TYGODNIK IL- L US T R O WA NY Nr. 34nietzsche.ph-f.org/teksty/skiwski2.pdf · nia: ojca,...

1
Nut \%$Ą T Y G O D N I K I L- L U S T R O W A N Y Nr. 34 Z PARA D O K S O W POKREWIEŃSTWA S tendhal — Nietzsche — Bizet — ta trój- ca nazwisk wprawia mnie zawsze w po- dziw, a raczej w stan marzenia; o ile pierwsze dwa kojarzą się łatwo: pokrewień- stwo bowiem , pomiędzy Stendhalem z jego niemieckim entuzjastą nietylko jest zadoku- mentowane historycznie, ale da się bez trudu wyczytać z pism filozofa — o tyle bli- skość twórcy „Zarathustry" Bizetowi ma w sobie, na pierwszy rzut oka, cos z kapry- su. Entuzjazmy .Nietzschego dla śpiewaka Carmeny, zwrócone w dodatku ostrzem prze- ciw glębokiemu-Wsgrierówi, a tak „niepraw- dopodobne" dla kulturalnego" inteligenta, są jednym z najciekawszych zakątków tra- gicznego nietzscheańskiego gotyku. Najpro- stszem wytłumaczeniem tego „dziwactwa" wielkiego samotnika jest antagonizm Nie- tzschego i Wagnera. Nietzsche pisał na złość Niemcom, tonącym 'wbałwochwalczym"wa- gne?yzmie,"Niętzsche się mścił. Napewno ta hipoteza będzie po wśze' czasy jedyną dla ludzi pewnego typu. Ale jest ona niecieka- wa jak ci, którym odpowiada. I niepraw- dziwa. Dość wczytać się w styl, język, dość wsłuchać się w rytm myśli Nietzschego, aby dojrzeć prawdziwą sprężynę paradoksu, Nie- tzsche był wielkim poetą skrótów; szał skró- tu — oto co upaja w jego pismach. Zamy- kał w swoich epigramatach takie bogactwo treści, kondensował takie obszary doświad- czenia, że zdania jego błyszczą prawdziwie jak brylanty, o których niesposób powie- dzieć, jaki kolor mają „naprawdę", bo dość głowę lekko zwrócić, aby rozjarzyły się w nich nowe światy barwne. Ilopiętrowy skrót tkwi w tej impertynencji, którą Nie- tzsche cisnął Wagnerowi, powiadając, że do- piero Bizet pokazał mu, czem jest muzyka!— Wagner i Bizet — gdzie Rzym? — Idwają głowami poczciwcy, nie mogący nadążyć za groźnie zwinną myślą Nietzschego. Trzeba na swoją rękę przerobić lata doświadczeń, aby zasmakować w tej impertynencji, aby porzucić wagnerowskie „Sursum-Bumbum" dla „płytkości" Bizeta, aby w tern, co bliż- sze, prostsze, codzienniejsze, usłyszeć wła- śnie tętno wieczności, raczej niż w tern, co uroczyście-podniosłe, profesjonalnie-głębokie, dostojnie objuczone problematami! Ilekroć chcę mówić o Stendhalu... mówię 0 Nietzschem. Nie czynię sobie z tego wy- rzutu: obaj wyjaśniają się znakomicie. Ale nietylko nazwisko Stendhala możnaby tu wymienić. Z równą racją nazwisko Meri- me'ego, autora „Carmen". Krótka linja namiętności — oto co pocią- gało Nietzschego ku „Carmenie" Bizeta, ale 1 ku „Carmenie" Merimś'ego. „Carmen" należy do typu lektury praw- dziwie uniwersalnej. Ma swoją stronę „dla wszystkich" i „dla wybranych". Jest „porywającą opowieścią" z klasyczną fabułą miłosną, a więc należy do gatunku literac- kiego, który mimo wszystkie ewolucje este- tyczne i socjalne pozostał ulubionym typem popularnej lektury; — i jest równocześnie stalowym poematem o miłości, hardym w swym amoralizmie, kulcie instynktu, w swej zuchwałej aprobacie triumfującego życia, wypowiedzianej z żarem, który ma w sobie coś z przeraźliwego chłodu zagłady. Żadna literatura świata nie może się obyć beż swej „Carmen", w języku ojczystym: jest w tej opowieści jakiś odwieczny kaprys ducha, stary jak ludzkość. Autoportret Stendhala, który oglądamy z kart „Życia Henryka Brulard", należy do tej samej rodziny. Jest też poematem dumy, instynktowności, wyniosłej radości — poe- matem pogardy dla płaskiego życia. Przy- kładając do tej książki miarę codzienną, łat- wo popaść w nieporozumienia bez wyjścia. Stendhal ukazuje się nam jako arystokrata i jako demokrata, jako antyklerykał i anty- religjant — ale jednocześnie jako wielbiciel „hiszpańskiego" charakteru swej ciotki, uosabiającej rasę, dumę, wyniosłość. Wyra- ża się z lekceważeniem o arystokratach i cie- szy się, gdy ich głowy spadają pod nożem gilotyny — ale jednocześnie ma do idjosyn- krazji posunięty wstręt dla wszystkiego co gminne. Zresztą nie przeszkadza mu to przy- jaźnić się z chłopcem należącym do sfery niższej niż on sam, pełnej przywar drobno- mieszczariskich i ironizować fumy ojca, wiel- ce tą konfidencją zgorszonego. Nie na tern koniec: sprzeczność rządzi nietylko upodo- baniami Stendhala-Brularda ale i jego światem moralnym. Jest wyniosły — i nie- śmiały. Zawzięty, mściwy, bezlitosny i czuły, egzaltowany, skłonny do szlachet- nych uniesień. Przypominam sobie książkę pewnego francuskiego literata p. t. „Les mauvais maîtres", który do liczby „złych nauczycieli" włączył również Stendhala. We- dług autora patetycznego pamfletu Henryk Beyle miał być zły z natury, a literatura jego tą złością do gruntu przesycona. Cóż za nieporozumienie! Z autobiografjî Stendhala, pisanej z niedającym się podro- bić akcentem szczerości, wolnej od tenden- cyj autobronzowniczych, owszem pełnej sa- mooskarżeń, wyznań nieraz upokarzają- cych — co innego zgoła nam się odsłania: — wrażliwy, czuły, ale dumny człowiek, który dostał się w ciężkie, niezdarne łapy otocze- nia: ojca, bezdusznego dewota, również de- wotki i instrygantki ciotki Serafji i głupich nauczycieli; był „mrożony" od dziecka. A że inteligencją przerastał otoczenie, więc do po- czucia doznawanej krzywdy dołączała się wzgarda młodego lwa dla swych tępych tre- serów. Ten niesforny dzieciak, krnąbrny, zamknięty i w wiecznej wojnie ze światem — na ileż potrafił zdobyć się uczucia dla dziad- ka, łagodnego, na starość nawróconego scep- tyka, jak gorąco kochał swoją matkę ! Zarówno jak banalna klasyfikacja społecz- no- polityczna nie wystarcza dla określenia przekonań Stendhala, tak i utarte schematy moralne nie uchwycą jego złożonego cha- rakteru. Mam wrażenie, że * zdobędziemy właściwy punkt, z którego ten charakter można ująć syntetycznie, jeśli umieścimy się na stanowisku wolności. Stąd wszystko staje się jaśniejsze: i arystokratyzm, który u Sten- dhala jest umiłowaniem dumy, niezależno- ści, — i demokratyzm, chcący wyzwolić z nizin wszystko, co ufne w siebie i warto- ściowe; równie nienawistny jest z tego sta- nowiska karjerowicz dworski, co schlebia- jący tłumowi demagog. To poszukiwanie równowagi między ary- stokratyzmem a demokratyzmem, które przez całe życie tak niepokoiło Stendhala,- stawia- jąc go wobec coraz to nowych sprzeczności życiowych — jakże jest dobrym kluczem dla zrozumienia jego napoleońskiej karjery i kul- tu Bonapartego. Właśnie Napoleon realizo- wał ćw upragniony ideał rewolucyjny ary- stokratyzmu, którego Stendhal nie znalazł ani w rachitycznym, zrutynizowanyrri arysto- kratyzmie Starego Porządku, ani w krwa- wych harcach motłochu rewolucyjnego. Ale co dla czytelnika polskiego szczegól- ne ma znaczenie — to że osobisty dramat Stendhala, dramat człowieka wiecznie oscy- lującego między arystokratyzmem a demo- kratyzmem, w znaczeniu nietylko politycz- nem ale i życiowo-psychologicznym — jest dramatem par excellence polskim. W kraju, organicznie nie znoszącym nierówności, a wyczulonym jak żaden inny na najsubtel- niejsze odcienie hierarcha społecznej i to- warzyskiej, w kraju gdzie się najwięcej mó- wiło o braterstwie (co zresztą nie było abso- lutną blagą), a gdzie poczucie dystansu mię- dzy ludźmi dochodziło do wirtuozostwa ta autobiografja Stendhala ma wszelkie szanse stać się lekturą domową, artyku- łem pierwszej potrzeby. To, co w psychice polskiej rozgrywało się w sferze uczuciowej, to ujął dyscyplinowany mózg francuski w subtelne ramy refleksji. Dla smakoszów już dodam, że właśnie v/ „Brulardzie" znaleźć można szkicowo za- rysowaną teorję dobrego gustu, tak ważną dla Stendhala, a tak ciekawą dla każdego, kto pamięta niezrównane w swej subtelności obserwacje na temat fonu w „Czerwonem i czarnem" i w „Pustelni Parmeńskiej". Obie książki: „Carmen" i Życie Henryka Brulard" wyszły w Bibljotece Boya — i obie trzeba przeczytać właśnie jako tłumaczenia. Jest to rozkosz specyficzna: zanurzyć się wraz z tłumaczem w puszczę odpowiedni- ków językowych, zdawałoby się niemożli- wych, a tak bujnie wyrastających z pod ręki niezrównanego Boya, Niema myśli nieprze- tłumaczalnych — są tylko tłumacze-urzęd- nicy i tłumacze-wirtuozi. ,/. E. Skiwski .s' T K F F \ / /. Z N A .! O 1/ Y f^zy i a Cl< i znam?... Nie pamiętam... Zapomnieć tak nie mogłabym przecie... y Nie! Nigdy nie widziałam clą dotychczas, pierwszy raz spotykam cie na świecie! Nie rozumiem, kim jesteś — nie było ciebie dotąd w iadnem życia zdarzeniu. Patrzymy dziś na siebie bez słowa — ty w słońcu — a ja w wiełkiem zdumieniu. Wiem tylko, widzą teraz, że ciebie szukałam zawsze w ludzkiem mrowisku, Że do twego tęskniłam uśmiechu, do twyzh oczu spojrzenia i_ błysku. Szłam do ciebie przez drogi zamknięte, ale nikt mnie jednak nie pokonał, Tylko szczęście nigdy mojem nie było — bo ono — w twoich tylko ramionach! Na kamiennych schodach siedzisz ze mną, gdzie nikogo niema o tej porze, I nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś, a serce me odgadnąć nie może. Przyszedłeś tutaj tak niespodzianie, może wstaniesz i odejdziesz za chwilą, Wiem jednak, że ty znasz mnie napewno — to jedno wiem i w tern się nie mylą. I nie jesteś tern wcale zdziwiony, ie rące ci zarzucam na szyje I w twarz twoją patrzę, tak jak w zegar, który nagle godziną wybije. Chcą zrozumieć, skąd znasz mnie, bo ty jesteś szczęściem, które znalazłam nareszcie! O, powiedz mi, mój miły, powiedz wszysiko! Muszą wiedzieć, kim jesteś, kim jćsteś? Jaki Patrzysz i me wiesz, nie rozumiesz, nie poznajesz, nie widzisz? Jestem twoim złym losem, od którego chzesz uciec i którego tak nienawidzisz! Gdy mówią ci o mnie, w inną stroną odwracasz zawsze wzrok swój niechętny... — To nieprawda! Nie wierz temu, mój miły! Przecież jesteś tak piękny, tak piękny!

Transcript of TYGODNIK IL- L US T R O WA NY Nr. 34nietzsche.ph-f.org/teksty/skiwski2.pdf · nia: ojca,...

Page 1: TYGODNIK IL- L US T R O WA NY Nr. 34nietzsche.ph-f.org/teksty/skiwski2.pdf · nia: ojca, bezdusznego dewota, również de ... zrozumienia jego napoleońskiej karjery i kul ...

Nut \%$Ą

T Y G O D N I K I L- L U S T R O W A N Y Nr. 34

Z P A R A D O K S O W P O K R E W I E Ń S T W A

S tendhal — Nietzsche — Bizet — ta trój­ca nazwisk wpraw i a mnie zawsze w po­dziw, a racze j w stan marzenia ; o ile

p ierwsze dwa kojarzą się ła two: pokrewień­stwo bowiem , pomiędzy Stendhalem z jego niemieckim entuzjastą n ie ty lko jest zadoku­mentowane historycznie, a le da się bez trudu wyczy t a ć z pism filozofa — o ty le bli­skość twórcy „Zarathustry" Bizetowi ma w sobie, na p ierwszy rzut oka, cos z kapry ­su. Entuzjazmy .Nie tz schego dla śp i ewaka Carmeny, zwrócone w dodatku ostrzem prze­ciw g lębokiemu-Wsgr ierówi , a tak „niepraw­dopodobne" dla ku l tura lnego" intel igenta, są jednym z na j c i ekawszych z aką tków tra­gicznego nietzscheańskiego gotyku. Najpro-stszem wytłumaczeniem tego „dz iwac twa" wie lk iego samotnika jest antagonizm Nie­tzschego i Wagnera . Nietzsche pisał na złość Niemcom, tonącym ' w b a ł w o c h w a l c z y m " w a -gne?yzmie,"Niętzsche się mścił. Napewno ta hipoteza będzie po wśze' czasy jedyną dla ludzi pewnego typu. A l e jest ona n iec ieka­w a jak ci, k tórym odpowiada. I n iepraw­dziwa. Dość wczy t a ć się w styl , język, dość wsłuchać się w rytm myśl i Nietzschego, aby dojrzeć prawdz iwą sprężynę paradoksu, Nie­tzsche był wie lk im poetą skrótów; szał skró­tu — oto co upa ja w jego pismach. Zamy­kał w swoich ep igramatach tak ie bogactwo treści , kondensował t ak i e obszary doświad­czenia, że zdania jego błyszczą prawdz iw ie j ak bry lanty , o k tórych niesposób powie­dzieć, jak i kolor mają „naprawdę" , bo dość głowę l ekko zwrócić , aby rozjarzyły się w nich nowe świa ty ba rwne . I lopiętrowy skrót tkwi w tej impertynencj i , którą Nie­tzsche cisnął Wagnerowi , powiada jąc , że do­piero Bizet pokazał mu, czem jest muzyka !— Wagner i Bizet — gdzie R z y m ? — Idwają głowami poczciwcy, n i e mogący nadążyć za groźnie zwinną myślą Nietzschego. Trzeba na swoją r ękę przerobić l a ta doświadczeń, aby za smakować w tej impertynencj i , aby porzucić wagnerowsk ie „Sursum-Bumbum" dla „płytkości" Bizeta, aby w tern, co bliż­sze, prostsze, codzienniejsze, usłyszeć wła­śnie tętno wieczności , racze j niż w tern, co uroczyście-podniosłe, profesjonalnie-głębokie, dostojnie objuczone problematami !

I lekroć chcę mówić o Stendhalu. . . mówię 0 Nietzschem. Nie czynię sobie z tego wy­rzutu: obaj wyjaśnia ją się znakomicie . A l e niety lko nazwisko Stendha la możnaby tu wymienić. Z równą rac ją nazwisko Meri-me'ego, autora „Carmen".

Krótka l inja namiętności — oto co pocią­gało Nietzschego ku „Carmenie" Bizeta, a le 1 ku „Carmenie" Mer imś 'ego .

„Carmen" na leży do typu l ek tu ry praw­dziwie un iwersa lne j . M a swoją stronę „dla wszys tk ich" — i „dla wybranych" . J e s t „porywającą opowieścią" z k lasyczną fabułą miłosną, a w i ę c na leży do gatunku l i terac­kiego, k tóry mimo wszys tk i e ewolucje este­tyczne i socja lne pozostał ulubionym typem popularnej l ek tury ; — i jest równocześnie s ta lowym poematem o miłości, hardym w swym amoral izmie, ku lc ie instynktu, w swej zuchwałe j aprobac ie triumfującego życia , wypowiedz iane j z żarem, k tó ry ma w sobie coś z przeraź l iwego chłodu zagłady. Żadna l i t e ra tura świa ta nie może się obyć beż swej „Carmen", w j ęzyku o jczys tym: jest w tej opowieści j ak iś odwieczny kapry s ducha, s t a ry jak ludzkość.

Autoportret Stendhala , który oglądamy z kar t „Życia Henryka Brulard" , na leży do tej samej rodziny. J e s t też poematem dumy, instynktowności , wyniosłej radości — poe­matem pogardy dla płaskiego życ ia . Przy­kłada jąc do tej ks iążki miarę codzienną, łat­

wo popaść w nieporozumienia bez wyjśc ia . S tendhal ukazu je się nam jako a ry s tokra t a i jako demokra ta , jako an t yk l e r yka ł i anty-rel ig jant — ale jednocześnie jako wie lb ic ie l „hiszpańskiego" cha rak te ru swej ciotki, uosabia jące j rasę , dumę, wyniosłość. W y r a ­ża się z l ekceważen iem o a ry s tokra t ach i c ie­szy się, gdy ich głowy spadają pod nożem gi lotyny — a le jednocześnie ma do idjosyn-krazj i posunięty wstrę t dla wszys tk iego co gminne. Zresztą nie przeszkadza mu to przy­jaźnić się z chłopcem na leżącym do sfery niższej niż on sam, pełnej przywar drobno-mieszczariskich i i ronizować fumy ojca, wie l ­ce tą konfidencją zgorszonego. Nie na tern koniec : sprzeczność rządzi n iety lko upodo­baniami S tendha la -Bru la rda a le i jego świa tem mora lnym. J e s t wyniosły — i nie­śmiały. Zawzięty , mściwy, bezl i tosny — i czuły, egza l towany , skłonny do szlachet­nych uniesień. Przypominam sobie ks iążkę pewnego francuskiego l i te ra ta p. t. „Les mauva is ma î t res" , k tóry do l iczby „złych nauczyc ie l i " włączył również Stendha la . W e ­dług autora pate tycznego pamfletu Henryk Bey le miał być zły z natury, a l i t e ra tura jego tą złością do gruntu przesycona.

Cóż za nieporozumienie ! Z autobiografj î S tendhala , pisanej z n ieda jącym się podro­bić akcen tem szczerości , wolnej od tenden-cyj autobronzowniczych, owszem pełnej sa-mooskarżeń, wyznań nieraz upokarzają­cych — co innego zgoła nam się odsłania : — wraż l iwy , czuły, a le dumny człowiek, k tóry dostał się w ciężkie , n iezdarne łapy otocze­n ia : ojca, bezdusznego dewota , również de­wotk i i ins t rygantk i ciotki Serafj i i głupich nauczyc ie l i ; był „mrożony" od dz iecka . A że intel igencją przeras ta ł otoczenie, w ięc do po­czucia doznawane j k rzywdy dołączała się wzgarda młodego lwa dla swych tępych tre­serów. Ten niesforny dzieciak, krnąbrny, zamknię ty i w wiecznej wojnie ze światem — na i leż potrafił zdobyć się uczucia dla dziad­ka , łagodnego, na starość nawróconego scep­tyka , jak gorąco kochał swoją matkę !

Zarówno jak bana lna k lasyf ikac ja społecz­no- pol i tyczna nie wys t a r cza dla okreś len ia przekonań Stendhala , t ak i u tar te schematy moralne nie uchwycą jego złożonego cha­rak te ru . Mam wrażenie , że * zdobędziemy właśc iwy punkt, z którego ten cha rak te r można ująć syntetycznie , jeśli umieśc imy się na stanowisku wolności. S tąd wszys tko staje się jaśnie jsze : i a rys tokra tyzm, k tóry u Sten­

dhala jest umiłowaniem dumy, niezależno­ści, — i demokratyzm, chcący wyzwol ić z nizin wszys tko , co ufne w siebie i war to­śc iowe; równie n ienawis tny jest z tego sta­nowiska kar j e rowicz dworski , co schlebia­jący tłumowi demagog.

To poszukiwanie równowagi między ary-s tokra tyzmem a demokratyzmem, które przez całe życ ie t ak niepokoiło Stendhala,- s tawia­jąc go wobec coraz to nowych sprzeczności życ iowych — jakże jest dobrym kluczem dla zrozumienia jego napoleońskie j ka r j e r y i kul ­tu Bonapar tego . Właśnie Napoleon rea l izo­wał ćw upragniony ideał rewolucy jny ary-s tokratyzmu, którego Stendhal nie znalazł ani w rachi tycznym, zrutynizowanyrri arysto-k ra t yzmie S ta rego Porządku, ani w k rwa ­wych harcach motłochu rewolucy jnego.

A le co dla czy te ln ika polskiego szczegól­ne ma znaczenie — to że osobisty dramat S tendha la , d ramat człowieka wiecznie oscy­lującego między a ry s tokra tyzmem a demo­kra tyzmem, w znaczeniu niety lko pol i tycz-nem ale i życ iowo-psychologicznym — jest dramatem par excellence polskim. W kra ju , organicznie nie znoszącym nierówności , a wyczu lonym jak żaden inny na najsubtel­niejsze odcienie h ierarcha społecznej i to­warzy sk i e j , w kra ju gdzie się na jwięce j mó­wiło o bra te r s twie (co zresztą nie było abso­lutną blagą) , a gdzie poczucie dystansu mię­dzy ludźmi dochodziło do wir tuozostwa — ta autobiografja S tendha la ma wsze lk ie szanse s tać się l ekturą domową, a r tyku­łem pierwsze j potrzeby. To, co w psychice polskiej rozgrywało się w sferze uczuciowej , to ujął dyscyp l inowany mózg francuski w subte lne r amy refleksji .

Dla smakoszów już dodam, że właśnie v/ „Bru lardz ie" zna leźć można szkicowo za­rysowaną teorję dobrego gustu, t ak ważną dla Stendhala , a t ak c i ekawą dla każdego, kto pamię ta n iezrównane w swej subtelności obserwac je na temat fonu w „Czerwonem i czarnem" i w „Pustelni Pa rmeńsk ie j " .

Obie ks i ążk i : „Carmen" i Życie Henryka Bru la rd" wyszły w Bibl jotece Boya — i obie trzeba przeczy tać właśnie jako tłumaczenia. J e s t to rozkosz specyf iczna: zanurzyć się wraz z tłumaczem w puszczę odpowiedni­ków językowych , zdawałoby się niemożli­wych , a t ak bujnie wyra s t a j ą cych z pod ręki n iezrównanego Boya, Niema myśl i nieprze­t łumaczalnych — są ty lko tłumacze-urzęd-nicy i tłumacze-wirtuozi. ,/. E. Skiwski

.s' T K F F \ / /. Z N A .! O 1/ Y f^zy i a Cl<i znam?... Nie pamiętam... Zapomnieć tak nie mogłabym przecie...

y Nie! Nigdy nie widziałam clą dotychczas, pierwszy raz spotykam cie na świecie! Nie rozumiem, kim jesteś — nie było ciebie dotąd w iadnem życia zdarzeniu. Patrzymy dziś na siebie bez słowa — ty w słońcu — a ja w wiełkiem zdumieniu.

Wiem tylko, widzą teraz, że ciebie szukałam zawsze w ludzkiem mrowisku, Że do twego tęskniłam uśmiechu, do twyzh oczu spojrzenia i_ błysku. Szłam do ciebie przez drogi zamknięte, ale nikt mnie jednak nie pokonał, Tylko szczęście nigdy mojem nie było — bo ono — w twoich tylko ramionach!

Na kamiennych schodach siedzisz ze mną, gdzie nikogo niema o tej porze, I nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś, a serce me odgadnąć nie może. Przyszedłeś tutaj tak niespodzianie, może wstaniesz i odejdziesz za chwilą, Wiem jednak, że ty znasz mnie napewno — to jedno wiem i w tern się nie mylą.

I nie jesteś tern wcale zdziwiony, ie rące ci zarzucam na szyje I w twarz twoją patrzę, tak jak w zegar, który nagle godziną wybije. Chcą zrozumieć, skąd znasz mnie, bo ty jesteś szczęściem, które znalazłam nareszcie! O, powiedz mi, mój miły, powiedz wszysiko! Muszą wiedzieć, kim jesteś, kim jćsteś?

Jaki Patrzysz i me wiesz, nie rozumiesz, nie poznajesz, nie widzisz? Jestem twoim złym losem, od którego chzesz uciec i którego tak nienawidzisz! Gdy mówią ci o mnie, w inną stroną odwracasz zawsze wzrok swój niechętny... — To nieprawda! Nie wierz temu, mój miły! Przecież jesteś tak piękny, tak piękny!

Administrator
Stamp