Wiara

12
Wiara Marcin Iwaniec www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

description

Kolejne opowiadanie o łowcy nagród, Xue

Transcript of Wiara

Page 1: Wiara

WiaraMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Page 2: Wiara

Krew zebrała mi się w ustach. Z trudem dźwignąłem się z ziemi, słaniając się na nogach. Splunąłem w bok i podniosłem wzrok. On tam dalej stał... nieruchomo, niczym sama śmierć, czekająca, aż z jej ofiary w końcu uleci życie. Odgłosy walki znowu rozbrzmiały mi w uszach, kiedy napastnicy powoli zaczęli wlewać się do miasta, przez właśnie zniszczoną bramę. Słychać krzyki... nie wiem czyje. Ale one mogły ustać. Wszystko mogło się skończyć. Wściekłość rosła we mnie w każdej chwili. „Wiara jest dla głupców”. Tak właśnie powiedział... powiedział to zimno, poważnie, wyrachowanie. Wściekłość... Nie... Już furia chciała eksplodować we mnie. „Wiara jest dla głupców”... „WIARA JEST DLA GŁUPCÓW!”– WIARA JEST DLA GŁUPCÓW!?

Zacząłem powoli, krok po kroku zbliżać się do niego.– Też tak myślałem! CAŁE MOJE ŻYCIE! Wszyscy mnie zdradzali, nikt nigdy nie chciał mi

pomóc! Nie wierzyłem w miłość, nie wierzyłem w przyjaźń... !Krok za krokiem zbliżałem się do niego. Krok za krokiem czułem, że dusza ze mnie ulatuje,

jakbym podchodził do samej śmierci.– Owszem, wiara jest dla głupców! Ale ciągle są osoby, w które chce wierzyć! Ciągle są uczucia,

myśli, które sprawiają mi radość! Mimo że myślałem, że w nic nie wierzę... Właśnie ty otworzyłeś mi oczy... Ja chciałem wierzyć! Chciałem wierzyć w innych! Żeby oni, mogli uwierzyć we mnie...

W końcu dotarłem do mojego miecza. Podniosłem go i spojrzałem prosto w oczy mojej śmierci.– Jeżeli mam być głupcem, to chce być w końcu szczęśliwym głupcem! I BĘDĘ ZA TO

WALCZYŁ! ZA WIARĘ W INNYCH!Wiem, że moja walka, którą jest życie, tu się kończy. Wiem, że tutaj umrę. Ale to ostanie

minuty mojego życia, są warte więcej niż wszystko to, co przeżyłem do tej pory. I mam zamiar zrobić wszystko, żeby inni, tych których kocham i cenię, mogli mieć okazję jeszcze otworzyć oczy... W każdym tego zdania znaczeniu. JEŻELI MAM ZGINĄĆ, POCIĄGNĘ TEGO SUKINSYNA ZE SOBĄ!

***

Kilka godzin wcześniej

Legenda głosi, iż lata temu, potężny czarnoksiężnik imieniem Sarkofes, przy pomocy swoich ognistych golemów, spróbował przejąć władzę nad ogromną puszczą elfów, położonąw centrum Faerun'u, ponad sto sześćdziesiąt kilometrów od wybrzeża Morza Upadłych Gwiazd. Podobno w przeszłości, dzieci lasu, elfy, wyrządziły ogromną krzywdę magowi i to było powodem ataku chodź nikt nie zna szczegółów. W pergaminach zapisane zostało, iż był to naprawdę piękny las, jednak po walce puszcza spłonęła, a Sarkofes zginął od strzały młodego elfiego wojownika, Montivera. Lecz to tylko legenda. Fakty głoszą, że pożar lasu istotnie miał miejsce, lecz wywołany został przez potężną burzę z piorunami. Nawet deszcz nie był w stanie ugasić piekła, które się rozpętało. Ogień palił się, dopóki nie strawił całego lasu. Puszcza nie była w stanie się już odrodzić, dlatego miejsce to zwane jest Szarymi Wzgórzami, a to za sprawą wszechobecnego popiołu i spalonych drzew, które tam zalegają.

Pewnego dnia, w zazwyczaj cichych Szarych wzgórzach, rozległ się desperacki krzyk:– Błagam! Okaż litość! – Mężczyzna złożył dłonie jak do modlitwy.

Xue nie zawahał się. Z obrotu uderzył mężczyznę swoim adamantytowym mieczem. Głowa biedaka wzbiła się w powietrze, zostawiając za sobą krwawy ślad i upadła metr dalej, na błotnistą ziemię.– Litość... litość... Przykro mi. Nie znam słowa – odrzekł Xue podchodząc do głowy.

Wziął ją za włosy i wrzucił do płóciennego worka. Już czuł te złocisze, które dostanie za głowę bandyty. Wytarł swój miecz o skórzaną zbroję martwego przestępcy i ruszył do swojego

~2~

Page 3: Wiara

wierzchowca. Kiedy Xue spostrzegł wzrok siwka, miał wrażenie, że za chwilę spali on go na popiół.– No co? – zapytał Xue wzruszając ramionami, przyczepiając równocześnie worek do siodła. –

Taka moja praca. Nikt ci nie kazał podróżować ze mną.Koń charknął cicho i nie czekając na swojego jeźdźca, ruszył kłusem przed siebie. Xue

rzucił się za nim wołając:– Ej, ej! Ale zostaw głowę!

Po kilku metrach koń zatrzymał się i popatrzył się na Xue złośliwym wzrokiem. Łowca głów wyczuł żart ze strony siwka.– Ha, ha, ha. Śmieszne. Dobra jedziemy. Musimy przed zmierzchem dostać się do Tendery.

Mężczyzna wsiadł na konia i szybkim stępem ruszył na północ, zostawiając za sobą ślady kopyt w popiele.

***

Czas mijał wolno. Sceneria spalonego lasu praktycznie nie różniła się od siebie przez znaczną część drogi. Xue drzemał siedząc na koniu, kiedy nagle z lekkiego snu wybudziło go ciche rżenie siwka. Mężczyzna odruchowo złapał za rękojeść swego miecza, lecz kiedy zobaczył pola pszenicy na horyzoncie, uspokoił się.

Szare Wzgórza przyciągnęły wielu rolników, ze względu na swą żyzną ziemię. Powstało na nich kilka niewielkich miast, w okół których można było znaleźć spore połacie pół uprawnych. Widok rosnącego zboża towarzyszył podróżnikowi jeszcze godzinę, zanim w końcu dotarł do bram miasta. Tendera było najbardziej ufortyfikowana, spośród wszystkich sześciu miast, znajdujących się na Wzgórzach. Dało się to poznać już na samym początku, kiedy to przekraczając mury, łowcę głów zatrzymało kilku strażników,– Przybyszu! Kimżeż jesteś? – zapytał jeden z nich.

Tak jak reszta strażników, ubrany był w pełną zbroję płytową, lecz jego naramienniki połyskiwały złotym kolorem. To jakiś oficer... pomyślał Xue.– Przybyłem do Kapitana – odpowiedział Xue zimnym tonem. – Gdzie go znajdę?

Oczywiście skałmał.– Pytałem o imię... Jeszcze grzecznie – zagroził oficer równie zimnym tonem.

Jego stalowe oczy spojrzały prosto w źrenice Xue. Łowca jednak oparł się charyzmie strażnika i dzięki nabytej arogancji nie odwrócił wzroku, lecz uśmiechnął się wyzywająco. Siwek przestąpił nerwowo z nogi na nogę.– A ja pytałem o Kapitana... Jeszcze grzecznie. – warknął łowca głów.

Strażnicy jakby tylko na to czekali. – Grozisz mi kmiocie?! – krzyknął oficer dobywając broni. Xue również sięgnął po swoje miecze,

przygotowując się równocześnie do szybkiego zeskoku z konia. – Brać g... Nagły krzyk przerwał całą scenę. Chwilę później właściciel wrzasku rozkwasił się za

strażnikami, po upadku z dość dużej wysokości. Jego ciężka zbroja wcale mu nie pomogła. Scenaw oczach Xue wyglądała tak groteskowo, że ten wybuchł nagłym śmiechem. Strażnicy szybko podbiegli do ciała, które okazało się być ich towarzyszem. Z góry murów dobiegły krzyki. Chwilę później krata zaczęła się szybko opuszczać. Zauważając to, Xue przestał się śmiać i kopnął piętami konia, chcąc uniknąć zmiażdżenia. Koń pobiegł kilka metrów do przodu, niemalże taranując jednego ze strażników. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jakiś jaszczurowaty humanoid biegnący w stronę kraty. Wydawałoby się, że już nie zdąży przebiec, lecz ten rzucił się przed siebie i w ostatniej chwili przeturlał się pod kratą. Żelazo uderzyło w ziemię z hukiem. Jaszczur wstał błyskawicznie i zaczął biec jak opętany. Xue wyłapał spośród krzyków rozkazy strzelania. Kilka bełtów poleciało w stronę nieznajomego, lecz wszystkie chybiły. Łowca rozglądnął się dookoła siebie. Wszyscy byli zajęci uciekinierem. Jak gdyby nigdy nic, Xue ruszył przed siebie. Nikt nie zauważył jego zniknięcia. Pokiwał głową z niedowierzaniem. Przemierzając na koniu uliczki

~3~

Page 4: Wiara

miasteczka, mężczyzna znowu szczerze się roześmiał. ***

Tendera jest spokojnym miasteczkiem. Kocham to miasto i nie wyobrażam sobie żyć gdzie indziej. Te jej brukowane uliczki, te proste kamienne budowle... Ten klimat. Nawet nasza straż, która jest trochę zbyt brutalna i głupia, swoim wizerunkiem tworzy unikalny element niepowtarzalnej atmosfery naszego miasta.

Znam również każdego mieszkańca. Muszę dodać, że jestem dość szanowany w Tenderze. Nawet strażnicy traktują mnie jak dobrego znajomego. Lecz tego popołudnia, kiedy to powoli zmierzałem ku miejscu w którym zwykłem trenować, zobaczyłem nową twarz. Nieznajomy, przemierzający konno ulice naszego miasta. Jego wzrok... Te oczy aż promieniowały czymśw rodzaju pogardy dla życia swojego i innych. Znacznie wyróżniał się od mieszkańców Tendery. Choćby samym wyglądem i ubiorem. Zmierzwione, kruczoczarne włosy młodego nieznajomego opadały chaotycznie na jego twarz, zasłaniając mu jedno oko. Na plecach mężczyzny zwisała ciężka peleryna, z wierzchu czarna a wewnątrz czerwona. Nie dało się również nie zauważyć tych dwóch rękojeści mieczy, wystających spod siodła.

Nagle nasze spojrzenia spotkały się. Stalowy wzrok zdawał się przewiercać mnie na wylot. Zdążyłem jeszcze zauważyć arogancki uśmieszek na twarzy mężczyzny, zanim się minęliśmy.

Zapamiętałem go. Przeczuwałem, że nasze drogi się jeszcze zejdą. ***

„Pod Wesołym Kaczorkiem”. Tak nazywała się karczma, w której Xue miał się spotkać ze swoim klientem. Po szybkim wypytaniu jakiegoś przechodnia, ruszył na umówione spotkanie. Lecz jadąc główną ulicą stało się coś interesującego. Nie wiedząc czemu, jego uwagę przykuł pewien przechodzień. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, lecz mimo to jego twarz zdobiła długa szrama, zaczynająca się powyżej lewego łuku brwiowego i kończąca się na policzku po tej samej stronie. Przy pasie zwisał mu miecz półtoraręczny, lecz nie niósł on na sobie żadnej zbroi. Jedynymi elementami ochronnymi jakie miał to srebrne, szpiczaste, bogato zdobione naramienniki oraz z tego samego kompletu karwasze. Ten chłopiec wyróżniał się od tutejszych, pozbawionych chęci życia mieszkańców. Lecz było coś w nim jeszcze, coś co wywołało gęsią skórkę u Xue. Łowca był zainteresowany postacią. Spojrzał prosto w oczy nieznajomego, próbując jakby wejrzeć wgłąb duszy młodzieńca. Ten jednak nie dał po sobie nic pokazać. Na twarzy Xue pojawił się nikły uśmieszek. Po tym się minęli.

W momencie, kiedy podróżnik zobaczył szyld poszukiwanej karczmy, niemalże natychmiast zapomniał o dziwnym spotkaniu. Już nie mógł się doczekać, aż znajdzie swojego klienta i otrzyma należytą zapłatę za swój trud. Pokierował konia do barierki znajdującej przy niewielkim koryciez wodą, zaraz obok karczmy i po zejściu z siwka, przywiązał do niej swego wierzchowca. Przy korycie stały jeszcze dwa inne konie.– Ja za jakiś czas wrócę – rzekł Xue do swego zwierzęcia i dodał, patrząc niepewnie na

wierzchowca stojącego obok. – Baw się dobrze, ale nie rozwal czegoś lub kogoś.Mówiąc to wyciągnął swe dwa miecze i przypiął je do pasa. Po tym odpiął jeszcze z siodła

worek z „dowodem” i pewnym krokiem wszedł do karczmy. Widok który zastał mężczyzna, trochę go zaskoczył. Stoły i krzesła stały przesunięte

w nieładzie pod ścianą, natomiast zamiast nich, w centrum pomieszczenia znajdywało się kilku strażników, otaczających jakiegoś zmaltretowanego biedaka, przywiązanego do krzesła. Widok niemalże od razu zasłonił mu głaz... A przynajmniej takie Xue odniósł wrażenie, gdy stanął przed nim ogromny mężczyzna. – Wypad stąd, albo obiję ci tą śliczną mordkę! – zagroził olbrzym grubym, tępym głosem.

Łowca zignorował go i wychylił głowę, szukając twarzy swojego klienta. Olbrzym wpadłw szał, kiedy został zlekceważony i wyciągnął rękę, aby chwycić marnego człowieczka za twarz

~4~

Page 5: Wiara

i zgnieść mu głowę. Jednak w momencie kiedy dotknął przybysza, ten błyskawicznie odepchnął łapę mięśniaka lewą ręką, kopiąc go równocześnie w kolano i wyciągając miecz prawą ręką. Zanim ktokolwiek zdołał zorientować się co się stało, olbrzym klęczał przed Xue, a ten trzymał mecz przytknięty czubkiem ostrza do czoła nieszczęsnego półgłówka. W miejscu zetknięcia miecza ze skórą olbrzyma, wystąpiła czerwona kropla krwi.– Xue, Xue! Nie zabijaj go! – krzyknął jeden ze strażników. – Wiesz jak ciężko znaleźć tak

tępego osiłka?– Kopnas? – zapytał ze zdziwieniem łowca. – Jeszcze żyjesz?

Xue momentalnie rozpoznał mówiącego no do niego człowieka. Kopnas był banitą, którego łowca dawno temu miał okazję ścigać. Uganiał się za nim przez pół Faerun'u, zanim w końcu dopadł Kopnasa w jakiejś zapyziałej jaskini. Mimo, że nagroda za niego była marna, przestępcę trzeba było dostarczyć w określone miejsce i na dodatek musiał być on żywy, Xue podjął się zlecenia, gdyż ten miał czelność go okraść. Kiedy Xue odtransportowując banitę do umówionego miasta, nabrał czegoś w rodzaju sympatii do Kopnasa, głównie za jego styl bycia.

Xue ruszył w stronę znajomego, zapominając o swojej ofierze. Po drodze schował swój kordzik do pochwy. – Jasne, że żyje. Mnie nie da się tak łatwo wykończyć – odrzekł mężczyzna uśmiechając się

Kopnas wyciągnął przed siebie rękę, lecz Xue nie odwzajemnił uścisku. Zamiast tego przeszedł od razu do rzeczy.– Szukam niskiego, chuderlawego człowieczka z rudymi włosami. Powinien tu być, zanim

urządziliście sobie w tym miejscu przesłuchanie.– Chodzi ci o niego? – Kopnas wskazał kciukiem na przesłuchiwanego za nim mężczyznę.

Xue przyjrzał się dokładniej biedakowi i stwierdził spokojnie:– Taa. Mam poczekać aż skończycie, czy mogę załatwić swoją sprawę?

Kopnas podszedł bliżej do Xue i rzekł cichszym tonem.– Widzisz, Xue, ciebie teoretycznie nie powinno tu być. Zagrażasz mojej pozycji i swojemu

zdrowiu...– To załatwię to szybo – przerwał mu łowca i poszedł po worek, który upuścił w trakcie krótkiej

walki.Następnie, nie zwracając uwagi na nieme protesty Kopnasa, ruszył do torturowanego

biedaka. Jego twarz była obita i cała zakrwawiona, a oczy na wpół przytomne, lecz mimo to Xue wyciągnął głowę z worka, przystawił blisko twarzy „klienta” i zadał krótkie pytanie:– Gdzie moja forsa?

Mężczyzna tylko co jęknął niezrozumiale. Nagle jeden ze strażników wskazał na trzymaną przez Xue głowę i wykrzyknął:– Hej to przecież Ignacy! Skurwysyn zajebał Ignasia!

Kopnas wyciągnął swój miecz i w pierwszym odruchu chciał dźgnąć nim Xue, lecz kiedy ten spojrzał na niego z wyższością, mężczyzna opanował się, wzdychając głęboko i ostatecznie przebił torturowanego osobnika. Mężczyzna krzyknął głośno i wyzionął ducha. Xue patrzył na to nie dowierzając. – Wisisz mi sto złociszy, stary! Myślisz, że co?! Zlecenia za darmo robię? Jego dług spadł na

ciebie!– Uspokój się Xue – Kopnas próbował załagodzić gniew Xue. Wiedział, że jest on zdolny do

wszystkiego. – Ja nic ci nie mogę pomóc tej sprawie, ale porozmawiaj z moim szefem...Xue zaczął zbliżać się do Kopnasa z wyciągniętym mieczem.

– Ale mogę ci załatwić widzenie!Żaden z osiłków Kopnasa nawet nie drgnął. Xue zatrzymał się centymetr od „przyjaciela”

i rzekł zimno:– Prowadź.

~5~

Page 6: Wiara

Bandyta przełknął głośno ślinę po czym polecił: – Chodź za mną.

Mężczyzna ruszył w kierunku zaplecza karczmy, zerkając co chwilę za swoim ramieniem. Mimo wszystko obawiał się szybkiego pchnięcia w plecy. I miał rację, gdyż idący za nim Xuez bronią w ręku, był wściekły. Łowca liczył na to, że dzisiejszy wieczór spędzi spokojnie sącząc kilka dobrych piw. Czuł jednak, że będzie musiał obejść się smakiem.

Kopnas przeszedł przez ladę i otworzył drzwi. Razem z kilkoma towarzyszami przewodnika, weszli na zaplecze.

Znaleźli się w zakurzonym, wąskim pomieszczeniu, które w większości zajęte było przez kilka dużych beczek. W rogu wisiały dwa wielkie, ususzone udźce, a obok nich stały skrzyniez rożnymi produktami spożywczymi. Xue myślał, że to już wszystko co znajduje się w tym pokoju, lecz dostrzegł swoją pomyłkę, kiedy Kopnas otwarł znajdującą się w rogu klapę. Ujawniły im się schody prowadzące wgłąb ziemi. Co kilka metrów na ścianie wisiała paląca się pochodnia, oświetlająca obskurne przejście. Gdzieniegdzie zwisała pajęczyna, gdzieś piszcząc przebiegł szczur. W końcu dotarli do kolejnych drzwi. Metalowa płyta otwarła się ze zgrzytem i Xue ujrzał jaskinię, pełną różnych skrzyń, przedmiotów i ludzi. – Chodź za mną Xue – przypomniał mu Kopnas. – Niczego nie dotykaj, na nic się nie przyglądaj,

nie zadawaj pytań.Akurat przechodzili obok stołu na którym leżały różne kosztowności. Xue, w ogóle nie

starając się zachować dyskrecji, wsadził do swojej kieszenie przechwycony, złoty naszyjnik. Kopnas dostrzegł to, lecz tylko westchnął. W końcu przeszli przez magazyn i dotarli do osobnego, niewielkiego, otwartego pomieszczenia, wydrążonego przez naturę. Znajdowało się w nim kilku ludzi, pochylonych nad stołem. – Szefie. Złapałem tego, o którym ci mówiłem – rzekł szybko Kopnas, odsuwając się od Xue

najdalej najdalej jak się da.Xue już chciał się rzucić na Kopnasa, żeby wbić mu miecz prosto w głowę, lecz jeden

z bandytów pochylonych nad stołem, długowłosy blondyn, rzekł bez specjalnego przejęcia:– Nie radzę. Celuje w ciebie teraz pięciu kuszników. Czterech nigdy nie chybia – i dodał

podnosząc głowę. – Piąty się uczy.– Kopnas, zabije cię przy pierwszej okazji – powiedział szybko Xue w kierunku zdrajcy, po czym

zwrócił się do bandyty z blond włosami. – Twój człowiek winien mi jest pieniądze. – Myślę, że masz teraz inne problemy na głowie, Xue – zauważył. – Nazywam się Stefan i jestem

hersztem gildii o dźwięcznej nazwie Pezetpen.– Brzmi dość korupcyjnie – skomentował Xue.

Herszt go zignorował i kontynuował:– Wyjść! – rozkazał.

Wszyscy bez zastanowienie opuścili pomieszczenie. Zostali jedynie herszt i Xue. – Do rzeczy – ponaglał łowca.– Jak sobie życzysz. Wiem, że zastraszanie na ciebie nie działa. Więc oferuje ci pewną sumę

pieniężną, w zamian za drobnostkę. Herszt usiadł na jedynym krześle za stołem, po czy, wbił w jego powierzchnię

błyskawicznie dobyty nóż. – Chce żebyś się kogoś pozbył. Jeszcze dzisiaj.

Xue wiedział, że to propozycja bez wyjścia. Nawet czuł mrowienie na swoich plecach spowodowane wycelowanymi w niego kuszami. Ale herszt podjął dobrą taktykę. Gdyby nie zaproponował nagrody pieniężnej, łowca udałby, że zgodzi się na zrobienie zadania i by się ulotnił. Złocisze go jednak zbytnio kuszą. Znał go. To oznaczało, że go śledził. Ale niezbyt go to interesowało. Chciał wiedzieć tylko jedno.– Ile?

~6~

Page 7: Wiara

– Jeżeli wszystko pójdzie gładko, dostaniesz... dwieście złociszy.Xue nie zastanawiał się zbyt długo. Kiwnął tylko głową.

– Zanim powiem ci szczegóły. Jeżeli nas zdradzisz... znajdziemy cię...– Tak, tak! Znam tą bajkę. Do rzeczy – przerwał mu łowca.

Stefan mruknął z niezadowoleniem.– Zatem posłuchaj. W Tenderze mieszka pewien chłopiec. Jego twarz szpeci długa szrama z lewej

strony... Jest on mniej więcej tego wzr...– Wiem o kogo chodzi – przerwał mu znowu. – Zaczynasz mnie irytować tym swoim przerywaniem – powiedział groźno herszt i kontynuował.

– Znajdziesz tego chłopca i usuniesz. Przechadza się on ulicami miasta o zachodzie. W tym samym czasie strażnicy miejscy zmieniają się ze sobą, tak więc przez kilka chwil, miasto jest niechronione od wewnątrz. Wtedy będzie twoja jedyna szansa, żeby go zlikwidować. On musi zginąć zanim słońce zniknie za horyzontem.

– Kiedy dokładnie jest zmiana? – zapytał Xue, chcąc sprecyzować czas swojego ataku.– Na murach rozbrzmiewają dzwony. Dokładnie wtedy.

Łowcy nie trzeba było więcej informacji. Bez słowa odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Bez słowa również minął Kopnasa, który uważnie badał go wzrokiem. Łowca pamiętał jak wyjśćz podziemnej kryjówki. Krótką chwilę później, lekko się zdziwił, kiedy opuszczając zaplecze, spostrzegł karczmę w normalnym stanie. Nie było nawet śladu po przeprowadzanym przesłuchiwaniu. Stoły były porozkładane na środku sali, a przy kilku siedziało paru mrocznych typków, sączących powoli piwo. Karczmarz popatrzył się na niego krzywo, lecz nic nie powiedział. Xue nie zwracając na tą zmianę większej uwagi, opuścił „karczmę”, lub cokolwiek to było, zatrzaskując głośno za sobą drzwi.

Właściwie to nie miał czasu, żeby nawet odstawić swojego konia do jakiejś stajni. Słońce było już w połowie schowane za murami. Musiał szybko znaleźć chłopaka. Podszedł do swojego siwka, który leniwie patrzył na łowcę. W ciszy odwiązał konia od barierki i zwinnie wskoczył na siodło. Rozpoczął poszukiwania.

***

Dysząc, ciąłem po raz kolejny swym mieczem w manekina. Ten ostatni cios wystarczył, aby słomiana kukła upadła z szelestem na podłogę. Jestem niezwykle zadowolony z dzisiejszego treningu. Zwykle odczuwałem pewien niedosyt, lecz nie tym razem. Wsunąłem swój miecz do pochwy i spojrzałem na niebo. Słońce powoli zaczynało zachodzić. Na dzisiaj wystarczy, pomyślałem. Zniszczoną kukłę rzuciłem w kąt, pod ogrodzenie, gdyż zwykłem trenować na tyłach domu mojej przyjaciółki... Ale przyjaciółki tylko z nazwy, ponieważ nie potrafię jej zaufać, tak jak powinni ufać sobie przyjaciele... właściwie to nikomu nie potrafię zaufać, ale dzięki temu uniknąłem wielu przykrych sytuacji w życiu.

W każdym bądź razie pożegnałem się z nią taktownie i ruszyłem ulicami miasta. Uwielbiam ten lekki chłód owiewający mi twarz, charakterystyczny dla tej pory dnia oraz prawie puste ulice. Nagle w tle rozbrzmiały dzwony, sygnał dla strażników. I wtedy go zobaczyłem. Przybysz, którego widziałem jakiś czas wcześniej. Stał samotnie na środku pustej ulicy, dzierżąc w dłoniach dwa miecze. Jego wzrok wyrażał zimną złość. Dobyłem swego oręża. Spokojnie, bez pośpiechu, choć serce przyspieszyło mi znacznie. Staliśmy nieruchomi i patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Jego wzrok był taki nieznośny... przewiercał mnie na wskroś. Niespodziewanie, nieznajomy ruszył szybkim krokiem w moja stronę. Wiem, że walka... być może najważniejsza walka w moim życiu właśnie się zaczęła.

***

Zbigniew i Eustachy stali ukryci w cieniu, niedaleko strażnicy miejskiej. Byli najniższego

~7~

Page 8: Wiara

stopnia członkami gildii Pezetpen, lecz dostało się im bardzo ważne zadanie, które miało zadecydować o ich awansie. Mieli po prostu poinformować strażników z pobliskiej strażnicyo rozróbie. A gdzie? Tego mieli się dopiero dowiedzieć. Czekając więc na wiadomość, rozmawiali cicho o niedawnych wydarzeniach. – Ale ten nieznajomy, co to dzisiaj odwiedził naszą gildię to cymbał jakiś był – kontynuował

temat Zbigniew. – Ponoć uwierzył, że pięciu kuszników w niego celuje. – Haha! – zaśmiał się Eustachy. – Mamy tak wyśmienitych tych kuszników, że prędzej by trafili

naszych, niż go trafili. Ale ty mi powiedz, bo poinformowany jesteś. Co to ma się dzisiaj stać się dzisiaj? Co my w ogóle tu robimy?

– To ty nic nie wiesz?! – zawołał zdziwiony, leczy od razu powrócił do szeptu. – A idź ty matoł jesteś. Dzisiaj, wrogie Tenderze miasto, Kelryva, będzie próbowało przejąć tą wiochę. Oni wykupili nasze usługi, w zamian za niezłą górę złota. Ogólnie zadaniem gildii jest zrobić okazję do ataku z zaskoczenia. My natomiast... My czyli ja i ty, mamy odciągnąć uwagę strażników. To jest jakiś grubszy plan, nie wiele wiem. Podobno szef wkręcił tego przybysza, co to u nas był i za psie pieniądze zlecił mu zabicie tego chłopaczka ze szramą na twarzy... Jak mu było?

– Ceplter, Cilpter... Nie pamiętam – poddał się Eustachy. – Ale wiem o kogo ci chodzi. – A idź ty... Ty jakbyś coś wiedział, to by święto było. No ale to już na pewno wiesz, że on

strasznym utrapieniem dla naszej działalności jest. Nie jednego naszego chłopa zatłukł, albo strażnikom wydał. Szef kazał się go pozbyć, ale ponoć nawet skrytobójcy nie dawali mu rady. To jakich chędożony paranoik, który w każdym zdrajcę widzi.

– No ale to go uratowało...– Zgadza się... Ale pewnie by w końcu popełnił jakiś błąd. Lecz czasu brak. Ten chłopaczek jest

w stanie zagrozić całemu przedsewz... przedwięsięc... akcji przejęcia miasta. W sumie to można by zbrojnie, kupą na niego pójść, ale straty by spore były wśród naszych. Bo co jak co, ale strażnicy to wszędzie się szwendają. Taką akcję by na pewno zauważyli. Kliku by z nas pewnie złapali, kilku zabili. I taki plan byśmy pewnie teraz wykonywali, gdyby nie ten nieznajomy. Mam znajomego w Obserwatorach. Mówił mi, że koleś jest niesamowity. I ma szanse w starciu z tym ze szramą.

Eustachy chciał coś powiedzieć, lecz przeszkodziła mu strzałą, wbijająca się obok jego głowy w budynek. Zbigniew bez zastanowienia wyrwał strzałę i ściągnął z niej niewielki liścik. – Dobra idziemy. Biegniemy do strażnicy. Udawaj zdyszanego. Ja będę mówił, bo ty coś pewnie

spierdolisz.Eustachy kiwną tylko głową. Był przyzwyczajony już do znoszenia obelg swojego partnera.

Oboje rzucili się biegiem w stronę strażnicy...***

Xue ruszył szybkim krokiem w stronę swojego przeciwnika. Nie czuł skrupułów. Chciał to po prostu zakończyć jak najszybciej.

Kiedy był dostatecznie blisko, bez zastanowienia jako pierwszy zaatakował z silnego, lecz krótkiego zamachu swoim kordzikiem. Przeciwnik sprawnie zablokował swoim mieczem uderzenie, lecz nie mógł odbić ataku drugiego miecza Xue. Łowca będąc pewien szybkiego zwycięstwa, pchnął adamantytowym mieczem swojego wroga, lecz ten, robiąc równocześnie unik, wykorzystał długość swojego półtoraręcznego ostrza i uderzył ze szczękiem w nadciągający adamantytowy miecz od góry, wytrącając Xue z równowagi. Młodzik od razu, wykorzystując pęd swojego ostrza, uderzył z piruetu. Łowca był jednak doświadczonym wojownikiem i jak tylko stracił równowagę, skoczył daleko przed siebie, o milimetry unikając ostrza przeciwnika.

Xue odwrócił się powoli, uśmiechając się złowieszczo:– Świetnie. Nie jesteś tak słaby jak sądziłem.

Przeciwnik nic nie odpowiedział. Jego ruchy są lekkie i finezyjne. Ma coś z elfa. Pomyślał

~8~

Page 9: Wiara

Xue. Łowca znów ruszył do ataku, lecz nie wiadomo skąd, ze wszystkich uliczek wypadli zbrojni żołnierze, straż miejska.– Co do cholery? – zapytał cicho Xue, rozglądając się szybko. – Rzuć broń! – krzyknął do łowcy jeden z żołnierzy.

Herszt gildii go oszukał, to nie podlegało wątpliwości. Xue zaczął rozważać możliwość ucieczki, kiedy nagle z murów rozbrzmiały dźwięki rogów. Żołnierze zaczęli się rozglądać, wymieniając zaniepokojone spojrzenia. – Pod wschodnią bramą! – usłyszeli donośny głos dobiegający gdzieś z daleka.

Zbrojni już o nim zapomnieli. Xue w jednej sekundzie zerwał się i przebiegł między dwoma zaskoczonymi strażnikami. Nie oglądając się za siebie kontynuował bieg, rozmyślając jakie zmyślne tortury wykona na herszcie.

***

Żołnierze nas otoczyli. Nie spodziewałem się takiego zdarzenia. Ktoś widocznie musiał zauważyć naszą walkę i donieść o tym straż. Rozluźniłem się nieco, gdyż wiedziałem, że to już koniec. Nie mogłem jednak przewidzieć tego co się stało. Z murów rozległ się donośny głos rogu Tenderkiego. Grano z niego tylko wtedy, gdy miasto było atakowane. Nagle wszystko dla mnie stało się jasne. Obecność nieznajomego oraz jego próba zabicia mnie bez wątpienia była powiązana z Łukiem Montivera. Nieznajomy chciał zdobyć tą potężną broń, wykorzystując zamieszanie spowodowane oblężeniem. Ale nie ze mną takie numery!

Mój wróg nagle zerwał się, korzystając z zdezorientowania strażników. Zanim zdążyłem pomyśleć, moje nogi już pracowały, a zimny wiatr owiewał włosy. Nie mogę pozwolić mu, żeby zdobył Łuk! Musze go obezwładnić, w najgorszym wypadku... zabić.

Nieznajomy jest szybki, ale chyba nie zdaje sobie sprawy z mojego pościgu. Doganiam go! Już prawie mogę sięgnąć go mieczem, już tak niewiele mi brakuje!

Nagle przeciwnik zahamował niespodziewanie, wysuwając jedną nogę do przodu, a na druga przenosząc ciężar ciała. Jego peleryna go oplotła, lecz to nie przeszkadzało mu wyprowadzić potężny cios, tnąc swymi mieczami niczym nożycami. Nasze klingi zderzyły się, lecz wróg nie oderwał swych mieczy, ale parł dalej. Był silny, jego wściekłość promieniowała ręcz z jego mrocznych oczu, dodając mu zapewne niezwykłej siły. Zaparłem się z całą mocą jaką posiadam, lecz i tak napierający oręż tego demona sprawiał, że moje własne ostrze zbliżało się ku mej twarzy.– Nie jesteś już... – wysapał i z nagłym przypływem nadludzkiej siły odepchnął mnie wrzeszcząc

– ... moim celem!Patrzył się przez chwilę swoim straszny wzrokiem na mnie. Ponownie ledwo mu się

oparłem, lecz nieznajomy już się odwrócił, ruszając ponownie biegiem przed siebie. O nie! Nie zdobędziesz Łuku! Pomyślałem i krzyknąłem za nim:– Uciekasz tchórzu?!

Zatrzymał się nagle i stał tak nieruchomo przez chwilę. Przez ten moment spokoju zdążyłem usłyszeć dźwięki bitwy, prowadzonej całkiem nie daleko. – Tchórz?

Zapytał dalej nie odwracając wzroku. Chyba zadziałało. Nieznajomy powoli odwrócił do mnie głowę. Jego kruczoczarne włosy powiewały lekko, ukazując raz po raz jego oko. Tym razem strach zmroził mą krew. Odwrócił się do mnie przodem, ujawniając resztę twarzy. – Nigdy nie widziałem kogoś bardziej martwego od ciebie.

Rzekł to z tak dziką wściekłością, że sam nie miałem co do tego wątpliwości. Zdaje się, że popełniłem błąd obrażając go. Mój przeciwnik, sztywnymi ze złości ruchami, powoli zbliża się do mnie. Ten jego wzrok... uosobienie wszelkiego zła i cierpienia tego świata. Chcę uciec od tego wzroku. On mnie wręcz spala. Demon jest coraz bliżej, a ja nie mogę się ruszyć. Nie... Nie! Nie poddam się temu strachu! Nie poddam się temu demonowi. Rzucam się z wrzaskiem na przeciwnika, atakując półkolistym zamachem, od góry do dołu...

~9~

Page 10: Wiara

***

Xue był wściekły. Każdy go dzisiaj oszukał, albo obrażał. Chciał przelać krew... Chciał przelać rzekę krwi. Pozwolił dzieciakowi zaatakować pierwszy. Zasłonił się adamantytowym mieczem, trzymanym w lewej ręce. Jego przeciwnik dobrze wykorzystywał długość swojego miecza. Nie mogąc wyprowadzić bezpiecznej kontry, pozwolił na kolejny cios. Młodzik atakował raz po raz, płynie przechodząc z uderzenia do uderzenia. Zaatakował sztychem, lecz Xue nie ruszając się z miejsca, zbił kordzikiem lecący miecz. Przeciwnik nie chcąc dać chwili wytchnienia Xue, wywinął młyńca, celując w tułów swojego wroga. Łowca już trzymał miecz na wysokości swojej klatki piersiowej, gotowy do zablokowania ciosu, lecz przeciwnik niespodziewanie pociągnął miecz w dół i ciął w nogi, schylając się mocno. Xue podskoczył nad bronią, podkurczając mono nogi. Zamachnął się równocześnie długim mieczem, ale broń przeleciała nad głową wroga,a ten, nie czekając ani sekundy, zaszarżował na łowcę, uderzając w niego głową. Xue wyciągnął przed siebie kordzik, lecz nie zdążył go ustawić i broń skaleczyła tylko policzek przeciwnika. Młodzik natomiast uderzył rękojeścią w żebra Xue. Wściekłość, która przygasła podczas sadystycznej zabawy z przeciwnikiem, odrodziła się na nowo i łowca uderzył z całej siły kolanem w głowę wroga. Trafił bezbłędnie i ten przeleciał do tył, lecz utrzymał się na nogach. Chcąc zakończyć walkę, ciął szybko ogłuszonego przeciwnika w głowę, lecz ten, jakimś sposobem zdołał się zasłonić bronią. Zaskoczony Xue nie mógł wyprowadzić ataku drugą bronią, przez bólw żebrach i ustawienie ciała, więc kopnął tylko przeciwnika w klatkę piersiową. Młodzik próbował odskoczyć, lecz nie udało mu się i poleciał to tył, uderzając plecami o twardą ziemię.

Xue stał nieruchomo, przyglądając się, jak przeciwnik próbuje się podnieść. Widząc to, jego złość zelżała znacząca, będąc zastąpioną przez mieszaninę podziwu ze zdziwieniem. Przecież musiał wiedzieć, że nie wygra, myślał Xue. Czemu się nie podda? – O co ty walczysz? Co próbujesz powstrzymać? – zapytał łowca zimno.– Nie pozwolę ci... – odrzekł wojownik, podnosząc się z trudem. – Zniszczyć tego miasta.

Zniszczyć tych ludzi. Młodzik wstał na równe nogi i potrząsnął głową, jakby wybudzał się ze snu. Następnie

zbliżając się na długość swojego miecza do Xue, zamarkował dwa ciosy pod rząd, tnąc jedynie powietrze, po czym faktycznie uderzył w bok przeciwnika. Xue sprawnie zasłonił się mieczem, nie dając się zwieść udawanym atakom. Klinga półtoraka ześlizgnęła się po ostrzu i wróg od razu wyprowadził kolejny atak. Dla Xue był jednak zbyt przewidywalny i łowca sparował cios, po czym wykorzystując chwilową bezbronność przeciwnika, ciął równocześnie dwoma ostrzami w bok młodzika. Ten jednak wyczuł Xue i odskoczył w tył, o milimetry unikając ostrza. Xue, będąc pewien, że trafi, stracił na ułamek sekundy równowagę, gdyż został pociągniętym przez ciężar lecących mieczy. Wróg natychmiast wykorzystał okazję i ciął od dołu w biodro. Łowca jednak odskoczył w bok, omal się nie przewracając. Chybiony atak zachwiał młodzikiem. Obaj momentalnie odzyskali równowagę i skoczyli na siebie. Xue ciął kordzikiem w głowę, lecz przeciwnik zasłonił się, podnosząc miecz do góry. Łowca już chciał zaatakować drugim mieczem, lecz przeciwnik błyskawicznym ruchem chwycił go za nadgarstek lewej ręki. łowca nie czekając, aż wróg się wyswobodzi, uderzył szybko czołem w nos chłopca, potem drugi i w końcu trzeci raz, aż ten puścił jego dłoń. Widząc, że wojownik ciągle stoi na nogach, uderzył go rękojeścią kordzikaw głowę. Przeciwnik wywrócił się, a jego miecz wypadł mu z ręki, upadając kawałek dalej. – Przecież ci ludzie nigdy nie docenią tego co dla nich robisz – kontynuował Xue, patrząc się

z wyższością na leżącego przeciwnika – Oni nawet nie wiedzą, że walczysz dla nich.Powalony wojownik zaczął powoli się czołgać, oddalając się od Xue. Łowca go nie gonił,

chodź jak się okazało po chwili, przeciwnik nie uciekał. Chciał po prostu nabrać dystansu. Czołgając się odpowiedział na pytanie Xue.– Wierzę... Wierzę w nich...– Wiara jest dla głupców – odrzekł na to momentalnie łowca.

~10~

Page 11: Wiara

Wojownik z trudem zaczął się podnosić z ziemi. Splunął krwią w bok i spojrzał wściekłym wzrokiem na Xue. Nie zrobiło to jednak na łowcy wrażenia. – WIARA JEST DLA GŁUPCÓW!? – wrzasnął nagle z furią.

Zaczął powoli, krok po kroku zbliżać się do Xue. W tle, dźwięk ścierającego się ze sobą metalu kazał sugerować, że najeźdźcy wdarli się do środka i walka rozgorzała na dobre. – Też tak myślałem! CAŁE MOJE ŻYCIE! Wszyscy mnie zdradzali, nikt nigdy nie chciał mi

pomóc! Nie wierzyłem w miłość, nie wierzyłem w przyjaźń... !Xue przyglądał się temu wszystkiemu, chłonąc intensywnie widok. Nie często trafiało mu

się zobaczyć taką wolę walki. Nieznajomy nie skończył jeszcze swojej przemowy.– Owszem, wiara jest dla głupców! Ale ciągle są osoby, w które chce wierzyć! Ciągle są uczucia,

myśli, które sprawiają mi radość! Mimo że myślałem, że w nic nie wierzę... Właśnie ty otworzyłeś mi oczy... Ja chciałem wierzyć! Chciałem wierzyć w innych! Żeby oni, mogli uwierzyć we mnie...

Wojownik sięgnął po swój miecz, leżący po jego prawicy, kończąc swoją przemowę:– Jeżeli mam być głupcem, to chce być w końcu szczęśliwym głupcem! I BĘDĘ ZA TO

WALCZYŁ! ZA WIARĘ W INNYCH!Xue uśmiechnął się. Coś mu to przypomniało... Chyba siebie samego, jak był jeszcze młody.

Prychnął, po czym zagwizdał na palcach. Z jeden z uliczek wypadł siwy koń, pędzący w stronę łowcy. Xue złapał ręką za szyję wierzchowca i siła pędu sama wyrzuciła go na siodło.– Wywalczyłeś sobie tą swoja wiarę – szepnął cicho do siebie. – Niech ci służy.

Jego rola się skończyła, ale miał jeszcze jedną niedokończoną sprawę.***

Stefan, herszt gildii siedział na dachu dość wysokiego budynku razem z Jartesem, organizatorem wypadu na Tendere. Przyglądali się oni, jak to miasto zostaje powoli zajmowane. Światło pożogi i palonych domów rozświetlały malowniczo mrok nocy.– Stefanie – przemówił Jartesem. – Nasza umowa się prawie wypełniła. Kiedy tylko dostany Łuk

Montivera, ja dopełnię swoją część umowy i oddam ci to miasto w twoje panowanie.– Jesteś nader hojny panie – podlizywał się herszt.

Nagle ze strony schodów dobiegł dźwięk szybkich kroków. Obaj obrócili się u zobaczyli zdyszanego człowieka, trzymającego się za pierś.– Panie! – krzyknął przybysz próbując złapać oddech. – Ktoś... jakiś demon... zabija dowódców.

Morale żołnierzy... się łamie!– Co takiego?! – krzyknął Jartesem podnosząc się nagle.

Niespodziewanie posłaniec zacharczał i upadł w wystającym sztyletem w plecach, odsłaniając stojącego za nim Xue, całego skąpanego we krwi. – Ty zdrajco! – krzyknął Stefan dobywając broni.

Nic więcej nie zdążył powiedzieć, gdyż coś ugodziło go w pierś. Popatrzył się w dółi spostrzegł wystającą rękojeść miecza. Miecz wysunął mu się z dłoni i bezwładnie upadł na ziemię... równocześnie z Jartesem, któremu z głowy sterczał wbity do połowy szerokości kordzik. – Jakbyś mi oddał te sto sztuk złota, to może byś jeszcze żył – powiedział nad zwłokami Xuei splunął na trupa.

Po tych słowach wyszarpał z obu ciał swoje miecze, przywłaszczył sobie mieszki oraz biżuterię nieżywych i ulotnił się w cieniu. Nigdy potem łowcy głów nie widziano w Tenderze.

***

Walka się już kończyła. Tnę i rąbie każdego wroga, który napatoczył mi się pod miecz. Jestem wściekły. Już bym wolał, żeby nieznajomy mnie zabił, niżeli odszedł w ten sposób. Chce zatopić swą wściekłość w rzece krwi napastników. Wrogowie nie mogą nawet zadrasnąć, boją się

~11~

Page 12: Wiara

podejść. Dlaczego!? Dlaczego nie potrafiłem go pokonać, dlaczego był taki potężny. Ostatni przeciwnik padł od mojego oręża. Stoję w kałuży krwi, pomiędzy dziesiątkami ciał, dysząc ciężko. Nagle przybiegają do mnie strażnicy, również zmęczeni i cali skąpani we krwi. Patrzyli się chwilę na mnie, po czym jeden z nich krzyknął– HIP HIP, HURA! Niech żyje Cipteln. Bohater Tendery!

Zgłupiałem. Później się okazało, że ktoś zabił dowódców napastników. Ten czyn został przypisany mi.

Podejrzewałem kto był sprawcą. Od tamtej pory, moje życie się zmieniło. Zdobyłem kilku przyjaciół, którym mogłem bezgranicznie zaufać, oraz poznałem miłość mego życia... Najdziwniejsze było to, że ową miłością była ta dziewczyna, na tyłach domu której ćwiczyłem. A wszystko za sprawą mężczyzny, który próbował mnie zabić, którego nienawidziłem... i którego nienawidzę nadal.

***

Xue siedział na wzgórzu, obserwując jak Tendera powoli gaśnie po bitwie. Wyglądało na to, że obrońcy zwyciężyli. Ciekawe jak? Pomyślał dość sarkastycznie.– Ludzie są dziwni, prawda? Darowałeś mu życie, a on cię nienawidzi bardziej, niż cokolwiek na

świecie – rzekła postać siedząca obok. Siwek zarżał cicho.

– O! Wampirek – zawołał Xue nie ukrywając zaskoczenia. – Dawno cię nie widziałem. Masz coś nowego dla mnie?

– Owszem – odrzekła zakapturzona postać, kładąca obok siebie kilka tub ze zwojami w środku. – Ciebie też dawno nie widziałem. Zniknąłeś na chwilę z tego świata.

– Nie kłam. Widziałem jak pomagasz temu chłopcu... Zejinowi?– Nakryłeś mnie. Ale nie wiem jednego. Jak wróciłeś. Rzadko mi coś umyka – próbował jakoś

usprawiedliwiać się wampir. To była jego osobista porażka.– Może kiedyś ci opowiem – odrzekł Xue wracając do oglądania miasta.

Zakapturzonej postaci już nie było obok niego. Łowca sięgnął tylko po zwoje, które zostawiła mroczna postać.– Dzięki za opowieści. Twoje są najlepsze!

Xue potrafił docenić dobrą historię. Wrzucił je do juki przy siodle i sam wspiął się na siwka. Mimo nocy i ciemności, rozświetlanej jedynie przez gwiazdy, siwek i mężczyzna ruszyli w dalszą podróż.

KONIEC

~12~