ROK 5, NR 1 (30) STYCZEŃ 2007, CENA 2,50 zł VAT 0%) W ...W numerze: Druga reformacja P.Chojecki...

20
W numerze: Druga reformacja P.Chojecki ……………….. 1 Grzech nie skorzystać M. Waszak………………… 2 W. Popiela komentuje.... 2 Dobrodziejstwa … St. Michalkiewicz………... 3 Noworoczne podwyżki M. Miąsik………………... 3 Teczka JP?- P. Chojecki 4 Wielkie przedstawienie P. Setkowicz……………... 6 Z drugiej strony barykady…………………. 9 Księga Rodzaju a histo- ria - N. Pearcey…………. 12 Braterstwo myśli………... 14 Inkwizycja P. Setkowicz……………… 15 Praca nieletnich N. Dueholm……………….. 16 Mikroelementy I. Osińska…………………. 17 JKM komentuje………….. 18 michalkiewicz.pl. ……...... 18 Okiem... M. Kowalski, T. Cukiernik 19 Pochwała puszczalstwa P. Chojecki……………….. 20 Młodzież kontra………….. 18 Pawel Chojecki ISSN 1734-2708, INDEKS 332143, naklad 10 000 egz. TYLKO Z D R O W E RYBY P Ł Y N Ą P O D P R Ą D ROK 5, NR 1 (30) STYCZEŃ 2007, CENA 2,50 zl ( VAT 0%) idź DRUGA REFORMACJA?! U czniowie Jezusa od wielu lat z mizernym skutkiem głoszą Polakom dobrą nowinę o darmowym zba- wieniu w Jezusie. O przebaczeniu grzechów bez pośrednic- twa księży, bez wstawiennictwa Maryi i Świętych, bez oczyszczenia spowiedzią, bez ofiary mszy - a jedynie dzięki niepowtarzalnej i całkowicie wystarczającej Ofierze Chrystusa na Krzyżu złożonej 2000 lat temu. Nawet jednak ludzie nam życzliwi, po wysłuchaniu tych rewolucyjnych i niezwykle pozytywnych wieści („możesz już dziś być pew- ny, że znajdziesz się w niebie!!!”), kiwają z niedowierzaniem głowami: „Może i tak jest, jak mówcie, ale ja nie mam wy- starczającej wiedzy, by sam interpretować Biblię. W na- szym kościele mamy tylu mądrych uczonych i biskupów, pewnie oni lepiej od was wiedzą, jak jest. Niemożliwe, by nas oszukiwali…”. Wielowiekowe odsuwanie wiernych od samodzielnego czytania i rozumienia Słowa Boga oraz nauka o zaufaniu przywódcom kościoła w sprawach wiary wydały swój owoc. Katolik ufa swoim pasterzom, można powiedzieć, „w ciemno”. A jak by nawet zaczął wątpić, to i tak nie ma nic do gadania – może co najwyżej odejść. Choć Bóg wyraźnie przestrzega przed pokładaniem zaufania w ludziach: „Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega” (Jer. 17:5), w katolicyzmie jest to wręcz zadekreto- wane dogmatem - między innymi o nieomylności papieża w sprawach wiary! Skąd zatem ma przyjść pomoc? Jak Polacy mają się przekonać o omylności papieży, biskupów, soborów, itp.??? Odpowiedź jest wręcz niewiarygodna: POMOC PRZYCHO- DZI Z RZYMU! PRZEKROCZYĆ PRÓG … Cofnijmy się kilka wieków wstecz i przenieśmy do szesnastowiecznej Europy. Papiestwo triumfuje. Cała Euro- pa we władaniu katolickich monarchów. Zorganizowane skupiska heretyków z wcześniejszych stuleci wypleniono ogniem i mieczem. Papieżowi Leonowi X nie pozostało nic innego jak strzyżenie bez litości swoich owieczek. By po- kryć koszty swego hulaszczego życia i budowy ogromnej bazyliki św. Piotra (powierzchnia 2,3 hektara…), wysłał w świat kaznodziei-kupczyków z zadaniem sprzedawania za pieniądze listów odpustowych dających gwarancję natych- miastowego po śmierci wejścia do nieba. Nie spodziewał się, że tym pełnym chciwości, pychy i pogardy dla Słów Boga oraz rozumu prostych ludzi aktem doprowadzi do upadku katolicki monopol rządu dusz. Oto jak tamte wyda- rzenia opisuje ówczesny szwajcarski historyk, J.M. d'Aubig- ne (Historya Reformacyi XVI wieku, literatura.hg.pl): W całych Niemczech panowało naonczas między lu- dem wielkie poruszenie. Kościół urządził na całej ziemi ogromny targ. Tak przynajmniej, widząc ten natłok kupują- cych, słysząc ten hałas i te przechwalania sprzedających, nie można było domyślać się czegoś innego jako jarmarku. Ale handlarzami byli zakonnicy, towarem zaś, który zachwa- lali i nawet po zniżonych sprzedawali cenach, było zbawie- nie dusz. (…) Gdy się pochód do jakiegoś zbliżał miasta, to wysyłano posłańca do rady miejskiej, a ten przyszedłszy powiedział: "Łaska Pana Boga i Ojca Świętego jest u bram miasta". Od razu wszystko się wzruszyło. Duchowieństwo, księża, zakonnice, rada miasta, nauczyciele, uczniowie, cechy z chorągwiami, mężowie, niewiasty, starzy, młodzi, wszyscy razem wychodzili trzymając w ręku świece, idąc przy biciu wszystkich dzwonów z muzyką naprzeciwko handlarzom. Pewien dziejopis cd. na str. 8 rys. Arkadiusz Gacparski cd. na str. 10 GDZIE JEST TECZKA JP2? str.4

Transcript of ROK 5, NR 1 (30) STYCZEŃ 2007, CENA 2,50 zł VAT 0%) W ...W numerze: Druga reformacja P.Chojecki...

  • W numerze:

    Druga reformacja P.Chojecki ………………..

    1

    Grzech nie skorzystać M. Waszak…………………

    2

    W. Popiela komentuje.... 2

    Dobrodziejstwa … St. Michalkiewicz………...

    3

    Noworoczne podwyżki M. Miąsik………………...

    3

    Teczka JP?- P. Chojecki 4

    Wielkie przedstawienie P. Setkowicz……………...

    6

    Z drugiej strony barykady………………….

    9

    Księga Rodzaju a histo-ria - N. Pearcey………….

    12

    Braterstwo myśli………... 14

    Inkwizycja P. Setkowicz………………

    15

    Praca nieletnich N. Dueholm………………..

    16

    Mikroelementy I. Osińska………………….

    17

    JKM komentuje………….. 18

    michalkiewicz.pl. ……...... 18

    Okiem... M. Kowalski, T. Cukiernik

    19

    Pochwała puszczalstwa P. Chojecki………………..

    20

    Młodzież kontra………….. 18

    Paweł Chojecki

    ISSN 1734-2708, INDEKS 332143, nakład 10 000 egz.

    TYLKO Z D R O W E RYBY

    P Ł Y N Ą P O D P R Ą D

    ROK 5, NR 1 (30) STYCZEŃ 2007, CENA 2,50 zł ( VAT 0%)

    idź

    DRUGA REFORMACJA?! U

    czniowie Jezusa od wielu lat z mizernym skutkiem głoszą Polakom dobrą nowinę o darmowym zba-

    wieniu w Jezusie. O przebaczeniu grzechów bez pośrednic-twa księży, bez wstawiennictwa Maryi i Świętych, bez oczyszczenia spowiedzią, bez ofiary mszy - a jedynie dzięki

    niepowtarzalnej i całkowicie wystarczającej Ofierze Chrystusa na Krzyżu złożonej 2000 lat temu. Nawet jednak ludzie nam życzliwi, po wysłuchaniu tych rewolucyjnych i niezwykle pozytywnych wieści („możesz już dziś być pew-ny, że znajdziesz się w niebie!!!”), kiwają z niedowierzaniem głowami: „Może i tak jest, jak mówcie, ale ja nie mam wy-starczającej wiedzy, by sam interpretować Biblię. W na-szym kościele mamy tylu mądrych uczonych i biskupów, pewnie oni lepiej od was wiedzą, jak jest. Niemożliwe, by nas oszukiwali…”. Wielowiekowe odsuwanie wiernych od samodzielnego czytania i rozumienia Słowa Boga oraz nauka o zaufaniu przywódcom kościoła w sprawach wiary wydały swój owoc. Katolik ufa swoim pasterzom, można powiedzieć, „w ciemno”. A jak by nawet zaczął wątpić, to i tak nie ma nic do gadania – może co najwyżej odejść. Choć Bóg wyraźnie przestrzega przed pokładaniem zaufania w ludziach: „Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega” (Jer. 17:5), w katolicyzmie jest to wręcz zadekreto-wane dogmatem - między innymi o nieomylności papieża w sprawach wiary!

    Skąd zatem ma przyjść pomoc? Jak Polacy mają się przekonać o omylności papieży, biskupów, soborów, itp.??? Odpowiedź jest wręcz niewiarygodna: POMOC PRZYCHO-DZI Z RZYMU!

    PRZEKROCZYĆ PRÓG …

    Cofnijmy się kilka wieków wstecz i przenieśmy do szesnastowiecznej Europy. Papiestwo triumfuje. Cała Euro-pa we władaniu katolickich monarchów. Zorganizowane skupiska heretyków z wcześniejszych stuleci wypleniono ogniem i mieczem. Papieżowi Leonowi X nie pozostało nic innego jak strzyżenie bez litości swoich owieczek. By po-kryć koszty swego hulaszczego życia i budowy ogromnej

    bazyliki św. Piotra (powierzchnia 2,3 hektara…), wysłał w świat kaznodziei-kupczyków z zadaniem sprzedawania za pieniądze listów odpustowych dających gwarancję natych-miastowego po śmierci wejścia do nieba. Nie spodziewał się, że tym pełnym chciwości, pychy i pogardy dla Słów Boga oraz rozumu prostych ludzi aktem doprowadzi do upadku katolicki monopol rządu dusz. Oto jak tamte wyda-rzenia opisuje ówczesny szwajcarski historyk, J.M. d'Aubig-ne (Historya Reformacyi XVI wieku, literatura.hg.pl):

    W całych Niemczech panowało naonczas między lu-dem wielkie poruszenie. Kościół urządził na całej ziemi ogromny targ. Tak przynajmniej, widząc ten natłok kupują-cych, słysząc ten hałas i te przechwalania sprzedających, nie można było domyślać się czegoś innego jako jarmarku. Ale handlarzami byli zakonnicy, towarem zaś, który zachwa-lali i nawet po zniżonych sprzedawali cenach, było zbawie-nie dusz. (…) Gdy się pochód do jakiegoś zbliżał miasta, to wysyłano posłańca do rady miejskiej, a ten przyszedłszy powiedział: "Łaska Pana Boga i Ojca Świętego jest u bram miasta". Od razu wszystko się wzruszyło. Duchowieństwo, księża, zakonnice, rada miasta, nauczyciele, uczniowie, cechy z chorągwiami, mężowie, niewiasty, starzy, młodzi, wszyscy razem wychodzili trzymając w ręku świece, idąc przy biciu wszystkich dzwonów z muzyką naprzeciwko handlarzom. Pewien dziejopis

    cd. na str. 8 rys.

    Ark

    ad

    iusz G

    acp

    ars

    ki

    cd. na str. 10

    GDZIE JEST TECZKA JP2? str.4

  • J ak huczą "niezależne me-dia" - sprawa po obejrzeniu

    papierów jest jasna. Po kilkutygo-dniowych wyzwiskach prawda wychodzi na jaw. Nawet "Rzeczpospolita" nie ma już wątpliwości, ile kosztował paszport w PRL - o ile miało się chęć odpracować służbom zagranicz-ne wyjazdy.

    Strzeżcie się uczonych w piśmie... UPR niejednokrotnie apelowała, by otworzyć

    archiwa i skończyć z szantażowaniem duchow-nych i innych osób, uwikłanych w służbę dla Impe-rium Zła. Niestety obecne plany pana prezydenta Kaczyńskiego zdają się zawracać sprawę lustracji w ślepy zaułek kłamstw i szantażu. Dlaczego pan Lech Kaczyński tak bardzo chce popełnić ten błąd? Salonowe ciągoty popierane przez pana Kuchcińskiego? (...zdziwionego, że p. Marcinkie-wicz jest nauczycielem fizyki, a nie ekonomistą (sic!))

    Zanim zatrzasną się bramy IPN, warto więc,

    Nowy prezes NBP -

    gorzej nie będzie

    Kto następny?

    Wojciech Popiela

    aby historycy wyświadczyli przysługę Polakom i sprawdzili najzagorzalszych wrogów lustracji z ks. abp Życińskim na czele. Nawet jeśli kuria, KUL i duchowieństwo lubelskie staną na parę dni murem "za".

    Póki co mamy zmianę na czele peletonu "rekordzistów prymitywizmu moralnego w długiej historii Polski".

    Zresztą kandydatów do lustracji jest więcej i podobnie jak w przypadku byłego rektora KUL czy innego biskupa wystarczy pokazać papiery i skoń-czyć z domysłami i karmieniem pierwszych stron gazet kolejnymi kompromitacjami.

    Pozostaje mieć nadzieję, że po obecnym przy-padku liczba chętnych do zbiorowego "dawania głowy" za uczonych w cywilu i szatach duchownych gwałtownie spadnie, a wyzwiska kierowane do zwolenników lustracji na chwilę ucichną.

    A tu jeszcze raport WSI i gwiazdy dziennikar-stwa, i Bolek, i cała michnikowszczyzna....

    2 „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    GRZECH NIE SKORZYSTAĆ

    J ak niektórzy z Państwa pamiętają, dwa lata temu na łamach "Rz" JE abp Józef

    Życiński zechciał określić pana Stanisława Michalkiewicza "rekordzistą prymitywizmu mo-ralnego". Powodem przyznania tytułu było ujaw-nienie przez laureata faktów związanych z tajną współpracą z komunistyczną policją polityczną pana J. Kłoczowskiego, profesora KUL.

    Tymczasem, jak właśnie donosi "Gazeta Wyborcza", zdaniem abpa Życińskiego sposób zaatakowania abpa Wielgusa przez "Gazetę Polską" to rekord prymitywizmu w długiej historii Polski.

    Mamy więc nowy rekord, który być może utrzyma się dłużej niż do kolejnego wydania "GP".

    Obawiam się jednak, że rok 2007 przyniesie wraz z ujawnianiem dokumentów IPN, WSI i drukiem książki ks. Isakowicza-Zaleskiego zna-czące przetasowania w tej kategorii i co parę tygodni na podium będzie wskakiwał inny praw-dziwy rekordzista prymitywizmu moralnego, albowiem jaką miarą mierzysz, taką odmierzą i tobie, tyle że utrzęsioną...

    Swoją drogą, czy ktoś z Państwa odnotował może fakt przyznania przez Jego Ekscelencję tego tytułu księdzu Czajkowskie-mu (od dialogu chrześcijańsko (katolicko?)- żydowskiego), zna-n e m u t a k ż e j a k o T W "Jankowski", który przez ponad 20 lat miał przyjemność z SB?

    "Gazeta Polska" zdetronizowała

    S.Michalkiewicza Przestępczość powoli, bo powoli, ale jednak spada. To dobrze. Jednak rośnie ilość przestępstw i wykroczeń dokonywa-

    nych przez młodzież a wręcz dzieci. Kiedy ma miej-sce szczególnie drastyczna zbrodnia dokonywana przez młodocianych, wtedy do akcji wkraczają roz-maite szemrane pseudoautorytety, psychologowie i inni łże-fachowcy i zaczyna się medialna debata oraz poszukiwanie winnego takiego przypadku. Jeżeli zdarzenie miało miejsce na wsi lub w małym miasteczku, winią zwykle „brak dostępu do kultural-nego sposobu spędzania wolnego czasu”, kiedy rzecz dzieje się w mieście, gdzie „kulturalnych rozry-wek” jest aż nadto, wini się „brutalne gry komputero-we” albo filmy pełne agresji. Zawsze dostaje się po uszach szkole, bo „nie wychowuje”, itp. Wszystko to są rzecz jasna kompletne bzdury i brednie wygłasza-ne tylko po to, aby wyciągać pieniądze podatników na rozmaite akcje typu „stop przemocy”, pensje i etaty dla szkolnych pedagogów, psychologów i zgraję innych darmozjadów. Pomimo relatywnie dużych pieniędzy przekazywanych na powyższe cele przemoc nie tylko nie maleje, ale przeciwnie – rośnie! Czy winna jest szkoła? Nauczyciele? Zdecy-dowanie nie – obowiązkiem i zadaniem szkoły jest uczyć, czyli przekazywać wiedzę, a nie wychowy-wać. Jakim cudem zresztą fatalnie opłaceni nauczy-ciele, pozbawieni jakichkolwiek narzędzi wychowaw-czych, mają panować nad bandą zdziczałych gimna-zjalistów? Już znakomity wielkopolski myśliciel, ksiądz Stanisław Staszic, wiedział, że: „takie będą Rzeczypospolite, jak ich młodzieży chowanie”. Miał rację! A za wychowanie dzieci i młodzieży ponosi całkowitą odpowiedzialność rodzina, tylko rodzina i nikt inny. Zachowania i nawyki wynosi się z domu rodzinnego. Niestety lewica organicznie nie znoszą-ca rodziny i tradycji przez lata wmawiała ogłupiałe-mu ludowi, że dzieci powinno wychowywać jakieś „społeczeństwo” albo państwowe instytucje pedago-giczne. Gorzkie owoce tego kłamstwa zaczynamy właśnie zbierać, a komunistyczne hasło: „wszystkie dzieci są nasze” narobiło masę tragicznych szkód. Za wybryki nieletnich powinni odpowiadać rodzice, bo to oni tak swoje potomstwo wychowali, a raczej wychowało się samo. Zbyt mało interesujemy się swoimi dziećmi – pozwalamy im na zbyt wiele. Nie-ograniczony dostęp do ogłupiającego telewizora i internetu wyprodukował nam armię półanalfabetów – debili, którzy nie potrafią nawet poprawnie mówić po polsku, a porozumiewają się jeno jakimiś bełkotliwy-mi chrząknięciami jak warchlaki w chlewiku. O czyta-niu czegokolwiek nie ma mowy – nie wpoiliśmy im tego szlachetnego nawyku – wszystko zastępuje telewizor. A nawyk czytania książek – najlepiej litera-tury faktu i klasycznej – jest bezcenny! Jestem prze-konany, że żaden ze sprawców głośnych ostatnio przestępstw, książki nawet w ręku nie miał. A jest udowodnione od bardzo dawna, że ci, którzy dużo czytają, lepiej się uczą, są inteligentniejsi, szczęśliw-si, mają lepszą wyobraźnię, lepiej zarabiają i niemal nigdy nie popełniają przestępstw. A więc może za-miast ciągnąć bachora do kina, zaciągnijmy go do biblioteki albo księgarni? I nie zapominajmy o sobie – niech dzieciak widzi, że rodzice też czytają – nic tak nie działa jak osobisty przykład, a nam lektura książek też dobrze zrobi. To co? Przypomnimy sobie Sienkiewicza, Łysiaka, Prusa...? Gorąco polecam – mamy wielu wspaniałych pisarzy, wiele książek o bezcennej treści, a w bibliotece są zupełnie za dar-mo. Grzech nie skorzystać z takiej okazji.

    Mariusz Waszak

    - Mimo że osiemnaście lat działam w życiu publicznym i naukowym, miałem liczne spotkania i staram się dużo czytać, nie miałem możliwości zapoznania się ani z tą osobą, ani jej dorobkiem, dlatego nie mogę formułować ocen - powiedział (dziś) prezes NBP dziennikarzom w Gliwi-cach.

    W mniej tajnym niż na stronach NBP życiorysie towarzysza Balcerowicza można przeczytać, że był członkiem PZPR (od 1969 r.) i wykładowcą w Insty-tucie Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR.

    Jak więc widać, nie dość, że obecny prezes NBP ma wyraźnie kłopoty z pamięcią, co na takim stanowisku może być zagrożeniem dla kierowanej przezeń instytucji, to jeszcze ma kłopoty z liczeniem, co akurat w banku ma pewne znaczenie... 2007-18= 1989

    Tymczasem pan Balcerowicz mija się z prawdą (po polsku: kłamie), twierdząc, że działa w życiu publicznym i naukowym od 18 lat. Przyłączył się do komunistów w roku 69. XX wieku, a więc uczest-niczy w życiu publicznym co najmniej od 38 lat. To jakieś 111 % różnicy...

    Działał w zespole doradców przy premierze PRL pod koniec lat 70-tych. Komuniści wysłali go na studia zagraniczne, itd., itp.

    Porównując to z życiorysem kandydata na pre-zesa NBP, trudno oprzeć się wrażeniu, że gorzej nie będzie. A to, że pan Balcerowicz udaje wolnoryn-kowca poza granicami Polski, a ostatnio jako publi-cysta także w Polsce, to już inna bajka. Po prostu jako osoba sprytna wie, co gdzie mówić, by klaskano i płacono. Szkoda, że gdy jako podatnicy płaciliśmy za jego działania w rządzie polskim, postępował odwrotnie.

    J ózef Ż. złożył takie oto oświadczenie: "Nie podjąłem żadnych działań, które można by określić mianem współpracy z

    SB. Co więcej, nie otrzymałem nigdy takiej propozycji od jej funkcjonariuszy”- KAI Bardzo dziwna sprawa. Wszyscy znawcy sto-sunków SB-kościół zgodnie twierdzą, że każde-mu klerykowi w PRL SB zakładała teczkę, gdzie gromadziła informacje i ewentualne haki na delikwenta, by go później zwerbować. Czyżby arcybiskup Józef był tak niesprawiedliwie po-traktowany? Czym tak naraził się SB, że nigdy

    (!) nawet nie próbowała go zwerbować? Szczególnie szkaradny przecież nie jest, zasób wiedzy i kontaktów ma spory, wpływy też nie do pogardzenia, a tu nic, żadnych namów do współpracy, nawet tych tycich, tyciutkich przy odbiorze paszportu??? Są dwa sensowne wytłumaczenia takiej sytuacji (zakładając oczywiście prawdomówność lubelskiego hierarchy): ks. Józef był twardy jak stal, niczym ks. Jerzy Popie-łuszko ks. Józef sam z siebie był tak użyteczny dla komuni-stów, że aż zaniechali jego werbunku. P.Chojecki C

    ZA

    RN

    A O

    WC

    A

  • Maciej Miąsik

    czej, jak dostała pani Aneta Krawczykowa za spółkowa-nie z posłem Stanisławem Łyżwińskim, że wszelkie transakcje prywatyzacyjne odbywają się na publicznej

    licytacji u notariusza... Od razu pojawiłyby się liczne głosy wskazujące na absolutny brak potrzeby nie tylko tak rozbudowanych, ale w ogóle wszelkich samorzą-dów terytorialnych! Jeśli ktokolwiek ma jeszcze co do tego wątpliwości, to niechże wspomni na smutny los Unii Polityki Realnej, która w 1993 roku popełniła fatal-ny i brzemienny w skutkach błąd, drukując plakat infor-mujący, że "świnie się zmieniają, ale tylko UPR zlikwi-duje koryto". Musiało to być powiedziane w złą godzi-nę, bo najwyraźniej wszyscy w tę zapowiedź uwierzyli i jak na komendę stracili tą partią wszelkie zaintereso-wanie. Tymczasem Platforma Obywatelska, tzn. oczy-wiście jeszcze nie Platforma, tylko Kongres Liberalno-Demokratyczny stręczył się wyborcom bardziej prag-matycznie, że to niby stworzy "milion nowych miejsc pracy". Ludzie doświadczeni od razu zwęszyli możli-wość niebywałych korzyści, bo wprawdzie KL-D nie mówił, gdzie konkretnie te miejsca stworzy, ale samo przez się było zrozumiałe, że w sektorze publicznym, a konkretnie - w administracji rządowej i gospodarczej. I tak się właśnie stało; wyszła ustawa o "komercjalizacji państwowych przedsiębiorstw w celu innym niż prywa-tyzacja" oraz ustawa "o narodowych funduszach inwe-stycyjnych i ich prywatyzacji", które do dnia dzisiejsze-go stanowią żyłę złota dla każdego, kto potrafi się do stworzonych przez nie mechanizmów umiejętnie prze-borować. I - jak to pięknie opisał Janusz Szpotański w "Towarzyszu Szmaciaku" - "każdy tak doi, jak potrafi, zależnie od formatu główki. Maczuga, że zbyt bystry nie jest, doi nachalnie przez łapówki: (...) zaś w Rurce nędzne ich dojenie budzi po prostu obrzydzenie". Rurka, najtęższa głowa w elitarnych kręgach, "wie, że by doić należycie, trzeba się włączyć bez wahania w centralny system planowania". No to po co Platforma Obywatelska miałaby przedstawiać plany jakichści reform, kiedy - powiedzmy sobie szczerze - dla elit tak jak jest - jest najlepiej?

    Dla elit może i najlepiej, ale jaka w takim razie jest przyczyna takiego "rozpędzenia" gospodarki - jak powiada pani wicepremier Gilowska, a wtóruje jej czołowa polska businesswoman, pani Henryka Boch-niarz, że "polityczny chaos nie zaszkodził naszym przedsiębiorcom". Wprawdzie jestem pewien, że pani Henryka nie miała takich ambicji, ale mimowolnie wskazała nam trop, którym warto podążyć. "Polityczny chaos" - czy to nie on jest właśnie przyczyną dobrego stanu gospodarki? Zwróćmy uwagę, że "polityczny chaos" trwa u nas znacznie dłużej niż kadencja obec-nego rządu. Już ostatni rok rządu premiera Belki był

    okresem politycznego - jeśli nie "chaosu", to w każdym razie - dryfu, bo - jak pamiętamy - z tym rządem nie utożsamiało się już żadne ugrupowanie parlamentarne. Trwając w takiej lewitacji, rząd premiera Belki zajmował się już tylko własnymi sprawami, nie zwracając specjalnej uwagi na ota-czającą go rzeczywistość. Tymczasem rozpoczęła się kampania wyborcza, która rozpaliła serca i umysły wzajemną nienawiścią, z której miała wyło-nić się koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską. Wprawdzie PiS stręczyło nam "państwo solidarne", podczas gdy Platforma znowu - "liberalne", ale najwyraźniej wielkich różnic między nimi być nie może, skoro obydwa ugrupowania poróżniły się na tle nadzoru nad Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i bezpieką. Dzięki temu jednak "chaos polityczny" trwa do dnia dzisiejszego; obydwa ugrupowania zajmują się głównie sobą, tzn. dyskredytowaniem się nawzajem. Dzięki temu jednak, że trzymają się za klapy, to obydwie ręce mają zajęte i nie mogą już gmerać przy gospodarce ani nawet skutecznie dławić gardeł przedsiębior-ców, co przytomnie zauważyła pani Henryka Boch-niarzowa. Najwyraźniej zaczynamy tu odkrywać skuteczną receptę na trwałą gospodarczą koniunk-turę bez konieczności przeprowadzania jakichś reform.

    Ale "polityczny chaos", którego błogosławione następstwa dla gospodarki zaczynamy coraz bar-dziej doceniać, nie gwarantowałby trwałych pod-staw gospodarczej koniunktury, gdyby w sukurs nie przychodziło mu skomplikowane zjawisko: pomie-szanie safandulstwa z drygiem do improwizacji, zwane ironicznie przez Niemców "Polnische Wirt-schaft". Chodzi tu oczywiście o pewien brak skrupu-latności, z której Niemcy podobno słyną. Ale jeśli już żadnych reform ma nie być, to okazuje się, że i "Polnische Wirtschaft" też ma swoje dobre strony. Oto GUS podaje, że około 30 procent produktu krajowego brutto powstaje w "szarej strefie". Gdyby szarej strefy nie było, to kto wie - może wydajność gospodarki byłaby aż o jedną trzecią niższa? Wtedy pani wicepremier Gilowska nie miałaby podstaw do głoszenia, że gospodarka jest "rozpędzona", pani Henryka Bochniarzowa musiałaby spoglądać w przyszłość z większym zatroskaniem o przedsię-biorców, a nawet poseł Szejnfeld musiałby krytyko-wać rząd w znacznie ostrzejszych słowach i wyty-kać mu błędy jeszcze bardziej nieubłaganym pal-cem. Zatem - oby polityczny chaos utrzymał się przez cały 2007 rok, a jednocześnie Centralne Biuro Antykorupcyjne zajmowało się zgodnym rozdzielaniem budżetowych pieniędzy między swych funkcjonariuszy. Takie skromne noworoczne życzenia wszystkim składam, pamiętając, że lepsze jest wrogiem dobrego.

    3

    NOWOROCZNE PODWYŻKI

    Stanisław Michalkiewicz

    już jest znacznie gorzej w innych tematach. Po prostu podwyżka jest, bo… tak zapisano w ustawie, bo do-stosowujemy, bo coś w tym guście.

    Żaden z wrażliwych społecznie dziennikarzy TVN, w charakterystyczny dla tej stacji alarmistyczny spo-sób, nie rozdzierał szat, krzycząc, że po prostu chcą nas okraść! Redaktor Wrona nie ustawił barierek i migających świateł, aby porozmawiać ze wzburzony-mi mieszkańcami jakiegoś miasteczka na temat nie-szczęścia, które, jak co roku, znów nam się przytrafia. Rzekome dziecko posła Łyżwińskiego to sensacja na cały kraj przez parę dni, a masowa kradzież, która rozpocznie się w Nowy Rok, to rzecz warta wzmianki w stylu „a macie, frajerzy jeżdżący samochodami i palący papierosy, dobrze wam tak”.

    Bo jakoś nie zauważyłem dobitnego uzmysławia-nia czytelnikom faktu, że większość planowanych podwyżek to nie rezultat jakichś tam rynkowych wa-

    hań cen, ale zaplanowany i ustawowo usankcjono-wany rabunek. To nie jest coś na kształt nieprze-widywalnych zjawisk pogodowych, ale przejaw rozbuchanego fiskalizmu naszego państwa. Każdy podatek to rabunek, a podatki nakładane w takiej ilości i formie to rabunek szczególnie zuchwały, który, o dziwo, nie stał się tematem programu „Pod napięciem”. Bo tych podwyżek wcale by nie mu-siało być.

    Kiedyś podwyżki zwiastowały rozruchy w wielu miastach, strajki i zmiany ekipy rządzącej. Dziś nikt nie protestuje. Widać demokracja to jakaś mentalna kastracja. Nowoczesny, europejski socjalizm ubrany w demokratyczne szaty, sterowa-ny przez ludzi służb specjalnych, działa znacznie lepiej niż brom na poborowych. Co gorsza, oba-wiam się, że jest to działanie nieodwracalne.

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    P rzez ostatnie tygodnie roku rozliczne środki masowego

    przekazu „życzliwie” powiada-miały o czekających nas w nadchodzącym roku podwyżkach. Dzielni dziennikarze śledczy wydawali się radować z możliwości przelicytowania konku-rencji w przypominaniu nam, za co zapłacimy wię-cej. Do tego, owszem, pojawiała się informacja dlaczego dana cena wzrośnie, ale jakaś taka wy-prana z prawdziwego znaczenia. A przynajmniej nie zachęcająca dziennikarza do głębszej refleksji i podzielenia się z nami – w tej kwestii prasa zacho-wuje zadziwiającą polityczną neutralność, z czym

    J uż dawno nie tryskało takim optymizmem. Ostat-

    ni raz może za Gierka, jeśli oczywiście nie liczyć meldun-ków przekazywanych pod-czas surowych lat stanu wojennego, kiedy to albo

    "odbijaliśmy się od dna", albo też dostrzegali-śmy jakieś "światełko w tunelu". Za Gierka - to co innego! Byliśmy 10. gospodarczą potęgą świata, aż nagle obudziliśmy się, a tu złotej rybki - ani śladu, tylko rozbite koryto. Teraz nie ma cenzury ani propagandy sukcesu, więc jeśli ktoś coś mówi na temat gospodarki, to na pewno jest prawda. Jeśli zatem ze wszystkich otworów tryska na nas optymizm, to coś w tym musi być.

    A optymizm rzeczywiście tryska ze wszystkich

    otworów. Że sytuację gospodarczą zachwala pre-mier - to oczywiste. Zauważył to już Gałczyński, pisząc w "Wiośnie rządu", że "radosna twórczość kipi wszędzie wbrew opozycji niecnym krzykom. Niedługo wydać trzeba będzie letnie mundury urzęd-nikom". Wtedy rządowego optymizmu niektórzy nie podzielali, np. w oczach poety proletariackiego wiosna prezentowała się zgoła inaczej: "I znowu wiosnę widzą me klasowo nastawione oczy; precz z rządem! Wiwat KPP i półgodzinny dzień roboczy!" Tymczasem dzisiaj - jakby rzeczywiście nie było antagonistycznych klas społecznych, tylko jakieś bezklasowe społeczeństwo komunistyczne. Poseł Platformy Obywatelskiej, Adam Szejnfeld, ku swemu zapewne zdziwieniu, podziela ocenę sytuacji gospo-darczej dokonaną przez premiera, ograniczając się do wytykania nieubłaganym palcem, że "zmarnowano szansę" na reformę finansów publicz-nych i w ogóle. Oczywiście wytyka to nieszczerze nie tylko dlatego, że PO żadnej reformy też nie zaproponowała, ale przede wszystkim dlatego, że PO też żadnej reformy finansów publicznych tak naprawdę sobie nie życzy. Gdyby ktoś, nie daj Boże, zreformował publiczne finanse w sposób korzystny dla gospodarki, to wszelkie współuczestnictwo, a nawet bezpośrednie uczestnictwo we władzy straci-łoby wszelki sens ekonomiczny. Wyobraźmy sobie tylko, że radni w gminach, w powiatach i sejmikach wojewódzkich nie otrzymują żadnych diet ani gratyfi-kacji za udział w sesjach, że wszystko jest sprywaty-zowane i nie można dostać posady w radzie nadzor-

    DOBRODZIEJSTWA POLITYCZNEGO CHAOSU

  • 4

    P olacy powoli dowiadują się prawdy o tresurze medialnej, jakiej byli

    poddawani w „wolnej” Ojczyźnie. Sekretne porozumienie okrągłostołowej „opozycji” z komunistycznymi aparatczykami nie jest już dla nikogo tajemnicą. Nie wszyscy jeszcze dowierzają, że przedstawiciele „środowisk patriotycznych” zasiadający do rozmów w Magdalence to w rzeczywistości tylko druga twarz „Człowieka Honoru” (tak Kiszczaka kazał tytułować Michnik), ale najbliższe dni powinny rozwiać te wątpliwości. Bardziej przenikliwi komentatorzy sceny politycznej (Bukowski, Korwin-Mikke, Michalkiewicz) tropią jeszcze dalej korzenie przemian poli-tycznych lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – do tajnego porozumienia pomiędzy socjalistami Moskwy i Zachodu, by pokojo-wo rozmontować żelazną kurtynę i wprowadzić niewidoczną odmianę kon-troli władzy nad jednostką (doktryna konwergencji). Nikt chyba oprócz nas nie pisał otwarcie o największym tabu polskich i ogólnoświatowych prze-mian – o haniebnym zaangażowaniu Watykanu i osobiście Wojtyły w znie-walające narody tajne porozumienie.

    Przypomnijmy niektóre znane fakty: - młody ksiądz Wojtyła tuż po święceniach wyjechał do Rzymu (koniec 1946) – jakie to były czasy do otrzymania paszportu, nie trzeba wyja-śniać. - 17 września 1953 (10 lat !!! przed soborem Vaticanum II) odprawia ze studentami w Gorcach mszę przodem do wiernych – jawne nieposłu-szeństwo konserwatywnemu Rzymowi. Prawdopodobnie jest to pierw-szy taki przypadek w Polsce złamania dotychczasowego kościelnego porządku. Nowa msza stała się sztandarowym „produktem” moderni-stów w katolicyzmie i „kością niezgody” powodującą bunt biskupa Lefe-bvra. - od 1954 roku studiuje na KUL - wylęgarni postępowej myśli katolickiej oraz ośrodku szczególnej aktywności UB. - w roku 1958 zostaje najmłodszym biskupem w Polsce (38 lat), za pięć lat (1963r.) zostaje arcybiskupem metropolitą krakowskim. - młody krakowski biskup jako pierwszy hierarcha w Polsce nawiązuje oficjalne rozmowy z „władzą ludową” w celu uzyskiwania przywilejów dla kościoła. - w 1962 roku bierze udział w rozpoczęciu II soboru watykańskiego, pracuje w zespole opracowującym w Rzymie Konstytucję o Kościele w świecie współczesnym. Nawołuje do zmiany podejścia do komunistów (z fundamentalnego potępienia na „zdobywanie miłością”). Sobór od-rzuca katolicki konserwatyzm, zmienia liturgię i przede wszystkim otwiera drogę do ekumenizmu i marksistowskiej „nauki społecznej kościoła”. - 18.11.1965 abp Wojtyła ogłasza orędzie biskupów polskich do bisku-pów niemieckich „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Oto frag-ment: "W tym ogólno-chrześcijańskim, a zarazem bardzo humanitar-nym duchu wyciągamy do Was nasze dłonie z ław kończącego się Soboru, przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Jeśli Wy - biskupi niemieccy i ojcowie Soboru - ujmiecie po bratersku nasze wyciągnięte dłonie, wówczas dopiero będziemy mogli z czystym sumieniem obcho-dzić w Polsce nasze Millenium na sposób całkowicie chrześcijański. Zapraszamy Was po to serdecznie do Polski". A to cytat z niemieckiej odpowiedzi: "Z braterskim szacunkiem przyjmujemy wyciągnięte dłonie. Bóg pokoju niech zaś za przyczyną 'Regina Pacis' (Królowej Pokoju) sprawi, by upiór nienawiści już nigdy nie rozłączył naszych rąk". Mamy więc polityczny skutek soboru – doktryna konwergencji zaakceptowana w Rzymie. Zaczyna się „duchowe” urabianie społeczeństw Europy. - 26.06.1967 otrzymuje kapelusz kardynalski z rąk Pawła VI, którego bez przesady można nazwać „czerwonym papieżem”. To on doprowa-dził do tego, że „komunizm przestał być postrzegany jako zło, a stał się

    równorzędną ideologią pochodzącą z wielkiego, szlachetnego kraju, jak nazwał Paweł VI Zwią-zek Radziecki” Ł. Adamski iPP 12/2006. - 2 czerwca 1979 JP2 wypowiada w Warszawie pamiętne słowa: Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi! Doktryna kon-wergencji przechodzi w fazę bezpośredniej realizacji politycznej. Za rok wybuchają w Pol-sce inspirowane przez służby specjalne strajki. - polski kler jest kluczowym czynnikiem w uwie-rzytelnieniu w społeczeństwie Wałęsy jako „autentycznego wodza narodu”. Gwiazda, Wy-szkowski, Walentynowicz wiedzą o mistyfikacji, ale boją się zadrzeć z kościołem – siedzą cicho. - JP2 od początku „pompuje” autorytet Wałęsy

    (audiencja w Rzymie 15.01.1981) - 13 stycznia 1987 - papież przyjmuje na audiencji Wojciecha J., kolejnego Człowieka Honoru z listy Michnika. Oczywiste błogosławieństwo mającego się niedługo ziścić „historycznego kompromisu” z komunistami. - jesień 1988 - katoliccy biskupi pomagają przygotować rozmowy okrągłego stołu. - 20 kwietnia 1989 - spotkanie z delegacją agenturalnie odnowionej Solidar-ności i z Lechem Wałęsą po zakończeniu obrad okrągłego stołu. - 20 października 1989 - watykańska audiencja dla premiera Tadeusza Mazowieckiego – autoryzacja rządu „grubej kreski”. - 15.03.1990 – nawiązanie stosunków dyplomatycznych Watykan – CCCP - 28 lipca 1993 - papież podpisuje konkordat między PRL-bis a Watykanem, gwarantujący katolicyzmowi uprzywilejowaną pozycję religijną, ekonomiczną i polityczną. - lipiec 1999 - Aleksander K. jest pierwszą świecką głową państwa, którą papież zaprosił do papamobile. „Niespodziewanie” wygrał wyścig o drugą kadencję z Krzaklewskim. - 6 października 2002 – JP2 kanonizuje Jose Marię Eskrive de Balaguer, założyciela Opus Dei, kontrowersyjnej organizacji pomawianej o obsadzanie swoimi ludźmi kluczowych stanowisk w poszczególnych państwach (katolicki odpowiednik masonerii). - 19.05.2003 w obecności postkomunistycznych eurostręczycieli na czele z Aleksandrem K. Wojtyła wypowiada te słowa: „Wejście w struktury Unii Europejskiej, na równych prawach z innymi państwami, jest dla naszego Narodu i bratnich Narodów słowiańskich wyrazem jakiejś dziejowej sprawie-dliwości, a z drugiej strony może stanowić ubogacenie Europy. Europa po-trzebuje Polski. Kościół w Europie potrzebuje Świadectwa wiary Polaków. Polska potrzebuje Europy. [Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej! To jest wielki skrót, ale bardzo wiele się w tym skrócie mieści wielorakiej treści. Polska potrzebuje Europy.] Jest to wyzwanie, które współczesność stawia przed nami i przed wszystkimi krajami, które na fali przemian politycznych w regionie tak zwanej Europy Środkowowschodniej wyszły z kręgu wpływów ateistycznego komunizmu.” Do euroreferendum zostało 18 dni… Sprzyjanie interesom międzynarodówki socjalistycznej jest jasne na podsta-

    Paweł Chojecki

    Czy prawda o tym błyskotliwym, rasowo komunistycznym okpieniu mi-lionów ufnych ludzi ujrzy kiedykolwiek światło dzienne?

    Stanisław Remuszko o historii GW, grudzień1991

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    TECZKA JP2? „Kościół nie boi się PRAWDY”

    Brzmi ładnie, ale nie wytrzymuje próby logicznego myślenia. Jeśli kościół tak bardzo rozmiłował się w PRAWDZIE, to dlaczego dogadał się z Kiszczakiem, by zniszczyć wszelkie ślady kolabora-cji swoich „duszpasterzy”? Dlaczego nakazał milczenie jedyne-mu księdzu, który chciał ujawnić PRAWDĘ o księżach-agentach? Dlaczego do lustracji biskupów wziął się dopiero przyparty do muru prasowymi informacjami o przeszłości najwyższego pol-skiego hierarchy??? Wniosek jest jeden:

    „Kościół nie boi się PRAWDY UKRYTEJ”

  • pośredników czy kościelnych asystentów – sam Jezus go wprowadzi:

    Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną. (Obj. 3:20) Pozostaje na koniec zmierzyć się z problemem

    ziemskiej władzy Piotra i ewentualnych jego następ-ców. W zapiskach z czasów apostolskich czegoś takiego nie znajdziemy. Przeciwnie, są tam świadec-twa: kolegialności w podejmowaniu decyzji, gdzie głos ostatni miał nie Piotr, lecz Jakub (Dz.Ap. 15:1-23), kolegialnego zarządzania kościołem jero-zolimskim, gdzie Piotr nie jest wymieniony bynajm-niej na pierwszym miejscu (Gal. 2:9), ostrego i publicznego zrugania Piotra, gdy zgrzeszył obłudą (Gal. 2:11-14).

    Jest też jedno miejsce w Biblii, gdzie urząd następców Piotra, gdyby był ustanowiony przez Jezusa, musiałby się pojawić. Ap. Paweł żegna się z biskupami kościołów z okolic Efezu. Wie, że nie zobaczy ich już więcej, by móc osobiście strzec ich przed fałszywi naukami i innymi niebezpieczeń-stwami. Porucza ich więc papieskiej władzy i nie-omylności w sprawach wiary? Sami Państwo zo-baczcie:

    Ja wiem, że po odejściu moim wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, Nawet spomiędzy was samych powstaną mę-żowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą. Przeto czuwajcie, pamiętając, ze przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami napominać każdego z was. A teraz poruczam was Panu i słowu łaski jego, które ma moc zbudować i dać wam dziedzictwo między wszystkimi uświęconymi. (Dz.Ap. 20:29-32) Paweł Chojecki

    Jezus do Piotra: I dam ci klucze Królestwa Niebios; i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie roz-wiązane i w niebie. (Mat. 16:19) Między innymi na podstawie tego wersetu (o

    „skale” pisałem w numerze 24. z lipca 2006) nauka katolicka twierdzi, że Piotr, pierwszy papież, otrzymał od Jezusa pełnię władzy w kościele, która trwa do dziś w jego następcach. W XIV w. (1302 r. bulla „Unam sanctum”) katolicyzm odważył się tak powią-zać papiestwo i zbawienie:

    ”…Toteż oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, że posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawie-nia” (Breviarium Fidei, str. 62, par.14, wyróżnienie red.)

    Dzisiaj hierarchowie próbują „raczkiem” wycofy-wać się z tej oczywistej uzurpacji, ale oficjalnie nie potępiono tej nauki jako herezji, a u wielu katolików pokutuje ona do dziś.

    Co wynika jednak z „kluczowego” wersetu? 1. Ap. Piotr został w szczególny sposób wyróżnio-ny 2. otrzymał klucze (bezspornie symbol władzy) do Królestwa Niebios 3. jego decyzje (można bezpiecznie wnioskować, że związane z Królestwem Niebios) na ziemi będą honorowane w niebie. Co natomiast nie wynika? 1. apostoł będzie miał swoich następców, którym przekaże otrzymaną od Jezusa władzę i szcze-gólną pozycję 2. apostoł został wyznaczony na przywódcę typu

    12

    5

    wie samego skrótowego przeglądu faktów z życia Wojtyły. Dążenie do ko-rzystnego dla obu stron dialogu z komunistami oraz postępowe ciągoty widać u niego od samego początku kapłaństwa. Kluczowe pytanie brzmi – czy były to działania czysto spontaniczne, czy też zadziwiające nagroma-dzenie „przypadków” jest wynikiem świadomej i tajnej współpracy z postępowymi siłami komunistycznymi pragnącymi kompromisu z Za-chodem?

    By lepiej naświetlić sytuację najbardziej zakonspirowanej agentury, zacy-tuję tu zdanie prof. Wieczorkiewicza i Justyny Błażejowskiej o możliwym wyjaśnieniu dziwnego i aroganckiego przerwania współpracy Lecha W. ps. „Bolek” z SB w 1976 roku:

    „Notabene warto zauważyć, że wyrejestrowanie TW nie musiało ozna-czać końca przygody ze Służbą Bezpieczeństwa. Mogło wiązać się z przej-ściem na wyższy lub zgoła najwyższy poziom agentury, na którym nie pisano sprawozdań, a wszystko załatwiano „na gębę”. (publikacja okolicznościowa Newsweek: „13 XII 1981 – Jak to się stało”)

    Ta uwaga wskazuje, że może być bardzo trudno znaleźć materialne ślady agenturalnych kontaktów JP2. Jeśli Wałęsa zasługiwał na szczególne traktowanie jako „najwyższy poziom”, to gdzie mógł plasować się biskup, kardynał czy przyszły papież. Inni badacze akt IPN sygnalizują podobne zjawisko – księdzu-agentowi awansowanemu do rangi biskupa przestawano prowadzić regularną teczkę.

    Oprócz jednak poszlak wynikających z „kryterium Jezusa” (po owocach poznacie ich) nieoczekiwanie w sukurs przychodzą nam niewytrzymujący napięcia obecnych gorących dni lustracyjnych koledzy Adama M. Oto jak Ernest Skalski, którego powiązań z zapoznanym z aktami PRL Michnikiem nie muszę udowadniać, zagalopował się w obronie TW Wielgusa:

    Gdybym był głęboko wierzącym i pobożnym katolikiem, jakim wówczas

    myślałem, że będę, to bym się dzisiaj nie zastanawiał, kto jest bardziej kom-petentny w sprawie inwestytury w metropolii warszawskiej: redaktor Sakiewicz czy Papież. Doceniłbym fakt, że Watykan nie wypowiadał się w sprawie zmia-ny Piotra Wierzbickiego na Tomasza Sakiewicza na stanowisku redaktora ”Gazety Polskiej”. I wcale bym nie czekał, aż Ojciec Święty objawi urbi et orbi, że biskup Stanisław Wielgus nie zdradził Kościoła na rzecz Służby Bezpie-czeństwa PRL, że Stolica Apostolska ma potwierdzenie tego, iż jego kontakty z SB, utrzymywane za wiedzą i aprobatą jego ówczesnego biskupa, nie przy-nosiły szkody, a były wręcz nieodzowne. Podobnie jak, więcej niż prawdo-podobne, kontakty innego hierarchy, Karola Wojtyły. (wyróżnienie red.)(http://obserwator.salon24.pl/3110,index.html)

    Mamy tu potwierdzenie wcześniejszej tezy o kontaktach hierarchów kato-lickich z SB za wiedzą Watykanu, o ich korzyści czy wręcz „nieodzowności” dla papiestwa oraz o bardzo wysokim prawdopodobieństwie, że Wojtyła utrzy-mywał z komunistycznymi specsłużbami podobne kontakty jak Wielgus.

    Inny założyciel Gazety Wybiórczej, Jacek Żakowski, występując z Macie-jem Rybińskim 10.01.2007r. w telewizyjnym programie „Z refleksem”, objawił oczywistą, choć nigdy w telewizji nie wypowiedzianą wcześniej prawdę, że III RP to efekt współpracy pomiędzy Kiszczakiem, Michnikiem i JP2!!! Zwró-cił też uwagę na równie oczywisty fakt, że gdyby tylko papież chciał, to z ła-twością mógł przeprowadzić lustrację polskich księży czy hierarchów. Widocz-nie nie chciał.

    Ze swojej strony dodam, że tych wszystkich księży-agentów Wojtyła nie tylko nie zlustrował, ale często osobiście wysoko wyforował. Gdyby nie wie-dział o ich agenturalnych powiązaniach, byłby najbardziej naiwnym i nieudol-nym przywódcą w dziejach ludzkości. A tak chyba nie chcemy o nim myśleć… Miejmy nadzieję, że stale nowelizowane rewelacje teczkowe wkrótce utwier-dzą nas w przekonaniu, że był to jednak Wielki Szu…

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    Podstawowa różnica między biblijnym chrześcijaństwem a religia-mi tkwi w podejściu do zbawienia człowieka. Biblia objawia, że ratunek przed wieczną karą za grzechy przynosi nam w prezencie sam Bóg. Do nas należy jedynie przyjęcie z zaufaniem (przez wiarę w Boże obietnice) tego daru. Wymyślone przez ludzi religie odwracają ten porządek, twierdząc, że na zbawienie (dowolnie rozumiane) człowiek musi sobie zasłużyć – dobrymi uczynkami, pobożnością, wytrwałością, skorzysta-niem z pośrednictwa kasty kapłanów, udziałem w odprawianych przez

    WER

    SETY

    T R U D N E

    Mat. 16:19

    Gmeranie przy kluczach

    nich rytuałach (sakramentach) itd. Fałszywi nauczyciele religijni posługują się

    nawet Biblią, by pokrętnie udowadniać swoje tezy. Niniejszy cykl poświęcony jest wykazywaniu ich błędu, by człowiek szczerze szukający Boga mógł znaleźć spokój i wolność w ramionach samego Jezusa, z których nic nigdy już go nie wyrwie!

    I Ja daję im żywot wieczny, i nie giną na wieki, i nikt nie wydrze ich z ręki mojej. (Jan. 10:28)

    Jezus

    monarszego wszystkich apostołów czy kościoła. Zajmijmy się sprecyzowaniem, na czym mogła

    polegać szczególna władza i pozycja ap. Piotra w związku z Królestwem Niebios. Sam zainteresowany nie miał najmniejszych wątpliwości, jak człowiek dostaje się do Królestwa Niebieskiego:

    Przykazał nam też, abyśmy ludowi głosili i skła-dali świadectwo, że On jest ustanowionym przez Boga sędzią żywych i umarłych. O nim to świad-czą wszyscy prorocy, iż każdy, kto w niego wierzy, dostąpi odpuszczenia grzechów przez imię jego. (Dz.Ap. 10:42-43) Z pewnością więc nie można rozumieć władzy

    kluczy jako decydowania o wiecznym przeznaczeniu ludzi. Ma jednak ap. Piotr na swoim koncie trzy szczególne doświadczenia:

    - w wyniku jego głoszenia pierwsi Żydzi wcho-dzą do Królestwa Niebieskiego (Dz.Ap. 2:14-41)

    - w wyniku jego interwencji pierwsi Samarytanie wchodzą do Królestwa Niebieskiego (Dz.Ap. 8:12-17)

    - w wyniku jego głoszenia pierwsi Poganie wchodzą do Królestwa Niebieskiego (Dz.Ap. 10:24-45)

    Dla Żydów czasów Jezusa ludzkość dzieliła się właśnie na trzy grupy: Rodaków, Samarytan (znienawidzonych „plagiatowców”) i nieczystych Pogan. Bóg posłużył się Piotrem, by pierwsi przed-stawiciele tych grup weszli do Królestwa Niebios. Dalsze „wejścia” odbywały się już bez konieczności jego udziału. (O kluczach znajdziecie Państwo cieka-we informacje także tutaj: Obj. 3:7, Obj. 1:18)

    Dzisiaj sam Jezus bezpośrednio i osobiście puka do serca każdego człowieka, czekając, by ten Go wpuścił. Dzisiaj każdy może podjąć tę decyzję i wejść do Królestwa Niebios bez żadnych ludzkich

  • Wielkie przedstawienie - P E N T A G O N B Y Ł O I N A C Z E J

    Światowym Centrum Handlu było dużo materiałów, które mogły się palić. Elementy stolarki, meble, sprzęt biurowy, akta itp. W tej części Pentagonu, w którą uderzył samolot, kończył się remont. Plano-wano jego zakończenie na 16 września. Więk-szość pomieszczeń nie była jeszcze użytkowana. Materiałów palnych było zatem znacznie mniej, a w budynku była nowa instalacja przeciwpożarowa.

    Uderzeniem samolotu pasażerskiego nie

    sposób wyjaśnić, że zostały przebite aż trzy pierścienie Pentagonu.

    Wyjaśnienie tego wbrew pozorom nie jest trudne, tylko znów muszę przyznać się do błędu. Ściany Pentagonu nie są jednolitymi żelbetowymi płytami. Budynek ten ma żelbetowy szkielet w formie klatki, której okienka są wypełnione cegla-nym murem. Pokazuje to zdjęcie z raportu powy-padkowego sporządzonego przez FEMA (Federalną Agencję Zarządzania Kryzysowego).

    Fot. 2 Ściana Pentagonu po uderzeniu– żelbe-towa kratownica wytrzymała, ceglany mur nie.

    Zdjęcie przedstawia mur zewnętrzny. Widać,

    że jest on wzmocniony stalowymi drutami. Na tym właśnie polegała między innymi renowacja tego skrzydła Pentagonu. Wewnętrzne ściany nie miały tych drutów ani nie były wyłożone skalnymi płyta-mi. Przebicie ich przez bardziej wytrzymałe frag-menty samolotu (np. elementy podwozia) nie było-by niczym dziwnym. Z pewnością nie był potrzebny do tego pocisk rakietowy, a były podejrzenia, że został on użyty.

    Ewolucje, jakie wykonywał obiekt, który

    zaatakował Pentagon, świadczą o tym, że nie mógł to być samolot pasażerski.

    Rzeczywiście, rzadko się zdarza, żeby samo-lot pasażerski wykonał zakręt o 330o na promieniu około 5600 metrów z prędkością około 400 km/h, schodząc jednocześnie z wysokości ponad 2000 metrów na 600 metrów nad ziemią, a następnie wciąż obniżając wysokość do około 1m nad zie-mią, rozpędził się do prędkości około 850 km/h. Zwolennicy teorii małego samolotu często cytują kontrolerkę lotów, Daniele O’Brien, która powie-działa: „…prędkość, ruchliwość, sposób, w jaki skręcał, my wszyscy w pokoju radaru, doświadcze-ni kontrolerzy ruchu lotniczego, myśleliśmy, że to samolot wojskowy. (…) Nie można latać w taki sposób (Boeingiem) 757. To jest niebezpieczne”.

    Jest to tylko niebezpieczne, ale możliwe. Sa-moloty Boeing są w stanie wykonywać takie ma-newry i w sytuacjach awaryjnych zdarzało się im wykonywać nawet trudniejsze. Piloci oczywiście starają się ich unikać, by nie straszyć pasażerów i nie niszczyć maszyn. W tym wypadku te względy nie miały znaczenia.

    6 6

    M ój artykuł "Wielkie Przedstawienie – Pentagon” z listopadowego numeru iPP,

    w którym próbowałem dowieść, że to nie Boeing 757 Lot 77 uderzył w biurowiec Departamentu Obrony USA w dniu 11 września 2001 roku, wywo-łał bardzo ożywioną dyskusję internetową. Krytyko-wano mój wniosek i sposób dojścia do niego. Musiałem przyznać rację moim krytykom i przemy-śleć sprawę raz jeszcze. Nie zdążyłem tego zrobić na tyle szybko, żeby ukazał się w numerze gru-dniowym. Powracam więc do sprawy teraz.

    Nadal uważam, że są poważne powody, by poddawać w wątpliwość oficjalną wersję wydarzeń 11 września 2001 w Pentagonie. Zanim jednak je przedstawię, chcę wyjaśnić, z jakich przesłanek wynikało moje przekonanie, że do zamachu nie użyto samolotu pasażerskiego i dlaczego są one fałszywe.

    Po katastrofie dużego samolotu pasażer-skiego muszą pozostać jego łatwe do rozpo-znania duże fragmenty: kadłub lub jego części, skrzydła, silniki itp. Powinny także być widocz-ne fotele, bagaże i ciała pasażerów.

    Nie jest to reguła. Dowodem może być cho-ciażby katastrofa irańskiego samolotu C–130 Her-kules, która miała miejsce 6 grudnia 2005 roku w Azari – przedmieściu Teheranu. Samolot ten ude-rzył w blok mieszkaniowy przy podchodzeniu do lądowania i rozpadł się na drobne kawałki, nie pozostawiając łatwych do rozpoznania fragmen-tów. Katastrofa ta była dość podobna do tej, która miała mieć miejsce w Pentagonie – samolot nie-wiele mniejszy od Boeinga 757 uderzył w duży blok mieszkalny. Nie jest to jedyna katastrofa lotnicza, w której samolot rozpadł się w drobne kawałki, ale bardzo wyraźnie poddaje w wątpli-wość moje założenie ze względu na podobieństwo do zamachu na Pentagon. Herkules C–130 jest samolotem niewiele mniejszym od Boeinga 757 i też uderzył w budynek.

    Tylko że Herkules w momencie katastrofy miał około 200 km/h, natomiast prędkość samolotu, który uderzył w Pentagon, określono na podstawie zapisu automatycznego rejestratora lotu – tzw. „czarnej skrzynki” na ok. 850 km/h. To, że uderze-nie zmieniło jego kadłub i skrzydła nieomal w kon-fetti, nie jest niczym zaskakującym.

    Jeśli natomiast chodzi o ciała pasażerów, to znaleziono je wewnątrz budynku. W sumie zginęło 189 osób – 125 pracowników Pentagonu i 64 osoby znajdujące się na pokładzie samolotu. Część ofiar zidentyfikowano w kostnicy w Dover. Część na podstawie badania DNA w laboratorium w Rockville. W sumie udało się zidentyfikować 184 osoby, w tym pasażerów Lotu 77. Nie ma powodu, by wątpić w rzetelność tych identyfikacji.

    W zasadzie to wystarcza, by przestać się zajmować teoriami, według których w Pentagon uderzył mały samolot lub pocisk rakietowy i ich uzasadnieniami, ale należy się przyznać do wszystkich swoich błędów. Poza tym rozpatrzenie pozostałych argumentów, którymi się te teorie uzasadnia, pozwala lepiej zrozumieć, co się wła-ściwie stało i prowadzi do ciekawych pytań. Dlate-go chcę je przedstawić.

    Samolot pasażerski, uderzywszy w ścianę Pentagonu, powinien wybić w niej znacznie większą dziurę stanowiącą z grubsza odwzoro-

    wanie swojego zarysu, ponieważ tak stało się przy uderzeniu samolotów w wieżowce WTC.

    Znów popełniłem błąd. Kolumny, które pokaza-łem w moim artykule nie tworzyły ścian zewnętrz-nych WTC, tylko wewnętrzną konstrukcję nośną – tak zwany rdzeń (core). Ściany zewnętrzne były zbudowane ze znacznie lżejszych paneli wytłacza-nych z blachy o grubości kilku milimetrów. Są to profile o znacznie mniejszej sztywności i wytrzyma-łości. Z tego, że samoloty mogły je przebić bez więk-szego uszczerbku, nie wynika, że podobnie było przy uderzeniu w Pentagon. Wręcz przeciwnie, samoloty, które uderzyły w wieże WTC, rozbiły się właśnie o kolumny rdzenia. Podobnie mogło być przy uderzeniu w ścianę Pentagonu.

    Skrzydła przy uderzeniu o nią „miały prawo” się po prostu rozpaść na drobne kawałki i rozsypać na dużej powierzchni. Natomiast kadłub samolotu za-działał jak taran, wybijając w fasadzie budynku dziu-rę o szerokości kilku metrów widoczną na wielu zdjęciach zrobionych po zamachu. Jego masa sta-nowi ponad połowę masy samolotu, przekrój jest niewielki a dolna część ma dość dużą wytrzymałość.

    Przeoczyłem jeszcze jedną okoliczność przema-wiającą za tym, że samolot, który uderzył w Penta-gon, musiał być duży – stan płyt wapiennych, który-mi wyłożona jest fasada budynku. Na znacznym obszarze są one rozbite i jest to mniej więcej taki obszar, na którym uderzyłyby o ścianę skrzydła Boeinga 757.

    Fot. 1 Skrzydła Boeinga 757 nie przebiły fasady Pentagonu, ale zniszczyły pokrywające ją

    wapienne płyty. Nie widać tego na fotografiach zro-bionych z dużej odległości . Zdjęcie wykonał Will

    Morris). Gdyby w Pentagon uderzył samolot pasażer-

    ski, to pożar, który powstałby po takim uderze-niu, musiałby być bardzo duży i trwać długo, ponieważ kilkanaście tysięcy litrów paliwa, które miał w zbiornikach, nie mogłoby się wypalić w ciągu kilkunastu minut.

    Nieprawda. Większość tego paliwa prawdopo-dobnie została rozpylona w powietrzu w chwili ude-rzenia i wypaliła się w ciągu kilku sekund po niej. Tak stało się po uderzeniu samolotów w wieżowce WTC. Szczególnie dobrze widać to było przy ude-rzeniu w wieżę południową, ponieważ samolot nie uderzył centralnie i duża część paliwa spaliła się poza wieżowcem, w powietrzu.

    Pożar w Pentagonie wydaje się mniejszy od tych, które powstały w obu wieżowcach WTC, ale to nie świadczy, że wywołał go mniejszy samolot. W

    cz.2 Piotr Setkowicz

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

  • 7

    Trudno natomiast uwierzyć, że mógł taki ma-newr wykonać pilot, który nigdy na takich maszy-nach nie latał i który nie radził sobie z pilotowa-niem samolotów jednomiejscowych. Do tego wątku jeszcze powrócę.

    Dziwi jeszcze kilka rzeczy. Pilot wykonał bar-dzo skomplikowany manewr zejścia po linii śrubo-wej, choć mógł po prostu zanurkować i uderzyć w Pentagon z góry. Było to znacznie prostsze, a poza tym ten zakręt trwał około dwóch minut. To duża strata czasu.

    Dwa samoloty uderzyły już w Światowe Cen-trum Handlu, to mogło skłonić Amerykanów do radykalnych posunięć. W powietrzu nie było żad-nych myśliwców, a prezydent nie wydał jeszcze zgody na zestrzeliwanie porwanych samolotów, ale skąd porywacz mógł o tym wiedzieć? Dał do-datkowy czas na zestrzelenie go. Wybrał chyba najtrudniejszy wariant ataku. Samolot przed ude-rzeniem leciał na niemal zerowej wysokości, prze-latując nisko nad ruchliwą szosą i ścinając po drodze pięć słupów oświetleniowych. Minimalny błąd mógł spowodować rozbicie się przed celem. Po co?

    Jedynym wytłumaczeniem wydaje się to, że koniecznie chciał uderzyć tam, gdzie uderzył. W tak zwany Klin 1 biurowca. I to dziwi najbardziej. Bo uderzenie w każde inne miejsce spowodowało-by znacznie większe straty, a o to chyba zama-chowcom chodziło. Jak wspomniałem, był on w remoncie, który trwał około dwóch lat. W Klinie 1 znajdowało się stosunkowo mało ludzi i nie było żadnych ważnych osobistości.

    Nie było żadną tajemnicą, że odbywa się tam remont ani to, że jego celem było uczynienie bu-dynku bardziej odpornym na eksplozje. Po zama-chu na Budynek Federalny w Oklahoma City w 1995 roku władze amerykańskie zaczęły poważnie obawiać się terrorystów. Ściany zewnętrzne Klina 1 wzmocniono prętami stalowymi i kevlarem, za-montowano odporne na eksplozje okna i nową instalację przeciwpożarową. To, że terroryści ude-rzyli właśnie tam, wydaje się bezsensowne, a zanim do tego doszło, wykonali szereg równie absurdalnych posunięć. Żadnego z nich Ameryka-nie nie potrafili wykorzystać.

    Wielu świadków widziało mały samolot

    Jak wspomniałem, nie przeprowadzono po katastrofie normalnego postępowania powypadko-wego. Nie przesłuchano w sposób urzędowy świadków. Jedyne, czym dysponujemy, to wywia-dy, które naoczni świadkowie udzielili różnym gazetom. Było ich co najmniej 89.

    Ci, którzy widzieli nadlatujący samolot, opisy-wali go różnie. Mówili, że widzieli Boeinga 737, 747, 757 lub nawet Airbusa. Te samoloty niewiele się między sobą różnią. W każdym razie przytła-czająca większość z nich stwierdziła, że był to duży samolot pasażerski z dwoma silnikami. Nie-którzy świadkowie pamiętali, że samolot miał znaki American Airlines, że przed uderzeniem pochylił się na lewe skrzydło i wypuszczał podwozie. Tylko dwóch świadków stwierdziło, że był to mały samo-lot odrzutowy. Być może takie wrażenie odnieśli, widząc niezwykłe jak na samolot pasażerski ewo-lucje. Obserwowali go z większej odległości. Przy-puszczenie, że wszyscy pozostali ulegli sugestii, jest, delikatnie mówiąc, mało prawdopodobne. Niekiedy, by poprzeć wersję „małego samolotu”, wyrywa się część wypowiedzi świadka z kontekstu.

    Gdyby zwykły samolot pasażerski wleciał w

    przestrzeń powietrzną nad Pentagonem, został-by zestrzelony przez strzegące go automatycz-ne baterie pocisków rakietowych.

    Tego argumentu jako pierwszy użył Thierry Meyssan i jest często powtarzany przez krytyków oficjalnej wersji wydarzeń 11 września. Próbowa-łem sprawdzić, czy istnieją jakieś mocne dowody na istnienie tych pocisków, ale natrafiałem jedynie na pogłoski.

    Sam Meyssan oparł się na relacjach oficerów francuskich, którym podczas wizyty w USA mieli o nich „opowiedzieć w tajemnicy” ich amerykańscy koledzy. W podobny sposób „dowiedział” się o tych pociskach Amerykanin John Judg.

    Przekonanie, że Pentagon jest chroniony przed atakami z powietrza w taki właśnie sposób, było zdaje się dość powszechne. Część pracowni-ków Pentagonu, którzy przeżyli atak 11 września, w swoich relacjach stwierdza, że wierzyli w istnie-nie tych pocisków.

    Oprócz braku dokumentów mówiących o ta-kich pociskach automatycznie zestrzeliwujących wszystkie samoloty nadlatujące nad biurowiec Departamentu Obrony jest jeszcze jeden poważny powód, by wątpić w ich istnienie. Niedaleko od Pentagonu znajduje się cywilne lotnisko imienia Ronalda Reagana. Gdyby jakiś startujący lub lądujący samolot zmylił drogę…

    Sądzę, że tych baterii po prostu nie ma i nigdy nie było. Natomiast ludzie odpowiedzialni za ochronę obiektu starali się rozpuszczać pogłoski, że one istnieją. Skoro wierzyli w nie pracownicy Pentagonu, mogli też uwierzyć potencjalni zama-chowcy. W oczywisty sposób ułatwiłoby to obronę przed nimi.

    Nie ulega jednak wątpliwości, że i bez tych pocisków Pentagon jest jednym z najlepiej chronio-nych przed atakiem z powietrza obiektów w USA. Przyczyna jest oczywista. Waszyngton jest stolicą państwa. Znajduje się tam Biały Dom i Kapitol, a także szereg innych obiektów, które wrogowie USA chętnie by zaatakowali. Na przykład zakłady przemysłowe produkujące na potrzeby wojska, elektrownia atomowa, itd. Dlatego wojskowe rada-ry nadzorują przestrzeń wokół tego miasta, a my-śliwce ze strzegących je baz mają za zadanie przechwycić każdy podejrzanie zachowujący się obiekt.

    Jedna z tych baz znajduje się w Saint An-drews. W odległości 16 kilometrów od Pentagonu. Stacjonują tam dwa dywizjony myśliwców, czyli około 40 maszyn. Do momentu uderzenia samolo-tu w Pentagon żadna z nich nawet nie wystartowa-ła. Przedstawiono kilka sprzecznych ze sobą wyja-śnień tej bierności amerykańskich sił powietrznych. Przedstawię je później. Moim zdaniem żadne z nich nie jest wystarczające. Nikt też za bierność nie odpowiedział.

    Gdyby w Pentagon uderzył rzeczywiście

    samolot pasażerski, władze mogłyby po prostu przedstawić film, na którym zarejestrowany jest zamach i uciąć w ten sposób wszystkie dysku-sje na ten temat.

    Rzeczywiście przedstawienie takiego dowodu nie powinno być trudne. W naszych czasach mod-ne jest nadzorowanie różnych obiektów przy po-mocy kamer telewizyjnych. Pentagon jest zapewne jednym z lepiej strzeżonych budynków na świecie i tych kamer zamontowano na nim sporo. W podob-ny sposób nadzoruje się inne obiekty znajdujące się w jego okolicy. Niektóre z nich są tak ustawio-ne, że mogły sfilmować samolot. Na przykład

    kamera nadzorująca odcinek szosy stanowej, nad którym samolot musiał przelecieć. Kamera nadzo-rująca stację benzynową CITGO dla pracowników Pentagonu. Podobnie jak kamera z pobliskiego hotelu Sheraton. Zadziwia szybkość, z jaką skonfi-skowano te materiały. Pracownik stacji benzyno-wej CITGO, Jose Velasquez, stwierdził, że funkcjo-nariusze FBI zjawili się u niego „w kilka minut po wybuchu”. Ktoś musiał bardzo szybko myśleć.

    Przez kilka lat wszystkie materiały filmowe z tych kamer były niedostępne. W Stanach Zjedno-czonych jest wielu ludzi, którym oficjalne wyjaśnie-nia zamachów wydają się podejrzane. Próbują oni prowadzić „obywatelskie śledztwo” także w spra-wie zamachu na Pentagon i zwracali się do orga-nów śledczych z prośbami o ich odtajnienie. Te odmawiały, uzasadniając to tym, że „stanowią one dowód w sprawie przeciwko Zachariaszowi Mous-saouiemu”. Jedynym wyjątkiem był krótki film z kamery znajdującej się przy bramie wjazdowej w Klinie 1, który nie wiadomo dlaczego „wyciekł” z Pentagonu w roku 2002.

    Oto najciekawsza klatka z tego filmu. Na na-stępnych klatkach widać już eksplozję, a na tej samolot jest zasłonięty przez betonowy słupek. Nie wiadomo, co właściwie leci. Data i godzina na zdjęciu jest dziwna, ale być może zegar kamery był po prostu źle nastawiony.

    Fot. 3 Tylko na tej klatce filmu widać kawałek samolotu (http://0911.site.voila.fr/index3.htm).

    Wracając do filmu wykonanego przez kamerę

    ze stacji benzynowej CITGO, to został on odtajnio-ny w tym roku i można go już obejrzeć w Interne-cie. Nic ciekawego w nim nie ma. Kamera nie zarejestrowała ani samolotu, ani wybuchu. Dlacze-go w takim razie utajniono go jako dowód rzeczo-wy? Dlaczego tak długo odmawiano jego udostęp-nienia? Być może właśnie dlatego, żeby skierować poszukujących prawdy w najbardziej niewłaściwym kierunku. Sprawa filmów nie jest, moim zdaniem, jedyną próbą wywołania takiego zamieszania. 12 października 2001 roku Sekretarz Obrony, Donald Rumsfeld, udzielił wywiadu pismu „Parade Magazi-ne”. Stwierdził w nim, że w zamachu na Pentagon użyto „pocisku”

    Kto jak kto, ale gospodarz Pentagonu powi-nien się orientować, co się w nim stało. Niektórzy potraktowali tę wypowiedź poważnie, wychodząc z założenia, że czasami człowiek niechcący mówi prawdę. Jednak nic nie wskazuje, żeby w zamachu 11 września użyto pocisku. Uważam, że po prostu Donald Rumsfeld wyszedł z założenia, że im wię-cej fałszywych tropów, tym lepiej.

    Postępowanie władz po zamachu naprawdę budzi podejrzenia. Nie przeprowadzono normal-nego postępowania powypadkowego. Nie

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

  • 8

    przesłuchano świadków i nie wykonano fachowej inwentaryzacji miejsca katastrofy. Gdyby nie zdję-cia wykonane przez reporterów i osoby, które z jakichś powodów się tam znalazły, nie wiedzieliby-śmy, jak ono wyglądało. Następnego dnia pracow-nicy Pentagonu zaczęli zbierać resztki samolotu, które następnie wywieziono nie wiadomo dokąd.

    Nie udostępniono, podobnie jak w przypadku

    wszystkich czterech samolotów porwanych 11 września, zapisów znajdujących się w jego „czarnej skrzynce”, choć taka jest normalna praktyka po wypadkach lotniczych. Opublikowany został jedynie raport NSTB (National Safety Transportation Board – Narodowy Zarząd Bezpieczeństwa Transportu) i to dopiero 11 sierpnia 2006 roku.

    Trudno znaleźć inne wytłumaczenie tego po-

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    stępowania niż to, że jest coś do ukrycia. Faktem jest, że przez prawie godzinę porwany samolot poruszał się bez przeszkód w najlepiej strzeżonej części przestrzeni powietrznej USA, a zamach przeprowadzono tak, że straty były najmniejsze z możliwych. Dalszych powodów do podejrzeń dostarcza chronologia wydarzeń. Cdn.

    [email protected]

    „Socjaliści, chadecja, liberałowie i Zieloni w Parlamencie Europejskim zapowiedzieli, że stwo-rzą tzw. kordon sanitarny, by nie dopuścić nowej skrajnie prawicowej frakcji do ważnych stanowisk i decyzji.

    Ponadto w przyszłości, najpewniej od nowej kadencji PE w 2009, chcą zmienić parlamentarny regulamin, by utrudnić powstawanie nowych małych frakcji.

    "Chodzi o to, by ich politycznie izolować, wyklu-czyć z wszelkich inicjatyw politycznych, a także, by posłowie tej frakcji nie zostali wybrani np. na wicesze-fów komisji parlamentarnych" - powiedział na konfe-rencji prasowej rzecznik socjalistów, Dimitris Komo-dromos.

    onet.pl 20-tu (słownie dwudziestu) posłów z liczącego

    785 (!) deputowanych cyrku zwanego potocznie euro-parlamentem postanowiło skorzystać z przysługujące-go im prawa do założenia odrębnej frakcji. Problem w tym, że jest to frakcja, która się ”może unii nie podo-bać”: "Tożsamość, Suwerenność, Przejrzystość". Kiedy „zdobycze” są zagrożone, każdy porządny komuch instynktownie wie, że trzeba rzucić precz dobre dla pensjonariuszek gadki o demokracji, plura-lizmie, tolerancji, prawach człowieka czy miłości bliźniego. Tu nie ma zmiłuj się – albo my ich, albo oni nas! Do boju towarzysze!

    I poszli. Razem w jednym szyku „chadecy”, „liberałowie”, zieloni i socjaliści. Na pohybel innowier-com – żadnych stanowisk (choćby ze złamaniem prawa), żadnych kontaktów – otoczyć ich szczelnie „sanitarnym kordonem”, by posiew wrażej zarazy nie zdobył nigdzie przyczółków. Obrzydzić, ośmieszyć, zniszczyć, podnieść próg wyborczy – by nigdy więcej nie dostali mandatów! Tak walczy lewica! Dał nam przykład Adaś z Polski, jak zwyciężać mamy…

    Oszołom

    N owym metropolitą warszawskim miał zostać wieloletni świadomy współpracownik SB. Zarówno ten fakt, jak i zachowanie całego episkopatu w ostatnich tygodniach można

    uznać za zupełną kompromitację hierarchii Kościoła katolickiego w Polsce. Nieudolne zaprzecze-nia TW "Greya" i tchórzliwe wypowiedzi członków Episkopatu dopełniły czary goryczy po nikczem-nych atakach prymasa Glempa na księdza Zaleskiego sprzed kilku miesięcy. Z Wielgusa i innych dostojników kościelnych aż ciekła pycha i słabo skrywana pogarda dla swoich owieczek, szczegól-nie do tych katolików, którym zależało na poznaniu prawdy. To nie jest jednorazowa afera. Uwa-żam, że całe zamieszanie związane z lustracją (a raczej jej brakiem w Kościele) może okazać się początkiem końca Kościoła katolickiego w Polsce. Jego pozycja osłabnie, tak jak osłabła w Irlandii po licznych skandalach pedofilskich. Myślę, że dużo osób odejdzie - formalnie lub nie - z Kościoła, nie chcąc mieć nad sobą arcykapusiów i nadubowców (bo to do "Greya" idealnie pasuje Glem-powski bon mot). Ale polskie kościoły nadal będą pełne - zapełniać je będą ci, dla których religia to tylko zestaw obyczajów, póz i gestów wyuczonych w dzieciństwie. Cała rzeczywistość społeczna katolicyzmu będzie jeszcze bardziej widoczna. Nie zmieni tego krzewiony kult Jana Pawła II, bo papież ten był przez Polaków traktowany głównie jako bohater popkultury, a jego encyklik nikt, poza niewielką grupką intelektualistów katolickich, nie czytał. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że promowane po śmierci Karola Wojtyły przez media "pokolenie JP2" jest bytem zupełnie fikcyjnym. Polski katolicyzm został dziś obnażony.

    *****

    P ropozycja grupy posłów, by Jezusa Chrystusa intronizować jako króla Polski, została generalnie wyśmiana. Próbowałem podejść do niej z otwartością i życzliwością, ale nie-

    stety ja również usposobiony jestem do tego pomysłu dość krytycznie. Po pierwsze - Jezus Chry-stus jest Bogiem, który stworzył świat i jest jego Królem - nikt i nic nie jest w stanie tego zmienić ani temu zaprzeczyć. Po drugie - jestem chrześcijaninem i Chrystus i tak jest moim Królem, a ustalenia władzy świeckiej nie mogą tego w żaden sposób zmienić - nie są w stanie tego poczucia ani wzmocnić, ani go zwalczyć. Chrystus jest dla mnie po prostu ważniejszy niż władza państwo-wa. Po trzecie - Pan mówił: "Królestwo moje nie jest z tego świata". Mieszanie więc Go do bieżą-cej polityki, nawet w dobrym zamyśle (a o zły pomysłodawców projektu nie posądzam) ociera się o bluźnierstwo. Niektórzy biblijni chrześcijanie zwracają uwagę, że dziejowe nieszczęścia Polski rozpoczęły się w XVII wieku po ogłoszeniu Królową Polski Matki Boskiej - czy raczej podszywają-cej się pod nią "Królowej Nieba". W takim wypadku korzystna byłaby intronizacja Chrystusa Króla, równoznaczna z detroniza-cją "Królowej Niebios". Niestety, trudno by się tego spodziewać w naszym katolickim kraju. Wtedy mielibyśmy raczej parę współpanującą. I nietrudno się domyślić, jak byłaby ona przedstawiana - Maryja z małym Jezuskiem, który pozostaje w jej cieniu. I wreszcie argument histo-ryczny - Jezus Chrystus był już niejednokrotnie ogłasza-ny królem Polski, bezcelo-we jest więc powtarzanie tego aktu. www.surprisedbyjoy.blox.pl/

    stawca hamburgerów dla ministrów, a posło-wie gwałcą swoje pracownice; państwo łupią-ce obywateli horrendalnymi podatkami, by potem budżetowe środki w najlepszym wypad-ku roztrwonić, a w najgorszym - rozkraść.

    Gdyby ten postulat padł w normalnym kraju, można by go uznać za specyficzny prze-jaw pobożności. Ale w Rzeczypospolitej, która bardziej przypomina mafię niż państwo z praw-dziwego zdarzenia, dawać koronę Jezusowi to jak oferować mu szefowanie grupie przestęp-czej. To już nie dewocja - to zakrawa na bluź-nierstwo.

    Krzysztof Pochmara, jakurp.republika.pl JE

    ZU

    S S

    ZE

    FE

    M M

    AFII?

    T adeusz Konwicki twierdził, że z polskiego kryzysu są dwa wyjścia:

    normalne i cudowne; normalne polega na tym, że Matka Boska jak zwykle zrobi cud i nas uratuje, a cudowne - że weźmiemy się uczciwie do roboty.

    Poseł Artur Górski wydumał, że za-miast mozolnie naprawiać państwo i uchwalać rozsądne prawo, lepiej wezwać na pomoc siły niebieskie. Jestem i katoli-kiem, i monarchistą, więc ex definitione lubię i monarchię, i Jezusa, ale pomysł, by Go uczynić królem Polski, zdaje mi się zupełnie księżycowy.

    Po pierwsze i najważniejsze - Jezus nie od dziś jest Królem i do wiekuistego panowania nie potrzeba mu koronacji. Szczególnie - koronacji dokonanej przez pełną czarnych owiec trzódkę z ulicy Wiejskiej. Oczyma wyobraźni już widzę sejmowe głosowanie i wysoko podniesione po-bożne ręce posła Łyżwińskiego i Leppera, ener-gicznie uniesione prawice posłów LPR...

    Po drugie, nie mniej ważne - trzeba pamiętać, jakie królestwo mamy Jezusowi do zaoferowania. Państwo kulawe i bezbronne, wedle rankingu Transparency International skorumpowane bar-dziej niż Namibia, Kuwejt, Botswana i Urugwaj; państwo, w którym policja służy jako taxi i do-

    NIE MA TO JAK W UNII!

    MIC

    HA

    Ł G

    AD

    ZIŃ

    SK

    I kom

    entu

    je

    "Abp Wielgus podjął tę decyzje dla dobra Kościoła. Jestem przekonany, że będzie on Kościołowi nadal służył swoimi zdolnościami intelektualnymi. Może też dawać świadectwo PRAWDY(…). Metro tow.abp. Życiński

    Daleko od Rzymu Blisko Boga

    Relacje 50. księży, którzy porzucając rytuały Rzymu, znaleźli zbawienie w Jezu-sie Cena: 22zł z wysyłką Zamówienia: www.matthew.terramail.pl lub w naszej redakcji

  • decydującej próby narodu w latach 1980/81 opowiedzieli się za ideą „Solidarności”, taką jaką głosił Kościół i przeciwstawili się stanowi wojennemu.

    Okazało się, że tenże bp Głódź nie chciał się spotkać ze mną, kiedy na prośbę moich Kolegów i po Ich usilnych zabiegach miałem przedstawić mu prawdę o haniebnym traktowaniu nas wyniszczonych. Wyznaczony do prze-prowadzenia rozmowy kapelan płk Syryjczyk gdzieś przepadł i przez kilka godzin mojego pobytu w Warszawie kapelan kapitan nie był go w stanie zna-leźć (zdaniem czekających na rezultat rozmowy Kolegów był napity, a dalsze wyczyny tegoż Głódziowego pomocnika taką możliwość potwierdzały).

    Nasi prześladowcy i inna żydołakokomusza swołocz w WP zrobili bpa Głódzia wielogwiazdkowym generałem i towarzyszem do pijatyk, doprowadza-jąc do tego, że w WP zyskał sobie opinię ochlaptusa , „flaszki” i birbanta.

    Kiedy moja wiedza na temat uzależnienia sutannowo-habitowych sług Kościoła od służb specjalnych PRL-u rosła - a szczególnie kiedy poznałem, w jaki sposób są oni wykorzystywani jako agenci wpływu w kolejnych kampa-niach wyborczych, jakie zło czynią (opis zła, jakie wyrządzili i wyrządzają Pola-kom i Polsce tacy kościelni agenci, to kolejne kilka stron, które tutaj pominę), lansując jako dobrych kandydatów żydołaków, sprzedajny, przepoczwarzony pożydołako-komunistyczny szajs i normalnych złodziejaszków, a jednocześnie utrącają ludzi w miarę porządnych, stale służących Kościołowi, dających pew-ność, że służyć będą ludziom - zacząłem o kościelnej agenturze mówić bardzo głośno i czasem wprost w oczy takim agentom . Mówiłem o tym wprost moim Arcybiskupom, mimo że dostrzegałem Ich zniecierpliwienie i rosnącą niechęć. Mówiłem i pisałem o tym nie byle komu, ale przecież Przewodniczącemu Epi-skopatu Polski, JE Ks. Abpowi J. Michalikowi. Wiem, że w Warszawie i w Pol-sce ludzie tacy jak ja (tak samo potraktowani), moi Koledzy i Przyjaciele, po-stępowali podobnie. Wiem, że nawet w mojej diecezji zacni Księża starali się zwrócić uwagę Arcybiskupów na problem wzajemnego popierania się księży agentów przy obsadzaniu najlepszych parafii.

    Mają ci złamani na sumieniu sprawy tak wstydliwe, że nie są w stanie przełamać oporów - nasuwa się pytanie, co też abp Wielgus miał na sumieniu, że tak oporny nagle zmiękł w jedną noc?

    Nie był więc pierwszym głośnym informatorem dla Episkopatu Polski Ks. Isakowicz-Zaleski.

    Inne ciekawe myśli Pana Pułkownika: „Kaczyńscy (…), świadomi jak wielki wpływ w wyborach mają kościelni

    agenci jako agenci wpływu, organizują celową nagonkę lustracyjną na sutan-nowo-habitowe sługi Kościoła nie po to, aby Kościół uzdrowić i oczyścić, ale po to, aby przerazić sutannowo-habitowych agentów sprzyjających Ich przeciwni-kom i spowodować ucieczkę tychże agentów pod osłonę Wassermana i Macie-rewicza.”

    „Mając pełną świadomość powyższego i już nie mając żadnych złudzeń co do tego, że Panowie Kaczyńscy chcą cokolwiek dobrego zrobić dla ludzi wy-niszczonych za służenie Idei Solidarności, Kościołowi, Polsce i Polakom, je-stem, podobnie jak wielu ludzi trzeźwo myślących, zwolennikiem regimentnego odkrycia agentury w Kościele Katolickim w Polsce.”

    „Agenci ukryci w Kościele, współpracując z żydołacką cywilno-wojskową juntą, narzucili Polakom fałszywy, zakłamany dewotyzm, rzucili Polaków na kolana przed ustawianymi byle gdzie ołtarzykami, wtedy kiedy trzeba było stanąć do walki i przyczynili się do przetrącenia Polakom kręgosłu-pa stanem wojennym oraz do oszukaństwa „okrągłostołowego”, w wyniku którego przejmowali władzę właśnie żydołacy albo żydołakousłużny motłoch.”

    „Sprzedawczyków i zdrajców z szeregów sług Kościoła (…) usprawiedliwia się na sto sposobów - generalnie działaniami systemu (oni wszyscy tylko roz-mawiali - z przymusu, a już bezczelniejsi nawet mówią, że oni ewangelizowali esbeków).”

    „Hierarchowie nie chcą przyjąć do wiadomości, że wszyscy złamani przez SB, WSW/WSI podpisali układ z diabłem i że układ ten rozwiązać mogą tylko przez poddanie się publicznemu egzorcyzmowi.”

    „Tam (w aktach SB – przyp. red.) są opisy zaświadczające o tym, że księżmi, zakonnikami czy zakonnicami zostawali ludzie z dewiacjami, że wielu to wręcz zwyrodnialcy, degeneraci. I to jest tym hamulcem ze stro-ny złamanych i ze strony odpowiedzialnych za Kościół w Polsce.”

    „Jeśli Polska Hierarchia nie znajdzie sposobu na załatwienie tych spraw w prawdzie, godności i honorze, to dla dobra Kościoła, Polaków i Polski odważni i prawi ludzie powinni doprowadzić do załatwienia tych spraw w sposób bez-względny. Nade wszystko należy bezwzględnie utrącić agenturę

    O tym, że Kościół upaprany jest w bagnie, mówiło wielu już w 1980r., kiedy w miejscach organizowanych przez WSW/SB strajków i de-

    monstracji (zryw pomagano metodycznie zainspirować) ustawiać zaczęto ołtarzyki i pojawili się księża.

    Dzisiaj ja i moi Przyjaciele wiemy, że Solidarność i powieszenie krzyży w moim pułku w Jarosławiu oraz powstanie Solidarności w WZNSE w Żurawi-nach i na mniejszą skalę w dwu-trzech zakładach wojskowych organizowały WSW i SB, realizując tajny rozkaz gen. Jaruzelskiego o zorganizowaniu Soli-darności w wojsku, ale daleko od znaczących ośrodków (na przełomie 1980-/81r. prowadzono jeszcze grę, której dokładny opis zająłby kilka stron). Dzisiaj wiem na podstawie szczerych rozmów z ludźmi, że powieszenie krzyży w mojej jednostce wojskowej inspirowali też uzależnieni od SB księża, a wyko-nał tę prowokację uzależniony od WSW/SB krzykacz i lump wynoszony na przewodniczącego Solidarności wbrew woli poważnych pracowników cywil-nych jednostki.

    Po wprowadzeniu stanu wojennego nie tylko Prymas Kardynał Glemp wygłaszał nikczemne mowy o wyborze mniejszego zła i konieczności zanie-chania oporu, ale czynili to też księża i zakonnicy będący agentami WSW/SB. Kiedy w gronie księży na początku stanu wojennego powiedziałem, że Polacy powinni teraz powstać i raz jeden skończyć z czynieniem z nich mięsa armat-niego w wojnach „żydów” z „chamami”, to taki uzależniony od SB sierota w sutannie naskoczył na mnie, co ja też wygaduję (wtedy mogło nas polec naj-wyżej 10000, ale bylibyśmy dzisiaj wolni, a tak tylko poprzez burdele Europy i Ameryki do samobójstw i zabójstw na tle sutenerskim doprowadzono ponad 100000 kobiet i taka sama liczba mężczyzn poprzez speluny stała się kloszar-dami i zdechła w kanałach i pod mostami, z powodu zbrodniczego pseudoka-pitalizmu = nędzy tysięcy ludzi i zepsucia wyskrobano od tamte-go czasu ponad 15000-00 nienarodzonych Polaków i Polek).

    W miarę zbliżania się do „okrągłego stołu” dla ludzi wyniszczonych przez juntę, ale w jakiś sposób organizujących się, widoczny stawał się nacisk na uaktywnienie agentów sutannowych i habitowych, a sam „okrągły stół” obna-żył powiązania przedstawicieli episkopatu z WSW/SBecką elitą.

    Kiedy niedługo po „okrągłym stole” spotkałem się w Warszawie pierwszy raz z oficerami podobnie potraktowanymi przez juntę i mieliśmy okazję rozma-wiać z bpem Niziołkiem, dobrze zorientowani w sprawach Koledzy przestrze-gali, do czego doprowadzą takie powiązania sutannowych i habitowych agen-tów z wyselekcjonowanym i przygotowywanym do przepoczwarzenia się w „pobożny ludek” elementem żydołako-komunousłużnym.

    Po czerwcu 1989r. wyjechałem do Monachium, gdzie spotkałem wielu starszych ludzi, którzy w ucieczce przed NKWD-SMIERSZ i UBP opuścili Polskę do 1948r. Miałem wtedy za sobą już parę lat szczególnego służenia Kościołowi jako inżynier, projektant i nadzorujący budowy obiektów kościel-nych, a przez to w jakimś stopniu byłem bliżej związany z sutannowo-habitowymi sługami Kościoła.

    Kiedy tamtym „dziadkom” z entuzjazmem zacząłem opowiadać o tym, jak Kościół pomaga opozycji, zostałem zgaszony uwagą: „chłopak, jak wrócisz do Polski, to zapytaj swojego ojca, do kogo SS-mani przyjeżdżali w niedzielę na rosół, nad kim oficerowie Berlinga i Świerczewskiego nosili baldachimy w czasach, kiedy mordowano polskich patriotów, kiedy nas ścigano jak dzikie zwierzęta?”.

    I wtedy przypomniałem sobie, co jako dziecko słyszałem w długie zimowe wieczory od moich rodziców i kuzynów.

    Taki „dziadek”, widząc moją rozterkę, powiedział mi wtedy wprost: „chłopak, klechy sprzedali nas wtedy za udział przy stole władzy i z wami teraz uczynią to samo, ty zobaczysz, że twoi prześladowcy zostaną ge-nerałami, a ty będziesz już tępiony aż do upadku żydołactwa w Polsce, bo powiedziałeś prawdę. To się spełniło. Stale wspominam tego nieżyjącego już mądrego człowieka.

    Nam wyniszczonym przez żydołacką cywilno-wojskową juntę Jaruzelskie-go wydawało się, że Papież Jan Paweł II po to dał do WP jako Kapelana bpa Głódzia, aby ten upominał się tam uporczywie o prawdę i sprawiedliwość, o naprawienie zła wyrządzonego żołnierzom - oficerom LWP za to, że w chwili

    9 „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    Z DRUGIEJ STRONY BARYKADY WALKA O PRAWDĘ, PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ

    Udostępniamy Państwu obszerne fragmenty listu, jaki dotarł do naszej redak-cji. Jego Autor, wyższy oficer WP, katolik i patriota, niezwykle trafnie, choć niekiedy zbyt dosadnie, opisuje polskie drogi ostatnich lat oraz dzieli się swo-imi frustracjami w obliczu naszej wypaczonej rzeczywistości. Umieszczamy do w rubryce „Z drugiej strony barykady”, ponieważ sprawy duchowe i niektóre poglądy nas różnią, ale w innych mamy zadziwiającą zbieżność.

  • cd. ze str. 1

    10

    powiada, że ani samego Pana Boga nie można by z większą podejmować okazałością. Po uroczystym powitaniu udał się orszak do kościoła. Naprzód niesiono na aksamitnej poduszce lub też prześcieradle wyszywanym złotem bullę łaski papieskiej; za nią kroczył naczelnik handlarzy sprzedających odpu-sty, trzymając w ręku wielki, czerwony, drewniany krzyż, potem szła procesja ze śpiewem, muzyką i kadzidłem. W kościele witano mnicha i towarzyszy jego graniem na organach i huczną muzyką. Krzyż jego ustawiano koło ołtarza, wywiesiwszy na nim godła papieskie.

    Jeden z najskuteczniejszych przedstawicieli handlowych rzymskiego kon-cernu, niejaki Tetzel (nota bene inkwizytor Polski), działał w południowych Niemczech:

    Po zatknięciu krzyża powiedział Tecel (pisownia oryginału- przyp.red.) pewnego razu te słowa: "Odpusty, to najwznioślejszy i najwspanialszy dar Boży na świecie".

    "Ten krzyż (a przy tym wskazał na zatknięty czerwony krzyż) jest tak skuteczny, jako krzyż Jezusa Chrystusa". "Chodźcie tedy, ja dam wam list, zaopatrzony pieczęcią, na dowód tego, iż mocą jego nawet i te grzechy wam są od-puszczone, które dopiero w przyszłości popełnić zamierza-cie".

    "Ja bym przywileju mego ani za stanowisko świętego Piotra w niebie nie zamienił, bo ja moimi odpustami więcej wybawiłem dusz, aniżeli on kazaniami swymi". "Odpust i największe nawet gładzi grzechy; przypuśćmy, żeby kto, co jest jednak niemożebną rzeczą, samej matce Bożej gwałt zadał, to nie potrzebuje niczego więcej, jak tylko zapłacić, dużo zapłacić i będzie mu odpuszczone. (…) A wy byście ani za czwartą część złotego nie mieli kupić sobie listu odpustowego, mocą którego nie marny pieniądz, ale waszą nieśmiertelną duszę, pochodzącą od Boga, bez jakie-gokolwiek niebezpieczeństwa do wiecznego raju wprowadzić możecie...?" (…) "odpusty nie wybawiają jedynie żywych, ale także i umarłych."

    "Do tego nie potrzeba nawet ani pokuty." "Książe, szlachcicu, kupcze, żono, dziewczyno, mło-

    dzieńcze słuchajcie! Rodzice wasi i inni przyjaciele, którzy umarli, wołają do was z otchłani: "Okropne cierpimy tu męki; mały datek może nas wybawić; wy możecie go dać a jednak nie chcecie!" (…) "Skoro pieniądz brząknie w skrzyni, opuszcza dusza czyściec i wybawiona ulatuje do nieba".

    Kogóż nie poruszyłyby takie wizje i obietnice? Toteż prostoduszny, acz naiwny lud „walił drzwiami i oknami”, by zapewnić sobie i bliskim wstęp do nieba, a papieska szkatuła pęczniała w szwach. Nie zawsze jednak wszystko układało się dobrze. Przykładowo część mężów, używających oprócz serca także swego rozumu, powstrzymywała żony przed wynoszeniem z domu pienię-dzy. Firma i na to znalazła sposób:

    "Czy nie macie własnego posagu, nie macie pieniędzy, którymi same roz-porządzacie?" - pytali się handlarze. "W takim razie wolno wam i wbrew woli męża obrócić takowe na tak wzniosły i święty cel!"

    Po dobrze wykonanym papieskim zadaniu organizatorzy akcji oddawali się „medytacjom i postom”:

    Odwiedzanie gospód i domów nierządu było im wprawdzie instrukcją gene-ralnego komisarza zabronione, lecz o zakaz ten nie dbał zgoła nikt. Kto z grze-chami ludzkimi robił tak świetne interesy, czyż miałby istotnie sam niepokoić się

    o grzech? "Ci kramarze handlujący odpustami" - powiada pewien rzymskokato-licki dziejopis - "wiedli najwyuzdańsze życie; roztrwaniali po karczmach, do-mach gry i innych podejrzanych miejscach, co sobie lud z największym ograni-czeniem potrzeb swych zaoszczędził". Co więcej, utrzymują nawet, że zdarzało się nieraz, iż siedząc w karczmie za stołem wpadali oni w razie braku pieniędzy na szalony pomysł grania w kości o zbawienie dusz ludzkich.

    Sam Tetzel został nawet skazany na śmierć za cudzołóstwo i nieobyczaj-ność, ale ułaskawiono go za wstawiennictwem księcia saskiego, Fryderyka. Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe okoliczności, nie dziwi, że sprawa han-dlu odpustami budziła kontrowersje nie tylko w Niemczech, ale i w całej Euro-pie.

    Sprawa handlu tego wszędzie zajmowała umysły i była przedmiotem rozmowy po zamkach, salach uniwersyteckich, po do-mach mieszczan, po gospodach, słowem wszędzie, gdzie schodził się lud. Różne objawiały się zdania; jedni wierzyli w prawdę całej tej sprawy, drudzy oburzali się na nią. Większa część ludu, idąc za wskazówkami zdrowego rozsądku, potępiała z oburzeniem sprawę odpustów. Nauka ta była Pismu Świętemu i prostym zasadom obyczajowości do tego stopnia przeciwną, iż uznał to w sercu swoim każdy, kto choć trochę znał Pismo Święte lub zdrowy miał rozum. Każdy wyczekiwał tylko chwili sposobnej, w której by przeciwko nauce tej wystąpił. Szyderczym umysłom nie brakło zaprawdę powodu do uszczypliwych uwag. Lud czujący już od lat nienawiść do duchownych z powodu rozpust-nego ich życia, jedynie jeszcze przez obawę piekielnych kar okazywał im na zewnątrz pewne poszanowanie; teraz i ta przeszkoda upadła. Wszędzie dawały się słyszeć skargi i gorzkie szyderstwa o chciwości pieniędzy,

    jaką odznaczało się duchowieństwo. Sytuacja była krytyczna. Przypominała beczkę prochu czekającą na iskrę.

    Kościół ze swoją hierarchią brnął butnie i beztrosko dalej, pewny, że nikt nie śmie skutecznie przeciwstawić się jego nadużyciom.

    "Oszustwa tych rzymskich łotrów" — powiada Luter — "nie były już dłużej do wytrzymania".

    A jednak nie znalazł się ani jeden biskup, ani jeden teolog, który by odważył się wystąpić przeciwko szalbierstwu i oszustwom ich.

    A CO MAMY DZISIAJ?

    Wielcy tego świata wybrali sobie Polskę za laboratorium, gdzie miano prak-tycznie przetestować bezpieczne dla komunistów przejście od konfrontacji (zimnej wojny) między Wschodem a Zachodem do zgodnego współistnienia (konwergencji). Prosty lud po obu stronach „żelaznej kurtyny” miał wierzyć, że na jego oczach dokonuje się upadek komunizmu, wyzwolenie sowieckich satelit i zgodny marsz ku braterstwu i wolności narodów całego świata. W planach architektów tego porozumienia miał natomiast powstać najpierw ogólnoeuropej-

    DRUGA REFORMACJA?!

    rys. Arkadiusz Gacparski

    „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 1/30/ styczeń 2007

    wpływu, aby wreszcie był sens organizowania wyborów.” „To woła o pomstę do Nieba, że polscy Hierarchowie nie potrafili się poro-

    zumieć i zjednoczyć, aby się oprzeć traktowaniu Ich (…) jako narzędzia do ogłupiania Polaków w walce o władzę, a teraz wykazują taką niby solidarność we wspólnym kryciu sprzedajności, zdrady czy tylko pazerności na niby wpływy, na uczestnictwo przy stole władzy.”

    „Tylko ktoś otumaniony fałszywym dewotyzmem, otumaniony przez sutan-nowo-habitowych agentów albo cyniczny wróg Kościoła może się zdobyć na odwagę nazywania mnie „wrogiem Kościoła” tylko dlatego, że z taką determina-cją występuję o pełne odkrycie agentury w Kościele, że choćby teraz zachowa-nie abpa Wielgusa do 1989r. nazywam sk.....syńskim, a zachowanie po tej dacie, szczególnie zachowanie ostatnie - wprost przesk.....syńskim (tak ostrego określenia użyłem w stosunku do księży, którzy starali się nakłonić córkę za-

    strzelonego górnika, aby udała się do willi mordercy Polaków, Jaruzelskiego, i wybaczyła mu jego zbrodnię, kiedy ten nie ujawnił całej prawdy, nie przyznał się do sprawstwa kierowniczego, wydania rozkazu, nie starał się naprawić zła, nie okazał skruchy i nie poprosił o przebaczenie).”

    „(…) uważam Radio Maryja i Nasz Dziennik za media manipulowane, a o. Rydzyka za uzależnionego od obcych manipulatora, razem ogłupiające Polaków, lansujące dewotyzm, festynową i sekciarską pobożność, a w tej ostatniej sytuacji dające popis bezczelnej stronniczości i głupoty, wręcz warcholstwa w Kościele - przez sprzeciwianie się ocenie sytuacji, jakiej doko-nał Papież Benedykt XVI.”

    „Tak jak zawierzyłem do końca Jezusowi Chrystusowi, Żydowi, tak wierzę Papieżowi Benedyktowi XVI, Niemcowi.”

    Nazwisko i imię znane redakcji

    Tacy bowiem są fałszywymi apostołami, pracownikami zdradliwy-mi, którzy tylko przybierają postać apostołów Chrystusowych. I nic dziwnego; wszak i szatan przybiera postać anioła światłości. Nic więc nadzwyczajnego, jeśli i słudzy jego przybierają postać sług spraw