świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

21
Tematy numeru Integracja Romów i Polaków w warszawskim Ursusie Historie romskich rodów Rodzina Dąbrowskich Ocalić od zapomnienia Bajero – woreczek szczęścia nr 8/2 PAŹDZIERNIK LISTOPAD GRUDZIEŃ 2012 Romano Waśt Pomocna Dłoń ISSN 2082-4378 Kwartalnik dystrybuowany bezpłatnie

Transcript of świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Page 1: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Tematy numeru Integracja Romów i Polaków w warszawskim Ursusie

Historie romskich rodówRo dzina Dąbrowskich

Ocalić od zapomnieniaBajero – woreczek szczęścia

nr 8/2PAŹDZIERNIK LISTOPAD GRUDZIEŃ 2012

Romano Waśt

Pomocna Dłoń

ISSN 2082-4378 Kwartalnik dystrybuowany bezpłatnie

Page 2: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Od redakcjiRówno dwa lata temu oddaliśmy w państwa ręce pierwszy numer

„Kwartalnika Romskiego”. Przez ten okres poruszaliśmy tematy istotne dla nas jak i dla całej społeczności romskiej w Polsce. Wśród nich za-wsze bardzo ważne miejsce zajmowała tradycja zarówno rodzinna jak i doroczna. Nie ukrywamy, że kwartalnik jest czasopismem wydawanym przez polskich Romów, dlatego też przy każdej okazji nawiązujemy do tradycji Romanipen. Poświęciliśmy jej szczególne miejsce w naszym wydawnictwie. Zasady, które stanowią kluczowy element życia każdego Roma poruszane są również w ramach innych artykułów, pisanych przez młode pokolenie Romów oraz w opowieściach „Z życia wziętych”. Pielę-gnowanie tradycji stanowi bowiem o trwałości każdej kultury.

Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia również tradycyj-nie życzymy naszym Czytelnikom Zdrowych, Spokojnych, Rodzinnych i Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku 2013!!!

Duj berś dałeske oddyjam dre tumare waśta „Kwartalniko Romano”. Perde da ceło ciro poruszyndziam tematy ważna na tylko jamenge a sare romenge dre jamaro them. Maśkir da sare artykuły ćhynasys pe ważna tematy pał tradycja dre semency i dre dawa syr obdzias święty. Kwar-talniko wyden Polska Roma i dołeske artykuły ćhynas pał Romanipen. Starynas men kaj jamary tradycja tećheł. Pe ważna tematy ćhynen terne manusia. Dre rubryka „Dźipnatyr lino” ophenas sodywesytke dźipnatyr. Das but pał romani tradycja dawa jamary kultura.

Pe da święty kaj Deweł Jawja Pe Sweto życzynas sarenge saste ,spokoj-na semencytka i bahtałe święty. A da Newo 2013 Berś kejaweł fededyr!!!

Redaktoro naczelnoAgnieszka Mirosława Caban

W numerze

SpiS treści

Aktualności / Wydarzenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3

Tematy numeru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6

Historie romskich rodów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12

Obrzędy i zwyczaje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18

Kultura . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22

Recenzje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26

Romskie profesje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27

Romanipen . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30

Młodzież romska pisze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31

Praktyczne porady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34

Z życia wzięte . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36

Paramisi romane . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37

Ocalić od zapomnienia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39

Galeria . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40

StOpka redakcyjnaWłasność i wydawca:Radomskie Stowarzyszenie Romówul. Twarda 13, 26-600 Radomwww.romowieradom.plwww.romanowast.pl

Zespół redakcyjny:Redaktor naczelny: Agnieszka M. CabanRedaktor działu publicystycznego: dr Justyna GarczyńskaRedaktor działu poradniczo-informacyjnego: Grzegorz Kondrasiuk

Współpraca:Jan Adamowski, Adam Bartosz, Agnieszka J. Kowarska, Grzegorz Kondrasiuk, Jacek Milewski, Stanisław Stankiewicz, Marcin Wosik

Publikowane w Kwartalniku Romskim artykuły są recenzowaneRecenzent numeru 8/2 2012: prof. dr hab. Jan Adamowski

Korekta: Iwona Bożena RozińskaProjekt i skład: Dominik PopławskiDruk: PRINTY POLAND Tadeusz Porzyczka, ul. M.C. Skłodowskiej 5, 26-600 Radom.Na okładce: świąteczny kolaż na podstawie współczesnej pocztówki. Nakład: 300 egz.

Historie romskich rodówRo dzina Dąbrowskich

Ocalić od zapomnienia Bajero – woreczek szczęścia

Romano Waśt

Pomocna Dłoń

tematy numerIntegracja Romów i Polaków w warszawskim Ursusie

KAPITAŁ LUDZKINARODOWA STRATEGIA SPÓJNOŚCI

Pod koniec października przywódcy poli-tyczni, m.in. Angela Merkel, prezydent federal-ny Joachim Gauck , przedstawiciele Centralnej Rady Romów i Sinti w Niemczech oraz osoby, które przeżyły II wojnę światową wzięli udział w uroczystości odsłonięcia pomnika w  Ber-linie ku czci pół miliona Romów i Sinti za-mordowanych przez nazistów. Pomnik został umieszczony w pobliżu parlamentu w Berlinie.

Kulisty kształt sadzawki symbolizuje koło wozu cygańskiego oraz kręgu, przy którym zbierają się ludzie. Dookoła znajdują się słowa

wiersza Santino Spinellego, wyryty na kamien-nym obramowaniu o wymownej treści. Dno stawu zostało wyłożone czarnymi kamieniami, który sprawia wrażenie ciemnej otchłani na-wiązującej do tragedii jaka dotknęła Romów i Sinti podczas II wojny światowej.

W latach 30. Niemcy wysłali Sinti i Ro-mów do przymusowych obozów pracy, pod-dawali ich zabiegowi sterylizacji, a podczas II wojny światowej mordowali w obozach koncentracyjnych.

W październiku przedstawicielki Radom-skiego Stowarzyszenia Romów „Romano Waśt” zostały poproszone przez Rzeczni-ka praw człowieka Mazowieckiej Komendy Głównej Policji w Radomiu o wzięcie udziału w szkoleniu dla grupy policjantów pionu kry-minalnego, którego celem miało być przybliże-nie historii i kultury Romów. Takie spotkania powinny służyć lepszej znajomości innych kultur, narodowości i grup społecznych, które obarczone są wieloma stereotypami. Osoba, która prowadziła prezentację historii Romów przygotowała materiały i slajdy, które miała za-miar pokazać uczestnikom szkolenia. Niestety nie mogła podzielić się swoją wiedzą, gdyż wy-stąpienie zostało przerywane śmiechem, gło-śnymi komentarzami w stylu: „sami sobie je-

steście winni”. Wykład przekształcił się w ostrą dyskusję. Pytania skierowane do osób zapro-szonych przez organizatorów nosiły znamiona niechęci i rasizmu. Osoby, które mają chronić, służyć społeczeństwu wykazały się dużym nie-zrozumieniem i  nietolerancją wobec przed-stawicieli mniejszości etnicznej, która w dużej liczbie zamieszkuje Radom i region radomski. Z dużą obawą patrzymy na otaczającą nas rze-czywistość. Czy Romowie mogą czuć się bez-piecznie w mieście, gdy funkcjonariusze służb prewencji nie potrafią wykazać chęci zrozu-mienia dla odmienności i kierują się utartymi stereotypami najgorszego pochodzenia? Takie sytuacje pokazują również, że wiedza nieko-niecznie zmienia postawy i zachowania u osób gdzie uprzedzenie nie powinny występować.

pomnik upamiętniający zagładę romów i Sinti w Berlinie

policja

Agnieszka M. Caban

Agnieszka M. Caban

Fot. Rolf Krahl, Wikipedia

KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 3

aktuaLnOści / Wydarzenia Od redakcji / SpiS treści / StOpka

2 KWARTALNIK ROMSKI / NR 6/2 2012

Czasopismo współf inansowane ze środków Unii Europejsk iej w ramach Europejsk iego Funduszu Społecznego

Page 3: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

druga debata na rzecz dialogu pomnik romskich ofiar w BełżcuAdam Bartosz

14 listopada 2012 roku, już po raz drugi w warszawskim Domu Spotkań z Historią odby-ła się Debata na Rzecz Dialogu, związana z uka-zaniem się najnowszego numeru kwartalnika Dialog-Pheniben, poświęconego kobiecości.

Podczas pierwszej części spotkania gość specjalny - profesor Lech Mróz, wieloletni ba-dacz kultury i historii Romów odebrał z  rąk Joanny Talewicz-Kwiatkowskiej, redaktor na-czelnej kwartalnika specjalny numer Dialogu--Pheniben. Zawierał on podsumowanie jego zaangażowania w tematykę romską oraz arty-kuł jego autorstwa pod tytułem „Jak Cyganie świat zdobywali…Kilka uwag, kilka pytań, kil-ka refleksji”.

Wprowadzenie do dyskusji stanowił pokaz portretów kobiet romskich autorstwa Piotra Wójcika - fotografa, autora licznych fotorepor-

taży dokumentujących życie Romów w Polsce i Europie. Został on wzbogacony komentarza-mi na temat tradycji i współczesności, frag-mentami wywiadu z Kruszyną, jedną z boha-terek najnowszego numeru Dialogu-Pheniben oraz archiwalnymi zdjęciami Janusza Helfera.

Debatę prowadziła Lidia Ostałowska, dziennikarka od lat związana z Romami, au-torka między innymi książek „Cygan to Cy-gan” i „Farby wodne”. Wzięły w niej udział Adela Głowacka, aktywna działaczka romska, członkini stowarzyszenia Romano Waśt, oraz reprezentujące Instytut Etnologii i Antropolo-gii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, Marta Godlewska-Goska, badaczka kultury Romów i dr Agnieszka Kościańska specjali-zująca się w gender studies. Poruszone tema-ty dotyczyły między innymi zasad, którymi powinny kierować się współcześnie kobiety i ich obowiązków, przemian kulturowych, mo-deli kobiecości, romskich małżeństw. Adela Głowacka dzieliła się swoim doświadczeniem i znajomością kultury od wewnątrz, Marta Godlewska-Goska odwoływała się do badań, które prowadziła w społeczności romskiej, a dr Agnieszka Kościańska prezentowała oma-wiane zjawiska w szerszym kontekście.

Spotkanie cieszyło się dużym zaintere-sowaniem - więc publiczności wypełniła po brzegi Dom Spotkań z Historią. Nie zabrakło również pytań od słuchaczy, których główną adresatką była Adela Głowacka. Część z nich wnikała z autentycznej ciekawości i chęci po-znania romskiej kultury, lecz były też wypo-wiedzi, w  których odzwierciedlenie znajdo-wały uprzedzenia i stereotypy. Na szczęście inicjatywy takie jak ta pomagają edukować społeczeństwo większościowe.

Debata została zorganizowana przez kwar-talnik Dialog-Pheniben, Fundację OPO-WIEDZ TO-PICTURE THIS i Dom Spotkań z Historią.

Obóz zagłady w Bełżcu był jednym z sie-ci obozów, jakie Niemcy utworzyli na linii wschodniej granicy Generalnego Guberna-torstwa. Jako obóz śmierci, w którym mor-dowano głównie Żydów funkcjonował w cza-sie od lutego do jesieni 1942 r. W tym czasie Niemcy zamordowali w komorach gazowych około 600 000 ludzi. Wśród ofiar byli też Po-lacy (ok. 1 500).

Mniej znany jest wcześniejszy okres, kiedy to w Bełżcu funkcjonował obóz pracy. Niemcy utworzyli go wiosną 1940 r. w celu skoncen-trowania tu Żydów i Romów, których zatrud-niono do budowy fortyfikacji na wschodniej rubieży terenów zajętych, tzw. linii Otto. Ro-mowie i Sinti zwiezieni byli z terenu Polski, Niemiec i Czech. Obóz ten funkcjonował na terenie dworskiego parku a dworskie zabudo-wania gospodarcze służyły jako mieszkania dla więźniów. Nieznana jest liczba uwięzionych Romów, podaje się liczbę około 2  500 osób, którzy byli więzieni w tym czasie, przy czym zapewne znaczną większość stanowili Żydzi. Romów mogło być kilkuset. Obóz rozwiąza-no w lipcu, a Romowie zostali przewiezieni do innych obozów. W trakcie jego istnienia, na skutek panujących tam warunków zmarło wie-lu Romów, zmarli chowani byli w zbiorowych mogiłach niedaleko torów kolejowych w dwor-skim parku zwanym Lipki. Nieznana jest licz-ba tu pochowanych. Świadkowie opowiadają, ze w ciągu kilku tygodni zmarło tam około 70 dzieci. Ta informacja wskazywałaby na to, że Romowie byli skoncentrowani wraz z  rodzi-nami. Potwierdzają to zachowane zdjęcia, na których widać kobiety i dzieci.

Romskie ofiary obozu pracy w Bełżcu zosta-ły upamiętnione przed laty metalowym krzy-żem, który w miejscu masowych pochówków zmarłych w obozie Romów postawił weteran AK Adam Urbański. Z inicjatywy lokalnych działaczy kultury dnia 26 października 2012 r.

pod honorowym patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komo-rowskiego odbyła się uroczystość odsłonięcia Pomnika upamiętniającego Romów i Sinti – ofiary obozu pracy w Bełżcu.

Budowa pomnika współfinansowana była przez Ministerstwo Administracji i Cyfryza-cji w ramach Programu na Rzecz Społeczno-ści Romskiej w Polsce. Pomnik zaprojektował Andrzej M. Jurkiewicz. Głównym elementem pomnika są trzy pionowe płyty granitowe z tekstem w językach polskim, romskim i nie-mieckim. Obok położono dwie kamienne pły-ty symbolizujące dwie mogiły.

Podczas uroczystości odczytany został wiersz lokalnej poetki ludowej, Anieli Gmoch pt. „Biją dzwony”.

Biją dzwony, żalne dzwonyGłos do grobu płynie,Mordowali, zabijali,Cygańskie rodziny.W tamtym grobie krew płynęła,Złączona ze łzami,Płakał Cygan z Cyganeczką,Jak ten świat żegnali. (…)”

Uroczystości towarzyszyła konferencja za-tytułowana „Zagłada Romów podczas II wojny światowej”, która zorganizowana została przez Muzeum – Miejsce Pamięci w Bełżcu. Referaty wygłosili Adam Bartosz (Muzeum Okręgowe w Tarnowie), Ewa Koper (Muzeum Miejsce Pamięci w Bełżcu) i Małgorzata Różycka (Mi-nisterstwo Administracji i Cyfryzacji).

Marta Godlewska-Goska

Bełżec, 26 10 2012, odsłonięcie pomnika, fot. Natalia Gancarz

4 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 5

aktuaLnOści / Wydarzenia / POMNIK ROMSKICH OFIAR W BEŁŻCUaktuaLnOści / Wydarzenia / DRUGA DEBATA NA RZECZ DIALOGU

Page 4: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Historia Randii

Czy można sobie wyobrazić sytuację, żeby polska kobieta wzięła na wychowanie dzie-ci, których matką jest… kochanka własnego męża? Byłoby to nieprawdopodobne. Cygan-ka jednak – to co innego. Mąż od niej odszedł i wziął sobie kobietę. Ta, idąc za kochankiem – zostawiła dzieci. Cóż miała robić skrzywdzona Cyganka – usiąść i płakać? Przecież te dzieci potrzebowały matki. Nie zastanawiała się ani minuty – przyjęła je do serca, wychowywała, a oficjalnie założyła dla nich rodzinę zastępczą. Dziś dzieci te są dorosłe, ich przybrana matka jest już babcią, szczęśliwa, że w tej trudnej sy-tuacji życiowej umiała sobie poradzić. Taka jest historia Randii Goman. Pochodzi z szanowa-nej romskiej rodziny – jej ojciec, Mieczysław jest wójtem warszawskich Romów; gdy jest „sprawa” to do niego przychodzą po poradę i rozstrzyganie sporów.

- Kiedyś zaprosiłam Randię na spacer do lasu, na grzyby. I wie pan, okazało się, że ona boi się lasu! A Anielka też się boi?, powiedz Ran-dia.

- Nie, Anielka nie boi się, bo ona pamięta ta-bory, jeszcze z rodzicami wędrowała.

- A Ty Cyganka, Ty się boisz lasu, daj spo-kój kochana… - nie ukrywa swego zdziwienia wiecznie uśmiechnięta Małgorzata Szelen-baum. I dodaje: - Ja myślałam, że mój kontakt z Romami rozpoczął się od przyjaźni z Randią. Tymczasem ona przypomniała mi, że do tej sa-mej klasy, co ja, tu w Ursusie, chodziła jej sio-stra Aniela. I niech pan sobie wyobrazi, że po wielu latach tę znajomość odnowiłam. I dzisiaj siostry, córki Mieczysława i Łucji Gomanów:

Randia, Aniela, Agata i Paloma, są moimi rom-skimi przyjaciółkami, razem pracujemy dla tej społeczności.

Dr Małgorzata Szelenbaum od około dwu-dziestu lat porusza się wśród ursuskich Ro-mów. Jest pedagogiem, nauczycielką, była samorządowcem – „człowiek instytucja”. Jest chyba jedyną Polką (poza zawodowcami – cy-ganologami), która tak dalece weszła w środo-wisko Romów, przyjaźniąc się z nimi i pracując dla nich.

W latach 90. w Ursusie wraz z innymi oso-bami założyła Towarzystwo Przyjaciół Dzie-ci (TPD), a w jego ramach rodzaj świetlicy, zwanej „Ogniskiem”. Któregoś dnia do „Ogni-ska” przyszła Randia z dziećmi. Zaufała, że w miejscu tym będzie im dobrze, że pedagodzy z „Ogniska” pomogą jej w wychowaniu, że zro-zumieją czego tym maluchom potrzeba. I tak się zaczęła ursuska praca na rzecz Romów, tak powoli zawiązywała się nić wzajemnego zaufa-nia obu społeczności.

Romowie w Warszawie

Ursus – znany z produkcji traktorów i an-tykomunistycznego buntu robotniczego. Poza mieszkańcami tej dzielnicy, mało kto pamię-ta, że w Ursusie są także Romowie. Niewiele o nich wiemy; być może dlatego, że należą do mniej znanej na Mazowszu grupy Romów, na-zywanych węgierskimi lub austriackimi – Lo-warów. W historii Warszawy jednak Lowarzy nie byli grupą obcą.

Polska Roma, czyli polscy Cyganie nizinni (zamieszkujący praską stronę Warszawy i oko-

lice), grupę Kełderaszów i Lowarów traktowali jako przybyszów z zagranicy. Na ziemie pol-skie przywędrowali oni – już jako uwolnieni od niewolnictwa – z terenu Rumunii i Węgier (zabór austriacki) w XIX wieku. 1

Gdy przyjechali do Warszawy, wzbudza-li zainteresowanie, bo różnili się wyraźnie od wcześniej znanych Romów. Wielce kolorowi w strojach, zamożni. Mężczyźni w długich bu-tach, z szerokimi kapeluszami, kobiety w boga-to zdobionych kaftanach i ze złotymi moneta-mi, wplecionymi w warkocze włosów. Cyganie na Saskiej Kępie (1868) Wojciecha Gersona to właśnie barwni Kełderasze, do których folk-lorystycznie bardzo zbliżeni są Lowarzy – po-nadto, pochodzą z tych samych terenów, przy-byli w podobnym czasie. 2

Ale, jak to u Romów, trudno jest odtworzyć ich historię z tamtych lat, za to z okresu dwu-dziestolecia międzywojennego pozostawili bardzo wyraźne ślady, są też informacje, głów-nie prasowe. Na warszawskich cmentarzach stawiali bogate groby swych bliskich. I tak, np. na wolskim cmentarzu prawosławnym znaj-dują się mogiły rodziny Kwieków, z której wy-wodzili się Matejasz (zm. 1937) i Rudolf (zm. 1964) Kwiekowie. O nich to właśnie rozpisy-wała się prasa przedwojenna, analizując spory wokół wyboru króla romskiego. Dzięki tym zapiskom możemy o nich powiedzieć coś wię-cej, a przedmiot sporu i jego bohaterów opisuje dokładnie Jerzy Ficowski. 3

W czasie II wojny św. tzw. Cyganie austriac-cy podzielili los innych grup – naziści likwido-wali ich w licznych egzekucjach w Warszawie i w okolicach, a największa ich część trafiła najpierw do warszawskiego getta, a potem do obozu w Treblince.

Cyganie tzw. austriaccy najdłużej zostali przy tradycyjnych zawodach, jak handel końmi (Lo-warzy) i kotlarstwie (Kełderasze). 4 Rozpoznać

1 www.prohumanum.org – dostęp 24.11.2012., s. 49.2 www.stolicawielukultur.com.pl – dostęp 24.11.2012., s. 94.3 J. Ficowski, Cyganie na polskich drogach, Kraków 1985, s. 78-108.4 Ibidem, s. 157-159.

ich można m.in. po powtarzających się często nazwiskach, różniących się od tych np. z  Pol-skiej Romy, bo pochodzących z Węgier czy Ru-munii: Goman, Kolompar, Łakatosz i inne. 5

Z Lowarów pochodzi słynny klan Micha-jów – senior, Lacy Michaj oraz synowie: Bura-no (Michaj Burano), członek zespołów „Czer-wono-Czarni” i „Niebiesko-Czarni”, a także Wit Michaj – jeden z artystów pierwszego zespołu „Roma”.

Lowarzy i Kełderasze mieszkają w Ursu-sie (od ok. 1957 roku), na Ochocie (Rako-wiec), w Markach, Ząbkach i na Gocławiu. W Warszawie i okolicach w sumie (Polska Roma, Kełderasze i Lowarzy) mieszka od 500 do 600 Romów, 6 a w samym Ursusie jest ok. 100 osób. 7 Społeczność romska w stoli-cy jest więc niewiele większa od radomskiej (500 osób), co paradoksalnie ma znaczenie, o czym będzie jeszcze mowa.

Dać wędkę, a nie tylko rybę…

Mimo pochodzenia z zamożnych rodzin, Romowie w Ursusie nie należą do krezusów. Mieszkają w lokalach komunalnych – w  blo-kach, pośród Polaków, czasami w większej, własnej grupie. Na ogół są pod opieką Ośrodka Pomocy Społecznej, korzystając z ustawowych możliwości pomocy społecznej.

Znając sytuację społeczności romskiej w swojej dzielnicy, kierownictwo OPS uznało, że same zasiłki nie wystarczą, że potrzebne są głębsze działania na rzecz ursuskich Cyganów. I tak powstał dwuletni projekt pod hasłem In-tegracja i Edukacja Romów z Dzielnicy Ursus m.st. Warszawy, współfinansowany ze środ-ków Unii Europejskiej.

Autorzy projektu w analizie sytuacji starali się dostrzec największe bolączki społeczności romskiej w Ursusie. A jest nią bez wątpienia wykluczenie społeczne, którego przyczyny po-

5 www.prohumanum.org – dostęp 24.11.2012., s. 51.6 www.stolicawielukultur.com.pl – dostęp 24.11.2012., s. 99.7 Inf. dr M. Szelenbaum, 26.11.2012.

Dwie przyjaciółki i liderki działań na rzecz Romów w Ursusie: Ran-dia Goman i dr Małgorzata Sze-lenbaum.

Radosne występy dzieci z „Klubu Malucha” i Ośrodka „Stokrotka”.

Serce za serce, zaufanie za zaufanie.integracja romów i polaków w warszawskim ursusie.Piotr Szymon Łoś, Polskie Radio RDC

6 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 7

tematy numeru / INTEGRACJA ROMÓW I POLAKÓW W WARSZAWSKIM URSUSIEtematy numeru / SERCE ZA SERCE, ZAUFANIE ZA ZAUFANIE

Page 5: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

winny niwelować długofalowe działania. Do licznych problemów, już w trakcie trwania pro-jektu, dołączył jeszcze jeden, a mianowicie po-żar w kamienicy na ul. Regulskiej, gdzie miesz-kało sporo Romów. Władze dzielnicy obiecują, że w najbliższym czasie problemy mieszkanio-we pogorzelców zostaną rozwiązane.

Ursuscy Romowie, gdy musieli załatwić ja-kąś sprawę w urzędzie, najpierw przychodzili do pań z OPS - u, prosząc o przeczytanie i na-pisanie potrzebnych dokumentów. Nie umieli czytać i pisać – albo w ogóle, albo w stopniu niewystarczającym. Wspomniana wcześniej jedna z uczestniczek projektu, Randia Goman miała o tyle więcej szczęścia, że tych podsta-wowych umiejętności mogła uczyć się z po-mocą swoich dzieci. Analfabetyzm (szczegól-nie w pokoleniu średnim i wśród starszych) to jeden z kluczowych problemów ursuskich Ro-mów. Projekt dawał możliwość nauki, ale naj-pierw trzeba było namówić nie przekonanych, że warto, że wręcz jest to współczesna koniecz-ność. Powoli, małymi krokami proces edukacji podstawowej postępuje.

Mały Armani – bożyszcze romskich dziewczynek…

Armani próbuje zabrać zabawkę koleżance. Murcynka wcale się nie dziwi, posłusznie ją oddaje. Ustępuje mu zawsze. Ale tym razem Armaniego spotyka zawód. Oburza się, gdy opiekunka lekko go strofuje, mając na myśli, że przecież to mały mężczyzna – niech się uczy szacunku dla kobiet. Tyle tylko, że w społecz-ności romskiej to właśnie mężczyzna wiedzie prym, a kobieta jest mu podporządkowana. Tak przynajmniej było, a współcześnie – choć niekiedy zmodyfikowana, ale zasada ta nadal obowiązuje. Armani ponadto przyzwyczajony jest do uprzywilejowanej pozycji w domu, że niemal na wszystko mu się pozwala, że wśród innych dzieci to on jest najważniejszy.

Co zrobić, by dziecko romskie mogło wy-chowywać się w swojej tradycji, by nie musiało z niej rezygnować, a jednocześnie by nabierało zachowań ogólnoludzkich, które pozwolą mu

lepiej funkcjonować w społeczeństwie, nie-zależnie od mozaiki kulturowej? Jak nauczyć dzieci odwagi, wyrażania swoich myśli, ale i współpracy z innymi rówieśnikami? I wresz-cie, jak przekonać rodziców, że dziecko, idące na kilka godzin do przedszkola, zerówki czy szkoły, może czuć się bezpieczne i w pełni za-akceptowane przez inne dzieci?

Odpowiedzi na te pytania i konkretnych rozwiązań szukali pedagodzy, i psychologo-wie, prowadzący Ośrodek Wsparcia dla Dzieci i Młodzieży „Stokrotka” oraz mini przedszkole „Klub Malucha”.

W „Stokrotce” króluje integracja polsko--romska. Do tego dziennego ośrodka przycho-dzą dzieci i młodzież w wieku od 7 do 17 lat, zarówno polskie, jak i romskie. Wszystkie cho-dzą do szkoły, a pochodzą z rodzin o trudnej sytuacji życiowej, zagrożonych patologią spo-łeczną. Wychowawcy „Stokrotki” pomagają więc w wychowaniu i edukacji. W kilku salach ośrodka na ul. Prawniczej dzieci i młodzież korzystają z wielu form pracy i zabawy. Od-rabiają lekcje, wyrównują i nadrabiają szkolne zaległości, uczestniczą w licznych zajęciach tematycznych (np. ekologicznych, teatral-nych, tanecznych, komputerowych). Jest czas na sport i wycieczki. Pracownicy ośrodka to specjaliści, służący podopiecznym i ich rodzi-com radą. To, co nadzwyczaj ważne w tej pra-cy, to nawiązywanie stosunków koleżeńskich i przyjacielskich między młodymi ludźmi po-chodzenia romskiego i polskiego. Wspólne relacje codzienne przyczyniają się do łamania stereotypów na temat Romów, mają walory poznawcze. Dzieci romskie z czasem pozby-wają się strachu i wstydu, a polskie zauważają, że ich koledzy o ciemniejszej karnacji niczym innym nie różnią się, a jeśli już, to są to kwe-stie kulturowe, które wymagają zrozumienia i obopólnego szacunku. Najprościej mówiąc, dzieci uczą się siebie wzajemnie, zupełnie nie zauważając, że takiemu procesowi podlegają. Są bowiem w wieku, w którym przyswojenie odmienności przychodzi łatwo.

Jak wspominają pracownice OPS w Ursu-sie, dyr. Marzena Szaniawska, Urszula Kurpias,

koordynatorka projektu oraz dr Małgorzata Szelenbaum, dobry duch wszelkich działań dla Romów w Ursusie, najtrudniej było przeko-nać rodziców. Zanim poczuli, że ich dzieci są w pełni bezpieczne i dobrze im jest w towarzy-stwie rówieśników, przyprowadzając je, zosta-wali na jakiś czas, bacznie obserwując, co robią wychowawcy, jak zachowują się ich pociechy – słowem, jak życie takiego ośrodka wygląda. Nieufność ta wiązała się z rodzicielską troską, ale także miała podłoże dyskryminacyjne. Wszak wielokrotnie Romowie doświadczają niezrozumienia i agresji, wynikającej z  nie-chęci dla odmienności etnicznej i z powodu nagromadzonych w ludzkiej podświadomości stereotypów na ich temat. Wszelkie przykłady dyskryminacji bolą Romów i często oni się ich obawiają. Rolą moderatorów procesów inte-gracyjnych jest uświadomienie sobie tych lę-ków i umiejętne ich niwelowanie.

Gdy spotkałem się z dziećmi i młodzieżą ze „Stokrotki”, to w niektórych przypadkach zu-pełnie nie orientowałem się, czy rozmawiam z dzieckiem romskim czy polskim. Nie chodzi tu o elementy zewnętrzne – karnacja czy ubiór, bo to oczywiście jest zauważalne. Ale śmiech, żarty, sposób wysławiania się, umiejętności komputerowe itd. w niczym nie różnicowały tych młodych ludzi, zintegrowanych już nie-mal zupełnie, a zachowujących swe etniczne cechy i świadomość.

Z kolei w „Klubie Malucha” było cudow-nie. Nie tylko z powodu „wygórowanych” żą-dań Armaniego, które wzbudzały powszechny, życzliwy uśmiech, ale też dlatego, że tu mamy do czynienia z działaniem, jak na Ursus, pre-kursorskim. Bo oto po raz pierwszy dzieci romskie chodzą do przedszkola, które ma być dla nich naturalnym wstępem do szkoły. Pol-skie dzieci są najpierw w domach albo żłob-kach, potem idą do przedszkola i zerówki, by w  miarę płynnie przejść do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Dzieci romskie dotych-czas, jeśli w ogóle udawało się ich rodziców namówić na spełnienie obowiązku szkolnego, szły od razu do szkoły. Wychowane w swoim rodzimym, romskim środowisku, różnym języ-

kowo, kulturowo i mentalnościowo, trafiały do rówieśniczej grupy dzieci polskich. Nauczycie-le, nie mający w tym względzie doświadczenia i wiedzy, często nie potrafili tak poprowadzić grup szkolnych, by uczniowie w sposób natu-ralny integrowali się. W efekcie dzieci romskie zostawały w tyle: bo nie umiały dobrze mówić po polsku, bo miały sporą absencję, bo nie radziły sobie z nauką. Nauczyciele, musząc realizować program szkolny, z konieczności czy braku zrozumienia, nie potrafią pracować nad wyrównaniem szans obu grup uczniow-skich. I  tak małych Romów zaczęto kierować do szkół specjalnych, uważając ich za opóźnio-nych w rozwoju.

W „Klubie Malucha” dzieci mogą więc przyzwyczajać się do wspólnej, rówieśniczej zabawy, poznawać pierwsze literki, malować, śpiewać, mówić wierszyki… Mają szansę robić wszystko to, w czym uczestniczą przedszkolaki polskie. Warto podkreślić, że gdyby nawet ich rodzice rozumieli od początku konieczność takiego poprowadzenia dzieci w wieku przed-szkolnym, to z racji braku wykształcenia, ale i  kulturowej inności, nie podjęliby się takiej pracy ze swoimi pociechami.

- Co będzie dalej? Podjęliśmy decyzję, że „Klub Malucha” przeniesiemy do budynków, w których od lat działa także „Stokrotka”. Ten „Klub Malucha” to nasze oczko w głowie, nie możemy go stracić, pracę trzeba kontynuować – informuje dyr. Marzena Szaniawska.

Już nie w Ursusie, a w innym mieście, mia-łem okazję widzieć radość i zatroskanie młodej Romki, informującej mnie, że właśnie dosta-ła wyprawkę szkolną dla dziecka, idącego do pierwszej klasy. Wielu Romów już wie, że prze-zwyciężenie strachu o dziecko w przedszkolu, o jego akceptację przez inne dzieci, przeżywanie podobnych obaw, gdy trzeba dziecko wysłać do szkoły, choć są trudnymi chwilami, w rezultacie opłacają się. Rodzice ci, a potem ich pociechy po ukończeniu szkół, rozumieją, że te wszystkie działania pań z OPS – ów, szkół, ośrodków inte-gracyjnych i innych instytucji, nie służą zasymi-lowaniu Romów, ale są wędką, która pozwoli im potem złowić rybę, jaką jest praca…

Przyjaciółki i animatorki inte-gracji Romów i Polaków w Ur-susie: Małgorzata Szelenbaum i Randia Goman.

Rodzące się talenty muzyczne Ursusa – uczestniczki projektu z maluchem z „Klubu Malucha”.

Goście z Radomia – eksperci: Karolina i Karol Kwiatkowscy.

Uczestniczki projektu na rzecz społeczności romskiej w Ursusie.

Dzieci z obu ośrodków, prowa-dzonych przez OPS: „Stokrotki” i „Klubu Malucha”.

8 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 9

tematy numeru / SERCE ZA SERCE, ZAUFANIE ZA ZAUFANIE tematy numeru / INTEGRACJA ROMÓW I POLAKÓW W WARSZAWSKIM URSUSIE

Page 6: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Ostatnia myśl zabrzmiała idealistycznie, bo z tą pracą to jeszcze jest źle. Wykształcenie, co zresztą spotyka także Polaków, jeszcze nie wystarcza, by pracować. W przypadku Romów jednak mniejsze znaczenie ma świadectwo czy dyplom, bo pokutują przesądy, stereotypy i własne, rzeczywiście czasami bolesne do-świadczenia, które powodują brak zaufania do Romów jako pracowników. Tak naprawdę, da-lekosiężnym celem działań takich projektów, jak ten ursuski, jest przygotowanie Romów do swobodnego poruszania się na rynku pracy. W dzielnicy tej prowadzone są liczne zajęcia nie tylko dla dzieci i młodzieży romskiej, ale i  dla dorosłych. Aby wszyscy: młodsi i osoby w średnim wieku mogli zdobyć pracę, by mogli zarabiać. Pracownicy OPS w Ursusie liczą na to, że w rezultacie ich działań, Romowie prze-staną być beneficjentami pomocy społecznej, że staną się samodzielni.

Początek mają za sobą – są już w Ursusie Ro-mowie, którzy w wyniku tego projektu podjęli pracę zarobkową. Jedną z tych osób jest Randia Goman. Cóż mogłaby robić, mając tak wielkie pokłady miłości – pomaga oczywiście przy dzieciach. Już przebiera nogami, śpieszy się, bo musi otworzyć „Stokrotkę”, gdzie za chwilę po szkole przyjdą pierwsze dzieciaki.

Serce za serce, zaufanie za zaufanie

Projekty na rzecz społeczności romskiej w  Ursusie są prowadzone już od kilku lat, a  jak wcześniej zaznaczyłem, praca w obsza-rze romskich spraw jest kontynuacją działań „Ogniska” TPD, założonego m.in. przez dr Małgorzatę Szelenbaum.

Przyjaciółka i powiernica ursuskich Romów zna ich doskonale. Ale zawsze powtarza, że nie przekracza granicy, której przeskoczenia oni nie życzyliby sobie.

- Kiedyś do Randii wpadłam na kawę albo na przysłowiową kurę. Wchodzę, Randia unika mojego wzroku, jest jakaś zamyślona, może na-wet smutna. Myślę sobie, nic tu po mnie – że-gnam się z nią serdecznie i mówię „zadzwoń”. Być może miała ciężki dzień, być może atmos-

fera w domu akurat się zagęściła, nie wiem. Ale nie wnikam za bardzo, bo oni muszą mieć świadomość, że jestem przyjacielem a nie intru-zem w ich życiu; nikt nie lubi, jak mu się w jego sprawy wchodzi „z butami”. Jak będzie chciała, czuła taką potrzebę, to zadzwoni, da sygnał – ta chwila trudności przecież nie zmieni naszej przyjacielskiej relacji. A innym razem – emocje biorą górę, szczególnie u kobiet. O tak! Ręce lata-ją im w górze, mówią głośno, właściwie krzyczą. Ale to też mija. Przecież każdy musi dać ujście swoim emocjom. I ja to rozumiem – wyjaśnia M. Szelenbaum.

Ta znajomość życia, zwyczajów, psychiki i mentalności Romów jest podstawą do tego, by dla nich i z nimi pracować. To wymaga nie tylko lektur, wykształcenia (kulturoznawcze-go, pedagogicznego czy psychologicznego), ale przede wszystkim – zwyczajnie – serca. No i zaufania, a to zdobywa się już li tylko przez doświadczenie. Asystentami ds. romskich zo-stają osoby szczególnie zaufane, znające tę spo-łeczność dobrze i najczęściej mające romskie korzenie. Przypadek dr Małgorzaty Szelen-baum jest więc szczególny – Polka, z krwi i ko-ści, pochodząca z Ursusa od pokoleń, podjęła się pracy na rzecz grupy ludzi wykluczonych. A że w Polsce taka obywatelska postawa jest ciągle płynięciem pod prąd, no cóż – jej zrozu-mienie też wymaga czasu.

Warszawski potencjał

I nadszedł dzień finału.

Wzdłuż ściany sali widowiskowej Domu Kultury „ARSUS” widzę długi stół, symbol rodzinno-towarzyskiej wspólnoty Romów. Pa-loma Goman promienieje ze szczęścia, bo jej cygański bigos ma wielkie wzięcie. Dla niej to nie pierwszyzna, ale zawsze gospodyni się cie-szy, gdy gościom smakuje…

Na scenie dzieci z „Klubu Malucha” i  umuzykalnione dziewczęta ze „Stokrot-ki”, obok prace malarskie – pierwsze kroki zdolnej młodzieży romskiej. Tuż przy scenie komputer, potrzebny do prezentacji. Przy nim Karolina Stankiewicz-Kwiatkowska

z  Radomia, redaktorka pierwszego perio-dyku romskiego w Europie „Rom Po Drom”. Do niej podchodzą dzieci, prawie się przytu-lając. Myślę: pewnie p. Karolina przyjechała ze swoimi budrysami. Ale nie, to dzieci z Ur-susa, które po kilku miesiącach sumiennego uczęszczania do „Klubu Malucha” stały się tak otwarte. Nie boją się ludzi, są wesołe, właściwie scena i okolice należały do nich.

Tymczasem Karolina Kwiatkowska mówi ważne słowa. Nie tylko o Romach z Radomia, ale i o tym, że ten stereotyp pierwszoplanowej roli mężczyzny w rodzinie romskiej nieco się zmienia. Owszem, mąż jest głową rodziny, ale przecież musi być szyja, na której ta głowa się kręci… – wyjaśnia z uśmiechem, oddając zaraz głos mężowi, Karolowi Kwiatkowskiemu, asy-stentowi romskiemu w radomskich szkołach, a teraz także wiceprezesowi Centralnej Rady Romów w Polsce. Ona pochodzi z Białego-stoku, on z Radomia. Wraz z Edwardem (To-nim) i Konradem Głowackimi współtworzyli Radomskie Stowarzyszenie Romów „Romano Waśt” (Pomocna Dłoń). Byli młodzi, ale za-wsze mogli liczyć na autorytet cioci – Adeli Głowackiej, która stowarzyszenie przyjęła pod swój dach i jest jego główną animatorką. Mło-dzi z czasem podjęli się innych zajęć, a „Roma-no Waśt” oddali… kobietom: Julicie Bogdano-wicz i Agnieszce Caban.

- Zaprosiliśmy państwa Kwiatkowskich, bo są doświadczonymi działaczami romskimi. Chcielibyśmy, aby nasi Romowie uczyli się od nich, jak organizować życie tej społeczności w Ursusie; aby ze sobą porozmawiali i zaczęli działać. To jest też element usamodzielniania się Romów – wyjaśnia Urszula Kurpias, koor-dynatorka projektu.

Mimo pewnych różnic w dialekcie, Karo-lowie Kwiatkowscy doskonale porozumieli się z Lowarami z Ursusa. I dowiedzieli się, że marzą oni o utworzeniu swojego stowarzysze-nia. Po rozmowie z burmistrzem dzielnicy, jak zapewniał Karol Kwiatkowski, jest „zielone światło” w samorządzie lokalnym, by ursuscy Romowie mogli się zorganizować.

Warszawscy Romowie (wszyscy, z obu stron Wisły) stanowią siłę nawet nieco większą niż ci z o ile przecież mniejszego Radomia, którzy swoje stowarzyszenie mają już od kilku lat.

- To nawet dziwne, że w Warszawie Ro-mowie nie są jeszcze dobrze zorganizowani. A  w  nich samych i poprzez to, że mieszkają w stolicy kraju, tkwi ogromny potencjał. Trze-ba go tylko wykorzystać – dodają zgodnie Ka-rolina i Karol Kwiatkowscy.

Liderki

W Krakowie jedną z zasłużonych działa-czek kobiecych wśród Romów jest seniorka – Krystyna Gil. W Pabianicach prym wiedzie Krystyna Markowska „Perełka”. Redaktorka-mi romskich pism są panie – Karolina Kwiat-kowska (Rom Po Drom) i dr Joanna Talewicz--Kwiatkowska (Pheniben). We wspomnianym Radomiu „rządzą”: Adela Głowacka, Julita Bogdanowicz, Agnieszka Caban. W Lublinie – jedno z tamtejszych stowarzyszeń romskich prowadzi Ewa Krzyżanowska. W małopolskim Urzędzie Wojewódzkim Pełnomocnikiem ds. Mniejszości Narodowych i Etnicznych jest Elż-bieta Mirga-Wójtowicz. W Mławie – pierwszą osobą pochodzenia romskiego, która zrobiła maturę jest Alicja „Floryda” Brzezińska. I ta-kich przykładów jest więcej.

W Ursusie wszystko zaczęły kobiety: Mał-gorzata Szelenbaum, Randia Goman, poma-gają Aniela Wardowska i Łucja Goman, a z ra-mienia Ośrodka Pomocy Społecznej (OPS) Urszula Kurpias, Marzena Szaniawska, nie mówiąc już o licznych wychowawczyniach, pe-dagożkach, reedukatorkach, psycholożkach…

- A tak – konkluduje Małgorzata Szelen-baum – kobiety są liderkami przemian romskich w Ursusie. I Polki, i Romki.

To dopiero jest integracja.

Fotografie: Piotr Szymon Łoś

Bahtałe Roma – szczęśliwi Ro-mowie podczas zakończenia projektu romskiego w Ursusie.

Widownia podczas części arty-stycznej.

Pracownice OPS w Ursusie: Ma-rzena Szaniawska (dyrektor), Marzena Bednarczyk (wicedy-rektor), Urszula Kurpias (ko-ordynatorka projektu na rzecz społeczności romskiej).

Wspólne zdjęcie i sceniczne „plą-sy” na znak radości z zakończe-nia udanego projektu.

Duma wychowawców z Ursusa: romskie dzieci z „Klubu Malu-cha”.

Rozwijanie zdolności artystycz-nych – prace dzieci, wykonane w czasie zajęć w „Stokrotce” i „Klubie Malucha”.

10 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 11

tematy numeru / SERCE ZA SERCE, ZAUFANIE ZA ZAUFANIE tematy numeru / INTEGRACJA ROMÓW I POLAKÓW W WARSZAWSKIM URSUSIE

Page 7: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

MUKANY – ROMOWIE Z POLESIA

Wśród wielu grup cygańskich, które wymienia J. Ficowski w swojej książce: „Cyganie na polskich drogach”, pojawia się także termin Cyganie Polescy nazywani przez Romów Mukana-mi. A oto krótka charakterystyka tej grupy, którą autor przyta-cza za Cyganem pochodzącym z klanu Bosaków.

Z kilku cygańskich rodów „..wymieniają Cyganie także inne grupy, dziś już w Polsce nie istniejące, ale spoty kane jesz-cze przed ostatnią wojną. Są to Mukany i Kiełmyśe. Mukany to Cyganie przebywający na Polesiu, mający „trochę inną mowę”. Przebywali w lasach, zajmowali się kowalstwem i wyro bem drewnianych łyżek”1.

Ta krótka wzmianka zawiera szczególnie ciekawą informa-cją, mówiącą, że dziś przedstawiciele tej grupy już w Polsce nie ist-nieją. Tymczasem, jak się okazuje, Romowie ci żyją nadal wśród nas, a jeden z rodów – rodzina Dąbrowskich – wciąż mieszka na terenach, na które przywędrowała z Polesia po wojnie. Kim zatem byli niegdyś i kim są dziś przedstawiciele tej grupy Romów?

1 Ficowski J.: Cyganie na polskich drogach. Wydawnictwo Literackie. Kraków–Wrocław. 1985, s.155.

Idąc śladem dociekań J. Ficowskiego ich przybycie na zie-mie polskie (Wołyń, Polesie) sięgać może odległych czasów, gdy pierwsze grupy Romów zaczynały docierać na te tere-ny. „Cyganie ci, wyodrębnieni z polskich Cyganów nizinnych i zwani przez nich Mukany, są, być może, potomkami uprzywi-lejowanego „Wasyla i Cyganów jego”, pierwotnych cygańskich mieszkańców nizin, przybyłych szlakiem wołoskich migracji, resztką, która nie została opanowana i wchłonięta przez póź-niejsze grupy nadciągające z Niemiec. Dialekt Mukanów po-zbawiony jest wpływów niemieckich, charakterystycznych dla innych grup nizinnych, i przypomina – pomijając liczne bia-łoruskie naleciałości – dialekt polskich Cyganów wyżynnych, podkarpackich i górskich”2.

O Wasylu i Cyganach jego znajdujemy z kolei wzmiankę w dokumencie z 1501 roku informującą, iż król polski Aleksan-der Jagiellończyk wydał przywilej dla wojewody cygańskiego, Wasyla, przybyłego z grupą Cyganów, prawdopodobnie z Bał-kanów. Z tekstu przywileju wynika, iż król zapewnia przyby-łym Cyganom swobodę poruszania się po ziemiach królestwa

2 Ficowski J.: Cyganie polscy. PIW. Warszawa 1953, s. 28.

z zachowaniem praw i obyczajów, na którymi czuwać ma Wa-syl – wojewoda cygański.3 Tak więc Mukany, należący dziś do wielkiego szczepu polskich Cyganów nizinnych, byliby jedną z pierwszych takich grup, które zawędrowały na nasze ziemie.

Przez lata też, podobnie jak inni Romowie, zajmowali się kowalstwem, które z upływem lat zaczęło zanikać. I tylko tam, gdzie Cyganie osiedlali się na stałe budowane były kuź-nie, a wokół nich osiedla romskie. „Z czasem, po przybyciu licznych grup cygańskich z Niemiec, kowalstwo cygańskie na terenach nizinnych zaczęło zanikać i poza Podkarpaciem i  Polesiem zginęło niemal bez śladu. (…). Polescy Cyganie tzw. Mukany i Cyganie podkarpaccy pozostali kowalstwu wierni. Z latami brak zbytu, a często kuźni, zmusił niejednego Cygana do porzucenia kowalstwa…”4

Czy stało się tak również z rodem Dąbrowskich, o którym piszemy? Bo oni, jak sięgnąć pamięcią zawsze zajmowali się muzykowaniem i tańcem. Chociaż… były też pewne odstęp-stwa od tych profesji... Ale o tym już poniżej w naszej kolejnej opowieści o przeszłości romskich rodów.

Andrzej Niuniek Dąbrowski1946 – 2001

Andrzej Niuniek Dąbrowski urodzony w Twardej Górze, był wśród ośmiorga rodzeństwa najstarszym synem Władysława Mecia Dąbrowskiego (1928–2000), pochodzącego z rodu Muka-nów ze Smygi5 na Ukrainie i Zofii Jaworskiej o cygańskim imie-niu Lalka ze szczepu sasytka Roma (1931 – 1996).

3 Tekst przywileju patrz: Narbut T.: Rys historyczny ludu cygańskiego. Wilno. 1830, s. 170–172. Także: Ficowski J.: Cyganie na polskich drogach. Wydawnic-two Literackie. Kraków–Wrocław. 1985, s. 18–19.4 Ficowski J.: Cyganie na polskich drogach. Wydawnictwo Literackie. Kraków–Wrocław. 1985, s.72.5 Smyga – gromada Mikołajówka Stara, gmina Sudobicze, powiat Dubno, wo-jewództwo wołyńskie.(Źródło: Wikipedia).

Lata dzieciństwa upływają Andrzejowi na wędrówce z  taborem. Jeżdżąc, przenosi się wówczas ze szkoły do szkoły. W Kamieniu Pomorskim zaczyna chodzić do szkoły muzycznej, a następnie odbywa służbę wojskową. Po powrocie z wojska gra w różnych zespołach, także wspólnie z dziadkami i ojcem w stwo-rzonym przez nich zespole muzycznym. Rodzina Dąbrowskich zajmowała się muzykowaniem od najdawniejszych lat – dziad-kowie pana Andrzeja grali na harfie, ojciec na skrzypcach i gita-rze, brat na perkusji.

Andrzej wędruje wówczas po Pomorzu Zachodnim, grając w restauracjach „Kolorowej” (Nowogard), „Morskim Oku” (Wi-sełka), „Wrzosie” (Pobierowo) „Jutrzence” (Gryfice), „Żeglarskiej” w Dziwnowie. Przemierzając z rodzinnym zespołem okolicę nie stroni też od gry na weselach, w gospodach i innych uroczysto-ściach rodzinnych.

Z czasem zaczyna odnosić pierwsze sukcesy. Gra w grupie WAW w „Kontrastach” i w sopockim Grand Hotelu. Występuje też w zespołach cygańskich: Tabor i Terno, a w Niechorzu ma okazję grać razem ze swoim imiennikiem Andrzejem Dąbrow-skim6, przy akompaniamencie Jerzego Miliana. Próbuje też sił na szerszą skalę. Wysyła kasety ze swoją muzyką do Al. Jarre-au z Los Angeles, a także do piosenkarek polskich: E. Geppert, M. Rodowicz i K. Prońko.

Ma również marzenia – chciałby wystąpić z swoim recita-lem w punktach zapalnych świata ONZ. Wierzy, że „Tam, gdzie inni są bezradni może muzyka polskiego Cygana okazałaby się terapią i uspokoiłaby zwaśnione strony”.

W świecie muzycznym Andrzej Dąbrowski znany był jako nauczyciel muzyki, kompozytor i wykonawca, jeden z lepszych gitarzystów romskich, który odkrył wiele młodych talentów, ucząc przez lata romskie dzieci zapomnianych me-lodii swoich przodków.

SKĄD MÓJ RÓD…?

Jak sięgnę pamięcią w naszej rodzinie opowiadano zawsze o dwóch siostrach – wspomina Babusia, jedna z czterech córek Mecia (Władysława Dąbrowskiego) i Lalki. – W sumie było ich pięcioro: trzej bracia: Michał, Wańka i Miszka, i dwie siostry: Olga i…. niestety imienia drugiej nie pamiętam. Wiem tylko, że była bardzo piękna, słynęła – jak mówiono – z nieprzeciętnej urody. Co się z nią stało także nie wiem. Po dobnie było z brać-mi, którzy podczas wojny zaginęli i wszy scy byliśmy przekona-ni, że już nie żyją. Szczęściem od naleźli się…

6 Andrzej Dąbrowski (ur. 13 kwietnia 1938 w Wilnie) – polski muzyk, piosen-karz, wokalista jazzowy,(…), a także kierowca rajdowy.

ro dzina dąbrowskichJustyna Garczyńska, Zenon Gierała

12 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 13

HiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICHHiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICH

Page 8: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Olga Kapuścińska. Lata 60–te.

Po wojnie do Polski powrócił tylko jeden z braci – Mi-chał Kapuściński. Dwaj pozostali – Wańka i Miszka zostali na Ukrainie. Dopiero w latach 90–tych ubiegłego wieku do Pol-ski przyjechały ich dzieci i tu nawiązali kontakt z Eugeniuszem Dąbrowskim, wnukiem Olgi. Od tego czasu pozostają w stałym kontakcie z rodziną.

Do dzisiaj żyje na Ukrainie jedna z ich córek – Nadia. Pro-wadzi tam duży biznes związany z gastronomią. Jest też znaną wróżbitką, która występuje w którymś z programów telewizyj-nych związanych z przepowiedniami i wróżbami.

Pierwsza z sióstr, Olga, nosiła nazwisko Kapuścińska. Było to nasze rodowe nazwisko w grupie Mukanów, którzy wówczas zamieszkiwali tereny Polesia i Wołynia (okolice Dubna). W stronach tych mieszkali także inni Cyganie: mię-dzy innymi Galicyjaki, których tereny – okolice Lwowa na Zamość – leżały w naszym sąsiedztwie i przez które nasze ta-bory jeździły w głąb Polski. Dziś nie pamiętam, czy podczas wędrówki z taborem Mukanów do Polski, czy w okolicy Dub-na, Olga została nagle porwana przez Roma, Cygana z Galicji, Galicyjaka o imieniu Grafo.

– Pamięta pani jakieś szczegóły z tego wydarzenia? – prze-rywam.

– Nie było mnie wtedy na świecie, a całą historię znam tylko z opowieści. Porwania dziewcząt z innego rodu przez Romów zdarzały się wtedy często i nie robiono z tego powodu wielkich ceregieli. Ważne, aby przyszły mąż okazał się później człowie-kiem, który potrafił zapewnić żonie utrzymanie i darzył ją sza-cunkiem. Gorzej jak porwana Cyganka trafiała do złej rodziny…

Olga miała szczęście, Romem okazał się przystojny i za-radny Cygan o imieniu Grafo, który od lat prowadził osia-dły tryb życia i – jak się okazało – miał prywatny młyn. Był młynarzem…

– Tym razem zaskoczyła mnie pani naprawdę. Znam wiele zawodów i profesji romskich, ale po raz pierwszy spotykam się z Romem – młynarzem?

– Nas to nie dziwiło. Wówczas wielu Cyganów prowadzi-ło w tamtych stronach osiadły tryb życia. Nie wiem, ale nasi dziadkowie może nawet byli z tego powodu zadowoleni, bo to pozwalało Oldze na zasobne życie, w dostatku. Tak też się stało! Galicyjak Grafo, o nazwisku Michał Dąbrowski przez wiele lat później utrzymywał swoją rodzinę trudniąc się wyrobem mąki. Z czasem Olga i Grafo doczekali się potomstwa – mieli cztery córki i czterech synów! Lodzia, Zośka, Babcia, Julka, Meciu, Bi-jom, Gorbaj i Władziu – wymienia. – Wszyscy uzdolnieni mu-zycznie podobnie jak później ich dzieci… Najstarszym z tego rodzeństwa był mój ojciec Władysław Meciu Dąbrowski – opo-wiadająca historię swojego rodu Romni o cygańskim imieniu Babusia uśmiecha się.

Władysław Meciu Dąbrowski – syn Michała Grafo Dąbrowskiego z Ro-mów galicyjskich i Olgi Kapuścińskiej z rodu Mukanów. Rok 1948.

– Mój ojciec Władysław Meciu Dąbrowski urodził się w 1928 roku w miejscowości Smyga7 na Ukrainie.

– Smyga koło Dubna? To tereny na pograniczu Polesia8

7 Smyga – osiedle typu miejskiego w rejonie dubieńskim obwodu rówieńskie-go Ukrainy. W II Rzeczypospolitej miejscowość należała do gminy Sudobicze powiatu dubieńskiego województwa wołyńskiego.8 Polesie – płaska równina, leżąca w dorzeczu Prypeci i Bugu. Głównie na te-rytorium obecnej Białorusi i Ukrainy, oraz częściowo Polski i Rosji. W oma-wianym okresie było to jedno z najbardziej zacofanych województw Polski międzywojennej, o wysokim stopniu analfabetyzmu. W 1938 większość ludno-ści przyznawała się do narodowości „tutejszej”, nie podając języka ojczystego. (Źrodło: Wikipedia)

i Wołynia9 – zauważam. – Stamtąd właśnie wywodzą się Pole-scy Cyganie..?

– Tak nas nazywano – zgadza się Babusia. – Choć my sami mówimy o sobie Mukany. Dla odróżnienia od innych: Galicy-jaków, ruskich i górskich… Po wojnie, gdy zmieniono granice, Dubno, a z nim Smyga znalazła się poza granicą Polski. Wów-czas nasza rodzina postanawia wrócić do swojego kraju – jak mawiał dziadek Michał Grafo Dąbrowski. O ile wiem młyn, który posiadał został mu zabrany i upaństwowiony. Na Ukra-inie zaczynał panować głód nie tylko wśród Romów w taborze, ale i na wsi i trzeba było szukać nowej drogi życia. Wojna do-biegła końca i tabory znowu ruszały przed siebie…

Był wówczas rok 1945 lub 1946, gdy decyzja zapadła. Mój ojciec miał wtedy siedemnaście lat. Na żonę wybrał sobie wów-czas młodziutką Romkę Zofię o cygańskim imieniu Lalka, któ-ra miała 14 lat i zgodnie z naszym prawem mogła już wyjść za mąż. Tak też się stało.

Władysław Meciu Dąbrowski i jego żona Zofia – Lalka po ślubie. Rok ok.1946–47.

9 Wołyń – kraina historyczna w dorzeczu górnego Bugu oraz dopływów Dnie-pru: Prypeci, Styru, Horynia i Słuczy, obecnie część Ukrainy.

Po powrocie do Polski, tabor ruszył na tzw. ziemie odzy-skane, aż dotarł do Kamienia Pomorskiego. Tu mama zaczęła wróżyć, a była wybitną wróżką, wróżyła z ręki, a tata z moimi dziadkami, z rodziny mamy, którzy grali na harfach, grał na skrzypcach i gitarze. Wspólnie z rodziną, która tu zamieszkała tworzyli zespół cygański grający na miejskich i wiejskich zaba-wach, często w zwykłych gospodach. Z latami przychodziły też na świat dzieci: Niuniek, Synek, Córcia, Edziu, Babcia i ja Ba-busia… Podobnie jak nasi rodzice wszyscy kochaliśmy muzykę i śpiew. I tak zostało do dzisiaj. Najbardziej znany z nas był An-drzej Niuniek Dąbrowski. Niestety zmarł po ciężkiej chorobie w roku 2001… – kończy ze smutkiem Babusia.

WSPOMNIENIE O ANRZEJU DĄBROWSKIM 10

Dzieje rodu Kapuścińskich i Dąbrowskich sięgają zamierz-chłych czasów. Dziś niewiele już pozostało wspomnień, a i one ulegają z latami zapomnieniu. I tylko stara, licząca sobie po-nad dwieście lat harfa, na której grali pradziadowie rodu Dą-browskich wciąż zdaje się przypominać i opowiadać o dawnych czasach. Wystarczy lekko trącić struny… a jej dźwięki wydają się układać w słowa, które brzmią dawną melodią cygańskich pieśni: Bracia, Bracia Cyganie, któż dzisiaj pamięta dawne lata? Owe zielone lasy, usłane kwiatami łąki i błękitne jeziora wśród których wędrowaliście…

Stara harfa!Kiedyś grali na niej dziadkowie Andrzeja, dziś on sam pró-

buje czasami na niej grać. Bo Andrzej gra na gitarze. A wszyst-ko zaczęło się od banjo dziadka Michała. Pierwszy występ w re-stauracji w Płotach: dwóch sędziwych Cyganów z harfami i ich wnuk ze starym zniszczonym banjo.

Pierwszą gitarę pożyczyła mu matka od nauczyciela w Ka-mieniu Pomorskim. Była to stara gitara, na której grano przy obozowych ogniskach. Prawdziwą na owe czasy gitarę elek-tryczną „Samba” kupił Andrzej w komisie w Szczecinie. Na następnej (złotowiśniowe pudło) grał w grupie WAW w „Kon-trastach”. Kolejny instrument nabył w RFN. Występował z nim w zespołach cygańskich: Tabor i Terno. Gitarę jazzową „Epi-phone” otrzymał od swego szwagra. Ostatni nabytek to gitara japońska „Yamacha”.

10 „Wspomnienie o Andrzeju…” – fragmenty wspomnień oparte zostały na artykule: L. Karpiński: Graj, piękny Cyganie…, Dziennik Szczeciński, 11 maja 1994 r., s. 14.

14 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 15

HiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICHHiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICH

Page 9: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Andrzej Dąbrowski syn Władysława i Zofii grający na starej harfie dziadka Michała. Rok 1994.

Cóż można wygrać na gitarze? Wszystko, całe życie: kołysankę w Twardej Górze, barw-ną spódnicę matki, cygański wóz na wyboistej drodze, ognisko, cynowanie kotła, pierwsze litery i nuty, smagłą cerę cygańskiej dziewczy-ny, szalone noce, wojskowy marsz, taniec z ko-niem, wróżbę matrony, spadającą gwiazdę.

W szkole muzycznej nie było sekcji gita-ry, dyrektor wybrał więc dla Andrzeja puzon. Lecz chłopiec nie miał doń serca. Wieczorami wymykał się z gitarą do knajp. Grali do kotleta. Nie przeszkadzał im zaduch, kurz, nieprzespa-ne noce, pijane towarzystwo. Andrzej skończył pierwszą klasę szkoły muzycznej z oceną z pu-zonu „dobry” i poszedł do wojska.

Później tradycyjny romski ślub z Romni o imieniu Maria i narodziny jedynego syna – Piotra, dziś mieszkającego w Anglii. Wtedy Andrzej zaczął grać w nowych zespołach. Grali i wędrowali po Pomorzu Zachodnim. Wczoraj na przykład w „Kolorowej” (Nowogard), dziś w „Morskim Oku” (Wisełka), jutro we „Wrzo-sie” (Pobierowo) lub w „Jutrzence” (Gryfice), a pojutrze w „Żeglarskiej” w Dziwnowie albo

gdzie indziej. Wiedzieli jedno: bez muzyki nie potrafią żyć. Nie uważali swego grania za coś wielkiego, lecz gdyby nie oni, któż zabawiałby ludzi, dawał im radość życia? Kto grałby mar-sze weselne? Któż zapraszałby do tańca?

Andrzej zapamiętał swój występ w sopoc-kim Grand Hotelu: wykonywał właśnie solów-kę „O love me”, gdy na salę wchodzili człon-kowie zespołu Górnego i uczestnicy festiwalu piosenki w Sopocie. Otrzymał wtedy od nich rzęsiste brawa. Po latach wyznaje:

– To było tak, jakby ktoś podarował mi worek pieniędzy.

Pewnego dnia doszło do spotkania dwóch Andrzejów Dąbrowskich w Niechorzu. Ten z  Warszawy poprosił tego ze Szczecina oraz Jerzego Miliana o akompaniament. Wykonali „Zielono mi”. Słuchano ich z zapartym tchem.

Andrzej na owo wspomnienie żwawo wy-wija nogami, ogniście stepuje i wciąż jeszcze ma nadzieję, że piosenkarze, których osobiście poznał, zainteresują się jego kompozycjami. Wysłał już kasety ze swoją muzyką do Al. Jar-reau z Los Angeles, a także do piosenkarek pol-skich: Edyty Geppert, Maryli Rodowicz i Kry-styny Prońko.

Andrzej uczy teraz swą kuzynkę Andżeli-kę Dolińską śpiewu. Jego siostrzenica Faryna jest wokalistką w Norymberdze.

Andrzej Niuniek Dąbrowski uczący swoją kuzynkę Andżelikę śpiewu i gry na harfie.

– Muzyka uspokaja umysł. Ułatwia wzlot myśli, a gdy trzeba pobudza do walki – stwier-dza.

– Nie zawsze muzyką się żyje. Czasem trzeba coś zjeść – mówią bezrobotni koledzy Andrzeja, którym coraz częściej zdarza się grać za piwo i obiad.

Niegdyś roboty było w bród. Dziś nawet wesela odbywają się przy kasetach. Kasety i krążki – mówią.

– Czy będą nas, muzyków rozrywkowych, potrzebować? – pytają. – Czy gadźo potrafią wyłowić ze zgiełku tony naszych instrumen-tów?

Rodzina Dąbrowskich. Zdjęcie rok 1968.

Czy my, gadźo, potrafimy?

Współczesny rozwój techniki przyniósł zmiany nie tylko Romom, ale także innym, wśród których równie dużo poszukuje pracy. Dziś dawne obrzędy i zwyczaje gadzio stają się tylko wczorajszymi obyczajami, odległymi jak owe wspomnienia Romów o wędrujących nie-gdyś szczęśliwych Cyganach.

– A szczęście może być czasami bardzo bli-sko – zwierza się Andrzej, dając żebrzącej na ulicy rumuńskiej Cygance kilkuzłotowy bank-not. – Widzisz, ona już jest szczęśliwa! – za-uważa.

Bo Andrzej zna smak biedy. Nie udało mu się założyć zespołu muzycznego ani w Niem-czech, ani w Polsce. Został bez pracy. Jesienią musiał sprzedać pamiątkę rodzinną – forte-pian J. Kerntopf z 1909 roku.

– Kiedyś byłem tak blisko szczęścia – zwie-rza się. – Kilka lat temu spacerując nad zatoką w Kamieniu Pomorskim znalazłem na brzegu martwą mewę. Na łapce miała obrączkę z na-pisem „Estonia” i kilka liczb. Zdecydowałem,

że skreślę je w totolotku. Niestety zabrakło mi parę złotych…

Jak się potem okazało, trafiłbym szóstkę. Wystarczyłoby na studio nagraniowe, dobry sprzęt, aparaturę… Szczęście było tak blisko! Została japońska gitara i marzenia o lepszym świecie.

Od lewej: Witt Michaj były solista zespołu Roma, brat znanego na świecie wokalisty Michaja Burano. Obec-nie mieszka w Szwecji i (z dzieckiem na ręku) Andrzej Dąbrowski. Rok 1998.

Bo Andrzej chciałby wystąpić z recitalem w  punktach zapalnych świata ONZ. Może muzyka polskiego Cygana okazałaby się dla zagrożonych wojną ludzi – terapią? Może uspokoiłaby zwaśnione strony? Ot takie sobie marzenia Roma…

16 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 17

HiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICHHiStOrie rOmSkicH rOdÓW / RO DZINA DĄBROWSKICH

Page 10: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Nie wiadomo, czy w momencie przybycia do Europy Romowie wyznawali własną reli-gię, prawdopodobnie posiadali jakieś wątki wierzeniowe wyniesione jeszcze z Indii i to ich właśnie elementy znajdujemy w  cygań-

skich wierzeniach do dziś. Dlatego choć obecnie Cyganie z reguły wyznają religię do-minującą w kraju, w którym żyją, w  sposo-bie jej interpretacji często można doszukać się aspektów wcześniejszych wierzeń, sięga-jących jeszcze korzeni pierwszej ojczyzny. W ten sposób każde ze świąt, a w tym także i Boże Narodzenie, posiada u Romów własny sens, a jego poszczególne elementy są mody-fikowane, gdy stykają się ze specyficzną du-chowością Cyganów.

Czescy i Słowaccy Romowie nazywają Boże Narodzenie Karačoňa lub Karačoň. Większość z nich traktuje czas świąteczny na dwa spo-soby – jako świętowanie narodzin Chrystusa, ale i jako szczególny czas wspominania swo-ich zmarłych krewnych.

Zwyczaj bożonarodzeniowych wspomin-ków zbiega się z wiarą Romów, że dusza człowieka egzystuje nadal po śmierci. Du-chy zmarłych przodków Romowie nazywa-ją mule i starają się z nimi żyć dobrze, gdyż mogą one nie tylko pomagać, ale również szkodzić. W święta obłaskawia się je więc, kładąc na okno lub w kącie pokoju porcję każdej potrawy, aby później niezadowolone duchy nie przychodziły straszyć i nie czyni-ły szkód żyjącym. Podczas całego wspólnego świętowania zmarli krewni są przy różnych okazjach stale wspominani.

Jednym z kluczowych warunków, bez któ-rego tak w przeszłości jak i w wielu wypad-kach do dziś Romowie nie są sobie w stanie wyobrazić świętowania narodzin Jezusa, jest obecność całej rodziny. A romską rodzinę w tradycyjnym pojęciu tworzy nie tylko ojciec z matką i dziećmi, ale i wszyscy dalsi krewni.

Bożonarodzeniowe zwyczaje romów w czechach i na SłowacjiMaria Natanson

Bardzo silny akcent kładzie się na wzajem-ne odpuszczenie wszelkich win i zapanowanie ogólnej zgody (so ehas, has, odmuk mange, phrala – co było to było, wybacz mi, bracie). Ta ważna dla Cyganów tradycja, wywodzi się z czasów, gdy byli oni jeszcze zupełnie izolo-waną społecznością, w której chcąc nie chcąc musieli być ze sobą niezwykle solidarni. Nie mogli żyć w niezgodzie, ponieważ od grupy, w której żyli, byli całkowicie zależni. Czas bożonarodzeniowy wykorzystuje się więc do tego, aby związki między ludźmi w społecz-ności czy rodzinie jeszcze bardziej zacieśnić, a wszelkie powstałe niezgody i zatargi pusz-czać w niepamięć. Ten zwyczaj doczekał się nawet ustalonych powiedzeń, które podczas Świąt niezmiennie używa się do dziś: O Roma penge tele muken (Romowie sobie wybaczają), O Roma jekh avres phiren te mangel, kaj leske te odmukel (Romowie chodzą jeden koło dru-giego prosząc, aby mu odpuścił), O Roma, kaj save te uľahas rušte, pre Karačoňa penge odmu-ken u aven pale lačhe (Romowie, choćby byli nie wiadomo jak skłóceni, w Boże Narodzenie wybaczają sobie i znów żyją ze sobą dobrze), Sar šaj dživas, te na džanas jekh avreske te od-mukel? (Jak w ogóle mogli byśmy żyć, gdyby-śmy sobie nie umieli nawzajem odpuścić?).

Przygotowania do Bożego Narodzenia roz-poczynają się już podczas adwentu, ponieważ podczas całych świąt jest zakaz wykonywania jakiejkolwiek pracy. Jak dawniej tak i dziś, porządkami przedświątecznymi zajmują się kobiety, którym pomagają dzieci. Niegdyś Cy-ganki bieliły ściany, a sprzątanie całego domu kończyły przygotowaniem podłogi. Ponieważ nie było drewnianej, wykładano klepiska igli-wiem. Przez cały adwent gromadziło się je-dzenie na Wigilię i Święta, co było powodem wielkiej radości dla romskich dzieci – w koń-cu, raz na rok, mogły najeść się do syta! „W ba-raku były różne zapachy i świąteczna atmosfe-ra. Wiedzieliśmy kto co gotuje. Nosiliśmy sobie

nawzajem potrawy do skosztowania. Nikt by głodny nie umarł. Na stole były całe jedzenie, jakie było w baraku, niczego się nie chowało“* Cygańscy muzykanci ćwiczyli świąteczny re-pertuar, a romscy chłopcy uczyli się winszo-wać – życzyć szczęścia i zdrowia w nadcho-dzącym Nowym Roku.

Choinki Romowie raczej nie kupowali. Najczęściej wycinali ją w lesie, płacąc leśni-kom wódką. Ozdabianie jej mieli w swojej pieczy synowie. Oni również chodzili do ludzi prosić o słomę, którą potem wykładali pod-łogę, aby pokój przypominał stajenkę, gdzie narodził się Jezus. Pod drzewkiem znajdowały się prezenty – jabłka, pomarańcze, słodycze, drobne, najczęściej ręcznie wykonane zabaw-ki. Na choinkę wieszano co tylko się dało: ka-

Źródło: http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Pli-k:Roma_boy_in_bear_co-

stume_sm.jpg&filetime-stamp=20061202042510

Vinšinav tumenge, vinšinav, Bachtal´i karačoňa. Aven saste sar mačhe andro paňori, bachtale sar odi amari kal´i phuvori. But džene mule, amen dživas u le Devleske vaše pal´ikeras. Ačhen saste the bachtale. Bachtal´i karačoňa!

(Winszujemy Wam, winszujemy, Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia. Bądźcie zdrowi jak ryby w wodzie, Bogaci jak ta nasza czarna ziemia. Wielu z nas nie dożyło, my jednak dożyliśmy i Panu Bogu za to dziękujemy. Pozostańcie zdrowi i szczęśliwi. Wesołych Świąt!)

„Imar ma rov, mamo miri, imar ma rov… La sunto Panamarijake adadžives uľola o Kristus“

(„Nie płacz już, mamo moja, nie płacz już… Święta Panna Maryja narodziła dziś Chrystusa”)

18 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 19

OBrzĘdy i zWyczaje / BOŻONARODZENIOWE ZWYCZAJE ROMÓW W CZECHACH I NA SŁOWACJI OBrzĘdy i zWyczaje / BOŻONARODZENIOWE ZWYCZAJE ROMÓW W CZECHACH I NA SŁOWACJI

Page 11: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

myczki, węgielki czy ziemniaki opakowywano w pozłotka, wieszano jabłka, szyszki oraz wła-snej roboty karmelki. Istnieje powiedzenie, że słodkości z  wigilijnego drzewka trzeba zjeść najpóźniej do 26 grudnia.

Kiedyś na obchody Bożego Narodzenia rodzina schodziła się już wieczór przed Wi-gilią. W jednym pomieszczeniu zasiadali dorośli z muzyką, a w drugiej dzieci. Mu-zykanci grali, starzy wspominali zmarłych, opłakiwali ich i śpiewali ich pieśni. Czekano na północ, bo wraz z jej wybiciem nastawał dzień wigilijny. Rozlegały się życzenia zdro-wia, szczęścia, długiego życia, pomyślności i pieniędzy. Wykrzykiwano przy tym trady-cyjne „bachtaľi karačoňa!”, grano na instru-mentach, tańczono i pito aż do samego rana. Tego dnia od rana dzieci chodziły winszo-wać Romom i gadziom aż do obiadu. Do domu wracały przemarznięte na kość, ale w kieszeniach przynosiły otrzymane pienią-dze a zza pazuchy z dumą wyciągały najróż-niejsze smakołyki.

Wigilia to po romsku Veľija lub Viľija. W  ten dzień Romowie, tak jak i gadzie, po-szczą. Długość i restrykcyjność tego postu bywa jednak różna – w niektórych rodzinach nie je się mięsa jedynie do wieczora, w innych je się tylko pieczone ziemniaki przez cały dzień. Wigilijne menu zależy więc również od tego czy post obowiązuje cały dzień, czy tylko do uroczystej kolacji. W żadnym jednak wy-padku w tym dniu na stole nie może brakować chleba – aby było go w przyszłym roku dosta-tecznie, oraz zapalonej świecy – jako symbolu przyszłego bogactwa.

Przed wieczerzą (lub w niektórych domach po niej) Cyganie kąpali się w wannie z pieniąż-kami albo rybimi łuskami. Dziś wystarcza tylko obmycie się wodą z miski, do której wrzucone są monety – to znów ma na celu zapewnienie

bogactwa i powodzenia w przyszłym roku. Z tych samych względów kładzie się pieniądze również pod choinkę i pod obrus.

Wigilijną wieczerzę przygotowuje mat-ka, której pomagają córki. Kobiety stoją przy kuchni czy piecu cały dzień poprzedzający Wigilię, a nieraz jeszcze w nocy gotują ostat-nie potrawy. Menu różni się nieco od tego, jakie można znaleźć na stołach Czechów czy Słowaków. Oprócz takich potraw jak barszcz czy kapusta w grzybami, Cyganki przygoto-wują swoje własne dania, takie jak pišot (wy-pełniany gotowanymi ziemniakami), bobal´ky (bułeczki posypane makiem i polane mlekiem lub masłem), perkielto (zupa podobna do gu-laszowej), goja (wypełniana ziemniakami lub mielonym mięsem),  guzy (duże knedliki z kurczęcych jąder, mąki i jajek), czy holubky (liście sałaty wypełnione mielonym mięsem) i oczywiście sałatka ziemniaczana oraz róż-ne, duszone, pieczone i smażone mięsa. Musi być również dostatek słodkiego pieczywa, nie może zabraknąć šinga (zawijańce z ciasta wy-pełnione twarogiem, makiem i kakaem) oraz pankuškov wypełnionych powidłami.

Gdy wszyscy siedzą już u stołu, najstarsza spośród obecnych kobiet żegna wszystkich czosnkiem i znakiem krzyża na czole i rozdaje po kawałku jabłka, pokrojonego według ilości obecnych osób. To jabłko spożywa się jako pierw-sze, dopiero później dzieli się opłatkiem z mio-dem. W tym czasie ojciec lub najstarszy czło-nek rodziny przemawia i błogosławi wszystkich obecnych, częstując ich własnej roboty nalewką. Dalej następuje jeszcze wspomnienie zmarłych i dopiero po tych czynnościach przystępuje się do spożywania przygotowanych potraw. Nikt nie powinien wstawać od stołu do momen-tu, gdy ostatnia osoba skończy posiłek. Po kola-cji wszystkie łyżki wiąże się ze sobą słomą, aby rodzina w przyszłym roku trzymała się razem.

Cygańskich pieśni o tematyce stricte bo-żonarodzeniowej (karačoňa gila) oraz kolęd (inepike gila) jest bardzo niewiele, można się spotkać nawet ze stwierdzeniem, choć nie-słusznym, że nie istnieją w ogóle. Wynika to prawdopodobnie z faktu, iż jest to wciąż temat bardzo mało zbadany i istnieje niewiele na-grań czy zapisów takich utworów. Jest jednak prawdą, że wykonują i wykonywali oni głów-nie kolędy i pieśni czeskie oraz słowackie, zwłaszcza, gdy w dzień Wigilii i kolejne dni aż do Nowego Roku obchodzili rodziny nie-Ro-mów i odświętnie ubrani grywali pod oknami. W niektórych miejscach na Słowacji Romo-wie podtrzymują ten piękny zwyczaj do dziś. „U nas na Słowacji mieliśmy taki zwyczaj (...) gadzie nas nazywali „nasi Romowie“. Jak nie przychodzili „nasi Romowie“ gadziom grać pod okna, to w następnym roku gadzie nie mieli szczęścia. Była to taka nasza powinność, aby dla nich grać. A oni już na nas czekali. Za granie dawali nam pieniądze i gorzałkę. Było to naprawdę niezwykle piękne, to świąteczne śpiewanie i granie. Chodziliśmy trójkami lub czwórkami. To był romantyzm! A na następny dzień chodziliśmy winszować“**

W pierwszy i drugi dzień świąt Romo-wie znów spotykają się i odwiedzają na-wzajem, życząc sobie szczęścia i śpiewa-jąc stare romskie pieśni. Jest taka tradycja, że pierwszego dnia do domu musi wejść najpierw mężczyzna. Nie może to być ko-bieta, gdyż przynosi ona nieszczęście. Dawniej grajkowie, skończywszy chodzić po domach wracali z  muzyką do osady. Inaczej grało się dla gadziów, zupełnie inaczej dla swoich! Ludzie się obłapiali, ściskali, płakali sobie w ramionach, a wszyscy przy tym byli szczęśliwi i wdzięczni, że dożyli tego dnia. Najstarszy z  muzykantów winszował wszyst-kim i znów, jak w dniach poprzednich, muzy-ka nie cichła aż do białego rana.

Dni po Świętach były równie piękne. Nie-długo potem przychodził Nowy Rok, który świętowało się nieraz tydzień! Chociaż dziś Boże Narodzenie nie jest już może obcho-dzone tak hucznie, jak bywało to dawniej, jednak niezmiennie pozostaje to niezwykle magiczny czas, czas w którym spotyka się cała rodzina aby wspólnie cieszyć się, wspo-minać krewnych i dawne czasy oraz święto-wać narodziny Chrystusa.

* Gejza Horváth, „Karacona“** www.romove.radio.cz

Romale, mangav tumenge šukar adventos, vinčinav tumenge lačhi bachtali Karačoňa a andro Nevo berš 2013 tumenge vinčinav but bacht the sastipen!

Bibliografia:

„Romano Džaniben”, nr. 4, 1995.

„Romano Vod’i”, rok 2005/2006: David Dudáš - „O Kristus uľol! Ašaras les!”

Lech Mróz, „Cyganie”, Książka i Wiedza 1971, Warszawa

„Romska hudba na prelomu tisicileti”, zbiór referatów z konferencji etnomu-zykologicznej, Praga 2003

„Slovenska Hudba” nr. 3, rok 2000/rocznik XXVI: Jana Belisova - „Romskie pieśni ze wschodniej Słowacji”

www.volny.cz: Gejza Horváth - „KARAČOŇA”

www.amalipe.com

www.romove.radio.cz

20 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 21

OBrzĘdy i zWyczaje / BOŻONARODZENIOWE ZWYCZAJE ROMÓW W CZECHACH I NA SŁOWACJI OBrzĘdy i zWyczaje / BOŻONARODZENIOWE ZWYCZAJE ROMÓW W CZECHACH I NA SŁOWACJI

Page 12: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

“To wcale nie kojarzy mi się z muzyką cygań-ską.” W radiowym studiu S-4 wybrzmiały ostat-nie dźwięki utworu Romów karpackich, które Čači Vorba na szybko zaprezentowała swoim go-ściom z Bałkanów jako próbkę tego, z czym mię-dzy innymi mieli się zmierzyć w ciągu kilku na-stępnych dni wspólnej pracy. “To bardzo ładne, ale u nas muzyka cygańska kojarzy się z zupełnie innymi brzmieniami”, dodał Loukas, perkusjo-nista z  Salonik. Ósemka muzyków z 4 krajów (Polska, Ukraina, Macedonia, Grecja) miała za zadanie stworzenie w ciągu kilku dni progra-mu koncertowego na potrzeby Festiwalu ‘Nowa Tradycja 2011’. Ideą ‘Projektu 22 Południka’ było połączenie romskich tradycji muzycznych z róż-nych regionów Europy Wschodniej oraz Bał-kanów. Podczas licznych rozmów z muzykami z Bałkanów dowiedzieliśmy się, że muzyka Ro-mów z Grecji i Macedonii ma wiele wspólnego z muzyką romską z Turcji. Te same motywy me-lodyczne, rytmy, skale i magicznie brzmiące mi-krotony, powodujące, że niedostosowane do ich wydobywania “zachodnie” instrumenty stają się niekiedy wręcz bezużyteczne przy próbach wy-konania na nich cygańskich melodii z południo-wo-wschodnich rubieży naszego kontynentu. Już pierwsze praktyczne zetknięcie z takim repertu-arem nasuwa od razu refleksję - “to naprawdę zupełnie inna muzyka romska”. (fot. 1)

W krajach bałkańskich muzyka tureckich Cy-ganów cieszy się dużą popularnością. Ich kunszt i oryginalny styl traktowany jest często przez ich romskich sąsiadów z Bałkanów jako źródło. Wy-konawcy z krajów takich jak Grecja, Macedonia, Serbia, Bułgaria czy Albania w swej muzyce czę-sto odnoszą się do brzmień znad Bosforu. Warto więc przyjrzeć się temu szczególnemu muzycz-nemu zjawisku oraz jego twórcom.

Turcję zamieszkuje od 500 tys. do 5 mln lud-ności romskiej. Ogromna rozpiętość tych sza-cunkowych liczb wynika po części z tego, że Ro-mowie nie są w tym kraju oficjalnie uznawani za mniejszość etniczną bądź narodową. Najstarsze bizantyjskie źródła poświadczające ich obecność

na terenie Azji Mniejszej datowane są na IX w. To właśnie na tych terenach i w tym okresie po raz pierwszy pojawiło się określenie Athiganoi (Atsiganoi), pierwowzór dzisiejszego “Cyganie”. Po zajęciu półwyspu przez Turków spora część bizantyjskich Romów przyjęła islam.

Wraz z rozrostem Imperium Ottomańskie-go, którego terytorium w szczytowym okresie rozwoju (XVI-XVII w.) obejmowało, m.in. europejskie tereny dzisiejszej Grecji, Bułga-rii, Albanii, krajów byłej Jugosławii, Rumu-nii, Mołdawii, a nawet części obszaru Węgier, czy współczesnej Słowacji i Ukrainy (dawne południowo-wschodnie kresy Rzeczpospoli-tej), muzułmańska ludność romska Anatolii przemieszczała się w kierunku Zachodnim, osiadając najpierw na terenach Rumelii (eu-ropejska część dzisiejszej Turcji, rozciągająca się od granicy z Grecją oraz Bułgarią po leżą-cy nad Bosforem Stambuł, określana również jako wschodnia Tracja), a następnie na Bałka-nach. Sulukule, jedna z najstarszych dzielnic Stambułu, jest uważana zarazem za najstarszą osadę romską w Europie. W pięciotysięcznym, starym dystrykcie miasta, 75% mieszkańców stanowi ludność romska.

Współcześni potomkowie Romów ottomań-skich, mimo ogromnego zróżnicowania etnicz-nego i dużego rozproszenia, określani są często zbiorowo jako Romowie tureccy, Romowie mu-zułmańscy lub Xoraxane (Khorakhane). Za-mieszkują nie tylko terytorium Zachodniej Tur-cji, ale również obszary wszystkich pozostałych krajów bałkańskich, stanowiąc znaczący odsetek populacji romskiej w każdym z nich. W samej Turcji islam jest religią zdecydowanie dominu-jącą wśród romskiej społeczności. Prawosławni Romowie, stanowiący zaledwie niewielki ułamek ludności w Turcji, określani są jako Yunan Cinge-neleri - “greccy Cyganie”. (fot. 2)

W samej Turcji ludność romska określana jest najczęściej jako Çingenleri (l.poj. Çingene), warto zaznaczyć jednak, że ten ponad dwukrotnie roz-leglejszy od Polski euroazjatycki kraj zamieszkują

Fasil, ince çalgi - inna muzyka romska Piotr Majczyna

także inne, spokrewnione historycznie i etnicznie z Romami grupy ludności. Napłynęły one na ob-szar kraju z terytoriów Północnych Indii w róż-nych okresach historycznych. Posługują się od-miennymi językami i wyraźnie odróżniają się od siebie kulturą: czarnomorscy Lomowie, środko-wo-anatolijscy Abdalowie, Domowie z pograni-cza turecko-syryjskiego, a także mniejsze grupy: Boşa (okolice jeziora Van we wschodniej części kraju), Mıtrip, Gejgelowie, Gevendes. Potoczne tureckie określenie Çingene obejmuje wszystkie z nich. Bohaterowie tego artykułu, tureccy Ro-mowie (Romanlar), żyją przede wszystkim na obszarach europejskiej części kraju, znajdującego się już po azjatyckiej stronie wybrzeża egejskiego oraz wielomilionowej metropolii nad Bosforem - Stambułu. Posługują się różnymi dialektami języka romskiego, objętymi zbiorowo nazwą Kip-tice, oraz językiem tureckim. Zajmują się przede wszystkim rzemiosłem oraz muzyką. (fot. 3)

Romanlar grają między innymi dla Turków, Greków, Bułgarów, Tatarów, Czerkiesów, Ga-gauzów, potomków bałkańskich muzułmanów osiadłych w Turcji w XX w. po upadku sułtanatu oraz dla “swoich”. Zawód muzykanta w Rumelii, jednym z najbardziej wieloetnicznych zakątków Europy, nie należy do najłatwiejszych. Aby wy-bić się spośród dziesiątków konkurencyjnych romskich zespołów i osiągnąć uprzywilejowaną, stabilną pozycję na lokalnym rynku trzeba znać niuanse muzyczne i kulturowe poszczególnych wsi i miasteczek pagórkowatej krainy oblanej wo-dami 3 mórz (Czarnego, Marmara i Egejskiego) oraz cieśniny Bosfor.

Pierwsze wzmianki o muzykantach romskich w Imperium pochodzą z XVI w. Najstarszy i naj-prostszy zarazem typ romskiej orkiestry nawią-zuje do szeroko rozpowszechnionych tradycji bliskowschodnich (m.in. anatolijskich, perskich oraz arabskich). Składają się na nią zurny (sur-my), drewniane instrumenty dęte o charaktery-stycznym ostrym brzmieniu, oraz davul, duży dwumembranowy bęben uderzany na przemian pałką oraz trzcinową witką. Archaiczny, zanika-jący dziś zestaw instrumentów przeznaczony jest głównie do muzyki wiejskiej. Nagrania trackich zurn i davuli w wykonaniu romskich wykonaw-

ców takich jak Küçük Hasan, Tevfik Çivi czy Tra-kya Düğünü należą do rzadkości i niestety nie są dystrybuowane poza granicami Turcji. Analo-giczne stare tradycje muzyczne można odnaleźć wśród Romów niemal wszystkich krajów bałkań-skich. (fot. 4)

Zawodowi romscy muzykanci, çalgacılar, oprócz lokalnej muzyki weselnej wyspecjalizo-wali się również w drugim, odmiennym gatun-ku wykonywanym przede wszystkim w klubach nocnych w dużych ośrodkach miejskich - Stam-bule, Edirne oraz Izmirze. Mowa o fasil, wysubli-mowanej, artystycznej muzyce łączącej turecką muzykę klasyczną (nie mającą nic wspólnego z zachodnioeuropejską muzyką poważną), lokal-ne piosenki miłosne oraz arabeskę - nurt muzyki orientalnej importowany ze Wschodu na prze-strzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Muzyka fasil wykonywana jest najczęściej z towarzyszeniem tancerek, śpiewaków oraz chóru samych słucha-czy. Z powodu tych ostatnich muzyczne wieczory w nocnych klubach (meyhane) porównywane są często do karaoke. Romscy muzykanci akompa-niują, mikrofon zaś wędruje często wśród pu-bliczności ośmielonej kieliszkiem raki, doskonale znającej repertuar lokalnych pieśni popularnych oraz prostszych odmian dawnej dworskiej mu-zyki, w której teksty pieśni sięgają często swym rodowodem kilkuset lat wstecz.

Podstawą muzyki fasil jest skomplikowany tu-recki system modalny decydujący w dużej mierze o odmienności muzyki orientalnej od europej-skich tradycji. W klasycznym systemie tureckim, w odróżnieniu od stosunkowo prostego zachod-niego podziału na dwa półtony, cały ton dzieli się aż na siedem mikrotonów (komm). Budowane w oparciu o nie struktury melodyczne oraz im-prowizacje określane jako maqamat (l.poj. ma-qam) stanowią przedmiot wieloletniej nauki gry pod okiem mistrzów. Wiedza muzyczna przeka-zywana jest z pokolenia na pokolenie. To właśnie pełne polotu i wirtuozerii improwizacje decydują o wyjątkowości muzyki romskiej w Turcji. Ty-powy skład miejskiej orkiestry to: skrzypce - ke-man; bezprogowa lutnia arabska - ud, uważana za prekursora wielu europejskich instrumentów szarpanych, m.in. lutni renesansowej oraz gitary;

Fot. 1. Koncert Čači Vorba & 22E Project podczas warszaw-skiego festiwalu „Nowa Tradycja 2011”. Fot. D. Anaszko

Fot. 2. Rycina z początku XX w. przedstawiająca muzułmań-skich bośniackich Romów. Źró-dło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Bosnian_Gypsies.jpg

Fot. 3. Tureccy Romowie z oko-lic Izmiru - fotografia z 1904 r Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Smyrne_Group_of_Gypsy.jpg

Fot. 4. Zurny. Fot. Jean-Xavier Bardant. Źródło: http://en.wiki-pedia.org/wiki/File:Zournas.jpg

22 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 23

kuLtura / FASIL, INCE ÇALGI - INNA MUZYKA ROMSKA kuLtura / FASIL, INCE ÇALGI - INNA MUZYKA ROMSKA

Page 13: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

przypominająca banjo odmiana lutni ze skórzaną membraną - cümbüş, noszący nazwisko swojego konstruktora z początku XX w.; trapezoidalna cytra - kanun; klarnet (drewniany lub blaszany) oraz instrumenty perkusyjne - drabuka i riqq. (fot. 6)

Najbardziej znanym romskim wykonawcą fa-sil jest klarnecista Mustafa Kandiralı. Urodzony w 1930 r. mistrz gatunku jest jednym z pierw-szych tureckich muzyków, którzy prezentowali swą twórczość w Europie Zachodniej, Ameryce oraz Indiach. Piętnastoletni Kandiralı przybył do Stambułu z położonej w azjatyckiej części Turcji Kandiry. Zaledwie trzy klasy szkoły muzycznej nie przeszkodziły utalentowanemu młodzikowi w zbudowaniu błyskotliwej kariery. Po kilku la-tach gry w lokalnych klubach 21-letni Mustafa został zauważony przez pracowników państwo-wej rozgłośni TRT. Od tej pory muzyka wirtu-oza stała się nieodłącznym elementem tureckich programów radiowych i telewizyjnych. Dziś w  Turcji mówi się, że nie sposób jest nie usły-szeć przynajmniej jednego utworu Kandiral’ego w  ciagu pierwszych 24 godzin pobytu w kraju. Jego muzyka, przesiąknięta w równym stopniu wpływami Wschodu i Zachodu, zmieniła rów-nież oblicze powojennej muzyki fasil, wnosząc do niej więcej keriz, muzycznego indywiduali-zmu, swobody posługiwania się różnymi zapo-życzeniami i improwizacyjności. Dzięki umiejęt-ności przemycania do orientalnych improwizacji elementów jazzu Kandiralı określany jest czę-sto mianem “Benny’ego Goodman’a Bliskiego Wschodu”. Wirtuozeria mistrza klarnetu została doceniona również przez wielkie nazwiska “zza Wielkiej Wody”. Podczas jednego z jego koncer-tów w stambulskim klubie w 1954 r. do romskie-go zespołu dołączył sam Louis Amstrong, prze-bywający wówczas nad Bosforem. (fot. 7)

Światowa i turecka dyskografia daje szeroki wybór nagrań z miejską muzyką fasil. Oprócz dosyć pokaźnego katalogu płyt z twórczością Kandiralı’ego, warte uwagi są nagrania nie mniej rozpoznawanych na świecie artystów takich jak Kemani Cemal, Bűrhan Ocal & Istanbul Orien-tal Ensemble, Barbaros Erköse, Ahmet Kuşgőz, sław o bardziej lokalnym charakterze: Cinucen

Tanrikorur, Ahmet Yatman, Kadri Sencalar, Nu-rettin Celik oraz wykonawców łączących tradycje stylu meyhane ze współczesnością, w szczególno-ści grupy Laço Tayfa wraz z solową dyskografią lidera Hüsnü Şenlendirici. Elementy tej muzyki pojawiają się często w nagraniach popowych wy-konawców, w niespotykany w Europie sposób przywiązanych do swoich rodzimych tradycji muzycznych. Charakterystyczna maniera wyko-nawcza fasil inspiruje także wielu romskich in-strumentalistów z Bałkanów, m.in. Vassilisa Sale-asa oraz Kostasa Pavlidisa (Grecja), Ivo Papasova (Bułgaria) czy Ferusa Mustafova (Macedonia). (fot. 8)

Okres powojenny przyniósł ogromne zmia-ny w sposobie życia ludności tureckiej Tracji. Odizolowane od siebie dotychczas niewiel-kie miejscowości, zachowujące przez deka-dy, a  nawet stulecia swą językową, kulturową i muzyczną odrębność zostały połączone siecią utwardzonych dróg. Ożywiły się kontakty mię-dzy poszczególnymi społecznościami, muzycy romscy stali się natomiast bardziej mobilni, przemieszczając się sprawnie między prowin-cją a Stambułem. Pojawiły się elektryczność oraz radio. Wpływy kultury tradycyjnej miast coraz silniej mieszały się z tą rdzenną, wiejską. Możliwość dzielenia pracy muzyka weselne-go z zawodem wykonawcy fasil spowodowała stopniowe przemieszanie obydwu tradycyj-nych typów składów i stylów, dając początek zespołom określanym jako ince çalgi. Ich mu-zyka łączy żywiołową ludową rytmikę z  wy-smakowanymi, wariacyjnie wykonywanymi melodiami i rozbudowanymi improwizacja-mi (taksim). Muzycy çalgi tworzą razem cha-rakterystyczne brzmienie orkiestry, w której wszystkie instrumenty wykonują jednocześnie ten sam temat utworu, partia każdego instru-mentu różni się jednak od pozostałych drob-nymi niuansami melodycznymi. Ta osobliwa maniera wykonawcza, bardzo zróżnicowane barwy dźwięku poszczególnych instrumentów oraz rozbudowany akompaniament całkowicie rekompensują brak akompaniamentu akordo-wego, charakteryzujący wszystkie gatunki mu-zyki tradycyjnej w Turcji. (fot. 9)

Do lat 90-tych XX w. repertuary trackich ince çalgi składały się niemal wyłącznie z muzyki instrumentalnej. Utwory tanecz-ne oparte były na improwizowanych wersjach popularnych w tej części kraju standardów muzyki fasil oraz mocno figurowanych melodiach lokalnych pieśni ludowych. Muzyka wokalna zama-wiana na içki masası (męskie spotkania towarzyskie, podczas których przy poczęstunku i muzyce omawiane są najważniejsze lokalne problemy) oraz najważniejsze wydarzenia o charakterze rytualnym była wykonywana przez instrumentalistów, którzy sami akompaniowali sobie podczas śpiewu. Każdy z wykonaw-ców, podobnie jak w muzyce instrumentalnej, interpretował pie-śni na swój własny sposób, dodając do tematów melodii własną skomplikowaną ornamentykę. Od początku lat 90-tych XX w. ince çalgi występują również śpiewacy-soliści. Ich obecność stała się wręcz nieodzowna wraz z pojawieniem się nowo-komponowa-nych pieśni tanecznych, cieszących się ogromną popularnością na romskich weselach.

Najbardziej reprezentatywnym wykonawcom tradycji ince çal-gi jest obecnie klarnecista Selim Sesler. Dobrze rozpoznawany na współczesnej scenie world music wirtuoz wywodzi się z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach wykonawczych, żyjącej i tworzą-cej w greckim mieście Drama. Wymiana ludności między Grecją a Turcją w 1923 r. przerzuciła losy muzykanckiego rodu na tereny tureckiej Rumelii. Można powiedzieć, że muzyk jest żywym świa-dectwem narodzin stylu ince çalgi. Rozpoczynał swą edukację od tradycyjnej w regionie zurny, następnie zaś, zgodnie z panującą w latach 60-tych XX w. modą zastąpił ten archaiczny instrument klarnetem. Tracja słynie też z wielu innych uznanych w Turcji wykonawców kultywujących tradycje ince çalgi, m.in. Deli Selim, Ali Rıza Altınkeser, Somalı Mustafa Çalar. Uwspółcześnione wer-sje tego gatunku zawierają nagrania projektu Burhan Ocal & The Trakya All Stars, zaś nawiązania do motywów ludowej muzyki tu-reckiej Tracji, w tym pieśni romskich z regionu, odnaleźć można w nagraniach turecko-kurdyjskiej grupy Kardeş Tűrkuler. (fot. 10)

Nieodłącznym elementem muzyki cygańskiej w Turcji jest taniec. Niesłusznie jest on utożsamiany ze znacznie bardziej fry-

wolnym, “roznegliżowanym” arabskim tańcem brzucha, który od kilkudziesięciu lat systematycznie wypiera z klubów rodzime for-my określane mianem çengi. Tradycyjny taniec cygański w Turcji, określany również często jako turecka odmiana tańca oriental-nego, sięga swoim rodowodem czasów haremów i sułtańskiego dworu, gdy artystyczną, szkoloną formą tej sztuki zajmowali się wyłącznie przedstawiciele mniejszości etnicznych, przeważnie romskiego pochodzenia. Właściwy taniec cygański (roman hava-si) wykonywany jest dziś niemal wyłącznie w obrębie społeczności romskiej, najczęściej podczas uroczystości weselnych. Podstawo-wym rytmem wykorzystywanym do tej odmiany jest nieparzysty podział 9/8 (2+2+2+3). Zawodowi romscy tancerze specjalizują się również w tańcach tureckich (oyun havasi), które, obok impor-towanej z Syrii i Egiptu arabeski, prezentowane są z reguły dla nie--romskiej publiczności. W wielu przypadkach granica między ro-dzimym tańcem romskim a tureckim jest płynna. Podobieństwo melodii i szerokie zastosowanie dziewiątkowego rytmu w tańcu romskim nasuwają często skojarzenia z turecką karşilamą. W od-różnieniu jednak od tej ostatniej, podstawą cygańskiego tańca, po-dobnie jak i towarzyszącej mu muzyki, jest improwizacja.

Tradycyjna muzyka cygańska z europejskiej części Turcji dzieli niestety w XXI w. los wielu innych gatunków muzycznych - przemi-ja. Miejskie orkiestry fasil, takie jak ta, którą uwiecznił w swoim mu-zycznym dokumencie filmowym “Latcho Drom” Tony Gatlif, czy prowincjonalne ince çalgi należą do coraz większej rzadkości. Histo-ryczna dzielnica Stambułu, Sulukule, zamieszkiwana przez ponad 3,5 tys. Romów zmienia swe oblicze. Wywołująca kontrowersje na całym świecie decyzja władz miejskich o przebudowie obiektu wpi-sanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO odciska swoje piętno również na kulturze muzycznej Turcji. Znika stara, ma-lownicza architektura pamiętająca czasy rządów sułtanów, znikają również miejscowe meyhane, miejsca spotkań, tańca i kontemplacji melancholijnych melodii w wykonaniu romskich mistrzów.

Fot. 6. Lutnia arabska ud. Fot. Viken Najarian, [email protected]. Źródło: http://en.wikipe-dia.org/wiki/File:Oud.jpg

Fot. 7. Okładka cd „Mustafa Kandirali (Uzelli / Traditional Crossroads, 2007)

Fot. 8. Okładka cd „Sulukule: Rom Music of Istanbul” (Tradi-tional Crossroads, 1998)

Fot. 10. Okładka cd „Selim Sesler ve Grup Trakya - Kesana Giden Yollar”, Kalan Müzik CD 154, 1999

Fot. 9. Turecka odmiana cytry kanun. Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:79-tone_Kanun_on_the_couch.jpg

24 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 25

kuLtura / FASIL, INCE ÇALGI - INNA MUZYKA ROMSKA kuLtura / FASIL, INCE ÇALGI - INNA MUZYKA ROMSKA

Page 14: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Czyją własnością jest pamięć po Zagładzie? – pyta w swo-jej najnowszej książce Lidia Ostałowska. I odpowiada: tego, kto po nią umie sięgać, tych którzy mają władzę. Najczęściej – polityków i mediów. Najrzadziej – ofiar.

„Farby wodne” to reportaż, a właściwie reporterski esej osnuty wokół takich pojęć, jak „zagłada”, „pamięć”, „sztuka”. Poprzez śledzenie losu jednostki, Diny Gottliebovej, Żydówki z Brna, rzuca trochę światła na wojenne i powojenne losy Ro-mów, Żydów, Polaków, Niemców, aż po dzisiejszy dzień.

Dina, która przeżyła Oświęcim dzięki talentowi plastycz-nemu, była autorką siedmiu portretów, unikatowego śladu po dziesiątkach tysięcy zamordowanych w obozie Romów. Barw-ne akwarele wykonała na zlecenie hitlerowskiego oprawcy – doktora Mengelego (do celów dokumentacyjnych), i dzięki temu ocaliła własne życie. Kiedy obrazy odnajdują się w Pol-sce dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności, Gottliebova rozpoczyna kampanię na rzecz odzyskania oryginałów. Po-wojenny ich właściciel – państwowe oświęcimskie muzeum, nie wyraża na to zgody. W międzyczasie, dzięki obudzonej na nowo romskiej solidarności, w Europie rozpoczyna się inna kampania – przypomnienia światu o Porajamos, Samudari-pen, „Zapomnianym Holocauście”, a portrety Gottliebovej pełnią w tym dziele odzyskiwania „pustej przeszłości” (jakże trafne określenie Ostałowskiej) symboliczną rolę. Opowiada-na przez reporterkę powikłana historia tego sporu jest niczym grecka tragedia. To nierozstrzygalny konflikt, konflikt pamię-ci. Po jednej stronie – racja jednostki, Diny dotkniętej już na zawsze poobozową traumą, obsesyjnie walczącej o odzyskanie portretów. Po drugiej – racje wspólnoty, racje europejskich Romów, budujących na nowo swoją tożsamość, próbujących walki o pamięć po swoich zmarłych, tak, aby śladami po nich nie były wyłącznie rubryki w dokumentach szczątkowo zacho-

wanych z archiwum obozowego. A wokół tego ciągnącego się przez dziesięciolecia konfliktu – trwa zamieszanie, w którym uczestniczą politycy, media, wielcy tego świata i zwykli ludzie. Nie brakuje w nim szokujących faktów, paradoksów, trudno w nie uwierzyć i właściwie niemożliwe jest ich zrozumienie. Bo w historiach o Zagładzie i po Zagładzie nic się nie zgadza, rządzą się one swoją pokrętną logiką, w której właśnie symbole – takie jak choćby portrety – pełnią istotna rolę.

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nauka i policja niemiecka wciąż korzystają ze sporządzanych przez nazistów z kręgu Mengelego „kart antropologicznych”. Obowiązują wy-mierzone w Romów stare prawa z początku wieków i z czasów hitleryzmu. Jakby ciągle żywy był komendant obozu Höss, który w swojej autobiografii napisał o Romach: „Byli oni mo-imi ulubionymi więźniami – jeśli można się tak wyrazić”. Inny przykład – muzeum oświęcimskie, oskarżane w histerycznej kampanii medialnej i politycznej (w której bierze udział np. kongresmeni z USA)… o przemoc symboliczną na malarce. Kolejny – rozpętany przez ideologicznych ekstremistów kon-flikt wokół krzyży na żwirowisku.

Nielogiczny, wewnętrznie sprzeczny świat poranionej pa-mięci domaga się języka, opowieści, która byłaby w stanie udźwignąć coś, czego udźwignąć się nie da. Być może dlatego swoją książkę Ostałowska osnuła wokół powracającego moty-wu disneyowskiej bajki o „Królewnie Śnieżce i siedmiu kra-snoludkach” (wystawianej także i w dziecięcym obozowym te-atrzyku, i wymalowanej na ścianie baraku przez Gottliebovą)? Po to, by poszukać logiki innej niż normalna, uzasadniona naszymi codziennymi doświadczeniami. „Żywi zawsze mają rację przeciwko umarłym” – pisał Tadeusz Borowski, polski pisarz, który nigdy z traumy nie wyszedł, który ocalał po to, by kilka lat później samemu odebrać sobie życie. Jak zmierzyć proporcje, wydać sprawiedliwy wyrok na artystkę, która uży-ła swojego talentu w służbie wcielonego zła, ale dziś jej dzie-ło pracuje na rzecz wypełnienia i uleczenia „pustej pamięci”? Należy odpowiedzieć na to pytanie po swojemu, także dzięki lekturze „Farb wodnych”.

Książka ukazała się w Wydawnictwie Czarne, które od pew-nego czasu zdecydowanie dzierży w Polsce prym, jeśli chodzi o ambitny, najwyższej próby reportaż.

pusta przeszłośćGrzegorz Kondrasiuk

Obóz Cyganów. Rys. A. Piotrowski. 1873

– Mój bracie! Pytasz o Romów, poszukiwa-czy złota? Ja nic o nich nie słyszałem, skoro jednak twierdzisz, że tacy kiedyś żyli, to pew-nie tak było… – stary Cygan pochodzący ze szczepu Kełderasza, z którym nawiązałem roz-mowę sięga do kieszeni kamizelki i wyjmuje niewielką złotą monetę. – Wielu z was, gadzio, sądzi, że złoto nie przynosi szczęścia. My zu-pełnie inaczej o tym myślimy. Bo dla nas Ro-mów złoto nie oznacza bogactwa, my wierzy-my, że złoto przynosi szczęście i chroni przed złem. Woziliśmy go zawsze ze sobą w taborze przekonani, że ma ono wielką magiczną moc. Jak pamiętam mój dziadek często wplątywał złote blaszki w końskie grzywy, aby ich dźwięk odstraszał złe duchy.

– Przed kilku laty byłem zaproszony na romskie wesele, duże wesele – wtrącam – na którym było zaproszonych wielu bogatych Ro-mów… Wśród zebranych gości zauważyłem wówczas dziesięcio… może dwunastoletnią dziewczynkę kręcącą się między stołami. Nie ona mnie jednak zainteresowała, a ogromny połyskujący kolorem złota krzyż zwisający na grubym kutym łańcuchu, który miała zawie-szony na szyi. Zaciekawiony podszedłem do wójta i zapytałem, czy jest wykonany z mosią-dzu, czy ze złota?

– To złoty krzyż, podobnie jak łańcuch –

odparł bez wahania. – Stara rodzinna pamiątka sprzed dwustu, a może więcej lat. Z opowieści rodzinnych wiem, że wówczas pewien hrabia, a może książę zakochał się w Cygance pocho-dzącej z naszego rodu. Jak było naprawdę tego dziś nikt nie wie, dość, że na pożegnanie poda-rował jej ten złoty łańcuch z krzyżem…

– Jeśli ją kochał, pewnie tak było… – zga-dza się mój rozmówca.

– Czy wówczas nie powinien zamiast krzyża ofiarować jej złotego naszyjnika lub kolczyki? – pytam.

– Dla nas, Romów, złoto znaczy coś więcej, niż zwykła biżuteria. Gadzio, gdy widzi u Cy-ganów złote pierścienie lub kolczyki myśli, że nosimy je jako oznakę bogactwa. Tymczasem w latach, gdy wędrowaliśmy złoto służyło nie tylko do ozdoby. Wierzono, że zapewnia ono zdrowie i szczęście, a ten kto go nosi chroniony jest przed złem. Jesteśmy przekonani, że złoto i srebro są jak magnes. Jeśli je masz, to one będą przyciągać coraz więcej i więcej złota. Podob-nie jak pieniądze. Pieniądz przyciąga pieniądz, choć pieniądze nie są tak wartościowe jak zło-to. Bo widzisz, bracie, różnica tkwi w tym, że złoto możesz zawsze wymienić na pieniądze, a pieniądze nie zawsze na złoto… Pewnie nie wiesz, ale Romowie woleli, handlując między sobą, zawsze płacić złotem…

Ten złoty pieniążek, to ruska świnka po-chodząca z czasów, gdy żył car Rosji1. Tak na-zywano ten pieniądz, bo jak mówił mój ojciec

1 Ruska świnka – żartobliwa nazwa pięciorublowej złotej monety, za którą za panowania cara Mikołaja II, można było ponoć kupić prosię?

poszukiwacze złotaZenon Gierała

Pięciorublowa złota mo-neta z czasów panowa-nia cara Mikołaja II

KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 2726 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012

recenzje / PUSTA PRZESZŁOŚĆ rOmSkie prOFeSje / POSZUKIWACZE ZŁOTA

Page 15: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

i krzyknąłem na ludzi, ale tuż spod konia zza krzaku poderwał się wielki niedźwiedź i ryknął (…). Koń mój spłoszony pierzchnął w stronę! Gdym go wstrzymać zdołał, zsiadłem z niego i widziałem, że Cygan trzymał na pierścieniu niedźwiedzia. Pogroziłem tedy i jednym i dru-gim, zdjąwszy dubeltówkę z ramienia, a gdym do ogniska dobiegł, doskoczyli i jedni i dru-dzy – i Cygan prześlicznej postawy, który był widocznie hersztem w szatrze, wyszedł teraz z namiotu i rzekł do mnie, kłaniając się z usza-nowaniem: „Czego od nas chcecie? – my tu na swoim! Jeżeli nie odstąpicie, to każę spuścić wszystkie trzy niedźwiedzie!”

Cygański obóz Źródło: Centrum Dokumentacji Kultur Pogranicza

Po kilku słowach przyszło do przymierza. Drużyna nasza stanęła sobie opodal, z osob-na, i rozpuściła konie po paszy, a Cyganie nie umieli opuścić obozu swego, bo niełatwo było zwinąć namioty i kuźnie, lecz my mieliśmy po popasie według układu ruszyć w inną stronę. Cyganie ci, jak się z pozoru zdało, byli nie tyl-ko dostatni, ale majętni ludzie. Przybywali oni na wierzchowinę Bystrzycy co roku po powo-dziach letnich – i w znajomym sobie tylko miej-scach trudnili się płukaniem złotego piasku. Ta tedy Bystrzyca nie darmo jest Złotą Bystrzyca zwana, a sztuka płukania piasku i znajomość wypłuczysk złota jest wyłączną tajemnicą jed-nej tylko bandy Cyganów. Nie tylko też każdy mężczyzna, każda niewiasta, ale nawet każde dziecię miało większe lub mniejsze sito z cien-kiego drutu przy sobie; ale robotą tą płukania złotego piasku trudnią się oni tylko nocą i do świtu, rozstawiając straże dookoła, aby nikt nie odkrył ani miejsca, gdzie złoty pławiają piasek, ani sposobu, jak się do tej roboty przybierają.

Kiedyśmy po popasie dalej ruszyć mieli, udałem się i prosiłem herszta tej bandy, czyby mi nie sprzedał trochę złotego piasku. Długo się wymawiał i składał: że to tak tylko ludzie wymyślają na nich, aby za złotem chodzili w te góry; w końcu kiedym go zapewniał, że je-stem człowiek obcy w tych stronach i że go nie zdradzę, sprzedał mi za 15 reńskich tak zwaną „kiesę złota”. Był to woreczek grubości i dłu-gości palca, podłużnie uszyty z czarnej golonej koziej skóry, starannie wygładzonej jak perga-min. Nazywają to „kiesą złota”, kiedym pytał herszta, widząc, że woreczek tak jest zeszyty równo i starannie (aż go chyba rozerżnąć, ale rozpruć niepodobna), kiedym go pytał, mówię, jakiż dowód, że to jest złoty piasek w tej kiesie – rzekł do mnie; śmiejąc się; „Zważcie, a prze-konacie się”. i sięgnął po małe ważki do na-miotu, i odważył kiesę, mówiąc:” Tak to idzie w targ ten złoty piasek w kiesach i w Gałaczu i w Stambule”. W istocie tak było. Kieska była złotym piaskiem napełniona i w tej objętości nic nie mogło mieć tej wagi prócz złota; stąd też nie zagląda nikt na targach wschodnich do kieski, ale waży ją tylko i daje lub bierze ja jak monetę znanej wartości.

Po kupieniu kieski dał herszt Cyganów lu-dziom moim za żywego barana – barana pie-czonego, a że mu skóra przyszła w zysk, odstą-pił wszystkie ziemniaki pieczone w dodatku i  poczęstował, mnie jeszcze śliwowicą! Zgod-nym tedy sposobem rozstaliśmy się z sobą”5.

Dziś nie ma już Romów poszukujących zło-ta, odeszły w zapomnienie ich opowieści o gór-skich strumykach z kryjącym się na ich dnie cennym kruszcem. Bo też i sami Romowie zmienili swój styl życia, zastępując romantycz-ną niegdyś profesję innymi zawodami. Stąd na-sza opowieść o nich.

5 Wincenty Pol: Dzieła, t. IV, Serya druga (Dzieła prozą, t. II. „Północny wschód Europy”, cz. III). Lwów, 1876. s. 397–399.

– można było za to wtedy kupić prosiaka – po-daje mi złoty krążek do obejrzenia. – Dała mi go moja matka razem z bajero2. Zachowałem go do dzisiaj.

W rodzi nach romskich, u których takie pie niążki jeszcze uratowały się przerabiane są teraz na różne ozdoby... (Patrz obraz obok). Tyle wiem o złocie, ale o poszu kiwaczach zło-ta, którzy szukają go w stru mieniach albo we wnętrzu gór… Nie! A może chodzi ci o skarby ukryte gdzieś po lasach i jaskiniach..? – kończy, patrząc na mnie podejrzliwie.

Tak więc stary Rom nic nie wie, ba! nawet nie słyszał o Cyganach poszukujących złotego kruszcu w korytach rzek lub wnętrzu ziemi. Ludzie ci odeszli w zapomnienie podobnie, jak wiele innych zawodów, którymi parali się Romowie przed wiekami. Tym bardziej godny jest wspomnienia tutaj choćby jeden z nich, który uzyskał przydomek Diamentowy Jim (zmarł w 1940 w Stanach Zjednoczonych). Poszukując złota i diamentów założył on na początku XX wieku w Afryce Południowej wraz z innymi Romami osadę i nazwał ją Ro-mengro. Po licznych perypetiach (został wraz z innymi Romami ograbiony) powrócił do Europy, gdzie zajął się handlem złotem i dia-mentami dochodząc do fortuny3.

Ile podobnych, dziś zapomnianych już hi-storii o Romach – poszukiwaczach złotego kruszcu – jeszcze było? Niestety, tego typu in-formacji możemy dziś szukać tylko we wspo-mnieniach zapisanych przez ówczesnych po-dróżników i pisarzy. To oni podczas swoich wędrówek spotykali Romów, którzy parali się tą profesją – także w Europie, a konkretnie w Karpatach. Tam, według legend i opowieści, w górskich strumykach, cygańscy poszuki-wacze cennego kruszcu znajdywali podobno bryły złota wielkie jak pięść. „Jeszcze w XIX wieku żyli na Węgrzech Cyganie trudniący się wypłukiwaniem i odcedzaniem złotego pia-sku ze „złotonośnych” rzek. Na ogół byli oni

2 Bajero – cygański woreczek szczęścia. Patrz art. s. 39.3 Szerzej na ten temat: Karol Parno–Gierliński: Zawody i profesje romskie – Poszukiwacze złota i kamieni szlachet-nych, Szczecinek, s.33.PDF.

robotnikami zatrudnionymi u przedsiębior-ców–kapitalistów, do których wydobyte złoto należało. Istniały jednak także grupy „sobie-pańskich” Cyganów, „korsarskich” poławiaczy złota, co zapuszczali się nawet do byłej Galicji Wschodniej, gdzie także zajmowali się swoją lukratywną pracą. Były to przeważnie grupy bogatsze, zaopatrzone w broń palną, wędrują-ce od Turcji, poprzez Węgry, aż po północną stronę Beskidów Wschodnich”4. Na jedną z ta-kich grup natknął się Wincenty Pol. Jemu też zawdzięczamy barwny, obfitujący w szczegóły opis takiego spotkania.

Poszukiwacze złota. Fot. za blogs.denverpost.com

„Raz spotkaliśmy się na wierzchowinie Zło-tej Bystrzycy z taką bandą wołoskich Cyganów. Mówili oni kilkoma językami, albo raczej bała-mutną gwarą tego pogranicza, i byli nie tylko strojnie, ale nawet dosyć bogato po węgiersku ubrani. Mieli z sobą kilka pięknych koni góral-skiej siedmiogrodzkiej rasy, stado kóz dojnych, kotły i namioty, kuźnię, muzykę i trzy uczone niedźwiedzie. Starsi z szatry leżeli na rozścielo-nych huculskich dywanach, a przed głównym namiotem gorzało wielkie ognisko: piekły się wielkie kupy ziemniaków, a na rożnie dopie-kał się cały baran. Kilku Hucułów z naszej drużyny od czoła karawany wpadło na szatrę obcesem, widząc przyrządzoną ucztę! Na kil-ka ślepych strzałów, które padły po jednej i po drugiej stronie, spuściłem się nagle na polankę małą, gdzie się obozem rozłożyła szatra. Naje-chałem niebacznie bojąc się krwawego zajścia

4 Ficowski J.: Cyganie polscy, PIW, W–wa, 1953. s. 48.

Emil Eisman-Semenowsky. „Cy-ganka”, Paris 1886

Pamiątkowa półdolarówka wydana w 1925 r. z sylwetką

poszukiwacza złota.

28 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 29

rOmSkie prOFeSje / POSZUKIWACZE ZŁOTArOmSkie prOFeSje / POSZUKIWACZE ZŁOTA

Page 16: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Zmienia się oblicze, zachowanie Romów. Zmienia się tak szybko, że nie możemy nadążyć za nowinkami, które docierają do nas z różnych stron świata. Zmieniły się nasze priorytety, najważniej-sze w życiu stało się zdobywanie pieniędzy. My, Romowie zawsze musieliśmy zdobywać pieniądze, aby przetrwać. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni i  nie powinno to nas zadziwiać. Kiedyś jednak robiliśmy to inaczej, umieliśmy zorganizować na-sze życie w taki sposób, aby nie wykluczyć z niego osób starszych, chorych, czy potrzebujących po-mocy. Nikt nie był pozostawiony sam sobie. Teraz następuje wyłamanie się z zasad obowiązku po-mocy, kodeksu cygańskiego, które nas wyróżniało wśród innych społeczeństw.

Dzisiejszy model życia, który niemal już obo-wiązuje bulwersuje wielu Romów, którym bliski jest dawny system wartości przestrzegany przez wieki w rodzinie cygańskiej. Zauważamy też co-raz mniejszy kontakt pomiędzy Romami. Z cze-go to wynika? Czy mieszkanie w mieście, często w dużych metropoliach daje poczucie anonimo-wości? To rozproszenie nie jest dobre dla rom-skiej społeczności. Młodzi nie mają świadomo-ści, że należą do społeczności, która powinna dbać o  swoją tożsamość. Niezauważalni przez starszyznę, pozbawieni jakby naturalnej obser-wacji, zatracają się we współczesnym świecie. A dzisiejszy świat kusi i to niebezpiecznie.

Czy współczesny Rom potrafi zachować Roma-nipen? Ten, który miał i nadal ma dobry przykład w rodzinie nie będzie korzystał ze złych pokus. Zachowa tradycję i nie przejmie złych rzeczy, które mogą zostawić plamę nie do zmycia. Coraz częściej stykamy się z zachowaniem młodych, któ-rzy nie zauważają starszych, nie krępują się w ich obecności, przynoszą wstyd najbliższym. Często dziadkowie mówią; „minęły czasy, kiedy mogłem zwrócić uwagę wnukowi, jak to dawniej bywało. Teraz jak coś powiesz przeciwko, no to już do cie-bie nie przyjdzie a jeszcze matka się obrazi.” Idzie ku złemu. Nasza społeczność, która wyróżniała się

poszanowaniem ludzi starszych, dzisiaj pozwala młodym na zachowania, które dawniej nie mogły mieć miejsca. Spotykamy się z niedotrzymaniem słowa, zaprzeczaniem tego, co się powiedziało, nieliczeniem się z rodziną. Coraz częściej zdarza się wśród Romów kradzież, co wyklucza takiego „cior” ze społeczeństwa. Brak kontroli i duża swo-boda, jaką dają rodzice swym pociechom, dopro-wadza do złych czynów. Folgujemy sobie i łatwo rozgrzeszamy niegodne postępowanie naszych bliskich. Odchodzimy od zasad, które wyznaczały nam prostą drogę życia, na której nie było niebez-piecznych zakrętów.

Dzisiaj wielu Romów żyje i realizuje się we-dług własnych reguł. Patrząc na codzienność życia przeciętnego Roma przychodzi refleksja, tęsknota za dawnym czasem, za Cyganem, na którego mo-głam liczyć, który nie zawiódł, który zawsze po-twierdził prawdę, a zło odpowiednio skrytykował. My Romowie musimy kontynuować życie wg za-sad i wartości tradycyjnych. Mam jedno pytanie do młodych Romni: Czy koniecznie musicie zabiegać o chłopców? Naszym tradycyjnym romskim oby-czajem to chłopak zgłasza się do rodzica i wska-zuje mu dziewczynę, która poruszyła jego serce. Rodzic aranżuje spotkanie z rodziną młodej i to jest prawidłowe. Jeżeli rodzice nie są zadowoleni wtedy sprawę w swoje ręce biorą młodzi. Jest czas na spotkanie, na rozmowę młodych i porwanie za obopólną zgodą. I to jest w naszej kulturze piękne i romantyczne. Tak wyglądają nasze romskie spra-wy, wg tradycji naszych przodków. To jest prawo zwyczajowe. Zachowujmy tradycje, na co dzień, postarajmy się żyć w zgodzie ze społeczeństwem większościowym, gdyż potrzebujemy wzajemnego zrozumienia i akceptacji.

My, Romowie, żyjąc w poszanowaniu zasad obowiązujących w Romanipen nic nie tracimy, a wprost przeciwnie utrzymując tradycję i pro-pagując kulturę, zachowamy swoją oryginal-ność. A dobre wychowanie w każdej kulturze jest mile widziane.

codzienność zgodna z romanipen

jek łaW ke rOma;

Dykhas so pes kereł dre romano sveto sy but chocha-iben. Ćhawe opcioren romane semency. Dodział ke dowa kaj khetane rakłenca maren do manusien kaj te pukawen kaj sy łęgro barwalipen. Tykne sy kary pał dawa, Niby dzian te besieł. Ale jame semency żały-nas, bo dawa j amare ćhawore. Jamare dada sam bange. Ła-dzias manusiendyr. Miśto bo jame powinno te zauważynas so jamare ćhawore keren. Ter-ne na odbariona miśto pchuw-jatyr a już wtchowas pe łędyr sownakaja i sykawas so jamen sy. Godo manuś dzineł, kaj na sownakaj deł manuśieske gody a patyw, honoro i  ciacipen. Jame Dada dre Baro procento sam odphendłe pał dawa so keren jama re ćhaja i ćhawe.

B.N.

Bibi NiuniaWspółczesny świat, pomimo ogromu oferowanych możliwo-ści, nie zrekompensuje jednostce naturalnej, atawistycznej, po-trzeby zakorzenienia, która to-warzyszy człowiekowi od tysięcy lat. Pomimo skrajnego indywi-dualizmu, człowiek jest istotą społeczną i zawsze będzie dążył do życia wśród „swoich”.

-Marek Isztok, „Romowie w „potrzasku” współczesności”

romska młodzież patrzy w przyszłość Lawinia Kwiatkowska

Kiedyś Romowie jeździli taborami, zapa-lali ogniska w lesie, tańczyli i śpiewali. Trzy-mali się razem i byli dla siebie jedną, wielką rodziną. Romowie są narodem muzykalnym, słyną z  grania na różnych instrumentach, wielu bowiem nie chodziło do szkoły mu-zycznej, ale za to pięknie grali na skrzypcach. Wiadome jest, że młodzież romska różni się od młodzieży polskiej tym, że ma inną kul-turę i zachowuje swoją odrębność, o czym już wspominano na łamach Kwartalnika.

Chciałabym pokazać również swój punkt widzenia. Żyjemy w świecie, w którym czas nie stoi w miejscu, a cywilizacja się rozwi-ja. W dzisiejszym świecie bez konkretnego wykształcenia ciężko, a w zasadzie jest to nie możliwe, by znaleźć jakąkolwiek pracę. Ja jestem obecnie w trzeciej klasie liceum, w klasie maturalnej i zamierzam iść na stu-dia o  profilu pedagogicznym i dziennikar-skim. Chciałabym zdobyć dobre wykształ-cenie, co poszerzałoby moje kwalifikacje zawodowe, ale również chciałabym uczyć się języków obcych, żeby móc pracować za granicą lub z ludźmi reprezentującymi inne narodowości. Mam zamiar w przyszłości otworzyć własną firmę. Zachęcam moich rodaków by dalej się kształcili, ponieważ jest to bardzo potrzebne w razie podejmo-wania pracy. My Romowie powinniśmy po-kazać ludziom o innej narodowości przede wszystkim to, że stać nas na więcej, a  to że jesteśmy Romami to nie znaczy, że jesteśmy gorsi. My też mamy jakieś ambicje i  stać

nas na bycie „kimś„. Uważam, że nauka i dokształcanie się jest bardzo ważnym ele-mentem w życiu każdego człowieka, bo dzięki niej możemy rozwijać się i nabywać nowych umiejętności.

Mamy bogatą kulturę, którą należy pielę-gnować, w tym muzykę, tradycję, szacunek do drugiego człowieka. Romowie powinni się trzymać razem, a także współpracować z ludź-mi z innych narodowości. Zazwyczaj Romo-wie są otwarci na integrację polsko – romską. Jednak aby to było efektywne, potrzebne jest obustronne porozumienie i chęć współpracy z tej drugiej strony. Powinnyśmy przełamywać stereotypy, gdyż utrudniają one współpracę z innymi ludźmi. Mam na myśli nie tylko Pola-ków ale także i Romów. Niestety spotykamy się często z niechęcią pracodawców do społecz-ności romskiej. Nie chcą zatrudnić Romów, ponieważ mają już utarte schematy na temat naszej grupy. Uważam, że ludzie współcześni nie powinni się kierować stereotypami, ponie-waż każdy się zmienia i nie powinno się oce-niać ludzi po tym, jakiego są pochodzenia. Na szczęście istnieją też ludzie, którzy są otwarci na współpracę z Romami i z chęcią ich zatrud-niają. Przykładem tego jest moja siostra Kinga Kwiatkowska, która ukończyła szkołę średnią i  szkołę policealną w zawodzie technik prac biurowych. Podjęła pracę w administracji, a obecnie pracuje w Archiwum Państwowym. Bardzo chwali sobie tę pracę, bo panuje tam miła atmosfera i ludzie są życzliwi.

KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 3130 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012

rOmanipen młOdzieŻ rOmSka piSze / TRADYCJA WE WSPÓŁCZESNYCH CZASACH

Page 17: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Malwina Giza

Kinga Kwiatkowska

moje marzenia

Ostatnie tabory w radomiu

We współczesnym świecie dynamiczny postęp we wszyst-kich dziedzinach życia doprowadza nas, młodych do zmiany sposobu myślenia i zachowania. Nasze czyny i działania nasta-wione są na tzw. „branie”. My, młodzi Romowie również uczest-niczymy w tych przemianach, jakie doświadcza cały świat. Chcemy dorównać naszym nieromskim rówieśnikom, wyrów-nać braki w edukacji i stać się obywatelami świata. Chcemy być tacy jak inni. Otaczająca nas rzeczywistość narzuca nam inne postępowanie niż wynieśliśmy z naszych domów. Wielu z nas chętnie korzysta z tej formy życia, bo nie ma w nich tylu zaka-zów i ograniczeń. Chcemy być wolni, ale przychodzi moment, kiedy zadajemy sobie pytanie: Kim ja jestem?

Romni i Polka - moje korzenie wyrastają z polskiej i rom-skiej tradycji, jestem z rodziny mieszanej. Ważna jest dla mnie kultura ojca i mojej matki. Rozmawiam w języku romani czego bardzo pilnowali rodzice, a naturalne jest, że mówię również po polsku. Nie muszę się zbytnio starać, aby postępować wedle jednej czy drugiej kultury, bo utożsamiam się z zasadami panu-jącymi u mnie w domu a najważniejsze jest dobre wychowanie. Jeżeli takie posiadam to łatwo pogodzić wszystko co jest ważne w kulturze romskiej a także i polskiej.

Większy problem miałam z ubiorem. Wiadomo, że ubiór w znacznym stopniu podkreśla nasze pochodzenie, często sy-tuację materialną. Gdy byłam młodsza bardzo przeżywałam w jaki sposób mam się ubrać, żeby dzieci w szkole nie zwraca-ły zbytnio na mnie uwagi, a także na to, żeby nie urazić moją romską rodzinę zbyt niestosownym wyglądem. Tak było też w szkole średniej. Starałam się upodobnić do większości. Wraz ze zdobywaniem wiedzy wiem, że również ważna jest tradycja. Jeżeli zachowuję tradycję romską w niczym nie ujmuję kulturze polskiej. Biorę wszystko, co dobre w kulturach moich rodziców. Moim marzeniem jest, abym potrafiła tak żyć, aby żaden Rom nie powiedział o mnie „gadzi” i żaden Polak nie nazwał mnie pogardliwie „cyganichą”. A co do ubioru? Wyrosłam z lęków, że przez ubiór mogłam zostać dostrzeżona jako „inna”. Wiem, że ubiór jest bardzo ważny. Na dobrze ubraną kobietę, stosow-nie do sytuacji, nawet gdy jest Romni, każdy zwróci życzliwą uwagę. Liczy się gust i przestrzeganie pewnych zasad. Moje naj-większe marzenie to jest to, aby przy moim stole usiadły dwie bliskie dla mnie rodziny, które różnią się obyczajami i żeby każ-da z nich uszanowała inność tej drugiej. Nie unikajmy naszych kultur i ludzi, my dzieci z  rodzin mieszanych możemy wiele zrobić dla zbliżenia naszych społeczności.

„Cygański tabor zniknie w dali gdzieś…”

Wprowadzone pod koniec lat 40-tych XX wieku przepisy dotyczące obowiązku posiada-nia stałego zameldowania zmusiły społeczność romską, wiodącą wędrowny tryb życia, do osie-dlenia się na stałe w wybranym miejscu.

Do Radomia przybyło w roku 1950 dziesięć rodzin romskich. Osiedlili się przy ulicy Kozie-nickiej, mieszkając w skromnych, drewnianych

domkach. Nie było im łatwo przystosować się do nowej rzeczywistości. Na szczęście ówcze-sne władze miejskie przyszły im z pomocą, aby start w nowe życie nie wzbudzał przerażenia. Dziesięciu Romów podjęło stałą pracę m.in. w  Zakładach Przemysłu Tytoniowego, Wy-twórni Części Zamiennych, pięciu uczęszczało do szkół przyzakładowych.

Proces asymilacji osiadłych Romów z lud-nością miejscową, prześledzimy na przykła-dzie rodziny Kwiatkowskich…

Mieszkająca dosyć długo przy ulicy Kozie-nickiej rodzina Kwiatkowskich bardzo szybko dostosowała się do nowych warunków życia. Najstarszy syn seniora rodziny Henryka Kwiat-kowskiego, Bolesław, ukończył kurs samocho-dowy i odbył zasadniczą służbę wojskową. Jego brat został uczniem przyzakładowej szkoły Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Siostry podjęły naukę w szkole podstawowej. Było to wielkie wyzwanie jak na owe czasy, gdyż edukacja dziewcząt romskich często koń-czyła się na naukach pobieranych w rodzinie.

Bolesław Kwiatkowski, po powrocie z woj-ska, podejmuje pracę w Zakładach Metalo-wych, a później w Tytoniówce. Obejmuje sta-nowisko kadrowego. Rodzina Kwiatkowskich w procesie integracji z miejscowymi stawia-ła na przyjazne sąsiedztwo, pracę i edukację dzieci. Daje przykład innym rodzinom rom-skim, którym trudniej rozstać się z końmi, wozami i blaskiem ognisk. Trudno bowiem z serca wydrzeć umiłowanie wiatru i wolno-ści, i w zamian osiem godzin pracować w fa-bryce. Ale trzeba sobie radzić w każdych wa-runkach. Rodzina Kwiatkowskich podjęła to wyzwanie, jako jedna z pierwszych. Osiągnęła znaczny status społeczny i ekonomiczny jed-nak - jak wspomina obecny wójt radomskich Romów, Pan Bolesław Kwiatkowski - tęsknota za wędrowaniem nadal pozostała.

Tabor bowiem był nie tylko schronieniem przed niepogodą, tabor to była jedność wę-drujących ludzi, którzy wzajemnie się o siebie troszczyli. Dobre i złe chwile przeżywali razem. Byli jedną wielką rodziną. A świat miał więcej barw niż szarości, kiedy trudy podróżowania umilała muzyka i śpiewy.

Najlepiej przedstawi to rozmowa przepro-wadzona z Panem Bolesławem Kwiatkowskim:

- Czy trudno było rozstać się z końmi i wo-zami?

- Tak, bardzo trudno. Przecież prawdziwym przyjacielem Roma to był koń i pies.

- Co się stało z taborem?

- Musieliśmy sprzedać konie i wozy, bo nie mieliśmy jak ich utrzymać, nie od razu była praca, a żyć trzeba każdego dnia.

- Ale nie przestał Pan muzykować?

- Nie, nie. Muzyka to moje drugie życie, mój drugi świat. Dzięki muzyce dało radę to wszystko przetrzymać. Jak było źle to się grało, żeby serce pocieszyć, a jak było dobrze, to się grało z radości, żeby świętować sukces.

- Było trudno przywyknąć do szarej co-dzienności?

- Trudno, ale człowiek wiele znieść może, jeśli ma nadzieję, że będzie lepiej. A szło ku dobremu. Dzieci poszły do szkół, znalazła się godziwa praca. Trzeba było przywyknąć.

- Została tęsknota?

-Pewnie. Rom całe życie będzie tęsknić. Żal, że już nie zbudzi cię deszcz bijący o płótno wozu, że nie przytulisz się do końskiej grzywy, nawet, że się nie sparzysz węgielkiem z ogni-ska.

- Czy tak naprawdę Rom to wieczny tułacz i wędrowiec, nawet jeśli mieszka w betonowym bloku?

- Tak. Kto raz ukochał wolność, zawsze bę-dzie tęsknił.

- Ale chyba młodym teraz żyje się lżej, le-piej?

- Czasy się zmieniają, życie też. Nie mam nic przeciwko lżejszemu życiu, ale trzeba szano-wać tradycję. Ona jest czymś, co stanowi o toż-samości człowieka. Można żyć wśród ludzi innych narodów, nawet trzeba żyć zgodnie, po dobroci, ale trzeba znać swoją historię i swoją tradycję. Wtedy człowiek sam siebie szanuje i szanują go inni. Jak się bezmyślnie kogoś lub coś naśladuje, to nic dobrego z tego nie będzie.

-Racja. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu Bolesław Kwiatkow-ski, Wójt radomskich Romów. Fot. Kinga Kwiatkowska

32 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 33

młOdzieŻ rOmSka piSze / MOJE MARZENIA młOdzieŻ rOmSka piSze / OSTATNIE TABORY W RADOMIU

Page 18: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Drugim celem jest prowadzenie przedsiębiorstwa w oparciu o wspólną pracę (art. 2 ust. 1 Ustawy). Spółdzielnia socjalna może prowadzić działalność społeczną, kulturalno-oświatową oraz spo-łecznie użyteczną - zarówno na rzecz swoich członków jak rów-nież środowiska lokalnego. Cele te są finansowane z nadwyżki bilansowej ( art.10 ust.1 Ustawy), która nie może być podzielona między członków spółdzielni ( art.10 ust.2 Ustawy)

Jak założyć spółdzielnię socjalną?

Pierwszym krokiem jest stworzenie statutu spółdzielni, który powinien zawierać:

• nazwę spółdzielni (w nazwie powinno się zawierać określe-nie „spółdzielnia socjalna”)

• przedmiot działalności spółdzielni• czas trwania spółdzielni, jeżeli zakładamy ją na czas okre-

ślony. • prawa i obowiązki członków, • zasady i tryb przyjmowania nowych członków, • zasady wypowiadania członkostwa, wykreślania i wyklucza-

nia członków.• wysokość wpisowego oraz wysokości i ilości udziałów, które

członek obowiązany jest zadeklarować, • terminy wnoszenia i zwrotu udziałów oraz skutki nie wyko-

nania tego w terminie. • szczegóły dotyczące zasad funkcjonowania organów spółdziel-

ni – czyli walnego zgromadzenia i zarządu, a w spółdzielniach liczących więcej niż 15 członków – również rady nadzorczej (jeżeli członków jest mniej radę również można powołać, ale stosowny zapis na ten temat musi znaleźć się w statucie).

Na jaką pomoc mogą liczyć spółdzielcy?

Kiedy chcemy założyć spółdzielnię socjalną jesteśmy zwolnieni z wszelkich opłat rejestracyjnych, do których należy wpis spółdzielni do Krajowego Rejestru Sądowego oraz wydrukowanie ogłoszenia o powstaniu spółdzielni w Monitorze Sądowym i Gospodarczym.

Osoby chcące założyć spółdzielnię socjalną mogą otrzymać jed-norazowo środki z Funduszu Pracy na podjęcie działalności gospo-darczej w wysokości nie przekraczającej 4-krotnej wysokości prze-ciętnego wynagrodzenia na każdego członka założyciela spółdzielni socjalnej. Natomiast osoby chcące przystąpić do już istniejącej spół-dzielni socjalnej mogą otrzymać środki z Funduszu Pracy w wysoko-ści 3- krotności przeciętnego wynagrodzenia na każdego spółdzielcę.

Ponadto osoba niepełnosprawna zarejestrowana w powiato-wym urzędzie pracy jako osoba bezrobotna albo poszukująca pracy może otrzymać ze środków Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych środki na wniesienie wkładu do spółdzielni socjalnej w wysokości nie wyższej niż piętnastokrotność przecięt-nego wynagrodzenia.

Dochody spółdzielni wydatkowane w roku podatkowym na społeczną i zawodową reintegrację jej członków są – w części nie-zaliczonej do kosztów uzyskania przychodów zwolnione z podat-ku dochodowego od osób prawnych.

Spółdzielnia socjalna może ubiegać się o sfinansowanie ze środ-ków Funduszu Pracy składek na ubezpieczenie emerytalne, ren-towe i wypadkowe od kwoty minimalnego wynagrodzenia osób, o których mowa w art. 4 ust. 1 ustawy o spółdzielniach socjalnych, w pełnej wysokości przez okres 24 miesięcy od dnia zatrudnienia oraz w połowie wysokości przez kolejne 12 miesięcy, na podstawie odpowiedniej umowy między starostą a spółdzielnią oraz udoku-mentowanego wniosku spółdzielni.

Spółdzielnia socjalna nie musi stosować ustawy o rachunkowo-ści, jeżeli jej przychody netto ze sprzedaży towarów, produktów i operacji finansowych za poprzedni rok obrotowy nie przekroczy-ły równowartości 1.200.000 EUR.

W celu wsparcia ekonomii społecznej został powołany program 7.2.2 Kapitał Ludzki, który w obecnej swojej formie przewiduje również dofinansowanie spółdzielni socjalnych w formie dotacji, a także wsparcie szkoleniowe i doradcze. Bezpłatne wsparcie do-radcze prowadzą również Ośrodki Wsparcia Ekonomii Społecznej w zależności od danego regionu.

Wymiana doświadczeń i wspólna walka o przepisy wspierające rozwój spółdzielczości socjalnej posiada Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych, jego celem jest:

• Promocja i wspieranie idei społecznej spółdzielczości so-cjalnej;

• Działanie na rzecz szeroko rozumianej reintegracji społecz-nej i zawodowej;

• Zapewnienie zrzeszonym w nim spółdzielniom socjalnym pomocy w ich działalności statutowej.

Spółdzielnia socjalna to nie tylko szansa dla osób wykluczonych do powrotu do znormalizowanego, harmonijnego życia w społe-czeństwie, ale również ciekawy rozwój społeczny i gospodarczy kraju. Według danych Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych w Polsce jest obecnie ok. 320 spółdzielni socjalnych (dane za kwiecień 2011 r.), a ich liczba wciąż rośnie.

Źródła: http://www.ekonomiaspoleczna.pl/x/166020http://pl.wikipedia.org/wiki/Spółdzielnia_socjalna Ustawa z 27 kwietnia 2006 o spółdzielniach socjalnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 94, poz. 651)

Spółdzielnia socjalna może w dzisiejszych czasach być alternaty-wą zarówno dla przedsiębiorców jak i organizacji pozarządowych. Dlaczego? Dlatego, ze w doskonały sposób łączy cechy obu tych podmiotów. To specyficzny rodzaj przedsiębiorstwa społecznego.

Aby założyć spółdzielnie należy spełnić kilka podstawowych warunków. Przede wszystkim połowa członków spółdzielni musi należeć do kategorii osób zagrożonymi wykluczeniem społecz-nym, którym udział w niej ma zapewnić powrót do normalnego życia społecznego, aktywny udział w rynku pracy, podniesienie kwalifikacji, a przede wszystkim ucieczkę od marginalizacji spo-łecznej. Członkostwo w spółdzielni socjalnej opiera się na zasadzie osobistego świadczenia pracy przez spółdzielców.

Spółdzielnie socjalne w Polsce funkcjonują dzięki Ustawie z  dnia 20 kwietnia 2004 o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy (Dz. U. z 2004 r. Nr 99, poz. 1001), natomiast aktual-ną podstawą prawną jest Ustawa z dnia 27 kwietnia 2006 r. o spół-dzielniach socjalnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 94, poz. 651), która za-częła obowiązywać 6 lipca bieżącego roku.

Kto może założyć spółdzielnię socjalną?

Spółdzielnię socjalną mogą założyć osoby, które mają pełną zdolnością do czynności prawnych spełniają następujące warunki, czyli są osobami:

• bezrobotnymi, • niepełnosprawnymi,• uzależnionymi od alkoholu, narkotyków lub środków odu-

rzających, ale po zakończeniu leczenia,• chorymi psychicznie,• bezdomnymi, realizujący indywidualny program wycho-

dzenia z bezdomności,• osobami opuszczające więzienie, które mają trudności z re-

integracją społeczną,• uchodźcami, którzy uczestniczą w indywidualnym progra-

mie integracji,

Oczywiście jeśli warunek ten spełni 50% członków spółdzielni, resztę mogą stanowić inne osoby. Aby założyć spółdzielnię po-trzebnych jest udział minimum pięciu osób. Spółdzielnia socjalna ma osobowość prawną i podlega wpisowi do Krajowego Rejestru Sądowego na wniosek założycieli, do którego obowiązkowo muszą dołączyć zaświadczenia potwierdzające ich status jako osób nale-żących do wymienionych wyżej kategorii (orzeczenie o stopniu niepełnosprawności, zaświadczenie powiatowego urzędu pracy o statusie bezrobotnego, zaświadczenie o statusie bezdomnego re-

alizującego indywidualny program wychodzenia z bezdomności, o zakończeniu przez osoby uzależnione wymaganych programów terapeutycznych itp.).

Spółdzielnię socjalną mogą również założyć co najmniej dwie spośród następujących osób prawnych:

• organizacje pozarządowe w rozumieniu ustawy o działalno-ści pożytku publicznego i o wolontariacie;

• jednostki samorządu terytorialnego;• kościelne osoby prawne.

Osoby prawne po założeniu spółdzielni socjalnej muszą za-trudnić minimum 5 osób, o których mowa w art. 4 ust. 1 ustawy o spółdzielniach socjalnych w terminie 6 miesięcy od zarejestro-wania spółdzielni w Krajowym Rejestrze Sądowym.

Liczba członków spółdzielni socjalnej nie może mieć mniejsza niż pięć osób i przekraczać liczby pięćdziesięciu członków, w prze-ciwnym razie może zostać zlikwidowana. To samo dotyczy sytu-acji, kiedy limit liczby członków ze szczególnymi kwalifikacjami będzie przekraczał 50% ogólnej liczby członków spółdzielni nie-przerwanie przez 3 miesiące. Wyjątkiem mogą być jedynie prze-kształcone dotychczasowe spółdzielnie niewidomych i inwalidów. Krąg osób, które mogą być członkami spółdzielni, jest szerszy od określonego wyżej kręgu możliwych założycieli. Co ciekawe bez prawa członkostwa pracę na rzecz spółdzielni socjalnej mogą wy-konywać osoby skazane na karę ograniczenia wolności oraz wo-lontariusze.

Czym można się zajmować w spółdzielni socjalnej?

Najważniejszym celem pracy członków spółdzielni jest powrót do uregulowanego życia społecznego i zawodowego i temu celowi służy podstawowa działalność spółdzielni.

W art. 2 ust. 2 Ustawy o spółdzielniach socjalnych wyodrębnio-no, iż powinna ona dotyczyć:

• społecznej reintegracji jej członków przez co należy rozu-mieć działania mające na celu odbudowanie i podtrzymanie umiejętności uczestniczenia w życiu społeczności lokalnej i pełnienia ról społecznych w miejscu pracy, zamieszkania lub pobytu,

• zawodowej reintegracji jej członków przez co należy rozu-mieć działania mające na celu odbudowanie i podtrzymanie zdolności do samodzielnego świadczenia pracy na rynku pracy- a działania te nie są wykonywane w ramach prowa-dzonej przez spółdzielnię socjalną działalności gospodarczej.

Spółdzielnia socjalna szansą dla wykluczonych Agnieszka Caban, Patrycja Tymczyszn

34 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 35

praktyczne pOrady / SPÓŁDZIELNIA SOCJALNA SZANSĄ DLA WYKLUCZONYCH praktyczne pOrady / SPÓŁDZIELNIA SOCJALNA SZANSĄ DLA WYKLUCZONYCH

Page 19: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

ys wend, rat sylwestro. Baro iw na-peja zaćchakirdzia fełdy i wesia, a mrazo sys dasawo, kaj zamraśine reki i pania, adzia zorałes kaj miś-

to sys te dział, nasys dar, kaj wpereła dre panii. Beśtło chor dre weś pchuro beng

sys naswało. Berś sygo przegeja, syr ciupniatyr tekarjedeł, nad-geja jagur grudnioskro, a jow beśtło sys dre weś, a sys ciro kaj te taćkireł peskre kokały paś jag dre piekło.

But berś piryben kerdzia peskro, jakha wybesienys, na sys sygno syr charedyr, a ceło łeskry bengitko gody nasiadzija. Went sawy jawja sys łeske pchary, naśty sys pes teposkendeł. Bałwał przedziałys perde łeskro purano postyn, przenasiełys perde rogi, podtyrdełys pał pory, chyrja sys pe da saro tedyk-cheł. Ciucie waśtenca na sys pałso ke piekło terysioł.

– Ke pchury keszalja1 mange ciro tedział, joj mange waryso podpcheneła… – podumindzia i dre drom geja.

Miśto kerdzia beng, pchury keszalja pszylija łes frejdasa, dyja techał, a syr rakirełys peskre chyrje dzipnatyr, pchendzia:

– Warykicy śpery daryg, pasie weś, beśtło sy Rom Nango. Ciororypen ke jow baro, na ni łes so ke piry tetchoweł!

– Dasawe sy but! – na przelija pes beng.

– Pał dowa gody nani buten! – mrukń dzia keszalja, cholinasa dykchełys pe benge styr. – Dadywes sy rat sylwestro, Nango na odpcheneła, tchoweła piben. A so jaweła ciro, opchenawa so ga-ruweł weś, opchenawa bengeskre barestyr, sownakaj sykawawa! Dzinaw, kaj Nango ke weś działa, kameła bar tedykcheł. Tu ja-wesa, sownakaj syka wesa i so sy tut kuty gody, łeskro dźij ki nesa!

– Gody san, keszaljo, kerawa so pche nes, a tuke dawa na za-bistyrawa! – pchen dzia beng i kherestyr wygeja, ke bar geja, a awry bałwał sys baro i iw dełys.

1 Keszalja – dawna cygańska nazwa czarownicy, wiedźmy.

Da bar sare dzinen. Kcharenys pe łestyr bengitko bar, adzia bo sys pe łestyr baro waśt wymardło. Rakirenys kaj chara da-łeske jek bengitke pszałendyr, jandzia da bar adaj, kamełys tetchoweł piekło. A, na wyćchyja łeske zor… Adzia bar perde but bersia sys paśtło paś pchuro dębo. Kuty sys manusia, sawe nadarenys tejaweł pe da śteto.

Dziynełys dałestyr pchury keszalja, syr działys ke kher Ro-meskro, duminełys so sy tekereł kaj jow raty ke do bar tedział.

Bary rat sylwestrowo zadziałys, wary kicy śtondendyr sys Newo Berś i Nango purane Romane zwyczujosa, roj zumni wyć chudzia pał mułengro dźij – pał dźij mułen gre wyćchudzia pał pestyr, dre dowa siuneł warykon domareł pes ke wudar.

– Purano berś newunesa pes zumawen – podumindzia. Siu-neł pałe warykon mareł dre wudara.

– Ciororo, barwało, so nasiadzia drom, me łes przyława – pchendzia ke pe i geja wudara tepiraweł.

Wnaścia iw, sił zanaścia pchure keszaljatyr syr wgeja ke kher. Prynćkirdzia Nango pchurja, dykchełys ła dre weś, kana na-dzindzia sosa joj jaweł i zamangdzia ła ke kher.

Przybeścia pchury pasie bow, tchalik pestyr zlija, a syr Nan-go dyja łake zumni techał joj lija terakireł:

– Ciororypen ke tu…?

– Ane… – przykerdzia Nango. – Pirja ciucie, a łowe nani!

– Siun miśto i ława zarepyr, a tyro dzipen odparuwesa – pchendzia keszalja.

– Terdo dre weś isy baro dębo, a dre łestyr dziupla baresa przyćchakirdy. Prynćkiresa do śteto, pe bar sy wykerdo waśt, zdurał dyćło sy. Dzin, kon deła rada do bar teodkchareł, sow-nakaj doj rakcheła, sawo beng bersia doj garuweł!

– Dzinaw da bar…

– Dzines bar – pe dowa keszalja. – Nikon teodkchareł łes na

z życia wzięte paramisi romane

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. To czas, kiedy spoty-kają się rodziny, składają sobie życzenia. Czy w każdej rodzinie zagości prawdziwa miłość? Czy wszyscy usiądą do stołu pogo-dzeni? Bo jeżeli nawet jest jakieś nieporozumienie, to warto się spotkać, porozmawiać, wyjaśnić sobie pewne sprawy i pogo-dzić się z każdym. Czy łatwo jest przebaczyć? Wielu myśli, że to nic trudnego. Mi się wydaje, że nie jest to proste. Wybaczenie całkowite wymaga od nas oczyszczenia psychiki i duszy, a za-pomnieć jest trudno. Wiemy, że najbardziej pamiętamy zranie-nia, jakich doświadczyliśmy od najbliższych. Przysłowie arab-skie mówi: „Jedyny ból, który przeszywa bardziej niż stal, to wrogość, która pochodzi od bliskich.”

Mam przed oczami znaną mi rodzinę romską, szanowaną i  dającą swoim zachowaniem w stosunku do innych dobry przykład. Jak to zwykle w życiu bywa w zaciszu rodzinnych re-lacji jest nie po „romsku”, a na pewno nie po bratersku. Osoby dla siebie bardzo bliskie często się ranią. Mało ważne wyda-rzenie, różnica zdań doprowadza do tego, że nie chcą ze sobą rozmawiać. Nie chcą się słuchać. A sprawy, które ich poróżniły w gruncie rzeczy są mało ważne. Podczas rozmów wyjaśniają-cych, które zazwyczaj są bardzo rzadkie, lepiej jest ich zdaniem milczeć i utrzymywać kontakty „jako takie”, nie poruszać tema-tu, który był przyczyną zranienia. Czy tak się da żyć? Tak da się żyć, tylko wtedy, jeżeli nie bardzo nam zależy na innych. Nic od nich nie potrzebujemy, jesteśmy w dobrej sytuacji, mamy do-brą sytuację w rodzinie, która nas rozumie i poprze. Nie stara-my się zrozumieć drugiej strony, często osób samotnych. A co może zrobić osoba skonfliktowana, która bardziej potrzebuje pomocy, często zwykłego ludzkiego zainteresowania. Wielu by powiedziało – „niech się przystosuje”. Z doświadczenia nie jed-nego z nas wiemy, że najbardziej ranią najbliższe osoby, które powinniśmy kochać. Zazwyczaj nasza reakcja na ból zadany przez członka rodziny jest oddaniem bólu nawet ze zdwojoną siłą. Zbiera się gniew, który zmusza nas do unikania się nawza-jem. Oburzenie, złość to naturalne ludzkie reakcje. Ale milcze-nie to nie jest moim zdaniem dobry sposób na życie rodzinne.

Dawniej, jeżeli dochodziło do bardzo poważnych, bo-lesnych spraw, których się nieraz dopuszczano w rodzinie stary Cygan, ojciec lub matka a nawet brat lub siostra dopro-wadzali do wyjaśnienia sprawy, skarcenia winnych i pogo-dzenia. W obecnym czasie mało ważne, często wręcz błahe przyczyny spotykają się z ogromnym oburzeniem. Gdzie się

podziała romska mądrość w sytuacji, w której należy upo-rządkować bałagan. Mądry ojciec rodziny i mądra matka nie pozwalają dzieciom, wnukom, synowym czy zięciom, córkom i synom na jątrzenie, ciche żale, powtarzania nie-prawdziwych wiadomości i skarżenia, co w efekcie przynosi niepotrzebne nieporozumienia.

Dzisiaj w romskich rodzinach brakuje autorytetów. Często matki i ojcowie zachowują się tak, jakby tylko słuchali, co im opowiedzą i na kogo poskarżą się ich już dorosłe dzieci wnuki i inni członkowie najbliższej rodziny. Zmniejsza się liczba osób, które zaliczamy do rodziny. Widzimy jak w przykry sposób od-chodzimy od tych, którzy byli dla nas ważni. Gdzie się podziała cygańska solidarność…? Trzeba wybaczyć, ale potrzebny jest czas, nieraz wiele tygodni, miesięcy a nawet lat. Jeżeli przeba-czymy szczerze, przestaniemy cierpieć. Takie doświadczenia nie powinny się powtarzać przy byle jakiej okazji, bo wtedy konflikt narasta. Rodzina to nie tylko mąż, żona i dzieci… to cała reszta naszej cygańskiej społeczności. Tak było i niech tak pozostanie.

jek łaW ke rOma;

Sparuwen pes semency. Naden pestyr but. Mekhen pchure dajen i traden pał thema .Roden łowe . Sare dzi-nas , perde łowendyr nani dźipen. Ale perde da pogoń pał gursia zanasiadzia pes jamaro Romano kamlipen. Nagineł pes daj, dad, pszał czy pcheń. Aby jamenge te jaweł miśto. Goninas da łowe. Zanasiawas manuśitka dźija i so sam już pchure dykchas kaj jame korkore ćhas .Nani pasie jamen-dyr ćhawore jamare bliska semency . Rodas manusien. Ale każdo rakcheł peskre sprawy. Nani ciro. Każdo zagoniono, albo narakireł jek jekhesa.

Na piren ke pe. Sy cholinakre. Perde peskre dynałe siere keren bare cholina . Każdo kameł tejaweł ważnedyr wawy-restyr.

Keso dodział manuś dre da ciry. Nachara oddasam jam-re dajen, daden pszałen czy phenien ke kher- kaj pes łenca te załen gadzie. Życzynaw paś da święty kaj te rysioł łaćho romano ciro.

B.N.

Bibi Niunia

KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 3736 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012

z Życia WziĘte paramiSi rOmane

Page 20: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

mogineł, do waśt bengeskro łes ke pchuw przytasaweł. Jek za-kośtłe ława doj waryso kerena. Do ława so wypchenesa korkoro beng jaweła i sownakaj tuke oddeła!

– Te ław jek łow! – dyja pcharo dźj Nango.

– Dzia, dzia! – przykerdzia łeske keszalja ufrejdzija, kaj dzia sygo łes przerakirdzia. – Rom san, wesiestyr pes nadares. Dzia, a barwało jawesa!

– Ne dzia! Pchenes kaj zakośte ława me som tedzineł?

Pchury zbandzija ke łeskro kan i pchendzia:

– So mange desa, tuke dawa! Romano dawa zakośiben, ława zarepyresa! – zasandzia chochanes.

Podrapindzia pes Nango pe siero, zdykcia pe pchurjatyr i pchendzia:

– Ane, kerawa syr pchenes. Weś dzinaw, to i bar rakchawa raty!

– I sownakaj! – pałe zasandzia.

Rydzia pes Nango dre dowa so łes sys i geja ke weś. Drom wydełys pes łeske łaćcho, bałwał zreśćija baro, reskirełys ruk-cha, perełys iw i saro pes dzia ruszńdzia dziasyrby tefrejdzion, kaj Nango jaweła barwało. Iw odoj sys kutedyr, weśitka tykne rukchore kerenys śteto kaj teprzedział. Maśkir łędyr paśtło sys bar, pe łestyr bengiko waśt i dębo baro a dre łestyr dziupla.

Dzinełys Nango weś syr nikon, najewkar łes przedziałys dre sare ryga i saro łestyr dzinełys. Dykcheł sy dębo, a paś łestyr bar baro!

– So mange desa, tuke dawa! – pchendzia pośtył.

Syr pchendzia da ława, paś łestyr terdzija beng.

– So mange desa, tuke dawa! Dzia pchendzian! – zamru-czyndzia. – Ne to de mange tyro dźij, a me tuke saro kerawa.

– Te bikinaw myro dźij pał łowe, na miśto – dumineł Nango,

chalija kaj dawa korkoro beng paś bar terdo. Pcheneł ke jow:

– Dźij myro na ni zwykło, man sy ronano! To i łowe pał łe-styr jawena baredyr… Tasia raty, so deła godli baśno, tu jande mange ceło chemra sownakune łowe, a me tuke dawa so tu ka-mes!

– Miśto! – beng pe dawa. – Jande chemra i paś weś ziakir. Dzia, syr pchen dzian ke jek godli baśneskro, me tuke sow nakaj jandawa!– frejdasa, porjasa pokerdzia i dre weś geja.

– Dyćło pe łestyr, kaj Romenca nasys łes ke da ciro rakiry-pen – podumindzia Nango i ke kher rysija.

Pe wawyr dywes syr kcham wygeja, Nango purani skrzynia pe pike lija, łopata i chemra chtyłdzia i teł weś geja. Doj pchuw wyćchurdyja, skrzynia dre do śteto wtcho dzia, aprał pe łatyr dziurawo chemra i frejdasa źiakirdo ke desiuwawyr śtonda.

Syr wymardzia pchaś rat, beng jawja, dykcheł, chemra sy terdy – wyćchudzia sownakaj ke joj! A so dawa! Chemra syr sys ciuci adzia ćchyja ciuci!

– Zakuty jandzian! – pcheneł ke jow Nango.

Podchtyja beng sygo i pał tykno ciro pałe jandzia gono sow-nakaj. Dawa moło sys dzia korkoro.

– Dzia jand butedyr i wyćcheła! – Nango rakireł ke beng.

Zdykcia beng peskre jakhorenca, dyja porjasa i pał tryto gono naścia.

– So wydziała dywes, chemra sy tejaweł ceło – przyrepyrdzia łeske Nango, syr tryto moło jawja sownakasa.

Lija beng gono, chadyja ke berga i kamdzia tećchuweł ke chemra, a daj baśno dyja godli.

– O, kana! – dyja godli beng dariasa.

Zreścija bałwał, dełys baro iw, kaj sweto nasys dyćło! Dawa łeskre pszała benga ćchurdyne pes pe łestyr, chtyłde łes i naśtłe dur dre weś.

Dzia naśiadzija beng, a Nango zalija sownakaj i ke kher rysi-ja. Dołe cirostyr nasys ło bokchało, ni ciororo.

Bajero – talizman sporządzany przez Ro-mów ze szczepu Kełderaszów. Jest to mały płócienny woreczek, płaski i kwadratowy, w którym umieszczano specjalnie dobrane rośliny i zioła (draboro). Daje się go małym dzieciom, chłopcom i dziewczynkom, aby przynosił szczęście, chronił przed chorobami, zapewnił zdrowie i siły, ale przede wszystkim, aby izolował dziecko od złych mocy. W zależ-ności od grupy romskiej, wewnątrz woreczka chowano też element złotej lub srebrnej biżu-terii, która wcześniej należała do przodków, lub kawałek żelaza (sastyr) – najlepiej łuskę ze zbroi rycerza, która ukryta w bajero, mia-ła przysporzyć przyszłemu Romowi wiele sił, (aby stał się tak mocny, jak rycerz, który tę kolczugę ongiś nosił).

„Polscy Kelderasza wkładają do bajero ziele zwane przez nich strażniko, które, jak twierdzą, rośnie jedynie na Jasnej Górze w Częstochowie, u stóp klasztoru. Kult Jasnej Góry od dawna występuje w niektórych grupach polskich Kel-

deraszów; świadczy o tym choćby pielgrzymka do Częstochowy Cygana Kirpacza wraz z żoną i chorym synkiem, przed pierwszą wojną świa-tową – aż z Wielkiej Brytanii”.1

„Oprócz bajero dla dzieci, również w nie-których grupach Romów „woreczki szczęścia” posiadali także mężczyźni. Były to zazwyczaj sakieweczki wieszane na szyi. Ich rola niczym nie różniła się od talizmanów i amuletów, które miały chronić i przynosić szczęście, przy czym, czymś innym były dla Cyganów talizmany sto-sowane wewnątrz społeczności, a czym innym te, które stosowano dla celów zarobkowych”.2

Woreczki szczęścia wykonane były z tkaniny i zdobione, a w ich wnętrzu zazwyczaj znaj-dywało się to, co według wierzeń przynosiło szczęście i miało właściwości chroniące.

Oczywiście jak wszystkie amulety, bajero także ma swoją historię i związane z nimi le-gendy. Bo dlaczego akurat wkłada się do wo-reczka kawałek żelaza (tu: stali – żelazo jako pierwiastek w czystej postaci jest dla przecięt-nego śmiertelnika nieosiągalne przyp. aut.). Legenda Romów powiada, że z tym metalem to było tak:

Gdy Chrystus miał być przybity na krzyżu jedna z Romni ukradła gwóźdź, który ukryła. Gwóźdź oczywiście zaginął (legenda mówi, że zamienił się po włożeniu w ziemię w chrzan inni, że ukryty jest w połciu słonicy, stąd Cygan-ki proszą zawsze, wchodząc do domu, o słoninę w nadziei, iż gwóźdź ten znajdą). Tak, czy ina-czej Romni, wkładając owe żelazo do woreczka szczęścia mają nadzieję, że jest to właśnie ten ka-wałeczek, z którego był zrobiony gwóźdź!

1 J. Ficowski. Cyganie na polskich drogach. Wyd. Literackie, Kraków–Wrocław, 1985, s. 280.2 Źródło: Internet.

Bajero – woreczek szczęścia

Niestety, mimo usilnych poszukiwań nie możemy wam przedstawić zdjęcia dokumen-tującego bajero. Jeśli jesteście w jego posiadaniu, aby ocalić go od zapomnienia prosimy o  nadesłanie fotografii na ad-res: Radomskie Stowarzysze-nie Romów, ul. Twarda 13, 26-600 Radom.

Współczesne wyobrażenie bajero- woreczka szczęścia.

Opracowanie grafiki: D. Popławski

KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012 3938 KWARTALNIK ROMSKI / NR 8/2 2012

OcaLiĆ Od zapOmnienia / BAJERO – WORECZEK SZCZęŚCIAparamiSi rOmane

Page 21: świąteczny numer "Kwartalnika Romskiego" - zapraszamy do lektury!!!

Galeria

Sir aLFred jameS munninGS (1878-1959) „cyGanie na WzGÓrzacH”, OLej na płÓtnie, 1912.

Romano Waśt

Pomocna Dłoń

KAPITAŁ LUDZKINARODOWA STRATEGIA SPÓJNOŚCI

Czasopismo współf inansowane ze środków Unii Europejsk iej w ramach Europejsk iego Funduszu Społecznego