproszu tilky, szczob po-dzwonyw Senczenku. Sprawdi, ce geniälno. Ne win chodytyme za neju, a wona samapryjde. Siade porucz, zawede rozmowu, miriatyme temperaturu. Win szcze, dureń,sumniwawsia.

Za jakuś hodynu Bowa wże buw na kwartyri znajomoho studenta-medyka. Toj zby-rawsia jichaty na Dnipro i same zawodyw u korydori pidwisnoho dwyhuna. Wid triskuj rewyszcza dryżały stiny budynku, deś unyzu łajałysia susidy. Hryhir, zatulajuczy wu-cha dołoniamy, uwijszow do korydora. Towarysz wymknuw dwyhun, weseło zakryczaw:

— Czujesz, jak rewe? Zwir!— Ne znaju, jak dwyhun, a susidy twoji kosti peremelujuť, — skazaw Bowa.— Chaj! Apetyt bude kraszczyj! — zasmijawsia student. — Do reczi ty pryjszow.

Pojidemo katatysia. Ja, dwoje diwczatok. Ty budesz do nary!— Służba, — pochytaw hołowoju Hryhir.— Ne po służbi ż ty do mene zawitaw?— Same tak. Wyruczaj. Delikatna sprawa. Złoczyneć symuluwaw hipertoniju.

Treba znaty, jak sztuczno pidnimajuť tysk.— Dribnyci, — znyzaw płeczyma hospodar. — Symuluwaty można szczo zawhodno.

Tysk, temperaturu, zapałennia apendyksa. Nawiť duże doswidczenyj likar ne zawżdyrozbereťsia.

— Apendyksa meni ne treba, — skazaw Bowa. — Dawaj pro tysk.Za piwhodyny Hryhir uże buw w apteci, kupuwaw neobchidni preparaty, szpryc. Z

tełefonnoji budky podzwonyw szefu, korotko informuwaw pro swij płan lahty dobiötrona, poprosyw zwjazatysia z likarneju, zamowyty sliwce.

— Oho, — schwalno ozwawsia szef. — Odrazu w ataku! Mołodcia. Tilky hlady —ne naszkoď sobi. A to ty takyj.

— Jakyj?

Page 114: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Newriwnoważenyj. A do Senczenka podzwoniu. Jiď. Tebe pryjmuť.Bowa zaskoczyw dodomu, zrobyw ukoł u stehno. Poperedyw babu, szczo

widjiżdżaje na kilka dniw. Wyjszowszy na wułyciu, spijmaw taksi.U rejestraturi wże czekały. Mołodeseńka bilawa diwczyna odweła joho w kabinet

likaria, posadyła na tapczan, ukrytyj kłejonkoju.— Zażdiť tut. Zaraz pryjde czerhowa sestra, wona was pryjme.— A chto zaraz czerhuje? — bajdużym tonom zapytaw Bowa.— Kurinna Hala. Chiba wam ne wse’dno?— Wse’dno, — zhodywsia Hryhir, chocz u samoho serce zastukało.Bilawa diwczyna wyjszła. Chłopeć widczuw, jak hariacza chwyla chlupnuła jomu

w hołowu, rozpeczenyj obrucz nezrymoho bolu opustywsia na potyłyciu. Oś wono, poczy-najeťsia. Ce sprawdi ne żarty! Cikawo, czy warto buło poczynaty ciu hru? Może, sprawdi,dawno wże nema Kurinnoho, a jomu dowodyťsia takymy czudnymy j nebezpecznymysposobamy haniatysia za chymeroju.

Dweri widczynyłysia, do kabinetu zajszła sestra. Peresylujuczy bil, chłopeć pidwiwhołowu i ostowpiw wid nespodiwanky. Schopywsia z miscia. Sestra, ne zwertajuczy nanioho uwahy, popriamuwała do stołu. Pokłała towstyj żurnał, rozhornuła.

— Siaďte, czomu wy wstały? — tycho mowyła wona.Hryhir dywywsia na neji i mowczaw. Jak win zmoże pytaty w neji pro baťka? U

takoji koroliwny? Jaka wona dywna! Niby nezrymyj znak nad jiji czołom — znak skor-boty j krasy. Obłyczczia chudorlawe, bronzowe; czorne, aż synie wołossia, a pid bro-wamy, schożymy na kryła orła, hotowoho do polotu, — prozoro-łazurni oczi, niby dwanebesnych samocwity. Pid biłym chałatom whadujeťsia hnuczke tiło, mow u lisowojisarny. Win ne znaw, szczo howoryty, zabuw pro wse… Sestra szczoś zapytała. Hryhirne widpowiw, krow była mołotom u wucha.

— Wy szczo — onimiły? — zapytała wona j odwernułasia. Teper Bowa baczyw jijiprofil — zahostrenyj, jakyjś zoseredżeno-złyj. Zdawałosia, szczo w oczach jiji koływały-sia, merechtiły iskorky hniwu. Newże wona zawżdy taka? Czomu?

— Prizwyszcze?— Bowa, — skazaw chłopeć. — Bowa Hryhir.Wona hlanuła na widkryte krutoczołe obłyczczia, wpersze usmichnułasia. Hryhoru

zdałosia, szczo kryżynky w jiji oczach roztanuły, rizka zmorszka bila wust znykła.— Bowa, — powtoryła wona, zapysujuczy. — Chymerne prizwyszcze. Niby w

kazci…— A może, my j żywemo w kazci? — proszepotiw Hryhir, tamujuczy bil i myłuju-

czyś neju.— Nadto suwora kazka, — znowu spochmurniła diwczyna. — Bezżalisna…— Kazky buwajuť żorstoki, — zapereczyw Bowa. — Herojiw ubywajuť, zradżujuť.— Ałe w kazci neodminno je żywa woda, — nasmiszkuwato widpowiła wona. —

Herojiw woskreszajuť. U żytti tak ne buwaje.Hryhir promowczaw. Ne chotiw torkatysia jakojiś tajemnyczoji struny, jaka, win

widczuwaw ce, napjata w jiji duszi do ostannioji meżi. Natysnuty nadmiru — i trisne!— Fach?— Juryst, — neochocze widpowiw Hryhir.— Takyj mołodyj prokuror — i wże hipertonija? — zdywuwałasia Hala. — Todi

wam ne można praciuwaty, nadto tonka organizacija dla takych spraw.— Czomu neodminno prokuror? — znyzaw płeczyma Bowa. — Jurysprudencija —

neosiażne połe. Ce — kosmiczna nauka.— On jak? — mowyła wona. — Szczoś ja ne pomiczała cioho za neju. Dłuszpajeťsia

w brudi ludśkomu.— Dity też dłuszpajuťsia w brudi. A potim budujuť pałacy i sadżajuť kwity.— I tiurmy murujuť, i harmaty majstrujuť, — pidchopyła Hala. — I poczynajuť

Page 115: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wijny, palať sady, pałacy.— Prawda wasza, — zitchnuw Hryhir, — ałe ne można j perehynaty łomaku. Na

switi bilsze prekrasnoho.— Jak komu, — hirko mowyła diwczyna, zapysujuczy szczoś do żurnału. — Ce za-

łeżyť wid toho miscia, na jakomu ludyna stojiť. A czomu ce my, własne, z wamy poczałyfiłosofstwuwaty? Rozdiahajtesia, treba zmiriaty tysk. A potim — do pałaty!

— A meni b chotiłosia z wamy porozmowlaty po-drużniomu, — skazaw Hryhir,znimajuczy soroczku. — Oś jak wyjdu z likarni ta zustrinemoś, todi…

— Wy hadajete, szczo my zustrinemoś? — zdywuwałasia Hala.— A wy dumajete, szczo… ni? — trywożno zapytaw chłopeć.Hala pomowczała, hotujuczy prystrij dla wymiru tysku.— Czomu wy… ne widpowidajete?— A nawiszczo zustriczatysia? — Zresztoju ozwałasia wona.— Ważko odrazu skazaty, — tycho widpowiw Hryhir. — Ne choczu banalnych sliw.

Duże kortyť szcze raz pobaczyty was.Obłyczczia diwczyny spałachnuło, zahoriłysia samocwity oczej. Wona metnuła

pohlad na chłopcia, propekła joho naskriź, znowu odweła oczi wbik.— Koły wy tak choczete…— Duże.— Todi ja podumaju.— De? I jak?— Jakyj szwydkyj! — zasmijałasia wona. — Wy teper chworyj.— Ne chworyj! — zapereczyw win energijno. — Ne znaju, czy biötron profesora

meni dopomoże, a wy…— Ne treba, — poprosyła wona. — Ne treba tak.— Jak?— Banalno. Jak u wsich. Chaj bude w tyszi. Szcze je czas. Podumajte. Jakszczo ne

peredumajete — zustrinemoś…

Hryhir staranno pohoływsia, odiahnuw siryj sportywnyj kostium. Wyhlanuw uwikno — na nebi kłuboczyłysia bili chmary, powitria buło parke, wołohe. Podumawszy,Hryhir wyriszyw uziaty płaszcza.

Baba Mokryna zaprosyła chłopcia do snidannia. Win uwijszow do kuchni siajuczyj,wesełyj. Did Mykyta schwalno hlanuw z-pid briw.

— Teper inszyj tabak! Na ludynu schożyj. A to jak chałamydnyk. Ne inaksze jakna pobaczennia zibrawsia. Czy prawdu każu?

— Et, take skażete, — machnuw rukoju Hryhir.— Ne twoje diło, — mowyła baba Mokryna. — Chłopeć samostijnyj, szczo chocze,

te j robyť!— Samostijnyj! — skeptyczno skazaw did. — Doky sam. A nakyne sitku jaka-ne-

buď diwka pidtykana, nafarbowana, to de j samostijnisť podineťsia! Bude tanciuwatypid jiji dudku.

— Ty bahato tanciuwaw? — pożartuwała baba.— Buło, buło, — zitchnuw did, zatulajuczyś gazetoju. — U was, żenszczyn, widio-

mśka syła.— Doky mołodi, — zasmijawsia Hryhir, siorbajuczy czaj.— Pewno, szczo tak, — zhodywsia did. — Oś ja wże odnoju nohoju w truni, a jak

pobaczu jasni oczeniata ta wse insze… de ta j syła bereťsia? Nacze żywczyk jakyjś proky-dajeťsia w tobi!

— Mowczaw by wże! — serdyto skazała baba. — Szcze tobi, sywomu durnewi, prożywczyky warniakaty? Posoromywsia b…

— A czoho ż soromytysia? — zdywuwawsia did. — Diło żytejśke. Ja jiji chwalu, a

Page 116: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wona serdyťsia. Nu, wże j pożartuwaty ne można!— Miry ne znajesz, staryj hrisznyku!— A de wona, ta mira? Dywysia, Hryhore, jak polubyťsia fifa namalowana, to

kraszcze j ne prywoď jiji do nas, ne puszczu na porih.— Ne słuchaj, Hryhorczyku, — osmichnułasia zaspokijływo baba, — aby do sercia

prypała, a rozmalowana czy ni, to diło desiate. Umytysia zawżdy można, a nutro neczy-ste ne odmyjesz!

Tak iz smichom ta żartamy wybrawsia chłopeć z domu. Kynuwsia odrazu do naj-błyżczoho kwitkowoho mahazynu. Na pryławkach buły łysze puzateńki kaktusy ta jakaśtrawyczka. Hryhir rozczarowano piszow do Żytnioho bazaru. Tam też kwitiw ne buło.Chłopeć sumno zitchnuw. Dowedeťsia jty na pobaczennia bez kwitiw. Żal!

Bila worit bazaru stojaw chłopczyna z trioma puczeczkamy błakytnych nezabudok.Hryhir zradiw — oce te, szczo treba. Chłopczyna poprosyw po desiať kopijok za pucze-czok. Bowa daw jomu karbowancia. Tramwaj dowiz do wułyci Artema. Zwidty popria-muwaw do obłasnoji likarni. Zustriczni diwczata ohladałysia, zazdrisno pozyrajuczy naminiätiurnyj buketyk hołubych kwitiw. Hryhir pohlanuw na hodynnyk. Do umowłenohoczasu łyszałosia szcze chwyłyn sorok. Spowilnyw krok. Iszow uroczysto, niby prysłu-chawsia do nejasnoho chwyluwannia w serci.

Szczo ż stałosia? Jakeś dywo. Banalna sprawa, nadokuczływyj oficiöz — i raptomnejmowirne. A może, to łysze joho bujna ujawa? I niczoho nema, ne bude. Win pryjde, ajiji ne pobaczyť. A jakszczo j pobaczyť, to łysze dla toho, szczob hlanuty w bajdużo-cho-łodni oczi. «A szczo wam, własne, potribno?» — «Jak że tak? My ż umowyłyś…» — «Ha-razd, umowyłyś. Ałe szczo wam wid mene potribno?» I wse. Pisla takych sliw możnarozwernutysia na sto wisimdesiat gradusiw i topaty dodomu.

Hryhir aż zupynywsia, ujawywszy take. A czoho ż, maje prawo tak skazaty. Maje.Bo win hraje nedostojnu, temnu hru. Win brechun. Pryjszow z pidstupnymy namiramy,a potim… zakochawsia… Ałe ż jij ne skazaw prawdy? A jakby skazaw? Todi wona proh-nała b joho, ta szcze j plunuła b uslid. Zaczarowane koło! Chotiłosia skazaty, ałe nemożna! Todi zawjane dywo, szczo narodżujeťsia w serci! Zawjane tak, jak oci nezabudky,koły jich ne postawyty u wodu.

Pidijszow do worit likarni, zupynywsia pid kasztanom, pohladajuczy to na worota,to na hodynnyk. U nebi zastuhoniło. Czorni chmary naływałysia złowisnoju syniawoju.Sonce to wyhladało, bryzkajuczy wesnianoju radistiu pa rozimliłu zemlu, to znowu cho-wałosia za hrizni tuczi.

Mymo projszły dwi żinky — mołoda i stara. Mołoda dywyłasia pid nohy, obłyczcziaw neji buło suche i złe; stara bezzwuczno płakała, łamajuczy ruky bila hrudej.

— Kraszcze b ty doma pomer, synoczku, — poczułosia sudorożne zitchannia. —Boże ż mij, boże, ja ż i ne poczuła pered smertiu joho hołosu.

— Ne prykazujte, — skazała rizko mołoda żinka. — Ludy ż nawkoło.Za nymy wykotywsia z worit prysadkuwatyj pownyj czołowjaha. Joho suprowodyw

wysokyj chudyj typ u fetrowomu kapelusi. Win zhynawsia popołam pered swojimtowstym suputnykom.

— Czudowo! Prekrasno! Chocz do diwczat, Josype Semenowyczu!— Ja też tak widczuwaju! Jak rukoju zniało. Ni, szczo ne każy, a biötron — czudo!..Hryhir uże ne słuchaw, szczo wony bazikały dali, — z worit wyjszła Hala. Wona

ohlanułaś, pobaczyła chłopcia. Usmichnułaś. I wsi strachy roztanuły. Na serci stało ja-sno, prosto. Wony jszły, zbłyżałysia, niby dwa zwuky w mełodiji, szczob utworyty jedynyjakord. Wona buła jakaś newłowymo mełodijna. Dywno! Wse jak u bahatioch diwczat —koroteńka temna spidnyczka, wowniana koftyna, płaszcz «bołońja», tufli na wysokomukabłuczku, ałe czomu wse te zwyczne tak harmonijno w nij pojednujeťsia? I czorne, roz-puszczene po płeczach wołossia schoże na kryło kazkowoho ptacha, i oczi — naczeusmiszka pislahrozowoho neba…

Page 117: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wona prywitałasia. Hryhir podaw jij kwity. Hala wziała buketyk, zadumływo hla-nuła na nioho.

— Meni szcze nichto ne daruwaw kwity, — tycho promowyła.— Ne może buty?! — zdywuwawsia Hryhir.— Czomu… ne może buty?— Ne znaju, — rozhubywsia chłopeć. — Usim darujuť… A tym bilsze takym, jak

wy.Hala zaszariłasia, zitchnuła.— Może, j daruwały b, tilky ja b ne pryjniała.— Czomu?— Bo ce… duże ważływo. Pryjniaty kwity.— A wid mene ż wy pryjniały…— Pryjniała.— Nezabudky, — tycho skazaw Hryhir.— Nezabudky, — powtoryła wona.Nad nymy wdaryw hrim. Syponuły ridki wełyki krapli doszczu, załopotiły na niżno-

zełenych łystkach kasztaniw. Hala hlanuła whoru, pijmała rozkrytymy wustamy dosz-czynu, zasmijałasia,

— Wy ne bojiteś hrozy?— Ni, — skazaw Hryhir. — Oś ja zachopyw płaszcza.— Todi chodimo hulaty. Ja wilna.— Chodimo, — zradiw chłopeć.Po asfaltu pobihły strumoczky. Hala stupała wpewneno j wilno, niby pid nohamy

ne buło kaluż. Wona dywyłasia wpered zoseredżeno, naprużeno, mow nesła na płeczinezrymu noszu. Nesła i bojałasia wpustyty jiji. Hryhir dywywsia na neji, mowczaw, hły-boko wdychaw ozonowe powitria, tamuwaw trywożnu driż ust.

Ludy oczikuwały popid bałkonamy, u pidjizdach. Wony bojałysia wyjty pid hrozu.Hala osudływo chytnuła hołowoju.

— Jakby można buło — ludy b stworyły dla sebe hermetycznu sferu. Tam buły beskałatory, kabinety, spalni, hidroponika, kafe, tancmajdanczyky, służbowi prymisz-czennia. I sztuczne kwarcowe sonce.

— Nu, ce wże wy…— Szczo?— Zanadto.— Pidiť u metro, u pidzemni perechody. Na Chreszczatyk uweczeri. Ludy pławom

pływuť. Myłujuťsia neonowymy wohniamy, towczuťsia w pidzemellach, sydiať u resto-ranach. A na schyłach dniprowśkych, a na łukach — majże nikoho. Pid zoriamy neci-kawo ludiam. I piseń ne czuty. Pisnia teper łunaje łysze na sceni.

— Halu, chiba ż tak można? Ce ż nesprawedływo, — zbenteżeno skazaw Hryhir.— Ta pisnia ż ne łysze na sceni łunaje, a j po radiö, tełewiziji…

— Zapchana w metałewe horło, — żowczno posmichnułasia diwczyna, i profil jijistaw jakymś hostrym, ptaszynym. — Ce straszno.

— Szczo straszno?— Spiweć chwylujeťsia, wkładaje w pisniu serce, duszu. Joho zapysujuť na pliwku

czy płatiwku. I oś te chwyluwannia rozmnożene miljonnymy tyrażamy. Czy czujete?Wże ne treba szczyrosti aktorśkoji j chwyluwannia. Spiweć może pyty horiłku czy roz-powidaty druziam anekdot. Joho szczyrisť zapysana i rozmnożena. Chaj żywe cywiliza-cija!

— U was dywne mysłennia, — obereżno skazaw Bowa.— Dywne?— Nezwyczne. Wy niby jdete… po łezu noża. Napruha i trywoha. Wse was dratuje,

strachaje.

Page 118: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ni, ni, ne dratuje, — zapereczyła diwczyna. — Prosto ja znaju żyttia i dywlusiatwerezo na joho płyn.

— Można baczyty żyttia odnoboko, — natiaknuw Hryhir. — Może, jakaś trawma.I todi…

— Prosto treba maty czyste oko, — rizko widpowiła Hala, hlanuwszy na chłopcia,i w pohladi jiji kołychnuwsia hniw. — Ludy zwykły nosyty okulary z kolorowymy skel-ciamy. Odyn nadiw czerwoni: ach, ach, jake rożewe żyttia, jak wse prekrasno! Inszyjpolublaje zełenyj kolir: brawo, czudowo, żyttia wicznozełene, nema ni zymy, ni oseni!Radisť i błaho! Szcze chtoś osidław swoho nosa błakytnymy skelciamy: wsiudy hołuby-zna, łazurnisť, nema ni żebrakiw, ni neszczasnych, ni samowdowołenych, u wsich ne-besni szaty, wsi hołubi heroji! Chiba ne tak?

— A wy? — Naprużeno zapytaw Hryhir, widczuwajuczy, jak miż nymy napyna-jeťsia tuha struna nezbahnennoho poczuttia: newidomo, czym wono stane — złom czydrużboju?

— Szczo ja? — Z wykłykom ozwałasia Hala.— Wy… Jake skelce majete?— Ne czorne. Adże wy tak podumały? Prawda?— Ni.— Ne każiť neprawdy. Ja ż baczu. U was na obłyczczi wse napysano. Ałe tut wy

pomylajeteś. Ja nenawydżu buď-jaki skelcia. I czorni też. Ja choczu dywytyś na switprosto. Baczyty joho takym, jak win je.

Doszcz raptowo perestaw. Z dachiw złetiła zhraja biłych ta syzych hołubiw, radisnochlupałasia w prozorij, szcze neskałamuczenij kalużi. Nad kasztanamy spałachnuławesełka. Ludy syponuły na wułyciu. Hala zupynyłasia, pidniała obłyczczia whoru. Hry-hir zyrknuw na neji. Wona myłuwałasia rajduhoju.

— Otże, ne wse w switi pohano? — tycho ozwawsia wij.— Cia krasa szcze bilsze pidkresluje hyď ludśku, — zapereczyła diwczyna.— Nawiszczo ż todi wy praciujete w likarni?— A czomu b tam i ne praciuwaty? — zdywuwałasia wona.— Likuwaty hyď ludśku? — W ton jij zapytaw Hryhir.— My likujemo tiło, — sucho skazała diwczyna. — Wse insze — sprawa samoji

ludyny. A preharni słowa — połowa. Newże j wy….— Szczo?— …polublajete jich?— O ni. Ałe meni zdałosia, szczo wy zanadto traurno dywytesia na swit.— Ne traurno, a sprawedływo. Koły baczu błoszczyciu, to ne nazywaju jiji meteły-

kom. Ne lublu fantastiw za ce. Wyhadujuť prekrasne majbutnie, rożewi płanety, osiaj-nych ludej. De wony wiźmuťsia, z koho? Nema nijakoho rozuminnia pryczynnosti. Z po-rosiaty ne wyroste łew, z kurky oreł.

— Wy ne lubyte fantastyky?— Optymistycznu — nenawydżu. A serjoznu lublu.— A jaki waszi ulubłeni knyhy?— Wy budete smijatysia.— A wse-taky?— Konan-Dojl. Pryhody Szerłoka Chołmsa.— Prawda? — zradiw Hryhir. — Todi my z wamy odnodumci. Ja zmałku lublu ci

knyhy. A szczo wam u nych podobajeťsia?— Sam Szerłok, — zamrijano skazała Hala, dywlaczyś na szczebetływych ditej u

skweri. — Sprawżnij łycar.— Czomu łycar?— Ajakże. Odrazu pospiszaje na pomicz skrywdżenym. Pro sebe ne dumaje. Zne-

ważaje nebezpeku. I razom z tym znaje cinu switowi.

Page 119: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Jak? — Ne zrozumiw Hryhir.— Chiba wy zabuły? Win skeptyk. Win znaje, szczo ludy pidli, nikczemni, zazdri-

sni, brudni. A wse-taky dopomahaje jim. Bo żalije. Prekrasnyj heroj.— Kryminalist? — Niby zapytujuczy, ozwawsia Bowa.— To j szczo? — Z wykłykom zapereczyła diwczyna. — Nema brudnoji roboty. Aby

na błaho. Likarewi dowodyťsia szczodnia maty sprawu z brudom. I pedahohowi. A tymbilsze — kryminalistam.

— Ce prawda.— Aha, zhodni. Ta szczo ja każu, wy ż juryst. I dobre znajete pro wse ce. Słuchajte,

Hryhore, — znenaćka pidskoczyła Hala, — a czomu b wam ne staty Szerłokom? Ha? Cetobi ne prokuror czy adwokat. Cikawo, intrygujucze. Pohonia, peresliduwannia, roz-kryttia tajemnyci…

Chłopeć widczuw, jak szczoky poczynajuť pałachkotity. Czy wona szczoś znaje, czytak, wypadkowo? Szczo robyty? Jak wyjty z idiötśkoho stanowyszcza? Zmowczaty? Pi-znisze może statysia katastrofa. Skazaty — ne znaty, jak wona zreaguje!

— Ja pro ce wże dumaw.— Serjozno?— Tak.— Ce czudowo! Todi wy zmożete napysaty rozpowidi pro nowitnioho Szerłoka. Bo

suczasni detektywy necikawi. Powerchowo, bez psychołogiji.— Treba ż maty tałant.— A wy probuwały?— Wirszi. A prozu — ni.— Ja też wirszi pyszu, — pryznałasia Hala. — Tilky nikomu ne czytaju.— Czomu?— Nema podruh. Chiba swojij babusi, tak jij necikawo. Nedawno napysała weły-

koho wirsza.— Pro szczo?— Pro lubow, — zitchnuła Hala.— Proczytajte meni? — poprosyw Hryhir,— Spoczatku wy meni.— Harazd. Tilky jakyj z mene poet? Tak, grafomanstwo.— Wse’dno. Ważływa ne forma, a zmist. Koły czytajuť druziam, wse zwuczyť inak-

sze, niż zi sceny.— Ce prawda. Tilky de ż czytaty? Priamo na wułyci?— Można j na wułyci, — skazała wona. — Zwernemo wbik, praworucz. Cia wułycia

wede do zooparku. Tam tycho.— Zhoda. Tilky spoczatku zajdemo w kafe. Posydymo, poobidajemo. Ja swoji pry-

mitywy proczytaju wam za stołykom, a wy — pro lubow — na wułyci. Domowyłysia?— Domowyłysia, — łaskawo wsmichnułasia diwczyna.Wony zajszły do kafe. Siły za krajnim stołykom na widkrytij werandi. Pidkotyłasia

powneńka oficiäntka, wytiahła z kyszeni błoknot, zapytływo hlanuła na hostej.— Obidaty ne budu, — poperedyła Hala. — Tak szczo-nebuď.— Kawu, — skazaw Hryhir, — tisteczka, jabłuka.Diwczyna schwalno kywnuła hołowoju. Oficiäntka widijszła. Hryhir podywywsia

w oczi swojij suputnyci, radisno usmichnuwsia.— Czomu wy smijeteś? — zdywuwałasia wona.— Meni dywno…— Szczo?— Mynuło mensze hodyny, a zdasťsia — propływły roky.— I meni tak zdajeťsia, — proszepotiła wona. — Harno. Nikoły tak ne buło. Chiba

szczo w dytynstwi. Jak maty mene pestyła.

Page 120: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Hryhir zawmer. Prykryw oczi powikamy. Znowu miż nymy szczoś nebezpeczne,łamke, jak krysztal. Diwczyna dywyťsia pa nioho prosto, bezposerednio, niby na chma-rynku w nebi. Czomu ż win takyj trywożnyj? Czomu tiahneťsia za nym proklatyj chwist?

Oficiäntka prynesła kawu i tisteczka.— Czytajte ż waszi wirszi, — skazała wona. Win hlanuw u błakytni oczi.— Szczo ż wam czytaty?— Szczo choczete.— Harazd. Tilky ne smijteś. Forma nedoskonała. Tak sobi — rytmiczna proza. Mi-

niätiury.— My ż domowyłysia, Hryhore…— Pro kosmicznu witczyznu, — skazaw chłopeć.— Szczo ce oznaczaje? — zdywuwałasia Hala.— Newże ne rozumijete? My ż ne łysze Zemłeju sformowani. Wid Zemli u nas duże

nebahato — prach, materiäł biöłogicznoji maszyny. A rozum, czuttia, duch sformowanikosmosom. Zoriamy, nebom, witrom, błyskawyceju, chmaramy, pisniamy, kazkoju,szczo peredajeťsia z wikiw…

— Zbahnuła, — łahidno usmichnułasia diwczyna. — Ce duże prawylno. Ta ja ha-dała, szczo wy w ce wkładajete szcze bilsz wtajemnyczene znaczennia.

— Może, j wkładaju, — zahadkowo mowyw chłopeć. — Prote zażdiť, posłuchajte…

My ne dity Zemli,my posłanci nebes.Wże eony mynuły, jak pryjszły my z bezmeżżia,spowneni tworczoji syły.Swij wohoń widdałyperwozdannij i dykij płaneti.Skilky muk i strażdań,skilky dywnych misterij?!Merkne spohad pro ridnu krajinu,czastokił łabiryntu wse wyszcze,wtoma pawutynu płetez iluzornych tumannych wydiń.Gulliwer rozipjatyj liliputśkymy nytkamyna trywymirnij sferi płanety.Inkoły sniaťsia jomu czarujuczi sny,zakłykajuť łetity u newymirnu hłybiń!I todi Gulliwer posyłaje wwi snimiżpłanetni rakety,niby ptaszok paperowych.O smiszni i najiwni wydinnia!Prometeju! Trusony skelu materiji,do jakoji tebe prykuwaw neszczadnyj zakon,hromom obizwysia do bratiw — zakutych tytaniw!My ż pryjszły — zhadajte — z jasnoho bezmeżżia.My — joho dity!Czomu ż, koły my zabuły pro wełycz witczyzny?Pro jiji neosiażnu krasu?Zupyniťsia, chto junyj duchom,chto staryj duchom, -zupyniťsia i zhadajte sławne mynułezhadajte kazkowu błakyťswoho prekrasnoho carstwa,de narodyłysia my,de my zrostały pid łahidnym pohladomWełykoji Materi!

Page 121: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

I wstawajte!Na switanku wstawajte, -mołodi j sylni,widważni j nepochytni!Umyjtesia soniacznymy promeniamyi poczynajte nowe żyttia!I poczynajte nowe żyttia u newymirnosti woli,bo zemne isnuwannia twoje, Gulliwer, -to łysze myť snowydinnia…

— Duże cikawo, — skazała diwczyna.— Sprawdi? — zradiw Bowa.— Sprawdi. Ałe zwidky u was taki ideji? Rozdwojenisť ludśkoji sutnosti, prahnen-

nia u newymirnisť…— O, meni czasto sniaťsia chymerni sny. — skazaw chłopeć. — Nikoły ne zbahnesz,

zwidky wony, czomu?— Ja lublu słuchaty sny, — zamrijano mowyła Hala. — Je taki sny, u jakych by

chotiłosia żyty.— O ni, — zapereczyw chłopeć. — Ja ne bażaju żyty nawiť u najkraszczych snowy-

dinniach. Ja choczu wybyraty szlach swidomo, a ne buty mariönetkoju snu.— A może, wasza swidomisť — też son. I wasze wolowe riszennia — też marennia

pidswidomosti, — pochmuro skazała Hala.— Nu, ce wże szczoś złowisne, — zasmijawsia chłopeć.— Ne stanu spereczatyś, a to wy wteczete od mene. Kraszcze proczytajte szcze

szczo-nebuď. Meni duże do wpodoby, jak wy czytajete.Hryhir połehszeno zitchnuw.— Todi szcze posłuchajte żartiwływu miniätiuru. Pro rebro.— Pro jake rebro?— Adamowe rebro. Oś posłuchajte…

Hospody, kołyś z rebra Adama Jewu ty stworyw.Jaka nikczemna wtrata dla Adama. Zate jakyjzdobutok! Jabłuko piznannia Dobra i Zła, lubowodwiczna, hłybyny muk i wtich!Hospody, moluś do tebe szczyro — wiźmy umene dwanadciať reber, stwory dwanadciať Jew.Nechaj wony meni daduť dwanadciať jabłukiz sadu połumjanoho Piznannia.Pryjdy, pryjdy, o hospody, bery u menerebra! Bez nych ja obijdusia, ałe bez Jew — nizaszczo!

Hala smijałasia.— Ne stane u was reber — nijaka Jewa ne dopomoże. Budete powzaty, jak meduza.— Ta ce ż symwoliczno, — zachyszczawsia Hryhir.— Tym bilsze. Symwoły powynni buty toczni. Jakszczo wże w koho j bereťsia rebro,

tobto płoť, to ce w żinky.— Oho! Wy suworyj krytyk.— Ta ni. Prosto ja ne polublaju sumniwnych żartiw.— A meni zdajeťsia, szczo bez żartiw wzahali żyty nemożływo. Można zbożewolity.— Ne znaju jak komu, a meni ridko jakyj żart podobajeťsia.— Czomu?— Żartom najczastisze ludy prykrywajuť swoje bezsylla i tragediju. Żyttia tra-

giczne. Tragiczne w swojij osnowi, a wony smijuťsia.

Page 122: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ja ne zowsim rozumiju was, Halu, — tycho skazaw Hryhir, torkajuczyś pal-ciamy jiji ruky. — Wy taka prekrasna…

— Ne treba, Hryhore, — rizko skazała wona. — Probaczte… ałe ne treba tak.Kraszcze proczytajte meni szcze szczo-nebuď. Ałe ne żartiwływe.

— Dobre, — sumno mowyw Hryhir. — Proczytaju. Pro rybałku.

Usi rybałky łowlať rybu wdeń.A mij towarysz — ni.Dywak: jak tilky zori spałachnuť u nebi,win wudłyszcze bere i pospiszaje do ozera.Zirky whori. Zirky wnyzu.Jomu zdajeťsia, szczo win pływe u wohnianomu bezmiri.Witryła werb szumlať trywożno, nesuť,nesuť nezrymyj czownyk udałecziń.Win zakydaje wudku. Na nij nemaje haczka i czerwjaka,łysz słowo czariwne rybałka promowlaje, nanyzuje nawołosiń prozoru.Mynaje nicz. Rybałka terplacze sydyť nad okeanom zorianym.Czoho czekaje win? Koho?Pływe switanok, zori blidnuť, chowajuťsia w błakytijasnij. Rybałka zhortaje wołosiń na wudku,zadumływo wertajeťsia dodomu.Nadweczir znowu — beznadijnyj łow.A może, wse-taky poczepyťsia chto-nebuď na czariwne słowo?A może…Sydyť rybałka, pływe nad zorianymy prirwamy.Witryła werb szumlať trywożno…

— Harno, — skazała Hala. — I prawda.— Szczo prawda? — Ne zrozumiw Hryhir.— Beznadijnyj łow. Niczoho ne poczepyťsia na wołosiń rybałky. Daremno ludy

żduť. Chiba szczo ryba sama zachocze.— Jaka ryba? — zdywuwawsia chłopeć.— Boh, — prosto mowyła diwczyna.— Wy serjozno? — oteteriło zapytaw Hryhir.— A czomu b i ni?— Nikoły ne dumaw… szczo moja miniätiura zbudyť taki dumky.— Taki dumky może zbudyty buď-jakyj obraz, — skazała Hala. — Nawiť czerwjak.

Pamjatajete: «ja czerw, ja boh»?— Derżawin! Tilky ż wy…— Szczo ja?— Newże wiryte?— Ne te słowo — «wira». U banalnomu rozuminni u mene wiry nema, w hłybyn-

nomu — je. Może, ce ne wira, a intujitywne znannia.— Ja wrażenyj.— Todi szczo ż? — nasmiszkuwato zapytała Hala. — Naszi dorohy rozchodiaťsia?

Czy, może, wy pocznete mene perewychowuwaty? Prynosyty popularni atejistyczni kny-żeczky? Wodyty w kino?

— Halu!..— Ne budete? Todi dobre. Ne bijtesia — ja ne sektantka. Ne lublu łycemirnych,

zabobonnych zboryszcz, de w imja boha promowlajeťsia stilky chwały i kuryťsia fimiäm.Win uże dawno b pomer wid nuďhy j żachu. Mij boh schożyj na waszu czariwnu rybu,joho ne spijmajesz na haczok mołytwy abo czerwjak łestoszcziw.

— Jakyj że win? — obereżno zapytaw Hryhir, szcze ne znajuczy, jakyj ton obraty

Page 123: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

w rozmowi z Hałeju.— Ne znaju. Win prekrasnyj — ce ja twerdo znaju, wiriu. Win heroj i łycar. Win

mowczaznyj i hromowyj. Win żalisływyj i hriznyj. Win wsesylnyj i nezrymyj. Win skriźi nide…

— Ce prosto opoetyzowana ludyna, — skazaw chłopeć. — Wy stworyły w swojemuserci ideał. I pokłoniajeteś jomu…

— Może, j tak. A może, j ni.— Dywno… Jak że todi wasz skepsys?— Jakyj?— A do ludej. U ludiach bezlicz pohanoho — ce prawda. Ałe ż pryczyna switu, otże,

i wsioho, szczo w niomu, — boh? Z skulptora pytajuť za nikczemnu statuju, z szewcia —za zipsowani czoboty.

— A z boha — za potwornyj swit? — nasmiszkuwato zapytała Hala.— Atoż.— Boh ne maje nijakoho widnoszennia do switu.— Jak tak?— A tak. Wy ż oswiczena ludyna. Newże wsesylnyj staw by zajmatysia tworenniam

obmeżenych switiw? Jakychoś kulok, płanet ta sonć, a tym bilsze mikroskopicznych mu-raszok, jaki nazywajuťsia luďmy?

— Ja wywczaw desiatky riznych religijnych ta fiłosofśkych teczij Schodu j Zachodu.Bilszisť apołohetiw stwerdżujuť, szczo swit porodżeno wołeju tworcia, Łogosa…

— Może, j tak, — bajduże zhodyłasia Hala, dopywajuczy kawu. — Wsiakyj brako-rob — tworeć. Na swojemu riwni. Ałe do czoho tut boh? Ja w ce poniattia wkładaju swoje,zapowitne. Joho ne można peredaty. Szczo meni do toho, jak pro ce kazały ti czy inszimudreci? Ja spryjmaju Sonce takym, jak wono je, a ne takym, jak joho opysujuť astro-nomy.

— Zwidky ce u was, Halu?— Szczo?— Take mysłennia?— Pohane czy chorosze?— Ne znaju. Ne możu tak skazaty. Trywożne, chwylujucze. Meni zdajeťsia, niby

wy żartujete. Wtim, ni. W oczach waszych hniw. I jasnisť. Ne doberu, ne zbahnu. Takidumky, jak u was, zjawlajuťsia todi, koły ludyna pereżywe hłyboku dramu. Hore wykre-szuje iskry nowoho rozuminnia. Ałe mistyka…

— Ja ne mistyk! — machnuwszy kryłamy wij, zapereczyła diwczyna. — Medykumajże nemożływo buty mistykom. Kożnoho dnia fiziöłogija, nutroszczi. Treba lubytyprychowanu suť, szczob ne znenawydity fizycznu ludynu. Znajete szczo, Hryhore? Da-wajte obłyszymo ciu temu… Może, kołyś. Dobre?

— Dobre, — nepewno skazaw Hryhir. — Ałe wy obiciały proczytaty.— Pro lubow, — usmichnułasia Hala. — Chodimo zwidsy. Pidemo po wułyci Zoo-

łogicznij. Tam zatyszno, i ja sprobuju zhadaty…Hryhir rozrachuwawsia z oficiäntkoju. Wony wyjszły pid krony wesnianych derew.

Chłopeć iszow zadumływyj, zbenteżenyj. Hala inkoły skosa pohladała na nioho. Poczałoprypikaty, paryło. Wony zniały płaszczi. Mymo mczały maszyny, z-pid kolis bryzkałarideńka hriaź.

— Nu szczo ż, pocznu, — skazała diwczyna. — Tilky ne perebywajte. Dobre?— Dobre, Halu.— Lubow, — powilno prokazała Hala, niby smakujuczy ce słowo, niby prysłucha-

juczyś do joho zwuczannia. — Lubow…

Chto ty, Lubowe? Szczo ty, Lubowe?Spałach czuttia? Czy darunok tałantu?

Page 124: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Tiła żaha czy bożestwenne słowo?Popił czy połumja? Feniks czy fantom?Szczo ty, Lubowe? Padinnia w bezodniu?Czy ejforycznyj chwylujuczyj trunok?Chyżoji prystrasti paszcza hołodnaCzy rozciaćkowani kwitamy truny?Kotyťsia wyr, i nema jomu wpynu,W niomu zływajuťsia atomy, ludy -Dramy, hrotesky, komediji, kpyny:Je, i buło, i trywaje, i bude!Hrizna lubow, najniżnisze kochannia,Szepit nesmiływyj, słowo szałene -Wse pospisza na ołtar spodiwannia -W paszczu nesytu, w paszczu wohnennu.De rozuminnia? De ty, kryterij?Łogika mowczky nawkoliszky stała.Istyny maty. Werszyna misterij.Jasna i temna. Minływa i stała.Hynuť swity. I spałachujuť zoriW nowych gałaktyk wsełenśkomu hromi,Kronosy juni w inszych prostorachInszi budujuť Lubowi choromy.Chaj u bezmeżżia pływuť odynokoSkeli, mow swidky kosmicznoji dramy.Jewy w edemach iduť jasnookiI obnimajuť kochanych Adamiw.Buduť i jabłuka, buduť i zmiji,Buduť jehowy, buduť padinnia,Kajina zazdrisť, Awela mrijiCzorni i switli pustiať pahinnia.Kriź rewoluciji, carstwa, poemyPiduť potomky Adama do neba,Szczob napysaty nowi proemyI w epiłozi rozhaduwať rebus -Rebus kochannia… Szczo ż ty, Lubowe?Iskra pradawnioho zmija Akanty?Temna mara czy bożestwenne słowo?Popił czy połumja? Feniks czy fantom?

— Dywno, — skazaw Hryhir.— Szczo?— Wy neschożi pa suczasnych diwczat.— Czomu?— Wony ne zadumujuťsia nad takymy probłemamy. Lublať — i wse. Płaczuť, koły

sumno. Radijuť, koły weseło. Wony nawiť łehkoważni j nedbali w kochanni. A u was…— U mene… — Niby łuna, powtoryła Hala.— U was dusza — skrypka. Łedwe torknuwsia — wże zwuk.— Wy pomylajeteś, — suworo widpowiła Hala, dywlaczyś kudyś ubik. — Ce ne-

prawda.— Szczo neprawda?— Pro suczasnych diwczat. Szczo wony łehkoważni. Zwisno, i taki je. Ałe jich men-

sze. A bilszisť — hłyboki i niżni. To wony zdajuťsia łehkoważnymy. Nadiwajuť zachysnumaszkaru, szczob wy, czołowiky, ne poranyły jich. Wy dobyrajeteś do sercia, szczob od-razu… osidłaty joho…

— Wy ne duże czemno howoryte pro czołowikiw.

Page 125: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Tak je. A diwczata powynni zberehty swoju niżnisť u tajemnyci. Bo szczo zały-szyťsia potim, jak czołowik zirwe kwitku, roztopcze i pide heť? Łysze pustka. Diwczatabereżuť zapowitnu kwitku dla prynca…

— Dla prynca? — rozhubywsia Hryhir.— Dla jedynoho. Dla nebesnoho kochancia, jakyj maryťsia wwi sni. Kożna diw-

czyna mrije pro prynca. I ne zustriczaje joho…— A Romeo i Dżuljetta?— Szczo ż z nymy stałosia? — zapytała Hala. — Swit zjiw jich. I łysze pisla smerti

ospiwaw. Ta j to dla sceny. Dla hroszej. Dla bajdużych ludej, jaki pokazujuť u fojje teatruswoji tuałety.

— Ce prawda… Ja ne dumaw tak…— Ot baczte. A pro diwczat dumajte obereżnisze. Ne sudiť za zownisznimy ozna-

kamy. U kożnij ludyni — bezodnia. Te, szczo zowni, może buty łysze popełom. A pidpopełom — żar…

— Howoriť, howoriť, — tycho skazaw Hryhir. — Ce prekrasno…— Puste, — znijakowiła raptom Hala j odwernułasia. — Ne treba mene chwałyty.

To jak że wirsz? Czy do wpodoby?— Harno, — prosto skazaw Bowa. — Kudy meni. U mene tak — grafomanśki

opusy. A u was — dumka. I niżnisť…— Perechwałyte, — zasmijałaś Hala. — Nema niczoho osobływoho. Meni samij ne

podobajeťsia. Te, szczo w serci, ne peredasy słowom. Ja ż widczuwaju. Potribnyj jakyjśnowyj sposib jednannia. Może, todi… Tilky koły ce bude?

— Po-mojemu, ce zawżdy buło i je.— Szczo?— Intujicija. Sympatija, antypatija. Nawiť idiösynkrazija… Wrodżena ohyda do

pewnych reczej czy jawyszcz. Zdajeťsia, tak u was w medycyni ce nazywajeťsia?— Majże, — zasmijałasia Hala. — Ałe wy prawdu każete. Ja widczuwaju tajemny-

czyj zwjazok miż usim-usim na switi. Nawiť miż ludynoju i kamenem, zirkoju, derewom.Inkoły meni lubisze rozmowlaty z berezoju abo z brodiaczym kotom, aniż z ludynoju. Aosobływo lublu zorianu nicz, koły nikoho nema, tysza i nad hołowoju kazkowyj Czu-maćkyj Szlach. Neczuwana krasa!

— Ce j sprawdi poetyczno. Wy mohły b napysaty…— Wże napysała, — widpowiła diwczyna. — Ja pyszu. Koły je wilna chwyłyna…— I deń i nicz słuchaw by wasz hołos. Proszu was…U diwczyny pałały szczoky. Wona wdiaczno hlanuła na chłopcia i poczała dekła-

muwaty:— Zori, zori — dałekiji zori,Szczo wy znajete, zori, pro zemlu moju?Szczo wy znajete, jasni,Pro Jewu kazkowu,Szczo Adama lubyłaU prawicznim raju?Czy na waszych płanetachTeż edemy rozkwitły?Czy rostuť u nych jabłuni Zła i Dobra?Czy dla was, moji zori,Promenysti i switli,Też nastała żorstokoji kary pora?I pidstupnyj JehowaProkłynaje Adama,I na Awela pałyciuKajin zdijma…Zupynite jich, zori,Doky nicz ne nastała,

Page 126: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Doky w waszomu switiSmerti nema!Może, ludy — to bilsze,Niż soncia promenysti,Może, serce — to szyrsze,Niż gałaktyk roji.Bo jak serce wmyraje -Umyraje bezmirnisť.Jak zhasajuť zinyci -To nemaje jiji…Ludy, czujete, ludy!Zupyniťsia na chwylu,Spałachnite serciamy,Waszych promeniw żduť.Ne prochoďte, mow tini,Meteoramy w bezwisť,Chaj na temnomu nebiNowi zori zijduť!Bo jak sonce zhasaje,To insze zasiaje,Bo jak hyne płaneta — inszaw puť wyrusza!Bo wsi atomy schożi odyn na odnoho,I łysze u ludynyNepowtorna dusza…

— Jak ce prekrasno! — wyhuknuw Hryhir.— Szczo?— Te, szczo wy napysały. Nepowtornisť ludśkoji duszi. Jiji unikalnisť. A dejaki

jurysty namahajuťsia wse pidwesty pid paragraf zakonu, niby ludy — pakoły w parkani.A czomu ż tak traplajeťsia, szczo pobaczysz ludynu — i wże nikoły jiji ne zabudesz? Ośjak my z wamy… Jak tilky was pobaczyw — use!

— Szczo wse? — trywożno zapytała diwczyna, zupynywszyś pid kasztanom.— Nu… ne treba sliw, — rozhubłeno skazaw chłopeć. — Odrazu widczuw, szczo

wy… prekrasna ludyna. Szczo wy… duże błyźka, ridna…Hala opustyła pohlad. Mowczała. Tilky obłyczczia jiji załywała rożewa chwyla. U

witti kasztaniw szepotiw łaskawyj witereć. Za stinoju zoołogicznoho sadu ryczały zwiri,smijałysia dity. Projichała łehkowa maszyna, zaczepyła brodiaczoho psa. Win odłetiw ukanawu, żalibno zaskawczaw. Diwczyna otiamyłasia. U jiji oczach zabłyszczały błakytnikryżynky.

— Hryhore, ne treba. Ja ne bażaju chymer.— Ja ne budu, Halu. Ałe znajte…— Kraszcze chodimo w zwiryneć. Ja szcze nikoły tut ne buła. A wy?— Ja też ne buw.— Pohlanemo?— Harazd, — zitchnuw chłopeć.Wony wyjszły na Brest-Łytowśkyj prospekt, zawernuły liworucz. Bila kas zooparku

jurmywsia lud. Hryhir kupyw Hali morozywo, staw u czerhu. Diwczyna odijszła wbik,stała pid derewom, a chłopeć naprużeno mirkuwaw pro dywne znajomstwo. Zawdanniaszefa, komicznyj wizyt, pobaczennia, rozmowa pro boha, wirszi pro lubow. Szczo za chy-mernyj kałejdoskop? Rozmajiti skelcia mozajiky, a kartyny nema. Jak jiji stworyty? Atreba. Bo wże ce widijdesz, ne pokynesz, ne zabudesz. Manytyme, chwyluwatyme, nedasť spokoju nikoły, nizaszczo. I rizke słowo jiji, i newdowołennia, i skorbota czy ironijawże newiddilni wid neji, wid manływoho, trywożnoho obrazu…

Page 127: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Kupywszy kwytky, Hryhorij pokłykaw diwczynu. Wony wwijszły u worota, popria-muwały liworucz. Bila wełykoji klitky zibrałosia bahato ludej. Dity repetuwały, smija-łysia. U klitci sydiły dwi wełyki mawpy — sameć i samycia. Win zoseredżeno dłuszpaw-sia w hustij szersti, wyszukujuczy parazytiw, a wona hrałasia z awtomobilnoju humo-woju pokryszkoju. To chowała w nij swoju mordu, to pidskakuwała i dywyłasia złobno ipylno na ludśku jurbu. Oś wona wchopyłasia perednimy kinciwkamy za hraty, prosu-nuła potwornyj pysok miż prutamy klitky, wytiahnuła huby w truboczku, niby dla poci-łunku.

— Harna mołodycia, — prochrypiw jakyjś pjanyj porucz z Hałeju. — Taka obnime— potim weś wik snytymeťsia. Yk! Bacz, sterwo, ciłuwatysia chocze!

Ludy rehotałysia. Hala zustriłasia pohladom z mawpoju, zawmerła, jij zdałosia,szczo z-pid zwiriaczoho nyźkoho łoba na neji zyrknuły rozumni, worożi oczi. Uważni jpylni. Wony żyły okremo wid sudorożnoho ohydnoho tiła, wony dywyłysia w cej swit ztajemnyczych nadr newidomosti. Zahrożuwały, zneważały, hańbyły i…. błahały.

— Chodimo, — proszepotiła diwczyna.— Szczo?— Ja każu, chodimo. Meni pohano.— Chodimo Halu. Meni też stało ważko na duszi.Jszły mowczky. Mymo wesełych ludej, mymo szczebetływych Ditej, mymo klitok z

smuhastymy zebramy, hordymy, sumowytymy ołeniamy, zneważływymy werbludamy.Bila behemotiw Hala zupynyłasia. Dowho dywyłasia na hromaddia czornoho, błysku-czoho tiła, jake neporuszno łeżało na zemli, pobłyskujuczy małeseńkymy bajdużymyoczeniatamy, znyzała płeczyma.

— Ewolucija, — skazała wona.— Szczo? — Ne zbahnuw chłopeć.— Każu, ewolucija. Ne welmy wona ekonomna.— Proba…— Chorosza proba! Hora mjasa. Komu potribna taka proba?— Biöłogicznyj tupyk. Nawiť ludy zachodiať u nioho. Desiať rokiw pysze knyhu, a

wona — bezdarna. Sotni rokiw formujeťsia nowa systema, a wona — nemiczna i reak-cijna. A pryroda dije naoslip.

— Wy hadajete?— A szczo ż — boh? — skeptyczno zapytaw Hryhir.— Ja ne skazała cioho, — sucho paryruwała diwczyna. — Boh i tworinnia nesumi-

sni. Tym bilsze oś take, jak ci behemoty. Czy mawpy.— Todi chto ż?— Ne znaju. Jakiś myslaczi istoty. Ałe bezserdeczni.— De ż wony?— Może, tut, na Zemli. Może, na inszych płanetach. Może, ce my sami…— Ne rozumiju.— Tocznisze ne możu. Ce w mene jak marennia. Psychika straszna syła. Meni in-

koły zdajeťsia, szczo my kożnoju dumkoju szczoś narodżujemo. Prekrasne czy potworne.Kwitku czy chyżaka. Metełyka czy mawpu. Ja dywyłasia na samyciu orangutanga… Uneji z oczej dywyťsia ludyna. Meni stało straszno.

— Czomu?— Ne znaju. Tak, niby ja spiwuczasnyk złoczynu.— Może. Ja poczynaju rozumity…— Prawda? — zradiła Hala. — Chodimo dali. Szczoś meni ne podobajeťsia tut.Wony zupynyłysia bila chyżakiw. Kriź hraty pobłyskuwały sumni oczi tyhriw, łe-

wiw, panter ta barsiw. Prużni, sylni tiła sudorożno metałysia w tisnych i brudnych za-kapełkach, miriajuczy hriznymy łapamy neskinczennu dorohu, jaka nikudy ne wede.

— Straszno, — proszepotiła Hala, hlanuwszy na Hryhora. W jiji oczach błyszczały

Page 128: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

slozy i pływła muka.— Straszno? — rozhubłeno perepytaw chłopeć.— Zwiryneć — ce złoczyn, — wperto skazała diwczyna, niby chtoś jij maw zapere-

czuwaty. — Po jakomu prawu ludy połonyły twaryn? Chto jim daw prawo?— Prawo, — skazaw Hryhir, sumno usmichnuwszyś. Jak bahato wony spereczały-

sia pro ce najhumannisze poniattia! Szczo skazaty Hali? De wona, toczna formuła?Nichto ne znaje. — Tut łysze prawo sylnoho…

— Prawo sylnoho — ne prawo, — hniwno skazała Hala. — Prawo — ce prawdywadija. Chiba ne czuty cioho w samomu koreni słowa? A chiba ce prawdywo — połonytytwaryn, wyrywaty jich z pryrody? Nawiszczo? Dla czoho?

— Wy ż zachotiły zajty siudy… podywytysia.— Łysze tomu, szczo ce isnuje… Ja czuła, ałe ne baczyła. Teper szkoły ne pidu. Ce

hydko, amoralno. Kraszcze zrobyty klitku dla ludej, chaj jizdiať u nij, dywlaťsia na zwi-riw na woli.

— Tak roblať w Afryci.— Czomu ż u nas tak ne roblať?— Wy zabuły, de my żywemo. Tut nema dżungliw, nema ekzotycznych twaryn.— U krajniomu razi… zrobyty prostori woljery, chaj zwiri hulajuť u zaroslach, na

łukach. Wtim, szczo ja każu? Wse’dno newola. Szyrszyj zwiryneć czy wużczyj — bajduże.My też u zwirynci. Ja ce zbahnuła siohodni.

— Jak u zwirynci? — zbenteżywsia Hryhir.— U kosmicznomu zwirynci. Abo szczoś podibne do cioho.— Wy żartujete?— Anitrochy. Chiba tak ważko ce pomityty? Bezkoneczne poluwannia ludyny za

ludynoju. Krow i znuszczannia. Obman i spodiwannia. Mrija i bezodnia realnosti.— Wy zahostriujete temni argumenty, Halu. Wy ne choczete baczyty switłych.— Switli — mara. Fantom. Oś wona, dijsnisť. Każiť ciomu łewowi pro wyszczi ide-

ały, pro braterstwo. A win że — istota. Żywa, tepła, rozumijucza. Win ne doris do inte-łektu — chaj tak! Ałe chiba intełekt daje prawo na perewahu w spożywanni pryrodnychdarunkiw? Łew, tyhr, mawpa — ce embriön myslaczoji istoty. Ce — nerozwynuta lu-dyna. Bezsyła, strażdajucza. I tym bilsze — wona potrebuje zachystu. A joho nema. Lu-dyna — boh Dla twaryn. Wona wyjawyłasia żorstokym bohom, jak i biblijnyj Jehowa.Może, my też smittia jakojiś inszopłanetnoji ewoluciji, nas bezżalisno wykynuły z ko-smicznoho edemu w płanetarnyj zwiryneć?

— Halu! Waszi dumky archifantastyczni, chocz wy nedawno nasmichałysia nadfantastamy.

— Nad optymistamy.— Chaj tak. Ałe mysłennia wasze duże paradoksalne. Wy polublajete anałogiji.

Perenosyte jich na kosmicznyj massztab. Tak ne można. U kosmosi możuť buty ciłkominszi zakonomirnosti.

— Jaki?— Ne znaju…— Todi ne zapereczujte. Ja ne łogik. Ja intujitywist. I widczuwaju, szczo w drewnij

kazoczci pro wyhnannia z raju je słusznisť. Wsiakyj nepotrib z inszych switiw wyhaniałyna Zemlu. Oskołky ewolucij. Tomu tut take ekłektyczne zibrannia. Niby panoptykum,kosmicznyj zoopark. My dumajemo — progres, a nasprawdi — scena. A za zorianymyłasztunkamy chołodni, bajdużi hladaczi. Wony dywlaťsia na naszi wijny, strażdannia,lubow, porywannia. I smijuťsia. Rehoczuťsia. Aż triaseťsia bezmir. Jak że, jim trebarozwahy. U nebi sumno — chaj jich rozważať mizerni płanetni kłouny…

— Halu, — torknuwsia Hryhir płecza diwczyny. — Chodimo zwidsy. Chodimo, bowy…

— Szczo ja?

Page 129: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Zbudżena… dywna.— Ja wże czuła ce.— Wse-taky. Ne można robyty takych wysnowkiw. Dla pojasnennia ludśkoji istoriji

dosyť zemnych pryczyn.— Ni, ne dosyť! — uperto skazała diwczyna.— I potim… ne tilky ż wijny ta brud na Zemli. Zhadajte Żannu d’Ark. Zhadajte

Spartaka. Kampanełłu. Ciöłkowśkoho. Łesiu Ukrajinku. Haribaldi. Betchowena. Szew-czenka. Łermontowa. Handi… Boże mij, można zhadaty bezlicz wohnianych dusz! Szczoż — wony też pokyďky inszopłanetnych ewolucij? Ja wże ne każu pro newidomych. Protych, jaki mowczky roblať swoje nepomitne, ałe jedyno potribne diło. Sijuť chlib, malujuťkartyny, narodżujuť ditej.

— Wyniatky łysze stwerdżujuť prawyło, — stripnuła hustoju hrywoju wołossiaHala. — Może, krim złoczynnych dusz, na Zemlu prychodiať szcze j herojiczni. Szczobdopomohty ludstwu. Daty chocz jakyjś promiń sered piťmy.

— Halu! Rewoluciji, naukowyj progres, wsenarodna oswita… Newże ce wse was neperekonuje?

— O ni! Ludyna załyszajeťsia nezminnoju. Szczo jij oswita? Łysze modne wbranniana twaryni. Mawpu też można nawczyty jisty wydełkoju. O ni, Hryhore! Ja ne wiriu wnaukowi rewoluciji! Wy wrażeni? Zlakani? Ja nesuczasna? Żyttia rozwijało moji najiwnimriji. Ja ne baczyła toho, pro szczo mrijała.

— Rozbiżnisť miż idealnym i praktykoju… Ce zakonomirno.— Jak wy łehko ce promowlajete, — ironiczno kynuła Hala, wkołowszy chłopcia

kryżanym pohladom. — «Zakonomirno». Za tym słowom — tysiaczi tragedij. Dla kohośce — abstrakcija. A dla inszoho — żyttia. U nestatkach, bez lubowi, bez nadiji. Samotai smerť. O Hryhore, newże wy ne rozumijete? Doky je chocz odna neszczasna ludyna —nema szczastia na Zemli. Ta szczo ja każu? Nawiť inaksze… Doky bołyť chocz odnij twa-ryni, doky strażdaje chocz odna istota, zitkana z płoti j nerwiw, — ne znaty nam spra-wedływosti. Wy ż juryst. Czy wasza jurysprudencija — suchyj zakon? Perelik paragra-fiw?

Hryhir mowczaw. Szczo win mih skazaty Hali — pałkij i naprużenij, niby tuhyjkłuboczok płazmy u magnitnij pastci? Wona — niby ohołenyj nerw, widkrytyj na bilswitu. Win znaw, szczo to kryk duszi, win znaw, szczo za tymy bolisnymy słowamy stojiťtrawma żyttia, dytiaczi obrazy, rozczaruwannia i bezkompromisnyj rozdum nad tajnojubuttia. Ałe niczoho ne zmih protystawyty jij! Niczoho perekonływoho, niczoho pewnoho!Ce ne tema dla łehkoważnoji besidy. Ce — sfinks tysiaczoliť. Usi łegendy, wsi perekazy,fiłosofiji ta religiji kłekotiať tym newhasymym wohnem poszuku i trywohy, sumniwu ibolisnoho zapytu, na jakyj nema widpowidi.

— Ja nalakała was, — skazała Hala.— Ni…— Ne każiť. Ja baczu. Dumały — diwczyna. A wono — «fiłosof» u spidnyci.— Daremno wy tak, Halu…— Bilsze ne budu. Ja ni z kym pro ce ne rozmowlaju. Tilky sama z soboju. A wy…

ce wpersze.— Halu…— Chodimo zwidsy. Ja wtomyłasia. Prowediť mene dodomu…— A jak że?..— Szczo?— Nowa zustricz?— Wy choczete jiji?— Duże…— Todi zawtra. Zranku. Ja maju wilnyj deń. Kudyś pojidemo.— Na Dnipro, — zradiw Hryhir. — Na łuky.

Page 130: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Kudy zawhodno, — skazała Hala. — Aby ne w misti. Żdiť mene bila pryczaliw…O desiatij.

— Żdatymu.Powertałysia dodomu mowczky, ne skazały odne odnomu żodnoho słowa. I mow-

czannia jichnie ne buło obtiażływym. Poproszczałysia, rozijszłysia. Hryhir jszow steży-noju, jichaw na tramwaji, prysłuchawsia sam do sebe. W duszi ne buło protyricz, ne bułoanalizu. Buło mowczazne prymiriuwannia duszi do duszi, sercia do sercia. Niby kruho-wyj polit dwoch ptachiw sered neosiażnoho neba. Polit woseny pered dałekym chwylu-juczym wyrijem.

Chłopeć dowho hulaw po nabereżnij, bezdumno prysłuchawsia do homonu ludś-koho, namahawsia wtyszyty nezbahnennyj żar tiła. Ta tajemne chwyluwannia ne pro-chodyło. Win powernuwsia na kwartyru deś pisla odynadciaty. Stari słały. Hrizno chro-piw uwi sni did Mykyta. Hryhir nawszpyńkach probrawsia do sebe, lig, ne rozdiahaju-czyś, u liżko. Dowho wowtuzywsia, ne mih zasnuty.

I w bezsonni win poczaw żyty w dywnomu nebuwałomu switi.Hryhir żyw na inszij płaneti. Zwały toj swit Ara, szczo oznaczało w starowynnij

etymołogiji Jednisť. I zwały Hryhora Merkurijem. Ta najdywnisze te, szczo win zwycznospryjmaw ti nowi wrażennia. Nawiť dumky w nioho ne wynykało pro Zemlu, pro swijzemnyj fach, pro znajomych ludej. Psychika żyła nowoju informacijeju, nowymy wrażen-niamy.

Ara ne buła u zwyczajnomu rozuminni słowa płanetoju. Merkurij znaw, szczo wżedawno ludstwo mynuło periödy płanetarnoji ewoluciji. Teper schema centralnoji sys-temy mała takyj wyhlad: dowkoła zirky obertałysia gigantśki sfery, spirali, suputnyky,jaki pownistiu zabyrały jiji energiju dla potreb nasełennia ta bujnoji rosłynnosti. NaHołownij Spirali buw roztaszowanyj Koordynacijnyj centr, jakyj keruwaw żyttiam sys-temy Ary. Tam perebuwały wczeni, kosmonawty i Kosmokratory — demiürhy nowychswitiw. Jich oczoluwaw Ariman — Hołownyj Koordynator. Merkurij buw nabłyżenyj doArimana i maw zwannia kosmoslidczoho, funkciji jakoho polahały u wyjawłenni poru-szeń złahodżenoho, harmonijnoho żyttia systemy. Jak tilky deś w odnij z łanok Ary wy-nykała superecznisť, protyriczczia abo nezadowołennia, Merkurij braw pownoważenniawid Arimana, sidaw na magneton — korabel z pozaczasowoju funkcijeju diji, i priamu-waw do potribnoho punktu. Sprawy buły rozmajiti: to jakyjś żytel systemy wtraczawsmak do żyttia i namahawsia szczeznuty z koordynat samoswidomosti w stan nebuttia;to juni ariany wywodyły z ładu jakiś energetyczni sporudy. Z diťmy buło łehsze — mys-laczi biöinstruktory otrymuwały programu likwiduwaty poszkodżennia, a wynuwatciwpewnyj czas trymały w mikro-Tartari, de nymy zajmałysia speciälni wczyteli. A w mi-kro-Tartari buły rosłyny, twaryny, budiwli, litajuczi aparaty, szkoły, ałe wyjty za obme-żene grawitacijne koło juni prawoporusznyky ne mohły. Mynaw nedowhyj czas, zło-czynci zatiamluwały nauku harmonijnoho żyttia i znowu wychodyły z Tartara, szczobprodowżuwaty swoje bezsmertne żyttia pid promeniamy swityła.

Tak, bezsmertne. Nauka Ary wże dawno-dawno rozhadała tajemnyci starinnia, po-dołała meżu smerti i wyweła myslaczi istoty u swit neskinczennoho buttia. Czysłennibiörewizory pylno steżyły za płynom żyttia ludej, kontroluwały jichni dumky ta namiryi pereszkodżały buď-jakij sprobi wyjty z ustałenoho reżymu charczuwannia, powedinkyta praci. Ałe kazusy traplałysia. Prawoporusznyky nawczyłysia unykaty opiky dbajły-wych biörewizoriw, i todi po kanałach zwjazku systemy Ary łunała trywoha: nebezpeka!

Najtiażczymy buły wypadky samohubstwa. Wtrata smaku do żyttia wważałasiazłoczynom, zamachom na samu ideju buttia. Szczob cia patołogija rozumu ne rozpowsiu-dżuwałaś, Koordynacijnyj centr uchwaływ najsuworisze karaty samohubciw: powertatyjich do żyttia, ałe zamykaty na duże dowhyj czas u indywidualnu grawitacijnu szkara-łupu, zwidky wony wse mohły baczyty j czuty, ałe de ne można buło ni ruchatyś, nidijaty. Taka neporusznisť, taka «smerť za żyttia» mała probudżuwaty — za zadumom

Page 131: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

kosmolikariw — interes do swidomoho isnuwannia.Dopustyty prawo ludyny na smerť Koordynacijnyj centr ne mih — ce porodyło b

łanciuhowu reakciju samohubstw. Statystyky-psychołogy wże dawno nadsyłały do cen-tru trywożni sygnały pro zbajdużinnia psychiky żyteliw Ary do praci i nawiť Do rozwah,pro degradaciju mysłennia. Psychosynoptyky widznaczały ponyżennia riwnia psychoe-nergiji ludstwa, a ce swidczyło pro inwoluciju systemy. Koordynatory dywuwałysia, zby-rałysia na sympoziümy, kongresy, narady. Spoczatku ce jawyszcze wważałosia zakono-mirnoju fłuktuacijeju w meżach pewnoho statystycznoho zakonu, ałe poriwnialni cyfrykilkoch desiatkiw cykliw pokazały: Ara wstupyła w smuhu zanepadu.

Pro ce znały łysze wczeni, Kosmokratory ta Koordynatory. Szukały nowi szlachyewoluciji. Merkurij znaw pro wse, buw u wyri podij. Sam dumaw pro kosmicznu zah-rozu, dywuwawsia, ne mih zbahnuty pryczyn degradaciji rozumu pry takych neosiaż-nych możływostiach.

Sprawdi, energetyczni resursy Ary buły majże neobmeżeni. Kosmokratory tworyłynowi soncia, systemy, mandruwały do inszych gałaktyk. Uczeni Ary wmiły tworyty nowiewoluciji, syntezuwaty żyttia, modeluwaty procesy mysłennia i tworczosti, peredbaczatypodiji i zupyniaty jich. Ałe daty ludyni smak do żyttia ariany ne mohły. Znajty smysłisnuwannia, jakoho wymahaw probudżenyj rozum, nespromożni buły ni koordynatory,ni fiłosofy, ni Kosmokratory.

Tak nastupyła dla Ary kryza buttia. Todi wyriszeno buło skłykaty Wsełenśkyj Kon-gres Mysłyteliw. Win zbyrawsia na Hołownomu Sektori, w osobystomu Tartari Ari-mana. Systema niczoho ne znała pro kongres, Hołownyj Koordynator rozporiadywsiawymknuty nawkoło Tartara wsi kanały zwjazku, otoczyw misce kongresu storukymyargusamy — biösłuhamy, nastrojenymy na psychiku Arimana.

Majbutni uczasnyky zjizdu buły powidomłeni po indywidualnych psychokanałach.Tak distaw powidomłennia i Merkurij. Win same rozhladaw fakt prawoporuszennia.

Perehladaw na stereoekrani zapys, tak by mowyty «swidczennia objektywnohosposterihacza». Z chwyluwanniam steżyw, jak u szkoli perszoho cykłu rozwywałasiadrama miż uczniamy i biörewizorom. Zczynyłaś supereczka.

Pered tym jak daty rekomendaciji Hołownomu Koordynatoru, Merkurij probuwawrozmowlaty z diťmy. Wony buły mowczazni, worożi, nasupłeni. Pobłyskuwały oczenia-tamy z-pid briw, widpowidały skupo, neochocze.

Kosmoslidczyj terplacze wykłykaw odnoho za druhym, namahawsia zbahnuty pry-chowane zerno dytiaczoho bażannia poruszyty ustałenyj poriadok spiwżyttia. Oś perednym zupynyłasia błakytnooka zołotokosa diwczynka. Kyrpata, wesniankuwata. Na nijsribni szorty, bordowa kurtoczka z korotkymy rukawamy. Chudi ruczeniata składeni nahrudiach, dywyťsia hostro j nezałeżno. I nawiť trochy zneważływo. Zwidky ce w neji?

— Jak tebe zwaty?— Chaj skaże biörewizor, — nasmiszkuwato widpowiła diwczynka. — Win use

znaje…— Ja pytaju tebe, — hostro zapereczyw Merkurij.— Tyhrycia, — widpowiła diwczynka.— Neprawda, — ozwawsia biörewizor kłasu, zasiajawszy bahrowymy oczyciamy.

— Twoja widpowiď ałogiczna. Jiji imja Rona.— Ni, Tyhrycia, — hordo skazała diwczynka, widkynuwszy za spynu żmut soniacz-

nych kis.— Ni, Rona, — twerdo zajawyw biörewizor, pidnimajuczy whoru tonkyj wkaziwnyj

pałeć. — U mojij pamjati zberihajeťsia neosiażna informacija.Diwczynka najiżaczyłaś.— Mene zwaty Tyhryceju! Prawda, druzi?— Prawda! — Drużno huknuły inszi prawoporusznyky. — jiji zwaty Tyhryceju.

Wona lider zahonu czerwonoszkirych. U neji chorobre serce i mużnia dusza!

Page 132: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Czujete? — hniwno zapytaw biörewizor. — Nawiť moja sztuczna psychostruk-tura wibruje na meżi dopustymoho. Można ujawyty sobi, jak reagujete wy, kosmoslid-czyj, na take poruszennia ustałenoho zakonu?

— Zażdiť, — machnuw rukoju Merkurij. — Ja szcze ne skinczyw. Ja muszu znatypryczyny jichnioji powedinky…

— Patołogiczna rozbeszczenisť, — proburmotiw biörewizor. — U Tartar jich. Tamotiamlaťsia.

— A twoje imja? — pocikawywsia Merkurij, wykłykajuczy susida Rony-Tyhryci.— Orłyne Kryło, — spokijno widpowiw chłopeć, zakławszy ruky w kyszeni szortiw.

— A szcze — Zmijine Oko!— Bresze, — Pojasnyw biörewizor. — Joho imja Ben!— Sam ty Ben, — czmychnuw chłopeć. — Ja Orłyne Kryło!— A ja Horłycia! — poczułosia z hurtu ditej.— Ja Dubowyj Łystok!— Ja Usmiszka!— Ja Striła!— Ja Łewynyj Rew!— A ja Bahrianyj Schid!«Oho, — podumaw Merkurij. — Ce wże ne spontanne genetyczne widchyłennia, a

swidome powstannia proty ustałenoho prawoporiadku. Prosto izolacijeju w Tartari neobijdeszsia. Szczo ż dijaty? Jak dopowisty Koordynacijnomu centrowi? I jak znajty wza-jemorozuminnia z diťmy?»

— Ja ne choczu, szczob meni dawały imja, — hordowyto zajawyła Rona-Tyhrycia.— Ja sama sobi choczu wybraty imja.

— Czomu? Czym pohane imja Rona? — pocikawywsia Merkurij.— Chto skazaw — pohane? — Znyzała płeczyma diwczynka. — Ałe ja ne choczu

joho. Meni pryjemnisze imja Tyhrycia.— Brawo! — kryknuw Orłyne Kryło. — Chaj ne dumajuť posłanci Hołownoho Sek-

tora, szczo wony wsemohutni.— My możemo was izoluwaty w Tartari, — myrolubno skazaw Merkurij.— To j szczo? — zapytała Tyhrycia.— Wy perewychowajeteś. Wam nadokuczyť sydity w Tartari.— My ne zminymo swojich imen. My naczchajemo na wasz Tartar, — skazała

Rona-Tyhrycia. — My budemo hraty u wijnu i ne pidemo do szkoły.— Todi my oprominymo was hipnoradiäcijeju, — suworo skazaw kosmoslidczyj. —

Wy poruszujete zakon!— Aha, — złoradno ozwałasia diwczynka. — Wy czujete, moji wojiny, czym win nas

lakaje? Hipnoradiäcijeju! Hołownyj Sektor bezsyłyj proty nas. Win chocze odniaty naszuwolu. Ałe todi wże budemo ne my. Wy wbjete nas. I stworyte z naszych tił słuchnianychlalok. To wże bude Rona, a Tyhrycia wtecze. Wtecze na swobodu. I nijaki rewizory nenazdożenuť mene i mojich wojiniw!

Rona-Tyhrycia wsia płomeniła. Merkuriju zdawałosia, szczo pered nym ne diw-czynka mołodszoho cykłu nawczannia, a odna z pradawnich fanatycznych żinok, jakipidnimały ludej na powstannia, skłykały swojich prychylnykiw do ołtariw mistycznychbohiw, zmuszuwały zakochanych czynyty najbezhłuzdiszi reczi. O ni, ce wże ne gene-tyczna patołogija, a ciłyj wychor mynułoho! Jak win wdersia u zharmonizowanyj switAry, zwidky?

— Tyhryce, — mjako skazaw Merkurij, torkajuczyś palcem ruky diwczynky. Wonariszucze widstoronyłasia. — Ne bijsia mene. Ja choczu dobra tobi, twojim… wojinam…My żywemo w switi Ara, szczo oznaczaje Jednisť. A wy rujnujete ciu Jednisť. Oś czomuwsi my, starszi, zbenteżeni. My choczemo wam szczastia.

— Szczastia? — nasmiszkuwato perepytała diwczynka. — A szczo ce take?

Page 133: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Umyrotworennia sercia, harmonizacija wsich bażań i zdijsnennia bażań, — ska-zaw Merkurij. — Wy, pewno, wczyły ce…

— Wczyły, — skazała Tyhrycia, klipnuwszy temnymy wijamy. Tiażko zitchnuła.— Ałe to porożni słowa. My wmyrały wid sumu w szkoli. Dywyłysia u szyroki wikna inenawydiły biörewizoriw, jaki wdowbuwały nam nudni znannia, nenawysni zapowidimorali ta etyky. My buły neszczasływi, słuchajuczy pro szczastia. A koły wyrywałysiana wolu, chocza b na jakuś hodynku, todi sprawdi stawały szczasływymy… Czy tak,syny Orła?

— Tak, Tyhryce! — drużno widpowiły uczni. — My buły szczasływi!— Czujete? — radisno mowyła diwczynka. — Szczastia — swoboda! A wasza har-

monizacija — newola! Heť take szczastia!— Heť! — Pidchopyły wsi.Merkurij namahawsia wtychomyryty prawoporusznykiw.— Chiba swoboda — anarchija? Wy wywczały istoriju mynułych epoch i znajete,

do czoho prywodyły stychijni wybuchy nekontrolowanoji energiji!— Do onowłennia switu, — radisno wyhuknuła Rona-Tyhrycia. — W taki periödy

zjawlałysia herojiczni natury!— I hynuły miljony, — zapereczyw Merkurij. — Nastawaw chaos…— Kraszcze chaos, niż wasz poriadok! — ozwawsia Orłyne Kryło.— Ałe ż chaos — ne swoboda! — ironiczno zauważyw Merkurij. — A wy ż prahnete

do swobody?— A szczo ż todi swoboda? — W ton jomu zapytała Tyhrycia.— Pidporiadkuwannia woli indywiduuma woli jednosti, — twerdo skazaw ko-

smoslidczyj.— Czuły! — Z wykłykom zajawyła Tyhrycia. — Czytały i wczyły ciu premudrisť,

zapysanu w Chartiji kosmosu. Tak wyriszyły tworci epochy Jednosti, koły rozpoczawsiaperiöd Ary. I pryweły Do rabstwa. Rabstwo pid łozungom swobody! Bo jednisť — to abs-trakcija. A konkretnyj indywiduum znykaje. My proty waszoji Chartiji Jednosti.

— Otże, wy prawoporusznyky, — suworo prokazaw Merkurij. — Bo Chartija Jed-nosti uzhodżena z usima meszkanciamy systemy Ary.

— Wy zapytuwały jich?— Spilnu dumku podaje Synoptycznyj centr u kożnomu cykli Czasu. Nichto ne wy-

mahaje zmin, — skazaw Merkurij.— Bo mereża biörewizoriw ne propustyť nowoji dumky, ne uzhodżenoji z progra-

moju, — zasmijałasia Tyhrycia. — Otże, my powstały. I wy zapereczujete naszu dumkuzamisť toho, szczob rozhlanuty jiji.

— Wasz wybryk — patołogiczne jawyszcze, a ne nowa dumka, — wtomłeno skazawMerkurij. — Treba organizowano zwernutysia do Koordynacijnoho centru, łogiczno wy-kłasty swoji mirkuwannia.

— Wy znajete, szczo ce beznadijno, — sumno zitchnuła Tyhrycia. — Robiť z namy,szczo choczete. My ne wyznajemo isnujuczoho poriadku. Wymahajemo swobody.

Tak Merkurij ni do czoho j ne domowywsia z diťmy. Win z żałem rozproszczawsiaz nymy, daw nakaz izoluwaty jich u Tartari miscewoji spirali do riszennia HołownohoKoordynatora. Sympatyzujuczy Tyhryci, kosmoslidczyj weliw biörewizoram posełyty po-rusznykiw u desiatykiłometrowomu Tartari. Tam buły hory, ozera j riky, bujni dżunglita optycznyj efekt neba. Chaj hrajuťsia. Może, peredumajuť, powernuťsia do normal-noho sposobu mysłennia.

Zwidty Merkurij wyruszyw do tretioho widdiłu. Tam joho informuwały pro sprobusamohubstwa. Wże zriła diwczyna probrałasia na terytoriju energetycznoho kompłeksu,kynułaś u gigantśkyj soniacznyj akumulator. Wona odrazu peretworyłaś na chmarynkurozpeczenych haziw. Pidniały na nohy weś sektor. Jedynyj Genetycznyj centr powernuwdiwczynu do żyttia, widnowywszy jiji tiło. Wona teper perebuwała w grawioszkarałupi,

Page 134: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

czekajuczy na wyriszennia swojeji doli.Koły Merkurij rozimknuw grawiopołe i wwijszow, wona ne poworuchnułasia, ne

pocikawyłasia, chto pryjszow. Dywyłasia whoru, ne wyjawlajuczy nijakoho poczuttia.Rusiawi kosy buły nedbało zibrani u wełykyj żmut, tonki blido-prozori ruky bezsyło wy-prostani wzdowż tiła. Merkurij hlanuw u hłyboki, stradnyćki oczi. Z czornych zinyć wy-zyrała zmuczena, rozterzana dusza.

— Jak was zwaty? — zapytaw kosmoslidczyj.Diwczyna mowczała.— Ja prybuw z Hołownoho Sektora, — skazaw Merkurij. — Meni doruczeno…Diwczyna poworuchnułasia, jiji powiky zatremtiły.— Nawiszczo mene rozbudyły? — proszepotiła wona. — Tak harno buło spaty. Wse-

łenśka piťma, nebuttia… Spokij… Nawiszczo mene rozbudyły?— Wy poruszyły zakon, — skazaw Merkurij. — W Chartiji kosmosu skazano:

«Żodna myslacza istota ne maje prawa prypyniaty żyttia. Bo żyttia indywiduuma nałe-żyť suspilnomu organizmu». Wy ne zabuły cijeji zapowidi?

— Ni, — żalibno mowyła diwczyna. — Ja pamjataju… Ałe szczo meni wasza zapo-wiď? Odna myť — i…

— Wy stały chmarynkoju.— Ja stała wsim, — zitchnuła diwczyna, niby j ne czuła joho sliw. — O, jake ce

błażenstwo — nebuttia!..— Ja wasz druh, — tycho mowyw Merkurij, prysidajuczy na krajeczok liżka. — Ja

b chotiw zbahnuty wasze poczuttia, szczob sudyty prawylno…— Sudyty? — prostohnała diwczyna. — Za szczo mene sudyty?— Ne was, a wasz wczynok. My — dity potoku żyttia. Nas żywlať tradyciji, zakony,

programa poperednykiw. Newże wy ne rozumijete, szczo widchyłennia wid potoku wy-kłykajuť opir bilszosti? Ce reakcija na neuzhodżenisť z osnownym zakonom.

— Szczo meni do łogiky? — sumno mowyła diwczyna. — Szczo meni do jednosti?Zakon, tradycija, programa. Szczo za nymy stojiť? Szcze jakiś zakony, tradyciji, pro-gramy. Ałe czomu wony obowjazkowi dla wsich?

— Bo my — czastyna ciłoho. Ciłe wymahaje docilnych dij.— A ja ne choczu cijeji docilnosti. To ne moja cil. Ja choczu swobody…«Znowu swoboda, — podumaw Merkurij. — Jake dywne rozuminnia swiaszczen-

noho poniattia. Tilky-no pro ce howoryły dity, teper — dorosła diwczyna. Nowe wijanniaw psychożytti systemy. Czy ne je ce symptom jakojiś rozumowoji chworoby?»

— Pro jaku swobodu wy howoryte? — zdywuwawsia kosmoslidczyj. — Adże wyprypynyły buttia. Szczezły z potoku isnuwannia. U was uże ne buło wyboru. Ni pidko-rennia, ni swobody.

— O, ja ne tak rozumiju swobodu, — proszepotiła diwczyna. — Chiba smerť osobyprypyniaje buttia? Wono załyszajeťsia. Znykaje Ja — efemerne i nikczemne. Doky isnujeosoba — ne może buty swobody. Swoboda — ce widsutnisť osoby.

— Chymery uma, — znyzaw płeczyma Merkurij. — Fantazija i marennia…— Ni. Osoba zawżdy u pojednanni z czymoś. Otże, pidporiadkowana czomuś, ko-

muś. Nebuttia — jedyna swoboda.— Teper meni szcze bilsze jasna prawomirnisť Chartiji kosmosu, — sucho skazaw

Merkurij. — Wasz prykład — smerť dla Jednosti, dla systemy Ary.— Ce buło b czudowo, — zamrijano skazała diwczyna. — Wiczna tysza w neosiaż-

nosti.— Wy bożewilni.— Chaj… A szczo meni daje wasze żyttia? A szczo wono daje wam?— Radisť samoswidomosti.— I proklattia samoswidomosti. Newże wam nikoły ne chotiłosia wtekty wid sa-

moho sebe? Newże wy nikoły ne żachałysia swoho Ja, jake wiczno kontroluje dijannia

Page 135: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

duchu? «Wpered, wpered», — hukaje osoba, chocz nikudy jty, chocz u osoby, u Ja nemajenijakoji mety, a łysze iluzorni wyhadky, nahromadżennia smisznych chymer, jaki na-zwano docilnistiu i progresom.

— A u waszij tyszi nebuttia, — ironiczno skazaw Merkurij, — wzahali nema ni-czoho. Cwyntar. Ni turbot, ni borinnia, ni nasołody, ni rozuminnia suszczoho.

— Wse u wsiomu, — skazała diwczyna zamysłeno. — Waszi «borinnia», waszi «na-sołody»… Neskinczenna radisť nastane todi, koły tuman osoby rozwijeťsia. Wy hrubowyrwały mene zi snu… I ja ne możu znajty widpowidi…

— Na szczo?— Na proklatu zahadku. Czomu nebuttia dozwolaje efemernomu switowi wtorha-

tysia w carstwo tyszi? Za wiszczo mene tak tiażko obrażeno, prynyżeno? Ja obijmałaBezmir, a mene znowu wtysnuły w nikczemnu płoť. O neszczadni ludy!

«Stijka forma psychicznoho zachworiuwannia, — podumaw kosmoslidczyj. —Treba poradytysia z hołownym psychiätrom systemy i potim wyriszuwaty, jak i szczo.Może, dowedeťsia wpłynuty na emocijnyj sektor mozku, aktywizuwaty łogiczni koncep-tory». Poproszczawsia z prawoporusznyceju. Wona ne widpowiła.

Merkurij daw nakaz biöstorożam: ne turbuwaty diwczynu, ałe j ne wypuskaty jiji.Wkluczaty minornu muzyku, stworiuwaty zaspokijływyj zełeno-błakytnyj fon, hodu-waty neobtiażływymy fruktowymy strawamy. Żdaty rozporiadżennia z centru.

Same w cej czas osobystyj tełepatycznyj kanał prynis kosmoslidczomu nakaz: pry-buty na kongres do Tartara Arimana…

Merkurij siw u magneton i wyłetiw z desiatoho sektora do Hołownoho centru.Za prozoroju sferoju litalnoho aparata merechtiła w kosmicznij dałyni fejeryczna

kula Błakytnoho Swityła, iskryłysia to tam, to tam u bezodni Wseswitu żytłowi sektorysystemy Ary, opowyti zełenkuwatoju towszczeju atmosfery. Inszym razom Merkurij my-łuwawsia b tijeju nepowtornoju panoramoju, ałe teper w duszi buła trywoha. Prawopo-ruszennia, jaki poczastiszały, terminowe skłykannia kongresu… Kosmoslidczyj buwprychylnykom radykalnych dij. Nadto wże pomirkowanym i spokijnym buło żyttia sys-temy, nadto bezpecznym i… necikawym. Win spereczawsia z prawoporusznykamy, ałesam perejmawsia skeptycznym nastrojem, rozdumujuczy nad sensom żyttia, nad per-spektywamy postupu. Może, kongres szczoś wyriszyť? Adże zberuťsia najmużniszi, naj-tałanowytiszi ludy systemy.

Fiöłetowa sfera Hołownoho centru błyskawyczno nabłyżałasia. Pered magnetonomMerkurija rozkrywsia szluz pryjmalnoji stanciji. Win włetiw do gigantśkoho perechid-noho tambura, zweliw kiberstorożu widczynyty horiszniu sferu prystroju. Swiże powi-tria, napownene pachoszczamy kwitiw, dychnuło w obłyczczia kosmoslidczoho…

Hryhir Bowa otiamywsia. Siw na liżku. Szczo za czortiwnia? Szczo ce jomu pry-werzłosia? Insza systema, inszi ludy? Inszi imena…

Win zasmijawsia. Ot tak dywyna! Rozkazaty komuś, tak i ne powiriať. Skażuť —wyhadaw! A jak że take można wyhadaty? Ciła systema mysłennia, pohladiw, żyttia…A wtim, szczoś je spilne… I tam win kryminalist. Tilky nazywajeťsia inaksze. Ko-smoslidczyj! Cha! Rozpowisty towaryszam — zaklujuť, prochodu ne daduť! Skażuť —kosmicznymy massztabamy mysłysz, zamachujeszsia na nebesnu karjeru. Ta nu jich!Ałe zapysaty treba. Duże cikawo. Żal, szczo ne rozkryłosia, jak tam dali… Jak tam nakongresi… Cha-cha! Ce buła b ciła powisť. A wzahali w ciomu wydinni je szczoś łogiczne.Wysoki dosiahnennia, spokij. A tut — na tobi! Powstannia, newdowołennia… samohub-stwa… A win — Hry-hir — kosmoslidczyj. Wykonuje doruczennia Hołownoho Koordy-natora, tak by mowyty, nawodyť poriadok. I dosyť reakcijnyj cej joho dwijnyk. Zwidkyce w nioho? Może, deś u hłybyni pidswidomosti prychowana taka suť? Ha?

Bowa prysunuwsia do stołyka, wytiahnuw z szuchlady błoknot, namacaw oliweć,uwimknuw nastilnu łampu. Zapysaw dla pamjati kilka fraz. Wymknuw switło, po-zichnuw.

Page 136: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

U wikno zahladaw misiać. Kilka zirok merechtiło nad dachamy susidnich budyn-kiw. Deś spiwaw samotnij sołowejko, niawczaw newdowołenyj kit.

Hala… Pry zhadci pro neji Hryhir usmichnuwsia. Siohodni wranci — zustricz. Bła-kytni oczi. Pryhłuszenyj mełodijnyj hołos. I wicznyj opir, widstojuwannia swoho. Boh,jakyjś idealnyj, herojicznyj i ciłkom ludśkyj obraz. Niby szczyt wid brudu żyttia. Bezu-mowno, w ciomu diwczaczomu perekonanni nema niczoho mistycznoho, ałe jiji rozcza-ruwannia, jiji suworisť i notky widczajdusznosti, szczo inkoły prorywajuťsia w hołosi,możuť prywesty do tragicznych naslidkiw. Treba dopomohty… Jak? O, jak że win za-buw… Nezabarom widbudeťsia żartiwływyj sud. Proces nad bohamy. Nad bohamywsich religij, jaki tilky stworeni ludśkoju ujawoju. Wże dawno Hryhir domowlawsia zdruziamy organizuwaty dyskusiju pro Kosmiczne Prawo. I zaprosyty na neji szefa.Szczob zbyty z nioho skepsys. A szczob buło naocznisze — obraty formu sudu. Buduťprokurory i zachysnyky. Suddi i zasidateli. Swidky i reczowi dokazy. A szczo? Ce możespodobatysia Hali. I rozwije jiji widczużennia. Treba roztopyty błakytni kryżynky w jijioczach. Baťko znyk, maty wmerła, druzi odwernułysia. Nu j szczo z toho? Chaj wonazbahne, szczo merzotnyky, dworusznyky j zradnyky ne je osnowoju switu.

Wyriszeno. Win zaprosyť jiji na dyskusiju.Prysłuchawsia. Za dweryma did Mykyta wyswystuwaw nosom. Szczoś burmotiła

wwi sni baba Mokryna. Win znowu lig. Dywywsia jakuś myť na switłu smużku pid wu-łycznoho lichtaria. Perewertawsia z boku na bik. Son ne prychodyw.

U hołowu lizła wsiaka wsiaczyna. To suche obłyczczia szefa, to nasmiszkuwati ły-cia towarysziw, to diwczata, jakych win ciłuwaw na uniwersytetśkych weczirkach. Ťchu,de wono j bereťsia! Nacze z bezdonnoji torby sypłeťsia. Szczoś putnie tak i ne wtryma-jeťsia, zabuwajesz, a pohań abo durnyci — buď łaska!

Łysze na switanku Hryhir zadrimaw.I dywo — joho wydinnia prodowżuwałosia. Te same — nebuwałe, czudernaćke.

Treba ż statysia takomu dywu?Merkurij sydiw u perszomu riadu amfiteatru w Tartari Arimana — Hołownoho

Koordynatora…U centri wełeludnoho zibrannia w zełenkuwatomu siajewi sztucznych switył sto-

jaw Ariman. Skławszy ruky na hrudiach, win dywywsia na sztuczne nebo Tartara, depływły fiöłetowi blido-błakytni chmarynky. Merkurij zamyłuwawsia Hołownym Koordy-natorom: jakyj dywowyżnyj typ ludyny! Chocz majże wsi żyteli systemy Ary mały har-monijni tiła zawdiaky wysokym dosiahnenniam genetyky i psychotechniky, ałe Arimanwydilawsia jakojuś wrażajuczoju nepowtornistiu. Prawda, joho krasa zdawałasia cho-łodnuwatoju, inodi wykłykajuczy nawiť ostrach. Merkurij ne mih zbahnuty, zwidky tepredkowiczne poczuttia, adże dawno wsima tradycijamy j etycznymy normamy wonozasudżene jak hanebnyj anachronizm.

Pro szczo dumaje Ariman? Czomu win u takomu naprużenni? Nezworuszne blideobłyczczia, suworo zimknuti wusta, temno-wohnysti oczi, ważka hrywa czorno-bahria-noho wołossia. Magnetyczna postať! Amfiteatr mowczyť, oczikuje. Pered wyriszenniamdoli systemy Ary nehoże peremowlatysia neznacznymy słowamy.

Zaraz win poczne promowlaty. Jedyne psychiczne połe systemy zawibruwało, na-prużyłosia. W niomu widczułasia pojawa sylnoho potenciäłu mysli. Ta szczoś stałosia.Ariman promowczaw. Po psychokanału poczułysia słowa dyspetczera zwjazku:

— Do Tartara kongresu prybuły Kosmokratory Bahatomirnosti. Wony powernuły-sia z ekspedyciji. Kosmiczne Prawo wymahaje jichnioji uczasti w kongresi.

Obłyczczia Arimana potepliło, mjaka usmiszka torknułasia wust. Win pidniawruku, połe Tartara rozimknułosia. Do amfiteatru wwijszła grupa Kosmokratoriw. Pry-sutni wstały i radisno witały mandriwnykiw bezmeżżia.

Merkurij widczuw, jak u hrudiach bolisno zaszczemiło. O swite, wona powernuła-sia. Wona powernułasia, a z neju i mynułe! Win hadaw, szczo wse znykło u bezodni

Page 137: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

czasu. A wono łysze zatumanyłosia rutynoju powsiakdennosti. Kochana, kochana, pre-krasna i jedyna!

Semero Kosmokratoriw, a sered nych joho persze kochannia — Hromowycia! Bu-riana diwczyna, jaka ne raz benteżyła Koordynacijnyj centr chymernymy płanamy pe-rebudowy suspilstwa, systemy, ludśkoho jestwa. Jiji zawżdy widsyłały na peryferijnisektory, dawały najważczi zawdannia — majże na meżi dopustymoho. Ta Hromowycianeodminno wykonuwała programu Koordynacijnoho centru, powertałasia w systemu iznowu chwyluwała żyttia bureju paradoksalnych idej.

Wona wczyłasia razom z Merkurijem na tretiomu sektori. Dowhi roky perszychspirałej nawczannia zbłyzyły jich. Hromowycia schwaluwała junaćkyj wybir Merkurija— staty kosmoslidczym: pronyknuty w suť Kosmicznoho Prawa, analizuwaty płyn su-spilnych ta pryrodnych podij, rozszukuwaty poruszennia Ewolucijnych Zakoniw i dopo-mahaty ridnij systemi widnowluwaty jich — szczo mohło buty prekrasnisze? Hromowy-cia obiciała zawżdy buty z nym, nikoły ne zabuwaty dytiaczoji klatwy wirnosti. Jak cew nych buło? «U wsich switach, u mysłymych i nemysłymych stanach, u Bahatomirnostii poza neju, u rozdribnenni i w jednosti — serce moje z toboju, z toboju, z toboju. I nizrada, ni pomsta, ni insza lubow, ni widdałennia czasu ta prostoru, ni buttia czy ne-buttia ne rozirwuť swiaszczennoji nyti». Prekrasna klatwa! Wony promowlały jiji na sa-moti, pid zorianym skłepinniam Wseswitu. Jak buło chorosze, neskazanno prekrasno.Szczo ż stałosia potim? Potim…

Merkurij dosiah bażanoho, staw kosmoslidczym. Win wyjawyw neabyjaki zdib-nosti, i joho wziały do Koordynacijnoho centru. Spoczatku neznaczni sprawy, potim wa-żływiszi. Potim osobysti zawdannia Arimana. Szana i czesť. Win, Merkurij, ne zamys-luwawsia nad dejakymy superecznostiamy miż prawom i welinniamy Hołownoho Koor-dynatora. Wiryw awtorytetu Arimana. Dumaw, szczo ne można neskinczennu minły-wisť buttia wtysnuty w prawo wyjawłene w słowi, dumci. Same tomu realnisť wyjawlałarozbiżnosti miż zadumom, mrijeju i zdijsnenniam. A hołowna peredumowa zakonnosti— dobre bażannia, obgruntowane błahom Jednosti. Win dowiriaje Arimanowi — otże,wse harazd.

Tak buło spoczatku. Piznisze win staw sumniwatysia. A szcze piznisze — zustriw-sia z Hromowyceju. Wona wwijszła do grupy Kosmokratoriw Bahatomirnosti, oczołenojiHorykorenem — mołodym, połumjanym uczenym, prychylnykom najnebezpeczniszycheksperymentiw u bezmiri. Grupa Horykorenia inodi znykała z systemy Ary na desiatkycykliw, a koły powertałasia, Ariman dawaw jij nowe zawdannia. I tak bahato raziw.

Tak ot… Zustricz z Hromowyceju. Wona buła newbłahanna. Zhadała dytiaczi kla-twy, mriji junosti.

— Ty staw mariönetkoju, Merkuriju, — z żałem proszepotiła todi diwczyna. — Tywtraczajesz osobystisť.

— Ty ne lubysz mene, — hirko skazaw Merkurij.— Lubow pidnimaje. Newże ty ne rozumijesz? Ja baczu twoje łycho, ja choczu do-

pomohty tobi. Ty zasnuw.— Ja zachopłenyj robotoju, ne maju spoczynku. Pro jakyj son ty każesz?— Pro son duchu. Ty ne sumniwajeszsia w sobi, w Arimani. Tam, de nema

sumniwu, tam zanepad.— A pewnisť? — wrażeno zapytaw Merkurij. — Newże pewnyj sebe i swojich sył

szukacz priamuje do zanepadu?— Pewnisť ne wykluczaje sumniwu, — zapereczyła Hromowycia. — Pewnisť — ce

ne uniwersalne riszennia tijeji czy inszoji probłemy. Pewnisť — to wira w smysł buttia,u docilnisť isnuwannia j poszuku. Ałe sumniw — to wybir prawylnoho szlachu. A ty neszukajesz, ty pokławsia na awtorytet starszoho.

Wony rozijszłysia z hirkotoju w serciach. A potim wona znykła. Merkurij diznaw-

Page 138: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

sia, szczo grupa Bahatomirnosti pokynuła systemu Ary dla duże ważływoho ekspery-mentu, zaproponowanoho samym Arimanom. I oś teper wony powernułysia…

Poperedu Horykoriń i Hromowycia. Za nymy — Władyswit, Sokrat, Czajka, Ju-liäna, Inesa. Czotyry junky i troje junakiw. Błakytna tkanyna szczilno oblahaje prekra-sni tiła, na hrudiach zołotijuť spirali — symwoły Bezmiru, wołossia junakiw chwylamyspadajuť na płeczi, u diwczat zawjazane tuhymy wuzłamy. Merkurij mymowoli poriw-niaw Arimana z prybulciamy. I krasa Hołownoho Koordynatora pomerkła pered harmo-nijeju i prostotoju Kosmokratoriw. Czomu? De pryczyna? Adże formy u bilszosti z nychmensz dowerszeni, niż u Arimana! Ta je szczoś newłowyme, szczoś u syntezi nepomit-nych detałej wnutrisznioho ta zownisznioho switu, szczo daje taku raziuczu widminnisť.

Hromowycia metnuła pohlad ponad riadamy mysłyteliw. Jiji błakytni oczi torknu-łysia Merkurija, potemniły. Radije czy ni? Win namahawsia wwijty z neju w kontaktosobystym psychokodom, ałe Hromowycia mowczała. Nimo w prostori, tilky czuty hro-zowe tremtinnia jiji duszi. Z czym wony pryjszły siudy, na kongres, jaki nowyny pryne-sły dla systemy?

Suworo zamknuti wusta Hromowyci, dowhi wiji opuszczeni. Kosmokratory siły, ły-sze Horykoriń oczikuje. Win stripnuw biłosniżnym wołossiam, hlanuw na Arimana. Załzawmer.

— Eksperyment prowedeno? — huczno zapytaw Hołownyj Koordynator.— Tak, — widpowiw Horykoriń.— Uspichy?— Je.— Dopowisy piznisze. Ja radyj, — usmichneno skazaw Ariman. Win okynuw pohla-

dom audytoriju.— Brattia! Nasz kongres obmeżeno mizernoju kilkistiu uczasnykiw. Wy znajete

czomu. Probłemy hostri, nebezpeczni. Szyroke obhoworennia wykłycze nebażani na-slidky. Powernennia grupy Bahatomirnosti — do reczi. Siohodni ja zaproponuju wamradykalnyj eksperyment. Kilka sliw po suti. Piznisze — słowo speciälistam.

Persze: wsim widoma kryza systema Ary. My możemo bahato, my możemo majżewse. I my bezsyli. Ni tworennia sonć czy gałaktyk, ni mandry u neskinczennisť, ni pere-budowa systemy, ni nasołody — niszczo ne wriatuje nas wid spadu psychopotenciji. Kołozamknułosia, my rozkryły wsi możływosti, zakładeni w naszomu jestwi. Neobchidninowi szlachy poszuku — ciłkom widminni wid usich poperednich. Jasno, szczo riszenniapowynne buty paradoksalnym. Zwyczni proekty ne dopomożuť. Chto chocze skazaty?

— Ja, — skazaw Diön, koordynator tretioho sektora. — Spad psychopotenciji poja-sniujeťsia prosto. My wyriwniały możływosti wsich indywidiw. Wse dosiażne. Wse je.Mohutnia ławyna technicznych poserednykiw wykonuje buď-jake trywiälne bażannia.Duch zasnuw, dla nioho nema sfery borinnia.

— Szczo proponujesz? — zapytaw Ariman.— Powernennia predkowicznych cykliw. Amfiteatr zitchnuw.— Szczo ce prynese dla riszennia probłemy? — zapytaw Ariman.— Widrodżennia psychopotenciji. Chaj nawiť na prymitywnij osnowi. Radisť per-

wisnoho switowidczuttia. A potim można bude powernuty żyteliw, zbahaczenych perwi-snym doswidom, do poperednioho riwnia.

— I znowu — zamknute koło, — ironiczno skazaw Ariman, błysnuwszy wohnia-nymy oczyma. — Znaju: bahato ditej prahne powernutysia do predkowicznosti i nawiťdykunstwa. Zapytajte kosmoslidczoho Merkurija — u nioho dosyť prykładiw. Ałe ż ce neriszennia. Nehoże nam bawytysia wyczerpanymy cykłamy. Chto szcze?

— Ja, — mowyła Sełena, wczytelka Wyszczoho Cykłu Hołownoho Sektora. — Trebaszukaty wychid u hłybszych wymirach. Sformuwaty szcze składniszyj organizm, dyna-miczniszyj i minływiszyj, szczo prynis by nowi perspektywy dijannia. Widomo, szczokożna ewolucijna stupiń, jaku my dołały, rozszyriuwała spryjniattia do nejmowirnosti.

Page 139: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Czomu Koordynacijnyj centr ne wrachowuje cijeji możływosti?— Wrachowuje, — zapereczyw Ariman. — My dumały i eksperymentuwały. Ma-

terija maje barjer minływosti. My wyczerpały semerycznu oktawu. My zamknuły wse-łenśkyj cykł. Kwantowyj charakter czasu j prostoru ne dozwolaje nam zbuduwaty wo-śmu stupiń buttia. Jiji praktyczno nema. Swit form ne może perejty kordon semerycz-noho akordu Wełykoji Materi. Hraty bez muzycznoho instrumenta — oś szczo ty propo-nujesz, luba Sełeno! Chiba ce możływo?

— Możływo, — twerdo skazaw Horykoriń, poruszywszy naprużenu tyszu.— Ty, druże? — zdywuwawsia Ariman.— Ja.— Ty widstojujesz takyj absurd?— Istynu, a ne absurd.— Harazd. Ty wysłowysz swoju dumku! Sełeno, ty zakinczyła?— Tak, — sumno ozwałasia Sełena, sidajuczy. — Pewno, ty skazaw prawdu, Ari-

mane. Horykoriń łysze szczyryj towarysz. Win daw meni duchownu pidtrymku, ałe nerealne riszennia…

— Ja skażu piznisze, — suworo skazaw Horykoriń. — Prodowżuj, Arimane.— Harazd. Chto szcze skaże?— Ja, — ozwawsia Borytor, najstariszyj wczenyj systemy, asketycznyj, wysokyj,

nezworusznyj. Win postojaw trochy mowczky, pożuwawszy hubamy, niby probuwaw nasmak ti słowa, jaki chotiw promowyty. — Ja choczu z usijeju widpowidalnistiu zajawyty,szczo wy, dorohi brattia, wedete bezplidnu dyskusiju. Niczoho kongres ne wyriszyť. Ni-czoho ne prynese. Buď-jaki proekty, riszennia bezsyli zupynyty starinnia systemy. Te,szczo poczałosia, powynno wmerty. My zupynyły fizycznu smerť ludyny, ałe pryroda po-mstyłaś nam. Ne można poruszuwaty riwnowahy. Zanepad psychiky — zakonomirnejawyszcze, plid naszoho zarozumiłoho, bezhłuzdoho wtruczannia u złahodżenyj chid pry-rody. Wona — Wełyka Maty — porodyła nas u wsełenśkomu rytmi jak organiczni akordymełodiji kosmosu. Tak buło doty, poky my ne owołodiły własnoju ewolucijeju. Pizniszemy wyjszły z jiji zakoniw i poczały prohołoszuwaty swoji, ne zwiriajuczy jich z welinniampryrody. Nezałeżnoho switu my ne zmohły stworyty, a poruszena mełodyka Materi pry-weła do zanepadu.

— Szczo ż ty proponujesz, Borytore? — nasmiszkuwato spytaw Ariman. — Też po-wernennia do predkowicznosti?

— Szcze dali, — odrizaw Borytor. — Do perwisnoji tyszi. Do nebuttia.Merkurij nastorożywsia. Szczo win każe? Ti ż sami słowa, szczo jich nedawno pro-

mowyła diwczyna-samowbywcia. Mikroby psychicznoho rozładu łetiať u prostori, wonyzarażajuť uże mudrych i drewnich uczenych.

— Pojasny swoje słowo, Borytore, — skazaw Ariman.— Pojasniu. Ja proponuju znyszczyty systemu. Perewesty jiji w stan wakuumu.

My ce możemo, wy znajete, szczo ja ne wysuwaju nezdijsnennoho proektu.Chwyla hniwu j smichu chlupnuła w nezrymi stiny Tartara.— A dali? — pocikawywsia Ariman, zberihajuczy spokij i powahu do wczenoho.— Dali nechaj pryroda dije za własnymy zakonamy. Wona znowu stworyť nowi

systemy, gałaktyky, zori. A może, szczoś insze. Ta jake ce maje znaczennia? My pozbu-demosia pekuczych probłem, a nowi swity, de wynykne mołode żyttia, wże ne stanuťzamysluwatysia nad smysłom buttia. Wony buduť żyty. Prosto żyty, jak żyły naszipredky…

— Ałe ż kołyś znowu nastane kryza? — zapytaw Ariman.— Może, ałe to wże bude ne nasza kryza…— Absurd, — hrizno skazaw Hołownyj Koordynator. — Probaczte, ałe ż ne można

serjozno obhoworiuwaty proekty samoznyszczennia. Dosyť! Teper skażu ja. HołownyjKoordynacijnyj centr pidhotuwaw paradoksalne riszennia, jake wypływaje iz sytuaciji.

Page 140: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

My wychodyły z takych peredumow: zberehty suczasni dosiahnennia i znajty nowyj po-tenciäł dla zhasajuczoji psychiky. Proponuju: stworyty nowyj swit u perszomu stupenibuttia, w trymirnomu bezmeżżi. Osnowa programy: nasz własnyj kosmicznyj kod. Ri-znycia: nasz swit rozwywawsia spontanno, stworenyj namy swit bude pid naszym nah-ladom. Czuju zapytannia: jaka meta? Widpowidaju: ciłespriamowana ewolucija, szczoprywede do pojawy myslaczych istot. Nam neobchidna bujna psychiczna stychija. Z pro-tyriczcziamy, z poszukamy, rewolucijamy, pidnesenniamy i zanepadamy, iz seksom, projakyj my znajemo łysze z widhomonu istorycznych chronik, ta zradoju, z porywanniamu nezmirnisť. Ce bude nasza model. My zmożemo nepomitno wtruczatysia u płyn podij,stawyty nyzku eksperymentiw. Bilsze toho — my wykorystajemo jichniu psychicznuenergiju dla zbudżennia własnoji. Szczob zminyty sonne żyttia systemy, szczobwdychnuty nowi syły, treba mohutnij riweń potenciäłu.

Z miscia schopyłasia Hromowycia. Merkurij widczuw, jak chołodok powze w niohopoza spynoju. Zaraz maje szczoś statysia. Wona schoża teper na rozluczenoho drewniohoptacha. Oczi pałachkotiať, ruka prostiahnuta do Arimana.

— Złoczyn! — wyhuknuła wona. — Złoczyn i hańba! Te, szczo my poczuły, — nedostojno myslaczoji istoty. I ce howoryť Hołownyj Koordynator systemy, jaka osiahnułasemerycznyj cykł buttia? Słuchajte, Kosmokratory, słuchajte, Demiürhy! Newże u waspidnimeťsia ruka tworyty swit dla parazytarnoji mety? Newże nasza psychika nastilkydehraduwała, szczob spokijno pryjniaty kanibalśkyj proekt, dostojnyj peredistorycznychistot?

Amfiteatr mowczaw. Ariman usmichawsia — sarkastyczno, tonko.— Afekt! — spokijno skazaw win. — Ja rozumiju tebe, Hromowyce! Ce twoja daw-

nia wada — kryczaty ne podumawszy. A koły dobre pomysłysz, zbahnesz prynady na-szoho proektu! De ty baczysz złoczyn? U czomu? Nijakoho nasylla, nijakoho poruszenniakosmicznoji etyky. My damo żyttia miriädam nowych istot, my damo jim darunok sa-moswidomosti, radisť switowidczuttia…

Hromowycia bolisno skazała:— Ty choczesz, Arimane, rozwjazaty probłemu zanepadu rabśkoju syłoju inszoji

ewoluciji…— Stworenoji namy, — zauważyw Ariman.— Jaka riznycia? — zapytała wona. — My widpowidajemo za kożnyj swij krok.

Stworywszy myslaczu istotu, my ne zmożemo wpływaty na jiji swobodu.— My j ne budemo wpływaty na neji zrymo. Wona niczoho ne znatyme!— Szcze hirsze! Tajemnyj złoczyn?— Dosyť, — skazaw Ariman, i złowisni wohnyky spałachnuły w joho oczach. — Ty

wnesła dysharmoniju w robotu kongresu. Dosyť z nas własnych probłem. Modeluwannianowoho switu wyriszyť bezlicz zahadok. Proekt schwałeno Koordynacijnym centrom.Joho praktyczno pidhotowłeno do zdijsnennia, jdeťsia pro dejaki utocznennia…

— I was ne cikawlať inszi możływosti? — wrażeno zapytała Hromowycia.— Ja jich ne baczu, — nedbało skazaw Ariman. — Pusti rozmowy. Dytiaczi pro-

żekty.— Ty despotycznyj, Arimane. Ty zabuwajesz pro Chartiju kosmosu. Jednisť — ne

pidkorennia wsich woli odnoho.— Ja ce wczyw u szkoli perszoho cykłu, — nasmiszkuwato zajawyw Ariman. — Ce

buło tysiacza szistsot cykliw tomu…— Tym hirsze. Ty zabuw pro Chartiju. Abo zneważyw jiji.— Ty chotiła nahadaty meni pro neji? — rozdratowano zapytaw Hołownyj Koordy-

nator. — Dla cioho ty tut, Hromowyce? Horykoriń! U twojij grupi swawola. Ałe dosyťpro ce! Ja czekaju dopowidi pro eksperyment. Zwituj pered kongresom. My choczemoznaty pro rezultaty eksperymentu.

Horykoriń zrobyw znak Hromowyci. Wona neochocze siła. Todi keriwnyk grupy

Page 141: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Bahatomirnosti ważko piszow do centru amfiteatru. Staw porucz z Arimanom. Pylnohlanuw u wiczi Hołownoho Koordynatora. Todi zwernuwsia do kongresu.

— Centr poznajomyw naszu grupu z proektom dwi spirali tomu. Buło wełeno pro-westy eksperyment po stworenniu switu w obmeżenych massztabach. My wyłetiły zbaťkiwszczyny. Ałe eksperymentu ne proweły.

— Jak? — zdryhnuwsia Ariman. — Pered cym ty skazaw neprawdu?— Ja skazaw prawdu.— Eksperyment prowedeno. Eksperymentu ne prowedeno. Szczo za dykyj ałohizm?

Ty wyriszyw zajniatysia na kongresi sofistykoju?— Ni! — twerdo mowyw Horykoriń, ne zwertajuczy uwahy na hniw Arimana. —

Eksperymentu w objektywnosti my ne proweły, ałe my zmodeluwały joho w psychicz-nomu poli…

— Nawiszczo? — skryknuw Hołownyj Koordynator.— Szczob znaty naslidky.— I szczo?— Proekt złoczynnyj, — chołodno widpowiw Horykoriń. — Hromowycia wysłowyła

naszu spilnu dumku.— Tak, — drużno pidchopyły szestero Kosmokratoriw. Ariman spochmurniw.— Ja baczu, wy pryjszły siudy z prowokacijnoju metoju.— My pryjszły dla wyjasnennia istyny, — dostojno zapereczyw Horykoriń. — Psy-

chomodel pokazała, szczo sztuczno stworenyj swit bude supereczływyj i chaotycznyj. Dostychijnych protyricz buduť dodani protyriczczia naszoho własnoho rozumu. Adże two-rinnia i tworci nerozdilni. My stworymo kosmicznu wjaznyciu. A oskilky istoty tohoswitu buduť widczużeni wid nas, to bezwychiď naszoji psychiky, nasze bezsylla, naszisumniwy, naszi probłemy stanuť jichnim horem, jichnioju mukoju. Wony nestymuť karuza czużu prowynu. Ja wże ne howoriu pro te, szczo my majemo namir obkradaty jichpsychiczno. Ce wzahali wychodyť za meżi tysiaczolitnioji tradyciji. Ja widznaczaju de-gradaciju człeniw Koordynacijnoho centru systemy. Ce nepokojiť nas. My piznisze za-proponujemo kongresowi perehlanuty skład Uprawlinnia systemoju.

Prysutni ważko mowczały. Namahałysia ne dywytysia odyn odnomu w oczi. Na-błyżałasia hroza. Ariman strymawsia wid wybuchu. Sucho zapytaw:

— Alternatywa?— Bude j alternatywa, — sumno posmichnuwsia Horykoriń. — My dowho dumały

nad kryzoju naszoho ludstwa. Ce — zakonomirna stupiń. Pisla neji abo nowe pidnesen-nia, abo zahybel.

— I wasza grupa baczyť wychid poza proektom? — nastorożeno zapytaw Ariman.— Tak.— U czomu win?— Skażu. Ce jedyna możływisť, ałe wona wseosiażna. Wona ne despotyczna, a ewo-

lucijna. Wona ważka, ałe perspektywna. W czomu koriń naszoji kryzy? W obmeżenostiindywida. Win — iskra bezmeżżia, ałe ne bezmeżżia. Win chwyla w okeani, ałe ne okean.Otże, praktyczno win niszczo pered bezodneju neskazannoho. Czomu ż my dywujemośznecinenniu smysłu buttia? Indywiduum zatysnutyj i pozbawłenyj możływosti dali pi-znawaty swit. Forma bilsze ne pryjmaje powoji suti. Otże, treba zrujnuwaty tyranijuformy.

— Jak? — hostro zapytaw Ariman.— Wychid za meżi tiła. Objednannia indywidualnoji swidomosti z połem bezmeż-

żia…— I takym czynom — wtrata osobystosti?!— Ni, zawojuwannia neskinczennosti!— Rozczynennia sebe w okeani bezłykosti, — luto promowyw Ariman.— Oś czoho ty bojiszsia? — nasmiszkuwato skazaw Horykoriń.

Page 142: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Chto maje osobystisť — toj ne wtratyť jiji! — wyhuknuła Hromowycia, pidnima-juczy ruku.

— Osobystisť zdobude nebuwali możływosti, — skazaw Horykoriń. — Zamisť od-noho mozku — weś bezmir, zamisť odnoho sercia — jedyne serce kosmosu, zamisť od-noho-dwoch druziw — wsia bahatołyka minływisť psychicznoho żyttia bezmiru. Nebez-peky? Wony je! Ałe meta — prekrasna! Brattia! Poriwniajte: tworennia inszoho switu ipidporiadkuwannia joho swojij woli czy objednannia własnoji psychiky z kosmicznymokeanom? Wybyrajte!

— Wyboru nema! — żowczno skazaw Ariman. — Zakon suworyj. My zmuszenijomu pidkorytysia. Grupa Kosmokratoriw Bahatomirnosti ne wykonała nakazu centru,swawilno zminyła umowy płanu. Wony pidlahajuť sudu.

— Cioho ne bude! — zakryczały Kosmokratory. Amfiteatr newdowołeno zaszumiw.Ariman stojaw, nasupywszy browy.

— Pownoważennia ostannioho riszennia w mene, — skazaw win władno. — Beruwidpowidalnisť na sebe. Eksperyment po stworenniu nowoho switu pocznemo nehajno.Kosmokratory i Demiürhy obrani. Grupa Bahatomirnosti wid uczasti w tworenni usu-wajeťsia. Wona bude zamknena w Tartari do osobływoho riszennia!

Merkurij żachnuwsia. Szczo win skazaw? Jak win smije? Zaczynyty w Tartar naj-kraszczych Kosmokratoriw systemy? Hańba i łycho! Ce może wykłykaty strachitływinaslidky.

— Ty zastosujesz syłu proty nas? — hniwno zapytaw Hory-koriń. — Czy hadajesz,szczo my pidemo w Tartar dobrowilno?

— Kraszcze buło b dobrowilno!— O ni, ne doczekajeszsia! — dzwinko skazała Hromowycia. — My ne mariönetky

i, spodiwajusia, takymy ne stanemo! Idy, bery, wedy nas do Tartara!Wrażeni człeny kongresu ne wstyhły wymowyty j słowa, jak rozsunułysia stiny

Tartara i do amfiteatru wderłysia kołony storukych. Wony otoczyły prymiszczennia. Se-mero z nych pomczały nad hołowamy mysłyteliw do centru.

— Zrada! — huknuła Hromowycia. — Człeny kongresu! Wy baczyte?— Zrada! — zarewły Kosmokratory. — Powidomte systemu!— Tełepatyczne połe izolowane. Wziaty jich! — nakazaw Ariman.Storuki obpłutały Kosmokratoriw szczupalciamy, ponesły u powitri. Merkurij po-

baczyw wostannie oczi Hromowyci, oczi kochanoji. Wony pałały oburenniam.Merkurij zastohnaw i… prokynuwsia. Własne, prokynuwsia ne Merkurij. Proky-

nuwsia Hryhir Bowa w kwartyri po wułyci Andrijiwśkyj uzwiz…U dweri postukały. Baba dopytuwałaś: «Mo’, tobi pora jistońky? Wże dewjata ho-

dyna».Hryhir skoczyw z liżka, ne w syli rozibratysia, szczo j do czoho. De win? Szczo z

nym? Ara, Zemla… Wse zmiszałosia. Szczo za omana? Hala… Hala Kurinna! Oś kohonahaduje Hromowycia! Ałe ż Hala tut, na Zemli. I wona czekatyme joho na nabereżnij,bila prystani. O desiatij! Son? Jakyj że son, koły win prodowżuwawsia pisla toho, jakprokynuwsia. Ta szcze j tak łogiczno. Ech, jakby szcze trochy. Szczob diznatysia pro doluKosmokratoriw. Newże wony ne peremożuť Arimana? Newże zahynuť?

Hryhir chuteńko obływsia chołodnoju wodoju, wytersia rusznykom. Heť prymary!Siohodni zustricz z neju…

Hala stojała, schyływszyś na betonnyj parapet, i dywyłasia na żowtawi wody riky.Na nij buw korotkyj synij płaszcz, czorni panczochy, prosteńki bosoniżky. Wyszytastriczka perechopluwała towsteńkyj żmut wołossia na spyni.

Hryhir zupynywsia krokiw za desiať wid neji. Zaraz… win pidijde, zazyrne u jijioczi. I wona powede joho. Kudy? Kudy zachocze. Na kraj switu, czy u swit chymer, czyw carstwo sniw. Wse odno, aby z neju.

Wona widczuła joho pohlad, obernułasia. Łaskawo osmichnułasia. Prostiahnuła

Page 143: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

ruku. Win torknuwsia hariaczoji dołoni. Tycho zapytaw:— Jak spoczywały?— Ja ne spała…— Czomu?— Ne mohła. A wy?— Ja zasnuw, — wynuwato skazaw Hryhir. — Szcze j dobriacze. I prysnywsia meni

dywnyj son…— Oj, prawda? — zapytała Hala. — Wy rozkażete meni? Ja duże lublu słuchaty

sny. Tilky szczob nezwyczajni.— Ta bilsz nezwyczajne ważko j prydumaty, — zitchnuw Bowa. — Ciła epopeja…— Czudesno, — zradiła wona. — Poczynajte.— Ta ni, ne tut, — poprosyw win. — Deś na pryrodi.— A kudy my pidemo?— Kudy zachoczete. Może, pojidemo deś na łuky? Tepłochodom?— Zhoda.— Todi na piwdeń. Aż deś do Wyszeniok…Hryhir uziaw kwytky na tepłochid. Wony zajniały misce na nosi sudna. Z Dnipra

dychaw prochołodnyj witer, ludy tułyłysia błyżcze do bufetu, pid nakryttia, abo jszły wkajuty. Bila nych prymostywsia łysze staryj sywowusyj rybałka, z wudkamy, w brezen-towij robi, ta juna diwczynka w błaheńkomu płaszczyku. Wona trusyłasia wid chołodu,ałe chorobro stojała proty witru, zamrijano dywyłasia wpered.

Chlupała wesniana chwyla, propływały mosty, merechtiło na kyjiwśkych horachzełene marewo. Hryhir zaczarowano dywywsia na Halu. I ce niby son? Niby son. Może,wse na switi son? Hrebeni chwyl na okeani żyttia… Hrebeni sniw. Prokydajeszsia, tu-żysz za mynułym snom, pirnajesz u inszyj… I tak bez kincia, i tak bez kincia. Postrywajże, ne szczezaj.

Hala perechyłyłasia czerez bort, zadywyłasia na pinu pered nosom tepłochoda, ty-cho, majże poszepky prodekłamuwała:

Znowu tomlinnia. Sumniwy znowu.Iskry na chwyli riky.Pohladu czary.Magija słowa.Dotork ruky.Pestoszczi soncia? Czy podych bezodni?Myťczy polit nazawżdy?Tysza — uczora, buria — siohodni!Zwidky? Kudy?Marewo dawnie.Mow snowydinnia.Szczoś isnuwało, buło.Popełom czasu sercia kwylinniaWże zanesło.Może, woskresne? Może, roztaneKryha bajdużosti znow?Weczora promiń?Siajwo switannia?Zło czy lubow?

— Zwidky ce? — tycho zapytaw Hryhir.— Wnoczi napysała…— Czomu takyj sum?— Ne znaju. Dywno, prawda? Niby szczastia majnuło…

Page 144: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wy skazały — szczastia, Halu? — spałachnuw Hryhir.— Tak, Hryhore, — jasno hlanuła jomu w oczi diwczyna. — Ałe zwidky ż sum? I

trywoha… I bil. Jakeś peredczuttia.— Może, mynułe?— Szczo?— Każu, może, w mynułomu u was buło szczoś tragiczne?— Buło, — ważko zitchnuła diwczyna.— Oś wono i nahaduje. Wy bojitesia, szczob ne znykło szczastia, szczob ne powto-

ryłoś mynułe.— Ne znaju. Moje serce niby kryżynka teper…— Halu! Ne można ż tak…— Jak?— Wicznyj tragizm. Podiliťsia zi mnoju waszym horem. My ż teper druzi. A z dru-

ziamy wse popołam.— Słowa, — skazała Hala. — Najiwni słowa. Nawiť najbłyżczyj druh ne wiźme na

sebe czuże hore…— Czuże… A jakszczo wono stane ne czużym?— Ne znaju. Ne pewna.— Rozkażiť.— Pro szczo? Sprawa ne w podijach. Podiji banalni, Hryhore. Buła simja. Baťko,

maty. Wesełoszczi dytynstwa, mriji, zachopłennia. Wiryłosia w najswiatisze, maluwało-sia w ujawi najromantycznisze. Potim baťko znyk…

— Znyk? — nespokijno perepytaw Hryhir. — Jak znyk? Kudy?— Newidomo kudy. Pojichaw na poluwannia. I ne powernuwsia. A piznisze joho

zwynuwatyły w roztrati. Nas wysełyły z kwartyry. Ti sami ludy, jaki usmichałysia, kla-łysia w drużbi — o hydota! — ti sami piznisze ne podawały ruky, ne witałysia. Mamane wytrymała takoji zminy, wona zanadto wiryła u neporusznisť awtorytetu baťka, uswoju zabezpeczenisť. Chymera. Ja piznisze zbahnuła, szczo wse buło iluzijeju. Mamawmerła. A ja… Nawiť w internati — dońka złodija, złoczyncia! A piznisze mene dopytu-wały. De baťko? Kudy win znyk? Ja klałasia, szczo niczoho ne znaju, ja płakała, prosy-łasia… Ja chotiła, szczob wony rozszukały joho, adże ja syrota… A wony ne wiryły.Nichto ne wiryw. Zaczyniałysia dweri dowiry, drużby, nadiji. Morok u duszi… A tutwy…

— Ja, — maszynalno powtoryw Hryhir, styskujuczy ruku diwczyny.— Wy. I nowa nadija. Ja straszenno bojałasia, szczob znowu ne powernułosia my-

nułe. Ja znaju: w meni posełyłasia znewira. Ja nezlubyła swit. Za szczo meni joho lu-byty? Znaju: je choroszi ludy. Ałe wony w abstrakciji. A tak choczeťsia tepła, łasky, na-diji. Hryhore, pamjatajete, my żartuwały pro Szerłoka? Stańte kryminalistom, rozha-dajte moju zahadku.

Hryhir poczerwoniw wid nespodiwanky, zakaszlawsia. Boże, jake bezhłuzde sta-nowyszcze. Oś i nastupyw czas. Treba brechaty abo kazaty prawdu. Brechnia — muka.A prawda — znowu udar dla neji. I, może, udar nazawżdy!

Win peresiw napered, zatuływ diwczynu od witru, turbotływo skazaw:— Wam chołodno. Dawajte zahornu was płaszczem.— Diakuju, — prosto skazała diwczyna. — Meni dobre.Juna susidka zazdrisno hlanuła na Halu, z żałem zitchnuła, piszła wnyz. Tilky

staryj rybałka bajduże kuryw samokrutku, splowujuczy za bort.— Ja neodminno zroblu te, pro szczo wy każete, — proszepotiw Hryhir. — I ne

kołyś… a teper.— Teper? — zdywuwałasia Hala.— Teper. Ja poznajomlusia z sprawoju waszoho baťka, poproszu, szczob meni dały

dozwił na rozszuky.

Page 145: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Chiba tak można? Studentowi?— Można. Jak dypłom, — zbrechaw Hryhir. — Mene też zacikawyła cia sprawa.

Tajemnycia. Ludyna znykła, mow kriź zemlu prowałyłasia. Nijakych znakiw. Abo johowkrały, abo…

— Wkrały? — znyzała płeczyma Hala. — Nawiszczo?— Może, rozwidka.— Ta szczo wy? Komu win potriben?— Wsiake buwaje. My ż niczoho ne znajemo. U wsiakomu razi — wiźmusia za ciu

sprawu. Rano czy pizno.Diwczyna potysnuła jomu ruku, wdiaczno hlanuła w oczi. Hryhir połehszeno

zitchnuw. Pronesło. I nawiť nawedeno mistoczky,Teper uże treba mensze brechni. Jakszczo wona j znatyme pro moju uczasť u

sprawi, to ce ż za jiji prochanniam. I wse-taky mistyfikacija! Nema pownoji jasnosti.Tepłochid pryczaływ do piszczanoho ostriwcia. Sered wysokych płakuczych werb

stojała chatynka kuhowszczyka, czerwoniły swiżopofarbowani bakeny. Na bort zijszłastareńka babusia — pewno, drużyna kuhowszczyka, jakyj stojaw na berezi i kryczaw:

— Dywysia ż, ne zabuď plaszku! Ta dinaturu na nohy! Czujesz?Kapitan zasmijawsia, wyhlanuw u wikoneczko.— Szczo, staryj, rewmatyzm zamuczyw?— Ehe, — prywitno widpowiw kuhowszczyk, pidmorhujuczy sywym wusom. —

Zajidaje. A chylnesz stakan — odijde trochy!— To wy ne dla roztyrannia? — zdywuwawsia kapitan.— A jakyj że dureń roztyraje? — W swoju czerhu zdywuwawsia kuhowszczyk. —

Nutro prodezynfikuwať — ce diło! A wyływať na sebe? Nie, ce ne-ren-ta-belno! O!Pasażyry rehotały. Hryhir zapytływo hlanuw na diwczynu.— Może, zijdemo tut? Pohulajemo. A tepłochid powerneťsia — pojidemo do Kyjewa.— Zhoda, — kywnuła Hala.— Kapitane, chwyłynoczku zażdiť, my zijdemo… Na zworotnomu szlachu prycza-

łyte?— Pryczałymo, — zmownyćky morhnuw kapitan. — Dywysia ż, chłopcze!Hala poczerwoniła, metnułasia do trapa, perebrałasia na piszczanu kosu. Hryhir

tym czasom kupyw u bufeti palanyciu ta kowbasy. Zahornuw use ce w cupkyj papir.Pidijszow do Hali. Tepłochid popływ dali.

Kuhowszczyk zacikawłeno rozhladaw neprochanych hostej. Chytri oczyci pid sy-wymy wołochatymy browamy buły hostri j nasmiszkuwati.

— Nu, drastujte! Czoho ce was prynesło siudy?— Pohulaty, — myrolubno skazaw Hryhir. — Duże harnyj ostriweć.— Ehe ż, — zhodywsia did, czuchajuczy pjatirneju kudłatu hołowu. — Ostriw czy-

styj. Ne zapaskudżenyj. Ne te szczo w horodi. Hulajte, ja ne pereczu. A chto taki budete?— Studenty, — skazaw Hryhir. — Oś wona — likarka.— Ta szcze ne likarka, — usmichnułasia Hala. — Majbutnia likarka.— Aha. Ce dobre, — schwalno mowyw did. — Wolnych bahato, je koho likuwaty.

Dobru profesiju, doczko, wybrała. Oś mene, prymirom, czyriaky zajiły. Szczo wyweduodnoho — druhyj nasidaje. Inkoły take wysiadeťsia na szyji, szczo j hołowy ne power-nesz. Czym, jak ty dumajesz, można wywesty?

— Ważko tak skazaty, — widpowiła Hala nesmiływo. — jiża u was, mabuť, odno-manitna. Prostuda wiczna. Witaminiw ne wystaczaje. Ta szcze, może, wypywajete.

— Buwaje, — usmichnuwsia did. — Bez cioho ne można. U nas taka robota. Newypjesz — propaw. Mo’, choczete po pjatdesiat? U mene czekuszeczka zostałasia.

— Ta szczo wy, didu? — znijakowiw Hryhir. — Ne treba.— Czoho? Ja wid szczyrosti. Meni baba szcze pryweze. Czaroczku smyknesz —

nacze w raj popadesz!

Page 146: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Hryhir i Hala perehlanułysia, zasmijałysia.— Rybky wjałenoji sprobujte, jak pyty ne choczete. Sam łowyw, baba wjałyła. Syta

rybka, smaczna. A zwaty mene Charytonom. Charyton Sergijowycz Bubon. Szczo,smiszne prizwyśko? To dida moho tak drażnyły. Lubyw bahato bazikaty, carstwo jomunebesne. Ot na wułyci i drażnyły Bubonom. Did bazikaw, a ja mowczu, i wse’dnoprizwyśko załyszyłoś. Nu, niczoho, chaj chocz i horszkom prozywajuť, aby w peczi nesydiť. To jak że, hołubońko-koroliwno, do kumpaniji prystanesz? Wy panśki, mo’, j nezwykły, pohrebujete prostym didom?

— Ta szczo wy? — rozhubyłasia Hala. — Jaz radistiu…— A koły z radistiu, to proszu, — hostynno pokazaw rukoju did u bik chatynky. —

Tam zatyszok. A soneczko wyhrije zemelku, todi pohulajete, diło mołode… Che-che…Ruszyły wid bereha. Netorkanyj pisok spiwaw pid nohamy. Did pospiszyw do swo-

jeji oseli, widczynyw dweri, zihnuwszyś, zajszow u chatynu.— Meni szcze nikoły ne buło tak harno, — proszepotiła Hala.— I meni, — ozwawsia Hryhir. — Prosto i lubo.Wony zajszły do kuhowszczyka. Zalizna kojka, zasłana siroju kowdroju, stił, kilka

stilciw. U hrubi pałachkotiw wohoń. Na stini z płakata usmichałysia kosmonawty. Nadruhomu płakati — pownowyda dojarka u biłomu chałati obnimała tela. Wnyzu tekst:«Ja nadojiła po czotyry tysiaczi litriw mołoka wid korowy. A ty?»

Hryhir usmichnuwsia. Did perechopyw joho pohlad, zadowołeno kachyknuw.— Weseła kartynka. Harna mołodycia. Jak nema baby — meni sumno. To ja dy-

wlusia na płakat, zhaduju mołodisť. Moja baba — jak buła diwkoju — toczna kopija! Jakide, buwało, — zemla dwyhtyť. A teper diwky piszły dribni, suchorebri, nikudyszni. Iwziatysia nema za szczo.

Hala zasmijałasia, Hryhir znijakowiw. Did porawsia bila sudnyczka.— A szczo, neprawdu każu? Ni kosy, ni wydu, ni odeżi putnioji. Ponacziplajuť kłap-

tykiw na sebe, nacze kupyty nema za szczo szmatka materiji. Kołyś buło! Korsetka ok-samytna, hrudy — jak hora, wyszyta soroczka, spidnycia — jak paraszut. Ta szcze wi-nok! I pohana diwka, a w takomu wbranni chorosza. Mow wesnianoczka. Aż pociłuwatychoczeťsia! A teperiszni — hospody boże ty mij! — skipkamy hydko wziaty, nacze pislatyfu, obstryżeni, zamuczeni, kuriať… Ty, diwko, czasom ne kurysz?

— Ni, ni, szczo wy! — zamachała rukamy Hala.— Sława bohu! Żinka, jaka kuryť, wże ne żinka, a dymar, żłukto dla wywarky. Nu

ot, proszu do stołu. Chu, prokotyłosia, aż do nih dostało! Jiżte, jiżte rybu! Tak pro szczoja? Aha, pro diwok. Kaneszno, ja ne pro wsich. Oś, prymirom, ty, diwko, harna. Czohotam soromytysia — harna! Ne hirsza wid kołysznich. I pa twar krasywa, i je na szczopodywytysia. Chudorlawa, nu to niczoho, mjaso naroste, jak czołowik żalityme. Ty żchłopcze, czołowik jij?

— Szcze ni, — zakaszlawsia wid nespodiwanky Hryhir, unykajuczy dywytysia naHalu.

— To budesz, — zaspokojiw did. — Para dobriacza. Tak ty żalij jiji, bo nema niczohokraszczoho wid pryjaznoji ta szczyroji żinky. Doky w neji serce ne zatrujene, wona tobii opora, i szczastia, i… korotsze każuczy, żinka — wse… Oś moja baba. Jakby ne wona,ja b propaw. Propaw by, jak ruda mysza. A wona mene trymaje na switi.

Hala z Hryhorom słuchały kuhowszczyka, jakyj rozwodyw swoju fiłosofiju peredwdiacznymy słuchaczamy, zakuszuwały wjałenoju ryboju, dywyłysia odne odnomu woczi… Ne mało znaczennia, pro szczo ide besida, z kym. Wony razom, dowkoła wesna,łaskawyj usmich neba. Serce kłycze, żadaje czohoś nezwyczajnoho.

Mynuła hodyna… czy dwi.Did schamenuwsia, hlanuw na wełykyj stinnyj hodynnyk.— Oj, zahoworywsia ja z wamy, a meni szcze treba farbuwaty kuhy ta piznisze

swityty. Hulajte ż na zdorowjaczko, wybaczajte, koły szczo ne tak.

Page 147: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Oj, spasybi, didusiu! Szczo wy? — szczasływo ozwałasia Hala. — Nam u wasczudowo!

— A koły tak, to spasybi j wam, szczo potiszyły staroho, bo ja ż też radyj choroszymludiam! To buwajte ż! Choczete — spoczyńte na liżku, a choczete — hulajte!

— My pohulajemo.— To j dobreńko.Wony wyjszły, pomandruwały w zarosli. Chytałasia zemla, fejeryczno błyszczała

hłaď riky. Hala prytułyłasia do stowbura werby, szkarubkoho, wołochatoho. Obniałajoho. Zapluszczyła oczi, niby prysłuchałasia do neczutnoho hołosu.

— Dywno.— Szczo, Halu? — niżno zapytaw Hryhorij.— Szczastia. Rady nioho ludy wojujuť, strażdajuť. Joho szukajuť u mandrach, u

podwyhach. Zarady nioho zapuskajuť rakety, budujuť maszyny, kłopoczuťsia za kwar-tyru. A może, to wse chymera? Oś ja teper szczasływa. Duże szczasływa.

— Halu…— Zażdiť. Ja wse skażu… Szczastia — jedyne miryło i kryterij. Rady nioho my

prahnemo kudyś u neohladnu dałynu, w majbuttia. A może, ce fikcija, chymera? Wonone deś, a tut. Porucz z namy. Ocia dywowyżna, nepowtorna myť… Zaraz, teper… Jakjiji zberehty? I, może, drużynnyk Kyjiwśkoji Rusi czy Spartak buły szczasływiszi za nas.I, może, diwczyna-połtawczanka, jaka czekała kozaka z pochodu, buła na sto holiw wy-szcza wid nas u swojemu czekanni, strażdanni i szczasti. Wona żyła powniszym, hłyb-szym żyttiam, niż my. My zanadto bahato choczemo. I ne dosiahajemo bażanoho, i wid-czuwajemo sebe neszczasnymy. A szczastia sydyť u kutoczku, proste, nepomitne, i cho-cze, szczob na nioho zwernuły uwahu. Pryjdiť, nahniťsia, wiźmiť…

— Halu, jak chorosze wy skazały…— Prawda? — zajasniła wona, torknuwszyś palcem joho ruky. — Prawda. Ja też

widczuwaju szczoś schoże. I snyłosia meni take same.— Snyłosia? Wy obiciały rozpowisty, — zhadała wona. — Ja czekaju.Win uziaw jiji ruky, prytysnuw do hrudej i poczaw rozpowidaty. Wona zaczaro-

wano słuchała. A koły skinczyw, neterplacze skryknuła:— Dali! Dali…— Szczo dali?— Szczo z nymy stałosia? Z wamy?— Ne znaju. Ja prokynuwsia.— Treba znaty, — schwylowano skazała wona. — Ce duże ważływo.— Czomu? — zdywuwawsia Hryhir.— Ne znaju… Ałe widczuwaju. Jakyjś dywnyj zwjazok z naszoju dołeju. Zwidky ce

u was? Czomu?— Fantasmahorija, — newpewneno skazaw Hryhir.— Taka czitka?— Ne znaju. A może, obrazy jakohoś inszoho switu. Błyźki meni psychiczno. Aka-

demik Naan, estoneć, wważaje, szczo porucz z namy isnuje bezlicz switiw. Wony dla nasnewidczutni, nezrymi, ałe ż wony je. Tam wyruje swoje żyttia, swoji konflikty j tragediji.Może, cej son — widhomin tych podij? I wzahali — bahato ludśkych sniw, jaki ne schożina zemnu realnisť.

— Czariwna hipoteza, — proszepotiła Hala. — Ja b chotiła, szczob wona buła real-nistiu. Ałe wasz son… Wy tam widczuwały sebe kryminalistom. Cikawo, wse-taky jejakaś sporidnenisť. A ja… Mene wy tam pamjatały?

— Wy — ce Hromowycia, — tycho skazaw Hryhir. — Ja widczuw.— Czomu ż my ne razom u tomu switi? — sumno zapytała diwczyna.— Ne znaju. Zate tut my razom.— O, jakby tak buło zawżdy, — z mukoju mowyła Hala. — Ja tak czekała lubowi.

Page 148: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Win obniaw jiji, prypaw do wust, — tremtływych, hariaczych. I stohin, i smich, ikurłykannia żurawliw — wse złyłosia w jedynu symfoniju szczastia. Ne mynułe, ne maj-butnie! Wiczna myť. Newidczutna i jedyno suszcza. Zberehty jiji, zatrymaty, uwicznyty.

Spływaw bezżalisnyj czas. Hryhir wypywaw slozy na oczach kochanoji, ciłuwawchołodijuczi palci. Sonce sidało za obrij, ťmianiło, naływałosia bahriancem.

Wony poproszczałysia z didom, obiciały nawiduwatysia. Zworotnym rejsom tepło-choda distałysia Kyjewa. Hryhir prowiw Halu do wułyci Pokruczenoji. Wony szczedowho stojały pid kasztanom, myłuwałysia misiacznym marewom noczi.

— Pora, — nareszti zitchnuła Hala. — Ja wże pidu…— Szcze trochy…— Smisznyj, — pohładywszy płecze Hryhora, proszepotiła diwczyna. — Choczu za-

łyszytysia na samoti, choczu wse pereżyty znowu. Ce — nezabutnie.— Koły znowu pobaczymoś?— Koły bażajesz. Chocz zawtra.— Todi zawtra. Pidemo do towarysziw mojich. Bude cikawa zustricz. Dyskusija.

My jiji nazwały «Sud nad bohamy». Bude bij. Pryjduť wirujuczi, atejisty, fiłosofy, kiber-netyky.

— Ce szczo — dla mene? — Widstoronyłasia Hala, pylno dywlaczyś w oczi chłop-cewi. — Szczob perewychowaty?

— O ni! Ce zapłanowano dawno. Cikawyj eksperyment. Pytannia KosmicznohoPrawa. Ne pożalijesz, jakszczo pidesz.

— Harazd, — usmichnułasia Hala. — Pidu. Aby z toboju. Zażdy, nesamowytyj. Tyzaciłujesz mene… Proszczaj.

— Do zustriczi. Zawtra o pjatij weczora. Bila Wołodymyra.Wona roztanuła sered kuszcziw. Rypnuła chwirtka. Zahawkaw susidśkyj pes. Ot i

wse. Nema. Łysze pamjať zberihajeťsia w serci, jak swiato, dotork jiji wust szcze horyťna wustach.

Hryhir powernuwsia dodomu deś pisla piwnoczi. Did Mykyta sydiw na liżku, ne-wdowołeno krutyw hołowoju, smaływ lulku.

— Parubkujesz, Hryhore? Dywysia, szczob tebe ne obkrutyła jakaś żuczka!— Ne obkrutyť, — poobiciaw Hryhir, pospiszajuczy do swojeji kimnaty. — Moja

diwczyna z kazky.— Wsi wony z kazky. Doky hulajuť. A potim drakonamy stajuť. Kachy-kachy.Hryhir rozdiahnuwsia, szasnuw pid kowdru, sołodko zapluszczyw oczi, szczob zha-

daty wse, szczo siohodni z nym stałosia. Szczob znowu j znowu pereżyty czary perszychobijmiw. Ta oś pidkrawsia potik inakobutnich obraziw, nepomitno zachopyw u newbła-hanni szczupalcia, kynuw Hryhora u prostir, u wydywo netutesznioho żyttia. I znowuBowa żyw u dałekomu switi, znowu staw Merkurijem, kosmoslidczym systemy Ary.

Mynuło bahato cykliw. Duże bahato.Ariman wykonaw swij kosmotworczyj płan. Demiürhy ta Kosmokratory w trymir-

nij bezmeżnosti, na obranij dla eksperymentu płaneti, zaprogramuwały ewoluciju. Na-błyżawsia kulminacijnyj czas. U nowomu switi zjawyłasia ludyna.

Systema naprużeno oczikuwała: szczo staneťsia? Chto peremoże — Ariman czy Ho-rykoriń? Chocz grupa Bahatomirnosti j buła izolowana w Tartari, swit Ara znaw protragicznyj wypadok na kongresi. Szyryłysia trywożni czutky, ludy żdały nezwyczajnychpodij.

Synoptyky powidomyły: psychiczna potencija Ary rizko pidwyszczyłaś. U jestwoarian wływałysia wkradeni syły nowonarodżenoho switu. Ariman radiw, joho prychyl-nyky swiatkuwały peremohu, ałe wsi wczeni systemy Ary znały: bumerang nemynuczyj!Strach zaważaw jim skazaty prawdu Hołownomu Koordynatorowi.

Merkurij tiażko zanedużaw. Psychiczna dwojistisť rozrywała joho. Dawnia wirnisťArimanowi j lubow do Hromowyci rujnuwały duszu kosmoslidczoho. Win posławsia na

Page 149: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wtomu j usamitnywsia na dałekomu sektori. Spoczywaw, dumaw, szukaw riszennia wskładnij sytuaciji. Win szcze ne mih sam zbahnuty, chto dijaw prawylno: Ariman czyHorykoriń. De istyna? Błaho ridnoji systemy buď-jakoju cinoju czy samozreczennia wimja wyszczych idealiw?

Ta oś raptom Merkurija wykłykaw Ariman. Nakaz buw suworyj, nedwoznacznyj:prybuty terminowo, newidkładno. Kosmoslidczyj wyłetiw do Hołownoho centru. Arimanzustriw joho w szluzi, czoho nikoły szcze ne buło, powiw do osobystoho mikro-Tartara.Zamknuwszy połe, załyszywszyś z Merkurijem, win trywożno skazaw:

— Stałosia nespodiwane…— Szczo?— Grupa Bahatomirnosti znykła.— Zwidky i kudy? — spantełyczeno zapytaw Merkurij.— Zwidky — ty znajesz, — rozdratowano skazaw Ariman, naływajuczyś hniwom.

— Z Tartara, kudy ja weliw jich zamknuty. A kudy — pro ce powynen skazaty Merkurij,kosmoslidczyj Koordynacijnoho centru. Tobto ty! Sprawa nadto serjozna.

— Wony rozimknuły Tartar? — zdywuwawsia Merkurij. — Chto jich dopustyw doenergosystemy? Szczo howoriať biöstorożi?

— W tomu j suť, szczo wony niczoho ne howoriať. Połe Tartara ne poruszuwałosianide. U Kosmokratoriw ne buło żodnoho robota-pomicznyka, żodnoho prystroju. Zanymy sposterihały psychosynoptyky. Jichnij psychopotenciäł perebuwaw u meżach Tar-tara do toho czasu, doky biörewizory ne zczynyły trywohu. Koły storuki wwijszły do Tar-tara, Kosmokratoriw tam uże ne buło.

— Może, samoznyszczennia? — proszepotiw Merkurij, chołonuczy wid peredczuttiaczohoś tragicznoho, newidworotnoho. Oś wona — nowa stupiń konfliktu. Szczo teperzupynyť samorozkład systemy? Najkraszczi syły switu wstupyły w protyborstwo. Hro-mowyce, diwczynko moja, de teper szukaty tebe? Na jakych steżkach neskinczennosti?

— Samoznyszczennia? — perepytaw Ariman. — Ni, ne dumaju. Nawiť fizycznesamoznyszczennia ne może zrujnuwaty psychopotenciäłu. Win załyszywsia b u meżachTartara. Ty ż znajesz, szczo żoden erg energiji ne może wyjty za meżi cyklicznoho gra-wiopola. Kontrol pokazuje: wony pronykły za meżi Tartara. Wony perebuwajuť newi-domo de. Jich nemaje na żodnomu sektori systemy Ary, łokacija prostoru ne widznaczyłanijakoho zajwoho polotu…

— A tełepatyczne połe? — Z nadijeju zapytaw Merkurij.— Też niczoho. Niby wony ne mysłyły. Ce mene najbilsze wrażaje.— Arimane, — schwylowano ozwawsia Merkurij. — Może, ty pomyływsia todi?— Koły todi? — naprużeno perepytaw Ariman.— Na kongresi.— Szczo ty choczesz skazaty?— Może, Horykoriń maw raciju? I treba buło wrachuwaty joho dumku?— I postawyty pid sumniw awtorytet centru? — złowisno zapytaw Hołownyj Koor-

dynator. — I widmowytysia wid grandiöznoho eksperymentu zarady newidomo jakychperspektyw?

— Ałe ż ty baczysz, wony znały szczoś take, czoho ne znajemo my… Czoho ne zna-jesz ty…

— Tym hirsze dla nych, — sucho skazaw Ariman. — Wony protystawyły sebe wsimżytelam systemy. Ja muszu znaty, de wony i szczo dijuť. Doky taka sylna grupa Kosmo-kratoriw bezkontrolna, nam zahrożuje nebezpeka, jaku my ne możemo wrachuwaty. Za-buď pro wse insze — rozwjazuj ce zawdannia. U twojemu rozporiadżenni wsi możływostisystemy: zwjazok, energetyka, kontrol. Ja żdu!..

— Ałe ż…— Szczo?— Chocz by natiak. Szczo dumajesz ty? Newże w tebe nema żodnoji ideji?

Page 150: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Je odyn zdohad, — ważko skazaw Ariman. — Ałe win nadto fantastycznyj.— Ty wże widkynuw ideju Horykorenia, wważajuczy jiji fantastycznoju j absurd-

noju, — rizko widpowiw Merkurij. — Majesz teper strachitływyj wuzoł, jakyj treba roz-płutaty meni. Proszu tebe, jakyj zdohad?

— Tobi szczoś każe nazwa: Zorianyj Korsar?— Nikoły ne czuw, — zamysływsia Merkurij. — Szczo ce take?— Pradawnia łegenda. Pro istoriju perszych kosmicznych cykliw.— Nawiszczo meni łegenda?— Meni zdajeťsia, szczo wona maje zwjazok z danoju sytuacijeju.— De można poznajomytysia z łegendoju?— U Kosmicznomu fondi systemy. Sekretnyj widdił.— On jak? Sekretnyj? Czomu wona tam?— Imja Zorianoho Korsara — tabu. Z dawnich-dawen. Ce — otrujne zerno, jake

teper u dijalnosti Kosmokratoriw dało swoji parosti. Poznajomsia z łegendoju, podumaj.I ne zwolikaj! Kosmos ne czekaje!

— Ja zroblu wse, szczo możu.— I nawiť bilsze, — suworo skazaw Ariman. — Nawiť bilsze, niż możesz.Joho wohnysti oczi hipnotyzuwały Merkurija, pronyzuwały naskriź, wymahały.

Wony nasyczuwałysia demonicznoju syłoju, odbyrały wolu. Jak zawżdy, kosmoslidczyjnasyłu wytrymaw pohlad Hołownoho Koordynatora, pidniaw ruku w proszczalnomu wi-tanni.

…Perełetiwszy na sektor Kosmicznoho fondu, Merkurij popriamuwaw do Istorycz-noho widdiłu w sekretnomu Tartari. Osobystyj psychokod rozimknuw grawiopołe, i ko-smoslidczyj opynywsia w najpotajemniszomu misci systemy. Siudy ne mih distatysiażoden z Kosmokratoriw Ary, żoden z koordynatoriw, ne każuczy wże pro zwyczajnychżyteliw płanetarnych sektoriw. Łysze Ariman mih znajomytysia z materiäłamy sekret-noho Tartara i joho dowireni upownoważeni.

Merkurij ne wytraczaw daremno czasu. Win chutko widnajszow u magneteci po-tribnyj kod, i psychostoroż Tartara powidomyw jomu, de znachodyťsia krystałozapysłegendy pro Korsara.

I oś szczo widkryłosia kosmoslidczomu w prostorowomu objemnomu ekrani…

Page 151: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Błakytne Swityło schylałosia do obriju, sypało w more szczedrymy rukamy iskrystizerna promeniw. Tepła chwyla łaskawo spiwała materynśki kołyskowi pisni, manyławicznym spokojem, zabuttiam, neskinczennoju nasołodoju.

Głedis rajuwała. More obnimało jiji, niżyło, napojuwało zapachamy dałekych tro-picznych kwitiw, jaki prozora teczija nesła wid bujno-zełenych ekwatoriälnych ostro-wiw. Szczo szcze potribno? Tak by wiczno widczuwaty sebe nerozdilnoju czastkoju we-łykoho moria, neskinczennoho neba, promenem Błakytnoho Swityła, jakyj hraje me-rechtływym switlanym metełykom u hłybyni okeanu buttia.

Głedis poworuchnułasia, rozbywajuczy sołodku mlisť znemohy. Łeżaczy na chwylihoriłyć, wona poczała hrebty rukamy, zapływajuczy dali j dali w more. Nad neju w ła-zurnomu nebi prolitały tonkokryli siro-błakytni kerały, mełodijno skrykujuczy. Diw-czyni zdawałosia, szczo j wona pływe razom z nymy u newidomu dałecziń, i tomu kaz-kowomu polotu ne bude kincia.

— Zona bezpeky zakinczyłasia. Wertajtesia nazad, — poczuwsia rizkyj hołos nadneju.

Głedis zdryhnułasia. Czary rozwijałysia. O, ci nesterpni punktualni mechanicznistworinnia — wartowi bezpeky. Wony wsiudy, de j ne spodiwajeszsia jich zustrity, — nawodi j powitri, pid wodoju, w lisach. Nemożływo nawiť pokinczyty samohubstwom —biöstorożi perechoplať, wweduť medyczni stymulatory, perewjażuť rany, pry potrebiszcze j wykłyczuť nehajnu dopomohu, szczob widprawyty poterpiłoho do likarni. Ce pre-krasno — taka turbota pro żyttia ludyny, ałe inkoły tak choczeťsia zabuty, szczo ty nesam. Dumaty, szczo pid toboju łysze bezdonna hłybiń moria, a whori — neosiażne neboi w niomu prekrasni siro-błakytni ptachy…

Wona serdyto hlanuła whoru. Nad neju krużlaw rożewyj dysk, na niomu pulsuwałyzołotysti wiczka kiberreceptoriw. Głedis machnuła rukoju, kryknuła:

— Ty meni nabryd. Łety sobi heť!— Ne możu, — spokijno widpowiw wartowyj. — Wy poruszyły zonu bezpeky. Po-

wertajtesia.— Ne wernuś. Ja choczu dali. Meni choczeťsia pobuty samij. Łety, bo poskarżusia

Kareosu!— Zakon dla wsich, — zajawyw wartowyj. — Prawytel Orany też pidkoriajeťsia

jomu. Nazad!Diwczyna, smijuczyś, pirnuła pid wodu, zahłybyłasia w prozoru chwylu. Wartowyj

spałachnuw trywożnymy małynowymy wohniamy, do nioho newdowzi pidłetiły dwa po-micznyky i, rozbryzkujuczy zełenawi chwyli, kynułysia wslid za Głedis. Dowhymy mja-kymy szczupalciamy wony obniały jiji i wynesły na powerchniu, ne zważajuczy na te,

Page 152: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

szczo wona szałeno opyrałasia.— Do bereha, — nakazaw biöwartowyj.Nezabarom Głedis uże stojała na biłomu pisku pustelnoho plażu, newdowołena

tym, szczo mechaniczni potwory tak bezżalno zipsuwały jij kupannia. Prote wony j tutne załyszyły jiji w spokoji — nakynułysia z pinystymy hubkamy i poczały obmywaty jijitiło zapasznymy rozczynamy, a potim wysuszuwaty tepłymy potokamy sztucznoho wi-tru.

— Was nesty do wiłły? — diłowyto zapytaw biöwartowyj.— Szcze cioho ne wystaczało, — hniwno skazała diwczyna. — Ja ne małeńka dy-

tyna i ne chwora.— Jak choczete, — bajduże zajawyw wartowyj. — Peresuwatysia drewnim sposo-

bom dozwolajeťsia. Cym ne poruszujeťsia wasza bezpeka.— Zamowkny! Ty meni nabryd.Wona szcze raz hlanuła na more, na wohnystyj obrij, szczo naływawsia hustym

fiöłetom, i ruszyła dodomu. Pisok szcze zberihaw tepło dnia, niżno ciłuwaw bosi nohydiwczyny. A dali jiji zustriły horbati diuny, porosli sywym wysokotrawjam, pokrucze-nymy smołystymy chwojamy, stowbury jakych iskryłysia w promeniach swityła buzko-wymy kraplamy pachuczoji żywyci. Głedis, ne zupyniajuczyś, zirwała odyn takyj naro-steń, wkynuła w rot, poczała żuwaty. Żywycia pryjemno chołodyła pidnebinnia, badio-ryła swidomisť. Cia zwyczka załyszyłaś u diwczyny szcze z dytynstwa.

Głedis opynyłasia na majdanczyku, wykładenomu zełenkuwatymy płytkamy.Biöwartowyj pokynuw jiji, wwiczływo pobażawszy dobroho nastroju. Zwidsy poczynały-sia samoruszijni dorohy, obładnani wsima chytroszczamy bezpeky. Diwczyna stupyłana siru striczku szlachotransportera. Pidstryżeni kuszczi kwituczych asa-lij popływłynazad. Husti sady dychały aromatamy styhłych płodiw, z otworiw kondyciöneriw w ob-łyczczia wijaw swiżyj witer, nasyczenyj aktywizujuczymy hazamy.

Miż wysokymy derewamy zamajaczyła newełyka budiwla w starowynnomu styli:piwkilce z rożewoho hranitu, otoczene graciöznymy kołonamy. W obijmach piwkilcia li-nywo strumyłasia prozora woda w hłybokomu basejni, tam pławały ekzotyczni ryby zekwatoriälnych ozer, rozcwitały liliji z niżno-błakytnymy pelustkamy. A dali, za budiw-łeju, — sucilna stina drewnioho reliktowoho lisu, wysokyj mur i smuha żowtych sypu-czych piskiw szyrynoju na pjať mi. Żodna noha ne może stupyty na zapowidnu terytoriju— adże tut żywe sam Kareos, prawytel płanety Orana. Niszczo ne powynno turbuwatyspokij perszoho hromadianyna Wsełenśkoji Spiłky, adże kożna chwyłyna joho żyttia na-łeżyť ludstwu.

Szlachoprowid peredaw Głedis eskałatoru, i wona opynyłasia pered wchodom dowiłły. Striłczasti dweri, okuti starowynnoju middiu, bezszumno widczynyłysia, diw-czyna projszła do szyrokoji sferycznoji zały. Z prozoroho kupoła padało riznobarwne pro-minnia, wono merechtiło na suworych mordach drewnich chymer, jaki mohutnimy spy-namy pidtrymuwały skłepinnia. A wnyzu wsi stiny zajmały temno-matowi ekranyuprawlinnia. Kilka z nych siajały switłowymy rysamy diägram, na odnomu wydno bułoobłyczczia litnioji ludyny, jaka szczoś howoryła. U krisli pered pultom uprawlinnia sy-diw Kareos. Widczuwszy, szczo pryjszła Głedis, win powernuw do neji obłyczczia, pidba-diorływo usmichnuwsia. W czornych mołodych oczach promajnuło schwałennia.

— Ty hulała? — zapytaw prawytel, ohlanuwszy jiji strunku postať w napiwprozorijkorotkij tunici.

— Ja kupałasia.— Widpoczyła?— Duże. Tilky nabrydływyj storoż zupynyw mene. O Kareose! Jak inkoły cho-

czeťsia pobuty na samoti, zapływty dałeko w more, zabutysia. A metałewi potwory…— Dosyť, Głedis, dosyť, dytia moje, — mjako, ałe władno perebyw jiji prawytel. —

Page 153: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ty ż znajesz: żyttia ludyny swiaszczenne, wono doruczene naszym sztucznym pomicz-nykam. Tak wełyť Chartija Kosmicznoho Zakonu. Czoho ż ty choczesz?

— Ja niczoho, — nijakowo mowyła diwczyna, zupyniajuczyś nad basejnom seredzały. — Ce tak, nastrij.

Wona schyłyłasia nad wodoju, pobaczyła u wodi swoje widobrażennia: preharnaholiwka z wełykym żmutom zełenawoho wołossia, dowhasti temno-syni oczi z opacha-łamy hustych wij. Prawytel pomityw, jak wona myłujeťsia soboju, wdowołeno kywnuw.

— Ty szczasływa, Głedis? Ja radyj, szczo daw tobi pownotu żyttia. Szcze chwyłynkuzażdy. Pokinczymo z sprawamy, a potim — ja twij.

Głedis siła w chytke krisło, rozhojdałasia, w hołowi łeď namoroczyłosia, rizno-barwni szybky kupoła splitałysia w chymerni obrysy, zdawałosia, szczo wona kudyś łe-tyť. Szczo Kareos pytaje? Czy wona szczasływa? Smisznyj! Chiba j tak ne jasno! O, wonabezmeżno, bezmirno szczasływa. Chiba ne jij odnij-jedynij na cilij płaneti wypała czesť itałan staty podruhoju wsesylnoho prawytela Orany? Chto wona buła do toho?

Wona żyła z baťkom ta matirju sered Piwdennych hir, sered kryżanych werszyn,szczo siahały hostrymy pikamy na pjatnadciať mi w nebo. U hłybokij dołyni protikałaburchływa hirśka riczka, na newełykych łukach obabicz jiji berehiw rosła sokowytatrawa, husti chaszczi jistiwnych chao. A na uzhirjach wysocziły strunki stowbury chwoj-nych derew, jichni smołysti horichy buły smaczni j pożywni. Głedis ne znała, koły baťkyposełyłysia w tij dołyni. Skilky pamjatała sebe, wony ne wychodyły zwidty w szyrokyjswit. Wona nawiť ne znała pro nioho. Hadała, szczo swit kinczajeťsia w dołyni, miż ho-ramy. Rik za rokom, deń za dnem. Szum wodospadu, hromy i błyskawyci, szałeni hrozy,biła zapona zymowych snihiw, jaka kazkowymy szatamy odiahaje hory ta lis, zołoti, po-łumjani błyskitky tajemnyczych zir. Głedis pryjmała wse te jak prodowżennia swohojestwa. Jij ne treba buło zapytuwaty u materi czy baťka pro suť toho czy inszoho jawy-szcza, jak ne pytaje kwitka u derewa, szczo jij dijaty, koły na obriji schodyť sonce.

Tak mynały roky. Diwczyna rozkwitła. I odnoho razu stałosia czudo. W dołyni zja-wywsia łetiuczyj korabel. Baťky i jichni susidy welmy zlakałysia, ałe ne wstyhły zacho-watysia. Z korabla zijszły ludy. Wony buły serjozni, poważni. Nikoho ne zaczepyły, ni-czoho ne wziały. Myłuwałysia krajewydamy, pyły wodu z hirśkoho potoku. Sztuczniistoty za jichnim welinniam ryły bila pidniżżia hir, wykydały nazowni kupy błyskuczychkaminciw. Ałe Głedis te ne cikawyło. Jiji zaworożyły ludy, nebaczenyj korabel. Wonabuła wrażena, zbenteżena. Otże, deś za horamy ciłkom inszyj swit. Tam dywowyżne,nebuwałe żyttia. Czomu ż baťky mowczały pro te? Czomu niczoho ne skazały jij? Sereduczenych i doslidnykiw hir buw prawytel Orany. Win pomityw junu diwczynku, szczodykoju kizkoju wyhladała z-za stiny bidnoho prytułku, proczytaw u jiji pohladi cikawisťi sprahu do neznanoho. Win zbahnuw jiji duszu. I ne treba buło duże napolahaty, szczobwona zhodyłasia łetity u szyrokyj swit.

Baťky płakały, błahały. Głedis twerdo zajawyła: wona chocze znaty, szczo tam, zahoramy. Czoho wona doczekajeťsia w cij uszczełyni?

Druhoho dnia, koły Błakytne Swityło zasribłyło biłosniżni werchiwja hirśkych we-łetniw, korabel buw hotowyj do wylotu. Głedis proszczałasia z baťkamy. Wony nizaszczone chotiły pokydaty ulubłenyj zatysznyj kutoczok. Baťko ciłuwaw jedynu dońku w oczi,ne soromlaczyś sliz, płakaw hirko, prymowlaw:

— O, moja neszczasływa doniu! Ty, nemow durneńkyj metełyk, łetysz na jaskrawyjwohoń szumływoho switu! O, ty szcze pożalijesz!

Maty łysze pryhornuła Głedis do hrudej, błahosłowyła, łedwe czutno proszepotiła:— Ne zabuwaj nas, doniu. Jak stane tiażko, pamjataj, szczo w cij samotnij dołyni

tebe żduť. Ne zabuwaj…Niby chtoś zirwaw powjazku z oczej Głedis. Pisla wuźkoji, hłuchoji dołyny — wsia

płaneta Orana. Wohnianym potokom włyłosia do jiji swidomosti nowe znannia. Prysko-renym psychometodom wona owołodiła neobchidnoju sumoju szkilnoji informaciji. I za

Page 154: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

piwroku wże znała ne mensze, niż usi jiji rowesnyky.Kareosu buło pryjemno dywuwaty nedoswidczenu diwczynku. Win nemowby hor-

dywsia swojeju mohutnistiu, szyroczinniu swojich wołodiń, możływistiu postawaty pe-red neju neosiażnym wołodarem żyttia ta joho tajemnyć, płanety i jiji żyteliw. Win nerozłuczawsia z neju. Poseływ u swojij izolowanij willi, zwidky keruwaw Oranoju ta jijisuputnykamy, a koły wylitaw u mandry, to neodminno braw Głedis z soboju.

Diwczyna pobaczyła bezkraji pola, na jakych wse buło mechanizowano. Żodnoji lu-dyny! Rozumni kibersijaczi wychodyły samostijno na zorani nywy nawesni, a w kincilita jichni mechaniczni braty — kiberkombajny — zbyrały bahatiuszczi wrożaji rozmaji-tych kultur, szczob peredaty jich u megapolisy — grandiözni płanetarni mista, de żyłymiljardy oranciw — myslaczych istot płanety. Krim płodiw lisu, sadiw ta poliw, żytelimist otrymuwały bezlicz wyrobiw zawodiw ta fabryk, de riznomanitni syntezatory bezupynu transformuwały w biöreaktorach neorganiczni reczowyny w jiżu, maszyny, me-bli, ihraszky, parfumy, wbrannia ta ałkoholni czy bezałkoholni napoji.

Megapolisy hrymiły wid muzyky, piseń ta szałenych wesełoszcziw. Gigantśki kino-zały demonstruwały zachoplujuczi filmy pro podwyhy kosmonawtiw, pro morśki po-chody pradawnich herojiw, pro żachływi muky mynułych pokoliń, pro rewolucijni zru-szennia predkiw, jaki posijały zerna suczasnych dosiahneń. Na stotysiacznych sta-diönach wyruwały stychiji poczuttiw, prychylnyky sportywnych wydowyszcz witałyswojich ulubłenych herojiw pisla peremoh nad suprotywnykamy. Okeanśki ta morśkiplażi buły zapowneni miljonnymy jurbamy. Na tysiaczach korabliw, magnetolotach, ko-smicznych łajnerach oranci robyły mandriwky morśki, powitriani, kosmiczni.

Głedis usim cym buła wrażena. Znajuczy strachitływu istoriju dałekych wikiw,koły kożen podwyh herojiw, buď-jake prahnennia do swobody żorstoko peresliduwałosiatodisznimy prawytelamy, wona spowniuwałasia poczuttiamy newymownoji wdiacznostido wczenych, wożdiw ludstwa, jaki rozkuwały myslaczych istot.

Kilka mandriwok na suputnyky Orany widkryły pered diwczynoju krasu i tajem-nyczisť kosmosu. Wona zbahnuła massztaby płanety, widczuła jiji widnosnisť pered bez-mirom prostoru, spownyłasia powahoju do tych, chto prahnuw pidkoryty, zawojuwatydałeki swity dla błaha ludej. I wona widdała swoje serce Kareosu, ludyni kazkowoji mo-hutnosti, jaka, ne znaty nawiszczo, tak wysoko pidnesła jiji, zwyczajnu diwczynku.

Pisla turbot dnia prawytel powertawsia do wiłły i jszow do neji. Jiji dowhasti oczi,schożi na temno-syni płody chao, iskryłysia radistiu j spowniuwałysia takym nepidrob-nym zachwatom, szczo suwore serce Kareosa poczynało chwyluwatysia wid dawno za-butoho poczuttia, a na suchorlawomu mużniomu obłyczczi prominyłasia szczyrausmiszka. Win ciłuwaw jiji czysti usta, wdychaw hirśku prochołodu zełenawych kis, za-pluszczuwaw oczi. I todi prawytelu zdawałosia, szczo znykało wse: Orana, newpynnyjtiahar keruwannia, ne widomi nikomu trywohy za majbutnie. Na chwyłynku win zabu-waw pro wse. Ta chwyla ne zupyniałaś. I wyr żyttia znowu zachopluwaw Kareosa.

Głedis zdawałosia, szczo tak bude zawżdy. Wicznyj son — prekrasnyj, niżnyj, nibyimłyste marewo na obriji. Chto ty — nichto ne skaże! Chmarka czy chwyla, ptach czysonce, pisnia czy kwitka sered zełenych łukiw? Nawiszczo dumaty nad tym?

U płyn jiji dum raptowo wwirwawsia trywożnyj hołos. Skałamutyw, posijaw jakuśbenteżnisť. Widihnała wydinnia, hlanuła na prawytela. Win sydiw u krisli, niby pory-wawsia wpered, palci ruk pobiliły wid napruhy, na wysokomu czoli zalahły hriznizmorszky. Z ekrana na nioho dywywsia litnij oraneć. Suche wtomłene obłyczczia johobuło też zbenteżene, w oczach prohladaw strach i nepewnisť.

— Kareose, — skazaw win, — pohana wisť.— Ne dywujusia, — żowczno widpowiw prawytel. — Meni ostannim czasom ne

prynosiať harnych wistok.Głedis ne piznała joho hołosu.— Dewjata zoriana ekspedycija znykła.

Page 155: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Proklattia! — kryknuw Kareos, udarywszy dołoneju po pidłokitnyku krisła. —Szczo stałosia? Czomu ty — lider ekspedyciji — żywyj?

— Ty ne dosłuchaw, — wynuwato skazaw kosmonawt. — Ludy żywi. Wsi do od-noho.

— A korabel?— Ciłyj.— Todi… win?.. — Prytyszeno zapytaw Kareos.— Korabel i ludy w połoni, — hirko mowyw kosmonawt. — Nas połonyw Zorianyj

Korsar…Głedis zatremtiła wid trywohy i chwyluwannia.Zorianyj Korsar! Znowu ce złowisne imja. Wże kilka raziw wona czuła joho. U spo-

kijnyj płyn żyttia płanety zhadka pro Korsara zawżdy wrywajeťsia, niby gigantśkyj ka-miń u hładiń ozera, zburiujuczy joho… Pro Zorianoho Korsara chodyły łegendy, ałe wwa-żałosia nedozwołenym, neprystojnym howoryty pro nioho w choroszij simji czy kultur-nomu towarystwi.

— De win zustriw was? — zapytaw prawytel.— Pered pojasom asterojidiw.— Wy zachyszczałysia?— Tak. Ja uwimknuw grawitacijnyj i radiäcijnyj zachyst.— I szczo?— Wse darma, — zitchnuw kosmonawt. — Ludy Korsara projszły zachyst, niby

joho ne buło. Awtomatyka korabla buła paralizowana. Nas pryweły w szluz na aste-rojidi.

— Ty baczyw joho?— Tak. Win howoryw z namy. Ja pamjataju wse, szczo win skazaw.— Zażdy, — neterplacze skazaw prawytel. — De ty teper?— Na suputnyku Doriäni.— Łety nehajno do mene. Nide ne zatrymujsia. Szcze kilka zapytań: win widpu-

styw tebe?— Tak. Win nikoho ne zatrymuwaw.— Otże… wony dobrowilno? — żachnuwsia Kareos.— Tak, — pochyływ hołowu kosmonawt.— A ty?— Ja ludyna czesti i obowjazku, — hordo skazaw lider ekspedyciji.— Diakuju, — tycho skazaw prawytel. — Ja ne zabudu cioho. Do zustriczi. Cze-

kaju.Ekran potemniw. U zału zapływła naprużena tysza. Głedis zitchnuła. Kareos rizko

obernuwsia, hostro hlanuw na diwczynu. Na jakuś myť obłyczczia joho peresmyknułosiahrymasoju newdowołennia.

— Ty tut? — zapytaw win.— Tak, mij lubyj, — żalibno widpowiła wona. — A chiba ty ne znaw?— Ni, ni. Niczoho. Ty wse czuła?— Czuła, mij powełytelu! Znowu ce imja — Zorianyj Korsar! Wono trywożyť mene.— Ty wże czuła pro nioho? — zdywuwawsia prawytel.— Czuła. Ałe niczoho pewnoho. Ja baczu, szczo u tebe nepryjemnisť. Rozkaży meni.

Może, ja dopomożu tobi?Prawytel hołosno rozsmijawsia.— O najiwna myła diwczynka! Wona chocze dopomohty! Ce czudowo! Ni, sprawdi,

ja ne hłuzuju. Ja zachopłenyj. Cha-cha-cha!— U twojich oczach trywoha. Ty neszczyro smijeszsia. Jakszczo lubysz mene, roz-

każy pro Korsara. Czomu win sije trywohu i zło? Chiba płaneta ne może pryborkatyjoho? Czomu win worohuje z luďmy? Nawiszczo połonyw ekspedyciju? Zachopy joho,

Page 156: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

adże ty wsesylnyj?Prawytel spochmurniw. Pylno dywywsia na Głedis, niby wywczaw jiji. Potim tycho

mowyw:— Wse ne tak prosto, moja krychitko. Ce sylnyj i nebezpecznyj woroh. Zwyczajno,

płaneta ne bojiťsia joho, ałe w kosmosi… Tam win maje bahato kryjiwok, piratśkychkorabliw, hawanej dla zorelotiw…

— Nawiszczo ce jomu? — zdywuwałysia diwczyna. — Chiba ne kraszcze żyty napłaneti? Weseło, szczasływo, razom z ludstwom!

— Czestolubstwo, — skazaw prawytel, pochytujuczy hołowoju. U joho słowachczuwsia żal i spiwczuttia. — Strasznyj bycz. Dla odnych wono — tiahar. Dla inszych —newhamowana spraha. Włastolubstwo ruchaje nym. Takym win buw szcze zamołodu.

— Ty znajesz joho? — wrażeno skryknuła Głedis.— Znaw, — zitchnuw Kareos. — Ałe nawiszczo ce tobi?— Ni, ni! Ja choczu znaty wse. Chaj czastka twoho tiaharia laże j na moji płeczi.

Ja ne choczu buty lalkoju porucz tebe, a dostojnym pomicznykom tobi.— Dostojnym pomicznykom, — powtoryw prawytel sumowyto j protiażno, z-pid

prymrużenych oczej dywlaczyś na podruhu. Wyzriwała jakaś ważka duma. — Ne znaju,czym ty zmożesz dopomohty, ptaszko morśka, ałe chaj bude tak. Ja rozkażu tobi proKorsara, pro naszu drużbu, pro te, szczo nazawżdy rozjednało nas… Sidaj siudy, poruczmene. Słuchaj… Wpersze my zustriłysia z nym w Ekwatoriälnij Szkoli Astropiłotiw.Obom buło po dwi zoriani spirali. Junisť i mrija, prahnennia do tajemnyci i bezstrasznisťjednały nas. Ispytowyj Kwantomozok odibraw nas do ekipażu czerhowoji miżzorianojiekspedyciji. Charakterystyky buły rizni, można skazaty, polarni, ałe take buło riszenniaPłanetarnoho Kibercentru. Ja — prychylnyk wriwnoważenych, docilnych riszeń. Win —paradoksalnyj mysłytel, aż do awantiurnosti. Możływo, Kwantomozok maw na uwazisyntez polarnostej w umowach nadzwyczajno składnoho polotu do inszych switył. Protesyntezu ne wyjszło. Ce stało jasno dałeko piznisze, w kosmosi. A na płaneti my pobrata-łysia. Dały swiaszczennu klatwu żyty i dijaty zarady piznannia, dla szczastia ludstwa.

— Jak ce prekrasno, — proszepotiła Głedis.— Szczo? — nachmurywsia prawytel.— Klatwa, jaku wy dały.— Możływo, — kywnuw Kareos, koso hlanuwszy na diwczynu. — Ałe to buw ro-

mantycznyj tuman, neuswidomłena żaha duszi do tajemnyczoho, neswidomoho, prekra-snoho. Rozum szcze ne mih twerezo analizuwaty realnyj płyn podij i strohi, newmołymizakonomirnosti switobudowy, jaki nemożływo ni obijty, ni poruszyty. Ne zapereczuju,meni j dosi żal tych dałekych dytiaczych mrij i prahneń. Ta dosyť pro te… My kilkaraziw litały na kraj naszoji systemy Ary, pobuwały na dałekych chołodnych płanetach,buduwały oporni bazy naukowych astrocentriw, wywczały inszi formy żyttia w susid-nich switach. Ja zawżdy buw komandyrom ekspedyciji. Win — mojim zastupnykom,pomicznykom i soratnykom.

— Zażdy, — wrażeno skryknuła Głedis, pokławszy dołoniu na ruku prawytela. —Ty pro koho rozpowidajesz? Adże twojim pomicznykom u wsich rannich ekspedycijachbuw…

— Horiör, — suworo ozwawsia prawytel.— Horiör, — powtoryła diwczyna, i smutok propływ u jiji temno-synich oczach. —

Na majdani w centralnomu megapolisi wy stojite z nym udwoch. Obniawszyś. Dywyte-sia w nebo. U bezmir. Tudy, de krużlajuť ptachy. Zwidky łynuť promeni dałekych zirok.Kudy mczyť dumka mrijnyka! Miljony ludej myłujuťsia wamy — toboju i nym. Ja bezliczraziw schylałasia pered waszoju mużnistiu. Ty i Horiör — nerozłuczni, jedyni. Jak że…

— U ciomu tragedija, — skazaw Kareos. Diwczyna pylno dywyłasia jomu w oczi.Obłyczczia prawytela buło kamjane, skorbotne. — Horiör i Korsar — odna osoba.

— Ałe ż Horiör zahynuw? Tak rozpowidaje płanetarna istorija.

Page 157: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Tak treba. Ludstwu ne warto znaty hirkoji istyny. Chaj wono pokłoniajeťsia he-rojewi. Ty też schylałasia pered ideałom. U żytti ideał wyjawywsia zaťmarenym. Ty cho-tiła wziaty na swoji płeczi czastku moho tiaharia — toż ne pochytnysia teper.

— Ne zbahnu… Ne rozumiju szcze, — ozwałasia diwczyna. — Taki pobratymy, takiheroji — i oś…

— Diäłektyka buttia, — serjozno mowyw Kareos. — Ja wże pereżyw hore wtraty.Dawno. Łyszyłysia tilky turboty pro szczastia ludej, pro dolu płanety.

— Ja znaju. Wiriu. Ałe skaży: z czoho poczawsia rozryw? I czomu Horiör?..— Ne nazywaj cioho imeni, — poperedyw prawytel. — Nichto ne powynen znaty

prawdu. Ce zhubno dla płanety. Moje słowo — nakaz.— Rozumiju. Prodowżuj, mij lubyj…— My powertałysia z dałekoji miżzorianoji ekspedyciji. Bila susidnioji zirky buło

znajdeno zasełeni płanety, cywilizowane ludstwo, ałe nyżczoho riwnia. My nesły Oraniwisť pro czudowe widkryttia. U prostori zorelit ustanowyw zwjazok z płanetoju. Grawio-promiń donis nam riszennia Orany: człeny ekspedyciji wwijszły w Płanetarnu Radu, wKeriwnyj Wseswitnij centr. Ce buło wyszczym wyjawom dowirja i wdiacznosti za naszipodwyhy. My zbahnuły, szczo możuť zdijsnytysia naszi junaćki mriji — płaneta wkła-dała nam do ruk tworczi ważeli nejmowirnoji syły. Ty znajesz, Głedis, szczo w toj czasOrana szcze ne buła jedyna. Protyriczczia idejni, ekonomiczni, etyko-moralni zaważałyspilnym głobalnym zusyllam. A teper można buło rujnuwaty nenawysni barjery i zro-byty wsich ludej szczasływymy.

— Ty dosiah cioho, — hordo skazała Głedis.— Tak, — stwerdno kywnuw Kareos. — Ałe win — ja ne choczu nazywaty ce imja

— powstaw proty mene, poczaw hańbyty mij proekt zahalnoho dobrobutu jak utopicznyji antyewolucijnyj. Czoho tilky ja ne poczuw wid nioho, koły my pidlitały do systemy Ary,priamujuczy na ridnu Oranu! Win kazaw, szczo ja choczu staty wożdem temnoji jurby,szczo ludstwo, zabezpeczene wsim neobchidnym, zwyrodnije i skotyťsia w prirwu inwo-luciji, szczo ludyni potriben ne dobrobut, a wiczna nebezpeka i prirwa, pered jakoju duchmih by wyroszczuwaty kryła dla polotu! Słowa, słowa! Durni abstrakciji. Ja wtomywsiazapereczuwaty jomu. Ja namahawsia dowesty jomu, szczo ludstwo w osnowi swojij szczene sformowanyj materiäł i potrebuje zatyszku, spokoju, dobrobutu. Treba rozszyrytyjoho swidomisť, daty syłu, pohłybyty prahnennia do nasołody, zadowolnyty sprahuczuttiw. A potim, koły nastane spryjatływyj czas, można postupowo pidnimaty joho donowych obrijiw… Wij lutuwaw. Win kazaw, szczo żdaty ne można. Szczo treba sztow-chaty ludstwo do prirwy, jak sztowchajuť ptaszeniat na kraj hnizda dorosli ptachy. Abopolit, abo padinnia.

— Ce żorstoko! — wychopyłosia w Głedis.— Ja skazaw jomu ci słowa, — wiw dali Kareos. — Ta win buw newbłahannyj. Win

zahrożuwaw zwernutysia do wsijeji płanety, rozpoczaty dyskusiju. I todi…— Szczo todi? — trywożno perepytała Głedis.— Todi, — powilno skazaw prawytel, — win wczynyw złoczyn. Utik, koły korabel

nabłyzywsia do pojasu asterojidiw.— Jak utik?— Znyk. Zachopywszy desantnu raketu. Ja powernuwsia na płanetu i zmuszenyj

buw skazaty neprawdu. Tak złoczyneć staw herojem.— Ty wczynyw błahorodno, — mowyła diwczyna.— Ałe neobaczno, — dodaw Kareos. — Win peresliduje naszi korabli, nyszczyť jich.

Win zabyraje kraszczych mojich uczenych. Win ne Dozwoływ żodnij zorianij ekspedycijipokynuty meżi systemy Ary. Ce — kosmicznyj pirat. Doky win isnuje, płaneta pid zah-rozoju znyszczennia. My budujemo — win rujnuje. My posyłajemo zoreloty dla pidko-rennia dałekych switiw — win robyť z nych piratśki krejsery, formujuczy ekipażi z po-łonenych piłotiw.

Page 158: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Nawiszczo jomu ce?— Win mstyť meni. Bezsyła zazdrisť i czorna pomsta. Win prahne zawojuwaty

Oranu i staty prawytełem. Ałe ty teper zbahnesz, kudy win powede płanetu z takymyidejamy? Treba szcze wrachuwaty, szczo z toho czasu win ozłobywsia…

— O, jakyj pidstup! — proszepotiła Głedis.— Ne trywożsia, ptaszko, — rozczułeno skazaw Kareos, wstajuczy z krisła. — Pid-

koryty płanetu Korsarowi ne poszczastyť. A łycha win może narobyty nemało! Ja-kszczo… Jakszczo ne znajdeťsia heroj, jakyj pide na podwyh, szczob znyszczyty złoczyn-cia!

— Znyszczyty? — spałachnuła wona. — Jak?— O ni! Nawiszczo tobi pro ce znaty?— Czomu ty wważajesz mene dytynoju? Ja dorosła j mużnia! Czomu ja ne możu

staty herojem, pro jakoho ty skazaw?— Ty, Głedis? — zaczudowano zapytaw prawytel. — Ty?— Ja! Chiba ja ne kochaju tebe? Chiba ne ty daw meni pownotu szczastia? Czomu

ja ne możu widdiaczyty tobi i wsim, chto pidniaw mene z newidomosti do switła? Czomuja muszu widczuwaty sebe nyżczoju za inszych herojiw?

Kareos bezszumno nabłyzywsia do diwczyny, obniaw jiji, hłyboko zahlanuw u mo-toroszno-fosforyczni oczi. Wusta joho skorbotno zdryhnułysia.

— O Głedis! Jak ja możu pustyty tebe, koły ce szlach do smerti?— Do smerti?— Tak. Heroj wriatuje płanetu, ałe zahyne sam. Diwczyna posmutniła, zamowkła.

Potim niżno proweła palciamy po szczoci Kareosa.— Płaneta — i odna ludyna. Ja tysiaczu raziw hotowa zahynuty, aby ludy buły

szczasływi. Ja mała szczastia. Chaj joho matymuť miljardy. Kochanyj mij! Jakszczo lu-bysz mene — dozwol! Ja tebe słuchaju. Każy, szczo treba zrobyty?

Łajner łetiw na piwdeń do ekwatora. Deś tam, bila Centralnoho Kosmodromu, winzupynyťsia. Głedis peresiade na desantnu raketu i pidijmeťsia na orbitu, de krużlajezorianyj krejser «Ara». A potim… Szczo staneťsia potim? Kraszcze ne dumaty. Prawytelpromowyw korotke i straszne słowo: smerť. Chaj kraszcze bude tajemnyceju newidomyji trywożnyj perechid u nezwidanyj stan buttia. Tak wiryły drewni, tak jij chotiłosia bwiryty nyni. Jiji niżnisť, lubow, bażannia podwyhu — newże wse ce zahyne? A może,perejde w inszi duszi, zapałyť jich impulsom nowoho żyttia, jak zhasajucza iskra po-rodżuje wełyke wohnyszcze, koły do neji pidnosiať suche paływo? Chaj bude tak! Wonabażaje buty takoju iskroju…

Tycho dzweniły płazmowi motory łajnera. Za iluminatoramy pływły hromaddiachmar, budujuczy w myttiewych pojednanniach grandiözni chramy, kołonady, weżi, pa-łacy j odrazu ż rujnujuczy jich. U temnomu nebi uroczysto płomeniło Błakytne SwityłoAra, w proswitach miż chmaramy błakytnym marewom niżyłasia płaneta. Ne wydno nanij megapolisiw, ne pomitno striczok szyrokych szlachiw, nema znaku buď-jakych bu-dow. Wsia Orana zdajeťsia wełetenśkoju preharnoju sferoju — kosmicznoju ihraszkojunewidomych istot. I ne wiryťsia, szczo tam, pid chmaramy, wyrujuť prystrasti, kłekoczuťu dwoboji rizni doli, żadannia, choczeťsia zabuty pro wse i staty chmarynkoju, prome-nem, iskroju dałekoji zirky. Łynuty, łynuty w prostori i nikoły ne widczuty zupynky, neprokynutysia z wicznoho snu. Może, tak wono j staneťsia?..

Slipuczoju hołuboju iskroju widdzerkałyłosia swityło w okeani. Znowu nakotyłysiachmary. Szczezły. Popływły wnyzu newełyki kwituczi ostrowy piwdennych moriw, obra-młeni zołotawymy j biłymy plażamy. Tut zarodyłosia jichnie kochannia. Jak bezcinnyjskarb nese Głedis u duszi zhadku pro nioho. Rozhortajuťsia pered okom sercia zwo-ruszływi wydywa mynułoho. Mynułoho czy, może, ni? Wono zawżdy żywe, wono ne zha-sne, doky bjeťsia serce. Pro jake ż mynułe można mysłyty? To obrazy wicznosti, bo te,szczo stałosia, wże ne znyszczyť nichto.

Page 159: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Potrapywszy w szyrokyj swit z hirśkoji uszczełyny, Głedis dowho ne baczyła pra-wytela, ne zustriczałasia z nym. Nawczałasia, hulała, rozważałasia. Inkoły z ostrachomi nadijeju dumała pro nioho. Chotiła hlanuty w czorni pałajuczi oczi, pobaczyty suworej mużnie obłyczczia. I odnoho razu stałosia. Win pryjszow do jiji pomeszkannia. Prostyji bezmownyj. Siro-błakytne tryko okresluwało strunku postať, czorna hrywa wołossia,szczo spadała na płeczi, robyła joho schożym na starowynnoho caria zwiriw rua. Windywywsia na diwczynu, skławszy ruky na hrudiach. W oczach joho żewriło połumja. Ob-oje mowczały. Wona ne zwodyła z nioho zaczarowanoho pohladu. Nareszti ozwawsiaprawytel.

— Persza wilna chwyłyna, — skazaw win, — i ja widdaju jiji tobi.— Czym zasłużyła jiji Głedis — prosta, neoswiczena diwczyna? — chwylujuczyś,

zapytała wona.— Mowczy, — tycho j pałko ozwawsia Kareos, prostiahajuczy do neji wuźku doło-

niu. — Ne promowlaj porożnich sliw. Prostyj, neprostyj… Jaki durnyci! Można myłuwa-tysia krapłeju rosy na switanku, chmarynkoju w nebi, żowtym osinnim łystkom. A ty…

— A ja… — Łunoju widhuknułasia Głedis.— …ty — czudo! Tilky nezliczenni spirali ewoluciji kosmosu mohły porodyty taku

nebaczenu kwitku krasy j niżnosti. Wsia mohutnisť Orany, wsia mudrisť naszych ucze-nych zhasaje pered pohladom żinky. Ja ne zbahnu: w czomu twoja syła? De jiji korinnia?

— Może, ty żartujesz? — zbenteżeno mowyła diwczyna.— O ni! Ce drewnia j straszna tajemnycia. Wsi starowynni manuskrypty promow-

lajuť te same. Najsylniszi askety, szczo dosiahły bohohiudibnoho stanu, wtraczały swojiczesnoty, zustriwszy harnu żinku. Ty dywujeszsia, szczo ja z toboju rozmowlaju pro ce?

— Ne znaju. Meni benteżno…— Zażdy. Ja ne choczu, szczob moje poczuttia ty wważała banalnym prahnenniam

czołowika do żinky. Instynkt prodowżennia rodu zakładenyj miljonnolitnioju ewoluci-jeju. Ja widkydaju joho. Dla cioho dosyť inszych żinok, bilsz prystosowanych dla cioho.Ty — niżna j duchowna. Ty nawiť ne schoża na zwyczajnu ludynu.

— O mij powełytelu, — tremtiaczym hołosom skazała Głedis, — czy ne zabahatosołodkoho nektaru dla moho sercia. Jakszczo ty żartujesz, to załysz mene w spokoji. Ajakszczo ni…

— Todi szczo? — Łedwe czutno spytaw prawytel, blidnuczy wid strymuwanoho po-czuttia.

— Todi obnimy mene…Nasunułysia płomenijuczi oczi, żar suchych dołoń obpik chudeńki płeczi diwczyny.

Wychor i polit. Bil i błażenstwo. Czy dawno ce buło? Buło czy je? Je czy bude? Wseocho-plujucza myť. Wicznisť — nerozdilna, ne pidwładna czasowi. Szczo ż todi nastupnasmerť? De wona? Nema, ne bude. To mara, tiń pered siajwom Błakytnoho Swityła…

Chtoś pidijszow, torknuwsia płecza.— Pora.Głedis otiamyłasia wid zabuttia. Chto ce? A, piłot łajnera. Czoho jomu treba?— Kosmodrom, — korotko pojasnyw piłot.— Meni wychodyty? — zitchnuła diwczyna.— Tak.Głedis zahornułasia w czornyj wownianyj płaszcz, wyjszła z łajnera, spustyłasia po

szyrokych schidciach na połe kosmodromu, jiji czekała newełyka grupa ludej u małyno-wij uniformi kosmopiłotiw. Do Głedis pidijszła litnia ludyna z suchym suworym obłycz-cziam.

— My czekajemo kosmolingwista dla nowoji ekspedyciji, — neprywitno skazaw ko-smolotczyk. — Ja komandyr Torris.

— Ja kosmolingwist, — zitchnuła diwczyna. — Imja — Głedis.— Ja czekaw doswidczenoho kosmonawta, — burknuw Torris. — Nawiszczo nam

Page 160: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

diwczynka?— Wy ne choczete braty mene? — spałachnuła diwczyna.— O ni, — machnuw rukoju komandyr. — Nakaz prawytela — zakon. Pryjmajemo

was do swojeji simji. Ałe…— Szczo?— Meni żal was.— Czomu?— Ce ne prohulanka, diwczynko. Ważka, nebezpeczna ekspe-, dycija. Bażano buło

b maty w ekipażi doswidczenych bijciw.— Chiba my łetymo na worożu płanetu? — nedbało zapytała Głedis.— Newidomo, czy dołetymo kudy-nebuď, — pochmuro usmichnuwsia komandyr.

— Krim ligwa Korsara. Ce można garantuwaty.Diwczyna promowczała. Dosyť hratysia. Zamknuty poczuttia, pryborkaty emociji.

Ty rozwidnyk. Ty ne nałeżysz ni sobi, ni swojim poczuttiam. Pozadu — ridna płaneta,kochanyj, prekrasna myť, jaka widnyni stane jiji bezsmertiam, jiji żyttiam. A popereduchytryj, pidstupnyj woroh, porodżenyj morokom i nenawystiu.

Kosmicznyj krejser «Ara» wyruszyw u polit tajemno. Nichto z ludej Orany ne znawpro majbutniu miżzorianu ekspedyciju. Mowczały dyspetczerśki punkty na suputnykuDoriäni, radiösitka i tełebaczennia płanety peredawały muzyku, sportywni nowyny, ki-nofilmy pro pryhody pradawnich herojiw. I ni słowa pro ważkyj nebezpecznyj polit. Proce znały kosmonawty «Ary», prote ne dywuwałysia: konspiracija stała neobchidnistiu,szczob Korsar ne mih perechopyty sygnaliw pro start korabla i diznatysia pro koordy-naty polotu. Głedis też znała pro ce, i łysze wona nesła w swojemu serci składne proty-riczczia. Ricz u tim, szczo Korsar neodminno diznajeťsia pro start kosmokrejsera — Ka-reos speciälno organizuwaw kilka peredacz spriamowanoji diji, wuźkyj promiń jakojizachopluwaw grupu asterojidiw, okupowanych Korsarom; u tych peredaczach buło ska-zano wse, szczob zoriani piraty mohły perechopyty korabel.

Szczoś złowisne wwyżałosia Głedis u tij nebezpecznij hri. Szczoś nezakonne i ne-czesne. Ałe diwczyna widstoroniuwała dokirływi dumky, namahałasia dumaty łysze promajbutnij podwyh. Chto wona, szczob ociniuwaty u wsij sukupnosti, u wsij płanetarnijwełyczi zadum prawytela? Pro jakyj zakon i etyku można howoryty, koły jdeťsia proznyszczennia kosmicznoho złoczyncia — bezżalisnoho i żorstokoho?

Czorni paneli-ekrany na stinach spałachuwały switłowymy sygnałamy. Łedweczutno zwuczały mełodijni akordy awtopiłotiw. Torris i joho pomicznyky bezszumno cho-dyły bila pultiw, perewiriały programu, utoczniuwały kurs kosmokrejsera. Głedis spryj-mała wse te niby wwi sni. Znow u pamjati postawało nedawnie mynułe, a swidomisťnamahałasia pojednaty wojedyno łogicznyj łanciużok jiji żyttia. De korinnia wsioho,szczo stałosia? De zerno pryczyny, szczo pryweło do takoho strasznoho naslidku? Czomuwona, szcze nedawno neoswiczena, dyka diwczynka z hirśkoji uszczełyny, opynyłasia ufokusi kosmicznoho żyttia?

Może, zakon riwnowahy podij? Wona otrymała neczuwanyj spałach szczastia. Zawse treba płatyty. Drewnij zakon dwosicznoho mecza, jak nazywaje ce Kareos. Newmo-łyma wzajemodija polarnostej. Chwyla na mori żyttia. Hrebiń i wpadyna. Pidjom i pa-dinnia. Szczastia — neszczastia. Radisť — hore. Kochannia — zrada? Szczo ż todi wsumi, w syntezi? Porożnecza, nul, nebuttia?

Znemahaje rozum, bjeťsia bolisno serce, nema snahy rozwjazaty pidstupne zapy-tannia. A treba. Treba jty na podwyh riszucze j spokijno. Szczob dija buła — jak udarmecza. Mecz ne dumaje, czy prawylno win czynyť. Win dla udaru wykutyj, zahartowa-nyj. Prote ne tak! Może, j zbroja strażdaje, koły ruka wojina wżywaje jiji na neprawudiju. Chto skaże?

Szczastia. Czy buła wona szczasływa? Buła. Spałach czuttia, nasołoda? Buły. Może,

Page 161: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

ce i je szczastia? Mrija, czekannia, bezturbotnisť. I weczoramy — zustricz z nym. Ma-giczni oczi, pałki obijmy, hipnotyczni słowa, jaki pidnosyły jiji do neczuwanych wysot.Pamoroczyłasia swidomisť, zachopluwało duch wid tych hłybyn, kudy wona zazyrnuła.Tak buło dowho. Czy ni? Chto wymiriaje? Wona ne znała ranisze niczoho podibnoho. Nebuło z czym poriwniaty. Wona pryjniała wse jak odkrowennia, jak jedyne switło, bezjakoho nema żyttia. I oś teper — wtrata. Nazawżdy. Ałe nedarma. Inszi matymuť takeszczastia wiczno. Zminiuwatymuťsia pokolinnia, buduť narodżuwatyś inszi diwczata,jaki ne zabuduť podwyh Głedis, i w jichnij slozi sumowytoji radosti bude jiji kochannia.

Pływuť spohady. Ostannij deń proszczannia. Kareos majże ne howoryw. Tilky dy-wywsia w oczi Głedis, trymaw jiji za ruku. Obłyczczia joho zmarniło, popid oczyma za-lahły synci. Win hładyw zełenkuwate wołossia kochanoji, torkawsia hariaczymy pal-ciamy niżnoji szczoky. Wona spryjmała joho niżnisť niby wwi sni. Ałe i szczoś newymirnebuło miż nymy, szczo jich rozjednuwało. Wona wże nałeżała nebuttiu. Win załyszawsiawołodarem płanety. Kareos niby czytaw ce u jiji duszi. Łysze nadweczir Kareos powiwdiwczynu do sferycznoji zały. Zaprosyw jiji sisty w krisło. Sam staw porucz neji,uwimknuw prostorowyj proektor.

— Dywyś, — widpowiw prawytel na zapytływyj pohlad Głedis.Pered nymy ożyły kadry pradawnioji chroniky. Diwczyna żachnułaś. Film widkry-

waw strachitływu bezodniu sociälnych kataklizmiw, jaki terzały ludstwo w mynułomu.Wjaznyci, w jakych rokamy muczyłysia najkraszczi ludy płanety. Szybenyci, na jakychwony w korczach zakinczuwały swoje herojiczne żyttia. Zastinky, zabryzkani krowjurozstrilanych, hory trupiw straczenych powstanciw. Barykady i syri, napowneni bah-niukoju blindażi, wtomłeni, bajdużi sołdaty i weseli watahy buntariw, hołodni jurby di-tej — wysnażenych, neszczasnych, zapłakanych — i materi z poťmarenymy wid slizoczyma, nywy z mizernymy wrożajamy, wypałeni neszczadnymy promeniamy Błakyt-noho Swityła, prymitywni chatky w sełach, schożi bilsze na kupy hnoju, niż na żytłaludej. Prychodyły nowi heroji, szczob wyzwołyty ludej z newoli, ałe i wony pomyrały nawohnyszczach, u zastinkach, na szybenyciach.

Głedis znemahała. Slozy duszyły jiji, spazmy perechopluwały podych. I todi Kareoswymknuw proektor, i zamisť tragicznych kadriw na ekrani wynykły kartyny suczasnohożyttia Orany.

Niżno-zełeni wody okeanu w mareni switankowoho tumanu. Dity biżať po tuża-womu pisku do prozoroji chwyli. Wony pirnajuť w akwamarynowyj płyn, wereszczať uchwylach, a nad nymy krużlajuť rożewi biöwartowi, uważno sposterihajuczy, szczobnichto ne perejszow zaboronenoji zony.

Wełyczni sporudy megapolisiw na berehach rik, ozer, moriw. Szyroki szlachy, oba-bicz — sady, lisy. Dytiaczi misteczka rozwah, uniwersalni szkoły, pola. Wsiudy harmo-nija, wesełoszczi, jurby szczasływych ludej.

Juni zakochani pary. Nichto jich ne zjednuje szlubom, jakyj kołyś zaťmariuwawswiaszczenne poczuttia lubowi. Objednane ludstwo tak wysoko pidniałosia w ekono-micznomu dobrobuti, u duchownomu żytti, szczo zwilnyło indywida wid osobystych ob-owjazkiw wychowannia ditej.

Szcze pływły kartyny onowłenoji płanety, ałe Głedis uże ne dywyłasia na nych.Wona zapluszczyła oczi. Wse prawylno! Wse sprawedływo! Znyszczyty prekrasne wy-dinnia, kynuty ridnu Oranu w bezodniu mynułoho? Szczob znowu merły hołodni dity nazapyłenych szlachach, szczob znowu hynuły na barykadach? Cioho chocze Korsar? O ni!Tysiaczu raziw ni!

Głedis bilsze ne wahałaś. Tilky czomu trywoha? Zwidky wona? Neuswidomłena,nezbahnenna. Szczo jij ne daje spokoju? Jaki nezrymi sygnały zbudżujuť swidomisť?Chto namahajeťsia pochytnuty jiji szczyre riszennia?

Deś u swidomosti prorwałysia rizki awarijni sygnały. Głedis rozpluszczyła oczi.Nad neju stojaw Torris. Na joho siromu obłyczczi żach.

Page 162: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Szczo stałosia? — proszepotiła diwczyna poszerchłymy wustamy, chocz uże zdo-haduwałasia, w czomu pryczyna trywohy.

— Dywyś sama, — skazaw komandyr, pokazujuczy rukoju.Głedis hlanuła dowkoła. Stiny korabla stały prozorymy — Torris zweliw

uwimknuty optycznyj inwertor. Krejser «Ara» buw otoczenyj połumjanym rozmajittiamzorianoho kosmosu. Ta ce ne dywuwało kosmonawtiw i nawiť Głedis. Wony wże ne razbuwały w prostori, i wełycz gałaktycznoji bezodni stała zwycznoju. Uwaha wsiohoekipażu buła prykuta do newełykoho objekta, jakyj szwydko peresuwawsia miż diäman-towymy iskramy potoku asterojidiw. Kosmokrejser «Ara» nabłyżawsia do cioho nebez-pecznoho pojasu.

Na ekrani grawiotełeskopa wynykło zobrażennia objekta. Ce buw krejser wyso-koho kłasu — kosmolit dla miżzorianych ekspedycij. Win priamuwaw nawperejmy«Ari».

Kosmonawty mowczały. Torris tycho zapytaw, ni do koho ne zwertajuczyś zo-krema:

— U ciomu pojasi je naszi doslidnyćki łaboratoriji?— Nema, — poczułasia widpowiď.— Czy startuwaw inszyj krejser z Orany razom z namy?— Ni.— Todi ce Korsar.Serce Głedis na myť zawmerło. Buło take widczuttia, niby łetyť wona u bezodniu,

wtratywszy wahu. Stałosia! Stałosia! Stałosia!Zawmyrajuť zwuky, imła zatumaniuje oczi. Szczo ce z neju? Szczoś każe Torris,

czomuś metuszaťsia człeny ekipażu, bahrianymy wohniamy pałajuť ekrany na stinach.Znykaje stina tumanu. Zahostriujeťsia rozum. Spokij, zoseredżenisť. Wytrymka i

uswidomłennia realnosti.Torris uże zaspokojiwsia. Tilky wusta niby zakamjaniły. Oczi spałachnuły hri-

znymy wohniamy. Win promowlaje łysze dwa słowa, i wony — tak zdajeťsia diwczyni —widłuniujuť u ciłomu kosmosi:

— Do boju!Bij? Wony hotujuťsia do boju? «Ara» maje zbroju zachystu. Todi, może, krejser zdo-

bude peremohu? I ne treba bude jty na ostannij żachływyj krok? Można powernutysiana ridnu Oranu, w zatysznu atmosferu, pid łahidni promeni luboho swityła. Ałe czomuż prawytel ne howoryw jij niczoho pro bij, pro możływisť peremohy? Czy Korsar wsesyl-nyj? A jakszczo bij… todi zahyne krejser «Ara». I wona szczezne ranisze, niż pobaczyťKorsara.

Bahrianyj pancyr energozachystu otoczuje krejser. Luto pałajuť paneli ekraniw,pokazujuczy nemysłymu napruhu kwantostanciji korabla. Ta oś jaskrawym promin-niam spałachuje komandyrśkyj stereoekran nad pultom. Z jawlajeťsia postať ludyny.Suchorlawe tiło obtiahnute czornym tryko. Temno-bronzowe asketyczne obłyczczia. Głe-dis schwylowano pidwełasia. Newże ce Korsar? Takyj staryj? Adże wony rowesnyky zprawytełem Orany. A cia ludyna na kilka pokoliń starisza.

— Uwaha! — dzwinko, junaćkym hołosom skazaw newidomyj. — Ekipażu kosmo-krejsera «Ara» braterśke witannia!

Kosmonawty perezyrnułysia. Torris hniwno nachmurywsia.— Chto wtruczajeťsia w nasz polit?— Ludy asterojida Swobody.— Ty choczesz skazaty: ludy Zorianoho Korsara?— Słowa ne majuť znaczennia, — zapereczyw newidomyj. — Nasz brat ne bojiťsia

cioho imeni. Win ochocze pryjmaje joho.— Zate Orana ne pryjmaje. Korsar i joho ludy poza zakonom.— Ty prawdu skazaw, — dywno usmichnuwsia newidomyj. — My sprawdi poza

Page 163: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dijeju waszoho zakonu. Tomu obłyszmo daremni supereczky. Proszu widpowisty nakilka zapytań.

— Czomu my powynni widpowidaty? — Ne zdawawsia Torris.— Wy możete ne widpowidaty. Ałe my budemo dijaty widpowidno do waszoji reak-

ciji. Otże, my choczemo znaty: kudy priamuje «Ara»?— Ce miżzoriana ekspedycija. Marszrut — suzirja Rua, czerwonyj gigant, druha

płaneta. Tam peredbaczajeťsia rozwynene żyttia. Orana bażaje kontaktu.— Wona ne otrymaje joho na cij stadiji rozwytku, — suworo skazaw newidomyj. —

Asterojid Swobody nakazuje: powertajte nazad.— Czomu?— Kosmos ne dla dyskusiji. Prawytel Kareos znaje pryczynu. Powtoriuju nakaz:

powertajte nazad!— Wy wważajete sebe luďmy Swobody, — hirko skazaw Torris, — a dijete jak pi-

raty. Chto dozwoływ wam ponewoluwaty prahnennia inszych ludej? My też bażajemowilno dijaty!

— Wy — mariönetky Kareosa, — sucho widpowiw newidomyj. — Zwilniťsia odwłady despota i todi łetiť dla miżzorianoho kontaktu. Asterojid Swobody ne dozwołyťroznosyty bacyły despotiji w dałeki swity. Powertajte nazad!

— My probjemosia z bojem! — hrizno skazaw Torris. — Ja poperedyw!— Harazd, — myrolubno mowyw newidomyj. — My wrachujemo poperedżennia!

Ja skazaw!Switlanyj kub stereoekrana pohas. Kosmonawty «Ary» poczały burchływu supe-

reczku.— Może, sprawdi powernutysia?— Żoden krejser ne projszow cijeji smuhy!— Nawiszczo strachitływyj ryzyk?— Kareos nakazaw probytysia buď-jakoju cinoju, — poczuwsia hołos Torrisa. —

Dosyť rozmow. Hotujtesia do boju!Usi zamowkły. Magiczne imja prawytela zrobyło swoje. Głedis pereweła podych.

Krejser «Ara» pryreczenyj. Kareos spriamuwaw wełyku grupu kosmonawtiw na zahy-bel, niby bezdusznych mechanicznych biöwartowych. Łysze Głedis nese w sobi straszneznannia pryczyny. Nese i ne może skynuty z płeczej.

Czużyj krejser nabłyzywsia, zatuływ soboju z desiatok wełykych suzirjiw. U pro-meniach Błakytnoho Swityła obszywka joho ťmiano pereływałasia temno-synimyiskramy. Torris zawmer bila pulta. Łedwe woruszaczy hubamy, skazaw:

— Liwyj kwantogenerator — udar!W iluminatorach promajnuła błyskawycia. Slipuczo-fiöłetowa, prymarna, wrażaju-

cza. Kompaktnyj kulastyj zariad metnuwsia do hromady czużoho krejsera. Głediszawmerła w czekanni, ne dychajuczy, zcipywszy kułaczky bila hrudej. Zaraz! Szczo sta-neťsia?

Promenysta kula zustriłasia z korabłem. Wybuchu ne buło. Zariad rozpłeskawsiana miriädy bryzok, błakytnoju chwyłeju ochopyw powerchniu krejsera i szczez u bez-mirji prostoru.

— Prawyj kwantogenerator — udar! — Wże luto kryknuw Torris.Znowu błyskawycia. Znowu newdacza. Głedis buła wrażena. Kosmonawty rozhu-

błeno perezyrałysia. Niczoho podibnoho wony ne czekały. Miljardy ergiw u spriamowa-nomu zariadi widkydałysia czużym krejserom łehko, niby szkarałupa jajcia kerały. Ja-kym że połem otoczyły sebe piraty? De zdobuły taku strachitływu energiju?

— Grawitacijnyj promiń! — promowyw Torris sered zahalnoji tyszi. — Proty niohowin ne zachystyťsia.

Nakaz powys u bezmownosti. Nichto ne poworuchnuwsia. Głedis też widczuła,szczo jakaś nezryma syła mjako, prote władno ochopyła jiji tiło, zmusyła zakamjanity.

Page 164: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ni wstaty, ni woruchnuty rukoju, pi stupyty kroku.Temno-synia powerchnia krejsera wże zowsim błyźko. Temnijuť gigantśkymy hor-

bamy jakiś nadbudowy, optyczni otwory, merechtiať rożewi widbłysky w energorefłek-torach. Ekrany «Ary» zhasły, zamowkły sygnały dwyhuniw, znykła wibracija.

U temnij stini piratśkoho korabla zahoriwsia jaskrawo-błakytnyj priamokutnykszluzu. W niomu zjawyłysia ludśki postati, jich buło troje. Wony kynułysia prosto wbezodniu kosmicznoho prostoru i połynuły do «Ary». Błyżcze, błyżcze. Piraty łetiať seredwakuumu bez żodnych skafandriw. Wony odiahnuti w łehki sriblasto-błakytni tryko. Nepokryti niczym obłyczczia, dowhe wołossia do płeczej. Diwczyna ujawyła temperaturuswitowoho prostoru i żachnułasia. Jak wony wytrymujuť?

Szczo ce za ludy? Czy, może, jij snyťsia? Kołektywnyj hipnoz? Czy baczyť te sameTorris? Abo inszi suputnyky?

Mabuť, baczať. Bo też zbenteżeni, rozhubłeni. Wsi wony ne zwodiať pohladiw z dy-wowyżnoji grupy. Wona wse błyżcze i błyżcze. Poperedu mołodyj prekrasnyj junak. Unioho fosforyczno-blide obłyczczia, jasno-synie wołossia, oczi — niby dwi zori. Rukyprostiahnuti wpered u porywi. Jak wony ruchajuťsia, jakoju energijeju?

— Win schożyj na Horiöra, — proszepotiw Torris łedwe czutno. — Ce wrażajucze!— Chto? — Też poszepky zapytała Głedis.— Toj… perszyj…— Ty znaw Horiöra?— Znaw. Cej pirat — toczna kopija heroja. Jakyjś żart!Głedis neporuszna. Tilky dumka praciuje. Nemysłymo składne zawdannia. Czy du-

mała wona, szczo jiji mozok pryjme take nawantażennia? I ne łysze mozok, a serce,czuttia. Oś pered neju Horiör — heroj miljardiw ludej. Bezlicz junakiw ta diwczat mrijuťstaty takymy, jak win. I wony ż prokłynajuť joho, nazywajuczy inszym imjam, haneb-nym prizwyśkom Korsara. Jak może złoczyn perewtiłytysia w taku czudowu formu? Na-wiszczo ce jomu? Czoho win dosiahne, zupynywszy postup płanety do szczastia j dobra?

Try postati nabłyzyłysia do krejsera «Ara», powilno połynuły wzdowż stin.— Widkryty szluzy? — Poczułosia zapytannia.— Ni, — widpowiw Torris.Piraty zupynyłysia proty kajuty uprawlinnia, pobaczyły kriź prozori stiny kosmo-

nawtiw, prywitno pidniały ruky whoru. Zrobywszy neznaczne zusylla, opynyłysia wkrejseri.

Korsar usmichnuwsia, skazaw:— Bij skinczywsia. Siaďte, bratowe!Hipnotyczne zacipeninnia spało z kosmonawtiw. Torris wtomłeno siw u krisło pi-

łota. Głedis zaczudowano dywyłasia na wożaka piratiw.— Ja ne hniwajuś, — mowyw Korsar. — Dijały ne wy. Dijała wola Kareosa, zakła-

dena w was. Mariönetkowyj impuls zakinczywsia. Teper wy wilni. Pohoworymo jakbraty… — Win ne zakinczyw reczennia. Pohlad joho wpaw na tenditnu postať diwczyny.— Chto ty?

— Kosmolingwist Głedis, — widpowiw zamisť neji Torris.— Głedis, — powtoryw Korsar, niby prysłuchajuczyś do mełodyky imja. — Głedis…Wij dowho mowczky dywywsia na neji. Diwczyni zdałosia, szczo joho oczi pronyka-

juť do jiji potajemnoji suti, czytajuť use. I ne straszno Głedis, i nema nenawysti w nejido złoczynnoho Korsara.

Tilky dytiacza cikawisť, ejforyczne spjaninnia nebuwałym wrażenniam, żadoba no-woho znajomstwa. Heť poperedni dumky! Te bude potim, potim! A teper — chaj widkry-jeťsia dla neji nowyj swit — neczuwanyj i nebaczenyj.

Korsar czomuś zasmutywsia, na joho czoli zjawyłasia bolisna zmorszka. Win hla-nuw na towarysziw, potim perewiw pohlad na kosmonawtiw.

— Poznajomymosia, — znowu ozwawsia win. — Ja Korsar. Orana dała meni ce

Page 165: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

imja, ja z radistiu pryjmaju joho. Ce — moji towaryszi Kerra i Sano. My predstawnykyasterojida Swobody. Prote ce wże skazaw wam mij uczytel.

— Czomu wy zupynyły krejser «Ara»? — zapytaw Torris.— My ne dozwołymo waszij płaneti kontaktuwaty z inszymy switamy.— Jake prawo lahło w osnowu takoji swawoli?— Kosmiczne Prawo, — prosto widpowiw Korsar. — I ne swawola, a zachyst da-

łekych switiw wid despotiji.— Ce egojistyczne wyznaczennia. Płaneta mysłyť inaksze.— Płaneta ne mysłyť, — hirko posmichnuwsia Korsar. — Za neji mysłyť prawytel,

a w kraszczomu razi — grupka ludej. Ne budemo spereczatysia. Wy poznajomytesia zasterojidom Swobody. Nichto ne zatrymaje was tam. Zachoczete — wwijdete w SpiłkuKosmicznoho Braterstwa. Zachoczete — powernetesia na swoju płanetu. Zhoda?

— My — połoneni, — pochmuro skazaw Torris.— Wy — braty, — zapereczyw Korsar. — Na ciomu zakinczymo znajomstwo. Ja

wymknu uprawlinnia krejsera «Ara». My spriamujemo joho do asterojida. Do zustriczi,bratowe! Do zustriczi, Głedis!

Win prywitno machnuw rukoju, nabłyzywsia do stiny i szczez u nij. Za nym znykłyjoho towaryszi. A potim nejmowirnyj polit u porożneczi pid promeniamy BłakytnohoSwityła.

Diwczyna znemożeno zapluszczuje oczi. Psychika hranyczno naprużena. Szcze tro-chy — i wona ne wytrymaje. Spoczyty, spoczyty b, ne dumaty ni pro szczo, zabuty prote, szczo buło, szczo maje statysia.

Ekrany «Ary» ożywajuť. Krejser słuchniano pływe za piratśkym korabłem. Tilkynym teper keruje czuża wola. Kosmicznyj gigant priamuje do pojasu asterojidiw. Powoliwyrostaje sered zorianoho bezmiru newełyka płanetka, nad neju spałachujuťperiödyczni switłowi impulsy nawigacijnych sygnaliw. Try jaskrawi fiöłetowi zirky.

Szcze trochy — i miżzorianyj krejser łehko lahaje na powerchniu asterojida Swo-body…

Stiny krejsera wtratyły prozorisť. Stało temno. Spałachnuło denne switło. Napru-żena tysza. Torris machnuw rukoju, hirko usmichnuwsia.

— Chodimo. Poznajomymosia z piratśkym ligwom.— Szczoś win ne schożyj na złoczyncia, — nesmiływo ozwawsia chtoś z kosmona-

wtiw.— Otrujni hady też buwajuť pryjemni na wyhlad, — odrizaw komandyr. — Heť

sentymenty! Jakszczo my sprawdi majemo wilnyj wybir — odrazu ż powernemosia na-zad, na Oranu. Takyj mij nakaz!

«Wilnyj wybir i nakaz, — podumała Głedis. — Dywne pojednannia protyłeżnychponiať. Korsar nezriwnianno poslidowniszyj u swojich dijach». Podumawszy tak, diw-czyna rozhniwałasia sama na sebe. Jak łehko wona piddajeťsia zwabnomu wyływu.Tam, na płaneti, jiji połonyły czary Kareosa. Tut wona widkryła serce dla kosmicznohozłoczyncia! Tak ne można. Treba widkynuty poczuttia sympatiji czy antypatiji. Wyrisz-uwaty twerezo, łogiczno.

Slidom za Torrisom diwczyna wyjszła z korabla. Krejser «Ara» łeżaw u wełetenś-komu angari. Sferyczna powerchnia budiwli merechtiła fosforycznym siajwom, dowkołabuło dobre wydno, niby w peredswitanni. Do grupy kosmonawtiw pidijszow odyn z su-putnykiw Korsara — zowsim junyj i tenditnyj. Win, prykławszy dołoniu do hrudej,szczyro skazaw:

— Wy wtomyłysia, perechwyluwałysia. Wam neobchidno spoczyty. Priamujte zamnoju. Pro was poturbujuťsia. A piznisze — zustricz iz Starszymy Bratamy.

Ekipaż «Ary» ne spereczawsia. Kosmonawty ruszyły za prowidnykom. Mjaka ru-chływa doriżka dowezła hostej do imłystoji merechtływoji zawisy, pirnuła pid neji. Głe-dis tycho skryknuła wid nespodiwanky. Ce, pewno, buło energetyczne połe, neprozore

Page 166: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dla oka.Steżka zakinczyłasia, i kosmonawty opynyłysia sered hustoho lisu. Liłowi, zełeni,

błakytni rosłyny wjunyłysia po chymernych nahromadżenniach skel, szczo stojały piw-kołom, utworiujuczy wysoke skłepinnia. Deś tam, u sztucznomu nebi, merechtiło zełen-kuwate swityło, promeni jakoho buły niżni j pryjemni. Praworucz i liworucz — gi-gantśka porożnyna. Na nij whaduwałysia zwywy szlachiw, masywy sadiw, sferyczni po-kriwli wysokych budiwel.

— I wse ce zrobłeno wamy? — Z nedowirjam zapytała Głedis u prowidnyka.— Tak, — prosto skazaw junak. — Szcze nedawno ce buw zwyczajnyj asterojid.

Skela diämetrom na sto mi. Teper ce czariwnyj swit, kosmiczna oranżereja. Te, szczowy baczyte, — łysze zownisznij płyn naszoho żyttia. Hołowne w nezrymosti.

— Szczo same?— Pro ce skażuť starszi, — uchyływsia junak wid priamoji widpowidi. — Meni we-

łeno własztuwaty wam spoczynok. Czołowiky, priamujte cijeju steżkoju. Na was tamczekajuť. Diwczyno, jdy za mnoju.

Głedis poproszczałasia z Torrisom i towaryszamy, piszła za prowidnykom. Widczy-nyłysia w skeli owalni dweri, i diwczyna opynyłasia w newełykij kubicznij kimnati,rozdiłenij neprozoroju rożewoju zaponoju. Junak mowczky pokazaw na niszu, tam sto-jało wuźke liżko, zasłane puchkym jasno-błakytnym kyłymom. Popid stinamy rosłybahrianołysti derewcia, na hiłkach żowtiły sokowyti płody.

— Zachoczesz jisty, — pojasnyw junak, — zirwesz. Duże smaczno. Pokupatysiamożesz tut.

Win widchyływ zawisu, za neju buw basejn. Głedis wdiaczno prykłała ruky do hru-dej.

— Meni niczoho ne treba. Tilky spaty. Ja duże wtomyłasia. 1 — Todi lahaj. Ja pidu.Łehkych sniw!

Junak znyk. Głedis załyszyłasia na samoti. Tysza j nebaczeni derewa. Sutinky.Pamoroczyťsia w hołowi, potik wrażeń zakołysuje, kydaje w zabuttia. Wona łedwe wsty-haje lahty na mjakyj kyłym i prowalujeťsia u swit snowydiń.

Pered neju popływły hory. Ridni lisy sered uszczełyny, hrajływyj wodospad, dewona tak lubyła sydity, słuchajuczy czariwnu mełodiju potoku. Teper, u sni, Głedis nesydiła na kameni, a, pidniawszyś u powitria, pławała nad hirśkoju riczeczkoju. Namy-łuwawszyś wesełkoju wodohraju, diwczyna połetiła do bidnoji chatynky baťkiw. Tambuło tycho, nikoho ne wydno. Pidslipuwati wikoncia dywyłysia na swit ťmiano, newyra-zno. Z dymaria ne jszow dym. Głedis prypała do szybky, zazyrnuła w chatu. Maty j baťkospały. Diwczyna zdywuwałasia: czomu wony splať, koły nadwori jasnyj deń? Czy ne za-chworiły? Wona chotiła kryknuty, ałe hołosu ne buło. W horli niby peresochło. Diwczynawdaryła kułaczkom po wikonnyci, a zwuku ne czuty. Wona u widczaji poczała bytysiaob stinu, nacze ptaszka, szczo potrapyła w silce. Ta wse buło daremno. A tym czasomdowkoła smerkało, zhasały barwy dnia. Uże znykły obrysy hir, po uszczełyni popływhustyj tuman. I łysze whori, miż chmaramy, wydno buło suzirja. «Może, tam ja znajdusyłu», — czomuś podumałosia diwczyni. I wona kynułasia w nebo. Majnuły skeli, tumanzałyszywsia wnyzu, zamerechtiły zirky, manyły swojeju kazkowistiu, tajemnyczistiu,spokojem. Poperedu zjawyłosia kulaste zoriane skupczennia. Wono obertałosia, sribnopodzwoniujuczy, z kożnym obertom pokazujuczy wse nowi j nowi czariwni pojednanniaswojich switył. «Tudy, tudy», — pidkazaw chtoś newydymyj diwczyni.

U radisnomu natchnenni Głedis pryskoryła polit do dywnoho switu. Ałe szczoś za-trymuwało jiji, halmuwało. Wona ozyrnułasia. Za neju tiahnułysia majże newydyminytky, szczo prywjazuwały jiji do płanety. Jich buło bahato, niby pawutynnia sered po-chmuroho osinnioho lisu. A miż chmaramy — blide obłyczczia Kareosa. Ce win trymawpasma pawutyny, tiahnuw diwczynu do sebe, szepotiw: «Ty moja. Kudy ty prahnesz,

Page 167: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

kochana? Tut, na Orani, ty znajszła szczastia! Szczo ty bażajesz znajty w chołodnij ko-smicznij pusteli?»

Słowa Kareosa to chołodyły duszu, to wohnianymy kraplamy padały na serce. Cza-riwne suzirja widdalałosia.

Diwczyna prokynułasia z tiażkym nastrojem. Szczoś turbuwało jiji. Nastyrływo po-wtoriuwałosia w swidomosti władne słowo-zakłyk:

— De ty? De ty? De ty?..Wona otiamyłasia, kynułasia do swoho płaszcza, rozhornuła joho. Wwimknuła pry-

strij u wnutrisznij kyszeni. Wynyk ekran. U hłybyni zjawyłosia tumanne zobrażenniaKareosa, poczuwsia joho tychyj hołos:

— Czy baczysz ty mene, kochana?— Baczu, — tremtiaczym hołosom widpowiła Głedis.— De ty?— Na asterojidi Swobody. Korsar tak nazywaje joho.— Ty baczyła Korsara? — nastorożeno zapytaw Kareos.— Baczyła.— Szczo win skazaw?— Win nikoho ne trymaje. Skazaw, szczo kożen może powernutysia na Orału, ja-

kszczo zachocze. Ja spoczywała. Szcze ne striczałasia ni z kym.— Ce dobre, — mowyw Kareos. — Korsar chytryj i pidstupnyj. Win może pereko-

naty tebe w czomu zawhodno. Win wołodije wełykoju hipnotycznoju syłoju.— Win meni zdawsia szczyrym i dobrym, — prostoduszno mowyła Głedis.— Ot baczysz, — nachmurywsia Kareos. — Ja znaw ce. Prote, — sumno dodaw

win, — ty wilna. Wybyraj swij szlach. Abo podwyh, jakyj dasť tobi bezsmertia, abo po-wernennia na Oranu. Ja ne skażu tobi j słowa osudu. Prymusom na podwyh ne posy-łajuť. Ty sama zachotiła!

— Szczo meni robyty? — spałachnuła diwczyna. — Dosyť rozmow! Ja budu dijaty!— Ty prekrasna, — niżno skazaw Kareos. — Ja ne możu żyty bez tebe! Może, ne

treba, ptaszko? Może, powerneszsia, i ja zroblu wse jakoś inaksze?— Dosyť! — rizko widpowiła Głedis. — Doky w meni ne zhasło riszennia — ja ho-

towa!— Todi słuchaj uważno. Wwimknesz prystrij, pro jakyj ja tobi kazaw na Orani,

koły pobaczysz Korsara. Bażano, szczob porucz buły wsi inszi. Jaknajbilsze. Ja slidku-watymu za twojim sygnałom z hołownoji stanciji. Ty pryjmesz na sebe anihilacijnyj pro-miń. Use bude bezbolisno.

— Zrozumiła, — zitchnuwszy, skazała diwczyna. — Proszczaj, mij Kareose!— Moje serce z toboju, — hłucho mowyw prawytel. — Proszczaj, Głedis. Pro baťkiw

ja poturbujusia.Diwczyna wymknuła prystrij, portatywnyj ekran-płaszcz zhas. Hirka posmiszka

zjawyłasia na wustach Głedis. Win poturbujeťsia pro baťkiw. Szczo jim turboty bez ulu-błenoji dońky? Doky wona buła z nymy, wony mały szczastia i radisť. A teper — bezcilneisnuwannia. Sprawdi, nacze son, tiażkyj, neprobudnyj.

Szczo ż teper? Nezabarom zustricz z Korsarom. Odyn nepomitnyj ruch — i sygnałz Orany wwimkne wybuchowyj prystrij. Głedis peretworyťsia w slipuczu płazmowuchmaru. W niszczo. Razom z Korsarom wony spałachnuť zoreju w kosmicznij pusteli. Upopił peretworyťsia kwituczyj asterojid — tworinnia rozumu j sercia mużnich ludej, jakine pobojałysia stwerdyty wolu i władu żyttia sered moroku j smerti.

Znenaćka nowi poczuttia opanuwały diwczynu. Czomu wona pospiszaje? Ne zna-juczy namiriw Korsara, ne zwidawszy jichnioho szlachu? Czym wona keruwałasia? Ły-sze swojeju lubowju do Kareosa? Joho nenawystiu do kołysznioho druha? A może, wsene tak, jak prawytelu zdawałosia? Może, u Horiöra swij szlach, jakyj ne prynese szkody

Page 168: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

ludiam Orany? I można buło b pojednaty genij Kareosa i fantastyczni prahnennia Ho-riöra! Głedis zhadała fejeryczne wydinnia: sered kosmicznoji porożneczi łetiať, niby pta-chy, try postati. Łehko, natchnenno, newymuszeno. Tak, niby wony narodyłysia w tijworożij dla zwyczajnych ludej stychiji. Jak że ce stałosia? Jak wony dosiahły takohonezwyczajnoho zwerszennia? Wona bahato rozmowlała z Kareosom, czytała knyhy, pe-rehladała naukowi filmy, ałe nide ne zhadujeťsia pro taku możływisť. Żyttia sered po-rożneczi — nawiť odne take dosiahnennia widkrywaje neczuwani obriji dla doslidnykiw.A pronyknennia kriź stiny! A bahato inszoho, pro szczo ludy Orany i ne zdohadujuťsia!

«Korsar chytryj i pidstupnyj», — wyrynuły w swidomosti słowa Kareosa. Głediszawmerła, prysłuchajuczyś do hołosu sumlinnia. Jak tiażko wyriszuwaty! Wona — nik-czemne diwczyśko sered cych tytaniw. Kareos i Horiör — dwa wełetni rozumu j duchu,miż nymy trywaje newmołymyj dwobij. A chto wona, szczob staty na bik toho czy in-szoho?

A może, j sprawdi dywowyżne wminnia Korsara — łysze steżka dla zawojuwanniapłanety? Nezwyczajni dosiahnennia szcze ne oznaczajuť, szczo jichnij tworeć ludianyj.Mynuła istorija, z jakoju Głedis poznajomyłasia, perehladajuczy starowynni filmy,stwerdżuwała, szczo wysokyj rozum czasto pojednuwawsia z nejmowirnoju żorstokistiu.

Hodi! Treba zaspokojitysia i sposterihaty. Czas je, można wyriszyty piznisze, koływ neji buduť fakty. I todi, koły serce prohołosyť swij wyrok, ne pidkazanyj zzowni, wonabezżalno wwimkne prystrij. Chaj bude tak!

Diwczyna riszucze skynuła płaszcz, rozdiahłasia, strybnuła w basejn. Prochołodnawoda pryjniała jiji tiło w pestływi obijmy. Głedis popławała trochy horiłyć, widczuwaju-czy, jak znykaje wtoma, jasniszaje swidomisť, u mjazy wływajeťsia badiorisť i syła.

Wyjszowszy z basejnu, diwczyna znowu odiahłasia. Zupynyłaś bila dzerkała. Za-zyrnuła w swoji oczi. U hłybyni zinyć pryczajiwsia ostrach, nepewnisť, miż briw prolahłabolisna zmorszka. Chto dopomoże jij znowu widnajty spokij i pewnisť? Chto wkaże pra-wednu steżynu sered moroku?

— Ja, — poczuwsia pozadu tychyj hołos.Wona skryknuła, obernułasia. Bila wchodu do jiji kimnaty stojaw Korsar. Joho po-

stať merechtiła błakytno-zełenymy iskramy, i zdawałosia, szczo win zitkanyj z chołod-noho wohniu. Prozori oczi Korsara dywyłysia na diwczynu sumno j oczikuwalno. Wonazadychnułasia wid chwyluwannia j trywohy.

— Ty poczuw moju dumku?— Tak.— Ty znajesz wse? — Z ostrachom zapytała Głedis.— Znaju.— Ty wbjesz mene?— Ni.— Czomu?— Ja czekaju twoho riszennia.— Riszennia?! — skryknuła diwczyna, strymujuczy rydannia, jake rwałosia z hru-

dej. — Jakoho riszennia?— Smerti czy żyttia.— Ty hłuzujesz! — hirko mowyła Głedis, ne wytrymujuczy pohladu joho jasnych

oczej. — Ty wołodijesz hipnotycznoju syłoju i możesz…— Możu, — prodowżyw jiji frazu Korsar. — Możu zupynyty złoczynnu akciju. Prote

ne choczu.— Czomu? — Z nadijeju zapytała wona.— Ja choczu zważyty swoju dolu na terezach twoho sercia.— Ce krasywa fraza!— Ni! Neobchidnisť! Ja samotnij. Mij swit, moji prahnennia — abstrakcija, ja-

kszczo wony ne oswiaczeni lubowju.

Page 169: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Porucz tebe prekrasni soratnyky — czołowiky j żinky. Chiba wony ne schwalujuťtwojich prahneń sercem?

— W mojij duszi je sokrowenni, wtajemnyczeni mriji. Wsioho ne skażesz nawiťbłyźkym druziam. Je łysze odne serce, jake powynne oswiatyty zerno nowoho switu.

Nesyła dywytysia w joho oczi. Szczo ce z neju? Kareos i Horiör. Chto postawyw jijina perechresti dwoch dorih, jaki rozchodiaťsia nawiky?

— Ty szczyryj zi mnoju? — tycho mowyła wona.— Tak.— Pojasny meni wse. Ja choczu znaty istynu. Kareos widkryw meni twij złoczynnyj

zadum — zawojuwannia włady na Orani. Łysze tomu ja zhodyłasia…— Mowczy, — perebyw jiji mowu Korsar. — Ne promowlaj daremnych sliw. Ja

znaju bilsze, niż ty możesz skazaty. Idy siudy. Sidaj. U nas je czas, ja tobi widkryjusprawżnij płyn podij…

Page 170: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ty znajesz, szczo my poznajomyłysia w Ekwatoriälnij Szkoli Astropiłotiw. Tami pobratałysia. Poklałysia dijaty łysze dla spilnoho błaha. Wse tak, jak win tobi rozpo-widaw. Ałe ty ne znajesz hołownoho. Szcze do ostannioji zorianoji ekspedyciji w menezarodyłysia sumniwy. Szczo take spilne błaho? Czy odnakowe wono dla wsich? Czy możenajmudriszyj wożď czy nawiť grupa ludej daty szczastia miljardam istot, kerujuczyś po-wnym ideałom, jakyj jim zdajeťsia najkraszczym? I szczo take, własne, szczastia?

Ty znajesz, szczo w usi wiky pro ce toczyłysia supereczky. Mudreci, teoretyky, lite-ratory, polityky — chto tilky ne oszczasływluwaw ludej swojimy odkrowenniamy. Protemynały wiky, a ludy buły neszczasływi, i prymarne poniattia wtikało wid nych.

Najprostisza widpowiď: szczastia — ce zabezpeczennia potreb, zadowołennia prah-neń, bażań. Ce — ideał najprymitywniszych. Trochy wyszcza ideja: szczastia — ce bo-roťba. Ałe boroťba zarady czoho? Może, znowu zarady zadowołennia bażań? Todi myprychodymo do porocznoho koła.

Potribne wyznaczennia mety. Ałe istyna nedosiażna. Otże, nikoły ludyna ne ma-tyme dostojnoji mety, rady jakoji można zmahatysia. De ż todi wychid?

Odnoho razu ja pływ na okeanśkomu łajneri. Hurt pasażyriw stojaw na kormi. Myhoduwały krychtamy chliba morśkych keraliw. Wełyczezni błakytni ptachy sidały nachwyli, wyłowluwały zdobycz, zczyniały bijku, wychoplujuczy charcz odne w odnoho zdziobiw. Meni stało motoroszno. Korabel pływ dowho, i weś czas za nym łetiły kerały,spowniujuczy prostir ohydnymy żadibnymy krykamy. Ja zrozumiw, szczo ludstwo możeperetworytysia w otaku zhraju bezmozkych lutych istot, jaki buduť pospiszaty za kora-błem piznannia, pojidajuczy te, szczo padatyme z joho bortu. Ce obohotworennia, abso-lutyzacija funkcij naszoji biöłogicznoji maszyny. Wse insze — kultura, nauky, rozwahy— staje łysze kamuflażem, łysze soromjazływym prykryttiam osnownoho — nasyczen-nia!

Ja poczaw diłytysia swojimy dumkamy z Kareosom. Win smijawsia padi mnoju.Win zwertaw moju uwahu na istoriju wsioho żywoho, na płyn usijeji praewoluciji. Widpoczatku do siohodennia — wsiudy bij klityny z klitynoju, istoty z istotoju, formaciji zformacijeju. Utwerdyty sebe, swoju osobystisť — oś welinnia pryrody. Widbir krasz-czoho, sylniszoho, wmiliszoho — oś łaboratornyj metod megaswitu, w jakomu my ży-wemo. Zakon suszczoho — syła. Joho ne obijdesz. Joho można tilky wykorystaty. I kołyludstwo dosiahło takoho riwnia, szczob zwilnytysia wid wojen zarady szmatka jiżi, totreba błahosłowlaty rozum, jakyj daw taki możływosti. Teper boroťba perenosyťsia nawyszczi szczabli — u kosmicznu bezmeżnisť. Bytwa cywilizaciji z cywilizacijeju, gałak-tyky z gałaktykoju. Może, ne krywawa, może, ne taka żorstoka, jak u mynuli istoryczniepochy, ałe bezżalisna. Chaj znykaje z łona kosmosu nikczemna kultura. Tilky rozum,jakyj zdatnyj utwerdyty sebe w bezmirnosti, dostojnyj nazwatysia synom kosmosu.

— A żal? — Zapytuwaw ja joho.— Czomu ż ty ne żalijesz płodu, jakyj jisy? — Nasmichawsia Kareos.— Może, j żaliju. Poky szczo ce neobchidnisť.— Zawżdy bude taka neobchidnisť, — zapereczuwaw win. — Szczob żyty, treba

kohoś asymiluwaty, znyszczyty. Suť buttia — u protystawłenni kohoś komuś.— Todi wono proklate! — Hniwawsia ja.— Ni, takyj zakon buttia. Zakon neporusznyj.— Chto skazaw ce?— Wsia switobudowa stwerdżuje ce!

Page 171: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Neprawda. My ne znajemo j miljardnoji czastky switobudowy. My łysze em-briöny ewoluciji. Do toho ż zaprogramowani pryrodoju.

— Ty skazaw słuszno. Zaprogramowani. Otże, powynni wykonuwaty programu.— Ni. Treba wyjty z tecziji programy. Doky my ne uswidomlujemo takoji możły-

wosti — my mariönetky. Uswidomymo — wyjdemo w swit swobody.— Jakoji swobody? Wid czoho?— Wid zakonu pryrody.— Poruszennia zakonu pryrody — smerť, niszczo, porożnecza.— Nawpaky. Ce — nowa stupiń buttia. Ja widczuwaju ce intujitywno. Hlań —

perwisna klityna protiahom miljonnospiralnoho cykłu dosiahła riwnia myslaczoji istoty.W nadrach materiji prychowana grandiözna ewolucijna syła. Dla neji wse możływe.Buď-jake zdijsnennia. Ałe doky wona dije samotużky, metodom prob, na poszuky wy-traczajeťsia neskinczenna ławyna żywych istot, nezmiriani ewolucijni cykły. I bilszisťtych zusyl prywodyť do tupykiw, do wyrodżennia. Oś szczo take pidkorennia zakonampryrody. Wona slipa j bezżalisna. I jakszczo wże myslacza istota uswidomyła swoje po-kłykannia — chaj wona wiźme na sebe ewolucijnyj impuls, szczob swidomo tworyty ne-obchidni formy i jawyszcza.

— Ce słowa! A praktyczno?— Ja też ne znaju. Ja kłyczu tebe, inszych — chaj usi zadumajuťsia nad cijeju pro-

błemoju!— Ty bożewilnyj, — hniwawsia Kareos. — Zamisť boroťby za spilne błaho ty wy-

byrajesz imłystu steżeczku awantiur. Moja programa: zabezpeczyty ludstwo wsim ne-obchidnym, daty jomu oswitu, rozwahy, dozwilla. Rozszyryty swidomisť, widkrytymożływisť jednannia z pryrodoju, jaka joho porodyła. Wsi ne możuť buty tworciamy,doslidnykamy. Ce — prywiłej odynakiw. Inszi buduť materiäłom dla ewoluciji, łabora-tornym reaktywom pryrody. Wony perszi ż powstanuť proty twojich utopij!.. Ty rozumi-jesz, Głedis? Mij pobratym, korystujuczyś ludianoju, peredowoju ideołogijeju, namahaw-sia schyłyty mene do pradawnioho reakcijnoho switohladu: osnowna masa ludstwa —bydło, jurma, tabun napiwintełektualnych istot, jaki żadajuť łysze nasołody, a nad nymy— elita duchu, obranci, technokraty, dyktatory. Ja rozumiw dobre wże todi, czym zakin-czyťsia taka «rewolucija» Kareosa. Zbereżennia staroji dyferenciäciji suspilstwa, kon-serwuwannia — i, może, nawiky systemy neriwnosti, kastowosti. A oskilky do diji buduťuwedesz mohutni systemy kibernetycznoho kontrolu, to ludstwo wże nikoły ne zmożezrujnuwaty porocznoho koła antyewolucijnoho suspilstwa, u jake wono same sebe za-żene.

Kareos hraw na najprymitywniszych strunach. Perwisne bażannia nasyczennia.Ałe ż nawiť ludy newysokoho duchownoho riwnia, zadowolnywszy perwisni instynkty,poczynajuť dumaty pro poszuky smysłu buttia. I takyj poszuk nemynucze wede istotudo widkryttia nebuwałoho. Ałe oskilky nebuwałe ne bude zaprogramowane technokra-tamy, to wono pidlahatyme peresliduwanniu. Takym czynom, Kareosowe «suspilstwosprawedływosti» neodminno mało staty gigantśkoju wjaznyceju duchu. Ja baczyw ce iwidwerto howoryw pobratymowi, szczo win samozakochanyj slipeć.

Supereczky toczyłysia majże szczodnia. Miżzoriana ekspedycija widsunuła naszinezhody na pewnyj czas. Ta koły my powernułysia nazad, do systemy Ary, wybuchnułahroza. Nas powidomyły, szczo Kareosa i mene wybrały u Płanetarnu Radu. Ce widkry-wało możływosti dla zdijsnennia naszych mrij. I znowu ja rozpoczaw dyskusiju. Pobra-tym buw kategoryczno proty mojich idej. Bilsze toho — win pohrożuwaw, szczob ja nawiťne smiw inszym howoryty pro ce. Ja riszucze zajawyw, szczo rozpocznu płanetarnu dys-kusiju. Chaj ludstwo wyriszyť swoju dolu w towaryśkomu obmini idejamy. I todi…

— Todi ty wtik. Ja znaju… — Ozwałasia Głedis.— Ni, — suworo zapereczyw Horiör. — Ja ne wtik. Todi Kare-os wczynyw złoczyn.

Na pidchodi do suputnyka Orany, koły my wże hotuwałysia finiszuwaty, win pryjszow

Page 172: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

do mojeji kajuty i zaproponuwaw myr. Na znak toho my wypyły drużniu czaszu. W nijbuw narkotyk…

— Kareos?.. — Żachnułasia Głedis.— Tak. Mij pobratym rozirwaw swiaszczennu nyť braterstwa. Ja porynuw u hip-

notycznyj son. Szczo buło dali, ty znajesz z istoriji…— Znaju. Kareos powidomyw, szczo ty zahynuw u poloti j pochowanyj na asterojidi.

Tebe ohołosyły herojem i postawyły wam obom pamjatnyk u centralnomu megapolisi.— Win uże todi dijaw, jak zakinczenyj merzotnyk…— Ne każy tak, — błahalno poprochała diwczyna. — Ty ż ne znajesz wsich joho

mirkuwań. Może, win chotiw kraszczoho. I wyriszyw pożertwuwaty odnijeju ludynojurady bahatioch!..

— Harazd, — pochmuro kywnuw Korsar, ważko zitchnuwszy. — Pro ce pohowo-rymo piznisze. A teper… Todi ja zneprytomniw. I otiamywsia wże na płaneti.

Ja chotiw zwestysia na nohy, ałe tiło ne słuchałosia mene. Swidomisť rozpływała-sia, niby chmaryna w nebi. Nesyła buło zoseredytysia, zhadaty szczoś. Take widczuttiabuwaje uwi sni. Szczoś maryťsia, chtoś zahrożuje, ty choczesz wtekty, prokynutysia… ine możesz.

Ja wtratyw widczuttia czasu. Ne znaw, skilky łeżaw, czomu opynywsia w neznajo-mij miscewosti. Chtoś schyływsia nadi mnoju, rozpytuwaw. I znowu samotnisť. Deś swi-tyły fary maszyn, inkoły w imłystomu nebi prolitały ełektroloty. Ja wże dumaw, szczopomru, ne pobaczywszy ludśkoho obłyczczia. Ta oś bila mene zupynywsia ełektroekipaż.Na bortu ja pomityw trykutnyk — znak medycznoji służby. Mene ponesły do maszyn.Rozdiahły i nakynuły tepłyj chałat. Porucz mene siło dwoje sanitariw. Chtoś zapytawłaskawym hołosom:

— Chto ty? I jak siudy potrapyw?— Ja Horiör, szturman zorianoji ekspedyciji, — tycho widpowiw ja. — Odweziť

mene do Wsepłanetnoji Rady.— Druże, wy maryte, — poczułasia widpowiď. — Horiör zahynuw i pochowanyj u

pojasi asterojidiw. Wsia płaneta opłakuje joho.— Ce ja. Powidomte Wsepłanetnu Radu. Kareos — złoczyneć!— Kareos — hołowa Rady. Wy fantazujete. Ja rozumiju: wasze hore z prywodu

smerti Horiöra, jakoho wy, pewne, lubyły, poruszyło psychiku… Ałe sprobujte zhadaty,z jakoho wy megapolisa, jak wasze imja.

Ja znemahaw wid oburennia, ja namahawsia perekonaty jich, szczo ja — kosmo-nawt. Ałe wse buło marno. Poczuwsia nakaz:

— Win bożewilnyj. U psychiätrycznu nomer sim. Ełektroekipaż ruszyw. Ja znepry-tomniw.

— Psychiätryczna? — zapytała Głedis. — Szczo ce take?— Likarnia dla psychiczno nepownocinnych ludej, — sumno skazaw Korsar. —

Newże ty ne czytała pro taki likarni?— W istorycznych filmach baczyła, — rozhubłeno widpowiła diwczyna. — Ałe ne

dumała, szczo wony isnujuť nyni. Kareos skazaw meni, szczo bożewilnych na płanetinema.

— Jich bilsze, niż u najsuworiszi istoryczni epochy, — zapereczyw Korsar. — Ałestatystyka mowczyť: wona w rukach Kareosa. Jomu newyhidno, szczob pro ce znała pła-neta. Ewolucijna mohutnisť zakuta w riczyszcze zaprogramowanoho żyttia i rujnujetonki nerwowi systemy. Ta pro ce piznisze. Słuchaj dali… Mene prywezły do likarni. Cebuła starowynna fortecia, prystosowana dla potreb medycyny. Wysoki pochmuri stiny,hory dowkoła, hłyboki prirwy zi skażenymy potokamy. Zwidty nemożływo wtekty. Menezustriw hołownyj psychiätr — suchorlawyj newysokyj didok z hostrym pohladom. Tała-nowytyj psychołog i hipnołog, ałe duże żorstokyj. Może, win sam buw trochy bożewilnyj.

Page 173: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Likar zweliw rozdiahnutysia. Wykotyw z desiatok biökiberiw Dla obserwaciji, po-nalipluwaw na mene bahato datczykiw. Metuszywsia, szczoś zapysuwaw. Potim zwer-nuwsia do mene:

— Chto ty?— Horiör.— Ce wże czuły moji pomicznyky, — hłuzływo skazaw didok. Win hlanuw u moji

oczi, zoseredywsia. Ja widczuw, jak bezżalna wola łamaje mene, zmuszuje pidkorytysia.— Chto ty? — znowu poczułosia zapytannia.

— Horiör…— Stijkyj psychoz! — rozdratowano konstatuwaw didok.— Ne psychoz u mene, — schopywsia ja z krisła. — Jak wy ne zbahnete, szczo ja

żertwa złoczynu! Powidomte Wsepłanetnu Radu!..— Harazd, harazd, powidomlu! — proburmotiw hołowlikar.A tym czasom joho pomicznyky prykłały do spyny ełektrod, i sylnyj rozriad pro-

nyzaw mene. Sanitary ponesły mene dowhym temnym korydorom i wkynuły do jakohośprymiszczennia, z hurkotom zaczynywszy dweri. Tilky teper ja zdohadawsia pro pekel-nyj płan Kareosa: nazawżdy pochowaty mene, załyszywszy żyttia. Bożewilnyj, jakyjwważaje sebe znamenytym kosmonawtom, — szczo za dywyna?! Sered psychiczno chwo-rych je bezlicz bohiw, złych duchiw, istorycznych osib, połkowodciw. Skilky b ja ne skar-żywsia — widpowiď bude odna: stijkyj psychoz!

Ja buw u widczaji. Potim nastupyła bajdużisť. Wmerty! Nawiszczo żyty, koły naj-kraszczi druzi stajuť zradnykamy i złoczynciamy?!

Ja wpaw u dywnyj stan prostraciji. Ne spaw, ne jiw, ne pyw. Sydiw u kutoczkunewełykoji kamery-pałaty, dywywsia u prostir. Ne buło dumok, ne buło syły ruchatyś.Prychodyły likari, szczoś zapytuwały. Ja ne widpowidaw. Mene załyszyły w spokoji.

Odnoho razu stałosia dywne. Z protyłeżnoji stiny wynykła postať ludyny. Ce buwwysokyj litnij czołowik u chałati. Jasni trywożni oczi, synie wołossia. Win usmichnuwsiameni, zrobyw znak mowczaty. Pidijszow do dwerej, prysłuchawsia. Potim powernuwsiado mene, prywitno kywnuw:

— Poznajomymosia, — skazaw, sidajuczy porucz. — Ja Aeras, uczytel, fizyk. A ty?Szczo zi mnoju? Halucynacija? Prywydy w mojij pałati? Wony wychodiať iz stinky,

rozmowlajuť. Otże, ja sprawdi psychiczno chworyj?— Obłysz pusti dumky, — łahidno skazaw dywnyj hisť. — Ja ne prywyd. Pomacaj.

U mene taka szkira, jak i w tebe. Nawiť chałat takyj, tilky dawniszyj.Ja nesmiływo torknuwsia joho ruky. Wona buła kistlawa j hariacza. Ja czuw po-

dych, baczyw, jak na skroni ludyny pulsuwała żyłka. Mistycznyj żach rozwijawsia. Ja

Page 174: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

połehszeno zitchnuw. Kywnuw na stinu, zapytływo hlanuw na neznajomoho:— Jak że ty?— Szczo?— Tam je otwir?— Nema.— Chto ż dopomih tobi projty?— Ja wmiju pronykaty kriź twerde.— Ce nemożływo— Pro ce pospereczajemoś piznisze, — skazaw Aeras. — Pryjmy fakt, teorija —

potim!— Todi ty możesz wtekty?— Możu.— Czomu ż?..— Ne choczu. De ż iszcze zustrineszsia z poriadnymy luďmy na naszij płaneti? Wsi,

chto poruszuje normu, potraplajuť siudy. Choczu znaty twoje imja. Chto ty? Kym buw?— Ja wże j sam ne znaju. Mene perekonały, szczo ja chworyj. Ałe meni zdajeťsia,

szczo ja Horiör — szturman zorianoji ekspedyciji.— On jak, — zasmutywsia Aeras. — Ty pobratym Kareosa?— Ty znajesz mene?— Czuw. Deszczo znaju. Ałe jak ty potrapyw siudy? Pryhadaj…— Kareos zradyw. Win wykynuw mene na płaneti w pustelnomu misci. Neprytom-

noho. Łysz nedawno ja diznawsia, szczo win staw hołowoju Wsepłanetnoji Rady. Meneohołoszeno herojem. A ja nibyto zahynuw u pojasi asterojidiw.

— Znaju. Ałe szczo stałosia miż wamy?— Ce dowha istorija.— Tym bilsze ja choczu znaty, — napolahaw Aeras. — Dola zweła nas u prokla-

tomu misci. Ja słuchaju, mij druże.I todi ja rozpowiw jomu pro wse…Koły ja zakinczyw opowiď, Aeras micno obniaw mene. Ja ne spodiwawsia takoho

projawu poczuttiw. Zaspokojiwszyś, win skazaw:— Ja dawno czekaju tebe! Nareszti stałosia!— Mene? Newże meni sudyłosia potrapyty siudy, de sydysz ty?— Smisznyj chłopcze! Ja czekaw ne tebe osobysto, a takoho, jak ty.— Ne rozumiju…— Ja wse pojasniu, — radisno skazaw Aeras, popłeskujuczy mene po płeczu. Win

pidwiwsia, pidijszow do dwerej, pronyk kriź nych u korydor. Powernuwsia nazad. —Nide nikoho. Skriź tycho. Naszi kołegy — bożewilni — splať. Likari też rozważajuťsia wswojich apartamentach, dywlaťsia tełereportaż z centralnoho megapolisa. Krim toho,poczałasia hroza. Nam nichto ne zaważatyme.

Sprawdi, nad zamkom prohurkotiw hrim. Za wuźkymy wikonciamy spałachuwałybłyskawyci. Aeras prymostywsia biły mene na mjakomu kyłymi, pidibhaw nohy pidsebe, ruky pokław na kolina, jak mudreć iz starowynnych grawiur.

— Słuchaj że, mij mołodyj druże! Ja rozpowim tobi, czomu ja opynywsia tut. Todity zrozumijesz i moju radisť, i moji nadiji. Ja ne znaju, koły u mene poczawsia buntproty zahalnoisnujuczoho. Mabuť, okremi iskry spałachuwały szcze w dytynstwi, ałewpersze widczuw todi, koły wże praciuwaw uczytełem w odnomu z mikrorajoniw tre-tioho megapolisa. Ja bolisno pereżywaw te, szczo dity nenawydiły nawczannia. Szkoładla nych buła jakymś rabstwom. Ja zapytuwaw sebe: w czomu sprawa? Szczo stałosia,szczo dity widmowlajuťsia dobrowilno spryjmaty zdobutky baťkiw, i potribna ciła sys-tema prymusu czy zaochoczennia, szczob hotuwaty speciälistiw, jaki perebuwały b nariwni suczasnoji cywilizaciji? U mene składałosia wrażennia, szczo deś rozwytok lud-stwa zboczyw i piszow po rujinnyćkomu szlachu. I nichto ne baczyť cioho, ne rozumije.

Page 175: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Chto wywczaw napriamok ewoluciji? Chto wzahali zbahnuw, szczo take ewolucija?Jaka syła zakładena w jiji potoci? Rozumna? Czy inercijna? Czy wona — eksperymentkosmicznych istot? Czy proba stychij pryrody, jaki w nezliczennych pojednanniach skła-dajuť rizni wariänty istot ta jawyszcz, ne widajuczy, do czoho ce pryzwede i nawiszczoce potribno!

U wsiakomu razi, nawiť pryjniawszy suť ewoluciji za pryrodnyj dobir, treba wy-znaczyty osnowni joho zakonomirnosti. Treba zbahnuty możływosti istoty i metu. Trebauzhodyty ciu metu z welinniam kosmosu. Tak, tak, my czastka kosmosu, otże, powynnirachuwatysia z ciłym. Abo staty nad zakonom cioho ciłoho.

Bezlicz zapytań hnityły mij mozok. Ja kydawsia wid fiłosofa do fiłosofa. Wid odnojiteoriji do inszoji. A widpowidi ne buło.

Ja porynuw u hłybyny okultnych nauk, u mistycyzm. Ta skoro zbahnuw, szczo i wciomu napriami — tupyk. To sutinky rozumu, jakyj znemahaje wid bezhłuzdia realnoho.Na steżkach mistyky nema rozhadky. I ja pokynuw manuskrypty drewnich mudreciw.Ja zbahnuw, szczo widpowiď treba szukaty u sobi. Ja — fokus piznannia. Łysze naszrozum może buty kryterijem istynnosti czy obmanu. Wse, szczo spryjniate na wiru, na-wiť wid najbilszoho awtoryteta, szcze ne istyna. My ne możemo zaswojity istynu zknyhy, — można łysze dosiahty jiji, dorosty do neji, staty jiji suttiu. Pupjanok ne możepobaczyty, jakym win bude, koły rozkwitne kwitka, bo sam stane neju.

I todi ja bezżalno zrujnuwaw ustałeni doktryny, jakym wiryw, jakymy naczyniawswojich uczniw. I postały zapytannia: chto skazaw, szczo żyttia — zakonomirnyj plidkosmosu? Kym stwerdżeno, szczo ewolucija w pryrodi jszła «prawylnym» szlachom?Czomu wważajeťsia, szczo nasz płan kosmicznoho zawojuwannia prostoru technicz-nymy zasobamy je prawylnyj i docilnyj?

Wid tocznoji widpowidi na ci zapytannia załeżało bahato. Matematyky znajuť,szczo najmensza netocznisť u rozrachunkach orbity kosmicznoho korabla może widchy-łyty joho wid mety na biljony mi. Najmensza netocznisť! Ty-czujesz? A w ewolucijnomuwczenni, w sociälnych prognozach, u płanuwanni hromadśkych formacij my dijemo pry-błyzno, korystujuczyś hipotezamy.

Otże, czy żyttia zakonomirnyj plid pryrody, kosmosu? Wono u wicznij boroťbi, ne-wpynno zachyszczajeťsia, wojuje z soboju, z prostorom. Abo wono parazytarne po wid-noszenniu do cioho kosmosu, abo wono — posłaneć inszoho megaswitu, czużoridne zernoinszoji ewoluciji, jake prystosuwałosia do stychij worożoho switu. Nauka pryjniała zadogmu, szczo ewolucija w pryrodi jszła «prawylno». Ałe szczo oznaczaje «prawylno»? Dlakoho? Chto wpewnenyj, szczo biöłogiczna maszyna ludyny je idealnoju dla dosiahnenniatijeji mety, rady jakoji kosmos wede gigantśku tajemnyczu hru z miriädamy switiw?Składnyj trawnyj aparat, szczo zabyraje majże wsiu energiju żyttia, słabke netrywketiło, nepostijnyj rozum, chytki czuttia, netoczni organy analizu, pidwładnisť instynktu,szczo kydaje ludśku istotu na zadowołennia najprymitywniszych bażań, wsuperecz we-linniu rozumu, — jak może taka osnowa buty fundamentom wełycznych kosmicznychdosiahneń? My tilky zriwnoważena maszyna dla obmeżenoji mety. Maszyna, jakabojiťsia smerti, udariw, pidwładna hołodu, chołodu, ihraszka bezliczi instynktiw i tra-dycij!

Prote je ż szczoś u nas, szczo buntuje, kłekocze, wymahaje diji, nawiť wsupereczinteresam tiła, tymczasowoho naszoho jestwa? Szczo ż wono take?

Ja zbahnuw: to welinnia wicznoho ruchu, wicznoji dynamiky kosmosu, jaka i jesuttiu buttia. Neważływo — prawylno jszła ewolucija czy ni, «zakonni» my czy ni. Wa-żływo, szczo nastaje czas, koły myslaczi istoty uswidomlujuť pokłykannia — oczołytypotik ewoluciji, swidomo powesty za soboju żywyj swit do rozkryttia wsijeji prychowa-noji w nas potenciälnosti.

Todi prołunaw kłycz: «Swoboda! Treba rozirwaty despotiju formy, nawjazanu nampryrodoju. I ne prysłuchatysia do welinnia instynktu, a wyjawyty wolu rozumu, duchu,

Page 176: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

zapytaty samoho sebe: czoho tobi treba, czoho bażajesz? Wsemożływisť, wsedosiażnisť!»— oś jakyj kłycz ja poczuw. Łamaj sam sebe! Lipy swoju suť!

Tak, tak, mij junyj druże! Tiłu ne treba zmin. Wono je te, szczo je. Pewni funkciji,pewni możływosti. Rezultat instynktywnych zusyl pryrody. A duch chocze zminy, wicz-noji zminy!..

Aeras tremtiw wid zbudżennia, oczi joho horiły, nacze w proroka. Dysharmonijamiż nemicznym tiłom i natchnennym obłyczcziam buła nadiaskrawoju. Deś u mojij swi-domosti promajnuła dumka: «A szczo koły win sprawdi ne w swojemu rozumi?» A whołosskazaw:

— Ja ne robyw takych uzahalneń! Adże duch porodżenyj materijeju, i rozrywatyjich…

— Todi ne rozrywaj pupowyny, jakoju dytia prywjazane do materi! — harknuwAeras, błysnuwszy oczyma na mene. — Chaj wono wiczno telipajeťsia na prywjazi! Hore-fiłosof! Pupowyna materiji powynna buty rozirwana, jiji zakonomirnosti poruszeni! Ina-ksze ptach rozumu ne połetyť u bezmir! Pro wsedosiażnisť nema czoho i mrijaty!

— Wsedosiażnisť… Ja ne dochodyw takoho wyznaczennia. Chotiłosia widkrytynowi szlachy, ałe wsedosiażnisť? Czy ne fikcija wona?

— Fikcija! Weś kosmos stwerdżuje ciu ideju! Ja wyznaju łysze eksperyment! Hlańnazad, na istoriju ewoluciji. Nawiť nyżczi twari ne bojałysia poruszuwaty zakon statyky.Ryby zachotiły wyjty na suszu — i narodyłysia zemnowodni. Jichni nesmiływi rodyczidosi pławajuť w okeanach. Jaszczirky zachotiły litaty, i nad płanetoju zaszyriało bezliczczariwnych stworiń — ptachiw. Perwisni dyki prymaty pidweły hołowu do zir — i stałyluďmy! Zaspokojsia, wse nabahato składnisze, ja ne zhaduju pro bezlicz umow, jaki su-prowodżuwały ci biöłogiczni kataklizmy, ałe te, szczo dosiażne dla neswidomych, tymbilsze pidwładne mudrij ludśkij istoti, jaka wyznaczyła swoje czilne misce w kosmosi.

Jakyj że ważil zruszyť z miscia gigantśku stinu tradycij i riwnowahy, u jakijzawmer weś wydymyj swit wid ameby do ludyny? Ja zhadaw pro riwnowahu. Cestraszne poniattia. Ty dumaw pro nioho? Ty też dijszow do rozuminnia porocznosti wicz-noho zakonu, ałe chto poczaw rozrywaty kajdany, powynen wzahali zabuty pro nych,widkynuty jich heť! Nedostojno dla myslaczoji istoty zamisť zaliznych kajdaniw nadi-waty diämantowi! Ludy prahnuť spokoju i riwnowahy. Same wony worohy duchu j ro-zumu! Pryncyp riwnowahy dyktuje neobchidnisť zatyszku, standartu, ustałenych form,neporusznych teorij. I wsiaka dumka pro zminu, pro rewoluciju zdajeťsia dla prychyl-nyka riwnowahy idejeju buntu, poruszennia, anarchiji.

Ja stwerdżuju: myslacza istota powynna widkynuty pryncyp riwnowahy.RIZNOWAHA — nasz dewiz. Treba widkynuty samu dumku pro zawerszenisť. Bezu-pynne poruszennia zakonu, zwilnennia wid obmeżeń! Ne anarchija, a podołannia gra-dacij zakonu!..

— Ja rozumiju! Jakby ryby dotrymuwałysia zakonu swoho wydu, to wony newyjszły b na suszu!..

— Prawylno! Chocz wony j złoczynci pered zakonom ryb! Tak, jak kożen rewolu-ciöner — złoczyneć pered tym zakonom, na jakyj win zamachujeťsia. I win że staje de-spotom, jakszczo stworiuje neporusznu dogmu nowoho zakonu! Ałe my zahłybyłysia wteoriju. Ja choczu rozpowisty, szczo stałosia potim…

Ja poczaw propowiduwaty swoji ideji w szkoli. Proty mene powstały pedahohy.Uczni zachopluwałysia, dejaki hurtuwałysia bila mene, ałe udar buw nemynuczyj.Pewna informacija potrapyła w Hołownyj Kibercentr. Analitycznyj Kwantomozok pere-wiryw mene na łojalnisť i psychicznyj stan. Reziume pryjszło do szkoły wyrazne j łako-niczne: degradacija psychiky, rozład nerwowych centriw, tiażka rozumowa trawma. Wy-snowok: wid pedahohicznoji praci usunuty, posłaty na likuwannia w psychiätrycznu li-karniu. Tak ja potrapyw u ciu forteciu.

— I dawno ce buło?

Page 177: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wże dwi spirali…— Dwi spirali. Majże wse moje żyttia?— Tak, — sumno skazaw Aeras. — Dowheńko. Ałe szczo take czas, koły ja dywy-

wsia u wicznisť?— Ałe samotnisť?— Jiji ne buło. Ja praciuwaw.— Jak? Nad czym?— Ja eksperymentuwaw. Czoho buły b warti moji ideji, jakby ja załyszywsia teo-

retykom? Ja skazaw sobi: «Posłuchaj, druże! Jakszczo twoja ideja maje sens, jakszczo wludyni prychowane zerno bezmeżnosti, todi ne sumuj. Teper tilky j poczneťsia periödeksperymentu. Dosi ty bazikaw. Teper pocznesz dijaty».

— U tebe newyczerpnyj optymizm! W takych umowach…— Czym ważcze, tym błyżcze rozhadka! Pływuczy w potoci zaprogramowanoho

żyttia, ja ne mih niczoho zrobyty! Szczob perestupyty barjer staroho zakonu, treba wyjtyz potoku tradycijnoho żyttia…

— I szczo ż ty poczaw robyty?— Zażdy. Ja pidchożu do suti. Mene poczały «likuwaty» — muczyty, kołoty, anali-

zuwaty. Ja pokirno wykonuwaw te, szczo wony chotiły. Nezabarom mene załyszyły wspokoji. Ja poczaw z najprostiszoho. Persz za wse: czym my zwjazani najsylnisze z su-spilstwom, z pryrodoju, z bezliczcziu małych i wełykych zakoniw?

Widpowiď: jiża, rozmnożennia. Wyszcza gradacija: informacija suspilnoho żyttia.Szcze wyszcza: mystectwo, nauka, religija. Pokłyk seksu można utrymaty, chocz ce jważko. Bez jiżi ludyna pomre. Bez suspilnoho obminu myslacza istota dehraduje. Bezmystectwa i nauky wona załyszyťsia hrubym monstrom. Zaczarowane koło. Duch żadajeswobody, a tiło ne może obijtysia bez nikczemnoji jiżi.

A wtim, cia prosta widpowiď ne absolutna. Wona ne pidtwerdżena nawiť ekspery-mentalno. My prosto zaswojiły jiji wid baťkiw, wid starszych. Skazano: bez jiżi ne pro-żywesz. Skazano: bez jednannia z żinkoju poruszujeťsia psychiczna struktura. Pryjma-jeťsia za aksiömu: ludyna narodżujeťsia i wmyraje. Ja wyriszyw eksperymentalno pere-wiryty nyzku najprostiszych aksiöm. Poczaw z jiżi…

— Czomu z jiżi?— Tomu, szczo ce najhrubiszyj zakon. Najoczewydniszyj. Ce — probłema energe-

tyky. Na cij osnowi bazujeťsia żyttia. Obmin, pożyrannia. Szcze koły ja buw u szkoli,moji kołegy zauważuwały, szczo ja zamachujusia na najswiatisze, najhołownisze. Bezobminu, mowlaw, ne bude samoho żyttia. U ciomu joho suť. Ałe czomu? Czomu, szczobżyty, treba kohoś neodminno zjisty? Chiba ne może buty takoho obminu, koły nichto nebude znyszczenyj, niczyja wola ne bude poruszena, żodne żyttia ne likwidowane? Ro-słyny duże błyźko pidijszły do cioho ideału: jichnia energetyka — promenewa. Woda,minerały, promiń. Ce prekrasno. Ałe nawiť wony w rabstwi. Załeżnisť wid swityła, widdoszcziw, wid dobryw, wid klimatu. Ludyna powynna rozirwaty taku pryczynnisť, za-łeżnisť. I ce bude kołosalnoju peremohoju. Ty dumaw nad tym, szczo my — raby da-łekych predkiw, dla jakych kult jiżi buw swiaszczennym? Wony błukały lisamy, ste-pamy, szukajuczy płodiw, twaryn. Piznisze ludy dosiahły dobrobutu, ałe predky pe-redały jim gigantśkyj trawnyj aparat, koeficijent korysnoji diji jakoho — nikczemnyj.Zmałku dytynu napychajuť bezliczcziu nepotribnych charcziw. Wona pruczajeťsia, wy-blowuje, ałe zhodom zwykaje i staje «normalnoju» ludynoju z hipertrofowanym szłun-kom. U literaturi ja znachodyw zhadky pro fenomenalnych ludej, jaki jiły mizerno małoabo j zowsim ne jiły.

— Ciłkom? — wrażeno perepytaw ja.— Ciłkom. U drewni epochy ce prypysuwały czudesam, bożij woli. Ałe ja zbahnuw,

szczo tut my majemo spontanni eksperymenty pryrody. W naszomu jestwi zakładenamożływisť nowoji, ekonomniszoji energetyky — wona inkoły wstupaje w diju. Jasno,

Page 178: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

szczo taki ludy majuť obmin z energijamy. Ałe z jakymy? Jak? Może, z promeniamyswityła, może, z jedynym połem, może, jichnij organizm perechodyť na jadernu energe-tyku i syntezuje neobchidni ełementy z wody, powitria, fotoniw?! Potrapywszy siudy, japoczaw zmenszuwaty kilkisť jiżi. Spoczatku napołowynu. Potim na czwerť. Zwyczajno,ja robyw ce postupowo. Periödyczno ciłkom widmowlawsia wid jiżi, wytrymujuczy ba-hato dniw pidriad…

— I szczo?— Spoczatku sylno chudnuw. Ałe utrymannia buło neobtiażływym. Krim utryman-

nia, ja rozpoczaw swidome zaswojennia powitria, promeniw, wody.— I ce dopomahało?— Duże, — skazaw Aeras. — Use załeżyť wid wpewnenosti. Jakszczo ty, bażajuczy

płysty, ne powirysz u swoju zdatnisť podołaty tecziju, to neodminno wtonesz. I nawpaky.Tak i w ciomu wypadku. Ne treba teoretyzuwaty. Treba powiryty w dosiażnisť buď-jakoji mety. Absolutyzacija zakonu muruje stinu pered rozumom. Treba skazaty tak:zakon — łysze szczabel. Na nioho można staty, i win załyszyťsia wnyzu, dajuczy opertia,szczob ty podoław szcze odyn szczabel.

Ałe utrymannia wid jiżi, swidome zaswojennia nowych energij — ne samocil. Cełysze szlach, metod. Ja piszow dali. Ja zrozumiw, szczo zwilnennia wid odnoho zakonudaje syłu dla podołannia inszoho. Tak stworiujeťsia narostajucza reakcija nowoho ewo-lucijnoho impulsu. Ja poczaw analizuwaty probłemu wzajemozwjazku indywida i su-spilstwa, pytannia narodżennia j smerti, możływosti owołodinnia syłamy, pryncypowowidminnymy wid tych, jakymy korystujeťsia ludstwo.

Ja zhadaw drewniu nauku psychicznoho trenuwannia. Kołyś, żadajuczy istyny, japereczytaw bezlicz takych knyh. Widkynuwszy mistycznu szkarałupu bahatioch szarła-taniw, ja zbahnuw, szczo w osnowi praktyky soteń i tysiacz doslidnykiw łeżyť intuji-tywne rozuminnia neosiażnosti ludśkych możływostej.

Nasz duch zamurowano w bezlicz tiurem. Kosmiczna wjaznycia, płanetarna, su-spilna, rasowa, religijna, simejna, czuttiewa, rozumowa, wjaznycia instynktiw, pere-dana nam genetyczno, temnycia tiła, zmurowana miljardnolitnimy staranniamy pry-rody. Sprobuj projty bezlicz tych dwerej. I de wziaty kluczi? Pewno, czymało nahlada-cziw stereże ti bramy, hotujuczyś szczomyť znyszczyty zuchwałoho wjaznia! Ta wse ż jazważywsia! Riszucze j bezpoworotno. Ja podumaw: «Możływo, mene dola pryrekła wi-kuwaty w bożewilni, w samotyni. Nawiť u kraszczomu wypadku, koły mene «wylikujuť»i wypustiať na tak zwanu «wolu», szczo ja robytymu? Błukatymu tinniu sered inszychtinej, sered jurb, jaki żadobu nasyczennia zrobyły swojim kultom, swojim bohom». Ko-rotsze, wtraczaty meni buło niczoho, a zdobuty ja mih bezkonecznisť! Tak howoryłydrewni mudreci, pro swiaszczenni zapowity jakych zabuła nasza nauka.

Moji nahladaczi, likari wważajuť, szczo ja sydżu w izolowanij pałati j nezdatnyj zneji wyjty. Jakyj absurd! Chiba można posadyty w klitku promiń? Ja — switło. Proky-dajusia i wychodżu z połonu. Ja znowu siaju i mczu u bezmir, do swojeji witczyzny. Jachoczu buty poza meżamy tiła, likarni, choczu baczyty nebo, hory, ludej, derewa, okean!

Mynały dni, noczi. Ja jszow pomacky, bez uczytela, bez pidtrymky, bez płanu.Rwaw na czastky swoje jestwo, maryw swobodoju i płakaw wid bezsylla. Inkoły peredmojim naprużenym zorom spałachuwały switlani zirnyci, wohniani striły, i todi ja radiwtym promenystym wisnykam jak znakam majbutnioho zwilnennia.

U snach ja litaw, niby ptach, nad płanetoju. Taki sny czasto baczať dity. Czomu?Tomu szczo dity szcze ne uwjazneni pownistiu u forteciu tradycij. Jichnia suť kłekocze jwymahaje polotu. Cia potreba widtisnena w sferu pidswidomosti i zdijsniujeťsia wsnach. Ja radiw, szczo do mene powernułasia dytiacza zdatnisť, dytiacze mysłennia. Ałemeni ne dosyť buło mareń. Ja bażaw realnych dosiahneń. I odnoho razu…

Ja widczuw sebe poza meżamy forteci. Ce stałosia znenaćka. Widczuw, szczo tiłomoje perebuwało w pałati, a swidomisť — na swobodi. Ja baczyw dworyszcze likarni —

Page 179: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

tam hulały chwori, chodyły likari; dowkoła forteci hromadyłysia pasma hir, nad nymypływły karawany chmar. Ja radiw i nepokojiwsia: a czy ne son ce? Metnuwsia w naj-błyżczyj megapolis, pobaczyw jurby ludej, potik maszyn, myhotinnia rekłam. Poczuw namajdani ostanni nowyny, szczo peredawałysia dyktoramy Wsepłanetnoji Rady.

Szczo dało meni możływisť dosiahnuty takoho fenomenalnoho rezultatu? Jaki or-gany dijały? Jaka energija? Potim zasmijawsia i skazaw sam sobi: «Chiba ptach mirkujepro teoretyczni osnowy swoho polotu? Chiba łystok abo kwitka rozroblajuť osnowy foto-syntezu, koły zaswojujuť promenewyj darunok? Heť nikczemnu rozumowu płutanynu!Treba wyroszczuwaty zerno, podarowane nam bezmirnistiu». I szcze ja zbahnuw, mijdruże, najsokrowennisze: bahato mojich poperednich ujawłeń poroczni, neprawylni!

— Pro szczo ty? — Ne zrozumiw ja.— Moji ujawłennia pro tiuremnykiw pryrody, pro zamkneni Dweri, pro bezwychiď

— mara. Nichto ne trymaje nas u wjaznyci. Dweri nikym ne ochoroniajuťsia. My nase-łyły prostir obrazamy swojich snowydiń, swoho neznannia i zaboboniw. My tiuremnykywłasnoho duchu. I klucz — u naszomu serci. My skłały swoji kryła, swoji neosiażnimożływosti w skryńku drewnich dogm i korystuwałysia technicznymy protezamy, za-misť toho szczob bezstraszno rynutysia w ridnu kosmicznu stychiju!

…Eksperyment za eksperymentom. Newdaczi, uspichy, poszuky, rozdumy. Ja do-siah nezwyczajnych rezultatiw — swidomoho keruwannia kożnym organom tiła. Mihpryskoryty funkciji zrostannia, regeneraciji, krowotworennia. Mih zatrymaty dychan-nia na neobmeżenyj periöd abo ciłkom wykluczyty joho, zaminiajuczy proces pohłynan-nia atmosfernoho kysniu widtworenniam cioho ełementa w organizmi. I, nareszti,najhołownisze: ja dosiah energetycznoji harmonizaciji. Ty szcze ne rozumijesz, pro szczoja mowlu? Pojasniu. Naszi klityny, naszi organy majuť magnitni pola. Riznoji napruhy,riznoji orijentaciji, riznoho znaka, polaryzaciji. Ludśkyj organizm schożyj na jurbu wmegapolisi: miljon ludej — wełyka syła, ałe dosyť sygnału paniky — i wsia wełetenśkamasa istot peretworyťsia w bezsyłe, zalakane towpyszcze. Kilka nasylnykiw możuť pa-nuwaty nad miljonnymy formacijamy. Czomu? Bo czastky jurby ne objednani orga-niczno. Wony ne składajuť syntetycznoji jednosti. Tak i nasz organizm — Kołos, prywja-zanyj do zemli tysiaczamy nytok.

Ja rozirwaw jich. Nawczywsia koncentruwaty energetyku wsich organiw i klityn ujedynyj kompłeks. Tak ja zdobuw wohnianoho mecza. Ludśkyj rozum otrymaw tu syłu,jaka jaszczirci dozwołyła połetity, rybi wyjty na suszu, rosłyni zaswojuwaty prominniaswityła, dykomu prymatu staty ludynoju. To buły dosiahnennia instynktywni, wypad-kowi, teper ja mih płanuwaty własnu ewoluciju!

Ja peremih tiażinnia płanety. Baczu w twojemu pohladi podyw! Ja też dywuwaw-sia i triümfuwaw. Ty czuw pro łegendarni dosiahnennia ekwatoriälnych mudreciw?Isnuwały w dawnynu cili szkoły psychoanalizu, asketyzmu, mistycznoho samozahły-błennia, zwjazku z kosmicznymy energijamy. Peredawałysia czutky pro stan antygra-witaciji, jakoju dosiahały mudreci, jasnowydinnia, transmigraciji czerez prostir. Tak ot:ja powtoryw jichni eksperymenty. Odnoho razu ja pidniawsia w powitria. Nejmowirnaradisť panuwała w serci. Tut uże ja ne mih sumniwatysia — nawiť wychid za meżi tiła,fokusa swidomosti można pojasnyty halucynacijeju, a peremoha nad tiażinniam — hru-byj fakt. Ja powilno pływ nad pidłohoju, torkawsia rukamy steli, szyriaw z kutka wkutok. Potim zakrawsia sumniw. I ja wpaw.

— Czomu?— Tomu szczo sumniw — dysharmonija. Ptach, jakyj łetyť nad okeanom, ne powy-

nen sumniwatysia. Win znaje, szczo polit — joho stychija, joho żyttia. Ja todi szcze nestaw takym ptachom. To buły perszi sproby. Prychodyw doswid. Ja zmicniuwaw wiru,pewnisť, znannia. Poczałysia eksperymenty po pronyknenniu kriź stiny. Ce te, szczonalakało tebe.

— Wse ce nejmowirno.

Page 180: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— A czomu?.. Nauka prosto znechtuwała kosmicznu rol ludyny. Wona wykorystałałysze rozum technicznyj. A sama ludyna jak mikrołaboratorija Wseswitu ne wywczała-sia. Ludyna — ce oczi j ruky kosmosu.

— Todi kożen zmoże dosiahty takoho stanu, jak ty? Istota dobra i złobna? I znowupoczneťsia bij miż nymy, tilky nezriwnianno straszniszyj!

— Teoretyczno kożen może siahnuty stanu kosmicznoji swidomosti. Ałe praktycznoce majże nemożływo dla psychiky pidłoji. Można poriwniaty iz żyttiam organizmu: ja-kszczo klityna dije na korysť jedynoho tiła, wona otrymuje syłu j energiju cioho tiła;jakszczo wojuje proty nioho — wsi zachysni refłeksy organizmu powstajuť proty woroha.Te same z ludynoju. Można maty kołosalni duchowni syły, ałe wykorystaty jich dla in-dywidualnych potreb. Todi dla dosiahneń takoho subjekta sam kosmos stawyť barjer.Wełetenśke buttia maje bezlicz potajemnych aspektiw, pro jaki my j ne zdohadujemosia.Poky szczo można wyznaczyty łysze dwa osnowni potoky, jaki zmahajuťsia miż soboju:perszyj — łanciuhowa reakcija rozmnożennia nyżczoji pryrody — neekonomna, bez-hłuzda, jaka zasiwaje swity miriädamy parazytarnych istot, wampiryzuje energetycznusubstanciju jedynoho pola; i druhyj — pojawa myslaczych istot i jichni bolisni sproby ukosmicznij kruhowerti stworyty harmonijne osmysłene żyttia.

Nawiť wołodijuczy nemysłymoju mohutnistiu kosmicznoji techniky, można buty wperszomu potoci, słuchniano wykonuwaty wolu nyżczoji pryrody, dobrowilno perebu-waty w samostworenij wjaznyci!

I szcze: ja dijszow wysnowku, szczo tiło, porodżene wypadkom, nezdatne wmistytybezmir, ne może buty idealnym traysmutatorom kosmicznych energij. Neobchidne nowetiło — płastyczne, harmonijne, dynamiczne, — u jakomu ne buło b ewolucijnych apen-dyksiw, zajwych organiw, hipertrofowanych funkcij, szczob wono stało idealnym instru-mentom woli j rozumu. Kibernetyka wże zbahnuła możływisť perenesennia informacijiz odnoho substratu na inszyj, wzajemozminy tił, nawiť stworennia «mechanicznoho mo-zku». A ja kłyczu dali — do samotworennia! Do rozszyrennia jestwa ludyny za meżiperwisnoho tiła, jakym nas nadiłyła pryroda. Embriön powynen abo rosty, abo wmerty!

Ty znajesz, szczo w ostanni cykły naszi wczeni pidijszły do rozuminnia noosfery —wysokoczutływoho pola, jake matryciuje dumky j obrazy, czuttia j prahnennia, fiksuju-czy jich w energetycznych kwantach riznoji napruhy. Słabszi z nych postupowo zha-sajuť, perechodiaczy na nyżczi energetyczni stupeni, a sylniszi, ewolucijniszi, pidtrymu-wani wibracijamy nowych mysłyteliw, nabuwajuť wełykoho rezonansu i stajuť stijkymymysłeobrazamy. Do czoho ja wedu? Do toho, szczo można stworyty w noopoli stabilnetiło dla nowoji ludyny. Ce bude niby perechid na wyszczyj szczabel isnuwannia. Sametak wychodyły ryby na suszu — dla nych ce buw żachływyj krok, ałe ciłkom neobchidnyj.U naszomu wypadku massztaby nezriwnianni — ludyna, opanuwawszy stychijeju no-osfery, stane dytiam wicznosti, bezmiru. Szczezne poniattia smerti j narodżennia osoby,wono zaminyťsia procesom wicznoho onowłennia indywidualnosti. Płastyczna substan-cija noosfery dasť możływisť dla buď-jakoho eksperymentu, dla buď-jakoho wyjawu ro-zumu, duchu j czuttia.

Ty zbahnuw, szczo my ne porywajemo z istorijeju ludstwa? Nawpaky, my zaswoju-jemo najkraszczi zdobutky wseludśkoji ewoluciji, skoncentrowani w sferi rozumu. Pisnii kochannia, herojiczni podwyhy i utopiczni prahnennia, nezdijsnenni prekrasni mriji igeniälni tworinnia mysłyteliw ta chudożnykiw — wse idealno widtworyťsia na kosmicz-nomu połotni nowoho stupenia buttia!

My porodżeni rozdiłenniam, dyferenciäcijeju. My zawerszymo sebe zjednanniam,wseochopłenniam. Ałe persza stupiń, może, bude najważcza.

Tilky lubow widkryje bramu wicznosti. Samozreczennia w imja nowoji prekrasnojiistoty — oś szlach. Widmowywszyś wid sebe siohodnisznioho, my woskresnemo w no-womu switi. Prote dałekyj szlach do cioho ideału. Treba poczynaty z perszoho kroku.Chto skaże, skilky szcze forteć treba podołaty?

Page 181: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Win zapaływ mene, o Głedis! Widnyni stawaw mojim uczytełem, prowidnykom doneznanoho, bratom. Ja skazaw jomu pro ce.

— Każy, szczo robyty, jak dijaty?— Mudro! — radisno skazaw win. — Ni chwyli ne wtraczaty. Ni myti ne widdawaty

inwoluciji. Ta sydity w cij forteci nema dla czoho. Dosyť toho, szczo ja tut prosydiw pi-wżyttia. Moje terpinnia maje wynahorodu, ja znajszow dostojnych poslidownykiw. Neodyn ty takyj. Szcze je mołodi j pałki duszi. Wy poznajomyteś. My wyrobymo spilnyj płandij. Treba wyrwatysia w kosmicznyj prostir. Sam ja ne możu ochopyty wsich możływo-stej. Wyriszymo razom…

Persz za wse ja poczaw prykydatysia pasywnym i bajdużym. Chowaw pohlad widlikariw, nahladacziw, widpowidaw na zapytannia tremtływym hołosom. Do mene zwy-kły, wtratyły cikawisť. Prybuwały nowi pacijenty, i ja zahubywsia w zahalnij masi.

Wychodiaczy na prohulanku, ja namahawsia zachowatysia jaknajdali wid forteci,miż barwystymy hranitnymy skelamy. Tam my zustriczałysia z Aerasom. Tam ja po-znajomywsia z dwoma junymy druziamy. Jich zwały Kerra i Sano. Ty, Głedis, baczyłajich.

Chłopci potrapyły u forteciu za bunt proty szkilnoji administraciji. Wony zajawyły,szczo szkilna programa otupluje jich, szczo wony choczuť swiżych i cikawych wrażeń,szczo w dawnynu, koły kypiły wijny j powstannia, buło cikawisze, szczo nawiť piraty,hrabujuczy kupećki korabli, mały jakyjś sens isnuwannia, a suczasna mołoď łysze sonnopływe w tecziji sformowanoho, ustałenoho żyttia. Aeras zwernuw na junakiw uwahu iwże dowhyj czas praciuwaw z nymy. Chłopci wyjawyłysia czudowymy uczniamy, łehkozbahnuły namiry wczytela, zachopyłysia joho idejamy. Wony poczały psychiczni ekspe-rymenty, mały dejaki uspichy.

— Nam treba wyrwatysia zwidsy, — riszucze napolahaw Aeras. — I ne łyszezwidsy, a j z płanety. Ne dywujtesia. Szczob dosiahty postawłenoji mety, treba mysłytywidpowidnymy massztabamy. Na Orani nas rano czy pizno znajduť. Systema kontrolupraciuje idealno. Prekrasno, szczo ja zustriw tebe, Horiöre. Ty doswidczenyj kosmonawti dopomożesz zdijsnyty mij płan.

Ja dowho dumaw nad joho propozycijeju. Postupowo narodżuwawsia płan wteczi.I odnijeji noczi stałosia…

Aeras widkryw dweri mojeji pałaty. Kerra i Sano czekały nas bila skel. Czerez murzwysała mjaka drabyna, po nij ja z chłopciamy pereliz na toj bik. Uczytel skorystawsiaswojim uminniam litaty.

Nad horamy szałeniła hroza. Naszoji wteczi nichto ne pomityw, tym bilsze, szczoAeras pryspaw sanitariw-korydornych za dopomohoju hipnozu. W switli błyskawyć japomityw ełektroekipaż — nas czekały druzi Aerasa. My pereodiahłysia.

Nezabarom buły w nadijnij schowanci. Nam dały prytułok stari kosmonawty, ja-kym Płanetarna Rada wże ne dozwolała litaty. Na nych ja pokładaw wełyki nadiji, samewony mohły dopomohty zdijsnyty nasz bożewilnyj płan.

Astropiłoty buły w zachopłenni wid idej Aerasa. Jim imponuwała nejmowirnisť,nezwyczajnisť. Sknity na płaneti, dożywajuczy ostohydli spirali czasu do starosti, czysprobuwaty osiahnuty nemożływe? Tut wyboru ne mohło buty.

My dijały obereżno. Suspilstwo buło ochopłene sucilnoju kibernetyzacijeju, i nepe-redbaczeni migraciji indywidiw po płaneti odrazu ż fiksuwałysia kontrolnymy stanci-jamy. Treba buło pokładatysia łysze na perewirenych ludej.

Ta wsi trudnoszczi my podołały. Ne mynuło j desiatoji czastyny spirali, jak naszpłan zdijsnywsia. Odnijeji osinnioji noczi my probrałysia na centralnyj kosmodrom tre-tioho megapolisa. Tam hotuwawsia do startu płazmokrejser dla perelotu na suputnykOrany. Aeras zahłybyw u hipnoson storożu kosmodromu i operatoriw Kwantocentru.Sygnały trywohy ohłuszływo rewły, ałe jich nichto ne czuw. My pronykły w korabel, jachutko oznajomywsia z stanom mechanizmiw ta keriwnych prystrojiw. Płazmokrejser

Page 182: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

tretioho stupenia buw u idealnomu stani, ja szcze w szkoli litaw na takych maszynach.My startuwały bez pereszkod. Wże pry wychodi z stratosfery otrymały hriznu gra-

wiodepeszu: czomu poruszyły termin wylotu? Zapytuwaw Centralnyj Kwantomozok pła-nety, zjednanyj z usima kontrolnymy stancijamy Orany. My ne widpowiły.

Za mojim płanom korabel finiszuwaw u pojasi asterojidiw. My zupynyłysia na ma-łeńkij płanetci Soo. Widnyni wona mała nazwu asterojida Swobody. Tak, tak, Głedis, cejdywowyżnyj krystał krasy j żyttia, na jakomu perebuwajesz ty, buw todi szmatkom ba-zaltu. Nas buło semero. Ja, Aeras, dwa junaky — Kerra i Sano — ta szcze troje piłotiw-weteraniw. Nehusto. Prote my mały nadiju i wiru. Do praci wziałysia odrazu. Wykory-stały kiberpomicznykiw płazmokrejsera, wydowbały w nadrach asterojida schowankudla korabla i dla sebe, szczob łokatory Orany ne mohły peredczasno znajty nasz prytu-łok.

Za perszym etapom poczawsia druhyj, najhołowniszyj. Aeras rozpoczaw seriju eks-perymentiw. Umowy buły idealni. Kosmiczna porożnecza, słabke tiażinnia, widsutnisťludśkych wibracij, czysta noosfera, ne zasmiczena tradycijnymy inercijnymy nahromad-żenniamy suspilnoji psychiky. Uspichy pryjszły raziuczi: my powtoryły dosiahnenniawczytela. I nawiť perewerszyły jich. Starym piłotam buło ważcze, wony ruchałysia po-wilnisze, a my z junakamy miniałysia newpynno. Ce buła ławyna mutacij. Dywowyżnewidczuttia swojeji wsemohutnosti. Ne tak use prosto buło, jak ty możesz podumaty, Głe-dis. Z bołem i strażdanniam widkydały my szkarłupu mynułoho. Ludiam ważko pozbu-tysia nawiť jakojiś idiötśkoji zwyczky — narkotykiw, ałkoholu czy hurmanstwa. A tutjszłosia pro widmowu wid ciłoho czastokołu zakoniw, szczo wważałysia neporusznymy.W rezultati trenuwań my pownistiu perejszły na kosmicznu energetyku obminu — Bła-kytne Swityło dawało nam neobchidne żywłennia j syłu. Wnutriszni organy płastycznominiałysia, widmyrały zajwi trakty, modyfikuwałysia osnowni organy, wynykały nowi.Wse ce fiksuwały analityczni pryłady medycznoho centru korabla. Ta j bez pryładiw mywidczuwały, szczo stajemo ciłkom inszymy istotamy, niż ludy Orany. Prote my ne za-rady sebe piszły na ważke wyprobuwannia. Nam chotiłosia wywesty ridnu płanetu nanowyj ewolucijnyj szlach. I my poklałysia dosiahty cioho.

Tym czasom prodowżuwałasia zownisznia praktyczna robota. Kibery dopomohłynam skonstrujuwaty nowych mechantropiw dla ważkoji praci. Materiäłu na asterojidibuło dosyť. U grunti płanetky poczaw wynykaty żytłowyj centr, — my rozrachowuwałyna nowych posełenciw.

Owołodinnia nowymy energijamy dało nam dejaki prystroji, jaki robyły nas new-razływymy do napadu zowni. Todi my wyriszyły dijaty widkryto. Kilka kosmicznychekspedycij nasz krejser perejniaw i zawernuw do asterojida Swobody.

— Nawiszczo? — Upersze ozwałasia Głedis, otiamywszyś wid dywowyżnoji rozpo-widi.

— Treba buło wstupyty w dwobij z wołeju tych lideriw Orany, jaki poweły płanetupo inwolucijnomu szlachu, — widpowiw Korsar. — Potribni buły ludy, nowi doslidnyky,pomicznyky. My powynni buły stworyty alternatywnu ewoluciju, jaka b dała nowyj wzi-reć dla nasliduwannia. My znały, szczo płaneta ohołosyła nas poza zakonom. Ce puste!My sami stały poza zakonom kołysznioho isnuwannia.

My steżyły za żyttiam płanety. Baczyły, szczo Kareos wpewneno zdijsniuje swojiideji. Win szwydko likwiduwaw rozjednannia narodiw i ras, pobuduwaw sotni fabrykbiösyntezu, daw ludiam neobmeżene dozwilla i możływosti stychijnoji nasołody. Johopidnosyły, lubyły, witały. Win buw realnym wtiłenniam wożdia drewnich religijnychprorokuwań: daw myr, spokij, nasyczennia.

— Ja też tak dumała, — tycho ozwałasia Głedis.— Ne dywno. Wpływ joho hipnozu neosiażnyj. Win rozumnyj i sylnyj. Krim toho,

win wykonaw obicianky, jaki kołyś tak szczedro sijaw pered narodamy switu. Prote my

Page 183: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

dywyłysia dali, w hriaduszczi cykły istoriji. Baczyły nemynuczi kataklizmy, koły bez-mirna potencija duchu wwijde w protyriczczia z ustałenymy formamy żyttia, z obmeże-noju formoju wyjawu. Kareos buw prychylnykom spokoju. Orani ż treba buło powstan-cia!

My dosiahły prekrasnych rezultatiw. Kareos wże ne może ignoruwaty isnuwanniaasterojida Swobody. Win zaboronyw nawiť zhaduwaty Zorianoho Korsara, win — jaznaju — chocze znyszczyty nasz swit, ałe wola Kosmicznoho Prawa neporuszna: nowyjswit stworeno, i win uże bezsmertnyj.

— I ja… — Głedis opustyła hołowu, w jiji hołosi czułosia rydannia. — Ja mohłabuty rujnatorom mriji. Jak ce żachływo!

— Protyriczczia buttia, — prosto skazaw Korsar, z lubowju dywlaczyś w oczi diw-czyni. — Duch czasto nespromożnyj rozriznyty suti toji czy inszoji energiji. Teper tyzbahnesz, szczo Kareos kazaw neprawdu pro mene? Szczo ja ne prahnu zawojuwatypłanetu, szczob staty Prawytełem?

— Tak, — pałko mowyła diwczyna. — I oś moja ruka. Widnyni ja z toboju, z Aera-som, z bratamy Swobody!

Horiör dowho mowczaw, zworuszenyj jiji porywom. Potim, dywno usmichajuczyś,zapytaw:

— Twoje riszennia wilne?— Tak!— Ty szcze podumajesz, o Głedis! Wid cioho załeżyť duże bahato!— Pro szczo ty, Horiöre?— Skażu piznisze. Ne można syłomić rozkrywaty pupjanok kwitky. Ja choczu,

szczob na tebe hlanuw uczytel.— Aeras?— Win.— Meni straszno.— Czomu?— Win mudryj i bezżalnyj. Win pobaczyť wsiu moju duszu, rozkryje najpotajemni-

sze.— A chiba w tebe je szczo chowaty wid druziw?— Ni. Ałe… tam je bahato nikczemnoho.— Tym kraszcze. Ty pozbawyszsia joho. Chowaty smittia nawiť u zwyczajnomu

żytli — ce oznaka ełementarnoji nekulturnosti. Wczytelu, my czekajemo.Posered prymiszczennia spałachnuw małynowyj oreoł. Za nym zjawyłysia formy

ludyny. Głedis upiznała Aerasa — sywoho kosmonawta, jakyj wpersze zjawywsia naekranach kosmokrejsera «Ara». Win łaskawo usmichnuwsia, torknuwsia rukoju czoławrażenoji diwczyny.

— Ty jij use rozpowiw? — zapytaw win Korsara.— Wse.— Ty choczesz pokazaty jij nowyj obrij?— Choczu, wczytelu, — z nadijeju skazaw Horiör.— Rozumiju twoje bażannia. Ta treba pamjataty pro spłetinnia serdecznych zwjaz-

kiw. Wony najmicniszi. De garantija, szczo wona zumije rozirwaty pawutynu mynułoho?— Ja wiriu.— Cioho mało, koły sprawa stosujeťsia swobody woli inszoji istoty. My możemo

pokładatysia łysze na własne riszennia. Prote zażdy…Głedis słuchała dywnu rozmowu Aerasa z Korsarom, niczoho ne rozumijuczy. Sta-

ryj wczytel schyływsia nad neju, zazyrnuw u jiji oczi. Wona widczuła łehke zapamoro-czennia, bil u serci. Potim tepła chwyla prokotyłasia w hrudiach, ochopyła wse tiło.Wona pochytnułasia. Horiör pidtrymaw jiji. Diwczyna poczuła tychyj hołos uczytela:

— Wona szczyra j czysta. Pokaży jij nowyj obrij. Ałe ne pospiszaj perestupaty

Page 184: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

ostannij porih. Ce wełyka widpowidalnisť. Ne łysze dla sebe ty jdesz na podwyh. Dlawsioho kosmosu.

— Ja znaju, uczytelu!— Todi jdy. Ałe szcze raz zasterihaju: swoboda woli! Hołos Aerasa zatych. Głedis

otiamyłasia. Wona sydiła w krisli, proty neji stojaw Korsar zoseredżenyj, serjoznyj.— De uczytel? — proszepotiła diwczyna.— Wij pokynuw nas.— Pro jakyj nowyj obrij ty rozmowlaw z nym?— Ja pokażu tobi joho, diwczyno. Wstawaj! Spoczatku ty pohlanesz na asterojid

Swobody, a potim…— A potim szczo?— Ce można łysze widczuty. Wyjdemo zwidsy.Win uziaw jiji za ruku. Głedis widczuła żar w usiomu tili. Wony wyjszły z prymisz-

czennia. Pered nymy widkryłosia rajdużne spłetinnia kwitiw i derew. Dychnuło procho-łodne, nasyczene niżnymy zapachamy powitria. Horiör łaskawo hlanuw na neji.

— Choczesz połetity?— Choczu. Tilky na czomu?— Prosto tak. Trymajsia za mene.Wona schopyłasia za joho płecze, skryknuła wid nespodiwanky. Kwity, derewa po-

pływły wnyz.— Ja bojusia! — kryknuła Głedis.— Chto chocze bezsmertia, toj powynen widkynuty strach, — zasmijawsia Horiör.

— Czoho bojatysia wicznomu?— Ja szcze ne wiczna!— Ty stanesz takoju! — Władno skazaw Horiör, micno pryhortajuczy diwczynu do

sebe. — Dywyś! Dywysia na nasz czudesnyj prytułok. Tut żywuť tysiaczi bezstrasznych,jaki bażajuť rozirwaty kajdany obmeżenoho buttia!

U błakytnij mli bowwaniły łehki budiwli, merechtiły basejny-ozera, de-ne-de w pro-stori prolitały postati ludej, a w centri gigantśkoji sfery siajało sztuczne swityło.

— Tut harno, — ozwawsia Korsar. — Ałe ja choczu tobi pokazaty te, czoho szczene baczyw żodnyj z mojich spodwyżnykiw.

— Czomu ż meni? — zdywuwałasia Głedis, z ostrachom pohladajuczy wnyz.— Zbahnesz sama, — zitchnuw Horiör. — Jakszczo zbahnesz. Trymajsia dobre. Ne

wypuskaj mojeji ruky, bo inaksze — smerť!Ne wstyhła diwczyna zapytaty, zlakatysia, jak wony opynyłysia na powerchni aste-

rojida. Nawkoło tysza i neprohladna czornota kosmosu, zasijana zoriamy. Na błyzeń-komu obriji slipucze siajało Błakytne Swityło Ara, pochmuro hromadyłysia zubci bazal-towych skel.

— Tut nema powitria, — żachnułasia diwczyna. — Jak ja dychaju?— Ty dychajesz mnoju, — weseło widpowiw Horiör. — Ne bijsia, moja energija

zachystyť tebe wid wakuumu. Meni porożnecza ne straszna, a ty — w energopancyri.Diwczyna, trochy zaspokojiwszyś, pomityła, szczo jiji otoczuje imłystyj oreoł, na

powerchni jakoho widbuwajeťsia kypinnia. Korsar schwalno kywnuw, joho jasno-syniewołossia zamerechtiło w soniacznych promeniach.

— Ty szwydko zwykajesz do nezwyczajnoho. Ty sprawżnia podruha Korsara.— Podruha, — proszepotiła Głedis, i hołos jiji zatremtiw.— Buty wsiudysuszczym — oś meta ludyny. Ne nosyty skafandra, ne stworiuwaty

sztucznoho mikroklimatu, a buty hospodarem neosiażnosti. Ty też stanesz takoju, jakmy. A teper pohlań na kosmiczne bezmeżżia!

Głedis okynuła pohladom kosmicznyj prostir. Kulasti tumannosti, czerwoni gi-ganty, błakytni dałeki swityła widbyłysia w jiji natchnennych oczach. Wona zapytływohlanuła na Korsara.

Page 185: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wełycznyj obrij, newymirni widstani trymirnoho kosmosu, — skazaw win. —Ałe czy widczuwajesz ty, jaka statyka, jaka neporusznisť panuje w naszomu switi?Zirky, płanety mczať z wełetenśkymy szwydkostiamy — sotni, tysiaczi mi za myť, a namzdajeťsia, szczo wony neporuszni, mertwi, prykuti do nebesnoji sfery. I tak wse, wse wtrymirnosti, u kajdanach czasu j prostoru. Czy pomiczała ty koły-nebuď muky pryrody,jaka namahajeťsia zwilnytysia wid miry, czysła i wahy?

— Ja intujitywno widczuwała ce, — zitchnuła Głedis. — Meni derewa zdawałysiastowpamy wohniu, zakutoho w koru, łystia, kwity, jim choczeťsia wybuchnuty, a wonypryreczeni powilno rozrywaty płoť materiji, szczob wyjawyty swoju suť.

— Prekrasno! — skryknuw Korsar. — Same ce ja j chotiw skazaty. Kołyś my zuczytełem zrobyły pryskoreni filmy rozwytku rosłyn. My pobaczyły wohnianyj wybuch!Wse żywe — Ce fakeł wohniu! Łysze prostir i czas roblať jich statycznymy i oformlajuťu hrubi wyjawy! Treba rozirwaty koordynaty spryjniattia. Chodimo! Ty pobaczysz!

Jaskrawyj promiń zaslipyw Głedis. Majże newydyma czorno-fiöłetowa błyskawyciarozitnuła kosmos, zmeła zirky i tumannosti. Znykło widczuttia tiła. Radisnyj żach i try-woha zapownyły jestwo diwczyny. Wnyz, u bezwisť, pokotyłysia chwyli chaosu —temnoho, bezłykoho; rozpadałysia, tanuły w newymirnosti. A nad nymy płomeniłystowpy uroczysto-niżnoho prominnia w newymowno harmonijnych pojednanniach, ma-lujuczy obrysy nebaczenoho switu.

Głedis hlanuła na Horiöra. Obłyczczia joho minyłosia, oczi merechtiły bezliczcziukoloriw. Znykło wbrannia, obrysy tiła — wse buło kałejdoskopom wohniu, bahatołykympołumjam.

— Newże i ja taka? — wrażeno zapytała diwczyna.— Ty prekrasna! — poczułasia widpowiď. — Ałe my stojimo łysze na porozi noos-

fery. My szcze czużi nowomu switowi. Szcze trymirni, a treba staty bezmirnymy!— Newże tut je żyttia?— Tilky tut wono i je! Tam, na Orani, — wmyrannia. Tut smerti nema. Tilky ne-

wpynne onowłennia i transformacija! Dywysia, Głedis!..Diwczyni zdałosia, szczo wona perebuwaje w centri wseosiażnoji sfery. A dowkoła

neji widbuwajeťsia jakaś kazkowa misterija. Wona baczyła, czuła, widczuwała wsim je-stwom, jak usia bezkonecznisť rozhortałasia pered neju. Prostir znyk, use błyźke j da-łeke stało porucz, bila neji, w nij. I wona stała joho czastkoju. Łynuła neczutna muzykatworennia, i tijeju mełodijeju buła sama Głedis. Wona baczyła kazkowe spłetinnia kwi-tiw, muzycznych akordiw, barw i herojicznych mrij — wse najkraszcze, pro szczo wonadumała, baczyła, czytała, widczuwała.

Wse buło wojedyno i okremo. W nerozdilnosti i nezałeżno. U spilnosti i w najpow-niszij osobystosti.

Głedis baczyła znajomi kwity. Ałe tut wony rozkwitały połumjanymy fejerwerkamyi ne powtoriuwały swojich poperednich wyjawiw, minyłysia nowymy j nowymy formamy,barwamy, zapachamy. Pered wrażenoju diwczynoju wynykały obriji dałekych switiw,kazkowych korabliw, neczuwano mohutnich istot, derznoweszszch podwyhiw.

Jiji psychika ne spryjmała, ne wytrymuwała. I todi Horiör ohornuw jiji jakojuś za-ponoju, niby połumjanym kryłom. Swit noosfery raptom znyk, roztanuw. Błakytna imłaotoczyła diwczynu, i wony znowu opynyłysia w znajomij kimnati.

Korsar schyływsia nad neju. W joho prozoro-zełenych oczach buła trywoha.— Tobi pohano?— O ni, — proszepotiła wona. Wdiaczno usmichnułaś. — Ty pidniaw mene tak

wysoko, szczo powernennia nazad teper nemaje. Kraszcze wmerty, szczeznuty, niż znatypro taki swity i ne jty do nych! Tilky…

— Szczo?— Szczoś widbuwajeťsia w meni. Bolisne i trywożne…— Ty możesz skazaty meni?

Page 186: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Skażu… Tilky trochy piznisze. Choczu spoczyty. Chaj moja dusza pryjme nowyjswit…

— Ty mudro wyriszyła. Ja załyszaju tebe. Ty wilna!— Pryjdesz, Horiöre? — błahalno zapytała Głedis.— Koły pokłyczesz mene — pryjdu.Ałe zasnuty Głedis ne zmohła. Chwyli nesły jiji tiło u bezwisť. Tysza ohłuszływo

hrymiła akordamy dysharmonij. Szczo ce z neju? Czy ne bożewolije wona?De jiji szlach? Łetity w bezodniu, jaku widkryw Horiör? Dla polotu potribni kryła.

Ne sztuczni, ne prywjazani dobrym czariwnykom do płeczej, a wyroszczeni neruszymojuwołeju duchu. Czy zrostyła wona jich? Jij szcze straszno. Pozadu — dytynstwo. Beztur-botne, nepowtorne. A potim swit, jakyj widkryw jij Kareos. Pałka lubow. Oś wony jduťberehom moria. Pid nohamy niżno spiwaje pisok. Nad obrijem schodyť Doriän — zełen-kuwatyj suputnyk Orany — i kydaje prymarni połysky na fejerycznu morśku prostoriń.Kareos zupyniaje Głedis, kłade czutływi dołoni na jiji płeczi. Wona widczuwaje, jak na-rodżujeťsia nejasna trywoha, tomlinnia, żadoba obijmiw.

Win bere jiji na ruky i zakołysuje, spiwajuczy jakuś drewniu pisniu. Ni, ni, to łyszemełodija, jaku skłały szcze tysiaczolittia tomu ekwatoriälni płemena, a słowa nowi. Pra-wytel zwertajeťsia do neji, do swojeji podruhy.

Zdajeťsia, tak buło zawżdy. I nikoły ne zupynyťsia cia szczasływa myť. Nad switombude tysza i buduť słowa pisni kochannia:

Wsi zakochaninareczenym swojimnajcinniszi skarby Oranykładuť do nih.O Głedis moja,to łysze symwoł barwystyj!A kołyce skażu tobi ja -wir meni!Ty — wołodarka switu.Samocwity Orany — twoji.Kwity najkraszczi — twoji.Wola płanety — wola twoja.Wir meni!Wsi zakochaninareczenym swojimobiciajuť zori nebesnizamisť prykras!O Głedis moja,to dytiaczi słowa!A koły ce skażu tobi ja -wir meni!Ty — wołodarka neba.Bo moji korablimiż switamy mereżať neruszymi szlachy.szczob pokirnisť dałekych płanetspowistyty tobi.Wir meni!

A potim — żahuczi obijmy. Newpynna żadoba piznaty pownotu żyttia. Jakaśpekelna kulminacija szczastia… Obłyczczia Kareosa roztanuło. A natomisť wypływałyprozoro-zełeni oczi Korsara. U nych sum i trywoha.

— Ne połetyť ptaszka szczastia j lubowi sered tumaniw Orany. Chto chocze wicz-noho, toj nechaj pokyne czasowe, chto żadaje bezsmertia, chaj widdasť smerti te, szczo

Page 187: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

jij nałeżyť. Ty bażajesz kochannia? Wse, szczo pidkorene tobi, — wże ne lubyť tebe. Wse,szczo żadaje tebe, — ne lubyť tebe. Łysze szczyryj darunok lubowi — bez bażannia wid-płaty, bez czekannia podiaky — widkryje sudżenu kwitku nemożływoho. Prahnuty ne-możływoho — jedyne, zarady czoho warto zmahatysia. Te, szczo dosiażne, — mara.Szcze ne narodywszyś, wono wże wmerło. Pokyń swit możływoho, moja Głedis, i łetimow swit wicznoho prahnennia…

Majże neczutni słowa terzajuť jiji. Kudy podatysia? Do koho? Czomu serce rozry-wajeťsia? A nawiszczo wybir? Chiba ne można objednaty jich — Kareosa i Horiöra? Ta-kych mohutnich, takych prekrasnych? Stałosia żachływe neporozuminnia. Dwi ko-smiczni syły zijszłysia w dwoboji, zamisť toho szczob spilnym zusyllam tworyty harmo-niju switu!

Kareos niczoho ne znaje pro czudesni zwerszennia Korsara. Jakby win znaw, tozabuw by wsi czwary. Win zachopywsia b geniälnoju idejeju Aerasa i Horiöra.

Wyriszeno! Wona powerneťsia nazad, na Oranu. Ne można kydatysia wid berehado bereha. Ce neczesno j łehkoważno.

Łetity w kosmos, szczob znyszczyty złoczyncia, a widczuwszy joho krasu — zhań-byty swoju poperedniu lubow? Ni, ni! Treba buty poslidownoju.

Tak i ne zasnuwszy, Głedis pokłykała Korsara. Win zjawywsia razom z Aerasom.Uczytel dywywsia na diwczynu sumno, ałe spokijno. Wona widczuła, szczo Aeras useznaje. Głedis hlanuła w oczi Horiöru.

— Mij druże! Ja wyriszyła. Twij szlach — jedynyj dla mene. Ałe mynułe kłycze.Choczu zapownyty prirwu, szczo rozdiłyła was z Kareosom. Ce — swiate zawdannia.Może, sudyłosia meni wykonaty joho. Bilszoho szczastia ne treba.

Horiör szczoś chotiw skazaty, w joho oczach zażewriły błakytni wohnyky, ałe uczy-tel zastereżływo pidniaw ruku.

— Mowczy. Chaj wona skaże do kincia. Howory, dytyno moja!— Miż Oranoju i asterojidom Swobody kłekocze bij. Ja ne znaju, czy wyriszyť win

probłemu. Lubow ne wrażaje nikoho, wona żadaje objednannia. Może, same tut rozwja-zannia protyriczczia? Horiöre, skaży!

Korsar, zwiwszy oczi w prostir, mowczaw.— My niczoho ne skażemo tobi, Głedis, — tycho ozwawsia Aeras, pokławszy ruku

na hołowu diwczyny. — Twoje serce wyriszyło. Chto maje prawo zupyniaty joho? Nichtow ciłomu bezmiri! Łety…

— Swoboda żde tebe! — dodaw Horiör i rwuczko wyjszow, ne poproszczawszyś.Sam Kareos zustriczaw krejser, szczo powernuwsia z asterojida Swobody. Ekipaż

załyszywsia w Korsara, krim Torrisa i szturmana, jaki j pryweły zorelit do Orany. Głediswyjszła na połe kosmodromu schwylowana j trywożna. Szcze zdałeka pobaczyła wysokupostať Kareosa i kynułasia do nioho. Win stojaw neruchomo. Na prywitannia ne widpo-wiw, łysze korotko nakazaw:

— Łetymo na wiłłu.Wona wwijszła za nym do powitrianoho łajnera. Głedis porywałasia szczoś skazaty,

Kareos znakom weliw jij mowczaty. Diwczyni buło tiażko i straszno. Czomu win ne ba-żaje słuchaty jiji? Czomu takyj worożyj? De ż kochannia, de niżnisť?

Łajner opustywsia posered szyrokoji płoskoji pokriwli wiłły. Zijszły wnyz. Zała bułaporożnia, złowisno czorniły ekrany płanetarnoho zwjazku. Kareos zniaw płaszcz,rwuczko kynuw joho pa pidłohu. Zirwaw wbrannia diwczyny. Wona skryknuła wid ne-spodiwanky, potoczyłasia.

— Szczo z toboju? Ty zbożewoliw?— Szczo zi mnoju? — rewnuw Kareos. — Ty szcze zapytujesz? Herojinia! Riatiw-

nycia płanety? De ż twij podwyh? De twoje samozreczennia? Ty żaluhidno zlakałasia?Diwczyna dywyłasia w potworne obłyczczia prawytela i dywuwałaś. Ce ż zowsim

insza ludyna! U nioho nema niczoho wid toho, koho wona kochała. De wziawsia lutyj

Page 188: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

błysk w oczach? Zwidky taka nenawysť? Znewaha?— Zażdy, Kareose, zażdy! — Namahałasia howoryty spokijno, tycho. — Ty ż ne

wysłuchaw mene. A ja chotiła skazaty tobi słowa lubowi!— Lubowi? — złobno zasmijawsia Kareos, odstupajuczy do ekraniw. — Jakoji lu-

bowi? Do czoho? Czyjeji?— Swojeji, Kareose. Ja bahato znaju nowoho. Ja zminyłasia. Ałe moja lubow do

tebe weliła dijaty. Ja mohła załyszytysia na asterojidi Swobody, prote woliła powernu-tysia na Oranu.

— Nawiszczo?— Szczob widkryty tobi oczi. Ja ne mohła znyszczyty Horiöra. Win ne złoczyneć!— On jak? Ty wyriszyła ce zamisť mene?— Tak wyriszyło moje serce. Wony — korsary — tworci, a ne złoczynci. Jakby ty

baczyw jichni dosiahnennia! Was z Horiörom rozdilaje neporozuminnia. Ty — geniälnyjtworeć. I twij kołysznij pobratym szukaje nowoho, nejmowirnoho. Nawiszczo wam wo-rohuwaty? Chiba ne kraszcze objednaty syły, szczob powesty ludstwo do prekrasnojimety?

— Barwysti słowa! Jak wony meni nabrydły szcze todi, koły ja towaryszuwaw zKorsarom! Jak łehko tebe zapłutaty u fejeryczni siti! I ty powiryła w kazky, w nikczemniprożekty?

— Win widkryw meni nowu stupiń buttia — swit noosfery! — pałko mowyła Głedis.— Ce take bezmirne szczastia, szczo rady nioho można widkynuty wse! Krim lubowi, —dodała wona. — I tomu ja powernułasia. Zazyrny w moje serce!

— Ty znechtuwała realnyj swit, — hniwno skazaw prawytel, skławszy ruky nahrudiach i miriajuczy jiji nenawysnym pohladom. — Ty, jak metełyk, metnułasia nafosforycznyj wohnyk wyhadky. O nikczemne stworinnia! Za szczo ja tilky pokochawtebe? Wsiu wełycz Orany ja kynuw tobi do nih, i oś podiaka!

Kareos kryczaw, pohrożuwaw, ałe diwczyna wże ne czuła joho. Do jiji słuchu doły-nały łahidni słowa: «Łysze szczyryj darunok lubowi — bez bażannia widpłaty, bez cze-kannia podiaky — widkryje sudżenu kwitku nemożływoho…»

— Noosfera! — Hłumywsia Kareos. — Obriji duchu! Jake idiötśke marennia! Winpokazaw jij nowyj swit! Ta tysiaczi narkomaniw baczať taki swity szczodnia. Ja powedutebe w iluziöny megapolisa, tam ty pobaczysz cariw i powełyteliw kosmosu, jaki szy-riajuť u neskinczennosti. Korsar zahipnotyzuwaw tebe, szczob wykorystaty. Ja ne zdy-wujusia, jakszczo diznajusia, szczo win zweliw tobi wbyty mene! Ni, ne zdywujusia!

— Jak?! — skryknuła Głedis. — Ty możesz…— A chiba ty ne łetiła w kosmos dla wbywstwa?— Ne dla wbywstwa, a dla podwyhu! — hirko mowyła diwczyna. — Bo ja wiryła

tobi!— Może, j Korsar perekonaw tebe, szczo wbywstwo prawytela Orany — podwyh!

Adże ty pokochała joho?— Tak, — tycho j szczyro widpowiła diwczyna. — Takoho, jak win, ne można ne

pokochaty! Win — syn switła.— A ja — piťmy? Czy ne tak?— Ranisze ja tak ne dumała!— A teper?— Ne znaju. Meni hirko i ważko. Ja choczu załyszyty tebe.— On jak? — Z udawanym spokojem skazaw prawytel, nabłyżajuczyś do neji. —

Załyszyty? I kudy ż ty pidesz? Adże wsia Orana moja! De b ty ne buła — wse nahadu-watyme pro mene.

— Ja powernusia na asterojid Swobody! — twerdo widpowiła Głedis. — Jazbahnuła, szczo dijała neprawylno, powernuwszyś siudy. Was nichto ne objednaje. Hołoslubowi ne dołynaje do twoho słuchu, Kareose.

Page 189: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— I ty hadajesz, szczo ja widpuszczu tebe?— Czomu b ni? Adże Horiör ne zatrymaw mene?— Cha-cha-cha! Najiwne diwczyśko! Obrazywszy prawytela Ora-ny, ty choczesz

załyszytysia żywoju?— Newże ty mene wbjesz?— Ty wmresz. Ja ne proszczaju zrady.— Ja klałasia buty wirnoju kochanniu. Ty zrujnuwaw joho.— Cyť, zradnyce! Wziaty jiji!Dwa biöstorożi myttiu schopyły diwczynu. Wona zakryczała. Darma! Wony po-

tiahły jiji do wychodu.— Kareose! — Z mukoju prostohnała Głedis. — Zupynysia! Ja choczu żyty! Ja cho-

czu kochaty! Kareose! Zhadaj mynuli dni naszoji lubowi!— Heť! — Luto hrymnuw prawytel. — U mojemu serci nema żalu. Tebe kynuť do

weżi Mowczannia. A wnoczi ty pomresz! Mołysia drewnim boham, jakszczo ty wiryszjim! Ja szcze pryjdu, szczob hlanuty w twoji zradływi oczi pered tym, jak wony nazawżdyzakryjuťsia…

Biöstorożi załyszyły jiji na płoskij pokriwli starowynnoji weżi. Sto spirałej tomu nanij buw majak, jakyj posyław sygnały korablam. Weża buła posered moria. Wid berehajiji widdilała smuha wody. Pro wteczu zwidsy nichto ne mih i mrijaty.

Nad neju temno-zełene skłepinnia neba. Deś tam, u hłybyni kosmosu, newydymyjdla oka swit — małeńka iskra żyttia, asterojid Swobody. I czekaje jiji tam czystyj i muż-nij szukacz nemożływoho. Ne prysłuchałasia do joho pokłyku. Zachotiła objednatytemriawu j switło. Iluziji żinoczoho sercia!

«Ja ne wernusia, mij druże Horiöre! Ne tomu, szczo ne choczu. Zła wola pohasyłamij wohnyk, i chtoś inszyj, ne ja, suprowodżuwatyme tebe w poloti do nowoho switu.Jakszczo możesz poczuty, pryjmy moju szczyrisť, moju lubow i ostannie witannia!»

Nad morem poczuwsia pronyzływyj swyst. Promajnuły bahriani wohni. Deś bilapidniżżia weżi zhasły. Ce pryłetiw prawytel. Ostanni chwyłyny. Serce Głedis czuje —win ne prynis z soboju spiwczuttia i poszczady.

Hłucho hude weża. Powilno pidnimajeťsia Kareos hranitnymy schodamy. A dladiwczyny mynajuť wiky, newymowno dowhi spirali czasu. Tysiaczi raziw wona woskre-saje i hyne, narodżujeťsia i wmyraje.

Briaznuło metałewe wiko w pidłozi. Temna postať Kareosa postała pered neju. Winspokijnyj i chołodnyj, jak smerť.

— Szcze je możływisť, — niby znechotia każe win.— Jaka możływisť? — szepocze diwczyna, widczuwajuczy, jak peresychaje u neji

jazyk, szerchnuť usta.— Zberehty żyttia.— Jakoju cinoju?— Widmowsia wid bażannia powernutysia do Korsara.— Ja lublu joho!— Todi wmry. Ty obrała swij szlach.— Ty lubyw mene? De wona — lubow?— Ty prekrasna. Ałe ne moja. Te, szczo nałeżyť inszomu, maje wmerty.— Ty genij zła! Jak ja ranisze ne rozpiznała tebe! Kareos ne widpowiw. Rizkym

ruchom proczynyw metałewu bramu w sitczastomu skłepinni. Władnym żestom poka-zaw na more.

— Jdy!Diwczyna prytułyłaś spynoju do chołodnoho kamenia, ziszczułyłasia. Namahałasia

ne dywytysia na prawytela. Ta win nasuwawsia na neji newmołymoju dołeju, i czuwsiajoho metałewyj hołos:

— Idy. Idy. Idy.

Page 190: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Wona bezwilno pidweła hołowu, hlanuła w pałajuczi czorni prowalla oczej. Tam nebuło poszczady, ne buło riatunku. Zastohnała. Ruszyła do otworu. Nohy ne słuchałysia.Tiło instynktywno opyrałosia hipnotycznomu nakazu. Oś uże kineć stinky, wnyzu more,synia imła, bezdonna hłybiń. Mamo, de ty? Pryjdy, poriatuj! Nawiszczo widpustyła todi?Proklatyj deń, koły meni zabażałosia newidomoho!

— Strybaj!Głedis upała w niczne prowalla. Nad morem prołunaw bolisnyj kryk, niby płacz

lisowoji terry. I zawmer.Prawytel stojaw nad prirwoju, skławszy ruky na hrudiach. Bezdumno dywywsia

na chołodne krużało Doriäna, na merechtinnia chwyl. Newymowna żura hryzła johoserce. W hrudiach porożnio.

Powoli poczaw spuskatysia hranitnymy schodamy wnyz. Na majdanczyku, tam, dewin załyszyw swij ełektrolit, bowwaniła szcze jakaś maszyna. Kareos nastorożywsia,wyjniaw z kyszeni mikrogenerator hamma-chwyl.

Wid moria poczuwsia płeskit. Tam chtoś pływ. Schodamy pidnimałasia na majdan-czyk ludyna u błakytnomu sportywnomu wbranni. Wona nesła na rukach Głedis — ne-porusznu, zaklakłu, z rozpuszczenym wołossiam. Ludyna wyjszła pid prominnia Do-riäna, i prawytel skryknuw wid nespodiwanky.

— Ty?— Ja, — peczalno widpowiw Horiör, pryhornuwszy Głedis.— Jak tut opynywsia?— Ty b ne chotiw cioho?— Nawiszczo ty wytiahnuw jiji z wody? — kryknuw Kareos, złobno błyskajuczy

oczyma. — Wona mertwa!— Dla neji smerti nema, — suworo i hordo skazaw Horiör. — Daj meni projty!— Ty zrujnuwaw nasze kochannia, i oś wona zahynuła!— Chto pidniawsia do switu swobody, toj staje nad prachom, Kareose! Ty ne pryj-

niaw ruky brata. Załyszajsia w switi moroku i zhuby. A jiji szlach — do swobody! Prosz-czaj!

— Ty ne wiźmesz jiji, — hrizno mowyw prawytel, pidijmajuczy zbroju. — Wonamoja!

— Ty widmowywsia wid neji. Wona dobrowilno powernułasia, szczob wriatuwatytebe swojim kochanniam. Ałe twoja neszczadnisť ubyła jiji! Czoho ż ty bażajesz?

— Twojeji smerti! — hrymnuw Kareos, i małynowa błyskawycia pronyzała nicz.Horiör myttiu opowyw sebe gigantśkym rubinowym kilcem takoji jaskrawosti,

szczo prawytel zakryczaw od bolu w oczach. Zbroja wypała z joho ruk. Korsar stojaw namisci i dywno posmichawsia.

— Może, j teper ty skażesz, szczo ja rozpowidaw kazky? Perekonajsia chocz naproszczannia, szczo ty znechtuwaw prekrasnu dorohu w bezsmertia! Meni żal tebe, Ka-reose, kołysznij pobratyme!

— Proklatyj, proklatyj! — Luto kryczaw prawytel, powzajuczy pid stinoju. — Tywbjesz mene? Tak wbywaj że! Nastaw twij czas!

— Ja ne wbju tebe, — zitchnuw Horiör, priamujuczy do swoho aparata. — Tebenemożływo wbyty. Szczo ja znyszczu? Obłudnu podobu ludyny. Suť załyszyťsia. Zamisťtebe narodiaťsia inszi prawyteli, tyrany j nasylnyky. Żywy i zachłynajsia w złobi. Prosz-czaj!

Page 191: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

I oś spałachujuť diuzy kwantolota, i Kareos załyszajeťsia samotnij u weżi Mow-czannia, a małynowa ziroczka tane w nicznomu nebi sered bajdużych, nasmiszkuwatychswitył.

— Ja ne załyszu tebe w spokoji, — zachłynawsia wid złoby prawytel, pohrożujuczykułakom u nebo. — Ja znajdu tebe w proklatomu ligwi.

Hłucho szumiło more, tonko wyswystuwaw witereć u pustelnych perechodach weżi,a nebo ne widpowidało na pohrozy Kareosa.

Łysze na switanku ochorona Płanetarnoji Rady, zbenteżena dowhoju widsutnistiuprawytela, znajszła joho u weżi Mowczannia. Posłanci ne wpiznały prawytela Orany.Win wyruszyw u mandriwku energijnym i mołodym, a teper pered nymy sydiła na scho-dach, dywlaczyś u morśku dałecziń, litnia ludyna z ťmianym pohladom.

Rika muzyky nesła Głedis. Kudy, nawiszczo? — ne treba buło pytaty. Bo wonasama wyruwała suttiu tecziji, tworyła dywni zwuky. Ne buło konkretnoji pamjati proosobu, pro mynułe, pro fakty czy podiji. Dowho trywało ce czy ni — chto mih skazaty?Sam czas zływsia z jestwom muzyky, z sercem Głedis. Ta zresztoju zhasła mełodija,widijszła w bezmir. Nastała hłyboka czarujucza tysza. I w nij — szełest krył. Czy szepit?Podych witru? Czy szum wittia na wesnianomu derewi?

Wona rozpluszczyła oczi. I odrazu zustriła pohlad — niżnyj, zasmuczenyj i radi-snyj, niby osinnie nebo na Orani. Chto ce? Chto ce takyj ridnyj i kochanyj? A chto wona?De opynyłasia?

— Głedis, — poczułosia zitchannia.Głedis. Ce jiji tak zwuť. Głedis! Newże wona żywa?!U pamjati spływła ławyna mynułoho. Kareos. Weża Mowczannia. Temne prowalla

i padinnia w nebuttia. Tuha w newymownij samotyni. Neszczadnyj pohlad prawytela.Szczo stałosia?

— Głedis!Wona prostiahła ruky nazustricz pokłyku, pokłała jich u hariaczi dołoni.— Mij Horiöre! Ty wriatuwaw mene wid smerti.— Mowczy. Smerti nema.— Szczo ty mowysz? Ja widczuła jiji temnyj podych. Ja buła mertwa.— Son. Marennia rozumu. Ty prokynułasia.— O mij prekrasnyj! Ty rozbudyw mene?— Tycho. Promiń szczastia też buwaje pekuczyj. Tycho, moja Głedis. My razom.

Nazawżdy. Bilsze niczoho ne treba. Tycho, moja Głedis.…U wełycznomu rytmi priamuwała w nezwidani dali kosmosu Błakytna zirka z

swojimy płanetamy. Wse buło jak ranisze, jak zawżdy. Ta na ułamku nebesnoho tiła,majże newydymoho sered gigantśkych switył, na asterojidi Swobody, hotuwawsia ne-czuwanyj eksperyment. Horiör i Głedis wysłowyły bażannia perszymy narodytysia u

Page 192: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

nowomu switi, zdijsnyty derznowennyj płan Aerasa.Korsary zibrałysia na wełykomu majdani w nadrach asterojida pid prominniam

sztucznoho swityła. Wony utworyły wełyczezne kilce, w centri jakoho stojały Horiör iGłedis — natchnenni i zoseredżeni. U prostori łynuła symfonija drewnioho kompozy-tora. Muzyka sumuwała i radiła, zasterihała i kłykała, widkrywała straszni bezodni jweliła ne bojatysia jich.

Uroczysto zawmerły braty swobody. Do Horiöra j Głedis pidijszow Aeras. Hlanuwna tych, szczo zibrałysia.

— Bratowe! Chaj zamowkne mełodija. Chaj zapanuje mudra tysza. I prozwuczałyschwylowani słowa uczytela:

— Siohodni narodżujeťsia ptach Swobody. Sum czy radisť? Bil czy szczastia? Su-muje serce ludyny, bo rozrywaje pupowynu, jaka zwjazuwała joho z tepłym i zatysznymłonom materi. Radije ptach swobody, bo wyrywajeťsia w obszyr nowoho neba. Bratowe!Szczob zustritysia — treba rozłuczytysia. Poperedu — wełyke swiato objednannia wbezmirnosti rozumu, duchu j czuttia. Chaj naszi ulubłeni dity prokładuť wohnianu do-rohu do nowoho wyriju. Ludyni sudżeno daty rozum i serce bezmeżnosti. Słuchaj żemene, dytyno wicznosti! Rozirwy łanciuh miry, powstań na sebe! Nastaw twij czas —narodyś!

I todi rubinowo-fiöłetowe połumja ochopyło Horiöra i Głedis. Wony pidniały rukyw proszczalnomu witanni.

Obhoriało tiło, sypałosia bahrianymy iskramy donyzu, a natomisť tuhi strumenibłakytnoho wohniu maluwały nowi obrysy kosmicznoji istoty. Niżnym spałachom ono-wyłysia czoła zakochanych, zoriamy zajasniły sercia i objednałysia w jedyne błakytnebahattia. Gigantśka promenysta kula poczała tanuty, a z neji poczuwsia takyj znajomyjusim, takyj bolisno-ridnyj hołos Horiöra:

— Hej, korsary! Czomu zasmutyłysia? Chiba nowi, newymirni moria ne czekajuťnaszych witrył? Buria kosmosu chocze pozmahatysia z waszymy korablamy! Chto cho-cze wicznoji wesełoji pryhody — za namy!

Page 193: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Stuhoniať łytawry neba w prostorach prawicznych.Zahoriwsia bij!Zori-iskry skaczuť z-pid szabel kosmicznychW temriawi nicznij.

Ludy splať, ne czujuť i ne baczať,Jak pid tu hrozuNewmyruszcza Maty ponad nymy płaczeI ronia slozu.

Wersznyky zijszłysia u żachnim dwoboji.Chto zdoła koho?Czornyj biłoho rozitne szabłeju strasznoju?Biłyj — czornoho?

Koni hrymajuť kopytamy ob twerď prazorianu.Horobyna nicz!Sto wikiw czekaje herciu swit rozorenyj.Newmołyma sicz!

Merkurija hłyboko schwyluwała łegenda pro Zorianoho Powstancia. Teper win ja-snisze zbahnuw istoriju systemy Ary, pryczyny zanepadu, suť buntu KosmokratoriwBahatomirnosti. Inwolucijni zerna, posijani w dałekomu mynułomu, dały swij żachływyjurożaj.

Dodatkowi zapysy swidczyły, szczo prawytel Orany Kareos domihsia swoho — winzumiw znyszczyty asterojid Swobody. Prawda, ce stałosia pisla toho, jak sotni powstan-ciw perejszły w noosferu. Orana teper mała spokij. Pro Korsara zabuły, nowi pokolinniapokirno wykonuwały ewolucijnu, tocznisze — inwolucijnu, programu Kareosa.

Prawytel pomer, ałe joho ideji panuwały. Pryncyp syły rozpowsiudywsia za meżisystemy Ary. Orana pidkoryła dałeki zoriani systemy. Gigantśka energetyka dozwołyładokorinno perebuduwaty płanetarne żyttia, myslaczi istoty stały żytelamy prostoru. Taniczoho ne zminyłosia, krim massztabiw. Ne buło jakisno nowoho strybka, nowych obri-jiw.

Musyła pryjty kryza. I wona pryjszła. Peremożeć Kareos terpiw żorstoku porazku.Peremożenyj Horiör torżestwuwaw.

Teper Merkurij rozumiw, czomu Kosmokratory projniałysia powstanśkym du-chom. Pewno, wony poznajomyłysia z idejamy Korsara. A może, ce tełepatycznyj kontaktz prostorowymy wibracijamy? Niszczo ne znykaje, i wohoń Horiöra ta Głedis wiczno pa-łachkotyť u nezrymosti.

Jak że dijaty? Możływo, same Korsar i dopomih powstanciam utekty? Merkurijusamitnywsia w Tartari, de buły uwjazneni Kosmokratory. Win perewiryw zapysy kon-trolnych prystrojiw zwjazku, ałe niczoho nowoho ne wyjawyw. Na ekranach baczyw…

Kosmokratory zibrałysia w centri Tartara, na berezi prozoroho ozera, utworywszywełyke kilce. To pohladały odyn na odnoho, to zwertałyś do kohoś newydymoho. Chtowin? I jak spiłkujuťsia? Z dopomohoju tełepatycznoho pola? Ałe ż kontrolni pryładymowczať. Żodnoho sygnału, niby Kosmokratory obrały jakyjś szcze newidomyj sposib

Page 194: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

mysłennia. Napewne, jichnia psychiczna chwyla indywidualna. Kodu jiji nemaje w psy-choteci systemy Ary. Szukaty nawmannia — daremna sprawa. Treba perebyraty op-tyljony wariäntiw. Ałe nijaka szwydkodijucza systema ne wporajeťsia z takym zawdan-niam.

I raptom Merkurij zbahnuw. Hromowycia! Win znaje jiji osobystyj kod. Ne raz,hrajuczyś, wony spiłkuwałysia szcze w dytynstwi ta junosti. Czerez refłeksy jiji psy-chiky, zapysani w poli Tartara, win widnowyť rozmowu Kosmokratoriw i pobaczyť ne-wydymoho spiwrozmownyka.

Kosmoslidczyj ne zaprosyw pomicznykiw. Intujicija pidkazuwała: ne treba ciohorobyty. Sam montuwaw najtonszi pryłady, eksperymentuwaw, zapysuwaw. Naresztiuwimknuw widtworennia. I zatremtiw wid chwyluwannia. Win pobaczyw sered Kosmo-kratoriw szcze dwi postati — czołowiczu j żinoczu. Luďmy jich można buło nazwaty łyszeumowno. Merkurij zbahnuw, szczo win baczyť żyteliw noosfery.

«Horiör i Głedis, — majnuło w dumci. — Zorianyj Powstaneć! Oś jakyj win, łegen-darnyj heroj kosmosu!»

Gigantśki smarahdowi oczi minyłysia niżnymy barwamy, z-za płeczej wychoplu-wałysia, niby dwa meczi, jaskrawo-błakytni promeni. Szcze odyn uwinczuwaw czoło.Wsia postať łedwe pomitno chytałaś, niby połumja bahattia w spokijnu dnynu. Takojuż buła Głedis. Tilky kolory jiji tiła buły liłowo-fiöłetowoji hamy. Switło j wohoń, czystotaj wicznyj ruch — bilsze niczoho zwycznoho ne buło w onowłenych ludśkych istotach.

Merkurij prysłuchawsia. U prostori zazwuczała dumka Horiöra.— Ja znaw ce. Szcze tysiaczi spirałej tomu, koły rozijszowsia w pohladach z Kareo-

som. Swit Ary pryjszow do samozapereczennia. Eksperyment Arimana pryskoryw pro-ces. Hołownyj Koordynator zamknuw projawłenu megasystemu, porodywszy embriönnowoji switobudowy w trymirnosti. Ce łysze poroczne powernennia do swoho mynułoho.Stareczyj marazm psychiky, jaka chocze widmołodytysia, pohłynajuczy duchowni syłyswojich ditej.

Drewni stworyły kołyś czudowyj symwoł: zmij, szczo kusaje swij chwist. Materija,jaka ne maje onowłennia, powynna pożyraty sama sebe, powertajuczyś do wse nowychi nowych cykliw samowidtworennia. Żachływe koło! Z nioho nema wychodu. Treba kołoZmija peretworyty w spiral Bezkonecznosti.

— Jak? — dzwinko spytała Juliäna.— Onowyty materiju. Sublimuwaty jiji do stanu noosfery. Wy wże znajete istoriju

naszoho powstannia. Je doswid, stworeno Braterstwo Bezmeżżia. Wono czekaje, wonohotowe dopomohty kożnomu, chto ne pobojiťsia wohnianoho polotu! Tilky tak możnarozimknuty switowyj kołaps, tilky tak można wriatuwaty wsełenśku ewoluciju!

— Ałe ż teper sprawa stosujeťsia ne tilky systemy Ary, — hirko skazaw Horykoriń.— Tak. Wy ne skynete z sebe widpowidalnosti za dolu nowostworenoji trymirnosti.Merkurij widczuw, jak u nioho zapekło bila sercia, ozwałasia Hromowycia. U joli

sylno wyruwała jiji dynamiczna, naprużena dumka:— Druzi! Eksperyment perestaw buty indywidualnoju sprawoju Arimana i nawiť

systemy. Win stosujeťsia doli wsioho kosmosu. Uzakonyty parazytarne tworennia —chto skaże, jaka łanciuhowa reakcija poczneťsia w Bezmeżnosti?

— Tak! — skazała Głedis, jaka dosi mowczała. — Nasz swit — swit syntezu —maje bezlicz modeluwań katastrof, jaki otrymuwały objektywaciju w Bahatomirnosti. Inajstrasznisza katastrofa — zamknena switobudowa. Wona wampiryzuje jedyne połe,pohłynajuczy energiju dla widtworennia dehradujuczych form żyttia. Szczob zupynytyłanciuhowu reakciju takoho żyttia, treba nejmowirne zusylla myslaczych istot. Take zu-sylla, jake pereważyť inerciju trymirnoho switu!

— Chto zdatnyj na ce? — proszepotiw Sokrat. — Ce nejmowirno! Jedyne — poky-nuty porocznu ewoluciju i pidniatysia w noosferu, do wohnianych bratiw. Czy ne tak,Horiöre?

Page 195: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zorianyj Powstaneć mowczaw. Mowczała i Głedis.— Prawda, — zitchnuwszy, mowyw Horykoriń. — My możemo wyjty z projawłe-

noho buttia w Objednanyj Swit. Ałe czy bude ce riszenniam sercia?— Ni! — mowyw Sokrat. — Nasz duch ne znatyme spokoju.— My bijci! — dodała Juliäna. — Nas znowu ponese chwyla w swity Bahatomir-

nosti. Doky tut kypyť chaos i trywaje poszuk, my ne pidemo w swit syntezu!— Ałe w systemi Ary my bezsyli, — zadumływo skazaw Horykoriń. — Bahato wcze-

nych powiryło Arimanowi. Wony czekajuť rezultatiw eksperymentu. Wsi inszi — bo-jaťsia. Strach panuje nad nymy.

— Proponuju alternatywu, — riszucze ozwałasia Hromowycia.— Każy.— My prorwemosia w nowostworenyj Trymirnyj Swit. My znajemo zakony trans-

formaciji i…— Szczo ty howorysz? — żachnułasia Juliäna. — Adże po zakonu tijeji sfery…— Tak, — zhodyłasia Hromowycia. — My stanemo żytelamy toho switu.— I nawiť zabudemo pro swoju systemu, — dodaw Horyko-riń. — Zabudemo, chto

my j zwidky.— Ne nazawżdy, — zapereczyła Hromowycia. — Nasza informacija, nasza wola

żytyme w hrubych praludśkych formach. A same ce ja mała na uwazi. Ariman stworywrabśkyj swit dla wyzysku. My wwijdemo tudy i prynesemo ideju powstannia. Czujete?Chaj my stanemo katalizatorom nespokoju, rewoluciji, poszuku, sumniwu i prahnennia.Arimanowe tworennia powstane suproty tworcia. Systema Ary ne zachotiła jty z namyw swit syntezu. My powedemo tudy nowyj swit!

— Koły ce bude? — sumno ozwałasia Inesa, jaka do cioho weś czas mowczała.— Ne skoro, — zhodyłasia Hromowycia. — Ne skoro. Mynuť strachitływi cykły

szukań, padiń, bojiw ta muk, doky my znowu zbahnemo istynu… Ałe skaży widwerto —ty znajesz inszyj szlach?

— Ne znaju…— Wyriszeno, — skazaw Horykoriń. — Ja zhoden.— Zhodna, — riszucze mowyła Hromowycia.— Zhoda, — odyn za odnym powilno, niby rozmirkowujuczy, 1 ozywałysia Kosmo-

kratory.Merkurij słuchaw tu trywożnu mowu, i dywne poczuttia zarodżuwałosia w hru-

diach. Zazdrisť? Czy szczyre schwałennia? Odni suproty ciłoji systemy! Jaku syłu, wolutreba maty, szczob tak wyriszyty?!

— Ałe odne mene nepokojiť, — weła dali Hromowycia. — My ne znajemo tocznychkoordynat nowoho switu. A dobratysia do Informatywnoho centru…

— Ce ne pidchodyť, — zhodywsia Horykoriń. — Wsia systema kontrolu w rukachArimana. Ja proponuju inszyj płan. My transformujemosia na kraj systemy Ary, w dwi-sti simnadciatyj sektor.

— Muzej Drewnich kultur? — zdywuwawsia Sokrat. — Nawiszczo ce tobi?— Tam je starowynni kosmiczni aparaty. Muzej ne obładnanyj kontrołem. My bu-

demo w bezpeci. Pidhotujemo jakyjś prystrij i pronyknemo w Trymirnyj Swit. Dowe-deťsia popraciuwaty nad programoju, ałe ja spodiwajusia znajty w muzeji szwydkodi-juczi maszyny.

— Prekrasne riszennia! — skazaw Sokrat.— Piznaju drewnich powstanciw! — hordo skazaw Horiör.— Duch asterojida Swobody żywe! — dodała Głedis, niżno usmichajuczyś Kosmo-

kratoram. — Wy peremożete!— I pamjatajte, — skazaw Horiör, — szczo w tomu dałekomu switi wy ne budete

samotnimy. Braterstwo Bezmeżżia znaje pro swojich syniw. Nad prirwoju widczaju, nahrani smerti zhadujte pro witczyznu. I szcze odne: wiźmiť mij podarunok.

Page 196: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Szczo ce?— Uniwersalnyj informator. Stworenyj z subatomnoji reczowyny. U Trymirnomu

Switi win praktyczno newrazływyj — ni udary, ni najwyszcza temperatura ne znyszczaťjoho.

— Ałe ż my stanemo prymitywnymy istotamy, — zapereczyw Horykoriń. — Jakmy zmożemo korystuwatysia nym, doky nasza swidomisť ne pidnimeťsia do kosmicz-noho riwnia?

— Ja wże skazaw, za wamy bude syła Bezmiru. Informator maje zdatnisť magne-tyzmu, win nemynucze bude prytiahuwatysia do kohoś z Kosmokratoriw, jakszczo nawiťpotrapyť spoczatku w czużi ruky. Win dawatyme wam informaciju tijeju miroju, jakabude potribna. Aż doky wy ne zbahnete, chto wy j zwidky! Do zustriczi, brattia!

— Zustrinemoś u bytwi! — Pałko mowyła Głedis, pidijmajuczy połumjani ruky.Postati Korsara i joho podruhy znykły. Kosmokratory Dowho dywyłysia na te mi-

sce, de wony stojały. Perezyrnułysia mowczky. Napered wyjszow Horykoriń.— Koło! — suworo nakazaw win.Merkurij baczyw, jak Kosmokratory wziałysia za ruky, utworywszy psychokilce. I

znykły…Wse. Tartar Arimana wyjawywsia bezsyłym. Teper Merkurij zbahnuw, pro jaki

możływosti kazaw na kongresi Horykoriń. Szlach spiwtworczosti indywida z neosiażni-stiu. Praktyczno nowyj bezmir buttia! Ariman ne zachotiw. Zazdrisť, czestolubstwo,rewnisť. Nawiť na takomu wysokomu szczabli isnuwannia wony dajuťsia wznaky.

Ałe szczo dijaty jomu? Załyszatysia tut, w ostohydłomu switi, de dity tikajuť u lisy,szczob widczuty chocza b iluziju swobody? De diwczata kydajuťsia w paszczu smerti,szczob znajty błahosłowennyj spokij? De strach wytaje nad serciamy bezsmertnychistot? Cha! Bezsmertnyj strach, bezkoneczne prynyżennia! Ni, win pide za Kosmokrato-ramy! Bez Hromowyci jomu ne żyty! Nazdożene jich, pryjednajeťsia.

Win wykłykaw Hołownoho Koordynatora i, koły hrizne obłyczczia zjawyłosia perednym, skazaw:

— Wony w Trymirnomu Switi, Arimane. Priamujuť do eksperymentalnoji płanety.— Szczo? — Ne powiryw Ariman. — Ty ne marysz?— Ni, ne mariu, — spokijno widpowiw Merkurij. — Wony tam. I ty znajesz, dla

czoho!— O proklattia! — Wyrwałosia z wust koordynatora. — Jak że ja ne peredbaczyw?

Teper zrozumiło, czomu Tartar ne wtrymaw jich. Horykoriń meni kazaw, ałe ja posmi-jawsia z joho sliw. O dureń! Merkuriju!

— Szczo?— Nazdohnaty j znyszczyty!— Koho?! — żachnuwsia kosmoslidczyj.— Wsich. Wsiu grupu! Newże ne rozumijesz? Wony zipsujuť programu tworennia.

Ce — katastrofa dla nas… dla mene… Bery uniwersalnyj kosmolit, pronykaj u trymir-nisť, perejdy na orbitalnyj polit dowkoła eksperymentalnoji płanety. Pidstereży jich wprostori abo na płaneti i spopeły neszczadno! Daju tobi nadijnych pomicznykiw. I szczeodne: ne wymykaj zachysnoho pola. Inaksze ty dehradujesz u trymirnisť i stanesz ta-kym, jak i tamteszni żyteli. Ja ne choczu wtraczaty najkraszczoho kosmoslidczoho. Czu-jesz? Ja żdu!

Merkurij pomityw korabel Kosmokratoriw na szyrokij halawyni wysokoho lisu.Win powiw kosmolit na znyżennia. Bolisno zaszczemiło serce: jaka wona teper, Hromo-wycia?

Win uwimknuw uniwersalnyj ekran, skorehuwaw na trymirnu inwersiju. Kosmolitkrużlaw nad halawynoju. Merkurij daw nakaz awtomatam posadyty kosmolit na power-chniu nowoho switu.

— Ce nebezpeczno, — ozwawsia odyn z suputnykiw kosmoslidczoho.

Page 197: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Merkurij promowczaw. U hrudiach narostaw hniw. Doky win wykonuwatyme woluArimana? Tudy, do neji, do lubych druziw, de bude bij i swoboda!

— Szczo ty robysz? — poczuwsia kryk. — Połe! My załyszymosia tut nazawżdy!Zrada!

Merkurij rozimknuw zachysne połe, razhermetyzuwaw kosmolit. U rozczyneniluky dychnuło ważke, zaduszływe powitria czużoji płanety, jaka widnyni stawała rid-noju. Spałachnuła błyskawycia. Zaťmaryła swidomisť.

Merkurij pochytnuwsia. De win? Szczo za dywo? Jak siudy potrapyw?Tumanni spohady wyruwały hłyboko-hłyboko. Merkurij hlanuw na swoji ruky —

wony buły wołochati, mjazysti.Win kynuwsia do wychodu. Szczoś odwiczne, nezabutnie weło joho powz nezbah-

nenni prystroji, zacipeniłych suputnykiw, dali, dali… Tam, bila tajemnyczoho sribla-stoho stowpa, semero. Semero druziw. Win pospiszaje do nych… Tam rozhadka, tamzachyst…

Pozadu lutyj nenawysnyj kryk. Ważki kroky. I udar! Udar po hołowi!Win upaw. Szcze baczyw, jak ti semero bihły do nioho. Czuw, jak zczynyłasia bijka.

Nasuwałasia piťma nebuttia.Chtoś niżno wziaw joho hołowu w dołoni, na czoło wpały chołodni krapli. Win hla-

nuw z-pid znesyłenych powik. Na nioho dywyłysia błakytni oczi. Chto ce? Chto ce? Takyjridnyj, takyj błyźkyj! Wona. Wona. Wona. Wiczna kochana!.. My zustriłysia… I znowurozłuczajemoś. Smerť… Znowu my znajemo smerť… Bezsmertni w krajini smertnych…Proszczaj, Hromowyce. Ja nazdohnaw tebe. Arimane, ty prohraw. Ty prohraw bij…

Juna prekrasna diwczyna Zemli prypała do wmyrajuczoho. Nad nymy stojały po-chmuri towaryszi, spyrajuczyś na towsti pałyci. Wony prohnały worohiw u chaszczulisu. Poperedu tiażki boji za duszi tutesznich myslaczych istot, ałe teper…

Merkurij posmichnuwsia znekrowłenymy wustamy diwczyni. Chotiw rukoju dotor-knutysia do jiji szczoky. Ałe ne mih nawiť poworuchnuty palciamy.

Tak oś jaka ty, prirwa nebuttia. Temriawa, carstwo tinej. Ty nadowho rozłuczyłamene z krajinoju szczastia. Proszczaj, Hromowyce. Ja znowu pryjdu. Ja pryjdu bahatoraziw. Ja znajszow tebe i znowu znajdu.

…Nad Hryhorom Bowoju siriła w switankowomu prysmerku stela kyjiwśkoji kim-naty. Chłopeć newydiuszczymy oczyma dywywsia whoru, a w swidomosti szcze widłu-niuwały hrizni kryky napasnykiw, szum predkowicznoho lisu.

Na serci buło toskno, ważko. Nawiszczo jomu ce podwijne żyttia. Zwidky wono?Istorija Zorianoho Powstancia, bezkoneczni pryhody w systemi Ary. De pryczyna takojimiticznoji informaciji? Może, zwjazok z prostorowymy zapysamy, z obrazamy noosfery?Win wyjawywsia czutływym do psychiky switu, jakyj deś isnuwaw czy isnuje, i teperperejmaje na sebe poczuttia myslaczych istot, jakych win nikoły ne baczyw i ne poba-czyť?

Dywna sfera naszoji pidswidomosti. Wona żywe nezałeżno wid osmysłenoho w po-wsiakdennomu żytti. Może, w nij narodżujeťsia embriön nowoji ewoluciji? A nasze tepe-risznie isnuwannia łysze peredistorija majbutnioji kosmoludyny?

Kazka… Ałe czomu wona taka błyźka i chwylujucza? I postati Kosmokratoriw —jak ridni braty. I Hromowycia — wykapana Hala. Może, w tych snach je jakeś raciönalnezerno? I win żyw uże w inszij podobi w dałekomu switi. A potim… potim proryw u ko-smos trymirnosti. Żyttia na czużij, nebezpecznij płaneti. Wiczni poszuky istyny i wicznyjbij. Namahannia wyrwatysia w sferu swobody i bolisna nemożływisť zrobyty ce. De żwony, braty z dałekoji systemy Ary? U jakych serciach rozsijani jichni wohni? De jimzustritysia, jak objednatysia?

Skaży komu-nebuď iz kołeg — smichu bude na desiať rokiw. Osobływo, ne daj boh,szefu na zubok potrapyty. Łysze Hali można widkrytysia. Wona zbahne. I, może, pid-każe szczoś.

Page 198: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

W dweri postukały. Hryhir zwiwsia na liżku.— Chto?— Ja, synku, — skazała baba Mokryna. — Potrywożyła?— Chiba wże snidannia? — zdywuwawsia chłopeć. — Szcze ż rano.— Tełegrama. Łeży, łeży. Ja j dumaju — mo’, sroczna? Wiźmy.Chto b ce mih prysłaty tełegramu? Może, baťko? Ni, łysze odne słowo: «Podzwony».

I pidpys szefa. Szczo za omana? Win że daw dwa misiaci. Newże jakiś zminy?Chuteńko wmywsia, odiahnuwsia, wyjszow na wułyciu. Tramwaji szcze ne cho-

dyły. Czerez koliju obaczływo perechodyw chudiuszczyj rudyj kit. Hryhir, pozichajuczy,ruszyw za nym. Hlanuw na rożewe switankowe nebo. Siohodni bude czudowa pohoda.Można bude pohulaty z Hałeju.

Zajszow do tełefonnoji budky. Znajszow u kyszeni dwi kopijky. Ozwawsia sam szef.Hołos buw newdowołenyj.

— Czomu tak rano?— A wy ż prysłały tełegramu.— To j szczo? Ne skazano ż tam: podzwony na switanku?— Ja hadaw, szczo ważływa sprawa.— Oj Hryhore, Hryhore, — dokirływo skazaw szef. — Szerłok ty zadrypanyj! Nu,

harazd, dobre, szczo ozwawsia. Zawtra wertajsia na robotu, poszlu tebe w rajon. Je odnasprawa.

— Jak to? — zdywuwawsia Hryhir. — Wy ż dały meni dwa misiaci! Ja szcze ni-czoho ne znaju.

— Wże ne treba, — zaspokojiw szef. — Spijmały joho.— Koho? — Aż zdryhnuwsia Hryhir.— Ta toho ż samoho, — newdowołeno proburkotiw szef. — Ty nacze małeńkyj. Toho

samoho subjekta, rady jakoho ty piszow u widriadżennia. Tocznisze — ne spijmały, asam zjawywsia. Nu, nam kraszcze. Baba z woza, kobyli łehsze. Tak szczo radij!

— A jak że…— Szczo?— Ja ż poznajomywsia.— Z kym? — zdywuwawsia szef. — Z kym poznajomywsia? A-a, rozumiju. Chm…

Dywak. To rozznajomsia. U nas takyj fach. Wse. Robota. Aha, szcze odne, dobre, szczozhadaw. Ty tam zaproszuwaw mene, zdajeťsia, na siohodni?..

— Dyskusija, — sumno widpowiw Hryhir. — Pro Kosmiczne Prawo.— Tak ja ne zmożu. Wy wże tam ne obrażajtesia na staroho.— Harazd, — ważko skazaw Hryhorij. — My sami.— Ot i sławno. Ja żdu tebe. Siohodni szcze pohulaj, a zawtra — Szczob na odnij

nozi pryskakaw. Oś tak. Buwaj.Hryhir wyjszow z budky mow oczmaniłyj. Oce tak nowyna! Znajszowsia jiji baťko!

Czy wona znaje? Nawriad. Skazaty czy ni? Czy spoczatku diznatysia, de win buw, szczorobyw? Jakszczo ne wynen — czudowo! A jakszczo… Jakszczo złoczyneć? Szczo todi?Mowczaty? A dla neji win wse’dno baťko. I jak todi? Jaka tiń wpade miż nymy?

Wony zustriłyś, jak i domowyłysia, bila pamjatnyka Wołodymyrowi. Hala pryjszław temno-fiöłetowij sukni, jaka szczilno oblahała jiji strunku postať. Kosa buła zapłe-tena, składena u wineć, ce szcze bilsze pidkresluwało krasu jiji szyji j płeczej.

Wona dywyłasia na chłopcia niżno j trywożno. Bila wust pryczajiłasia łehka po-smiszka. Hryhoru zdałosia, szczo ta posmiszka mohła szwydko zminytysia na hrymasuhniwu czy ironiji.

Diwczyna zapytływo hlanuła w oczi Bowy.— Szczoś stałosia?— Zwidky ty wziała? — nesmiływo zapereczyw chłopeć.— Baczu.

Page 199: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

. — Niczoho ne stałosia.— Ne obmaniuj. Ja ż baczu. Ne choczesz kazaty — ne treba.— Prawdu każesz, — zitchnuw Hryhir. — Poky szczo ne treba.— Dobre, — łaskawo skazała Hala.— Ja zawtra pojidu u widriadżennia. Tyżniw na dwa.— Tak nadowho?— Ja dumatymu pro tebe, — proszepotiw chłopeć, styskajuczy jiji ruku.— Ja żdatymu. Duże, — prosto skazała Hala. — A siohodni? My pidemo na dysku-

siju?— Pidemo, Halu. Trochy piznisze. A teper pohulajemo.Wony jszły ałejeju, dowkoła snuwała rozmajita jurba, bujały zełenniu derewa, na-

byrałysia syły j snahy. Hryhir pohladaw na Halu, nepokojiwsia. Znaje czy ni? Mabuť,ni. Bo jakby znała — pomityw by. Jak ce tiażko: jty poriad z kochanoju i ne skazaty jijpro baťka! Ałe ż win i sam szcze ne znaje niczoho. Skazaty — wona odrazu wybuchne,pobiżyť kudyś, szczob rozpytaty, diznatysia. A Hryhoru choczeťsia, szczob u cej weczirniszczo ne stojało miż nymy. Też egojizm. Egojizm i czerstwisť.

U kwartyri po wułyci Herojiw Rewoluciji jich zustriły mołodi hospodari — brat isestra, druzi Hryhora. Baťky jichni pojichały do sanatoriju, j tomu buło wyriszeno dys-kusiju prowesty u nych.

— Wiktor.— Sima.— A ce Hala, — widrekomenduwaw Hryhir. — Medycyna…— Siohodni sud, jak ty znajesz, — skazała Sima. — Ty, Halu, kym budesz? Swid-

kom, slidczym, zachysnykom?— Szcze ne znaju, — rozhubyłasia diwczyna. — Ja… podywlusia…— Ty, Hryhore, szcze ne wwiw jiji w kurs sprawy?— Wona bude sposterihaczem.— Sposterihaczem? Nejtralnych ne może buty! Niczoho, wona wyznaczyť swoje

stawłennia pid czas procesu. Proszu do witalni. Do reczi, maje buty duże cikawo. Jeswiaszczenyk, baptyst, zawitaw nawiť Sergij Horenycia…

— Horenycia? — zdywuwawsia Bowa. — Toj samyj? Fizyk?— Ehe ż! Widomyj teoretyk…— Ty hadajesz, win szczoś skaże?— Obiciaw, jakszczo bude cikawa dyskusija.Hryhir i Hala uwijszły do wełykoji kimnaty. Tam uże sydiło z dwadciať diwczat i

chłopciw, a takoż kilka litnich ludej. Trywała newymuszena besida, czuwsia smich. Pry-bułych prywitały, chłopci zacikawłeno pozyrały na Halu. Wona siła na krajeczok dywanabila Hryhora.

Sima ta Wiktor wnesły stił, postawyły posered witalni. Nakryły zełenoju oksamy-towoju skatertynoju, postawyły try stilci. Z susidnioji kimnaty wwijszło troje — w na-pudrenych perukach, u dowhych płaszczach z błakytnoho szowku. Chłopeć i dwi diw-czyny. Wony buły zoseredżeni, komiczno hrizni…

— Sud ide! — prohołosyw Wiktor uroczysto. — Proszu wstaty.Chłopci ta diwczata wstały, perehladajuczyś, smijuczyś. Starszi skeptyczno usmi-

chałysia. Suddi zajniały swoji miscia za stołom.— Proszu sisty, — skazaw Wiktor.Hołownyj suddia udaryw derewjanym mołotoczkom po stołu.— Wwediť pidsudnych.Dwoje chłopciw, na hrudiach jakych buło napysano wełykymy czornymy literamy

«ZAKON», wweły czotyrioch czołowik. Hala pyrsnuła. Troje z nych buły rozmalowaniriznymy farbamy. Wony zobrażały bohiw riznych narodiw. Czetwertyj pidsudnyj buw uzwyczajnomu odiazi.

Page 200: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Chto ż ce? Za szczo joho sudiať?— Krim bohiw, sudymo siohodni j ludynu, — skazaw Bowa. — Szczob zberehty

sprawedływisť.— Zrozumiło, — skazała Hala, chocz poky szczo niczoho ne rozumiła.— Pidsudni, — uroczysto zwernuwsia suddia. — Jehowa!— Ja, — badioro widpowiw odyn z pidsudnych z czornoju maszkaroju na obłyczczi.— Zews-Jupiter!— Ja, — wełyczno ozwawsia borodatyj atłet i skław ruky na hrudiach.— Jak stojite? — serdyto zapytaw suddia. — Ce wam ne Olimp. Opustiť ruky.— Słuchaju, wasza czesť, — rozhubłeno skazaw Zews.— Brama?— Ja, — skazaw tretij, poprawlajuczy na hołowi bahatostupenewu piramidu,— Ludyna!— Ja, — linywo ozwawsia chłopeć u suczasnomu kostiumi. — Ne znaju tilky, za

szczo mene do cijeji kompaniji?.. Ja ż ne mit, a realnisť.— Mowczy, — zauważyw suddia. — Jakszczo wynen, to widpowidaj. Pered zako-

nom wsi wynni. Oś tak!Prysutni prywitały taku zajawu suddi opłeskamy. Win żestom ruky poprosyw

tyszi. Zweliw pidsudnym sisty. Sam pidwiwsia.— Imjam Kosmicznoho Prawa sud rozpoczato. Wystupaty j widpowidaty łako-

niczno. Pidsudni! Howoryty tilky prawdu, odnu prawdu! Jasno?— Jasno, — chorom widpowiły pidsudni.— Czudowo. Prysiahatysia ne treba. Wy zawżdy poruszuwały klatwy. Tak abo ni.

Prokurore!Pidwiwsia wysokyj chudyj chłopeć w okularach.— Nijakych osobystych emocij. Fakty, tilky fakty.— Bude zrobłeno.— Zachysnyk!— Ja, — ozwałasia harneńka bilawa diwczyna, szczo sydiła porucz Hali.— Sentymenty widkynuty. Zachyst powynen buty humannyj, ałe bez słyniawosti.— Wasza czesť, — zauważyła zachysnycia. — Szczo za terminołogija?— Ja tut hospodar! — hrymnuw suddia. — Słuchaty i pidkoriatysia. Inaksze —

wywedu.Zachysnycia rozweła rukamy i siła.— Kilka sliw po suti zwynuwaczennia, — skazaw suddia. — Słuchajte uważno.

Pidsudnyj Jehowa zwynuwaczujeťsia w tomu, szczo: a) stworyw antagonistycznyj swit;b) kilka raziw nyszczyw joho; w) bezlicz raziw wykorystowuwaw swoju mohutnisť wsu-perecz interesam pidłehłych jomu istot. Pidsudnyj Zews— Jupiter zwynuwaczujeťsia wtomu, szczo: a) pokaliczyw baťka j uzurpuwaw władu nad switom; b) skorystawsia pry-chylnistiu Prometeja, a potim szlachom obmanu prykuwaw joho do skeli; w) korystu-wawsia nebesnymy błyskawyciamy ne na błaho switu, a dla swojeji potichy. PidsudnyjBrama zwynuwaczujeťsia w tomu, szczo: a) stworyw izolowanyj wid jedynoho bezmiruswit, czym pozbawyw joho możływosti piznaty istynu; b) buduczy wsemohutnim, zały-szaw u bidi wełykych herojiw, a to j prychodyw na pomicz uzurpatoram i demonam; w)obmaniuwaw dwoch inszych człeniw bożestwennoho Trymurti — Szywu ta Wisznu, nekażuczy wże pro menszych istot. I, nareszti, Ludyna zwynuwaczujeťsia w tomu, szczo:a) majuczy swobodu woli, protiahom tysiaczoliť prysłuhowuwała despotam i nasylny-kam; b) sijała rozbrat u ludśkomu suspilstwi, czym zatrymała na tysiaczolittia ewolu-ciju; w) wykorystała mohutni syły rozumu, podarowani pryrodoju, ne na błaho, a dlasamoznyszczennia. Pocznemo z Jehowy. Pidsudnyj Jehowa!

— Słuchaju.— Chto wy takyj?

Page 201: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Boh. Jedynyj i nepowtornyj. Tworeć neba i zemli.— Chto wasz baťko, maty?— Nema takych. Ja sam sobi baťko j maty. Ja od wiku suszczyj. Szcze niczoho ne

buło, jak ja wże buw.— De? — zapytaw suddia.— Poza czasom i prostorom. U suczasnych kategorijach mysłennia cioho pojasnyty

ne można, — pychato widpowiw Jehowa.— A potim? Szczo stałosia potim?— Ja stworyw swit. Nebesnyj i zemnyj. Na nebi ja stworyw angeliw, na zemli —

ludej.— Dali?— Angeły powstały. Ja jich skynuw z neba. Ludy sohriszyły. Ja jich wtopyw.— Wy dijały złoczynno, Jehowa! Wy poruszyły zakon.— Ja sam sobi zakon, — zwerchnio zajawyw Jehowa. — Ne może ż moje tworinnia

wkazuwaty meni, szczo prawylno, a szczo neprawylno?— Dywna łogika, — chmyknuw suddia, apelujuczy do prysutnich. — Otże, maty

czy baťko majuť prawo wbyty, wtopyty czy muczyty, zakatuwaty swojich ditej?— Pewne, szczo tak, — pohodywsia Jehowa.— Moral jurśkoho periödu, — ozwawsia chtoś iz słuchacziw. — Etyka reptylij!— Ty-y-cho! — skazaw suddia. — Wywedu! Jehowo! Wy wyznajete sebe wynnym

u poruszenni Kosmicznoho Prawa?— Ni, — widpowiw Jehowa. — Takoho prawa nema. Otże, nema czoho na nioho

posyłatysia. Ja wołodar suszczoho i ne dozwolu…— Nu, ce my pobaczymo, — perebyw joho suddia. — Sidajte! Pidsudnyj Zews-Ju-

piter!Pidwiwsia borodatyj wełeteń.— Zews-Jupiter, syn Kronosa!— Aha. Teper syn Kronosa! A szczo ty wczynyw zi swojim baťkom?— Ta… skynuw joho!..— Aj-ja-jaj, — dokirływo pochytaw hołowoju suddia, ironiczno pohladajuczy na

usmichneni obłyczczia prysutnich. — Jak że tak można, wsesylnyj Zewse? Pidnimatyruku na baťka?

— A win sam wynen, — pochmuro skazaw Zews. — jiw ditej swojich. I mene b zjiw,jakby…

— Zażdy! Wyprawdowuwatysia budesz potim. Szczo ty zrobyw z Prometejem?— Prykuwaw joho do skeli. U duże harnomu misci. Na Kawkazi. Wse-taky subtro-

piky. Ja ż ne prykuwaw joho, skażimo, na chrebti Czerśkoho, de wiczna merzłota, a wsmuzi kurortiw Hahra — Soczi. Szczo jomu szcze treba?

— Ta ty, ja baczu, szcze j dotepnyk? — zdywuwawsia suddia. — Hm, dowedeťsia jce wrachuwaty! Za szczo ż ty joho prykuwaw? Adże win twij brat i pomicznyk. Dopomihtobi wtychomyryty stychiji, peremohty tytaniw.

— A nawiszczo win daw wohoń tym kuźkam, neczysti zemnij?— Sebto komu? — wrażeno zapytaw suddia.— A smertnym. Ludiam. Wkraw na nebi, ponis na zemlu. I tym poruszyw zakon

Olimpu. Ja — jedynyj car, a win mene ne zapytaw.— Bo znaw, szczo ty ne dozwołysz.— Tym bilsze. Otże, ne ja złoczyneć, a win. Ja dijaw prawylno i tomu ne pidlahaju

sudu.— Prometej dijaw za welinniam sercia. Win lubyw ludej. A lubow — najwyszczyj

zakon.— Durnyci. Abstrakcija. Za szczo jich lubyty — ludej? Nikczemni, swarływi, wo-

jownyczi, neposlidowni. Daty takij mizeriji wohoń? O Kronose, takoho bezumstwa ja ne

Page 202: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

czekaw wid Prometeja, mudroho tytana!— Nawiszczo ż ty sotworyw ludej?— Ja? — Znyzaw płeczyma Zews. — Szczo ja — idiöt? Wasza czesť, ja jich ne two-

ryw. Wony sami wynykły.— Z czoho?— Z hłyny. Z brudu. Z ameby. Z materiji szlachom ewoluciji…— Ty meni baky ne zabywaj, — hrizno perebyw suddia. — Niczoho tut czytaty azy

diämatu. Ty ne wykruczujsia, olimpijśkyj władyko! Każy widwerto, pryznajeszsia, szczowynen?

— Ni za jaki hroszi, — pochytaw hołowoju Zews. — Ludej ne tworyw, Prometejane prykowuwaw do skeli. Win sam sebe prykuwaw!

Słuchaczi zasmijałysia. Suddia postukaw mołotkom.— Do reczi, wasza czesť, — żalibno ozwawsia Zews, — czy można zapałyty? A to

antytiła wymahajuť swoho!— Pały, Gorgona z toboju, — burknuw suddia. — Ja też zapalu, bo doky z wamy,

bohamy, wporajeszsia… Sidaj, łoburiako olimpijśkyj, żdy swoho czasu.Nad hołowamy popływ sygaretnyj dymok.— Brama, — prohołosyw suddia, pychkajuczy cyharkoju. — Pidsudnyj Brama!— Ja, — pidwiwsia Brama, prytrymujuczy piramidu na hołowi. — Można, ja znimu

hołownyj ubir? A to nezruczno.— Walaj, — machnuw rukoju suddia. — Nam ne forma twoja, a suť potribna. Tak.

Chto ty i szczo ty?— Brama, człen Trymurti, bożestwennoji triädy. Szcze je w mene braty — Wisznu

i Szywa. A baťko — Machadewa, Wełykyj Duch.— Ty sotworyw swit dla sebe? Widpowidaj!— Tak toczno, sotworyw. Tilky ne ja, a moji słuhy.— Ałe ż ty weliw jim?— Weliw.— Todi ne maje znaczennia. Ideja twoja. Znaczyť, i złoczyn twij. Ty powidomyw

bratiw twojich, Szywu j Wisznu, pro swij namir?— Ni. A nawiszczo?— Jak to nawiszczo? Kołegiälnisť! A to samostijno stworyw switosferu, zamknuw

jiji, szczob nichto ne baczyw, szczo i jak. Mało czoho ty tam natworysz! Szczo j sam Ma-chadewa ne rozbereťsia, ne wporajeťsia! Dali. Koły Szywa zapytaw tebe pro nowostwo-reyyj swit, szczo ty jomu skazaw? Ty pryznawsia?

— Ni. Ja skazaw, szczo nijakoho switu ne tworyw. Ałe win sam pidhłediw. I wy-mahaw, szczob ja likwiduwaw. Joho j treba sudyty. Bo ja — tworeć, a win rujnator!

— Inkoły rujnator prekrasniszyj za tworcia. Wyznajesz sebe wynnym, Bramo?— Szukajte, wasza czesť, durniszych! — oburywsia Brama. — Ja protestuju i wy-

mahaju sprawedływosti!— Harazd, sidaj! Nichto ne wyznaje sebe wynnym. Ludyno! Wstań! Chto ty?— Myslacza istota.— Czym dowedesz?— Ja myslu — otże, isnuju. Ja isnuju — otże, myslu.— Zalizna w tebe łogika, — posmichnuwsia suddia. — Harazd, pryjmajemo na

wiru. Poky szczo. Chto baťko, maty?— Maty — Pryroda, baťko — Wypadok.— Wypadok? — zdywuwawsia suddia. — Jakyj że może buty wypadok u switi,

szczo pidkoriajeťsia Zakonu Miry, Czasu, Wahy?— Ne znaju, — rozhubywsia pidsudnyj. — Tak kazała meni maty.— A ty z neju howoryw?— Namahawsia.

Page 203: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Korotsze każuczy, ty szcze ne znajesz, chto twij baťko? Jakyjś zalotnyj dżygun!Harazd. Wik?

— Toczno newidomo.— Jasno. Brodiaha ty, jak podywlusia ja na tebe. Czym zajmawsia?— Skilky pamjataju — szukaju istynu.— Istynu? — zdywuwawsia suddia. — A szczo ce take?— Ce widpowiď na wsi zapytannia.— I ty jiji znajszow?— Ni.— A koły znajdesz?— Budu rozpytuwaty jiji pro wse. I tak dowiczno.— Chymerni poniattia w tebe. Łedaciuha ty, a ne szukacz. Istorija pokazuje, szczo

ty newpynno wiw wijny sam z soboju, muruwaw tiurmy, wjaznyci dla swojich bratiw,wynachodyw strachitływu zbroju, szczob nyszczyty, znuszczawsia nad menszymy bra-tamy — twarynamy ta rosłynamy, a takoż bezżalisno wbywaw jich, zasmityw płanetupokyďkamy.

— Ne tilky ce, wasza czesť, — zapereczyw pidsudnyj. — Ja i sijaw kwity, wy-roszczuwaw sady, lisy, buduwaw prekrasni pałacy, tworyw pisni. Ja powstawaw za swo-bodu, rujnuwaw kajdany rabstwa. Ja prahnuw do kosmosu i szukaw możływostej wyr-watysia z tenet tiażinnia. Ja propowiduwaw lubow i chotiw objednaty rid ludśkyj u je-dynu simju…

— Chotiw, ałe ż ne objednaw, — zapereczyw suddia. — Wyznajesz sebe wynnym uporuszenni Kosmicznoho Prawa?

— Ni.— Sidaj. Słowo nadajeťsia prokurorowi.Chudyj junak pidwiwsia za swojim stołykom, solidno kaszlanuw. Borodatyj swiasz-

czenyk chytruwato usmichawsia, uważno rozdywlawsia uczasnykiw inscenizaciji. Tilkyblidyj, z łychomankowym pohladom czornych oczej baptyst, nasupywszy husti browy,dywywsia pid nohy. I Sergij Horenycia buw zoseredżenyj i serjoznyj.

— Szanowni suddi, — skazaw prokuror. — Szanowni zasidateli, prysutni! Dla ko-hoś bohy — fikcija, mara ludśkoji swidomosti. I sud nad cijeju maroju jim zdajeťsia pro-fanacijeju, dytiaczoju zabahankoju. Dla kohoś bohy — transcendentna realnisť, i todinasz sud — wykłyk werchownij mohutnosti, karykatura na powstannia angeliw!

— Same tak, — chrypko j schwylowano ozwawsia baptyst. — Same tak, szanownyjjunacze! Bluznirstwo i newihłastwo! Wy korystujetesia nezmirnym myłoserdiam boha,szczob pluwaty na nioho. Ałe pamjatajte, szczo pluwky w nebo powernuťsia do was!

— Proszu hostej zaspokojitysia, — wwiczływo skazaw suddia. — Jim bude nadanamożływisť wysłowyty swoju toczku zoru. Prokurore, prodowżujte.

— Szanownyj hisť, — pokłonywsia u bik baptysta prokuror, — pomylajeťsia, kołyhoworyť pro bluznirstwo. My korystujemosia prawom myslaczych istot dumaty, poriw-niuwaty, analizuwaty i pryjmaty riszennia. Jakszczo nam swobodu daw tworeć, to nedla toho, szczob my buły mariönetkamy, bo dla awtomata dosyť prymitywnoji programy.Jakszczo swoboda woli je darunok kosmicznoho bezmiru i ewoluciji, todi tym bilsze wonapotribna dla wyboru puti.

Ne budemo nawodyty dokaziw czy antydokaziw isnuwannia tych abo inszych bo-hiw. Dosyť toho, szczo wony isnuwały j isnujuť u ludśkij swidomosti. Dosyť toho, szczowony weły i weduť miljonni jurby ludej do chymerycznoji mety, spriamowujuczy psy-chicznu energiju, okean woli, urahan najkraszczych poczuttiw, doskonali tworczi syły,naukowu dumku na prysłuhowuwannia gigantśkij kasti żerciw. Ci ludy, stwerdżujuczyrealnisť nadpryrodnych sył, szcze nikoły naukowo ne prodemonstruwały najawnisť wo-łodariw, jakym wony bucimto służať! Tym bilsze my powynni rozhlanuty z toczky zorukosmicznoho prawa, tobto prawa, jakomu pidporiadkowane wse u bezmiri, — prawa

Page 204: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

jednosti, tu metu, szczo jiji stawlať pered luďmy bohy wsich religij.— Neprypustymo! — rizko mowyw baptyst.— Szczo? — Ne zbahnuw prokuror.— Otak zmiszuwaty politejistyczni religiji, abo nawiť pantejizm, z wiroju w jedy-

noho boha — tworcia suszczoho!— A jaka riznycia? — pocikawywsia prokuror.— Nejmowirna, — zwerchnio skazaw baptyst. — Treba dobre wywczyty istoriju

religij. Pohanśki religiji Schodu i Zachodu, idołopokłonstwo, szamanstwo ta insze —hrubszyj czy tonszyj fetyszyzm, obohotworennia stychijnych sył. To falszywi bohy! I ły-sze Wetchyj Zawit widkrywaje ludiam wpersze w istoriji duch żywoho boha — tworcia iwożdia ludej.

— Czytały, znajemo! — mjako mowyw prokuror. — Dozwolte westy proces dali.Chaj bude po-waszomu, pocznemo z Jehowy — wetchozawitnoho boha. Biblija poczynajerozpowiď z tworennia Zemli — naszoji płanety, a potim ludyny. Ałe cerkowna tradycijaperedaje nam łegendu pro stworennia pered tym nebesnoho carstwa i angeliw. Szczo żstałosia potim?

— Padinnia Satany, — skazaw baptyst.— Prawylno, — pidchopyw prokuror. — Oś wam persze neporozuminnia. Chto ż

otoj suprotywnyk wetchoho boha? Najprekrasniszyj archangeł, Lucyfer-Switonoseć.Czomu win powstaje proty Jehowy? Cerkwa każe: hordynia! Zwidky? Dla czoho mohut-niomu kosmicznomu duchowi objednuwaty miriädy angeliw dla bytwy z tworcem? Jakposzczastyło jich objednaty? Z jakoju metoju? Adże ta meta powynna buty prekrasnoju,inaksze neporoczni angeły nikoły ne posmiły b wystupyty proty hospodaria neba!

Ałe załyszmo ci pytannia. Do nas dijszły tilky łegendy, a łegendy — to symwołypewnych idej, za jakymy może buty istoryczna realnisť. Dali. Demiürh Jehowa tworyťZemlu i wse, szczo na nij. Win lipyť ludynu i daje jij możływisť żyty szczasływo j beztur-botno. Razom z tym pered bezwolnoju ludynoju postaje spokusa — sławnozwisne drewoZła j Dobra. Wy wsi znajete, czym ce zakinczyłosia: proklattiam i pojawoju smerti. Ko-rotsze każuczy, poczałasia krywawa, buntiwływa, chaotyczna ewolucija ludstwa, jakatrywaje j dosi.

— Dozwolte meni, — znenaćka ozwawsia swiaszczenyk, łaskawo usmichajuczyś.— Ja słuchaw, słuchaw… Cikawo, welmy cikawo… Szczo ż, można j tak rozmowlaty prowyszczi symwoły. Boh — myłostywyj baťko, win proszczaje wse. Prote — muszu po-drużniomu zasterehty — swiate pyśmo ne je bełetrystyka, tym bilsze ne naukowyj trak-tat. Ce symwolicznyj wykład duchownoji istoriji switu. Kożen obraz czy fraza — sokro-wenni, wtajemnyczeni…

— Kryptograma? — zapytaw serjozno prokuror.— Schoże, — zhodywsia swiaszczenyk. — Szczob zbahnuty prychowanu suť tych

symwoliw, treba powiryty w tworcia suszczoho, treba zwuczaty na joho neczutnyj hołos.Inaksze zamisť bożoho łyka pobaczyte hruboho idoła abo porożneczu…

— Diakuju, — kywnuw prokuror. — Ja zbahnuw. Dowodyłosia czytaty taki ideji.Szczo ż, zhodymosia, szczo tam symwoły. Ałe symwoły też swidczať pro suť tworcia. My-łoserdnyj tworeć, spownenyj lubowi, nikoły ne skorystajeťsia hrubymy symwołamy. Wyż znajete pro syłu słowa, łogosa. Duchowna, inteligentna istota zawżdy korystujeťsiawyszukanoju, kulturnoju mowoju, tonkoju obraznoju systemoju, czariwnymy metafo-ramy, czudowymy prytczamy. A wetchozawitnyj demiürh — kłubok rewnoszcziw i złoby.Ni, ne zhoden. Nawiť za tymy symwołamy widczuwajeťsia złoczynna psychika i boże-willa, dowedene do głobalnych abo nawiť kosmicznych massztabiw. Wetchozawitnyjtworeć ne maje prawa westy ludej. Win powynen staty pered sudom istoriji, pered su-dom Kosmicznoho Prawa. Ja skazaw!

Prokuror siw. Suddia postukaw mołotoczkom po stołu.— Chto chocze skazaty?

Page 205: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Usmiszka szczezła na wustach swiaszczenyka, prozori oczi zakryżaniły. Win roz-hładyw borodu, hirko skazaw:

— Meni szkoda was, druzi. Wy duże rozumni, wy intełektuały, jak teper modnohoworyty. Wy perepowneni informacijeju. Znajete wse — wid istoriji religij do kwanto-woji mechaniky, wid genetyky do okultyzmu, wid kibernetyky do najnowitniszych hipo-tez pro pochodżennia Wseswitu. Z wamy tiażko spereczatysia. Inkoły — możływo. Tomuja ne choczu spereczatysia. Ta j istyna ne piznajeťsia w supereczci. To — wyhadka sofi-stiw. Istyna — poza słowamy. Prote choczu deszczo zapytaty. Oś wy tut rujnujete reli-gijnyj switohlad. Prohaniajete z swojeji psychiky tworcia, boha. Choczete gruntuwatymoral, etyku na ludśkych zakonach, na hromadśkij domowłenosti. Stwerdżujete metu ismysł buttia jak wiczne prahnennia do rozkryttia tajemnyć pryrody. Zapereczujete bez-smertia duchu, wywodiaczy joho z refłektornoji zdatnosti materiji do samopiznannia.Harazd! Ałe szczo dali? Ludyna — komaszyna sered neosiażnosti. Pered newymirnymyokeanamy czasu j prostoru wsi naszi zusylla — efemerni, obłudni. Ne łysze jehypetśkipiramidy, a j suczasni synchrofazotrony czy termojaderni prystroji poriwniano z wiczni-stiu — niszczo. Newże wam ne straszno dywytysia w nebo — w zorianu prirwu, jakapohłyne wasz prach, nawiť ne pomitywszy cioho? Newże wy ne rozumijete, szczo wyzałyszajeteś pered bezodneju na samoti, bez żodnoji nadiji podołaty jiji?

— Ta szczo ce wy strachajete nas? — skryknuła jakaś zachopłena diwczyna, strip-nuwszy bilawoju hrywoju. — Ludstwo poczało takyj dywowyżnyj szturm kosmosu, awy… Oś uże ludy na Misiaci pobuwały, a tam — inszi swity, dałeki zoriani systemy!Zustrinemo inszych istot — pobratajemosia! Potim — Wełyke Kilce cywilizacij, pro jakepysaw Jefremow…

— Son, — sumno pochytaw hołowoju swiaszczenyk. — Marni spodiwannia. Nawiťuczeni pyszuť, szczo rozszyrennia informaciji pro nawkołysznij swit rozszyriuje razom ztym i koło nepiznanoho. Strasznyj paradoks! Wychid u kosmos szcze bilsze pidkreslujesamotnisť ludyny. Kożen krok u bezodniu pokazuje nowi newymirni obriji. I wy ne owo-łodiwajete nymy, a baczyte, jak okean szyryťsia i załywaje was. O ni! Ludyna nespro-można dosiahty bereha istyny bez dopomohy wyszczych sył!

— Durnyci! — Poczułysia hołosy.— Ni, ne durnyci! — Nespodiwano wtrutywsia w besidu Sergij Horenycia.— Jak tak? — zdywuwałasia bilawa diwczyna. — I wy?..— Zażdiť, — machnuw rukoju wczenyj. — U tomu, szczo hisť skazaw, je hirke zerno

prawdy. Umnożennia informaciji, posyłennia energetycznych prystrojiw ne nabłyżajuťnas do owołodinnia wsim kosmosom.

— Ałe ż z kożnym dosiahnenniam my wse błyżcze do istyny?— Ni, o ni! Szczo oznaczaje «wse błyżcze» u bezmiri? Ce — pustyj zwuk.— To wy też za wiru w tworcia?— Ta ni, — usmichnuwsia Horenycia. — Do czoho tut wira, koły ludyna maje ro-

zum i wolu? Je inszyj, nemechanicznyj szlach owołodinnia kosmosom. Ne zawojuwannianeskinczennych prostoriw litalnymy aparatamy (chocz ce też potribno), a rozszyrennianaszych poczuttiw i rozumu u bahatomirnisť switobudowy, owołodinnia prostorom i cza-som, wyrostannia ludyny z obmeżenoji trymirnoji istoty — smertnoji i słabkoji — u wse-mohutnioho tytana, jakyj opanuje bezmirnisť, syntezuje w sobi wsiu hłybynnisť makro-kosmu. Todi zdijsnyťsia mrija drewnich mudreciw ta fiłosofiw, atom doriwniajeťsia ko-smosu, ludyna ototożnyťsia z bezmirnistiu. Druzi! Bohy ludej — łysze nebesnyj negatywnaszoho chaotycznoho zemnoho isnuwannia. Kosmiczna ludyna stane synom bezkonecz-nosti, dasť żyttia i mysl usiomu suszczomu, wywede wsich istot z łabiryntu neobchid-nosti u carstwo swobody.

— Nezbahnenno, — zitchnuw swiaszczenyk, zadumływo dywlaczyś na Horenyciu.— Fiłosofśka fantazija, — znyzaw płeczyma baptyst.— Pojasniť, — poprosyw chtoś iz chłopciw. — A to w abstrakciji wono harno, a jak

Page 206: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

konkretno…— Pojasniu, — pohodywsia wczenyj. — Korotko. Insze — dodumujte sami. Ostanni

dosiahnennia nauky pidweły nas do rozuminnia kosmosu jak jedynoho ciłoho. Ałe je-dyne ciłe może isnuwaty jak impuls, a ne jak integracija system, czastok. Tut protyricz-czia z teorijeju widnosnosti, jaka obmeżuje szwydkisť pryczynnosti szwydkistiu prome-nia. Dejakyj czas hadały, szczo kwantowyj barjer — 300 000 kiłometriw na sekundu —ne bude perejdenyj. Takym czynom kosmos załyszajeťsia nepiznannym, bo obmeżenaszwydkisť u bezmeżnosti stworiuje pered czytaczem nezdołannyj mur. Piznisze wynykłaideja myttiewoji wzajemodiji poza czasom i prostorom. Eksperymenty w kosmosi z fazo-wymy kwantorezonatoramy pokazały, szczo Wseswit maje, okrim widomych nam wza-jemozwjazkiw czasowo-prostorowych, bilsz hłybynnu wzajemnisť.

— Jak ce możływo? — Ne strymawsia prokuror. — Wse ż taky je miriädy czastok,zirok, płanet, istot. Jakym czynom może miż nymy buty myttiewa, nadczasowa wzaje-modija? Adże sygnał wse’dno powynen peredawatysia w jakomuś seredowyszczi, choczab u wakuumi, dołajuczy miljardy switłowych rokiw?!

— To mechanistyczni ujawłennia seredniowicznych uczenych, jaki peredały nam uspadszczynu prymitywnyj łogicznyj aparat mysłennia. Ne budu zahłybluwatyś u chasz-czi sofistyky. Nawedu takyj prykład: zobrażennia na ekrani tełewizora tczeťsia odnympromenem za jakuś czastku sekundy. Wczeni prypuskajuť, szczo j Wseswit zitkano od-nym-odnisińkym atomom (jasna ricz, ja mowlu ne pro nasz atom, a pro newidomu namełementarnu energetycznu czastku). Żyttia toho jedynoho atoma i tcze mozajiku wse-łenśkoji ewoluciji. Takym czynom, wse suszcze totożne, bo nese w sobi impuls spilnohoatoma. A czas i prostir — łysze rytmika, projawłennia, chwyli ewoluciji. Myslacza istotamoże i powynna owołodity sekretom cioho praatoma. Jduczy za nytkoju, z jakoji my zit-kani, my możemo swidomo ochopyty weś kosmos, rozszyryty swoji poczuttia i piznanniado neskinczennosti.

— Jakaś naukowa religija, — skeptyczno zitchnuw baptyst. — Ałe bez lubowi, bezwiry, bez nadiji. U nas je baťko, je tworeć. Otże — spodiwannia, szczo deś można spo-czyty wid chaosu buttia.

— Ce prawda, — kywnuw Horenycia. — Nam nide spoczyty. My — wiczni ptachy!Nam nide prychyłyty hołowy, bo buttia — to neskinczennyj polit. Prote wy pomylajeteś.Zawdannia, pro jake ja skazaw, ne można zdijsnyty bez lubowi. Treba duże lubyty ludej,swit, kożnu kwitoczku, szczob pity na takyj bożewilnyj krok. Bożewilnyj z toczky zoru«normalnoho» hłuzdu. Ałe treba jty! I my pidemo! Nowa ludyna powynna narodytysiawid nas, jak my narodyłysia iz twarynnoho switu! Wy znajete, szczo buwaje, koły w łonimateri zatrymujeťsia plid?

— Mertworodżene dytia, — skazaw Hryhir.— Tak, — hostro hlanuw na nioho Horenycia. — Peredczasne narodżennia — też

katastrofa. Otże, potribne trepetne oczikuwannia, szczob ludstwo wczasno narodyłosiaw nowe buttia…

…Hryhir ta Hala wyjszły na wułyciu j ruszyły do dniprowśkych schyliw. Nad liwo-bereżżiam kotyłysia tumany, fiöłetowoju młoju naływałosia nebo.

— Tobi spodobałoś? — Zahoworyw Hryhir.— Horenycia harno skazaw. Win meni czymoś błyźkyj, niby znajomyj…— Meni też.— A suddi ne spodobałysia. Rozumni chłopci, ałe ż ce najiwno! Sami ż ludy pona-

wyhaduwały bohiw, a potim poczynajuť jich sudyty.— Ce tilky żartiwływyj pryjom.— A meni sumno. W usich cych kaweenach, riznych dyskusijach je jakaś sztucz-

nisť. Nema organicznosti, pryrodnosti. Jak, naprykład, u kwitiw, ptachiw, u soncia czyw zirok. Tam, de je pryrodnisť, ne może buty dyskusij. Pro szczo możuť dyskutuwatykwity? Abo orły? Łetimo, brate, — oś jedyne słowo. A to — zmahajuťsia, chto mudrisze

Page 207: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

skaże, chto bilsze znaje, pamjataje. Chiba mudrisť u pamjati? Czy w dotepnosti?— A w czomu ż, Halu?— U prostoti, w szczyrosti. Ja ce widczuwaju, ałe… dowesty ne możu. Ta j czy

treba? Te, szczo można dowesty, — neprawda.— Paradoksalno, ałe cikawo. I, mabuť, wirno… Dawaj, Halu, zajdemo do resto-

ranu. Zawtra ż ja jidu.— Jidesz? — Zachwyluwałasia Hala. — Aż na dwa tyżni? Tak nadowho?— Widriadżennia, — zitchnuw Hryhir.Znowu powynen obduriuwaty. A wona howoryť pro szczyrisť. Jak prypynyty ciu

nedostojnu komediju?Hryhir zamowyw suchoho wyna, cukerok, jabłuk. Napownyw kełychy. Hala wziała

kełych u dołoni. Podywyłaś na switło, wsmichnułasia.— Tradycija. Ałe pryjemna. Za twoje powernennia. Za uspich.— Za lubow, — skazaw Hryhir. Wona zapereczływo pochytała hołowoju.— Za lubow — ne można.— Czomu?— Tomu szczo wona poza wsim utylitarnym. Można bażaty bahatstwa, uspichu,

zdorowja, ałe lubowi… ni! Wona prychodyť sama. I jde heť też sama. I niszczo ne po-werne jiji.

— Todi, — mowyw Hryhir, — todi wypjemo za te, szczob wona ne piszła. Wona tut.Zi mnoju… Prawda, Halu?

— Prawda, — prosto skazała. — Wona tut, newydyma. Jak meni choczeťsia zbere-hty jiji.

Za dwa tyżni Hryhir powernuwsia do Kyjewa. Szef zustriw joho rado, ałe strymano.Odrazu skazaw:

— Dowedeťsia tobi znowu bratysia za tu sprawu, hołube.— Za jaku? — Ne zrozumiw Hryhir.— Poperedniu.— Ałe ż win zjawywsia…— I zahubywsia. Sprawa nadzwyczajno uskładnyłasia. Joho wbyto.— Jak? — Aż skryknuw Hryhir.— Ne kryczy, — serdyto perebyw szef. — Ne barysznia dorewolucijna, a krymina-

list.— Ałe ż win buw u wjaznyci?— Joho wypustyły. Wyjawyłoś, i duże szwydko, szczo win ne wynen u roztrati. Ho-

łowbuch tam popraciuwaw pisla joho znyknennia. Todi joho zapytały, de win buw? Ku-rinnyj zajawyw, szczo buw na tomu switi.

— Jak?— Szczo czuw — te peredaju. Nu, joho siudy, tudy, nawiszczo, mowlaw, breszesz?

A win odne: buw na tomu switi. Szcze j zachopyw z soboju suwenirczyk. Kełych. Prozo-ryj, duże tonkoji roboty. Majże newydymyj. Kełych uziały, poczały analizuwaty. Znowudo nioho: de wziaw? Chto tobi joho daw? Czy ne za kordonom buw? Win swoje: na tomuswiti. Korotsze, jakaś bucza zniałasia z prywodu kełycha. Toczno ne znaju. Joho w psy-chiätrycznu. W Pawłowśku. Tam obserwuwały. Każuť, zdorowyj. I oś raptom zwistka. ZInstytutu fizyky dzwoniať: propaw kełych. Ja tudy. Każuť: wełyka cinnisť. Treba znajty,powernuty. Stańte czakłunamy, mahamy, a znajdiť. Duże mudri wony! De joho teperszukaty? Powertajusia — szcze odyn siurpryz. Z likarni powidomyły, szczo heroj cijejiistoriji znyk.

— Kudy? Wy ż skazały, szczo win ubytyj.— Zażdy. Za dwi hodyny organy miliciji spowistyły, szczo na Brest-Łytowśkomu

szose, za Swiatoszynym, znajdeno dwa trupy.U Hryhora zaszczemiło serce. Zatamuwaw podych.

Page 208: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Czomu dwa? Chto druhyj?— Oce i je najdywnisze, — suworo skazaw szef. — I, może, najstrasznisze. Wbyto

baťka j… doczku.— Halu?! — nesamowyto zakryczaw Hryhir.— Jiji, — skupo pidtwerdyw szef. — Bez isteryky. Wpersze czujesz pro smerť?— Halu wbyto… — Tupo powtoryw Hryhir. — Jak że tak? Jak że tak?Win zapłakaw.— E, chłopcze! Ty, ja baczu, ne tilky wykonuwaw zawdannia, a j…— Tak, pokochaw jiji! — Z widczajem skazaw Hryhir. — Po-sprawżniomu! Newże

ce złoczyn? Newże ne maju prawa?— Hołube, — zamachaw rukamy szef. — Majesz prawo! Majesz! Hm. Tilky dywno

wse ce… Nu, harazd. Wiźmy sebe w ruky, jiďmo!— Kudy?— Do morhu. Podywyszsia. Treba, szczob i ty pidpysaw akt. A to babusiu wykły-

kały, jak jiji? Hryhoruk? Tak wona załywajeťsia slozamy i ne może słowa wymowyty.Hlanuła i zahołosyła: «Oj, ty moja syritoczko, ta szczo ż wony z toboju zrobyły?» A potimzneprytomniła. Podywyszsia szcze ty. Dla tocznosti.

Szef uziaw oczmaniłoho Bowu pid ruku, powiw do maszyny. Chłopeć sydiw bilanaczalnyka, bajduże dywywsia na wełeludni wułyci. Szczo jomu teper pracia, dyskusijipro bohiw? Zhasło switło. Dowkoła łysze piťma. Wona buła — ciłyj Wseswit.

U morzi jich zustriw czerhowyj u biłomu chałati. Hryhir z żachom pohladaw naneporuszni tiła, pokryti prostyradłamy. Syni nohy, rozkrajani czerepy. Ce te, szczo bułożyttiam. Jake bezhłuzdia! Newże j wona?.. Newże j wona?..

— Dywyś, — serdyto proszepotiw szef.Na marmurowij płyti łeżało diwocze tiło. Nawiť smerť ne wbyła krasy. Sudorożno

wytiahnuti wzdowż tiła ruky, na obłyczczi slidy muk. Hryhorij schyływsia nad neju, newiriaczy własnym oczam. Ne wona! Ne Hala! Duże schoża, ałe ne wona!

Manikiur. Liłowyj. A Hala ne robyła. I nihti dowhi. Medykam takych ne można.Pidfarbowani oczi, a Hala ne farbuwała. Ni, ni. Ce ne wona!

— Ne wona! — chrypko skazaw Bowa, schwylowano dywlaczyś na szefa.— Jak to «ne wona»? — rozhubywsia szef. — Ty toczno znajesz?— Toczno.— Todi ce uskładniuje sprawu. Dokumenty pry nij buły na imja Kurinnoji. Doku-

menty sprawżni, ne pidrobłeni. Chto ż wona? I de Kurinna? Jiji wkradeno. Z jakoju me-toju? Tut dijaw ne prostyj złoczyneć. Baťka wbyto, doczku wkradeno. Zamisť neji wbytoschożu na neji. I wse ce zarady kełycha? Szczo ż win oznaczaje?

— Tysiacza wuzliw, — proszepotiw Hryhir.— Dowedeťsia tobi jich rozwjazuwaty.— Budu, — widpowiw Hryhir, widczuwajuczy, jak u serci narodżujeťsia iskra na-

diji. — Ja jiji znajdu j pid zemłeju.— Mabuť, ce składnisze, mij druże, niż pid zemłeju, — zadumływo promowyw szef.Wony poproszczałysia z czerhowym i wyjszły z morhu. Zupynyłysia bila maszyny.— Oś szczo, — skazaw szef. — Sidaj i kataj do Pawłowśkoji likarni. Jdy do hołow-

noho psychiätra. Rozpytaj pro Kurinnoho. Pro toj swit, pro czorta, demona, pro szczozawhodno. Ty rozumijesz? Nas cikawyť use, szczo zwjazane z nym. Uczeni znechtuwałyjoho rozpowiddiu, a my ne majemo prawa. Ty rozumijesz?

— Rozumiju.— Buwaj. Ja żdu. Oś ta sprawa, pro jaku ty mrijaw. Ruszaj. Ja doberusia tramwa-

jem.

Page 209: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Hołowlikar psychiätrycznoji, opećkuwatyj, wesełyj czołowjaha, zacikawłeno ohla-daw z nih do hołowy Bowu. Pochytaw pidozriło hołowoju.

— Nu, dawsia win wam! Nosytesia z nym, jak dureń z pysanoju torboju. Ełemen-tarna szyzofrenija, depresywnyj psychoz, jaskrawi halucynaciji. Ne zabuwajte, szczowin praciuwaw dyrektorom horiłczanoho zawodu. A bila czoho chodysz, toho neodminnoponiuchajesz. A ce taka sztuczka, szczo… Naslidky ne potrebujuť pojasneń. Cha-cha!

Bowa ne pidtrymaw żartiw likaria, pochmuro dywywsia na joho bahrowyj nis, du-maw: «Ne znaju, jak pokijnyj, a ty kusztujesz jiji, hołubczyku, ta szcze j czasteńko». Awhołos skazaw:

— Może, z toczky zoru medycyny wse tak, jak wy każete. Ałe sprawa ne prosta.Kryminał. Joho wbyto.

— Ne dywno. Ludyna wtekła z likarni w takomu stani. Jakby wy pobaczyły, szczowin tut wyroblaw. Natiahnuw na sebe szmattia riznoho, zrobyw szapku z gazety, zmaj-struwaw buławu z kawuna, a potim ohołosyw sebe otamanom zaporiźkym. Poczaw wo-juwaty. Z burjanom u sadu. Tołoczyw budiaky, bywsia hołowoju ob mur. I kryczaw, szczotreba pidniaty wsich kozakiw proty tatarwy, turkiw i wsiakych inszych napasnykiw…

— Czomu ż taka nesuczasna szyzofrenija? — pocikawywsia Bowa.— Jakyjś genetycznyj strumiń, — znyzawszy płeczyma, pojasnyw likar. — Prizwy-

szcze — Kurinnyj. Pewno, joho predky buły kozakamy. Bezumowno, oznaky i jakosti whenach załyszyłysia, widtisnyłysia w hłybynu pidswidomosti. W rezultati jakohoś psy-chicznoho zruszennia hipertrofowani nakopyczennia mynułoho wyrwałysia w sferu swi-domosti i zrujnuwały psychiku.

— Możływo, j tak, jak wy każete, — pohodywsia Bowa, szczob skorisze prypynytyciu rozmowu. — Ta dywno, szczo ludynu w takomu stani wbyto…

— Może, win na kohoś napaw. Ujawlajete: wyskakuje ludyna z kuszcziw, wyma-chuje buławoju czy jakojuś tam pałyceju, kryczyť: «Byj tatarwu!» Nakydajeťsia na kohoś.Toj, bezumowno, zachyszczajeťsia. Nema czasu rozibratysia — chworyj czy bandyt. Wy-padkowo wbywaje!..

— Ne wypadkowo, — rizko skazaw Hryhir. — U moju kompetenciju ne wchodyťrozhołoszennia wsich podrobyć. Ja b chotiw poznajomytysia z tym, szczo win rozpowi-daw. Wy zapysuwały joho rozpowidi?

— Ta wy szczo? Czy ja zbożewoliw? — zdywowano mowyw likar i zarehotaw. —Jakby my zapysuwały wsi marennia chworych, to ne wystaczyło b paperu! Cha-cha! Awtim, dejaki halucynaciji paranojikiw możuť buty cikawymy. Ruczajusia.

— Żal, — skazaw Bowa. — Ja hadaw, szczo wy szczo-nebuď zapysały…— A win sam zapysaw, — skazaw likar.— Szczo? — Ne zrozumiw Bowa.— Ta swoji ż halucynaciji. «Pryhody». Ja poczaw jich czytaty, a potim plunuw i

kynuw. Nakrutyw takoho, szczo czort nohu złamaje.— Wy daste meni? — schwylowano zapytaw Bowa.— Buď łaska, — widpowiw likar. — U nas takoji tworczosti miszkamy. Może, szcze

szczoś prychopyte? Cha-cha! Szczob waszym slidczym buło szczo czytaty! Ha?— Ne treba, — strymujuczy rozdratuwannia, skazaw Bowa. — Dajte meni te, szczo

pysaw Kurinnyj.— Harazd, harazd. Wiźmiť. Niczoho ne zbahnu, chocz ubyjte. Nawiszczo wam cia

istorija? — Win prynis Bowi towstyj zoszyt u kołenkorowij paliturci, a sam, pohlanuw-szy na hodynnyk, poczaw znimaty chałat.

— Nu, meni pora, hołube. Mij czas skinczywsia. Chwori chworymy, a treba j dodo-mońku zahlanuty.

Page 210: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Hryhir poproszczawsia z likarem, dojichaw do Czerwonoho majdanu. Potim piszkypiszow do Dnipra. Siw u zatyszku. Chłopjata wudkamy łowyły rybu, weseło perehuku-wałysia paropławy. Ałe Hryhir uże ne czuw niczoho. Win rozhornuw zoszyt. Na perszijstorinci rozhonystym, chapływym poczerkom buło napysano:

«Do prezydiji Akademiji nauk».A trochy nyżcze:«Wid hromadianyna Kurinnoho Andrija Pyłypowycza».A potim wełykymy literamy:«ZAJAWA».Dali tekst zajawy: «Chocz mene i wważajuť bożewilnym, ta takym sebe ne wwa-

żaju. Wse, szczo zi mnoju stałosia, buło nasprawdi, a ne w ujawi. Dokazom toho je mojabahatoriczna widsutnisť na Zemli i kełych, jakyj ja prynis z toho switu, kudy raptowopotrapyw. Kełych widpowidnymy organamy peredano w naukowi instytuty, a tam jeludy wsiaki, wony możuť obbrechaty mene. Szczob unyknuty zajwych rozmow, ja pyszuwam ci zapysky. Szczyro bażaju, szczob nauka skorystałasia nymy. Klanusia, szczo wsewid poczatku do kincia prawda, te, szczo nyżcze mnoju napysano, pro szczo j rozpysuju-sia.

Andrij Kurinnyj».«…Jak siohodni pamjataju, buła osiń, babyne lito. W jasnomu nebi łetiły pasma

pawutynnia. Ni chmarynoczky. U taki dni chorosze zibratysia z towaryszamy, wypyty,zakusyty, pohomonity.

My j zibrałysia. My — ce ja i moji druzi. Hołowa promkombinatu Hutia, dyrektorrestoranu Wyrwykoriń, narsuddia Kapszuk i Krawczyna — naczalnyk miliciji, mij naj-błyżczyj druh, czudowyj mysływeć i wesełyj bałakun.

Wypyły po odnij, po druhij… Rozihriłysia. A potim Krawczyni zamanułosia polu-waty na dykoho wepra. Podzwonyły w miliciju, zwidty pryhnały maszynu, my powsida-łysia, hajnuły do Psła. Tam husti lisy i kabaniaczczia bahato. Jich zaboroniajuť byty, ałetut sprawa jszła ne pro zakon, a pro prestyż Krawczyny. Po dorozi, szcze pid ałkoholnojuparoju, my konsultuwałysia w suddi Kapszuka — czy ne wełykyj złoczyn wczyniajemo,szczo hotujemosia znyszczyty wepra?

Win, ne dowho dumajuczy, widpowiw, szczo po bukwi zakonu — ce poruszennia,ałe jakszczo pidijty do cioho po-ludśkomu, to…

— To szczo? — Chorom prospiwały my.— To wyjawyťsia, szczo ce welmy korysna sprawa.— Ta ce pewna ricz! — zahorław Krawczyna. — Ce my matymemo nahodu pere-

konatysia siohodni wweczeri! Cha-cha!— Ne każy hop, doky ne pereskoczysz! — jidko mowyw Wyrwykoriń.— A szcze korysno ce dla torżestwa istyny! — zawerszyw swoji rozdumy Kapszuk,

pidniawszy wkaziwnyj pałeć.— Fiłosof! Ciceron! — kryczaw Krawczyna, obnimajuczy Kapszuka. — Tobi — naj-

smaczniszu czastku wepra!— A jaka wona — najsmacznisza? — pocikawywsia Wyrwykoriń.— Dyrektor restoranu — i ne znajesz? — oburywsia Krawczyna. — Ryło, bratci wy

moji! Ryło!— Ryło? Ta szczo ż tam jisty? Na odyn kowť!— Podawyszsia za odyn kowť! — zasmijawsia Krawczyna. — U dorosłoho wepra

ryło — jak baniak! Tuszene ryło — ambrozija, bożestwenna jiża! U kożnoji twari je swojenajsmacznisze misce. U słona — chobot, u wedmedia — łapa.

— Łapa? — zdywuwawsia Kapszuk.— Łapa. Ty szczo — ne jiw wedmeżatyny?— Ne dowodyłosia…— Todi ty daremno żyw na switi! — awtorytetno zajawyw Krawczyna. — Hej,

Page 211: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

serżant, żeny chutczij! Szczob jak suputnyk po orbiti twoja maszyna mczała!— Tak perewernemosia!— Ne majemo prawa perewertatysia! — horław Krawczyna. — My ne zawerszyły

dyskusiju! Na czomu my zupynyłysia? Na najsmaczniszych misciach! U werbluda naj-smaczniszyj horb!

— Ty j werbluda jiw? — zdywuwawsia Wyrwykoriń.— Ty zapytaj, czoho ja ne jiw! — hordo skazaw Krawczyna. — Morża, tiułenia,

akułu, karakatyciu, hadiuku.— Hadiuku?! — Żachnuwsia Kapszuk.— Atoż. Smaczniuszcza sztuka, bratci wy moji! Odru bajesz hołowu, rozpanacha-

jesz jiji nawpił, sołysz, zahortajesz u ławrowyj łyst, potim u kapustiani łystky, potim —u jamku, de tilky szczo horiło bahattia. Prykydajesz żarom, a piznisze… Stij! Pryjichały!

My zupynyłysia na newełykij halawyni nad Psłom. Dowkoła szumiw lis. Pomiż ze-łenoju kronoju sosny swiatkowymy nariadamy wydilałysia berezy, osyky, duby; na ze-mlu padało zołote, czerwone, oranżewe łystia, utworiujuczy na zemli barwystyj kyłym.Pachło mochom i hrybamy.

Chłopci rozibrały zbroju, z hałasom wywałyłysia z maszyny.Krawczyna komanduwaw.— Wy, hałasujuczy, jdiť oś tak! — dawaw win nastanowy. — Łanciużkom, łanciuż-

kom! Ta perehukujteś. Szczob rozrywu ne buło. A ja objidu dowkoła, perechoplu was.Budu czekaty bila Czortowoji Werby. Znajete Czortowu Werbu? Tam zawżdy kabanychodiať!

— Znajemo, — weseło kryczały mysływci, wymachujuczy rusznyciamy. — Dawajszuruj!

Krawczyna rwonuw na maszyni dali, a my ruszyły pomiż derewamy, jak win i na-kazaw, łementujuczy, chto jak umiw. Praworucz wid mene jszow Kapszuk, inkoły jabaczyw joho postať miż temnymy stowburamy dubiw; liworucz — Hutia. Potim ja spu-stywsia w hłyboku dołynku, a koły wybrawsia, wże nikoho ne baczyw. Mabuť, chłopciobihnały mene.

Ja pohukaw, pohukaw, ta nichto ne obizwawsia. Deś dałeko czuwsia szum ma-szyny. Ja zamowk. Stało sumno. I nawiszczo buło jichaty proty noczi w lis? Mało tomuKrawczyni piwkabana, zakortiło szcze w Petriwku merzłoho. Ot szczo robyť z luďmyałkohol! I smaczna sztuka, a wse-taky wredniuszcza! Jakby wczeni popraciuwały nadneju, wdoskonałyły. Szczob i weseło buło, jak wypjesz, i na zdorowji ne widbywałosia.Oto dosiahnennia! Ja b na take diło ciłu akademiju odkryw by, tysiaczi wczenych posa-dyw by!

Tak rozmirkowujuczy, ja szcze trochy projszow, potim wyriszyw spoczyty. Chajjomu bis, tomu kabanowi. Czy znajdemo joho, czy ni, a nohy nabjesz! Komu treba, chajhaniaje. A ja posydżu.

Ja osidław szyrokyj dubowyj peń. Sperszyś na rusznyciu, zamysływsia. Potiahło nason. Kajusia, zawżdy lubyw u wilnu hodynku pity do lisu, połeżaty horiłyć proty neba,podrimaty. Zakołysuje pryroda.

Chocz ja buw i pjaneńkyj, ta wse ż taky na zemlu ne lig. Bo kajuk, jakszczo lażeszna syru zemlu woseny. Pokorczyť ruky j nohy. Tomu ja wyriszyw chwyłynku zasnutysydiaczy, a potim poczymczykuwaty do Czortowoji Werby.

Moju drimotu rozihnały jakiś tychi zwuky. Zaszełestiło łystia, chtoś zupynywsiabila mene, pokław ruku na płecze.

— Ha? Szczo? — Kynuwsia ja zi snu. — Ce ty, Krawczyna?— Ce ja, synku, — poczułasia tycha widpowiď.Ja proter oczi, hlanuw pered soboju. Zwiwsia na nohy. Koło mene stojaw baťko,

jakoho ja baczyw łysze na fotografiji. U hromadianśku win buw partyzanom i zahynuwu boju z nimciamy. Ja odrazu piznaw joho. Ta ż sama papacha, szczo j na kartoczci,

Page 212: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

żupan, szabluka. Dowhi kozaćki wusa, czorni oksamytowi browy, hostryj orłynyj pohlad.U roti u mene peresochło. Poczaw protyraty oczi.

— Darma protyrajesz oczi, — usmichnuwsia win. — Ja ne prywyd,— Jak że ty?.. — Probelkotiw ja.— Szczo?— Zwidky? Czomu tut?— Za toboju…— Jak… za mnoju?— Wsi wże zibrałysia. Czekajemo na tebe.— Chto zibrawsia? — żachnuwsia ja.— Ridnia. Chto ż iszcze? Chodimo.Win ruszyw u hłyb lisu. Ja nesmiływo stupaw porucz. Szałeno szczypaw sebe za

ruky, za wucho. Ta postať baťka ne szczezała. Ja czuw joho podych, baczyw szyrokuspynu, wysoku smuszewu szapku.

— Tatu!— Szczo? — Ne obertajuczyś, ozwawsia win.— A jak że…— Szczo?— Ty ż umer?— Nu?— A teper żywyj.— To ty ne radyj?— Czoho ż? Ja radyj. Tilky ż ce neprawda…— Szczo neprawda?— Szczo ja tebe baczu?— A chiba ne baczysz? — zdywuwawsia baťko.— Baczu… Tilky ż ce mara?!— Ty wże j swojim oczam ne wirysz, — dokirływo pochytaw hołowoju baťko. — Do

czoho dożywsia, synku!..— Ta wiriu. Tilky ż nauka…— Szczo?— Twerdyť, szczo toho switu nema.— Toho nema, — zhodywsia baťko. — A cej je.— Jakyj cej?— De my z toboju.— A czoho ż tebe ja ranisze ne baczyw? Ty ż zahynuw.— Zahynuw. Dla tebe, dla materi. Dla tych, chto porucz was. A dla tych, jaki jszły

zi mnoju na bij, — ni. My żywi. I nikoły ne wmremo.— Czomu ż was ne wydno?— My ne choczemo zaważaty wam. U nas swoje żyttia. U was — swoje. Jak syn

żenyťsia, baťko widdilaje joho, robyť nowu chatu, sam żywe w starij. Zbahnuw, synku?— N-ne… zowsim… Tebe ż zakopały…— Sobaku można zakopaty, — hniwno ozwawsia baťko. — Padło… A ludynu ne

zakopajesz. Wona newmyruszcza.— Mara jakaś, — proburmotiw ja.— A kazka? — dywno promowyw baťko.— Szczo kazka?— Kazka wiczno żywe. I dity jij wiriať. I dorosli też, jaki mudriszi. Ty hadajesz,

darma kazka żywe wikamy? U nij, synku, wełyka prawda. Te, szczo ja pryjszow do tebe,— też kazka. Ne mara, a prawda. Mowczy. My wże nedałeko.

Doky ja rozmowlaw z nym, nawkoło wse zminyłosia. Znykły osinni derewa, na wit-tiach zjawyłosia niżno-zełene, jaskrawo-błakytne łystia, pomiż nym czerwoniły j żowtiły

Page 213: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wełyki kwity. Do nih lahała wysoka szowkowysta trawa, u promeniach switanku hrałasamocwitna rosa.

Ja dywuwawsia. Naczebto ż powynne buty nadweczirja, a tut bacz — switannia!Newże ja prospaw ciłu nicz? Tak ni. I lis jakyjś nebaczenyj, i pokijnyj baťko.

Prote persze chwyluwannia mynuło. Ja zaspokojiwsia. Mało czoho tam nauka za-pereczuje? On w żurnałach naukowo-popularnych spereczajuťsia, a ne znajuť, szczo wzemli robyťsia, pid nohamy. Hm… Jak win skazaw? «Sobaku można zakopaty, a ludynu— ni…» Duże harno skazaw. Prote ce ż fraza. A tut — fakt. Wże jdemo z piwhodyny, awydinnia ne znykaje.

Lis poridszaw. Poczałysia kwituczi pola. Bila lisu wysocziw wełetenśkyj pałac. Winsiahaw sferycznoju pokriwłeju chmar i zdawawsia zitkanym z barwystych prozorychnytok czy z promeniw. Czariwne wydowyszcze.

Baťko ne daw meni namyłuwatysia cijeju kazkowoju sporudoju. Pokazaw rukojuna wełyki, rozciaćkowani wizerunkamy dweri.

— Zachoď. Wsi wże za stołom.Za stołom? Szczo win skazaw? Newże j tut, u miticznomu switi, pjuť ta jidiať? Oce

tak sztuka!My opynyłysia w zali. Wid dwerej do bezkraju stojały stoły, wkryti wyszytymy ska-

tertiamy. A obabicz na osłonach sydiły żinky j czołowiky. Wsi w barwystomu harnomuwbranni. Merechtiły diwoczi winky, wbyrały oczi husti, niżni wyszywky, biliło czyste,niby snih, połotno soroczok, syniły, czerwoniły kozaćki sztany ta kuntuszi. A szcze dali— rozmajewo takych dywowyżnych ubrań, szczo ja ne baczyw i w sni. Ludy w chałatach,u tiurbanach, u biłych pokrywałach, z barwystymy zaponamy na łyciach. Hospody bożety mij, kudy ce ja potrapyw?

Wsi dywyłysia na mene. Motoroszna tysza. Ja hlanuw na sebe j znitywsia. Na menibuła zełena fufajka, humowi czoboty dla poluwannia, jakyjś czornyj swetr. Niby brudnaplama na tli toho swiatkowoho rozmajittia, jake tut buło.

— Ce twij syn, Pyłype? — suworo zapytaw harnyj szyrokopłeczyj czołowjaha.— Tak, — widpowiw baťko.— Jak imja?— Andrij, — proszepotiw ja pomertwiłymy wustamy. Meni ważko buło dywytysia

w oczi tomu czołowikowi.— Harne imja, — kywnuw kozarluha. — A ty znajesz, chto ja takyj?— Ne znaju.— Ne dywno. Ja — twij did Hordij.— Mij tato, — pojasnyw baťko, pohladajuczy na mene.— A ce, — pokławszy na płecze swojij susidci ruku, mowyw dali did, — twoja baba

Sołomija.Ja hlanuw na babu. Wona wsmichnułasia szczyro, prywitno kywnuła. Oce tak ba-

busia! Niby wisimnadciatylitnia krala. Wusta — jak makiw cwit, zoriani oczi, łebedynaszyja. Na koho wona schoża? Ba, ta na moju ż Halu. Nemow wykapana. A ja wse hadaw:u koho wdałasia Hala? I ja nacze ne takyj, i drużyna bilawa. A teper jasno, zwidkyczorno-synia kosa, oksamytowi browy!

— A ja twij pradid, — ozwawsia parubok u sywomu żupani, z barwystoju striczkojuna hrudiach. — Semen Hrim.

— A ja prapradid, — huknuw inszyj. — Kozak Iwan Wohoń. I piszło, i piszło. Za-huło, pokotyłosia wid kraju do kraju.

Jaka ż u mene czysłenna ridnia! Wona rozrostałasia, siahała koreniamy u inszipłemena i narody, wychlupnułasia do starowynnych kocziwnykiw, perekynułasia do In-diji, a tam zahubyłasia deś u neskinczennosti łegendarnych atłantycznych ras. Ja buwohłuszenyj, zbenteżenyj. Ne znaju, skilky trywało ce znajomstwo, skilky kłekotiw pałacwid homonu ridni. Potim ozwawsia did Hordij.

Page 214: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Pyszajsia, synku. Dobryj koriń majesz. A z dobroho korenia i dobre derewo roste.Nema w twojemu rodu pohanciw-zradnykiw, nema nasylnykiw, nema łedariw i nik-czem. Bojowa i czesna ridnia. Oś ja, prymirom. Zakatuwały mene carśki żandarmy. Aza szczo? Za te, szczo ne schyływ hołowy, zhadaw Karmeluka, piszow u lisy.

— A ja, — ozwawsia pradid Semen Hrim, — pid Umanniu wpaw od szabli ladśkoji.Harno my todi pohulały z Hontoju ta Maksymom. Możesz hordo nazywaty imja pradidaSemena.

— A ja kobzar, — huknuw prapradid Iwan. — Spoczatku kozakuwaw, potim po-trapyw u połon do lachiw. Wypekły wony meni oczi, zderły pasiw z desiať szkiry naspyni, pustyły na posmich, na żach, na hłum. Ta ja ne zahynuw. Dobrawsia na Wkraj-inu, nawczywsia hraty na kobzi. Chodyw szlachamy, lisamy, tiszyw ludej neszczasnychpisneju wolnoju, dawnioju. Lubyły mene kripaky, szczo w rabstwi ja jim dawaw nadijuna majbuttia. Tak ja zostariwsia ta j zahynuw deś u jaru od hołodu j chołodu. Protedarma! Możesz dobrym słowom zhadaty prapradida Iwana. Hlań — ja teper znowu wy-diuszczyj, mołodyj! Jak nasza newmyruszcza pisnia!

Rodyczi rozpowidały pro swoji podwyhy, pro herojiczni boji, wełyki sprawy, a jastojaw pered nymy zniczenyj, pryhołomszenyj. Szczo ja skażu jim?

I oś zamowkło wełeludne zboryszcze. Did Hordij zapytaw:— A ty? Szczo skażesz pro sebe? Ridnia chocze znaty.— Pro sebe? A szczo ja skażu?— Tobi wydnisze. Jaki podwyhy wczynyw? Kym staw?— Podwyhy? Ne znaju. Nikoły ne dumaw.— A pro szczo ż dumaw? — nachmurywsia did. — Nu chto ty? Kozak? Czy hrecz-

kosij? Czy, może, kobzar? A czy kowal dobriaczyj?— Ja dyrektor horiłczanoho zawodu, — pochwaływsia ja. Ridnia perezyrnułasia.

Baťko zneważływo pokywaw hołowoju.— Dyrektor? — Spitknuwsia did na tomu słowi. — A szczo ce take?— Nu, starszyj.— A horiłczanyj zawod? Ce de okowytu roblať? Wynokurnia?— Ehe ż!— Dywno, — dokirływo mowyw did. — Mij onuk staw wynokurom?..— Ciłyj zawod, — zitchnuła baba Sołomija. — Ce ż można spojity weś kraj.— Ne kozaćkyj duch! — huknuw Iwan Wohoń. — Korczmarśka żyła u tebe!— Newże ż dla toho my hynuły w boju, — hrymnuw did Hordij, — szczob ty otak

nyźko wpaw? Ha?— Ja… Mene pryznaczyły.— Chto?— Starszi. Doruczyły.— Jak to pryznaczyły? Jakby ty ne chotiw, to ne staw by. Insze diło, jakby tebe

pryznaczyły heťmanom czy, skażimo, otamanom… A to — wynokurom kozaćkoho syna!Nehoże, nehoże!

— A czom ty wbranyj u take łachmittia? — pocikawywsia Wohoń. — Czy ż w tebenema swiatkowoho wbrannia? Wyszytoji soroczky?

— Ta jich bilsze teper u samodijalnosti nadiwajuť, — ozwawsia ja.— A szczo ce take?— Wystupajuť pered luďmy. Spiwajuť, tanciujuť.— Spiwaty treba skriź. Szczodnia. I tanciuwaty. Otże, szczodnia treba nosyty

swiatkowe wbrannia, — suworo odpowiw prapradid. — Zatiamyw? A to wbrawsia, naczepokydiok jakyjś nesuswitnyj. Sorom na tebe hlanuty!..

— Dosta jomu, — prymyrływo ozwawsia baťko. — Win uże zbahnuw. Ne dla tohomy pokłykały joho. Pocznemo swiato, lubi baťky j materi. Swiato jednosti. Napowniujtekełych wynom newmyruszczosti!

Page 215: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Deś dałeko-dałeko zamerechtiw kryształewyj kełych. U niomu hrała krywawo-bahriana ridyna. Joho pidnimały sotni ruk, torkałysia wustamy, odpywały kilka krapel.Z kraju w kraj połyłasia niżna pisnia. Nikoły ja ne czuw takoji mełodiji, takych sliw. Neopysaty jich. Nezdibnyj ja na te. Tilky widczuttia uroczystosti zapamjatałosia meni,nezdołannoji pewnosti.

Kełych iszow z ruk do ruk, niby łetiw u powitri. Oś z nioho pje baťko, wytyrajedołoneju wusa, peredaje meni. Ja wziaw kełych, hlanuw useredynu. Tam buło porożnio.Ni krapelky. Jak ce tak? Hłum? Posmich? Sami pyły, a meni obłyznia?

Ja pozyrnuw na baťka. Win dokirływo chytaw hołowoju.— Ot bacz. Ne distałosia tobi wyna newmyruszczosti. Ne dywujsia. Kełych napow-

nyťsia wynom, jak tilky joho wiźme do ruk toj, chto dostojnyj bezsmertia…— A ja?— Sudy sam.— Czomu ż? — hirko proszepotiw ja. — Chiba ja ne chotiw by?.. Ot jakby ja żyw

todi, jak żyły oci moji didy j pradidy…— To szczo? — nasmiszkuwato zapytaw baťko.— Ja b pokazaw…Ałe mene wże nichto ne słuchaw. Ridnia drużno spiwała, aż łuna kotyłasia pid

skłepinniam pałacu. Na mene ne zwertały uwahy. Ja krutyw u rukach prozoryj kełych,mymowoli myłuwawsia joho tonkymy hraniamy, czudowoju robotoju. U swidomosti maj-nuła dumka: «Jakby pokazaw komuś z druziw — ne powiryły b».

A czomu b i ne pokazaty? Wziaty joho, zachowaty w kyszeniu. Do reczi, ce bude jdokazom toho, szczo ne snyłosia. Jakszczo son, to kełycha ne bude. A jakszczo ne son,to…

Ja chuteńko zapchnuw kełych u kyszeniu fufajky. Hłypnuwszy na baťka, pomityw,szczo win use znaje.

— Bery, — szepnuw baťko. — Peredaj kełych spadkojemciam. U niomu wełykatajemnycia.

— Jaka? — zbenteżeno zapytaw ja.— Ne czas pro te howoryty. Roby, szczo skazaw. Zdałeka jde toj kełych, pereda-

jeťsia naszym rodom wse dali j dali, w pryjdesznie. A nawiszczo? Nawiť najmudriszididy ne wse znajuť. A chto znaje, tomu wełeno mowczaty. Mowczatymu i ja. Chodimo,synku.

Win riszucze prowiw mene do wychodu. Nad pałacom horiło oranżewe nebo. Liszustriczaw nas wysznewo-fiöłetowoju młoju. Ja zadychawsia wid takoji chody.

— Ne możu. Zażdy chocz chwyłynku.Baťko ne widpowidaw. Szcze trochy — i win znyk miż derewamy. Ja znemożeno

siw na peniok. Zapluszczyw oczi.U hołowi pamoroczyłosia. Chyłyło do zemli. Szczo ce zi mnoju? Ruky j nohy nemow

nałyti swyncem!Ja znowu pidwiwsia. Zakryczaw:— Tatu! Zażdy!— Atu! — Widhuknułysia chaszczi. — Żdy!De ce ja? Znowu dowkoła lis, ałe ne osinnij, a wesnianyj, swiatkowyj, spownenyj

hałasom ptachiw i niżnym szumom. W rukach rusznycia. Ta sama, z jakoju ja wyruszywna poluwannia. Szczo ce take? Prysnywsia meni baťko, czy szczo? Tak czomu ż dowkoławesna? Ne inaksze jak halucynaciji. Perepywsia ja, ot i majesz teper hariaczku…

Na hrudiach u mene szczoś telipałosia, zaważało. Ja macnuw rukoju — wołossia.Boroda. Zakudłana, dowha boroda, aż do pupa. Szczo za dywo? Koły ce ja wstyh obrosty?Nacze Robinzon. Ja hlanuw na rukawa fufajky — wona potruchła, a z dirok wybywała-sia wata, kriź drani sztany swityłysia kolina.

Ja zlakawsia. Łełe! Szczo ce zi mnoju? Szcze odyn son? U koho rozpytaty? De ludy?

Page 216: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ja ohlanuwsia, wpiznaw znajomi miscia. Otut Łysiaczi Nory, widome wsim my-sływciam uroczyszcze. Nedałeko zwidsy doroha, po nij można poczymczykuwaty do mi-steczka.

Ja pospiszyw do szlachu. Szczo zi mnoju buło? Ce wże jakaś patołogija. Treba zwer-nutysia do likaria. Bo szczo ż ce wychodyť? Jichały na poluwannia woseny. Potim jamandruwaw deś u netuteszniomu switi, baczyw pokijnych didiw ta pradidiw. A teperwesna. Tuji sam czort nohu złamaje. Na inaksze jak ja baczu kilka riznych sniw pidriad.Ne zdywujusia, koły j cej wesnianyj lis wyjawyťsia maroju. A de ż todi realnyj swit?Może, j te, szczo buw dyrektorom horiłczanoho zawodu — też mara, snowydinnia? Za-dychajuczyś, wybrawsia na szlach. Wriady-hody z lisu ta w lis iszły maszyny. Szoferypidozriło pozyrały na mene. Ne spyniałysia. Nareszti jakyjś benzowoz rizko zahalmu-waw, i mordatyj zdorowyło basom kryknuw:

— Ej, brodiaho, sidaj pidwezu! Czoho ce ty w takomu zatrapeznomu wyhladi? —pocikawywsia szofer.

— U jakomu?— A nacze tebe wowky szmatuwały. I z rusznyceju! Adże ne sezon. Ty, brate, czy

ne brakońjerstwujesz?— Ta de tam, — neochocze ozwawsia ja. — Buw u hostiach. U lisnyka odnoho, w

drużka swoho. Ta zachworiw. Prowalawsia dowheńko. A rusznyciu tak zabraw. Szcze zoseni tam buła.

— A, — pidozriło burknuw szofer. — Jasno…Ne znaju, szczo jomu buło jasno, ta tilky win bilsze ne skazaw ni słowa. Koły wji-

chały do rajcentru, zapytaw, de ja budu schodyty. Ja poprosyw zupynyty bila perukarni.W kyszeni znajszow sribniaky. Szofer riszucze zamachaw rukamy i ruszyw dali.

Zajszow do perukarni. Ne jty ż dodomu w takomu wyhladi. Żinka perelakajeťsia.Krisło buło wilne. Siw. Diwczyna skeptyczno ohlanuła mene.— Szczo wam? Pidstryhty borodu?Jiji kołega — piżonystyj chłopczyna — pyrsnuw zo smichu. I zwidky wony taki otut

wziałysia? Szczoś ja ranisze jich ne zustriczaw. Szcze nedawno tut praciuwały poważniludy, litni, doswidczeni, kulturni. Ja rozhładyw borodu, hlanuw u dzerkało. Żach-nuwsia. Na mene dywywsia stareznyj diduhan, sywyj, zmorszkuwatyj, brudnyj. Samsebe zlakawsia. Mij pohlad zupynywsia pa kałendari. Tam czorniła cyfra 21. Trochy«wyszcze napys: traweń. Boże mij! De ż ja prowalawsia ciłu zymu? Dywluś na rik. Jakyjżach! Ne niwroku, wyjawlajeťsia, a try roky mynuło!

Diwczyna serdyto zapytała:— To szczo budemo robyty?— Pohołyty. I pidstryhty.— Jak? Po-ludśkomu?— Ehe ż, — ne staw ja spereczatysia. — Chaj bude po-ludśkomu…I oś z lustra na mene dywyłaś normalna ludyna.— Nu ot, — łaskawisze ozwałasia perukarka. — Harnyj że diaďko, można szcze j

za diwczatamy…Ja kynuw jij karbowancia j skorisze hajnuw na wułyciu. Koły pidchodyw do swoho

budynku, łedwe trymawsia na nohach. Szczo skaże drużyna? Jak zustrine?Dweri widczynyła neznajoma żinka. Wona pidozriło hlanuła pa mene, newdowo-

łeno zapytała:— Koho wam?— Jak? — zdywuwawsia ja. — Ja pryjszow do sebe dodomu.— Dodomu? — proszepotiła żinka, blidnuczy. Tut wona pobaczyła rusznyciu, za-

wereszczała i chriapnuła dweryma pered mojim nosom. — Czoho wam treba? — kryk-nuła wona z-za dwerej. — Ja podzwoniu do miliciji!

Page 217: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Schameniťsia, — jakomoha spokijnisze ozwawsia ja. — Ne rozbijnyk ja. Po-kłyczte Kyłynu Makariwnu.

— Jaku Kyłynu Makariwnu? — prytychła żinka. Nastorożyłaś.— Ta jaku ż? Kurinnu, hospodyniu kwartyry.— Take skażete! — mowyła żinka. — Ta jiji wże dwa roky, jak nema.— Jak to nema? — skryknuw ja, i serce moje zawmerło wid strasznoho pered-

czuttia.— A tak. Pomerła wona.— Pomerła?..— Czołowik jiji deś powijawsia. Złodijaka buw i pjanycia. U neji zabrały kwartyru,

konfiskuwały majno. Wona z horia j pomerła.— A dońka? — Tremtiaczym hołosom zapytaw ja.— Hala?— Hala.— Zabrały deś w internat. A piznisze szcze kudyś. Czy w Kyjewi wona, czy deinde,

ne widaju! A chto wy? Naszczo wam pro teje znaty?Ja ne widpowiw. Ubytyj horem, piszow na wułyciu. Kyłyma pomerła. Hala deś po

switach wesztajeťsia bez baťka-materi. Szczo ce zi mnoju? Kudy teper?Do Krawczyny. Do naczalnyka miliciji. Win że organizuwaw te proklate poluwan-

nia. Pewno, win i rozpłutaje strasznyj kłubok…— Wam koho? — zapytaw czerhowyj miliciöner, wstajuczy z-za stołu.— Naczalnyka. Towarysza Krawczynu.— Można. Tilky nawiszczo z rusznyceju?— A wona meni nepotribna, — rozhubywsia ja. — Ce tak… wypadkowo. Kupyw.— Załyszte, — stroho skazaw czerhowyj. — Idiť. U naczalnyka nikoho nema.Ja nesmiływo perestupyw porih. Krawczyna pidwiw hołowu, odsachnuwsia.— Ty?— Ja, druże, — wbytym hołosom odkazaw ja. — Riatuj mene!— Riatuj? — perepytaw Krawczyna złowisno. — Try roky deś propadaw, a teper

— riatuj?— Ja bożewoliju! Ja niczoho ne możu zbahnuty.— Zate prokuror dawno zbahnuw. Na tebe ohołoszeno wsesojuznyj rozszuk. Roz-

trata na sotni tysiacz.— Jaka roztrata?— Hroszowa. Ja j ne znaw, szczo ty takyj chwat. Chaj tam jakuś plaszku, dwi…

dla dehustaciji, a to — miljoner znajszowsia! Tak derżawa w trubu wyłetyť z takymyrobitnyczkamy! Sidaj, rozpowidaj, de buw, kudy podiw hroszi?

Ja siw pryhołomszenyj.— Powir, ja ne braw ni kopijky.— Rewizija buła. Wse wyznaczeno.— Hołowbuch postarawsia! — spałachnuw ja. — I todi ja znaw, szczo win na ruku

neczystyj. A piznisze, koły ja znyk, win skorystawsia.— Nu-nu! Na ludynu ne wały. Potim rozberemosia. Mene cikawyť odne: de ty

szlawsia? Czomu w takomu wyhladi? Drantia. Propywsia? Wse do kopijky?— Hlań na mene. Ja ż u tij samij fufajci, szczo todi odiahaw!— Koły todi?— A jak my jichały na poluwannia. Koły ty zatijaw z kabanom, chaj by win buw

proklatyj!— Kaban ni do czoho! Do reczi, ja taky wbyw porosia, — pochwaływsia Krawczyna.

— Tebe ne znajszły. Dumały, deś lih spaty. Ne znajszły. Druhoho dnia mysływci obny-szporyły weś lis. Jak u wodu bulknuw. Dumały, wepr zjiw. A tut hołowbuch zhołosywsia.Każe, operaciju prowiw Kurinnyj. Roztrata. Rewizija. Ehe, skazały my, teper jasno,

Page 218: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

kudy win podawsia. Deś hajnuw na Dałekyj Schid abo w Sybir, pidhuluje z diwczatamy!— Nema w tomu, szczo ty skazaw, ni słowa prawdy.— Ot ja j choczu poczuty prawdu wid tebe. Dawaj poczynaj.Ja rozpowiw jomu wse. Jak na duchu.Krawczyna ne perebywaw. Tilky muhykaw i kywaw hołowoju. Inkoły pozyraw na

mene, malujuczy oliwcem na arkuszyku jakiś wizerunky, konyky, hałoczky. W oczachjoho błyskały ironiczni iskorky. Koły ja skinczyw, win zapytaw:

— A do czoho tut ja?— Jak do czoho?— A tak. Ciu istoriju możesz rozpowisty psychiätrowi. Jakszczo win powiryť. A

meni potribna prawda.— Ałe wse ce prawda! — hariaczkuwaw ja.— Ce taka prawda, jak kotowe sało, — serdyto ozwawsia Krawczyna. — Ja baczu,

szczo ty za try roky niczoho putnioho ne prydumaw. Try roky na te, szczob wyhadatydeszewyj mistycznyj detektyw. Ni, bratci wy moji, zi mnoju ne projde! Ne prolize takałypa! Dowedeťsia tebe odprawlaty na kazionni charczi…

— Jak że tak!— A tak. Sterwo ty, Andrij Pyłypowycz. Kyłynu Makariw-nu żal. Harna, dobra

żinka buła. A czerez takoho pohancia propała.— A czy ne wy wse zabrały? — hniwno kryknuw ja.— Zakon. Sud. Wse zakonno. Jakby od mene załeżało, a to ż Kapszuk.— Wsi choroszi! Jak jisty, pyty, to dobryj buw Kurinnyj. A jak neszczastia — w

kuszczi!— Drużba drużboju, a zakon, bratci wy moji, zakon — neruszymyj! Ta szczo ja z

toboju patiakaju? Ne znaju, czoho ty pryjszow do mene? Rozżałobyty?— Wyjasnyty prawdu.— Ja wże tobi skazaw. A teper choczu baczyty twoje rozkajannia. Podumaj. Ne

hariaczkuj. Zhadaj, de buw? Z kym? De hroszi?— Ja wże tobi wse rozpowiw.— Uhu, — zachłynuwsia wid smichu Krawczyna. — Znaczyť, na tomu switi buw?— Buw. Na tomu czy na jakomuś inszomu — ne widaju. Ł szczo baczyw baťka i

wsiu ridniu — ce prawda.— Uhu. I kełych zachopyw z soboju?— Zachopyw. Stij, stij. De ż win?Ja łapnuw u kyszeni. Tam, sprawdi, szczoś buło. Tremtiaczoju rukoju wytiahnuw

kełych. Pokław na dołoniu, rozhladaw joho, niby czudo. Otże, prawda? Prawda!!!— Szczo ce? — zapytaw Krawczyna.— Jak to szczo? Ta kełych że!— Toj samyj?— Toj samyj.— Daj siudy!Naczalnyk miliciji uziaw do ruk czariwnyj utwir, zamyłuwawsia joho łehkistiu,

prozoristiu pereływamy majże newydymych hranej. Zważyw na dołoni.— Jak puszynka, — zdywuwawsia wij. — Ot umijuť robyty! Mołodcia wczeni. Syn-

tetyka jde whoru. De wkraw?— Jak?— De swysnuw? U restorani? Toroczysz pro toj swit. Artystom staw. Ja ż skazaw:

psychiätru ce czudowa bajka, a meni… Ja strilanyj horobeć.Win kynuw kełych u kutok. Kełych bezzwuczno wdarywsia ob stinu, odskoczyw,

niby opuka, i mjako wpaw na kyłym. Krawczyna zdywuwawsia, pidniaw joho. Szcze razsylno wdaryw ob pidłohu. Kełych ne rozbywsia.

Page 219: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Dobra robota, — pochwaływ Krawczyna. — Pewno, importnyj. Wse-taky de di-staw?

— Ja wże skazaw.— Upertyj iszak! — zitchnuw Krawczyna. — Ja chotiw jak kraszcze, a ty hnesz

swoje. Sam lizesz u petlu.— Brechaty ne budu.— Tak i zapyszemo. Poszlu dopowidnu wyszcze. Chaj wony wyriszujuť. Kełyszok

pry sprawi. Jak reczowyj dokaz. Cha-cha! A tebe — w kapeze. Posydysz, podumajesz,pohryzesz kazionnu szkurynku. Niczoho, ne załyszu dawnioho druha, peredam szczoś.Tilky szcze raz szczyro proszu: czesne wyznannia połehszyť wyrok.

Mynały dni. U kameri zi mnoju sydiły simdesiatylitnij did i chłopeć. Za chuli-ganstwo. Chłopeć pobywsia z towaryszem. Pisla połuczky piszły w bufet, słowo za słowo,piszło, pojichało. Odyn w pyku, druhyj plaszkoju po hołowi. Chłopcewi obiciały rik. Didod-łupciuwaw swoju drużynu na chramowomu swiati. Didy-rowesnyky zhadały, jakwona skakała w hreczku zamołodu. I zakypiła w staroho krow, win zbyw z baby oczipok,wyrwaw kosu, poczaw mołotyty.

Wsim nam buło sumno. Chłopeć i did prystawały do mene, szczob ja rozpowiw jimszczoś cikawe. Ja odmowczuwawsia. Ta odnoho razu rozpowiw swoju istoriju. Chłopećzachopluwawsia.

— Zdorowo! Fantastyka. Ce jakby pyśmennykowi — win by napysaw knyhu. Jaznajete jak lublu fantastyku? I deń i nicz czytaw by! Tam wy buły kilka hodyn, a tutmynuło try roky z hakom. Paradoks czasu! Ne czuły? Teorija Ejnsztejna. Rizna rytmikaczasu. Pro ce wże wsi fantasty pyszuť. Parałelnyj swit. Jakeś zawychrennia czasu j pro-storu.

U mene buło zawychrennia w hołowi wid joho sliw. Prote ce buło persze teoretyczneobgruntuwannia mojich pryhod, i ja widczuw pryjazń do chłopcia, szczo win szczyro po-wiryw meni.

Did zamysłeno kywaw boridkoju, muhykaw zdywowano.— Hm. A każuť, szczo nema boha?!— Jakoho boha? — zbenteżywsia ja.— A toho, szczo na nebi…— Tak ja ż joho ne baczyw!— Wse’dno, — zitchaw did. — Toj swit baczyw.— To j szczo? Takyj, jak i cej. Tilky derewa inszi. Pałac harniszyj. Ludy weseli.— Pokijnyky, — ne zdawawsia did. — Otże, toj swit. Ty meni baky ne zabywaj.

Boh je! Tak i znaj!— A koły je, czomu ty babi swojij kosy wyrywajesz? — jechydno zapytaw ja.— Ce k diłu ne tułyťsia, — serdyto ohryznuwsia did. — Boh odne, a baba insze…Tak my dyskutuwały kilka dniw. Potim mene wykłykaw Krawczyna. Win buw

zbenteżenyj.— Znajesz, kełych teje, jak joho… chymernyj.— A szczo ja tobi kazaw?— Ty ne hariaczkuj, ne hariaczkuj. Hm. I diło twoje z roztratoju projasniujeťsia.

Ne wynen ty, zdajeťsia. Ja radyj. Radyj. Pojidesz do Kyjewa, brate mij! Oś tak. Tamuczeni zacikawyłysia twojim kełychom. Doky szcze diło ne zawerszeno, pojidesz pid kon-wojem. Ne obrażajsia, zakon — diło swiate. Buwaj. Koły szczo — ne buď na mene wobydi! Ja szczo? Tilky wykonaweć zakonu.

U trawni mene prywezły do Kyjewa. W Łukjaniwśku tiurmu do mene pryjiżdżawjakyjś sywyj uczenyj. Win prywiz u skryńci kełych. Poprosyw nahladacza, szczob zały-szyw nas na samoti. Drużnio usmichajuczyś, skazaw:

— Hołube, waszomu kełychu ciny nema. Win — unikalne jawyszcze.— Ja duże radyj.

Page 220: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Treba, szczob wy rozpowiły nam pro nioho wse-wse. De, szczo, jak? Bo, rozumi-jete, dywni reczi. My joho swerdłyły, nahriwały, analizuwały. Niszczo ne bere. Swerdłałamajuťsia. Żodnoho znaku. Ne bojiťsia płazmy w kilkanadciať tysiacz gradusiw. Spek-troskop ne daje rezultatu, niby w kełychu nezemni ełementy. I waha… Win niczoho neważyť.

— Jak tak?— A tak. I ne wytisniaje wodu. Ce — czudo. Chto joho zrobyw? De? Pojasniť nam.

Łysze wy możete ce zrobyty.— Ja wże rozpowidaw organam.— Znaju, znaju, — z dosadoju odmachnuwsia wczenyj. — Jakaś kazoczka. Mene

ne cikawyť wasze alibi. Ja ne praciwnyk organiw, i klanusia wam, żodnoho słowa…— Tak ja prawdu każu, — serdyto widpowiw jomu ja. — Nawiszczo meni brechaty?

Baťko meni daw joho. Pokijnyj baťko. I zweliw, szczob ja joho zberih, peredaw spadko-jemciam. Powerniť kełych meni. Tym bilsze szczo ja ne wynen, mene nezabarom wypu-stiať.

— Te, szczo wy ne wynni — czudowo, — sucho skazaw uczenyj. — Prote kełycha jawam ne widdam. Win — nezwyczajna cinnisť dla nauky. Żal, szczo wy ne rozumijetecioho. Proszczajte. Wy prosto chwora ludyna. Może, zhadajete, de wy distały cej kełych,todi pohoworymo. A teper wam treba likuwatysia.

Szcze buło kilka rozmow. Ja hnuw swoje, wony — swoje. Meni nadokuczyło wse ce.Jaki wperti ludy! Ja prosyw slidczoho, szczob win diznawsia, de moja Hala. Win prynisadresu. Ja szczasływyj, szczo donia moja żywa. Ridna dytyna! Szczo wona pereżyła? Awse-taky ne zdałasia! Peremohła. Kozaćkoho korenia. Jij by kełych! Szczob wona wypyławyna newmyruszczosti. Ja znaju, dla neji kełych ne buw by porożnij.

Mene ohladały likari. Rozpytuwały. Potim powezły do likarni…Nad Kyjewom spadała nicz. Hryhir sydiw z zoszytom na berezi.Szczo ce take? Bezumstwo? Kazka? A szczo take realnisť? Chiba ne je dla sucza-

snych uczenych kryterijem istynnosti bożewilnisť teorij? Jakoho ż szcze bilszoho boże-willa treba? Płetywo czakłunstwa i realnosti! Jak widnajty zwjazok miż takymy rozriz-nenymy czastkamy? De toj Szerłok, jakyj rozhadaje strasznu zahadku?

Kełych? Zwidky win? Jasna ricz, szczo potojbicznyj swit — to refłeks chworoho mo-zku Kurinnoho, hołos pidswidomosti ludyny, jaka sama sebe zasudyła za nikczemne,marno prożyte żyttia. Ałe win nasprawdi opynywsia, jak kazaw toj chłopeć, u jakomuśwychori inszoho wymiru. A swidomisť oformyła dywnyj wypadok oś u taku kazoczku prozustricz z ridneju. Todi chto ż wruczyw jomu kełych?

Chołodok probih po tiłu Hryhora. Dywna istorija. I straszna smerť. WykradenniaHali. Otże, chtoś znaje pro kełych. Znaje pro joho ważływe znaczennia. Szczo ce? Tera-fym dałekych switiw? Prowidnyk kosmicznych energij? Katalizator nezwyczajnoho?

Treba dijaty! Niszczo ne zupynyť Hryhora. Poczałasia kosmiczna era. W żyttiawchodytymuť nowi jawyszcza. Win sprobuje jty za odnijeju z kazkowych nytoczok. Ineodminno rozwjaże wuzły. A jich bahato. Tysiaczi. Spokij, wytrymka i lubow dopomo-żuť.

Hryhir iszow pokruczenymy wułyciamy Podołu, nikoho ne pomiczajuczy. Zosere-dywsia, niby trymaw deś u serci czaszu z wohnianoju ridynoju. Skołychneszsia — chlup-nuť bryzky na żywe tiło, zawdaduť nejmowirnoho bolu.

Szczo czekaje poperedu?Bezodnia. Tuman. Ni szlachu, ni obriju. Tilky nejasni obrysy. Jty naoslip. Łysze

wira, spodiwannia, intujicija, lubow. Może, wona wriatuje, wywede? Detektyw i lubow!Chto win — Merkurij z dałekoji systemy Ary czy Hryhir — syn Zemli? Czomu win

błukaje i tut i tam po newymirnych steżynach Wseswitu, niby łegendarnyj Ahasfer, neznachodiaczy spokoju i wtichy, żadanoji istyny? I kochana, jak fantom, jak marewo, zny-kaje za obrijem, i druzi łetiať na bytwu z maroju. I motoroszno jomu w samotyni, sered

Page 221: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

bajdużoho neosiażnoho switu…Halu, Hromowyce moja! Horykoriń, Sokrat, Juliäna, Inesa, Władyswit, Czajka! De

wy, miticzni druzi, braty z kazky? De szukaty was? Czujesz, kochannia moje? Czyznajdu ja tebe w burianomu okeani żyttia? Iskra sered bezmeżnosti — oś twij orijentyr.I nema inszoho.

Iskra sered bezmeżnosti…

Page 222: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Ariman rozimknuw połe Tartara. Switonosne bezmeżżia ochopyło joho sriblastojuspirallu. Win prostiah ruky do dałekych switył, niby żadajuczy poczuty jakuś widpowiď.Toskno zitchnuw, opustyw oczi. Bila nih strumeniła błakytna woda, na chwylkach łeďpomitno hojdałysia prozoro-syni kwity. Ariman dywywsia na dynamiczni prużni pelu-stky, a swidomisť błukała deś dałeko, w newymirnych hłybynach Wseswitu. Tak prosto-jaw pid promeniamy zirok duże dowho. Prylit newełykoho magnelota wywiw joho izstanu zacipeninnia. Z otworu wyjszow junak z wohnianoju hrywoju wołossia i chołod-nymy stalnymy oczyma. Ce buw nowyj kosmoslidczyj — Jahu. Win powoli nabłyzywsiado Arimana.

— Szczo z toboju, Arimane? W poloti my tryczi sygnalizuwały pro swij start, a tymowczysz.

— Probacz. Ne czuw, — widpowiw Koordynator.— Czomu?— Ne znaju. Ostannim czasom zi mnoju ce buwaje. Trans, zaduma, bajdużisť. Ce

— najstrasznisze.— Szczo same?— Bajdużisť. Niby nezryma pawutyna. Mozok chołope, ne choczeťsia ruchatysia,

mysłyty, widczuwaty.— Ja też ne rozumiju, — ozwawsia Jahu. — Adże szcze nedawno Ara buła pidne-

sena potokom psychicznoji energiji.— Tak buło, — powilno widpowiw Ariman, wtomłeno prowiwszy dołoneju po czołu.

— Teper potik zupyniajeťsia.— Czomu?— Wony stajuť hospodariamy własnoho rozumu. Newże ne zbahnesz? Tam Kosmo-

kratory, tam ludy Korsara.— Ałe ż wony rozjednani.— Analitycznyj Chronocentr pokazaw, szczo wony newbłahanno jduť nazustricz

odne odnomu. Magnit jednosti newmołymo dije. Ce perewerszuje wsiaku kiberpro-gramu. Informaciju nakazu można powoli zhasyty, welinnia lubowi — nikoły.

— Ce prekrasno, — skazaw Jahu, i w joho pohladi majnuw promineć schwałennia.— Szczo? — spałachnuw Ariman.— Neruszymisť lubowi.— Jakoji? Dla czoho? — rozdratowano zapytaw Koordynator. — Ty znajesz, jakoho

łycha zawdała jichnia lubow naszij systemi. Wony powstanci i ne zasłuhowujuť na dobrudumku.

Jahu pylno dywywsia na Arimana, niby wpersze baczyw joho. Potim łeheńko do-torknuwsia rukoju liktia.

— Posłuchaj…— Szczo?— A tobi ne nabrydło?— Ne rozumiju, — ponuro mowyw Ariman.— Westy ciu kosmicznu hru?— Duże!— Czomu ż ty?..— Szczo?— Prodowżujesz?— Jaka ż alternatywa?

Page 223: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ne znaju.— Oś tak. Ne znaju i ja. Treba borotysia. Neszczadno! Zruszeni z miscia kosmiczni

syły. My wże ne nosiji swobody woli, a raby tijeji diji, pryczyna jakoji posijana dawno. Ipotim…

— Szczo?— Ja nenawydżu…— Tych?— Tak.— Arimane! Nenawysť nikoły ne buduwała. Wona poza istynoju. Ty ż znajesz

Chartiju…— Heť wsilaki chartiji! — kryknuw Ariman. — Pro szczo ty mowysz? Dawno pere-

kresłeni zakony zhody. My możemo teper pokładatysia tilky na syłu. I nenawysť — naj-strasznisza syła. Znaju, szczo wona poza istynoju. Prote ja teper sumniwajusia i wistyni.

— Jak? — Żachnuwsia Jahu.— Tak, — jidko wsmichnuwsia Ariman. — Mynuła ewolucija Ary podaruwała nam

bezlicz prekrasnych wyznaczeń. Lubow, istyna, krasa, doskonalisť. My pryjniały jich,jak dity pryjmajuť sołodoszczi, smoktały, doky zanudyło. Prote żal wykynuty. I my do-smoktujemo do kincia. A potim, zresztoju, dowedeťsia wyplunuty, bo ne można ż wicznobuty diťmy.

— Meni straszno!— Kosmoslidczomu straszno! — nasmiszkuwato skazaw Ariman. — Ty mene dy-

wujesz.— Ja ne czuw wid tebe niczoho podibnoho.— Otże, słuchaj. Ne czas hratysia w etyku. Ja wykłykaw tebe ne dla abstrakcij.— Howory.— Nastała pora riszuczoji diji. Ja zhadaw: Analitycznyj Chronocentr poperedyw,

szczo wony zjednajuťsia, i todi ideji Korsara zapanujuť i w tomu switi.— Ce straszno?— Ty dytyna! Pora tobi hłybsze zamysłytyś nad kosmohenezom.— Ja praktyk, — newdowołeno mowyw Jahu.— Tym bilsze. Jakszczo tilky myslaczi istoty trymirnosti rozirwuť kilce prostorowo-

czasowoho kołapsu, Ara zahyne.— Czomu? — zbenteżeno zapytaw Jahu.— Tomu, szczo my dawno zwjazały dolu własnoji systemy z energijeju toho switu.

U nas wże nemaje własnoji potenciji. Treba buď-szczo ne dopustyty rozrywu kołapsu.Doky nosiji cych idej buły rozjednani, doky riweń płanetarnoji nauky toho switu buwnyźkyj, zahrozy takoji ne isnuwało, a teper…

— Ja zrozumiw. Teper treba jich… likwiduwaty.— O ni! — zapereczyw Ariman. — Fizyczna smerť — puste. Płaneta toho switu

maje potużnu noosferu, jichnia informacija załyszajeťsia. Wony znowu widrodiaťsia winszych tiłach.

— Szczo ż robyty?— Ja maju płan. Dla toho j wykłykaw tebe. Można pokłastysia na tebe?— Ja dawno zwjazaw swoju dolu z twojeju, — suworo skazaw Jahu.— Harazd. Wiriu. Słuchaj że…Awtobus jszow do Werchowyny. Na szostomu kiłometri wid Worochty z nioho wyj-

szow junak. Bez reczej, u prostych sztaniach, brezentowij tużurci. Suteniło. Nad horamykupczyłysia sywi chmary, deś hrymiło. Wodij wyhlanuw z wikoncia, kryknuw:

— Hej! Kudy proty noczi? Może, ty ne tam zijszow?— Tam, — chołodno widpowiw junak.— Nu, jakszczo tam, — nepewno mowyw wodij. — A to buwaje wsiake. Nedawno

Page 224: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

troje hore-turystiw piszły na Howerłu. Bez nametu, bez tepłych miszkiw, bez prowid-nyka. Nema j nema. Wże jich zi Lwowa kynułysia szukaty. Znajszły…

— De ż? — pocikawywsia chtoś iz pasażyriw.— Na Howerli! Zakociubły. Same powaływ snih, moroz. Ty czujesz, parubcze?— Diakuju za informaciju, — wwiczływo skazaw junak i riszucze popriamuwaw

szlachom.Awtobus ruszyw i skoro znyk za poworotom. Mandriwnyk łyszywsia sam. Win ne

styszuwaw chody, nezmyhno dywlaczyś na potrijne werchiwja Czornohory. Po uzbicz-cziu Howerły szcze biliły snihy. U weczirnij imli wony naływałysia ťmianoju błakyttiu.Obabicz szlachu czorno-zełenoju stinoju stojały smereky, jałyci, deś liworucz newtomnoszumuwaw potik. Za Howerłoju siajnuła błyskawycia, zhodom dokotywsia hrim. Junakwdowołeno posmichnuwsia, zwernuw do riczeczky, schowawsia pid wełyku skelu, z ja-koji padała woda, utworiujuczy pinystyj wyr.

Siw na kamiń, wyjniaw z kyszeni czornyj owalnyj predmet, schożyj na ładunku.Widkryw joho. Temno-zełena powerchnia fosforyczno zaswityłasia, zazmijiłasia zoło-tymy nytkamy. Spałachnuła fiöłetowa iskra, szałeno zawertiłaś, namotujuczy tuhu pro-menewu spiral. Nad Czornohorok» miż chmaramy zjawyłosia merechtływe siajwo, zny-zyłoś wohnystoju kułeju nad smerekamy, pokotyłosia w dołynu. I oś uże nabłyzyłoś dopotoku u wyhladi sriblastoho dyska, szczo zawys nad zemłeju.

Junak schowaw ładunku do kyszeni, nekwapno pidijszow do aparata. Fosforycznyjoreoł dowkoła dyska znyk, mandriwnyk, zihnuwszyś, probrawsia wseredynu. Jak tilkyza nym zaczynywsia luk, pulsujucze koło znowu zamerechtiło, i aparat pidniawsia wpowitria, priamujuczy do Czornohory.

Junak skynuw brezentowu kurtku, sztany, biłyznu. Kynuw jich do newełykohojaszczyka w szluzi. Zneważływo hlanuw na swoji chudorlawi ruky, na porosli ruduwa-tym wołossiam nohy.

Torknuwsia palcem stiny. Nabraw na cyferbłati kod. Stina roztanuła, natomisť wy-nykła myhotływa, dynamiczna zawisa, niby spłetena z wesełkowych barw.

Junak riszucze stupyw kriź tu zaponu. Opynywsia w hołownij kajuti dyska. Teperce wże buła insza istota. Szyroki płeczi, wysoke czoło, wohnenno-czerwona hrywa wo-łossia, sylne harmonijne tiło. Win nakynuw na sebe łehke pokrywało, siw do pulta. Hla-nuw na uniwersalnyj chronometr, na szkali jakoho pulsuwały błakytni ziroczky, fiksu-juczy płyn czasu riznych koordynat Wseswitu.

— Pora, — zadumływo skazaw junak.Tym czasom dysk pławno opustywsia na werszynu Howerły. Z piwdnia na Czorno-

horu nasuwałaś ławyna chmar, u nij kypiła j wyruwała hroza. Na piwnoczi hołubiłoczyste nebo, naływałosia sumowytoju weczirnioju młoju. Wnyzu czorniły chwyli hir, jakiznykały za obrijem. Myť mandriwnyk sposterihaw za cym krajewydom, w oczach joho— wyraz żalu. Potim pohlad prykypiw do pulta, i wże ne baczyw niczoho, krim chrono-metra.

Łanciużok błakytnych iskor, dywno splitajuczyś, peretworywsia w kilce. Te kilcespałachnuło rubinowym wohnem, i nad pultom wynykła postať ludyny. Czorni oczi znaj-szły junaka. Zjawyłasia na wustach drużnia usmiszka.

— Ara witaje tebe, Jahu.— Ja ne możu widpowisty tobi tym że, Arimane, — napiwżartoma skazaw Jahu.

— Zemla szcze ne witaje tebe. Zate witaju ja.— Harazd, — kywnuw Ariman, i obłyczczia joho znowu pochołodniszało. — Szczo

poszczastyło zrobyty?— Hromowycia w mojich rukach.— De? — spałachnuw Ariman.— U nadijnomu misci, — chytro widpowiw Jahu. — Nawiť ty ne zdohadajeszsia.— Dosyť zahadok. Szczo ty z neju zrobyw?

Page 225: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wykraw. Dowełosia wykorystaty baťka. Psychołogicznyj etiud. Joho likwidu-waw. Jiji — w mynułe.

— Szczo? — Żachnuwsia Ariman. — Ty zbożewoliw?— Nawpaky, — zapereczyw Jahu. — Ne sterehty ż meni jiji! Wona nadto aktywna

j neprymyrenna. Nawiť u ludśkij podobi. U ciomu cykli czasu wona wyjde z-pid kontrolu.Ja jiji perewiw u dewjatnadciate storiczczia.

— De?— Tut że. W Kyjewi. Monastyr. Do reczi, tam i Juliäna. Wona czernycia.— Znowu absurd, — z dosadoju skazaw Ariman. — Zwesty Kosmokratoriw, ta

szcze takych. Naroblať nam łycha.— Ty zabuw, szczo ce ne Ara, — nasmiszkuwato widpowiw Jahu. — Wony pro sebe

niczoho ne znajuť. Dowkoła czenci, zabobony, mistyczni jurby, mołytwy. Hromowyciastane fanatyczno wirujuczoju. Nawiť u cij fazi czasu wona potrapyła do ruk sektantiw.Dwi ptaszky w klitci. Podumajemo, jak dijaty dali.

— Inszi żinky?— Ne znajszow.— Żal… Horykoriń?— Je!— Prekrasno! — zradiw Ariman. — Ce — najhołownisze. De win?— Oczoluje nowyj instytut. Instytut probłem Buttia.— Czym zajmajuťsia?— Hołowna probłema — bahatomirnisť.— On jak! — Ważka duma zalahła na czoli Arimana, win nasupywsia. — Wże do

cioho dijszło. Zerno daje parosti. Proklate simja Korsara.— Horykoriń zbyrajeťsia na Misiać.— Nawiszczo?— Ważływyj eksperyment. Hotujeťsia budiwnyctwo filiäłu. Na Misiaci.— I ty niczoho ne dowidawsia? — rozdratowano zapytaw Ariman. — Zahalni frazy!— Sprobuj sam.— Ty ż kosmoslidczyj.— Ne takoho chaotycznoho switu. Win meni obryd. Rujnujuťsia zakony pryrody.

Ne znajesz, jak w toj czy inszyj moment stanuť dijaty ci neposlidowni istoty.— Harazd. A inszi Kosmokratory?— Szcze ne znajszow jich.— Merkurij?— Win i tut detektyw. Chymerna kryminalna istorija. Win rozszukuje Hromowy-

ciu. Chaj szukaje! Cha-cha-cha! Wsi kryminalisty switu ne dopomożuť jomu!— I wse-taky ty ne wtiszyw mene, — zadumływo skazaw Ari-man. — Dowedeťsia

za sprawu wziatysia meni samomu.— Tobi, Arimane? — zdywuwawsia Jahu. — Ty pokynesz Aru?— Ty ne rozumijesz, — chołodno zapereczyw Ariman. — Wyriszalnyj czas, Jahu!

Wyriszalnyj. Kożna myť może buty fatalnoju. Meczi pryczynnosti pidniato. Jich ne wy-dno, ałe wony wże w poloti. I nasz mecz powynen wdaryty perszyj! Hotuj kwantowyjinwertor, Jahu! Ja perechodżu na Zemlu…

Powernuwszyś z pobaczennia, Hala dowho brodyła wułyceju. Buło sumno. Szczośne dawało spokoju. I Hryhir ne takyj, jak zawżdy. Neszczyryj, newesełyj. Tiń na czoli,jakaś trywoha w hłybyni oczej. Wona tak polubyła joho. Kożnoho dnia wwyżałosia jijkrute biłe czoło, jasnyj pohlad, dobri, sylni ruky. A siohodni kochanyj Hryhir niby wid-sutnij. Zdajeťsia, szczo zamisť nioho chtoś inszyj — naprużenyj, zanepokojenyj. Szczośprychowuje wid neji. Ne czuże, a take, szczo zwjazano z neju.

Tremtływo wymalowujuťsia punktyry jichnioji spilnoji steżeczky. Chytajuťsia,zbłyżajuťsia, rozchodiaťsia. Szczo zwełyť dola? Wid czoho wona załeżyť? Buty czy ne

Page 226: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

buty jim razom? Newże mało wsich muk? Za wiszczo? Chocz by wże za hrichy. Czy zaprowynu predkiw?

Hala zhadała mynułe, koły buła w internati. Wczyłasia dobre, powodyła sebe stry-mano. Jak pryruczene wowczenia, szczo zlakano pozyraje na neprochanych pikłuwalny-kiw, terpyť łasku, bo ne baczyť lisu, kudy można buło b utekty.

Nichto jiji ne krywdyw. Prote ne buło i drużby. Czuła szeptannia — obrazływe,hirke. Szczoś pro baťka. Pro jakiś miljony. Jaki miljony? Win jich ne mih uziaty. Winbuw szczyryj i dobryj… Hala usamitniuwałaś, szukała wtichy w ujawi. Maluwałysia jijprekrasni dałeki swity, wełykoduszni, smiływi heroji. Zamky, sporudżeni z krysztalu ipromeniw, błyskawyczni poloty miż zoriamy, radisni zustriczi z nebesnymy istotamy. Umrijach buło harno, jasno. Widczuwała sebe w ridnij stychiji.

Znajszłysia poza internatom ludy, jaki pomityły jiji. Łaskawo zahoworyły do neji…Tak wona opynyłasia w sekti pjatydesiatnykiw, jij imponuwała atmosfera braterstwa.Natchnenni słowa wczytela: «Treba nam narodytysia zwysz!» Jak prekrasno! Trebawiczno onowluwaty sebe, widkydaty nehidne, nikczemne, jak skydaje hadiuka staru,nepotribnu szkirku. «Chto lubyť duszu swoju, toj zahubyť jiji!» I ce prekrasno! Egojizmwyrodżuje ludynu, chołodyť serce, rozjednuje z inszymy. A samotyna rano czy piznoumertwyť duszu! Mudro skazano!

Hala kynułasia w obijmy lubowi — nezemnoji, natchnennoji, czariwnoji. «Jdu,szczob pryhotuwaty wam misce. Zaberu was do sebe!» — «Zabery, zabery, kochanyj! —rydała wona, padajuczy na kolina i załywajuczyś błażennymy sliźmy. — Rozkryj bramuistyny, choczu kochannia, choczu drużby i swiatoszcziw! Poszły druziw mużnich i mu-drych!»

Ta pomiż błakytnymy tumanamy błażenstwa inodi prozyrały płesa twerezosti, roz-dumu. Hala pryhladałasia do tych, jaki prahnuły porucz z neju do prawdy, namahałasiawwijty w jichnij duchownyj swit. Postupowo prochodyw chmil nowyzny, i wona poba-czyła zwyczajnych ludej. Łysze napojenych ekzotycznym duchownym napojem. Wonyżyły, jak i miljony newirujuczych. Chodyły na robotu, odrużuwałysia, kupuwały mebli,mrijały pro nowi kwartyry, wypywały, polublały skazaty jechydne sliwce pro błyżnioho.I tilky weczoramy na molinni nadiwały na sebe maszkaru. Niby fały sami pered sobojujakyjś spektakl.

Poczałysia sumniwy, wahannia. Uważno czytała Nowyj Zawit. Znajszła tysiaczinewidpowidnostej. Żachnułasia toho, szczo stałosia pered Hołhofoju, pisla neji. Jaki ne-wihłasy i nikczemy! Nawiť poczatuwaty kilka hodyn u Hefsymaniji w nych ne wysta-czyło snahy. Ne pospaty, zoseredywszyś u połumjanomu prahnenni zachystyty wczytelawid strachitływoji doli!

Hłucho szumiły derewa w sadu Hefsymaniji. Nażachano dywyłysia z neba zirky naostanni hodyny neczuwanoji dramy. Dywyłysia na pociłunok Judy. Dywyłysia, jak roz-sypałysia wrozticz «wirni» uczni i poslidownyky. «Rawwi, chto z nas siade praworucztebe, a chto liworucz w carstwi nowomu?» Oś wona, chwyłyna winczannia na nowe car-stwo! Krywawe, bolisne winczannia! De ż wy, uczni, apostoły? Czomu ne stały płecze dopłecza z uczytełem, waszym Carem? Odyn — praworucz, druhyj — liworucz.

De tam! Rozbihłysia, jak rudi myszi. Jszły nazyrci, zahubywszyś u jurbi hałasuju-czych, zaintrygowanych iüdejiw. Iszły, tremtiaczy za swoje spustoszene żyttia, spodiwa-juczyś na czudo. A raptom rozdereťsia zapona neba, i łegiöny angeliw zijduť na zemlu, imeczamy switonosnymy zachystiať mesiju?! O, todi można bude kynutysia jomu do nih,staty porucz, szczob wsi pobaczyły joho wirnych uczniw! Czuda ne buło!

Buła chołodna nicz. Znuszczannia, kpyny, udary. Dokirływyj pohlad synich oczej,spownenych sliźmy neczuwanoji muky i spiwstrażdannia. A uczni — w piťmi. Rozhu-błeni, zniczeni.

Ne zbahnuły niczoho, niczomu ne nawczyłysia. «Doky switło z wamy — korystuj-tesia. Doky szcze ne zhasło — jdiť za nym». Merkne smołoskyp, propadaje steżeczka w

Page 227: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

nicznij mli, husti tumany spowywajuť wydnokił.Wczytela bjuť, a Petro hrijeťsia bila wohniu. Czomu ne wstane, ne kyneťsia do mu-

czyteliw, ne spałachne swiatoju lubowju? Czomu ne pokłycze uczniw, swojich towa-rysziw, szczob kilcem wohniu prawednoho otoczyły hłaszataja lubowi? Chto b posmiwkatuwaty joho? A jakby j posmiły, to połumjana żertwa wsich uczniw neczuwanym fa-kełom zahoriłasia b na wiky, na tysiaczolittia! Ne pawutyna dogmatiw i cerkownychchytrospłetiń, a prykład herojicznoho samozreczennia!

Hali stawało motoroszno na molinniach. Wona z żachom dywyłasia na konwulsiji«proroczyć», jaki, wpawszy w trans, belkotały nesuswitni durnyci, niby rozmowlały «bo-żestwennoju mowoju». Wona teper baczyła pered soboju łysze chworych ludej, jakymtreba buło likuwatysia.

Szczo spilnoho miż cymy motorosznymy zbihowyśkamy i tym czariwnym switom,jakyj Hala baczyła w ujawi, de litajuť miż zoriamy budiwnyky płanet, de na pomicz dru-ziam mczať, widdajuczy na ołtar smerti własne żyttia, de ne molaťsia wydumanym po-czwaram, bo znajuť: u serci ludyny i boh i dyjawoł?..

Wona pokynuła sektu. Postupyła na kursy medsester. Prychodyw preswiter.Umowlaw, prosyw, zahrożuwaw. Szcze b pak! Taku wiwciu wtratyty. Ta Hala nazawżdywyrwałasia z tych tenet. Nesła w serci ulubłenyj obraz kosmicznoji ludyny, mrijała pronioho, lubyła joho, ałe ne mohła wże widdaty swoju mriju na potału żadibnym, żadaju-czym, konwulsijnym bluzniram…

A potim — zustricz z Hryhorom. Dywowyżna… Nacze son. Szczoś dawnie, zabute,nezbahnenne woskresało, wypływało z hłybyny duszi. Joho oczi. De wona jich baczyła,czomu polubyła odrazu? Czy, może, zawżdy lubyła?

Joho wydinnia inszych płanet, powstań, nebuwałych zwerszeń. Czomu ż wona takbłyźko pryjmaje jich do sercia i wony dla neji ne prosto harni kazky, a jakaś błyźka ibolisna realnisť, jaka nyni zakryta zaponoju cioho żyttia? Tak zakrywaje lis realnyjobrij, szczo zdałeku wydiwsia oczam szukacza. Sered lisu wydnokoła ne pobaczyty, tawse ż mandriwnyk znaje, szczo win je…

Bahatopłynne żyttia. Spłetinnia bahatioch ewolucij. Ne inaksze. My zwykły sebewidczuwaty samotnio na płaneti, ujawyły jedynosuszczymy w cilij Soniacznij systemi. Amoże, ne tak? Nawiť Zemla może buty perechrestiam bahatioch riznych ewolucij. Jakharno pro ce wmije mrijaty Hryhir! Rozkryty spłetinnia supereczływoho zemnoho żyttia,zbahnuty joho wełycz i porocznisť — grandiözne zawdannia. W pryrodi newpynnowidbuwajeťsia poruszennia zakonu, i chtoś że powynen znajty złoczyncia, prytiahty johodo widpowidalnosti?..

Hala usmichnułasia. Wona wwijszła u żyttia Hryhora, stała mysłyty joho idejamy,terminamy. I wse ż trywoha ne mynaje. Niby deś czatuje tuho zawedena prużyna.

Bila chwirtky temniła jakaś postať. Trochy oddalik stojała maszyna. Hala zupyny-łasia. Chto? Może, z likarni? Terminowyj wykłyk?

Ludyna mowczała. Diwczyna zlakałasia. Hrabiżnyk? Szczo robyty? Zakryczaty?Pokłykaty susidiw?

— Halu!— Boże!— Halu, ce ja.Diwczyna kynułaś nazustricz tomu ridnomu hołosu, obniała, sudorożno prypała do

hrudej baťka. Ridnyj, błyźkyj! «Tatoczku, zwidky?» Wona zazyrała w joho obłyczczia, ałebaczyła tilky hłyboki prowalla oczej, czuła ważkyj podych. Wid nioho pachło likamy, napłeczach smuhastyj chałat.

— Zwidky ty? — płaczuczy, zapytuwała wona. — De buw tak dowho? Chodimo dochaty.

— Ts-s-s, — trywożno proszepotiw baťko. — Meni ne można!— Czomu? — zlakałasia Hala.

Page 228: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ja wtik.— Zwidky? Szczo ty każesz?— Z karawan-saraja. Wid tatarwy. Spasybi kozakam, dopomohły. On mij towarysz

czatuje. Maszyna napohotowi. Tilky szczo — odrazu w Dyke Połe. Ne nazdożenuť…Diwczyna pochołoła. Psychiczno chwora ludyna Pewno, wtik z likarni. Szczo ro-

byty? «Bateczku mij, szczo z toboju robyty?»— Ja chotiw tebe pobaczyty. Slidczyj daw twoju adresu.— Jakyj slidczyj? Ty ż każesz, szczo tatary…— Tatary — ce teper, — pojasnyw baťko, społochano ozyrajuczyś. — A slidczyj —

trochy ranisze. Mene tiahały za kełych.— Kełych?— Ja buw na tim switi. Tam meni baťko daw kełych. Dla tebe.— Dla mene?— A dla koho ż iszcze? Ty ż kozaćka dytyna. Toj kełych jakyjś czariwnyj. Joho były

— ne rozbyły, pałyły — ne spałyły, dowbały — ne rozdowbały. Takoho materiäłu naZemli nema. Wsi zacikawyłysia. De wziaw? Chto tobi daw? Ja jim — prawdu. Tak i tak— na tim switi dały meni predky. A wony — chto smijeťsia, chto lutuje. Jasno, nichtone wiryť. A ty, ja znaju, powirysz.

— Ja wiriu, tatoczku! Tilky de ż win?— Ehe, de? — szczasływo zasmijawsia baťko. — Teper win tut. U maszyni. Mij

towarysz prywiz joho.Hala rozhubyłasia. Wezty baťka do Pawłowśkoji likarni? Zamykaty joho do «kara-

wan-saraja»? Staty zradnyceju w joho oczach?Wid maszyny oddiłyłasia postať, nabłyzyłasia. Diwczyna rozhłediła mołodoho

chłopcia, obłyczczia hubyłosia w piťmi.— Dobryj weczir, — poczuwsia spokijnyj, łahidnyj hołos. — Ja czuw waszu roz-

mowu i wyriszyw wtrutytysia. Wy możete ne zrozumity…— Ja sprawdi niczoho ne zbahnu, — z mukoju widpowiła Hala, kynuwszyś do

nioho. — Pojasniť.— Chwyłynku, — styszenym hołosom skazaw newidomyj. — Ne krycziť. Wy mo-

żete zrozumity, de win buw?— Bezumowno. Ce ja odrazu zrozumiła.— Tym kraszcze. Ja dopomih jomu zwidty wybratysia.— Nawiszczo?— Wsioho odrazu ne pojasnysz. Win zhadaw pro kełych.— Wy też pro ce? Szczo za mara?— Ne mara, — zapereczyw junak. — Kełych je. Nezwyczajnym szlachom win di-

stawsia waszomu baťkowi. Ałe ce ne maje znaczennia. Ce sprawa druhoriadna. Protekełych nezwyczajnyj. I joho dijsno adresowano wam…

— Meni?— Tak.— Ne rozumiju.— Ja też ne wse rozumiju.— Chto ż wy?— Wczenyj, — uchylno widpowiw junak. — Ja robyw analizy cioho fenomena.

Znaju trochy istoriju waszoho baťka. Ni wczeni, ni likari, ni slidczi ne możuť pryjniatywserjoz joho rozpowidi. Dla wczenych kełych — prosto nezwyczajnyj fenomen. Dla slid-czych — zahadka, kryminalnyj kazus, jakyj treba projasnyty. Dla likariw — odna z formszyzofreniji, psychoz. Jich cikawyť łysze baťko, a kełych — to fikcija, wyhadka. Zaczaro-wane koło! My z towaryszamy wyriszyły…

— Chto ce my?— Ja i kilka mojich druziw z Instytutu fizyky. My wyriszyły rozwjazaty cej wuzoł.

Page 229: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Zabraty baťka z likarni (jasna ricz, bez zhody likariw, inaksze joho b ne wypustyły!),wywczyty kełych, zustritysia z wamy, szczob wyjasnyty, jakyj zwjazok toj kełych maje zwamy.

— Mistyka jakaś, — proszepotiła Hala. — Zbożewolity można!— Prote fakt! Jiďmo!— Kudy?— Do nas. Usi czekajuť. Tam baťko wse rozpowisť, my zapyszemo. Ne turbujteś za

baťka. My joho pidlikujemo. Wasza prysutnisť…— De ce?— Kotedż, izolowane prymiszczennia.— Dobre, — riszucze skazała Hala.Wona siła na zadnie sydinnia porucz baťka. Win obniaw jiji, Szczoś burmotiw. Ma-

szyna mjako ruszyła. W odswitach lichtariw Diwczyna teper baczyła obłyczczia baťka,joho dykyj pohlad.

— Tatoczku, — szepotiła Hala, — szczo wony z toboju zrobyły?— Niczoho, niczoho, doneczko, — szczasływo burmotiw baťko, trymajuczy jiji ruku.

— Teper wse bude dobre. Ja wże ne wynokur! Ja teper kozak!— Szczo ty mowysz?— Prawdu każu! Meni baťko kazaw hirki słowa… I did… I pradid! A szczo? Ja

posłuchawsia jich! Teper Dyke Połe — moja osela! Oho-ho! Pohulajemo!— Spokijno, — ozwawsia junak z perednioho sydinnia, ne ohladajuczyś. — Zhod-

żujteś. Wse bude harazd.— De ż kełych? — spochwatyłasia diwczyna.— Oś win. — Junak podaw czornu skryńku. — Widkryjte i hlańte. Ne bijtesia. Win

ne pidwładnyj zemnym stychijam.Hala tremtiaczymy palciamy widkryła skryńku. Na czornomu oksamyti spałach-

nuły fiöłetowi iskry. Wziała kełych.Poczuwsia mełodijnyj peredzwin. U kełychu niby spałachnuła błakytna krapla, za-

kołychałasia czerwona ridyna, poczuwsia niżnyj zapach kwitiw. Hala zlakano dywyłasiana transformaciju, ne znajuczy, szczo dijaty.

— Aha! — radisno zakryczaw baťko. — Ja ne brechaw! Hlań — tam wyno. Wynonewmyruszczosti! Pyj, doneczko! Pyj! To dla tebe wono zjawyłosia! Ja ne mih joho wy-pyty… bo nedostojnyj! A ty… Pyj!

— Zażdiť! — rizko wtrutywsia junak. — Widdajte kełych!Diwczynu wrazyw joho ton. Kryżanyj hołos, chołodne obłyczczia, władno

prostiahnuta ruka. Jiji dusza zbuntuwałaś. Chto win — cej junak? Czomu dołeju baťkarozporiadżajuťsia newidomi ludy?

— Ja ne widdam kełycha! — hniwno skazała diwczyna. — I zupyniť maszynu. Nebażaju detektywu! Ja idiötka, szczo zhodyłasia jichaty z wamy. Baťko potrebuje liku-wannia! U normalnij likarni. A kełych chaj wywczajuť uczeni w instytuti, a ne w pidpil-nij grupi! Zupyniť maszynu. Ja powernusia dodomu!

— Dajte kełych, — złowisno powtoryw junak.Za wikonciamy czorniły swiatoszynśki lisy, deś miż derewamy horiły poodynoki

wohnyky kotedżiw. Kryczaty? Bytysia z nym? Na baťka nadija mała. A sama wona szczowdije? Teper Hala zbahnuła, szczo potrapyła w jakuś pastku. Tut jakyjś złoczyn!

Hala hariaczkowo dumała, ałe dumka metałasia w porożneczi. A maszyna mczaław piťmu, riżuczy faramy stinu noczi. Ta oś junak rizko powernuw kermo liworucz. Za-myhotiły stowbury sosen, husti kuszczi.

— Kudy wy? — widczajduszno zakryczała Hala.Maszyna zupynyłaś. Hala wdaryłaś czołom ob stinku perednioho sydinnia. Poťma-

ryłosia w hołowi. Potim władna ruka prytułyła jij do wust chustynku. Zaduszływyj za-pach pronyk u swidomisť, odniaw wolu. Ruky j nohy poterpły. Skryńka z kełychom upała

Page 230: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

na kolina. Wona wse czuła, prote ne mohła woruchnutyś.Deś porucz kryczaw baťko, z kymoś łajawsia.— Proklati! — Kryczaw win. — I tut wy? Projdyswity, prybłudy chanśki! Aha! Ma-

jesz? Ja tobi dam, jak wykradaty swiaszczennyj kełych! Oś tobi, oś tobi!Potim stohin, postriły. Szczo ce?Marennia? Son?Prokynutysia. Rozpluszczyty oczi. Ne można. Nesyła…Chtoś wytiahaje jiji z maszyny, nese.Czuty tonkyj trywożnyj swyst. Kriź zapluszczeni powiky probywajeťsia prymarne

switło. Jiji pidnimajuť, kładuť na szczoś mjake. Tysza. Potim mjaki kroky, szamotinnia.Potużnyj swyst. I znowu spokij. Prymiszczennia take tisne, szczo nema czym dy-

chaty. Wohniani nożi krajuť jiji tiło na miljardy czastok. Porożnecza.Mynajuť chwyłyny. Czy wiky? Nichto ne skaże.Czorna chwyla buttia chlupaje, formuje czuttia, daje tiło. Wona widczuwaje znowu

tiło. Chołodnyj kamiń, zapach cwili. Nepryjemni rizki hołosy.— Chto wona?— Bisnuwata. Szczo howorytyme — ne zwertajte uwahy. Opanowana dyjawołom.— Nawiszczo wona meni? — zapytaw newdowołenyj żinoczyj hołos.— Ne tobi, a meni! — rizko zapereczyw czołowiczyj tenor. — Oś majesz.— Ce insza sprawa, — zradiła żinka. — Buď spokijnyj, wona zwidsy ne wyjde.— Proszczaj, swiata matinko, — prołunaw ironicznyj hołos. — Bereży jiji. Ne mucz,

ałe j oka ne spuskaj.Zahrymiły metałewi dweri.Znowu tysza. Nezbahnennisť. I chołodnyj worożyj morok…Sergij Horenycia widsunuw arkuszyky z rozrachunkamy, pozichnuw. Wdowołeno

posmichnuwsia. Czudowo! Wse zbihajeťsia. Szczo pokaże praktyka? Win pewen. Try-woha je. Sumniwiw nema. Czomu trywoha? Bo ce strybok w nezwidane, tajemnycze.Nichto ne znaje, szczo oczikuje tam szukacza. Woroh czy druh?

Sergij pidwiwsia z krisła, pidijszow do wikna, widsunuw firanku. Na tli nebabowwaniła Peczerśka ławra, wybłyskuwała zołotom u siajwi prożektoriw. Pochytaw ho-łowoju. Jake chymerne pojednannia — starowynna dzwinycia i ełektryka. Postati bohiwu rozciaćkowanych szatach i jurby turystiw. Jak wse zmiszałosia!

Spadszczyna riznych wikiw, pohladiw, idej, upodobań, tradycij. Ludstwo nese jijina płeczach, ne może skynuty. Wuźka steżeczka, dowkoła stiny. Narodżennia — smerť.Bezmir nad hołowoju, a szlach tudy nejmowirno ważkyj! Kilka raket, desiatok polotiw!I wse! Schoże na maluwannia kartyny hołkoju w powitri. Ne załyszajeťsia slidu. I znowuambicija ludśka szczezaje, i wczeni rozumijuť, szczo ne pidkoreno pryrodu, szczo kosmoszałyszajeťsia nepiznanyj, newidomyj, worożyj, szczo neobchidno szukaty inszych szla-chiw.

Ławra! Tam też pochowani cili pokolinnia szukacziw dorohy w bezmir. Żadobaosiahnuty ideał, pidniatysia do swiatosti, mudrosti. A w żytti — cynizm, jurby molilny-kiw i bezsylla omrijanoho boha. Bezmir mowczaw. Dzwinyci, błyskuczi bani prahnułydo neba, wtiluwały w sobi mriju ludśkoho duchu do krasy, do jednosti i zawmyrały nawiky, niby nadhrobni pamjatnyky zabobonam i pomerłym spodiwanniam.

I oś nastaw czas! Sergij znaje, szczo nazad nemaje szlachu. Bude buria. Buduť żor-stoki supereczky. Eksperymenty, jaki nawiť naukowych behemotiw wraziať. Todi wid-kryjeťsia nowyj obrij.

Chocz buwaje i tak, szczo wjazeń, widsydiwszy nałeżnyj strok, ne chocze pokydatytiurmu. Do wsioho zwyk. A tam, za muramy, na nioho czyhajuť nespodiwanky, tamtreba dumaty, naprużuwaty mozok, widpowidaty za szczoś. Paradoksalno, ałe fakt! Jetaki. I w nauci. Wjaznycia dogmatiw, tradycij tiażka, ałe rutynnyj rozum ne bażaje,bojiťsia pokynuty zatyszni zwyczni mury.

Page 231: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Szczo ż, znajduťsia inszi. I znajszłysia! Je entuziästy-kosmonawty, je fizyky, je pa-rapsychołogy, fiziöłogy, medyky. Bezlicz nauk zacikawłeni w rujnaciji stiny czasu i pro-storu. Bo ż ideťsia ne prosto pro naukowyj eksperyment, a pro narodżennia nowohoswitu! Ne narodżennia, a widkryttia. Dywno i radisno.

Ot chocz by kosmonawt Woron. Nestrymnyj, pałkyj, szałenyj w zadumach i zdij-snenni jich. Soratnyk, pomicznyk, bojeć. Jak win schopywsia za Sergijewu ideju! Jakodhryzawsia wid nawały ortodoksiw! I zaraz czuty joho pryhłuszenyj, szczyryj hołos:«Rozumiju tebe, Sergiju! Oj jak rozumiju! Widczuw ce w kosmosi, w poloti. Naoczno,zrymo. Ne zbahnesz? Ja pojasniu. Doky raketa porywajeťsia whoru, do neba, do zirok,doky wona na chwyli urahannoji energiji — je polit! Todi ty widczuwajesz sebe wpew-neno, radisno. Zdorowo, odnym słowom! A finiszujesz, idesz do Zemli — szczoś wtracza-jeťsia wid tworczoho wohniu. Znajesz, szczo treba powertatysia dodomu, do Kosmocen-tru, do druziw. Adże tam czekajuť, chwylujuťsia! I wse-taky finisz — wże ne polit. Ra-keta padaje, rozumijesz? Padaje, a ne pidnimajeťsia! Tak i nauka: doky je pidjom — cenauka, ewolucija! A zastyhła forma — ce wże sum i rutyna. Zalizobetonni formuluwan-nia w nauci — kineć nauky. Wczenyj musyť buty nad prirwoju nezwidanoho, wicznoprahnuty perełetity jiji i ne mohty perełetity! A szczo? Jakby materija mała zawerszen-nia sama w sobi, ne isnuwało b kosmosu, żyttia, postupu! Materija — ce niby zerno zbezmeżnoju potencijeju, mow bezodnia, jaka wiczno rozszyriujeťsia. Tomu, Sergiju,twoji bożewilni mriji pro wikno w bahatomirnisť — wola materiji, zakładena w nas!Czujesz?»

«Czuju, czuju, druże! Zawżdy pamjataju. Znaju, ne pidwedesz, ne zradysz! Znaj-duťsia j inszi entuziästy. Chocz poperedu stilky perepon».

Rozdumy Sergija obirwaw stuk u dweri. Do kabinetu zazyrnuła stareńka łaskaważinka, zapnuta czornoju chustynoju.

— Szczo?— Tam hosti jakiś, Sergiju. Do tebe.— Hosti? Tak pizno?— Hosti. Wydno, zdałeka, z-za hranyci. Bo na hołowi nawertiuchano ciłu kopyciu.

Nacze z arapiw, czy szczo…— Z arabiw? — Usmichnuwsia Sergij. — Może, jakyjś uczenyj? Ne poperedżały.

Nu, prosiť.Żinka znykła. Nezabarom u priamokutnyku dwerej wyrosła wysoka biła postať z

tiurbanom na hołowi. «Indus», — podumaw Sergij.— Ne zowsim, — skazaw neznajomyj, prykładajuczy ruku do hrudej.— Wy proczytały moji dumky? — zbenteżeno zapytaw Sergij, widpowidajuczy na

witannia łehkym pokłonom.— Tak! Ce duże łehko, — widpowiw hisť. — Wse wydno na obłyczczi. Prote ja ne

nazwaw sebe. Kemał Sing. Biöłog, fizyk, medyk.— Oho!— Was ce dywuje?— Ni. Teper epocha syntezu. Meni cikawo.— Ja ne indus. Ja z inszych krajiw. Mene zacikawyła wasza krajina, jiji fiłosofija,

tradyciji, tajemnyci. Zminyw imja. Was cikawyť moje poperednie imja?— Ni, — skupo widpowiw Sergij.— Prekrasno, — skazaw hisť, pylno dywlaczyś na hospodaria. — Bo bilszisť ludej

cym cikawyťsia — imenamy, stanowyszczem, zwanniam, a ne suttiu.— Ja ne cikawluś.— Znaju. Mene też zacikawyw ne wasz stupiń doktora nauk.— Win meni ni do czoho, — znyzaw płeczyma Sergij. — Zdibnosti wczenoho ne

załeżať wid naukowoho stupenia. Do reczi, de wy wywczyły naszu mowu?— O, ja znaju bilszisť zemnych mow, — widpowiw Sing.

Page 232: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Koły wy jich wstyhły wywczyty?— Ja jich ne wywczaw.— Wy choczete zaintryguwaty mene? — zasmijawsia Sergij. — Probaczte, ja poha-

nyj hospodar, ne zaproszuju sidaty! Szcze raz probaczte! Oś tut zruczne krisło, proszu.Może, kawy, wyna?

— Ne pju, — widkazaw Sing, stojaczy bila dwerej i nezmyhno dywlaczyś na wcze-noho. — Ne turbujteś. Widkynemo switśki umownosti.

Szczoś znajome wydałosia Sergijewi w obłyczczi hostia, w joho manerach, u hłybo-komu chołodnuwatomu pohladi. Szczoś dawno widome. Ałe de, koły, zwidky?

— Choczete pryhadaty, de my baczyłysia? — posmichnuwsia Sing.— Znowu czytajete dumky?— Czuju, — zapereczyw hisť.— Czytajte. Ja ne wmiju zamykaty dumky.— Kołyś wam ce wdawałosia.— Kołyś? — zdywuwawsia Sergij. — My wże deś zustriczałyś?— Ne teper.— A, — zasmijawsia wczenyj. — Wy majete na uwazi metempsychoz, perewtiłen-

nia? Nu, ce duże probłematyczno!— Ni, ja maju na uwazi insze, — mowyw Sing. — Ałe my uchyłyłysia wid toho,

zarady czoho ja prybuw do was. Teper, z waszoho dozwołu, ja siadu. Diakuju. Meni tutzruczno. Jakszczo można, ja powernu łampu oś tak. Ne lublu jaskrawoho switła.

— Słuchaju.— Poczuw pro was w Indiji. Czytaw waszu knyhu «Probłema bahatomirnosti». Czu-

dowo! Teoretyczna bomba.— Nu, ne zowsim. Podibni ideji wysłowluwałysia bahaťma mysłytelamy w daw-

nynu i teper. Osobływo na Schodi.— Tak, tak. Metafizyka Schodu pidijszła wprytuł do analizu bahatomirnosti. Ba-

hato doslidnykiw, bezumowno, probywały stinu czasu j prostoru, wychodyły w susidnisfery, ałe…

— Szczo?— Wony ne mohły widkryty nowoji ewolucijnoji spirali dla ludstwa. Znajete, u Ra-

makriszny je czudowa prytcza pro solanu lalku, jaka chocze doslidyty okean. Dochodyťdo wody, brede, zahłyblujeťsia i nazawżdy znykaje, roztaje.

— Dotepno, — skazaw Sergij. — Ja pamjataju ciu prytczu. Duże słuszno. Poody-noki eksperymenty, tym bilsze, koły wony zakinczujuťsia bożewillam, abo smertiu wsamadchi, abo religijnym ekstazom, jakyj prypyniaje swidomu samoewoluciju, ne pry-nesuť uspichu.

— Zhoden, — skazaw Sing. — Tomu j zwernuw uwahu na waszi ideji. Pokynuwswoju łaboratoriju bila Dardżylinga, wyjichaw do Moskwy. Tam mene poznajomyły zwczenymy z akademiji. Ja jim wysłowyw swoje bażannia baczyty was, pojasnyw, szczomoji praci jszły parałelno. Wony dały rekomendaciji. Deś wony tut, u portfeli.

— Ne turbujteś, — zupynyw joho Sergij. — My wże domowyłysia: heť formalnosti.— Korotsze, ja proszu wziaty mene na Misiać.— Jaki pidstawy dla takoho riszennia?— Ja prynesu korysť. Neabyjaku, — skazaw Sing. — Wse Żyttia robyw doslidy w

sferi bahatomirnosti.— Probaczte, — ozwawsia Sergij. — Jakszczo wy mene budete znajomyty z astral-

nymy ta inszymy sferamy…— Boroń boże, jak każuť u was, — zasmijawsia Sing, i w czornych magicznych

oczach zjawyłysia syniuwati iskry. — Nikoły ne polublaw rol mentora. Ta szcze mistycz-noho. To sfera teoriji. A teorij, jak widomo, stilky, skilky teoretykiw. Może, w tych hipo-tezach i je raciönalni zerna, prote moje kredo — czysta praktyka!

Page 233: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Todi — insza sprawa, — schwalno skazaw Sergij. — Szczo ż wy możete zapro-ponuwaty, jakszczo my was wiźmemo na Misiać?

— Ja znaju, wasze budiwnyctwo nezwyczajne, — skazaw Sing. — Tam buduť wseo-siażni eksperymenty. Ałe hołowne — czutływi psychiczni mediätory.

— Prawylno.— Ja proponuju swoji posłuhy. Wy wże mohły perekonatysia, szczo ja łehko czytaju

dumky.— Taki ludy je i w nas. Szczo wy szcze możete?Sing pokazaw rukoju na małeńku fajansowu ihraszku, szczo stojała na protyłeż-

nomu kinci stołu.— Szczo tam take?— Japonśkyj suwenir. Koły buw na sympoziümi w Tokiö, kupyw. Win wam do wpo-

doby?— Ni. Prosto pidchodiaszcza ricz dla eksperymentu. Uważno dywiťsia na suwenir.

Teper na moju dołoniu…Siyh rozkryw dowhu czutływu dołoniu, na nij niczoho ne buło. Win skław palci w

kułak. Sergij zapytływo dywywsia to na hostia, to na lalku.Hisť zoseredywsia, czoło joho potemniło. Horenycia baczyw, jak obrysy suwenira

tanuły, szczezały. Wse. Nema na tim kraju stołu niczoho.Sing rozkryw dołoniu. Na nij — ihraszka.Sergij zasmijawsia.— Fokus. Wy, indusy, mastaky na iluziji. U nas Kiö j ne taki reczi wmije.— Probaczte, — chołodno skazaw Sing. — Ja hadaw, szczo wy spryjmete fenomen

serjozno. Ja prybuw zdałeka ne dla fokusiw.— I wse-taky ja eksperymentator-skeptyk. Doky je możływisť obmanu, ja ne

pryjmu na wiru nawiť te, szczo baczať moji oczi.— Sprobujte uskładnyty eksperyment, — sucho skazaw hisť,— Harazd. Dajte suwenir. Ja stawlu joho na misce. Teper… czym by joho nakryty?

Aha, oś prozoryj kowpak. Skło. Teper — buďte łaskawi! Robiť waszu transmigraciju!Koły suwenir znyk i z-pid kowpaka, jakyj prytrymuwawsia rukoju Sergija, w kim-

nati nastała tysza. Wczenyj uważno dywywsia na hostia, potim schwalno wyhuknuw:— Czudowo! Ałe jak wam ce wdajeťsia? Spodiwajusia, szczo ce ne tajemnycia, jak

u fokusnykiw ta fakiriw?— Ni. Ja pryjichaw dla toho, szczob zaproponuwaty ne fenomeny, a naukowu do-

pomohu.— Ce meni podobajeťsia, — rado skazaw Horenycia. — Todi pojasniť, buď łaska…— Ne wse odrazu, — zitchnuw hisť. — Ce — rezultat dowholitnich trenuwań. Kon-

centracija psychicznoji energiji. Jakszczo ludyna wmije koncentruwaty jiji, ce dozwolajewołodity nyżczymy gradacijamy materiji. Do toho ż ne zabuwajte, szczo psychiczna ener-gija porodżena samoswidomistiu i tomu może dijaty ciłespriamowano. Korotsze, koły janakażu, szczob mij psychicznyj impuls-kwant dezintegruwaw cej suwenir tam i synte-zuwaw joho w mojij ruci, — zawdannia wykonujeťsia bezdohanno. Uspich załeżyť widnapruhy energiji!

— Czudowo, — zradiw Sergij, pidchoplujuczyś z miscia. — Ce te, pro szczo ja mri-jaw. Pojednaty potużnu energetycznu stanciju i biöłogiczni mediätory pewnoji psychicz-noji nastrojky. Ce dozwołyť hłyboko pronykaty w nadra materiji, czasu j prostoru, ana-lizuwaty budowu kontynuumu, perewiriaty naszi teoretyczni prypuszczennia i stawytynowi zawdannia. Wy wczasno zjawyłysia! Oś moja ruka!

— Ce ja powynen wam diakuwaty. — Sing potysnuw ruku Sergija. — Prawdu ka-żuczy, ne spodiwawsia, szczo wy serjozno spryjmete neznajomi ideji.

— Buło, buło, — weseło skazaw Horenycia. — Teper mało wczenych, jaki zapere-czujuť neznajomi ideji łysze tomu, szczo wony netradycijni. Otże, wyriszeno. Ja beru

Page 234: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

was do swojeji grupy. Szczo ż do polotu na Misiać — ne obiciaju. Treba poradytyś wakademiji. Zawtra domowymosia. A teper spoczywajte.

Page 235: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Hryhora niby pidminyły. Chodyw jak u wodu opuszczenyj. Ne posmichawsia. Pislaroboty odrazu pospiszaw dodomu, zamykawsia w swojij kimnati, czytaw, kresływschemy, szczoś pysaw.

Did Mykyta pidsmijuwawsia. Probuwaw uziaty joho na kpyny.— Rozlubyła, czy szczo? Inszu znajdesz! Wony wsi teper taki witrohonky! Ne żalij,

Hryhorczyku, chaj jim hreć! Oś i moja baba, ce teper wona niby niczoho, a jak buła mo-łodoju, to oczyma swojimy tilky strel, strel! Na wsi boky!

— Breszy, breszy, staryj dżygune! — Nezłobywo odwiczała baba. — Ja na tebe nehniwajusia! Takyj ty buw zamołodu. Bazikało. Takyj i zostawsia. Nedarma ż każuť,szczo horbatoho mohyła wyprawyť!

— Ehe, teper uże likari horbatych likujuť, — smijawsia did. — Sam czytaw!— Mo’, j likujuť! Horba likujuť, a twoho jazyka wredniuszczoho, mabuť, nijakyj

dochtur ne wylikuje. Chiba szczo wyrizaty?— Chto ż todi tebe pylatyme? — Rehotawsia did. — Ty ż umresz wid nuďhy!Tak stari hospodari starałysia rozważyty chłopcia, prote win załyszawsia pochmu-

rym, nebałakuczym. Inkoły nawiť nelubjaznym. Chapływo jiw szczoś na kuchni, chu-teńko jszow do kimnaty i znowu zamykawsia. Nastawała tysza. Stari perezyrałysia,hirko pochytuwały hołowamy.

— Zuroczyła, proklata, — szepotiw did.— A mo’, sprawa jakaś ważływa? Derżawna…— Jaka tam sprawa, — machnuw rukoju did. — Sprawy tak ne zasuszať. To łysze

żinocza stať może take z czołowikom robyty.Hala j sprawdi zawjazała swit Hryhoru. Tilky j dumaw pro neji. A zasynaw —

zjawlałyś jakiś potwory, bandyty, peresliduwannia. Win wykradaw Halu z wysokych,pochmurych zamkiw, spuskawsia po chystkych drabynkach nad prirwamy, skakaw nakoni porucz neji, bywsia z worohamy na szablach. Inkoły, wtikajuczy, zrywawsia ziskeli, padaw u bezodniu i wyrywawsia zi snu weś u chołodnomu potu.

Szef wymahaw: skorisze, skorisze! Dumaj, zbyraj materiäły, rozpłutuj kłuboczok.De kełych? Kudy znykła Kurinna? Czomu wbyły jiji baťka?

Szczo mih widpowisty? Rozkazaty łegendu? Napiwbożewilne marennia Kurin-noho? Dla fantastycznoji powisti pidchodyť, a dla serjoznoho detektywa — absurd.

Rozpytuwaw susidiw po wułyci Pokruczenij. Buwaw u ludej, jaki żyły nedałeko widmiscia złoczynu. Jizdyw na Połtawszczynu, zustriczawsia z Krawczynoju, kołysznimytowaryszamy Kurinnoho. Wynykała duże cikawa hipoteza. Fantastyczna, ałe łogiczna.

Kurinnyj sprawdi nide ne perechowuwawsia wid prawosuddia. Ne buło potreby.Slidstwo pokazało, szczo wynen u roztrati hołowbuch horiłczanoho zawodu, za szczo johozaaresztowano.

Dali. Kurinnyj powernuwsia dodomu w tomu ż wbranni, w jakomu pojichaw napoluwannia try roky tomu. Krawczyna pidtwerdżuje ce. Rozpowiď Krawczyny ta in-szych «druziw» Kurinnoho totożna z joho zapyskamy.

Kełych — ne wyhadka. Joho baczyły, trymały w rukach desiatky ludej. Wid pra-ciwnykiw miliciji na Połtawszczyni do naukowych doslidnykiw u Instytuti fizyky. Ricz,sprawdi, nezwyczajna. U wsiakomu razi kełych maje włastywosti, jaki szcze newidomizemnij nauci. Otże, można prypustyty, szczo deś isnuje łaboratorija, jaka stworiuje takireczi. Todi nawiszczo wona ce robyť? Złoczynci? Nema potreby. Prodawaty taki kełychy— wyhoda newełyka. Ta j nawiszczo oti pidpilni majstry nahorodżuwały b Kurinnohotakym «suwenirom»? Szczob wyprawdaty joho potojbicznu rozpowiď? Neserjozno!

Page 236: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Możływe prypuszczennia: zmiszczennia fazy czasu. Na try z łysz-nim roky! DlaKurinnoho wony stanowyły piwhodyny czy hodynu. Prykład widnosnosti czasu? A zu-stricz z baťkom, z predkamy? Jak pojasnyty ti wydinnia? Możływo, to subjektywni na-szaruwannia, dynamiczni wydinnia pidswidomosti, swojeridnyj son? Mozok Kurinnohone mih spryjniaty cych transformacij w inszomu wymiri. Takym czynom, sformuwałasiafantastyczna halucynacija…

A nasprawdi win pobuwaw u parałelnomu switi, de myslaczi istoty dały jomu ke-łych, szczob ta ricz potrapyła w trymirnisť. I ne prosto kudy popało, a w ruky Hali. Otże,akcija ciłespriamowana.

Chtoś takoż znaw, szczo Kurinnyj pobuwaw u parałelnomu switi. Za nym slidku-wały. Za kełychom też. Otże, znały pro joho znaczennia. Ce mohły buty łysze myslacziistoty z inszych switiw. Zemni ludy niczoho ne znały pro kełych i ne mały praktycznojimożływosti znaty.

Kełych ukradeno, Halu też. Kurinnoho wbyto. Baťko jim ne potriben. Potribnawona. Pewno, Hala wołodije jakymyś włastywostiamy, jaki w spiwjednosti z kełychomdajuť neobchidni rezultaty!

Czy je w ciomu chocz jakeś zerniatko? A raptom use wyjawyťsia mirażem, mylnojubulkoju?

Ni, ni! Heť sumniwy. Poky szczo wse łogiczno i poslidowno. Treba jty dali.…Żyteli Swiatoszynoho, kotedżi jakych roztaszowani nedałeko wid miscia podij,

zaswidczyły, szczo wony baczyły dywni fenomeny, wohnystyj dysk, schożyj na gigantśkudzygu. Jawni oznaky NŁO — neopiznanych litajuczych objektiw. Spoczatku Hryhir zne-ważływo postawywsia do cioho. Ałe potim uże staranno rozpytuwaw ludej pro najmenszipodrobyci.

Bowa wwiw do swojeji kartoteky termin NŁO. Poczaw pereczytuwaty wse, szczostosuwałosia cijeji probłemy. Isnuwały najriznomanitniszi hipotezy. Odni wczeni wwa-żały, szczo ce fikcija, atmosferni jawyszcza, optyczni efekty; inszi perekonuwały, szczoNŁO — ce gigantśki kulasti błyskawyci; treti twerdyły, szczo to energetyczni utwory wełektromagnitnomu poli Zemli, swojeridni żywi abo nawiť myslaczi istoty, jaki żywlaťsiahrozamy, ełektrostrumom wysokowoltnych linij, potokamy protoniw czy beta-rozpadom,szczo wynykaje w procesi jadernych reakcij (same tomu jich, mowlaw, czasto baczyłynad atomnymy centramy). Pojasniuwały NŁO i jak utwory zemnych ludej, swojeridnychkapitaniw Nemo, jaki chowajuťsia wid ludstwa w nedostupnych misciach. I, nareszti,buły wczeni, jaki wysuwały najfantastyczniszi prypuszczennia. Persza hipoteza: NŁO— korabli z inszych płanet. Druha: aparaty inszych wymiriw prostoru, de może isnu-waty parałelna ewolucija. Tretie: posłanci majbutnioho, prystroji dla mandriwok uczasi.

Hryhir dumaw: żytelam Wenery, jakszczo wony je, czy Marsa, alfa Centawra na-wiszczo Hala? Kełych? Wzahali buď-jaki zemni podiji? Tut zamiszani syły, jaki znajuťHalu. Znajuť, chto wona.

Otże, wona nese w sobi informaciju inszych switiw? I, możływo, win, Hryhir, teżzwidty? Todi joho snowydinnia majuť jakyjś sens. U nych jomu rozkryłasia kosmicznadrama ludstwa systemy Ary, szczo isnuje deś u parałelnomu wymiri. Ariman ne zały-szyw u spokoji wtikacziw, win czatuje i sposterihaje za nymy. Tym bilsze szczo win ukraszczomu stanowyszczi. Znaje wse, maje technicznu mohutnisť.

Hryhir wykław swoju hipotezu szefowi. Obmeżywsia łogicznymy umowywodamy,nawiw dla perekonływosti kilka hipotez radianśkych ta zakordonnych uczenych z pry-wodu parałelnych ewo-lucij, NŁO, mandriwok u czasi.

Szef słuchaw spokijno, skławszy ruky z rudymy wołosynkamy na dowhych pal-ciach. Niczoho ne można buło proczytaty w joho sirych bajdużych oczach. Koły Hryhirzakinczyw, szef pokrutyw palcem bila skroni.

— Jasno, — zitchnuw win. — Dokotywsia!

Page 237: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wy szczo? — spałachnuw Hryhir. — Wważajete, szczo ja tiu-tiu?— Może, j ne pownistiu! Ałe kandydat! Kandydat, hołubczyku! Je kandydaty nauk!

A ty kandydat na bożewilnoho. Tycho, ne perebywaj! Nu szczo ja dopowim naczalstwu?Szczo skażu wczenym, jaki czekajuť kełycha? Szczo Halu wkrały, a jiji baťka wbyły pry-szelci z parałelnych wymiriw? I zachopyły czudodijnyj kełych?.. I niczoho wczenymspodiwatysia powernuty nezwyczajnyj suwenir, bo teper nym zachoplujuťsia deś u czo-tyrymirnomu czy pjatymirnomu prostori. Jakyjś bahatomirnyj despot podaruwaw johona deń narodżennia swojij norowystij dońci!

— Wy demahoh, szef! — pochmuro bowknuw Hryhir.— Szczo? — spałachnuw szef.— Ja każu — wy demahoh! Czoho wy na mene kryczyte? Wsi fakty weduť do takoji

hipotezy. Czomu nam treba chowaty hołowu w pisok, jak strausam? Czoho bojimosia?— Znajesz, hołubczyku, koły ja pocznu westy sprawu z uczastiu potojbicznych re-

cydywistiw, to siudy prymczyť kilka sanitarnych maszyn z desiatkom zdorowennychchłopciw…

— Ja rozumiju, — hirko skazaw Hryhir, — ałe realnisť ne można wtysnuty w do-gmy, jaki b perekonływi wony ne buły. Ja wże wam howoryw, szczo kryminalistyka —ce ne tilky jawyszcze w zemnij sociöłogiji. Ce — czastynnyj wypadok KosmicznohoPrawa. Nas powynni cikawyty ne łysze dribjazkowi poruszennia zakoniw patałogicz-nymy ludciamy, a j wsełenśki złoczyny ciłych ewolucij.

— Te-te-te! — Szef odmachuwawsia rukamy wid pałkych sliw Hryhora. — Poji-chało-pokotyłosia! Widdaju tobi nałeżne. U tebe prekrasna ujawa. Bahatiuszcza! U wil-nyj czas napyszy fantastycznyj roman na ciu temu. Sylnyj romanyszcze bude! I ja pro-czytaju. Czujesz? A na roboti — zaś! Ja zaboroniaju tobi pro ce howoryty!

— Jak to?— A tak. Łysze moja lubow do tebe…— Do czoho tut lubow? — zapalno perebyw Hryhir. — Fakty…— Same tak. Fakty. A jich nema. Dam tobi nowe zawdannia. Zaspokojiszsia, wwij-

desz w inszi materiäły, informaciju. A zjawyťsia szczoś nowe, dokazowe — potim pome-tykujemo, pohomonymo. Oś tak…

Rozdwojiłasia dusza Hryhora. Szefu wdałosia posijaty sumniwy. Z odnoho boku —perekonływyj łanciużok własnych umowywodiw, jakyj prywodyw do kosmicznoho risz-ennia; z inszoho — twerezyj analiz szefa.

Ta j szczo mih by wdijaty Bowa, jakby fantastyczna hipoteza i pidtwerdyłaś? Po-swarytysia kułakom u bahatomirnisť? Łajaty miticznoho Arimana? Sisty i zoseredżu-watysia, szczob potrapyty w potojbiczni swity dla wyzwołennia Hali? Smiszno, hirko,nezdijsnenno! Treba pryjniaty propozyciju szefa. Praciuwaty, praciuwaty i tym czasomdumaty…

Chtozna, czy ne powysła b usia istorija w powitri, jakby ne wypadok. A może, j newypadok!

Chto znaje, czomu z namy traplajuťsia ti czy inszi zustriczi, czomu spałachujuť uswidomosti ti czy inszi dumky, wypływajuť w ujawi nespodiwani obrazy, jaki potim zmi-niujuť use żyttia. I ne łysze swoje, a żyttia bahatioch inszych ludej.

Hryhir polublaw prohulanky w botanicznomu sadu. Tam buło spokijno, tycho, do-bre dumałosia. Bowa wyjawyw u prymiszczenni zanechajanoho monastyria stosy knyh.Oderżawszy dozwił, win poczaw jich wywczaty. Sered riznych żytij, powczań, moły-townykiw, trebnykiw, starowynnych biblij traplałysia cikawi litopysni storinky, z ja-kych ożywały realni ludy — z turbotamy, hariaczymy poczuttiamy, bolamy i mukamy,tragedijamy i radoszczamy.

Wse te buło welmy cikawe, ałe odna rukopysna knyżeczka Hryhora wrazyła. Pere-czytuwaw słowjanizowane pyśmo znowu j znowu, ne wiryw własnym oczam. Prote real-nisť zapysu, joho oryginalnisť, dostowirnisť buły bezsumniwnymy.

Page 238: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Win perekław zapys czencia monastyria, jakyj żyw u kinci mynułoho storiczczia. Ioś szczo tam buło napysano.

«…Hore nam, hrisznykam neczuwanym. Ostanni dni nastupajuť. Jawni oznakypryszestia Antychrysta, kotryj poczaw, jak skazano w pysaniji, i wohoń z neba zwodyty,szczob spokusyty i obranych. Hore, hore tym, chto żywe na zemli, bo w strasznij lutizijszow do nych dyjawoł, znajuczy, szczo nebahato jomu załyszyłosia buty!

Nema lubowi sered czenciw, nema smyrennia, bratija szukaje switśkych nasołod iupodobań. Nema sprahy duchownoji, żadoby sołodkoji mołytwy Isusowoji, podwyhu wimja wyszcze. Oś i prokław łukawyj szlachy do obyteli naszoji swiatoji czerez sercia ne-wirni, neoswiaczeni.

Dywni dywa tworiaťsia w obyteli. Baczyła bratija wychor wohnianyj w sadu nadozerom. A z toho wychoru dwi postati pałajuczi wychodyły i w keliji pronykały, w pidze-mella monastyrśki spuskałysia. Pisla proklatych widwidyn sirkoju pekelnoju i smołojusmerdiło tyżdeń czy j bilsze.

I zjawyłasia pisla widwidyn satanynśkych czernycia w obyteli żinoczij. Dywnawona, luta, bisnuwata. Do służby ne staje razom z usima czernyciamy, chodyť u sadu,to płacze, to smijeťsia, to łamaje ruky. Oś jak jiji zakuwaw łukawyj u swoji siti micni. Amoże, wona j ne bisnuwata, a sama czortycia? I kynuw jiji satana w koło bratiji swiatojidla spokusy, dla rujiny duchownoji. A szcze drużyť ta bisnuwata czernycia z Marijeju-czernyceju. Tiahneťsia łukawe simja do swoho korenia. Ja dawno pidmiczaju, szczo Ma-rija-czernycia nakładaje z łukawym. Jiji wydinnia, rozpowidi pro Chrysta-władyku (ho-spody, prosty meni, szczo zhaduju twoje swiate imja porucz iz nehidnymy imenamy!)widkrywajuť nam pidstupni szlachy woroha rodu ludśkoho.

I benteżyť nowa czortycia duszi czernyć newynnych, rozpowidaje jim nebyłyci proswoje kołysznie żyttia. Nibyto wona żyła w switi, kotromu szcze nałeżyť buty czerez storokiw. Twerdyť, proklata, nibyto pry cim uże ne bude czenciw, ludy odwernuťsia widcerkwy, spodiwatymuťsia na własni syły, a ne na bożu wolu, szczo połetiať wony do zirnebesnych i Hospoď ne wdaryť po neczestywych wohnianych zmijach błyskawkoju pra-wednoju. O hore nam!

Można buło b i wboliwaty za neszczasnu bisnuwatu, ałe ż wona ne chocze, szczobjiji zciłyły swiatoju mołytwoju. Twerdyť, szczo zdorowa, pry swojemu umi, ne chocze mo-łytow. Czoho szcze treba? Ruka łukawoho, ne inaksze. A szcze meni dywno, szczo ihu-menia żinoczoji obyteli matinka Ahafija ne dozwolaje jiji obrażaty, zachyszczaje, oberi-haje wid kary sprawedływoji, bo nasza bratija wże chotiła postawyty czortyciu peredchresta żywotworiaszczoho, szczob pobaczyty, jak korczytymeťsia duch czornyj w jiji tilismerdiaszczomu. Oto ż mene j dojmaje dumka newidstupna — czy ne zamiszana wciomu satanynśkomu dili j matinka Ahafija, hospody pomyłuj i prosty!

Imja tij czortyci narekły Wasyłyna, prote wona nazywaje sebe imjam Hali Kurin-noji. Rozpytuwały, de jiji baťko-maty, prote wona ne mohła nazwaty swojeji ridni. Awyhadała pekelnu istoriju pro te, bucimto wona żyła w majbutniomu switi. Oś do jakojiwytiwky dochodyť chytrisť łukawoho!

A Marija-czernycia też simja czortiwśkoho. Prawda, baťky jiji widomi, wona z rodudworianśkoho, ałe wse te niczoho ne oznaczaje. Imja switśke Mariji-czernyci Kateryna,a nazywaje wona sebe Juliäna. Czy ne dońka duchowna Juliäna-widstupnyka, apostoładrewnioho, sochrany, boże, j zastupy!

A chodiaczy za tymy czortyciamy nazyrci, pidsłuchaw ja dywni rozmowy, jaki j pe-redaty słowamy ważko. Rozpowidały pekelni doczky odna odnij pro te, nibyto żyły wonyw dywnych switach i tam mały inszi najmennia. I radiły wony, i płakały, i ciłuwałysia.Dywo dywne, ta j hodi. I todi ja zbahnuw, szczo ti czernyci — hriszni angeły, jaki żyłykołyś na nebi, a teper za hrichy proty Boha skynuti w pekło. A z pekła satana posławjich u obytel swiatu, szczob bratiju newynnu zatiahty w swoji siti, nebyłyci wsilaki roz-puskaty…

Page 239: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

I wyriszyw ja ne skwernytysia, ne żyty w zhańbłenij obyteli. Pochowaju sebe żyw-cem u peczeri, żdatymu tam archangeła. Wże sokyra pry derewi, wsi oznaky najawni.Jawyszcze antychrysta, zapustinnia dowkoła, bezwirja, ochołodżennia serdeć u bratijiChrystowoji. Chto czystyj — chaj oczyszczajeťsia, chto oskwernenyj — chaj szcze skwer-nyťsia. Se hriadu skoro! Ej, hriady, hospody! Amiń!

Znaju zatysznu peczeru bila Wytaczewa, tretia dołyna wid Stajok. Dawno wże na-zyryw jiji, jak łowyw rybu dla monastyria. Tam bude mij ostannij spoczynok. Zwidtychaj i zabere mene angeł hospodnij pry ostannij trubi!

Boże myłostywyj, prosty mene hrisznoho, koły ja ne tak rozsudyw swojim ubohymrozumom. U czekanni strasznoho sudu spodiwajusia na twij myłostywyj wyrok. Ho-spody, pomyłuj, hospody, pomyłuj! Amiń…»

…Wysłuchawszy Hryhora, szef zabihaw po kabinetu, schopywszyś rukamy za ho-łowu.

— Ubyw! Napował! Szczo meni teper z toboju dijaty? Szczo?Zaspokojiwszyś, win schopyw perekład zapysiw pradawnioho czencia, pereczytaw.

Postukaw kułakom sebe po łobi.— Ni, ni, ja ne splu. Może, j sprawdi twoje bożewilla maje pid soboju jakyjś grunt?

Ha?— Ja ż kazaw, — rado ozwawsia Hryhir.— Znaju, znaju, szczo ty kazaw. A szczo meni? Perekowuwatyś? Ce ż ne winehret,

a systema pohladiw! Ty hadajesz, tak prosto wse perehlanuty? Nawiť knyhy perekłasty— oj jaka moroka, a pohlady…

Win schopyw Hryhora za płeczi, potrusyw joho. Chytro pidmorhnuw.— Chaj szczo bude! Chaj z mene potim szkuru znimuť! Wyterplu! Daju tobi kart-

błansz! Dij, jak choczesz! Tilky uwaha, terpinnia, rozsudływisť.— Ta ja… Jak wychor! — kryknuw Hryhir.— Ot-ot! Wychoru ne treba! Ty ż sam kazaw: Kosmiczne Prawo! Che-che! Tut mało

naszoji kontory. Paniaj ty, druże, do wczenych. Ne czekaw? Dumaw, dub szef? Ha? Nu-nu, ne wyprawdowujsia! Zate ja pro tebe podumaw. Maju cikawu kandydaturu dla zna-jomstwa. Łysze win tobi dopomoże.

— Chto?— Sergij Horenycia. Czuw?— Czuw, — schwylowano odwityw Hryhir. — Zustriczawsia w odnij kompaniji.

Widomyj fizyk. Ałe praci joho wtajemnyczeni. Probłemy bahatomirnosti…— Ot-ot. Probłemy czasu, prostoru, parałelnych wymiriw. Fantastyka. Prote finan-

sujeťsia joho eksperyment. I dobriacze. Otże, szczoś realne. Che-che. Ja uzhodżuwaw zkym treba. Horenycia tebe pryjme. Pohowory z nym. Wse naczystotu. To serjozna lu-dyna. Zwyczajno, ciłkowyta tajemnycia. Ce win, pewno, zbahne. Nu, jdy, Hryhorczyku!Czuje moja dusza, drow nałamajesz! Ta szczo ż, idy. Chaj szczastyť tobi.

Horenycia mowczky słuchaw Hryhora. Oczi zapluszczyw, niby spaw. Za wiknamypronosyłyś trołejbusy, awtomaszyny, hałasuwały dity. Nad Ławroju z krykom prolitałohajworonnia, osinnie łystia padało na zemlu. Jak zawżdy. Tilky dumky spiwbesidnykiwmandruwały u newymirnych hłybynach Wseswitu.

Koły Bowa zamowk, Horenycia pidwiwsia i poczaw miriaty kimnatu z kutka w ku-tok. Inkoły zupyniawsia, pohladaw na schwylowanoho Hryhora i znowu ruszaw, nibychotiw rozmotaty nezrymyj kłubok. Wczenyj zupynywsia bila Bowy. Hlanuw jomu woczi. W zinyciach popływły bożewilni wohnyky.

— Pryjmaju wse wasze bożewilla! Adże zbihajeťsia. Wse zbihajeťsia. Ja znajszowCzornyj Papirus. A wy prynesły informaciju pro joho pochodżennia, ne znajuczy, szczowin u mojich rukach! Zdorowo! Chiba ce ne dokaz? Chiba ne pidtwerdżennia najboże-wilniszych hipotez? My nadto zakonkretyzuwały swoji widczuttia, swoju istoriju, ko-smohenez! Dla mene wasza rozpowiď ne kazka!

Page 240: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Prawda?— Istynna prawda! — Hariacze pidchopyw Horenycia. — Sprawa nawiť ne w tomu,

czy toczno taki imena u ludej dałekoho switu, jaki wy nazwały, czy taki obrysy tychpłanet, czy taka kosmoistorija! Wy mohły bahato domysłyty, perekrutyty, dopownytyswojim, subjektywnym, zemnym. Ałe suť — ne fantasmahorija! Naukowa rutyna — nibypawutyna na rukach i nohach. Ałe my rozirwemo jiji. Hriaduszcza nauka bude bez-straszna i mużnia. Poczawsia nowyj szlach, nebuwała robota. Ne mriji, ne prożekty, apraktyka, eksperyment. Neczuwanyj eksperyment. Nezabarom — grandiözne budiw-nyctwo na Misiaci. Deszczo wże widprawyły tudy. Skoro j meni pora wylitaty. Dla lud-stwa hriade nowe narodżennia. Rujnacija zwycznych ujawłeń. Ce bolisno, tiażko, ałeinszoho szlachu nema. Kosmiczna era — ne pochody kocziwnykiw sered stepiw czy lisiw.Treba smiływciw, entuziästiw, perszoprochodciw! Ja radyj, szczo wy pryjszły! Takagrandiözna hipoteza! Wse spłełosia w dywnyj wuzoł. Wse łogiczno, kazkowo i… realno,chocz i bożewilno! A tomu zapytuju: szczo ż wy proponujete?

— Sebe, — serjozno skazaw Hryhir.— Dla eksperymentu?— Tak.— Wy choczete pronyknuty w mynułe?— Inszoho szlachu nema. Jakszczo moja hipoteza maje sens, to ja zustrinusia z

Hałeju. I z Juliänoju. Wony obydwi zmożuť perejty w suczasne. Wy rozumijete, szczo cedaje?

— Szcze ne rozumiju, — pochytaw hołowoju Horenycia. — Powernuty Halu — cejasno. Wona żytel cijeji epochy. A Marija-czernycia, jakszczo wona isnuje, abo Juliäna…

— Zbahniť, — hariacze mowyw Hryhir, — szczo wona ne prosto ludyna, a nosijinszopłanetnoji informaciji. U nij kilka ludej, kilka ewolucij. Wona widczuwaje sebe czu-żoju sered tych czenciw, sered bajdużoho switu. Tut wona strineťsia z błyźkymy, może,take objednannia dasť nowyj posztowch, dopomoże widkryttiu neznanych możływo-stej…

— Zamanływo, zamanływo! — Pobłyskujuczy oczyma, skazaw Horenycia. — Perszisteżky w horach czasu. A na szlachu — zasady, boji, cej, jak joho…

— Ariman…— Tak, tak. Kosmos ne zatyszna domiwka. Treba ne łysze probywatysia w inszi

fazy czasu, a j buty obereżnym. Duże!— Rozumiju.— Szczo ż. Perszyj eksperyment. Nakresłymo płan. Misce widome, czas — też. Czy

ne tak?— Tak. U zapysach je misiać, deń, rik. Poprawka na staryj styl…— Zrozumiło. Ce połehszuje sprawu. My zmożemo zrobyty korotkoczasnyj prokoł

kontynuumu. Skażimo, na hodynu. Na dowszyj impuls ne wystaczyť poky szczo energiji.Oskilky widomo, de ti czernyci perebuwały, to można odrazu jich znajty, zibraty w odnemisce i transmihruwaty w siohodennia…

— Wy tak prosto pro ce howoryte, — z slozamy na oczach skazaw Hryhir, — a wmene serce rweťsia z hrudej.

— Rozumiju, rozumiju, — drużnio widpowiw Horenycia. — U was ne łysze nauko-wyj interes, a… kochannia. Ce sylniszyj stymuł, niż u mene. Prote chto zna. Mene wedeteż nepoborna syła. Zdawna. Inkoły wtomlujeťsia tiło, psychika, a serce stukaje: dij,zmahajsia, probywaj.

— Tak szczo? — Z nadijeju zapytaw Hryhir. — Wy mene berete?— Beru! — twerdo skazaw Horenycia. — Prote z odnijeju umowoju.— Jakoju?— Prowesty dejaki dodatkowi rozszuky. Tam, u zapysach czencia, skazano, szczo

Page 241: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

win hotuwawsia żywcem pochowaty sebe. Pewno, zadum win zdijsnyw. Orijentowno wi-domo, de ce mało buty. Wy rozumijete?

— Ne zowsim…— Nam treba rozszukaty misce zachoronennia, czy samopocho-wannia czencia. Ce

dasť pidtwerdżennia. Bo zapysy — szcze ne dokaz. Buwajuť wypadky ciłkowytoho zbihu.Fenomen jasnowydinnia, proskopija, baczennia w czasi. Korotsze, parapsychołogicznafantazija czencia. Swojeridna psychołogiczna noweła. Otże, kraszcze perewiryty. Ja-kszczo my widnajdemo trup, todi można eksperymentuwaty dali.

— Zhoda, — skazaw Hryhir. — Ja jidu.U Stajkach na Hryhora czekaw nowyj siurpryz. Wrażajuczyj, nejmowirnyj. Uczeń

szkoły-internatu widkopaw pradawniu schowanku i znajszow u nij zasuszenoho, jak ta-rania, czencia. Hadały, szczo win mertwyj, prote hisť z dałekoho mynułoho ożyw. Mesz-kaw u chatynci pry szkilnomu sadku, rewno wykonuwaw swoji obowjazky sadiwnyka,majże ni z kym ne rozmowlaw. Uczeń dewjatoho kłasu Kola Sawczenko, jakyj odkopawjoho, deszczo rozpowiw Hryhoru, i pered nym postała tragedija mynułoho…

…Hołos matinky Ahafiji hrymiw pid skłepinniam cerkwy, rozkoczuwawsia po za-kutkach, padaw błyskawyciamy na schyłeni hołowy czernyć.

— Słuhy dyjawoła! Błudnyci! Wam pryhotowłeno wid Boha ne rajśke błażenstwo,a newhasymyj wohoń, neczuwana kara! Ne riatuwatysia wy pryjszły do monastyria, atiszyty swoji tiłesa! Sorom i hańba! Do mołytow, do praci linywi. Bihajete do mista, zu-striczajeteś z proklatym Adamowym simjam! Hriade strasznyj sud, i ne bude wam my-łosti! Hospoď odwerneťsia od was i zwełyť wkynuty wsich u hejenu wohnennu, de wasbuduť żałyty skorpiöny i hady!..

— Ni! Ni! — straszno zakryczała czernycia Marija, schopywszyś z kamjanoho połui załomywszy ruky nad hołowoju. — Neprawda! Neprawda!

— Wpady nyć! — hrizno huknuła matinka Ahafija, tyćnuwszy kistlawym palcemu czernyciu, niby chotiła prosztryknuty jiji. — Wpady i zamry!

— Baczu! — Ne whawała czernycia. — Baczu strasznyj sud! Baczu tron Bożyj!— Każy! Każy! — nakazała nastojatelka władno. — Może, spodobyłasia wzdrity

strasznyj sud! My skażemo — od Boha wydinnia czy od satany! Kłyczte czenciw-czoło-wikiw, chaj i wony posłuchajuť!

Cerkwu zapownyła czorna, straszna jurba. Wona otoczyła Mariju-czernyciu, dywy-łasia w jiji blide obłyczczia, natchnenni oczi.

— Szczo baczysz? — pocikawyłasia Ahafija.— Baczu! Poczynajeťsia, — proszepotiła Marija.— Słuchajte wsi, brattia i sestry! Słuchajte!— Potemniło sonce, — uroczysto promowyła Marija. — Zmorszczyłosia nebo. Zha-

sły zori…— Zhasły zori, — popływ złowisnyj szepit miż czenciamy.— Morok. Miż chmaramy tron u siajwi!— Czy baczysz Sudiju? — zapytała matinka Ahafija.— Szcze ne baczu, — sudorożno widpowiła Marija. — Tremtiať narody. Rozkrywa-

jeťsia zawisa siajucza. Na troni — dytia.— Dytia? — zdywuwałyś czenci.— Dytia, — radisno skazała Marija. — Syniooke. Bilawe. Usmichnułosia narodam.

Poczuwsia hołos: «Idiť do mene, wsi strudżeni j ubohi. Ja dam wam spokij i radisť. Ne-chaj spoczynuť waszi ruky wid mecza i rała. Nechaj zemla spoczyne. Nechaj spoczynekrow. Chodimo w baťkiwśkyj sad, ja nawczu was hratysia…»

— Szczo wona werze? — skryknuw czerneć Wasylij, wysokyj, hriznyj. — Do czohotut strasznyj sud i jakeś dytia?

— Tycho! — nakazała Ahafija. — Chaj każe dali. Szczo baczysz?— Dity kynułysia do nioho, — szczasływo mowyła Marija, zapluszczywszy oczi. —

Page 242: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Materi kynułysia do nih dytiaty. I kynułysia niżni junaky j diwczata. Złoczynci, despoty,sołdaty zapłakały strasznymy sliźmy i kynułysia do nih jomu. I zasmijałysia łewy j ołeni.I ptaszky prospiwały: «Osanna». I geniji schyłyłysia do nih swoho wołodaria. Oś win ide.Piszow, pokynuw tron. Za nym ide usia zemla. Narodżujeťsia z bołem i radistiu u nowyjswit. Wy czujete? Ja baczu zawisu siajuczu, niby z promeniw. Dytia wede wsich kriźdoszcz połumjanyj. I win zmywaje z usich koru ozłobłennia i luti, pyluhu wtomy i roz-czaruwannia! A tam… za zawisoju, po toj bik, usi oprominiujuťsia siajwom nezemnym,narodżujuťsia diťmy-jangolatamy… I sad czekaje jich dywnyj, baťkamy j materiamy po-sadżenyj od wiku… Dytia smijeťsia radisno j natchnenno, wede wse dali j dali… Ja czujuhrim! Win trusyť wsiu zemlu do osnow. Ja czuju hołos dytiaty, wono każe meni, smiju-czyś: «Oce mij sud strasznyj!»

Marija znemożeno schyłyłasia do stiny, jiji pidtrymuwała czernycia Wasyłyna.Ahafija błysnuła strasznym pohladom.

— Czuły? Wyhadky satany! Chiba ce sud? I chto sudyw? De karajuczyj Hospoď?De wohoń?

— Nawiszczo wam wohoń? — skryknuła Marija. — Newże ne dosyť wohniu i mukyna zemli?

— To ty proty swiatoho pyśma powstajesz? — złowisno zapytała Ahafija. — Chibane czytała, chiba ne znajesz, jakym maje buty strasznyj sud?

— Ne wiriu! Ne pryjmaju! Myłoserdia ne sudyť! To ludśki bohy! Mij boh — dytia imaty! Dytia nikoho ne może osudyty!

— Chapajte jiji! — huknuw czerneć Wasylij. — Chapajte i nesiť do keliji. Hore nam,hore! Poseływsia u naszij obyteli wrah rodu ludśkoho! Hore nam, hore! Woistynu strasz-nyj sud nezabarom!

Wasylij prochodyw mymo kelij, stukaw u dweri. Poczuwszy hołos, widczyniaw.Nyźko kłaniawsia czenciam, prymowlajuczy:

— Prosty, brate, koły w czomu zawynyw.— Boh prostyť, brate!Obijszowszy wsich, Wasylij riszucze zakrokuwaw do worit monastyria. Tam na

nioho czekaw ihumen czołowiczoji obyteli oteć Stefan. Obłyczczia staroho nastawnykabuło schoże na peczenu kartopłynu. Win schłypuwaw, obnimajuczy Wasylija. Pochytawsumowyto hołowoju, proszamkotiw:

— A może, kynesz swoju zatiju, brate? Ha? Peremełeťsia… Pomołymosia Bohu ra-zom, wsi strachy rozwijuťsia! Ha?

— Ni! — rizko rubonuw Wasylij. — Ne trymaj mene, otcze? Sami w sitiach sata-nynśkych zapłutałysia, mene widpustiť rady hospoda! Sam antychryst pryjszow na ze-mlu, wsi oznaky joho. Wże j nasza obytel zhańbłena, nema miscia na zemli dla prawed-nyka. Jakych szcze znakiw treba? Skazano: «Koły pobaczyte ce, biżiť w hory, hotujtesiado czasu ostannioho».

— Skazano: «Ne znajete ni dnia, ni czasu», — sprobuwaw zapereczyty ihumen.Wasylij trusonuw czornoju hrywoju wołossia, temni oczi joho hrizno błysnuły, miż

wusamy zabiliły zuby. Win pidniaw ruku, niby zakłykajuczy w swidky Boha, potriasneju.

— Skazano takoż: «Koły pożowknuť nywy, to skoro żnywa. Bereżiťsia, bo w strasz-nij luti zijszow do nas Antychryst, znajuczy, szczo nedowho jomu panuwaty». I zwedewin, otcze, nawiť obranych! Ja ne bażaju dywytysia na hańbyszcze! Prepodobnyj otcze,ne trymajte mene! Ja wyriszyw, nichto ne zupynyť! Pidu w peczeru, umru i żdatymustrasznoho sudu. Skoro, skoro zahrymyť truba archangeła! Skoro, skoro hriade Żenych!

Wasylij schyływsia dla błahosłowennia. Ihumen pochapcem błahosłowyw joho, roz-wiw rukamy. Z żałem pohlanuw na chmarky w syniomu nebi, na kwituczi kasztany wmonastyrśkomu sadu. Cmoknuw suchymy hubamy:

— Ijech! Krasa jaka boża! I ne hrich tobi kydaty jiji? Bratija terpyť, mołyťsia, a ty

Page 243: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

kydajesz nas u czas tiażkyj.— Otcze, ne wwoď mene w spokusu. Prosty, koły zawynyw. Na strasznomu sudi

zustrinemoś.— Boh prostyť, — zitchnuw oteć Stefan. — Idy, koły tak. De ż ty chocz budesz?— Pro te znatyme Boh, — neprywitno skazaw Wasylij, ruszajuczy do bramy. Win

zakynuw newełyku torbynku za płeczi, wyjszow z worit i, ne ohladajuczyś, piszow wu-łyceju. Bila Dnipra szcze pohlanuw na zołotu dzwinyciu Ławry, pokłonywsia jij, pe-rechrestywsia. Bila Korczuwatoho pid łozamy win odczepyw małeńkoho rybalśkohoczowna, jakoho dawno wże pryhotuwaw dla swojeji podorożi. Peretrusywszy oberemoksincia, Wasylij pokław joho poseredyni, siw u czowen. Spidłoba hlanuw na błyskuczibani kyjiwśkych chramiw, na merechtinnia dniprowśkoji chwyli. Hniwno kreknuw, pro-szepotiw:

— Hospody, błahosłowy!Jakyjś wusatyj diaďko z bereha kryknuw:— Szczo, otcze, rybky zakortiło?Wasylij ne widpowiw, odsztowchnuwsia wesłom, hrebonuw. Raz, wdruhe. Łehka

«duszohubka» striłoju ponesłaś na bystrynu. Jiji pidchopyło, pomczało za teczijeju.Propływały mymo czownyka piszczani kruczi, niżno-zełeni kuszczi wesnianych łoz,

kremezni duby na łukach, sumowyti werby. De-ne-de kołychałysia na chwylach czow-nyky rybałok.

Bila Plutiw Wasylij prystaw do bereha, szczob spoczyty. Siwszy na piszczanu kru-czu, czerneć rozwjazaw torbynu, wytiah żmeniu suchariw, czerepjanyj kuchłyk. Za-czerpnuwszy żowtuwatoji wody z Dnipra, poczaw chrumaty suchari, zapywajuczy. Skin-czywszy trapezu, czerneć wytiahnuw z torbyny Jewangelije, proczytaw hławu. Za spy-noju poczułysia kroky. Na pisok upała tiń. Wasylij zakryw knyhu, ohlanuwsia. Zkuszcziw wyjszow sywyj didok. Win tiahnuw do bereha rybalśkyj czownyk. Pobaczywszyczencia, pidniaw zasmalciowanu zajaczu szapku, wysmyknuw z rota napiwzhoriłululku, weseło skazaw:

— Drastuj, otcze!— Daj boże, — burknuw czerneć, wstajuczy.— Szczo to nema syły, — żaliwsia did. — Staryj uże, roztrusyw syłu za wisimdesiat

lit. Kołyś, buło, parubkiw kydaw za sebe, jak koszeniat. Ne wiryte? Prawdu każu. Ateper od witru walusia. Ocho-cho! Czowna nesyła pidtiahty do wody. A treba. Stararybky zachotiła. Treba. Take diło. Słowo staroji — zakon. Mo’, pomożete?

Czerneć mowczky pidstupyw do dida, schopywsia za czowna, pidtiahnuw do be-reha. Sztowchnuw u wodu. Korotko mowyw:

— Sidajte!— Daj boże wam szczastia, otcze, — łahidno wsmichnuwsia did. — Ne perewełysia

szcze dobri ludy.Krekczuczy, win poczaw wmoszczuwatysia posered czowna na kolinach, pidkłada-

juczy pid sebe pidstawne sydinnia. Pohlanuwszy na ponuroho czencia, zapytaw:— Kudy ce wy? Mo’, po smertnomu słuczaju jakomu?— Swit za oczi, — zitchnuw Wasylij, nasupywszyś.— Czoho b to, sochrany boże?— Chiba ne baczyte? Antychryst ide po zemli. Wsiaki bezbożnyky. Satana wse-

ływsia ludiam u duszu. Wira propadaje.— Ehe… Ce prawda… Ludy wże kumekajuť, szczo j do czoho. Ja też nedawno naw-

czywsia czytaty. Sam proczytaw Nowyj Zawit. A to ranisze, buło, słuchaju batiuszku wcerkwi, niczoho ne wtoropaju. A teper sam. Gramota wełyke diło.

— Gramota, każete? — stroho obirwaw Wasylij. — Wylize bokom ta gramota. Po-rozpłodżuwałosia stilky bezbożnykiw! Czohoś choczuť usi, jakohoś braterstwa, riwnosti,raju na zemli! Satanynśke simja! Boha kortyť jim powałyty!

Page 244: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Chm, — prymrużyw sywi browy did. — Dywne mowyte. Boha powałyty? Ta kołyjoho można powałyty, to jakyj że win Boh? A koły win wsesylnyj, to nichto joho ne po-wałyť. Buďte spokijni! A szczo miniajuťsia ludy ta choczuť czohoś nowoho — to szczo żtut pohanoho? Roste derewo, roste wysoke, sylne, a potim truchne, dupłyťsia. Ne cho-czeťsia jomu padaty, a treba. Pora nastaje. A płakaty za nym ne slid. Bo z simjaczka aboj od korenia nowe, mołode zijde derewce. Oś tak!

— Wilnodumstwo, — burknuw Wasylij, chocz słowa dida, na dywo, czomuś ne ob-rażały joho. — Nema strachu w ludej. Na powodi w satany jduť. Ta nastupaje czas ostan-nij. Hriade strasznyj sud. Todi wse wyjawyťsia. I zdryhnuťsia ti, chto odwernuwsia odBoha!..

— E, otcze, jakyj tam sud! — sumno pochytaw boridkoju did. — Oś u mene żandaridwoch syniw ubyły. W Sybiriaci. Na zaliznyci wony praciuwały. Tam strajk jakyjś, ro-boczi wymahały prawdy. Proty nych sołdatiw pustyły. Syny moji zawodijakamy buły, zanarod pidstawyły sebe. Jich u bucyharniu. Sud prysudyw na katorhu. Tam wony tikały,jich spijmały w lisi, zastrełyły…

Did opustyw hołowu, wyter slozu dołoneju, machnuw rukoju.— A doczka wmerła od chołery. Sami załyszyłysia my z staroju, jak peńky tru-

chlawi. A wy każete — sud. Jakoho nam szcze sudu żdaty? Tut, na zemli, pekło, i sud, ihejena. Ni proswitku ne baczyw ja wse żyttia, ni rozrady. Jak u pekli, woistynu. Tonewże tam, deś na tim switi, szcze hirsze bude? Ehe-che, ne welmy ż todi hostynnyj naszpan-witeć Boh! Oj, ne hostynnyj!..

— Treba zasłużyty wiczne żyttia i błażenstwo, — hniwno odpowiw Wasylij, sidaju-czy u swij czowen. — My tut, na zemli, szczob projty dołynu judoli j płaczu, szczob poka-zaty Hospodu, na szczo zdatni. Wira i terpinnia prynesuť płatu — rajśke żyttia.

— A na cim, otcze? — zapytaw sumno did. — Na cim switi nawiszczo krasa? Hlańtena Dnipro pownowodyj. Na łuky… Ja oce jszow, tak pachtyť, aż duch zabywaje! Bdżiłkyhuduť, med zbyrajuť. Naszczo ż Hospoď stworyw taku krasu tut? Newże dla toho, szczobwona marno propadała? Ta jakby ludy po-braterśkomu żyły na zemli, to jakoho szczeraju treba ludyni? Boże ż ty mij! Ta jak wyjdesz unoczi pid zori, jak obnimesz okom tojbezmir szyrokyj, nebesnyj, duch aż pidnosyť tebe! Abo na switanku, jak wyjidesz napłeso dniprowśke łowyty rybu. Tysza, ni szubowsne nide, ni homonu, ni pohołosu. Ko-tiaťsia tumany nad wodamy. I zdajeťsia tobi, szczo w duszi twojij carstwo boże panuje.Ot jak. Chotiłosia b meni szcze w majbutnie zahlanuty. Jak tam ludy żytymuť. Nedarmaż mołodi hynuť za nowyj swit, znaccia, bude win, bo krow zadarma ne lleťsia.

— Bude nowyj swit, — z prytyskom skazaw czerneć. — Tilky ne tut, ne na zemli,ne satanynśkyj. I wwijduť do nioho obrani, jaki ne oskwernyłyś, żywuczy z bohobor-ciamy, koszczunnykamy! Proszczawajte, didu, meni pora. Żal was, wasze serce też otru-jene wolnodumstwom!

— Hm, — zdywuwawsia did. — Słowo jakeś dywne: «wolnodumstwo». A czym żepohano — wolno dumaty? He, niczoho b tak ne treba ludyni, jak wolno dumaty, mysłyty.

— Omana, siti dyjawoła, — proszepotiw Wasylij. I, wże ne ohladajuczyś, popływdali.

Słowa dida roztrywożyły joho ne znaty czomu. I dokir czuwsia w tychomu hołosi, ijakaś nezbahnenna prawda.

— Hospody, sochrany i odwedy, — szepotiw czerneć, zahribajuczy wesłom. — Wrahrodu ludśkoho chocze zupynyty mij podwyh. Ta niszczo ne zibje mene. Syła satany we-łyka — znaju. Prote desnycia twoja, hospody, zachystyť wirnoho raba.

Promowlajuczy mołytwy, Wasylij propływ Trypilla, Chałepja. Bystra teczija nesłajoho mymo liwoho bereha, de Dnipro robyw wełyku duhu. Z kuszcziw prołunaw żalibnyjkryk:

— Diaďku! Diadeczku!

Page 245: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Czerneć hlanuw tudy. Na berezi stojało diwcza rokiw desiaty z kłunoczkom u ru-kach, u riabeńkomu płattiaczku. Wono machało rukamy-ciwoczkamy, kłykało.

— Czoho tobi? — kryknuw newdowołeno Wasylij.— Pereweziť na toj bik, — nesmiływo ozwałasia diwczynka. — Bo zamerznu. Wże

piwdnia kryczu. Nichto ne czuje.Czerneć zawernuw do bereha. Newdowołeno burczaw. To se, to te na zawadi. Do-

bre, szczo wże nedałeko do miscia.Win posadyw diwczynku pered sebe, widsztowchnuwsia, popływ do prawobereżżia.

Pohlanuw spidłoba na synij nosyk nehadanoji suputnyci, na wełyki siri nedytiaczi oczi.— Jak ce tebe baťky odpustyły samu takoji wody?— Nema baťkiw, — proszepotiła diwczynka, cokajuczy zubamy.Pomowczawszy trochy, diwczynka z cikawistiu zyrknuła na czornu riasu czencia,

na kamyławku, na dowhi kosy.— A szczo to w was za mundier takyj czornyj?Wasylij mymowoli usmichnuwsia. «Mundier». Chm. Znyzaw płeczyma. Szczo jij

skazaty?— To wbrannia take u czenciw, — neochocze ozwawsia win.— Czenci? — perepytało diwcza. — A szczo wono take?— Nu… ludy, jaki spasajuťsia…— Spasajuťsia? Z wody? Ehe? — trywożno mowyła diwczynka. — Dwa lita tomu

we-e-łyka powiń buła. Wse nasze seło pławało. Tut-o, na liwim boci, baczyte? Tak mijtato bahatioch spasaw. Dusz desiať spas. A todi perewernuwsia z czownom. I potonuw.Sam sebe ne spas, — żurływo zakinczyła wona.

Pomowczała jakuś myť, spłaknuła.— A mama zastudyłasia. I wmerła. I teper ja sama. Deś u Wytaczewi diaďko. Pidu

do nioho. Może, w szkołu oddasť. A ni — to w Kyjiw doberusia. W bohadilniu abo wpatronat. Wywczusia pa dochtura, spasatymu ludej. Szczob ne wmyrały…

Wasylij słuchaw toj dytiaczyj belkit, ponuro dywlaczyś ponad hołowoju diwczynkyna kruczu, szczo szwydko nabłyżałasia. «Spasaw ludej, sam sebe ne spas». U tych ne-mudrych słowach Wasyliju znowu wważywsia dokir, chytra pastka satany, sproba po-wernuty joho do horia ludśkoho, do jichnioji kożnodennoji muky. Ni, ni! Ne bude cioho!Chaj sami wyriszujuť swoji zapłutani doli, chaj smijuťsia i horiujuť. Jomu nema diła dopryreczenoho switu!

Czowen tknuwsia w hłynystu kruczu. Diwcza skoczyło na bereh, podiakuwało. Ipoczarapkałosia whoru koziaczoju steżynoju.

Wasylij szcze propływ werstwu. Zupynywsia. Ohlanuw misce. Same tut. Sonce nazachodi, win jakraz wstyhne. Nikoho ne wydko, nichto ne stane na zawadi.

Czerneć wytiahnuw z-pid sina miszok z naczynniam, widro. Wziaw sokyru, rubo-nuw dnyszcze czowna. Zabulkała woda, cwirknuła wodohrajem. Czowen powoli poczawzanuriuwatyś, bystryna potiahła joho u wyr.

Zakynuw kłunok na płeczi, wziaw widro. Piszow berehom. Pozyraw nawkoło, wy-szukujuczy łysze jomu widomi prykmety. Zupynywsia w hłybokij jaruzi, pid kuszczemakaciji. Nepodalik żeboniw strumok. Sered poczorniłych kuszcziw tohoricznoho burjanuWasylij rozszukaw kupku cehły. Poriad czorniw newełykyj otwir. Czerneć poliz u tojotwir, wdychnuw suche chołodne powitria peczery, połehszeno zitchnuw. Sława bohu,wse harazd. Wse na misci. W hłybyni peczery nakładena kupa swiżoho sina. Oce johoostannia postil.

Wyliz. Postojaw trochy. Na liwobereżżi synia smuha lisu temniła, naływałasia ta-jemnyczym marewom. Dnipro kotyw mohutni wesniani wody. Czerneć zitchnuw, pro-szepotiw:

— Sujeta sujet! Hospody, błahosłowy!Win uziaw widro, zaczerpnuw iz strumoczka wody, naływ u małeńku jamku bila

Page 246: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

peczery. Nakydaw tudy hłyny. Rozmiszaw. Koły rozczyn buw hotowyj, zabraw joho uwidro. Proliz w otwir, pidsunuw do sebe cehłu. I poczaw muruwaty stinku. Nakładawrozczyn na cehłu, micno prytyskuwaw, pidbywaw, szczob buło riwneńko. Wasylij ni-czoho ne robyw abyjak.

Nezabarom stinka zatułyła majże weś otwir. Załyszałosia pokłasty dwi-trycehłyny. Kriź toj ostannij prochid do hrisznoho switu raptom poczułosia cwirińkannia.Wasylij wyzyrnuw. Na akaciji sydiw horobeć. Win czornym okom dywywsia na czencia,dywuwawsia. I w joho cwirinczanni wczuwsia badioryj zakłyk:

— Wyłaź! Wyłaź! Wyłaź!— Ne obdurysz, brate! — proszepotiw czerneć. — Nema durnych! Zhyń, dyjawolśke

simja!Pokław ostanni cehłyny.Stało temno. Namacaw kłunoczok, wyjniaw z nioho swiczku. Czyrknuw sirnyka.

Żowtyj wohnyk nepewnym switłom osiajaw newełyku, wykopanu w suchij hłyni kelijku.Postawyw swiczku na hłynianij prystupci. Siw na sino, rozhornuw Nowyj Zawit.

Poczaw czytaty Apokalipsys. Tysza zmoriuwała joho, chotiłosia spaty. Win uże ne wny-kaw u smysł wydiń i proroctw, pro jaki czytaw u knyzi. Pozichnuw, perechrestywsia.

Potim zlakawsia. A szczo jak znajduť cehlanu kładku? Rozkryjuť, wytiahnuť johona bożyj swit!

Ne może buty. Zaspokojiwsia. Nad otworom nawysaje hłyna. Piduť doszczi, zawa-lať. Nichto ne znajde. Boh zbereże joho do strasznoho sudu.

Pohasyw swiczku, pokław Jewangelije na hrudy. Uziaw do ruk czotky. Powtoriu-waw drewnie zakłynannia, odkładajuczy kożnoho razu odnu kulku na czotkach:

— Hospody, pomyłuj mia hrisznoho! Hospody, pomyłuj mia hrisznoho!Zhodom jomu nadokuczyło ce robyty. Win uże łysze szepotiw słowa, skłepywszy

powiky. Swidomisť pływła na chwylach, żowti j zełeni koła krużlały pered nym.Jomu znenaćka zachotiłosia chapnuty swiżoho powitria, wdychnuty na powni

hrudy witru, hrozy, poczuty spiw żajworonka. Zabażałosia znowu hlanuty w siri oczichudeńkoji diwczynky, poczuty jiji hołosok. Ałe bażannia buły niby wwi sni. Ruky łeżałyneruchomo na hrudiach. Nohy naływałysia swyncem. Nasuwałasia piťma…

Bam, bam! Udaryw dzwin! Newże strasznyj sud? Tak szwydko?Dzwin tychszaje. Widłuniuje w bezmiri. Serce zupyniajeťsia. Ne czuty joho udariw.Nastupaje nicz. Wiczna nicz…Kola wyter z łycia pit, zanepokojeno ohlanuwsia. De-ne-de w nebi poczały zjawla-

tysia prozori chmarynky. Paryło. Napewne, bude hroza. Treba pospiszaty. Bo jak neodkopaty dywnoho muruwannia do hrozy, woda ponese horiszniu hłynu wnyz, i todi —proszczaj, tajemnycze pidzemella! Na niomu znowu bude sotni tonn gruntu.

Łysze wczora chłopeć nadybaw ce misce. Nedawnij doszcz wyryw burczak na schyliDnipra, de jichnia szkoła posadyła werbołozy… Wczytel posław Kolu, szczob podywy-wsia, skilky nowych sadżanciw treba. I oś taka nespodiwanka. Woda zmyła hłynu razomz łozamy. A pid nymy wyjawyłasia cehlana kładka.

Kola duże cikawywsia archeołogijeju. Zdawna mrijaw pro pidzemella, de możnaznajty pożowkli manuskrypty, zbroju abo znariaddia praci kamjanoho wiku. A tut takyjwypadok. Chłopeć czekaw uczytela pryrodoznawstwa. Ałe win kudyś pojichaw. I na-dowho. Wyriszyw poczynaty rozkopky samostijno. Poprosyw Waśka Hryba, szczob tojdopomih. Ałe towarysz widmowywsia. Skazaw, szczo czytaje nowyj detektyw, de stra-szenno łowki szpyhuny, i szczo ce nezriwnianno cikawisze, niż rytysia u jakychoś pra-dawnich lochach. Może, tam stojały diżky z kwaszenoju kapustoju. Kola hniwawsia.Egojist, a ne towarysz. Niczoho ne tiamyť. Może, j sprawdi diżky z kapustoju, a może,jakaś irżawa pidkowa! Może, zotliłyj rukopys! Jake ce maje znaczennia? Ti znachidkyrozkryjuť pered uczenymy nowu storinku mynułoho.

— I ochota tobi dłuszpatysia w hłyni? — ironizuwaw Waśko. — Doczekajemosia

Page 247: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

poczatku nawczalnoho roku, pryjide nasz mechanizator, poprosymo ekskawator, rozkry-jemo twoju peczeru za piwhodyny.

«Newihłas», — zitchnuw Kola.Na switanku win wyruszyw do Dnipra. Zachopyw z soboju łopatu j kajło. Nebo buło

kryształewo czyste. Łehko, radisno.Piwdnia chłopeć rozkopuwaw kruczu. Nareszti oczystyw mur. Teper można rozby-

raty stinku.Postukaw derżakom łopaty. Hłucho zahuło. Chłopeć wdowołeno posmichnuwsia.

Buduť znachidky! Starodawni meczi, heťmanśka buława abo skifśkyj wineć! A może,drewni gramoty? Pergamenty, szcze ne widomi nauci.

Wsiu cehłu skław ostoroń. Opustywsia na kolina, trochy propowz u peczeru. Zwidtypowijało czymoś nepryjemnym. Nu szczo ż, wse’dno treba lizty.

Kola oswityw lichtarykom kryjiwku. De-ne-de zwysały pahinnia hrybkiw, po sti-nach bila wchodu — cwil. U kutku szczoś temniło. Kola obereżno nabłyzywsia tudy.

Szczo? Newże ludyna?Tak. Wona łeżyť na kupi zotliłoho sina. Odiahnena w jakeś łachmittia. Mertwa. Ta

raptom w promeni lichtaryka u mercia łeď pomitno zatripotiły wiji. Poczułosia zitchan-nia.

Kolu projniaw ostrach. Win chutko popowz nazad. Wyskoczyw z lochu. Jak pry-jemno na prostori! Nad rikoju z syzoji tuczi spałachnuła slipucza błyskawycia. Zahurko-tiw hrim.

Chłopeć zamysływsia. Szczo ż dijaty? Kohoś by pokłykaty na pomicz. Ludyna żywa!Może, łetargija? Nadzwyczajno cikawo dla nauky. Żywyj swidok mynułoho…

Kola zahlanuw w otwir. Ne chotiłosia znowu lizty.Ta w ciu myť u hłybyni peczery zaszarudiło. Ożyw… Ide!Pered chłopcem zjawyłasia wysoka czorna postať. Temne łachmittia spowzało z

neji, kłaptiamy spadało na zemlu. Wydno kistlawi żowti ruky, korycznewe suche obłycz-czia, zapali oczi pid hustymy browamy. Czorna boroda zwysała aż do pojasa. Prymru-żeni, mow szcziłynky, oczi dywyłysia na Dnipro. Poczuwsia skrypuczyj hołos:

— Nebesni wrata!Kola też hlanuw tudy, kudy dywywsia hisť iz pidzemella. Znowu na nebi błysnuło.

Prokotywsia bahatołunkyj hrim.— Czuju twij hołos, hospody! — radisno skazaw neznajomeć. — Udostojiwsia ja

nabłyzytysia do wrat twojich!Chłopeć zdywowano dywywsia na nioho. Pro szczo toj howoryť? Ta oś hisť z mynu-

łoho pobaczyw Kolu. W oczach joho zabłyszczały iskorky. Na wuźkych hubach usmiszka.Prykław ruky do wysochłych hrudej, pochytnuwsia.

— Angeł hospodnij… — Proszepotiw neznajomeć i wpaw. Kola kynuwsia do nioho.Newże pomer?

Prypaw do sercia. Żywyj! Serce bjeťsia. Pewno, wid rizkoji zminy umow ludynazneprytomniła. Treba joho nehajno zabraty do ambułatoriji. Czy je tam chtoś?

Chłopeć czymduż kynuwsia do internatu.Stuhoniły hromy. Łuna kotyłasia, potriasajuczy osnowy Wseswitu. W zahrawach

płanetnych pożeż łetiły nad Zemłeju angeły, surmyły i metały wnyz błyskawyci, wraża-juczy hrisznykiw. Kłekotiła rozpeczena ława, kotyłasia stepamy, lisamy, dołynamy,znyszczuwała seła, mista.

Wasylij, szcze ne rozpluszczywszy oczej, uże baczyw kartyny strasznoho sudu. Ibojawsia pidwestyś, staty swidkom wełykoji bożoji kary. Widczuw, jak joho niby kudyśnesuť, obmywajuť. Woda łyłasia na zmuczene tiło, czułysia neznajomi pryjemni zapa-chy. Jak czudowo, jak łehko! Pewno, angeły obmywajuť joho hrichy, kuriať fimiäm,szczob pryhotuwaty Wasylija dla sudu. Poczułysia hołosy. Howoryły szczoś nezrozumiłe.

— Nu, Kola, teper wse harazd. Żytyme! Funkciji wsich organiw widnowłeni. Jisty

Page 248: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— łysze kompoty, soky. Poky szczo. Wyniatkowyj wypadok. Hlań — łachmittia ciłkomzotliło. Ne zdywujusia, jakszczo win prołeżaw sotniu rokiw. Po-mojemu, tut jawyszczespontannoho anabiözu, sztuczna łetargija.

— A szczo z nym robyty, koły prokyneťsia?— Ne znaju. Pohowory z nym. Zaspokoj. Nechaj łyszajeťsia poky szczo tut, u pła-

netariji. Prostir zaspokojuje. Wwimkny magnitofon. Najkraszcze Bacha. Na psychikudije ciluszcze. A ja pobiżu, znajdu likaria. Tut potriben psychiätr, psychołog.

Hołosy zawmerły, nastała tysza. Potim popływła mełodija. Wona spowniuwała swi-domisť Wasylija radistiu, chwyluwała serce wełycznoju tajemnyczistiu.

«Angelśki chory, — podumaw Wasylij. — Sławlať Hospoda. O Boże, sława tobi,sława tobi!»

Win rozpluszczyw oczi, zitchnuw. Priamo pered nym zoriane nebo. Na niomu łetiłyna biłosniżnych kryłach postati angeliw, prostiahajuczy ruky whoru. Kryła buły nepo-ruszni, angeły też. Namalowani wony, czy szczo? Ce, napewno, Bożyj chram deś u raju.

Wasylij opustyw oczi. Na kuli stojała wysoka żinka, pidijmajuczy w nebo smo-łoskyp, jakyj horiw błakytnym wohnem. Nawkoło żinky bahato ludej, jaki tak samo try-majuť rozmajiti wohni — syni, żowti, czerwoni, rożewi, zełeni.

Ti ludy jszły spirallu, pidnimajuczyś wse wyszcze j wyszcze do neba. Obłyczcziajichni natchnenni, radisni. Zjawyłasia postať junaka w biłomu łehkomu wbranni. Ce tojsamyj otrok, szczo zustriw joho pry woskresinni.

— Angeł, — słabym hołosom ozwawsia Wasylij.— Moje imja Kola, — skazaw chłopeć.— Kola, — powtoryw woskresłyj. — Mykołaj. Je take angelśke imja. De ce ja?— Nasz płanetarij. Szcze my zwemo joho Chram Krasy.— Chram? — radisno skryknuw Wasylij, zwodiaczyś na likti. — Bożyj chram?— Chram Krasy, — mjako poprawyw Kola, wsmichajuczyś. — Tut my dywymosia

zoriane nebo, zbyrajemoś dla spiwu, eksponujemo kartyny, słuchajemo muzykantiw,uczenych. Potim wy pro wse dowidajeteś.

— Ne wtoropaju, otrocze, pro szczo mowysz, — nespokijno skazaw Wasylij, ohla-dajuczyś. — Chram Krasy? A de ż Ahneć? De Żenych?

— Ahneć? — zadumływo perepytaw Kola. — Ne zbahnu. U was dywni poniattia.Ce chram tworczosti, rozumu. Hlańte — skulpturna grupa. Poseredyni żinka, szczo pid-nosyť smołoskyp. To symwoł jedynoji materi-pryrody. A dowkoła neji jduť po ewolucijnijspirali whoru, u bezmir, rozumni istoty, ludy. Wony peredajuť wohoń swoho rozumu poestafeti…

— Dywne hłahołysz, angełe bożyj, — skazaw Wasylij. — Pomoży meni wstaty.Kola kynuwsia do nioho, dopomih zwestysia z mjakoho krisła. Woskresłyj z ostra-

chom hlanuw szcze raz na baniu płanetariju, na gigantśke panno z postatiamy kosmo-nawtiw, na bili kołony, rozmajiti wikna, kriź jaki łyłosia niżne prominnia soncia. Pry-słuchawsia do zatychajuczoji mełodiji.

— A de ż… chor angelśkyj? Ti, szczo spiwajuť? — poszepky zapytaw Wasylij.— To zapys. Jich nema.— Nema. Nezrymyj chor. A de ż Boh? Wedy mene do Hospoda, otrocze!— Boh? — zdywuwawsia Kola. — Wy wiryte w Boha?— A to ż jak? — Żachnuwsia Wasylij. — Chiba ty ne znajesz Boha?— Ne baczyw, — szczyro pryznawsia chłopeć.— Swiat, swiat, swiat! — proszepotiw woskresłyj, szwydko motajuczy rukoju wid

czoła do żywota, a potim pid płecza do płecza. — Satanynśke nawożdienije! Newże ce japotrapyw do pekła? Ta ni ż. Krasa taka nawkoło. Ty smijeszsia nadi mnoju, otrocze? Ty,może, bis? Ni, rohiw ne wydno. I kopyt nema. Bilawyj, oczi syni, jasni. U biłomu weś.

— Ja ne smijuś, — spantełyczeno skazaw Kola. — Tilky meni ważko was zrozu-mity. Ricz tim, szczo wy… nu, z inszoji epochy. Terminołogija u nas rizna.

Page 249: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Ne wtiamlu, szczo mowysz, — wtomłeno skazaw Wasylij.— Ot baczyte, ja też ne tiamlu, szczo wy mowyte. Rozkażiť, chto wy j zwidky?— Tak by odrazu, — newdowołeno ozwawsia Wasylij. — Imja moje Wasylij. Ha-

daju, szczo w knyzi żyttia ja je. Bo odmowywsia wid satanynśkoho żyttia, zamuruwawsam sebe w czekanni strasznoho sudu.

— Wy… zamuruwały sebe? — zdywuwawsia junak. — Nawiszczo?— Dla spasinnia, — też dywujuczyś, odwityw woskresłyj. Win ohlanuw sebe, po-

baczyw biłu soroczku z korotkymy rukawamy, prostori sztany. — Hlań, odeża stała bi-łoju. Hrichy, otże, zmyti.

— Ja pereodiahnuw was. Wasze wbrannia potruchło. To koho ż wy spasały?— Swoju duszu! Duszu, otrocze, — zowsim spantełyczeno widpowiw Wasylij. —

Koho ż iszcze można spasaty?— A wid koho? — Ne whawaw Kola.— Wid satany…— A chto ce takyj — satana? Wasz woroh? Tyran? Feodał?— Satana — woroh rodu ludśkoho.— Ne znaju takoho. Ce prosto mit.— Ne dywno, otrocze, — zradiw Wasylij, prostiahajuczy ruky do nioho. — Ne

dywno, szczo ne czuw pro satanu. Bo w raju żywesz!— Ehe, — zasmijawsia Kola. — Nasz uczytel pryrodoznawstwa nazywaje wsiu ociu

dołynu rajem. Też archajiczne słowo.— Płutane szczoś każesz, — zitchnuw Wasylij. — Wywedy mene na powitria.

Duszno meni.Wony wyjszły pid hrozowe nebo. Nyźko nad zemłeju prohrymiw, priamujuczy do

Boryspilśkoho aerodromu, czotyrymotornyj pasażyrśkyj litak. Wasylij zlakano prysiw,potim zachopłeno zapłeskaw u dołoni.

— Kolisnycia hospodnia! Boże, jaka syła twoja!— To litak, — pojasnyw Kola. — Wy nikoły ne baczyły joho? Ach, ja j zabuw. Wy ż

z mynułoho.— Litak? — perepytaw Wasylij. — A na niomu angeły litajuť?— Ludy. Taki, jak my.— I ja możu połetity?— I wy. Wziaty kwytok, sisty i…Wasylij upaw na kolina, prostiahnuw ruky whoru i trywożno skryknuw:— Doky spokuszatymesz mene? Ja wirnyj Bohowi do wicznosti. Ja zamuruwaw

sebe. Chiba mało cioho? A teper, koły potrapyw na nebo, nawiszczo znowu muczyszmene?

— Wstańte! — Zlakano zabihaw nawkoło Wasylija Kola, namahajuczyś pidwestyjoho. — Nawiszczo? Ne treba! Tut ne nebo, a zemla… Wy pomyłyłysia, wy ne tak userozumijete.

— Swiat, swiat, swiat, — znowu zaszepotiw Wasylij, chrestiaczyś. — HospodyBoże, pomyłuj mia, hrisznoho. Znaczyť, ne spodobywsia ja twojeji myłosti, koły karajeszmene nowoju spokusoju.

Win szcze raz bolisno hlanuw na wesełku, na chmary, na dałekyj obrij liwobereż-żia.

— To wse oce, szczo ja baczu, ne boże nebo? Ne raj?— Zemla. Płaneta Zemla. Ukrajina. Tam seło Stajky.— A oce wse, szczo tut? Chram, kolisnyci nebesni, chto joho daw?— Ludy stworyły, — zdywowano pojasnyw Kola.— Bez Boha? — hostro zapytaw Wasylij, dywlaczyś na chłopcia z-pid koszłatych

briw.— Sami, — najiwno widpowiw chłopeć. — Wy szcze j ne take pobaczyte. Wże na

Page 250: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

inszi płanety litajuť, do dałekych zirok hotujuťsia.— Do zirok? I Boha tam ne baczyły?— Hadajuť, szczo zustrinuť tam myslaczych istot, inszopłanetnych ludej. Może, de-

jaki je sylniszi wid nas, mudriszi. Todi bude kosmiczna spiłka. Zoriane braterstwo!— Swiat, swiat, swiat! — Oczi woskresłoho błyszczały chworobływo. — Sata-

nynśkyj kraj, dyjawolśki chymery! Tikaw ja wid satany, a znowu potrapyw jomu w łapy.Nema Boha, sami litajuť u nebo. Sami budujuť rajśki pałacy! Hospody, odwedy j za-stupy! — Win tiażko zitchnuw, z nadijeju hlanuw na Kolu. — Skaży, otrocze, a strasznyjsud na zemli buw? Czy szcze ne buło?

— Sud? — perepytaw chłopeć. — Czomu strasznyj? Chto zawynyť — toho sudiať.Tilky ne strasznym sudom, a normalnym. Bilsze towaryśkym sudom teper sudiať. Anasz wychowatel Maksym Iwanowycz, tak toj każe, szczo najwyszczyj sud — sud sowi-sti. Kożen nese w sobi, w swojemu serci i nahorodu, i karu.

— Jak ty skazaw? — Żachnuwsia Wasylij. — Kożen nese w sobi? Boże, nawiszczotak karajesz? Ce straszno!.. Otrocze, a kotryj nyni rik? Wid Rizdwa Chrystowoho?

Kola widpowiw.— Boże! Ciłyj wik! — bolisno zitchnuw Wasylij.Zapluszczywszy oczi, win pro szczoś naprużeno dumaw. Kola ne znaw, szczo dijaty.

Nareszti woskresłyj rozpluszczyw oczi, hlanuw na chłopcia. Pohlad joho buw chołodnyj,widsutnij.

— Skaży, otrocze, a wy komuś mołyteś?— Jak? — Ne zbahnuw Kola.— Nu… prosyte dopomohy? W praci, w dili?— Inkoły. Jakszczo ne możu sam, proszu towarysza.Wasylij siw na kruczu, ochopyw dołoniamy hołowu, zawmer. Kola stojaw nad nym.

Z piwdnia poduw sylnyj witer. Zaszumiły werbołozy. Nasuwałasia nowa hroza.— Chodimo, — kryknuw chłopeć. — Nezabarom z Kyjewa powerneťsia nasz wy-

chowatel, szczoś prydumajemo. Rozpowiste pro mynułe, nam bude duże cikawo!Wasylij ne woruszywsia, mowczaw.Kola znyzaw płeczyma, ohlanuwsia. Bila internatu zjawyłasia maszyna z

uczniamy i wczytelamy, jaki zranku wyjichały na ekskursiju do Kyjewa. Ot dobre! Wonydopomożuť wporatysia z cym woskresłym anachronizmom.

— Chodimo zi mnoju, wże pryjichały naszi.— Ja choczu pobuty na samoti, — hłucho skazaw Wasylij. — Bołyť moje serce. Daj

trochy spoczynu…— Nu, harazd, — nijakowo skazaw Kola. — Posyďte. A ja pokłyczu wczytela.Chłopeć pobih do szkoły. Z czornoji chmary łynuw doszcz. Kola wskoczyw do kory-

dora hołownoho korpusu. Tudy wże zachodyły weseli uczni. Za nymy zjawywsia na po-rozi wysokyj szyrokopłeczyj Maksym Iwanowycz. Win pobaczyw Kolu, tripnuw kucze-riawym czubom. U sirych oczach majnuły łukawi wohnyky.

— Nu szczo? — zahrymiw win. — Wyhraw czy prohraw? Szczo widkopaw u pidze-melli?

— Maksyme Iwanowyczu, ja odkopaw ludynu, — schwylowano mowyw Kola. —Staryj czołowik. My z feldszerom joho pomyły, pereodiahły. Feldszer pobih po likaria, aja… pojasniuwaw jomu deszczo, rozpytuwaw. A teper win tam, pid hrozoju. Na kruczi.Wy rozumijete, ciłyj wik w anabiözi? Jakyjś dywnyj.

— Ty ne chworyj? — nepewno zapytaw uczytel. — Ha? Szczoś szczoky w tebe czer-woni.

— Ta ne żartujte! Pobihły! — skryknuw chłopeć. — A to chtozna, szczo win zrobyť!— Todi za mnoju! — skomanduwaw uczytel. — Ne wsi. Ty, Kolu, Wołodia, Nina!Wony wyskoczyły nadwir. Prykrywajuczyś płaszczamy, pobihły do kruczi.— Deś znyk! Aha, slidy weduť unyz. Piszow do Dnipra.

Page 251: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wpered! — kryknuw Maksym Iwanowycz.Wony poczały spuskatyś. Po płaszczach torochkotiły wełyki krapli doszczu. Pid no-

hamy dziurczały strumky, porucz hrizno rewiw burczak.Slidy Wasylija weły aż na bereh riky. Oś uże wydno joho mokru, skułenu postať.

Woskresłyj prostiahaw ruky do neba, stohnaw:— Diwczynko z sirymy oczyma… De ty? Czomu ja ne posłuchawsia tebe? Bidna

moja. Radisna moja. «Wywczuś… spasatymu ludej…» A ja… duszu spasaw. I zahubywjiji. Hospody, naszczo tak tiażko karajesz? Czomu tak pizno ja zbahnuw?

Kola torknuwsia joho płecza.— Ne sumujte! Wse bude harazd. Z wamy ludy!Win pidwiw obłyczczia. Po szczokach tekły slozy.— Oś win — strasznyj sud, — hirko skazaw Wasylij. — Ja nis joho z soboju… w

duszi swojij…Hryhir zustriwsia z Wasylijem u sadowij storożci. Pryszełeć z mynułoho hostro, z-

pid sywych briw, pohlanuw na hostia. Pewno, jomu spodobałosia widkryte, szczyre ob-łyczczia Bowy, bo w oczach joho promajnuła dobra posmiszka, bila wust zjawyłasia stra-dnyćka zmorszka.

— Cikawo? — Zapytaw trochy ironiczno. — Nacze na wedmedia prychodyte dywy-tysia.

— Ta ni, — znijakowiw Bowa. — U mene welmy serjozna sprawa. Może, wona jwam do duszi prypade.

— Do duszi? — zitchnuw Wasylij, kywajuczy hołowoju. — Teper meni do dusziniczoho wże ne lahaje. Nacze zatrujena wona.

— Czomu ż? — pocikawywsia Hryhir. — Dobra, czysta robota, was tut lublať.— Szczo meni do toho? — sumno odwityw sadiwnyk. — Na hotowe pryjszow! Ruk

ne prykładaw. Tysza, spokij. A tam… zwidky ja wtik… Tam buło tiażko, temno, nepry-witno. Tam treba buło żyty i dobywatysia oś cioho, szczo teper.

— Ja was rozumiju, — szczyro skazaw Bowa. — Ce niby sum za rodynoju. Iduťludy w dałeki kraji, harno tam, pryjemno, a tiahne do ridnoho kraju, aż serce krajeťsia.

— Oj tak, tak, — proszepotiw Wasylij, i w joho oczach zabłyszczała sloza. — Tużyťserce, inkoły aż pomerty choczeťsia, Szczob ne muczytysia. Potim wyjdu do derew, hlanuna nebo, trochy wspokojusia. A wnoczi snyťsia diwczynka.

— Jaka diwczynka?— A taka… małeńka, chudiusińka. Z sirymy oczyma.— Meni rozpowidaw Kola. Wy zustriły jiji todi… koły pływły siudy.— Snyťsia wona. I tak dowirływo każe meni: «Wywczusia na dochtura, ludej spa-

satymu…»— U was duże dobra dusza, — mjako skazaw Bowa. — Wse te, szczo stałosia, mara,

pina żyttia. Ne wynni wy, szczo potrapyły todi w monastyr, szczo was tak nawczyły.— Wynen! — hostro kryknuw Wasylij. — Ne wtiszajte mene! Ludyna ne derewyna,

jaku można postawyty i tak j inak! Maju żywu duszu, serce. Treba mysłyty, naszczo żhołowu dano? Zachotiw spasatysia, a zahynuw. Czomu? Bo sebe chotiw spasty! A dawnoż skazano: «Chto lubyť duszu swoju — toj pohubyť jiji». Oś tak! Oddiływ sebe widswojich, wid czasu swoho, nacze ruku czy nohu wid żywoho tiła. Szczo ruka bez tiła?Tak, prach. Czerwam na zjiżu. Ta szczo ce ja wam boli swoji wyływaju? Oś pryhoszczaj-teś. Jabłuczka wrodyły cioho roku sławni. Cyhanka. Pokusztujte. Twerde jabłuko, dykenacze, a maje wełyku syłu. Trymajeťsia rik i dwa, chto wmije zberihaty.

Bowa jiw zapaszni płody, chwaływ, a sadiwnyk sydiw proty hostia i sumno dywy-wsia za wikno, de w osinnij blido-błakytnij imli bowwaniły kruczi nad Dniprom.

— A ja oś wam deszczo prywiz, — skazaw Hryhir. — Hlańte, czy wpiznajete?Win pokław na stił staryj pożowkłyj zszytok. Wasylij schyływsia nad nym, żach-

nuwsia. Z ostrachom pozyrnuw na hostia.

Page 252: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Swiat, swiat! De wy wziały?— U monastyri, — wdowołeno skazaw Bowa. — Duże cikawi zapysy. Jakby ne

wony, my j ne zustriłysia b.— Cikawi? Nema niczoho cikawoho. Bożewilla moje. Wono j pryweło mene do za-

hybeli.— Jak tak «bożewilla»? — zbenteżywsia Hryhir. — Chiba toho ne buło, pro szczo

wy tut opysujete?— Szczo?— Wohnianyj wychor. Dywni istoty jakiś. Pojawa cijeji diwczyny… Hali Kurinnoji?— Buło. Tilky ż to ne dyjawoł, — proburmotiw Wasylij. — Ja tut z mojimy szkola-

ramy metykuwaw, tak wony meni pojasniuwały.— Szczo ż wony wam pojasnyły?— Odyn każe: kulasta błyskawycia. Inszi — kosmonawty z płanet czużych. Szcze

chtoś każe, szczo prywydy uma, chworoba moja… Haj-haj! Dawnie te diło. Meni zda-jeťsia, szczo to son. A naszczo wono wam, koły ne tajemnycia?

— Dla nauky wasz rukopys — wełyka cinnisť, — serjozno skazaw Bowa.— Dla nauky? Smijetesia?— Ni. Wy czuły pro poloty w kosmos?— Ta czuw. Dywni diła tworiaťsia. Ludyna — jak Boh.— A teper szcze hłybsze choczuť zahlanuty. Mandruwaty w mynułe, w majbutnie,

w newydymi swity…— Boże ty mij! U mynułe? — oteteriw Wasylij. — Ta chiba ce możływo? Żywe czo-

łowik, wmyraje, truchne… kudy ż joho wernuty do żyttia? Ta ni, ne hłuzujte, załysztemene w spokoji.

— Otże, prawdu każu, — napolahaw Hryhir. — Prote ce ne prosta sprawa. Ważkai nebezpeczna. Potribne kopitke wywczennia toho czasu, kudy je potreba mandruwaty.Wsioho wam ne skażesz, ne zrozumijete.

— A ni, ne zbahnu, — zhodywsia Wasylij. — I tak moja hołowa wże zamakitryłasia.Tilky ż nizaszczo ne powiriu. Chiba narod wikamy ne tużyw za mynułym? Darma. Tilkypisniu spiwaw. «Ne wernemoś, ne wernemoś, nemaje do koho…» Lita, tak by mowyty,odwiczajuť ludyni, bo wona prosyť, szczo wernitesia, moji lita, chocz na chwyłynu…

— Wasylu Jwanowyczu, — łahidno skazaw Bowa, — i ne treba wam suszyty ho-łowu, szczo j do czoho. Pryjmiť fakt, szczo podorożi w mynułe buduť. Wony wże hotu-juťsia. I wy możete duże dopomohty nam. Czy chotiły b wy wernutysia tudy?

— Kudy? — poszepky zapytaw Wasylij, blidnuczy.— Zwidky pryjszły. U swij czas…— Bateczku! — skryknuw sadiwnyk, padajuczy na kolina i chapajuczy Hryhora za

ruky. — Bateczku, synoczku! Szczo wy zi mnoju! robyte? Newże ż ce prawda?— Pidwediťsia! Wstańte, druże! Szczo ce z wamy?— Boże mij! Ja wmru wid radoszcziw! Znowu hlanuty na Dnipro pownowodyj, na

ludej znajomych! Diwczynku zustrity moju lubu. Sirooku! Ja wiźmu jiji do sebe, jaznajdu jiji, wywczu na likaria! Synoczku! Nu skaży meni, ty ne hłuzujesz nad starymdurnem Wasylijem?

— Prawda, swiata prawda! — rozczułeno mowyw Hryhir, pidwodiaczy sadiwnykaz zemli i sadżajuczy na oslin. — Ja ne znaw, szczo ce was tak schwyluje. Ja j ne hadaw,szczo wse tak oberneťsia. Ne budemo zatrymuwatyś, odrazu j pojidemo…

— Idu! Nebo posłało tebe, jasnookyj chłopcze!

Page 253: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Łunko widhukuwałysia kroky pid skłepinniam, deś uhori zakryczało hajworonnia,poczuwsia szełest krył. Horenycia zupynywsia, pohlanuw na zamysłenoho Hryhora, po-tim perewiw pohlad na Wasylija, jakyj zasmuczeno i trywożno ozyrawsia dowkoła.

— Ne wiryťsia? — zapytaw uczenyj.— Prawdu każu, poczuttia protestujuť, — widpowiw Hryhir, prowodiaczy palciamy

po sirij obłupłenij stini. — My tak sformowani, tak wychowani, zaprogramowani, szczoważko odrazu zbahnuty. Oś cehła… Chtoś udaryw po stini, rozbyw jiji, ływ doszcz, roz-myw, obwaływ, i raptom… u jakuś myť, szczob use znykło, mołekuły, atomy cehłyny,sztukaturky powernułysia nazad. Ne wkładajeťsia! A jakszczo wziaty ludynu? Rozumznemahaje. Pewno, win ne prystosowanyj dla nowoho stupenia, dowedeťsia formuwatynowu ludynu!..

— Ce prawda, — zhodywsia Horenycia. — Nowa ludyna hriade. Wona wże na-rodżujeťsia. Ałe ż i z waszymy tezamy ja ne zhoden. Zbahnuty można i treba. Inakszemy budemo hratysia z jawyszczamy, pro jaki niczoho ne znajemo…

— Suti grawitaciji my też ne znajemo, — mowyw Hryhir, — a szczodnia korystu-jemosia jiji projawamy. Ludyna dawno wże buduje hidrosporudy. A ełektryka? A ja-derna energija? Łysze teoriji.

— Prawda. I wse ż taky namacujemo smysł, suť, dobyrajemoś do wtajemnyczenoho.Widminnisť ta, szczo tut — uzwyczajene, a czas — zowsim newidome. Ce wse’dno, szczostrybaty naoslip z kruczi: czy wpadesz na mjaku zemlu, czy rozibjeszsia ob skeli deś ubezodni!

— Czy wzahali nikudy ne wpadesz. Łysze szczeznesz, wyparujeszsia.— Ni, — twerdo zapereczyw Horenycia. — Eksperymenty doweły realnisť prypusz-

czeń. My prowodyły doslidy. U newełykych massztabach.— Słuchaju was i tremczu, — hłucho skazaw Wasylij, nesmiływo nabłyzywszyś do

spiwbesidnykiw. — Za szczo meni posłano take szczastia? Wernusia dodomu. I pobuwawu nowomu switi. Rozpowidatymu tam, de budu, — nichto ne powiryť.

— Chaj słuchajuť, jak kazku, — zasmijawsia Horenycia. — Chtoś powiryť z ditej.A ne powiryť, to w serci załyszyťsia, jak mrija. A mrija — to zerno…

— A wsiake zerno ranisze czy piznisze może daty parosť, — pidchopyw Hryhir.— Może, to mij baťko bude czy did, — pożartuwaw uczenyj. — Wony peredaduť

waszu kazku meni, a ja pocznu nad tym dumaty i zroblu widkryttia.— Boże mij! — Spłesnuw rukamy Wasylij, i joho sywi kuszczuwati browy polizły

na łoba. — Jake czariwne kołeso. Zhaduju knyhu Ekłeziästa. Jak dywno tam napysano:i powertajeťsia wse na kruhy swoji…

— Mudryj buw awtor, — zhodywsia Horenycia. — Deszczo tiamyw u diäłektyci.— Wse-taky je sumniwy, — pochyływ hołowu Bowa, zamyslujuczyś. — Paradoksiw

bezlicz. Ja możu zustrity swoho baťka, dida, wbyty jich.— Nawiszczo ż taki strachy? — pożartuwaw Horenycia. — Idiötśki prypuszczen-

nia. Newże wy takyj krowożer?— Ta ni. Z toczky zoru teoriji.— Pewno, je gradaciji jmowirnosti. Dwi czajky możuť stritysia posered okeanu,

wyłetiwszy z protyłeżnych berehiw, ałe jaka jmowirnisť cioho? Krim toho, zakon pry-czynnosti. Hoła teorija — fikcija. My jakoś mechanistyczno mysłymo, dumajuczy proczas i joho suť. My rozdiłyły czas na gradaciji: mynułe, suczasne, majbutnie. Treba bratyjoho w jednosti, jak dynamiku wsełenśkoho isnuwannia. Fazy czasu isnujuť ne dla cza-stok, a dla jednosti, dla spilnosti. Wicznisť nepodilna. I te, szczo widbuwajeťsia w nij,

Page 254: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

tak czy inaksze, widbudeťsia. Poprawky łysze dla czastok, dla klityn jednosti, tobto dlaludej, twaryn, narodiw, jawyszcz. Riku można powernuty praworucz, liworucz, zahatytyjiji, poływaty neju pola, i wse-taky wona dokotyť swoji wody do moria, do okeanu.

— Znowu ż taky ne rozumiju. Można wtrutytysia w płyn podij mynułoho. I ce na-kłade widbytok na istorycznyj proces. Zminyťsia suczasne.

— Durnyci, — weseło widpowiw Horenycia. — Ne obrażajteś, ałe ce tak. Szczo ztoho, szczo wy wtrutyteś u podiji mynułoho? Jakyj massztab takoho wtruczannia? Ne-wełyka fłuktuacija, jaka newdowzi zhasne. Chiba wy poriwniajete energiju takoho wtru-czannia z energijeju wsełenśkoho potoku czasu?

— Hm. Sprawdi. Ałe jakszczo, skażimo, perenesty tudy atomnu bombu…— Nu, ce wże reczi, zwjazani z ciłymy suspilnymy organizacijamy: kontrol za nymy

kosmicznyj, głobalnyj. Ne meliť durnyć…— Prawda, prawda. Ja ne podumaw. Ja ż każu: mysłennia fizycznoho jestwa zape-

reczuje możływisť mandriwky w czasi. Deś treba inwertuwaty, peremistyty swidomisť,wywesty jiji na nowyj obrij.

— Naszi eksperymenty zroblať ce, — skazaw Horenycia. — Probjuť szcziłynu wdogmach mynułoho. Wy każete: wtruczannia w chid czasu. Może buty j take. Może, wyzminyte de w czomu suczasne, potrapywszy w dewjatnadciate storiczczia. Prote my neznajemo, de, na czomu widibjeťsia te wtruczannia. Może, zjawyťsia geniälnyj wczenyj,może, narodyťsia czudowyj poet, może, szcze szczoś staneťsia. Krim toho, ja prychylnykbahatoparałelnoho roz-woju suszczoho.

— Ne rozumiju.— Wicznisť, eksperymentujuczy z materijeju, maje neosiażni możływosti. Nawiť

uczeni w łaboratorijach, hotujuczy jakyjś doslid, majuť dla kontrolu kilka wariäntiw. Newdasťsia odyn — w inszomu poszczastyť. Rozumijete? A ewolucija Wseswitu może jtytysiaczamy, miljonamy parałelnych potokiw, poprawlajuczy, dopowniujuczy odyn od-noho. Szczoś ne wyjszło w odnomu sektori, wyjszło w inszomu. Kołektywnyj poszuk.

— A deś u kinci kosmicznoho cykłu, — zachopłeno pidchopyw Hryhir, — zły-wajuťsia, zmykajuťsia potoky megaewoluciji, i wse najkraszcze syntezujeťsia w harmo-nijnomu butti.

— Możływo, — usmichnuwsia Horenycia. — Bezmir dostatnij dla buď-jakoho wa-riäntu. Wiźmiť chocz by waszi wydinnia. Ce może buty odyn z wariäntiw, pro jaki myzhadały.

— Wy wiryte?— Sprawa ne w ciomu, — zitchnuw Horenycia. — Slipoho ne perekonajesz w isnu-

wanni wesełky. My wże z wamy piszły nazustricz czudesnomu, otże, dla nas ce ne wira,a realnisť. Ja dumaw pro waszi fantasmahoriji.

— I szczo? — poszepky zapytaw Hryhir.— Ja zhadaw, — dywno pohlanuwszy na Bowu, skazaw Horenycia.— Szczo wy zhadały?— Bahato. Prote dosyť, — machnuw rukoju wczenyj. — A to my stomyły hostia.

Uspiszno powerneteś z eksperymentu, todi wse widkryjeťsia. A teper — błyżcze do diła.Wasylu Iwanowyczu!

— Słuchaju was, — posztywo nabłyzywsia Wasylij, zaczarowano dywlaczyś nawczenoho.

— Zhadajte wse, szczo znajete, — skazaw Horenycia. — De żyły żinky-czernyci?De keliji tych dwoch, pro jakych wy pysały? De wony hulały? Ce duże ważływo. Z najbil-szoju tocznistiu starajtesia zhadaty.

Wony wtrioch jszły pomiż kwitamy botanicznoho sadu, spuskałysia w pidzemellakołysznioho monastyria, zachodyły w neprywitni pustelni keliji, rozdywlałysia kupy zo-tliłych knyh, a Hryhir dumaw pro swoje, nedostupne, naboliłe. Zustrity jiji, pobaczyty,torknutysia żywoji ruky — i ne treba niczoho. Teoriji, poloty, kosmiczni zwerszennia —

Page 255: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wse ce niszczo, koły znykaje, ne bjeťsia porucz serce, bez jakoho ciła bezmeżnisť stajeneskinczennoju pustełeju…

U czornomu nebi błakytnyj serp Zemli. Uroczysta tysza zalahła nad chołodnymyskelamy Misiacia. Uważno dywlaťsia zwidusiudy hostri zinyci zirok. Tut niczym dy-chaty, ne można żyty.

Chto skazaw?Oś u newełykomu krateri pid prozorym skłepinniam pulsuje żyttia. Rozkwitajuť

pyszni trojandy, dozriwajuť u promeniach kwarcowoho soncia kawuny, wynohrad. Me-tuszaťsia ludy.

U wełykomu sferycznomu prymiszczenni desiatymetrowyj głobus — model Zemli.Na niomu wsi — nawiť najmenszi — posełennia, riczky, najhołowniszi sporudy. Kulaspałachuje rozmajitymy wohnykamy, po nij probihajuť potoky fosforycznych iskor, zły-wajuťsia w łanciużky.

Bila głobusa Horenycia, Sing i kilka mołodych pomicznykiw. Wony zoseredżeni,serjozni.

— Poperedni eksperymenty trywatymuť kilka sekund, — skazaw Horenycia.— Czomu? — zapytaw Sing, dywujuczyś. — Taka widpowidalnisť…— Energija, — łakoniczno pojasnyw Horenycia. — Miljardy ergiw… Na żal, my

szcze ne wmijemo ekonomno probywaty stinu czasu. Szczoś schoże na perszi rakety.Tysiaczi tonn palnoho, szczob pidniatysia na kilka tysiacz kiłometriw. Może, te bude j ztransformatorom czasu. Spoczatku — ławyna energiji, a piznisze — łehka prohulanka.

— Skażiť, czomu wy pobuduwały chronotransformator na Misiaci?— Dla bezpeky, — widpowiw Horenycia. — My ne znajemo indukcijnoho wpływu

takoho prystroju. Treba berehty ludej. Zemla pid namy jak na dołoni. My fokusujemopotribne misce, koncentrujemo na niomu transformujuczyj puczok chronoenergiji. Żal,szczo ne można wykorystaty kiberindykatora dla reguluwannia. Ludyna nezaminna.Czy wporajeteś?

— Ne sumniwajuś, — hordowyto skazaw Sing, trochy zwerchnio hlanuwszy na Ho-renyciu. — Chiba wy szcze ne perekonałysia?

— Ciłkom. I wse ż taky… trywoha. Tam ludy. Bezodnia miż epochamy. Prote heťsumniwy. Szcze dwiczi powtorymo mikro-eksperymenty, potim pidhotujemosia do wyri-szalnoho. Możete widpoczyty, kołego. Za dwi hodyny ja na was czekaju.

— Harazd, — pokłonywsia Sing. — Czy możu ja prohulatysia poza sferoju mi-steczka? Zoseredytysia, pomyłuwatysia nepowtornym krajewydom?

— Buď łaska! Tilky obereżno. W razi czoho — wykłykajte dopomohu.— Szczo może statysia sered cijeji pusteli? — Znyzaw płeczyma Sing.Nezabarom win uże wychodyw zi szluzu, odiahnutyj u sriblastyj misiacznyj ska-

fandr. Powoli, aż nadto powoli popriamuwaw win do hirśkoji hriady, zachowawsia zaskelamy. Nichto ne zwertaw na nioho uwahy. Człeny chronogrupy doktora Horenyciczasto wychodyły pisla naukowoji roboty hulaty pid skłepinniam zorianoho neba.

Sing iszow teper szwydko, kerujuczyś tilky jomu widomymy znakamy. Nezabaromwin zahłybywsia w szyroku uszczełynu, widszukaw otwir peczery. Stupywszy kilka kro-kiw, uwimknuw lichtar. U promeniach zabłyszczała powerchnia litalnoho dyska, znyzuzjawywsia wchid. Sing chutko pirnuw tudy. Mynuwszy szluz, opynywsia w centralnijkajuti wże bez skafandra. Znykła zemna podoba, zahoriłysia połumjani czorni oczi, za-merechtiło temno-bahriane wołossia. Jahu, powernuwszyś wid pulta, rado prostiahnuwjomu ruky.

— Arimane! Witaju tebe!— Ja szczasływyj baczyty tebe, — kywnuw Ariman — Sing. — Zustricz nasza ne-

nadowho. Ja nezabarom jdu, prote, dla ostannioho eksperymentu.— Jak? Ty hadajesz…— Tak, — pidchopyw Ariman i łaskawo pokław ruku na płecze Jahu. — Szczyro

Page 256: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

skażu: meni nabrydła cia płaneta, jichni borinnia. Teper wse nabłyżajeťsia do kincia.Jak kazały jichni łatyniany, finita la komediä! Zawisa opuskajeťsia. Zamknemo hołow-nych Kosmokratoriw u pastku czasu. Wony zwidty ne wyberuťsia. Horykoriń poky szczozałyszajeťsia w cij fazi. Joho dowedeťsia znyszczyty. Mynuť wiky, doky znowu wstupyťu diju magnit jichnioji jednosti. My staranno perepłutajemo nyti pryczynnosti. Cha-cha!Systema Ary zmoże zaspokojitysia, i my podumajemo, jak wywesty jiji na nowyj szlach…

— Czoho ż ty choczesz wid mene? — zapytaw Jahu, z ostrachom pohladajuczy naneszczadne obłyczczia Koordynatora.

— Pryhotujesz magneton. Jak tilky pobaczysz wybuch, łety do mene. Odrazu tudy,w dewjatnadciate storiczczia. Nam treba rozhadaty tajemnyciu kełycha. Cia tajemnyciaperszoriadna dla nas. Czy jasno tobi ce, mij lubyj Jahu?

— Jasno, Arimane, ja pryhotujusia.Nastaw czas eksperymentu. W zali załyszyłysia Horenycia i Sing. Zhasło switło,

łysze głobus Zemli merechtiw mjakym zełenkuwatym siajwom. Na ekrani wynykło ob-łyczczia wesełoho wychrastoho chłopcia — inżenera Sokołenka z Instytutu probłemButtia. Win pobaczyw Horenyciu, prywitno kywnuw.

— U nas wse hotowe. Czy hotowi wy?— Wony na misci? — trywożno zapytaw Horenycia.— Tak. U łokalizowanomu misci. Publika poza meżamy botanicznoho sadu.— Sanitarna służba?— Wse w ażuri. Ne turbujtesia.— Jak Wasyl Iwanowycz?— Tremtyť. Majże neprytomnyj, — zasmijawsia Sokołenko.— Wy proponuwały jomu widmowytysia?— Ajakże. Kudy tam. Kraszcze wmru, każe, niż widmowlusia. Choczu chocz by

krajem oka zazyrnuty szcze w ridnyj czas.— Tak i skazaw? — zdywuwawsia Horenycia.— Ehe. Ridnyj czas. A czoho? Meni podobajeťsia. Liryczno.— Kajdany…— Szczo wy skazały? — Ne zrozumiw inżener.— Każu, kajdany czasu. Pryjemno i straszno. Nu, dosyť. Daju synchronizaciju.

Dajte sygnał hotownosti.— Daju.Gigantśkyj głobus kołychnuwsia, popływ. Razom z nym popływło krisło, u jakomu

sydiw Sing, zoseredywszyś na geograficznij toczci Kyjewa i fiksujuczy jiji pohladom. Uskładnij systemi chronotransformatora win buw mediätorom-induktorom, jakyj zamy-kaw czerez swoju psychiku dwi fazy czasu — suczasnoho j mynułoho.

— Hotowi? — rizko kryknuw Horenycia.— Hotowi, — widpowiła Zemla.— Wmykaju.Refłektory generatoriw za kupołom misteczka opowyłysia łeď pomitnym błakyt-

nym siajwom. Do zemnoho serpa prostiahłasia doriżka, schoża na prozoryj sriblastyjmecz.

— Wony znykły, — hucznym szepotom obizwawsia Sokołenko na ekrani. — Uspich,Sergiju! Uspich!

— Zażdy, — widpowiw Horenycia. — Ne każy hop, doky…Win ne wstyh zakinczyty frazu. W sutinkach zały promajnuła fiöłetowa striczka

błyskawyci. Głobus opowywsia połumjam, wybuchnuw i rozłetiwsia na czastky. Hore-nycia straszno zakryczaw, schopywsia rukamy za obłyczczia i wpaw, niby wrażenyj ku-łeju.

— Sergiju! Sergiju! — Kryczaw na ekrani Sokołenko. — Sergiju! Szczo stałosia?Szczo z toboju?

Page 257: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Misiaczna chronostancija mowczała.Chwyla zabuttia zijszła, odkotyłasia. Hala widczuła bil u rukach i nohach. Powo-

ruszyłasia. Żywa.

Rozpluszczyła oczi. Prysmerk. Żowtawe switło. Nejasni tini.De wona? Do swidomosti wwirwałysia obrazy, jaki szcze nedawno buły jiji realnym

żyttiam. Prymarna zustricz z baťkom, podoroż na maszyni, żachływyj kineć.Wona pidwełasia na nohy. Schopyłasia za jakyjś wystup. To buło wuzeńke liżko,

wkryte siroju kowdroju. Chutczisze! Treba dijaty! Buw złoczyn, i napasnyky wbyłybaťka. Boże mij, szwydsze wybratysia b zwidsy! Może, win szcze żywyj!..

Czerez wuzeńke wikonce łyłosia nadweczirnie switło. Pochytuwałasia zełena witkakasztana. Z protyłeżnoho boku temniły wuźki dweri. Hala kynułasia do nych, chotiłaodczynyty. Wony ne piddawałysia. Wona poczała hamsełyty kułaczkamy po dubowychdoszkach, okowanych metałom. Zwuk buw newyraznyj, hłuchyj.

Znesyłeno prypała do dwerej. Szczo ż ce take? Newże w naszij krajini takemożływe? Jakaś bandytśka kryjiwka, wjaznycia? Chocz by ludej pobaczyty.

Poczułysia nejasni zwuky. Hala zakryczała. Znowu tysza.— Chto tut je?! — widczajduszno hukała diwczyna. — Ludy!Dweri zi skrypom widczynyłysia. Na porozi — wysoka żinocza postať u czornomu.

Żinka w rukach trymała hłek z wodoju, okrajeć chliba, szcze szczoś, zahornute w biłyjrusznyk. Wona buła spokijna, zoseredżena, z-pid czornoji chustyny na Halu dywyłysiawełyki błakytni oczi, obramłeni puchnastymy czornymy wijamy.

— Ty kryczała, sestro?— Ja kłykała ludej, — strymujuczy rydannia, mowyła diwczyna. — Mene pidło

wkrały, prywezły siudy…— Jak? — zdywuwałasia żinka. — To ty ne sama piszła siudy?— Ni! Baťka wbyły, a ja opynyłasia w połoni! Chto b wy ne buły, u was dobre ob-

łyczczia! Pokłyczte miliciju! Wypustiť mene!— Sestro! — wrażeno widpowiła żinka. — Tebe nichto ne trymatyme. Meni zwe-

łeno pohoduwaty tebe, dopomohty. A milicija? Szczo ce take?— Jak? — żachnułasia Hala. — Wy ne czuły takoho słowa? De ż ja? Newże za kor-

donom? Todi u was je policija. Musyť buty zakon… Meni treba do radianśkoho posła czykonsuła.

— Ne zbahnu, — pochytała hołowoju żinka. — U tebe, pewno, hariaczka. Oś wiźmyjiżu, wodyczku. Popyj, zaspokojsia.

Sudorożno styskujuczy kułaczky, diwczyna zapłakała. Wona hlanuła na sebe, tilkyteper pomityła, szczo też odiahnuta w czornu riasu.

— Oś hlańte! Wony mene nawiť pereodiahły w szczoś popiwśke. Może, ce sekta?— Ni, ce prawosławnyj monastyr, — zdywowano mowyła żinka. — Ja czernycia.— Monastyr? U jakomu misti?— W Kyjewi.— U Kyjewi? — zradiła Hala. — De? Jak win zweťsia?— Wydubećkyj monastyr. Ja hadała, szczo ty znajesz.

Page 258: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Wydubećkyj? — Z ostrachom perepytała diwczyna. — Ja tam buwała. Czenciwtam dawno nema. Płoszczu zajniaw botanicznyj sad. Odyn łysze staryj swiaszczenykinkoły sydyť pid derewom. Słuchajte, luba żinko, wy mene obmaniujete!

— Horeńko moje, — pochytała skruszno hołowoju żinka, macajuczy dołoniamy Ha-łyne czoło. — Szczo ce z toboju wczynyły? Ta ni, nacze żaru nema. Opojiły zillam jakymś?Czy szczo?

— Ne opojiły. Ja wweczeri powernułasia dodomu. Bila dworu mene czekaw baťko.Ja joho ne baczyła kilka rokiw, win znyk deś. A tut zjawywsia… dywnyj, chworyj. Poriadmaszyna.

— Jaka maszyna? — ne zrozumiła żinka.— Łehkowa.— Dywni słowa. Ne czuła…— Szczo ż wy — nikoły ne wychodyły z monastyria? — zbenteżyłasia Hala. — Tut

narodyłysia?— Ta ni. Ja wychowuwałasia w dworianśkij simji. Kateryna Sa-mijłenko. Teperisz-

nie imja Marija. Maju oswitu. A twoji słowa dywni.— Czomu dywni? Chiba ja każu szczoś nejasne? Baťko rozpowidaw szczoś pro ke-

łych.— Zażdy! — trywożno perebyła jiji żinka. — Kełych? Ty skazała — kełych?..— Tak.— Win rozpowidaw meni.— Chto win?— Jahu.— Ne rozumiju.— Wuzoł strachitływyj, — szepotiła czernycia. — Jak win tebe wiz siudy? Na

czomu?— Ja zneprytomniła. Potim widczuła, jak mene perenesły z maszyny. Niby litak…— Wohnianyj wychor, — skazała czernycia.— Siajwo jakeś, polit, zabuttia, — wtomłeno mowyła Hala.— A potim — tut…— Ce win, — kywnuła żinka. — Pastka zakrywajeťsia.— Szczo wy skazały?— Zażdy. Twoji neznajomi słowa. Nazwy. De ty żyła?— W Kyjewi. Adże ce Kyjiw?— Tak to tak. Ałe ż ne toj Kyjiw.— A jakyj że? — nastorożyłasia Hala.— Inszyj. Czużyj tobi. Ty w jakomu roci żyła w Kyjewi?— Chymerne zapytannia. W tysiacza dewjatsot…— Szczo ty skazała? — sachnułasia wid neji czernycia. — Inszyj wik?.. Proklatyj…

Szczo ż win z toboju zapodijaw?..— A chiba… szczo? Chiba teper ne toj wik?— Nyni tysiacza wisimsot wisimdesiatyj rik.— Szczo ż ce? — widczajduszno spłesnuła rukamy Hala. — Jak ce możływo? Chto

todi mij gwałtiwnyk?— Chto win, ja wże znaju, — suworo mowyła czernycia. — A chto ty?— Ja Hala Kurinna. Praciuwała sestroju. Kinczała medycznyj instytut.— Ce zemne. Ja pytaju pro insze.— Pro insze? — zdywuwałasia Hala. — Pro szczo?— Może, ty zhadajesz? Może, tobi wwi sni szczoś wwyżałosia? Systema Ara. Bła-

kytne Swityło. Ariman…— Zażdy! Zażdy! Hryhir meni rozpowidaw, — proszepotiła diwczyna. — Tilky…

Jak że ty znajesz taki najmennia?

Page 259: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

— Hryhir? Chto win?— Mij… nu, najbłyżczyj…— I win rozpowidaw tobi pro inszi swity?— Rozpowidaw. Ja też baczyła sebe inkoły na dałekych płanetach. Poloty, inszi

obłyczczia, nezbahnenni prystroji.— Zażdy, — tremtiaczym hołosom ozwałasia czernycia. — Daj hlanuty na tebe. W

oczi. Hromowycia? — proszepotiła wona trywożno. — Ce ty?— Hromowycia? — Łedwe wołodijuczy soboju, perepytała Hala. — Czomu ty tak

mene nazwała? Hryhir kłykaw mene cym imjam. Nibyto tam, u joho wydinniach, ja bułaHromowyceju…

— A win? Win jak baczyw sebe?— Merkurijem. Kosmoslidczym.— Merkurij! — radisno skryknuła czernycia. — Wse tak. Ne może buty wypadko-

wosti. Win że lubyw tebe tam. Zhadaj!— Niby w tumani wse, — wtomłeno ozwałasia diwczyna, prypawszy do hrudej czer-

nyci. — Łysze widczuwaju: ridna ty.— Ja Juliäna, — kriź slozy ozwałasia Marija. — Wże dawno zhadała. Szcze w dy-

tynstwi maryła Błakytnym Swityłom. Żyła podwijnym żyttiam. Baťky bojałysia, kłykałylikariw. Ja widczuwała sebe u wicznij wjaznyci. Ja kłykała druziw, błahała, szczob wonypryjszły, widhuknułysia. Ja mrijała pro zoriani poloty, czytała rizni fantaziji. Ta wsebuło daremno. Tupe otoczennia, nasmiszkuwati pohlady. Ja piszła w swit, praciuwaławczytelkoju w bahatych simjach. Mene spekałysia, bo ja ditiam rozpowidała pro dałekiprekrasni swity. Potim baťky znajszły mene, prywezły dodomu. A piznisze — monastyr.Tak zweliły likari. Mene wważały bożewilnoju, bisnuwatoju. Pro tebe też tak skazano…

— Kym?— Matinkoju Ahafijeju. Wona wsich poperedyła. Szczo ty kazatymesz, ne zwertaty

uwahy. O podruho! Nas zamknuły w strasznu pastku.— Newże ne można wyrwatysia? — prostohnała Hala.— Z wjaznyci wyrweszsia, z monastyria można wtekty, a z pastky czasu? Kudy?

My bezsyli. Druzi naszi rozkydani w inszych rokach. A Jahu j Ariman majuť strasznusyłu.

— Nawiszczo my jim?— Newże ne zhadała? Czomu my piszły siudy? Chiba twij kochanyj ne kazaw?— Kazaw. Ja sumniwałasia. Niby kazka…— Ne budemo żurytysia, sestro. Trymajsia mene. Ne treba wtraczaty wiry.— Inszyj czas, — pochyłyła hołowu Hala. — Son, marennia… Ja wmru wid tuhy.

Kochanyj tam, ja w bezodni wiku. Czym, jakoju syłoju podołaty żachływu bezodniu?Hryhir i Wasylij, odiahneni w czerneczi riasy, wyjszły z maszyny, szwydeńko sza-

snuły do wchodu w botanicznyj sad. Ludy, jakych cioho weczora ne puskały do sadu,homoniły, smijałysia.

— Newże szcze j dosi czenci je?— Dajte spokij ludiam. To artysty!— A, mabuť, kino znimajuť. Hlań — dowkoła wstanowyły jakiś chymerni aparaty!— I milicija ochoroniaje. Otoczyły weś sad.— Ważnećkyj, pewno, film!— Istorycznyj!Hryhir krajem wucha czuw ti słowa, prote wony wże ne torkałysia swidomosti.

Keriwnyk eksperymentu prowiw jich u huszczawynu sadu, zupynywsia na pjataczkuhołoji zemli sered kwitiw.

— Oś tut stijte. Siudy j powerneteś. Zwirymo chronometry. Tak. Use harazd. Zapjať chwyłyn poczatok. Nu, chaj szczastyť! Do pobaczennia!

Nad zemłeju pływ weczir. U nebi jasniw serp misiacia. Hryhir hlanuw na nioho,

Page 260: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

zitchnuw. Newże prawda? Newże staneťsia? Wasylij torknuwsia joho ruky, ozwawsiatremtiaczym szepotom:

— A szczo jak ne wyjde?..— Wyjde, — pomertwiłymy hubamy woruchnuw Hryhir. — Tycho, Wasyliju Iwa-

nowyczu…Miż derewamy wydno buło dzwinyciu Ławry w oreoli ełektrycznoho siajwa, na jiji

werchiwci horiły czerwoni wohni. W nebi zjawywsia litak, nis na sobi rozmajitiswitlaczky sygnaliw. Deś unyzu, na Dnipri, kryczały tepłochody.

Raptom szczoś stałosia. Newłowyme. Majże newidczutne. Błakytna iskrystachwyla prokotyłasia nad nymy. Wasylij skryknuw:

— Hryhore, Ławra!..— Szczo?— Znykła!Hryhir hlanuw na fosforycznyj cyferbłat hodynnyka.— Ne znykła, Wasylu Jwanowyczu! — zaszepotiw win. — Ełektryky ne stało. My

wże tam…— Tam, — powtoryw Wasylij niby wwi sni. — Wdoma. Boże swiatyj! Ne daj proky-

nutysia. Prawda wasza. Kwitoczky znykły. Derewa ne ti. Na Dnipri wohniw nema.Hlańte, hlańte…

Sprawdi, piťma zhustyłasia. Ełektryczni wohni na monastyri Szczezły. Misiać, jaki ranisze, pływ sriblastym okrajcem miż chmar. Deś czuwsia uroczystyj spiw, protiażnyj,sumowytyj.

— Weczirnia, — dychnuw na wucho Hryhorowi Wasylij. — U nas, u mużśkij oby-teli.

— Pora, — riszucze skazaw Hryhir. — Wediť mene do żinoczych kelij.Wony pobihły krutoju steżynoju wnyz. Asfaltowi ałeji znykły, nawkoło buły husti

kuszczi, burczaky, burjany pid nohamy. Zupynyłysia bila nyzeńkoho siroho budynoczka.Wasylij mowczky pokazaw rukoju na wuźki wikoncia, w dejakych z nych merechtiło sła-beńke switło.

— Zajdesz u ci dweri. Potim liworucz. Tretia praworucz kelija — Hali. A pro tu,druhu, wże w neji zapytajesz.

— A koły tam nema? Todi de szukaty?— U kapłyci. Może, molaťsia. Prawda, wony ne duże mołyłysia, bo bisnuwati. Ałe

ż matinka zmuszuwała.— Nu, Wasylu Jwanowyczu! Proszczaj! Nikoły ne zabudu tebe.— Proszczaj, Hryhore! Jasnookyj synku! — proslozywsia Wasylij.Chłopeć widczuw, jak dowha boroda Wasylija załoskotała jomu obłyczczia. Win ob-

niaw joho. Czuty buło, jak u staroho hupało serce.— Może, załyszyszsia? Zustrineszsia z swojimy. Perenoczujesz.— Chaj jim wowky buduť swojimy, — hirko skazaw Wasylij. — Kraszcze w kusz-

czach nad Dniprom perenoczuju. Pid zoriamy. Zasnu i prysnyťsia meni Chram Krasy.Lubi weseli dity… i ty.

— Jak że ty wyjdesz?— Znaju steżeczku. Chwirtka w stini. Proszczaj, lubyj synku. Wertajsia szczasływo

tudy. Do swojich. A ja poszlu do was kazku. Czujesz? Kazku.Zaszełestiły kuszczi. Nikoho nema. Łysze Hryhir stojiť samotnio pered suworoju

czużoju budiwłeju, słuchaje mołytowne hłuche zawywannia, szczo dołynaje niby z-pidzemli. Nohy nacze z waty. Szum u wuchach. Treba podołaty dywnyj trans. Wpered, wpe-red!

Win stupyw do temnoho korydora. Sztowchnuw dweri — treti praworucz. U kelijcibuło temno.

— Halu, — pokłykaw Hryhir. Nichto ne widpowiw.

Page 261: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Chłopeć uwimknuw lichtaryk, ponyszporyw po kutkach. Liżko, stił. Nedoharokswiczky. Popid stinoju metnułasia mysza.

Win kynuwsia nazad. Do kapłyci. Chutczisze, chutczisze. Czas łetyť.Pid nohamy słyzyť hłyna. Pewno, nedawno projszow doszcz. W obłyczczia chłopcewi

wijnuw aromat ładanu, wosku. Win stupyw na porih newełykoji cerkowky. U switli swi-czok pomityw zihnuti postati czernyć, zołoti szaty Bohomateri, suworyj łyk Spasytela.De ż Hala? Jak znajty?

— Halu! — hołosno pokłykaw Hryhir.Z-pid stiny metnułasia tiń, rozkynuła ruky, niby kryła. Połetiła. Ochopyła tonkymy

chudymy rukamy. Bożewilni oczi siajały fosforycznym siajwom.— Kochanyj! Ty? Jak? Zwidky?— Chto ce? — zawereszczała wysoka czernycia. — Łukawyj! Swiat, swiat, swiat!

Da woskresne Boh i roztoczaťsia wrazi joho! Tikajte, sestryci!Kapłycia spownyłasia wereskom. Czernyci syponuły wrozticz. Newdowzi Hryhir

załyszywsia z Hałeju na samoti. Tilky odna postať stojała bila wiwtaria. Potim powolipoczała nabłyżatysia do zakochanych.

— Jak że ce, Hryhore? — płakała diwczyna. — Tebe też wykrały, kynuły siudy?— Ni, Halu! — szczasływo skazaw chłopeć. — Ja sam. Potim pojasniu. Ekspery-

ment. My rozszukały tebe w mynułomu. Ustanowka czasu. Treba pospiszaty!— Ja ne sama! — tremtiaczy, mowyła Hala. — Zi mnoju Juliäna!— Znaju. Wona też pide z namy! Podruhy! Chutczisze!Juliäna pokłała ruky na płeczi Hryhora. Żaha dałekych switiw dywyłasia z jiji szy-

roko rozpluszczenych oczej u duszu chłopcia.— Tak oś de my striłysia, Merkuriju! — proszepotiła wona. — U jakij strasznij

pastci! Newże tobi poszczastyło rozimknuty jiji?— Nas czekajuť, — obniawszy podruh, skazaw Hryhir. — Treba wstyhnuty. Szwy-

dsze na kruczu. Tam perejdemo u swij czas…— Ne tak szwydko, — poczuwsia spokijnyj hołos wid dwerej. — Moja pastka ne

prosto rozmykajeťsia…Zalahła złowisna tysza. Hryhir ohlanuwsia. Do nych pidchodyła wysoka mohutnia

postať u czornomu. Ełastyczne tryko obtiahuwało harmonijne tiło, w prominni swiczokdowhe wołossia hrało rubinowymy iskramy.

— Ariman, — z ostrachom skazaw Hryhir. — A ja dumaw, szczo ty łysze maramojeji pidswidomosti.

— Aha! Ty piznaw mene, — wdowołeno zasmijawsia Ariman. — Ce czudowo. Otże,rozmowa bude realna!

— Czoho tobi tut treba, woroże? — Wysokym rizkym hołosom skryknuła Juliäna.— Czomu ty wiczno pereslidujesz nas?

— Ne ja. Ne ja, romantyczne diwczyśko! Ce wy rynułyś u chaos trymirnosti, szczobzrujnuwaty ewolucijnu programu. Prote zabuły, z kym majete sprawu! De wam tiaha-tysia zi mnoju, jakyj trymaje w rukach usi nyti pryczynnosti? Hlańte, jak łehko ja rozi-rwaw waszi zwjazky! Horykoriń tam, u majbutniomu, wy — w łabetach mynułoho. Hołeznannia duchu — i ni atoma możływostej! Rozpacz! Rozumiju i spiwczuwaju! Ja ne cer-kownyj dyjawoł! Ja — dytia wysokoji ludśkoji ewoluciji, tijeji, szczo ridna j wam! Mer-kuriju! Ne metuszysia, ne szukaj wychodu! Joho nema! Chrono-stancija na Misiaci zruj-nowana. Horykoriń mertwyj!

— Mertwyj! — proszepotiw Hryhir. — Ty sijesz łysze rujnaciju i hore, Arimane!— Ne ja wynen u ciomu, — pochmuro zapereczyw Ariman i, prostiahnuwszy ruku

do chłopcia, władno skazaw: — Ty zradyw mene! Ja wiryw tobi. Znaju, tebe poweła lu-bow. Prote ce ne wyprawdowuje twoho złoczynu!

— Pomsta! — hirko ozwawsia Hryhir. — Jak nyźko ty wpaw, Arimane!— Ni! Ja ne mszczu! Ja łysze mecz sprawedływosti. Wam dowedeťsia wyznaty moju

Page 262: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

wsesylnisť.

— Czoho ż ty choczesz? — zapytała Hala, wse szcze ne wiriaczy swojim oczam. —Żachływyj fantome moroku! Czoho tobi treba?

— Jaki romantyczno-mistyczni słowa! — nasmiszkuwato pidchopyw Ariman. —Piznaju Hromowyciu! Prote tobi szcze dałeko do tijeji, jaka pokynuła Aru.

— Ja stanu takoju! — hordo widpowiła Hala.— Bez mojeji woli? Nizaszczo! Wy ne wyjdete z pastky Chrono-sa! Wy wiczno błu-

katymete w joho spiralach! Łysze ja możu daty wam riatunok!— Czoho ż ty choczesz? — zapytała Juliäna-Marija.— Ja proponuju myr. Ja wse zabudu. Wy powerneteś u ridnu systemu. Nawiszczo

wam chaotyczni swity trymirnosti? Zhoden — ja też ne wrachuwaw usioho, koły zwa-żywsia na swij proekt. Prote ne czas teper dyskutuwaty. Ja — realist. Chaj Zemla jdeswojim szlachom. Dla was znajdeťsia prekrasna dola w inszych switach…

— Ty takyj dobryj, — ironiczno skazaw Hryhir. — Takyj sprawedływyj. A jaka cinatakoho wseproszczennia?

— Ty dohadływyj, — kywnuw Ariman, hostro hlanuwszy na Hryhora. — Ne wtra-tyw swojich jakostej. Za wse treba zapłatyty. W ciomu wypadku cina newełyka.

— Jaka?— Neznacznyj eksperyment. Oś kełych. Trymaj joho, Hromowyce!Win kynuw merechtływyj kełych, diwczyna pidchopyła joho.— Ce — tajemnycia. Nam neobchidno rozhadaty suť joho substanciji. Win zwjaza-

nyj z toboju, Hromowyce! Ja czekaju: abo ty stanesz mojeju pomicznyceju i pohodyszsiarozhadaty tajemnyciu kełycha, abo…

— Abo szczo? — trywożno perepytała Hala, dywlaczyś na kełych.— Abo wy nikoły ne pobaczyte ne łysze majbutnioho czy ridnoji systemy, a j sucza-

snoho!..U hołosi Arimana wczuwałysia zahrozływi notky. Win pidniaw ruku. Na porozi

wyrosły szcze jakiś postati, zawmerły.— Ja żdu.Kełych znenaćka oprominywsia błakytnym siajwom, u niomu zakołychałasia rubi-

nowa krapla ridyny. Wesełkowe połumja schopyłosia nad kełychom. Na obłyczczi Haliwidbywsia ostrach i podyw.

— Znowu te same, — mowyła wona.— Powerny kełych, — naprużenym hołosom skazaw Ariman. — Ce te, szczo meni

potribne! Tajemnycza substancija!— Ja ne powernu kełych, — twerdo skazała diwczyna. — Win mij.— O nikczemnisť, — zneważływo kynuw Ariman. — Ja hadaw, szczo u was bilsze

rozsudływosti! Jahu!Hryhir wystupyw napered, zakryw soboju Halu i Juliänu. Ariman zasmijawsia.— Jahu! Wziaty jich! Kełych i substanciju w analizator. Meni nadokuczyła cia ko-

medija.

Page 263: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Czorni postati metnułysia do Hali, namiriajuczyś wychopyty kełych z jiji ruky. Ja-kaś nezryma syła widkynuła jich. Poczułysia kryky, proklattia. Ariman zakamjaniw widnespodiwanky. Hryhir perezyrawsia z diwczatamy.

Bila stiny znenaćka zjawyłosia jaskrawo-zełenuwate siajwo. Wono pulsuwało, roz-hortałosia tuhoju spirallu. Z tijeji dynamicznoji pulsaciji poczała wymalowuwatyś postaťludyny. Błakytne tiło, jasno-synie wołossia, akwamarynowi, niby morśka woda pid son-cem, oczi.

— Horiör! — radisno zakryczaw Hryhir, ne wiriaczy swojim oczam. — Horiör! Wo-łodar kazky!

— Korsar! — z żachom ozwawsia Ariman. — Czomu zjawywsia siudy? Nawiszczostajesz na dorozi?

— Je meża Kosmicznoho Prawa, — suworo skazaw Horiör. — Ty perestupyw jiji.Wony jszły bez szczyta syły. Tilky niżne ludśke serce — bezzachysne i spiwczutływe —weło jich, zachyszczało, pidkazuwało szlach u piťmi. A ty kynuw proty nych syłu Sys-temy Ary. Ce — krajnia meża padinnia!

— Ty też wtrutywsia! — złobno skazaw Ariman. — Ty daw jim kełych!— Win ne mij! To nadbannia zemnych pokoliń! U niomu wyno newmyruszczosti.

Pyjte joho, druzi! Pyj, Hromowyce!Diwczyna pidnesła kełych do wust, kowtnuła ridyny. Peredała joho druziam.

— Stałosia! — skazaw Horiör, pidnimajuczy ruku whoru. — Zmykajuťsia potokyczasu. Buło, je j bude — stało jedynym TEPER. Ludy Zemli j myslaczi istoty noosferyobjednujuťsia bezsmertnym wohnem Podwyhu. Czujesz, Arimane? Ty bezsyłyj widnyni!

— O ni! U mene szcze dosyť muriw i zahadok dla was, — złowisno ozwawsia Ari-man. — Ne dumaj, szczo tak prosto wybratysia dla istot trymirnosti z obijmiw drew-nioho zmija!

— Znaju, — suworo widpowiw Horiör. — Uprodowż tysiaczoliť twoji słuhy obpłu-tuwały ludej nezliczennoju pawutynoju zaboboniw, dogm, mistyky j utylitarnych żadań.Zakony, zakony, zakony! Bezlicz stin dowkoła połumjanoho sercia Prometeja! Ta hlań— horyť twoja pawutyna na wohni piznannia, szlach u kosmiczne bezmeżżia widkryto,i joho ne zakryje nichto — ni religija, ni nasylla, ni łestoszczi, ni nawiť ti, chto widkrywcej szlach, — nawiť uczeni!

Twoji żerci robyły z ludej mariönetok hriznoho, newidomoho suddi. Pid znakomnewydymoho despota kłekotiw, zachłynawsia krowju i kryczaw wid nejmowirnoho boluswit! Dosyť! Pora ludiam wywilnyty swoji tytaniczni syły, szczob powernuty dawno su-dżene — nemiriani obriji żyttia u switi mysli j duchu!

Czujete, druzi! Jdiť u żyttia i tworiť nowi zapowidi — ne zapowidi suddi, a zapowidi

Page 264: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

lubowi! My powynni zrobyty ce dla Switu Swobody, jakyj tworyťsia podwyhom waszohowiku.

Ludiam skazały: ne wbyj!A ja każu: wychoďte z uczorasznioho switu rabstwa j pokory, de newpynno hulaje

smerť, stańte bezsmertnymy. Nemożływo wbyty nikoho j niczoho! Wse suszcze wiczne jnewrazływe! Chodimo w carstwo Swobody, de smerti wże ne bude!

Wam howoryły: ne wkrady!Ja każu: chiba można szczoś wkrasty u jedynomu switi, de wse nałeżatyme nam i

de my stanemo łysze czastkamy neosiażnoho ciłoho? Maty Bezmiru widdaje nam wseswoje zorenosne bahatstwo!

Ludiam twerdyły: ne protywsia złu!A ja zakłykaju: spopeliť proklatyj swit, de zło zwyło sobi tysiaczolitnie hnizdo i roz-

płodyło miriädy zmij. Na nowij nywi wyroszczujte zapasznu kwitku switonosnoho żyttia,kudy złu wchid zakazano! Widnyni szlach wasz tudy, de nema worożneczi j proklať!Załyszte temriawi temriawu, a wy — syny switła — idiť u krajinu znannia j lubowi!

Zakony obmeżennia, despotiji ta pustoji wiry ne wyprawdały sebe. Wony prokła-dały hłyboku, newyłaznu koliju tam, de potribna buła stychijna hra intujiciji, zwjazu-wały tam, de kryła szukacziw prahnuły w nebo, zupyniały, de nahromadżuwałasia bły-skawycia rewoluciji j powstannia! Czujete, bratowe? Widnyni — czas lubowi j swobody!!

A ty, Arimane, rozirwaw swij zwjazok z żywym potokom ludśkoho Rozumu. Ty itwoji mnohołyki słuhy. Mih by widmowytysia wid szlachu rujnaciji, ta ne zachotiw. Tyuże ne ludyna. TY — ANTYLUDYNA! HOMO SATANIS! Szczezny heť iz Zemli, wonatobi wże ne pidwładna! Brama trymirnosti wpade — i wseosiażnisť noosfery czekajePtachiw Swobody!..

Roztanuły postati Arimana ta joho suputnykiw. Tysza zalahła w kapłyci. Iskramyhrała połumjana ridyna w czaszi. Hryhir ta diwczata ne mohły promowyty j słowa widzworuszennia. Nareszti Juliäna prostiahnuła ruky do Horiöra i błahalno zapytała:

— Jak nam dijaty? Newże załyszatysia tut? Ariman znyk, ta kapkan czasu zały-szajeťsia?!

— O ni! — weseło zasmijawsia Horiör. — Syła dałekych switiw zmykajeťsia iz sy-łoju Zemli. Dola Wseswitu wyriszujeťsia w frontowomu butti. Do wyriszalnoho poje-dynku pospiszajuť wojiny z mynułoho, suczasnoho i pryjdesznioho. Wy — Ludy! I pa-mjatajete, szczo rozterzana Syła Hriaduszczoji Zorianoji Ludyny kłekocze ponad wi-kamy, prahnuczy objednatysia w Jedynij Ridnij Czaszi. Powertajtesia do druziw, nesu-czy j dali tiahar obmeżenoho żyttia, adże wy sami wziały na sebe cej chrest. Tam tiażko,tam smerť, strażdannia, hołod i żach jadernoji zahrozy. Ta chto ż powstane suproty bo-żewilla spotworenoho rozumu? Beriť widpowidalnisť za doli switiw na sebe. Horykoriń— wasz lider — w kilci worohiw i duchownych slipciw, win tiażko poranenyj, ta CzornyjPapirus i Czasza Bezsmertia dopomożuť zciłyty joho. Deś probywajuťsia w chaszczachswitu Kosmokratory Czajka, Władyswit, Sokrat, Inesa, tysiaczi wtajemnyczenych he-rojiw, jakym wy wdychnuły w serce Iskru Bahatomirnosti. Szukajte jich, nesite jim Cza-szu Bezsmertia, oswiaczenu podwyhom pokoliń. Wywoďte połonenyj rozum u swity Swo-body! Hotujtesia, ja dopomożu wam wernutysia w aktualnu realnisť. Tudy, tudy, druzi,de myslaczi istoty rozrywajuť kajdany trymirnosti, de roboty prahnuť staty luďmy, deporizneni swity prostiahajuť ruky odyn odnomu ponad prirwamy wikiw ta prostoriw, deschodyť Zirnycia Lubowi nad zmuczenoju Zemłeju. Ja pryjdu, jak tilky wy mene pokły-czete…

Postať Horiöra tanuła. I tanuły siri stiny kapłyci. Płomeniw switanok nad Dni-prom, i merechtiły wohni na dzwinyci Ławry. Błakytni iskry zhasły tam, de stojaw tilkyszczo Zorianyj Korsar. A do słuchu zworuszenych druziw tychym widłunniam pronykałyjoho ostanni słowa:

— Byjte w skelu Czasu! Wona wpade. Hej, zoriani korsary, czomu zasmutyłysia?

Page 265: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

Chto żadaje wicznoji wesełoji pryhody — ruszajte za mnoju! Kosmiczni urahany bażajuťpohraty z waszymy połumjanymy witryłamy!.. Czujete, Pobratymy j Posestry?! ZorianyjSztorm nabłyżajeťsia, hotujte Witryła!..

Page 266: Berdnyk - Wohnianyj wersznyk_zbirka.pdf

WOHNIANYJ WERSZNYK (powisť )ZORIANYJ KORSAR (roman )Knyha persza. Czornyj papirusKnyha druha. Zorianyj KorsarKnyha tretia. Czudodijnyj kełych