Alter Ego, październik-listopad 2008

22
Alter Ego bezpłatnik kulturalny pazdziernik - listopad 2008 Postpolityka

description

Alter Ego, październik-listopad 2008

Transcript of Alter Ego, październik-listopad 2008

Page 1: Alter Ego, październik-listopad 2008

AlterE g o

bezpłatnik kulturalny

pazdziernik - listopad 2008

Postpolityka

Page 2: Alter Ego, październik-listopad 2008

Postpolityka. Termin ten, ostatnio przeze mnie uknuty na okre-ślenie skomplikowanej natury najnowszej polityczności, wywołuje mieszane uczucia również i wśród redaktorów Alter Ego. Jedni twierdzą, że moje zachowanie jest typowym przykładem niepo-trzebnego mnożenia kolejnych neologizmów, które już w momen-cie pierwszego wypowiedzenia zdają się być przeterminowane. Inni – zaintrygowani – widzą w nim ciekawe określenie struktury dzisiejszej polityczności. Nie posługuję się przedrostkiem „post-” jedynie by odnieść ten termin do czasów końca i wyczerpania, ale przede wszystkim by wskazać nieprzystawalność wczorajszych technik analizy polityki do dzisiejszej sytuacji międzynarodowej. Przykładem na wyczerpanie zdawałoby się pewnego aparatu po-znawczego i analitycznego jest chociażby niemożność poradze-nia sobie przez organizacje pokojowe z kryzysem gruzińskim lub bezsilność filozofów politycznych (lub jedynie niemożność osią-gnięcia porozumienia) w definicji przyczyn i mogących dopiero nastąpić skutków liberalnego komunizmu chińskiego. Mam na-dzieję, że niniejszy numer Alter Ego pomoże niezorientowanym chociaż trochę wyrobić sobie pogląd na stale zmieniającą się otaczającą nas rzeczywistość polityczną.Od początku swego istnienia Alter Ego miało sprostać zadaniu rekultywacji i odbudowaniu prestiżu dyskusji. Na łamach bieżą-cego numeru redaktorzy odpowiedzieli na pytanie czy żyjemy w czasie permanentnego stanu zagrożenia. I okazało się, że temat, choć na pierwszy rzut oka tak odległy i krańcowo niezwiązany z codziennym życiem, jest bliski każdemu z nas.

Redaktor naczelny Alter Ego,Sebastian Urbaniak.

Spis tresci02 - Entree. Spis treści.03 - Marcin Szczyciński - Kim jesteś?

Czy zyjemy w czasie ciagłego stanu oblezenia?05 - Sebastian Urbaniak - Codzienność w Auschwitz07 - Mariusz Drozdowski - Ciężar niepweności09 - Mariola Badowska - Wojna codzienniejąca11 - Piotr Jezierski - Sprawiedliwość jest drugim zadaniem prawa

Rosja - Polska - Gruzja12 - Michał Kamecki - Wylew13 - Marcin Szczyciński - Kiedy Puszkin spotkał Mickiewicza...14 - Leszek Ozimek - Konflikt polsko-rosyjski w Gruzji?15 - Wojciech Dorżynkiewicz - Z góry na Gruzję

Artualia16 - Między słowami - Lidka Grycz - Słowo klucz: „wolność”18 - Teatr - Sebastian Urbaniak - Zjawisko zwane Bramą. Historia teatru Brama. Część III

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 3: Alter Ego, październik-listopad 2008

Marcin Szczyciński

K i m j e s t e s ?Państwo, jak podaje słownik historyczny, to organizacja polityczno - społeczna posia-dająca niezależną władzę i zajmująca określone terytorium wyznaczone granicami. Te dwa czynniki umożliwiają funkcjonowanie państwa, i co za tym idzie, zapewniają oby-watelom bezpieczeństwo, wyżywienie i zaspokojenie wyższych potrzeb. Gdyby nagle Polska zniknęła, upadłyby urzędy, policja, sklepy, szpitale, szkoły. Te wszystkie sfery działalności człowieka mogą istnieć tylko dlatego, że władza na danym, ściśle okre-ślonym terytorium zbiera podatki, które są potem inwestowane w służbę zdrowia czy oświatę. I z tego prostego powodu Polski lub Niemiec nie zastąpi ani ONZ, ani Unia Europejska. Państwo powstało u zarania "działalności gospodarczej" człowieka i nie przeterminuje się. Dobrze, niech będzie patetyczne "nigdy". A naród? Tutaj sprawa znacznie się komplikuje. Świetnie na różnych przykładach po-kazał to Mariusz Drozdowski. Z tym, że ujął to w kategoriach większości państw Unii: przykładowo Szwecja, Finlandia, Polska lub Słowenia są krajami, gdzie rzeczywiście przeważa jeden naród. Bycie mieszkańcem Szwecji oznacza automatycznie bycie przedstawicielem narodu szwedzkiego. Ale choćby na Litwie sprawa się komplikuje; tam Litwini są tylko jedną z grup narodowościowych obok Polaków i Rosjan. Nie mówiąc już o Wielkiej Brytanii, w której sami współtworzymy tygiel narodowościowy. Mój przed-mówca traktuje to w kategoriach problemu: jeżeli ktoś przenosi się z Polski do Wiel-kiej Brytanii, zmienia jeszcze obywatelstwo, to automatycznie staje się Brytyjczykiem. Ale chyba to nie jest takie proste.

Przypadek Samuela GoldmanaJeżeli państwo powstało po prostu z potrzeb ekonomicznych, to naród jest raczej poję-ciem związanym ściśle z kulturą. Pomiędzy państwem a narodem może rzeczywiście istnieć więź w postaci obywatelstwa. Tylko czy Baskowie czy Kurdowie, chociaż posia-dają obywatelstwa hiszpańskie i tureckie, czują się związani ze „swoimi” państwami? Polacy pod zaborami byli obywatelami Niemiec, Rosji i Austrii, ale czuli się Polakami. Czasami bardzo trudno jest orzec, kto należy do jakiego narodu. Kim był Kopernik? No, a kim był hipotetyczny Samuel Goldman, mieszkaniec krakowskiego Kazimierza w XIX wieku? Urodzony w żydowskiej rodzinie, na ziemiach polskich, pod panowaniem cesarza Austrii? Chyba jednak Żydem: w tym czasie mniejszość żydowska na terenach polskich była bardzo hermetyczna, w związku z tym nie utożsamiała się z ani Polakami którzy sami nie mieli państwa, ani tym bardziej z austriackimi urzędnikami. Ale co Samuela Goldmana w takim razie łączyło z Żydami, a co odróżniało go od Polaków i Austriaków? Spróbuję odpowiedzieć na argumenty Mariusza Drozdowskiego. Po pierwsze, polemi-zowałbym ze stwierdzeniem, że historia nie spaja narodu.

Pop - historia i GrossOczywiście, że wizje historii naszego pokolenia, naszych rodziców i naszych dziad-ków mogą się zasadniczo różnić. I również zgadzam się z tym, że każdy z nas może mieć własną wizję historii. Ale to nie powód, by od razu stwierdzać, że nic nas pod tym względem nie łączy. Bo każdy z nas ma w ogóle własną wizję świata i własną interpre-tację różnych faktów. Historia w XXI w. nie może służyć temu, żeby nabożnie wierzyć w jedyną słuszną tezę, ale powinna być płaszczyzną różnych wspomnień, i różnych ich sposobów widzenia. Przywołać można jako przykład Powstanie Warszawskie. Na podstawie badań socjo-logowie zauważyli, że uczestnicy Powstania, czyli generacja pradziadków i dziadków, znacznie lepiej może porozumieć się z nami, czyli swoimi prawnukami i wnukami, niż ze swymi dziećmi, wychowanymi w szkołach czasów PRL-u, kiedy to Powstanie było marginalizowane. Bo dla roczników począwszy od połowy lat siedemdziesiątych zryw 1944 r. to temat popkultury, ale tej niosącej wyższe wartości. Świadczą o tym: nieustan-ny sukces frekwencyjny Muzeum Powstania, spektakl Jana Klaty "Triumf Woli", płyta alternatywnego zespołu Lao Che lub komiksy o tematyce powstańczej. Wszystko to dzieje się ku radości starszych osób i przy aprobacie pokolenia naszych rodziców. Trzy różne podejścia do wydarzenia historycznego, ale wszystkie składają się w całość.

Mariusz Drozdowski w ar-tykule Hindus, Nokia i NRD (Alter Ego, Gazeta Bramato-wa nr 1, 07.09.2008 r.) kwe-stionuje zasadność używania we współczesnym dyskursie politycznym pojęcia „przyna-leżności narodowej” i „naro-du”. Uzasadnia to na różny sposób, m.in. nie widzi żad-nych więzi psychologicznych i socjologicznych łączących ludzi jednej przecież naro-dowości, dostrzega niemoż-ność pogodzenia ze sobą „bycia-Polakiem” z „byciem-Europejczykiem”. „Narody są XVIII-wiecznym wymysłem. Dziś już niemal całkowicie pozbawionym sensu. Nie ma granic między państwami (na-tion states), ludzie mieszają się dowolnie (nikogo dziś nie dziwi czarnoskóry Polak), przekraczają ograniczenia wynikające z języka i kultury w jakiej wyrastali… Idea pań-stwa jest przeterminowana.”

Nokia, Hindus i NRD

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

3

Page 4: Alter Ego, październik-listopad 2008

A żeby nie było tak słodko: również kontrowersyjne, bolesne elementy przeszłości i dyskusja na ich temat pozwalają budować tożsamość narodową. Wątki polskiego antysemityzmu w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej zostały naświetlone przez historyka J.T. Grossa. Wciąż budzą one wielkie kontrowersje, bo można z niektórymi teza-mi Grossa polemizować; jednak historyk poruszył tematy konieczne dla pojednania polsko - żydowskiego. Podobnie pojednanie polsko - ukraińskie po wzajemnych masakrach na Wołyniu nie byłoby możliwe bez wcześniej-szej dyskusji w obydwu narodach. W taki sposób historia może spajać naród. Oczywiście to nie koniec. Mówi się o kulturze danego narodu. Co rozumieć pod pojęciem polskiej kultury narodowej?

Na głowie kwietny ma wianek, w rEku zielony badylekZ pewnością do polskiej kultury narodowej należą Dziady Mickiewicza, i oczywiście tegoż Pan Tadeusz (z jakże pol-ską inwokacją); bez wątpienia Wesele i Wyzwolenie Wyspiańskiego; poza tym polskie są mazurki Chopina, obrazy Matejki, filmy Wajdy i spektakle Kantora. Ale ich waga dla polskości polega również na tym, że są one punktem odniesienia dla współczesności, że znalazły swoje miejsce w języku polskiej kultury współczesnej. Wystarczy przypomnieć kultowego Baranka, którego refren jest przecież fragmentem II części Dziadów Mickiewicza; z kolei do III części wielkiego dramatu odwołuje się pio-senka Pidżamy Porno Bal u Senatora. Legendarna ballada Niemena Bema pamięci żałobny rapsod to zaśpiewany wiersz Niemena, a Grechuta natomiast zaśpiewał wiersz Romantyczność Mickiewicza. Tak uwspółcześniono ro-mantyków. Także filmy polskie pełne są odwołań do naszej narodowej kultury: Sami swoi Chęcińskiego to przecież fredrowska Zemsta w realiach zabużańskich osadników. Wszystkie te tytuły to, można powiedzieć, kulturowe związki frazeologiczne, zrozumiałe tak naprawdę tylko dla Polaków. A o odrębności danego języka stanowią właśnie m.in. frazeologizmy, których sensownie nie da się przełożyć bez znajomości realiów, drobnych niuansów. Zarówno język, jak i kultura, są pewnymi systemami. Nie znaczy, że zamkniętymi. Przecież i w polskiej kulturze znajdują się tytuły zaczerpnięte z zagranicy. To znaczy, że system kulturowy potrafi przejąć nowe elementy, niejako "zawłaszczyć" je, czyniąc w pełni zrozumiałymi znowu tylko dla swoich użytkowników. Trochę sam gubię się w tej teorii, więc spieszę do praktyki. Popiół i diament Wajdy to przełożenie Hamleta w polskie warunki. Maciek Chmielnicki przeżywa podobne rozterki co duński królewicz i ginie równie bezsensowną śmiercią. Ale dramat Maćka rozgrywa się po II wojnie światowej, kiedy wielu młodych żołnierzy AK zastanawiało się, czy wyjść z ukrycia, czy walczyć z komunistyczną władzą. Nóż w wo-dzie Polańskiego to typowo amerykański thriller psychologiczny, którego nie powstydziłby się również Hitchcock. Z tym, że film był swego rodzaju krytyką szybkiego bogacenia się polskiego społeczeństwa w czasach gomułkowskiej "małej stabilizacji". Natomiast realia amerykańskiego westernu zostały przeniesione w filmie Prawo i pięść z Holoub-kiem w roli głównej (a ballada z filmu Nim wstanie dzień zaczęła żyć własnym życiem także w reklamie). A na czym polega międzynarodowy sukces Potopu z 1974 r.? To typowo amerykańska historia: bohater zostaje ogłoszo-ny zdrajcą, porzucają go przyjaciele, zostawia go kobieta, wrogowie go dopadają i przypalają ogniem. Jednak dzielny Kmicic się nie poddaje, wrogom odpłaca pięknym za nadobne, przysługuje się krajowi, a ukochana do niego wraca. Wszystko to amerykańskie, ale jednak w realiach polskich, łącznie ze szlacheckimi obyczajami i częstochowską mitologią. A więc polska kultura nie musi być wcale hermetyczna. Może być dostępna, ciekawa, barwna, i polska, a więc do końca zrozumiała (czasami nawet podświadomie) tylko przez Polaków. Piszę: "podświadomie", tak jak podświadomie uczymy się w dzieciństwie języka ojczystego i wypowiadamy zdania, których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. A język jest ściśle powią-zany z kulturą, pewną mentalnością. Jak to ujął Ludwig Wittgenstein: "Granice mojego języka są granicą mojego świata".

Indianie ZuMi na naszej-klasieWittgenstein napisał to wprawdzie w kontekście języka indywidualnego, ale jego wypowiedź można odnieść również wobec narodów. Wspólny język oznacza nie tylko zbiór słów i reguły gramatycznych. Użytkownicy jednego języka po-siadają wspólny punkt widzenia świata. Przykładem może być język Indian Zumi, w którym występuje tylko czas teraź-niejszy. Dla tej grupy etnicznej cała przeszłość i przyszłość zawiera się tu i teraz. Wiąże się to z rolnictwem, tradycyjnym zajęciem Indian. Pewne praktyki rolnicze powtarzają się co roku, więc czas jest dla nich kolisty. Odzwierciedla, mówiąc trochę patetycznie, pewną harmonię świata, pewność, że wszystko co bezpieczne, i stabilne, powraca i nie kończy się. Tak optymistyczne nie są języki narodów europejskich, które stosują podział na przynajmniej trzy czasy. Mimo tego, współczesny człowiek ma potrzebę człowieka, by należeć do jakiejś zbiorowości. Współcześnie rzeczywiście, w do-bie otwartych granic, coraz więcej nacji porzuca rodzinne kraje. Ale nie da się tak łatwo odejść od własnych korzeni. Związane jest to z właśnie, jeśli nie wspólnym, to zbliżonym sposobem patrzenia na historię, kulturę, język. Naród nie jest sztucznym pojęciem, ale powstał pod wpływem wielowiekowych procesów, z potrzeby użytkowników jednego języka. Dlatego niemożliwe jest "zniknięcie" jakiejś nacji. Na portalu nasza-klasa.pl do kont "Polacy w Anglii" lub "na Wyspach" dopisują się setki emigrantów. Świadczy to o potrzebie przynależności do narodu polskiego. I chyba dobrze. Bo globalizacja globalizacją, otwartość otwartością, ale warto mieć własne korzenie, poczucie wspólnoty z milionami innych osób. Tak, żeby nie zniknąć w gąszczu jednakowości, i co za tym idzie, coraz większej bylejakości i kiczu. Nie trzeba mieszkać w Polsce czy w Japonii, ale dobrze być Polakiem, Japończykiem, i tak dalej. PS.Tytuł artykułu zainspirowany hasłem tegorocznego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi.

Chcesz podyskutować z [email protected]

4

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 5: Alter Ego, październik-listopad 2008

„Auschwitz […] nigdy się nie skończył, odrabiamy go stale, na co dzień” G. Agamben„Prawo jako zinstytucjonalizowana, wyrozumowana i masowa zbrodnia, uzurpujące sobie legalność i samo sobie zapewniają-ce bezkarność, okazuje się nagą przemocą, swobodnie stosowaną przez katów, >>w rękach których znajdują się instytucje wykorzy-stywane w celu zaspokajania ich anormalnych skłonności<< i ma-skowania prawdziwych władczych interesów.” B. Banasiak

Pytanie o to, czy żyjemy w świecie permanentnego stanu oblężenia nie jest pytaniem nowym. Co jakiś czas wraca jak bumerang w pismach kolejnych pisarzy i filozofów. Pisali o nim tak różni myśliciele jak Fo-ucault, Agamben i Fromm. Problem „permanentnego stanu oblężenia” przewija się przede wszystkim przez mnogą liczbę pism filozofów obo-zu postmodernistycznego (Baudrillard, Derrida), jest również jednym z najważniejszych problemów współczesnej filozofii politycznej. Zasad-ności jego egzemplifikacji w przededniu drugiej zimnej wody nie trzeba tłumaczyć. Z czym jednak ten nieustanny stan zagrożenia należy wią-zać, co go powoduje, czemu istnieje nań przyzwolenie?

Problem biopolitykiPrzyzwolenie zapewne wynika z opisanej przez Ericha Fromma „uciecz-ki od wolności” stającej się udziałem milionów ludzi poddanych najpierw władzy totalitarnej a teraz opiekuńczemu państwu demokratycznemu. Ludzi, którzy pragną bezpieczeństwa, nawet za cenę utraty wolności - to truizm, ale wart w tym kontekście przypomnienia. Druga sprawa to kwestia biopolityki. Najciekawsze studia na jej temat stanowią analizy spuścizny Michaela Foucaulta dokonane przez Georgio Agambena w książce Homo Sacer. „Foucault […] na końcu Woli wiedzy streszcza proces, w wyniku którego u progu nowoczesności życie naturalne za-częto włączać w mechanizmy władzy państwowej i uwzględniać w jej kalkulacjach, a polityka przeistacza się w biopolitykę. >>Przez tysiąc-lecia człowiek pozostawał tym, czym był dla Arystotelesa: wyposażo-nym w życie zwierzęciem, zdolnym ponadto do egzystencji politycznej; człowiek nowoczesny jest zwierzęciem w polityce, w której postawiona zostaje kwestia jego życia jako żyjącego bytu<<” (Agamben, 1995). Dzisiaj człowiek rodząc się zostaje poddany mnogiej liczbie pro-cesów uprzedmiotawiających go (reifikacja). Nigdy głośniej tej praw-dy nie wypowiedziano niż gdy Proudhon rzucił swe słynne oskarżanie przeciwko państwu: „Być RZĄDZONYM to znaczy, przy okazji każdego działania, każdej transakcji być odnotowywanym, rejestrowanym, za-pisywanym, opodatkowywanym, stemplowanym, mierzonym, numero-wanym, ocenianym, koncesjonowanym, upoważnianym, upominanym, obkładanym zakazami, reformowanym, poprawianym, karanym. Zna-czy to, pod pozorem użyteczności publicznej, w imię interesu ogólne-go być obciążonym daninami, tresowanym, szantażowanym, wyzyski-wanym, monopolizowanym, zmuszanym, wyciskanym, zwodzonym, okradanym; w razie zaś najsłabszego oporu, jednego słowa skargi - represjonowanym, obkładanym grzywnami, potępianym, niepokojo-nym, tropionym, poniewieranym, bitym, rozbrajanym, przyduszanym, wtrącanym do więzienia, sądzonym, skazywanym, rozstrzeliwanym, deportowanym, składanym w ofierze, sprzedawanym, zdradzanym, a wreszcie - jako zwieńczenie tego – jako zwieńczenie tego wszystkiego – wyszydzanym, ośmieszanym, gwałconym, obdzieranym z godności. Tym właśnie jest władza; tym jest jej sprawiedliwość; tym jest jej mo-ralność”.

Codziennosć w AuschwitzCzy zyjemy w swiecie

permanentnego oblezenia?

Pawo bez przemocy jest bezsilne, powiedział kiedyś Pascal. „O władzę potykamy się na każdym kroku: w domu, w szkole, w pracy, na ulicy. Jesteśmy, jak o tym mówi Foucault, >>we władzy<<: rodzin-nej, pasterskiej, ekonomicznej, co tam jeszcze. Jest to powód, dla któ-rego postrzegamy władzę jako silnie spersonalizowany system pionowy (z Edwardem Gierkiem na szczycie). To złudzenie, powiada Foucault. Władza nie ma twarzy, nie nosi nazwiska, nie ma także swojego Zamku. Sprowa-dza się do funkcji czysto wewnętrz-nych. asymilujemy ją w ten sam spo-sób, w jaki asymilujemy - chcąc nie chcąc - dyskurs, poprzez który próbu-jemy siebie wyrazić.”Piotr Nowak, Posłowie [w:] Agamben Giorgio, Homo Sacer. Suwerenna władza i nagie życie, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa, 2008, str.. 276.

- Dyskusja - Stan oblezenia? -

5

Page 6: Alter Ego, październik-listopad 2008

Prawo a przemocBy lepiej zrozumieć na czym polega złożoność postawionego w dyskusji problemu nie sposób przy tej okazji nie wypowie-dzieć się o naturze dzisiejszej władzy - o wiele bardziej skom-plikowanej aniżeli w przeszłości. Dzisiaj władza wkracza bez-pośrednio (bez pośrednictwa prawa i instytucjonalizmu) w życie jednostek i uzależnia je od siebie. Wspomniane przez Proudhona uprzedmiotowienie nie jest tylko procesem „zewnętrza” na jednostkę. Uprzedmiotowieniem jest również nakładanie na siebie pęt „własnej tożsamości, własnej świa-domości, a zarazem władzy zewnętrznej kontroli”. Jednost-ka sama z siebie oddaje się gwałcącemu ją prawu. Filozofia Zachodu zawsze była filozofią Obecności, żywiącą troskę o znalezienie „trwałego ugruntowania teoretyczno-egzysten-cjalnego (podstawa, zasada)”. I w końcu „to stan wyjątkowy, rozumiany jako podstawowa struktura polityczna, wysuwa się w dzisiejszych czasach na plan pierwszy, a w dalszej kolejno-ści wykazuje tendencję do tego, by stać się regułą. W dzisiej-szych czasach efektem poszukiwań widzialnej, permanentnej lokalizacji >>tego-co-nie-daje-się-zlokalizować<< był obóz koncentracyjny. […] prawo rządzące obozem jest prawem stanu wojennego i stanu oblężenia”. A kto ma prawo wypo-wiadać się o sytuacji wyjątkowej? Określenie obszary „poza prawem” może dokonać jedynie ktoś, kto sam jest poza nim (dokładnie - nad nim!). Prawo (i Państwo) boi się przemocy, która mu się wymyka. Stąd warunkuje użycie przemocy przez siebie w celu pozbycia się tego, co poza System wykracza. „Prawo królem wszystkich, śmiertelnych i nieśmiertel-nych, mocarną dłonią narzuca najgorszą przemoc jako sprawiedliwość” – pisał Pindar. Jallon – „w centrum prawa i prawodawstwa jest przemoc, jaką to, co uniwersalne, każe znosić temu co jednostkowe”. Prawo więc już nawet nie usprawiedliwia gwałtu, ale czyni go warunkiem swego istnienia. Prawo to gwałt „To gwałt jawny, bo dokonywany w świetle dnia, wyposażony w insygnia i rozbudowany admi-nistracyjnie, jest jak najbardziej widoczny; ale nieoczywisty, bo na tyle do niego przywykliśmy, uznaliśmy jego pozytywy i nieodzowność, że z reguły go za gwałt nie poczytujemy. A przy tym to przemoc arogancka, gdyż wystrojona w szaty legalności sama siebie uzasadnia i usprawiedliwia, i podła, gdyż wydanych na jej pastwę skłania nie tylko do jej milczącej akceptacji, lecz wręcz do głośnej apologii”.

Sebastian Urbaniak

Cytowane praceAgamben, Giorgio.1995. Homo Sacer. Suwerenna władza i nagie życie. Warszawa: Prószyński i S-ka, 2008.Banasiak, Bogdan.2006. De Sade. Integralna potworność. Filozofia libertynizmu, czyli konsekwencje „śmierci Boga”. Łódź-Wrocław, Wydawnictwo Thesaurus, 2006.Sylvan, Richard.1995. Anarchizm. [w:] Przewodnik po współcze-snej filozofii politycznej. Warszawa: Wydawnictwo Książka i Wie-dza, 2002.

Chcesz podyskutować z [email protected]

Być RZĄDZONYM to znaczy, przy okazji każdego działania, każdej transakcji być odno-towywanym, rejestrowanym, zapisywanym, opodatkowy-wanym, stemplowanym, mie-rzonym, numerowanym, oce-nianym, koncesjonowanym, upoważnianym, upominanym, obkładanym zakazami, refor-mowanym, poprawianym, ka-ranym. Tym właśnie jest władza; tym jest jej sprawiedliwość; tym jest jej moralność.

6

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 7: Alter Ego, październik-listopad 2008

Transgresja jest jednym ze słów, które w socjologii w ciągu ostatnich kilkudzie-sięciu lat zrobiły sporą karierę. Nie tak wielką, co prawda, jak pojęcie tożsamości, niemniej jednak – oba te słowa, a więc i zjawiska, jakie nazywają, uznać trze-ba za interesujące dla socjologii. Wiąże się to z faktem, że tożsamość stała się czymś problematycznym a transgresja, różnie rozumiana, towarzyszy nam w codziennym życiu. To zaś sprawia, że życie nasze nie staje się łatwiejsze (bo bardziej wyzwolone), ale wprost przeciwnie – rośnie stopień jego komplika-cji, zwiększa się zarazem stopień niepewności (bo niewyznaczony jest kierunek owego wyzwolenia). Niepewność, zresztą, to kolejne słowo-klucz. Odmieniana na wszelkie możliwe przypadki, ma być wyjaśnieniem wielu zmian społecznych, przemian makro- i mikrostruktur, które wprost wynikać mają z odmienności naszej codzienności od tego, co znali nasi przodkowie. Niepewność codziennego życia, wiąże się tak naprawdę z niepewnością naszej tożsamości, która konstruowana, a nie nadawana, staje się wyzwaniem, zadaniem do zrealizowania. Zadaniem, które w ramach pewnych granic każdy musi realizować samodzielnie – dążąc do niezależności (tak bowiem dziś rozumie się podmiotowość) i wyzwolenia się (także za pomocą transgresji) z ograniczeń naszej socjalizacji. Niepewność redukować może przede wszystkim przyzwyczajenie, czyli (jak mawia stare powiedze-nie) „druga natura człowieka”. Swoją drogą, znaczące jest, że nawet pierwsza osoba, która stwierdziła, że rutynowe czynności są istotne dla życia człowieka, nazwała je jednak naturą drugą w kolejności, a nie pierwszą. Skoro jest druga natura, musi zaś istnieć pierwsza, pierwotna wobec niej. Po co nam owa druga natura? Jak stajemy się jej posiadaczami? Jak ją konstruujemy i co z nią robimy?

To, co „po prostu istniejące”„Druga natura” potrzebna jest nam przede wszystkim do przetrwania w sensie niemalże biologicznym. Bez niej, nie bylibyśmy w stanie nie tylko przeżyć ani jed-nego dnia, ani nawet działać w codziennej egzystencji. To dzięki niej i przez nią jesteśmy ludźmi-w-świecie, to znaczy takimi, którzy potrafią, mogą i funkcjonują w środowisku naturalnym i życiu społecznym. Nie od dziś psychologia i neurologia zwracają uwagę na ograniczone zdolności naszego mózgu. Jego poznawcza moc jest niewielka, nie potrafimy skupić się na wielu zadaniach i czynnościach jedno-cześnie, nie jesteśmy w stanie podołać zadaniom wymagającym odbierania zbyt wielu bodźców ze świata zewnętrznego. To ograniczenie znacząco wpływa na to, jak postrzegać możemy świat zewnętrzny. Skoro bowiem mam ograniczoną ilość bodźców, które mogę przyjąć, to ograniczają mnie owe bodźce w pełniejszym i całościowym percepowaniu świata. Upraszczając sprawę, można powiedzieć, że słuchać mogę tylko jednego utworu muzycznego na raz, a patrzeć mogę tylko w jednym kierunku w danym momencie. Zmysły zawsze muszą być nakierowane na konkretne zjawisko, jedną rzecz, pojedyncze wydarzenie – inaczej nie są w stanie uporządkować docierających informacji. Czy też może, powinienem raczej powiedzieć, że nie potrafi zrobić tego nasz mózg, analizujący wszystkie dociera-jące do niego impulsy elektryczne z zakończeń nerwowych odbierających świat zewnętrzny – tak a nie inaczej skupiający uwagę. Cóż nam pozostaje innego, jak ograniczać to, co widzimy, słyszymy, czujemy, dotykamy… Człowiek to poznaw-czy skąpiec (Fiske, i inni, 1991) i z tego faktu zdajemy sobie sprawę. To właśnie ograniczenie sprawia, że część zjawisk i bodźców uznać musimy za „na pew-no istniejące” i nie zastanawiamy się nad nimi. Jakaś część naszej wiedzy jest nieuświadamiana w danym momencie, by – jeśli użyć metafory komputerowej – nie zajmować naszej pamięci podręcznej. W tym czasie bowiem funkcjonujemy na zupełnie innym poziomie, zajmujemy się czymś innym, możemy odbierać te bodź-ce, które są nietypowe, nowe, niestałe. Taki oto sposób funkcjonowania naszego aparatu poznawczego pozwala nam jednak żyć n o r m a l n i e. Nie musimy w każdym momencie życia zastanawiać się nad jego sensem, myśleć nad złożono-ścią procesów biologicznych zachodzących w naszym organizmie, czy nawet kon-trolować naszego oddychania. Nie poddajemy w wątpliwość faktu istnienia świata, nie podważamy tego, że inni ludzie wokół nas rzeczywiście istnieją. Pomijamy te i wiele innych aspektów, by móc zająć się tym, co przyziemne, mniej filozoficzne i bardziej praktyczne. Podejście takie daje nam możliwość tworzenia, myślenia o czymś innym, wchodzenia w interakcje z innymi ludźmi. Resztę przyjmujemy jako „po prostu istniejące”.

Mariusz Drozdowski już kilka razy na łamach Al-ter Ego w przychylnym tonie wypowiadał się o zdobyczach filozofii post-modernistycznej. Tym ra-zem odbiega od swojego zasadniczego poglądu w stronę analizy przyczyn ludzkiej „ucieczki w przy-zwyczajenie”.Stare powiedzenie mówi, że „przyzwyczajenie to druga natura człowieka”. Mariusz Drozdowski wy-chodząc od tego stwier-dzenia próbuje udowodnić, że sprawdza się ono rów-nież (a być może przede wszystkim) w opisie onto-logicznego i poznawcze-go wymiaru człowieczego bytu. Tworzy ono wg nie-go ramy bezpieczeństwa, które dzisiaj, w czasie permanentnego stanu oblężenia, przeciętnemu człowiekowi są potrzebne jak nigdy dotąd. I gdyby ich nie było „lęk paraliżo-wałby nas i uniemożliwiał jakiekolwiek działanie.”

Ciezar niepewnosciCzłowiek to po-znawczy skApiec

- Dyskusja - Stan oblezenia? -

7

Page 8: Alter Ego, październik-listopad 2008

„Każda jednostka wykształca jakieś ramy bezpieczeństwa ontologicznego oparte na różnych postaciach rutyny. Ludzie radzą sobie z niebezpieczeństwami i wywoływa-nym przez nie lękiem dzięki emocjonalnym i behawioralnym „formułom”, jakie stały się częścią ich codziennych zachowań i potocznego myślenia. Lęk różni się od strachu jeszcze tym, że jest odpowiedzią na (nieświadome) poczucie zagrożenia integralności systemu bezpieczeństwa jednostki”. (Giddens, 2006 str. 63) Bez owych ram bezpie-czeństwa ontologicznego, nie moglibyśmy dzałać, targani ciągłym rozmyślaniem nad tym, co przyjmujemy za oczywiste, niepodważalne, nieurefleksyjnione, normalne. Gdy-by tak nie było, lęk opisany przez Giddensa, paraliżowałby nas i uniemożliwiał jakie-kolwiek działanie. Dzięki zabiegowi, jakim jest redukowaie owej niepewności poprzez pomijanie jej źródeł, jesteśmy ludźmi-w-świecie.O ile fakt pomijania pewnych informacji docierających do nas ze świata zewnętrzngo, uznać można za uniwersalny i wynikający wprost z biologii ludzkiego umysłu – a więc za stały przez wieki w sensie występowania w ogóle a nie stopnia jego intensywności – o tyle współczesność każe nam radzić sobie z zupełnie innym wyzwaniami dodatkowy-mi. Mniejsza o to, czy żyjemy w czasach późno-nowoczesnych, płynno-nowoczesnych, czy ponowoczesnych (por. m.in. Lash 1990, Giddens 1991). Ważne, że udało się socjo-logom i naukowcom wychwycić zmianę, zauważyć ją w momencie jej konstytuowania się. Zmianę polegającą na zburzeniu dotychczasowego porządku (choć burzenie nie jest chyba słowem najodpowiedniejszym i mówić powinienem raczej o dekonstrukcji lub rekonstrukcji). Świat dzisiaj zyskał na stopniu skomplikowania, jest jeszcze bardziej pomieszany, skomplikowany. Rodzący jeszcze większą niepewność. Dość powiedzieć, że ilość informacji w jednym numerze „The Washington Post” jest równa całej życiowej wiedzy, jaką posiadał statystyczny człowiek w XVIII wieku. Nadmiar in-formacji rodzi problem z ich uporządkowaniem – nie mówiąc o praktycznym wykorzy-staniu czy nawet przyswojeniu i zapamiętaniu. Tak też niepewność jest zwiększana. Bo choć zyskujemy dzięki odkryciom naukowym coraz więcej pewności co do tego jak działa świat (nie uświadamiamy sobie przy tym zasadności tego, że uznajemy wyniki naukowe za prawdę przez wielkie „P”), to jednak ilość owych „pewnych” informacji staje się przytłaczająco wielka. Jak zatem radzić sobie z ich ogarnięciem, z ich pojęciem? Zwracamy się do specjalistów. Ufamy, że oni wiedzą w danej dziedzinie więcej niż my, w ten sposób staramy się radzić sobie z niepewnością w danej dziedzinie, w danym aspekcie naszego życia. Mamy więc specjalistów od jedzenia, od fryzury, od feng shui, od urządzania mieszkania, od sadzenia kwiatów, od zdrowia, od zdrowia psychicz-nego, od urządzania przyjęć czy choćby od wysławiania się. Na każdy problem znaj-dzie się specjalista. Problem w tym, że owi specjaliści danej dziedziny… nie mówią jednym głosem. Każdy z nich ma inne zdanie, co chwilę w prasie czytamy o tym, że „amerykańscy naukowcy donoszą” coś, co zaprzecza dotychczas posiadanej przez nas wiedzy. I w tym tkwi chyba kolejne źródło niepewności. Jedna z ostatnich wielkich metanarracji naszego świata, która twierdzi „nauka mówi prawdę o świecie” okazu-je się być złudna, kłopotliwa czy też ostatecznie… niepewna. W ten sposób tracimy ostatnią racjonalną podstawę naszego życia. Skoro źródło racjonalności zdaje się być nieracjonalnie niepewne, ku czemu mamy się zwrócić? Jak znaleźć jakikolwiek punkt oparcia? Skąd wiedzieć co robić? Czy też ostatecznie, wykorzystując teks popowego przeboju: jak mamy żyć?Niepewność nie jest czymś redukowalnym, czymś co możemy pominąć. Jest do-świadczeniem, które będzie nam zawsze towarzyszyć. Pozbywają się jej tylko ludzie ślepo i namiętnie oddani „źródłu prawdy”, które zresztą sami sobie wybierają, nie mając pewności, czy dokonali wyboru słusznego. Mechanizm jednak jest prosty. Skoro już wybrałem, to będę twierdzić, że jest to wybór najlepszy z możliwych. Inaczej okazałoby się, że jestem w błędzie i całe swoje życie oddałem idei niewartej najmniejszej uwagi. Z takim ciężarem nikomu z nas żyć się nie da.

Mariusz DrozdowskiCytowane praceFiske, S. T. i Taylor, S. E. 1991. Social cognition. New York: McGraw Hill, 1991.Giddens, Anthony. 2006. Nowoczesność i tożsamość. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2006.Lash, Scott. 1990. The Sociology of Postmodernism. New York-London: Routledge, 1990.

Chcesz podyskutować z [email protected]

8

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 9: Alter Ego, październik-listopad 2008

W o j n a codzienniejaca

Minionego weekendu na polskich drogach zginęły 42 osoby, 538 zostało ran-nych, cofnijmy się do majówki- 64 ofiary śmiertelne, ponad 600 rannych. Po co nam wojna, karabiny, czołgi? W roku 2007 samobójstwo popełniło około 4090 osób. Rocznie więc dokonuje się mini-masowa samozagłada ludzi w różnym wieku, okopanych codziennymi problemami. Świat pędzącej cywilizacji pro-wadzi własną wojnę, której praktycznie nikt nie zauważa. Przyjęliśmy to, że giniemy z głupoty, czy nieprzystosowania za normę. Nie ma w tym dumy, honoru czy poświecenia, jedyne co łączy wojnę codzienną z tą prawdziwą to łzy najbliższych.

Życie nie jest łatwe. Nikt nie obiecywał, że będzie zielono, a z bezchmurnego nie-ba sypać się będzie słodka manna. Statystycznie 72 lata żyjemy w niepewności i do końca nie wiemy, co się stanie z nami po śmierci. Teorii jest mnóstwo, strach przed tym tylko jeden. Rodzimy się i zakładamy, że świat jest piękny, ciekawy, pe-łen doznań - poznajemy go każdym naszym zmysłem. Życie sprawia nam radość do chwili, gdy zaczynamy zdawać sobie sprawę z własnej nietrwałości, ze zmien-ności świata, który nas otacza. Nie jest już ciągle piękny, spokojny, są chwile, gdy przestajemy chcieć go poznawać - ze strachu. Wiadomością dnia bywa czyjaś tragedia: Matka zamordowała swoje dziecko, ojciec 6 lat bił i molestował swoją córkę, córka zostawiła umierającą matkę, ciało samotnej kobiety zjadły koty, Rosja grozi odpowiedzią zbrojną na tarczę antyrakietową. Mając 20 lat zastanawiam się wtedy, co mnie czeka. Zajdę w ciążę i zabiję własne dziecko, bo będę w szoku, czy zaatakuje nas Rosja, tylko dlatego, że obrastamy w niezależność zawdzięcza-ną wchodzeniu w tyłek Amerykanom? Czy może nie zasłużę całe życie na łaskę Boga i umrę, a moje ciało zjedzą pneumokoki? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co mam myśleć o świecie, o życiu. Boję się wszystkiego po równo. Nieprzystosowa-nia do życia, odtrącenia, głupoty - tej całej „wojny codzienniejącej” z każdym świtem. Jeszcze bardziej boję się prawdziwej wojny, która nałoży się na tą „co-dzienniejącą”. Nie będę przystosowana do nowych warunków, nowego rodzaju cierpienia, rozdarcia, nowego myślenia o śmierci. Wojnę znam z książek, z relacji w telewizji, czyjąś, odległą. POKOLENIE NABITE PRÓZNOSCIaAle jak mam być przystosowana? Moje pokolenie wychowane na pomyśle kon-sumpcyjnym, w dobrobycie materialnym, w „wojnie codzienniejącej” nie zdaje so-bie sprawy ze znaczenia słowa „kryzys”, w ogóle ze znaczenia słowa „wojna”. Nie potrafię tych słów wytłumaczyć i odnieść właściwie bez użycia słownika. Są mi obce prawie tak samo jak język suahili. Nawet nie wyobrażam sobie dnia, gdy za-braknie wszystkiego. „Co?? Nie będzie internetu? Co to ma być, kurwa!?” Na tyle będzie mnie zapewne stać w dobie zaistniałego teoretycznie kryzysu. Bo mimo to, że myślę, co będzie gdy... że boję się wojny takiej, jaką znam z książek, że znam te wszystkie górnolotne postawy pożądane, bohaterskie wzorce etc., etc. ... Nie będę umiała z tego skorzystać. Bo nie jestem przystosowana do życia w kryzysie, w braku, w jakichkolwiek niedoborach, które wypadałoby zastąpić myśleniem i działaniem. Od zawsze moje pokolenie miało wszystko podane na tacy. Wolność, internet, szynkę i coca-colę. Z jakiegoś powodu zakładam, że wielu z nas będzie stać co najwyżej na ucieczkę. Egoistyczną, samolubną ucieczkę, w poszukiwaniu kąta zbudowanego w systemie konsumpcyjnym, ideologii jedzenia, mechanizacji i niemyślenia. Gdzie znaczenie słowa „wolność” będzie zgwałcone tym razem nie przez hitleryzm, czy komunizm – ale przez konsumpcjonizm właśnie, któ-ry w moim odczuciu jest równie niebezpieczny.

Zbyt dużo dzisiaj mówi się i pi-sze o konfliktach zbrojnych w Iraku, Afganistanie i ostatnio w Gruzji. Stan zagrożenia to jednak nie tylko górnolotne słowa i sytu-acje. Wojna toczy się również na ulicach, obok nas – wojna, którą Mariola Badowska okre-sla jako „wojnę codziennie-jącą” rozgrywa się w planie społeczno-obyczajowym i nie ma nic wspólnego ze zbrod-nią i rozlewem krwi. Wojna codzienniejąca to anormalna normalność wypełniająca na-sze dni i noce, pośród których – jak pisze autorka –„moje po-kolenie wychowane na pomy-śle konsumpcyjnym, w dobro-bycie materialnym, nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia słowa >>kryzys<<, w ogóle ze znaczenia słowa >>wojna<<”. I być może to napawa naj-większym strachem.

S p o ł e c z e n s two s p e k t a k l u

- Dyskusja - Stan oblezenia? -

9

Page 10: Alter Ego, październik-listopad 2008

słownik wyrazów CAŁKIEM ObCyChWłaściwie wolność już nie istnieje, prawda? Człowiek samoogranicza się na wszystkie możliwe sposoby. Ogranicza swoje poglądy i działania przez wiarę, swoją intymność poprzez bycie z drugim człowiekiem, samego siebie poprzez pracę zarobkową na utrzymanie rodziny, która też ogranicza w dużej mierze spo-sób bycia, charakter i osobowość, podświadomie dąży do życia w komórkach złożonych, gdzie ktoś jest na czele, ktoś rządzi, ktoś nakazuje. Jest to wielce wygodne życie i nie ma o co się kłócić. Gdy zapytać dziecko, co to znaczy wolność, odpowie, że można robić to, co się chce. Nie rozumie tego słowa, odnosi je do swojego życia. Wszyscy robimy po-dobnie, wolność odnosimy do swojej codzienności ogrodzonej różnymi obowiąz-kami. Między nie wciskamy jakąś tam wolność - wolność słowa przypuśćmy, że możemy o czarnoskórym sąsiedzie powiedzieć, że jest czarna menda jebana i niech spada na bambus, tylko dlatego, że ma lepszy samochód. Czarnemu się nie należy to oczywiste, mogę tak powiedzieć, bo mamy wolność słowa. Tylko, że owa wolność też ma swoje granice, i konsekwencje - zazwyczaj prawne.

Skoro o wolności było, to czym jest „wojna” w takim razie, pytam dziecko oczywi-ście ( bo to jedyne w miarę szczere istoty na świecie, nie ograniczone pomysłami polityczno-gospodarczymi)? Pozwoliłam sobie w całości zacytować :„Walka na świat. Dawno temu mogli walczyć Francja z Japonią a pole walki to mógł być jakiś zaginiony las, można się boksować i nazywać to „walka o coś”, na przykład o stare zaginione drzewo, wojna jest wtedy kiedy wrogowie się ze sobą pokłócą, słyszałaś kiedyś o zimnej wojnie? (ja mówie - tak) to wojna za wielkim murkiem ze śniegu, a przez ten murek rzucali się wielkimi kulami ze śniegu... ale nie wiem, czy wojna może być dobra.”

Jaki z tej abstrakcyjnej wypowiedzi wniosek? Że wojna jest wszystkim tym, co so-bie uroimy, co zostaje zaprojektowane przez to, czym się na co dzień zajmujemy. W tym przypadku „wojna” brzmi dość niedorzecznie i odrobinę magicznie, odnosi się do świata fantazji dziecka wywołanymi grami, bajkami, wszystkim tym, czym karmi swoją głowę. Dziecko nie wie czym jest wojna, czym może być tak napraw-dę, nie jest w stanie logicznie sobie jej zobrazować, bo jej nie zna. A my ? Dorośli, powiedzmy. Nazwijmy się tak, choć to trochę wstyd w tym sensie w jakim piszę o myśleniu na temat wojny. Ja wyrwana gdzieś na ulicy, obudzona z pośpiechu takim pytaniem odpowiedziałabym: „Wojna jest wtedy, gdy jedno państwo chce zarobić na drugim, jest wtedy gdy giną ludzie, gdy są łzy, kryzys, tragedia, brak porozumienia i nie ma już wolności, wojna chyba jest zła.”Moja wypowiedź jest równie chaotyczna. Mało tego - używam słów, których zna-czenia do końca nie znam, które odnoszę jedynie do swojego codziennego od-czuwania. Postępuje jak dziecko, bo nie znam oblicza wojny, wartości wolności, bólu i braku.

Kończąc ten nieład słowno-myślowy pragnę zaznaczyć, że najstarszniejsze jest to, czego nie znamy, czego doświadczyć nie mogliśmy, a co jest istotą rozwoju cy-wilizacji, bogacenia się i przetrwania. To co nas otacza, gdy wyłączamy myślenie i współodczuwanie, to co się zbliża gdy przestajemy myśleć o skutkach naszych działań. Wojna istniała, jest naturalnym zjawiskiem i istnieć będzie. Wyrównuje i hamuje naturę, by nie przeludnić Ziemi, pozwala na rozwój poprzez rywalizację, daje bogactwo dzięki zawiści i uśpieniu sumienia. Wojna wycieńcza, wyniszcza, uczy nienawiści. Ale nie można jej ocenić, nie można jej przewidzieć, choć zradza się w ludzkich głowach. Wojna jest w nas, wokół nas. Jest częścią życia i działa-nia. Jest paradoksem tworzenia.

Mariola Badowska

Chcesz podyskutować z [email protected]

Wojna istniała, jest na-turalnym zjawiskiem i istnieć będzie. Wyrów-nuje i hamuje naturę, by nie przeludnić Zie-mi, pozwala na rozwój poprzez rywalizację, daje bogactwo dzięki zawiści i uśpieniu su-mienia.Wojna jest w nas, wokół nas. Jest częścią życia i działania

10

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 11: Alter Ego, październik-listopad 2008

Gustav Radbruch

Jest prawdą, że ludzie uciekają od wolności, jednak w którą stronę? Nie sposób kłócić się z Frommem, gdy opisuje procesy zachodzące w Trzeciej Rzeszy, w której ludzie dobrowolnie oddawali się pod kuratelę państwa. Trudno byłoby też bronić tezy, że we współczesnych państwach demokratycznych obywatele (w każdym razie ogromna ich większość) realizują swą wolność. Czy oznacza to, że państwo jest organizacją niewolniczą, która przy pomocy prawa sprawuje pełną władzę nad obywatelami?

Jakkolwiek dziwnie może brzmieć powyższe pytanie, przyjrzyjmy mu się bliżej. Pań-stwo faktycznie ogranicza jednostkę z każdej strony już od urodzenia – przynależ-ność do państwa nie jest dobrowolna, noworodkowi przydzielane jest obywatelstwo, czego konsekwencje prześladują go do końca życia. Będąc obywatelem, człowiek może działać w zakresie obowiązującego prawa, natomiast każde jego przekrocze-nie oznacza jakąś formę represji, zniewolenia i przymusu. Mimo uspokajających słów Cycerona - oddajemy się w niewolę prawa, by zachować wolność - mo-żemy czuć się niespokojnie, jak Józef K. z Procesu Kafki, jak wszyscy niesłusznie skazani.Poczucie niepewności, oblężenia, niepokoju egzystencjalnego jest w obliczu do-świadczeń XX wieku w pełni uzasadnione: ustroje totalitarystyczne i dwie (lub trzy, jeśli liczyć zimną) wojny światowe gruntownie zreorganizowały świadomość euro-pejską. Nie można się dziwić, że zaczęto potępiać zdehumanizowane instytucje państwowe i sztywne formuły prawne. Nasiliły się nastroje anarchistyczne. Kolebką europejskiej wolności jak zwykle okazała się Francja, gdzie w maju roku 1968 prze-toczyła się fala protestów studentów zmęczonych konsumpcyjną postawą swych rodziców, których głównym celem było odbudowanie państwa po wojnie, a więc po-stęp ekonomiczny. Bunt młodych na przełomie lat ’60 i ’70 najwyrazistszą postać przybrał w USA, gdzie ruch hipisowski, wiedziony pokusą nieograniczonej wolności, prezentował często skrajne poglądy, a czasem brak jakichkolwiek poglądów. Mimo że niektóre gminy dzieci-kwiatów odniosły faktyczny sukces (ich spadkobiercy dziś jeszcze dowodzą, że są w stanie tworzyć odpowiedzialne społeczności, czego naj-lepszym chyba przykładem jest kopenhaska gmina Christiania), ruch ten ostatecz-nie upadł, a niedawne dzieci Nowej Ery dogorywały pod wpływem uzależnienia od heroiny.

Młodzieżowe ruchy lat ’60 i ’70 bez wątpienia wpłynęły na sposób postrzegania wolności na całym świecie. W niepamięć odeszło silnie zhierarchizowane, sztywne, tradycjonalistyczne społeczeństwo, które organizowało nowy ład po wojnie. Hipisi dobitnie pokazali, że ponad wszelkim prawem stoi niezbywalna ludzka wolność, wol-ność wyboru, która dopuszcza możliwość łamania prawa z różnych powodów. Jeśli przyjąć stanowisko, że istnieją zachowania regulowane tylko przez normy moralne, a inne – tylko przez normy prawne, jeszcze inne zaś – przez jedne i drugie, moż-na w wielu przypadkach odrzucać zasadność prawa, powołując się na moralność. Opierająca się na tym przekonaniu formuła Radbrucha, według której w sytuacji, gdy prawo pozytywne narusza elementarne normy moralne, organy państwa nie muszą go stosować, a obywatele nie są zobowiązani do jego przestrzegania, pozwoliła na skazanie zbrodniarzy hitlerowskich przed trybunałem norymberskim.Trzeba zatem przyznać, że prawo zniewala nas tylko do takiego stopnia, na jaki mu pozwolimy. I myślę, że aby nazywać prawo niesprawiedliwym gwałtem, potrzebne są naprawdę solidne argumenty. Znalazłoby się chyba wielu, którzy ze-chcieliby mieszkać w państwie opisywanym przez Platona, choć w sposób jawny podporządkowuje ono sobie obywateli. Jak jednak uczy doświadczenie, ludzie, któ-rzy twierdzą, że chcą być wolni, w istocie dążą do kolejnego zniewolenia. Widzimy to na przykładzie hipisów, którzy, oswobodziwszy się ze wszystkich norm społecznych, kulturalnych i prawnych, uzależnili się od narkotyku.

Sprawiedliwosć jest drugim wiel-kim zadaniem prawa, jednak pierw-szym jest pewnosć prawa, pokój.

Brak prawa nie oznacza wolno-ści. Poczucie permanentnego stanu oblężenia wynika raczej z ludzkiej nieporadności w obliczu wolności niż z przymu-sowego podporządkowania przepisom prawnym. Nawet w kajdanach można być wolnym – podstawową wolnością jest wolność wyboru. Nie ograni-cza jej żadne prawo.

Prawo zniewala nas tyl-ko do takiego stopnia, na jaki mu pozwolimy

- Dyskusja - Stan oblezenia? -

11

Page 12: Alter Ego, październik-listopad 2008

WYLEWczyli rzecz o strachu

Człowiek zna tylko jedno uczucie które towarzyszy mu od zarania dziejów, od czasów gdy był jeszcze zwierzę-ciem. Cóż - wieki mijają, tniemy pazury, golimy się, gotujemy jedzenie... Ale wciąż coś sprawia że stajemy się niczym. Paraliż, zanik logicznego myślenia, szybki oddech, adrenalina...Uciekaj, bądź giń... Strach - nasza tarcza, nasza broń. Codzienność szaleńca. Żyjemy w trwodze, obojętnie Czym i Kim jesteśmy, podczas naro-dzin czy w poczekalni do grobu.

Cała gra polega na tym aby tylko uczucie to zdusić - przecież nie można żyć w ciągłym strachu. Jest tyle spraw, tylu ludzi tyle pracy, tyle uczuć... Żyjemy. Musimy żyć. W tym celu po-wstaliśmy. Nie ważne jak, byle żyć; najlepiej w dobrobycie, spokoju, może w nieświadomości. Ale czemu? Przecież to tylko kwestia czasu, nieważne czy zginiesz w wypadku, na zawał, czy też od pchnięcia bagnetem. Ludzkość wymy-śliła już wiele sposobów eksterminacji swojego gatunku, masz nawet wybór jak szybko, gdzie, w samotności czy też masowo. Umierać po ludzku - okrutne, ale chwytliwe. W 2007 roku , skazano w Rosji na karę dożywocia Alek-sandra Piczuszkina, seryjnego mordercę, który przyznał się do 48 zabójstw, i którego ofiarami stawali się ludzie z przy-padku... Sama myśl, że taki człowiek chodził przez tyle lat na wolności jest przerażająca. Nie wiadomo jak wygląda, gdzie jest, z której strony nadejdzie. Jednak gdy się o tym nie myśli, życie jest o wiele prostsze. Teraz Piczuszkin trafia do rosyjskiego więzienia. Ciasna cela. Dwie prycze. Współ-więzień... Strach, codziennie. On musi się bać, jego nikt nie uratuje. Budzi się rano, on już wie że w celi jest śmierć, przez strach przed seryjnym mordercą który jest koło Ciebie przez 23 godziny dziennie nie można być pewnym jutra. On wie, że drapieżnik może ukrócić jego karę. Strach stał się dla niego czymś pewnym, jak to że o czternastej podawane jest jedzenie przez klapkę w drzwiach. Tylko... Czy My, jako obywatele, też nie jesteśmy zwierzyną - czy jesteśmy pew-ni jutra, następnego miesiąca, roku, dekady?Urodziłem się w Polsce, na krawędzi ostrej. W korytarzu. Nasz kraj mieści się między dwoma biegunami - wschód-zachód. Przypuśćmy że jesteśmy w bezwładzie, nie oddzia-łuje na nas żadna siła. Stoimy w miejscu, lub też porusza-my się ruchem jednostajnym. Lecz co się stanie jeśli szala przesunie się na jedną ze stron? Mowa tu o radykalnej akcji, która sprawi iż pozostaniemy skazani na jedna z opcji bez odwrotu, wtedy rozpocznie się gonitwa, przyśpieszenie. Polska jako kraj rozstrojony zarówno na szczeblu demo-kracji wewnętrznej jak i dyplomacji jest słaby od setek lat. Aby przetrwać w akceptowalnej formie musieliśmy zwracać się do innych państw, zawierać z nimi układy, sprzyjać nim. Decydował Poniatowski, Piłsudski, teraz decyduje garstka ludzi, która „reprezentuje” Nasze interesy. A więc stawiam pytanie:” czy mój kraj staje się państwem frontowym”? Czy znów w romantycznej ekstazie wystawimy swój korpus na rozdarcie przez kule? Tyle powstań, tyle krwi, tyle bezmyśl-ności.. Te wszystkie traumatyczne doświadczenia, ci wo-dzowie-kaci, to wszystko jest nadal czczone, powielane, to egzaltowanie brutalnej przegranej. Bo przegrywamy.

Rosja - Gruzja - PolskaJak radzą sobie ludzie z wolnością? Zdaje się, że nieste-ty ciągle od niej uciekają. Wolności wypracowane przez waleczną młodzież pokolenia ’68 są dziś przejadane w McDonaldach, wolność rozumie się jako hedonizm i kon-sumpcjonizm. Ludzie ograniczają swoją wolność na wła-sną rękę, wyzbywając się prawa wyboru, prawa do niepo-słuszeństwa. Wygodna instytucja prawa częstokroć im w tym pomaga, jednak zasadniczą decyzję podejmują sami. Jest jednak bardzo wygodnie zrzucić własne winy na pra-wo.

Sartre pisał, że człowiek jest wolnością – egzystencja poprzedza esencję, więc każda decyzja jest realizacją ludzkiej wolności. Okazuje się jednak, że ludzie często nie chcą wybierać – boją się odpowiedzialności, ideałem wolności staje się wręcz absolutna wolność od wyborów (zob. np. projekt o nazwie paradise engineering, który dąży do wyeliminowania cierpienia przy pomocy inżynierii genetycznej).

Nie miejmy złudzeń. Brak prawa nie oznacza wolno-ści. Anarchizm wymaga od jednostki samodyscypliny i odpowiedzialności, jakie nieczęsto spotyka się w społe-czeństwie (najrozsądniejsze wydają się poglądy Noama Chomsky’ego, który ociera się o anarchizm syndykali-styczny). Poczucie permanentnego stanu oblężenia wyni-ka raczej z ludzkiej nieporadności w obliczu wolności niż z przymusowego podporządkowania przepisom prawnym. Nawet w kajdanach można być wolnym – podstawo-wą wolnością jest wolność wyboru. Nie ogranicza jej żadne prawo.

Piotr Jezierski

Chcesz podyskutować z [email protected]

12

Page 13: Alter Ego, październik-listopad 2008

Jak na razie karty rozdają Stany Zjednoczone i Rosja, przy czym o ile rola tego pierwszego jest oczywista, to czemu Rosja? Kraj będący olbrzymem na glinianych no-gach, z niemałymi problemami wewnętrznymi, ale i z wiel-kim potencjałem, szczególnie militarnym. Oficjalnie czasy Zimnej Wojny zakończyły się, a wraz z nimi zakończył się czas strachu przed globalnym konfliktem, gdzie zamiast utraty kolejnych kilometrów kwadratowych, „z rąk do rąk” trafiałyby całe kraje. Nie da się ukryć, iż technologie, któ-rymi dysponowaliśmy w latach osiemdziesiątych i dzie-więćdziesiątych już wystarczały do zrównania z ziemią tego, co budowaliśmy przez tysiące lat. Ale cóż - robimy coraz większe postępy... Wracając do sprawy polskiej - wobec tych okrążających nas sił decydujemy się dokonać ataku z szablą na czołg. Groźby biorącego udział w tym konflikcie reprezentanta Polski, zwrócone w stronę Rosji to czysty absurd, podobnie zresztą jak podpisanie umowy o wybudowaniu „tarczy” - która pozostaje oczywistą odpo-wiedzią na rosyjskie rakiety, umiejscowione na półwyspie Kola. Jest to tylko działanie zaczepne, ponieważ czym jest 10 przeciwrakiet wobec uderzenia jedenasto- bądź dwódziestogłowicowego (pozostawmy kwestie skutecz-ności tego systemu..)? Inną kwestią jest to, że godzimy się na eksterytorialny teren w naszym kraju - oznacza to, iż Stany Zjednoczone naszym kosztem powiększą swo-je terytorium (tego samego żądał Hitler - eksterytorialna autostrada do Gdańska!), otwierając tym samym sobie duże pole manewru, bez czyjegokolwiek nadzoru. Rosja dobrze o tym wie, że Stany Zjednoczone ingerują w jej strefę wpływów, na co oczywiście nie może pozwolić, aby nie stracić własnego statusu. Ale co nam z tego konfliktu przyjdzie? Przecież Oni oferują tylko pomoc i gwarancje militarne - to samo, co oferowali Anglicy i Francuzi przed wybuchem II wojny światowej... Czyżby historia zataczała koło? W 2010 roku mijają terminy wielu umów i traktatów o rozbrojeniu i redukcji arsenałów. Można będzie wznowić produkcję czołgów i wzbogacać ładunki plutonu, a firmy zbrojeniowe i ich lobby zadbają o to, aby było o co, z kim i czym się bić. Na dodatek do gry włączają się nowi gracze, tacy jak Chiny, Iran, Brazylia, Indie... Wiele zależy też od nowej władzy w Stanach - jeśli będzie to partia demokra-tyczna, to mamy jeszcze szanse na stabilizację i zamroże-nie projektu tarczy w Polsce, ograniczenia działań w Iraku i Afganistanie (co jest praktycznie niemożliwe przy panują-cym tam chaosie)... Eskalacja przemocy musi się zacząć, kwestia w tym gdzie i kiedy nastąpi wylew - może to być Kaukaz, Bliski Wschód, Ameryka Pd., Krym... Wykonu-jąc takie ruchy, jakie dzisiaj wykonuje nasza dyplomacja, starannie zwiększamy swoje szanse, aby zostać areną frontu europejskiego, którym byliśmy już w planach stra-tegicznych Układu Warszawskiego. Wtedy na szczęście wylew nie nastąpił, ale w którą stronę zmierzamy dzisiaj?

Wygląda na to że strach wróci. Czyżby idee postępowe zostały wyparte przez reakcjonizm i konserwatyzm pod-szyty szczytnymi intencjami? Przyjęcie takiego stanu rze-czy oznacza chęć wyparcia się praw, o które tak wiele pokoleń walczyło. Wylew następuje w najmniej oczekiwa-nym momencie, uszkadzając często nieodwracalnie cały układ nerwowy. Traumatyczne przeżycia zostają z nami do końca. Ale co stanie się z nami? Bo przecież są tylko Oni i My...

Michał Kamecki

Kiedy Puszkin spotkał Mickiewicza…Na przełomie XVII i XVIII wieku w Rosji panował car Piotr I Aleksiejewicz (czyli syn Aleksego, u Rosjan obowiązuje obok imienia i nazwiska tzw. otczestwo, czyli imię ojca), który do historii przeszedł z przydomkiem Wielki. To za jego czasów Rosja po raz pierwszy stała się jedną ze świato-wych potęg. Pod rządami Piotra Wielkiego kraj dokonał też awansu cywilizacyjnego. Symbolem zmian stało się prze-niesienie stolicy z Moskwy do nowo założonego nad Bał-tykiem Petersburga. Miasto miało dorównać ówczesnym centrom europejskiej kultury, czyli Londynowi, Dreznu, We-necji i przede wszystkim Paryżowi. Miasto miało powstać zupełnie od podstaw: na zimnej pu-styni, smaganej wiatrami i bałtyckimi falami. W tym celu na daleką północ sprowadzano wybitnych architektów i arty-stów Zachodu. I miasto rzeczywiście zasługuje na miano „Wenecji północy”. Ale wszystkie te cudowne budynki są jednocześnie grobem setek chłopów, których zapędzono do niewolniczej pracy w nieludzkich warunkach, bez narzędzi. Jak pisał Mickiewicz w Dziadach: Nie chcieli ludzie, błotne okolice car upodobał i stawić rozkazał nie miasto ludziom lecz sobie stolicę. Car tu wszechmocność woli swej pokazał. Polskiemu poecie miasto w ogóle się nie podobało, widział w nim karykaturę miast zachodnich. Inaczej na Petersburg spoglądał Alek-sander Puszkin, najwybitniejszy rosyjski romantyk. W po-emacie zatytułowanym Jeździec z brązu (w Polsce bardziej znanym jako Jeździec miedziany – tak przetłumaczył go Tuwim; poza tym to tłumaczenie znakomite, najlepiej od-daje sens oryginału) pokazał stolicę imperium jako dumę narodu rosyjskiego. Unaocznił również okrucieństwo car-skiego systemu i fakt, że w Rosji nie liczy się życie poje-dynczego człowieka. Chociaż w Petersburgu i w ogóle w Rosji jeszcze nie byłem (prawo do wydawania opinii mając tym samym mizerne), to sądzę, że bliższa prawdy jest wersja Puszkina. Zarówno odnośnie dawnej rosyjskiej stolicy, a przez to i całego kraju. Rosja bowiem różni się od kręgu zachodniego i to chyba się już nie zmieni. Tego kraju i narodu nie można osądzić. Osądzić trzeba tylko zbrodnie i przewinienia poszczególnych osób i systemów władzy. Natomiast Rosję przede wszystkim nale-ży chyba zrozumieć. A nie będzie zrozumienia bez dialogu. Dialog to nie wzajemne przytakiwanie sobie, ale stworzenie płaszczyzny, na której można dyskutować, spierać się, cza-sami nawet ostro, ale zawsze z szacunkiem. Dialog to rów-nież świadomość, ile sami sobie wzajemnie zawdzięczamy.Mimo iż obydwa nasze kraje różniło i różni tak wiele, to przez wieki trwał ożywiony dialog polsko- rosyjski Dla Rosji Polska była zawsze pomostem kultury zachodniej. To przez Polskę na wschód przechodziły nurty filozoficzne i kulturalne z Europy Zachodniej. Z kolei dzięki bliskości Rosji nasz kraj zawdzięcza niezwykły fakt znajdowania się na pograniczu myśli, idei, kultur. Znajdował się na skrzyżowaniu szlaków. Po prostu, między Wschodem a Zachodem. O ile to nasze usytuowanie pod względem politycznym nie było najszczę-śliwsze, o tyle polska kultura mogła na tym tylko zyskać. I ciekawe, że najbardziej ożywiony dialog kulturalny Po-laków i Rosjan trwał podczas najgorętszych sporów po-litycznych. Mickiewicz i Puszkin przyjaźnili się podczas Powstania Listopadowego, mając doń, delikatnie mówiąc, zróżnicowany stosunek. Może więc to jest jakaś wskazów-ka na dzisiejsze dni? Chyba trochę patetycznie wyszło.

Marcin Szczyciński

13

Page 14: Alter Ego, październik-listopad 2008

Konflikt polsko - rosyjski w Gruzji?

Agresja wojsk rosyjskich na terytorium Gruzji jest wymierzona w zupełnie inny cel, niż tylko ten niewielki ale suwerenny kraj. Wśród faktycznych podmiotów konfrontacji, wyznaczonych przez rosyjskich taktyków, jest na pewno Polska, państwa Unii Europejskiej, USA, a szerzej - współczesne wartości reprezentowa-ne przez Zachód.

Wbrew obiegowym poglądom, te ostatnie nie zmieniły się specjalnie w ciągu minio-nych dziesięcioleci, pomimo nośnych teorii o końcu historii i polityki, oraz ostatecz-nym tryumfie demokracji w wersji europejsko-anglosaskiej. W dalszym ciągu są to klasyczne kanony oparte na aksjomatach mających swe źródło w dekalogu i grecko-łacińskiej kulturze. Jednym z nich jest mit wojny sprawiedliwej, na którym ufundowane zostało przekonanie o dopuszczalności wojny obronnej i prewencyjnej, jako jedynie słusznej moralnie. W wersji współczesnej oznacza to jeszcze usankcjonowanie osądu moralnego takiej wojny zastosowaniem procedur demokratycznych (np. poprzedza-jąca rezolucja ONZ). Dlatego w praktyce działania Rosji w Gruzji są agresją nie tylko ze względów moralnych i prawnych, ale w dodatku nie mają mandatu żadnej instytucji międzynarodowej (jak to było w przypadku wojny prewencyjnej wojsk koalicji w Iraku i Afganistanie). To właśnie piętno nielegalności jest dzisiaj kluczową wadą działań Rosji na gruzińskiej ziemi. Sam osąd moralny byłby niewystarczającym w obecnych realiach europejskich impulsem do potępienia Rosji. Przeciwnie niż w USA, gdzie politycy z dużą szcze-rością motywują swój sprzeciw w stosunku do rosyjskiej agresji na Gruzję przede wszystkim przekroczeniem norm moralnych. Mamy więc dwa powody krytyki Rosji przez Zachód: formalno-prawny i moralny. Polska, jako członek państw zachodnich, jest tu rozdarta. Fundamentalnie bliższe nam jest moralne potępienie napaści na Gru-zję, ale jesteśmy członkiem Unii, która generalnie preferuje formalizm. To rodzi u nas problemy w przyjęciu jednorodnej postawy wobec rosyjsko-gruzińskiego konfliktu.

Nawet na poziomie czysto racjonalnym, Polacy znający choć odrobinę historię ostat-niego stulecia, nie powinni mieć kłopotu z jednoznacznym utożsamieniem osądu war-tościującego i formalizującego wojnę w Gruzji. Wynika to po prostu z doświadczenia na własnej skórze skutków niesprawiedliwej wojny (1 i 17 września 1939). Nie trzeba być wybitnym myślicielem, by znaleźć iunctim pomiędzy naszymi rosyjskimi doświad-czeniami, a tym co się dzieje w Gruzji. W tych doświadczeniach nie jesteśmy osa-motnieni, bo dzielimy je ze wszystkimi państwami byłej strefy “demoludów”. Z równie oczywistych powodów ten punkt widzenia niekoniecznie musi być akceptowany przez kraje tzw. starej Unii, ale już przez Stany Zjednoczone - jak najbardziej. Dopiero na tym gruncie - ustalenia co jest dobre, a co złe - możemy analizować dzia-łania polityczne podjęte w następstwie rosyjskiej napaści na Gruzję. I tu każdy sam może osądzić polityków i ich postępowanie, a w następstwie postępowanie reprezen-towanych przez nich państw. Jednak warto jeszcze przed tą oceną uzmysłowić sobie coś, co ma decydujący wpływ na teraźniejszość doby postsowieckiej, a szerzej post-politycznej. Zmianę faktycznego statusu niektórych państw uznawanych za demokra-tyczne, a w każdym razie funkcjonujących w ramach instytucji Zachodu. Niestety tylko formalnie, bo stosowany przez Rosję, Chiny czy Arabię Saudyjską kapitalizm państwo-wy z demokratyczną fasadą i retoryką oraz autorytarnym mechanizmem władzy, każe z rezerwą traktować te państwa jako równoprawnych partnerów krajów rzeczywiście demokratycznych. Różnią się te grupy państw przede wszystkim stopniem wolności osobistej swoich obywateli i rzeczywistym wpływem ich społeczeństw na politykę. I dlatego, sytuując swój kraj po “jasnej stronie mocy”, warto skorzystać z możliwości, jakie daje wolność. Nie poprzestawać na biernym przyglądaniu się wypadkom, jak-by one nas nie dotyczyły. Podane wyżej powody są wystarczającym uzasadnieniem wzięcia osobistej odpowiedzialności za reakcje na rosyjską wojnę w Gruzji. W tej logi-ce jest ona bowiem agresją na każdego z nas i każdy z nas musi na tę agresję jakoś odpowiedzieć.

Leszek Ozimek

G u r j e w s k to tez Rosja cd.

Kilka tygodni temu redaktor naczelny Gazety Goleniowskiej Leszek Ozimek w dyskusji na te-mat stanowiska Polski w konflik-cie rosyjsko-gruzińskim wyraził pogląd, iż „stać nas na gesty, kóre pozornie nic nie znaczą”. Sam jako taki gest zapropono-wał „wyraźne akcentowanie, co myślimy o działaniach Rosji w rozmowie ze znanym nam oso-biscie Rosjaninem, a o Gruzji z Gruzinem. (...) Wszak rosyjski Gurjewsk jest od trzech lat mia-stem partnerskim Goleniowa. Dlatego w sytuacji, kiedy Rosja, przekraczając wszelkie normy prawa międzynarodowego, stała się bezwzględnym agresorem w stosunku do niepodległej Gru-zji, goleniowskie władze powin-ny zareagować. Przynajmniej zawieszając wszelką oficjalną współpracę z Gurjewskiem i wy-stosowując stosowny protest, w którym jasno i wyraźnie zostaną przedstawione powody takiego posunięcia”.

- Komentarz -

14

Page 15: Alter Ego, październik-listopad 2008

Z góry na Gruzjeczyli konflikt gruzińsko-rosyjski w perspektywie historycznej

Wszechobecność gór sprawia wrażenie, że Gruzja jest wielka. Historia tego kraju sięga II w. p.n.e. W 337 roku Gruzini przyjmują chrześcijaństwo. Szczyt rozwoju przypada na w. XI-XII, ale już od po-czątku największym problemem Gruzji było jej położenie. Od zawsze na tych terenach starają się mieć wpływy największe imperia świata. Wpierw Rzymianie, później Bizancjum i Persja. W wieku VII Gruzję zajmują Arabowie. Od IX w. następuje zjednoczenie Gruzji. Najlepszy okres przypada na wiek XII. Wtedy to tereny Gruzji sięgają od Morza Kaspijskiego do Morza Czarnego. Gruzja przezywa swój Renesans na kilka wieków przed całą Europą. Kres tej świetności jest spowodo-wany najazdem Mongołów, którzy zmieniają kraj w cmentarzysko. W późniejszych wiekach Gruzja była podbijana na przemian przez Turcję i Iran. W 1801 roku tereny te zostają wcielone przez Cara Aleksandra I do Rosji. W 1921 roku w Gruzji następuje władza radziecka. Nadała Osetyjczykom status autonomii. Obecnie o wpływy nad tym rejonem walczy Rosja i Zachód. Osetyjczycy zaczęli się osiedlać na terenach dzisiejszej Gruzji po wieku XII, gdy uciekali przed Mongołamia ale bardzo szybko się zasymilowali. Historia konfliktu Osetyńsko-Gruzińskiego jest zawiła i sięga lat 20. ubiegłego wieku. W wieku XX do władzy w Gruzji dochodzą mienszewicy. Rządzą niepodległym państwem jedynie przez 4 lata. Rosjanie wspierają Osetyjczyków w wojnie osetyjsko-gruzińskiej. Chcą obalić rządy mienszewików. Udaje im się to w 1920 roku. Osetia Połu-dniowa otrzymuje w nagrodę status autonomii. Do kolejnych gwałtownych ruchów doszło dopiero w 1988 roku. Osetyjczycy południowi i północni wystąpili z hasłem „Jedna republika-jeden naród”. Chciano połączenia ziem obu regionów i przyłączenia ich do ZSRR. Istnieją dowody na wpływy rosyjskie w tej inicjatywie. Radzieckie służby bezpieczeństwa chciały za wszelką cenę utrzymać Gruzję w granicach ZSRR. Władze Gruzji nie mogły jednak pozwolić na odłączenie się Osetii, po-nieważ granice Osetii Południowej znajdują się o 30 km od granic Tbilisi. Władze gruzińskie zabrały Osetii status autonomii. Rozpoczęła się wojna. Zakończono ją po półtorej roku. Spokój trwał aż do 2004 roku, kiedy to proamerykański Saakaszwili został gruzińskim prezydentem. Dochodzi do szybkiej eskalacji konfliktu. Osetia chce przyłączyć się do Rosji. Osetyjscy przywódcy grożą Gruzji przeprowadzeniem referendum na terenie Osetii w sprawie odłączenia się od Gruzji. Dopiero jed-nak sprawa Kosowa sprawiła, że konflikt się zaognił na dobre. Władze Osetii chciały wziąć przykład z Kosowa i ogłosić niepodległość. Gruzja nie mogła się na to zgodzić. 8 sierpnia rozpoczęła się II wojna gruzińsko-osetyjska. Sięganie do zamierzchłej przeszłości jest potrzebne, aby zrozumieć konflikt na linii Osetia-Gruzja. W latach 90. doszło do nagłego spowolnienia historii. Zdawałoby się, że historia w Europie się zatrzyma. Europa chce budować swoją siłę dzięki dialogowi, porozumieniu oraz jedności. Sielankę zakłócił jedynie konflikt na Bałkanach. Wojna od dawna w dyplomacji europejskiej jest narzędziem ostatecznym i właściwie zakazanym i wyklętymRosja sprowokowała wojnę. Wkroczyła na tereny Gruzji pod pretekstem chrony swoich obywate-li. „Swoich” - ponieważ rozdawała każdemu chętnemu Osetyjczykowi rosyjski paszport. Rosja zła-mała wszystkie możliwe umowy międzynarodowe. Zamiast spróbować dyplomatycznie złagodzić konflikt, zażądać zaprzestania walk i w przypadku braku natychmiastowej reakcji nałożyć na obie strony embarga i dopiero w przypadku braku rozwiązania wkroczyć z siłami pokojowymi, od razu zaatakowała Gruzję. Rosja należy do najbardziej zakłamanych państw świata. Oskarżyła Gruzję o używanie zakazanych bomb kasetowych – tych samych, których używała do walk z czeczeńskimi bojownikami (od 11\09\01 – terrorystami). Oskarżyła Gruzinów o ludobójstwa, chociaż nie miała na to żadnych dowodów. Żądają niepodległości Osetii, chcąc od lat 20. zabrać ją Czeczenom. Rosja swoimi mackami, w postaci rurociągów, chce objąć całą Europę. Objąć i zadusić. Europa musi być przeciwnikiem Rosji kierującej się takimi zasadami. Obecnie Zachód i Rosja walczą o kanały dystrybucji ropy naftowej. Rosja chce być hegemonem w dostawach ropy, więc musi mieć kontrole nad Gruzją, Europa natomiast chcąc się uniezależnić od Kremla szuka alternatywnych dostaw, które z powodu ukształtowania terenu muszą przechodzić przez terytorium Gruzji. Rosja popełniła ogromny błąd atakując niepodległe i suwerenne pań-stwo. Przestała być wiarygodnym partnerem dla Zachodu. Do tej pory państwa nadbałtyckie dla Zachodu i Rosji były wichrzycielami kontaktów Rosja-UE. Obecnie kraje Europejskie mimo różnych zdań są zjednoczone. Po raz pierwszy w tak poważnej sprawie UE mówi jednym głosem. Nasz prezydent wykonał ogromną pracę w sprawie Gruzji i w sprawie polepszenia stosunków UE ze Wschodem. Niestety środowiska okołoprezydenckie składają się z ludzi niekompetentnych, któ-rzy krytykują Unię za hipokryzję i żądają nałożenia sankcji gospodarczych na Rosję. Jest to typowe „granie pod publiczkę”, ponieważ wiadome jest, że każda sankcja nałożona na Rosję odbije się nam czkawką. Przy dzisiejszym stopniu zglobalizowania świata Rosja i Unia muszą żyć w symbio-zie. Jedno bez drugiego nie byłoby w stanie funkcjonować. Symbioza ta nie jest łatwa tym bardziej, że zachowanie Rosji jest agresywne i władze rosyjskie kierują się ksenofobicznym strachem przed odrzuceniem, wyolbrzymiają argumenty na to, że cały świat jest do nich krytycznie nastawiony. A tak nie jest. Świat nie jest rusofobem.

Wojciech Dorżynkiewicz

autor studiuje politologię w Szczecinie – należy do młodych demokratów, pra-cuje w biurze Platformy Obywatelskiej

- Rosja - Gruzja - Polska -

15

Page 16: Alter Ego, październik-listopad 2008

Słowo klucz: „wolnosć”Poglądów politycznych mamy na naszym globie równie dużo jak gwiazd na niebie. Tak bardzo poetyckie porównanie wynika z faktu, iż pojmowanie nie-których tematów, a w szczególności ich interpretacja jest dla każdego inna, niezrównana. Pomimo, że często grupa ludzi dąży wspólnie do określonego celu, to uczucia, jakie im towarzyszą są bardzo różnorodne i niezgłębione. Bardzo łatwo można to zauważyć, gdy bierzemy w dłonie teksty odmiennych twórców. Sama tematyka utworu może być taka sama, lecz zawarte w nim konteksty, ekspresja, czy poglądy społeczne są zwykle nieporównywalne.

Słowem kluczowym tej wypowiedzi jest oczywiście tytułowa „wolność”. Wy-raz ten kojarzy się ze swego rodzaju swobodą, nieskrępowaniem, możli-wością kreatywnego działania, choć po głębszym zastanowieniu pojawiają się takie skojarzenia jak wybawienie, czy wyzwolenie. Takie wyrażenia po-jawiają się dopiero, gdy mieliśmy styczność z ogromną siłą politycznego przekazu, co w konsekwencji zaowocowało reżimem i uwłaszczeniem ludz-kich funkcji zarówno tych psychicznych jak i fizycznych. Po ogromie krzywd, niesprawiedliwości oraz często bezsensownych nakazów, zakazów itp. na-stępuje taki okres w życiu człowieka, w którym możemy mówić o całkowi-tym zezwierzęceniu. Każde masowe użycie siły przez władze, czy to wobec swoich obywateli, czy ludzi innych nacji, pozostawia ogromną bliznę, która pomimo zaleczenia pozostawia odbite w psychice piętno. Przeżyć wojnę, stan wojenny, rewolucje, czy inne powstanie zbrojne może wydawać się sprawą priorytetową, jednak schodzi ona na drugi plan, gdy tuż po okresie zniewolenia nastanie upragniony moment wolności i okaże się, że tak na-prawdę nie ma już, dla kogo żyć. Brak perspektyw potrafi tak mocno przy-gnieść ludzi, iż nie podniosą się oni już nigdy. Jednak znajdują się tak kre-atywne postacie, które chcą i widzą sens w przekazywaniu historii kolejnym pokoleniom, mając równocześnie nadzieję, iż podobne tragedie nie będą już miały nigdy miejsca. Jak ogromny musi być ich żal, gdy widzą zbrojenia oraz zaostrzenia konfliktów.

„Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany, połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat!”

Jednakże chciałabym pochylić się nad determinacją i wolą walki. Iście tyr-tejskie słowa wypływające rytmicznie z utworu Jacka Kaczmarskiego są dla obecnie żyjących jedynie symbolem i melodyjną legendą. Jednak są to słowa tak porywające, że w razie konieczności nie jedna osoba poszłaby walczyć ze słowami tej piosenki na ustach. Do tej pory płynie wiele łez, gdy ludzie posłyszą energiczną, a do tego bardzo charakterystyczną me-lodię wraz z wieloma znaczącymi wyrazami. W imię odzyskania wolności Kaczmarski w sposób zdecydowany nie bał się śpiewać swoich piosenek nawołujących do powstania i próby oswobodzenia się z obleśnych macek komunizmu. Działająca wtedy cenzura nie odnajdywała prawdziwego prze-kazu jego tekstów, często o wątkach dotyczących historii Rosji, co dosko-nale kamuflowało autentyczne treści. „Sen Katarzyny II” doskonale dowodzi głupiej i niepoprawnej pyszałkowości Rosjan, których rozpiera duma słysząc rzekomą wypowiedź wielkiej carycy:

„Na smyczy trzymam filozofów Europy Podparłam armią marmurowe Piotra stropy Mam psy, sokoły, konie - kocham łów szalenie A wokół same zające i jelenie Pałace stawiam, głowy ścinam Kiedy mi przyjdzie na to chęć”

- Miedzy słowami -

16

Page 17: Alter Ego, październik-listopad 2008

Czyż nie o to zawsze chodziło ludowi z Azji, by zastraszyć i mieć w szachu największe głowy europejskiego kontynen-tu? Rubaszność tego narodu przechodzi wszystkie możliwe wyobrażenia, a co za tym idzie na przestrzeni wieków siali postrach na całym świecie, co zresztą doskonale robią do dzisiejszego dnia. Zawsze po osiągnięciu siłą władzy nad większą jednostką powierzchniową następuje etap upicia się swoją siłą, rozchwalonymi możliwościami i sfałszowanymi pochlebstwami. Biorąc pod uwagę wszystkie zniewolenia na-szego kraju przez tego wschodniego zaborcę można zauwa-żyć, że niosło to dla całej społeczności nie tylko zezwierzęce-nie oraz walkę o byt, ale także uwstecznienie gospodarcze, ekonomiczne i psychologiczne. Zmiany osób panujących na danym terenie nie przyniosły nigdy żadnych pozytywnych efektów. Nigdy nie staliśmy się bogatsi, nawet w doświad-czenia. Jako naród zyskaliśmy jedynie bardziej pokaźny zbiór mordów, gwałtów, wysiedleń, masowych egzekucji i bezczel-ności ze strony najeźdźcy.Takie scenariusze powtarzają się, co krok w historii, gdy jedni są zadufanymi w sobie władcami i uważają resztę ludzi, którzy im podlegają jako zające i je-lenie, choć często te oto „stwory leśne” w sposób niezbyt skomplikowany wystrychną na dudka swoich czcigodnych ojców narodu.

Przywołana, dzięki tekstowi J. Kaczmarskiego, społeczna determinacja zawsze towarzyszyła Polakom w czasie znie-wolenia przez zaborców. Nie chodzi tu jedynie o zbrojne wy-stąpienie przeciwko stręczycielowi, ale także rozniecanie du-cha polskości wśród wzrastających pokoleń. Zdarzyła się jak wiadomo taka sytuacja, iż Polska znikła z map na 123 lata. Owszem kraj został zlikwidowany, ale naród żył nadal na za-garniętych ziemiach i pomimo podporządkowaniu się prawu nie pozwolił na wyplenienie wartości i cech jakie niesie bycie Polakiem. Ale tu wciąż powracam do tematu naszej ojczyzny, ale chciałabym zauważyć, że ten schemat jest jak najbardziej odpowiedni dla innych narodowości, które muszą zmagać się z niechcianą polityką, która z tak wielką troską niosą im są-siedzi. Na świecie żyje tak wiele narodowości, iż nie sposób zjednoczyć niektórych z nich i stworzyć wspólne państwo, a im większa będzie próba przyłączenia terenów słabszego państwa do wielkiego mocarstwa, tym bardziej wybuchowy będzie odzew ze strony zaatakowanych, których największym argumentem, dającym im powód do wojny, będzie stwierdze-nie, iż jest to po prostu przeciwnik, którego trzeba usunąć. Tak paradoksalne sytuacje zdarzają się na każdym kroku, co widać chociażby przyglądając się wydarzeniom z ostatnich miesięcy, tzn. działania Rosji.

Ale dlaczego nikt nie stanie w obronie zagrożonych jedno-stek? Przecież na przestrzeni wieków można było odnaleźć państwa na tyle silne, iż mogłyby zagrozić tworzącemu się imperium. Niestety zawsze łatwiejsze jest chowanie głowy w piasek, bądź udawania, że problem nie istnieje. Coś tak waż-nego jak ludzka i narodowa tragedia dzieje się tuż obok, ale inni wolą nie mieszać się w te sprawy właśnie w obawie, by ten problem nie stał się także ich problemem, bo nie są oni w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie: Jak zwalczyć próbę zniewolenia/zniewolenie?.

Lidia GryczChcesz podyskutować z autorem?

[email protected]

17

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 18: Alter Ego, październik-listopad 2008

Historia teatru Brama (cz. III)Młodzi gniewni?

Goleniowska premiera kolejnej sztuki Teatru Brama Niedobre oblicza odbyła się 3 września 2004 r. Wcześniej wystawiono już siedmiokrotnie – w Strzelewie, w Niemczech, na Łotwie oraz na goleniowskim przedpremierowym pokazie za-mkniętym w Zakładzie Karnym dla grupy osadzonych przedstawienie oparto na niedokończonym dramacie Witolda Gombrowicza pt. Historia. Niedobre oblicza są „przede wszystkim głosem młodych ludzi, groteskowym a zarazem smutnym obrazem rodziny i społeczeństwa, tego co nazywamy sposobami bycia”. Widać również w Niedobrych obliczach pierwsze kroki ku następnym sztukom Bramy – Poszukiwaczom szczęścia i My. Jacewicz przyznaje, że tym razem główny akcent w całym przedstawieniu położył na grę młodych aktorów. „Tylko ich nakierowy-wałem, chciałem, by jak najwięcej w spektaklu było ich samych. Nie chciałem zatracić ich autentyczności i swobody w używaniu środków”. „Niedobrym obliczom przyświecała myśl przewodnia twórczości Gombrowicza. Człowiek nieuchronnie w kontaktach z innymi ludźmi zostaje wtłoczony w formę, która jest mu obca, i która go przytłacza – ale nie ma możliwości się od niej uwolnić”. „Młody człowiek staje się dojrzałym w taki sposób, w jaki go stwarzają inni – rodzice, nauczyciele, społeczeństwo. Człowiek jest kreowany przez innych, ludzie tworzą się nawzajem i nadają sobie formy, albo to, co nazywamy >>sposobami życia<<. (…) Każdemu z nas trudno uwolnić się od sytuacji, kiedy ktoś przyprawia nam gębę”. Formą buntu, poprzez którą główny bohater podejmuje walkę z natarczywym otoczeniem jest chodzenie na boso. Autorzy spektaklu przekornie pytają nas, czy „będąc boso jesteśmy bezbronni, ale czy to wystarcza, żeby nie prowokować ataku?”.

Spektakl wzbudził mieszane uczucia. Wśród widzów pojawiały się krańcowo róż-ne opinie na jego temat. Elżbieta Gadowska na łamach Naszego Goleniowa za-chwalała przedstawienia i wszystkich młodych odtwórców ról. Diametralnie innego zdania był Adam Gniazdowski, który ocenił całość jako „utrzymaną w groteskowej zwariowanej, lecz w gruncie rzeczy przewidywalnej konwencji”, która nie przeko-nywała. Podobny w sądach okazał się Paweł Palica, który to goleniowską premie-rę spektaklu przyrównał do nadmuchanego balonu, który „pękł jak bańka mydlana, kiedy to przy niemal pełnej widowni okazało się, że sztuka jest miałka i naiwna w treści, nijaka w formie, a jej jedyną zaletą jest poprawne wykonanie. O zgrozo, jest też zaangażowana politycznie.” Zarzucano reżyserowi przede wszystkim liczne przekłamania i zbytnie uproszczenie gombrowiczowskiej ironii oraz korzystanie ze stale obecnych w kulturze motywów buntu. Wydawać by się mogło, że Niedobre oblicza to – w przeciwieństwie do poprzednich przedstawień odważnie kroczących naprzód – ruch naznaczony zachowawczością i pozbawiony ekscytującej, rzuca-jącej na stare pytania nowe światło, teatralnej formy. Ciekawym zarzutem okazał się ten wymierzony przez dziennikarza festiwalowej gazety Bramatu Teatr Mundi: „co autor sztuki miał namyśli? Biją się w nas dwie odpowiedzi. Albo w sztuce jest jedna myśl, przedstawiona bardzo rozwlekle, albo mamy wiele wątków z których nie da się wychwycić najważniejszego przesłania…”

Zasługą artystów Teatru Brama odbył się również trzeci już zorganizowany w Goleniowskim Domu Kultury wieczór piosenki aktorskiej, tym razem pod nazwą Poeci nie zjawiają się przypadkiem, wystawiony w dzień zaduszny 31 paździer-nika 2004 roku ku czci artystów, którzy odeszli z tego świata. Wśród piosenek odśpiewanych tego wieczoru przez młodych aktorów były takie szlagiery jak Pod papugami, Mury, kompozycje Ryśka Riedla, Agnieszki Osieckiej (Niech żyje bal – brawurowo wykonany przez Annę Pawel przebraną – zgodnie z przedśmiertnym życzeniem Osieckiej - w zniszczoną suknię ślubną), Grzegorza Ciechowskiego, Jeremiego Przybory, Jimiego Henrixa i wielu innych.

- Teatr -

18

Page 19: Alter Ego, październik-listopad 2008

Wyreżyserowany przez Daniela Jacewicza wieczór poprowadził demonicznie ucharakteryzo-wany Marek Kościółek, odczytujący ze sceny fragmenty dzieł i wspomnień poświęconych bo-haterom wieczoru. Przez scenę przewinęła się cała plejada goleniowskich artystów: Jesienni Przyjaciele, Ewa Sałecka (fortepian), Marcin Orłowski (skrzypce), Krystian Godlewski oraz członkowie Bramy.

Na kolejną premierę fascynaci Bramy musieli długo poczekać. Poszukiwaczy szczęścia (bo tak nazywała się kolejna sztuka) wystawiono dopiero 18 marca 2005 roku, podczas III gole-niowskich obchodów Międzynarodowego Dnia Teatru. „Po nie do końca udanych Niedobrych obliczach młodzieżowa grupa Bramy tonuje nastroje, odkłada na później krucjatę przeciwko porządkowi społecznemu i… wychodzi jej to na dobre”. Młodzi aktorzy pytają czym jest i gdzie szukać szczęścia. I „uświadamiają sobie, że jest ono pojęciem względnym i nie zawsze wy-gląda tak, jakby sobie tego życzyli. Każdy z czterech poszukiwaczy prezentuje inną postawę wobec szczęścia i inaczej je rozumie. Bohaterowie są >>wiecznymi wędrowcami<<, ludźmi, którzy zawsze do czegoś dążą i zawsze czegoś potrzebują”. Spektakl nie zdobył niesamowi-tego uznania, ale z pewnością choć trochę udało mu się odwrócić uwagę od artystycznego niewypału, którym pozostał w opinii większości poprzedni spektakl teatru. W Poszukiwaczach szczęścia zagrali: Malwina Szwaczyk, Adrian Grabkowski, Michał Krzywaźnia i Marcin Szczy-ciński.

Poszukiwania podjęte przez aktorów Bramy być może najlepiej opisuje tekst programowy przygotowany przy okazji współorganizowanych w trakcie festiwalu teatralnego Bramat przez goleniowski teatr warsztatów teatralnych „Dusza, Ciało, Maszyna”: „My, młodzi, zauważamy coraz większą trudność w porozumiewaniu się z ludźmi starszymi. Niejednokrotnie słyszymy od nich, .że nas nie rozumieją, zarówno naszego języka, sposobu bycia, spędzania wolnego czasu a także naszych poglądów na otaczającą nas rzeczywistość. Skoro nasz język jest niewystarczający do tego by powiedzieć o naszych problemach, musimy poszukać innego środka wyrazu – mowy ciała, performance, body art., specyfika miejsca. (…) Będziemy starać się, nauczyć najbardziej uniwersalnych środków wyrazu. Za jego pośred-nictwem będziemy chcieli przedstawić rzeczywistość taką, jaką my ją widzimy. My, to znaczy młodzież, niezależnie od tego z jakiego kraju pochodzi, jakiego jest wyznania, płci, koloru skó-ry itp. Najważniejsze jest zostawić wszelkie podziały na boku, odszukać to co jest wspólne, a jest tego naprawdę sporo.”

Efektem poszukiwań i największą akcją plenerową, w której Brama aktywnie uczestniczyła była barykada na moście w trakcie trwającego w Goleniowie Festiwalu Hanzeatyckiego w sierpniu 2005 roku. „Zamiar nasz był taki, żeby ludzi na początek zdenerwować, pokazać im jak to jest, gdy stawiane są między nami granice” – wyjaśniał Jacewicz w wywiadzie udzielo-nym Gazecie Goleniowskiej. „Nie tylko fizyczne, ale także mentalne. Przecież gdy coś nam przeszkadza, to sytuacja taka zmusza od myślenia co zrobić, by znowu było dobrze. My chcieliśmy pokazać, że można to zrobić, że można przekroczyć najróżniejsze granice. Mam nadzieję, że się udało”.

Z człowieka na człowieka…

2006 rok to przede wszystkim współorganizowany przez Teatr Brama zachodniopomorski przegląd teatrów młodzieżowych Łaknienia, projekt polsko-niemiecko-amerykański oraz po-łączony z warsztatami przygotowawczymi do nowego spektaklu Wiejski Festiwal Teatralny w Strzelewie. Świadectwem poszukiwań stało się również wzięcie udziału aktorów Bramny i kierowanego przez Daniela Jacewicza zespołu wokalnego w dużym artystycznym projekcie (kooperacja z gardzienicką Choreą) na podstawie Antygony Sofoklesa. Jacewicz: „Czasem powietrze staje się zbyt gęste lub ktoś po prostu wybiera inną drogę. To naturalna sprawa i nawet dobrze, że napływa świeża krew. Mamy już wykrystalizowaną grupę, która pracować będzie nad zaplanowanymi na ten rok wydarzeniami. Faktycznie mieliśmy moment zaszycia się, ale teraz wszystko wytryśnie jak fontanna. Co najważniejsze, zaczęliśmy już pracę nad nowym spektaklem. (…) Zależy mi na spokojnej, studyjnej pracy, wgłębianiu się w temat sztuki, wyciągnięciu z niego tego, co się da. Zmęczyłem się ciągłym jeżdżeniem, nie mogę i nie chcę wszędzie być”. Na pytania dziennikarzy o dalszą drogę artystyczną formułowane z okazji mijającego dziesiątego roku działalności teatru reżyser odpowiadał, że „najważniejsze jednak jest to, żeby zadbać o swój rozwój, żeby umocnić się w działaniu. Skończył się czas niewinnego robienia spektaklu i nic poza tym. Czujemy również potrzebę wytworzenia jakie-goś klimatu, zaproszenia innych ludzi do organizowania pewnych rzeczy, stworzenia swojego rodzaju ośrodka, wokół którego będzie się działo”.

- Teatr -

19

Page 20: Alter Ego, październik-listopad 2008

Reżyser i aktorzy wciąż dojrzewają i zbierają doświadczenia, wchodząc mocniej, odważniej i nie-rzadko kontrowersyjnie w życie i świat teatru. Jacewicz: „Ważnym czynnikiem Bramy jest anima-cja, edukacja i kontakt ze społecznością lokalną. Od początku budujemy własną stylistykę, która bierze przede wszystkim swoje źródło z pasji bycia we wspólnocie. Wspólnotę te określają przede wszystkim jako grono ludzi aktywnie pobudzonych do działania. Działania dyskusyjne, sceniczne, warsztatowe, czy też działania >>milczenia<< prowadzić mają przede wszystkim do pobudzania wrażliwości, świadomości oraz estetyki każdego z nas i człowieka, który jest, czy bywa tylko, naszym odbiorcą.”

Pomysł założenia zespołu wokalnego narodził się podczas rozmów, które Daniel Jacewicz pro-wadził z Mariuszem Tarnożkiem w czasie pracy nad spektaklem wg prozy Sergiusza Piaseckiego. Konkretna idea wykrystalizowała się w trakcie organizowanych przez Jacka Ozimka warsztatów wokalnych w Strzelewie a do życia ostatecznie pobudziło ją przedstawienie czterech starogrec-kich pieśni, które Jacewicz obejrzał w Warszawie. Reżyser teatru Brama wespół z Joanną Ogrod-niczak i grupą kilkunastu różnych wiekiem ludzi oddał się wytężonej pracy nad głosem, ciałem i wyzwalaniem energii. Istotny dla kształtu projektu okazał się problem w dotarciu do śpiewanych utworów. „Spisujemy teksty, czasem uda się coś nagrać na dyktafon, przechodzi to jak niegdyś z człowieka na człowieka. I to jest w tym naprawdę piękne. Nie idziemy zresztą tylko w kierunku pieśni ukraińskich. Dzielę to wszystko na kilka projektów (…):bałkański, starogrecki, bułgarski i polski, chcemy zahaczać o różne regiony kulturowe. Robimy to po to, żeby dotykać nowych rzeczy, a taką muzykę i samą pracę nad nią na pewno będziemy mogli wykorzystać w teatrze” – opowiadał Jacewicz,

Wreszcie, ciekawym pomysłem stał się happening zorganizowany pod goleniowską restauracją Labirynt. Teatr Brama sfingował przybycie znanego idola polskiej młodzieży i lidera grupy Ich Tro-je – Michała Wiśniewskiego. Przebrany za lidera zespołu Ich Troje Michał Kościółek spotkał na miejscu ok. 700 osób, które dowiedziawszy się o przybyciu słynnego piosenkarza do Goleniowa przybyło mu na powitanie. „To, co zobaczyliśmy w trakcie naszego happeningu, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania” – powiedział dyrektor Bramy. „Naszym celem byłą wspólna zabawa z mieszkańcami naszego miasta”.

Ale rok 2006 to również – i być może (niestety) przede wszystkim – afera wywołana przez „nie do końca zrównoważonego podopiecznego” który „postawił mało przekonywujące zarzuty uwiedze-nia” adresowane w stronę Daniela Jacewicza. Cezary Martyniuk pisze: „Wprawdzie prokuratura Jacewicza z zarzutów oczyściła, ale władze gminy postanowiły, że nie ma dla niego miejsca w domu kultury. Nie ma, bo opowieści wspomnianego młodzieńca zawierały podobno jakieś szoku-jące tajemnice obciążające Jacewicza. Jakie? – tego nie powiedziano, pozostawiając miejsce dla domysłów, a Jacewiczowi nie pozwalając zarzutów obalić.”

Zaangażowanie w pracę Stowarzyszenia oraz udział w wielu projektach międzynarodowych spo-wodował, że na kolejną „tradycyjną” premierę spektaklu entuzjaści teatru musieli poczekać aż do 8 września 2007 roku, kiedy w Stacji Muzycznej Rampa w Goleniowie wystawiono sztukę zatytu-łowaną My. Spektakl stał się wynikiem wspólnej pracy reżysera Daniela Jacewicza oraz młodych ludzi z Teatru Brama. To szczera opowieść powstała w wyniku wielogodzinnych prób, które w dużej części składały się z rozmów, zabaw i refleksji o sobie samych. Każda z osób tworzą-cych spektakl wniosła własną historię, przez co stał się on interesującym kolażem jednostkowych opowieści składających się na obraz świata widzianego oczami młodych ludzi. Spektakl mówi o lękach, przemijaniu, samotności i uwikłaniu w zaprogramowane z góry życie. Mimo wszystko nie jest to historia smutna. Jest w niej wiele miejsca na marzenia w osobistej wyprawie każdego z nas.

Zygmunt Heland o spektaklu: „Ta ekspresyjność i konkretność mogła trochę drażnić, ale bez nich i słownictwa wszystko straciłoby na autentyczności. Spektakl na szczęście nie został całkiem zakrzyczany, była spora amplituda nastrojów, fragmenty ciche i głośne, a młodzi ludzie przecież przedstawili dokładnie to, o czym na co dzień rozmawiają”. Gazeta Goleniowska: „Ekspresyjny, krzykliwy, pełen typowego dla młodych ludzi buntu i pretensji do otaczającego świata, który nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł, nie rozumie, zabrania, ogranicza”. Przede wszystkim jednak zwraca uwagę ciekawym ujęciem plastycznym i artystycznym: bardzo świadomie zbudowany sta-nowi szczytowy w obecnej drodze teatru moment bycia w teatrze rozumianego jako uczestnictwo we wspólnocie oraz wypracowanie pewnego rodzaju sposobu gry – a właściwie sposobu bycia aktora na scenie i poza nią.

Sebastian Urbaniak

Chcesz podyskutować z [email protected]

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 21: Alter Ego, październik-listopad 2008

Post scriptumPora wprowadzenia tego działu wydaje się uzasadniona. Coś się koń-czy, coś się zaczyna – każda granica ma dwie strony. Zadałem sobie pytanie czym jest Alter Ego i po długim milczeniu doznałem uczucia olśnienia. Alter Ego jest doświadczaniem samotności. Alter Ego – Dru-gie Ja – kamufluje to Pierwsze. Wszystko nagle ułożyło się w zgrabną całość – nazwa nabrała znaczenia a forma – treści. Fakt, że projekt ten być może traktuję nazbyt autorytarnie znalazł uzasadnienie. Nie ukrywam, że od kilku miesięcy moje myślenie zawsze obraca się wokół problemu Alter Ego, że stało mi się ono w jakiś podświadomy sposób niesamowicie bliskie. Wydawać by się mogło, że przecież takie mia-ło być od początku, że każdy twór już od swego powstania zasługu-je na ojczyną miłość. Ale każda miłość dojrzewa i dopiero z czasem zyskuje świadomość – dopiero z czasem zaczynamy odczuwać, że istnieje coś tak nam niesamowicie bliskiego i stanowiącego niejako odwzorowanie naszego na tym świecie bytowania. Świadomość taką zyskujemy dopiero w momencie straty. Wtedy, gdy wydawałoby się, że pozostaliśmy całkowicie sami, zdani na łaskę i niełaskę losu. Za-wsze pozostaje z nami uczucie samotności. A więc może samotność to immanentna cecha ludzkiego istnienia? Może nie powinniśmy jej wy-kluczać, ale zrozumieć i przystać na nią? Może nie ma sensu czynić na nią kolejnego zamachu i udawać, że jesteśmy wobec niej obojętni?

Wszelkie próby zracjonalizowania tego, co czuję nie mają sensu. Przy-jaciół tym samym nie zdobędę, wrogów nie zadowolę. Popełniłem w życiu mnóstwo błędów, z których wielu dzisiaj nie potrafię zrozumieć. Ale się ich nie wyrzekam, nie żałuję. Ideałem wciąż pozostaje dla mnie Stawrogin, postać z Dostojewskiego, uosabiający wszelkie możliwe sprzeczności, a co za tym idzie całe człowieczeństwo, z jego patosem i biologią. Wszystkim, którzy tego nie chcą zrozumieć, lub tę myśl usil-nie pragną od siebie odegnać, życzę dobranoc i miłych snów. Niektó-rzy bowiem – w przeciwieństwie do Was, szczęśliwie wypełniających propagandę sukcesu – sny miewają tylko po nasennych tabletkach.I nie czynię tym samym żadnych aluzji – nie straszę i nie prowo-kuję. Nieszczęśliwie padłem ofiarą demona Bezsenności – cze-goś, co zapewne trapi każde żywe stworzenie, a co tłumaczy się prostym przywiązaniem do życia. Nie jest odkrywczym stwier-dzenie, że ludzkim działaniem kieruje przede wszystkim instynkt przetrwania – co innego jednak, gdyby przyjrzeć się jego mechani-zmowi, gdyby spróbować z nim zagrać i uczynić sobie z niego żart.

Żadne samobójstwo nie jest rozwiązaniem problemu, który tu-taj określę mianem egzystencjalnego raka, bo czy chwast po-trafi sam siebie wyrwać z korzeniami? Problemem nie jest życie. Problemem jest istnienie. A to już istotna różnica.

Sebastian Urbaniak

21

Alter Ego - pazdziernik - listopad 2008

Page 22: Alter Ego, październik-listopad 2008

Alter Ego – bezpłatnik kulturalny

Nr 4-5 (8-9), pazdziernik - listopad 2008

Redaktor naczelny: Sebastian Urbaniak (tel. 507168434)

Komentatorzy: Mariusz Drozdowski, Piotr WymysłowskiPolityka: Michał Kamecki

Społeczeństwo i życie codzienne: Mariola BadowskaPoezja i literatura: Mariola Badowska, Lidka Grycz;

Kino: Sebastian Urbaniak; Teatr: Marcin Szczyciński

Panoramy filozofii: Justyna Grzeszczuk; Felietoniści: Lidia Grycz, Hanna Jelec

Gościnnie: Leszek Ozimek, Wojciech DorżynkiewiczProjekt graficzny: Paweł Machomet

Numer zamknięto: 24.08.2008r.Wydawca: Urząd Miasta i Gminy w Goleniowie

Kontakt: [email protected]

Instytucje wspierające: Goleniowski Dom Kultury, Stacja Muzyczna RAMPA,

Centrum Animacji Młodzieży, Urząd Miasta i Gminy w Goleniowie,

Stowarzyszenie Edukacyjno-Społeczno-Kulturalne Teatr BRAMA, Koło Naukowe Socjologicznego Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.