Adam Mickiewicz Do M*** - STREFA EFEKTYWNEJ...

70
Adam Mickiewicz Do M*** (fragment) Precz z moich oczu!... poslucham od razu, Precz z mego serca!... i serce poslucha, Precz z mej pamięci!... nie... tego rozkazu Moja i twoja pamięć nie poslucha. Jak cień tym dluższy, gdy padnie z daleka, Tym szerzej kolo żalobne roztoczy... Tak moja postać, im dalej ucieka, Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy. Na każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą plakal, gdziem się z tobą bawil, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawil... Adam Mickiewicz Pielgrzym U stóp moich kraina dostatków i krasy, Nad glową niebo jasne, obok piękne lice; Dlaczegoż stąd ucieka serce w okolice Dalekie, i - niestety! Jeszcze dalsze czasy? Litwo! pialy mi wdzięczniej twe szumiące lasy Niż slowiki Bajdaru, Salhiry dziewice, I weselszy deptalem twoje trzęsawice Niż rubinowe morwy, zlote ananasy. Tak daleki! tak różna wabi mię ponęta; Dlaczegoż roztargniony wzdycham bez ustanku Do tej, którą kochalem w dni moich poranku? Ona w lubej dziedzinie, która mi odjęta, Gdzie jej wszystko o wiernym powiada kochanku, Depcąc świeże me ślady czyż o mnie pamięta? Cyprian Norwid, Moja piosnka [II] Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla d a r ó w Nieba.... Tęskno mi, Panie... * Do kraju tego, gdzie winą jest dużą Popsować gniazdo na gruszy bocianie, Bo wszystkim slużą... Tęskno mi, Panie... * Do kraju tego, gdzie pierwsze uklony Są jak odwieczne Chrystusa wyznanie: „B ą d ź p o c h w a l o n y!” Tęskno mi, Panie... * Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej, Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie, Równie niewinnej...

Transcript of Adam Mickiewicz Do M*** - STREFA EFEKTYWNEJ...

Adam Mickiewicz Do M*** (fragment) Precz z moich oczu!... posłucham od razu, Precz z mego serca!... i serce posłucha, Precz z mej pamięci!... nie... tego rozkazu Moja i twoja pamięć nie posłucha. Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka, Tym szerzej koło żałobne roztoczy... Tak moja postać, im dalej ucieka, Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy. Na każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił... Adam Mickiewicz Pielgrzym U stóp moich kraina dostatków i krasy, Nad głową niebo jasne, obok piękne lice; Dlaczegoż stąd ucieka serce w okolice Dalekie, i - niestety! Jeszcze dalsze czasy? Litwo! piały mi wdzięczniej twe szumiące lasy Niż słowiki Bajdaru, Salhiry dziewice, I weselszy deptałem twoje trzęsawice Niż rubinowe morwy, złote ananasy. Tak daleki! tak różna wabi mię ponęta; Dlaczegoż roztargniony wzdycham bez ustanku Do tej, którą kochałem w dni moich poranku? Ona w lubej dziedzinie, która mi odjęta, Gdzie jej wszystko o wiernym powiada kochanku, Depcąc świeże me ślady czyż o mnie pamięta? Cyprian Norwid, Moja piosnka [II] Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla d a r ó w Nieba.... Tęskno mi, Panie... * Do kraju tego, gdzie winą jest dużą Popsować gniazdo na gruszy bocianie, Bo wszystkim służą... Tęskno mi, Panie... * Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony Są jak odwieczne Chrystusa wyznanie: „B ą d ź p o c h w a l o n y!” Tęskno mi, Panie... * Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej, Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie, Równie niewinnej...

Tęskno mi, Panie... * Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia, Do tych co mają t a k za t a k – n i e za n i e – Bez światło-cienia... Tęskno mi, Panie... * Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi? I tak być musi, choć się tak nie stanie Przyjaźni mojej!... Tęskno mi, Panie... Józef Wybicki Pieśń Legionów Polskich we Włoszech Jeszcze Polska nie umarła, Kiedy my żyjemy, Co nam obca moc wydarła, Szablą odbijemy. Marsz, marsz, Dąbrowski, Do Polski z ziemi włoskiej, Za Twoim przewodem złączem się z narodem. Jak Czarniecki do Poznania Wracał się przez morze, Dla ojczyzny ratowania Po szwedzkim rozbiorze. Marsz, marsz, Dąbrowski... Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, Będziem Polakami, Dał nam przykład Bonaparte, Jak zwyciężać mamy. Marsz, marsz, Dąbrowski... Niemiec, Moskal nie osiędzie, Gdy jąwszy pałasza, Hasłem wszystkich zgoda będzie I Ojczyzna nasza. Marsz, marsz Dąbrowski... Już tam ociec do swej Basi Mówi zapłakany: „Słuchaj jeno, pono nasi Biją w tarabany.”

Marsz, marsz Dąbrowski... Na to wszystkich jedne głosy: „Dosyć tej niewoli, mamy racławickie kosy, Kościuszkę Bóg pozwoli”. Marsz, marsz, Dąbrowski.. Alojzy Feliński Hymn Boże! coś Polskę przez tak liczne wieki Otaczał blaskiem potęgi i chwały, I tarczą swojej zasłaniał opieki Od nieszczęść, które przywalić ją miały; Chór: Przed twe ołtarze zanosim błaganie. Naszego Króla zachowaj nam Panie! Ty, coś ją potem, tknięty jej upadkiem. Wspierał walczącą za najświętszą sprawę, I chcąc świat cały mieć jej męstwa świadkiem, Wśród samych nieszczęść pomnożył jej sławę: Przed twe ołtarze... Ty, coś na koniec nowymi ją cudy Wskrzesił, i sławne z klęsk wzajemnych w boju Połączył z sobą dwa braterskie ludy, Pod jedno bedno berło Anioła pokoju; Przed twe ołtarze... Wróć nowej Polsce świetność starożytną I spraw, niech pod Nim szczęśliwą zostanie; Niecił sprzyjaźnione dwa narody kwitną, I błogosławią Jego panowanie; Przed twe ołtarze.... „Gazeta Warszawska” nr 58, Warszawa 20 VII 1816 Aleksander Fredro Małpa w kąpieli Rada małpa, że się śmieli, Kiedy mogła udać człeka, Widząc panią raz w kąpieli, Wlazła pod stół – cicho czeka. Pani wyszła, drzwi zamknęła; Małpa figlarz – nuż do dzieła! Wziąwszy pański czepek ranny, Prześcieradło I zwierciadło –

Szust! Do wanny. Dalej kurki kręcić żwawo! W lewo, w prawo, Z dołu, z góry, Aż się ukrop puścił z rury. Ciepło – miło – niebo – raj! Małpa myśli: „W to mi graj!” Hejże! – kozły, nurki, zwroty, Figle, psoty, Aż się wody pod nią mącą! Ale ciepła coś za wiele... Trochę nadto... Ba, gorąco!... Fraszka! – Małpa nie cielę, Sobie poradzi: Skąd ukrop ciecze, Tam palec wsadzi. „Aj! Gwałtu! Piecze!” Nie ma co czekać, Trzeba uciekać! Małpa w nogi Ukrop za nią - tuż, tuż w trop Aż po progi. Tu nie żarty – parzy stopy... Dalej w okno... Brzęk! Uciekła Że tylko palce popiekła, Nader szczęśliwa. – Tak to zwykle w życiu bywa. Juliusz Słowacki Rozłączenie Rozłączeni – lecz jedno o drugim pamięta; Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku, Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta; Wiem, o jakiej godzinie wraca bólu fala, Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska. Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala I łzę różową leje, i skrą siną błyska. A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać. Znając twój dom - i drzewa ogrodu, i kwiaty, Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać, Między jakimi drzewy szukać białej szaty. Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć. Osrebrzać je księżycem i promienić świtem: Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.

Potem jezioro z niebem dzielić na połowę, W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem; Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę, Jak je widzieć w księżycu określone kirem. Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka, Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę stróża; Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża, Za jeziorem – dojrzałem dwa z okien światełka. Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora, Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze, Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora, Zawsze mi świecą – smutno i blado – lecz zawsze... A ty – wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem; Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy, Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem. Cyprian Norwid Wielkość

1 Wiesz, kto jest w i e l k i m? - posłuchaj mię chwilę, Nauczę ciebie Poznawać wielkość nie tylko w mogile, W dziejach lub w niebie.

2 Wielkim jest człowiek, któremu wystarczy Pochylić czoła, Żeby bez włóczni w ręku i bez tarczy Zwyciężył zgoła!

3 Niższym się stawszy, on Zawiść poniża, A Zawiść w czwały Leci i czepia mu znamiona k r z y ż a, Wołając: "M a ł y!"

4 I kłamie sobie, jak kłamała pierwej, Gdy on, z westchnieniem, Przyjmuje sławę i niesławę - n e r w y, Prawdę - sumieniem.

5 Ludzie więc chlubią się, że wielkich znali, K’temu jedynie, Iż nie poznają się na wielkim mali Pierwej, aż zginie.

6 Podobnież niedźwiedź: pierw trupa zakopie, By dobył z trumny. ----------------------------------------------------- Lecz to w Syberii, nie zaś w Europie Bywa rozumnej. Cyprian Kamil Norwid Daj mi wstążkę błękitną Daj mi wstążkę błękitną - oddam ci ją Bez opóźnienia... Albo - daj mi cień twój z giętką twą szyją: Nie chcę cienia. ** Cień - zmieni się, gdy ku mnie skiniesz ręką, Bo - on nie kłamie! Nic - od ciebie nie chcę, śliczna panienko, Usuwam ramię... *** Bywałem ja - od Boga nagrodzonym, Rzeczą mniej wielką: Spadłym listkiem, do szyby przyklejonym, Deszczu kropelką... Adam Mickiewicz Świtezianka Jakiż to chłopiec piękny i młody? Jaka to obok dziewica? Brzegami sinej Świteziu wody Idą przy świetle księżyca. Ona mu z kosza daje maliny, A on jej kwiatki do wianka; Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, Pewnie to jego kochanka. [...] Młody jest strzelcem w tutejszym borze, Kto jest dziewczyna? - ja nie wiem. Skąd przyszła? - darmo śledzić kto pragnie, Gdzie uszła? - nikt jej nie zbada. Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie, Jak ognik nocny przepada. "Powiedz mi, piękna, luba dziewczyno, Na co nam te tajemnice, Jaką przybiegłaś do mnie drożyną? Gdzie dom twój, gdzie są rodzice? [...] Zawsze mam czekać twojego przyścia Na dzikich brzegach jeziora? Zawszeż po kniejach jak sarna płocha, Jak upiór błądzisz w noc ciemną?

Zostań się lepiej z tym, kto cię kocha, Zostań się, o luba! ze mną. [...] "Stój, stój - odpowie - hardy młokosie, Pomnę, co ojciec rzekł stary: Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie, A w sercu lisie zamiary. [...] Ale czy będziesz mnie stały?" Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku, Piekielne wzywał potęgi, Klął się przy świętym księżyca blasku, Lecz czy dochowa przysięgi? "Dochowaj, strzelcze, to moja rada: Bo kto przysięgę naruszy, Ach, biada jemu, za życia biada! I biada jego złej duszy!" To mówiąc dziewka więcej nie czeka, Wieniec włożyła na skronie I pożegnawszy strzelca z daleka, Na zwykłe uchodzi błonie. [...] Sam został, dziką powraca drogą, Ziemia uchyla się grząska, Cisza wokoło, tylko pod nogą Zwiędła szeleszcze gałązka. Idzie nad wodą, błędny krok niesie, Błędnymi strzela oczyma; Wtem wiatr zaszumiał po gęstym lesie, Woda się burzy i wzdyma. Burzy się, wzdyma, pękają tonie, O niesłychane zjawiska! Ponad srebrzyste Świtezi błonie Dziewicza piękność wytryska. Jej twarz jak róży bladej zawoje, Skropione jutrzenki łezką; [...] "Chłopcze mój piękny, chłopcze mój młody - Zanuci czule dziewica - Po co wokoło Świteziu wody Błądzisz przy świetle księżyca? Po co żałujesz dzikiej wietrznicy, Która cię zwabia w te knieje: [...] Porzuć wzdychania i żale, Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem Po wodnym pląsać krysztale.” [...] Wtem z zasłon błysną piersi łabędzie, Strzelec w ziemię patrzy skromnie, Dziewica w lekkim zbliża się pędzie I "Do mnie, woła, pójdź do mnie".

[...] Podbiega strzelec i staje w biegu, I chciałby skoczyć, i nie chce; Wtem modra fala, prysnąwszy z brzegu, Z lekka mu w stopy załechce. [...] Zapomniał strzelec o swej dziewczynie, Przysięgą pogardził świętą, Na zgubę oślep bieży w głębinie, Nową zwabiony ponętą. [...] Wtem wietrzyk świsnął, obłoczek pryska, Co ją w łudzącym krył blasku; Poznaje strzelec dziewczynę z bliska, Ach, to dziewczyna spod lasku! "A gdzie przysięga? gdzie moja rada? Wszak kto przysięgę naruszy, Ach, biada jemu, za życia biada! I biada jego złej duszy! Nie tobie igrać przez srebrne tonie Lub nurkiem pluskać w głąb jasną; Surowa ziemia ciało pochłonie, Oczy twe żwirem zagasną. A dusza przy tym świadomym drzewie Niech lat doczeka tysiąca, Wiecznie piekielne cierpiąc żarzewie Nie ma czym zgasić gorąca". Słyszy to strzelec, błędny krok niesie, Błędnymi rzuca oczyma; [...] Roztwiera paszczę otchłań podwodna, Ginie z młodzieńcem dziewica. Woda się dotąd burzy i pieni, Dotąd przy świetle księżyca Snuje się para znikomych cieni; Jest to z młodzieńcem dziewica. Ona po srebrnym pląsa jeziorze, On pod tym jęczy modrzewiem. Kto jest młodzieniec? - strzelcem był w borze. A kto dziewczyna? - ja nie wiem. Adam Mickiewicz Ruiny zamku w Bałakławie Te zamki, połamane zwaliska bez ładu, Zdobiły cię i strzegły, o niewdzięczny Krymie! Dzisiaj sterczą na górach jak czaszki olbrzymie, W nich gad mieszka lub człowiek podlejszy od gadu. Szczeblujemy na wieżycę! Szukam herbów śladu; Jest i napis, tu może bohatera imię, Co było wojsk postrachem, w zapomnieniu drzymie,

Obwinione jak robak liściem winogradu. Tu Grek dłutował w murach ateńskie ozdoby, Stąd Italczyk Mongołom narzucał żelaza I mekkański przybylec nucił pieśń namaza. Dziś sępy czarnym skrzydłem oblatują groby; Jak w mieście, które całkiem wybija zaraza, Wiecznie z baszt powiewają chorągwie żałoby. Juliusz Słowacki, Hymn Smutno mi, Boże! - Dla mnie na zachodzie Rozlałeś tęczę blasków promienistą; Przede mną gasisz w lazurowej wodzie Gwiazdę ognistą... Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze, Smutno mi, Boże! Jak puste kłosy z podniesioną głową Stoję rozkoszy próżen i dosytu... Dla obcych ludzi mam twarz jednakową, Ciszę błękitu. Ale przed Tobą głąb serca otworzę, Smutno mi, Boże! Jako na matki odejście się żali Mała dziecina, tak ja płaczu bliski, Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali Ostatnie błyski... Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze, Smutno mi, Boże! Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany, Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem, Widziałem lotne w powietrzu bociany Długim szeregiem. Żem znał je kiedyś na polskim ugorze, Smutno mi, Boże! Żem często dumał nad mogiłą ludzi, Żem prawie nie znał rodzinnego domu, Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi Przy blaskach gromu, Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę, Smutno mi, Boże! Ty będziesz widział moje białe kości W straż nie oddane kolumnowym czołom; Alem jak człowiek, co zazdrości Mogił popiołom...

Więc że mieć będę niespokojne łoże, Smutno mi, Boże! Kazano w kraju niewinnej dziecinie Modlić się za mnie co dzień... a ja przecie Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie, Płynąc po świecie... Więc, że modlitwa dziecka nic nie może, Smutno mi, Boże! Na tęczę blasków, którą tak ogromnie Anieli twoi w niebie rozpostarli, Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie Patrzący - marli. Nim się przed moją nicością ukorzę, Smutno mi, Boże! Cyprian Kamil Norwid Klaskaniem mając obrzękłe prawice Klaskaniem mając obrzękłe prawice, Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny; Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny, Konary swymi wietrząc błyskawice. Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno I już ni miejsca dawano, ni godzin Dla nieczekanych powić i narodzin, Gdy Boży-palec zaświtał nade mną: Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni, Żyć mi rozkazał w żywota pustyni! * Dlatego od was... - o! laury - nie wziąłem Listka jednego, ni ząbeczka w liściu, Prócz może cieniu chłodnego nad czołem (Co nie należy wam, lecz - słońca przyściu...). Nie wziąłem od was nic, o! wielkoludy, Prócz dróg zarosłych w piołun, mech i szalej, Prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy... Samotny wszedłem i sam błądzę dalej. Po-obracanych w przeszłość nie pojęte, A uwielbione - spotkałem niemało! W ostrogi rdzawe utrafiałem piętę W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało. Nieraz Obyczaj stary zawadziłem, Z wyszczerzonymi na jutrznię zębami, Odziewający się na głowę pyłem, By noc przedłużył, nie zerwał ze snami. * Niewiast, zaklętych w umarłe formuły, Spotkałem tysiąc - i było mi smętno, Że wdzięków tyle widziałem - nieczuły! - Źrenicą na nie patrząc bez-namiętną.

Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurowę, Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne, A motyl nocny wzleciał jej nad głowę, Zadrżał i upadł... i odeszły, senne... * I nic - nie wziąłem od nich w serca wnętrze, Stawszy się ku nim, jak one, bezwładny, Tak samo grzeczny i zarówno ż a d n y , Że aż mi coraz szczęście niepojętsze! - Czemu? dlaczego? w przesytu-Niedzielę Przyszedłem witać i żegnać tak wiele?... Nic nie uniósłszy na sercu, prócz szaty - Pytać was - nie chcę i nie raczę: k a t y !... * Piszę - ot! czasem... piszę n a B a b i l o n D o J e r u z a l e m ! - i dochodzą listy. To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon Albo nie?... piszę - pamiętnik artysty, Ogryzmolony i w siebie pochylon - Obłędny!... ależ - wielce rzeczywisty! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . * Syn - minie pismo, lecz ty wspomnisz, wnuku, Co znika dzisiaj (iż czytane pędem) Za panowania Panteizmu-druku, Pod ołowianej litery urzędem - I jak zdarzało się na rzymskim bruku, Mając pod stopy katakomb korytarz, Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie, Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz, Ale on wspomni mnie... bo mnie nie będzie! Cyprian Kamil Norwid W Weronie

1 Nad Kapuletich i Montekich domem Spłukane deszczem, poruszone gromem, Łagodne oko błękitu

2 Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów, Na rozwalone bramy do ogrodów, I gwiazdę zrzuca ze szczytu

3 Cyprysy mówią, że to dla Julietty, Że dla Romea - ta łza znad planety Spada i groby przecieka;

4 A ludzie mówią i mówią uczenie, Że to nie łzy są, ale że kamienie, I - że nikt na nie nie czeka!

Słowacki Juliusz Beniowski Pieśń I (wersy 1-144) Za panowania Króla Stanisława Mieszkał ubogi szlachcic na Podolu; Wysoko potem go wyniosła sława; Szczęścia miał mało w życiu, więcej bolu; Albowiem była to epoka krwawa I kraj był cały na rumaku, w polu; Łany, ogrody leżały odłogiem, Zaraza stała u domu za progiem. Maurycy Kaźmierz Zbigniew miał z ochrzczenia Imiona; rodne nazwisko Beniowski. Tajemniczą miał gwiazdę przeznaczenia, Co go broniła jako Częstochowski Szkaplerz - od dżumy, głodu, od płomienia I od wszystkich plag - prócz śmierci i troski; Bo w życiu swoim namartwił się bardzo, A umarł, choć był z tych, co śmiercią gardzą. Młodość miał bardzo piękną, niespokojną. Ach! taką tylko młodość nazwać piękną, Która zaburzy pierś jeszcze niezbrojną, Od której nerwy w człowieku nie zmiękną, Ale się staną niby harfą strojną I bite pieśnią zapału nie pękną. Przez całą młodość pan Beniowski bujnie Za trzech ludzi czuł - a więc żył potrójnie. Wioseczkę małą miał - ale dziedziczną, Dwadzieścia miał lat - był u siebie panem. Spraszał do domu szlachtę okoliczną, Fortunka jego ciągle ciekła dzbanem. Miał nadto proces i sprawę graniczną; A prędzej sprawę wygrałby z szatanem Niż z ową psiarnią wtenczas palestrantów: Słowem, że przyszło do długów i fantów. Pozbył się naprzód klinów i futorów, Potem i konie wyprzedał z uprzężą - Nie znano wtedy jeszcze w Polsce szorów, O które żony dziś mężów ciemiężą - Pozbył się potem swoich białozorów, Regentowi dał charty, w rękę księżą Ostatnie grosze dwa za ojca duszę I na ornaty dwa ojca kontusze. Z tych majątkowych ostatnich konwulsji Nie zyskał, jedno wyrok przeciw sobie; Wyrok, w którym rzecz była o ekspulsji.

Mało o to dbał (tracąc na chudobie, Dzisiaj są ludzie młodzi stokroć czulsi), Lecz pan Beniowski rzekł: Ja sam zarobię Na drugą wioskę, et si non mi noces, Fortuna - z wioską nabędę i proces. I znowu mój syn będzie miał przyjemność Z palestrą jadać i być Akteonem, I na przyjaciół wzdychać niewzajemność, I stać, tak jak ja, pod ciemnym jesionem, Który mój ojciec sadził... O nikczemność!... Tu pan Kazimierz jęknął harfy tonem, I na szumiący jesion łzawo spojrzał. W tej chwili zyskał trochę - trochę dojrzał. Trochę skorzystał w sobie jako prawnik, Trochę skorzystał jak człowiek odarty, Na którego sam Pan Sędzia, Zastawnik I Regent - niby trzy głodne lamparty Lub jako muły puszczone na trawnik, Lub jak na duszę rozsierdzone czarty Wpadli, ogryźli i na pocieszenie Rzecz zostawili słodką - doświadczenie. O! doświadczenie! - ty jesteś pancerzem Dla piersi, w której serce nie uderza; Jesteś latarnią nad morskim wybrzeżem, Do której człowiek w dzień pochmurny zmierza, O doświadczenie! jesteś ciepłym pierzem Dla samolubów; tyś gwiazdą rycerza, Bawełną w uszach od ludzkiego jęku; Dla mnie, śród ciemnej nocy - świecą w ręku. Lecz Pan Beniowski liczył lat dwadzieścia, O doświadczenie jak o grosz złamany Nie dbał - wolałby mieć wioskę i teścia, To jest ślubem być dozgonnym związany Z Panną Anielą. - Tej sztuka niewieścia Sprawiła, że był srodze zakochany; Na gitarze grał i rym śpiewał włoski, I wszystko dobrze szło - dopóki wioski Nie stracił... wtenczas po włosku: addio! Po polsku: pisuj do mnie na Berdyczów. Okropne słowa! jeśli nie zabiją, To serce schłoszczą tysiącami biczów. Panna Aniela, dziewczę z białą szyją, Była z rodziny dostatniej A...wiczów... Kochała wiernie - wierność była w modzie - Lecz ojciec - ten stał jak mur na przeszkodzie. Mimo to jednak Aniela, jak róże,

Co nad wysoki mur liściem wybiegną Patrzeć na słońce - oczy miała duże, Czarne - jak róże, co się nad mur przegną I mimo czujne ogrodowe stróże Zerwaniu chłopiąt i dziewcząt ulegną, A potem gorzki los tych niewiniątek Więdnąć na włosach i sercach dziewczątek; Aniela - mimo ojcowskie czuwanie - Widywała się ze swoim Zbigniewem. Kronika milczy, czy to widywanie Odbywało się pod jaworu drzewem, W godzinę, kiedy słychać psów szczekanie, Kiedy słowiki wywołują śpiewem Księżyc spod ziemi; lecz pozwól Asindziej, Że się nie mogli widywać gdzie indziej... Zwłaszcza o innej porze... Ojciec srogi, Do tego wielki oryginał, splennik; Diabeł wie, jakiej wiary: w rzymskie bogi Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik, Chrystusa także krwią oblane nogi Całował; zwał się cesarzów plemiennik... Słowem, była to dziwna meskolancja Świętości, złota, folgi - jak monstrancja. To porównanie pojąłbyś od razu, Gdybyś go widział w złocistym szlafroku, Z łbem łysym, gdzie jak z Rembrandta obrazu Odstrzeliwało słońce; kiedy w mroku Adamaszkowych purpur, stał jak z głazu Kłaniającym się ludziom na widoku; I stał jak martwy, niczym się nie wzruszył, Lecz widać było, że żył - bo się puszył. Zamek jego stał nad rzeczką Ladawą, Na skale, a pod skałą staw był wielki. W tym stawie widać było twarz jaskrawą Słońca i białe łabędzie Anielki; Grobelka z młyńską u końca zastawą, Za groblą kościół Panny Zbawicielki Z trzema wieżami baniastymi w złocie; I chat okienka niby oczy kocie. Wszystko to było dziwnie piękne, cudne! Zwłaszcza że szlachcic, wielki oryginał, Góry uczynił do przebycia trudne, Wężowe w skałach ścieżki powycinał I między róże, co rosły odludne, Postawiał golce rzymskie: ten puginał W ręku swym trzymał i twarz miał brodatą - Skąd łatwo było poznać, że to Kato;

Apollo w morzu zostawił koszulę I na Starosty górach stał bez listka; Dalej w egipskich katakombach... ule; Dalej posągi, którym koniec świstka Wyłaził z gęby i przemawiał czule Do pana zamku jak do Antychrystka... Albowiem wszystkie te wymysły pańskie Nie katolickie były - lecz pogańskie. Pieśń II (wersy 209-248) Przypomnę tylko, że ten paliwoda Zdradą na obóz napadł i wycinał, Czego mu potem była wielka szkoda, Bowiem go czekał stryczek lub puginał. Nie znano jeszcze wówczas Wallenroda I kończył jak pies, kto zdradą zaczynał, Exemplum: oba litewskie Biskupy, Na dwóch latarniach miejskich - oba trupy. Dziś zdrajcom łatwiej - jeśli ich pod lodem Car nie utopi - łatwiej ujść latarni. Krukowiecki jest miasta Wallenrodem, Demokratycznym jest Gurowski. - Czarni, Lecz obu wielka myśl była powodem, Oba chcą Polski, aby ujść bezkarni; Bo zna to dobrze ta piekielna para, Że łatwiej odrwić Polaków - niż cara. Wallendrodyczność, czyli Wallenrodyzm, Ten wiele zrobił dobrego - najwięcej! Wprowadził pewny do zdrady metodyzm, Z jednego zrobił zdrajców sto tysięcy. Tu nie mam więcej już rymu na odyzm, Co od włoskiego odiar-lo - najpręcej Może zastąpić brak polskiego słowa; Wallendrodyczność więc - jest to rzecz nowa. Mój czytelniku, powiem coś na ucho: I sam Paszkiewicz... domyślaj się reszty. - - Co? sam Paszkiewicz? - O tym jeszcze głucho, Lecz jestem pewny. - Pomyślał: A wiesz ty, Że on być musi już przejęty skruchą? On jest Polakiem aż po same meszty, Które mu dzisiaj wyszyła Wallida, Aby Turkiem był dla Abdul Meszyda. - - Tak jest: obaczysz, lecz trzymaj w sekrecie, Co powiedziałem: nie rzucaj się w spiski, Bo wielkim rzeczom przeszkodzisz na świecie, Rzeczom, co jako piorunowe błyski W chmurach się kryją. - Więc już rozumiecie,

Że Dzieduszycki nie miał jednej kreski Od brzegów Dźwiny po hordy Nogajca; Wszyscy w Ojczyźnie mówili: To zdrajca! Pieśń V (wersy 133-180) Chodzi mi o to, aby język giętki Powiedział wszystko, co pomyśli głowa: A czasem był jak piorun jasny, prędki, A czasem smutny jako pieśń stepowa, A czasem jako skarga Nimfy miętki, A czasem piękny jak Aniołów mowa... Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem. Strofa być winna taktem, nie wędzidłem. Z niej wszystko dobyć, zamglić ją tęsknotą, Potem z niej łyskać błyskawicą cichą, Potem w promieniach ją pokazać złotą, Potem nadętą dawnych przodków pychą, Potem ją utkać Arachny robotą, Potem ulepić z błota, jak pod strychą Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa, Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa... I gdyby stary ów Jan Czarnoleski Z mogiły powstał, to by ją zrozumiał Myśląc, że jakiś poemat niebieski, Który mu w grobie nad lipami szumiał, Słyszy, ubrany w dawny rym królewski, Mową, którą sam przed wiekami umiał. Potem by, cicho mżąc, rozważał w sobie, Że nie zapomniał mowy polskiej - w grobie. Więc nie mieszajcie mi się tu, harfiarze, Którym dziś klaska tłum! - precz, mowo smętna, Co myślom własne odejmujesz twarze, Dając im ciągłą łzę lub ciągłe tętna; Wolałbym słuchać morza na wiszarze Jakiej opoki, co wieków pamiętna, W szumie, jakoby w nieskończonym rymie, Odrzuca falom jedno - wielkie imię... Niż... moja Muzo, stój... Od imion własnych Wara! z tej strofy zrobiłabyś cmentarz; Coś na kształt Danta tercetów niejasnych, Do których trzeba dodawać komentarz. Krytykę Dońców i Słowian prekrasnych Zostawmy drugim. Lepiej ją spamiętasz, Gdy ich jak złota strzała Meleagra - Przeszyje pióro Pana Michała Gra.......... “Ej, ty na szybkim koniu!...” Dalej wiecie...

Wieszcz wielki sobie zapytanie czyni, A drugi mu wieszcz w przyległym powiecie Odparł: “Skąd, powiedz, wracają Litwini?” “That is the question!” Tu pytanie trzecie: Komu ty jedziesz? - jak mówią Żmudzini - Które ja czynię naśladując metra: Galop w połowie pierwszej heksametra. Norwid Cyprian Kamil Czarne kwiaty (fragment)

To - później - później - w Paryżu Fryderyk Chopin mieszkał przy ulicy Chaillot, co, od Pól Elizejskich w górę idąc, w lewym rzędzie domów, na pierwszym piętrze, mieszkania ma z oknami na ogrody i Panteonu kopułę, i cały Paryż... jedyny punkt, z którego napotykają się widoki cokolwiek zbliżone do tych, które w Rzymie napotykasz. Takie też i Chopin miał mieszkanie z widokiem takim, którego to mieszkania główną częścią był salon wielki o dwóch oknach, gdzie nieśmiertelny fortepian jego stał, a fortepian bynajmniej wykwintny - do szafy lub komody podobny, świetnie ozdobiony jak fortepiany modne - ale owszem trójkątny, długi, na nogach trzech - jakiego, zdaje mi się, już mało kto w ozdobnym używa mieszkaniu. W tym salonie jadał też Chopin o godzinie piątej, a potem zstępował, jak mógł, po schodach i do Bulońskiego Lasku jeździł, skąd wróciwszy, wnoszono go po schodach, iż w górę sam iść nie mógł. - Tak jadałem z nim i wyjeżdżałem po wielekroć, i raz do Bohdana Zaleskiego, który w Passy mieszkał wtedy, po drodze wstąpiliśmy, nie wchodząc doń na górę do mieszkania, bo nie było komu Chopina wnieść, ale pozostając w ogródku przed domem, gdzie maleńki jeszcze wówczas poety synek na trawniku się bawił...

Od zdarzenia tego ubiegło wiele czasu, a ja nie zachodziłem do Chopina, wiedząc tylko zawsze, jak się ma i że siostra jego z Polski przybyła. Nareszcie zaszedłem razu jednego i odwiedzić go chciałem - służąca Francuzka powiada mi: że śpi; uciszyłem kroku, karteczkę zostawiłem i wyszedłem. - Ledwo parę zstąpiłem schodów, służąca powraca za mną, mówiąc: iż Chopin, dowiedziawszy się, kto był, prosi mię - że jednym słowem nie spał, ale przyjmować nie chce. Wszedłem więc do pokoju obok salonu będącego, gdzie sypiał Chopin, bardzo wdzięczny, iż widzieć mię chciał, i zastałem go ubranego, ale do pół leżącego w łóżku z nabrzmiałymi nogami, co, że w pończochy i trzewiki ubrane były, od razu poznać można było. Siostra artysty siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna... On, w cieniu głębokiego łóżka z firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego... coś, co albo arystokracja ateńska za religię sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej - albo to, co genialny artysta dramatyczny wygrywa np. na klasycznych tragediach francuskich, które lubo nic są do starożytnego świata przez ich teoretyczną ogładę niepodobne, geniusz wszelako takiej np. Racheli umie je unaturalnić, uprawdopodobnić i rzeczywiście uklasycznić... Taką to naturalnie apoteotyczną skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go zastałem... Owóż - przerywanym głosem, dla kaszlu i dawienia, wyrzucać mi począł, że tak dawno go nie widziałem - potem żartował coś i prześladować mię chciał najniewinniej o mistyczne kierunki, co, że mu przyjemność robiło, dozwalałem - potem z siostrą jego mówiłem - potem były przerwy kaszlu, potem moment nadszedł, że należało go spokojnym zostawić, więc żegnałem go, a on, ścisnąwszy mię za rękę, odrzucił sobie włosy z czoła i rzekł: „...Wynoszę się!...” - i począł kasłać, co ja, jako mówił, usłyszawszy, a wiedząc, iż nerwom jego dobrze się robiło silnie coś czasem przecząc, użyłem onego sztucznego tonu i całując go w ramię rzekłem, jak się mówi do osoby silnej i męstwo mającej: „...Wynosisz się tak co rok... a przecież, chwała Bogu, oglądamy cię przy życiu.”

A Chopin na to, kończąc przerwane mu kaszlem słowa, rzekł: „Mówię ci, że wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendôme...” To była moja ostatnia z nim rozmowa, wkrótce bowiem

przeniósł się na plac Vendôme i tam umarł, ale już go więcej po onej wizycie na ulicy Chaillot nie widziałem... Adam Mickiewicz Dziady Upiór Serce ustało, pierś już lodowata, Ścięły się usta i oczy zawarły; Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! Cóż to za człowiek? - Umarły. Patrz, duch nadziei życie mu nadaje, Gwiazda pamięci promyków użycza, Umarły wraca na młodości kraje Szukać lubego oblicza. Pierś znowu tchnęła, lecz pierś lodowata, Usta i oczy stanęły otworem, Na świecie znowu, ale nie dla świata; Czymże ten człowiek? - Upiorem. Ci, którzy bliżej cmentarza mieszkali, Wiedzą, iż upiór ten co rok się budzi, Na dzień zaduszny mogiłę odwali I dąży pomiędzy ludzi. Aż gdy zadzwonią na niedzielę czwartą, Wraca się nocą opadły na sile, Z piersią skrwawioną, jakby dziś rozdartą, Usypia znowu w mogile. Pełno jest wieści o nocnym człowieku, Żyją, co byli na jego pogrzebie; Słychać, iż zginął w młodocianym wieku, Podobno zabił sam siebie. Teraz zapewne wieczne cierpi kary, Bo smutnie jęczał i płomieniem buchał; Niedawno jeden zakrystyjan stary Obaczył go i podsłuchał. Mówi, iż upiór, skoro wyszedł z ziemi, Oczy na gwiazdę poranną wywrócił, Załamał ręce i usty chłodnemi Takową skargę wyrzucił: Duchu przeklęty, po co śród parowu Nieczułej ziemi ogień życia wzniecasz? Blasku przeklęty, zagasłeś i znowu, Po co mi znowu przyświecasz? 0 sprawiedliwy, lecz straszny wyroku! Ujrzeć ją znowu, poznać się, rozłączyć; I com ucierpiał, to cierpieć co roku, I jakem skończył, zakończyć. Żebym cię znalazł, muszę między zgrają Błądzić z długiego, wyszedłszy ukrycia; Lecz nie dbam, jak mię ludzie powitają; Wszystkiegom doznał za życia.

Kiedyś patrzyła, musiałem jak zbrodzień Odwracać oczy; słyszałem twe słowa, Słyszałem co dzień, i musiałem co dzień Milczeć jak deska grobowa. Śmieli się niegdyś przyjaciele młodzi, Zwali tęsknotę dziwactwem, przesadą; Starszy ramieniem ściska i odchodzi Lub mądrą nudzi mię radą. Śmieszków i radców zarówno słuchałem, Choć i sam może nie lepszy od drugich, Sam bym się gorszył zbytecznym zapałem Lub śmiał się z żalów zbyt długich. Ktoś inny myślał, że obrażam ciebie, Uwłaczam jego rodawitej dumie; Przecież ulegał grzeczności, potrzebie, Udawał, że nie rozumie. Lecz i ja dumny, żem go równie zbadał, Choć mię nie pyta, chociaż milczeć umiem; Mówiłem gwałtem, a gdy odpowiadał, Udałem, że nie rozumiem. Ale kto nie mógł darować mi grzechu, Ledwie obelgę na ustach przytrzyma, Niechętne lica gwałci do uśmiechu I litość kłamie oczyma; Takiemu tylko nigdym nie przebaczył, Wszakżem skargami nigdy ust nie zmazał, Anim pogardy wymówić nie raczył, Kiedym mu uśmiech okazał. Tegoż dziś doznam, jeśli dziką postać Cudzemu światu ukażę spod cieni; Jedni mię będą egzorcyzmem chłostać, Drudzy uciekną zdziwieni. Ten dumą śmieszy, ten litością nudzi, Inny szyderskie oczy zechce krzywić. Do jednej idąc, za cóż tyle ludzi Muszę obrażać lub dziwić? Cóżkolwiek będzie, dawnym pójdę torem: Szydercom litość, śmiech litościwemu. Tylko, o luba! tylko ty z upiorem Powitaj się po dawnemu. Spojrzyj i przemów, daruj małą winę, Że śmiem do ciebie raz jeszcze powrócić, Mara przeszłości, na jednę godzinę Obecne szczęście zakłócić. Wzrok twój, nawykły do świata i słońca, Może się trupiej nie ulęknie głowy, I może raczysz cierpliwie do końca Grobowej dosłuchać mowy. I ścigać myśli po przeszłych obrazach Błądzące jako pasożytne ziele, Które śród gmachu starego po głazach Rozpierzchłe gałązki ściele.

Adam Mickiewicz Dziady cz. III Prolog WIĘZIEŃ Mam być wolny - tak! nie wiem, skąd przyszła nowina. Lecz ja znam, co być wolnym z łaski Moskwicina. Łotry zdejmą mi tylko z rąk i nóg kajdany, Ale wtłoczą na duszę - ja będę wygnany! Błąkać się w cudzoziemców, w nieprzyjaciół tłumie, Ja śpiewak - i nikt z mojej pieśni nie zrozumie Nic - oprócz niekształtnego i marnego dźwięku. Łotry, tej jednej broni z rąk mi nie wydarły, Ale mi ją zepsuto, przełamano w ręku; Żywy, zostanę dla mej ojczyzny umarły, I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu, Jako dyjament w brudnym zawarty kamieniu. (wstaje i pisze węglem z jednej strony:) D.O.M. GUSTAVUS OBIIT M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS (z drugiej strony:) HIC NATUS EST CONRADUS M. D. CCC. XXIII CALENDIS NOVEMBRIS (wspiera się na oknie - usypia) DUCH Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza! Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze, Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza, I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze; Gdybyś wiedział, że ledwie jednę myśl rozniecisz, Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły, Tak czekają twej myśli - szatan i anioły: Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz; A ty jak obłok górny, ale błędny, pałasz I sam nie wiesz, gdzie lecisz, sam nie wiesz, co zdziałasz. Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony, Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony. scena I (Konrad) KONRAD (śpiewa) Pieśń ma była już w grobie, już chłodna - Krew poczuła - spod ziemi wygląda - I jak upiór powstaje krwi głodna: I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda. Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga,

Z Bogiem i choćby mimo Boga! (chór powtarza) I Pieśń mówi: ja pójdę wieczorem, Naprzód braci rodaków gryźć muszę, Komu tylko zapuszczę kły w duszę, Ten jak ja musi zostać upiorem. Tak! zemsta, zemsta, etc. etc. Potem pójdziem, krew wroga wypijem, Ciało jego rozrąbiem toporem: Ręce, nogi gwoździami przybijem, By nie powstał i nie był upiorem. Z duszą jego do piekła iść musim, Wszyscy razem na duszy usiędziem, Póki z niej nieśmiertelność wydusim, Póki ona czuć będzie, gryźć będziem. Tak! zemsta, zemsta, etc. etc. KS. LWOWICZ Konradzie, stój, dla Boga, to jest pieśń pogańska. KAPRAL Jak on okropnie patrzy - to jest pieśń szatańska. (przestają śpiewać) KONRAD (z towarzyszeniem fletu) Wznoszę się! lecę! tam, na szczyt opoki - Już nad plemieniem człowieczem, Między proroki. Stąd ja przyszłości brudne obłoki Rozcinam moją źrenicą jak mieczem; Rękami jak wichrami mgły jej rozdzieram - Już widno - jasno - z góry na ludy spozieram - Tam księga sybilińska przyszłych losów świata - Tam, na dole! Patrz, patrz, przyszłe wypadki i następne lata, Jak drobne ptaki, gdy orła postrzegą, Mnie, orła na niebie! Patrz, jak do ziemi przypadają, biegą, Jak się stado w piasek grzebie - Za nimi, hej, za nimi oczy me sokole, Oczy błyskawice, Za nimi szpony moje! - dostrzegę je, schwycę. Cóż to? jaki ptak powstał i roztacza pióra, Zasłania wszystkich, okiem mię wyzywa; Skrzydła ma czarne jak burzliwa chmura, A szerokie i długie na kształt tęczy łuku. I niebo całe zakrywa -

To kruk olbrzymi - ktoś ty? - ktoś ty, kruku? Ktoś ty? - jam orzeł! - patrzy kruk - myśl moję plącze! Ktoś ty? - jam gromowładny! - Spojrzał na mnie - w oczy mię jak dymem uderzył, Myśli moje miesza - plącze - KILKU WI ĘŹNIÓW Co on mówi! - co - co to - patrz, patrz, jaki blady! (porywają Konrada) Uspokój się... KONRAD Stój! stójcie! - jam się z krukiem zmierzył - Stójcie - myśli rozplączę - Pieśń skończę - skończę – Scena I (Żegota, Tomasz) ŻEGOTA Jużci przecież bez winy w Sybir nas nie wyślą; A jakąż winę naszą znajdą lub wymyślą? Milczycie, - wytłumaczcież, co się tutaj dzieje, O co nas oskarżono, jaki powód sprawy? TOMASZ Powód - że Nowosilcow przybył tu z Warszawy. Znasz zapewne charakter pana Senatora. Wiesz, że już był w niełasce u imperatora, Że zysk dawniejszych łupiestw przepił i roztrwonił, Stracił u kupców kredyt i ostatkiem gonił. Bo pomimo największych starań i zabiegów Nie może w Polsce spisku żadnego wyśledzić; Więc postanowił świeży kraj, Litwę, nawiedzić, I tu przeniósł się z całym głównym sztabem szpiegów. Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrować I na nowo się w łaskę samodzierżcy wkręcić, Musi z towarzystw naszych wielką rzecz wysnować I nowych wiele ofiar carowi poświęcić. ŻEGOTA Lecz my się uniewinnim - TOMASZ Bronić się daremnie - I śledztwo, i sąd cały toczy się tajemnie; Nikomu nie powiedzą, za co oskarżony, Ten, co nas skarży, naszej ma słuchać obrony; On gwałtem chce nas karać - nie unikniem kary. Został nam jeszcze środek smutny - lecz jedyny:

Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary, I ci na siebie muszą przyjąć wszystkich winy. Ja stałem na waszego towarzystwa czele, Mam obowiązek cierpieć za was przyjaciele; Dodajcie mi wybranych jeszcze kilku braci, Z takich, co są sieroty, starsi, nieżonaci, Których zguba niewiele serc w Litwie zakrwawi, A młodszych, potrzebniejszych z rąk wroga wybawi. Scena I (Jan) JAN Wszystkich - do jednego. Sam widziałem. - Wracając, prosiłem kaprala Zatrzymać się; pozwolił chwilkę. Stałem z dala, Właśnie msza była; - ludu zebrało się wiele. Nagle lud cały runął przeze drzwi nawałem, Z kościoła ku więzieniu. Stałem pod przysionkiem, I kościół tak był pusty, że w głębi widziałem Księdza z kielichem w ręku i chłopca ze dzwonkiem. Lud otoczył więzienie nieruchomym wałem; Od bram więzienia na plac, jak w wielkie obrzędy, Wojsko z bronią, z bębnami stało we dwa rzędy; W pośrodku nich kibitki. - Patrzę, z placu sadzi Policmejster na koniu; - z miny zgadłbyś łatwo, Że wielki człowiek, wielki tryumf poprowadzi: Tryumf Cara północy, zwyciężcy - nad dziatwą. - Wkrótce znak dano bębnem i ratusz otwarty - Widziałem ich: - za każdym z bagnetem szły warty, Małe chłopcy, znędzniałe, wszyscy jak rekruci Z golonymi głowami; - na nogach okuci. Biedne chłopcy! - najmłodszy, dziesięć lat, nieboże, Skarżył się, że łańcucha podźwignąć nie może; I pokazywał nogę skrwawioną i nagą. Policmejster przejeżdża, pyta, czego żądał; Policmejster człek ludzki, sam łańcuch oglądał: „Dziesięć funtów, zgadza się z przepisaną wagą”. - Wywiedli Janczewskiego; - poznałem, oszpetniał, Sczerniał, schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał. Ten przed rokiem swawolny, ładny chłopczyk mały, Dziś poglądał z kibitki, jak z odludnej skały Ów Cesarz! - okiem dumnym, suchym i pogodnym; To zdawał się pocieszać spólników niewoli, To lud żegnał uśmiechem, gorzkim, lecz łagodnym, Jak gdyby im chciał mówić: nie bardzo mię boli. Wtem zdało mi się, że mnie napotkał oczyma, I nie widząc, że kapral za suknią mię trzyma, Myślił, żem uwolniony; - dłoń swą ucałował, I skinął ku mnie, jakby żegnał i winszował; - I wszystkich oczy nagle zwróciły się ku mnie, A kapral ciągnął gwałtem, ażebym się schował; Nie chciałem, tylkom stanął bliżej przy kolumnie.

Uważałem na więźnia postawę i ruchy: - On postrzegł, że lud płacze patrząc na łańcuchy, Wstrząsł nogą łańcuch, na znak, że mu niezbyt ciężył. A wtem zacięto konia - kibitka runęła - On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył, I trzykroć krzyknął: „Jeszcze Polska nie zginęła”. - Wpadli w tłum; - ale długo ta ręka ku niebu, Kapelusz czarny jako chorągiew pogrzebu, Głowa, z której włos przemoc odarła bezwstydna, Głowa niezawstydzona, dumna, z dala widna, Co wszystkim swą niewinność i hańbę obwieszcza I wstaje z czarnego tylu głów natłoku, Jak z morza łeb delfina, nawałnicy wieszcza, Ta ręka i ta głowa zostały mi w oku, I zostaną w mej myśli - i w drodze żywota Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota: Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, Zapomnij o mnie. – Scena II (Improwizacja) KONRAD (po długim milczeniu) Samotność - cóż po ludziach, czy-m śpiewak dla ludzi? Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha, Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha? Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi: Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie, A słowa myśl pochłoną i tak drżą nad myślą, Jak ziemia nad połkniętą, niewidzialną rzeką. Z drżenia ziemi czyż ludzie głąb nurtów docieką, Gdzie pędzi, czy się domyślą? - Uczucie krąży w duszy, rozpala się, żarzy, Jak krew po swych głębokich, niewiadomych cieśniach; Ile krwi tylko ludzie widzą w mojej twarzy, Tyle tylko z mych uczuć dostrzegą w mych pieśniach. Pieśni ma, tyś jest gwiazdą za granicą świata! I wzrok ziemski, do ciebie wysłany za gońca, Choć szklanne weźmie skrzydła, ciebie nie dolata, Tylko o twoję mleczną drogę się uderzy; Domyśla się, że to słońca, Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy. Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne; - Płyńcie w duszy mej wnętrznościach, Świećcie na jej wysokościach, Jak strumienie podziemne, jak gwiazdy nadniebne. Ty Boże, ty naturo! dajcie posłuchanie. -

Godna to was muzyka i godne śpiewanie. - Ja mistrz! Ja mistrz wyciągam dłonie! Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie Na gwiazdach jak na szklannych harmoniki kręgach. To nagłym, to wolnym ruchem, Kręcę gwiazdy moim duchem. Milijon tonów płynie; w tonów milijonie Każdy ton ja dobyłem, wiem o każdym tonie; Zgadzam je, dzielę i łączę, I w tęczę, i w akordy, i we strofy plączę, Rozlewam je we dźwiękach i błyskawic wstęgach. - Odjąłem ręce, wzniosłem nad świata krawędzie, I kręgi harmoniki wstrzymały się w pędzie. Sam śpiewam, słyszę me śpiewy - Długie, przeciągłe jak wichru powiewy, Przewiewają ludzkiego rodu całe tonie, Jęczą żalem, ryczą burzą. I wieki im głucho wtórzą; A każdy dźwięk ten razem gra i płonie, Mam go w uchu, mam go w oku, Jak wiatr, gdy fale kołysze, Po świstach lot jego słyszę, Widzę go w szacie obłoku. Boga, natury godne takie pienie! Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie, Taka pieśń jest siła, dzielność, Taka pieśń jest nieśmiertelność! Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, Cóż ty większego mogłeś zrobić - Boże? Patrz, jak te myśli dobywam sam z siebie, Wcielam w słowa, one lecą, Rozsypują się po niebie, Toczą się, grają i świecą; Już dalekie, czuję jeszcze, Ich wdziękami się lubuję, Ich okrągłość dłonią czuję, Ich ruch myślą odgaduję: Kocham was, me dzieci wieszcze! Myśli moje! gwiazdy moje! Czucia moje! wichry moje! W pośrodku was jak ojciec wśród rodziny stoję, Wy wszystkie moje! Depcę was, wszyscy poeci, Wszyscy mędrce i proroki, Których wielbił świat szeroki. Gdyby chodzili dotąd śród swych dusznych dzieci, Gdyby wszystkie pochwały i wszystkie oklaski Słyszeli, czuli i za słuszne znali, I wszystkie sławy każdodziennej blaski

Promieniami na wieńcach swoich zapalali, Z całą pochwał muzyką i wieńców ozdobą Zebraną z wieków tyla i z pokoleń tyla, Nie czuliby własnego szczęścia, własnej mocy, Jak ja dziś czuję w tej samotnej nocy: Kiedy sam śpiewam w sobie, Śpiewam samemu sobie, Tak! - czuły jestem, silny jestem i rozumny. - Nigdym nie czuł, jak w tej chwili - Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili, Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny; Dziś jest chwila przeznaczona, Dziś najsilniej wytężę duszy mej ramiona - To jest chwila Samsona, Kiedy więzień i ślepy dumał u kolumny. Zrzucę ciało i tylko jak duch wezmę pióra - Potrzeba mi lotu. Wylecę z planet i gwiazd kołowrotu, Tam dojdę, gdzie graniczą Stwórca i natura. I mam je, mam je, mam - tych skrzydeł dwoje; Wystarczą: - od zachodu na wschód je rozszerzę, Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę, I dojdę po promieniach uczucia - do Ciebie! I zajrzę w uczucia Twoje, O Ty! o którym mówią, że czujesz na niebie! Jam tu, jam przybył, widzisz, jaka ma potęga! Aż tu moje skrzydło sięga. Lecz jestem człowiek, i tam, na ziemi me ciało; Kochałem tam, w ojczyźnie serce me zostało. - Ale ta miłość moja na świecie, Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku Jak owad na róży kwiecie: Nie na jednej rodzinie, nie na jednym wieku. Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia. Przycisnąłem tu do łona, Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec: Chcę go dźwignąć, uszczęśliwi ć, Chcę nim cały świat zadziwić, Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec. Przyszedłem zbrojny całą myśli władzą, Tej myśli, co niebiosom Twe gromy wydarła, Śledziła chód Twych planet, głąb morza rozwarła - Mam więcej, tę Moc, której ludzie nie nadadzą, Mam to uczucie, co się samo w sobie chowa Jak wulkan, tylko dymi niekiedy przez słowa. I Mocy tej nie wziąłem z drzewa edeńskiego, Z owocu wiadomości złego i dobrego; Nie z ksiąg ani z opowiadań, Ani z rozwiązania zadań,

Ani z czarodziejskich badań, Jam się twórcą urodził: Stamtąd przyszły siły moje, Skąd do Ciebie przyszły Twoje, Boś i Ty po nie nie chodził: Masz, nie boisz się stracić; i ja się nie boję. Czyś Ty mi dał, czy wziąłem, skąd i Ty masz - oko Bystre, potężne: w chwilach mej siły - wysoko Kiedy na chmur spojrzę szlaki I wędrowne słyszę ptaki, Żeglujące na ledwie dostrzeżonym skrzydle; Zechcę i wnet je okiem zatrzymam jak w sidle - Stado pieśń żałosną dzwoni, Lecz póki ich nie puszczę, Twój wiatr ich nie zgoni. Kiedy spojrzę w kometę z całą mocą duszy, Dopóki na nią patrzę, z miejsca się nie ruszy. Tylko ludzie skazitelni, Marni, ale nieśmiertelni, Nie służą mi, nie znają - nie znają nas obu, Mnie i Ciebie. Ja na nich szukam sposobu, Tu, w niebie. Tę władzę, którą mam nad przyrodzeniem, Chcę wywrzeć na ludzkie dusze, Jak ptaki i jak gwiazdy rządzę mym skinieniem, Tak bliźnich rozrządzać muszę. Nie bronią - broń broń odbije, Nie pieśniami - długo rosną, Nie nauką - prędko gnije, Nie cudami - to zbyt głośno. Chcę czuciem rządzić, które jest we mnie: Rządzić jak Ty wszystkimi zawsze i tajemnie: - Co ja zechcę, niech wnet zgadną, Spełnią, tym się uszczęśliwi ą. A jeżeli się sprzeciwią, Niechaj cierpią i przepadną. Niech ludzie będą dla mnie jak myśli i słowa, Z których, gdy zechcę, pieśni wiąże się budowa; - Mówią, że Ty tak władasz! Wiesz, żem myśli nie popsuł, mowy nie umorzył; Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz, Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył, I większe niźli Ty zrobiłbym dziwo. Zanuciłbym pieśń szczęśliwą! Daj mi rząd dusz! - Tak gardzę tą martwą budową, Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić, Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo Nie mogłoby jej wnet zwalić. Lecz czuję w sobie, że gdybym mą wolę Ścisnął, natężył i razem wyświecił, Może bym sto gwiazd zgasił, a drugie sto wzniecił -

Bo jestem nieśmiertelny! i w stworzenia kole Są inni nieśmiertelni; - wyższych nie spotkałem. - Najwyższy na niebiosach! - Ciebie tu szukałem, Ja najwyższy z czujących na ziemnym padole. Nie spotkałem Cię dotąd - żeś Ty jest, zgaduję; Niech Cię spotkam i niechaj Twą wyższość uczuję - Ja chcę władzy, daj mi ją lub wskaż do niej drogę! O prorokach dusz władcach, że byli, słyszałem, I wierzę; lecz co oni mogli, to ja mogę, Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz, Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz. (długie milczenie) (z ironią) Milczysz, milczysz! wiem teraz, jam Cię teraz zbadał, Zrozumiałem, coś Ty jest i jakeś Ty władał. - Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością, Ty jesteś tylko mądrością. Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą; Myślą, nie sercem, składy broni Twej wyśledzą - Ten tylko, kto się wrył w księgi, W metal, w liczbę, w trupie ciało Temu się tylko udało Przywłaszczyć część Twej potęgi. Znajdzie truciznę, proch, parę, Znajdzie blaski, dymy, huki, Znajdzie prawność, i złą wiarę Na mędrki i na nieuki. Myślom oddałeś świata użycie, Serca zostawiasz na wiecznej pokucie, Dałeś mnie najkrótsze życie I najmocniejsze uczucie. - (Milczenie) Czym jest me czucie? Ach, iskrą tylko! Czym jest me życie? Ach, jedną chwilką! Lecz te, co jutro rykną, czym są dzisiaj gromy? Iskrą tylko. Czym jest wieków ciąg cały, nie z dziejów wiadomy? Jedną chwilką. Z czego wychodzi cały człowiek, mały światek? Z iskry tylko. Czym jest śmierć, co rozprószy myśli mych dostatek? Jedną chwilką. Czym był On, póki światy trzymał w swoim łonie? Iskrą tylko. Czym będzie wieczność świata, gdy On go pochłonie? Jedną chwilką. GŁOS Z LEWEJ STRONY Wsiąść muszę Na duszę

Jak na koń. Goń! goń W cwał, w cwał! GŁOS Z PRAWEJ Co za szał! Brońmy go, brońmy, Skrzydłem osłońmy Skroń. Chwila i iskra, gdy się przedłuża, rozpala - Stwarza i zwala. Śmiało, śmiało! tę chwilę rozdłużmy, rozdalmy, Śmiało, śmiało! tę iskrę rozniećmy, rozpalmy - Teraz - dobrze - tak. Jeszcze raz Ciebie wyzywam, Jeszcze po przyjacielsku duszę Ci odkrywam. Milczysz - wszakżeś z Szatanem walczył osobiście? Wyzywam Cię uroczyście. Nie gardź mną, ja nie jeden, choć sam tu wzniesiony. Jestem na ziemi sercem z wielkim ludem zbratan, Mam ja za sobą wojska, i mocy, i trony; Jeśli ja będę bluźnierca, Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan: On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca. Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem; Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście, Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście, Przeciw Niebu ich nie wzniosłem. GŁOS Rumaka Przedzierzgnę w ptaka. Orlimi pióry Do góry! w lot! GŁOS Gwiazdo spadająca! Jaki szał W otchłań cię strąca! Teraz duszą jam w moję ojczyznę wcielony; Ciałem połknąłem jej duszę, Ja i ojczyzna to jedno. Nazywam się Milijon - bo za milijony Kocham i cierpię katusze. Patrzę na ojczyznę biedną, Jak syn na ojca wplecionego w koło; Czuję całego cierpienia narodu, Jak matka czuje w łonie bole swego płodu Cierpię, szaleję - a Ty mądrze i wesoło Zawsze rządzisz, Zawsze sądzisz,

I mówią, że Ty nie błądzisz! Słuchaj, jeśli to prawda, com z wiarą synowską Słyszał, na ten świat przychodząc, Że ty kochasz; - jeżeliś Ty kochał świat rodząc, Jeśli ku zrodzonemu masz miłość ojcowską; - Jeżeli serce czułe było w liczbie źwierząt, Któreś Ty w arce zamknął i wyrwał z powodzi; - Jeśli to serce nie jest potwór, co się rodzi Przypadkiem, ale nigdy lat swych nie dochodzi; Jeśli pod rządem Twoim czułość nie jest bezrząd, Jeśli w milijon ludzi krzyczących „ratunku!” - Nie patrzysz jak w zawiłe zrównanie rachunku; - Jeśli miłość jest na co w świecie Twym potrzebną I nie jest tylko Twoją omyłką liczebną... GŁOS Orła w hydrę! Oczy mu wydrę. Do szturmu dalej! Dymi! pali! Ryk! grzmot! GŁOS Z jasnego słońca Kometo błędu! Gdzie koniec twego pędu? Bez końca, bez końca! Milczysz! - Jam Ci do głębi serce me otworzył, Zaklinam, daj mi władzę: - jedna część jej licha, Część tego, co na ziemi osiągnęła pycha, Z tą jedną cząstka ileż ja bym szczęścia stworzył! Milczysz! - nie dasz dla serca, dajże dla rozumu. - Widzisz, żem pierwszy z ludzi i z aniołów tłumu, Że Cię znam lepiej niźli Twoje archanioły, Wart, żebyś ze mną władzą dzielił się na poły - Jeślim nie zgadł, odpowiedz - milczysz! ja nie kłamię. Milczysz i ufasz, że masz silne ramię - Wiedz, że uczucie spali, czego myśl nie złamie - Widzisz to moje ognisko: - uczucie. Zbieram je, ściskam, by mocniej pałało, Wbijam w żelazne woli mej okucie, Jak nabój w burzące działo. GŁOS Ognia! pal! GŁOS Litość! żal! Odezwij się - bo strzelę przeciw Twej naturze; Jeśli jej w gruzy nie zburzę,

To wstrząsnę całym państw Twoich obszarem; Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia: Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia: Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale... GŁOS DIABŁA Carem! (Konrad staje chwilę, słania się i pada) Scena V (Widzenie ks. Piotra) KS. PIOTR (modli się leżąc krzyżem) Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? - Prochem i niczem; Ale gdym Tobie moję nicość wyspowiadał, Ja, proch, będę z panem gadał. WIDZENIE Tyran wstał - Herod! - Panie, cała Polska młoda Wydana w ręce Heroda. Co widzę? - długie, białe, dróg krzyżowych biegi, Drogi długie - nie dojrzeć - przez puszcze, przez śniegi Wszystkie na północ! - tam, tam w kraj daleki, Płyną jak rzeki. Płyną: - ta droga prosto do żelaznej bramy, Tamta jak strumień wpadła pod skałę, w te jamy, A tamtej ujście w morzu. - Patrz! po drogach leci Tłum wozów - jako chmury wiatrami pędzone, Wszystkie tam w jedną stronę. Ach, Panie! to nasze dzieci, Tam na północ - Panie, Panie! Takiż to los ich - wygnanie! I dasz ich wszystkich wygubić za młodu, I pokolenie nasze zatracisz do końca? Patrz! - ha! - to dziecię uszło - rośnie - to obrońca! Wskrzesiciel narodu - Z matki obcej; krew jego dawne bohatery, A imię jego będzie czterdzieści i cztery. Panie! czy przyjścia jego nie raczysz przyśpieszyć? Lud mój pocieszyć? - Nie! lud wycierpi. - Widzę ten motłoch - tyrany, Zbójce - biegną - porwali - mój Naród związany Cała Europa wlecze, nad nim się urąga - „Na trybunał!” - Tam zgraja niewinnego wciąga. Na trybunale gęby, bez serc, bez rąk: sędzie - To jego sędzie! Krzyczą: „Gal, Gal sądzić będzie”. Gal w nim winy nie znalazł i umywa ręce, A króle krzyczą: „Potęp i wydaj go męce; Krew jego spadnie na nas i na syny nasze;

Krzyżuj syna Maryi, wypuść Barabasze: Ukrzyżuj - on cesarza koronę znieważa, Ukrzyżuj - bo powiemy, żeś ty wróg cesarza. Gal wydał - już porwali - już niewinne skronie Zakrwawione, w szyderskiej, cierniowej koronie, Podnieśli przez świat cały; - i ludy się zbiegły - Gal krzyczy: „Oto naród wolny, niepodległy!” Ach, Panie, już widzę krzyż - ach, jak długo, długo Musi go nosić - Panie, zlituj się nad sługą. Daj mu siły, bo w drodze upadnie i skona - Krzyż ma długie, na całą Europę ramiona, Z trzech wyschłych ludów, jak z trzech twardych drzew ukuty. - Już wleką; już mój Naród na tronie pokuty - Rzek: „Pragnę” - Rakus octem, Borus żółcią poi, A matka Wolność u nóg zapłakana stoi. Patrz - oto żołdak Moskal z kopiją przyskoczył! I krew niewinną mego narodu wytoczył. Cóżeś zrobił najgłupszy, najsroższy z siepaczy! On jeden poprawi się, i Bóg mu przebaczy. Mój kochanek! już głowę konającą spuścił, Wołając: „Panie, Panie, za coś mię opuścił” On skonał! (Słychać chóry aniołów - daleki śpiew wielkanocnej pieśni - na koniec słychać „alleluja! alleluja!”) Ku niebu, on ku niebu, ku niebu ulata! I od stóp jego wionęła Biała jak śnieg szata - Spadła, - szeroko - cały świat się w nią obwinął. Mój kochanek na niebie, sprzed oczu nie zginął. Jako trzy słońca błyszczą jego trzy źrenice, I ludom pokazuje przebitą prawicę. Któż ten mąż? - To namiestnik na ziemskim padole. Znałem go, - był dzieckiem - znałem, Jak urósł duszą i ciałem! On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę. Mąż straszny - ma trzy oblicza, On ma trzy czoła. Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza Nad jego głową, osłania lice. Podnóżem jego są trzy stolice. Trzy końce świata drżą, gdy on woła; I słyszę z nieba głosy jak gromy: To namiestnik wolności na ziemi widomy! On to na sławie zbuduje ogromy Swego kościoła! Nad ludy i nad króle podniesiony; Na trzech stoi koronach, a sam bez korony: A życie jego - trud trudów, A tytuł jego - lud ludów; Z matki obcej, krew jego dawne bohatery.

A imię jego czterdzieści i cztery. Sława! sława! sława! (zasypia) ANIOŁOWIE (schodzą widomie) Usnął - Wyjmijmy z ciała duszę, jak dziecinę Senną z kolebki złotej, i zmysłów sukienkę Lekko zwleczmy; ubierzmy w światło jak jutrzenkę I lećmy. Jasną duszę nieśmy w niebo trzecie; Ojcu naszemu złożyć na kolanach dziecię; Niech uświęci sennego ojcowską pieszczotą, A przed ranną modlitwą duszę wrócim życiu, I znowu w czystych zmysłach otulim powiciu, I znowu złożym w ciało, jak w kolebkę złotą. Scena VI WIDZENIE SENATORA SENATOR (przez sen) Pismo! - to do mnie - reskrypt Jego Carskiej Mości! Własnoręczny - ha! ha! ha! - rubli sto tysięcy. Order - gdzie - lokaj, przypnij - tu. Tytuł książęcy! A! - a! - Wielki marszałku; a! - pękną z zazdrości. (przewraca się) Do Cesarza! - przedpokój - oni wszyscy, stoją; Nienawidzą mnie wszyscy, kłaniają się, boją. Marszałek - Grand Contrôleur - ledwie poznasz, w masce. Ach, jakie lube szemrania, Dokoła lube szemrania: Senator w łasce, w łasce, w łasce, w łasce, w łasce. Ach, niech umrę, niech umrę śród tego szemrania, Jak śród nałożnic moich łoskotania! Każdy się kłania, Jestem duszą zebrania. Patrzą na mnie, zazdroszczą - nos w górę zadzieram. O rozkoszy! umieram, z rozkoszy umieram! (przewraca się) Cesarz! - Jego Imperatorska Mość - a! Cesarz wchodzi, A! - co? - nie patrzy! zmarszczył brwi - spojrzał ukosem? Ach! - Najjaśniejszy Panie - ach! - nie mogę głosem - Głos mi zamarł - ach! dreszcz, pot - ach! dreszcz ziębi, chłodzi. - Ach, Marszałek! - co? do mnie odwraca się tyłem, Tyłem, a! senatory, dworskie urzędniki! Ach, umieram, umarłem, pochowany, zgniłem, I toczą mię robaki, szyderstwa, żarciki. Uciekają ode mnie. Ha! jak pusto! głucho. Szambelan szelma, szelma! patrz, wyszczerza zęby - Dbrum - ten uśmiech jak pająk wleciał mi do gęby.

(spluwa) Jak dźwięk! - to kalambur - o brzydka mucho; (opędza koło nosa) Lata mi koło nosa Jak osa. I epigramy, żarciki, przytyki, Te szmery - ach, to świerszcze wlazły mi w ucho; Moje ucho, moje ucho! (wytrząsa palcem ucho) Jaki szmer! - kamerjunkry świszczą jak puszczyki, Damy ogonem skrzeczą jak grzechotniki, Jaki okropny szmer! śmiechy! wrzaski: Senator wypadł z łaski, z łaski! z łaski! z łaski. (pada z łóżka na ziemię) Adam Mickiewicz Konrad Wallenrod. Powieść historyczna z dziejów litewskich i pruskich Pieśń Wajdeloty (wersy 151-246) PIEŚŃ WAJDELOTY Kiedy zaraza Litwę ma uderzyć, Jej przyjście wieszcza odgadnie źrenica; Bo jeśli słuszna wajdelotom wierzyć, Nieraz na pustych smętarzach i błoniach Staje widomie morowa dziewica, W bieliźnie, z wiankiem ognistym na skroniach, Czołem przenosi białowieskie drzewa, A w ręku chustką skrwawioną powiewa. Strażnicy zamków oczy pod hełm kryją, A psy wieśniaków, zarywszy pysk w ziemi, Kopią, śmierć wietrzą i okropnie wyją. Dziewica stąpa kroki złowieszczemi Na sioła, zamki i bogate miasta; A ile razy krwawą chustką skinie, Tyle pałaców zmienia się w pustynie, Gdzie nogą stąpi, świeży grób wyrasta. Zgubne zjawisko! - Ale więcej zguby Wróżył Litwinom od niemieckiej strony Szyszak błyszczący ze strusimi czuby I płaszcz szeroki, krzyżem naczerniony. Gdzie przeszły stopy takiego widziadła, Niczym jest klęska wiosek albo grodów: Cała kraina w mogiłę zapadła. Ach! kto litewską duszę mógł ochronić, Pójdź do mnie, siądziem na grobie narodów, Będziemy dumać, śpiewać i łzy ronić. O wieści gminna! ty arko przymierza Między dawnymi i młodszymi laty:

W tobie lud składa broń swego rycerza, Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty. Arko! tyś żadnym niezłamana ciosem, Póki cię własny twój lud nie znieważy; Pieśni gminna, ty stoisz na straży Narodowego pamiątek kościoła, Z archanielskimi skrzydłami i głosem - Ty czasem dzierżysz i miecz archanioła. Płomień rozgryzie malowane dzieje, Skarby mieczowi spustoszą złodzieje, Pieśń ujdzie cało, tłum ludzi obiega; A jeśli podłe dusze nie umieją Karmić ją żalem i poić nadzieją, Ucieka w góry, do gruzów przylega I stamtąd dawne opowiada czasy. Tak słowik z ogniem zajętego gmachu Wyleci, chwilę przysiądzie na dachu: Gdy dachy runą, on ucieka w lasy I brzmiącą piersią nad zgliszcza i groby Nuci podróżnym piosenkę żałoby. Słuchałem piosnek - nieraz kmieć stoletni, Trącając kości żelazem oraczem, Stanął i zagrał na wierzbowej fletni Pacierz umarłych; lub rymownym płaczem Was głosił, wielcy ojcowie - bezdzietni. Echa mu wtórzą, ja słuchałem z dala, Tym mocniej widok i piosnka rozżala, Żem był jedynym widzem i słuchaczem. Jako w dzień sądny z grobowca wywoła Umarłą przeszłość trąba archanioła, Tak na dźwięk pieśni kości spod mej stopy W olbrzymie kształty zbiegły się i zrosły. Z gruzów powstają kolumny i stropy, Jeziora puste brzmią licznymi wiosły I widać zamków otwarte podwoje, Korony książąt, wojowników zbroje, Śpiewają wieszcze, tańczy dziewic grono - Marzyłem cudnie, srodze mię zbudzono! Zniknęły lasy i ojczyste góry. Myśl znużonymi ulatując pióry Spada, w domową tuli się zaciszę; Lutnia umilkła w otrętwiałym ręku, Śród żałośnego spółrodaków jęku Często przeszłości głosu nie dosłyszę! Lecz dotąd iskry młodego zapału Tlą w głębi piersi, nieraz ogień wzniecą, Dusze ożywią i pamięć oświecą.

Pamięć naówczas, jak lampa z kryształu Ubrana pędzlem w malowane obrazy, Chociaż ją zaćmi pył i liczne skazy, Jeżeli świecznik postawisz w jej serce, Jeszcze świeżością barwy znęci oczy, Jeszcze na ścianach pałacu roztoczy Kraśne, acz nieco przyćmione kobierce. Gdybym był zdolny własne ognie przelać W piersi słuchaczów i wskrzesić postaci Zmarłej przeszłości; gdybym umiał strzelać Brzmiącymi słowy do serca spółbraci: Może by jeszcze w tej jedynej chwili, Kiedy ich piosnka ojczysta poruszy, Uczuli w sobie dawne serca bicie, Uczuli w sobie dawną wielkość duszy I chwilę jednę tak górnie przeżyli, Jak ich przodkowie niegdyś całe życie. Lecz po co zbiegłe wywoływać wieki? - I swoich czasów śpiewak nie obwini, Bo jest mąż wielki, żywy, niedaleki, O nim zaśpiewam, uczcie się, Litwini! Adam Mickiewicz Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie Księga I (fragment) Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu Iść za wrócone życie podziękować Bogu), Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,

Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju, Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany; Świeciły się z daleka pobielane ściany, Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni. Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi, I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może; Widać, że okolica obfita we zboże, I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów Orzących wcześnie łany ogromne ugoru, Czarnoziemne, zapewne należne do dworu, Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek: Że w tym domu dostatek mieszka i porządek. Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza, Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza. Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło, Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło, Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze Na spoczynek powraca; już krąg promienisty Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty, Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa, Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa; I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu, Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu; Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary, I zgasło. I wnet sierpy, gromadnie dzwoniące We zbożach, i grabliska suwane po łące Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe, U niego ze dniem kończą prace gospodarze. «Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba; Słońce, Jego robotnik, kiedy znidzie z nieba, Czas i ziemianinowi ustępować z pola». Tak zwykł mawiać pan Sędzia; a Sędziego wola Była ekonomowi poczciwemu świętą, Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły; Cieszą się z nadzwyczajnej ich lekkości woły. Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe, Wesoło, lecz w porządku; naprzód dzieci małe Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną, Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną; Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku; Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku (Tak każe przyzwoitość); nikt tam nie rozprawiał O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał, A każdy mimowolnie porządku pilnował. Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował

I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu; «Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną, Z jego upadkiem domy i narody giną». Więc do porządku wykli domowi i słudzy; I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy, Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało, Przejmował zwyczaj, którym wszystko oddychało. Krótkie były Sędziego z synowcem witania, Dał mu poważnie rękę do pocałowania I w skroń ucałowawszy, uprzejmie pozdrowił; A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił, Widać było z łez, które wylotem kontusza Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza. W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru, I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu. Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki; Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki; Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa Raz w raz skrzypi i napój w koryta rozlewa. Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości, Nie uchybił gospodarskiej, ważnej powinności, Udał się sam ku studni; najlepiej z wieczora Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora; Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy, Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy. O dwa tysiące kroków zamek stał za domem, Okazały budową, poważny ogromem, Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków; Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków. Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu, Bezładnością opieki, wyrokami sądu, W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli, A resztę rozdzielono między wierzycieli. Zamku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie; Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki, Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki, Przyjechawszy z wojażu upodobał mury, Tłumacząc, że gotyckiej są architektury; Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem, Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem. Dość, że Hrabia chciał zamku, właśnie i Sędziemu Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu. Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie, W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rządzie; Wreszcie po wielu kosztach i ukazach licznych Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.

Goście weszli w porządku i stanęli kołem; Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem; Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży. Przy nim stał Kwestarz, Sędzia tuż przy Bernardynie, Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie; Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: «Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny». Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, Nalał węgrzyna i rzekł: «Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem, I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tem, Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody, Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, Mościwego pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze Jak drudzy i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało, Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczność i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu.

Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył, co porabiał? Każdy gdzie chce wchodzi, Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się tempel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi». Wtem brząknął w tabakierkę złotą Podkomorzy I rzekł: «Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej! Teraz nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów, Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli, I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród; Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory; Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post - niewola! Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem, Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka. Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach niemczysko chude na kształt deski; Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się mówiąc: że po świecie Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.

Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo, Dosyć, że nam się zdawał małpą lub papugą, W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza!" Księga II (fragment) Słuchaj pan historyi swej własnej rodzinnej, Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej. «Nieboszczyk pan mój, Stolnik, pierwszy pan w powiecie, Bogacz i familijant, miał jedyne dziecię, Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało Stolnikównie i szlachty, i paniąt niemało. Między szlachtą był jeden wielki paliwoda, Kłótnik, Jacek Soplica, zwany Wojewoda Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie, Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie I trzystu ich kreskami rządził wedle woli, Choć sam nic nie posiadał prócz kawałka roli, Szabli i wielkich wąsów od ucha do ucha. Owoż pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików, Popularny dla jego krewnych i stronników. Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawym przyjęciem, Że mu się uroiło zostać pańskim zięciem. Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł, W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł I już miał się oświadczać, lecz pomiarkowano I czarną mu polewkę do stołu podano. Podobno Stolnikównie wpadł Soplica w oko, Ale przed rodzicami taiła głęboko.» «Było to za Kościuszki czasów; Pan popierał Prawa trzeciego maja i już szlachtę zbierał, Aby konfederatom ciągnąć ku pomocy, Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy; Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić, Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić. W zamku całym był tylko pan Stolnik, ja, Pani, Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani, Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie śmiali; Więc za strzelby, do okien; aż tu tłum Moskali Krzycząc: ura! od bramy wali po tarasie; My im ze strzelb dziesięciu palnęli: 'a zasie!' Nic tam nie było widać; słudzy bez ustanku Strzelali z dolnych pięter, a ja i Pan z ganku.

Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiej trwodze: Dwadzieście strzelb leżało tu, na tej podłodze, Wystrzeliliśmy jedną, podawano drugą, Ksiądz proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą I Pani, i Panienka, i nadworne panny; Trzech było strzelców, a szedł ogień nieustanny; Grad kul sypały z dołu moskiewskie piechury, My z rzadka, ale celniej dogrzewali z góry. Trzy razy aż pode drzwi to chłopstwo się wparło, Ale za każdym razem trzech nogi zadarło, Więc uciekli pod lamus; a już był poranek. Pan Stolnik wesoł wyszedł ze strzelbą na ganek I skoro spod lamusa Moskal łeb wychylił, On dawał zaraz ognia, a nigdy nie mylił; Za każdym razem czarny kaszkiet w trawę padał I już się rzadko który zza ściany wykradał. Stolnik, widząc strwożone swe nieprzyjaciele, Myślił zrobić wycieczkę, porwał karabelę I z ganku krzycząc sługom wydawał rozkazy; Obróciwszy się do mnie rzekł: 'Za mną, Gerwazy!' Wtem strzelono spod bramy, Stolnik się zająknął, Zaczerwienił się, zbladnął, chciał mówić, krwią chrząknął; Postrzegłem wtenczas kulę, wpadła w piersi same, Pan słaniając się palcem ukazał na bramę. Poznałem tego łotra Soplicę! poznałem! Po wzroście i po wąsach! jego to postrzałem Zginął Stolnik, widziałem! łotr jeszcze do góry Wzniesioną trzymał strzelbę, jeszcze dym szedł z rury! Wziąłem go na cel, zbójca stał jak skamieniały! Dwa razy dałem ognia, i oba wystrzały Chybiły; czym ze złości, czy z żalu źle mierzył. Usłyszałem wrzask kobiet, spójrzałem - Pan nie żył». Księga III (fragment) Grzybów było w bród: chłopcy biorą krasnolice, Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice, Co są godłem panieństwa, bo czerw ich nie zjada, I dziwna, żaden owad na nich nie usiada. Panienki za wysmukłym gonią borowikiem, Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem. Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy, Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory, Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory. Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku Dla szkodliwości albo niedobrego smaku; Lecz nie są bez użytku, one zwierza pasą I gniazdem są owadów i gajów okrasą. Na zielonym obrusie łąk, jako szeregi Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłymi brzegi

Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone, Niby czareczki różnym winem napełnione; Koźlak, jak przewrócone kubka dno wypukłe, Lejki, jako szampańskie kieliszki wysmukłe, Bielaki krągłe, białe, szerokie i płaskie, Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie, I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona Purchawka, jak pieprzniczka - zaś innych imiona Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku, Od ludzi nie ochrzczone; a jest ich bez liku. Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy, A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy, Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie; Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie. Pan Tadeusz kręcił się nudząc niepomału Długą rozmową, w której nie mógł brać udziału; Aż gdy zaczęto sławić cudzoziemskie gaje I wyliczać z kolei wszystkich drzew rodzaje: Pomarańcze, cyprysy, oliwki, migdały, Kaktusy, aloesy, mahonie, sandały, Cytryny, bluszcz, orzechy włoskie, nawet figi, Wysławiając ich kształty, kwiaty i łodygi - Tadeusz nie przestawał dąsać się i zżymać, Na koniec nie mógł dłużej od gniewu wytrzymać. Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia, I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia: «Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie Owe sławione drzewa rosnące na wschodzie I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi; Któreż równać się może z drzewami naszemi? Czy aloes z długimi jak konduktor pałki? Czy cytryna karlica z złocistymi gałki, Z liściem lakierowanym, krótka i pękata, Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata? Czy zachwalony cyprys, długi, cienki, chudy! Co zdaje się być drzewem nie smutku, lecz nudy? Mówią, że bardzo smutnie wygląda na grobie: Jest to jak lokaj Niemiec we dworskiej żałobie, Nie śmiejący rąk podnieść ani głowy skrzywić, Aby się etykiecie niczym nie sprzeciwić. «Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina, Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna, Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy! Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha! Czemuż Pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha, Nie maluje drzew naszych, pośród których siedzi? Prawdziwie, będą z Pana żartować sąsiedzi, Że mieszkając na żyznej litewskiej równinie, Malujesz tylko jakieś skały i pustynie». «Przyjacielu! rzekł Hrabia, piękne przyrodzenie

Jest formą, tłem, materią, a duszą natchnienie, Które na wyobraźni unosi się skrzydłach, Poleruje się gustem, wspiera na prawidłach. Nie dosć jest przyrodzenia, nie dosyć zapału, Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału! Nie wszystko, co jest piękne, wymalować da się! Dowiesz się o tym wszystkim z książek w swoim czasie.» Księga X (fragment) Robak, nim zaczął mówić, w Klucznika oblicze Wzrok utkwił, i milczenie chował tajemnicze. A jako chirurg naprzód miękką rękę składa Na ciele chorującym, nim ostrzem raz zada: Tak Robak wyraz bystrych oczu swych złagodził, Długo nimi po oczach Gerwazego wodził, Na koniec, jakby ślepym chciał uderzyć ciosem, Zasłonił oczy ręką i rzekł mocnym głosem: «Jam jest Jacek Soplica...» Klucznik na to słowo Pobladnął, pochylił się, i ciała połową Wygięty naprzód, stanął, zwisł na jednej nodze, Jak głaz lecący z góry, zatrzymany w drodze. Oczy roztwierał, usta szeroko rozszerzał Grożąc białymi zęby, a wąsy najeżał; Rapier z rąk upuszczony przy ziemi zatrzymał Kolanami, i głownię prawą rękę imał Cisnąc ją; rapier, z tyłu za nim wyciągniony, Długim, czarnym swym końcem chwiał się w różne strony. I Klucznik był podobny rysiowi rannemu, Który z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu, Wydyma się kłębuszkiem, mruczy, krwawe ślepie Wyiskrza, wąsy rusza i ogonem trzepie. «Panie Rębajło, rzekł Ksiądz, już mię nie zatrwożą Gniewy ludzkie, bo jestem już pod ręką Bożą; Zaklinam cię na imię Tego, co świat zbawił I na krzyżu zabójcom swoim błogosławił, I przyjął prośbę łotra: byś się udobruchał I to, co mam powiedzieć, cierpliwie wysłuchał; Sam przyznałem się, muszę dla ulgi sumienia Pozyskać, a przynajmniej prosić przebaczenia; Posłuchaj mej spowiedzi; potem zrobisz sobie Ze mną, co zechcesz». I tu złożył ręce obie Jak do pacierza; Klucznik cofnął się zdumiony, Uderzał ręką w czoło i ruszał ramiony. A Ksiądz zaczął swą dawną z Horeszką zażyłość Opowiadać, i swoją z jego córką miłość, I swe z tego powodu z Stolnikiem zatargi. Lecz mówił nieporządnie, często mieszał skargi I żale we swą spowiedź, często rzecz przecinał, Jak gdyby już ją kończył, i znowu zaczynał.

Klucznik, dzieje Horeszków znający dokładnie, Całą tę powieść, chociaż splątaną bezładnie, Porządkował w pamięci i dopełniać umiał; Lecz Sędzia wielu rzeczy zgoła nie rozumiał. Oba pilnie słuchali pochyliwszy głowy, A Jacek mówił coraz wolniejszymi słowy I często zarywał się. *** «Wszak sam wiesz, Gerwazeńku, jak Stolnik zapraszał Często mnie na biesiady; zdrowie moje wnaszał. Krzyczał nieraz, do góry podniosłszy szklenicę, Że nie miał przyjaciela nad Jacka Soplicę; Jak on mnie ściskał! Wszyscy, którzy to widzieli, Myślili, że on ze mną duszą się podzieli. On przyjaciel? on wiedział, co się wtenczas działo W duszy mojej! *** «Tymczasem już szeptała o tym okolica, Jaki taki gadał mi: 'Ej, panie Soplica, Daremnie konkurujesz; dygnitarskie progi Za wysokie na Jacka podczaszyca nogi'. Ja śmiałem się udając, że drwiłem z magnatów I z córek ich, i nie dbam o arystokratów; Że jeśli bywam u nich, z przyjaźni to robię, A za żonę nie pojmę, tylko równą sobie. Przecie bodły mi duszę do żywca te żarty; Byłem młody, odważny, świat był mnie otwarty W kraju, gdzie, jako wiecie, szlachcic urodzony Jest zarówno z panami kandydat korony! Wszakże Tęczyński niegdyś z królewskiego domu Żądał córy, a król mu oddał ją bez sromu. Sopliców czyż nie równe Tęczyńskim zaszczyty Krwią, herbem, wierną służbą Rzeczypospolitej! «Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika, Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka, Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić Urzędem. - Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić! Szatan radził - już byłem możny i bogaty; Gdybym został Moskalem? najpierwsze magnaty Szukałyby mych względów; nawet szlachta braty, Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza, Tym, którzy Moskwie służą, szczęśliwszym - przebacza! Wiedziałem to, a przecież - nie mogłem. «Uciekłem z kraju! Gdziem nie był! com nie cierpiał! «Ale Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić. Poprawić się potrzeba było i naprawić Ile możności to... «Córka Stolnika, ze swym mężem wojewodą Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo; Zostawiła tę w kraju córkę, małą Zosię,

Kazałem ją hodować. «Bardziej niźli z miłości, może z głupiej pychy Zabiłem; więc pokora, wszedłem między mnichy, Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem, Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem, Że jako robak w prochu... «Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdrady Trzeba było okupić dobrymi przykłady, Krwią, poświęceniem się... «Biłem się za kraj; gdzie? jak? zmilczę; nie dla chwały Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały. Milej sobie wspominam, nie dzieła waleczne I głośne, ale czyny ciche, użyteczne, I cierpienia, których nikt... «Udało mi się nieraz do kraju przedzierać, Rozkazy wodzów nosić, wiadomości źbierać, Układać zmowy - znają i Galicyjanie Ten kaptur mnisi - znają i Wielkopolanie! Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy, Trzy razy Moskwa kijmi zraniła me plecy, Raz już wiedli na Sybir; potem Austryjacy W Szpilbergu zakopali mnie w lochach do pracy, W carcer durum - a Pan Bóg wybawił mię cudem I pozwolił umierać między swoim ludem, Z Sakramentami. «Może i teraz, kto wie? możem znowu zgrzeszył! Możem nad rozkaz wodzów powstanie przyśpieszył! Ta myśl, że dom Sopliców pierwszy się uzbroi, Że pierwszą Pogoń w Litwie zatkną krewni moi!... Ta myśl... zdaje się czysta... Księga XII (fragment) Było cymbalistów wielu, Ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu (Jankiel przez całą zimę nie wiedzieć gdzie bawił, Teraz się nagle z głównym sztabem wojska zjawił). Wiedzą wszyscy, że mu nikt na tym instrumencie Nie wyrówna w biegłości, w guście i w talencie. Proszą, ażeby zagrał, podają cymbały, Żyd wzbrania się, powiada, że ręce zgrubiały, Odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi; Kłaniając się umyka; gdy to Zosia widzi, Podbiega i na białej podaje mu dłoni Drążki, którymi zwykle mistrz we struny dzwoni; Drugą rączką po siwej brodzie starca głaska I dygając: «Jankielu, mówi, jeśli łaska, Wszak to me zaręczyny, zagrajże Jankielu, Wszak nieraz przyrzekałeś grać na mym weselu?» Jankiel nieźmniernie Zosię lubił, kiwną brodą Na znak, że nie odmawia; więc go w środek wiodą,

Podają krzesło, usiadł, cymbały przynoszą, Kładą mu na kolanach, on patrzy z rozkoszą I z dumą; jak weteran w służbę powołany, Gdy wnuki ciężki jego miecz ciągną ze ściany, Dziad śmieje się, choć miecza dawno nie miał w dłoni, Lecz uczuł, że dłoń jeszcze nie zawiedzie broni. Tymczasem dwaj uczniowie przy cymbałach klęczą, Stroją na nowo struny i probując brzęczą; Jankiel z przymrużonymi na poły oczyma Milczy i nieruchome drążki w palcach trzyma. Spuścił je, zrazu bijąc taktem tryumfalnym, Potem gęściej siekł struny jak deszczem nawalnym; Dziwią się wszyscy - lecz to była tylko proba, Bo wnet przerwał i w górę podniósł drążki oba. Znowu gra: już drżą drążki tak lekkimi ruchy, Jak gdyby zadzwoniło w strunę skrzydło muchy, Wydając ciche, ledwie słyszalne brzęczenia. Mistrz zawsze patrzył w niebo czekając natchnienia. Spojrzał z góry, instrument dumnym okiem zmierzył, Wzniósł ręce, spuścił razem, w dwa drążki uderzył, Zdumieli się słuchacze... Razem ze strun wiela Buchnął dźwięk, jakby cała janczarska kapela Ozwała się z dzwonkami, z zelami, z bębenki. Brzmi Polonez Trzeciego Maja! - Skoczne dźwięki Radością oddychają, radością słuch poją, Dziewki chcą tańczyć, chłopcy w miejscu nie dostoją - Lecz starców myśli z dźwiękiem w przeszłość się uniosły, W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły Po dniu Trzeciego Maja, w ratuszowej sali Zgodzonego z narodem króla fetowali; Gdy przy tańcu śpiewano: «Wiwat Król kochany! Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!» Mistrz coraz takty nagli i tony natęża, A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża, Jak zgrzyt żelaza po szkle - przejął wszystkich dreszczem I wesołość pomięszał przeczuciem złowieszczem. Zasmuceni, strwożeni, słuchacze zwątpili, Czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli? Nie zmylił się mistrz taki! On umyślnie trąca Wciąż tę zdradziecką strunę, melodyję zmąca, Coraz głośniej targając akord rozdąsany, Przeciwko zgodzie tonów skonfederowany; Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką lica I krzyknął: «Znam! znam głos ten! to jest Targowica!» I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca; Muzyk bieży do prymów, urywa takt, zmąca, Porzuca prymy, bieży z drążkami do basów. Słychać tysiące coraz głośniejszych hałasów, Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały, Jęk dzieci, płacze matek. - Tak mistrz doskonały Wydać okropność szturmu, że wieśniaczki drżały,

Przypominając sobie ze łzami boleści Rzeź Pragi, którą znały z pieśni i z powieści, Rade, że mistrz na koniec strunami wszystkiemi Zagrzmiał, i głosy zdusił, jakby wbił do ziemi. Ledwie słuchacze mieli czas wyjść z zadziwienia, Znowu muzyka inna - znów zrazu brzęczenia Lekkie i ciche, kilka cienkich strunek jęczy, Jak kilka much, gdy z siatki wyrwą się pajęczej. Lecz strun coraz przybywa, już rozpierzchłe tony Łączą się i akordów wiążą legijony, I już w takt postępują zgodzonymi dźwięki, Tworząc nutę żałosną tej sławnej piosenki: O żołnierzu tułaczu, który borem, lasem Idzie, z biedy i z głodu przymierając czasem, Na koniec pada u nóg konika wiernego, A konik nogą grzebie mogiłę dla niego. Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła! Poznali ją żołnierze, wiara się skupiła Wkoło mistrza; słuchają, wspominają sobie Ów czas okropny, kiedy na Ojczyzny grobie Zanucili tę piosnkę i poszli w kraj świata; Przywodzą na myśl długie swej wędrówki lata, Po lądach, morzach, piaskach gorących i mrozie, Pośrodku obcych ludów, gdzie często w obozie Cieszył ich i rozrzewniał ten śpiew narodowy. Tak rozmyślając, smutnie pochylili głowy. Ale je wnet podnieśli, bo mistrz tony wznosi, Natęża, takty zmienia, coś innego głosi. I znowu spojrzał z góry, okiem struny zmierzył, Złączył ręce, oburącz w dwa drążki uderzył; Uderzenie tak sztuczne, tak było potężne, Że struny zadzwoniły jak trąby mosiężne I z trąb znana piosenka ku niebu wionęła, Marsz tryumfalny: Jeszcze Polska nie zginęła!... Marsz Dąbrowski do Polski! - I wszyscy klasnęli, I wszyscy: «Marsz Dąbrowski!» chorem okrzyknęli! Juliusz Słowacki Kordian PRZYGOTOWANIE roku 1799 dnia 31 grudnia w nocy Chata sławnego niegdyś czarnoksiężnika Twardowskiego w górach karpackich - przy chacie obszerny dziedziniec - dalej skały - w dole bezlistne bukowe lasy. Ciemność przerwana błyskawicami. CZAROWNICA czesze włosy i śpiewa... CZAROWNICA Z gwiazd obłąkanych, Z włosów czesanych Iskry padają Jak z polskiej szabli; Widzą je diabli,

Odpowiadają Błyskami chmur. Lecą - świst piór Buki ugina. SZATAN zlatuje w postaci pięknego anioła SZATAN Ha, czarownico! czy biła godzina? CZAROWNICA Która ? SZATAN Godzina, której żaden człowiek Dwa razy w życiu nie słyszy. CZAROWNICA Uderzy Za dziesiątym mgnieniem powiek Z babilońskiej ludów wieży. A gdy bić będzie, choć głucha, usłyszę. Lecz gdzież są, panie, twoi towarzysze? Leniwo śpieszą z błękitu podniebień: Żółw, z którego to zgrzebło utoczył mi tokarz, Prędzej chodził... SZATAN To źgrzebło, pokaż mi je - pokaż!... Łzy mi płyną... poznaję Twardowskiego grzebień, On mię zgrzebłem tym czesał, gdy w psa wlazłszy skórę U nóg mu się łasiłem. Odejdź, moja pani; Goście sproszeni zlecą się na Łysą Górę. Czarownica odchodzi Szatan woła Szatani! błyska dziesięć razy i dziesięć tysięcy szatanów spada Spadł z nieba deszcz szatanów, niech ziemię polewa; Jeśli jeszcze na ziemi są edeńskie drzewa, Niech rosną, to jesienią człowiek owoc zbierze... Siadajcie! cóż między wami Nie widać Mefistofela? ASTAROT Zaszedł na grób przyjaciela, Na grobie Twardowskiego odmawia pacierze. SZATAN Taki się teraz zrobił czuły i pobożny Jak poeta... Lecz księżyc zabłysnął dwurożny, Czas przystąpić do dzieła... DIABLI Co nam król rozkaże? SZATAN Obejrzeć trzeba koła w wiekowym zegarze, Krwią dziecięcia namaścić gwichty i sprężyny; Niech nam bije wyraźnie lata, dnie, godziny. Przynieście go, postawcie... Co? czy nie zepsuty? ASTAROT Wszystkie koła, wszystkie druty

Całe, rdza wieków nie trawi; Godzinnik z hostii, co dławi, Po nim żądło Lewiatana Przez wieki wieków się toczy, Na dnie wskazuje ząb smoczy, Na godziny żądło osy; I dotąd trwa nie przerwana Włosień siwa z kós szatana, Któremu zbielały włosy Od strachu, gdy grom z obłoku... Pamiętacie?... A sprężyn Z ojczyzny Tella, Kalwina, Na ludzkim wsadzona oku, Chodzi jak na dyjamencie. W kółek i sprężyn zamęcie Zamknięta grzesznika dusza Kurant po kurancie jąka. Noga kossacza pająka Wszystkie sprężyny porusza Jak wahadło... SZATAN Dość opisów. Gehenno, Astarocie, najstraszliwsi z bisów, Jak asesory sądu, gdy zegar bić zacznie, Liczcie wieki, dnie, lata... zegar bije, szatani liczą Świecie, świecie! świecie! Wąż wieczności łuskami w okrąg ciebie gniecie, Zębem zatrutym boki ogryza nieznacznie; I wieki mrą nad tobą zasypując pyłem Umarłych pamiątek. Ja widziałem twój początek. Ta garść gliny powietrzem opasana zgniłem, Ten trup chaosu w trumnie zamknięty błękitów, Strawiony zgnilizną czasów, Okrył się rdzami kruszców i kością granitów; Porósł mchem kwiatów i lasów; Potem wydał robaki, co mu łono toczą I myślą. Biada im! jeśli marzeń ziemią nie okryślą, Kołem widzenia - biada, jeśli je przekroczą... GEHENNA Królu, wiek dziewiętnasty uderzył. SZATAN ASTAROT Niech liczy lata; może ten, co za obłokiem Gromy ciska, chcąc wesprzeć jaki ziemski naród, Może wiek który ludziom skrócił jednym rokiem, Może ukradł szatanom dzień jeden, godzinę; Więc się o nią upomnę u Boga Lub buntowną chorągiew rozwinę. We mnie i w przyrodzeniu zgwałconym ma wroga.

ASTAROT Tysiąc ośmset lat wybiło. SZATAN Więc się koło fortuny całe obróciło? Każdy ząb jej rozdziera, każda szruba ciśnie. Teraz, gdy niebo zabłyśnie, Błyskawica trwa dłużej niż te wszystkie lata, Zbiegłe męczarnią dla świata; A każdy rok jak ślimak sunął się leniwo Dla nędzarzy, dla głupich kochanków nadziei; A gdy śliną ośrebrzył ślad zbiegłej kolei, Ślizgał się po niej człowiek pamiątką pierżchliwą. Obłąkani w przeszłości żeglarze Brali imię dziejopisów; Sztuką ich było pisać wielkie kalendarze, Pełne królewskich imion i dat, i napisów. Inni myślą ścigali treść myśli, Filozofy - głęboko myśleli, Aż nad ciemną przepaścią zawiśli Obudzili się, w przepaść spojrzeli I zawołali: "Ciemno! ciemno! ciemno!" To hosanna dla nas szatanów, To spiew naszych kościelnych organów; Kto myślał przez godzinę, jest lub będzie ze mną. Wiek, co przyjdzie, ucieszy szatany. MEFISTOFEL wchodzi MEFISTOFEL Nasz szatan prorokuje w cudotwornym stroju, Ma płaszcz cały Woltera dziełami łatany I pióro gęsie Russa sterczy na zawoju. SZATAN Mefistofelu, przyszła do działania pora, Wybierz jaką igraszkę wśród ziemskiej czeredy. Już nie znajdziesz cichego wśród Niemców doktora, Po szwajcarskich się górach nie snują Manfredy I mnichy długim postem po celach nie chudną. Więc obłąkaj jakiego żołnierza! MEFISTOFEL Trudno!.. Żołnierz to ryba, która kruczkom nie dowierza I ma rozsądek zdrowy, przy takiej latarni Obaczy kurzą nogę diabła kusiciela. SZATAN Samiż tylko rycerze ujdą nam bezkarni? Słuchaj! wśród narodów wiela Jednemu się ludowi dzień ogromny zbliża. Idź tam, jego rycerze noszą krzywe szable Jako księżyc dwurożny, jako rogi diable; I rękojeść tych kordów nie ma kształtu krzyża. Pomóż im - oni mają walkę rozpoczynać Taką, jakąśmy niegdyś z panem niebios wiedli. Oni się będą modlić, zabijać, przeklinać.

Oni na ojców mogiłach usiedli I myślą o zemsty godzinie. Ten naród się podniesie, zwycięży i zginie; Miecze na wrogach połamie, A potem wroga myślą zabije, Bo myśl jego ogniste ma ramię, Ona jak powróz wrogi uwiąże za szyje I związanych postawi na takim pręgierzu, Że wszystkie ludy wzrokiem dosięgną i plwaniem. MEFISTOFEL Królu, niechaj poszukam w diabelskim psałterzu Modlitwy na dzień, co się zowie zmartwychwstaniem; Zmówię ją za ów naród... Dziś pierwszy dzień wieku, Dziś mamy prawo stwarzać królów i nędzarzy Na całą rzekę stuletniego cieku. Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy, Aby nimi zapychał każdą rządu dziurę. A gdy wzrośnie ich potęga, Ten naród, jak piękna księga; W starą oprawiona skórę, Pargaminowym świecić będzie czołem. SZATAN Dobra rada, stańcie kołem, Stwarzajmy ludzi do rządu. Zawołajcie czarownicy... Szatan daje rozkazy, diabli pracują Żywioły ziemi i lądu, W atmosferowej szklennicy Zamknięte i w jeden zlane, Przez chemików połamane; Kwasorody, gaz węglowy Zlewam w kocioł platynowy; Dmijcie, duchy!... gromy biją w kocioł W żywioł ziemi Dorzucić szpilek Kaprala Z główkami laku, któremi Kreśli plany, królów zwala, Szpilek czterdzieście tysięcy Rzućcie w kocioł... DIABLI I nic więcej? SZATAN Nic... DIABLI Coś z rozumu Kaprala? SZATAN Nic... DIABLI Skończony. SZATAN Niechaj leci!

gromy biją, duch. ulatuje Stary - jakby ojciec dzieci, Nie do boju, nie do trudu; Dajmy mu na paśmiewisko Sprzeczne z naturą nazwisko: Nazwijmy od słowa ludu, Kmieciów, czyli nędznych chłopów. Teraz, jak z niebieskich stropów, Rzućcie wodza ludziom biednym. DIABLI Panie! czy skończysz na jednym? SZATAN Wrzucić do kotła dyjament, Dyjament w ogniu topnieje; Wylać sekretny atrament Z Talleyranda kałamarza, Co w niewidzialność blednieje Od okularów rozsądku... I dąć w kocioł... w kotła wrzątku Obaczemy, co się stwarza. DIABLI Już gotowy! Mimo czary Wyszedł jakiś człowiek godny, Złe w tym kotle były wary, Płyn za rzadki lub za chłodny. SZATAN To nic - to nic! takich trzeba Biednym ludziom rzucać z nieba; Będą przed nim giąć kolana, Jest to stara twarz Rzymiana, Na pieniądzu wpół zatarta. Dajmy mu na pośmiewisko Sprzeczne z naturą nazwisko: Ochrzcijmy imieniem Czarta. Teraz puśćcie! niechaj leci! DIABLI Lepszy będzie człowiek trzeci. SZATAN Teraz z konstelacji raka Odłamać oczy i nogi, Dodać kogucie ostrogi I z trwożliwego ślimaka Oderwane przednie rogi.. Cóż tam w kotle? DIABLI Ktoś z rycerzy. SZATAN Wódz! chodem raka przewini, Jak ślimak rogiem uderzy, Sprobuje - i do skorupy Schowa rogi, i do skrzyni Miejskiej zniesie planów trupy,

Czekając, aż kur zapieje. Rzucić w kacioł Lachów dzieje, Słownik rymowych końcówek; Milijon drukarskich czcionek, Sennego maku trzy główek, Cóż tam? DIABLI Starzec, jak skowronek, Zastygły pod wspomnień bryłą, Na pół zastygłą, przegniłą. Poeta - rycerz - starzec - nic, Dziewięciu Feba sułtanic Eunuch... SZATAN Przyśpieszajmy dzieła, Bo z tamtej krakowskiej wieży Słyszę dzwon rannych pacierzy; W powietrzu się rozpłynęła Woń kadzideł katedralnych. CZAROWNICA Przeklęte wasze dzieło, wicher diablej mowy Rozczesał z mojej chaty włos słomianej głowy; Czy mi na nią dachówek dacie z hostii mszalnych? Zawierucha wierzbawe gałązki obrywa, Ludzie nie znajdą rószczek na kwietną niedzielę. SZATAN Milcz, padalcze! - Czas upływa, Twórzmy razem wielkich wiele. Co nakażę, rzucić w tygle: Rdzę pozostałą Na Omfalii igle Od krwią wilgotnych Herkulesa palców; Z rdzy się narodzi niemało Wymuskanych rycerzy-ospalców - DIABLI Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię, Jak chmura... SZATAN Spieszmy nowe tworzyć brzemię, Nim jutrznia błyśnie ponura; Nim się żywioły ochłodzą, Rzucić język Balaama oślicy; A ci, co się z niego wyrodzą, Narodowej się chwycą mownicy. Mowców plemię... DIABLI Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię, Jak zwichrzone szpaków stado. SZATAN Widzicie tę postać bladą, Z mętów kotła już na pół urodną; Twarz uwiędła i wzrok w czarnym kole;

Paszczę myśli otwiera wciąż głodną, Wiecznie dławi księgarnie i mole; I na krzywych dwóch nogach się chwieje, Jak niepewne rządowe systema. Chce mówić; posłuchajmy, co na świat posieje?... TWÓR pokazując z kotła głowę Czy lepiej, kiedy jest król? czy kiedy go nie ma?... SZATAN Precz z tym Sfinksem, co prawi zagadki! Sam jej diabeł rozwiązać nie umie; Niech w szkolarzów zasiewa ją tłumie, Oplątaną w dziejowe wypadki; Niech z ministerialnej ławy, Nad rozlewem żyźniącym krwi Nilu, Ze złamanych kolumien podstawy Gada hieroglifem stylu. ASTAROT Panie! patrz, tam z kotła pary Znów się jakiś twór wylęga. Twarz ma okropnej poczwary, Przez pierś jeneralska wstęga. SZATAN Witajcie go! oto twór Niszczyciel, jakby horda Nogajca. On w stolicy owłada dział mur On z krwi na wierzch wypłynie - to zdrajca! A gdy zabrzmi nad miastem dział huk, On rycerzy ginących porzuci; Z arki kraju wyleci jak kruk, Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci... Kraj przedany on wyda pod miecz. GŁOS W POWIETRZU W imię Boga! precz stąd! precz!... wszystko znika CHÓR ANIOŁÓW Ziemia - to plama Na nieskończoności błękicie; Ciemna gwiazda w słonecznych gwiazd świcie, Grób odwieczny potomków Adama. ARCHANIOŁ Onego czasu jedna z gwiazd wiecznego gmachu Obłąkała się w drodze, jam ją zgonił lotem Czułem w dłoni jej serce bijące z przestrachu, Jak serce ptaka ludzkim dotkniętego grotem; I drzącą położyłem przed tronem Jehowy. A Bóg rzekł do mnie świato-tworzącymi słowy: "Krew ludzka skrzydła twoje rumieni". Padłem twarzą na boskie podnoże, Na proch gwiazd, na kobierce z promieni... “Boże! Boże! Boże! Skrzydeł pióry otarłem o ziemię,

Krwawa była - widziałem! widziałem! Za grzechy ojców w groby kładnące się plemię, Lud konał...gwiazda gasła... za gwiazdą leciałem - Lud skonał... Czas,byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał. A jeśli twoja dłoń ich nie ocali, Spraw, by krwi więcej niźli łez wylali... Zmiłuj się nad nimi, Panie!" - A Bóg rzekł: "Wola moja się stanie..." CHÓR ANIOŁÓW Ziemia - to plama Na nieskończoności błękicie, A Bóg ją zetrze palcem lub wleje w nią życie Jak w posąg gliniany Adama. PROLOG PIERWSZA OSOBA PROLOGU Boże! zeszlij na lud twój wyniszczony bojem Sen cichy, sen przespany, z pociech jasnym zdrojern; Niechaj widmo rozpaczy we śnie go nie dręczy. Rozwieś nad nim kotarę z rąbka niebios tęczy, Niech się we łzach nie budzi przed dniem zmartwych- A mnie daj łzy ogromne i męki niespania, [wstania. Po mękach wręcz mi trąbę sądnego anioła; A kogo przed tron Boga ta trąba zawoła, Niechaj stanie przed tobą. Daj mi siłę, Boże, A komu palec przekleństw na czoło położę, Niech nosi znak na czole... Pozwól, Panie, tuszyć, Że słowem zdołam cielce złote giąć i kruszyć... Z brązu wzniosę posągi, gdzie pokruszę gipsy. A kto ja jestem? - Jestem duch Apokalipsy- Obróćcie ku mnie oczu zamglonych i twarzy... Oto stoję wśród siedmiu złocistych lichtarzy Podobny do człowieka... szata w długość szczodra Spływa do stóp; pas złoty przewiązał mi biodra, Głowa kryje włos biały jak śniegi, jak wełna; Z oczu skra leci ogniów dyjamentu pełna, Nogi mam jak miedź świeżym ogniskiem czerwona, Głos huczy jako woda wezbraniem szalona, W ręku siedem gwiazd niosę, a z ust mi wytryska Miecz ostry obosieczny, a twarz moja błyska Jak słońce w całej mocy wyświecone kołem. A gdy przede mną na twarz upadniecie czołem, Powiem wam: "Jestem pierwszy... i ostatnim będę..." DRUGA OSOBA PROLOGU Ja wam zapał poety na nici rozprzędę, Wy śmiejcie się z zapału mego towarzysza... Kto on? - Do tureckiego podobny derwisza; Owe siedem lichtarzy jest to siedem gradów, Stoi wśród siedmiu złotem nalanych narodów,

Wygnaniec. - A włos czarny w siwość mu zamienia Nie wiek, ale zgryzota... W oczach blask natchnienia, W ręku gwiazdy... to myśli, z których jasność dniowa Miecz w ustach obosieczny, jest to sztylet słowa, Którym zabija ludzi głupich... albo wrogów. TRZECIA OSOBA PROLOGU Zwaśnionych obu spędzam ze scenicznych progów. Dajcie mi proch zamknięty w narodowej urnie, Z prochu lud wskrzeszę, stawiam na mogił koturnie I mam aktorów wyższych o całe mogiły. Z przebudzonych rycerzy zerwę całun zgniły, Wszystkich obwieję nieba polskiego błękitem, Wszystkich oświecę duszy promieniem - i świtem Urodzonych nadziei - aż przyjdą przed wami Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami. Akt I (fragment) KORDIAN, młody 15-stoletni chłopiec, leży pod wielką lipą na wiejskim dziedzińcu, GRZEGORZ, stary sługa, nieco opodal czyści broń myśliwską. Z jednej strony widać dom wiejski, z drugiej ogród... za ogrodzeniem dziedzińca staw, pola - i lasy sosnowe. KORDIAN zadumany Zabił się - młody... Zrazu jakaś trwoga Kładła mi w usta potępienie czynu, Była to dla mnie posępna przestroga, Abym wnet gasił myśli zapalone; Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu, Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę, Jak kwiat liściami w niebo otwartemi Chwytam powietrze, pożeram wrażenia. Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi, I głazy pytam i iskrę płomienia. Ten staw odbite niebo w sobie czuje, I myśli nieba błękitem. Ta cicha jesień, co drzew trzęsie szczytem, Co na drzewach liście truje, I różom rozwiewa czoła, Podobna do śmierci anioła Ciche wyrzekła słowa do drzew: “Gińcie drzewa!” Zwiędły - opadły. Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa; Posępny, tęskny, pobladły, Patrzę na kwiatów skonanie I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa. Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie. Idą trzody po trawie chrzęszczącej od szronu, I obracają głowy na niebo pobladłe, Jakby pytały nieba: “Gdzie kwiaty opadłe? Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?”

Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła Dzwon wieczornych pacierzy dźwiękiem szklannym bije, Ze skrzepłych traw modlitwy żadnej nie wywoła, Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje... Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści, Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści; Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy. Celem uczuć - zwiędnienie; głosem uczuć - szumy Bez harmonii wyrazów... Niech grom we mnie wali! Niech w tłumie myśli, jaką myśl wielką zapali... Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój, Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj... Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem, A stanę się tej myśli narzędziem, zegarem, Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem, Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem. Akt II (w. 217 do końca aktu) KORDIAN sam, z założonymi na piersiach rękoma, stoi na najwyższej igle góry Mont Blanc. KORDIAN Tu szczyt... lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną. Spojrzę... Ach! pod stopami niebo i nad głową Niebo... Zamknięty jestem w kulę kryształową; Gdyby ta igła lodu popłynęła ze mną Wyżej - aż w niebo... nie czułbym, że płynę. Stąd czarne skrzydła myśli nad światem rozwinę. Ciszej! słuchajmy... o te lody się ociera Modlitwa ludzka, po tych lodach droga Myślom płynącym do Boga. Tu dźwięk nieczysty głosu ludzi obumiera, A dźwięk myśli płynie dalej. Tu pierwszy zginę, jeśli niebo się zawali, A ten kryształ powietrza by tchnieniem rozbity Kręgami się rozpłynie na nieba błękity, I gwiazdy w nieznajomą uciekną krainę... I znikną, jakby ich nigdy nie było... Spróbuję - westchnę i zginę... Patrzy w dół. Ha! przypominasz mi się, narodów mogiło! Oto się przedarły chmury, Igły lodu wytrysły z chmur kłębów; Tam las ogromny sosen i dębów Jak garść mchu w szczelinie góry, A ta plamka biała - blada - To morze. Silniej wzrok napnę - oczy rozedrę, otworzę, Chciałbym stąd widzieć człowieka. Tam koło jednej igły krążą orłów stada,

Jak pierścionki żałobne na perłowych lodach; A ode mnie błękitna płynie szczelin rzeka, Każda w jedną otchłań zlata I nikną jak w morza wodach... Jam jest posąg człowieka, na posągu świata. O, gdyby tak się wedrzeć na umysłów górę, Gdyby stanąć na ludzkich myśli piramidzie I przebić czołem przesądów chmurę, I być najwyższą myślą wcieloną... Pomyśleć tak - i nie chcieć? o hańbo! o wstydzie! Pomyśleć tak - i nie móc? w szmaty podrę łono! Nie móc? to piekło! Mogęż siłą uczucia serce moje nalać, Aby się czuciem na tłumy rozciekło I przepełniło serca nad brzegi, I popłynęło rzeką pod trony - obalać? Mogęż zruszyć lawiny? potem lawin śniegi, Zawieszone nad siołem, Zatrzymać ręką lub czołem? Mogęż, jak Bóg w dzień stworzenia, Ogromnej dłoni zamachem Rzucać gwiazdy nad świata zbudowanym gmachem, Tak, by w drodze przeznaczenia, Nie napotkały nigdy kruchej świata gliny, I nie strzaskały w żegludze? Mogę - więc pójdę! ludy zawołam! obudzę! Po chwili - z wyrazem zniechęcenia Może lepiej się rzucić w lodowe szczeliny?... Po chwili - zrazu spokojnie, potem z zapałem Uczucia po światowych opadały drogach... Gorzkie pocałowania kobiety - kupiłem... Wiara dziecinna padła na papieskich progach... Nic - nic - nic - aż w powietrza błękicie Skąpałem się... i ożyłem, I czuję życie! Lecz nim myślą olbrzymią rozpłonę, Posągu piękność mam - lecz lampy brak. Więc z ognia wszystkich gwiazd uwiję na czoło koronę, W błękicie nieba sfer - ciało roztopię tak, Że jak marmur, jak lód słonecznym się ogniem rozjaśni... Potem piękny jak duch baśni, Pójdę na zimny świat i mogę przysiąc, Że te na czole tysiąc gwiazd i w oczach tysiąc, Że posągowy wdzięk - narodów uczucia rozszerzy, I natchnie lud; I w serca jak myśl uderzy, Jak Boga cud... Nie - myśli wielkiej trzeba z ziemi lub z błękitu. Spojrzałem ze skały szczytu,

Duch rycerza powstał z lodów... Winkelried dzidy wrogów zebrał i w pierś włożył, Ludy! Winkelried ożył! Polska Winkelriedem narodów! Poświęci się, choć padnie jak dawniej! jak nieraz! Nieście mię, chmury! nieście, wiatry! nieście, ptacy! Chmura znosi go z igły lodu. CHMURA Siadaj w mgłę - niosęć... Oto Polska - działaj teraz!... KORDIAN rzucając się na rodzinną ziemię z wyciągniętymi rękoma, woła: Polacy!!! KONIEC AKTU DRUGIEGO Akt III Scena V Sala tak nazwana Koncertowa w Zamku królewskim, oświecona lampą - wkoło kolumny z marmuru, ściany zamalowane arabeskami - widać przez drzwi otwarte na przestrzał ciąg długi ciemnych pokojów, w końcu błyska słabe światło sypialnej komnaty cara. KORDIAN oparty na bagnecie karabinu. Różne widma. KORDIAN idąc naprzód z karabinem Puszczajcie mię! puszczajcie! jam carów morderca; Idę zabijać... ktoś mię za włos trzyma. IMAGINACJA Słuchaj! ja mówię oczyma. STRACH Słuchaj! mówię biciem serca. KORDIAN Nikogo nie ma, Ktoś gada... IMAGINACJA Nie patrz na mnie, lecz patrzaj, gdzie ja palcem wskażę. KORDIAN Palca twego nie widzę, lecz mój wzrok upada Tam, gdzie wskazujesz palcem. Widzę jakieś twarze. To arabeski, ścienne malowidła. STRACH Przekonaj się! wpatrzaj się w ściany.

Ściana gadem się rusza... przebrzydła... Każdy wąż złota ogniem nalany, Pierścieniami rozwija się z muru. Kolumny potrząsają wężów zwitych grzywę; Sfinksy straszliwe Spełzły z marmuru; Sfinksy płaczą jak dzieci - węże jak wiatr świszczą. Nie nastąp na nie... patrzaj... wiją się i błyszczą. IMAGINACJA Jako motyl płocha, powiewna, Odleciała od ściany dziewica; Może jakaś zaklęta królewna? Królewna - lub czarnoksiężnica? Przypomnij! widziałeś jej lica, Przypomnij! do kogoś podobna, Przypomnij! Tamta była posępna i patrzała skromniej, U tej szata gwiazdami ozdobna, To gwiazdy prawdziwe - to światy, Błyszczą na szafirze szaty... Jest to pasterka z gwiazd sioła, Kosz na głowie, w koszu kwiaty, I twarz anioła. STRACH Lecz patrz na oczy! nieruchome oczy! Gdzie się obrócisz, patrzą za tobą. IMAGINACJA Czy czujesz woń jej warkoczy? STRACH Rozgniotłeś węża pod sobą. Pękła żmija. KORDIAN Jezus Maryja!!! Przeciera oczy. Sen zniknął... Naprzód! naprzód z bagnetem w pierś cara! Wchodzi do następującej sali - zupełnie ciemnej. Na lewo drzwi otwarte do gabinetu konferencyjnego. Pokój ten, w kształcie wyzłoconego jaja zupełnie księżycem oświecony. W środku stoi trójnog sztucznie ze złota urobiony - a na nim leży carska korona. OBIE WŁADZE Stój!... KORDIAN Puśćcie! Boska cięży na mnie kara!...

OBIE WŁADZE Słuchaj! szum głuchy z milczeniem się bije, Jak gdyby wicher wleciał w komnat szyje. Niby szum suchego drzewa, Niby ulewa Grzmi o dachy pałacu... grzmi... a księżyc świeci! KORDIAN patrząc do gabinetu konferencyjnego Ta komnata srebrnego nalała się blasku, Trójnog złoty - korona leży na trójnogu, Jest to korona carów dzisiaj - lecz o brzasku Ta korona należeć będzie tylko - Bogu... Idźmy! Nie mogę oczu odpiąć od korony. IMAGINACJA Patrz dłużej - krew z niej kapie, a pod nią schylony Człowiek czarny jak smoła, Zajęty pracą... STRACH Dwa rogi wytrysły mu z czoła, Oczy jak żar - bez powiek... Skąd on? i na co? KORDIAN Skąd? i na co ten człowiek? WIDMO Koronę nosił car, Krew Piotrów, krew Iwana Leje się z niej jak z czar; Podłogę polską czyszczę, Bo krwią carów zwalana; Ale śladu nie zniszczę, Chyba za drugi wiek!... KORDIAN Jeśli nie zmyjesz wodą z polskich rzek, Przyniosę krwi - podłogę całą Wymyjemy, będzie białą Jak twarz trupa. Po chwili Jeszcze jedną komnatę przejść trzeba. Wchodzi do sali tronowej. Ciemno - i czarne okna; żadnej gwiazdy z nieba - Tam wiedzie - droga na kształt ognistego słupa. Lampa strzeże cesarza, oświeca mu łoże, I leje światło na posadzki szkliste, Jak księżyc po wód jeziorze. Chwyta łódź moją w kręgi ogniste...

Płynę zawrotem głowy... któż doda podniety? IMAGINACJA Twój bagnet łysnął... płomienne bagnety Zleciały się w powietrzu i z ostrzem się zbiegły... Jak rybki, gdy w krysztale kruszynę spostrzegły... Zleciały się i stal szczypią, I palą. W powietrze uderzasz stalą, Z powietrza jak iskry się sypią. Czekaj, aż się ul cały płomyków wyroi... STRACH Nie patrz tylko za siebie - bo tam u podwoi... Kordian obraca się. IMAGINACJA Dwie z malakitu wazy, w nich dwa drzewa rosną Zimą i wiosną. Patrz! liście z ludzkich uszu, z oczu ludzkich kwiaty, I zwykły nasionami języków się plemić, Lecz cesarz rwie nasiona, by drzewa oniemić... Więc jak nieme hajduki, przy wejściu komnaty Patrzą kwiatem - liściem słyszą; A wszystko z grobową ciszą, W grubiejący pień się wlewa... KORDIAN Widzą! i słyszą! drzewa... STRACH Nie zaglądaj przez okna na ciemną ulicę! Kordian patrzy przez okno. IMAGINACJA Z kościoła aż do Zamku orszak zmarłych długi, Niosą żółte gromnice, Wiele trupów... jeden, drugi, Setny, nie przeliczysz więcej... Tysiąc tysięcy... Berła - korony - szaty królewskie. Z gromnic dymy niebieski Mglą trupom twarze kościane. A trumien, ile trupów - każdy niesie trumnę; Rzucają pod Zamku ścianę, Budują wschodów kolumnę, Wysoko jak stogi gumien... Trumny się kruszą, Lecz tyle trumien! Wejść muszą. KORDIAN

Gdzie idą? IMAGINACJA Tu. KORDIAN Czy cara trumnami uduszą? IMAGINACJA Ciszej! patrz... jakieś straszydło Z ognistą twarzą wyszło z sypialnej komnaty. Nie słychać kroku jego, choć posadzek kraty Rozstępują się - łamią pod nogą obrzydłą. STRACH Czuć krew! Wyszedł z tamtej komnaty... Tam spi cesarz w łożu białem, Ten człowiek stamtąd wyszedł... IMAGINACJA Widziałeś? KORDIAN Widziałem? STRACH Co on tam robił? KORDIAN Co on tam robił? DIABEŁ Zdławiłem cara - i byłbym go dobił, Lecz tak we śnie do ojca mojego podobny. IMAGINACJA Słyszysz dzwonów jęk żałobny... Po całym mieście i na wszystkie strony?... KORDIAN Z przerażeniem Słyszę - dzwony - IMAGINACJA Błysk w szybach sali... Po trumnach wszedł trup i stoi cichy w oknie, Gromnicą szyby pali. Wiatr zrywa mu płaszcz - a robak w każdym włóknie Jak nić biała... Gdzie oczu blask, tam świeci kość spróchniała. To trupów kat... wykona, co uchwalą... Patrz, w okno bije... rozbija...

KORDIAN Jezus! Maryja! IMAGINACJA Zniknął... trumny się walą Jak grom. STRACH Wracaj, tu czarta dom... KORDIAN Pójdę mimo diabłów głosy, Abym się we krwi ochłodził. Tłum jakiś drogę zagrodził, Przejść nie można... jak przez kłosy Trzeba deptać... nie roztrącę. Widma blade i milczące Jak stooki strażnik pawi, Zaglądają w tamte drzwi, Gdzie spi cesarz... czy ciekawi, Jaka barwa carskiej krwi? Ha... mówcie... czy się nie budzi... Pożarłbym teraz mowę stu tysiąca ludzi... Jak w grobie głucho... Słychać dzwon na jutrznią. Ktoś mi przez ucho Do mózgu sztylet wbija... Jezus! Maryja! Wymawiając ostatnie słowo, pada bez czucia krzyżem na bagnecie u drzwi sypialnego cara pokoju. CAR. Wychodzi z sypialnego pokoju z lampką nocną w ręku. CAR Słyszałem jakiś stuk i czułem we snów burzy, Jakby mię ktoś za gardło cisnął szarfą. Czułem, co niegdyś ojciec mój, lecz czułem dłużej. Czyż zawsze sen ma być sumnienia harfą, Po której grają wichry strachu?... Idźmy. - Lecz nie znam dróg, zabłądzę w gmachu. Chce iść i potyka się o leżącego Kordiana. Cóż to? co to się znaczy?... tu trup jakiś leży... Z bagnetem w ręku, mundur polskich ma żołnierzy, Ze szkoły podchorążych. Pewnie stał na warcie I szedł do mnie zabijać?... Padł na samym progu... Wszak brat mi za nich ręczył? Kusicielu! czarcie! Nie natrącaj mi na myśl brata - w każdym wrogu Pokazujesz mi brata, nie, to być nie może... O gdyby wstał ten człowiek i przemówił słowo!... Ciepły... Wstań! mów! bo szpadą gardło ci otworzę.

Mów, czy to brat ci kazał? Szpadą rani w rękę Kordiana, który oczy otwiera. KORDIAN Z obłąkaniem Z pochodnią grobową Trupy w oknie. CAR Przemówił... Otwórz jeszcze usta, Wymów: brat? - słowo krótkie... brat? KORDIAN Blady jak chusta Car spi... Jezus Maryja!... świt zaczął pobielać... CAR Nic z niego się nie dowiem ni z ust, ani z twarzy... O! to brat... brat mój pewnie... Woła. Straży! moja straży! Wbiegają żołnierze. Car pokazuje na Kordiana. Jeśli nie zwaryjował ten żołnierz... rozstrzelać... Adam Mickiewicz Romantyczność Methinks, I see... where? - In my mind's eyes.

Shakespeare Zdaje mi się, że widzę… gdzie? Przed oczyma duszy mojej. Słuchaj, dzieweczko! - Ona nie słucha- To dzień biały! to miasteczko! Przy tobie nie ma żywego ducha. Co tam wkoło siebie chwytasz? Kogo wołasz; z kim się witasz? - Ona, nie słucha. To jak martwa opoka Nie zwróci w stronę oka, To strzela wkoło oczyma, Tu się łzami zaleje; Coś niby chwyta, coś niby trzyma; Rozpłacze się i zaśmieje. „Tyżeś to w nocy? to ty, Jasieńku! Ach! i po śmierci kocha! Tutaj, tutaj, pomaleńku, Czasem usłyszy macocha!. Niech sobie słyszy, już nie ma ciebie!

Już po twoim pogrzebie! Ty już umarłeś? Ach! ja się boję! Czego się boję mego Jasieńka? Ach, to on! lica twoje, oczki twoje! - Twoja biała sukienka!. I sam ty biały jak chusta, Zimny, jakie zimne- dłonie! Tutaj połóż, tu na łonie, Przyciśnij mnie, do ust usta! Ach, jak tam zimno musi być w grobie! Umarłeś! tak, dwa lata! Weź mię, ja umrę przy tobie, Nie lubię świata. Źle mnie w złych ludzi tłumie, Płaczę, a oni szydzą; Mówię, nikt nie rozumie; Widzę, oni nie widzą! Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie? Nie, nie... trzymam ciebie w ręku. Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku?- Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie!- Mój Boże! kur się odzywa, · Zorza błyska w okienku. Gdzie znikłeś? Ach! stój, Jasieńku! Ja nieszczęśliwa". Tak się dziewczyna z kochankiem pieści, Bieży za nim, krzyczy; pada; Na ten upadek, na głos boleści,. Skupia się ludzi gromada. „Mówcie pacierze! - krzyczy prostota- Tu jego dusza być musi. Jasio być musi przy swej Karusi, On ją kochał za żywota!” I ja to słyszę, i ja tak wierzę, Płaczę i mówię pacierze „Słuchaj, dzieweczko!” - krzyknie śród zgiełku Starzec i na lud zawoła- „Ufajcie memu oku i szkiełku, Nic tu nie widzę dokoła. Duchy karczemnej tworem gawiedzi, W głupstwa wywarzone kuźni. Dziewczyna duby smalone bredzi; A gmin rozumowi bluźni”. „Dziewczyna czuje - odpowiadam skromnie - A gawiedź wierzy głęboko; Czucie i wiara silniej mówi do mnie Niż mędrca szkiełko i oko. Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu, Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce. Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu! Miej serce i patrzaj w serce!”

[1821]

Kazimierz Brodziński O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej [DWIE PRZECIWNE DROGI POEZJI]

Zdaje się teraz dla poezji polskiej nadchodzić pora, w której zaczynającemu wahać się potrzeba nad obraniem drogi do przybytku pamięci, to jest czyli tak zwaną klasyczność, czyli tak zwaną romantyczność ma obrać. [m] Pierwsza jest wymierzony, dobrze ubity, porządnie i regularnie drzewami zasadzony gościniec, która to regularność zdaje się już niektórych nudzić, szczególniej przeto, że z tego gościńca zbaczać nie wolno. Druga jest kręta ścieżka albo raczej podróż, wśród której, jak się komu bliżej zdaje, wolno zbaczać albo też nasycać się widokami natury i swobodnie płoty przeskakiwać. Doświadczeni, wzwyczajeni wolą pierwszą; młodzież naturalnie ma pociąg do drugiej. [...] Ci nie wierzą doświadczeniu starszych, owi nie chcą być wyrozumiałymi dla popędu młodości. U jednych wzory, u drugich natchnienie pierwsze ma miejsce. Ci naturę nad sztukę, owi sztukę nad naturę przenoszą. [CO JEST ROMANTYCZNOŚĆ?]

Jedni chcą rozumieć pod tym słowem odstąpienie od wszelkich przepisów, na których gruntuje się klasyczność; drudzy zowią ją sztuką obudzania tęsknych uczuć lub przerażenia; inni chcą mieć w niej malowanie prostej natury; u wielu jest ona duchem rycerstwa i chrześcijaństwa średnich wieków; niektórzy uważają ją jako igraszkę niczym nie ograniczającej się imaginacji, w której nadzwyczajne istoty, czary, duchy niebieskie lub piekielne łudzą i przerażają itd. [...]

Wszystkie wieki i narody różniły się swoją poezją. Niektóre z nich sprawiają to uczucie, które teraz po wynalezieniu tego słowa romantycznym zowiemy. [...]

Wszystko, co z przeszłości niewinność, swobodę, zapał złotych, patriarchalnych, rycerskich wieków przypomina, gdzie zapał, nie rachuba w czynach, prostota, nie sztuka w piękności się maluje, sprawia na nas romantyczne wrażenie, którego cechą jest miły smutek, jak mgła, towarzyszka jesieni, bo tylko uczucia wspomnień i tęsknoty obudzić może. Piękności romantyczne są wyłącznie dla serc tkliwych i dla umysłu naturę i ducha wieków badającego. Kto nie śledząc ducha narodu, jego religii i nie chcący się postawić na jego ziemi, będzie chciał sądzić o jego poezji według gustu z wychowania przyjętego, według sztuki poezji klasycznej, nie znajdzie nigdy klucza do jej tajemnic, wszystkie piękności będą mu obce, prostota płaskością, obrazy dzikie, porównania niesforne i myśli niezrozumiałe. W czyim sercu obraz natury i prostoty nie obudzą rozrzewnienia, tęsknot i wspomnień, miłości wszystkiego, kto nie chce się postawić w sercu człowieka każdego wieku i stanu, aby z nim dzielił niewinność, tęsknoty, smutek, wesele, dla tego obcą jest romantyczność, wszystko zwać będzie albo dziecinnym, albo gustem zepsutym. Do klasyczności potrzeba mieć więcej udoskonalony gust, do romantyczności więcej udoskonalone czucie. Pierwszy nabywamy wychowaniem, drugie zaszczepione jest w sercu każdego.

[DUCH POEZJI NASZEJ]

Co do ducha poezji naszej, widzimy w niej wszędzie panującą miłość ojczyzny, zapał w uwielbianiu szlachetnych obywatelskich czynów, miarkowanie w uniesieniu, imaginację swobodną, nie przerażającą, bez fantastycznych wyobrażeń, łagodną tkliwość, prostotę zbyt małej liczbie tegoczesnych obcych pisarzów właściwą, rolnicze obrazy wiejskości i rodzinnego pożycia, moralność praktycznej filozofii, namiętności nieburzliwe i skromność obyczajów.

Tego ducha trzymać się jest może najzbawienniejszym pożytkiem dla dalszych owoców. [...] W języku i w charakterze narodowym możemy zakładać wszystkie go nadzieje. [...] .

Jako Polacy przywiązani do ziemi ojców, nie szukajmy do wspomnienia na przodków wzorów w rycerskiej poezji średnich wieków, malujmy ich sposobem obywatelskich rycerzów zajętych radą o jej dobro, żyjących z rolnictwa, nie warujących się po skałach jak orły, nie wypadających z gniazd swoich jak orły na zdobycz po bliskich równinach, nie za sławę dam swoich, ale za ziemię

walczących. Teraz szczególniej żyjemy w wieku pełnym wspomnień. Cudowne losy naszej ojczyzny są wielkim polem dla poezji. Romantycznością naszą są nasze niegdyś miasta, których obwody już czarna rola przykryła, smutne grody, w których nasi królowie przemieszkiwali, a do których murów teraz wieśniacy strzechy swoje przytykają, stolica [Kraków], gdzie teraz na oddzielonej ziemi śpią dwie ukochane rodziny królów naszych i tylu rycerzów, Sybilla, gdzie marne pozostałości świetności naszej przed zagładą uniesiono2, [...] rycerstwo, co na wzór Eneasza zniszczoną opuściło Troję nie dla zakładania nowej siedziby na ziemi latyńskiej, ale dla dochowania oręża z okupem krwi za cudzą sprawę, aby z nim wrócić do grobu ojczyzny z niesłychaną nadzieją. [mowa o legionach Dąbrowskiego] [...] .

Nie bądźmy echem cudzoziemców. [1818] Jan Śniadecki O pismach klasycznych i romantycznych [ROMANTYCZNOŚĆ NIE SŁUCHAJĄCA PRAWIDEŁ SZTUKI] Że romantyczność jest oddzielnym i niby nowym rodzajem poezji, że się zajmuje i ożywia

żałosnym wspomnieniem i tęsknotą do rzeczy przeszłych albo wznowieniem zdarzeń, jakie bawiły ludzi w wiekach rycerskich, wcale to do mojej uwagi nie wchodzi. Uważam ja ją z jej niezaprzeczonym znamieniem i pod względem jedynie dla literatury i oświecenia prawdziwie szkodliwym, to jest jako nie słuchającą prawideł sztuki i w swobodnym bujaniu imaginacji szukającą zalet i jakby nowych dróg bawienia i nauczania. Dlatego piękności greckie i rzymskie, jakoby foremne i postrzyżone ogrody, nie tak przypadają do jej smaku jak bujne stepy i zarośla azjatyzmu, kocha się radziej w dzikiej jak w przyozdobionej sztuką naturze. W moim więc rozumieniu to wszystko jest klasycznym, co jest zgodne z prawidłami poezji, jakie dla Francuzów Boileau [czyt. bualo], dla Polaków Dmochowski, a dla wszystkich wypolerowanych narodów przepisał Horacy; romantycznym zaś to, co przeciwko tym prawidłom grzeszy i wykracza. [ROMANTYCZNOŚĆ JAKO WSPOMNIENIE UPOKARZAJĄCE CZŁOWIEKA]

Romantyczność lubi przypomnienia dawnych obyczajów i zdarzeń narodowych, tęskni do wieków przeszłych, kocha się w naturze prostej, dzikiej i nieokrzesanej! Czary, gusła i upiory nie są naturą, ale płodem spodlonego nieświadomością i zabobonem umysłu, nie są narodowością niemiecką, bo to są głupstwa ledwo nie wszystkich ludów pogrążonych w barbarzyństwie i nieobjaśnionych czystą religią. Ich wspomnienie upokarza człowieka, ale w nim żalu nie wzbudza. Bo nie wiem, czy człowiek może tego żałować, że się pozbył urojonych bojaźni i stał się rozumniejszy. [WYPOLEROWANE TOWARZYSTWO - A DUBY BAB WIEJSKICH]

W prawidłach Horacego widzę wzór prawdy i piękności, widzę znajomość świata i poruszeń ludzkich, widzę sztukę wypolerowanego nauką, a prowadzonego przyzwoitością towarzyską talentu, widzę naukę dla ludzi, upatrzoną nie w grubijaństwie pogrążonego kiedyś prostactwa, ale w obcowaniu wygładzonego towarzystwa, to jest nie w tym, czym ludzie mogli być kiedyś, ale w tym, czym są dziś. Teatra są dla miast i ich mieszkańców, dla ich zabawy i nauki, dla opowiadania im w rozrywce obyczajności, rozsądku i smaku; nie wiem, czy takie zgromadzenie przystoi bawić dubami bab wiejskich? [ROMANTYCZNOŚĆ JAKO SZKOŁA ZDRADY I ZARAZY]

Uciekajmy od romantyczności jako od szkoły zdrady i zarazy! […] Romantyczność mówi: durzmy ludzi, pokazujmy im duby, znieśmy prawa nauki i rozsądku,

żeby nie było prawidła do sądzenia nas. My szanujemy od dwóch tysięcy lat przepisane prawa, które potwierdziła prawda i doświadczenie; bądźmy im posłuszni, bo one wydały tak wielkich ludzi, jakich jeszcze nie urodziła i podobno nigdy nie urodzi romantyczność. Pomyślmy sobie, że

nowość bez prawideł może być dziwactwem albo rozpaczą głów dumnych, a zarazem środkiem niebezpiecznym dla oświaty krajowej. Starajmy się tak pisać i myśleć, żebyśmy się nigdy nie bali sądu w trybunale prawdy, przyjemności i smaku. [1819] Maurycy Mochnacki Niektóre uwagi nad poezją romantyczną z powodu rozprawy Jana Śniadeckiego „O pismach klasycznych i romantycznych” [DO ZGŁĘBIENIA TAJEMNIC UŻYJMY NATCHNIENIA I IMAGINACJI!]

Jest to winą teraźniejszej kultury umysłowej szerzącej się, a mistrzów najbardziej upośledzającej w sądzeniu o rzeczach powierzchowności, że to wszystko poczytujemy za niedostępne i dla rozumu ludzkiego zakazane, czego natychmiast objąć lub zmysłami dotknąć nie możemy. Jeżeli zwyczajne środki i sposoby poznawań naszych, oparte na doświadczeniu i obserwacji, nie są w tej mierze dostateczne, więc porzućmy fakta, doświadczenie i obserwacją, a do zgłębienia tajemnic i fenomenów świata umysłowego użyjmy natchnienia i swobodnej imaginacji. [POZNANIE ISTOTY BYTU - TO POEZJA ŻYCIA]

Wszędzie widzimy człowieka drobnym i wątłym, ale tam jest prawdziwie wielkim, gdzie usiłuje pokonać własną nieudolność, przestronniejszym uczynić znikomy i nietrwały byt, uzmysłowić niewcielone, uduchowić, co było wcielone, Podobało się mistrzom filozofii XVIII wieku nazwać ów stan paroksyzmem nieuleczalnej gorączki; atoli jest niezaprzeczoną umysłu ludzkiego własnością, ozdobą czucia, tryumfem imaginacji i prawdziwą poezją życia. Poezja więc, z tego stanowiska uważana, jest pomnikiem wzniesionym na granicach świata materialnego i umysłowego. [PRAWIDŁA - SZCZUDŁA UMYSŁOWEJ NIEMOCY PARTACZÓW] Jak pogodzić znamiona upłynionej epoki, którą klasyczną nazywamy pod względem poezji, ze sztuką rymotwórczą Boala i Dmochowskiego, na której Jan Śniadecki zasadza swoje o klasyczności rozumienie!? Prawidła, te szczudła umysłowej niemocy partaczów, o których twórcza natura nie pamiętała, prawidła w poezji, w tej metafizyce czucia i imaginacji, w tej swobodnej dziedzinie natchnień, prawidła Boala i duch starożytnych wieków! Jakaż rozległa, niezmierzona przestrzeń dzieli te dwa wyobrażenia! [...]

Jan Śniadecki nazywając. klasycznym wszystko, co zgadza się ze Sztuką rymotwórczą Dmochowskiego i Boala, niemało przyczynił się do utwierdzenia dzisiejszych klasyków w ich błędnym o poezji, a dla literatury ojczystej nader szkodliwym przekonaniu. [...]

Autor rozprawy ograniczył poezją, utworzył z niej niejako nową sektę rządzoną przez pewne ustawy, mającą właściwą hierarchię i prawodawców, a przez to włożył na literaturę ojczystą tak ciężkie więzy, że postęp jej koniecznie spóźniony być musiał. [...]

Literatura nasza potrzebuje raczej zachęcenia w każdym rodzaju niż odstręczenia ze strony krytyków. Uważać za towar zakazany wszystko, co sięwciśnie do niej bez wiedzy i zezwolenia tych piśmiennych celników2, jest to tłumić w niej iskrę bujniejszego i więcej rozpostartego życia, wstrzymywać dalsze rozwinienie się, wycieńczać żywioły przyszłej zamożności i obfitego plonu nadzieję niszczyć w samym zarodzie. [1825]