Text © copyright by Agnieszka Kacprzyk,...

15

Transcript of Text © copyright by Agnieszka Kacprzyk,...

Text © copyright by Agnieszka Kacprzyk, 2011© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2011Projekt okładki i strony tytułowej Agata Raczyńska

Kardiolog Jolancie Zabłockiej oraz zespołowi kardiochirurgicznemu

doktora Ireneusza Haponiuka, bo dzięki nim tysiące dzieciaków może polować

na niebieskie migdały

7

1

Jak oni mogli mi to zrobić? Jak można aż tak skrzywdzić własne dziecko? Jedną bezmyślną decyzją rodzice zmarnowa­li mi życie. Przekreślili szansę na przyjaźń, miłość, a w przy­szłości pewnie i karierę. Nie mam przyjaciół ani powodzenia u chłopaków. To przez nich nie dostanę się do liceum, a po­tem na studia. I na bank nie znajdę pracy.

Gdybym była Andżelą albo chociaż Agnieszką czy Moni­ką, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Niestety. Moja dotychczasowa biografia przedstawia się ponuro i dość żałoś­nie, od kiedy trzynaście lat temu rodzice podpisali mój akt urodzenia. Dlatego za każdym razem trawi mnie ogień upo­korzenia, gdy nadchodzi sądna chwila. Czas się przedstawić.

Nazywam się Irenka. Tak. I­R­E­N­K­A. Nie zdążę nawet wypowiedzieć tego imienia, a już robię się czerwona jak bu­rak. Dlatego nazwisko „Korcz” – wyrzucam jednym tchem. Dobrze, że jest takie krótkie. Przynajmniej szybko mam to za sobą.

–  Już nie ma dzikich plaaaaaaż… – mama każdego ran­ka śpiewa ten refren pieśni dinozaurów, fałszując przy tym

8

niemiłosiernie, a potem wzdycha nostalgicznie: – Uwielbiam piosenki Ireny Santor. To po niej dostałaś imię.

Rozmarzona uśmiecha się do wspomnień młodości, zu­pełnie ignorując fakt, że jej muzyczna fanaberia stała się przy­czyną wszystkich katastrof, które mnie spotykają. I jak tu się nie denerwować, jeśli osoba odpowiedzialna za fatalny bieg mego żywota nic sobie z tego nie robi?!

Niestety upiorne imię to nie koniec nieszczęść. Jeszcze gorsze bywa zdrobnienie, którego używa babcia Kunegunda, w skrócie Gunia.

– Irciu! Dziecko moje! – woła jak zawsze z egzaltacją, kła­dąc akcent na ­ciu. Bo babcia jest taka właśnie „ciu, ciu, ciu”, słodkopierdząca, jak mówi tato, kiedy ona nie słyszy. – Coś ty na siebie włożyła?

–  Nic – odpowiadam krótko, gdyż przechodzę teraz tak zwany okres buntu i nie lubię już miło gaworzyć z dorosłymi, jak miałam w zwyczaju jeszcze kilka lat temu.

– Dziewczynka nie powinna się tak ubierać! – Babcia kręci nosem, a ja zagryzam wargi, aby nie rzucić uszczypliwie, że szminka wychodzi jej poza kontur ust. – Co to za moda, żeby nosić trampki do spódniczki?!

Babcia wzdycha, a ja wzruszam ramionami, wkładam do uszu słuchawki i wychodzę. Może imię mam do bani, ale za to trampki najfajniejsze z całej klasy. Nawet Andżela z Ża­netą – gwiazdy dzielnicy, w których kocha się cała szkoła, podeszły do mnie na długiej przerwie z pytaniem, skąd wy­trzasnęłam takie gitbuty. Powiedziałam prawdę – z Londynu.

9

Aby trzymać się faktów, nie wchodziłam w szczegóły, bo wte­dy musiałabym wyznać, że to Krzychu, starszy brat, kupił mi je na Allegro od kogoś, kto wrócił z Anglii. Wolałam jednak stworzyć pozory, jakobym przywiozła je stamtąd sama. Prze­cież to niewykluczone, prawda? Mogłam polecieć na Wyspy z mamą na przykład, co nie? Mogłam, ale nie pojechałam, i pewnie nie pojadę. U nas w domu aż tak się nie przelewa. Babcia Gunia ma marną emeryturę, mama pracuje jako re­daktorka w wydawnictwie, a niestety Polacy od książek wolą seriale telewizyjne, natomiast tata… No cóż, z tatą jest naj­większy problem, ponieważ pracuje jako tak zwany freelan­cer, co niewiele ma wspólnego z byciem free, a tym bardziej z lansowaniem się. Tata od czasu do czasu łapie jakieś zlece­nia graficzne, lecz ostatnio od zleceń woli puby i kluby nocne, w których wydaje to, co mógłby zarobić, gdyby zamiast tkwić nad kuflem piwa, usiadł przed komputerem. O kimś zapo­mniałam? Oczywiście! Jeszcze jedna gęba do wykarmienia, czyli Jasiek – młodszy brat, który w tym roku idzie do zerów­ki i wszystko musi mieć ze Spider­Manem, inaczej zanosi się spazmatycznym płaczem doprowadzającym do obłędu. Dla­tego wszyscy mu ulegają i Janek zwykle dostaje to, co sobie wymarzy.

Dobra. Starczy tych rodzinnych wynurzeń. Noszę obcia­chowe imię, ale mam supertrampki, co trochę mnie ratuje. W uszach gra mi Tokio Hotel, a ja idę na kawę – uwaga! – z Żanetą i Andżelą. Ja, Irenka Korcz, dostałam jedyną i nie­powtarzalną szansę wstąpienia do najbardziej odlotowej pacz­

ki w całej szkole. A wszystko dzięki okazyjnie zakupionym butom.

– Dziwny jest ten świat – jakby zanuciła mama. Zamiast śpiewać, modlę się w duchu, żeby nie zmarnować

tej szansy, bo druga taka już się nie nadarzy.

11

2

Znowu przyjdę przed czasem. Nie chcę zjawić się pierwsza, aby dziewczyny nie pomyślały, że mi jakoś szczególnie zależy. To pierwszy raz, kiedy mi zaproponowały wspólne wyjście. I pomyśleć, że to wszystko dzięki londyńskim trampkom. Wydłużam więc drogę i idę inaczej niż zwykle. Mijam sta­re wille – niektóre pięknie odremontowane, inne zaniedba­ne, w strasznej ruinie. Ech, ale byłoby fajnie mieć cały taki dom dla siebie. Bez wścibskiego Janka, bez nabijającego się ze mnie Krzycha i jego głośnej muzy, bez babci wylewającej na siebie litry mdłych perfum, bujającej w obłokach mamy i taty, o którym mama mówi, że jest jej czwartym dzieckiem, i do tego najbardziej kłopotliwym. Niektórzy robią wiosenne porządki, krzątają się po swoich ogródkach, inni zaczynają sezon grillowy, a ta dziewczyna? O rany! Co ona robi?!

Zwalniam i podchodzę do furtki prowadzącej do niewiel­kiego domu, wyglądającego trochę jak chata elfów. Zbudowa­ny jest z czerwonej cegły, ma spadzisty dach z wielkim ko­minem i zielone okiennice. Wokół domu rozciąga się duży ogród pełen drzew i nieokiełznanych bujnych krzaków. Chy­ba dawno nie gościła tu kosiarka ani nożyce. Ale to nie dom i nie ogród każą mi się zatrzymać i podejść bliżej. Moją cieka­wość budzi dziewczyna, która znajduje się w ogrodzie i… stoi

12

na głowie. Czarna koszulka opadła jej pod brodę tak, że wi­dzę jej plecy aż po łopatki, a ona – jak gdyby nigdy nic – stoi. Patrzę na zegarek. Mija minuta, druga, a ona po prostu stoi. Na głowie!

Nagle podbiega do niej ogromny pies, cofam się odrucho­wo, ale on nie zwraca na mnie uwagi. Doskakuje do dziew­czyny i zaczyna trącać ją nosem.

–  Leon! Łaskoczesz! – chichocze dziewczyna, robi fikoł­ka i siada z twarzą zwróconą w moją stronę. Cholera, chyba mnie zauważyła! Co ja jej powiem?!

– Kim jesteś? – pyta, obciąga koszulkę i w jednym podsko­ku staje w pionie, ruszając w stronę furtki.

– Ee, nie, ja tylko tędy…–  Nie pytam, co tu robisz, tylko kim jesteś – zauważa

dziewczyna i odsłania w uśmiechu rząd pokaźnych zębów z wystającymi jedynkami. – Ja jestem Grażyna, ale mówią na mnie Mysza albo Myszata.

– Grażyna? – powtarzam i przez chwilę robi mi się ciepło na duszy, bo choć imię Grażyna brzmi ciut lepiej od Irenki, to na pewno nie jest hitem sezonu i można je wrzucić do tego samego babcinego worka razem z Krystyną i Wiesławą.

– A ty? – pyta wciąż roześmiana.Popołudniowe słońce gra na jej piegowatej buzi, a pies Le on

trąca ją nosem w nogę, jakby robił się zazdrosny o naszą po ga ­ wędkę.

– Ja jestem Irena – odpowiadam i po raz pierwszy nie czuję napływającej fali gorąca.

– Irena… – mówi z namysłem, po czym klepie się w kola­no i wykrzykuje: – Irena, czyli Ira, ale bomba!

Uśmiecham się do niej i zerkam na zegarek. Cholera! Spóź­nię się. Żaneta z Andżelą na pewno na mnie nie poczekają. Dla nich jestem nikim, tyle że w fajnych trampkach.

– Wiesz co, wybacz, ale muszę spadać! – oświadczam My­szatej, a ona wzrusza ramionami.

– Jak chcesz! – Umówiłam się.– Spadaj już, Ira. Ale jakbyś chciała, to zajdź tu kiedyś na

dłużej. – Jasne! Dzięki – odpowiadam i puszczam się biegiem, że­

by zdążyć na przystanek przy parku Sołackim.Może jeszcze żaden tramwaj nie zajechał i dziewczyny

wciąż tam są. Tymczasem zastanawiam się, kto normalny ot tak sobie staje na głowie? Dziwna ta Myszata.

14

3

–  Masz szczęście – wypala Żaneta na mój widok. – Kto chce być w paczce, ten się nie spóźnia.

– Przepraszam, dziewczyny – zaczynam, ale Andżela mi przerywa:

–  Nie honorujemy wytłumaczeń, że musiałaś dokończyć rosołek, a starzy ci powiedzieli: „Nie odejdziesz od stołu, do­póki nie zjesz”.

– Nie, no co wy! – Uśmiecham się, aby rozładować atmos­ferę i wkładam ręce do kieszeni. „Jestem wyluzowana, jestem wyluzowana” – powtarzam w myślach. – Po prostu pochrza­niły mi się godziny. Przyznaję się.

Andżela kiwa głową na znak, że wybaczone. Przechodzi­my do sedna sprawy.

– Co dziś robimy? – pytam, jakbym widywała się z nimi od lat, i wczoraj, i przedwczoraj, i po prostu chcę wiedzieć, co będziemy robić akurat dzisiaj.

– To, co zawsze – odpowiada Żaneta. A ja mruczę „Aha”, bo brak mi odwagi, aby zapytać, co to

oznacza. Ja na przykład zawsze po szkole oglądam telewizję albo łażę po necie. Ale skąd mam wiedzieć, co robi Andże­la z Żanetą. Na pewno coś dużo fajniejszego. Całe szczęście w porę zjawia się dziewiątka i Andżela z Żanetą ruszają do

15

wejścia. Wygląda na to, że gdzieś jedziemy. Wchodzę posłusz­nie za nimi. Zajmujemy wolne miejsca, zarzucam nogę na no­gę tak, aby wyeksponować trampki w obawie, że dziewczyny zapomną, dlaczego mnie dzisiaj zaprosiły.

–  Widzicie tę babę?! – Andżela chichocze, wskazując na kobietę stojącą przy oknie.

– Ale obciachowy sweter! – Żaneta dusi się ze śmiechu. Śmieję się razem z nimi, choć tak naprawdę nie widzę nic

złego w tym swetrze. Jakoś wcześniej nie zwracałam na takie rzeczy uwagi. Mama twierdzi, że każdy powinien nosić to, w czym się czuje dobrze. Ale dziewczyny są przecież specja­listkami w sprawach mody, więc pewnie mają rację. Podjeż­dżamy do przystanku między Multikinem a centrum hand­lowym Stary Browar. Dziewczyny podrywają się z miejsc, Ża neta zgniata bilet w kulkę i wrzuca za kołnierz starszemu człowiekowi stojącemu przy drzwiach.

– Orientuj się! – krzyczy mu do ucha Andżela, po czym obie ze śmiechem wyskakują z tramwaju.

Wchodzimy do centrum handlowego. – Chcecie coś kupić? – pytam, żeby zwrócić na siebie uwa­

gę, bo coraz bardziej czuję się w tym towarzystwie niczym piąte koło u wozu.

Żaneta uśmiecha się znacząco do Andżeli i obie kwiczą z radości. Nie wiem, o co chodzi, więc lekko urażona wzru­szam ramionami. Łazimy po sklepach, dziewczyny krążą po­między wieszakami a przymierzalnią, przebierają się w coraz to nowe fatałaszki, a ja donoszę im inne rozmiary i fasony.

Po co mam przymierzać ciuchy, których i tak nie kupię? Nie chcę robić sobie apetytu. Tymczasem one szaleją. Obeszłyśmy już dwa piętra – znalazły się w swoim żywiole, a ja? Trochę się nudzę, ale nie mogę się do tego przyznać. Nawet przed sobą, bo przecież przebywam w towarzystwie najbardziej popular­nych osób w całej szkole. Z nimi nie można się nudzić. Naj­wyraźniej jest ze mną coś nie tak. Staram się więc trzymać fason: chichoczę i pieję z zachwytu w momentach, kiedy się ode mnie tego oczekuje.

–  O jeny! – wykrzykuje w pewnym momencie Żaneta. – Spójrzcie tam!

– Ale jaja! – piszczy Andżela. – To przecież Bruno.Podążam za ich wzrokiem i dostrzegam chłopaka, który

rozdaje ulotki na dziedzińcu. W tym samym momencie on zauważa również nas i zmierza w naszym kierunku.

– Co ty tu robisz?! – pełen podniecenia sopran Żanety świ­druje mi uszy.

– Jak to co? Zarabiam! – odpowiada chłopak, a ja zerkam w jego oczy i czuję, że miękną mi kolana.

On patrzy wprost na mnie. Orzechowym głębokim spoj­rzeniem.

Redaktor prowadzący Katarzyna PiętkaOpieka redakcyjna Joanna Kończak

Redakcja Katarzyna NowakKorekta Ewa Mościcka, Krystyna Wysocka

Opracowanie DTP, redakcja techniczna Joanna Piotrowska

ISBN 978­83­10­12836­2P R I N T E D I N P O L A N D

Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2015 r.Druk: EDICA Sp. z o.o., Poznań

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.02­868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c

tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49faks 22 643 70 28

e­mail: [email protected]

Dział Handlowytel. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42

Sprzedaż wysyłkowatel. 22 641 56 32

e­mail: [email protected] www.nk.com.pl

Książkę wydrukowano na papierze Creamy Hi Bulk 60 g/m2 wol. 2,4.