WYBRANIEC - srodek - I korekta REBELIANT fileWydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa,...

38
LEGENDA Wybraniec

Transcript of WYBRANIEC - srodek - I korekta REBELIANT fileWydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa,...

LEGENDA

Wybraniec

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 1

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 2

Marie Lu

LEGENDA

Wybraniec

TłumaczenieMarcin Mortka

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 3

Tytuł oryginału: Prodigy

Copyright © 2013 by Xiwei LuCover art: Lori Thorn

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.This edition published by arrangement with G.P. Putnam’s Sons, a division of PENGUIN YOUNG

READERS GROUP, a member of Penguin Group (USA) Inc.

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2013All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

ISBN 978-83-7895-099-8

Tłumaczenie: Marcin Mortka

Redaktor prowadzący: Agnieszka SobichKorekta: Agnieszka Skórzewska

Skład i łamanie: Bernard Ptaszyński

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 96

tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51www.zielonasowa.pl

[email protected]

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 4

Powieść tę dedykuję Primo Gallanosie, który jest moim światłem.

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 5

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 6

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 7

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 8

Las Vegas, NevadaRepublika Amerykanska

Populacja: 7 427 431

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 9

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 10

4 STYCZNIA, GODZINA 19:32CZAS OCEANICZNY

TRZYDZIEŚCI PIĘĆ DNI PO ŚMIERCI METIASA

DAY ZRYWA SIĘ ZE SNU OBOK MNIE. JEGO CZOŁO JEST ZROSZONEpotem, a policzki są mokre od łez. Oddycha ciężko.

Nachylam się nad nim i odsuwam mu z twarzy wilgotny kos-myk jego włosów. Draśnięcie na moim ramieniu już się zasklepiło,ale gwałtowny ruch sprawia, że na nowo odzywa się w nim ból.Day siada, ze znużeniem trze dłonią oczy, a potem rozgląda siępo kołyszącym się wagonie, jakby czegoś szukał. Najpierw patrzyna stosy skrzyń w ciemnym kącie, potem na tkaninę workowąułożoną na podłodze, a na końcu na leżący między nami niewielkiworek z jedzeniem i piciem. Mija minuta, nim odzyskuje świa-domość i przypomina sobie, że podróżujemy na gapę pociągiemjadącym w stronę Vegas. Po upływie kilku sekund rozluźnia mięś-nie i opiera się o ścianę wagonu.

Delikatnie dotykam jego dłoni.– Wszystko w porządku? – mówię. Ostatnio bez przerwy za-

daję mu to pytanie.Day wzrusza ramionami.– Uhm – mruczy w odpowiedzi. – To tylko koszmar.Od chwili, gdy wyrwaliśmy się z Batalla Hall i uciekliśmy

z Los Angeles, upłynęło dziewięć dni. Przez cały ten czas złe sny

11

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 11

opadały Daya, ledwie zamknął oczy. Niedługo po ucieczce schro-niliśmy się w porzuconym pociągu, gdzie udało nam się zaznaćnieco snu. Po kilku godzinach Day przebudził się z dzikim wrza-skiem. Mieliśmy szczęście, że w pobliżu nie było żołnierzy anipolicji miejskiej. Niedługo po tym zdarzeniu nauczyłam się gła-dzić go po głowie, gdy zasypia, całować go w policzki, oczy i usta.Wciąż zrywa się zalany łzami i z rozpaczą szuka dookoła wszyst-kiego, co utracił, ale przynajmniej już nie krzyczy.

Czasami, gdy budzi się w milczeniu, z narastającym przeraże-niem zastanawiam się, czy nie traci aby zmysłów. Tylko nie to…Nie mogę go stracić! Wmawiam sobie, że kierują mną względypraktyczne – przecież żadne z nas raczej nie zdołałoby przeżyć w pojedynkę, a jego umiejętności doskonale uzupełniają się z moimi. Poza tym… Poza tym Day jest jedyną osobą, którą mogęchronić. Sama również często płaczę, ale zawsze czekam, aż za-śnie. Zeszłej nocy płakałam z tęsknoty za Olliem. Głupio mi, żepłaczę z powodu psa, podczas gdy Republika pozabijała nasze ro-dziny, ale nie mogę się powstrzymać. To Metias przyniósł Olliegodo domu, gdy był jeszcze puchatą kulką z grubymi łapami, mięk-kimi uszkami i ciepłymi, brązowymi ślepiami. Nigdy w życiu niewidziałam stworzenia, które byłoby równie niezdarne i zarazemsłodkie. Ollie był moim ukochanym przyjacielem, a mimo to po-rzuciłam go.

– Co ci się przyśniło? – pytam.– Nic istotnego – odpowiada Day, a potem krzywi się, gdy

ociera poranioną nogą o podłogę. Napina się cały z bólu, którynagle przechodzi przez jego ciało. Przez koszulę wyczuwamstwardniałe mięśnie, wyraźnie wyprofilowane przez życie naulicy. Widzę, że jego ramiona zesztywniały. Słyszę, jak oddychaz trudem. Skupiam się na jego ustach i niespodziewanie przy-pominam sobie, jak kiedyś przycisnął mnie do ściany i pocałowałłapczywie.

WYBRANIEC

12

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 12

Odwracam wzrok i z zażenowaniem odpycham wspomnienie. Day wskazuje ruchem głowy drzwi w ścianie wagonu.– Gdzie jesteśmy? Powinniśmy już wkrótce być na miejscu, nie?Wstaję, ciesząc się w duchu, że mogę się czymś zająć. Przy-

trzymuję się ściany rozkołysanego wagonu i wyglądam przez nie-wielkie okienko. Krajobraz nie zmienił się zbytnio – nadal widaćniekończące się rzędy fabryk i wysokich apartamentowców, ko-minów oraz starych wiaduktów. W popołudniowym deszczuwszystko ma odcień błękitu lub szarawej purpury. Wciąż jedziemyprzez slumsy, które na pierwszy rzut oka wydają się identyczne z tymi w Los Angeles. W oddali dostrzegam gigantyczną tamę,ciągnie się daleko i zakrywa połowę mego pola widzenia. Czekam,aż pojawi się jakiś migoczący JumboTron, a potem mrużę oczy,by dostrzec niewielkie literki w dolnym rogu.

– Boulder City w Newadzie – mówię. – Jesteśmy już bardzoblisko. Pociąg najprawdopodobniej zatrzyma się tu na chwilę, a gdy znów ruszymy w drogę, po jakichś trzydziestu pięciu mi-nutach powinnyśmy znaleźć się w Vegas.

Day kiwa głową. Pochyla się nad workiem z prowiantem i szuka czegoś do zjedzenia.

– To dobrze. Czym wcześniej tam dotrzemy, tym szybciejznajdziemy Patriotów.

Wydaje się zamknięty w sobie. Bywa, że opowiada mi o swo-ich koszmarach. Czasami śni mu się, że oblewa Próbę, innymrazem, że gubi Tess na ulicy lub ucieka przed oddziałem do zwal-czania epidemii. Śni o tym, że jest najbardziej poszukiwanymprzestępcą Republiki. Zdarza się jednak, że po przebudzeniu nieodzywa się ani słowem. Wiem wówczas, że w koszmarach na-wiedziła go matka lub John. Może i lepiej, że mi o nich nie opo-wiada. Prześladuje mnie wystarczająco dużo własnych złychsnów i chyba nie ma we mnie aż tyle odwagi, by chcieć poznaćcałą prawdę.

13

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 13

– Naprawdę uparłeś się poszukać Patriotów, co? – odzywamsię, gdy Day wyciąga kawałek starego pączka. Nie po raz pierwszykwestionuję jego decyzję, ale za każdym razem podchodzę dotego tematu ostrożnie. Nie chcę przecież, by Day sobie pomyślał,że los Tess jest mi obojętny, czy że boję się spotkania z owianą złąsławą grupą buntowników.

– Przecież Tess udała się z nimi z własnej woli – ciągnę. – Czynie narażamy jej na niebezpieczeństwo, próbując ją stamtąd wy-ciągnąć?

Day nie odpowiada przez chwilę. Rozdziera pączka na pół i wręcza mi kawałek.

– Zjedz coś, dobra? Nie miałaś nic w ustach od dawna.Unoszę uprzejmie dłoń, by go powstrzymać.– Nie, dzięki – odpowiadam. – Nie lubię pączków.Natychmiast żałuję, że nie mogę cofnąć tych słów. Day opusz-

cza wzrok i wkłada drugą część pączka z powrotem do worka, a potem w milczeniu zjada swoją połowę. Nie wiem, czy możnabyło powiedzieć coś głupszego. „Nie lubię pączków”. Niemalżesłyszę jego myśli. „Co za głupia, rozpieszczona gęś. Stać ją na to,by czegoś nie lubić”. Besztam się w milczeniu, a potem czynię so-lidne postanowienie, by następnym razem odzywać się w sposóbbardziej przemyślany.

Day żuje przez chwilę i wreszcie odpowiada:– Nie mam zamiaru zostawić Tess nie upewniwszy się naj-

pierw, czy wszystko u niej w porządku.Jasne. Day nigdy by nie porzucił nikogo, na kim mu zależy,

a już na pewno nie sieroty, z którą wychowywał się na ulicy. Do-ceniam również potencjalną wartość, która płynie ze spotkania z Patriotami – przecież ci buntownicy pomogli nam wydostać sięz Los Angeles. Są dużą, dobrze zorganizowaną grupą. Być możedysponują informacjami o tym, co Republika robi z młodszymbratem Daya, Edenem. Może nawet pomogliby wyleczyć ranę na

WYBRANIEC

14

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 14

nodze Daya, która nadal się jątrzy. Od owego brzemiennego w skutkach poranka, kiedy to komandor Jameson najpierw go po-strzeliła, a później aresztowała, rana dokuczała mu raz mocniej,raz słabiej. W tej chwili jest w fatalnym stanie i nie przestajekrwawić. Potrzebujemy pomocy lekarza.

Pozostaje jednakże jeszcze jeden ważny problem do rozwiązania.– Patrioci nie pomogą nam bez zapłaty – mówię. – Co mo-

żemy im ofiarować?Chcąc wzmocnić wymowę moich słów, sięgam do kieszeni

i wyciągam resztę pieniędzy, które nam pozostały. To zaledwiecztery tysiące kredytów. Tyle tylko miałam przy sobie, gdy ucie-kliśmy. Nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo mi brakuje luksusówdotychczasowego życia. Moja rodzina miała miliony do dyspo-zycji. Miliony! Ale straciłem tę fortunę na zawsze.

Day otrzepuje połowę pączka i zastanawia się nad czymś z za-ciśniętymi ustami.

– Tak, wiem – mówi i przeczesuje dłonią splątane, jasne włosy.– A co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Do kogo jeszczemoglibyśmy się udać?

Bezradnie kręcę głową. Day ma rację – nie mam ochoty oglą-dać Patriotów po raz drugi, ale nie mamy wielu możliwości. Parędni temu, gdy pomogli nam w ucieczce z Batalla Hall – Day byłnieprzytomny, a ja byłam ranna w ramię – spytałam ich, czy po-mogą nam dostać się do Vegas. Miałam nadzieję, że nadal będąnam pomagać.

Odmówili.„Zapłaciłaś nam za to, byśmy uratowali Daya przed egzekucją.

Nie dostaliśmy forsy za przewiezienie waszych poranionych tył-ków do Vegas – powiedziała wówczas Kaede. – Do licha cięż-kiego, macie żołnierzy Republiki na karku! Nie jesteśmygarkuchnią dla bezdomnych! Nie mam zamiaru nadstawiać zawas karku, jeśli porządnie nie zapłacicie”.

15

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 15

Do tego momentu miałam nadzieję, że Patriotom na nas zależy,ale słowa Kaede sprowadziły mnie na ziemię. Pomogli nam tylko i wyłącznie dlatego, że wręczyłam Kaede dwieście tysięcy republi-kańskich kredytów, które otrzymałam w ramach nagrody za ujęcieDaya, a mimo to i tak nie od razu dała się namówić do współpracy.

Spotkanie z Tess. Leczenie nogi Daya. Informacje na tematmiejsca pobytu Edena. Za wszystkie te rzeczy trzeba będzie za-płacić. Żałuję, że nie udało mi się zabrać więcej pieniędzy.

– Vegas to chyba najgorsze miasto, do którego moglibyśmy sięzapuścić – mówię, delikatnie masując gojące się ramię. – A trzebasię liczyć z tym, że Patrioci nie będą chcieli nawet na nas spojrzeć.Powinniśmy się dobrze nad tym zastanowić.

– June, wiem, że nie umiesz myśleć o Patriotach jak o sojusz-nikach – odpowiada Day. – Nauczono cię ich nienawidzić. Alewierz mi, że oni mogą stać się naszymi sprzymierzeńcami. Ufamim bardziej niż Republice. A ty nie?

Nie wiem, co chciał przez to powiedzieć. Niewykluczone, żejego słowa miały zabrzmieć obraźliwie. Sęk w tym, że Day zupełniemnie nie rozumie. Chodzi mi o to, że istnieje duże prawdopodo-bieństwo, że Patrioci nam nie pomogą, a wtedy utkniemy na dobrew mieście, którym rządzi wojsko. Sądzi, że waham się tylko dlatego,że nie ufam Patriotom i w głębi serca nadal jestem June Iparis –najsłynniejszym cudownym dzieckiem Republiki. Że nadal jestemlojalna wobec ojczyzny. Ale czy taka jest prawda? Przecież jestemteraz przestępcą i nigdy już nie powrócę do wygodnego życia, jakimcieszyłam się kiedyś. Na samą myśl o tym robi mi się zimno i czujęucisk w żołądku, zupełnie jakbym żałowała, że już nie jestem pu-pilkiem Republiki. A może naprawdę tego żałuję?

Bo skoro nim już nie jestem, to kim jestem?– Dobra. Spróbujemy odnaleźć Patriotów – mówię. Nie łudzę

się już, że uda mi się go od tego odwieść. Day kiwa głową.

WYBRANIEC

16

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 16

– Dzięki – szepcze. Na jego pięknej twarzy pojawia się cieńuśmiechu i natychmiast wypełnia mnie ciepło, któremu nie po-trafię się oprzeć, ale Day nawet nie próbuje mnie objąć. Nie sięgapo moją dłoń. Nie przybliża się do mnie, byśmy siedzieli ramię w ramię, nie gładzi moich włosów, nie szepcze mi niczego doucha, by dodać mi otuchy, nie opiera głowy o moją. Nie ma poję-cia, jak bardzo brakuje mi takich drobnych gestów. Mam wraże-nie, że w takich chwilach dzieli nas przepaść.

Może jego koszmar był o mnie.

Problemy zaczynają się po dotarciu do głównej dzielnicy LasVegas. Wtedy widzimy ogłoszenie.

Zacznę od tego, że jeśli istnieje jakieś miejsce w Vegas, w któ-rym nigdy nie powinniśmy się pojawiać, to jest nim właśniegłówna dzielnica Vegas. Po obu stronach najruchliwszej ulicymiasta migoczą JumboTrony (po sześć na przecznicę!), wyświet-lające niekończący się strumień informacji. Po murach nieustan-nie przesuwają się oślepiające światła szperaczy. Budynki tutaj sąpewnie dwa razy wyższe od tych w Los Angeles. W centrumprzeważają niebotyczne drapacze chmur, widać też gigantycznelądowiska w kształcie piramid. Jest ich osiem, mają kwadratowąpodstawę i boki w kształcie trójkątów równobocznych, a ichszczyty rozbłyskują światłem. Pustynne powietrze cuchniedymem i jest nieprawdopodobnie suche – nie ma tu schładzają-cych powietrze huraganów, nie ma jezior czy nabrzeży. Po ulicymaszerują żołnierze w typowych dla Vegas prostokątnych forma-cjach. Mają na sobie czarne mundury z ciemnoniebieskimi pas-kami, noszone przez ludzi wracających z frontu bądź idących tam.Dalej, za pierwszym rzędem drapaczy chmur, ciągnie się rozległelotnisko i rzędy odrzutowców myśliwskich kołujących na pozycje.Wysoko na niebie płyną statki powietrzne.

17

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 17

To wojskowe miasto. To świat żołnierzy.Tuż po zachodzie słońca wychodzimy na główną ulicę, chcąc

dotrzeć na jej drugi koniec. Próbujemy zmieszać się z tłumem.Day wspiera się na moim ramieniu i oddycha płytko, a jego twarzściąga ból. Robię co mogę, by go podtrzymać, a przy tym niewzbudzać żadnych podejrzeń, ale Day sporo waży i wciąż się za-taczamy, zupełnie jakbyśmy wypili za dużo.

– Jak nam idzie? – szepce mi do ucha i muska moją skórę go-rącymi ustami. Flirtuje ze mną w oczywisty sposób – nie wiem,czy wywołał to mój strój czy może ból z wolna odbiera mu pano-wanie nad sobą, ale to miła odmiana po podróży pociągiem pełnejniezręcznych momentów. Idzie przy mnie i stara się patrzeć podnogi. Odwraca wzrok od żołnierzy, spieszących po chodnikach, i zasłania oczy długimi rzęsami. Ma na sobie wojskową kurtę i spodnie, w których nie czuje się swobodnie, założył też czarnączapkę, która zakrywa jego włosy i sporą część twarzy.

– Nie najgorzej – odpowiadam. – Pamiętaj, jesteś pijany. I roz-radowany. Wszyscy powinni widzieć, że masz ochotę na swojądziewczynę. Spróbuj się uśmiechnąć szerzej.

Day zdobywa się na szeroki uśmiech, sztuczny, ale czarującyjak zwykle.

– Ach, dajże spokój, mała. Wydaje mi się, że radzę sobie cał-kiem nieźle. Otaczam ramieniem najpiękniejszą dziewczynę natej ulicy – jak można nie mieć na ciebie ochoty? Naprawdę wy-glądam, jakbyś mnie nie kręciła? Spójrz no tylko na mnie! Na-prawdę mam na ciebie ochotę!

I znów trzepocze rzęsami. Wygląda tak komicznie, że niemogę powstrzymać śmiechu. Jakiś przechodzeń obrzuca nas spoj-rzeniem.

– O wiele lepiej. Day wtula twarz w moją szyję. Przeszywa mnie dreszcz. „Skup się. Odgrywaj rolę”.

WYBRANIEC

18

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 18

Złote ozdoby wokół mojej talii i kostek dzwonią z każdymkrokiem.

– Jak noga?Day odsuwa się nieco.– Było dobrze dopóki mi o tym nie przypomniałaś – szepcze,

a potem, krzywiąc się, przechodzi nad pęknięciem w chodniku.Obejmuję go mocniej. – Jakoś dotrę do następnego postoju.

– Pamiętaj, jeśli mamy zrobić przerwę, dotknij czoła dwomapalcami.

– Dobra, dobra. Dam ci znać.Dwóch żołnierzy przeciska się przed nami z towarzyszkami,

uśmiechniętymi szeroko dziewczętami z oczami podkreślonymimigotliwymi cieniami i starannie nałożonymi tatuażami na ciele.Obie są ubrane w cienkie kostiumy tancerek i sztuczne czerwonepióra. Jeden z żołnierzy dostrzega mnie, śmieje się i otwiera sze-rzej oczy. Ma szkliste spojrzenie.

– Z którego klubu jesteś, ślicznotko? – bełkocze. – Jakoś nieprzypominam sobie twojej buźki!

Wyciąga dłoń, chcąc musnąć moją nagą talię, ale Day jestszybszy i odpycha go bezceremonialnie.

– Ani się waż – oznajmia i uśmiecha się szeroko do żołnierza. Nadaludaje, że jest podpity i rozluźniony, ale głos i spojrzenie kryją w sobieostrzeżenie, co sprawia, że rywal się cofa. Przygląda nam się, mrugając,mruczy coś pod nosem i, zataczając się, rusza za przyjaciółmi.

Naśladuję chichot dziewcząt do towarzystwa, a potem mierz-wię mu włosy.

– Następnym razem odpuść sobie – szepczę mu do ucha, ca-łując go w policzek, jak gdyby był najlepszym klientem w Repub-lice. – Bójka to ostatnia rzecz, której nam trzeba.

– Jaka znowu bójka? – Day wzrusza ramionami i rusza na-przód, utykając z bólem. – Przecież ten gość ledwie się na nogachtrzyma. Rozłożyłbym go na łopatki jednym palcem.

19

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 19

Kręcę głową, ale postanawiam, że nie wytknę ironii sytuacji. Tuż obok nas przetacza się kolejna grupa pijanych, rozwrzesz-

czanych żołnierzy. Dostrzegam siedmiu kadetów i dwóch porucz-ników ze złotymi opaskami z insygniami z Dakoty. Oznacza to,że dopiero przybyli z północy i nie wymienili ich jeszcze na nowez oznaczeniami batalionów uczestniczących w działaniach fron-towych. Żołnierze prowadzą obsypane lśniącym brokatem dziew-częta z klubów Bellagio ze szkarłatnymi kołnierzykami i literą Bwytatuowaną na ramionach. Prawdopodobnie stacjonują w ko-szarach nad klubami.

Raz jeszcze przyglądam się swojemu kostiumowi, który ukrad-liśmy z przebieralni w Sun Palace. Z zewnątrz przypominamkażdą inną dziewczynę do towarzystwa. Wokół talii i kostek za-pięłam złote łańcuchy z błyskotkami. We włosy, uprzednio po-farbowane sprayem na czerwono i zaplecione w warkocze,wpięłam pióra i złote wstążki. Oczy podkreśliłam ciemnym cie-niem z brokatem. Na policzku i powiece rozciąga się tatuażprzedstawiający straszliwego ptaka feniksa. Mam na sobie czer-wone wdzianko z jedwabiu, odsłaniające ramiona i talię, a na no-gach buty z czarnymi sznurowadłami.

Mam na sobie jeszcze coś, czego nie założyłaby żadna innadziewczyna.

Jest to łańcuszek z trzynastoma niewielkimi, migotliwymi lu-sterkami, które częściowo kryją się wśród innych ozdób zawieszo-nych wokół kostki. Z daleka przypominają przeciętny elementdekoracyjny. Zupełnie nie przyciągają uwagi. Czasami jednakżelusterka odbijają blask lampy ulicznej, a wtedy zamieniają się w serię migotliwych światełek. Trzynaście to nieoficjalna liczbaPatriotów. Wysyłamy im w ten sposób sygnał. Z pewnością przezcały czas obserwują główną ulicę Vegas, a więc mam pewność, żeprzynajmniej zauważą mój rząd świecących lusterek. Wtedy roz-poznają w nas ową parę, której przyszli z pomocą w Los Angeles.

WYBRANIEC

20

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 20

Na JumboTronach wzdłuż ulicy pojawiają się na momentzakłócenia. Za chwilę powinna się zacząć przysięga. W prze-ciwieństwie do Los Angeles, w Vegas przysięga jest odtwa-rzana pięć razy dziennie. Transmisja wiadomości czy reklamzostaje wówczas wstrzymana, na ekranach pokazują sięogromne wizerunki Elektora Primo, a z miejskiego systemugłośników dobiegają następujące słowa: „Ślubuję wierność fla-dze wielkiej Republiki Amerykańskiej, naszemu ElektorowiPrimo oraz naszym wspaniałym stanom. Ślubuję wspierać wy-siłek zbrojny w wojnie przeciwko Koloniom aż po dzień rych-łego zwycięstwa!”.

Jeszcze nie tak dawno rankiem i w południe sama powta-rzałam te słowa z takim samym entuzjazmem jak wszyscy inni.Jeszcze nie tak dawno sama gotowa byłam zrobić wszystko, byKolonie, zajmujące wschodnie wybrzeże, nigdy nie zdobyły na-szych cennych ziemi na zachodzie. Potem dowiedziałam się o roli, jaką odegrała Republika w śmierci moich rodziców, i teraz sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Czy Kolonie po-winny wygrać?

JumboTrony rozpoczynają nadawanie wiadomości. Skrót naj-ważniejszych wydarzeń tygodnia. Wspólnie oglądamy nagłówkiprzesuwające się po ekranie.

REPUBLIKA ODNOSI TRYUMFALNE ZWYCIĘSTWO W BITWIE

O AMARILLO WE WSCHODNIM TEKSASIE I ZAJMUJE

NOWE ZIEMIE.

OSTRZEŻENIE POWODZIOWE DLA SACRAMENTOW KALIFORNII ODWOŁANE.

ELEKTOR PRIMO ODWIEDZA ODDZIAŁY NA PÓŁNOCNYM

ODCINKU FRONTU I PODNOSI MORALE WOJSK.

21

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 21

Większość nagłówków jest raczej mało interesująca – zwykłekomunikaty z frontu, prognoza pogody, nowe prawa i zasady, informacje odnośnie kwarantanny w Vegas i inne.

Niespodziewanie Day klepie mnie w ramię i wskazuje jeden z ekranów.

KWARANTANNA W LOS ANGELES ROZCIĄGNIĘTA

NA SEKTORY EMERALD I OPAL.

– Emerald i Opal? – szepcze do mnie, ale ja nie spuszczamoczu z ekranu, choć nagłówek już znikł. – Przecież tam mieszkająbogacze, no nie?

Nie wiem, co mu odpowiedzieć, bo sama usiłuję rozgryźćtę informację. Sektory Emerald i Opal… Może to błąd? A może epidemie w LA stały się problemem na tyle poważ-nym, że wspomina się o nich na JumboTronach w Vegas?Nigdy, absolutnie nigdy nie słyszałam o tym, by sektory za-mieszkane przez klasę wyższą kiedykolwiek objęto kwaran-tanną. Sektor Emerald sąsiaduje z Ruby – czy to oznacza, żemój rodzinny sektor też dostanie się pod kwarantannę? A coze szczepieniami? Czyż nie mają zapobiegać takim wypad-kom? Niespodziewanie przypomniał mi się jeden z wpisówMetiasa: „Któregoś dnia jakiś wirus wydostanie się spod kon-troli i nie powstrzyma go żadna szczepionka ani też żadne le-karstwo”. Pamiętam sekrety, które udało mu się odsłonić,pamiętam o podziemnych fabrykach i o chorobach niemożli-wych do opanowania, pamiętam o systematycznie inicjowa-nych epidemiach. Przeszywa mnie dreszcz.

„Los Angeles da sobie radę – wmawiam sobie. – Epidemiaucichnie jak zawsze”.

Na ekranie przewijają się kolejne komunikaty. Widzę ten o śmierci Daya, który dobrze znam. Tuż po nim odtwarzany jest

WYBRANIEC

22

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 22

film z placu egzekucji, na którym widać jego brata Johna, trafia-nego kulami przeznaczonymi dla Daya i osuwającego się na zie-mię. Day wbija wzrok w chodnik.

Kolejny nagłówek jest nowszy.

ZAGINIONA:SPRAWA NR: 2001963034JUNE IPARISAGENTKA POLICJI MIEJSKIEJ LOS ANGELESPłeć: żeńska

Wiek: 15 lat

Wzrost: 162 cm

Kolor włosów: brązowe

Kolor oczu: brązowe

Ostatni raz widziana w okolicy Batalla Hall

w Los Angeles w Kalifornii. Przewidziano

350 tysięcy kredytów za odnalezienie.

Jeśli zauważysz zaginioną, zgłoś się natychmiast

do miejscowych władz.

I w to właśnie ludzie mają wierzyć. Mają myśleć, iż zaginęłam,a Republika chce, bym została odnaleziona. Krótki komunikat niemówi jednak, że najlepiej by było, gdybym została odnalezionamartwa. Pomogłam najbardziej poszukiwanemu przestępcy w kraju uciec przed egzekucją, wraz z buntowniczym ugrupowa-niem zorganizowałam zamach na wojskową kwaterę główną, a do tego odwróciłam się od Republiki.

Nie chcą jednak, by opinia publiczna poznała ich zamiary, takwięc ścigają mnie w tajemnicy. Obok komunikatu pojawia sięzdjęcie z mojego identyfikatora wojskowego – mam na nim po-ważną twarz prawie bez śladów makijażu i włosy wysoko upiętew koński ogon. Od czerni munduru odcina się złota pieczęć

23

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 23

Republiki. Cieszę się, że tatuaż feniksa zakrywa teraz połowęmojej twarzy.

Jesteśmy już w połowie ulicy, gdy głośniki zaczynają trzeszczeć.Zaraz zacznie się przysięga. Zatrzymujemy się, a Day znów siępotyka i niemalże upada, ale udaje mi się go złapać i podtrzymać.Ludzie wpatrują się w JumboTrony, nie licząc kilku żołnierzy nakażdym ze skrzyżowań, którzy sprawdzają, czy wszyscy traktująchwilę z należytą powagą. Ekrany migoczą. Obrazy znikają i przez moment widać tylko czerń, a potem pojawiają się nie-zmiernie wyraźne portrety Elektora Primo.

„Ślubuję wierność…”Przez chwilę czuję niemalże ulgę, powtarzając te słowa z ludź -

mi na ulicy, ale potem przypominam sobie, że wszystko się zmie-niło. Przypomina mi się ów wieczór po schwytaniu Daya, kiedyElektor wraz z synem osobiście gratulowali mi ujęcia tak groź-nego przestępcy. Przypominam sobie, jak Elektor Primo na-prawdę wyglądał. Miał te same zielone oczy, tę samą silniezarysowaną szczękę i te same ciemnie loki co na ekranach, aleJumboTrony nie ukazują chłodu w jego oczach ani też chorowitejcery. Na ekranach wygląda po ojcowsku, a jego policzki są różowei zdrowe. Ja inaczej go sobie zapamiętałam.

„…fladze wielkiej Republiki Amerykańskiej…”Niespodziewanie transmisja zostaje przerwana. Na ulicy za-

pada cisza, zakłócona jedynie przez szepty kilku zszokowanychludzi. Marszczę brwi. To niesłychane. Nigdy dotąd nie widziałam,by przerwano transmisję przysięgi. Ponadto system JumboTro-nów został skonstruowany w ten sposób, że awaria jednegoekranu nie ma wpływu na działanie pozostałych.

Day przygląda się JumboTronom, a ja zerkam na żołnierzy naskrzyżowaniach.

– Wypadek? – pyta. Oddycha z trudem, co zaczyna mnie nie-pokoić.

WYBRANIEC

24

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 24

„Wytrzymaj jeszcze chwilę. Nie możemy się tu zatrzymać”.– Nie – odpowiadam, kręcąc głową. – Spójrz na żołnierzy. Ich

zachowanie się zmieniło. Ściągnęli karabiny z ramion. Przygoto-wują się na reakcję tłumu.

Day powoli kręci głową. Jest niepokojąco blady.– Coś się stało. Portret Elektora znika z ekranu i w jednej chwili zastępują go

inne zdjęcia. Widać na nich człowieka, który wydaje się do niegoniezmiernie podobny, z tym że jest o wiele młodszy. Ma niecoponad dwadzieścia lat, te same zielone oczy i ciemne, falującewłosy. Niespodziewanie przypomina mi się podniecenie, jakie wy-wołało we mnie spotkanie z nim podczas przyjęcia wyprawionegona moją część. To Anden Stavropoulos, syn Elektora Primo.

Day ma rację. Stało się coś ważnego.„Elektor Primo nie żyje”.Z głośników odzywa się nowy, energiczny głos: – Nim powrócimy do naszej przysięgi, pragniemy przypo-

mnieć wszystkim żołnierzom i cywilom, by zastąpili portretyElektora Primo nowymi. Można je odebrać w lokalnych poste-runkach policji. Inspekcje, mające na celu potwierdzić waszą go-towość do współpracy, rozpoczną się za dwa tygodnie.

Głos przedstawia domniemane wyniki ogólnonarodowychwyborów, ale w czasie całego przemówienia nie pada ani jednawzmianka o śmierci Elektora ani o awansie jego syna.

Republika bez chwili wahania przyjęła nowego Elektora, zu-pełnie jakby Anden i jego ojciec byli tą samą osobą. W głowiemam zamęt – usiłuję sobie przypomnieć wszystko, czego nauczy-łam się w szkole o wyborach nowego Elektora. Jego przywilejemjest naznaczenie następcy, a ów wybór zostaje potwierdzony przezogólnonarodowe wybory. Nie dziwi mnie to, że to Anden ma gozastąpić, po prostu dziwnie się z tym czuję – przecież nasz Elektorprzejął włądzę na długo przed tym, jak przyszłam na świat. Nie

25

JUNE

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 25

pamiętam nikogo innego. I nagle go zabrało. Świat uległ zmianie w kilka sekund.

Wszyscy zebrani na ulicy wiedzą, co należy teraz uczynić, ja i Day również. Jak na rozkaz wszyscy kłaniamy się przed Jum-boTronami i recytujemy resztę przysięgi, która właśnie się na nichpojawiła:

„…naszemu Elektorowi Primo oraz naszym wspaniałym sta-nom. Ślubuję wspierać wysiłek zbrojny w wojnie przeciwko Ko-loniom aż po dzień rychłego zwycięstwa!”.

Powtarzamy to zdanie w kółko, raz za razem, nikt nie ośmielasię przestać. Zerkam na żołnierzy, którzy mocno trzymają broń.Mam wrażenie, że upłynęła cała wieczność, lecz słowa wreszcieznikają z ekranów i na JumboTronach znów zaczynają przesuwaćsię komunikaty i reklamy. Ruszamy przed siebie, jakby nic się niestało.

Day znów się potyka. Czuję, jak drży i moje serce ściska strach. – Trzymaj się – szepczę. Łapię się na tym, iż chcę powiedzieć:

„Trzymaj się, Metias”. Usiłuję go podeprzeć, ale wyślizguje mi sięz rąk.

– Przepraszam – szepcze. Jego twarz lśni od potu, zaciska z bólu powieki. Dotyka dwoma palcami czoła. Nie daje już rady.Poddaje się.

Rozglądam się dookoła w panice. Widzę zbyt wielu żołnierzy,nadal mamy sporo do przejścia.

– Nie ma mowy – oznajmiam stanowczo. – Musisz dać radę.Wytrzymaj. Przecież potrafisz.

Tym razem jednak słowa nie skutkują. Chcę go złapać, aleosuwa się i pada na ziemię.

WYBRANIEC

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 26

ELEKTOR PRIMO NIE ŻYJE.Tej chwili brakuje chyba odpowiedniego nastroju, no nie?

Założyłbym się, że w chwili śmierci Elektora rozlegnie się pod-niosły marsz pogrzebowy, na ulicach wybuchnie panika, ogłoszążałobę narodową, a maszerujący żołnierze będą oddawać salwyhonorowe. Spodziewałbym się gigantycznego bankietu, opusz-czonych flag państwowych, białych proporców na każdym domuczy innych idiotyzmów. Sęk w tym, że nie mam pojęcia, jak topowinno wyglądać. Ostatni Elektor umarł przed moim narodze-niem i nie wiem, czego się należy spodziewać oprócz ogłoszenianastępcy zmarłego Elektora i lipnych wyborów państwowych.

Wygląda na to, że Republika udaje, że nic wielkiego się nieprzytrafiło i natychmiast ustanawia kolejnego Elektora. Nagleprzypomina mi się, że czytałem o tym w podstawówce. Kiedyumiera Elektor, państwo musi przypomnieć narodowi, by skupiłuwagę na pozytywach. Żałoba pociąga za sobą chaos i słabość.Jedynym sposobem na pokonanie trudnej chwili jest jak naj-szybsze przejście do kolejnego etapu. Jasne. A więc rząd aż taksię boi okazać ludności cywilnej swoje wahanie.

Nie mam jednak wiele czasu, by się nad tym zastanowić. Gdy przysięga dobiega końca, moją nogę znów przeszywa

ból. Tracę panowanie nad sobą, przewracam się i ląduję na zdro-wym kolanie. Kilku żołnierzy odwraca głowy w naszym kierunku.Śmieję się najgłośniej jak umiem, udając, że łzy w moich oczach

27

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 27

są wywołane rozbawieniem. June robi to samo, ale na jej twarzywidzę strach.

– Chodźmy stąd! – szepcze z przerażeniem.Otacza mnie swoim szczupłym ramieniem, a ja usiłuję złapać

ją za dłoń. Ludzie zgromadzeni na chodniku zauważają nas poraz pierwszy.

– No dalej! Wstań! Musisz wstać! Utrzymanie uśmiechu na twarzy kosztuje mnie resztkę sił.

Skupiam się na June. Próbuję wstać i… I znów padam. Cholera.Nie zniosę tego bólu. Oślepia mnie białe światło.

„Oddychaj – przekonuję siebie. – Nie możesz zemdleć w cen-trum Vegas”.

– Co się dzieje, żołnierzu? Młody kapral o brązowych oczach stoi przed nami z ramio-

nami skrzyżowanymi na piersi. Widzę, że raczej się spieszy, alenajwidoczniej nie aż tak bardzo, by się nam nie przyjrzeć. Unosilekko brew.

– Wszystko w porządku? Jesteś blady jak ściana, chłopcze. Chcę wrzasnąć na June. Chcę kazać jej, by uciekała, by wy-

nosiła się stąd w diabły, ale to ona odzywa się pierwsza. – Proszę mu wybaczyć, sir – mówi. – Jeszcze nigdy nie wi-

działam, by ktoś w Bellagio wypił tyle jednego wieczoru.Kręci głową z żalem i daje sygnał gestem, by żołnierz się od-

sunął.– Proszę zejść z drogi – dodaje. – Chyba się zaraz porzyga.Znów nie mogę uwierzyć, z jaką łatwością June przeistacza

się w inną osobę. Przecież w ten sam sposób oszukała mnie naulicach Lake.

Kapral marszczy brwi, co można odczytać na wiele sposób,po czym skupia uwagę na mnie. Przygląda się mojej rannejnodze. Patrzy na nią z uwagą, choć rana została owinięta wie-loma warstwami płótna.

WYBRANIEC

28

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 28

– Wygląda na to, że twoje dziewczę nie wie, o czym mówi.Przydałaby ci się wizyta w szpitalu.

Unosi rękę, by zatrzymać przejeżdżającą karetkę. Kręcę głową.– Nie, nie trzeba. Dziękuję panu – mówię i zdobywam się na

słaby śmiech. – Ta ślicznotka opowiada zbyt wiele dowcipów.Muszę tylko odsapnąć, a potem wszystko odespać. My…

Kapral nie słucha. Przeklinam w duchu. Jeśli trafimy do szpitala,wezmą nasze odciski palców i w jednej chwili zorientują się, kimjesteśmy – najbardziej poszukiwanymi zbiegami w całej Republice.Nie mam odwagi, by spojrzeć na June, ale wiem, że też gorącz-kowo próbuje znaleźć sposób na uwolnienie się od tego człowieka.

I wtedy ktoś wychodzi zza pleców żołnierza.To dziewczyna, którą natychmiast rozpoznajemy, chociaż

żadne z nas nie widziało jej jeszcze w świeżo wypranym mun-durze Republiki. Na szyi nosi gogle pilota. Obchodzi kaprala i staje tuż przede mną, uśmiechając się pobłażliwie.

– Hej! – odzywa się. – Od razu wiedziałam, że to ty! Kto innyzataczałby się jak wariat na ulicy?

Kapral przygląda się jej, gdy dziewczyna łapie mnie za rękę,stawia na nogi jednym szarpnięciem i klepie mocno w plecy.Krzywię się, ale jednocześnie obdarzam ją uśmiechem zarezer-wowanym dla ludzi, których znamy całe życie.

– Brakowało mi ciebie – mówię. Kapral przyzywa nowoprzybyłą niecierpliwym gestem.– Znasz go? Dziewczyna odrzuca czarne, krótko przystrzyżone włosy na

boba i obdarza go najbardziej zalotnym uśmiechem, jaki w życiuwidziałem.

– Czy ja go znam, sir? Przez pierwszy rok służyliśmy w tymsamym dywizjonie – mówi i mruga do mnie. – Wygląda na to,że znów rozbija się po klubach.

29

DAY

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 29

Kapral parska i przewraca oczami.– Dzieciaki z lotnictwa, co? Lepiej zajmij się nim, by znowu

nie zrobił jakiejś sceny przy ludziach. Nadal się zastanawiam,czy nie zadzwonić do waszego dowódcy.

I odchodzi w pośpiechu, jakby niespodziewanie przypomniałsobie, że ma coś pilnego do zrobienia.

Wypuszczam powietrze z płuc. Czy można bliżej otrzeć się o śmierć?

Gdy zostajemy sami, dziewczyna uśmiecha się do mnie cza-rująco. Ma na sobie bluzę z długimi rękawami, ale wiem, żejedno z jej ramion jest w gipsie.

– Moje koszary są niedaleko stąd – sugeruje. W jej głosie po-jawia się osobliwa nuta, zdradzająca, iż bynajmniej nie cieszy sięna nasz widok. – Może wpadniesz, żeby odpocząć? Możesz nawetwziąć ze sobą swoją nową zabaweczkę – dodaje, wskazując June.

To Kaede. Nie zmieniła się wcale od naszego pierwszegospotkania, kiedy to sądziłem, że jest zwykłą barmanką z wino-roślą wytatuowaną na skórze. Nie miałem wówczas pojęcia, żenależy do Patriotów.

– Prowadź – mówię. Kaede pomaga June przeprowadzić mnie przez kolejną prze-

cznicę. Wchodzimy przez pięknie zdobione drzwi do wieżowca o nazwie Venezia, w którym stacjonują całe jednostki. Kaedeprzeprowadza nas obok znudzonego strażnika przy wejściu, a potem przechodzimy przez główną salę. Sufit znajduje się takwysoko, że aż w głowie się kręci. Tu i ówdzie dostrzegam flagiRepubliki oraz portrety Elektora, wiszące między kamiennymikolumnami, ciągnącymi się wzdłuż ścian. Strażnicy już w pośpie-chu zastępują stare portrety aktualnymi. Kaede nadal pokazujedrogę, nie przestając zasypywać nas tuzinami drobnych plotek.Jej czarne włosy są teraz równo przycięte na wysokości pod-bródka, a powieki pociągnięte ciemnogranatowym cieniem.

WYBRANIEC

30

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 30

Nigdy dotąd nie zwróciłem uwagi na to, że jesteśmy mniej więcejtego samego wzrostu. Mijają nas tłumy żołnierzy i bez przerwyspodziewam się, że któryś mnie rozpozna z materiałów emito-wanych na JumboTronach i zaalarmuje resztę. Z pewnością od-kryją wówczas prawdziwą tożsamość June lub uświadomią sobie,że Kaede nie jest żołnierzem. Otoczą nas ze wszystkich stroni będziemy bez szans.

Nikt nas jednak nie zatrzymuje, a moje utykanie okazuje sięnawet pomocne. Co rusz dostrzegam innych żołnierzy z gipso-wymi opatrunkami na rękach i nogach, dzięki czemu nie wyróż-niamy się z tłumu. Kaede prowadzi nas do wind, co jest dla mnienowością. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w budynku wypo-sażonym w kompletną sieć elektryczną.

Wysiadamy na ósmym piętrze, gdzie panuje o wiele mniejszyruch. Przechodzimy przez całkowicie opustoszały fragment ko-rytarza i tam Kaede wreszcie rezygnuje ze swojej fałszywie ra-dosnej pozy.

– Wyglądacie jak szczury z rynsztoka – mówi cicho i stukadyskretnie do jednych drzwi. – Noga wciąż ci dokucza, co? Upar-ciuchy z was, skoro zdecydowaliście się przebyć taki szmatdrogi, by nas znaleźć.

Patrzy na June i krzywi się.– Te cholerne świecidełka, które nosisz przy sukni, prawie by

mnie oślepiły. Ja i June spoglądamy na siebie. Dobrze wiem, o czym teraz

myśli. Jak to możliwe, by w jednym z największych koszarów w Vegas działała grupa przestępców?

Za drzwiami słychać kliknięcie. Kaede otwiera je na oścież, a potem wchodzi do środka z rozrzuconymi ramionami.

– Witajcie w naszych skromnych progach – mówi i zakreślałuk ręką, pokazując wnętrze. – Czujcie się tu jak u siebie przy-najmniej przez kilka dni. Nie wygląda źle, co?

31

DAY

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 31

Nie wiem, czego się właściwie spodziewałem. Może sądziłem,że ujrzę grupę nastolatków albo tani sprzęt do operacji sabotażo-wych. Tymczasem wchodzimy do pomieszczenia, w którym ocze-kuje nas tylko dwóch ludzi. Rozglądam się, całkiem zaskoczony.Nigdy dotąd nie byłem w prawdziwych koszarach Republiki, ale topomieszczenie jest z pewnością przeznaczone dla oficerów. Niesądzę, by zwykłym żołnierzom przydzielano takie wnętrza. Przedewszystkim nie jest to długa sala z rzędami piętrowych łóżek a ra-czej luksusowy apartament dla jednego czy dwóch urzędnikówpaństwowych. Na suficie zainstalowano elektryczne lampy, a pod-łogę pokrywają srebrne oraz kremowe płytki z marmuru. Ścianysą pomalowane w różne odcienie złamanej bieli i bordo, a kanapyi stoły ustawiono na grubych, czerwonych dywanach. Na jednejze ścian zainstalowano monitor, wyświetlający te same informacjeco JumboTrony. Dźwięk został wyłączony.

Cicho gwiżdżę pod nosem.– Nie, źle to nie wygląda – mówię z uśmiechem, ale poważ-

nieję, gdy zerkam na June. Tatuaż w kształcie feniksa nie mas-kuje napięcia na jej twarzy. Jej spojrzenie nie wyraża żadnychemocji, ale z całą pewnością czuje się tu nieswojo i bynajmniejnie jest pod takim wrażeniem jak ja. Cóż, niby co miałaby tupodziwiać? Założę się, że jej własne mieszkanie było równieszykowne. Rozgląda się dookoła, metodycznie analizując wszel-kie szczegóły i zauważając rzeczy, które z pewnością umykająmojej uwadze. Jest bystra i wyrachowana jak każdy dobry żoł-nierz Republiki. Jej dłoń zastygła niedaleko talii, gdzie trzymaparę noży.

Chwilę później moją uwagę przyciąga dziewczyna stojąca zakanapą usytuowaną w centrum pomieszczenia. Wpatruje się wemnie i mruży oczy, jakby nie mogła uwierzyć, iż to rzeczywiścieja. Jej różowiutkie usta, otwarte ze zdumienia, tworzą idealnyokrąg. Nosi krótkie, nieco potargane włosy, sięgające do połowy

WYBRANIEC

32

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 32

szyi, o wiele za krótkie, by móc zapleść warkocz. Zaraz, zaraz…Serce mi zamiera. Włosy. Nie rozpoznałem jej właśnie przez włosy.

To Tess.– To ty! – krzyczy. Nim mam szansę odpowiedzieć, Tess pod-

biega do mnie i zarzuca mi ramiona na szyję. Zataczam się, usi-łując złapać równowagę. – To naprawdę ty! Nie mogę uwierzyćwłasnym oczom, to ty! Jesteś cały i zdrów!

Nie jestem w stanie myśleć logicznie, przez chwilę nie czujęnawet bólu w nodze. Stać mnie tylko na to, by objąć ją mocnow talii, wtulić twarz w jej ramię i zamknąć oczy. Ogromny ciężarspada mi z serca, a ulga sprawia, że robi mi się słabo. Nabieramgłęboko tchu, rozkoszując się jej ciepłem i słodkim zapachemjej włosów. Odkąd ukończyłem dwunasty rok życia widywałemją codziennie, ale teraz, choć minęło zaledwie kilka tygodni, nie-oczekiwanie dostrzegam, że nie jest już tym dziesięcioletnimdzieckiem, które spotkałem w ciemnej uliczce. Wydaje się inna.Starsza. Czuję dziwne drżenie w sercu.

– Cieszę się, że cię widzę, siostrzyczko – szepczę. – Nieźlewyglądasz.

Tess ściska mnie jeszcze mocniej. Uświadamiam sobie, żewstrzymuje oddech i ze wszystkich sił usiłuje nie wybuchnąćpłaczem.

Przerywa nam Kaede. – Dość tego – mówi. – To nie jest żadna cholerna opera mydlana.Rozluźniamy uścisk i śmiejemy się, nieco zawstydzeni. Tess

ociera dłonią oczy, a potem wymieniają z June niezręczneuśmiechy. Po chwili Tess odwraca się i podbiega do drugiego z obecnych, mężczyzny, który jak dotąd czeka w milczeniu.

Kaede otwiera usta, by coś powiedzieć, ale mężczyzna prze-rywa jej, unosząc dłoń w rękawiczce. Jestem zaskoczony. Znającprzebojowość i temperament Kaede, gotów byłbym założyć, żeto ona stoi na czele grupy. Trudno jest mi sobie wyobrazić, by

33

DAY

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 33

mogła przyjmować polecenia od kogoś innego, a tymczasem za-myka usta i opada na kanapę. Mężczyzna zaś wstaje i podchodzido nas. Jest wysoki, dobrze zbudowany i liczy sobie czterdzieścikilka lat. Ma jasnobrązową cerę i kręcone włosy związane w krótki kucyk. Nosi wąskie okulary w czarnych oprawkach.

– A więc to o tobie było ostatnio tak głośno – mówi. – Miłomi cię poznać, Day.

Głupio mi, że stoję przed nim nieruchomo, zgarbiony i pół-przytomny z bólu.

– Mnie również. Dziękuję, że zgodził się pan nas przyjąć.– Wybacz, że nie zabraliśmy was do Vegas – nieznajomy od-

zywa się przepraszającym tonem i poprawia okulary. – Zapewnenie zabrzmi to miło, ale nie lubię narażać ludzi bez potrzeby.

Przenosi wzrok na June. – A ty zapewne jesteś owym cudownym dzieckiem Republiki? June unosi głowę z gracją, która natychmiast zdradza pocho-

dzenie z wyższych sfer. – Pytam, gdyż twoje przebranie jest aż nadto przekonujące.

Przeprowadźmy więc krótki test, który ma na celu potwierdzeniewaszej tożsamości. Zamknijcie proszę oczy.

June waha się przez chwilę, ale spełnia prośbę. Mężczyznazaś wskazuje przednią ścianę pokoju.

– A teraz spróbuj trafić w cel na ścianie jednym ze swychnoży.

Mrugam i przyglądam się ścianom. Cel? Jaki cel? Nie zauwa-żyłem nawet, że na ścianie przy drzwiach wejściowych wisi tar-cza z trzema pierścieniami, ale June nigdy niczego nieprzegapia. Wyrywa nóż, odwraca się i bez otwierania oczu trafiaprosto w cel. Ostrze wbija się głęboko w tarczę o kilka centy-metrów od samego centrum.

Mężczyzna głośno klaszcze, nawet Kaede mruczy z aprobatąi wywraca oczami.

WYBRANIEC

34

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 34

– Rany boskie – mówi pod nosem.June odwraca się ku nam i czeka na słowa mężczyzny. Milczę

oszołomiony. Nigdy dotąd nie widziałem, by ktoś z taką swobodąciskał nożami. June niejednokrotnie popisywała się przede mnąnajrozmaitszymi talentami, ale po raz pierwszy widzę, jakużywa broni. Jestem jednocześnie zachwycony i przerażony –niespodziewanie nachodzą mnie wspomnienia, które uporczywiespychałem w niepamięć oraz myśli, których muszę unikać, jeślinie chcę stracić czujności.

– Miło mi panią poznać, panno Iparis – mówi mężczyzna i splata dłonie z tyłu. – Zatem, co was tu sprowadza?

June patrzy na mnie, a więc to ja zabieram głos. – Potrzebujemy waszej pomocy. Proszę. Przybyłem tu, by od-

naleźć Tess, ale próbuję również odszukać mojego brata Edena.Nie wiem, do czego jest przydatny Republice ani też gdzie gotrzymają. Uznaliśmy, że, nie licząc wojskowych, jedynie wy jes-teście w stanie zdobyć te informacje. I rzecz ostatnia – wyglądana to, że potrzebuję operacji.

Wciągam powietrze, gdy znów dopada mnie ból. Mężczyznazerka na moją nogę i marszczy brwi z niepokojem.

– Niezła lista – stwierdza. – Powinieneś usiąść. Wyglądasz,jakbyś ledwie trzymał się na nogach.

Cierpliwie czeka, aż spełnię jego prośbę. Ja jednak nie ru-szam się z miejsca, tak więc mężczyzna kaszle cicho i znów sięodzywa:

– Cóż, przedstawiliście się, a więc pora na mnie. Nazywamsię Razor i w chwili obecnej stoję na czele Patriotów. Prowadzętę organizację od paru lat, dłużej niż ty rozbijasz się po ulicachLake. Potrzebujesz naszej pomocy, Day, ale coś mi się wydaje,że odrzuciłeś ofertę przyłączenia do nas. I to wielokrotnie.

Odwraca się ku przyciemnianym szybom, przez które widać lą-dowiska w kształcie piramid, ciągnące się wzdłuż ulicy. Widok stąd

35

DAY

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 35

jest oszałamiający. Statki powietrze suną pod nocnym niebemskąpane w światłach, a niektóre dokują tuż nad szczytami piramidniczym elementy wielkiej układanki. Czasem widzę też formacjęmyśliwców odrzutowych, czarnych samolotów przypominającychorły, które startują z pokładów statków powietrznych bądź na nichlądują. Spoglądam na pejzaż, który pozostaje w ciągłym ruchu.Omiatam spojrzeniem budynek za budynkiem i dochodzę downiosku, że najłatwiej byłoby przemieszczać się po dachachdoków w piramidach. W każdej ze ścian znajdują się nacięcia, a wzdłuż skrajów biegną występy przypominające parapety.

Naraz uświadamiam sobie, że Razor czeka na moją odpo-wiedź.

– Niezbyt podobało mi się to, że działania waszej organizacjizawsze pociągają za sobą wiele ofiar.

– Wygląda na to, że już się z tym pogodziłeś – stwierdza Razor.W jego słowach kryje się nagana, ale wypowiada je ze współczu-ciem, dotykając ust palcami. – Bo nas potrzebujesz. Zgadza się?

Cóż, nie mogę się z tym kłócić.– Przykro mi – mówię. – Nie mieliśmy wyboru. Proszę mi jed-

nak uwierzyć, że zrozumiem, jeśli odmówicie nam pomocy.Tylko proszę, nie wydawajcie nas Republice.

Zmuszam się do uśmiechu. Razor chichocze, słysząc mój sarkazm. Skupiam uwagę na

zgrubieniu jego garbatego nosa i zastanawiam się, czy są toślady po złamaniu.

– Z początku chciałem pozwolić wam, byście włóczyli się poVegas aż was złapią – stwierdza. Mówi gładko, niczym charyz-matyczny, wykształcony arystokrata. – Nie będę owijał w ba-wełnę, Day. Twoje umiejętności nie są już dla mnie tak ważnejak kiedyś. Przez ostatnie lata zwerbowaliśmy wielu innych Sa-botażystów. Nie obraź się, ale wciąganie kolejnego członka dozespołu nie jest dla nas priorytetem. Twoja przyjaciółka – wska-

WYBRANIEC

36

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 36

zuje gestem June – dobrze wie, że Patrioci nie są organizacjącharytatywną. Prosisz nas o wielką przysługę. Co dasz nam w zamian? Na pewno nie masz przy sobie fortuny.

June spogląda na mnie znacząco. Wiem, że ostrzegała mnieprzed tym podczas podróży pociągiem, ale przecież nie mogę sięteraz poddać. Jeśli Patrioci nas odtrącą, zostaniemy na lodzie.

– Nie mamy fortuny – przyznaję. – Nie chcę przemawiać w imieniu June, ale jeśli jest coś, co mogę zrobić w zamian zawaszą pomoc, proszę tylko powiedzieć, co.

Razor krzyżuje ramiona na piersi, a potem podchodzi dobarku – wstawionej w ścianę zdobionej lady z granitu, na którejstoją tuziny szklanych butelek najrozmaitszych kształtów i roz-miarów. Nie spiesząc się, nalewa sobie drinka, a potem ujmujeszklankę i wraca do nas.

– Jest coś, co możesz nam zaproponować – rozpoczyna. –Szczęśliwie się składa, że przybywasz tu w bardzo szczególnymmomencie.

Upija łyk i siada na kanapie.– Z pewnością już wiesz, że dziś umarł Elektor Primo. Wielu

ludzi należących do elit Republiki liczyło się z tym faktem i byłona to przygotowanych. Nowym Elektorem Republiki został jegosyn Anden, który jest jeszcze młodzieniaszkiem, a co więcej,nie cieszącym się sympatią senatorów swego ojca.

Pochyla się i kolejne słowa wypowiada powoli oraz z odpo-wiednim naciskiem.

– Republika dawno nie była tak słaba jak w tej chwili i możemysię już nie doczekać lepszego momentu, by rozpętać rewolucję.Nie zależy mi szczególnie na twoich talentach fizycznych, alemasz dwie rzeczy, których nie da mi żaden inny Sabotażysta.Pierwszą rzeczą jest twoja sława i rola przywódcy ludu, jaką z ła-twością przyjmiesz. Drugą rzeczą – unosi przy tych słowachszklankę i wskazuje nią June – jest twoja urocza przyjaciółka.

37

DAY

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 37

Sztywnieję, słysząc jego słowa, ale w oczach Razora niewidzę cynizmu. Łapię się na tym, że chcę wysłuchać jego pro-pozycji do końca.

– Z przyjemnością wciągnę was do organizacji i obiecuję, żeotoczymy was troskliwą opieką. Day, ściągniemy ci doskonałegolekarza i zapłacimy za operację, po której twoja noga będzie w jeszcze lepszym stanie niż wcześniej. Nie wiem, gdzie trzymajątwojego brata, ale możemy pomóc wam go znaleźć, a potem zor-ganizować wam ucieczkę do Kolonii, jeśli będziecie sobie tego ży-czyć. W zamian poprosimy was o pomoc przy nowej operacji. Niezadawajcie żadnych pytań. Nim zdradzę wam dalsze szczegółyodnośnie waszego udziału, oboje będziecie musieli złożyć przy-sięgę wierności Patriotom. Oto moje warunki. Co o tym sądzicie?

June patrzy to na mnie, to na Razora, a potem unosi pod-bródek jeszcze wyżej.

– Wchodzę. Przysięgam, iż dochowam wierności Patriotom. W jej słowach słychać lekkie wahanie, jakby uświadamiała

sobie, że teraz naprawdę odwróciła się od Republiki. Przełykamz trudem ślinę. Nie sądziłem, że zgodzi się tak szybko. Myśla-łem, że trzeba będzie ją długo przekonywać, nim przystąpi dogrupy, której tak bardzo nienawidziła ledwie kilka tygodni temu.Czuję bolesne ukłucie w sercu. Skoro się zgadza, z pewnościąrozumie, że nie mamy wyboru. Co więcej, robi to dla mnie.

– Ja też – mówię. Razor uśmiecha się, podnosi z kanapy i unosi szklankę, jakby

chciał wygłosić toast, a potem odstawia ją na ławę, podchodzido nas i ściska nam dłonie.

– A więc oficjalnie jesteście częścią naszej organizacji. Po-możecie nam zabić nowego Elektora Primo.

WYBRANIEC

WYBRANIEC - srodek - I korekta_REBELIANT 13-02-01 08:30 Strona 38