Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

9

description

Jesteśmy już w połowie przygody. Jabłkowita bierze sprawy w swoje ręce.

Transcript of Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Page 1: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4
Page 2: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Odcinek IVMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Autor zastrzega sobie wszelkie prawa autorskie.

Page 3: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam coś co dwunożni nazywają fortem, nie sądziłam, że jest to takie... złe miejsce. Ale nie mogłam tego wiedzieć. Z zewnątrz dostrzegałam jedynie drewniane bale, wbite w ziemie jeden przy drugim i trzy wysokie wieże, na których stali dwunożni. Nie wiedziało tego też moje stado, zbliżające się do ludzkiego obiektu, prowadzone pod przymusem przez łowców koni. Słońce już prawie wisiało w najwyższym punkcie na niebie, grzejąc naszą skórę niemiłosiernie. Chciało nam się pić i byliśmy głodni. Już wtedy czuliśmy się źle, a to miał być dopiero początek. Zniewolenie, które odczuwaliśmy do tej pory było niczym, w porównaniu z tym, co nas czekało...

Obserwowałam to co się działo zza niewielkiego wzniesienia. Z fortu wyłonili się ludzie. Stali oni nieruchomo przed wejściem i czekali, aż moje stado się zbliży. Nie trwało to długo. Łowcy koni oraz ludzie z fortu spotkali się ze sobą i zaczęli wydawać serię swych dziwnych dźwięków. Nie słyszałam co mówili. Zbyt bardzo bałam się podejść, choć część mnie pragnęła po prostu byćz matką. Czas mijał powoli. Rozmawiali długo, lecz ja nawet na chwilę nie straciłam czujności, chłonąc wszystko, co byłam w stanie dostrzec z daleka.

Nagle sytuacja zmieniła się. Brama otwarła się szeroko i ludzie kazali mojemu stadu przez nią przejść. One nie chciały, kilka koni usilnie walczyły ze swym przeznaczeniem, lecz dwunożni nie tolerowali sprzeciwu. Siłą i brutalnością złamali duch walki buntowników i wszystkie wierzchowce zniknęły za murami ludzkiego budynku, zupełnie jakby zostały pożarte przez jakiegoś potwora. Ludzie również weszli do środka i brama zamknęła się za nimi z trzaskiem.

Nagle wszystko umilkło... Poczułam się bardzo nieswojo. Instynkt kazał mi połączyć się ze stadem, lecz wtedy nie dałabym rady im jakkolwiek pomóc. Nie bardzo wiedząc co powinnam teraz zrobić, wolnym, ostrożnym krokiem, zaczęłam zbliżać się w stronę budowli. W każdej chwili byłam gotowa do ucieczki. Nasłuchiwałam najmniejszego szmeru. Bałam się, że przyspieszone bicie mojego serca zagłuszy zdradzieckie kroki wroga. Metr za metrem posuwałam się do przodu, aż wreszcie dotarłam do drewnianego muru. Ale co dalej? Zaczęłam kłusować wolno wokół fortu. Był bardzo duży i szczelnie zamknięty. Słyszałam głośne dźwięki, dochodzące z wnętrza, głównie ludzkie. Z rzadka mych uszu dobiegło rżenie konia, znajome bądź nie.

W końcu dobiegłam do ostatniego rogu. Nic nie świadoma wyłoniłam się zza narożnika, stanęłam jak wryta. Coś mi się nie zgadzało. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to brama znów została otwarta. Może wypuszczają moje stado!? Przezornie cofnęłam się z powrotem za ścianę i patrzyłam, co będzie dalej. Rozczarowałam się. To łowcy koni, siedząc na tych biednych wierzchowcach, wybiegli kłusem z fortu, nie oglądając się za siebie.

Brama zaczęła się zamykać, a instynkt podpowiadał, że to jest okazja jedyna w swoim rodzaju. Tym razem mu uległam, mimo że rozum zakazywał. Galopem podbiegłam do bramyi wbiegłam do wnętrza budowli, sekundę przed zatrzaśnięciem się przejścia. To co zobaczyłam, oszołomiło mnie. Wszechobecni ludzie, konie, gwar, jakieś nagłe odgłosy, chaos. Momentalnie zawróciłam na zadzie, chcąc uciec z tego miejsce. Ale nie było już wyjścia. Trzeba było posłuchać rozumu! Wpadłam w panikę, zaczęłam biegać jak oszalała, rozpaczliwie szukając drogi wyjścia. Nic innego mnie nie obchodziło. Nie wiem jak długo to trwało. Byłam jak w transie, z którego wybudził mnie dopiero straszny dźwięk. Nagły huk rozległ się w powietrzu, tuż obok mnie. Odskoczyłam do tyłu, rżąc. Znieruchomiałam, dysząc jedynie.

Przede mną stał człowiek, z wyciągniętą ręką do góry. Różnił się. Wyraźnie się różnił! Jak wąż. To takie dziwne uczucie, które roztaczał się dookoła. Było złe... Ten jego wzrok. Bałam się go. On był straszniejszy od wilków, czy nawet innych ludzi. Czułam na sobie wzrok wielu innych dwunożnych.

– Kapralu! – zawołał wężowaty, opuszczając rękę.Momentalnie przybiegł do niego jakiś inny dwunożny. Mówili na niego Tom.

– Zróbcie z tym porządek – rozkazał, wskazując na mnie. – Nie potrzebne nam młodziaki. – Sir... – zaczął niepewnie drugi dwunożny.– Macie z tym jakiś problem, kapralu? – zapytał groźnie.

Ten drugi nagle westchnął i wydusił z siebie pewnie:– Sir, chcę wytrenować tego konia! To młody koń, łatwiej go będzie oswoić i trenować. –

Page 4: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Mimo pewności, miałam wrażenie, że sam nie wie co robi.Ten zły wyglądał, jakby myślał intensywnie. Dopiero po chwili odparł:

– Zgoda. Ale wystarczy twój jeden akt niesubordynacji, spowodowany przez tego konia,a osobiście każę ci go ugotować, a ty trafisz pod sąd wojenny. Zrozumiano?

– Sir. Tak, Sir!– Rozejść się!

Ludzie zaczęli odchodzić i zajmować swoimi sprawami. Wiele z nich ruszyło do mojego stada, które zamknięte zostało w czworokątnym polu, ogrodzonym drewnianym płotem. Natomiast Tom zaczął wolno iść ku mi. Mówił do mnie łagodnie i, coś co mnie bardzo zdziwiło, wydawał się być przyjazny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że uratował mi życie. Teraz bym go pewnie nie ugryzła, gdyby sięgną ręką w kierunku mojego nosa. Ale to był jego błąd. Ja bym mu nie podsuwała kopyta pod jego pysk.

Nic mu się nie stało. Wyrzucił z siebie tylko potok dziwnych, głośnych dźwięków. A zabawa się dopiero zaczynała. Na początku wcale nie było mi do śmiechu, kiedy próbował założyć coś na moją głowę, lecz unikanie jego rąk w pewnym momencie zaczęło mnie bawić. Po jakimś czasiez zaistniałej sceny zaczęli śmiać się inni dwunożni.

– Błagam cię – szepnął do mnie Tom.Dopiero wtedy poczułam, że on jako jedyny wcale się nie bawi. Przypomniało mi to, że

przecież to dwunożny, mój wróg. Przed oczami momentalnie stanęła mi scena, jak to ludzie, bez jakichkolwiek uczuć weszli w sam środek naszego uwięzionego stada.

Odsunęłam się dwa kroki. On jednak mówił cicho dalej, śmiertelnie poważnie:– Ryzykuje dla ciebie, cholerny koniu, całą moją karierę. Błagam cię. Daj mi się zapiąć, albo

oboje będziemy mieć przesrane!Nagle potrząsł głową, zasłaniając ręce dłonią. Coś szepnął, ale ja niedosłyszałam. Patrzyłam

się na niego niepewnie. Dookoła panowało dziwne, nieprzyjemne zło. On był jakby jedynym źródłem miłego odczucia, choć czymś zmącone. Nie rozumiałam co mówił, ale wydawało się to być poważne. Niespodziewanie podniósł wzrok i spojrzał mi głęboko w oczy. Trwało to i trwało. On zbliżył do mnie rękę, nie odrywając wzroku. Nie wiem czemu, w moich myślach pojawiło się pytanie czy mu zaufać. Dwunożnemu?! Taki absurdalny pomysł, a jednak drążył dziurę w głąb mego umysłu.

Tom założył mi coś na głowę. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Nie mogłam się powstrzymać od machnięcia głową. Nie rozumiałam czemu się na to zgadzam, ale pierwszy raz od bardzo dawna, to nie instynkt czy umysł wskazywali mi drogę, lecz serce. Tom coś nacisnął, coś stuknęło o siebie.

– Nie pożałujesz... – mruknął.Pociągnął delikatnie za sznurek. Nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi. Każdy dwunożny,

który kazał mi gdzieś iść, robił to brutalnie. Dlatego taki delikatny sygnał był w pierwszej chwili niezrozumiały. Dopiero kiedy człowiek pociągnął ponownie za sznurek, nieco mocniej, zrozumiałam co on chciał.

Szliśmy w stronę mojego stada. Myśl, że w końcu połączę się z matką wypełniła me serce euforią i ruszyłam szybkim kłusem. Nawet nie zauważyłam, że wyrwałam się człowiekowi z rąk. Dopiero przy samym ogrodzeniu odkryłam, że jest ono nie do przejścia. Tom dogonił mnie mówiąc coś głośno, lecz łagodnie. Znów złapał mnie delikatnie za to coś na mej głowie. Stuknęło, a jego sznurek odłączył się. Po tym otwarł bramę, a ja radośnie wleciałam w sam środek mojego stada. Nie przejmując się już niczym. Wreszcie byłam bezpieczna wśród swoich...

Moi rodzice ucieszyli się na mój widok, choć chyba woleli, żebym jednak tu nie przychodziła. Mieli założone na głowach to samo co ja, tak jak pozostałe wierzchowce z mojego stada. Niektóre konie próbowały to zdjąć, lecz bez skutku. Ten widok wprawiał mniew wątpliwości. Czy na pewno dobrze zrobiłam przychodząc tu? Czy to był dobry wybór? No i ten człowiek...

Przez jakiś czas dwunożni nie mącili naszego spokoju. Dopiero później kilku z nich wkroczyło na wydzielony dla nas kawałek terenu. Znów zapanował zamęt, jak ostatnim razem. Ja stałam obok matki i ojca, serce mi przyspieszyło... Czemu są dobrzy i źli ludzie? Dwunożni

Page 5: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

wyłapywali nas jeden po drugim i zaciągali do jakiegoś budynku. Wcale nie szczędzili na to siłyi tych dziwnych, cienkich patyków. Odgłos trzasków i ostrych dźwięków dwunożnych, niósł sięw powietrzu. Jeden z nich podszedł do nas, trzymając linę w ręce. Złapał mojego ojca. Cofnęłam się kilka kroków, przysiadając na zadzie. Ale matka była przy mnie. Broniła mnie. Ojciec próbował się siłować, ale niemalże natychmiast na pomoc dwunożnemu przybyło kolejnych dwóch. Bili go cienkim kijem. Chciałam mu pomóc, zrobić coś! Ale nagle moja matka zarżała. Kolejny dwunożny pojawił się znienacka i pochwycił ją w swój sznur. Ona nie walczyła tak jak ojciec. Bała się tego kija. Zostałam sama, wśród biegających koni. Zarżałam o pomoc, ale nic się nie zmieniało. Znów się cofnęłam, coś mnie dotknęło w zad! Odskoczyłam przerażona, odwracając się głową do zagrożenia. To był płot... tylko drewniany płot. Zerknęłam szybko to tu, to tam. Koni było coraz mniej. Nagle usłyszałam coś za sobą. Znowu obróciłam się w powietrzu.

I zobaczyłam go. Tego dziwnego człowieka. Wśród ogólnego chaosu, on wydawał się być spokojny, przyjazny. Nie miał kija, jedynie sznurek trzymał przed sobą w jednej ręce i coś co mile pachniało w drugiej. Najpierw przysunął wolno pod mój nos rękę ze smakołykiem. Jakoś momentalnie zapomniałam co się działo dookoła. Nieufnie obwąchałam jego podarek. Pachniało naprawdę smacznie. Wzięłam to do pyska. Było pyszne! Nawet nie zauważyłam jak Tom zapiął do mnie sznurek i zaczęliśmy iść w stronę wyjścia. Zorientowałam się o tym dopiero przy furtce. Ale szłam dalej. Wolałam człowieka bez kija niż z kijem.

My nie poszliśmy za stadem. Zaniepokoiło mnie to, zarżałam, strzygąc uszami. On jednak uspokajał swoim głosem. Kilka koni mi odpowiedziało bezsilnie. Co sprawiało, że ja tak ulegałam temu człowiekowi?! Może i był dobry. Ale to przecież ciągle dwunożny! Stanęłam. Czemu miałam go słuchać?!

Podniósł rękę, uciekłam z głową, wytrzeszczając na niego oczy. Ale on mnie nie uderzył, lecz pogłaskał delikatnie po czole. To było... dziwne. Delikatnie pociągnął za sznurek, mówiąc coś łagodnie. Już się nie opierałam.

Kilka chwil później dotarliśmy na niewielki placyk. Po drodze próbowałam spoglądać na moje stado, lecz zniknęli mi z oczu, zasłonięci przez jakiś ludzki budynek. Pozostało mi więc jedynie wyczekiwać na przyszłość. Mimo przyjaznego zachowania dwunożnego, obawiałam się jego planów w stosunku do mnie. Przecież mógł tylko udawać dobrego. On odpiął sznureki podszedł do ogrodzenia, na którym wisiały dziwne rzeczy. Obserwując go uważnie, stałamw miejscu. Nagle odwrócił się do mnie, trzymając plątaninę pasków w jednej ręce i coś niebieskiego, co mi się bardzo nie podobało, w drugiej. Podszedł z tym do mnie, lecz kiedy znalazł się już blisko, ja odsunęłam się. Bardzo mi się nie podobała ta niebieska rzecz. Wyglądała jak jakiś stwór! To ruszało się i wiło niczym potwór. Jego odnóża machały szybko w powietrzu.

Człowiek jednak znowu przemówił do mnie, łagodnie... dotykając stwora i głaszcząc po całej powierzchni. A potwór go nie zjadał! Może to nie było takie straszne? Wolno przysunął już mniej straszne stworzenie w moją stronę, tuż pod mój nos. Trochę się jeszcze bałam... Ale dotknęłam dziwną rzecz. Była miękka i chropowata. I co ważniejsze, nie zaatakowała mnie! Odetchnęłam z ulgą. Jednak to nie było takie złe...

I wtedy człowiek zarzucił mi to na grzbiet.Złaź ze mnie! To jest złe, to jest złe!! Rzuciłam się cwałem. Skakałam, wybijałam z zadu.

Robiłam wszystko, żeby zrzucić potwora z grzbietu! Spadł bardzo szybko, bezwładnie lądując na ziemi. Jeszcze zanim dotknął ubitego podłoża,

ja już stałam przodem do stwora, nie odrywając od niego wzroku. Nie ruszał się. Zabił się? Zrobiłam krok do przodu. A jeśli to pułapka? Nie powinnam podchodzić do tej rzeczy, a jednak to zrobiłam. Nic się nie wydarzyło. Powąchałam niebieskiego potwora i o dziwo, wyczułam zapach innych koni.

– Czemu wy boicie się zwykłego czapraka, hmm? – zapytał o coś człowiek.Skierowałam na niego jedno ucho, lecz leżąca rzecz mnie bardziej interesowała.

– Każdy z was się zawsze tego na początku boi! – dodał jeszczeUsłyszałam, jak stawiał kroki coraz bliżej mnie. I wtedy właśnie zauważyłam, że ja się

w ogóle nie obawiam tego konkretnego dwunożnego. Spojrzałam na niego. A powinnam się go bać?

Page 6: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Podniósł dziwną rzecz. Ja nie drgnęłam. Pogłaskał mnie po nosie i znów pokazał stwora. Tym razem się już ani nie wił, ani nie ruszał. Dotknął mojego nosa niebieskim materiałem i zaczął przesuwać wzdłuż szyi. Ja dalej stałam nieruchomo, śledząc jedynie uszami ruch czegoś, co Tom nazywał czaprakiem. W końcu dotarł na mój grzbiet i wsunął rzecz całkiem na plecy. Czułam się bardzo nieswojo. Ale zaufałam człowiekowi, nawet o tym nie wiedząc. Odsunął się on kilka metrów, przyglądając się mi uważnie. Uśmiechnął się chwilę później, wracając do mego pysku.

– Jesteś inteligentnym koniem. Widzę to po oczach. – zaczął mówić cicho, głaskając mnie po nosie – Te oczy. Już je gdzieś widziałem. Czy to możliwe...? Dobra. Jedno za nami. Teraz coś trudniejszego.Zabrzęczało. Pokazał mi ten zwitek skórzanych pasków. I się zaczęło... Miał rację. To

BYŁO trudniejsze. Wyobraźcie sobie, że ktoś wam wsadza do buzi kawałem metalu. Ja tego nie mogłam znieść. Jest to niewygodne, nieprzyjemne i twarde. Przez brak doświadczenia, za pierwszym razem pozwoliłam sobie to wsadzić do pyska. Później już nie. Człowiek wyraźnie próbował nauczyć mnie... pokazać, że ja powinnam się na to godzić. Ale nie chciałam. To było ohydne.

Tom w końcu się poddał, ale wiedziałam, że nie odpuści. Jeszcze tego samego dnia pokazywał mi inne rzeczy. Zakładam coś na nogi, układał dodatkowe rzeczy na moim grzbiecie. Do każdej z tych przedmiotów podchodziłam nieufnie, obawiając się jakiegoś niebezpieczeństwa z ich strony. Ale po którejś rzeczy z kolei, to ubieranie zaczęło mnie męczyć. Człowiek chyba to zauważył. Znów pogłaskał mnie po nosie, chwaląc przyjemnie.

– Dobry konik. Wiem, że początki są trudne. Ale przyzwyczaisz się.Nigdy nie sądziłam, że drobny akt uznania to takie przyjemne uczucie. Ale poczułam się

jeszcze lepiej, kiedy ściągnął ze mnie tą całą uprząż. Szkoda tylko, że nie pozbył się tej kantary, na co miałam nadzieję. Ale lepsze to niż smak metalu.

Było tuż przed zachodem słońca. Dwunożny zaczął mnie gdzieś prowadzić. Mijaliśmy budynki, innych ludzi oraz obce konie, które swym wyrazem oczu wyrażały niezadowoleniez pobytu w tym miejscu. Tylko nielicznych wierzchowców wzrok był nieobecny, jakby ich duch został złamany. To było tylko moje przypuszczenie, gdyż nie wierzyłam, że jest możliwe całkowite podporządkowanie konia, zgaszenie jego płomyka woli walki, lecz i tak obawiałam się tego.

Chwilę później zorientowałam się gdzie idziemy. Do tego samego miejsca, gdzie zostało zamknięte moje stado. Uradowałam się na myśl o ponownym spotkaniu moich przyjaciół i rodziny. Przez cały czas się martwiłam, co się z nimi stało po rozdzieleniu.

Tom rozchylił szerokie wrota, ukazując tym samym wnętrze. Było tam ciemno i duszno.W naszą stronę skierowały się dziesiątki zaciekawionych par uszu. Usłyszałam kroki. To inny dwunożny nadszedł od boku, wyłaniając się z mrocznego kąta.

– Umieść mi ją gdzieś blisko tych nowych koni – zaczął mówić mój dwunożny do obcego człowieka. – Siana tyle co zwykle i jedną miarkę owcaTen pokiwał głową i przejął sznurek od Toma. Zaniepokoiło mnie to.

– Do jutra – rzucił na odchodne przyjazny człowiek i wyszedł ze stajni, zamykając za sobą bramę.Kiedy zniknął mi z oczu, poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona. Ten obcy dwunożny

miał aurę podobną jak cała reszta ludzi. Nic nie mówiąc pociągnął mnie za sznurek i skręcił w lewy korytarz. Moje kopyta stukały po betonowej ziemi. Zaciekawione oczy zerkały zza krat po obu stronach korytarza. Nagle zauważyłam znajome konie, moje stado. W tym momencie obcy człowiek zatrzymał się i otwarł jedną z krat, po czym na siłę pchnął mnie do środka. Stuliłam uszy, na co on uderzył mnie w szyję, warcząc coś niezrozumiałego. Odruchowo chciałam uciec... Wbiegłam prosto do małego pomieszczenia, w którym dwunożny mnie zamknął. Ludzie nazywali to boksami. Człowiek wrócił chwilę później i wrzucił mi nieco uschniętej trawy do boksu oraz zostawił dwa wiadra – jedno z wodą, a drugie z czymś, czego nigdy nie spotkała. Pachniało bardzo zachęcająco, więc spróbowałam tego jedzenia. To było pyszne! W całym moim życiu nie jadłam czegoś tak dobrego. Nawet nie zauważyłam, kiedy już wylizywałam wiadro z resztek tego jedzenia. Mało tego było... Napiłam się wody, która stanowczo była najgorszą wodą, jaką piłam. Miała taki

Page 7: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

dziwny smak. Moją uwagę przyciągnęło ta uschnięta trawa. Tego też nigdy nie jadłam. Nie było złe, ale soczysta trawa rosnąca w Dzikiej Dolinie była znacznie lepsza...

Rozejrzałam się. Dzika Dolina... Jeszcze tak niedawno temu byłam wolna... Moją jedyną troską było nadążenie za stadem... Ten powiew wiatru... A teraz? Stałam zamknięta w ciasnej klatce... Nawet do matki nie mogłam się przytulić. Zarżałam od niechcenia. Parę przygnębionych głosów mi odpowiedziało, w tym moi rodzice. Przynajmniej byli blisko.

Dzień był męczący... Tyle wrażeń. Tyle przygód. Ciekawiło mnie, co działo się ze srokatym...

Zasnęłam...***

Okres mojego życia, który spędziłam wśród ludzi wspominam najgorzej. Nie chcę szczegółowo opowiadać każdego dnia. Szczególnie się one nie różniły... Ta męcząca atmosfera, ci ludzie. Każdy nasz sprzeciw, każdy ruch, który nie był rozkazem dwunożnego, zostawał brutalnie karany. Po dniu, w którym dwunożni próbowali nam wcisnąć do pysków te kawałki metali, większość z nas wróciła do swych klatek z pokrwawionymi pyskami. To była ich taktyka, żeby nas złamać i zrobić z nas bezmyślnie posłusznych niewolników. Minęło kilka dni, kiedy zaczęli wchodzić na nasze grzbiety. Wtedy nasza godność przepadła, nasza dusza wyła z cierpienia. Byli tacy co próbowali się buntować... Na własne oczy widziałam ich poranione boki. Stanowiliśmy dla nich jedynie narzędzia... Zaczynałam tego nienawidzić. Złość rosła z dnia na dzień. Przysięgłam sobie, że mnie nie złamią, choćby chcieli mnie zabić. W forcie widziałam takie konie... pozbawione duszy. Ich światło, blask już nigdy nie zajaśnieją. To było straszne... Często w nocy budziłam się, ciesząc się, że to co widziałam poprzedniego dnia, to jedynie koszmar. Sekundę później przypominałam sobie, że to rzeczywistość. Bałam się zasnąć...

Jedynym światełkiem w tym horrorze był mój dwunożny, Tom. Nie wiem czy dałabym radę przetrwać bez niego. On mnie nigdy nie uderzył, ani nigdy nie zmusił do zrobienia czegoś, czego nie chciałam. Nie wsiadł na mnie... Czemu. Czemu on nie był taki jak cała reszta dwunożnych!? Do dziś nie potrafię tego zrozumieć. To był jedyny człowiek, na widok którego nie tuliłam uszu.

Ale nie zapominałam o tym kim jestem. Mój Dom mnie wzywał i z każdym dniem ten zew był silniejszy. Całe moje stado to czuło. Czekałam na okazję.

***

Minęło wiele czasu od dnia przybycia do fortu. Było około południa, kiedy wewnątrz drewnianych murów pojawili się obcy ludzie. Dla mnie stanowiło to jedynie pewną odmianęw codzienności, lecz to zdarzenie miało mieć duży wpływ na przyszłość mojego stada.

Akurat Tom próbował nauczyć mnie reagować na wodze. Z ziemi, gdyż on jeden zdawał się szanować moją godność. Wtedy właśnie pojawił się ten wężowaty człowiek. Rzadko go widywałam i to jedynie na kilka chwil. Wcale mi to nie przeszkadzało.

– Kapralu, podejdź tu do mnie! – zawołał władczo– O szlag... – szepnął cicho Tom.

Poszedł do niego. Ja stałam w miejscu. Bałam się ruszać, kiedy w pobliżu mnie znajdywał się ten straszny dwunożny.

– Kapralu. Przybyło dziś nasze wsparcie. Czy koń, którego osobiście podjąłeś się wytrenować, jest już gotowy?

– Panie Generale! Melduję, że jeszcze nie! Ten wierzchowiec jest uparty, ale będzie z niego świetny...

– Panie Milenson! Nie obchodzi mnie co będzie kiedyś! – zaczął krzyczeć generał. Czułam się chyba bardziej przestraszona od Toma

– Mieliśmy umowę. Miał pan wytrenować tego konia. Obserwuję pana już od dłuższego czasu. Nawet nie wsiedliście na tego konia, kapralu! Jesteście za mięksi. Ja umów dotrzymuje! Macie przynieść mi na tacy tego konia. Na dzisiejszą kolację!

– Ale generale... !

Page 8: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

– To...I w tym momencie rozległ się dziwny dźwięk. Przeciągły, głośny... Dwunożni zaczęli biegać

tam i z powrotem. Krzyczeli, krzątali się. Wyglądali na podenerwowanych lub podekscytowanych. Albo to i to. Ja się czułam jedynie zdezorientowana. Zewsząd zaczęły rozlegać się głośne huki. Minęło kilka chwil, kiedy ujrzałam jak członków mego stada dosiadają ludzi. Brama się otwarłai cała gromada wybiegła na zewnątrz.

Wolność! Tam była wolność, cokolwiek się działo. Czy to nie ta okazja, którą tak wyczekiwałam? Chciałam biec z nimi, uciec z tego miejsca! Nie myślałam za wiele. Spojrzałam na drewniane ogrodzenie oddzielające kawałek miejsca, w którym się znajdywałam. Wysoko... Ale tam była wolność! Serce zabiło mi mocniej. Cofnęłam się kilka kroków i ruszyłam gwałtownie. Biegłam jak najszybciej potrafiłam. Stukot kopyt zlał się z mym przyspieszonym oddechem. Nie odrywałam wzroku od mojego celu. Miałam tylko jedno podejście...

Wybiłam się. Najsilniej jak potrafiłam. Podkuliłam nogi w locie. Musi się udać...Stuknęłam jednym kopytem o drewnianą belkę. Ale udało się! Przeskoczyłam! Zarżałam

radośnie i rzuciłam się w stronę głównej bramy!Była zamknięta... Nie! Przecież tam jest moja wolność. Ja miałam uciec! To nie możliwe!Mimo huków, wrzasków i wystrzałów, usłyszałam kroki od prawej strony. To biegł Tom

w moją stronę. Czego on znowu chciał? Dwunożny nawet nie spojrzał na mnie. Dopadł bramę.Z wysiłkiem zaczął ją otwierać. Skrzydło przesuwało się wolno, centymetr po centymetrze. On jęknął z wysiłku.

Obserwowałam to z zafascynowaniem. Kompletnie nie rozumiałam co się dzieje. Nagle człowiek zaprzestał wysiłku. Spojrzał na mnie i wskazując głową na wyjście sapnął:

– Spadaj stąd. Jesteś wolna... Brama faktycznie stała otworem na tyle, że mogłam się przecisnąć. I dotarło do mnie –

WOLNOŚĆ! Nareszcie! Zarżałam, stając dęba. Wybiegłam na spotkanie wolności. Lecz zastałam chaos. Ludzie na koniach, kotłujący się w jednej masie. Huki, wrzaski, jęki. Dwunożni spadalii zrzucali siebie na wzajem. Strzelali, zadawali sobie rany... Świst. Odskoczyłam! Wpadłamw panikę. Uciekać. UCIEKAĆ!

Mimo to, jego głos usłyszałam wyraźnie... tego strasznego człowieka. Sparaliżowało mnie... – Panie Milenson. Zawiodłem się na panu.

Obróciłam się. Zobaczyłem Toma i wężowatego człowieka. Oboje mierzyli do siebiez rewolwerów.

– Przecież to tylko koń – kontynuował ten zły. – Warto było poświęcić na niego karierę?– Ten koń jest więcej warty od ciebie, Grass! – odkrzyknął pewnie mój dwunożnych. Zaśmiał

się i dodał z pogardą: – Ale jesteś naiwny!Nigdy go takiego nie słyszałam. Jego osobowość jakby się zmieniła.

– A ty jesteś zdrajcą. – odwarknął ze wściekłością. – W imieniu prawa, skazuję cię na śmierć!Jego rewolwer zastukał. I nagle od prawej rozbrzmiał tętent kopyt. Zły dwunożny też to

usłyszał. W ostatniej chwili odskoczył, unikając staranowania prze grupę jeźdźców. Tom wskoczył na jednego z pędzących wierzchowców, siadając za plecami jego jeźdźca.

– Jeszcze się spotkamy, Grass! – krzyknął wyzywająco Tom, odjeżdżając cwałem.Z murów rozbrzmiały wystrzały w stronę grupki jeźdźców. Sam generał przeklął i nacisnął

na spust swej broni. Kolejny huk. Chyba nie trafił. I uciekli. To był ostatni raz, kiedy go widziałam. Ten czyn dodał mi odwagi. Postanowiłam

zrobić to samo... Z moim stadem!Nagle dostrzegłam, że wężowaty człowiek teraz celuje we mnie. Nie! Ruszyłam cwałem,

w stronę walczących. Coś znowu świsnęło mi koło ucha, serce podskoczyło mi do gardła. Walczyć z instynktem, walczyć ze strachem.

Nagle zatrzymałam się. Stanęłam dęba i zarżałam najgłośniej jak potrafiłam! Mój głos odbił się echem po polu walki. „Pamiętajcie kim jesteście!” – krzyknęłam. Zarżałam jeszcze raz! Chciałam im przypomnieć, że nic nie zmusza moich przyjaciół do posłuszeństwa człowiekowi. Jesteśmy mustangami! Jesteśmy WOLNI!

Page 9: Soul: Mustang z Dzikiej Doliny 2 odc. 4

Konie mnie zrozumiały. Kilka odpowiedziało, stając dęba. Inne od razu ruszyły najszybciej jak potrafiły w stronę Domu. Ludzie próbowali zapanować nad nimi, lecz szybko się przekonali, że nie mają już władzy. W tym samym momencie też uświadomili sobie, że to był błąd, wsiadając na nasze grzbiety. Wkrótce żaden się nie ostał.

Nareszcie byliśmy prawdziwie wolni. Żaden dwunożny nas nie więził, żaden sznur nas nie powstrzymywał! Biegliśmy po prostu przed siebie, nie przejmując się niczym. Te rzeczy, które pozakładali na nas dwunożni wkrótce same miały odpaść. Wszelki ślad ich brzemienia powoli zanikał. Byliśmy wolni, byliśmy wolni... Wiatr, słońce, trawa! Bieg, bieg, bieg! Takiej ulgi nie czułam nigdy!

A jednak nie byłam do końca szczęśliwa. Czegoś mi brakowało... Nasze stado nie byłow komplecie. Brakowało mi kilku przyjaciół... i Srokatego. Czułam, że muszę go odnaleźć. Zbliżyłam się do mojej matki i ojca. Przytuliłam się do nich w biegu... Tak mi brakowało tego...

Odłączyłam się od stada. Rodzice zarżeli za mną. Odpowiedziałam tym samym. Niech się nie martwią. Wrócę z resztą...