5U TADEUSZ ZIELIŃSKI MANJA TWÓRCZA 51 - …nietzsche.ph-f.org/teksty/zielinski2.pdfostatecznie...
Transcript of 5U TADEUSZ ZIELIŃSKI MANJA TWÓRCZA 51 - …nietzsche.ph-f.org/teksty/zielinski2.pdfostatecznie...
5U TADEUSZ ZIELIŃSKI
II .
W poszczególnych szkicach, mających ilustrować istotę i przejawy manji twórczej, będę się t rzymał porządku chronologicznego, ale w kierunku odwro tnym: zacznę od najnowszego, skończę na najwcześniejszym z poś ród tych bohaterów myśli i słowa, k tórych obra łem dla jej ilustracji. Ten porządek jest w danym wypadku praktyczniejszy: przecie najnowszy fenomen bywa zazwyczaj także fenomenem najlepiej znanym, a wiec i dającym najwięcej szczegółów, przy których pomocy zdołamy się łatwiej or jentować w analogicznych dawniejszych, mniej dokładnie znanych fenomenach. To znaczy: zacznę od F r y d e r y k a N i e t z s c h e g o.
Nie mogę się (u rozwodzić nad jego życiem, muszę jednak kró tko przytoczyć główne tego życia momcnly . A więc na początku szczęśliwa młodość, pełna najlepszych nadziei; dalej wojna 1870 — 71 r. i niewidzialny na razie zarodek późniejszej strasznej choroby ; dalej , wciąż jeszcze szczęśliwe lata sludjów filologicznych w Lipsku, uświetnione k ierownic twem Rilschla i przyjaźnią Erwina Rohdego; dalej wspaniała inauguracja wykładów akademickich w Bazylei, k tóre mogły zapoczątkować nową erę w rozwoju filologji klasycznej , przyjaźń z Ryszardem Wagne rem, jednocześnie zaś coraz groźniejsze kiełkowanie owych zarodków, coraz mocniejsza nerwowość, opryskliwość, pycha — i wreszcie wybuch samej choroby i epoka „Zaratustry". Nie złamała ona jego siły umysłowej , byna jmnie j : miał on jeszcze napisać szereg potężnych dzieł i zostać wieszczem — lub w każdym razie jednym z wieszczów nowego pokolenia. Oto jednak ekspertyza, jego stanu psychofizycznego, podana przez szwedzkiego lekarza Bjerrego ł ; stan ten ekspert ze swego lekarskiego punktu widzenia określa te rminem dementia paralytica:
„Na tem polega szkaradna gra przyrody, że tak często w ludziach, już skazanych na śmierć, wywołuje ona bez wszelkich zewnętrznych powodów jasne stany duszy, opromienione pięk-nemi nadziejami. Nigdy jednak gra owa nie przejawiła się
1 Genjalmj obled, str. 39.
MANJA TWÓRCZA 51
w sposób tak okropny jak w tym paraliżu. W i e m y przecie, że ten płomień, co tak nagle wybuchnął — wkrótce zgaśnie na zawsze, wiemy, że cho remu grozi stan rozpaczy równie ponure j , jak jasne było owo pozorne szczęście; wiemy, że ta rozpacz coprawda porzuci go, lecz że ucieczka od niej będzie jeszcze okropniejsza, niż ona sama, ponieważ jednocześnie z nią zgaśnie także jego świadomość; wiemy, że jeden płomyk po drugim przestanie płonąć w jego duszy; wiemy, że cały jego organizm dojdzie do zupełnego rozkładu, podczas gdy sam on jeszcze będzie oddychał ; wiemy, że jego jedyną wybawicielką będzie śmierć, ale i ona, być może, każe na siebie czekać - -jeszcze długo, bardzo długo. Wiemy to wszystko — i oto spotykamy tego człowieka: idzie z wysoko podniesioną głową, lekkiemu krokami , na jego wargach dumny uśmiech zwycięzcy, zapewnia nas, że nigdy jeszcze nie był tak zdrów, taki szczęśliwy, jak teraz."
Oto por t re t twórcy Zaratustry i następnych dzieł; oto właściwe znaczenie owego „dumnego uśmiechu zwycięzcy", k tó rego nie może nie dostrzec uważny tych dzieł czytelnik. Zwycięzcy — nad kim i nad czem? Oczywiście, nie nad bylejakim przeciwnikiem: człowiek w stanie takiego nadludzkiego szczęścia nie będzie walczył np. z krytykami, co go zaczepiali z powodu jego p rac naukowych. Kogo i co Nietzsche chciał zwyciężyć, o lem mówi niejednokrotnie w owych dziełach: po pierwsze — Boga, po drugie — moralność .
Po pierwsze — Boga; a więc był ateuszem? Oczywiście, jeżeli a teuszem jest wogóle każdy, kto neguje Boga, niezależnie od tego, jak go neguje, to ateuszemi był i Nietzsche. Ale kto czytał jego samego, czytał nietylko rozsądkiem, ale i sercem, ten powie, że taka odpowiedź byłaby zanadto prosta. Proszę porównać znane miejsce z jego Zaratustry: „Gdyby Bóg był — jakżebym mógł znieść świadomość, że ja Bogiem nie jestem? A więc n iema Boga. Kiedyś ja wyciągnąłem ten wniosek: te raz on ciągnie mnie" . Czy to rozsądek dyktował choremu genjuszowi te słowa? Przecie wystarczy zamiast wyrazu „Bóg" wstawić wyraz „król" , żeby się przekonać, że są one zupełnie nierozsądne. Nie, kto tak pisze, ten nie konstatuje, ten walczy. Pe wien krytyk, mówiąc o p rorokach Izraela i ich namiętnej wal-
52 TADEUSZ ZIELIŃSKI
ce z bałwochwalcami, powiedział, że musieli oni jednak odczuwać niepokojącą istność tych bogów, k tórych nazywal i ba łwanami i „nicami". Z większem jeszcze p rawem możemy te słowa zastosować do Nietzschego. Namiętność ta dałaby się ostatecznie zrozumieć i u praAvdziwego ateusza, o ileby walczył z rzekomemi przesądami ludzi. O Nietzschem i lego powiedzieć nie można: na lodowatych szczytach zara tus l ryzmu ludzie są mu zupełnie obojętni. Nie, — gdybyśmy go mogli zapytać, czy według niego jest Bóg — on, chcąc być szczerym, musiałby nam dać ową dziwną, odpowiedź, z którą się jeszcze spotkamy w dalszym ciągu lej rozprawy: „Boga niema — ale On jesl".
Idźmy jednak dalej ; w ostatniej części tego samego Zaratustry zestawia au tor swego bohatera z k i lkoma „wyższymi ludźmi", ni. in. z „ostatnim papieżem". Zaratus t ra wygłasza wobec niego następujące bluźniercze zdanie o Bogu: „Zbyt dużo tworów mu się nie udawało, temu n iemądremu garncarzowi. Ale, że w dodatku mścił się na swoich ga rnkach za to, że mu się one nie udały, to było grzechem przeciwko dobremu smakowi. Jest i w pobożności dobry smak; i len smak powiedział wreszcie: nie trzeba n a m takiego Boga. Lepiej niech nie będzie Boga — lepiej własną siłą tworzyć swój los — lepiej samemu być Bogiem". — „Co słyszę? — odrzekł s tary papież, nastroszywszy
-uszy — 0 Zaratus t ro , jesteś pobożniejszy, niż to myślisz sam, z tern swojem niedowiars twem. Co to za Bóg, w tobie mieszkający, nawrócił cię na taką bezbożność?"
W tym wypadku jednak autor miał poprzednika w świecie antycznym: ale pomimo, że był bardzo wybi tnym filologiem, nie myślę, żeby sobie z tego zdawał sprawę. Mam tu na myśli zaginioną tragedję Eurypidesa — tę, którą wielki tragik zapoczątkował bogobórczy okres swego życia: potężnego Beltero-fonta. Bohatera gnębi problem Hioba: źli są szczęśliwi, dobrzy nieszczęśni—„i ktoś będzie twierdził, że są bogowie na niebie? Niema ich, n iema — jeśli tylko nie cliceciei w głupocie swej powtarzać przestarzałych słów"... Aby się o tem naocznie przekonać, Bellerofon czyni w istocie to, co jego następcy często czynili w znaczeniu przenośnem: ma przecie cudownego, skrzydlatego konia Pegaza, niech więc ten go zaniesie ponad obłoki, do samego nieba —• zobaczymy, czy oni tam są, ci bo-
MANJA TWÓRCZA 53
gowie. Ale bogobojny koń odmawia posłuszeństwa. Bellerofon pada ; umierającego wnoszą na scenę. Żegna się z życiem, z duszą: „Byłaś pobożna, mówi do niej , póki byłaś — zawsze pobożna".. .
Nie inny był los Nietzschego; i jego ujrzymy strąconego na ziemię, zdruzgotanego po szalonym locie. W przededniu tej swojej klęski napisał on Antychrysta. Mówi tam o „Zabójcy Boga", mając oczywiście na myśli samego siebie, „Świat — mówi dalej — pełen jest smrodu wskutek rozkładu zabitego Boga". „Za dwa lata ziemia będzie się miotała w kurczach". . . I wreszcie szczyt tego szału, ostatnie słowa książki: „I ludzie liczą czas od tego nieszczęsnego dnia, kiedy to fatum się rozpoczęło, od pierwszego dnia chrześcijaństwa. Czemu nie od ostatniego jego dnia? A więc — od dzisiejszego? Przewar tościowanie wszystkich wartości" .
A w chwilę p o t e m — straszny koniec tego urojonego szczęścia, początek tej ponurej rozpaczy, o której mowa w ekspertyzie Bjerrego: świadczy o niej jego ostatni list pisany do przyjaciela młodości, z podpisem „Dionizos ukrzyżowany". P.o n im już ani jednego słowa nie napisał.
Czy to jest ateizm? Nie; używając greckiego wyrazu, nazwałbym to raczej antyteizmem. Pytałem psychjatrów: dowiedziałem się od nich, że jednym z pospolitych objawów owej ' dementia paralytica jest ten, że człowiek stawia siebie n a miejscu Boga, sam siebie uważa za Boga, albo za stojącego najbliżej Boga, — tę ostatnią odmianę też w a r t o będzie zapamiętać.
Nietzsche walczył z Bogiem dlatego, że Go odczuwał. Zna-> mienne są słowa o n im wymienionego przed chwilą jego przyjaciela, Erw. Rohdego: jeszcze przed ową ostateczną klęską w r. 1886 pisał Rohde do wspólnego ich przyjaciela, Overbec-k a 1 : „Czy Pan wie, co ja przewiduję dla ostatnicli lat Nietzschego? On ukorzy się przed krzyżem". A nie wiedzący nic o tych słowach, Teobald Ziegler, słynny au tor książki o prądach umysłowych XIX w., w taki sposób mówi o Nietzschem: „Przejście od Antychrysta do Chrystusa było dla niego bliższe, niż to się zazwyczaj przypuszcza".
• Patrz dzieło Overbecka o Nietzschem, II 164.
54 TADEUSZ ZIELIŃSKI
Nic należy bjrać tych zdań w ich dosłownem znaczeniu — inaczej wypadłoby uznać, że ostateczna klęska p r z e r w a ł a normalny rozwój świadomości religijnej Nietzschego, że gdyby nie ta klęska, przeszedłby on od ateizmu do chrześcijaństwa. Ale słuszność mieli obaj o tyle, że namię tna walka filozofa z Bogiem zawierała w sobie Jego uznanie', według logicznie paradoksa lne j , ale psychologicznie zrozumiałej formuły: Boga n iema — ale On jest".
Taki był ateizm czyli raczej antyteizm Nietzschego; podkre ślam bowiem jaknajmocniej , że prawdziwym ateuszem Nietzsche nie był. Gdyby mógł rozmawiać o tern, co go bolało, z prawdziwymi ateuszami, t. j . z ludźmi o zupełnej atrofji uczucia religijnego — powiedzieliby mu oni z pewnością: Szanowny panie, dla czego się tak denerwujesz? My też nie wierzymy w Boga, ale nie rob imy z tego takiego hałasu, jak pan. Sama namiętność twoja jest dowodem, że Bóg jednak nie jest dla ciebie niczem.
Ale pomimo wszystko Bóg — to tylko jeden z przeciwników, Z k tórymi Nietzsche walczył na szczycie swej urojonej potęgi, przed ostatecznym upadkiem do otchłani rozpaczy; drugim była moralność . Drugim i może nawet g łównym: przecie on sam siebie k i lkakrotnie z dumą nazywa „pierwszym immora-listą".
Immora l izm Nietzschego stoi w pozornie logicznym związku z najpopularniejszą częścią jego filozofji — z nauką o nadczlo-wieku. Nie będę tu roztrząsał zawiłego prob lematu znaczenia tej istoty, k tóra jest dla niego to istotą realną, wynikiem ewolucji historycznej — to znowu ideą platoniczną, w klórej poszczególny człowiek może tylko „b rać udział"; wezmę to, co n a m tu jest potrzebne. Człowiek jest owocem ewolucji zwierzęcia; ponieważ jednak ta ewolucja nie ma kresu, należy przypuścić możliwość jeszcze dalszego udoskonalenia tej istoty, którą dziś nazywamy człowiekiem. Otóż przepisy moralnośc i są pętami, hamującemi postęp tego udoskonalenia , dlatego też ludzie, odczuwający w sobie dążność do nadczłowieczeństwa, przedewszystkiem uwalniali siebie z tych pęt ; pojęcia nadczło-wieka i moralności nawzajem się wyłączają.
MANJA TWÓRCZA 55
To jest jednak chłodne, prozaiczne określenie — i właśnie dlatego jaskrawo w niem występuje fałszywość całej teorj i ; istotnie, aby się o tern przekonać , wystarczy przyjrzeć się dokładniej mglistemu pojęciu „udoskonalenia". Nietzsche jest bardzo daleki od tego: ogarnięty twórczym szałem, nie analizuje, lecz gromi, używając raczej lirycznego, niż filozoficznego stylu. Miał też powodzenie u młodzieży, szczególnie niemieckiej : powstała cała gmina immoral is tów, ślepo wierząca, że nadczłowiekowi wszystko wolno.
Ale w tej gminie był jeden, co tylko w chwilach zapału wierzył w immora l izm; tym jednym był sam Nietzsche. Jest to fakt zamało jeszcze znany, a jednak zasługujący na jaknaj -szersze rozpowszechnienie — fakt, że immoral izm był tylko wytworem manji twórczej filozofa, który po ochłonięciu powracał do swej przyrodzonej moralności — moralności szlachetnego człowieka. Czerpię tę wiadomość z obszernej biogra-fji Nietzschego, napisanej przez jego siostrę, Elżbietę Foers te r -Nietzsche (II 467): „O immorał izmie można gadać — powiedział on raz — ale jak mógłby człowiek go znieść? Co do mnie , naprzykład, to nie mógłbym znieść nawet świadomości n iedochowania słowa: a cóż dopiero mówić o zabójstwie! Moim losem byłoby mniej lub więcej przedłużone więdnięcie i zguba. I wcale tu nawet nie myślę o wyśledzeniu zbrodni i o karze" . W a r t o się nad tern zastanowić. W potężnych diatrybach Nietzschego na cześć immoral izmu mówi się o przepisach moralności, jako też o tych, k tórych one rzekomo nie obowiązują, wyłącznie w ogólnikach, najczęściej w obrazach, nigdy w konkre tnych przykładach: filozof-poeta lubuje się w wizjach syn> bolicznych, w dźwięcznej terminologji, i to mu wystarcza. Oto jednak zapał go porzucił , trzeźwa rzeczywistość podsuwa mu praktyczną realizację jego immoral izmu, choćby nawet lżejszego gatunku — złamanie danego słowa, i odrazu dusza jego wzdryga się — nie, to byłoby nie db zniesienia. A więc cóż? Czy ten, co pragnął zepchnąć bryłę świata z jej posad — nie zdolny jest do lekkiego przymusu w s tosunku do samego siebie? Nie, nie jest zdolny: o immorał izmie można gadać — tylko gadać...
56 T A D E U S Z ZIELIŃSKI
III .
Od Nietzschego przechodzimy do pisarza, z k tórym go często zestawiano — do D o s l o j e w s k i e g o .
ZestaAviano, naturalnie , przedewszystkiem w środowisku ro-syjskiem. Tu jednak Nietzschego poznano względnie późno już po tem, jak J. Brandes i II. Taine „odkryl i" go dla inteligencji poza granicami jego ojczyzny, i prawie w przededniu jego wczesnego zgonu. Wogóle poznanie pisarza na obczyźnie odbywa się w w a r u n k a c h utrudniających sprawiedliwą, t. j . genetyczną jego ocenę. W ojczyźnie znają go, poczynając od dziel najwcześniejszych, jego rozwój ma świadków we wszystkich współczesnych i właśnie ten rozwój wywołuje sądy o nim. Za granicą, przeciwnie, zainteresowanie się nim zaczyna się zazwyczaj dopiero wtenczas, kiedy ów rozwój już osiągnął swój szczyt i znanem staje się najpierw to jego dzieło, które oznacza ów szczyt; czytelnik więc ma przed sobą kwiat bez korzenia i bez łodygi.
T o właśnie było losem Nietzschego. Jego imię odrazu zostało związane z u tworami późnego okresu jego życia: Tako rzecze Zaratustra, Poza dobrem i złem, Genealogia moralności. Nie dbając o szczegóły, wymagające znajomości całkowitego rozwoju filozoia-immpralisLy, wyobrażano sobie jego naukę jako głoszenie p raw nadczłowieka, który przebywa po tamtej stronie dobra i zła, nie uznaje przepisów moralności , ponieważ jest bezmiernie wyższy od tych, dla k tórych te przepisy zostały wydane.-Spostrzeżono, że ta nauka nie jest tak bardzo nowa; już przecie czytaliśmy coś podobnego, ale gdzie? Nie t r u d n o było to sobie uprzytomnić : taką samą filozofję rozwija Raskolni-kow, bohater r o m a n s u Dostojewskiego Zbrodnia i kara. Czy więc Nietzsche znał Dostojewskiego? Owszem, znał: nawet się nań powołuje. No, skoro tak, to sprawa jest jasna: Nietzsche zapożyczył swoją n a u k ę od Dostojewskiego.
Ten wniosek j ednak był błędny. Przedewszystkiem bowiem, jak to przyznaje Raskolnikow i jak potem potwierdza jego przyjaciel Razumichin, w tym dogmacie o prawie do zbrodni niema nic oryginalnego: „to tysiąc razy było d rukowane i czytane" (późniejsze zastrzeżenie Razumichina nie mia znaczenia
MANJA TWÓRCZA 57
dla naszej kwestji). Skoro zaś tak, to nawet gdybyśmy mogli utożsamić teorje obu pisarzy, kwestja zależności pozostanie nierozstrzygnięta. Nietzsche, pomimo, że pisał po Dostojewskim, mógł zaczerpnąć zarodki wspólnej teorji z jednej z owego „tysiąca" książek, w których one tkwiły.
W rzeczywistości tak właśnie było, i kto czytał wcześniejsze dzieła Nietzschego, ten nie mógł o tem nawet wątpić. W żaden bowiem sposób nie mógł Nietzsche zapoznać się z Dostojewskim wcześniej niż w latach/80-tych; nie znając języka rosyjskiego, zmuszony był korzystać z przekładów, a pierwszy przekład dzieła Dostojewskiego — właśnie Zbrodni i kary — ukazał się w 1881 r.; pozatem za życia Nietzschego ukazały się tylko przekłady Podrostka (niemiecki) i Upokorzonych i znieważonych ( francuski) , podczas gdy np. Biesy, o k tórych jeszcze będzie mowa, wcale nie były przet łumaczone. Tymczasem im-moral izm Nietzschego wyras ta w sposób organiczny z jego wcześniejszych dzieł i sam on w Genealogji moralności wymienia niektóre miejsca z tych wcześniejszych dzieł, w k tó rych ten immoral izm już daje znać o sobie.
A więc o zależności Nietzschego od rosyjskiego pisarza nie może być mowy, odwrotna zależność tembardziej jest wyłączona, ponieważ Dostojewski umar ł w 1880 r., a więc przed ukazaniem się podstawowych dzieł filozofa niemieckiego — podobno nie znał go wcale. A pomimo to podobieństwo między nimi jest uderzające, jak stwierdzimy za chwilę przykładami. Jak to wytłumaczyć? Odpowiadam: zgodnemi w a r u n k a m i twórczości. Obaj byli ogarnięci owym spotęgowanym szałem, w k tó rym człowiek czuje się zmuszonym — tak jest, zmuszonym — do walki z tem, co jest najwyższe w jego świadomości , z Bogiem przedewszystkiem, a pozatem z p rawem mora lnem. Musieli wygłaszać te same myśli, gdyż czerpali z tego samego źródła — z manji twórczej.
U Nietzschego, jak widzieliśmy, podłożem tej manj i była dementia paralytica; u Dostojewskiego- była niem choroba mniej straszna — padaczka. Jest to różnica bezwątpienia poważna, ale nie dotycząca sedna rzeczy. Jej skutkiem było to, że jednorazowości tam odpowiadała wie lokro tność tu. Błogi s tan — e u f o r j a — parali tyka obejmował szereg lat, po któ •
58 T A D E U S Z ZIELIŃSKI
rych nastąpiła ostateczna prostracja , pozbawiona wszelkiej twórczości; cierpiąc}' na padaczkę doznaje tej samej euforji, w mniejszym podobno stopniu, przed każdym atakiem, a idąca jej ś ladem prostracja nie bywa zazwyczaj ostateczna — chory powraca do przytomności i pamięta o owcm spotęgowanem poczuciu życia i twórczości, k tóre poprzedzało alak. Pozatem Nietzsche był filozofem i jako laki j edynym boha te rem swych dzieł; Dostojewski, przeciwnie, jako powieściopisarz miał do rozporządzenia cały szereg bohaterów i mógł z łatwością temu lub owemu przypisać swoje doświadczenia, nie przyjmując na siebie odpowiedzialności za wygłaszane przez nich zdania i nawet w razie potrzeby potępiając je. Jest to, nawiasem mówiąc, wygoda nie bylejaka: Dostojewskiego nikt nie nazywał aleuszem i immoralistą, k tóre to określenia ostatecznie zostały połączone z imieniem Nietzschego. W rzeczyAvistosci zaś obaj byli i j ednym i drugim w jednakowym, stopniu, ale — wskutek wymienionej poprzednio różnicy — Nietzsche przez d.uższy czas, Dostojewski tylko przejściowo.
Ów błogi stan, poprzedzający katastrofę — w psychjatrji nazywa się on, jak to już zaznaczyłem, euforją — został przez Dostojewskiego opisany w związku z boha te rem romansu Idjota, księciem Myszkinem, i po części w związku z postacią Kirylłowa w Biesach. Książę Myszkin — to właśnie człowiek cierpiący na padaczkę; on sam analizuje swój stan psychiczny podczas ataków tej choroby w sposób następujący (cz. II rozdz. 5) : „Prawie przed samym atakiem bywała chwila, kiedy nagle śród smutku, m r o k u duchowego, ociężałości, jakgdyby płomień ogarniał jego mózg i w nadzwyczajnym zachwycie jednocześnie się wytężały wszystkie jego siły życiowe. Poczucie życia, samoświadomości prawie dziesięciokrotnie się potęgowało w owych chwilach, t rwających nie dłużej niż błyskawica. Rozum, serce rozpromieniały się jakiemiś nadzwyczajnemi światłami, wszystkie wątpienia, wszystkie trwogi jednocześnie się koiły, rozwiązywały się w poczuciu jakiegoś wyższego spokoju, pełnego jasnej harmoni jne j radości i nadziei, pełnego rozumu i ostatecznej przyczyny (t łumaczę dosłownie) . Ale te chwile, te błyski były tylko przeczuciem owej ostatecznej sekundy (nigdy nie dłużej nad jedną sekundę) , od której się zaczynał
MANJA TWÓRCZA 59
sam atak. Ta sekunda, oczywiście, była nie do zniesienia. Rozpamiętując tę chwilę później, już w stanie zdrowia mówił często sobie, że jednak wszystkie te błyskawice, te błyski wyższego samopoczucia i wyższej samoświadomości , a więc i wyższego bytu, to nic innego tylko choroba, tylko naruszenie s tanu normalnego; a skoro tak, to nie jest to Avcale byt wyższy, lecz przeciwnie zasługuje na nazwę najniższego. I pomimo to dochodził w końcu do bardzo paradoksalnego wniosku. No i cóż z tego, że to choroba? — orzekł ostatecznie. — Co mnie obchodzi, że to jest wytężenie n ienormalne , skoro jego wynik, skoro ta minuta uczucia, kiedy się o niej wspomina w stanie zdrowym, przedstawia się jako najwyższy stopień harmonj i , piękna, skoro ona daje niesłychane i niewypowiedziane przed tern poczucie pełni, miary, spokoju i zachwyconego modli tewnego zlania się z najwyższą syntezą życia?"... „Te chwile były właśnie lylko nadzwyczajnym wysiłkiem samoświadomości — jeśli trzeba wyrazić ów stan jednem słowem — samoświadomości i jednocześnie w najwyższym stopniu bezpośredniego s a m r p o -czucia. Jeżeli o owej sekundzie, to znaczy o ostatniej świadomej chwili przed atakiem, mógł jasno i świadomie powiedzieć samemu sobie: „przecie za tę chwilę war to oddać całe życie!" — to stanowczo ta chwila sama przez się była war t a całego życia. Zresztą przy dialektycznej części swego wniosku nie obstawał: otępienie, mrok duchowy, idjotyzm, stały przed nim, jako jaskrawy skutek owych najwyższych minut... Ale pomimo to, mówił, w takich chwilach staje mi się zrozumiałem nadzwyczajne słowo o tern, że „czasu więcej nie będzie". Podobno, dodawał z uśmiechem, jest to taka sama sekunda, jak la, podczas której nie zdążyła się wylać woda z przewróconego dzbana epileptyka Mahometa , sam on zaś zdążył obejrzeć wszystkie przybytki Allaha". Porównanie z Mahometem', jak zobaczymy niżej, jest tu bardzo na miejscu; narazie j ednak nie będziemy odbiegali od Dostojewskiego.
Że opisuje on tu swój własny stan epileptyczny, to nie ulega najmniejszej wątpliwości; tak też były zrozumiane jego słowa przez psychjatrę d-ra Czyża w książce p . t. Dostojewski jako psychopatolog. A w takim razie porównan ie z ekspertyzą d-ra Bjerrego o Nietzschem nastręcza się samo przez się. Jeżeli
60 TADEUSZ ZIELIŃSKI
pozostawić na boku różnicę, o której już była mowa — jedno-razowość tam, wielokrotność tu — to analogja będzie uderzająca: naprzód euforja, błogi stan spotęgowanej samoświadomości, dumny uśmiech zwycięzcy, chwila war ta całego życia — a niezwłocznie po niej okres najbardziej pan ine j rozpaczy, „chwila nie do zniesienia", otępienie, mrok duchowy, idjo-tyzm. Owoce owej euforji u Nietzschego są nam już znane — antyteizrn i immora l izm; że je znajdziemy i u Dostojewskiego, o tem już była wzmianka — przypatrzy się teraz szczegółom.
Przedstawicielem swego antyteizrnu — manicznego, ma się rozumieć, — zrobił Dostojewski w Biesach s tudenta Kiriłło-wa — tego samego, którego nihiliści zmuszają do samobójstwa, aby zatrzeć ślady swej zbrodni . Kiriłłow — to pod pewnym względem sobowtór później s tworzonego księcia Myszkina: przeżywa on takie same chwile niezwykłej harmonj i , i autor daje wyraźnie do zrozumienia, że przeżycia te zapowiadają bliski wybuch padaczki (cz. III r. 5, 5). Opis ich godzi się niemal zupełnie z opisem w Icljocie; szczególnie uderza i tutaj zastosowanie przypowieści apokaliptycznej o lem, że „czasu już nie będzie" (cz. I I , r. 1, 5). Kiriłłow io na tu ra dziwnie rozdwojona: twierdzi, że Boga niema, a jednocześnie zapala l ampkę przed obrazem Chrystusa; to też jego kolega, arcynihilista Piotr Wierchowieński , wpros t mu mówi: „Wiesz co? Według mnie, jesteś wierzącym — bardziej od lada popa" (cz. III . r. 6, 2), t. j . mniej więcej to samo, co i Zaratustrze mówił „stary papież". Mamy tu wyraźne skojarzenie dwóch poglądów, czyli raczej dwóch poczuć — manicznego ateizmu i wiary człowieka, normalnego.
Ateizm lub antyteizrn Kiriłłowa, występuje najjaskfawiej w jego rozmowie z autorem, powieści (cz. I, r. 3, 8). Rozmowa dotyczy ulubionej idei Kiriłłowa, odrazu wkracza na hamletowskie tory. Co powstrzymuje człowieka rozsądnego od samobójstwa? Dwie przyczyny, j edna maleńka , druga wielka. Maleńka — to ból, raczej s t rach przed bólem, a wielka — to tamten świat... Oczywiście, od tych chorobl iwych rozumowań, zrodzonych ze sprzeczności, surowej logiki wymagać niepodobna. Te dwie przyczyny plączą się z sobą w umyśle Kiriłłowa. Dzisiejszy człowiek to jeszcze nie tamten człowiek. Przyj-
MANJA TWÓRCZA 61
dzie nowy człowiek, szczęśliwy i dumny. Komu będzie wszystko jedno, czy żyć czy nie żyć, ten będzie nowym człowiekiem. Kto przezwycięży ból i s trach, ten sam będzie bogiem. A t amtego Boga nie będzie. To ostatnie zdanie wywołuje ze s t rony autora na tura lne pytanie : a więc tamten Bóg jednakże istnieje, według pana? I tu słyszymy wyraźnie tę dziwną odpowiedź, którą przeczuwaliśmy już w anty teizmie Nietzschego: „Niema Go, ale On jest... Bóg jest bólem st rachu przed śmiercią, Kto przezwycięży ból i s t rach, ten sam stanie się bogiem. WTenczas będzie nowe życie, nowy człowiek, wszystko nowe. Wtenczas będą dzielić dzieje ludzkości na dwie części: od goryla do unicestwienia Boga — i od unicestwienia Boga do..." — Do goryla? — pyta drwiąco autor .
Wogóle należy pamiętać , że właściwym wykładnikiem umysłowym nastroju manicznego jest antyteizrn: człowiek zwalcza Boga dlatego, że sam czuje się bogiem. Nauka psychjatr j : zupełnie się z tem zgadza. Immoral izm jest tylko dodatkiem do tego manicznego antyteizrnu; jest bowiem rzeczą jasną, że skoro człowiek osiągnął laki szczyt doskonałości i potęgi, że czuje się bogiem, to przez to samo zostawił p r a w o mora lne głęboko pod sobą. Owa pogarda moralności zawiera się wiec implicite w manicznym antyteizmie, nie dąży jednak w takim stopniu jak ten do wylania się w wyraźne słowa i dlatego nie zawsze daje się zauważyć. Mieliśmy ją jednak u Nietzschego— mamy też, jak to już zaznaczyłem, u Dostojewskiego.
Jej rzecznikiem jest bohater upiornego romansu Zbrodnia i kara, Raskolnikow — przedewszystkiem w znamiennej scenie, w której , w obecności swego przyjaciela Razumichina, t łumaczy sędziemu śledczemu swoje zasady (cz. III r. 5). Te zasady według reasumpcji sędziego polegają na tem, „że ludzie jakoś dzielą się na zwyczajnych i nadzwyczajnych. Zwyczajni powinni żyć w posłuszeństwie i nie mają prawa przekraczać istniejących ustaw, ponieważ są oni, proszę pana, zwyczajni. No, a nadzwyczajni mają p rawo popełniać wszelkie zb rodn ie i na wszelkie sposoby przekraczać ustawy, właśnie dlatego, że są to ludzie nadzwyczajni". W dalszym komentarzu , k tó ry dodaje sam Raskolnikow, podobieństwo do Nietzschego staje się jeszcze jaskrawsze; jest ono takie, że, jak już powiedziałem,
02 T A D E U S Z ZIELIŃSKI
zrodziła się myśl o zależności niemieckiego filozofa od rosyjskiego powieściopisarza.
W rzeczywistości, jak również już zaznaczyłem, to podobieństwo tłumaczy się wspólnością nastroju, ową manją twórczą, o której mówimy. Oddając jej to, co się jej należy, mianowicie podobieństwo rdzennej zasady Lu i Lam, możemy jednak zauważyć i podobieństwo jej konkretyzacj i , jej rozwinięcia, ale i ono t łumaczy się inaczej. Jeszcze raz p rzypominam słowa Raskolnikowa: „ to już tysiąc razy było d rukowane i czytane"; a skoro tak, to oprócz wspólnego źródła nastrojowego, otrzymujemy jeszcze wspólne źródło, że lak powiem, mater ja lne: Nietzsche, nawet pisząc po Dostojewskim, mógł zapożyczyć szatę dla swego mętnego przeczucia z jednej z tych tysiącznych książek.
Cóż lo za książki? — Dosyć będzie wymienić pierwsze, w porządku chronologicznym, z ich szeregu.
To przedcwszyslkiem slarogrcckie arystokracje z ich podwójną moralnością panów i podwładnych, klóra Nietzsche tak dokładnie zbadał w slarogreckim kodeksie moralności arystokratycznej , w elegjach Teognisa. T o po drugie, śmiali i okrutn i tyrani VII i VI w., co wycisnęli piętno swej osobowości na swoich czasach, wszyscy ci Per jandrowie , Klistenesowie, Pizystratowie i t. d. To po trzecie, chwalcy moralności silnych, przeciwnicy Sokratesa w dialogach Pla tona, Kalliklcs i Trazy-mach. Tu m a m y zarodek nauki Nietzschego, — ale naturalnie, nie on jeden o nim wiedział. Anlysokralesowska moralność, tych dwóch ostatnich na skrzydłach dialogów Platona doleciała do nowej Europy , odbiła się w dziełach moral is tów włoskich, angielskich i francuskich za czasów Odrodzenia i Oświecenia, wszystkich tych Machiavellów, Mandeville 'ów, Gallia-nich — i łatwo mogła się W ten sposób przedostać aż do Do-stojewskiego, k tóry chyba nie mógł znać źródeł antycznych lak, jak je znał Nietzsche, zawodowy filolog-klasyk.
Tak, ciekawą rzeczą jest porównanie tych dwóch ar tystów i myślicieli: widzimy, jak wskutek jednakowego charak te ru pierwotnej pobudki także i dalszy system myśli u obu rozwija się równolegle. Nie to jest ważne, że obaj , myśląc o uprzywilejowanych posiadaczach owego „p rawa do zbrodni" , przyta-
MANJA TWÓRCZA 03
czają Napoleona: tego w każdym razie t rudno było ominąć. Dziwniejszy jest fakt następujący: na pytanie, w jaki sposób mają powstać ci, k tórych Dostojewski nazywa nadzwyczajnymi ludźmi, a Nietzsche oznacza swojem zbioirowem pojęciem nadczłowieczeristwa, obaj odpowiadają jednakowo: drogą doboru płciowego. — No i cóż? Czy nawet tu nie uznamy zależności?
Nie, ponieważ tę samją odpowiedź daje i Pla ton w swojej Rzeczypospolitej, i przy tern zgodnie z całym kierunkiem greckiej myśli politycznej, k tóra w tak dziwny sposób wyprzedziła teorję Darwina. Ale Darwin nie odważył się zastosować do rodzaju człowieczego tej teorji, którą ustalił dla pozostałych organizmów zwierzęcych: u Dostojewskiego odpowiedni frazes („przez jakieś tam krzyżowanie rodzajów i ga tunków" cz. 111 r. 5) nie był zauważony śród masy innych. Jeden tylko Nietzsche, idąc szlakiem Greków, należycie uwydatnił naukę , o której najmniej sie mówi, choć najwięcej należałoby mówić — naukę o najlepszych warunkach urodzenia człowieka, e u g e n i k ę .
Zaznaczę mimochodem, że jednak i u Dostojewskiego m a m y zagadkowe zetknięcie się z pewnym zagadkowym postula tem Platona. Oto Raskolnikow mówi, że „kolejność powstania tych (nadzwyczajnych) ludzi jest podobno bardzo dokładnie i ściśle ustalona przez jakieś prawo przyrody. T o p rawo obecnie, rzecz prosta, nie jest znane, ale wierzę, że ono istnieje i z czasem może być poznane" . To jest właśnie to p rawo , o k tórem mówi Platon w swej Rzeczypospolitej i k tóre określił w swej dziwacznej „liczbie platonicznej".
Należy wskazać na jeszcze jedną uderzającą paralelę — tym razem zapożyczając myśl Dostojewskiego z podsłuchanej przez jego bohatera rozmowy oficera ze s tudentem — rozmowy, która dala k ierunek jego własnym myślom (cz. I. r. 6). Student stara się udowodnić zupełną słuszność zagłady, dla pożytku wielu ludzi, takiego szkodliwego i bogatego stworzenia, jak pewna stara l ichwiarka. Oficer, nie obalając wyraźnie jego teorji, pyta: „Oto ty teraz gadasz i perorujesz, a j ednak powiedz mi : czy ty s a m zabijesz tę staruchę? — „Oczywiście nie. Ja przecie mówię o sprawiedliwości; wcale nie o mnie tu cho-
64 TADEUSZ ZIELIŃSKI
dzi". — „A według mnie, skoro ty sam nie znajdujesz na to w sobie odwagi, to i sprawiedliwości n iema tu żadnej" . Widocznie i tu także krucjata przeciw moralnośc i tylko na papierze wychodzi gładko; w rzeczywistości zaś ma się tu do czynienia z takiemi otchłaniami sumienia człowieczego, które , acz mętnie odczuwane przez każdą niezepsutą duszę, nie dają się jednak ująć w żadną określoną formułę. Cała dalsza tragedja umysłowa bohatera jest dowodem i ilustracją tego faktu.
No, a Nietzsche? Naturalnie w wydanycl i jego dziełach żadnego zboczenia nie widać: pojedynek między pierwszym immoralistą i pierwszym, moralistą, Sokratesem, odbywa się według wszystkich prawideł nieubłaganego kodeksu, ani jedna drgawka nie skalała marmurowego oblicza nieustraszonego szermierza. A jednak czytelnik nie zapomnia ł jego osobistego wyznania, uczynionego wiernej siostrze? Powtórzę je raz jeszcze: jest ono war te wielokrotnego powtórzenia: „O immo-ralizmie można gadać, ale jak mógłby go człowiek znieść? Co do mnie naprzykład , to nie mógłbym znieść nawet świadomości n iedochowania słowa, a cóż dopiero mówić o zabójstwie? Moim losem byłoby mniej lub więcej przedłużone więdnięcie i zguba".
\ więc cóż? W i ę c i Nietzsche, tak samo jak i Raskolnikow, był „drżącem stworzeniem"? Więc i on był daleki od nadczło-wieka? Zapewne; a jednak nie tak daleki, jak ci, dla których świadomość nietylko niedochowania słowa, ale także i zabójstwa, byle nie wyśledzonego, jest zupełnie do zniesienia. A skoro tak, to Sokrates m,oże być spokojny: dionizyjski fajerwerk immora l izmu nie jest dla niego niebezpieczny. W i t a m y euge-nike: uszlachetniając rodzaj człowieczy w k ie runku fizycznym i intelektualnym, uszlachetni ona i jego subtelność moralną przez dodanie do przeczącej polowy obowiązku moralnego — obecnie prawie nieistniejącej połowy twierdzącej , tak, że już nietylko „przestępstwo", ale i (proszę mi wybaczyć ten nowotwór) „niedostępstwo" będzie uważane za niemoralne . „Człowiek — tako rzecze Zaratust ra — jest mos tem między zwierzęciem a nadczłowiekiem"; zgoda. Niech więc będą błogosławieni dobrzy i silni, rozgrzani ogniem czynnej miłości. Oni —
MANJA TWÓKCZA
według innego słowa tego samego Zaratustry — „przejdą przez most".
Przechodząc z kolei, pod znakiem „manji twórczej", od Nietzschego i Dostojewskiego do naszego M i c k i e w i c z a , zastrzegam się, że to zestawienie nie oznacza bynajmniej ich zrównania na płaszczyźnie patologicznej. Natura posiada środki bardzo rozmaite, pozwalające genjalnemu człowiekowi wdzierać się do obwarowanego skarbca, w k tórym spoczywa kapitał jego genjalności; nie będąc psychjatrą, ani nawet wogóle medykiem, nie jestem w stanie analizować tych ś rodków i wskazywać ich patologicznego pokrewieństwa. Mnie interesują one jedynie jako środki do nadwyrężenia owego kapitału, przez pewną wspólną swą cechę, prowadzącą do owego manicznego antyteizmu, który jest ich wspólnym wynikiem. Czy wszystkie one zasługują na nazwę choroby, czy wogóle każdy stan anormalny naszej duszy jest z konieczności chorobliwy, to oddaję całkowicie do rozstrzygnięcia tym, co z zawodu są do tego powołani.
Mickiewicz był naturą rdzennic zdrową; ani na padaczkę, ani tembardziej na dementia paralytica nigdy nie chorował . To też zdrowe były i są wszystkie owoce jego twórczości poetyckiej, ów nieoceniony p o k a r m wszystkich zdrowych i dążących ku zachowaniu zdrowia natur . 1 ów proces patologiczny, o k tórym będzie mowa za chwilę, różnił się od tamtych dwóch jeszcze lem, że był poniekąd dowolny. Nie znaczy to, żeby poeta, podczas samego procesu zachowywał władzę nad sobą — w takim razie bowiem nie byłoby żadnej różnicy między tym procesem a normalną twórczością normalnego człowieka: znaczy to, że od niego zależało wystąpienie lub niewystąpienie tego stanu, w którym 1 tracił władzę nad sobą i oddawał ją w ręce siły wyższej. Raz puściwszy cugle szalonemu koniowi, nie był już w stanie powstrzymać jego niepohamowanego biegu, ale to puszczenie cugli od niego zależało.
Czytelnik oczywiście odrazu odgadł, że m a m tu na myśli ów stan duszy naszego poety, który towarzyszył jego powszech-
70 TADEUSZ ZIELIŃSKI
Ty, jako sokół nad piękną błonia, Ujrzałeś orła w polocie .
Niema oczywiście w lem porównan iu nic ubliżającego dla mniejszego poety, gdyby je tylko wypowiedział ktoś inny. Ale w dalszym ciągu sokół nie pozostaje sokołem: szczuplejąc coraz bardziej , przeistacza się w najmniejszego śród p taków:
Orzeł wylec ia ł , lecz się z m o r d o w a ł I spadł k u ziemi, i zginął , Kolibryk w jego skrzydle się s c h o w a ł , Skąd się k u niebu w y w i n ą ł , Orzeł upada , ty latać będziesz , A d a m gdy g ime , ty żyjesz.
Jest to motyw starożytnej bajki o orle i chrząszczu, którą Mickiewicz mógł znać, ale mniejsza o to : czy licuje taka upokarzająca dla wiernego przyjaciela zarozumiałość z ogólnym charak te rem naszego poety? — Bezwzględnie nie; to też wiemy, że Mickiewicz, kiedy mu potem, p o odzyskaniu przezeń zupełnej przytomności , pokazano ten dziwny owoc jego podświadomej twórczości, był z niego mocno niezadowolony.
Mamy tu więc wyraźne rozdwojenie świadomości : man ja twórcza zmienia cha rak te r człowieka, którego umysłem zawładnęła. Niezwykły stan patologiczny urojonego lotu wytwarza z siebie niezwykłą też cechę etyczną, której sam poeta po otrzeźwieniu dał nazwę — pychy. Nie m a m y jej w żadnym n a trzeźwo, że tak powiem, napisanym utworze poety; natomiast m a m y w każdej improwizacji , gdziekolwiek poeta improwi zuje o sobie. Że tylko przypomnę berl ińską:
N i e c h m i Szyl ler , albo Goethe W s k a ż e r ó w n e g o poetęt Ja — p a n r y m ó w . Siłą d u c h a W s k r z e s z a m temu, c o ' m n i e s łucha, Z piers i m o j e j p ieśń .
Albo znowu:
Depczę w a s , w s z y s c y poeci , W s z y s c y m ę d r c e i proroki , Których Wielbił ś w i a t szeroki .
MANJA TWÓRCZA 71
Bo oni wszyscy, nawet w pełnej świadomości swej sławy,
• • ' - X m A - : - N i e czul iby w ł a s n e g o szczęścia, w ł a s n e j mocy , Jak ja dziś czuję, w tej samotnej nocy, Kiedy s a m ś p i e w a m w sobie, Ś p i e w a m s a m e m u sobie.
To właśnie odczuł i odmalował Nietzsche w owym dytyrambie , w którym opuszczony przez przyjaciół, jak Konrad w swej twórczej samotności , przyjmuje „gościa nad gośćmi", Zaratu-strę — to znaczy, samego siebie.
Uśmiech zwycięski! Potęguje się on coraz bardzie j ; jak ów Bellerofon Eurypidesa na swym Pegazie, wzlatuje coraz wyżej, coraz wyżej, aż tam, „gdzie graniczą Stwórca i na tu ra" , aby, znowu jak ów Bellerofon, samego Stwórcę pociągnąć do odpowiedzialności za to, że on tak rządzi s tworzonym przez Siebie światem. I tu owa pycha, znowu przeistaczając się, przybiera charak te r zasadniczo obcy pobożnemu umysłowi poety — charak te r antyteizmu.
Właśn ie antyteizmu, bez wszelkiej domieszki ateizmu. Poe ta nie neguje Boga, nie ucieka się nawet do logicznego odbicia psychologicznego rozdwojenia: „Boga niema, ale On jest". Nie, jego uśmiech zwycięski ma inne znaczenie: on walczy z Bogiem, ale jak równy z równym:
Stamtąd przysz ły siły moje , Skad do Ciebie przysz ły Twoje . . . Ja c h c ę m i e ć w ł a d z ę , jaką Ty pos iadasz , Ja c h c ę duszami w ł a d a ć , jak Ty niemi władasz. . . Widz isz , ż e m p i e r w s z y z ludzi i z an io łów tłumu... Że Cię z n a m lepiej , niźli T w o j e archanioły , W a r t żebyś ze mną w ł a d z ą dzieli ł na poły... Odezwi j się, bo strzelę p r z e c i w T w e j naturze. Jeśli jej w gruzy nie zburzę, To w s t r z ą s n ę c a ł y m p a ń s t w T w o i c h obszarem.. .
R y m u d o tego ostatniego wiersza przeciwnik Boga nie doma-wia: „Konrad staje chwilę, słania się i pada" . Zrzucony przez swego Pegaza z nadpowietrznych wyżyn, nowy Bellerofon, zdruzgotany, leży na wzgardzonej przez siebie ziemi.
Szukano źródeł tych potężnych wybuchów; zna jdowano je już to w Prometeuszu Goethego, już to w Mojżeszu Alfreda
72 TADEUSZ ZIELIŃSKI
de Vigny. Takie badania mają gdzieindziej swoją wartość: w naszym wypadku są one niepotrzebne i nawet wprost szkodliwe, gdyż tworzą mylne wyobrażenie o psychologicznym, l u b raczej patologicznym akcie, co stworzył naszą improwizację. Wiemy przecie, jak ona powstała: czy w tym stanie umysłowym były odpowiednie warunk i do czerpania z owych źródeł? Oczywiście nie. Mamy tu j edno tylko źródło: tein źródłem była urażona ogromem krzywdy na rodowej , podniecona bodźcem manji twórczej dusza poety.
Tak i był antyleizm Mickiewicza; widzieliśmy jednak, że ogarnięty manją twórczą umysł widzi nie jednego, lecz dwóch przeciwników: Boga i p rawo mora lne — i nie jest to przypadek, gdyż obaj są tylko d w o m a aspektami jednej i tej samej idei: Bóg — aspektem metafizycznym, prawo mora lne — aspektem etycznym. To też nie dziw, że Konrad, walcząc z Bogiem, walczy także i z p r awem mora ln em; taki jest sens owych wierszy, k tóre wydają się nam chyba najprzykrzejszemi w całej improwizacji :
Co ja zechcę , n iech w n e t zgadną, SpcJnią, tem się uszczęś l iwią; A jeżeli s ię sprzec iwią , N iechaj c ierpią i przepadną.
To przecież było hasłem wszystkich tych tyranów, o k tórych marzył Nietzsche, k tórych postawił „poza dobrem i z łem" - -od starożytnych greckich aż do Napoleona. Widocznie i Konrad był immoralistą.
Tak; ale należy dodać: w danej chwili. Nie mamy żadnej potrzeby potępiać tego immorał izmu potęgi: polepił go sam poeta. Już po zupełnem otrzeźwieniu dopisał on na marginesie tego samego u tworu owe zachowane w kilku war jan tach „głosy", widocznie przypisując i antyleizm i immora l izm swego bohatera podszeptom obcego mu ducha. I tu można przypomnieć wrażenie , k tóre moskiewska improwizacja zrobiła n a Malinowskim: „Zdaje się, iż d u c h jakiś go dręczy"; I jeszcze wyraźniej potępił jedno i drugie, sprowadzając do zdruzgotanego grzesznika ową świetlaną postać; o której aniołowie śpiewają:
MANJA TWÓRCZA Tó
Sługo, s ługo pokorny, cichy, Wnios ł e ś pokój w d o m p y c h y — P o k ó j t e m u d o m o w i !
V.
W owym opisie własnego stanu epileptycznego, Dostojewski dwa razy powołuje się na M a h o m e t a , również epileptyka, aby udowodnić psychopatyczne zjawisko przezwyciężenia czasu w owej cudownej chwili przedatakowej , za którą war to jest oddać całe życie. Wiadomość ó Mahomecie zaczerpnął zapewne nie z pierwszych rąk — może z trzecich, może z dziesiątych, tego nie wiemy. Ci jednak, co mają możność czerpania z pierwszych rąk — do których ja oczywiście, jako niearabista, nie należę — nie z j ednakowem zaufaniem odnoszą się do owej wiadomości . Istotnie, ów autor arabski , k tó remu ją zawdzięczamy wraz z innemi szczegółami z życia p roroka , Abul-feda, żył prawie 700 lat później od niego, i o jego krytycyzmie w stosunku do wcześniejszych źródeł można nie mieć wysokiego mniemania ; to leż najbardziej krytycznie usposobieni śród współczesnych uczonych twierdzą, że jedynem wiarogo-dnem źródłem dla biografji Mahometa jest Koran — w którym właśnie biograficznych danych prawie zupełnie n iema. Zdaje się jednak, że nastąpi z czasem w stosunku do biografji Mahometa taka sama reakcja przeciw hiperkrytycyzmowi, jaka już teraz nastąpiła w stosunku do biografji Buddhy, i wtedy po usunięciu niewątpliwie bajecznych pierwiastków pozostanie pewna ilość takich, k tó rym trzeźwy badacz wiary nie odmówi. A do tych ostatnich niezawodnie będzie należała i wiadomość o a takach epileptycznych Mahometa, o k tórych przecie nikt nie powie, że były zmyślone ad majorem prophelae gloriam.
Zaznaczamy dla ścisłości, że wyrazu „epilepsja" używamy my, kierując się naszą lerminologją; źródła arabskie u t rzymują, że Mahomet był opętany przez ducha —. ale tak właśnie na Wschodzie , jak i w starożytnej Grecji, nazywano epileptyków. I w tej formie istotnie można powiedzieć, że wiadomość nasza znajduje oparcie nawet w Koranie; tu p ro rok k i lkakro tn ie powołuje się na nią — oczywiście celem jej zwalczenia: „Ara-
78 T A D E U S Z ZIELIŃSKI
z mego widnokręgu dlatego, że stan patologiczny owych proroków jest n a m zupełnie nieznany. Mając przed sobą dość obfity materjał faktów historycznych, nie m a m y potrzeby uciekania się do hipotez.
VI.
Jak Dostojewski przez usta swoich cierpiących na padaczkę bohaterów powołuje się na Mahometa, tak Konrad mickiewiczowski, lub raczej wcielony w niego zły duch, śród imion swoich wymienia imię poety rzymskiego L u k r e c j u s z a : n a pytanie bowiem księdza Pio t ra : „Ktoś ty?" — odpowiada:
Lukrecy , Lewjatan , Voltaire , alter h'riiz.^egio sum.
Co prawda, gdyby kto zapytał poetę, dlaczego właśnie Lukrecjusza uważa za jedną z „awa ta r " szatana, odpowiedziałby niezawodnie: dlatego, że był on twórcą poematu ateistycznego —lub raczej epikurejskiego (Epikur bowiem negował nie istnienie bogów, lecz tylko ich rządy nad światem, a więc Opatrzność) . Widać to stąd, że Mickiewicz zestawia tu poetę rzymskiego z t rzema epikurejczykami świata nowożytnego: Anglik iem Hobbes 'em (Lewjatan) , F r a n c u z e m Voltaire 'm i Niemcem Fryde ryk iem II pruskim. W rzeczywistości j ednak podobieństwo jest daleko większe: Konrad spotyka się z Lukrecju-szem — tyra razem bez owych trzech przedstawicieli nowożytnego epikureizmu — na gruncie manj i twórczej i wywołanego przez nią antyteizmu.
O manji bowiem Lukrecjusza m a m y krótkie , lecz wymowne świadectwo — niestety, jedyne, k tóre się zachowało z pamięci o jego życiu. Czytamy je w kron ice św. Hieron ima: pod datą roku od Abrahama 1924, czyli 94 przed Chrystusem, notuje on co następuje: ( W tym roku) „urodził się poeta Tytus Lukrecjusz. W dalszym ciągu życia, wskutek wypicia napoju miłosnego, oszalał, w p rze rwach między a t akami obłędu napisał kilka ksiąg, k tóre p o t e m były poprawione przez Cycerona, a w końcu pozbawił się życia, mając lat czterdzieści cztery". Oddając a m a t o r o m mistycznych zestawień tę ostatnią znamienną liczbę, zwracam się odrazu do treści naszego świadectwa.
MANJA TWÓRCZA 79
Były czasy, kiedy kwest jonowano jego wiarogodność: Św. Hieronim, mówiono, był przecie chrześcijaninem — cóż dziwnego, że autor djabelskiego poematu przeciw Opatrzności wydawał m u się wysoce antypatycznym, że mógł on sobie wytłumaczyć powstanie tego poematu tylko jako skutek obłędu, i że według niego karą doczesną za takie zuchwalstwo musiało być samobójstwo. Oczywiście w tak iem rozumowaniu fanatycznie oddanego swej religji człowieka nie byłoby nic osobliwego. Tak samo przecie i Fi lon Judejczyk, rozgniewany na jakiegoś „bezbożnika", który bez należytego szacunku odzywał się o przemianowaniu Abrama na Abrahama, z zadowoleniem podkreśla, że „otrzymał on wkró tce zasłużoną k a r ę za swój obłęd: wskutek bowiem błahej i przypadkowej przyczyny — powiesił się". Powta rzam, w takiem rozumowaniu n ie byłoby nic niemożliwego; słusznie jednak zostało ono odrzucone w nowych czasach. Św. Hieronim bowiem czerpie podawane w k r o nice wiadomości , o ile one dotyczą Rzymu, z dzieła Swetonju-sza O sławnych mężach, a ten ostatni, współczesny cesarza Hadr jana, będąc poganinem, oczywiście nie mógł mieć urazy do epikurejczyka Lukrecjusza.
Te raz więc wiarogodność świadectwa o obłędzie Lukrecjusza jest powszechnie uznana. To, co się z n im zdarzyło, nie jest wypadkiem pojedynczym; o drugim takim wypadku — obłędzie, spowodowanym przez napój miłosny — świadczy ten sam Swetonjusz w biografji cesarza Kałiguli (r. 50); o trzecim Plu-tarch w biografji Lukulla. Mogę dodać, że było to nawet zjawisko dość powszednie, skoro Owidjusz w tem miejscu swej Sztuki miłości, w k tó r em odradza dziewczętom uciekanie się do napojów miłosnych, mówi: philtra nocent animis vimque furoris habent — jest to słynny wiersz, wzięty przez Bulwera za mot to do najbardziej efektownej księgi jego r o m a n s u o Ostatnich dniach Pompei.
Będzie to Avięc dla nas nowa odmiana naszej manj i twórczej : egzaltacja duchowa, spowodowana przez użycie trującego napoju. Nie brakowało tego czynnika i w patologicznych stanach wyżej t rak towanych koryfeuszów: o Nietzschem wiemy, że podniecał swój umysł jakimś zagadkowym napo jem z wyspy Jawy, k tó remu też przypisywano własności t rujące; i k to
83 T A D E U S Z ZIELIŃSKI
dyna „zbrodnia", którą Lukrecjusz zarzuca religji swego na ro du, należała do czasów o tysiąc zgórą lat odległych. Sądzę, że wszelka inna religja mogłaby zazdrościć grecko-rzymskiej tej jej czystości—i że Lukrecjusz przez powołanie się na ten przykład jako jedyny jasno udowodnił , że jego nienawiść ku religji ma podłoże nie przedmiotowe, lecz wyłącznie podmiotowe, będąc, tak samo jak u Nietzschego, owocem nienormaln ie podnieconego stanu jego ducha, jego manji twórczej .
„A nas wynosi zwycięstwo pod same niebiosa" — tak jest, m a m y znowu ten „uśmeich zwycięski", k tóry już znamy z diagnozy Bjerrego — uśmiech zwycięski na twarzy skazańca podczas krótkiego okresu euforji, po k tó rym czeka bolesny obłęd i — w naszym wypadku — samobójstwo. Proszę jednak zwrócić uwagę jeszcze na jeden szczegół: „I podążył daleko poza ogniste wały świa t* i p rzewędrował lotną myślą bezmiar całości" -— a więc aż tam, mówiąc s łowami Konrada , „gdzie graniczy Stwórca i na tu ra" . Mamy tu znów charakterystyczne dla manji twórczej wyobrażenie lotu nadniebnego. Że bowiem Lukrecjusz ten lot przypisuje właściwie nie sobie, lecz swemu mistrzowi Epikurowi , to nie stanowi zasadniczej różnicy, gdyż najwidoczniej towarzyszy on temu nowemu Bellerofontowi w jego nadp lane ta rnym locie.
I jeszcze jedną cechę maniczną, z tem samem zastrzeżeniem, znajdujemy u Lukrecjusza. — antyteizm w innem znaczeniu, stawianie siebie samego na miejscu bóstwa. O sobie przecie powiedział poeta te d u m n e słowa (I 822n.): „Widzi duch mój jasno, jak ciemne są to rzeczy, ale nadzieja wielkiej sławy przeszyła me serce os t rym grotem upojenia i równocześnie w pieśni wszczepiła słodką miłość Muz. Nią ja obecnie na tchniony wędruję lotną myślą po bezdrożnych us t roniach Pieryd, po k tórych niczyja stopa przedtem nie deptała. Miło jest przystępować do n iepokalanych źródeł i poić się niemi, miło jest z rywać nowe kwiaty i żądać wspaniałego wieńca na mą głowę z takich wyżyn, z jakich n ikomu pierwej Muzy nie przybrały skroni" . Czy więc nie o sobie myśli on także, kiedy na początku piątej księgi, rozkoszując się pięknością głoszonej przez się rzekomej wiedzy, woła w zachwycie: „Któż jest zdolen wznieść z potężnej piersi pieśń godną wzniosłości rzeczy i tych
MANJA TWÓRCZA 83
odkryć? Któż m a tyle nad słowami mocy, by godnie sławić zasługi onego męża, co n a m pozostawił tak wspaniałe zdobycze swego natchnienia i swych poszukiwań? Nie będzie to, sądzę, nikt ulepiony ze śmiertelnego ciała. Bo, jeśli trzeba rzec słowo, jakiego żąda sama dostojność, to był on bogiem — bogiem był on, co pierwszy wynalazł ten sposób! żywota, k tóry się teraz nazywa mądrością, i co swoją sztuką z takich odmętów i z takich ciemności wydobył życie na toń tak spokojną i n a taką jasność" .
Jakto? Przecie poeta wszędzie stara się w nas wpoić przekonanie , że bogowie wcale się nie troszczą o losy ludzi, że Opatrzności wcale niema, że wszystko dzieje się bez wszelkiego udziału owych wyższych istot, przebywających w wiecz-nem szczęściu W n ie ruchomych obszarach swych międzyświa-(ów — a tu ma być bogiem ten, co właśnie dopomógł ludz iom do wyzwolenia się od gnębiącej władzy religji? Gzy mógł w „toni spokojnej" życia trzeźwy rozsądek naprowadzić poetę na taką sprzeczność? Nie, ale wcale naturalnie — powiem więcej, z zupełną koniecznością — naprowadziła go na nią w odmęcie namiętności — man ja twórcza.
Tak i był ten uśmiech zwycięski Lukrecjusza, kiedy w jasnych interwałach, wyzwoliwszy swój umysł od ciężkiej chmury obłędu, z gorączkową szybkością rzucał na kar tk i wiersze swej nauki , co miała według jego głębokiej wiary u ra tować ludzkość od niewoli przesądów. Kilkakrotnie zwyciężył on tę c h m u r ę — aż w końcu zwyciężyła go ona, — i nieszczęśliwy w rozpaczy rzucił się w ramiona jedynej mocy, k tóra go mogła uchron ić od katuszy rozbitego życia — w ramiona śmierci.
VII.
Przedstawiłem czytelnikowi szereg przykładów, mających i lus t rować przewodnią myśl mojej rozprawy: człowiek genjal-ny — tak, czy inaczej, bo drogi są różne — uzyskuje zdolność wdarc ia się do obwarowanej skarbnicy swego umys łu i zużytkowan ia kapitału tej siły, z której procentów żyje i tworzy człowiek no rma lny ; dzięki temu wpada on w szał, w manję twórczą; ten stan pozwala mu tworzyć z wie lekroć spotęgowa-