Riordan Rick - Olimpijscy Herosi Tom 1 -Zagubiony Heros -
-
Upload
carolina-antonik -
Category
Documents
-
view
3.889 -
download
69
description
Transcript of Riordan Rick - Olimpijscy Herosi Tom 1 -Zagubiony Heros -
-
Rozdzia I
JASON Jason mia parszywy dzie. I to od samego pocztku, jeszcze zanim zosta poraony
piorunem.
Obudzi si na tylnym siedzeniu szkolnego autobusu, trzymajc za rk nieznajom
dziewczyn. To akurat nie byo najgorsze, bo dziewczyna bya cakiem do rzeczy, tyle e nie
mia pojcia, kim ona jest i co on sam robi w tym autobusie. Wyprostowa si i przeciera
oczy, prbujc zebra myli.
Na miejscach przed nim siedziao w niedbaych pozach ze trzydzieci osb: chopakw i
dziewczyn. Suchali iPodw, rozmawiali albo spali. Wszyscy wygldali na jego rwienikw,
czyli mogli mie po pitnacie... szesnacie... Zaraz, ale ile ja waciwie mam lat?" -
pomyla z przeraeniem. Nie wiedzia.
Autobus toczy si z haasem po wyboistej drodze. Za oknami, pod niebieskim niebem
rozcigaa si pustynia. Jednego Jason by pewny: nie mieszka na adnej pustyni. Prbowa
sobie przypomnie... ostatni rzecz, jak zapamita.
Dziewczyna cisna mu rk.
-Jason, dobrze si czujesz?
Miaa na sobie spowiae dinsy, turystyczne buty i polarow bluz do snowboardu. Jej
czekoladowe wosy przycite byy nierwno, a po bokach zaplecione w cienkie warkoczyki.
Nie bya umalowana, jakby nie chciaa zwraca na siebie uwagi - co byo raczej niemoliwe,
biorc pod uwag jej nieprzecitn urod. Kolor jej oczu zmienia si jak w kalejdoskopie: raz
byy brzowe, to znowu niebieskie albo zielone.
Jason uwolni rk z jej ucisku.
-Mm... nie...
Z przodu autobusu zagrzmia gos nauczyciela:
-Hej, misiaczki, a teraz posuchajcie!
Nie ulegao wtpliwoci, e facet jest trenerem. Bejsbolwk wcisn na gow tak
gboko, e wida spod niej byo tylko pa-ciorkowate oczy. Mia rzadk kozi brdk i
skwaszon twarz, jakby przed chwil zjad co spleniaego. Pod pomaraczow koszulk
polo pryy si muskularne ramiona i wypuka pier. Nylonowe spodenki treningowe i
adidasy byy nieskazitelnie biae. Z szyi zwiesza mu si gwizdek, a do pasa mia
przytroczony megafon. Budziby respekt, gdyby nie to, e mia zaledwie ptora metra
-
wzrostu. Kiedy stan w przejciu midzy rzdami siedze, jeden z uczniw zawoa:
-Niech pan wstanie, panie Hedge!
-Syszaem to! - rykn trener, przeszukujc wzrokiem autobus.
A po chwili utkwi spojrzenie w Jasonie i zmarszczy brwi.
Jasonowi ciarki przebiegy po plecach. By pewny, e trener widzi go po raz pierwszy w
yciu i zaraz zapyta, co on tu robi, a byo to pytanie, na ktre sam nie zna odpowiedzi.
Ale trener Hedge przesta si w niego wpatrywa i odchrzkn.
-Za pi minut bdziemy na miejscu! Trzymajcie si swoich partnerw. Nie pogubcie
kartek z wiczeniami. A jeli ktry z was, misiaczki, sprawi mi kopot, osobicie wywal go
na zbity pysk i odel do szkoy. O tak!
Wzi do rki bejsbolowy kij i zamachn si nim jak pakarz.
Jason spojrza na siedzc obok niego dziewczyn.
-Wolno mu si tak do nas odzywa?
Wzruszya ramionami.
-Zawsze taki jest. To Szkoa Dziczy. Tu dzieciaki s zwierztami".
Powiedziaa to takim tonem, jakby powtarzaa dobrze znany dowcip.
-To jaka pomyka - powiedzia Jason. - Mnie tu w ogle nie powinno by.
Siedzcy przed nim chopak odwrci si i parskn miechem.
-No jasne, Jason. Nas wszystkich w to tylko wrobiono! Ja sze razy nie uciekem. Piper
nie ukrada bmw.
Dziewczyna zarumienia si.
-Wcale nie ukradam tego auta, Leo!
-Och, zapomniaem, Piper. Zaraz, jaki kit im wstawiaa? e namwia dilera, eby ci
je poyczy? - Unis brwi, patrzc na Jasona, jakby chcia powiedzie: Moesz w to
uwierzy?".
Leo wyglda jak elf z orszaku latynoskiego witego Mikoaja. Mia kdzierzawe
czarne wosy, spiczaste uszy, weso, dziecinn twarz i obuzerski umiech, ktry ostrzega,
e nie mona go zostawia samego w pobliu zapaek i ostrych przedmiotw. Jego dugie,
zwinne palce nieustannie si poruszay - bbniy po awce, gadziy wosy za uszami, skubay
guziki wywiechtanej kurtki wojskowej. Albo by nadpobudliwy od urodzenia, albo
naadowany cukrem i kofein w takiej dawce, jaka bawou przyprawiaby o atak serca.
-Mniejsza z tym - powiedzia Leo. - Masz formularz wicze? Bo ja swj ju dawno
zuyem na kulki z papieru. Czemu si na mnie gapisz? Znowu kto mi domalowa wsy?
-Ja ciebie nie znam - burkn Jason.
-
Leo wyszczerzy do niego zby.
-Jasne. Nie jestem twoim najlepszym kumplem. Jestem jego zym klonem.
-Leo Valdez! - rykn trener Hedge z przodu autobusu. - Masz jaki problem?
Leo mrugn do Jasona.
-Zaraz bdzie niezy ubaw. - Odwrci si do przodu i zawoa: - Przepraszam, panie
trenerze! Mam taki probleih, e le pana sysz. Mgby pan uy megafonu?
Trener Hedge odchrzkn z satysfakcj, jakby ta proba go ucieszya. Sign po
megafon przyczepiony do spodenek i kontynuowa przemow, ale z megafonu rozbrzmia
gos Dartha Vadera. Uczniowie wybuchnli miechem. Trener umilk na chwil, po czym
znowu co powiedzia, ale tym razem megafon rykn:
-Krowa mwi: muuu!
Uczniowie wrzasnli z uciechy. Trener cisn megafon na bok.
-Valdez!
Piper zdusia miech.
-O rany, Leo, jak to zrobie?
Leo wycign z rkawa maleki rubokrt.
-Sta mnie na wicej - mrukn.
-Suchajcie - odezwa si Jason - mwi powanie. Co ja tutaj robi? Dokd jedziemy?
Piper zmarszczya brwi.
-Jason, artujesz, tak?
-Nie! Nie mam pojcia...
-No jasne, on sobie robi jaja - stwierdzi Leo. - Odgrywa si na mnie za ten krem do
golenia na galaretce.
Jason wytrzeszczy na niego oczy.
-Nie, myl, e on naprawd nie artuje - powiedziaa Piper i znowu chwycia go za
rk, ale natychmiast uwolni si z jej ucisku.
-Przepraszam... Ja nie... nie...
-Znakomicie! rykn trener Hedge z przodu autobusu. -Ostatnie rzdy wanie
zgosiy si na ochotnika do sprztania po lunchu!
Reszta uczniw powitaa to wiwatami.
-No nie, to ju skandal - mrukn Leo.
Ale Piper nie spuszczaa wzroku z Jasona, jakby nie moga si zdecydowa, czy ma si
obrazi, czy martwi.
-Suchaj, moe uderzye si w gow? - zapytaa. - Naprawd nie wiesz, kim jestemy?
-
Jason wzruszy ramionami.
-Gorzej. Nie wiem, kim ja jestem.
Autobus zatrzyma si przed wielkim, otynkowanym na czerwono budynkiem,
przywodzcym na myl muzeum wyrastajce z nicoci. Moe to wanie jest to" - pomyla
Jason. - Narodowe Muzeum Nicoci". Zimny wiatr przewala si przez pustyni. Do tej pory
chopak nie zwrci uwagi na to, co ma na sobie, ale na zewntrz poczu chd, wic
sprawdzi: dinsy, adidasy, fioletowa koszulka i cienka wiatrwka.
-A teraz krtki, intensywny kurs dla dotknitych amnezj -powiedzia Leo tonem, ktry
wzbudzi wjasonie podejrzenie, e ten kurs" niczego mu nie wyjani.
-To jest Szkoa Dziczy" - Leo zrobi palcami cudzysowy w powietrzu - co oznacza, e
jestemy modocianymi przestpcami". Czonkowie twojej rodziny albo sdu, albo jakiego
innego gremium uznali, e sprawiasz zbyt wiele kopotw, wic wyprawili ci do tego
milutkiego kicia... o, przepraszam, do szkoy z internatem"... w jakim zadupiu w Nevadzie,
gdzie nabywasz bardzo poytecznych umiejtnoci, takich jak bieganie po dziesi mil
dziennie przez kaktusy albo wyplatanie wiankw ze stokrotek! W nagrod za dobre wyniki
trener Hedge zabiera nas na edukacyjne" wyprawy terenowe, podczas ktrych dba o naleyty
porzdek, uywajc swojego kija bejsbolowego. No co, teraz ju sobie wszystko
przypomniae?
Jason z niepokojem spojrza na reszt uczniw: ze dwudziestu chopakw i z dziesi
dziewczyn. Nikt nie wyglda na zatwardziaego kryminalist, wic zacz si zastanawia, co
takiego mogli zrobi, eby dosta si do szkoy dla modocianych przestpcw, i dlaczego on
sam znalaz si w ich gronie.
Leo spojrza wymownie w niebo.
-Aha, zgrywamy si dalej, tak? No dobra, wic my troje za-kumplowalimy si w tym
semestrze. Trzymamy si razem. Robisz wszystko, co ci powiem, oddajesz mi swoje desery,
odwalasz za mnie prace domowe...
-Leo! - warkna Piper.
-Dobra. To ostatnie moesz wykasowa. Ale jestemy przyjacimi. No, moe Piper
troch inaczej, bo przez ostatnie pa-r tygodni...
-Leo, przesta!
Piper zaczerwienia si. Jason poczu, e i on ma wypieki. Przecie powinien pamita,
e chodzi z tak dziewczyn jak Piper.
-On ma zanik pamici albo co w tym rodzaju - owiadczya Piper. - Trzeba komu
powiedzie.
-
Leo skrzywi si.
-Komu? Moe trenerowi? Ju widz, jak leczy Jasona, walc go kijem w eb.
Trener Hedge sta przed ca grup, wywrzaskujc polecenia i uywajc gwizdka, aby
zaprowadzi porzdek, ale raz po raz zerka na Jasona i marszczy brwi.
-Leo, jemu potrzebna jest pomoc - upieraa si Piper. - Moe ma wstrznienie mzgu
albo..
-Nie.
-Hej, Piper!
Jeden z chopcw odczy si od grupy, ktra ruszya ku wejciu do muzeum.
Wepchn si midzy Jasona i Piper, zwalajc Leona z ng.
-Nie gadaj z tymi pijawkami. Zapomniaa, e jeste ze mn w parze?
Mia ciemne wosy przystrzyone a la Superman, mocn opalenizn i zby tak biae, e
powinny nosi ostrzegawczy napis: NIE GAP SI W ZBY, GROZI TRWA LEPOT.
Nosi klubow koszulk druyny Dallas Cowboys, markowe dinsy i wysokie buty, a
umiecha si tak, jakby by darem z nieba dla kadej modocianej przestpczyni. Jason
natychmiast go znienawidzi.
-Spadaj, Dylan - warkna Piper. - Nie prosiam si, eby z tob pracowa.
-Och, to si wie! Ale masz dzisiaj szczcie!
Dylan chwyci j pod rk i pocign ku wejciu do muzeum. Pozostaej dwjce Piper
rzucia przez rami zrozpaczone spojrzenie.
Leo wsti i otrzepa si.
-Nie znosz gocia. - Poda Jasonowi rami, jakby mieli wej razem, podskakujc na
jednej nodze. - Jestem Dylan. Jestem super, chc si z tob umwi, ale nie wiem jak! Moe
to ty mnie gdzie zaprosisz? Ale masz szczcie!
-Leo, jeste wirem.
-No jasne, wci mi to powtarzasz. Wyszczerzy zby. - Ale skoro mnie nie
pamitasz, to mog ci opowiedzie wszystkie moje stare dowcipy. Idziemy!
Jason pomyla, e jeli to jest jego najlepszy przyjaciel, to jego dotychczasowe ycie
musiao by niele pokrcone, ale ruszy za nim do wejcia.
Szli ca grup przez muzeum, zatrzymujc si co jaki czas, aby wysucha wykadu
trenera Hedgea mwicego przez megafon, ktry zmienia mu gos na gboki bas Mrocznego
Lorda Sithw albo wywrzaskiwal bezsensowne zdania, na przykad: winia mwi: chrum".
Leo bez przerwy wyciga z kieszeni wojskowej kurtki orzechy, rubki i spiralki do
czyszczenia fajek i skada to wszystko razem, jakby odczuwa przymus robienia czego z
-
rkami.
Jason by zbyt rozkojarzony, aby zwraca uwag na ekspozycje, ale dotaro do niego, e
chodzi o Wielki Kanion i obyczaje plemienia Hualapai, do ktrego naley muzeum.
Kilka rozchichotanych dziewczyn wci zerkao na Piper i Dy-lana. Jason domyli si, e
tworz popularn paczk. Miay na sobie obcise dinsy i rowe topy, a na twarzach tyle
makijau, e wystarczyoby go dla wszystkich na balang z okazji Halloween.
-Hej, Piper - odezwaa si jedna z nich - czy to twoje plemi zarzdza tym muzeum?
Wchodzisz tu za friko, jak odwalisz taniec deszczu?
Reszta dziewczyn zamiaa si gono. Nawet ten jej rzekomy partner, Dylan, zdoby si
na umiech. Piper miaa donie ukryte w rkawach bluzy, ale Jason czu, e s zacinite w
pici.
-Mj tata naley do plemienia Czirokezw - powiedziaa. -Nie do Hualapai. Oczywicie,
Isabel, trzeba mie cho kilka komrek w mzgu, eby zaapa rnic.
Isabel wytrzeszczya oczy, udajc zaskoczenie, co nadao jej wygld sowy w penym
makijau.
-Och, wybacz! To w takim razie mama bya z tego plemienia, tak? No tak, ale ty
przecie nigdy nie znaa swojej mamusi.
Piper rzucia si na ni, ale zanim doszo do bjki, trener Hedge warkn:
-Ej, tam z tyu! Dosy tego! Dajcie dobry przykad, bo sign po moj pa!
Grupa powloka si do nastpnej ekspozycji, ale wymalowane dziewczyny wci za
czepiay Piper.
-Fajnie jest wrci do rezerwatu, co? - zapytaa jedna sodkim gosem.
-Pewnie tatu by zbyt czsto pijany, eby pracowa dodaa inna z udawanym
wspczuciem. - To dlatego zostaa kleptomank.
Piper ignorowaa je, ale Jason gotw by im przyoy. Moe i nie pamita Piper, a
nawet tego, kim sam jest, ale wiedzia, e nie znosi szkolnych tyranw.
Leo zapa go za rami.
-Spoko. Piper nie lubi, jak wdajemy si w bjki. A poza tym gdyby te dziewczyny
dowiedziay si, kim jest jej ojciec, padyby przed ni plackiem, zawodzc: Ale jestemy
gupie!"
-Dlaczego? Kim on jest?
Leo parskn miechem.
-Chyba artujesz! Naprawd nie pamitasz, e ojciec twojej dziewczyny...
-Suchaj, bardzo auj, ale nawet jej nie pamitam, a co dopiero jej ojca.
-
Leo zagwizda.
- Widz, e musimy pogada, kiedy wrcimy do sypialni.
Doszli do koca sali wystawowej, gdzie wielkie szklane drzwi prowadziy na taras.
-No dobra, misiaczki - rozleg si gos trenera Hedgea. - Zaraz zobaczycie Wielki
Kanion. Postarajcie si go nie rozwali. Taras widokowy wytrzymuje wag siedemdziesiciu
odrzutowcw, wic moecie si czu bezpieczni. Tylko nie popychajcie tam jeden drugiego,
bo jak kto spadnie, bd mia troch papierkowej roboty.
Otworzy drzwi i wszyscy wyszli na zewntrz. Przed nimi rozciga si Wielki Kanion
-prawdziwy Wielki Kanion. Poza krawd stromego urwiska wybiega dugi, pkolisty taras
ze szka, tak e wida byo, co jest pod spodem.
-O kurcz - mrukn Leo. - Ale ekstra...
Jason musia si z nim zgodzi. Mimo zaniku pamici i poczucia, e znalaz si tu przez
przypadek, to, co zobaczyli, wywaro na nim wielkie wraenie.
Kanion by o wiele gbszy i szerszy, ni wydawa si na zdjciach. Znajdowali si tak
wysoko, e pod stopami widzieli krce ptaki. Jakie sto pidziesit metrw pod nimi po
dnie kanionu wia si rzeka. Kiedy byli w muzeum, napyny zway burzowych chmur,
rzucajcych na klify cienie podobne do zowrogich twarzy. Jak daleko mona byo sign
wzrokiem, pustyni znaczyy czerwone i szare yy wwozw. Jakby jaki szalony bg
powycina je noem" - pomyla Jason.
Przeszy go ostry bl rodzcy si w gbi czaszki, za oczami. Szalony bg... Skd mu to
przyszo do gowy? Poczu, e jest blisko czego bardzo wanego... czego znajomego. I mia
nieodparte poczucie, e co mu grozi.
-Dobrze si czujesz? - zapyta Leo. - Chyba nie zamierzasz rzuci si w d, co? Bo
akurat nie wziem kamery.
Nic mi nie jest wymamrota Jason. - Tylko gowa mnie rozbolaa.
Ponad ich gowami przetoczy si grzmot. Podmuch zimnego wiatru o mao co nie
zwali go z ng.
-Gronie to wyglda. - Leo spojrza na chmury, mruc oczy. - Nad nami burza, a
wokoo spokj. Dziwne, nie?
Jason spojrza w gr. Leo mia racj. Krg ciemnych chmur zawis nad szklanym
tarasem, ale caa reszta nieba bya idealnie czysta. Zrodzio to w nim jakie ze przeczucie.
-No dobra, misiaczki! - rykn trener Hedge. Popatrzy na chmury i zmarszczy czoo. -
Moe trzeba bdzie przerwa t imprez, wic do roboty! I pamitajcie: penymi zdaniami!
Znowu przetoczy si nad nimi grzmot, a gow Jasona ponownie przeszy ostry bl.
-
Bezwiednie sign do kieszeni dinsw i wycign z niej monet - zoty krek wielkoci
pdolarwki, ale grubszy i nierwny. Na jednej stronie wyryty by topr bojowy z
podwjnym ostrzem. Na drugiej mska twarz z wiecem laurowym na gowie i litery
ukadajce si w sowo IVLIVS.
-O kurcz, to zoto? - zapyta Leo. - Ukrywae to przede mn!
Jason schowa monet, zastanawiajc si, skd j ma i dlaczego przeczuwa, e wkrtce
bdzie mu potrzebna.
-E, nic takiego - odrzek. - Zwyka moneta.
Leo wzruszy ramionami. By moe jego myli musiay by w cigym ruchu, tak jak
rce.
-Wiesz co? Ciekawe, czy odwaysz si tam splun. Tam, w d.
Do wiczenia pisemnego niezbyt si przykadali. Jasona za bardzo rozpraszaa burza i
mieszanka jego wasnych uczu. Poza tym nie mia pojcia, jak nazwa trzy warstwy
osadowe, ktre widzi", albo jak opisa dwa przykady erozji".
Leo nie mg mu pomc. By zbyt zajty budowaniem helikoptera ze spiralek do
czyszczenia fajki.
-Zaraz go wyprbujemy.
Wyrzuci helikopter w powietrze. Jason by pewny, e zabawka natychmiast spadnie,
wic zdumia si, kiedy zrobione ze spiralek skrzydeka zaczy si obraca. Helikopterek
przelecia przez p szerokoci kanionu, zanim straci rozpd i korkocigowym lotem opad w
przepa.
-Jak to zrobie? - zapyta.
Leo wzruszy ramionami.
-Byoby fajniej, gdybym mia troch gumek.
-Suchaj, Leo, pytam powanie. Jestemy przyjacimi?
-Nawet sprawdzonymi.
-Jeste pewny? Kiedy si poznalimy? O czym rozmawialimy?
-To byo... - Leo zmarszczy czoo. - Nie pamitam dokadnie. Stary, ja mam ADHD.
Nie moesz ode mnie wymaga, ebym pamita szczegy.
-Ale ja ciebie w ogle nie pamitam. Nikogo nie pamitam. A jeli...
-Jeli to ty masz racj, a my wszyscy si mylimy? Mylisz, e po prostu dzisiaj rano tu
si pojawie, a nam wszystkim przedtem tylko si nie?
Cichy gosik w gowie Jasona powiedzia: Wanie tak myl".
Ale to zakrawao na szalestwo. Wszyscy traktowali go tu normalnie, jakby od dawna
-
by czonkiem ich klasy. Wszyscy - tylko nie trener Hedge.
-Przytrzymaj mi to. - Poda mu kartk z wiczeniami. - Zaraz wrc.
I zanim Leo zdy zaprotestowa, ruszy przed siebie.
Prcz ich grupy w muzeum nie byo nikogo. Moe byo jeszcze za wczenie na
turystw, a moe odstraszya ich ta dziwna pogoda. Uczniowie Szkoy Dziczy rozproszyli si
parami po szklanym tarasie. Wikszo dokazywaa albo rozmawiaa. Kilku chopcw
rzucao w przepa centwki. Kilkanacie metrw dalej Piper prbowaa wypeni formularz
wicze, ale jej gupi partner, Dylan, przystawia si do niej, obejmujc j ramieniem i
pokazujc w umiechu olniewajc biel swoich zbw. Odpychaa go raz po raz, a kiedy
zobaczya Jasona, spojrzaa na niego wymownie, jakby chciaa powiedzie: Zabierz ode
mnie tego gupola".
Jason pokaza jej gestem, eby chwil zaczekaa. Podszed do trenera Hedgea, ktry sta,
wspierajc si na swoim kiju bejsbo-lowym, i obserwowa chmury.
-To twoja sprawka? - zapyta Hedge.
Jason cofn si o krok.
-Co? - zapyta zdumiony, bo zabrzmiao to jak pytanie, czy wywoa burz.
Trener spojrza na niego gniewnie; jego mae oczy byszczay spod daszka czapki.
-Nie pogrywaj ze mn, szczeniaku. Co tutaj robisz i dlaczego przeszkadzasz mi w
robocie?
-To znaczy... e pan mnie nie zna? - zapyta Jason. - Nie jestem pana uczniem? Hedge
prychn.
-Zobaczyem ci dzisiaj po raz pierwszy w yciu.
Jason poczu tak ulg, e z trudem powstrzyma zy. A wic nie pomieszao mu si w
gowie! Znalaz si w niewaciwym miejscu.
-Prosz mnie zrozumie, panie profesorze, ale ja naprawd nie wiem, skd si tu
wziem. Po prostu obudziem si w szkolnym autobusie. Wiem tylko, e nie powinno mnie
tu by.
-I tu masz racj. Hedge zniy gos, jakby zdradza mu jak tajemnic. - Musisz
mie jakie nieze konszachty z Mg, skoro udao ci si sprawi, e te wszystkie dzieciaki
myl, e ci znaj. Ale mnie nie nabierzesz. Nie od dzi wyczuwam potwora. Wiedziaem o
infiltracji, ale akurat ty nie zalatujesz mi potworem. Ty zalatujesz mieszacem. Wic... kim
jeste i skd przybye?
Wikszo tego, co powiedzia trener, bya dla Jasona kompletnie niezrozumiaa, ale
postanowi odpowiedzie szczerze.
-
-Nie wiem, kim jestem. Nie mam adnych wspomnie. Musi mi pan pomc.
Trener Hedge wpatrywa si w jego twarz, jakby chcia odczyta jego myli.
-wietnie mrukn. Wyglda na to, e mwisz prawd.
-Oczywicie! A o co chodzi z tymi potworami i mieszacami? To jakie hasa czy co?
Hedge zmruy oczy. Jaka cz Jasona zastanawiaa si, czy ten facet nie jest wirem.
Druga podpowiadaa, e nie.
-Posuchaj, mody - rzek trener. - Nie wiem, kim jeste. Wiem, czym jeste, a to
oznacza kopoty. Teraz bd musia ochrania nie dwie, ale trzy osoby. Jeste pakietem
specjalnym? No powiedz, jeste?
-O czym pan mwi?
Hedge spojrza na chmury. Gstniay i ciemniay, gromadzc si tu nad szklanym
tarasem.
-Dzisiaj rano dostaem wiadomo z obozu. Powiedzieli, e zesp ekstrakcyjny jest ju
w drodze. Maj std zabra pakiet specjalny, ale szczegw mi nie podali. Pomylaem
sobie: dobra. Ta dwjka, ktrej strzeg, jest bardzo potna, starsza od reszty. Wiem, e kto
ich ledzi. Wyczuwam w grupie potwora. Myl sobie: pewnie dlatego obz tak nagle chce
ich std zabra. I nagle ty si pojawiasz, wyskakujesz znikd. No wic jeste tym pakietem
specjalnym, tak?
Wntrze czaszki Jasona przeszy bl, jeszcze silniejszy ni dotd. Mieszacy. Obz.
Potwory. Wci nie wiedzia, o czym Hedge mwi, ale te sowa mroziy mu mzg, jakby
prbowa w nim odnale informacj, ktra powinna tam by, ale jej nie byo. Zachwia si i
trener zapa go wp. Mimo e by niskim facetem, rce mia jak ze stali.
-No, no, trzymaj si, misiaczku. Mwisz, e niczego nie pamitasz, tak? Dobra. Ciebie
te bd pilnowa, dopki nie pojawi si zesp. Niech dyrektor sam to wszystko rozsupa.
-Co za dyrektor? Co za obz?
-Spokojnie, mody. Wkrtce pojawi si posiki. Mam nadziej, e nic si nie wydarzy,
zanim...
Nad ich gowami chmury rozdara byskawica. Rozleg si grzmot. Odpowiedzia mu
wcieky podmuch wiatru. Formularze wicze pofruny do Wielkiego Kanionu, a cay taras
zadygota. Uczniowie zaczli krzycze ze strachu i chwyta si porczy.
-Musz co powiedzie - mrukn Hedge i przyoy do ust megafon. - Wszyscy do
rodka! Krowa mwi: muuu! Do rodka!
-A mwi pan, e ten taras jest stabilny! - wrzasn Jason, przekrzykujc ryk wiatru.
-W normalnych warunkach, a te nie s normalne. Idziemy!
-
Rozdzia II
JASON Burza nabrzmiaa do mocy miniaturowego huraganu. Lejowa-te chmury pezy ku
zawieszonemu nad przepaci tarasowi jak macki monstrualnej omiornicy. Uczniowie z
krzykiem pognali do budynku. Wiatr porywa zeszyty, kurtki, czapki i plecaki. Jason
polizn si na szklanej pododze. Leo straci rwnowag i mao brakowao, by wypad poza
balustrad, ale Jason w ostatniej chwili zapa go za kurtk i odcign.
- Dziki, stary! - krzykn Leo.
-Do rodka! Do rodka! Szybko! - nawoywa trener Hedge.
Piper i Dylan przytrzymywali drzwi, zaganiajc wszystkich do rodka. Kurtka Piper
opotaa na wietrze, wosy przesoniy twarz. Jason pomyla, e musi by jej strasznie zimno,
ale wygldaa na opanowan, uspokajajc i zachcajc do wysiku wystraszonych
nastolatkw.
Jason, Leo i trener Hedge biegli ku nim, ale przypominao to raczej bieg po ruchomej
wydmie. Wiatr raz po raz spycha ich do tyu.
Dylan i Piper zdoali wepchn do rodka jeszcze jedn dziewczyn, po czym szklane
drzwi wylizny im si z rk, zatrzaskujc si z hukiem. Piper szarpna za uchwyty, a
uczniowie, ktrzy byli ju w rodku, naparli na drzwi, ale one ani drgny.
-Dylan, pom! - krzykna Piper.
Dylan sta nieruchomo, z gupawym umiechem na twarzy. Jego klubowa koszulka
opotaa na wietrze. Wyglda, jakby ta wcieka burza nagle sprawia mu rado.
-Przykro mi, Piper - powiedzia. - Skoczyem z pomaganiem.
Zamachn si i Piper poleciaa do tyu, uderzajc plecami w drzwi, po ktrych osuna
si na szklan posadzk.
-Piper!
Jason rzuci si do przodu, ale wiatr by silniejszy, a Hedge pocign go do tyu.
-Pu mnie, trenerze! Ja musz!
-Jason, Leo, zostacie tutaj - rozkaza trener. - To moja walka. Powinienem si
domyli, e to jest nasz potwr.
-Co?! - zdumia si Leo. Arkusz do wicze chlasn go w twarz, ale odrzuci go
machniciem rki. - Jaki potwr?
Wiatr zdmuchn trenerowi czapk z gowy. Spomidzy kdzierzawych wosw
-
wystaway dwa guzy, podobne do tych, ktre wyrastaj bohaterom kreskwek, gdy kto
uderzy ich w gow. Unis swoj pak - ale teraz nie by to ju zwyky kij bejsbolo-wy. W
niepojty sposb zmieni si w byle jak ociosan maczug z kawaka konara, ze sterczcymi
gazkami i limi.
Dylan wyszczerzy do niego zby w umiechu psychopaty.
-Daj spokj, trenerze. Pozwl temu chopakowi mnie zaatakowa! Ty jeste ju na to za
stary. Czy nie dlatego odesali ci na emerytur do tej gupiej szkoy? Byem w twojej
druynie przez cay sezon, a ty si nie poapae. Tracisz wch, dziadku.
Trener wyda z siebie wcieky okrzyk przypominajcy zwierzce beczenie.
-Doczekae si, misiaczku warkn. Ju po tobie.
- Mylisz, e uda ci si obroni trjk mieszacw naraz, staruszku? - zamia si
Dylan. - Powodzenia.
Wymierzy palcem w Leona, wok ktrego nagle zmaterializowaa si lejowata
chmura. Chopak zosta porwany w powietrze i zrzucony ze szklanego tarasu. Udao mu si
przekrci w locie i uderzy bokiem w cian wwozu. Zelizn si po niej, rozpaczliwie
szukajc domi jakiego punktu zaczepienia. Wreszcie udao mu si uchwyci wskiego
wystpu skalnego, jakie pitnacie metrw poniej tarasu, gdzie zawis na kocach palcw.
-Pomocy! - krzykn. - Jak lin! Moe bungee! Cokolwiek!
Trener Hedge zakl i rzuci maczug Jasonowi.
-Nie wiem, kim jeste, mody, ale mam nadziej, e jeste dobry. Zajmij si tym czym -
wskaza kciukiem na Dylana - a ja pjd po Leona.
-Niby jak? Pofruniesz tam?
-Nie. Pjd.
Zrzuci buty i Jasona zatkao. Trener nie mia stp. Mia kopytka - kozie kopytka. Co
oznaczao, e te guzy na jego gowie nie byy wcale guzami. Byy rogami.
-Jeste... faunem - wybekota.
-Satyrem! Fauny s w Rzymie. Ale o tym pogadamy pniej.
Przeskoczy przez balustrad i po chwili uderzy kopytami w skaln cian. Z
niesamowit zrcznoci opuszcza si po niej w d, bezbdnie wyszukujc szczeliny i
wystpy wielkoci znaczkw pocztowych, uchylajc si przy tym przed uderzeniami wiatru,
ktre staray si zwali go w przepa.
-Ale sprytne, co? Dylan zwrci si w stron Jasona. Teraz twoja kolej,
choptasiu.
Jason odrzuci maczug, ktra wydaa mu si bezuyteczna w takim wietrze, ale
-
maczuga migna prosto w Dylana, skrcajc gwatownie, gdy prbowa si przed ni
uchyli. Trafia go w gow z tak si, e upad na kolana.
Piper nie bya tak oszoomiona, jak si z pocztku wydawao. Jej palce zacisny si na
maczudze, ktra potoczya si ku niej, ale zanim zdoaa jej uy, Dylan wsta. Krew - zota
krew - cieka mu z czoa.
-Niezy pocztek, chopaczku. - Obrzuci Jasona wciekym spojrzeniem. - Ale bdziesz
si musia bardziej postara.
Taras zadygota. W szklanej pycie pojawiy si rysy. Zamknici w muzeum uczniowie
przestali omota w drzwi. Cofnli si, z przeraeniem obserwujc t scen.
Ciao Dylana rozpyno si w dym, jakby rozkleiy si molekuy, z ktrych byo
zbudowane. Wci mia t sam twarz, ten sam olniewajcy umiech, ale cay by teraz
kbicym si czarnym waporem, w ktrym poyskiway jego oczy jak elektryczne iskry w
burzowej chmurze. Rozwin czarne skrzyda i wznis si ponad taras. Gdyby anioowie
mogli by li" - pomyla Jason - to wygldaliby wanie tak".
-Jeste ventusem - powiedzia, chocia nie mia pojcia, skd zna to sowo. - Duchem
burzy.
miech Dylana zabrzmia jak tornado zrywajce dach z domu.
-Rad jestem, e si doczekaem, pbogu. Leona i Piper znaem od dawna. Mogem ich
zabi w kadej chwili, ale moja pani powiedziaa mi, e przyjdzie kto trzeci, kto
wyjtkowy. Szczodrze mnie wynagrodzi za twoj mier!
Dwie nowe lejowate chmurki spyny po bokach Dylana i zamieniy si w ventusy -
widmowych modziecw z dymnymi skrzydami i roziskrzonymi oczami.
Piper nie podnosia si, udajc oszoomienie, ale wci ciskaa w rku maczug. Twarz
miaa blad, lecz kiedy spojrzaa twardo na Jasona, natychmiast zrozumia wiadomo:
cignij ich uwag na siebie. Ja zaatakuj ich od tyu".
liczna, sprytna i ostra. Jason poczu al, e nie pamita nic z tych czasw, gdy bya
jego dziewczyn.
Zacisn pici, gotw do ataku, ale nie zdy zada ciosu.
Dylan unis rk, pomidzy jego palcami zamigotay uki elektrycznoci. Do trafia
Jasona prosto w pier. uup! Jason pad na plecy raony gromem. W ustach poczu smak
przypalonej aluminiowej folii. Unis gow i zobaczy, e z jego ubrania bucha dym. Piorun
przebieg przez cae ciao i zerwa mu lewy but z nogi. Palce stopy poczerniay od sadzy.
Duchy burzy zawyy miechem. Wiatr rycza gniewnie. Piper krzyczaa, ale te odgosy
brzmiay jakby z oddali.
-
Ktem oka zobaczy, jak trener Hedge wspina si po stromej cianie, niosc na plecach
Leona. Piper staa, rozpaczliwie wymachujc maczug, aby obroni si przed dwoma
duchami burzy, ale one po prostu si z ni bawiy. Maczuga przenikaa przez nie, jakby byy
bezcielesne. A nad nim zawis Dylan, mroczne, skrzydlate tornado z oczami.
-Dosy - wychrypia Jason.
Z trudem dwign si na nogi, nie wiedzc, kogo bardziej tym zaskoczy: siebie czy te
kbiaste duchy.
-Wci yjesz? - zdziwi si Dylan. - Mocy byo do, by zabi dwudziestu ludzi!
-Teraz moja kolej - wycedzi przez zby Jason.
Sign do kieszeni i wycign zot monet. Podda si instynktowi, podrzucajc j w
powietrze, jakby robi to wczeniej setki razy. Zapa j w do i nagle zamienia si w miecz -
zabjcz bro o klindze ostrej jak brzytwa po obu stronach. Pofadowana rkoje idealnie
pasowaa do jego palcw, a wszystkie czci miecza - gowica, uchwyt i klinga - byy zote.
Dylan warkn gniewnie i cofn si. Spojrza na swoich dwch towarzyszy i rykn:
- No co! Zabijcie go!
Duchw burzy najwyraniej nie ucieszy ten rozkaz, ale posusznie rzuciy si na
Jasona, strzelajc iskrami z rozczapierzonych szponw. Jason ci na odlew pierwszego z
nich. Klinga przesza gadko i dymny ksztat rozpyn si w powietrzu. Drugi duch miot-n
piorunem, ale miecz pochon elektryczno. Jason natar na niego - jedno szybkie pchnicie
i duch rozpyn si, pozostawiajc na szkle smug zotego pyu.
Dylan zawy z wciekoci. Spojrza w d, jakby oczekiwa, e jego towarzysze
odzyskaj dawn posta, ale wiatr ju rozwia zoty py.
-Niemoliwe! Kim jeste, mieszacu?!
Piper bya tak zdumiona, e maczuga wypada jej rki.
-Jason, jak...
W tym momencie trener Hedge wskoczy na taras i zrzuci z siebie Leona jak worek
mki.
-Duchy, id po was! - rykn, napinajc muskuy swoich krtkich ramion.
Rozejrza si i dopiero teraz spostrzeg, e ma przed sob tylko Dylana.
-A niech ci szlag, chopcze! - warkn do Jasona. - Nie moge mi cho jednego
zostawi? Kocham wyzwania!
Leo wsta, ciko dyszc. Wyglda na bardzo upokorzonego. Z palcw cieka mu krew.
-Ej, trenerze Superkole, czy kim tam jeste - dopiero co spadem do Cholernie
Wielkiego Kanionu, a ty prosisz si o wicej wyzwa?!
-
Dylan powarkiwa gniewnie, ale Jason zobaczy strach w jego oczach.
-Nie macie pojcia, ilu wrogw zbudzilicie, mieszacy - sykn. - Moja pani zniszczy
wszystkich pbogw. W tej wojnie nie moecie zwyciy.
Burza rozgorzaa na dobre. W szklanej tafli pojawiy si nowe rysy. Lun rzsisty
deszcz i Jason musia przykucn, aby zachowa rwnowag.
W ciemnych chmurach nad ich gowami pojawi si otwr -wirujcy lej czerni i srebra.
-Moja pani wzywa mnie do siebie! - krzykn Dylan z mciwym umiechem. - A was,
herosi, zabior ze sob!
Natar na Jasona, ale Piper rzucia si na kbiast posta od tyu. Cho duch by z
dymu, w jaki sposb udao jej si go zapa i oboje sczepili si, walczc zaciekle. Leo, Jason
i trener skoczyli, aby jej pomc, ale Dylan rykn wciekle i wystrzeli wietlist strug, ktra
zwalia ich z ng. Jason wypuci z rki miecz, ktry polecia lizgiem po szklanej posadzce.
Leo, upadajc, uderzy tyem gowy w podog, jkn i przeturla si na bok, oszoomiony.
Piper ucierpiaa najbardziej, bo spada z plecw Dylana, uderzya caym ciaem w balustrad,
przewalia si przez ni i zawisa na jednej rce nad przepaci.
Jason ruszy ku niej, ale Dylan rykn:
-Zadowol si nim!
Chwyci Leona za rami i zacz si unosi, wlokc go za sob. Wcieky podmuch
wiatru pocign go w gr jak odkurzacz.
-Niech mi kto pomoe! - zawoaa Piper. - Ratunku!
I spada w przepa, wrzeszczc ze strachu.
-Jasonie, skacz! - rykn Hedge. Ratuj j!
I zacz zadawa Dylanowi potne kickbokserskie ciosy, wyrzucajc przed siebie raz
za razem obie nogi. Leo upad na szklan posadzk, ale duch zdoa pochwyci rk trenera.
Hedge prbowa najpierw uderzy go bykiem, potem kopn go i nazwa misiaczkiem. Obaj
wznieli si w powietrze, nabierajc szybkoci. Trener rykn z gry po raz ostatni:
-Ratuj j! Ja go trzymam!
A potem satyr i duch burzy pomknli spiral ku niebu i zniknli w chmurach.
Ratuj j?" - pomyla Jason. - Przecie jej ju nie ma!"
Ale znowu zwyciy w nim instynkt. Podbieg do balustrady, mylc: zwariowaem", i
skoczy w przepa. Jason nie mia lku wysokoci. Mia zwyky lk przed runiciem z
wysokoci stu pidziesiciu metrw i roztrzaskaniem si o dno kanionu. Pomyla, e to
bdzie jego jedyny w yciu wyczyn: umrze razem z Piper. Przycisn rce do bokw i spada
gow w d. ciana kanionu przemykaa obok niego jak przesuwany z du szybkoci film
-
na tamie wideo. Twarz pieka go, jakby j obdzierano ze skry.
W okamgnieniu zrwna si z Piper, ktra spadaa, wymachujc rozpaczliwie rkami.
Zapa j wp i zamkn oczy, czekajc na mier. Dziewczyna krzyczaa. Wiatr gwizda mu
w uszach. Zastanawia si, jak to jest, kiedy si umiera. Chyba nie jest przyjemnie. eby to si
nigdy nie skoczyo, eby nigdy nie dolecie na samo dno...
Nagle wiatr ucich. Krzyk Piper zamieni si w zduszony oddech. Jason pomyla, e
chyba ju umarli, ale przecie nie poczu adnego uderzenia.
-J-J-Jason... - wystkaa Piper.
Otworzy oczy. Ju nie spadali. Unosili si swobodnie w powietrzu, jakie trzydzieci
metrw ponad rzek. cisn mocniej dziewczyn, ktra obrcia si tak, e teraz ona go
obejmowaa. Jej twarz bya bardzo blisko. Jej serce bio tak mocno, e czu je przez ubranie.
Jej oddech pachnia cynamonem.
-Jak to zrobie... - wyszeptaa.
-Nic nie zrobiem. Przecie bym wiedzia, e potrafi lata...
A potem pomyla: Nie wiem nawet, kim jestem".
Wyobrazi sobie, e unosz si w gr. Piper krzykna, kiedy poderwao ich o p
metra. Jason uzna, e chyba nie unosz si ju swobodnie. Od spodu czu ucisk na stopy,
jakby balansowali nad gejzerem.
-Powietrze nas podtrzymuje - powiedzia.
-To powiedz mu, eby nas podtrzymao troch mocniej. Wynomy si std!
Jason spojrza w d. Najprociej byoby opa agodnie na dno kanionu. Potem spojrza
w gr. Deszcz usta. Chmury nie wyglday ju tak gronie, ale wci przecinay je
byskawice, po ktrych natychmiast przetaczay si grzmoty. Nie mia pewnoci, czy na dobre
pozbyli si duchw burzy. Nie mia pojcia, co si stao z trenerem Hedgeem. A na szklanym
tarasie pozosta pywy Leo.
-Musimy im jako pomc - powiedziaa Piper, jakby czytaa w jego mylach. - Czy
moesz...
-Sprbujmy... - Pomyla: w gr" i w tej samej chwili wystrzelili w gr.
Odkrycie, e potrafi ujeda wiatr, uznaby za niesamowite w innych okolicznociach,
ale teraz by zbyt wstrznity tym, co si do tej pory wydarzyo. Gdy tylko wyldowali na
tarasie, podbiegli do Leona. Piper przewrcia go na plecy. Jkn. Jego wojskowa kurtka bya
przesiknita deszczem. Kdzierzawe wosy zoci py, po ktrym si potoczy. Ale y.
-Gupi... wstrtny... cap - wymamrota.
-Co si z nim stao? - zapytaa Piper.
-
Leo wskaza na niebo.
-Nie wrci stamtd. Bagam was, tylko mi nie mwcie, e uratowa mi ycie.
-Dwukrotnie - powiedzia Jason.
Leo jkn jeszcze goniej.
- Co si stao? Ten kole tornado... Zoty miecz... Rbnem w co gow. Co jeszcze?
Mam halucynacje, tak?
Jason przypomnia sobie o mieczu. Przeszed par krokw i podnis go. Klinga bya
idealnie wywaona. Ponownie ulegajc instynktowi, podrzuci miecz. W powietrzu zamieni
si on z powrotem w monet, ktra opada mu na do.
-No tak... - mrukn Leo. - Naprawd mam halucynacje.
Piper zadraa z zimna. Ona te bya caa przemoczona.
-Jasonie, te stwory...
-Ventusy. Duchy burzy.
-Dobra. Ale zachowywae si tak, jakby ju je kiedy spotka. Kim ty jeste?
Pokrci gow.
-Wci prbuj wam to powiedzie. Nie wiem.
Burza ucicha. Reszta uczniw Szkoy Dziczy gapia si przez oszklone drzwi.
Ochroniarze dubali przy zamku, ale bez widocznych rezultatw.
-Trener Hedge powiedzia, e musi ochrania trzy osoby - przypomnia sobie Jason. -
Chyba nas mia na myli.
-A to co, w co zamieni si Dylan... - Piper znowu si wzdrygna. - Boe, nie mog
uwierzy, e mnie rbn. Nazwa nas... zaraz... pbogami, tak?
Leo lea, wpatrujc si w niebo, jakby nie mia ochoty wsta.
-Nie wiem, o co chodzi z tymi powkami - powiedzia - ale czuj si prawie
rozpoowiony. A wy czujecie si bosko?
Rozleg si suchy trzask, jakby amanych gazek, i rysy w szklanej pycie zaczy si
poszerza.
- Musimy std wia - powiedzia Jason. - Moe gdybymy...
- Oookej - przerwa mu Leo. - Popatrz w gr i powiedz mi, czy widzisz latajce konie.
W pierwszej chwili Jason pomyla, e Leo naprawd uderzy si zbyt mocno w gow.
Potem ujrza ciemny ksztat nadlatujcy od wschodu - zbyt wolny jak na samolot i zbyt duy
jak na ptaka. Po chwili dostrzeg par skrzydlatych zwierzt - szarych, o czterech nogach,
bardzo podobnych do koni - tyle e rozpito ich skrzyde moga wynosi z sze metrw. I
cigny jaskrawo pomalowan skrzyni z dwoma koami: rydwan.
-
-Posiki. Hedge powiedzia mi, e przybdzie po nas oddzia ekstrakcyjny.
-Oddzia ekstrakcyjny? - Leo dwign si na nogi. Chc nas zabra do dentysty?
-I dokd maj nas ekstrahowa? - zapytaa Piper.
Rydwan wyldowa na kocu balkonu. Latajce konie zoyy skrzyda i ruszyy ku nim
nerwowym truchtem, jakby wyczuway, e szklana tafla moe w kadej chwili pkn. W
rydwanie staa wysoka dziewczyna o blond wosach, chyba nieco starsza od Jasona, i tgi
osiek z ogolon gow i twarz przywodzc na myl stosik cegie. Oboje byli ubrani w
dinsy i pomaraczowe koszulki, a na plecach mieli zawieszone tarcze. Dziewczyna
zeskoczya z rydwanu, zanim si zatrzyma. Wycigna n i podbiega do nich, a osiek
cign lejce.
-Gdzie on jest? - zapytaa dziewczyna. W jej szarych oczach pon niepokj.
-Kto gdzie jest? - zapyta Jason.
Zmarszczya brwi, jakby ta odpowied j zirytowaa. Potem zwrcia si do Leona i
Piper.
-Co z Gleesonem? Gdzie jest wasz opiekun, Gleeson Hedge?
A wic trener mia na imi Gleeson? Jason parsknby miechem, gdyby to
przedpoudnie nie byo tak dziwaczne i przeraajce. Gleeson Hedge: trener futbolu, satyr,
obroca pbogw. Dlaczego nie?
Leo odchrzkn.
-Porway go takie... mae trby powietrzne.
-Ventusy - powiedzia Jason. - Duchy burzy.
Jasnowosa dziewczyna uniosa brwi.
-Masz na myli anemoi thuellaii To po grecku. Kim jeste i co tu si wydarzyo?
Jason stara si jak mg, eby wszystko jej wyjani, cho z trudem znosi przenikliwe
spojrzenie jej szarych oczu. Kiedy by w poowie opowieci, podszed ten napakowany
chopak. Stan obok dziewczyny, skrzyowawszy rce na piersiach i mierzc ich gniewnym
wzrokiem. Na ramieniu mia wytatuowan tcz, co byo do niezwyke.
Jasnowosa dziewczyna nie bya usatysfakcjonowana opowieci Jasona.
-Nie, nie, nie! Powiedziaa mi, e on tu bdzie. Powiedziaa, e jak tu przybd, znajd
odpowied.
-Annabeth - odezwa si ysy osiek. - Zobacz. - Wskaza na stopy Jasona.
Jason dopiero teraz zda sobie spraw z tego, e wci nie ma lewego buta, zerwanego
przez piorun. Goa stopa nie bolaa, ale wygldaa jak osmalony w ognisku klocek.
-Facet w jednym bucie - powiedzia ysy osiek. - No i masz swoj odpowied.
-
-Nie, Butch - upieraa si dziewczyna. - To niemoliwe. Wyprowadzili mnie w pole. -
Spojrzaa na niebo takim wzrokiem, jakby zrobio co zego. - Czego chcecie?! - zawoaa. -
Co z nim zrobilicie?
Szklany taras zadygota, a konie zaray wymownie.
-Annabeth - powiedzia Butch - musimy std pryska. Zabierzmy ich do obozu, tam
ustalimy, co i jak. Te duchy burzy mog wrci.
Dsaa si jeszcze przez chwil.
-Dobra - powiedziaa w kocu, patrzc na Jasona z odraz. -Ustalimy to pniej.
Odwrcia si na picie i pomaszerowaa w stron rydwanu.
Piper pokrcia gow.
-O co jej chodzi? Co to wszystko znaczy?
-No wanie - mrukn Leo.
- Musimy was std zabra - powiedzia Butch. - Wyjani wam wszystko po drodze.
- Nigdzie si std nie rusz. W kadym razie nie z ni. - Jason wskaza na blondynk. -
Wyglda, jakby chciaa mnie zamordowa.
Butch zawaha si.
-Annabeth jest w porzdku. Odpu jej. Miaa wizj, kazano jej tu przyby i odnale
faceta w jednym bucie. To miaa by odpowied na jej problem.
- Jaki problem? - zapytaa Piper.
- Szuka jednego kolesia z naszego obozu, ktry wsik gdzie trzy dni temu. wiruje z
niepokoju. Miaa nadziej, e tu go odnajdzie.
- Kogo szuka? - spyta Jason.
-Swojego chopaka. Nazywa si Percy Jackson.
-
Rozdzia III
PIPER Po spotkaniu z duchami burzy, przemianie trenera w satyra i fruwaniu ze swoim
chopakiem Piper powinna by co najmniej zdezorientowana. A nie bya. Czua tylko
dojmujcy strach. Zaczo si" - pomylaa. - Dokadnie tak jak w tym nie".
Staa z tyu rydwanu razem z Leonem i Jasonem. ysy osiek, Butch, powozi, a
blondynka, Annabeth, majstrowaa przy jakim mosinym urzdzeniu nawigacyjnym.
Wznieli si ponad Wielki Kanion i lecieli na wschd. Lodowaty wiatr przeszywa kurtk
Piper. Za nimi zbierao si coraz wicej burzowych chmur.
Rydwan szarpa i podrygiwa. Nie by wyposaony w siedzenia z pasami, a ty mia
otwarty, wic Piper zastanawiaa si, czy jeli wypadnie, to Jason znowu j zapie. To bya dla
niej najbardziej kopotliwa cz tego obfitujcego w wydarzenia przedpoudnia - nie
odkrycie, e Jason potrafi lata, ale e trzyma j w ramionach, chocia wci nie wiedzia,
kim ona jest.
Przez cay semestr mozolnie ksztatowaa ich wzajemne stosunki, starajc si zrobi
wszystko, by Jason zauway, e nie jest tylko jego kumpelk z klasy. W kocu udao jej si
doprowadzi do tego, e j pocaowa. Ostatnie par tygodni byo najszczliwszym okresem
w jej yciu. A potem, trzy noce temu, ten sen wszystko zniszczy - ten okropny gos,
oznajmiajcy jej jeszcze straszniejsze wieci. Nie powiedziaa o tym nikomu, nawet
Jasonowi.
A teraz go stracia. Jakby kto wymaza wszystko z jego pamici, pozostawiajc j w
najgorszym doku w caym jej yciu. Chciao jej si krzycze. Jason sta tu obok niej: te oczy
niebieskie jak niebo, te krtkie, kdzierzawe zote wosy, ta kochana maa blizna na grnej
wardze. Ta mia, agodna twarz, chocia zawsze troch smutna. Sta tu obok niej, ale patrzy
gdzie w dal, nie zwracajc na ni uwagi.
A Leo by irytujcy jak zawsze.
-Ale super! - Wyplu pirko pegaza. - Dokd lecimy?
-Do bezpiecznego miejsca - odpowiedziaa Annabeth. - Do jedynego bezpiecznego
miejsca dla takich jak my mieszacw". Do Obozu Herosw.
Mieszacw? Piper nastawia uszu. Nienawidzia tego sowa. Zbyt czsto je syszaa i
nigdy nie byo komplementem. Mieszaniec. P Indianka, p biaa.
-To mia by dowcip? - zapytaa.
-
-Nie, chciaa powiedzie, e jestemy pbogami - odrzek Jason. - W poowie bogami,
w poowie miertelnikami.
Annabeth odwrcia do nich gow.
-Wyglda na to, e duo wiesz, Jasonie. Tak, jestemy pbogami. Moj matk jest
Atena, bogini mdroci. Butch jest synem Iris, bogini tczy.
Leo zakrztusi si.
-Twoja mama jest bogini tczy?
-A co, nie podoba ci si? - warkn Butch.
-Ale skd. Brzmi bardzo msko.
-Butch jest naszym najlepszym koniarzem - powiedziaa Annabeth. - Znakomicie sobie
radzi z pegazami.
-Tcze, koniki - mrukn Leo.
-Zaraz ci zwal z rydwanu - warkn Butch.
-Pbogowie - powiedziaa Piper. - Masz na myli, e wy jestecie... Mylisz, e my
jestemy... Bysn piorun, rydwan zadygota.
- Pali si lewe koo! - krzykn Jason.
Piper cofna si. Mia racj, koo pono, pomienie ju pezy po boku rydwanu. Wiatr
rykn wciekle. Spojrzaa przez rami i ujrzaa ciemne ksztaty wyaniajce si spord
chmur. Ich rydwan cigay duchy burzy, koujc pod niebem, tyle e teraz bardziej
przypominay konie ni anioy.
-Dlaczego one... zacza.
-Anemoi przybieraj rne ksztaty - przerwaa jej Annabeth. - Czasami ludzkie,
czasami koskie, to zaley od ich aktualnego usposobienia. Trzymajcie si. Bdzie gorco.
Butch szarpn za lejce. Pegazy zaopotay skrzydami, rydwan skoczy do przodu i
nagle jakby rozmaza si w niewyran plam. Piper pociemniao w oczach, a kiedy
odzyskaa wzrok, byli ju w zupenie innym miejscu.
Na lewo roztacza si zimny szary ocean. Na prawo - pokryte niegiem pola, drogi i
lasy. Tu pod nimi bya zielona dolina, jak wyspa wiosny, obrzeona onieonymi wzgrzami
z trzech stron, a z czwartej wod. Piper zobaczya kompleks budowli przypominajcych
greckie witynie, wielki niebieski budynek, jakie pawilony, jezioro i cian do wspinaczki,
ktra chyba pona. Zanim jednak zdoaa to wszystko przetrawi, koa odpady i rydwan
zacz spada.
Annabeth i Butch prbowali opanowa sytuacj. Niestety, pegazy byy chyba zbyt
zmczone gwatownym przyspieszeniem i mimo wysikw nie mogy wyrwna lotu, cignc
-
za sob rydwan obciony a picioma osobami.
-Jezioro! - krzykna Annabeth. - Celuj w jezioro!
Piper przypomniaa sobie, jak ojciec powiedzia jej kiedy, e uderzenie w wod z duej
wysokoci to jak uderzenie w cementow posadzk.
A potem... uup. Najwikszym szokiem byo zimno. Tona i nie miaa pojcia, gdzie
jest gra, a gdzie d.
Zdya pomyle: gupi rodzaj mierci". I nagle w zielonej toni ujrzaa twarze - twarze
dziewczt o dugich czarnych wosach i janiejcych tych oczach. Umiechny si do niej,
chwyciy j za rce i pocigny w gr.
Rzuciy j, ciko dyszc i dygocc z zimna, na brzeg. Niedaleko sta w wodzie
Butch, przecinajc spltan uprz pegazw. Na szczcie latajcym rumakom nic si nie
stao, opotay skrzydami, rozpryskujc wod. Jason, Leo i Annabeth byli ju na brzegu,
otoczeni przez gromad nastolatkw, ktrzy podawali im koce i zasypywali pytaniami. Kto
wzi j pod ramiona i pomg wsta. Obozowicze musieli chyba czsto wpada do jeziora,
bo kilku podbiego do niej z wielkimi tubami z brzu, przypominajcymi odkurzacze do lici,
z ktrych buchno na ni gorce powietrze. Po paru sekundach jej odzie bya sucha.
Wokoo krcio si ze dwudziestu obozowiczw - najmodszy mg mie dziewi lat,
najstarsi po osiemnacie lub dziewitnacie - wszyscy w pomaraczowych koszulkach, tak
jak Annabeth. Piper spojrzaa na jezioro i tu pod powierzchni wody zobaczya te dziwne
dziewczta; ich dugie wosy faloway w prdzie. Pomachay jej na poegnanie i zniky w
ciemnej toni. Chwil pniej porozbijany rydwan zosta wyrzucony z jeziora i wyldowa z
trzaskiem na brzegu.
-Annabeth! - Modzieniec z ukiem i koczanem na plecach przecisn si przez tum. -
Powiedziaem ci, e moesz sobie po-yczy rydwan, nie mwiem, e moesz go zniszczy!
-Will, tak mi przykro - westchna Annabeth. - Naprawi go. Obiecuj.
Will rzuci ponure spojrzenie najpierw na rydwan, a potem na Piper, Leona i Jasona.
-To ci? Chyba maj po wicej ni trzynacie lat. Dlaczego ich wczeniej nie uznano?
-Uznano? zapyta Leo.
Ale zanim Annabeth zdya odpowiedzie, Will zapyta:
-A co z Percym?
- Ani ladu - odrzeka Annabeth.
Przez tum obozowiczw przebieg ponury pomruk. Piper nie miaa pojcia, kim jest ten
Percy, zrozumiaa tylko, e wszystkich bardzo trapi jego zniknicie.Podesza inna dziewczyna
- wysoka, o azjatyckich rysach, z kaskad czarnych pukli na gowie, obwieszona mnstwem
-
ozdb i w perfekcyjnym makijau. Cho i ona miaa na sobie dinsy i pomaraczow
koszulk, wygldaa w nich jak modelka. Zerkna na Leona, utkwia duej wzrok w Jasonie,
jakby uznaa, e zasuguje na jej uwag, po czym skrzywia si, patrzc na Piper tak, jakby
zobaczya dwutygodniow pizz wycignit z pojemnika na mieci. Piper znaa ten rodzaj
dziewczyn. Miaa z wieloma takimi do czynienia w Szkole Dziczy i w kadej innej gupiej
szkole, do ktrej wysya j ojciec. I ju wiedziaa, e bd wrogami.
-Mam nadziej, e s warci caego tego zachodu - wycedzia dziewczyna.
Leo prychn.
-Ej, dziki. Co, mylisz, e jestemy twoimi nowymi zwierztkami?
-Dosy artw - powiedzia Jason. - Moe najpierw, zanim zaczniecie nas osdza,
odpowiecie na kilka pyta, co? Na przykad, co to za miejsce, dlaczego tu jestemy i jak
dugo zamierzacie nas tu trzyma?
Piper chciaa zada te same pytania, ale ogarn j dziwny niepokj. Warci zachodu.
Gdyby wiedzieli o tym nie. Nie maj pojcia...
-Jasonie - odezwaa si Annabeth - obiecuj, e odpowiem na te pytania. A ty, Drew -
zwrcia si do wypacykowanej dziewczyny, marszczc brwi - pamitaj, e wszyscy
pbogowie zasuguj na uratowanie z opresji. Cho, niestety, nasz wypad nie przynis
spodziewanego przez mnie rezultatu.
-Ej - powiedziaa Piper - nie prosilimy si, eby nas tu zabraa.
-No i nikt ciebie tutaj nie chce, zotko - prychna Drew. - Czy twoje wosy zawsze
przypominaj zdechego borsuka?
Piper zrobia krok do przodu, gotowa j trzasn, ale Annabeth powiedziaa:
-Piper, przesta.
Posuchaa. Nie baa si ani troch Drew, ale Annabeth nie wygldaa na kogo, w kim
chciaaby mie wroga.
-Przyjmijmy naszych nowych czonkw serdecznie - powiedziaa Annabeth, znw
patrzc wymownie na Drew. - Przydzielimy kademu przewodnika i oprowadzimy po obozie.
Mam nadziej, e przy wieczornym ognisku zostan uznani.
-Czy kto mi wreszcie powie, co to znaczy uznani? zapytaa Piper.
Przez tum przebieg zbiorowy szmer, jakby wszyscy nagle wstrzymali oddechy.
Obozowicze cofnli si gwatownie. Z pocztku Piper pomylaa, e zrobia co gupiego.
Potem dotaro do niej, e ich twarze skpane s w dziwnym czerwonym wietle, jakby kto
zapali za ni pochodni. Odwrcia si i doznaa szoku.
Nad gow Leona jania holograficzny symbol poncy mot.
-
-To jest uznanie - powiedziaa Annabeth.
-Co mam zrobi? - Leo cofn si a do jeziora, potem zerkn w wod i krzykn: -
Wosy mi si pal!
Zacz gwatownie porusza gow, ale symbol jej nie opuszcza, chwiejc si i
podskakujc, jakby Leo prbowa napisa co w powietrzu buchajcymi pomieniami.
-Nie podoba mi si to - mrukn Butch. - Ta kltwa...
-Butch, przymknij si - powiedziaa Annabeth. - Leo, wanie zostae uznany..
- Przez boga - wpad jej w sowo Jason. - To symbol Wulkana, tak?
Wszystkie oczy zwrciy si na niego.
-Jasonie - powiedziaa powoli Annabeth - skd to wiesz?
-Nie wiem skd.
-Wolkana? - zapyta Leo. - Nie lubi Star Treka. O czym wy mwicie?
-Wulkan jest rzymskim imieniem Hefajstosa - wyjania mu Annabeth. - Boga
kowalstwa i ognia.
Ognisty mot znik, ale Leo wci robi dziwaczne uniki, jakby w to nie uwierzy.
-Bg czego? Kto?
Annabeth zwrcia si do modzieca z ukiem.
-Will, moesz oprowadzi Leona po obozie? Przedstaw go jego wsptowarzyszom z
Dziewitki.
-Oczywicie, Annabeth.
- Co to jest, ta Dziewitka? - zapyta Leo. - I nie jestem adnym Wolkaninem!
- Idziemy, panie Spock. Wszystko ci wyjani. - Will pooy mu rk na ramieniu i
popchn w stron domkw.
Annabeth skupia teraz uwag na Jasonie. Zwykle Piper nie lubia, gdy inne dziewczyny
za bardzo interesoway si jej chopakiem, ale na Annabeth jego uroda wyranie nie robia
wraenia. Patrzya na niego badawczo, jakby by jakim skomplikowanym wykresem. W
kocu powiedziaa:
-Wycignij rk.
Piper zobaczya, czemu Annabeth si przyglda, i wytrzeszczya oczy.
Po kpieli w jeziorze Jason zdj kurtk i teraz, na zewntrznej stronie prawego
ramienia, wida byo tatua. Jak moga tego wczeniej nie zauway? Przecie widziaa jego
ramiona z tysic razy! Tatua nie mg si nagle pojawi, a by bardzo wyrany, trudno
byoby go przeoczy: z tuzin pionowych linii, podobnych do kodu kreskowego, a nad nimi
orze i litery SPQR.
-
-Nigdy nie widziaam takiego znaku - powiedziaa Annabeth. - Skd to masz?
Jason pokrci gow.
-Troch mnie ju mczy to powtarzanie, ale powiem jeszcze raz: nie wiem.
Podeszli inni obozowicze, starajc si obejrze tatua. Wygldao na to, e bardzo ich
zaniepokoi - prawie tak, jakby kto wypowiedzia im wojn.
-Wyglda, jakby ci go wypalono - powiedziaa Annabeth.
-Bo tak byo - odrzek Jason i natychmiast si skrzywi, jakby ostry bl przeszy mu
gow. - To znaczy... tak myl. Nie pamitam.
Wszyscy milczeli. Annabeth najwyraniej bya ich przywdczyni. Czekali, co ona
powie.
-Powinien zaraz pj do Chejrona - owiadczya. - Drew, mogaby...
-Oczywicie. - Drew wzia Jasona pod rk. - Idziemy, skarbie. Przedstawi ci
naszemu dyrektorowi. Jest... bardzo interesujcym facetem.
Rzucia Piper triumfujce spojrzenie i poprowadzia Jasona w stron wielkiego
niebieskiego budynku na wzgrzu.Tum zacz si rozchodzi. W kocu zostay tylko
Annabeth i Piper.
-Kim jest ten Chejron? - zapytaa Piper. - Czy z Jasonem jest co nie tak?
Annabeth zawahaa si.
-Dobre pytanie, Piper. Chod, oprowadz ci. Musimy pogada.
-
Rozdzia IV
PIPER Piper wkrtce spostrzega, e Annabeth jest jaka rozkojarzona.
Opowiadaa o rnych niesamowitych atrakcjach, ktre oferowa obz - o magicznym
ucznictwie, o ujedaniu pegazw, o cianie wspinaczkowej z lawy, o walce z potworami -
ale nie okazywaa przy tym entuzjazmu, jakby mylaa o czym zupenie innym. Pokazaa jej
otwarty pawilon jadalny z widokiem na wody zatoki Long Island. (Tak, Long Island w
Nowym Jorku, bo a tam dowiz ich latajcy rydwan). Wyjania, e Obz Herosw jest
gwnie obozem letnim, cho niektrzy spdzaj tu cay rok, a ostatnio przybywa tylu
obozowiczw, e nawet w zimie jest ich peno.
Piper zastanawiaa si, kto prowadzi obz i dlaczego uznano, e ona i jej przyjaciele
powinni tu by. Miaaby tutaj zosta? Daaby sobie rad z tymi wszystkimi dziwnymi
zajciami? Mona std wylecie, jeli si nie zaliczy walki z potworami? Dziesitki pyta
toczyy jej si w gowie, ale wziwszy pod uwag nastrj Annabeth, wolaa ich nie zadawa.
Kiedy wspiy si na wzgrze na skraju obozu, przed jej oczami roztoczy si wspaniay
widok na ca dolin - rozlegy pas lasw na pnocnym zachodzie, cudowna plaa, zatoka,
jezioro do pywania dkami, soczycie zielone ki i pkolisty rzd dziwacznych domkw
wok centralnego placu poronitego traw. Naliczya dwadziecia domkw. Jeden
poyskiwa zotem, inny srebrem. Na dachu jednego rosa trawa, jeszcze inny by cay
czerwony i otoczony zasiekami z drutu kolczastego. Jeden by czarny, a nad jego drzwiami
sterczay zielone pochodnie.
Wszystko to sprawiao wraenie zupenie innego wiata na tle onieonych wzgrz i
zielonych k.
- Dolina jest chroniona przed ludzkimi oczami - powiedziaa Annabeth. - I, jak widzisz,
pogod te kontrolujemy. Kady domek symbolizuje innego boga, w kadym mieszkaj jego
dzieci.
Spojrzaa na Piper, starajc si oceni, jak dziewczyna reaguje na te sowa.
-Wic moja mama bya bogini, tak?
Annabeth pokiwaa gow.
-Przyjmujesz to zadziwiajco spokojnie.
Piper nie moga jej tego wyjani. Nie moga zdradzi, e to tylko potwierdzao jej
niejasne przeczucia, ktre miaa od dawna, kiedy bezskutecznie dopytywaa si ojca, dlaczego
-
w domu nie ma adnego zdjcia mamy i dlaczego nie chce jej powiedzie, jak i z jakiego
powodu mama ich opucia. Ale przede wszystkim zapowiada to jej sen. Wkrtce znajd
ci, pbogini", grzmia gos. A kiedy ci znajd, rb to, co ci powiemy. Bd posuszna, a
twj ojciec moe przey".
Westchna.
-Myl, e po tym, co si dzisiaj wydarzyo, troch atwiej mi w to uwierzy. Wic kto
jest moj matk?
-Wkrtce si tego dowiemy - odpowiedziaa Annabeth. Masz... Ile, pitnacie lat?
Bogowie zwykle uznaj nas, gdy mamy trzynacie lat. Taka bya umowa.
-Umowa?
-Zeszego lata zoyli obietnic... No wiesz, to duga opowie... W kadym razie
bogowie obiecali, e przestan ju ignorowa swoje dzieci, e bd je uznawa po ukoczeniu
przez nie trzynastu lat. Czasem troch si to opnia, ale sama widziaa, jak szybko zosta
uznany Leo, kiedy tu si pojawi. Myl, e wkrtce i ty zostaniesz uznana. Zao si, e
dzisiaj przy ognisku i nad tob pojawi si znak.
Piper zastanawiaa si, czy nad jej gow rwnie pojawi si poncy mot. A moe,
biorc pod uwag jej parszywe szczcie, bdzie to co jeszcze bardziej enujcego? Na
przykad poncy kangur. Kimkolwiek bya jej matka, Piper nie udzia si, e z dum uzna
crk, ktra jest kleptomank i ma mas problemw ze sob.
-Dlaczego akurat trzynacie lat?
-Im jestemy starsi, tym wicej potworw nas dostrzega, stara si nas zabi. To si
zwykle zaczyna, kiedy koczymy trzynacie lat. Wanie dlatego wysyamy do szk
opiekunw, eby odnaleli pbogw i sprowadzili ich tutaj, do obozu, zanim bdzie za
pno.
-Takich jak trener Hedge?
Annabeth kiwna gow.
-On jest... by satyrem: p czowiekiem, p kozem. Satyrowie pracuj dla obozu,
wynajduj pbogw, ochraniaj ich, sprowadzaj tu we waciwym czasie.
Piper nie miaa trudnoci z uwierzeniem, e trener Hedge by w poowie kozem.
Widywaa, jak jad. Nigdy za nim nie przepadaa, ale wprost nie moga uwierzy, e
powici si, aby ich uratowa.
-Co si z nim stao? - zapytaa. - Kiedy poderwao nas w gr, w chmury, to on... on tam
znikn... i ju nie wrci?
-Trudno powiedzie. Annabeth spochmurniaa. - Duchy burzy... Ciko si z nimi
-
walczy. Nawet nasza najlepsza bro, niebiaski spi, przenika przez nie bez ladu, chyba e
zdoa si je zaskoczy.
-Pod ciosami miecza Jasona zamieniy si w zoty py.
-No to mia szczcie. Jeli trafi si potwora we waciwy sposb, jego forma moe ulec
rozkadowi, a jego esencja wraca do Tartaru.
-Do Tartaru?
-To wielka otcha w Podziemiu, skd przybywaj na wiat najgorsze potwory. Co w
rodzaju bezdennej dziury za. W kadym razie kiedy potwr rozpynie si w powietrzu, mijaj
miesice, nawet lata, zanim odzyska swoj dawn posta. Ale skoro ten duch burzy, Dylan,
umkn... no, nie wiem, dlaczego miaby darowa Hedgeowi ycie. Ale Hedge by
opiekunem. Wiedzia, co mu grozi. Satyrowie nie maj takich dusz jak miertelnicy. Odrodzi
si jako drzewo, kwiat albo co innego.
Piper prbowaa sobie wyobrazi trenera Hedge'a jako kpk bardzo zoliwych
bratkw. Poczua si jeszcze gorzej.
Spojrzaa na domki i ogarn j niepokj. Hedge zgin, aby ona moga tutaj bezpiecznie
wyldowa. Gdzie tam, w dole, by domek jej matki, a wic na pewno ma braci i siostry,
wicej tych, ktrych musi zdradzi. Rb, co ci rozka", powiedzia gos. Bo inaczej
konsekwencje bd bolesne". Skrzyowaa rce i wcisna donie pod pachy, w nadziei, e
przestan dre.
-Bdzie dobrze - zapewnia j Annabeth. - Jeste wrd przyjaci. Wszyscy mielimy
mnstwo dziwnych przey. Wiemy, przez co przechodzisz. Wtpi" - pomylaa Piper.
-W cigu ostatnich piciu lat wylano mnie z piciu rnych szk - powiedziaa. - Mj
tata nie ma ju dokd mnie przenie.
-Tylko piciu? - W gosie Annabeth nie byo kpiny. - Piper, my wszyscy zostalimy
sklasyfikowani jako trudny element. Ja uciekam z domu, kiedy miaam siedem lat.
-Powanie?
-O, tak. U wikszoci z nas zdiagnozowano chorobliw nadpobudliwo albo dysleksj,
albo i jedno, i drugie...
-Leo ma ADHD.
-No widzisz. To dlatego, e jestemy zaprogramowani do walki. Wiecznie niespokojni,
impulsywni... Nie pasujemy do normalnych nastolatkw. eby wiedziaa, ile kopotw
sprawi Percy... - Spochmurniaa. - Niewane. Jestemy tymi gorszymi. A jak zaczy si
twoje kopoty?
Zwykle gdy kto zada jej to pytanie, Piper wpadaa w sza, zmieniaa temat albo robia
-
co gupiego, eby zwrci uwag otoczenia na co zupenie innego. Teraz, z jakiego
nieznanego sobie powodu, wyznaa prawd.
-Kradam. No wiesz, tak naprawd nie kradam...
-Twoja rodzina jest biedna?
Piper rozemiaa si gorzko.
-Skd. Robiam to... sama nie wiem dlaczego. Pewnie po to, eby zwrci na siebie
uwag. Mj tata nigdy nie mia dla mnie czasu, chyba e wpadam w kopoty.
Annabeth pokiwaa gow.
-Rozumiem. Ale mwia, e tak naprawd nie krada. Co chciaa przez to
powiedzie?
-No wiesz... nikt nigdy mi nie wierzy. Policja, nauczyciele, nawet ci, ktrym co
zwinam... Wszyscy s bardzo zaenowani, nie wiedz, co powiedzie, zaprzeczaj temu, co
si stao. A prawda jest taka, e niczego nie ukradam. Po prostu prosz ludzi o co, a oni mi
to daj. Nawet kabriolet bmw. Po prostu poprosiam. A diler powiedzia: W porzdku,
bierz". A pniej chyba zda sobie spraw, co zrobi. No i przysza po mnie policja.
Zamilka i czekaa. Przyzwyczajona bya, e ludzie nazywaj j kamczuch, ale
Annabeth tylko pokiwaa gow.
-Interesujce. Gdyby twj ojciec by bogiem, powiedziaabym, e to na pewno Hermes,
bg zodziei. Potrafi by bardzo przekonujcy. Ale twj stary jest miertelnikiem...
-W to nie wtpi.
Annabeth pokrcia gow, najwyraniej zaintrygowana.
-No, to nie wiem. Jak bdziesz miaa szczcie, to twoja mama dzisiaj ci uzna.
Piper bya bliska nadziei, e tak si nie stanie. Gdyby jej matka bya bogini...
wiedziaaby o tym nie? Wiedziaaby, co kazano jej zrobi? Co robi olimpijscy bogowie,
kiedy ich dzieci oka si ze? Miotaj w nie gromy? Wysyaj do Podziemia?
Annabeth przypatrywaa si jej badawczo. Piper uznaa, e odtd powinna uwaa na to,
co mwi. Nie ulegao wtpliwoci, e Annabeth jest bardzo inteligentna. A gdyby kto si
domyli, co Piper ukrywa...
- Chod - powiedziaa w kocu Annabeth. - Musz co sprawdzi.
Wspiy si nieco wyej, a dotary do jakiej pieczary tu pod szczytem wzgrza.
Przed ni walay si koci i zaniedziae miecze. W otworze pieczary wisiaa aksamitna
zasona z wyhaftowanymi wami, w skale tkwiy pochodnie. Wszystko to wygldao jak
jaki dziwaczny teatr lalek.
- Co jest w rodku?
-
Annabeth wetkna gow za zason, po czym westchna i cofna si.
- Teraz akurat nic. To siedziba mojej przyjaciki. Zagldam tu od paru dni, ale wci
jej nie ma.
- Twoja przyjacika mieszka w jaskini?
Annabeth umiechna si lekko.
-Jej rodzice maj luksusowy apartament w Queens, a ona sama koczy szko w
Connecticut. Ale tutaj, w obozie... tak, mieszka w tej jaskini. Jest nasz wyroczni,
przepowiada przyszo. Miaam nadziej, e mi pomoe...
- Odnale Percy'ego, tak?
Z Annabeth nagle opada caa energia, jakby nie miaa ju si dalej udawa. Usiada na
kamieniu, a na jej twarzy malowaa si taka udrka, e Piper poczua si tak, jakby j
podgldaa.
Odwrcia gow. Jej wzrok spocz na grzbiecie wzgrza, gdzie rosa samotna sosna.
Co bysno midzy dolnymi gaziami... jakby puszysty, zoty dywanik kpielowy.
Nie... to nie dywanik. To owcze runo. W porzdku" - uznaa Piper - grecki obz. Powiesili
sobie replik Zotego Runa". A potem spojrzaa na pie drzewa. Z pocztku pomylaa, e
oplata go gruby fioletowy kabel. Tylko e... ten kabel by pokryty uskami, mia apy z
dugimi pazurami i eb wa z tymi oczami i dymicymi nozdrzami.
-To jest... smok - wyjkaa. - A to... to jest prawdziwe Zote Runo?
Annabeth kiwna gow, ale najwidoczniej nie suchaa jej uwanie. Ramiona jej
opady, potara twarz i westchna spazmatycznie.
-Przepraszam. Troch si zmczyam.
-Wygldasz, jakby miaa zaraz zemdle - powiedziaa Piper. Dugo ju szukasz
swojego chopaka?
-Trzy doby, sze godzin i dwanacie minut.
-I nie wiesz, co si z nim stao?
Annabeth ponuro pokrcia gow.
-Tak bardzo si cieszylimy, bo i jemu, i mnie wczeniej si zacza przerwa zimowa.
Spotkalimy si we wtorek tu, w obozie, tacy szczliwi, e bdziemy razem przez trzy
tygodnie. Tak dobrze si wszystko zapowiadao! A potem, po ognisku, on... pocaowa mnie
na dobranoc, poszed do swojego domku, a rano... rano ju go nie byo. Przeszukalimy cay
obz. Skontaktowalimy si z jego matk. Prbowalimy wszystkiego. Na nic. Po prostu
znikn. Przed trzema dobami" - pomylaa Piper. Tej samej nocy, kiedy miaa ten sen.
-Jak dugo jestecie razem?
-
-Od sierpnia. Od osiemnastego sierpnia.
-Prawie dokadnie wtedy poznaam Jasona - powiedziaa Piper. - Ale my chodzimy ze
sob dopiero od paru tygodni.
Annabeth skrzywia si.
-Piper... jeli chodzi o to... Moe usidziesz, co?
Piper wiedziaa, co teraz nastpi. Poczua narastajcy strach, jakby jej puca zaczy
wypenia si wod.
-Suchaj, ja wiem, co Jason myli... On myli, e pojawi si nagle w naszej szkole.
Dzisiaj. Ale tak nie jest. Znam go od czterech miesicy.
-Piper - powiedziaa ponuro Annabeth. - To... Mga.
-Co moga? Kto?
-Mga. Rodzaj woalu oddzielajcego wiat miertelnikw od wiata magii. Percepcja
miertelnikw nie jest w stanie ogarn takich dziwactw jak bogowie i potwory, wic Mga
znieksztaca rzeczywisto. Sprawia, e miertelnicy widz rzeczy w taki sposb, w jaki s
zdolni je zrozumie. Ich oczy mog w ogle nie zobaczy tej doliny. Mog patrze na smoka i
widzie tylko zwj kabla.
Piper przekna lin.
-Nie. Przecie sama powiedziaa, e nie jestem normalnym miertelnikiem. Jestem
pbogini.
-To dotyczy nawet pbogw. Widziaam to mnstwo razy. Potwory przenikaj do
szkoy, chodz sobie po niej w ludzkiej postaci i kady jest przekonany, e od dawna zna te
osoby. Wierz, e zawsze tam byy. Mga zmienia pami, tworzy nawet wspomnienia
czego, co nigdy si nie wydarzyo...
-Jason nie jest potworem! Jest ludzk istot albo pbogiem, albo kim tam chcesz. Moje
wspomnienia nie s jak magiczn podrbk. S takie realne! Jak podpalilimy majtki
trenerowi. Jak Jason i ja patrzylimy na deszcz meteorw na dachu sypialni i jak w kocu
udao mi si skoni tego gupka, eby mnie pocaowa...
I zacza opowiada Annabeth o caym semestrze w Szkole Dziczy. Polubia Jasona od
pierwszego tygodnia, w ktrym si poznali. By dla niej taki miy, taki cierpliwy, znosi nawet
nadpobudliwego Leona i jego gupie dowcipy. Zaakceptowa j tak, jaka bya, nie osdza
jej, cho narobia w yciu tyle gupstw. Spdzali razem wiele godzin, patrzc na gwiazdy, a w
kocu... w kocu. .. trzymajc si za rce. To wszystko nie mogo by oszustwem.
Annabeth zacisna wargi.
-Piper, masz wspomnienia o wiele wyraniejsze ni wikszo z nas. Musz si z tym
-
zgodzi, chocia nie wiem, dlaczego tak jest. Ale skoro mwisz, e tak dobrze go znasz...
-Znam go!
-To skd on jest?
Piper poczua si tak, jakby dostaa cios midzy oczy.
-Musia mi mwi, ale...
-Widziaa przedtem ten jego tatua? Mwi co o swoich rodzicach, przyjacioach, o
swojej ostatniej szkole?
-N-nie wiem... ale...
-Piper, jak on ma na nazwisko?
Poczua pustk w gowie. Nie znaa jego nazwiska. Jak to moliwe? Rozpakaa si.
Zrobio jej si strasznie gupio. Usiada na kamieniu obok Annabeth i po prostu si zaamaa.
Tego ju byo za wiele. Czy maj jej odebra wszystko, co dobre w jej aosnym yciu?
Tak", powiedziano jej w tym nie. Tak, chyba e zrobisz to, co ci kaemy".
-Hej - odezwaa si Annabeth. - Dojdziemy do prawdy. Teraz Jason jest tutaj. Kto wie?
Moe si okae, e z wami nie jest tak le.
Chyba nie" - pomylaa Piper. Chyba nie, jeli gos we nie powiedzia jej prawd. Ale
nie moga si do tego przyzna. Stara z z policzka.
-Zabraa mnie tutaj, eby nikt nie zobaczy, jak becz, tak?
Annabeth wzruszya ramionami.
-Spodziewaam si, e bdzie ci ciko. Wiem, jak to jest, kiedy si traci chopaka.
-Ale ja wci nie mog uwierzy... Wiem, e midzy nami co byo. A teraz koniec,
nawet mnie nie poznaje. Jeli naprawd pojawi si dopiero dzisiaj, to dlaczego? W jaki
sposb? Dlaczego nic nie pamita?
-Dobre pytania. Mam nadziej, e Chejron znajdzie na nie odpowiedzi. Ale na razie
musimy ci gdzie zainstalowa. To co, moemy ju schodzi?
Piper spojrzaa na dziwn zbieranin domkw w dolinie. Jej nowy dom, rodzina, ktra
prawdopodobnie j rozumie... ale wkrtce stanie si jeszcze jedn grup ludzi, ktrym ona
sprawi zawd, a ta dolina jeszcze jednym miejscem, z ktrego j wyrzuc. Zdradzisz ich dla
nas", powiedzia gos. Albo stracisz wszystko". Nie miaa wyboru.
-Tak - skamaa. - Moemy.
Na centralnym trawniku grupa obozowiczw graa w koszykwk. Wrzuty byy
zupenie niewiarygodne. adna pika nie odbia si od kosza. Raz po raz zdobywano po trzy
punkty jednym wrzutem.
-Domek Apollina - powiedziaa Annabeth. - Banda pozerw uwielbiajcych strzelanie.
-
Z uku, do kosza.
Przeszy koo krgu na ognisko, gdzie dwch modziecw walczyo na miecze.
- Prawdziwe ostre klingi? - zdziwia si Piper. - A jak trafi w siebie?
- Trafna uwaga. Och, przepraszam. Nie najlepszy kalambur. O, tu jest mj domek.
Szstka.
Annabeth wskazaa gow szary pawilonik z sow wyrzebion nad drzwiami. Przez
otwarte drzwi Piper dostrzega pki z ksikami, oszklone szafki z broni i interaktywny
ekran, podobny do tych, ktre mieli w klasach. Dwie dziewczyny wykrelay na nim map
wygldajc na plan bitwy.
-Skoro ju mwimy o klingach - powiedziaa Annabeth - to co ci poka.
Poprowadzia Piper z boku domku, do metalowej szopy, ktra wygldaa jak skadzik na
narzdzia. Otworzya j, ale w rodku nie byo narzdzi ogrodniczych, chyba e chciaoby si
wypowiedzie wojn grzdce pomidorw. Szopa bya pena najrniejszych rodzajw broni -
od mieczy i wczni po maczugi podobne do tej, ktr sia postrach trener Hedge.
-Kady heros musi mie jak bro. Najlepsze klingi wykuwa Hefajstos, ale my tutaj te
mamy niezy wybr. Atena przywizuje wielk wag do taktyki walki... Trzeba dobrze
dopasowa bro do danej osoby. Zaraz zobaczymy...
Piper nie bya entuzjastk narzdzi sucych do zabijania, ale wiedziaa, e Annabeth
chce jej dogodzi. Wrczya jej masywny miecz, ktry Piper z trudem uniosa.
-Nie - powiedziay jednoczenie.
Annabeth pogrzebaa w stosie broni i wycigna co innego.
- Pistolet?
-Mossberg 500. - Annabeth zrcznie odcigna i pucia zamek. - Nie bj si. Nie
zranisz tym czowieka. Jest przerobiony tak, e wystrzela niebiaski spi, wic zabija tylko
potwory.
-Mmm... To chyba nie w moim stylu.
-Chyba tak... - zgodzia si crka Ateny. - Za bardzo szpanerskie.
Odoya pistolet i zacza grzeba w stosie kusz, gdy w kcie szopy co przykuo
uwag Piper.
- Co to jest? zapytaa. - N?
Annabeth wycigna sztylet spod stosu broni i zdmuchna z niego kurz. Wyglda,
jakby go nie uywano od wiekw.
-No, nie wiem - powiedziaa. - Naprawd tego chcesz? Miecze s lepsze.
-Ty te uywasz noa. - Piper wskazaa na bro, ktr Annabeth miaa przytroczon do
-
pasa.
- Tak, ale... - Wzruszya ramionami. - No dobrze, obejrzyj go sobie, jak chcesz.
Pochwa bya z podniszczonej czarnej skry z okuciami z brzu. Nic specjalnego ani
efekciarskiego. Gadka drewniana rczka idealnie leaa w doni Piper. Kiedy dziewczyna
wysuna sztylet z pochwy, wyonio si trjktne spiowe ostrze, dugie na jakie pitnacie
centymetrw, ktre byszczao, jakby je wypolerowano wczoraj. Brzegi klingi byy ostre jak
brzytwa. Piper zdumiao wasne odbicie w klindze. Wygldaa dojrzalej, powaniej, na jej
twarzy nie malowa si lk, ktry przecie czua.
-Pasuje do ciebie - stwierdzia Annabeth. - Ten rodzaj ostrza nazywaj parazonium. To
bro gwnie ceremonialna, noszona przez greckich oficerw wyszej rangi. Wskazuje, e jej
waciciel jest osob majc wadz i bogactwo, ale w walce te jest skuteczna.
- Podoba mi si. Dlaczego od razu nie powiedziaa, e do mnie pasuje?
Annabeth westchna.
- Ten sztylet ma dug histori. Wikszo ludzi baaby si go mie. Jego pierwsza
wacicielka... No wiesz, le skoczya. Miaa na imi Helena.
Piper zmarszczya czoo.
-Zaraz... masz na myli t Helen? Helen z Troi?
Annabeth pokiwaa gow.
Piper nagle poczua si tak, jakby trzymaa sztylet rk w chirurgicznej rkawiczce.
-I ten sztylet ley sobie ot tak w twojej szopie?
-Mamy tu wszdzie przedmioty nalece kiedy do staroytnych Grekw. To nie
muzeum. Bro jest po to, eby jej uywa. Jestemy pbogami, to jest nasze dziedzictwo.
Ten sztylet by prezentem lubnym od Menelaosa, pierwszego ma Heleny,Nazwaa go
Katoptris.
-To znaczy?
-Zwierciado. Pewnie dlatego, e suy jej tylko do tego, by moga si w nim
przeglda. Chyba nigdy nie uyto go w walce.
Piper znowu przyjrzaa si klindze. Przez chwil spojrzao na ni jej wasne odbicie, ale
potem obraz si zmieni. Zobaczya pomienie i jak groteskow twarz, jakby wyrzebion w
skale. Usyszaa taki sam miech jak w swoim nie. Ujrzaa swojego ojca w acuchach,
przykutego do pala przed stosem buchajcym ogniem. Sztylet wypad jej z rki.
-Piper?! - krzykna Annabeth. - Lekarza! Potrzebna mi pomoc! - zawoaa w stron
apolliskich chopcw grajcych w pik.
- Nie, nie, ju... ju w porzdku wyjkaa Piper.
-
- Na pewno?
- Tak. Tylko... - Pomylaa, e musi nad sob bardziej panowa. Drc rk podniosa
sztylet. - To wszystko po prostu mnie przytoczyo. Tyle si dzi wydarzyo. Ale...
chciaabym zatrzyma ten sztylet, jeli nie masz nic przeciwko temu.
Annabeth zawahaa si, a potem pomachaa rk chopcom na boisku, dajc im zna, e
ju nie potrzebuje pomocy.
-No dobrze, jeli naprawd tego chcesz. Strasznie zblada. Mylaam, e dostaa
jakiego ataku czy co.
-Nic mi nie jest zapewnia j Piper, cho serce wci walio jej w piersiach. - Macie
tu... ee... telefon? Mog zadzwoni do ojca?
Spojrzenie szarych oczu Annabeth byo zimne i ostre, prawie tak jak klinga sztyletu.
Wydawao si, e rozwaa tysice moliwoci, starajc si przenikn myli Piper.
-Nie pozwalaj nam korzysta z telefonu - powiedziaa w kocu. - Uycie komrki to
wysanie sygnau, po ktrym potwory mog nas zlokalizowa. Ale... mam komrk. - Wyja
j z kieszeni. -To troch wbrew przepisom, ale... to bdzie nasz sekret...
Piper wzia aparat z wdzicznoci, starajc si powstrzyma drenie rk. Odesza
kilka krokw od Annabeth i odwrcia si w stron trawiastego placu. Zadzwonia na
prywatny numer ojca, cho wiedziaa, co bdzie. Poczta gosowa. Prbowaa si z nim
poczy od trzech dni, od tego snu. W Szkole Dziczy pozwalano im na jeden telefon
dziennie, ale cho dzwonia co wieczr, zawsze odzywaa si tylko poczta gosowa.
Z pewnym oporem wystukaa inny numer. Osobista asystentka ojca odezwaa si natychmiast.
- Biuro pana McLeana.
-Jane - powiedziaa przez zby Piper - gdzie jest mj tata?
Jane milczaa przez chwil, jakby si zastanawiaa, czy nie przerwa poczenia.
- Piper, chyba nie powinna dzwoni ze szkoy.
- Moe nie jestem w szkole. Moe uciekam i zamieszkaam wrd lenych zwierzt.
- Mmm - mrukna Jane. - Dobrze, powiem mu, e dzwonia.
- Gdzie on jest?
- Nie ma go tu.
-I nie wiesz, dokd si uda, tak? - Piper zniya gos, majc nadziej, e Annabeth jest
na tyle wyrozumiaa, e nie podsuchuje. -Jane, kiedy zadzwonisz na policj? On moe mie
kopoty.
- Piper, nie chcemy z tego robi medialnego cyrku. Jestem pewna, e nic mu nie jest.
Od czasu do czasu gdzie znika. I zawsze wraca.
-
- A wic to prawda. Nie wiesz...
- Musz koczy - warkna Jane. - Baw si dobrze w szkole.
I rozczya si. Piper zakla pod nosem. Wrcia do Annabeth i oddaa jej komrk.
- Bez powodzenia? - zapytaa Annabeth.
Piper nie odpowiedziaa. Czua, e zaraz si rozpacze.
Annabeth zerkna na wywietlacz telefonu i zawahaa si.
- Masz na nazwisko McLean? Przepraszam, to nie moja sprawa. Ale to mi brzmi
znajomo.
-Pospolite nazwisko.
-Taak... Chyba tak. Co robi twj ojciec?
-Skoczy akademi sztuki - odpowiedziaa automatycznie Piper. -Jest Czirokezem.
Indiaskim artyst.
Jej standardowa odpowied. Nie kamstwo i nie caa prawda. Po usyszeniu tego
wikszo ludzi wyobraaa sobie, e jej ojciec sprzedaje przy drodze indiaskie pamitki w
jakim rezerwacie. Piropusze Siedzcego Byka, naszyjniki z muszelek, zeszyty z Wielkim
Wodzem...
-Och. - Annabeth nie wygldaa na przekonan, ale wsuna komrk do kieszeni. -
Dobrze si czujesz? Moemy i dalej?
Piper przymocowaa sztylet do pasa, obiecujc sobie w duchu, e kiedy ju bdzie sama,
dokadnie go obejrzy.
-Oczywicie - powiedziaa. - Chc zobaczy wszystko.
Wszystkie domki byy niesamowite, ale Piper przy adnym nie poczua, e jest jej. Nad
jej gow nie pojawi si aden znak-aden kangur, nic.
semka bya caa ze srebra i janiaa jak ksiyc w peni.
- Artemida?
- Znasz greck mitologi - zauwaya Annabeth.
- Co tam przeczytaam w zeszym roku, kiedy tata pracowa nad pewnym projektem.
- Mylaam, e jest indiaskim artyst.
Piper zakla w duchu.
- No tak. Ale... no wiesz, nie tylko tym si zajmuje.
Pomylaa, e daa plam. McLean, mitologia grecka. Na szczcie Annabeth chyba to
kupia.
-W kadym razie - cigna Annabeth - Artemida jest bogini ksiyca i oww. Ale nie
adnego obozowicza. Jest wieczn dziewic, wic nie moe mie dzieci.
-
-Och.
Piper doznaa zawodu. Zawsze lubia opowieci o Artemidzie i uznaa, e chtnie
byaby jej crk.
- Ale s owczynie Artemidy - dodaa Annabeth. - Czasami nas odwiedzaj. Nie s jej
dziemi, tylko towarzyszkami... No wiesz, to taka banda niemiertelnych nastolatek, ktre
razem szukaj przygd i tropi potwory.
Piper oywia si.
- Brzmi niele. I s niemiertelne?
- Tak, chyba e polegn w walce albo zami lub czystoci. Nie powiedziaam ci, e
musz unika chopcw? adnych randek, nigdy. Na ca wieczno.
-Och. To nie dla mnie.
Annabeth rozemiaa si. Przez chwil sprawiaa wraenie prawie szczliwej i Piper
pomylaa, e dobrze by byo mie tak przyjacik... Ale nie teraz. Zapomnij o tym" -
skarcia si. - Nie bdziesz tu zawiera adnych przyjani. W kocu si dowiedz".
Doszy do nastpnego domku, Dziewitki, wygldajcego jak domek Barbie, z koronkowymi
firankami, rowymi drzwiami i doniczkami godzikw w oknach. Weszy do rodka i Piper
wcigna w nozdrza duszcy zapach perfum.
- O kurcz, to tutaj trafiaj na staro supermodelki?
Annabeth umiechna si znaczco.
- Domek Afrodyty. Bogini mioci. Drew jest tutaj grupow.
- Mog sobie wyobrazi mrukna Piper.
- Nie s takie ze. Ostatnia bya super.
- Co si z ni stao?
Annabeth spochmurniaa.
- Idziemy dalej.
Zaglday do innych domkw, ale Piper ogarniao coraz wiksze zniechcenie.
Zastanawiaa si, czy mogaby by crk De-meter, bogini rolnictwa. No nie, przecie
usychaa kada rolina, ktr prbowaa hodowa. Atena jest super. A moe Hekate, bogini
magii? Ale jakie to ma znaczenie? Nawet tutaj, gdzie kady odnajdowa w kocu swojego
rodzica, wiedziaa, e i tak skoczy jako niechciane dziecko. Nie wyczekiwaa niecierpliwie
na wieczorne ognisko.
- Zaczlimy od dwunastu bogw olimpijskich - powiedziaa Annabeth. - Bogowie po
lewej stronie, boginie po prawej. A potem, w zeszym roku, dodalimy ca grup domkw
dla innych bogw, tych, ktrzy nie maj tronw na Olimpie. Hekate, Hades, Iris...
-
- Czyje s te dwa wielkie, na samym kocu?
Annabeth zmarszczya brwi.
- Zeusa i Hery. Krla i krlowej bogw.
Piper ruszya w tamt stron, a Annabeth posza za ni, cho bez entuzjazmu. Dom
Zeusa przypomina bank. By z biaego marmuru, z wysokimi kolumnami na froncie i
drzwiami z polerowanego brzu, ozdobionymi byskawicami.
Dom Hery by mniejszy, ale w tym samym stylu, tyle e na drzwiach byy wyrzebione
pawie pira mienice si wszystkimi kolorami.
W przeciwiestwie do reszty domkw, zwykle otwartych i penych ludzi, te dwa byy
ciche i pozamykane.
- S puste? - zapytaa Piper.
Annabeth kiwna gow.
-Zeus przez dugi czas nie mia dzieci. No,prawie nie mia. Zeus, Posejdon i Hades,
bracia najstarsi pord bogw, zwani s Wielk Trjc. Ich dzieci maj wielk moc, s
naprawd grone. Przez ostatnie siedemdziesit lat wszyscy trzej starali si nie mie dzieci.
- Starali si ich nie mie?
-Czasami... mm... oszukiwali. Miaam przyjacik, Thali Grace, ktra bya crk
Zeusa. Porzucia obz i staa si jedn z owczy Artemidy. Mj chopak, Percy, jest synem
Posejdona. I jest taki jeden, ktry od czasu do czasu si pojawia, Nico, syn Hadesa. Poza nimi
nie ma innych pbogw, dzieci Wielkiej Trjcy. W kadym razie tylko ich znamy.
- A Hera? - Piper spojrzaa na ozdobione pawimi pirami drzwi. Ten domek intrygowa
j, chocia nie wiedziaa dlaczego.
- Bogini maestwa. Annabeth wycedzia to, jakby staraa si nie zakl. Ma
dzieci tylko z Zeusem. No wic... tak, nie ma tu adnych pbogw. To tylko honorowy
domek.
- Nie lubisz jej - powiedziaa Piper.
- Znamy si od dawna. Mylaam, e zawarymy ju pokj, ale kiedy znikn Percy...
zesaa na mnie t dziwn wizj...
-W ktrej kazaa ci zabra nas ze Szkoy Dziczy dopowiedziaa Piper. - A ty
mylaa, e bdzie z nami Percy.
-Chyba bdzie lepiej, jak nie bd o tym mwi. O Herze nie potrafi teraz powiedzie
nic dobrego.
Piper spojrzaa na prg drzwi.
- To kto tutaj wchodzi?
-
- Nikt. Jak mwiam, to tylko honorowy domek. Nikt tu nie wchodzi.
- Kto wchodzi. - Piper ws