(w tym 5% vat) RodziMY - e-espe.pl · RodziMY powołanych 099 04/2012 październik–grudzień...

68
RodziMY powołanych www.espe.pl 099 04/2012 październik–grudzień nakład 1200 egz. cena 7zł (w tym 5% vat) Nick Vujicic – pełnia szczęścia bez rąk i nóg Przepis na pyszną rodzinę Ks. Antoni Kieniewicz – mąż, ojciec, kapłan

Transcript of (w tym 5% vat) RodziMY - e-espe.pl · RodziMY powołanych 099 04/2012 październik–grudzień...

RodziMYpowołanych

www.espe.pl

0990 4 / 2 0 1 2październik–grudzieńnakład 1200 egz.

cena 7zł(w tym 5% vat)

Nick Vujicic – pełnia szczęścia bez rąk i nóg

Przepis na pyszną rodzinę

Ks. Antoni Kieniewicz – mąż, ojciec, kapłan

Pobudzane przez wspólnotę wychowanie, kształtujące gościnność wobec innych, obcych, imigrantów,powinno zaczynać się od rodziny. Jednak najpierw to właśnie w rodzinie budzi się intuicyjna potrzeba życia dla innych, życiapoświęconego misji i zaangażowaniu dla świata. W wielu chrześcijańskich rodzinach, które się odznaczają mocnym świadectwem człowieczeństwa i miłości i uczęszczają regularnie naniedzielną Eucharystię, zrodziły się wspaniałe powołania do służby społeczeństwu, do wolontariatu, zaangażowania politycznego,pełnienia misji w innych krajach świata.

ŚWIĘTO JAKO CZAS POŚWIĘCONY WSPÓLNOCIE, katecheza przygotowująca na VII Spotkanie Rodzin, Mediolan 2012

4

EDYT

ORIA

L

Witajcie!

„Sama do zakonu nie poszłam, to chciałam zakonnika albo księdza

wychować. Modliłam się, żeby być matką kapłana. I już wtedy, gdy nosiłam w swym łonie, oddałam go na własność Matce Bo-żej” – wspomina Marianna Popiełuszko w książce Mileny Kindziuk Matka Świętego (Znak 2012). Postawa troski o przyszłość dziecka matki Księdza Jerzego przypo-mina niestrudzoną modlitwę św. Moniki o nawrócenie zagubionego syna – później-szego wielkiego świętego – Augustyna.

Ale nie każdy święty, gdy odkrył swoje powołanie, miał tak wiel-kie wsparcie swojej rodzi-ny, jak dwaj p a n o w i e wspominani wyżej. Np. Helena Kowalska, gdy czuła mocne pra-gnienie poświęcenia się na wyłączność Bogu, poprosiła swoich rodziców o zgodę na pójście do zakonu, a ci stanowczo odmó-wili. Matka wyjaśniając swoją początkową decyzję mówiła, że późniejsza św. Siostra Faustyna była dzieckiem „najlepszym, naj-ukochańszym… takim posłusznym i pra-cowitym. Najbardziej kochającym”.

Motywy rodziców, którzy nie akcep-tują życiowych wyborów swoich dzieci

są różne. Jedno jest pewne – rodziny są przestrzenią, gdzie powołania się rodzą. To, czy matki i ojcowie, bracia i siostry, babcie i dziadkowie, ciotki, wujkowie i kuzynowie będą wspierali swoich bli-skich, zależy tylko od nich. Muszą mieć świadomość, że to przy rodzinnym sto-le, familijnym spacerze czy braterskiej zabawie dojrzewają przyszli kapłani czy małżonkowie.

Oddaję do Waszych rąk numer eSPe poświęcony rodzinie, jako miejscu od-krywania i dojrzewania do swojego

powołania. Przygoto-waliśmy dla Was kilka ludzkich hi-storii, które p o k a z u j ą olbrzymią

wartość rodziny. Wszystkie z opisywa-nych przypadków wydarzyły się napraw-dę, żaden nie jest podobny do innego. To często zaskakujące i wzruszające opowie-ści; nie brakuje w nich też bólu i cierpie-nia, ale każdy z naszych bohaterów jest przykładem wielkiego zaufania do Pana Boga. Zachwyćcie się Tym, którym oni się już zachwycili.

Przemysław radzyński

konkursNapisz, jak Ty w swojej rodzinie odkry-wasz powołanie. Najciekawsze odpowiedz nagrodzimy nowością wydawnictwa eSPe Męczennicy katoliccy ostatniego stulecia. Na odpowiedzi w formie listów lub maili czekamy do końca roku.

SPIS

TRE

ŚCI

5

Temat numeru

RODZIMY POWOŁANYCHrOdZINA A POWOłANIe

Ks. Marek dziewiecki PrZePIS NA rOdZINę

ewelina Gładysz BrAT WSPArTy PrZeZ BrATA STOI JAK MOcNe MIASTO

S. Katarzyna Murawska FMMNAJTrudNIeJSZA W rOdZINIe JeST… cOdZIeNNOść

Aldona SzałajkoPANu BOGu SIę NIe OdMAWIA

Ks. Antoni Kieniewicz

lisTy o powołaniudrOGA PrAWdZIWeGO SZcZęścIA

S. Katarzyna śledź SPPrZeSTrZeń WOlNOścI

O. Grzegorz Misiura SP

świadecTwoMOJe POWOłANIe

Andrzej Grudzień STrAcIlI JedNeGO, A OTrZyMAlI cAłą WSPólNOTę

Ks. Andrzej Wacławek SdScIeSZę SIę, że MNIe TO SPOTKAłO

Piotr Jurkowski

sylweTkaSTAń SIę cudeM – NIcK vuJIcIc

Małgorzata Janiec

powołanie w świeTle BiBlii: ODCZuWAć JAK AbRAhAMKl. Kamil Falkowski

dzień dla Jezusa: ROZPOCZĄć DObRE PRZEŻYWANIE ROKu WIARYO. robert Wawrzeniecki OMI

święTy o powołaniu: SANTA MAMMA św. Gianna beretta MollaświęTy o powołaniu: PłOMIEń DOMOWEGO OGNISKA bł. Jan Paweł II

warTo przeczyTać

6

12

15

29

30

32

35

38

43

48

52

636057

18

21

6

TEM

AT N

uM

ERu

rodzina to najważniejsze miejsce do-rastania do powołania.

Gdy w przeszłości analizie poddawa-na była rola rodziny w dorastaniu dzie-ci i młodzieży do powołania, to zwykle stawiane były dwa pytania, uznawane za kluczowe w tej kwestii. Pytanie pierwsze brzmiało: czy rodzice wychowują swoje dzieci w taki sposób, że któreś z nich bę-dzie w stanie zdecydować się na kapłań-stwo czy życie konsekrowane, jeśli za-cznie dawać znaki, że zostało obdarzone przez Boga takim właśnie powołaniem? Stawiając takie pytanie zakładano, że wy-chowanie do kapłaństwa czy życia konse-krowanego powinno przebiegać według – przynajmniej częściowo – innych kry-teriów niż przygotowanie do małżeństwa i rodziny. drugie pytanie, jakie stawiano w powyższym kontekście, brzmiało: czy – a jeśli tak to na ile – rodzice zaakceptu-ją to, że ich dorastające czy dorosłe dziec-ko zdecydowało się zostać księdzem czy osobą konsekrowaną i czy będą je wspie-rać na tej nowej drodze życia?

W obecnej sytuacji kulturowej i spo-łecznej trzeba postawić dwa inne, bar-dziej podstawowe pytania. Pytanie pierw-sze to pytanie o to, w jakich rodzinach dzieci i młodzież dorastają do powoła-nia – albo się od niego oddalają? drugie

z aktualnych pytań, to pytanie o to, na ile współcześni rodzice są świadomi tego, że dorastanie dzieci i młodzieży do powoła-nia powinno dokonywać się według tych samych kryteriów i zasad, niezależnie od tego, czy jest to powołanie do małżeństwa i rodziny, czy też powołanie do kapłań-stwa albo życia konsekrowanego? Syn, który odkrywa powołanie do kapłaństwa, powinien odznaczać się podobnymi ce-chami, jakie są potrzebne kochającemu mężowi i odpowiedzialnemu ojcu, a cór-ka, która odkrywa powołanie zakonne, powinna mieć takie same cechy, jakie charakteryzują dobrą żonę i matkę.

Zadania rodziny katolickiej

Małżonkowie, którzy zawierają sa-krament małżeństwa, uroczyście

zobowiązują się do tego, że z miłością przyjmą i po katolicku wychowają swoje potomstwo. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał katolickim rodzicom o tym, że podstawowym celem wychowania jest pomaganie dzieciom i młodzieży w do-rastaniu do powołania: „Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji

RODZINA A POWOŁANIEks. marek dziewiecki

TEM

AT N

uM

ERu

7

wieku dorastania. Pomóżcie im, by nie ulegli pokusie szukania jedynie dobroby-tu materialnego i kierujcie ich ku praw-dziwej radości, tej duchowej” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2001). Jan Paweł II podkreślał fakt, że „rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego, duch wiary w rozwiązywaniu codziennych proble-mów życia, otwartość na innych, zwłasz-cza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących, stanowią właści-we środowisko dla odkrywania Boże-go powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2002).

W oparciu o powyższe wypowiedzi Jana Pawła II można wskazać kilka pod-stawowych zadań rodziców, którzy pra-gną pomagać swoim dzieciom w świętym

realizowaniu powołania do małżeństwa i rodziny, kapłaństwa czy życia konse-krowanego. Pierwszym z tych zadań jest prowadzenie synów i córek na głębię czło-wieczeństwa, a także na głębię wartości i więzi. Oznacza to pomaganie młodym ludziom, by rozwijali się nie tylko fizycz-nie i psychicznie, ale także duchowo, mo-ralnie i społecznie. Tylko wtedy bowiem będą w stanie zrozumieć samych siebie oraz odkryją sens własnego istnienia. To przede wszystkim rodzice mają wyjaśniać swoim dzieciom tajemnicę człowieka, któ-ry nie jest jedynie ciałem, popędami czy emocjami, ale kimś podobnym do Boga. Zadaniem rodziców jest upewnianie sy-nów i córek o tym, że być człowiekiem to być kimś kochanym i zdolnym do miłości, kimś rozumnym i wolnym, a także kimś bezcennym, kto nie jest rzeczą, lecz osobą i kto nie ma granic w rozwoju.

TEM

AT N

uM

ERu

7

8

TEM

AT N

uM

ERu

Istotnym zadaniem wychowawczym rodziców jest to, by kochali swoje dzieci i by jednocześnie stawiali im mądre wy-magania. Wychowywać to kochać i wy-magać. Jeśli rodzice stawiają najbardziej nawet słuszne wymagania, ale nie okazują dzieciom miłości, to nie wychowują, lecz wprowadzają dryl wojskowy, a to spo-woduje bunt u wychowanków. Ponadto młodzi nie będą mieli wtedy siły, by się rozwijać, gdyż pragnienie rozwoju płynie z doświadczenia miłości. Gdy z kolei ro-dzice próbują okazywać swoim dzieciom miłość, ale nie stawiają im wymagań, to nie wychowują, lecz rozpieszczają. Na początku dzieci się z tego cieszą, gdyż w pierwszej fazie bycie rozpieszczanym jest przyjemne, jednak później przynosi coraz większe problemy i rozczarowania, gdyż człowiek rozpieszczony nie poradzi sobie z życiem, nie dorośnie do miłości, nie zrealizuje powołania.

Punktem wyjścia wychowania w domu rodzinnym jest wzajemna miłość rodziców. dzieci czują się kochane i bezpieczne jedy-nie wtedy, gdy widzą, że ich rodzice odno-szą się do siebie nawzajem z miłością. Bez-pośrednim sposobem okazywania miłości dzieciom jest obecność, pracowitość i czu-łość ze strony rodziców. Młodzi ludzie nie-chętnie przyjmują wymagania. Polecenia mądre, a takie są trudne do wypełnienia, mogą przyjąć jedynie od tych, którzy na-prawdę kochają. Właśnie dlatego najłatwiej wychować dzieci najbardziej kochane.

Naśladowanie Jezusa

Warunkiem chrześcijańskiego wy-chowania jest przyprowadzanie

wychowanków do chrystusa. dokonu-

je się to poprzez wprowadzanie dzieci i młodzieży we wspólną modlitwę, po-przez wyjaśnianie natury chrztu świę-tego i zobowiązań z niego płynących, a następnie poprzez pomaganie do-rastającym dzieciom, by w świadomy i owocny sposób korzystały z kolejnych sakramentów: bierzmowania, nawróce-nia i pojednania, eucharystii. Pogłębio-ne wychowanie religijne to formowanie u dzieci sumienia zgodnie z zasadami ewangelii, a także zachęcanie synów i có-rek do włączenia się w grupy formacyj-ne, takie jak ministranci, schola, dzieci Maryi, ruch światło-życie czy Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Sprawdzia-nem wychowania religijnego jest oso-bista przyjaźń dziecka czy nastolatka z chrystusem i pewność tego, że w każ-dej sytuacji warto słuchać Boga nie tylko bardziej niż ludzi, ale także bardziej niż samego siebie: niż własnego ciała, wła-snych przeżyć, własnych subiektywnych przekonań, a nawet własnych marzeń i aspiracji.

równie ważnym zadaniem rodziców jest uczenie synów i córek zasad dojrza-łej miłości, czyli zasad tej miłości, jakiej uczy nas chrystus. Jeśli jakiś młody człowiek będzie zdrowy fizycznie, wy-sportowany, inteligentny i wykształcony, ale nie będzie umiał kochać, to nie do-rośnie do żadnego powołania, gdyż nie tylko małżeństwo i rodzina, ale także ka-płaństwo i życie zakonne to powołanie do wielkiej, wiernej i ofiarnej miłości. rodzice powinni swoim dzieciom wy-jaśniać, że miłość, którą Bóg pierwszy nas pokochał i której nas uczy, to naj-bardziej szlachetny sposób odnoszenia się człowieka do człowieka. To takie

TEM

AT N

uM

ERu

9

postępowanie, które wzrusza kochaną osobę, dodaje jej sił, chroni ją w każ-dej sytuacji. Po grzechu pierworodnym miłość nie pojawia się w sposób spon-taniczny. Trzeba się na nią decydować i trzeba się jej ciągle na nowo uczyć. Za-kochanie czy fizyczny pociąg do drugiej osoby mogą pojawić się samoczynnie, ale też samoczynnie przeminą. Miłość nie przemija właśnie dlatego, że nie jest efektem przemijających popędów czy uczuć, lecz skutkiem nieodwołalnej de-cyzji. człowiek jest naprawdę wolny, a to oznacza, że może podejmować decyzje na zawsze i że potrafi na zawsze pozo-stawać im wierny. Prawdziwa miłość jest zawsze naśladowaniem miłości Jezusa,

a Jego miłość ofiarna i nieodwołalna, a jednocześnie mądra. Kto naśladuje Jezusa, ten wie, że czasem trzeba ko-chaną osobę upomnieć, zdystansować się od niej, a nawet przed nią stanow-czo się bronić. Jednak nigdy i nikogo nie wolno szantażować wycofaniem miłości.

Kochać i być świętym

Wychowanie do miłości to naj-pewniejszy sposób, by rodzice

fascynowali swoich synów i córki dora-staniem do świętości. Im bardziej święty jest dany chłopak czy dana dziewczyna, tym bardziej staje się zdolny czy zdolna

TEM

AT N

uM

ERu

9

10

TEM

AT N

uM

ERu

do tego, by realizować swoją świętość w powołaniu szczegółowym: w małżeń-stwie i rodzinie, w kapłaństwie czy życiu konsekrowanym. świętych nastolatków nie interesuje bycie „szczęśliwym” sin-glem, gdyż wiedzą, że człowiek nie może być szczęśliwy w osamotnieniu. świętość to najbardziej niezwykły sposób istnie-nia człowieka w doczesności, gdyż świę-ty to ktoś bardziej podobny do Boga niż do samego siebie. świętość, jaką ukazuje ewangelia, to najwyższa miara rozwoju, do jakiej jest powołany człowiek. świę-ty to ktoś mądry i roztropny. To ktoś nieskazitelny jak gołąb, a jednocześnie sprytny jak wąż. To ktoś, kto szlachet-nie radzi sobie z twardą rzeczywistością i każdej sytuacji wybiera drogę błogosła-wieństwa i życia.

rodzice powinni wyjaśniać, że po-wołanie do kapłaństwa – podobnie jak powołanie do małżeństwa – to powołanie do wielkiej miłości, a nie do bycia jedynie solidnym urzędnikiem. Kapłan na wzór Jezusa to ktoś, kto troszczy się o całego człowieka tu i teraz, a nie tylko o duszę człowieka po śmierci. To ktoś, kto wy-jaśnia Bożą prawdę o człowieku i jest świadkiem miłości Boga do człowieka. To ktoś, kto zachwyca człowieka darem człowieczeństwa i tą miłością, jakiej uczy nas Jezus, gdyż żadnej innej miłości nie ma. Kapłan na wzór Jezusa to szczególny obrońca i przyjaciel kobiet. To ktoś, kto chroni kobiety przed tymi mężczyznami, którzy kochać nie umieją, kto wychowuje takich mężczyzn, którzy potrafią kochać, kto chroni kobiety przed ich własną sła-bością i kto pomaga kobietom dorastać do ich kobiecego geniuszu, by stawały się nową Maryją, a nie nową ewą.

również w naszych czasach Bóg nie przestaje powoływać młodych ludzi do wielkiej miłości: jednych w małżeństwie i rodzinie, a innych w kapłaństwie czy życiu konsekrowanym. Stwórca zawsze też znajduje drogi, by danemu chłopako-wi czy dziewczynie podpowiadać specy-ficzne powołanie, czyli najlepszą dla tej osoby drogę dorosłego życia. Trudności z realizacją powołania stoją po stronie współczesnego młodego człowieka: czy zdoła on dorosnąć do świętości, miłości i odpowiedzialności, czy zdoła osiągnąć taki stopień ludzkiej i chrześcijańskiej dojrzałości, dzięki któremu będzie w stanie trafnie odczytać oraz wiernie zrealizować powołanie, jakim Bóg go obdarzył? Nie ma i nigdy nie będzie kryzysu powołań, gdyż Bóg w żadnym pokoleniu nie stwarza ludzi bez powoła-nia. Jest natomiast możliwy kryzys osób powołanych oraz brak dojrzałości u tych, którzy towarzyszą dzieciom i młodzieży w dorastaniu do małżeństwa, kapłaństwa czy życia konsekrowanego. Solidne wy-chowanie dzieci i młodzieży w domu rodzinnym według zasad ewangelii to najlepszy sposób pomagania młodym ludziom, by znaleźli drogę do szczęścia, jaką Bóg im podpowiada i by wytrwali na tej drodze do końca.

ks. dr Marek dziewieckiKapłan diecezji radomskiej. Wykładowca psychologii i pedagogiki. Od jesieni 1997 roku pełni funkcję Krajowego Duszpasterza Po-wołań a od 2003 roku jest wicedyrektorem Europej-skiego Centrum Powołań.

10

TEM

AT N

uM

ERu

TEM

AT N

uM

ERu

11Składniki podstawowe: ona i on. Dobrze wypłukać (głów-nie z przeszłości) i namoczyć aż zmiękną (ważne jest osiągnię-cie stanu zwanego gotowością). Włożyć do sakramentalnego rondla małżeństwa, latami dusić na małym ogniu i uważać, żeby się nie przypiekło. Do tego dołożyć tonę miłości, kilogra-my wyrozumiałości i czułości – wymieszać. Podlewać dwie-ma szklankami ciepłych słów na dzień dobry i na dobranoc. Przebaczenie pokroić na małe kawałki, dodawać w razie po-trzeby. Całość przykryć lnianą ściereczką i skierować w stronę Nieba. Czekać aż wyrośnie.

Skąd się biorą przepisy? Ironia nr 1

rasowy dziennikarz szukając mate-riału do tekstu pt. „przepis na ro-

dzinę” powinien (łamane przez może) przeczytać Ojców Kościoła, zamejlować do zaprzyjaźnionej terapeutki od spraw rodzinnych, oczywiście zerknąć do tego

co Jan Paweł II mówił na temat rodziny, bo to są zawsze dobrze widziane cytaty, otworzyć kilka mądrych książek i prze-kartkować taką samą liczbę artykułów. Ba, taki dziennikarz to mógłby nawet odnaleźć prace naukowe, pisane w cał-kiem Bożym nurcie, które jako przed-miot badawczy wybrały sobie właśnie rodzinę. Tak, tak to powinien zrobić ra-sowy pismak. I tego tu nie będzie.

Trochę teorii i się człowiek gubi

Stwierdzenie na miarę Kolumba, ale na początek niezwykle konieczne:

każda rodzina jest inna. Konsekwen-cje tego odkrycia są fundamentalne dla dalszych rozważań. żaden psycholog, socjolog, pani z poradni rodzinnej, ka-techeta, a nawet ksiądz pytany o przepis na rodzinę, oczywiście udaną rodzinę, nie odpowie w sposób jednoznaczny. A teraz uwaga: każda mama, każdy tata, babcia, dziadek, syn, synowa, wnuczek pytani o ten sam przepis, odpowiedzą natychmiast, z wyraźnym przekonaniem o swojej słuszności, w sposób jak naj-bardziej jednoznaczny i bezdyskusyjny. W jakich zależnościach żyją owe dwie grupy?

PRZEPIS NA RODZINĘewelina Gładysz

12

TEM

AT N

uM

ERu

Pierwsza z nich, tzw. grupa nauko-wa, będzie się definicyjnie wysilać w ra-mach uprawianego przez siebie ogródka. druga grupa, nazwijmy ją „ekspery-mentatorzy”, skupi się na osobistym do-świadczeniu – gromadzonym latami i zazwyczaj tak silnym, że uznanym za kultową oczywistą oczywistość. I kiedy to „naukowcy” jako przedmiot badań uczynią poczynania „eksperymenta-torów”, to bogactwo wniosków może być inspirujące. Jeśli natomiast „ekspe-

rymentatorzy” bezrefleksyjnie zaczną przenosić w swoją przestrzeń rodzinną odkrycia naukowców, może dojść do tzw. nieszczęścia.

Ironia nr 2. Przykład z życia wyjęty

Wyobraźmy sobie taką oto sytu-ację. „eksperymentator” – za-

łóżmy szacowny mąż i kochający ojciec dwójki synów – postanawia dopracować przepis na swoją rodzinę (szuka nowego smaku, bo ten wydaje mu się ostatnio zbyt gorzkawy). Myśli i myśli, rozmawia z żoną, z całą plejadą bardzo pobożnych przyjaciół, aż nagle pewnego dnia, kiedy to przechodzi obok witryny księgarni – tej tuż obok bloku, doznaje oświece-nia. Kupuje jedną z cudownych książek rozpoczynających się od magicznego

TEM

AT N

uM

ERu

13

słowa: „jak” (pisząc wprost: kupuje po-radnik). W wyniku lektury, której au-tor jest notabene ojcem pięciu córek – nasz „eksperymentator” postanawia do codziennego rytmu rodzinnego ży-cia wprowadzić kilka nowych rytuałów. I się zaczyna. żona najpierw lekko otwiera oczy – poszerza je, ale ponieważ i ona uczestniczyła ostatnio w pewnym fascynującym kursie dla żon, który zor-ganizowało parafialne koło rodzin, i tam zdobyła świeżutką wiedzę na temat tego, jak wspierać męża – teraz milczy i zo-stawia mu pole do działania. Synowie, z racji pewnej pokoleniowej hierarchii i nie dysponując jeszcze żadną wiedzą poradnikową, a jedynie instynktem sa-mozachowawczym, próbują przeczekać. W wyniku działań „eksperymentatora” rodzinę ogarnia chaos. całe szczęście jest to stan przejściowy. Silne bowiem ramy

naszej przykładowej rodziny, zbudowane codziennym Bożym wstawiennictwem, nie dają się tak łatwo zmodyfikować.

O zaglądaniu do cudzych okien i o pragnieniu

Tak, przepisy na rodzinę biorą się głównie z pragnienia stworzenia

rodziny idealnej (za moment o niej). dlatego też czytamy wspomniane już poradniki, uczestniczymy w warszta-tach, kursach, szkoleniach. I dobrze! To są bardzo piękne i potrzebne pragnienia. A zatem skąd ten powyższy, ironiczny ton? Z doświadczenia. Własnego. Po pierwsze okazuje się, że łatwo ulec po-kusie szukania odpowiedzi na pytanie o rodzinę idealną, bo każdy za nią tęsk-ni! Po drugie łatwo ulec pokusie kalko-manii, tzn. myślenia, że skoro u jednych

14

TEM

AT N

uM

ERu

się to sprawdza, to i u mnie, to i w mojej rodzinie może być tak... no właśnie jak. Na szczęście prawda jest piękniejsza!

Wracając do odkrywczego Kolumba: tak, każda rodzina jest inna, ale trzeba rozwinąć to stwierdzenie. Każda rodzina jest bogata ową właśnie różnorodnością. do fascynującej przygody – odkrywa-nia tego bogactwa, Bóg powołał każdego z nas.

Zaglądamy w okna mieszkań. cza-sem są to bardzo maleńkie okna, za któ-rymi mieszkają bardzo szczęśliwi: mama, tata i załóżmy mały romek. A czasem są to bardzo duże okna, gdzie zza firan spo-glądają również bardzo szczęśliwi mama, tata, pierwsze dziecko, i drugie, i trzecie, i czwarte, bywa, że i piąte.

dobrze i mądrze jest rozwijać się poprzez warsztaty, lektury, spotkania z przyjaciółmi i owo podglądanie cu-

dzych okien, ale wydaje się, że najlepszy przepis na udaną rodzinę, to codzienne nękanie Pana Boga pytaniem bardzo osobistym o to, co On przygotował dla mojej rodziny. I dalej: Jak możemy się tym zachwycić? Jak mamy to odkryć? Każdy z nas chce żyć w przepysznej ro-dzinie (wracając do naszego przepisowe-go języka). Każdy chce, żeby jego rodzi-na smakowała i tym, którzy w niej żyją i tym, którzy się z nią spotykają. A zatem do dzieła! Nic samo nie urośnie!

ewelina gładyszOd niedawna mama Janka. Trochę dłużej żona Prze-mka. Zawodowo związana ze słowem pisanym.

14

TEM

AT N

uM

ERu

TEM

AT N

uM

ERu

15

BRAT WSPARTY PRZEZ BRATASTOI JAK MOCNE MIASTOSzkic wspólnoty „po franciszkańsku”

s. katarzyna murawska Fmm

Jest niedziela… na zegarku 23.15… za oknami busa relacji Warszawa – To-

maszów Lubelski migają światła latarni. W oknach niektórych domów palą się blade światełka – świadkowie wielu ro-dzinnych historii – więzi, radości, czasem tragedii. Lubię spoglądać w te okna – za nimi toczy się życie… takie, jakie bym prowadziła, gdyby mnie Pan nie powołał do innego „stylu życia”. Któryż to już mój powrót z uczelni? Jutro trzeba wstać… zwykły – niezwykły dzień… ale teraz jesz-cze… kilometr wędrówki po iskrzącym śniegu, by dotrzeć do klasztoru położone-go w łabuńskim parku, na wzgórzu – to mój dom… moje posłanie i misja, moja wspólnota i moje siostry od czterech lat. Od dziecka kocham powroty do domu, a teraz do wspólnoty…

W klasztorze już ciemno – z daleka bije jednak jedno czerwone światło – in-tensywny, rubinowy blask wiecznej lamp-ki w kaplicy w centralnej części domu. Serce wspólnoty – OBECNOŚĆ – Jezus adorowany i głoszony przez tyle sióstr, które mnie poprzedziły i te, które żyją ze mną tu i teraz, i w 76 krajach na całym świecie. On zawsze czeka na mój powrót i nie tylko On… W refektarzu zostawiona kolacja… W pokoju pościelone łóżko, a od rana ciepłe pytania sióstr: „Jak było?”,

„Jak Ci poszło?”. Kocham te powroty i nie tylko one…

Nowa rodzina

Niezwykła jest ta rodzina. Gdzie-kolwiek jestem na świecie – w jed-

nej z naszych kilkuset franciszkańskich wspólnot – zawsze jestem u siebie. ude-rza prostota, ciepło, dobroć i spontanicz-ność… Moje siostry nie zawsze noszą franciszkański szary habit, czasem ubra-ne są w indyjskie sari, czasem mają pe-ruwiańskie poncho, a czasem wzorzystą afrykańską kangę.

łączy nas ten sam znak konsekracji, srebrna obrączka, a wewnętrznie: mi-łość do chrystusa i Kościoła, i ta sama gotowość ewangelizacji – pasja dla misji. żyjemy tam, gdzie zostaniemy posłane: w blokowiskach, w slumsach, w afry-kańskim buszu, w wielkich miastach i małych miejscowościach – wszędzie tworząc ewangeliczne wspólnoty, czę-sto międzynarodowe i międzykultu-rowe, uważne na potrzeby zmienia-jącego się świata. Wspólnoty otwarte na wezwania i pilne potrzeby Kościo-ła powszechnego i lokalnego, aby na nie odpowiedzieć zgodnie z naszym charyzmatem.

16

TEM

AT N

uM

ERu

Sekret takiego życia w prostocie, radości i pokoju tkwi we wdzięczno-ści: „Za wszystko, co im się przydarza, niech dziękują Stworzycielowi i niech pragną być takimi (…) jakimi chce mieć ich Pan” (Reguła i życie braci i sióstr Trzeciego Zakonu Regularnego Świę-tego Franciszka, 23). Nowa „rodzina” nauczyła mnie świętować i radować się z siostrami – prowadzić długie rozmo-wy przy stole i prostym posiłku, cieszyć się sukcesami i dopingować zmagania. Pamiętać nie tylko o wielkich rocz-nicach i jubileuszach, ale małych wy-darzeniach ważnych dla moich sióstr. A gdy potrzeba, solidarnie stawać nad grobami ich najbliższych, by dzielić cier-pienie i nadzieję na zmartwychwstanie. To Bóg daje mi siostry, bym uczyła się je kochać i bym przyjmowała ich dar-mową miłość, uwagę, a kiedy trzeba i przebaczenie.

Wspólnota osób

Nie zawsze, a raczej: zwykle nie jest idealnie – jesteśmy różne – mamy

swoje historie, temperamenty, uzdolnie-nia, ale i wady. różnimy się wiekiem, wychowaniem, krajem pochodzenia, sposobem myślenia i przeżywania. św. Franciszek z Asyżu „przewidział te trudności” – nie istnieje idealna czy doj-rzała wspólnota – każdą budują ludzie posiadający swoje bogactwa, ale i nazna-czeni słabością i ubóstwem duchowym, ograniczeniami, które po ludzku, nie-szczęśliwie chcą się wysunąć zawsze na pierwszy plan. Wspólnota nie składa się z samych tylko nawróconych. Składa się z tego wszystkiego, co potrzebuje w jej członkach przemiany, oczyszczenia, ale też cierpliwego i pełnego miłosierdzia przyjęcia. Jest to „droga ewangelicznych dłużników” – każdemu z nas darowano

16

TEM

AT N

uM

ERu

fot.

Arc

hiw

um F

MM

TEM

AT N

uM

ERu

17

– doświadczamy intensywnie sakramen-talnego Miłosierdzia i dlatego każdy jest wezwany, aby darować i dać szansę, gdy siostra czy brat po raz 77 zawini.

To normalne, że w domu zamyka się drzwi, że są klucze, które posiada każdy domownik, a które strzegą intymności i bezpieczeństwa. Wspólnota, która rów-nież ma swoje intymne momenty chce być otwarta: uważna na każdego. Wspól-nota „pomyślana” przez św. Franciszka jest rzeczywistością niezwykle dyna-miczną – związkiem osób, a nie miejsc, którą buduje się w codzienności, po-przez relacje osobowe wokół chrystusa – Jego ciała i Słowa. dlatego też pierw-sze braterstwa nie budowały klasztorów. A dzisiaj zachowały swoją gotowość do misji i gościnność dla tych, których Pan do nas posyła – są zawsze „w drodze” – gotowe zarówno uczyć się od innych przyjmować, jak i dawać, zawsze w nie-

zmiennej postawie szacunku i akceptacji wszystkich, w postawie służby.

Nie wiem, gdzie będę za rok, pięć, dwadzieścia lat – ale jedno wiem, że bę-dzie tam Jezus i moje siostry, że będzie tam… WSPólNOTA.

s. katarzyna Murawska FMMNależy do międzynarodowego zgromadze-nia Franciszkanek Misjonarek Maryi. Mieszka w Dźwirzynie (diecezja koszalińsko-koło-brzeska). Od kilku lat pracuje w duszpaster-stwie z młodymi ludźmi. Katechizuje dzieci i młodzież.

fot.

Arc

hiw

um F

MM

18

TEM

AT N

uM

ERu

Wiele lat temu, gdy nie było mnie jesz-cze na świecie, w tragicznym wypadku zginął mój ojciec. Po jakimś czasie moja mama drugi raz wyszła za mąż. Był to początek czegoś nowego. dziś jesteśmy dużą wielodzietną rodziną.

W takiej rodzinie wcale nie jest naj-trudniejsze to, że może są wśród nas ludzie o innych nazwiskach, że niecałe święta spędzamy razem, bo przecież każ-dy jedzie do swojej rodziny. Najtrudniej-sza jest codzienność, bo to ona ostatecz-nie zbliża nas do świętości…

1. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną…

Ala (14 lat)W jednym domu, a wszyscy jesteśmy zupełnie inni. Aldona ma swoje książki i harcerstwo, Kamil ma samochód, nikt nie wie co właściwie jest w ru-pieciarni taty, Adam ma szachy, ewa lubi gotować… Nawet w ko-ściele stoimy w różnych miejscach, ale liczy się to, że zawsze w tym samym!

NAJTRUDNIEJSZA W RODZINIEJEST… CODZIENNOŚĆaldona szałajko

fot.

Arc

hiw

um A

ldon

y Sz

ałaj

ko

TEM

AT N

uM

ERu

19

2. Nie będziesz brał imienia Pana boga swego nadaremno

Ewa (15 lat)Ala ma dużo koleżanek „Marianek”, a dominik wielu kolegów, Wojtek za-wsze coś pisze, Zuzia ma własną rodzinę, mama hoduje kwiaty i nikt nie wie ile sportów uprawia daniel… To dziwne, że to wszystko można robić ze względu na tego samego Jezusa.

3. Pamiętaj abyś dzień święty święcił

Wojtek (20 lat)Te nasze modlitwy wciąż takie niedo-skonałe. Tyle już Wielkanocy, spowie-dzi, modlitwy w rodzinie i tej osobistej. Najważniejsze są niedzielne eucharystie. Niedziela zawsze była dniem zupełnie innym, nigdy nijakim. Zawsze robiliśmy coś ciekawego. Zwiedzaliśmy miejsca, czasem takie, do których już nikt nie zagląda, a czasem po prostu odpoczy-waliśmy w cieniu naszego ogrodu, przy ognisku, grając w szachy…

4. Czcij ojca swego i matkę swoją

Daniel (12 lat)Kiedy zajmuję wysokie miejsce na ja-kichkolwiek zawodach, najbardziej czekam na moment powrotu do domu. Mama czeka z pysznym sernikiem, a tata gratuluje bez cienia zazdrości. W domu wszyscy prawdziwie się cieszą i wtedy wygrana jest jeszcze większa.

5. Nie zabijaj

Kamil (19 lat)W dużej rodzinie wychowujemy się nawzajem. Jako kierowca muszę być szczególnie ostrożny. Inaczej jedzie się samemu, a inaczej, gdy pasażerem jest ktoś bliski. Nie zastanawiam się nad tym często. To oczywiste, że musimy się o sie-bie troszczyć.

6. Nie cudzołóżAldona (25 lat)życie w domu jest takie bezpieczne. Istnieje pokusa stworzenia sobie dru-giego życia z dala od domu, na przy-kład w Krakowie. Nikt nie musi o tym wiedzieć, a możliwości jest wiele. Prowadzenie drugiego życia byłoby z pewnością dużo łatwiejsze niż stwo-rzenie podobnej rodziny. dobrze, że rodziną jest się również z daleka od siebie. Wartości wyniesione z domu utrzymują mnie w granicach rozsąd-ku. Jestem pewna, że procentują na przyszłość.

7. Nie kradnijDominik (9 lat)do szkoły na religię przychodzą do nas siostry z Afryki i pokazują dzieci, które nie mają szkoły, zeszytów, książek... cza-sami nie mają nawet wody. My zawsze mamy w domu wszystko. Niczego nam nie brakuje. Stara Wieś to wspaniałe miej-sce, bo w naszej studni zawsze jest woda, za którą nie płacimy tak, jak Aldonka w Krakowie.

TEM

AT N

uM

ERu

19

20

TEM

AT N

uM

ERu 8. Nie mów fałszywego

świadectwa przeciw bliźniemu swemu

Adam (17 lat)Wielu rzeczy nauczyliśmy się w domu. Ale nie nauczyliśmy się kłamać. ro-dzice i rodzeństwo to zawodowcy, wy-węszą każdy podstęp. Ma to swoje złe strony – po pierwsze nikt z nas nie będzie dobrym aktorem, a po drugie nigdy nie udało nam się zrobić porząd-nej niespodzianki. Gra w szachy to je-dyna rzecz, w której wszyscy jesteśmy dobrzy.

9. Nie pożądaj żony bliźniego swego

Stanisław (59 lat) i Krystyna (53 lata) – rodziceKiedy się już tak długo żyje pod jednym dachem, kiedy nie ma już nic do ukrycia, zawsze rodzą się myśli, że każdy, ale nie małżonek, jest tym idealnym. Pozna-ne małżeństwa wydają się takie wspa-niałe, a życie z kimś kogo się wybrało z każdym dniem jest coraz trudniejsze

i łatwiejsze zarazem. Bywają chwile, że gdyby nie Sakrament Małżeństwa, to człowiek byłby w stanie przekre-ślić całą wspólną przeszłość. Wspólnie przeżywany sakrament dodaje łaski. Można pokonać codzienność. I czasa-mi człowiek zastanawia się tylko, jak to możliwe…

10. Ani żadnej rzeczy, która jego jest

Zuzia (28 lat) i Łukasz (28 lat)z dziećmi: Emilką (4 lata)i Filipkiem (2 lata)…nie można się z tym nie zgodzić. Za-łożenie nowej rodziny wydaje się nie-możliwe, dopóki człowiek się na to nie porwie. Wszystko od początku. Miło byłoby dostać coś gotowego, ale naj-przyjemniejszą rzeczą na świecie jest patrzeć, jak powstają fundamenty wła-snego domu…

***Okazuje się, że śmierć nie przekreśla wszystkiego. Można trudzić się same-mu i we dwoje. Te same wartości każdy będzie przeżywał na swój sposób. Naj-cenniejsze dla wszystkich są wspólne chwile. To nie szachy nas łączą, a nawet nie więzy krwi, czy nazwisko, ale Jezus. Najmłodsi modlą się i współczują najle-piej, bo ci starsi przeczytali zbyt wiele. Każdy z nas ma swoje małe wady, które pieczołowicie pielęgnuje w zaciszu swo-jego pokoju. Każdy ma coś swojego, ale o naszej tożsamości stanowi to, co nas łączy.

fot. Archiwum Aldony Szałajko

TEM

AT N

uM

ERu

21

P.R. czym dla Księdza jest powołanie?A.K. To najtrudniejsze pytanie. Niektórzy rozumieją powołanie tylko w kontekście stanu kapłańskiego albo życia konsekrowa-nego, ale ja zawsze rozumiałem to szerzej.

W dniu święceń dziennikarka zapytała mnie „dlaczego?”. Odpowiedziałem jej, że Panu Bogu się nie odmawia. To prze-konanie nadal we mnie głęboko tkwi. Jak Pan Bóg woła, to trzeba iść. Był czas kiedy mocno przeżywałem śmierć żony. Pisałem trochę wierszy. Ale to był też czas, kiedy powołanie zaczynało się we mnie krystali-zować. Nie na zasadzie impulsu, ale coraz

intensywniej o tym myślałem. Jak mnie wówczas o to pytano mówiłem: „Mam mocną pewność, że Pan Bóg tego chce i tysiąc wątpliwości, jak to ma się stać.”

W gruncie rzeczy w życiu każdego czło-wieka realizacją powołania jest wchodzenie w wolę Bożą. Bóg dla każdego z nas ma naj-lepszy plan zbawienia. Jeżeli człowiek od-kryje ten plan i będzie go realizował, to zna-czy, że odkrył swoje powołanie – kim ma być w życiu, jak ma wyglądać jego życie.I tak traktuje Ksiądz swoje powołanie najpierw do życia małżeńskiego, i teraz do życia kapłańskiego?

PANU BOGU SIĘ NIE ODMAWIAO powołaniu, rodzinie i kapłaństwie opowiada ks. antoni kieniewicz, który po śmierci swojej żony,w wieku 69 lat, został kapłanem.

fot.

Ew

a M

onas

tyrs

ka

22

TEM

AT N

uM

ERu

Tak, ale to nie było zawsze dla mnie takie oczywiste. Moje kapłaństwo nie jest realizacją moich niespełnionych oczekiwań z dzieciństwa czy młodości. Przeczytałem gdzieś ostatnio historię z Ameryki Południowej, gdzie wdowiec odchowawszy dzieci został wyświęcony. To był kolega kursowy biskupa, który go święcił. Tylko, że on po paru latach se-minarium wyszedł z niego, ożenił się, miał dzieci, owdowiał, wychował dzieci i wstąpił z powrotem do seminarium. W moim przypadku tak nie było.czyli powołanie do kapłaństwa dopiero się zrodziło?Zupełnie niespodziewanie po śmierci mojej żony. Oboje byliśmy, a ja nadal jestem, zaangażowani w drogę Neokate-chumenalną. Byliśmy tam katechistami – ewangelizowaliśmy w różnych miejscach w Polsce. W momencie, kiedy zmarła moja żona, nasze dzieci były dorosłe

i miały poukładane życie. Wiedziałem wówczas, że nadal chcę ewangelizować. Później się okazało, że mogę to robić jako tzw. katechista wędrowny, czyli człowiek który zostawia wszystkie zabezpieczenia (dom, pracę itd.) i idzie tam, gdzie jest potrzebny. Takie życie prowadzą mał-żeństwa, ludzie samotni, tak mężczyźni jak kobiety, młodzi, starzy, także księża. Ale moi ówcześni przełożeni stwierdzili, że prowadzę wspólnotę na dość zaawan-sowanym poziomie i lepiej, żebym to ro-bił nadal, niż szedł w świat.

rozmawiałem wtedy ze swoim spo-wiednikiem. Opowiedziałem mu całą moją historię, a on odpowiedział coś bardzo dziwnego – przynajmniej wów-czas tak mi się wydawało. Pamiętam jego słowa: „Ja widziałbym pana w zupełnie innej roli – widziałbym pana przy oł-tarzu”. roześmiałem się i stwierdziłem, że mam już swoje lata i że to już nie dla

fot.

Arc

hiw

um k

s. A

nton

iego

Kie

niew

icza

TEM

AT N

uM

ERu

23

mnie. No ale jak się później okazało, było coś na rzeczy w tym co mówił.Zasiał jakieś ziarenko.coś się wówczas zaczęło. Nie mogłem się tej myśli pozbyć. Próbowałem, ale nie mogłem. Powołanie trzeba roze-znawać. Nie każdy pomysł, który przy-chodzi człowiekowi do głowy wpisuje się w jego powołanie. Powołanie do ka-płaństwa, trzeba rozeznawać w Kościele, a więc trzeba przedstawić je Kościołowi. Zwłaszcza w mojej sytuacji…

dlatego poszedłem do ojca duchowne-go seminarium misyjnego [redemptoris Mater – międzynarodowe seminarium w Warszawie dla członków wspólnot dro-gi Neokatechumenalnej – przyp. red.]. To mój przyjaciel. Mówię mu: „Słuchaj, takie myśli chodzą mi po głowie, mam nadzieję, że wybijesz mi to z głowy i będę miał spo-kój”. A on na to: „O nie mój drogi, z Panem Bogiem tak nie można. Trzeba czasu na

rozeznanie. A na razie, żebyś miał jakieś zajęcie, zacznij studiować teologię”.

Poszedłem na uKSW, żeby się cze-goś dowiedzieć o studiach. Nagle jakiś człowiek w dresie podchodzi do mnie i pyta czego szukam. Więc odpowiadam, że chcę zapisać się na studia. A on zapro-sił mnie do swojego gabinetu. Okazało się, że trafiłem na ks. Stanisława Warze-szaka, ówczesnego dyrektora studium dla świeckich. Myślałem, że odradzi mi studiowanie, a on mnie przyjął…

Odpowiedzialni za drogę sugerowali, żebym na początku nikomu nie mówił o swoich planach na przyszłość. Nawet moja wspólnota oficjalnie o tym nie wie-działa. Ale to są inteligentni ludzie, więc się domyślali. Wiedziała tylko moja sio-stra, w której zawsze miałem wsparcie. To siostra zakonna?Tak, karmelitanka. I chociaż młodsza, była w pewnym sensie moim duchowym

fot.

Arc

hiw

um k

s. A

nton

iego

Kie

niew

icza

24

TEM

AT N

uM

ERu

mentorem. Jak miałem jakieś problemy, to często się jej zwierzałem a ona rzucała mi trochę światła na te trudne sprawy.Mając 65 lat zaczyna Ksiądz studiować filozofię i teologię.Na początku to był koszmar. Nic z tego nie rozumiałem. Miałem skrypt, notatki i słownik wyrazów obcych. Każde sło-wo musiałem sobie tłumaczyć. Potem szło już łatwiej, bo dzięki drodze byłem obyty ze Słowem Bożym. Wiele rzeczy, o których była mowa na wykładach było dla mnie oczywistych.Jako świecki studiował Ksiądz dwa lata. co stało się potem?W 2007 roku napisałem list do abp. Kazi-mierza Nycza z prośbą o spotkanie. Pro-blem od początku polegał na tym, że ja mogę się przygotowywać do kapłaństwa, ale czy biskup zechce takiego staruszka wyświęcić? Bardzo dobrze pamiętam tę rozmowę, była bardzo poważna, głęboka. Widać było jego troskę o moją sprawę. Stanęło na tym, że jeżeli skończę semi-narium, to on mnie wyświęci.czyli przyszedł czas seminarium?Na wrześniowym spotkaniu neokatechu-menatu zapytałem rektora, kiedy mam się zgłosić. Był sobotni wieczór, a on mówi mi, że w poniedziałek… Odpo-wiedziałem, że mam pewne zobowią-zania domowe, które muszę po prostu pozamykać i że potrzebuję przynajmniej dwóch dni. No i w ten sposób we wtorek trafiłem do seminarium.

Seminarium to był trudny czas. Po pierwsze ze względu na różnicę wieku. Zdecydowana większość kleryków to byli osiemnasto- i dwudziestolatkowie. Prze-cież to prawie tyle, co mają moje wnuki. Trochę mnie oszczędzano, ale mi ambicja

kazała zasuwać razem z nimi. czasami to był dosyć duży wysiłek fizyczny. Jedy-ną ulgę jaką miałem to pojedynczy po-kój. Ale nie wiem czy to był zaszczyt dla mnie. Ja bym jakoś tolerował młodszych kolegów seminarzystów, ale czy oni zno-siliby chrapiącego dziadka? (śmiech).Szczęśliwie udało się Księdzu skończyć seminarium.Byłem w nim trzy lata. dwa lata temu zostałem kapłanem. dwudziestego dru-giego maja minęła rocznica święceń. Pamięta Ksiądz dzień święceń?Tak, ale lepiej zapamiętałem dzień świę-ceń diakonatu. Kilka dni przed uro-czystościami byłem na rekolekcjach. Wyjeżdżając już stamtąd do domu prze-wróciłem się i złamałem dwa żebra. No i niestety nie mogłem leżeć przed szafa-rzem święceń, tylko przyjmowałem je na klęcząco.

dzień święceń kapłańskich był dla mnie sporym przeżyciem. Bardzo mi ki-bicował mój syn Piotr, którego poprosi-łem, żeby pomógł mi ubrać ornat – jest taki zwyczaj, tylko, że na ogół robi to proboszcz. Piotr siedział za mną i bar-dzo mnie wspierał. To zawsze jest pe-wien stres – chodzi nie tylko o to, żeby dobrze wypaść, ale żeby się gdzieś nie zaplątać we własne nogi (śmiech). Ja już w tym momencie miałem 69 lat, więc nie byłem już taki sprawny.A kiedy Księdza dzieci dowiedzia-ły się o tym, że ich tato planuje zostać kapłanem?Tuż przed moim pójściem do semina-rium. dopiero wtedy udało mi się zebrać wszystkich razem. Wcale to nie było ta-kie proste, każde z nich mieszkało gdzie indziej.

TEM

AT N

uM

ERu

25

Jak reagowali?Myślę, że na początku nic z tego nie ro-zumieli. Każdy inaczej przeżywał. Piotr, najstarszy, miał tylko do mnie pretensje, że nie powiedziałem mu wcześniej. Ale przez całe seminarium bardzo mi kibi-cował i wspierał modlitwą. córka, jak to kobieta, reagowała bardzo uczuciowo. dwaj pozostali synowie byli raczej zdy-stansowani. Akceptują mnie jako księ-dza, ale nie wiem na ile jest to głębokie zrozumienie mojego wyboru.Po święceniach został Ksiądz skierowany do parafii św. Aleksandra w Warszawie.Ksiądz arcybiskup, jeszcze przed świę-ceniami, zapytał mnie, jak widzę swoją kapłańską przyszłość. Powiedziałem, że

wyrosłem z drogi, co znaczy, że jestem człowiekiem zakorzenionym w Słowie Bożym. chciałbym móc głosić to Słowo. Ale też, ze względu na moje doświadcze-nie, mógłbym służyć jako spowiednik. Abp Nycz powiedział, że on znajdzie miejsce, gdzie będę miał jednego i dru-giego dużo. No i znalazł mi tę parafię.I faktycznie tak jest?Na spotkaniu, w czasie którego abp Nycz wręczał dekrety neoprezbiterom byli też proboszczowie parafii, do których mają ci nowi iść. Kiedy padło moje nazwisko abp Nycz zapytał ks. Tadeusza Balew-skiego ile mu brakuje do mojego wieku (śmiech). Jest między nami dziewięć lat różnicy. Ale mam bardzo dobre ukła-

wszysTko zosTaJe w rodzinieKard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski

Kiedy w 2004 r. zostałem biskupem koszalińsko- -kołobrzeskim, na terenie mojej diecezji w miej-scowości borne Sulinowo karmelitanki z Gdy-ni-Orłowa otworzyły karmel. Przeoryszą została wówczas matka Teresa Kieniewicz. To była bar-dzo znana i zasłużona anglistka z uniwersytetu Warszawskiego, która w wieku czterdziestu kilku lat wstąpiła do zakonu. Jako biskup jeździłem do karmelu z różnymi problemami. Pewnego razu przeorysza opowiedziała mi o swojej rodzinie. Jej ojca znałem skądinąd – prof. Stefan Kieniewicz był wybitnym historykiem; z jego podręczników uczy-łem się w liceum. Matka Teresa miała dwóch bra-ci. Jan był profesorem na uW, a Antoni pracował w administracji. Karmelitanka wyznała, że Anto-ni owdowiał i wybiera się na studia teologiczne, by w przyszłości ewentualnie zostać kapłanem. Nie wracaliśmy więcej do tej sprawy. Matka Tere-sa poważnie zachorowała i szybko zmarła. bóg chciał, że w 2007 r. zostałem metropolitą warszawskim. I tu pierwszy raz spotkałem się z Antonim Kieniewiczem, który przyszedł do mnie z pytaniem, czy wyświęcę go na kapłana.

Myślę, że największy wpływ na jego powołanie miała rodzina z konsekwentną religijnością. Dowodem na to jest także fakt, że z tej rodziny wyszło powołanie kapłańskie – syn Piotr.

fot. Archiwum ks. Antoniego Kieniewicza

26

TEM

AT N

uM

ERu

dy z księdzem proboszczem i owocnie współpracujemy. A roboty jest dużo.

W zwykłej warszawskiej parafii są na ogół trzy Msze św. – dwie rano i jedna wieczorem. Tutaj jest siedem w ciągu dnia. Pięć rano i dwie po południu. Na każdej Mszy mówi się homilię i na każ-dej się spowiada. dodatkowo raz w ty-godniu jest spowiedź poza Mszą św. Pan Bóg wybrał mi tę parafię, żebym mógł pomagać ludziom.Jak reagowali parafianie?Nie wiem, jak oni mnie wtedy przyjęli. dzisiaj, po dwóch latach, myślę że już się trochę poznaliśmy. Widujemy się na Mszach św. Słucham ich spowiedzi, mó-wię do nich kazania. Myślę, że słuchają, chociaż ja mówię do nich troszeczkę ina-czej niż przeciętny ksiądz. Moje homilie są bardziej egzystencjalne. Jest we mnie dużo moralizmu, ale staram się go moż-liwie chować głęboko do kieszeni i mó-wić w sposób szczery o życiu. Na począt-ku miałem problem z czasem. Homilia nie może być dłuższa niż osiem-dziesięć minut. A ja jestem gaduła, więc bywało że przeciągałem. dzisiaj już troszeczkę nabrałem doświadczenia i raczej miesz-czę się w czasie.Prowadzi Ksiądz w parafii kurs przed- małżeński.śmieję się, że ksiądz proboszcz dał mi to duszpasterstwo, bo kto się lepiej zna na małżeństwie niż ja. Mam oczywiście skrypt i jakieś materiały, ale one są dla mnie tylko partyturą, na której prowa-dzę swoje improwizacje.Odwołuje się Ksiądz do swojego stanu przedkapłańskiego?Jak przedstawiałem się na początku kur-su, to mówiłem wprost, że wiem o czym

mówię, bo nie wyczytałem tego w książ-kach, tylko sam to wszystko przeżyłem. I jeżeli do czegoś ich namawiam, to wiem, że to jest dobre. Poruszam różne tema-ty, ale podkreślam im jedno – jeśli nie oprzecie swojego małżeństwa na dobrym fundamencie, którym jest Jezus chrystus – i to ukrzyżowany – to nie daję wam wielkich szans, żeby wasze małżeństwo przetrwało. Jeśli zakotwiczycie się mocno na Jezusie chrystusie, to macie gwaran-cję, że wasze małżeństwo przetrwa. Myśli Ksiądz teraz jeszcze o swojej żo-nie? Zastanawia się co ona sobie teraz, tam u Góry, myśli, patrząc na męża?Oczywiście, że myślę i czasem z nią na ten temat rozmawiam – bardzo mocno wie-rzę w świętych obcowanie. Gdy z nią roz-mawiam, to proszę najczęściej za naszymi dziećmi, ale czasami też mówię o swoich problemach. Najpoważniejszym moim problemem jest to, że ja nie jestem już młody. czasami po prostu czuję się zmę-czony. Ale jak ona na to stamtąd patrzy? Myślę, że w jakiś sposób mi kibicuje.Byliście Państwo wzorcowym małżeń- stwem?Jak w każdym małżeństwie, tak i u nas bywało różnie. czasami na zasadzie ry-walizacji każde chciało przeciągnąć jakąś sprawę na swoją stronę. Jak żona nie bar-dzo sobie dawała ze mną radę, to mówi-ła: „Tyś księdzem powinien zostać”.Z dzisiejszej perspektywy to prorocze słowa.Kiedy w naszym małżeństwie było go-rzej, wówczas żona trafiła na drogę Neo-katechumenalną. Zauważyłem, że coś się w jej życiu zmienia, dlatego sam posta-nowiłem sprawdzić czym są te kateche-zy. Na jednym z pierwszych spotkań do-

TEM

AT N

uM

ERu

27

tknął mnie Pan Bóg. Młoda dziewczyna mówiła kerygmat, opierając się o ewan-gelię zwiastowania. I zakończyła pro-pozycją do zebranych: „jeżeli ktoś tutaj jest w sytuacji trudnej, w której sobie nie radzi, niech poprosi teraz Jezusa o po-moc, a On zacznie działać”. To był czas, kiedy nam trudno szło w małżeństwie. Nie bardzo byłem do tego przekonany, ale gdzieś głęboko w sercu, powiedzia-łem: „Panie Boże, ja wyczerpałem swoje możliwości, jeżeli Ty coś możesz zrobić, zrób”. Nie było żadnych fajerwerków, ale wszedłem do tej wspólnoty i w ciągu paru lat, zacząłem dostrzegać zmiany w naszym małżeństwie.

czy można powiedzieć, że w jakiś sposób Księdza kapłaństwo jest zasługą żony?W jakiś sposób niewątpliwie tak. Ona zafascynowana drogą, weszła do tej wspólnoty. Potem Pan Bóg wciągnął mnie posługując się żoną. Jak ta konkretna wspólnota wpływała na rozeznawanie Księdza powołania?droga opiera się na „trójnogu”: Słowo Boże, liturgia i wspólnota. Przez trzy-dzieści parę lat mojego bycia we wspól-nocie dużo obcowałem z Pismem świę-tym. Izajasz mówi, że Słowo Boże jest jak deszcz z nieba i nie powraca bezowocne (por. Iz 55, 10–11). Słowo Boże przez te trzydzieści lat spada na mnie i nie wraca

JesTeśMy BraćMiKs. dr hab. Piotr Kieniewicz, marianin

Zawsze myślałem o kapłaństwie w kontekście życia zakonnego. Chciałem żyć we wspólnocie. Swoje po-wołanie odkrywałem we wczesnej młodości – jako li-cealista. Wpływ na to miało kilka czynników. bardzo ważnym byli rodzice, którzy sprawili, że wszedłem za nimi do wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Moi dziadkowie zostawili mi tradycyjną wiarę – bardzo mocną i mądrą, która pozwala patrzeć w spójny sposób na rzeczywistość; wprowadzili w świat, gdzie rozum wsłuchuje się w Słowo boże. Osobą, która towarzyszyła mi w czasie rozeznawania, a potem w formacji była moja matka chrzestna – siostra mojego taty, karmelitanka; była nauczycielką wrażliwości na Pana boga.

W tym roku mija 25. rok mojego życia zakonnego, 19. kapłańskiego. Mój tato dopiero od dwóch lat jest księdzem. Jeżeli chodzi o powołanie kapłańskie, to mamy zupełnie od-wrócone perspektywy. Ale przecież on nie przestał być moim ojcem. Relacja ojciec – syn krzyżuje się z relacją starszy ksiądz – młodszy ksiądz. Dlatego jesteśmy też braćmi, chociaż trudno powiedzieć, który z nas jest starszy. Wymieniamy się doświadczeniami. Wspieramy się wzajemną modlitwą.

W domu rodzinnym nauczyłem się – a teraz to przekazuję studentom, przyjaciołom czy ludziom, z którymi się spotykam – że trzeba słuchać Pana boga. Wtedy zaczynają się dziać wielkie rzeczy – historie, na pierwszy rzut oka pozamykane, dopiero się zaczynają. To jest słodka tajemnica Pana boga. W tej przedziwnej sytuacji rodziny Kieniewiczów nie ma żad-nej naszej zasługi. Chciałoby się rzec za Maryją: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię”.

fot.

Arc

hiw

um k

s. A

nton

iego

Kie

niew

icza

28

TEM

AT N

uM

ERu

28

TEM

AT N

uM

ERu

z powrotem bez wydanego plonu. Mam nadzieję, że ja wydaję plon.

droga jest dla mnie sejfem, w którym są zgromadzone skarby. Ja dziś wycią-gam z tego skarbca różne rzeczy.A w jaki sposób towarzyszył Ksiądz, jako ojciec, powołaniu swego syna?W klasie maturalnej powiedział nam, że on myśli o kapłaństwie, że chce iść do seminarium. Sugerowałem mu, żeby to jeszcze przemyślał, żeby może najpierw poszedł na studia na ATK albo Kul. On odebrał to jako moją niechęć wobec jego planów i przez cały rok nie wracał do tematu. Po maturze rzeczywiście wstą-pił do seminarium marianów. rok no-wicjatu był dla niego trudny. Pamiętam listy, które do nas przysyłał. Nie wiem czy myśmy mu jakoś pomagali w tym jego trudzie.

dzisiaj nasze relacje są zupełnie inne. czasami patrzy na mnie z góry i mówi:

„Tata, ja już jestem dorosły, a ty jesteś jeszcze osesek”. Bo on już 19 lat jest księ-dzem, a ja dwa… W swoim zgromadze-niu zrobił swego rodzaju karierę – pełni poważną funkcję, zrobił habilitację. Na pewno nie ma tego po mnie, ale może po dziadku otrzymał jakieś naukowe geny.czy zdarza się tak, że razem odprawiacie Mszę św.?Piotr głosił homilię na mojej Mszy pry-micyjnej. Teraz coraz rzadziej się widu-jemy. Ja jestem mocno przywiązany do swojego miejsca, on jest bardzo zajęty. rzadko bywa w Warszawie, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym i ma-ilowym. Jeżeli on potrzebuje jakiegoś wsparcia to dzwoni i mówi w jakiej in-tencji mam się modlić i ja robię to samo, gdy jest mi trudno. Wtedy on mówi: „oczywiście, masz to jak w banku”.

Rozmawiał Przemysław radzyński

fot. Archiwum ks. Antoniego Kieniewicza

LIST

Y O

POW

OłAN

Iu

29

DROGA PRAWDZIWEGO SZCZĘŚCIA

Szczęść Boże Siostro!Piszę, choć nie jestem pewna, czy może mi Siostra jakoś pomóc. O co chodzi?

Mam na imię Gośka, jestem po 4 roku pedagogiki i szukam swojej drogi. Zawsze mi się wydawało, że moje miejsce jest w rodzinie, u boku wspaniałego męża i gromadki dzieci. Ale wiedziałam, że będę szczęśliwa tylko wtedy, gdy Boże pragnienia wobec mnie będą takie same… Prosiłam więc i proszę o to, by mi wskazał drogę. I tu zaczynają się dla mnie schody. Coraz częściej i głośniej pojawia się we mnie przekonanie, że Bóg jednak nie chce mnie jako żony i matki, ale jako siostrę zakonną. Nie wiem skąd, ale jestem pewna, że to wezwanie jest odpowiedzią Boga na moją modlitwę. A jeśli tak? Proszę mnie źle nie zrozumieć, uważam, że życie zakonne to wspaniała droga, tylko że ja zawsze chciałam wyjść za mąż. Dlaczego mam porzucać swoje pragnienia? Czy Bóg naprawdę tego chce? Jeśli może mi Siostra coś poradzić, będę wdzięczna, choć tak naprawdę w głębi serca wiem, co mam robić. Tylko, że to jest takie trudne. Czekam na odpowiedź.

Gośka

Szczęść Boże, Małgosiu!

rzeczywiście, wygląda na to, że wiesz co masz robić. Ze swej strony mogę ci za-sugerować, żebyś przede wszystkim nie przestawała prosić Boga o światło. Proś też o siły by iść za tym, co On ci wskaże. Wiem, że trudno porzucić swoje marze-nia i pójść w nieznane, ufając wyłącznie miłości Boga. Jednak nie ma innej dro-gi. św. Paweł w jednym z listów pisze: „Nie bądźcie nierozsądni, lecz usiłujcie zrozumieć, co jest wolą Pana” (ef 5, 17). rozeznanie i podążanie za wolą Boga, to jedyna droga mądrości, a więc jedy-na droga prawdziwego szczęścia. Proś

Go, by cię do tego szczęścia prowadził i pozwól Mu być twoim przewodnikiem. Odwagi, Bóg to Miłość!

co jeszcze może ci pomóc? Przestań szukać odpowiedzi na pytanie „dlaczego ja?” W miłości trudno opierać się wy-łącznie na racjonalnych przesłankach. Miłość zawsze ma w sobie odrobinę sza-leństwa. Zapytaj siebie, dlaczego prosisz Boga o to, by wskazywał ci drogę? Nie ma w tym miłości? Myślę, że jest. Może nawet więcej niż przypuszczasz. A jeśli tak, to chyba warto zapytać „dlaczego nie?” dlaczego masz nie być siostrą za-konną? co uniemożliwia ci pójście za Jezusem? co jest aż tak cenne, że przebi-

30

LIST

Y O

POW

OłAN

Iuja nawet wezwanie samego Boga? Prze-konaj samą siebie, że to nie jest Twoja droga. Jeśli ci się to uda, sprawa będzie jasna. Jeśli jednak nie znajdziesz odpo-wiednich argumentów, by nie być sio-strą zakonną, wówczas sama będziesz wiedziała, jak należy postąpić. Wierzę,

że Jezus wraz ze światłem da ci także odwagę do pójścia tam, gdzie On sam cię wzywa.

Z modlitwą o dobre rozeznanie

s. Katarzyna Śledź [email protected], tel.: 515 530 860

PRZESTRZEń WOlNOŚCI

Szczęść Boże, Mateuszu!

Miło, że piszesz tak szybko po na-szym spotkaniu. Widać, że te dni były

dla ciebie ważne i że Bóg dużo w To-bie posiał. Nawet – paradoksalnie – te niepewności mogą być dobrym zasie-wem. święty spokój, o którym się marzy

Witam, szczęść Boże!Mam na imię Karol i mam 24 lata. Kończę studia na UJ w Krakowie. Nie będę

ukrywał, że od wielu już lat chodzi mi po głowie i sercu myśl o wyborze drogi życia zakonnego. Jeżdżę na dni skupienia do różnych zakonów, w wakacje uczestniczę w pielgrzymkach. Wszystko się we mnie pogłębia i nawet motywacja jest coraz silniejsza. Szczerze powiem, że jedyne z czym mam problem, to kwestia oddalenia od rodziny, od rodziców. Mam świadomość, że decydując się na życie zakonne i podejmując ślub posłuszeństwa muszę pogodzić się z decyzją przełożonych, którzy mogą mnie wysłać do pracy na drugą stronę Polski, albo w inną część świata – tak przynajmniej usłyszałem na ostatnich dniach skupienia od jednego z prowadzących. I tu pojawia się we mnie bunt: dlaczego porzucać Rodziców? Dlaczego odchodzić daleko od domu, kiedy to właśnie z domu wynoszę to wszystko, co jest dobre. Czy aby na pewno Bóg żąda ode mnie, bym zostawił to wszystko? Pewnie poza tymi argumentami jest też we mnie i strach, bo do tej pory nie stawałem twarzą w twarz z taką perspektywą i chociaż już od kilku lat żyję poza domem, to jednak możliwość powrotu w każdym momencie pozwala mi być spokojnym. A dlaczego, gdy myślę o odejściu z domu wybierając zakon, czuję niepokój?

Karol

LIST

Y O

POW

OłAN

Iu

31

w życiu jest bardzo ułudny. I kiedy się żyje na serio, kiedy się ryzykuje i stale konfrontuje z ewangelią, to w życiu nie ma spokoju. czy to znaczy, że nie ma Boga? Absolutnie nie! Gdy uczniowie Jezusa płynęli przez jezioro nocą, to ich Mistrz był z nimi w łódce. Nie znaczyło to jednak, że Jego obecność zaoszczę-dzi im trudnych doświadczeń, a nawet chwil, kiedy ocierali się o śmierć. Tak też i w naszym życiu burze mogą się zdarzyć, a wtedy potrzeba się uchwycić Tego, który jest prawie niezauważalny w całej tej sytuacji i krzyknąć: „Jezu ratuj!”

[…] Przechodząc jednak do pytań, które stawiasz odnośnie opuszczania rodziców i domu: czy to jest potrzebne w życiu zakonnym? Tak, nawet koniecz-ne. Odejście od domu to stworzenie pewnej wewnętrznej przestrzeni wol-ności, w której człowiek sam dorasta w odwadze i poświęceniu. To wcale nie znaczy, że dom rodzinny jest zły, albo że w domu nie można być odważnym czy nie można się poświęcać. Jednak jeśli człowiek długo trzyma się za spódnicę Mamy, to wiecznie będzie małym chłop-cem, niedojrzałym w decyzjach i zależ-nym. A przecież zakonnik jest dorosłym mężczyzną, dojrzałym człowiekiem! co więcej: w naszym posługiwaniu staje-my się dla ludźmi ojcami duchowymi, a to zadanie wymaga od zakonnika ogromnej wolności i samodzielności. Odejście z domu rodzinnego jest chy-ba zupełnie naturalną konsekwencją dojrzewania człowieka. Już przecież w Księdze Rodzaju Autor natchniony pisze: „(…) opuści człowiek ojca swego i matkę swoją…” I tu nie ma żadnego

zastrzeżenia do rodziców (zwłaszcza, że biblijni Adam i ewa nie mieli rodziców w ludziach). To „opuszczenie gniazda” jest bardziej ukierunkowanie się na przyszłość, to jest wejście w perspek-tywę realizacji swego powołania. dla Adama było to założenie rodziny wraz z ewą. dla mnie, i może też dla ciebie, jest to poświecenie się na wyłączną służ-bę Bogu w miejscu i zadaniach, które przełożeni, w imieniu Boga, będą nam wskazywać.

[…] Na koniec jeszcze jedna myśl, Karolu, odnośnie opuszczania rodzi-ców: rzeczywiście fizycznie jesteśmy często daleko, ale często się dzieje tak, że właśnie wtedy jesteśmy najbliżej du-chowo w modlitwie i wsparciu. żadna przecież reguła zakonna nie postawi się ponad Boże przykazania. A jeśli czwarte z nich mówi o szacunku do rodziców, to wspólnota zakonna zna też sposoby, jak pomagać rodzicom współbraci, któ-rzy są daleko, kiedy owi rodzice tego potrzebują. Nigdy nie zostaną opuszcze-ni w potrzebie! Gdy się zdarzą trudne sytuacje, to wtedy może niekoniecznie syn zajmie się nimi, ale na pewno cała wspólnota pomoże w rozwiązywaniu problemów.

Mam nadzieję, że tych kilka my-śli pomoże ci w Twoich osobistych rozważaniach i da światło na ko-lejne decyzje! czekam na następną możliwość spotkania się i rozmowy, a może po prostu maila! Pozdrawiam serdecznie!

Z Bogiem!

o. GrzeGorz Misiura [email protected]

32

ŚWIA

DECT

WO

MOJE POWOŁANIEandrzej Grudzień

Moje odkrywanie powołania było procesem. Jestem bardzo wdzięcz-

ny rodzicom, którzy stwarzali odpowiedni klimat dla moich decyzji oraz wspierali je modlitwą. Myślę, że odkrywanie powo-łania można porównać do wychowywa-nia. Z jednej strony, nie wolno zostawić dziecka samemu sobie, bo nie nauczy się troskliwej miłości, z drugiej strony nad-mierna kontrola poprowadzi je do strachu przed wzięciem odpowiedzialności w do-rosłym życiu. Każdy rodzic zgodzi się ze mną, że dyskretna pomoc dziecku w od-krywaniu jego powołania jest sztuką.

W moim przypadku rodzice byli wy-magający – nie chodziło nawet o wyniki w nauce, ale przede wszystkim o odpo-wiedzialność za swoje czyny. Traktowa-li mnie bardzo poważnie, często długo rozmawialiśmy, głównie po to, by rozpo-znać czy źródło moich decyzji było dobre czy złe. Nieraz były to dla mnie trudne rozmowy. Z perspektywy czasu widzę, że kierowała nimi szczera troska o mnie i chęć pomocy; czułem, że byłem dla nich ważny. Na pewno nie chronili mnie przed trudnymi pytaniami i odpowiedziami na nie. Nie czekali aż dorosnę, żeby zapytać np. czy wiem co chcę robić w życiu, lub gdzie jest granica dobra i zła. Wiedzieli, że odpowiedzi muszę znaleźć sam.

Wędrówka do wnętrza własnego serca

drugim etapem odkrywania powo-łania w moim życiu była wędrów-

ka do wnętrza własnego serca. Była ona poprzedzona decyzją o wstąpieniu do wspólnoty młodzieżowej ruchu świa-tło-życie w parafii. Formacja ruchu roz-poczyna się od budowy osobistej relacji z Jezusem. Wiem na pewno, że wiele rzeczy wtedy nie rozumiałem, zresz-tą cały czas się uczę. Wiem jednak, że spojrzenie do serca, budowanie osobistej przestrzeni modlitwy, czytanie Pisma świętego, zaowocowały odkryciem, że w tym swoim wnętrzu nie jestem sam. Znów spoglądając w przeszłość mogę powiedzieć, że chociaż wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, Pan Bóg wszystko drobiazgowo zaplanował, ani przez chwilę nie przestawał o mnie my-śleć. dziś często dziękuję za cały sztab ludzi, którzy prowadzili mnie do Niego na różne sposoby.

Nie jestem sam. Wiem o tym. Ale w głos Jezusa, w Jego wskazówki, cały czas uczę się wsłuchiwać. To trochę tak – jestem lekarzem – jak stawianie wła-ściwej diagnozy lekarskiej. Zbieram dane – trochę z wywiadu, trochę z badania

ŚWIA

DECT

WO

33

pacjenta, trochę z doświadczenia (wi-działem, słyszałem kiedyś coś podob-nego), trochę z intuicji. Potrzeba wyci-szenia, czasu, zatrzymania, pomyślenia. Potrzeba modlitwy. Skąd mieć pewność – rzadko się ją ma, czasem poznaję po owocach, często proszę o modlitwę żonę, synka, wspólnotę. Wciąż się uczę. Na tym etapie rozeznawania Bożej woli zaczyna-ją się dodatkowe trudności – nieprzyja-ciel nie śpi. Szatan nie lubi tych, co płyną pod prąd, tych co starają się rozpozna-wać swoje powołanie, czyli plan Bożej Miłości wobec człowieka. Jego jedynym celem jest potępić każdego, na każdym etapie rozwoju – od dziecka do starca, atakując najsłabsze, najczulsze miejsca. Jest przebiegły: odciąga, zagłusza, prze-szkadza, poddaje rozterki. Walka z nim o własnych siłach z góry skazana jest na porażkę, gdyż jest dalece mądrzejszy od największych mędrców tego świata ra-zem wziętych. Tylko zaufanie Bogu, ale takie prawdziwe zaufanie zakładające niezwykłą kruchość własnej egzystencji, zależnej w każdej chwili całkowicie od woli Jezusa, jest w stanie pomóc znaleźć właściwą drogę.

Znaki powołania

Zakochałem się. Skąd wiadomo, że to właściwa droga, skąd wiadomo, że

to ta jedyna. Mnie wydawało się, że to właśnie małżeństwo i że to właśnie ona. Modliłem się, pytałem. Nie otrzymywa-łem wyraźnej odpowiedzi. Moja uko-chana też miała rozterki, chyba większe niż ja. To ona otrzymała zdecydowaną odpowiedź – postanowiła intensywnie szturmować Niebo w tygodniu modlitw

o… powołania. Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko: Tak, mamy być razem. Jesteśmy małżeństwem już pra-wie 11 lat. Był też wtedy mały, widzialny znak. Podchodziliśmy razem do Komu-nii w kościele i uklękliśmy obok siebie. Podczas, gdy ksiądz podawał mi Jezusa, inna Hostia zaczepiła się o rękaw księ-dza i zaczęła spadać. Mimowolnie wy-sunąłem dłoń – Hostia łagodnie na nią opadła. Gdy z wrażenia pozostawałem w bezruchu, ksiądz proboszcz spokojnie wziął Jezusa z mojej dłoni i włożył do ust mej ukochanej. Potem żartował, że to ja jej udzieliłem Komunii.

Kim mam zostać, czym się zajmo-wać? Patrzyłem na zapracowaną mamę, która jest lekarzem, jak późno wracała do domu, jak trudną miała pracę; pa-trzyłem na starszego brata, który do póź-na w nocy uczył się studiując medycynę. Pomyślałem – to nie dla mnie. rok przed maturą wybrałem drogę: medycyna. do-stałem się (nigdzie indziej nie składa-łem podania na studia!). Już w trakcie studiów byłem zainteresowany pedia-trią, ufałem, że to moja droga. Po stażu

fot.

Arc

hiw

um A

ndrz

eja

Grud

nia

34

ŚWIA

DECT

WO

chwila zwątpienia – nie było dla mnie etatu na pediatrii. Miałem zostać ane-stezjologiem. Po wakacjach jeszcze raz poszedłem do miejsca, gdzie aplikowa-łem na pediatrię – znalazł się etat. Moje lekarskie ścieżki zaprowadziły mnie na oddział noworodków. Po 10 latach pracy otrzymałem czytelny znak o nieustannej Bożej myśli o mnie – znakiem zostało dziecko. A było to tak…

Trzy lata po ślubie Pan Bóg obdaro-wał nas synkiem. dziś wiemy, zwłasz-cza po późniejszych doświadczeniach, że jego narodziny były cudem i że został nam wymodlony przez wielu ludzi. Po-tem nadeszły trudne chwile, poronie-nie, niepowodzenia. Zaczęliśmy z żoną myśleć o opiece zastępczej nad dziećmi – ukończyliśmy poszerzony kurs dla ro-dzin zastępczych i adopcyjnych. W wa-kacje poprzedzające zdarzenia, o których chcę napisać byliśmy na rekolekcjach domowego Kościoła – wspólnoty ruchu światło-życie, do której należymy. Jak się później okazało modlitwy z tych rekolek-cji były bardzo owocne. Nie tylko dla nas. Zaczęliśmy się modlić o dziecko bardzo konkretnie. Poprosiliśmy, żeby Pan Bóg obdarował nas dzieckiem jeszcze w tym roku (był sierpień). Nie wiedzieliśmy, że Pan Bóg jest taki dosłowny…

Po powrocie z wakacji w trakcie mojego dyżuru na Intensywnej Terapii Noworodka przyjmowałem do oddziału ważącego kilogram wcześniaczka w cięż-kim stanie. Niedługo później okazało się, że ta dziewczynka zostanie prze-znaczona do adopcji. Poruszenie serca, rozterki, lęk, modlitwa. Ze względu na nasze profesje (żona również zawodowo zajmuje się pomocą dzieciom z trudno-

ściami w rozwoju) i wcześniej ukoń-czony kurs, proces adopcyjny przebiegł szybciej niż zazwyczaj. Nasza córeczka zamieszkała z nami już pod koniec listo-pada, w ostatnim tygodniu roku… litur-gicznego, a gdzie jeszcze do końca roku kalendarzowego! Pan Bóg jest Wielki! A dla mnie był to podwójny dar – także potwierdzenie, że Jezus błogosławi mym dotychczasowym wyborom…

Teraz przede mną nowe zadanie. Je-stem tatą, razem z żoną muszę uczyć na-sze dzieci jak rozpoznawać ich powoła-nie, jak mają dobrze żyć, zgodnie z wolą Bożą. co robić? do końca nie wiem – każdy człowiek jest tajemnicą. Kiedy urodził się nam synek myślałem, że zna-jąc własne słabości to prawie niewyko-nalne, abym mógł dobrze go wychować. Teraz wiem, że to nieprawda. Wiem, że muszę naśladować własnych rodziców w tym, co dobre. Wiem, że muszę czer-pać z sakramentu małżeństwa i modli-twy małżeńskiej. A ponad wszystko teraz wiem, że muszę ufać Jezusowi, na Nim nigdy się nie zawiodłem. Moje słabości będą dla Niego szczelinami, przez które będzie przenikał i działał.

Jezu ufam Tobie!

andrzej grudzieńOd 11 lat mąż Małgorzaty i tato dwójki dzieci: Pawła i Agnieszki. Z zawodu le-karz pediatra, pracuje na oddziale intensywnej te-rapii noworodka w Insty-tucie Pediatrii w Krakowie. Od początku małżeństwa w Ruchu Domowego Kościoła. Interesuje się sportem, muzyką, filmem. Lubi podróże z rodzinką po Polsce.

ŚWIA

DECT

WO

35Po skończonej szkole podstawowej poszedłem do technikum budow-

lanego, a po zdanej maturze wybrałem się na studia, na politechnikę. chciałem kontynuować moje zainteresowanie budownictwem. Byłem młodym, we-sołym, szukającym swojego miejsca na tym świecie chłopakiem. Moja koleżanka zabrała mnie na rekolekcje, na których usłyszałem piękne słowa – brzmiały mniej więcej tak: „Każdy jest powołany, Ty też! Jeżeli widzisz, że w swoim życiu wszystko co robisz, choć jest piękne, nie przynosi ci szczęścia, to już dzisiaj szukaj swojego powołania”. Wtedy też zaczęła się moja droga szukania, czego tak napraw-dę chce ode mnie Pan. Moje szukanie za-prowadziło mnie do oznajmienia moim rodzicom: „Mamuś, Tatuś idę do semi-narium!” Na policzkach mamy pojawiły się łzy: „wiedziałam, że pójdziesz na księ-dza”. Tato, jak każdy twardy facet, nic nie mówił, ale po wyrazie twarzy czułem, że nie jest z mojej decyzji zadowolony. ro-dzice chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. rodzice mają względem swoich dzieci plany. Moi rodzice myśleli, że zakończę naukę na politechnice, będę budował domy, założę rodzinę i będą mieli mnie blisko. Moje pójście do seminarium to dla rodziców strach przed „stratą” dziec-

ka, które rujnuje plany na przyszłość, za-myka możliwości spełniania swoich pasji, jednym słowem marnuje życie!

Strach przed „stratą” dziecka

Kiedyś usłyszałem takie słowa, które były bliskie temu, co większość ro-

dziców odczuwa, kiedy ich syn czy córka oznajmia im o wyborze życia zakonne-go: „na kobiety lub mężczyzn w habicie spoglądamy najczęściej z podziwem, ale własnej córki, syna, wnuczki, wnuka, ko-legi czy koleżanki w takowym stroju nie chcemy widzieć”. Bywa, że rodzice zupeł-nie nie potrafią się pogodzić z faktem, że ich córka czy syn poszli do klasztoru. Se-minarium dla syna można jeszcze jakoś zaakceptować. Natomiast cela zakonna bywa postrzegana jako koniec możliwości rozwoju i ścieżka do zmarnowania życia.

Jestem młodym księdzem – na moim liczniku wybił pierwszy rok kapłań-stwa, to tak mało, ale z drugiej strony tak wiele. Przez czas seminarium, moja decyzja pójścia za chrystusem, dojrze-wała nie tylko w moim sercu, ale chyba w sercu każdego członka mojej rodziny. łzy szczęścia i radości przeplatały się ze łzami smutku i rozgoryczenia. Nowi-cjat, pierwsze śluby, poznawanie życia

STRACIlI JEDNEGO, A OTRZYMAlI CAŁĄWSPÓlNOTĘks. andrzej wacławek sds

36

ŚWIA

DECT

WO

zakonnego, uczenie się chodzenia w ha-bicie. Pierwsze wiążące decyzje, śluby wieczyste, święcenia diakonatu, to już konkretne powiedzenie Jezusowi: TAK! dla mnie to ogromna radość kroczenia małymi kroczkami w życiu zakonnym i zbliżanie się do najważniejszego mo-mentu mojego życia, do święceń pre-zbiteratu. dla rodziców to chwile wielu pytań – „czy nasz syn sobie poradzi?”, obaw – „jak wystąpi to, co ludzie powie-dzą?”, ale także chwile wielkiej wiary, że wszystko będzie dobrze – „nasz syn jest szczęśliwy i to jest najważniejsze”. Od-czuwałem ich obecność i towarzyszenie mi przez cały czas seminarium aż do dzi-siaj. rodzice byli blisko mnie, w chwi-lach trudnych i radosnych poprzez ich modlitwę. Było i jest to potrzebne chyba każdemu z nas, nie jest ważne, co ludzie powiedzą, jak się będą na mnie patrzyć, najważniejsze jest moje codzienne bycie i kroczenie za chrystusem. Kiedyś mama opowiedziała mi pewną historię. Nasza

sąsiadka spotkała moją mamę na mie-ście i tak od słowa do słowa powiedziała wreszcie: „Andrzej poszedł na księdza, to już będziecie mieli dobrze, niczego wam nie będzie brakować, będzie miał dużo pieniędzy, piękny samochód”. dziś, kiedy przyjeżdżam do domu z Albanii i widzę tę sąsiadkę, to ze łzami w oczach mówi mi: „Szczęść Boże, Andrzejku!” Ta sytuacja pokazuje, że spotkamy się z wie-loma przykrymi sytuacjami, ale zawsze trzeba być świadkiem, poprzez przykład swojego życia ukazywać ludziom to, że jest się dobrym człowiekiem.

Stokroć więcejW czasie mojego pobytu w seminarium rodzice zauważyli wielkie działanie Boga w życiu rodzinnym. Na początku bali się, że stracili syna, ale kiedy do mojego rodzinnego domu przychodziło dziesię-ciu, a nawet więcej kleryków czy księży, rodzice przekonywali się do słów Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prze-śladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10, 29-30). Stracili jed-nego a otrzymali całą wspólnotę księży Salwatorianów.

rodzice bali się o moje zaintereso-wania i pasje, że nie będę mógł ich re-alizować, a widziałem łzy mamy i wielką radość, kiedy była na jednym z naszych koncertów zespołu vox Nostra. Zauwa-żyła, że mogę realizować swoją pasję gry na perkusji. Były to łzy szczęścia! Mama fo

t. A

rchi

wum

ks.

And

rzej

a W

acła

wka

SDS

ŚWIA

DECT

WO

37

była szczęśliwa, bo widziała i czuła, że ja jestem szczęśliwy.

Tato nie był przekonany do mojej decyzji. Tak naprawdę uwierzył, że to wszystko jest „na poważnie”, kiedy by-łem na czwartym roku w seminarium i przyjmowałem śluby wieczyste. Bar-dzo to przeżywał, choć na zewnątrz nosił skorupę żółwia, to w środku serce mu pękało, że najmłodszy syn będzie księ-dzem. Odczułem to, kiedy podzieliłem się wiadomością, że moja pierwsze pla-cówka, na której będę posługiwał znaj-duje się w Albanii. rodzice poprzez czas seminarium przyjęli moją decyzję bycia zakonnikiem, a dziś kolejny raz uczą się przyjmować decyzję o moim wyjeździe do Albanii.

Kiedyś usłyszałem takie słowa: „na kobiety lub mężczyzn w habicie spoglą-damy najczęściej z podziwem, ale wła-snej córki, syna, wnuczki, wnuka, kole-

gi czy koleżanki w takowym stroju nie chcemy widzieć”. dziś mogę powtórzyć Tobie słowa, które dały mi dużo do my-ślenia: „Każdy jest powołany, Ty też! Je-żeli widzisz, że w swoim życiu wszystko co robisz, choć jest piękne nie przynosi ci szczęścia, to już dzisiaj szukaj swojego powołania”. Jeżeli dzisiaj czujesz powoła-nie w swoim sercu do życia zakonnego, do małżeństwa czy życia w samotności – chwała Panu – pójdź za Nim!

ks. andrzej wacławek sdsOd roku jest księdzem w Towarzystwie boskie-go Zbawiciela. Pracuje w Albanii. Interesuje się liturgią, piłką nożną. Jego pasją jest perkusja. Lubi chodzić po górach i zachwycać się ich pięknem. Słucha dobrej muzyki i bardzo lubi tańczyć.

ŚWIA

DECT

WO

37

fot.

Arc

hiw

um k

s. A

ndrz

eja

Wac

ław

ka S

DS

38

ŚWIA

DECT

WO

Wyrosłem w pełnej rodzinie ka-tolickiej. Od najmłodszych lat

wpajane mi były wartości takie jak wia-ra i patriotyzm, czyli szacunek do kraju i Kościoła. chodziłem co niedzielę do kościoła, a nawet więcej – byłem mini-strantem i służyłem Panu Bogu do Mszy św. Ale tak naprawdę nie znałem Boga osobowego, wierzyłem w Jego istnienie, ale było to bardziej przywiązanie do tra-dycji niż potrzeba serca.

Z taką płytką wiarą wszedłem w okres dojrzewania i buntu, no i się zaczęło. Msze św. coraz rzadziej, a al-kohol, narkotyki i seks coraz częściej. Mimo że w domu mi niczego nie bra-kowało, nie chciałem żyć tak, jak moi rodzice. Widziałem jak ciężko pracują, jak wszystko osiągają z trudem. Stwier-dziłem, że to bez sensu. Byłem prze-konany, że da się to wszystko osiągnąć łatwo i przyjemnie. Twierdziłem, że nie trzeba tak ciężko pracować, że można iść na skróty i osiągnąć w parę lat to, na co rodzice pracowali całe życie. Wyzna-czyłem sobie cel, a środki do jego osią-gniecia nie miały znaczenia. Z resztą były modne wtedy hasła, które do dziś funkcjonują: „róbta co chceta”, „pierw-szy milion trzeba ukraść”, „cel uświęca środki”.

Pieniądze, imprezy, dziewczyny, narkotyki

Gdy już byłem uzbrojony w taki oręż, to nic nie mogło stanąć na

przeszkodzie do osiągnięcia celu, czy-li do szybkiego wzbogacenia się. Na początku zacząłem jeździć za granicę na kradzieże, później, będąc w gangu, sprzedawałem narkotyki. Zarobione pieniądze inwestowałem w legalne in-teresy. W momencie gdy ukończyłem studia, byłem na tyle samodzielny, że za swoje pieniądze kupiłem mieszka-nie i wyprowadziłem się z domu. Mia-łem luksusowy samochód, kupę kasy i swoich ludzi, którzy, już wtedy, dla mnie pracowali i zarabiali. Wszedłem na wyższy stopień wtajemniczenia. Byłem znany i szanowany w półświat-ku przestępczym. Miałem wszystko o czym marzy większość młodych lu-dzi – pieniądze, imprezy, dziewczyny, narkotyki. czułem się szczęśliwy (tak przynajmniej wtedy mi się wydawało). Oczywiście nie było już wtedy mowy o chodzeniu do kościoła, nie mówiąc o modlitwie. Gdy osiągnąłem moje cele, zaczęło mi czegoś brakować. Przestało mi to dawać radość i zadowolenie. Teraz już wiem, że brakowało najważniejsze-

CIESZĘ SIĘ, ŻE MNIE TOSPOTKAŁOPiotr jurkowski

ŚWIA

DECT

WO

39

go – miłości do Boga i ludzi, których traktowałem przedmiotowo, a wszystko co osiągnąłem, to fałszywki podsunię-te przez różne lobby, koncerny świato-we, które skutecznie odciągnęły mnie od Boga.

No i jak to zwykle bywa, przyszedł w moim życiu moment przełomowy. Poznałem Agnieszkę i zakochałem się. Bardzo mi na niej zależało. Pochodzi-ła z dobrego domu, była inteligentna, mądra i piękna. Bałem się, że ją stracę, gdy dowie się, czym się zajmuję i powo-li zacząłem się wycofywać z brudnych interesów. Stało się to przyczyną osła-bienia moich wpływów i pozycji. Kon-kurencja tylko na to czekała. W ciągu roku moja sytuacja diametralnie się zmieniła. Zacząłem wtedy powoli się budzić. Punktem zwrotnym, w moim życiu była śmierć Ojca świętego Jana

Pawła II. W tym dniu zadzwoniła do mnie pracownica z mojego lokalu ga-stronomicznego i pyta się, czy może wcześniej zamknąć? Nie wiedziałem dlaczego. dlatego zdziwiona zapytała czy naprawdę nie wiem co się stało, że przecież umarł Ojciec święty. Te słowa tak głęboko we mnie utkwiły i zaczęły kiełkować w sercu, że nie tylko pozwo-liłem jej zamknąć lokal, ale także po-jechałem po swoją dziewczynę, z którą uczestniczyliśmy we Mszy św. na Ja-snych Błoniach w Szczecinie. Pamiętam, że płakałem – ja, taki gangster – coś we mnie wtedy pękło, coś się zmieniło, nie potrafiłem już żyć, jak dotychczas, choć jeszcze po tych zdarzeniach było we mnie dużo skłonności i przyzwy-czajeń do złego. Ale na pewno był to jakiś moment przełomowy w moim życiu.

ŚWIA

DECT

WO

39

ŚWIA

DECT

WO

39

fot.

Arc

hiw

um P

iotr

a Ju

rkow

skie

go

40

ŚWIA

DECT

WO

Odpokutować za minione lata

rok później pobraliśmy się z Agniesz-ką, a dwa miesiące później na świat

przyszła Amelka. Wszystko układało się pięknie, mieliśmy dobrą pracę i swoje duże mieszkanie, córka była zdrowa i szybko rosła. Teraz z perspektywy cza-su znowu widzę, że to były tylko pozory, bo nie było wspólnej modlitwy i eucha-rystii, a to wiąże się z brakiem miłości do Boga i do siebie nawzajem.

Przyszedł taki dzień, w którym w jed-nej chwili straciłem wszystko. Było to 19 marca 2007 r. Byłem w pracy, gdy przyjechało po mnie trzech rosłych panów z cBś. Pamiętam swoje obu-rzenie, mówiłem, że to jakaś pomyłka, że się niczym nielegalnym nie zajmuję, że prowadzę uczciwy tryb życia, mam żonę i córkę. Prowadzę firmę budowla-ną i odprowadzam podatki. Policjanci odpowiedzieli na to, że to się zgadza, ale trzeba jeszcze odpokutować za minione lata. Zostały mi wtedy przedstawione zarzuty kierowania grupą przestępczą i wprowadzenia do Polski znacznych ilości narkotyków w latach 2001–2003. świat wtedy w jednej chwili mi się za-walił, wiedziałem że czekają mnie długie lata w więzieniu, ale nie wiedziałem, że czeka tam na mnie chrystus.

Nie dawała mi spokoju myśl, że zo-stałem zabrany od świeżo założonej rodziny, płacz – wtedy 9-miesięcznej – Amelki jeszcze długo po aresztowaniu budził mnie w nocy. Bardzo cierpiałem z tego powodu. W odosobnieniu zaczą-łem robić rachunek sumienia i szukać przyczyn tego stanu, w którym się znala-

złem. Zacząłem zadawać pytania, co się stało, że gdy zacząłem nowy etap w ży-ciu musiałem to stracić. Odpowiedź była prosta – błędy młodości, życie bez Boga wg złych wartości i scenariusza laickiego świata, który mnie w to wciągnął a teraz za to osądza.

Ale miałem też poczucie skruchy. Wiedziałem, że tam, gdzie jest wina, musi być też kara. Zacząłem modlić się do Maryi i prosić o przebaczenie. Wtedy pamiętałem tylko dwie modlitwy, „Oj-cze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Każde-go dnia dostawałem czytelne znaki, że Bóg mnie kocha a Jego miłosierdzie jest nieskończenie wielkie, nawet dla mnie zatwardziałego grzesznika. Moja wiara rosła, aż w końcu przystąpiłem do spo-wiedzi generalnej i oddałem swoje ży-cie Jezusowi. Towarzyszyły temu wielkie emocje.

Znaki bożej miłości

To spotkanie było tak mocne, dało tak wielkie poczucie miłości i szczę-

ścia, że dopiero wtedy dostrzegłem co jest sensem życia. Nie droga na skróty, tylko marsz przez życie u Jego boku, na-wet wtedy, gdy jest ciężko albo zwłasz-cza wtedy. Byłem Bogu wdzięczny, że się znalazłem w więzieniu, że dał mi nowe życie – w sensie dosłownym, jak i wiecz-nym – i szczęście, którego szukałem. Ks. Kapelan, który przychodził do wię-zienia z Panem Jezusem, stwierdził, że Bóg otworzył kawałek nieba, bym poczuł tę radość i szczęście z obcowania z Nim. Wkrótce to doświadczenie Bożej miłości okazało się niezwykle potrzebne w moim więziennym epizodzie. Nagle dostałem

40

ŚWIA

DECT

WO

ŚWIA

DECT

WO

41

od żony pozew rozwodowy. Gdybym nie miał wcześniej tych doświadczeń, to w dniu, w którym go dostałem, popeł-niłbym samobójstwo. Pamiętam jak silne uczucia mną targały; bezsilność i opusz-czenie przez kobietę, którą kochałem, i dla której się zmieniłem i chciałem na-dal zmieniać.

Wraz ze wzrostem wiary stawałem się bardziej wrażliwy, moja miłość do Boga była z każdym dniem większa, a wraz z nią, miłość do ludzi a zwłaszcza do najbliższych mi osób, jak żona czy córka, która w tym momencie obcho-dziła roczek. Z miłością wiąże się tęsk-nota, tęsknota z kolei powoduje cierpie-nie. Przez 3 lata przebywałem w areszcie śledczym, gdzie miałem godzinę space-ru dziennie a resztę dnia przebywałem w celi. listy dochodziły do domu po miesiącu, a widzenia z rodzicami mia-

łem przez tzw. pleksi, żona urwała ze mną całkowicie kontakt, nie odpisywała na listy, nie przyjeżdżała do mnie i nie przywoziła córki. żądała rozwodu; nie chciała czekać, chciała od nowa ułożyć sobie życie. W tych trudnych chwilach tylko radość z obcowania z Bogiem da-wała mi siłę, by wytrwać i nie ulec roz-paczy i załamaniu – by się po prostu nie zabić. Pamiętam słowa mojej mamy, gdy przyjechała do mnie na widzenie z tatą i pytała się, jak ja to robię, że jestem uśmiechnięty, radosny i zawsze spokoj-ny, pocieszam ich zamiast oni mnie. To było działanie Jezusa we mnie. Wiele mógłbym mówić o Jego czytelnych zna-kach i cudach, które widziałem w wię-zieniu, zostawię to na inny raz. chcę Wam tylko przekazać, że miłosierdzie Boże jest nieskończenie duże, że z każ-dego zła Bóg jest w stanie wyprowadzić

fot.

Arc

hiw

um P

iotr

a Ju

rkow

skie

go

42

ŚWIA

DECT

WO

dobro, musimy tylko otworzyć drzwi na-szego serca. Przypominają mi się słowa Psalmu 33, 19 „bliski jest Pan dla skru-szonych w sercu i wybawia załamanych na duchu”.

Opowiem Wam o jednej z łask jaką otrzymałem podczas moich „rekolekcji” (jak nazywałem mój pobyt w więzieniu). Gdy poprzez sakramenty wzrastałem du-chowo, pragnąłem być cały czas przy Je-zusie, pragnienie to było wielkie i dawało mi szczęście. Niestety kapelan więzienny przychodził do aresztu śledczego tylko raz w tygodniu. Oczywiście podczas jego wizyt przystępowałem do spowiedzi i komunii św. ale pragnąłem uczestnictwa w codziennej lub chociaż cotygodnio-wej eucharystii, ale nie było to możliwe, przez te 3 lata miałem tę łaskę tylko trzy-krotnie, co było i tak wielkim sukcesem i dla mnie ogromną radością i darem. Prosiłem w modlitwie, bym mógł częściej uczestniczyć we Mszy św. Gdy byłem już po wyroku, za dobre sprawowanie zosta-łem przewieziony do zakładu o złago-dzonym rygorze. Jak tylko dojechałem na miejsce, od razu dowiedziałem się, gdzie jest kaplica więzienna i moje proś-by zostały wysłuchane i to jeszcze jak. Okazało się, że w tym samym zakładzie przebywa zakonnik, który odbywa karę za nieumyślne spowodowanie śmierci w wypadku samochodowym. Szybko na-wiązaliśmy ze sobą kontakt. Oczywiście nie bez przeszkód, ale codziennie w ma-łej konspiracji spotykaliśmy się w kaplicy o 15.00, czyli w Godzinie Miłosierdzia na modlitwę i eucharystię. Gdy dzwoniłem do księdza kapelana z poprzedniego za-kładu, któremu tyle zawdzięczam, i opo-wiadałem mu, co mnie spotkało i jak

wielkie dary otrzymuję każdego dnia, to podsumował to w charakterystyczny dla siebie sposób (był człowiekiem z du-żym poczuciem humoru): „dla ciebie Bóg nawet swojego kapłana zamknął do więzienia”. Był to niesamowity dar dany od Boga, brakuje mi dziś tych modlitw, wspólnych rozważań i rozmów. Z za-konnikiem cały czas łączą nas serdeczne relacje.

Powrót syna marnotrawnego

Kończąc powiem coś, co może wy-dać się dziwne, mimo że moja żona

odeszła i dużo siły mnie kosztowała walka o córkę, straciłem pracę i pie-niądze, musiałem zacząć wszystko od nowa, także nauczyć się żyć uczciwie wg przykazań i dawać świadectwo prawdy, cieszę się, że mnie to spotkało, bo tylko w tak radykalny sposób Bóg mógł mi otworzyć oczy i serce. Wiem, że jestem na dobrej drodze do zbawienia. Wiem, że jak ten syn marnotrawny, z całą mocą i sercem, powróciłem do Boga Ojca i do tego, co rodzice wpajali mi od najmłodszych lat. Wiem, że te wszyst-kie przeżycia wzmocniły mnie jeszcze bardziej, dają siłę i wytrwałość w tru-dzie dnia codziennego i w walce o moje małżeństwo.

Bogu niech będą dzięki!

Piotr JurkowskiMakler obrotu nierucho-mości. Od 18. roku życia trenuje boks. Związany ze wspólnotą Emmanuel. Mieszka w Szczecinie.

SYLW

ETKA

43choć nie ma rąk, objął miliony ludzi. choć nie ma nóg, przemierzył set-

ki kilometrów, by to zrobić. choć jego niepełnosprawność jest nie do ukrycia, radzi sobie w świecie lepiej niż niejeden w pełni zdrowy człowiek. Nick vujicic – żywy dowód na to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych.

Nick jest więcej niż dobrym kazno-dzieją i mówcą motywacyjnym. Więcej, niż silnym człowiekiem pokonującym swoje ograniczenia. Więcej, niż dobrym chrześcijaninem, ufającym Bogu nawet w beznadziejnych sytuacjach. Nick jest cudem. Tak jak uczy na swoich spotka-niach: „Jeśli nie doświadczasz cudu, sam stań się cudem”.

Dzieciństwo

urodził się 30 lat temu z rzadką i ciężką chorobą – fokomelią. Scho-

rzenie to objawia się zdeformowanymi lub niewykształconymi kończynami. Od początku życia ma „do dyspozycji” małą stopę z dwoma palcami, na doda-tek operacyjnie rozdzielanymi. lekarze nie potrafili wyjaśnić przyczyny takiego stanu zdrowia noworodka. Mama Nicka pracowała jako pielęgniarka, potrafiła dbać o siebie w okresie ciąży. Nie było

żadnej naukowej przyczyny tłumaczącej, dlaczego jej dziecko nie ma rąk i nóg. Gdy się o tym dowiedziała, przeżyła szok i, choć okazywała i nadal okazuje synowi wiele miłości, bezpośrednio po porodzie nie chciała nawet brać go na ręce. Mimo to wraz z mężem zapewniali syna, że Bóg ma wobec jego życia plan i pewnego dnia ów plan ujawni. dzie-ciństwo wydawało się „najłatwiejszym” okresem w życiu Nicka, bo nie był do końca świadomy własnych ograniczeń i trudności jakie napotka oraz ogromu pracy, którą będzie musiał włożyć w na-ukę funkcjonowania w świecie. Błoga nieświadomość w tamtym wieku była więc dla niego prawdziwym błogosła-wieństwem. Nie miał pojęcia, że będzie musiał zmierzyć się w życiu z licznymi wyzwaniami. I mierzył się. choć miał do dyspozycji sam tułów, był typowym chłopcem – ruchliwym i zwinnym, za-pewniającym zatroskanym rodzicom wiele mocnych wrażeń. A oni martwili się bardziej i częściej niż inni rodzice: „czy nasz syn nauczy się jeść? czy pój-dzie do szkoły? czy będzie w stanie żyć samodzielnie? Kto się nim zaopiekuje, gdy nas zabraknie?” Tymczasem Nick, na przekór wszystkiemu, rozwijał się i stawał się coraz silniejszy. Nie bra-

STAń SIĘ CUDEMmałGorzata janiec

44

SYLW

ETKA

kowało mu jednak chwil zwątpienia, buntu przed Bogiem, oskarżeń i pytań, dlaczego nie stworzył go pełnospraw-nym. dodatkowych trudności przyspo-rzyła szkoła, bo uczęszczanie na lekcje wymagało zdobycia nowych umiejęt-ności, proszenia o pomoc kolegów lub asystenta, który został mu wyznaczony. Gdy rodzice Nicka przeprowadzili się i musiał zmienić szkołę, okazało się, że każde zajęcia odbywają się w innej sali lekcyjnej, co było dodatkowym kłopotem. Musiał cierpliwie znosić różne reakcje ludzi na swój wygląd, czasem słyszeć pod swoim adresem upokarzające określania. cierpiał na myśl, że nigdy nie doświadczy miłości kobiety, nie założy rodziny. To spowo-dowało, że w wieku 10 lat Nick przeżył depresję, w której był o krok od próby samobójczej.

Młodość

Jednak, dzięki wsparciu rodziców i samodyscyplinie Nick stopniowo

pokonywał przygnębienie. Zrozumiał, że utrata nadziei jest o wiele gorsza niż brak kończyn. Nauczył się koncentro-wania na swoich możliwościach, a nie ograniczeniach. Jego nadzwyczajna wrażliwość i otwartość na ludzi spo-wodowała, że ciągnęły do niego tłu-my. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jego przyszłość okaże się o wiele lepsza niż jego najśmielsze oczekiwania. Postawił w życiu na zmiany, powtarzał: „wyobraź sobie, że jesteś łyżką, a świat garnkiem, w którym przyrządzasz apetyczną po-trawę. Zamieszaj w nim!”. Odkrywał , że dzięki swojej „inności” może dać światu coś wyjątkowego. ludzie są gotowi wy-słuchać drugiego, gdy widzą, że udało

fot. Medienmagazin pro – flickr.com

SYLW

ETKA

45

mu się przezwyciężyć szczególne wyzwa-nia. Nick stał się po prostu wiarygodny – dla chorych, niepełnosprawnych, sa-motnych, przegranych, zrozpaczonych. Tych wszystkich, którzy myśleli, że już nie ma powodu, by mieć jakąkolwiek nadzieję. W wieku 15 lat Nick pojednał się z Bogiem i poprosił o pokierowanie jego życiem. W wieku 17 lat został prze-wodniczącym szkoły i pomagał orga-nizacjom charytatywnym organizując kampanie o niepełnosprawności. Jako 19-latek przyjął chrzest i zaczął się dzie-lić wiarą z innymi ludźmi. uwierzył, że mimo fizycznych braków ma w sobie skarby: talenty, wiedzę, miłość – to był pierwszy krok na drodze prowadzącej do samoakceptacji i pokoju wewnętrz-nego. W ten sposób Nick odkrył swoje powołanie. Wystąpienia w roli mówcy i ewangelizatora stopniowo przybrały

charakter regularnej działalności, którą z biegiem czasu Nick zaczął prowadzić na skalę międzynarodową. docierał z przesłaniem nadziei do ogromnej rzeszy ludzi w niezliczonych szkołach, kościołach, więzieniach, sierocińcach, szpitalach, salach konferencyjnych i na stadionach. Każde z tych spotkań Nick traktował jak porozumiewawcze mruganie Boga: „A widzisz? Mam plan dla Twojego życia!”. I cieszył się, że nie odebrał sobie życia jako dziesięciolatek. Pozwolił, by to Bóg mu je „odebrał”. Wziął je w swoje ręce i wypełnił sen-sem i radością. W 2003 roku, w wieku 21 lat Nick ukończył studia na uniwer-sytecie Griffith, uzyskując podwójny tytuł licencjata z planowania finanso-wego oraz księgowości. Stawał się coraz bardziej dojrzały i – wbrew pozorom – niezależny.

fot

. Se

bast

ian

Deru

ngs

– W

orld

Eco

nom

ic F

orum

46

SYLW

ETKA

Dorosłość

Niezależność w dorosłym życiu Nick rozpoczął od przystosowa-

nia domu do prawie samodzielnego korzy-stania. udoskonalał przyrządy, opracowy-wał taktykę porusza-nia się, samodzielnego wykonywania różnych czynności: pielęgnacyj-nych, domowych, za-wodowych. Miał plany. Wiedział, że jest w pełni zdolny do tego by w pełni założyć rodzinę. Pra-

gnął jej. chciał mieć dzieci i być dla nich dobrym ojcem i głową rodziny. A więc nie mógł być stale przykuty do wózka. Nauczył się doskonale wyko-

rzystywać lewą stopę i dwa palce, którymi bez problemu obsłu-guje dziś nawet telefon komórkowy.

Nick zdobył także niezależność zawodo-wą. Kieruje własną fir-mą, prowadzi szkolenia biznesowe, przemawia

na międzynarodowych konferencjach, spotyka się z głowami państw. Założył

Nick Vujicic, bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!, Aetos, Wrocław 2012To inspirująca książka niezwykłego Autora Nicka Vujicica – cierpią-cego na fokomelię. Książka o wierze, nadziei i miłości. Po prostu – o życiu.

Na blisko 300 stronach Nick opowiada swoje życie – oswajanie się z chorobą, zmaganie z nią, wreszcie przekraczanie swoich ograniczeń i życiowe spełnienie. 30-letni mężczyzna udowadnia czytelnikowi, że niezależnie od trudów codzienności można żyć pełnią życia: mieć pla-ny i marzenia. To więcej niż historia niezwykłego człowieka. To także cenne rady i wskazówki, jak nie tracić pogody ducha i optymizmu nawet w najbardziej paraliżujących momentach życia. Nick opisuje swoją przemianę, jak również przemiany innych ludzi, do których przemawiał, spotkał, przytulił, wysłuchał. Przekonuje, że osoby, z którymi się zetknął wpływały również na niego i budziły w nim nowe siły, energię i gotowość do podejmowania ciągle nowych wyzwań. Oprócz opisanych historii, dołączanych listów i zdjęć, Nick podpowiada czytelnikowi jak ubogacić własne życie, proponuje strategie pozytywnego myślenia, budowania trwałych i wartościowych relacji. Tytuły poszczególnych rozdziałów książki mogą śmiało posłużyć za życiowe sentencje, a fragmenty wypowiedzi Autora za często przytaczane cytaty. Nick Vujicic zwraca się do czytającego bezpośrednio, w drugiej osobie, nazywa go przyjacielem, tworzy więc niewidzialną więź, budzi w odbiorcy poczucie, że naprawdę można się z nim zaprzy-jaźnić, jest bliski od razu, jakby znało się go od zawsze. Jego książka wzrusza i rozśmiesza do łez. Chce się po nią często sięgać, bo dodaje otuchy, wiary i chęci życia. A ilekroć się ją odkłada na półkę, to zawsze z myślą, że czas, by Nick Vujicic napisał kolejną, bo wciąż ma światu wiele dopowiedzenia.

Małgorzata Janiec

„wziął życie w swoje ręce i wypełnił je

sensem i radością.”

SYLW

ETKA

47

własną fundację „life Without limbs” (życie Bez Kończyn), która pomaga ludziom chorym i niepełnosprawnym. W 2005 roku został nominowany do nagrody „Młody Australijczyk roku”. Odbywa setki spotkań, które zmieniają jego życie i życie innych ludzi. Podejmuje ciągle nowe i większe wyzwa-nia. świetnie pływa, surfuje, gra na instru-mentach perkusyjnych, jeździ na deskorolce, kopie piłki tenisowe, łowi ryby. Pisze na kla-wiaturze komputera z szybkością czterdzie-stu wyrazów na minu-tę. Zna go dziś prawie każdy. W Internecie, zwłaszcza w serwisie youTube, można obej-rzeć wiele jego wystą-pień, które doprowa-dzają do łez nie tylko z podziwu i wzrusze-nia, lecz także ze śmie-chu: „Gdy się stresuję, nie muszę myśleć co zrobić z ręka-mi”; „dałbym sobie za coś rękę uciąć”, „wczoraj ze strachu prawie wziąłem nogi za pas”. Otwartością serca i du-cha trafia do wszystkich – od dzieci po starszych ludzi. emanuje szczęściem, które przekazuje wszędzie, gdzie się pojawi. Jego uścisk i „obejmowanie

szyją” wielu ludzi zapamięta na całe ży-cie. Tak jak zapamiętuje się cud – na zawsze.

Nick opublikował dwa filmy dvd ze swoim udziałem – Life’s Greater Purpo-se oraz No Arms, No Legs, No Worries

a także zagrał w krót-kometrażowym filmie Cyrk motyli, który wy-grał główną nagrodę na festiwalu „The doorpost Film Project” promują-cym twórców filmów niosących przesłanie na-dziei. W serwisie youTu-be można też obejrzeć jego wykonanie piosenki pt. Something More.

Niedawno spełniło się jeszcze jedno wiel-kie marzenie Nicka. To, w które jako dziesięcio-latek nie mógł uwierzyć. Spotkał kobietę swojego życia. W lutym oże-nił się z pełnosprawną, piękną Kanae Miyaha-rą. dziś to spełniony,

szczęśliwy człowiek i kochający mąż, który każdego dnia powtarza nam wszystkim: „żyj na chwałę Boga i nie pozwól, by zmarnowała się choćby odrobina Twojej energii i niepowta-rzalnej osobowości. Odważnie realizuj zwariowane pomysły i bądź obłędnie szczęśliwy!”

konkursW jaki sposób Ty walczysz ze swoimi ogra-niczeniami? Najciekawsze odpowiedzi na-

grodzimy książkami Nicka Vujicica. Na li-sty tradycyjne lub maile czekamy do końca grudnia.

„od zawsze chciał mieć

dzieci i być dla nich dobrym

ojcem i głową rodziny. dziś to spełniony,

szczęśliwy człowiek

i kochający mąż

spodziewający się potomstwa.”

48

POW

OłAN

IE

W Ś

WIE

TLE

bIbL

II

ODCZUWAĆ JAK ABRAHAMkl. kamil Falkowski

O co chodzi?

Abraham jest najwcześniejszą posta-cią opisaną w Biblii. Historia mówi,

że żył w czasach Hammurabiego (okres 1792–1750 przed chr.). Zgrabnie stresz-cza jego sylwetkę Bruce Feiler, pisząc, że patriarcha był pusty. „dotąd jego życie było zadawaniem pytań, narastającą fru-stracją, starzeniem się, wreszcie – cichym, pokornym błaganiem pomocy. Opusz-cza ojca, zostawia ojczyznę, wędruje do Kanaanu, wyjeżdża do egiptu, płodzi dwóch synów, zmienia imię, usuwa na-pletek sobie i synom, wypędza pierwsze-go z nich, próbuje zabić drugiego, walczy na wojnie, usiłuje ratować wielkie miasto od zguby, kupuje ziemię, chowa w niej żonę, zakłada kolejną rodzinę i umiera dokładnie sto lat później”.

Przyjrzyjmy się jak wielką rolę ode-grał Abraham jako „ojciec wszystkich narodów”. Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na naturę biblijnego powo-łania, pełnego ufności, posłuszeństwa i poczucia niezwykłego posłannictwa. Non est homicidium, sed mysterium – przyjrzyjmy się najgłębszej tajemnicy Abrahama i Boga, dokonanej na górze Moria. Najwspanialszy syn Kanaanu, który uwierzył Nieznanemu Bogu, do

dziś jest duchowym przewodnikiem, motywującym do wiary i odważnego zawierzenia, które poczytane zostanie jako sprawiedliwość.

Na dobry początek: chcieć

„Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź»…” (rdz 12, 1). Słowa Boga na po-

czątku narracji o Abrahamie są dla mnie najbardziej intrygujące i jednocześnie fascynujące w całym Starym Testamen-cie. Oto punkt zwrotny całej historii Izraela: powołanie do opuszczenia swo-jej bezpiecznej „ziemi rodzinnej” i wy-ruszenie w nieznane, będąc wyposażony tylko w ufność rozkazowi Pana. Bóg jest nieprzewidywalny, a Jego powołanie – kodem, planem działania, który Stwórca proponuje stworzeniu. rozszyfrowanie nieznanych słów okazuje się błogosła-wieństwem; zlekceważenie prowadzi do bezsensu. Abraham nie miał nic do stracenia. Podejmuje „skok w ciemność”. Po co? Zobaczmy, jak sensownie ułożo-no kolejność zdarzeń. Prawie na samym początku Pisma świętego spotykamy kogoś, kto przeżywa stan bliski każde-mu człowiekowi na początku przygody z Bogiem – kompletne zagubienie. Nie potrafi precyzyjnie nazwać Boga, gubi

POW

OłAN

IE

W Ś

WIE

TLE

bIbL

II

49

się w określaniu Jego cech itd. A jednak chce ufać; poprawność teologiczna jest bez znaczenia.

Słowa powołania są proste. Zdumie-wające jest to, czego Bóg oczekuje od zwyczajnego pasterza, a tym bardziej, co mu obiecuje. chce dać nieskończenie wiele: „kraj, który (JA) ci wskażę”. Nie było łatwą rzeczą zaufać Bogu, którego Abram prawie wcale nie znał. Poza tym, nie pozbył się jeszcze politeistycznego nastawienia swoich przodków, gdzie bogowie mieli konkretny kształt i fi-zyczną, namacalną postać. Obdarzenie Jahwe takim zaufaniem było tym bar-dziej niezwykłe. Jako pierwszy spośród pokoleń synów Adama ma w sobie tak wiele wrażliwości i chęci, by usłyszeć Głos, nawet jeśli nie jest w stanie ziden-tyfikować kierunku czy źródła.

bóg do Abrahama

Abraham jest przyjacielem Boga (Iz 41, 8) i ojcem tych, którzy wie-

rzą. Jego zaangażowanie przypomina św. Paweł, mówiąc o „zadaniach dzie-dzica zgodnie z obietnicą” (Ga 3, 29). Spójrzmy teraz na inicjatywę wychodzą-cą od Boga w relacji z Abramem. Bardzo ważny jest fakt, że Bóg zawsze zwraca się do człowieka po imieniu. W ten spo-sób zwrócił się Jahwe do Abrahama, gdy chodziło o całopalną ofiarę z jego jedy-nego, ukochanego syna. Zawołał do nie-go „Abrahamie!” zarówno na początku ofiary, jak też wtedy, gdy – wystawiwszy na próbę jego pobożność – powstrzy-mał go przed zabiciem potomstwa (por. rdz 22, 1nn). Jak komentuje Filon Alek-sandryjski, „jako duchowy atleta, który

Caravaggio, Ofiara Izaaka

50

POW

OłAN

IE

W Ś

WIE

TLE

bIbL

IInależał do grona przyjaciół Boga, był godny przywileju, by zwrócono się do niego po imieniu. A skoro zwrócono się do niego po imieniu, to musiał słuchać z uwagą i starać się zrozumieć znaki, które zostały mu objawione”.

Na dowód zaangażowania w historię Abrama i przyszłego narodu izraelskie-go, Bóg składa mu 4 obietnice: Abram da początek wielkiemu narodowi, będzie błogosławiony, będzie znany jako wielki człowiek, a jego imię stanie się błogo-sławieństwem dla innych. Przyrzeka też błogosławić tym, którzy jego będą bło-gosławić i złorzeczyć tym, którzy jemu będą złorzeczyć. Jahwe będzie pamiętał o tej obietnicy; w opowiadaniu o Sodo-mie, Pan mówił: „czyż miałbym zataić przed Abrahamem to, co zamierzam uczynić? Przecież ma się on stać ojcem wielkiego i potężnego narodu i przez niego otrzymają błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi” (rdz 18, 17n). Bóg okazuje mu niezwykłą zażyłość, gdy na-zywa go „przyjacielem” i zdradza plan zniszczenia miasta.

Ziemia i potomek – sprawy od zawsze aktualne

dla Izraela ogromne znaczenie miała ziemia, którą „Pan oddał na wła-

sność” (rdz 12, 7; 13, 15; Pwt 5, 31c). To ważny motyw. Od chwili przymierza z Abrahamem, ziemia stała się celem życia patriarchów, którzy byli przyby-szami oczekującymi na miejsce, w któ-rym osiedlą się na stałe. Jest obrazem obfitości oraz nadziei na odpoczynek po latach tułaczki. Szczegółowe przepisy Prawa dotyczące życia po zajęciu Ziemi

Obiecanej miały na celu sprawdzić, czy Naród wypełni „standardy” Przymierza. Przyznana ziemia dana jest przez łaskę Jahwe, a nie zasługi ludu o „twardym karku”, co wyraźnie podkreśla Księga Po-wtórzonego Prawa (por. Pwt 9, 6). Aluzja do obietnicy ziemi występuje także na początku Księgi Wyjścia, gdy Bóg prze-mówił do Mojżesza z płonącego krzewu (por. Wj 3, 17).

Abraham otrzymał od Boga obietnicę potomka. Starał się więc urzeczywistnić obietnicę posiadania spadkobiercy i za radą Saraj spłodził syna z jej niewolnicą, Hagar. urodził się Ismael (rdz 16, 15n), jednak 13 lat później Pan znowu karmi Abrahama swą obietnicę: jego spadko-biercą nie będzie Ismael, lecz Izaak, syn Sary. Abraham po raz kolejny ufa! Nie miał wprawdzie nic do stracenia, lecz z pewnością pytał w duchu z pewnym rozdrażnieniem, kiedy to nastąpi (jak zapewne wielu po nim, próbujących wymodlić zdrowie albo powodzenie). Oto rodzi mu się syn, którego według rozkazu Pana, ma Jemu złożyć w ofie-rze. Mimo słów: „Od Izaaka będzie na-zwane twoje potomstwo” (rdz 21, 12), ofiarował Panu swe jedyne dziecko; może do ostatniej chwili miał nadzie-ję na zmianę planów Bożych? Związał syna, położył go na drewnie i był gotów go spalić. Znamy tę historię. Zobaczmy, że z góry Moria zeszło dwóch zwycięz-ców. Jeden udowodnił, że jest w stanie oddać drugiemu wszystko, nie rozu-miejąc nawet, o co tak naprawdę cho-dzi. drugi natomiast pokazał, że to, co ofiarował, dał w całości bezinteresow-nie. Abraham odkrył, że wiara nie jest transakcją, zgodną z popularną zasadą:

POW

OłAN

IE

W Ś

WIE

TLE

bIbL

II

51

do ut des – daję abyś dawał. Oto rewo-lucja religijna, fundament autentycznej wiary, na której będą mogli budować Mojżesz, prorocy, następnie chry-stus, wreszcie Ty, ja i miliony ludzi na świecie.

Znak Przymierza

Obrzezanie, na które zgodził się Abraham, było znakiem przymie-

rza Boga z ludźmi. Zgodnie z zasadami Boga, wszyscy mężczyźni mieli być ob-rzezani (por. rdz 17, 10b–13). Pozostali mieli być usuwani ze społeczności, gdyż byli postrzegani jako ci, którzy zerwali przymierze ze Stwórcą. Księga Kapłańska podaje bardzo jasne zasady obrzezania (por. Kpł 12, 3n). Podlegali mu chłopcy w ósmym dniu życia i niewolnicy, a także cudzoziemcy, chcący obchodzić Paschę (rdz 34, 14nn; Wj 12, 48). W ten sposób Izraelici byli odróżniani od pogan.

Nie wiadomo, dlaczego znakiem przymierza było właśnie usunięcie na-pletka. Skutecznie jednak przypominało o danych przez Boga obietnicach i przy-jętych zobowiązaniach. Nieobrzezane części ciała były symbolem niezdatno-ści i grzeszności, np. nieobrzezane serce (Kpł 26, 41b) lub ucho (Jr 6, 10). Jest to symbol człowieka, który ignoruje przy-mierze z Bogiem i potrzebuje przebacze-nia. dla proroka Jeremiasza zewnętrzny

znak jest nic nie wart, jeśli nie odpowia-da mu wewnętrzna wierność – „obrze-zanie serca” (por. Jr 4, 4).

Podjąć wyzwanie

Abraham jest dla dzisiejszego Ko-ścioła wzorem pielgrzymowania

za Słowem do Ziemi Obiecanej. Wiara zaczyna się od wytężonej uwagi człowie-ka, decyzji, aby wyruszyć i być dla in-nych. W Abrahamie widzimy więc ojca wiary, przykład natychmiastowej reakcji na Boże wezwanie – mimo niepewności i wysokiej poprzeczki, które stanowiło. Jan chryzostom pisze, że Bóg nie wy-stawił Abrahama na próbę, gdyż go nie znał; „chciał, by ludzie jemu współcześni i ci, którzy przyjdą po nich, od tamtych dni aż do naszych czasów, nauczyli się odczuwać tak, jak Abraham i jak on być posłuszni przykazaniom Pana”.

kl. kamil FalkowskiKleryk V roku Wyższego Metropolitalnego Semi-narium Duchownego w Warszawie. Pisze pracę magisterską z teologii moralnej. Interesuje się logoterapią, łącząc ele-menty psychologii i duchowości. Lubi wę-drówki górskie i włoską kuchnię. Prowadzi bloga: kamfal7.blogspot.com

Abraham, porzuciwszy ziemskie związki rodzinne, wyruszył za Słowem boga, pielgrzy-mował razem ze Słowem, zamieszkał razem ze Słowem. Słusznie więc Apostołowie, potomkowie Abrahama, porzucili łódź i ojca, i poszli za Słowem. Słusznie więc i my, którzy przyjęliśmy tę samą wiarę, którą miał Abraham, bierzemy nasz krzyż, jak Izaak drewno, i idziemy za Nim.

Św. ireneusz z lyonu, Przeciw herezjom

52

DZIE

ń DL

A JE

ZuSA

ROZPOCZĄĆ DOBREPRZEŻYWANIE ROKU WIARYo. robert wawrzeniecki omi

czas, w jakim przychodzi ci prze-żywać tę medytację, to czas roz-

poczęcia roku Wiary. Wiara zaś to nie prywatna sprawa, ale wspólne jej przeżywanie. To zarówno tro-ska o swoją wiarę i swoje powołanie, jak i wiarę i powołanie innych ludzi.

Papież Benedykt XvI, ogłaszając ten szczególny rok, wzywa nas do zrealizowa-nia najważniejszego naszego powołania, jakim jest Jej pogłębienie. Może się ono jednak dokonać tylko w osobistym spo-tkaniu z Jezusem chrystusem Zbawicie-lem i Jego ewangelią. W tym wszystkim zaś towarzyszy ci Matka Jezusa Maryja. W takim duchu zatem przeżyj tę medyta-cję, aby ona była okazją do podjęcia kon-kretnego wyzwania, jakie stawia ci ten szczególny czas, jakim jest rok Wiary.

Modlitwa

rozpocznij modlitwę znakiem krzyża i krótką chwilą spędzoną przy Bogu

w postawie wyczekiwania. Możesz także w czasie tej modlitwy ustawić ikonę Mat-ki Bożej z dzieciątkiem Jezus np. często-chowską i zapalić przed nią świeczkę. Na zakończenie modlitwy wprowadzającej możesz pomodlić się słowami używany-mi w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów

Maryi Niepokalanej w tzw. rachunku su-mienia szczegółowym w czasie modlitwy wspólnotowej w południe:

O Pani moja, Święta Maryjo, pełen wiary, że u Ciebie znajdę najpewniejsze schronienie, i ufny w wierność Twoją, po-lecam miłosierdziu Twemu, Twej szcze-gólnej opiece i straży moją duszę i ciało. Powierzam się Tobie dzisiaj, każdego dnia i w godzinie mej śmierci.

Przed Tobą składam wszelkie nadzieje i radości, doświadczenia i słabość moją, życie całe i ostatnie tchnienie. A Ty wyjed-naj przez swe wstawiennictwo i zasługi, abym wszystko w swym życiu obmyślał i wykonywał podług woli Twojej i Twego Syna. Amen.

Pochylenie się nad tekstem biblijnym

Przygotuj sobie wydrukowany lub skserowany tekst ewangelii, by moż-

na było na tekście zaznaczać potrzeb-ne rzeczy oraz trzy kolory długopisu czy kredki. Następnie przeczytaj tekst skupiając się na każdym słowie, nic nie zaznaczając i nic z nim więcej nie ro-biąc. Trwaj chwilę w ciszy wobec tekstu biblijnego.

DZIE

ń DL

A JE

ZuSA

53

Następnie weź do ręki jeden z kolo-rowych długopisów lub kredkę i zaznacz pierwszym kolorem to, co robi i mówi Maryja w tym tekście. Następnie dru-gim kolorem zaznacz to, co robi Jezus chrystus: wszystkie Jego słowa, gesty i postępowanie. Następnie trzecim ko-lorem zaznacz to, co robią inne oso-by w tym tekście: słudzy i gospodarz wesela.

Rozważanie tekstu biblijnego

Z MARYJĄ:w. 1: „…była tam Matka Jezusa…”Maryja jest obecna w zwykłych ludzkich sprawach, w tym wypadku w czasie prze-żywania przez konkretną rodzinę rado-ści ślubu, a zatem decyzji konkretnego wyboru powołania życiowego. Być może chcąc uszanować Jezusa zaproszono tak-że Jego Matkę.

Maryja jednak nie narzuca się ze swoją obecnością, ale zostaje zaproszo-na na to wesele. Być może ze względu na Jezusa chrystusa, być może była to jakaś dalsza rodzina. Maryja jednak nie

pragnie narzucać się innym swoją osobą, a jej obecność pełna jest dyskrecji.

w. 3: „…A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa… Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina»”Maryja nie narzuca się ze swoją obecno-ścią, nie wypcha się na pierwsze miejsca, nie chce decydować za innych. Maryja nie jest wścibska, nie rozgląda się tylko po to, aby wszystko widzieć, wszystko komen-tować, aby ocenić przygotowanie wesela i zachowanie gości. To właśnie ta postawa pozwala jej dostrzec trudną sytuację.

Maryja zauważa problem, brak, nie-dosyt, który staje się udziałem tej nowej rodziny, która dopiero co się tworzy. Już na samym początku ich powołania może okazać się, że zostaną wyśmiani, że nie zadbali o to, co ważne.

Ze swoimi spostrzeżeniami nie bie-gnie jednak, by zrobić scenę gospoda-rzom, ale dyskretnie stara się zaradzić trudności, jaka się pojawiła. Maryja przedstawia Jezusowi problem, z jakim borykają się organizujący przyjęcie we-selne. Nie zniechęca się nawet z pozoru chłodną reakcją Jezusa (por. J 2, 4).

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Nie-wiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przezna-czonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2, 1–11).

54

DZIE

ń DL

A JE

ZuSA

w. 5: „…Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie»…”Z całym problemem Maryja zwraca się do Jezusa, pełna ufności, że On jest w stanie zaradzić wszystkiemu. Maryja bowiem do-skonale zrozumiała słowo samego Boga, że Jej Syn będzie Zbawicielem człowieka i świata (por. łk 1, 29–33. 35). rzecz za-dziwiająca, bo w owym czasie kobieta była traktowana jak obywatel drugiej kategorii, a jej zdanie się nie liczyło, a jednak słudzy bez szemrania wykonują polecenie Maryi.

Ona sama wiedząc kto może zara-dzić problemowi, wskazuje drogę innym a nawet ich bezpośrednio angażuje, by uczestniczyli w przezwyciężeniu trudnej sytuacji młodych ludzi rozpoczynają-cych swoje wspólne życie.

Można zauważyć, że w tym miejscu rola Maryi się kończy, gdyż już przygoto-wała grunt pod to, co ma nastąpić. usu-wa się w cień, bo Ona zawsze wskazuje na Syna, jak w większości maryjnych obrazów, kiedy trzyma Jezusa na ręce i wskazuje na Niego. Ona nigdy Go nie przesłania. Być może z daleka dyskretnie towarzyszy dalej, ale nie jest na pierw-szym planie.

czy potrafię, jak Maryja, realizować swoje powołanie bez blasku fleszy, zain-teresowania moją osobą? czy potrafię skupić się na innych i ich potrzebach czy trudnościach w przeżywaniu przez nich ich własnego powołania? czy potrafię wołać we własnych wątpliwo-ściach wiary i trudnościach w realizacji swojego powołania do Jezusa o pomoc? czy innych, z ich problemami i trudno-ściami, przynoszę do Jezusa i wskazuję na Niego jako źródło ich rozwiązania? czy w tym wszystkim stać mnie na wytrwałość?

Z JEZUSEM:w. 2: „…Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów…”Być może chcąc podnieść prestiż uro-czystości państwo młodzi lub ich rodzice zaprosili także na wesele Jezusa i Jego uczniów. Pewnie Nauczyciel z Nazaretu był już dobrze znany lub też należy tu szukać jakichś koligacji rodzinnych.

w. 7: „…Rzekł do nich Jezus: «Napeł-nijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi…”W tym momencie to już Jezus przejmu-je inicjatywę. Wykorzystuje to, co jest

DZIE

ń DL

A JE

ZuSA

55

dostępne na wyciągnięcie ręki: stągwie kamienne przeznaczone do żydow-skiego rytuału oczyszczenia. Każda z nich mogła pomieścić od 80 do 120 litrów, gdyż jedna miara wynosiła ok. 40 litrów.

Jezus domaga się pierwszego stop-nia zaufania, gdy każe służącym nalać do tych stągwi wody, która posłuży do cudu przemiany. Ten pierwszy etap dotyczy wiary osobistej, która prowadzi do życia Słowem Boga.

w. 8: „…Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staro-ście weselnemu!» Oni zaś zanieśli…”Jezus dalej domaga się od służących drugiego stopnia zaufania, gdy każe im zaczerpnąć nalanej wcześniej wody i zanieść gospodarzowi wesela do spró-bowania, zanim zostanie to podane wszystkim gościom. Oni doskonale wiedzieli co nalewali, a mimo to wy-konali polecenie Jezusa (por. J 2, 9). Ten drugi etap dotyczy dzielenia się swoim zaufaniem i wiarą z innymi, pomimo wątpliwości i pokus, które przychodzą.

czy zapraszam Jezusa do swoje-go życia tylko po to, aby był do niego dodatkiem lub bym mógł się chwalić Nim przed innymi, czy też chcę, aby On w moim życiu rzeczywiście dzia-łał? czy mam tyle zaufania, by wpro-wadzić w życie to, czego chce ode mnie Jezus i co wskazuje mi przez swoje Słowa? czy mam tyle zaufania do Niego, by innym mówić o swojej przyjaźni z Jezusem, dzielić się swoją wiarą?

OWOCE:w. 10: „…[Starosta weselny] powie-dział do niego: «Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory»”.Pierwszym owocem zawierzenia Ma-ryi oraz służących jest cud, który do-konuje się na ich oczach. Woda nala-na do dzbanów staje się winem, mimo tego, że po ludzku było to niemożliwe. co więcej staje się winem najlepszym z możliwych.

w. 11: „…Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Ob-

Cornelis de baille, Wesele w Kanie Galilejskiej, fragment

56

DZIE

ń DL

A JE

ZuSA

jawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”.drugim owocem jest objawienie się chwały Boga wobec ludzi, a zatem wska-zanie jasnej drogi powołania i sposobów, w jakie działa Bóg pośród ludzi. dalej droga ta prowadzi do wzrostu powołania w sercach uczniów, gdyż ich wiara doznaje wzrostu.

czy moja wiara rzeczywiście wzrasta? czy widzę cuda Boga w moim życiu? czy dostrzegam drogę powołania, jaką On mi wyznacza? czy jestem szczęśliwy na tej drodze? czy potrafię ofiarować Bogu moją ludzką „wodę” w dzbanie swojego życia, by On mógł dokonać przemiany, wykorzystując to, co Mu ofiarowałem? czy nie przeszkadzam Bożemu powo-łaniu w moim życiu lub też w sercach ludzi, którzy mnie otaczają w rodzinie i środowisku?

Modlitwa końcowa

Po chwili trwania w ciszy przed Bo-giem wobec tego tekstu biblijnego,

przeczytaj go jeszcze raz na sam koniec medytacji: powoli i zastanawiając się nad każdym słowem. Następnie zakończ tek-stem modlitwy o wytrwanie w powoła-niu św. eugeniusza de Mazenoda:

Wszechmogący, wieczny Boże, który mnie… [wymienień swoje imię], bez żadnych moich zasług, lecz jedynie przez wielkie miłosierdzie swoje raczyłeś powo-łać do… [możesz wymienić rodzaj swoje-go życiowego powołania], proszę pokornie przez zasługi naszego Zbawiciela i Jego

Krew Przenajdroższą, przez wstawiennic-two Błogosławionej Dziewicy Maryi bez grzechu poczętej i moich świętych patro-nów, udziel mi także łaski, abym pozostał wierny temu świętemu powołaniu. Aby żaden wysiłek nieprzyjaciela mojej du-szy mną nie zachwiał, aby nie zwyciężyła mnie słabość ciała, aby miłość rodziców i rady krewnych mnie nie zwiodły, aby nie zwyciężył mnie strach przed trudno-ściami, nie znęciły próżności świata i nie pociągnęło złe koleżeństwo. Niech własne namiętności mnie nie usidlą, próby nie złamią, pokusy nie zwyciężą.

Boże Wszechmogący, skoro dałeś mi łaskę „chcieć”, daj również łaskę „móc”, abym swoje powołanie realizował wy-trwale i w taki sposób, jak się Tobie po-doba. W szczególności proszę Cię, Ojcze nieskończonej dobroci, daj mi potrzeb-ne zdolności i dziecięce zaufanie do tych, którzy są teraz moimi rodzicami według ducha, abym nie ustając, aż do błogosławionego końca mógł praco-wać dla zbawienie własnego i bliźnich, a przede wszystkim dla Twojej chwały. Amen.

o. robert wawrzeniecki oMiMisjonarz Oblat Maryi Niepokalanej. Kapłan z 13-letnim stażem. Misjonarz i reko-lekcjonista w Domu Prowincjalnym w Po-znaniu. Zbiera znacz-ki pocztowe z całego świata z bł. Janem

Pawłem II. Zafascynowany historią najnow-szą i górami.

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

57Tak o św. Giannie Beretcie Molli mówi jej najmłodsza córka – Gianna emma-nuela, dziś 50-letnia kobieta. To dla jej życia Beretta Molla poświęciła własne. Została potem ogłoszona świętą, ale Gianna wierzy, że świętość jej matka osiągnęła za to jak żyła, a nie za sposób w jaki umarła.

dla św. Gianny Beretty Molli, Włoszki beatyfikowanej w 1994, a ka-nonizowanej w 2004 roku, rodzina za-wsze była najważniejsza. Taką postawę wyniosła z domu, w którym się urodziła (w 1922 roku) i wychowała, a potem zaszczepiła ją w dom i rodzinę, którą stworzyła z mężem Piotrem Molla. Ich przepiękna narzeczeńska miłość, opi-sana w wielu listach, przeobrażała się w jeszcze głębszą miłość małżeńską i rodzicielską. choć oboje pracowali – Piotr był dyrektorem fabryki, a Gianna pediatrą – zawsze mieli czas dla sie-bie nawzajem i gotowi byli poświęcić wiele dla swoich dzieci: Perluigi, Marii rity i laury. Przyjście na świat Gian-ny emmanueli pokazało, że dla dzie-ci mogą oddać dosłownie wszystko – Gianna życie, a Piotr swoją ukochaną żonę i wspólne chwile, które mogli przeżywać o wiele dłużej niż zaledwie 7 lat.

Co mam czynić, abyś był szczęśliwy?

dokładnie tyle trwało ich małżeństwo. Mimo to doświadczyli w nim wię-

cej miłości niż niejeden człowiek przez całe życie. Była to miłość szczególna, stawiająca „ty” przed „ja”, pełna, czysta i bezinteresowna, która, jak w Pawłowym hymnie, nie szuka swego. Już w narze-czeństwie Gianna pytała często swego ukochanego wprost: „co mam czynić, abyś był szczęśliwy?” O miłości zaś mó-wiła z całym przekonaniem: „Kochać, to znaczy pragnąć doskonalić samego siebie i osobę ukochaną, przezwyciężając własny egoizm, podarować się. Miłość musi być całkowita, pełna, kompletna, regulowana według prawa Bożego i musi trwać wiecz-nie w niebie”. Piotr Molla przyrównywał swoją żonę do dzielnej niewiasty z Biblii opisanej w Księdze Przysłów. Powtarzał, że jest idealną towarzyszką życia, taką o jakiej marzył, niezastąpioną matką dla ich dzieci, a przy niej „jego radość jest do-skonała”. Zapytany jakiś czas po śmierci Gianny o jej wyjątkowość, odpowiedział zwyczajnie: „Nigdy nie przypuszczałem, że żyję z osobą świętą”. Nie znaczyło to jednak, że w opinii męża życie Gianny nie było święcie przepełnione bliskością

SANTA MAMMAmałGorzata janiec

58

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

z chrystusem. Było po prostu inne niż wzorce świętości znane z odległych wie-ków, takie, do jakich przywykł świat, poj-mujący świętość jako coś praktycznie nie-osiągalnego; poprzeczkę zawieszoną tak wysoko, że niewielu jej dosięgnie. Taka świętość jest kojarzona niemal wyłącznie z ascetami, ludźmi surowymi, poważny-mi, najczęściej w sutannach czy habitach. A Gianna była pogodną, uśmiechniętą, modną kobietą, która kochała swoją pracę z pacjentami, malowała obrazy, wspinała się po górach, jeździła na nartach, a na-wet na motorze. Po Mszy beatyfikacyjnej w 1994 roku Piotr tak powiedział o swojej żonie: „Naprawdę umiałaś cieszyć się ty-leż radośnie, co zwyczajnie urokiem gór i pokrywającego je śniegu, podróżami i koncertami, teatrem, dniami świątecz-nymi. Pokazałaś mi, że można do końca wypełnić wolę Pana i uświęcić się, nie re-zygnując z pełni czystych i najlepszych ra-dości, jakie ofiarowuje nam życie i otacza-jące nas stworzenie. dałaś mi przykład, że można cieszyć się życiem i przyrodą, muzyką i teatrem, górami i podróżami, miłością i rodziną z umiarkowaniem”.

Najpierw dziecko

choć Gianna Beretta Molla żyła pełnią życia, nie zawahała się złożyć z niego

ofiary dla swojej córki, czwartego dziecka, na które oboje z Piotrem z radością ocze-kiwali. Wykryto u Gianny guz – mięśniak macicy. lekarze zaproponowali trzy me-tody leczenia. dwie z nich, zakładające aborcję, niemal w 100 procentach gwa-rantowały wyleczenie. Trzecia propozy-cja – śmiertelnie ryzykowna – zakładała usunięcie guza i pozostawienie nietknię-

tej ciąży. Gianna, jako lekarz, doskonale zdawała sobie sprawę z niebezpieczeń-stwa. rozpoczęła się wewnętrzna walka: ratować własne życie czy życie dziecka? Znajomi mówili: ratuj siebie, przecież masz już troje dzieci. Możesz być jeszcze szczęśliwa. Ale dla Gianny sprawa była oczywista. Mówiła, że miłość i ofiara są tak ściśle ze sobą złączone, jak słońce i światło: „Piotrze, proszę cię, jeżeli trze-ba będzie podjąć decyzję o ratowaniu ży-cia mojego czy dziecka, ratujcie dziecko, o mnie nie martwcie się. Błagam cię”.

20 kwietnia 1962 roku, w Wielki Pią-tek, Gianna poddana została cesarskiemu cięciu. Przed operacją profesor – żyd – pytał, czy ma ratować matkę czy dziecko. Gianna powiedziała: najpierw dziecko. Profesor spełnił wolę pacjentki, chociaż nie podzielał jej zdania. Kiedy urodziła się córeczka, profesor powiedział: Oto prawdziwa matka! 8 dni później Gianna Beretta zmarła. Jej ostatnie słowa brzmia-ły: „Jezu, kocham cię”. Miała 39 lat. Piotr nadał córce imię Gianna emanuela: Gian-na po matce, emanuela, żeby zaznaczyć obecność Boga w ich życiu, zwłaszcza w najtrudniejszych jego momentach. czy Piotrowi łatwo było pogodzić się z decyzją żony? Na pewno wiedział, tak jak Gianna, że choć była potrzebna trzem starszym dzieciom, dla tego, które nosiła w swoim łonie, była niezbędna. Bez niej Bóg mógł „zaopiekować się” ową trójką, ale nawet Bóg nie mógłby „zaopiekować się” tym, które nosiła w łonie, gdyby je odrzuciła. O wyborze swojej żony Piotr napisał po-tem odważnie: „decyzja przemyślana”. Wiedział też, że Gianna nie traktowała swego postanowienia jako aktu heroizmu, choć niewątpliwie do takich jej czyn się

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

59

zalicza: „Nie czyniłaś nic szczególnego, ani szczególnej pokuty, ani nie usiłowa-łaś czegokolwiek zaniedbać wyłącznie dla zaniedbania, ani dokonać czynów hero-icznych dla samego heroizmu. czułaś i wypełniałaś swoje obowiązki jako oso-ba młoda, żona, matka i lekarz, z pełnym oddaniem, zgodnie z planem i wolą Pana, z duchem i pragnieniem świętości dla sie-bie i innych”.

Święte macierzyństwo

dziś Gianna Beretta Molla może inspirować swoim życiem kobie-

ty-matki, młodych zakochanych ludzi, małżonków, lekarzy, całe rodziny. Może zaintrygować osoby konsekrowane. Jest wsparciem w wielu rodzajach powołania, bo jak sama zauważyła: „Każde powoła-nie jest powołaniem do macierzyństwa, fizycznego, duchowego, moralnego. Bóg złożył w nas instynkt życia. Kapłan jest ojcem, siostry zakonne są matkami, mat-kami dusz. Biada tym młodym ludziom, którzy nie przyjmują powołania do rodzi-cielstwa. Każdy musi przygotować się do własnego powołania: przygotować się, aby być dawcą życia przez poświęcenie jakiego wymaga formacja intelektualna; wiedzieć, czym jest małżeństwo „sacramentum ma-gnum”; poznać inne drogi; kształtować i poznawać własny charakter”.

dziś dorosłe dzieci Gianny Beretty Molli są świadome, że ich święta Mama ma mnóstwo roboty. Ze śmiechem do-dają, że mają nadzieję, że pamięta jeszcze o swojej rodzinie. Ale mają nie tylko na-dzieję. Są tego pewne. dobrze wiedzą, że nie mogłoby być inaczej, bo ich Mama pragnie świętości dla wszystkich.

60

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

Współczesne rodziny znajdując się pod ogromnym wpływem głę-

bokich przemian zarówno społecznych, jak i kulturowych, doświadczają nie-raz bardzo poważnych i niezliczonych niebezpieczeństw.

To sprawia, że niektóre z nich gu-bią się w tej nowej sytuacji przeżywając bardzo mocno dramat istnienia. Jednak z radością w sercu należy stwierdzić, że dla zdecydowanej większości współcze-snych małżonków staje się to okazją do budowania jeszcze większej i bardziej ugruntowanej przestrzeni małżeńskiej miłości, uczciwości i wierności.

Modlitwa małżeńska

dzieje się tak dlatego, że pielęgnują oni w swoim małżeńskim życiu atmosfe-

rę modlitwy, do której wiele razy zachęcał błogosławiony Ojciec święty Jan Paweł II. Wskazywał On na fakt, że modlitwa sta-nowi istotną część życia chrześcijańskiego. W Liście do rodzin napisał: „modlitwa jest dziękczynieniem, jest uwielbieniem Boga, jest przepraszaniem i wreszcie jest prośbą, jest błaganiem. W każdej z tych postaci modlitwa rodziny ma z całą pewnością

bardzo wiele do powiedzenia Bogu. Ma też wiele do powiedzenia ludziom, przede wszystkim we wzajemnej komunii osób związanych konkretną rodzinną więzią. (…) Trzeba, aby każdy człowiek był w ro-dzinie omadlany na miarę dobra, jakie sta-nowi, na miarę dobra, jakim jest dla niego rodzina i on dla rodziny” /Jan Paweł II, List do rodzin, 10/.

Widząc w modlitwie wielki ratunek dla małżeństw i rodzin, Jan Paweł II, podczas spotkania z przedstawicielami Międzynarodowego ruchu rodzin Kato-lickich 20.01.2003 r. wołał: „Wzywam was w szczególności do rozwijania modlitwy osobistej, małżeńskiej i rodzinnej, bez której chrześcijaninowi grozi osłabnięcie. (…) Autentyczna modlitwa bynajmniej nie odrywa od angażowania się w świe-cie, uświęca ona małżonków i członków rodziny, otwiera serca na miłość Boga i braci. uzdalnia również do kształtowa-nia dziejów zgodnie z planem Bożym”.

rozwijanie życia modlitwy staje się dla małżonków okazją i siłą do przezwy-ciężania ludzkich, życiowych, codzien-nych, czasem bardzo trudnych sytuacji. Tylko tam, gdzie małżonkowie znajdują czas na wspólną rodzinną modlitwę,

PŁOMIEń DOMOWEGO OGNISKA*

ks. dr jerzy smoleń

* Homilia przygotowana na XII Dzień Papieski zatytułowany „Jan Paweł II – Papież Rodziny”. Tytuł i śródtytuły od redakcji.

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

61w życiowych, trudnych sytuacjach, za-wsze szukają oni rozwiązań a nie uciecz-ki. Więcej, te rozwiązania znajdują.

życie wielu małżeństw i rodzin po-kazuje nam, że dar wspólnej modlitwy niczego, nikomu nie zabiera. ci, któ-rzy na modlitwie i z modlitwy czerpią siły do codziennych działań, znajdują czas i na pracę, i dla najbliższych, i na własny odpoczynek. Modlitwa bowiem „służy ugruntowaniu duchowej spoisto-ści rodziny, przyczyniając się do tego, że rodzina staje się silna Bogiem” /Jan Pa-weł II, List do rodzin/.

Przykład dla dzieci

Bardzo ważnym elementem wychowa-nia do modlitwy jest żywy przykład

rodziców, którzy „modląc się wspólnie z dziećmi, wypełniając swoje królew-skie kapłaństwo (…) wstępują w głąb serc swoich dzieci pozostawiając ślady, których nie zdołają zatrzeć późniejsze wydarzenia życiowe” /Jan Paweł II, Fa-miliaris consortio/.

Przykład rozmodlonych rodziców pozostaje dzieciom w pamięci na całe ich życie. Jest też dla nich wspaniałą lekcją podczas której zdobywają in-formację, że w życiu ich rodziców jest

Ktoś, kogo warto poznać i uczynić kimś bardzo ważnym w swoim codziennym życiu. Ponadto uczyniony po modlitwie na dobranoc krzyż na czole dziecka przez jego rodziców, staje się codzienną praktyką tych dzieci w późniejszym ich dorosłym życiu.

Przypomniał nam o tym błogo-sławiony Jan Paweł II podczas wizyty w łowiczu, 14 czerwca 1999 roku, kiedy mówił: „drodzy rodzice, (…). Musicie czynić wszystko, aby Bóg był obecny i czczony w Waszych rodzinach. Nie za-pominajcie o wspólnej codziennej mo-dlitwie, zwłaszcza wieczornej; o święto-waniu niedzieli i uczestniczeniu we Mszy świętej niedzielnej. Jesteście dla swoich dzieci pierwszymi nauczycielami mo-dlitwy i cnót chrześcijańskich, i nikt was w tym nie może zastąpić. Zachowujcie religijne zwyczaje i pielęgnujcie tradycję chrześcijańską, uczcie dzieci szacunku dla każdego człowieka. Niech Waszym największym pragnieniem będzie wy-chowanie młodego pokolenia w łączno-ści z chrystusem i Kościołem”.

Pamiętam spotkanie z młodym mężem i ojcem, który dzielił się rado-ścią, że codziennie odmawia za swoją rodzinę cztery części różańca. Zażarto-wał nawet, że kiedy były trzy części, to

62

ŚWIĘ

TY

O PO

WOł

ANIu

było mu łatwiej, ale i teraz nieźle sobie radzi. Muszę przyznać, że sceptycznie przyjąłem tę wiadomość, gdyż można życie rodzinne uczynić koszmarem, ak-centując bardzo mocno tylko modlitwę, zapominając o codziennych obowiąz-kach i relacjach małżeńskich, i rodzin-nych. I to nie byłoby dobre, i nikomu by nie służyło. Jednak kiedy rozmawiałem z synami mojego rozmówcy, a było ich pięciu, to zazdrościłem im takiego taty. Z dumą opowiadali mi, że tata potra-fił z nimi zagrać w piłkę, porozmawiać, zapytać jak było w szkole, wspólnie się pomodlić. Wiedzą jednak, że po 21.00 to tata chce mieć czas na swoje prywatne, niedokończone modlitwy za nich.

Jakże piękne i wzruszające są świa-dectwa takiego chrześcijańskiego życia ojców i matek. Jakże szczęśliwe są dzie-ci mające takich rodziców. Mogą być spokojne, że tacy rodzice niczego złego nie zrobią, nie podpowiedzą, bo mą-drość życiową czerpią z trwania przed Odwieczną Mądrością. dostrzegał to błogosławiony Jan Paweł II beatyfikując i kanonizując takie osoby.

W niektórych parafiach jest zwyczaj, że narzeczeni przyjmujący sakrament małżeństwa, otrzymują podczas zaślu-bin lampę z oliwą. Mają oni zapalać ją podczas każdej wieczornej, małżeń-skiej, a później, rodzinnej modlitwy. Jeśli w lampie szybko zabraknie oliwy, to znak, że małżonkowie zapalali ją co-dziennie, a tym samym codziennie mieli czas na wspólną małżeńską modlitwę, która sprawia, że Syn Boży jest obecny pośród nich, gdyż to On sam zapew-nił, że „gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”

/Mt 18, 20/. Jeśli oliwa w lampie ciągle jest ta sama od dnia zaślubin, to znak, że małżonkowie nie zapalali jej wieczorami podczas wspólnej modlitwy, tym samym nie mieli dla siebie czasu, a to nie napa-wa radością.

Od słów do czynów

Jakże inaczej wyglądałoby życie tych małżeństw, które nie odważyły się

jeszcze wprowadzić do swojego mał-żeńskiego rytmu codziennej, rodzinnej modlitwy. Brak przykładu z domu ro-dzinnego, albo też ogromne tempo życia zawodowego, na które nie raz sami wy-rażają zgodę, sprawiają, że odłączeni od wspólnotowej modlitwy zbyt szybko od-czuwają zmęczenie wzajemną bliskością i znużenie trudami dnia codziennego. Jakże łatwo wówczas o nieprzemyślaną decyzję podjętą często pod wpływem emocji, której skutki nie raz odbierają radość i chęć do życia.

dlatego dzisiaj, zachęcamy wszystkie małżeństwa i rodziny, aby wieczorem w duchu chrześcijańskiej jedności zakoń-czyły dzień wspólną rodzinną modlitwą o godzinie 20.00 zapalając w oknie świecę – symbol chrystusowego światła i razem z błogosławionym Janem Pawłem II niech wznosi się nasza wspólna modlitwa całe-go Kościoła, modlitwa wszystkich rodzin za rodziny, aby nie uległy urokowi pozor-nego dobra, który stanowi rdzeń każdej pokusy, ale by na modlitwie przezwycię-żały to wszystko, co nie jest miłością.

„Niech święta rodzina, która musia-ła przejść niejedną bolesną próbę, czuwa nad wszystkimi rodzinami na świecie” /Jan Paweł II, 26.12.2004/.

Pietro Molla, elio GuerrieśWIęTA JOANNA BereTTA MOllA

Joanna lubiła wycieczki w góry, jazdę na nartach. często chodziła do teatru i filharmonii, przed wyjściem z domu nakładała delikatny makijaż, ubierała się zgodnie z najnowszymi trendami mody — kochała życie. dlaczego więc z pozoru zwykła matka rodziny została uznana świętą? „życie tej «wspaniałej kobiety kochającej życie, mężatki, matki rodziny, lekarki niezwykle oddanej obowiązkom zawo-dowym, która poświęciła się obronie godności życia» — jak powiedział o niej kardynał carlo Maria Martini — było całkowicie skoncentrowane na osobie Jezusa chrystusa, stanowiło urzeczywistnienie kilku cech Oblicza Jezusa, które Joanna kochała i kontem-plowała” (z listu kardynała dionigiego Tettamanziego do diecezji mediolańskiej).

Ks. Marek dziewieckiONA, ON I MIłOść

Każdy z nas istnieje na sposób kobiety lub mężczyzny. W zamyśle Bożym spotkanie między nią a nim daje możliwość szczególnego rozwoju oraz doświadczenia szczęścia przeżywanego przez pierwszych ludzi w raju — szczęścia wynikającego z miłości, która obejmuje całego człowieka: jego ciało, emocje i ducha. Kobieta i mężczyzna potrafią pokochać się nawzajem aż tak bardzo, że opuszczą swych bliskich i zawierzą sobie nawzajem swój własny los oraz los swoich dzieci.

Jeśli więź kobiety i mężczyzny nie jest oparta na miłości chronionej dekalogiem, przynosi rozczarowanie, krzywdę i cierpienie. Autor niniejszej książki podpowiada, kiedy spotkanie kobiety i mężczyzny może zaowocować przyjaźnią i zaskakującą radością.

Ks. Marek dziewieckiproblemy z seksualnością

Jesteśmy obecnie bombardowani tysiącami informacji, porad i nachal-nych nieraz przepisów na tzw. zdrowe życie seksualne. choć różnią się one między sobą, prawie wszystkie zdecydowanie odbiegają od chrze-ścijańskiej wizji seksualności i jej roli w wyrażaniu miłości. Nic dziwnego, że zwłasz-cza w sercach młodych ludzi rodzą się poważne dylematy, związane z pragnieniem pogodzenia wiary z tym, co mówią im media czy rówieśnicy.

W naszej książce zebraliśmy takie właśnie, wypływające z konkretnych życiowych sytuacji, dylematy młodych chrześcijan i poprosiliśmy o odpowiedzi na nie cenionego autora wielu książek na ten właśnie temat.

W swoich odpowiedziach ks. Marek nie głosi kazań, nie moralizuje, lecz spokojnie odnosi się do wątpliwości, które dręczą młodych ludzi.

WAR

TO

PRZE

CZYT

63

STOP

KA

REDA

KCYJ

NA

65

Temat następnego numeru:

„PASJA POWOłANIA”Zima 2013 (styczeń – marzec)

Zapraszamy do współtworzenia kwar-talnika eSPe – czekamy na artykuły, zdjęcia, świadectwa i pytania dotyczące powołania.

prenumerataOpłata za roczną prenumeratę (cztery numery) wynosi 28 zł – koszty przesyłki ponosi wydawca. Formularz zamówienia znajduje się na następnej stronie.

numery archiwalneIstnieje możliwość zamówienia eg-zemplarzy archiwalnych następujących numerów:87 – Znaki powołania88 – Powołanie a grzech89 – lęk przed powołaniem90 – Wspólnota i samotność91 – W habicie czy bez?92 – Być wolnym dla Jezusa93 – Posłuszeństwo94 – Modlitwa o rozeznanie95 – Pozytywnie zbuntowani96 – Być kobietą, być mężczyzną97 – chrześcijański singiel?98 – Nowe wspólnoty

Wersja elektroniczna dostępna na platformie Zixo pod adresem:

http://zixo.pl/magazyn/espe

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa eSPe pod adresem:

www.boskieksiazki.pl

adres i siedziba redakcji:ul. Mirosława dzielskiego 1

31-465 Kraków

tel.: 795 418 333e-mail: [email protected]

www.espe.pl

wydawca:Polska Prowincja Zakonu Pijarów

ul. Pijarska 231-015 Kraków

tel.: (12) 422 17 24www.pijarzy.pl

zespół redakcyjny:Przemysław radzyński

(redaktor naczelny)O. Tomasz Abramowicz SP

(asystent kościelny)Sylwia Adamczyk, Magorzata Janiec,

Krzysztof Kołacz, dorota Mazur, o. Grzegorz Misiura SP, Aldona Szałajko,

s. Katarzyna śledź SP

dTp i opracowanie graficzne:Tomasz Pasteczka

grafika na okładce:Agnieszka Borkowska

druk i oprawa:drukarnia ekodruk

www.ekodruk.eu

redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i reklam.

ODCINEK DLA POCZTY

PROSZĘ WYPEŁNIĆ DRUKOWANYMI LITERAMI

Wpłacający: IMIĘ, NAZWISKO/NAZWA FIRMY

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

zł gr

słownie:

ulica

miasto

kod

stempel: podpis: pobrano opłatę

Podejmuję prenumeratę roczną od numeru...

PKO S.A. III o/KRAKÓW NR 51 1240 2294 1111 0000 3723 3754

ODCINEK DLA WPŁACAJĄCEGO

PROSZĘ WYPEŁNIĆ DRUKOWANYMI LITERAMI

Wpłacający: IMIĘ, NAZWISKO/NAZWA FIRMY

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

zł gr

słownie:

ulica

miasto

kod

stempel: podpis: pobrano opłatę

Podejmuję prenumeratę roczną od numeru...

PKO S.A. III o/KRAKÓW NR 51 1240 2294 1111 0000 3723 3754