Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

7

description

Kolajna odsłona przygód naszych dwóch małych koników

Transcript of Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

Page 1: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3
Page 2: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

Odcinek IIIMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

Page 3: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

Wrzosowiska ciągnęły się aż po horyzont. Z początku jest to widok naprawdę miły dla oka, napawający świadomością, że nie ma ograniczeń. Niewielkie pagórki porośnięte fioletowymi krzewami zajmowały ogromną przestrzeń. Swoją bezkresnością radowały odrobinę mojego ducha. Przypominały mi, kim jestem... Ale wkrótce zaczęły mnie też przerażać. Szedłem i szedłem,a w krajobrazie nic się nie zmieniało. Nawet góry na tle niebieskiego nieba, zdawały się być cały czas w tej samej odległości, co na początku mojej wędrówki. Ale wiedziałem, sama dusza mi podpowiadała, że muszę po prostu iść naprzód, dążyć wytrwale do celu. Więc parłem do przodu. Słońce wędrowało powoli po nieboskłonie. Moja czujność drastycznie malała... Po jakimś czasie wyłączyłem się w ogóle, rozmyślając jedynie o sytuacji, w której się znalazłem. Znowu nurtowało mnie pytanie, czemu te nieszczęścia spotkały akurat mnie. Tak bardzo chciałem, żeby wszystko wróciło do normy... Brakowało mi nawet tego irytującego zachowania jabłkowitej... Brakowało mi wszystkiego...

Nagle z rozmyślania wybudziło mnie uderzenie zimnego wiatru. Dopiero wtedy zauważyłem, że słońce jakimś cudownym sposobem przeniosło się ze szczytu nieba, daleko na zachód. kiedy czerwona kula dotknęło ostrych zębów pasma górskiego, ja stanąłem na szczycie dużego wzniesienia, na samym skraju stromego stoku. Widok który wtedy zobaczyłem, był jednym z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałem w moim życiu. Wrzosowiska w końcu się kończyły,a zastępowała je preria. Przepiękna preria ciągnąca się aż do skalistych fundamentów gór. Zielona trawa, malownicze wzgórza, szemrzące strumyki. Stałem tak zafascynowany, kiedy nagle nade mną przefruną orzeł, o śnieżnobiałym ogonie i głowie, a czarnych jak noc tułowie i skrzydłach. Zaskrzeczał przeciągle. Zaskoczony spojrzałem na niego. On zakołował nade mną, zaskrzeczał znowu i ruszył w stronę gór. Zrozumiałem co ten ptak chciał mi powiedzieć. Wzywał mnie do biegu. Coś dziwnego drgnęło w moim sercu. Miałem wrażenie, że znam tego orła. Zarżałem głośno w odpowiedzi, przyjąłem wyzwanie! Nie zważając na rozsądek, rzuciłem się za nim, na wskroś stromego zbocza. Biegłem jak najszybciej mogłem, zerkając co chwilę na niebo, na mojego rywala. Z gracją omijałem pojedyncze drzewa, płynąłem pośród trawy. Wybiegałem na wzgórza i z całych sił zbiegałem w dół. Orzeł leciał tuż przede mną, nawołując co chwilę biegu. Wskoczyłem w las, by po chwili wynurzyć się po drugiej jego stronie. Wpadłem na wysokie zbocze, ale nie zwolniłem tępa. Dotknąłem szczytu, czułem się jak na grzbiecie trawiastej fali. Stanąłem chwilę. Dogonił mnie wiatr, rozwiewał moją grzywę, szeptał moje imię. Jestem duchem, wolnym duchem! Uwolnię moje stado. Nic mnie nie powstrzyma!

Orzeł zatoczył koło nade mną, zaskrzeczał znowu i odleciał w dal. Podążałem za nim wzrokiem. Mój umysł wypełniały setki myśli, lecz nagle wszystko znikło. Bowiem śledząc tak mojego pierzastego przyjaciela, ujrzałem coś pod nim, majaczącego w oddali. Ruch, czegoś dużego. Wytężyłem wzrok. Nastała dziwna cisza... Nagle rozpoznałem, to co zobaczyłem. Kilka, lub kilkanaście koni znikało właśnie w dużym lesie, blisko gór. To musieli być moi przyjaciele. Tam musiał być mój ojciec. Serce zabiło mi mocniej, oddech przyspieszył. Nie zastanawiałem się ani chwili. Ruszyłem za moim stadem, za moimi przyjaciółmi. Czułem w sobie siłę, żeby podołać temu wyzwaniu. Biegłem bez opamiętania. Biegłem ku memu przeznaczeniu!

Niestety... Chwilę później słońce schowało się za górami całkowicie. Zrobiło się ciemno. Po którymś z kolei potknięciu, postanowiłem zatrzymać się na noc. Jeszcze przed zaśnięciem poskubałem trochę trawy, lecz w końcu zmęczenie wygrało z chęcią jedzenia. Z nadzieję, że nic mnie nie zaatakuje i jutro znów będę mógł cieszyć się wschodem słońca, zasnąłem...

Wydawało mi się, że nie minęła nawet chwila, kiedy powietrze i moje uszy przeszył straszny dźwięk. Zbudziłem się momentalnie, z dreszczami przebiegającymi przez moje ciało. Tak bardzo chciałem, żeby to był zwykły koszmar... Wycie wilków roznosiło się bezustannie dookoła mnie.W pierwszej chwili chciałem uciekać jak najdalej od źródła dźwięku, ale one były wszędzie. Przerażenie mnie ogarnęło. Bezradność wypełniła duszę. Padłem na ziemie, chciałem się wręczw nią wtopić. Ciemne chmury odsłoniły księżyc w pełni. Wycie nasiliło się. Roztrzęsiony, nawet nie próbowałem zasnąć. Rozpaczliwie wyczekiwałem ranka, który nie nachodził jeszcze przez długi okres czasu. To była najgorsza noc w moim życiu.

Mrok nocy zaczął w końcu rzednąć. Wycie ustało znacznie wcześniej, ale ja nie miałem

Page 4: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

odwagi, żeby się podnieść. Dopiero kiedy promienie słoneczne już dobrą chwilę grzały moją skórę, zdecydowałem się ruszyć dalej. Wstałem ostrożnie, rozglądając się dookoła. Wydawało mi się, że jestem sam. Na początku wolnym krokiem postąpiłem naprzód. Stopniowo przyspieszałem, ażw końcu przeszedłem do galopu. Oddalając się od miejsca, gdzie nocowałem, odczuwałem ogromną ulgę. Powoli odwaga wracała do mojego serca.

Biegnąc, szybko zorientowałem się, że jestem coraz bliżej łańcucha górskiego. Teren przestał opadać i biegł dalej na tym samym poziomie. Z każdą godziną drzew było coraz więcej,a te nieliczne razy, kiedy musiałem przeciąć jakiś las na wskroś, zajmowały mi znacznie więcej czasu. Co najgorsze, straciłem trop stada. Kierowałem się jedynie instynktem i przeczuciem. Koło południa głód zmusił mnie do zatrzymania. Wybrałem miejsce przy małym strumyczku, szumiącym znacznie za głośno, jak na swoją wielkość. Pijąc łapczywie wodę uświadomiłem sobie, że minęło sporo czasu, odkąd poiłem się normalnie... spokojnie, a nie w przelocie, goniąc za swoją rodziną. Na jedzenie nie poświęciłem dużo czasu, ledwie chwilkę. Wyrwałem spory fragment krzewu, żeby mieć trochę jedzenia na zapas i ruszyłem. Kawałek dalej, moją drogę przecinał dość gęsty, lecz niezbyt szeroki las. Kiedy się przez niego przedarłem, ujrzałem prawdziwe źródło tego głośnego szumu. To była największa rzeka, jaką dotąd widziałem. Szeroka i wartka jak całe moje stadow biegu. W niektórych miejscach łagodne kamienie wystawały nad poziomem wody. Wraz ze sterczącymi konarami i gałęziami, rozrywały, spieniały i wprawiały w chaos nurt rzeki. Biała piana galopował na grzbiecie rzeki, do złudzenia przypominając radosnego konia. Zrobiłem kila kroków do przodu i stanąłem na samym brzegu. Z fascynacją przyglądałem się temu widowisku. Nagle nad powierzchnię wody wyskoczyła ryba. Leciała chwilę w powietrzu, rozpryskując iskrząca sięw słońcu kropelki, i bezgłośnie wpadła do wody. Za nią kilka ryb zrobiło to samo.

Otrząsnąłem się z fascynacji. Musiałem iść dalej. Postawiłem niepewnie krok w wodzie, potem następny. Rzeka nie wydawała się być zbyt głęboka, sięgała zaledwie moich pęcin. Zadowolony, że jest nie jest głęboko, postawiłem trzeci krok, znacznie pewniej niż ostatnie...

Noga wpadła mi do połowy w wodę, straciłem równowagę. Nurt niemalże mnie przewrócił, w ostatniej chwili udało mi się zaprzeć kończynami, o włos unikając porwania przez rzekę. Serce biło mi jak szalone, dyszałem ciężko. Nie spodziewałem się tego. Chciałem zawracać, ale chęć odnalezienia stada była silniejsza. Nurt ciągle atakował. Powoli parłem naprzód. Dotarłem do połowy rzeki. Tam prąd był słabszy, ale woda zalewała mi już grzbiet przy większych falach. Nagle straciłem kontakt z podłożem, rzeka mnie porwała! Byłem przerażony, chciałem uciekać, ale nie wiedziałem jak! Znalazłem się cały pod wodą, zachłysnąłem się... I nagle znalazłem się na powierzchni. Od razu wstałem, parskając i kichając. Znalazłem się na drugim brzegu, brodząc kopytami w wodzie. Ciągle przerażony, wybiegłem na suchy ląd. Rzuciłem jeszcze nienawistne spojrzenie rzece i w biegu wskoczyłem w las, kontynuując mój pościg.

Kiedy wkraczałem w las, byłem pewien, że zaraz znowu znajdę się na otwartej przestrzeni. Myliłem się. W porównaniu do ostatnich zagajników, ten był ogromny, choć nie tak gęsty jak poprzednie, więc łatwiej mi było manewrować między drzewami. Ale las to las. Niezbyt lubię takie skupiska drzew. Podłoże jest tam nierówne, a ostre krzewy zawsze drapią mnie po nogach. O szybkim biegu mogłem na razie zapomnieć, gdyż wszechobecne konary groziły uszkodzeniem nogi. Jedynie wolno kłusowałem...

Wkrótce zacząłem tracić orientację. Nie byłem pewien czy idę w dobrym kierunki. Czas ciągnął się, a im dłużej przedzierałem się przez bór, tym robiło się ciemniej. Z każdym krokiem miałem nadzieję, że znajdę się na otwartej przestrzeni. Stanowczo wolałem spędzić noc pod gwiazdami, niż w otoczeniu zdradzieckich drzew.

Los był dla mnie złośliwy... nie udało mi się opuścić drzew. Nastała noc. Przestałem cokolwiek widzieć i musiałem się zatrzymać. Dźwięki, które dobiegały moich uszu, przerażały mnie. Jakieś piski, pohukiwania, szelesty... Cały się trzęsłem. Nawet nie miałem zamiaru usnąć. Panika wzrastała... powoli wypełniała całe moje ciało. Czułem, że jeżeli zaraz nie ruszę sięz miejsca, stracę nad sobą kontrolę. Więc ruszyłem. Każdy mój krok zdawał się odbijać głębokim echem, a każda złamana gałąź wydawała ryk niczym wodospad. Nikłego światła księżyca i gwiazd, przebijającego się przez liście korony drzew, starczało jedynie na marne oświetlenie pni.

Page 5: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

Kompletnie nie widziałem co znajduje się pod moimi nogami. Potykałem się co chwilę. Spody kopyt szybko zaczęły mnie boleć od ciągłego stawania na różne kamienie i inne twarde rzeczy. Wszystko jednak nagle straciło znaczenia.

Wycie... To jest ten rodzaj wszechogarniającej paniki, która najpierw paraliżuje, a po chwili każe

uciekać bez względu na wszystko. Oddech mi przyspieszył, serce waliło jak szalone. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem... nie chciałem nawet ruszyć głową... żeby potwierdzić. Potwierdzić czy te zbliżające się szelesty... są moim najgorszym koszmarem... Wiedziałem! Wiedziałem, że jeżeli zostanę, to będzie mój koniec. Przed oczami stanęło mi wspomnienie oślinionego, pełnego kłów pyska wilka. Poczułem jak ogarnia mnie demotywacja. I właśnie to było impulsem! Wbrew sobie wystrzeliłem do przodu, chcąc za wszelką cenę ocalić swe życie! Biegłem na złamanie karku. Słyszałem jak coś biegnie obok mnie, widziałem migające między drzewami świecące ślepia.

Uderzyłem o coś nogą, przewróciłem się, ale udało mi się wstać szybko. Biegłem dalej. Nic nie widziałem, często ocierałem się o drzewa, rzadziej uderzałem o nie boleśnie. Nie raz traciłem równowagę. Ale to wszystko nie było ważne. Chciałem uratować swoje życie! Tylko to się liczyło.

Usłyszałem szczęk. Począwszy od przedniej nogi, przez moje ciało przeleciał impuls. Zaraz po nim podążała fala strasznego bólu. Do dzisiaj go pamiętam... Jak ogłuszył mnie całkowicie. Nawet nie wiem jak znalazłem się na ziemi. Instynktownie spróbowałem wstać, lecz przeszył mnie jeszcze straszliwszy ból. Moją nogę coś trzymało, jakieś szczęki. Była cała we krwi. Mojej krwi! Chciałem wyrwać nogę, ale zdawało mi się, że nawet przy najdrobniejszym ruchu, to coś urywa mi nogę. Rżałem rozpaczliwie, błagałem o pomoc. Ale jedyne co nadchodziło to mój koszmar... moja śmierć. Mogłem tylko patrzeć, jak cienie zbliżają się do mnie, pomrukując zadowolone. Były coraz bliżej, czułem ich zapach. Jeden już był przy mnie. Widziałem jak się nachyla nade mną. Szarpałem się, wierzgałem, rżałem. I nagle usłyszałem głos. Głos człowieka. Gwizdał. Wilki spojrzaływ tamtą stronę, ja też. Jakiś światło zbliżało się szybko do nas. Ten człowiek trzymał ogień w ręce. Zeskoczył z jakiegoś pnia i stanął przede mną. Wilki warczały, były złe. Ale bały się ognia.W końcu uciekły. Ja charczałem głośno. Też się bałem ognia i człowieka. Ale miałem wrażenie, że jest on inni niż wszyscy. Co nie znaczy, że mu ufałem. Kiedy ukląkł obok mnie, przy mojej zranionej nodze, zacząłem znowu wierzgać nogami, mimo bólu. Ale on mnie uspokajał cichym, łagodnym głosem. Chwycił swoimi kończynami za szczęki i rozwarł je, powodując kolejną falę bólu. Natychmiast wyrwałem nogę. Upadłem całkiem na bok. Poczułem ulgę. Drgnąłem, kiedy człowiek dotknął moją ranę, ale nie miałem siły już uciekać. Poczułem się strasznie zmęczonyi słaby. Zasnąłem...

***

Srokaty jest głupi! Las wcale nie zatrzymał tych dwunożnych siedzących na zniewolonych koniach. Biegłam zmieniając kierunki, próbowałam się ukrywać, ale oni ciągle byli tuż za mną! Jak oni to robili, że wiedzieli gdzie jestem? Na dodatek srokaty gdzieś zniknął i mnie zostawił!

Długo biegłam przez las, często się potykając, stając na coś krzywo czy ocierając się o jakiś pień. Już miałam dosyć! Ale w końcu zobaczyłam niebo. Trochę mnie to przeraziło, bo na otwartym terenie oni byli szybsi. Lecz ich za mną nie było... Stanęłam na chwilę, żeby w końcu złapać oddech. Biegałam po tym lesie chyba cały dzień. Przeczucie mówiło mi jednak, że oni nie odpuszczą. Ruszyłam więc dalej. Ale gdzie? Kompletnie straciłam orientację. Mimo, że strach spróbował odebrać mi rozum, oparłam mu się. Znowu się zatrzymałam i zamknęłam oczy. Uspokoiłam swoje serce i umysł. Musiałam poczuć to... co podpowiada mi moja dusza. Wiatr owiał moją długą, białą grzywę. Zrobiło się tak cichutko... I już wiedziała... Po prostu pobiegłam przed siebie. Tak podpowiadało mi serce.

W końcu przeszłam do kłusa. Nie chciałam tracić energii. Nie byłam tak wytrzymała jak srokaty. Ta myśl sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad nim. Okazał się taki... jak mały źrebak.W ogóle nie myśli, nie przejmuje się innymi, jest irytujący. Czemu ja go tak lubiłam, zastanawiałam się wtedy. Ale szybko sobie przypomniałam, że to dzięki niemu udało się mi uciec z tego zamkniętego kręgu. I jakkolwiek nie podobała mi się ta myśl, chciałam żeby był obok mnie, kiedy

Page 6: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

samotnie przemierzałam prerie...Po godzinie, może dwóch... Na pewno słońce było już w drodze ku horyzontowi, poczułam

że siły wróciły mi trochę. Ruszyłam więc znowu galopem. Najbardziej to chciałam wtedy stanąći poskubać trawki, ale nie mogłam pozwolić, żeby ci dwunożni mnie znaleźli. Wiedziałam, że mnie ciągle ścigają. Czasami, jak odwracałam głowę, widziałam tumany kurzu, wzbite gdzieś w oddali. Czego oni ode mnie chcieli? Czemu nie mogli mnie po prostu zostawić w spokoju. I mojego stada...Z niechęcią biegłam dalej.

Nastała noc. Ciemne sklepienie ozdabiały drobne, białe punkciki, migocząc z rzadka radośnie, a nad wszystkim królował wielka, jasna kula, naznaczona wieloma ciemnymi siniakami. Takie niebo uspokajało mnie i koiło moją duszę, kiedy się mu przyglądałam. Zaczęłam zastanawiać się nad dziesiątkami rzeczy, wpatrując się w punkciki. W końcu zorientowałam się, że nie myślę już o niczym. Powieki same mi opadały. Położyłam się zmęczona wrażeniami całego dnia, oparłam głowę o ziemię. Sen nadchodził szybko, ale mimo wszystko, moja wrodzona ostrożność kazała mi ciągle nasłuchiwać. Jeszcze tylko myśl o srokatym zaplątała się w mojej głowie i usnęłam, strzygąc nieświadomie uszami.

Samotna noc nie należała do najprzyjemniejszych. Co chwile budził mnie jakimś szelest, pomruk czy inny dźwięk. W końcu jednak sama otwarłam oczy. Słońce dopiero wschodziło, a mi było strasznie zimno. Szybko odkryłam, że całą zamokłam, od porannej rosy. Wstałam i otrząsałam się z kropelek wody. Zawiał przeraźliwe zimny wiatr, że aż moje ciało przeszły dreszcze. Wtedy dotarło do mnie, jaka jestem głodna. Zaczęłam szybko rwać kępy trawy, żeby najeść się jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Rosa w pewnym stopniu zaspokoiła moje pragnienie. Nawet nie wiedziałam, że potrafię jeść tak szybko. Wkrótce jednak przerwałam posiłek i ruszyłamw dalszą drogę. Miałam wrażenie, że ludzie dalej mnie ścigają.

Mijałam lasy, rzeczki. Okolica była naprawdę ładna. Miękka, ale nie grząska ziemia przyjemnie amortyzowała każdy krok. Słońce nie prażyło tak bardzo jak to miało ostatniow zwyczaju. Ogólnie byłoby bardzo przyjemnie, gdyby nie fakt, że jestem zdana sama na siebie,a moje stado zostało uwięzione przez dwunożnych. Zrobiło mi się trochę smutniej.

Kiedy słońce znajdywało się na samym środku nieba a ja posilałam się niedobrą trawą, znowu zobaczyłam wzbity kurz na horyzoncie. Nie przejęłam się tym jednak. Mogłam spokojnie przemieszczać takim tempem, jakim biegłam do tej pory. Wiedziałam, jacy szybcy potrafią być dwunożni... A raczej konie, których zniewalali. Ale teraz najwidoczniej zwolnili. Zastanawiało mnie to. Myślałam, że może się zmęczyli. Wróciłam do skubania trawy.

Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła mi reszta dnia. Po prostu galopowałam wolno, kiedy usłyszałam pierwszego pasikonika, wydającego ten dziwny dźwięk. To mnie wybudziło ze zwykłego zamyślenia. Lubiłam myśleć. Właśnie dzięki temu czas mijał szybciej. Uznałam, że mogę się zatrzymać. Przemierzyłam większy dystans niż poprzedniego dnia, więc byłam spokojna, że ludzie mnie nie dogonią. Obawiałam się jednak trochę miejsca, które wybrałam na sen. Było blisko lasu. Wiedziałam, że w skupiskach drzew mieszkają wszystkie te złe stworzenia, które chcą nas skrzywdzić. W ostateczności uznałam jednak, że jestem na tyle oddalona od linii lasu, że nie mam się czym martwić. Ułożyłam się wygodnie na trawie i zaczęłam skubać źdźbła. Po jakimś czasie. Zasnęłam.

Przed zaśnięciem wiedziałam, że coś mnie na pewno zbudzi. Nie myliłam się. Rzadkie krople zimnego deszczu zapewniły mi niemiłą pobudkę. Musiał być środek nocy, gdyż księżyc wisiał wysoko na niebie, przysłonięty jedynie przez ciemne chmury. Byłam śpiąca, chciałam zasnąć, ale deszcz się nasilał. Wkrótce rozpadało się nie na żarty i mogłam zapomniećo jakimkolwiek śnie. Zirytowało mnie to.

Ale po chwili miałam inne zmartwienie, które z łatwością wyparło marny problem deszczu. Zobaczyłam powoli zbliżające się cienie w moją stronę. Przeraziłam się. Niemalże uderzyłam moją głowę o ziemie. Leżałam płasko, nie ruszałam się. Nawet nie oddychałam za często. Mój węch nic mi nie podpowiadał, choć instynkt mówił, że to z pewnością jest wróg. Zbliżali się. Chciałam uciekać, ale coś mi mówiło: leż! Więc leżałam. Mimo deszczu słyszałam ich kroki, ich miarowe, złe oddechy. Bałam się. Ostatkami sił walczyłam, żeby się nie poderwać i nie uciekać. Instynkt kazał

Page 7: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc.3

ciągle leżeć. Kroki i oddechy ucichły w szumie deszczu. Ja jednak nie miałam odwagi sprawdzić, czy

odeszli. Leżałam w strachu jeszcze długie godziny. Głowę podniosłam dopiero, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły przeganiać mrok nocy. Wtedy też deszcz ucichł.

Nikogo nie było. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam się głodna i zmęczona. Nie wstając z ziemi, zaczęłam jeść śniadanie. Do tamtej nocy nie odczuwałam strachu przed innymi drapieżnikami. Ale dopiero spotkanie oko w oko z nimi nauczyło mnie respektu. Musiałam pamiętać. Nie jestem już chroniona przez inne konie. Jestem sama! Jakkolwiek wtedy brzmiało to dla mnie brutalnie, było to prawdziwe.

I jak zwykle popadłam w zamyślenie. Skubiąc nieświadomie trawę, zastanawiałam się jak będzie wyglądać przyszłość. Trwało to dopóki nie poczułam, że ziemia się trzęsie. Zerwałam się na równe nogi i z przerażeniem spojrzałam za siebie. Kurzawa dymu wzlatywała nad horyzont, już całkiem blisko mnie. Czułam, że lada moment pościg wyłoni się zza wzgórza i wtedy byłabym bez szans! Spojrzałam na las. Nie chciałam tam iść... Wilki. Otrząsnęłam się. To nie był czas na takie myśli. Z wysiłkiem przełamałam mój strach i najszybciej jak potrafiłam, galopowałam w stronę drzew. Nie oglądałam się za siebie. Wolałam mieć ciągle nadzieję, że oni mnie nie zauważyli. Mogłam już słyszeć tętent kopyt i rżenie niezadowolonych koni. Jeszcze zanim zdążyłam się schronić, zorientowałam się, że tych koni jest mnóstwo!

Wbiegłam między drzewa. Obróciłam się w miejscu i w końcu mogłam zobaczyć przed czym uciekałam. To było moje stado! To było całe moje stado biegnące razem z ludźmi siedzącymi na nieznanych mi koniach! Oni nie gonili mnie, tak jak cały czas myślałam. Nie wiem gdzie biegli.

Pierwszy raz od jakiegoś czasu poczułam radość, ale zmieszaną z przerażeniemi niepewnością. Każdy koń z mojego stada miał linę na szyi i był zmuszany do biegu. Były nieszczęśliwe. Kilka walczyło, ale wtedy człowiek je bił jakimś kijem. To było straszny widok! Kilka wierzchowców mnie chyba zauważyło, bo patrzyli się w moją stronę, ale nie moi rodzice, których również wypatrzyłam. Miałam nadzieję, że zobaczę tam srokatego, ale nie wypatrzyłam źrebaka. Tak samo jak parę innych koni. Może udało im się uciec?

Stado przemijało. W końcu wyszłam z ukrycia i ruszyłam za nimi. Czułam, że powinnam tak zrobić. Musiałam się dowiedzieć gdzie biegną, gdzie ludzie chcą zabrać moich towarzyszy.I najważniejsze, co chcą z nimi zrobić?

Biegli szybciej ode mnie, ale doganiałam ich w nocy. Mijały dni, a ja pędziłam za nimi bez wytchnienia. Męczyło mnie to psychicznie i fizycznie. Jedynie przestałam się obawiać samotnego snu w nocy. Drapieżniki nie podchodziły do obozu ludzi. Bały się ich i ja się im nie dziwie. Ale mnie też nie atakowały, kiedy ukrywałam się w pobliżu dwunożnych. Czasami podchodziłam na tyle blisko, że inne konie mogły mnie dostrzec. Patrzyłam na nie z utęsknieniem, wspominając dawne czasy. One wiedziały, że ja tam byłam i patrzyłam z mroku. Moi rodzice z rzadka zarżali do mnie. Ja wiedziałam, że nie mogę odpowiedzieć. Kiedyś było lepiej... myślałam wtedy.

W końcu, pewnego dnia, kiedy słońce zbliżało się do najwyższego punktu swej wędrówki, zza horyzontu wyłoniło się coś dziwnego. Duży ludzki budynek, zbudowana z drewna. Zdaje mi się, że dwunożni nazywali to fortem. Ludzie byli wyraźnie podekscytowani, przyspieszyli biegu, bezlitośnie poganiając moich towarzyszy i zniewolone konie. Instynkt podpowiadał mi, że właśnie dotarliśmy do celu...