Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

24

description

ANTOLOGIA, KTÓRA PORYWA, ZACHWYCA I NIE ZOSTAWIA MIEJSCA NA ODDECH! CIOS ZADANY SŁOWEM! "Nieczęsto przytrafia nam się trzymać w ręku podobny zbiór." Andrzej Pilipiuk "Mariaż prawdziwego fantasy z solidnym SF udaje się niewielu. Kołodziejczak jest w tym mistrzem." Jarosław Grzędowicz

Transcript of Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

Page 1: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment
Page 2: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment
Page 3: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

ilustracje:Przemysław truściński

Krzysztof Ostrowskitomasz Piorunowski

rafał szłapaBenedykt szneider

andrzej Łaskiadrian Madej

Dominik BroniekKrzysztof Kopeć

Lublin 2015

Page 4: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment
Page 5: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

1.

Niełatwo mnie podejść. Dość skutecznie wyczuwam złych ludzi mających złe zamia-

ry. Dobrych zresztą też. Zły za-miar zazwyczaj cuchnie. Woń ma różną intensywność. Jeśli prag-ną mnie zabić, smród zalewa mój

umysł, jakbym właśnie pochylał się nad stertą końskich odchodów. Gdy chcą tylko dać po mordzie, wyczuwam jedynie smugę na granicy uchwytności zmysłów. Spra-wa komplikuje się, gdy próbują się do mnie dobrać nie-

-ludzie. Niektórzy śmierdzą benzyną, inni pachną orze-chami i miodem. Mózg wariuje.

Tego wieczora jednak nic nie poczułem aż do chwili, gdy mężczyzna zatrzymał się tuż za mną.

Stałem na ulicy Spacerowej, czyli w najdłuższym na-powierzchniowym korytarzu machi Hebi i przez wąskie okienko obserwowałem zbliżający się autobus. Duży

Page 6: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

pojazd na sześciu baloniastych kołach, z własnym syste-mem podtrzymywania życia sunął przez wydmy po tym czymś, co nieco na wyrost i nader patetycznie nazywa-no tu Autostradą Gwiezdną. Prowadziła z kosmoportu i korzystało z niej nawet kilkanaście pojazdów dziennie. Raz na tydzień drogę wyrównywał spychacz i utwardza-no ją chemicznie. Tak więc dawało się ją nawet odróżnić od otaczającej pustyni jako smugę piachu o nieco ciem-niejszym odcieniu.

Mocny podmuch uderzył wprost w dziób autobusu, sypnęło chmurą burych grudek i pyłu. Pojazd zachybo-tał się na ogromnych kołach. Nie zwolnił jednak, uparcie sunąc w stronę miasta. Wiózł pasażerów przybyłych dziś rano z Baltimore iv, w swym hermetycznym pancerzu chroniąc ich przed pięćdziesięciostopniowym mrozem i dwutlenkiem węgla. Wśród turystów, biznesmenów, pracowników zmianowych byli także ci, którzy spowo-dowali moją obecność na tej planecie.

Zaczynały się Łowy. – Pan Tim Duncan? – spytał człowiek za moimi ple-

cami, ten właśnie, który podszedł niezauważenie. Od-wróciłem się powoli. Albo postawił blokady mentalne, tak silne, że moje zmysły go nie wyczuły, co oznaczałoby, że jest mocny i groźny, mocniejszy ode mnie. Albo – co wydawało mi się jednak znacznie bardziej prawdopo-dobne – był dobrym człowiekiem i nie miał złych zamia-rów. Niższy ode mnie o głowę, młody, jasnowłosy, miał wszczepki łączy wyrastające promieniście spod nosa jak wąsy kota, zakończone wtykami slotów i kołyszące się w rytm wypowiadanych przez niego słów. Niebieski strój wskazywał na przynależność do załogi machi, ale

6 Tomasz KołodziejczaK

Page 7: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

nie musiało tak być. Wielu mieszkańców Hebi chodziło w kombinezonach i uniformach, bo to po prostu prak-tyczne ubiory dla ludzi żyjących w pionierskich i trud-nych warunkach.

Mężczyzna przetrzymał moje lustrujące spojrze-nie, jakby dając dodatkowy sygnał: spokojnie, nic się nie dzieje, mam sprawę i chcę o niej pogadać. Nawet się uśmiechnął.

– Tak – powiedziałem – nazywam się Tim Duncan. A pan?

– Jorgi... Jorgi Saulmon – rzucił pospiesznie i znów się uśmiechnął. – Ale moje imię, szczerze mówiąc, nie ma żadnego znaczenia, jestem tylko posłańcem.

– Nie traktowałbym własnego imienia tak lekcewa-żąco. Znałem ludzi, którzy wiele poświęcili, żeby zdobyć własne imię i móc go używać.

– No tak, oczywiście – zacukał się trochę. – Ale cho-dzi o to, że ja po prostu pracuję w biurze Karlena Teresy... dowódcy bazy. Akurat mnie miał pod ręką i wysłał po pana. To znaczy żebym pana zaprosił na spotkanie z nim.

– W jakiej sprawie? – Ha, tego to już mi pan Teresa nie powiedział. Jak

pan widzi, moja osoba naprawdę nie odgrywa w tej spra-wie wielkiej roli – zdobył się na żart. Był sympatycznym facetem, zwyczajnym człowiekiem, uprzejmym dla in-nych i starającym się porządnie wykonywać obowiązki. Uwielbiam takich, nie rozumiem, czemu ludzie fascynują się pokręconymi egocentrykami. Najfajniejsi są zwykli, mili osobnicy, tacy jak Jorgi Saulmon. Pewnie dlatego nie zrobił kariery i ugrzązł na Hebi, wielkiej kuli obsypa-nej piachem niczym bajaderka czekoladowymi wiórkami.

7Planeta węża

Page 8: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

– Czy mogę odmówić? – Oczywiście, ale wtedy przyjdzie do pana ktoś

inny. A potem jeszcze ktoś. Do skutku. Szef jest upar-ty, a w naszym ukochanym mieście nie ma zbyt wielu kryjówek.

A  może Jorgi Saulmon wcale tu nie utkwił na ze-słaniu, tylko sam wybrał to miejsce do życia? Ciekawe...

– W porządku, proszę prowadzić. Kiedy patrzysz na plan miasta-bazy, takiego jak Hebi,

zawsze wydaje ci się, że wszędzie masz blisko i że do każ-dego punktu zdołasz dotrzeć w ciągu kilku minut. Nic bardziej mylnego. Droga zajmie więcej czasu, niż pla-nowałeś, bo w odróżnieniu od wędrówek pod otwartym niebem nie możesz tu skracać trasy. Napowierzchnio-wy korytarz doprowadzi cię do jednej z kopuł, tam bę-dziesz się przeciskał wąskimi przejściami do podziem-nego tunelu, którym dotrzesz do kolejnej kopuły albo wygrzebanej pod piachem mieszkalnej bani. I znów ko-rytarz, kopuła, hala, tunel... Droga obok plantacji po-zwoli ci nasycić wzrok zielenią liści i wielobarwnością owoców, ale znieczuli nozdrza smrodem nawozów. No i śluzy bezpieczeństwa, rozdzielające poszczególne części miasta-bazy. W każdej trzeba odczekać, aż wrota się za-mkną, powietrze przefiltruje, otworzy drugi właz. Masz szczęście, gdy pogoda jest dobra, nie szaleją huragany ani piaskowe burze, więc poziom zagrożenia jest najniższy i uaktywniono tylko część śluz. A kiedy już dotrzesz do głównego budynku, w zasadzie bunkra, bo jego siedem kondygnacji idzie w głąb gruntu, a nie pnie się ku niebu, wtedy jeszcze czeka cię spacer po schodach. Winda jest, ale używa się jej tylko w szczególnych wypadkach. Gra-

8 Tomasz KołodziejczaK

Page 9: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

witacja planety daje tylko osiemdziesiąt procent standar-du i trzeba ćwiczyć mięśnie przy każdej okazji.

Planeta miała status wolnej kolonii stowarzyszonej z metropolią na Baltimore iv. Żyło tu blisko pięć tysięcy obywateli i przebywało średnio dwa razy tyle przyby-szów – pracowników terminowych, badaczy, handlow-ców, misjonarzy. I turystów dziwaków, do których grona starałem się zaliczać. Tych ostatnich miejscowi chyba na-wet trochę lubili – stanowiliśmy dowód, że ktoś jeszcze oprócz nich potrafi zakochać się w planecie, na której nie ma nic oprócz piachu i świętego spokoju. Dwie trzecie tego towarzystwa zazwyczaj przebywało w stolicy, nazy-wającej się tak jak cała planeta Hebi. Reszta mieszkała w dwóch innych stałych machi oraz wielu prowizorycz-nych bazach – górniczych, naukowych, turystycznych.

Machi Hebi to system blisko stu hermetycznych obiektów różnego przeznaczenia i wielkości, połączo-nych labiryntem wąskich tuneli oraz kilkoma nadziem-nymi korytarzami. Bardzo ograniczona liczba dróg i tras. Nie lubiłem takich miejsc. Nie ma jak uciekać. Choć ścigać jest oczywiście łatwiej. System tworzyły budyn-ki mieszkalne, magazyny, siedziby korporacji, farmy i obiekty publiczne – centrum rozrywki, sklepy, park widokowy.

Prawdopodobnie już niedługo spokój się skończy. Zajmą się tym ludzie, których właśnie wiózł z kosmo-portu pancerny autobus. Piach zostanie, to pewne.

Biuro Karlena Teresy znajdowało się na najniższym poziomie centralnego biurowca. Oto widomy znak od-wrócenia hierarchii, jakie czasami funduje kosmos. Zazwyczaj szefowie zajmują pokoje na najwyższych

9Planeta węża

Page 10: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

kondygnacjach biurowców, z panoramicznymi widoka-mi, lądowiskami helikopterów i basenami na dachach. Ale na dzikich planetach wygodniej i bezpieczniej jest zagrzebać się w gruncie najgłębiej, jak tylko się da.

Jorgi doprowadził mnie pod same drzwi, powiedział do nich „Prowadzę gościa”, do mnie rzucił „Do widzenia” i z powrotem ruszył ku schodom.

Drzwi nie różniły się niczym od wielu innych, które tu widziałem – bioorganiczne, oddychające, wymieniają-ce gazy, a filtrujące pył i zanieczyszczenia. Obok futryny znajdowała się elegancka czarna tabliczka z czerwonym napisem: karlen teresa, gubernator.

Czerwień przygasła, przeszła w żółć, a potem w zie-leń. W tym momencie drzwi się rozsunęły, a ja wszed-łem do gabinetu.

Mężczyzna, którego tam zobaczyłem, wyglądał do-kładnie tak, jak powinien wyglądać ktoś o nazwisku Teresa. Wysoki, barczysty i stary. Mógł mieć dziewięć-dziesiąt, a nawet i sto lat. Przysiadł na biurku, mocno za-pierając się nogami o podłogę, skrzyżował ręce na pier-si. Nosił munduropodobne spodnie i podkoszulek bez rękawów, za to z golfem szczelnie okrywającym szyję. Na jego twarzy i przedramionach widziałem wyraźnie ciemnosine przebarwienia – ślady po ścieżkach infor-matycznych, wypalonych zapewne w kazamatach Cesar-stwa. Ale to wydarzyło się ponad pół wieku temu. Od trzech dekad Cesarstwo Ramienia nie istniało, a ocalali Zakonnicy Miłosierdzia rozproszyli się po całym kosmo-sie. Baltimore iv należało do sojuszu walczącego z Ce-sarstwem, więc obecność dawnego Zakonnika na stano-wisku gubernatora nawet mnie nie zdziwiła. Jak również

10 Tomasz KołodziejczaK

Page 11: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

i fakt, że po tym, co przeżył i widział w czasie swojej długiej posługi, zdecydował się przenieść tu, na zapad-łą, cudownie pustynną planetę Hebi. Siedem pięter pod ziemią. No tak, prawdopodobnie podejrzewał, że dobre czasy się kończą.

Niepokoiło mnie tylko jedno – czemu przypuszczał, że mam z tym wszystkim coś wspólnego? Jak najbardziej słusznie, zresztą.

– Co robisz na mojej planecie? – spytał spokojnie, gdy drzwi zamknęły się za moimi plecami. Nie wiem, czy mrugnął choć raz, odkąd wszedłem do gabinetu. – Po co tu przyleciałeś, Timie Duncanie?

– Zszedłem siedem pięter po schodach i teraz będę musiał na nie wleźć. Czy naprawdę nie mógł mnie pan zapytać o to przez wideofon?

Popatrzył na mnie w milczeniu, wreszcie podniósł tyłek z biurka i dłonią wskazał stojący obok fotel.

– Może się czegoś napijesz? Usiadłem, pokręciłem głową. – Nadal nie rozumiem, po co mnie pan tu wezwał. – Żeby cię poznać. Wiesz, to nie jest bezpieczny świat.

Ludzie tu czasem potrzebują pomocy. A  udzielają jej chętniej, kiedy się znają.

– Potrzebuje pan pomocy? – Możesz mi jej udzielić? – Jeśli będzie pan chciał inwestować... – A więc zajmujesz się inwestycjami? – Na rynkach sprzężonych. Ale teraz nie pracuję. Je-

stem na wakacjach. Odpoczywam. – Co tak bogatego jak ty finansistę pociąga na Hebi?

Nie ma tu tropikalnych lasów, parków rozrywki, mon-

11Planeta węża

Page 12: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

strów, na które można polować. Nawet za dużo czystych kobiet nie ma. Wszystkie utytłane w pyle.

– A co sprawiło, że dawny wojownik został biurokra-tą dupogrzejcem?

Wykrzywił twarz w grymasie, który można by wziąć za uśmiech, gdyby się było mocno niedowidzącym. Tro-chę się zdenerwował, ale i spodobało mu się. Kontynu-owałem:

– Zapewne piękno tej planety i jej nieprawdopodob-ne piaskowe rzeźby. Tak jak mnie. Mam żyłkę pionie-ra. Lubię luksus, ale czasem mam go dosyć. Wtedy jadę w miejsca takie jak Hebi. Jem prawdziwe mięso, dźwi-gam pancerne skafandry i wysypuję piasek z gaci na ko-niec dnia.

– No to zwiewaj stąd jak najszybciej, bo wkrótce zje-dzie się tu pół kosmosu.

– Już zjeżdża. Lądowała dziś pozaplanowa rakieta, czyż nie?

– Tak, już przylecieli. Wiesz dlaczego? Pokręciłem głową. – Dlatego. – Znów wstał z biurka, otworzył szufla-

dę i wyjął z niej ciemną bryłę, szary kamień wielkości ludzkiej pięści.

Odruchowo wyciągnąłem rękę. Gruda była gładka, wstępnie oszlifowana, srebrzystoszara, chyba dolomit. Nie znałem geologii Hebi na tyle dobrze, by określić jej wiek. Równie mogła mieć trzydzieści, jak i sto milionów lat. Obracałem ją w dłoniach. W takich skałach dosko-nale zachowują się odciski szkieletów zwierząt, zmine-ralizowane cienie dawnego życia i zagubionych ewolucji. W tym kamulcu też tkwił ślad przeszłości – nieco jaś-

12 Tomasz KołodziejczaK

Page 13: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

niejszy niż reszta bryły – wyraźny kształt koła zębatego średnicy około dziesięciu centymetrów.

– To z Hebi? – spytałem. – Hebi – odpowiedział. – Ciekawe. Chce mi pan to sprzedać? Chętnie kupię,

tylko chciałbym dostać jakiś certyfikat autentyczności. Wie pan, wszystko teraz można podrobić.

Patrzył na mnie uważnie. Nie wierzył mi, to pewne. Rozważał teraz, czy zachować wystudiowany spokój, czy odegrać mały ataczek szału. Wybrał rozwagę.

– Wiesz, dlaczego cię zaprosiłem? – No właśnie, bardzo jestem ciekaw. – Bo już cię kiedyś spotkałem. Ty mnie nie pamiętasz,

mignąłem ci przez chwilę w swoim pancerzu... Tak, to było jeszcze w czasach mojej służby w Zakonie. Pamię-tasz Holodellę?

Nie odpowiedziałem. Odczekał moment i kontynu-ował:

– No, to ja tam byłem. Sześćdziesiąt siedem lat temu. Niemal co do dnia. A poznałem cię, bo chociaż ja już jestem starym dziadem, to ty niemal się nie zmieniłeś. Wyglądasz tak jak wtedy.

Zaniepokoił mnie. Pamiętałem Holodellę, straszny, prymitywny świat, pełen chorób, cierpienia i złych du-chów. Zakon Miłosierdzia prowadził tam wojnę charyta-tywną z lokalnymi władcami. Ja łowiłem. Nie kojarzyłem Teresy, ale widocznie musieliśmy się tam zetknąć. A on miał dobrą pamięć, pomimo tego, co mu później z móz-giem zrobili cesarscy, kiedy Zakon już zdelegalizowano.

– Pomyliłeś się. Nigdy tam nie byłem. Jeszcze się wte-dy nie urodziłem.

13Planeta węża

Page 14: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

– Nie pomyliłem się. – Popukał palcem w czoło. – Kiedy cesarscy wzięli się za mnie, rozszarpali mi mózg na strzępy. Wymazali połowę mojego życia. Ale drugą połowę wypalili mi w każdym neuronie. Pamiętam każ-dy obraz.

– Współczuję. Ale mylisz się. Widziałeś kogoś podob-nego do mnie.

Nie odpowiedział, patrzył tylko na mnie oczami o za-dziwiająco czystych, błękitnych tęczówkach. Nie wyczu-wałem zagrożenia. A on mógł mi pomóc. Czasem warto podjąć grę.

– A jak zwróciłeś na mnie uwagę tutaj? – spytałem. – To moje miasto. Sprawdzam wszystkich, którzy tu

przylatują. Tym dokładniej, im wydają się ciekawsi. Ty mnie zainteresowałeś bardzo. A poza tym... wiesz, rzad-ko spotykam kogoś z tamtych czasów...

– Kto jeszcze żyje – dopowiedziałem. – I całkiem żwawo się rusza. – To naprawdę oryginał? – spytałem, wskazując na

skamieniałość. – Naprawdę. Znaleźliśmy go przypadkowo, w czasie

kopania stacji lokacyjnej koło bieguna południowego. Nie mamy nic więcej, ale już się zjeżdżają.

– Po co mi to wszystko mówisz? – Już ci wyjaśniłem. Z sentymentu. – Podniósł wzrok

i spojrzał mi prosto w oczy. – Obaj wiemy, że oni właśnie przylecieli. I że w miejscach, w których się zjawiają, zaczy-nają dziać się dziwne rzeczy. Chroń moje miasto. Chroń moich ludzi. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, daj znać.

Wyszedłem. Nie czułem smrodu. Dawny wojownik miłosierdzia nie chciał mi zrobić krzywdy. Ale odgadł,

14 Tomasz KołodziejczaK

Page 15: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

po co przyleciałem na Hebi. Coś o mnie wiedział. Był więc dla mnie groźny.

I nie rozumiał. Oni zjawiali się tam, gdzie dziwne rzeczy już się działy.

2.

Pierwszego dnia nie wydarzyło się nic istotnego. Spę-dziłem go na zbieraniu danych o Teresie, przygotowaniu swojego sprzętu i podglądaniu przybyszów.

Przestrzeń publiczna w machi Hebi była na stałe moni-torowana przez wiele kamer, z prawem powszechnego do-stępu. Mogłem więc śledzić większość ruchów dantechno-sów, przynajmniej dopóki nie znikali w swoich kwaterach w sektorze chronionym. Teraz jechali do bazy geologów.

Transportowiec zatrzymał się w cieniu małej kopuły, zbudowanej niedawno, bo lśniła wciąż gładkością po-włoki ledwie co wystawionej na działanie hebijskich wia-trów. Stało tu już kilka innych pojazdów pasażerskich, koparek i  spychaczy. Cały teren wokół był wyrówna-ny i utwardzony zbrykietowanym przez kombajny pia-skiem. Przed śluzą kopuły posadzono dwa mrozoodpor-ne drzewka iglaste. Ich utrzymanie przy życiu musiało kosztować geologów sporo wysiłku, ale zapewne stano-wiło też przedmiot sporej dumy. Na całej planecie pod otwartym niebem żyło ledwie kilkadziesiąt drzew, więk-szość w stacjach eksperymentalnych w pobliżu równi-ka, gdzie dzienne wahania temperatur były najmniejsze.

Drzwi w burcie transportera otworzyły się, zamie-niły w dość stromy trap i na powierzchnię zeszły trzy

15Planeta węża

Page 16: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

osoby w skafandrach. Na Hebi stosowano lekkie kombi-nezony, nieutrudniające zbytnio ruchów. Człowiek mógł tu zresztą przetrwać na zewnątrz bez żadnej osłony na-wet kilkadziesiąt minut, byle miał butlę z tlenem. Glob był więc dla ludzi nader przyjazny, jak na standardy za-siedlanego kosmosu. A ponieważ znajdował się ledwie trzydzieści lat świetlnych od Baltimore iv, uznano go za doskonały obiekt do kolonizacji. Lot z metropolii trwał niecały tydzień.

Przybysze nie skierowali się do kopuły, lecz ominęli ją i ruszyli na północ, ku wysokim masztom wznoszą-cym się nad stacją badawczą jak ramiona mechanicznego olbrzyma. Na ich spotkanie wyszedł jeden z pracujących w bazie naukowców. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ich powstrzymać i zaprowadzić do bazy. Po krótkiej wymia-nie zdań najwyraźniej odpuścił. Został za plecami przy-byszów, z rezygnacją odprowadzając ich wzrokiem.

Przybliżyłem obraz tej postaci, powiększyłem frag-menty. Odczytałem nazwisko na plakietce. Gleb Johans-bourg. Sprawdziłem w systemie. Naukowiec z misji ar-cheologicznej, nie geolog.

Ścieżka poprowadziła dantechnosów w górę, ku skal-nemu grzbietowi, wyraźnie wystającemu ponad obsypa-ną piaskiem równinę. Był to długi na niemal trzydzieści kilometrów garb, równoleżnikowo przecinający płasko-wyż, artefakt dawnego kontynentalnego kataklizmu. Jego południowe zbocze opadało stosunkowo łagodnie – nie-zauważenie przechodząc w typową dla Hebi piaszczystą pustynię. Na tym stoku, lepiej oświetlonym i ogrzanym, zbudowano bazę geologiczną. Północna ściana górskie-go grzbietu opadała gwałtownie i stromo, tworząc miej-

16 Tomasz KołodziejczaK

Page 17: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment
Page 18: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

scami niemal pionowy mur, którego podnóże dzieliło od szczytu prawie siedemset metrów. Zbocze odsłaniało wie-lobarwne, następujące po sobie pokłady skalne. Otwarta księga, z której wprawne oko i dokładna aparatura może wyczytać przeszłość planety. A to klucz do jej teraźniej-szości – złóż surowców, niebezpiecznych dla osadnictwa styków płyt kontynentalnych, wpływających na klimat ruchów planetarnego jądra. Raj każdego geologa czy pa-leontologa, a jak się teraz okazywało, także archeologów.

Dantechnosi w końcu doszli do szczeliny. Przy sa-mym szczycie stały dwa namioty powietrzne, zapew-niające pracującym tu ludziom schronienie. W krawędź skalnego żlebu wbudowano ramiona potężnych dźwigów. Naukowcy windami zjeżdżali kilkaset metrów w  dół i setki milionów lat w przeszłość.

I tu czekano już na przybyszów. Z namiotów wysy-pało się kilka sylwetek. Geolodzy przyglądali się dan-technosom, jakby oglądali okazy jakichś niezwykłych stworów. Poniekąd mieli rację. Tymczasem na parking przed kopułą zajechały kolejne transportowce, tym ra-zem wiozące sprzęt.

Potem odbyli krótką naradę, pogadali też z geologa-mi – tego, niestety, nie zdołałem podsłuchać. Obejrzałem jeszcze, jak budują własny namiot tlenowy na krawędzi urwiska. I jak – dla odmiany – pakują się geolodzy. Zwi-nęli namioty i załadowali do łazików przenośną apara-turę. Trochę jeszcze pogapili się na ekipę dantechnosów, którzy właśnie wkopywali w ziemię ostatni obsydiano-wy obelisk, a wokół niego kilka mniejszych menhirów. W końcu odjechali, a kilka minut później wstrzymano upublicznianie zapisu z kamer przy obozowisku.

18 Tomasz KołodziejczaK

Page 19: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

Skończyłem pracować, zjadłem kolację i poszedłem spać, bo nie sądziłem, że już pierwszego dnia dantech-nosi zabiorą się do pracy.

Obudziło mnie wibrowanie amuletów. Czułem, jak tętnią pokryte runami srebrne nici otaczające ochron-ną siatką moje serce. Wzrok automatycznie przestrajał funkcje tak, że mała kajuta wypełniła się drżącymi wid-mami moich ochronnych aniołów.

Usłyszałem echa rytuałów, których nie znałem. Rankiem znaleziono martwego człowieka. Boreo-

beusz Braun, przenosząc we własnym mieszkaniu naczy-nia z pokoju do kuchni, potknął się, przewrócił i nadział na trzymany w ręku nóż. Tyle mówił oficjalny komunikat.

Ale wysłany przeze mnie duch dotarł do ciała tuż przed pospieszenie zarządzoną kremacją i odkrył, że ofiara oprócz śmiertelnej dziury w brzuchu miała prze-rżnięte tymże nożem policzki – od kącików ust do na-sady uszu. Oraz rozkrojoną prawą stopę.

Informacja o śmierci Boreobeusza Brauna przedosta-ła się do opinii publicznej, ale bez żadnych szczegółów. Karlen Teresa wszczął śledztwo w sprawie morderstwa.

To naprawdę było bardzo interesujące.

3.

Udałem się na pustynię. Nie, nie miałem żadnych ambicji kulinarnych w temacie szarańczy i korzonków. Po pro-stu bezkresna przestrzeń pozwalała mi umknąć przed rejestracją wszędobylskich kamer i odseparować się od szumu ludzkich umysłów. Zwykle zapewniałem sobie

19Planeta węża

Page 20: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

spokój przez budowę odpowiednich konstrukcji ochron-nych, wytłumiających zakłócenia Woli. To nie wymaga-ło wiele pracy, choć było dość kosztowne. Kunsztowne miedziane amulety, klatki z dębowego drewna i kamien-ne układanki zabezpieczały przed influencją obcych pól i chroniły przed wykryciem mnie samego. Jednak nie mogłem przywieźć całego swojego wyposażenia na Hebi, by nie wzbudzać podejrzeń. Grałem tu rolę zwykłego tu-rysty, więc zabrałem kilka osobistych rzeczy, a ubrania i sprzęt techniczny kupiłem już na miejscu. Oto istota rozwoju kolonii ludzkich – ze względu na koszty opłaca się przewozić między nimi informację, a nie warto trans-portować towarów. Dlatego zaawansowane technologicz-nie produkty wytwarza się na miejscu albo wcale. I dla-tego im dalej od cywilizacyjnych centrów, tym rozwój techniczny kolonii jest mniej zaawansowany.

Jestem bogaty, o  tak, dysponuję ogromnym mająt-kiem. Dziedzictwo przodków, stulecia inwestycji i wiedza o tajnych sprawkach rodzaju ludzkiego pozwalają na pła-wienie się w bogactwie. Ale nie mogę się z tym obnosić. Nikt – żaden rząd, instytucja, dziennikarz, organizacja – nie powinien się zorientować, czym naprawdę dysponuję. Zawsze gdy do tego dochodziło, zaczynały się kłopoty.

Więc przyleciałem tu jako turysta  – umiarkowa-nie zamożny, lekko ekstrawagancki, z wyboru samotny. Zwiedzałem bazę, podróżowałem po planecie, filmowa-łem piaskowe rzeźby, próbowałem kupić paleontologicz-ne znaleziska.

Pierwsze doniesienia o dantechnosach pojawiły się przed kilkunastu laty. Jednak nie byłem w stanie od razu wyłowić ich z potopu danych przepływających przez in-

20 Tomasz KołodziejczaK

Page 21: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

fosferę ludzkiej ekumeny. Oczywiście nikt też ich tak oficjalnie nie nazywał. Funkcjonowali jako wydzielona jednostka służb historycznych i archeologicznych Insty-tutu Kromera, działającego na Karelii ii, ważnym świe-cie głównym. Zajmowali się – według udostępnionych danych – badaniami najstarszych cywilizacji, których ślady znajdowano na penetrowanych przez ludzi plane-tach. Specjalizowali się w odtwarzaniu dawnych kultur ze szczątków znalezionych w głębokich warstwach geo-logicznych.

Jednak nie historyczne badania wywołały reakcję moich infomatów przeszukujących. Ich czujność pobu-dziła dopiero koincydencja obecności przedstawicieli In-stytutu Kromera z dziwnymi wypadkami w kilku mi-sjach archeologicznych i – co ciekawe – geologicznych. Poszukując większej liczby danych i szczegółów, nieod-miennie natykałem się na blokady stawiane przez służby bezpieczeństwa Karelii ii i współpracujących z nią rzą-dów. W jednym z raportów, bodajże z Procjona Alfa, ktoś nazwał historyków dantechnosami, a raczej stwierdził, że to oni sami tak o sobie mówili. W końcu udało mi się uzyskać informację o planowanej misji na Hebi. Miało tu przyjechać kilku najważniejszych pracowników In-stytutu i planowali jakiś duży eksperyment.

Więc wyprzedziłem ich. Po trzech doładowaniach energetycznych mojego kosmolotu i czterech tygodniach podróży znalazłem się na pustynnym świecie. Przez ko-lejny miesiąc oczekiwania na przylot kareliańskich histo-ryków dokładnie poznałem miasto-bazę Hebi i większość innych osad na planecie. Zorientowałem się, że odkry-to tu skamieniałe ślady dawnego życia, co natychmiast

21Planeta węża

Page 22: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

wzmogło aktywność misji geologicznej. Teraz jednak chodziło o coś więcej – ślady dawnej cywilizacji. To ich badaniem musieli się zajmować dantechnosi, wykorzy-stując przy tym narzędzia okultystyczne i mistyczne. Nic dziwnego, że utrzymywano ten fakt w tajemnicy. Analiza wymarłych cywilizacji Obcych mogła dostarczyć bezcen-nej wiedzy – faktów, technologii, wynalazków – wspie-rającej odkrywców w rywalizacji z innymi państwami ludzkiej ekumeny.

Umarłe przed tysiącleciami kultury interesowa-ły mnie. Ale tak naprawdę przyleciałem na Hebi, żeby sprawdzić, kim są dantechnosi. Jakimi mocami władają? Jakich używają technologii?

Być może nie byli naprawdę groźni. Wszak w każ-dym pokoleniu pojawiają się poszukiwacze rzeczy dziw-nych i niesamowitych. Czasem wariaci, czasem cwani hochsztaplerzy, a czasem ludzie, którzy mieli naturalne zdolności pozwalające im poczuć cień Siedmiu Potęg, bo przecież nie Potęgi same. Tacy odkrywcy pisali tajem-ne księgi, niekiedy nawet dotykające prawdy. Oszustów zostawiałem w spokoju. Szerzyli zamęt i fałszywą naukę, a to pozwalało ukrywać prawdziwą wiedzę o Spaczeniu. Naturalnie musiałem bacznie obserwować zbyt dociekli-wych badaczy, ich instytucje i media. Bywali użyteczni. Bywali groźni, szczególnie jeśli na skutek swych działań wzmacniali siły moich wrogów.

Ale dantechnosi mogli też należeć do groźnego od-łamu ludzi gotowych na wszystko dla zdobycia najnie-bezpieczniejszej wiedzy. W starożytności byliby kapła-nami mrocznych bóstw, w średniowieczu astrologami i alchemikami, później zajmowaliby się badaniem ete-

22 Tomasz KołodziejczaK

Page 23: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment

ru i wywoływaniem ektoplazmy, by w infoepoce szukać dusz w sieci i zgłębiać mistykę obcych ras. Skąd się brali? Niektórzy zapewne mieli kontakt z prawdziwymi Spa-czonymi – byli sługami albo ofiarami, którym udało się przeżyć. Czasem zaś jedynie nieświadomymi świadkami emanacji Siedmiu Potęg, których mózgi przetworzyły się na skutek kontaktu z Wolą. Takich ludzi musiałem tro-pić, unieszkodliwiać, czasem zabijać.

A może dantechnosi sami należą do Spaczonych ras? Może pod przykryciem rządowych instytucji próbują od-budować swą pozycję, rozmnożyć się, znów rozpocząć grę o władzę nad ludźmi? Może znów nadchodzi czas Łowów?

To musiałem sprawdzić tu, na Hebi. Jestem Łowcą. Strzegę świata. Pamiętam wielkie

wojny ekumeny, narodziny i upadek ludzkich imperiów w kosmosie. Pamiętam odkrycie napędu gwiezdnych pa-rowców i początki wielkiej kolonizacji Galaktyki. Pamię-tam zasiedlanie księżyców Jowisza. Mój ostatni Ojciec widział pierwszą misję na Marsa i lot Gagarina. Dawniej-si Ojcowie wędrowali z armiami Napoleona, Czyngis-

-chana i Scypiona. Łowili u podnóży piramid i ziggura-tów, pomiędzy głazami kromlechów i u stóp lodowców.

Polujemy od czasów, gdy ludzie nie mieli jeszcze imion i nie ponadawali nazw rzeczom. Tropimy Spaczonych i dbamy, by nikt nie dowiedział się o naszym istnieniu.

facebookuPolub nas na

kup teraz

premiera 9 listopada

23Planeta węża

Page 24: Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak - fragment