Wigilijne psy i inne opowieści

33

description

Kultowe opowieści Łukasza Orbitowskiego. Niewyjaśnione samobójstwa taksówkarzy. Droga widziana tylko przez nielicznych. Spalony blok z lokatorem, którego nie powinno w nim być. Przekręt wystawiający przyjaźń na próbę. Przesyłka na zawsze odmieniająca życie doręczyciela… Łukasz Orbitowski w sposób, w jaki nie zrobił tego nikt przed nim, pokazuje świat, w którym rodzą się współczesne koszmary: świat polskich blokowisk, miejskiego brudu, pierwszych poważnych związków, porannej wódki. Krwisty, podszyty czarnym humorem język tych opowieści, a także niezwykła wyobraźnia autora sprawiają, że Wigilijne psy hipnotyzują i niepokoją od pierwszych stron. Oto drugie wydanie, gruntownie zredagowane oraz wzbogacone o dodatkowe teksty. Książka laureata Paszportu POLITYKI 2015

Transcript of Wigilijne psy i inne opowieści

Page 1: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 2: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 3: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 4: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 5: Wigilijne psy i inne opowieści

KRAKÓW 2016

Page 6: Wigilijne psy i inne opowieści

Wigilijne psyi inne opowieści

Copyright © by Łukasz Orbitowski 2006–2016Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2016

Redakcja – Joanna Mika Korekta – Magdalena Jarnotowska, Justyna Żurawicz / Editor.net.plProjekt typograficzny i skład – Joanna PelcOkładka – Rafał Tyński, Paweł Szczepanik / BookOne.pl

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie II, Kraków 2016ISBN: 978-83-7924-610-6

B

WydawnictwoSQN

SQNPublishing

WydawnictwoSQN

wydawnictwosqn

Zrównoważona gospodarka leśna

E-booki

Sprzedaż internetowalabotiga.pl

wsqn.pl

wydawnictwosqn

Page 7: Wigilijne psy i inne opowieści

7

WSTĘP

Zawsze śmiałem się z autorów, którzy piszą wstępy do własnych książek. Książka powinna się obronić sama – tak sądziłem. Wigilijne psy poradziłyby sobie bez wstępu. Ale żal pewnych historii.

Oryginalne wydanie zbioru ukazało się równo dziesięć lat temu (pamiętam zimowy przelew od wydawcy, opiewający na dwa tysiące złotych, sumę wówczas dla mnie oszałamiającą). Teksty powstawa-ły wcześniej. Miałem dwadzieścia parę lat i tylko jedno marzenie: chciałem, żeby świat spłonął.

Opowiadanie Autostrada mówi o maturzystach, którzy spotyka-ją późniejsze wersje samych siebie. Podczas pisania naprawdę nie wierzyłem, że dożyję trzydziestki. Wydawało mi się to niemożliwe, a nawet nieprzyzwoite. Ciekaw jestem, co młody, wściekły Orbitow-ski powiedziałby mnie dzisiejszemu, na rok przed moimi czterdzie-stymi urodzinami.

Przed wydaniem Psów miałem na koncie dwa niskonakładowe tomiki prozatorskie (ich obecność w notkach encyklopedycznych rozszerza i tak nazbyt opasłą bibliografię), może dziesięć opowiadań ogłoszonych w czasopismach i kilka innych w szufladzie. Bardzo chciałem je złożyć w zbiorek, taki prawdziwy, z kolorową okładką,

Page 8: Wigilijne psy i inne opowieści

8

który będzie można kupić w księgarniach. Aby zrealizować ten za-miar, rozpocząłem negocjacje z wydawnictwem Fabryka Słów.

Fabryka Słów odgrywała wówczas czołową rolę na rynku książki fantastycznej i może dlatego rozmowy tak się ślimaczyły. Na domiar złego pracowałem na budowie w Bostonie i nie bardzo miałem gło-wę do ustalania spisu treści i stawek procentowych. Negocjacje zna-lazły się w impasie, więc napisałem do pewnego młodego pisarza, który niewiele wcześniej wydał książkę w Fabryce. Spotkaliśmy się raz w okolicznościach knajpianych i wydał się miłym facetem. Zapy-tałem, jak mu się pracowało. Zaczęliśmy gadać o różnych rzeczach, nie tylko o literaturze, aż młody pisarz wpadł na wspaniały pomysł: sam wyda moją książkę!

Plan miał ręce i nogi. Młody pisarz pracował w wielkim wydaw-nictwie, zajmującym się podręcznikami informatycznymi czy czymś podobnym. Namówił prezesa, założyli imprint i ruszyło. Młoda polonistka, Joasia Mika, podjęła się redakcji tekstów i Wigilijne psy ukazały się drukiem, odnosząc tak zwany sukces artystyczny. Książ-ka zebrała świetne recenzje, otwierając drzwi do dalszej kariery. Mó-wiąc po ludzku, była komercyjną katastrofą. Wydawnictwo nie wy-dało już żadnej beletrystyki. Przynajmniej na to wygląda.

Młodym pisarzem był Szczepan Twardoch. Nasza przyjaźń za-częła się od klęski, co należało uznać za dobrą wróżbę. Joasia Mika po dziesięciu latach, na potrzeby tego wydania, powróciła do pracy nad Wigilijnymi psami, kierując się rozumną potrzebą zarobku, ale i przyjaźnią. Jeśli zastanawiacie się czasem, czy książki są ważne, chętnie odpowiem: otóż są. Właśnie dlatego.

Opowiadania z Wigilijnych psów przynależą do fantastyki zmie-szanej z realizmem, mówiąc inaczej – horroru. O większości z nich zdołałem zapomnieć, a gdy wreszcie zasiadłem do lektury, poczułem się, jakbym przeglądał stare zdjęcia. Pal sześć te nawie-dzone bloki, demony i duchy łaknące zemsty. Lwia część postaci

Page 9: Wigilijne psy i inne opowieści

i opisanych sytuacji ma wyraźne odbicie w rzeczywistości, podług zasady „im dziwniejsze, tym prawdziwsze”. Niekiedy przykładałem nawet jeden do jednego, jakbym cykał fotkę. Droga do modlichy jest przecież galerią postaci naprawdę istniejących, łącznie z mistykiem, który twierdził, że sypia z Matką Boską. Pamiętam też, jak stałem w nocy na Stanisława ze Skalbmierza w Krakowie, próżno wygląda-jąc zamówionej taryfy. W cudownym błysku objawiła mi się Opowieść taksówkarska.

Podczas pracy redaktorskiej nalegałem, aby zmieniać jak najmniej. Zależało mi na zachowaniu drapieżnego, młodzieńczego charakteru tekstów, nawet jeśli oznaczało to zgodę na nieporadność. Jestem już duży i naprawdę nie uważam, by zaczynanie opowiadania od:

„Zimno jak w dupie u pingwina” było dobrym posunięciem. Wtedy sądziłem inaczej. Te i inne rzeczy pozostały niezmienione. Doda-łem też trzy opowiadania pochodzące mniej więcej z tego okresu. Tylko jedno, Nie umieraj przede mną, ukazało się po premierze książki. Myślę jednak, że pasuje.

I to już wszystko. Zapraszam na spotkanie z rozjuszonym smar-kaczem, którym kiedyś byłem.

Czytajcie. A świat niech spłonie.

Łukasz Orbitowski

Page 10: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 11: Wigilijne psy i inne opowieści

SERCE KOLEI

Page 12: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 13: Wigilijne psy i inne opowieści

Wtedy zobaczył u wylotu wagonowego przedsionka znikającą postać nagiego olbrzyma; ciało jego, zasmolone sadzą, zlane brudnym od węgla potem, wydzie-lało duszny odór: był w nim zapach włoskiego kopru, swąd dymu i woń mazi.

Stefan Grabiński, Smoluch

Page 14: Wigilijne psy i inne opowieści
Page 15: Wigilijne psy i inne opowieści

15

IKibel wyrusza ze stacji Kraków Główny. Jest grudzień, czarny i śnieżny, gołębie przypominają duchy. Ludzie o czerwonych no-sach i zimnych oczach, otuleni w płaszcze, wytaczają się z metalo-wego brzucha budynku dworcowego. Kibel piszczy na pożegnanie, spręża swoje ciało wiernej maszyny, pociętej i poranionej, zrodzonej w czarnym śnie lat sześćdziesiątych. Światła na moment nabierają mocy, jakby żyły, a kierpoć daje znak do odjazdu i kibel rusza. Gołę-bie zrywają się do lotu, mkną pod sufitem peronu. Tuf-tuf, tuf-tuf…

Nie ma jeszcze osiemnastej, a na dworze już jest ciemno i kibel rozświetla sobie drogę przez grudniowy brud. Mijamy kamienice, podobne teraz do samego kibla – długie, niekształtne, czekające swojego dnia. Gołębi już nie ma, tylko śnieg wściekle tłucze o okna. Kibel zaprzyjaźnił się z mrozem. Jutro będzie lepiej, jutro mamy Gwiazdkę i kibel odpocznie na bocznicy. Żadnych wymiocin obok ubikacji, żadnego piwa rozlanego między fotelami, żadnych noży tnących do kości czerwoną tapicerkę. Maszynista kibla myśli właśnie o świętach.

Maszynista ma czterdzieści osiem lat i nosi imię Józef. Kiedyś je lubił, kojarzyło mu się z Biblią, z dojrzałą mądrością, ale potem

Page 16: Wigilijne psy i inne opowieści

16

Staszek Miętus, ten kutas bez szkoły, nazwał imieniem Józef swoje-go kundla, a że Miętus nie pracował, miał całe dnie, by łazić z bydlę-ciem puszczonym samopas i ryczeć zdartym od jabcoków głosem:

„Józef! Józef! Do nogi!”.No i jutro, w samą Wigilię też wyjdzie, też otworzy mordę, a ma-

szynista będzie siedział w domu, sam jak pedał na dworcu, walił wódkę, słuchał, liczył lata i użalał się nad sobą. Maszynista pilnuje kursu, jedzie wolniej niż zwykle i myśli, że zamiast wracać do domu, mógłby się zaszyć w trzewiach kibla i pić w spokoju. Na bocznicy nigdy nie ma świąt.

Obok maszynisty przysiada kierpoć, który cieszy się na święta. Jest dumny, bo wszystko, co ma, osiągnął ciężką pracą. Zamyka dło-nie na deklach w teczce. Teczka jest z cielęcej skóry. Kiedy inni za-pisywali się do partii, on tyrał na kolei. Kiedy wiara synchronicznie ciskała legitymacje, tyrał na kolei. A gdy trzeba było całować księdza po rękach, został już kierpociem i wiedział, że wyżej nie podsko-czy, ale też nie spadnie. Kolej jest jak Tatry, jak krzyż na Giewoncie, przedwieczna i niezmienna. Będzie jeździć, nawet kiedy zabraknie pasażerów, przeżyje swojego kierpocia. Kibel będzie dudnił i tłukł się po torach, być może pusty, na pewno zniszczony. Ale będzie. Kierpoć zastanawia się nad tym wszystkim. Zanurza ręce w wiecz-ności i wieczność śpiewa. Tuf-tuf, tuf-tuf…

Kanar patrzy na kierpocia. Splata dłonie na zmiętej cegle, za-gina rogi kartek. Wolno wyjmuje papierosa, ułamuje filtr. Zaciąga się i odchyla głowę, na karku tworzą się grube fałdy. Wydmuchuje dym nosem. Kibel toczy się przez Kraków. Tuf-tuf, tuf-tuf… Kibel jest prawie pusty. Kto może, siedzi w domu, inni wybierają szybsze połączenia.

Dwa pierwsze przedziały są wolne, w trzecim siedzi trzech pi-jaków, schylonych nad butelką. Jeden nic sobie nie robi z zakazu palenia – między kciukiem a środkowym palcem trzyma zmiętego

Page 17: Wigilijne psy i inne opowieści

17

klubowego. Brakuje mu palca wskazującego. Zabrał go na pamiątkę tartak.

Mężczyźni piją w milczeniu, tylko ten bez palca zbiera się, żeby coś powiedzieć (tuf-tuf, tuf-tuf), rozchyla usta, w kąciku pojawia się bąbelek śliny; kiedy pęka, grdyka pijaka zaczyna chodzić pionowo i nagle nieruchomieje.

– Jutro święta – mówi pijak, a my jedziemy dalej.Przedział czwarty. Tu zgromadzili się ludzie. Siedzą razem, choć

inne przedziały są wolne. Tyle się mówi o tragediach w pociągach. Wszyscy siedzą na pociętych, popisanych czerwonych fotelach. Naj-bliżej drzwi rozłożył się Bielak, szesnastoletni metalowiec o prawie białych włosach. Pucułowata twarz kontrastuje z chudymi ramio-nami. Dżinsy opinają się na udach. Zapadniętą klatkę zakrywa blu-za z rysunkiem kobiety ubranej tylko w pentagram. Przed zimnem chroni go skórzana kurtka, którą nosi niezależnie od pogody, pełna wpinek i naszywek. Na szyi Bielak ma rzemyk, a na rzemyku odwró-cony krzyżyk; zawsze go zdejmuje, nim wejdzie do domu. Słucha muzyki i czyta książkę. Co jakiś czas zamyka oczy, podrzemuje, by za moment wrócić do Tolkiena. Czytał go wielokrotnie, niektóre strony zna na pamięć, a w domu na półce ma wszystkie trzy tłu-maczenia. Nienawidzi pociągów, to czysta strata czasu. Nie lubi też ludzi. Ale teraz, z nimi, jest lepiej. Tylko ten stukot, słychać go nawet przy zamkniętych oknach. Zabija muzykę.

Plecami do Bielaka siedzi starsze małżeństwo z córką. Ojciec drzemie. Przyłożył twarz do okna, od szyby oddziela go stary pro-gram telewizyjny z „Dziennika Polskiego”. Mężczyzna rozchyla usta i bezwiednie wysuwa język. Co chwilę podnosi powieki, stwierdza, że wciąż jest w kiblu i do Mysłowic jeszcze kawał drogi. Na nowo zapada w sen, tak płytki, że ledwo w nim brodzi. Sen jest zimny jak grudzień na zewnątrz. Zimny i bezbarwny. Ojciec świszczy, język odpełza w głąb ust i zaraz wraca na miejsce.

Page 18: Wigilijne psy i inne opowieści

18

– Nie zimno ci? – pyta kobieta i z troską patrzy na policzek przy-klejony do gazety.

Mężczyzna wierci się i daje znak ręką, że wszystko w porządku, więc jego żona może wrócić do krzyżówki. Kibel zatrzymuje się co chwilę i wtedy błyskawicznie wypełnia kolejne pola. Nie może tego robić, gdy pociąg jedzie – za bardzo trzęsie – więc gryzie koń-cówkę jednorazowego długopisu i układa w głowie kolejne hasła. Krzyżówkę trzyma na masywnych kolanach. Jest potężna, szersza od męża, na grubych palcach ma pierścionki, jej twarz wygląda jak wyciosana z kamienia. Na nogach wiją się żylaki.

Córka ma na imię Barbara, ma dwadzieścia pięć lat i mieszka z dwójką dzieci pod Mysłowicami. Mąż robi na tirach i Basia ma nadzieję, że zdąży wrócić przed pierwszą gwiazdką. To dobry facet i prawdziwie ją kocha. Basia uwielbia prowadzić dom i wyobraża sobie, co przyrządzi na Wigilię. Nie może się doczekać, aż siądą całą rodziną przy choince, niczym w szklanej szczęśliwej kuli. Basia nie wie, że ktoś zabrał kutię i barszcz z uszkami, ukradł prezenty, zosta-wił drzewko nieubrane, bo to już ostatnia godzina jej życia. Tuf-tuf, tuf-tuf…

Po przeciwnej stronie siedzi facet ze studentem. Student patrzy w okno, otwiera tatrę mocną. Piana cieknie po spodniach, więc ście-ra ją rękawem, klnie cicho i natychmiast milknie. Na siedzeniu obok trzyma plecak. Jedzie do domu, do Katowic. W Krakowie studiuje filozofię i ma dziewczynę Monikę na drugim roku Politechniki. Za-stanawia się właśnie, czy wygrałby więcej, zostawiając ją i nurkując w studenckie życie, bo są razem od matury i student ma przeczucie, że coś mu umyka. Lubi siadać w Jaszczurach, pić piwo i patrzeć na tańczące dziewczyny. Latem, wracając do domu, obchodzi kurwi kwadrat (od ulicy Szlak, przez Politechnikę, potem dworzec, Filipa i plac Biskupi), zagląda panienkom w dekolty, ale nigdy nie podchodzi. Boi się. Żałuje, że nie ma samochodu.

Page 19: Wigilijne psy i inne opowieści

19

Facet obok studenta często jeździ tym pociągiem i zawsze siada w tym wagonie. Nie wybiera się nigdzie. Wie, że kibel ma numer 1272 i jest bardzo szczególny. Dojedzie do końca, wróci na nowe tory i razem pojadą do Krakowa. Facet dobiega siedemdziesiątki. Jest niski, szeroki w barach, z grubymi dłońmi, które bezustannie bębnią w tapicerkę. Ma wąsy, które przypominają szron i dumnie opadają na ogoloną brodę. Papierosy zabarwiły je na brunatno. Fa-cet zerka na zegarek i nagle zrywa się na nogi, przylepia twarz do szyby. Kibel mija się z drugim pociągiem. Facet unosi rękę, jakby w geście pozdrowienia, i opada na siedzenie.

Na drugim końcu wagonu siedzą Stefan i Bartek. Stefan ma trzy-dzieści siedem lat i jest bramkarzem w dyskotece. Kark przechodzi mu w kaptur. Szary sweter wygląda jak zbroja, na kciuku lśni sygnet. Ogromna dłoń zamyka się na przedramieniu Bartka. Ojciec głasz-cze syna po głowie, a ten wypluwa deszcz kropelek śliny. Jest upośle-dzony. Klaszcze w dłonie, raptownie wybija się z siedzenia i uderza głową w tapicerkę, „uuuuu, uuuuu”, krzyczy, znów pluje, a ojciec odciąga go delikatnie, sadza sobie na kolanach, całuje w czoło, tuli, uspokaja.

Czuje się nagi i kruchy – skóra staje się jak z wosku, a mięśnie ze szkła, tak że gdyby go teraz trącić, zmieniłby się w worek kości. Delikatnie odstawia syna, wpycha mu zabawkę w ręce i idzie między przedziały. Wyjmuje papierosa i pali. „Uuuuu, uuuuu”, dobiega zno-wu z przedziału i stary dobry Stefek nie wie, czy to naprawdę, czy tylko w jego głowie. Tuf-tuf, tuf-tuf…

Minęliśmy już Kraków Mydlniki. Kierpoć grzebie w papierach z dekla. Kanar dotarł do trzech pijaków, cierpliwie coś tłumaczy, w pełni świadom, że wszystko na nic, bo to w końcu nie Orient Express, ale kibel. Stefan spalił papierosa. Ojciec brodzi we śnie. Matka wypełniła w Mydlnikach osiem długich haseł. „I am immor-tal, I am strong, I am godforsaken”, brzmi w walkmanie Bielaka.

Page 20: Wigilijne psy i inne opowieści

20

– Nie miałby pan odsprzedać jednego piwa? – zwraca się facet do studenta.

Chłopak odkleja nos od szyby. Ojciec prycha przez sen. Student z wahaniem sięga do plecaka, wyjmuje kolejną tatrę i wkłada w dło-nie staremu mężczyźnie. Facet otwiera pulares w kształcie podkowy, znajduje pięciozłotówkę, ale jego wzrok pada na Historię filozofii Ta-tarkiewicza. Student wzbrania się przed przyjęciem pieniędzy.

– Nie zdążyłem kupić na dworcu – tłumaczy się staruszek. – W podmiejskich nie ma faceta z piwem.

– Mówię, że żaden problem – odpowiada student, a facet z wą-sem nachyla się do jego plecaka, bębni palcem w grzbiet Tatarkie-wicza i cofa rękę.

– Znałem profesora – mówi. – Wspaniały człowiek, bardzo go skrzywdzili.

Student kiwa głową. Staruszek ostrożnie otwiera piwo. Student myśli, że powinien go ostrzec, bo piana na pewno się wyleje. Żałuje, że spędzi podróż w towarzystwie starego pierdoły. Staruszek ostroż-nie otwiera puszkę i nie cieknie ani kropla.

– Słyszałem o facecie, który otwierał puszkę coli uściskiem dło-ni – rzuca.

– Niemożliwe – odpowiada chłopak i przesuwa plecak. Staruszek patrzy na zegarek, podrywa się gwałtownie i spogląda przez okno. Kibel mija się z innym pociągiem. Staruszek unosi rękę, niepewnie, jakby wiedział, że wszyscy na niego patrzą, i opada na siedzenie.

Rozlega się głos zza oparcia:– Masz jeszcze piwo? – To Stefan. – Jeśli macie piwo, pokażę

wam coś ciekawego.Student patrzy na niego z niechęcią, ale boi się odmówić. Podaje

ostatnią tatrę, wściekły, bo do Katowic daleko, a Stefan gestem dło-ni zachęca, by wyszli z przedziału. Staruszek podnosi się bez oporu, ale idzie z widocznym trudem.

Page 21: Wigilijne psy i inne opowieści

21

Student się waha. W końcu wstaje, idzie za staruszkiem i Ste-fanem, przypomina sobie o plecaku, wraca, narzuca go na ramię i opuszcza wagon. Omal nie potyka się o Bartka. Spogląda na niego z obrzydzeniem, by zaraz wbić spojrzenie w podłogę. Stefan głasz-cze syna po głowie, uśmiechem uspokaja, że wszystko jest w po-rządku. Rozgląda się, ale niepotrzebnie, kanar jeszcze nie skończył z pijakami, a kierpoć tonie w dokumentach. Nikt im nie przeszkodzi.

– Wziąłbyś go za rękę? – prosi Stefan studenta. Bartek natych-miast przypada do chłopaka, rozwiera usta w bezrozumnym uśmie-chu. Stefan zna ten wzrok. – Tylko na chwilę – dodaje łagodnie i student ujmuje dłoń chłopca.

Staruszek opiera się o drzwi ubikacji. Stefan obraca tatrę w dłoni, przygryza wargę, odkłada puszkę, zdejmuje kurtkę i daje starusz-kowi do potrzymania. Teraz widać wyraźnie, że ramiona ma gru-be jak krowie udo. Bierze puszkę, przykłada do niej obie dłonie, łokcie ma rozstawione szeroko. Staje w rozkroku, wysuwa prawą nogę, pochyla się i napiera na puszkę. Twarz natychmiast nabiega mu czerwienią, czoło przecinają grube żyły, kark pęcznieje niczym u gada, a ramiona wydają się teraz dwa razy szersze, tylko czekać, aż trzaśnie sweter. Trwa to bardzo długo. Stefan przymyka oczy. Palce na puszce nabiegają fioletem i nagle z tatry tryska złoty strumień. Stefan natychmiast zwalnia uścisk, prostuje puszkę. Otwiera, piwo wciąż się leje, więc upija łyka i oddaje studentowi. Dyszy, opiera się o ścianę. Staruszek bije brawo. Stefan zdobywa się na uśmiech. Stu-dent wypuszcza Bartka i dziecko obejmuje ojca w pasie.

– Zawsze mówię, że… – Stefan dyszy z wysiłku – jak mnie już z roboty całkiem wypieprzą, to… to stanę na ulicy i będę wygrywał zakłady.

– Siłownia? – próbuje zgadnąć student. Staruszek zapala papierosa. Paczka krąży.

Stefan odmawia, student się częstuje.

Page 22: Wigilijne psy i inne opowieści

22

– Też – odpowiada Stefan. – Najpierw tartak, wyrąb drewna. Ko-palnia. Łamanie rąk o chodniki.

Wybucha śmiechem.– Ale odkąd mam małego, zmieniło się wszystko.– Przegrałbyś kupę pieniędzy – mówi staruszek do studenta.– Miałem kolegę, który umiał poddusić się w specyficzny spo-

sób – mówi student. – Zaciskał ręce na szyi i twarz robiła mu się dwa razy większa. Normalnie jak słońce. Czerwona i ogromna. Po-tem śmiesznie wyglądał, bo mu na czole i policzkach żyłki popękały.

– Głupota – stwierdza Stefan. – Zwykła głupota, nic więcej. A ty co potrafisz?

– Mam na imię Marcin – odpowiada chłopak i liczy, że Stefan ja-koś zareaguje. Ale ten wodzi oczyma za synem. Mija ich pociąg, sta-ruszek unosi rękę. – Umiem pierdzieć z napletka – wyznaje w koń-cu – ale to obrzydliwe.

Staruszek kiwa głową ze zrozumieniem, a Stefan zaczyna się śmiać.

– Dawaj!– Mówiłem, że to obrzydliwe. Poza tym pociąg musi stanąć. Nie

będzie nic słychać. Staruszek spogląda na zegarek.– Za minutę będziemy w Zabierzowie – stwierdza. – Możesz się

szykować! Kibel hamuje ze zgrzytem, staje w pomarańczowym blasku sta-

cji. Marcin obrzuca zebranych spojrzeniem, myśli, że to kompletny idiotyzm, ale co robić, pakuje rękę do spodni, przez moment jest zupełnie cicho.

Widać, jak dłoń chłopaka rusza się w kroczu i nagle słychać dźwięk podobny do odgłosu wydawanego przez otwierany słoik. Pierwszy zaczyna rechotać staruszek, za nim słychać niski, dudniący śmiech Stefana. Kibel rusza ospale, student wyjmuje rękę z gaci i też się śmieje.

Page 23: Wigilijne psy i inne opowieści

23

– W życiu nie słyszałem niczego takiego – przyznaje Stefan. – Nieźle!

Staruszek już się nie śmieje. Patrzy na zegarek, wbija ręce w kie-szenie, by zaraz je wyjąć, drapie się po brodzie i orientuje się, że pozostali na niego patrzą. Ociera usta.

– Mogę pokazać wam coś ciekawego – obiecuje – ale musimy wrócić do przedziału. – Milknie na moment. – Musicie dobrze pa-trzeć i uważać. To coś naprawdę niezwykłego.

Stefan bierze Bartka za rękę i cała czwórka wraca na miejsca. Staruszek prosi, aby wszyscy usiedli obok niego. Ojciec przebu-dził się na moment, rozgląda się po sąsiednich siedzeniach i widzi, że student, staruszek i Stefan tkwią nieruchomo i patrzą w szybę. Wzrusza ramionami i odchyla głowę. Basia zerka w krzyżówkę mat-ki. Siedzenie dalej Bielak wyjmuje wyładowaną baterię z walkmana. Zamyka ją w dłoniach i ogrzewa, żeby grało jeszcze parę minut.

– Co jest? – pyta Stefan. Patrzą w okno od kilku minut i nic się nie dzieje.

– Zaraz – uspokaja staruszek. – Przejedzie drugi pociąg, to zo-baczycie.

Rzeczywiście, mijają się z innym pociągiem. W jego oknach od-bija się wnętrze kibla.

Staruszek unosi rękę, szepcze, wskazuje na szybę. Oczy całej trójki utkwione są w oknie. Student na moment odwraca głowę, za nim Stefan, i znów patrzą na przemykające szyby. Czoło Stefana nabiega krwią. Student blednie. Nie mogą oderwać wzroku. Patrzą.

Patrzą na mnie.

IITrzebinia. Mieszkanie rewizora Płatka. Rewizor Płatek zbiera się do wyjścia, goli się starannie, wklepuje krem w policzki, wycina włosy z nosa, ociera łzę. Siada na brzegu wanny. Jest w samych szortach,

Page 24: Wigilijne psy i inne opowieści

24

przez przedramię biegnie świeża blizna. Rewizor Płatek przygryza wargę. Ma starannie obcięte paznokcie, poza jednym, na prawym kciuku.

Podważa brzeg strupa i delikatnie odrywa. Rana idzie do mię-sa, strup odchodzi jak płat lakieru, a rewizor Płatek podtrzymuje go palcem. Odrywa powoli, bieleją mu wargi. W łazience jest cicho. Rana ma kolor świeżego owocu. Rewizor Płatek wpycha strup do ust, połyka i przyciska wargi do rany. Odchyla się, o mało nie wpada do wanny, dyszy, opuszcza rękę, śledzi wzrokiem strumyczek krwi sunący po kafelkach do kratki ściekowej.

Przez kilka minut rewizor Płatek siedzi nieruchomo. Powinien się spieszyć, jest już spóźniony. Wstaje niechętnie. Widać teraz, że na ciele ma dziesiątki blizn, w większości świeżych. Wygląda jak na-znaczony plagą. Przez jego brzuch biegnie szachownica nacięć, sze-rokie strupy suną w dół i nikną w szortach, wewnętrzne strony ud nabiegły czernią, łydki i stopy znaczą rany.

Rewizor Płatek ubiera się bardzo powoli, dotyk szorstkiego ma-teriału spodni sprawia ból. Wkłada gruby podkoszulek, dopiero na niego ciemną koszulę. Zapina guziki. Odzież jest przebraniem. Re-wizor Płatek wraca do lustra, nabiera na palec grubą warstwę kremu i znów smaruje całą twarz. Lśni niczym woskowa świeca, a głowa płonie mu od środka.

Rewizor Płatek ma wrażenie, że żyje w teatralnej rekwizytorni. Idzie przez mieszkanie. Butelkę nałęczowianki zamiast wody wypeł-nia plastik. Rzędy książek na półkach to atrapa, kartki są niezadru-kowane, a okładki puste. Gdyby włączyć telewizor, poleciałby ten sam film, nadawany w kółko, odkąd pamięta. Przygląda się licznym zdjęciom na ścianach, wiszącym w równych rzędach. Wydają mu się bardziej wyblakłe niż zwykle, to pewno wina słońca, które pada na tę ścianę. Rewizor podchodzi, zdjęcia bledną, a gdy staje tuż przy nich, okazuje się, że w ramkach tkwią puste kartki. Rewizor Płatek

Page 25: Wigilijne psy i inne opowieści

25

odskakuje gwałtownie. Musi iść. Trzeba się spieszyć, inaczej będzie za późno.

Narzuca marynarkę, klucze uderzają o ranę na boku, boli na-wet przez ubranie. Rewizor Płatek chce wyjść, ale zapomniał teczki. Musi zabrać wszystko, co będzie mu potrzebne w pracy. Teczka jest pusta i podobna do tej, jaką ma kierpoć kibla. Rewizor Płatek krąży po mieszkaniu. Pod telewizorem znajduje blankiety biletów, wciska je w kieszeń i biegnie dalej. Identyfikator leży w łazience, pod folię dostała się woda. Rewizor Płatek trzyma go w ustach. Cegła jest na biurku, dobrze, zgarnia ją do teczki. Jeszcze tylko taryfy i druki wezwań do zapłaty. Te pierwsze odnalazł na kuchennym parapecie, drugie leżały rozsypane koło łóżka. Teraz ma już wszystko.

Chowa papiery do teczki, część druków spada na podłogę, rewi-zor Płatek schyla się, zbiera. Teczka wreszcie jest zamknięta, rewi-zor Płatek już może iść. Mimo to tkwi nieruchomo, zgarbiony nad gazetą z programem telewizyjnym. Zaplątała się wśród służbowych dokumentów.

Kładzie dłoń na gazecie, dziewczyna na okładce bardzo mu się podoba. Chciałby przewrócić stronę i zobaczyć więcej zdjęć, ale za bardzo się boi. Cofa dłoń, przełyka ślinę, musi już iść. Zawra-ca spod drzwi i otwiera pismo. Żadnych zdjęć. Tylko równe linijki tekstu. Rewizor Płatek, rewizor Płatek, rewizor Płatek. Gazeta leci w kąt, kartki szeleszczą: rewizor Płatek. Tak zgrzyta klucz w zamku, tak tłucze się winda.

Rewizor Płatek jest już przed blokiem, w powietrzu tańczą grube płatki śniegu. Rusza szybkim krokiem. Do dworca ma pięć minut marszu. Grupki chłopców stoją w zaciszu bram i śmietników, jakiś facet ciągnie na smyczy skarlałego psa, kobieta targa siaty i rewizor Płatek wyraźnie widzi, że wszyscy zwalniają, jakby byli częścią jed-nego mechanizmu. Ich głowy obracają się ze zgrzytem i choć sypie śniegiem, rewizor Płatek widzi ich bagniste oczy. Patrzą na niego,

Page 26: Wigilijne psy i inne opowieści

26

patrzą pod nogi, czekają na kamień i upadek. Chłopcy wybuchają śmiechem. Rewizor Płatek orientuje się, co może być nie tak. Facet z psem ma długi płaszcz prochowy à la Colombo; takie sprowa-dzało się z Niemiec dwie dekady temu. Chłopcy noszą puchówki, podobnie jak kobieta z siatami. Tylko rewizor Płatek idzie przez grudzień w samej koszuli i lekkiej marynarce. Ale nie jest mu zimno. Przeciwnie.

Blizny znaczą ciało ogniem. Przyjemny płomień zbiega się pod pachami i wędruje w głąb ciała. Serce bije szybciej. Rewizor Płatek zaczyna biec.

– Co by się stało, gdyby maszynista usnął? – pyta nagle Basia. Ojciec odkleja głowę od szyby, ale matka nie podnosi oczu znad krzyżówki. Nie widzi, że dwa siedzenia dalej student, staruszek i Stefan nie mogą oderwać wzroku od okna. Ojciec wzdycha.

– Jesteś jak dziecko – mówi. Basia zerka w okno.– Pogoda mi się nie podoba – stwierdza. – Maszynista może być

zmęczony. Ojciec garbi się, krzyżuje dłonie między kolanami.– Mamy coś, co w skrócie nazywamy SHP – brzmi głos kanara. Matka podnosi głowę, ojciec grzebie w kieszeni na piersi. Basia

się uśmiecha. Ojciec znalazł już bilety, kanar obraca je w dłoniach i mówi dalej:

– SHP, czyli system samoczynnego hamowania pociągu. Maszy-nista musi naciskać guzik w określonych miejscach trasy. Jeśli tego nie zrobi, pociąg samoczynnie hamuje. – Kasuje bilety i zwraca je ojcu. – Ale nie ma takiej potrzeby. To w końcu kolej.

– Słyszałem – mówi ojciec przeciągle – że maszyniści umieją to obchodzić. Drzemać po dziesięć–piętnaście minut. Tak mi mówiono.

– Tato, przestań – ruga go Basia. Matka wraca do krzyżówki. Kanar wzrusza ramionami.

Page 27: Wigilijne psy i inne opowieści

27

– Nie ma takiej możliwości – stwierdza, odwraca się i zmierza w stronę Stefana, staruszka i studenta. Zza pleców słyszy głos ojca:

– A prądu wam nie wyłączą?Kanar na moment tężeje, zaciska wargi, staje, chce się odwrócić

i coś powiedzieć lecz, jak za dotknięciem różdżki, znów się uspoka-ja. Takimi pasażerami można by obsiać błonia. Jadą z nory do nory i myślą, że są w przedziale samego kardynała. Nienawidzą wszyst-kiego, co ich otacza, i czekają na śmierć kolei. A kolej będzie wiecz-na, przeżyje jednego buca z drugim i nigdy nie odłączą jej prądu. Nie ze względu na kanara, maszynistę czy kierpocia, ale właśnie po to, by tabuny buców mogły gnieździć się na fotelach, pluć na nie i pierdzieć. Kanar uśmiecha się do własnych myśli i staje nad Stefa-nem i Bartkiem.

– Dzień dobry, bilety do kontroli. Dla Stefana i studenta ten głos brzmi jak z innego świata. Stu-

dent podskakuje gwałtownie, Stefan wygląda, jakby właśnie oberwał między oczy. Podaje bilet kanarowi, student swój wyjmuje z legity-macji. Nerwowo patrzą w okno. Staruszek się nie odzywa, kanar nie zwraca na niego uwagi. Zerka w szybę, spogląda po twarzach całej trójki, uśmiecha się, oddaje bilety i idzie dalej. On także o mnie wie.

– Ma ktoś lusterko? – pyta staruszek. Stefan kręci głową, student zaprzecza.

Staruszek wstaje. Utyka na lewą nogę, utyka poważnie, tak że musi podpierać się o poręcze przy siedzeniach. Nachyla się nad Ba-sią, mówi coś spokojnie i wraca z okrągłym lusterkiem. Wkłada je w dłonie Stefana.

– Zobacz – mówi.Stefan ogląda przedział w lusterku, mruży oczy ze zdziwienia,

przekazuje przedmiot studentowi. Student patrzy przez chwilę. Chce go oddać staruszkowi, ale cofa rękę, wstaje i zwraca lusterko Basi.

Page 28: Wigilijne psy i inne opowieści

28

– Próbowałem z szybką od zegarka – mówi staruszek – i kilko-ma lusterkami. Ale on odbija się tylko w szybach innego pociągu – sprawdza godzinę. – Za półtorej minuty zobaczymy go znowu.

– Dlaczego ten gość nie chciał od ciebie biletu? – chce wiedzieć student. Gryzie się w język; siwy facet jest starszy o co najmniej pięćdziesiąt lat. Tajemnica zniosła formalności.

– Jeżdżę tędy codziennie od czterech lat – odpowiada staruszek. – Studiujesz filozofię, prawda? Jeszcze dziesięć lat temu spotkaliby-śmy się na uczelni. Zajmowałem się logiką – kaszle – a teraz jeżdżę podmiejskim pociągiem i wszyscy mnie tu znają.

– A ten facet?– Kanar wie o nim. Myślę, że wiedzą wszyscy. Przywykli do niego,

on chyba też. Na początku bardzo się mnie bał. Ale was chyba się nie przestraszył? Myślę, że w jakiś sposób nabrał do mnie zaufania.

– Jak to? – dziwi się Stefan.– Świetnie cię rozumiem – odpowiada staruszek. – Na początku

też myślałem, że on jest kimś w rodzaju… No, nie wiem, zagubio-nego kawałka filmu. Ale nie…

Unosi rękę.– On myśli i czuje. Jakoś… – Opiera dłonie o szybę, podnosi

głos: – Uważajcie, nadjeżdża.Kibel mija się z pospiesznym z Kołobrzegu. Żółte okna przemy-

kają jak klatki filmowe. Widać w nich przedział, staruszka, Stefana i studenta, dalej Barbarę, jej matkę oraz nogi chrapiącego ojca. Tam-ci nie mają pojęcia, co się dzieje, ale trójka przy oknie widzi mnie wyraźnie. Siedzę w kucki na wolnym siedzeniu, tuż obok pogrążo-nego w marzeniach Bielaka. Kolana przyciskam do piersi. Długie białe stopy wystają mi ze spodni. Mam luźną koszulę rozpiętą pod szyją i chude ciało – myślę, że ktoś mógłby uznać je za odrażające. Nigdy nie widziało słońca, a skóra jest cienka, napięta. Moja twarz przypomina trochę białe kowadło. Szeroki nos wtapia się w policzki,

Page 29: Wigilijne psy i inne opowieści

29

pod wysokim czołem tlą się oczy, wielkie jak światła pociągu. Naj-brzydsze mam usta, bardzo szerokie, spękane, jak świeżo zaszyta blizna. Włosy szczęśliwie zasłaniają odstające uszy, opadając rzad-kimi strąkami na kościste ramiona. Staruszek podnosi rękę i mnie pozdrawia. Odpowiadam mu tym samym gestem. Pociąg zaraz nas minie i zniknę im z oczu. I nagle Stefan macha do mnie, więc wyrzu-cam w powietrze obie dłonie i pozdrawiam całą trójkę. Basia patrzy na nich i chyba myśli, że są popieprzeni.

Pospieszny z Kołobrzegu przepadł, kibel znów sunie samotnie. Staruszek uśmiecha się jak cyrkowiec zdumiewający publiczność starą sztuczką. Stefan bierze Bartka na kolana, chłopiec chichocze. Mężczyzna głaszcze syna po głowie, ale wzrok małego błądzi gdzieś daleko.

Student mówi, że musi zapalić. Wychodzą wszyscy czterej. Tym razem pali także staruszek.

– Czytałem kiedyś o tym – zaczyna student. – To nazywa się po-stać nadliczbowa. Pojawiają się czasem na zdjęciach. Widziałem jed-no takie. To było zdjęcie klasy i jak je wywołali, zobaczyli, że jest na nim jeszcze dziewczynka. Z tego, co czytałem, nie żyła od jakiegoś roku.

– To prosta sztuczka – Stefan opiera się o drzwi ubikacji. – Taki efekt uzyskasz poprzez dwukrotne naświetlenie kliszy.

Student wzrusza ramionami.– To też było naświetlenie?– Nie ma co kombinować – stwierdza Stefan. – Myślę, że po pro-

stu widzieliśmy ducha. Co, że nie dzwoni łańcuchami? Posłuchaj – zwraca się do staruszka – przecież badasz tę historię. Może stało się coś złego, tu, w tym przedziale? Może ten duch jest tu uwięziony. Może… Czy moglibyśmy mu jakoś pomóc?

– Nie sądzę, żeby potrzebował naszej pomocy. – Staruszek wy-dmuchuje dym nosem. – I nie jest duchem, to pewne.

Page 30: Wigilijne psy i inne opowieści

30

Bartek gramoli się na Stefana. Ten podnosi go, całuje w czoło, ale nie odrywa wzroku od staruszka.

– Ten człowiek, którego widzieliśmy w odbiciu… – zaczyna sta-ruszek – cóż, dziś nic nie zabrzmi za dziwnie, prawda? Otóż myślę, panowie, że ten człowiek jest naszym pociągiem.

Rewizor Płatek stoi na peronie w Trzebini. Wiatr rozdyma mu marynarkę, ale na czole rewizora błyszczą krople potu. Wargi ma wilgotne i drżące, ociera je ręką. Drepcze w miejscu, zatacza małe kółka, wreszcie siada z teczką między kolanami. Z kieszeni wyjmuje chusteczkę, chce przetrzeć rozpaloną twarz i orientuje się, że pot przemieszał się ze łzami. Nagle świat wstrzymuje oddech. Nie sły-chać już wiatru, ptaków ani ludzi.

Komunikat z głośnika o nadjeżdżającym pociągu osobowym urywa się w pół słowa. Rewizor Płatek przeciera oczy i widzi, że go-łąb znieruchomiał w locie i wisi wysoko, jakby na sznurku, otoczony równie nieruchomym śniegiem.

Na drugim peronie zamarli ludzie. Facet przy kiosku zastygł z ręką wyciągniętą po paczkę czerwonych marlboro. Rewizor Płatek z niedowierzaniem zaciska i rozczapierza palce.

Oto ma czas darowany, kawałek tortu wykrojony przez Boga złotym nożem. Czas, w którym dopełniają się decyzje. Rewizor Pła-tek odchyla się na oparcie, prostuje ramiona. Co dalej? Co powinien ze sobą zrobić? Do rewizora Płatka dociera straszliwa prawda, że lepiej już nigdy nie będzie. Ma czterdzieści pięć lat, za sobą rozwód. Ma też córeczkę, o której wie tyle, że w tym roku idzie do gimna-zjum i chyba ma bardzo jasne włosy. Rewizor Płatek nie znajdzie już nowej kobiety i stetryczeje w samotności.

A gdyby rzucić się na tory? Przecież dalej będzie tylko gorzej. Rewizor Płatek jednak boi się śmierci. Co jeśli pociąg będzie jechał zbyt wolno i zamiast do piachu pośle Płatka na wózek inwalidzki?

Page 31: Wigilijne psy i inne opowieści

31

Albo gorzej – przemieni w roślinę? Nie wolno tak myśleć. To czas darowany, czas nadziei.

Rewizor Płatek wie, co powinien zrobić. Przeprowadzi kontrolę najlepiej, jak umie, wróci do domu i upije się porządnie, tak na do-bry początek. Od jutra wielką gumką myszką zacznie wymazywać przeszłość. Sprzeda mieszkanie, wyjmie oszczędności, kupi stary samochód i pojedzie, gdzie go oczy poniosą. Pojedzie na południe, tam, gdzie zawsze jest ciepło. Może zacznie pracować na plantacji winorośli? Może kogoś pozna? Głosy wkoło umilkną… Tak, rewi-zor Płatek pojmuje, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Ale naj-pierw praca. Ostatni dzień.

Rewizor Płatek podnosi się z ławki i świat rusza razem z nim. Gołąb mknie nad peronem w śnieżnej zawierusze, facet odbiera paczkę marlboro, rozrywa celofan i wpycha papierosa do ust. Lu-dzie krążą na drugim peronie. Rewizor Płatek rozpina marynarkę, zaciska palce na teczce, drugą ręką strzepuje z siebie śnieg.

Kibel ze zgrzytem wtacza się na peron, staje, otwierają się drzwi. Rewizor Płatek patrzy w okna, widzi staruszka i Stefana, wzrusza ramionami, przyspiesza kroku. Wsiada do pierwszego wagonu, w przejściu zderza się z kierpociem. Kierpoć obdarza go zdumio-nym spojrzeniem, podają sobie ręce. Rewizor Płatek idzie do maszy-nisty, a kierpoć sunie za nim, bo w oczach rewizora Płatka dostrzegł coś niepokojącego.

Józef spogląda przez ramię, widzi rewizora. Uśmiecha się do nie-go, ale gdy rewizor Płatek odwraca wzrok, Józef i kierpoć wymienia-ją porozumiewawcze spojrzenia.

– Nie jest ci zimno? – pyta Józef rewizora Płatka. Rewizor Płatek nie odpowiada. Siada w rogu i kładzie sobie tecz-

kę na kolanach. Kierpoć idzie na peron zobaczyć, czy ktoś wsia-da. Józef nie podejmuje prób rozmowy i patrzy przed siebie. Re-wizor Płatek otwiera walizkę, chce wyjąć bloczki i przypiąć sobie

Page 32: Wigilijne psy i inne opowieści

identyfikator. Zagląda do środka, zaskoczony i zdumiony. Odrucho-wo zamyka walizkę, by zaraz otworzyć ją ponownie.

Pamięta, że brał wszystkie potrzebne papiery. Gdyby się skupił, przypomniałby sobie, skąd co zabierał. Może teczki zostały podmie-nione? Nie, przecież nie wypuszczał jej z rąk, zresztą to jego tecz-ka, poznaje naddarty grzbiet i zadrapanie na rogu. Przełyka cierpką ślinę, podnosi głowę i stwierdza, że nie wzbudził niczyjego zain-teresowania. W teczce zamiast papierów leży długi nóż kuchenny. Rewizor Płatek ostrożnie dotyka zimnej stali i wodzi palcem po ostrzu. Sprawia mu to przyjemność.

Page 33: Wigilijne psy i inne opowieści

Koniec fragmentu

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl