Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

46

description

 

Transcript of Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Page 1: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook
Page 2: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.

Page 3: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Nelson DeMille

Szkoławdzięku

przełożyłAndrzej Szulc

Warszawa 2012

Page 4: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Tytuł oryginału: The Charm School Copyright © 1998 by Nelson DeMillewww.nelsondemille.netAll rights reservedPolish edition copyright © Buchmann Sp. z o.o., Warsaw, 2012 Copyright © for the Polish translation by Andrzej Szulc Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński Skład: TYPO ISBN: 978-83-7670-503-3

www.fabrykasensacji.pl

Wydawca:Buchmann Sp. z o.o.ul. Wiktorska 65/14, 02-587 WarszawaTel./fax 22 6310742www.buchmann.plKonwersja:

Page 5: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Pamięci Joanny Sindel

Page 6: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Podziękowania

Chciałbym podziękować moim rosyjskim oraz rosyjsko-amerykańskimprzyjaciołom – Nicholasowi Ellisonowi, Nancy Neiman-Legette, NikołajowiPopowowi oraz Swietłanie – duchowym przewodnikom po labiryncie rosyjskiejduszy. Dziękuję również Bobowi Whitingowi, który nauczył mnie przeklinać porosyjsku. Szczególne podziękowania należą się Ginny Witte za czas poświęcony tejpowieści i temu autorowi.

Page 7: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Przedmowa autora

Czasami zgadzam się z „Washington Post”. O Szkole Wdzięku napisali tam:„Niełatwo znaleźć lepszą współczesną książkę na temat zimnej wojny”.

Jednak zimna wojna dobiegła końca. Dlaczego więc Szkoła Wdzięku jest nadalaktualna? To tak, jakby spytać, czy aktualna jest jakakolwiek powieść historyczna.Nadal czytamy jedną z pierwszych napisanych kiedykolwiek wojennych epopei,Iliadę, mimo że ukazała się prawie przed trzema tysiącami lat, zarazem jednakniektóre nie tak dawno opublikowane książki o Wietnamie i zimnej wojnie popadływ zapomnienie, podczas gdy inne cieszą się powodzeniem. Najwyraźniej zatemkwestia aktualności nie jest tutaj zasadnicza. Pytanie powinno brzmieć: Co składasię na dobrą, ponadczasową literaturę? Jak wszyscy wiemy, tworzą ją: dobre pióro,wiarygodna fabuła, interesujące postaci, realistyczny dialog, trzymająca w napięciuakcja, wątek miłosny, walka pomiędzy dobrem i złem, a czasami nawet szczęśliwezakończenie.

Wiemy również, że wojna jest tematem setek powieści, z których większośćpowstaje, gdy milkną działa. Z jakiegoś powodu, po upadku muru berlińskiego w1989 roku, zimna wojna nie stała się jednak tematem żadnej ważnejretrospektywnej powieści. Tak jakby wszystko to, co pisane było współcześnie –Szkoła Wdzięku, powieści Le Carrégo, wczesne książki Toma Clancy'ego, a takżetysiące innych książek szpiegowskich o walce Wschodu z Zachodem oraz groźbienuklearnej zagłady, opublikowanych miedzy 1945 a 1989 rokiem – tworzyłozamknięty kanon zimnowojennej literatury. To samo można powiedzieć o kinie: zkilkoma nader nielicznymi wyjątkami w Hollywood nie zajęto się w znaczący sposóbtym tematem.

Oczywiście po zakończeniu zimnej wojny powstały o niej tomy opracowań,podręczników i dokumentów filmowych, ale jako przedmiot artystycznegozainteresowania temat wydaje się martwy.

Tak czy owak, nawet jeśli pisarze nie chcą już pisać o zimnej wojnie, aproducentów filmowych nie pociąga ta problematyka, nadal zachowuje walorrozrywkowy i edukacyjny to, co zostało napisane i sfilmowane wcześniej.

Akcja Szkoły Wdzięku toczy się w dawnym Związku Radzieckim około roku1988, a wątek, w dużym skrócie, przedstawia się następująco: pracownicyamerykańskiej ambasady w Moskwie dowiadują się o istnieniu sowieckiej szkołyszpiegów (tak zwanej Szkoły Wdzięku), gdzie agenci KGB uczą się mówić,zachowywać i myśleć jak Amerykanie. Niechętnymi nauczycielami są tamamerykańscy piloci wojskowi zestrzeleni nad Wietnamem Północnym i wzięci doniewoli podczas tamtej wojny. Kiedy zaczyna się akcja powieści, wszyscy ci lotnicyuznani są za zaginionych w akcji i ich los jest nieznany od ponad dziesięciu lat.

Nie będę zdradzał więcej, ujawnię tylko, jak trafiłem na ten motyw. W1968 roku

Page 8: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

służyłem w Wietnamie w piechocie. W kwietniu przejeżdżałem przez bazę Hue-PhuBai i zatrzymałem się w klubie oficerskim, żeby napić się zimnego piwa. Siedzącytam piloci rzadko widywali oficera piechoty, a ja rzadko widywałem z bliska pilotówmyśliwców szturmowych. Ich interesował los piechociarza, mnie życie asówprzestworzy, którzy między jednym a drugim kuflem piwa wymykają się rakietomziemia-powietrze oraz artylerii przeciwlotniczej. Paradoksalnie oni byli zdania, żemoja służba jest bardziej niebezpieczna, ja zaś uważałem, że lot Aleją Rakiet wdrodze do Hanoi i Hajfongu to czyste samobójstwo. Tak czy owak, w trakcierozmowy jeden z pilotów napomknął luźno o „facetach, którzy trafili do Moskwy”.

– No wiesz, chodzi mi o pilotów, których widziano lądujących bezpiecznie naspadochronach, a którzy nie pojawili się później na listach jeńców wojennych ani wkręconych przez Hanoi filmach propagandowych – wyjaśnił, kiedy zapytałem, co mana myśli.

– Północni Wietnamczycy niekoniecznie podają wszystkie nazwiska jeńcówwojennych – stwierdziłem.

– Nie, ponieważ niektórych wysyłają do Moskwy – odpowiedział pi lot. –Odwdzięczają się w ten sposób za pociski SAM, które otrzymują od Sowietów.

Pamiętam, że trochę mnie zaskoczyła ta informacja.– Sowieckie siły powietrzne wykorzystują tych ludzi – kontynuował mój

rozmówca – żeby zapoznawali ich pilotów z amerykańską taktyką orazparametrami naszego sprzętu.

Wydało mi się to całkiem sensowne i pokiwałem głową.– Ci faceci nigdy nie wrócą do domu – dodał inny pilot, przesuwając dłonią po

gardle.Ta rozmowa zapadła mi w pamięć, więc kiedy w latach siedemdziesiątych i

osiemdziesiątych narosły kontrowersje wokół losu zaginionych w akcjiAmerykanów, szukałem potwierdzenia tego, co usłyszałem w roku 1968 w bazieHue-Phu Bai. Mimo że nigdy nie przeczytałem i nie usłyszałem niczego na temat tejhipotezy, cała sprawa nie dawała mi spokoju i stała się głównym motywem SzkołyWdzięku.

Opublikowana w roku 1988 książka została dobrze przyjęta i znalazła się nalistach bestsellerów. Jej wydanie przyczyniło się do ożywienia dyskusji na tematzaginionych w akcji, zwracając uwagę na nową możliwość: że w zmowie biorąudział Sowieci.

Otrzymałem setki listów, których autorzy pytali mnie, jak wpadłem na tenpomysł, czy wiem coś więcej na ten temat i czy mam konkretne dowody na poparcietego, co napisałem. Część listów pochodziła od rodzin zaginionych w akcji i pękałomi serce, gdy je czytałem.

Współpracowałem jakiś czas z grupami zajmującymi się jeńcami wojennymi izaginionymi w akcji, ale w gruncie rzeczy nie odkryliśmy wielu faktówpozwalających ustalić los zaginionych. Podobnie jak inni, byłem jednak przekonany,że przynajmniej jakaś ich część jest przetrzymywana w ZSRR.

Page 9: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

A potem Związek Radziecki upadł i wyszły na jaw pewne fakty wskazujące na to,że Amerykanie – nie tylko z wojny wietnamskiej, lecz również z Korei – byli więzieniw tym kraju. Te fragmentaryczne doniesienia z byłego Związku Radzieckiego nieprzyniosły jednak przełomu.

Biorąc pod uwagę okres, jaki minął od załamania się rosyjskiego komunizmu,oraz funkcjonujące tam obecnie stosunkowo otwarte społeczeństwo, powinienemuznać, że jeśli znacząca liczba amerykańskich żołnierzy była bądź jest w dalszymciągu przetrzymywana na terenie byłego Związku Radzieckiego, chyba byśmy coś otym wiedzieli. A może niekoniecznie?

Zapytajmy więc ponownie, czy Szkoła Wdzięku jest aktualna. Myślę, że tak –choćby dlatego, że ukazuje ową mroczną epokę, kiedy wszyscy byliśmy święcieprzekonani, iż znajdujemy się na skraju nuklearnej zagłady. Przedstawia, jakpostrzegaliśmy Imperium Zła i jak paranoiczne były wyobrażenia obu stron ointencjach przeciwnika.

W roku 1986 pojechałem do Związku Radzieckiego, żeby zebrać materiały doSzkoły Wdzięku. Spędziwszy całe życie w obliczu tego realnego bądźwyimaginowanego zagrożenia – myślę tu o alarmach przeciwlotniczych w szkolepodstawowej, schronach ochrony cywilnej, filmach w rodzaju DoktoraStrangelove'a i tak dalej – nie miałem pojęcia, czego się spodziewać.

Przyjęcie na moskiewskim lotnisku było zgodne z moimi najgorszymioczekiwaniami – zbyt wiele pytań, rewizja bagażu, biurokracja i ogólny dyskomfort.Miałem wrażenie, że występuję w drugorzędnym filmie o zimnej wojnie.

Jednak po tygodniu spędzonym w Moskwie zdałem sobie sprawę, że ludziom isystemowi należy bardziej współczuć, aniżeli ich nienawidzić. Przypomniałem sobiezdanie, które usłyszałem gdzieś lub przeczytałem, a które brzmiało mniej więcejtak: „Rosja jest krajem Trzeciego Świata, który ma pierwszorzędną broń”.Teoretycznie groźba wojny światowej była realna, jednak trudno było sobiewyobrazić, że Rosjanie rzeczywiście chcą nacisnąć atomowy guzik.

W drugim tygodniu, w Leningradzie stałem się bardzo szybko ekspertem wsprawach Związku Radzieckiego i uznałem – przewidująco, jak stwierdzili późniejmoi krytycy, bądź też zbyt optymistycznie – że ten kraj rozpadnie się mniej więcejza dziesięć lat. Nawiązałem nawet do tego w mojej powieści i, nie podając numerówstron, zachęcam do odnalezienia miejsca, gdzie moi bohaterowie wygłaszają tęprzepowiednię. Jak się okazało, w 1986 roku Związek Radziecki miał przed sobąmniej niż trzy lata życia. Upadek komunizmu w sowieckich republikach i EuropieWschodniej nieco mnie zdziwił, ale nie doznałem wstrząsu.

Z perspektywy tego, co się stało, wszyscy możemy teraz uchodzić za ekspertów itwierdzić, że widzieliśmy falę wolności, która ogarnęła świat pod koniec latosiemdziesiątych – nową erę globalnej informacji, komunikacji oraz gospodarczejwspółzależności, niemożliwą do zaakceptowania spiralę zbrojeń i niechęć ludzi poobu stronach żelaznej kurtyny, by ginąć w niepotrzebnej wojnie.

Możemy przez całe następne dziesięciolecie analizować przyczyny nagłegoupadku sowieckiego imperium, nie jest to jednak chyba aż tak ważne jak próba

Page 10: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

uświadomienia sobie, w jakim kierunku podążamy od tego momentu.Przed rozpadem Związku Radzieckiego napisałem tylko dwie „zimnowojenne”

powieści – Szkołę Wdzięku oraz Odyseję Talbota – i moja twórczość oraz nazwiskonie były tak ściśle związane z tą problematyką. Zwracam na to uwagę, bo uniektórych pisarzy i szermierzy zimnej wojny można dostrzec pewną nostalgię zadobrymi starymi czasami, kiedy ich usługi były pożądane i doceniane.

I niewykluczone, że na pewnym poziomie lekturę tych starych thrillerówopartych na dychotomii „my – oni” można uznać za przejaw nostalgii. Na innym,ważniejszym poziomie książka taka jak Szkoła Wdzięku może być czytana i cenionajako przestroga, że przeszłość stanowi często prolog przyszłości – ponieważ jeślizapomnimy, przez co wszyscy przeszliśmy pomiędzy rokiem 1945 a 1989, będziemyto zapewne przerabiać ponownie w niezbyt odległej przyszłości.

Tak czy owak, coś w tej książce musi przemawiać do wyobraźni czytelnika,ponieważ jest regularnie wznawiana od swojego pierwszego wydania i dobrze sięsprzedaje długo po śmierci systemu, który opisuje.

Wykorzystuję sposobność, by przywrócić tu część materiału, który zostałusunięty z pierwszego wydania w twardej oprawie, a także z wcześniejszych wydańbroszurowych. Fragmenty te można znaleźć przede wszystkim w rozdziałachtrzecim oraz dwudziestym trzecim.

W rozdziale trzecim przywrócony tekst znajduje się na początku i zostałpierwotnie wykreślony, ponieważ uważano, że zbyt wcześnie ujawnia on zbyt wiele.Ja jestem innego zdania; niechaj rozsądzi to czytelnik.

Tekst w rozdziale dwudziestym trzecim przedstawia rozmowę, jaką pułkownikSam Hollis i Lisa Rhodes z ambasady amerykańskiej prowadzą z parąamerykańskich turystów, pozytywnie nastawionych do systemu sowieckiegowykładowców z Uniwersytetu Browna. Hollis i Rhodes są ścigani przez KGB.Humorystyczny aspekt rozmowy polega na tym, że amerykańscy turyści nie mająbladego pojęcia, w jakim położeniu są ich rodacy, i podczas gdy oni wychwalajążycie w Związku Radzieckim, Hollis i Rhodes czekają na agentów KGB, którzy icharesztują. Pierwszej redaktorce Szkoły Wdzięku coś się w tej scenie nie spodobało;uznała chyba, że jest „zbyt polityczna”. Spieraliśmy się; redaktorka wygrała.Obecnie jednak przywróciłem tę scenę i ponownie niechaj sędzią będzie czytelnik.

Kiedy mowa o byłym Związku Radzieckim, nie sposób nie zacytować Rok 1984George'a Orwella. „Ten, kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość: ten, ktokontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość”, zauważył on genialnie w tejksiążce. Co do mnie, nie zmieniłem niczego, co napisałem w przeszłości, abyuchodzić za mądrzejszego w przewidywaniu tego, co nastąpiło w roku 1989. Pozaprzywróceniem usuniętych fragmentów, kilkoma gramatycznymi i technicznymipoprawkami oraz dodaniem niniejszej Przedmowy autora książka, którą trzymaciew rękach, jest dokładnie tą samą, którą napisałem w latach 1987–1988.

Słyszałem od nauczycieli akademickich, że proponują oni Szkołę Wdzięku jakolekturę obowiązkową lub uzupełniającą na kursach angielskiego oraz historiiwspółczesnej, i rzeczywiście, nauczyciel angielskiego w szkole średniej, do której

Page 11: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

chodzą moje dzieci, omawia ją w każdym semestrze wiosennym. Fakt, że musieliprzysłuchiwać się, jak ich rówieśnicy dyskutują o jednej z książek ojca, wprawiłmojego syna i córkę w niemałe zakłopotanie. Udało im się to jakoś przeżyć i sąteraz oboje na studiach, gdzie mogą uniknąć podobnego stresu, dokładniesprawdzając, czy wśród lektur na interesujących ich kursach nie figuruje SzkołaWdzięku.

W roku 1994 opublikowałem Spencerville, którą to książkę określiłem mianem„powieści postzimnowojennej”. Moim celem było opisanie życia byłego żołnierza zczasów zimnej wojny, Keitha Landry'ego, bohatera książki. Landry stanowił typowyprodukt swojej epoki – powołany do służby w latach sześćdziesiątych, walczył wWietnamie, potem został w wojsku i w końcu wylądował w wywiadzie w Pentagonie.Książka zaczyna się w momencie, gdy musi odejść na wcześniejszą emeryturę zpowodu upadku Związku Radzieckiego. Jego unikatowe kwalifikacje nie są jużdłużej użyteczne i widzimy, jak jedzie swoim saabem do rodzinnego miasta,Spencerville, gdzieś w wiejskich rejonach Ohio. Wraca do domu, ale jego dom sięzmienił, podobnie jak zmienił się on sam i cały kraj. To rodzaj nostalgicznej, gorzko-słodkiej historii o straconej i odnalezionej miłości, o próbie odkrycia własnychkorzeni i o szukaniu sensu minionych trzech dziesięcioleci, w szczególnościburzliwych lat sześćdziesiątych.

Książkę przyjęto tak, jak przyjmowane są na ogół dobre „powojenne” historie.Przypuszczam, że chciałem, aby uzupełniała Szkołę Wdzięku w ten sam sposób, wjaki Odyseja uzupełnia Iliadę. Wątek powracającego do domu żołnierza nie jest zpewnością nowy, ale większość pisarzy powie wam szczerze, że wojna jestciekawsza od powrotu do domu. Napisana w schyłkowym okresie zimnej wojnySzkoła Wdzięku zapowiadała być może koniec tamtej epoki, lecz z tego, cowówczas wiedzieliśmy, historia mogła łatwo potoczyć się inaczej.

Ale dosyć już o teraźniejszości i przyszłości – przenieście się teraz w rok 1988,wyobraźcie sobie, że pociski nuklearne w dalszym ciągu wymierzone są w Moskwęi Waszyngton, w Nowy Jork i Leningrad, w Peorię i Smoleńsk, i pomyślcie o tym, copowiedział James Kirkwood, autor Dobre chwile, złe chwile (Good Times, BadTimes) i Some Kind of Hero: „Szkoła Wdzięku łapie cię za gardło, zaciąga donajbardziej złowrogiej Rosji, jaką potrafisz sobie wyobrazić, i nie uwalnia aż doostatniej stronicy".

Witajcie w Szkole Wdzięku. Nelson DeMille

Long Island, Nowy Jork

Page 12: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

CZĘŚĆ I

Kiedy jesteś nieszczęśliwy, jedź do Rosji. Ktokolwiek pozna ten kraj, będziezachwycony, żyjąc gdzie indziej1.

Markiz de Custine

Listy z Rosji

Page 13: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

1

– W Smoleńsku przebywał pan już był przez dwa dni, panie Fisher? – zapytała.Gregory'ego Fishera nie wprawiała już w zakłopotanie ani nie śmieszyła

szczególna składnia i dziwne użycie angielskich czasów w tej części świata.– Tak – odpowiedział – jestem w Smoleńsku od dwóch dni.– Dlaczego nie zgłosił się pan do mnie zaraz po przyjeździe?– Nie było pani. Rozmawiałem z policjantem... to znaczy milicjantem.– Czyżby? – Przez chwilę z zatroskaną miną przerzucała papiery na biurku, po

czym rozchmurzyła się. – A tak. Doskonale. Mieszka pan w Hotelu Centralnym.Fisher przyjrzał się urzędniczce Intouristu. Mogła mieć dwadzieścia pięć lat,

kilka lat więcej od niego. Nie wyglądała najgorzej. Choć może zbyt długo już był wdrodze.

– Tak, wczorajszą noc spędziłem w Centralnym.Spojrzała na jego wizę.– Turystyka?– Zgadza się. Turizm.– Zawód?Fisher zaczynał mieć już dosyć tych niekończących się wewnętrznych kontroli.

Czuł się tak, jakby przekraczał granicę państwową w każdym mieście, w którymmusiał się zatrzymać.

– Były student college'u – odparł. – Obecnie bezrobotny.Skinęła głową.– Tak? W Ameryce jest olbrzymie bezrobocie. Ludzie nocują na ulicach.Rosjanie, jak zauważył, mieli istną obsesję na punkcie amerykańskiego

bezrobocia, bezdomności, przestępczości, narkomanii i konfliktów rasowych.– Nie pracuję z własnej woli – powiedział.– Radziecka konstytucja gwarantuje każdemu obywatelowi prawo do pracy, do

mieszkania i czterdziestogodzinnego tygodnia pracy. Wasza konstytucja tego niegwarantuje.

Miał na końcu języka kilka odpowiedzi, ale zamiast tego stwierdził tylko:– Zwrócę się w tej sprawie do mojego kongresmana.– Tak?– Tak.Ściany biura były jasnożółte.Kobieta założyła ręce na piersiach i pochyliła się do przodu.– Jak się panu podobał Smoleńsk?

Page 14: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Piękne miasto. Żałuję, że nie mogę zostać dłużej.Rozłożyła na biurku dokument, w którym wypisana była jego marszruta, a potem

energicznym ruchem przybiła na nim dużą czerwoną pieczęć.– Odwiedził pan nasz park kultury?– Wypstrykałem tam całą rolkę.– Tak? A miejscowe muzeum historyczne przy ulicy Lenina?Fisher nie chciał wystawiać na szwank swojej wiarygodności.– Nie. Przegapiłem. Zwiedzę w drodze powrotnej.– Doskonale. – Kilka sekund przyglądała mu się z zaciekawieniem.Gregory pomyślał, że jego towarzystwo sprawia jej chyba przyjemność. Trudno

się było dziwić. Całe biuro smoleńskiego Intouristu wydawało się puste izapomniane niczym izba handlowa w małym miasteczku na Środkowym Zachodzie.

– Nie widujemy tutaj wielu Amerykanów.– Trudno w to uwierzyć.– I niewielu ludzi z Zachodu. Głównie wycieczki z bratnich krajów

socjalistycznych.– Po powrocie opowiem wszystkim, jakie tu u was atrakcje.– Tak? – Zabębniła palcami o biurko, a potem dodała zamyślona: – Możecie

jeździć, gdzie chcecie.– Słucham?– Mówił mi jeden Amerykanin. Każdy może dostać paszport. Kosztuje trzydzieści dolców. Trwa to dwa, trzy, cztery tygodnie.– Czasami dłużej. A poza tym nie możemy jeździć do Wietnamu, Korei Północnej,

na Kubę i jeszcze do paru innych miejsc.Pokiwała z roztargnieniem głową.– Interesuje pana socjalizm? – zapytała po chwili.– Interesuje mnie Rosja – odparł Fisher.– A mnie interesuje pański kraj.– Niech pani nas odwiedzi.– Tak. Może kiedyś. – Spuściła wzrok na zadrukowany kwestionariusz. – Ma pan

w samochodzie obowiązkowy zestaw narzędzi i apteczkę? – zapytała.– Jasne. Te same, które miałem w Mińsku.– To dobrze. Musi pan się ściśle trzymać wyznaczonej trasy. Między

Smoleńskiem a Moskwą nie ma żadnego hotelu, w którym mógłby panprzenocować. Cudzoziemcom nie wolno w nocy jeździć po kraju. Musi pan sięznaleźć w Moskwie przed zmrokiem.

– Wiem.– Po przyjeździe musi pan się natychmiast zgłosić w przedstawicielstwie

Page 15: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Intouristu w hotelu Rossija, gdzie ma pan zarezerwowany pokój. Zanim pan tozrobi, wolno panu się zatrzymywać wyłącznie po to, żeby kupić benzynę albo spytaćmilicjanta o drogę.

– Albo skorzystać z toalety.– Oczywiście. – Zerknęła do jego marszruty. – Wolno panu zboczyć z drogi do

Borodina.– Tak, wiem.– Ale nie radziłabym tego robić.– A to dlaczego?– Jest już późno, panie Fisher. Będzie się pan spieszył, żeby zdążyć do Moskwy

przed zmrokiem. Radziłabym panu zatrzymać się dzisiaj na noc w Smoleńsku.– Już wymeldowałem się byłem z hotelu. Tak?Nie zorientowała się, że parodiuje jej angielski.– Mogę załatwić panu inny pokój. To należy do moich obowiązków. – Po raz

pierwszy uśmiechnęła się do niego.– Dziękuję. Jestem pewien, że uda mi się dojechać do Moskwy przed zmrokiem.Wzruszyła ramionami i przesunęła papiery w jego stronę.– Spasibo – powiedział Fisher, wpychając je do torby. – Do swidanija – dodał,

machając na pożegnanie ręką.– Proszę nie jechać zbyt szybko – poradziła. – Niech pan będzie ostrożny, panie

Fisher – dodała po chwili.Gregory wyszedł na dwór. Zastanawiając się nad jej tajemniczą uwagą, wciągnął

do płuc chłodne smoleńskie powietrze i podszedł do Rosjan otaczających jegosamochód. Przecisnął się bokiem przez tłum.

– Przepuśćcie mnie, ludzie.Otwierając drzwi swego pontiaca trans am, uśmiechnął się, po czym pokazał im

dwa palce rozłożone w geście zwycięstwa i wślizgnął się do środka. Zamknął drzwi,uruchomił silnik i powoli ruszył przez rozstępujący się tłum.

– Do swidanija, mieszkańcy Smoleńska.Przejechał niespiesznie przez centrum miasta, często rzucając okiem na leżącą

obok mapę. Po dziesięciu minutach znalazł się na głównej szosie łączącej Mińsk zMoskwą; kierował się na wschód, w stronę radzieckiej stolicy. Mijał pojazdyrolnicze, ciężarówki i autobusy, ale ani jednego samochodu osobowego. Dzień byłwietrzny, a po niebie sunęły szare chmury, zasłaniając mizerne słońce.

Fisher zauważył, że im dalej posuwa się na wschód, tym późniejsza wydaje sięjesień. W przeciwieństwie do krzątaniny, którą obserwował na leżących na tejsamej szerokości geograficznej polach wschodnich Niemiec i Polski, tutaj zboża poobu stronach szosy były już uprzątnięte, a pojawiające się co jakiś czas sadypozbawione owoców i liści.

Przed oczyma Gregory'ego Fishera przesuwał się krajobraz, a on pogrążył się w

Page 16: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

rozmyślaniach. Doszedł do wniosku, że tutejsze restrykcje i zakazy są nie tylkodenerwujące, ale również trochę przerażające. Jednak napotkani dotąd zwykliludzie odnosili się do niego życzliwie. „Paradoksem jest – napisał w pocztówce dorodziców – że to jedno z ostatnich miejsc, gdzie jeszcze lubią Amerykanów”. On teżraczej polubił Rosjan; imponowało mu zainteresowanie, jakie wzbudzał jegosamochód, który zatrzymywał ruch uliczny i przyciągał oczy, gdziekolwiek siępojawił.

Trans am miał rejestrację z Connecticut, aluminiowe felgi, spoiler na bagażniku iwymalowane po bokach wąskie paski – stanowił kwintesencję amerykańskiegosportowego wozu. Fisher podejrzewał, że takiego samochodu nie oglądano jeszczena drodze do Moskwy.

Z tylnego siedzenia dolatywał zapach owoców i warzyw, którymi obdarowywaligo mieszkańcy miasteczek i wsi, gdziekolwiek się zatrzymał. On dawał im w zamianflamastry, amerykańskie kalendarze, jednorazowe maszynki do golenia i innedrobiazgi, które poradzono mu zabrać. Greg Fisher czuł się jak ambasador dobrejwoli i świetnie się bawił.

Kamienny słupek poinformował go, że ma jeszcze dwieście dziewięćdziesiątkilometrów do Moskwy. Popatrzył na cyfrowy zegar na tablicy rozdzielczej. Była2.16 po południu.

W tylnym lusterku zobaczył doganiający go konwój Armii Czerwonej. Jadący naprzedzie matowozielony gazik znalazł się parę metrów za jego zderzakiem.

– Hej, to się nazywa siedzieć komuś na ogonie – mruknął Fisher.Samochód błysnął światłami, ale Gregory nie dostrzegał miejsca, gdzie mógłby

zjechać – dwupasmowa droga ograniczona była z obu stron rowami. Dodał gazu.Pięciolitrowy, ośmiocylindrowy silnik w układzie widlastym zaopatrzony był wboczny wtrysk paliwa, ale miejscowa benzyna najwyraźniej mu nie służyła. Silnikzakaszlał i strzelił.

– Niech to diabli!Samochód sztabowy wciąż siedział mu na zderzaku. Fisher spojrzał na

szybkościomierz, który pokazywał sto dziesięć kilometrów na godzinę, odwadzieścia więcej niż dopuszczały przepisy.

Nagle gazik zjechał na sąsiedni pas i zrównał się z nim.Kierowca nacisnął klakson. Opuściła się tylna szyba i Amerykanin zobaczył

wlepiającego weń oczy oficera w złotych galonach. Zdejmując nogę z gazu,wykrzywił się do niego w uśmiechu. Wyprzedził go długi konwój ciężarówek ipojazdów opancerzonych, wypełniony żołnierzami, którzy machali rękami, posyłającmu tradycyjne czerwonoarmijne Uuura!

Konwój szybko zniknął mu z oczu i Greg Fisher wziął głęboki oddech.– Co ja tutaj, do diabła, robię?To właśnie chcieli wiedzieć jego rodzice. Samochód i pieniądze na wakacje dali

mu w nagrodę za dyplom MBA zdobyty w Yale. Wysłał więc samochód statkiem doHawru i spędził lato, podróżując po Europie Zachodniej. Wycieczka do Bloku

Page 17: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Wschodniego była jego pomysłem. Niestety, uzyskanie wizy i zezwoleń nasamochód zajęło więcej czasu niż się spodziewał, i – podobnie jak Napoleon orazHitler – wjechał do Rosji miesiąc później, niż powinien.

Krajobraz, pomyślał, w pełni zasłużył sobie na miano monotonnego ibezkresnego. A niebo wydawało się odbiciem rozciągającej się pod nim ziemi – odośmiu dni przewalały się po nim szare, ponure chmury – niezmierzony przestwór,na którym nie sposób było zatrzymać oko. Mógłby przysiąc, że słońce przestałoświecić, kiedy wyjeżdżał z Polski.

Podniecenie, które odczuwał turysta przemierzający Związek Radziecki,niewiele miało wspólnego z krajobrazem (nudny), ludźmi (bezbarwni) czy pogodą(nieprzyjemna). Jego źródłem był fakt, że człowiek znajdował się w miejscu, dokąddocierało stosunkowo niewielu mieszkańców Zachodu, w kraju, który nie popierałturystyki i gdzie ksenofobia stanowiła głęboko zakorzeniony element narodowejmentalności – w kraju, który był państwem policyjnym. Niebezpieczne wakacje iniebezpieczne miejsce.

Gregory Fisher włączył samochodowe radio, ale nie mógł złapać ani GłosuAmeryki, ani BBC – obie stacje słychać było najwyraźniej tylko w nocy.Przysłuchiwał się chwilę mężczyźnie przemawiającemu stentorowym głosem przyakompaniamencie muzyki marszowej; kilka razy powtórzyły się słowa agriesija iamierikaniec. Wyłączył radio.

Po wyjeździe z Tumanowa zauważył, że szosa stała się szersza, a nawierzchniagładsza, ale poza tym nic nie wskazywało, że zbliża się do wielkiej moskiewskiejmetropolii. W gruncie rzeczy, pomyślał, brak było jakichkolwiek oznak działalnościgospodarczej, którą ktoś mógłby skojarzyć z dwudziestym wiekiem,

– Odbija mi szajba. – Wsunął do magnetofonu kasetę z lekcją rosyjskiego ipowtarzał: – Ja płocho siebia czuwstwuju. Czuję się źle. Na szto żałujeties? Copanu dolega?

Trans am toczył się po asfaltowej szosie. Na polach kobiety zbierały ziarnopozostawione przez żniwiarzy.

Po jakimś czasie Fisher zobaczył przed sobą wioskę, której nie było na mapie.Widywał już takie wioski, przyklejone do szosy, a także odsunięte od niejnowocześniejsze zabudowania, do których prowadziły zwykle szerokie drogidojazdowe i w których, jak się domyślał, mieściły się sowchozy. Ale ani jednegosamotnego gospodarstwa. I krajobrazy, które raczej nie nadawały się napocztówkę.

Całkiem inaczej niż w Europie Zachodniej – tam każda wioska stanowiłaprzyjemność dla oka, każdy zakręt odsłaniał przepyszne widoki. Tak mu się teraz wkażdym razie zdawało. Uświadomił sobie jednak, że na pierwszy rzut oka wiejskaRosja nie różniła się tak bardzo od wiejskiej Ameryki; i tu, i tam niewiele byłomiejsc o znaczeniu historycznym, ani jednego zamku czy pałacyku, nieliczne śladyprzeszłości. Wszystko, co wokół siebie widział, podporządkowane byłokierowanemu z Moskwy, mało efektywnemu przemysłowi rolnemu.

– Nie podoba mi się to – powiedział na głos.

Page 18: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Przejeżdżał właśnie przez wioskę. Składała się głównie z drewianych chat,których drzwi, framugi okien i skrzynki na kwiaty pomalowano tą samą niebieskąfarbą.

– Państwowa Fabryka Lakierów numer trzy przekroczyła plan produkcjiniebieskiej farby numer dwa. Tak?

Wioska ciągnęła się po obu stronach szosy przez jakieś pół kilometra,przypominając bungalowy zagubionego w Appalachach motelu. Zobaczył paręstarszych osób kopiących warzywa na małych, ogrodzonych płotami działkachprzyzagrodowych. Jakiś staruszek zatykał zaprawą szpary między dwiema belkamichaty, a grupa dzieci goniła z uciechą stadko kurczaków.

Wszyscy zatrzymywali się i wlepiali oczy w błękitny bolid. Fisher pozdrawiał ichuniesioną dłonią, a kiedy minął ostatnią chatę, ponownie dodał gazu. Obejrzał sięprzez prawe ramię i zobaczył, jak na południowym zachodzie wyjrzało na chwilęwiszące nisko nad horyzontem słońce.

Jakieś pół godziny później skręcił ze swojej szosy na mniejszą, równoległą do niejdrogę stanowiącą niegdyś główny szlak, którym wjeżdżało się z zachodu doMoskwy. Po paru minutach znalazł się na przedmieściach Możajska, stodwadzieścia osiem kilometrów od stolicy, i zwolnił do prędkości obowiązującej wmieście. Wydany przez Intourist przewodnik informował, że miasto zostałozałożone w trzynastym wieku i należało do dawnego Księstwa Moskiewskiego, alewokół widział tylko drewniane i betonowe zabudowania – ani jednego budynku owartości historycznej. Mapa mówiła, że gdzieś w pobliżu stoi sobór Nikołajewski, inawet zobaczył jego kopuły, ale nie miał czasu ani ochoty go zwiedzać. Fakt, żezapuszczał się swoim pontiakiem w najbardziej zapadłe zakątki Rosji, miał teżswoje gorsze strony. Kiedy człowiek wzbudza bez przerwy powszechną sensację,może mu się w końcu to znudzić.

Jechał przez Możajsk, trzymając nonszalancko kierownicę. Uniknął groźnegowzroku milicjanta kierującego ruchem na jedynym większym skrzyżowaniu wmieście.

W końcu, zostawiwszy za sobą zabudowania, dostrzegł to, czego szukał: stacjębenzynową położoną na wschodnim krańcu miasta. Wjechał na biały betonowypodjazd i zatrzymał się przy żółtym dystrybutorze. Mężczyzna w czystymniebieskim kombinezonie siedział przed budynkiem z białego betonu i czytałksiążkę. Nie odkładając jej, uniósł wzrok. Fisher wysiadł z samochodu i ruszył wjego stronę.

– Jak idzie interes? – zapytał, wręczając mężczyźnie wydane przez Intouristkupony na trzydzieści pięć litrów 93-oktanowej benzyny. – Okay?

– Okay – odparł facet w kombinezonie, kiwając głową.Fisher wrócił do samochodu i zaczął nalewać sobie benzynę.Pracownik stacji podszedł i patrzył ponad jego ramieniem na licznik.

Amerykanina nie dziwiło, dlaczego wszystkie stacje są samoobsługowe, skoropersonel i tak stoi obok i przygląda się nalewającemu. Dawno przestał się dziwić

Page 19: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

takim rzeczom. Na liczniku dystrybutora pojawiło się trzydzieści pięć litrów, alebak wciąż nie był pełny, więc dołał jeszcze cztery i dopiero wtedy odstawił wąż.Mężczyzna zaglądał akurat do pontiaca i chyba tego nie zauważył.

Fisher wsiadł do samochodu, uruchomił potężny silnik i trochę przygazował.Opuścił elektrycznie otwieraną szybę i wręczył pracownikowi stacji kompletpocztówek z Nowego Jorku.

– Mieszkają tam sami bezdomni. Tak? – Mężczyzna przeglądał powolipocztówki.

Gregory wsunął do magnetofonu kasetę z Bruce'em Springsteenem, zwolniłsprzęgło i zostawił za sobą na białym betonie sześć stóp spalonej gumy. Zawrócił zpiskiem opon o sto osiemdziesiąt stopni i wyjechał na szosę.

– Nierzeczywiste. Naprawdę.Zasunął szybę i, słuchając muzyki, naciskał pedał gazu, aż znacznie przekroczył

obowiązujące ograniczenie prędkości.– Od tysiąca kilometrów nie widziałem gliniarza z drogówki. Nie słyszeli chyba

tutaj o czymś takim jak radar.Pomyślał o hotelu Rossija w Moskwie. To będzie jego pierwszy przyzwoity

nocleg od czasu opuszczenia Warszawy.– Marzę o steku i szkockiej whisky.Zastanawiał się, co zrobi z owocami i warzywami leżącymi na tylnym siedzeniu.Potem przyszło mu do głowy co innego. „Niech pan unika kontaktów

seksualnych”. To właśnie usłyszał od pracownika radzieckiej ambasady w Bonn,kiedy tam poszedł odebrać wizę. Jak na razie stosował się do tego zalecenia, zwyjątkiem pobytu w Warszawie. Wciąż jednak wiózł piętnaście par rajstop i tuzinszminek.

– Zobaczymy, jak mi pójdzie w Rossiji.Przez cały czas wypatrywał drogowskazu, który skierowałby go z powrotem na

główną szosę. Po jakimś czasie dojechał do skrzyżowania i zatrzymał się napoboczu pustej drogi. Na kamiennym słupku widniał napis: „108 km”. Strzałka wprawo wskazywała jednopasmową, pokrytą spękanym asfaltem drogę, która wiodłaponownie do głównej szosy. Droga w lewo prowadziła lekko pod górę i byłazdecydowanie w lepszym stanie. Napis na drogowskazie był w cyrylicy, ale udałomu się odczytać nazwę miejscowości. BORODINO. Spojrzał na zegar. Była 4.38.Kierując się nagłym impulsem, skręcił do Borodina, w stronę zachodzącego słońca.Nie wiedział dokładnie, co spodziewa się tam zobaczyć i jakich szuka wrażeń, alecoś podpowiadało mu, że nie wolno zmarnować takiej okazji. Nie dalej jak wczerwcu stał na normandzkiej plaży, poruszony tym, co się tam wydarzyło. Uważał,że coś podobnego nastąpi teraz, gdy znajdzie się w miejscu, gdzie stanęlinaprzeciwko siebie Napoleon i Kutuzow i gdzie pięćdziesiąt lat później Lew Tołstojzastanawiał się nad zarysem Wojny i pokoju. Przynajmniej to jestem winienRosjanom, zanim wjadę do Moskwy, pomyślał.

Page 20: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Droga skręcała pod łagodnym kątem i wciąż się wznosiła. Po obu stronach rosłytopole, co Fisherowi bardzo się spodobało. Między wysokimi kamiennymikolumnami zobaczył otwartą żelazną bramę i powoli przez nią przejechał. Zniewielkiego pagórka rozciągał się widok na pole, na którym rozegrała się kiedyśbitwa między napoleońską Grande Armée a dowodzonym przez marszałka polnegoKutuzowa wojskiem rosyjskim.

Fisher zjechał na dół na mały parking, obok którego stał budynek z białegopiaskowca z czerwoną dachówką i neoklasycystycznym portykiem. Po obu stronachportyku widniały zwieńczone łukiem francuskie okna. Przy wejściu stały dwie stare,ładowane z przodu armaty. W budynku, o czym wiedział z wydanego przez Intouristprzewodnika, mieściło się muzeum bitwy pod Borodinem. Pogrzebał w swoichkasetach i odnalazł Uwerturę na rok 1812 Czajkowskiego. Wsunął ją domagnetofonu, nastawił głośniej i wysiadł z samochodu, zostawiając otwarte drzwi.Przez pogrążone w ciszy pole bitwy potoczyły się głośne dźwięki muzykisymfonicznej, a w powietrze wzbiło się stado dzikich gęsi.

Fisher wszedł po schodach muzeum. Próbował otworzyć drzwi, ale byłyzamknięte.

– Normalne.Odwrócił się i spojrzał na porośnięte trawą kotliny i pagórki, na których

pewnego wrześniowego dnia 1812 roku spotkało się ćwierć miliona francuskich irosyjskich żołnierzy; Francuzi z zamiarem zdobycia Moskwy, Rosjanie – jej obrony.Przez piętnaście godzin, z tego co wyczytał w swoim przewodniku, obie stronyprowadziły ostrzał artyleryjski, potem Rosjanie wycofali się w kierunku Moskwy, aFrancuzi pozostali na polu bitwy i opanowali małą wioskę Borodino. Zabitych irannych było sto tysięcy.

W oddali zobaczył pomnik wzniesiony ku czci francuskich oficerów i żołnierzy,którzy walczyli tutaj w roku 1812, a jeszcze dalej nowszy pomnik poświęconyrosyjskim obrońcom, którzy w tym samym miejscu starali się zatrzymać w roku1941 Niemców. Zauważył, że nie było żadnego pomnika poświęconego Niemcom.

Kiedy tak patrzył na spokojne teraz, martwe w jesiennym zmierzchu pole, nagleodczuł cały tragizm i historyczne znaczenie tego miejsca. Zimny wschodni wiatrpędził brzozowe liście po granitowych schodach, a potężne akordy uwerturyCzajkowskiego grzmiały nad uśpionym terenem.

– Rosja – powiedział cicho do siebie. – Rodina... ojczyzna. Krwawiąca Rosja. Alety także nieźle ich wszystkich pokrwawiłaś. Uśmiercałaś ich całymi milionami.

Wrócił powoli do samochodu. Zrobiło się znacznie chłodniej i poczuł, jakprzeszywa go dreszcz. Wsiadł, zamknął drzwi, przyciszył magnetofon i ruszył wolnoalejką, mijając czarny granitowy obelisk wzniesiony ku czci Kutuzowa, zbiorowygrób sowieckich gwardzistów, którzy zginęli tutaj w roku 1941, pomnik ku czciGrande Armée i kilkadziesiąt mniejszych pomniczków upamiętniającychposzczególne rosyjskie pułki, zarówno te z roku 1812, jak i 1941. W zapadającymzmroku wydawało mu się, że słyszy stłumione odgłosy bitwy i krzyki ludzi. Zabardzo się ich czepiam, pomyślał. Nie mieli lekkiego życia. No i Zachód ciągle

Page 21: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

wystawiał ich do wiatru.Stracił poczucie czasu i zbyt późno zorientował się, że zrobiło się zdecydowanie

ciemniej. Próbował wrócić tą samą trasą, mijając niskie pagórki i brzozowe laski,ale po jakimś czasie uświadomił sobie, że zabłądził.

W końcu znalazł się w wysokim sosnowym lesie. Niechętnie jechał wznoszącą sięwąską asfaltową dróżką, rozglądając się za szerszym miejscem, w którym mógłbyzawrócić. Włączył długie światła, ale po obu stronach widać było tylko ścianygęstego ciemnozielonego lasu.

– Chryste Przenajświętszy...Nagle w promieniach reflektorów ukazała się duża, przybita do drzewa

drewniana tablica i Fisher zatrzymał samochód. Gapił się przez szybę na wypisanecyrylicą litery, ale potrafił odczytać tylko znajomy napis „STOP”. Cała reszta byłaniezrozumiała, z wyjątkiem równie znajomych czterech liter „CCCP”. Własnośćpaństwowa. Ale co nią w tych czasach nie było?

– Naprawdę potrzebne mi to do szczęścia? – Usłyszał drżenie we własnym głosiei dodał pewniejszym tonem: – Nie chcę żadnych kłopotów. Zgadza się?

Zastanawiając się, co robić dalej, zauważył po prawej stronie małą polankę.Położona była już za znakiem, a ponieważ nie chciał mijać go samochodem, wyjąłspod siedzenia latarkę i wysiadł. Przeszedł dziesięć metrów dzielące go od polanki.Była wysypana żwirem i szeroka na mniej niż pięć metrów – pomyślananajwyraźniej jako rodzaj ronda, na którym mógłby zawrócić nieostrożny, pragnącysię zastosować do znaku kierowca.

– Rosyjska pomysłowość – powiedział głośno. Kopnął kamyk i postanowił, że takwłaśnie zrobi. Odwrócił się do samochodu i nagle zamarł.

Poprzez warkot silnika usłyszał trzask łamanych gałązek. Nie ruszał się zmiejsca, oddychając przez nos. Chłodne, wilgotne powietrze wypełnione byłożywicznym zapachem drzew i ubrany w lekką wiatrówkę Fisher zadrżał z zimna.Ponownie usłyszał trzask gałązek, tym razem bliżej. Światło reflektorówprzyciągnęło jelenia, pomyślał. To nie może być nic innego. Zrobił krok w stronęsamochodu. Gdzieś w oddali zaszczekał pies – nie było to przyjazne szczekanie.

Oślepiło go światło własnych reflektorów. Przysłaniając dłonią oczy, ruszyłdługimi krokami w stronę pontiaca. Miał do pokonania dziesięć metrów: raz, dwa,trzy, cztery, pięć...

– Rosyjska pomysłowość – usłyszał z prawej strony, z odległości nie większej niżkilkadziesiąt centymetrów.

Poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

Page 22: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

2

Minęła piąta. Lisa Rhodes nalała sobie trochę bourbona do papierowegokubeczka po coli i podeszła do okna w biurze ataszatu prasowego ambasadyamerykańskiej. Z wychodzących na zachód okien na siódmym piętrze widać byłorzekę Moskwę. Na drugim brzegu, przy bulwarze Tarasa Szewczenki, wznosił siędwudziestodziewięciopiętrowy gmach hotelu Ukraina, klasyczny przykładbombastycznej architektury stalinowskiej.

W tym zakolu rzeki mieściła się jedna z najbiedniejszych dzielnicdziewiętnastowiecznej Moskwy. Po dokonanych pod rządami komunistówrozbiórkach i przebudowie okolica stała się może schludniejsza, ale z całąpewnością mniej interesująca. W ciągu spędzonych w Moskwie dwóch lat LisaRhodes widziała, jak burzy się nie tylko stare drewniane budynki, ale równieżsolidne murowane pałacyki i cerkwie. Gdzieś, pomyślała, musiał istnieć plancałkowitej zmiany oblicza miasta, ale przy jego ustalaniu nikt chyba nie zapytałmieszkańców o zdanie.

– Zawarli tutaj całkiem szczególną umowę społeczną – powiedziała na głos.Spinający brzegi rzeki most Kalinina łączył się z prospektem Kutuzowa, który

biegł obok hotelu Ukraina, przechodząc dalej w szosę do Mińska. Spojrzała w dal,tam gdzie droga znikała w słońcu zachodzącym blado nad płaskim horyzontem.

– Rosja...Rozległy, niegościnny obszar, gdzie człowiek powinien się raczej spodziewać

wypasających bydło dzikich jeźdźców, a nie miast należących do potężnegoeuropejskiego imperium. Z całą pewnością, pomyślała, najbardziej zastygłego wbezruchu imperium, jakie zna historia; cywilizacji, która czepiała się ubogiej glebyniczym korzenie niepozornej białej brzozy.

Zadzwonił wewnętrzny telefon. Odwróciła się od okna i podniosła słuchawkę.– Rhodes.– Halo – odezwał się męski głos. – Dzisiaj jest pierwszy dzień Sukkot.– Naprawdę?– Zaproszono mnie na przyjęcie na Sadownikach. Religijni dysydenci. Powinno ci

się spodobać.– Mam dzisiaj dyżur.– Załatwię ci zastępstwo.– Nie... nie, dziękuję, Seth.– Między nami wszystko skończone?– Tak sądzę.– Na pewno? Poddałabyś się próbie na wykrywaczu kłamstw?– Muszę przygotować materiały dla prasy.

Page 23: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– No cóż, dzięki temu unikniesz przynajmniej dziś wieczorem wszelkichkłopotów. Przemyśl to, Liso.

Nie była pewna, czy mówiąc o kłopotach, Seth Alevy ma na myśli swojetowarzystwo czy dysydentów.

– Zrobię to – odpowiedziała.– Dobranoc.Odwiesiła słuchawkę, zrzuciła buty i położyła nogi na biurku. Trzymając na

brzuchu kubeczek z bourbonem, zapaliła papierosa i przyjrzała się akustycznympłytkom, którymi wyłożony był sufit. Nowy budynek ambasady, pomyślała, położonyna niezdrowych podmokłych gruntach, w połowie drogi między rzeką Moskwą astarą ambasadą przy ulicy Czajkowskiego, wznoszono ponad dziesięć lat siłamizachodnioniemieckiej firmy pracującej na rzecz amerykańskiego koncernu zNowego Jorku. Jeśli nawet Sowieci czuli się urażeni tym, że wzgardzono ichsocjalistyczną siłą roboczą i niezrównanymi budowniczymi, nigdy nie dali tego posobie poznać. Zamiast tego bawili się w małoduszne utrudnienia i opóźniali, jakmogli, załatwienie najprostszych papierkowych spraw, co było jedną z przyczyn, dlaktórych budowa trwała pięć razy dłużej, niż powinna.

Inną przyczyną był fakt, że każdy dostarczony przez Sowietów kawałek betonunaszpikowany był pluskwami. Po skandalu podsłuchowym nastąpiły kolejne,związane ze złym prowadzeniem się marines stacjonujących w starej ambasadzie, iprzez dłuższy czas trwała wymiana oskarżeń między Moskwą a Waszyngtonem.Amerykańska misja dyplomatyczna w Związku Radzieckim przez ponad rok byłaprawie zupełnie sparaliżowana, a cała afera nie schodziła w Stanach z pierwszychstron gazet. Dyplomatom spędzała sen z powiek wizja sekretarza stanuurzędującego w przyczepie ustawionej przy ulicy Czajkowskiego.

Według informatorów Setha Alevy'ego, Rosjanie nieźle się przy tym wszystkimubawili. A z tego, co sama zaobserwowała, amerykańscy dyplomaci w Moskwieczuli się wystrychnięci na dudka i przez dłuższy czas unikali kontaktówtowarzyskich z pracownikami innych ambasad.

W końcu, dzięki nieco spóźnionej jankeskiej pomysłowości i dużej liczbiejankeskich dolarów, budowa nowej ambasady dotarła szczęśliwie do końca. Ale LisaRhodes wiedziała, że w duszach amerykańskich dyplomatów pozostało mnóstwogoryczy i że wpływało to na podejmowane przez nich decyzje. Jeśli nawet stosunkimiędzy pracownikami ambasady i ich sowieckimi gospodarzami nacechowane byłykiedyś dobrą wolą, dawno nie pozostało po niej ani śladu, a jej miejsce zajęła prawieotwarta wrogość. Departament Stanu całkiem poważnie rozważał przeniesieniegdzie indziej tutejszego personelu i zastąpienie dwustu zdolnych i doświadczonychpracowników dyplomatami, którym nie leży tyle na wątrobie. Lisa miała nadzieję,że do tego nie dojdzie. Chciała tu nadal pracować.

Potrząsnęła kostkami lodu w kubeczku. Zamknęła oczy i wypuściła w górę dym zpapierosa.

Pomyślała o Alevym. Flirt z szefem placówki CIA w Moskwie nie odbijał sięnajgorzej na jej karierze. Mogła dzięki niemu liczyć na pozostanie w stolicy, nawet

Page 24: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

gdyby Departament Stanu kazał jej wracać do domu. No i kochała go. Przynajmniejdo niedawna. Teraz nie była już tego taka pewna. Fakt, że była z nim związana,oznaczał, że jakoś wiąże się z jego światem, a to wcale jej się nie podobało. Nie takwyobrażała sobie swoją karierę i życie. Poza tym było to niebezpieczne. A pobyt wMoskwie i bez tego obfitował w niebezpieczeństwa.

Page 25: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

3

– Rosyjska pomysłowość – powtórzył głos.Greg Fisher nie odwrócił się. W ogóle nie oddychał.– Amerykanin?Fisher uświadomił sobie, że kiwa w ciemności głową.– Jestem tutaj.Młodzieniec odwrócił się powoli w kierunku głosu. Zobaczył sylwetkę mężczyzny

stojącego między konarami sosen po drugiej stronie drogi. Był wysoki, dobrzezbudowany i miał na sobie ciemny strój podobny do munduru.

Tamten wyszedł na drogę i Fisher zobaczył, że w jego prawej dłoni błysnęła stal.Pistolet. Dał krok do tyłu.

– Nazywam się Dodson – oznajmił mężczyzna. – Nazwisko?Fisher odchrząknął.– Fisher. Gregory. Amerykanin. – Gdyby miał swój numer identyfikacyjny, chyba

też by mu podał. – Kim pan jest?– Ciszej.Dodson zatrzymał się o metr od chłopaka. Ten przełknął ślinę.– Turysta? – zapytał.Dodson niewesoło się uśmiechnął.– Rezydent.– Aha.– Zabłądziłeś, Fisher?– Całkowicie.– Jesteś sam?– Tak – odparł chłopak po krótkim wahaniu.Zorientował się, że stalowy przedmiot to nie pistolet, lecz nóż.Mężczyzna miał około pięćdziesięciu lat, krótkie ciemne włosy i oczy, które

błyszczały jak stal w jego ręku. Na jego policzku lśniła plama – chyba krwi.– Wyglądasz mi na zwykłego studenta – stwierdził.– Jestem studentem. To znaczy byłem. Yale. Szkoła biznesu.Dodson znowu się uśmiechnął.– Nie. Chodziło mi o to, że... – Przyjrzał się pontiacowi z zapalonym silnikiem i

światłami. – Nie... chyba jesteś prawdziwy.Fisher był zdezorientowany, ale pokiwał głową. Wziął głęboki oddech i przyjrzał

się ostrożnie mężczyźnie. Dostrzegł teraz, że nie jest ubrany w mundur, leczniebieski dres z czerwonym obszyciem. Na nogach miał buty do biegania.

Page 26: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Nierealne, pomyślał.Dodson wsunął nóż do pochwy za paskiem i wskazał pontiaca.– Przyjechałeś tym z Yale?– No. Tak jakby. To znaczy z Hawru.– Zdumiewające.– Tak. No cóż, na mnie już czas. Nie wolno mi jeździć po zapadnięciu zmroku.

Miło było pana poznać.Fisher zerknął na swój samochód, ale nie ruszył się z miejsca. Gdzieś niedaleko

ponownie zaszczekał pies. Dodson dał mu znak, żeby wsiadł do wozu. Sam zająłmiejsce pasażera i cicho zamknął za sobą drzwi. Chłopak usiadł za kierownicą.

– Muszę oddalić się trochę od tego miejsca – oświadczył Dodson.– Jakiego miejsca?– Powiem ci później. Zawróć i zgaś światła.– Dobrze.Fisher wjechał na rondo, zawrócił i ruszył z powrotem wąską drogą.– Zgaś silnik.Fisher zerknął na swojego pasażera, po czym zwolnił bieg i wyłączył silnik.

Samochód potoczył się w dół z górki, na którą wcześniej wjechał.– Nie widać dobrze drogi.– Dokąd jedziesz, Greg?– Do Moskwy.– Ja też.– Aha... cóż, myślę, że mogę pana chyba podrzucić. – Fisher poczuł, że ma w

głowie zupełny mętlik. – To znaczy...– Gdzie jesteśmy?– W Rosji.– To wiem. Jak daleko jesteśmy od Moskwy?– Aha. Mniej więcej sto kilometrów.Dodson pokiwał głową.– Bliżej, niż myśleliśmy.Fisher zmierzył wzrokiem siedzącego obok postawnego mężczyznę. „Rezydent.

Jak daleko jesteśmy od Moskwy? Wyglądasz mi na zwykłego studenta”.Najwyraźniej facetowi brakowało piątej klepki.

– Ścigają pana? – zapytał ostrożnie.– To zależy, czy zorientowali się już, że zniknąłem.– Aha. – Fisher wpatrzył się w przednią szybę. – Coraz trudniej coś zobaczyć.– W nocy lepsze jest widzenie peryferyjne. Spróbuj.

Page 27: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Młodzieniec przesunął lekko w bok oczy i zorientował się, że istotnie lepiejwidzi.

– Człowiek uczy się przez całe życie.– Owszem. Uciekać i wymykać się – odparł Dodson. – Uczą was tego w Yale?– Nie.Zaczęły się zakręty i Fisher zacisnął palce na kierownicy. Wspomaganie nie

działało i musiał nią teraz mocno kręcić w lewo i w prawo. Dodson wziął plik mapze znajdującej się między nimi konsoli.

– Mogę pożyczyć kilka? – zapytał.– Jasne. Niech pan się nie krępuje. Proszę wziąć wszystkie.Dodson otworzył schowek i zaczął przeglądać mapy w słabym świetle lampki.– Po której stronie Moskwy się znajdujemy?– Po zachodniej. Lekko na północ. Jesteśmy blisko Borodino. Tam właśnie się

zgubiłem.– Borodino... Pole bitwy.– Zgadza się. Muszę znaleźć szosę z Mińska do Moskwy. Tej drogi nie ma nawet

na mapie.Dodson pokiwał głową.– Nie, na pewno jej nie będzie.Co jakiś czas gałęzie uderzały w któryś z boków pontiaca i Fisher odbił nagle w

drugą stronę. Samochód zjechał z drogi i chłopak poczuł, że dwie opony zapadająsię w piasek. Szarpnął mocno kierownicą, koła znalazły się z powrotem na asfalcie ipontiac potoczył się dalej opadającą łagodnie drogą.

Fisher obrócił głowę w stronę Dodsona. Próbując wypatrzyć coś w ciemności, cojakiś czas zerkał na swojego pasażera. Zobaczył, że ten gładzi palcami tablicęrozdzielczą, a potem dotyka luksusowej skóry bocznego panelu. Tak jakby nigdyprzedtem nie siedział w amerykańskim samochodzie, pomyślał. Zupełnie jakRosjanin.

Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu. Niżej sosny przerzedziły się i Fisherwidział teraz trochę lepiej drogę.

Zauważył, że noc jest bardzo cicha. Spomiędzy chmur mrugały jasne gwiazdy.Nigdy jeszcze nie był w nocy na rosyjskiej wsi i głęboka, mroczna cisza zaskoczyłago. Ciarki przeszły mu po karku.

Między drzewami zobaczył ciągnące się niżej pofalowane pola. Księżyc wychyliłsię zza chmury i wyłuskał z mroku kilkanaście wypolerowanych obelisków stojącychniczym wartownicy przy poległych.

– Borodino.Dodson pokiwał głową.Fisherowi zdawało się, że zobaczył coś we wstecznym lusterku. Dodson

zauważył to i zerknął przez tylną szybę.

Page 28: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Ktoś za nami jedzie? – odważył się zapytać chłopak.– Nic nie widzę. Ścigają mnie na piechotę – dodał Dodson – bo myślą, że ja też

uciekam pieszo.– No tak.– Ale źle się stało, że zostawiłeś ślady opon na piasku.– Przepraszam. – Fisher chwilę się zastanawiał. – Tej maszyny nie doścignie nic,

co jeździ po drogach ZSRR – dodał i mimo woli się uśmiechnął.Dodson odwzajemnił uśmiech.Zbocze skończyło się i Fisher zorientował się, że samochód zwalnia.– Kto pana ściga? – zapytał. – Co pan takiego zrobił?– To długa historia.Młodzieniec pokiwał głową.– Pierdolony kraj.– Amen. – Dodson studiował przez chwilę drogową mapę Intouristu, a potem

wsunął ją do bocznej kieszeni. – Masz może plan Moskwy? – zapytał.– Pod pańskim siedzeniem.Dodson znalazł mapę i rozłożył ją.– Napisy są po rosyjsku – stwierdził Fisher. – Zna pan rosyjski?– Prawie ani słowa. Wszystko było po angielsku. To zasada numer jeden.Gregory chciał o coś zapytać, ale rozmyślił się.Dodson studiował mapę.– Czytałem w amerykańskich gazetach, że gdzieś blisko rzeki Moskwy jest nowa

amerykańska ambasada, ale autorzy nie byli zbyt dokładni. Nie widzę jej tutaj.– Jest koło mostu Kalinina. Chce się pan tam dostać?– Zdecydowanie.– Okay... będziemy musieli przejechać przez ten most w drodze do hotelu

Rossija.– Masz tam zarezerwowany pokój?– Tak. Mogę pana podrzucić do ambasady.– Milicja nie przepuści mnie przez bramę.– Dlaczego?– Nie mam paszportu. – Dodson chwilę przyglądał się Fisherowi. – Pokaż mi swój

– poprosił.Po krótkim wahaniu młodzieniec wyciągnął swój paszport z wewnętrznej

kieszeni wiatrówki.Dodson wziął go, zapalił lampkę przy schowku, przyjrzał się wbitej wizie i oddał.Zbliżali się do skraju sosnowego lasu. Przed nim rosły kępy brzóz i kilka

samotnych topól, dalej ciągnęło się pole bitwy. Sto metrów od podnóża wzniesienia

Page 29: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

pontiac zatrzymał się. Fisher spojrzał na Dodsona, czekając na dalsze instrukcje.– Jeśli nas razem złapią, zastrzelą cię – stwierdził tamten.Fisher poczuł, że zasycha mu w ustach.– Albo, co gorsza, wyślą cię tam, skąd przed chwilą uciekłem. Dlatego teraz się

rozstaniemy. Dotrę do Moskwy na piechotę. Ty odnajdziesz szosę i pojedziesz nią.Potem pójdziesz do ambasady. Ja zdecyduję, co robić, kiedy dostanę się do stolicy.Może spróbuję skontaktować się z tobą w Rossiji. Rozumiesz?

– Tak.– A może spróbuję skontaktować się z ambasadą telefonicznie. Potrzebuję

wszystkich rubli i kopiejek, jakie masz przy sobie.Fisher wyciągnął portfel i wyjął z niego jedno-, pięcio- oraz dziesięciorublowe

banknoty.– Mniej więcej sto pięćdziesiąt – oznajmił.Dodson wziął banknoty. Gregory znalazł w kieszeni siedemdziesiąt pięć kopiejek

i też je oddał.– Nie mogę obiecać, że zwrócę.Fisher wzruszył ramionami. Nie zależało mu specjalnie na odzyskaniu pieniędzy i

ponownym spotkaniu z Dodsonem. Zwłaszcza jeśli mieli go za to zastrzelić.Powinienem posłuchać panienki z Intouristu i zostać w Smoleńsku, pomyślał.

Dodson zerknął na tylne siedzenie.– Masz zamiar otworzyć warzywniak?– Co? Nie. To podarunki. Może pan wziąć, co pan potrzebuje.– Masz jakieś cukierki? Jakieś paczkowane jedzenie?– Cukierki są tam, w plastikowej torbie z tyłu. Trochę fistaszków. Chrupki.Dodson przechylił się do tyłu i wziął torebkę z nazwą i adresem

zachodnioberlińskiej Konditorei.– Ostatnia placówka gównianego żarcia, zgadza się, chłopcze?Fisher uśmiechnął się z przymusem.– Zgadza się.– No dobrze, posłuchaj mnie, Greg. Zamierzam ci coś opowiedzieć, a ty słuchaj

mnie uważniej, niż słuchałeś wszystkich wykładów w Yale. Okay?– Okay.– Nazywam się Jack Dodson. Jestem majorem amerykańskich sił powietrznych.Fisher pokiwał głową.– Sił powietrznych – powtórzył.– Jestem... to znaczy byłem jeńcem wojennym. W 1973 roku zestrzelono mnie

nad Wietnamem Północnym.Fisher spojrzał na Dodsona.

Page 30: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Jezu... pan jest „zaginionym w akcji”.– Już nie, chłopcze. Słuchaj. Od 1974 roku byłem więziony w Szkole Wdzięku

pani Iwanowej...– Gdzie?– Tak ją nazywamy. Nie przerywaj. Chcę przekazać ci kilka ważnych informacji.

Odwiedzisz ambasadę, zanim ja dotrę do Moskwy. Mogę tam zresztą nigdy niedotrzeć. Ale ty dojedziesz. Powiesz, że chcesz mówić z attaché wojskowym,najlepiej attaché sił powietrznych. Rozumiesz? Z attaché.

– Tak. Attaché.Dodson przez dłuższą chwilę mu się przyglądał.– Nie wiem, co za los zetknął nas na tej pustej drodze, Greg – powiedział ciszej –

ale wierze, że to zrządzenie boskie.Fisher po prostu kiwnął głową.– Teraz opowiem ci bardzo dziwną historię. O Szkole Wdzięku – oświadczył

major, po czym mówił przez następne piętnaście minut.Fisher nie przerywał mu...– Postaraj się, żeby cię zrozumieli i żeby ci uwierzyli – powiedział na koniec. –

Jest dużo ludzi, których życie zależy teraz od ciebie, Fisher.Młodzieniec wlepił wzrok w przednią szybę.– Jesteś patriotą, Fisher?– Chyba tak. To znaczy, przez ostatnie kilka tygodni...– Rozumiem. Zrobisz to, co trzeba zrobić.– Tak.Dodson wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Grega, która była miękka i wilgotna.– Powodzenia i, jak mówiliśmy u nas, w eskadrze, z Bogiem – powiedział, po

czym otworzył drzwi i szybko wysiadł.Fisher siedział nieruchomo kilka sekund, a potem wyjrzał przez okno od strony

pasażera. Major Dodson zniknął.Gregory Fisher poczuł się bardzo samotny. W nagłym krystalicznym błysku

świadomości zrozumiał znaczenie oraz konsekwencje tajemnicy, którą właśniepoznał, i ogarnął go straszliwy strach, strach niepodobny do niczego, co zaznał wswoim krótkim, bezpiecznym życiu.

– To dzieje się naprawdę.Gregory Fisher zorientował się, gdzie jest, ujrzawszy lśniącą w świetle księżyca

statuę Kutuzowa. Odnalazł alejkę, przy której stały pomniki poświęcone rosyjskimpułkom, potem dojrzał muzeum z białego piaskowca i po minucie jechał wysadzanątopolami drogą w stronę żelaznej bramy.

Zbliżając się do niej, zobaczył, że jest zamknięta.– Chryste Przenajświętszy...

Page 31: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Wcisnął pedał gazu i pontiac grzmotnął w bramę, otwierając ją na oścież.Metaliczny zgrzyt wyrwał go z odrętwienia.

– Wynośmy się stąd, do diabła.Dodając gazu, pokonał serię łagodnych zakrętów. Wychodząc z ostatniego,

zobaczył przed sobą starą drogę do Moskwy. Skręcił w nią z piskiem opon.Włączył reflektory i ujrzał w ich świetle drogowskaz, który minął wcześniej.

Skręcił ostro w prawo w jednopasmową drogę, która wiodła z powrotem do głównejszosy.

– Powinienem pojechać tędy od razu. Prawda? Potrzebne mi było do szczęścia tocałe Borodino? Na pewno nie. Oglądałem kiedyś Wojnę i pokój. I czytałemksiążkę... to wszystko, co powinienem wiedzieć o Borodinie.

Pontiac podskakiwał na wybojach, a jemu serce waliło w piersi. W oddali, ponadpłaskim uprzątniętym polem, widział światła rolniczych zabudowań. Nie potrafiłpozbyć się wrażenia, że znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwymmiejscu. Wiedział także, że trochę potrwa, zanim dotrze tam, gdzie już od dawnapowinien się znajdować: w pokoju w Rossiji – i jeszcze dłużej, zanim dotrze tam,gdzie pragnął się znaleźć: w Connecticut.

– Wiedziałem – jęknął, uderzając dłonią w kierownicę. – Wiedziałem, że w tympieprzonym kraju czekają mnie same kłopoty.

I rzeczywiście, mimo nonszalancji, z jaką przebył ostatnie tysiąc kilometrów,czuł się nieswój od samego przekroczenia granicy. Teraz w jego głowie co chwilazapalał się i gasł neon: „KOSZMAR. KOSZMAR”.

Wydawało się, że ta wiejska droga nigdy się nie skończy, ale nagle w świetlereflektorów ukazały się stojące w rzędzie słupy elektryczne i po paru chwilachznalazł się na skrzyżowaniu z główną szosą.

– Okay... wróciliśmy do punktu wyjścia.Wjechał szybko na szosę i ruszył na wschód, w kierunku Moskwy. Przed sobą i w

tylnym lusterku nie widział żadnych reflektorów, ale mimo to bał się przyspieszyć.Uświadomił sobie, że w mijanych miastach i wsiach może się natknąć na milicję,która z całą pewnością zatrzyma go i będzie zadawać pytania.

Wymyślił na jej użytek kilka historyjek, ale choć jemu wydawały się całkiemwiarygodne, nie zmieniało to faktu, że milicja – nieważne czy tutaj, czy wConnecticut – nie wierzy na ogół w to, co się jej opowiada.

Zauważył, że na niebie znów pojawiły się chmury; zapadła głęboka i ciemna noc,a otaczająca go słynna bezkresna rosyjska równina pozbawiona była jakichkolwiekśladów ludzkich siedzib. Miał wrażenie, jakby poruszał się w próżni i w miaręupływu czasu przestawał reagować na sygnały własnych zmysłów. Próbowałprzekonać siebie, że to, co mu się przed chwilą przytrafiło, w ogóle się nie stało.Ale kiedy mijał Akulowo, musiał spojrzeć prawdzie w oczy.

– Jezu Chryste... i co ja mam teraz zrobić?Włączył magnetofon i próbował zapomnieć o wszystkim, słuchając Janis Joplin.

Page 32: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Śpiewała balladę o Bobbym McGee; jej głęboki. ochrypły głos zawsze go rajcował.Starał się ją sobie wyobrazić.

Kiedy ponownie zwrócił uwagę na drogę, zobaczył przed sobą dziwne, migotliweświatło. Przez kilka sekund wpatrywał się w nie zmieszany i zaniepokojony. Naglespojrzał na zegar i licznik kilometrów, a potem z powrotem na łunę wiszącą nadczarnym horyzontem.

– To Moskwa!Siedząc w toczącym się na wschód pontiacu, nie odrywał oczu od odległej

poświaty. Po jakimś czasie przejechał pod mostem i domyślił się, że mija właśnieautostradę obwodową stanowiącą oficjalną granicę miasta. Droga stała sięczteropasmowa i po kilku kilometrach wjechał w tunel pod kolejną obwodnicą.Zobaczył jadącą z naprzeciwka ciężarówkę załadowaną pustymi klatkami. Potemminął go wyjeżdżający z miasta autobus i zobaczył w jego jasno oświetlonymwnętrzu odzianych w ciemne stroje ludzi, w większości stare chłopki z zawiązanymina głowach chustkami.

Nadal jednak nie dostrzegał śladu miejskiego życia, żadnych przedmieść,znaków drogowych czy latarni ulicznych – wciąż tylko szare rżyska, tak jakby każdymetr kwadratowy ziemi musiał coś produkować aż do chwili, kiedy wykopanezostaną doły pod fundamenty.

Od szosy zaczęły odchodzić w lewo i prawo boczne drogi, a w oddali dostrzegłstojące w szeregu nieotynkowane bloki z wielkiej płyty, niektóre oświetlone, innedopiero w budowie. Poprzedniej nocy w Smoleńsku godzinę studiował mapęMoskwy, zaznajamiając się z dojazdem do hotelu.

Daleko po prawej teren podnosił się; Fisher domyślił się, że są to WzgórzaLeninowskie. Na szczycie wzniesienia stał potężny gmach zwieńczony ozdobnąiglicą – Uniwersytet Moskiewski imienia Łomonosowa. Zamierzał poderwać tamjakąś panienkę, ale teraz wszelkie jego plany zawisły w próżni.

Dokładnie przed sobą zobaczył Łuk Triumfalny upamiętniający bitwę podBorodino. Dalej zaczynała się zwarta miejska zabudowa niczym, pomyślał, wśredniowiecznym mieście, gdzie tereny miejskie i wiejskie dzieliła wyraźna granica.Nie znano tutaj pojęcia „przedmieście”.

Szosa omijała z prawej strony Łuk Triumfalny i przechodziła w prospektKutuzowa, nazwany tak na cześć dowódcy spod Borodino. Nagle pojawiły sięlatarnie uliczne i pojazdy.

Nie zobaczył co prawda znaku „Witajcie w Moskwie”, ale znajdował się już wradzieckiej stolicy, co do tego nie było wątpliwości. Udowadniając po raz kolejnysłuszność powiedzenia, że głupi ma szczęście, dojechał: udało mu się przebyć pozmierzchu ponad sto kilometrów w rzucającym się w oczy amerykańskimsamochodzie i nikt go nie zatrzymał. Teraz, kiedy otaczał go uliczny ruch, poczuł sięnieco pewniej.

– To tyle, jeśli chodzi o słynną skuteczność państwa policyjnego. – Zauważył, żeinni kierowcy podjeżdżali do niego, żeby przyjrzeć się pontiacowi. – Odwalcie się –

Page 33: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

mruknął.Przejechał powoli przez plac Zwycięstwa. Po lewej stronie stał duży pomnik

Kutuzowa na koniu, a za nim okrągły budynek, w którym mieściło się kolejnemuzeum bitwy pod Borodinem.

– Moskiewska filia – rzucił cicho i od razu przypomniała mu się niefortunnawycieczka na pole bitwy. – Przeklęte muzea... pomniki... zwycięstwa... wojny...

Po obu stronach prospektu stały szare, wysokie kamienice. Fisher zatrzymał sięna pierwszych światłach. Przechodzący przez jezdnię ludzie najpierw przyglądalisię samochodowi i tablicom rejestracyjnym, a potem wlepiali wzrok wAmerykanina.

– Jezu, ludzie, nigdy przedtem nie widzieliście rejestracji z Connecticut?Sycił się widokami i dźwiękami.– Moskwa! Jestem w Moskwie! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wszystkie

miasta i miasteczka, które minął w drodze z Brześcia, były tylko skromnymizakąskami. Teraz czekało go danie główne. Stolica, centrum, jak nazywali miastosami Rosjanie. Przyglądał się budynkom i ludziom, starając się zapamiętać każdydetal, uwierzyć, że naprawdę przemierza ulice Moskwy.

Światła zmieniły się i Fisher ruszył dalej. Droga rozgałęziała się, ale on pamiętał,że ma skręcić w lewo. Przed sobą zobaczył zwieńczony iglicą hotel Ukraina, kolejnyprzykład stalinowskiego weselnego tortu, przypominający do złudzenia uniwersytetna Wzgórzach Leninowskich. Minął olbrzymią budowlę i znalazł się na spinającymbrzegi Moskwy moście Kalinina. Na drugim brzegu zobaczył po lewej nowoczesny,wysoki budynek z ciemnoczerwonej cegły i uświadomił sobie, że musi to byćambasada amerykańska.

– Dzięki ci, Boże.Na skrzyżowaniu za mostem trochę się zagubił. Wypatrywał właśnie drogi, w

którą mógłby skręcić, żeby dostać się w pobliże ambasady, kiedy zrównał się z nimzielono-biały radiowóz. Siedzący obok kie rowcy milicjant dawał mu znaki, żebyzjechał na bok. Fisher uznał, że najlepiej będzie udać, że go nie widzi.

– Stoj! – wrzasnął milicjant.Gregory rozważał przez chwilę szansę ucieczki do ambasady. Najszybszy

samochód w całym Związku Radzieckim! Ale pomysł wyścigu przez centrumMoskwy nie wydał mu się najlepszy.

Zjechał ze skrzyżowania w zatłoczony prospekt Kalinina.– Stoj!– Wsadź sobie gdzieś swoje stoj, ty fiucie. – Wziął głęboki oddech i podjechał do

krawężnika. Kolana tak mu się trzęsły, że z trudem zdołał nacisnąć hamulec.Samochód zatrzymał się tuż za nim i wysiedli z niego dwaj milicjanci, ubrani w

zielone kombinezony i futrzane czapki. Jeden z nich podszedł do pontiaca od stronykierowcy i Fisher opuścił szybę.

– Amierikaniec?

Page 34: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Zgadza się. Da.– Wiza. Pasport.Wręczając mu wizę i paszport, Fisher starał się opanować drżenie rąk.Milicjant studiował dokumenty, spoglądając na przemian na nie i na Fishera. Za

dziesiątym razem Gregory uznał go za niespełna rozumu. Drugi chodził wokółsamochodu i dotykał go. Najwyraźniej zaintrygował go tylny spoiler.

Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał. Nagle pojawił się facet w cywilu. Gapiłsię chwilę na Fishera przez przednią szybę, a potem podszedł do drzwi.

– Proszę o dokumenty wozu – odezwał się po angielsku, poprawnie, ale z ciężkimakcentem. – Pańskie międzynarodowe prawo jazdy, ubezpieczenie i marszruta.

– Dobrze, Da. – Fisher wręczył mężczyźnie dużą kopertę.Cywil studiował jakiś czas papiery, a potem strzelił palcami i jeden z milicjantów

podał mu szybko paszport i wizę Amerykanina.– Proszę wyłączyć silnik, oddać mi kluczyki i wysiąść z wozu – rozkazał cywil.Fisher wykonał polecenie. Stając przed cywilem, zauważył, że jak na Rosjanina

jest wysoki i bardzo szczupły. Był blondynem i miał prawdziwie nordycki wygląd.Mężczyzna przyjrzał się Fisherowi, a potem jego fotografiom w paszporcie i na

wizie, tak jak przedtem milicjant.– Pochodzi pan ze Smoleńska? – zapytał w końcu.– Z Connecticut.– Ale przyjechał pan do Moskwy ze Smoleńska?– Ach, tak.– Jechał pan w nocy przez teren niezabudowany.– Nie.– Ale powiedział pan, że właśnie przyjechał do Moskwy. Minęły już dwie godziny

od zapadnięcia zmierzchu.– Nie powiedziałem wcale, że właśnie przyjechałem...– Widziano pana przy łuku.– Ach... to tam jest granica miasta?– Co pan robi w tej dzielnicy?– Zwiedzam.– Tak? Zameldował się pan już w hotelu?– Nie. Myślałem, że najpierw trochę sobie pojeżdżę.– Proszę, niech pan nie kłamie. To tylko pogarsza pańską sytuację. Jechał pan w

nocy przez teren niezabudowany.– Tak – odparł Fisher i przyjrzał się bliżej mężczyźnie. Miał około czterdziestki i

ubrany był w skórzaną kurtkę i futrzaną, chyba sobolową czapkę. Nie wydawał sięani wrogo, ani przyjaźnie nastawiony, był po prostu ciekaw. Gregory znał ten typ

Page 35: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

ludzi. – Prawdę mówiąc, trochę za późno wyjechałem ze Smoleńska.– Naprawdę? – Mężczyzna zajrzał do marszruty. – Mam tutaj napisane, że

opuścił pan biuro Intouristu o trzynastej pięćdziesiąt... za dziesięć druga.– Zabłądziłem.– Gdzie?– W Boro... to znaczy w Możajsku.Mężczyzna popatrzył Fisherowi prosto w oczy, ale ten nie opuścił wzroku.

Możesz mi naskoczyć, Borys.– Nie rozumiem.– Zgubiłem się. To chyba jasne.– Co pan zwiedzał w Możajsku?– Sobór.– Gdzie się pan zgubił? W soborze? – zapytał cywil drwiącym tonem.Strach Fishera ustąpił miejsca zniecierpliwieniu.– Kiedy człowiek się zgubi, oznacza to, że nie wie gdzie.Mężczyzna nagle się uśmiechnął.– Tak. To właśnie oznacza słowo „zgubić się”. – Przez chwilę się zastanawiał. –

No tak. Więc twierdzi pan, że się zgubił?Amerykanin nie odpowiedział. Pomyślał, że być może nie przysługuje mu tutaj

prawo do milczenia, ale miał dość oleju w głowie, żeby nie pogrążać się bardziej.Mężczyzna nieprzyjemnie długo mierzył go wzrokiem, a potem dał znak, żeby

poszedł za nim. Stanęli z tyłu pontiaca. Rosjanin otworzył bagażnik. W środku byłyczęści zapasowe, bańka z olejem i kosmetyki samochodowe. Mężczyzna wziął doręki pastę samochodową Rain Dance, zbadał ją uważnie i odłożył.

Fisher zauważył, że mieszkańcy Moskwy zwalniali przy nich niedostrzegalnie,ale nie zatrzymywali się i nie patrzyli w ich stronę – po raz pierwszy od prawiepółtora tysiąca kilometrów stojący przy krawężniku pontiac nie przyciągał tłumów.Uświadomił sobie nagle pełne znaczenie słów „państwo policyjne”.

Spostrzegł, że dwóch mundurowych pochyla się nad tylnym siedzeniem,przeszukując jego bagaż i jutowe torby z owocami i warzywami.

– Co to znaczy?Fisher odwrócił się do cywila.– Co?Tamten wskazywał na tabliczkę z nazwą samochodu.– Pontiac – poinformował go Gregory.– Tak?– Produkują go – ty półgłówku – w General Motors. A Pontiac to chyba jakieś

indiańskie słowo. Tak, zgadza się. Wódz Pontiac.

Page 36: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Facet nie wydawał się usatysfakcjonowany. Jego wzrok przyciągnęła tabliczka znazwą państwa, którą kazano Fisherowi kupić w Brześciu. Miała kształt tarczy iwymalowano na niej gwiazdy oraz biało-czerwone paski. Mężczyzna strzelił zlekceważeniem palcami tuż przed tabliczką, jakby, pomyślał Gregory, chciał gospecjalnie obrazić. A potem pokazał przedni zderzak.

– Trans am?– Trans: „przez”. Am: „Amerykę”.– Przez Amerykę.– Zgadza się.– Przez Rosję.Cywil uśmiechnął się ponownie i Fisher zauważył, że nie był to przyjemny

uśmiech. Rosjanin podszedł do drzwi kierowcy i dotknął siedzenia.– Skóra?– Tak.– Ile kosztuje?– Koło siedemnastu tysięcy dolarów.– Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt tysięcy rubli.Fisher zauważył, że tamten przeliczył pieniądze po kursie czarnorynkowym, nie

oficjalnym.– Nie – stwierdził. – Piętnaście tysięcy.Rosjanin uśmiechnął się głupio.– Jest pan kapitalistą? – zapytał.– Och, nie. Niedawno skończyłem studia. Chodziłem kiedyś na kurs na temat

sowieckiej ekonomii. Czytałem Marksa i książkę pod tytułem Czerwona władza.Bardzo pouczająca.

– Marksa?– Karola, i Lenina. Związek Radziecki bardzo mnie interesuje.– Z jakiego powodu?– Och, chcę po prostu lepiej poznać wasze społeczeństwo. Pierwsze na świecie

socjalistyczne państwo. Fascynujące. Oglądał pan kiedyś film Czerwoni? ZWarrenem Beatty...

Mężczyzna odwrócił się do niego plecami i podszedł do dwóch milicjantów,którzy stanęli w tym czasie na chodniku. Rozmawiali może pięć minut, po czymwysoki cywil wrócił do niego.

– Złamał pan prawo. Jest pan cudzoziemcem, a prowadził pan po zmroku. Tobardzo poważne przestępstwo.

Fisher milczał.– Skoro pan się zgubił, powinien pan się zatrzymać w najbliższym mieście przy

szosie.

Page 37: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Ma pan absolutną rację.– Proponuję, żeby pojechał pan teraz bezpośrednio do hotelu Rossija i pozostał

tam cały wieczór. Może pan zostać poproszony o złożenie pełnych zeznań jutro lubnawet dziś w nocy.

– Okay.Fisher zdał sobie sprawę z ironii sytuacji: człowieka oskarżonego o poważne

przestępstwo nie zakuto bynajmniej w kajdanki ani nie zrewidowano; nie mieli tutajpo prostu do czynienia z niebezpiecznymi albo uzbrojonymi przestępcami. Niemusieli go także aresztować na miejscu przestępstwa, gdyż cały kraj i tak stanowiłcoś w rodzaju obozu dla internowanych; odsyłali go po prostu do hotelu.Aresztowania dokonają, kiedy im będzie wygodnie.

– Dobrze. Do Rossiji.Mężczyzna oddał Amerykaninowi jego dokumenty i kluczyki.– Witamy w Moskwie, panie Fisher.– Naprawdę się cieszę, że się tu znalazłem.Cywil oddalił się i Fisher zobaczył, jak schodzi do metra. Dwaj milicjanci bez

słowa wsiedli do swego samochodu i zostali w nim, nie spuszczając Amerykanina zoczu.

Greg Fisher zamknął bagażnik i drzwi z prawej strony, po czym siadł zakierownicą i uruchomił silnik. Zauważył, że teraz gromadzi się wokół niego tłum.

– Barany.Powtórzył cały incydent w pamięci i uznał, że poradził sobie całkiem nieźle.– Ćwoki.Wrzucił bieg i włączył się do ruchu. Samochód milicyjny ruszył za nim.– Głupie dupki.Był do tego stopnia roztrzęsiony, że miał ochotę się zatrzymać, ale mimo to

jechał dalej. Milicjanci nie odstępowali go na krok, jazda do ambasady była więc narazie wykluczona.

Przez jakiś czas zupełnie nie patrzył, jak jedzie. Kiedy w końcu oprzytomniał,zorientował się, że minął już wewnętrzną obwodnicę i zmierza prosto w stronęKremla. Przypomniawszy sobie, co wyczytał wcześniej z mapy, skręcił ostro wprawo w prospekt Marksa, po czym zjechał w dół na bulwar i skręcił w lewo. Poprawej stronie miał rzekę Moskwę, a po lewej wysokie, opatrzone blankami ibasztami południowe mury Kremla. W rzece odbijały się czerwone gwiazdykremlowskich wież i cerkwi i Fisher zapatrzył się w ten widok, porażony jegonieoczekiwanym pięknem. Miał uczucie, że dotarł do kresu swojej trudnej podróży.

Bulwar skręcał w prawo, a kremlowskie mury kończyły się masywną basztą. Wlusterku wciąż widział światła jadącego za nim samochodu milicyjnego. Wyżej, nadsobą, zobaczył przęsło przerzuconego przez rzekę mostu. Kiedy pod nimprzejechał, ujrzał hotel Rossija, potężny, nowoczesny budynek ze szkła i aluminium,tak długi, że przy swoich dziesięciu piętrach sprawiał wrażenie niskiego. Zauważył,

Page 38: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

że w większości okien nie paliło się światło. Zgodnie z instrukcją Intouristu zajechałpod wschodnią stronę budynku. Przed wejściem znajdował się niewielki parkingograniczony z trzech stron niskim kamiennym murkiem. Zatrzymał się piętnaściemetrów od drzwi wejściowych i rozejrzał. Na parkingu nie stał ani jeden samochód,a przed hotelem nie było żywej duszy. Na lewo od głównego wejścia widać byłodrzwi do Bieriozki. W mieszczących się prawie w każdym sowieckim hotelusklepach tej sieci dysponujący zachodnią walutą cudzoziemcy mogli kupić rosyjskietowary, a także zachodnie kosmetyki i inne drobiazgi. Bieriozka była zamknięta.

Fisher zauważył, że parking kończy się przy stromej, zbiegającej ku rzeceskarpie. Monstrualną bryłę hotelu otaczały niewielkie, stare zabudowania i półtuzina zaniedbanych cerkiewek.

Spojrzał w lusterko i zobaczył czający się za nim na podjeździe radiowóz.Podjechał pod główne wejście i zgasił silnik.

W środku przeszklonego hotelowego foyer dostrzegł ubranego w zielony uniformodźwiernego. Mężczyzna przyglądał się bacznie pontiacowi, ale nie poruszył ani nacentymetr, żeby otworzyć drzwi. Fisher wysiadł z samochodu i założył torbę naramię. Wiedział już, że do obowiązków sowieckiego odźwiernego nie należybynajmniej udzielanie pomocy ludziom, którzy chcieli wejść do hotelu, alepilnowanie, by nie dostali się tam sowieccy obywatele. Szczególnie niepożądani bylihandlarze, prostytutki, dysydenci oraz ciekawscy, którzy mieliby ochotę zobaczyć,jak żyją ludzie na Zachodzie. Amerykanin otworzył drzwi i podszedł doodźwiernego.

– Allo.– Allo.Zrobił gest w stronę samochodu.– Bagaż – powiedział po rosyjsku. – Okay?– Okay.Wręczył odźwiernemu kluczyki.– Garaż. Okay?Odźwierny posłał mu zagadkowe spojrzenie.Fisher uświadomił sobie, że być może w całej Moskwie nie ma ani jednego

piętrowego parkingu. Był zmęczony, wystraszony i zdenerwowany.– Słodki Jezu...Zorientował się, że nie ma przy sobie ani jednego rubla. Pogrzebał w torbie i

wyjął z niej pierwszą rzecz, która wpadła mu w rękę.– Proszę – powiedział, podając Rosjaninowi ośmiocalową miedzianą miniaturkę

Statui Wolności razem z piedestałem.Odźwierny strzelił na boki oczyma, a potem wziął podarunek i przyjrzał mu się

podejrzliwie. – Religioznyj?– Nie, nie. To Statua Wolności. Swoboda. Dla pana. Podarok. Za to, że się pan

zaopiekuje autem. Okay?

Page 39: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Odźwierny wsunął statuę do kieszeni swego uniformu.– Okay.Fisher pchnął szklane drzwi wahadłowe i wszedł do holu, który sprawiał

wrażenie opuszczonego i, jak większość miejsc publicznych, był przegrzany. DlaRosjan gorąco oznaczało luksus. W holu przeważały szary kamień i aluminium.Górą biegł wsparty na kolumnach krużganek. Nie było żadnego baru, żadnegostojaka na gazety, sklepu ani punktu usługowego. Właściwie nie było nic, cosugerowałoby, że znalazł się w hotelu – oprócz mieszczącego się w ścianie po lewejokienka, które przypominało kasę biletową. Fisher domyślił się, że to recepcja.Podszedł tam; kobieta siedząca w małym pokoiku podniosła na niego znudzonywzrok. Podał jej swoją rezerwację Intouristu, paszport i wizę. Przez chwilęoglądała paszport, a potem wstała i zniknęła za drzwiami.

– Witamy w hotelu Rossija, panie Fisher – powiedział do siebie. – Jak długo pansię u nas zatrzyma? Aż zgarnie mnie KGB... Cieszymy się bardzo, proszę pana.

Odwrócił się i spojrzał w głąb długiego, wąskiego holu. Nie widać było żadnegoboja ani nikogo z obsługi z wyjątkiem siedzącego w prze szklonym foyerodźwiernego. Widział swój samochód – tuż za nim stało teraz auto milicyjne.

Miejsce sprawiało wrażenie nie tylko opuszczonego, ale nawiedzanego przezduchy.

– To nie hotel.Daleko przy kolumnie zauważył kłócącą się głośno parę Francuzów. Oboje byli

elegancko ubrani i zadbani. Kobieta wydawała się na skraju łez. Mężczyznawykonał typowy galijski gest oznaczający, że nie zamierza jej dłużej słuchać, iodwrócił się do niej plecami.

– Och, daj jej spokój – mruknął Fisher. – Powinieneś mieć na głowie moje kłopoty.– Przypomniał sobie Paryż, który zwiedzał nie dalej jak w czerwcu, i zastanawiałsię, dlaczego w ogóle stamtąd wyjeżdżał. To samo pytanie zadawał sobieprawdopodobnie Napoleon, gdy przebywał w ogarniętej pożarem Moskwie i patrzyłna sypiący się z nieba śnieg. Mógł stać właśnie w tym miejscu, pomyślał Fisher, stojardów od murów Kremla, odwrócony plecami do placu Czerwonego, a twarzą dorzeki. I ogarnęło go pewnie to samo poczucie bezsilności, które nachodzi każdegomieszkańca Zachodu wjeżdżającego do tego zakazanego kraju, to samo, któreogarnęło teraz Amerykanina.

Zauważył, że z podjazdu zniknął jego samochód, nie widział jednak nikogo, ktownosiłby do środka jego bagaże, co było nader niepokojące. Zastanawiał się, dokądzmierza teraz jego pontiac. Prawdopodobnie do kwatery głównej KGB, gdzierozbiorą go do samej ramy. Zniknęło także auto milicyjne.

Poczuł, że musi się napić. Spojrzał na zegarek. Było wpół do dziewiątejwieczorem.

– Gree-gory Fisher – usłyszał za sobą. Odwrócił się.W okienku ukazała się kobieta w średnim wieku. Miała krótkie rude włosy z

czarnymi odrostami i kostium z tworzywa sztucznego w kolorze akwamaryny.

Page 40: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Jestem z Intouristu. Mogę zobaczyć pańskie papiery?Wręczył jej wielką kopertę. Obejrzała dokładnie wszystkie dokumenty, po czym

podniosła wzrok.– Dlaczego pan się spóźnił? – zapytała.Fisherowi rzadko kiedy zadawano tym tonem to pytanie i poczuł, jak ponownie

wzbiera w nim gniew.– Spóźnił się na co? – warknął.– Martwiliśmy się o pana.– No więc, skoro już jestem, nie ma się o co martwić, prawda? Mogę już iść do

mojego pokoju?– Oczywiście. Musi pan być zmęczony. Dawno już – dodała – nie spotkałam

Amerykanina, który przyjechałby tutaj autem z Zachodu. Młodzi ludzie są tacyodważni.

– I głupi.– Być może.Oddała mu jego dokumenty z wyjątkiem paszportu i wizy, po czym wręczyła

zieloną kartę hotelową.– To pański propusk. Proszę nosić go wszędzie ze sobą. Paszport i wizę otrzyma

pan z powrotem przy wymeldowywaniu się z hotelu. Ma pan obowiązek okazywaćpropusk władzom uprawnionym do kontroli.

– Może powinienem go po prostu przylepić sobie do czoła.Uśmiechnęła się, doceniając widać jego poczucie humoru.– Jest pan tutaj wystarczająco długo, panie Fisher – powiedziała cicho,

pochylając się ku niemu – żeby wiedzieć, że komuś z Zachodu nie jest łatwopodróżować po tym kraju poza zorganizowanymi grupami turystycznymi. Niech pannie zwraca na siebie nadmiernej uwagi.

Gregory nie odpowiedział.– Niech pan trzyma się ściśle swojej marszruty i unika handlu wymiennego,

nielegalnej wymiany waluty, prostytutek i rozmów na tematy polityczne. Daję panute dobre rady, bo wygląda pan na sympatycznego młodego człowieka.

Fisher pomyślał, że można było o nim powiedzieć wszystko prócz tego, że starałsię sprawiać sympatyczne wrażenie.

– Dziękuję. Będę grzeczny.Przez chwilę wpatrywała się w niego, a on nie mógł się pozbyć niepokojącej

myśli, że ona wie, iż zdążył już napytać sobie biedy, i że jest jej go żal. Nagle jąpolubił.

– Gdzie jest mój bagaż? – zapytał.– Zostanie panu dostarczony.– Wkrótce?

Page 41: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

– Zaraz.Pomyślał, że do tego czasu zdążyli go przeszukać.– Czy zaparkują bezpiecznie mój samochód?– Oczywiście. Kto mógłby tutaj ukraść amerykański samochód?Fisher uśmiechnął się.– Nie zajechałby daleko.Nagle, jak spod ziemi, pojawił się obok hotelowy boj przypominający kubek w

kubek wnuka Czyngis-chana. Dał znak Amerykaninowi, żeby szedł za nim, i ruszył wstronę wind. Prawie pięć minut czekali, aż zjedzie jedna z nich, po czym wjechali nasiódme piętro. Drzwi windy otworzyły się i zobaczyli mały hol, w którym siedziałaprzy biurku młoda, ładna kobieta. W Paryżu albo Rzymie Fisher byłby przyjemniezaskoczony, gdyby na każdym piętrze mógł znaleźć gotową go obsłużyćrecepcjonistkę. Ale wiedział, że w Moskwie ta kobieta jest „dyżurną” piętra,strażniczką moralności i zgodnie z tym, co powiedział mu pewien Polak wWarszawie, wtyczką KGB.

Blondynka spojrzała na niego znad egzemplarza „Cosmopolitan”.– Allo. Poproszę pański propusk.Fisher dał go jej. Wręczyła mu klucz do pokoju.– Proszę oddać mi klucz, kiedy będzie pan wychodził. Ja oddam panu propusk.– Wygląda to na uczciwą zamianę.Boj wskazał kierunek i Fisher ruszył pierwszy do przodu. W miejscu, w którym

korytarz zakręcał, dostrzegł swój pokój, numer 745. Przekręcił klucz w zamku,otworzył drzwi i wszedł do środka. Boj wsunął się za nim.

– Pański pokój, sir – powiedział Fisher.– Proszę?– Nieważne.Rozejrzał się po pokoju. Był średniej wielkości, wyłożony boazerią z jasnej

skandynawskiej sosny. Dwa pojedyncze łóżka były nieco za małe, materace z całąpewnością wykonano z gumowej pianki, a pościel z surowej bawełny. Ceglastaczerwień dywanika nie ukrywała faktu, że przydałoby mu się trochę szamponu.Mimo to Fisher nie spodziewał się znaleźć czegoś takiego na wschód od Berlina.Och, wszystkie te rzeczy, które uważamy za oczywiste. Reszta pokoju wyglądaładość czysto, poza oknami. W całym Związku Radzieckim nie widział dotąd anijednego czystego okna.

– Windex. Powinienem sprzedać im trochę Windeksu. – Zapach sosnowegośrodka dezynfekującego przypomniał mu wycieczkę do Borodina.

– Dobry pokój – powiedział boj. Zapalił światło i wydawał się zdumiony, żedziała. – Dobre światło.

– Cholernie dobre światło. Wolty, waty, lumeny, wszystko jak trzeba.Chłopak zajrzał do łazienki, otworzył szafę, wysunął kilka szuflad z biurka, po

Page 42: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

czym rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: „Wszystko to należy teraz do pana”.Amerykanin westchnął i pogrzebał w torbie, a następnie wyciągnął stamtąd małą

buteleczkę perfum Aramis.– Kobiety szaleją, kiedy to poczują.Tatar wziął perfumy i powąchał.– Aaaa! – Twarz rozpromieniła mu się, a skośne oczy zwęziły. – Dziękuję. –

Odwrócił się i wyszedł.Fisher przyjrzał się drzwiom. Podobnie jak w innych hotelowych pokojach za

żelazną kurtyną, nie były zaopatrzone w wizjer, zasuwkę ani łańcuch. Podszedł dołóżka, położył się na wznak i zrzucił sportowe buty. Przez chwilę gapił się w sufit, apotem usiadł i spojrzał na telefon. Spis hotelowych usług mieścił się na pojedynczejzadrukowanej kartce. Wykręcił trzycyfrowy numer i zamówił do pokoju butelkęwódki.

– Pierwsza rzecz, która mi się dzisiaj udała.Na nowo przeanalizował wydarzenia ostatnich paru godzin. Udało mu się jakoś

opanować strach w obecności milicjantów, a potem zachowywać naturalnie i trochęzadziornie w hotelowym holu. Ale w cichym, pustym pokoju opuściła go odwaga.Poczuł, jak cały się trzęsie. Zerwał się z łóżka i zaczął przemierzać pokój szybkimikrokami.

Co będzie, jeśli przyjdą po mnie teraz? Może powinienem spróbować dostać siędo ambasady? Ale ten sukinsyn kazał mi zostać w hotelu. Obserwują mnie. Czywiedzą, co się wydarzyło pod Borodinem?

Przestał chodzić po pokoju.To nie jest abstrakcyjne pytanie. To kwestia życia lub śmierci. Zdał sobie

sprawę, że dopóki się nie uspokoi, nic nie wymyśli.Przestań myśleć o tym, że cię aresztują albo rozstrzelają. Dopiero kiedy

przestaniesz się bać, będziesz mógł rozwiązać cały ten pieprzony problem.Podszedł do okna i wyjrzał przez brudną szybę. Z narożnego pokoju rozciągał

się widok na plac Czerwony. Kreml był z lewej strony, Greg patrzył teraz na niego zgóry. Dziesięć fantasmagorycznych kopuł soboru Wasyla Błogosławionego zdawałosię wisieć nad ciemnym, kamiennym dziedzińcem niczym wypełnione helem balony,a za nimi wznosił się wielki dom towarowy GUM. Ulice były wyludnione, domyciemne – tylko pomniki skąpane w jaskrawym świetle. Nocna, przypominającaniezdrowe wapory mgła unosiła się znad rzeki, wirowała wokół ulicznych lamp,otulała kremlowskie mury i sunęła dalej, zakręcając na skrzyżowaniach, jakbykogoś szukała. To miasto miało w sobie coś złowrogiego, doszedł do wniosku. Cośnienaturalnego było w tych zimnych, wyludnionych ulicach.

Rozległo się głośne pukanie i Fisher skoczył jak oparzony. Pukanie powtórzyłosię. Wziął głęboki oddech, podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Stała za nimistarsza kobieta o wyglądzie matrony, trzymając w ręku wiaderko z lodem, zktórego wystawała litrowa butelka moskowskoj. Fisher wpuścił ją do środka, dał jejtubkę pasty do zębów i wypchnął za drzwi.

Page 43: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Drżącą ręką nalał sobie pół kieliszka zamrożonej wódki. Wypił do dna, aż łzystanęły mu w oczach. Napełnił ponownie kieliszek i znowu zaczął niespokojnieprzemierzać pokój. Następne pukanie to będzie boj z bagażem albo KGB.

– Pieprzone KG... – zaczął i urwał.Słyszał i uważał to za wielce prawdopodobne, że każdy pokój jest na podsłuchu.

Czytał gdzieś, że niektóre pokoje mają wbudowane w sufit lub ścianę miniaturowekamery i że za ich pomocą można widzieć wszystko, co się w nich dzieje. Odstawiłkieliszek na nocną szafkę, zgasił światło, włożył buty i wziął do ręki swoją torbę.Wszedł do łazienki, spuścił wodę i wyłączył światło. Woda szumiała jeszcze, kiedywybiegł z łazienki i wyślizgnął się z pokoju na korytarz. Spojrzał w obie strony, poczym ruszył z powrotem do wind. Twarz dyżurnej zasłonięta była egzemplarzem„Cosmopolitan”. Nie zdawała sobie chyba sprawy z jego obecności albo niewiele jąto obchodziło. Fisher przeczytał tytuły na okładce: Jak poradzić sobie z brakiemmężczyzn! Cosmo szuka miejsc, gdzie najłatwiej ich spotkać. Nieśmiaładziewczyna – jak ma sobie poradzić. Dlaczego przyjaciele są najlepszymi kochankami. Radość płynąca z odnowienia starego romansu. Położył klucz na biurku.Uniosła wzrok.

– Allo, panie Fisher. – Dała mu propusk.Nacisnął przycisk windy, przygotowany na długie czekanie. Wódka zaczęła w

końcu działać.– Dobry magazyn? – zapytał.– Tak. Bardzo seksowny.– Zgadza się.– Amerykańskie kobiety mają za dużo rzeczy.– Nie zauważyłem.Poklepała ręką magazyn.– Mają tyle problemów z mężczyznami.– Kobiety z „Cosmo” mają więcej problemów niż inne.– Aha.Chwilę się zawahał, po czym wyjął z torby błyszczyk do ust. Miał kolor

zmrożonego różu i zdawał się pasować do jej cery. Dziewczyna przyjrzała mu się iuśmiechnęła.

– Dziękuję.Wyjęła z torebki małe lusterko i natychmiast zaczęła się malować.Fisher zauważył, że kolor nie jest najlepiej dobrany, ale jej zdawało się to nie

przeszkadzać. Podobał mu się sposób, w jaki wydymała wargi. Tymczasemotworzyły się drzwi windy i wszedł do środka, stając obok dwóch Rosjan, którzyroztaczali wokół zapach salami i nie odzywali się ani słowem. Poczuł, jak poci siępod pachami.

Wysiadł na parterze i, uświadomiwszy sobie, że jest w miejscu publicznym,

Page 44: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

poczuł się jakby trochę lepiej. Odszukał okienko wymiany walut, ale było nieczynne.Zapytał recepcjonistkę, czy może mu wymienić na gotówkę czek Intouristu na pięćrubli.

Oświadczyła, że nie może. Zapytał o przedstawicielkę Intouristu i dowiedział się,że poszła do domu.

Rozejrzał się. Potrzebował tylko parszywej dwukopiejkowej monety. Gwoździado trumny...

– Niech to diabli!Zauważył, że Francuzi wciąż stoją w holu, i zbliżył się do nich.– Pardon, monsieur, madame. J'ai besoin de... deux kopeks. Pour le télépkone..Mężczyzna posłał mu nieprzyjazne spojrzenie. Kobieta uśmiechnęła się miło i

poszukała w torebce.– Voilà.– Merci, madame. Merci.Budkę telefoniczną znalazł w krótkim korytarzu, który prowadził do sklepu

Bieriozki. Wślizgnął się do środka, zamknął za sobą drzwi i wyjął z torbyprzewodnik Fodora. Znalazł w nim telefon ambasady amerykańskiej, wrzuciłmonetę i wykręcił numer.

Przysłuchiwał się krótkim, dobiegającym z oddali sygnałom niepodobnym dotych, do których przyzwyczaił się w domu. Kilka razy odchrząknął i dwukrotniepowtórzył na próbę „halo”. Krew szumiała mu w uszach. Nie odrywał oczu odkorytarza. W ambasadzie długo nikt nie odbierał.

Page 45: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook
Page 46: Szkoła wdzięku - Nelson DeMille - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.