Szaleństwo 2

12
SZALENSTWO Część II: „Śmierć gryzie~Cesc22 „Śmierć nie czyni cię smutnym - czyni cię pustym. To właśnie jest w niej złe. Wszystkie twoje zaklęcia i na- dzieje, i śmieszne nawyki znikają pędem w wielkiej, czarnej dziurze i nagle zdajesz sobie sprawę, że ode - szły, bo, równie nieoczekiwanie, niczego już nie ma w środku.”- Jonathan Carroll - Mamo! – krzyknęła mała dziewczynka. – Ktoś tu biegnie. Czterdziestoletnia kobieta razem z mężem podbiegła do zabitego okna deskami. Małżeństwo z córką i sąsiadami zabezpieczyli swoją farmę. Czekali na pomoc, która jak rząd obiecywał miała w koń- cu nadejść. Powoli kończyły im się zapasy, a zombie przybywało i nie miały zamiaru odejść. Ocalali dla bezpieczeństwa postanowili obić dom i wzmocnić ogrodzenie, nie na długo to jednak starczyło. Wy- chodzenie musieli ograniczyć do minimum, było zbyt niebezpiecznie. Niedawno zaczęły się problemy z bieżącą wodą oraz dostawą prądu. Niektórzy stracili całkowicie nadzieję, że rząd się nimi w ogóle in- teresuje. - Pokas – powiedział syn sąsiadów, którego jeszcze nie wszystkie zęby ujrzały światło dzienne. - Tam idą. Popatrz – powiedziała mała dziewczynka, stojąc na palach, żeby cokolwiek zobaczyć. Była trzy lata starsza od kolegi, mimo to była niższa. Chłopiec zauważył dwóch mężczyzn idących ze strony lasu, za którym znajdował się jedyny market w okolicy. Jeden z nich był łysy i miał tatuaż na ramieniu, nosił niebieski podkoszulek, drugi na- tomiast miał czarne włosy oraz czarną koszulę. Byli uzbrojeni, w noże i broń palną. - Mają pizdolety mamuś – krzyknął podniecony syn. – Moze nas uratują? - Nie dadzą rady w dwójkę nawet z tym karabinem szturmowym – odpowiedział ojciec chłopaka, któ- ry długo stacjonował w wojsku. Bardziej tą informację kierował do siebie niż do swego potomka. – Le- piej, żeby nie strzelali. Jak usłyszą hałas może zlecieć się ich jeszcze więcej. I tak jesteśmy już w niezbyt korzystnej sytuacji. - Mówię ci tatuś, ze to są super bohaterowie – upierało się dziecko. – Uratują nas i znowu pójdę do przedszkola. Cała szóstka była już przy oknach oglądając przybyszów, mężczyźni zbliżali się do domu. Nagle jeden z nich machnął ręką i zaczęli się cofać. - Pewnie zobaczyli jakie zoo mamy przed domem – zażartowała żona wojskowego. - Patrz mamuś! Są zaraz za nimi, zjedzą ich – krzyczała przerażona dziewczynka. Na szczęście jeden z nich odwrócił się w porę. Łysy niezdarnie zastrzelił pierwszego stwora. Rozległ się huk, drugi zaczął krzyczeć coś, lecz ludzie w domu nie byli w stanie usłyszeć słów. W końcu uporali się z trójką zombie i zaczęli uciekać w stronę lasu. - No i sobie posli – powiedział zasmucony chłopiec, nie tak wyobrażał sobie akcje ratunkową. - Nie przejmuj się, zagramy sobie w karty? – zagadała matka. Wiedziała, że to mogą ostatnie dni ich życia. Starała się udawać, że wszystko jest w porządku. Dla dzieci i w sumie samej siebie. - Tak! W pokera – krzyknęła dziewczynka. Wszyscy zebrali się przy wielkim stole i rozpoczęli rozgrywkę. Po godzinie ojciec chłopaka ze- rwał się, bo usłyszał stukanie do drzwi.

description

W tym odcinku nasi bohaterowie dowiadują się o strasznej prawdzie. Ich rząd nie ma zamiaru ratować ocalałych, lecz chce zbombardować Stany Zjednoczone, zanim plaga całkowicie wymknie się spod kontroli. Czy uda im się wymknąć, zanim będzie za późno?

Transcript of Szaleństwo 2

SZALENSTWOCzęść II: „Śmierć gryzie” ~Cesc22

„Śmierć nie czyni cię smutnym - czyni cię pustym. To właśnie jest w niej złe. Wszystkie twoje zaklęcia i na -dzieje, i śmieszne nawyki znikają pędem w wielkiej, czarnej dziurze i nagle zdajesz sobie sprawę, że ode -szły, bo, równie nieoczekiwanie, niczego już nie ma w środku.”- Jonathan Carroll

- Mamo! – krzyknęła mała dziewczynka. – Ktoś tu biegnie.Czterdziestoletnia kobieta razem z mężem podbiegła do zabitego okna deskami. Małżeństwo z

córką i sąsiadami zabezpieczyli swoją farmę. Czekali na pomoc, która jak rząd obiecywał miała w koń-cu nadejść. Powoli kończyły im się zapasy, a zombie przybywało i nie miały zamiaru odejść. Ocalali dlabezpieczeństwa postanowili obić dom i wzmocnić ogrodzenie, nie na długo to jednak starczyło. Wy-chodzenie musieli ograniczyć do minimum, było zbyt niebezpiecznie. Niedawno zaczęły się problemyz bieżącą wodą oraz dostawą prądu. Niektórzy stracili całkowicie nadzieję, że rząd się nimi w ogóle in-teresuje.- Pokas – powiedział syn sąsiadów, którego jeszcze nie wszystkie zęby ujrzały światło dzienne.- Tam idą. Popatrz – powiedziała mała dziewczynka, stojąc na palach, żeby cokolwiek zobaczyć. Byłatrzy lata starsza od kolegi, mimo to była niższa.

Chłopiec zauważył dwóch mężczyzn idących ze strony lasu, za którym znajdował się jedynymarket w okolicy. Jeden z nich był łysy i miał tatuaż na ramieniu, nosił niebieski podkoszulek, drugi na-tomiast miał czarne włosy oraz czarną koszulę. Byli uzbrojeni, w noże i broń palną.- Mają pizdolety mamuś – krzyknął podniecony syn. – Moze nas uratują?- Nie dadzą rady w dwójkę nawet z tym karabinem szturmowym – odpowiedział ojciec chłopaka, któ-ry długo stacjonował w wojsku. Bardziej tą informację kierował do siebie niż do swego potomka. – Le -piej, żeby nie strzelali. Jak usłyszą hałas może zlecieć się ich jeszcze więcej. I tak jesteśmy już w niezbytkorzystnej sytuacji.- Mówię ci tatuś, ze to są super bohaterowie – upierało się dziecko. – Uratują nas i znowu pójdę doprzedszkola.

Cała szóstka była już przy oknach oglądając przybyszów, mężczyźni zbliżali się do domu. Naglejeden z nich machnął ręką i zaczęli się cofać. - Pewnie zobaczyli jakie zoo mamy przed domem – zażartowała żona wojskowego.- Patrz mamuś! Są zaraz za nimi, zjedzą ich – krzyczała przerażona dziewczynka.

Na szczęście jeden z nich odwrócił się w porę. Łysy niezdarnie zastrzelił pierwszego stwora.Rozległ się huk, drugi zaczął krzyczeć coś, lecz ludzie w domu nie byli w stanie usłyszeć słów. W końcuuporali się z trójką zombie i zaczęli uciekać w stronę lasu.- No i sobie posli – powiedział zasmucony chłopiec, nie tak wyobrażał sobie akcje ratunkową.- Nie przejmuj się, zagramy sobie w karty? – zagadała matka. Wiedziała, że to mogą ostatnie dni ichżycia. Starała się udawać, że wszystko jest w porządku. Dla dzieci i w sumie samej siebie.- Tak! W pokera – krzyknęła dziewczynka.

Wszyscy zebrali się przy wielkim stole i rozpoczęli rozgrywkę. Po godzinie ojciec chłopaka ze-rwał się, bo usłyszał stukanie do drzwi.

- To znowu bohaterowi, wrócili – krzyknął chłopiec i pobiegł przed siebie.Deski trzymające drzwi rozerwały się jak tylko dzieciak podbiegł, na szczęście nie widział dal-

szych wydarzeń. W holu pojawiło się pięciu zombie, a za nimi jeszcze więcej.- Nie został ugryziony! – krzyknął wojskowy do drugie mężczyzny. – Bierz kij baseballowy i spróbujemygo wyciągnąć.- Robi się – odpowiedział. – Kochanie weź dzieci i idźcie szybko do góry.

Kobiety zrobiły jak kazał, szybko zabrały swoje pociechy i pobiegły schodami. Jak tylko znalazłysię na wyższym piętrze, zamknęły wzmocnione drzwi do sypialni. Trzymali to miejsce specjalnie nataką chwilę, mieli tu zapasy żywności i prowizoryczną broń. Nie słyszały co wydarzyło się na dole.Mężczyźni oraz chłopiec zostali rozszarpani przez wieczne głodne potwory w ludzkiej skórze.- Idę zobaczyć co się stało – powiedziała żona wojskowego po trzydziestu minutach czekania.- Nie! Czekaj, może zaraz przyjdą.Nie zdążyła w porę powstrzymać kobiety.- Pan Hawk? – to były ostanie słowa jakie wydobyły się jej z ust, potem poczuła tylko palący ból i dużokrwi spływające po karku.

Połączonym rodzinom nie udało się obronić. Śmierć przyszła ich zagryźć.

***Tom i Rose doszli wreszcie do długo poszukiwanych domów. Było ich łącznie około siedmiu, po

dwóch stronach ulicy. Więc trudno to było nazwać osiedlem. Cztery zombie, które włóczyły się po uli -cy nie zauważyły gości. Były więzień oraz pielęgniarka schowali się za wozem strażackim stojącym wpoprzek drogi. Tom, który stracił swój nóż w czasie ostatniej potyczki z tymi potworami zauważył coś,co go bardzo ucieszyło. Sięgnął po topór strażacki, który był przymocowany do wozu. - Poczekaj tu, masz broń. W razie czego mnie osłaniał – powiedział Tom i wstał podając pistolet Rose.

Po tych słowach zaczął skradać się powoli w stronę najbliższego zombie. Wyglądał paskudnie,pół skóry z twarzy było zdarte, wiszący płat powiewał beztrosko na wietrze. Miał złamaną kość pisz-czelową, która wystawała i szurała o asfalt. Nie przeszkadzało to jednak stworowi poruszać się. Tompodszedł, wziął głęboki oddech, zamachnął się i uderzył potwora prosto w twarz. Ostrze, które bezproblemu roztrzaskiwało drzwi, rozdzieliły głowę zombie na dwie części. Były więzień wyciągnął broń zgłowy zombie i poszedł w kierunku następnego. Była to naga kobieta, z wielką dziurą w brzuchu. Tompracował przez jakiś czas w szpitalu, więc dostrzegł brak paru ważnych organów. Kobieta- zombie za-uważyła go i zaczęła podchodzić do niego powoli kłapiąc szczęką zawzięcie i wyciągając ramiona donadchodzącego pożywienia. Mężczyzna wziął zamach i uderzył z całej siły w kark. Nie napotkał dużegooporu, głowa odbiła się od jednego z samochodów włączając alarm. - Kurwa – zaklął pod nosem Tom.

Rose szybko pobiegła do samochodu, wybiła szybę. Chwile pogmerała w kabelkach i wyłączyłaalarm. Tom spojrzał na nią wymownie.- Nie pytaj – powiedziała.

Więzień nie miał czasu, gdyż dwa zombie które zostały, zaczęły zbliżać się w ich stronę szyb-kim tempem, jak na ich możliwości. Na szczęście alarm usłyszały tylko trzy stwory, które wyszły z lasu.Tom i Rose nie wiedzieli, że większość zombie poszła na farmę za lasem. Mężczyzna zabił bez więk-szych problemów trzy, resztą zajęła się Rose używając zaostrzonego kija.- Pora przeszukać domy – powiedziała pielęgniarka.- Rozdzielamy się?- Nie, lepiej trzymać się razem – odparła kobiera.

Tom wyszczerzył zęby na myśl, która przyszła mu do głowy.- Boisz się? – zapytał złośliwie.- Lubisz swoje uzębienie?

Mężczyzna gorliwie pokiwał głową, na co Rose rzekła:- To się zamknij.

Łysy mężczyzna i ciemnoskóra pielęgniarka przeszukali część domów. Większość z nich byłaograbiona, lecz znaleźli kilka przydatnych rzeczy. W jednym garażu Tom znalazł zakurzony samochód.Była to stara mazda 6, miał sentyment do tego modelu. Był wniebowzięty, jak tylko udało mu się jąuruchomić. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowały się również ukryte dwa pełne kanistry z olejemnapędowym.- Jak będziemy jeździć na trzy samochody to na pewno starczy nam benzyny – skomentowała ironicz -nie Rose, która pakowała właśnie do plecaka ciuchy, znalezione w domu numer pięć.- To będziesz pchała – powiedział Tom, uśmiechając się przy tym złośliwie. – Po co ci tyle ciuchów, nawybieg mody idziesz?- Wiesz co ci powiem? – odpowiedziała była pielęgniarka. – Chłopy to są jednak głupie. Te stroje wzię -łam dla Elizabeth. Zapomniałeś, że ma urodziny? - Oczywiście, że pamiętam. Dlatego chce wziąć ten samochód dla niej i nauczyć ją jeździć. Z tego comówiłaś nie szło jej najlepiej.- Drzewo i kot dowiedzieli się już o umiejętnościach Elizabeth i zabrali tą wiedzę do grobu.- Ha, a skąd w ogóle tyle tych ubrań? Wyglądają na nowe?- Ktoś tu chyba prowadził sklep internetowy, pełno nowych ciuchów można znaleźć. Zabiorę też cośdla nas. Przyda się, bo twoi przyjaciele wyglądają na starych pijaków spod sklepu i pachną również nienajlepiej. Pielęgniarka wróciła do domu w poszukiwaniu, czegoś co może im się jeszcze przydać. Tomnatomiast zaczął jeszcze raz oglądać samochód. W niektórych miejscach blachę zaczęła brać rdza, aleczy w dzisiejszych czasach jest to ważne? Nagle usłyszał jakieś stukanie z domu naprzeciwko.- Rose! – krzyknął Tom.

Pobiegli szybko do budynku, gdzie słychać było hałas. Gdy weszli powoli do środka, zauważyliczłowieka, a wokoło niego pełno butelek po dobrym whisky. Tom opuścił siekierę, ucieszył się na wi-dok kogoś żywego.- Przepraszamy – powiedziała Rose, bo mieszkaniec nawet nie zauważył jej obecności.- Nie masz za co, wszystko moja wina – powiedział zapitym głosem staruszek.- O czym pan mówi?- Rose chodź, nie widzisz, że jest pijany i załamany. Już się późno zaczyna robić. Inni będą się martwić– powiedział Tom.- Przestań! Nie widzisz, ze potrzebuje pomocy –sprzeciwiła się Rose.- To moja wina, mogłem to powstrzymać. Jebane badania, leczenie raka, stworzenie nieśmiertelnejnowej rasy. Pieprzonej ewolucji im się zachciało. Mają co chcieli – po tych słowach pociągnął solidnyłyk prosto z butelki. - O czym pan mówi? – Rose nie mogła do końca zrozumieć pijackiego bełkotu.- A teraz jak się wymknęło spod kontroli to chcą nas wszystkich zabić.- Kto chce nas zabić? – zaciekawił się Tom.- ONI! – krzyknął mężczyzna i spojrzał na swój zegarek. – Chcą nas zabić, wszystkich. Naprawić błędynaszym kosztem. Zrzucają bomby, pewnie za kilka dni spadną i zniszczą wszystko. Haha. To będziepiękny koniec z fajerwerkami.

- O czym mówisz człowieku!? – Tom chciał podejść do mężczyzny i siłą wydobyć słowa, lecz Rose gopowstrzymała.- Jakie bomby? – zapytała.- Zobaczycie, jeśli chcecie żyć już uciekajcie.- Dobrze – powiedział Rose, chociaż nie wiedziała na ile można wierzyć temu pijakowi. – Zabierzemypana z…

Nie zdążyła odpowiedzieć , gdyż mężczyzna wyciągnął pistolet i strzelił sobie w głowę. GdyTom i pielęgniarka się otrząśli z tego okropnego widoku, wyszli na zewnątrz.

Usłyszeli kolejny strzał, który dochodził z ich obozu.- Słyszałeś? – zapytała Rose.- Tak, głuchy nie jestem. Coś musiało się stać, szybko wsiadaj do samochodu! – krzyknął Tom. – Wra-camy pod sklep.

***

Sirian razem ze swoim synem wzięli kilka drobiazgów z magazynu leśniczego. Kłótnia pomiędzy nimi, agrupą młodych ludzi została zażegnana. Wszyscy pakowali swoje rzeczy udając, że ci drudzy nie istnie -ją.- Kris – powiedział po cichu Sirian. - Wracamy, trzeba ostrzec resztę.- I co zrobimy później? – zapytał syn.

Ojciec odetchnął głęboko. Był już zmęczony, miał nadzieje, że wreszcie odpocznie. Chciałstworzyć swojemu dziecku pozory normalnego życia, lecz znowu zawiódł. Rozczochrał ręką włosy i po-wiedział:- A jaki mamy wybór? Spakujemy rzeczy i pojedziemy jak najdalej stąd. Całe pół roku szukaliśmy takie -go miejsca i znowu nas czeka tułaczka.Walter przypadkiem usłyszał ich rozmowę nalewając do butelki wody ze strumyka. Zaniepokoił się izamknął oczy, wyglądał jakby w skupieniu coś liczył. Usta poruszały mu się tworząc niezrozumiałe sło-wa.- Ile waszym zdaniem minęło czasu od kiedy to się zaczęło? – spytał po chwili.- Wiesz co? Weź numer od kolegi – wtrącił Machi, który nadal czekał pod drzewem. – Bo troszkę namsię śpieszy, bomba raczej nie zaczeka, aż skończycie romanse?- Zamknij się chodź raz! – krzyknął młody człowiek w okularach, wyglądał naprawdę na zdenerwowa-nego. – To jest ważne! Przestań nam rozkazywać!- Jak sobie chcesz – wysyczał Machi i ucichł. Pierwszy raz widział go w takim stanie, był ciekaw o cochodzi.- Dobra, uspokójcie się – powiedziała Ana. – Daj im porozmawiać nerwusie jeden.

Miała dość tych ciągłych kłótni. Chętnie odeszłaby z Walterem, ale wiedziała, że bez Machiegonie przeżyją. Mimo, że był wredny, chamski i opryskliwy nie zostawił ich, gdy byli w potrzebie. Urato -wał im życie. Wiedziała, że jego charakter ma związek z przeszłością. Gdy była młodsza słyszała jakmatka plotkowała o nim ze swoją koleżanką. Jeśli to co mówiły było prawdą, to nie miał łatwego życia.- Tak, pół roku już minęło od tego całego gówna – udało się wreszcie Sirianowi dojść do słowa i odpo -wiedzieć na pytanie. – A co?- Jasna cholera… - Walter zdenerwował się jeszcze bardziej i szepnął. – Pomyliłem się.- Co!? – zerwał się Machi z miejsca i chwycił okularnika za koszule. – Jak się pomyliłeś!?

- No umknął mi jeden tydzień, nie wiem jakim cudem, jeśli rząd dotrzyma słowa to wieczorem powin -no być po wszystkim. Już po nas! – krzyczał panicznie student informatyki próbując się wyrwać zuchwytu.- Ty pieprzony… - mężczyzna nie dokończył zdania i puścił Waltera.

Po chwili słychać było syk wyciąganej broni. Ana podbiegła szybko do nich, aby zażegnać spór.- Uspokój się! – krzyknęła do Machiego i zwróciła się do Waltera. – A ty jesteś pewien?- Tak – odpowiedział student. – Niestety, zrobiłem błąd. Kurwa! Nie ma żadnych pieprzonych szans,żebyśmy zdążyli stąd uciec. Nie ma kurwa szans!- Nie no, zabiję go – powiedział jego kolega i rzucił się z ostrzem na niego, lecz przerwała mu dziewczy-na.- Przestań zachowywać się jak zwierzę!

Machi nic się nie odezwał, wbił miecz w ziemie i usiadł zrezygnowany.- Mamy samochody – powiedział Sirian. – Jest szansa, że zdążymy uciec?- Jeśli nic was nie napotka po drodze i wyruszycie natychmiast, to nie powinno być problemów – od-powiedział szybko Walter. – Szczęściarze z was.- Są wolne miejsca, zmieścicie się – powiedział chłopiec.- Proszę? – spytała Ana nie dowierzając, że pojawiła się dla nich szansa na przeżycie.- No tak – powiedział Kris nie czekając na opinie swojego taty. – Chodźcie, nie traćmy czasu.

Nikt nie ruszył się z miejsca, wszystkie oczy wpatrzone były w Siriana. Chwilę stał zamyślony wkońcu zwrócił się do Krisa.- Synku? - Tak?- Nie rządź się – odpowiedział uśmiechając się i spojrzał na młodych ludzi. – Skoro mój syn was zapro -sił to co mogę zrobić?

***

- Panie Ducjanie proszę wyjść! – krzyczała Elizabeth.- Ja tu tworze kobieto! – krzyczał głos dochodzący ze środka magazynu w markecie. – Odejdź!- Dobrze, jak pan chce – dziewczyna zrezygnowała z dalszych próśb i wróciła do segregacji rzeczy, któ -re znaleźli w sklepie.

Oddzielała żywność długoterminową, krótkoterminową i przeterminowaną, która dała sięjeszcze zjeść od całkowicie popsutych produktów. Wcześniej ułożyła już w pudłach narzędzia. Chciałacoś zrobić oprócz niańczenia tego starego i upierdliwego dziada. Jednak za chwile znowu usłyszałatrzaski i bulgotanie z miejsca, gdzie w przebywał staruszek. Niedługo po tym jak wszyscy się rozeszli,walnął pustą piersiówką o ziemię i zamknął się w pokoju. Na początku Elizabeth była bardzo zmar-twiona, pukała i błagała, żeby ją w puścił, nie wiedziała co się dzieje. Ostrzegano ją, że mogą być z nimkłopoty. Ducjan ciągle ją jednak uspokajał i prosił o chwilę samotności, co prawda w dość nerwowysposób. Zauważyła, że zabrakło paru ziemniaków i owoców, ale się tym nie przejęła. Po wstępnej se-gregacji żywności, była pewna, że pożywienia starczy im na długo. - Spokojnie będziemy mogli przetrzymać tu zimę. Wszystko się ułożyło – powiedziała do siebie mającnadzieję, że jakoś to będzie.

Znowu z magazynu zaczęły dobiegać bulgoty i dźwięk uderzania szkła o szkło.- Wszystko w porządku? – postanowiła znowu spytać, ryzykując gniewem staruszka.- Tak, tak – odpowiedział nie spodziewanie miło. – Hahaha, destyluje i destyluje.

Elizabeth wzruszyła tylko ramionami i wyszła się trochę przewietrzyć. Na zewnątrz panowałacisza i spokój, nigdzie nie było zombie. Wszystko wyglądało tak normalne i naturalne, że pozwoliła so-bie zapomnieć o tych wszystkich ciężkich przeżyciach. Zapomniała o śmierci, która ją otaczał. Zapo-mniała o bliskich, których straciła, Cieszyła się tym co teraz ma, czyli spokój i poczucie bezpieczeń-stwa. Takie nastawienie pozwalało przeżyć ludziom w tych czasach.

Nagle usłyszała kroki ze strony lasu. Podbiegła do rogu budynku i schowała się za nim. Rozgar-nęła się za jakąś bronią i zobaczyła łom oparty o ścianę, który Tom zapomniał schować do samochodu.Chwyciła go i powoli wychyliła głowę. Na szczęście nie byli to żadni bandyci, ani zombie, lecz Sirian iKris. Elizabeth zdziwiła się bardzo, bo za nimi zobaczyła dziewczynę z długimi czarnymi włosami orazmężczyznę w okularach. Nie mogła uwierzyć w to co widzi, rzuciła łom i pobiegła na spotkanie. Minęław biegu zaskoczonych znajomych i rzuciła się na szyję mężczyźnie w okularach, całując go przy tym.- Ty żyjesz!- krzyknęła Elizabeth i zaczęła się śmiać.

Wszyscy byli zaskoczeni tym co widzą. Walter odwzajemnił pocałunek i uścisk, oboje zapo-mnieli o bożym świecie. Liczyli się tylko oni, żyjąc dla siebie. Pierwsza otrząsnęła się Ana, podeszła iodepchnęła Elizabeth, o mały włos jej nie wywracając.- Co to ma znaczyć!? – krzyknęła. – Kim jest ta lafirynda.- Proszę!? – oburzyła się Elizabeth. – O co tu chodzi Walter, co ta kobieta od nas chce?- Yyy – wydobywało się z gardła studenta informatyki.- Od was? Haha, dobre sobie, chciałam cię małolato poinformować, że to mój chłopak – powiedziałaAna.- Ty zdziro – krzyknęła siedemnastoletnia blondynka.

Wściekła Elizabeth rzuciła się na brunetkę ciągnąc ją za włosy. Zaczęła się bójka, dziewczynydrapały się i uderzały zawzięcie. Tom próbował je rozdzielić, lecz sam oberwał i jeszcze bardziej pogor-szył sprawę.- Ale ten świat mały – skomentował Sirian. Razem z Machim i Krisem obserwowali w bezruchu to sce -nę.- Tato, trzeba je chyba rozdzielić – zaproponował chłopiec.- Po co? – zdziwił się mężczyzna z mieczem.- Jak dwie kobiety się biją, lepiej nie podchodzić – powiedział inżynier. – Zapamiętaj to. A teraz chodź spakujemy się i damy sygnał Tomowi. Może do tego czasu się uspokoją.

Nie dokończył bo nagle usłyszał wystrzał. Wszyscy zamarli za rogu sklepu wyjechał wściekłyDucjan z wiatrówką. - Ja tu pracuje, a wy hałasujecie młode… młode… wstrętne bachory – powiedział staruszek ściskającbroń w ręku. Po tych słowach Ducjan wrócił popędził do magazynu o mało nie spadając z wózka.

Dziewczyny po jego krzykach oprzytomniały i odczepiły się od siebie. Nadal zerkały złowrogow swoją stronę, lecz dało się rozmawiać.- Nie zachowujcie się jak zwierzęta – powiedział Walter. – Za niedługo wszyscy możemy zginąć.

Po chwili Ducjan i Elizabeth dowiedzieli się co im grozi. Zaczęli szybko pakować rzeczy, było imłatwiej dzięki segregacji, którą przeprowadziła dziewczyna. Staruszek niezbyt przydał się w pracachzwiązanych z opuszczeniem sklepu. Był zbyt zajęty krzątaniem się w magazynie. Nikt nie miał głowyzobaczyć czym się tam zajmuje. Sirian uznał, że wystrzał z broni Ducjana wystarczy jako znak dla Tomai Rose. Wolał oszczędzać amunicje.

***

Tom i Rose zjawili się, gdy większość rzeczy została spakowana. Zahamowali z piskiem oponobok sklepu i wyskoczyli z samochodu jak poparzeni. Zauważyli Ducjana, który pakował do samocho-du swojego syna jakiś baniak. „Skąd on go wytrzasną” – przez chwilę pomyślał Tom. Zaraz jednak jegogłowę zajęły istotniejsze rzeczy. Wbiegł do sklepu szukając swojego przyjaciela, musiał się dowiedziećco się dzieje. - Sirian! – krzyknął.Inżynier wychylił się zza półek, uśmiechnął się na widok przybysza. Ruszyli w swoją stronę, Tom za-uważył trójkę nowych ludzi, którzy pomagali w pakowaniu.- Co jest grane? – zapytał. – Kim oni są?- Mamy poważny problem – odpowiedział Sirian z poważną miną. Poczekał, aż Rose podejdzie i zacząłim streszczać to czego sam się dowiedział od młodych ludzi w lesie. Tom nie mógł uwierzyć, że pijackiebrednie, które usłyszał na małym osiedlu są prawdziwe. - Ciężko będzie opuścić to miejsce – powiedział w końcu. – Tu jest idealnie. Kurwa! Wszystko się spie-przyło. - Musimy iść dalej – Rose położyła mu dłoń na ramieniu. – Teraz, takie jest życie. Nie możemy się pod-dawać.- Będzie dobrze – powiedział Sirian, choć samemu było mu trudno w to uwierzyć. Gdzie mogło być imlepiej niż tutaj? – Dobre pakujmy ostatnie kartonu i zmywamy się stąd.

Na zebranie rzeczy mieli mało czasu, wybuch mógł nastąpić w każdej chwili. Wzięli to co uwa-żali za najbardziej potrzebne i spakowali do trzech samochodów. Z tak wieloma pojazdami byli bar-dziej widoczni na drodze, rosło niebezpieczeństwo napaści ze strony innych ocalałych. Nie mieli jed-nak innego wyjścia. Paliwa nie było dużo, mimo zapasów które przywiózł Tom. Przed samym wyjaz-dem Sirian kazał się wszystkim zebrać i podszedł do nich z mapą. Chciał omówić ważne kwestie doty -czące wyjazdu. - Słuchajcie wszyscy, niestety jesteśmy zmuszeni opuścić to miejsce – mówiąc to spojrzał po wszyst -kich. Na ich twarzach malowało się wiele uczuć strach, smutek ,a także ciekawość. – Wiem, że jestwam ciężko. Mogliśmy tu prowadzić bezpieczne życie przez dłuższy czas. Jednak jeśli tu zostaniemyzginiemy, zginiemy. Jak wiecie grozi nam niebezpieczeństwo, zamiast ratunku rząd ofiaruje nam szyb-ką śmierć. Nie wiadomo, czy informacje, które posiadamy są prawdziwe. Nie możemy jednak ryzyko-wać, jeśli ktoś chce może zostać – odczekał chwilę, lecz nikt się nie zgłosił. – Plan mamy taki, jedziemyjak najszybciej na wschód. Kierujmy się w stronę Denvar, może po drodze zdobędziemy paliwo…- Niedaleko Denvar jest Chicago – przerwał Walter. – Mam tam rodzinę, może tam nie dotarła zaraza.- Nie, nie możemy ryzykować. Musimy unikać wielkich miast, jest tam zbyt niebezpiecznie. Uważam,że wieś będzie lepszym rozwiązaniem, może znajdziemy jakąś opuszczoną farmę. - Ale dlaczego Denvar? – zaciekawił się Walter.- Jest tam wielki port lotnicza – szybko udzielił odpowiedzi Tom.- No właśnie – powiedział Sirian. – Jest cień szansy, że przeprowadzają tam ewakuację, a jeśli nie, tospróbujemy zdobyć jakiś samolot- Za dużo tych niewiadomych – rzucił Machi oddalony trochę od reszty.- A ja myślę, ze mój tata ma dobry plan i powinniśmy go słuchać – powiedział Kris, całym sercem byłza ojcem.- No więc staramy się tam dotrzeć, postoje robimy rzadko i w bezpiecznych miejscach, więc uzbrójcieswoje pęcherze w cierpliwość.

Sirian na niektórych twarzach dostrzegł trochę pozytywnych emocji. Członkowie grupy czuli się lepiejwiedząc, że w trudnej sytuacji znalazł się ktoś podejmujący trudne decyzje. Zaczęli stanowić małe spo-łeczeństwo, nawet młodzi ludzie co dopiero dołączyli czuli się częścią grupy.- Pakujemy się do trzech aut – kontynuował Sirian. – Po drodze spuszczamy benzynę z bezpańskich sa-mochodów i tankujemy nasze. Tak jak to robiliśmy wcześniej. W moim aucie jedzie mój ojciec, Kris i jaoczywiście, Tom prowadzi swoje audi, zabiera ze sobą Elizabeth i Rose, biorą także większą część pro -wiantu, z tej racji, że mają największy wóz. Natomiast wy jedziecie nowo zdobytą mazdą. Któreś umieprowadzić?- Ja będę kierował – powiedział Walter. Nie miał prawa jazdy, jednak ojciec nauczył go kierować. Sirianrzucił mu kluczyki i dalej prowadził przemowę:- Ja jadę z przodu, młodzi w środku, a nasz mały konwój zamyka Tom. Wszystko rozumiecie jakieś py -tania? Jesteście gotowi?Zebrani pokiwali głowami. - Więc w porządku pakować się do samochodów, ruszamy!

Wszyscy zajęli pozycje. Sirian usiadł w swoim aucie, zerknął w lusterko wsteczne. Wszyscy jużbyli gotowi, światła samochodów zaświeciły się. Inżynier ostatni raz spojrzał na sklep. Poczuł ścisk wżołądku, strasznie było mu szkoda tego miejsca. Przez chwilę miał w głowie myśli, czy nie lepiej zostaći umrzeć. Zakończyć to raz na zawsze, po prostu przestać istnieć w jednej sekundzie. To by było ła -twiejsze, jednak Sirian jak większość ludzi, pilnował dokładnie swojego płomienia życia.

Z nostalgii wyrwał go dźwięk klaksonu, to Tom się niecierpliwił. Sirian odtrąbił, wrzucił bieg ipojechał przed siebie.

***

Prezydent USA razem z najważniejszymi osobami w państwie (które udało się uratować) został prze-niesiony do schronu położonego w północnych częściach stanów zjednoczonych. Nie był w stanie po-jąć co się w ogóle wydarzyło, przechodził załamanie nerwowe. Był świadom, że rok temu podjął złądecyzję, której skutki mógł obserwować w ostatnich miesiącach. Widział śmierć wielu ludzi. Tragediazabiła jego rodziców, nie miał żony, ani dziecka. Udało mu się przeżyć razem z bratem. Nie było totrudne jako, że był głową narodu.

Do gabinetu wszedł wiceprezydent Thomas Jeff. Często nie zgadzali się ze sobą. Zastępca pre-zydenta był wysokim i barczystym mężczyzną o bladej cerze. Miał idealnie ułożone włosy, wyczyszczo-ne buty i garnitur.- Nie powinienem się zgadzać na te badania Jeff – powiedział prezydent. – Miało nie być ofiar, podob -no było to pewne wejście w nową epokę. No i weszliśmy. Jezu… Tyle ludzi zginęło, przez decyzje paruosób. Tak nie powinno być…

Thomas nic nie odpowiedział, siedział naprzeciwko Wallera przy biurku zachowując spokój.Siedzieli przez dłuższy czas w milczeniu, zza drzwi dochodziło krzątanie.- Dlatego powinniśmy to zakończyć, zrzućmy te bomby jak proponuje generał Bradock.- Nie, to jest już postanowione, nie będzie więcej śmierci. Tam mogą być ludzie, a zresztą doktor Lebi-djew na pewno znajdzie szczepionkę. Rozpętał to wszystko, niech teraz naprawi!- Nie możemy ryzykować i tak pan nie ma… - tu się zawahał.- No powiedz co miałeś na myśli! – krzyknął prezydent. – Śmiało!- Ja nie chciałem – powiedział Thomas.

- To prawda, że nie mam żony i dziecka, ani już żadnej rodziny oprócz brata. Ale wszyscy obywatele cotam przeżyli są mi bliscy. Jestem z nich odpowiedzialny – tłumaczył spokojnie prezydent, w czasieswej kadencji nauczył się panować nad emocji. Robił to jak robot, automatycznie. – Nie mogę ich takpo prostu zabić.- Proszę mi zaufać panie prezydencie – nalegał Thomas.- Nie! – krzyknął. – Już postanowiłem.- To może zabić resztę świata – sprzeciwił się Jeff. – Miał pan odwagę podjąć tamtą decyzje to terazniech pan nie chowa głowy w piach.

Prezydent spuścił głową i docisnął palcami powieki marszcząc przy tym czoło. To był jego cha-rakterystyczny ruch kiedy się denerwował. Po chwili powiedział:- Poczekajmy jeszcze jakiś czas.- Nie ma na co - wycedził wiceprezydent.

Na jakiś czas zapadła cisza. Jeff założył nogę na nogę i czekał, aż prezydent przestawi się bawićdługopisem. To też był jego charakterystyczny tik, nawet tysiące szkoleń z psychologami nie dająumiejętności ukrycia odczuć. - Thomasie, gdyby coś mi się stało – zaczął drżącym głosem prezydent. – Generał Bradock ma objąćwładzę, wiem, że to powinieneś być ty. Lecz w obecnej sytuacji uszanuj moją wolę.- Tak jest panie prezydencie – powiedział wściekły Jeff i wyszedł z gabinetu.

Chwilę stał przy drzwiach kipiąc ze złości. „Jak mógł dać władzę Pablo? Ja mu we wszystkimpomagałem” – pomyślał i zacisnął z gniewu pięści. Chwile rozmawiał ze sprzątaczką która zamiatałapodłogę. Nagle usłyszał strzał dochodzący z pokoju prezydenta. Wbiegł tam i zobaczył ciało leżące naziemi z dziurą w głowie. Obok leżał rewolwer, który zwykle był w szufladzie biurka. Jeff wreszcieotrząsł się, gdy do gabinetu wpadł generał.- Co tu się stało!? – krzyknął Bradock i zaczął pchać się przez tłum gapiów. – Przepuście mnie! Proszęstąd odejść natychmiast!

Większość ludzi mieszkających tutaj czuła duży respekt do generała, więc ludzie szybko roze-szli się. Bradock chwilę lustrował wzrokiem cały gabinet, głównie zatrzymując wzrok na ciele Wallera.Nie pokazał po sobie przejęcia, lata w służbie zahartowały go. Podszedł do prezydenta i sprawdził tęt -no.- To bez sensu! - krzyknął Jeff. – Patrz jaką ma dziurę w głowie.– Zamknij się, nawet nie wiesz co ludzkie ciało jest w stanie wytrzymać. Na wojnie nie takie rze-czy widziałem – powiedział generał i docisną dwa palce do szyi zmarłego. Niestety nic nie wyczuł. –Nie żyje.- Panie Jeff proszę zwołać do mojego pokoju doktora Lebidjewa i Pablo, musimy zdecydować co dalej.

Powiedziawszy to generał odszedł w stronę swego gabinetu. Goście pojawili się w przeciągudwudziestu minut. Przeraził się jak tylko zobaczył Pabla, wyglądał okropnie po usłyszeniu informacji osamobójstwie. Nie dziwił mu się, jego ostatni członek rodziny nie żył. Starszy brat, który zawsze byłprzy nim i służył mu pomocą oraz radą odszedł na zawsze. - Jak już pewnie wiecie prezydent nie żyje – przerwał świdrującą ciszę Bradock. – Jeff jakie były jegoostatnie słowa? Wyglądał na całkiem załamanego? Nie obwiniałeś go znowu o wszystko przypadkiem?- Jak możesz tak mówić!? – zdenerwował się Thomas, nikt jednak na poważnie nie wziął tych oskar-żeń. Opowiedział, więc co się stało w pokoju prezydenta. – Przed moim wyjściem powiedział, żebymto ja objął władzę. Prosił, aby uszanować jego decyzję.- Dobrze, więc wiemy kto będzie rządził – powiedział generał, zauważył, że Pablo jest cały blady. Pod -stawił mu więc krzesło i podał kubek koniaku. – Wypij, lepiej ci się zrobi. Przykro mi z powodu brata.

- Tylko on mi został – powiedział Pablo Waller. – Najpierw żona, dzieci i teraz on. Zostałem sam.- Angelina! – Bradock zawołał panią porucznik. – Zabierz pana Wallera do jego pokoju, niech odpocz-nie trochę. Zostań przy nim najlepiej.- Nie, muszę wam pomóc – powiedział Pablo, a łzy spływały mu po policzkach.- Poradzimy sobie – generał położył mu ręce na ramiona. – Idź i odpocznij. W takim stanie na pewnonam nie pomożesz, a obiecuje, że jak tylko coś postanowimy skonsultujemy to z tobą. Będziesz pierw -szą osobą która się dowie.- Dziękuje za wszystko generale.

Waller wstał i poszedł za panią porucznik, gdy wyszedł znów zapanowała cisza. Rozmowęwznowił doktor.- Kazałem zabrać ciało prezydenta do mojego laboratorium, oczyszczę ciało i jutro zrobimy pogrzeb.

Generał kiwnął z aprobatą głową. Ludzi załamie wieść o samobójstwie prezydenta, ten dureńpowinien to przemyśleć. Waller musiał wiedzieć, że jest ostatnim symbolem istnienia narodu. Terazmogą nie zapanować nad ludźmi, którzy ocaleli. Bardzo mało ich zostało, udało im się obstawić jedy-nie kilka mniejszych miast. Trzeba trzymać tą informacje w tajemnicy. Chociaż powoli zombie stają sięcoraz bardziej zuchwałe i agresywne. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim te potwory złamiąobronę. Było ich zdecydowanie za dużo.- Powinniśmy spuścić bombę na zachodnią część stanów i tak już są stracone – powiedział pewnymgłosem Thomas. Jak widać odzyskał już równowagę po tym tragicznym wydarzeniu.- Odmawiam – powiedział generał. – Prezydent wyraźnie powiedział co o tym myśli. Proponuje, żeby-śmy już nie poruszali tej kwestii.- Czy pan nie rozumie na jakie niebezpieczeństwo nas pan naraża i wszystkich ludzi!? – krzyknął Lebi -djew. - Tam są żyjące istoty, a zresztą przypominam ci pieprzony rosyjski doktorku, że to przez ciebie. Cho -lernych badań ci się gnoju zachciało.- Sam pan zaproponował bombardowanie, panie generale – poparł lekarza Jeff. – A to co robi pandoktor to postęp. To da się naprawić, przetrwamy ewolucję i staniemy się doskonalsi. Generale, niedostrzegasz jaka to szansa? Zaczniemy badania w Europie, jak tylko tu nam się poszczęści. Będziemybogaci i na zawsze wpiszemy się w karty historii.- Czy wam całkiem odbiło!? Żartujecie sobie!? – Bradock nie mógł uwierzyć w to co słyszy. – Jesteścieszaleni, patrzcie ile ludzi zgi…

Jeff z całej siły uderzył go lampką nocną w głowę, która stała na biurku. Generał padł jak długina ziemię, od razu stracił przytomność.- Teraz ja tu rządze – powiedział Thomas do bezwładnego ciała. – I rozkazuje zrzucić te bomby, czy siępanu podoba czy nie. Doktorze idź powiedzieć pani Angelinie jaki jest rozkaz. Myślę, że możemywznowić nasz plan i kontynuować operację.- Ależ oczywiście z wielką przyjemnością. Na pewno uda nam się uniknąć ty małych niedogodnościlosu. Ludzkość będzie nam wdzięczna za to co robimy.

Chwilę stali i omawiali dokładne szczegóły planu. Pilnując przy tym cały czas generała, któregozdążyli już związać i zakneblować. Na końcu rozmowy uścisnęli sobie dłoń i wzięli koniak Bradocka.Wznieśli toast, a chwilę potem zawołali panią porucznik Angeline, by poinformowała wszystkich przezradiowęzeł, że odbędzie się przemówienie. Nie zobaczyła ciała, lecz wiedziała, że coś jest nie tak. Zwa-liła swoje przewrażliwienie na przemęczenie.

Pół godziny później sala konferencyjna w schronie zapełniła się. Przemowę prowadził Jeff.

- Drodzy obywatele spotkało nas kolejne nieszczęście. Prezydent Waller nie żyje, został zamordowanyprzez generała Bradocka, który sam się do tego przyznał.

W tłumie słychać wyzwiska pod kierunkiem mundurowego, niektórzy byli zdziwieni i nie mogliw to uwierzyć. Część ludzi płakała z powodu śmierci głowy narodu. Były także osoby niewzruszone, ichuczucia zostały wypalone, a łzy wypłakane przez nieszczęścia, które przeżywali obecnie i wciągu ostat-nich miesięcy. Thomas kontynuował przemowę:- Brat pana prezydenta Pablo Waller popełnił samobójstwo w gabinecie brata, jak niektórzy z was wi -dzieli i błędnie rozpoznali w nim osobę prezydenta. Jestem zmuszony objąć władzę. I teraz mam dlawas dobre wieści. Morderca zostanie wydalony ze schronu i pozostawiony sam sobie, to naszym zda -niem jest najlepsza kara.

Większość ludzi zaczęła bić brawo i gwizdać. Jeff wiedział, że znalezienie kozła ofiarnego jestidealną drogą do zjednania ze sobą ludzi i wzmocnienie władzy. Postanowił dać im coś więcej, wybor-cze kłamstwa, które i tak kupią. Wszystko dzięki głupiej nadziei, Thomas z uśmiechem na tworzy kon-tynuował:- Mam także drobną nowinę. Doktor Lebidjew znalazł lekarstwo na tą zarazę.

Doktor szedł ze swoim pomocnikiem przez korytarz do pokoju brata prezydenta. Stanął przeddębowymi drzwiami i zapukał. - Kto tam? – zawołał głos ze środka.- Doktor Lebidjew – odpowiedział gość. – Chciałem sprawdzić jak się pan czuje i dać jakieś leki nauspokojenie.- Nie trzeba – powiedział Waller, lecz doktor z pielęgniarzem był już w środku. - Okropnie pan wygląda – powiedział Lebidjew kładąc swoją torbę na blat biurka. Proszę się położyćprzebadam pana.

Bratu prezydenta było wszystko jedno, więc wykonał polecenie. Lebidjew stetoskopem osłu-chiwał go dokładnie, Waller czuł jak zimny metal dotyka jego pierś. - Wygląda w porządku, ale dla świętego spokoju podam panu roztwór z elektrolitami. Lepiej dmuchaćna zimne.

Lebidjew wyciągnął strzykawkę i wlał prosto w żyłę wysoko stężony cyjanek. Waller poczuł jakodpływa, zaraz poczuł, że coś jest nie tak. Zaczął się dusić, nie mógł złapać tchu. Popatrzył na doktora iwszystko zrozumiał. - Co tu się dzieje!? – krzyknęła porucznik Angelina.

Dłoń zaczęła wykonywać wyuczony ruch w kierunku broni. Lecz pielęgniarz, który stał w cieniuza drzwiami był szybszy. Uderzył ją w potylice dość silno, aby stracił przytomność, ale za słabo by za -bić.- Zabierz ją i pana generała na zewnątrz. Zawieź ich jakieś dwieście kilometrów na zachód i zostaw wlesie.

Pielęgniarz tylko kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia niosąc ciała.

***W centrum dowodzenia operacjami wojskowymi, które zastępował obecnie jeden z gabine-

tów schronu siedział doktor Lebidjew i Thomas Jeff, nieoficjalny nowy prezydent USA. Właśnie wydalirozkaz natychmiastowego ataku zachodniej części Stanów Zjednoczonych.

Thomas wyciągnął szampana, który poprzedni prezydent trzymał na specjalną okazję. Otwo-rzył, a korek z hukiem uderzył o sufit.- Jak tam nasze gołąbeczki? – spytał Thomas.

- Yy – doktor nie zrozumiał od razu. Za chwilę uderzył się w czoło i odpowiedział. – Jadą na randkę dolasu.- Idealnie. Popytałem paru zaufanych ludzi, jak twierdzą nikt nie planuje się buntować. Paru fanaty -ków Wallera powiesiło się albo zastrzeliło, ale nic po za tym.- Tak. Uważam, że wszystko idzie po naszej myśli – powiedział doktor Lebidjew i podniósł lampkę zszampanem do toastu: - Za nas sukces Thomasie.- Za nas sukces doktorze.