TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na...
Transcript of TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM ......ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na...
JM 4 5 . Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r. T o m I X .
PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A "W W a rs za w ie : roczn ie rs. 8
k w a rta ln ie „ 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: roczn ie „ 10
półroczn ie „ 5
P renum erow ać m o żn a w R ed ak cy i W szechśw iata i w e w szy stk ich k s ię g arn iac h w k ra ju i zagran icą .
K om ite ł Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowie: Aleksandrowicz J ., Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., F laum M., Jurkiew icz K., Kwietniewski W ł., K ram -
sztyk S., N atanson J . i Prauss St. „W szechśw iat11 p rzy jm u je og łoszenia, k tó ry c h treść m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą , n a n astęp u jący ch w aru n k ach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie a lb o jego m ie jsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop . 7'/j>
za sześć n astęp n y ch ra zy kop. 6, za dalsze kop. 5.
-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, USTr ©3.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
List do Redakcyi Wszechświata.
W S P R A W IE
BADANIA GRUNTÓW.
Na ogłoszoną, w 38 n-rze naszego pisma propozycyją zajęcia się zbadaniem gruntów, ogół zainteresowanych i specyjalistów odpowiedział głębokiem milczeniem, a kilku zaledwie próbek, nadesłanych do wydawnictwa Pamiętnika Fizyjograficznego, niepodobna uważać nawet za początek powszechniejszego zajęcia się tą. kwestyją. Tem chętniej przeto dajemy głos wytrawnemu znawcy tych rzeczy w nadziei, że może tym sposobem zostanie Otworzona dy- skusyja nad temi ważnemi badaniami.
Szanowny Redaktorze.Od lat kilkunastu śledząc postępy nauki
0 gruntach, bardzo się ucieszyłem,że w ostatnich latach równolegle z rozwinięciem się1 wyjaśnieniem je j zasad zaczęło się też ogólniejsze zainteresowanie się tą tak waż
ną podstawą praktyki rolniczej. Tak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie z niemi w różnych miejscach spotykamy się z projektami badań gruntów wskutek inicyjatywy korporacyj i oddzielnych jednostek zainteresowanych w dokładniej szem określeniu gruntów. Prace tych uczonych wlały w nas wygasłe przedtem, wskutek niedokładnego jeszcze wyrobienia metod analitycznych, przekonanie, że analiza chemiczna w połączeniu z badaniem mechanicznego składu i fizycznych własności gruntów może nam wskazać przyczyny ich większej, lub też mniejszej urodzajności i jako rezultat takiego przekonania widzimy odpowiednie prace poczęści wykonywane, jak to miało miejsce w gub. Niżegrodz- kiej i Połtawskiój, poczęści zaś projektowane. Do tych ostatnich należy projekt p. Bakszewicza, żeby Bank Ziemski wileński zbierał wiadomości o ziemi majątków zastawianych na podstawach naukowych, projekt podobnych robót przy warszaw- skiem Towarzystwie Kredytowem, jakoteż projekt Szanownej Redakcyi, ogłoszony w N r 38 i debaty w sekcyi Popierania przemysłu i handlu. Jestem przekonanym, żę
706 WSZECHŚWIAT. Nr 45.
ogół wykształconych rolników szczerze będzie wdzięcznym Szanownój Redakcyi Wszechświata i Redakcyi Pam iętnika Fi- zyjograficznego za poruszenie tój sprawy. Szczerze życzę jój powodzenia i w tym celu pozwolę sobie zrobić kilka uwag co do projektu; bo od postawienia lcwestyi, szczególnie tak skomplikowanój i ściśle wiążącćj się z praktyką, rolniczą, zależy nietylko jój powodzenie lub upadek nateraz, ale jeszcze i zachęta, lub zniechęcenie ogółu do zajęcia się podobnemi kwestyjami na przyszłość. To tembardzićj uwzględnić trzeba w naszem społeczeństwie, że już i teraz, kiedy świat
. cały tak silnie jest zainteresowany kwestyjami teoretycznemi, mającemi związek z rolnictwem, kiedy w najdalszych zaką- tach Rossyi, w Syberyi, Turkiestanie przeprowadzają, się badania gruntów, urządzają się muzea, u nas rzeczy takie uważane są za przedwczesne i to przez ludzi, którzy mają pretensyją do uchodzenia za postępowych, ja k o tem miałem sposobność przekonać się, będąc powołanym przez zarząd Banku Ziemskiego wileńskiego do rospa- trzenia projektu p. Bakszewicza.
Zaczynam od nazwy projektowanych przez Szanowną Redakcyją robót. Szanowna Redakcyja projektuje „badania ziemi ornój” *). Otóż muszę zauważyć, że „ziemia orna” jest rzeczą, zanadto skomplikowaną, żeby od nićj zaczynać. Pierwój nim mamy badać ziemię orną trzeba zbadać ziemię w jćj stanie naturalnym , bo inaczćj nie będziemy mogli określić, co jest wynikiem warunków naturalnych, a co wynikiem uprawy, lub nawożenia. Więc zaproponowałbym pomieniony projekt nazwać „kwestyją, badania gruntów ”. Prace prof. Dokuczajewa wyjaśniły, że w badaniach
') P oniew aż -wydawnictwo Parn. F iz. n ie posiada ż ad n y ch organów do p rz ep ro w ad zen ia swego p ro je k tu w k ra ju , w odezw ie sw ej m usia ło liczyć n a pom oc z iem ian i ty ch p ra g n ę ło za in tereso w ać, d a ją c im m ożność p o zn an ia naukow ego teg o m ate ry - ja łu , z k tó ry m besp o śred n io m a ją do czynien ia w swej p ra k ty c e . S tą d w ty tu le odezw y użyto w y rażen ia „z iem ia o rn a* , licząc, że p rz y dalszem opracow aniu p ro je k tu i fak ty czn em je g o w y k o n an iu o g ran iczan ie sig do sam eg o g ru n tu u p ra w n e go sam o p rzez się is tn ie ć p rzestan ie .
(P rz y p ise k R edakcy i).
tych trzeba uważać za główne czynniki, składające się na wytworzenie pewnego gruntu: klimat, podłoże i konfiguracyją miejscowości. W zależności od klimatu dzieli on grunty na 3 strefy, odpowiednio do klimatu rozmaitych części Cesarstwa Rossyjskiego. Gatunek podłoża służy do dalszój klasyfikacyi, dając rubryki gliniasty, piaszczysty i t. p. Nareszcie charakter konfiguracyi służy za podstawę do podziału gruntów na normalne, t. j. takie, które powstały przez wietrzenie podłoża pod wpływem działania atmosfery, roślinności, zwierząt na tem samem miejscu, gdzie leżą obecnie i anormalne, powstałe przez zniesienie, lub wypłókanie pierwszych. Dla uwzględnienia tych warunków powstawania gruntów potrzebne jest pewne przygotowanie teoretyczne i praktyczne. Pozwolę więc sobie zwrócić uwagę Redakcyi, że nietylko gruntów ornych, ale wogóle gruntów, przy analizach należy uwzględniać takie tylko okazy, które będą przesłane przez ludzi, umiejących je zbierać, inaczój prace wykonane nie będą miały żadnej wartości ani dla praktyki, ani też dla nauki. Wskazówki, jak zbierać okazy, bardzo jasno i systematycznie podane są w instrukcyi, wydanćj przez St.-Petersburskie Towarzystwo naturalistów. Należałoby, zdaniem mojem, przyjąć ją i poznajomić z nią szersze koła naszej publiczności. Co zaś do programatu Szanownój Redakcyi, to pozwolę sobie zauważyć: co do punktu 1-go, że gleby typowe niezawsze są najbardzićj rospowszechnionemi w danój okolicy i że przeciętny rolnik nie będzie w stanie zdać sobie sprawy z tego, dlaczego on pewien grunt za typowy uważa, ani też innym, a zatem i Szanownej Redakcyi tego wytłumaczyć. Uważam także, że wymagania Szanownej Redakcyi, żeby brać w każ- dem miejscu dwie próbki: jednę z powierzchni, a drugą z głębokości l ' / 2 stopy nie da się umotywować, bo charakter i głębokość gruntu ornego, jako też charakter i odległość od powierzchni podłoża zależy nietylko od uprawy i mierzwienia, które mogą dosięgać rozmaitój głębokości, ale także i od klimatu i podłoża i konfiguracyi miejscowości, wskutek czego podłoże może się znajdować na rozmaitych głębokościach.
WSZECHŚWIAT.
Wogóle jabym uważał, że szablonowe rady nie mogą dać tutaj żadnego dodatniego rezultatu i dlatego raz jeszcze powtarzam, że zbierać okazy gruntów do analizy może ten tylko, kto w każdym danym razie jest
, w stanie wyjaśnić sobie przy jakich warunkach pewien grunt powstał i co mianowicie trzeba zebrać i przesłać analitykowi dla ilustracyi tych warunków. Jak już wspomniałem wyżej, w roku przeszłym przez p. Bakszewicza, akcyjonaryjusza Banku wileńskiego, był wniesiony projekt zbierania przez członków Komisyi szacunkowej, mających specyjalne wykształcenie gieologi- czne, okazów typowych gruntów tych miejscowości, gdzie Bank wykonywa swoje ope- racyje. Dla zbadania tój kwestyi Bank naznaczył Komisyją, która wypowiedziała o niej swoje zdanie. Ponieważ kwestyja to niezmiernie ważna, gotów jestem, na życzenie Redakcyi, zapoznać z nią koło czytelników Wszechświata, a to w celu wywołania odpowiedniej dyskusyi pomiędzy zainteresowanymi i specyjalistami.
Proszę przyjąć i t. d.Ant. ks. Giedrojć.
Hajtańsze światło.
Żadna może gałąź techniki nie uległa w ciągu stulecia tak znacznemu przeobrażeniu i udoskonaleniu, jak oświetlanie sztuczne, pomimo to wszelkie metody otrzymywania światła są dotąd nader marnotrawne i nieskuteczne. W ypływa to z samej istoty światła. Jest ono bowiem objawem drgań nader szybkich, ale oko nasze wrażliwe jest jedynie na drgania, zawierające się w g ranicach bardzo szczupłych. Zaczynamy doznawać wrażenia światła dopiero, gdy liczba drgań na sekundę dochodzi do czterech trylijonów, a skoro liczba ich przechodzi siedem trylijonów na sekundę, nie oddziaływają już na siatkówkę. Cały obszar zatem drgań świetlnych nie obejmuje nawet ani jednćj oktawy, biorąc ten ostatni termin w znaczeniu, w jakiem się przyjmuje
co do drgań głosowych. Drgania wolniejsze zdradzają się objawami cieplikowemi, drgania szybsze ujawniają swą obecność działaniami chemicznemi, dla oka wszakże jedne i drugie są zgoła bezużyteczne, szkodliwe nawet często. Nie umiemy wszakże dotąd otrzymywać wyłącznie drgań świetlnych, niepowodując zarazem i powolniejszych drgań cieplikowych.
Zgoła inaczej dzieje się ze wzbudzaniem dźwięków, to jest z wytwarzaniem drgań, których ilość wynosi od kilkudziesięciu do kilku, lub kilkudziesięciu tysięcy na sekundę. Ton danej wysokości, czyli ton o oznaczonej liczbie drgań umiemy, zapomocą fujarek lub strun, wzbudzić zupełnie niezależnie od wszelkich innych tonów, niższych lub wyższych, a ton tak wzbudzony, lub cały szereg takich tonów utrzymywać możemy w niezmiennej wysokości przez dowolny przeciąg czasu. Aby zaś wywołać drgania świetlne, wprawić trzeba w ruch najdrobniejsze cząsteczki ciała, a to osię- gnąć możemy przedewszystkiem przez podniesienie ich temperatury. W miarę jak ciało się ogrzewa, jak temperatura jego wzrasta, drgania cząsteczek stają się coraz szybsze, ilość ich w ciągu sekundy coraz się wzmaga. W zbitej wszakże masie atomów drgania pierwotne nie ustępują wobec nowych, wibracyje powolniejsze i szybsze zachodzą współcześnie. Nie przeobrażamy drgań powolnych w szybsze, ale dokładamy drgania szybsze do wolniejszych, aż do chwili, gdy oddziaływają już na naszę siatkówkę i wywołują wrażenia świetlne.
Przy wytwarzaniu więc światła sztucznego trwonimy niezmierny zasób energii. Potrzeba nam niezbyt rozległej skali drgań szybkich, a aby je otrzymać, wzbudzać musimy cały szereg drgań od samego początku. Jestto, według porównania, jakiego użył Lodge w swych odczytach o elektryczności, jakbyśmy, chcąc wywołać ton wysokiej oktawy organów, byli zmuszani do naciskania wszystkich kluczy i wszystkich pedałów, wywiązując tym sposobem cały huragan dźwięków.
Szczególniej znaczną jest ta utrata energii, gdy posługujemy się źródłami niskiej stosunkowo temperatury, jak świecami, lampami lub nawet płomieniem gazowym,
708 W SZECHŚW IAT. Nr 45.
przy tych bowiem prostych sposobach oświetlenia, jak wykazał Langley w roku 1883, ginie bezużytecznie około 99 odsetek wyłożonej na produkcyją światła energii. Drgania użyteczne, które nam umożebniają widzenie, stanowią tu nieznaczny zaledwie ułamek wszystkich drgań przez palenie powodowanych, które nadto są. ze względów higijenicznych szkodliwe. Światło elektryczne, bądź łukowe, bądź żarzące, powoduje mniejszą wprawdzie utratę energii, ale i tu jest ona bardzo jeszcze znaczna. Spójrzmy na piece i na kotły wielkiej machiny parowej, wprawiającej w ruch grupę machin elektrodynamicznych i oceńmy wydatkowaną ilość energii; spójrzmy na rozżarzone włókienka lamp, zasilanych przez te machiny dynamoelektryczne i spróbujmy ocenić część wytworzonej energii promienistej, istotnie dla oka użyteczną: Będziemy ją mogli porównać do słabego tonu w całej orkiestrze. Nie będzie to zawiele, jeżeli powiemy, że chłopiec obracający korbę, gdyby energija, jak ą wydatkuje, dobrze była zużytkowaną, mógłby wywołać tyleż światła użytecznego, co wszystek ten zbiór mechanizmów i cały ten nakład paliwa.
U trata energii jest tu równoznaczną z utratą ciepła; ponieważ zaś dana ilość ciepła wytwarza się przez nakład odpowiedniej ilości m ateryjału opałowego, wszystkie przeto nasze metody otrzymywania światła są nader kosztowne. Uwagi powyższe uczą, że nakładem ciepła zużywanego na oświetlanie sztuczne powinnibyśmy osię- gać jasność stokrotnie silniejszą, stokrotnie większą ilość światła, aniżeli to ma miejsce przy użyciu najdoskonalszych nawet, obecnych metod.
Ezecz jasna, że wytwarzania promieni cieplikowych przy produkcyi światła zupełnie uniknąć niepodobna. Niema bowiem dwu odrębnych rodzajów energii promienistej, niema dwojakiego drgania eteru, cieplikowego i świetlnego; są tylko promienie jasne i ciemne. Piec rozgrzany wysyła tylko promienie ciemne, gdy pręt metalowy rozżarzony jest już do jasności, do poprzednich promieni ciemnych przybywają ja sne. Przez stosowne przegrody możemy powstrzymać promienie jedne lub drugie, możemy oddzielić ciemne od jasnych, w je
dnym i tymże samym wszakże promieniu jasnym nie możemy oddzielić działalności jego cieplikowej od świetlnej. Jestto jedna i taż sama energija, jeden i tenże sam ruch wibracyjny, który w naszych nerwach czuciowych sprawia wrażenie ciepła, działając zaś na nasz nerw wzrokowy, budzi w nim poczucie światła. Nie potrafilibyśmy zatem ocalić objawów świetlnych promienia, usuwając jego działalność cieplikową, są to bowiem objawy jednój i tejże samej energii promienistej; marnotrawstwo przy produkcyi światła sztucznego nie tyczy się też bynajmniej tego jasnego ciepła promienistego, jest ono bowiem niezbędne i pokonać go niepodobna. Może tu iść tylko o usunięcie promieni ciemnych, polegających na drganiach wolniejszych, promieni, które grzeją, a nie świecą. Zadanie przeto polega na zdobyciu środków, któreby nam pozwoliły wzbudzać bespośrednio drgania oznaczonej wysokości, nieprzekraczając drgań niższych, tak jak, potrącając o klawisz instrumentu muzycznego, wzniecamy tylko ton pożądany, gdy wszystkie inne struny milczą.
Czy wszakże nadzieja taka nie jest płonna, czy nie jest przeciwna prawom natury, czy usprawiedliwiają ją znane nam zjawiska przyrody? Na pytanie to przyroda daje rzeczywiście odpowiedź przychylną, wskazując nam objawy fosforescencyi, która jest właśnie blaskiem bez ciepła, świeceniem bez grzania. Szczególniej zaś uderzające są przykłady świecenia istot żywych. Nikt przecież nie przypuszcza, by świeceniu robaczka świętojańskiego towarzyszyła temperatura 1000° C, któraby była nieuniknioną, gdybyśmy światło jednakiego natężenia sztucznie wzbudzić chcieli. P rzy świeceniu owadów nie dostrzegamy bynajmniej wyraźnego wzrostu ich temperatury, można więc było przypuszczać, że światło przez nie wysyłane nie zawiera promieni ciemnych pozaczerwonych. Domysł ten znajdował nawet poparcie w widmie tego światła, ku końcowi bowiem czerwonemu słabnie i urywa się ono nagiej, aniżeli widmo płomieni zwykłych; był to wszakże domysł tylko, który potwierdzić należało, a to przez dokładną ocenę ciepła, towarzyszącego światłu owadów.
Nr 45. WSZECHŚWIAT. 709
Ze względu na niewypowiedzianie słabe natężenie tego ciepła, dochodzenia te przedstawiają, oczywiście znaczne trudności, mógł się niemi wszakże zająć głośny badacz amerykański, Langley, rosporządzając przyrządami, zapomocą których w widmie pozaczer- wonem słońca i w widmie księżyca wykazał promienie, odpowiadające temperaturom niższym od punktu krzepnięcia wody (ob. Wsz. zr. 1889, str. 288). Temiż samemi więc przyrządami, przy współudziale p. Yery, przeprowadził dokładnie pomiary widma światła owadów. Służyły mu do tego świe- ciele, Pyrophorus noctilucus Linn., które natężeniem swój fosforescencyi przechodzą in ne owady. Sprężyki te mają około 37 milimetrów długości przy 11 mm szerokości i posiadają trzy przyrządy świecące, dwa umieszczone na przedkarczu, czyli w przedniej części tułowia, trzeci zaś w odwłoku *). P. Langley otrzymał je z Hawany i z Santiago.
Badania obejmowały pomiary fotometry- czne i termometryczne. Pod względem fo- tometrycznym światło pyrophorusa, rospa- trywane przez pryzmat, przedstawia szeroką smugę świetlną, przypadającą w barwie zielonej i żółtój i rosciągającą się cokolwiek w obie strony, do barwy czerwonej i niebieskiej, ale bardzo nieznacznie; w każdym ra zie tu przypadają ostateczne jój kresy. Zachodzi wszakże pytanie, czy smuga nie ros- postarłaby się szerzej, gdyby światło owadu zyskało natężenie silniejsze, czy zatem charakter światła owadów li tylko od jego natury, a nie od natężenia zależy. Nie posiadamy oczywiście możności podsycenia światła owadów, trzeba więc użyć drogi niejako odwrotnej, to jest, osłabić światło słoneczne środkami optycznemi tak dalece, by nie przewyższało światła owadu, a po osięgnię- ciu takiej równości zestawić ich widma, by poznać, czy w tym razie jeszcze widmo słoneczne rosciąga się dalej. Otóż, porównanie takie okazało, że światło słoneczne, zredukowane nawet do słabszego jeszcze, aniżeli światło owadu, rosciąga się jednak nieco dalej ku czerwieni, a znacznie dalej ku bar*
') Bliższy opis tych owadów podat p . A- Ślósar- sk i (W szechśw ia t z r . 1886 str. 42).
wie fijoletowej; nadto, w barwie zielonej światło owadu posiada blask silniejszy, aniżeli światło słoneczne doprowadzone do je dnakiej z niem siły.
Dalsze badania wykazały, że światło pochodzące z organów tułowia owadu dwa razy słabsze jest, aniżeli światło pochodzące z organu odwłokowego, jeżeli porównanie opiera się na jednakich powierzchniach przyrządów świecących; pomimo takiej różnicy blasku widmo obu zajmuje jednaką rozległość, składając się, jak powiedzieliśmy jedynie z barwy żółtój i zielonej. W szczególności rospoczyna się ono nieco poza li- niją F, a kończy w pobliżu linii (J, czyli obejmuje około trzeciej części świetlnego widma słonecznego. Światło zatem, jakie wysyła Pyrophorus, zawiera promienie odpowiadające długościom fal od 0,468 [J. do 0,640 [A ([i oznacza mikron, to jest tysiączną część milimetra).
Ponieważ zatem widmo owadów nie zawiera już promieni czerwonych, które najsilniej grzeją, możemy zatem twierdzić, że mamy tu „światło bez ciepła”, jeżeli oczywiście odrywamy uwagę od ciepła, które towarzyszy promieniom świecącym. Może się tu wszakże nasunąć jeszcze wątpliwość, że widmo to, choć się kończy w części pomarańczowej, posiada jeszcze promienie niewidzialne w części pozaczerwonej, gdzie według dawniejszych badańLangleya, przypada część główna ciepła, dostarczanego nam przez słońce i inne zwykłe źródła światła. Domysł ten słabe wprawdzie ma za sobą prawdopodobieństwo, by wszakże rzecz dokładnie rosstrzygnąć, zbadał pan Langley roskład ciepła w widmie owadów zapomocą swego bolometru, który jest właściwie nader czułym przyrządem termoelektrycznym. Tylko tak czuły zresztą przyrząd mierniczy mógł się nadać do oceny niewypowiedzianie drobnych ilości ciepła, jakie się tu nastręczały, promienie bowiem pyrophorusa dostarczają na powierzchnię jednego centymetra kwadratowego i przy działaniu 10-sekundowem zaledwie 0,0004 ciepłostki; w rzeczywistości wszakże
j przyrządy świecące owadu mają powierzchnię o wiele mniejszą, jaśniejszy zatem organ odwłokowy w ciągu przytoczonego czasu daje niewięcój nad 0,000U07 cie-
710 WSZECHŚWIAT. N r 45. ^
płostki. Przez ciepłostkę zaś rozumie się tu ciepłostkę małą, t. j. ilość ciepła, potrzebna do ogrzania jednego grama wody o 1° C. Gdyby na działanie tych promieni zamiast bolometru wystawiony był zwykły termometr rtęciowy, mógłby się on w tym że czasie ogrzać zaledwie na 0,0000023° C.
Nadzwyczajnie ta drobna ilość ciepła pochodzi nadto z dwojakiego źródła, oprócz bowiem ciepła związanego z promieniami świecącemi, wysyła jeszcze owad promienie zwykłego swego ciepła zwierzęcego. Dru-
nie, odpowiadające długościom fal mniejszym od 0,003 mm, a zatem te promienie, które pospolite źródła światła wraz z promieniami jasnemi wysyłają.
Badania bolometryczne potwierdziły w zupełności, że w świetle owadów ostatnich tych promieni zupełnie nie dostaje, że jestto więc rzeczywiście światło bez ciemnych promieni ciepła, a załączona rycina pozwala ocenić, jak odrębnie roskłada się energija w widmie tego chrząszcza świecącego, aniżeli w widmach innych źródeł światła, widmie
gie to wszakże źródło posiada oczywiście temperaturę bardzo niską, a w każdym ra zie niższą od 50°; promienie zaś, pochodzące ze źródeł tak niskiój temperatury, przypadają w innój zgoła części widma, aniżeli promienie ciemne, związane z promieniowaniem światła. Można je zresztą od innych promieni łatwo oddzielić, nie przechodzą bowiem przez szkło, które dosyć dobrze przepuszcza wszystkie promie-
płomienia gazowego, łuku elektrycznego oraz w widmie słonecznem. Roskład mianowicie energii wskazuje tu linije krzywe, obejmujące rozległą skalę promieniowania, od promieni o długości fali 0,4 [i do 3 [i t. j. od 0,0004 mm do 0,003 mm ; z obszaru tego tylko promienie od 0,4 do 0,7 przypadają w części jasnćj widma, która na rycinie jest zacieniowana. Na linijach pionowych odcięte są długości proporcyjonalne do energii
Nr 45. WSZECHŚWIAT. 711
która odpowiada promieniom danego rodzaju , czyli promieniom oznaczonej długości fali, każda zatem linija krzywa wznosi się najwyżćj w tem miejscu, gdzie energija promieniowania przedstawia największe natężenie. Linija krzywa 1 daje obraz r o składu energii w widmie płomienia gazowego, krzywa 2 w widmie łuku elektrycznego, krzywa 3 w widmie słonecznem, krzywa 4 wreszcie w widmie badanego sprężyka, Py- rophorus noctilucus.
Samo spojrzenie na rysunki te uczy, że płomień gazowy bardzo mało tylko dostarcza nam płomieni świecących, że stanowią, one nieznaczną tylko część ogółu promieni przez gaz płonący dostarczanych; korzystniejszy jest już nieco stosunek w świetle łuku elektrycznego, ale co się tyczy owadów świecących, to, jak nam uwidocznia wysoko w górę wybiegająca linija krzywa w części zacienionej fig. 4, wszystkie promienie zawierają się w jasnej części widma. W idzimy tu dalej, że w płomieniu gazowym największa energija przypada promieniom o długości fali 1,6 {i, w łuku elektrycznym promieniom o długości fali 1,17 jł, zatem bliższym już jasnej części widma, gdy w świetle słonecznem maximum to okazują jeszcze promienie jasne o długości fali 0,62 [i.
Dotychczasowe zatem nasze sposoby otrzymywania światła sztucznego są bardzo niedołężne, przyroda wytwarza światło owadu nakładem zaledwie czterechsetnej części tej ilości energii, jak ą się zużywa w płomieniu świecy. Produkuje ona istotnie światło najtańsze, wysyła jedynie promienie zdolne do oddziaływania na siatkówkę, a do ich wywołania potrzebuje niewielkiej ilości energii.
Promienie słoneczne obejmują wprawdzie wszelkie rodzaje drgań, ale też służą one nietylko do oświetlania. Spełniają one je szcze mnóstwo innych czynności, roznoszą ciepło, utrzymują życie. P rzy oświetlaniu sztucznem idzie nam wyłącznie tylko o światło; gdy potrzebujemy ciepła, otrzymujemy je oddzielnie przez palenie.
Dalszy zatem postęp sztuki oświetlania polegać winien na odkryciu metody, któraby nam dozwoliła otrzymywać wyłącznie promienie jasne, to jest promienie o długo
ści fal od 0,4 [A do 0,0 [J., bez udziału wszelkiego innego promieniowania. Niema powodu, któryby nam nadziei tej wzbraniał, skoro przyroda w ten sposób działać umie, A nawet już obecnie metody fizyczne dozwalają nam wywoływać blask jaśniejszy jeszcze aniżeli światło owadów bez wyraźne- do wywiązywania ciepła, są to znane objawy fosforescencyi elektrycznej w rurach Geisslera. Rozwijają się zwolna pojęcia, że światło jest jedynie drganiem elektrycznem, a to jest może droga, sądzi Lodge, która ma nas do celu doprowadzić. Gdy potrafimy wzbudzać i utrzymywać drgania elektryczne dostatecznej szybkości, zadanie oświetlania sztucznego będzie rozwiązanem.
S. K.
Z A M I A R N A N S E N AZ BA D A N IA
BIEGUNA PÓŁNOCNEGO.
Nieustraszony podróżnik norweski, pan Nansen, który zaledwie przed rokiem powrócił z niebespiecznój wyprawy do lodowatych okolic Grenlandyi, przedstawił świeżo na zebraniu Towarzystwa gieograficzne- go norweskiego obmyślany przez siebie plan przyszłej wyprawy do bieguna północnego. W ykład swój p. Nansen rospoczął od wyliczenia dotychczasowych prób zbadania okolic arktycznych. Przypomniał, że według powszechnego mniemania, pierwszą drogą, którą wybrano dla usiłowań przedostania się aż do bieguna północnego, była część oceanu Lodowatego, znajdująca się pomiędzy Szpicbergiem a Grenlandyją. Hudson w podróży, odbytej w 1707 r. pierwszy dotarł w tych stronach aż do 80° szerokości północnej. Tą samą drogą w 1827 r. Parry posunął się do 82° 45' szer. płn.
Najliczniejsze jednak próby były przedsiębrane w innym kierunku, a mianowicie przez cieśninę Smitha w północnej części zatoki Baffińskiej. W yprawa posłana na poszukiwanie Franklina dosięgła tutaj 80° 56° szer. płn., a jeden z członków załogi sądził,
H 2 w s z e c h ś w i a t . Nr 45.
że z miejsca wyniesionego dostrzega wolne morze polarne pod 81° 29'. Tą samą drogą doszedł późnićj Greely do 83° 24', to jest do punktu najbardziej na północ posuniętego na naszym globie, do jakiego wogóle dostać się ludziom udało aż do chwili obecnej. Silne prądy, które tutaj dążą ku południowi w małój odległości od brzegów, według Nansena, mało pozostawiają nadziei, żeby tą drogą można było posuwać się dalój ku północy.
Usiłowano też wynaleść drogę do bieguna przez ziemię Franciszka Józefa. W yprawa duńska pod wodzą Hoogaarda w ostatnich czasach próbowała posunąć się ku północy przez zachodnią część tój ziemi, została jednak zatrzymana przez lody i musiała zawrócić. I z tój przeto strony, sądzi Nansen, trudności są wielkie.
Należy wspomnieć jeszcze o cieśninie Behringa. De Long probował tój drogi w 1879 r., a wybór swój opierał na przypuszczeniu, że prąd ciepły, który wychodzi z cieśniny, uniesie statek za sobą ku północy, a następnie, że oczekiwać można dalój morza wolnego od lodów. Jeannette (statek de Longa) została jednak uwięziona przez lody i przez nie ciągana całe dwa lata od 1879 do 1881 r.
Nansen nie widzi możliwości bliskiego przystępu do bieguna na drodze lądowćj. W edług wszelkiego prawdopodobieństwa północna część Grenlandyi nie rosciąga się tak daleko ku biegunowi, żeby można było trwać w nadziei osięgnięcia celu na tój drodze.
Pomimo znacznych trudności, stawianych przez lody na każdym prawie kroku, p. Nansen sądzi, że jedynie na morzu uczyniona nowa próba ma widoki urzeczywistnienia i żywi przekonanie, że próba taka byłaby uwieńczona powodzeniem, gdyby w najlepszy sposób umiano wyzyskać okoliczności i środki, jakie są do rosporządzenia. W edług niego, głównem zadaniem byłoby wyszukanie prądu, skierowanego w stronę, dokąd dążyć się zamierza, to jest ku północy, a de Long w tym względzie miał słuszność zupełną i wskazał jedyną możliwą drogę. Prawda, że Jeannette dwa lata była więziona przez lody i zaciągnięta przez nie od ziemi W rangla do wysp Nowój Syberyi, ale
we trzy lata późnićj, w 1884 r., na zachodnich wybrzeżach Grenlandyi znajdowano narzędzia, które bez żadnego wątpienia należały do owego statku. P. Mohn wykazał zaraz w 1884 r., że trudno wyobrazić sobie, żeby te narzędzia dostały się na brzeg grenlandzki inną drogą, aniżeli po szlaku, który wytknąć można prawie ściśle przez biegun północny. Przy dzisiejszej naszój znajomości kierunków i szybkości prądów w tych okolicach, napewno twierdzić można, że te przedmioty nie mogły dostać się przez cieśninę Smitha. Musiały one przepłynąć powyżej Szpicberga, żeby dostać się do Grenlandyi i następnie skierować się ku północy, żeby wreszcie wylądować na zachodnim brzegu tój ziemi. Przypuszczenia wypowie- dziane w tym względzie, są potwierdzone, o ile się zdaje, przez obliczenie czasu, potrzebnego owym przedmiotom na przebycie drogi z jednój okolicy do drugiój.
P. Nansen okazał słuchaczom kawałek drzewa, znaleziony na wybrzerzu gren- landzkiem i który, w jego mniemaniu, stanowi jeszcze jeden dowód istnienia prądu, kierującego się z morza Behringa do oceanu Atlantyckiego i przechodzącego około bieguna północnego. Ów kawałek drzewa jest identyczny z temi, które służą Eskimosom, zamieszkującym wybrzeża półwyspu Alaska, do miotania strzał. Niepodobna przypuścić, żeby ta broń była pochodzenia grenlandzkiego.
Drzewa pływające (modrzewie sybirskie, sosny, jodły), zbierane przez Eskimosów na brzegach Grenlandyi, są także dowodem istnienia prądu, przechodzącego przez biegun. Drzewa te mogą pochodzić tylko z wybrzeży Ameryki i z Syberyi i niepodobna przypuszczać, żeby one przechodziły na południe od ziemi Franciszka Józefa i Szpic- bergu, zarówno jak przedmioty pochodzące z Jeannetty nie mogły przebywać tój drogi. Trzeba razem z mówcą przypuszczać, że drzewa, o których mowa, były unoszone przez prąd stały, kierujący się ku Grenlandyi.
Nansen mówi, że sam zauważył w cieśninie Duńskiój osady mułu rzecznego przyniesione według wszelkiego prawdopodobieństwa przez rzeki północno-amerykańskie i sybirskie. Wskazówka ta jednak nie wy
Nr 45. WSZECHŚWIAT. 71-3
daje się mu równie stanowczą, jak fakty, o których wspominaliśmy powyżej. Może być bowiem, że osady te zostały złożone przez strumienie, wypływające z lodowców Grenlandyi północnej.
Ostatecznie p. Nansen jako wniosek z powyższego wyprowadza istnienie prądu, który, kierując się ku zachodniemu brzegowi Grenlandyi, przebywa przestrzeń pomiędzy biegunem a ziemią Franciszka Józefa, a za jego ciąg dalszy uważa prąd, płynący pomiędzy Szpicbergiem a Grenlandyją. Badania w głębiach morza, dokonywane w tych okolicach, o ile się zdaje, stwierdzają to przypuszczenie.
P. Nansen pragnie zbudować okręt, którego konstrukcyja byłaby obliczona na szczególniej silny opór działaniu lodów. Głównym punktem w budowie ma być nadanie bokom statku możliwie największego nachylenia. W edług mniemania p. Nansena, budowa taka zabespieczy napewno statek od losu Jeannetty i wszystkich innych okrętów zniweczonych przez lody w stronach podbiegunowych, ponieważ okręt, dostawszy się pomiędzy góry lodowe, popychane przez burzę, albo też przez prądy, nie zostanie przez nie zmiażdżony, lecz tylko podniesiony w górę, a tem samem zabespieczony od nieszczęścia. Na okręcie więc, zbudowanymspeeyjalnie w tym celu, Nansen chce przebyć cieśninę Behringa, dotrzeć, o ile się da, najprędzój do wysp Nowej Syberyi i stąd odważnie puścić się między lody. Według wskazań, danych przez członków wyprawy de Longa, a potem przez Nordenskiolda, można będzie dostać się do wysp Nowej Syberyi leżących najdalej na północ. Z tego punktu skierowanoby się ku północy i po- suwanoby się dopóty dopóki na to pozwoliłyby lody, poczem przycumowanoby, przytwierdzono nieruchomie okręt do lodów. Im bardziej te ostatnie ścieśniać się będą. tem bardziej będą podnosiły i podtrzymywały statek. Od tej chwili nie zwracanoby już zbyt wiele uwagi na posuwanie się dalsze; lecz poprostu dążonoby za prądem, m ając dość swobody do czynienia ciągłych spostrzeżeń naukowych. W ciągu dwu lat może w krótszym nawet przeciągu czasu, twierdzi Nansen, wyprawa unoszona przez prąd razem z lodami, dostanie się na wolne
morze pomiędzy Szpicbergiem a Grenlandyją.
Autor nie obawia się zniweczenia wyprawy, gdyby nawet okręt został zmiażdżony przez lody. Doświadczenie własne i innych podróżników dowodzi mu, że w podobnych okolicznościach nienazbyt ryzykowną jest rzeczą opuszczenie statku i powierzenie się płynącej wyspie lodowej. Dwa tu są tylko pierwszorzędne warunki: dobra odzież i wielkie zapasy żywności.
Trzy okoliczności, powiada Nansen, zapewnić mogą proponowanej wyprawie powodzenie, nieosięgnięte przez żadną z wypraw poprzednich. Są niemi: wybór ludzi bez zarzutu pod względem odwagi, wytrwałości i karności, doprowadzeni? liczby tych ludzi do minimum i pierwszorzędne wyekwipowanie wyprawy.
P. Nansen zwraca się następnie do użyteczności wypraw podobnych. Jeżeli wogóle uznajemy korzyści badań naukowych, zgodzić się musimy, że wyprawy podbiegunowe dały już i dadzą w przyszłości wysoce ważne plony dla wszystkich gałęzi nauki. Przestrzenie arktyczne, dotychczas nieznane, przedstawiają bez żadnej wątpliwości daleko dogodniejsze miejsce do pomiarów gieodezyjnych, aniżeli jakiekolwiek in ne okolice globu. Nieznając punktu, posiadającego najniższą temperaturę, nie umiemy ściśle obliczyć ilości ciepła, dostarczanego ziemi przez słońce, zbadanie więc temperatury strefy biegunowej byłoby nadzwyczaj ważnem dla meteorologii. Poznanie kierunku i szybkości prądów stanowiłoby niesłychanie ważną zdobycz dla gieografii fizycznej. Te okolice ziemi sprzyjałyby niezmiernie spostrzeżeniom nad elektrycznością i magnetyzmem ziemskim i t. d. i t. d. A gdybyśmy nawet nie zwracali uwagi na stronę naukową sprawy, to czyż może być dla człowieka dążenie właściwsze nad chęć zbadania nieznanych części tego świata, który jest jego siedliskiem?
Przypominając w kilku słowach udział norwegczyków w dawniejszych wyprawach podbiegunowych, Nansen dodaje, że rodacy jego są szczególnie przez naturę usposobieni do przedsięwzięć tego rodzaju i kończy swoję przemowę życzeniem, ażeby im przy
714 WSZECHŚWIAT. Nr 45.
padła w udziale sława zatknięcia swego sztandaru na biegunie północnym.
Dodajmy od siebie, że przedsięwzięcie pana Nansena zostało przyjęte w Norwegii z największem współczuciem. „Morgen- blad”, najpoważniejszy dziennik tego kraju, powiada, że urządzenie tej wyprawy publi- cznemi i prywatnemi środkami narodu jest kwestyją honoru Norwegii.
Rząd norweski dzieli te przekonania i wniósł już w Zgromadzeniu narodowem kredyt 280000 franków na zapomogę dla wyprawy biegunowej Nansena. Dwaj ludzie prywatni zapewnili na ten cel 30000 koron.
Można więc pi^zypuszczać, że wyprawa, stosownie do pragnień Nansena, zostanie urzeczywistniona w 1892 roku.
B. S.
DO STA RCZAJĄCE W EZYKATORYJ.
przez dra H. Beauregarda,
p ro feso ra Szkoły wyższej fa rm a ce u ty cz n e j.
(D okończen ie).
IV.
Powiedzieliśmy, że majówkowate są pa- sorzytami w czasie rozwoju pozarodkowego. Gatunki rodzajów MeloS, Sitaris i Ionitis, które zbadano najwcześniej, znajdowano w komórkach woskowych owadów błonkoskrzydłych. Żywią się one miodem, ale pożerają wprzódy jajka nagromadzone wko- mórkach owadów pszczołowatych. To pierwsze pożywienie wystarcza rodzajowi Sitaris, aby doprowadzić gąsienice pierwszćj formy do stadyjum larwy formy drugiej, będącej w stanie pływać na powierzchni miodu odżywczego, na którój gąsienica pierwsza nie mogłaby się utrzymać i zginęłaby pogrążona w lepkim pokarmie. Fabre opisał ze wszelkiemi szczegółami zajmującą historyją żwawój owej gąsienicy pierwszej Sitari-, która podczas wiosny czatuje przy
wejściu do galeryj, zaamieszkiwanych przez owady błonkoskrzydłe (Antophora) i trzmiele, a następnie wskakuje na grzbiet owadu błonkoskrzydłego, przyczepia się do w łosków i tym sposobem dostaje się do gnia zda swoich gospodarzy. Tu gąsienica czeka spokojnie, aż samica napełni żywnością komórkę, którą zbudowała, następnie zaś przechodzi na powierzchnię jajka w chwili, w którćj owad składa je na przeznaczony dla przyszłej gąsienicy pokarm. Zdaje się, że mniej więcej w podobny sposób zachowują się pierwsze formy gąsienic majówek i można było mniemać, że wszystkie majówkowate w czasie rozwoju pozarodkowego żyją jako pasorzyty, w komórkach rozmaitych błonkoskrzydłych. Praca Rileya, następnie nowe badania Fabrea i nasze dowiodły, że się rzecz ma inaczej. Gatunki rodzajów amerykańskich Epicanta, Macro- basis i Henous, dość zbliżonych do kanta- rydy, jako larwy, są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. Owe gniazda są to woreczki kształtu walcowatego0 ściankach pargaminowatych, zawierające ja ja symetrycznie ułożone, z wejściem za- mykanem rodzajem korka z materyi gąbko- watej, dość podobnej do rozbitego i ugotowanego białka jaj ptasich. Gąsienica pierwsza pomienionych majówkowatych po wykluciu się z jaja pogrąża się w ziemię, poszukując jaj szarańczy, przegryza gąbczasty korek i dostaje się do wnętrza gniazda. Tu przeobraża się wkrótce w drugą gąsienicę, którą można widzieć pływającą w powodzi żółtka, pochodzącego ze znacznej ilości jaj, otwartych przez tę gąsienicę. Postanowiłem zbadać, czy gatunki europejskie rodzaju Epicanta (E. yerticalis) zachowują się w ten sam sposób. Znalazłszy gąsienicę pierwszą tego gatunku, besskutecznie stawiałem przed nią miód rozmaitych błonkoskrzydłych. Następnie zamiast miodu postawiłem przed larwą gniazdo jednego z prosto- skrzydłych, których znalazłem znaczną ilość (Oedipoda caerulescens). Gąsienica pierwsza rzuciła się chciwie na owe gniazda1 zjadłszy zawartość kilku jaj uległa przeo brażeniu w gąsienicę drugą. Jestto więc faktem stwierdzonym, że Epicanta i rodzaje blisko z nim spokrewnione są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. M o
Nr 45. W8ZECHŚWTAT. 715
żna nawet powiedzieć, że są one pasorzy- tami gniazd owadów błonkoskrzydłych wo- góle, o ile gniazda te nie są dla gąsienic niedostępne i o ile skorupa zawartych w nich jaj nie jest zbyt twardą. Tak więc zdołałem wyhodować Epicanta yerticalis, żywiąc ją jajami Ampusa i modliszki. Trzeba było jednak otworzyć gniazda, zawierające liczne przegrody, zbyt twarde dla gąsienicy pierwszćj.
Poszukiwania p. Fabrea nad Cerocoma Schaefferi doprowadziły do i-ezultatów dość niespodzianych. Znakomity zoolog znalazł gąsienicę tego owadu w komórkach woskowych jednego z błonkoskrzydłych (Tachyta), który żywi swą dziatwę młodemi modliszkami. Fabre zdołał obserwować rozmaite sta- dyja rozwoju Cerocoma i stwierdził, że cały zapas żywności, złożony z młodych modliszek,
tis), inne mięsożerne (Epicanta, Cerocoma, Macrobasis etc.). Ciekawą jest rzeczą, ja kie miejsce w tych grupach zajmuje kan- taryda pospolita i gatunki rodzaju Myla- bris, które są najwcześnićj poznanemi owadami z rodziny majówkowatych. Co do kantarydy aż do ostatnich lat istniały tylko domysły. Lichtenstein z Montpellier postanowił wyjaśnić tę kwestyją i zdołał wykazać doświadczalnie, że gąsienice tego owadu karmią się miodem. Znalazłem możność sprawdzenia tego faktu i stwierdzenia go w sposób ostateczny, zbadałem bowiem przebieg naturalny rozwoju tego owadu. Wykazałem też i to musi być zasadą ogól • ną, że gąsienica kantarydy nie pasorzytuje w komórkach jednego, określonego gatun-
F ig . 6. M eloe c icatrico su s (w edług N ew p o rta) w kom órce A n th o p k o ra refusa.
•
zjada larwa tego owadu. Jestto dość cie kawe, jak się wyraża p. Fabre, że majów- kowate mają tak wyraźny gust do prosto- skrzydłych. Epicanta, Macrobasis i inne zjadają jaja , Cerocoma zaś przekłada nad nie młode owady. Cerocoma Schreberi, gatunek, nad którym robiłem pierwsze ob- serwacyje nad przemianą nadzwyczajną tego rodzaju, posuwa się może jeszcze dalćj i nie byłoby to dla mnie niespodzianką, gdybym zauważył, że owad ten napada na duże, dorosłe prostoskrzydłe, które pewne gatunki rodzaju Tachyta dają na pokarm swćj dziatwie. Stwierdziłem, że w miejscowości, w którój znalazłem Cerocoma, były też gniazda rodzaju Tachyta.
Wogóle, jest to dziś faktem stwierdzonym, że jedne majówkowate mnją gąsienice, karmiące się miodem (Meloe, Sitaris, Ioni-
Fig . 7. E p ic a n ta v i tta ta (w edług R ileya) a stad y ju m carab id io id es d rug iej gąsien icy , b sta- d y ju m w łaściw e te jże 2-ej g ąsien icy , c żuw aczki 2 ej g ąsien icy , d n ib y p o czw ark a tegoż gatunku ,
e poczw arka E p ic a n ta c inerea .
ku, należącego do błonkoskrzydłych, ale w komórkach różnych owadów tego rzędu, wyrabiających miód, posiadający pewną, określoną gęstość i skład i zamykających go w komórkach o cienkich ściankach* Tak więc, zawsze znajdowałem larwy kantarydy w stadyjum czasowój poczwarki (Pseudo- chrysalis) w pobliżu komórek woskowych rodzaju Colletes, których ścianki pargami- nowate a cienkie łatwo ulegają szczękom gąsienicy pierwszój, która u kantarydy zachowuje się, jak larwa tegoż stadyjum rodzaju Epicanta. Daleka od poszukiwania kwiatów, jak larwa majówki, aby tu czekać na jednego z błonkoskrzydłych, do którego włosów mógłby się przyczepić, unika światła, pogrąża się w ziemię i naj wyraź
WSZECHŚWIAT. Nr 45.
ni(5j skrzętnie poszukuje komórek woskowych, napełnionych przydatnym dlań pokarmem.
Nic jeszcze nie wiemy o rozwoju rodzaju Mylabris. W każdym razie budowa gąsienicy pierwszej pozwala domyślać się, że rodzaj ten należy do tej grupy majówko - watych, których larwy są, mięsożerne i nie byłbym zdziwiony, gdybym zauważył, że nawiedzają one, jak Cerocoma, komórki ja kiego owadu błonkoskrzydłego, który żywi swe larwy prostoskrzydłemi.
Y.
Jeżeli rzucimy okiem na rozwój pozarod- kowy majówkowatych wogóle, zauważymy, że można podzielić je na dwie grupy, według tego, czy gąsienica jest osiadłą, czy
wędrowną. Osiadłą nazywam taką gąsienicę, która, dostawszy się do komórki obfitującej w żywność, odbywa tu całe przeobrażenie aż do owadu doskonałego. Ta-
Fisr- 8. Meloe cy an en s k 5 e “ * si* g ą s i e n i c e r o - nibypocz w ark a pow iek- d z a j ó w S i t a r i s , I o n i - szona trzy ra zy , m sk ó r- , . . . , , , , . ,ka p o k ryw ająca 2 ej gą- 1 n i e k t O i y c h m a jo -
eienicy. w e k .
Gąsienica wędrowna pod koniec drugie
go stadyjum opuszcza komórkę woskową, lub gniazdo owadu prostoskrzydłego, które było dla niej rogiem obfitości i zakopuje się w ziemi w pewnej odległości, gdzie przeobraża się wkrótce w poczwarkę czasową (Pseudochrysalis) i przechodzi ostatnie sta- dyja przeobrażenia. Takiemi są gąsienice kantarydy oraz rodzajów Cerocoma i Epi- canta. W pierwszym wypadku (Sitaris i Ionitis) poczwarka czasowa pozostaje zamkniętą w skórce zrzuconej drugiej gąsienicy, trzecia zaś gąsienica w skórce zrzuconej stadyjum poczwarki czasowej i ostateczne przemiany odbywają się w tem po- dwójnem pokryciu. W drugim wypadku (kantaryda, Cerocoma, Epicanta) rzecz się ma inaczej. Skórka zrzucona drugiej gąsienicy pęka, aby mogła wyjść poczwarka czasowa, która nosi jakiś czas po wyjściu
na tylnym końcu ciała skórkę drugiej gąsienicy pustą i skurczoną. Trzecia gąsienica wychodzi też zupełnie ze skórki poprzedniego stadyjum i skórkę tę można znaleść w pobliżu zwierzęcia, dzięki twardości, którą się odznacza, zachowującą kształt zewnętrzny poczwarki czasowej.
Tu właściwem będzie nadmienić o obser- wacyi, odnoszącej się do rodzaju Meloe, która zdaje się świadczyć, że rodzaj ten zajmuje środek pomiędzy dwiema wymie- nionemi grupami. Z jednój strony u majówek poczwarka czasowa wychodzi albo tylko w połowie ze skórki drugiej gąsienicy, albo też zupełnie (Meloe cyaneus), sama zaś gąsienica trzecia w większości wypadków wychyla tylko głowę i przedkarcze ze skórki poprzedniego stadyjum, czasami je dnak zupełnie pozbawia się tego okrycia. Z innej strony zaobserwowałem, że gąsienica druga niektórych gatunków (Meloe cyaneus, M. autumnalis) jest wędrowną nie zaś osiadłą, jak toż samo stadyjum M. cica- tricosus i zdała od plastra owadu błono- skrzydłego wydrąża sobie jamkę, w którój przeobraża się w poczwarki czasowe i ulega przemianom ostatecznym.
Miejsce, które mi dano na tę analizę hi- storyi naturalnej majówkowatych, nie pozwala mi przytoczyć wniosków ogólnych, które możnaby wyprowadzić, rozważając fakty w krótkości opowiedziane. Z opowiadania tego wynika, że pozostaje jeszcze wiele do zbadania i że mamy do wyjaśnienia znaczną ilość kwestyj, odnoszących się do rozwoju owadów kantarydowatych. Możemy powiedzieć z Geblerem: „w dodatku potomność nie będzie się skarżyć, żeśmy jój nic nie zostawili do obserwowania”.
tłumaczył F. U.
Wiadomości bibliograficzne.
— as. D r z o o l. J. Nusbaum. S tu d y ja n ad m orfo- lo g iją zw ierząt. 1. P rzy czy n ek do em b ry jo log ii rna ika (Meloe p ro sca rab aeu s , M arsham ). Z 7-m a podw ójnem i tab lica m i, zaw ie raiącem i 115 ry s u n ków , str. 106 Lwów, 1891 r.
Nr 45. WSZECHŚWIAT. 717
P ra c a d ra J . N . zaw iera: w stęp , m etody b a d a n ia , czas i okres rozw oju, zm iany zew nętrzne (p a sek p ierw o tn y i jeg o segm entacy ja, kończyny zarodka), tw orzen ie się osłon zarodkow ych, czyli ek topygm y i en to p y g m y (surow icznej i owodni) i zam ykan ie się g rzb ie tu zarodka; dalej segm enta c y ja ja jk a , tw orzen ie się lis tk ó w zarodkow ych i zaw iązki organów . W końcu tab e lla ru m expli- catio . R y su n k i p rzew ażn ie kolorow ane (ty lko je dna tab lica cza rn a) b a rd zo s ta ra n n ie w ykonane w zak ładzie litograf. W . G łówczewskiego.
— as. Amerika. D ie G eschichte se iner E n td e - kung yon d e r a lte s ten b is au f d ie neuste Z e it.— Befasst u n d i l lu s tr ie r t von R udolf Oronau. (400— 500 Illu s tr . zu 30 L iferuD g a 60 Pf.). E ine FeBt- sch rift zu r 400-jahrigen F e ie r d e r E n td ek u n g Ame- rik as du rch Columb.
P ierw szy zeszy t (32 s tr .) obejm uje „Die V orzeit A m erika8 tl; w ro zd zia le ty m opisane są i w yilu- s trow ane n a jw ażn ie jsze zw ierzęta k opalne z n a le zione w A m eryce; da le j w rozdziale die B ew ohner A m erik as w ah ren d d e r V orzeit w yrysow ane i p o k ró tce o p isane narzęd z ia k am ienne (p rzew ażn ie), u żyw ane przez ludy p ierw otne , p rzy tem podany je s t opis czaszek lu dzk ich k o p a ln y ch . W końcu zeszytu p ierw szego rospoczęty je s t rozdział p. t. , D ie M ound b u ild e rs“ .
KfiONIKA NAUKOWA.
— sk. W yładow yw an ie e le ktry c zn o ś ci w gazach . Objawy w yładow yw ania e lek try czn o śc i w g a z a c h , a zwłaszcza z jaw iska w y stęp u jące w ru ra c h , zaw iera ją cy c h gazy rozrzedzone , d o tąd d o sta teczn ie w yjaśn io n e n ie zostały, lubo w c iąg u osta tn ich la t s tan o w iły one p rz ed m io t licznych bad ań . N ie k tó rzy au to row ie w yrazili pogląd, że p rzenoszen ie e lek trycznośc i p rzez gazy dokonyw a się w sposób podobny do p rzechodzen ia e lek try czn o śc i p rzez e le k tro lity . W ed ług pog lądu teg o zatem gazy p rzenoszą e lek try czn o ść w sk u tek ro sp a d u sw ych cząsteczek czyli m olekuł n a atom y, k tó re tu s ta now ią ted y ja k b y jo n y elek tro litów . T eo ry ją tę szczególniej o p raco w ał i u zu pełn ił p. A. S ch u ste r i wyłożył j ą n iedaw no w odczycie w ygłoszonym w L o ndyn ie (B a k e rian L e c tu re ) . T eo ry ja jego polega n a tem , że w stan ie n o rm aln y m gaz woln ych jonów n ie zaw iera, skoro wszakże dz ia łan iem p rzyczyn fizycznych, lub chem icznych cząsteczk i w polu e lek try czn em rosszczep iają się, po w sta ją jo ny , a gaz s ta je się p rzew odnik iem . D ajm y , że ró żn ica p o ten cy ja łu m iędzy obu e le k tro d am i zwoln a w zras ta , to w reszcie dochodzi ona sto p n ia , p rzy k tó ry m p rz esk a k u je isk ra , co znaczy , że c zą steczk i ro sszczep iają się pod w pływ em sił e lek try
cznych; jo n y d o d a tn ie p rzen ik a ją , czyli dy fundu ją do k a to d y i d ążą do u tw orzen ia tam w arstw y oznaczonej grubości, k tó rej rozległość w zrasta w raz ze zm niejszaniem się c iśn ien ia gazu. Je ż e li w yładow yw anie dokonyw a się sposobem ciągłym , ros- k ła d p o d trzy m u je sta teczn ie n a k a to d z ie , a jony odjem ne zostają od niej ze znaczną p ręd k o śc ią o d rzu can e. Przez ta k zw aną p rzestrzeń c iem n ą jo ny te p rzeb iegają , n iedoznając zby tn ie j u tra ty energ ii przez uderzen ia ; gdy wszakże, p raw d o p o d obn ie w sku tek dostatecznego u b y tk u siły e le k try cznej, w zajem ne u d erzen ie s ta je się częstsze, e n e rg ija p rzenoszen ia p rzeo b raża się w d rg an ia św ie tlne . Jo n y d o d a tn ie , któro tw orzą atm osferę dokoła k a to d y , posiadać m uszą p ręd k o ść tem w iększą, im bliżej są katody , gdzie en erg ija ich u jaw nia sig w pierw szej w arstw ie św ia tła . W części ciem nej g rom adzą się jo n y u jem ne i sp o ty k a ją z dodat- n iem i, k tó re w ychodzą z części dodatn ie j w y ład o w yw ania. P ew n a część jonów łączy się tu znów p raw dopodobnie w cząsteczki; jeże li zaś w arunk i ru ry są tak ie , że gaz dzie lić się m oże n a w arstw y tego rodzaju , że w jed n y c h odstępach ilo ść ros- k ładów p rzem aga n a d ilo śc ią połączeń, gdy w in n y ch stosunek je s t p rzeciw ny, tw orzą się w arstw y św ia tła , jak ie znam y w ru rac h G eisslera. P o g lą dy sw e pop iera p . S ch u ste r licznem i dow odam i i dośw iadczeniam i.
— f i j . Wzajemność działania bakteryj. W alka o by t, k tó rej ty le p rzy k ład ó w w idzim y m iędzy p rz ed s ta w icielam i w yższego św ia ta zw ierzęcego i ro ś lin n ego w re i po śró d d ro bnoustro jów ; n iedaw no w y k o n an e dośw iadczenia L ew eka w y k ry ły , że z dwu np . rodzajów ro sn ący ch obok siebie b ak te ry j jed en m oże w yw ierać w pływ n a p ręd k o ść rozw oju i w ielkość kolonij d rug iego ro d za ju do skarłow acenia , a n aw et zab ija o ddzie lne ko lon ije . N arów ni z po- w yższem zjaw iskiem spo tykam y i in ne, całk iem odm ienne a polegające na tem , że jed n e b a k te ry je dopom agają do rozw oju d ru g ich i co ciekaw sza, zm ien ia ją w łasności, czyniąc n ap rzy k ład g a tunek ca łk iem dla danego zw ierzęcia nieszkodliw y, z a bójczym d la n iego . F a k t ta k i zauw ażył R oger w stosunku do lasecznika zgorzeli gazow ej. L a- secznik ten w strzykn ięty k rólikow i sam n ie w y w ołu je na jm niejszych zm ian chorobow ych , tym czasem w strzyknięty razem z rów nie nieszkodliw ym lasecznikiem cudow nym (Bacillusi p rod ig iosus) żyw ym , lub w yja łow ioną hodow lą jego, a lbo n aw et z w odnym z n ie j w yciągiem sp row adza śm ierć zw ierzęcia. Ja d o w ito ść lasecznika zgorzeli gazowej w zrasta , jeże li laseczn ik cudow ny w strzy k n ię ty zostaje do m ie jsca b a rd z ie j oddalonego i dochodzi do m ax im u m po w strzykn ięc iu do żyły: w tedy zw ierzę p a d a w śród objaw ów zgorzeli ju ż po up ływ ie 24 godzin.
— mfl. T ru ją c e w łasności wydychanego p o w ie trza .B row n-S equard i d 'A rsonval ogłosili p rz ed rok iem m n ie j więcej następ u jące w y n ik i sw ych dośw iadczeń:
718 WSZECHŚWIAT. Nr 45.
1) W oda, o trzy m an a p rzez skondensow anie p o w ie trza w ydychanego , a rów nież w oda, k tó ra przez pew ien czas zn a jd o w a ła się w tch a w icy zw ierzgcia posiada w w ysokim s to p n iu w łasności tru ją c e , gdy w s ta n ie w yjałow ionym , lu b n iew yjałow iona zos ta je w s trz y k n ię tą k ró likom , św inkom m orskim i t. p. do naczyń k rw io n o śn y ch , pod skórę , do żo łą d k a i t. d ; około 12—20 cm3 tak ie j wody n a 1 kg zw ierzęcia zab ija je n iech y b n ie .
2) Objaw y o tru c ia w części m a ją c h a ra k te r n e r wowy; d rżen ie , k u rcze , p rzysp ieszen ie tę tn a i t. p. w części s tanow ią silne b iegunki.
3) O bjaw y te w yw ołane zo sta ją p rzez c ia ła o r ganiczne, pok rew n e z p to m a in am i, ilość ich , w e d łu g w spo m n ian y ch au to rów w ynosi okoto 1 mg n a 100 cm3 skondensow anej cieczy.
W nioskom pow yższym zaprzeczy li w kró tce po ich og łoszen iu pp . D a s tre i L oye, a o s ta tn io zna' n y fizyjolog K. B. L eh m an n , k tó ry w raz z d r Jes- senem po w tó rzy ł d o św iad czen ia B ro w n -S eq u ard a, p rzy chodzi do p rz e k o n a n ia , że te n o s ta tn i u leg ł ch y b a m istyfikacy i. D odać trz e b a , że tak ż e p. W el- lenhofow i, ja k o też pp. G ilib e rtiem u i A lessiem u w P a le rm o n ie u d a ło się stw ie rd z ić rezu lta tów , o trzy m an y ch p rzez B row n • S eąu ard a . (Schm id ts Ja h rb . d. M edic.).
— as. N epenthes. P. R. D ubois p o d a ł w C om ptes R en d u s (N r 6, 1890, tom 111) re zu lta ty b a d a ń nad płynem zb ie ra jący m się w dzb an u szk o w aty ch liśc iach d zb an eczn ika N ep en th es. D ośw iadczen ia te p rzep ro w ad z ił w celu w y k azan ia , czy p ły n w spom n ian y m a w łasności tra w ią c e . D zięki u p rze jm o ści pan a G ó rarda, d y re k to ra w span iałego ogrodu T e te -d ’O r w L y o n ie , p. D ubois m ia ł bardzo p iękny m a te ry ja ł do sw oich dośw iadczeń , a lbow iem k ilk a n a śc ie g a tunków N ep en th es w n a jlep szy m s ta n ie ro sn ący ch . G łów nie do dośw iadczeń sw oich używ ał N ep en th es R afflesiana , N. H o o k e rian a , N. co cc inea , N. p h y llam p h o ra , N. d is til la to r ia , N. h y - b r id a i N. m ac u la ta .
P . D. p rz ek o n a ł się, że w dzb an u szk o w aty ch l i śc iach ró żn y ch g a tu n k ó w N e p en th e s , zam k n ięty ch szczelnie n a tu ra ln e m i p rz y k ry w k am i, p ły n by ł p rz e zroczysty , rz ad k i, lekko kw aśny . W dzbanuszkach o tw arty ch p ły n w ogóle b y ł m ę tn y , z n a jd o w a ły się w n im całe ow ady i re sz tk i ich i p ły n te n w y d aw ał n iep rzy jem n ą woń, pochodzącą z ro sk ład u owadów.
P łyn zaczerp n ię ty z z am k n ię ty ch dzbanuszków i p rze lan y z zachow aniem o strożnośc i do n aczyn ia szk lanego ste ry lizow anego , p o zo sta ł p rz e jrz y s ty m w c iągu k ilk u m iesięcy . P ły n zacze rp n ię ty z z am k n ię ty c h dzbanuszków i n a la n y n a kaw ałeczk i śc ię teg o b ia łk a , n ie d z ia ła ł n a b ia łk o , an i p rz y te m p e ra tu rz e zw ycza jne j, an i też p rzy o g rzew an iu do 35° lu b 40° C., p rzy czem pozo staw ał p rz ez ro cz y sty; p rzefiltro w an y po k ilk u g o d z in ach , n ie o k a zyw ał ś lad u p ep tonów . T oż sam o d o św iad czen ie pow tórzone w p ro s t z p ły n em zam k n ię ty m w dzba"
nuszkow atych liściach , do k tórego było w prow adzone b ia łko , dało podobne re zu lta ty , p ły n b a d a ny po upływ ie k ilk u dn i, nie zaw ierał m ik ro o rg a nizm ów i n ie okazyw ał na jm niejszego śladu g n ic ia .
P ły n n aczerp an y z dzbanuszków o tw arty ch od p ew nego czasu, przezroczysty , n a lan y n a kaw ałek b ia łk a , p rzy tem p e ra tu rze zw yczajnej lub p o d w y ższonej, d z ia ła ł n a k aw ałk i b ia łk a , k tó re pęczn iały s taw ały się p rzezro czy stem i, g a la re to w a tem i i zmien ia ły form ę; przyczem p ły n staw a ł się m ę tn y i w ydaw ał n iep rzy jem n y zapach , dow odzący ro s k ładu . P ły n ten m ętn y zaw ierał b a rd zo wiele m ikroorgan izm ów różnych g a tunków , a po prze- filtrow aniu okazyw ał p ep to n y . W ie le dzban u szk o w atych liśc i o tw artych , zaw ierało ow ady, k tó re n ie podlegały traw ien iu , lecz w prost g n iciu . O stateczn ie p. D ubois z zachow ania się b ia łk a w obecności p łynu zebranego z dzbanuszkow atych liści N epen thes p rzychodzi do wniosków ;
1. Ż e p łyn w spom niany n ie zaw iera w cale soku traw iąceg o , k tó ry b y m ożna porów nać do pep sy n y ’ ’ że ty m sposobem N ep en th esy n ie są ro ślin am i ow adożerczem i.
2. Że z jaw iska obserw ow ane p rzez H ookera i uw ażane ja k o w yw ołane traw ien iem , b y ły gniciem , spow odow anem , bez żadnej w ątpliw ości p rzez m ikroorg an izm y , k tó re do sta ły się zzew nątrz .
— w łk. Rośliny z la k ie rc w a n e m i liśćm i. B adając ro ślin y ch iń sk ie G. Volkens zauw ażył, że m iędzy n iem i w iele się z n a jd u je tak ic h , k ó ry ch liśc ie w yglądają, ja k gdyby b y ły lak ie rem p o c iągn ięte . B liższe poszukiw anie w ykazało, że lak ie r ów albo zo sta je z g ruczołków n a sk ó rn y ch w ydzielony, albo w y tw arza się w osobnej tk an c e pod n ask ó rk iem n ap e łn ia jące j się substąncy ją żyw iczną, lu b w in ny ch ra za ch w ydzielina pochodzi z p rzy listków i p o kryw a liście, g d y te n ie są jeszcze rozw in ięte ; lu b w reszcie w łoski gruczo łkow e, zn a jd u jące się n a liśc iach , p o k ry w ają je sw oją w ydzieliną.
P raw ie w szystk ie rośliny , posiadające ta k ie żyw icą pow leczone liście należą do m ieszkańców b a r dzo suchego k lim atu ; znaczenie więc te j pow łoki d la rośliny polega n a zm niejszen iu nad m iern eg o w ta k im k lim a c ie pocenia. R o zm aite p rzystoso w an ia zap o b ieg a ją tem u , a b y m asy żyw iczne n ie za ty k a ły szp arek ; często p o w ierzchn ia , n a k tó re j zn a jd u ją się szp ark i, n ie je s t pow leczona żyw icą. G dzieindziej (u B acch eris R ich ard ifo lia ) szparki ro zw ija ją się na m łodych liśc iach p o siadających w a rstw ę żyw iczną lepką i n aw p ó ł p ły n n ą , lecz o tw ier a ją się d o p iero w tedy, gdy w ydzielina ta zaczyna w ysychać i pękać . In n e znowu m ają szp ark i um ieszczone n a podw yższen iach b rodaw kow atych , tak że w znoszą się one ja k w ysepki w śród m asy żyw icznej. (B er. d. d. bot. Ges.).
— / « . N e rk a ra k ó w dz ies iec io n o g ich . W zeszycie w rześniow ym S praw o zd ań z posiedzeń akadem ii p a ry sk ie j (C om ptes ren d u s N r 12, 1890) z n a jd u je
Nr 45. WSZECHŚWIAT. 719
m y p racę m łodego zoologa Paw ła M archala, o b u dow ie n a rzą d u w ydzieln iczege (zw anego p rzez zoologów n iem ieck ich gruczołem rożkow ym , u rak a rzecznego gruczo łem zielonym ) n iek tó ry ch raków dziesięcionogich d ługoogon iastych , ja k ho m ar, Pa- laem o n se rra tu a , P ag u ru s B e rn h ard u s , G alathea strigosa , oraz k ró tk o o gon iastych (krabów ), jak Ste- no rhynchys p h a lan g iu m , P la ty c a rc in u s pagurus, C arcinus m aenas, P o rtu n u s p u b e r i inne. Organ ten , pom im o bardzo zaw iłej pozorn ie budow y, d a je się sprow adzić, zd an iem M arch a la , do nad er p ro steg o schem atu ; sk łada się on u w szystkich wym ien io n y ch raków z w oreczka końcow ego, kom un ik u jącej się z n im części środkow ej i połączonego z tą o sta tn ią , a o tw iera jąceg o się nazew nątrz pęcherza . W oreczek końcow y w ysłany je s t n a b łonk iem gruczo łow ym , u h o m ara i innych d łu googon iastych m a k sz ta łt ja jo w a ty lub kulisty , u w iększości zaś k rab ó w podzielony je s t n a liczne p ła ty , tw o rzące zaw iłe ro zg ałęz ien ia . N atom iast część środkow a, u k rabów m ająca k sz ta łt w orka w ysłanego n ab ło n k iem , u d ługoogon iastych m a b u dow ę n a d e r zaw iłą i z tego pow odu au to r n ad a ł je j nazw ę lab iry n tu . S k ład a się on z n iezliczonej ilości c ienk ich ru rec z ek , sp lą tan y ch w ro zm aity ch k ie ru n k ach i tw orzących ty m sposobem m asę g ąb czastą , k tó rej oczka w y ście ła nab ło n ek . Pęcherz m oczowy u h o m ara , G alathea i n iek tó ry ch k rabów je s t w oreczk iem k u lis tym , um ieszczonym w n a sa dow ym członku rożków zew n ę trzn y ch i o tw ie ra jący m się nazew n ą trz ; u P a laem on i P a g u ru s le wy i p raw y p ę c h e rz tw o rzą rozgałęz ien ia , kom un ik u jące się z sobą i tw o rzące tym sposobem śro d kow y p ęch e rz n iep a rzy s ty , um ieszczony u P a la e m on p rz ed żo łądk iem , u P ag u ru s zaś w odw łoku; u k rab ó w P la ty c a rc in u s pagurus, C arcinus m aenas, P o rtu n u s p u b e r i in . p ęch e rz sk ład a się z dw u części: o lb rzym iego stosunkow o p ęcherza ty lnego i p rzed n ieg o , o ro zm iarach znaczn ie m niejszych , kom u n ik u jąceg o się z p o p rz ed n im zapom ocą w ąsk iego k a n a łu i o tw iera jącego się n azew nątrz .
— f u . Tryb ży c ia P hysalii opisał B igelow w te gorocznych sp raw o zd an iach u n iw e rsy te tu H o p k in sa (B erich te d e r J o h n ’s H opkins U n iv ersity , 1890). W iadom o, że zw ierzę to , n a leżące do k lasy cewio- p ław ów (S ip h o n o p h o ra ), sk ła d a się z o lbrzym iego stosunkow o p ęch e rza p ływ nego i przym ocow anych do jego dolnej p o w ie rzch n i w o reczk o w aty ch po lipów odżyw czych, pączków p łc iow ych i d ług ich n ic i chw ytnych . Pod w zględem m orfologicznym polipy odżyw cze i n ic i chw ytne są zm ienionem i osobn ikam i p o lipow atem i, pączk i zaś p łciow e n ie- w ykszta łconem i m ed u zam i. A le pod w zględem fizyjologicznym n ie je s tto ko lo n ija osobników , lecz je d e n organ izm , w k tó ry m osobn ik i m orfologiczne o dgryw ają ro lę o rganów , p e łn iący ch w łaściw e im fuukcy je . B igelow u trzy m u je , że P h y sa lia żyw i się w y łączn ie d ro b n em i ry b am i. N ic i chw ytne ło w ią zdobycz, p a ra liż u ją j ą w skutek zetk n ięc ia z li- cznem i, zna jd u jącem i sie w n ich p a rzy d e łk am i
i k u rcząc się podnoszą do wysokości, z k tó re j polipy odżyw cze m ogą ją dosięgnąć; te o sta tn ie w n e t p rzy czep ia ją się do ry b y i traw ią c ją n astęp n ie odżyw iają całą koloniją.
— f u . D w uk s zta łtn o ś ć (dim orfizm ) u n iek tó ry ch gatunków ro d z in y A n tip a th id ae (korale czarne) o p isa ł w roku zeszłym B rook (P ro c . R. Soc. E d in - bu rg h , 1889). Oprócz zw ykłych, op a trzo n y ch gę bą i sześciu m ackam i osobników, w k o lon ijach n ie k tó ry ch ga tu n k ó w is tn ie ją po lipy dw um ackow e, z k tó ry c h jed n e pozbaw ione są otw oru gębow ego i są w yłącznym i w kolonii d o starczycie lam i p ro duktów płciow ych, in n e m ają otw ór gębow y i p e łn ią fuukcy je odżyw cze. Oba ro d za je polipów dw u- m aekow ych pow sta ją z sześciom ackow ych: każdy z ty c h o sta tn ich m oże podzie lić się na trz y o so b n ik i dw um ackow e, z k tó ry ch środkow y odziedzicza po osobniku m acierzystym o tw ór gębow y, dwa zaś boczne są tego otw oru pozbaw ione. B rook dzieli ro d z in ę A n tip a th id a e n a dw a poddziały : A nti- pa th in ae , do k tó reg o n a leżą g a tn n k i o po lipach w yłączn ie sześciom ackow ych i Sch izopath inae o p o lip ach dw um ackow ych, p o siadających o tw ór gębow y, lub pozbaw ionych go zupełnie.
— fu . Nową a k ty n iją Hoplophoria c o ra llig e n s , opisał W ilson w IV to m ie S tudyjów z b ijologicznego la- b o ra to ry ju m u n iw ersy te tu H opkinsa . A k ty n ija ta zb liżona je s t pod względem organ izacy i w ew n ętrz nej do ro d z in y S ag artidae , ale tak od te j, jak od w szystk ich in n y ch ro d z in te j g ru p y jam och łon- ny ch ró żn i się c z te rem a osadzonem i tuż p o d t a r czą gębow ą w yrostkam i znacznej d ługości, k tó ry ch gó rne , zakrzyw ione końce m ieszczą się pom iędzy m ack am i, o tacza jącem i o tw ór gębowy. W y ro stk i te są opa trzo n e znaczną ilością p a rzy d e łek i zd a. ją się być narzęd ziam i o ch ro n n em i.
ROZMAITOŚCI.
— tr. N a jw ię k s z y na z iem i ze g a r, ja k p o d a je „La N a tu rę ”, do tąd zupełn ie n iew ykończony , m a być um ieszczony n a ra tu szu F ilade lfii. T arcza o ś re dn icy w ynoszącej dz iesięć m etró w i o św ietlana w nocy e lek try czn o śc ią , osadzoną będzie w wysokości tak ie j, aby b y ła w idzianą ze w szystkich punktów m iasta . Skazów ka m inu tow a m a m ieć 4 m e try , godzinow a zaś 2,5 m e tra długośoi. Dzwon b ijący godziny w ażyć m a 25000 k ilog ram ów , a m niejszy dzw on bić będzie kw adranse . N a k rę can ie tego o lbrzym iego zeg ara dokonyw ać się b ę
720 WSZECHŚWIAT. Nr 45.
dzie codziennie zapom ocą m ach in y parow ej, zn a jdu jącej sig w wieży.
— ir. Sposób zachow yw an ia bukietów . G ałązki r o ślin śc ię ty ch , k tó re sig um ieszczają w naczy n iach n ap e łn io n y ch wodą zw y k łą , j a k w iadom o, w iędną szybko, a w oda w yw iązu je siarkow odór. Gaz te n pochodzi z ro sk ład u sia rczanów , k tó re w oda zaw iera w rospuszczeniu; g d y n a to m ias t ro ślin y te p o g rą żone są w w odzie d y sty low anej, s ia rkow odór zgoła n ie w ystępu je , ro ślin y p rzeo h o w u ją się d łuże j, a woda p rz y b ie ra woń ty lk o p leśn i. W ed ług p. D e lau rie r b u k ie t zachow uje się cz tery do p ięc iu ra z y dłużej w w odzie dysty low anej, an iżeli w zw yk łe j; trw a ło ść bu k ietó w jest te m w iększa, im w iększą je s t ob ję tość wody i im siln ie j n ap o jo n a je3t p ow ie trzem . Je ż e li w w odzie zw ykłej strącam y s ia rczan y azo tanem ołow iu, m ożna w n ie j b u k iety p rzechow yw ać rów nież d ługo, ja k w w odzie dysty low anej. „Revue de ch im ie in d u s tr ie l le 11 podaje n a d to sp ostrzeżen ie , że p rzep u szcza jąc p rą d p o
w ie trza ozonizow anego p rzez wodę, w k tó rej się m ieści b u k ie t, m ożna go u trzy m ać przez 20, a na w et 25 dni.
Hekrologija.
W K rakow ie zakończył życie ś. p. M a k sy m ili- jf iii N o w ick i, d ługo le tn i p rofesor n a k a te d rze zoologii tam ecznego u n iw ersy tetu . O zasługach n a u kow ych i pedagog icznych zm arłego pom ówim y w kró tce obszern ie j. Cześć i spokój jego pam ięci.
Z m a rł s ir R y s z a r d I tn r to ii , konsu l b ry tań sk i w T ry je śc ie od ro k u 1872, te n sam , k tó ry w roku 1858 w espół ze Spekiem o d k ry ł jrz io ro T anganika.
B u l e t y n m e t e o r o l o g i c z n yza tydzień od 29 Października do 4 Listopada 1890 r.
(ze sp o strzeżeń n a s ta c y i m eteo ro log icznej p rzy M uzeum P rzem y słu i R o ln ic tw a w W arszaw ie).
•fl‘SQ
B a ro m e tr 700 mm -j- T e m p e ra tu ra w sl. C.
'OOJ&)%
K ieru n ek w ia truSum a
opaduC w a g i.
7 r. 1 p. 9 w. 7 r. 1 p. | 9 w. Najw. N ajn.
29 Ś. 53,2 54,5 54,7 1,8 6,01 1,6 6,4 0,0 83 W ,W ,W S 0,0 R ano szron i m gła30 C. 52,1 50,6 50,2 - 0 , 4 2,2 4,8 5,0 —2,1 82 S,SW ,W S 0,0 R ano m gła31 P. 52,9 52,6 48,7 4,4 4,8 5,8 6,2 3,8 91 W ,W .ES 0,2 Popoł. k ró tk i deszcz
1 S. 45.1 45,3 45,6 5,8 10,7 8.5 11,3 5,0 87 SW ,SW ,SW 0,02 N. 4 6 5 46,5 45,7 3,6 9,7 1 6,2 11,0 3,5 85 SW ,SW ,SW 0,0 R ano m gła3 P. 43,2 43,1 44,0 3,1 8 ,6 1 8,4 10,0 2,8 84 s sw .sw 0,0 R ano m gła4 W. 43,9 42,5 41,1 4,8 8,8 7,7 8,9 4,0,87 w ,sw ,sw 0,1 Popoł. deszcz d r . pot. mg.
Ś red n ia 47,7 5,7 86 0,3 mm
DW AGI. K ie ru n ek w ia tru d an y j e s t d la trz e c h g o d z in obserw acyj: 7-ej ran o , 1-ej po p o łu d n iu i 9-ej
w ieczorem . S zybkość w ia tru w m e trac h n a sekundę, b . znaczy b u rz a , d. — deszcz.
T R E Ś ć . L is t do R ed ak cy i W szechśw ia ta : W spraw ie b ad an ia g ru n tó w , n a p isa ł A nt. ks. G iedrojć.— N a jtań sze św ia tło , przez S. K. — Z am ia r N an sen a zb ad a n ia b ieg u n a północnego, n ap isa ł R. S. — Owady d o sta rcza jące w ezy k a to ry j, p rzez d ra H. B eau re g ard a , p ro feso ra Szkoły W yższej fa rm aceu tycznej, tłu m aczy ł F . U. — W iadom ości b ib lio g ra fic zn e . — K ro n ik a naukow a. — R ozm aitości. — N ekro log ija . —*■
B u le ty n m eteoro log iczny .
W ydaw ca A. Ś IÓ sarsk i. R e d a k to r B r. Z n a ło w ic z .
flo3BQJieao IJeH3ypoio. BapmaBa. 26 OftTafipa 1890 r. D ruk Em ila Skiwskiogo, W arszawa, C hm ielna, J\6 26.