Wspomnienia Wrocławian. Powódź 1997
-
Upload
malgorzata-graczewska -
Category
Documents
-
view
223 -
download
4
description
Transcript of Wspomnienia Wrocławian. Powódź 1997
Ratowanie zbiorów biblioteki, 12 lipca 1997, biblioteka przy ul. Szajnochy. fot. Jerzy Katarzyński.
Uczestnicy projektu „Tonący książki się chwyta”, 19 czerwca 2015, Most Uniwersytecki, fot. Patryk Chenc
Od autorek projektu
Projekt Tonący książki się chwyta zrealizowany w ramach programu „Mosty” Europejskiej Stolicy
Kultury Wrocław 2016 ujrzał swój finał 19 i 20 czerwca 2015 r. na Moście Uniwersyteckim.
Nasze działanie, polegające na wybudowaniu „wału przeciwpowodziowego” z książek, odwoływało się
do historii mostu, a bezpośrednio odnosiło się do wydarzeń z lipca 1997 r. Nawiązanie do tzw. powodzi
tysiąclecia było dla nas pretekstem do opowiedzenia i przypomnienia historii miasta, ale przede
wszystkim o odważnych ludziach i uniwersalnej wartości książki. Dzięki nieocenionej pomocy
Przyjaciół i Rodziny, oraz zaangażowaniu Wolontariuszy, Mieszkańców i Partnerów, udało nam się
stworzyć (inter)aktywną instalację, która w sposób dosłowny uczyniła wał przeciwpowodziowy
z książek, a metaforycznie opowiedziała o wysiłku codzienności, solidarności wrocławian i książce
jako ratunku.
„Wał przeciwpowodziowy” wybudowany z tysięcy gromadzonych przez pół roku woluminów
powstał w całości 19 czerwca, poprzez przekazywanie kolejnych „cegiełek” z ręki do ręki przez sznur
ludzi. Wymowny gest nawiązywał do akcji ratowania zbiorów biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego
podczas powodzi.
Wspólnie tworzona przez kilka godzin instalacja rozciągała się na długości około 75 metrów wzdłuż
balustrady mostu. Skala instalacji przerosła nawet nasze oczekiwania!
20 czerwca od rana mieszkańcy miasta i turyści mogli wybierać spośród książek tworzących „wał” te,
które ich interesują, i zabrać je ze sobą. Demontaż instalacji przybrał formę otwartej ulicznej
biblioteki. Jedynym warunkiem, choć nie koniecznym, aby wrócić do domu z książką, było
opowiedzenie nam swoich wspomnień z powodzi tysiąclecia.
Te właśnie historie i wspomnienia, którymi podzielili się wówczas mieszkańcy Wrocławia, są dla nas
prawdziwym zwieńczeniem projektu Tonący książki się chwyta.
Zapraszamy do lektury tych nierzadko wzruszających i dających do myślenia wspomnień!
Joanna Grzelczyk i Małgorzata Grączewska
Nie jestem Wrocławianką, więc nie doświadczyłam „fizycznie” powodzi. Jednak
pamiętam, że oglądałam wiadomości, reportaże w telewizji i nie wierzyłam własnym
oczom, że coś takiego mogło się wydarzyć w Polsce. Najbardziej utkwiły mi w pamięci
informacje o budujących tamy ludziach i zagrożonych powodzią zwierzętach
we wrocławskim zoo.
Mieszkałam na Nadodrzu od 1988 roku. Trzy lata przed powodzią przeprowadziłam się
z mężem i dziećmi z parteru kamienicy na trzecie piętro. Mimo to, w lipcu 1997 roku,
gdy woda wdarła się najpierw – nie z Odry, a ze studzienek na ul. Świętego Wincentego
(wtedy jeszcze Obrońców Pokoju) na podwórko i do piwnic (potem stopniowo podnosiła
się do wysokości ok. 70 cm), ogarnął nas strach potęgowany informacją z telewizji Echo
(TVN), że Kozanów jest już 7 m pod wodą. Pomyślałam, że jeśli zaleje naszą kamienicę
to trzeba ratować dzieci, zwierzaki i WSPOMNIENIA! Czyli albumy fotograficzne
ze zdjęciami prababci, pradziadka, bo tego już nie da się później odtworzyć. Nie
myślałam o sprzęcie AGD, RTV - to, myślałam, zawsze będzie można kupić na nowo.
Woda zalała u nas partery – nie wdarła się na szczęście wyżej. Ludzie pływali
pontonami, helikoptery zrzucały woreczki z chlebem i wodę mineralną. Jeden
niechcący śmigłami ściął czubek jedynego drzewa na podwórku przy w pobliżu
ul. Św. Wincentego, Jagielończyka, Niemcewicza, Trzebnickiej. Ludzie gromadzili
zapasy, aby przetrwać. Robiliśmy je, choć nie wiedzieliśmy do końca, czy powódź
będzie także u nas. Kierowcy szukali miejsc na wzniesieniach, gdzie byłaby możliwość
zostawić bezpiecznie samochody. Nie zapomnę widoku oblepionej autami Górki
Słowiańskiej od stóp po sam szczyt! Jak oni tam wjechali?! Nam się nie udało,
ale ważne, że mogę dziś o tym napisać i cieszę się, że ocalały albumy ze zdjęciami
moich przodków, znajomych i najbliższej rodziny.
PS. Ponieważ wyjechałam na studia w 1980 roku na kierunek astronomia
na Uniwersytecie Wrocławskim , często sugeruję się i tłumaczę sobie wydarzenia tym,
co na niebie. Pamiętam, że w styczniu 1997 roku pojawiła się kometa na niebie.
A komety przynoszą podobno nieszczęście i tak chyba się stało.
Halina Włoszczyńska – nauczycielka z Nadodrza
Układałem wał z worków wzdłuż Uniwersytetu. Po powodzi dostałem ogromy rachunek
za wodę;)
Janusz
Na ulicy Poznańskiej odbywały się zrzuty żywności. Większość wrocławskich ulic,
kamienic i budynków była zalana.
Na Sołtysowicach było wody po nos! Tutaj na Moście Uniwersyteckim po kolana.
Mieszkałam na ul. Glinianej. Było tam bardzo dużo wody… Dziadek uratował mnie i moją
siostrę przed wielką wodą.
Agata
Pamiętam, jak mieszkańcy z okolicznych ulic układali worki z piaskiem. Chcieli
uratować cenne dla nas miejsca: Rynek, Uniwersytet, Ostrów Tumski. Starsze osoby,
które nie mogły budować wałów, robiły dla ciężko pracujących kanapki, kawę, herbatę,
domowe wypieki. Wyścig z żywiołem trwał całą noc, a potem to się już tylko czekało
w napięciu, czy ta woda przyjdzie i zaleje miasto. Przy wałach pracował prezydent
miasta i wielu znanych Wrocławian. Radio i telewizja nadawały komunikaty dla rodzin,
ponieważ telefony nie działały.
W 1997 roku podczas wielkiej powodzi moja ciocia Anna służyła pomocą podczas
ratowania zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej. Przenosili książki na wyższe piętra.
Ja zajmowałem się w tym czasie pomocą przy budowie zapór z worków z piaskiem
na ul. Szewskiej i Grodzkiej.
Wiktor
Ja 12 lipca 1997 roku kończyłem czterdzieści lat swojego życia. Mieszkałem wtedy przy
ul. Saperów. Próbowałem się dostać do znajomych na Księże Małe: od strony Brochowa
przedostałem się kładką, a później łódką, bo płynęła już tamtędy woda. Wysiadając
z łódki na wysokości ul. Sosnowieckiej dostałem od przewoźnika chleb i wodę
mineralną. Od znajomych ok. godz. 10:00 wróciłem na Krzyki i stamtąd pojechałem
autostopem do Szczawienka, potem busem do Świdnicy, a ze Świdnicy do Wrocławia
zabrał mnie autobus zapakowany workami z piaskiem, które rozładowaliśmy
przy Arkadach Wrocławskich.
Tomasz Filoda
19 czerwca 2015 r. – fragment ukończonej instalacji, fot. P. Chenc
Zobaczyłem Nysę szaloną (rzeka w Jaworze), która przypominała Odrę z rwącym
nurtem, a także zatopione działki przy brzegach. Pamiętam też ulice, które upodobniły
się do weneckich, oraz ludzi, którzy brodzili w wodzie.
Pamiętam jak mój ojciec, mieszkaniec Krzyków, dowoził wodę na Kozanów swoim
własnym samochodem. Robił też kilka kursów wioząc piasek, który odbierała od niego
straż pożarna. Ciekawe było to, że powódź obudziła w ludziach coś wyjątkowego:
ogromne społeczne zaangażowanie. Wtedy nikt nie przechodził obok potrzebującego
obojętnie. Wśród Wrocławian wyczuwalne było wielkie zjednoczenie. Mnie również
ciągnęło do pomocy, ale żona była w ciąży, zbliżał się termin porodu, w każdej chwili
mógł się zacząć i nie pozwalała mi wychodzić z domu.
Pamiętam także masowe przestawianie samochodów na wzgórza i pagórki, które
wydawały się bezpieczniejsze.
Mieszkaniec Wrocławia
Byłam wtedy małą dziewczynką, pamiętam jednak puste piaskownice na osiedlowych
placach zabaw. Moi rodzice i inni sąsiedzi zabierali z nich piasek. Miałam jechać
na kolonię, jednak powódź całkowicie pokrzyżowała wszystkim wakacyjne plany.
Mieszkanka z Grabiszynka
Pochodzę z okolic Częstochowy, dokładnie z Poraja, gdzie znajduje się zalew
antypowodziowy. Jest tam też las, a w nim lej . Mama mówiła, że kiedy długo pada,
z leja wylewają się ogromne ilości wody. I właśnie wtedy, w lecie 1997 roku, widziałem
pierwszy raz jak z leja litrami wylewa się woda.
Częstochowianin mieszkający we Wrocławiu
W czasie powodzi w 1997 roku miałam 11 lat. Nie wspominam więc tego okresu jako
ogromnego nieszczęścia. Mieszkaliśmy wtedy tuż przy Odrze na ul. Cybulskiego,
pamiętam jak w napięciu z rodzicami obserwowaliśmy wysokość wody. Tata kupił
mi wtedy puzzle: 1000 i 1500 elementów. Była to jedyna „atrakcja” w tym czasie.
Układałam je całymi dniami z koleżankami w domu.
Wspominam powódź jako straszne doświadczenie. Chodziliśmy oglądać poziom wody
nad Odrę. Ustawialiśmy worki, broniliśmy się jak tylko się dało. Oławie się udało, nie
było wielkich strat, ale bliski nam Wrocław dosięgnęła fala – zalało domy, ludzie stracili
swój dobytek. Z żywiołem nikt nie wygra. Woda stała po trzy tygodnie, w domach było
pełno mułu, zatopione zwierzęta, ofiary wśród ludzi. Oby te czasy nigdy nie wróciły.
Mieszkaniec Oławy
Jestem z Małopolski, regionu, który nie ucierpiał podczas powodzi. Pamiętam jednak
przekazy telewizyjne. Wystające z wody czubki dachów, ludzie na nich machający
białymi flagami. Straż pożarna podpływała motorówkami i pomagała w ewakuacji.
Koszmar.
Pamiętam, że kupiłem kasetę „cegiełkę” – Nadzieja. Dochód z ich sprzedaży
przeznaczany był na pomoc powodzianom.
Mieszkaniec Małopolski
Razem z mężem spędzaliśmy w tym czasie wakacje w Międzyzdrojach. Po powrocie
okazało się, że nasza kamienica zalana jest do drugiego piętra. Czekało nas
odgruzowywanie piwnicy i remont domu.
Miałem 2 latka, a moja siostra 4. Dziadek zabrał nas na Wzgórze Andersa.
Ja byłam daleko od powodzi, ale moje dzielne dzieci układały wały.
Magda
Mieszkałam wtedy na Muchoborze. Bardzo bałam się, że dojdzie także do nas i zaleje
nasz dobytek. Codziennie jeździłam do pracy przez ul. Legnicką, którą pewnego dnia
nie dało się już przejechać… Musiałam wywieźć dzieci do rodziny, nie chciałam, żeby
dotknęła nas powódź.
Maja
Mieszkam na Śródmieściu. Tutaj woda dochodziła do 3 m wysokości. Mieszkania
na parterach były całkowicie zalane, nie było prądu i wody przez dwa tygodnie.
Na podwórkach przewracały się drzewa podtapiane przez wodę. Obserwowałam
narastającą plagę szczurów. Bardzo przykry, przygnębiający obraz. Nie chciałabym już
tego drugi raz przeżyć.
Grażyna
To było niesamowite. Wrocławianie byli zjednoczeni, pomagali zarówno młodzi, jak
i starsi. Niezależnie od wieku i pozycji społecznej.
Alina i Andrzej
Kiedy przyszła powódź pracowałem w elektrowni. Stopniowo z podnoszącą się wodą
zalewane były kolejne jej piętra. Wynosiliśmy wodę wiadrami.
Włodzimierz
Dowiedziałem się o powodzi podczas wakacji u dziadków. Postanowiłem wrócić
do Wrocławia. Aby przejść przez Most Pokoju, trzeba było wziąć ze sobą worek piasku.
Więc razem z podróżną walizką i workiem piasku próbowałem dostać się do domu.
20 czerwca 2015 r., jedna z tysięcy osób demontujących instalację.
Mieszkałem przy ul. Konrada – zaraz przy Moście Trzebnickim i Osobowickim. Nasza
kamienica była zalana do pierwszego piętra. Pływałem łódką po jedzenie, moja żona
czekała na wszelkie wieści w domu.
Siedem dni nie wychodziłem z elektrociepłowni. Nasypem wychodziłem. Dowożono
nam chleb i konserwy. W ostatniej chwili udało się nam wygasić kocioł, żeby
nie wybuchł.
Od 13 sierpnia 1997 roku nie palę papierosów. Strułem się w elektrociepłowni.
Pamiętam, że jak wychodziłem z nasypu, to woda przelała wał i za mną podążała.
Ratowaliśmy wtedy elektrociepłownię, a teraz wyrzucają nas z pracy.
Piotr
Podczas powodzi została zalana większa część Wrocławia, także dzielnica
Bartoszowice, gdzie mieszkałam. Powódź zalała mi całe mieszkanie. Nie miałam gdzie
się podziać. Popadłam w depresję.
Irena
Walczyłem z powodzią na Ołbinie. Podczas powodzi zmarła moja sąsiadka. Dostałem
po niej mieszkanie i do dziś w nim mieszkam .
Wojtek
Całe podwórze i większość mieszkania mojej rodziny została zalana. Pamiętam
późniejsze krzywe chodniki, zniszczone drogi oraz odznaczający się poziom wody na
zniszczonych budynkach.
Z tamtych chwil pamiętam doskonale okolice Uniwersytetu Wrocławskiego i olbrzymią
ilość wody przepływającą korytem Odry – tak olbrzymią, że była widoczna na poziomie
ułożonych wałów od strony ulicy.
Policja nas informowała, że musimy zbierać wodę do wiader i trzy razy
ją zagotowywać. Dopiero wtedy była zdatna do użycia.
Podczas powodzi miałem 3 lata i z tarasu mieszkania łowiłem ryby przez tydzień,
ale nic nie złowiłem.
Byłem w Czechach. Bardzo chciałem wrócić i pomagać, ale nie dało się dostać
normalnie do miasta.
20 czerwca 2015 r., tłum ludzi wybierających i zabierających książki, fot. P. Chenc
Byłem wtedy jeszcze studentem. Ratowałem książki z Ossolineum. Później kopałem
wały. To były moje pierwsze studenckie wakacje.
Powódź rozpoczęła się, gdy byłam na urlopie w Górach Świętokrzyskich. Mój mąż został
w domu. Nie mogłam się dodzwonić, bardzo się denerwowałam. Przyjechałam więc
z Kielc do Wrocławia. Na Nadodrzu już wtedy woda opadła i widziałam na budynkach
ślady, dokąd sięgała. Ponury i przerażający widok. Mój mąż uczestniczył czynnie
w trakcie ratowania miasta. Nie zważając na zmęczenie usypywał worki , a także jako
kierowca dowoził piasek.
Janina Fralk
Miałam siedem lat. Razem z kuzynostwem kąpaliśmy się w wodzie po pas. Nie
odczuwaliśmy powagi sytuacji.
Mieszkam tuż przy rynku. Bardzo przeżyłam całą powódź. Codziennie pływaliśmy
łódkami lub pontonami, żeby się gdziekolwiek dostać.
Janina
Dzień, w którym zawiadomiono nas o nadchodzącej fali, wywołał wielką panikę. Ja
osobiście brałem udział w usypywaniu wału przy wrocławskim dworcu. Byliśmy
wszyscy bardzo solidarni. Donosiliśmy potrzebującym potrzebne rzeczy.
Nauczono mnie, że źródłem bogactwa są cztery składniki: praca, ziemia, kapitał
i organizacja. To niesamowite, gdy przejeżdża się teraz ul. Legnicką i nic już nie
wygląda tak jak w lipcu 1997 roku. Ciężka praca mieszkańców, ich wspólna pomoc
dla dobra miasta – to było imponujące zjawisko.
W mieście nie było komunikacji, wszystkie koncerty, wydarzenia kulturalne były
odwołane. Wizyta papieża Jana Pawła II odbyła się w hali na Krzykach, które nie zostały
zalane. Ktoś zdecydował, że zamiast chronić miasto, ochronią starówkę. Ciężkie czasy.
Mieszkańcy, którzy nie byli zagrożeni powodzią, oferowali swoje mieszkania
poszkodowanym. Zbierano żywność, chleb, wodę.
Wracałam z Wakacji do Poznania. Po przyjeździe do domu oglądałam przerażające
obrazy w telewizji: zalany Wrocław, szczególnie wzruszająca pomoc sąsiedzka i łódki
dostarczające chleb.
Asia
fragment instalacji, fot. P. Chenc
Mieszkam na Krzykach i powódź w 1997 roku bezpośrednio mnie nie dotknęła,
ale staraliśmy się pomagać w zatrzymaniu wody na wysokości nasypu kolejowego.
Wodę dostarczały beczkowozy, ale i tak po kilku dniach życie stawało się trudne…
Najgorszy był dla mnie „zapach” brudnej wody. Do pracy nie jeździłam, gdyż całe
Zalesie było pod wodą. Wspominam ludzi, który heroicznie ratowali wszystkich i
wszystko. Jestem im bardzo wdzięczna – tym wszystkim bezimiennym bohaterom.
Alicja
W 1997 roku urodził się mój starszy syn Szymon. Kiedy mąż jechał na Kozanów układać
worki z piaskiem, bardzo się bałam, że nie wróci, że zabierze go woda, a ja zostanę
sama z dzieckiem. Pamiętam jak na Złotnikach układaliśmy worki z piaskiem na wale
Bystrzycy. Złotniki zostały uratowane, za to woda zalała całą Leśnicę.
Anna Żak
To była tragedia jakiej nie przeżył Wrocław od czasów wojny. Lipiec 1997 roku przeszedł
do historii. Nie da się tego opisać, trzeba to było wszystko widzieć i przeżyć.
To było coś strasznego. Nie było prądu, gazu i komunikacji. Wiele dzielnic było zalanych.
Niektórzy mieszkańcy utracili cały dorobek swojego życia. Ale w tym całym
nieszczęściu było coś pięknego: mieszkańcy Wrocławia byli zjednoczeni.
WROCŁAW DAŁ RADĘ.
Wanda R.
Godzinę przed przyjściem fali wyjechałam z rodziną na wakacje. Na szczęście udało
nam się uciec. Całą tragedię oglądaliśmy w telewizji. Bardzo przeżyłam to wydarzenie.
Asia
Pamiętam jak niezwykle zaangażowane były wszelkie służby ratownicze, wojsko,
harcerze.
Darek
Podczas powodzi myłam moją córeczkę w miseczce. Po czystą wodę musiałam
chodzić pół kilometra.
Nie mieliśmy wody w kranie. Korzystaliśmy z pompy, która była na terenie domku
jednorodzinnego. Właścicielka udostępniła nam ją na kilka dni, ale ludzie zdeptali
trawnik i zepsuli pompę. Uczynna pani zamknęła bramkę – i koniec wody!
Powódź ’97, którą widziałem na własne oczy we Wrocławiu, zapadła mi w pamięć na
całe życie. W ciągu 30 min. woda potrafiła wznieść się na wysokość 6- 7 m. Zalewała
kolejne ulice. Pamiętam wielką pomoc społeczeństwa. Ja w tym czasie na Kozanowie
(ul. Górnicza, Pilczycka) pomagałem nosić i układać worki. Każdy pomagał jak tylko
mógł.
Mieszkaniec Wrocławia – żeglarz, zawodowy hokeista
W 1997 roku miałam 9 lat. Rodzice w czasie powodzi wysłali mnie na wakacje.
Wyobraźnia dziecka jednak nie pozostawała bierna. Docierały do mnie różne
informacje: że woda zalała kamienicę mojej babci, że jedzenie jest zrzucane
z helikoptera, że moja przyszywana ciocia straciła cały dobytek. W trakcie powodzi mój
ojciec dostarczał ludziom jedzenie, gaz w butlach, wodę pitną. Wyobraźnia
podpowiadała mi różne obrazy, które mam w pamięci do dziś. Zalany Młyn Maria, rwący
potok przy fosie, układanie worków przy wiadukcie, zalane podwórka kamienic
na „trójkącie”. Dużo tego było i wszystko jest żywe do dziś, zwłaszcza w momentach,
kiedy mijam na tablicach tabliczki upamiętniające powódź. Trochę żałuję, że nie
widziałam tego na własne oczy, ale nie życzę Wrocławiowi kolejnej takiej tragedii.
Miałam 7 lat i mieszkałam wtedy w Wałbrzychu, w bloku na trzecim piętrze. Codziennie
z mamą wychodziłyśmy na balkon patrzeć, czy aby poziom wody nie jest przypadkiem
wyżej niż dnia poprzedniego. Moja mama bała się, że zaleje także Wałbrzych.
Pamiętam jak leżałam na dywanie i oglądałam w telewizji teledysk do piosenki „Moja
i twoja nadzieja”. Mimo iż miałam koło siebie moje ulubione cukierki zozole, łzy zbierały
mi się do oczu. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
Mieszkanka Wrocławia, pochodząca z Wałbrzycha
Akurat dzień przed powodzią, w piątek, wyjechałam z Wrocławia. Zostali jednak moi
rodzice. Z jednej strony zbieg okoliczności oszczędził mi widoku zalanego miasta,
z drugiej strony nie wiem, czy ta niewiedza nie była gorsza. Nie mogłam w żaden
sposób pomóc, wiedziałam tylko tyle, ile powiedzieli mi rodzice.
Miałem wtedy 11 lat. Utkwił mi w głowie obraz niewyobrażalnej ilości wody oraz taki
teledysk, w którym polscy wykonawcy pop/rock śpiewali, że najważniejsza jest
nadzieja. Muszę przyznać, że pamiętam również wrażenie strachu, które mi wtedy
towarzyszyło.
Moje mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze w bloku przy ul. Oławskiej.
Podczas powodzi akurat przeprowadzaliśmy remont. Większość rzeczy, szczególnie
tych drobnych (zabawki itd.) przetrzymywaliśmy w piwnicy. Część z nich została
zalana, natomiast kolejna popłynęła razem z wodą do Placu Dominikańskiego, gdzie
ta sięgała już pasa. Ja większość czasu spędziłam na dachu, gdzie przełamywałam
swój lęk wysokości (na szczęście dach był płaski).
Wśród ludzi było widać wielkie zaangażowanie i pomoc. Zastanawiam się, czy teraz
umielibyśmy się tak zjednoczyć. Myślę, że wbrew temu co niektórzy mówią, potrafimy
nieść sobie pomoc w trudnych sytuacjach.
Mieszkanka Wrocławia
Byłem wtedy na obozie na Mazurach. Codziennie rano były apele. To właśnie w trakcie
jednego z nich wychowawca powiadomił nas o powodzi. Mimo że nie pochodziłem z
okolic Wrocławia, ja i moi koledzy byliśmy bardzo poruszeni.
Mieszkaniec Wrocławia pochodzący z Białegostoku
Pracowałam wtedy w elektrociepłowni i przez tydzień nie chodziłam do pracy.
Mieszkałam natomiast na Karłowicach. Ulica Trzebnicka była cała zalana. Wały były
zagrożone. Jednak ludzie byli bardzo zjednoczeni. Pan Jurek świetnie zorganizował
pomoc, zebrał młodzież z całego Wrocławia. Zbierali piasek, układali worki, widać było,
jak wszyscy z wielkim zaangażowaniem pomagali sobie nawzajem. Donosiło
się pracującym wodę i kanapki. Mieszkańcy stanęli na wysokości zadania.
Mieszkanka Wrocławia
Zalane zostały tereny Kozanowa, które przez Niemców zostały wyznaczone, aby w razie
powodzi zostały zalane. Nie miało tam być żadnej zabudowy! Następnie woda dostała
się do Śródmieścia i centrum, oszczędzając jednak rynek, który został uratowany
przez fosę miejską.
Podczas powodzi zalane zostało 30 proc. miasta. Ludzie łączyli swoje siły i wspólnie
ratowali workami z piaskiem, ziemią, czym się dało, poszczególne dzielnice. Każdy
pomagał jak mógł. Dzięki solidarności mieszkańców Wrocławia, udało się uratować
niektóre miejsca.
Fragment instalacji, fot. P. Chenc
Nie mieszkałam wtedy we Wrocławiu, ale bardzo dużo dowiedziałam się o powodzi
z telewizji. Miałam wtedy 7 lat i wraz z moimi przyjaciółmi wymyślałyśmy piosenkę
na temat wielkiej wody.
Ania
Odczuwałem zdziwienie rozmiarami i zasięgiem powodzi. Było zapewnienie o dostępie
do wody, natomiast okazało się, że nie było dostępu przez miesiąc. Widziałem
ogromne zniszczenia. Na Psim Polu jeszcze długi czas po powodzi odczuwalne były
zniszczenia. Panował chaos, nie było dobrych informacji. Można było jednak zauważyć
solidarność i pomoc innych ludzi, również z pobliskich wiosek.
Fala powodziowa pojawiła się bardzo szybko. Mój dom został zalany na 2 metry.
Bartek
Wiadukt kolejowy na ul. Boya- Żeleńskiego został zatkany workami z piaskiem, które
zabezpieczały Karłowice przed zalaniem. Niestety właściciel hurtowni materiałów
budowlanych „Z****a” podpłacił kilku pijaczków, aby w nocy odetkali wiadukt, ponieważ
woda stała na terenie hurtowni. Na szczęście mieszkańcy obronili wiadukt i osiedle
ocalało. Walka z żywiołem na wałach trwała 24 godz. na dobę.
Policja poinformowała nas, że o 13:45 nadejdzie ogromna fala. Bardzo się bałam,
musiałam uciekać.
Agata
Mieszkałam na Księżu, które było całe zalane. Męża nie było całymi dniami w domu –
dostarczał ludziom odzież i żywność.
Alina
Podczas powodzi była masakra. 1/3 Wrocławia została zalana. Woda dosłownie
wylewała się z koryta rzeki.
Andrzej
Pierwszy raz leciałam helikopterem, ponieważ była ewakuacja szpitala.
Janina
Winda nie działała. Musiałem wchodzić na 10. piętro. Kiedy nie wchodziłem, broniłem
wału na Popowicach.
Jurek
Obrona wału „Łany” się udała. Od Czernicy do Łan broniliśmy wału, który
był zaminowany. Gdyby nie nasza wspólna praca, Wrocław prawdopodobnie byłby cały
zalany. Sprawa była nagłośniona w mediach przez redaktor Jaworowicz. Dziś
na pamiątkę w Łanach stoi pomnik przypominający o zjednoczeniu mieszkańców
i wspólnej pracy. Są trasy rowerowe na odnowionym wale, na które serdecznie
zapraszamy!
Pamiętam, że moje dzieci wracały z kolonii znad morza z kilkudniowym opóźnieniem.
Trzeba było chodzić do specjalnych beczkowozów z wiadrami, by uzyskać trochę wody.
Nigdzie nic nie można było kupić, wszystkiego brakowało.
Podczas powodzi byłem w miejscowości Pilce, która była całkowicie zalana. Rzeka
zmieniła koryto. Wymyśliłem, żeby wysadzić groblę. Tak też się stało i wtedy woda
opadła.
W 1997 roku miałam zaplanowane kolonie we Włoszech, więc w czasie największych
opadów przebywałam w Rimini. Raczej żadne informacje nie docierały do mnie, więc
tym większe było moje zdziwienie po powrocie. W tamtym czasie mieszkałam
na blokowisku w Jeleniej Górze na 9 piętrze. Do mojego budynku prowadziły dwie drogi
asfaltowe z których jedna była zalana do łydek, a na drugiej równoległej do niej
zalegała woda do kostek. Taki stan utrzymywał się przez całe lato. Jednak nie uważam,
żeby mnie osobiście powódź dotknęła, gdyż najtragiczniejsze były wiadomości
o domach ludzi mieszkających w naszym regionie. W szczególności osób,których
domostwa były kompletnie nie zdatne do mieszkania...
Gabriela
Pamiętam, że ptaki zamilkły, może odleciały przed kulminacyjną falą? Zapamiętałam
wyjątkową ciszę. Byłam wtedy po 1. roku studiów. Na wezwanie S.O.S., poszłam wraz
z bratem do Biblioteki Uniwersyteckiej i tam z piwnic jako element w ludzkim wężyku
przekazywaliśmy sobie książki. Ratowaliśmy je. W drodze powrotnej do domu
natknęliśmy się na przeszkodę, gdyż nie dało się już przejść pod wiaduktem
na ul. Trzebnickiej. Wtedy po raz pierwszy w życiu złapałam stopa, woda była
na wysokość metra, więc autem przejechaliśmy. Tę ludzką życzliwość pamiętam
najtkliwiej. Ale każdy medal ma dwie strony, jak wiadomo, ta druga strona,
to obserwacja, kiedy w sklepach warzywnych, stojąc w kolejkach sprzedawcy podnosili
ceny.
Agnieszka Jarmuła
Ogromny kataklizm. Nie posłuchałam koleżanek, kiedy radziły, żeby wynieść wszystko
z piwnic. W rezultacie straciłam część swoich obrazów i przetwory. Pojechałam z córką
do Niemiec. Znajomi mówili, żebyśmy wstrzymały się z powrotem do Wrocławia, póki
jest pozalewany. W telewizji pokazywali mężczyznę płynącego łódką po ulicy.
Wróciłam po kilku dniach i pomagałam, jak mogłam. Nie było wtedy prądu; jeździłam
po wodę z wiadrami. Pamiętam mnóstwo komarów. Chroniłam się przed nimi,
okrywając twarz ślubnym welonem. W nocy próbowałam oddychać przez zwiniętą
„tubę”, ale rano budziłam się z buzią pełną komarów…
Halina G.
Układaliśmy wały zaporowe na Piłsudskiego, żeby fala powodziowa nie przedostała
się do południowych dzielnic Wrocławia. Pamiętam brak wody pitnej w całym mieście
i towarzyszące nam zmęczenie. Najważniejsza była jednak radość, kiedy udało się
wytrwać i obronić znaczną część miasta.
Najbardziej zapamiętałam zalany plac Dominikański, alarm powodziowy na Bystrzycy
i umacnianie wałów na Złotnikach. Ze względu na powódź odwlekał się termin
ogłoszenia wyników egzaminu na germanistykę. Pojechałam do Sobótki jako
opiekunka kolonii zorganizowanej dla powodzian.
Cecylia
Wyjechałam z Wrocławia tuż przed powodzią. Byłam nastolatką i to, co się wtedy działo
odebrałam jako przymusową rozłąkę z rodzicami i małym bratem. Chciałam wrócić
do domu, ale utknęłam na wsi, pozbawiona swoich rzeczy, bez możliwości powrotu –
nie wiadomo było na jak długo.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie setki (a może tysiące?) szczurów uciekające
z piwnic. Budowaliśmy wały z worków z piaskiem i słuchaliśmy przez CB radio, co się
dzieje w okolicy. Pamiętam, że syn miał całe ręce w pęcherzach. Brakowało wody
pitnej.
Stanisława
W czasie powodzi byłam w Przemyślu, czyli jakieś 12-13 godzin koleją do Wrocławia.
Wróciłam w sierpniu, kiedy nie było już właściwie śladów po samym kataklizmie,
ale niemal wszędzie leżały jeszcze worki z piaskiem…
Pamiętam, że poszedłem fotografować skutki powodzi w mieście, zakładając ostatnią
kliszę do aparatu. Zrobiłem sporo zdjęć, aż dotarłem do placu Społecznego. Wspiąłem
się na estakadę, żeby uchwycić całą okolicę. Byłem pod ogromnym wrażeniem
i chciałem uwiecznić ten wstrząsający, niepowtarzalny widok: wszystkie budynki i ulice
dookoła pod wodą. Niestety okazało się, że poprzednie zdjęcie było ostatnim na kliszy...
Nigdy później nie spotkałem w publikacjach ujęcia z tej perspektywy, którą najbardziej
zapamiętałem.
Brałam udział w ratowaniu bibliotek, jako pracownica jednej z nich. Przy ul. Szajnochy
księgozbiór suszono w specjalnych maszynach pochłaniających wilgoć. Na Parkowej
wyławialiśmy książki grabiami…
Anna
Mieszkałam wtedy w Holandii. W mediach na bieżąco relacjonowano to, co działo
się we Wrocławiu. Holendrzy bardzo przejęli się katastrofą i momentalnie zaczęli
organizować pomoc powodzianom z Polski.
Ładna pogoda, nic nie wskazywało na powódź. Tydzień wcześniej mocno padało.
Woda powoli występowała z brzegu – był czas na układanie worków. Czuło się
atmosferę oblężonego miasta… Wszystko znikało ze sklepów, latały helikoptery.
Mieszkałam na Ołbinie i nie wiedziałam, jak się stamtąd wydostać.
Jechałem na motorze do dziewczyny, ale nie mogłem przejechać – Piłsudskiego była
zalana; ludzie łowili ryby z okien… Zalane Siechnice: okropny fetor, świnie leżące
na brzegach, ludzie przygnębieni pod domami. Po dwóch dniach fala kulminacyjna
doszła z Siechnic do Wrocławia. Woziłem worki aż z Sobótki.
Mariusz
Miałam 11 lat. Jeździliśmy po mieście, oglądając zalane Zoo, Piłsudskiego i okolice.
Wszędzie ustawiały się kolejki po chleb i wodę. Razem z rodziną sypaliśmy piach
do worków i układaliśmy je w centrum miasta (mieszkamy w Rynku). Wynosiłam
też książki z Ossolineum.
Dorota
Pamiętam, kiedy ewakuowano mężczyzn z noclegowni przy Reymonta. Wszystkich
brali do rozdzielania prowiantu i ubrań, które tam napływały. Do pomocy przyłączali się
pojedynczy mieszkańcy i instytucje. Ewakuacja odbywała się też w rejonie cmentarza
Osobowickiego. Rano mijało się pojedyncze kałuże, wywalało studzienki, ale dało się
jeszcze przejść. W południe wszystko już było pod wodą. Podczas powodzi
pracowałam w szpitalu. W obliczu zagrożenia wszyscy pracownicy byli sobie równi
i pełnili praktycznie te same funkcje.
Zostałam ewakuowana poza miasto, jedynie z plikiem dokumentów. To było przeżycie
– trafić do obcego miejsca tylko z dokumentami. Ale pojechałam stopem zobaczyć
mamę, która pracowała we wrocławskim szpitalu. Ludzie, którzy mnie zabrali byli
bardzo pomocni. Kiedy zobaczyłam zalane miasto, załamałam się.
Kamila
Część pacjentów ewakuowano, zostali tylko najbardziej chorzy i potrzebujący.
Non stop na dyżurze. Nieustannie sprawdzaliśmy poziom wody. Mieliśmy kuchnię
polową w ogrodzie. Mieszkańcy przynosili wodę, aby napełnić wannę do kąpieli
dla pacjentów.
Woda była wszędzie, ludzie pływali łódkami i kajakami, sięgając głowami prawie do
wiaduktu. Transportowali w ten sposób jedzenie. Niektórzy chcieli skorzystać z tego
transportu i bez pytań i zapowiedzi wchodzili na łódki. Czasami – pamiętam jednego
pana w kaloszach – wpadali do wody po pas, zanim dotarli do celu.
Mama Kamili
Pamiętam tę straszną powódź. Młodzi chłopcy wybierali piasek z piaskownic dla dzieci,
aby napełniać worki potrzebne do ułożenia wałów przeciwpowodziowych. To było
poruszające!
Teresa
Mieszkałem w dzielnicy, gdzie powódź nie dotarła. Znajomi przychodzili do nas.
Największa tragedia – brak wody pitnej. Pod Leśnicę fala nie dotarła, ale wylała
Bystrzyca. Ludzie szykowali piasek i obstawiali wejścia do budynków. Prezydent
Zdrojewski w nocy mówił w telewizji, że nic się nie wydarzy, a już kilka godzin później:
wielka powódź. Miasto było nieprzygotowane.
Miałam 2 latka, niewiele pamiętam. Byłam wtedy w Gdańsku, tam też dotarła fala
powodziowa. Miałam zielone kalosze i wiaderko, którym zbierałam wodę z podwórka
obok. To nic nie pomagało, ale pamiętam, że czułam się potrzebna.
Mieszkaliśmy za Dworcem Głównym PKP, więc mieliśmy szczęście, że nas nie zalało.
Mąż zaznaczał na drzwiach poziom wody. Przez miesiąc trudno było o wodę pitną, a za
dostęp do niej trzeba było słono płacić. Pamiętam szczury piszczące na drzewach…
To ważne przeżycie, następna taka powódź zdarzy się pewnie za tysiąc lat.
Wszyscy schodzili się do mieszkania przy Niemcewicza. Helikoptery zrzucały worki,
nawet zakonnice pomagały. Jedliśmy tylko konserwy. Widziałam, jak rzeźbiarz
przyszedł z dziewczyną, która pozowała mu do pracy – nie była jednak tak piękna
i kształtna jak rzeźba Piwnica i część parteru zalane. Nie chciałabym tego jeszcze raz☺przeżyć.
Mieszkałam wtedy w św. Katarzynie, 10 km za Wrocławiem. Wynajmowaliśmy tam
mieszkanie parterowe. Gdy usłyszeliśmy o powodzi w Siechnicach, sąsiad pojechał
z mężem zobaczyć skalę zniszczeń, jak się posuwa fala. Kiedy wrócili do domu
przerażeni, zdecydowaliśmy o wyniesieniu wszystkich mebli i rzeczy na dach. Zaczęło
padać i w tym deszczu, z obawą zbliżającej się powodzi i zalania dobytku wnosiliśmy
wszystko na górę. Zostawiliśmy wszystko i wróciliśmy do Wrocławia. Okazało się,
że nasze mieszkanie zostało nietknięte przez powódź. Do tej pory, gdy są ulewne
deszcze i podnosi się poziom wody w rzekach, pamiętam o tamtej powodzi i mam
obawy, czy to się nie powtórzy. Nie rozumiem władz miasta, że pozwalają na
budowanie mieszkań przy brzegach rzeki.
Ujęcie na budynek z lat trzydziestych przy Słubickiej: tafla wody sięgająca pod okno
i wyciągnięty, położony na drzwiach pan w wieku około 80 lat – martwy. Za dwa wiosła,
z prawej i lewej strony, robiły łopaty. Niesamowite ujęcie filmowe.
Rafał Jarosz
Pamiętam ludzi mieszkających na wsiach w południowej części kraju. Ludzi, którzy
potracili cały dobytek życia. Najgorsza chwila, która zapisała się w mojej pamięci.
W przeciągu kilkunastu dni ludzie potracili wszystko co mieli. Cieszę się,
że mieszkańcy pamiętają i chcą pamiętać ten kataklizm.
M. Dudek
Nie było mnie tutaj podczas powodzi, ale po powrocie musiałam sprzątać biuro.
Wrocław wyglądał tragicznie. Pamiętam niespokojne sny, kiedy budziłam się, żeby
sprawdzać, czy woda jest już na podłodze… Zapach starego miasta, leje w ziemi; książki
na Podwalu pływały razem z błotem. Budowaliśmy tamy na Dworcowej i Kościuszki –
jeden pawilon zalany był na wysokość 3 metrów.
W 1997 roku podczas powodzi na ul. Hallera był punkt sypania piasku do worków
i rozwozu do miejsc zalanych lub do wzmocnienia wałów przeciwpowodziowych.
W 1997 roku podczas powodzi na ul. Hallera był punkt sypania piasku do worków
i rozwozu do miejsc zalanych lub do wzmocnienia wałów przeciwpowodziowych.
Na górce, która znajduje się obok, stały zaparkowane samochody. Zalało pół miasta.
Brat pomagał ratować książki z biblioteki Ossolineum.
K.P.
Pamiętam piosenkę „Moja i twoja nadzieja”, szczury wielkości bobrów na ulicach,
mnóstwo śmieci, zniszczone kamienice, wodę mineralną na wagę złota. Po powrocie
z wakacji do Wrocławia przyjaciele rodziców pokazali mi pięknie wydany album
z fotografiami z powodzi. Moja wyobraźnia podpowiadała mi straszne obrazy, jednak
dokumentacja z książki spotęgowała wrażenia i urzeczywistniła je w mojej
świadomości. Na tyle, aby dziś opowiadać o tym innym ludziom.
Nie pamiętam zbyt wiele z lipca 1997 roku. Ale na pewno byłam wtedy na wakacjach
z rodzicami i bratem w małej miejscowości na południu Włoch. Nie mieliśmy wówczas
telefonów. Kontakt z rodziną i znajomymi nawiązywaliśmy dzwoniąc sporadycznie
z budki telefonicznej w pobliskim miasteczku. Jak bardzo więc musieliśmy być
przejęci, kiedy któregoś dnia do „naszej” mieściny przyjechali ludzie, którzy przywieźli
ze sobą ogólnopolską gazetę, a na jej okładce widniało zdjęcie zalanego Kozanowa…
Tonący książki się chwyta, 19 – 20 czerwa 2015 r., Most Uniwersytecki, Wrocław
korekta: Joanna Grzelczyk i Małgorzata Grączewska
skład: Małgorzata Grączewska
fot. Patryk Chenc
Autorami wszystkich wspomnień są uczestnicy, świadkowie i obserwatorzy projketu
„Tonący książki się chwyta”, który odbył się 19 i 20 czerwca 2015 roku na Moście
Uniwersyteckim we Wrocławiu. Wszystkim niezwykle dziękujęmy za poświęcony czas,
pomoc i zaufanie.
Wrocław 2015