Twoje Dziecko – Moda na Polski 2011, wydanie specjalne
-
Upload
mariusz-jaguscik -
Category
Documents
-
view
224 -
download
7
description
Transcript of Twoje Dziecko – Moda na Polski 2011, wydanie specjalne
miesięcznik wydawany przy Gimnazjum Miejskim nr 2 w Mińsku Maz. od 2004r.
NR 7/68
NUMER SPECJALNY NASZEGO MIESIĘCZNIKA ODDAJEMY TYM, KTÓRZY POTRAFIĄ PISAĆ:
PIĘKNIE, ORYGINALNIE, MĄDRZE, POMYSŁOWO, INACZEJ, Z PASJĄ!
Przeczytajcie najciekawsze prace napisane w I semestrze przez naszych kolegów i koleżanki!
Zachęcamy do lektury tekstów! Mamy nadzieję, że taka forma nagrody zmotywuje Was do tworzenia własnych prac
i do udziału w konkursach literackich!
TD (Twoje Dziecko) redagują: Julka Sadowska, Paulina Nawrot, Iza Bielak, Majka Wiśniewska, Ania Zielińska, Paulina Patoka, Asia Parafiańczyk, Konrad Bogusz, Daria Lipińska, Basia Pałdyna, Dorota Dmitruk, Katarzyna Bereda, Basia Gruba, Angelika Przyborowska, Monika Cinkowska, Maja Nowakowska, Klaudia Świętochowska, Filip Tręda, Patryk Paździoch, Rafał Kalinowski Spotkania redakcyjne – wtorki (14.30–15.15) i piątki (13.40-14.25) - sala nr 20 Zapraszamy do współpracy! Nie możesz przyjść, napisz lub zgłoś nam temat – zajmiemy się nim! Kontakt z redakcją – [email protected]
ŚWIĘTO JĘZYKA POLSKIEGO
„MODA NA POLSKI”
redakcja
OBRAZ, KTÓRY INSPIRUJE… (Zuzanna Woźniewicz, Id)
CHARAKTERYSTYKA PORÓWNAWCZA (Wadim Wawrzeńczak, IIf)
23 lutego Przerwa w treningu Już nie mam siły. Dlaczego to jest takie męczące? Tańczące baletnice wydają się takie lekkie, delikatne. Piękne, smukłe łabędzie. Gdy upadamy na deski parkietu, wcale ich nie przypomina-my. Ten straszny huk, gdy po wyskoku upadamy na ziemię, huk, który zagłusza muzykę. Trenerka często powtarza nam, że jeśli chcemy opadać lekko, musimy ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. 23 lutego Już nie mogę! Jestem wy-kończona. Najbardziej ze wszystkiego nie cierpię rozciągania. Czuję, jak ro-zrywają mi się mięśnie, a trenerka mówi: „Co tak słabo? Postaraj się bar-dziej!”. I jeszcze monoto-nia ciągłego powtarzania tych samych ćwiczeń, ges-tów. Leżę w swoim pokoju i patrzę na fototapetę na ścianie. Przedstawia ona „Niebieskie tancerki” Edgara Degasa. Cztery tancerki, w pięknych, lek-kich sukniach podkreśla-jących ich filigranowe syl-wetki. Mają finezyjnie upięte włosy, dzięki czemu można dostrzec ich łabędzie szyje. Można je porównać z imponującymi, błękitnymi liliami wznoszącymi się ku słońcu. Lekkość, piękno, subtelność. Baletnice wy-glądają jak łabędzie – majestatyczne i dostojne. Ja na pewno tak nie wyglądam. A może zre-
zygnować? Dać sobie spokój?
Nikt by i tak nie zauważył zmiany w grupie. Nie, nie mogę, za długo to trwa. A poza tym to sens mojego życia. Gdy tańczę, jestem sobą. Tylko wtedy. Na scenie, na parkiecie się otwieram. Nieśmiała, szara myszka na co dzień, powinnam bać się sceny. A ja? Ja na scenie czuję, że żyję. Od dziecka chciałam być primabaleriną. Mama za-pisała mnie na lekcje tańca. Na początku wszys-tko polegało głównie na za-bawie. A teraz... Nasza trenerka jest bardzo znaną i szanowaną o-sobą, a tańczy FENOMENALNIE. Organizuje występy, kon-kursy, pokazy. To zaszczyt być jej podopieczną Po każdym treningu mam po-ścierane stopy. Na początku myślałam, że może źle zakładam buty, ale okazało się, że ból to nieodłączna część treningu. Ponaciąga- ne mięśnie, pozdzierana skóra na stopach. Ile go-dzin, treningów potrzeba, żeby wyglądać i tańczyć jak tancerki Degasa. No cóż, idę spać. 24 lutego Trenerka ogłosiła casting do
ról w „Jeziorze Łabędzim”. Za trzy miesiące jest występ w Teatrze Wielkim. No cóż, nie mam szans z dzie-wczynami. One są za dobre. Ale zawsze mogę na przykład pomagać im się przygotować. Hm… trudno. 27 lutego Nie myślałam, że do tego się posuną. Klaudia pokłóciła się ze swoją najlepszą przyjaciółką - Laurą, Karo-lina podstawiła nogę Ane-cie, a ta skręciła kostkę. Co się tu dzieje? Niech to się jak najszybciej skończy. 2 marca (casting) Jestem tu już parę godzin. Stres. Rozcieram zimne dło-nie. Czekam na swoją kolej. Na salę wchodzimy poje- dynczo. Miałam być ostat-nia. Właśnie wywołano dzie-wczynę, która była przede mną. Jestem sama na kory-tarzu… (później) Weszłam na salę, a trenerka lekko się uśmiechnęła. Po-płynęła muzyka, zamknę-łam oczy i… zaczęłam tań-czyć. Byłam jak w transie. Nie zrobiłam żadnego błędu. Utwór powoli ucichł, ukłoni-łam się i spojrzałam na trenerkę. Wstała i zaczęła klaskać. Powiedziała, że przez cały czas na mnie cze-kała. Właśnie o to jej cho-dziło. Stałam i patrzyłam na nią, nie rozumiejąc. Czyli… WYGRAŁAM?! Gram główną rolę! „Jesteś wspaniałą tan-cerką, tylko musisz w to uwierzyć” - długo nie zapo-mnę słów trenerki. Nie bez bólu i wyrzeczeń osiągnęłam lekkość, którą tak podziwiałam na ukochanym obrazie.
Witamy na międzynarodo-
wych mistrzostwach Mie-
szanych Sztuk Walki! Dzi-
siejszego wieczoru starcie
jakiego jeszcze nie było!
Przed państwem dwaj
przedstawiciele sztuki walk
sąsiedzkich! W lewym na-
rożniku porywczy, bez-
względny i mściwy Cześnik
Maciej Raptusiewicz! Po
drugiej stronie niepozorny,
lecz śmiertelnie groźny
Rejent Milczek! W dzisiej-
szym pojedynku zawodnicy
oprócz standardowej pun-
ktacji mogą zdobyć także
nagrodę publiczności przy-
znawaną za uczciwą grę
i zachowanie zasad moral-
nych.
Zawodnicy przygotowują się
do walki. Mierzący metr
osiemdziesiąt i ważący dzie-
więćdziesiąt kilogramów
Cześnik przywdziewa kon-
tusz i przypina szablę. Po
przeciwnej stronie, jego
chudy jak patyk przeciwnik
uzbraja się w pióro, papier
i okulary. Widać, że nie-
cierpliwi się przed sparin-
giem. „Cześnik także roz-
ogniony”, „w porywczości nie
ma granic”! Ten despota już
woła do swojego służącego:
„Hej, Gerwazy, daj gwin-
tówkę! Niechaj strącę tę
makówkę!” A więc zaczy-
najmy!
Pierwszy atakuje Rejent.
Przebiegły jak lis zawodnik
wysyła mularzy, aby napra-
Walka Cześnika Raptusiewicza i Rejenta Milczka
wili mur graniczny! Wie, że
to rozzłości Cześnika i pra-
wdopodobnie przewiduje
jego następny ruch. Za-
rozumiały i zadufany w
sobie Cześnik faktycznie
zachowuje się zgodnie z
oczekiwaniami – wysyła
hajduków z misją przego-
nienia niewinnych robot-
ników! Jednak nikomu nie
dzieje się krzywda.
Następnym posunięciem
Rejenta jest pisanie pozwu
sądowego! Tak, ten prze-
wrotny krętacz wyolbrzy-
mia niewielkie zadrapania
i stłuczenia mularzy do
okropnych ran! W swym
manipulanctwie posuwa się
aż do zmyślenia faktu,
jakoby robotnicy mieli
wielodzietnie rodziny oraz
nie płaci im należnych
pieniędzy! Co za wyra-
chowanie!
Z powodu problemów tech-
nicznych zapraszamy na
krótką przerwę, polecamy
odwiedzić nasz Snack Bar
i Lobby. Zatańczcie z nami!
Wracamy na ring! Rejent
przygotowuje się już do
starcia z Cześnikiem, ten
jednak nie stawia się w
umówionym miejscu. Re-
jent woła zniecierpliwiony:
„O! Brat szlachcic tchórzem
podszyt!” Zmierza teraz do
domu Cześnika!
Szokujące! Cześnika zasta-
jemy w samej szlafmycy,
siedzącego w fotelu! Zdro-
wie opuściło go tuż przed
finałową walką! Czy ja
dobrze widzę!? Rejent dał
się zaprosić na herbatę do
swojego odwiecznego wro-
ga! Raptusiewicz nie może
go bowiem wygonić, gdyż
złamałby święte prawo
gościnności! Cóż za ho-
norowe zachowanie!
Wygląda na to, że po-
między odwiecznymi wro-
gami zapanowała zgoda, a
to oznacza remis! Cóż,
sądzę, że takie zakończenie
sprawiło wielu widzom za-
wód, lecz przynajmniej
wszystko skończyło się
dobrze! Pozostaje tylko
jeszcze nagroda publicz-
ności: za uczciwą grę i
zachowanie zasad moral-
nych. Nagrodę otrzymuje
Cześnik! Dziękuję za uwagę,
mam nadzieję, że podobało
się Państwu. Żegna się z
wami Papkin!
Lecz cóż…? Prostolinijny i
pewny siebie Cześnik przej-
muje inicjatywę! Wyzywa
Rejenta na pojedynek!
Temperatura rośnie, niech
ktoś otworzy okno! Milczek
przyjmuje wyzwanie po-
mimo świadomości, że ma
niewielkie szanse na wy-
graną. Byłaby to jednak
poważna ujma na honorze.
CHARAKTERYSTYKA HOBBITA (Natalia Kulbacka, Ie)
REPORTAŻ – BEZINTERSOWNA POMOC. CZYŻBY? (Natalia Lalak, IIIa)
Karolina i Gosia są uczennicami ostrołęckiego liceum. W ostatniej klasie gimnazjum, przyłączyły się do grona wolontariuszy w ich mieście. Jak twierdzą, zrobiły to wyłącznie dla własnych korzyści.
Zrobię wszystko, by tylko dostad się do tego liceum
- Kwiecieo 2009 roku. Czas składania podao do szkół. Moja średnia jest całkiem niezła, ale to nie wystarczy, by dostad się do wymarzonego liceum - mówi Gosia. - Rekrutacja do szkół ponadgimnazjalnych to wy-ścig szczurów. Musiałam się czymś wyróżniad - wyznaje Karolina. Razem postanowiły zgłosid się jako wolontariuszki, by zdobyd dodatkowe punkty do wymarzonej szkoły. Niewiele im brakowało do spełnienia swoich marzeo. Myślały, że wolontariat jest najprostszą formą pracy, która nie wymaga wysiłku umysłowego, a da im miejsce w liceum.
Własne korzyści - Idąc na pierwszą „akcję” z wolontariatu, nie za-stanawiałam się nad losem starszej pani, której miałam pomóc. Myślałam tylko o papierku, który dostanę - wyznaje Karolina. Tak było za każdym razem. Dziewczyny nie przykładały się do swojej pracy. Często marudziły, że muszą to robid. Pocie-szały się jedynie tym, że do kooca roku szkolnego zostało już niewiele czasu i będą mogły to rzucid. – Wielu gimnazjalistów postępuje w ten sposób. Nie miałam więc wyrzutów sumienia - dodaje Ka-rolina. - Wszyscy mówią, jacy to są pomocni, ale co druga osoba robi to dla własnej korzyści. Radny miasta, by pokazad, jaki to on wspaniałomyślny i wygrad kolejne wybory, a my, że jesteśmy pomoc-ni i będziemy idealnymi kandydatami do naszej wymarzonej szkoły - wyznaje Gosia. Jak twierdzą dziewczyny, wolontariat staje się coraz popular-niejszym sposobem na zdobycie dodatkowych punktów do danej szkoły. Młodzież skłania się do tej formy pracy, bo jest ona pozornie łatwa. - Nie muszą się wysilad, jak na przykład podczas nauki do konkursów i olimpiad - dodaje matematyczka, pani Lucyna Blacharska.
Centrum świata to ja – Brak w nich empatii i chęci pomocy. Widzą jedy-nie czubek swojego nosa i nic poza tym - mówi psycholog, pani Magdalena Sędek. – Widzę, jak różni się dzisiejsze pokolenie od na przykład mojego. Rodzice starali się wychowywad nas na porządnych ludzi, którzy troszczą się o in-nych. W dzisiejszych czasach większośd dzieci ska-zana jest na własną opiekę, ponieważ rodzice nie
mają dla nich czasu. czasu. Ważniejsza jest kariera zawodowa niż wy-chowywanie własnych pociech. I takie są tego efek-ty. Dzieci troszczą się jedynie o siebie. Nie robią nic bezinteresownie. Za małą pomoc oczekują wielkie-go wynagrodzenia lub przysługi -mówi pani psycho-log. Jak twierdzi Karolina, nic nie ma za darmo.- Je-śli pracuję w wolontariacie, oczekuję, że dostanę za to jakieś zaświadczenie - dodaje. -Bezinteresowna pomoc jest w tych czasach czymś niezwykle rzadkim. Jest to jednak zdolnośd, którą warto pielęgnowad- wyznaje pani Magdalena Sę-dek.
Zmieniłam swoje priorytety Karolina i Gosia są teraz w II klasie swojego wyma-rzonego liceum. Mimo że nie muszą już starad się o dostanie do żadnej szkoły, ciągle są wolontariusz-kami. – Pod koniec roku zaczęłam przykładad się do swojej pracy, ponieważ opiekunka z wolontariatu czepiała się. Po kilku dniach dostrzegłam, że spra-wia mi to przyjemnośd. Widok uśmiechniętych osób, którym pomagam, jest bezcenny - wyznaje Karolina. Jak twierdzi, jej życie wkroczyło na inny tor. Zmieniła swoje priorytety i jest bardzo szczę-śliwa. – Jestem innym człowiekiem. Stałam się mil-sza dla kolegów i rodziny - dodaje.
Pomoc to dobrod serca Jak wspomina Karolina, do zmian w jej życiu, przy-czyniło się wiele rzeczy. Nie była to tylko uwaga opiekunki. Podczas drugiego tygodnia wakacji, pani Jadwiga Dudek, koordynatorka wszystkich akcji w wolontariacie, powierzyła jej pewną rodzi-nę. Została przydzielona do domu chłopca chore-go na mukowiscydozę. Jego stan był bardzo ciężki, a mama nie dawała już sobie rady. Sama wycho-wywała czwórkę dzieci, w tym Jasia. - Gdy przy-szłam do ich domu pierwszy raz, zachwycił mnie swoim poglądem na świat. Jaś miał wtedy 15 lat. Opowiadał mi, że wie o swojej nadchodzącej śmierci i się z tym pogodził. Wierzył, że tam Bóg wynagrodzi go za całe zło tego świata- wyznaje Karolina. Rodzina Jasia była bardzo pobożna. Ma-ma od samego początku starała się wychowywad dzieci zgodzie z nauką kościoła.- Pewnego dnia Jaś zapytał mnie, dlaczego to robię, dlaczego zosta-łam wolontariuszem. Wstydziłam się, jak nigdy. Nie odpowiedziałam mu - kooczy Karolina.
Przenieśmy się w krainę pełną fantazji,
magii i niespodziewanych zdarzeń. Tutaj
wszystko jest możliwe. To prawie jak cu-
downa i niesamowita baśń. Każdy o niej
marzy i czasem zakrada się do niej, gdy
ma wolne chwile. Dziś pragnę zabrać was w
podróż pełną elfów, goblinów, trolli, ludzi i
krasnoludów. Spytacie pewnie: „Gdzie
hobbici?” …I zaraz zjawią się, gdy tylko
zmrużycie swe oczy.
Przedstawiam wam kogoś niespotykanego,
oryginalnego i milutkiego. Oto on – hobbit
Bilbo Baggins. Ta urocza postać to poto-
mek szanującego się Bunga Bagginsa i ko-
chającej przygody - Belladonny Tuk. Za-
mieszkuje on w ciepłej i schludnej norce
pod Pagórkiem.
Bilbo to niski stworek z okrągłym brzusz-
kiem. Jego ciało zdobi bujne, brunatne i
kędzierzawe owłosienie. Stopy mają twar-
dą i kosmatą podeszwę.
Hobbit uwielbia kolorowe ubrania, prze-
ważnie w tonacji żółci i zieleni. Jest zwo-
lennikiem poobiedniej fajki. Z uwagą słu-
cha starych opowieści. Umie świetnie go-
tować i parzyć pyszną herbatę. Niezapo-
wiedzianych gości przyjmuje dość nie-
chętnie, jest uważny i spokojny. Wiedzie
beztroskie i wesołe życie, optymistycznie
patrzy w przyszłość. Bywa jednak leniwy.
Wszystko zmieniają odwiedziny czaro-
dzieja – Gandalfa i tak oto nasz mały hob-
bit wyrusza w tajemniczą podróż. Wśród
nieprzeniknionych ciemności, w lochach, w
Mrocznej Puszczy Bilbo przechodzi praw-
dziwą metamorfozę. Już nie jest cichym
jak sarenka i nieśmiałym hobbitem kocha-
jącym samotność. O, nie! Teraz to on wy-
znacza drogę, jest szanowany, odważny.
Często udowadnia swe rycerstwo, ratując
współtowarzyszy z opresji. Ma wiele zalet,
okazał się duszą towarzystwa. Jest mądry
i sprytny. Choć Bilbo nigdy nie uciekał się
do czarów, zawsze znajdował rozwiązanie.
To świetny strateg i oddany przyjaciel.
Minął rok od chwili wyruszenia w tę fascy-
nującą i zarazem niebezpieczną podróż.
Biblo Baggins powrócił do domu - do swych
dawnych nawyków. Wciąż czytał, nadal
puszczał kółka z dymu. Choć odniósł zwy-
cięstwo, wykazał się skromnością, nie dał
się zawładnąć dumie. Jego nagrody to
skrzynki srebra i złota oraz… pierścień
Golluma. Hobbit nadal dbał o swoją norkę.
Czyścił ją, by lśniła jak iskry. Teraz prze-
cież mógł liczyć na niespodziewane odwie-
dziny czarodzieja i krasnoludów. Po powro-
cie z wyprawy zaczął spędzać czas na
świeżym powietrzu. Często bywał w dolinie
Rivendell. To jednak nie wszystko, co robił
nasz Bilbo. Otóż zaczął pisać pamiętnik,
któremu nadał tytuł: „Tam i z powrotem,
wakacje pewnego hobbita”! Uwiecznił w nim
swą podróż do Samotnej Góry.
Otwórzcie oczy. Wszystko prysło! Mam
jednak nadzieję, że hobbit na długo pozo-
stanie w waszej pamięci. To postać, która
uczy nas, że w życiu musimy dokonywać
wyborów, walczyć z dobrem przeciwko złu.
Tak jak Bilbo powinniśmy otworzyć się na
innych, rzucić się w wir przygód. Choć nie
zawsze jest to łatwe, każdy to potrafi!
Bilbo stał się szlachetny i uczynny, więc my
też możemy! Powinniśmy kiedyś dokonać
wyboru, który na zawsze odmieni nasze ży-
cie! I, tak jak hobbit, zyskamy bardzo wie-
le: przyjaciół i doświadczenie.
SCENARIUSZ FILMU NIEMEGO – NA ATEŃSKIM RYNKU (M. Wiśniewska, D. Lipińska, J. Parafiańczyk, A. Kogut, IIg)
NIE WIERZĘ W WENĘ… (FRAGMENTY WYWIADU Z PISARKĄ - PANIĄ M. GUTOWSKĄ-ADAMCZYK) (Maciej Wnuk, IIIa)
- Jak wygląda Pani praca? Jeśli miałaby Pani określić ją w kilku słowach, to co by Pani powiedziała? - Że to harówka podobna do rąbania węgla albo poszukiwanie drogi na bezdrożu. Może brzmi dziwnie, ale tak widzę moją pracę. Nie jest to ab-solutnie podążanie prostą drogą od początku do końca książki. To wy-rąbywanie maczetą drogi, którą najpierw idę ja, a za mną ma podążyć czytelnik. - […] Wydaje się, że praca pisarza jest bardzo przyjemna. Zazwy-czaj kojarzy się z siedzeniem w domu, popijaniem ciepłej herbatki i pisaniem. To prawda?
SCENA 1 Sokrates, człowiek w podeszłym wieku odziany w białą szatę, wychodzi z domu. Powoli, dostojnie idzie ulicą, rozgląda się dookoła, patrzy na mijanych ludzi. Zbliża się do rynku ateńskiego.
(Zmiana planu - ujęcie rynku) Na rynku kłębi się tłum. Są tu mieszkańcy należący do różnych stanów społecznych. Widać kupców zachwalających swoje towary, biegające dzieci i starców powłó-czących nogami.
(Zmiana planu - powrót do Sokratesa) Sokrates wchodzi na rynek. Ogarnia wzrokiem tłum, ale ma się wrażenie, że dostrzega w nim każdego człowieka, każdą jednostkę indywidualnie. Widzi, jacy zajęci i zabiegani są ludzie, jak pośpiesznie i nieuważnie wykonują swoje zajęcia. Uśmiecha się.
SCENA 2.
(Zmiana planu) Ujęcie twarzy małego chłopca. Maluje się na niej zdumienie oraz skupienie, później powoli pojawia się nieśmiały uśmiech, następnie chłopiec wybucha śmiechem.
(Zmiana planu - powrót do Sokratesa) Filozof nadal przemawia, stojąc na beczce, która zaczyna się kiwać, przechylać. W końcu beczka przewraca się i zaskoczony Sokrates spada na ziemię, gubiąc wątek swojej mowy. Na jego twarzy maluje się zdumienie. Z przewróconej beczki wychodzi Dioge-nes z potarganą brodą i w pogniecionej szacie. Przeciąga się leniwie, po czym rozgląda dookoła.
SCENA 3
(Zmiana planu) Ujęcie stoiska bednarza oraz jego towaru. Widać duże i małe drewniane beczki. Sam bednarz, wielki i gruby, stoi oparty o jedną z nich i mocno znudzony dłubie w nosie. Nagle zauważa dwie zbliżające się ku niemu postacie, jedną dostojną, a drugą ubogo ubraną. Patrzy na nie z zainteresowaniem. Zaciera ręce, czując, że zaraz ubije świetny interes.
SCENA 4 Sokrates i Diogenes podchodzą do stoiska bednarza, oglądają z uwagą towar, pukają w beczki, bada-jąc ich wytrzymałość, oceniają ich wielkość i stabilność. W końcu decydują się na zakup jednej z wielkich, dębowych beczek, płacą zadowolonemu bednarzowi, po czym tocząc beczkę przed sobą, wracają.
(Zmiana planu - ujęcie tłumu, potem zbliżenie twarzy chłopca) Chłopiec ma szeroko otwarte oczy i uchylone w zdumieniu usta. Z uwagą patrzy w głąb rynku.
(Zmiana planu) Sokrates i Diogenes, nadal tocząc beczkę, powracają w pobliże starej beczki Diogenesa. Diogenes lokuje się w swojej beczce, zaś Sokrates z pewnym trudem wchodzi do swojej i zamyka wieko.
SCENA 5. Mały chłopiec siedzi na zakurzonym rynku, pokazuje palcem dwie stojące obok siebie beczki i zanosi się śmiechem. Dookoła zwykły ruch i codzienne zamieszanie, ludzie zajęci są swoimi sprawami i nikt już nie interesuje się Sokratesem i Diogenesem. Chłopiec drapie się w głowę, wstaje i idzie w stronę stoiska bednarza, przeszukując kieszenie. W końcu znajduje w jednej monetę i zaczyna biec.
KONIEC
Sokrates podchodzi do stojącej w centrum rynku samotnej beczki i wspina się na nią. Gestami próbuje zwrócić na siebie uwagę tłumu. Ludzie ze zdziwieniem patrzą na filozofa. Jeden po drugim odrywają się od swoich zajęć, podnoszą oczy na Sokratesa, nieruchomieją w trakcie wykonywanych czynności, zaczynają go słuchać. Sokrates zaczyna przemawiać. Na jego twarzy maluje się skupienie, przejęcie. Widać, że pragnie nauczyć ludzi czegoś ważnego.
Diogenes i zdziwiony Sokrates patrzą na siebie. Diogenes pokazuje na beczkę, na siebie, jest niezadowolony i zniecierpliwiony, natomiast zaciekawiony So-krates pochyla się nad nim z uwagą. Po chwili wyciąga rękę w stronę towarzy-sza. Zdenerwowany Diogenes początkowo okazuje swoją niechęć do Sokrate-sa, jednak powoli na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wzruszając ramionami, podaje dłoń Sokratesowi.
- No właśnie... Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Czy jednak zamieniłabym to, co robię na inną pracę? Raczej nie. - Czy mogłaby Pani wymienić kilka zalet i wad pracy pisarza? - To, co dla jednego człowieka będzie zaletą, dla innego może być wadą. Kontakt z książkami i konieczność stałego dokształcania się, mnie wydają się fantastyczne, innych mogłyby prze-rażać. Samodzielność, jaką się ma w tej pracy, nie musi odpowiadać ludziom, którzy mają problemy z samokontrolą i motywowaniem się oraz takim, którzy wolą pracę w zespole. Zde-cydowaną wadą jest fakt, że tej pracy, jak wszystkiego, co należy do dziedziny sztuki, nie sposób ocenić obiektywnie, a artyści wystawiają się na ocenę z chwilą rozpoczęcia uprawia-nia zawodu. Jeśli ktoś ma problem z przyjmowaniem krytyki, będzie mu trudno. Problema-tyczna jest też samodzielność finansowa. Niełatwo się z zawodów artystycznych utrzymać. - […] Na spotkaniach wydaje się być Pani bardzo spokojną i opanowaną. Według mnie te cechy należałoby przypisać większości pisarzy. Tak mi się kojarzą. Wiodą beztro-skie, spokojne życie. Tymczasem dowiedziałem się, że Pani zainteresowaniami są sporty ekstremalne i perkusja. Jak to więc jest? - Nie uprawiam sportów ekstremalnych ani nie gram na perkusji - to był żart związany z pro-mocją powieści „220 linii" i ciągnie się za mną już cztery lata, bo wszyscy weń święcie wierzą. Natomiast ja oczywiście jestem osobą spokojną na spotkaniach, ale czy w życiu?... - […] Wcześniej Pani mówiła, że zawód pisarki jest bardzo ciężki. Udaje się Pani zawsze znaleźć czas na przyjemności, czy bywają chwile, kiedy musi się Pani czegoś wyrzekać na rzecz książki? - Bez przerwy muszę się czegoś wyrzekać, przede wszystkim spotkań z przyjaciółmi. Wy-dawca daje mi coraz krótsze terminy, co powoduje, że poza obowiązkami domowymi i pisa-niem, prawie wcale nie mam wolnego czasu. […] - […] Była Pani kiedyś nauczycielką w mińskim liceum. Czy sądzi Pani, że szkoła jest w stanie przygotować do tego, aby zostać pisarzem? - Nie. Szkoła przygotowuje przede wszystkim do zdawania egzaminów. To duży błąd, bo człowiek kończy edukację w wieku dwudziestu paru lat, a prawdziwe życie wtedy dopiero się zaczyna. Dobrze byłoby, gdyby szkoła dawała uczniowi narzędzia, którymi mógłby posługi-wać się w dorosłym życiu. Tymczasem każe mu się w mechaniczny sposób wkuwać wiedzę, którą on i tak wkrótce zapomni. Szkoła, według mnie, w zbyt małym stopniu kładzie nacisk na moralność uczniów, kreowanie postaw prospołecznych i patriotyzm. To ważniejsze od wzo-rów i regułek, które często są kompletnie bezużyteczne w życiu. Nie uczy się też myślenia, posługiwania się słowem w mowie i piśmie. To wszystko jest oczywiście w programach, ale nie ma czasu, by ćwiczyć, czyli sprawdzać i poprawiać, a tylko ćwiczenie czyni mistrza. - Skoro szkoła nie może przygotować do bycia pisarzem, to jak udało się Pani wybić ponad ten "poziom przeciętności"? - Jest tylko jeden sposób: bardzo chcieć i podporządkować wszystko obranemu celowi. Ina-czej niczego się nie osiągnie. […]
KOMODA MOJEJ BABCI – OPOWIADANIE (Wioletta Florczak, If)
LIST GEORGE SAND DO FRYDERYKA CHOPINA (Daria Giersz, IIIa)
Komoda mojej babci była najbardziej niezwykłym me-blem w naszym mieszkaniu – wiekowa, pięknie rzeź-biona, z mnóstwem szuf-lad, w których kryły się niesamowite skarby, a z każdym z nich była zwią-zana jakaś tajemnica. Taje-mnice zawsze mnie fas-cynowały, tak jak wszystkie drobiazgi znajdujące się w babcinej komodzie. Nie wiedzieć czemu babcia niechętnie o nich mówiła, ale pewnego dnia nakło-niłam ją wreszcie, by opowiedziała mi historię dotyczącą jednej z pamią-tek.
Tą niezwykle sentymental-ną rzeczą okazał się stary szkicownik. Był formatu A4. Miał gładką, ciemnobrązo-wą okładkę, którą pokrywa-ła warstwa kurzu. Kiedy go delikatnie otworzyłam, uka-zały mi się wspaniałe ry-sunki. Zaczęłam je dokład-nie oglądać.
Byłam szczerze zdumiona. Nigdy nie sądziłam, że bab-cia może być tak uzdolnio-na manualnie. Gdy jej o tym powiedziałam, zaśmia-ła się cicho i wyprowadziła mnie z błędu, mówiąc, że rysunki nie są jej autorstwa. Moje zainteresowanie szki-cownikiem wzrosło, ale postanowiłam zostawić py-tania na później. Powró-ciłam do oglądania rysun-ków. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że na prawie wszystkich jest ta sama osoba – około 20-letnia dziewczyna.
Miała długie, falowane wło-sy, duże oczy i piękny uś-miech. Zapytałam babcię, czy wie, kto to jest, ale ona tylko się roześmiała. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tajemniczą nieznajomą z rysunków jest ona sama! Zaniemówiłam. Na usta cisnęło mi się chyba z milion pytań. Już miałam zacząć je zadawać, ale babcia mnie uprzedziła, ponieważ w tym momencie zaczęła opowiadać historię ze szkicownikiem w tle.
Właścicielem niezwykłego zeszytu, który teraz trzyma-łam w rękach, był Filip – przyjaciel mojej babci. Niestety, zmarł on przed ukończeniem 30. roku życia na raka płuc. W chwili, gdy się tego dowiedziałam, zro-zumiałam, dlaczego babcia niezbyt chętnie wracała w opowieściach do tego te-matu.
Babcia i Filip poznali się, kiedy byli 6-letnimi dziećmi. Filip wraz z rodziną prze-prowadził się do domu sąsiadującego z domem babci. Od razu się zaprzy-jaźnili, chociaż byli swoimi przeciwieństwami. On – lekkomyślny, trochę szalo-ny, a ona – obowiązkowa, uczynna, grzeczna. Jednak te różnice wcale im prze-szkadzały, wręcz przeciw-nie. Dzięki Filipowi babcia miała okazję do odrywania się od ciągłej nauki, a on – dzięki babci – nie wcielał w życie swoich, często niedorzecznych i niebez-piecznych, pomysłów w życie.
Babcia wspomniała też o tym, że Filip nie rozstawał się ze szkicownikiem i kom-pletem ołówków. Mówił, że babcia jest jego natchnie-niem, uwielbiał ją rysować. Szkice, portrety i inne ry-sunki, które trzymałyśmy z babcią na kolanach, za-chwycając się nimi z każdą chwilą coraz bardziej, miały dziesiątki lat. Mimo to moja babcia na temat każdego z nich umiała powiedzieć, kie-dy powstał, w jakich okoli-cznościach, potrafiła nawet przywołać w swej pamięci i nazwać emocje, które towarzyszyły i jej, i Filipowi podczas tworzenia. W pewnym momencie zo-baczyłam, że oczy mojej babci zaszły łzami. Musiało jej go brakować. Objęłam babcię ramieniem i po-słałam jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go i po chwili znowu zaczęła opowiadać mi o swoich przygodach przeżytych z Filipem. Było ich naprawdę dużo. Nie-które zabawne, niektóre wzruszające, ale wszystkie świadczyły o łączącej ich prawdziwej przyjaźni.
Paryż, 17.11.1849r.
Kochany Fryderyku!
Miesiąc minął od Twojej śmierciNie wiem, po co do Ciebie piszę. Nie chcę się tłumaczyć ani rozpaczać. Nie wiem nawet, czy chcę pamiętać.
Ostatni raz widziałam Cię wiosną 1848r. Przelotne, nic nieznaczące spotkanie. Jakby tych 10 lat razem nie istniało. Tęskniłeś? Ja trochę tak. Byłeś moją fascynacją, moim hipnotyzerem, moim kompozytorem, moim synem.
Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś zanadto kobiecy, delikatny. Byłeś wszystkim, czego nie chciałam, od czego uciekłam. Urok, cnota, schludność, idiotyczna moda. Dzieciak o niebieskich oczach, istny anioł. Pociągało mnie to, jak bardzo się różniliśmy. Śmieszyło mnie, kiedy krzywiłeś się na widok mojego cygara. Fascynowały mnie Twoje palce poruszające się po klawiaturze, Twój wdzięk, Twoja osobowość, Ty. Paryż nas zapamiętał. A ty nas pamiętasz? Nas z 1836r.? Zakochani, szczęśliwi.
A potem żyliśmy. Ty komponowałeś, ja pisałam. Ty chorowałeś, ja się Tobą opiekowałam. Zawsze to ja martwiłam się o pieniądze, o mieszkanie, o Twoje zdrowie. Nie byłeś partnerem, byłeś dzieckiem. Przenosiliśmy się ciągle tam, gdzie ciepło, sucho, tam, gdzie lepiej dla Ciebie, wszędzie wożąc ten Twój absurdalny fortepian. Ileż to wymagało zachodu i pieniędzy!
Mimo wszystko kocham Twoją muzykę. Kochałam ją nawet wtedy, gdy Ciebie gorąco nienawidziłam. Nie wiem, czy to aby nie w Twoich preludiach, a nie w Tobie się zakochałam.
Kiedyś musieliśmy się rozstać. Oboje byliśmy niezdolni do stałego związku, a tym bardziej do małżeństwa. Byłam związana z trupem. Nie ze względu na gruźlicę.
Nawet wtedy, gdy nie niszczyła Cię choroba, niszczyła Cię zazdrość. Wytrzymałam z Tobą 10 lat. Bywałeś kapryśny, kłótliwy, egoistyczny. Przez Twoje suchoty byliśmy wyklęci. Nawet Majorka nie była dla nas spokojną przystanią. Fryderyku, byłeś inny, ale ja też byłam inna, a Ty z czasem przestałeś to zauważać. Życie z Tobą było z dnia na dzień coraz trudniejsze i bardziej męczące. Kiedy się rozstaliśmy, zaczęłam żyć na nowo. Ale nie sądzę, żeby to było lepsze życie. Nie przestałam Cię kochać. Kochać wierną, troskliwą, matczyną miłością. Twoja śmierć była dla mnie wstrząsem. Mimo że byłam na nią przygotowana, nie przygotowałam się na Twoje zniknięcie. Nie myślałam, że to będzie tak wyglądać. Chciałam się pożegnać. Dawno temu obiecałam Ci, że umrzesz w moich ramionach. Ale ty miałeś już nową niańkę, Jane Stirling. Nie chciano mnie tam. To już i tak nieważne. Wierzę, że tam, gdzie idziemy potem, też będziesz grać.
George Sand
P.S. ”ON VOUS ADORE…” (Ktoś Pana uwielbia…)
AUTOCHARAKTERYSTYKA (Wiktoria, IIa)
Dziwne. Do pewnego okresu w życiu jesteśmy wręcz
pewni, że wiemy o sobie wszystko. Znamy każdy szczegół
własnej osobowości, zalety i wady. Lecz nie zastanawiamy się
nad tą wiedzą głębiej, wszystko traktujemy zbyt po-
wierzchownie, nie chcemy zmieniać samych siebie, bo nie
odczuwamy takiej potrzeby. Nic dziwnego, przecież jesteśmy
tylko dziećmi. Niewinnymi, nie głupimi, lecz nieświadomymi
prawdziwej egzystencji, prawdziwych afektów i problemów.
Potem powoli dorastamy i uświadamiamy sobie, jak bardzo
byliśmy niedojrzali, uważając, że poznaliśmy esencję życia. I tu
dochodzimy do rozdroża. Od nas zależy, którą drogą pójdziemy.
Część wybiera tę pierwszą, wydaje się być łatwiejsza. Chyba
jest łatwiejsza. Nie musisz skupiać się na życiu. Nie wybrałam
jej sama. Ktoś zrobił to za mnie. Pokierował moimi losami, aż
trafiłam na ścieżkę pełną kamieni, o które raz po raz się
potykam, pełną bruzd i kałuży. A wokół niej jest wspaniała łąka,
na której nie dane mi było nawet usiąść. Tylko czasami, w
chwilach głębokiej refleksji cichutko zbliżam się do tej łąki,
dotykam miękkiej trawy… i wierzę, że - mimo kamieni- mogę
iść dalej. Tak wygląda moje życie. Z dnia na dzień coraz głębiej
uświadamiam sobie bezsensowność takiej sytuacji, a je-
dnocześnie… jej nieopisane piękno.
Ja - zodiakalna Ryba. Gwiazdy ją kochają – zsyłają jej
„prorocze sny”, trafne horoskopy i masę magicznych chwil. W
życiu ma przez to pod górkę – bo przecież zawsze jest coś, za
coś – mimo to - stara się nie poddawać.
Jaka jestem? To pytanie przyprawia mnie o ból głowy.
Ileż razy odpowiem, że nie wiem, ktoś zada je po raz kolejny.
Czasami wydaje mi się, że jestem pięknym pąkiem róży pośród
morza innych pięknych róż. Innymi słowy, jestem po prostu
nikim. Urodziłam się tak jak inni, niczym nie wyróżniam się od
innych, a więc jestem za bardzo codzienna, za bardzo szara.
Czasami ludzie patrzą na mnie z pobłażaniem, jakbym
wzbudzała w nich litość. Pewnie tylko mi się tak wydaje. Chyba
jestem bardzo nieszczęśliwa.Często płaczę, ludzie myślą, że bez
powodu. A powodów jest przecież pełno! Kiedyś, w kościele,
zobaczyłam niepełnosprawnego chłopca. Nie mogłam oderwać
od niego własnych myśli. Sama użalałam się nad sobą, kiedy
okazało się, że mam 25-stopniową skoliozę. Pomyślałam, jak
wielką musiałam być wówczas egoistką: tak bardzo
przeżywałam własną chorobę, zupełnie zapominając o innych
ludziach. Rozpłakałam się wtedy, na środku drogi powrotnej:
teraz sama nie wiem czy z żalu, czy z zazdrości o ten wspaniały
błysk w jego oczach, o iskierki radości…
Marzycielka: to marzenia ukierunkowują większość
moich decyzji. Egocentryczna: czasami tak bardzo narzekam na
samą siebie, że zapominam o uczuciach innych. Nie potrafię żyć
chwilą. Kiedy jestem szczęśliwa, automatycznie w moim sercu
pojawia się „lampka”. Ostrzega mnie: pamiętaj, że szczęście nie
trwa wiecznie, musisz być czujna. Od razu pochmurnieję.
Najgorsze jest jednak to, że nic a nic nie potrafię z tym zrobić.
Kiedy z kimś rozmawiam, nigdy nie patrzę mu w oczy. Nie stać
mnie na szczery uśmiech. Nie mam poczucia humoru. Samotnik i
wrażliwiec. Nieśmiała, dorastająca dziewczynka. Tak niewiele
we mnie cech, które naprawdę mi się podobają.
Lubię słuchać muzyki, pozwala ukoić nerwy. Kocham
długie spacery. Często udaję: dobra mina do złej gry. Udaję, że
nie boli mnie, kiedy ktoś powie coś przykrego, udaję, że śmieszą
mnie głupie żarty, udaję, że jestem zupełnie szczęśliwa. Źle na
tym wychodzę. Wieczorami wsłuchuję się w wycie wiatru. Mam
nieodparte wrażenie, że chce mi przekazać jakąś niezwykle
ważną wiadomość, której ja zwyczajnie nie potrafię odczytać.
Nie wiem. Gdzie mam szukać szczęścia? Gdzie ono jest? Kiedy
wołam, nie odpowiada.
Nawet gdyby pani chciała, nie rozpozna mnie pani w
tłumie. Bo czym ja się wyróżniam? Czarny płaszczyk,
pomarańczowa arafatka, ciemne włosy. To wszystko, nic poza
tym. Mam pewne znamię. W kształcie spadającej kropli wody, na
nadgarstku prawej ręki. Moim zdaniem, najpiękniejszy element
wyglądu. Szkoda tylko, że jest tak małe Nawet moja mama o nim
nie wie.
Od ludzi oczekuję przede wszystkim szacunku,
akceptacji, tolerancji i właśnie to daję w zamian.
Gdybym samą siebie chciała określić jednym słowem, z
pewnością byłby to wyraz „liryzm”. Czysta liryka. Jedyne
słowo, które wywołuje u mnie tyle sprzecznych emocji. Jestem
tak prosta, jak promień wschodzącego słońca. Przenikam cały
ten brud, który mnie otacza - może on przenika mnie? – a
następnie błyskawicznie ulatniam się w kroplach porannej mgły.
Jedno mrugnięcie powieki i już mnie nie ma…
Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart
A czerwień mojej krwi to tylko jakiś żart
I zapominać chcę tak często jak się da
Że nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart. Myslovitz „Szklany człowiek”
KOMODA MOJEJ BABCI – OPOWIADANIE (Wioletta Florczak, If)
LIST GEORGE SAND DO FRYDERYKA CHOPINA (Daria Giersz, IIIa)
Komoda mojej babci była najbardziej niezwykłym me-blem w naszym mieszkaniu – wiekowa, pięknie rzeź-biona, z mnóstwem szuf-lad, w których kryły się niesamowite skarby, a z każdym z nich była zwią-zana jakaś tajemnica. Taje-mnice zawsze mnie fas-cynowały, tak jak wszystkie drobiazgi znajdujące się w babcinej komodzie. Nie wiedzieć czemu babcia niechętnie o nich mówiła, ale pewnego dnia nakło-niłam ją wreszcie, by opowiedziała mi historię dotyczącą jednej z pamią-tek.
Tą niezwykle sentymental-ną rzeczą okazał się stary szkicownik. Był formatu A4. Miał gładką, ciemnobrązo-wą okładkę, którą pokrywa-ła warstwa kurzu. Kiedy go delikatnie otworzyłam, uka-zały mi się wspaniałe ry-sunki. Zaczęłam je dokład-nie oglądać.
Byłam szczerze zdumiona. Nigdy nie sądziłam, że bab-cia może być tak uzdolnio-na manualnie. Gdy jej o tym powiedziałam, zaśmia-ła się cicho i wyprowadziła mnie z błędu, mówiąc, że rysunki nie są jej autorstwa. Moje zainteresowanie szki-cownikiem wzrosło, ale postanowiłam zostawić py-tania na później. Powró-ciłam do oglądania rysun-ków. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że na prawie wszystkich jest ta sama osoba – około 20-letnia dziewczyna.
Miała długie, falowane wło-sy, duże oczy i piękny uś-miech. Zapytałam babcię, czy wie, kto to jest, ale ona tylko się roześmiała. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tajemniczą nieznajomą z rysunków jest ona sama! Zaniemówiłam. Na usta cisnęło mi się chyba z milion pytań. Już miałam zacząć je zadawać, ale babcia mnie uprzedziła, ponieważ w tym momencie zaczęła opowiadać historię ze szkicownikiem w tle.
Właścicielem niezwykłego zeszytu, który teraz trzyma-łam w rękach, był Filip – przyjaciel mojej babci. Niestety, zmarł on przed ukończeniem 30. roku życia na raka płuc. W chwili, gdy się tego dowiedziałam, zro-zumiałam, dlaczego babcia niezbyt chętnie wracała w opowieściach do tego te-matu.
Babcia i Filip poznali się, kiedy byli 6-letnimi dziećmi. Filip wraz z rodziną prze-prowadził się do domu sąsiadującego z domem babci. Od razu się zaprzy-jaźnili, chociaż byli swoimi przeciwieństwami. On – lekkomyślny, trochę szalo-ny, a ona – obowiązkowa, uczynna, grzeczna. Jednak te różnice wcale im prze-szkadzały, wręcz przeciw-nie. Dzięki Filipowi babcia miała okazję do odrywania się od ciągłej nauki, a on – dzięki babci – nie wcielał w życie swoich, często niedorzecznych i niebez-piecznych, pomysłów w życie.
Babcia wspomniała też o tym, że Filip nie rozstawał się ze szkicownikiem i kom-pletem ołówków. Mówił, że babcia jest jego natchnie-niem, uwielbiał ją rysować. Szkice, portrety i inne ry-sunki, które trzymałyśmy z babcią na kolanach, za-chwycając się nimi z każdą chwilą coraz bardziej, miały dziesiątki lat. Mimo to moja babcia na temat każdego z nich umiała powiedzieć, kie-dy powstał, w jakich okoli-cznościach, potrafiła nawet przywołać w swej pamięci i nazwać emocje, które towarzyszyły i jej, i Filipowi podczas tworzenia. W pewnym momencie zo-baczyłam, że oczy mojej babci zaszły łzami. Musiało jej go brakować. Objęłam babcię ramieniem i po-słałam jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go i po chwili znowu zaczęła opowiadać mi o swoich przygodach przeżytych z Filipem. Było ich naprawdę dużo. Nie-które zabawne, niektóre wzruszające, ale wszystkie świadczyły o łączącej ich prawdziwej przyjaźni.
Paryż, 17.11.1849r.
Kochany Fryderyku!
Miesiąc minął od Twojej śmierciNie wiem, po co do Ciebie piszę. Nie chcę się tłumaczyć ani rozpaczać. Nie wiem nawet, czy chcę pamiętać.
Ostatni raz widziałam Cię wiosną 1848r. Przelotne, nic nieznaczące spotkanie. Jakby tych 10 lat razem nie istniało. Tęskniłeś? Ja trochę tak. Byłeś moją fascynacją, moim hipnotyzerem, moim kompozytorem, moim synem.
Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś zanadto kobiecy, delikatny. Byłeś wszystkim, czego nie chciałam, od czego uciekłam. Urok, cnota, schludność, idiotyczna moda. Dzieciak o niebieskich oczach, istny anioł. Pociągało mnie to, jak bardzo się różniliśmy. Śmieszyło mnie, kiedy krzywiłeś się na widok mojego cygara. Fascynowały mnie Twoje palce poruszające się po klawiaturze, Twój wdzięk, Twoja osobowość, Ty. Paryż nas zapamiętał. A ty nas pamiętasz? Nas z 1836r.? Zakochani, szczęśliwi.
A potem żyliśmy. Ty komponowałeś, ja pisałam. Ty chorowałeś, ja się Tobą opiekowałam. Zawsze to ja martwiłam się o pieniądze, o mieszkanie, o Twoje zdrowie. Nie byłeś partnerem, byłeś dzieckiem. Przenosiliśmy się ciągle tam, gdzie ciepło, sucho, tam, gdzie lepiej dla Ciebie, wszędzie wożąc ten Twój absurdalny fortepian. Ileż to wymagało zachodu i pieniędzy!
Mimo wszystko kocham Twoją muzykę. Kochałam ją nawet wtedy, gdy Ciebie gorąco nienawidziłam. Nie wiem, czy to aby nie w Twoich preludiach, a nie w Tobie się zakochałam.
Kiedyś musieliśmy się rozstać. Oboje byliśmy niezdolni do stałego związku, a tym bardziej do małżeństwa. Byłam związana z trupem. Nie ze względu na gruźlicę.
Nawet wtedy, gdy nie niszczyła Cię choroba, niszczyła Cię zazdrość. Wytrzymałam z Tobą 10 lat. Bywałeś kapryśny, kłótliwy, egoistyczny. Przez Twoje suchoty byliśmy wyklęci. Nawet Majorka nie była dla nas spokojną przystanią. Fryderyku, byłeś inny, ale ja też byłam inna, a Ty z czasem przestałeś to zauważać. Życie z Tobą było z dnia na dzień coraz trudniejsze i bardziej męczące. Kiedy się rozstaliśmy, zaczęłam żyć na nowo. Ale nie sądzę, żeby to było lepsze życie. Nie przestałam Cię kochać. Kochać wierną, troskliwą, matczyną miłością. Twoja śmierć była dla mnie wstrząsem. Mimo że byłam na nią przygotowana, nie przygotowałam się na Twoje zniknięcie. Nie myślałam, że to będzie tak wyglądać. Chciałam się pożegnać. Dawno temu obiecałam Ci, że umrzesz w moich ramionach. Ale ty miałeś już nową niańkę, Jane Stirling. Nie chciano mnie tam. To już i tak nieważne. Wierzę, że tam, gdzie idziemy potem, też będziesz grać.
George Sand
P.S. ”ON VOUS ADORE…” (Ktoś Pana uwielbia…)
SCENARIUSZ FILMU NIEMEGO – NA ATEŃSKIM RYNKU (M. Wiśniewska, D. Lipińska, J. Parafiańczyk, A. Kogut, IIg)
NIE WIERZĘ W WENĘ… (FRAGMENTY WYWIADU Z PISARKĄ - PANIĄ M. GUTOWSKĄ-ADAMCZYK) (Maciej Wnuk, IIIa)
- Jak wygląda Pani praca? Jeśli miałaby Pani określić ją w kilku słowach, to co by Pani powiedziała? - Że to harówka podobna do rąbania węgla albo poszukiwanie drogi na bezdrożu. Może brzmi dziwnie, ale tak widzę moją pracę. Nie jest to ab-solutnie podążanie prostą drogą od początku do końca książki. To wy-rąbywanie maczetą drogi, którą najpierw idę ja, a za mną ma podążyć czytelnik. - […] Wydaje się, że praca pisarza jest bardzo przyjemna. Zazwy-czaj kojarzy się z siedzeniem w domu, popijaniem ciepłej herbatki i pisaniem. To prawda?
SCENA 1 Sokrates, człowiek w podeszłym wieku odziany w białą szatę, wychodzi z domu. Powoli, dostojnie idzie ulicą, rozgląda się dookoła, patrzy na mijanych ludzi. Zbliża się do rynku ateńskiego.
(Zmiana planu - ujęcie rynku) Na rynku kłębi się tłum. Są tu mieszkańcy należący do różnych stanów społecznych. Widać kupców zachwalających swoje towary, biegające dzieci i starców powłó-czących nogami.
(Zmiana planu - powrót do Sokratesa) Sokrates wchodzi na rynek. Ogarnia wzrokiem tłum, ale ma się wrażenie, że dostrzega w nim każdego człowieka, każdą jednostkę indywidualnie. Widzi, jacy zajęci i zabiegani są ludzie, jak pośpiesznie i nieuważnie wykonują swoje zajęcia. Uśmiecha się.
SCENA 2.
(Zmiana planu) Ujęcie twarzy małego chłopca. Maluje się na niej zdumienie oraz skupienie, później powoli pojawia się nieśmiały uśmiech, następnie chłopiec wybucha śmiechem.
(Zmiana planu - powrót do Sokratesa) Filozof nadal przemawia, stojąc na beczce, która zaczyna się kiwać, przechylać. W końcu beczka przewraca się i zaskoczony Sokrates spada na ziemię, gubiąc wątek swojej mowy. Na jego twarzy maluje się zdumienie. Z przewróconej beczki wychodzi Dioge-nes z potarganą brodą i w pogniecionej szacie. Przeciąga się leniwie, po czym rozgląda dookoła.
SCENA 3
(Zmiana planu) Ujęcie stoiska bednarza oraz jego towaru. Widać duże i małe drewniane beczki. Sam bednarz, wielki i gruby, stoi oparty o jedną z nich i mocno znudzony dłubie w nosie. Nagle zauważa dwie zbliżające się ku niemu postacie, jedną dostojną, a drugą ubogo ubraną. Patrzy na nie z zainteresowaniem. Zaciera ręce, czując, że zaraz ubije świetny interes.
SCENA 4 Sokrates i Diogenes podchodzą do stoiska bednarza, oglądają z uwagą towar, pukają w beczki, bada-jąc ich wytrzymałość, oceniają ich wielkość i stabilność. W końcu decydują się na zakup jednej z wielkich, dębowych beczek, płacą zadowolonemu bednarzowi, po czym tocząc beczkę przed sobą, wracają.
(Zmiana planu - ujęcie tłumu, potem zbliżenie twarzy chłopca) Chłopiec ma szeroko otwarte oczy i uchylone w zdumieniu usta. Z uwagą patrzy w głąb rynku.
(Zmiana planu) Sokrates i Diogenes, nadal tocząc beczkę, powracają w pobliże starej beczki Diogenesa. Diogenes lokuje się w swojej beczce, zaś Sokrates z pewnym trudem wchodzi do swojej i zamyka wieko.
SCENA 5. Mały chłopiec siedzi na zakurzonym rynku, pokazuje palcem dwie stojące obok siebie beczki i zanosi się śmiechem. Dookoła zwykły ruch i codzienne zamieszanie, ludzie zajęci są swoimi sprawami i nikt już nie interesuje się Sokratesem i Diogenesem. Chłopiec drapie się w głowę, wstaje i idzie w stronę stoiska bednarza, przeszukując kieszenie. W końcu znajduje w jednej monetę i zaczyna biec.
KONIEC
Sokrates podchodzi do stojącej w centrum rynku samotnej beczki i wspina się na nią. Gestami próbuje zwrócić na siebie uwagę tłumu. Ludzie ze zdziwieniem patrzą na filozofa. Jeden po drugim odrywają się od swoich zajęć, podnoszą oczy na Sokratesa, nieruchomieją w trakcie wykonywanych czynności, zaczynają go słuchać. Sokrates zaczyna przemawiać. Na jego twarzy maluje się skupienie, przejęcie. Widać, że pragnie nauczyć ludzi czegoś ważnego.
Diogenes i zdziwiony Sokrates patrzą na siebie. Diogenes pokazuje na beczkę, na siebie, jest niezadowolony i zniecierpliwiony, natomiast zaciekawiony So-krates pochyla się nad nim z uwagą. Po chwili wyciąga rękę w stronę towarzy-sza. Zdenerwowany Diogenes początkowo okazuje swoją niechęć do Sokrate-sa, jednak powoli na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wzruszając ramionami, podaje dłoń Sokratesowi.
- No właśnie... Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Czy jednak zamieniłabym to, co robię na inną pracę? Raczej nie. - Czy mogłaby Pani wymienić kilka zalet i wad pracy pisarza? - To, co dla jednego człowieka będzie zaletą, dla innego może być wadą. Kontakt z książkami i konieczność stałego dokształcania się, mnie wydają się fantastyczne, innych mogłyby prze-rażać. Samodzielność, jaką się ma w tej pracy, nie musi odpowiadać ludziom, którzy mają problemy z samokontrolą i motywowaniem się oraz takim, którzy wolą pracę w zespole. Zde-cydowaną wadą jest fakt, że tej pracy, jak wszystkiego, co należy do dziedziny sztuki, nie sposób ocenić obiektywnie, a artyści wystawiają się na ocenę z chwilą rozpoczęcia uprawia-nia zawodu. Jeśli ktoś ma problem z przyjmowaniem krytyki, będzie mu trudno. Problema-tyczna jest też samodzielność finansowa. Niełatwo się z zawodów artystycznych utrzymać. - […] Na spotkaniach wydaje się być Pani bardzo spokojną i opanowaną. Według mnie te cechy należałoby przypisać większości pisarzy. Tak mi się kojarzą. Wiodą beztro-skie, spokojne życie. Tymczasem dowiedziałem się, że Pani zainteresowaniami są sporty ekstremalne i perkusja. Jak to więc jest? - Nie uprawiam sportów ekstremalnych ani nie gram na perkusji - to był żart związany z pro-mocją powieści „220 linii" i ciągnie się za mną już cztery lata, bo wszyscy weń święcie wierzą. Natomiast ja oczywiście jestem osobą spokojną na spotkaniach, ale czy w życiu?... - […] Wcześniej Pani mówiła, że zawód pisarki jest bardzo ciężki. Udaje się Pani zawsze znaleźć czas na przyjemności, czy bywają chwile, kiedy musi się Pani czegoś wyrzekać na rzecz książki? - Bez przerwy muszę się czegoś wyrzekać, przede wszystkim spotkań z przyjaciółmi. Wy-dawca daje mi coraz krótsze terminy, co powoduje, że poza obowiązkami domowymi i pisa-niem, prawie wcale nie mam wolnego czasu. […] - […] Była Pani kiedyś nauczycielką w mińskim liceum. Czy sądzi Pani, że szkoła jest w stanie przygotować do tego, aby zostać pisarzem? - Nie. Szkoła przygotowuje przede wszystkim do zdawania egzaminów. To duży błąd, bo człowiek kończy edukację w wieku dwudziestu paru lat, a prawdziwe życie wtedy dopiero się zaczyna. Dobrze byłoby, gdyby szkoła dawała uczniowi narzędzia, którymi mógłby posługi-wać się w dorosłym życiu. Tymczasem każe mu się w mechaniczny sposób wkuwać wiedzę, którą on i tak wkrótce zapomni. Szkoła, według mnie, w zbyt małym stopniu kładzie nacisk na moralność uczniów, kreowanie postaw prospołecznych i patriotyzm. To ważniejsze od wzo-rów i regułek, które często są kompletnie bezużyteczne w życiu. Nie uczy się też myślenia, posługiwania się słowem w mowie i piśmie. To wszystko jest oczywiście w programach, ale nie ma czasu, by ćwiczyć, czyli sprawdzać i poprawiać, a tylko ćwiczenie czyni mistrza. - Skoro szkoła nie może przygotować do bycia pisarzem, to jak udało się Pani wybić ponad ten "poziom przeciętności"? - Jest tylko jeden sposób: bardzo chcieć i podporządkować wszystko obranemu celowi. Ina-czej niczego się nie osiągnie. […]
CHARAKTERYSTYKA HOBBITA (Natalia Kulbacka, Ie)
REPORTAŻ – BEZINTERSOWNA POMOC. CZYŻBY? (Natalia Lalak, IIIa)
Karolina i Gosia są uczennicami ostrołęckiego liceum. W ostatniej klasie gimnazjum, przyłączyły się do grona wolontariuszy w ich mieście. Jak twierdzą, zrobiły to wyłącznie dla własnych korzyści.
Zrobię wszystko, by tylko dostad się do tego liceum
- Kwiecieo 2009 roku. Czas składania podao do szkół. Moja średnia jest całkiem niezła, ale to nie wystarczy, by dostad się do wymarzonego liceum - mówi Gosia. - Rekrutacja do szkół ponadgimnazjalnych to wy-ścig szczurów. Musiałam się czymś wyróżniad - wyznaje Karolina. Razem postanowiły zgłosid się jako wolontariuszki, by zdobyd dodatkowe punkty do wymarzonej szkoły. Niewiele im brakowało do spełnienia swoich marzeo. Myślały, że wolontariat jest najprostszą formą pracy, która nie wymaga wysiłku umysłowego, a da im miejsce w liceum.
Własne korzyści - Idąc na pierwszą „akcję” z wolontariatu, nie za-stanawiałam się nad losem starszej pani, której miałam pomóc. Myślałam tylko o papierku, który dostanę - wyznaje Karolina. Tak było za każdym razem. Dziewczyny nie przykładały się do swojej pracy. Często marudziły, że muszą to robid. Pocie-szały się jedynie tym, że do kooca roku szkolnego zostało już niewiele czasu i będą mogły to rzucid. – Wielu gimnazjalistów postępuje w ten sposób. Nie miałam więc wyrzutów sumienia - dodaje Ka-rolina. - Wszyscy mówią, jacy to są pomocni, ale co druga osoba robi to dla własnej korzyści. Radny miasta, by pokazad, jaki to on wspaniałomyślny i wygrad kolejne wybory, a my, że jesteśmy pomoc-ni i będziemy idealnymi kandydatami do naszej wymarzonej szkoły - wyznaje Gosia. Jak twierdzą dziewczyny, wolontariat staje się coraz popular-niejszym sposobem na zdobycie dodatkowych punktów do danej szkoły. Młodzież skłania się do tej formy pracy, bo jest ona pozornie łatwa. - Nie muszą się wysilad, jak na przykład podczas nauki do konkursów i olimpiad - dodaje matematyczka, pani Lucyna Blacharska.
Centrum świata to ja – Brak w nich empatii i chęci pomocy. Widzą jedy-nie czubek swojego nosa i nic poza tym - mówi psycholog, pani Magdalena Sędek. – Widzę, jak różni się dzisiejsze pokolenie od na przykład mojego. Rodzice starali się wychowywad nas na porządnych ludzi, którzy troszczą się o in-nych. W dzisiejszych czasach większośd dzieci ska-zana jest na własną opiekę, ponieważ rodzice nie
mają dla nich czasu. czasu. Ważniejsza jest kariera zawodowa niż wy-chowywanie własnych pociech. I takie są tego efek-ty. Dzieci troszczą się jedynie o siebie. Nie robią nic bezinteresownie. Za małą pomoc oczekują wielkie-go wynagrodzenia lub przysługi -mówi pani psycho-log. Jak twierdzi Karolina, nic nie ma za darmo.- Je-śli pracuję w wolontariacie, oczekuję, że dostanę za to jakieś zaświadczenie - dodaje. -Bezinteresowna pomoc jest w tych czasach czymś niezwykle rzadkim. Jest to jednak zdolnośd, którą warto pielęgnowad- wyznaje pani Magdalena Sę-dek.
Zmieniłam swoje priorytety Karolina i Gosia są teraz w II klasie swojego wyma-rzonego liceum. Mimo że nie muszą już starad się o dostanie do żadnej szkoły, ciągle są wolontariusz-kami. – Pod koniec roku zaczęłam przykładad się do swojej pracy, ponieważ opiekunka z wolontariatu czepiała się. Po kilku dniach dostrzegłam, że spra-wia mi to przyjemnośd. Widok uśmiechniętych osób, którym pomagam, jest bezcenny - wyznaje Karolina. Jak twierdzi, jej życie wkroczyło na inny tor. Zmieniła swoje priorytety i jest bardzo szczę-śliwa. – Jestem innym człowiekiem. Stałam się mil-sza dla kolegów i rodziny - dodaje.
Pomoc to dobrod serca Jak wspomina Karolina, do zmian w jej życiu, przy-czyniło się wiele rzeczy. Nie była to tylko uwaga opiekunki. Podczas drugiego tygodnia wakacji, pani Jadwiga Dudek, koordynatorka wszystkich akcji w wolontariacie, powierzyła jej pewną rodzi-nę. Została przydzielona do domu chłopca chore-go na mukowiscydozę. Jego stan był bardzo ciężki, a mama nie dawała już sobie rady. Sama wycho-wywała czwórkę dzieci, w tym Jasia. - Gdy przy-szłam do ich domu pierwszy raz, zachwycił mnie swoim poglądem na świat. Jaś miał wtedy 15 lat. Opowiadał mi, że wie o swojej nadchodzącej śmierci i się z tym pogodził. Wierzył, że tam Bóg wynagrodzi go za całe zło tego świata- wyznaje Karolina. Rodzina Jasia była bardzo pobożna. Ma-ma od samego początku starała się wychowywad dzieci zgodzie z nauką kościoła.- Pewnego dnia Jaś zapytał mnie, dlaczego to robię, dlaczego zosta-łam wolontariuszem. Wstydziłam się, jak nigdy. Nie odpowiedziałam mu - kooczy Karolina.
Przenieśmy się w krainę pełną fantazji,
magii i niespodziewanych zdarzeń. Tutaj
wszystko jest możliwe. To prawie jak cu-
downa i niesamowita baśń. Każdy o niej
marzy i czasem zakrada się do niej, gdy
ma wolne chwile. Dziś pragnę zabrać was w
podróż pełną elfów, goblinów, trolli, ludzi i
krasnoludów. Spytacie pewnie: „Gdzie
hobbici?” …I zaraz zjawią się, gdy tylko
zmrużycie swe oczy.
Przedstawiam wam kogoś niespotykanego,
oryginalnego i milutkiego. Oto on – hobbit
Bilbo Baggins. Ta urocza postać to poto-
mek szanującego się Bunga Bagginsa i ko-
chającej przygody - Belladonny Tuk. Za-
mieszkuje on w ciepłej i schludnej norce
pod Pagórkiem.
Bilbo to niski stworek z okrągłym brzusz-
kiem. Jego ciało zdobi bujne, brunatne i
kędzierzawe owłosienie. Stopy mają twar-
dą i kosmatą podeszwę.
Hobbit uwielbia kolorowe ubrania, prze-
ważnie w tonacji żółci i zieleni. Jest zwo-
lennikiem poobiedniej fajki. Z uwagą słu-
cha starych opowieści. Umie świetnie go-
tować i parzyć pyszną herbatę. Niezapo-
wiedzianych gości przyjmuje dość nie-
chętnie, jest uważny i spokojny. Wiedzie
beztroskie i wesołe życie, optymistycznie
patrzy w przyszłość. Bywa jednak leniwy.
Wszystko zmieniają odwiedziny czaro-
dzieja – Gandalfa i tak oto nasz mały hob-
bit wyrusza w tajemniczą podróż. Wśród
nieprzeniknionych ciemności, w lochach, w
Mrocznej Puszczy Bilbo przechodzi praw-
dziwą metamorfozę. Już nie jest cichym
jak sarenka i nieśmiałym hobbitem kocha-
jącym samotność. O, nie! Teraz to on wy-
znacza drogę, jest szanowany, odważny.
Często udowadnia swe rycerstwo, ratując
współtowarzyszy z opresji. Ma wiele zalet,
okazał się duszą towarzystwa. Jest mądry
i sprytny. Choć Bilbo nigdy nie uciekał się
do czarów, zawsze znajdował rozwiązanie.
To świetny strateg i oddany przyjaciel.
Minął rok od chwili wyruszenia w tę fascy-
nującą i zarazem niebezpieczną podróż.
Biblo Baggins powrócił do domu - do swych
dawnych nawyków. Wciąż czytał, nadal
puszczał kółka z dymu. Choć odniósł zwy-
cięstwo, wykazał się skromnością, nie dał
się zawładnąć dumie. Jego nagrody to
skrzynki srebra i złota oraz… pierścień
Golluma. Hobbit nadal dbał o swoją norkę.
Czyścił ją, by lśniła jak iskry. Teraz prze-
cież mógł liczyć na niespodziewane odwie-
dziny czarodzieja i krasnoludów. Po powro-
cie z wyprawy zaczął spędzać czas na
świeżym powietrzu. Często bywał w dolinie
Rivendell. To jednak nie wszystko, co robił
nasz Bilbo. Otóż zaczął pisać pamiętnik,
któremu nadał tytuł: „Tam i z powrotem,
wakacje pewnego hobbita”! Uwiecznił w nim
swą podróż do Samotnej Góry.
Otwórzcie oczy. Wszystko prysło! Mam
jednak nadzieję, że hobbit na długo pozo-
stanie w waszej pamięci. To postać, która
uczy nas, że w życiu musimy dokonywać
wyborów, walczyć z dobrem przeciwko złu.
Tak jak Bilbo powinniśmy otworzyć się na
innych, rzucić się w wir przygód. Choć nie
zawsze jest to łatwe, każdy to potrafi!
Bilbo stał się szlachetny i uczynny, więc my
też możemy! Powinniśmy kiedyś dokonać
wyboru, który na zawsze odmieni nasze ży-
cie! I, tak jak hobbit, zyskamy bardzo wie-
le: przyjaciół i doświadczenie.
OBRAZ, KTÓRY INSPIRUJE… (Zuzanna Woźniewicz, Id)
CHARAKTERYSTYKA PORÓWNAWCZA (Wadim Wawrzeńczak, IIf)
23 lutego Przerwa w treningu Już nie mam siły. Dlaczego to jest takie męczące? Tańczące baletnice wydają się takie lekkie, delikatne. Piękne, smukłe łabędzie. Gdy upadamy na deski parkietu, wcale ich nie przypomina-my. Ten straszny huk, gdy po wyskoku upadamy na ziemię, huk, który zagłusza muzykę. Trenerka często powtarza nam, że jeśli chcemy opadać lekko, musimy ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. 23 lutego Już nie mogę! Jestem wy-kończona. Najbardziej ze wszystkiego nie cierpię rozciągania. Czuję, jak ro-zrywają mi się mięśnie, a trenerka mówi: „Co tak słabo? Postaraj się bar-dziej!”. I jeszcze monoto-nia ciągłego powtarzania tych samych ćwiczeń, ges-tów. Leżę w swoim pokoju i patrzę na fototapetę na ścianie. Przedstawia ona „Niebieskie tancerki” Edgara Degasa. Cztery tancerki, w pięknych, lek-kich sukniach podkreśla-jących ich filigranowe syl-wetki. Mają finezyjnie upięte włosy, dzięki czemu można dostrzec ich łabędzie szyje. Można je porównać z imponującymi, błękitnymi liliami wznoszącymi się ku słońcu. Lekkość, piękno, subtelność. Baletnice wy-glądają jak łabędzie – majestatyczne i dostojne. Ja na pewno tak nie wyglądam. A może zre-
zygnować? Dać sobie spokój?
Nikt by i tak nie zauważył zmiany w grupie. Nie, nie mogę, za długo to trwa. A poza tym to sens mojego życia. Gdy tańczę, jestem sobą. Tylko wtedy. Na scenie, na parkiecie się otwieram. Nieśmiała, szara myszka na co dzień, powinnam bać się sceny. A ja? Ja na scenie czuję, że żyję. Od dziecka chciałam być primabaleriną. Mama za-pisała mnie na lekcje tańca. Na początku wszys-tko polegało głównie na za-bawie. A teraz... Nasza trenerka jest bardzo znaną i szanowaną o-sobą, a tańczy FENOMENALNIE. Organizuje występy, kon-kursy, pokazy. To zaszczyt być jej podopieczną Po każdym treningu mam po-ścierane stopy. Na początku myślałam, że może źle zakładam buty, ale okazało się, że ból to nieodłączna część treningu. Ponaciąga- ne mięśnie, pozdzierana skóra na stopach. Ile go-dzin, treningów potrzeba, żeby wyglądać i tańczyć jak tancerki Degasa. No cóż, idę spać. 24 lutego Trenerka ogłosiła casting do
ról w „Jeziorze Łabędzim”. Za trzy miesiące jest występ w Teatrze Wielkim. No cóż, nie mam szans z dzie-wczynami. One są za dobre. Ale zawsze mogę na przykład pomagać im się przygotować. Hm… trudno. 27 lutego Nie myślałam, że do tego się posuną. Klaudia pokłóciła się ze swoją najlepszą przyjaciółką - Laurą, Karo-lina podstawiła nogę Ane-cie, a ta skręciła kostkę. Co się tu dzieje? Niech to się jak najszybciej skończy. 2 marca (casting) Jestem tu już parę godzin. Stres. Rozcieram zimne dło-nie. Czekam na swoją kolej. Na salę wchodzimy poje- dynczo. Miałam być ostat-nia. Właśnie wywołano dzie-wczynę, która była przede mną. Jestem sama na kory-tarzu… (później) Weszłam na salę, a trenerka lekko się uśmiechnęła. Po-płynęła muzyka, zamknę-łam oczy i… zaczęłam tań-czyć. Byłam jak w transie. Nie zrobiłam żadnego błędu. Utwór powoli ucichł, ukłoni-łam się i spojrzałam na trenerkę. Wstała i zaczęła klaskać. Powiedziała, że przez cały czas na mnie cze-kała. Właśnie o to jej cho-dziło. Stałam i patrzyłam na nią, nie rozumiejąc. Czyli… WYGRAŁAM?! Gram główną rolę! „Jesteś wspaniałą tan-cerką, tylko musisz w to uwierzyć” - długo nie zapo-mnę słów trenerki. Nie bez bólu i wyrzeczeń osiągnęłam lekkość, którą tak podziwiałam na ukochanym obrazie.
Witamy na międzynarodo-
wych mistrzostwach Mie-
szanych Sztuk Walki! Dzi-
siejszego wieczoru starcie
jakiego jeszcze nie było!
Przed państwem dwaj
przedstawiciele sztuki walk
sąsiedzkich! W lewym na-
rożniku porywczy, bez-
względny i mściwy Cześnik
Maciej Raptusiewicz! Po
drugiej stronie niepozorny,
lecz śmiertelnie groźny
Rejent Milczek! W dzisiej-
szym pojedynku zawodnicy
oprócz standardowej pun-
ktacji mogą zdobyć także
nagrodę publiczności przy-
znawaną za uczciwą grę
i zachowanie zasad moral-
nych.
Zawodnicy przygotowują się
do walki. Mierzący metr
osiemdziesiąt i ważący dzie-
więćdziesiąt kilogramów
Cześnik przywdziewa kon-
tusz i przypina szablę. Po
przeciwnej stronie, jego
chudy jak patyk przeciwnik
uzbraja się w pióro, papier
i okulary. Widać, że nie-
cierpliwi się przed sparin-
giem. „Cześnik także roz-
ogniony”, „w porywczości nie
ma granic”! Ten despota już
woła do swojego służącego:
„Hej, Gerwazy, daj gwin-
tówkę! Niechaj strącę tę
makówkę!” A więc zaczy-
najmy!
Pierwszy atakuje Rejent.
Przebiegły jak lis zawodnik
wysyła mularzy, aby napra-
Walka Cześnika Raptusiewicza i Rejenta Milczka
wili mur graniczny! Wie, że
to rozzłości Cześnika i pra-
wdopodobnie przewiduje
jego następny ruch. Za-
rozumiały i zadufany w
sobie Cześnik faktycznie
zachowuje się zgodnie z
oczekiwaniami – wysyła
hajduków z misją przego-
nienia niewinnych robot-
ników! Jednak nikomu nie
dzieje się krzywda.
Następnym posunięciem
Rejenta jest pisanie pozwu
sądowego! Tak, ten prze-
wrotny krętacz wyolbrzy-
mia niewielkie zadrapania
i stłuczenia mularzy do
okropnych ran! W swym
manipulanctwie posuwa się
aż do zmyślenia faktu,
jakoby robotnicy mieli
wielodzietnie rodziny oraz
nie płaci im należnych
pieniędzy! Co za wyra-
chowanie!
Z powodu problemów tech-
nicznych zapraszamy na
krótką przerwę, polecamy
odwiedzić nasz Snack Bar
i Lobby. Zatańczcie z nami!
Wracamy na ring! Rejent
przygotowuje się już do
starcia z Cześnikiem, ten
jednak nie stawia się w
umówionym miejscu. Re-
jent woła zniecierpliwiony:
„O! Brat szlachcic tchórzem
podszyt!” Zmierza teraz do
domu Cześnika!
Szokujące! Cześnika zasta-
jemy w samej szlafmycy,
siedzącego w fotelu! Zdro-
wie opuściło go tuż przed
finałową walką! Czy ja
dobrze widzę!? Rejent dał
się zaprosić na herbatę do
swojego odwiecznego wro-
ga! Raptusiewicz nie może
go bowiem wygonić, gdyż
złamałby święte prawo
gościnności! Cóż za ho-
norowe zachowanie!
Wygląda na to, że po-
między odwiecznymi wro-
gami zapanowała zgoda, a
to oznacza remis! Cóż,
sądzę, że takie zakończenie
sprawiło wielu widzom za-
wód, lecz przynajmniej
wszystko skończyło się
dobrze! Pozostaje tylko
jeszcze nagroda publicz-
ności: za uczciwą grę i
zachowanie zasad moral-
nych. Nagrodę otrzymuje
Cześnik! Dziękuję za uwagę,
mam nadzieję, że podobało
się Państwu. Żegna się z
wami Papkin!
Lecz cóż…? Prostolinijny i
pewny siebie Cześnik przej-
muje inicjatywę! Wyzywa
Rejenta na pojedynek!
Temperatura rośnie, niech
ktoś otworzy okno! Milczek
przyjmuje wyzwanie po-
mimo świadomości, że ma
niewielkie szanse na wy-
graną. Byłaby to jednak
poważna ujma na honorze.
miesięcznik wydawany przy Gimnazjum Miejskim nr 2 w Mińsku Maz. od 2004r.
NR 7/68
NUMER SPECJALNY NASZEGO MIESIĘCZNIKA ODDAJEMY TYM, KTÓRZY POTRAFIĄ PISAĆ:
PIĘKNIE, ORYGINALNIE, MĄDRZE, POMYSŁOWO, INACZEJ, Z PASJĄ!
Przeczytajcie najciekawsze prace napisane w I semestrze przez naszych kolegów i koleżanki!
Zachęcamy do lektury tekstów! Mamy nadzieję, że taka forma nagrody zmotywuje Was do tworzenia własnych prac
i do udziału w konkursach literackich!
TD (Twoje Dziecko) redagują: Julka Sadowska, Paulina Nawrot, Iza Bielak, Majka Wiśniewska, Ania Zielińska, Paulina Patoka, Asia Parafiańczyk, Konrad Bogusz, Daria Lipińska, Basia Pałdyna, Dorota Dmitruk, Katarzyna Bereda, Basia Gruba, Angelika Przyborowska, Monika Cinkowska, Maja Nowakowska, Klaudia Świętochowska, Filip Tręda, Patryk Paździoch, Rafał Kalinowski Spotkania redakcyjne – wtorki (14.30–15.15) i piątki (13.40-14.25) - sala nr 20 Zapraszamy do współpracy! Nie możesz przyjść, napisz lub zgłoś nam temat – zajmiemy się nim! Kontakt z redakcją – [email protected]
ŚWIĘTO JĘZYKA POLSKIEGO
„MODA NA POLSKI”
redakcja