2. Aniela JANICKA z Australii, z d. Kosak:owska, ur....

5
Po pobycie w szpita/u poczulem jednak /epiej tym bardziej, ze otrzymalem w zakladzie jako s/u- sarz. Ciqg/e jednak dokuczala mi samotnosc. Udalo mi odna/ei{: mojq narzeczonq, kt6rq znalem jeszcze z pobytu w Niemczech. nauki angie/skiego, kontakt z narzeczonq oraz /epsze perspektywy pozwo/ily mi na /epsze samopoczucie, a tym samym na inne spojrzenie w przyszlosc i z powrotu do Polski. W okresie 30.10.1951-12.06.1952 zmienilem zaklad pracy na Sterling Plastics Pty Ltd w Sydney, da/ej pracujqc jako ,fitter". 16.06.1952 roku wyjechalem do Newcastle, gdzie 26.12.1952 r. pos/ubilem mojq obecnq pochodzqcq z oko/icy Dubna. Pracowalem ko/ejno w zakladzie meb/owym w Hpmilton, w B.HP. oraz ostatnio w Dairy Farmers, skqdw roku 1990 przeszedlem na Po przyjeidzie do Newcastle w roku 1952 rozpoczqlem na korespondencyjnym kursie in:iynieryj- nym, ale budowa domu i obowiqzki zwiqzane z dziecmi nie pozwo/ily mi na jego ukonczenie. Do Zwiqzku Pol- skiego wstqpilem jut w 1952 roku, pracujqc spolecznie ko/ejno w zespo/e mlodziezowym ,Kujawy", kt6rego bylem zalo:iycielem, w szkole polskiej i od 1982 do '88 roku pelniqc r6wniez prezesa Zwiqzku Pqlskiego. odwiedzilem w roku '80 i '93. Obecnie jestem na emeryturze, domem, ogrodem i wnui¥Jmi. Uwaga. Powyi:szy material zostal opublikowany w ,Sladami ludob6jstwa na Wolyniu. Okrutna przestroga" cz. II, oprac. Leon Karlowicz, Leon Popek. Wyd. Polihymnia, Lublin 1998, s. 119-127 (Z. B). 2. Aniela JANICKA z Australii, z d. Kosak:owska, ur. 15.09.1928 r. w kol. Czerec gm. Mlyn6w pow. Dubno na Wolyniu, zona Roberta Janickiego- wspomnienia Urodzilam na Wolyniu w kol. Czerec gm. Mlyn6w pow. Dubno. Rodzina moja skladala z Rodzi- c6w i dzieci, dw6ch .syn6w i trzy c6rki. Mieszka/ismy w dose obszernym domu, blisko lasu, o kt6rym nigdy nie Czasem wi- go we snie. Bylo tam zawsze na du:io kwiat6w, a p6iniej poziomek, orzech6w i grzyb6w, a tak:ie du:io rozmaitych zwierzqtek oraz czyste fwie:ie powietrze. Nasz dom byl wybudowany przez naszych rodzic6w z pomocq ukraiftskich i polskich sqsiad6w. Dom byl przedzielony szerokim korytarzem, po jednej stronie byla 4-k/asowa szkola powszechna, a po drugiej mieszkal nauczyciel i nasza /iczna rodzina. Korytarz byl podzielony na dwie - jedna dla dzieci, a w drugiej tato nasz zalo:iyl sk/ep spo:iywczy, jedyny w calej kolonii. MieliSmy tam byly dwa koniki i dwie kr6wki oraz du:io drobiu. Tato zalo:iyl sad ogrodzony i obsadzony wisniami. Byly w nim r6zne drzewa owocowe. W sk/epie tato sqsiadom sprzedawal r6zne artykuly spo:iywcze na kredyt, a oni w czasie zniw mu poma- ga/i przy zbiorach. Wszystko odbywalo w zgodzie i przyjaini. Bylo te:i wesolo. Czesio, nasz najstarszy brat, gral na skrzypcach. Nauczyl grac ze sluchu. Stworzyl skladajqcq z os6b. Gra/i bardzo i dose organizowa/i zabawy taneczne w naszej szkole. Tato jeidzil do Dubna po bulki i na te zabawy. Zycie bylo i na wesolo, a:i wojna i wszystko przepadlo. Nasza rodzina byla bardzo pracowita i uprzejma w stosunku do sqsiad6w, ze wszystkimi ty/ismy w zgo- dzie. Rodzice pomagali biednym Ukraincom. Kiedy przyszli do nas Sowieci, to rozpowszechniali haslo: ,szto twajo, to i majo". Od tego czasu nie mieliSmy nic swojego. Nauczyciela nam zmienili i wszystkie dzieci musialy uczyc po ro.syjsku. Po pewnym czasie przyjechalo wojsko, obstawili nasz dom i przeglqdac tata dokumenty. Oba- wia/ismy ze nas chcie/i wywieic na Sybir, ale pozostawi/i nas w spokoju. Wielu innych ludzi wywiei/i. Po jakimf czasie przyszli do nas Niemcy, dokladnej daty nie bye jeszcze gorzej. W lasach pojawili partyzanci, kt6rzy przychodzili do nas po wiadomosci i :iywnosc. W lasach bylo bardzo du:to ZydOw, kt6rzy uciekli przed Niemcami. Niemcy przekazali milicji ukraiftskiej i ta Zydow wylapywa{: i zabijac na oczach wszystkich ludzi. To bylo straszne. tydzi tez przychodzili w nocy, puka/i w okno i prosiii o :iywnosc. To bylo niebezpieczne dla nas, dlatego mama miala zawsze cos dla nich przy- gotowane i szybko ich odprawiala, zeby nie nara:iac rodziny. Po wylapaniu Zyd6w milicja ukraiftska obr6cila przeciw Polakom. Trudno bylo w to uwierzyc, ale z ka:idq nocq niebezpieczeftstwo roslo. Docierajqce wiadomosci byly coraz bardziej przera:iajqce. Przez dwie noce siedzielismy ukryci w krzakach. Tato z Czeskiem, uzbrojeni w widly, pilnowali nasze Ka:idej nocy widzielismy na niebie luny pozar6w palonych polskich zagr6d. Wtedy mama i tato zdecydowa/i, ze musimy ucie- kac. To samo postanowili b/izej mieszkajqcy nasi sqsiedzi Polacy. ze sobq :iywnosci i ubrania, potegna/ismy nasze i, wczesnie rano, pieszo wyruszy/ismy do oddalonej o 4 km Smordwy, gdzie sta- 69

Transcript of 2. Aniela JANICKA z Australii, z d. Kosak:owska, ur....

Po pobycie w szpita/u poczulem si~ jednak /epiej tym bardziej, ze otrzymalem prac~ w zakladzie jako s/u­sarz. Ciqg/e jednak dokuczala mi samotnosc. Udalo mi si~ odna/ei{: mojq narzeczonq, kt6rq znalem jeszcze z pobytu w Niemczech. Rozpocz~cie nauki j~ka angie/skiego, kontakt z narzeczonq oraz /epsze perspektywy pozwo/ily mi na /epsze samopoczucie, a tym samym na inne spojrzenie w przyszlosc i rezygnacj~ z powrotu do Polski. W okresie 30.10.1951-12.06.1952 zmienilem zaklad pracy na Sterling Plastics Pty Ltd w Sydney, da/ej pracujqc jako ,fitter". 16.06.1952 roku wyjechalem do Newcastle, gdzie 26.12.1952 r. pos/ubilem mojq obecnq :ion~ Anie/~ pochodzqcq z oko/icy Dubna. Pracowalem ko/ejno w zakladzie meb/owym w Hpmilton, w B.HP. oraz ostatnio w Dairy Farmers, skqdw roku 1990 przeszedlem na emerytur~.

Po przyjeidzie do Newcastle w roku 1952 rozpoczqlem nau~ na korespondencyjnym kursie in:iynieryj­nym, ale budowa domu i obowiqzki zwiqzane z dziecmi nie pozwo/ily mi na jego ukonczenie. Do Zwiqzku Pol­skiego wstqpilem jut w 1952 roku, pracujqc spolecznie ko/ejno w zespo/e mlodziezowym ,Kujawy", kt6rego bylem zalo:iycielem, w szkole polskiej i od 1982 do '88 roku pelniqc r6wniez funkcj~ prezesa Zwiqzku Pqlskiego. Pols~ odwiedzilem w roku '80 i '93. Obecnie jestem na emeryturze, zajmzg~ si~ domem, ogrodem i wnui¥Jmi.

Uwaga. Powyi:szy material zostal opublikowany w ksi~e ,Sladami ludob6jstwa na Wolyniu. Okrutna przestroga" cz. II, oprac. Leon Karlowicz, Leon Popek. Wyd. Polihymnia, Lublin 1998, s. 119-127 (Z. B).

2. Aniela JANICKA z Australii, z d. Kosak:owska, ur. 15.09.1928 r. w kol. Czerec gm. Mlyn6w pow. Dubno na Wolyniu, zona Roberta Janickiego- wspomnienia

Urodzilam si~ na Wolyniu w kol. Czerec gm. Mlyn6w pow. Dubno. Rodzina moja skladala si~ z Rodzi­c6w i pi~ciorga dzieci, dw6ch .syn6w i trzy c6rki.

Mieszka/ismy w dose obszernym domu, blisko pi~knego lasu, o kt6rym nigdy nie zapomn~. Czasem wi­dz~ go we snie. Bylo tam zawsze na wiosn~ du:io kwiat6w, a p6iniej poziomek, orzech6w i grzyb6w, a tak:ie du:io rozmaitych zwierzqtek oraz czyste fwie:ie powietrze.

Nasz dom byl wybudowany przez naszych rodzic6w z pomocq ukraiftskich i polskich sqsiad6w. Dom byl przedzielony szerokim korytarzem, po jednej stronie byla 4-k/asowa szkola powszechna, a po drugiej mieszkal nauczyciel i nasza /iczna rodzina. Korytarz byl podzielony na dwie cz~ci - jedna dla dzieci, a w drugiej cz~sci tato nasz zalo:iyl sk/ep spo:iywczy, jedyny w calej kolonii.

MieliSmy tam malqfarm~ byly dwa koniki i dwie kr6wki oraz du:io drobiu. Tato zalo:iyl pi~kny sad ogrodzony i obsadzony wisniami. Byly w nim r6zne drzewa owocowe.

W sk/epie tato sqsiadom sprzedawal r6zne artykuly spo:iywcze na kredyt, a oni w czasie zniw mu poma­ga/i przy zbiorach. Wszystko odbywalo si~ w zgodzie i przyjaini.

Bylo te:i wesolo. Czesio, nasz najstarszy brat, gral pi~knie na skrzypcach. Nauczyl si~ grac ze sluchu. Stworzyl orkiestr~ skladajqcq si~ z pi~ciu os6b. Gra/i bardzo pi~knie i dose cz~sto organizowa/i zabawy taneczne w naszej szkole. Tato jeidzil do Dubna po kielbas~ bulki i w6d~ na te zabawy. Zycie bylo pi~kne i na wesolo, a:i zacz~la si~ wojna i wszystko przepadlo.

Nasza rodzina byla bardzo pracowita i uprzejma w stosunku do sqsiad6w, ze wszystkimi ty/ismy w zgo­dzie. Rodzice cz~sto pomagali biednym Ukraincom.

Kiedy przyszli do nas Sowieci, to rozpowszechniali haslo: ,szto twajo, to i majo". Od tego czasu nie mieliSmy nic swojego. Nauczyciela nam zmienili i wszystkie dzieci musialy si~ uczyc po ro.syjsku.

Po pewnym czasie przyjechalo wojsko, obstawili nasz dom i zacz~/i przeglqdac tata dokumenty. Oba­wia/ismy si~ ze b~dq nas chcie/i wywieic na Sybir, ale pozostawi/i nas w spokoju. Wielu innych ludzi wywiei/i.

Po jakimf czasie przyszli do nas Niemcy, dokladnej daty nie pami~tam. Zacz~lo bye jeszcze gorzej. W lasach pojawili si~ partyzanci, kt6rzy cz~sto przychodzili do nas po wiadomosci i :iywnosc. W lasach bylo bardzo du:to ZydOw, kt6rzy uciekli przed Niemcami. Niemcy przekazali wladz~ milicji ukraiftskiej i ta zacz~la Zydow wylapywa{: i zabijac na oczach wszystkich ludzi. To bylo straszne. tydzi tez cz~sto przychodzili w nocy, puka/i w okno i pros iii o :iywnosc. To bylo niebezpieczne dla nas, dlatego mama miala zawsze cos dla nich przy­gotowane i szybko ich odprawiala, zeby nie nara:iac rodziny.

Po wylapaniu Zyd6w milicja ukraiftska obr6cila si~ przeciw Polakom. Trudno bylo w to uwierzyc, ale z ka:idq nocq niebezpieczeftstwo roslo. Docierajqce wiadomosci byly coraz bardziej przera:iajqce. Przez dwie noce siedzielismy ukryci w krzakach. Tato z Czeskiem, uzbrojeni w widly, pilnowali nasze zwierz~ta. Ka:idej nocy widzielismy na niebie luny pozar6w palonych polskich zagr6d. Wtedy mama i tato zdecydowa/i, ze musimy ucie­kac. To samo postanowili b/izej mieszkajqcy nasi sqsiedzi Polacy. Wzi~liSmy ze sobq troch~ :iywnosci i ubrania, potegna/ismy nasze zwierz~ta i, wczesnie rano, pieszo wyruszy/ismy do oddalonej o 4 km Smordwy, gdzie sta-

69

cjonowali W~. Oni si~ nami zaopiekowali, natomiast Niemcy o nas nie dbali Bylo tow czasie tniw w 1943 roku. Zbote nie bylo jeszcze zebrane z polo. W Smordwie, ulokowani w kaplicy. byli.Smy przez trzy dni. po czym W~ przewieili nos na trakach do Dubna, gdzie przebywaliSmy do IJIIego 1944 roku. W Dubnie byly ciqgle lapanki mlodych chlopc6w i dziewczqt na roboty do Niemiec. Czesiek i ja tm~SieliSmy si~ uhywac. Na szcz~scie toto dostal prac~ w piekarni i przynosil nom chleb, kt6ry byl w zasadzie jedynym noszym posilkiem. Co pewien czas z tej piekarni byly wysylane traki z ludimi do losu po drzewo. KiedyS zdarzylo si~ te na traku, kt6rym je­chal toto bylo o jednq osob~ za duto. Dow6dca tej wyprawy nakazal tatowi przesiq_Sc si~ na inny trak. Tak si~ zlotylo, te ten pierwszy trak, z kt6rego tato przesiadl si~ na inny, nigdy nie wr&:il, bo napadli Ukraiflcy i wszyst­kich wymordowali. Toto byl szcz~sliwy, te wr6cil. Wszyscy dzi~kowaliSmy za to Panu /Jogll.

Mama byla bardzo odwatna i o wszystko si~ troszczyla. Kiedys po kryjomu z innymi ludimi pojechala na noszq koloni~. teby zrobic nam niespodziank~ i przywieic troch~ owoc6w i innych rzeczy. Naturafnie, bylo to przedsi~zi~cie w tamtych czasach bardzo niebezpieczne. Widziala nasz dom. kt6ry jeszcze nie byl spalony, ale na zewnqtrz i w srodkujut nic nie bylo. Poszla do sadu, teby zerwac troc~jablelc. Wtedy przyszedl do niej s~iad Ukrainiec, kt6ry nazywal si~ Borys Mydun (?) i by/ noszym przyjacielem. Jemu powierzyliSmy nosze naj­lepsze rzeczy, mi~dzy innymi pi~kny slubny portret tala i mamy, maszyn~ do szycia i wiele innych rzeczy. Mydun zaczql na mam~ krzyczec: .. Po cos tu przyszla, tu jut nie ma nic twojego, wynos si~ stqd czym pr~dzej i teby twoja noga tu nigdy wi~cej nie stan~la, bo tywa stqd nie wyjdziesz! " Mama wr&:ila z niczym, bardzo nieszcz~sliwa. Dlugo po tym wydarzeniu nie mogla przyjsc do siebie. To let byla Iaska Bota, te wr6cila tywa. Potem widzielismy na wystawie w oknie zdj~cia ludzi pomordowanych przez Ukrabic6w - dziadek, babcia i 18-letnia wnuczka - strasznie pobitych Mialo to odstroszyc ludzi, aby nie wracali do swoich dom6w.

Poniewierka nosza w Dubnie byla trudna i przykra, bylo duto gorzej nit si~ spodziewaliSmy, a ponadto nie wiedzieliSmy, co nos czeka dalej. Swi~ta Bot ego Narodzenia przeszly jak we snie, bardzo malo pami~tam. W styczniu wszystko zacz~lo si~ walic. Tato nosz ci~tko zachorowal, zazi~bil si~ dostal wrzody na calym ciele, leta/ w 16tku. Przyszli t olnierze, rozkazali mu wstac z 16tka, ubrac si~ i zabrali go do kopania okop6w. Front by/ jut blisko Dubna, pociski fruwaly nod glowami, bylo niebezpiecznie wychodzic na ulic~. Czesiek, m6j brat, bar­dzo bal si~ Niemc6w, cz~to nie bylo go z nami. Mama byla zrozpaczona, z Czefkiem trudno bylo si~ skontakto­wac. W koftcu brat dowiedzial si~ te Niemcy ustrwujq z Dubna i pr6bujq zabrac wszystkich ludzi z Dubna do Niemiec. Nie chcial sluchac mamy i powiedzial, t e idzie na pobfiskq wie$, poszuka formanki z koniem i zabierze nos na wies. Spakowani, czekaliSmy na niego calq noc. Rano wpadli tolnierze niemieccy i rozkazali nom p6jsc do dutej hali za miastem. Tam bylo jut duto sp~dzonych ludzi, nie wolno bylo iwiecic iwiatla. Wie­czorem podjechaly traki, na kt6re po ciemku zaladowali po 40 osob i wywieili do Brod6w, do pociqgu. Czeska jut nigdy nie zobaczylismy, odszedl od nos na zawsze.

Mama miala wtedy 35 /at, ja 14, Jarek 11, Wladzia 9, a Tereska 7 i pOl roku. Z Brod6w jechaliSmy do Niemiec w pociqgu towarowym. Bylo tow zimie- poczqtek lutego 1944 roku.

W katdym wagonie bylo 60 os6b, troch~ slomy na podlodze i maly piecyk na stolku, kt6ry ciqgle si~ przewracal, kromka chleba z marmoladq i czarna herbata bez cukru na caly dzien, nic wi~cej nie bylo. Prawie od razu wszy­scy byli chorzy na gryp~. Pociqg by/ bardzo dlugi. Cz~to si~ zatrzymywal. Ludzie musieli zalatwiac si~ na snie­gu, jeden obok drugiego. W koncu zatrzymalismy si~ w Przemyslu. Tam kazali wszystkim rozebrac si~ do naga i poddat dezynfekcji - specjalnym proszkiem. Myslalam, te nos pozatruwajq. Pluskwy i wszy najbardziej rozno­sily choroby. Mnie tojakos nie dotkn~lo. Najbardziej chorowala mama ito zblital si~jut koniec jej tycia. Przy­jechaliSmy w koncu do Niemiec. Wyladowano nos do smierdzqcego baraku na kolei. Barak ten byl zbudowany z sosnowych desek, mi~dzy kt6rymi bylo pelno pluskiew. Nosza mama i siostra Wladzia od razu zachorowaly na tyfus brzuszny. Mama miala wysokq gorqczk~ i m6wila od rzeczy. Po kilku dniach przyjechaly ambulanse i wywiozly 19 os6b daleko za miosteczko do jakiegos baraku. Tam byl czlowiek, kt6ry podawal wod~ do picia. Niektorzy si~ wyleczyli, ale mama umaria. Chciala, teby jq ladnie ubrac. Chyba wiedziala, te idzie prosto do nieba. Wladzia wr6cila i wszystko nom opowiedziala: jak mama umierala i trzymala jq za r~~ nie chcqc zostawic jq samq. Plakalysmy bardzo za mamq i od tala nie mialysmy jeszcze wiadomosci. Po kilku dniach Tere­ska lei zachorowala, miala bardzo silny tyfos i musieli jq odizolowac. Po pi~ciu tygodniach do nos wr6cila. Wyglqdala jak kosciotrup. Od:tywiania dobrego nie bylo, tylko zupa z brukwi - z muchami - i kromka chleba dziennie.

Tala soma odnalazlam listownie, piszqc w r6tne miejsca. Otrzymal m6j list i zaraz do nos odpisal. Mu­sialam napisac, te mama jut nie tyje, a Czesiek zostal w Dubnie. Toto po kilku miesiqcach przyjechal do nos. Byl nie do poznania, opuszczony, okropnie zaniedbany, ale cieszyliSmy si~ te w koncu jest z nami.

Wojna dobiegala konca, a my nic o tym nie wiedzieliSmy. A jak w koncu nadszedl ten dzien, to ludzie po prostu z radosci wariowali.

Stacja byla zawalona wagonami pelnymi rozmaitych rzeczy drogocennych Dwa dni mot na bylo robic i brae co chcesz, co dusza zapragnie. Jarek, moj brat, poszedl i przyni6sl mi par~ ladnych rzeczy. Tato tei po­szedl do jednego wagonu i przyniosl mi ser z beczki, solony, i kartojle, i prosil mnie, tebym mu ugotowala wo­lynskie pierogi, takie jak mama cz~sto gotowala. Wszyscy najpierw mysleli o jedzeniu. Niekt6rzy poszli do wago­nu ze spirytusem i pili tak dlugo, at w koncu tycie swoje tam zakonczyli- przewamie Rosjanie.

, 1943 Pczym •Ciqgle rz~scie ~ien

lYmje­rak si~ jpszyst-

'we hal a Plylo to ~ony,

~niej Je naj­lfydun r~dzej rtardzo liywa. .. i 18-

pnadto ~tam. 1 ciele, pnt by/ k bar­rtakto­Pubna ivniem r*azali l Wie­Czeska

J roku. Jracal, IWSZ)'­

• snie­•naga rozno­~·Przy­l>wany ~aly

tdanse •picia. twosto 1chcqc r Tere­rocila. Weba

lMu­bnas.

' hdzie

trobii: iezpo­, wo-

tivago­r

Wreszcie wojna si~ skonczyla- 8 maja 1945 roku- to bylo wielkie 8wi~to. Po wojnie najpierw chcieliSmy wracai: do Polski, ale tato zmienil zdanie - bal si~ komunist6w. Zdecy­

dowalismy si~ czekai: na emigracj~. Jak pozna/am Roberta Janickiego

To bylo jeszcze w Niemczech, w obozie w ,Batrajchenha/1". Robert przyjechal z Kompanii Wartowni­czej na tygodniowy ur/op do swego ojca i brata Zbyszka, kt6ry by/ jut :tonaty z Helq Gibq i jut mieli malq Basi~. Hel~ dobrze znalam, gdy:t ucz~szczalysmy razem na kurs krawiecki. To byl czas 8wiqt Bo:tego Narodze71ia 1949 roku. He/a zapoznala mnie z Robertem i kilka dni p6iniej bylismy jut wszyscy razem na zabawie sylwestrowej. I tak to wszystko z Nowym Rokiem 1950 si~ zacz~lo. Robert opowiadal mi, :te razem z rodzinq przechodzil jut komisj~ /ekarskqprzed wyjazdem do USA i nie zostal zakwalifikowany z powodu nerek Bardzo si~ tym martwil, gdy:t jego mama zmarla w czasie wojny wlasnie na nerki. ·

Moja mama te:t zmarla w czasie wojny (12.04.1944 r.), na tyfus. Mialam wtedy 14 /at, musialam zastq­pii: mam~ mlodszym ode mnie dw6m siostrom i bratu, bo tatusia i starszego brata nie bylo wtedy z nami. Tato si~ odnalazl, a bratajut nigdy nie odnaleiliSmy. Takie podobne mieliSmy prze:tycia wojenne.

Po odjeidzie Roberta do Kompanii Wartowniczej, wkr6tce otrzymalismy zawiadomienie, :te mamy si~ stawii: na komisj~ lekarskq, kwalifikujqcq na wyjazd do Australii. Zawiadomilam o tym Roberta. On naturalnie na ten dzien przyjechal, :teby si~ z nami spotkai:. Dowiedzielismy si(b :te zostalismy przyj~ci do Australii. Robert bardzo si~ zasmucil, bo nie wiedzial, co ma w tej sytuacji zrobii:. W mi~dzyczasie pisalismy do siebie /isty. Wkr6tce moja rodzina dostala zawiadomienie, :te ma si~ stawii: w Monachium na okr~cie , Goja ". W tym dniu Robert te:t przyjechal, aby si~ po:tegnai:. Kupil mi ladny zegarek na po:tegnanie, :tebym o nim nie zapomniala -ale nic sobie nie przyrzekalismy.

Nasza podro:t okr~tem nie by/a zbyt przyjemna; okr~t by/ maly i bardzo si~ hustal, duto ludzi chorowa­lo, a chyba najbardziej moja siostra Teresa, kt6ra by/a bardzo chora.

Po miesiqcu byliSmy jut w Australii. Wylqdowalismy w Newcastle 15 sierpnia- w dzien Wniebowzi~cia Naj8wi~tszej Marii Panny- 1950 roku. Na drugi dzien przewieziono nas do obozu Greta. Pami~tam, :te by/ to bardzo gorqcy dzien, ale noc byla zimna nie do wytrzymania, nie mielismy dobrego okrycia.

Ja mialam wtedy 22 lata, brat Jarek 19, Wladzia 17, Teresa 15, a tatus ponad 50 lat. Wszyscy musieli­smy podpisai: kontrakt na dwa lata, zobowiq;ujqcy do pracy tam, gdzie nas skierujq. Nie dotyczylo to ty/ko Tere­sy, kt6ra jako maloletnia, musiala zostai: w obozie sama, bez :tadnej opieki. Bylo to dla nas bardzo przykre; martwilismy si~ o niq.

Jut po miesiqcu zacz~li nas rozwozii: do pracy. Ja z Wladziq trafilysmy do dom6w nieu/ecza/nie cho­rych umyslowo. Byla to dla nas bardzo przykra i niebezpieczna praca. Jarek zostal wyslany do wycinania trzciny cukrowej w bardzo gorqcym miejscu, a tato pracowal w fabryce , masonajtu" w pobli:tu Newcastle i blisko Gre­ty, dzi~ki czemu cze§ciej m6gl si~ widziei: z Teresq.

Po uplywie trzech miesi~cy otrzymaliSmy od Roberta list, ktorego tresi: bardzo nas zaskoczyla. Dowie­dzielismy si~ z niego, :te Robert przyplynql do Australii nastrwnym okr~tem ,Fair Sea" i wylqdowal w Melbour­ne, skqd zostal skierowany do pracy w Sydney, do kamieniolom6w. By/a to bardzo ci~:tka praca.

Po sze§ciu miesiqcach spotkalismy si~ w Grecie, tylko na dwa dni. Zauwa:tylam, :te Robert jest w nie najlepszej formie. Po paru miesiqcach znalazl si~ w szpitalu. Sp~dzil tam dwa miesiqce. Bardzo go m~czyli badaniami nerek, tak :te prawie zalamal si~ nerwowo. Wyszedl ze szpitala na wlasne :tqdanie. Nie m6gl spat i bardzo wychudl.

Po przepracowaniu jednego roku, otrzymalysmy z siostrq Wladziq 3-tygodniowy urlop i od razu poje­chalysmy pociqgiem do obozu Greta. Tam spotkalysmy tata i Teresk~. Na drugi dzien zacz~lysmy planowai:, jak si~ dostai: do Sydney, a:teby odnaleii: Roberta. Nie bylo to sprawq latwq, bo w szpitalu jut go nie bylo, ale w tej samej dzielnicy spotkalysmy go na drodze- szedl jak oblqkany; byl smutny i nieszcz~sliwy. Gdy zoba­czyl nas obie, to bardzo si~ ucieszyl. Opowiadal nam, jak duto przeszedl i wycierpial w szpitalu i w tej ci~:tkiej pracy w kamieniolomach. Sp~dziliSmy z nim kilka dni. P6iniej jut musial rozpoczq{: swojq nowq prac~ ja­ko s/usarz. Kontrakt w kamieniolomach zostal anulowany.

My obie wr6cilysmy do Grety. Po skonczonym ur/opie musialysmy wracai: do naszej trudnej pracy. Nasz tato nie czul si~ dobrze na z!t:lrowiu i obiecal nam, :te za pieniqdze, kt6re my mu wysylamy, b~dzie

si~ staral kupii: dom. I to si~ mu udalo. Kupil stary, dose obszerny dom na maly depozyt (kredyt). Posiadanie wlasnego domu stwarzalo szans~ wspolnego zamieszkania naszej rodziny. Tato napisal (przez kogos kto znal angie/ski) prosb~ do Zwiq;ku Australijskiego o zgod~, aby jego dzieci mogly bye razem z nim, bo czuje si~ chory. Prosba zostala zalatwiona pozytywnie, z czego wszyscy bylismy bardzo zadowoleni. Gdysmy si~ wszyscy zjecha­/i, to od razu musielismy si~ wziqi: do pracy, bo dom byl bardzo zaniedbany. Potrzebne byly pieniqdze, kt6rych nie mieliSmy.

Robert te:t do nas przyje:tdZal, ale tylko z wizytq,· nie chcial nigdy nawet przenocowai:. Zauwa:tylam, :te stale jest czyms zmartwiony. Zacz~lam ~a{: go o przyczyn~. I wtedy mi powiedzial, :te jego :tycie chyba nie potrwa dlugo. Obawia si~, :te mote miei: t~ samq chorob~ nerek, co jego mama, kt6ra na nerki zmarla. To mnie bardzo zasmucilo i wtedy postanowilam, :te Robert musi zostawii: t~ prac~ w Sydney i przeniesi: si~

71

donas. Nie dawalam mu z tym spolcoju. W koncu dolqczyl do nas. Bylo to olcolo trzy miesiqce przed Botym Na­rodzeniem 1952 roku. W drugi dzien Swiqt wzi~lismy slub. Po dwoch latach pobytu w Australii rozpocz~lo si~ nasze wspolne tycie, kt6re wcale nie bylo latwe. Po szesciu miesiqcach jut by/am w ciqty z Danusiq, ale najwat­niejsze, te Robert zapomnial o swoich chorych nerkach, a po paru latach jut myslal o wybudowaniu wlasnego domu- kupil plac, na kt6rym planowal postawie go sam, z mojqpomocq,

Roberta nerki mialy jalcqS wad~ od urodzenia, powodowaly wysokie ciSnienie krwi; przez cale swoje ty­cie musial brae leki, kt6re lekarz zmienial mu od czasu do czasu. Dwa razy }ego stan by/ krytyczny. To bylo, gdy mial 63 lata. By/ wtedy jeszcze prezesem Zwiqzku Polskiego przez 7 lat. Mia/ duto klopot6w na glowie. Dostal silnego b6/u w plecach z /ewe} strony- to by/a gl6wna t~tnica (aorta), ktora rozrywala si~ bardzo blisko serca. Operacja moglaby bye bardzo niebezpieczna, ale lekarz to jakos wyleczyl. Jut wtedy musial zostawie prac~ zawodowq oraz Zwiqzek Polski, w kt6rym bardzo dlugo i duto pracowal. Niekt6re }ego dobre rady i decy­zje do dziS sq realizowane, na przyklad obiady dla emeryt6w trzy razy w tygodniu. Starzy ludzie w Domu Pol­skim otrzymujq obiady za pOl ceny, drugie tyle doplaca Zwiqzek Australijski. Z tego emeryci sq bardzo zadowo­leni, bo przy okazji mogq si~ spotykae, wspierae i pocieszae nawzajem. Te udogodnienia zapewne b~dqjeszcze dlugo utrzymane, choc nas ze stare} Polonii jut duto odeszlo.

Do zdrowia Roberta jeszcze wr6c~. Kiedy jut nigdzie nie pracowal, wybieralismy si~ do Ameryki i do Polski, bo Zbyszek, brat m~ta chorowal na wqtrob~. Wtedy Robert poszedl na badania do swojego spec} ali­sty od tyl. Badania wykazaly, :ie ma powi~kszonq aort~ w brzuchu i :ie mote ona w katdej chwili p~knqe. Lekarz orzekl, :ie konieczna jest natychmiastowa operacja, polqczona z rozci~ciem calego przodu. Po pi~ciu dniach wypisali go do domu. By/ jeszcze bardzo slaby, ale wszystko mu si~ bardzo szybko i ladnie goilo, nie bylo :iadnej infekcji. No i dopiero w nastwnym roku wyjechalismy w podr6:i do Ameryki, ale Zbyszek Heli by/ jut pochowa­ny. On zmarl w marcu, a my przylecielismy do nich w kwietniu.

Po dw6ch miesiqcach bylismy w Polsce - u Was i u Bogusi. To spotkanie z Wami dla Roberta bylo bar­dzo watne. Teraz ja to widz~ i wyobratam sobie, Jakim dobrym kolegq bylef dla niego i nadal }estes. Bylismy u Was i bardzo dobrze sp~dzilismy ten /crotki czas, ktory bardzo mile wspominalismy. Pami~tam, :ie obejrzelismy we Wroclawiu ,Panoram~ Raclawickq"- to bylo cos nadzwyczajnego, widzieliSmy Wasz ogr6dek warzywny. Dawno to bylo, ale jeszcze ciqgle pami~tam. To by/ rok 1993, a w roku 1996 jeszcze raz bylismy w Ameryce. Bolek i Wanda zaprosili nas do siebie do Arizony na dwa miesiqce. Tam bylo bardzo cieplo, jak w piecu. Cieka­wy /craj. Po miesiqcu pojechaliSmy z nimi samochodem do Chicago, do Zbyszka rodziny. Zaj~lo nam to caly tydzien; po drodze zwiedza/ismy ciekawe miejsca. Tam mieszka te:i moja kole:ianka z rodzinq. Jej mama by/a i jeszcze jest mojq mamq przybranq, ma jut 92 lata. My wszyscy bylismy u nich na jej urodzinach - miala wtedy 85 lat. By/am bardzo szcz~liwa, :ie mogliSmy bye z nimi. To jest dose duta rodzina Miszkiewiczow, Roberta dalsza rodzina. Oni te:i majq cztery c6rki, aja bylam piqtq w Niemczech w obozie ,Batrajchemhall". Jedna z ich c6rek miala raka piersi i bardzo duto mi o tym opowiedziala, a nawet, :ie m~ jq zostawil i o:ienil si~ z innq. Ja si~ tym bardzo przej~lam i w nocy nie moglam spat, zacz~lam u siebie przeprowadzac badanie moich piersi i znalazlam z prawej strony gul~ wielkosci grochu. Nic nikomu nie m6wiqc, po przyjeidzie do domu poszlam do lekarza i dowiedzialam si~ :ie mam bardzo rozwini~tego ralca. Lekarz specjalista stwierdzil, :ie najlepiej b~­dzie jak piers zostanie odj~ta. I tak si~ stalo. Od tego czasu min~lo 10 /at i jeszcze tyj~. Gdybym nie by/a w Chicago u mojej przybranej mamusi, to mo:ie bym jut dawno nie tyla.

Mialam te:i drugi raz raka, w nerce, kt6rq mi usuni~to. Skonczylam teraz we wrzefniu 78 lat, nie jestem jut za bardzo zdrowa, sq rozmaite dolegliwosci, ale mieszkam jeszcze w swoim dutym domu sama; dzieci mi duto pomagajq, Szlcoda, :ie nie je:idZ~ samochodem, byloby mi latwiej poruszae si~ ale Robert nie chcial, :iebymjeidzila, obawial si~ o mnie.

Ja myslalam, :ie umr~ pierwsza, ale Robert mnie wyprzedzil, zostawiajqc na pastw~ losu. Jut dale} nie mog~ pis at, bo lzy zacz~ly leciee ...

Dzieci sq bardzo zaj~te, majq swoje obowiqzki. Wnuk6w 8 jut doroslych, niekt6rzy pracujq, niekt6rzy jeszcze si~ uczq, a 6 jest jeszcze w szkole. Dw6ch chlopc6w jest jut :ionatych, }edna dziewczynka, Ewa, teraz we wrzefniu wyszla za m~, i tak b~dq te wesela co roku. Nasze dziewczynki (c6rki) szyblco powychodzily za m~. Zapoznaly si~ z chlopcami w zespole tanecznym , Kujowy ". One te:i, wszystkie cztery nale:ialy do zespolu. Robert w tym czasie bardzo duio pracowal w Zwiqzku Polskim, nawet kupil im w Polsce bardzo ladne stroje ludowe w '80 roku. Byly pi~kne wesela; dwa odhyly si~ w Domu Polskim, a pozostale dwa w innych salach. Najmlodsza c6rka, Dorota, wyszla za Australijczyka, a pozostale trzy za Polak6w.

Robert bardzo lcochal swoje dzieci, a jeszcze wi~cej wnuki. Jego smierc to bylo bardzo trudne rozstanie si~ z nim. Lekarz powiedzial, :ie ma zapalenie pluc i serce coraz slabsze. Wiedzielismy, :ie umiera, :ie dni }ego sq policzone. W Wielki Piqtek o 2.00 w nocy dostal ataku i 2 kwietnia o 8.00 rano zmarl. 8 kwietnia 2005 roku mieliSmy pogrzeb.

Ja jeszcze nodal to przetywam, a szczegolnie jak jest em sam a w domu. Nic mnie tu jut nie cieszy. Po tym smutnym i pelnym stresu pisaniu, pragn~ przypomniec lepsze czasy, pelne radosci, gofcinnosci

i zadowolenia. To bylo w tym czasie, jak Robert mial problemy z aortq i wylqdowal w szpitalu na 5 tygodni, i gdy wr6cil szcz~sliwie do domu, jeszcze bardziej smutny, ale pelen dobrej nadziei na przyszlosc. Ja dzi~kowa-

' ~ r" lam Panu Bogu, i e wr6cil szczt:Siiwie, a m6gl nie wrOciC. Bylo nam tak milo i dobrze, jak znaleiliSmy si~ w do-

mu, a dzieci w mi~dzyczasie zacz~ly organizowae dla nas wiefkie przyj~cie na nasz spokojny , retajment". Zor­ganizowaly to po cichu u Basi i Janlw, w ich nowym domu. Wszystko przeszlo dose wesolo, bylo sporo gosci i cala nasza rodzina. Wszyscy swietnie si~ bawi/i. Po d/utszym wypoczynku i po operacji aorty w brzuchu, ktorq przeszedl Robert, jeszcze mieliSmy sil~ i czas wyjechae w podroz do Ameryki i do Polski. Wrocilismy dose zm~­czeni, ale i bardzo zadowoleni. Po trzech latach jeszcze raz pofrun~lismy do Ameryki ina tym si~ skonczylo. I tak jut spokojnie doiyliSmy do naszego 50. Zlotego Jubi/euszu naszego mal:ienstwa w 2002 roku. I po raz drugi

! dzieci zrobily nam wie/kq niespodzian~. Przyjechaly wszystkie cztery c6rki, s/icznie poubierqne, pi~knq limuzy­nq. Jechalismy nad brzegiem morza, popijalismy wino i nie wiedzie/ismy, dokqd nas zawiozq. W koncu znaleili­smy si~ u naszej Dorotki i Troja, w ich pi~knym domu w /esie. Tam zasta/ismy duto gosci, naszych przyjaciOI, ktorzy przywitali nas z orkiestrq. Bylo nam bardzo milo i nie moglismy si~ nadziwie, jak oni wszystko obmys/i/i-

~· i to chyba bylo cos najwi~kszego w naszym tyciu. To sq wla8nie nasze kochane dzieci, kt6re bardzo lfochamy i wierzymy, :ie one nas te:i kochajq. Niech Jezus i Maryja majq ich w swojej opiece - zawsze.

Nella

~ 3. Robert KARPICKI z Myszowic k. Jasienicy Dolnej (Opolszczyzna), syn Anto­l niego i Anastazji z Sulikowskich, ur. 6.12.1928 r. w Ozgowie- wspomnienia o kol. Ozgowo f i jej mieszkancach oraz r6:Zne dane, spisane w latach 1994-1995 i w latach nast~pnych

t t l t I, I· ~

l •· i a­~ l i f t f t

l f F ~

i "'~ f: f

I

' r: ~ ~ r ~ f ;

Relacja z dnia 20.01.1994 r. Po napadzie na Hut~ Stepanskq, po dwoch dniach, 18.07. 1943 r. napadla na O:igowo banda ukrainslw.

Okolo godziny 11.00 by/em w pobli:iu wsi O:igowo i widzialem banderowc6w, jak pali/i calq wieS. Mialem 15 lat. Widzialem jak strzelali do jadqcego na koniu Pana Basinskiego Michala; kule bily jedna po drugiej, ale on uciekl.

Ludzie ze wsi ucieka/i do lasu. Chcie/i dostae si~ do Huty Stepanskiej, ale z ka:idej strony nadchodzili Ukraincy.

W wiosce zosta/i zabici: Basinski Jan i Ksawery, synowie Szymona (bracia) oraz ich kuzyn Basinski Jan, s. Feliksa. Po tygodniu ukrainslw banda zrobila wielkq oblaw~ w lesie na terenach o nazwie , Wysoka Gora"

i , Grz~kie Bagno ", gdzie mi~dzy innymi by/em i ja - Robert Karpicki, s. Antoniego. 0 godzinie 4 rano nas okrqtyli, lapali ludzi.

mi~tam;

W tym rejonie zostali zamordowani: Karpicki Antoni, s. Jana, /at 48; Karpiclw Anastazja, z d Su/ikowslw, :iona Antoniego, /at 42; Karpiclw Maria, matlw Antoniego, /at 70; Karpicki Stanislaw, s. Antoniego, /at 23. To by/a moja najbli:isza rodzina. Ponadto zostali zabici: Basinski Anastazy, s. Ksawerego, /at 35; Basinslw Anastazja, :iona ww., z d. Sulikowska, /at 28, oraz dwoje ich mlodszych dzieci, imion nie pa-

Su/ikowski Hipolit, /at 60; Panstwo Szeciakowie, mal:ienstwo ze Slonego Biota kolo Huty Stepanskiej. Zgin~lo ponadto wielu innych ludzi, ktorych nie znalem, bo pochodzi/i z okolicznych wiosek. OgO/em

zamordowano tam okolo 30 osob. Natomiast pozostale dzieci panstwa Anastazego i Anastazji Basinskich, Basinska Janina, /at 13 i Basin­

ski Boleslaw, /at 10 oraz Su/ikowska Katarzyna, /at 16 i ja, Karpicki Robert, /at 15 - jakim$ cudem uciekliSmy z tej oblawy. Caly dzien nas lapano. Sulikowska Katarzyna, w strachu przed bandct schowala si~ w bagnie i tam w wodzie przele:iala dwa dni. Gdy wyszla z wody, to miala straszliwie spuchni~te nogi (obecnie mieszlw w USA).

W tym czasie ja z pozostalq dwojkq (Jankq i Bolkiem Basinskimi) ukrywalismy si~ w r6:inych miejscach, a oblawa trwala i probowano nas zlapae. Gdy bylismy jut bardzo wyczerpani z sil i zbli:ial si~ wieczor, wpadli­smy na grz~kie bagna i tam przeczekalismy calq noc. Gdy $witalo, poszlismy w kierunku wioski. Kolo gajowki zn6w nas probowano zlapae, ale uciekliSmy. Po jakim$ czasie, w koncu odnaleiliSmy cz~se ludzi z naszej wioski.

Od 18.07.1943 roku do 2.10.1943 roku ukrywaliSmy si~ w lasach. Ukraincy nie dawali nam spokoju. Pami~tam, kiedys pod Omelankq napadli na nas, zabili dwie kobiety, bagnetami skluli 3-letniego chJopczylw Wladyslawa Grochowskiego, s. Leona z Mielnikowa, i tak go zostawi/i. Z braku opatrunkow, w okropnych bO­lach, chJopczyk umarl.

W koncu wrzeSnia napadni~to nas w /esie , WyczkOry " i wtedy zostali zamordowani: a) z O:igowa: