Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła...

30
1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne miej- sce. Dlaczego? Trudno tak naprawdę powiedzieć. Nie powinniśmy dać się nabrać na takie stereotypowe sądy, bo przecież inne podobne „niebezpieczne” tereny jak Ukraina lub Rumunia eksplorujemy od dawna i włos nam z głowy nigdy nie spadł. Inna sprawa, że przez wiele lat omijaliśmy tę część Europy, nie licząc studenckich wypadów do Bułgarii, ale kiedy to było? Dopiero dwa lata temu podczas pobytu w Czarnogórze zajechaliśmy dosłownie na parę godzin do leżącego na północy Alba- nii miasta Szkodra (Shkodër) i od razu wiedzieliśmy, że jak najszybciej musimy tu wrócić. Klimat ogólnego rozgardiaszu, harmidru, nieuporządkowanego na pozór ruchu drogowego, kafejek, przyjaznych ludzi, zachęcił nas do podjęcia wyprawy. Rok temu się nie udało. Na 2014 zaplanowaliśmy więc wyjazd, z założenia ce- lując w termin czerwcowy — bo upały jeszcze nie są wielkie, a dzień długi. Jak zawsze własnym samochodem, tym razem jednak nie sami. Towarzyszyły nam Ania i Marzena, doświadczone turystki i obieżyświaty. Zjeździły i schodziły kawał świata, ale do Albanii wybierały się pierwszy raz. Nie uzgadnialiśmy dokładnie miejsc noclegów (poza miejscami w drodze do- jazdowej do Albanii, które zostały zarezerwowane przez internet), ale mieliśmy przemyślaną z gruntu trasę zwiedzania. Więcej uwagi postanowiliśmy poświęcić południowej części Albanii i — trochę niestety — dość szybko zrezygnowaliśmy z planów jakichkolwiek górskich wycieczek. Podczas tak krótkiego (tylko 12 dni na miejscu) wyjazdu nie dałoby się wszystkiego ze sobą pogodzić. Wyruszyliśmy w sobotę 14 czerwca. Dwa dni zajął nam dojazd do leżącej na granicy macedońsko-albańskiej Ochrydy, z jednym noclegiem po drodze, koło serb- skiej Suboticy. Mimo że odległość jest spora (prawie 2000 km), podróż, głównie au- tostradami, była spokojna. Kolejno przejechaliśmy przez Czechy, skrawek Słowacji, Węgry, całą Serbię wzdłuż (najdłuższy i najnudniejszy fragment drogi) i Macedo- nię. Jedynie ostatni odcinek w Macedonii od Tetova do Ochrydy miał górski cha- rakter.

Transcript of Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła...

Page 1: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

1

Albania

Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola)

Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne miej-

sce. Dlaczego? Trudno tak naprawdę powiedzieć. Nie powinniśmy dać się nabrać

na takie stereotypowe sądy, bo przecież inne podobne „niebezpieczne” tereny jak

Ukraina lub Rumunia eksplorujemy od dawna i włos nam z głowy nigdy nie spadł.

Inna sprawa, że przez wiele lat omijaliśmy tę część Europy, nie licząc studenckich

wypadów do Bułgarii, ale kiedy to było? Dopiero dwa lata temu podczas pobytu w

Czarnogórze zajechaliśmy dosłownie na parę godzin do leżącego na północy Alba-

nii miasta Szkodra (Shkodër) i od razu wiedzieliśmy, że jak najszybciej musimy tu

wrócić. Klimat ogólnego rozgardiaszu, harmidru, nieuporządkowanego na pozór

ruchu drogowego, kafejek, przyjaznych ludzi, zachęcił nas do podjęcia wyprawy.

Rok temu się nie udało. Na 2014 zaplanowaliśmy więc wyjazd, z założenia ce-

lując w termin czerwcowy — bo upały jeszcze nie są wielkie, a dzień długi. Jak

zawsze własnym samochodem, tym razem jednak nie sami. Towarzyszyły nam

Ania i Marzena, doświadczone turystki i obieżyświaty. Zjeździły i schodziły kawał

świata, ale do Albanii wybierały się pierwszy raz.

Nie uzgadnialiśmy dokładnie miejsc noclegów (poza miejscami w drodze do-

jazdowej do Albanii, które zostały zarezerwowane przez internet), ale mieliśmy

przemyślaną z gruntu trasę zwiedzania. Więcej uwagi postanowiliśmy poświęcić

południowej części Albanii i — trochę niestety — dość szybko zrezygnowaliśmy z

planów jakichkolwiek górskich wycieczek. Podczas tak krótkiego (tylko 12 dni na

miejscu) wyjazdu nie dałoby się wszystkiego ze sobą pogodzić.

Wyruszyliśmy w sobotę 14 czerwca. Dwa dni zajął nam dojazd do leżącej na

granicy macedońsko-albańskiej Ochrydy, z jednym noclegiem po drodze, koło serb-

skiej Suboticy. Mimo że odległość jest spora (prawie 2000 km), podróż, głównie au-

tostradami, była spokojna. Kolejno przejechaliśmy przez Czechy, skrawek Słowacji,

Węgry, całą Serbię wzdłuż (najdłuższy i najnudniejszy fragment drogi) i Macedo-

nię. Jedynie ostatni odcinek w Macedonii od Tetova do Ochrydy miał górski cha-

rakter.

Page 2: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

2

Ochryda i wschodnia Macedonia to miejsce, do którego na pewno warto poje-

chać zarówno z uwagi na okoliczne zabytki, jak i piękne góry po obu stronach gra-

nicy. A dodatkowa atrakcja to samo Jezioro Ochrydzkie - jedno z najpiękniejszych

na Bałkanach.

W poniedziałek 16 czerw-

ca wyjechaliśmy z Ochrydy w

kierunku granicy albańskiej,

ale jeszcze w Macedonii za-

trzymaliśmy się na dłużej w

tzw. Muzeum Na Wodzie.

Owo muzeum to odrestauro-

wana starożytna wioska, zbu-

dowana na palach przy brzegu

Jeziora Ochrydzkiego. Na

drewnianej platformie stoi kil-

kanaście glinianych domów

krytych strzechą. Większość to

typowe chaty mieszkalne. Pie-

czołowicie odtworzono wnę-

trza — ile można zrobić użytecznych przedmiotów, korzystając z drewna, sitowia

i gliny! A jednocześnie jak niewiele przedmiotów jest tak naprawdę potrzebne czło-

wiekowi do życia!

Obok na wyniesieniu wyeksponowano mury dawnej twierdzy z pięknym wi-

dokiem na całe jezioro i zachodni albański brzeg. Zabawiliśmy w muzeum całkiem

długo, a to jeszcze nie był koniec atrakcji po macedońskiej stronie. Na samej granicy

bowiem leży cerkiew św. Nauma, miejsce licznych pielgrzymek i wycieczek. Wi-

dać, że byliśmy przed sezonem, a komercjalizacja miejsca jest procesem ledwo co

rozpoczętym. Pachnące świeżością kramy z pamiątkami, nowe trotuary — wszyst-

ko to przyczajone czekało na początek sezonu. Co tu się musi dziać w lipcowy

weekend? Sama cerkiew urocza, a dodatkiem do zabytku są pawie (ponoć groźne,

są ostrzeżenia), które nie tylko obsiadają trawniki i chodniki, ale bez żenady ładują

się na dach zabytku.

Od św. Nauma do Albanii już chwila. Przejście graniczne senne i puste. Wbrew

hiobowym zapowiedziom, ile to czasu spędzimy na granicy, przejazd zajął nam do-

słownie parę minut. Po paru kilometrach wjechaliśmy do miasta Pogradec.

W Pogradecu kupiliśmy tylko miejscową walutę (leki). Wjechaliśmy śmiało do

centrum, w wir aut i rowerów. Miasto nieduże, ale ruchliwe i tłoczne. Znaleźliśmy

zagłębie kantorowe i bezpiecznie, w cywilizowanych warunkach, po dobrym kur-

sie dokonaliśmy wymiany. Jeszcze tylko pierwsze tankowanie i w drogę. Cel na

dziś — Korcza (Korçë) i nocleg gdzieś po drodze. Gdzie? To się jeszcze okaże.

No dobrze, ale jak znaleźć drogę i jaka ona będzie? Naczytaliśmy się, nasłucha-

liśmy o drogach, które — nawet główne — są tak złe, że nie przejedzie nimi samo-

Muzeum Na Wodzie

Page 3: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

3

chód inny niż terenowy lub

chociaż z napędem na cztery

koła (nie dysponujemy ta-

kim), że jedzie się bardzo

wolno, że dużo dziur… Dro-

ga, którą planowaliśmy na

początek, to przejazd wzdłuż

wschodniej granicy Albanii

na południe. Według prze-

wodników — droga trudna,

ale przejezdna. Trochę się

uspokoiłem jeszcze w War-

szawie, gdy obejrzałem trasę

na Google Maps — wygląda-

ło na to, że wszędzie jest as-

falt, a że gdzieś będą dziury

— no cóż, bywa.

A propos mapy — jeszcze w Polsce trafiłem na świetną mapę Albanii, dokład-

ną, szczegółową. I nie było to żaden Michelin lub Adac, ale dzieło firmy Vector.

Vector to albańskie wydawnictwo kartograficzne. Mapa okazała się bardzo przy-

datna i naprawdę wiernie oddawała to, co zastaliśmy w terenie.

Wyjechaliśmy z Pogradeca… nową, szeroką, równą drogą z dobrymi oznacze-

niami. Ruch niewielki, pojazdy wszelkiej maści, od nowych beemwic po rachitycz-

ne trzykołowce, konne dwukółki i osiołki.

Zgłodnieliśmy. Pora na pierwsze spotkanie z albańską kuchnią. Bez namysłu

zatrzymaliśmy się przy pierwszej lepszej knajpce przy drodze. Nie było lekko —

pan kelner po angielsku nie znał ani słowa, a my po albańsku raczej słabo. Pomogły

rozmówki: pokazaliśmy po

prostu panu listę dań, padło

na baraninę. Smacznie i tanio.

Korcza to pierwszy punkt

dłuższego postoju. Jako atrak-

cję reklamowano tutejszy ba-

zar. Przyjechaliśmy do miasta

dość późno (około trzeciej),

stoiska już zwijały się, ale to

może i lepiej, bo można było

dostrzec zabudowę rynku. Tu

czas się jeszcze zatrzymał,

choć w jednym miejscu po-

wstało coś na kształt nowocze-

snego małego centrum han-

Cerkiew św. Nauma

Na bazarze w Korczy

Page 4: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

4

dlowego. Klimat bazaru — stragany z mydłem i powidłem, sporo chińszczyzny,

nieco warzyw (choć na to za późna pora dnia), rozprawiające o czymś kobiety,

dzieci zainteresowane turystami i z chęcią pozujące do zdjęć. Rozpostarte w wą-

skich uliczkach płachty osłaniające stragany przed słońcem. Plac, po którym co i

rusz przemykał kupiec zwijający towar. Pojazdy najróżniejszego typu, standardu i

wieku. Plac otaczały niewysokie, nie więcej niż dwupiętrowe rozpadające się ka-

mienice.

Taką pierwszą zobaczyliśmy Albanię i przez cały dalszy pobyt nie natrafiliśmy

na podobne miejsce. Kraj się rozbudowuje i przekształca, im bliżej południa i mo-

rza, tym jest bardziej „europejsko”, cokolwiek by to nie znaczyło. Pewnie i Korczę

dotknie ta zmiana, ku radości mieszkańców, ale czy uda im się zachować swoją toż-

samość? Można się tylko domyślać, jak było tu parę lat wcześniej. I żałować, że

przyjechało się tak późno. Przypomina się od razu bazar w Kosowie na Ukrainie.

Bywałem tam parę razy i w ciągu paru lat nastrój prysł. Zrobiło się z niego zatopio-

ne w powszechnej nijakości targowisko bez wyrazu. Pewnie za parę lat zamiast te-

go pobudują i w Kosowie, i w Korczy centrum ze stali i szkła, wydzielą boksy,

wstawią kasy fiskalne… Zresztą poza straganami teraz już w Albanii fiskalizacja

jest powszechna, niewiele ustępuje w swoim formalizmie temu, co spotykamy

w Polsce.

W Korczy do zobaczenia jest jeszcze jeden z najstarszych meczetów w regionie.

Zabytek jest aktualnie remontowany. Trudno nawet do niego było podejść, bo na-

prawiano chodnik przed wejściem. Próbowaliśmy robić zdjęcia, ale roboty nieco

zakłócały widok. Natychmiast zjawił się kierownik, nakazał robotnikom odsunąć

się, aby turysta (czyli my) mógł zrobić zdjęcie. Po czym zaprosił nas do środka

i bardzo dobrą angielszczyzną opowiedział o zabytku. Warto było jak najszybciej

przyswoić sobie słowo faleminderit, co oznacza „dziękuję”. To słowo, naprawdę czę-

sto będzie przez nas używane

i niejednokrotnie spowoduje

zmianę nastawienia tubylców

do nas — bądź co bądź na

pierwszy rzut oka widać, że

obcych.

Droga z Korczy na południe

już nie była może taka nowa

i równa jak poprzedni odci-

nek, ale i tak nic nie można jej

zarzucić. Asfalt nienowy, cza-

sami zdarzały się łaty, lecz

spektakularnych dziur nie

było żadnych. Za to widoki

przepyszne. Stawaliśmy kilka

razy na sesje fotograficzne, Gdzieś między Korczą a Erseke

Page 5: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

5

zatrzymaliśmy się po drodze na chwilę w sennym miasteczku Ersekë, zbliżał się

wieczór, a więc czas na pierwszy nocleg. Na mapie było zaznaczony kemping po

drodze, więc może tam? Z lekkim powątpiewaniem pojechaliśmy na spotkanie

przygody. Znowu po drodze były malownicze podjazdy i serpentyny, ale wystar-

czająco szerokie i zabezpieczo-

ne. A cóż się w końcu okazało?

W miejscu oznaczonym, w le-

śnej dolinie, nad potokiem za-

staliśmy uroczy kemping,

miejsce na namioty, kilka

domków (jeden wynajęliśmy),

miłą obsługę i hodowlę pstrą-

gów. Pstrągi na kolację? Pro-

szę bardzo — siatka z cztere-

ma szamocącymi się rybami

zniknęła w kuchni, za chwilę

na stole pojawiło się dobre wi-

no i piwo (Korcza, Tirana —

dwa najlepsze browary), za

nimi pstrągi z grilla, paluszki

lizać. I tak minął dzień pierw-

szy. Albania jeżeli nas zasko-

czyła, to tylko i wyłącznie po-

zytywnie. I tak było już do

końca z naprawdę bardzo nie-

licznymi i drobnymi wyjątka-

mi.

Wtorek 17 czerwca to kon-

tynuacja podróży przez połu-

dniowo-wschodnią Albanię.

Dojechaliśmy do przycupnię-

tego na zboczu góry małego

miasteczka Leskovik (już bar-

dzo niedaleko greckiej grani-

cy), z którego pięknym kanio-

nem Çarshovë zjechaliśmy w szeroką dolinę rzeki Vjosë. Niestety trochę w tym cza-

sie padało i nie zrobiliśmy tylu ładnych zdjęć, na ile mielibyśmy ochotę.

Droga skręciła na zachód, w kierunku miejscowości Përmet. Po drodze przysta-

nek przy spiczastym pagórku z pięknym widokiem na rzekę. I na autobus z czeski-

mi turystami, który był uruchamiany… na pych przez dwóch dżentelmenów z to-

warzyszącego wycieczce busika ze znamiennym napisem „Servizni bus”. Serwis,

jak się okazało niebawem, był pełen, bo na kolejnym postoju zastaliśmy owych spe-

Widoczek z drogi

Dolina rzeki Vjosë

Page 6: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

6

cjalistów ds. pchania szykujących w plenerze dla pasażerów autokaru polowy

obiad!

A spotkaliśmy ich przy gorących źródłach, do których trzeba było parę kilome-

trów zboczyć z głównej drogi. W miejscu, w którym wydawało nam się, że to już,

zatrzymaliśmy się koło pasterza w stroju niedbałym. Na zadane prymitywną al-

bańszczyzną pytanie typu „Kali chcieć droga źródła” omiótł nas tylko wzrokiem

i odrzekł: „speak English!” po

czym wytłumaczył po angiel-

sku co i jak. A droga opisy-

wana w przewodnikach jako

„szutrowa, ale możliwa do

przebycia” okazała się nowa i

równa jak stół.

Gorące źródła (w zasadzie

tylko ciepłe) i specjalna sa-

dzawka do moczenia nieomal

nie wystąpiły z brzegów pod

wpływem zanurzonych ciał

czeskiej wycieczki. Zajęliśmy

się więc głównie pozostałymi

atrakcjami, czyli kamiennym

tureckim mostem oraz kanio-

nem, który w tym miejscu się

kończył. Kanion był bardzo polecany przez bywalców, jednak poziom wody był za

wysoki, aby pozwolić na penetrację. Pozostał tylko ogólny obraz. Zadawaliśmy so-

bie tylko pytanie, ile jeszcze owe źródła i kanion przetrwają bez spa, restauracji i

hoteli…

Potem Përmet. Wjechaliśmy do miasta bez celu, ot tak, aby zaliczyć pobyt i coś

przekąsić, bo czas był ku temu. Miasto raczej nijakie, senne i mało ciekawe. Gastro-

nomia też nas nie oszołomiła. Zrobiliśmy więc jedynie nieco zakupów spożyw-

czych, a ja zachęcony znakiem informacji turystycznej zaszedłem do biura. Zosta-

łem mile przyjęty, opowiedziano mi dokładnie, co jeszcze mogę w okolicy zoba-

czyć, a na koniec wręczono mi grubą książkę z opisem atrakcji w dolinie rzeki Vjosë

z bardzo ładnymi zdjęciami. Książka oczywiście wydana w ramach realizacji unij-

nego projektu transgranicznej współpracy albańsko-greckiej. Nota bene Unia już

teraz dotuje Albanię w wielu przedsięwzięciach infrastrukturalnych i kulturalnych.

Niedaleko Përmetu jest miejscowość Kosinë. Wg informacji z przewodników

(a mieliśmy ich cztery różne, po jednym na osobę) znajduje się tam XII-wieczna cer-

kiew. Trzeba było zjechać z głównej drogi i podjechać dość stromą drogą do wsi,

gdzie zostaliśmy natychmiast zaatakowani przez serdeczną, wylewną panią, która

w mig się zakręciła i porwała na 15 minut Anię. Panie wróciły w towarzystwie cer-

kiewnej, cerkiew została otworzona, a my wysłuchaliśmy opowieści o chorobie no-

Kamienny osmański most

Page 7: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

7

wotworowej. I tak się to w

kolejnych miejscach Albanii

powtarzało. Blisko atrakcji

turystycznych ktoś oferował

pomoc. Po kilku minutach

schodziło się na choroby i na

to, że potrzebne są pienią-

dze… Dalszy ciąg znacie,

prawda? Tu jeszcze nie byli-

śmy wprawni, więc nawet

dość szczodrze obdarzyli-

śmy skądinąd serdeczną i

być może naprawdę potrze-

bującą panią.

W drodze do Gjirokastër zajechaliśmy dosłownie na chwilę do Tepelenë. Jest tu

największy turecki zamek wybudowany przez Ali Paszę. U bram miasta Ali spo-

gląda na przechodniów z niewysokiego postumentu, leży w pozycji swobodnej, wi-

dać, że wyluzowany i że jest na swoim. Sam zamek to tylko mury, w środku są re-

gularnie zamieszkane domy i ogrody. A na murach tablica ku pamięci pobytu sław-

nego człowieka. Xhorxh mu było na imię. Coś komuś coś to mówi? To przecież pro-

ste. Xhorxh to Dżordż. W albańskim obce nazwy pisze się, tak jak słyszy. A że xh to

dż, przecież każdy wie… Tak samo, że q to ć, x to dz itd. Z tą wiedzą już dużo ła-

twiej wypowiedzieć Shqiperia — taka jest nazwa kraju, w którym przebywaliśmy.

Szciperia brzmi całkiem miło, a dla polskiego aparatu mowy nawet nie jest trudna

do wymówienia. No dobrze, a jeszcze co z tym Xhorxhem? Miał jakieś nazwisko?

Owszem, Bajron. Tak, tak, to ten lord Byron. Tu przebywał jesienią 1809 roku, tu

znajdował natchnienie.

Przed nami już Gjirokastër. Przed miastem doganiamy znany nam czeski auto-

bus. Zapewne też jedzie do głównego placu, z którego należy rozpoczynać wę-

drówkę po mieście i dalej nie pchać się samochodem, bo podobno są tam wąskie

i strome uliczki starego miasta… E tam, nie pchać. Nie pojechaliśmy za autobusem,

frajerzy nie jesteśmy. W przewodniku pisali, że należy w prawo, prosto, jeszcze raz

w prawo itd. No to jedziemy. Trochę pobłądziliśmy, ale finalnie zajechaliśmy do

owego placu… zjeżdżając wąskimi i stromymi uliczkami od góry. Zgodnie z naszy-

mi zwyczajami i upodobaniami. Jeżeli można do jakiegoś miejsca wejść lub doje-

chać od tyłu, tak w naszym przypadku będzie.

Starówka w Gjirokastër nie jest spora. Po niewielkim posiłku (w knajpie wska-

zanej w przewodniku) udaliśmy się na główne skrzyżowanie i zaczęliśmy rozpyty-

wać się o nocleg. Ktoś nam coś pokazał, dokądś nawet Ania z Marzeną się udały.

Przy jednym ze sklepów z pamiątkami zagadnęła nas właścicielka, młoda dziew-

czyna. Bardzo szybko zaprowadziła nas dosłownie parę kroków dalej do mieszka-

Kosinë, cerkiew

Page 8: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

8

nia, które właściciel zgodził

się nam wynająć na dwie no-

ce. Poszło szybko i komforto-

wo.

A owa sprzedawczyni

(Jonida, jak się potem okaza-

ło), po dwóch dniach była już

naszą dobrą znajomą. Obku-

piliśmy się u niej w różne do-

bra i pamiątki, pomogła nam

przegrać karty SD na przeno-

śny dysk, udzieliła kilku cen-

nych porad na dalszą podróż.

Z jej mamą (właścicielką in-

nego sklepu naprzeciwko)

ucięliśmy sobie pogawędkę o albańskiej muzyce polifonicznej (po winie rozmawia-

ło się szczególnie wartko). Jonida to również pilotka wycieczek i organizatorka tu-

rystycznych wydarzeń w Gjirokastër. Polecamy, a adres kontaktowy posiadamy

(jak to bywa w świecie, najlepszy przez facebooka).

Atrakcje Gjirokastër to starówka z wąskimi uliczkami, kilka ciekawych muze-

ów i górujący nad miastem turecki zamek. Cały kolejny dzień (a była to środa,

18 czerwca) snuliśmy się po mieście. Zamek i pomieszczenia wojskowe to ogromna

przestrzeń, częściowo zawalona lub nieodgruzowana. Ciekawostką jest tunel dla

pieszych, prowadzący pod warownią na drugą stronę zamkowej góry. Przez cen-

tralny punkt starówki, skrzyżowanie stromych dość ciasnych brukowanych ulic,

przejeżdżają nie tylko samochody, ale i rozklekotane autobusy miejskie, bo do gór-

nych części miasta nie ma po prostu innej drogi. I te autobusy oraz samochody wy-

mijają się na tych wąskich

uliczkach jak im wygodnie,

raz z lewej, raz z prawej stro-

ny. Obserwowaliśmy te ma-

newry z dużą ciekawością po-

dziwiając umiejętności i dużą

wprawę kierowców.

Staraliśmy się odwiedzić

jak najwięcej kawiarenek i ba-

rów (największą radość spra-

wił bar Kurveleshi, a nazwa po-

chodzi od jednego z okolicz-

nych grzbietów górskich), zaj-

rzeliśmy do prywatnego mu-

zeum etnograficznego (tzw.

Zamek w Gjirokastër

Główne skrzyżowanie na starówce

Page 9: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

9

dom Zekate) i podobnej w wy-

razie miejskiej placówki (tu cie-

kawostka: w tym domu młode

lata spędził dyktator Enver

Hodża), spacerowaliśmy do-

kładnie i niespiesznie. Bo tak

też i tam żyją ludzie. Od rana

do wieczora. W kafejkach jest

już dość ludno po szóstej rano,

a przed północą niespecjalnie

widać, aby miasto miało zaraz

iść spać.

I jeszcze przy Gjirokastër

parę słów a propos bezpieczeń-

stwa w Albanii. Tak się zdarzy-

ło, że zostawiłem na całą pra-

wie dobę na oścież otwarte ok-

no w aucie. Auto stało na ulicy,

a okno kusiło przechodniów.

Nie zginęło z samochodu nic.

Według prawie wszystkich

przewodników Albania to jed-

no z najbezpieczniejszych

miejsc w Europie, choć oczywi-

ście nikomu nie polecam zosta-

wiania samochodu w takim sta-

nie.

Czwartek 19 czerwca to prze-

jazd nad morze w okolice Bu-

trint. Najpierw jednak wspi-

naczka (znowu piękna no-

wiutka droga) do siedziby

Pyrrusa (tego samego, co

zwyciężył, ale nic z tego nie

miał), czyli starożytnego mia-

sta Antigonea. Dojechaliśmy

do ruin w deszczu, a w ostat-

niej chwili przed kolejną ule-

wą wróciliśmy do auta.

W prawie dwugodzinnej

przerwie między ulewami, w

ładnym słońcu i przy cieka-

wym świetle obeszliśmy spo-

Uliczka w Gjirokastër

Antigonea

Page 10: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

10

ry obszar, na którym wciąż

archeologowie coś wykopują.

Na razie wyłuskali spod ziemi

nieco kolumn i sporo funda-

mentów starożytnych budyn-

ków. Atrakcja to największa

może nie była, ale widok na

Gjirokastër i okoliczne góry

sam w sobie wart był wyciecz-

ki.

Pojechaliśmy w kierunku

granicy greckiej, przekraczając

dwa razy kordony policyjne —

szukali jakichś bandziorów.

Nasze lica nie wzbudzały po-

dejrzeń.

I znów wspinaczka ku następnej przełęczy, i znów obawa czy droga, którą da-

lej mamy jechać, będzie wystarczającej jakości. Oczywiście była, a wiodła do kolej-

nego obowiązkowego punktu na trasie wycieczki — tzw. Błękitnego Oka. Jest to cud

natury. Z wielkiego, głębokiego na pięćdziesiąt metrów wywierzyska wybija potęż-

ne źródło. Kolor wody jest nienaturalnie błękitny, a źródło jest tak silne, że wypły-

wa zeń regularna szeroka rzeka. Woda jest krystalicznie czysta, dno mimo znacznej

głębokości doskonale widoczne. Do tego jeszcze niebieskoskrzydłe ważki, kompo-

nujące się idealnie z otoczeniem. Na razie w okolicach źródła jest jeszcze sielsko,

tylko dwie knajpki, żadnych większych komercyjnych przedsięwzięć. Spieszcie się

zatem odwiedzić to miejsce!

A teraz będzie opowieść o tym, jak czworo inżynierów nie poradziło sobie

z jedną bramą.

W przewodniku stoi, że na

trasie naszej wycieczki koło

wioski Mesopotam jest śre-

dniowieczny klasztor. Znaleź-

liśmy go, a jakże. Zaparkowa-

liśmy pod bramą. Ta jednak

była zamknięta, nie dała się

uchylić ani do się, ani od się.

Cóż, postanowiliśmy obejść

dość duży ogrodzony teren,

może jakaś dziura, może furt-

ka? Prawie zwątpiliśmy, gdy

na samym końcu ogrodzenia

była prymitywna bramka. We-

Błękitne Oko

Wnętrze monastyru w Mesopotam

Page 11: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

11

szliśmy na teren, cerkiew niebrzydka. Nieopodal w cieniu drzewa drzemał opie-

kun, obudzony wydał bilety, otworzył, w środku niewiele widać z powodu remon-

tu. Wszędzie rusztowania między którymi czasami trudno było się przecisnąć. Do-

tarliśmy do opisywanych w przewodniku fresków w prezbiterium. Robiliśmy

zdjęcia trochę na ślepo zakładając, ze obejrzymy sobie freski na zdjęciach, bo w rea-

lu było ciemno i ciasno. Po czym tą samą drogą przez wyszukaną furtkę wróciliśmy

do auta, stojącego pod bramą. A brama ma… zaraz, kółka? Może wystarczy… od-

sunąć, a nie uchylać? Wystarczyło! Ale my znów woleliśmy „od tyłu”.

Już niedaleko było do Saran-

dy, tętniącego życiem kurortu

nad Morzem Jońskim. Przeje-

chaliśmy miasto dość szybko,

bo widok takiego nagroma-

dzenia pensjonatów, hoteli

i apartamentowców, w więk-

szości w budowie, jeszcze

pachnących farbą, nie nastra-

jał nomen omen budująco.

Pojechaliśmy nieco na połu-

dnie, do małej mieściny Ksa-

mil. Kiedyś to była skromna

rybacka osada, ale zaraza ko-

mercji dotarła też i tu. Korzy-

stając z dobrodziejstw nowo-

czesności znaleźliśmy nocleg w pierwszym napotkanym pensjonacie i udaliśmy się

na pobliską plażę, z której jak na dłoni widać grecką wyspę Korfu. Tu daliśmy Joli

się wykąpać przed nadciągającą burzą. Powłóczyliśmy się trochę po mieście, od-

wiedziliśmy jeszcze raz morskie wybrzeże i zjedliśmy kolację (niestety dla mnie

skończyła się ona lekkim zatruciem — podejrzewam całkiem z pozoru smaczną do-

radę).

Piątek 20 czerwca to przede wszystkim Butrint. Obok Apolonii największa al-

bańska starożytna atrakcja. Położona na półwyspie wrzynającym się w słono-

słodkie jezioro także zwane Butrint, zaledwie kilometr od morza i niewiele dalej od

terytorium Grecji. Dobrze zachowany amfiteatr, ruiny świątyń, łaźni, twierdzy. Na

końcu jeszcze muzeum. Zwiedzania na prawie cztery godziny, W amfiteatrze mieli-

śmy jedyną w swoim rodzaju okazję obejrzeć prawie przedstawienie. Francuski tu-

rysta w ramach zabawy odegrał zabawną scenkę rodem z antycznej sztuki. Za wie-

le nie zrozumieliśmy, ale przekonaliśmy się, jak świetnie rozchodzi się głos. Nawet

szept było słychać dokładnie w najodleglejszych rzędach.

Butrint słynie z pięknych mozaik, które zachowały się na podłogach dawnych

budynków. Niestety, na co dzień są one przykryte folią i przysypane żwirkiem. Jak

się potem doczytaliśmy, odkrywane do podziwiania przez turystów są raz na kilka

Plaża w Ksamil

Page 12: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

12

lat. Niestety nie był to ten

czas i mogliśmy je oglądać

jedynie na wątpliwej jakości

fotografiach umieszczonych

przy ważniejszych obiektach.

Osiągnęliśmy najbardziej po-

łudniowy punkt naszej po-

dróży po Albanii. Teraz bę-

dziemy posuwać się na pół-

noc — najpierw powoli, nie-

spiesznie, nadmorską drogą

przez tzw. Albańską Rivierę.

Ominęliśmy tym razem Sa-

randę, błądząc nieco. Później

zatrzymywaliśmy się kilka-

krotnie w miejscach podejrza-

nych o atrakcyjność, zjeżdża-

jąc w kierunku wybrzeża.

Droga cały czas była malow-

nicza, na lewo morze, na pra-

wo góry. Wiele miejsc nad

morzem zupełnie pustych

i idealnych dla wypoczynku.

Ja nieco dogorywałem po

wczorajszym zatruciu, w kil-

ku miejscach zostawałem

w samochodzie, dziewczyny

latały z aparatami po okolicy.

Objawił się natomiast pro-

blem bunkrów. Być w Albanii

i nie sfotografować malowniczych bunkrów? To byłaby porażka. Towarzystwo by-

ło wręcz chętne do specjalnego zbaczania z drogi w tym celu. Na szczęście obyło się

bez takich ekstrawagancji, a parę bunkrów tu i tam potem jeszcze spotkaliśmy. Nie

ma już ich tyle, co dawniej. Część rozebrano, część utonęła w bujnej roślinności

(lepsze maskowanie).

Najciekawszym miejscem po drodze była osada o pięknej nazwie Porto Paler-

mo. Na półwyspie jest tam dawna forteca Ali Paszy, niestety zamknięta (pan bileter

pojawił się dopiero, kiedy odjeżdżaliśmy), a naokoło świat się jakby zatrzymał. Żół-

ty odrapany barak na brzegu, w którym ktoś z kulawych krzeseł i wiekowych sto-

łów montował bar na lato, napisy z czasów Envera Hodży (Hoxhy). Jeden kamper

przy zatoce, przy głównej drodze kafejka pełna rozgadanych mężczyzn. Bez po-

śpiechu, bez ekscytacji, jeszcze bez zbytniej komercji. Jeszcze przed sezonem.

Butrint, amfiteatr

Butrint, w oddali Morze Jońskie i wyspa Korfu

Page 13: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

13

Zanocowaliśmy w miejscowości Himarë. Do ładnej plaży trzeba było tylko

przejść przez drogę. Akurat zdążyliśmy nad morze w ostatnich chwilach przed za-

chodem słońca. W barach wszędzie królował Mundial. Wracając do domu byliśmy

świadkami sensacyjnego zwycięstwa Kostaryki nad Włochami. Mundial zresztą

towarzyszył nam podczas całego pobytu. W każdej kafejce był telewizor, często też

zdarzały się transmisje wyświetlane na ekranie za pomocą rzutnika.

W sobotę 21 czerwca kon-

tynuowaliśmy jazdę na pół-

noc. Najpierw wspinaczka na

widowiskową przełęcz Lloga-

ra (1010 m npm), na którą

wjeżdża się potężnymi zakosa-

mi z poziomu morza. Za prze-

łęczą odjechaliśmy nieco od

wody, za niewielkie pasemko

górskie. Zbliżaliśmy się do

pierwszego przemysłowego

miasta — Vlory (Vlorë). Vlora

to też nadmorski kurort. Po

lewej stronie szosy była woda,

a po prawej wielki plac budo-

wy. Na każdym kroku nowy

wielki hotel, pensjonat lub

apartamentowiec budowany na gruzach dopiero co zburzonych starych budyn-

ków.

Ruch samochodowy znacznie się zwiększył. Poczuliśmy klimat jazdy po Alba-

nii i poznaliśmy zasady (a w zasadzie brak zasad) jazdy po rondach. Najlepiej klak-

son i do przodu! Ale o tym opowiem więcej, kiedy dotrzemy do Tirany. Na razie na

pierwszym rondzie skręciliśmy na azymut w lewo, żeby dojechać do osady

Zvernëc, w której znajduje się średniowieczny klasztor i monastyr.

Monastyr położony jest na wyspie,

na którą prowadzi pieszy kilkuset-

metrowy most, w kilku miejscach

nadwerężony. Cerkiew jest warta

obejrzenia, a pilnował jej ochro-

niarz. Ganiał za nami i zupełnie

bez sensu wołał „No foto”, „no

foto”. Czemu — nie wiadomo.

Ochroniarz był jeden, a nas czwo-

ro… Zabawa jak za dawnych lat.

Marzena nawet negocjowała:

Droga na przełęcz Llogara

Monastyr w Zvernëc

Page 14: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

14

„only one, only one”, skutecz-

nie absorbując strasznego

strażnika. Polak nie z takimi

sobie dawał radę.

Nie mieliśmy ochoty wracać

do Vlory, miasto nie wygląda-

ło na atrakcyjne. Spróbowali-

śmy skrócić sobie drogę, aby

dojechać do drogi do Fier.

Udało się, a nam objawiła

się… autostrada! Tak, tak, od

Vlory do Fier ciągnie się świe-

żo zbudowana autostrada,

która kawałkami prowadzi aż do granicy Albanii z Kosowem, kilkaset kilometrów

dalej na północny wschód.

Autostrada w Albanii to pojęcie nieco na wyrost. Bardziej przypomina naszą

gierkówkę do Katowic. Jezdnie wprawdzie są przedzielone barierką a rozjazdy są

bezkolizyjne, ale pobocze drogi to miejsce dla straganów, bezpośrednich zjazdów

do domów i barów. Poboczem, a niekiedy jak pojazd szerszy to i częściowo pra-

wym pasem, przemieszczają się (także pod prąd) rowery, skutery, także konne wo-

zy albo traktor. Co pewien czas droga jest przerywana rondem, a prawdziwych ob-

wodnic miast w zasadzie nie ma. Ale mimo

wszystko jest wygodniej i szybciej. Nie ma

co narzekać.

Taką właśnie autostradą szybko doje-

chaliśmy do Fier. To miasto udało nam się

przejechać wszerz i wzdłuż, o czym za

chwilę.

Po analizie mapy i naszych czasowych

możliwości zdecydowaliśmy o zmianie pla-

nów. Pierwotnie tego dnia mieliśmy doje-

chać do Beratu. Uznaliśmy jednak, że lepiej

będzie zostać jeden dzień w okolicach Fier

i odwiedzić jeden z najsłynniejszych klasz-

torów — Ardenicę oraz następnego dnia

rano starożytne miasto Apolonię.

Najpierw Ardenica (Ardenicë). Obje-

chaliśmy Fier, za miastem zjedliśmy obiad

w kolejnej sympatycznej knajpce. Byliśmy

jak zawsze mile goszczeni, a — tak jak czę-

sto bywało to i gdzie indziej — na koniec

Autostrada z Vlory do Fier

Ardenica

Page 15: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

15

poczęstowani pyszną kawą. Bo w Albanii często jest tak, że napiwki lub gratisy w

knajpie dostaje gość…

Ardenica nie rozczarowała. Bar-

dzo ładnie położony monastyr,

wnętrze z cennym ikonostasem.

Przed świątynią żebracy (niewielu

spotykaliśmy ich w Albanii). Wró-

ciliśmy do Fier celowo przejeżdża-

jąc przez centrum, co zostało wy-

nagrodzone widokiem pięknego

bunkra na skrzyżowaniu w cen-

trum miasta, wśród blokowiska.

Bunkier pomalowany w kwiatki to

było to! Kolejnego dnia było takich

eksponatów jeszcze kilka, dzięki

czemu temat bunkrów został odfajkowany. Uff…

Wiedzieliśmy z przewodnika, że w okolicach Apolonii nie ma bazy noclegowej.

Postanowiliśmy zatem pojechać kilkanaście kilometrów na zachód nad morze za-

kładając, że tam jakiś nocleg

musi się znaleźć. I znów nieo-

czekiwanie dobrą drogą doje-

chaliśmy do bardzo dziwnej

miejscowości o nazwie

Darëzezë e Re (Re znaczy no-

wy). Niedaleko plaży było kil-

ka barów — jeden to cały kom-

pleks wypoczynkowy, z ogro-

dem, miejscem zabaw dla dzie-

ci. Zatrzymaliśmy się tam pyta-

jąc o nocleg. Wywołaliśmy po-

ruszenie, zaczęto dzwonić tu

i tam, nas zaś posadzono przy

stole, dano kawę (jak się potem

okazało, był to darmowy poczęstunek), po czym wskazano nam całkiem przyjemne

pokoje w centrum wsi, nad restauracją. Zdążyliśmy tego dnia jeszcze pójść na pla-

żę, ale woda nie zachęcała do kąpieli.

Wieczorem w knajpie w miejscu noclegu zamówiliśmy butelkę wina. Mieliby-

śmy nawet ochotę na jakąś kolację, ale nic nie serwowano. Wszyscy byli zajęci oglą-

daniem kolejnego meczu Mundialu 2014. Posiedzieliśmy trochę sącząc wino. Ania

poratowała nas jakimiś orzeszkami, żeby tak coś do tego wina było. Kelner zapyta-

ny o cenę wina ze śmiechem odparł: 10 leków (10 leków to ok. 30 groszy). Czyżby

Fier—bunkier w kwiatki

Zachód słońca nad Adriatykiem

Page 16: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

16

kolejny element promocji, a wino w cenie

noclegu? Tak założyliśmy, a wino naprawdę

było dobre.

Rano, w niedzielę 22 czerwca wstałem wcze-

śniej i przeszedłem się po wiosce. Miejsco-

wość dziwna, niepodobna do spotykanych

wcześniej. Wszędzie chodniki (nie jest to

standard w Albanii) i latarnie. Miejscowość

wyglądała tak, jak dawny ichni kołchoz albo

były ważny ośrodek wypoczynku partyjnych

bonzów. Życie od rana (a było niewiele po

szóstej) toczyło się już wartko. W końcu ulicy

dostrzegłem dziwną konstrukcję. Wyglądała

z daleka jak krzyż. Ale nie — była to jakaś

kosmiczna maszkara hydrauliczno-siłowa,

z mnóstwem kolanek, rur, dźwigni. Na górze

ów potwór łypał okiem manometru. Wszyst-

ko zardzewiałe i wyglądające na dawno nieu-

żywane. Podszedłem bliżej. Potwór nagle za-

sapał i prychnął mgiełką wody. Ostrzegał —

nie zbliżaj się! Potulnie zrobiłem kilka zdjęć i

odstąpiłem. Co to było — trudno powiedzieć. Ja stawiam na wiejską pompę.

Przy uiszczaniu za nocleg okazało się, że jednak wino było nie za 10, a za 1000

leków. A szkoda, byłaby kolejna piękna legenda z podróży o najtańszym winie, ja-

kie kiedykolwiek piliśmy…

Apolonia. To miejsce wskazywane w przewodnikach jako najważniejszy zaby-

tek starożytny w Albanii. Zaparkowaliśmy, dostaliśmy bilety i poszliśmy na ob-

chód. Teren Apolonii jest duży, położony w pofałdowanym terenie. Najpierw teatr,

twierdza — w zasadzie nic ciekawego, kamieni kupa, jakieś pozostałości XX-

wiecznych bunkrów. I wszędzie żółwie, na które łatwo po prostu nadepnąć. Zaczy-

naliśmy być nieco rozczarowani. Doszliśmy na wzgórze i dopiero stąd w dalszej

części terenu ukazał się nam amfiteatr, zachowana kolumnada i nieco innych pozo-

stałości. A za nimi monastyr z piękną cerkwią i fantastycznymi maszkarami wień-

czącymi kolumny podpierające dach oraz bardzo duże i obfite w starożytne zbiory

muzeum. Po prostu tradycyjnie zaczęliśmy zwiedzanie „od tyłu”.

Z Apolonii znów do Fier, tym razem już przejechaliśmy przez miasto ostatni

raz. Może jeszcze słowo o pułapkach, jakie mogą czekać w Albanii kierowcę. Prze-

de wszystkim należy patrzeć w lusterka. To oczywista prawda, ale na albańskich

drogach szczególnie warta zapamiętania. Nawet na lokalnej wąskiej drodze, gdzie

z trudem się mieści jeden samochód, a my jedziemy np. 70 km/h, nagle z tyłu może

pojawić się i bez ostrzeżenia wyprzedzić nas auto jadące grubo ponad setkę. Uwaga

także na zakręty! Należy być przygotowanym na to, że z naprzeciwka środkiem

Albańska hydrozagadka

Page 17: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

17

będzie jechał jakiś straceniec. Na czas

zjedzie taki na swój pas, ale strachu się

można najeść. Podobno w Albanii jest

dużo stłuczek i wypadków. Nam szczę-

śliwie nie było dane nawet widzieć po-

dobnego zdarzenia, ani tym bardziej

uczestniczyć, choć parę razy istotnie by-

ło blisko.

Wyruszyliśmy w kierunku Beratu. Dro-

gę akurat remontowano, były jednak ja-

sno wskazane objazdy. Zatrzymaliśmy

się po drodze na byrka, bardzo poleca-

my. (Byrek to taka lokalna przekąska,

odpowiednik hot doga czy polskiej za-

piekanki tyle tylko, że zapiekany w cie-

ście francuskim. A w środku może być

mięso, ser, szpinak.) Powoli, bo istotnie

tu standard drogi był niski, asfalt co

i rusz zamieniał się w szuter, dojechali-

śmy do Beratu. Jak z noclegiem? Jak

zawsze w takim mieście. Nie trzeba szu-

kać noclegu. Nocleg znajdzie nas. Napa-

toczył się od razu naganiacz, który ofero-

wał najtańszy nocleg w hotelu w mie-

ście, ale daliśmy odpór. I dobrze. Bo nie-

opodal dorwała nas właścicielka niewiel-

kiego mieszkanka w samym centrum

handlowym miasta, w izdebce nad

knajpką z widokiem na stragany i han-

dlową uliczkę. Idealne miejsce do poby-

tu na trzy noce, bo taki tu mieliśmy plan.

Jeszcze się potargowaliśmy nieco, stanę-

ło na njëqind e njëzet euro.

A co to znaczy njëqind e njëzet (czyt.

njecind e njezet)? To po albańsku sto dwa-

dzieścia. Miałem szczery zamiar nauczyć

się albańskiego bardziej, ale skończyło

się na podstawowych zwrotach, liczebni-

kach i paru podstawowych słowach.

W zasadzie wystarczało, zwłaszcza że

przeważnie dawało się dogadać po an-

Taki drogowskaz to już relikt przeszłości

Okna na 2 piętrze to nasze lokum w Beracie

Page 18: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

18

gielsku. Język albański jest różny od każdego innego, ale ma nieco zapożyczeń

m.in. z włoskiego, a sama składnia i logika jest standardowa. Wiadomo, są koniu-

gacje, deklinacje i inne takie, lecz główny problem jest jedynie w przyswojeniu

słownictwa. Z rzeczownikami jakoś idzie, czasem z czymś się kojarzą, przymiotniki

i czasowniki to wyższy poziom wtajemniczenia. Dziewczyny przez pół wyjazdu

walczyły z zapamięta-

niem słowa faleminderit,

o z n a c z a j ą c e g o

„dziękuję”. Finalnie od-

niosły pełny sukces i zy-

skiwały wszędzie uzna-

nie Albańczyków.

Berat to perła architekto-

niczna Albanii, miasto

zwane miastem tysiąca

okien. Na każdym wzgó-

rzu wśród wąskich ka-

miennych uliczek zbudo-

wano domy — wszystkie

takie same, białe, z ka-

miennymi szarymi dachami i szeregiem

wysokich podłużnych okien. Zarówno

widok z zewnątrz, jak i spacery nagrzany-

mi ulicami między murami to sama przy-

jemność — oczywiście jeżeli upał nie jest

za duży. A właśnie w Beracie przeżyliśmy

kolejnego dnia pierwszy atak upałów.

Nad Beratem góruje twierdza. Tam

skierowaliśmy swe pierwsze kroki licząc

na to, że siądziemy w jednej z licznych

knajpek na zasłużony obiad. Podejście by-

ło dość długie, pierwszą restaurację minę-

liśmy zapuszczając się w zamkowe ulicz-

ki — bo i tam mieszkają po prostu ludzie.

Owa knajpa (grecka) była jak się okazuje

pierwsza i ostatnia na terenie zamku,

więc po godzinie włóczenia się po ulicz-

kach i zaułkach Starego Miasta i tak

w końcu zasiedliśmy do greckiego obiadu

w sercu Albanii. Tyle, ze dużo bardziej

głodni. Na szczęście było smacznie i ta-

nio.

Berat, miasto tysiąca okien

Cerkiew św. Trójcy na terenie zamku w Beracie

Page 19: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

19

I tak nastał wieczór. Na deptaku niedaleko od naszego noclegu, zgodnie z in-

formacjami wyczytanymi w przewodniku, odbywały się tradycyjne wieczorne spa-

cery mieszkańców, dla nas pożywka dla obserwacji socjologicznych. Ludzie cho-

dzili dość szybko — to nie wyglądało jak luźne przechadzki, przechodnie sprawiali

wrażenie spieszących się, ale dokąd? W zasadzie nie spotykaliśmy grup miesza-

nych. Albo na spacerniaku prowadzały się grupy panów lub chłopców, albo kobiet.

Pary (najczęściej z małym dzieckiem) były nieliczne. Tylko miejscowi, turystów by-

ło jak na lekarstwo. Wprawdzie jeszcze było przed sezonem, może w lipcu goście

najadą miasto? Może. Cała infrastruktura turystyczna w Beracie jest jednak bardzo

uboga i nie wskazuje na bardzo duży

ruch odwiedzających. Może to jest spo-

wodowane nie najlepszą drogą? Za parę

lat niechybnie i tu sytuacja się zmieni.

Komercja nadejdzie. Zwłaszcza, ze tu i

ówdzie widać budujące się kolejne pen-

sjonaty.

Kolejny dzień, poniedziałek, 23 czerwca,

to dokładne zwiedzane Beratu. Z rana

powrót na zamek w celach głównie foto-

graficznych (poprzedniego dnia było

późno i wszystko stało już w cieniu). Po-

niedziałek — tak jak i u nas — to dzień,

w którym muzea są zamknięte, ograni-

czyliśmy się do penetracji uliczek, pod-

glądania życia, niespiesznie, bo inaczej

nawet się nie dało. Upał wzrastał z każdą

godziną.

W Beracie poza zamkiem są dwie warte

odwiedzenia dzielnice — Mangalem i

Gorica. Dzielnice owe są nieduże, ale

spacery po bardzo stromych i krętych

uliczkach (w zasadzie chodnikach, bo sa-

mochody tamtędy nie jeżdżą) zajęły nam prawie cały dzień. W położonej za rzeką

Goricy jest m.in. zabytkowa cerkiew. Kiedy już dotarliśmy do zabytku, zajął się na-

mi uprzejmy, bardzo ruchliwy pan, który mieszanym włosko-angielsko-albańskim

językiem oprowadził nas po jednej świątyni i zaprowadził do drugiej. Przez chwilę

myśleliśmy, że może on tak dla rozrywki… ale zawsze w pewnej chwili okazuje się,

że matka, córka, siostra (niepotrzebne skreślić) jest chora i że jest biednie, i że doj-

dzie do żenującego finału, w którym datek, jaki w końcu przekażemy, będzie nie-

współmierny z oczekiwaniem…

Wtorek 24 czerwca to wyprawa w okolice Beratu, do miejscowości Çorovodë.

Tego dnia nie nastawialiśmy się na zabytki, a raczej na piękno przyrody. Mieliśmy

Typowa albańska kołatka

Page 20: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

20

parę pomysłów na ten dzień, ale

zdaliśmy się na przypadek.

I przypadek nas nie zawiódł.

Najpierw scenka z szosy. To by-

ło niedaleko za Beratem. Na

przeciwległym pasie na prostej

drodze stała ciężarówka. Nie

wyglądało na to, aby była ze-

psuta, albo zatrzymała się na

dłużej. Stała z włączonym silni-

kiem, a kierowca wpatrywał się

w coś na asfalcie. Podjechaliśmy

bliżej i wszystko stało się jasne.

Kierowca przepuszczał… żółwia, który raczył w tym miejscu i o tym czasie przejść

na drugą stronę jezdni. Nie wiem, czy to jest w Albanii zwyczaj, może przejechanie

żółwia przynosi pecha, a może trafiliśmy na wyjątkowego miłośnika przyrody?

Niemniej była to drogowa lekcja pokory. Na szczęście nam żaden żółw nie — jak

by to nie brzmiało — wyskoczył przed maskę.

Droga do Çorovodë była nieco nierówna i miejscami pozbawiona asfaltu, ale

bez żadnych spektakularnych dziur ani

niezabezpieczonych przepaści. Po dro-

dze pojawiały się składy kamienia po-

sadzkowego — w pobliżu były miejsca

jego pozyskiwania, wymijały nas cięża-

rówki z wielkimi kamiennymi blokami

albo paletami budulca przygotowane-

go do sprzedaży. Droga prowadziła

ciasną, głęboką doliną rzeki Osum,

przechodzącą gdzieniegdzie w regular-

ny urwisty wąwóz. Zatrzymywaliśmy

się parokrotnie na sesję zdjęciową.

Pewną atrakcją była też miejscowość

Poliçan — niegdyś wybudowany przez

Envera Hodżę tajny ośrodek przemy-

słu wojskowego, odcięte od świata

miasto-obóz. Przypadkiem pojechali-

śmy boczną drogą. Z okien widać było

posępne bunkry i betonowe zabudowa-

nia fabryczne. Główna obwodnica sku-

tecznie omija owe „zabytki”.

Przed Çorovodë, niedaleko wioski

Bogovë, przewodniki zapowiadały

Na drodze do Çorovodë

Wodospady koło Bogovë

Page 21: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

21

atrakcyjne wodospady. Było takie jedno miejsce, w którym naraz pojawiło się wię-

cej kafejek i barów, upewniliśmy się, że stąd da się dojść do wodospadów, wyciecz-

ka miała zająć około 45 minut w jedną stronę. Niedaleko od parkingu dorwał nas

młody chłopaczek, mówiący nieźle po angielsku, który zaoferował nam przewod-

nictwo. „Bo tam dalej są niedobre psy i mogą pogryźć”. Psy to byśmy pewnie pogo-

nili, ale ścieżka nie była wcale oczywista i nie wiadomo, czy byśmy idąc sami nie

zwątpili w jej słuszny kierunek. A nasz młody kolega, cóż, był już szkolony

w fachu. „Moja mama jest chora i potrzebuje na lekarstwa”, mówi. Na to ja zmie-

niam temat i zaczynam o pogodzie, że upał. Na to chłopak: „No tak, można iść na

lody, ale one są drogie”. Dostał na koniec swoje 500 leków. Zapracował uczciwie

godzinę, wspierał, pomagał paniom przejść przez potoki, a raczej chciał pomagać

(„Odejdź, ja sama”), a wodospady były naprawdę warte wycieczki. To była w zasa-

dzie nasza jedyna przechadzka o charakterze pieszym pozamiejskim…

Samo Çorovodë to niewielkie miasteczko, ale z niezłą knajpką i wifi. Za mia-

stem były ponoć godne zwiedzenia dwa kaniony. „Dojazd tylko samochodem tere-

nowym” — grzmiały przewodniki. Nie powinienem tego mówić może, ale prze-

wodniki nie zawsze mówią prawdę. Zasięgnęliśmy języka. Jeden kanion tak, z

trudnym dojazdem, ale do drugiego w górze rzeki Osum — nie ma problemu. „Ale

ja nie mam samochodu 4x4” — mówię. „Nie potrzeba”. No to jedziemy. I cóż? Za-

raz za Çorovodë zaczęła się nowiutka równiutka droga, której nie powstydziłaby

się Szwajcaria. Barierki, zatoczki, znaki drogowe, pasy, asfalt równy jak stół. Wą-

wóz malowniczy, stawaliśmy parę razy, w jednym miejscu zrobiliśmy sobie małą

wycieczkę ścieżką, wchodzącą skalnym występem nad mostek zawieszony nad

przepaścią, za kładką wąska dróżka prowadziła na drugi brzeg urwiska. Ładne.

Dobrze, że tego dnia wyjechaliśmy w plener. Upał był duży, w mieście trudno

byłoby wytrzymać. Najwyższa zanotowana temperatura, ok. g. 17, to 39 stopni.

Wieczorem znów spacer po Beracie, łapanie atmosfery miasta. Najbardziej proza-

iczne sytuacje po zmroku nabierają innego znaczenia i pewnej nutki tajemniczości.

Wąwóz rzeki Osum

Page 22: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

22

Na deptaku ludzi wcale niemniej niż w nie-

dzielę, sklepy otwarte co najmniej do 21. Ko-

lejna obserwacja: ośrodkiem towarzyskim na

głównej ulicy był sklep z pralkami. Nie wiem,

kto w Beracie kupuje o 21 pralkę, ale jestem

pewien, że właściciel sklepu jest jednym z

najpopularniejszych ludzi w okolicy.

25 czerwca (środa) rano zaliczyliśmy jeszcze

Muzeum Etnograficzne, ale nie umywało się

ono do placówek w Gjirokastër. Następnie

podjechaliśmy na zamek do muzeum Onufre-

go, jednego z najsłynniejszych ikonopisów na

Bałkanach. Podjechaliśmy z fasonem — nie

drogą zalecaną dla autokarów, ale tą samą

kamienną uliczką, którą wspinaliśmy się na

piechotę w poprzednich dniach. Albańczycy

mogą swoimi autami, to my też, prawda?

Oprócz muzeum (ikony śliczne istotnie) panie

miały jeszcze jeden cel: urwać gałązki pach-

nącego jaśminu, które przyuważyły wczoraj

przy zamkowej knajpce. Badyle zostały ucięte, muzeum obejrzane — można jechać

dalej.

Opuściliśmy Berat, kierując się w stronę Tirany. Pierwsze 70 km to droga

w permanentnym remoncie, potem już autostrada, którą przed Durrës (Durrës to

po Tiranie największe miasto w Albanii i główny port) wjechaliśmy wprost do sto-

licy z zamiarem zaparkowania w samym centrum. Droga prosta, gdzieniegdzie tyl-

ko ronda. Tylko ronda… Nawet Albańczycy mówią, że na rondzie jeździ się dziw-

nie. Fakt, nie ma reguł, trzeba stanowczo wjeżdżać na rondo i obserwować, czy ktoś

nie jest bardziej stanowczy od nas. Jeżeli poziom stanowczości jest podobny, należy

wzmocnić swoje stanowisko klaksonem. Mi tam się podobało, choć podobno z per-

spektywy pasażera wyglądało to trochę przerażająco…

Miasto było potwornie zatłoczone, zrobiłem w śródmieściu kilka niedużych pę-

telek w poszukiwaniu skrawka miejsca do parkowania, dopasowując się stylem jaz-

dy do miejscowych. Bez powodzenia, wszędzie stały auta. Na szczęście napotkali-

śmy na oznaczony parking, gdzieś w zaułkach bloków niedaleko od centrum, wci-

snęliśmy się na naszym zdaniem ostatnie wolne miejsce i poszliśmy w miasto.

Tirana (Tiranë) to regularne europejskie miasto. Dużo nowych budynków, choć

architektura nieciekawa raczej, trochę zieleni, mnóstwo samochodów, tłum ludzi

na chodnikach. Tylko trochę głębiej, w pobliżu bazaru, mogliśmy napotkać klimaty

choć trochę przypominające zapewne starą Albanię i stare zwyczaje. Tak jak ryba

psuje się od głowy, tak kraj europeizuje się od stolicy. Ale bazar malowniczy i

„w klimacie”.

Uliczka na terenie zamku w Beracie

Page 23: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

23

Centralnym punktem albań-

skiej stolicy jest plac bohate-

ra narodowego Skanderbega

z jego pomnikiem na koniu.

Przy tym placu znajduje się

Narodowe Muzeum Histo-

ryczne oraz piękny meczet

Hadżi Ethem Beja, obok któ-

rego stoi charakterystyczna

wieża zegarowa z 1830 r. W

centrum jest również nowa

katedra prawosławna odda-

na do użytku w 2012 roku.

Monumentalna to ona jest,

ale czy ładna — rzecz gustu.

Obok dogorywa osławiona okropna postkomunistyczna piramida, która w

obecnym stanie zasługuje tylko na zburzenie.

Na albańskich ulicach widać moc młodych ludzi. W którymś z artykułów czy-

tałem opinię mieszkańca miasta,

że może i jest ono brzydkie, ale

wieczorem jest fajna atmosfera, a

ludzie są mili. I mogę w to uwie-

rzyć.

Zjedliśmy obiad w knajpie

koło bazaru. I tu mała dygresja:

Tirana jest jedyna europejska

stolicą, w której nie ma restaura-

cji MacDonalds! Zarówno na ba-

zarze, jak i w czasie posiłku mie-

liśmy okazje obserwować uro-

kliwe scenki obyczajowe, po

czym nakarmiwszy ciało i duszę

przeszliśmy się jeszcze godzinkę po mieście i wyruszyliśmy w drogę powrotną.

Najpierw trzeba wyjechać z miasta. A jeszcze bardziej najpierw — z parkingu. Oka-

zało się, że nasze miejsce wcale nie było ostatnie i wyprowadzenie auta na otwartą

przestrzeń wymagało chirurgicznej dokładności i centymetrowych manewrów. Ale

z pomocą życzliwych parkingowych wszystko się daje. Potem znowu kilka ulubio-

nych rond i znaleźliśmy się na drodze do Szkodry. To już północ kraju.

Naszym celem było Krujë, albański Kraków albo Gniezno, jak to woli. Miejsco-

wość związana z albańskim bohaterem Skanderbegiem, który z tutejszego zamku

wyprawiał się wielokrotnie na Turka. Mury zamkowe pozostały, wśród nich

wzniesiono luźną interpretację zamku obronnego, w niej urządzono muzeum boha-

Na bazarze w Tiranie

Tętniąca życiem Tirana

Page 24: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

24

tera. Muzeum nie zwiedzili-

śmy, ale widok z murów w

kierunku zachodnim, ku

Adriatykowi, bardzo ładny.

Jeszcze ładniejszy widok

był z tarasu hotelu Panora-

ma, w którym zamieszkali-

śmy. Zamek na dalszym

planie, a na bliższym po-

wód naszego przyjazdu do

Krujë — bazar. Podobno już

skromniejszy niż dawniej,

nastawiony głównie na tu-

rystów, składa się z jednej

uliczki, przy której w kilkudziesięciu sklepach można kupić wyroby różnej maści,

oczywiście hand made, oczywiście original i rzecz jasna Albanian. Komercji sporo, ale

też trochę rzeczy naprawdę ładnych i tanich.

Dobrych parę naszych euro tam zostało, kiedy kolejnego dnia (czwartek,

26 czerwca) udaliśmy się na zakupy. Torby, szale, koniaki, dywaniki, tygielki, ma-

gnesiki, pocztówki, filcowe papucie i nie tylko, obrusy, poduchy, czapki — można

tak wymieniać jeszcze długo. Feeria barw i nadgorliwość sprzedawców. Na szczę-

ście nasz poziom asertywności był tutaj wystarczający. Tutaj, w jednym ze sklepi-

ków ze starociami, nabyliśmy naszą najcenniejszą pamiątkę — starą kołatkę w

kształcie dłoni trzymającej kamień. Spotykaliśmy takie kołatki na starówkach m.in.

w Beracie. Mogą bez dwóch zdań być symbolem naszej wycieczki i albańskiej sztu-

ki użytkowej.

Na zakupach zeszło nam prawie do południa, po czym szybko pakujemy się

i w drogę! Hola, hola, nie tak szybko! Jedno kółko naszego pojazdu coś dziwnie ja-

kieś oklapłe. Przed nami zatem przygoda — wizyta u wulkanizatora. Jeżeli miała

się kołu stać taka przykrość, to

stało się to w najlepszym miej-

scu. Krótka wizyta w recepcji

poskutkowała natychmiastową

pomocą młodego chłopaka z

obsługi hotelu. Nawet nie dał

mi koła zmienić na dojazdowe,

zrobił to sam, sprawnie i szyb-

ko. Wsiedliśmy do samochodu,

podjechaliśmy do pobliskiego

warsztatu, który nie budził żad-

nych obaw. Fachowy wulkani-

zator usunął przyczyny dwóch,

jak się okazało, dziur, załatał,

Krujë

Z wizytą u wulkanizatora

Page 25: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

25

otrzymał (za poradą naszego opie-

kuna) 700 leków (czyli 5 euro),

rzekł No problem i już. Trwało to

może 30 minut. Na tak naprawio-

nym kole wróciliśmy do Warsza-

wy, a i potem już przejechaliśmy

co najmniej 4000 kilometrów.

Trzyma jak nowe!

Z Krujë bez zbędnego ociągania

pojechaliśmy dalej na północ, do

osady Koman. Koman leży głębo-

ko w dolinie rzeki Drin, ciągnącej

się z północno-zachodnich krańców Albanii w pobliże Szkodry. Dolina jest długa i

ciasna, rzeka niesie zaś mnóstwo wody z gór. Nic dziwnego, że w latach 70-tych

postanowiono rzekę zaprzęgnąć do pracy. Na praktycznie całej długości doliny

zbudowano przy pomocy chińskich inżynierów trzy sztuczne jeziora, a przy ta-

mach hydroelektrownie. Albania to kraj, który mimo że ma spore pokłady ropy,

prawie całą energię czerpie z naturalnej siły wody. Jest przez to energetycznie sa-

mowystarczalna. To jedno z nielicznych dobrodziejstw rządów komunistów.

Dolinę zalano, ludzi wysiedlono, ale problem komunikacyjny pozostał. Nad

Drinem wiodła ważna droga krajowa. Przy środkowym jeziorze nie opłacało się

budować szosy. Postanowiono uruchomić promy. Do 2012 roku przewoziły one

samochody z Koman do leżącej 40 km dalej miejscowości Fierzë. Dopiero ostatnio

zbudowano dobrą drogę sąsiednią doliną i popyt na przeprawy promowe zanikł.

Pozostał natomiast niewielki ruch pasażerski, obsługujący nielicznych już miesz-

kańców doliny, dla których transport wodny jest jedynym sposobem na podróżo-

wanie. Od wielu lat jezioro Koman przyciąga też turystów, z uwagi na piękne wi-

doki podczas całego rejsu.

Droga do Koman jest — jak zwykle — trochę niewygodna, ale ani nie niebez-

pieczna, ani specjalnie dziurawa. Od

Koman trzeba podjechać już szutro-

wą drogą trawersem zbocza pod za-

porę, ostatnie 400 metrów pokonując

w tunelu. Piszą w przewodnikach, że

to jest ekscytujące czy jakoś tak… tro-

chę może bardziej terenowe, ale bez

przesady. Chociaż tunel robi wraże-

nie: został wydrążony w skale bez

specjalnych ceregieli. Trochę tak, jak-

by ktoś go wielką łyżką wydłubał.

Sam port (porcik) to plac na góra 10

samochodów, biuro jak z dzikiego

Widok z drogi do Koman

Port w Koman

Page 26: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

26

zachodu, ale z miłą i rzeczową obsługą. Kupiliśmy bilety na all-inclusive wycieczkę

do Fierzë i z powrotem na kolejny dzień i wróciliśmy do Koman na nocleg. A tam

zamieszkaliśmy… pod mostem w jedynym czynnym hotelu w okolicy.

Tak, pod mostem. Jakby się kto

pytał, spaliśmy pod mostem nie

w Nowym Jorku albo innej po-

dobnej metropolii, ale w osadzie

Koman daleko w albańskich gó-

rach! Most prowadził na drugą

stronę rzeki Drin, a wśród jego

przęseł na nabrzeżu zbudowano

niewielki hotelik i bar, głównie

dla turystów oczekujących na

prom. Spotkaliśmy motocykli-

stów, a jakże, z Polski oraz Fran-

cuzów i Niemców w najróżniej-

szej maści kamperach. Widok z okna hotelowego mieliśmy wprost na rzekę.

Piątek 27 czerwca to ostatni dzień pobytu w Albanii. Rano zebraliśmy się, pod-

jechaliśmy do portu, gdzie już oczekiwał na nas stateczek. Postawiłem samochód

gdzie się dało, w miejscu określonym przez obsługę za niedogodne z uwagi na re-

mont cumującej obok łodzi. Tylko że przed naszym wypłynięciem nie było już jak

przestawić auta. „Zostaw nam kluczyki, przestawimy” — powiedział mi chłopak z

obsługi. Zostawiłem, nawet bez specjalnego wahania ani obaw. Nabrałem zaufania

do ludzi w Albanii, zresztą w takim miejscu w górach złego trudniej spotkać. Sa-

mochód wieczorem oczywiście stał grzecznie, cały i zdrowy na dogodnym miejscu.

Atrakcją okrętowania był proces upychania do ciasnego wnętrza statku motocykli

naszych rodaków. Bez nerwów, spokojnie, starannie, uprzejmie.

A sam rejs? Świetne ukoronowanie wyjazdu. Okoliczne góry niespecjalnie wy-

sokie (nie więcej jak 700 me-

trów wyższe od poziomu

jeziora), ale bardzo malow-

nicze. Dolina w niektórych

miejscach istotnie bardzo

ciasna i widowiskowo krę-

ta. Pogoda idealna. Sympa-

tyczne towarzystwo — kil-

ku ludzi z Izraela, Niemiec,

Francji. Przewodnik (młody

chłopak) starał się jak mógł.

Krążył pomiędzy pasażera-

mi, zagadywał na różne te-

maty, opowiadał. Czasami

Góry wokół jeziora Koman

Konkurencyjny statkobus

Page 27: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

27

łódka przystawała w nieo-

czekiwanym miejscu, wysa-

dzając na brzeg mieszkańca

leżącej gdzieś w górze chaty.

Przepływaliśmy koło kilku

osad, niewiele ich, bo zbocza

doliny stromo opadają ku

wodzie.

Przed Fierzë minęliśmy nie-

wielki port, w którym dogo-

rywały nikomu już niepo-

trzebne samochodowe pro-

my, dobiliśmy do przystani

we wsi, w której poza skle-

pem i barem nie było nic cie-

kawego i ruszyliśmy w dro-

gę powrotną. Z początku za-

skoczył nas upał, który uczy-

nił z górnego pokładu małą

plażę. Upał jednak w pewnej

chwili się skończył, nadeszły

chmury i lunęło. Akurat lu-

nęło w miejscu, w którym

statek specjalnie zawijał

w najbardziej atrakcyjną wi-

dokowo odnogę jeziora.

Z jednego ze zboczy na nasz

widok zaczęły schodzić

dziewczęta z tacami. Zaokrę-

towały się, a tace okazały się

być pełne smacznych plac-

ków! To specjalny poczęstu-

nek dla pasażerów. Zrobiło

się jeszcze bardziej miło. A

deszcz? Trzeba jakoś zapra-

cować i zmoknąć, żeby zro-

bić piękne zdjęcia tęczy i

szczytów górskich mienią-

cych się we mgle, prawda?

Pod koniec wypogodziło się,

w dobrych humorach wróci-

liśmy do Koman, serdecznie

Za nami resztki odchodzącej ulewy...

… przed nami tęcza

Ostanie zdjęcie przed rozpoczęciem odwrotu

Page 28: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

28

pożegnaliśmy się z przewodnikiem i — niestety — rozpoczęliśmy odwrót. Jeszcze

tego dnia zjechaliśmy w doliny, zrobiliśmy ostatnie zakupy, ominęliśmy znaną

nam z poprzedniego krótkie-

go pobytu Szkodrę i opuścili-

śmy Albanię. Dobrze znanymi

szosami dojechaliśmy w po-

bliże czarnogórskiego Baru,

gdzie w pierwszym napotka-

nym pensjonacie, z pięknym

widokiem na morze, nabrali-

śmy sił do drogi powrotnej.

Do domu daleko… nie było co

się osiągać. Od rana w sobotę

28 czerwca ruszyliśmy na pół-

noc. Krótki postój koło wyspy

Św. Stefana, przeprawa pro-

mem przez Bokę Kotorską, wjazd do Chorwacji, parominutowe oglądanie panora-

my Dubrownika, długi przejazd autostradą do granicy słoweńskiej, dojazd do Gra-

zu — cóż tu więcej pisać? Krajobrazy chorwackie, nawet widziane przelotem z au-

tostrady, były przyjemnym umileniem podróży. Koło Grazu zjechaliśmy do pierw-

szej lepszej mieściny, padło na Feldkirchen, znaleźliśmy mały hotel, oczywiście

nocleg był najdroższy podczas całej wyprawy, tego należało się spodziewać.

Niedziela 29 czerwca to także mozolne połykanie kilometrów z obowiązko-

wym w naszym przypadku postojem w Tesco w czeskim Prostejovie (konieczne

uzupełnienie domowych zapasów tatarskiej omački i piwa). Od naszej granicy po-

trzebowaliśmy czterech godzin, aby dotrzeć do domu — to dobrodziejstwo odcinka

A1 i ekspresówki od Piotrkowa. Wróciliśmy na tyle wcześnie, aby jeszcze tego sa-

mego dnia na wieczornej mszy podziękować Niebiosom za opiekę nad naszym

przedsięwzięciem.

Wypada na koniec lekko się skłonić, położyć prawą dłoń na sercu i powiedzieć

Albanii „mirupafshim”, co znaczy „do zobaczenia”. Bo mamy nadzieję, jeszcze tam

wrócimy. Warto.

Dubrownik

Page 29: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

29

Przebieg wyprawy

14.06.2014: Warszawa — Brno — Bratysława — Budapeszt — Palič k. Suboticy

(SRB)

15.06.2014: Subotica — Belgrad — Nisz — Skopje (MK) — Tetovo — Ochryda

16.06.2014: Ochryda — Pogradec (AL) — Korcë — kamping

17,06.2014: Kamping — Leskovik — Përmet — Tepelena — Gjirokastër

18.06.2014: Gjirokastër

19.06.2014: Gjirokastër — Saranda — Ksamil

20.06.2014: Ksamil — Butrint — Ksamil — Himara

21.06.2014: Himara — Vlora — Fier — Ardenica — Fier — Darëzezë e Re

22.06.2014: Darëzezë e Re — Apolonia — Fier — Berat

23.06.2014: Berat

24.06.2014: Berat — Çorovodë — Berat

25.06.2014: Berat — Tirana - Krujë

26.06.2014: Krujë — Koman

27.06.2014: Koman —(statek)— Fierzë —(statek)— Koman — Szkodra — Bar

(MNE)

28.06.2014: Bar — Herzeg Novi — Dubrownik (CRO) — Zagrzeb — Maribor (SLO)

— Feldkirch k. Grazu (A)

29.06.2014: Feldkirch k. Grazu — Wiedeń — Brno — Warszawa

W 16 dni przejechaliśmy 4974 km (z tego ok. 1200 km po Albanii), 77 godz. spędzi-

liśmy w aucie.

Page 30: Albania1 Albania Zapiski z podróży z czerwca 2014 roku (spisał Witek, sprawdziła i uzupełniła Jola) Albania… kraj, który przez długie lata traktowaliśmy jako nieprzystępne

30