Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

36
WIERDELNIK Ò KÙLTURZE GROMICZNIK 2O14 NA MISJI I Z MISJą ----- OPERACJA NOWY ŚWIAT - - - - - - - - GRYF I KRZYż - POWIEŚć POMORSKA - KRIKET? NIé, MILORDZE, KNYPA! --- STR. 4 STR. 3O STR. 1O STR. 24 WIERA MAłAMá JENSEN - MEDYK

description

 

Transcript of Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

Page 1: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

WIERDELNIK Ò KÙLTURZEG R O M I C Z N I K 2 O 1 4

na misji i z misją - - - - - Operacja nOwy Świat - - - - - - - - Gryf i krzyż - pOwieŚć pOmOrska - kriket? nié, milOrdze, knypa! - - -

str. 4str. 3 O str. 1 Ostr. 24

wiera małamá jensen - medyk

Page 2: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - Ò d r e d a c H tO r a - - - - - - - -

Mòjn mòjn! Pòtikómë sã pierszi rôz w ju nié dëcht nowim 2015 rokù. Ten stôri zamklë jesmë zdarzenim wôżnym dlô SKRË, bò slédny lońsczi numer bél téż pierszim numrã drëkòwónym. Òd terô jidze nas dostac w Mùzeùm Pismieniznë ë Kaszëbskò-Pòmòrsczi Mùzyczi w Wejrowie. Bądzemë miec téż starã, cobë placów, w chtër-nëch jidze SKRÃ nabëc, bëlo wiedno wicé. Përzinkã przë pòzdze na nowòroczné żëczbë, tej jedurnym winszowanim niech bądze to: niech sã Wama dobrze czëtô, bò zëmòwò-zymkòwi lekturë serwùjemë dosc tëlé. A jeżlëjidze ò lëteraturã, òsoblëwie zachãcajã dac óbacht na roman „Gryf i krzyż”, przigòdowò-historiczną knyżkã ò strzédnowieczny Zôpadny Pòmòrsce. Co je w ni òsoblëwé? Prze wszëtkò to, że Johannes von Thadden napisôl jã jakò Pòmòrzón ë z pòmòrsczi perspektiwë, tj. bez kómpleksów. Je to dërch òsoblëwòsc wôrtnô òdnotérowaniô!

Macéj Bańdur

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

WIERDELNIK Ò KÙLTURZE

ADRESAe-mail:

[email protected]

JinTERnETAissuu.com/skra.redakcejo

facebook.com/skra.redakcejo

REDACHTORZË Macéj Bańdur

Gracjana PòtrëkùsDôwid Miklosz

Adóm HébelPioter Szatkòwsczi

Jan Jablonsczi

GRAFiCZnY PROJECHTGracjana Pòtrëkùs

WËDÔWCAKaszëbsczi Jinstitut Rozwiju

Publikacje objęte są prawem autorskim.

fot. Marta Sucherska(na obklôdce téż)

Page 3: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - s p i s - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Òd redachtora - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2WIera JeNSeN (LoreNtZeN) - MedYK Na MISJI I Z MISJĄ - gôdôł Macéj Bańdur - - 4MaMMa doc - KrIGSLÆGe PÅ MISSIoN (WëJIMK) - Wiera Jensen (Lorentzen) - - - 7FÒLKLor to NIe Je SKaNSeN - adóm hébel - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 8W SPÒrtoWIM ceLe PaŃStWa dëch! - Pioter Szatkòwsczi - - - - - - - - - - - - - 9PoMeraNIaBaLL adWeNcZerS - Jarosław Kociuba - - - - - - - - - - - - - - - - 9GrYF I KrZYŻ JohaNNeSa VoN thaddeN - dôwid Miklosz - - - - - - - - - - - - 1oreBeKa NIe ZachWYcIŁa - artur Jablonsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 12KaSZëBSKÔ aGÒraFÒBIa - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 13Z ŻëcÔ MaZUrScZÉGÒ eMIGraNta - Pioter Szatkòwsczi - - - - - - - - - - - - - 14KaSZëBScZI NIÉ do PÒcZÃtNIKÓW, dzél 1 - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - 15PÒeZëJÔ - Miklosz, Bańdur, Pòtrëkùs - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 16GaLerëJÔ - WracaNIe do SIeBIe - anna Faustyna Wacławek - - - - - - - - - - - 18KaSZëBScZI NIÉ do PÒcZÃtNIKÓW, dzél 2 - Macéj Bańdur - - - - - - - - - - - - 22KaSZëBScZI SZPrÉtK - Paùel Pògòrzelsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 23SPÒrt - chceMë Le ZaGrac W KaSZëBSKĄ KNYPÃ, MILordZe - adóm hébel - 24cYtacëJe - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 25KLUcZ Òd dÔdoMÙ, dzél 2 - artur Jablonsczi - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 26ProZa - oPeracJa NoWY ŚWIat - Michał Pienschke, Michał Kozłowski - - - - 3o

Page 4: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

Wiera Małamá Jensen (wcześniej Lorentzen) - ko-bieta ze wszech miar nieprzeciętna. Mamma doc - bo tak wołali na nią kompani. Lekarz wojskowy z powołania. Postanowiła opisać swoje przeżycia z misji na Bałkanach i w Afganistanie, by wesprzeć tym innych medyków wojennych - cichych boha-terów i świadków wielu ludzkich tragedii. Często niezauważanych, gdy światła reflektorów skupiają się na żołnierzach. Jej książka jest właściwie auto-biografią, poświęconą nie tylko doświadczeniom z wojny, ale też z młodzieńczych lat w Polsce. Nie-zwykle burzliwe życie Wiera zamknęła na kartach swojej książki. Dziś mieszka z rodziną i pracuje jako lekarz w Danii. W przyszłości być może doczekamy się przekładu na polski dzięki studentom skandy-nawistyki z koła tłumaczy z Uniwersytetu Gdań-skiego. Fragment w języku kaszubskim Czytelnicy znajdą już teraz, na następnych stronach.

W swoim życiu w różnych miejscach i w różnym czasie doświadczyłaś nienawiści, która miała podłoże narodowościowe. I w Polsce, i w Danii, nie mówiąc już o Bałkanach. Skąd się bierze ta nienawiść Twoim zdaniem?

Z nietolerancji i niewiedzy. Jak ludzie są biedni, jak nie mają pieniędzy i wykształcenia, nie mają możliwości usłyszeć, co się na świecie dzieje i jak ktoś się boi, że straci dziecko, to gdy przychodzi ja-kiś zabobonny głupiec i mówi, że to inni kradną, to wierzy w to i potem jeszcze innym coś podob-nego powtórzy i tak się rodzi nienawiść. To samo widziałam i w Afganistanie, i na Bałkanach, że to po prostu zabobony. Ludzie się nie uczą, nie mają wiedzy. A jak się nie ma wiedzy, to można głupstwa

opowiadać, a jeszcze jak jest się biednym i jak się mówi, że to jest wina sąsiada, że się jest biednym, bo sąsiad jest inny to bardzo łatwo mieć wymów-kę, żeby na kogoś napaść, bo to przecież jest wróg. I wtedy się wymyśla, że niby nie o to chodzi, że się komuś zrobiło krzywdę, ale że się swoim pomogło, że niby taki Robin Hood, a to przecież nieprawda. Jeżeli się walczy z ignorancją i niewiedzą, jeżeli się da ludziom wykształcenie, to naprawdę można za-pobiec nie tylko pogromom, ale i wojnom.

Gdy mieszkałaś w Polsce w pierwszych latach swojego życia, z uwagi na mieszane pochodzenie różnie to bywało z traktowaniem. Pytam o sąsia-dów, ludzi, którzy Cię otaczali.

To było różnie. Bo dużo dzieci sąsiadów tłukło i mnie, i mojego brata. Za to, że mój ojciec był Ży-dem, a mama Rosjanką. A moje imię Wiera jest ty-powo rosyjskie. Więc jak my się chcieliśmy bawić, to bili nas, kopali, pluli na nas, aż matka powiedzia-ła, żebyśmy się bronili. W szkole podstawowej leża-łam długo w szpitalu, bo miałam zapalenie stawów i jak chodziłam o kulach, to mi podstawiali nogę. I to było moje dzieciństwo. Bawiłam się czasami z jed-ną dziewczynką, ona nie była Żydówką ani pół-Ży-dówką, ani pół-Rosjanką, ale jej ojciec był bardzo biedny. Był szewcem i oni mieszkali w piwnicy. Ale inne dzieci z nią nie chciały mieć nic wspólnego, bo widać było, że to bardzo biedna rodzina była. Ak-ceptację znalazłam dopiero w liceum, gdy poszłam do harcerstwa, tam mnie zaakceptowali taką, jaką jestem. Ale też muszę pamiętać, że tatuś mi opowia-dał, jak w 1967 roku, gdy go wyrzucili z pracy za Gomułki, to przyszli jego starzy koledzy, żeby mu

Medyk na Misji i z Misją

wëwiôd z wierą jensen(Lorentzen),

gôdôł Macéj Bańdur

4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 5: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

pomóc i tatuś dostał pracę jako pikolo, taki co po-maga w fabryce. I potem jeszcze inni próbowali mu ekonomicznie pomóc. Przynosili mu jakieś żarów-ki, to jakaś firma elektryczna była. To, że oni mu te żarówki dawali, może było trochę nieuczciwe. Ale w ten sposób próbowali mu pomóc. Także byli też ludzie, którzy chcieli pomóc.

A jak to wyglądało, kiedy jako nastolatka przyje-chałaś do Danii?

Jak myśmy przyjechali do Danii, to najpierw miesz-kaliśmy na takim okręcie, wtedy przybyło do Da-nii 2-3 tysiące ludzi pochodzenia żydowskiego, w większości pół-Żydzi jak ja, ale „cali” Żydzi też byli, to nie ma znaczenia. Ale było bardzo dużo szla-chetnych Duńczyków, co nam pomagali. Myśmy nic ze sobą nie mieli. Oni przynosili odzież, meble, zapraszali nas na różne imprezy. Ale jak poszłam do liceum w Kopenhadze, to ono było w dzielnicy, gdzie jest prostytucja, narkomania, alkoholizm. I w tej mojej klasie to się czepiali niektórzy, nie wszyscy, ale niektórzy czepiali się mnie i mojego kolegi Mar-ka, który także był pół-Żydem. Rozrabiali jak wszy-scy młodzi ludzie, ale zawsze spychali winę na mnie i Marka. I wtedy dostałam bzika, bo sobie pomyśla-łam: w Polsce mnie nie akceptowali jako człowieka, w Danii mnie też szkalowali. Myślałam wtedy, że skoro i Duńczycy nie chcieli mnie akceptować, to ja do Izraela może sobie wyjadę, bo na czole wtedy nie jest napisane, jakiego ja pochodzenia jestem. I jedy-ne do czego tęskniłam, to żeby być zaakceptowana jako człowiek. Więc w Danii też są problemy i to jest typowe, że problemy były wśród nieuków i tam gdzie jest biedota, gdzie się nie ma wykształcenia. A ci, co

pomagali ludziom, to na ogół byli ludzie wykształ-ceni. I to jest dowód jeszcze raz na to, o czym mó-wię. Jeśli ludziom da się wykształcenie, możliwość pracy i możliwość wrzucenia czegoś do garnka, to nie mają potrzeby, żeby być złośliwym i zawistnym.

A kiedy przyszedł ten czas, że w końcu poczułaś się akceptowana?

To było w trzeciej klasie licealnej. Ja się pobrałam wtedy z moim małżonkiem między drugą a trzecią klasą, a zaszłam w ciążę w trzeciej klasie, bo myśmy nie chcieli być starymi rodzicami. Jest taki obyczaj w Kopenhadze, że jak się zda maturę, to się biega naokoło w centrum i wtedy właśnie ktoś zauważył, że mój brzuch jest trochę duży i spytał, czy jestem w ciąży. I wtedy nagle zaczęli uważać na mnie, gdzie mam siedzieć, uważać, bym nie daj Boże nie upadła i wtedy zauważyłam nagle akceptację, bo miałam mieć dziecko z Duńczykiem. Wtedy właśnie mnie zaakceptowali.

Opowiadałaś, że jak jechałaś pierwszy raz na Bałkany, to tak naprawdę medycy nie byli przy-gotowani na to, co tam może ich spotkać i że to były przeżycia traumatyczne. Ale gdy jechałaś potem już w inne miejsca, do Afganistanu, wie-działaś, co Cię czeka, a mimo tego chciałaś po-magać na wojnie z własnego wyboru. Dlaczego?

To zdaje się, że i przez moje pochodzenie, i przez hi-storię. Dlatego, że jak byłam dzieckiem, to się opo-wiadało o harcerzach i sanitariuszach w powstaniu warszawskim, o tym jak pomagali ludziom, nawet dzieci. A poza tym dwóch przodków z rodziny od

4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 5

Page 6: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

strony mojej mamy, która pochodzi ze staroruskiej szlachty, było chirurgami wojennymi w carskiej ar-mii. I tak mi się wydaje, że to, że się ratuje ludzi i się nie patrzy, czy samemu się jest zagrożonym, to jest najlepszy uczynek lekarski. Żeby ratować ludzi. A to, że strzelają naokoło... to po prostu dla mnie ideał był, ci moi przodkowie. Taki wielki ideał, że ludzie ratują i nie myślą o sobie, obojętnie co się dzieje, nieważne, że strzelają i granaty wybuchają. I chyba stąd to się wzięło. Około 1,5 roku przed wyjazdem z Polski byłam harcerką i nas uczono, jak się strze-la, jak maski gazowe działają. I uczono nas, że jak kraj będzie zaatakowany, to my harcerze musimy go bronić. Sądzę, że od tego czasu to siedziało we mnie. Że chcę jakimś wojakiem być i jednocześnie lekarzem, i chcę ratować życie.

Historia Twojego rodu to też niesamowita opo-wieść.

Mój protoplasta nazywał się Małóm (w literaturze polskiej znany jako Mał - przyp. autor) i był księ-ciem plemienia Drewlan, którzy zamieszkiwali dzisiejszą Ukrainę. On chciał poślubić księżnicz-kę Olgę, której męża zabił. Mój prapradziadek był marszałkiem carskiego dworu i jego zamordowano razem z carem Mikołajem II. Z babki strony moja rodzina nazywała się Runicz, a dziadek był pół-Ser-bem. I on też był lekarzem, chirurgiem u cara, który zginął na Kamczatce razem z białymi, bo nie chciał iść do komunistów, do czerwonych. A drugi też był lekarzem i też zginął, ale niedawno się okazało że ktoś z rodziny uciekł na Maltę, on także był leka-rzem i jego potomkowie tam do dziś żyją.

Co myślą o tej bardzo skomplikowanej, ale i arcy-ciekawej historii rodzinnej Twoje dzieci?

Mój dziadek miał tylko dwoje dzieci. Syna z czwar-tej żony i moją mamę. I jego syn miał tylko jednego syna, który się nazywał Misza, który zaczął szukać informacji o naszym rodzie. I znalazł w Moskwie w bibliotece historię naszej rodziny, spisaną przez na-szych przodków. Tam jest genealogia od X wieku. Ale Misza chciał być popem i nie miał dzieci. To pomy-ślałam sobie, że skoro moja rodzina jest taka stara, to moje dzieci muszą o tym wiedzieć i spytałam moich trzech synów, skoro ród po Miszy zaginie, czy nie chcą przyjąć nazwiska po mojej matce. I cała trójka przyjęła to nazwisko i teraz piątka moich wnuków też się nazywa Małamá. Ale okazało się, że Misza już nie ma chęci zostać duchownym, ożenił się i ma trzech synów. Zatem ród Małamá dalej egzystuje.

Co wiesz o Kaszubach?

Ja bardzo malutko wiem. Oczywiście żeśmy słyszeli w szkole o Kaszubach, że Kaszubi też się bili o swoją wolność. To nam w szkole podstawowej już mówili. Na moim ostatnim obozie harcerskim na Kaszu-bach wieczorem było ognisko i żeśmy okolicznych mieszkańców zaprosili i niektórzy zaczęli mówić po kaszubsku i nic nie mogłam zrozumieć. Dlatego to mnie bardzo ciekawi, co to są za ludzie, czy to są jacyś potomkowie Wikingów? Mam wrażenie jakby kaszubski to była taka mieszanka skandynawskiego, polskiego i czegoś jeszcze innego, ale nie wiem czego. Czytałam historię Danii i czytałam o księciu kaszub-skim, którego usynowiła nasza królowa Małgorzata i który został potem skandynawskim królem. Nazy-wa się po duńsku Erik af Pommern, Eryk Pomorski.

Rozmówczyni zdecydowanie nalegała, by - wzorem skandy-nawskim - mówić jej na ty.fotografie ze zbiorów W. Jensen

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 7: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 7

MaMMa doc: KrIGSLÆGe PÅ MISSIoN - WëJIMKWIera MaŁaMá LoreNtZeNz deńSczégò jãzëka tłoM. Macéj Bańdur

- Shit! Granôtnik! - wòłô Casper, dowódca wòza. Widzã jak krëje sã za luką, czej maszinjéwera zapãcała salwą sztëk dalé.- Dochtôrkò, natëchstopach wëcygnice pistólã! - zakòmandérowôł. Jô wiém, że zrobiło sã pòwôżno. Eżlë bądzemë mùszelë òstawic wóz, mùszã miec bróń w pòszëkù - temù, że ni móżemë ji òstawic, co òna bë wpadła w rãce talibów, ë temù, cobë sã òbronic bùten, chdze kùle dërch pãcają w metalowi srąb Piranije.- Co taczi Neuhausen móże tam pòmòc? - pitajã sama se, czej jô nalazła pistólã. Krëwia w żëłach chùdzé biegnie, czej mëszlã ò wińscym na westrzódk pla-cu bòju, terôz jednak jezdzymë donąd a nazôd, co talibòwie bë mielë trudnié nas ùstrzelëc. - Nilusz, jô bë tak barzo chca ùzdrzec ce zôs - mëszlã. Mòje serdce bije jak hômer ë jô jem gwës, że òno je czëc chòc strzód ògłëszającëch eksplozyj. Mëszlã ò żôlnérzach, gazétnikach ë sanitariuszach, co tëch talibòwie mielë wzãté w pònimanié. Przedstôwiajãso nieprzëjemné scenë, ale zmùszajã sã do racjona-lnégò mëszleniô. Jô jem òficéra, dochtôrz ë białka.To robi mie wôrtnym pònimańcã. Przëbôczajã so z kùrsów, że jidze ó to, co człowiek bë béł pòriwaczóm przëgódny, jeżlë chce przeżëc. Przëszło mie do głowë, że móm wzãté mët swòjã gitarã.- Jô bë jim Bòbów Dylanów lëferkã tak szëkùtała, co òni bë jesz pieniãdze dalë, cobë sã le òde mie ùwòlnilë. - gôdajã do se. Kòncentrëjã sã tej na Ni-luszu, chtëren żdaje doma. Czej zamknã òczë, wnet czëjã jegò remiona wkół se ë zdrok jegò cemnobru-nëch, żôlącëch sã dlô mie òczu ë to dôwô mie ùbëtk, chòcô bùten trëwô bój. W mëslach mògã czëc jak

rzecze: le spòkójno, môłô niastkò, jesz przińdzeszdodóm do mie. Słowa przënoszą mie òdpòczëcé. Mùszã wzyc sã w nacht, bò chòc nie pòmògã we strzélanim, mògã zrobic co le pòtrafiã, bë knôpi mielë jak nôlepszé warënczi swòjã robòtã czënic.- Chcesz të kawë? - pitajã dowódcã. Tu bënë je ca-sno ë gòrąco, a wiém, że w gardle robi sã sëchò, czej adrenalina skôcze. Nódto kawa pòmôgô sã òbdac. Mòji knôpi są ùzbrojony le w maszinpistóle, ale jesz na wiérzk są téż żôlnérze w Òrzłach z cãżczimë ma-szinjéweramë, chtërny robią co mògą, bë dobëc nad talibamë na terenie za wieską.

Ni móm pòjmieniô jak długò warô bój. Pò jednémù mie sã widzy, że to blós czile sekùńd, pò drëdżémù móże mómë tu wësedzałé wiele dni. Je tak, czejbë czas w wòjnie sã rozmił. Ni mògã nic zrobic, tej jak ju móm dóné knôpóm kawë ë miodnoscy, wëjimajã roman ò Jindiôkach z Nordowé Américzi w dobie kamienia ë bierzã sã do czëtaniô.- Kòpanita mie abò szmërgnita mie czim w głowã, jeżlë bądze wama co do brëkù - krzikajã do dowód-cë. Za chtëren czas mògã czëc słabé brzëmienié, zwãk znôjma robi sã wëższi ë wëższi.- Wspiarcé z pòwietrzô - mëszlã. Wnym przez tumùlt przebijô sã zwãk eksplozje. Zemia drëżi pòd Piraniją. Pònemù stało sã sztël.- Ju pò wszëtczémù - scwierdzô dowódca. Dostôwó-më rediã rozkôz jachac dalé. Czej wëjéżdżómë na òtemkłi teren, rëchtëjemë môl do schronieniô ë stôwiómë lôjer.- Pòj le tu zazdrzec - gôdô dowódca. Piranijô je czësto pòdzurawionô, zbiorniczi z ògniczim pòtłëkłé w përzënë, a réfë pòprzebité.- Wejle jo, dzysô më dostalë wczidłé - kònstatëjã.

6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 8: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Jeżlë më gôdómë ò tim, żebë nasza kùltura bëła ùtwórczô, nié òdtwórczô, tedë wiele z nas mëszli „to je czas pòkazac, że kaszëbizna to nie je blós fòlklor, le téż to co më znajemë z òglowòswiatowi kùlturë”. Wedle tegò zdrzeniô lëdowi kùńszt to leno sztiwné òdtwòrziwanié czegòs z ùszłotë. Jô tuwò nie gôdóm ò cygniãcym z tegò jinspiracje, np. fòlkòwëch ele-meńtach w jazzu ëtd.. Mie jidze ò czësto lëdowé ùtwórstwò- pòdług tegò mëszleniô òdtwórstwò.

Tak je temù, że wiele elemeńtów naji kùlturë zesztiw-niało, nabrało jednégò sztôłtu we wigódnëch zalach swietlëców dodomów kùlturë. Chcemë za przikłôd wzyc kaszëbsczé nótë. Dze doma abò pò wiesołach òne są spiéwóné? Terô jich môl je w szkòłach ë na festinach. Temù òne przëjimnãłë jednã fòrmã. Przó-dë tak nie bëło, czãsto spiéwë bëłë jimprowizowóné, pasowałë zamkłoscą do leżnosców. Terô drãgò je do te wrócëc, chòcbë przez „òbrońców tradicje”- lëdzy co gôdają, że przódë sã spiéwało tak, jak òni to robią (bëlë naùczony w dodomù kùlturë przez wëdzelonégò jima szpecjalistã). Naszim òbrzészkã je nie wierzëc taczim lëdzóm.

Òni sã z tim nie zgòdzą, le më twòrzącë np. swòje wersje nótów, barżi sã trzimiemë tradicje jak òni. Jich gôdanié tuwò nick nie dô, bò pò pierszé më sy-gómë głãbi jak òni, pò drëdżé më nie pòwtôrzómë bez namëszlënkù jednégò mòdła, le robimë to, co sã przódë robiło- twòrzimë. Tak to je robioné m. jin. Na zajmach Rómana Drzéżdżona w Mùzeùm Kaszëbskò-Pòmòrsczi Pismieniznë ë Mùzyczi.

Chtos bë móg spëtac, za czim nama retanié lëdowi kùlturë ë ji ùtwórczoscë. Tëc nasza kùltura sã mô rozwijac. Niech fòlklor so cwiardnieje w swietlëco-wi fòrmie, a më doch mòżemë sebie wërazëc dzys-dniowima, òglowòswiatowima strzodkama. To je prôwda i bëlno, że më jesmë ôpen i do te sygómë. To równak nie je wszëtkò. Dzysô są czasë, czej w zglo-balizowónym i ùproszczonym swiece lëdze pëtają kim są i òdpòwiesc „jô jem X, bò mie sã ùmëkcëło” sã wiedno mni widzy. Lëdztwù sã wëdôwało, że relatiwizna pòstmòderniznë rozrzeszi wszelejaczé tôkle juwernotë. Tak sã nie stało, bò jak ùznac za wôżną deklaracjã, chtërną sã stwòrzëło sóm bez niżódnégò spòdlégò?

Tim, za czim sã szukô w òpisanim swòjégò jô w nieklarownym swiece, dze wszëtkò kòżdi mòże, je swiąda sukcesje. Jô sebie za kògòs ùznôwóm, bò jem ùczãstnikã kùlturë, nôleżnikã czegòs, co mie przerôstô, je starszé, wikszé jak jô i jô to leno móm wzãté, bùdëjã i òstôwióm drëdżim. Zanurziwóm sã w tim, to mie definiuje na długò, a nié na sztërk. Mie tuwò nie jidze ò geneticzné pòchôdanié, le ò ùdzél w żëwi kùlturze, sparłãczony z wiedzą, że na kùltura je wzãtô z czegòs, co przerôstô jednégò człowieka.

Mie zrozmienié tegò pôrã lat wzãło. Lata bùńtu, chãcë dokôzaniô, że naja kùltura je mòdernô, scze-rowónô na zôpôd i na przódk. Jô dali tak cwierdzã, le to dlô mie nie sygnie, żebë rzec, że jô jem nôleżnikã nôrodu, jaczi tu warô. Warô, le téż żëje i twòrzi.

Lëdowô kùltura mie przerôstô, bò bëła przede mną i dali mie jinspirëje, dzywi i dali dôwô sã sztôłtowac. Czemù tegò nie wëzwëskac?

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Fòlklor to nie je SkanSenadóM HéBel

Page 9: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 9

Òj, cëda sã dzejałë w ùszłim ju rokù w naszim pań-stwie. Nie za baro mie sã widzy terôzka roztrząsac co, chto i dlôcze, ale jaczi kùń je – kòżdi widzy.I nawetka jeżlë do chromòtë nick ni móm, czedë ò lëdzy jidze, to chromé państwò ju nie wëzdrzi w mòjich òczach snôżo. Jedną razą sedzôł jô w swòji norze, czasã dlô szpòrtu jizbą zwóny, a tak rozmisz-lôł… dlôcze nicht nie reagùje, dlôcze, jak wiôldżi amerikańsczi komik George Carlin gôdôł, „nobody seems to notice, nobody seems to care”?

A òdpòwiésc bëła w pùdle z gôdającëma głowa-ma. W mòjim mieszkanim TV je wierzã blós z przënãceniô, baro nie chcã jesc sóm, to włączóm swòjégò plastikòwégò drëcha i czëjã. A tegò dnia bëło gôdóné ò madżarsczi rewòlce wicy jak pół wiekù do tëłu. Jak baro kòntrowersyjnô bë nie bëła teza aùtora dokùmeńtu, wôrt je wząc to pòd rozwagã. A òn rzek – rewòlta bëła bezpòstrzédno efektã pôrã przegrónëch szpelów we fùsbalã. Jo, gwës, że nôród nie béł rôd, że w krómach próżno, że je drãgò. Ale slédną, a téż efektiwną skrą béł fakt, że jich nôrodné karno ju nie rozmiało szpelac!

Jakòs to tak je, że lakmùsã dlô kòndicëje, dlô òbtaksowaniô wôrtnotë państwa, baro czãsto w głowach lëdzy są sukcesë w spòrce. Bò jeżlë chtërno państwò mô dobrëch spòrtowców – to je pòznaka, że mô dëtczi, ergò je mòcné. A jaczi béł nen rok w spòrce dlô Pòlsczi? Nôlepszi w dzejach. Tak to wëzdrzi:- szesc medalów na Òlimpijsczim Growiszczu,

- Kamil Stoch dobéł Pùchar Swiata,- baro dobré szpelanié szczëpiornistów a szczëpior-nistk,- sukcesë w letczi atletice, w tim swiatowi rekòrd Anitë Włodarczyk,- dobëcé mésterstwa w sécbalë,- co baro wôżné – dobré wëstãpë w fùsbalë,- a co nôwôżniészé – dokòpanié miemiecczim kar-nóm w kòżdim spòrce.Ë co? Ë terô je „Poland stronk”, jak to w jinterne-tach piszą. I nawetka jeżlë mòja analiza nie je za pòwôżnô, mòże cos w tim je – pòd swiądą sedzy, że më, òbiwatele Pòlsczi, jidzemë w dobrim czerënkù, że swiat mòże nas achtnąc, bò Grunwald i tak dali. I chòc lëchò sã dzeje w pòlsczim państwie, dëch sã cëszi, dëch sã smieje.

A dlôcze mëslita, że taczi Łukaszenka abò jinszi Kim robi taką presjã na spòrt? Nigdë nie zabãdã taczi nordowòkorejańsczi sztangistczi, chtërna pa-niczno rëczała, bò mia drëdżi môl, a teòreticzno bëła nôlepszô. To nie bëłë łzë człowieka, chtëren nie dobéł, a miôł starã. To bëłë łzë człowieka, chtëren miôł strach ò se a nôblëższich. Bò terô Kim nie mdze móg rzec do nôrodu „më jesmë ale dobri, mómë złoto”! I chòc wcyg jesmë demòkraticznym państwã i chòc nicht za lëché słowò abò gest nie je zamkłi, to mechanizm òstôwô nen sóm dlô wszët-czich rządów – ni mómë czim sã chwalëc, bãdzemë bùszny ze spòrtu. Rôczima medalistów dodóm do prezydenta, jémë frisztëk a pózni miodnëchnô fòtograficznô sesjô. Lëdze to kùpią.

W SpòrtoWiM cele pańStWa dëcH!pioter SzatkòWSczi

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 10: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

joHanneS von tHadden gryF i krzyż

dôWid MikloSz

Gryf i krzyż to powieść, której akcja rozgrywa się na Pomorzu w czasie misji chrystianizacyjnej Ottona z Bambergu. Osią fabuły jest wzajemna relacja trzech młodych bohaterów, Maksymiliana z Frankonii, Jana z Polski i Bogusława z Pomorza. Dwaj pierwsi, chrześcijanie, z rozkazu księcia polskiego Bolesława Krzywoustego są członkami pocztu biskupa Ottona. Pomorzanin Bogusław jest poganinem, wraz z ojcem towarzyszy księciu Warcisławowi I, który pod groź-bą wojny ze strony Polski zgodził się ochrzcić Pomo-rze i wesprzeć w tym bamberskiego duchownego.

Powieść wykorzystuje w prosty i klarowny sposób najbardziej znane motywy historycznych wydarzeń lat 1124-1125, niemalże kosmetycznie uzupełnia-jąc tkankę faktów postaciami fikcyjnymi. Wielką zaletą książki jest, rzadkie niestety, ujęcie tematu z typowo pomorskiego punktu widzenia. Nie czyni to jednak powieści w żaden sposób tendencyjnej, każda bowiem ze stron - Pomorzanin, Polak, Nie-miec czy też poganin albo chrześcijanin - ma swoje racje, do tego swoje jasne i ciemne strony. Z jed-nej strony biskup Otton sprzeciwiający się otwartej agresji przeciwko Pomorzanom, z drugiej strony kapłan Trygława, który chce ofiary z chrześcijan; z jednej strony Pomorzanie, którzy pragną jedynie wolności i zachowania dawnego obyczaju, z drugiej niechętne im rycerstwo chrześcijańskie, dla którego istotniejszy jest sam akt chrztu, nawet pod źle skry-wanym przymusem, niż faktyczne głoszenie nauk chrześcijańskich.

Gdyby na Pomorzu była realizowana edukacja re-gionalna, Gryf i krzyż byłby bez wątpienia dobrą lek-turą dla tego typu zajęć. Pomocnym byłoby również to, że autor do powieści dołączył niewielkie posło-wie, które w sposób niezwykle syntetyczny przed-stawia kontekst historyczny książkowych wydarzeń.

Johannes von Thadden nie ustrzegł się jednak kilku pomyłek. Między innymi nazwał Perunem bóstwo czczone obok Trygława na Pomorzu (konkretnie w Wolinie), który jak wiemy poświadczony pod tym imieniem jest jedynie na Rusi - w pomorskim kręgu mitologicznym spodziewalibyśmy się raczej Święto-wita (czy choćby i nawet Jarowita, który w powie-ści czczony jest w Pyrzycach). Inną nieścisłością

jest ahistoryczne utożsamienie Kaszub z czasów średniowiecza z regionem, który dziś nazywamy Kaszubami. W dodatku młoda Kaszubka z Niezna-chowa, Anna, która również pojawia się w powieści, jest z jednej strony Pomorzanką tak jak Bogusław, a jednak w pewien sposób podkreślono jej odmien-ność - co jest dość niekonsekwentne. Poza jednak drobiazgami von Thadden wykorzystał materię historii bardzo dobrze do przerobienia jej na opo-wieść o losach Pomorzan w XII wieku.

Dwudziestego siódmego października br. mia-ła miejsce uroczysta prezentacja książki Książkę przetłumaczoną z niemieckiego oryginału wydała

-

Page 11: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 1

Książnica Pomorska przy wsparciu Zachodniopo- morskiego Urzędu Marszałkowskiego w ramach obchodów Roku Gryfa (więcej informacji na http://rokgryfa.pl).

Wrócę jeszcze do wspomnianego wcześniej spotka-nia autorskiego, warto bowiem przybliżyć postać autora powieści. Rodzina von Thadden, wywodząca swe nazwisko od wsi Tadzino (csb. Tadzëno) w po-wiecie wejherowskim to pomorska szlachta, która według słów Johannesa von Thaddena nie zatraciła świadomości swojego kaszubsko-pomorskiego po-chodzenia. W podziękowaniach do wydania ory-ginalnego pisze von Thadden o wdzięczności dla swego ojca za „sympatię dla Pomorzan, Kaszubów i Polaków, której mnie nauczył” (ojcem Johannesa był Franz-Lorenz von Thadden - niemiecki poli-tyk (CDU), a dziadkiem Reinold von Thadden--Trieglaff - prawnik i polityk - obaj byli aktywnymi członkami „Kościoła Wyznającego” (Bekennende Kirche) - ruchu w niemieckim Kościele ewangelic-kim sprzeciwiającego się narodowemu socjalizmo-wi). Kiedy po spotkaniu udało mi się przedstawić i zamienić kilka słów z autorem przy podpisywaniu książek, dedykację ujął sympatycznymi i prostymi słowami: „von Pommer zu Pommer”, a wręczając mi podpisany już egzemplarz, dodał: „...und von Ka-schube zu Kaschube”.

W czasie spotkania Johannes von Thadden, tłuma-cząc się niejako z perspektywy narracji w jego po-wieści, podzielił się dość oczywistą - tym niemniej ważną - refleksją na temat własnego poznawania historii Pomorza przez pryzmat poznawania hi-storii własnej rodziny, nierozerwalnie z Pomorzem związanej. Otóż dziwiło go, że na podstawie jedne-go źródła niemiecka i polska historiografia potrafią zbudować dwie zupełnie odmienne wizje dziejów. Dlatego on sam - jako Pomorzanin, opisując losy swojego kraju (a w zasadzie kraju jego przodków...), przyjął perspektywę możliwie najbardziej we-wnętrzną. Rzadkość takiej perspektywy tłumaczy von Thadden niemalże unicestwioną świadomością pomorską, której kres nadszedł wraz z reformacją. Pomorscy protestanci wnikali coraz to głębiej w kulturę niemiecką, katolicy z drugiej strony ciąży-li w stronę polskości. Wspólny mianownik, jakim była etniczna jedność, tracił z czasem na znaczeniu.

Osobiście liczę, że Johannes von Thadden, ekono-mista, historyk i politolog, znawca problematyki międzynarodowej, specjalista od stosunków pol-sko-niemieckich, pracownik europejskiej spółki ko-

smicznej EADS Astrium nie poprzestanie na tej jed-nej, debiutanckiej powieści. Wszak Pomorzanie tak naprawdę nie dali się schrystianizować w czasie mi-sji zakończonej w 1125 roku, zatem historia Bogu-sława mogłaby być z powodzeniem kontynuowana.

Podsumowując, Gryf i krzyż mimo kilku niedocią-gnięć to bez wątpienia przyjemna lektura, jakich zdecydowanie powinniśmy sobie życzyć (a nawet domagać się!) więcej. Johannes von Thadden po-kazał, że i dziś można wciąż jeszcze przy użyciu klasycznych i prostych sposobów popularyzować historię Pomorza, która w swoim bogactwie posia-da wiele wątków będących gotowymi tematami na ciekawe opowieści.

PS. Książkę można nabyć w Książnicy Pomorskiej w Szczecinie (ul. Podgórna 15/16), na miejscu lub wysyłkowo.- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 12: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

reBeka nie zachwyciła artur jaBłońSki

Pierwsza opera kaszubska to opowieść o miłości żydowskiej sieroty o imieniu Rebeka do polskiego etnografa Karskiego. Rzecz rozgrywa się gdzieś na Pomorzu, w scenerii dziewiętnastowiecznej wsi, której kaszubska ludność ciemiężona jest przez pru-ską władzę.

Dwa prapremierowe przedstawienia Rebeki z mu-zyką Michała Dobrzyńskiego i librettem Tomasza Fopke w dniach 13 i 14 grudnia 2014 r. obejrzało blisko 600 osób. Wystawienie tej opery na scenie Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie było bez wątpienia wydarzeniem medialnym. Profesjonalna promocja w Internecie, w pomorskiej prasie, radiu i telewizji oraz „odnotowanie” kaszubskiej opery w ogólnopolskich publikatorach sprawiły, że długo jeszcze będziemy pamiętali o tym spektaklu jako o pierwszej tego typu realizacji w języku kaszubskim.

Nie mogę jednak o Rebece napisać, że była również wielkim wydarzeniem artystycznym. Od solidnej opery oczekuję tego samego, co od każdego spek-taklu teatralnego, filmu czy koncertu muzycznego. Sztuka sceniczna (każda sztuka) ma poruszyć moje zmysły. Ma bawić, śmieszyć, wzruszać, uczyć i wy-zwalać emocje. Tego wszystkiego zabrakło w pierw-szej operze kaszubskiej. Rebeka mnie nie zachwyciła.

Uznanie i szacunek budzą zaangażowanie i trud włożony w przedstawienie przez jego reżyserkę Jo-lantę Rożyńską oraz wszystkich aktorów. W szcze-gólny sposób chcę wyróżnić śpiewaków z „chóru rąbców”, ale także podkreślić dobre przygotowanie solistów. Nie umknęło jednak uwadze widzów, że nie wszyscy mają na co dzień do czynienia z języ-

kiem kaszubskim, lecz z tym problemem boryka się dziś niestety większość wykonawców.

Scenografia i kostiumy przygotowane zostały z dużą starannością. Słyszałem co prawda komentarze, że kaszubscy „rąbcy” przypominali nieco chłopów białoruskich, ale z tą opinią się nie zgadzam. Dla mnie to dość charakterystyczne dla języka opery, że stroje, w których występują artyści, dalekie są od nazwijmy to „dosłowności”.

Orkiestra kameralna Progress pod dyrekcją Szymo-na Morusa zagrała, rzec by można, z pewną dozą ostrożności, przez co nie ujawniła w pełni poten-cjału tego zespołu. W pewnym sensie również nie pozwoliła na to sama kompozycja tej opery. Wszak muzyka w tego typu realizacjach wokalno-instru-mentalnych współdziała z librettem, a więc z akcją, działaniem postaci w świecie przedstawionym. Stąd też w muzyce do Rebeki wyraźne motywy żydowskie widoczne w ariach oraz nie do końca wyzyskany te-mat i bogactwo kaszubskiej muzyki.

To właśnie słabość fabuły pierwszej kaszubskiej opery sprawia, że pomimo widocznego wysiłku tak wielu osób zaangażowanych w tę realizację, Rebe-ka ostatecznie nie broni się jako dzieło sceniczne. Opera zostanie zapewne wystawiona jeszcze kilka-krotnie na Kaszubach, ale nie sięgnie po nią żaden z teatrów operowych w Polsce czy za granicą.

Żałuję, że wejherowski projekt e-Kultura i tradycja – nowe spojrzenie, który zakłada „zaangażowanie lokal-nej społeczności w tworzenie nowych aranżacji trady-cyjnej twórczości muzycznej”, inspirowanej pracami Oskara Kolberga, nie został w pełni wykorzystany do stworzenia oraz wypromowania dzieła rzeczywi-ście nowego jakościowo i może bardziej współcze-snego Kaszubom dwudziestego pierwszego wieku.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 13: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 3

- Dobri wieczór! Wieleż to kòsztô gòdzëna ridowa-niô? - jak wiedno jô zacząn gôdkã òd kaszëbsczégò. Doch jô jem na Kaszëbach. Mlodô mietka kòniarnié ë maneża przëzdrza sã përznã ùrzaslô na swòjéhò chlopa.- Nie zrozumiałam ani słowa - wërzekla, barżé do niehò jak do mie. - Tej nicht tu nie gôdô pò kaszëbskù? - jô spitôl zadzëwòwóny, bò pò stójni chôdalo fùl robòtników. Bialka pòkrąca glową. Ôchnąn jem cëchò ë ju miôl miec przeszlé na pòlszczëznã, czej w bialczënëch òczach zalisnã „eùreka!”, krziknã „pan Antek!” ë bie-ga za stójnią krzikającë. Pò chwili halala chlopa, tak przez pińcdzesąt roków stôréhò. Chlop wëzdrzôl na zadzëwòwónéhò jesz wicé jak jô. Tak më wszëtkò troje stãnalë w gromadze ë so pòwiôdalë:- Wieleż to przińdze za jednã gòdzënã?- On się pyta ile kosztuje godzina.- Pięćdziesiąt złotych.- Pińcdzesąt zlotëch.- A bùten téż jidze wëridowac? Wedlą strądu prze-jachac?- Pyta się, czy po plaży może pojeździć.- Po plaży też można. Albo na maneżu. A kiedy on by chciał?- Jo, to sã dô. A czej?- Na witro pòrénë bë szlo sã ùgadac? - Pyta się, czy jutro rano można.Tak më pò czile mënutach bëlë doma. Drëdżéhò dnia jô tam pòtkôl jinstruktorkã, chtërna sã pòkôza bëc jiną bialką. Pò pôrã mënutach w sodle taką gôdkã trzima:- Ale mam prośbę. Możesz mówić po polsku? Nie rozumiem cię, kiedy mówisz po kaszubsku.- To szkòda. Ty nie stąd?- Jestem z Sopotu. Nigdy się nie nauczyłam po ka-szubsku.- A warto znac, w końcu robòtę masz na Kaszëbach.- Nie na Kaszubach, tylko na Pomorzu.- Kaszuby to téż Pomorze.Môlczenié.

- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę, mógłbyś nie mówić „jo”?- Nie przesadzaj, jesteś z Sopotu, to to chyba rozu-miesz!- Mam łatwość do języków, znam angielski, ale ka-szubskiego nigdy się nie nauczę.- We can switch to English as well.Môlczenié.

Z wiksza to jednak më kaszëbòfòni môlczi-më. A móże wôrt nie pòddawac kaszëbsczégò w pùblëcznym rëmie, nie pòddawac szoséhò, krómów, bilietowëch kôs? Móże jednak ni ma cwëkù sã sro-mac jic w króm ë zrobic sprawùnczi pò kaszëbskù. Òsoblëwie we wsy, w chtërny jesz przed pôrãdzesąt latamë nicht nie gôdôl pò pòlaskù. Kòżden nawi-édzô ò jeden miesąc czile, czilenôsce różnëch kró-mów, mijómë sã na tëch jistnëch banofach, w tëch jistnëch centrach. Chòcô ë 300 dzyrsczich lëdzy móże pòdniesc w Trzëgardze ë òkòlëcy pòczëcé, że żëjemë w dwajãzëkòwim rëmie.

Ni miôl jem klopòtu òbsztelowac so pôlnié na kòscérsczim rënkù. Anié kùpic knyżkã w knygar-ni. Anié dostac òdpòwiesc òd mlodégò dzéwczëca chdze nalézã nôblëższą bankmaszinã w Krokòwie. Abò nabëc sznekã w Chwaszczënie, Wejrowie bądz Pierwòszënie. Procëmno, nôczãstnié to sã pòtikalo z zajinteresowanim ë ùsmiéchã.

Jak gôdô pòlasczé przislowié, „nasz klient, nasz pan”. Nicht tak nie sztôltëje rënkù jak kùpc. Teòreticznie nieprzestóny kóntakt z kaszëbsczim jãzëkã móże bëc przëczëną tehò, że pòdjimcowie zaczną miec za swój atut dëbeltjãzëkòwé reklamë abò mienié robòtnika, co rozmieje òbslëżëc kùpca pò kaszëbskù. Wôrt sã ó tim dokònac. Ë sprôwdzëc jak barzo kaszëbsczi je akceptowóny w prôwdzëwim żëcym. Dalek òd szkòlowi lawë, konferencëje, lëteracczéhò pòtkaniô, staren gazétë. Bùten.

kaSzëBSkô agòraFòBiaMacéj Bańdur

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 14: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Na zaczątkù zeptembra, jô, dopiérze wëpùszczony z prôwdzëwi kùznicë talentów, znany téż jakno Gduńsczi Ùniwersytet, tak so ùdbôł, że je mie trzeba jachac do Deńsczi. Jô ju pò prôwdze miôł baro dosc wszëtczégò, co sã dzejało w Pòlsce, dlôte jô chcôł czegòs nowégò, mòże nawetka lepszégò. I tak ganc w cemno z dwójką drëchów jô sã tam nalôz. Tëlé mie gôdalë belfrzë na sztudiach, że to je jak Òbiecanô Zemia, że je robòta, że lëdze dobri, że państwò tak fejn zòrganizowané, że taczi germańsczi òrnung. A jak to bëło tak richtich?

Mieszkôł jô w taczim dzélu Kòpenhadżi, że wszãdze - ale to wirklëch wszãdze - emigrancë abò jich dze-cë, ju barżi deńsczé jak cëzé. Òjc gôdô pò arabskù, knôpiszk òdrzékô w tatków mòwie, le do swòjégò bracynë òn ju gôdô w tak czim, co tuwò sã nazéwô perkerdansk (perker òznôczô emigranta z jislam-sczich krajów, nôwicy z Persji a Turcji). To je takô gôdka, chtërna je żëwszô jak sztandardowô deńskô, kąsk brzëmi jakbë chtos chcôł ritm do mòdlëtwë w minarece wëklepac. Rôz chùdzy, rôz wòlno. Letkò je mòżno nalezc w ti gôdce szlachë arabiznë. Wal-lah – na Bòga, habibi – drëch, para – dëtczi. Za òjcã i wkół biegającym dzeckã majestaticznô jidze mat-ka, òd stóp do głów òblekłô w dłëgą, czôrną bùrkã. Nie gôdają ze sobą, a mie je felëje smiałoscë rzëcëc òkã w ji stôrnã. Jidã dali – za rogã piérszi rôz czëł jô pòlsczi. Bë bëło fejn, czejbë le nen głos nie béł ùżarti. Kòl krómù widzã zrzódło głosu – sztërzech chłopów a plëskòtka. Gôdô a gôdô, a w lëfce je czëc tónym piwã. Blós rôz jô jich tam ùzdrzôł, jesz nie wiedzącë, że tegò téż mie mdze felac.

Kòłã jachac tu mòżesz w kòżdi plac, kòłowich ste-gnów w stolëcë je fùl, czasã zdôwô sã, że chùdzy mdzesz jak jadącë aùtołã, bò tam wszëtcë jadą tak, jak je napisané – piãcdzesąt i ani kąsk wicy. A jak sã wiele aùtołów pòzbierze i jadą jesz wòlni, tedë môsz leżnosc mijac je, cesknącë mimò i wëszczérzającë sã: jaczé to są nimki (z mazursczégò tak gôdóm, to òznôczô niepòradnëch lëdzy). Kap… kap-kap… kap-kap-kap… sssszzzzzzuuu! Lunãło i jô ju nie béł tak mądri.

Z ùrzãdnikama jô ni miôł za baro kòńtaktu. Ale drëszë, chtërnym chtos dôł robòtã (mie nie chcôł

nicht, bò jô jem gbùrczón ë blós na gbùrstwierozmiejã fejn robic), ò matkò – co òni sã z nima mielë! A to taczi drëczk je nié do kùńca tak, jak jima sã widzy, a to pòdatkòwégò numra dac nie chcą, bò… nie jidze tegò wbic w kòmpùter – króle-wô jedna znaje przëczënã. Ale prôwdzëwi méstro-wie to robilë w bankach. Nôprzód to òni nie chcą cë dac rechùnkù, téż bez przëczënë. Jesz w jinszim òni zgùbilë papiórë. W placu, chtërny mô trzëmac wachtã nad twòjim majątkã nicht nie wié, dze leżi twòje pismiono. Dze nen òrnung je?

Në je, blós w jinszëch placach. Wszãdze zelono, czësto, bùdlów a biksów na zemi nie ùzdrzisz. Kòżdi wiãkszy market mô aùtomat, chtërnémù òddôwôsz co òstało z ùszłégò wieczora, a òn nie pitô – môsz të cedel, że to kòl naju kùpioné? Nié, òn bierze, a pózni wëchôdô papiórk z nôdpisã, kùli krónów të nazôd dostôł. Jidzesz z tim do kasë i mòżesz wząc ne dëtczi abò, jeżlë môsz jaczés sprawùnczi, òdejmną cë òd zôpłatë. A pòstãpnégò dnia jô miôł sã karowac do taczégò cekawégò dzéla gardu, Christianie…- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

przez cekaWòSc MóM żałoSc aBò z żëcégò MazurSczégò eMigranta – 1. dzélpioter SzatkòWSczi

Page 15: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

Tekst 1. Wësokô (pòl. Wysoka Zaborska), chònicczi kréz

Rôz bëł król, ten wiedzôł wszëstkò, cò w jegò kró-lestwie sã stałò. Ji nicht nie wiedzôł, chtò mu tò po-wiedzôł. Każdi dzéń, jak ón jôd òbiôd, jeden sługa mu muszôł zakrëtą mniskã przëniesc, a ón nie jôd prãdzé, jaż ón bëł sóm. Ten sługa bëł cekawi ji chcôł wiedzec, cò bëłò w ti mnisce. Rôz jak ón nazôd niós, ón jã niós dò swojé jizbë ji òtworzëł, tej leżałò jednò serce ptôcha w ti mnisce. Ón jeden kawałek urznąn ji jôd, tedë ón rozumniôł, cò të wróble na òknie mówiłë. Na drudżi dzéń ta królowô zgubiła piersceń ji wszëstcy gôdali, że ten sługa gò ukrôd. Tedë ten król zawołôł tegò sługã ji mówił: „Czedë ten piersceń jutrò nie bãdze tu, tedë të bãdzesz po-wieszóny”. Tedë ten sługa szed bez dwór, ón słuszôł, cò kaczczi mówiłë. Tedë jedna mówiła: „Jô połkła renò ten piersceń té królowé ji ten mnie leżi czãżkò w żołądku”. Jak ten sługa tò uczuł, złapił tã kaczkã ji zaniós temu kucharzowi ji mówił: „Zabij tu tã, óna je tłustô dosc”. (...) Jak ón jã rozprół, ón znalôz w żo-łądku ten piersceń. Tedë ón gò zaniós królowi ji król sã radowôł, że ten sługa bëł niewinny. Ji podarowôł mu za tò wiele pieniãdzy.

Objaśnienia:Wysunięta najdalej na południe kraina dzisiejszych Kaszub to Zabory. To obszar szczególny także pod względem językowym, ponieważ jednym z trzech dialektów języka kaszubskiego jest właśnie dialekt zaborski. W jego skład wchodzą przede wszystkim gwary konarska, brusko-wielewska, lipuska i ko-ścierska. Choć dialekt zaborski nie jest, całe szczę-ście, jednorodny, wybijają się w nim następujące dominujące cechy:

- konsekwentne pochylenie się jasnego o przed spółgłoskami nosowymi n, ń, m, np. stróna, bróna, ón, zrobióny, dómu (por. ogólnokasz. strona, bro-na, òn, zrobiony, domù)

- konsekwentne przejście jasnego e w y (brzmiące jak polskie y) przed spółgłoskami nosowymi n, ń, m, np. tyn, jedyn, òżynic, lyno, sënym (por. ogól-nokasz. ten, jeden, òżenic, leno, sënem/sënã); w powyższym tekście cecha nienotowana ze względu

na brak odpowiedniego znaku w obecnej pisowni kaszubskiej

- konsekwentne przejście dawnego pomorskiego ě w y (brzmiące jak polskie y), np. wiyrzba, syrce, czwiyrc, cyrpiec (por. ogólnokasz. wierzba, serce, czwierc, cerpiec); w powyższym tekście cecha nie-notowana ze względu na brak odpowiedniego zna-ku w obecnej pisowni kaszubskiej

- obecność ruchomego e, np. młotek, kotek (por. ogólnokasz. młotk, kòtk)

- brak przejścia krótkiego i w szwę po l, np. lis, rzekli, szczesliwi (por. ogólnokasz. lës, rzeklë, szczestlëwi)

- akcent inicjalny, tj. na pierwszą sylabę, tak jak w języku czeskim

-powszechne przejście miękkiego m’ w mń, np. mniasto, mnie, mniska (por. ogólnokasz. miasto, mie, miska)

- powszechne przejście miękkiego p’ w pch’ lub psz’, np. pch’ic, pch’yrszi, pch’isôrz albo psz’ic, psz’yr-szi, psz’isôrz (por. ogólnokasz. pic, pierszi, pisôrz); w powyższym tekście cecha nienotowana ze wzglę-du na brak odpowiedniego znaku w obecnej pisow-ni kaszubskiej

- konsekwentny brak labializacji u, zamiast niej wy-mowa u pochylonego w każdej pozycji; w wymowie jest to dźwięk bliski niemieckiemu ü (por. ogólno-kasz. wymowa tü, dzüra), np. kura, zgubiła, uczuł (por. ogólnokasz. kùra, zgùbiła, ùczuł)

- labializacja o zachodzi tylko w nagłosie i wygłosie, jeśli o jest pierwszą lub ostatnią głoską i, w przeci-wieństwie do innych dialektów, na końcu wyrazu zachodzi po każdej spółgłosce, np. cò, chtò, jegò, jutrò, òstôł, òrac, ale połkła, poszed, most (por. ogólnokasz. co, chto, jegò, jutro, òstôł, òrac, pòłkła, pòszed, mòst); cecha ta nie dotyczy północnych Za-borów, gdzie labializacja zachodzi według prawideł centralnokaszubskich

Ź ródło : Lorentz F. , Teksty pomorskie , Kraków 1913

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

1 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - ù c z b a - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 5

nr 4 kaSzëBSczi nié do pòczãtnikóW, 1. dzélMacéj Bańdur

Page 16: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - p Ò e z Ë j Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

dôWid MikloSz

Żywioł d. Tryptyk

I.

Die Geburt der Tragödie...

z najprzedniejszych jakie znam melodiiwyrzeźbiłem jąz przydomkiem Anadiomene

nasłuchując kroków pulsudrwiłem z siebie słodkoPigmalion Ateista

II.

...aus dem Geiste der Musik

z dwóch równorzędnych racjiu podbramia

z plątaniny tak i nieSzlachetna Eris

wysnuła ostatecznąwespół z Dionizosem

esencję słodkiej drwinydytyramb nad dysonansem

III.

...oder Griechenthum und Pessimismus

z pisanej dla pogan ewangelii Łukaszawykreślono zapewne historię Ariadny

dlatego właśnie to Marii z Magdaliw chwili jej odrzuceniadane było spotkać boga winaz wodyprzemienionego

[gdy pisał na piasku „euoe!”]

Trzy Marie w piątkowe popołudnie

Pierwsza była matką bogaktóry się zrodził we mnie latempachnąca migdałami gwiazda betlejemskawiodła z pustyni w stajenkę jej szyi

Druga była siostrą Łazarzakochali się w niej podmiejscy złoczyńcyznosili jej daktyle na palmowych liściacho niej były refreny ich bandyckich pieśni

Trzecią cieszyło się już wieluszekle i sestercje jak ciepłe pocałunkispływały po jej dłoniach wonnych balsamamijej twarz widziałem zamykając oczywisząc na smutnym na piątkowym krzyżu

Macéj Bańdur

Za smãtôrzową brómą

Jeden szadi czerz spiéwie stã gardluszk môlëch warbelków

Na szadim krzu co sok pije z grzëpë pòtlëklëch grobów bùdel pò sznapsu stôrëch krutopów ë swinich gnôtów spiéwają ptôszë

Że czas bieżi wkól a nié przed sebie tam na szadim krzu spiéwają ptôszë

Ju nie nalézesz rzeklë ludkòwie blós nen szadi czerz na grzëpie smiecy

Na szadim krzu jô nalôz Waj’ wszëtczich Piesniã Mlodoscë Na Bómie Żëcô

Page 17: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - p Ò e z Ë j Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 7

gracjana pòtrëkÙS

zachwiana pora

świat jest taki ciężkikiedy umiera jesieniąnaciska na czołozgnilizną jeszcze świecisłońce ale jest jużbrązowe i wieczoremspadnie z drzew

dëchóm swiãtim

mój dzéń jesz wcygwòniô tobączejbë të bëł lëftãwkółna mëslëzaòstôł ritmdëchówna mëslëkrący sã głowana wietrze

kąt oczu

kiedy patrzyszna rytmświatełbez końcabiegnącychczas zaczynadobiegać końcatwoich oczu

po myślach

w najciemniejszym z moich niepokoisiedzi na ziemi wspomnienietwoich pogrzebów.zmartwione ciało opłakuję palcami.nie pamiętam twojego zapachuale widzę skórę bijącą ciepłem.w najciemniejszym z moich niepokoisiedzę zawsze w dwóch duchachi jak serce biję się po myślach

po myślach

w najciemniejszym z moich niepokoiświeci listopad i powietrzejest coraz cięższe na żebrachprzykrytych październikowymlasem i zapachem czasupogrzebanego na cholerę

po sprawdzeniu tętna

po sprawdzeniu tętnapołożyłam się obok natwardej ziemi i niezamknęłam oczu wciemność. chyba nawetprzez chwilę byłam samaciemnością byłam matkąlub przynajmniej byłamblisko. nieruchomywieczór nie poruszyłmyślami tylko skóracoraz mniej napiętauległa ulegała grawitacjiwtulała się całymzapachem w ramiona ikorzenie matki. leżałamjak drży powietrze idłonie i ulica jedzie.

a potem było rano iwszyscy jednak żyli

Page 18: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

1 8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - G a l e r Ë j Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

wracanie do sieBiea n n a F a u s t y n a w a c ł a w e k

Page 19: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 1 9

Page 20: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - G a l e r Ë j Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 21: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - G a l e r Ë j Ô - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 1

Page 22: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - ù c z b a - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

nr 4 kaSzëBSczi nié do pòczãtnikóW, 2.dzélco z tyMi końcóWkaMi? czyli o MorFologii kaSzuBSkiej.Macéj Bańdur

Zainteresowanie niektórych naszych czytelników wzbudziła morfologia stosowana w moich kaszub-skojęzycznych artykułach. W odpowiedzi na to zain-teresowanie poświęcam czwartą część Kaszëbsczégò nié do pòczãtników właśnie tym zagadnieniom. Z nadzieją, że rozwieję wszystkie wątpliwości.

1. Wicé, barżé, dalé i kwestia wygłosowego é.

W dużym uproszczeniu gwary języka kaszubskie-go możemy podzielić na te, w których é w wygło-sie utrzymało swoje brzmienie i na te, w których zrównało się w brzmieniu z i, y. To zrównanie się wprowadziło do gramatyki kaszubskiej mnóstwo zamieszania, których skutki są obecne w języku tzw. literackim do dziś. Już od dawna to długie e niekon-sekwentnie było zapisywane, wystarczy wspomnieć choćby pierwsze wydanie Żëcô i przigòdów Remùsa z 1938 r., którego podtytuł zapisany jest Zvjercadło kaszubskji. W całej zresztą książce zanikło rozróż-nienie między mianownikowymi formami przy-miotnika rodzajów męskiego i nijakiego. É znika też w liczbie mnogiej, stąd czytamy na przykład:

Vozeł Remus na svoji karze takji pjesnjikji, jakji no-rod kaszubskji lubjił vëspjevivac.

Takie formy oczywiście nie są reprezentatywne dla całego języka kaszubskiego, a zwłaszcza dla dialek-tu północnego, w którym generalnie utrzymała się opozycja é : i. Wyraźnie słychać to tam także w for-mach przysłówków w stopniu wyższym, np. lepié, gòrzé, wicé, dalé. Z wygłosowym é zapisują przy-słówki najważniejsi słownikarze i językoznawcy, Bernard Sychta w swoim Słowniku gwar kaszubskich na tle kultury ludowej notuje długie e bez wyjątku, np. dalė, gořė, lëšė, rëχlė. Także Friedrich Lorentz w Kaschubische Grammatik ma proscé, křëvjé, dalé, vjicé itd. W Gramatyce pomorskiej wspomniany ję-zykoznawca pisał tak:

Weźmy prasł. *daľeje: wskutek zaniku j i kontrakcji samogłosek musiało ono dać pom. dalė i tej formy wymaga się rzeczywiście od dzisiejszych gwar.

Możemy zatem sobie przedstawić rozwój prasło-wiańskiej formy następująco: *daľeje -> *daľee -> *daľē -> dalé. Formy z długim e godzą cały obszar

językowy, pozostawiając wymowę miejscowym wła-ściwościom dialektalnym.

2. Té dobré rolé i konsekwentna apofonia dawnych samogłosek długich.

Generalnie w dialekcie północnym samogłoski ô, é, ą alternują w wygłosie w inne dawne długie w bier-niku, dopełniaczu i mianowniku liczby mnogiej. Jak pisał F. Lorentz, (...) liczne północne gwary po-morskie wykazują wyraźnie w gen. końcówkę -ė, a w dat. loc. -ï (...). W pom. znajdujemy w gen. w kilku gwarach formy tė, ńė, dobrė, w innych tï ńï dobrï, w jeszcze innych ukazują się obydwa rodzaje obok siebie, w dat. loc. wszędzie tï jï dobrï. W prasł. odpo-wiadały im gen. *tojě *jejě *dobryjě, w dat. loc *toji *jeji *dobrěji. Formy dopełniacza z wygłosowym -ė dla rzeczowników typu volå, rolå, mšå przedkładał również B. Sychta w swym Słowniku gwar kaszub-skich na tle kultury ludowej.

Rzeczowniki typu mszô, rolô; zaimki typu ta, chtër-na oraz przymiotniki typu dobrô, piãknô odmieniają się zatem w dialekcie północnym następująco:

M (chto? co?) ta dobrô mszô, rolôD (kògò? czegò?) té dobré mszé, roléC (kòmù? czemù?) ti dobri mszi, roliB (kògò? co?) tã dobrą mszą, roląN (z kògùm? czim?) tą dobrą mszą, roląMsc (ò kògùm? czim?) ti dobri mszi, roliW ta dobrô mszo, rolo

3. Kwestia odmiany zaimków, czyli dlaczego for-my typu të jednë onë chtërnë wszëtczi.

Żeby należycie to wytłumaczyć możemy najpierw podejrzeć nieco naszego najbliższego językowego sąsiada. Zenon Klemensiewicz w swojej Historii ję-zyka polskiego pisał o staropolszczyźnie tak:

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na te archa-iczne formacje, które kontynuują stan doby przedpi-śmiennej, a nie utrzymują się w języku okresów póź-niejszych, należą tu: biernik l.poj. r. ż. z końcówką -ę, np. rękę twoję, chudobę naszę, wszytkę radę, winni-cę tę; mianownik l. mn. r. m. (...), np. śladowie moi, sądowie twoi, wszytcy krajowie; mianownik l. mn.

Page 23: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 3

r. m. naszy, waszy, np. dziadowie naszy; mianownik i biernik l. mn. wszystkich rodzajów zaimków twar-dotematowych z końcówką -y (-i), np. mian. ty pie-niądze, samy zwony, wszytki drogi, ty rzeczy, ony drzewa, tyto książęta; (...)

Otóż sąsiednia pomorszczyzna okazała się dużo bardziej konserwatywna i formy o jeszcze mocno prasłowiańskim rodowodzie, które polszczyzna pożegnała dawno temu, zachowała do dziś. Nieste-ty, o ile biernik l.poj. r. ż. z końcówkę -ã, np. twòjã rãkã, wszëtkã radã oraz mianownik l. mn. r. m. na-

szi, waszi, np. naszi starkòwie, waszi sënowie są do-brze znane dzisiejszej gramatyce kaszubskiej, o tyle mianownik i biernik l. mn. zaimków z końcówką -ë, -i gdzieś w kaszubskim językoznawstwie się za-podział. A szkoda, bo olbrzymi materiał językowy zebrany w Tekstach pomorskich Friedricha Lorentza bezsprzecznie dowodzi, że dla całego obszaru języ-ka kaszubskiego słusznymi i najczęściej jedynymi są formy typu: të pieniądze, samë zwònë, wszëtczi dro-dżi, të rzeczë, niejednë dzéwczãta, chtërnë chójczi, në bómë, ònë dwie. Jasne e mają natomiast zaimki dzierżawcze, np. mòje, naje, twòje itd.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

kaSzëBSczi Szprétk paÙel pògòrzelSczi

Nadeszła zima, więc i temat zimowy: okrycia wierzchnie (wiérzchnica), czyli wasza zimowa wizy-tówka (jesienna zresztą też). Temat mi bliski, bo od niego zaczęła się moja przygoda z klasyczną elegan-cją. Kiedy w ostatniej klasie gimnazjum zaczął się se-zon na egzaminy, nie mogłem znieść świadomości, że mój garnitur (ancug) wystaje na dole spod kurtki (lëtewka) i zainwestowałem w pierwszy krótki, tani płaszcz (mantel, mańtel). Pamiętam słowa mojej mat-ki, która stwierdziła, że nie opłaca się wydawać pie-niędzy na drogi płaszcz, bo i tak go ubiorę najwyżej kilka razy. W pewnym sensie miała rację, bo szybko mi się znudził i zacząłem się rozglądać za długimi.

Klasyczny męski płaszcz powinien sięgać za kolano, jednak z biegiem czasu i tu elegancja musiała ustą-pić wygodzie i, tak jak z skrócenia fraków i surdu-tów na wzór bluz robotniczych powstały garnitury i smokingi, tak i płaszcze zostały skrócone na tyle, żeby tylko zasłaniać marynarkę, co niewątpliwie jest wygodne przy prowadzeniu i wysiadaniu z samo-chodu. Tak jak w przypadku garniturów, płaszczewystępują obecnie przeważnie w wersji jednorzędo-wej, choć, co jest zaskakujące, dwurzędówki powró-ciły znacznie wcześniej niż dwurzędowe (dwarégòwé) marynarki, niestety tylko w skróconej wersji i w sklepach kojarzonych raczej z odzieżą codzienną.

Osobną myśl można poświęcić płaszczom jesiennym, czyli prochowcom. Czasami używa się wymiennie

nazwy prochowiec i trencz, ale ta druga powin-na być zarezerwowana dla klasycznego jasnego płaszcza, którego wzór nie zmienił się od ponadstulecia. Pierwotnie został zaprojektowany jako płaszcz wojskowy dla żołnierzy brytyjskich, stąd jego nazwa (ang. trench – okop) i krój (wszelkie pa-ski i sprzączki). Po pierwszej wojnie światowej stał się elementem mody cywilnej i od tamtej pory był kojarzony z detektywami (np. Peter Falk w Colom-bo), a przede wszystkim z Humphreyem Bogartem w Casablance. Z czasem niestety zaczął być kojarzo-ny przede wszystkim z mężczyznami obnażającymi się w miejscach publicznych…

Jak wspomniałem wcześniej, większość współcze-snych, produkowanych masowo i płaszczów zimo-wych, i prochowców to ciemne modele jednorzędo-we o długości mniej więcej do połowy uda i nie ma od tego wzoru zbyt wielu odstępstw. W poprzednim numerze zaznaczyłem, że będę starał się też dora-dzić, jak ubierać się elegancko i nie wydawać na to majątku. Otóż jeśli ktoś chce sobie pozwolić na większą ekstrawagancję, a jednocześnie nie chce szyć płaszcza na miarę (gdzie dwurzędowy płaszcz z futrzanym kołnierzem [kòżëchòwi kòlnérz] to wyda-tek kilku tysięcy złotych), powinien odwiedzić salon odzieży używanej, zwany też ciucholandem. Często można tam znaleźć unikalne egzemplarze w ideal-nym stanie, w cenie od kilku złotych za kilogram. Z doświadczenia co prawda wiem, że przeważnie odzież męska występuje tam w rozmiarach, w ja-kich zmieściłoby się dwóch statystycznych panów, jednak z przeróbkami krawieckimi wciąż da się zmieścić z eleganckim płaszczem lub garniturem w stu, ewentualnie dwustu złotych.

Page 24: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

kriket, pòlo? cHceMë lezagrac W kaSzëBSką knypã, Milordze !adóM HéBel

Aktiwny ôrt żëcégò nie darwô òznaczac bieganiô dłudżich kilométrów, mòkniãcô i niechaniô rozma-jitëch przijemnosców. Samò wińdzenié bùten nama pòmòże, a wstanié òd kòmpùtra pò prôwdze nie bòli- a zycher mni jak wielegòdzënowé sedzenié... Wińdzenié mô cwëk tim barżi, że przedstôwióm Cebie spòrt, jaczi mdze miôł Cebie wcygnioné na wiele gòdzënów a nie wëmôgô przezebleczeniô sã, wiôldżi mòcë ë rozgrzéwczi. To je barżi drësznô jigra- to znaczi mòżesz w niã grac na pòtkanim z drëchama, przë grilu abò piwkù. Wëòbrażë so- wòniô karkòwinë, jakô wiesoło skwierczi na krôtce, chtërna spłiwô sëtim, co robi ji akòmpaniameńt. Słuńce ju nie pôli, bò jidze wieczór. Wiodro je lub-né, pò cepłim dniu chtos jakbë sprzątnął dãp i òsta le swiéżosc ë wòrztë na grilu. To wszëtkò òbònioné zëmnym piwã. Terô, jak ju môsz òdecknioné teskniączkã za latã, mògã rzec ò co jidze.

Grilowi sezón je nôlepszim cządã na knypã, abò ji-naczi knyp, knip, klósk, klóskã, klipã... To je stôrô ka-szëbskô jigra, jakô zajima całé niedzele najim ópóm na pólnëch drogach ë pòdwòrzach. Të do ni nick nie brëkùjesz, leno czij abò sztachétã do czidaniô ë kló-ska- drzewiany pòdługòwati klock ze szpëcama pò dwùch stronach. Wiém, to sã zdôwô, że w to mòże grac leno jak ju pò prôwdze ni ma co robic. Jô téż

tak mëszlôł, jaż jem czidnął. Klock leżi na zemi, jô skùpiony ùderziwóm w jegò szpëcowati zberk i òn òbrócywającë sã pòdskôkiwô na jaczis 1,20m i tej czidóm gò jak nôdali... nié dali jak 4 métrë. Jak czëjã zwãk zderzeniô sztachétë z klóskã, ju wiém skądka jegò drëgô pòzwa- knip. Pòsobné próbë jidą wiedno lepi. Zresztą, to baro òdsztresowiwô. Jô ni mògã ò niczim mëslec, bò móm jaż 3 rëchë do zrobieniô, z czegò kòżdi mùszi bëc zrobiony w swòjim czasu z dokładnoscą do dzélëka sekùńdë. Mùszã ùderzëc w klock tak, żebë pòdskòknął, tej òbezdrzec jak chùtkò i jak wësok lecy, w jaką stronã i jak mòckò sã òbrôcô, zrechòwac to wszëtkò i zlokalizowac, dze sztachéta pòtkô sã z knypą i prawie tam wëdac zwãk „knyp” i wësłac przibiór jigrë jak nôdali. To je pò prôwdze ùczba panowaniô nad sobą, òbzéraniô rësznëch elemeńtów, chùtkòscë, wëczëcô, a pò czile-dzesąt nieùdónëch próbach pòkòrë.

Sama regla czidaniô je prostô- pòdczidniãcé i òdczidniãcé. Nôlepi, żebë czij béł dłudżi òd zemie do najëch rãków, klock kòl 15 cm dłudżi, 2,5cm sze-roczi, pò 2,5 cm dłudżé szpëcë robiącé sztërëscón. Nôlepi z bùka- taczi sã flot nie skażi. Pòdczidniãcé robisz letkò zdżibłi. Prawòrãczny mùszi ùderzëc w lewi szpëc klocka, prawą rãkã mającë blëżi klocka. Tej òdczidniãcé sã kùńczi trzëmiącë czij jistno jak w gòlfie. To są techniczné drobnotë- kùńc kùńców kòżdi i tak robi to na swój ôrt. Jistno kòżdi na swój ôrt mòże twòrzëc regle spòrtu.

Mój ópa mie òdkôzôł wersjã, w jaczi klósk na kòżdi scanie mô rzimską cyferkã òd I do IV. Na zaczątkù mùszi gò cësnąc w krąg, i ta scana, jakô mdze

Page 25: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 5

widzec ga òn wëlądëje, pòkazywô wiele òn mô pòdeńsców. Jeżlë trafi na IV, tej mô sztërë pòdeńsca, za kòżdą razą zaczinającë tam, dze klósk wëlądowôł przë rëchlészi zagriwce. Jiné regle gôdają ò tim, że w krãgù są rozmajité zonë i mô sã tëli pòdeńsców, wiele je namienioné zonie, w jaką sã trafiło- tuwò nie jidze ju ò szczescé, le célnosc.

W knypa më mòżemë zagrac wszãdze dze je kąsk rëmù, na jaczim ni ma lëdzy, ani czegòs, co mòże sã stłëc. Mòżemë to robic przë rozegracji abò wòlnym pòpôłnim. Placã, dze mómë sprzãt je np. Òrlik w Lëzënie, dze w òbrëmienim òglowòeùropejsczi spòrtowi akcje Move week jeden dzéń béł temù na-mieniony.

Regle są sprawą do òdkrëcô, a téż twòrzeniô. Tak czë jinak, fejn bë bëło, żebë na jigra sã sta codniową ro-zegracją, jistno jak pétanque we Francëji abò frizyj-sczi spòrt kooitjetipelen, w jaczim jidze ò grzimniãcé kamiszka, co leżi na sztëczkù drzewa pòłożonym na zberkù cegłë- baro szlachùjąco wëzdrzi.

Ta jigra to leno jedna z wiele zajmów, jaczé wëfùlowiwałë wòlny czas najim òjcóm. Mòże wôrt zrobic rewòlucjã prawie w tim dzélu najégò żëcô i nasz ôrt rozriwaniô sã sparłãczëc z nają kùlturą? Jeżlë w òdkriwanim swòji swiądë dôwómë bôczënk na to jak fejrowac swiãta ë òsoblëwé żëcowé leż-noscë, tej wôrt do tegò dodac codniowòsc- to òna wëpełniwô nasze bëcé na tim swiece.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - c y t a c Ë j e - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Le acz to znaczi - môłi nôród?Bédëjã hewò taką definicëją:

môłi nôród to taczi, chtërnégòbëcé mòże òstac w kòżdim sztóce zakwestionowóné, chtëren mòże

zdżinąc ë chtëren to wié. Milan Kundera

człowiek, chtëren nie jewòlny, wiedno jidealizëje

swòjã niewòlą.Bòris Pasternôk

Lakònicznosc w pisanimje nôlepszim zagwësnienimòstaniô przeczëtónym. rudolf Wiérchòwa

Lëdze nie mieszkają w kraju,mieszkają w jãzëkù. Jaume cabré

Kùltura to pòlitikamôłégò nôrodu. Josef Kroutvor

Page 26: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

klucz òd dôdoMÙ 2. dzélartur jaBlonSczi

Piesactwò chùtkò sã zlazlo. Jakbë z cali Sétmëgardz-czi Wëszawë. Docz jô zawrzeszczôl „ùrnóm psa!”, jak më nã panã zlapilë? Aùto wchôdalo w zôkręt ë to bél mòmeńt. W nym jô jaczisz cëzy zwęk slôdë kam-pra czëjã. Pò ùjachanim ju 1500 kilométrów, jô doch wiém jak co grochòce w tim stôrim Dukato. Tere leżã na brzegù asfaltë ë so mëszlã, że glodny pies wilka sã nie bòji. Hewò, ne szczërze sadlë wkól kam-pra ë wzerają, jakbë sã na tëch òtrębach znalë. Jô ju ni miôl kòla zmieniôné abò ë trzë lata. Macéj gôdô, że cosz mù sã mëkcy jak z jehò ópą to robil, a Karól nawetka nie próbùje lgac, że sã na tim chòc përznã znaje. Nëże, te mùtrë są zarznięté ë bez WD40 më tehò nie òdszruwùjemë. Jidã za ną cëdowną ceklëną. Jô ni mògã jima pòkazac, co jô móm strach. - Pies nie ùgrëze pòkądka mù na ògón nie nastą-pisz – rzek mie nic, tobie nic Macéj.- Në, në… – Karól taczi dzyrzczi nie bél. – Psowi, kòniowi a bialce, tim ni móże nigdë wierzëc, a jesz taczim psóm, co ni mają pana. Wa widzyta, że to tu ùrmamë lażi w ti Rumùnie. Lëdze to òstawilë. Móże Cëgónowie, czej przecygalë w jiny plac. Nicht sã tu za tima psamë nie czerëje. - Jo, lepi medzë psë nie wchadac… – jô so pòd nosã zamërmòtôl ë króm WD40 jem jesz mlotk wząn.

Pól gòdzënë pózni nasz kamper rëszil. Za nim no wszëtczëch dwanôsce szczërzów. Ne wiôldżé jak miedwiedze czë ne môlé jak lasëce, czôrné, bruné,

biôlé, równo jaczé, szlë na nas czejbë na pòcztowéhò. Czësto jak niejedny lëdze. Nic sobie pòmòc ni mògą, le brzechają jak psë na wiater.

Greńcznô wacha

Jesz jedna krzëwizna ë jesz jedno nôkòlé. Za tim nôwrotã? W nym kalkòwi Òksëp Seklerów stanąn przed namë jak jakô wiôlgô Kopjafa. Nagrobnô stol-pa. Przódë blós na seklersczëch grobach je stôwialë. Glowa, szëja, srąb, nodżi. Chlopskô. Bialkòwskô. Dzecnô. Òbalëtô – cemnobrunô a cemnomòdrô dlô stôrëch. Cenkô ë wësokô – z jasnéhò drzewa – dlô mlodëch. Môlô ë żôrotnô – biôlô – dlô dzôtk. Czasã z rovásírás. Runamë, jaczé bëlë jaż do pòlowë 19. stalatéhò w Sétmëgardze ùżiwôné. Dzyse dnia są wszędze znakã madżarsczi érë.

A pòd ną stolpą, pòd ną górą stolëmną bëlo To-rockó. Przez Rumùnów pòzwôné Rimetea. Przez Niemców jakno Eisenburg. Na calim swiece ta wies Seklerów je mést nôbarżi znônô. Zalożonô w 13. stalatim przez górników zlota – Sasów ë Seklerów. Székely. Greńczny wachtôrz. Chto tam dzyse wié skądka òni przëszlë. Móże są òd Hùnów, móże òd Awarów abò Wòlochów? Wéle, do Gepidów, Pie-czingów a Pòlowców òni téż bë sã rôd przëznalë. - Ale te jich brómë są apartné. Richtich bôjkòwé! – skòmeńtérowôl Macéj, czédë më ju òbeszlë calą

Page 27: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 6 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 7

wies. - Kò jô sã nie zdzywiã, jak sã dowiém, że Tol-kien mô je òd Seklerów wzęté.

Chëcze stojalë w równy rédze. Jak sniég biôlé.A przed kòżdą lawa. Ë ne brómë. Drzewiané. Bru-né abò czôrné. Môlô dlô lëdzy. Wiôlgô, cobë przez nią fùra sana wjachala. Czim machtniészô, tim bòkadniészi gòspòdôrz. A na jednëch nôdpisë roz-majité, że rôczą, że kòżden wlezc móże. Zôs na jinëch przëbité blaszané tôfelczi z wębórkã, z beczką abò z bilkã. Znanka robòtë gòspòdarza we fòjerwerze. Rôd so czlowiek przed taczim dôdomã sadnie ë bezpiek pòczëje. Nawetka czédë je blós turistą.Gòsc doma – bóg doma. Në a eùro mët. Za jizbã ze frisztëkã dlô trzech na jedną noc – 80 lejów.Z môltëchã na cali dzéń – 20 eùro. Kò Macejowi, chtëren ze stôrą Seklerką pò rumùńskù gôdôl, chòc òna le czilesz slów w nym cëzym jęzëkù znala, na bialka chcala jizbã za 10 lejów òddac. Leno òna wòdë ni mia, a nama sã nie chcalo do stëdnie nëkac. Zó to dobrą Pálinkã ze slëwów miala. Kòżden miôl. Na brómie biôli cedel. Plastikòwô, litrowô bùdla za 30. Domôcé wino za 15. Czejbë nié Karolowô angina, co jã dostôl zare pò wëjachanim òd Lemków, më bë nie darwalë tëli tehò wszëtczéhò w nëch bùdlach kùpiac, le so tam tim, na môlu naczëc. Kò ma z Macejãsã nie żalowa. Biôlé wino szmakalo za wicy. Nôbarżi to w Izvor Forrás Quelle. Jo, tam jo. Kò to bél nasz flach, richtich nasza kwela. Nic wiôldżéhò, hewòle taczi sklep z tómbachã ë drzewianëma lawamë,a jesz czilesz stolów i kloców bùten.- Mëslisz të Macéj, że ma dwaji na ten czëp nehò Òksëpù Seklerów bë wlazla? – rozgrzôny winã jô sã

jaczisz mlodszi czul.- Kò jô tak wzerajã ë sóm nie wiém. Jakùż tam je wësok? – Macéj bél richtich cekawi.- Chcema sã spëtac tëch knôpów, co òni prawie nehò beemiksa ùprôwiają…- Have you climbed this mountain? – spitôl Macéj. - Yes, we have – òdrzek nôstarszi z knôpów, ten dwa-dzescelatny. - Many times.- How long does it take to reach the top?- One and a half hour.- Òn gôdô, że tam sã jidze póltora gòdzënë. – Macéj przërzek do mie.- Jo, jô rozmiejã.- Co wa tu robita? – Macéj dali pitôl.- Më z naszim tatkã prowadzymë nã kwelã.- Jesta wa stądka?- Jo, le nasza rodzëna czilesz lat témù wëcygnęna do miasta, tu niedalek, do Aiud. Më przëjeżdżômë blós na lato.- Kùli lëdzy mieszkô dërch w Torockó?- To tak mdze kòl 450 sztëk. Z tehò 400 je wicy jak 60 lat stôrô.- A cëż tu mlodi robią?- Wëjéżdżają.- Nicht nie òstôwô?- Za czim tu òstawac. Robòta je blós w turistice ë nick wicy. Tu ni ma niżódny przińdnotë.- Wszëtcë tu gôdają pò madżarskù?- Wszëtcë. - Ale wa jesta Sekleramë, doch jo?- Seklersczi to je le dialecht madżarsczéhò. Móże czilesz slów je różnëch. Blós tëli. Më jesmë Madża-ramë. W sto proceńtach jô jem Madżarą.

Page 28: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Czédë më to pòwiôdalë Karolowi, w tim samim placu, leno wieczór, òn le pòkôzôl na bùdink rumùńsczéhò òrtodoksnéhò kòscola, co stojôl tak òsmëdzesąt métrów dali ë rzek:- Pòwiôdają, że ten kòscól Rumùnowie tu zbùdowalë, chòc nicht w òkòlim do niehò nie chòdzy. Seklero-wie są katolëkamë abò ùnitarianamë. Jinëch lëdzy tu ni ma. Rumùnów tu ni ma. Rozmiejeta wa to? Przëzdrzeta sã na te państwòwé fanë. Òne są blós na kòscele ë na bùdinkù gminë. Na chëczach wiszą madżarsczé. A tã szlachòtã „Tima Rumùnamë co zdżinęnë na Pierszi Swiatowi Wòjnie” wa widza? Kò tima Sekleramë jakbë chto w pësk dôl. To doch dërch ó to jidze kòmù Sétmëgard slëchô. Pò 1920 rokù to tu wszëtkò dosta Rumùniô. Ale Madżarowie nigdë nie chcelë tehò òddac. W zélnikù 1940 rokù Seklerszczëzna przëszla nazôd na 4 lata do Ma-dżarsczi. Zôs w 1944 Ruscë jima to wzęnë, chòc sã tutak zgòdzëlë na Madżarsczi Aùtonomiczny Krôj. Dopiérze w 1960 rumùńsczi kòmùniscë mòcno nã aùtonomiã òberznęnë. 15 strëmiannika 2006 rokù w Székelyudvarhely Seklerowie jednym glosã wòlalë za fùl aùtonomią, a rok pózni apelowalë do Eùropejsczi Ùnie, cobë sprawa jich aùtonomie bëla jednym z warënków przëjicéhò Rumùnie do Eùropejsczi Jednotë.- Téj, jak òni są tak apartny, czémù ten mlodi rzek, że są w 100% Madżaramë?- Je prôwdą, że ju w 90. latach dwadzestéhò stalatéhò w spisënkù blós le jeden tësąc zapisôl sã jakno Sekle-rzë. Chòc je jich kòle 650 tësący. To móże swiadczëc ò kóncu procesë zjinaczi jich pòczëcéhò, co je zrze-szoné z cëskã madżarizacje ë brëkòwnotą òbrónë swòji tożsamòscë w procëmnocë do rumùnizacje. – dokónczil Karól.Nen „cësk madżarizacje” w Torockó më na kòżdim krokù mielë widzoné. Madżarsczé tôfle na ùrzędze. Bùrméster z Demòkraticzny Zrzeszë Madżarów w Rumùńsczi. Rótë lëdzy wësëpùjący sã z aùtobùsów z blachamë „H”. W jizbie pò sąsedzkù letnicë z Szen-tendre. W kòżdi chëczi jaczisz Istvan! Madżarskô telewizjô ë radio. W krómie za chlebã Madżarzë. W wòzu z „flotfùdrã” Lángos. W pamiątkach… Snôżi bél ten „cësk” w krómie z suweniramë. Wësoczi ë szlęk. W dludżëch brunëch wlosach. Richtich taczi do przëzdrzeniéhò sã. Tak dzesz kòl òsmë dwadze-sce lat stôri. Przëjachala do Torockó pińc lat nazôd z Bùdapestë. Zdąża sã tu òżenic ë ju nawetka roz-dac. Le dërch òb lato zazérô tutak. Na tidzéń abò dwie niedzele. Robi w tim krómie, bò jehò miéwca, fòtografa Klotz Miklós, móże w tim czasu òdjimac ne krëszënë czôrno-biôléhò òdchôdającéhò seklersczéhò swiata. Stand by Erdély XXI. Jesz le

to na tëch òdjimkach je prôwdzëwie seklersczi. Twarze stôrëch lëdzy. Reszta je made in Hungary.Òbrôzk nehò dzéwczëca z krómù w Torockó bél z namë nawetka tédë wieczór, czédë ze sklamë rómù w ręce ë Marlbòro w lëpach, jesmë wzéralë w bërneńsczim Savoju na tóncëjącëch w ritmach Latino. To bél pò prôwdze dludżi dzéń… Trochã sambë, cza-czë a rumbë dobrze nama zrobi. Le co tam na tim parkéce wëstwôrzôl nen kruzowa-ti chlop w grëbëch brëlach, za wiôldżim zaczerce, z szormã w ręce ë skórową taszą na remieniu? To nie bëlo snienié. Wéle, jo. Róbert Keprt nas nalôz! Wëjąn z taszë trzë bùdle mòrawszczéhò wina ë wëstawil przed namë na kònsolã czësto òglëpialéhò klubòwéhò didżeja. Pòkôzôl òczamë, że to je dlô nas. Òn ni móg gadac, bò tak glosno grala mùzyka. Jak chùtkò wnëkôl na tã zalã, tak téż chùtkò nama zdżinąn. Zdążil sã jesz òddzëkòwac skrzëwie-nim mùnie, co mòglo szlachòwac za ùsmiéwkã.Bò nôprzód bél fejsbók, a téj ten chlop na kòlu, co z nim wszed do Pegazë. Stojimë z pszenym piwã w gróscy ë sã òbzérômë za naszima mòrawsczima gòspòdarzamë. Mómë nôdzejã jich pòznac z òdjimka. Jesmë zadowòlniony, że w taczi tipicz-ny karczmie mdzemë bawilë. A tu ten kòlôrz, mie nic tobie nic, so przëszed. W kaskù, krótczëch bùkskach, żôlti lajkrowi kòszulce. Pòprowadzyl kòlo medzë stolamë ë zmierzali jaczisz wëszed. Pòtémù zazwònila Karolowô móbilka. Zwònil Róbert. Ró-bert Keprt z fejsbóka. Òdebrôl Macéj, to je Eckart z fejsbóka.- Czë co? Jesmë më w Pegazu? Jo…

Nie waralo dlugò a do karczmë wczadzyl jeden kru-zowati. Jak òn wëzdrzôl wa ju wiéta. Nie mdã sã pòwtôrzôl. A za Keprtã leze zôs nen z tim kòlã. Cëż je lóz!? Kòlega kòlôrz lëchò znôszô piwò ë cygare-të. Je nót zmienic môl. Chùtkò, bò dosc tëli padô, pòznôwômë nôpiękniészé place ë bùdińczi Bërna. Jaż w kóncu dochôdômë do Domù Pana z Lipé, co je na nim fejn wiôldżima lëtramë napisôné: Moravska Jednota. Czédësz bél niedalek Mòrawsczi Bank, bëla Mòrawskô Ksążnica. Tere to wszëtkò ùpôdô. Abò Czeszë przejęnë, abò medzënôrodné pieniężtwò. Mają tu fejn brzadową lemóniadã. Róbert nie żdże za kelnerã, le zare wëcygô z kòfra ksążczi ë fòldrë. Ten drëdżi bierze so jeden z Mòrawsczëch Histo-rëcznëch Zbiérków ë zaczinô czëtac. Keprt ni móże òprzestac gadac.

- Największym faux pas jest powiedzieć, że się jest w Czechach będąc na Morawach. Do narodowościmorawskiej, w spisie z 2011 roku przyznaje sie bli-

Page 29: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

2 8 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 2 9

sko 600 tysięcy z nas. Więcej niż 100 tysięcy mówi po morawsku. Nasz język nie jest skodyfikowany. Mówimy w trzech równorzędnych dialektach. Od-wołujemy się do historii państwa wielkomoraw-skiego. Do roku 1834 byliśmy jednym narodem morawskim, bez względu na to, czy ktoś mówił po słowiańsku, czy po niemiecku. Potem pojawił się Frantiszek Palacki. Urodził się w małej wsi Hodsla-vice na pograniczu Moraw i Śląska. To autor kilku-tomowych  Dziejów narodu czeskiego w Czechach i na Morawach, którego tom I wyszedł po niemiec-ku (1836). Palacki udowadniał wszędzie, że Mora-wianie są Czechami, tylko o tym nie wiedzą. Część uwierzyła w tę opowieść. Zaraz po II wojnie świato-wej chcieliśmy federacji czesko-morawsko-słowac-kiej. Do puczu komunistów w 1948 roku powstawa-ły morawskie samorządy i instytucje. Ludzie sami je zakładali. Potem zaczął się stalinowski reżim i nie było już z kim i o czym rozmawiać. Po demokratycz-nych zmianach roku 1989, to było w maju. W Brnie demonstrowało kilkadziesiąt tysięcy Morawian. Domagali sie demokracji i prawa do autonomii. Do Pragi pojechało 40 autokarów Morawian, żeby nowa władza pamiętała, że w Czechach żyje taki naród. Domagaliśmy się uznania naszej narodowości i au-tonomii dla Moraw. A w Pradze powiedzieli nam – nie jesteście narodem, bo nie macie swojego języka, swojej literatury. Morawianie odjechali stamtąd do swoich domów i to był w zasadzie koniec protestów. W 1992 roku była głosowana w parlamencie cze-skim ustawa zasadnicza. Znowu pojawił się pomysł, żeby nazwa państwa brzmiała Republika Czesko--Morawska, albo Republika Czech i Moraw. Mówił mi jeden poseł z Moraw, że dawali naszym przedsta-

wicielom w parlamencie i wszystkim, którzy chcieli tej zmiany, kluczyki do nowych samochodów... W tamtym czasie w spisie zadeklarowało się jeszcze ponad półtora miliona Morawian. Zakładaliśmy stowarzyszenia i partie polityczne. Wiele osób przy-chodziło na różne wydarzenia organizowane przez te grupy. Z czasem jednak zainteresowanie moraw-skimi sprawami malało. Nie mamy swojej gazety, sporadycznie tylko wydajemy jakieś historyczne najczęściej książki, nie mamy współczesnej litera-tury. W 2006 roku jeden student podjął się próby kodyfikacji morawskiego. Doprowadził tę pracę od początku do końca, tylko że ta kodyfikacja dla ni-kogo nie była zrozumiała. Była martwa od samego początku. Nie mamy dotacji na naszą kulturę od państwa. Na Słowacji jest inaczej, tam Morawianie mają oficjalnie prawa mniejszości narodowej. Tylko, że tam naszych jest zaledwie 2000 osób.- Móm jô recht? Drëchù! Je to prôwda? – Róbert Ke-prt wezdrzôl na kòlarza.- Ale ò co cë jidze, Róberce? Nie widzysz të, że jô czëtajã?- Në jo. Bò ten tu drëch je baro dobrim historikã. Nôbarżi sã znaje na mòrawsczëch greńcach. Jô jem turistnym prowadnikã. Szkòda, że wa ni móżeta dlëżi òstac. Jô bë waju zawióz tam, dze robią nôlep-szé mòrawsczé wino. Piwò je czesczé. A wa wiéta, że tédë, pò tim, në jak no 40 aùtobùsów bëlo w ny Pradze ë nama kôzalë dôdom jachac, gôdalo sã jesz ò tim, cobë òstawic czeskò-mòrawsczé greńce? Nie doszlo do tehò, bò më nie jesmë separatistamë, le blós aùtonomistamë.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 30: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

* * * * * * * * ** * * * * * * * * * * * * * * *

operacja noWy ŚWiat MicHał pienScHke, MicHał kozłoWSki

PRELUDIUM

Niewiarygodnie olbrzymia, zawieszona w pustce kosmicznej próżni kula reakcji termojądrowych wyrzuca z siebie w każdej sekundzie życia ogromne pokłady ciepła i oślepiająco jasnego światła, które dociera do wszystkich planet układu. W tym kon-kretnym przypadku światło omiatało też biały kor-pus wirującej stacji orbitalnej nad trzecią planetą od słońca. Malutkie z tak wielkich odległości gwiazdy migotały spokojnie na tle stacji, nadając jej samej, jak i wielu pocztówkom, wielkiego uroku. Jej mo-gący pomieścić ponad pięć tysięcy ludzi walcowaty ogrom obracał się powoli, ukazując z każdej strony nieskazitelną jasność powłok, przyciągając wzrok zwłaszcza do wyraźnie odcinającego się, ułożone-go z czarnych liter napisu ,,Gagarin”. Ze względu na jego obecne położenie nie posiadał okien wycho-dzących na odpowiednią stronę, ale gdyby je miał, uzbrojeni w lornetki mieszkańcy stacji mogliby podziwiać jasne światła pozycyjne stałej bazy ba-dawczej na w tej chwili nieoświetlonej przez Słońce północnej półkuli Marsa, tuż pod czapą polarną. W

takiej sytuacji oświetlenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nad Ziemią byłoby już tylko formal-nością, lecz, po pokonaniu 150 milionów kilome-trów dzielących Słońce od ludzkiej planety, fotony z przykrością stwierdziły, że ISS znalazł się w cieniu Ziemi. Stacjonującym wciąż na pokładzie pierw-szej stałej ludzkiej stacji w kosmosie astronautom zdawało się to nie przeszkadzać. Stację rozbudowy-wano wielokrotnie - mało przypominała teraz swą pierwotną wersję. Oczywiście nadal nie zamonto-wano tam wirujących modułów mieszkalnych - nie-które doświadczenia naukowe wymagały warunków zera grawitacji i musiano przeprowadzać je na ISS.

A gwiazdy migotały powoli. Od zarania dziejów pa-trzący na nie ludzie zdumiewali się oszałamiającym ogromem przestrzeni nad ich głowami. Podziw dla kosmosu i tych dalekich punkcików rósł niepomier-nie od pierwszych prób podboju wszechświata. A cała nasza Droga Mleczna, choć szeroka aż na 120 tysięcy lat świetlnych, pozostaje jedną z mniejszych galaktyk. Zawiera ona od 100 do 400 miliardów

Page 31: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 O - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 1

gwiazd, z których gołym okiem jesteśmy w stanie dostrzec mniej niż dwa tysiące. Jak bliskie się wy-dają! Niestety, to tylko złudzenie- najbliższa Ziemi gwiazda, Proxima Centauri, oddalona jest od Ziemi na odległość 4,2 roku świetlnego.

***

-A rok świetlny to 6,5 biliona kilometrów, wysoki sądzie. Na tej podstawie wyliczyliśmy resztę para-metrów - zdenerwowanym głosem wygłosił profe-sor fizyki uniwersytetu Harvarda, Jan Aasimov. Nie dodawał reszty szczegółów z szeregu powodów, z których najważniejszym było przekonanie, że sę-dzia niewiele by z tego zrozumiał. Jakby ktokolwiek mógł to w ogóle zrozumieć.-Mhm. W jaki sposób doszło do zamknięcia się tego, jak pan powiedział, tunelu? - patrzący na Jana sędzia spoglądał na niego uważnie.-Nie wiem, wysoki sądzie.Sala Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wy-pełniona była ludźmi. Po sędzim i świadkach znać już było zmęczenie, pomimo że było to pierwsze posiedzenie w tej sprawie.-A co, pańskim zdaniem, mogło spowodować to zdarzenie? - spytał siedzący obok składu sędziow-skiego Prokurator Generalny. Wyglądał na zaintry-gowanego.-Jest wiele... opcji - ostrożnie zaczął naukowiec.

Nagłe zamknięcie portalu było dużym zaskocze-niem dla całego świata. Wszyscy pamiętali szumne obietnice poznania nowego, lepszego świata nie w innej przestrzeni, jak dotychczas odbywało się to w historii gatunku ludzkiego, lecz w czasie. Z wysła-ną ekspedycją naukową wiązano ogromne nadzieje. Slogan ,,przywitamy prawnuków”, widniejący na nagłówku jednej z ówczesnych amerykańskich ga-zet, nie sprawdził się. Stworzony przez elitę żyjących naukowców mechanizm zdołał utworzyć tunel cza-soprzestrzenny obdarzony dwoma końcami - jed-nym umiejscowionym na pokładzie ,,Hawkinga”, statku kosmicznego szybkich prędkości - a drugim utrzymywanym w działaniu przez naziemne stacje badawcze na Hawajach.

- Można było zamknąć go z obu stron, nie stanowi-ło to problemu. Wiem, że my tego nie zrobiliśmy. Oczywiście - dodał pospiesznie - prawdopodobień-stwo popełnienia błędu w naszych obliczeniach jest ekstremalnie małe, ale istnieje.-Jakiej wielkości był tunel? - indagował prokurator.

-Wejście i wyjście były wielkości atomu. Nie mieli-śmy energii na nic większego i liczyliśmy, że po dru-giej stronie uda się dostatecznie poszerzyć tunel, aby móc przez niego przejść.-Czyli nie można było z niego skorzystać?-Dopóki pozostawał tak mały, tylko pojedyncze ato-my mogły się przedostać.-Rozumiem... - poza głosem sędziego żaden odgłos nie dał się słyszeć na sali rozpraw. - Rozumiem, że nie byliście w stanie komunikować się ze statkiem?-Nie, nie byliśmy w stanie.- Aasimov podrapał się po nosie. Ręka mu drżała. Dopóki Hawking rozpędzał się powoli, z kontaktem nie było problemu. Jednak już po pół roku wszelki kontakt musiał się urwać, z racji odległości i prędkości jaką zaczął rozwijać. Po kilku latach podróży sięgnął 90% prędkości światła, nieustannie pędząc w kierunku gwiazd.-Kiedy statek powróci?- spytał sędzia. Na dźwięk tego pytania obserwatorzy z sali chciwie nastawili uszu.-Jeśli statek wciąż istnieje - naukowiec powoli prze-sunął wzrokiem po składzie sędziowskim- skontak-tuje się z nami za około tysiąc lat.

ROZDZIAŁ I

W opalizującej jasności naramiennych latarek od-dział powoli posuwał się do przodu. Metalowy ko-rytarz wydawał się ciągnąć bez końca. Delikatny odgłos przesuwających się stóp mieszał się z dźwię-kiem wydawanym przez krople wody spadające z wylotów zepsutej klimatyzacji. Każdy członek sze-ścioosobowego oddziału ściskał mocno karabiny Gaussa przydzielone im do tej misji. Szli raczej swobodnie niż z niepokojem- odziani byli w czar-ne skafandry bojowe najnowszej generacji, będą-ce jeszcze w fazie testowej. Każdy z nich w swoim hełmie patrzył na wyświetlające się informacje z pola walki- trzystusześćdziesięciostopniowe obrazy w infrawizji, przetrawione wstępnie już przez ich komputery osobiste, oraz efekty ultradźwiękowe-go badania zawartości ścian, podłogi i sufitu. Żad-na istota, żywa lub sztuczna, nie mogła znaleźć się w odległości mniejszej niż 50 metrów od nich bez ich wiedzy. Znajomość położenia każdego człon-ka drużyny, pozwalała mi iść w pozornie przypad-kowym szyku, będącym jednak efektem wielu lat szkoleń i doskonalenia umiejętności bitewnych. Przypadkowy obserwator, znalazłszy się w tym miejscu, usłyszałby z tego pochodu niewiele lub zgoła nic poza delikatnymi stąpnięciami obutych w nanotechnologiczne cuda stóp. Były to jednak

Page 32: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

tylko spostrzeżenia świata zewnętrznego- systemy komunikacyjne szalały na najwyższych obrotach, przekazując sobie wzajemnie, bez udziału ludzi, informacje dotyczące ich położenia w przestrze-ni, stanu kondycyjnego, ilości tlenu w tętnicach i ciśnienia krwi. Kanał drugi, służący do komuni-kacji werbalnej, zapełniony był nieustającą wesołą rozmową, przerwaną brutalnie przez dowódcę:- Cisza, zaśmiecacie kanał! - głuche warknięcie roz-brzmiało wyraźnie w głośnikach każdego z męż-czyzn, wywołując natychmiastowe zaprzestanie rozmów. Widać było respekt okazywany mu przez pozostałych. Dalej szli w skupieniu, posuwając się w tempie odrobinę większym od spacerowego, aby ich czujniki mogły działać z najwyższą skutecznością.

Po minucie doszli do załomu korytarza w prawo. Idący na przedzie człowiek bez słowa sięgnął do torby umocowanej u pasa, wyjmując z niej okrągły przedmiot z wieloma wypustkami i okrągłymi prze-szklonymi otworami umocowanymi dookoła całej jego konstrukcji. Po położeniu na ziemi, przedmiot ów odtoczył się bardzo szybko i bezgłośnie za róg korytarza, omiatając go niewidzialnymi wiązkami promieniowania z czujników i przesyłając w czasie rzeczywistym wszystkie dane do komputerów od-działu. Po odczekaniu kilku chwil wszyscy ruszyli korytarzem dalej, a kula, kierowana sztuczną inteli-gencją, powróciła do tego, który ją wypuścił.

Ta część korytarza była w dużo gorszym stanie- większe dziury ziały ze ścian, sufitu i podłogi co kil-ka metrów, a niezliczona ilość małych dziur, przez które można było ledwie przełożyć palec, wyglądały jak widziane w negatywie gwiazdy na niebie. Za-częły się również pojawiać duże metalowe pudła, niektóre poszatkowane na drobne drzazgi i osma-lone od ognia. Pomimo widocznych wszędzie śla-dów walki, nigdzie nie można było ujrzeć krwi ani ciał. Po komendzie dowódcy maszerujący rozluźnili szyk, powiększając odległości między sobą. Doszli w końcu do zwężenia korytarza, gdzie w stalowym obramowaniu spoczywały pierwsze wsuwane drzwi śluzy powietrznej, a przed nimi, na pojedynczym kablu, kołysała się lekko przygasająca już jarze-niówka. Po podejściu do niej ponownie rozbłysła jaskrawym światłem, tworząc na dziurawych ścia-nach mozaikę cieni i powodując przyciemnienie wizjerów w hełmach. Tym razem żołnierz idący na samym końcu grupy przeszedł na początek, zbli-żając się bezpośrednio do drzwi. Te, jakby wyczu-wając jego podejście, zaświeciły na zielono kilka

uprzednio czerwonych lampek, ulokowanych na wysokości oczu, i otworzyły się niknąc z cichym syknięciem w górnym, szczelnym otworze w ścia-nie. Oddział wszedł do komory śluzy, dużej akurat na tyle, aby pomieścić małą grupkę ludzi. Poza ich latarkami nie było w środku żadnego, nawet szcząt-kowego oświetlenia, a sufit niknął w ciemnościach nad ich głowami. Gdy pierwsze drzwi osunęły się z powrotem na swoje miejsce i rozległy się szczęk-nięcia blokad, systemy podtrzymywania życia w ich kombinezonach rozświetliły się naraz alarmującym, czerwonym światłem. Z pomieszczenia wypompo-wano tlen, zastępując go w całości azotem - zwykła rzecz w przypadku magazynu, do którego właśnie mieli wejść, lecz jakże niepożądana w warunkach bojowych - rozerwanie kombinezonu lub jego roz-szczelnienie powstałe w wyniku urazu mogło skoń-czyć się tragicznym w skutkach wypadkiem.-Kod 202!- na dany przez dowódcę znak wszystkie światła oddziału zgasły, pogrążając żołnierzy w ab-solutnej ciemności. Zasłony twarzy opadły na swoje miejsca, odcinając ich oczy od świata zewnętrzne-go, lecz komputer natychmiast wyświetlił na ich wewnętrznej powierzchni ultra-realistyczny obraz zastępujący im widok z oczu. Obraz ten, będąc po-łączeniem wizji ultrafioletowej i infrawizji, dopeł-niał obrazu rzeczywistości, nanosząc na siebie dane echolokacyjne na wypadek walki z niewidzialnym przeciwnikiem. Czarne dotąd kombinezony bojowe przełączyły się na tryb walki, całkowicie stapiając się z otoczeniem i wstrzykując markery do krwi żoł-nierzy, by można było natychmiast wykryć jakiekol-wiek uszkodzenie drogocennej zawartości.-Po wejściu trzymać się w ukryciu - polecenia pa-dały wolno, jakby ich autor dokładnie namyślał się przed wypowiedzeniem każdego słowa. -Dwóch z was- tu dowódca dotknął stojących najbli-żej niego kompanów- skieruje się w lewo, do punktu zdalnego sterowania oświetleniem hangaru. Reszta pójdzie wzdłuż prawej ściany i przyczai się, czekając na rozkaz do działania. Ja zrobię co należy do mnie.

Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na drzwi naprzeciwko niego. Te otworzyły się, zalewając pomieszczenie delikatnym, czerwonym światłem dobiegającym z lamp awaryjnych, rozlokowa-nych po kilka na każdej ścianie pomieszczenia. Po ostrożnym wejściu do środka ujrzeli i sam magazyn, mniej więcej wielkości boiska piłkarskiego. Widok zasłaniały im ogromne pakunki, wysokości dwójki dorosłych ludzi. Nie widzieli zawartości. Uderzył ich kontrast: zniszczony korytarz, po którym przed

Page 33: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 2 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 3

chwilą szli, zdawał się kłócić z nienaruszaną hala towarową, rozciągającą się przed oddziałem. Ża-den pakunek nie wyglądał nawet na przewrócony.

Odczekawszy na oddalenie się dwóch grup, pozo-stały przy śluzie człowiek delikatnie ruszył przed siebie. Gdyby ktokolwiek mógł ujrzeć pokrytego maskującą powłoką mężczyznę, szybko doszedłby do wniosku, że ten czegoś szuka. Rozglądając się na wszystkie strony, podążał wolno wśród labiryntu beczek, pudeł i ogromnych skrzyń. Przez cały ten czas nasłuchiwał sztucznie wzmocnionych odgło-sów otoczenia, starając się wyłapać dźwięk niebę-dący delikatnym, choć coraz szybszym odgłosem bicia swego serca. Wreszcie znalazł to, czego szukał - kilka pakunków zgrupowanych tuż obok siebie, akurat tak blisko, by móc, zaczynając od najmniej-szego, w miarę wygodnie dostać się na sam szczyt konstrukcji. Doszedłszy do ich podstawy, zatrzymał się nagle jakby jakaś niewidzialna siła osadziła go w miejscu - to jego komputer wysłał mu ostrzeżenie. Tam, gdzie właśnie miał położyć rękę, znajdował się malutki czip, niezauważalny dla każdego, kto nie miał wzmocnionego sztucznie wzroku. Zauwa-żył trzy dalsze, wszystkie biegnące wzdłuż krawędzi najniższej ze skrzyń. Wyciągnął rękę tuż nad nie, po kolei, od lewej do prawej, czekając kilka sekund nad każdym, po czym, najwyraźniej zadowolony ze swojego działania, całkiem już swobodnie wszedł na szczyt pakunków.

Pośrodku hali, pod zwisającymi z sufitu szynami dźwigu, rozlokowała się grupa ludzi używając meta-lowych skrzyń jako barykady wzniesionej dookoła swojej pozycji. Na pewnej przestrzeni wokół usunęli wszelkie przeszkody, by móc swobodnie obserwo-wać teren i prawdopodobnie utrudnić ewentualne próby niezauważonego dostania się do nich. Ob-serwujący ich mężczyzna jęknął ze zgrozą i włączył kanał drugi.-Mają Viresa. - odpowiedział mu chór jęknięć. Po-środku obserwowanej grupki wznosiła się ponura szara bryła humanoidalnego robota bojowego - za-mknięte klapy górnego pancerza świadczyły, że ope-rator siedzi w środku.- Nie narzekać, mogło być gorzej. Jak światło?-Przygotowane- jedno suche słowo zabrzmiało jak wypowiedziane tuż obok niego. Sięgnął lewą ręką do prawego nadgarstka i wcisnął tam jeden z kilku przycisków. Widziany przez niego obraz stał się te-raz widoczny dla każdego członka jego grupy. -Zgłaszać pozycję i meldować gotowość bojową- na

komendę wpierw zaczęły spływać do niego infor-macje o położeniu i planowanym kierunku natarcia poszczególnych mężczyzn, po czym szorstkie po-twierdzenia.-Gotowy!-Gotowy!-Gotowy!-Gotowy!-Gotowy!

Po otrzymaniu wszystkich wywołań ułożył się na plandece spoczywającego pod nim pakunku. Poło-żywszy karabin przed sobą, ustalił suwakiem skraj-nie lewą pozycję- broń wydłużyła lufę, dopasowując się do polecenia właściciela, a wizjer wygospodaro-wał mu przestrzeń przed oczami na tę widzianą z perspektywy lufy.-Zaczynać- powiedziawszy to, wycelował w głowę jednego ze znajdujących się pośrodku ludzi, po czym nacisnął spust. Gorące powietrze opuściło lufę razem z rozgrzanym pociskiem pędzącym przez po-wietrze z sześciokrotną szybkością dźwięku- ude-rzenie rozsadziło głowę ofiary, pryskając resztkami jej mózgu na pancerz stojącego za nią Viresa. Ogłu-szający huk efektu granicznego doszedł do zbitej pośrodku grupki razem z falą oślepiającego światła lamp magazynowych, które po dwóch sekundach zgasły razem z oświetleniem awaryjnym, pogrążając halę w absolutnych ciemnościach. Wyposażonym w kombinezony ludziom to nie przeszkadzało- do-wódca wymierzył w kolejnego zdezorientowanego człowieka i skrócił jego żywot. Zobaczył również trójkę swoich ludzi, którzy otworzyli ogień zaporo-wy z jego prawej strony. Niestety, przewaga zasko-czenia nie może trwać długo. Spoczywający na pa-kunkach mężczyzna zeskoczył na ziemię w ostatniej chwili. Smuga lasera mknącego od Viresa przecięła miejsce w którym znajdował się jeszcze chwilę temu. Rozgrzane do kilku tysięcy stopni powietrze stopi-ło metal na którym leżał. Pobiegł przed siebie, po czym skręcił w lewo, cały czas klucząc wśród zma-gazynowanych towarów. Naraz punkty oznaczające położenie jego towarzyszy w przestrzeni zniknęły bez śladu, a huk wystrzałów zdawał się narastać z każdą chwilą.-Meldować!- na wpół krzyknął do mikrofonu, wciąż okrążając nieprzyjaciela, lecz odpowiedzia-ła mu tylko głucha cisza. Zaklął głośno, po czym wyszedł wreszcie w pobliże oczyszczonego środ-ka hali, gdzie trwała zacięta walka. Ponad poło-wa przeciwników leżała na ziemi, podczas gdy on widział czterech swoich ludzi ostrzeliwujących

Page 34: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

się z ocalałymi. Piątego nigdzie nie mógł znaleźć. Wystrzelił do walczących prawie bez celowania, w biegu, trafiając jednego z nich w klatkę piersiową. Schowawszy się za róg pakunku, zdjął z pleców prostokątny, szary przedmiot, wcześniej zdający się być częścią jego pancerza. W świetle wystrzelonych przez przeciwników flar położył dziwny kształt na ziemi i gestem wydał mu polecenia. Tamten, bez żadnego zauważalnego poruszającego go elementu ruszył z nieprawdopodobną prędkością w stronę wroga. Mknął prosto w kierunku najgroźniejszego elementu toczonej batalii- Viresa, który, kierowany wprawną ręką operatora, podnosił właśnie z podło-gi kilkutonowy element spadłego dźwigu i z nieby-wałą lekkością rzucił go w stronę atakujących. Na sam ten widok przeciwnicy rozpierzchli się na obie strony, unikając zagrożenia. Wszystko co znalazło się na drodze lecącego przedmiotu w huczącej ka-kofonii dźwięków zmieniło się w pogniecione bryły metalu. Czyjeś niedalekie wrzaski wzbiły się ponad jazgot żelastwa. Ten moment wybrał tajemniczy przedmiot wysłany w stronę broniącej się garstki - podsunąwszy się pod Viresa, wybuchł, wysyłając śmiertelną dla elektroniki wiązkę skoncentrowa-nego impulsu elektromagnetycznego wprost nad siebie, unieruchamiając potwora. Widząc to, do-wódca zmienił ustawienia broni, wiedząc, że każ-dy z jego podkomendnych robi teraz dokładnie to samo i wystrzelił w kierunku ocalałych dwóch lu-dzi. Ci, porażeni wiązką z karabinu, padli na ziemię.Cisza jaka zapadła w hangarze zdawała się być gło-śniejsza niż wcześniejsze odgłosy walk. Po podejściu do zastygłej bryły robota bojowego ludzie w czar-nych skafandrach związali taśmami nieprzytomną, leżącą dwójkę. Operatorem Viresa nie musieli się przejmować- siedząc zamkniętym w niezdolnej do ruchu kilkutonowej maszynie, nie był dla nich za-grożeniem, nie mogąc otworzyć włazu. Dowódca przełączył komunikator na pasmo trzecie.-Zadanie wykonane.- Przez chwilę słyszał tylko su-chy trzask zakłóceń, po czym wyraźny i opanowany głos sztuczniaka odpowiedział mu. - Rozumiem, rozpoczynam sekwencję odkodowywania.

Świat wokół nich zafalował lekko i rozpłynął się w coraz mniejszych drganiach powietrza. Ciała leżące na podłodze, wszystkie pakunki oraz Vires rozpro-szyły się i zniknęły bez śladu. Ich miejsce zastąpił widok monstrualnie wielkiej hali, gdzie powoli rozpalały się światła umocowane u sufitu. Ramiona wysięgników holoplastycznych cofnęły się z pozycji nad ich głowami do swoich wnęk w podłodze.

-Całkiem dobrze James, ale chyba ktoś ci uciekł, co?-Nie uciekł, poruczniku- odparł jeden z towarzyszy Jamesa, zdejmując hełm.

Widać było po nim powoli ustępujące upojenie niedawną walką i dziwne, okrutne zadowolenie. - Dorwałem go- mówiąc to, poklepał po przymoco-wanym do uda czerwonym korpusie broni. James, widząc ją, zdziwił się. Był to typ MK-3, oficjalnie zakazany do stosowania przeciw ludziom.-Nie kazałem wam zabierać tej broni- powiedział powoli. Jeszcze w Akademii Wojskowej zrobili im przeszkolenie z nietypowych rodzajów uzbrojenia, a MK-3 zajmował wśród nich poczesne miejsce. Wystrzeliwał nie konwencjonalne pociski, lecz kule, które po dostaniu się do wnętrza ciała uwalniały zawarte w nich toksyczne substancje. Poprzez naj-bliższe nerwy wyszukiwały drogę do mózgu, pa-ląc wszystko po drodze. James przypomniał sobie zdjęcia ofiar. Poza charakterystyczną siatką na ciele, przedstawiającą wypaloną drogę trucizny po nit-kach nerwów do mózgu, najbardziej zapamiętał ich twarze, wykrzywione z bólu, zawsze z otwartymi do krzyku ustami. Przypomniał sobie coś- na sali ktoś krzyczał, teraz już wiedział dlaczego.-Liczy się skuteczność- sucho stwierdził porucznik Marty- a to cholerstwo ma jej mnóstwo.-W walce nie chodzi o to, jak bardzo kogoś zabijesz- James sprawiał wrażenie zamyślonego, ale szybko podniósł błękitne oczy na rozmówcę- Tylko jak szybko, Marty. A MK-3 robi to wolno.- odwrócił się do podwładnego i powiedział beznamiętnie.-Odnieś to do magazynu i nie przynoś więcej.- Na widok otwierających się do sprzeciwu ust żołnierza, dodał- wykonać.- Jego podwładny doskonale kryjąc emocje, jeśli w ogóle je odczuwał, zasalutował mu i odszedł wykonać rozkaz. James potoczył wzro-kiem po reszcie oddziału. Byli wyraźnie niżsi od niego- z danych dopuszczonych tylko do oczu ofi-cerów powyżej stopnia kapitana dowiedział się kil-ka lat temu, że było to zaplanowaną różnicą fizycz-ną, mającą powodować po pierwsze, biologicznie uwarunkowany wzrost szacunku i posłuszeństwa względem starszych szarżą, a po drugie- widoczną na pierwszy rzut oka różnicę między wydający-mi rozkazy a wykonującymi je. Osobiście uznawał to za smutne- całe życie z góry zaplanowane na takiej, a nie innej pozycji społecznej bez szans na zmianę, chyba że na gorsze. Oczywiście on, jako ofi-cer z możliwością awansu musiał być pozbawiony wszelkich defektów fizycznych, a jako ewentualny dowódca na polu bitwy pozostał wolny od zmian

Page 35: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)

3 4 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 3 5

psychicznych. Ze smutkiem pomyślał, że jego ,,do-skonałość” jest tak samo efektem jego wolnego wy-boru, jak defekty fizyczne ludności usługowej.

Wydał podwładnym rozkaz rozejścia się. Marty bez słowa odwrócił się i odszedł w kierunku widocz-nych z oddali, jaskrawoczerwonych drzwi punktu sterowania. James ruszył dokładnie w przeciwną stronę, ku żółtym z czarnymi pasami wrotom we-wnętrznego eskalatora. Nie czuł się najlepiej - co prawda odpoczął już po niedawnym wysiłku, ale myśli mącił mu doświadczany od dawna niepokój. Był to ten najgorszy rodzaj niepokoju, pojawiający się z rzadka i nie dający spokoju na długo, na doda-tek nie wypływający z żadnego konkretnego źródła. Naprawdę martwiło go to. Może powinien udać się do lekarza? Machnął ręką na ten pomysł. Przecho-dził komplet badań co pół roku, to nie mogło być nic fizycznego. Kiedy już pogodził się w duchu z myślą o postępującym krok w krok za nim niepoko-ju, jego dalsze przemyślania przerwały otwierające się drzwi windy.

Stanął pośrodku obszernego pomieszczenia i winda bez najmniejszego szarpnięcia ruszyła. Nie musiał martwić się wciskaniem przycisków- system rozpo-znał go natychmiast po wejściu i sam, na podstawie wytycznych, ustalił dokąd zmierza. James spoglądał na widok rozciągający się za oknem. A właściwie na wyświetlaczu. Wyświetlaczu pokazującym wi-dok jaki roztaczałby się przed nim, gdyby budynek nie mieścił się pod ziemią, a wystrzelał w górę na wysokość równą swojej głębokości. Za „oknem” pasma szarej mgły snuły się leniwie wokół gruzów świata krzyżując swe kłęby raz po raz z rzekami ra-dioaktywnego odpadu. Nie było żadnych drzew, ani tym bardziej ptaków ni innych zwierząt. Świat był brudny i szaro bury- zwłaszcza dołujący był widok nieba, permanentnie zasnutego czarnym smogiem. W lewym dolnym rogu ekranu widniała reklama, w kwadratowym oknie ukazująca skąpaną w słonecz-nym blasku zieloną łąkę pośrodku której dwójka młodych ludzi, leżąc na kocyku w kratę, posilała się śmiejąc wesoło. Białe, wesołe obłoczki na reklamie nie przypominały w niczym chmur na zewnątrz bu-dynku. Pod kwadratem zawierającym łączkę wid-niał zielony napis ,,Nadchodzi Nowy Świat”.Odwróciwszy się od ekranu nie czekał nawet dzie-sięciu sekund, gdy drzwi otworzyły się przed nim.-Kapitan James 1234- usłyszał spokojny, ciepły głos- do rozpoczęcia spotkania zostały jeszcze dwie mi-nuty.- pośrodku okrągłego, szarego pomieszczenia

widniała wyprostowana półprzezroczysta sylwetka młodej, skromnie ubranej kobiety. Jej stopy unosiły się kilka centymetrów nad małym otworem w po-sadzce.-Proszę tędy, kapitanie- mówiąc to, wskazała na stalowoszare drzwi po swojej lewej stronie. James, ledwie zaszczycając spojrzeniem sekretarkę z holo-projektora, przeszedł przez właściwe drzwi. Widok auli wykładowej wypełnionej ludźmi (których było nie więcej niż stu) nie zaskoczył go. Szukając wol-nego miejsca zastanawiał się który to już raz jest na podobnym spotkaniu. O ile w początkach jego woj-skowej kariery przeprowadzane były co roku, teraz zbierano ich dwukrotnie częściej. Zebrania dotyczy-ły ogólnych wytycznych na nadchodzące miesiące oraz ogólników odnoszących się do przyszłych mi-sji, w tym tajemniczego ,,Projektu Zero” o którego szczegółach wiedzieli wciąż niewiele.

Po zajęciu jednego z kilku wolnych miejsc, James zapatrzył się na wejście. W przeszłości szkolenia przeprowadzali jego dowódcy, ale od czasu ostatnie-go awansu zaczął chodzić na osobiste przemówienia Nadświadomości. Początkowo widok ich awata-ra-androida robił na nim wielkie wrażenie- teraz spotkania były dla niego stratą czasu. Po głośnych rozmowach na sali domyślał się, że tak też jest dla innych. Wszystkie one ucięły się jednak z chwilą otwarcia jajowatej śluzy na podwyższeniu za pulpi-tem mówcy. Android nie wyróżniał się absolutnie niczym szczególnym, a jego monotonny głos szybko uśpił mniej uważnych słuchaczy. Nadświadomość jak zwykle poczęstowała zgromadzonych znajomą porcją frazesów. Samo spotkanie nie było dłuższe od innych i ludzie opuszczali je w pośpiechu - nikt nie chciał dłużej trwać pod spojrzeniem szklanych oczu przemawiającego androida.

Po powrocie do swojej kwatery James nie wiedział co ze sobą zrobić- nie czuł już w ogóle zmęczenia po wcześniejszych ćwiczeniach, a nie chciało mu się spać. Niepokój, odczuwany od dłuższego już czasu, przestał nękać go zupełnie. Zrobił kilka kroków po ciasnej sypialni. Nie miała okien, jak wszystkie po-mieszczenia jego małego mieszkania. Zrobił ruch jakby zamierzał wyjść, ale wzruszył ramionami i nagłym wyrzutem ciała znalazł się na ziemi. Po zro-bieniu pięćdziesięciu pompek wstał i poszedł pod orzeźwiający prysznic. Po dotarciu do łóżka zasnął twardym snem bez marzeń.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Page 36: Skra - pismiono ò kùlturze 1/2015 (4)