19B 4miesiecznik.znak.com.pl/archiwumpdf/617.pdf · niony w „Znaku” już w roku 1976; gdyby nie...

208
O('hojskiPj-Okollsk iej 19B 4

Transcript of 19B 4miesiecznik.znak.com.pl/archiwumpdf/617.pdf · niony w „Znaku” już w roku 1976; gdyby nie...

  • O('hojskiPj-Okollsk iej

    R~H ~~ 19B 4

  • 1

    Maria JaremaKompozycja, ok. 1953

    tempera, papier, monotypia

    Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie

  • 2

    SPIS TREŚCI

    Fenomenologia wspólnotyCo nam zostało z Solidarności?

    PAŹDZIERNIK 2006 (617)

    4. Od redakcjiOd redakcjiOd redakcjiOd redakcjiOd redakcji 5. Janusz Poniewierski

    „W tym znaku zwycieżysz”.„W tym znaku zwycieżysz”.„W tym znaku zwycieżysz”.„W tym znaku zwycieżysz”.„W tym znaku zwycieżysz”.Krótka historia miesięcznika „Znak” (część IV)Krótka historia miesięcznika „Znak” (część IV)Krótka historia miesięcznika „Znak” (część IV)Krótka historia miesięcznika „Znak” (część IV)Krótka historia miesięcznika „Znak” (część IV)

    DIAGNOZY

    13. Mirosława Grabowska„Jako błyskawica”. Problemy z polityczną„Jako błyskawica”. Problemy z polityczną„Jako błyskawica”. Problemy z polityczną„Jako błyskawica”. Problemy z polityczną„Jako błyskawica”. Problemy z politycznąinstytucjonalizacją „Solidarności”instytucjonalizacją „Solidarności”instytucjonalizacją „Solidarności”instytucjonalizacją „Solidarności”instytucjonalizacją „Solidarności”

    TEMAT MIESIĄCA

    DEFINICJEDEFINICJEDEFINICJEDEFINICJEDEFINICJE 26. Michał Bardel

    Wokół pojęcia wspólnotyWokół pojęcia wspólnotyWokół pojęcia wspólnotyWokół pojęcia wspólnotyWokół pojęcia wspólnoty

    31. Czesław PorębskiWartości i wspólnotyWartości i wspólnotyWartości i wspólnotyWartości i wspólnotyWartości i wspólnoty

    44. Dietrich von HildebrandMetafizyka wspólnoty. FragmentyMetafizyka wspólnoty. FragmentyMetafizyka wspólnoty. FragmentyMetafizyka wspólnoty. FragmentyMetafizyka wspólnoty. Fragmentytłum. Juliusz Zychowicz

    72. Dobrosław KotSolidarność bez solidarnościSolidarność bez solidarnościSolidarność bez solidarnościSolidarność bez solidarnościSolidarność bez solidarności

    88. Adam WorkowskiWspólnota solidarna. Analiza fenomenologicznaWspólnota solidarna. Analiza fenomenologicznaWspólnota solidarna. Analiza fenomenologicznaWspólnota solidarna. Analiza fenomenologicznaWspólnota solidarna. Analiza fenomenologiczna

    106. InspiracjeInspiracjeInspiracjeInspiracjeInspiracje

  • 3

    TEMATY I REFLEKSJE

    107. Kazimierz W. RogozińskiPosolidarnościowa wizja pracyPosolidarnościowa wizja pracyPosolidarnościowa wizja pracyPosolidarnościowa wizja pracyPosolidarnościowa wizja pracy

    121. Paweł MarczewskiŁagodny uniwersalizm sumienia.Łagodny uniwersalizm sumienia.Łagodny uniwersalizm sumienia.Łagodny uniwersalizm sumienia.Łagodny uniwersalizm sumienia.Wokół myśli Lorda Actona i encykliki Wokół myśli Lorda Actona i encykliki Wokół myśli Lorda Actona i encykliki Wokół myśli Lorda Actona i encykliki Wokół myśli Lorda Actona i encykliki Redemptoris missioRedemptoris missioRedemptoris missioRedemptoris missioRedemptoris missio

    135. Janina Ochojska-OkońskaPalestyna – ziemia ojcówPalestyna – ziemia ojcówPalestyna – ziemia ojcówPalestyna – ziemia ojcówPalestyna – ziemia ojców

    O RÓŻNYCH GODZINACHO RÓŻNYCH GODZINACHO RÓŻNYCH GODZINACHO RÓŻNYCH GODZINACHO RÓŻNYCH GODZINACH159. Halina Bortnowska

    * * ** * ** * ** * ** * *

    ZDARZENIA – KSIĄŻKI – LUDZIE

    165. Damian LeszczyńskiUcieczka od pamięciUcieczka od pamięciUcieczka od pamięciUcieczka od pamięciUcieczka od pamięci

    173. Krzysztof FoktMieszko Pierwszy... jakiego nie znamyMieszko Pierwszy... jakiego nie znamyMieszko Pierwszy... jakiego nie znamyMieszko Pierwszy... jakiego nie znamyMieszko Pierwszy... jakiego nie znamy

    177. Ks. Marek Jurzyk„Chrystus nie wypowiedział wojny Żydom”„Chrystus nie wypowiedział wojny Żydom”„Chrystus nie wypowiedział wojny Żydom”„Chrystus nie wypowiedział wojny Żydom”„Chrystus nie wypowiedział wojny Żydom”

    SPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCHSPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCHSPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCHSPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCHSPOŁECZEŃSTWO NIEOBOJĘTNYCH

    183. Agata MigasRola wspólnot „Wiary i Światła” we wspomaganiuRola wspólnot „Wiary i Światła” we wspomaganiuRola wspólnot „Wiary i Światła” we wspomaganiuRola wspólnot „Wiary i Światła” we wspomaganiuRola wspólnot „Wiary i Światła” we wspomaganiuosób niepełnosprawnych intelektualnieosób niepełnosprawnych intelektualnieosób niepełnosprawnych intelektualnieosób niepełnosprawnych intelektualnieosób niepełnosprawnych intelektualnie

    189. REKOMENDACJEREKOMENDACJEREKOMENDACJEREKOMENDACJEREKOMENDACJE193. ROK 1984ROK 1984ROK 1984ROK 1984ROK 1984

  • 4

    OD REDAKCJI

    Od redakcji

    Co łączy XX-wieczną fenomenologię ze współcze-snym sporem komunitaryzm–liberalizm i polskim do-świadczeniem Solidarności widzianym z perspektywyks. Tischnera? Wciąż nie dość jasny i na polskim gruncienieco zaniedbany problem w s p ó l n o t y. Pomieszczo-ne w tym numerze artykuły, będące efektem dwuletniejpracy seminarium przy Instytucie Myśli Józefa Tischne-ra, stawiają sobie za cel zainicjowanie debaty nad feno-menem polskiej Solidarności, którego analiza – jak utrzy-mują ich autorzy – pozwala nam dotrzeć do istoty tego,co niemieccy fenomenologowie nazywali „wspólnotą so-lidarną”, pozwala postawić pytanie o warunki możliwo-ści takiej wspólnoty. Kwestia ta, przeniesiona na gruntspołeczny, przybiera formę pytania o współczesnośći przyszłość Solidarności. Co zostało z idei roku ’80? Czymożliwa jest Solidarność czasu pokoju? Czy w ogólew czasach pokoju człowiek potrzebuje jeszcze „solidar-nych wspólnot”? Fenomenologiczne analizy wspólnoty(Dietrich von Hildebrand, Czesław Porębski) i solidar-ności (Dobrosław Kot, Adam Workowski) dopełniamyzatem głosem socjologów (Mirosława Grabowska) i eko-nomistów (Kazimierz Rogoziński).

    Szczególną uwagę pragniemy zwrócić także na nie-zwykły reportaż Janiny Ochojskiej-Okońskiej z obozudla uchodźców w Palestynie oraz kolejny odcinek jubi-leuszowego kalendarium „Znaku” pióra Janusza Ponie-wierskiego.

  • 5

    60-LECIE MIESIĘCZNIKA ZNAK

    Janusz Poniewierski

    „W tym znaku zwyciężysz”Krótka historia miesięcznika „Znak” (cz. IV)

    Dekada piąta (do roku 1996): „Czy przetrwamy upadekkomunizmu?”

    Jesienią 1989 roku – po zwycięskich wyborach i sformowaniurządu Tadeusza Mazowieckiego – do redakcji „Znaku”, na Sienną,przyszedł znany ze swego radykalizmu działacz nowohuckiej „Soli-darności”. W ręku trzymał bukiet kwiatów. „Do tej pory – tłuma-czył zdziwionemu Stefanowi Wilkanowiczowi, który te kwiaty odniego otrzymał – Polska potrzebowała ludzi odważnych. Teraz przy-szedł czas na ludzi mądrych”.

    Członkowie środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”odegrali ważną rolę w obradach Okrągłego Stołu (m.in. StanisławStomma i Jerzy Turowicz, który te obrady w imieniu opozycji uro-czyście inaugurował) i później – w ustrojowej transformacji państwa.Znaleźli się w parlamencie (Stommę wybrano do Senatu), w RadzieMinistrów (Henryka Woźniakowskiego premier mianował dyrekto-rem rządowego Biura Prasowego) i w samorządzie (Jacek Woźnia-kowski został prezydentem Krakowa). „Znak” okazał się prawdzi-wym rezerwuarem kadr III Rzeczypospolitej. Nie dziwiono się za-tem specjalnie, kiedy Mazowiecki – wkrótce po objęciu funkcji premiera

  • 6

    JANUSZ PONIEWIERSKI

    – poprosił Stefana Wilkanowicza o pomoc w rozwiązaniu międzyna-rodowego konfliktu wokół klasztoru Karmelitanek w Oświęcimiu. Takzaczęła się bardzo owocna działalność redaktora Wilkanowicza w cha-rakterze „męża stanu” (wcześniej był on znany przede wszystkim jakodziałacz katolicki). Nowe, zaszczytne obowiązki oznaczały jednak co-raz mniej czasu dla miesięcznika. Co gorsza, z redakcji odeszli wów-czas „warszawiacy”: Jan Grosfeld (zajął się pracą naukową – dziś jestprofesorem UKSW), Damian Kalbarczyk (został naczelnym nowegopisma „Obserwator”) i Krzysztof Śliwiński (stał się dyplomatą), a tak-że Henryk Woźniakowski oraz – troszkę później – Tomasz Fiałkow-ski, który zasilił redakcję „Tygodnika Powszechnego” (obecnie jesttam zastępcą redaktora naczelnego).

    Na szczęście „Znak” potrafił wynajdywać młodych, bardzo zdol-nych ludzi, którzy całym sercem angażowali się w pracę w miesięcz-niku i w przyszłości stawali się również formalnie jego filarami. Takwłaśnie trafili tu kiedyś między innymi (nie sposób bowiem wymie-nić wszystkich): Stefan Wilkanowicz (który znalazł się w redakcjiw roku 1957), Bohdan Cywiński i Henryk Woźniakowski (zatrud-niony w „Znaku” już w roku 1976; gdyby nie upadek komunizmui propozycja złożona mu przez premiera Mazowieckiego zostałbyon zapewne redaktorem naczelnym po Wilkanowiczu).

    Pod koniec lat osiemdziesiątych szczęście raz jeszcze uśmiechnę-ło się do miesięcznika: do pracy przyjęto bowiem Jarosława Gowi-na. Ten niezwykle pracowity absolwent filozofii miał pomysł na „od-świeżenie” pisma. I silną osobowość. Dzięki temu już wkrótce zostałsekretarzem redakcji (1991), a potem redaktorem naczelnym (1994)– i mógł ten swój pomysł realizować.

    A reformy były, co tu kryć, konieczne. Krążyła wtedy o niektó-rych katolickich tytułach taka oto, lekko złośliwa, anegdota: „Co tojest »Tygodnik Powszechny«? Pismo tygodniowe redagowane jak mie-sięcznik. »Więź«? To pismo miesięczne redagowane jak tygodnik.A miesięcznik »Znak«? On jest redagowany jak półrocznik”.

    „Znak” bywał hermetyczny, zbyt specjalistyczny, bardzo trudny(już na początku lat osiemdziesiątych Stanisław Stomma wytykał re-daktorom „poziom trochę seminariów naukowych”). Jednak niewszyscy traktowali to jako zarzut. Stefan Wilkanowicz opowiadał

  • 7

    60-LECIE MIESIĘCZNIKA „ZNAK”

    kiedyś o dwóch listach, jakie w tym samym mniej więcej czasie przy-szły do redakcji. Autor pierwszego – profesor doktor habilitowany –skarżył się na niezrozumiały, jego zdaniem, język artykułów i z tegopowodu żądał skreślenia z listy prenumeratorów. Autor drugiego –człowiek z wykształceniem zaledwie średnim – pisał, że wprawdzieniewiele ze „Znaku” rozumie, ale traktuje to jak wyzwanie: szuka,czyta, pyta mądrzejszych od siebie... Lektura miesięcznika wymagaod niego trudu – i daje ogromną satysfakcję.

    Reform domagał się również... kalendarz. „Znak” musiał prze-cież wychodzić r e g u l a r n i e, a miał z tym ciągle kłopoty. W po-łowie lat osiemdziesiątych opóźnienie było już tak duże, że numeryzimowe ukazywały się latem. Problem rozwiązano na samym po-czątku tej dekady: w pierwszej połowie roku 1987 wydano zaledwiejeden zeszyt miesięcznika, normalnej objętości, noszący za to nu-mer... 1-7 (styczeń-lipiec). W ten sposób zlikwidowano spóźnieniei od tej pory dość rygorystycznie pilnowano terminów.

    Ważną zmianą okazało się wprowadzenie zeszytów tematycznych(wcześniej numery takie ukazywały się sporadycznie – teraz to miałabyć norma). Tak przygotowany miesięcznik szedł ku przyszłości: naspotkanie z wolnym rynkiem.

    Wtedy, pod koniec lat osiemdziesiątych, PRL powoli odchodziław przeszłość, choć jeszcze nikt nie wiedział, co przyniesie rok 1989.To było jak przedwiośnie zwiastujące koniec ciężkiej zimy. Ten „po-wiew” wolności, jakąś cenzuralną „odwilż”, widać nawet w ówcze-snych rocznikach „Znaku”. Oto bowiem na przełomie lat 1987/1988opublikowano ankietę „Czym jest polskość?”1 . W listopadzie 1988roku ukazał się numer „niepodległościowy”. Cenzura „puściła” teżkolejny zeszyt „ukraiński” (1988), zeszyt „białoruski” (wiosna 1989)i ważny numer Niewierzący a Kościół (autorami tekstów wprowa-dzających do dyskusji byli Adam Michnik i ks. Józef Tischner). Uda-ło się również ogłosić zapis dyskusji na temat wolności i teologii

    1 Wziął w niej udział między innymi Donald Tusk. Fragmenty jego tekstu – kilkazdań odpowiednio zmanipulowanych i brzmiących szczególnie obrazoburczo dla tzw.prawdziwych Polaków – zostaną rozpowszechnione (z odpowiednim komentarzem!)w czasie kampanii prezydenckiej w roku 2005.

  • 8

    JANUSZ PONIEWIERSKI

    wyzwolenia, w której na zaproszenie „Znaku” uczestniczył kard.Joseph Ratzinger (1988).

    Na przełom roku 1989 redakcja zareagowała natychmiast – jużw lipcu ogłoszono ankietę, w której o Polsce i Polakach wypowia-dali się nowo wybrani posłowie i senatorowie z „drużyny Wałęsy”.Wkrótce potem ukazał się zeszyt zawierający artykuły, które – po-cząwszy od 1981 roku (wtedy zaczęła obowiązywać ustawa o Urzę-dzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk) – skonfiskowała w „Zna-ku” cenzura. W styczniu 1990 wydano numer „europejski”, a mie-siąc później zeszyt poświęcony Rosji. Zaiste, ktoś, kto nazwałbyówczesny „Znak” półrocznikiem, okazałby się ignorantem.

    Takie to były czasy, że nawet tołstyj żurnał trzymał rękę na pul-sie. Inna rzecz, że był do tego w pewnym sensie przymuszony. Me-chanizmy wolnego rynku sprawiały bowiem, iż nakłady leciały nałeb na szyję (w styczniu 1988 nakład „Znaku” wynosił 15 tysięcyegzemplarzy; w grudniu 1989 – 10 tysięcy, a miesiąc później –w styczniu 1990 – zaledwie 6,5 tysiąca. W roku 1991 redakcja w ogó-le zrezygnowała z podawania wysokości nakładów). Sam tytuł i to-warzysząca mu legenda już nie wystarczały... Jacek Żakowski pa-mięta, co w połowie 1989 roku mówił Krzysztof Kozłowski, zastęp-ca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”: „»Tygodnik«padnie dwa miesiące po upadku ustroju, który przez lata zwalczał,bo pasożyt zawsze ginie razem z nosicielem”. Taki też mógł być losniskonakładowego „Znaku”, który przez lata wychowywał swoichczytelników do wolności.

    W marcu 1991 roku na okładce miesięcznika pojawił się tytuł:„Czy przetrwamy upadek komunizmu?”. Chodziło, oczywiście, o Pol-skę i o chrześcijaństwo w naszej Ojczyźnie – ale to pytanie możnabyło przecież odnieść także do „rzeczy mniejszych”. Ono jakoś doty-czyło wszystkich, którzy przyłożyli rękę do zwycięstwa nad komuni-zmem (np. pracowników wielkich kombinatów, takich jak stocznieczy huty), a teraz muszą się odnaleźć w nowej, całkowicie nieznanejrzeczywistości. Ono w pewnym sensie dotyczyło również „Znaku”...

    Lata dziewięćdziesiąte to w miesięczniku okres wielkiej rotacjikadrowej, czas poszukiwania nowych redaktorów i wzajemnego „do-

  • 9

    60-LECIE MIESIĘCZNIKA „ZNAK”

    cierania się”. Nie wszyscy, którzy zaczynają tu pracować, pozostanąna dłużej. Przez redakcję przechodzą zatem między innymi: ZbigniewBaran, Krzysztof Gurba (w stopce redakcyjnej zaledwie przez kilkamiesięcy 1991 roku), Krystyna Czerni i Izabella Sariusz-Skąpska.Poważnym wzmocnieniem intelektualnym jest pojawienie się w re-dakcji trojga filozofów, profesorów uniwersytetu: Elżbiety Wolic-kiej (KUL), ojca Jana Andrzeja Kłoczowskiego, dominikanina, i Ka-rola Tarnowskiego (obaj: PAT). Wszyscy troje (Tarnowski już od latsześćdziesiątych) byli dotąd stałymi współpracownikami „Znaku”.W stopce pojawiają się również – i są w niej do dzisiaj – tłumaczka(romanistka) Dorota Zańko i polonista Łukasz Tischner (przez wie-le lat pełniący obowiązki sekretarza redakcji). Wkrótce dołączy donich Wojciech Bonowicz.

    Pod rządami Jarosława Gowina (który – w związku z częstą nie-obecnością Stefana Wilkanowicza – już jako sekretarz redakcji fak-tycznie kierował miesięcznikiem) „Znak” zaczyna się coraz bardziejzmieniać. Ta zmiana oznacza na przykład nową szatę graficzną. Alew pewnym sensie „nowe” staje się również wnętrze pisma. Miesięcz-nik – zawsze ogromnie ceniony za głębokość spojrzenia i swoją nie-zależność – zaczyna być teraz coraz częściej traktowany jak „nie-zbędnik polskiego inteligenta”. Ukazują się bowiem zeszyty, bez któ-rych nie sposób się obejść, zajmując się określoną dziedziną wiedzy.Tak jest zwłaszcza z numerami poświęconymi dziedzictwu kolejnychepok historycznych: antyku, średniowiecza, oświecenia itp., orazz monografiami wyznań chrześcijańskich (Co to jest prawosławie?,Co to jest protestantyzm?). Nic dziwnego, że poszczególne numery„Znaku” są zadawane studentom jako lektura obowiązkowa. Ale toma też swoje złe strony. No bo jak przekonać czytelnika – zaintere-sowanego na przykład problematyką religijną albo kulturą – żebykupił zeszyt pt. Kosmos. Chaos. Fizyka?

    Lekarstwem na taki stan rzeczy ma być poszerzenie działu Tema-ty i refleksje, wprowadzenie doń nowych rubryk (m.in.: o. Kłoczowski– Lapidarium; Anna i Zbigniew Baranowie, potem Piotr Mucharski,a wreszcie Tadeusz Nyczek – Kronika krakowska itp.) czy interesują-ca próba uruchomienia stałego dodatku: „Znak–Kultura”, stanowią-cego niemalże osobne „pismo kulturalne” w miesięczniku filozoficz-

  • 10

    JANUSZ PONIEWIERSKI

    no-religijnym. Jednocześnie redakcja miesięcznika daje dowody, żetrzyma rękę na pulsie i dotyka tematów gorących – zabiera głos w spo-rze o aborcję (1991 – numer o świętości życia); tuż po pielgrzymceOjca Świętego do Polski (1991) pyta, czy zawiedliśmy Papieża; pró-buje wykreślić granice pomiędzy Kościołem i demokratycznym pań-stwem (1992); podejmuje namysł nad sensem cierpienia i śmierci,problematyką wychowania, samotnością... Rozpoczyna też dyskusjęwokół dylematów moralnych, przed którymi stają wierni Kościołakatolickiego (szerokim echem odbija się numer o antykoncepcji).

    O czytelnika trzeba teraz walczyć. Wydawaniu pisma towarzyszązatem działania promocyjne – głównie audycje radiowe... Częściowoudaje się również wprowadzić w życie stary pomysł Stefana Wilkano-wicza („akcja kasetkowa”): niektóre zeszyty, na przykład monografiebaroku czy romantyzmu, mają swoją wersję mówioną. Wypowiedziautorów tych numerów, nagrane na kasetach magnetofonowych, tra-fiają następnie do nauczycieli, którzy zaczynają postrzegać „Znak” jakocenną pomoc dydaktyczną.

    Oczywiście, poczta wciąż dostarcza ważne (często bardzo długie)teksty, które jednak nie mieszczą się w obecnej formule miesięczni-ka. Szkoda je odrzucić, nie sposób w całości wydrukować. Na szczę-ście ktoś przypomina sobie o marzeniu Hanny Malewskiej: żebymiesięcznikowi towarzyszył rocznik pn. „Zeszyty Naukowe »Zna-ku«”. Tak właśnie powstaje inicjatywa wydawania serii „Znak–Idee”,do której redagowania zaproszeni są również specjaliści spoza re-dakcji, na przykład biskup Józef Życiński. W latach 1989–1995 uka-zało się siedem zeszytów „Idei”, poświęconych filozofii (m.in. meta-fizyce, filozofii przyrody i filozofii wolnego rynku, a także konkret-nym osobom: Edycie Stein i Henrykowi Elzenbergowi).

    Innym „dzieckiem” „Znaku” był kwartalnik „Polska w Europie”.Zawierał on „wypisy” z miesięcznika ułożone pod szczególnym ką-tem: ich tematem było społeczeństwo obywatelskie, demokracja,dialog kultur, wspólna Europa... Niestety, kwartalnik ten nie przyjąłsię na polskim rynku prasowym – zniknął po czterech numerachi już nigdy się nie odrodził.

    W nowe czasy miesięcznik wchodził, przeprowadziwszy się podnowy adres. Na początku lat dziewięćdziesiątych redakcja przenio-

  • 11

    60-LECIE MIESIĘCZNIKA „ZNAK”

    sła się bowiem z ulicy Siennej na ulicę Kościuszki 37, do wyremon-towanego przez SIW Znak tzw. Dworku Łowczego, pałacyku wznie-sionego w połowie XVII wieku, który został wydawnictwu wydzier-żawiony przez miejscową parafię. Kiedyś był to budynek mieszkal-ny, potem mieściły się w nim: karczma, fabryka wódek, wytwórniaartykułów chemicznych, warsztat stolarski, organmistrzowski i warsz-tat szklarski. Jak pisze autor specjalnej publikacji poświęconej dzie-jom dworku, kwaterowały tutaj wojska szwedzkie, pruskie, austriac-kie i radzieckie. W roku 1945 znajdował się tu radziecki szpital po-lowy – leżał w nim ranny ojciec Michaiła Gorbaczowa. KiedyI sekretarz KPZR był w Krakowie (1988 r.), zapragnął odwiedzićremontowany właśnie budynek. Świadkiem tego był nocujący w po-koju gościnnym (w oficynie) Krzysztof Śliwiński, który przywitał sięz Gorbaczowem i poprosił go o złożenie autografu na... okładcemiesięcznika.

    Dworek i towarzyszący mu ogród to miejsce bardzo urokliwe.Niestety – inaczej niż kamienica przy Siennej – nieco oddalone odRynku. Z tego powodu redakcja „Znaku” przestała być miejscemważnych spotkań, tak bardzo inspirujących dla ich uczestników. Alebył i inny tego powód – nowy, „kapitalistyczny” rytm pracy. Kiero-wana przez Gowina redakcja „Znaku” zaczęła teraz przypominaćklasztorne lektorium – miejsce skupienia, namysłu, cichej pracy.Oczywiście, Jarosław Gowin doceniał wymianę poglądów, dysku-sję, zaciekły spór – ale nie w godzinach pracy. Z jego inicjatywy comiesiąc (wieczorem, w tzw. czasie wolnym) organizowano specjalnądebatę na gorący temat, tzw. polowanie na idee. Te spotkania miałyduże znaczenie formacyjne. One również tworzyły środowisko.

    Bo Gowin chciał wokół miesięcznika stworzyć (a może raczej:odtworzyć) środowisko opiniotwórcze. To dlatego – jak tylko zostałredaktorem naczelnym – radykalnie poszerzył zespół miesięcznika,doprosił doń nowych ludzi. Obok dotychczasowych założycieli i re-daktorów w ciele tym (jak dotąd, czysto honorowym) znaleźli sięzatem: Tadeusz Gadacz, ks. Michał Heller, ks. Wacław Hryniewicz,ks. Jan Kracik, ks. Józef Tischner i ks. Tomasz Węcławski. To na-zwiska wiele mówiące w polskim Kościele, gwarancja tego, że „Znak”– pokazując różne stanowiska – nadal będzie pozostawał w kręgukatolicyzmu otwartego.

  • 12

    JANUSZ PONIEWIERSKI

    Piątą dekadę zakończyły obchody 50-lecia „Znaku”. W kwietniu1996 roku zorganizowano w Krakowie kilkudniowe sympozjum, naktórym rozmawiano o „chrześcijaństwie przyszłości” (wykłady wy-głosili m.in.: Sergiusz Awierincew i Nikolaus Lobkowicz), o wycho-waniu, wyobraźni religijnej i przyszłości Kościoła w Polsce. Pół rokupóźniej z okazji swoich „urodzin” „Znak” pielgrzymował do Rzymu– cała redakcja została wówczas przyjęta przez papieża Jana Pawła II.W tej pielgrzymce nie mógł, niestety, uczestniczyć sędziwy współza-łożyciel pisma profesor Stanisław Stomma. Jednak były redaktornaczelny wciąż utożsamiał się z miesięcznikiem. I nadal widział w nimjeden ze „z n a k ó w (...), które zdradzają głębszy sens bytu” i są po-mocne „w odkrywaniu tajemnic ducha”. To właśnie Stomma prze-kazał redakcji przejmujące życzenia na kolejne 50-lecie. „Życzę –pisał – wiele niepokoju ducha, bo niepokój duchowy ma sens dyna-miczny, przełamuje inercję i naprzód nas gna. Ale razem z tym życzęwiele pokoju ducha. Życzę ogromnego rozmachu, impetu, ale zara-zem wiele głębokiego umiaru. Niech czytelnicy »Znaku« odczuwajągłos pisma »jak pacierz, co płacze, i piorun, co błyska«”.

    Te życzenia pozostają aktualne także i dzisiaj...

    JANUSZ PONIEWIERSKI, ur. 1958, członek redakcji „Znaku”, autorksiążek Pontyfikat. 1978–2005 i Kwiatki Jana Pawła II.

  • 13

    DIAGNOZY

    Możemy się pocieszać, że po „Solidarności”została – jak w wierszu Słowackiego – „siła fatal-na”, która nas, zjadaczy chleba, usiłuje przerobićw anioły.

    Mirosława Grabowska

    „Jako błyskawica”Problemy z politycznąinstytucjonalizacją„Solidarności”

    Jak to możliwe, że „Solidarność” – wielomilionowy ruch spo-łeczno-polityczny i organizacja związkowa, która walczyła z syste-mem komunistycznym na tyle skutecznie, że doprowadziła do kom-promisu ze stroną partyjno-rządową oraz do wyborów 4 VI 1989 r.,które wygrała, utworzyła pierwszy niekomunistyczny rząd w blokusowieckim i rozpoczęła budowę nowego systemu, demokratycznegoi rynkowego – obecnie, po ponad ćwierć wieku od zwycięskiego straj-ku w Stoczni Gdańskiej i po 17 latach od początku polskich prze-mian, nie istnieje jako zinstytucjonalizowana siła polityczna1? Czy –jak w wykorzystanym w tytule wierszu Juliusza Słowackiego – „Soli-darność” nie zostawiła „żadnego dziedzica”, a imię jej „przeszło jakobłyskawica i będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia”?

    1 Jest to poprawiona i skrócona wersja referatu wygłoszonego na konferencji po-święconej „Solidarności” zorganizowanej przez Instytut Socjologii UW i Instytut Filozofiii Socjologii PAN w Warszawie, 22–23 IX 2005 r.

  • 14

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    I

    W odpowiedzi można przywołać słynne powiedzenie, że rewo-lucja zjada swoje dzieci. Tak było po wielkich rewolucjach 1789i 1917 roku, i tak było po rewolucjach antykomunistycznych roku1989. Zwycięskie obozy rewolucyjne dzieliły się i rozpadały: roz-padł się polski obóz solidarnościowy, czeskie Forum Obywatelskiei słowackie Społeczeństwo Przeciw Przemocy, estoński Front Ludo-wy i słoweńska koalicja DEMOS.

    System komunistyczny był w zamyśle totalny. Dlatego opozycja,jeśli istniała, musiała być wewnętrznie zróżnicowana. Wobec upań-stwowienia gospodarki, zrośnięcia aparatu partyjnego z państwowym,ambicji panowania nad całością życia społecznego, wszystko, co byłoniezależne, prowokowało reakcję systemową. Czy był to strajk o cha-rakterze ekonomicznym, niezależne działania Kościoła, protesty in-telektualistów, demonstracje studentów czy jawne działania opozy-cyjne – godziło to w system, wymagało więc pryncypialnej odpowie-dzi, w którą zaangażowane były siły represji, władze różnego szczebla,pion propagandowy. Strona antykomunistyczna konstytuowała sięw znacznej mierze „dzięki” stronie komunistycznej – jej represyjno-ści, systemowości, totalności. Co nie znaczy, że była jednolita. Do-brze to widać w drugiej połowie lat 70. w zróżnicowaniu środowiskopozycji demokratycznej (KOR – ROPCiO – KPN). Także w samej„Solidarności” Alaine Touraine, wybitny francuski socjolog badają-cy ten ruch w okresie 1980–1981, wyróżnił trzy nurty: związkowy,narodowy i demokratyczny.

    Zatem pierwsza odpowiedź brzmiałaby następująco: w takimstopniu, w jakim rewolucje roku 1989 osiągnęły swój cel – obaliłysystem komunistyczny – zarazem zniszczyły podstawy swojej jed-ności. Rozpad „Solidarności” był nie tylko możliwy, ale i koniecz-ny: siły antykomunistyczne, zjednoczone wspólną walką z ancienrégime, po zwycięstwie różnicowały się, artykułowały swoje wła-sne, bardziej partykularne cele, rywalizowały ze sobą, a nawet sięzwalczały.

  • 15

    DIAGNOZY

    II

    Jeśliby nawet zgodzić się z tą linią argumentacji, to przecież po-zostawia ona znaczny niedosyt. „Solidarność” stanowiła opozycjęszczególną: masową i zorganizowaną, zasobną i funkcjonującą de-mokratycznie, zakorzenioną w tradycji, wspieraną przez Kościół,kochaną przez społeczeństwo. Jak to możliwe, że zatraceniu uległataka siła?

    Na to pytanie socjologowie udzielają cząstkowych odpowiedzi,które określiłabym hasłem „komunistyczne dzieło zniszczenia”.Wprawdzie system komunistyczny nie był w stanie przekonać ludzido siebie, ale był w stanie rozbić „Solidarność” – unicestwić jej struk-tury organizacyjne i zasoby, rozproszyć ludzi, zohydzić jej dobre imię,odebrać nadzieję.

    Postrzeganie „Solidarności” śledzić można w badaniach CBOS.W 2000 r. większość badanych (69%) była przekonana o pozytyw-nej roli odegranej przez „Solidarność”2. W roku 2005 takie oceny –w kontekście zbliżających się obchodów 25. rocznicy powstania „So-lidarności” – były jeszcze lepsze: 70–73% badanych oceniało jej dzia-łalność w latach 1980–1981 pozytywnie3. Ale jednocześnie w latach1994–2001 ponad połowa badanych sądziła, że wprowadzenie sta-nu wojennego było słuszne, a jego celem było uniknięcie obcej inter-wencji (25–28%) lub zapobieżenie wojnie domowej (17–19%). Nie-co rzadziej wskazywano obronę ówczesnego systemu i utrzymaniesię PZPR przy władzy (12–19%), znacznie rzadziej – zlikwidowanie„Solidarności” i opozycji (4–7%)4. Zatem i „Solidarność” była po-zytywna, i stan wojenny słuszny. Świadomość społeczna nie musibyć i nie jest logiczna. Tu istotne jest jednak, że postrzeganie przy-czyn stanu wojennego i w konsekwencji jego akceptacja pozostajew zgodzie z tezami strony komunistycznej.

    2 Dwadzieścia lat NSZZ „Solidarność”, opracował Michał Wenzel. Komunikat CBOSnr 2386 (29 VIII 2000).

    3 Dwadzieścia pięć lat po sierpniu, opracował Michał Strzeszewski. Komunikat CBOSnr 3390 (29 VIII 2005).

    4 Dwadzieścia lat po wprowadzeniu stanu wojennego, opracował Michał Strzeszew-ski. Komunikat CBOS nr 2615 (11 XII 2001).

  • 16

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    Wreszcie, koronnym argumentem na rzecz tezy o komunistycz-nym dziele zniszczenia jest fakt, że po zalegalizowaniu „Solidarno-ści” tylko część jej członków reaktywowała swoje członkostwo: o ilew czasie I Krajowego Zjazdu Delegatów w 1981 r. liczbę członkówszacuje się na około 9,56 mln, to w czasie II Zjazdu w 1990 r. – naokoło 4,5 mln. Te pięć milionów ludzi mniej uznać można za „czystąstratę” lat 1982–1989.

    III

    Także druga odpowiedź pozostawia niedosyt i prowadzi do kolej-nych pytań. Łatwo się zgodzić, że „Solidarność” A.D. 1989 była „poprzejściach”. Ale wraz z powstaniem rządu Tadeusza Mazowieckiegosolidarnościowe elity uzyskały możliwości legalnego działania. Poja-

    wia się zatem pytanie trzecie o to, co przetrwa-ło, o dziedzictwo tzw. pierwszej „Solidarno-ści”, z okresu 1980–19815 , oraz pytanie czwar-te o wykorzystanie tego dziedzictwa, choćbyi uszczuplonego.

    Powtórzmy pytanie: co przetrwało? Po pierwsze, pamięć.W 1995 r. 28% czyli 8,4 mln deklarowało przynależność do pierw-szej „Solidarności”, a w 2005 r. – 24% czyli 7,2 mln. Oznacza to,że – biorąc pod uwagę wymieralność, emigrację itp. – członkowiepierwszej „Solidarności” nie zapomnieli ani nie przekreślili swojejprzynależności. Ale czy ma to jakieś pozasentymentalne znaczenie?Wydaje się, że tak.

    Po drugie bowiem, członkowie pierwszej „Solidarności” oceniająkomunistyczną przeszłość bardziej krytycznie, obecny ustrój jako lep-szy niż poprzedni i ostatnich kilkanaście lat bardziej pozytywnie niż

    Członkowie pierwszej„Solidarności” nie zapo-

    mnieli ani nie przekreśliliswojej przynależności.

    5 Odpowiadając na to pytanie, wykorzystuję dane z czterech akademickich badańsondażowych na reprezentatywnych próbach losowych dorosłych mieszkańców Polski:badania Instytutu Socjologii UW z 1995 r. (N=1585) i 2001 r (N=1651) oraz PolskiegoGeneralnego Sondażu Wyborczego Instytutu Studiów Politycznych PAN z 1997 r. (N=2003)i 2005 r. (N=2402). Wszystkie analizy przeprowadzono dla badanych urodzonych w 1962roku lub wcześniej – w latach 1980–1981 mieli oni co najmniej 18–19 lat.

  • 17

    DIAGNOZY

    reszta. Na przykład, w 1997 r. 69% członków „Solidarności” sądziło,że obecny ustrój jest lepszy niż poprzedni, w 2005 r. – 49%, ale odpo-wiednie odsetki dla tych, którzy do „Solidarności” nie należeli, wyno-siły 52% i 32%. W 2005 r. dobrze oceniło ostatnich 16 lat 44% człon-ków „Solidarności”, ale 34% nie-członków. Trudno nie zauważyć, żewraz z upływem czasu narasta krytycyzm i rozczarowanie. Jednak toczłonkowie pierwszej „Solidarności” cenią sobie przemiany ostatnichlat – to oni stanowili społeczną bazę polskiej transformacji.

    Po trzecie, członkowie pierwszej „Solidarności” doceniają demo-krację w stopniu wyższym niż pozostali. Na przykład, w 1995 r. 41%członków „Solidarności” oceniło, że demokracja ma przewagę nadinnymi formami rządów i 64% uznało, że warto jej bronić, a odpo-wiednie odsetki dla nie-członków wynosiły 33% i 54%; w 2001 r.odsetki te wyniosły 42% i 62% dla członków „Solidarności”, a 36%i 56% dla nie-członków.

    Po czwarte, członkowie pierwszej „Solidarności” uczestnicząw wyborach na ogół w wyższym stopniu niż pozostali, co możnauznać za praktyczne docenienie demokracji. Tylko w wyborach 1989r. oraz w okresie eseldowskiej hossy w wyborach 2000 i 2001 r. człon-kowie „Solidarności” wzięli udział w stopniu porównywalnymz resztą. W pozostałych wyborach uczestniczyli częściej od 7 (1990)do 14 punktów procentowych (2005).

    Po piąte, w okresie 1989–2005 zachowania wyborcze członkówpierwszej „Solidarności” charakteryzowały się znaczną, choć nie ide-alną konsekwencją i wiernością. W 1989 r. członkowie „Solidarno-ści” poparli stronę solidarnościową. W 1990 r. głosowali na LechaWałęsę. W 1993 r. ich głosy rozłożyły się na „Solidarność” i partieprawicy (m.in. Katolicki Komitet Wyborczy „Ojczyzna”, PC, BBWR).W wyborach 1995 r. preferowali Lecha Wałęsę stającego w szrankiz Aleksandrem Kwaśniewskim. W 1997 r. poparli AWS (w 46%).Jednak w 2000 r. Kwaśniewskiemu udało się pozyskać poparcie więk-szości członków „Solidarności”, choć częściej niż inni głosowali onina Andrzeja Olechowskiego i Mariana Krzaklewskiego. Takżew 2001 r. choć częściej niż inni głosowali oni na PO, PiS i UW, tonajwiększa ich część oddała swój głos na koalicję SLD–UP. Dopierow 2005 r. PiS zdołało skupić głosy 47% członków „Solidarności”.

  • 18

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    Ten szkic do portretu pozwala sformułować wniosek, że na po-ziomie jednostek, ich świadomości i postaw, „Solidarność” jeszczenie umarła. Solidarnościowe elity i przywódcy polityczni dostali napoczątek wielki kapitał – zbiorowość ludzi naznaczonych chwaleb-nym doświadczeniem historycznym i symbolicznym, odrzucającąprzeszłość i opowiadającą się za zmianami, prodemokratyczną i głosu-jącą na „swoich” (jeśli ci „swoi” dali jej szansę). Czegóż więcej moż-na oczekiwać?

    IV

    Pozostaje pytanie czwarte o to, jak przywódcy strony solidarno-ściowej ów kapitał wykorzystali.

    Trzeba jednak zacząć od tego, że w a r u n k i d z i a ł a n i a b y ł yo b i e k t y w n i e t r u d n e ze względu na bezprecedensowy zakres,głębokość i tempo zmian. Claus Offe ukuł pojęcie triple transition,na co składa się demokratyzacja, urynkowienie i budowanie pań-stwa. A do tego trzeba jeszcze dodać zmianę sojuszy wojskowychi otwarcie na wpływy z Zachodu. Niezmiernie trudno jest nie tylkozarządzać zmianami tak kompleksowymi i szybkimi, ale choćby zna-leźć się wobec nich – solidarnościowym elitom nie było łatwo.

    Owe bezprecedensowe z m i a n y m i a ł y m i e j s c e p o k o -m u n i z m i e , w   w a r u n k a c h „ s i l n e j o b e c n o ś c i ” p a r -t i i k o m u n i s t y c z n y c h i ich zasobów (miliony członków, w tymdziesiątki tysięcy zajmujących kluczowe pozycje w gospodarce, ad-ministracji, aparacie ścigania, sądownictwie, wojsku – rozbudowanaorganizacja – określona tożsamość ideowa). Charakterystyczne, żew większości krajów postkomunistycznych sukcesorki partii komu-nistycznych przetrwały i zwykle utrzymała się jedna taka partia, któ-ra odznaczała się stosunkowo dobrą organizacją, licznym członko-stwem i posiadaniem „naturalnego” elektoratu, co dawało jej zna-czącą przewagę nad partiami nowo powstającymi.

    Bowiem sile partii postkomunistycznych towarzyszył „w i e l k ib r a k” i n n y c h p a r t i i. Zacznijmy od tego, że w Polsce instytu-cja partii politycznej nie była doceniana. Partie nie stanowiły dorob-

  • 19

    DIAGNOZY

    ku opozycji demokratycznej drugiej połowy lat 70. ani „Solidarno-ści” z lat 1980–1981. W debatach i dokumentach opozycji z okresu1982–1989 mówiło się o legalizacji „Solidarności”, a nie o partiach.Obrady Okrągłego Stołu doprowadziły do wyborów 4 VI 1989 roku,w których rywalizowały ze sobą nie partie, a dwa obozy: obóz wła-dzy i drużyna Lecha Wałęsy. Przyszłemu Sejmowi nie dowierzano,o czym świadczy fakt, że wybitni przywódcy „Solidarności” – Wła-dysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak i sam Lech Wałęsa – do wybo-rów nie stanęli. Wydawało się, że to „Solidarność” będzie współrzą-dziła, a nie Sejm i partie. Wynik wyborów – upadek listy krajowejoraz zdobycie przez kandydatów „Solidarności” już w pierwszej tu-rze większości miejsc możliwych do zdobycia w Sejmie i w Senacie –oznaczał zwycięstwo „Solidarności”. Jego rezultatem było utworze-nie przez solidarnościową opozycję koalicji z partiami do niedawnasatelickimi – ZSL i SD – i powołanie rządu Tadeusza Mazowieckie-go. W ciągu pół roku obóz solidarnościowy – niezorganizowany jed-nak w partię czy partie – zdobył władzę.

    Ta historyczna rekonstrukcja ma dowieść, że solidarnościowe elitynie stawiały na partie polityczne. Całe ich myślenie i działanie kon-centrowało się na „Solidarności” – było w tym coś z fiksacji. W przy-szłość, ku „normalnej” demokracji parlamentarnej nie wybiegano.Ale tak być nie musiało. Na Węgrzech w styczniu 1989 r. parlamentuchwalił prawo, które umożliwiało zakładanie partii, w lutym KCWęgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej zaakceptował systemwielopartyjny. Do czerwca powstało kilkadziesiąt partii. Rozpoczę-te wtedy obrady Okrągłego Stołu doprowadziły do wyznaczeniawolnych i demokratycznych wyborów na wiosnę 1990 r. W paździer-niku parlament uchwalił prawo o funkcjonowaniu i finansach partii,gwarantujące pomoc finansową zarejestrowanym partiom w zależno-ści od ich liczebności. Zatem na Węgrzech już pod koniec 1989 r.było wszystko: perspektywa całkowicie wolnych i demokratycznychwyborów, prawo regulujące funkcjonowanie i finansowanie partiioraz partie polityczne.

    Tymczasem elita pezetpeerowska postawiła na partię. Na XI Zjeź-dzie PZPR, 29 I 1990 roku, nastąpiło jej samorozwiązanie, ale towa-rzyszyło mu powołanie do życia Socjaldemokracji Rzeczypospolitej

  • 20

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    Polskiej, której PZPR przekazała majątek. Wprawdzie komisja rzą-dowa doprowadziła do przejęcia większości majątku PZPR przez pań-stwo, ale SdRP zdołała utrzymać jakąś jego część, która zapewniła jejlepsze warunki materialne, niż miały wszystkie powstające od jesieni1989 roku partie postsolidarnościowe.

    Nieliczne, istniejące już wtedy partie (KPN, PPS, UPR) podjęłylegalną działalność. Ale partie postsolidarnościowe dopiero powsta-wały – powstawały pod presją demokratyzacji i przyszłych wyborów,w sytuacji głębokiego konfliktu dotyczącego przemian w Polsce, naktóry nakładały się bardzo ostre konflikty środowiskowe i personalne(obóz Wałęsy versus obóz Mazowieckiego). I przede wszystkim po-wstawały w warunkach radykalnej nierównowagi systemowej, charak-terystycznej dla wszystkich krajów postkomunistycznych.

    Partie postkomunistyczne posiadały zasoby materialne, finanso-we i organizacyjne oraz sprawdzonych członków i doświadczonychdziałaczy. Ponadto w SdRP zostawali ludzie gotowi brać udział w de-mokratycznej rywalizacji. Tym samym dokonała się jakaś selekcja.Nowo powstające partie rozpoczynały niemal od zera: w najlepszymprzypadku „od góry”, od reprezentacji parlamentarnych, w gorszym– od grup o charakterze towarzysko-ideowym rozrastających sięw oparciu o kontakty osobiste. Nie jest to efektywna strategia budo-wania organizacji. Jeśli działacze ugrupowań postsolidarnościowychmieli jakieś doświadczenie, to z działania w opozycji, w niewielkich,z konieczności ekskluzywnych grupkach. No i nie dokonał się pro-ces pozytywnej selekcji: do polityki prowadziła droga przez koopta-cję. Liderzy wyłonieni w związkowych wyborach 1981 roku uleglirozproszeniu: część wyemigrowała, część zajmowała się czym innym,niektórzy zostali przy działalności związkowej – nikt zresztą o nichnie zabiegał, bo prościej było zajrzeć do kalendarzyka.

    W rezultacie partie postkomunistyczne poprzez rozbudowanestruktury własne i organizacji stowarzyszonych (związki zawodowe,organizacje młodzieżowe, kobiece itd.) były zakorzenione w społe-czeństwie i miały identyfikujących się z nimi ludzi. Partie nowo po-wstałe miały nikłe struktury i były słabo obecne na poziomie lokal-nym, a ich elity nie były lojalne, doprowadzając do podziałów, po-wstawania nowych partii itp., itd. Nowe partie były więc słabo

  • 21

    DIAGNOZY

    rozpoznawalne w skali społecznej i dlatego, że były młodsze, i dlate-go, że były nieobecne na poziomie lokalnym, a „migotliwe”, wciążzmieniające się na scenie krajowej. Partie postkomunistyczne nieja-ko zastały swój segment rynku wyborczego (złożony choćby z ludzipartii komunistycznej i ich rodzin), a będąc jedynymi partiami tegotypu nie miały konkurencji. Partie nowo powstałe nie mogły miećswojego tradycyjnego czy naturalnego elektoratu, a rywali było wie-lu: o ten sam segment rynku wyborczego rywalizowały liczne partie,wszystkie równie słabe. T ę s y t u a c j ę n i e r ó w n o w a g i w   z a -s o b a c h i   n i e z r ó w n o w a ż o n e j r y w a l i z a c j i n a z w a -ł a m p o s t k o m u n i s t y c z n y m p r z e c h y ł e m6. Wynikał onz tego, że budowanie demokracji i nowych partii dokonywało się pokomunizmie. Ale przykład węgierski przekonuje, że można było „odpoczątku” działać inaczej – budować, poprzez wyprzedzającą legi-slację, silniejsze i trwalsze partie oraz bardziej zrównoważony sys-tem partyjny.

    Zatem choć prawdą jest, że elity solidarnościowe działały w wy-jątkowo trudnych warunkach, to pojawia się pytanie, czy nie mogłydziałać lepiej. Wszak przywódca polityczny nie wybiera sobie aniwarunków, w których przychodzi mu działać, ani rywali, z którymimusi się zmagać. To jest mu dane i zadane. Fakt, że obecnie „Soli-darność” nie istnieje jako zinstytucjonalizowana siła polityczna, sta-nowi ocenę działania solidarnościowych elit. Nie wypada ona ko-rzystnie.

    Czego zabrakło? W płaszczyźnie politycznej z a b r a k ł o j e d -n o z n a c z n i e o k r e ś l o n e g o c e l u , j a k i m b y ł o z b u d o -w a n i e w i e l o p a r t y j n e g o s y s t e m u d e m o k r a t y c z n e g o.W Polsce w 1989 roku oczywiste było – w dużej mierze dzięki Lesz-kowi Balcerowiczowi – że modelem docelowym jest gospodarka ryn-kowa. Natomiast demokracja parlamentarna z wieloma partiami niestanowiła matter of course.

    Dobrze określony cel mobilizowałby do stworzenia – szybciej i lep-szych – warunków prawnych dla powstawania nowych partii poli-

    6 Zob. M. Grabowska, Podział postkomunistyczny. Społeczne podstawy politykiw Polsce po 1989 roku, Warszawa 2004, s. 255.

  • 22

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    tycznych. A-partyjna strategia elit solidarnościowych może być zro-zumiała do 1989 r. – to „Solidarność”, a nie nieistniejące partie po-lityczne, była jedynym gwarantem kompromisu ze stroną partyjno--rządową i rozpoczęcia przemian. Ale jesienią 1989 r. stawało sięjasne, że przemiany nie ograniczą się do Polski. W listopadzie runąłmur berliński. W styczniu przestała istnieć PZPR. Można i trzebabyło zrobić następny krok, „przyspieszyć”, jak radził Lech Wałęsa,czego jednak nie dokonał. Krótka ustawa o partiach politycznychz 27 lipca 1990 r. była tak liberalna, że mogła pełnić funkcje infor-

    macyjno-rejestracyjne, ale nie regulacyjne czykontrolne. Solidniejsze podstawy prawnefunkcjonowania partii w Polsce stworzyła do-piero Konstytucja (1997) i ustawa o partiach

    politycznych z 27 czerwca 1997 r. (w istotny sposób znowelizowa-na w 2001 r.). Ośmioletnie opóźnienie dowodzi, że partie nie stano-wiły priorytetu elit postsolidarnościowych.

    Cel i możliwości formalne to tylko punkt startu. Co dalej? Jasnejest, że same możliwości prawne nie wystarczą – wszak trzeba byłobudować partie polityczne z niczego. Powinno to polegać i na wy-równywaniu szans konkurentów, i na różnorakim zasilaniu partiinowo powstających. Odbieranie partiom systemu komunistycznegowłasności (posiadanej bezprawnie), dotacji budżetowych i zasilaniaz działalności gospodarczej przedstawiane bywało jako „nasza” ze-msta. Rzadziej odwoływano się do kategorii prawnych, a w ogólenie – do wyrównywania szans podmiotom politycznym, które miałyrywalizować w wyborach. Tymczasem bez jakiegoś zniwelowaniaprzewagi partii postkomunistycznych nad nowo powstającymi sytu-acja przypominała rywalizację zawodowego sportowca na długotrwa-łym dopingu z amatorem.

    Nie wystarczyło jednak „odebrać” tym pierwszym – trzeba było„dać” tym drugim. Ale skąd wziąć, by dać? W systemie komunistycz-nym wszelkie zasoby należały lub były kontrolowane przez struktu-ry partyjno-państwowe. Dlatego w społeczeństwach postkomuni-stycznych zasobów „do przejęcia” praktycznie nie było. W Polsceistniały dwa potencjalne rezerwuary zasobów (materialnych, organi-zacyjnych i ludzkich): Kościół i „Solidarność”. Kościół nie wsparł

    Partie nie stanowiłypriorytetu elit

    postsolidarnościowych.

  • 23

    DIAGNOZY

    partii politycznych, co trudno kwestionować. Ale partii (w liczbiepojedynczej lub mnogiej) nie wsparła także „Solidarność”, jedynasiła zorganizowana – jak partia komunistyczna – w skali kraju. Po1989 r. „Solidarność” nie miała spójnej strategii wobec partyjnegopluralizmu: stanowiła zaplecze drużyny Lecha Wałęsy, ale jej nie kon-trolowała, dystansowała się od partii, ale w 1991 r. wystawiła swojąwyborczą reprezentację, weszła do Sejmu i przyczyniła się do skró-cenia jego kadencji, wspierała powstanie AWS, by wycofać się napozycje czysto związkowe. Ostatnio wspiera PiS.

    Można rozumieć ambiwalentną postawę władz związku. Nie było,jak się wydaje, społecznego przyzwolenia na przekształcenie „Soli-darności” w partię. Ale była potrzeba wpływania na politykę. Moż-na to robić albo poprzez konsekwentną, jawną i zobowiązującą współ-pracę z partią lub partiami, albo poprzez utworzenie i wywianowa-nie nowej partii. Formą pośrednią, długo praktykowaną na przykładw Wielkiej Brytanii czy Szwecji, było zbiorowe członkostwo: człon-kowie związków zawodowych (i innych organizacji) automatyczniestawali się członkami partii. Choć obecnie nie jest to automatyczne,to struktura organizacyjna Labour Party pozostaje złożona, a w la-tach 90. około połowa środków finansowych tej partii pochodziłaze źródeł związkowych.

    Skoro już wspomniano o pieniądzach dla partii, to trzeba stwier-dzić, że i tę sprawę zaniedbano. Początkowo sytuację regulowała li-beralna ustawa o partiach politycznych z 1990 r. oraz ordynacjewyborcze (od 1993 r.) określające, która partia dostanie jak dużądotację stanowiącą rodzaj rekompensaty za koszta kampanii wybor-czej. Dopiero nowela z 2001 r. ustawy o partiach politycznych(z 1997 r.) zagwarantowała partiom subwencje z budżetu na cele sta-tutowe. Obecnie obowiązujące regulacje prawne dotyczące finan-sów partyjnych kształtowały się więc do 2001 r. I znowu mówićmożna o wieloletnim opóźnieniu.

    Podsumowując: elity solidarnościowe i postsolidarnościowe niezagwarantowały partiom politycznym stabilnych podstaw prawnychani środków niezbędnych do powstawania i sprawnego funkcjono-wania partii nowych, które – w warunkach wyrównanego startu –byłyby w stanie podjąć skuteczną rywalizację z partią postkomuni-

  • 24

    MIROSŁAWA GRABOWSKA

    styczną. Nie sposób określić, ile w tych zaniedbaniach było niedoce-niania sił komunistycznych, które upadek systemu przeżyły, ile nie-zrozumienia systemu demokracji parlamentarnej, a ile innych powo-dów (przeciążenia problemami, konfliktów między różnymi środo-wiskami postsolidarnościowymi itp., itd.).

    Do tych zaniedbań i zaniechań dodać trzeba jeszcze jedno o cha-rakterze społeczno-politycznym. Scharakteryzowałam członkówpierwszej „Solidarności” jako ludzi pamiętających o swojej przyna-leżności, odrzucających przeszłość i opowiadających się za zmiana-mi, prodemokratycznych i głosujących na „swoich”. Dlaczego takrzadko zwracano się do nich? Dlaczego tak rzadko ich mobilizowa-no, na przykład w kampaniach wyborczych?

    To, że podział na stronę postkomunistyczną i postsolidarno-ściową negowały elity SdRP i SLD, wynikało z powodów biogra-ficznych, ideowych i pragmatycznych – leżało to w ich interesie.Ale elity solidarnościowe i postsolidarnościowe? Część z nich świa-domie odrzuciła projekt, w ramach którego postkomunistycznypodział stanowiłby narzędzie opisu społeczeństwa i mobilizacjipolitycznej. Inna część najwyraźniej uznała, że ów podział nie ist-nieje. Kolejna część nie miała pomysłu, jak ów podział wmontowaćw politykę. Wreszcie część wykorzystywała go nieudolnie. Prawdąjest, że odwoływanie się do tego podziału utrudniały konflikty i ry-walizacja pomiędzy ugrupowaniami po stronie postsolidarnościo-wej. W sytuacji rywalizacji politycznej i wyborczej raczej szuka sięróżnic i wydobywa to, co dzieli, niż odwołuje się do wspólnychkorzeni i projektuje wspólne działanie. Ale poza trudnościami„obiektywnymi” istniały też deficyty w sferze „subiektywnej”: brakwiedzy, pomysłów, umiejętności...

    Można uznać, że obecnie, po wyborach 2005 roku problem post-komunistycznego przechyłu i „niemożności” politycznej instytucjo-nalizacji sił postsolidarnościowych stracił znaczenie. Wypracowanoregulacje prawne, a partiom zagwarantowano środki budżetowe.Partia postkomunistyczna osłabiła się sama – w życiu politycznymi społecznym żadna przewaga ani upośledzenie nie są dane raz nazawsze. System partyjny jest dziś bardziej zrównoważony, a rywali-zacja wyborcza – bardziej fair niż dziesięć lat temu. Do Sejmu po raz

  • 25

    DIAGNOZY

    drugi weszło sześć tych samych partii co w poprzednich wyborach,w tym dwie o solidarnościowych korzeniach. Gdzież więc problem?

    Otóż dzisiejszym problemem są nowe podziały polityczne, po-wstałe w kampaniach wyborczych roku 2005 i po wyborach: ostryi pogłębiający się podział między zwycięskim PiS a PO oraz koalicjaPiS z „Samoobroną” i LPR. Ten nowy układ polityczny gwałci po-dział na stronę postkomunistyczną i postsolidarnościową. PiS usiłu-je, z jednej strony, wypchnąć z obozu postsolidarnościowego Plat-formę, a z drugiej – włączyć doń swoich koalicjantów. Dotychczas„Samoobrona” i LPR konsekwentnie lokowały się poza tym podzia-łem. „Samoobrona” realizowała w gruncie rzeczy strategię antysys-temową (którą dobrze charakteryzuje nostalgia za PRL i pokrzyki-wanie, że wszyscy rządzili i wszyscy kradli). LPR równie zajadle kry-tykowała, wręcz odrzucała III RP (mimo że wśród polityków Ligibyli działacze opozycji demokratycznej i „Solidarności”). Czy zatemtaka „inżynieria polityczna” może się udać?

    Dla mnie jako socjologa pojawia się ciekawy problem teoretycz-ny: na ile wiążące okażą się solidarnościowe tradycje i doświadcze-nia biograficzne, a na ile polityczny konstrukt – koalicja sił postsoli-darnościowych z siłami a- i anty-solidarnościowymi realizująca po-lityczną strategię braci Kaczyńskich. Osobiście wątpię, aby tenkonstrukt „się przyjął”, aby dziedzicami Sierpnia i „Solidarności” stalisię ludzie Andrzeja Leppera i Romana Giertrycha. Pamiętać jednaktrzeba, że w wyborach parlamentarnych 2005 roku PiS zyskało po-parcie 47% członków pierwszej „Solidarności” i że od wyborów –mimo brutalnie prowadzonej inżynierii politycznej – utrzymuje wy-sokie poparcie społeczne. Dlatego tak po ludzku – już poza politykąi socjologią – żałuję, że zmarnowana została ostatnia chyba szansazinstytucjonalizowania sił postsolidarnościowych. Możemy się po-cieszać, że po „Solidarności” została – jak w wierszu Słowackiego –„siła fatalna”, która nas, zjadaczy chleba, usiłuje przerobić w anioły.

    MIROSŁAWA H. GRABOWSKA, dr hab., socjolog, pracuje w Instytu-cie Socjologii UW i w Instytucie Studiów Politycznych PAN. W latach1975–1989 związana z opozycją demokratyczną. Laureatka Nagrody im.ks. Józefa Tischnera za rok 2004. Wydała ostatnio: Podział postkomu-nistyczny. Społeczne podstawy polityki w Polsce po 1989 roku (2004).

  • 26

    TEMAT MIESIĄCA

    DEFINICJE

    Michał Bardel

    Wokół pojęciawspólnoty

    Zainicjowana Tischnerowską Etyką solidarnościpróba rozświetlenia fenomenu Solidarności, odszu-kania warunków możliwości powstania takiejwspólnoty, może być istotnym dopełnieniem teore-tycznych analiz niemieckiej fenomenologii, a zara-zem ważną, bo sięgającą istoty, częścią debatymiędzy indywidualizmem a komunitaryzmem.

    Odkąd, począwszy od lat 70.ubiegłego stulecia, na gruncie filo-zoficznym rozgorzała trwająca dodziś, i wciąż niezwykle ożywiona,dyskusja nad filozofią liberalną i spo-łeczną praktyką liberalnej demokra-cji, do słownika podstawowych po-jęć zarówno filozofii jak i socjologiitrafiło hasło „wspólnota”. Wokółtego pojęcia koncentruje się wyro-sła z krytyki liberalnego indywidu-alizmu myśl komunitarian (AlasdairMacIntyre, Charles Taylor, Micha-el J. Sandel, Michael Walzer, Ami-tai Etzioni i in.) postrzegającychczłowieka jako jednostkę z istotyswojej zakorzenioną w rozmaitych,

    splecionych ze sobą i zachodzącychna siebie wspólnotach (rodzina, mia-sto, Kościół, państwo), a tym samymw naturalny sposób predestynowanądo rozwijania samej siebie poprzezuczestnictwo w działaniach mają-cych na celu d o b r o w s p ó l n e.Praktyka liberalnej demokracji – zda-niem przynajmniej niektórych ko-munitarian – mimo swoich istotnychosiągnięć (takich jak np. obronapraw jednostki), prowadzi do atomi-zacji społeczeństwa, niszczenia natu-ralnych, przyrodzonych jednostcewięzi, osłabiania instynktu wspólno-towej solidarności, zamykania sięw sferze partykularnych celów i am-

  • 27

    TEMAT MIESIĄCA

    bicji, na gruncie polityki zaś zastą-pienia ideału dobra perspektywą in-teresu. Błędem byłoby jednak po-strzegać dążenia komunitarian jakopróby wyrugowania liberalnej demo-kracji, odrzucenia liberalnych celówspołecznych – ich celem wydaje sięraczej uszlachetnianie liberalnej de-mokracji mające na celu przywróce-nie jednostki do jej naturalnego,wspólnotowego miejsca.

    Wydaje się zatem czymś zupełnienaturalnym, że współczesne próbyopisania wspólnoty, podania jej de-finicji, zrodziły się w ramach liberal-no-komunitariańskiej debaty. WedleEtzioniego, wspólnota stanowi siećpowiązanych wzajemnie afektyw-nych relacji między jednostkami,które łączy poczucie zobowiązaniai identyfikacji wobec określonychwartości, norm, historii i tradycji.Do definicji tej dodaje się często tak-że wymóg istotnej wrażliwości napotrzeby tworzących wspólnotęosób. Przyjrzyjmy się bliżej tej defi-nicji, by dostrzec nie tyle jej braki (nate narażone bywają niemal wszelkiedefinicje pojęć filozoficznych), ileszeroki zakres niesłychanie istotnychpytań, wątpliwości i trudności, jakieniesie ze sobą pojęcie wspólnoty.

    Wspólnota jako sieć relacji

    Z pewnością nie każdy typ rela-cji zachodzącej między dwoma oso-bami lub ich większą liczbą spełniawymogi wspólnototwórcze. Nawetjeśli ograniczymy się do relacji afek-tywnych, już pobieżna tylko analizakaże nam część z nich zdecydowa-

    nie wykluczyć. Uczuciowa relacjanienawiści między kibicami drużynpiłkarskich czy wzajemna niechęćkierowców i rowerzystów działająraczej antywspólnotowo i atomizu-jąco. Może więc wyłącznie pozytyw-ne emocje biorą udział w zawiązy-waniu się (resp. podtrzymywaniuprzy życiu) wspólnot? Znów, czywszystkie? A co zrobić z takimiwspólnotami jak ludzkość, gdzie bez-pośrednie relacje afektywne dotycząwyłącznie nikłego procenta człon-ków wspólnoty? Wreszcie, czy abystać się wspólnotą wzajemna relacjaafektywna nie wymaga jeszcze jakie-goś dodatkowego aktu społecznego(np. zawarcia małżeństwa, podpisa-nia deklaracji, zaprzysiężenia itp.)?Czy nie zasługują na miano wspól-noty grupy społeczne związane wy-łącznie takim aktem? (Toenniesow-ska dychotomia wspólnot i stowarzy-szeń w badaniach fenomenologównie jest bynajmniej traktowana jakoaksjomat – zob. Czesław Porębskio metafizyce wspólnoty Hildebran-da, s. 31-43).

    Wspólnota jako zobowiązaniewobec wartości

    Rola wartości w kształtowaniuwspólnot była przedmiotem badańdwudziestowiecznej fenomenologii(m.in. Maxa Schelera, Edith Stein czyDietricha von Hildebranda), a i w in-nych tradycjach nie podobna znaleźćfilozoficznej rozprawy dotyczącejpojęcia wspólnoty, w której wartościnie pojawiałyby się jako warunek nie-odzowny. Jednak i tu napotykamy

  • 28

    MICHAŁ BARDEL

    wątpliwości. Wokół jakich to warto-ści konstytuują się wspólnoty? Ktopełni rolę arbitra w ich doborzei określaniu – jednostka czy caławspólnota? Czy wartości krystalizująsię w efekcie debat wspólnotowych,czy też „elita” danej wspólnoty prze-nosi na grunt intersubiektywny swojąwłasną subiektywną aksjologię, gro-madząc wokół niej „zwolenników”?Czy także wartości negatywne (nie-nawiść, pogarda, strach) mają mocbudowania wspólnot? Czy istniejetzw. „wartość własna więzi”, dziękiktórej jednostki wchodzące w relacjęwspólnotową wzbogacają się moral-nie o pewien naddatek niedostępnyw istnieniu izolowanym? Wreszcieo jakich wartościach (w sensie moral-nym) może być mowa przy zawiązy-waniu spółki akcyjnej?

    Identyfikacja jednostki z warto-ściami wspólnoty

    Uzgodnienie moralnej tożsamościjednostki z tożsamością wspólnotysamo w sobie nie byłoby dla jednost-ki specjalnie wartościowe, gdybywspólnota nie dawała dodatkowegooparcia w trwaniu przy określonychwartościach, nie mobilizowała doniego, a wreszcie – nie pokazywałanowych dróg, na których owe war-tości mogą się lepiej i właściwiej re-alizować, niż wówczas, gdyby jed-nostka funkcjonowała w izolacji odwspólnoty. Tu jednak powraca wąt-pliwość dotycząca ew. wspólnot bu-dowanych na wartościach negatyw-nych: jeśli przyjąć ich istnienie, owaidentyfikacja z wartościami wspólno-

    ty pogłębiałaby tylko demoralizacjęjej członków.

    Powracające pytanie o wspólno-ty skupione wokół negatywnych war-tości wydaje się czymś więcej niż szu-kaniem dziury w całym. Owa nega-tywność bowiem nie jest przecieżprzez samych członków „wspólnoty”wprost reflektowana – przeciwnie: to,co stanowi dla oceniających obserwa-torów anty-wartość, dla samych za-interesowanych jest po prostu warto-ścią, dobrem, wokół którego się kon-centrują. Wydaje się zatem, żesubiektywne, a nawet intersubiek-tywne warunki budowania wspólno-ty ludzi odwołujących się do okre-ślonej wartości (np. nienawiści dokibiców Legii) i utożsamiających sięz nią, spełniane są tu w takim sa-mym stopniu, jak we wspólnociemiłości. Dopiero surowe oceniają-ce spojrzenie z zewnątrz pozwaladostrzec negatywność, przewrot-ność takiej „wartości”. Ale czykształtująca się wspólnota przejmu-je się takim zewnętrznym, oceniają-cym spojrzeniem? I do kogo miało-by to spojrzenie należeć? Wreszcie,jeśli przyjmiemy do wiadomości, żewspólnota może się kształtować wy-łącznie wokół prawdziwych (tj. mo-ralnie wzniosłych) wartości, w jakisposób zdołamy się ochronić przedpróbami pokrętnego usprawiedliwia-nia wątpliwych wartości (np. niena-wiści rasowej, religijnej) przez wska-zywanie na fakt istnienia silnychwspólnot, które je pielęgnują?

    Część z powyższych pytań znaj-dzie odpowiedź w kolejnych artyku-łach tego numeru. Nie przypadkiemnawiązują one wprost do badań nie-

  • 29

    TEMAT MIESIĄCA

    mieckich fenomenologów – to wła-śnie w tym nurcie z początkiem XXwieku wypracowana została bodajnajpełniejsza i najciekawsza filozofiawspólnoty. Na szczególną uwagę za-sługuje tu niewątpliwie Metafizykawspólnoty Hildebranda, której ob-szerny fragment także znalazł sięw niniejszym numerze (zob. s. 44-70). Powodów wyróżnienia akurattego myśliciela jest kilka: Hildebrandbył nie tylko uczonym, teoretykiem,ale czynnym politycznie oponentem:głoszone przez niego antyhitlerow-skie poglądy kilkakrotnie naraziły gona bezpośrednie zagrożenie życia. Po-nadto w gronie uczniów EdmundaHusserla, niejednokrotnie od niegosłynniejszych, stosunkowo najinten-sywniej poświęcił się zagadnieniuwspólnoty, wypracowując obszernąi kompletną teorię. Wreszcie, co możedziś wydawać się najistotniejsze: znaj-dujemy u Hildebranda wskazówki,pozwalające nam uchwycić prawdzi-wy rdzeń wspólnoty niemieckiej. Po-jawia się więc szansa, że dzięki jegoanalizom zbliżymy się choć trochę dozrozumienia pozytywnego fundamen-tu narodu niemieckiego, a to – byćmoże – będzie miało swój pozytywnyskutek w szukaniu głębszego porozu-mienia z Niemcami.

    Wspólnota solidarna

    Sformułowane wyżej pytania stająsię jeszcze bardziej wyraziste, kiedy

    z uniwersalnego, definicyjnego wy-miaru rozważań o wspólnocie prze-niesiemy je i zaaplikujemy do bardzokonkretnego, modelowego zjawiskawspólnoty, jakim była polska Soli-darność1. Jednym z cudów Solidar-ności – o którym pisze poniżej AdamWorkowski (s. 88-105) – było wy-tworzenie się wspólnoty, w którejróżnica między interesami jednostkia dobrem wspólnym została przeła-mana, w której moc wspólnotowarosła w miarę zwiększania się auto-nomii i autentyczności samych two-rzących ją jednostek. Wydaje się za-tem, że zainicjowana TischnerowskąEtyką solidarności (zob. artykuł Do-brosława Kota, s. 72-87) próba roz-świetlenia fenomenu Solidarności,odszukania warunków możliwościpowstania takiej wspólnoty, możebyć istotnym dopełnieniem teore-tycznych analiz niemieckiej fenome-nologii, a zarazem ważną, bo sięga-jącą istoty, częścią debaty międzyskrajnym indywidualizmem a komu-nitaryzmem. Niniejszy numer „Zna-ku” w całości poświęcony został ta-kiej próbie, choć – czego nie da sięukryć – stanowi ona zaledwie przy-czynek do dalszej dyskusji.

    MICHAŁ BARDEL, ur. 1976, drfilozofii, wykładowca w WyższejSzkole Europejskiej i CollegiumCivitas, p. o. redaktora naczelne-go „Znaku”.

    1 W tekstach filozoficznych podejmujących problem solidarności często nie sposóbodróżnić historycznego fenomenu „Solidarności” od idei Solidarności. W obu wypad-kach stosujemy więc pisownię bez cudzysłowu i wielką literą.

  • 30

    MICHAŁ BARDEL

  • 31

    TEMAT MIESIĄCA

    Czesław Porębski

    Wartości i wspólnoty

    O moment jedności łatwiej wtedy, gdy połączonejakąś więzią wspólnotową osoby znajdą się w poluoddziaływania wartości. Hildebrand uznaje zaogólną prawdę metafizyczną to, że każda prawdzi-wa jedność ma w tle świat wartości i jest jakgdyby refleksem całego tego świata. Na tymwłaśnie polega wartość jedności.

    „Metafizyka wspólnoty”

    Zestawiając „wartości i wspólnoty”, określamy bardzo rozległepole problemowe. Pojawiają się na nim zagadnienia różnej natury,oprócz ściśle aksjologicznych także ontologiczne i antropologiczne.Wiele z tych zagadnień dostrzegł i w interesujący sposób opracowałjeden z przedstawicieli tradycji fenomenologicznej w filozofii euro-pejskiej, uczeń i przyjaciel Maksa Schelera – Dietrich von Hildebrand(1889-1977), który akurat w dziedzinie filozofii wspólnoty podążałzdecydowanie własną drogą.

    Kwestie dotyczące wspólnoty były dla niego szczególnie ważne.Powracał do nich, prowadząc badania w innych zakresach, a także

  • 32

    CZESŁAW PORĘBSKI

    w swojej publicystyce filozoficznej, którą traktował jako oręż walkipolitycznej z narodowym socjalizmem. Od samego początku byłbowiem Hildebrand nieprzejednanym wrogiem Hitlera i jego ruchu,który też od samego początku umieszczał go na swoich listach pro-skrypcyjnych. Uwagi na temat istoty wspólnoty można więc znaleźćwłaściwie w całej, także publicystycznej twórczości Hildebranda1 .

    Tu ograniczymy się do przypomnienia książki, w której Hilde-brand wypowiada się na ten temat najpełniej: Metaphysik der Geme-inschaft („Metafizyka wspólnoty”). Jej pierwsze wydanie ukazało sięw Augsburgu w roku 1930, drugie w Ratyzbonie w roku 1935, a trze-cie – jako tom IV „Dzieł zebranych” – tamże, w roku 1975. Trzebaod razu dodać, że temat „wartości i wspólnoty” jest jednym z cen-tralnych przedmiotów całego dzieła. Poniższe uwagi, streszczając dlaprzykładu kilka ważnych wątków rozważań Hildebranda na ten wła-śnie temat, stanowić mają wprowadzenie, a przede wszystkim za-chętę do lektury całej książki, która, przełożona przed laty przezJuliusza Zychowicza, znajdzie może – chciałoby się mieć nadzieję –swojego polskiego wydawcę i dotrze w końcu do polskiej publicz-ności. Znajomość tez Hildebranda może czytelnikowi polskiemupomóc w zrozumieniu na przykład tego, co jest obiektem sporówo właściwe ujęcie komunitaryzmu.

    Virtus unitiva wartości

    Jak powiedzieliśmy, relacja między wartościami a wspólnotamijest jednym z głównych tematów Metafizyki wspólnoty. Znajduje siętam więc mnóstwo najrozmaitszych tez, wyjaśniających uwag, spo-strzeżeń odnoszących się do tej relacji. Dla uzyskania wstępnej orien-tacji w tym bogactwie treści wystarczy jednak skupić się na kilkunajważniejszych intuicjach, które wyznaczają i organizują główny tokwywodów Hildebranda.

    1 Zob. na temat Josef Seifert (Hg.), Dietrich von Hildebrands Kampf gegen den Natio-nalsozialismus, Universitätsverlag C. Winter, Heidelberg 1998.

  • 33

    TEMAT MIESIĄCA

    Jedna z tych intuicji sprowadza się do przypisania wartościom(pozytywnym) swoistej mocy jednoczenia, którą Hildebrand konse-kwentnie nazywa virtus unitiva.

    Owa jednocząca czy też zespalająca moc wartości daje znać o so-bie już nawet wtedy, gdy ktoś samotnie, w oderwaniu od innychosób, wchodzi w pole oddziaływania wartości. Autentyczny kontaktz wartością niejako otwiera: nie tylko na ową wartość, ale także nainnych. Osoba znajdująca się w zasięgu oddziaływania wartości od-rzuca to wszystko, co izoluje ją od wartości, także tych tkwiącychw innych osobach.

    Hildebrand mówi, że każdy ma w sensie duchowym dwie strony:„zewnętrzną” i „wewnętrzną”. Gdy ktoś jest zamknięty w kręgu cia-snego egoizmu, pychy, próżności, wyniosłości czy powierzchowne-go życia towarzyskiego, wtedy obcuje z innymi tylko w ten sposób,że ujawnia wobec nich ową stronę „zewnętrzną”, „publiczną”, „nawynos”. Prawdziwy kontakt z wartością przebija ten pancerz „stro-ny zewnętrznej” i sprawia, że do głosu może dojść „strona wewnętrz-na”. Niekiedy zmiana taka może, pozornie paradoksalnie, skłaniaćludzi do szukania samotności. Nie jest to jednak wtedy li tylko po-szukiwanie odosobnienia, izolacji, sposobów odgrodzenia się od in-nych. Należy w takim szukaniu samotności dostrzec raczej potrzebęskupienia się na tym, co wewnętrznie ważne, a co ukazując się w świe-tle wartości, każe człowiekowi szukać autentycznej więzi z innymi.

    Ta zespalająca moc wartości ujawnia się jeszcze wyraźniej, gdyw polu oddziaływania wartości znajduje się nie pojedyncza osoba,a jakaś mniejsza lub większa wspólnota osób. Nawet krótkotrwałewspólne doświadczanie oddziaływania wartości pozwala odczuć jed-noczącą moc tej wartości, jak to widać wtedy, gdy zupełnie obcysobie ludzie, przypadkowo zgromadzeni i tworzący tzw. publicznośćznajdą się w obrębie wpływu wartości estetycznych, na przykład dziełamuzycznego.

    Gdy wspólnota jest trwalsza i głębsza, virtus unitiva wartości ujaw-nia się tym wyraźniej. Najdobitniej daje ona znać o sobie we wspól-notach, które Hildebrand nazywa wspólnotami „wynikającymi z na-znaczonego miłością wzajemnego wejrzenia”. Mówiąc inaczej, cho-dzi tutaj o wspólnoty, których podstawą są różne odmiany miłości.

  • 34

    CZESŁAW PORĘBSKI

    Każda wspólnota tego rodzaju ma najpierw podstawę w wartościdostrzeżonej w drugiej osobie. „Zadaniem” każdej wspólnoty ugrun-towanej w miłości jest znalezienie właściwej, tzn. adekwatnej dladanego rodzaju miłości, odpowiedzi na wartość drugiej osoby.

    Wspólnoty takie związane są ze światem wartości także w innysposób: Hildebrand mówi o „zgodnej inkorporacji osób w jednej lubkilku sferach wartości”. Zwrot ten odnosi się do tego obszaru war-tości, który obu osobom jest szczególnie bliski, w którym są niejakoosadzone są „u siebie” i na którym najłatwiej spotkać się ich „nazna-czonym miłością wejrzeniom”. Wspólne uprawianie tego obszaruwywołuje nie tylko ten skutek, że osoby zbliżają się do siebie, gdyżmają ze sobą „wiele wspólnego”, ale i ten, że virtus unitiva sferywartości, w której „inkorporowane” są osoby, ulega spotęgowaniu.Hildebrand dodaje, uściślając, że virtus unitiva danej sfery rośnietym bardziej, im wyższy jest stopień inkorporacji osób w tej sferze,a ponadto im wyższa jest ta sfera wartości; inkorporacja w wyższejsferze wartości pogłębia zespolenie osób.

    Jak wartości pozytywne, ujawniając virtus unitiva, zespalają oso-by we wspólnoty, tak wartości negatywne stają na przeszkodzie zjed-noczeniu, a istniejące wspólnoty osłabiają i rozrywają. Właściwa jestim jakaś virtus divisiva czy virtus disruptiva (Hildebrand nie używatych terminów). Z pozoru może się wydawać, że wspólnota jest w sta-nie zawiązać się także wokół wartości negatywnych: bandy prze-stępców, grupy mafijne czy terrorystyczne zdają się wykazywać wie-le cech charakterystycznych dla wspólnot. „Zbliżenie”, do jakiegodochodzi na gruncie wartości negatywnych, na przykład podzielanejnienawiści, nigdy jednak nie jest autentycznym spotkaniem i zespo-leniem osób, a twory w ten sposób powstałe nigdy nie są autentycz-nymi wspólnotami.

    Wartość wspólnoty

    Pewien rodzaj związku wspólnot z wartościami jest więc oczywi-sty. Wspólnoty stwarzają niejako otoczenie właściwe dla dostrzeżeniapewnych wartości, udzielenia na nie w pełni adekwatnych odpowie-

  • 35

    TEMAT MIESIĄCA

    dzi, a także wzmacniają oddziaływanie na świat osób poszczególnychwartości, całych sfer wartości i wreszcie całego świata wartości.

    Ten ostatni punkt wymaga wyjaśniającego dopowiedzenia. Hilde-brand w takimże samym odniesieniu wszystkich ludzi do całego świa-ta wartości widzi obiektywną podstawę jednej z najważniejszych wspól-not – wspólnoty wszystkich ludzi, ludzkości. Podstawa ta istnieje i wszy-scy ludzie są w niej „inkorporowani”, nawet jeśli subiektywnie nie zdająsobie z tego sprawy. Tak więc, gdyby zdarzyła się taka sytuacja, żecała ludzkość składałaby się z osób, które nic by o sobie nie wiedziały,to jednak ludzkość istniałaby jako wspólnota osób w jednaki sposóbusytuowanych w odniesieniu do świata wartości.

    Można jednak postawić pytanie, czy wspólnota jako taka, a więcnie jako miejsce dostrzegania i realizacji wartości, nie jako środowi-sko, w którym mogą w pełni rozwijać się i nawzajem doceniać różneosoby, lecz właśnie wspólnota jako taka, ma wartość. Czy w samymłączeniu się ludzi we wspólnoty tkwi coś istotnie wartościowego?Hildebrand, by unaocznić sens tego pytania, każe czytelnikowi wy-obrazić sobie świat, w którym istnieją tylko osoby doskonałe, po-wiedzmy, świat złożony z samych tylko świętych, i pyta, która z po-staci tego świata byłaby wartościowsza: czy ta, w której osoby z za-łożenia doskonałe (a więc takie, których na mocy tego założeniazespolenie nie może aksjologicznie wzbogacić) pozostają w izolacji,czy też ta, w której dochodzi do powstania wspólnoty tych osób?Odpowiedź: wartościowszy byłby świat, w którym powstałaby wspól-nota osób doskonałych. Oto argumentacja Hildebranda: Istnieje cośtakiego jak wartość własna więzi. Łatwo to sobie uzmysłowić, jeżeliwyobrazimy sobie parę kochających się osób, które jednak swojejwzajemnej miłości nie ujawniają, pomiędzy którymi nie dochodziwięc do wytworzenia się więzi charakterystycznej dla wspólnotymiłości. Gdy tej sytuacji przeciwstawimy sytuację, w której docho-dzi do wytworzenia takiej więzi, widać, że do ich przeżywanej w sa-motności miłości dochodzi coś obiektywnie wartościowego.

    Ale co właściwie? Na czym polega ta własna wartość więzi?Hildebrand mówi najpierw o tym, że takie wypełnienie przestrzeni

    międzyosobowej dodatkową treścią powstałe dzięki wytworzeniuwięzi jest swego rodzaju realizacją czy „obiektywizacją” najistotniej-

  • 36

    CZESŁAW PORĘBSKI

    szej materii miłości, którą upatruje w dobroci (Güte). Każda wspól-nota, w której pojawiają się jakieś ślady miłości, byłaby więc nosicie-lem tej dodatkowej wartości, właśnie wartości obiektywizacji owejGüte.

    Ażeby dokładniej określić inną składową tego wartościowegonaddatku, który wspólnota jako taka wnosi, Hildebrand odwołujesię do wspomnianego już pojęcia „inkorporacji”. Z chwilą, gdy oso-by inkorporowane w jakiejś sferze wartości spotykają się ze sobą w tejsferze już nie jako pojedyncze osoby, lecz jako wspólnota, oddziały-wanie tej sfery ulega rozszerzeniu i spotęgowaniu: wypełnia ono próczżycia poszczególnych osób także przestrzeń pomiędzy nimi, prze-strzeń publiczną, która też staje się terenem tworzenia dobra. Hilde-brand twierdzi, że można mówić o jak gdyby nowym zwycięstwiedobra, które bierze swój początek w danej sferze wartości.

    Do tego dochodzi inna obiektywna wartość, mianowicie wartośćmomentu jedności. Hildebrand uważa, że w każdej dziedzinie bytujedność jest czymś pierwotnie wartościowym. Takie wartości jakharmonia, porządek czy właściwe uformowanie są pochodne w sto-sunku do wartości jedności. Dotyczy to także osób, jak również ichzwiązków. Dlatego uważamy, że osoby, które cierpią skutkiem roz-proszenia uwagi, zainteresowań i dążeń, potrzebują skupienia, we-wnętrznej „rekolekcji”, o którą łatwiej, gdy osoba taka znajdzie sięw polu oddziaływania wartości. Na płaszczyźnie społecznej podob-nie: o moment jedności łatwiej wtedy, gdy połączone jakąś więziąwspólnotową osoby znajdą się w polu oddziaływania wartości. Hil-debrand uznaje za ogólną prawdę metafizyczną to, że każda praw-dziwa jedność ma w tle świat wartości i jest jak gdyby refleksem ca-łego tego świata. Na tym właśnie polega wartość jedności.

    Więź wspólnotowa ma jeszcze inny rodzaj wartości, który Hilde-brand nazywa bonum: dla osób złączonych we wspólnotę więź razpowstała nabiera różnorakiego aksjologicznego znaczenia. Może byćoparciem i zachętą do trwania przy wartościach dla wspólnoty kon-stytutywnych. Może nieść pociechę w chwilach trudnych i może teżstanowić źródło radości i dodatkowej energii życiowej. Przede wszyst-kim zaś – twierdzi Hildebrand – więź wspólnotowa jest dla osób niązłączonych źródłem szczęścia, inaczej niedostępnym.

  • 37

    TEMAT MIESIĄCA

    Rodzaje wspólnot i zasady ich jedności

    Dotychczasowe uwagi odwoływały się implicite do kilku ważnychtez, które Hildebrand w swojej książce szerzej rozwija i uzasadnia: (1)jest wiele wspólnot, (2) jest wiele rodzajów wspólnot, (3) w odniesie-niu do większości rodzajów wspólnot wartości mają istotne – konsty-tutywne – znaczenie, (4) konstytutywne znaczenie wartości w przy-padku każdego rodzaju wspólnot przedstawia się odmiennie.

    Choć mogą się wydać zupełnie oczywiste, tezy (1) i (2) są wyra-zem pewnego stanowiska, które nie jest bynajmniej powszechnieakceptowane. Teza (1) neguje na przykład pogląd, wedle któregojakaś jedna wspólnota na tyle swoim znaczeniem i wartością przera-sta inne wspólnoty, że są one tylko jak gdyby stopniami do niej pro-wadzącymi i stąd czerpią swoje znaczenie i wartość. W istocie ist-niałaby więc tylko ta jedna szczególnie wartościowa wspólnota. Teza(2) wyklucza natomiast wcale często spotykany pogląd, który głosi,że istnieje jakiś jeden szczególnie ważny wymiar wszystkich różnychwspólnot, który pozwala je sprowadzić niejako do wspólnego mia-nownika i ukazać ich zasadniczą jednorodność.

    Rozwinięcie tez (3) i (4) wypełnia dużą część Metafizyki wspól-noty. Hildebrand zajmuje się tymi kwestiami także w publikowanymw tym numerze rozdziale 12 tej książki. Ograniczymy się zatem dokilku uwag.

    Poszukując fundamentu wspólnot – zasady ich jedności – Hilde-brand powraca do wspólnot szczególnie go interesujących, wspól-not ugruntowanych w miłości. Najpełniejszą postać wspólnoty teosiągają wtedy, gdy kulminują w charakterystycznym dla danegorodzaju miłości zespoleniu dwóch osób. O wspólnotach tego rodza-ju możemy jednak mówić już „wcześniej”, nie dopiero wtedy, gdyosiągają ową kulminację. Kiedy ten moment przekształcenia pewnejrelacji między dwiema osobami nietworzącymi jeszcze wspólnoty wewspólnotę właśnie następuje? Odpowiedź brzmi: już wtedy, gdydochodzi do sytuacji „utożsamienia” własnego życia z życiem dru-giego człowieka, utożsamienia na tyle głębokiego, że bieżące wyda-rzenia obchodzą obie te osoby już nie jako dwa odrębne „ja”, alejako „my”. Wydarzenia życiowe niejako zmieniają adresata: są skie-

  • 38

    CZESŁAW PORĘBSKI

    rowane do owego „my”. To utożsamienie z życiem drugiego musiprzy tym wystąpić po obu stronach.

    Można wskazać co najmniej trzy powody, dla których Hildebrandrozważania nad zasadami jedności wspólnot rozpoczyna od wspólnotugruntowanych w miłości. Pierwszy jest biograficzno-bibliograficznejnatury: Hildebrand przez całe życie zafascynowany był fenomenemmiłości, i to do tego stopnia, że poświęcił mu odrębne obszerne dzie-ło. Dwa pozostałe powody są bardziej rzeczowe. Po pierwsze, Hilde-brand uważał, że w każdej autentycznej wspólnocie, nawet tak odle-głej od klasycznych wspólnot miłości jak spółka akcyjna, jest pewienślad miłości (w przypadku spółki akcyjnej wyrażający się m.in. w sza-cunku dla partnerów i respektowaniu porządku prawnego, w ramachktórego spółka działa). Po drugie, wspólnoty miłości służą Hildebran-dowi jako kontrastujące tło: przez porównanie z nimi widać lepiejswoistość innych wspólnot i jednoczących je zasad.

    Nie wszystkie wspólnoty wymagają na przykład dla ich powsta-nia i trwania niejako osobistego „naznaczonego miłością wejrzenia”.W wypadku wielu rodzajów wspólnot sytuacja taka jest wręcz nie-możliwa. Niektóre wspólnoty nie wymagają nawet wzajemnej zna-jomości członków. Dlatego jakiś rodzaj głębokiego zaangażowania(„utożsamienie”) w istnienie innych osób nie może być jedynym czyn-nikiem „wspólnototwórczym”.

    Jakie to czynniki?

    W wypadku różnego rodzaju wspólnot w grę wchodzą różne czyn-niki. W wypadku stowarzyszeń czynnikami takimi są akty społeczne(w rozumieniu Reinacha) powołujące te stowarzyszenia. Ktoś, ktoodmawia stowarzyszeniom rangi wspólnot i uznaje je za fikcje, niedostrzega performatywnego charakteru aktów społecznych, które,jak np. przyrzeczenie czy zobowiązanie, w istotny sposób modyfi-kują rzeczywistość społeczną. Z drugiej strony Hildebrand nie negu-je tego, że stowarzyszenia są wspólnotami sui generis, szczególnie„bezkrwistymi”, gdyż w ich wypadku związek ze światem wartościjest szczególnie słaby, dla samego zaś ich powstania – nieistotny.

  • 39

    TEMAT MIESIĄCA

    W ten sposób Hildebrand wyznacza niejako spektrum możliwo-ści: od wspólnot ugruntowanych w miłości po owe „bezkrwiste”wspólnoty, jakimi są stowarzyszenia. Pomiędzy nimi mieszczą sięwspólnoty takie, jak krąg życiowy czy ludzkość, a także klasycznewspólnoty rodziny, narodu czy państwa.

    Z interesującego nas w tej chwili punktu widzenia można uznać,że skrajnie przeciwstawne są z jednej strony: ludzkość, a z drugiej –stowarzyszenie i krąg życiowy. Te dwa ostatnie rodzaje wspólnot –jakkolwiek skądinąd bardzo różne: stowarzyszenie jest szczególniesztuczną, krąg życiowy najnaturalniejszą ze wspólnot – mają jednąważną cechę wspólną: dla ich powstania świat wartości nie jest istot-ny. Stowarzyszenie powstaje dzięki właściwie dokonanemu aktowispołecznemu, którego ewentualne związki ze światem wartości (np.przez motywacje uczestników tego aktu) są nieistotne. Moc konsty-tucyjna aktu społecznego tkwi w nim samym, a nie w czymś pozanim. W przypadku kręgu życiowego jest podobnie: jego powstanienie zawiera żadnych odniesień do wartości. Możemy sobie wyobra-zić krąg życiowy, który łączy rozbitków ocalałych z katastrofy na tejsamej bezludnej, ale nadającej się do życia wyspie. Krąg życiowy swepowstanie zawdzięcza więc okolicznościom zewnętrznym, aksjolo-gicznie neutralnym.

    W przypadku ludzkości, jak już o tym była mowa, sprawa przed-stawia się przeciwnie: tu konstytucja wspólnoty następuje przez od-niesienie do całego świata wartości, i to zanim jeszcze pojawią sięjakieś przeżycia i postawy osób, które staną się członkami tej wspól-noty. Tak więc zasadą jedności ludzkości jest obiektywna inkorpora-cja wszystkich ludzi w (cały) świat wartości. Świat wartości jednoczyludzi niejako odgórnie.

    W przypadku tzw. klasycznych wspólnot mamy do czynieniaz różnymi kombinacjami wartości, ich jednoczącego wpływu i in-nych czynników „wspólnototwórczych”. O skomplikowanej współ-grze różnych czynników tworzących razem wspólnotę miłości byłajuż mowa. Osobnym przypadkiem jest wspólnota małżeńska, dlapowstania której nie wystarcza samo „naznaczone miłością wejrze-nie”, ale potrzebny jest szczególny akt społeczny.

    A zatem poza stowarzyszeniami i kręgami życiowymi wspólnotywszystkich pozostałych rodzajów powstają przy jednoczącym

  • 40

    CZESŁAW PORĘBSKI

    współudziale wartości. Wartości nie tylko „współfundują” wspól-notę, ale w czasie jej trwania nadają sens wspólnie podejmowanymwysiłkom. Pozwala to mówić o właściwym danej wspólnocie ob-szarze sensu (Sinnbereich) czy „zakresie treściowym”. Przytoczmyokreślenie tego pojęcia: „Jest to jak gdyby wyraziście uformowany,międzyosobowo realizowany, ujmujący w siebie i »porządkujący«ludzi całościowy gest zwrócony ku wartościom, które »unoszą się«ponad wspólnotą – które ten zakres treściowy poniekąd »wytwo-rzyły« i którym on »służy«”2 .

    Pojęcie to pozwala Hildebrandowi dopełnić jego rozważania nadzasadami jedności wspólnot. W osobnym rozdziale pojawiają sięzwięzłe formuły określające zakresy treściowe podstawowych rodza-jów wspólnot. Ludzkość jest określona jako w wspólnota tych wszyst-kich, którzy obiektywnie i formalnie w ten sam sposób przyporząd-kowani są światu wartości. Rodzina to klasyczna wieloosobowawspólnota miłości i życia. Naród jest wspólnotą kultury. Dla zakre-su treściowego państwa charakterystyczne jest to, że jest najważniej-szym prawnym ujęciem bonum commune. Krąg życiowy określa sięjako wspólnotę zewnętrznej solidarności życiowej, zaś stowarzysze-nie jako wspólnotę wyłącznie formalną.

    Czy istnieje jedna hierarchia wartości wspólnot?

    Na pytanie o to, czy istnieje jedna hierarchia wartości wspólnot,często udziela się odpowiedzi pozytywnej. Przekonanie, że taka hie-rarchia istnieje, jest częścią szerszego poglądu, wedle którego istnie-je prosta zależność między wartością wspólnoty a jakimś jej jednymłatwo uchwytnym wymiarem. Wymiarem takim może być na przy-kład sam czysto ilościowy zakres wspólnoty. Powiada się wtedy, żewspólnoty mniejsze są też mniej wartościowe i dlatego interes rodzi-ny musi być podporządkowany interesowi plemienia, interes ple-mienia – interesowi narodu, interes narodu – interesowi ludzkości.

    2 Dietrich von Hildebrand, Metaphysik der Gemeinschaft, Regensburg 1975, s. 158(przekład Juliusza Zychowicza).

  • 41

    TEMAT MIESIĄCA

    Przeciwko takiej koncepcji Hildebrand zgłasza wiele zastrzeżeń.Zwraca uwagę m.in. na to, że do istoty licznych, bardzo wartościo-wych wspólnot należy to, że mogą one obejmować tylko niewieleosób. Takimi wspólnotami są na przykład dwuosobowe wspólnotymiłości czy wspólnoty rodzinne. I nie jest bynajmniej tak, że warto-ści realizowane w tych wspólnotach są obiektywnie mniej ważne odwartości realizowanych, dla przykładu, przez liczące bardzo wieluczłonków stowarzyszenia.

    Pewna wersja tej koncepcji zwraca uwagę na to, że w przeciwień-stwie do „prywatnego” charakteru małych wspólnot, wspólnoty roz-leglejsze ogniskują się wokół spraw „publicznych”, powszechnych,a przez to bardziej wartościowych. I tę wersję Hildebrand odrzuca,twierdząc, że we wspólnotach mniejszych chodzi tak samo o dobraabsolutne, jak we wspólnotach większych. Dobra osiągalne we wspól-notach większych, które jakoby zawierają w sobie wspólnoty mniej-sze, nie pokrywają się ze sobą. Już w samym wyobrażeniu, że wspól-noty większe obejmują niejako w całości wspólnoty mniejsze, tkwibowiem zasadniczy błąd. Błąd ten nie pozwala niektórym dostrzec,że na przykład wspólnota rodzinna, i tylko ona, otwiera dostęp dotakich sfer wartości, które w ogóle nie wchodzą w zakres tematycz-ny państwa.

    Podobnie mylny jest pogląd, który decydującego o wartości wy-miaru wspólnoty upatruje w jej trwałości: im trwalsza wspólnota,tym miałaby być bardziej wartościowa. Pogląd taki miałby i tę absur-dalną konsekwencję, że wartość długo istniejącej spółki akcyjnej trzebaby w hierarchii wartości wspólnot umieścić wyżej