Download - Lauren Kate - Upadli Spin-Off - Zakochani

Transcript
  • Kate Lauren

    Upadli

    Zakochani

    Co sprawia, e serce bije wam troch szybciej? Oto "Zakochani", cztery nigdy wczeniej nieopublikowane opowiadania, zoone przez Lauren Kate w jedn opowie i osadzone w redniowieczu. "Zakochani" przedstawiaj czytelnikom szeroko dyskutowane, ale nigdy dotd nieopisane szczegowo historie bohaterw "Upadych", przeplatajce si z epickim romansem Luce i Daniela. Te opowiadania to "Mio w najmniej spodziewanej chwili: walentynki Shelby i Milesa", "Lekcje mioci: walentynki Rolanda", "Pomienna mio: walentynki Arriane" oraz "Niekoczca si mio: walentynki Daniela i Lucindy".

  • Tak krtkie ycie, sztuka tak duga w nauce, prba tak trudna, podbj tak gwatowny, pena obaw rado, co umyka tak popiesznie w tym wszystkim chodzi mi o mio, ktra tak gorzko zadziwia moje uczucia

    swoim niezwykym dziaaniem, e kiedy o niej myl, sam nie wiem,

    sen to czy jawa".

    GEOFFREY CHAUCER, Sejm ptasi

  • M I O S C W N A J M N I E J S P O D Z I E W A N E J C H W I L I

    WALENTYNKI SHELBY I MILESA

  • J E D E N

    DWOJE NA DRODZE

    Shelby i Miles miali si, kiedy wychodzili z Gosiciela. Jego mroczne macki czepiay si daszka niebieskiej czapki Dodgersw nalecej do Milesa i potarganego kucyka Shelby. Cho Shelby czua si tak zmczona, jakby wanie odbya bez najmniejszej przerwy cztery sesje jogi Vinyasa, przynajmniej razem z Milesem wrcia na stay grunt i do tego w chwili obecnej. Byli w domu. Nareszcie.

  • Powietrze byo chodne, niebo szare, lecz jasne. Miles szed przed Shelby i osania j przed podmuchami ostrego wiatru, ktry szarpa jej bia koszulk. Miaa j na sobie od czasu, gdy opucili podwrko domu rodzicw Luce w wito Dzikczynienia. Przed caymi wiekami. - Powanie mwi! - stwierdzia Shelby. - Naprawd tak trudno ci uwierzy, e moim priorytetem jest pomadka ochronna? - Przecigna palcami po wardze i wzdrygna si przesadnie. - S jak papier cierny! - Zwariowaa - prychn Miles, jednake pody wzrokiem za palcem Shelby, ktrym ostronie dotykaa dolnej wargi. - Wewntrz Gosicieli brakowao ci po-madki ochronnej?!

    - Oraz ulubionych audycji - dodaa Shelby, depczc stert suchych, szarych lici. - I powitania soca" na play... Tak dugo skakali przez Gosicieli - od celi w Bastylii, gdzie spotkali przypominajcego widmo winia, ktry nie chcia im poda swojego imienia; przez krwawe pole bitwy w Chinach, na ktrym nie rozpoznali nikogo; a po Jerozolim, gdzie w kocu odnaleli Daniela, szukajcego Luce. Tyle tylko, e Daniel nie by do koca sob. Poczy si - dosownie - ze swoim widmowym poprzednim wcieleniem. I nie umia si uwolni. Shelby nie moga przesta myle o Milesie i Danielu fechtujcych na gwiezdne strzay i sposobie, w jaki

  • dwa ciaa Daniela - przesze i obecne - rozerway si, kiedy Miles przecign strza po piersi anioa. W Gosicielach dziay si dziwne rzeczy, Shelby cieszya si, e to ju koniec. Teraz najwaniejsze, eby nie zgubi si w tych lasach w drodze do pokojw. Shelby spojrzaa w stron, ktr uznaa za wschd, i zacza prowadzi Milesa przez ponur, nieznan jej cz lasu. - Shoreline powinno by tam. Powrt do domu by jednoczenie wesoy i smutny. Z Milesem weszli do Gosicieli z misj - wskoczyli do nich na podwrku domu rodzicw Luce po tym, jak zrobia to sama Luce. Ruszyli za ni, by zabra j do domu - jak twierdzi Miles, wdrwki pord Gosicieli to nie zabawa - ale rwnie, by upewni si, e nic si jej nie stao. Nie obchodzio ich, kim bya Luce dla aniow i demonw, ktre o ni walczyy. Dla nich bya przyjacik. Ale podczas poszukiwa cay czas si z ni mijali. To doprowadzao Shelby do szau. Przeskakiwali od jednego dziwacznego postoju do drugiego i nie natrafili nawet na lad Luce.

    Kilka razy posprzeczaa si z Milsem, dokd powinni si uda i jak si tam dosta - a nie znosia si z nim spiera. To byo jak ktnia ze szczeniaczkiem. Tak naprawd adne z nich nie wiedziao, co powinni robi. Jednake w Jerozolimie wydarzya si co dobrego. Ich trjka - Shelby, Miles i Daniel - przynajmniej raz

  • si dogadywaa. Pniej, z bogosawiestwem Daniela (niektrzy mogliby je nazwa rozkazem) Shelby i Miles ruszyli z powrotem do domu. Shelby troch si martwia, e porzuca Luce, ale z drugiej strony, poniewa ufaa Danielowi, cieszya si, e wraca do miejsca, do ktrego przynaleaa. Do waciwego czasu i miejsca. Miaa wraenie, e ich wdrwka trwaa cae lata, ale kt wiedzia, jak dziaa czas we wntrzu Gosicieli? Czy powrc i odkryj, e nie byo ich przez kilka sekund, czy te miny ju cae lata? - zastanawiaa si Shelby z pewnym niepokojem. - Kiedy wrcimy do Shoreline - stwierdzi Miles -wezm dugi, gorcy prysznic. -Tak, wietny pomys. - Shelby chwycia za swj gruby, jasny kucyk i powchaa go. - Zmyj z wosw ten smrd Gosicieli. O ile to w ogle moliwe. - Wiesz co? - Miles pochyli si nad ni i zniy gos, cho wok nikogo nie byo. Dziwne, e Gosiciel wysadzi ich tak daleko od szkoy. - Moe powinnimy wlizgn si do jadalni i ukra troch tych francuskich ciasteczek... - Tych malanych? Z tuby? - Shelby szerzej otworzya oczy. Kolejny genialny pomys Milesa. Tego gocia dobrze byo mie przy sobie. - Rany, brakowao mi Shoreline. Dobrze tu by... Wyszli spomidzy drzew. Przed sob ujrzeli k. I wtedy Shelby olnio - nie widziaa adnych znajomych budynkw Shoreline, poniewa ich nie byo.

  • Ona i Miles byli... gdzie indziej.

    Zatrzymaa si i spojrzaa na otaczajce ich wzgrza. nieg przykrywa gazie drzew, ktre, jak Shelby nagle sobie uwiadomia, z pewnoci nie byy kalifornijskimi sekwojami. A botnista bita droga przed nimi z pewnoci nie bya autostrad. Wia si przez kolejne kilkanacie kilometrw w stron otoczonego potnym czarnym murem miasta, ktre wydawao si niesamowicie stare. Przypominao jej jeden z tych spowiaych gobelinw, na ktrych jednoroce brykaj przed redniowiecznymi miastami. Kiedy widziaa je w Muzeum Gettyego, gdzie zacign j jeden z byych narzeczonych jej matki. - Wydawao mi si, e jestemy w domu! - wykrzykna Shelby, a jej gos by czym midzy warkniciem a jkiem. Gdzie byli? - Te tak mylaem. - Miles ponuro podrapa si po czapeczce. - Chyba nie cakiem wrcilimy do Shoreline. - Nie cakiem? Popatrz na t aosn drog. Popatrz na t fortec na dole. - Sapna. - A te poruszajce si kropeczki, czy to rycerze? O ile nie trafilimy do jakiego parku rozrywki, to utknlimy w cholernym redniowieczu! - Uniosa do do ust. - Lepiej, ebymy si nie zarazili dum. A tak waciwie, czyjego Gosiciela otworzye w Jerozolimie? - Nie wiem, ja po prostu...

  • - Nigdy nie wrcimy do domu!

    - Ale tak, Shel. Czytaem o tym... chyba. Cofalimy si w czasie, przeskakujc midzy Gosicielami innych aniow, wic moe w taki sposb rwnie wrcimy. -To na co czekasz? Otwrz kolejnego.

    - To nie takie proste. - Miles mocniej nacign czapeczk na oczy. Shelby ledwie widziaa jego twarz. Sdz, e musimy znale jednego z aniow i, no, poyczy kolejny cie... - W twoich ustach brzmi to tak, jakby chcia poyczy piwr na kemping. - Posuchaj, jeli znajdziemy cie, ktry pada przez stulecie, w ktrym istniejemy, wrcimy do domu.

    - A jak to zrobimy? Miles pokrci gow. - Sdziem, e zrobiem to, kiedy bylimy z Danielem w Jerozolimie. - Boj si. - Shelby zaoya rce na piersi i zadraa na wietrze. Zrb co! - Nie mog... szczeglnie, kiedy tak na mnie wrzeszczysz... - Miles! - Shelby zesztywniaa. Co to za turkoczcy odgos za ich plecami? Co jechao drog. - Co takiego?!

    W ich stron jecha, skrzypic, konny wz. Stukot koskich kopyt stawa si coraz goniejszy. Za chwil ten, ktry nim kierowa, wjedzie na szczyt wzgrza i ich zobaczy.

  • Kryj si! - wrzasna Shelby. W ich polu widzenia pojawia si sylwetka przysadzistego mczyzny trzymajcego wodze dwch dropiatych koni. Shelby chwycia za konierz Milesa, ktry bawi si nerwowo swoim nakryciem gowy, a kiedy szarpna go i pocigna za gruby pie dbu, jaskrawoniebieska czapeczka spada mu z gowy. Shelby patrzya, jak czapka ktra od lat bya nieodzownym elementem ubiory Milesa unosi si w powietrze jak niebieska sjka. Po czym spada w d, prosto w szerok, jasnobrzow kau bota na drodze. Moja czapka - wyszepta Miles. Trzymali si blisko siebie, przyciskajc plecy do szorstkiej kory dbu. Shelby spojrzaa na niego i z zaskoczeniem ujrzaa jego odkryt twarz. Oczy mia rozszerzone. Wosy rozczochrane. Robi wraenie... przystojnego, jakby widziaa go po raz pierwszy w yciu. Miles z zaenowaniem przeczesa wosy. Shelby odchrzkna. Odzyskamy j, jak tylko przejedzie wz. Nie pokazuj si, dopki go si std nie wyniesie.

    Czua ciepy oddech Milesa na szyi i jego wystajc ko biodrow wbijajc si w jej bok. Jakim cudem Miles by taki chudy? Jad za trzech, ale byy z niego same koci. Tak przynajmniej powiedziaaby matka Shelby, gdyby miaa okazj go pozna - co jej si nie uda, jeli Miles nie znajdzie Gosiciela, ktry zabraby ich z powrotem do teraniejszoci.

  • Miles krci si, usiujc dojrze swoj czapk. - Nie ruszaj si - ostrzega go Shelby. - Ten go moe by barbarzyc albo co w tym rodzaju.

    Miles unis palec i przechyli gow. - Posuchaj. On piewa. nieg zatrzeszcza pod stopami Shelby, kiedy wysuna gow zza pnia drzewa, by si przyjrze nadjedajcemu wozowi. Wonic by rumiany mczyzna ubrany w brudn koszul, lune spodnie i ogromn futrzan kamizel, ktr obwiza w pasie skrzanym rzemieniem. Jego niedua czapka z niebieskiego filcu wygldaa absurdalnie, jak kropka na rodku szerokiego, ysego czoa. Piosenka wonicy brzmiaa wesoo i haaliwie, jak pijacka przypiewka - a piewa j na cae gardo. Odgos kopyt jego koni brzmia niemal jak akompaniament dla zuchwaego gosu: Jad do miasta po dziewczyn, krg dziewczyn, krzepk dziewczyn. Jad do miasta po narzeczon, wieczorn por, m walentynk! - Elegancko. - Shelby przewrcia oczami. Ale przynajmniej rozpoznaa akcent mczyzny. - Chyba jestemy w starej dobrej Anglii. - I domylam si, e to walentynki. - Wspaniale. Dwadziecia cztery godziny wyjtkowej samotnoci i aosnego samopoczucia... w stylu redniowiecznym.

  • Przy tych ostatnich sowach dla efektu wycigna przed siebie donie, ale Miles by zbyt zajty obserwowaniem prymitywnego wozu, eby to zauway. Konie miay zaoone niepasujce do siebie biae i niebieskie uzdy i uprze. Wida im byo ebra. Mczyzna jecha sam, siedzc na zbutwiaym drewnianym kole z przodu wozu, ktry mia wielko skrzyni adunkowej pikapa, a przykrywaa go mocna biaa plandeka. Shelby nie widziaa, co mczyzna wiezie do miasta, ale cokolwiek to byo, byo cikie. Mimo chodu konie si pociy, a deski na dole wozu wyginay si i dray, kiedy zaprzg cign go w stron miasta. Powinnimy ruszy za nim powiedzia Miles. A po co? Wargi Shelby zadray. Chcesz sobie znale krg dziewczyn, krzepk dziewczyn? - Chciabym znale kogo, kogo znamy i czyjego Gosiciela moglibymy wykorzysta, eby wrci do domu. Pamitasz? Pomadka ochronna? - Rozdzieli jej wargi kciukiem. Jego dotyk sprawi, e Shelby na chwil zaparo dech w piersi. - W miecie mamy wiksz szans, eby wpa na ktrego z aniow doda Miles. Koa wozu przecinay koleiny na botnistej drodze, koyszc wonic. Wkrtce znalaz si na tyle blisko, e Shelby widziaa jego szorstk brod, gst i czarn jak jego kamizela z niedwiedziego futra. Na ostatniej,

  • przecignitej sylabie piosenki zaama mu si gos i mczyzna zaczerpn gboko tchu, po czym znw zacz piewa. Nagle jednak przerwa gwatownie. - Co to takiego? - Chrzkn. Shelby widziaa, e jego rce s spierzchnite i czerwone od zimna, kiedy mocno cign wodze, eby zatrzyma konie. Chude zwierzaki zaray i zatrzymay si tu przed niebiesk bejsbolwk Milesa. - Nie, nie, nie - mrukna Shelby pod nosem. Miles poblad. Mczyzna niezgrabnie zsun si z koza, jego buty zatony w bocie. Ruszy w stron czapki Milesa, pochyli si z kolejnym sapniciem i byskawicznie j podnis. Shelby usyszaa, e Miles gono przeyka lin. Mczyzna szybko przetar czapk o swoje i tak brudne spodnie. Bez sowa odwrci si, znw wspi si na koza i wrzuci czapk pod plandek. Shelby spojrzaa na siebie i swoj zielon bluz z kapturem. Prbowaa sobie wyobrazi reakcj tego mczyzny, gdyby wyskoczya zza drzewa, ubrana w dziwaczne ciuchy z przyszoci, i prbowaa odebra jego up. To nie byo uspokajajce. W czasie, ktry Shelby zajo zastanawianie si, mczyzna puci wodze. Wz znw poturkota w stron miasta, a piosenka zabrzmiaa po raz dwunasty. Kolejna sprawa, ktr zawalia. - Och, Miles, tak mi przykro.

  • Teraz ju z pewnoci musimy za nim ruszy stwierdzi Miles z niejak desperacj. Naprawd? spytaa Shelby. Przecie to tylko czapka. Spojrzaa na Milesa. Nie bya przyzwyczajona do widoku jego twarzy. Policzki, ktre niegdy wydaway si jej dziecinne, robiy wraenie szczuplejszych, bardziej kocistych, a jego tczwki nabray mocniejszego odcienia. Przybita mina wyranie wiadczya, e dla niego z pewnoci nie bya to tylko czapka". Nie wiedziaa, czy wizay si z ni szczeglne wspomnienia, czy uwaa, e przynosia mu szczcie. Ale Shelby zrobiaby wszystko, by z jego twarzy znikn ten wyraz. - Dobra rzucia. Chodmy po ni. Nim Shelby zorientowaa si, co si dzieje, Miles wzi j za rk. Jego ucisk wydawa si silny, pewny siebie i nieco impulsywny. Pocign j w stron drogi. - Chod! Przez chwil si opieraa, ale przypadkiem spojrzaa Milesowi w oczy, a one byy szaleczo niebieskie i Shelby poczua, e przepenia j fala uniesienia. Biegli w d zanieon redniowieczn drog, mijajc zamarznite pola uprawne, przykryte warstw gadkiej bieli, ktra otaczaa rwnie drzewa i leaa plamami na bitej drodze. Kierowali si w stron otoczonego murami miasta o wysokich czarnych iglicach, do ktrego prowadzi wski most zwodzony nad fos. Trzymajc go za rk, z zarumienionymi policzkami

  • i spierzchnitymi wargami, miaa si z powodu, ktrego nie umiaaby sprecyzowa - miaa si tak bardzo, e prawie zapomniaa, co mieli zrobi. Ale wtedy Miles zawoa: - Skacz!

    Wtedy co wskoczyo na miejsce i ju wiedziaa. Przez chwil miaa wraenie, jakby leciaa. Tyln pk wozu tworzya pena skw koda, ledwie na tyle szeroka, by na niej stan. Ich stopy dotkny jej, wyldoway tam wycznie dziki czystemu szczciu... Na chwil. Pniej wz trafi na kolein i zakoysa si gwatownie, stopa Milesa polizgna si, a Shelby wypucia z rki ptno. Jej palce rwnie si zelizgny, ciao zakoysao, po czym oboje zostali odrzuceni do tyu i polecieli w d, w boto. Chlup!

    Shelby sapna. Czua mienie blu w klatce piersiowej. Stara zimne boto z oczu i wyplua troch tego wistwa. Spojrzaa na wz nikncy w oddali. I tyle po czapce Milesa. - W porzdku? - spytaa go. Wytar twarz rbkiem koszulki. - Tak. A ty? - Kiedy przytakna, umiechn si. -Zrb min Franceski, jak by miaa, gdyby si dowiedziaa, gdzie jestemy w tej chwili. - Miles z pozoru mwi rozbawionym tonem, ale wiedziaa, e w gbi duszy jest zrozpaczony.

  • Mimo to, postanowia speni jego prob. Shelby uwielbiaa naladowa dostojn nauczycielk z Shoreline. Wygramolia si z kauy, wspara na okciach, wyda pier i zadara nos. -1 pewnie macie zamiar zaprzeczy, e z premedytacj usiowalicie przynie wstyd dziedzictwu Shoreline? Wol sobie nawet nie wyobraa, co powie nasz szanowny zarzd. I czy wspomniaam, e zadaram sobie paznokie na brzegu Gosiciela, kiedy prbowaam was wyledzi? - Spokojnie, Frankie. - Miles pomg Shelby podnie si z bota i zniy gos, starajc si naladowa Stevena, nieco bardziej wyluzowanego demonicznego ma Franceski. - Nie bdmy zbyt surowi dla Nefilim. Jeden semestr szorowania wychodkw powinien da im do mylenia. W kocu ich bd wynika ze szlachetnych pobudek. Szlachetne pobudki. Odnalezienie Luce.

    Shelby przekna lin, czujc, jak ogarnia j pospny nastrj. Byli druyn, ich trjka. A druyny trzymaj si razem. - Nie opucilimy jej - powiedzia cicho Miles. -Syszaa, co mwi Daniel. Tylko on moe j odnale. - Mylisz, e ju j odnalaz? - Mam nadziej. Tak mwi. Ale... - Ale co? - spytaa Shelby. Miles waha si przez chwil.

  • - Luce bya wcieka, gdy zostawia wszystkich na podwrku. Mam nadziej, e kiedy Daniel j w kocu odnajdzie, ona mu wybaczy. Shelby wpatrywaa si w uboconego Milesa, wiedzc, jak bardzo - w pewnej chwili - zaleao mu na Luce. Musiaa przy tym przyzna, e sama nigdy nie czua nic takiego wobec nikogo. A waciwie, wrcz nawet syna z umawiania si na randki z jak najgor-szymi partiami. Phil? Dajcie spokj! Gdyby nie daa si mu uwie, Wygnacy nie wyledziliby Luce, ona nie musiaaby wskoczy do Gosiciela, a Shelby i Miles nie utknliby w tym miejscu. Pokryci botem. Ale nie o to chodzio. Chodzio o co zupenie innego - Shelby ze zdziwieniem stwierdzia, e Miles nie jest rozgoryczony, widzc ogromne uczucie Luce do kogo innego. Naprawd nie by. Cay Miles. -Wybaczy mu - powiedziaa w kocu Shelby. -Gdyby kto kocha mnie tak mocno, by zanurkowa przez cae tysiclecia, eby mnie odnale, wybaczyabym mu. - Tylko tyle by ci wystarczyo, tak? - Miles da jej kuksaca. Pod wpywem impulsu pacna go w brzuch wierzchem doni. W taki sposb przekomarzay si z matk, jak najlepsze przyjaciki czy co w tym rodzaju. Ale w obecnoci ludzi spoza najbliszej rodziny Shelby zachowywaa o wiele wiksz rezerw. Dziwne.

  • - Hej - przerwa jej Miles. - Teraz oboje musimy si skupi na dotarciu do miasta, odnalezieniu anioa, ktry mgby nam pomc, i powrocie do domu. A po drodze, w odzyskaniu twojej czapki, dodaa w mylach Shelby, gdy razem z Milesem ruszyli truchtem, podajc za wozem w stron miasta. Gospoda znajdowaa si okoo mili od miejskich murw i bya jedynym budynkiem porodku wielkiego pola. Niewielka budowla z drewna miaa podniszczony drewniany szyld, a wzdu cian stay wielkie baryki piwa. Shelby i Miles przebiegli obok setek drzew, z ktrych opady ju licie, i topniejcych patw niegu na dziurawej, wijcej si drodze prowadzcej do miasta. Tak naprawd nie byo tam zbyt wiele do ogldania. W pewnym momencie stracili nawet z oczu wz, kiedy Shelby dostaa kolki i musieli zwolni, teraz jednak fortunny zbieg okolicznoci sprawi, e ujrzeli go przed gospod. - A oto i nasz cel - mrukna pod nosem Shelby. -Pewnie zatrzyma si, eby si napi. Frajer. Zabierzemy czapk i ruszymy w drog. Miles pokiwa gow, ale kiedy wlizgnli si za wz, Shelby zauwaya mczyzn w futrzanej kamizeli, ktry

  • sta w drzwiach, i natychmiast spochmurniaa. Nie syszaa, co mwi, ale trzyma w rkach czapk Milesa i pokazywa j z dum karczmarzowi, jakby to by rzadki klejnot. - Och - powiedzia rozczarowany Miles. Wyprostowa si. - Wiesz co, kupi sobie now. W Kalifornii mona je dosta wszdzie. - Jasne.

    Shelby z frustracji uderzya w pcienn plandek wozu. Sia jej uderzenia sprawia, e rg si unis. Przez chwil widziaa lec wewntrz stert skrzy. -Hm.

    Wsuna gow pod ptno. W s'rodku byo chodno i nieco mierdziao st-chlizn, wntrze byo zapchane rnymi drobiazgami. Widziaa drewniane klatki ze picymi, ctkowanymi kurami, cikie wory karmy, pcienny worek z rnorakimi elaznymi narzdziami i drewniane skrzynie. Prbowaa podnie wieko jednej z nich, ale nie udao jej si. - Co robisz? - spyta Miles. Shelby umiechna si do niego krzywo. - Mam pomys. Signwszy do worka z narzdziami po co, co wygldao jak niewielki om, podwaya wieko najbliszej ze skrzy. - Bingo.

  • - Shelby?

    - Jeli mamy uda si do miasta, nasze ciuchy mog zrobi nieodpowiednie wraenie. - Dla podkrelenia tych sw poklepaa kiesze swojej zielonej bluzy z kapturem. - Nie sdzisz? W rodku znalaza proste stroje, ktre wydaway si spowiae i zuyte, pewnie wyroli z nich czonkowie rodziny wonicy. Rzucaa wybrane elementy Milesowi, ktry z trudem je apa. Wkrtce trzyma dug, jasnozielon lnian sukni z szerokimi rkawami i zotym haftem biegncym przez rodek, cytrynowe rajtuzy i czepek z beowego ptna, ktry wyglda troch jak kornet zakonnicy. - Ale co ty masz zamiar woy? - zaartowa Miles. Shelby musiaa przejrze p tuzina dalszych skrzy penych szmat, pogitych gwodzi i gadkich kamieni, zanim znalaza co, co nadawao si dla Milesa. Wycigna prost niebiesk szat z szorstkiej surowej weny, ktra moga ochroni go przed ostrym wiatrem; bya wystarczajco duga, by zasoni jego sportowe buty - a z jakiego powodu Shelby dosza do wniosku, e kolor bdzie idealnie pasowa mu do oczu.

    Shelby rozpia zielon bluz z kapturem i rzucia j na ty wozu. Na jej odkrytych ramionach pojawia si gsia skrka, kiedy nacigna wydymajc si na wietrze sukni na koszulk i dinsy. Miles wydawa si nadal niechtny.

  • - Czuj si dziwnie, kradnc temu gociowi rzeczy, ktre pewnie mia zamiar sprzeda w miecie - wyszepta. - Karma, Miles. On ukrad twoj czapk. - Nie, on znalaz moj czapk. A co, jeli musi utrzymywa rodzin? Shelby zagwizdaa cicho. - W gorszej dzielnicy nie przetrwaby jednego dnia, dzieciaku. - Wzruszya ramionami. - Chyba e pod moj opiek. Posuchaj, moe kompromis, odpacimy kosmosowi czym innym. Moja bluza... - Wrzucia zielon bluz do skrzyni. - Kto wie? Moe w przyszym roku bluzy z kapturem oka si szalenie modne w teatrach anatomicznych, czy co tam jest ulubion rozrywk w tych okolicach. Miles unis beowy czepek nad gow Shelby. Nie dao si go nacign na kucyk, wic pocign za gumk. Jej jasne wosy rozsypay si na ramiona. Teraz ona poczua si zawstydzona. Jej wosy zawsze byy rozczochrane. Nigdy nie nosia ich rozpuszczonych. Ale oczy Milesa rozpromieniy si, kiedy umieci czepek na jej gowie. - Panienko. - Elegancko wycign rk. - Czy mgbym mie przyjemno towarzyszenia panience w drodze do tego piknego miasta? Gdyby bya z nimi Luce, w czasach, kiedy ich troje czya jedynie przyja i wszystko byo o wiele mniej skomplikowane, Shelby wiedziaaby, jak odpowiedzie

  • artem. Luce odezwaaby si sodkim, przesadnie skromnym gosikiem damy w niebezpieczestwie i nazwaaby Milesa swoim rycerzem w lnicej zbroi, i inne takie bzdury, do czego Shelby mogaby doda co sarkastycznego, i wtedy wszyscy wybuchnliby miechem, a dziwne napicie, ktre Shelby odczuwaa w ramionach, ciskanie w piersi - to wszystko by znikno. Wszystko wydawaoby si normalne, pene. Ale bya tylko ona i Miles. Razem. Samotni.

    Odwrcili si w stron czarnych kamiennych murw miasta, ktre otaczao du fortec w centrum. Flagi w kolorze nagietka wisiay na elaznych supach na wysokiej kamiennej wiey. Powietrze pachniao wglem i zbutwiaym sianem. Pord murw rozlegay si dwiki muzyki - moe lira i jakie bbny. I gdzie tam, jak liczya Shelby, by anio, ktrego Gosiciel mg ich zabra do teraniejszoci, ich miejsca. Miles wci wyciga do niej rk, wpatrujc si w ni, jakby nie wiedzia, jak bardzo niebieskie byy jego oczy. Odetchna gboko i chwycia jego do. cisn j lekko i oboje ruszyli w stron miasta.

  • DWA

    DZIWACZNY BAZAR

    Opucili na dobre spokojny wiejski krajobraz. Tu za murami miasta panowao wielkie zamieszanie. Po obu stronach drogi prowadzcej do wysokich czarnych murw, na boniach rozstawiono prowizoryczne namioty. Cao robia wraenie tymczasowej, przygotowanej, na przykad, na trwajcy przez weekend jarmark. Radosny chaos kbicych si wok ludzi nieco przypomina Shelby muzyczny festiwal Bonnaroo, z ktrego zdjcia widziaa kiedy w Internecie. Uwanie obserwowaa, co nosili inni czepek w ksztacie kornetu wydawa si

  • ostatnim krzykiem mody. Nie sdzia, by ona i Miles za bardzo si wyrniali. Doczyli do tumu przechodzcego przez bram i dali si mu pocign. Wszyscy wyranie kierowali si w jedn stron - na rynek. Przed nimi wznosiy si wieyczki, cz olbrzymiego zamku pooonego w pobliu murw po przeciwnej stronie miasta. Gwnym punktem rynku by skromny, lecz adny wczesnogotycki koci (Shelby rozpoznaa smuke wiee). Labirynt wskich szarych ulic i uliczek kontrastowa z wygldem rynku, ktry by chaotyczny, mierdzcy i peen zgieku - w takim miejscu mona byo odnale wszystko i kadego. - Ptno! Dwie bele za dziesitaka! - Lichtarze! Jedyne w swoim rodzaju!

    - Piwo jczmienne! wiee piwo jczmienne! Shelby i Miles musieli uskoczy z drogi przysadzistemu zakonnikowi, ktry popycha wzek z kamionkowymi dzbanami z jczmiennym piwem. Patrzyli na jego szerokie, okryte szar tkanin plecy, kiedy przepycha si przez zatoczony rynek. Shelby zacza za nim i, eby zyska cho troch przestrzeni, ale ju chwil pniej smrodliwa masa rozgadanych mieszkacw zapenia woln przestrze. Trudno byo zrobi cho krok, by na nikogo nie wpa. Na rynku byo tyle ludzi - targujcych si, plotkujcych, odpychajcych od jabek wystawionych na

  • sprzeda wycignite rce maych zodziejaszkw -e nikt nie zwraca najmniejszej uwagi na Shelby i Milesa.

    - Jak my znajdziemy kogokolwiek w tym rynsztoku? - Shelby mocno trzymaa Milesa za rk, kiedy po raz dziesity kto nadepn jej na nog. To byo gorsze ni ten koncert Green Day w Oakland, kiedy Shelby, taczc pod scen, uszkodzia dwa ebra. Miles pochyli si w jej stron. - Nie wiem. Moe kady zna kadego? By wyszy ni wikszo mieszkacw, wic jemu nie byo tak le. On mia wiee powietrze i pole widzenia, ale ona zaczynaa czu nadchodzcy atak klaustrofobii - zdradza to charakterystyczny rumieniec wypezajcy na policzki. Gorczkowo szarpna wysoki konierz swojej sukni, na co odpowiedzi by trzask szww. - Jak ludzie mog oddycha w czym takim? - Wdech przez nos, wydech ustami - poinstruowa j Miles i zademonstrowa swoj rad, a wtedy smrd sprawi, e a zmarszczy nos. - Popatrz, tam jest studnia. Moe si napijesz? - Zarazimy si choler - mrukna Shelby, ale on ju kierowa si w tamt stron, cignc j za sob. Pochylili si pod sznurem obwieszonym wilgotnymi ubraniami z samodziau, przeszli nad rzdkiem chudych, rozgdakanych czarnych kur i ominli par rudych

  • braci, ktrzy sprzedawali gruszki, zanim w kocu dotarli do studni. Robia wraenie archaicznej - krg kamieni otaczajcych otwr, nad ktrym umieszczono drewniany uraw. Na prymitywnym bloczku wisiao omszae drewniane wiadro. Shelby po kilku chwilach zapaa oddech. - Ludzie z tego pij? Teraz moga zobaczy, e cho jarmark zajmuje wikszo rynku, nie jest jedyn imprez w miecie. Przy murze ustawiono grup chochow okrytych grubym ptnem. Modzi chopcy wiczyli drewnianymi mieczami, atakujc redniowieczne odpowiedniki manekinw jak rycerze podczas szkolenia. Wdrowni minstrele kryli po obrzeach rynku, piewajc dziwnie pikne piosenki. Nawet studnia bya celem wdrwek. Zobaczya teraz drewnian korb suc do podnoszenia wiadra. Chopak w obcisych nogawicach z kolcej skry zanurzy w wiadrze czerpak i poda go dziewczynie o ogromnych, szeroko osadzonych oczach, z gazk ostrokrzewu wcinit za ucho. Ona oprnia czerpak kilkoma ykami, cay czas wpatrujc si z mioci w chopaka, nie zwracajc przy tym uwagi na wod spywajc po jej brodzie i piknej kremowej sukni. Kiedy skoczya, chopak mrugn i poda czerpak Milesowi. Shelby nie podobao si to, co sugerowao owo mrugnicie, ale bya zbyt spragniona, by zrobi afer.

  • - Przyjechalicie na odpust witego Walentego, tak? - zwrcia si dziewczyna do Shelby gosem spokojnym jak tafla jeziora. -Ja, no, my...

    - W rzeczy samej - wtrci Miles, nieudolnie naladujc brytyjski akcent. - Kiedy rozpoczynaj si uroczystoci? Brzmia absurdalnie. Ale Shelby stumia miech, eby go nie zdradzi. Nie bya pewna, co by si stao, gdyby zostali zdemaskowani, ale czytaa o nabijaniu na pal i narzdziach tortur w rodzaju koa. Pomadka ochronna, Shelby. Myl pozytywnie. Gorce kakao, powitanie soca" i reality show. Skup si na tym. Wydostan si z tego miejsca. Musz. Chopiec z uwielbieniem obj dziewczyn w talii. - Rycho. wito jest jutro. Dziewczyna szerokim gestem obja jarmark. - Ale, jak widzicie, wikszo zakochanych ju przybya. - artobliwie poklepaa Shelby po ramieniu. Nic zapomnij przed zachodem soca wrzuci swojego imienia do Urny Kupidyna!

    - Ach tak. Ty te - mrukna niezrcznie Shelby, jak to miaa w zwyczaju, kiedy ludzie na stanowisku odprawy na lotnisku yczyli jej przyjemnej podry. Zagryza wntrze policzka, gdy chopiec i dziewczyna pomachali im na poegnanie i, wci trzymajc si za rce, ruszyli ulic.

  • Miles chwyci j za rami. - Czy to nie cudowne? Walentynki! A powiedzia to grajcy w bejsbol chopak z ssiedztwa, ktry kiedy na oczach Shelby zjad dziewi hot dogw za jednym zamachem. Od kiedy Milesa tak krciy sentymentalne imprezy z okazji walentynek?

    Miaa zamiar powiedzie co sarkastycznego, ale zobaczya min Milesa, jakby... pen nadziei. Jakby naprawd mia ochot tam pj. Z ni? Z jakiego powodu nie chciaa go zawie. - Pewnie. Cudownie. Shelby nonszalancko wzruszya ramionami. - Brzmi interesujco. - Nie. - Miles pokrci gow. - Chodzio mi o to... e jeli w okolicy s upade anioy, to z pewnoci si na nie udadz. Tam wanie znajdziemy kogo, kto pomoe nam wrci do domu.

    - Och. - Shelby odchrzkna. Oczywicie, e o to mu wanie chodzio. Tak, masz racj. - Co si stao? - Miles zanurzy czerpak i unis kubek chodnej wody do ust Shelby. Cofn go, przetar brzeg rkawem, i znw go wycign. Shelby poczua, e bez powodu si rumieni, zamkna wic oczy i pocigna dugi yk, majc nadziej, e nie zarazi si adn wyniszczajc chorob i nie umrze. - Nic - odpowiedziaa, kiedy skoczya. Miles znw zanurzy czerpak i napi si, jednoczenie obserwujc zgromadzone tumy. - Popatrz - powiedzia, wrzucajc czerpak do wiadra.

  • Wskaza za Shelby, w stron podwyszenia obok ostatnich kramw, gdzie stay razem trzy dziewczyny, zgite wp w ataku miechu. Midzy nimi znajdowao si wysokie cynowe naczynie o obkowanej krawdzi. Wydawao si stare jak wiat i raczej paskudne, wrcz idealnie pasowaoby do rnych drogich dzie sztuki", ktre Francesca miaa w swoim gabinecie w Shoreline.

    - To musi by Urna Kupidyna stwierdzi Miles. - Ach tak, z pewnoci. Urna Kupidyna. - Shelby ironicznie pokiwaa gow. - Co to, do licha, ma znaczy? Czy Kupidyn nie miaby lepszego gustu? - To tradycja wywodzca si jeszcze z czasw staroytnego Rzymu powiedzia Miles tonem wykadowcy. Podrujc z nim, czowiek czu si jak z chodzc encyklopedi. - Zanim dzie witego Walentego sta si dniem witego Walentego mwi dalej, a w jego gosie brzmiao podniecenie nazywano go Luperkaliami... - Lupa... Machna rk nad swoj nieudan gr sw. Wtedy jednak zobaczya wyraz twarzy Milesa. Taki powany i skupiony. Zauwaywszy, e Shelby na niego patrzy, instynktownie unis rk, by nacign czapeczk na oczy. Taki nerwowy gest. Jednake do dotkna powietrza. Skrzywi si, jakby zaenowany, i prbowa wcisn rk do kieszeni dinsw, ale szorstka niebieska tkanina paszcza zakrywaa mu spodnie, wic ostatecznie zaoy rce na piersi.

  • - Brakuje ci jej, prawda? - spytaa Shelby. - Czego?

    - Czapki.

    -Tego starocia? - Zbyt szybko wzruszy ramionami. - Nie. Nawet o niej nie mylaem. - Rozejrza si dookoa, obrzucajc rynek pustym spojrzeniem. Shelby dotkna jego ramienia. - Mgby powiedzie co wicej o tych Lupa... no wiesz? Spojrza na ni z lekk podejrzliwoci. - Naprawd chcesz wiedzie? - A jak mylisz? Umiechn si. - Luperkalia byy pogaskim witem podnoci i nadchodzcej wiosny. Wszystkie niezamne kobiety w miecie zapisyway swoje imiona na kawakach pergaminu i wrzucay je do urny... takiej, jak ta tutaj. Nastpnie kawalerowie wycigali karteczki z urny, a ta, ktrej imi wylosowali, miaa by ich ukochan przez nastpny rok. -To barbarzystwo! - wykrzykna Shelby. Nie ma mowy, eby jaka urna mwia jej, z kim ma si spotyka. Sama moe popenia wasne bdy, wielkie dziki. - Ja sdz, e to urocze. Miles wzruszy ramionami i odwrci wzrok. - Naprawd? Shelby znw zwrcia gow w jego stron. To znaczy, pewnie czasem to moe by cakiem

  • fajne. Ale ta tradycja z urn pochodzi z czasw zanim wito miao cokolwiek wsplnego ze witym Walentym, nie? - Zgadza si odpar Miles. W kocu Koci si wtrci. Chcieli zapanowa nad pogask tradycj, wic przypisali jej witego patrona. Robili tak z wieloma staroytnymi witami i tradycjami. Jakby przestaway by zagroeniem, kiedy znalazy si w ich posiadaniu.

    - Typowi mczyni. - A trzeba powiedzie, e prawdziwy Walenty by za ycia znany jako obroca zakochanych. Ludzie, ktrzy nie mogli zgodnie z prawem zawiera zwizkw ma-eskich... na przykad onierze... schodzili si do niego z caej okolicy, a on w tajemnicy udziela im lubw. Shelby pokrcia gow. - Skd ty to wszystko wiesz? A raczej, dlaczego? - Luce stwierdzi Miles, nie patrzc Shelby w oczy. - Och. - Shelby poczua si tak, jakby kto waln j pici w odek. Poznae histori walentynek, eby zaimponowa Luce? Kopna grud ziemi. Pewnie niektre dziewczyny lubi kujonw. - Nie, Shelby. Chodzio mi o to... Miles chwyci j za ramiona i obrci twarz w stron urny. Tam jest Luce. Luce miaa na sobie jasnobrzow sukienk z szerokim doem. Dugie czarne wosy zaplota w trzy grube warkocze i zwizaa wskimi biaymi wsteczkami. Jej skra wydawaa si bledsza ni zwykle, cho policzki

  • zdobi bladorowy rumieniec. Powoli, z namysem krya wok urny, z dala od pozostaych dziewczt. Pord chaosu panujcego na rynku Luce wydawaa si jedyn osob, ktra bya sama. Jej oczy miay ten mikki, rozproszony wyraz, ktry wiadczy o tym, e zatona w mylach. - Shelby... czekaj!

    Shelby znajdowaa si ju w poowie placu, niemal biega w stron Luce, kiedy Miles chwyci j w pasie. Zatrzyma j gwatownie, a ona odwrcia si, gotowa go waln. Tyle tylko, e jego twarz... emanowaa czym, czego Shelby nie umiaa rozpozna. - Wiesz, e to Lucinda z przeszoci. Ta dziewczyna nie jest nasz przyjacik. Nie pozna ci... Shelby nie pomylaa o tym. Udawaa, e to zrobia. Odwrcia si i jeszcze raz uwanie przyjrzaa Lucin-dzie. Tamta miaa brudne wosy - nie tuste, ale co wicej, naprawd brudne - a tego Lucinda Price nie tolerowaa. Z nowoczesnego punktu widzenia Shelby, jej ubranie leao dziwnie, ale Lucinda najwyraniej czua si w nim swobodnie. W ogle sprawiaa wraenie, e czuje si swobodnie, co rwnie nie pasowao do Luce Price. Shelby uwaaa Luce za chronicznie - cho uroczo - nieprzystosowan. To wanie uwielbiaa w Luce. Ale ta dziewczyna? Czua si swobodnie, mimo e kady jej ruch emanowa rozpaczliwym przygnbieniem. Jakby bya przyzwyczajona do smutku tak samo, jak do

  • soca wschodzcego kadego ranka. Nie miaa przyjaci, ktrzy by j pocieszyli? Czy nie po to czowiek ma przyjaci? - Miles - powiedziaa Shelby, chwytajc go za wolny nadgarstek i pochylajc si w jego stron. - Wiem, e zgodzilimy si, eby Daniel odnalaz nasz Lucind Price, ale ta dziewczyna wci jest Lucind, ktra nas obchodzi... albo jej wczeniejsz wersj. A my moemy j przynajmniej pocieszy. Popatrz, jaka jest przygnbiona. Popatrz. Zagryz wargi. -Ale... ale... zgodnie ze wszystkim, czego nauczylimy si o Gosicielach, nie naley si wtrca... - Cze-e! - krzykna Shelby melodyjnie i pocigna Milesa za sob, a dotarli do Lucindy.

    Nie miaa pojcia, skd si jej nagle wzi ten akcent piknoci z poudnia Stanw, by moe poza charakterystycznym sposobem mwienia matki Luce podczas wita Dzikczynienia w Georgii. I nie wiedziaa, co ludzie w tym redniowiecznym brytyjskim wiecie mog sobie pomyle, syszc ten akcent, ale byo ju za pno. Idcy kilka krokw za ni Miles z przeraeniem pokrci gow. To by wypadek!", zakomunikowaa mu Shelby spojrzeniem. Lucinda tego nawet nie zauwaya - tak bardzo pogrya si w smutku. Shelby musiaa stan przed ni i zamacha doni przed jej twarz.

  • - Och - powiedziaa Lucinda i zamrugaa, spogldajc na Shelby bez ladu rozpoznania. - Dzie dobry. To nie powinno zrani uczu Shelby, ale tak wanie si stao. - Cz-czy my si ju wczeniej nie spotkaymy? -wydukaa Shelby. - Wydaje mi si, e moja kuzynka z, no, Windsoru zna twojego wuja od strony ojca... a moe odwrotnie? - Przykro mi, nie sdz, cho by moe... - Ale nazywasz si Lucinda, prawda? Lucinda wzdrygna si i na chwil w jej oczach pojawi si znajomy bysk. -Tak. Shelby przycisna do do serca. - Jestem Shelby. A to Miles.

    - C za niezwyke imiona. Musielicie przyby z pnocy, prawda? - Pewnie. - Shelby wzruszya ramionami. - Z bardzo, bardzo dalekiej pnocy. I dlatego nigdy wczeniej nie bylimy na... waszym odpucie witego Walentego. Wrzucasz swoje imi do urny? -Ja? - Lucinda przekna lin i uniosa do do szyi. - Nie przemawia do mnie pomys, e przypadek miaby zadecydowa o przeznaczeniu mojego serca. - Mwisz jak dziewczyna, ktra ju znalaza sobie niezego chopaka! - Shelby daa Lucindzie kuksaca, zapominajc, e si nie znaj, zapominajc, e jej sowa mog brzmie szorstko, a sarkazm moe by obcy

  • redniowiecznej wraliwoci Lucindy. - To znaczy... czy jest jaki rycerz, ktry ci si podoba, pani?

    - Byam zakochana - odpowiedziaa powanie Lucinda. - Bya? - powtrzya Shelby. - Chciaa powiedzie, e jeste zakochana. - Byam. Ale on odszed. - Daniel ci zostawi? - Miles poczerwienia. - To znaczy... jak on ma na imi? Ale Lucinda wyranie go nie usyszaa. - Spotkalimy si w ogrodzie ranym jego pana. Musze przyzna, e nie powinnam tam wchodzi, lecz widziaam tak wiele piknych dam, ktre odwiedzay ogrd, brama bya otwarta, a kwiaty jake nadobne... Uniosa donie do serca i westchna z alem. - Tamtego pierwszego dnia uzna mnie za niewiast lepszego pochodzenia. Wyszej klasy. Miaam na sobie najlepsz sukienk, a we wosy wplotam kwiaty gogu, jak to czyni niektre damy. Wygldaam piknie, ale obawiam si, e byam nieszczera. - Och, Lucindo - powiedziaa Shelby. - Jestem pewna, e w jego oczach jeste dam! - Daniel jest rycerzem. Musi polubi odpowiedni dam. My naleymy do posplstwa. Mj ojciec jest wolnym czowiekiem, ale uprawia zboe, jak jego ojciec przed nim. - Zamrugaa i po jej policzku popyna za. - Nigdy nawet nie powiedziaam mojej mioci, jak mam na imi.

  • -Jeli ci kocha... a tego jestem pewna... zna twoje prawdziwe imi - powiedzia Miles. Lucinda z dreniem wcigna powietrze. Pniej, w poprzednim tygodniu, przyszed do mojego ojca po jaja na uczt witego Walentego, gdy jego obowizkiem jest i w ten sposb suy swemu panu. To bya rocznica mojego chrztu. witowalimy. Wyraz twarzy mojego ukochanego, kiedy ujrza mnie w naszej skromnej chatce... prbowaam go zatrzyma, ale on odszed bez sowa. Szukaam go we wszystkich naszych tajemnych miejscach... wydronym dbie w lesie, pnocnym skraju ogrodu ranego o zmroku... ale od tego czasu go nie widziaam. Shelby i Miles popatrzyli po sobie. Daniela oczywicie nie obchodzio, z jakiej rodziny pochodzi Lucinda. Przerazia go rocznica, fakt, e zbliaa si do granic swojego przeklestwa. Shelby bya ju wiadoma sposobu, w jaki Daniel czasami prbowa odsun si od Luce, kiedy wiedzia, e jej mier si zblia. ama jej serce, eby ocali jej ycie. On te pewnie gdzie siedzi w kcie z nieszczliw min i zamanym sercem. Tak by musiao. Dziewczyna stojca przed Shelby musiaa umrze, moe setki razy przed wcieleniem, w ktrym Shelby poznaa Luce - wcieleniem, w ktrym Luce po raz pierwszy zyskaa szans, by przeama kltw. To niesprawiedliwe, e musiaa raz za razem umiera i tak wiele razy przechodzi przez takie cierpienie

  • w chwilach pomidzy umieraniem. Bardziej ni ktokolwiek, Lucinda zasugiwaa, by by szczliw. Shelby chciaa co dla niej zrobi, nawet jeli miaoby to by co maego. Spojrzaa znw na Milesa. Unis brew w sposb, ktry, jak miaa nadziej, znaczy Czy mylisz o tym samym, co ja?". Pokiwaa gow. - To po prostu ogromne nieporozumienie - powiedziaa Shelby. - Znamy Daniela. - Naprawd? - Lucinda wydawaa si zaskoczona. - Wiesz co, przyjd jutro na odpust, a jestem pewna, e Daniel te tam bdzie i oboje bdziecie mogli... Wargi Lucindy zadray, ukrya twarz w ramieniu Shelby i zacza ka. - Nie mogabym znie, gdyby imi innej wycign z urny. - Lucindo. - Miles odezwa si tak ciepo, e dziewczyna przestaa paka i spojrzaa na niego w charakterystyczny serdeczny sposb, w jaki Luce czasem na niego patrzya. Shelby poczua si dziwnie zazdrosna. Odwrcia wzrok, kiedy Miles mwi dalej: - Wierzysz, e Daniel szczerze ci kocha? Lucinda pokiwaa gow. -1 w gbi serca - mwi Miles dalej - naprawd wierzysz, e wi midzy tob a Danielem jest tak saba, e pozycja twojej rodziny moe j zerwa? - On... nie ma wyboru. Zapisano to w kodeksie templariuszy. Musi polubi...

  • - Luce! Nie wiesz, e wasza mio jest silniejsza od jakiego gupiego kodeksu? - wyrzucia z siebie Shelby. Lucinda uniosa brew. - Przepraszam? - spytaa. Miles posa Shelby ostrzegawcze spojrzenie. -To znaczy, no... prawdziwa mio jest wiksza i silniejsza od spoecznych konwenansw. Jeli kochasz Daniela, musisz mu powiedzie, jak si czujesz. - Czuj si dziwnie. Lucinda bya zarumieniona, uniosa do do piersi. Zamkna oczy i Shelby przez chwil miaa wraenie, e zaraz stanie w pomieniach. Cofna si o krok. Ale to tak nie dziaao, prawda? Przeklestwo Luce wizao si z tym, jak ona i Daniel na siebie dziaali, jego obecno co w niej budzia. - Chciaabym wierzy, e to, co mwicie, jest prawd. Nagle poczuam, e nasza mio jest rzeczywicie bardzo silna. - Na tyle silna, e gdybymy jutro podczas odpustu przyprowadzili Daniela - odezwaa si Shelby - przy-szaby do niego? Lucinda otworzya oczy. Byy szeroko otwarte, szalone i bardzo orzechowe. - Przyszabym. Poszabym dokdkolwiek na wiecie, aby tylko znw z nim by.

  • T R Z Y

    JEGO MIECZ, JEGO SOWO

    - To byo genialne! - zawoaa Shelby, kiedy Lucinda odesza, a ona i Miles zostali sami przy studni,

    Na zachodnim niebie blaky promienie soca. Wikszo mieszkacw kierowaa si ju do domw, a ich wzki i torby byy cikie od produktw na kolacj. Shelby od dawna nic nie jada, ale prawie nie zauwaaa aromatw pieczonego misiwa i gotowanej kapusty. Jechaa na oparach swojego podekscytowania. - Oboje nadawalimy na tych samych falach. Czasem ja co sobie pomylaam, a ty mwie to na gos...

  • jakbymy razem koysali si w tym samym szalonym rytmie! -Wiem. Miles zanurzy czerpak w wiadrze i powoli napi si wody. Promienie soca wydobyy jego piegi. Shelby nadal nie moga si przyzwyczai do jego odmienionego wygldu. - Miaa racj, byo mi mio, e mogem sprawi, by Luce poczua si lepiej. Nawet jeli to nie nasza Luce. - Miles gwatownie szarpn gow w lewo, jakby co usysza. Zesztywnia. - Co si stao? - spytaa Shelby. Opuci ramiona, bardziej ni zwykle. - Nic takiego. Wydawao mi si, e widziaem Gosiciela, ale to nie byo to. Shelby nie chciaa myle o Gosicielach, bya zbyt podekscytowana. - Wiesz, co by byo niesamowite? - powiedziaa, siadajc na brzegu studni. - Moglibymy pj na zakupy dla nich obojga, kupi jaki koronkowy drobiazg dla Luce i powiedzie jej, e to od Daniela. Mogabym napisa jaki wierszyk... na grze re" albo co w tym stylu... hej, dla tych redniowiecznych wieniakw to pewnie byaby nowo. I moglibymy... - Shelby? - przerwa jej Miles. - A co z powrotem do domu? Nie pasujemy tutaj, pamitasz? Ju pomoglimy Lucindzie, dajc jej nadziej i namawiajc j, by przysza na odpust witego Walentego, ale nie moemy

  • zmieni sposobu, w jaki rozegra si jej przeklestwo. Musimy odnale Gosiciela. - C, wiadomo, e gdziekolwiek jest Luce, tam musi by te caa reszta - powiedziaa szybko Shelby. - Gdyby udao si nam odnale Daniela, to by byo jak, no, dwie pieczenie przy jednym ogniu. On pjdzie na odpust, a my znajdziemy drog z powrotem do Shoreline.

    - Nie wiem, czy uda nam si tak atwo zacign Daniela na odpust. - To nie moemy wraca do domu! Najpierw musimy speni obietnic, jak zoylimy Luce! Nie chc by kolejn osob, ktra j zawioda. - Shelby nagle utracia pewno siebie. - Ona zasuguje na co lepszego. Miles powoli wypuci powietrze z puc. Ze zmarszczonym czoem spacerowa wok studni; ta mina oznaczaa, e rozmyla. - Masz racj - powiedzia w kocu. - C znaczy jeszcze jeden dzie? - Naprawd? - zapiszczaa Shelby. -Ale gdzie znajdziemy Daniela? Czy Lucinda nie wspominaa o zamku? - mwi dalej Miles. - Moglibymy go odnale i... - Znajc Daniela, moe siedzie i doowa si gdziekolwiek. Naprawd, w dowolnym miejscu.

    Shelby usyszaa ttent kopyt i odwrcia si w stron szerokiej alei prowadzcej przez rodek targowiska.

  • Ponad kramami handlarzy, ktre zamykano ju na noc, widziaa przez chwil potnego nienobiaego konia. Kiedy min markiz ostatniego kramu i ukaza si w caoci, Shelby a sapna. Posta siedzca w czarnym skrzanym siodle ozdobionym sobolami - ktrej Shelby, Miles i wikszo mieszkacw miasta przygldaa si z niepohamowanym podziwem - bya zaiste rycerzem w lnicej zbroi. Szeroki w barach rycerz, ktrego tosamo ukrywaa osona twarzy, przejecha przez rynek, emanujc aur wadczoci. Nitowany pancerz okrywa mu stopy, spoczywajce w mocnych strzemionach. Jego nogi otaczay wypolerowane nagolenniki, a kolczuga bya ciasno dopasowana do muskularnego tuowia. Hem mia paski szczyt, a dwie wygite pyty czyy si pod ktem nad nosem. Z przodu przybicy znajdoway si niewielkie otwory do oddychania i wska szpara na wysokoci oczu. To byo niepokojce - widzia ich, ale oni widzieli jedynie jego imponujcy strj. W pochwie u lewego boku nosi miecz, a na zbroj narzuci dug bia tunik z czerwonym krzyem na piersi, ktra kojarzya si Shelby z jednym z filmw Monty Pythona.

    - A moe zapytamy jego? - zaproponowaa Shelby. - Serio?

    Zawahaa si. Oczywicie czua niepokj na myl o zblieniu si do prawdziwego, ywego rycerza. Ale jak inaczej mieli odnale Daniela?

  • - A masz jaki lepszy pomys? - Wskazaa na grujc przed nimi posta. - On jest rycerzem. Daniel jest rycerzem. Istnieje niejakie prawdopodobiestwo, e obracaj si w tym samym rycerskim krgu, nie? - Jasne, jasne. I jeszcze jedno, dobrze, Shel? - Miles odetchn pytko, co zazwyczaj znaczyo, e si denerwuje. Albo e ma zamiar powiedzie co, co jego zdaniem mogoby urazi uczucia Shelby. - Sprbuj nie mwi z akcentem laski z Georgii, dobra? Zadurzona Lucinda moe i nie zwrcia na to uwagi, ale musimy postara si bardziej wtopi w to. Pamitaj, co Roland mwi o bawieniu si przeszoci. - Wtapiam si, wtapiam si. Shelby zeskoczya z cembrowiny studni, wyprostowaa si, gdy tak wanie wyobraaa sobie prawdziw dam, mrugna niezrcznie do Milesa i ruszya w stron rycerza. Nim jednak zrobia dwa krtkie kroki, rycerz odwrci si w jej stron, unis oson i zmruy ze zoci ciemne oczy - z tym spojrzeniem Shelby zetkna si ju kilka razy wczeniej. O wilku mowa. Czy Miles przed chwil nie wspomina o Rolandzie Sparksie? Roland spoglda to na Shelby, to na Milesa. Wyranie ich rozpoznawa, co znaczyo, e by to Roland z ich czasw, ich Roland, ten sam, ktrego ostatnio widzieli na zniszczonym walk podwrku domu Lucindy Price. To znaczyo, e maj kopoty.

  • A co wy tu robicie? Miles natychmiast znalaz si u boku Shelby, opiekuczo kadc donie na jej ramionach. To byo naprawd mie z jego strony, jakby nie mia zamiaru pozwoli, by zostaa z tym sama.

    Szukamy Daniela - powiedzia. - Moesz nam pomc? Wiesz, gdzie on jest? Pomc wam? Odnale Daniela? Roland z zaskoczeniem unis ciemne brwi. Nie chodzi wam o Luce, mierteln dziewczyn zagubion w Gosicielach? Dzieciaki, wpakowalicie si w co, co was przerasta. Wiemy, wiemy, nie pasujemy tutaj powiedziaa Shelby najbardziej skruszonym tonem, na jaki si zdobya. - Trafilimy tu przez przypadek - dodaa, wpatrujc si z dou w Rolanda na jego niesamowitym biaym wierzchowcu. Nie miaa pojcia, e konie mog by tak wielkie. - Prbowalimy wrci do domu, ale mielimy problemy ze znalezieniem Gosiciela... Oczywicie, e tak. Roland westchn z wyran irytacj. - Jakbym nie mia wystarczajco duo zobowiza, musz si jeszcze wami zaopiekowa. Od niechcenia unis okryt rkawic do. Przyzw jednego dla was. Zaczekaj. Miles zrobi krok do przodu i przerwa Rolandowi. Pomylelimy, e skoro ju tu jestemy, to moglibymy, no, zrobi jedn mi rzecz dla Lucindy. Wiesz, Lucindy z tej epoki. Nic wielkiego, po prostu uczyni jej ycie troch milszym. Daniel j rzuci...

  • - Wiesz, jaki on si czasem robi... wtrcia Shelby. - Hola, hola. Widzielicie Lucind? spyta Roland. - Bya zdruzgotana - powiedzia Miles. - A jutro s walentynki - dodaa Shelby. Wierzchowiec zara, ale Roland go uspokoi. - Czy bya zczona? Shelby zmarszczya nos. - Czy bya co? - Czy bya poczeniem jej obecnego i przeszego wcielenia? -To znaczy, jak... Shelby mylaa o tym, jak Daniel wyglda w Jerozolimie, zagubiony i niewyrany, jak film 3D ogldany bez okularw. Nim jednak zdya odpowiedzie, Miles przydepta jej palce. Skoro Rolandowi nie podobaa si ich obecno tutaj, z pewnoci nie byby szczliwy, e podrowali przez Gosicieli w tak wiele innych miejsc. - Sza - wyszepta Miles kcikiem ust. - Suchajcie, to naprawd proste. Czy was rozpoznaa? - naciska Roland. - Nie - odpara Shelby z westchnieniem. - Nie potwierdzi Miles. - To w takim razie jest Luce z tych czasw i nie powinnimy si wtrca. Roland spoglda na nich z wyran podejrzliwoci, ale nic wicej nie powiedzia. Jeden z jego dugich, czarno-zotych dredw wysun si z gumki i spod hemu.

  • Schowa go z powrotem i rozejrza si po rynku, spogldajc na psy, ktre rozszarpyway krowie wntrznoci, i dzieci kopice bezksztatn pik po zaboconych uliczkach. Wyranie aowa, e na nich wpad. - Prosz, Rolandzie - powiedziaa Shelby, odwanie unoszc do do jego rkawicy z kolczugi. Rkawica kolcza, pomylaa. To s rkawice kolcze. Nie wierzysz w mio? Nie masz serca?

    Shelby poczua, e jej sowa zawisaj w chodnym powietrzu, i aowaa, e nie moe ich cofn. Z pewnoci posuna si zbyt daleko. Nie wiedziaa, jaka bya historia Rolanda. Stan po stronie Lucyfera, kiedy anioy upady, ale nie wydawa si taki zy. Jedynie tajemniczy.

    Otworzy usta, eby co powiedzie, i Shelby przygotowaa si na kolejny wykad na temat niebezpieczestw podrowania w Gosicielach albo groby, e odda ich Francesce i Stevenowi. Skrzywia si i odwrcia wzrok. I wtedy usyszaa cichy trzask opadajcej osony. Kiedy podniosa wzrok, twarz Rolanda znw bya zakryta. Wski otwr w przybicy niczego nie wyraa. Piknie, wszystko popsua, Shelby. - Odnajd Daniela w waszym imieniu - zagrzmia gos Rolanda zza przybicy. Shelby a podskoczya. -Upewni si, e przybdzie na czas na jutrzejszy odpust. Mam jeszcze ostatni spraw do zaatwienia, a pniej wrc tu, by zapewni waszej dwjce Gosiciela, ktry

  • przeniesie was do Shoreline, gdzie powinnicie si znajdowa. adnych dyskusji. Moecie przyj moj propozycj albo j odrzuci. Shelby zacisna zby, bo baa si, e opadnie jej szczka. Mia zamiar im pomc! - Nie, adnych dyskusji - wyduka Miles. - To dobry pomys, Rolandzie. Dzikujemy. Roland nieco opuci hem, co Shelby uznaa za skinienie gow, ale poza tym nic nie powiedzia. Zawrci i skierowa si ku miejskim murom. Kupcy rozbiegali si przed biaym koniem, ktry z pocztku ruszy kusem, zaraz jednak pogalopowa, a jego biay ogon unosi si na wietrze jak niknca w powietrzu chmura dymu. Shelby zauwaya co dziwnego - miast dumnie wyjecha z miasta, Roland siedzia ze spuszczon gow i pochylonymi ramionami. Jakby co niewyjanionego zmienio jego nastrj. Czy to byo co w jej sowach? To byo mocne zauway Miles, stajc obok niej. Shelby zbliya si do niego, a ich ramiona si zetkny, i poczua si odrobin lepiej. Roland mia odnale Daniela. Mia im pomc. Shelby poczua, e na jej twarzy pojawia si bardzo niepasujcy do niej umiech. Gdzie pod caym tym pancerzem by moe kryo si nawet serce, ktre wierzyo w moc prawdziwej mioci. Mimo caego cynizmu, jaki okazywaa, Shelby musiaa przyzna, e te wierzy w mio. A sposb, w jaki

  • Miles pocieszy Lucind tego popoudnia, wiadczy, e on rwnie w ni wierzy. Razem patrzyli na promienie zachodzcego soca odbijajce si od pancerza Rolanda i suchali nikncego w oddali ttentu kopyt na bruku.

  • C Z T E R Y

    RKA W RK

    redniowiecze miao jedn zalet - gwiazdy robiy wrcz niewiarygodne wraenie. Nieobecno miejskich wiate sprawiaa, e niebo wypeniay migoczce galaktyki. Shelby miaa ochot lee i si na nie gapi. Tu przed zachodem soce w kocu przebio si przez szare zimowe chmury i teraz ciemne ptno nad ich gowami byo obsypane gwiazdami.

    - To Wielki Wz, prawda? - spyta Miles, wskazujc na jasny uk na niebie.

  • - ebym to ja wiedziaa. - Shelby wzruszya ramionami, cho pochylia si, eby pody wzrokiem za jego palcem. Czua zapach jego skry, znajomy, nieco cytrusowy. - Nie miaam pojcia, e interesuje ci astronomia. - Ja te nie. Nigdy mnie nie interesowaa. Ale gwiazdy tej nocy maj w sobie co takiego... albo w ogle ta noc. Wszystko wydaje si takie godne uwagi, wiesz? - Tak - westchna Shelby, zagubiona w Niebiosach, o ktrych nigdy wczeniej zbyt wiele nie mylaa. Czua si im dziwnie bliska. I bliska Milesowi. - Wiem. Kiedy zgodzili si pozosta jeszcze jedn noc, sprytna Shelby zdobya koc i troch sznurka, po czym - wykorzystujc umiejtnoci nabyte podczas dorastania w kiepskiej dzielnicy - stworzya z nich cakiem elegancki namiot. Jak inni odwiedzajcy odpust gocie, wraz z Milesem rozbili obz na zboczu boni pod murami miasta. Miles nawet znalaz troch drewna, cho adne z nich nie umiao rozpali ogniska bez zapaek. Okolica bya nawet cakiem adna. Owszem, z lasu dochodziy dziwaczne dwiki przypominajce odgosy wydawane przez kojoty, ale Shelby przypomniaa sobie, e czasem i w Shoreline nocami rozbrzmieway podobne dwiki. Ona i Miles musieli si tylko trzyma razem - i ukrywa za co bardziej masywnymi mieszkacami redniowiecza, gdyby z lasu co si wyonio. Przy drodze zaczyna dziaa specjalny nocny targ, wic po rozbiciu namiotu rozdzielili si, przy czym

  • Miles mia znale co do jedzenia, a Shelby walentyn-kowe prezenty dla Luce i Daniela na dzie nastpny. Pniej mieli spotka si w obozie i spoy kolacj pod gwiazdami. Przed zachodem soca handlarze z miasta czciowo przenieli si za mury. Nocny targ rni si od dziennego wewntrz murw, ktry sprzedawa zwyczajne towary w rodzaju tkanin i zboa. Nocne targowisko, jak uwiadomia sobie Shelby, byo wyjtkowe i dziaao tylko z okazji walentynek, kiedy miasto przepeniali kupcy przybywajcy z daleka i inni gocie. Na boniach rozbito liczne namioty, z ktrych wiele suyo rwnie jako centra handlu i wymiany towarowej. Shelby nie miaa zbyt wiele do zaoferowania, ale udao jej si wymieni jaskrawo row gumk do wosw na koronkow serwetk w ksztacie serca, ktr planowaa wrczy Luce od Daniela". Z radoci wymienia rwnie konopn bransolet na kostk, ktr Phil podarowa jej kiedy w Shoreline, na skrzan pochw na sztylet, ktra moga spodoba si Danielowi. Trudno si robio zakupy dla facetw. Gumka do wosw i bransoletka byy bezwartociowe dla Shelby, ale kupcom wydaway si egzotyczne. C to za alchemiczna substancja, ktra rozciga si i powraca do pierwotnego ksztatu?" - pytali j, badajc gumk, jakby to by bezcenny klejnot. Shelby stumia miech, cay czas miaa z tyu gowy te redniowieczne narzdzia tortur.

  • Jak zawsze po zakupach, Shelby umieraa z godu. Miaa nadziej, e Miles zdoby jakie dobre arcie. pieszya przez zatoczone bonia, kiedy w jej gowie pojawia si pewna myl - o czym zapomniaa? - Och, jaki pikny czepek! - Przed ni pojawia si jasnowosa kobieta o szerokim umiechu. Pogaskaa koronkow woalk czepka, ktry Shelby tego ranka zwina z wozu. - Czy to dzieo mistrza krawca? - Czyje? - Shelby poczua, jak zdradziecki rumieniec obejmuje ca jej twarz, a po brzegi skradzionego nakrycia gowy. - Tam ma swj kram. - Kobieta wskazaa na oddalony o dziesi stp kram z biaego ptna. - Henry ma trzy siostry, a wszystkie s doskonaymi szwaczkami. Przez wikszo roku ich igy fruwaj, przygotowujc szaty liturgiczne na kocielne misteria, ale dziewcz-tom zawsze udaje si przygotowa co maego i wyjtkowego na odpust. Ich dziea zapieraj mi dech w piersiach. Klapy namiotu byy podniesione, i oto pod markiz Shelby ujrzaa przysadzistego mczyzn, na ktrego wz usiowali tego ranka wskoczy z Milesem. Mczyzn, ktry zabra czapk Milesa. Niewielki tumek zebra si wok niego i wzdycha, podziwiajc co wyranie drogocennego. Shelby musiaa si przycisn do innych zgromadzonych, nim rozpoznaa przedmiot przycigajcy tak wiele podliwych spojrze. Jaskrawoniebieska czapeczka Dodgersw.

  • - Podziwiajcie wyjtkowy barwnik tej pciennej osony! - Krawiec Henry wspina si na wyyny swoich umiejtnoci sprzedawcy, jakby ta czapka od zawsze bya czci jego kolekcji, jakby sam j uszy. - Czy widzielicie kiedykolwiek takie szwy? Idealnie rwne, niemal... niewidzialne!

    - A kiedy miecz przebije ten filc, co wtedy, Henry? -zaszydzi jeden z mczyzn. Tum zacz mamrota, e osona nie jest by moe najbardziej niezniszczaln rzecz w kolekcji Henry'ego.

    - Gupcy - stwierdzi Henry. - Ta osona nie jest pancerzem, ale czym piknym. Czy nie moe by tak, e niektre rzeczy tworzy si tylko po to, by sprawiay przyjemno oczom i sercu?

    Widzowie gwizdali, Shelby za czua, jak serce wali jej w piersiach, poniewa wiedziaa, co musi zrobi. - Kupi t czapk! - wykrzykna nagle. - Nie jest na sprzeda! - powiedzia Henry. - Oczywicie, e jest na sprzeda - powiedziaa Shelby, prbujc zapomnie o obawach zwizanych ze swoim paskudnym angielskim akcentem. Odepchna z drogi kilku zaskoczonych ludzi i odrzucia od siebie wszystko poza potrzeb zdobycia czapki. Bejsbolwka bya wana dla Milesa, a Miles by wany dla niej. -Prosz - krzykna - we w zamian mj czepek! Mj, no, ojciec kupi mi go dzi rano i on, no, nie pasuje. Henry podnis wzrok i Shelby nagle dostaa ataku paniki - z pewnoci musia rozpozna, e ukrada

  • nakrycie gowy. Jednake mczyzna tylko przechyli gow, jakby w ogle nie zauway, e czepek nalea kiedy do niego. -Tak, ten czepek rzeczywicie sprawia, e uszy ci odstaj. Ale on nie wystarczy. Co takiego? Nie miaa duych uszu! Shelby wanie zamierzaa powiedzie Henryemu, co o tym wszystkim sdzi, kiedy przypomniaa sobie, co tu jest naprawd wane. - Daj spokj! Czapka jest stara, materia wyblaky! -Oskarycielsko wymierzya palec w jej stron. - I jak to niegodziwo symbolizuj te litery wypisane na przodzie? - To s litery? - spyta kto w tumie. - Nie umiem czyta - powiedzia inny. Henry najwyraniej te nie umia czyta. - Co one mwi? - spyta. - Sdziem, e to ornament dla ozdoby. - Zaraz jednak przypomnia sobie, e jeszcze przed chwil podawa si za twrc tej czapki, wic doda: - Ten wzr przekaza mi pewien dentelmen. - To symbol diaba! - improwizowaa Shelby, a jej gos stawa si coraz mocniejszy, w miar, jak zyskiwaa pewno siebie. - Te kolczaste ramiona to jego symbol i pitno. Tum, mamroczc, podszed bliej. Odr niemytych cia sprawia, e Shelby z trudem apaa oddech. Henry odsun czapk. - Naprawd? To po co chcesz j mie?

  • - A jak mylisz? Zamierzam j zniszczy w imi wszystkiego co wite i prawe na tym wiecie. W tumie rozlegy si pomruki aprobaty. - Spal j i oczyszcz wiat z jej ohydnego pitna! Naprawd si w to wcigna. Kilka osb w tumie wznioso sabe okrzyki. - Ochroni nas wszystkich przed przeklestwem czapki! Henry podrapa si po gowie. - Ale to przecie tylko czapka? Ludzie otaczajcy Shelby zaczli odwraca si w jej stron. - No tak, ale... ale... chodzi mi o to, e zabior j z twoich rk. Krawiec spojrza na czepek w jej doniach i unis lew brew. -Ta robota wydaje mi si znajoma mrukn, po czym znw spojrza na czapk Milesa. - Uczciwa wymiana, co?

    Shelby wycigna rk z koronkowym czepkiem. - Uczciwa wymiana.

    Mczyzna pokiwa gow i wymienili si. Cenna czapeczka Dodgersw naleca do Milesa ciya jej w doniach jak czyste zoto. Shelby popieszya do namiotu. Na pewno bardzo si ucieszy! Pdzia przez bonia, mijajc minstreli piewajcych smutne pieni, dzieci bawice si w odwieczn gr w berka, i wkrtce zobaczya w ciemnociach zarys ramion Milesa.

  • Tyle tylko, e wcale nie byo ciemno. Milesowi udao si rozpali ogie! I teraz piek kiebaski nad ogniskiem. Kiedy podnis wzrok w jej stron i umiechn si, na jego lewym policzku pojawi si doeczek, ktrego nigdy wczeniej nie zauwaya. Shelby zakrcio si w gowie. Pewnie od tego biegu przez ca drog. Albo od gorcego podmuchu od ogniska. - Godna? spyta Miles. Pokiwaa gow, i nie umiaa znale sw, by powiedzie mu, e odzyskaa jego czapk. Trzymaa j za plecami, skrpowana sytuacj. Swoj postaw, prezentem, lunym redniowiecznym strojem. Ale to by Miles, on jej nie ocenia. To dlaczego nagle czua si tak roztrzsiona? - Pomylaem, e pewnie bdziesz. Hej, gdzie twj czepek? Czy w jego gosie by lad alu? Czy jej wosy wyglday absurdalnie? Teraz nie miaa nawet gumki, eby je zwiza. Zarumienia si. - Wymieniam go. - Och. Na co dla Luce i Daniela? wiato odbijao si od jego twarzy w taki sposb, e Miles wyglda jednoczenie jak jej najlepszy przyjaciel i jak kto zupenie nieznajomy. Kto, jak sobie uwiadomia, kogo bardzo chciaaby pozna. - Tak. - Shelby czua si dziwnie, stojc nad nim ze swoj dziko rozczochran lwi grzyw. Dlaczego nie

  • miaa wosw takich jak Luce, gadkich, byszczcych, seksownych i w ogle? Wosw, ktre podobay si chopakom. Milesowi podobay si wosy Luce. Wci gapi si na Shelby. - Co tam?

    Nic wielkiego. Siadaj. Mamy cydr i troch chleba. Shelby opada na traw obok Milesa, starannie

    ukrywajc czapk w fadach sukni. Chciaa mu j da we waciwej chwili, na przykad, kiedy przestanie jej burcze w brzuchu. On zsun skwierczc kiebask na grub kromk chleba z chrupic skrk i poda jej wyszczerbiony cynowy kubek z cydrem. Stuknli si kubkami, popatrzyli sobie w oczy.

    Skd ty to wszystko wzie? Mylisz, e tylko ty umiesz si targowa? Musiaem poegna si z dwoma porzdnymi sznurowadami, eby zdoby t kanapk, wic masz j zje do koca, panienko. Kiedy Shelby odgryza kawaek i pocigna yk trunku, ucieszya si, e Miles nie gapi si na jej wosy. Spoglda na rzdy namiotw cigncych si a po mury miasta, na dymy z setek ognisk czce si w powietrzu. Od dawna nie czua si tak ciepo i dobrze. Miles dokoczy kanapk, zanim Shelby ugryza swoj po raz drugi, i przekn. -Wiesz co, ta caa saga Luce i Daniela, ich niemoliwa mio, przeklestwo nie do pokonania, los, przeznaczenie i caa reszta... kiedy zaczlimy si uczy

  • o nich w szkole, i nawet kiedy poznaem Luce, wydawao mi si, e to... - Stek bzdur? - wtrcia Shelby. - Ja w kadym razie tak mylaam. - No tak - przyzna Miles. - Ale ostatnio, kiedy przeszedem razem z tob przez Gosicieli i zrozumiaem, jak mao wiedziaem o wiecie, spotkaem Daniela w Jerozolimie i zobaczyem, jak zupenie inaczej zachowywa si Cam, kiedy by zarczony... Moe jednak istnieje co takiego, jak prawdziwa mio. - Tak. - Shelby rozmylaa nad tym, ujc. - Tak. Nagle bardzo, ale to bardzo zapragna zada Milesowi pewne pytanie. Ale bya przeraona. I nie byo to przeraenie na myl o spaniu na dworze w rodku lasu penego dzikich zwierzt ani przeraenie, e byli daleko od domu i wcale nie mieli pewnoci, e uda im si odnale drog powrotn. Nie, teraz czua przeraenie, e jest odkryta i wraliwa, a intensywno tego uczucia przepeniaa j dreszczem. Ale gdyby nie zapytaa, nigdy by si nie dowiedziaa. A to by byo jeszcze gorsze. - Miles? -Tak?

    - Czy kiedykolwiek bye zakochany? Miles zerwa brzowe dbo trawy i zacz obraca je midzy palcami. Wyszczerzy si do niej, a pniej rozemia z zawstydzeniem.

  • Nie wiem. To znaczy... chyba nie. Zakaszla. A ty? Nie odpara. Nawet nie byam blisko. Po tym oboje nie wiedzieli, co powiedzie. Przez jaki czas siedzieli w napitym milczeniu. Shelby zdarzao si zapomnie, e to jest napite milczenie, i wtedy byo to jak swobodne siedzenie w milczeniu z przyjacielem Milesem. Ale wtedy posyaa mu ukradkowe spojrzenie, apaa go na tym, e patrzy na ni, a jego oczy byy magicznie niebieskie i wszystko wydawao si zupenie inne, i znw si denerwowaa. Zdarzyo ci si aowa, e nie yjesz w innej epoce? - Miles w kocu zmieni temat i w tym momencie jakby kto przebi ogromny balon napicia. Mgbym mie frajd, noszc zbroj i zachowujc si rycersko, i inne takie. Byby z ciebie wspaniay rycerz! Ale ja nie, ja bym tu pasowaa jak w do karety. Podoba mi si w Kalifornii. Mnie te. Hej, Shel? - Przesun po niej spojrzeniem. Zrobio jej si gorco, cho jednoczenie podmuch lodowatego wiatru przenikn przez jej sukienk z szorstkiej weny. - Jak mylisz, czy kiedy wrcimy do Shoreline, bdzie inaczej? Oczywicie, e bdzie inaczej. Shelby spucia wzrok i zacza skuba traw. - Przecie bdziemy siedzie w jadalni, czyta Tribune i planowa, jakie

  • dowcipy zrobimy nie-Nefilim. Nie bdziemy, no wiesz, pi ze redniowiecznych studni, i inne takie.

    - Nie o to mi chodzio. - Miles odwrci si w jej stron. Palcem unis jej brod. - Chodzio mi o ciebie i mnie. Tu jestemy inni. Podoba mi si, jacy tu jestemy. - Chwila milczenia. Spojrzenie niebieskich oczu. A tobie? Shelby wiedziaa, e nie o to mu chodzio. Ale baa si mwi o tym, o co jeszcze mogo mu chodzi. Bo co, gdyby si pomylia? Podobao jej si, jacy oboje byli tutaj. Przez cay dzie czua t emanujc z niego energi. Ale nie umiaa tego wyrazi. Brakowao jej sw. Dlaczego nie mg po prostu czyta jej w mylach? (Cho tam wcale nie panowao mniejsze zamieszanie). Ale nie, Miles czeka na jej odpowied, ktra bya prosta, a jednoczenie bardzo, ale to bardzo skomplikowana. - No pewnie. - Shelby zarumienia si. Potrzebowaa czego do odwrcenia uwagi. Signa po czapk. Przynajmniej wtedy bdzie patrzy na swoje odzyskane nakrycie gowy, a nie na ni. - Spytaem ci o twj czepek - powiedzia Miles, zanim zdya odda mu czapk - poniewa na targowisku znalazem to. - Unis par jasnotych skrzanych rkawiczek z biaymi plisowanymi mankietami. Byy pikne. - Kupie je? Dla mnie?

  • - Waciwie to si wymieniem. Szkoda, e nie widziaa, jak rkawicznik rzuci si na ma paczk gumy do ucia. Umiechn si. W kadym razie, przez cay dzie byo ci zimno w rce, a ja pomylaem, e bd pasoway do czepka. Shelby nie moga si powstrzyma. Zacza si ama. Zgia si wp, zacza wali piciami w ziemi i kwicze. Jak dobrze byo wypuci ca t zgromadzon nerwow energi, wypuci j w wigili walentynek, i po prostu si mia. - Nie podobaj ci si. - Miles wydawa si zawiedziony. - Wiem, e nie s w twoim stylu, ale miay taki sam odcie jak twj czepek i... -Nie, Milesie, nie o to chodzi. - Shelby usiada, a kiedy zobaczya wyraz jego twarzy, natychmiast spowaniaa. Zaraz jednak znw zacza si mia. - Wymieniam czepek, eby przynie ci to. - Uniosa czapeczk Dodgersw. - Niemoliwe. - Wycign do niej rk z min dzieciaka, ktry nie moe uwierzy, e te wszystkie prezenty pod choink s dla niego. Shelby w milczeniu trzymaa rkawiczki. Miles chwyci swoj czapk. Po duszej chwili przymierzyli swoje prezenty.

    Z czapk nacignit na oczy Miles znw wyglda jak kiedy, jak chopak, ktrego Shelby rozpoznawaa z licznych zaj w Shoreline, chopak, z ktrym wesza

  • w Gosiciela, chopak, ktry, jak sobie uwiadomia, by jej najlepszym przyjacielem. A rkawiczki - rkawiczki byy zadziwiajce. Niezwykle mikka skrka, delikatny wzr. Pasoway na ni idealnie, zupenie jakby Miles dokadnie zna ksztat jej doni. Podniosa wzrok, eby mu podzikowa, ale jego mina j powstrzymaa. - Co si stao? Miles podrapa si po gowie. - Nie wiem. Miaaby co przeciwko, gdybym jednak zdj czapk? Dzi zrozumiaem, e bez niej lepiej ci widz, i to mi si spodobao. - Widzisz mnie? - Shelby nie wiedziaa, dlaczego jej gos wybra wanie t chwil, eby si zaama. -Tak. Ciebie. - Wzi j za rce. Jej puls przypieszy. W tej chwili wszystko wydawao si nagle wane. Tylko jedna rzecz nie pasowaa. - Miles? -Tak?

    - Miaby co przeciwko, gdybym zdja rkawiczki? Podobaj mi si i bd je nosi, obiecuj, ale w tej chwili nie... nie czuj twoich doni. Miles bardzo agodnie cign jej skrzane rkawiczki, z kadego palca po kolei. Kiedy skoczy, odoy je na ziemi i znw wzi j za rce. Ucisk Milesa, silny, pewny i jako zupenie zaskakujcy, kaza jej si umiechn w gbi duszy. Na gazi wawrzynu za ich

  • plecami sodko zapiewa sowik. Shelby przekna lin. Miles odetchn powoli. - Czy wiesz, co pomylaem, kiedy Roland powiedzia, e jutro nas odele? Shelby pokrcia gow. - Pomylaem: Spdz walentynki w tym niewiarygodnie romantycznym miejscu z dziewczyn, ktra naprawd mi si podoba". Shelby nie wiedziaa, co powiedzie. - Nie mwisz o Luce, prawda?

    - Nie. - Patrzy jej w oczy, czekajc na co. Shelby znw poczua te zawroty gowy. - Mwi o tobie. W cigu siedemnastu lat ycia Shelby caowaa si z wieloma abami i kilkoma ropuchami. I za kadym razem, kiedy dochodzio do tej chwili, chopiec robi z siebie ofiar losu, pytajc: Czy mog ci pocaowa?". Wiedziaa, e niektre dziewczta uwaaj to za uprzejme, ale dla Shelby byo to jak wrzd na tyku. Zawsze w odpowiedzi mwia co sarkastycznego, co za kadym razem psuo nastrj. Baa si, e Miles zapyta, czy moe j pocaowa. Baa si, e nie zapyta, czy moe j pocaowa. Na cae szczcie, Miles nie pozostawi jej duo czasu na strach. Bardzo powoli nachyli si i otoczy jej policzek doni. Jego oczy miay barw gwiadzistego nieba nad ich gowami. Kiedy unis jej brod i lekko si pochyli, Shelby zamkna oczy.

  • Ich wargi zczyy si w sodkim pocaunku. Tylko kilka delikatnych cmokni. Nic szczeglnie skomplikowanego - w kocu dopiero zaczynali. Kiedy Shelby otworzya oczy i zobaczya jego spojrzenie -umiech, ktry sama podzielaa - wiedziaa, e dostaa najlepszy prezent walentynkowy na wiecie. I za nic by go nie oddaa.

  • L E K C J E M I O C I

    WALENTYNKI ROLANDA

  • J E D E N

    DUGA, OLEPIAJCA DROGA

    Roland jecha szybko w stron pnocnej bramy miasta. Cho w ten sposb musia przejecha obok miej sca, w ktrym przey najgorsze chwile swojego ycia, nie zdecydowa si na objazd. Mia misj. Jego ko, przed kilkoma godzinami - kiedy zwin go ze stajni miejscowego lorda - zupenie mu obcy, intuicyjnie dostosowywa si do jego potrzeb. Bya to nienobiaa klacz czystej krwi arabskiej, ktra doskonale prezentowaa si w czarnej skrzanej uprzy. Nim Roland j znalaz, mia oko na masywnego, dropiatego

  • konia pocigowego - takie konie byy bardziej wytrzymae i wymagafy mniej paszy - ale nie czuby si dobrze, gdyby ukrad co chopu. Klacz - nazwa j Czarn ze wzgldu na pojedyncz czarn plam na pysku - raa i stawaa dba, kiedy j dosiad, ale po kilku zakrtach na botnistej drodze w pobliu owczarni zostali przyjacimi. Zawsze mia dobre podejcie do zwierzt, zwaszcza koni. Syszay muzyk w jego gosie wyraniej ni ludzie. Rolandowi wystarczyo wyszepta kilka sw do spanikowanej modej klaczki, by j uspokoi. Nim Roland przejecha przez chaos panujcy na targowisku, ko i jego jedziec stanowili ju nierozczn par - czego nie mg powiedzie, niestety, o swoim pancerzu. Zestaw, ktry ukrad z zamkowej zbrojowni syna lorda, nie pasowa na niego. By przeznaczony dla kogo o dugich nogach i wskim torsie, a do tego mierdzia potem. Nic z tego nie pasowao do Rolanda, ktry by przyzwyczajony do bardziej wyrafinowanego krawiectwa. Przejechawszy przez bram, bardzo starannie trzymajc si przy tym poza zasigiem wzroku miejscowego lorda, Roland zignorowa przestraszone spojrzenia mieszkacw i ich ciche zastanawianie si, na jak to bitw si kieruje. T oficjaln zbroj - z przeklt koszulk kolcz, przepasan piknie zdobionym i wacym dobre dziesi kilo pasem, jak rwnie cikim hemem, ktry ze wzgldu na dredy nie chcia dobrze

  • lee na jego gowie - wkadano jedynie do walki. Za bardzo rzucaa si w oczy i bya zbyt niewygodna, by w niej podrowa. Wiedzia to. Odczuwa to doskonale z kadym krokiem jego konia.

    Ale tylko ten pancerz ze znalezionych przez Rolanda mg wystarczajco ukry jego tosamo. Roland przeby dalek drog i wola nie mie problemw ze miertelnikami, ktrzy chcieliby pojma demona, pomykowo uznajc go za Maura. Potrzebowa przebrania, ktre nie przeszkadzaoby mu w osigniciu jednego celu - powstrzymania redniowiecznego wcielenia Daniela przed wpakowaniem si w kopoty. Nie Lucindy. Daniela.

    Roland wierzy, e Lucinda Price wiedziaa, co robi. A nawet jeli nie miaa pojcia, zawsze postpowaa waciwie. To robio wraenie. Anioy, ktre podyy za Luce w Gosicieli - Gabbe, Cam, nawet Arriane nic doceniay jej wystarczajco. Roland jednake jako pierwszy zauway zmian, jeszcze w Sword & Cross -dziwn pewno siebie, ktrej nie wykazywaa w adnym z wczeniejszych ywotw, jakby w kocu zajrzaa w gb swojej starej duszy. Luce by moe nie miaa pojcia, co robia, kiedy sama przesza przez Gosicieli, ale Roland wiedzia, e wszystkiego si domyli. To bya ostateczna rozgrywka, a ona musiaa odegra swoj rol. Dlatego to wanie Daniel martwi Rolanda.

  • To by byo cakiem w stylu Daniela, wpa na Luce i wszystko popsu. Kto musia si upewni, e nie zrobi nic gupiego, i z tego wanie powodu Roland pody za nim przez Gosicieli na podwrku Luce. Ale odnalezienie Daniela okazao si trudniejsze, ni si spodziewa. Roland spni si w Helston, min si z nim w Bastylii, i tu te pewnie nie mia szans go dogoni. Gdyby by mdrzejszy, wyskoczyby std i sprbowa przej Daniela w jednym z wczeniejszych wciele. Gdyby by mdrzejszy. Ale wtedy wanie natrafi na dwa Anachronizmy pozbawione opiekuna i spiskujce przy studni - w samym rodku dnia, w centrum miasta, w niedobranych ubraniach i z jeszcze gorszymi akcentami.

    Czy oni o niczym nie mieli pojcia? Roland lubi Nefilim. Shelby bya porzdn, rozsdn osob, do tego cakiem niele wygldaa. A Miles - owszem, rozeszy si plotki, e za bardzo zbliy si do Luce w Shoreline... ale chyba kady chopak w jego sytuacji by tego sprbowa? Dajcie mu spokj, tak twierdzi Roland. Miles mia zote serce i bardzo mao nieprzyjemnych cech. Roland rozumia, e dzieciaki Nefilim trafiy tu z czystej yczliwoci. Mieli sabo do swojej przyjaciki Luce. I widzia wyranie, e Shelby i Miles bardzo liczyli na romantyczne chwile podczas odpustu

  • witego Walentego - dla Luce i Daniela, ale moe dla siebie rwnie. Tego pewnie jeszcze nie wiedz, pomyla Roland z umiechem. miertelnicy rzadko rozpoznawali swoje prawdziwe uczucia, zanim one uderzyy ich w twarz.

    To si zdarzao wielu parom, ktre kpay si w blasku Daniela i Lucindy. Roland widywa to wczeniej. Daniel i Lucinda byli uosobieniem romantyzmu, ideaem, w ktry musieli wierzy wszyscy miertelnicy i niektrzy niemiertelni, niezalenie od tego, czy sami byli zdolni do stworzenia tak szczerego zwizku. Daniel i Lucinda byli ide, ktra wpywaa na sposb, w jaki reszta wiata si zakochiwaa. To byo potne zaklcie. Oczywicie, Roland musia zaja Nefilim za to, e wkroczyli do jednego ze redniowiecznych ywotw Luce. Powinni trafi tam, gdzie byo ich miejsce, gdzie ich dziaania nie mogy doprowadzi do historycznej katastrofy. I dlatego zmy im gowy. Uzna, e to wystarczy, by utrzyma ich w ryzach do czasu, gdy powrci, by odeskortowa ich bezpiecznie do domu. Towarzyszenie im byo jedynym sposobem, by upewni si, e nie wylduj gdzie indziej, jeszcze dalej od Shoreline. Ale najpierw? Mg speni ich zachcianki. Wyledzi Daniela i upewni si, e pody on na odpust

  • witego Walentego. Zapewnienie Danielowi i Luce chwili szczcia nie byo dla niego kopotem, a przynajmniej dziki temu mia co robi. A w tej szczeglnej epoce Roland potrzebowa czego do roboty. eby nie myle o innych sprawach. W zimnym pmroku lutowego wieczoru Roland min ziemi nalec do klasztoru, gdzie uprawiane przez chopw paszczynianych pody rolne napeniay kieszenie miejscowego kleru. Przejecha obok gotyckiego kocioa z wysokimi ukami i iglicami. Dom Boy. Nie mg powstrzyma tej myli. Od bardzo dawna nie by w jednym z nich. Przejecha wysokim mostem nad wezbran, niosc botnist wod rzek i skierowa si w stron rycerskiej twierdzy, ktra znajdowaa si okoo p dnia jazdy na pnoc. To nie bya przyjemna podr - wyboista droga i paskudna pogoda. Kopyta Czarnej tony w bocie, ktre pokrywao jej boki brzow skorup. A zimno sprawiao, e zawiasy zbroi Rolanda sztywniay i nieruchomiay. Mimo to, w powrocie do tej wanie przeszoci byo co w pewnym sensie urzekajcego. Romantyk w rodzaju Daniela mgby powiedzie, e rycersko nigdy tak naprawd nie umara, ale Daniel mia skomplikowane relacje z mioci i mierci. Roland wiele lat y pord tej wczesnej odmiany rycerskoci. W tym redniowieczu ju si prawie skoczya i z pewnoci

  • przestaa istnie w teraniejszoci, z ktrej Roland wanie przyby. Co do tego nie mia wtpliwoci. Ale dawno temu... Przez krtk chwil pamita blask zotych wosw unoszcych si na wietrze. Unis zason i z trudem zapa powietrze. Nie chcia o niej myle. To nie dlatego jest tutaj.

    cisn boki Czarnej i potrzsn gow, prbujc oczyci umys. Roland znajdowa si mniej ni mil od grupy rycerzy, ktrej szuka. Omit wzrokiem horyzont - szerokie, agodnie opadajce zbocza doliny na wschodzie, ulewa za nim i na zachodzie. Przed nim droga wia si midzy wzgrzami, ktre tworzyy barier ochronn miasta. Przed nim znajdowa si rwnie zamek, ktry wola omin. Mia zamiar objecha go szerokim ukiem. A po drugiej stronie zamku biega droga, ktra - o ile wci bya przejezdna - miaa go zaprowadzi do Daniela tej epoki. I do wasnego redniowiecznego wcielenia. Wrciy do niego odlege wspomnienia z tej epoki, o tym, jak to dziwacznie odziany rycerz pojawi si przed nimi, niosc rozkazy od krla. Rycerz zwolni przed ich namiotami i przekaza dekret krlewski, rozkazujcy rycerzom porzuci obz

  • na dwie noce, by zgodnie z wol Bo uczci nowe wito witego Walentego. Niewielu z nich umiao czyta, wic wikszo na wiar przyja dobre wieci. Roland wci pamita radosne okrzyki i gwizdy innych rycerzy. Rycerz nie wypowiedzia ani sowa - jedynie dostarczy rozkazy i odjecha galopem... na swoim czarnym jak wgiel koniu. Dziwne. Roland spojrza z gry na Czarn, pogaska jej srebrzyst grzyw. Jeli takie byo przeznaczenie Rolanda - by anioem ukrytym za przybic, ktry wrczy Danielowi prezent na walentynki, kierujc go z powrotem w ramiona dziewczyny, ktr kocha - to po drodze musiao si wydarzy co, co pozwoli mu zamieni biaego konia na karego. I kto musi wcisn mu w rk krlewski dekret. Wiedzia, e kadego dnia zdarzay si dziwniejsze rzeczy. Spi Czarn i jecha dalej, w jednej chwili spocony, w drugiej wstrzsany dreszczami. W kocu dotar do zamku. Strzeg on najbardziej wysunitego na pnoc lenna w kraju i by ostatni placwk na drodze do obozu rycerzy. Przez chwil Roland siedzia na swoim wierzchowcu, wpatrujc

  • si w znajome kamienne mury. Zamek growa nad nim jak kolos. Nad kad komnat wznosiy si biae jak kreda kominy, a wskie otwory w kadej cianie pozwalay obserwowa okolic. Gzymsy i kroksztyny ozdabiay ciemnoszare bloki kamienia, ktrych wielko sprawiaa, e Roland czu si malutki. Ogrom zamku nie mieci mu si w gowie. Zawsze tak byo, nawet w tym krtkim czasie, kiedy niemal codziennie przejeda przez jego bramy i co noc wspina si po wyobionych kamieniach, by dotrze na samotny balkon.

    Kolana mu dray, gdy ciska boki konia. Mia wraenie, e jego serce powikszyo si dziesiciokrotnie. Walio mu w piersi, jakby kady skurcz mia by tym ostatnim. Jego opatki pony i pragn odlecie, ale skrzyda otacza metalowy pancerz, ktrego nie mia zamiaru z siebie zdejmowa. Poza tym, niezalenie od tego, jak daleko mgby odlecie, nie udaoby mu si uciec przed groz wypeniajc mu dusz. W tym zamku mieszkaa dziewczyna imieniem Rosaline. Bya jedyn istot w caym wszechwiecie, ktr Roland prawdziwie kocha.

  • DWA

    PKAJCE MURY

    Czarna zaraa cicho, gdy Roland zsun si z jej grzbietu. Podprowadzi j do ogooconej z lici jaboni na poudniowym kracu posiadoci ojca Rosaline i przywiza wodze do pnia.

    Ile to razy Roland kry wok drzew w tym sadzie, niosc w rku szeroki wiklinowy koszyk swej ukochanej, podajc za ni i podziwiajc jej powolne ruchy, kiedy zrywaa czerwone owoce z gazi? Jej ojciec by hrabi, ksiciem albo baronem, takim czy innym chciwym wacicielem ziemskim. Rolanda

  • przestay interesowa tytuy miertelnikw po tysicu lat spdzonych na obserwowaniu, jak ich rodzaj bawi si w wojenki. I to wanie wyzdawao si jedyn namitnoci tego miertelnika prowadzenie wojny, okradanie ssiednich lenn z ich bogactw i zmienianie ycia wszystkich ssiadw w pieko na Ziemi. Grupa rycerzy, w ktrej suyli Daniel i Roland, pozostawaa pod jego wadz, a wic Roland i jego towarzysze wiele godzin spdzali pod murami tego zamku lub w ich wntrzu. Sign do jukw Czarnej, a kiedy odnalaz w nich wysuszone jabko, nakarmi nim klacz i oceni sytuacj. Pamita ten odpust witego Walentego. Wiedzia, e odbywa si on ju po tym, jak jego romans z Rosaline si zakoczy. Ich mio skoczya si przed ponad... picioma laty. Nie powinien si tu zatrzymywa. Powinien si domyli, e do tego wanie dojdzie - wspomnienia go zalej i okalecz. Przez ostatnie tysic lat nie byo takiego dnia, by Roland nie aowa sposobu, w jaki zakoczy sprawy z Rosaline. Wok tego alu uksztatowa swoje ycie - mury, mury, mury, a kady z nich nieprzenikniony. al utworzy w jego wntrzu zamek wielokrotnie wikszy od tego, przed ktrym sta teraz. By moe wanie dlatego tak bardzo poruszy go ogrom angielskiego zamku - przypomnia Rolandowi fortec w jego wntrzu.

  • Byo ju zdecydowanie za pno, by zrehabilitowa si w jej oczach. A jednak... Podrapa przyjanie Czarn i ruszy w stron zamku. Wyoona kamiennymi pytami cieka, wzdu ktrej rosy upione teraz kpy pierwiosnkw, prowadzia do cikiej metalowej bramy. Roland omin j i wybra boczn s'ciek. Szed wzdu linii drzew pobliskiego lasu, a udao mu si ukry w cieniu zachodniego muru zamku. Wznosi si nad nim, a dopiero na wysokoci pidziesiciu stp znajdowao si pierwsze okno, przez ktre mona byo wyjrze na zewntrz. Albo zajrze do rodka. Rosaline zwykle tam na niego czekaa, jej jasne wosy zwieszay si przez krawd okna. To by sygna dla niego, e jest sama i czeka na usta Rolanda. Teraz okno byo puste, a kiedy Roland spoglda na nie z dou, wypeniaa go zapomniana tsknota, jakby znajdowa si bardzo daleko od miejsca, do ktrego przynalea. W tym miejscu na murze nie spotka adnych stranikw, wiedzia o tym. ciana bya zbyt wysoka. Wyszed z cieni i stan bezporednio pod oknem. Przecign domi po cianie, przypominajc sobie wyobienia, ktre jego stopy odnajdyway tak wiele razy. Nigdy nie znalaz w sobie odwagi, by rozoy skrzyda w obecnoci Rosaline. Wystarczyo, e miertelna taka jak ona pokochaa go mimo koloru jego

  • skry. Jej ojciec nigdy nie widzia Rolanda z podniesion oson i nie pozwoliby, by walczy dla niego Maur. Roland mgby zmieni swj wygld - anioy robiy to przez cay czas. Ile to razy Daniel zmienia swoj mierteln posta dla Luce? Ju dawno przestali liczy. Jednake kierowanie si mod nie byo w stylu Rolanda. By klasykiem. Jego dusza czua si swobodnie - na ile to moliwe - w tym wanie ciele. Zdarzao si, tak jak teraz, e jego wygld sprawia mu niejakie kopoty, ale nigdy nie byo to co, czego Roland by nie znis. Rosaline mwia, e kocha go za to, kim jest w rodku. A on kocha j za t otwarto... ale tak naprawd ona nie miaa pojcia. Roland wiedzia, e s pewne kwestie dotyczce jego osoby, ktrych nigdy nie bdzie mg ujawni. Nie mia zamiaru odsoni si w tej chwili, ani zrzucajc zbroj, ani uwalniajc skrzyda. Wiedzia, e nawyk pomoe mu wspi si na mur starym sposobem. cieka na murze powrcia do niego, jakby owietlona tym samym zocistym blaskiem, ktry jego uwolnione skrzyda rzucay na wiat. Roland zacz si wspina. Z pocztku by ostrony, ale wkrtce, nawet w skrzypicej zbroi, wraz ze wspomnieniami mioci powrcia zwinno. Kilka chwil pniej dotar do szczytu zewntrznego muru i postawi nogi na wskim gzymsie. Przelizgn

  • si ostronie w stron oddalonej wiey i spojrza w gr stokowatej, jasnej iglicy. Z tego miejsca czekaa go jeszcze niebezpieczna wspinaczka w stron krgu ukowatych okien otaczajcych wie. Ale wiedzia, e pod jednym z okien znajduje si wski parapet, a wie otacza kamienny gzyms. Mgby na nim stan i zajrze do rodka. Wkrtce stan na gzymsie i mocno przycisn si do kamiennego obramowania okna. Wtedy wanie zauway otwarte drzwi balkonu. Zasona z czerwonego jedwabiu wydymaa si na wietrze. A za ni kto si porusza. Roland wstrzyma oddech. Fale jasnych wosw, dugich i rozpuszczonych, opaday na ty wspaniaej zielonej sukni. Czy to bya ona? Musiaa by. Pragn sign i wycign j z tego okna, sprawi, by wiat sta si taki jak wczeniej. Palce mu zdrtwiay i w kluczowej chwili, kiedy zotowosa bogini obrcia si na picie, Roland zamar tak szybko i tak cakowicie, e ba si, e spadnie na ziemi jak sopel. Odsun si od okna i mocno przycisn do muru, ale nie mg oderwa wzroku od dziewczyny.

    To nie ona.

    To bya Celia, modsza crka lorda. Teraz musiaa mie szesnacie lat - tyle, ile miaa Rosaline, kiedy Roland zama jej serce. Z wygldu przypominaa siostr - jasna cera, niebieskie oczy, wargi jak patki r i te oszaamiajce wosy barwy lnu. Ale ogie

  • w jej wntrzu - potny poar, ktry Roland podziwia w Rosaline - w Celii by dogasajcym wgielkiem. Mimo to, Roland by wstrznity, niezdolny si ruszy. Gdyby Celia wyjrzaa przez okno i wysza na balkon, jak najwyraniej miaa zamiar, Roland zostaby przyapany. - Siostro?

    Ten gos - jak skrzypce, tylko bogatszy. Rosaline! Przez uamek sekundy Roland widzia w drzwiach cie, a pniej czysty, peen wdziku profil jedynej dziewczyny, ktr kiedykolwiek kocha. Serce przestao mu bi. Nie mg oddycha. Pragn zawoa j po imieniu, sign do niej... Ale jego spocone donie go zdradziy i uchwyt osab. Przez kilka niekoczcych si sekund Rolandowi wydawao si, e unosi si w powietrzu - a pniej spad sze kondygnacji w d, na botnist ziemi. Wspomnienie:

    Otwarte drzwi rozpadajcej si stodoy. Roland rozpozna w niej chwiejc si budowl na pnocno-wschodnim kracu terenw zamkowych. W letnie popoudnia soce zaczynao wpada do rodka przez otwr wejciowy okoo szstej, wic jego zociste promienie rozwietlajce siano wiadczyy, e musiaa dochodzi sidma. Niemale pora kolacji - ten

  • zbyt krtki czas, kiedy Roland mg przekona Rosaline, by spdzia z nim kilka chwil. Przez szerokie wejcie widzia dwie postaci skulone w ciemnym kcie. Tam, midzy karm dla kurczt a stert pordzewiaych sierpw, Roland zobaczy swoje wczeniejsze wcielenie.

    Z trudem rozpozna chopca, ktrym by kiedy. Byli jednym i tym samym, a jednak co sprawiao, e ten chopiec rzeczywicie wyglda na modego. Penego nadziei. Niezepsutego. Weniana tunika opinaa mu ciao, a jego oczy byszczay jak oczy nowo narodzonej klaczki. To ona tego dokonaa - zerwaa z niego tysiclecia spdzone w znoju na Ziemi, cae jego istnienie w Niebiosach i ciar pniejszego Upadku. Mg mie dowiadczenie w wojnie i buncie przeciwko boskiej sile, jeli jednak chodzio o mio, serce Rolanda byo sercem dziecka. Siedzia na zydlu o trzech nogach i wpatrywa si -tak arliwie, e czu si a zawstydzony na to wspomnienie - we wspania jasnowos dziewczyn, ktr mia przed sob. Rosaline spoczywaa na boku na stercie siana, nie zwracajc uwagi na rzepy czepiajce si satynowej sukni. Jej wosy emanoway blaskiem, ktry by jeszcze pikniejszy ni w jego wspomnieniach, a skra bya gadka i promienna jak wiea mietanka. Spucia wzrok, wic Roland widzia jej jasnoniebieskie oczy jedynie zza firanki dugich rzs. W tamtych czasach pene wargi

  • Rosaline miay tylko dwa rodzje wyrazu - grymas, ktry wygina je w tej chwili, i krtki dar umiechu, ktry czasami otrzymywa Roland. Oba byy godne podania. Oba robiy z Rolandem dziwne rzeczy.

    Przekrcia si w sianie, udajc znudzenie, ale nie wyszo jej to zbyt dobrze. Kady jego ruch j paraliowa, teraz to widzia. - Mam jeszcze jeden drobiazg. Czy panienka zechce go wysucha? - powiedziao jego wczeniejsze wcielenie. Roland przypomnia sobie ochoczo uniesion brod swojego wczeniejszego wcielenia i poczu, e pali go wstyd. Teraz przypomnia sobie, dlaczego tak trudno byo j przekona, eby zgodzia si spotka z nim w stodole. A on jedynie zaatakowa j kiepsk poezj. Chopiec na zydlu nie czeka - najwyraniej nie mg zaczeka - na westchnienie Rosaline. A kiedy Roland zacz wypowiada swoje koszmarne wersety, nikt by si nie domyli, e ten nieudany poeta by niegdy Anioem Muzyki. Nie ma na wiecie pikniejszej dziewczyny Od czarujcej Rosaliny. I aden kotek nie jest tak miy, Jak miy jest umiech Rosaliny. Ijako w wierszu cz si rymy, Tak ja jestem peen Rosaliny.

  • A jeli sekrety pozna yczymy Najpierw popatrzmy w twarz Rosaliny. Po zakoczeniu Roland spojrza na Rosaline i ujrza jej wykrzywion twarz. Przypomnia sobie to teraz, zmusi si, by przey to po raz drugi, i poczu ten sam ciar w odku, jakby nosi tam kowado. - Dlaczego zamczasz mnie takimi niezgrabnymi wierszami? - zapytaa. Tym razem, we wspomnieniu, Roland usysza to w jej gosie. Oczywicie! Droczya si z nim.

    Powinien si tego domyli, kiedy pocigna go do siebie na siano. Wtedy serce walio mu zbyt szybko, by usysze jej sugesti Zamknij si i pocauj mnie". A teraz j pocaowa! Kiedy ich wargi zetkny si po raz pierwszy, co zapono w Rolandzie, jakby jego dusz przeszed prd. Ciao zesztywniao mu z wysiku, by niczego nie popsu. Wargi przycisn do jej warg, ale sabo, donie mia zacinite na jej ramionach jak szpony. Rosaline wia si w jego uchwycie, ale on za adne skarby nie mg si poruszy. W kocu ona rozemiaa si uroczo i wylizgna z jego ramion. Odchylia si na sianie, wyda rane wargi i znw bya dla niego niedostpna. Spojrzaa na tak, jak dziecko patrzy na zabawk, ktra przestaa mu si podoba. - Brakowao w tym wdziku.

  • Roland rzuci si na kolana, opar donie na szorstkim sianie. Mam znw sprbowa? Jestem pewien, e poradz sobie lepiej... Mam tak nadziej. Jej miech by zalotny i elegancki. Na chwil znw si odchylia, by si z nim podroczy, po czym ponownie opara si na sianie i zamkna oczy. Moesz sprbowa jeszcze raz. Roland odetchn gboko, upajajc si jej sodycz. Ale kiedy mia obdarzy j kolejnym niezrcznym pocaunkiem, Rosaline przycisna mu do do piersi. Musiaa poczu gorczkowe bicie jego serca, ale nie zabraa rki. Tym razem poinstruowaa go nie tak sztywno. Bardziej... pynnie. Pomyl o melodii wiersza. No, moe nie twoich wierszy. Moe o ulubionym wierszu innego autora. Daj caego siebie w pocaunku. W taki sposb? Roland prawie si na ni rzuci, przetoczy na bok i pad twarz w siano. Z czerwonymi policzkami odwrci si w jej stron. Leeli zwrceni do siebie twarzami. Wzia go za rce. Ich biodra stykay si przez ubrania. Czubki ich stp dotykay si bez zaenowania. Twarze byy kilka cali od siebie. Nie trafie w moje usta. Wargi Rosaline rozsuny si w kuszcym umiechu. Rolandzie, mio

  • oznacza, e nie boisz si rozluni i ufasz, e zapragn wszystkiego, co moesz mi da. Rozumiesz?

    -Tak, tak, rozumiem! - wydysza Roland, zbliajc si do niej, by sprbowa po raz kolejny. Jego wargi, donie i serce niemal nie mogy pomieci pragnienia. Ostronie sign w jej stron... - Rolandzie? Co teraz?

    - Ucinij mnie mocno, panie, nie poamiesz mnie. Kiedy Roland j caowa, wydawao mu si, e nawet wezwanie Lucyfera nie mogoby go zmusi, by zostawi t pikn pann. W pniejszych latach kierowa si jej rad w kontaktach z tysicem innych dam i czasem nawet co poczu, ale nigdy nie trwao to dugo i nigdy, przenigdy, nie czu si tak jak w tej chwili.

  • T R Z Y

    NARADA Z CIEMNOCI

    Roland obudzi si, czujc mdoci. Nie wiedzia, gdzie jest. Sodkie wspomnienia mioci do Rosaline powoli odpyway. Dotkn obolaej gowy i zorientowa si, e ley na ziemi. Podnis si powoli. Czu si paskudnie obolay, ale wiedzia, e nie ma adnych trwaych obrae. Spojrza z powrotem w stron balkonu. W dawnych czasach by z niego nie spad. Pewnie nie powinien wspina si w penej zbroi. Brakowao mu praktyki.

  • Ile to razy wspina si na ten wanie mur, nie mogc si doczeka spotkania z ni? Ile to razy dugie jasne wosy Rosaline przywoyway go jak loki Roszpunki? Zazwyczaj, kiedy Roland dociera na balkon, czekaa na niego, uradowana jego widokiem. Zduszonym szeptem wypowiadaa jego imi i wpadaa mu w ramiona. Wydawaa si taka lekka, taka delikatna, jej skra pachniaa wod ran po kpieli, jej ciao niemal emano-wao si ich tajemnej mioci... Roland potrzsn gow. Nie, ich zwizek nie by jedynie czyst, nieskalan radoci. Jedno mroczne wspomnienie plamio wszystkie inne. Wspomnienie ich ostatniego spotkania.

    To bya trzecia pora roku ich zwizku, kiedy wiat wok nich zacz si chyli ku jesieni, a letni ziele zastpiy ognista czerwie i oran. Planowa