Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci...

273
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

Transcript of Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci...

  • Aby rozpocząć lekturę,

    kliknij na taki przycisk ,

    który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

    Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PL

    kliknij na logo poniżej.

    http://www.literatura.net.pl

  • Ostatni gong

    Mojemu m´˝owi - Zdzis∏awowi

  • Bogus∏awa CzosnowskaOSTATNI GONG

    Tower PressGdaƒsk 2000

  • Projekt ok∏adkiDariusz Szmidt

    Autor zdj´cia na ok∏adce Edmunda Bonnauda

    W tekÊcie zamieszczono zdj´ciaMa∏gorzaty Bramorskiej-Fogiel, Tadeusza Biliƒskiego, Tomasza Degórskiego, Edwarda Hartwi-ga, Zbigniewa Kosycarza, Wojciecha Lendziona, Tadeusza Linka, H. Matuszewskiego, Gra˝y-ny Wyszomirskiej, Edmunda Zdanowskiego oraz ze zbiorów prywatnych

    Sk∏ad i ∏amanieJerzy M. Ko∏tuniak

    RedaktorMonika Podgórniak

    KorektaZespó∏

    Wydanie pierwsze

    © Copyright by Bogus∏awa Czosnowska, Gdaƒsk 2000

    ISBN 83-87342-23-8

    Tower PressGdaƒsk 2000

  • SSPPIISS TTRREEÂÂCCII

    „Teatr i chatyna” – wst´p JJaannaa CCiieecchhoowwiicczzaaMMOOJJEE ˚̊YYCCIIEE WW TTEEAATTRRZZEE II NNIIEE TTYYLLKKOO1. Rodzice2. Królowa nocy3. Dzieci´ce kradzie˝e4. Biedna pupa5. Koƒskie dzieciƒstwo6. To by∏ dopiero Êlub! 7. Szczecin miasto zieleni magnoliami pachnàcy8. Powrót do Lwowa9. Kraków w fotoplastykonie10. Bo ja jestem czarownicà11. S∏oneczniki obracajà si´ ku s∏oƒcu12. Francja i Francuzi13. Nieobecni14. Profesor Aleksander Bardini15. A teraz Gdaƒsk16. Jaƒcia i Kazio Pi´towie17. Kuba

    RRYYMMOOWWAANNKKII1. Chatyna skoƒczy∏a 25 lat2. Rozmowa z moim Êwierkiem Jasiem3. Ot, tak mi si´ baje4. Âwierszczowe trio5. Wiatr6. Z∏oty zamek7. Mój stary fotel

    - 5 -

  • 8. Ma∏y w´gielek9. Legenda o d´bie10. R´cznikowe p´teleczki11. Moêdzierze12. Polska choinka13. Rozmowa z Giewontem14. Obiadowe danie15. Cz∏owiek na emeryturze16. Ze mnà sà kwiaty17. Moje dobranoc

    - 6 -

  • TTEEAATTRR II CCHHAATTYYNNAA

    11.. Sztuka i prywatnoÊç. Polskie pami´tniki teatralne, czyli pami´tniki pi-

    sane przez ludzi teatru (g∏ównie aktorów), si´gajà poczàtków sceny naro-dowej. Pierwszy by∏ tutaj, oczywiÊcie, Wojciech Bogus∏awski jako autorDziejów Teatru Narodowego, do których do∏àczy∏ nieocenione „wiado-moÊci o ˝yciu s∏awnych artystów” (1820). To stamtàd mo˝emy dowie-dzieç si´ najwi´cej o wizycie trupy Bogus∏awskiego w Gdaƒsku w roku1811, kiedy to Teatr Narodowy da∏ 21 reprezentacji, „patrzàc na Êwiet-nà postaç mnóstwem wojska nape∏nionego miasta” (g∏ównie wojska na-poleoƒskiego; nawet afisze drukowano wówczas w trzech j´zykach: popolsku, niemiecku, ale i po francusku). Przyk∏ad Bogus∏awskiego-pami´t-nikarza by∏ zaraêliwy. Swoje pami´tniki, czasem nawet w formie dzien-nika, czyli pami´tnika pisanego „na goràco”, pozostawili m.in.: Kazi-mierz Skibiƒski, Jan Nepomucen Kamiƒski i Bogumi∏ Dawison. Nieoce-nione i pierwszorz´dne memuary skreÊli∏ przeci´tny aktor (ale wybitnypami´tnikarz) Stanis∏aw Krzesiƒski, nadajàc im znamienny tytu∏ Koleje˝ycia, czyli Materia∏y do historii teatrów prowincjonalnych, wydaneprzez Dàbrowskiego dopiero w roku 1957. Krzesiƒskiemu znacznie ust´-puje Helena Modrzejewska jako autorka Wspomnieƒ i wra˝eƒ, spisa-nych tu˝ przed Êmiercià po angielsku, pe∏nych zmyÊleƒ i egzaltowanegowielos∏owia (wydanych w polskim przek∏adzie tak˝e w roku 1957). Wi´-cej ni˝ wydane w dwóch tomach Wspomnienia Ludwika Solskiego(1955-1961) warty jest Pami´tnik Ireny Solskiej w opracowaniu LidiiKuchtówny (1978). Z wybitnych aktorów swoje najcz´Êciej nieÊwietnepami´tniki wydali w formie ksià˝kowej m.in.: Zelwerowicz, Adwento-wicz i Fertner. Dok∏adnie tylko w latach 1945-1991 – jak to wyliczy∏aUrszula Rudzka – ukaza∏o si´ 100 ksià˝ek o charakterze pami´tnikarsko--wspomnieniowym, dotyczàcych teatru. Znalaz∏y si´ tutaj rozmaite nie-dyskrecje teatralne, podró˝e komiczne, gaw´dy, opowiadania, notatniki,przygody i monologi. Za klasyczne zwyk∏o si´ uwa˝aç dzie∏o Adama

    - 7 -

  • Grzyma∏y-Siedleckiego Âwiat aktorski moich czasów (1957), imponujà-cy esej wybitnego i d∏ugowiecznego krytyka – chocia˝ s∏abego dramato-pisarza – kierownika literackiego i dyrektora kilku teatrów (w tym kra-kowskiego i bydgoskiego). Pami´tniki teatralne pisywali nie tylko akto-rzy, ale i re˝yserzy (np. Erwin Axer), radiowcy (np. Tadeusz Byrski), pio-senkarze (np. Mieczys∏aw Fogg), recenzenci (np. August Grodzicki), tan-cerze (np. Loda Halama), pisarze (np. Jaros∏aw Iwaszkiewicz), lalkarze(np. Henryk Ryl), ju˝ nie wspominajàc o dyrektorach teatru (np. ArnoldSzyfman) czy dramatopisarzach (np. Jerzy Szaniawski). Odnotowaç te˝warto bardzo rzadkie pami´tniki suflerów (np. Bronis∏awa Nieszporka)czy wr´cz widzów teatromanów (np. El˝biety Kietliƒskiej).

    Zdarza∏y si´ u nas swoiste licytacje „na pami´tniki”, które nagle za-cz´∏y ze sobà rozmawiaç. Po znakomitym pami´tniku Zofii Kucówny Za-trzymaç czas (1990), Adam Hanuszkiewicz wyda∏ efekciarskie Psy, hon-dy i drabin´ (1991). Tadeusz ¸omnicki zaproponowa∏ w wyborze MariiBojarskiej pasjonujàcy zbiór eseistyki teatralnej na temat swoich najwy-bitniejszych ról i dokonaƒ pt. Spotkania teatralne (1984). Tu˝ po Êmier-ci Êwietnego aktora ta sama Maria Bojarska, jego ostatnia ˝ona, wyda∏afrapujàcy i ryzykowny pami´tnik-dziennik Król Lear nie ˝yje, opisujàcyz kontekstami przede wszystkim zmagania si´ ¸omnickiego z materiàwielkiej roli szekspirowskiej, ale tak˝e z materià ich wspólnego ˝ycia.Chory na serce Jerzy Stuhr naszkicowa∏ w szpitalu efektownà i niebanal-nà spowiedê artysty pt. Choroba sercowa, wskazujàc raczej mi∏oÊç dosztuki, ani˝eli na stan swego zdrowia. Gustawowi Holoubkowi weWspomnieniach z niepami´ci towarzyszà rewelacyjne rysunki Kazimie-rza WiÊniaka (1999); jego ˝ona, Magdalena Zawadzka wk∏ada swoimipami´tnikami po prostu Kij w mrowisko (2000). Nieoceniony i bezkon-kurencyjny Erwin Axer proponuje sobie i czytelnikom kolejne åwiczeniapami´ci (1984, 1991), czyli zbiory olÊniewajàcych esejów i felietonów,gdzie ka˝dy jest w∏aÊciwie osobnà ca∏ostkà, na które wczeÊniej z wielkà˝ar∏ocznoÊcià rzucali si´ czytelnicy „Dialogu”.

    Na naszych oczach pami´tniki, pisane najcz´Êciej przez ludzi teatru,którzy wiele ju˝ prze˝yli, coraz bardziej m∏odniejà. Spragnieni zakuliso-wych informacji o swoich idolach teatromani, mogà znaleêç na pó∏kachksi´garskich ksià˝ki wspomnieniowe na przyk∏ad Olbrychskiego czy Jan-dy, których pami´ci „pomagajà” wynaj´ci specjalnie do tej pracy zawodo-wi dziennikarze, noszàcy w Ameryce miano ghost-writerów. Wiadomo,gwiazdy nie majà czasu (chocia˝ miewajà „czerwone pazury”), tymcza-sem rynek oczekuje „Êwie˝ej porcji” intymistyki, raczej zdecydowanieprzedk∏adajàc na przyk∏ad Nag∏e zast´pstwo Izabeli Cywiƒskiej, czyli go-ràcy jeszcze dziennik pani minister kultury (BGW 1992) nad wstrzàsajà-

    - 8 -

  • cy pami´tnik wielkiej aktorki ˝ydowskiej Idy Kamiƒskiej Moje ˝ycie,mój teatr (Kràg 1995).

    22.. Pami´tnik Bogus∏awy Czosnowskiej Ostatni gong nie do koƒca jest

    chyba pami´tnikiem. Poza oczywistym kontekstem historyczno-teatral-nym z dziejów polskich pami´tników teatralnych (od Bogus∏awskiego dodziÊ), prowokuje równie˝ do krótkiej choçby konstatacji na temat posta-wy autobiograficznej i ró˝nych form literatury intymnej (od wspomnie-nia do „∏˝e-dziennika”). Okazuje si´, ˝e pami´tnik nie musi byç wcaleprozatorskà relacjà o zdarzeniu, którego autor by∏ Êwiadkiem lub uczest-nikiem. Czosnowska wybiera przecie˝ w pewnej chwili „rymowanki”,czyli mow´ wiàzanà, aby w tej formie opowiadaç nie tylko o swoim fote-lu, ale i o sztuce. Wiadomo, ˝e pami´tnik mo˝e byç traktowany jako êró-d∏o wiedzy historycznej (cz´sto êród∏o ba∏amutne). Nie przestaje wszak-˝e pozostawaç nade wszystko tzw. dokumentem osobistym, czyli zapi-sem subiektywnego widzenia Êwiata, zjawisk i ludzi, w∏asnych przeko-naƒ i pasji. Pami´tnik jest wreszcie tak˝e po prostu formà piÊmiennic-twa, gatunkiem paraliterackim, który wr´cz przygotowa∏ narodziny po-wieÊci. Nale˝y do pism osobistych – jak list czy dziennik intymny. Wca-le nie musi sztywno trzymaç si´ chronologii. Trzyma si´ na przyk∏ad ka-lendarza Jan Chryzostom Pasek jako autor Pami´tników, obejmujàcych– rok po roku – lata 1656-1688; bagatelizuje kalendarz Maria Kuncewi-czowa jako autorka Fantomów, która dok∏adnie w 34 sekwencjach przy-wo∏uje z pami´ci najró˝niejsze klisze i zdarzenia. Czosnowskiej bli˝szajest oczywiÊcie Kuncewiczowa ni˝ Pasek. JeÊli pami´tnik tym ró˝ni si´od autobiografii, ˝e nie analizuje raczej Êwiata intymnego autora, lecznastawiony jest na relacje o zdarzeniach zewn´trznych, to wówczasCzosnowskiej „s∏oneczniki obracajà si´ ku s∏oƒcu”, ale i ku autobiogra-fii w∏aÊnie, gdzie autorka z takà samà atencjà traktuje swojà kolekcj´moêdzierzy, jak i aktorstwo i prywatnoÊç Marii Malickiej, dla której bezprzerwy podgrzewa∏a rosó∏ z makaronem. Zapiski Czosnowskiej naj-bli˝sze sà jednak po prostu wspomnieniom, formie du˝o luêniejszej ni˝pami´tnik. Na pewno nie mogà byç nazwane dziennikiem, pisanym„dzieƒ po dniu”, chocia˝ wiele zapisków zosta∏o przez autork´ ob∏o˝o-nych miejscem i datà napisania. Ostatni tekst powsta∏ bodaj w grudniu1999; najwi´cej „migawek” pochodzi jednak z lat osiemdziesiàtych. Pi-sane zwykle by∏y w Sianowie LeÊnym, gdzie Busia i Zdzich majà swojàletnià chatyn´; czasem w Gdaƒsku, Szczecinie, Zakopanem czy Pozna-niu. Jasno widaç, ˝e Busia – jak jà wszyscy pieszczotliwie nazywajà –wozi swój pami´tnik ze sobà, pisze w ró˝nych miejscach, przynajmniej

    - 9 -

  • na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. W pami´tniku CzosnowskiejopowieÊç o w∏asnym ˝yciu i potrzeba mówienia o sobie i swoich najbli˝-szych sà mo˝e istotniejsze ani˝eli ch´ç zapisania najwa˝niejszych wyda-rzeƒ z historii teatru wspó∏czesnego, których Êwiadkiem i uczestnikiemby∏a autorka. Troch´ wedle zasady: by∏am przy tym. Pami´tnik wi´cejbodaj mówi o Busi ni˝ o scenie, wi´cej o chatynie ni˝ o teatrze. Bardzowyraênie przesuwa si´ od literatury faktu w stron´ literatury wyznania.Inna sprawa, ˝e Czosnowska nigdzie nie obiecuje, ˝e b´dzie mówi∏a„prawd´ i tylko prawd´”. Jej wspomnienia cz´sto sà po prostu „dziura-we”, czyli bardzo selektywne. Czosnowska pisze tylko o tym, o czym maochot´ pisaç. Fala autobiografizmu, ˝eby u˝yç Êwietnej formu∏y Ma∏go-rzaty Czermiƒskiej, zalewajàca ksià˝k´ Czosnowskiej, spycha nierzadkoautork´ na mielizny doÊç ∏atwego optymizmu, wszechogarniajàcej rado-Êci istnienia, z poniechaniem tego, co najwa˝niejsze w ˝yciu spo∏ecznymi politycznym, które najwyraêniej ma∏o autork´ obchodzi. Jej „s∏onecz-niki obracajà si´ ku s∏oƒcu” zaÊ na pewno nie obracajà si´ ku sprawompublicznym, naznaczone pi´tnem klerka, czyli w tym wypadku artysty,który stroni od spraw ˝ycia politycznego i od sporów Êwiatopoglàdowych(przynajmniej w pami´tniku). Czosnowskiej nie interesuje ani szesna-Êcie miesi´cy „SolidarnoÊci”, ani stan wojenny. Troch´ tak, jakby ichwcale nie by∏o. Autorka przyjmuje raczej introwertycznà postaw´ auto-biograficznà, gdzie Êwiat jest tylko bodêcem dla „ja” wewn´trznego, „ja”lirycznego i „ja” optymistycznego. Od czytania zdecydowanie woli goto-wanie, nad bibliotek´ przedk∏ada chatyn´. Uwielbia rymowanie, w wol-nych godzinach pisuje wierszyki, odczytywane póêniej w gronie przyja-ció∏. W swojej ksià˝ce Czosnowska pomieÊci∏a ostatecznie teksty o na-turze hybrydycznej: proz´ i wiersz, narracj´ i wyznanie, wspomnieniei zapis chwili, budujàce w rezultacie form´ amorficznà i wielogatunko-wà, na dobrà spraw´ trudnà nawet do nazwania.

    33.. Bogus∏awa Czosnowska by∏a niewàtpliwie gwiazdà dwóch teatrów:

    szczeciƒskiej Komedii Muzycznej za czasów Czosnowskiego (pierwszegom´˝a artystki) oraz gdaƒskiego Teatru „Wybrze˝e” za czasów Goliƒskie-go. Jako aktorka zagra∏a oko∏o 200 ról; jako re˝yser wyre˝yserowa∏a bli-sko 60 przedstawieƒ. Na scenie przebywa∏a w∏aÊciwie nieprzerwanie oddziesiàtego roku ˝ycia. Zaczyna∏a we Lwowie, swoim rodzinnym mieÊcie(rocznik 1926), bodaj od roli Jacka w scenicznej adaptacji O dwóch ta-kich, co ukradli ksi´˝yc. Po blisko pi´çdziesi´ciu latach Czosnowskawróci do swego debiutu jako autor i re˝yser nowej wersji scenicznej uro-czej powieÊci Kornela Makuszyƒskiego, powierzajàc w Gdaƒsku rol´ Jac-

    - 10 -

  • ka m∏odziutkiej Dorocie Kolak (w roli Placka partnerowa∏a jej Dorota Lul-ka). Przedstawienie Czosnowskiej, nazywane po prostu widowiskiem mu-zycznym, doczeka∏o si´, bagatela, oÊmiu ró˝nych realizacji w ró˝nych mia-stach PRL-u. By∏o w teatrze tamtych czasów szlagierem niemal na miar´wczeÊniejszej o prawie çwierç wieku ekranizacji historii Jacka i Plackaw wersji Brzechwy i Batorego z braçmi Kaczyƒskimi w g∏ównych rolach.

    Tak˝e we Lwowie Busia Czosnowska, córka piel´gniarki i wzi´tego la-ryngologa, u którego porady lekarskiej szuka∏ cz´sto sam Kiepura, rozpo-cz´∏a regularnà edukacj´ aktorskà. Bronis∏aw Dàbrowski pisze w swoimpami´tniku pt. Na deskach Êwiat oznaczajàcych (1977) o Bogus∏awieMichna-Czosnowskiej jako o wyró˝niajàcej si´ s∏uchaczce Studia przyPolskim Teatrze Dramatycznym we Lwowie „zaraz po wojnie”. WÊródkole˝anek Busi znalaz∏y si´ wówczas m.in. Ludwika Castori i Zofia Pe-try. Adepci sztuki aktorskiej niemal natychmiast wchodzili na scen´.Pracami Studia kierowa∏ Aleksander Bardini – „Sasza”, prowadzàcyz kandydatami na zawodowców zaj´cia z dykcji oraz elementarnych za-daƒ aktorskich. Historii literatury i teatru uczy∏ Czosnowskà dr JerzyKoller, plastyk´ ruchu ustawia∏a Maryna Broniewska, zaÊ nad umuzykal-nieniem pracowa∏ Sylwester Czosnowski, za którego 18-letnia wówczasBusia, pi´kna i szczup∏a, wysz∏a najzwyczajniej za mà˝ (ma∏˝onek by∏dok∏adnie 18 lat starszy od panny m∏odej). Czosnowska pisze o swoimpierwszym ma∏˝eƒstwie artystycznym wiarygodnie i bez upi´kszeƒ. Niena tyle jednak, aby przypomnieç na przyk∏ad, ˝e Polski Teatr Dramatycz-ny we Lwowie by∏ – mimo wszystko – scenà propagandowà, gdzie przedspektaklami cz´sto wyg∏aszano referaty o Êwietlanej przysz∏oÊci komuni-stycznej Polski i o wdzi´cznoÊci dla wyzwoleƒczej armii radzieckiej. Na-wet w inscenizacji Wesela Bronis∏aw Dàbrowski usunà∏ wszelkie akcen-ty religijne, chocia˝ Wyspiaƒski wyraênie domaga si´ „ogromnych obra-zów” Matki Boskiej Ostrobramskiej i Cz´stochowskiej nad drzwiamiweselnymi. Re˝ysera lwowskiej premiery arcydramatu bardziej jednakinteresowa∏y rewolucyjne przemiany w spo∏eczeƒstwie polskim po IIwojnie Êwiatowej, zapowiadajàce bankructwo panów, którzy „nie chcàchcieç”. Czosnowska potrafi za to, wzruszajàco i pi´knie – niczym AdamZagajewski – opowiadaç o Lwowie na co dzieƒ, tak˝e wówczas, gdy przy-je˝d˝a do rodzinnego miasta i do rodzinnego domu (przy ulicy Zyblikie-wicza 15) po trzydziestu latach nieobecnoÊci. Jest to jej prawdziwa „po-dró˝ do Lwowa”.

    W ramach akcji repatriacyjnej lwowiacy spod znaku Dàbrowskiegoostatecznie trafili do Katowic i do Szczecina. W Katowicach Dàbrowskiobjà∏ niemal natychmiast (po dymisji Adwentowicza i Horzycy) dyrekcj´Teatru Âlàskiego im. Wyspiaƒskiego. W Szczecinie Czosnowski (po dy-

    - 11 -

  • misji Bronis∏awa Skàpskiego) zosta∏ dyrektorem Komedii Muzycznejprzy ulicy Swaro˝yca 5, przemianowanej wkrótce na dzisiejszy Teatr Pol-ski. Dla Busi Czosnowskiej, czyli pani dyrektorowej, Szczecin jest nie-zmiennie miastem „magnoliami pachnàcym”. Miastem aktorskichtriumfów Marii Malickiej i Artura M∏odnickiego, gdzie nierzadko pre-miery odbywa∏y si´ co dwa tygodnie. Tutaj narodzi∏a si´ legendarna Bu-sia kucharka (pierwsza potrawa: duszone cynaderki). CzosnowskaÊwietnie podglàda ˝ycie, troch´ gorzej sam teatr. Byç mo˝e dlatego, ˝ezdarza si´ jej graç 15 ról w sezonie, co – jak na debiutantk´ przed dyplo-mem – wydaje si´ ci´˝arem ponad si∏y. Pierwsze podejÊcie do egzaminuaktorskiego u Korzeniewskiego Czosnowska obla∏a (a któ˝ nie obla∏?);ostatecznie zosta∏a aktorkà zawodowà z pe∏nymi kwalifikacjami rok póê-niej, zdajàc egzamin u Szletyƒskiego (musia∏ to byç rok 1948). W Szcze-cinie gra∏a du˝o i dobrze, w∏aÊciwie bez wytchnienia. Na przyk∏ad Klar´w ZemÊcie Fredry, albo El˝biet´ w Rozdro˝u mi∏oÊci Zawieyskiego, czyAnn´ w Dwóch teatrach Szaniawskiego (Ann´ i Panià), albo Hani´w G∏upim Jakubie Rittnera. Szkopu∏ jednak w tym, ˝e tak naprawd´ Ko-media Muzyczna pod dyrekcjà Sylwestra Czosnowskiego by∏a teatremdoÊç p∏askim i raczej „deserowym”. Ambitniejsze pozycje repertuarowezdarza∏y si´ z rzadka. Na co dzieƒ królowa∏y subretki, ga∏ganki i innerozkoszne dziewczyny. Wielkim walorem pami´tnika Czosnowskiej jestto, ˝e artystka pisze w ca∏oÊci „od siebie”, ˝e nie korzysta z recenzji i opi-nii prasowych. Nadaje to pami´tnikowi charakter bez reszty autorski.Gdyby jednak si´gn´∏a do prasy szczeciƒskiej tego czasu, szybko by si´okaza∏o, ˝e zarówno rzetelny i wymagajàcy dr Stanis∏aw Telega g∏ówniena ∏amach „Odry” – jak i Walerian Lachnitt czy Tymoteusz Karpowiczwielokrotnie pisali o teatrze „na zakr´cie”, toczyli wr´cz batali´ o likwi-dacj´ „bigosu ukraiƒskiego” w repertuarze, przebàkiwali nawet o zjawi-sku „artystycznie i spo∏ecznie szkodliwym”. Prawdà jednak jest i to, ˝ena Manewry mi∏osne czy Ciotk´ Karola publicznoÊç wali∏a drzwiamii oknami, zaÊ ambitnego G∏upiego Jakuba trzeba by∏o Êciàgnàç po 10wieczorach przy zaledwie 14% frekwencji.

    Na miejscu Czosnowskiej nie broni∏bym równie˝ tak mocno rzeczywi-Êcie wybitnej aktorki, Marii Malickiej, która przecie˝ nie dlatego znala-z∏a si´ w Szczecinie, ˝e zapa∏a∏a nagle mi∏oÊcià do pachnàcych magnolii,ale dlatego, ˝e w okresie okupacji przez cztery lata wspó∏pracowa∏a z jaw-nym Teatrem Komedia, co poczytywano za akt kolaboracji z Niemcamii decyzjà Komisji Weryfikacyjnej ZASP zosta∏a pozbawiona prawa wyst´-powania w Warszawie, Krakowie, Katowicach, ¸odzi i Poznaniu oraz zo-bowiàzana do wp∏acania 10% swoich zarobków na fundusz pomocy sie-rotom po poleg∏ych aktorach.

    - 12 -

  • 44.. Po wyjeêdzie ze Szczecina, czyli po roku 1948, Bogus∏awa Czosnow-

    ska tu∏a∏a si´ przez prawie dziesi´ç lat po ró˝nych scenach i estradach.Popasa∏a krótko m.in. w warszawskich RozmaitoÊciach, olsztyƒskim Te-atrze im. Jaracza, poznaƒskim Teatrze Satyryków, w ∏ódzkim Teatrze7.15. Bezskutecznie zabiega∏a o etat w którymÊ z teatrów krakowskich,odprawiona z kwitkiem zarówno przez Dàbrowskiego, jak i przez Bili-˝ank´. I chocia˝ jej mi∏oÊç do Krakowa nie zna granic (artystka pisze o 29domach, do których mo˝e pod Wawelem w ka˝dej chwili zapukaç), Czo-snowska nigdy nie by∏a krakowskà aktorkà. Zazna∏a trudów „aktoraw podró˝y”, kiedy obje˝d˝a∏a samochodem z przyczepà niemal ca∏à Pol-sk´ z rozmaitymi programami estradowymi typu Ró˝owy wieczór.

    Do Gdaƒska Êciàgnà∏ Busi´ dyrektor Antoni Biliczak w roku 1957.A w∏aÊciwie do Gdyni. Czosnowska zawsze mieszka∏a blisko teatru. Naj-przód na Âwi´tojaƒskiej 41, w pobli˝u przes∏awnej „stodo∏y”, która spa-li∏a si´ w listopadzie 1960. Potem (i do dziÊ) w Gdaƒsku, na PodwaluStaromiejskim 108, vis-á-vis gmachu przy Targu W´glowym. U Hübne-ra gra∏a sporo, ale raczej nie w tych sztukach, które przesz∏y do historiiteatru polskiego. Nie zagra∏a ani w Kapeluszu pe∏nym deszczu Gazzo aniw Hamlecie Szekspira w inscenizacji Andrzeja Wajdy. Nie zagra∏a u Swi-narskiego, za to zagra∏a u Korzeniewskiego. Nie zagra∏a w polskiej pra-premierze Nosoro˝ca Ionesco w re˝yserii Hübnera, za to zagra∏a Laur´w Kordianie S∏owackiego w re˝yserii ˚ukowskiej. W pami´tniku z roz-brajajàcà szczeroÊcià napisze, ˝e role romantycznych kochanek powinnybyç dla niej po prostu zakazane, co wydaje si´ prawdà. W Operze za trzygrosze Brechta Êwietnie jej si´ uda∏a rola Jenny, a specjalnie song o na-rzeczonej pirata.

    W latach 1960–1967 dyrektorem artystycznym Teatru „Wybrze˝e” by∏ju˝ Jerzy Goliƒski. Bogus∏awa Czosnowska prze˝ywa wówczas swój ak-torski d∏ugi zenit. Zrywa ostatecznie z komedià muzycznà i erotycznà,aby odnaleêç swoje miejsce w rolach charakterystycznych (artystka piszew tym miejscu o „zaci´ciu charakterystycznym”). Ju˝ Katarzyn´ w Po-skromieniu z∏oÊnicy Szekspira – jeszcze za Hübnera (1959) – w re˝yserii˚ukowskiej zagra∏a w stylu groteski buffo, mocno dystansujàc si´ naprzyk∏ad do koƒcowego monologu uleg∏ej ˝ony, którà Petruccio – Michal-ski tresowa∏ niczym myÊliwskiego soko∏a, troch´ „na chama” – jak pisa∏nieoceniony Marek Dul´ba (w co ch´tnie wierz´). Tak˝e Lichwiark´w Hübnerowskiej Zbrodni i karze zagra∏a Busia jako „etiud´ z transfor-macji”. M∏oda gra∏a starà. U Goliƒskiego rozkwita∏a jak królowa przed-mieÊcia, proponowa∏a kreacj´ za kreacjà. Po Racheli w Weselu Wyspiaƒ-skiego, przysz∏a tytu∏owa królowa przedmieÊcia Mania w Królowej

    - 13 -

  • przedmieÊcia Krum∏owskiego, po Otylii we Franku V Dürrenmatta –˚wawiƒska w Henryku IV Szekspira, po Matyldzie w Fizykach znowuDürrenmatta – Szekspir, S∏owacki, Brecht i Dürrenmatt nie schodziliu Goliƒskiego z afisza – stworzy∏a Czosnowska bodaj kreacj´ ˝ycia, za-gra∏a Pilar w polskiej prapremierze Komu bije dzwon Hemingwaya. I za-raz potem jakby dla niej napisanà tytu∏owà rol´ w Matce Courage Brech-ta. Na przestrzeni pi´ciu lat siedem wybitnych ról!

    Uwielbiany przez Czosnowskà profesor Konrad Górski dwukrotniekwitowa∏ jej Êwietne osiàgni´cia na Festiwalu Teatrów Polski Pó∏nocnejw Toruniu, piszàc o rolach Otylii i Pilar, gdzie artystka podobno „prze-sz∏a samà siebie”, zaÊ triumf „Wybrze˝a” ratowa∏ honor teatralnej Polski.Jak to by∏o naprawd´? – pyta∏ zwykle w takich okolicznoÊciach AntoniS∏onimski. Otó˝ Otyli´, ˝on´ dyrektora banku Franka V, gangstera i ban-dyty, zagra∏a Busia demonicznie. W czarnej, d∏ugiej i obcis∏ej sukni (niepami´tam, ˝eby aktorka gra∏a kiedykolwiek z odkrytymi nogami), z me-dalionem na szyi, ze srebrnà laskà w r´ce, kreowa∏a postaç kobiety z∏ej,zbrodniarki „na zimno”, której delikatnie zaczyna mi´knàç g∏os dopierowówczas, kiedy zaczyna mówiç o swoich dzieciach. Stanis∏aw Dàbrow-ski jako Frank V by∏ zaledwie md∏ym „uzupe∏nieniem ˝ony”. Zenon Cie-sielski poruszony tragiczno-operowo-groteskowà rolà Czosnowskiej(chocia˝ nie samym przedstawieniem), widzia∏ ju˝ Busi´ jako najlepszàz mo˝liwych Klar´ Zachanassian w Wizycie starszej pani Dürrenmatta,o której artystka marzy∏a przez wiele lat – nadaremno. Z pami´tnika do-wiedzieç si´ mo˝na, ˝e autorka, jak przysta∏o na aktork´ charaktery-stycznà, lubi zmieniaç twarz „nie do poznania”, lubi si´ charakteryzo-waç, jak kiedyÊ Rapacki, albo niedawno jeszcze Âwiderski czy nawet¸omnicki. Ma jednoczeÊnie ÊwiadomoÊç, ˝e to ju˝ jest nieco stary teatr,˝e dzisiaj podobne efekty osiàga si´ grà, a nie „przebieraniem si´”. Oka-zuje si´ na przyk∏ad, ˝e jej Otylia we Franku V nosi∏a na twarzy masecz-k´ z ciasta naleÊnikowego wymieszanego z pudrem. Tak jak Matka Cou-rage, która dla wywo∏ania efektu twarzy zniszczonej przez wiatr, decydo-wa∏a si´ na u˝ycie popio∏u z papierosów z odrobinà pudru i surowymbia∏kiem, co dobrze widaç na zachowanych fotografiach Tadeusza Linka.

    Równie˝ Pilar nosi∏a mocnà charakteryzacj´. Cyganicha z fajkà w z´-bach. Maria – Króliczek grana przez G∏owackà by∏a dziewcz´ca i jasna;Pilar grana przez Czosnowskà m´ska i ciemna. Rozczochrane w∏osy,brudny wyciàgni´ty sweter, smag∏a twarz. Jej Pilar a˝ kipia∏a od nami´t-noÊci, z lekka dzika i barbarzyƒska, rubaszna, ale i serdeczna. Zanim po-jawi∏a si´ na scenie wyprzedza∏ jà z∏owrogi krzyk (jak wejÊcie Dulskieju Zapolskiej): Co robisz ty leniwy, pijany, sproÊny, plugawy synu, pluga-wej, niezam´˝nej cygaƒskiej sproÊnoÊci? Co robisz? Na co Cygan przed-

    - 14 -

  • stawia∏ Czosnowskà publicznoÊci krótko i lakonicznie: To jest Pilar. Poprostu. ˚eby od razu by∏o widaç, z kim mamy do czynienia i kto tu rzà-dzi. O m´˝czyznach Pilar ma wyrobione zdanie, ˝e to wstyd dla kobiet,˝e ich w ogóle rodzi∏y. W tym przedstawieniu (adaptacj´ opracowa∏a Ró-˝a Ostrowska) Pilar zwyczajnie i brutalnie opowiada∏a wojn´, która dlaniej najcz´Êciej cuchn´∏a Êmiercià. Czosnowska zbudowa∏a swojà rol´ nadzia∏aniach fizycznych. Roz∏o˝ysta, krzykliwa, grubiaƒska. Jurna i nie-opanowana. Czu∏a dla rodzàcej si´ mi∏oÊci m∏odych (Jordana i Marii), aleza to bezwzgl´dna w walce. Mo˝e a˝ nazbyt przerysowana w mi´sistej,naturalistycznej poetyce, szczególnie w stosunku do rapsodycznej raczejkonwencji ca∏oÊci, dope∏nionej dalekà od jakiejkolwiek dos∏ownoÊci mu-zykà Krzysztofa Pendereckiego.

    I jeszcze markietanka Anna Fierling, znana pod przezwiskiem MatkiCourage. Ludzka wesz ˝erujàca na wojnie trzydziestoletniej, na którejw Niemczech zgin´∏a po∏owa ludnoÊci. Czosnowska ostatecznie nie zde-cydowa∏a si´ ani na hien´ wojennà, ani na cierpiàcà Niobe – jak celniepisa∏ Ciesielski. Ona by∏a jednoczeÊnie wytworem, wyznawczynià i ofia-rà wojny. Wojna to interes; wojna to Êmierç. A w∏aÊciwie i jedno, i dru-gie. Gdaƒski debiut aktorski w roli Kucharza Andrzeja Szalawskiego, Ju-randa ze Spychowa, z którym Matk´ Courage ∏àczy szorstka, ledwo skry-wana mi∏oÊç. Marek Dul´ba – krytyk przenikliwy – widzia∏ wczeÊniejkreacj´ Heleny Weigel w Berlinie i Ireny Eichlerówny w Warszawie, terazzobaczy∏ kreacj´ Czosnowskiej w Gdaƒsku. I z pe∏nym przekonaniempostawi∏ na Busi´, fenomenalnie rozk∏adajàcà ekspresj´ aktorskà na dwadominujàce w jej ˝yciu uczucia: mi∏oÊç i chciwoÊç (albo odwrotnie). Bru-talna mocna baba w ∏achmanach, której wojna zabra∏a wszystkie dzieci,majàca odwag´ zaÊpiewaç nad zw∏okami córki swój ostatni song: ... Po-legli Êpià. / A ten, kto uniós∏ ca∏y ∏eb, / Znowu nak∏ada czapk´ swà.

    Mimo wszystko nie bardzo potrafi´ zrozumieç decyzj´ Andrzeja ˚u-rowskiego, który przygotowujàc dla „Czytelnika” pasjonujàcy tom ese-jów Ludzie w reflektorach (1982), nie zdecydowa∏ si´ ostatecznie naprzedruk ze swoich Gdaƒskich sylwetek teatralnych portretu Bogus∏awyCzosnowskiej (zobacz: „G∏os Wybrze˝a” 1970 nr 127). W ksià˝ce „˚u-ra” znalaz∏o si´ m. in. miejsce dla: Gwiazdowskiego, Szalawskiego, Iga-ra, Bisty, Gordona, ¸apiƒskiego oraz Winiarskiej, zabrak∏o zaÊ dla BusiCzosnowskiego, której pozycj´ rzeczywiÊcie zaj´∏a w póênych latachszeÊçdziesiàtych wielka Halina Winiarska, proponujàc na wszystkichscenach Teatru „Wybrze˝e” swój niezwyk∏y „kameralny monumenta-lizm”. Obie zagra∏y w Gdaƒsku Rachel´: Czosnowska w Weselu Goliƒ-skiego i Bunscha (1960), Winiarska w Weselu Hebanowskiego i Ko∏o-dzieja (1976). Obie zagra∏y swoje role troch´ wbrew tradycji teatralnej.

    - 15 -

  • Czosnowska nie by∏a dumnà ˚ydówkà z podniesionym czo∏em, raczejzal´knionà i przestraszonà pannà z MoÊkowej karczmy, po˝eraczkà ksià-˝ek, która przeczyta∏a wprawdzie ca∏ego Przybyszewskiego, ale z konwer-sacjà ma wcià˝ niejakie k∏opoty, zraniona brutalnie w swojej mi∏oÊciprzez Poet´. Winiarska równie˝ nie zagra∏a sentymentalnej panienki, alekobiet´ dojrza∏à, samotnà i pe∏nà goryczy, obcà w bronowickiej chacie,dotkni´tà w póênym staropanieƒstwie nieoczekiwanym uczuciem do Po-ety; eterycznym i pastelowym.

    Nigdy jednak nie zdarzy∏o mi si´ widzieç znaczàcego „pojedynku narole” mi´dzy Czosnowskà a Winiarskà w jednym spektaklu. Inne czasy,inne emploi, inny styl. W roku 1981 Czosnowska ostatecznie przesz∏ana emerytur´ i niemal zupe∏nie wycofa∏a si´ ze sceny (chocia˝ dobrze pa-mi´tam na przyk∏ad jej Królow´ Ma∏gorzat´ w Iwonie, ksi´˝niczce Bur-gunda Gombrowicza w re˝yserii Majora, 1977). Busia Czosnowskaumar∏aby jednak z bezczynnoÊci. To dlatego równie˝ kierowa∏a w latach1977–1982 pracami Studia Aktorskiego przy Teatrze „Wybrze˝e” (niemyliç ze wcià˝ dzia∏ajàcym Studiem Wokolno-Aktorskim przy TeatrzeMuzycznym im. Baduszkowej, gdzie Busia tak˝e uczy∏a). Bodaj przezdwie kadencje by∏a przewodniczàcà oddzia∏u gdaƒskiego SPATiF-u (czyliZASP-u). Jeêdzi∏a do Bu∏garii, ale i do Amsterdamu, rozmawiajàc z cel-nikami w j´zykach obcych, a nie na migi.

    Przede wszystkim jednak Bogus∏awa Czosnowska zacz´∏a re˝yserowaçi to zarówno w teatrze dramatycznym, jak i w muzycznym (tutaj przedewszystkim). Zaczyna∏a od bardzo zabawnej Jadzi wdowy Ruszkowskiego--Tuwima w Teatrze „Wybrze˝e” jeszcze za dyrekcji Hebanowskiego(1977). Czosnowska by∏a przez lata ca∏e nieskoƒczonà iloÊç razy asysten-tem re˝ysera. Teraz sama przej´∏a stery. Kiedy pojawi∏a si´ w operze, na-mówiona przez d∏ugoletniego kierownika muzycznego „Wybrze˝a” Jerze-go Michalaka, wówczas dyrygenta w Paƒstwowej Operze i FilharmoniiBa∏tyckiej, chyba W∏odzimierz Nawotka przyjaênie dowcipkowa∏: „Czo-snowska w operze. Koniec Êwiata!”. Tymczasem Busia przygotowywa∏apremier´ za premierà. Tylko w gmachu przy alei Zwyci´stwa 15 zrealizo-wa∏a ich osiem. Re˝yserowa∏a przedstawienia operowe i muzyczne nascenach Krakowa (wreszcie!), Poznania, ¸odzi, Szczecina, Lublina, Ko-szalina, Tarnowa, Warszawy, Rzeszowa i jeden Bóg raczy wiedzieç, gdziejeszcze. A˝ 10 premier przygotowa∏a we wspó∏pracy z jej ukochanym sce-nografem Józefem (Ziukiem) Napiórkowskim. Debiutowa∏a w operze Po-tajemnym ma∏˝eƒstwem Cimorosy (1978), ale póêniej re˝yserowa∏ajeszcze m. in. Hrabin´ i Straszny dwór Moniuszki, Don Pasquale Doni-zettiego czy Ksi´˝ycowy Êwiat Haydna. Przy niewyobra˝alnym deficyciere˝yserów w polskim teatrze muzycznym (w tym operowym) Czosnow-

    - 16 -

  • ska sta∏a si´ doÊç niespodziewanie poszukiwanym fachowcem w tej dzie-dzinie. Przecie˝ re˝yserów operowych w Polsce z prawdziwego zdarzeniamo˝na policzyç na palcach jednej r´ki (liczmy: Ryszard Peryt, MarekWeiss-Grzesiƒski, Jitka Stokalska, Jan Szurmiej, Maria Fo∏tyn, mo˝eGruza, mo˝e Pampiglione). P∏akaç si´ chce. Czosnowska nie ma oczywi-Êcie specjalnych z∏udzeƒ, co do swojej profesji re˝ysera operowego.Skromnie pisze, ˝e nie jest wielkim re˝yserem. Umie poprowadziç pró-by, umie s∏uchaç, boi si´ za to jak ognia tzw. koncepcji przedstawienia.Jej skupienie na ostatnich próbach jest tak wielkie, ˝e odczuwa wr´cz bólfizyczny w ∏okciach. Ca∏a Czosnowska.

    55.. Teraz ju˝ krótko. Niewiele jest wart taki pami´tnik, który zupe∏nie nie

    odkrywa prywatnoÊci autora. Marek H∏asko zwyk∏ nawet mawiaç, ˝e pa-mi´tnik powinien byç równie intymny jak ∏ó˝ko, inaczej nie ma za du-˝ego sensu. Busia Czosnowska nie odkrywa, oczywiÊcie, tajemnic swojejalkowy, chocia˝ tu i ówdzie napomknie o „prawie narzeczonym Hanusz-kiewiczu”, o listach Zaczyka, o taƒcu z Dodkiem Dymszà. Z przypadko-wych dosyç rozmów i z plotki zakulisowej (niekoniecznie szeptem)znacznie wi´cej wiem o ˝yciu intymnym Busi ani˝eli z jej pami´tnika.Czosnowska wyczulona jest za to na prywatnoÊç innego typu. Pasjamilubi rozprawiaç o chatynie, po∏o˝onej jakieÊ dziewi´ç kilometrów od Mi-rachowa, gdzie Busia i Zdzich, jej drugi mà˝ (nazywany równie˝ Me-niem) znaleêli swojà arkadi´, Soplicowo, Eden. Bardzo rozrzewni∏y mnieopowieÊci o miejscowych leÊnikach, Jaƒci i Kaziu Pi´tach, ale i o Kubie,czyli màdrym karpiu, którego Zdzich hoduje w miejscowym jeziorze niepo to, aby podaç go na stó∏ przy specjalnej okazji, ale po to, aby s∏uchaçjego mlaskania. Czosnowska najcz´Êciej wybiera dla swoich baj´d o cha-tynie i jej urokach form´ ma∏o skomplikowanych rymowanek. I nie jestto w∏aÊciwie poezja, którà mo˝na pokochaç po literacku. Raczej naiw-niutkie wierszyki cz´stochowskie, pisane najcz´Êciej „dziesiàtkà”, takjak leci, bez wysi∏ku i specjalnego namys∏u. O ile wiem, aktorzy prawienigdy nie byli dobrymi poetami. Dobiegajàcy setki Solski rymowa∏ doÊçokropnie nawet w listach. Wiersze pisa∏ i wydawa∏ Leszek Herdegen. Ni-na Andrycz, ˝ona premiera Cyrankiewicza, bodaj jako jedyna potrafi∏azredagowaç i wydaç zarówno tomik niez∏ych wierszy To teatr (1983), jaki pami´tnik My rozdwojeni (1992). Bogus∏awa Czosnowska w swoimOstatnim gongu pami´tnik pisany prozà po∏àczy∏a z wierszami, histori´˝ycia w teatrze z historià ˝ycia w chatynie. Moim zdaniem warto przebiçsi´ przez dosyç szczeniackie wierszowanie Czosnowskiej, aby zaraziç si´jej optymizmem, zobaczyç Êwiat, który nie wyszed∏ z formy, odszukaç

    - 17 -

  • d´by, p´telki, kwiaty i przedmioty, które u Busi majà chyba rzeczywiÊcieludzkà twarz, skoro nawet kuchnia nazywana jest Genowefà, fotel nosiimi´ Augusta Mocnego, zaÊ prozaiczny kibel to po prostu LaluÊ. Bardzozazdroszcz´ Busi i Zdzichowi ich Sianowa LeÊnego, które zdecydowanieprzebija moje Koluszki. Zazdroszcz´ im równie˝ kochania, nieznacznietylko przes∏oni´tego melancholià przemijania. Chcia∏bym jednak zauwa-˝yç, ˝e Ostatni gong zwiastuje wprawdzie jakiÊ fina∏, ale równie˝ zapra-sza na kolejny spektakl, jestem przekonany, ˝e nie tylko w teatrze. A po-za tym „ka˝dy ma inny Êwit” (ale i Êwiat!), jak to zapisa∏ w swoich wspo-mnieniach Jerzy Afanasjew z Sopotu, pierwszy chyba przed Busià pa-mi´tnikarz teatralny z trójmiejskim adresem.

    O Wojciechu Siemionie mawiano kiedyÊ, ˝e to taki aktor, który „niewypije, nie zje, wcià˝ gada poezje”. O Bogus∏awie Czosnowskiej (niechmi Pani wybaczy t´ Busi´) mo˝na by powiedzieç, ˝e rzeczywiÊcie nie wy-pije, ale zje i owszem z apetytem, no i ˝e poezj´ rymowanà pisze na za-wo∏anie i bez opami´tania, jakby ju˝ nie mog∏a inaczej.

    Jan Ciechowicz

    - 18 -

  • MOJE ˚YCIE W TEATRZE I NIE TYLKO

    - 19 -

  • - 20 -

  • Dawno temu, latem, na molo w Sopocie spotka∏am profesora Konra-da Górskiego z Torunia. Rozmawia∏am z nim doÊç d∏ugo. Ten uroczy –starszy ju˝ wiekiem, ale jak˝e m∏ody duchem – pan, opowiada∏ tak zaj-mujàco i z takà Êwie˝oÊcià umys∏u, ˝e mog∏am go s∏uchaç bez koƒca.Kiedy w trakcie rozmowy nieÊmia∏o zasugerowa∏am, ˝e powinien pisaçpami´tniki, odpar∏, i˝ wszyscy go do tego namawiajà, ale on wierny jests∏owom pewnego francuskiego uczonego:

    „drzewo zamienione w papier, umiera”. Jak˝e g∏´boko zapad∏y mi w dusz´ te s∏owa. Jako aktorka w 1981 roku przesz∏am na emerytur´, ale nie przesta∏am

    pracowaç. Nie umia∏abym ˝yç bez pracy. Ka˝dà wolnà chwil´ wype∏niamre˝yserià, spotkaniami Êrodowiskowymi i podró˝ami. A poza tym, mimos∏ów profesora Górskiego, korci mnie, aby pisaç – przynajmniej spróbo-waç. Powspominam wi´c dzieciƒstwo, niektóre podró˝e, teatr, ludzi, mo-je dziwne czasem przygody i przeczucia. Po prostu spróbuj´ pozbieraç pi-sane przez lata skrawki mojego ˝ycia, które wype∏niajà pami´ç i wcià˝ sàtakie ˝ywe.

    - 21 -

  • RODZICE

    Jestem córkà lekarza, doktora W∏adys∏awa Michny. Ojciec pochodzi∏z bardzo prostej rodziny spod ¸aƒcuta, ale ukoƒczy∏ szko∏´, a potem stu-dia w Krakowie, mimo ˝e by∏y to bardzo trudne czasy. Zosta∏ Êwietnym

    laryngologiem, i choç stajàc si´ leka-rzem, „wyrodzi∏ si´” i sprzeniewierzy∏ch∏opstwu, to jednak w duchu i sposobiebycia ch∏opem pozosta∏ do samego koƒ-ca. Nosi∏ si´ jak Witos, w koszuli zapi´-tej pod szyjà, ale zawsze bez krawata. Zi-mà zak∏ada∏ Êwitk´, a latem p∏óciennebia∏e ubranie. Do wszystkich mówi∏ per„ty”, do starszych od siebie – per „wy”,a jeÊli kogoÊ bardzo nie lubi∏, u˝ywa∏ for-my dla siebie zupe∏nie obcej: „pan”, „pa-ni”.

    Uznawa∏ tylko dwa imiona: Zosia i Ja-sio. Moja mamusia, choç mia∏a na imi´Henryka, dla niego by∏a Zofià, moja sio-stra otrzyma∏a na chrzcie oczywiÊcieimi´ Zofia. Nie wiadomo zupe∏nie dla-czego ja... zosta∏am Bogus∏awà.

    Ka˝dego 15 maja – w imieniny Zofii –tata jecha∏ doro˝kà do kliniki z ogrom-nym nar´czem kwiatów, poniewa˝ ka˝dakole˝anka, ka˝da piel´gniarka i wreszcieka˝da pacjentka – wed∏ug niego – mia∏aimieniny.

    Kochali go wszyscy pacjenci. Szczegól-nie jednak uczuciem darzyli go ci, którzynie mieli czym zap∏aciç za prywatnà wi-zyt´. Tata cz´sto takich w∏aÊnie pacjen-tów pyta∏: „No co, Jasiek (albo Zosiu),

    - 22 -

    Tata latemna ulicy Akademickiejwe Lwowie

  • pewnie nie masz pieni´dzy?” i nieraz si´ zdarza∏o, ˝e nie dosyç, i˝ za wi-zyt´ nie bra∏ pieni´dzy, to jeszcze dorzuca∏ par´ groszy.

    Tata uwa˝a∏, ˝e jego córki powinny albo umieç szorowaç pod∏ogi i do-iç krowy, albo ukoƒczyç medycyn´. Naturalnie szczytem jego marzeƒ by-∏o, abyÊmy posiad∏y te wszystkie trzy umiej´tnoÊci. Ale niestety obie gorozczarowa∏yÊmy.

    Choç by∏ wybitnie niemuzykalnyi wiecznie mia∏ za z∏e naszej mamusi,˝e uczy nas muzyki, lubi∏ s∏uchaçskrzypiec.

    KiedyÊ, w tajemnicy przed nim, ma-musia kupi∏a fortepian. Kaza∏a go po-stawiç w salonie, a tatusiowi powie-dzia∏a, ˝e instrument nale˝y do znajo-mej, która wyjecha∏a do Wiednia.

    Nie uznawa∏ pi´knej zastawy, którejmamusia u˝ywa∏a, przyjmujàc goÊci,i zawsze mówi∏: „Mamuna, poda∏abyÊjeÊç w drewnianej misce, da∏a drew-niane ∏y˝ki i te˝ by∏oby dobrze”.

    Tata pali∏, ale nigdy w ˝yciu nie za-ciàgnà∏ si´ papierosem. Kaszla∏, dusi∏si´ dymem, ale papieros stale wisia∏ najego wargach.

    A mamusia? By∏a góralkà spod Za-kopanego i te˝, podobnie jak tata, po-chodzi∏a z bardzo biednej, ch∏opskiejrodziny. Nie wiem, jakie mia∏a wykszta∏cenie. Nigdy jej o to nie zapyta-∏am. Ojca pozna∏a w Krakowie, kiedy pracowa∏a w szpitalu jako piel´-gniarka. Do dzisiaj zastanawiam si´, co z∏àczy∏o tych dwoje ludzi, któ-rzy – choç byli razem do Êmierci – niewiele mieli sobie do powiedzenia.Mamusia – prosta kobieta – by∏a jednak obdarzona nieprawdopodobnàkulturà, wrodzonà inteligencjà i intuicjà. Zawsze czymÊ zaj´ta, pracowa-∏a w domu na etacie niaƒki, gosposi i kucharki. Nie mam poj´cia, kto jànauczy∏ wytwornych manier, dba∏oÊci o dobrze urzàdzone mieszkanie,kto rozmi∏owa∏ w obrazach, porcelanie, a w koƒcu kto jej podszepnà∏, ˝ecórki trzeba uczyç j´zyków obcych, gry na fortepianie i ˝e powinny pójÊçdo szko∏y baletowej, aby – jak to si´ dawniej mawia∏o – ∏adnie si´ poru-szaç. Nie mia∏a ˝adnej bliskiej przyjació∏ki; tylko sporadycznie chodzi∏az ojcem na przyj´cia. Poza tym, nigdzie razem nie bywali.

    W∏aÊciwie poza zakupami, wyjÊciami z córeczkami albo wspólnymi

    - 23 -

    2Ma∏a „Busz” – czy nie widaç,˝e w przysz∏oÊci pó∏diabl´?

  • - 24 -

    wyjazdami na Persenkówk´ rzadkowychodzi∏a z domu. By∏yÊmy tak przy-zwyczajone do jej obecnoÊci, ˝e je˝eliod czasu do czasu ju˝ gdzieÊ si´ wybie-ra∏a, urzàdza∏yÊmy wielki koncert p∏a-czu, w którym ja, jako okropne –w przeciwieƒstwie do mojej m∏odszejsiostry – dziecko, wiod∏am prym. Tenryk cz´sto g´sto koƒczy∏ si´ laniem.Nieraz zdarza∏o si´, ˝e linewkà na psatrzepano mi pup´. Po ka˝dym takim„pupopraniu” mamusia d∏ugo smaro-wa∏a bolàce miejsca kremem „Âniegtatrzaƒski” – jedynym kosmetykiem,którego u˝ywa∏a.

    A cer´ mia∏a cudownà, bielutkà,z zaró˝owionymi policzkami. Twarz

    zawsze my∏a szorstkà r´kawiczkà i w tak wrzà-cej wodzie (w marmurowej miednicy), ˝e parabucha∏a na ca∏à ∏azienk´. (Niech mi wi´c niktnie opowiada, ˝e twarzy nie mo˝na myç wodài to goràcà. Moja mamusia by∏a ˝ywym tegoprzyk∏adem i ca∏e ˝ycie mia∏a cer´ jak krewz mlekiem). ˚adne kosmetyki nie by∏y jej po-trzebne.

    Dlatego te˝ nie ˝a∏owa∏a dla mnie swego„Âniegu tatrzaƒskiego”, który wraz z linewkà,je˝eli chodzi o mojà – okropnie niesfornàw okresie dzieciƒstwa – osob´, bardzo cz´stobywa∏ w u˝yciu.

    1981

    Mamusia – mo˝e to wtedyw∏aÊnie pozna∏a tat´...

    „S∏u˝bowy” tata w 1934 roku

  • KRÓLOWA NOCY

    Z ca∏ego dzieciƒstwa pami´tam dwa wypadki, kiedy moi rodzice wy-bierali si´ na prawdziwy bal. Ale tylko jeden – a w∏aÊciwie przygotowa-nia do niego – zapad∏ mi g∏´boko w pami´ç.

    Mia∏ si´ odbyç w Kasynie Literackim przy ul. Akademickiej we Lwo-wie, a urzàdzali go medycy. Razem z mojà siostrà by∏yÊmy okropnie zde-nerwowane – przera˝a∏a nas wizja sp´dzenia nocy w domu bez mamusi.Do tego tata chodzi∏ okropnie wÊciek∏y, bo zaproszony przez kolegów pofachu, nie móg∏ im odmówiç i musia∏ pójÊç na t´ – dla niego gorszà odnajgorszej tortury – imprez´.

    Ojciec nie móg∏ iÊç na bal w ko∏nierzyku ∫ la Witos. Musia∏ w∏o˝yçfrak, zupe∏nie obce mu ubranie! Mamusia przez ca∏e lata dokonywa∏anajrozmaitszych zabiegów, aby wiszàcego bezu˝ytecznie w szafie frakanie zjad∏y mole. Sama widzia∏am w nim ojca dwa razy w ˝yciu, pierwszyraz w∏aÊnie wtedy, kiedy wybiera∏ si´ na bal medyków.

    Bo˝e! Co to by∏o za piek∏o!!! Tata z∏y jak osa wk∏ada∏ koszul´ z twar-dym gorsem i twardy ko∏nierzyk, przy którym za nic nie móg∏ zapiàçspinki. Ca∏a komedia by∏a z mankietami u koszuli. Tata si´ awanturo-wa∏ i, naturalnie jak zawsze, obwinia∏ o wszystko mam´. Do tego naszszpic Ânie˝ek – ukochany pies mamusi – ujada∏ jak op´tany, bo zawszewarcza∏ i szczeka∏ na ka˝dego, kto Êmia∏ mieç pretensje do jego pani. Jed-nym s∏owem w domu gehenna.

    Mamusia mimo wszystko by∏a tego wieczoru w Êwietnym humorze,bo przecie˝ wybiera∏a si´ na prawdziwy bal – kto wie, czy nie pierwszyw jej ˝yciu? – i to bal kostiumowy. Rzecz jasna, tat´ na kostium ju˝ niemo˝na by∏o namówiç, ale mamusia skorzysta∏a z tej okazji.

    By∏a niskà brunetkà o pi´knej twarzy, ale bardzo korpulentnej sylwet-ce, w której dominowa∏ obfity biust.

    Na swój wielki bal wybra∏a kostium Królowej Nocy, na który sk∏ada∏asi´ czarna, d∏uga suknia z jedwabnej mory (chyba tak nazywa∏ si´ tenmateria∏), z d∏ugimi, szerokimi r´kawami i mnóstwem rozmaitych klip-sów ze sztucznych brylantów. Najwa˝niejsze by∏o jednak przybranie g∏o-wy – przepaska z brylantowym ksi´˝ycem, od którego na wszystkie stro-

    - 25 -

  • ny odchodzi∏y srebrne pr´ciki z brylantowymi gwiazdkami na koƒcach.Obie z Zosià nie ukrywa∏yÊmy zachwytu – by∏a tak pi´kna tego wieczo-ru, ˝e ∏azi∏yÊmy za nià krok w krok. I nie martwi∏y nas sarkania ojca,kiedy mamusia – ju˝ jako Królowa Nocy – walczy∏a z jego mankietamiu koszuli. By∏a tak podniecona, ˝e jej zawsze ró˝owe policzki nabra∏y

    mocno czerwonego kolorui zdawa∏o si´, ˝e za chwil´tryÊnie z nich krew.

    Wreszcie tata przeisto-czy∏ si´ w wytwornego pa-na, mama w∏o˝y∏a futroz czarnych karaku∏ów (po-dobnie jak frak ojca te˝strze˝one przed molami,tak rzadko by∏o u˝ywane)i ju˝ mieli wyjÊç, gdy przy-pomnia∏a sobie, ˝e nakuchni stoi ogromny ron-del ze stopionà s∏oninài trzeba go zabraç z blatui przenieÊç do spi˝arni.Zdj´∏a wi´c futro i szybkopobieg∏a do kuchni. Chwy-ci∏a ogromny gar i nagle…ca∏a stopiona, a nieza-krzepni´ta s∏onina wylàdo-wa∏a na sukni naszej pi´k-nej Królowej Nocy.

    By∏yÊmy z Zosià przera˝one. Zacz´∏o si´ nerwowe czyszczenie suknimokrymi, goràcymi Êciereczkami. Tata dogadywa∏, syczàc ze z∏oÊci, Ânie-˝ek szczeka∏, my zacz´∏yÊmy p∏akaç, a nasza ukochana Królowa Nocywalczy∏a dzielnie ze s∏oninà na sukni.

    I wygra∏a t´ walk´, ale suknia by∏a zupe∏nie mokra. Mamusia niezbytsi´ tym przej´∏a, za∏o˝y∏a futro i wyszli.

    Smutne, siedzia∏yÊmy z nosami przyklejonymi do szyby. Tata szed∏przodem obra˝ony na mam´. A my patrzy∏yÊmy, jak znika nam z oczudiadem naszej ukochanej Królowej Nocy. Potem po∏o˝y∏yÊmy si´ do ∏ó-˝eczek, a poniewa˝ nie zdarza∏o nam si´, abyÊmy usypia∏y bez mamusi,wi´c przep∏aka∏yÊmy ca∏à noc zrozpaczone, ˝e si´ jej coÊ pewnie staniei w ogóle do nas nie wróci.

    - 26 -

    Rodzice na Persenkówce ze Ânie˝kiem, ukochanympsem mamy

  • Ale wróci∏a! Rozpromieniona, nawet niezdenerwowana faktem, i˝ ta-ta ko∏nierzyk od koszuli niós∏ w r´ku, spink´ zgubi∏ i naturalnie by∏wÊciek∏y, ˝e w ogóle na ten bal musia∏ iÊç.

    1981

    - 27 -

    Mama, moja siostra Zosia i ja – mia∏am wtedy mo˝e z 10 lat

  • DZIECI¢CE KRADZIE˚E

    Tak! Mam na sumieniu tak˝e kradzie˝e! Niegroêne, ale i te w dzieciƒ-stwie, jak chyba ka˝dy, zaliczy∏am.

    Kiedy chodzi∏am do szko∏y powszechnej, mojà najbli˝szà kole˝ankàby∏a BruÊka – córka w∏aÊciciela sklepu kolonialnego mieszczàcego si´przy Zyblikiewicza 29, a wi´c w kamienicy, gdzie mieszkaliÊmy. Bywa-∏am w nim bardzo cz´sto, bo a to mamusia wysy∏a∏a mnie po zakupy,a to z BruÊkà przesiadywa∏yÊmy tam po powrocie ze szko∏y. Zdarza∏o si´,˝e czasem tata BruÊki, pan Czaczkes, bardzo przystojny, wysoki ˚ydz czarnà brodà i pejsami, pocz´stowa∏ nas czymÊ dobrym, a ˝e zawsze,nawet wtedy, kiedy by∏am ma∏à szczupluteƒkà dziewczynkà, siedzia∏ wemnie okropny ∏akomczuch, ch´tnie przyjmowa∏am pocz´stunek.

    KiedyÊ po szkole wpad∏yÊmy z BruÊkà do sklepu. Jej ojciec w∏aÊnieprzygotowywa∏ sobie posi∏ek, sk∏adajàcy si´ z grubej pajdy „trzeszczàce-go” chleba posypanego czarnuszkà, posmarowanego grubo mas∏em i ob-∏o˝onego koreczkami anchois w oliwie z kaparkami.

    Pan Czaczkes przekroi∏ ogromnà kromk´ chleba na cztery cz´Êci i za-czà∏ jeÊç. Oliwa kapa∏a mu po d∏ugiej czarnej brodzie, a mnie z ∏akom-stwa Êlinka zbiera∏a si´ w buzi. Nawet w tej chwili, po prawie pi´çdzie-si´ciu pi´ciu latach, kiedy wspominam ten widok, dzieje si´ podobnie.Niestety pan Czaczkes tym razem nie zaproponowa∏ nam ani kawa∏katej pysznej kanapki. Ca∏à pajd´ zjad∏ sam.

    Doprawdy dziwi´ si´, ˝e epizod z jedzàcym te wspania∏oÊci panemCzaczkesem jest wcià˝ tak ˝ywy w mojej pami´ci.

    Wspominam o panu Czaczkesie dlatego, ˝e jedna z kradzie˝y, jakà po-pe∏ni∏am, zwiàzana by∏a w∏aÊnie z nim, a ÊciÊlej, ze s∏odkim towaremw jego sklepie i wspomnianym ∏akomstwem. KtóregoÊ razu bowiem zestojàcego w zasi´gu r´ki du˝ego pojemnika ukrad∏am dwie garÊcie rodzy-nek i schowa∏am w kieszonce fartuszka. Tak bardzo przerazi∏am si´ mo˝-liwoÊci przy∏apania na goràcym uczynku, ˝e szybko powiedzia∏am BruÊ-ce „czeÊç”, dygn´∏am przed panem Czaczkesem i nie spojrzawszy nawetna niego, wybieg∏am ze sklepu.

    - 28 -

  • Wesz∏am do mieszkania, jak gdyby nigdy nic, ale czujne oko mamusinatychmiast wychwyci∏o mojà niewyraênà min´, no i t´ wypchanà kie-szonk´ fartuszka. Zaró˝owione policzki mamy zrobi∏y si´ purpurowe.By∏a tak zdenerwowana, ˝e nawet nie pomyÊla∏a o „pupopraniu”. Zrobi-∏a coÊ o wiele gorszego… Porzuci∏a przygotowywanie obiadu, ubra∏a si´i za r´k´ poprowadzi∏a mnie na miejsce przest´pstwa.

    Bo˝e! Co to by∏a za okropnoÊç! Przy wszystkich klientach musia∏ampowiedzieç panu Czaczkesowi, ˝e ukrad∏am rodzynki i wy∏o˝yç je na la-d´. Chcia∏am si´ zapaÊç pod ziemi´ze wstydu i do dzisiaj, kiedy widz´rodzynki, przypomina mi si´ mojapierwsza dzieci´ca kradzie˝.

    Obok naszej posesji na Persen-kówce pod Lwowem swojà „real-noÊç” posiadali paƒstwo radcostwoStobieccy, z których m∏odszà córkàsi´ zaprzyjaêni∏am. Moja mamusiajednak wcale nie by∏a z tego zado-wolona, poniewa˝ Ewa, doros∏apanna po maturze, zdaniem ma-musi, wywiera∏a na mnie z∏ywp∏yw, wzbudzajàc zbyt wczeÊniezainteresowanie ch∏opakami…

    Nie baczàc na mamine niepokojei tak podczas wakacji bardzo cz´stoprzesiadywa∏am u Ewy i ogromniemi imponowa∏o, ˝e mimo smarka-tego wieku jestem jej przyjació∏kài powiernicà.

    Ewa by∏a przeÊliczna, a przy tymjaka zgrabna! Mia∏a kasztanowepi´kne w∏osy, niebieskie oczy,ob∏´dny uÊmiech, wspania∏e bia∏ez´by! A ja przy niej? Smarkula o przezwisku Busz, biegajàca w majtkachi zawsze boso.

    Pewnego popo∏udnia dowiedzia∏am si´, ˝e do Ewy ma przyjechaç jejnarzeczony. Jeszcze nigdy go nie widzia∏am, ale s∏ysza∏am, ˝e to bardzoprzystojny, Êwie˝o upieczony lekarz weterynarii, aktualnie s∏u˝àcyw wojsku.

    Przed jego przybyciem Ewa wystrojona le˝a∏a w ogrodzie na le˝aku,a wokó∏ niej unosi∏ si´ zapach kremu, którego u˝ywa∏a. Wyglàda∏a jak

    - 29 -

    W kieszonkach tego fartuszka schowa∏amukradzione rodzynki

  • zwykle przeÊlicznie. Widzàc jà, postanowi∏am natychmiast te˝ byç pi´k-na. Poprawienie urody w moim przypadku polega∏o na umyciu potwor-nie zakurzonych nóg. Chlapiàc na wszystkie strony wodà przy studni,zastanawia∏am si´ nad jakimÊ dodatkowym zabiegiem upi´kszajàcym.I wtedy w∏aÊnie wpad∏a mi do g∏owy znakomita myÊl. Krem!!! Wiedzia-∏am, gdzie go znaleêç w pokoiku Ewy na mansardzie. Wpad∏am tam jakfryga i po chwili zawartoÊç ca∏ej tuby wylàdowa∏a na mojej twarzy. Nie-stety, nie mog∏am rozsmarowaç takiej iloÊci kremu, poniewa˝ by∏o go zadu˝o, a poza tym – ze strachu, ˝e mnie ktoÊ na tej kradzie˝y nakryje –bardzo si´ spieszy∏am.

    Kiedy zbieg∏am do ogrodu z czystymi nogami, w majtkach i z grubowypacykowanà na bia∏o twarzà, pan narzeczony ju˝ tam by∏ i siedzia∏przy Ewie. Pami´tam go dok∏adnie. Âliczny, czarny jak Cygan, o Êniadejcerze, w zielonym mundurze, a w r´ce trzyma∏ czapk´ z otokiem tak bia-∏ym, jak jego Ênie˝ne z´by. Kiedy podesz∏am, spojrza∏ na mnie i powie-dzia∏: „Có˝ ta gówniara zrobi∏a ze swojà twarzyczkà?”. Ewa zapyta∏a:„Bogusiu, smarowa∏aÊ si´ bez pozwolenia moim kremem?”.

    Wtedy prawie umar∏am ze wstydu! Przera˝ona i zrozpaczona Êciera-∏am z buzi krem i wia∏am do domu. Na polnej drodze moje czyste przedchwilà nogi znowu si´ zakurzy∏y.

    Przez ca∏à noc nie zmru˝y∏am oka. Jak ja si´ poka˝´ Ewie? A je˝eli do-wie si´ o tym pani radczyni? Bo˝e! Ju˝ nigdy nie dostan´ od niej prze-pysznych grzanek z marchewkà i groszkiem! Co zrobi´, jak mamusia si´dowie?! Nachodzi∏y mnie tysiàce potwornych myÊli.

    I jeszcze na dodatek Êliczny Leszek, narzeczony Ewy, zamiast dostrzecmojà – byç mo˝e ju˝ wtedy rozkwitajàcà – urod´, nazwa∏ mnie gównia-rà!!!

    Nigdy ju˝ nie spotka∏am przystojnego weterynarza, a Ewa, choç niewiem dlaczego, nie zosta∏a jego ˝onà.

    1988

    - 30 -

  • BIEDNA PUPA

    Mam troch´ pretensji do siebie, ˝e nie pisa∏am porzàdnego pami´tni-ka. Raz krótko prowadzi∏am zapiski, ale po pierwsze – zawiera∏y one nieto, co zawieraç powinny, a po drugie – pisa∏am je gotykiem! Po polsku,ale gotykiem. Powód by∏ prosty – nie chcia∏am, by mamusia przeczyta∏ao moich wszystkich mi∏oÊciach, z których zresztà nawet nigdy si´ po-rzàdnie nie wyspowiada∏am, bo znalaz∏am ksi´dza, który prawie nie s∏y-sza∏.

    Tamten pami´tnik gdzieÊ przepad∏, a ja teraz ˝a∏uj´, ˝e tyle ciekawych,mo˝e i zabawnych szczegó∏ów ulecia∏o bezpowrotnie z ∏epetyny przez to,˝e nie robi∏am ˝adnych notatek. Na szcz´Êcie chocia˝ niektóre fakty takmocno wry∏y si´ w mojà pami´ç, ˝e mog´ jeszcze dziÊ, po tylu latach,przelaç je na papier.

    Teatr towarzyszy∏ mi w∏aÊciwie od zawsze, od kiedy mia∏am Êwiado-moÊç, ˝e ˝yj´. Ju˝ jako ma∏e dziecko zaliczy∏am w teatrze lwowskimudzia∏ w Kopciuszku, O dwóch takich, co ukradli ksi´˝yc, Stasiu Lotni-ku, Janku i Franku. Bra∏am równie˝ udzia∏ w przedstawieniach dla doro-s∏ych, bo je˝eli tylko do jakiejÊ roli potrzebne by∏o dziecko, to ja najcz´-Êciej te rólki grywa∏am. Na przyk∏ad w Wilkach w nocy Rittnera. Pami´-tam, ˝e przez prawie ca∏y ostatni akt spa∏am w du˝ym fotelu. Budzi∏amsi´ dopiero na koniec sztuki. Naturalnie, mia∏am tylko udawaç, ˝e Êpi´,ale przedstawienia odbywa∏y si´ wieczorami, a ja, smarkate dzieci´, naj-cz´Êciej zasypia∏am naprawd´. Fotel ustawiano jednak tak, ˝e inspicjentbudzi∏ mnie na czas, tràcajàc specjalnie na t´ okazj´ przygotowanym pr´-tem.

    Jako dziecko mia∏am zaszczyt partnerowaç znakomitej Wandzie Sie-maszkowej. W sztuce pt. Stare wino gra∏am jakàÊ jej praprawnuczk´.

    Jak to si´ mówi w ˝argonie teatralnym – lecia∏a próba generalna, a myobie sta∏yÊmy w kulisie na wejÊciu. Pani Wanda skupiona, wsparta naczarnej lasce ze srebrnà ràczkà, w pi´knej, wysoko zapi´tej pod szyjàczarnej sukni z trenem, a ja w jakiejÊ pi˝amce. Na dany przez inspicjen-ta znak ruszy∏yÊmy posuwiÊcie na scen´. Pani Wanda pierwsza, ja za nià.Kiedy znalaz∏yÊmy si´ ju˝ w oknie scenicznym, (o rozpaczy!) stan´∏am

    - 31 -

  • na trenie sukni wielkiej artystki i rozdar∏am go. Nie pami´tam ju˝, codzia∏o si´ potem, ale kiedy zesz∏yÊmy za kulisy – pierwsza sz∏a oczywi-Êcie pe∏na majestatu pani Wanda, a za nià, Êwiadoma swojego grzechu,sun´∏am ja – oberwa∏am po pupie pi´knà laskà Wandy Siemaszkowej.

    Moje – wspomniane ju˝ wczeÊniej – ∏akomstwo tak˝e w teatrze sta∏osi´ przyczynà k∏opotów. W Teatrze Wielkim by∏ bufet, który mieÊci∏ si´za salà baletowà, na ostatnim pi´trze. Chodzi∏o si´ tam ró˝nymi droga-mi, ale ze sceny najkrótsza prowadzi∏a w∏aÊnie przez sal´ baletowà, któ-rà cz´sto zostawiano otwartà, nawet wtedy, kiedy nic si´ na niej nie dzia-∏o. W bufecie najbardziej interesowa∏y mnie kanapki ze znakomitego„trzeszczàcego” chleba z mase∏kiem i pysznà szynkà. KtóregoÊ dnia, jakto cz´sto bywa∏o, pogna∏am do bufetu, oczywiÊcie przez sal´ baletowà,nie zastanawiajàc si´, czy ktoÊ tam jest. Tym razem mia∏am pecha.Trwa∏a w∏aÊnie próba s∏ynnego póêniej przedstawienia Krzyczcie ChinyTrietiakowa, którà prowadzi∏ wielki Leon Schiller. Wbiegajàc na sal´ ba-letowà, wpad∏am prosto w ramiona zwalistego re˝ysera, który – oburzo-ny moim wtargni´ciem – zwyczajnie st∏uk∏ mi pup´.

    Ju˝ nigdy wi´cej nie pobieg∏am do bufetu przez sal´ baletowà. Takie by∏o to moje dzieciƒstwo – pó∏diabl´ nieraz musia∏o oberwaç, by

    da∏o si´ je przywo∏aç do porzàdku. DziÊ z niejakà dumà i rozrzewnie-niem wspominam kontakty, jakie mia∏a moja smarkata pupa z Wielki-mi polskiego teatru.

    1998

    - 32 -

  • KO¡SKIE DZIECI¡STWO

    Cz´sto oglàdam w telewizji programy o koniach. A to jakàÊ gonitw´,a to reporta˝ ze stadniny, a to zawody. Konie – najpi´kniejsze zwierz´tana Êwiecie. Zawsze, kiedy siedz´ przed telewizorem, tak bardzo mnie cià-gnie, ˝eby przytuliç policzek do mi´kkich nozdrzy konia, wch∏aniaç za-pach jego oddechu. Zapach koƒskiego potu w moich wspomnieniach wy-daje si´ cudowny. Cz´sto z odrobinà zazdroÊci patrz´ na amazonki, naich Êwietnà technik´, pi´kne pe∏ne gracji sylwetki, m∏odoÊç. Czy˝bymby∏a o nià zazdrosna? Nie! Na pewno nie, ale tak ˝al, ˝e bezpowrotniemin´∏y te lata, kiedy konie stanowi∏y najwa˝niejszy element mojego ˝y-cia.

    Jak˝e bardzo zwiàzana by∏am z tymi najpi´kniejszymi zwierz´tami!Ale w∏aÊciwie nie pami´tam, kiedy tak je pokocha∏am. Mo˝e si´ z tympo prostu urodzi∏am?

    Na Persenkówce, na przedmieÊciach Lwowa, moi rodzice mieli du˝àwill´, wielki sad, ogród, stró˝ówk´, stodo∏´ i stajnie. Tor wyÊcigowy mie-Êci∏ si´ o kilkaset metrów od nas, a wi´c i my mieliÊmy dwa w∏asne ko-nie: pó∏anglika Kasztana i pó∏arabk´ BaÊk´. Nasz dozorca Bojanowski,bryczkà zaprz´gni´tà w BaÊk´ i Kasztana, zawsze zabiera∏ nas ze Lwowana Persenkówk´.

    Z nas dwóch tylko ja szala∏am za konnà jazdà. Zosia nie jeêdzi∏aw ogóle, bo jej to nie bawi∏o. Tata, wiedzàc, jak kocham BaÊk´, kupi∏ mima∏e, wyÊcigowe siod∏o, ale ÊciÊle wydziela∏ godziny jazdy. Ba∏ si´, ˝e mu„zgoni´” konia i stale martwi∏ si´ nie o to, ˝e mnie si´ coÊ stanie, ale ˝e-by koƒ na przyk∏ad nie z∏ama∏ nogi. To by∏o najwa˝niejsze! Na szcz´Êcietata rzadziej bywa∏ na Persenkówce ani˝eli ja z Zosià, bo przecie˝ trzy-ma∏y go w mieÊcie codzienne obowiàzki: klinika, ubezpieczalnia, prywat-na praktyka... W tej sytuacji i mamusia wi´cej czasu sp´dza∏a w mieÊcie,ale ja, ile si´ da∏o, szala∏am na koniu. Niestety wbrew pozorom, mia∏amna Persenkówce nadzorc´ – by∏ nim Bojanowski, który nie zawsze po-zwala∏ mi na jazd´. Ja jednak wcià˝ szuka∏am mo˝liwoÊci, aby dopaÊçnawet obcego konia, oboj´tnie gdzie i oboj´tnie jakiego. OczywiÊcie zestajni ˝adnego wykraÊç nie mog∏am, bo za du˝o kr´ci∏o si´ ch∏opców sta-

    - 33 -

  • jennych. Ale by∏y w okolicy rozmaite pastwiska. KiedyÊ na jednym z nichdopad∏am konia naszego sàsiada, pu∏kownika Âniadowskiego. Dosia-d∏am go i dawaj na oklep przed siebie. Nagle patrz´, a z naprzeciwka po-lnà drogà swoim samochodem marki Wanderer jedzie stary pu∏kownik,a tràbka umieszczona po lewej stronie na zewnàtrz starego rozklekotane-go kabrioletu z zaciàgni´tym zniszczonym dachem wÊciekle wyje. Comia∏am robiç? Zawróci∏am konia i w nogi. Galopuj´, jadàc na oklep, pu∏-kownik – za mnà swojà dryndà – wrzeszczy i tràbi. Wpad∏am w las i ty-le mnie widzia∏. Takie lewe przeja˝d˝ki zdarza∏y si´ doÊç cz´sto w moimdzieci´cym ˝yciu, wi´c doskonale umia∏am trzymaç si´ grzywy.

    Koƒ pu∏kownika by∏ bardzo spocony, ale przecie˝ nie mia∏am w lesie˝adnego koca, ˝eby go przykryç. Odczeka∏am wi´c troch´, ˝eby och∏onà∏,odprowadzi∏am na pastwisko i, jak gdyby nigdy nic, wróci∏am do domu.

    Pu∏kownik jednak mi nie darowa∏. Dopad∏ mnie na naszej „realnoÊci”i dosta∏am od niego solidne lanie.

    Z pastwiskiem ∏àczy si´ tak˝e jedno z najgroêniejszych prze˝yç moje-go dzieciƒstwa. By∏o to na d∏ugo przed przygodà z koniem pu∏kownika.

    Nie pami´tam, ile mia∏am lat, ale w∏aÊnie ros∏y mi dwa nowe z´by naprzedzie.

    By∏ to okres ˝niw, opodal pastwiska ch∏opi ˝´li ˝yto. Moja pi´kna,ciemna BaÊka pas∏a si´ na koniczynie – przyciàga∏a mój wzrok. Marzy-∏am, ˝eby chocia˝ na niej posiedzieç, ale nie umia∏am jeszcze samawskoczyç na konia. Poniewa˝ w pobli˝u nie by∏o nikogo, kto móg∏bymnie podsadziç, posz∏am do domu i przynios∏am sobie sto∏eczek. Posta-wi∏am go tu˝ przy boku BaÊki i po chwili znalaz∏am si´ na jej grzbiecie.Posiedzia∏am i zeskoczy∏am. Chcia∏am powtórzyç ten manewr, ale BaÊ-ka, bardzo zaj´ta koniczynà, przesun´∏a si´ do przodu tak, ˝e stojàc nasto∏eczku, mia∏am przed oczyma koƒski ogon. Ta zabawa trwa∏a przezjakiÊ czas. Przesuwa∏am sto∏ek, a BaÊka za˝erajàc koniczyn´, sz∏a wol-niutko przed siebie.

    W koƒcu zasz∏am jà od przodu. Przytuli∏am si´ do nozdrzy, proszàc,aby przez chwil´ sta∏a w miejscu i wtedy BaÊka gwa∏townie podnios∏a∏eb, odtràci∏a mnie od siebie tak, ˝e upad∏am na wznak, i przegalopowa-∏a przeze mnie. Nie wiem, kto si´ bardziej wystraszy∏: czy ja, czy ch∏opi,którzy zaj´ci przy ˝niwach, widzieli ca∏e zajÊcie. Przybiegli przera˝eni, bowyglàda∏o na to, ˝e wbrew ogólnie panujàcej opinii, koƒ jednak zabi∏cz∏owieka.

    A mnie tak naprawd´ nic si´ nie sta∏o; mia∏am lekko zranionà górnàwarg´, a moje dwa nowe z´by troch´ si´ chwia∏y. B∏aga∏am ch∏opów, abynie opowiadali o tym zdarzeniu rodzicom, a zw∏aszcza tacie, bo znowuspuÊci∏by mi solidne lanie, za to, ˝e przeszkadza∏am koniowi w posi∏ku.

    - 34 -

  • Ostatecznie uda∏o mi si´ wmówiç rodzicom, ˝e rozwali∏am warg´ nawannie w ∏azience.

    Z´by na szcz´Êcie nie wylecia∏y i po jakimÊ czasie przesta∏y si´ chwiaç,a ja dzi´ki Bogu do dzisiaj mam ∏adne z´by!

    Moja mamusia pozna∏a prawd´ w kilkadziesiàt lat póêniej, w rok poÊmierci ojca. Powiedzia∏a wtedy tylko: „Jak to dobrze, ˝e tatuÊ ju˝ si´o tym nie dowie...”.

    Rozbità warg´ wyleczy∏am szybko, ale nie wyleczy∏am siebie z mi∏oÊcido koni. OczywiÊcie, zanim dobrze opanowa∏am sztuk´ jeêdzieckà, wie-le razy làdowa∏am na ziemi, ale nie przesta∏am jeêdziç konno przez dzie-siàtki lat.

    Wielka mi∏oÊç z BaÊkà trwa∏a d∏ugo. Obie bardzo szybko zapomnia∏y-Êmy o koniczynowej przygodzie. I wielokrotnie wyprawia∏yÊmy si´wspólnie na cudowne spacery!

    WieÊ Kozielniki le˝a∏a zaledwie kilka kilometrów od Persenkówki, jed-nak dla mnie i siostry by∏o to za daleko na spacer. A nikt z nami, ma∏y-mi wtedy dziewczynkami, iÊç tam nigdy nie mia∏ czasu. Ale z BaÊkà? NaBaÊce? Zawsze bezpiecznie i szybko. No i kiedyÊ odwa˝y∏am si´ pojechaçdo Kozielnik z ukochanà klaczà. W siodle, w wysokich butach, w brycze-sach, dumna i okropnie wa˝na zajecha∏am do wsi, udajàc, ˝e nie s∏ysz´komentarzy ch∏opów, którzy doskonale wiedzieli, kim jestem.

    Odtàd cz´sto tam si´ wypuszcza∏am, podkradajàc czasem gdzieÊ po-rzeczki czy maliny. Wiadomo bowiem, ˝e cudze lepiej smakujà...

    Mojà innà pasjà zwiàzanà z koƒmi by∏y wyÊcigi. Ka˝dà wolnà chwil´sp´dza∏am w stajniach przy ch∏opcach stajennych. Pali∏am wraz z nimimachork´ skr´canà w gazet´, czyÊci∏am konie i pods∏uchiwa∏am rozmo-wy o poszczególnych gonitwach dnia.

    Chocia˝ rodzice nie pozwalali mi chodziç na wyÊcigi, nie przejmowa-∏am si´ tym zbytnio. „Najwy˝ej b´dzie pupopranie” – myÊla∏am i bie-g∏am na tor. Mamusia chowa∏a mi ubranie, obuwie. Nie pomaga∏o. Bie-g∏am tam w samych majtkach i boso. Inne okrycie nie by∏o potrzebne,bo mój wiek na to pozwala∏.

    W pude∏ku od zapa∏ek zawsze mia∏am kilkadziesiàt groszy, które prze-znacza∏am na gr´. Stali bywalcy toru dobrze mnie znali i nieraz rozma-wiajàc ze sobà, wtràcali: „Trzeba zapytaç tej gówniary, jak obstawiaç. Onazna typy”. Pewnie, ˝e zna∏am! Takie ze mnie pó∏diabl´ by∏o, ˝e wsz´dziesi´ wcisn´∏am, wszystko pods∏ucha∏am i palàc machork´, poznawa∏amtaktyk´ gonitw. Zdradza∏am typy – i owszem – ale tylko wtedy, kiedy po-zwalano mi do∏o˝yç si´ na 5 czy 10 groszy do zak∏adu. Potem z wygra-nej mia∏am odpowiedni procent dla siebie.

    - 35 -

  • Po wyÊcigach cz´sto wraca∏am do domu zmarzni´ta, zmokni´ta, bar-dzo brudna, ale szcz´Êliwa z tych kilku z∏otych wygranej w pude∏ku odzapa∏ek. Zagro˝enie laniem nie by∏o straszne. Przed tatà zawsze zdo∏a-∏am schowaç si´ na szafie, gdzie nie dosi´ga∏. Mog∏am wi´c spokojnieprzesiedzieç tam ca∏à noc. Kiedy rano tata wychodzi∏ do pracy, z∏azi∏ampewna, ˝e niebezpieczeƒstwo min´∏o ca∏kowicie, bo mamusi do rana za-wsze przechodzi∏a ka˝da z∏oÊç.

    Przed wojnà, chyba we wrzeÊniu, ale nie pami´tam dok∏adnie, obcho-dzony by∏ we Lwowie Dzieƒ Konia. Tego dnia przez miasto przeje˝d˝a∏auroczyÊcie ogromna kawalkada jeêdêców, powozów i rozmaitych innychzaprz´gów.

    Dzieƒ Konia, o którym chc´ opowiedzieç, by∏ dla mnie najpi´kniejszyw ˝yciu. Tata bowiem uzna∏, ˝e na tyle podros∏am, i˝ mog´ na mojej Ba-Êce wziàç udzia∏ w uroczystej paradzie. Nie wiem, przez ile nocy przedtym wydarzeniem nie zmru˝y∏am oka.

    W ciàgu dnia sumiennie çwiczy∏am równà jazd´ z innymi jeêdêcami,a szczególnie z mojà parà w szeregu – panià, która mimo ˝e podstarza∏ai t´ga, Êwietnie siedzia∏a w siodle i znakomicie jeêdzi∏a konno. Wiele si´w tej dziedzinie od niej nauczy∏am.

    Kiedy formowano pochód, na jego czele stan´∏a moja gruba koƒskaprzyjació∏ka, a obok ja na mojej BaÊce, w kasaku, d˝okejce, wysokich bu-tach, bryczesach i bia∏ych r´kawiczkach. Sta∏o si´ tak pewnie dlatego, ˝eby∏am najm∏odszà osóbkà wÊród jeêdêców, którzy mieli wziàç udzia∏w defiladzie z okazji Dnia Konia.

    Nie wiem, czy BaÊka zdawa∏a sobie spraw´ z zaszczytu, jaki jà spotka∏,ale ja myÊla∏am, ˝e p´kn´ z dumy, siedzàc na niej i jadàc na czele para-dy. PrzejechaliÊmy przez ca∏y Lwów jak u∏ani czternastego pu∏ku podczasdefilady z okazji 3 Maja. Widzia∏y mnie wszystkie kole˝anki, koledzy,nauczyciele, rodzice, Zosia. A po paradzie, która koƒczy∏a si´ na PlacuPowystawowym, by∏y nagrody dla koni i jeêdêców. BaÊka dosta∏a jakiÊdyplom i wst´gi, które przyczepiono jej nad okiem, a ja bombonier´z pysznymi czekoladkami. Jasne by∏o, ˝e t´ nagrod´ otrzyma∏am zewzgl´du na mój dzieci´cy wiek i pewnie te˝ troch´ ze wzgl´du na tat´,którego wszyscy we Lwowie znali. Ale by∏am najszcz´Êliwsza ze wszyst-kich ludzi na ca∏ym Êwiecie.

    Nast´pnego dnia po paradzie, w poniedzia∏ek, zadano nam napisaniewypracowania domowego na temat „Mój najpi´kniejszy dzieƒ w ˝yciu”,a ja opisa∏am naturalnie mój Dzieƒ Konia i otrzyma∏am +1, najlepszàwtedy not´.

    Kontakty z Persenkówkà, BaÊkà, wyÊcigami to przede wszystkim mie-siàce wakacyjne. Przez ca∏y rok szkolny mieszkaliÊmy w mieÊcie i wtedy

    - 36 -

  • rzadsze by∏y wizyty Bojanowskiego. Ale kiedy przy naszej ulicy zjawi∏asi´ bryczka zaprz´˝ona w BaÊk´ i Kasztana, to ju˝ ja dostawa∏am do r´-ki lejce i mimo ˝e ulice,przez które przeje˝d˝a∏am,by∏y ruchliwe i przebiega∏yprzez nie linie tramwajowe,rodzice mieli do mnie pe∏nezaufanie, bo powozi∏am na-prawd´ dobrze.

    Marzy∏am o ma∏ej dwu-kó∏ce, ale niestety wrzesieƒ1939 roku nie takie marze-nia ludziom przerwa∏.

    Przyszed∏ rozkaz oddaniakoni dla wojska. Pami´tamten pi´kny wrzeÊniowydzieƒ, dzieƒ polskiej z∏otejjesieni, kiedy to Bojanowskiostatni raz podjecha∏ podnasz dom bryczkà zaprz´˝o-nà w BaÊk´ i Kasztana.Wszyscy okropnie p∏akali-Êmy.

    „Dobrze, ˝e konie tego niewidzà” – myÊla∏am, patrzàcna kantary, które wraz z ca∏àuprz´˝à tata kupi∏ kiedyÊ odhrabiego Potockiego w ¸aƒ-cucie.

    Wylewajàc gorzkie ∏zy ˝alu, tuliliÊmy si´ do nozdrzy naszych ukocha-nych zwierzàt. Kiedy wreszcie wróciliÊmy do mieszkania, po raz ostatnipatrzyliÊmy na BaÊk´ i Kasztana. Bojanowski nie móg∏ ruszyç. Konie za-ry∏y kopytami w kostk´ jezdni i r˝a∏y potwornie. Czy˝by wiedzia∏y, ˝e od-chodzà od nas na zawsze? Koƒ to zwierz´ o ogromnej wra˝liwoÊci i intu-icji.

    Jednak˝e po chwili dochodzi∏ do nas ju˝ tylko stukot kopyt uderzajà-cych w jezdni´. Odesz∏a BaÊka, odszed∏ Kasztan, a w moim sercu pozo-sta∏a t´sknota i na ca∏e ˝ycie ogromna mi∏oÊç do koni.

    1987

    - 37 -

    Lata czterdzieste

  • TO BY¸ DOPIERO ÂLUB!

    Kompozytor Sylwester hrabia Czosnowski z matki Kamili z Mosz-czeƒskich – jak dumnie to brzmi. Urodzi∏ si´ w P∏ocku, jeszcze w pa∏a-cu, ale d∏ugo tam nie zabawi∏, bo, jak mi opowiada∏, jego dziadek przezzami∏owanie do bujnego ˝ycia sta∏ si´ bankrutem. No có˝, mój mà˝ by∏na pewno wnukiem swojego dziadka, bo cechy lekkoducha po nim odzie-dziczy∏.

    Sylwester ukoƒczy∏ dodatkowe studia w klasie s∏ynnej Nadii Boulangerw Pary˝u, mieÊcie, w którym by∏ rozkochany.

    Sylwestra hrabiego Czosnowskiego pozna∏am w 1944 roku. By∏ wtedymoim profesorem w Studiu Aktorskim przy Teatrze Polskim we Lwowie,który w owym czasie, mieÊci∏ si´ w dawnym Teatrze ˚ydowskim przy ul.Jagielloƒskiej. Dzia∏o si´ to wszystko za tzw. drugich Sowietów, czyli poniemieckiej okupacji.

    Do tego˝ teatru, gdzie rozpocz´∏am moje doros∏e aktorskie ˝ycie,wprowadzi∏ mnie dyrektor Bronis∏aw Dàbrowski. Wszystkich s∏uchaczystudia zatrudniano na etatach adeptów – w ten sposób, od pierwszychdni nauki, mieliÊmy kontakt z prawdziwym, ˝ywym teatrem. Podobnymodel nauczania funkcjonowa∏ w Studium Aktorskim przy Teatrze „Wy-brze˝e” w Gdaƒsku. W lwowskim Studio moim bezpoÊrednim szefemby∏ Aleksander Bardini, a uczyli mnie: Artur M∏odnicki, Zdzis∏awa ˚ycz-kowska, Jadwiga ˚mijewska, Maria Broniewska, Jerzy Koller no i mójprzysz∏y mà˝ – Sylwester Czosnowski.

    Nie nale˝a∏ do m´˝czyzn ani zbyt przystojnych, ani bardzo wysokich.Typowy muzyk z rozwichrzonymi w∏osami ciemnoblond, wysokim czo-∏em, brzydko osadzonymi z´bami, ale o ∏adnym nosie i pi´knych, du-˝ych, niebieskich oczach. Cieszy∏ si´ nieprawdopodobnym powodzeniemu kobiet. Kiedy go pozna∏am mia∏ za sobà ju˝ 3 ma∏˝eƒstwa, trójk´ dzie-ci, no i by∏ starszy ode mnie o 18 lat.

    Stale chodzi∏ w jednym granatowym garniturze. Bo tylko ten garniturmia∏. Wychodzi∏ z za∏o˝enia, ˝e nie potrzebuje ich wi´cej, skoro w czasieprzedstawieƒ i tak siedzi w kanale orkiestrowym, z którego widaç tylkor´ce i rozwichrzonà, ju˝ wtedy zresztà bardzo przerzedzonà, czupryn´.

    - 38 -

  • Przyczyny swojego ∏ysienia mój mà˝ dopatrywa∏ si´ w fatalnej wodziew Pary˝u.

    Czosnowski imponowa∏ mi pod wieloma wzgl´dami. Przede wszyst-kim jako pedagog. Ale fascynowa∏o mnie w nim tak˝e jego ogromne po-czucie humoru, pogoda ducha i to, ˝e by∏ nieprawdopodobnym kawala-rzem.

    Poniewa˝ – jak mawia∏ niezapomniany, cudowny doktor Jerzy Koller„Dziwne to by∏o studio”, sta∏o si´ tak, ˝e dziewczyny rozparcelowa∏ymi´dzy siebie ca∏à m´skà dyrekcj´ i co wa˝niejszych aktorów: Lidka Ca-stori zosta∏a ˝onà Bronis∏awa Dàbrowskiego, Zosia Petry – Artura M∏od-nickiego, a ja – Sylwestra Czosnowskiego.

    Zakocha∏am si´ w nim, a i on zapa∏a∏ uczuciem do mnie, wi´c chcie-liÊmy si´ koniecznie pobraç. Niby ˝adnych przeszkód nie by∏o, bo Sylwekby∏ wtedy po kolejnym rozwodzie, ale poniewa˝ przy okazji poprzednichzwiàzków zmienia∏ wyznanie, ˝eby móc braç Êlub koÊcielny – dla mniepozosta∏a tylko ceremonia cywilna.

    Zanim jednak sta∏o si´ to mo˝liwe, przesz∏am przez prawdziwe piek∏o.Co to si´ dzia∏o! By∏am panienkà z tak zwanego dobrego domu i nie ta-kiego kawalera wymarzyli sobie dla mnie rodzice. Czosnowski wpraw-dzie z hrabiowskiego pochodzi∏ rodu, ale te ˝ony, te dzieci, ten jeden sta-ry garnitur, ch´tne zaglàdanie do kieliszka... Najpierw rozmawia∏amz mamusià. Odwa˝y∏am si´ na to, mimo ˝e wiedzia∏am, jak trudno cza-sami si´ z nià rozmawia. Jednak mama jakoÊ pogodzi∏a si´ z moimi za-miarami, choç wszystko uzale˝nia∏a od zgody tatusia.

    – Dzisiaj ju˝ nic mu nie mów. Wróci∏ od Lewickiego. Porozmawiasz ju-tro – doradzi∏a mi.

    Nie spa∏am ca∏à noc. Dopad∏am tat´ rano, tu˝ przed jego wyjÊciem dokliniki. Nie b´d´ si´ wdawa∏a w szczegó∏y. Ojciec kategorycznie powie-dzia∏, ˝e nie ma mowy o moim wyjÊciu za mà˝ za Czosnowskiego i za-grozi∏, ˝e jeÊli si´ nie podporzàdkuj´ jego woli, mam wynosiç si´ z domu.Ogarn´∏a mnie czarna rozpacz. By∏am ca∏kowicie zdecydowana na Êlub,ale nie mog∏am znieÊç myÊli o opuszczeniu ukochanego domu rodzinne-go! Wiedzia∏am doskonale, ˝e mojemu Êlubowi z Czosnowskim sprzeci-wi si´ jeszcze ogromnie zaprzyjaêniony z ojcem gwardian zakonu ojcówbernardynów i ojcowie dominikanie.

    Ksi´˝a i zakonnicy byli sta∏ymi bywalcami naszego domu, nale˝eli pra-wie do rodziny. Nikt wi´c, z moim ojcem na czele, nie wyobra˝a∏ sobie,˝e wezm´ jakiÊ cywilny, sowiecki Êlub i ˝e nie b´dzie wielkiej koÊcielnejceremonii!

    Spraw´ mojego Êlubu z Czosnowskim wa∏kowa∏am tak d∏ugo, ˝ew koƒcu tata ustàpi∏ na tyle, i˝ po prostu umy∏ r´ce od ca∏ej sprawy

    - 39 -

  • i o niczym nie chcia∏ wiedzieç. Dobre i to. A mamusia? Ta kochana, do-bra kobieta choç nie wybiera∏a si´ na Êlub, obieca∏a przygotowaç obiadpoÊlubny – rosó∏ z domowym makaronem i sztuk´ mi´sa w sosie koper-kowym z ziemniaczkami – abym mog∏a ugoÊciç mojego m´˝a i dwóchÊwiadków – Artura M∏odnickiego i doktora Adama Budzanowskiego, ser-decznego przyjaciela rodziny. Na czas Êlubnego obiadu tata mia∏ wynieÊçsi´ z domu.

    No i nadszed∏ wielki dzieƒ – 15 wrzeÊnia 1945 roku. Umówi∏am si´z Sylwkiem, ˝e b´dzie na mnie czeka∏ na ulicy po przeciwnej stronie na-szego domu.

    Nie pami´tam sukienki, którà wybra∏am na ten wa˝ny dzieƒ, ale nanogach mia∏am gazówki i czarne zamszowe czó∏enka na koturnie z ja-snego korka. W∏o˝y∏am przeÊliczny czarny kloszowy p∏aszczyk z szerokàbaskinà, podkreÊlajàcà mojà bardzo szczup∏à w tym czasie tali´. Szerokier´kawy p∏aszczyka wykoƒczone by∏y du˝ymi mankietami z niebieskiegolisa. Na g∏ow´ w∏o˝y∏am szeroki kapelusz, morelowy w∏ochacz z czarnàwstà˝kà, a wko∏o szyi zawiàza∏am ma∏y szaliczek tak˝e w kolorze more-lowym. Wyglàda∏am bosko!

    Nie mam jednak zdj´cia w tym stroju, poniewa˝ do Êlubu posz∏amubrana zupe∏nie inaczej. W moim ˝yciu od poczàtku nic nie przebieganormalnie, a wi´c i taki dziwny Êlub nie móg∏ si´ odbyç tak po prostu.

    Nie pami´tam ju˝, jak d∏ugo sta∏am za firankà przy oknie w pe∏nej ga-li i czeka∏am na oblubieƒca, który ciàgle nie nadchodzi∏. Có˝ mia∏ambiedna zrobiç? Moja mamusia patrzy∏a na mnie, nie wiedzàc, jak mniepocieszyç. Rosó∏ dawno by∏ gotowy, tata pewnie zmienia∏ kolejnà knaj-p´, a ja? Ech, ∏za si´ w oku kr´ci∏a, ale ze z∏oÊci! Min´∏o ju˝ tak du˝o cza-su, ˝e w koƒcu postanowi∏am odwiesiç Êlubnà toalet´. W∏o˝y∏am skar-petki, drewniaki wiàzane w kostce, sportowà bluzk´, kostium i kapelusz,i ju˝ mia∏am wyjÊç z domu, ˝eby och∏onàç ze z∏oÊci i emocji, kiedy podrugiej stronie ulicy zobaczy∏am sylwetk´ pana hrabiego. Nie wiem, czyby∏am bardziej szcz´Êliwa, czy wÊciek∏a. Wysz∏am do niego, ˝eby zrobiçpiekielnà awantur´. Pan m∏ody w swoim jedynym garniturze by∏ dobrzewczorajszy, poniewa˝ obchodzi∏ z naszymi Êwiadkami wieczór kawaler-ski. „Który? – zapyta∏am. – A w ogóle gdzie sà ci nasi Êwiadkowie?”. Syl-wek by∏ sam.

    Najdro˝szy stara∏ si´ mnie uspokoiç, t∏umaczàc, ˝e obaj Êwiadkowieposzli do „pani biskup”, jak nazywano we Lwowie urz´dniczk´ Stanu Cy-wilnego, aby jà przeprosiç za spóênienie i ub∏agaç, ˝eby tego cholernegoÊlubu by∏a jednak uprzejma nam udzieliç.

    ProÊby Artura i Adama odnios∏y skutek i wreszcie sta∏am si´ ˝onà pa-na hrabiego, ale nie wystàpi∏am w toalecie specjalnie na t´ ceremoni´przygotowanej, a w sportowym, codziennym kostiumie.

    - 40 -

  • Âlubny rosó∏ i sztuka mi´sa zosta∏y zjedzone, po czym towarzystwo si´rozesz∏o. Mój Êwie˝o zaÊlubiony ma∏˝onek uda∏ si´ do siebie, a ja zosta-∏am w domu, bo przecie˝ tatusiowi by∏oby przykro, gdyby nie zasta∏mnie po powrocie.

    Prawdziwe wesele odby∏o si´ nast´pnego dnia u ukraiƒskiego pisarza –Jaros∏awa Ga∏ana. Nasza zgrana gromadka swobodnie si´ czu∏a w miesz-kaniu przy ul. Kadeckiej. Urz´dowaliÊmy w kuchni, w jadalni, w którejstó∏ – oÊwietlony lampà z zielonà amplà – zastawiony by∏ rozmaitym je-dzonkiem i alkoholem, a tak˝e w gabinecie, gdzie sta∏ tylko tapczan przy-kryty huculskà narzutà (nad którym wisia∏ tak˝e huculski kilim) i stolikz maszynà do pisania i krzese∏kiem.

    Teraz mieszkanie przy Kadeckiej przekszta∏cone w muzeum pisarza,ciàgle przywodzi mi na pami´ç tamten wieczór, kiedy bawiliÊmy si´ nanaszym weselu.

    Przyszed∏ jednak moment, ˝e Sylwek zamieszka∏ ze mnà. Mieszkaniemoich rodziców by∏o du˝e, pi´ciopokojowe, ale mia∏o uk∏ad amfiladowy,wi´c mo˝na je by∏o obejÊç dooko∏a.

    Ojciec z oczywistych wzgl´dów nie przepada∏ za moim m´˝em. Od po-czàtku u˝ywa∏ wobec niego formy „pan”. Nieraz zdarza∏y si´ zabawne sy-tuacje, kiedy obaj spotykali si´ rano w drodze do ∏azienki i natychmiastzawracali, obserwujàc si´ potem z ukrycia, aby do ponownego spotkanianie dosz∏o.

    - 41 -

    Moje zdj´cie Êlubne – 15 wrzeÊnia 1945

  • Powoli jednak uk∏ady mi´dzy nimi zacz´∏y si´ normalizowaç. Po roz-maitych bojach, cz´sto widywa∏am mojego tat´ i Sylwka gaw´dzàcychprzy kieliszeczku.

    Moje ma∏˝eƒstwo trwa∏o 12 lat i bywa∏o ró˝nie. Dzisiaj myÊl´, ˝e gdy-by wczeÊniej tata ze mnà wi´cej rozmawia∏, a nie kategorycznie stawia∏spraw´ w ostatniej niemal chwili, mo˝e by do tego ma∏˝eƒstwa wcale niedosz∏o... Sama nie wiem...

    1991

    - 42 -

  • „SZCZECIN MIASTO ZIELENI,MAGNOLIAMI PACHNÑCY... ”

    To nie tylko fragment refrenu piosenki, jakà kiedyÊ Êpiewa∏am, alewspomnienia z okresu, kiedy mieszka∏am w zrujnowanym wojennà ge-hennà Szczecinie i patrzy∏am, jak wiosnà okrywa∏ si´ pi´knymi kwiata-mi magnolii.

    Nie opuszcza∏am Lwowa do dwudziestego roku ˝ycia i by∏am ogrom-nie przywiàzana do mojego rodzinnego miasta. Jednak przyszed∏ rok1946, a wraz z nim wiadomoÊç, ˝e musimy wyjechaç. Rozmaite wtedyszarpa∏y mnà uczucia. Z jednej strony zdenerwowanie, bo ˝al by∏o roz-stawaç si´ z ukochanym miastem, a z drugiej – ogromne podniecenie, botak bardzo chcia∏o si´ do Polski. A do tego m∏odoÊç gna∏a do nowej cie-kawej przygody.

    Na jeden z ostatnich transportów ze Lwowa sk∏ada∏a si´ resztka poli-techniki lwowskiej i ostatnia maleƒka placówka teatralna, która powsta-∏a w 1945 roku po wyjeêdzie ze Lwowa Teatru Polskiego. Zespó∏ TeatruMa∏ych Form, bo takà nazw´ przyj´liÊmy, zosta∏ zorganizowany z akto-rów, którzy chcieli jeszcze we Lwowie pozostaç. PracowaliÊmy przy ulicyZimorowicza pod egidà Zwiàzku Patriotów Polskich we Lwowie, a dyrek-torem tej maleƒkiej placówki zosta∏ mój mà˝ Sylwester Czosnowski.Dziwny to by∏ teatrzyk. MieliÊmy zespó∏ i sal´, w której nie by∏o na czymusiàÊç. Wobec tego bilet na pierwszà premier´ kosztowa∏... jedno krzes∏oi w ten sposób powsta∏a widownia. Przy Zimorowicza dzia∏aliÊmy doczerwca 1946 roku.

    Kiedy zapad∏a decyzja o wyjeêdzie, mój mà˝ pojecha∏ do Warszawy.Tam dowiedzia∏ si´, ˝e zespó∏ ma skierowanie do Szczecina, a on nomi-nacj´ na dyrektora Teatru Komedia Muzyczna. Sylwester wróci∏ do Lwo-wa pe∏en optymizmu. By∏ szcz´Êliwy, ˝e tak pomyÊlnie za∏atwi∏ wszyst-kie sprawy, tym bardziej i˝ wojewoda szczeciƒski, pu∏kownik LeonardBorkowicz, zadeklarowa∏ pomoc dla naszego zespo∏u.

    Natychmiast aktywnie wzi´∏am si´ do pracy. Do dzisiaj nie wiem dla-czego, ale to ja organizowa∏am ca∏y transport. Nagle okaza∏o si´, ˝e mamniezwyk∏e zdolnoÊci organizacyjne. Odbiera∏am sk∏ad pociàgu, odrzuca-

    - 43 -

  • jàc niektóre zdewastowane wagony (przecie˝ jechaliÊmy wszyscy z cz´-Êcià naszego dobytku) i za∏atwia∏am karty ewakuacyjne. Nasza grupa,wraz z resztkà pracowników politechniki lwowskiej liczy∏a oko∏o oÊmiu-set osób.

    WyjechaliÊmy w czerwcu1946 roku. Kiedy dotarliÊmy nagranic´, okaza∏o si´, ˝e mój mà˝,odpowiedzialny za ca∏y trans-port, nie dope∏ni∏ jakiejÊ formal-noÊci paszportowej i musi wra-caç do Lwowa. Có˝ mia∏am zro-biç? By∏am jego ˝onà, czu∏am si´w obowiàzku, ja, smarkata,wziàç na swoje barki odpowie-dzialnoÊç za ca∏y transport. Syl-wek mia∏ nas dogoniç mo˝liwiejak najszybciej.

    JechaliÊmy dziesi´ç dni, z cze-go trzy staliÊmy we Wroc∏awiu.Kiedy w∏odarze miasta dowie-dzieli si´ o nas, konieczniechcieli zatrzymaç zespó∏, abysta∏ si´ zalà˝kiem teatru weWroc∏awiu. Jednak naszym ce-lem by∏ Szczecin. Wreszcie tam dotarliÊmy. Przez

    chwiejàce si´, skrzypiàce, drewniane mosty przekroczyliÊmy Odr´. Pi´k-na rzeka! Szeroka, niepokojàca, a jednoczeÊnie budzàca tyle nadzieiw wyobraêni... Do tej pory ˝y∏am nad Pe∏twià, rzekà, przez którà naj-mniejsze dziecko przeskoczy bez wysi∏ku, moczàc w jej „g∏´binach” za-ledwie stopy. Jak˝eÊ pi´kna moja Odro, nad którà przyjecha∏am z takogromnym zaufaniem, by rozpoczàç doros∏e ˝ycie.

    Wreszcie dojechaliÊmy do brzydkiego, ponurego dworca. Do dzisiaj,ilekroç wje˝d˝am pociàgiem do Szczecina, stale mam to samo wra˝enie,jakiego dozna∏am przed prawie czterdziestu laty. Ponury, brzydki widok.Nie pami´tam, kto nas wita∏, nie pami´tam rozpakowywania. Pami´tamtylko, ˝e znalaz∏am si´ z ca∏ym zespo∏em teatralnym w budynku, któryprzez jakiÊ czas mia∏ nam zastàpiç mieszkanie. By∏ to budynek Paƒstwo-wego Urz´du Repatriacyjnego (PUR) przy ul. Jagielloƒskiej. Trudno niewspomnieç przy tej okazji nazwiska dyrektora PUR-u Ludwika Sowiƒ-skiego i jego zast´pcy, pana Wichury (imienia niestety nie pami´tam),

    - 44 -

    A oto dowód, ˝e dzia∏aliÊmy we Lwowie jeszczepo wyjeêdzie Teatru Polskiego

  • którzy z ogromnà ˝yczliwoÊcià wspomagali nas, kiedy si´ zagospodaro-wywaliÊmy.

    Do rozmaitych problemów, jakie nios∏o nam rozpoczynanie ˝yciaw zupe∏nie nieznanym, prawie zniszczonym mieÊcie, doszed∏ jeszcze,przez nikogo chyba niezawiniony, konflikt mi´dzy kierownikiem Wy-dzia∏u Kultury i Sztuki w województwie Stanis∏awem Czapelskim a mo-im m´˝em. Zanim pojawiliÊmy si´ my, niejaki dyrektor Skàpski zaczà∏ju˝ organizowaç teatr w Szczecinie, ale, mo˝e dlatego, ˝e nie nale˝a∏ doZwiàzku Zawodowego Artystów Scen Polskich (ZZASP), co wtedy mia-∏o ogromne znaczenie, nie otrzyma∏ nominacji. Czapelski by∏ zwolenni-kiem dyrektora Skàpskiego, a wi´c nie najlepiej uk∏ada∏y si´ stosunkimi´dzy nim a nami. Na szcz´Êcie po jakimÊ czasie wszystko si´ uspoko-i∏o, a ze Stasiem Czapelskim i jego ˝onà ∏àczy∏y nas a˝ do ich Êmierciwi´zy szczerej przyjaêni, podobnej dotej, jaka ∏àczy∏a Czapelskiego ze Skàp-skim.

    Nie zna∏am dyrektora Skàpskiego.Podobno wkrótce po wyjeêdzie zeSzczecina zmar∏ w tragicznych oko-licznoÊciach. Trudno mi dzisiaj niewspomnieç tego cz∏owieka, który, taksamo jak Czosnowski, chcia∏ daçSzczecinowi najlepsze, czym dyspono-wa∏, a tylko okolicznoÊci, na które ˝a-den z obu panów nie mia∏ wp∏ywu, po-ró˝ni∏y ich. W czym zawinili, ˝e ró˝-nie si´ to dzisiaj komentuje? Chybaw niczym. ˚yliÊmy wtedy w czasach,w których brak by∏o jakiejkolwiek or-ganizacji czy koordynacji.

    Dzisiaj, po latach, chc´ aby w moichwspomnieniach nie zabrak∏o osobydyrektora Skàpskiego, cz∏owieka, któ-ry kocha∏ teatr i na pewno goràco pra-gnà∏ t´ wielkà swà mi∏oÊç przekazaçSzczecinowi. Niech˝e w pami´ci nas wszystkich, którzy te czasy pami´-tajà, pozostanà zwiàzane z pierwszym zawodowym teatrem w polskimSzczecinie dwa nazwiska: Skàpski i Czosnowski.

    Nasz PUR-owski dom przy Jagielloƒskiej zaczà∏ powoli pustoszeç.UrzàdzaliÊmy si´ w otrzymanych mieszkaniach. Moi rodzice i siostraoraz my z m´˝em dostaliÊmy dwa mieszkania w naprawd´ pi´knej dziel-

    - 45 -

    Mój mà˝ Sylwester Czosnowski,dyrektor Teatru Komedia Muzyczna

    w Szczecinie

  • nicy Pogodno, przy ul. Waryƒskiego. Jednak zdecydowaliÊmy si´ z Sylw-kiem ostatecznie zamieszkaç w budynku teatralnym, gdzie urzàdziliÊmysobie dwa pokoje z maciupeƒkà kuchenkà i ∏azieneczkà. PomyÊleliÊmytak˝e o pokojach goÊcinnych, które zaj´li re˝yser Henryk Lotar oraz ak-torzy Artur M∏odnicki i Zdzis∏awa Zar´bianka.

    Naszà pierwszà szczeciƒskà premierà by∏ program sk∏adany pod tytu-∏em Na falach Odry. DziÊ wiem, ˝e nie by∏ to najÊwietniejszy spektakl,ale wszyscy ogromnie si´ weƒ zaanga˝owaliÊmy. Âpiewa∏am w programiepiosenk´, której fragmenty pami´tam do dzisiaj.

    Szczecin miasto zielenimagnoliami pachnàcy... Jest nas coraz wi´cejPrawie sto tysi´cy. Ju˝ nied∏ugo przyjdzie czasI pó∏ miliona b´dzie nas. Nie odstraszà nas tuZbudujemy miasto. Ka˝dy b´dzie ˝y∏ jak lord. Wiwat Szczecin port... Program pt. Na falach Odry graliÊmy wsz´dzie, gdzie byliÊmy potrzeb-

    ni. Na ustawionej na Jasnych B∏oniach estradzie, po tej stronie, gdzieobecnie stoi pomnik, i autentycznie na falach Odry, bo na tratwieumieszczonej u podnó˝a budynku urz´du wojewódzkiego.

    Bud˝et teatru nie by∏ imponujàcy. OtrzymaliÊmy minimalnà dotacj´,chyba pi´çdziesiàt tysi´cy, co wystarcza∏o zaledwie na skromniutkà opra-w´ do sztuk stylowych, które od czasu do czasu znajdowa∏y si´ w naszymrepertuarze, jednak z wyp∏acaniem ga˝ bywa∏o bardzo ró˝nie. WszyscymieliÊmy co prawda umowy podpisane przez dyrektora Czosnowskiego,ale najcz´Êciej nie starcza∏o pieni´dzy na wyp∏aty. OtrzymywaliÊmy wi´czaliczki i nie chodziliÊmy g∏odni, a poza tym mieliÊmy w teatrze kuch-ni´, gdzie codziennie podawano jeden po˝ywny posi∏ek, którym przewa˝-nie by∏a g´sta zupa. Nie pami´tam, aby ktoÊ narzeka∏. Ka˝dy z nas, na-wet Êwietny aktor, kochany Gucio Rasiƒski, który ju˝ wtedy by∏ bardzostarszym panem i pami´ta∏ naprawd´ dobre czasy, wierzy∏ w pi´kne ju-tro. I by∏o coraz lepiej. Czosnowskiemu uda∏o si´ powi´kszyç naszskromny zespó∏ o takich aktorów, jak Maria Malicka, Nuna M∏odziejow-ska-Szczurkiewiczowa, Krystyna Feldman, Jerzy Âliwiƒski, Artur M∏od-nicki, Zdzis∏awa Zar´bianka, W∏adys∏aw Jab∏oƒski, Zdzis∏aw Karczew-ski, Hanna Rajkowska, Jan Daszewski, Stanis∏aw Bryliƒski, Karol Zby-szewski i wielu innych. To dobre nazwiska. A je˝eli dodam, ˝e pozaM∏odnickim, Lotarem i Karczewskim goÊcinnie re˝yserowa∏ tu tak˝e Ed-

    - 46 -

  • mund Wierciƒski, to sàdz´, ˝e dzisiaj nie pogardzi∏by takim zespo∏emnawet ambitny teatr.

    Repertuar tak˝e powoli si´ zmienia∏. Poza wieloma komediami mu-zycznymi, mo˝na by∏o u nas zobaczyç Mariusza Pagnola czy Ladacznic´z zasadami Sartre’a. Nie odczuwam wstydu na myÊl o tych przedstawie-niach.

    Wstydzi∏am si´ natomiast, kiedy gra∏am w Cieniu Niccodemiego obokwielkiej Marii Malickiej, bo któryÊ z krytyków napisa∏ o mnie: „Czo-snowska gra∏a w cieniu Malickiej” i co najgorsze mia∏ racj´! A zresztà,bo ja wiem, czy to najgorsze? By∏am m∏odziutkà aktoreczkà, która pra-wie nic jeszcze nie umia∏a, a dane mi by∏o partnerowaç wielkiej MariiMalickiej!!! Na pewno wróc´ w swoich wspomnieniach do tej znakomi-tej aktorki, która zaszczyci∏a mnie ogromnà ˝yczliwoÊcià i przyjaênià.

    Na szcz´Êcie, kiedy zagra∏am z Malickà w M´˝u i ˝onie Fredry (ona˚on´, a ja Justysi´) recenzje i opinie publicznoÊci by∏y ju˝ dla mnie po-chlebne.

    - 47 -

    Z Nunà M∏odziejowskà--Szczurkiewiczowà w „¸ad-nej historii” Flersa i Cailla-veta w teatrze w Szczecinie

    Jako Justysia z Marià Malickàw „M´˝u i ˝onie” Fredryw 1948 roku

  • Powoli nasze ˝ycie si´ normowa∏o. Zacz´liÊmy gotowaç obiady w do-mu. Ja, która dzisiaj, jak uwa˝a mój obecny mà˝ i przyjaciele, jestemÊwietnà kuchtà, co widaç po mojej tuszy, wtedy o gotowaniu nie mia∏ampoj´cia. Ale postanowi∏am si´ tej sztuki nauczyç. Do dzisiaj pami´tampierwszà potraw´, jakà przyrzàdzi∏am. By∏y to duszone cynad