Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

269
O. Fryderyk William Faber POSTĘP DUSZY CZYLI WZROST W ŚWIĘTOŚCI Spis treści Przedmowa Dedykacja List Autora 1. Prawdziwe oznaki postępu w życiu duchownym 2. Zarozumiałość i zniechęcenie 3. Jak korzystać z uświadomienia sobie z naszych postępów 4. Duch służby Bożej 5. Przeszkody postępu 6. Postępowanie zewnętrzne 7. Panująca namiętność 8. Nasz stan zwyczajny 9. Cierpliwość 10. Wzgląd ludzki 11. Umartwienie naszą prawdziwą ostoją 12. Duch ludzki 13. O przezwyciężaniu ludzkiego ducha 14. Lenistwo duchowe 15. Modlitwa 16. Pokusy 17. Skrupuły 18. Zadanie kierownika duchownego 19. Nieustanny żal za grzechy 20. Właściwy pogląd na nasze upadki 21. Niezbożni i wybrani 22. Prawdziwe pojęcie pobożności 23. Właściwy użytek darów duchownych 24. Roztargnienie i środki zaradcze 25. Oziębłość 26. Gorliwość 27. Roztropność Przedmowa powrót spis treści Pierwsza to książka w "Bibliotece życia wewnętrznego", stanowiąca jej 39 tom, napisana przez człowieka, który znacznie większą część życia swego był innowiercą. Albowiem autor "Postępu duszy", William Faber, urodzony w 1814 roku, wyznawał swój protestancki anglikanizm przeszło 30 lat, aż do r. 1845. W tym roku dopiero wyrzekł się oficjalnie błędów swej wiary i przyjął religię katolicką.

Transcript of Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Page 1: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

O. Fryderyk William FaberPOSTĘP DUSZY CZYLI WZROST W ŚWIĘTOŚCI

Spis treści

Przedmowa Dedykacja List Autora

1. Prawdziwe oznaki postępu w życiu duchownym 2. Zarozumiałość i zniechęcenie 3. Jak korzystać z uświadomienia sobie z naszych postępów4. Duch służby Bożej 5. Przeszkody postępu 6. Postępowanie zewnętrzne 7. Panująca namiętność 8. Nasz stan zwyczajny 9. Cierpliwość

10. Wzgląd ludzki 11. Umartwienie naszą prawdziwą ostoją 12. Duch ludzki 13. O przezwyciężaniu ludzkiego ducha 14. Lenistwo duchowe 15. Modlitwa 16. Pokusy 17. Skrupuły 18. Zadanie kierownika duchownego 19. Nieustanny żal za grzechy 20. Właściwy pogląd na nasze upadki 21. Niezbożni i wybrani 22. Prawdziwe pojęcie pobożności 23. Właściwy użytek darów duchownych 24. Roztargnienie i środki zaradcze 25. Oziębłość 26. Gorliwość 27. Roztropność

Przedmowa powrót spis treści

Pierwsza to książka w "Bibliotece życia wewnętrznego", stanowiąca jej 39tom, napisana przez człowieka, który znacznie większą część życia swego byłinnowiercą.

Albowiem autor "Postępu duszy", William Faber, urodzony w 1814 roku,wyznawał swój protestancki anglikanizm przeszło 30 lat, aż do r. 1845. W tymroku dopiero wyrzekł się oficjalnie błędów swej wiary i przyjął religię katolicką.

Page 2: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Śmierć zabrała go w r. 1863, a więc tylko niespełna 18 lat był Faber katolikiem.Mimo to należy do bardziej wybitnych i oryginalnych pisarzy duchownych natematy życia duchownego.

Była to natura prawa i szczera, pojmująca chrześcijaństwo nie jako doktrynęabstrakcyjną – jedną spośród wielu – ale jako jedyną drogę wiodącą do Boga.Drogę obowiązującą. Kiedy był jeszcze anglikaninem, młodzieńcemdwudziestokilkuletnim, odbywającym studia na uniwersytecie w Oxfordzie, dałjuż wyraz temu: "Ekskluzywizm, pisał, jest jednym z rysów EwangeliiJezusowej...". "Mam jedno pragnienie, a mianowicie zużyć całe swoje życie wtym celu, by dla Chrystusa i dla Jego Kościoła zdziałać tę trochę dobra, doktórego Zbawiciel uczynił mię zdolnym".

Spełniło się jego pragnienie. Uczynił wiele dobra i to w Kościele naprawdęJezusowym, bo w katolickim. Ale długą jeszcze miał przebyć drogę, zanim trafiłdo jedynej owczarni Chrystusowej.

Etapami na tej drodze był ruch traktariański w Oxfordzie, który tyluwybitnych przysporzył Kościołowi konwertytów. Najwybitniejszą rolę w tymruchu odegrał późniejszy kardynał Newman, wtedy jeszcze anglikanin. Fabernależał do gorących jego zwolenników i wielbicieli.

Postanowił poświęcić się karierze kościelnej. I chociaż anglikanizm zerwał zcelibatem, Faber nie myśli zawierać małżeństwa: "Mam w tak wysokimposzanowaniu celibat, pisze, że uważam go w najwyższym stopniu za stosownydla kapłana. I jeśli Chrystus raczy mię pouczyć, jak żyć w pojedynkę, wolę postokroć, choćby za cenę wielkich ofiar, żyć i umierać w dziewictwie, w którymmię Bóg dotychczas zachował". Energicznie dąży do moralnej doskonałości:"Postanowiłem sobie jako zadanie mojej religijności wyzbyć się zbyt miękkichprzyzwyczajeń". Przychodzą na niego godziny modlitwy pełnej zapału, niemalekstatycznej...

Duszę tak prawą i rzetelną pociąga Duch Święty coraz bliżej do pełniprawdy, jaka się znajduje w Kościele katolickim. Nawrócenie Fabera nie byłoatoli rezultatem jednego nagłego oświecenia czy silnego poruszenia, ale dziełemwielu lat i wielu czynników. Wśród nich zaważyła silnie podróż po krajachkatolickich, a zwłaszcza podróż do Rzymu w r. 1843.

Pragnienie złączenia wszystkich wyznań w jedną owczarnię Chrystusową oddawna nurtowało duszę Fabera. Tutaj w Rzymie przybiera na sile. Faber jednakmocno jest przywiązany do kościoła anglikańskiego, więc pisze: "Aż dotądczuję, że moja wizyta w Rzymie uczyniła mi wiele dobrego, nie zachwiała jednakbynajmniej moim posłuszeństwem dla kościoła w Anglii".

Prawość jego charakteru każe mu jednak poznać z bliska Kościół katolicki.Studiuje wówczas wiele, czyta Prelekcje dogmatyczne kardynała Perrone idzieła św. Teresy. Bywa na katolickich nabożeństwach, otrzymuje prywatnąaudiencję u Grzegorza XVI, która silne wywarła na nim wrażenie. Chociażgłęboko się wewnątrz zmienił, nie spieszy się z nawróceniem. Wraca do Anglii,obejmuje parafię w Elton i tutaj dopiero po wielu wewnętrznych przejściach, azwłaszcza po gorących modlitwach, przechodzi publicznie do Kościołakatolickiego w r. 1845.

Page 3: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Podejmuje nową podróż do Rzymu, by się przygotować do święceńkapłańskich. Pod wpływem głosu wewnętrznego wstępuje do Oratorium św.Filipa. Już w r. 1848 mianowano go mistrzem nowicjatu, a w następnym rokuprzełożonym Oratorium w Londynie.

Rozpoczyna się wytężona praca kaznodziejska, duszpasterska, a zwłaszczapisarska. Oto chronologiczna lista ośmiu dzieł duchownych, które pozostawił O.Faber po sobie w spuściźnie: "Wszystko dla Jezusa", – "Postęp duszy", –"Najświętszy Sakrament", – "Stwórca i stworzenie", – "U stóp Krzyża", –"Konferencje duchowne", – "Najdroższa Krew, – "Betlejem". Niektóre z nichcieszą się dotąd wielką poczytnością nie tylko w krajach angielskich, aleprzetłumaczone na kilka języków w innych również krajach katolickich.

Za najwybitniejsze uważają trzy dzieła, mianowicie: "Wszystko dla Jezusa",– "Postęp duszy", – i "Najdroższą Krew".

Co się tyczy "Postępu duszy", to Faber miał pierwotnie zamiar napisać trzytraktaty, by pospieszyć z pomocą dla trzech kategoryj dusz: dla początkujących,dla postępujących i dla tych, co żyją w zjednoczeniu Bożym. Traktatpoświęcony początkującym miał nosić tytuł: "Pierwsza gorliwość", a "Bramąniebios" miał się nazywać trzeci tom. Te dwa jednak dzieła pozostały dla brakuczasu w sferze projektu, ukazał się tylko "Postęp duszy".

Jest kilka powodów, dla których opłaciło się na nowo wydać i w tym celudokonać ponownego a pracowitego przekładu "Postępu duszy" z oryginałuangielskiego. Dwa jednak szczególniej chcemy podkreślić.

Pierwszy to ten, że dzisiaj szeregi dusz, żyjących stale w łascepoświęcającej, coraz bardziej rosną, a to dzięki częstej spowiedzi, a jeszczewięcej dzięki częstej Komunii świętej. Szeregi te trzeba zaliczyć do dusz"postępujących" na drogach Bożych. Potrzebują one odpowiedniej literaturyduchownej, albowiem droga postępu, ta "droga środkowa" często bywa usianahojnie trudnościami.

Otóż dziełko O. Fabera należy, jeśli nie do najlepszych, to w każdym raziedo bardzo wybitnych traktatów opisujących drogę środkową w życiuwewnętrznym. A ta droga zajmuje zwykle bardzo długi okres w naszym dążeniudo Boga. Wiele dusz nie przebywa jej normalnie, bo nie rozumie ani jejtrudności, ani jej wymagań, i wskutek tego prawie nigdy nie przechodzą nadrogę jednoczącą. Jest to oczywiście olbrzymia dla nich szkoda. Wczytanie sięw książkę O. Fabera uchroni wiele dusz od mnóstwa złudzeń i popchnie ich dorzetelnego postępu.

Drugi powód godzien podkreślenia to jest tendencja O. Fabera, byuwzględniać w swoich dziełkach katolika w świecie żyjącego. Wprawdziedoskonałość chrześcijańska w swojej istocie ta sama jest dla katolikaświeckiego, jak i dla katolika zakonnego – że się tak wyrazimy – jednakowożcały szereg zastosowań, odczuć, trudności, praktyk itd. bywa odmienny. Liczysię z tym Autor i czasem wyraźnie to podkreśla.

Niechże więc ten 39 tom "Biblioteki życia wewnętrznego" przyniesie wieleświatła, pokierowania i pomocy duszom pragnącym postępować coraz bliżej zaJezusem.

Page 4: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Kraków, 12 marca 1935 r. Ks. Józef Andrasz T. J.

Dedykacja powrót spis treści

Dostojnemu księciu i opiekunowi memu świętemu Rafałowi jednemu z siedmiu duchów, stojących zawsze przed bogiem, w blasku chwały, dobroci i piękna, jako wyobrażenie jego opatrzności, lekarzowi, przewodnikowi i radości dusz towarzyszowi ziemskiej tułaczki i obrońcy w jej niedolach, w którym się jawi pielgrzymującym duszom tkliwość ojca, zbawienie syna i wesele ducha świętego wraz z anielską potęgą i ciepłem współczującej miłości serc ludzkich.

Londyńskie oratorium w uroczystość św. Rafała mdcccliv.

List Autora powrót spis treści

Drogi mój Ojcze Antoni, – podczas pamiętnej przechadzki nad brzegiemmorza, w Lancing, odkryłem Ci powody, dla których postanowiłem przedupływem pewnego czasu nie wydać żadnej książki o życiu duchownym. Dziśczas ten upłynął i oto moja książka. Pragnąc dorzucić coś do niej w postaciprzedmowy, ubrałem ją w formę listu do Ciebie. Niech będzie on pomnikiemnaszej zażyłej przyjaźni i źródłem miłych wspomnień. Niechaj wskrzesi pamięćowych dziewięciu lat, bogatych w wypadki, wspólnie spędzonych, które z woliBoga przez swe rozliczne doświadczenia i niemal romantyczne koleje zdołałybyzapełnić jedno długie życie.

Dwa są cele, dla których książki winno się pisać i które powinnykształtować styl piszącego. Pierwszy – to wywrzeć głębokie wrażenie naczytającym podczas samej lektury; drugi – to dać mu rzeczy godne zapamiętaniai w sposób, któryby to zapamiętanie ułatwiał. Niniejsze dzieło zostało napisanew tym drugim celu, dlatego ujęte jest możliwie zwięźle, o ile na to pozwalałaprzejrzystość myśli oraz rozległość zagadnienia, grożąca przy nadmiernymskrócie szczególnie łatwym nieporozumieniem.

Nie łudzę się, iż dzieło tak obszerne na niejeden natknie się sprzeciw,zwłaszcza że chodzi o przedmiot, gdzie każde zdanie, każda nawet przydawkazawiera sąd o rzeczach, o których każdy pobożny katolik posiada mniej lubwięcej wyrobione zdanie. Jednak wyrozumiałość, jakiej doznawałem dotychczasze strony czytelników, nie pozwala mi wątpić, że i to dzieło znajdzie przychylneprzyjęcie, zwłaszcza iż nie zawiera żadnego rozmyślnego słowa krzywdzącejkrytyki ludzi czy rzeczy. To wszystko, czym mogę się poszczycić. Poza tymstarałem się jedynie zharmonizować starą i nową ascezę Kościoła z pewnymmoże pietyzmem dla pierwszej, by ją przedstawić katolikom mego kraju,przetopioną w nasz narodowy sposób myślenia i czucia, odzianą w szatęojczystego języka.

Większa część tej książki powstała według Horacjuszowej recepty: Nonumprematur in annum(1), a i reszta odbyła swój dziewięcioletni okres dojrzewania.Jednak gdy chodzi o teologię ascetyczną, niezmiernie łatwo jest popaść wpotrzask potępionych zapatrywań. Dlatego niech mi to nie będzie wzięte za

Page 5: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

próżną przesadę w rzeczach małej wagi, gdy zawczasu zastrzegę sobie wolnośćodwołania każdej myśli i każdego wyrażenia, które by się nie zgadzały już nietylko z orzeczeniami Stolicy Świętej, ale nawet z zatwierdzoną nauką naszychZakonów i Szkół Teologicznych. Niech Bóg towarzyszy tej książce, sprawiającby była wyrazem ducha Kościoła, bez przesady, z prostotą.

Twój zawsze oddany F. W. Faber

1. Prawdziwe oznaki postępu w życiu duchownym powrót spis treści

Życie duchowne jest tkaniną sprzeczności. Tak określa się nieraz onądoniosłą prawdę o upadku naszej ludzkiej natury. Jedną zaś z największychsprzeczności i praktycznie, jedną z najtrudniejszych do przezwyciężenia jest ta,że jak z jednej strony niezmiernie doniosłą jest rzeczą poznać samego siebie, takz drugiej niemniej ważnym jest jak najmniej o sobie myśleć – te dwie rzeczyniełatwo pogodzić. Wspominam o tej trudności zaraz na wstępie, dlatego że wciągu tej książki wypadnie nam często zastanawiać się nad sobą, co mogłobyłatwo wyrodzić się w zbytnie zajmowanie się sobą i tak o większe straty niżkorzyści nas przyprawić.

Nie ma na świecie zagadnienia bardziej dla nas doniosłego niż kwestianaszego stosunku do Boga. Od niej zależy wszystko. Jest to mądrość mądrości,wiedza bardziej nam potrzebna niż owa wiadomość dobrego i złego, o którą taknieszczęśliwie pokusił się Adam i Ewa. Jeśli z nami Bóg, nic nam nie zaszkodzi,choćby szalały przeciw nam burze przeciwności. Lecz jeżeli Bóg przeciwkonam, nic nam nie pomoże, choćby u naszych stóp leżał cały świat.

Jest rzeczą całkiem naturalną, że pragniemy zdać sobie sprawę z naszegopostępu w życiu duchownym; nic w tym złego, ani zdrożnego, jeśli tylkoutrzymamy się w należytych granicach. Wielka to dla nas pociecha miećpowody sądzenia, że jesteśmy na drodze postępu, a choćbyśmy nawet znaleźliposzlaki, że nie ze wszystkim jest u nas w porządku, to przecież zawsze lepiej ibezpieczniej jest jasno sobie zdawać sprawę ze swego stanu, niż brnąć wciemnościach odnośnie do tej sprawy, która nas musi tak dalece obchodzić, jakżadna inna.

Miłość ma to do siebie, że pragnie wiedzieć, czy przychylne znajdujeprzyjęcie i odwzajemnienie, a gdy chodzi o Boga, to zawsze dołącza się tuobawa, czy nas nie odrzucił, jak na to zasługujemy – obawa tym bardziejdręcząca, że idzie tu o wieczne zbawienie albo potępienie.

Lecz pomimo najgorętszych pragnień, daleko nam do osiągnięcia dokładnejświadomości naszego postępu w życiu duchownym; a to dla przyczyn zarównoze strony Boga, jak i nas samych. Z Jego strony, ponieważ taki już jest sposóbdziałania w ekonomii Bożej; ze strony naszej, ponieważ miłość własna prze dowyolbrzymienia tej odrobiny dobrego, które działamy. Nie wiemy nawet, czyjesteśmy w stanie łaski albo, jak mówi Pismo, czy miłości czy też nienawiścijesteśmy godni. Każdy z nas bowiem jest jaskinią tajemnych grzechów, a jak

Page 6: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ostrzega Natchniony Pisarz, nie możemy rozstawać się z obawą nawet o grzechyodpuszczone.

Nie brak też fałszywych dróg zdobywania tej znajomości, której z takimutęsknieniem pożąda niecierpliwe serce. Każde pragnienie staje się z czasemnieuporządkowane, jeśli zabraknie opanowania i podporządkowania go celomwyższym; a z chwilą, gdy się wyłamie z porządku, nie zbywa mu nanieszczęsnej pomyślności w wyszukiwaniu błędnych dróg do osiągnięciapożądanego celu. Jedną z tych zawodnych dróg jest napieranie na naszegokierownika duchownego, by wyrzekł swój sąd o nas, przed czym oczywiściezawsze będzie się on bronił, gdyż nie rości sobie pretensji do takich darównadprzyrodzonych, jak rozeznanie duchów i ponieważ wie dobrze, że rzadkokiedy z podobnej wiedzy wynika co dobrego dla nas.

Z chwilą, gdy ta droga nas zawodzi, uciekamy się do naciąganych isztucznych oznak naszego stanu, podobnie jak dzieci, które wymierzająpatykiem głębokość nadmorskiego piasku, by się przekonać... kiedy nastąpiprzypływ morza. Zresztą, z góry można przewidzieć, że nie ma mowy o doborzeodpowiednich środków tam, gdzie w ogóle nie mamy prawa do tych środkówsię zwracać. Skoro zaś wpadniemy w błąd, upieramy się przy nim i jak zwykłosię przydarzać między ludźmi, tym więcej się upieramy, im bardziej błądzimy, afinałem tego bywa zupełne spaczenie poglądów. Nawet gdy nie uciekamy się dotych zwodniczych środków w poznawaniu samych siebie, popełniamy częstoniemniej groźny błąd, niepokojąc się ustawicznie w tym względzie, a przez toutrącając szereg błogosławieństw i łask każdej niemal godziny dnia.

W rzeczywistości ze wzrostem w łasce rzecz się ma podobnie, jak z godzinąśmierci. W żadnym wypadku nie byłoby dla nas dobrze posiadać tu dokładną inieomylną pewność. Już i bez tego niełatwo nam się utrzymać w pokorze, choćnasze przywary występują jeszcze w pełnym świetle, a ta odrobina dobrego,która mogłaby się w nas znaleźć, niknie w ich cieniu. Cóżby to było dopierowtedy, gdybyśmy widzieli nasz rzeczywisty wzrost w łasce i szybkie postępy wmiłości Bożej? – To pewna, że im mniej o nich wiemy, tym łatwiej chronimynaszą pokorę. Poza tym niepewność w tym przedmiocie czyni nas bardziejpodatnymi i posłusznymi tak dla natchnień Ducha Świętego, jako też dlanaszego kierownika duchownego. Nieznajomość własnej choroby czyni choregouległym dla lekarza – podobny skutek ma też nasza niepewność co do stopniadoskonałości w życiu duchownym. A ileż ów stopień zależy od tegopodwójnego posłuszeństwa: względem poruszeń łaski i względem kierownikaduchownego! Co więcej, ta niepewność staje się nieustannym bodźcem dowiększej hojności względem Boga. Najgorszym bowiem skutkiem nadmiernegośledzenia swych postępów jest to, że dobro pod tym ciągłym wejrzeniem jakośpęcznieje i rośnie w naszej wyobraźni właśnie dlatego, iż tak nań baczymy. Wkońcu taki człowiek, który nie spuszcza oka z własnego serca, przeważniedochodzi do przesadnego pojęcia o swych czynach, podejmowanych dla Boga.Tymczasem przeciwnie, właśnie ta dysproporcja między ogromemdobrodziejstw Bożych i duchem ojcowskiej miłości, z której one wypływają a

Page 7: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

niepozornością tego, co my dla Boga czynimy i sknerstwem, z jakim się do tegobierzemy, winna nas zachęcić do większej Jego miłości i do służenia Mu zwiększym poświęceniem. Stąd wnoszę, że nawet nie byłoby to w naszymwłasnym interesie wiedzieć dokładnie, jak daleko posunęliśmy się na drodzedoskonałości.

Niemniej jednak pewna znajomość naszego stanu jest możliwa, pożądana, anawet potrzebna, dopóki pragniemy jej w sposób umiarkowany i poszukujemyjej właściwymi środkami. Potrzebujemy pociechy w walce tak trudnej iniepewnej, a nie jesteśmy na tyle wyzuci z siebie, by nie odczuwać szczególnejpociechy na widok działania łaski w naszych duszach. Trudno nam oddawać sięmodlitwie przy braku mniej lub więcej głębokiej znajomości postępowaniaBoga z nami. Wszak niepodobna należycie odpowiadać łaskom, których się niezna. Wreszcie pewien stopień tego poznania jest wprost nieodzowny przyprowadzeniu tej walki, jaką każdy chrześcijanin toczyć musi; ale właściwą doniego drogą jest modlitwa, rachunek sumienia i samorzutne (nie wydobywaneuporem) rady naszego kierownika.

Tyle o znajomości stanu naszej duszy. Jest to przedmiot bardzo trudny iniebezpieczny. Im mniej się weń zagłębiamy, tym dla nas lepiej; jak bowiemtrudno jest przy jego zgłębianiu we właściwych utrzymać się granicach, tak teżniełatwo zdobytą już znajomość należycie wyzyskać. Zresztą nie można tutajdać ogólnego rozstrzygnięcia, gdyż dużo tu zależy od duchowego nastawieniaposzczególnych jednostek.

Zatem jest rzeczą niezmiernie dla nas ważną zdać sobie sprawę z tegopołożenia, w jakim się osobiście w naszym życiu duchownym znajdujemy. Sąosoby, znajdujące się w okresie tzw. nawrócenia, w którym się zwracają doBoga i rozpoczynają nowe życie. Pokutują za swe grzechy; wyrzekają siępewnych błędnych poglądów, którym hołdowały; zmieniają swe uczuciawzględem Boga i Jezusa Chrystusa; nakładają na siebie różne praktykiumartwienia; przyswajają sobie pewne nabożeństwa; poddają się podkierownictwo duchowne. Działa w nich płomień pierwszego zapału. Wspomagaich jakaś nadprzyrodzona ochoczość do wszystkiego, co się odnosi do służbyBożej, pewna słodycz w modlitwie, radość w uczęszczaniu do Sakramentów,upodobanie w pokucie i upokorzeniu, łatwość w rozmyślaniu, a niejednokrotnieteż pełna lub przynajmniej częściowa wolność od pokus. Ta początkującagorliwość może trwać tygodnie, miesiące, nawet rok lub dwa lata; potem urywasię. Jej zadanie skończone. Z naszej strony mogła być we współdziałaniu z niąmniejsza lub większa wierność. Doświadczyliśmy jej, poznaliśmy jejwłaściwości, oznaki i trudności. Ten pierwszy zapał posiada sobie właściweoblicze i wymaga całkiem osobnego prowadzenia, które nie ma zastosowaniagdzie indziej. Łaski właściwe temu okresowi już minęły, nie w naszej mocy jeponowić. Spotkamy się z nimi nie pierwej, jak w chwili sądu.

Lecz gdzież nas on opuścił? – U progu nowego okresu życia duchownego, wchwili ważnej i przełomowej. Gorliwość, udzielona nam tylko na pewien czas,ustępuje miejsca ogarniającej nas, wstrętnej oziębłości. Znamieniem tego

Page 8: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nowego stanu jest większe niż kiedykolwiek zdanie na własne siły. Łaska zdajesię mniej za nas pracować. Stary człowiek odradza się z chwilą, gdy znikagorliwość, która go umorzyła. Daje się on we znaki coraz dotkliwiej. Czujemysię jakby więcej zdani na męskość i rzetelność naszych własnych zamiarów ipostanowień, a przynajmniej nie tak namacalnie odczuwamy pomoc różnychpraktyk życia nadprzyrodzonego. Nasza modlitwa staje się oschła. Grunt, poktórym stąpamy, jakiś chropawy i kamienisty. Praca im solidniejsza, tym mniejpociąga. Jasne strony życia doskonałego jakoś się zacierają, natomiast jegociężar wzrasta ponad siły. Tu dopiero jest pole do popisu dla naszej odwagi,teraz wychodzi na jaw rzeczywista nasza wartość. Wchodzimy w samo jądrożycia duchownego, otworem przed nami stoi pustynia. Tu odsłania się tajemnicazałamania się tylu osób w życiu duchownym: Bóg je odrzucił, ponieważopuściły drogę świętości i straciły swe powołanie. Dusza, do której się zwracam,dotarła do tego punktu i walczy ze słońcem i wichrem palącym, z piaskamipustyni, w których więzną jej stopy, udręczona niedostatkiem źródełprzydrożnych i spragniona odrobiny cienia, w którym by mogła spocząć iodetchnąć swobodnie, gotowa jest usiąść bezradnie i zdać wszystko na pastwęlosu.

Na miłość Boga, nie opuszczaj rąk. Zginiesz marnie, jeśli się nie oprzesz.

– O gdybym tylko wiedział, powiesz, że postępuję, gdybym choć mógłuwierzyć, że zrobiłem jakiś postęp w ogóle, wytężyłbym wszystkie siły, by iśćnaprzód!

– Dwom lepiej jest niźli jednemu, mówi Pismo; więc pójdźmy razem iopowiedzmy sobie wszystko, co nas krzepi lub nuży. Wiesz przecie, że niejesteśmy świętymi. A może nawet nie lubujemy się w szczytach świętości; jeślizaś tak, to nie musimy trzymać się drogi świętych. Nauki, jakich nam trzeba,muszą być trzeźwe, bezpieczne i nie zbyt górne. W każdym jednak razie niewolno nam myśleć o bezwładzie ani o zawracaniu z drogi.

– Zatem idziemy?

– Niestety, na tym niebieskim szlaku nie ujrzeć ani źródełka ni palmyprzydrożnej, znaczącej ilość przebytej drogi; gdzie tylko spojrzeć – niebo ipiasek.

– Odwagi, mój drogi, oto pięć niezawodnych znaków. Jeśli posiadamy choćjeden z nich, już jest dobrze; lepiej, jeżeli dwa; jeśli trzy, jeszcze lepiej; jeślicztery, znakomicie; jeśli zaś pięć, chwalebnie.

1. Jeżeli jesteśmy niezadowoleni z obecnego stanu, jaki by on nie był, atęsknimy za nieco lepszym i wyższym, mamy już za co dziękować Bogu.Albowiem to niezadowolenie jest jednym z Jego najlepszych darów i oznakąrzeczywistego postępu w życiu duchownym. Ale musimy pamiętać, że to naszeniezadowolenie z siebie samych winno pomnażać naszą pokorę, a nie siaćniepokój ducha i mącić nasze praktyki pobożne. To niezadowolenie winnowynikać z niecierpliwego pragnienia postępu w świętości i z uczuciawdzięczności za otrzymane łaski, a nadziei łask przyszłych w łączności z

Page 9: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

palącym uczuciem wstydu, że miara otrzymanych łask przewyższyła nasze znimi współdziałanie.

2. Po wtóre, jakkolwiek dziwnie to może brzmieć, znakiem naszego postępujest ciągłe rozpoczynanie go na nowo, ten jakby nieustanny start ku wyżomświętości. Wielki św. Antoni w tym upatrywał doskonałość. Toteż błędniepodaje się to za powód do zniechęcenia, utożsamiając ten nieustanny wzlotżycia pobożnego z kołowrotem wiecznego powstawania i wiecznych upadkównałogowego grzesznika. Błędnie też się miesza go z niestałością, która takczęsto wiedzie do rozproszenia i zawraca nas z drogi do nieba. Albowiempodczas gdy ów nieustanny wzlot prowadzi nas na coraz to wyższe i coraztrudniejsze szczyty, to niestałość jest przeciwnie strząsaniem nużącego jarzma ipłochą pogonią za nowością. Stąd owo ciągłe rozpoczynanie od nowabynajmniej nie polega na zmianie duchownych książek, pokut, sposobówmodlitwy, a zwłaszcza spowiedników. Składają się na nie głównie dwie rzeczy:ciągłe odnawianie naszego pragnienia służby dla chwały Bożej oraz nieustanneodświeżanie naszej gorliwości.

3. Jest także znakiem postępu w życiu duchownym dążyć do pewnychkonkretnych celów; na przykład do utrwalenia w sobie nawyku pewnych cnótlub do przezwyciężenia jakiejś słabości czy przyłożenia się do pewnychumartwień. Wszystko to świadczy o rzetelności naszej pracy i o potędzedziałania łaski Bożej w nas. W przeciwnym bowiem razie, kiedy nasz wysiłeknie jest ześrodkowany na pewnym odcinku, nie możemy go nazywać walką,gdyż strzelanie bez celu zostawia tylko trochę huku i dymu. Nie można też tegonazwać postępem, jak nie jest podróżą wałęsanie się po gościńcu bezdokładnego ustalenia kresu drogi i zastosowania środków, umożliwiających jegoosiągnięcie.

4. Jeszcze pewniejszą oznaką postępu jest głęboka świadomość zadania,wytkniętego nam szczególnie przez Boga. Niekiedy odczuwamy, jak DuchŚwięty zwraca nas raczej w jednym kierunku niż w innym, jak żąda od naswykorzenienia pewnego nałogu lub podjęcia się określonego dzieła. U pisarzyduchownych zwie się to działaniem łaski, pociągiem wewnętrznym. W jednychtrwa on przez całe życie. W drugich ciągle się zmienia. U wielu jest on taknieokreślony, że się pojawia tylko tu i ówdzie, inni zdają się w ogóle go nieodczuwać (1). Wymaga on, oczywiście, zarówno czynnej znajomości samegosiebie jak i bacznego wglądania we własne wnętrze w chwilach modlitwy;pociąg ten jest wielkim darem Bożym, ponieważ ogromnie ułatwia dążenie dodoskonałości i urasta niemal do znaczenia osobistych objawień. Pełneuszanowania odczucie tego kierownictwa Ducha Świętego jest więc oznakąnaszego postępu. Trzeba wszakże dobrze pamiętać, iż brak tego odczucia niepowinien nikogo niepokoić, gdyż takie kierownictwo nie jest ani powszechneani dla wszystkich nieodzowne.

5. Ośmielę się jeszcze dorzucić, iż także rosnące ciągle ogólne pragnienienieustannego wzrostu w doskonałości nie jest bez znaczenia jako oznakapostępu, co nie sprzeciwia się bynajmniej temu, cośmy powiedzieli o

Page 10: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

doniosłości pracy w ściśle określonym kierunku. Sądzę, iż na ogół nie doceniasię dostatecznie tego pragnienia doskonałości w ogóle. Tylko, oczywiście, niewolno na nim poprzestawać. Ma ono zachęcać nas do dalszego postępu. Jeślibowiem zwrócimy uwagę na to mnóstwo dobrych skądinąd chrześcijan, aprzecie tak zeświecczonych, tak obojętnych dla sprawy Chrystusa, taknieprzystępnych dla pobudek nadprzyrodzonych, zrozumiemy, że to pragnienieświętości pochodzi od Boga i jest drogocennym darem, rokującym wielkienadzieje. Chwała Bogu na wysokościach za każdą duszę, która go otrzymała!Sprzeciwia się on oziębłości i to już wielka jego zaleta; a chociaż są darywiększe i wyższe od niego, to przecie jedne i drugie na nim się opierają. Towszakże nie powinno nas zaślepiać na jego niebezpieczeństwa. Wszystkiebowiem nadprzyrodzone pragnienia, w których się lubujemy bez przykładaniaręki do dzieła, w gorszym nas zostawiają stanie, niźli zastały. By się przed tymuchronić, musimy każde pragnienie natychmiast przetapiać w czyn, czy to wmodlitwie, czy w pokucie, czy też w uczynkach gorliwości, zawsze jednak zrozwagą i nie bez zasięgnięcia rady doświadczonego kierownika.

Oto więc pięć rzetelnych znamion postępu, z których żadne nie przewyższasił najsłabszego spomiędzy nas. Nie mówię, by obecność ich świadczyła zaraz,że wszystko u nas w porządku; są one tylko wskazówką, iż tli w nas życienadprzyrodzone, że się posuwamy na drodze łaski, a stąd posiadanie jednego znich jest czymś niewymownie droższym, nad wszystkie ziemskie bogactwa.Powtarzam, jeśli posiadamy jeden z tych znaków, już jest dobrze; lepiej, jeślidwa; jeśli trzy, jeszcze lepiej; jak cztery, znakomicie; jeśli zaś wszystkie pięć,chwalebnie. A teraz, uwaga! uszliśmy już kawałek drogi. Przed nami otwiera siępustynia, lecz choć stopy się strudzą wędrówką, niech serce nie traci otuchy.

O. Fryderyk William Faber

2. Zarozumiałość i zniechęcenie powrót spis treści

Z poprzedniego rozdziału już widać, że sporządziłem sobie w myśli pewienwykres życia duchownego. Podzieliłem je sobie na trzy wielkie okresy o bardzoróżnej rozległości i o charakterze bardzo zróżniczkowanym. Pierwszy dział tokraina początkujących, okres tak cudny, iż zdać sobie z niego sprawę może tylkoten, kto go raz w życiu przebył i ma możność oglądać go w kontraście z proząteraźniejszości. Za nim ciągnie się bezbrzeżna pustynia pełna pokus, walk iudręczeń, – widownia naszych prac i cierpień, pobojowisko dobrych i złychduchów, rozdroże najrozmaitszych drożyn i szlaków, – gościńce tam mylne,kręte i śliskie, a z każdego zakrętu wyłania się Jezus ze swym Krzyżem.Przestrzeń to dziesięć i dwanaście razy dłuższa od pierwszej krainy. Po niejwkracza się w kraj pięknych, zalesionych, huczących potokami, skalistych gór,uroczy lecz dziki, pełen strasznych nawałnic, gdzie przecudne widoki idąnaprzemian z nagłą zawieją, co charakteryzuje wysokie szczyty. Jest to krainawysokiej modlitwy, mężnego samoukrzyżowania, mistycznych prób i wyżynnadludzkiego wyrzeczenia się i pogardy siebie. Powietrze tych wyżyn zda siębyć rzadsze, oddech tamuje duszom pospolitym, swobodnie mogą nim oddychaćtylko dusze wybrane.

Page 11: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Przyłączam się do duszy, która opuściła krainę początkujących i właśniewkracza w wielką pustynię środkową, której niezmierne płaszczyzny i wydmypiaszczyste graniczą z zielenią przebytych łanów pierwszej krainy, oraz sięgajązadrzewionych regli skalistych siedzib dusz długo doświadczanych i srogąstrudzonych wędrówką. Bóg wzywa do siebie jednych w okresie pierwszejgorliwości, drugich, dojrzałych w łasce, ze szczytów świętości. Lecz najwięcejludzi umiera w pustyni, bądź na tym, bądź na innym odcinku podróży. Jedna jestdla każdego najdogodniejsza chwila śmierci i Bóg nas właśnie w tej chwiliprzed siebie pozywa. Ponieważ jednak chwila ta dla większości ludzi pobożnychprzypada właśnie na środkową pustynię, dlatego o niej chcę mówić, o tympustkowiu cierpliwej wytrwałości i pokornego zaprawiania się do cnotyrzetelnej.

Osoby, kochające się choć trochę w doskonałości, są cząstką wybranąBoskiego stworzenia i są niejako źrenicą oka Bożego. Toteż cokolwiek ichdotyczy, ma wartość wysoką. Trzeba przeto, by miały niezawodne znaki, poktórych by poznały z pewnym prawdopodobieństwem swój postęp na drodzeżycia duchownego. Jednakowoż często się łudzą, biorąc za oznaki postępurzeczy, które nimi nie są; tym sposobem wikłają się w urojenia, które wiodą nabezdroża, nużą je, wstecz obracając ich kroki na drodze postępu. Tymi błędnymiznakami zajmiemy się w niniejszym rozdziale. Zapoznanie się z nimi jest tymwiększej doniosłości, że zaznajomią nas z wielu zjawiskami życiawewnętrznego, nadzwyczaj dla nas ważnymi.

Otóż w tym okresie swojej pielgrzymki dusza napotyka dwie przeciwnepokusy. Raz napastuje ją jedna, raz znowu druga, stosownie do usposobieniaumysłu i wahań nastrojów. Są to pokusy zniechęcenia i zarozumiałości; naszymwięc głównym zadaniem będzie mieć się na baczności przed jedną i drugą.

Zniechęcenie jest to skłonność do wyrzeczenia się pobożności ze względuna przeszkody i mnogie upadki. Tracimy odwagę, potem częściowo wskutekzdenerwowania, częściowo skutkiem rzeczywistych wątpliwości co domożności wytrwania, stajemy się pełni żalu i wyrzutów w stosunku do Boga,wreszcie opuszczamy się w umartwieniu i skarbieniu sobie łask Bożych.Zakrawa to na grzech rozpaczy, jakkolwiek do niego nie dochodzi. Zjawia sięjakby cień rozpaczy, który w trzydziestu minutach doprowadza nas do mnóstwagrzechów powszednich. Świadczy to, że zbyt dużo zaufaliśmy własnym siłom imieliśmy o sobie większe wyobrażenie, niż na to zasługiwaliśmy. Gdybyśmybowiem byli pokorni, raczej dziwilibyśmy się, żeśmy nie upadli niżej, zamiastzniechęcać się swoją niedoskonałością. Wiele dusz, powołanych do świętości,nigdy jej nie osiąga jedynie dlatego, że daje do siebie przystęp zniechęceniu.

Osoby pielęgnujące w sobie życie duchowne są szczególnie wystawione napokusę zniechęcenia ze względu na swą wielką wrażliwość. Ich uwagaześrodkowuje się w stopniu, dotychczas im nieznanym, na drobiazgowejsumienności w obowiązkach i na ich pobudkach wewnętrznych, co czyni jeniezwykle wrażliwymi. Sumienie pod działaniem Ducha Świętego nabiera takiejczułości i takiej delikatności, że natychmiast odkrywa każdą słabość, której by

Page 12: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

przedtem nawet nie nazwało słabością i nie tylko wyczuwa całą brzydotęgrzechu, lecz też dotkliwiej nad nim boleje. Wrażliwość tę powiększa jeszczetrudność i nieuchwytność dzieła, nad którym pracują, tym bardziej że nieznajdują oparcia w swym otoczeniu; owszem, cierpieć muszą zarzutyfanatyzmu, nieroztropności, dziwactwa i przeczulenia ze strony ludzi skądinąddobrych, lecz pojmujących dobroć na swój sposób, nie po Bożemu. Zresztą,pobożność początkujących nie zawsze bywa mądra. Bo i jakże, skoro mądrośćprzychodzi z doświadczeniem? Świat lubuje się w wytykaniu ich błędów, niebacząc, iż pomyłki te pochodzą stąd tylko, że jeszcze nie dość świata sięwyzbyli i nie dosyć go znienawidzili, jak tego Bóg od nich żąda.

Jednym z tych błędów jest wyolbrzymianie własnych win, co zazwyczajwiedzie wprost do zniechęcenia. Ma ono swą podstawę w tej okoliczności, iżdusze pobożne kształcą się na wzorach tak niedościgłych, jakimi są Jezus iŚwięci; nic więc dziwnego, że doznają pewnego zawodu, gdy widzą, jak imdaleko jeszcze do tej doskonałości, mimo że w swoją pracę włożylinajżywotniejsze swe siły. Czyż bowiem jest większa udręka ducha nadpodejmowanie gry o pewnej przegranej? Lecz jestże inna droga dla tego, kto razpostanowił pójść w ślady Ukrzyżowanego?

Płodem zniechęcenia jest wyczerpanie i smutek – dwie najgorsze plagi, jakiena nas przypaść mogły, zabijające w nasieniu wszelki bohaterski poryw. Kiedyw dwuboju podczas rozstrzygającego chwytu jednemu z zapaśników nagle niestanie sił, już jest po nim, gdyż wynik walki zawisł od siły i pewności tegowłaśnie natarcia. Zwycięskie wojska w puch rozbijają dwakroć silniejszegowroga, taką przewagę nad zdemoralizowanym porażką przeciwnikiem daje imświadomość zwycięstwa. Podobnie działa nastrój przygnębiający i smutny,zwłaszcza jeśli nami owładnie zaraz z rana i to jest całe przekleństwozniechęcenia.

Jeśli chodzi o zarozumiałość, to uważam ją za błąd znacznie mniejrozpowszechniony niż przygnębienie. W sprawach religii trzeba by chybamatołka, by czuć się zarozumiałym. Niestety, jednak często sobie nie zdajemysprawy, iż od tego matolstwa dzielą nas tylko dwa kroki. Św. Teresa stawiapokorę jako pierwszy wymagalnik zwykłej uczciwości w życiu; odwaga zaś jest,według niej, pierwszym warunkiem dla tych, którzy chcą wstąpić na pewienstopień doskonałości. Otóż zarozumiałość trzyma się zawsze w pobliżu odwagi idlatego musimy mieć się przed nią na baczności. Czyha ona na nas na każdymkroku, dlatego warto o niej pomówić.

Dobry początek – to czynu połowa, głosi przysłowie. Jednak nie sądzę, bymiało to miejsce w rzeczach duchownych, a względem, który mnie do tegoskłania, jest fakt, że tyle dusz, powołanych do pobożności i życiawewnętrznego, załamuje się w swym powołaniu i opuszcza ręce. Nie początekwięc musiał być błędem skażony. Przeciwnie, mógł on być wystarczającostanowczy, poczęty z miłości, pokorny. Błąd zakradł się później; raz był towstręt do umartwień, który wreszcie wziął górę; innym razem powszechnyprzesąd co do działania łaski, który okazał się błędem i napełnił nas

Page 13: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

niesmakiem. Przesąd ten polega na wmówieniu w siebie, iż łaska winna działaćna kształt jakiegoś uroku, bez współdziałania naszej woli. Komuś na przykładnie chce się wstać z rana o oznaczonej godzinie. Powiada, że nie może.

– Blaga, bo nic go do łóżka nie przykuwa. Po prostu, nie chce; woli sięwylegiwać; cnota czy posłuszeństwo nie wydają mu się godne tegowyrzeczenia.

– Tłumaczy się, że przed zaśnięciem postanowił zerwać się na czas, prosiłnawet dusze czyśćcowe, by mu pośpieszyły z pomocą. Tymczasem świta ranek;w pokoju nie napalone, rozmyślanie jakoś nie ciągnie, a spać tak przyjemnie!Żadna dusza cierpiąca się nie zjawia, firanek nie odsuwa, światła nie zapala itd.Więc to nie jego wina. Zrobił, co do niego należało. Wczoraj już był gotów; cóż,kiedy łaska nie dopisała! Co się jego czepiają?

– To tylko jeden obrazek z tysiąca. Mnóstwo ludzi, którzy by mogli byćprawie świętymi, jest niemal grzesznikami skutkiem tego dziwnego przesądu oskuteczności łaski. To nie łaski nam brak, ale woli stanowczej. Tysiące łask ginąskutkiem braku współdziałania z naszej strony. Bóg zawsze dopisuje. Tylko znaszej strony brak często szczerej woli i wytrwałości.

Wracając do naszego przedmiotu, trzeba stwierdzić, iż w walce życiaduchownego pierwsze natarcie nie jest jeszcze połową wygranej. My jednakczęstokroć sądzimy przeciwnie. Niecierpliwi nas niezwykła i tajemniczapowolność działania Bożego i w swej krewkości dziełu, ledwie rozpoczętemu,przypisujemy taką wartość, jak gdyby już było skończone; patrząc zaś na czynyŚwiętych, spełniane w stanie tak ścisłego złączenia z Bogiem, jakie na ziemimożliwe jest dopiero po długich doświadczeniach, bierzemy się do ichniewolniczego naśladowania, nie rozeznając ich ducha. Albo też uważamypotęgę łaski Bożej za siłę własnej woli i tak przeciw Bogu obracamy tenprzyrost łaski, którego nam w swym miłosierdziu udzielił. Doświadczenie nasjeszcze nie pouczyło, po jakich to porażkach osiąga się wreszcie zwycięstwo.Gdy to wypróbujemy na własnej skórze, nie tak trudno nam będzie o pokorę.Przy tym każdemu współdziałaniu z łaską zwykło towarzyszyć uczucieszczególnej przyjemności i podniosła świadomość własnej siły. Wynosimy je zokresu pierwotnej gorliwości i nieprędko się ich pozbywamy. Powierzchowneuczucie bierzemy często za dojrzałą cnotę. Kiedy indziej znowu przypatrujemysię własnym dobrym uczynkom z upodobaniem, które na kształt jakiegoś oparupodwaja w naszych oczach ich wielkość; albo też przyjaciele nieroztropniunoszą się nad nami i nad szybkością naszego postępu w pobożności, sądząc, żegrzeczność nam wyświadczają, podczas gdy w rzeczywistości podkopują dziełoBoże w duszach naszych. Wszystkie te ścieżki prowadzą do zarozumiałości,zarozumiałość do czynów nieroztropnych, nieroztropność do zaufania w sobie,dufność we własne siły zaś wywołuje utratę łask Bożych z wielką szkodą życiawewnętrznego.

Nie zapomnijmy też zaznaczyć (jakkolwiek należy to raczej do rozprawy opoczątkach życia duchownego), że u progu naszej wędrówki, zwłaszcza w

Page 14: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ostatnich dniach pierwotnej gorliwości, zdarzają się pewne objawy, spotykanetylko u największych Świętych. U nas są one jedynie znakiem, że przechodzimydo normalnego stanu. Dotąd Bóg darzył nas wyjątkowymi łaskami, które niemiały być naszym udziałem przez całe życie. Początek drogi życia duchownegoprzypomina niekiedy swym nadprzyrodzonym charakterem jej kres. Lecz niemamy prawa oczekiwać, że te same nadprzyrodzone znamiona będą namtowarzyszyły przez cały ciąg naszej pielgrzymki. Przychodzi więc chwilarozstania się z mnóstwem uczuciowych słodyczy, tajemnych objawień Bożych,płomiennych wzlotów, które nam może wieszczyły niedaleką świętość. Niegdyśto pozorne podobieństwo pierwszych naszych ścieżek z podniebnymi szlakamiŚwiętych może nas napełniało tajemną dumą. Nie wyobrażaliśmy sobie, jakdaleka droga nas czeka, ani jaki szmat czasu nas dzieli od szczytów, które takwyraziście rysowały się oku. A teraz, nie przybyło nam obowiązków ani nowychpokus do przezwyciężenia, owszem, może jest i mniej obowiązków i mniejpokus niż dawniej, a jednak to ich pełnienie, to opieranie się własnymskłonnościom, którego żąda nadal służba Boża, tak nas poczyna męczyć, taknużyć, ponad wszelkie pojęcie. Wytrwałość jest największym doświadczeniem,najdotkliwszym jarzmem i najuciążliwszym krzyżem.

Podwójne niebezpieczeństwo zniechęcenia i zarozumiałości wtrącić nasmoże w dwojaki błąd odnośnie do naszego postępu w życiu duchownym.Dlatego ważną jest rzeczą poznać te objawy, które zniechęcenie przedstawianam jako oznaki braku postępu, zarozumiałość zaś przeciwnie, jako dowodywielkiego postępu, a które w rzeczywistości nie oznaczają ani jednego anidrugiego. Przejdziemy więc pięć takich objawów, zarówno ze stanowiskazarozumiałości jak i zniechęcenia.

1. Pracując czas jakiś nad sobą, spostrzegamy, iż w mniejszym lubwiększym stopniu udało nam się pokonać jakąś wadę główną. Owłada namizarozumiałość. Lecz odrobinę rozwagi! Jest możliwe, że nie będzie to dowódprawdziwy naszego postępu, tylko pokusa mogła dla jakichś przyczyn osłabnąćw tym czasie. Może to szatan swą wrodzoną przenikliwością odgadł, żebędziemy się badać, a odkryte postępy przypiszemy sobie; pragnąc zaś natchnąćnas zwodniczą ufnością we własne siły, która jest najpodatniejszym podłożemjego działania, ściąga swe siły z pola i pozostawia nas tymczasowo w spokoju.Albo też nasze wady się zmieniają skutkiem zmiany zewnętrznych warunków,postępu w latach lub jakichś innych czynników. Wady się zmieniają, to pewna, az nimi łączą się bardzo ciekawe zjawiska w życiu duchownym. Albo może towrażliwość naszego sumienia, tak dawniej czułego i delikatnego za karępewnych niewierności łasce stępiała do tego stopnia, że nie spostrzegamynaszych upadków. Czyż jest ktokolwiek, kto by kiedyś tego nie doświadczył? –Dla tych powodów nie ma najmniejszej podstawy do zarozumiałości, ilekroćspostrzeżemy, że już rzadziej nam się przytrafia ulegać naszej wadzie głównej.Podobnie bezpodstawne byłoby nasze zniechęcenie wobec częstszych niżdawniej upadków. Trzeba by bardzo długiego badania siebie, by móc stądwyciągać jakieś miarodajne wnioski. Jest możliwe, że dla wielu przyczyn

Page 15: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dokładniej niż przedtem postrzegamy nasze upadki. Albo Bóg dopuszcza je nanas, by nas zmusić do pokory lub odwrócić naszą uwagę od postępów, jakieczynimy pod innym względem. Albo może to wróg nasz zacięty wytoczył namwalkę zażartą na tym właśnie odcinku. Wówczas ze zdwojoną siłą odpieraćmusimy napaści, krocząc wytrwale swym szlakiem. W ogóle zbyt mało siebieznamy, by zaraz z pierwszego znaku móc słusznie się zniechęcać.

2. Innym powodem zarozumiałości lub zniechęcenia bywa obecność lubbrak uczuciowej słodyczy w naszych ćwiczeniach duchownych. W chwilachwięc takiej zarozumiałości trzeba pamiętać, iż źródłem tych pociech bywająbardzo często przyczyny fizyczne: czerstwe zdrowie, piękna pogoda lubpodniosły nastrój; godzina modlitwy pod błękitnym niebem, w orzeźwiającympowietrzu Neapolu jest znacznie łatwiejsza niż ta sama godzina, spędzona wśródżółtych, wiecznie siąpiących mgieł Londynu; a nawet gdy uczuciowa słodyczbywa dziełem łaski, zwykle jest to znakiem naszej słabości i świadectwemniedojrzałości duchowej. Nią jakby przynętą pociąga nas Bóg w swojejłaskawości, skoro brak nam na tyle rzetelnej cnoty, by rozróżnić pomiędzy Nima Jego darami i służyć Mu dla Jego miłości, nie dla pragnienia nagrody. Jest toprzynęta, którą ochotnie chwytać należy, gdyż pożądane wydaje owoce.

Ale co innego przynęta, a co innego nasz postęp. Toteż bardzonieroztropnym byłoby się zniechęcać brakiem uczuciowej słodyczy. Jest onadarem Bożym, ale nie cnotą; Bóg udziela jej tylko temu, komu chce, kiedy chcei ile chce. Owszem, samo nawet pozbawienie jej duszy bywa niekiedy łaską,gdyż podnosi duszę do stanu wyższego, uszlachetnia jej miłość, pomnażasposobności do zasługi. A kiedy nawet jest za karę, nie przestaje być łaską.Niektórzy ludzie upadają na duchu, gdy spostrzegą, iż jakiś wypadek w ichżyciu duchownym okazuje się karą Bożą. Człowiek pobożny, a mimo toniezadowolony, wydaje mi się najnieroztropniejszym ze wszystkich płaczków.Nie mam pojęcia, co może być przygnębiającego w tym, że Bóg nas karze.Przeciwnie, karcąc nas, widocznie nie opuszcza nas; a tylko opuszczenie przezBoga byłoby czymś strasznym. Przy tym Jego dłoń karcąca nie przestaje byćdłonią ojcowską, a ilość wymierzonych plag oznacza tylko miarę miłości, któraGo skłania do karcenia. Nie pragnijmy nigdy, by Bóg zaprzestał nas karać.Biada nam, gdyby się to pragnienie spełniło! Dopóty możemy ufać, że Bógzajmuje się nami i jest pełen miłosiernych zamiarów względem nas, dopóki niewypuszcza nas ze swej dłoni. Albowiem gdy w jednej ręce trzyma rózgę, drugajest pełna osobliwych łask, które na nas spłyną, gdy natura nasza zostanienależycie podbita i ujarzmiona.

3. Następnym objawem, z którego zbyt przedwczesne wnioski zwykliśmywyciągać, jest rosnąca łatwość w modlitwach myślnych i w rozważaniu.Modlitwa sama w sobie jest zazwyczaj rzeczą tak trudną, że wystarczy, bytrudność ta choć trochę się zmniejszyła, a zarozumiałość ma już na czympasożytować. Dlatego musimy pamiętać, że wprawa w modlitwie a łaskamodlitwy – to dwie różne rzeczy; rozważanie zaś jest sposobem modlitwy, gdziedużą rolę odgrywa rozumowanie, które można sobie doskonale przyswoić, nie

Page 16: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

stając się przez to jeszcze mężem modlitwy, przenikniętym treścią rozważanychprawd i stosującym je w życiu. Żywy tego przykład mamy w tylu osobach, którenigdy nie zaniedbują rannego rozmyślania, a nie stają się przez nie ani lepszymi,ani bardziej umartwionymi, ani bardziej panującymi nad sobą, anipowściągliwszymi w języku, ani więcej skupionymi. Nie znaczy to, byumiejętność modlitwy była czymś do pogardzenia, lecz nie należy jej brać zadar modlitwy ani zbyt wyolbrzymiać jej znaczenia. Może się także zdarzyć, żew pewnych okresach niektóre przedmioty rozważania są dla nas przystępniejsze,więcej nam odpowiadają. Ma to zastosowanie szczególnie do pór rokukościelnego. Może taką łatwość posiadają dla nas tajemnice BożegoNarodzenia, może Wielkiego Postu, może Bożego Ciała. Niektórzy na przykładmają łatwość w rozmyślaniu o Męce Pańskiej, a czują oschłość, gdy rozważajątajemnice Wcielenia; drudzy przepadają za opowiadaniami i przypowieściamiewangelicznymi, a stronią od Tajemnic życia Chrystusowego. Wreszcie będzietu grało rolę zdrowie ciała, krzepiący sen, szczęśliwsze okoliczności, nastrójjakiegoś wielkiego święta, minionego czy nadchodzącego, lub inne sprzyjającemodlitwie warunki. Wszystko to winno nas ostrzegać przed zarozumiałością,ilekroć rozmyślanie idzie raźno, jak z płatka.

Także w przeciwnym razie nie mamy powodu do zniechęcenia, gdyrozważanie, zamiast przychodzić coraz łatwiej, staje się wprost niemożliwościądla nas. Nabycie biegłości w modlitwie myślnej kosztuje dużo pracy i bywałatwiej osiągane przez wyrzeczenie siebie niż przez przyzwyczajenie;wyrzeczenie zaś siebie, jeżeli ma być trwałe i nieustanne, musi postępowaćstopniowo i ostrożnie, raczej nie dociągając, niż popadając w przesadę, zewzględu na naszą niestałość. Zresztą, jak później zobaczymy, rozmyślaniaoschłe bywają najpożyteczniejsze, jakkolwiek oschłość niemało je utrudnia.Brak zaś usposobienia do modlitwy niekoniecznie musi w sobie zawierać winę,chociażby nawet powszednią i bez wątpienia jest to wielką w tym staniepociechą wspominać dawne czasy oraz mieć świadomość, iż łaska Bożaustrzegła nas przed grzechem. Uczucie wielkiej radości, zalewającej nasze sercena myśl, żeśmy wolni od grzechu, jest już samo znakiem nienajgorszego stanuduszy. Ma Bóg i większe łaski dla nas na pogotowiu, to jednak nie powinnobynajmniej uszczuplać tego zadowolenia, którym się z dobroci Bożej na widoknaszego postępu w prostocie serca cieszymy. Nie przypuszczam, by naszegrzechy miały być dostatecznym powodem naszego zniechęcenia, a jużstanowczo przeczę, byśmy mieli prawo się zniechęcać czymkolwiek, co jestzupełnie wolne od grzechu.

4. Często skłonni jesteśmy filozofować na temat pewnych objawówdoznawanych pokus, by później bądź się wynosić, bądź też upadać na duchuwobec wyników naszych spostrzeżeń. Lecz ilekroć niebo mamy pogodne i niezachmurzone, chyba nie przyszło nam na myśl z tego się pysznić. Także i naszepokusy mogą w pewnym czasie nie być tak liczne, jak dawniej. Mogą też byćmniej gwałtowne na skutek jakiejś zmiany w naszych zewnętrznych warunkach.Albo i nasz umysł, zajęty pochłaniającymi sprawami, może się stać mniej

Page 17: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

przystępny dla pokus bez jakiejkolwiek naszej zasługi czy nadprzyrodzonegodziałania. Roztargnienia światowe niekiedy szkodzą, a niekiedy bywająpomocne. Faktem jest, że pozbawiając nas skupienia, zapobiegają niejednemugrzechowi. Stąd samotność bywa tak niebezpieczna dla ludzi mniejwyrobionych.

I odwrotnie, choćby cała nawałnica pokus rozszalała nad nami, równiebezpodstawnym jest się tym zniechęcać lub z tego wynosić. Gwałtowność pokusjest oznaką wściekłości złego ducha, który nie gniewa się bez przyczyny. Pismośw., mówiąc o gniewie szatana, dodaje, iż powodem tego jest, że czas jegokrótki. Widocznie sprowokowaliśmy go naszym garnieniem się do Boga lubobjawami szczególnej miłości Bożej, które nad nami zabłysły i zostały przezszatana dostrzeżone z większą jasnością niż przez nas. Ilekroć pokusy dręcząnas z większą uporczywością, jak gdyby nie miały ustąpić dopóki nas nieprzywiodą do upadku, musimy oczywiście mieć się przed nimi na baczności,lecz czyńmy to z radością i dziękczynieniem. Albowiem natarczywość pokusyjest znakiem, żeśmy co najmniej dotąd jej nie ustąpili. Pies póty szczeka udrzwi, zauważa św. Franciszek Salezy, póki się mu nie otworzy. Poza tym oweniezwykłe pokusy są zwiastunami nowego okresu łask szczególnych, któreszatan przewidział swą przyrodzoną przebiegłością. Dlatego, jak ów Jakubbiblijny, musimy walczyć aż do świtu.

5. W pewnych czasach odczuwamy z mniejszą lub większą niż zwykleoczywistością skutki przystępowania do Sakramentów. Zdarzają się chwile, wktórych niejako usuwa ono potrzebę wiary; tak wyraziście widzimy i słyszymy ikosztujemy i dotykamy i czujemy i uświadamiamy sobie działanie łaski. Trafiasię to zwłaszcza przy spowiedzi i Komunii św. Żadnej jednak w tym nie mapodstawy do zarozumiałości. Łaska sakramentalna nie jest naszą zasługą, aobjawy jej towarzyszące bywają często pozorne, wynikłe z innych powodównatury cielesnej lub umysłowej. Może to Bóg, widząc naszą niezwykłą słabość,udziela nam łask niezwyczajnych, nawiedzając nimi nasze uczucie dla tymskuteczniejszego podniesienia niższej części naszej duszy. Podobnie też, gdySakramenty poczynają w nas budzić niesmak i tracą swą dawną słodycz, niezniechęcajmy się tym jakby jakim wielkim nieszczęściem. Nie dowodzi tojeszcze, że w mniejszym stopniu czerpiemy rzeczywistą łaskę tychSakramentów. Święci nieraz tego doświadczali, mimo że byli wysoko posunięcina szczeblach doskonałości. Wreszcie (jakkolwiek to uchyla nieco rąbka zwidoku na odległe szczyty świętości), czysta wiara, której się w tych chwilachBóg od nas domaga, należy do największych doświadczeń duchownych.

Zarzuci ktoś może temu rozdziałowi pewną jednostronność, że ogranicza siętylko do stron ujemnych. Lecz czyż ten kawałek drogi, któryśmy razemprzebyli, nie wykazał dostatecznie ogromnej doniosłości wewnętrznego pokoju,który najwięcej zawisł od mądrego i umiejętnego ustosunkowania się do pokuszarozumiałości i zniechęcenia? Zresztą, jeżeli opłaciło się poznać prawdziweoznaki postępu, nie zawadzi też wiedzieć, które objawy nie są nimi, choć się zatakie podają.

Page 18: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

3. Jak korzystać z uświadomienia sobie naszych postępów powrót spistreści

Przypuszczam, że dusza mego pielgrzyma posiada niektóre, jeśli niewszystkie, oznaki postępu, opisane w pierwszym rozdziale. Nie możnapoprzestać na samym ich stwierdzeniu; trzeba przystąpić do ich rozwijania;jakże to zrobić? – Na to pytanie odpowiedzi dostarczy rozdział obecny. Tylkomaleńka uwaga ogólna! W tym wstępnym okresie życia pobożnego należy sięwystrzegać nadmiernego obciążania się postanowieniami, lotów zbyt górnych,obiecywania Bogu wielkich umartwień i krępowania się nadmiarem praktykpobożnych. Dalecy od tchórzostwa i wygodnictwa, musimy przecie postępowaćz umiarkowaniem i roztropnością. Rozumne obchodzenie się z sobą wszak niejest równoznaczne z pobłażaniem sobie. Ciężar stosowny dla dorosłego możezabić lub okaleczyć dziecko.

W życiu duchownym istnieją zazwyczaj osobliwe pomoce łaski i drogiuzyskania tych łask, właściwe pewnym okresom; a jak każdy okres ma sobiewłaściwe niebezpieczeństwa zarozumiałości lub zniechęcenia, tak też posiadawłasne pomoce w skupieniu ducha i wierności; głównym więc zadaniemkażdego będzie przyswojenie sobie tych dwu cnót. W początkach życiaduchownego, kiedy to jeszcze pierwsza gorliwość płonęła w naszych sercach,prawie nie odczuwaliśmy potrzeby skupiania się i zaprawiania się do wierności.Jedno i drugie przychodziło samo z siebie. Tchnienie łaski starczyło zawszystko, a wielkoduszność świeżej miłości koiła ostrość i przykrośćumartwienia. Byliśmy skupieni, nie postrzegając tego i wierni, bez zwracania nato uwagi. Lecz dni owe dawno minęły.

O skupieniu powstała cała literatura, więcej w niej rozdziałów, niźli słów wtym traktacie. Wyrażając się krótko, skupienie składa się z podwójnej uwagi,którą ześrodkowujemy przede wszystkim na Bogu, potem na sobie samych;jakkolwiek nie powinno się to dziać gwałtownie i z nadmiernym wysiłkiem, toprzecie nie obejdzie się bez usilnej pracy i wytrwałości, posuniętej aż doostatnich granic. Skupienie jest rzeczą tak ważną w życiu duchownym, iż samatylko miłość ustąpić mu może pierwszeństwa. Bez niego nigdy nie nauczymy sięchodzić ciągle w Bożej obecności, ani zdołamy bezpiecznie przepłynąć przez tomorze ciągłych sposobności do grzechów powszednich, które nas otaczają dzieńcały. Przy braku skupienia, wszystkie natchnienia Ducha Świętego przechodząniepostrzeżone. Pokusy nacierają niespodziewanie i biorą nad nami górę. Samanawet modlitwa schodzi tylko na czas największych roztargnień, ponieważresztę dnia spędzamy w rozproszeniu; przystępując zaś do modlitwy, uwalniamymyśl naszą od troski o zwyczajne obowiązki, dając roztargnieniom większyprzystęp, niż w ciągu dnia, kiedy i ramię i umysł i serce były zajęte.

Ten nawyk skupienia nabywa się stopniowo. Nie wiedzie do niego żadenkrólewski gościniec. Może się to dziać przez nakładanie sobie milczenia lubjakiegoś umartwienia, o ile to nie powoduje wyróżniania się i ściągania na siebieuwagi otoczenia; widząc na przykład, że w rozmowie częściej się odzywamy,niżby sobie ktoś tego życzył, bez żadnej trudności możemy się umartwić i

Page 19: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

przytrzymać czasem język za zębami. Poskramiać też musimy chętkę zbieranianowin i słuchania, co się dzieje na szerokim świecie. Dopóki nie przywykniemytrwać w Bożej obecności i z łatwością do myśli o Bogu powracać, rzeczyziemskie z niesłychaną łatwością wdzierają się do naszej duszy i pochłaniająnaszą uwagę, co bardzo ujemnie odbija się na nas. Także czytanie dziennikówbynajmniej nie pomaga do doskonałości.

Innym środkiem do nabycia skupienia jest codzienne odwiedzanieNajświętszego Sakramentu. Jego działanie trwa długo. Ono nakazuje milczenienaszemu sercu i wytwarza wokół nas atmosferę wolną od zgiełkliwych troskświata. Zwyczaj wynoszenia wiązanki kwiatów duchownych, praktycznychzasad i postanowień z porannego rozmyślania, szczególnie w formie westchnieństrzelistych w ciągu dnia, też niemało do niego pomaga. Jeszcze skuteczniejdziała umartwienie ciała, zwłaszcza zaś straż zmysłów, o ile nie rzuca się zbyt woczy. Lecz najwięcej jeszcze postąpimy przez równowagę w działaniu.Pośpiech, niepokój, brak zastanowienia, porywczość odbijają się na skupieniufatalnie. Czyńmy wszystko powoli, z zastanowieniem, swobodnie, a łatwiej namprzyjdzie skupienie i umartwienie. Natura lubi działać dużo, lubi przerzucać sięod jednej rzeczy do drugiej; łaska zwykła trzymać się drogi przeciwnej.

Nie znam lepszego obrazu skupienia nad opis działania łaski, który skreśliłFenelon dla pewnej duszy, wstępującej do zakonu: "Z woli Boga masz byćmądra, ale nie swą ludzką mądrością, lecz Bożą. Bóg uczyni cię mądrą nie przezwiele rozumowań, lecz przeciwnie, przez uśmiercenie niespokojnychrozumowań twej błędnej mądrości. Skoro już przestaniesz kierować się swąporywczością, poczniesz być mądra nie własną mądrością. Poruszenia łaski sąproste, otwarte, dziecięce. Krewka natura myśli i mówi dużo. Łaska myśli imówi mało, ponieważ jest prosta, spokojna, wewnątrz skupiona. Dostosowujesię do różnych usposobień. Staje się wszystkim dla wszystkich. Nie obstaje przyswoim, bo swego nic nie ma, ale dostosowuje się we wszystkim do tych, którychpragnie budować. Od nich bierze miarę, ku nim się zniża, do nich się nagina.Nie mówi drugim tego, czym jest przepełniona, lecz to, czego w danej chwilipotrzebują. Pozwala się ganić i poprawiać. Nade wszystko zaś strzeże języka, bynie rzec bliźniemu tego, czego by nie zniósł, zamiast, jak natura, wyładowywaćsię cała w ogniu nieroztropnej gorliwości" (1).

Błogosławione owoce skupienia wykazują najlepiej, jak wielkimdobrodziejstwem jest ono w tym zwłaszcza okresie życia duchownego. Niknąprzy nim trudności w modlitwie, a wiele szkodliwych złudzeń wychodzi naświatło dzienne. Modlitwa, pochodząca ze skupionego serca, zdaje się miećwiększą skuteczność przed Bogiem, szybciej i łaskawiej bywa wysłuchiwana.Uczuciowa słodycz i nabożeństwo podwójnie nawiedzają duszę, pogrążoną wciszy skupienia; wolność zaś ducha, ten owoc oderwania się od wszystkichrzeczy ziemskich, idący w ślad za skupieniem, sprawia, iż nie bieżymy, alelecimy po szlakach doskonałości.

Bez skupienia swoboda ducha wyradza się w rozprzężenie i płochość, anasze życie duchowne schodzi na butne przywłaszczanie sobie wolności, którą

Page 20: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Święci okupywali latami bohaterskiego zaparcia się siebie i bezinteresownejmiłości. Iluż to daje się wciągnąć w ten iście wilczy dół, by wydostawszy się zniego, iść jęczeć w okowach egipskiej tułaczki! Skupienie bowiem jest onąświętą niewolą, do której się niechętnie garniemy, lecz której zrzucenie nakładatym gorsze i twardsze kajdany. Próżność bowiem nie może znieść własnegoobrazu, który chwila skupienia przed oczy jej stawia, płochość zaś nie chcesłyszeć głosu skupienia, nawołującego do poprawy i umartwienia, które tymnudniejsze się stają, im dłużej są odkładane.

Słowem, w tym okresie naszej pielgrzymki rzeczy zewnętrzne, jakkolwieksą próbą konieczną, stanowią nie lada szkopuł na drodze łaski. Robotę swąrozpoczynają, wabiąc, opanowując i pochłaniając nas, a wypełniając naszumysł, oplątują nasze serce tysiącem ludzkich przywiązań, które w istocie sąprawdziwymi kajdanami. A skoro tak naszym umysłem i sercem owładną,doprowadzają nas do stanu ostatecznego rozkładu przez rozproszenie,zmysłowość i zasady światowe. Możemy więc być pewni, że bez skupieniawszystko jest u nas możliwe, tylko nie postęp duchowny.

Wierność jest drugą wielką pomocą w tym okresie życia duchownego.Przypatrzmy się, na czym ona polega. Choć może naszego życia nie normujeżadna reguła, faktycznie jednak prace i nabożeństwa każdego dnia są do siebiepodobne. W praktyce więc wygląda to tak, jak gdybyśmy Bogu ślubowaliwykonywanie pewnych zajęć i spełnianie różnych praktyk pobożnych, do tegostopnia, iż sumienie nam wyrzuca, ilekroć bez przyczyny je zaniedbamy. Tewięc czynności codzienne tworzą jakby rękojmię naszej wytrwałości. Stają sięczymś świętym, jakby jakimś przewodem, przez który łaska Boża zwykłaspływać na nasze dusze. Kusiciel nasz docenia wartość tej każdodniowejwytrwałości. Dokłada więc wszystkich swych starań, by nas w niej zachwiać, bydo naszych zajęć wprowadzić dowolność i nieporządek. Naszą systematycznośćprzedstawia jako coś uciążliwego, owszem, jako niebezpieczne skostnienie.Przypomina, że nie obowiązuje nas do niej ani posłuszeństwo, ani żaden ślub.Nastręcza nam książki, przeznaczone dla skrupulatów, byśmy je do nas błędniestosowali. Wmawia w nas nawet, że taka regularność zagraża naszemu zdrowiu.Słowem, chwyta się każdego pozoru, byle tylko poderwać naszą sumiennośćwobec poruszeń łaski lub porządku naszych ćwiczeń pobożnych. Wszystkie tezabiegi szatańskie około nadwątlenia naszej wierności są miarą jej znaczenia wżyciu duchownym.

Normalne ostyganie z pierwszej gorliwości, gdy czas jej się kończy, jestokresem, w którym bardziej niż dawniej jesteśmy zdani na samych siebie. Jest tochwila przełomowa, jakkolwiek w zwyczajnym porządku działania łaskiprzewidziana i wcześniej czy później nastąpić musi. Lecz jednym z jejnastępstw jest konieczność wzięcia na siebie pewnego rodzaju jarzma i nabyciatego, co wielu pisarzy określa jako spiritus captivitatis – duch służebności. Duchten jest bardzo nam potrzebny, gdyż on to urzeczywistnia i utrwala wszystkienasze korzyści i nabytki. Do przebycia tej długiej, pustynnej drogi, jaka nasczeka, konieczna jest radość, a nic tej świętej radości tak nie rozpala jak

Page 21: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wierność łasce i obranym zwyczajom. Przykra świadomość nędzy, do jakiej nasdoprowadza oziębłość w rzeczach Bożych, każe nam szukać pociechy ustworzeń, by w nawrocie do świata utopić i zagłuszyć na chwilę wyrzutywzgardzonej łaski. Przy tym niewierność ta przerywa naszą pracę nadutrwaleniem cnotliwych nawyków, osłabia naszą pewność siebie i gotuje naprzyszłość wiele trudności, wytrącając nam równocześnie spod nóg obecnypunkt oparcia. Słowem, wierność jest niezbędnym czynnikiem wytrwania; stądzaś widać, jak trudno jest popaść w przesadę przy podkreślaniu jej doniosłości.

Skupienie, czyli spokojna uwaga, ześrodkowana bezustannie na Bogu i nadrgnieniach własnego serca oraz wierność zarówno natchnieniom łaski, jak ipraktykom codziennym, przyjętym z porady, posłuszeństwa czy własnegowyboru – to dwa nasze anioły stróże, których nie powinniśmy tracić z oka ani nachwilę.

Przystępuję teraz do zagadnienia, które podniosłem u wstępu tego rozdziału:Co za korzyść możemy odnieść z poznania objawów naszego postępu? Mojaodpowiedź obejmie pięć wskazówek.

1. Pocznijmy działać dla Boga odrobinę więcej niż teraz działamy.Zsumujmy wszystko, co teraz dla Boga czynimy; zestawmy bilans tych czynóworaz wysiłku, jakiego one od nas się domagają. Zastanówmy się, czy niemoglibyśmy udźwignąć więcej, bez obawy przeciążenia. Czy dodanieczegokolwiek nie byłoby dla nas ciężarem zbyt wielkim? Rzucam to ostatniepytanie, gdyż jestem pewien, że ta droga jest dla nas najbezpieczniejsza. Tylkonią postępując, będziemy zdolni w naszym bohaterstwie róść aż do końca. Niemasz bohaterstwa nad roztropność. Zważmy postępowanie Kościoła przywynoszeniu na ołtarze Świętych, a zobaczymy jak on wszędzie ten sprawdzianprzykłada i nim się kieruje. Z chwilą jednak, gdy choćby najmniejszy drobiazgna siebie weźmiemy, przestrzegajmyż go wytrwale. Tylko niech to nie będziejakaś nowenna czy modlitwa do odmawiania przez miesiąc, ale coś rzetelnego.Nie śpieszmy się też zbytnio ze stwierdzeniem, iż niczego już wziąć na siebienie zdołamy. Bądźmy ostrożni ale i wielkoduszni!

2. Co jednak nigdy nie jest ponad nasze siły, to wkładanie więcej duchawewnętrznego w to, co czynimy. Niektórzy ludzie, nawet nie myśląc o utraciezysku, patrzeć nie mogą na poniewierkę swojego mienia. O wiele bardziej trapićnas winna świadomość tych strat duchownych, jakie ponosimy przez brakwewnętrznego ducha i czystej intencji w tylu dobrych słowach i uczynkach.Ludzie całymi dniami sieją zdrowe ziarno na opokę. Że też, niestety, tego niespostrzegają! Odrobina uwagi wystarczyłaby do skierowania każdej naszejczynności ku chwale Bożej, jednocząc wewnętrznie z wolą Bożą naszą wolę, wewszystkich jej dążnościach, pracach i cierpieniach. Różnica między czynnością,ożywioną tą wewnętrzną intencją, a czynem jej pozbawionym jest, rzec można,prawie nieskończona, a owoce dobrej intencji są w pracy nad uświęceniemwprost niezmierne. Nawet zasługi modlitwy i umartwienia nie mogą z nimi iśćw porównanie. Tylko, oczywiście, potrzeba czasu, by dojrzały. Jeden dzień niewystarczy. W życiu duchownym nie ma przeskoków. Wszelkie zmiany

Page 22: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

odbywają się w nim ustrojowo, zwolna, niepostrzeżenie. Nie wyobrażajmysobie, żeśmy już świętymi, skoro przez miesiąc strzegliśmy tego wewnętrznegoducha. Ale też nie wątpmy, że jeżeli i w tym wytrwamy, to wyniknie stąd coświelkiego.

3. Innym sposobem pogłębiania dostrzeżonych w sobie oznak postępu jestmodlitwa o wzrost w pragnieniu doskonałości. Powtarzam, co powiedziałemprzed chwilą, że niedoceniamy należycie tego pragnienia. Gdybyśmy bowiem toczynili, nie omieszkalibyśmy z niego korzystać, gdyż chętnie się korzysta ztego, co się ceni. Owa modlitwa będzie nam zbroją przeciw zeświecczeniu;będzie zaszczepianiem w nas zasad i myśli nie z tego świata; będzie wreszciekarczowaniem pozostałości po zgubnych zasadach światowych, które i teraz donas przenikają. Ona w nas wypracuje prawdziwsze i godniejsze pojęcieBoskiego Majestatu, miłościwości Jego łaski i niezrównanej ceny wszystkichrzeczy duchownych. Prawda, że rzadko spełniamy swoje pragnienia, gdyżzawsze duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe. Jednak też nie przestaje byćprawdą, że to, co spełniamy, stoi w prostym stosunku do zasięgu i siły naszegopragnienia. Toteż trzeba podsycać te nadprzyrodzone pragnienia w miaręmożności. Ustęp Rodrycjusza o poważaniu rzeczy duchownych uważam zanajznakomitszą część jego cennego dzieła.

4. Rzeczą ogromnej doniosłości jest nie zatapiać się całkowicie w żadnymzajęciu prócz służby Bożej. Przez zatapianie się rozumiem to zadomowienie, topogrzebanie się w jakiejś rzeczy z zapomnieniem, iż ona jest tylko środkiem,choćby nawet nie doszło do zrobienia z niej celu ostatecznego, – topoprzestawanie na obecnym stanie posiadania, niepomne i nieświadome tego, iżnam trzeba wieść bój i piąć się wzwyż. Nic nie uniewinni zaniedbaniaobowiązków stanu, które Bóg na nas włożył. Całe nasze życie duchowne będziejedną wielką pomyłką, jeśli o nich zapomnimy i je zlekceważymy. Obowiązkistanu to jakby jakieś sakramenty, nam udzielone. To główna, a nieraz jedyna dlanas droga do świętości. Lecz pełniąc je ze spokojną starannością, którą nasnatchnie obecność Boża, pamiętajmy, że są one środkami, nie celem, że ponadnimi jest jeszcze uświęcenie duszy, któremu wszystkie służyć powinny. Żadenogrom zewnętrznych czynów, choćby to był niezmordowany i wielkodusznyheroizm św. Wincentego a Paulo, nie usprawiedliwi tego braku troski o własnąduszę, o którym świadczy zbytnie zatopienie się w pracach zewnętrznych.Dlatego bądźmy ostrożni nawet z tą wielką radością dobrego czynu, jakąprzynosi praca w dziele chrześcijańskiej miłości i miłosierdzia. Każdy czyndobry budzi w naszym sercu szlachetną przyjemność; lecz jeśli nie będzie onroztropnie miarkowany, doglądany i zrównoważony, zaszkodzi nam szybciej,niż się spostrzeżemy. Skutecznym przeciw temu zabezpieczeniem jest myśl owieczności. W jej obliczu gaśnie duma dokonanego dzieła i płowieje jaskrawośćpozornej zasługi, będąca tylko refleksem nas samych i naszej działalności.

5. Nie można też pominąć milczeniem tej pokornej postawy, jakaodpowiada temu okresowi. Nie czas dla nas jeszcze pogrążać się w samym tylkorozpamiętywaniu miłości Bożej a zapominać o własnych grzechach. Byłoby to

Page 23: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zbyt przedwczesne. Owszem, w tym znaczeniu, jakie skłonni jesteśmy temunadawać, czas na to nie przyjdzie dla nas nigdy, aż do grobowej deski.Winniśmy bez przerwy trwać w uczuciu pełnej zdumienia wdzięczności, że Bógraczył nas wybrać z tylu tysięcy i obsypywać hojnymi łaskami. Myśl, czymbyliśmy my i czym raczył się stać dla nas Bóg, winna zakrawać niemal napokusę przeciw wierze. Błogosławione to niedowiarstwo! Szczęśliwa dusza,której przychodzi się potykać z tym pokornym niedowierzaniem! Nie lękajmysię zbyt o te szczyty, które zdobyć nam przyjdzie w naszym życiu duchownym.To nie przedmiot odpowiedni dla naszych myśli. Choćby nie wiedzieć jakiełaski nas czekały w przyszłości, pomnijmy na łaski, których nam Bóg jużudzielił, a którym nie odpowiedzieliśmy należycie. Z tą myślą się zżyjmy, niechnam ona będzie tym, czym jest pustelnia dla samotnika. Naszym pragnieniommożemy nie stawiać granicy, byle tylko nie wyradzały się one w jakieś rachubyczy marzenia. Pokora musi położyć swą pieczęć na naszym dążeniu do cnoty.Nic w nim nie śmie być niespokojnego i nieuporządkowanego, sama cnotabowiem nie jest celem, ale środkiem do celu, gdyż cnota to jeszcze nie Bóg, aniteż zjednoczenie z Bogiem.

To upomnienie niechaj nikogo nie dziwi. Św. Franciszek Salezy miał jenieustannie na ustach. Jesteśmy tak przewrotni, iż możliwe jest u nas dążenie docnoty nawet ze szkodą miłości Bożej. Boleć na widok własnych przywar inikczemności i czuć, że nam się to należy, to nie taka łatwa rzecz. Job, siedzącyna kupie gnoju, oto miły oku Bożemu widok, to żywe uosobienie poddania ipokory stworzenia w obliczu Stwórcy i pod Jego wszechmocną dłonią. Dąż docnoty szczerze, ale nie gwałtownie. Nie trać czasu na ciągłe spoglądanie wstecz,na nieustanne mierzenie przebytej drogi. Zbyt dużo od siebie nie żądaj, bo wnetwpadniesz w pośpiech, niepomny własnej słabości, a załamawszy się na niej,zwątpisz o Bożej dobroci. Bądź powolny. Po tysiąc razy będę ci to powtarzał,gdyż nie ma trudności ani niebezpieczeństwa w życiu duchownym, gdzie by tapowolność nie była potrzebna. Zresztą, naszej pokorze nie przypada obecnie dotwarzy pragnąć jakichś cudownych rzeczy, jakichś głosów na modlitwie, jakichśzachwyceń czy innych cudowności. Kto tych rzeczy pożąda, każdej chwili możesię stać łupem niebezpiecznych złudzeń; a choćby nawet Bóg zaszczycił naspodobnymi łaskami, nie obeszłoby się przy tym bez wielkich niebezpieczeństwdla naszych niedoświadczonych i nie dość umartwionych dusz. Prawdopodobnieobrócilibyśmy je na własną zgubę. Jednakowoż jest to pokusa, dość pospolita wtym okresie życia duchownego. Jeżeli św. Teresa uznała za wskazane prosićBoga, by ją prowadził zwykłymi drogami, o ileż bardziej jest to potrzebne nam!Wszakże nie radziłbym nikomu o to się modlić, gdyż taka modlitwa łatwomogłaby nas natchnąć zarozumiałością. Nie ma takiej słabości ani głupoty, naktórą by się nie zdobyła miłość własna.

Tych pięć wskazówek ułatwi nam wyzyskanie łask, od Boga jużotrzymanych i przyczyni się do zapłodnienia tych wszystkich nadziei wzrostu wświętości, które Bóg złożył w naszych duszach. Lecz nie chciałbym pominąćtutaj owego wyciągu z pism Jezuity, towarzysza św. Ignacego, bł. Piotra Fabera

Page 24: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

T. J., który podaje Orlandini. Powszechnym błędem osób, kochających się wdoskonałości – powiada Orlandini – jest więcej zważać na swe codzienneupadki niż na pozytywne dążenie do cnoty i na postęp w świętości. Bł. Faberczęsto się na to skarżył, mówiąc, iż wygląda to tak, jak gdyby ludzie więcejlubowali się w studiowaniu sztuki błądzenia i upadania aniżeli nabywaniapiękności cnoty. Ten błąd nazywał zasadzką życia duchownego. Istotnie,jakkolwiek ucieczka przed grzechem jest też pewnego rodzaju cnotą, to przecieustawiczne rozpamiętywanie i opłakiwanie grzechów odrywa duszę od sprawlepszych i wyższych oraz hamuje jej święty poryw do rzeczy wielkich i do tegowspinania się na wyniosłe szczyty cnót, które mogłoby więcej nam pomóc wwalce z naszymi wadami, niż to wieczne szperanie w grzechach i to nieustanneślęczenie nad sobą.

4. Duch służby Bożej powrót spis treści

Teoria bez praktyki to piąte koło u wozu; jednak i praktyka, nie oparta osilne podstawy teoretyczne, zazwyczaj także niewiele przynosi owoców i brakjej trwałości. Sprawdza się to w wielu dziedzinach, osobliwie jednak w życiuduchownym.

Bóg zwykł stosować do nas swe postępowanie: Jak Kuba Bogu, tak BógKubie. Z świętym święty będziesz, a z przewrotnym przewrotny się staniesz.Dlatego stwierdziwszy u siebie pewne oznaki postępu (r. 1), ostrzeżeni przedjego zwodniczymi pozorami (r. 2), umiejąc pogłębiać w sobie prawdziweobjawy postępu (r. 3), musimy teraz dobrze zrozumieć tego ducha, z jakimwinniśmy się Bogu powierzyć i wstępować w Jego świętą służbę. Jasnezrozumienie naszych obowiązków będzie nam wielką pomocą w ichwypełnieniu, a spoistość naszych poglądów stanie się rękojmią wytrwania.Zdajmy więc sobie dokładnie sprawę z tego, czego się podejmujemy, coprzyobiecujemy, jak winno odtąd wyglądać nasze życie i czego się Bóg ponaszym dobrowolnym zobowiązaniu ma prawo od nas spodziewać.

W tym rozdziale pragnę wykazać, iż bez swobody ducha nie możemy byćdoskonałymi, że nie jest prawdziwa i bezpieczna ta wolność ducha, która niepłynie z ducha służby Bożej i że wreszcie jedynie słusznym duchem służbyBożej jest samopoświęcenie i wielkoduszność. Opanowanie tego rozdziału iwprowadzenie go w czyn o całe mile odsadzi nas od miejsca, na którymznajdowaliśmy się przedtem. Nigdy się nie zajdzie daleko, jeżeli się nie mawytyczonego jasno kresu drogi.

Rozpocznę od ducha służby Bożej.

Życie ma swe trudności. Jedni spotykają ich więcej, drudzy mniej. Ale jestjedna trudność, najbardziej zasadnicza, wspólna wszystkim; mam na myślistosunki z Bogiem. Mieć sprawę z Bogiem – to rzecz straszna, a przecieniewątpliwa i nieunikniona. Co za przeciwieństwo! On samą Prawdą – mykłamstwem, On samą Potęgą – my słabością, On samym Prawem – myprzestępstwem. Wyliczcie wszystkie znane wam Jego doskonałości, pomnąc, iżw Nim mowy być nie może o wielkości ani o małości, gdyż jest On pełnią dobra

Page 25: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

bez granic. Przejdźcie Jego wstrząsającą świętość, rozważając osobno wszystkiejej czynniki, jej nieubłaganą dokładność, olśniewającą czystość, niewymownąwrażliwość i straszną nieugiętość. Z naszej strony nieustanna zmienność, dzień inoc przez naszą jaźń przewala się tyle myśli, słów, czynów, tyle opuszczeń, tyleróżnych intencji – u Niego nic podobnego: nieustępliwe żądanie ciągłejczystości intencji, ścisły rachunek, surowość kary, wieczność wyroku inieunikniona pewność tego wszystkiego.

Jego Majestatu w niebie nie ujrzy nasze oko śmiertelne, gdyż olśniewającaJego czystość o śmierć by nas przyprawiła. Siły anielskie drżą i dygocą przedJego obliczem; sama Bogarodzica trwa w uniżeniu; nawet Najświętsze SerceChrystusowe napełnia się najgłębszą czcią i bojaźnią.

Poprzez dzieje biblijne snuje się czerwona nić surowych kar, które Bógwymierzał za grzechy powszednie. Mojżesz, Dawid, prorok pożarty przez lwa,Oza nagłą ukarany śmiercią za dotknięcie chwiejącej się Arki – oto straszliweobjawienia Bożej świętości; i rzecz zastanawiająca, występkiem, który budziłten okropny gniew Boży, była najczęściej połowiczność serca. Rzućmywzrokiem na własne życie ubiegłe w świetle tych faktów. Czyż nie mamypowodu do drżenia? A życie nasze obecne, czyż uwalnia nas od tej trwogi? Ijakżeż tu nie zadygotać dreszczem zgrozy na myśl, że w tym okamgnieniu znaOn nasz los na całą wieczność, i te cierpienia, które się nad nami rozsrożą i terozkosze, które ku nam rozkwitną. Świadomość, iż Bóg to wie wnajdrobniejszych szczegółach dziś, kiedy to wszystko od naszej woli zawisło,jest zdolna zmrozić nam oddech na ustach. Zaiste, nic straszniejszego nadsprawę z Bogiem.

Cóż stąd wynika? Bez wątpienia, co najmniej te cztery prawdy.

1. Że służenie Bogu stanowi nasze, nie tylko doniosłe, ale jedyne zadanieżyciowe. Jest to prawda tak oczywista, iż wymaga tylko skonstatowania.Udowadnianie tego to strata czasu i słów. Ale niestety, nawet osobomduchownym trzeba przypominać tę podstawową prawdę. Zbadajmy w tymwzględzie na przykład siebie. Czy ta prawda przenika nas do głębi? Czymżewobec niej życie nasze ubiegłe? A nasze życie obecne, czy się na niej opiera?Czy dołożymy starań, aby na przyszłość tę prawdę wbudować w podwalinynaszego życia? Jakiż byłby wynik, gdybyśmy tak zestawili naszą gorliwość iprzemyślność w sprawach tego świata z pierwszeństwem, które należy sięrzeczom Bożym przede wszystkim? Czy naszą najżywotniejszą troską jeststaranie o większą chwałę Bożą i o najściślejsze złączenie z Bogiem? Czy jestnaprawdę tak oczywistym od pierwszego wejrzenia, iż żaden przedmiot, żadnedążenie tak nas całkowicie i wyłącznie nie pochłania, jak służba Boża?

2. Że duch służby Bożej nie zna zastrzeżeń. Czyż mam to udowadniać?Cóż tu jest do zastrzegania? O jakich zastrzeżeniach może być mowa, gdychodzi o Boga? Czyż Jego władztwu można kłaść jakieś granice, albo czy naszamiłość ku Bogu dosięgła już słusznej miary? A jednak, czy nie znalazłby tak unas ani jednego zastrzeżenia? Czy rzeczywiście nie ma w naszym sercu ani

Page 26: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jednej żyłki, która by do Boga wyłącznie nie należała? Czy może On od nasżądać swobodnie, czegokolwiek zechce, a my czy gotowiśmy wszystko Mu dać,czego zapragnie? Czy nie stawiamy Mu warunków i granic, iż dotąd tylko możesię posunąć w swych żądaniach, nie dalej? A nasze życie zewnętrzne, czycałkowicie i bez reszty zależy od Niego? Jeżeli zaś tak, to czy i królestwowewnętrznych intencyj jest bez buntu poddane Jego niezaprzeczonej władzy?

3. Że naszą główną namiętnością winien być wstręt do grzechu, nawetpowszedniego, czy choćby do najmniejszej niedoskonałości. Czy chociażrozumiemy istotę tego uczucia? Czy, kiedy czytamy o nim w książkachduchownych, nie wydaje się nam ono nierealną przesadą? Czyśmy się kiedyserdecznie modlili o wzrost tego wstrętu do grzechu? Czy inne nieszczęścia niewięcej nas bolą od grzechu? Czyśmy się kiedy zbliżyli do Ogrójca, kutajemniczej wizji naszego Pana, jak leży zmiażdżony, na kształt winnego grona,pod brzemieniem duchowego wstrętu do grzechów świata? Dopóki niepoweźmiemy tego wstrętu do grzechu, dopóty nie ma mowy o przeniknięciunaszego umysłu pierwiastkiem nadprzyrodzonym.

4. Że winniśmy unikać, jak świętokradztwa, wszelkiej opieszałości wnaszych stosunkach z Bogiem. Zaiste, groza Jego Majestatu oraz bezmiar Jegomiłości, winny tę zasadę uczynić drogowskazem naszego życia. Osobista zaśpogarda, której wyrazem jest ta opieszałość, w odniesieniu do Boga winna sięwydać okropnością nie do pomyślenia. Ma ona w sobie coś z praktycznegobezbożnictwa, które jest obce wielu nawet grubym grzechom, pochodzącym znieopanowanej namiętności. A jednak jakże wyglądają nasze rozmyślania,modlitwy ustne, Msze, spowiedzi, Komunie św.? A skoro tak stoi sprawawłaśnie z naszymi duchownymi obowiązkami, to co powiedzieć o zajęciachnaszego powołania, które mają nam niebo wysłużyć, a tylko mogą byćuświęcone przez możliwie najczystszą intencję?

Stąd wynika, iż jedynym faktem, który ma dla nas wyjątkową wartość, jestpytanie, czyśmy służyli Bogu rzetelnie, czy wiarołomnie. Czy będziemyzbawieni, czy nie? – Oto zagadnienie, w którym wyraża się uroczyście całapowaga życia. Nic nam tak leżeć na sercu nie winno jak jego rozwiązanie.Owszem, poza nim żadna inna troska nie powinna nas trapić. Jakże prędkoobumarlibyśmy sobie samym w cieniu tego jednego zagadnienia!

Lecz jakże się przedstawia rzeczywistość? Leciutka obraza, drobna krzywda,kłujące słówko, podrażnienie naszej miłości własnej czy osobistej próżnościwzburza nas skuteczniej i rzeczywiściej nas obchodzi, niż widoki naszegopotępienia czy zbawienia. A jednak uchodzimy za ludzi pobożnych! Nawet samiuważamy siebie za sługi Boże!

Nie mówiąc już o wysokiej doskonałości i o żarliwym nabożeństwie, samowprowadzenie w życie tych czterech oczywistych prawd wymaga służenia Boguw duchu szlachetności i samopoświęcenia. Duch szlachetności może byćrozważany z dwojakiego stanowiska: o ile istnieje w sercu i o ile jawi się wczynie. Zajmę się tutaj szlachetnością serca, gdyż szlachetność całego

Page 27: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

postępowania jest dziełem pracy i walki. A walka ta nie tylko jest długa iuciążliwa, lecz i samo jej zwycięstwo nie iści pełni pokładanych w niejoczekiwań.

Pragnę przedstawić jasno, na czym ta szlachetność polega, gdyż nawetprzeświadczenie teoretyczne odda nam tu niezmierne usługi. Wszakniepodobna, by nasze zewnętrzne postępowanie znamionowała choćby odrobinaszlachetności, jeżeli serce nasze nie będzie szlachetne, a ideał szlachetności niezapłonie pełnym blaskiem w naszych myślach i porwie naszej woli ku sobie.

Naszym zadaniem będzie obecnie wyzbyć się przynajmniej wszelkichświadomych zastrzeżeń względem Boga, nie kłaść świadomie żadnych granicnaszej dla Niego miłości ani poświęceniu, nie wystawiać sobie okiem wyobraźnistopnia przyszłej doskonałości, poza który nie chcielibyśmy postąpić, nierezygnować wreszcie lekkomyślnie z żadnego ze stanów czy stopni życiaduchownego, ani z żadnego spośród bohaterskich umartwień, o którychczytamy, czy słyszymy w Żywotach Świętych.

Jak z tego widać, bierzemy tu rzecz czysto negatywnie. Nie żądamy, by zgóry się godzić na pewne dzieła czy cierpienia. Nie o to chodzi. Nie trzeba tylkowyrzekać się na przyszłość żadnego stopnia doskonałości, jako niemożliwegolub zbyt uciążliwego. Trzeba się wyzbyć wszelkich zastrzeżeń.

Zresztą, można całkiem o przyszłości nie myśleć. Trzeba tylko iść za łaskąobecną, później za następną, i tak dalej, dopóki się do Boga nie zbliżymy wtakim stopniu, o jakim dzisiaj nawet myśleć nie zdołamy bez trwogi. Trzeba siępowierzyć łasce i zdążać za nią, gdziekolwiek nas powiedzie. Lecz jeśli siępierwej nie uzna słuszności tego postępowania, jeśli się nie poweźmie silnegopostanowienia wierności łasce, można być pewnym, że się jej wiernym niebędzie. Dlatego tak potrzebne jest dobre pojęcie szlachetności. Jeżeli tegoteoretycznego nastawienia zabraknie, z pewnością nie dopisze i praktyka.

Choć jest to rzecz jasna dla zdrowego rozsądku, to przecie zepsuta naturazawsze wynajdzie dowody przeciwne. Dlatego nie wystarczy tu instynktmiłującego serca, czy zwykła gotowość woli. Trzeba zdobyć silne przekonanieumysłowe. Trzeba się o tym upewnić. W przeciwnym bowiem razie z chwiląnatarcia pokusy, człowiek w swym niezdecydowaniu drży od stóp do głów ikończy nierzadko ustępstwem.

Toteż dobrze jest brać szlachetność za przedmiot rozważania. Trzeba sobiewyrobić prawdziwe pojęcie o Ewangelii, że głosi ona religię cierpienia,umartwienia, samopoświęcenia, całopalnej miłości, niepomnej siebie gorliwości,samokrzyżującego się zjednoczenia – jednym słowem religię Krzyża iUkrzyżowanego. Trzeba wchłonąć w siebie tę niedostępną ludzkiej naturzeprawdę, iż samozaparcie należy do istoty religii, że musi to być krzyż na każdydzień, konieczny nie tylko tym, którzy dążą do doskonałości, ale wszystkimuczniom umiłowanego Pana.

Wszak naszym wzorem jest Jezus, o którym powiada Duch Święty przezusta Apostoła, iż nie spodobał się sobie. Utkwijmy wzrok w tym Boskim Ideale;

Page 28: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

oswajajmy się z tajemnicami Jego Świętego Człowieczeństwa, dopóki nieprzejmiemy się ich duchem. Pojmijmy tajemnice Jego Dziecięctwa, osiemnastulat Jego życia ukrytego, Jego trzechletniego Nauczycielstwa, tygodnia JegoMęki i czterdziestu dni chwalebnego przebywania na ziemi. Czy żyje Onkiedykolwiek dla siebie? Czy Jego życie nie jest jedną nieustanną ofiarą? Czyżto nie przykład poświęcenia bez zastrzeżeń dla Chwały Ojca i ludzkich duszginących? Ten brak jakichkolwiek granic ofiarności jest wybitnym znamieniemtajemnicy Wcielenia.

Rozważmy Jego Mękę. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na Jego Bóstwo.Jak korzysta On ze swych Boskich przywilejów? Oto, nie pociechę z nichczerpie, ale moc do znoszenia cierpień ponad ludzką miarę, użyczającjednocześnie swym katom siły fizycznej do zadawania Mu katuszy, które dziękitej pomocy rozpalonym biczem nadludzkich boleści smagały Jego Ciało.

A Jego Dusza?

Od lat trzydziestu trzech widziała przed sobą tę mękę, wypełniając jejprzedsmakiem całe swe życie. Ogrójec to tylko Golgota Duszy Chrystusowej,punkt szczytowy jej cierpień, które podczas Męki jeno się spotęgowały jakoniedola i upokorzenie tak nieustępliwe, tak wyszukane i tak bolesne, żewiększych aniim równych nikt inny nie zaznał.

Spojrzyjmy wreszcie na Ciało Jego święte. Nie ostało się przed cierpieniemnic. Głowa, Ręce, Nogi, Oczy, Usta, Plecy, Serce – wszystko miało swojekatusze, wszystko złożyło swoją ofiarę na ołtarzu Zbawienia. Krew Jegozbryzgała obficie korzenie oliwek w Getsemani i bruki jerozolimskie i pletnierzemienne i zadziory knutów i drogę krzyżową i wzgórze Trupiej Czaszki iświęte drzewo Krzyża, zanim ostatnią jej kroplę wytoczono z Boskiego Serca!

A teraz zestawmy to z naszym sknerstwem i połowicznością!

W obliczu Boga ileż tam opuszczonych modlitw, ile niedbałych rachunkówsumienia, ile bezdusznych spowiedzi, oziębłych Komunij św., ile ludzkiegowzględu i grzechów przeciw miłości! Wobec bliźnich naszych ileż samolubstwaw postępowaniu, ile szorstkości w obejściu, ile podejrzeń w myślach! Awzględem nas samych, ile schlebiania sobie, ile próżności, ile dogadzania ciału,ile obstawania przy swoim!

Wielka nauka Krzyża streszcza się w ukochaniu Boga całym sercem, wduchu radosnego oddania się i wielkodusznego poświęcenia.

Zrozumiemy to lepiej z innego punktu widzenia. Wystawmy sobieczłowieka, – nie musi to być zaraz święty, – wolnego w danej chwili od grzechui zachowującego w całej pełni przykazania, ale pozbawionego wielkodusznościwzględem Boga. Oczywiście jest to teologicznie niemożliwe, ale dla wyobraźnidostępne. Otóż ten bezgrzeszny człowiek, nie łamiąc żadnego przykazania,często bywa głuchy na głos łaski Bożej, uchylając się od wszelkiegoheroicznego czynu czy od zachowania rad ewangelicznych, które go ściśle nieobowiązują. Niekiedy wprost targuje się z Bogiem, a potem sądzi, iż zrobił

Page 29: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wszystko, czego żądała roztropność. To znowu poddaje się myśli, że życieposłuszne z tym nieustannym swoim poświęceniem jest jedną wielką nudą.Popada wówczas w okresy oziębłości, która wszakże nie dochodzi do grzechu.Widok Jezusa nie roznieca w nim ognia entuzjazmu, same nawet akty miłości sąu niego leniwe, chłodne. Przy tym wszystkim przypuszczamy całkowitąwolność od grzechu. A jednak czyż ten bezgrzeszny potwór nie przypomina namswoim usposobieniem szatana? A cóż jest tego przyczyną, jeśli nie brakofiarności dla Boga? On to wypala piętno nie już niechrześcijańskie, aleantychrześcijańskie na tym nienagannym skądinąd człowieku.

Jest prawdą, że była taka czysta istota, wolna od najmniejszego cieniagrzechu; a jednak, jeśli tak można powiedzieć, ta bezgrzeszność nie stanowiłajej najwyższego przywileju, niezależnego nawet od Boskiego Macierzyństwa.Wystarczy rzucić okiem na te sześćdziesiąt trzy lat Jej ziemskiego życia, bywiedzieć, iż była nim hojność dla Boga i poświęcenie bez granic. Jej pierwszamiłość i pierwsze drgnienie myśli w chwili Niepokalanego Poczęcia zlały się wjedno radosne oddanie się Bogu, które nie zostało odwołane ani na chwilę przeztyle lat. Przez myśl Jej nigdy nie przeszło, by móc być czymkolwiek innym niźliwłasnością Bożą. Toteż przez swój ślub panieństwa, ten najdoskonalszy dar dlanieskończonej świętości Boga, złożyła ofiarę z tego, co było najbliższe inajdroższe sercu każdej żydowskiej dziewicy, z nadziei zostania MatkąMesjasza. Jakież wobec tego zaparcie się siebie musiało towarzyszyć Jejzaślubinom ze św. Józefem, przyjętym z posłuszeństwa dla tych, którzy mieliprawo Jej rozkazywać.

Sama nawet zgoda na Wcielenie i przyjęcie godności Matki Bożej byłybohaterstwem, nie tylko ze względu na niepojęte cierpienia, które się z niąłączyły, lecz i z powodu gwałtu, jaki musiały zadać Jej głębokiej pokorze. Jejofiarowanie Jezusa w świątyni i przyjęcie proroctwa Symeona były równieżprzykładem niepomnej siebie hojności względem Boga. Wśród doświadczeńczasu Świętego Dziecięctwa nie przyzywała cudu dla ulżenia swym troskom. Jejżycie w świętym Domku Nazaretańskim było nieustannym ofiarowaniem Jezusai siebie Bogu.

Jej ubóstwo było doskonałe; nie dbała o pociechy duchowne i nieprzerywała zwykłego milczenia swego Boskiego Syna, choć tak łaknęła Jegosłowa.

Bez cienia zazdrości ustąpiła Go ludziom, gdy szedł na trzechletnieapostołowanie, które czyniło przelotnymi i dorywczymi nawet krótkie chwilespotkania. Uczestniczyła w Jego Męce i współdziałała z Nim na każdym kroku.A kiedy odszedł do nieba, piętnaście lat spędziła w posłusznym osamotnieniu naziemi, choć Jej Niepokalane Serce bez przestanku na kształt magnesu zwracałosię ku niebu, za swoim Synem. W chwili Wniebowstąpienia zwróciła Go Ojcuniebieskiemu i bez szemrania przyjęła w zamian Jana. Jakże cudowna musiałabyć Jej bezinteresowność, skoro zdobyła się na rozłąkę z najdroższym swymSynem, nie zostawiając sobie już nic, czego by się nie wyrzekła dla Boga!

Page 30: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

W takim to duchu, w miarę naszych sił, winniśmy powziąć postanowieniesłużenia Wszechmocnemu Bogu za Jego łaską; spośród zaś wielu powodów,skłaniających nas do tego, muszę podkreślić jeden, wyłaniający się z naszychobecnych refleksyj.

Słyszeliśmy dużo o wolności ducha i czytaliśmy, iż bez niej niepodobnadojść do doskonałości. Wszyscy są zgodni w wynoszeniu jej pod niebiosa i wpożądaniu jej dla siebie. Lecz niewielu posiada jasne pojęcie o tym, co samiprzez nią rozumieją i przeważnie pozoruje się nią swe rozluźnienie wobowiązkach względem Boga i religii, za które gorzko przyjdzie kiedyśodpokutować.

Wolność ducha nie polega na wyłamaniu się spod nakazów życiowych i odpełnienia określonych obowiązków w określonych czasach, ani na niestałościnabożeństw, budujących czytań i tym podobnych, ani na rozgrzeszaniu siebie zniedbalstwa w naszych ćwiczeniach, ani na nierobieniu sobie skrupułów z tego,z czym się liczą inni pobożni ludzie, ani na lekceważeniu dokładności naszychczynności pod pozorem, iż Bóg patrzy na serce, ani na przemawianiu do Bogagorącymi słowy i ubieganiu się o Jego łaskawe względy przy równoczesnymzaniedbaniu umartwienia i walki z namiętnościami. Takie postępowanie jestopieszałością i zuchwalstwem, a nie chrześcijańską wolnością ducha.

A jednak, iluż to widzimy takich, którzy przez powolne i nieświadomeponiżenie i upodlenie Boga we własnych myślach oraz przez zbytnie otrzaskaniesię z Jego służbą dochodzą do przekonania, że ich owiewa rzeźwiące tchnieniewolności, podczas gdy w rzeczywistości zhańbili wszystkie zasadyprzyzwoitości i religijności w swych myślach i żłopią grzechy powszednie, jakzwierzę spragnione wodę z przydrożnej kałuży.

Jakkolwiek tak trudno jest nieraz odróżnić prawdziwą wolność ducha odprostactwa, nieuszanowania i od bezwzględnej pewności siebie, trudność tamaleje z chwilą, gdy się zwróci uwagę, iż w wielu wypadkach można orzec zpewnością, co tą wolnością ducha nie jest.

I tak nie może posiadać prawdziwego ducha wolności ten, kto Bogu niesłuży w duchu wspaniałomyślności. To zaś nie jest tak trudne do rozpoznania;jeśli więc spostrzeżemy, że tej wspaniałomyślności oraz starania się o nią nambrak, możemy być nieomylnie pewni, że to coś, które się ubiera w maskęwolności ducha, jest w rzeczywistości czymś innym, bardzo niepożądanym.Naszym sprawdzianem więc będzie zasada, że gdzie nie mawspaniałomyślności, tam nie ma wolności ducha (1). Jedno z drugim chadza wparze. A choć niekiedy na skutek wyjątkowych doświadczeń wewnętrznychmoże nam nasza wspaniałomyślność względem Boga nie przynieść pożądanejwolności ducha, to przecie nigdy się nie zdarzy, by ta wolność zaistniała bezwspaniałomyślności.

Duch Jezusa jest duchem wolności. Niemal w przysłowie u chrześcijanweszło powiedzenie Pisma św., że gdzie duch Boży, tam wolność. Gdy po razpierwszy powiał ten duch po świecie, stał się hasłem do wyzwolenia z więzów

Page 31: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

trwogi i ciemnego zabobonu, które zaciążyły nad pogaństwem, z ucisku,zwątpień i upodlenia zmysłowego greckich i rzymskich niedowiarków, z niewoliformalizmu i pozytywnych przepisów, które przygotowywały Żydów naprzyjście Zbawiciela. Jest to duch wolności dlatego także, iż głosi prawomiłości. Wolność ta jest wypływem nieskończonych zasług Najświętszej Ofiaryprzez wzgląd na Bóstwo Chrystusowe.

Słusznie możemy stąd wnosić, że ta sama wolność winna ożywiać naszenajzażylsze stosunki z Bogiem i wyciskać swe piętno na wszystkich przejawachżycia duchownego: tak też istotnie rzecz się przedstawia. Albowiem wolnośćchrześcijanina polega na pozbyciu się grzechu, upadlającego naszą naturę iburzącego szacunek dla własnej osoby, grzech bowiem jest pełen przewrotnościi strasznego tyraństwa nad swymi niewolnikami, nade wszystko zaś obrażaBoga, nieskończenie dobrego. Wolność ta głosi wyzwolenie od plaggrzechowych, jak gniew Boży, piekło i śmierć nieszczęśliwa. Przy tym jest onaoswobodzeniem od światowości, to znaczy, od kajdan przykuwających serce dorzeczy światowych, od natłoku światowych myśli, od niskich dążności i odłańcucha gorzkich rozczarowań, czekającego miłośników świata. Ona kładziekres niewoli u innych ludzi, gdyż każde prześladowanie zamienia w nowązasługę, każde oszczerstwo w słodki rys podobieństwa z Jezusem, słowem,rozpoczyna w nas dzieło, które się dokona wraz z ostatnim naszym tchnieniem,dzieło oswobodzenia od względów ludzkich. Lecz nade wszystko, oznacza onauwolnienie od samego siebie; bo jakże mógłby wyzwoleniec Chrystusa popadaćw niewolę u samego siebie? Być wolnym od małostkowości, od samolubstwa,od tajonej nikczemności, od zmory wstydu przed sobą samym – znaczy byćwolnym naprawdę, tak jak nie jest wolnym nikt inny.

Jednym słowem, wolność ducha nie polega więc bynajmniej na wyzbyciusię względu na Boga ani na lekkomyślności w spełnianiu obowiązkówduchownych, ale jedynie na oderwaniu się od stworzeń. Wolność i to oderwanie– to jedno. Ten jest wolny, kto oderwany od stworzeń i nikt inny. Rzeczą zaśjasną jest, że do tego oderwania się konieczna jest wspaniałomyślność, gdyżwspaniałomyślność polega na oderwaniu się od stworzeń kosztem wieluwysiłków i ofiar dla miłości Stwórcy.

Obyśmy wszyscy stali się wolni tą niebiańską wolnością! Albowiem chwaładuszy wolnej z niczym porównać się nie da, chyba z najczcigodniejsząwspaniałością Boga samego. Dusza swobodna wzbija się wzwyż i oddychapowietrzem górnych regionów. Całe stworzenie zawisa pod nią w dole na kształtdrobniutkiej plamki w przestworzu. Aniołowie i Święci jej dworem, a czystośćjej atmosferą. Jezus jej Bratem, jej Towarzyszem, jej Obrazem. Jej wola dziejesię zawsze, gdyż jest zgodna z wolą Bożą i w tym znaczeniu może być nazwanawszechmocną. Jej mądrość jest nadprzyrodzona, niepojęta dla ziemskichumysłów. Jej pokój bezkresny, głęboki, niedostępny dla wrogów. Jej szczęście toniewymownie radosne współżycie z Bogiem jedynie. Jakże przedziwna jestgodność tych, którzy zostali wykupieni Najdroższą Krwią Jezusa i tak słodkousprawiedliwieni Jego zwycięskim Zmartwychwstaniem! Wobec ich wolności

Page 32: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

niczym są wysokości niebieskie, niczym morskie głębiny, niczym ziemskieprzestrzenie. Ubóstwo jej nie zaszarga, smutek nie zasępi, śmierć nie położykresu. Ponad wszelkie dziękczynienia kochającego serca błogosławiony potrzykroć niech będzie Bóg za tę wolność, która przez Chrystusa naszym się stałaudziałem!

5. Przeszkody postępu powrót spis treści

Zdawałoby się żeśmy już jasno nakreślili naszą marszrutę i znamy wszystkiewskazówki co do służby Bożej. Odbiliśmy od przystani, lecz jakże towytłumaczyć, że w miejscu stoimy? Widzimy innych, jak mkną pełnymiżaglami, a nasze płótna zwisają bezczynnie. Może to bliskość brzegu działa takhamująco, a może co innego, w każdym razie to pewna, że nie chwytamywiatru. Ta sama skarga zjawia się u wszystkich dusz w tym okresie. Coś imprzeszkadza w postępie, sami nie wiedzą co. Naszym zadaniem będzie terazodsłonić te tajemnicze przeszkody i podać sposób ich zwyciężania.

Pierwszym naszym krokiem będzie poznać objawy, zdradzające, iż niewszystko u nas w porządku. Przede wszystkim czujemy, że brak nam sił doodpierania pokus, do wytrwania w umartwieniu, do sumienności w praktykachpobożnych. Brak nam zrównoważenia w niespodzianych wypadkach, wodmianach losu, w doświadczeniach, w wykonywaniu naszych obowiązkówzewnętrznych bez uszczerbku dla pobożności i życia wewnętrznego. Przy tymodczuwamy brak wewnętrznego światła. Nasze rachunki sumienia bywają jakieśniejasne i mgliste. Rośnie skłonność do skrupułów i małostkowości, zdaje się, żetracimy światło Boże, które nam przedtem jaśniało i przy całej swej szczupłościbyło nam prawdziwą pochodnią. W naszej walce duchownej jawi się jakaśchwiejność, czujemy potrzebę większej określoności i większej stanowczości.Do tego zaś dołącza się pewien rodzaj ospałości, która na kształt sennej zmorynad nami ciąży.

Coś musi być w nieporządku, to jasne; ale co? Mogą tu zajść trzy braki, zktórymi trzeba się liczyć: brak siły, brak zrównoważenia, brak światławewnętrznego. Pochodzą one z różnych przyczyn. Częściowo będzie towynikiem nadmiernego baczenia na siebie i śledzenia zjawisk, zachodzących wnaszej duszy w tym wczesnym okresie życia duchownego. Śledzenie siebie jestzawsze rzeczą niebezpieczną, nawet gdy jest konieczne i dlatego nigdy niepowinno być stosowane bez zażycia jakiejś odtrutki. Znajomość siebiejednocześnie jest łaską, potrzebą i błogosławieństwem, przy tym jednak nieprzestaje być niebezpieczną, gdyż z natury swej jest skłonna do schodzenia nagrunt nierealny, czułostkowy, drażliwy, zwłaszcza zaś do tego, co w życiuduchownym jest najbardziej ckliwe, do przeczulenia.

Inną przyczyną wspomnianych braków może być niedostatek ćwiczenia sięw wierze. Kierowaliśmy się więcej uczuciem, słodyczą, pociągiem, niż wiarą;toteż skoro nauczyliśmy się na miejscu Boga stawiać dary Boże, gdy oczy naszeprzywykły do tych jaskrawych i sztucznych światełek, nic dziwnego, że źle sięczujemy w łagodnym półmroku chrześcijańskiego życia.

Page 33: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Jeszcze inną przyczyną mógł tu być brak starania o zharmonizowanie się zduchem Kościoła, zaniedbanie lub zlekceważenie pewnych nabożeństw, bractw,szkaplerzy, odpustów i in.

Albo też może przedmioty wiary ujmowaliśmy przez pryzmat zanadtoosobisty, starając się zbyt wyłącznie i zbyt niespokojnie o swój postęp, a nieopierając go o naukę Kościoła, co zawsze odbija się na nas fatalnie. Nic nie jestszatanowi bardziej na rękę niż takie nieteologiczne nabożeństwo. Lub wreszciemoże błąd nasz tkwi korzeniami w zaniedbaniu zewnętrznych dzieł miłosierdziai dobrego przykładu oraz troski o poprawny stosunek do bliźnich.

Widzimy stąd, że owa tajemnicza przeszkoda naszego postępu zasadza sięna trzech błędach, popełnianych w życiu wewnętrznym i dwu, napotykanych wnaszym życiu zewnętrznym. Obecny rozdział poświęcimy rozważaniu trzechpierwszych, czwarty i piąty odkładając do rozdziału następnego.

1. Nie jest rzeczą niemożliwą, iż przeszkodą postępu jest nam braknabożeństwa do Matki Najświętszej. Bez tego nabożeństwa życie duchownejest niemożliwe, gdyż nasze życie wewnętrzne musi być zgodne z wolą Bożą, awola Boża w Maryi się skrystalizowała. Ona rękojmią rzetelności naszegonabożeństwa. Zbyt mało się temu poświęca uwagi. Zwłaszcza początkującyzwykli się zatapiać w metafizyce życia duchownego, nie doceniając należycietego nabożeństwa. Wskażę na niektóre względy, których oni zdają się zazwyczajnie brać sobie do serca.

Nabożeństwo do Bogarodzicy to nie jakaś ozdóbka systemu katolickiego,jakaś zbyteczna przystawka czy choćby nawet i pomoc, jedna z wielu, z którejmożna korzystać lub nie. To część integralna chrześcijaństwa. Religia bezMaryi, ściśle biorąc, nie jest chrześcijańską. Nic nie ma wspólnego z religiąobjawioną. Stanowisko Maryi jest wyraźną wolą Bożą. Ją Bóg uczyniłłożyskiem swej łaski, o czym świadczy najlepiej ta świadoma nienawiść złegoducha i te instynktowne uprzedzenia wszystkich herezyj przeciwko Niej. Onajest kośćcem mistycznego ciała, łączącym wszystkie jego członki z głową itworzącym przewód, rozprowadzający wszystkie łaski po całym ciele.Nabożeństwo do Niej jest prawdziwym naśladowaniem Jezusa; albowiem obokchwały Ojca było ono najbliższym i najdroższym Jego świętemu Sercu.

Jest to nabożeństwo rzetelne, gdyż jego nieustanną dążnością jestznienawidzenie grzechu, a nabycie cnót gruntownych. Zaniedbać je znaczy tyleco wzgardzić Bogiem, którego wolę ono wyraża i zranić Serce Jezusowe w Jegomiłości dla swej Matki. Sam Bóg dał Jej w Kościele osobną władzę; dlatego jestOna prawdziwą Wspomożycielką, źródłem cudów i cząstką naszej religii, którejnam lekceważyć nie wolno.

Życie duchowne musi być prawowierne. To jasne. Nie ma mowy, byprawowiernym mogło być zapatrywanie, pomijające stanowisko i przywilejeMatki Bożej; podobnie i życie duchowne przestaje być prawowierne z chwilą,gdy się odłączy od tego nabożeństwa równie słusznego jak i szlachetnego.

Page 34: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Błąd w poglądach dwakroć niebezpieczniejszy się staje, gdy przeniknie dożycia duchownego. Zatruwa on wszystko i nie ma nieszczęścia, którego niemusiałaby się obawiać dusza nim zarażona. Jeśli więc napotkasz objawy, iż cośjest u ciebie niedobrze, że ci coś przeszkadza, zbadaj przede wszystkim swenabożeństwo do Matki Najświętszej, czy mu czego nie brakuje, bądź w sposobieujęcia i stopniu natężenia, bądź w wierze i ufności, bądź w miłości i wierności.Doskonałość pozostaje pod Jej szczególną opieką, gdyż jest to Jej przywilejem,jako Królowej Świętych.

2. Może to być również niedostatek nabożeństwa do ŚwiętegoCzłowieczeństwa Jezusowego i Jego tajemnic. Chciejmy temu wierzyć – nic wtym niemożliwego ani nadzwyczajnego. Któż bowiem mógłby wątpić, żenabożeństwo to, jakkolwiek nie porywa nas na najwyższe szczyty kontemplacji,jest prawie nieodzowne w rozważanym przez nas okresie życia duchownego?Musi ono przenikać wszystkie dziedziny życia chrześcijańskiego; wprzeciwnym razie chrześcijaństwo zostanie tylko pustym dźwiękiem.

Chrystus jest drogą chrześcijanina, jego prawdą i jego życiem. Wieść życieświęte znaczy być oblubieńcem Wcielonego Słowa, dlatego miłość SłowaWcielonego jest prawdziwym sercem świętości.

Istnieją trzy rodzaje miłości Świętego Człowieczeństwa; jeden daje wyrazuczuciom wewnętrznym dla naszego Pana, drugi dowodzi ich szczerości irzetelności, trzeci jest skutkiem działania samego Jezusa w duszach,wystarczająco dobrze usposobionych. Zależnie od tego noszą one nazwę miłościuczuciowej, miłości czynnej lub miłości biernej.

Miłość uczuciowa naszego ukochanego Pana polega na żywym pragnieniuJego chwały, na radosnym zadowoleniu z pomyślnego stanu Jego Boskichinteresów, na odczuwaniu szlachetnej boleści wobec grzechu. Pod jej wpływemwylewamy całą naszą duszę w ufności przed Nim, bolejemy nad swą oziębłościąi niedoskonałością, przedkładamy Mu nasze troski, słabości, zawody,doświadczenia i ze spokojną, dziecięcą beztroską powierzamy Mu wszystko.

Miłość czynna zamienia nas w żywe obrazy Jezusa, odtwarzające w naszymżyciu Jego przejścia, Jego tajemnice i Jego cnoty. Zewnętrznie wyrażamy toJego podobieństwo przez ciągłe umartwienie, przez ujmowanie i zmniejszaniewygód ciała, przez straż zmysłów, przez pogardę przesadnych żądań świata iotoczenia, przez niemal zazdrosne miarkowanie niewinnych zresztą uczuć iprzyjemności oraz przez nieustanne tępienie wszelkiej próżności izarozumiałości. Nasze życie wewnętrzne upodabnia się do Jezusowego przezwolność ducha, którą daje oderwanie się od stworzeń i zgodność z Wolą Bożą.Nasze postępowanie zewnętrzne nosi Jego pieczęć na sobie wyciśniętą, gdyżdziałamy jako Jego członki i wszystkie nasze czyny winny pozostawać wzależności od Niego, zgodnie z głosem Jego natchnień.

O miłości biernej mówię tu nie w tym celu, iżbym sądził, że jej miejsce, wzwykłym rzeczy porządku, było w tym okresie życia duchownego, lecz raczejdla obudzenia tęsknoty za dniem, w którym nam ona zabłyśnie. Zawsze to rzecz

Page 35: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pokrzepiająca wiedzieć, jak blisko będziemy Jezusa jeszcze w tym życiu, jeślisię Bogu spodoba. Pierwszym Jego dziełem podczas tego nadprzyrodzonegostanu w duszy naszej bywa zranienie naszego serca strzałą miłości, tak iżtracimy smak w jakiejkolwiek rzeczy, która by nie stała w związku z Nim.Zdawałoby się wówczas, że nowa jakaś natura nam przypadła w udziale, takdalece się odróżniamy od świata, nas otaczającego, że niemal schniemy ztęsknoty za własnym żywiołem.

Z czasem ta rana się pogłębia, nasycając miłością wszystkie nasze myśli,uczucia, słowa i czyny, tak że jak owa Oblubienica z Pieśni, nie możemy się jużoglądać za czymkolwiek poza Nim. Jego miłość przygasza wszelką inną miłość,myśl o Nim przesłania wszelką myśl inną, tak że cokolwiek nie wiąże się z Nim,zaciera się i ginie z naszej pamięci, jak gdyby nigdy tam nie zaistniało. Jezusbierze dusze nasze w swe wyłączne posiadanie, tak że żyjemy już nie my, ale Onw nas. Wówczas ogarnia nas ogień miłości bez granic, która nas wiedzie doczynów bohaterskich i do nadprzyrodzonego zjednoczenia z Nim, pogłębiając wnas równocześnie poczucie własnej lichoty i nicości, napełniając nas żalem nawidok ospałości naszej służby i twardości serca.

Wreszcie wtrąca nas Jezus w stan oczyszczającego cierpienia, barki naszeobciąża nieustannym krzyżem, największym naszym pragnieniem staje sięcierpieć więcej, największą zaś obawą – cierpieć mniej. Tak odrywa nas od nassamych i przemienia w siebie. Lecz do chwili tej droga daleka. Sięgnij okiem,czy dojrzysz jej kres. Nie wiem, czy rzeczywiście wybiegasz myślą ku tymwyniosłym szczytom, na których się to wszystko dokonywa. Ale bądź dobrejmyśli! Poznać choćby rzeczywiste istnienie tych wyżyn, to też coś znaczy.

Trudno pojąć, ile korzyści odnosimy z tego ćwiczenia się w miłościWcielonego Słowa. Serce wyzwala się od stworzeń; samolubstwo wypala się igaśnie; niedoskonałości znikają; dusza napełnia się duchem Jezusa i zdążakrokami olbrzyma na drodze doskonałości. Jeśli więc żagle twe z braku wiatruobwisły, zastanów się, czy twoja miłość ku chwalebnej Osobie Zbawiciela iJego świętemu Człowieczeństwu jest taka, jaką być powinna, jak ją rozumie ijakiej się domaga Jezus, czy też może nie brak nam ustawicznego starania, byciągle w niej wzrastać.

3. Trzecim niedostatkiem, a jestem skłonny przypuszczać, że inajpospolitszym, może być brak synowskiego usposobienia względem Boga.Pragnę to podkreślić mocno i niedwuznacznie, gdyż dużo od tego zależy. Jeślinasze spojrzenie ku Bogu nie będzie zawsze i niezmiennie spojrzeniem dzieckaku ojcu, cała nasza pobożność będzie spaczona i wykoszlawiona. Popadniemy wprzekleństwo, o którym mówi Prorok, iż będziemy brać gorzkie za słodkie, asłodkie za gorzkie.

Nasz stosunek do Boga jest stosunkiem stworzenia do Stwórcy. Stąd płynądla nas pewne konsekwencje. Należymy bezwzględnie do Niego. Nie mamyżadnych praw prócz tych, które On litościwie raczył nam zastrzec w swoimZakonie. Nasze życie jest jedną jałmużną z ręki Opatrzności, która jest nie tylko

Page 36: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zewnętrznym biegiem wypadków, lecz wyraźną wolą jedynego w TrzechOsobach Boga.

Nasza dola w życiu przyszłym jest Mu już teraz zupełnie znajoma; my zaś znaszej strony wiemy, iż więcej łask potrzebujemy, niż On obowiązany jest namdawać, choć możemy być całkowicie pewni, że tych łask nam On nie poskąpi,byle tylko z naszej strony było należyte współdziałanie z łaskami, któreśmy jużotrzymali.

Ta ostatnia uwaga nie przygłusza całkowicie niepokoju, jakim nas napawacałkiem naturalnie nasze położenie. Wzgląd na Boskie przymioty, na Bożąwszechwiedzę, wszechmoc, nieskończoność i niewymowną świętość bynajmniejnie przyczynia się do osłabienia tego uczucia lęku. Niemniej jednakprzekonanie, iż duch adoracji, postawa uwielbienia, instynkt religijności polegana odnoszeniu się do Boga w uczuciu, mówieniu i działaniu, jak przystało nastworzenie, istotę pozbawioną samoistności lecz wydźwigniętą z nicości przezNiego, – jest tak dalekie od rzucania na nas jakiegoś cienia smutku czywewnętrznego niepokoju, że właśnie przeciwnie, im poważniej te prawdyprzyjmą się w duszy, im zupełniej uznamy władztwo Boga nad nami, tymspokojniejszy i bardziej kojący będzie ich nadprzyrodzony skutek.

Jednakowoż ten spokój nie od razu zwykł występować i nie prędzej, nimumysł się oswoi i zżyje z myślą religijną. Wskutek naszej słabości orazprzekraczającej nasze pojęcie nieskończoności i wszechpotęgi Bożej skłonnijesteśmy wszystko inne w Bogu widzieć, tylko nie ojca.

Życie zaś duchowne zależy całkowicie od naszych pojęć o Bogu. Jeśliupatrujemy w Nim tylko Pana naszego, wówczas służenie Mu staje się naszymzadaniem, a myśl o nagrodzie lub karze przenika nasze czyny. Jeżeli ujrzymy wNim tylko naszego Króla, głowy nasze muszą się schylić przed niewątpliwymiprawami Jego niezaprzeczonego jedynowładztwa, a myśl o sumiennej wiernościowładnie całkowicie naszym sercem. Jeśli spostrzeżemy w Nim tylko naszegoSędziego, grzmot Jego pomsty uczyni nas głuchymi na wszystko inne,straszliwa dokładność Jego sądów zamknie nam usta, a olśniewający blask JegoŚwiętości oślepi nasze źrenice.

Czy więc w tym, czy owym świetle, czy we wszystkich naraz nań sięzapatrujemy, zawsze oczywiście i nasza dla Niego służba odpowiedniezabarwienie przybierze. Twardość, oschłość, nieumiarkowana bojaźń iświadomość swej niemożności powoływania się na jakiekolwiek własne prawa zkonieczności nas onieśmielają i poniżają, czyniąc nas pełzającymi najemnikami,wiecznie płaczliwymi a bez należytego uszanowania względem Boga.

Jednak może się zdarzyć, że nawet odnosząc się do Boga jako Stwórcy,pozostaniemy złymi. Możliwy jest bowiem pogląd, że Stwórca ten jest Bytemniezależnym, wiecznie samoistnym, wskrzeszającym stworzenia z otchłaninicości, jako Pierwsza ich Przyczyna, jedynie dla własnej przyjemności i równiemało o nie się troskającym, jak mało jest im zobowiązanym.

Page 37: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Wszakże, moim zdaniem, być stwórcą znaczy tyle zarazem, co być ojcem.Albowiem już sama wola powołania do bytu jest wypływem dziwnego uczuciaojcowskiego. Bóg więc nie tylko jest naszym Ojcem i Stwórcą zarazem, lecz jestwłaśnie dlatego naszym Ojcem, że jest Stwórcą naszym. Zatem i rozumnestworzenie tym samym, że jest stworzeniem, jest też dzieckiem Bożym. Dlategoz pierwszym już wyjściem z nicości zadzierzgamy węzeł synostwa.

Stworzenie jest raczej dziełem dobroci, niźli potęgi czy mądrości. Gdybym oBogu nie wiedział nic więcej ponad to, że jest mym Stwórcą, to jużwystarczyłoby mi, by poznać w Nim mego Ojca. "Qui plasmasti me, misereremei – Któryś mnie ukształtował, zmiłuj się nade mną", błagali przez całe sweżycie pokutnicy pustyni. W tej modlitwie dźwięczała nuta pewnego uprawnieniado żądania od Boga miłosierdzia i dlatego przy całej swej pokornej niepewnościtaką ich napawała otuchą.

W każdym razie nie ma prawdy pewniejszej nad tę, że Bóg jest naszymOjcem i że co tylko jest najczulszego i najszlachetniejszego w ojcostwieziemskim, to jeno nikły odblask niewymownej słodyczy i czułości Jegoojcostwa w niebie. Piękno i pociecha tej myśli przewyższa wszelkie słowo. Onarozprasza uczucie samotności na świecie i w całkiem nowym świetle stawiakary i utrapienia nasze. Samo poczucie własnej słabości przy niej wywołujepociechę, zwracając naszą nadzieję ku Bogu nawet tam, gdzie już sami poradzićnie możem i uświadamiając nam nasze węzły z bliźnimi. Ta myśl nami owłada istaje się głównym motywem naszego postępowania w życiu duchownym. Onakrzepi nas w skrusze, ożywia w sakramentach świętych, wiedzie do umiłowaniadoskonałości, wspiera w pokusie, raduje w cierpieniu. Wszak On jest naszymOjcem we wszystkich wydarzeniach codziennego życia, w tysiącu nieszczęść,przed którymi nas chroni, w wysłuchiwaniu modlitw, w błogosławieniu naszymukochanym i w znoszeniu nas samych, w przebaczaniu nam tej oziębłości iniepoprawności, która nieraz nas samych zadziwia.

Jest naszym Ojcem nie tylko z imienia, lecz w czynie. Jak rzekłem, tenwęzeł zadzierzga się przez stworzenie. Stwórca żywi ku swemu stworzeniudziwnie czułą miłość, z którą nic ziemskiego nie może iść w porównanie, anipod względem wyrozumienia ani delikatności. Owszem, On raczył naszeinteresy uczynić swoimi i stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje, tak żejesteśmy odblaskiem Jego Boskiego Majestatu. Bóg jest naszym Ojcem równieżna mocy swego przymierza, a ponieważ zawsze dotrzymuje swoich przyrzeczeń,ten nowy tytuł ojcostwa jest równie rzeczywisty jak inne. Lecz ponad wszystkiewęzły natury, łaski i chwały, które nas czynią Jego dziećmi, Bóg jest naszymOjcem w sposób dla nas niezgłębiony przez to, że jest Ojcem Pana naszegoJezusa Chrystusa.

To synowskie usposobienie względem Ojca niebieskiego koi naszeniepokoje co do popełnionych grzechów. W słodkim uczuciu ufności składamyw Jego ręce nawet naszą niepewność co do rozstrzygnięcia o naszej doli wwieczności. Cieszymy się wolnością ducha w czynnościach obojętnych orazżarliwym pragnieniem służenia Mu w duchu synowskiej miłości. Do tego

Page 38: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dołącza się słodkie zapomnienie o sobie, radość z modlitwy, cierpliwość wwątpliwościach, spokój w obliczu przeszkód, pogoda w doświadczeniach ipoddanie bez żalów w opuszczeniu. Wielbimy Boga za Jego błogosławionąmiłość, gdyż mamy w Nim najdroższego Ojca. Myśl ta na kształt słonecznegopromienia pada w dusze nasze, rozszczepiając się na ufność w Bogu, swobodę wobcowaniu z Bogiem i wielkoduszność dla Boga!

Zatrzymałem się nad tym, gdyż jest rzeczą niezmiernej wagi, byśmy byli dogłębi przejęci prawdziwym duchem ewangelicznym; tak częsty zaś jego brak uludzi pochodzi częścią stąd, że ludzie nie pamiętają każdej godziny dnia, iż naszZbawiciel jest Bogiem, częścią z pojmowania Boga nie jako Ojca a dawaniapierwszeństwa pierwiastkom bardziej surowym. Duch Ewangelii jest pełenmiłości, trzy zaś przeze mnie wyliczone braki: nabożeństwa do MatkiNajświętszej, do świętego Człowieczeństwa Jezusowego i do Boga jako Ojca, sązarówno skutkiem niedostatku tej miłości, jak i przyczyną, która gopodtrzymuje. Tu kryje się wielka przeszkoda. Mimo rycerskiego pragnieniadoskonałości, mimo opuszczenia świata, mimo całego szacunku dla rzeczywyższych, twoje oczekiwanie postępu sprawia ci zawód. Już prosiłem, byśzbadał swe nabożeństwo do Najświętszej Bogarodzicy, do ChrystusowegoCzłowieczeństwa i do Bożego Ojcostwa. Niechże wolno mi będzie terazpodkreślić inną stronę.

Brak tych trzech rzeczy oznacza istotnie niedostatek ciepła, lecz nie na tymkoniec. Brak tego uczucia bywa często przyczyną zastoju w nabywaniuświętości w ogóle. Dlatego warto o nim pomówić nieco więcej. Może ktoś byćw pewnym sensie religijnym: bać się Boga, nienawidzieć grzechu, byćsumiennym, szczerze pragnąć zbawienia duszy. Wszystko to chwalebne. Ale niemożna powiedzieć, by Święci byli ludźmi tego pokroju.

Oni odznaczali się nadto pewną słodyczą, łagodnością, delikatnością,rycerskością, wspaniałomyślnością, jakąś – rzekłbyś – poezją, wyciskającącałkiem odmienne piętno na ich pobożności. Byli żywymi obrazami Jezusa.Otóż, tym samym, choć w niższej mierze, musimy się starać być i my, jeślimamy postąpić w świętości.

Przez miłość nie rozumiem tu czystej wrażliwości, miękkości serca czyskłonności do łez, które zazwyczaj są oznaką mazgajstwa, lenistwa, brakustanowczej woli i należytej powagi. Ciepło, o którym mówię, obiera różnedrogi. Jego postęp znamionuje skrucha za grzechy, nie myśląca o karze, to conazwałem przejęciem się interesami Jezusa, dziecięca powolność dla naszychprzełożonych i kierowników duchownych, umartwienie siebie, nie odczuwanejako jarzmo, nie poprzestawanie na samych przykazaniach, ale stosowanie radewangelicznych, wreszcie początkowo słabe, lecz zwolna rosnące zamiłowanieupokorzeń.

W miarę jak miłość zapanowuje w duszy naszej, zjawiają się w jej orszakuwszystkie znamiona świętości. Miłość bowiem jest większą ochroną przedgrzechem niż bojaźń, a jej działanie dopełnia naszego nawrócenia do Boga,

Page 39: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

czyniąc je łatwiejszym i zupełniejszym. Ona szczególnie pociąga Jezusa, zktórego ducha sama się wywodzi i który nie pozwoli się przewyższyć wsłodyczy.

Bez tej miłości nie ma postępu; ona to ułatwiając nam obowiązek iudoskonalając jego wykonanie, wypracowuje w nas szczególnie chrześcijańskieskłonności, jak miłość cierpienia, milczenie wobec niesprawiedliwości,pragnienie upokorzeń i miłość. Ona przede wszystkim pogłębia żal za grzechy,przetwarzając go w skruchę, nad którą nie masz daru droższego dla duszypokutującej.

Spojrzyj na okoliczności towarzyszące tajemnicy Wcielenia, co tam ujrzysz?Nieporadność, niekonieczne i niewymagane cierpienie, ofiary, uniżenie, ciągłeniepowodzenia, ustępowanie ze swoich praw, obojętność na powodzenie,wreszcie najstraszliwszą krzywdę. I czymże odpowiemy na to wszystko, jeślinie sercem?

Ta miłość serdeczna wionie ku nam ze świętego Dziecięctwa, wionie zMęki, wionie z Tajemnicy Ołtarza, wionie nade wszystko z Serca Jezusowego.Przyjrzyj się pożyciu Jezusa z ludźmi, a obaczysz jak wygląda prawdziwamiłość.

Pierwszym jej przykładem jest sama Jego Boska Osoba. Odsłania nam jąopowiadanie o wypadkach Palmowej Niedzieli. Tę delikatną miłość ukazujeJego obchodzenie się z uczniami, Jego postępowanie z grzesznikami, Jegostosunek do smutnych i strapionych, z którymi się spotkał. Lnu kurzącego Onnie zdusi, a trzciny nadłamanej nie skruszy, – oto dokładny Jego obraz.Łagodność błyszczała w tym wzroku, który na pierwsze wejrzenie ukochał byłmłodzieńca i zniewolił serce Piotra. Obcowanie z Nim tchnęło miłością.

Ton Jego przypowieści i kazań, obcy wszelkim pogróżkom oraz otchłańprzebaczenia, którą przed nami otwiera, są tego dowodem.

Ta sama miłość dźwięczy w Jego odpowiedzi na zarzut opętania przezszatana, co i na policzek Mu wymierzony.

Ta sama miłość brzmi w Jego naganie – świadkiem niewiasta cudzołożna,Jakub i Jan, Samarytanin i Judasz; jej też wyrazem było zarówno powściąganieonych dwóch braci, którzy chcieli miasto nikczemne Samarytan zniszczyćogniem z nieba, jak i ujmująca łagodność, nie opuszczająca Go nawet w chwiliświętego oburzenia na kupczących w świątyni.

Jeśli więc żalisz się na przeszkody, tamujące bieg twego życiawewnętrznego, wskazujące na jakiś brak w uczuciu czy w praktykachpobożnych, zaprawiaj się w nabożeństwie do Matki Najświętszej, do świętegoCzłowieczeństwa Jezusa i do Bożego Ojcostwa, a ujrzysz skutek. Weź sobie tetrzy rzeczy do serca, a żagle twe przestaną zwisać bezczynnie na rejach.

6. Postępowanie zewnętrzne powrót spis treści

Napomknąłem w ostatnim rozdziale, że jedną z przyczyn napotykania napewne ukryte przeszkody w życiu wewnętrznym jest zaniedbanie troski o

Page 40: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

poprawne postępowanie zewnętrzne i brak starania o uzgodnienie naszegostosunku do drugich z zasadami życia duchownego.

Byłoby rzeczą pożądaną, byśmy zawsze o tym pamiętali. Lecz szczególniejest to potrzebne w początkach życia pobożnego. Osoby bowiem początkującezwykły odczuwać wielką pokusę do lekceważenia swego zewnętrznegopostępowania. Nauczyły się cenić czystą intencję, ciągłe skupienie i doniosłośćżycia wewnętrznego. Równowaga jest rzeczą niełatwą dla ludzkiej natury,zwykle też każda nowość wydaje walkę temu, co stare i zadomowione. Nic więcdziwnego, że choć mało kto odważyłby się to wyznać, taki początkujący,przejęty prawdziwą, lecz świeżą dla niego myślą o wyższości życiawewnętrznego nad zewnętrznym, uważa to drugie za bezwartościowe, owszemszkodliwe, bo pełne pokus. Poważanie jednego rodzi w nim, niestety,lekceważenie drugiego, zwłaszcza że rozpoczynając życie całkowicie oddaneBogu, zawsze nieufnie i pogardliwie odnosi się do ludzi i świata. Ta pogardabywa najczęstszą pokusą początkujących.

Być mężem jednej myśli jest rzeczą nietrudną a mającą pozory bohaterstwa,które często zwodzą. Ilekroć jakiś nowicjusz zaczyna pozować na rycerzakrzyżowego, możemy przypuszczać, że ulega złudzeniu.

Duch reformatorski jest antytezą ducha ascezy.

Dobra jest krucjata, ale najpierw przeciw sobie samemu, dopóki nienawykniemy nad sobą panować. Wytykać błędy tylko drugim to rzeczszatańska; sprawa Boża domaga się zaczęcia od siebie.

Jakże odmienna jest mądrość św. Ignacego! Oto, gdy przystępujemy doszczegółowego rachunku sumienia, poleca on nam obrać za przedmiot naszejpracy nie błąd, który nam dokucza najdotkliwiej lub jest największy, ale ten,który może najwięcej zaszkodzić bliźniemu i dać mu okazję do zgorszenia. Tojest nasza droga.

Lecz jakże się to dzieje, że początkujący – choć bowiem pierwszy okresmamy za sobą, nie przestajemy być, jak powiedziałem, początkującymi nadrodze doskonałości – zazwyczaj rażą w swym otoczeniu, ściągając na samąpobożność niechęci i uprzedzenia? – Nie chcę tak cierpko o tym mówić, jakzwykł to czynić świat, bo wiem, jakie trudności ich otaczają, jak wyrozumialetrzeba ich sądzić i jak wielką jest rzeczą to ich oddanie się sercem i dusząsprawie Bożej. Zresztą wszystko, co w ich postępowaniu odraża i drażni, niepochodzi z tych zasad, które właśnie obrali, lecz ze starego kwasu, który w nichpozostał po życiu światowym.

Razi u nich brak roztropności, nieliczenie się z chwilą, miejscem, wiekiem,osobą czy okolicznościami; razi niekonsekwencja, której nie możnawytłumaczyć, jeśli się nie pojmie tej walki, jaką sobie wydali; razirozdrażnienie, które bez wątpienia wybaczyłby im najostrzejszy krytyk, gdybywiedział o ich bojach wewnętrznych i znużeniu ducha, które jest następstwemwalki i pokusy; razi ich dziwactwo, ponieważ trudno jest człowiekowi narazoswoić się z nowymi zasadami i stosować je poprawnie do tylu sprzecznych

Page 41: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wymagań; razi w nich wreszcie to, co jest nie tyle zgorszeniem dawanym przeznich, co raczej zgorszeniem przyjmowanym przez nich od świata, który takbiegunowo różni się w swoich hasłach od zasad Ewangelii.

Głęboko więc bądźmy przekonani, iż naprawdę doniosłą jest rzeczą dlanaszego duchownego postępu i dla wewnętrznej świętości, byśmy dużo troskiwkładali w nasze pożycie z drugimi, stając się dla nich wonnością Chrystusową.Zaniedbanie w tym względzie jest przyczyną, dlaczego wielu ustaje w swymporywie ku doskonałości; szukają oni źródeł swego niepowodzenia w samymswoim szlachetnym zamiarze, podczas gdy te kryją się w ich zewnętrznympostępowaniu.

Każde zagadnienie życia duchownego posiada dwa oblicza: ujemne idodatnie. Sama nawet chęć zbudowania bliźnich może się okazać ujemną lubdodatnią, zależnie od drogi, na którą wkroczy! Spojrzyjmy na nią od stronyujemnej. Błędem jest chcieć budować drugich przez odstępowanie od swoichzasad, by się okazać wolnym od bigoterii i nie krępującym się przyjętymizwyczajami i zachowaniem przepisów. Jest zasada, iż nie należy czynić źle, bywynikło dobro. Non sunt facienda mala, ut eveniant bona. Jednak kryje się wtym niemała pokusa dla ludzi domyślnych i przewidujących, by kosztemdrobnej niewierności dla przepisów pokazać, że jarzmo religii nie jest takciężkie i przykre, jak zwykli sądzić miłośnicy świata. Pokusa równie zdradliwajak i zawodna.

Nie należy nigdy czynić jedynie w celu zbudowania drugich tego, czegonie uczynilibyśmy, gdyby nie chodziło o zbudowanie. Budowanie drugich niepowinno być pierwszą sprężyną.

Zasadą ewangeliczną jest pozwolić by światło nasze jaśniało przed ludźmi (anie w tym wyłącznie celu je zapalać!), aby widzieli nasze dobre czyny i chwaliliOjca, który jest w niebiesiech.

Starannie wystrzegać się musimy postępowania nie budującego, leczszkodliwą byłaby staranność, poświęcana wprost budowaniu drugich. To sądwie różne rzeczy, jakkolwiek często ze sobą mieszane. Spotkasz w życiu duszetak zdrążone i tak zepsute, iż wyleczenie ich zakrawałoby niemal na cud, akiedy poczniesz dochodzić źródeł zła, znajdziesz często na jego dnie błędniepojęty obowiązek budowania drugich.

Patrz na Boga, kochaj Jego chwałę, nienawidź siebie i bądź prosty, auwielbienie Chrystusa będzie samo promieniowało z ciebie bez twojej wiedzyczy myśli o tym, gdziekolwiek pójdziesz i czymkolwiek się zajmiesz.

Niewczesne aluzje do religii czy drażniąca drugich sztywność są tu nie namiejscu. Jedno westchnienie wewnętrzne, jedno podniesienie duszy ku Boguwięcej nieraz drugim pomoże niż obnoszenie się ze swymi przekonaniami,którego nasze zasady od nas nie żądają, a które na pewno dotknie niejednego.Nieraz milczenie buduje bez obrażania kogokolwiek, choć przyznaję, iż tasztuka nie należy do łatwych. Być może, iż działając pod natchnieniem sercazłączonego z Bogiem nabędziemy jej prędzej, nim się spostrzeżemy. Można

Page 42: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

obrzydzić rzeczy najświętsze przez wyjeżdżanie z nimi nie w porę, a takniewczesna gorliwość staje się źródłem grzechu.

Skoro już błędne pojęcie o zbudowaniu nie tylko bywa przyczyną wielufałszywych posunięć w naszym postępowaniu zewnętrznym, lecz wprostwyrządza szkody naszym duszom, to cóż powiedzieć o błędnym pojmowaniuobowiązku braterskiego upomnienia? Ile zgorszenia dla drugich, ilezarozumiałości o sobie żywi człowiek o spaczonym rozumieniu tegonajtrudniejszego, a zarazem najbardziej niejasnego z obowiązków!

Pamiętajmy, że bardzo niewielu jest uprawnionych na mocy swego stanu ipostępu w duchu do poprawiania braci, jeszcze mniej jest do tego powołanychze względu na potrzebną przy tym łagodność i roztropność, a już nikogo nie ma,kto by przez wykonanie tego obowiązku nie był narażony na poważneniebezpieczeństwo. Natomiast ci, którzy bez zastanowienia wzięli na siebie tędelikatną odpowiedzialność, nie tylko sami grzeszyli nieposłuszeństwem,brakiem szacunku, zarozumialstwem, cierpkością, podejrzliwością i przesadą,lecz także innych do grzechu przywodzili, zamieniając im sprawę Bożą naprzedmiot zgorszenia i kulę u nogi.

Dlatego nim przystąpimy do upomnienia braterskiego, upewnijmy siępierwej, czyśmy do tego powołani, opierając się zarówno na zdaniu innych jak iwłasnym; a kiedy poczujemy się powołani, poprzedźmy upomnienie modlitwą igłębokim namysłem. Dodajmy jeszcze, że upominanie brata dla zbudowaniatrzeciej osoby rzadko przechodzi bez szkodliwych następstw; zresztą nie maobawy, by to naraziło nas na utratę pokory, gdyż z góry już można przewidzieć,że tak postępując, w ogóle nie mamy pokory, którą moglibyśmy utracić.

Poza tym w tym okresie życia duchownego nie ma potrzeby dużorozprawiać o obowiązku poprawiania drugich i wystarczy wiedzieć, że takiistnieje. Kiedyś może nas Bóg nim obarczy, lecz wówczas zdołamy lepiej muodpowiedzieć. Gdyby jednak już teraz przypadł nam w udziale, nie bierzmy siędoń bez drżenia i głębokiego rozmysłu, a Bóg nam dopomoże.

Oto sposoby zbudowania, jakie mamy starać się dawać naszym bliźnim.Przyjrzyjmy się teraz, jak trzeba je w życie wprowadzać. Wiodą do tego dwiedrogi: umartwienie Jezusa i łagodność Jezusowa.

Najpierw więc umartwienie Jezusa. Milczenie wobec niesłusznychoskarżeń, wstrzemięźliwość od sądów przedwczesnych i zbyt pewnych,unikanie pedantycznego dochodzenia swych praw, ofiarna usłużność dla drugichkosztem własnych wygód i przyjemności, wystrzeganie się tępego inierozumnego wyolbrzymiania rzeczy nieistotnych, co do których każdy mawolność zdania – oto sposoby stosowania umartwienia Jezusowego w pożyciu zdrugimi; nie mówiąc już o zbudowaniu, dawanym w ten sposób, wzrostdoskonałości wewnętrznej, jaką przy tym zdobędziemy sami, przewyższywszelkie oczekiwania. Naprawdę, nie ma przewrotnej skłonności, ani pychytajonej, ani maskującej się miłości własnej, której by takie postępowanie niedosięgło i nie oczyściło.

Page 43: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Także Jezusową łagodnością winniśmy drugich budować. Łagodnaodpowiedź uśmierza gniew, mówi Pismo.

Słowa łagodne i grzeczne, jak Zbawicielowe, już same z siebie sąapostolstwem. Natomiast słowa ostre, choć nawet często zasłużone, pełniąrobotę iście szatańską, pustosząc dusze bliźnich i raniąc własne sumienie.

Starajmy się przeto, by nasze obejście było łagodne, by jednało nam ludzi,by ich uczyło miłować tego ducha, który nas ożywia. Chłód, obojętność,nieuzasadnione wynoszenie się nad drugich lub wyniosłe zniżanie się do nichprzydarza się nierzadko osobom duchownym. Jeszcze nie zrozumiały ducha,którym żyją i nie nauczyły się stosować go należycie w praktyce, niedoceniającjego miłości delikatnej i wszystkim dostępnej. Obraz Jezusa nie dość jeszczewyrył się w ich umyśle; dlatego tak trudno im upodobnić doń swojepostępowanie zewnętrzne.

Każde nawet nasze spojrzenie winno zostawać pod tchnieniem łaski. Impoważniej rzeźbimy postać Jezusa w sercach naszych, tym wyraziściej będzieJego łagodność odbijała się w czynach naszych, choć i bez naszej wiedzy.Wyjąwszy chwile dotkliwego cierpienia, a niekiedy i podczas niego, ten spokój ita harmonia duszy promieniują, omal że nie namacalnie, z naszegopostępowania.

Znamienne, że w Ewangelii św. Marka, pisanej pod dyktandem św. Piotra,tyle mamy wzmianek o wejrzeniu i zachowaniu się Zbawiciela; zarówno historiaowego młodzieńca, co nie miał odwagi wyrzec się swego mienia, jak i przebiegnawrócenia św. Piotra wykazują, co mogła słodycz samego wejrzeniaJezusowego.

Ta sama słodycz każe chwalić wszelkie dobro, odkryte w bliźnim, choćbynawet było zmieszane z rzeczami mniej dobrymi. Człowiek, który nieprzemilcza zazdrośnie słusznej pochwały, zawsze ma wielkie wzięcie u ludzi,którego może używać dla sprawy Bożej.

Przeciwnie, zrzędliwy duch przekory może i bawi swą uszczypliwością lubodstrasza swym ostrzem, ale nigdy nie uspokaja, nie pociąga nigdy, nieprzekonywa i nigdy nie zdobywa głębszego wpływu.

Innym objawem Chrystusowej łagodności jest tłumaczenie na lepszeczynów z siebie wątpliwych. Nie ma być ono jakieś wymuszone, nienaturalne, atym mniej uniewinniające oczywisty grzech; wyrozumiała miłość i bez tegoznajdzie dość pola do popisu; idąc za nią, dokonasz niejednego apostolskiegoczynu ku chwale Bożej, nawet nie myśląc o tym.

Nasze wejrzenie, nasze obejście, zwłaszcza nasze milczenie musi byćdalekie od nastręczenia drugiemu podejrzenia, iż go w duchu krytykujemy, bo tonajskuteczniej ludzi z równowagi wyprowadza. Święci milkli na widok grzechu,ale ich stroskany wyraz mówił, że smucą się upadkiem bliźniego, ale tymbardziej starają się jego samego otoczyć miłością.

Page 44: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Krytykujące milczenie, tak obce łagodności Jezusowej, drażni drugich iwywołuje u nich postawę obronną, opryskliwą, przytłumiając nawet tę odrobinęłaski, jaką posiadają i zatwardzając ich serca na działanie łask przyszłych. Takiemilczenie jest najzgryźliwszym z braterskich upomnień i niech się nikt nie ważygo stosować, zanim się nie upewni, czy jest do tego powołany według tego,cośmy wyżej powiedzieli. A nawet i wówczas jest ono najniebezpieczniejsząformą spełniania tego i tak niebezpiecznego obowiązku.

Do Chrystusowej łagodności należy troska, by nasza pobożność i naszenabożeństwa nie były drugim uciążliwe.

Kiedy św. Franciszek Salezy podjął się kierownictwa św. Joanny Franciszkide Chantal, służący jej zwykli mawiać, że za dawnego kierownika modliła sięraz lub dwa razy dziennie, a wszyscy byli z tego niezadowoleni, teraz zaś modlisię cały dzień i nikt na to się nie krzywi.

Odrobina staranności wystarczy, by ani Komunia św., ani modlitwy nieprzeszkadzały obowiązkom rodzinnym czy były dla drugich choć trochęuciążliwe. Nie przez obawę zazdrości z ich strony, lecz po prostu dlatego, że dołagodności życia duchownego należy nie być przykrym dla drugich.

Tym sposobem, przez podwójne ćwiczenie się, w umartwieniu i łagodnościJezusowej, nasze pożycie z drugimi i nas uświęci i zbuduje bliźnich.

Jak już zapewne zauważyliśmy, nasze stosunki z drugimi zwykły się w tymokresie naszej duchownej kariery ściągać głównie do opanowania języka.

Nie wiem, co z tych dwojga jest bardziej zdumiewające, czy niesłychanadoniosłość, jaką Pismo św. przyznaje straży języka, czy to niesłychaneniedbalstwo, z jakim się ludzie pobożni do niej odnoszą. Wystarczy zajrzeć dopierwszej lepszej konkordancji, by się zdumieć nad częstością powracania Bibliido tego przedmiotu, począwszy od Przysłów i Eklezjastyka, a kończąc na św.Jakubie. Nikt by nie uwierzył, że tyle napomnień w tej mierze zawiera Pismośw., że tak wiele miejsca w tej księdze one zajmują. Trudno pojąć siłę, z jakąPismo św. tu występuje.

Sprzeciwiałoby się mojej zwięzłości dłużej się nad tym rozwodzić.Wystarczy poddać każdemu pytanie: Czy skrupulatna uwaga, z jaką czuwamnad moim językiem odpowiada w całej pełni strasznej prawdzie, objawionejprzez św. Jakuba, że jeśli nie powściągam mego języka, próżne jest mojenabożeństwo? – Odpowiedź na nie zdolna jest napełnić nas pokorą i grozą.

Lecz jak praktycznie zapanować nad językiem? Wyszczególnienie jegobłędów odsłoni środki zaradcze. Godzinka spędzona w kółku chrześcijańskimwystarczy. Ileż uwagi się tam poświęca – rzekomo z potrzeby – postępowaniu icharakterowi drugich! Na usta ciśnie się jedna uwaga: Sąd Pański otwarty naziemi. Jednego tylko braknie: uprawnionego Sędzi. My za to, nieproszeni,wdzieramy się samozwańczo na stopnie i zasiadamy zuchwale na Jego stolicy,by rozpocząć małpi sąd nad naszymi braćmi!

Page 45: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

W tym świetle oglądany, występek nasz jawi się w całej swojej głupocie iprzewrotności. Przy jego blasku łatwiej nam będzie wytrzebić z naszychrozmów lekkomyślne dociekania pobudek cudzych uczynków. Zazwyczajodbywamy znaczną część drogi życia duchownego wśród niepowetowanychstrat, zanim się spostrzeżemy i nałożymy obrożę naszemu językowi, który nietylko na nią zasługuje, lecz o nią krzyczy.

Z chwilą gdy nieco liźniemy duchowności, zaostrza się nasz zmysłkrytyczny. Zdobywamy z nią nową miarkę do mierzenia, nowy punkt widzeniado oceny – nic więc dziwnego, że ofiarą naszych reformatorskich zapędówpadają natychmiast nasi bliźni. Weź to za przedmiot swego rachunkuszczegółowego, a zadziwisz się liczbą swoich wykroczeń. Istotnie, trudno jest zadużo powiedzieć, jeśli chodzi o łatwość, mnogość i szkodliwość grzechówobmowy drugich, choćby w najlepszej intencji. Postanowienia, zamykające naszrachunek sumienia winny być dokładne i szczegółowe, wszelkie zaś przeciwnim wykroczenia trzeba tępić spokojnie a nieubłaganie ustanowionymidobrowolnie karami.

Niepodobna tu kreślić wszystkich szczegółów zewnętrznego postępowania,na które trzeba uważać w tym okresie życia duchownego. Jak powiedziałem,uwaga nieustannie na siebie skierowana jest niebezpieczna, a nawet ta miaraczuwania nad sobą, która jest niezbędna, nastręcza dużo niebezpieczeństw.

Zresztą, choćby to nawet było pożądane, początkujący nie jest w stanie bezszczególnego wsparcia Ducha Świętego poświęcić się życiu duchownemu bezreszty. Samo pokuszenie się o to wtrąciłoby go łatwo w nierozumny ichorobliwy stan przygnębienia.

Dlatego w większości wypadków należy osoby, stojące na tym stopniu życiaduchownego, zwracać ku zewnętrznym uczynkom religijnym, aby miały jakieśzajęcie pobożne, które by je uwalniało od tego ślęczenia nad sobą, które łatwokończy się na jakiejś chorobie duchowej lub nawet cielesnej.

Każdy na przykład może tu zużytkować swoje zawodowe zajęcie,wkładając w nie nadprzyrodzoną intencję. Można się zapisać do jakiegośstowarzyszenia, byleby tylko nie przeciążyć się nadmiarem ustnych modlitw.Wielu może dawać jałmużnę; żeby zaś ta jałmużna rzeczywiście pomogła naciele ubogiemu, a nam na duszy, musi być taka, byśmy poczuli, że dajemy, bynam brak rzeczy ofiarowanej dobódł naprawdę. W przeciwnym razie, cóżby tobyła za ofiara? – Wielu mogłoby także swoje siły, czas, zdolności i trudy oddaćna usługi dzieł miłosierdzia i pracy społecznej.

Czas i trud to przedmiot równie nadający się do jałmużny jak pieniądz,którego nie każdy z kieszeni wysupłać może; owszem, jeśli chodzi o nas, to sąone nawet bardziej pożyteczne, gdyż więcej Bożego błogosławieństwa namjednają. Tylko bez gorączki, z rozwagą, obierzmy takie dzieło, które by nasżywo zajęło, zgodnie z naszym duchem, środkami i usposobieniem.

Page 46: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Powszechnym błędem wstępujących na drogę doskonałości jest zbytnieodosobnianie się od innych. Jakby być świętym, a być odludkiem, wychodziłona jedno.

A jednak ich przeznaczeniem jest wieść bój o własną duszę na swoimposterunku życiowym, wśród nawału i rozbieżności zwykłych zajęćcodziennych; ich zaś cnota ma się hartować głównie w pożyciu z bliźnimi. Toteżmuszą wziąć pod rozwagę wszystkie okoliczności, w jakich im żyć wypadnie.One mają wchodzić w ich rachuby, mają określać ich postanowienia.

Wprawdzie u progu nawrócenia, zarówno jak i u kresu kontemplacji wzroknasz nie spostrzega nic poza Bogiem i własną duszą. Ta prostolinijnośćspojrzenia jest wielkim darem, ale na swoim miejscu i w swoim czasie. Jejmiejsce jest u wstępu i u wylotu życia duchownego. Ale nie powinna ona byćnaszym stanem zwyczajnym, przez ciąg całego życia.

A jednak jakże wielu w tym błądzi. Wkraczają na drogę życia pobożnego. Sągotowi oddać się Bogu całkowicie i w tym duchu układają swe przyszłe życie.Przepisują sobie modlitwę myślną, rachunki sumienia, spowiedź i Komunię św.,szczególne nabożeństwa i umartwienia. Wszystko dokładnie spisane, prezentujesię dobrze, uzyskało zatwierdzenie... Tylko jakoś miejsca zabrakło na pożycie zdrugimi, na obowiązki względem braci, na uczynki miłosierdzia! Jak gdyby towszystko było zbyteczne, jakby nie miało związku z życiem duchownym lubbyło tak łatwe, iżby nie zasługiwało na wzmiankę!

Ten wielki błąd mści się później nieubłaganie na całym dalszym postępie.Co dobre dla kameduły, niekoniecznie musi odpowiadać mieszkańcowinajludniejszej ulicy Londynu.

Zaryzykowałbym twierdzenie, że osobom w tym okresie się znajdującymnależy dawać ten bardziej zewnętrzny kierunek. Gdyż mówić komuś takwcześnie o potrzebie wyzucia się z siebie i rzucenia się w objęcia Boga, tegojedynego przedmiotu wiary i miłości, wydaje mi się niepraktycznym, boprzedwczesnym i wiodącym do utracenia z widoku punktów zasadniczych, awięc do złudzeń.

Pragnąłbym, by naszym ulubionym nabożeństwem stały się modły onawrócenie grzeszników, połączone z ofiarami, Komuniami wynagradzającymi iorientujące wszystko w tym kierunku.

Bóg nieustannie pracuje z nadzwyczajną energią w którejś cząstce Kościoła,a cały ogromny zasób Jego łask czeka tylko na nasze pośrednictwo, by stać sięudziałem naszych bliźnich. Toteż modlitwa o nawrócenie grzeszników,zostawiająca Bogu wybór miejsca i czasu, idzie po linii zamierzeń Bożych ischodzi się z zasadniczymi podstawami naszego życia duchownego. Więcrównież i osobisty punkt widzenia wykazuje jej stosowność dla tego okresużycia duchownego.

Gdyby jednak ktoś nie czuł zapału do takiej modlitwy, niech się nie trwoży,sądząc iż mu nie dostaje rzeczy niezbędnej do życia duchownego. Zapał ten jest

Page 47: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rzeczą tak pożądaną, że brak jego istotnie mógłby wywołać przesadnezniechęcenie.

Lecz pamiętajmy, iż De Ponte w swym Przewodniku duchownym mówi, żechoć zapał ten zawsze towarzyszy najwyższym stanom doskonałości, to przecienie brak dusz pobożnych, w których pamięć grzechów własnych jest żywa, a ichczujna troska o czystość sumienia jest tak pochłaniająca, że po prostu brak tammiejsca na staranie o drugich.

Ryszard od św. Wiktora w swym Przygotowaniu do kontemplacji twierdzi,że nierzadko zdarzają się dusze ubogie duchem, radosne nadzieją, gorejącemiłością i wyróżniające się świętością, a przy tym dziwnie oziębłe, niemalospałe – valde tepidae ac desides – gdy chodzi o zbawienie bliźnich.

Niechże to zdanie wielkich mistrzów katolickiej ascezy będzie nam tarcząprzeciw zniechęceniu i ostrzeżeniem przed zbyt pochopnym osądzaniemdrugich. Zarówno Ryszard od św. Wiktora jak i Ludwik de Ponte należą dozrównoważonych szkół życia duchownego.

7. Panująca namiętność powrót spis treści

Przechodzimy do ostatniej z pięciu tajemniczych przeszkód, hamującychnasz postęp i zakłócających naszą żeglugę pod sprzyjającym powiewem łaskiDucha Świętego. Można by rzec, iż ta przeszkoda dotyczy zarówno życiawewnętrznego jak i zewnętrznego, choć polem walki z nią bywa głównie toostatnie.

Każdy obeznany ze staroświeckimi książkami duchownymi, wie, jakpoczesne miejsce zajmuje w nich remora. Była to pewna tajemnicza a psotnarybka, która czepiając się olbrzymiego żaglowca, płynącego pełnym wiatrem,zatrzymywała go nieporuszenie na miejscu. Nasze pojęcia praw mechaniki iznajomość morskiej fauny zadały fatalny cios legendzie o remorze; oby cośpodobnego spotkało i panującą w nas namiętność, której obrazem było toniepozorne a tak wszechpotężne stworzonko! Ale, niestety! podczas gdy remoręskreśliliśmy dawno z tablic ichtiologicznych, to namiętność panująca zostajedotychczas głównym przedmiotem nieustannych, nużących postanowień izmagań ze strony tych, którzy pragną wzrastać w świętości.

Przesadą byłoby twierdzić, iż każdy człowiek na świecie posiada swądespotycznie panującą namiętność, najlepsi też pisarze nie posuwają się takdaleko. Jednakowoż jest prawdą niezaprzeczoną, że prawie wszyscy tejnamiętności ulegają; tej pewności nie zmniejsza fakt, że niewielu sobie zdaje zniej sprawę, gdyż maskowanie się należy do jej istoty.

Ilekroć bez przeszkody owładnie ona duszą, wpływ jej, rzec można, jestwszechpotężny. Ona staje się sprężyną najsprzeczniejszych poczynań, nadającton i barwę całemu życiu. Ona jest przyczyną dwóch trzecich grzechówludzkości. Inne namiętności muszą uznawać jej władzę, a ponieważ jej celemjest nie sam grzech, lecz żądza władzy, może nam ona walnie dopomóc nawet w

Page 48: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zwalczaniu innych namiętności, gdyż w ten sposób rozpościera ona swepanowanie i utwierdza własne podstawy.

Inne namiętności zaślepiają nas na nasze grzechy – namiętność panująca natym nie poprzestaje. Posuwa się ona do nadania grzechom pozorów cnoty. Stądprosta droga do krańcowej zatwardziałości. To straszne niebezpieczeństwowyciska najbardziej odstraszające piętno na panującej namiętności. Z nasząduszą robi ona to samo co gwałtowny potok ze słabym czółnem. Prąd ciska je zgłazu na głaz i jeśli się nie zdoła zatrzymać na mieliźnie, przepadło. A jeszczegorszy los czeka duszę, gdyż w życiu duchownym nie masz nic, co mogłobyodegrać rolę zbawczych mielizn.

Skoro rzecz się tak przedstawia, mało chyba jest spraw, które by tak mogłyzainteresować poważnego człowieka, jak ta jedna; nie ma przeszkody postępunad nią powszechniejszej, bardziej ukrytej i dlatego niebezpieczniejszej.Jednakowoż błędem byłoby sądzić, że wszelki postęp jest niemożliwy, dopókisię nie pokona panującej namiętności. Sama dopiero doskonałość po zaciętejwalce odnosi ten triumf. Wszakże nie może być mowy o postępie, zanim się dotej walki nie weźmiemy. Jest ona obowiązkiem nie cierpiącym zwłoki.

Dlatego jednym z najdonioślejszych zadań w naszym życiu jest odkryćnaszą namiętność panującą, co jest równie ważne jak i trudne ze względu nachytrość, z jaką się ona zataja. Wszelako są dwa sposoby, z których jeden lubdrugi, sumiennie i wytrwale przez pewien czas stosowany, prawie niezawodnieda nam upragnioną znajomość.

Codzienne użycie rachunku sumienia odsłania nam wiele cennychwiadomości o nas samych. Jednak niebezpiecznie byłoby z nich od razuwyprowadzać jakieś wnioski, zanim czas i doświadczenie zdołają je uzasadnićdostatecznie wśród różnych okoliczności, w ogniu najsprzeczniejszych nierazpokus. Dojdziemy wówczas do przekonania, że pewna namiętność najbardziejze wszystkich odpowiada naszemu usposobieniu i sama najzupełniej wyrażacały nasz charakter. Przekonamy się, że szczególnym znamieniem tejnamiętności jest uczucie wstrętu do jej zwalczania, które sprawia, iżwytykającym nam ją odpowiadamy, że wszystko nam można zarzucić, tylko nieuleganie tej namiętności.

Namiętność ta dalej będzie posiadała dziwną moc poruszania wszystkich odrazu namiętności i jawienia się we wszystkich naszych myślach i zamiarach,podobnie jak samolubstwo u większości ludzi. A ponieważ wpływ jej żywiej sięodbija na naszym życiu wewnętrznym niż pozostałych namiętności, przeto odniej wywodzić się będzie wiele nieporządków, mącących nasze postępowaniezewnętrzne. Większość naszych upadków, zwłaszcza wszystkie grubszewykroczenia, dadzą się do niej sprowadzić, gdyż ona, wystawiając nas ciągle nawielkie niebezpieczeństwa i częste sposobności do grzechu, wyrządza namszkody dotkliwsze i trwalsze, niż jakakolwiek inna, choćby najzgubniejsza,namiętność. Spostrzeżenia te wymagają długiej obserwacji. Ale też możemy byćpewni, że namiętność, na której większość tych znaków się sprawdza, jest

Page 49: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rzeczywiście namiętnością w nas panującą i zarzewiem śmierci w duszachnaszych.

Drugi sposób odkrycia panującej namiętności z konieczności przypominapierwszy pod wieloma względami i zwraca uwagę na te same objawy, tylko jestłatwiejszy bo nie wymaga takiej powszechnej i nieustannej czujności. Dlategoteż może mniej jest skuteczny i dłuższego żąda stosowania dla osiągnięciaswego skutku.Niektórzy pisarze teologii ascetycznej polecają jeden, inni drugisposób. Ten ostatni polega na śledzeniu źródeł niezwykłych objawów radościlub smutku, które nami owładają bez widocznej podniety i na dociekaniuistotnej przyczyny tych wzruszeń. Jeśli nawet odkryjemy ich przyczynę,badajmy czy jest ona wystarczająca, czy nie każe się domyślać powodówubocznych, które prawdopodobnie będą tkwiły korzeniami w urazie lubzadowoleniu namiętności panującej.

Musielibyśmy być bardzo mało spostrzegawczy, by nie dostrzec, że te harcedobrych i złych humorów, ta cała gra uczuć radosnych to znówprzygnębiających, nie tłumaczą się warstwą nawierzchnią naszych przeżyć, leczw każdym wypadku, jakikolwiek byłby wynik naszych dociekań, wchodzągłęboko w życie wewnętrzne.

W naszych częstszych czy rzadszych spowiedziach niektóre wykroczenia iniedoskonałości stanowią pewien stały kontygent grzechów, z którym zazwyczajprzychodzimy. Pewne upadki powracają ciągle, doprowadzając nas nieraz donudy i zniechęcenia swą stereotypowością. Jest ich niedużo, trzy lub czteryrodzaje. Ustaliwszy już raz ich tożsamość, całkiem naturalnie pragniemy poznaćkorzeń, z którego wyrastają i okoliczności im sprzyjające. Jeśli przeprowadzimypoważne dochodzenie, prawie zawsze przekonamy się, że wszystkie ich pędyschodzą się we wspólnym korzeniu, którym będzie namiętność panująca. Onajedna posiada dość żywotności, by stać się niewyczerpanym źródłem naszychgrzechów.

Istnieje martwota różna od tego przygnębienia, o którym mówiliśmy. Sąchwile, w których wszystko wydaje się stracone. Ta wieczna sumienność jużnam się przejadła. Modlitwa ciąży na nas nieznośną nudą. Czytanie duchownenapawa niesmakiem. Z pokusą poczynamy się oswajać, nasza dawna bojaźńgrzechu znikła gdzieś bez śladu, jak gdybyśmy lada chwila mieli popaść wgrzech. Myśl o Bogu nie robi już na nas tego wrażenia, co dawniej.

Gorliwość o dusze i szczery zapał dla sprawy Kościoła zdają się nam takdalekie, że przypomnieć je sobie jest nam równie trudno, jak trudno jest ludziomzimową porą odziać listowiem drzewa ogołocone z zieleni i choćby w myśliodtworzyć sobie wygląd letniego krajobrazu tych pól i lasów, które śnią okryteśnieżnym całunem.

Tęsknotą napełnia nas każdy odgłos czy przebłysk świata, jak gdybyśmy odniego ulgi wyczekiwali, a nasze serce rwie się do pociech, które z duchownościąnic wspólnego nie mają. Nasze skojarzenia myślowe tak się zmieniły, a różnepobożne nawyknienia tak poznikały, iż rzekłbyś, że ich nigdy w nas nie było.

Page 50: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Jakaś nieprzemożona słabość i dławiąca nuda wobec rzeczy duchownych nasogarnęły, tak iż nie tyle boimy się Boga obrazić, ile raczej sprzykrzyliśmy Gosobie. Trudno jest dość jaskrawo odmalować nędzę tego stanu. A czyż inaczejjest z jego niebezpieczeństwem?

Ten stan martwoty nie ogranicza się do mniej lub więcej znieczulającegoodrętwienia, lecz przechodzi w drażliwość, przy której nie ma miejsca nadziałanie łaski, ale jest znakomite podłoże dla wszelakich grzechówpowszednich. Tylko miłosierdzie Boskie może uchronić od dalszych nieszczęść.

Mimo całej naszej słabości, mimo wyczerpania, mimo zupełnej niezdolnoścido podobnego zadania, musimy się zdobyć na poważny rachunek sumienia i naodkrycie przyczyny naszego smutnego stanu. Nie wykazuje on żadnychobjawów, świadczących, że to Bóg odmówił nam swoich słodyczy. Ten naszucisk nie wygląda całkiem na owo bierne oczyszczenie ducha, o którym mówiteologia mistyczna. Może on pochodzić od szatana, a jeszcze najprędzej zludzkich przypadłości.

Jeśli tej przyczyny docieczemy, najprawdopodobniej pokryje się ona z nasząpanującą namiętnością. Trudno, by zło tak trudno uleczalne z innej pochodziłoprzyczyny. Osoby usposobienia miękkiego i zniewieściałego, zmysłowe iuczuciowe, garnące się do wygód ciała, stroniące od stałych umartwień,troskliwe o swoje jadło, napój, spoczynek, szczególnie są przystępne dla tychdziennych koszmarów.

Innymi słowy, to doświadczenie jest oznaką, dość prawdopodobną, że naszągłówną wadą jest zmysłowość, która będąc równie powszechną jaksamolubstwo, może też iść z nim w zawody, gdy chodzi o maskowanie się lubpodszywanie pod inne hasła. Iluż to mamy takich, których pozornie radosnapobożność wraz z pełnymi wyrozumiałości i ustępstw poglądami w teologiimoralnej, rzekoma zażyłość z Bogiem, czułe nabożeństwo do MatkiNajświętszej, dążność do bezinteresownej miłości, a pogarda dla suchychnakazów prawa, niezwykła wreszcie łatwość przyswajania sobie świętychpowiedzeń i uczuć – w rzeczywistości, choć może przez myśl im to nie przeszło,wywodzi się z wyrafinowania nowoczesnego wygodnictwa i z cichego uleganiagłównej wadzie, zmysłowości!

Drugi sposób odkrywania panującej w nas namiętności jest więc nie tyleciągłym śledzeniem całego naszego postępowania, ile raczejprzychwytywaniem jej na gorącym uczynku. Choć jej obecność i działanieokrywa się tajemnicą, to przecie są okoliczności niemal codzienne, w którychten chytry gad odsłania swe żądło. Wślizga się on do każdego grzechu, bezwzględu, o jakąkolwiek cnotę czy przykazanie by chodziło. Do istoty tejnamiętności należy maczać ręce we wszystkich występkach. U jednego będzienią sobkostwo, u drugiego zmysłowość, u trzeciego próżność, u czwartegoambicja, u piątego najtrudniejsze do pokonania, pospolite lenistwo.

Często zdarza się, że zwyciężamy pokusy bez pobudek nadprzyrodzonych,jak gdyby obywając się bez pomocy łaski. Ujmując to ściślej, stwierdzamy, iż w

Page 51: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

takich wypadkach złe poduszczenia, które by w innych warunkach stały się dlanas pokusą, tracą dla nas swój magnetyzm i na kształt strzał tarczą odbitych,padają na ziemię bezsilne.

Tą tarczą bywa nierzadko sama namiętność w nas panująca. Ona to częstoodwraca nas od grzesznej przyjemności, która wikła własne jej zamiary.

Nierzadko też nasza uwaga jest tak rozstrzelona, że wielu rzeczy aniwidzimy, ani słyszymy. Po prostu nie zauważamy tych pokus, dlatego też nie sąone dla nas pokusami.

Bywają ludzie, którzy tak są święcie przekonani, że wszystko, co ichdotyczy, musi być w porządku, iż gotowi są bronić zażarcie każdego swegoposunięcia i rzeczywiście to czynią. Ale tych jest niewielu, gdyż miłość własna,choć tak powszechna, rzadko tak całkowicie człowieka zaślepia. Jednakzdarzają się i takie okazy, które należy pilnie obserwować, jeśli nie dla pożytkuich samych, to przynajmniej dla przestrogi innych. Co powiem dalej, nie do nichsamych się odnosi. Ci nawet, którzy zdają sobie sprawę, że ich postępowanie nieda się obronić we wszystkich szczegółach, odkrywają przecie pewne strony usiebie, na które są chorobliwie czuli i których bronią zacięcie. Ta czułość i tazaciętość wskazują na wadę główną.

Ten wskaźnik jest prawie niezawodny. Spróbuj tylko usunąć okoliczności,wątek rozmowy, wzburzenie i wszelkie przypadłości, zapytaj siebie, czego totak bronisz wszelkimi sposobami na każdym miejscu, na zimno czy na gorąco,rozmyślnie czy niespodzianie, a możesz być pewny, że przedmiotem tym jestnamiętność w tobie panująca, chociaż oczywiście, niemało wypadków przyjdzieci zbadać, gdyż często ten sam wypadek da się odnieść i do próżności i dosobkostwa i do zmysłowości i do lenistwa.

W ciągu tych doniosłych badań nie zapominajmy zasięgnąć rady naszegoduchownego kierownika. Sami bywamy ślepi, gdy chodzi o nas, choćby tobyły sprawy czysto zewnętrzne. Tym bardziej ślepymi się okazujemy, ilekroć znaszej strony faktycznie zachodzi potrzeba poprawy.

Gdy przy tym zważymy, iż rysem charakterystycznym namiętności w naspanującej jest nadawanie wadom pozorów cnoty, przybywa jeden więcej powóddo nieufania osobistym sądom w tych sprawach. Dla tej też przyczynykierownik zazwyczaj znacznie wcześniej dostrzega naszą wadę główną, niż mysami. Dlatego potrzebujemy jego porady w wielu okolicznościach. On musi nampomóc w poszukiwaniach. On też musi potwierdzić wyniki naszych spostrzeżeń.Winien on nam być wodzem w tej walce, którą nam odtąd przyjdzie toczyć znaszym wrogiem domowym.

Przekroczyłbym ramy tej książki, gdybym chciał rozwijać wszystkiepobudki, dla których winniśmy zwrócić skrupulatną, a nawet troskliwą uwagęna panującą w nas namiętność. Pragnę tylko, jak wiemy, podać jej objawy iwskazać środki walki. Postaram się, by choć tyle uczynić.

Page 52: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Mało jest ludzi nie opanowanych jakąś namiętnością; dla tych zaś, którzytaką namiętność w sobie żywią, odkrycie jej i zwalczenie stanowi rzeczniezmiernie ważną i pilną. Jej to zaniedbanie obaliło Saula, zmogło Salomona.

Ponura tragedia Judasza to tylko dzieło władającej nim namiętności, któraistniała, trzeba o tym pamiętać, razem z mnóstwem niezmiernych łask,związanych z jego prawdziwym powołaniem do wzniosłej misji apostolskiej,powołaniem tak prawdziwym, że wielu teologów czyni z niego przedmiot wiarywobec słów Chrystusa: Jam was wybrał.

Kara nieujrzenia ziemi obiecanej, pod której brzemieniem konał Mojżesz,była skutkiem panującej w nim namiętności, mimo iż zdołał ją ujarzmić na tyle,iż on najbardziej porywczy z ludzi, mógł być nazwany przez Ducha Świętegonajłagodniejszym z ludzi.

Możliwe, że inne działy życia duchownego pociągają nas mocniej,zapowiadając szybszy postęp lub wyciskając bardziej nadprzyrodzony charakterna naszej duszy. Jednak żaden z nich nie może iść w zawody pod względempilności i wagi z obowiązkiem ujarzmienia naszej głównej namiętności. Tutrzeba się zatrzymać. Szaleństwem byłoby twierdzę tak groźną zostawiaćniezdobytą w tyle. Bóg opuściłby nas w tym szaleńczym pochodzie. StrumieńJego łask przestałby nam płynąć. Jedyną dźwignią w naszym postępie musiałabybyć natura, wrodzony temperament, ale nie Jego łaska. Z nami czy bez nas, Onsię zatrzyma u bram tej twierdzy, dając nam czas do namysłu, wystarczający dorozpoznania błędu, do nawrotu i przypuszczenia szturmu do nieprzyjaciela, agdy nie zawrócimy z błędnej drogi, On wedle strasznych słów Pisma poda naspożądliwościom serc naszych, a sam się oddali, pozwalając nam, zdanym nawłasne siły, iść na bezdroża, gdzie się nam żywnie spodoba, dopóki niepadniemy w śmiertelnym znoju w pyle przydrożnym, a przechodzący nie będąwołać, wskazując na nas: Oto, jeszcze jeden pomylony święty, jeszcze jednostrzaskane narzędzie, jeszcze jedno zmarniałe powołanie!

Niech nas oschłość tego obowiązku nie odstrasza, nie zrażajmy się jegotrudnościami. Liczyć się z nimi musimy, ale niechże to liczenie nie wyradza sięw tchórzostwo. Najtrudniej jest odkryć wadę główną. Lecz dla człowiekastanowczego oznacza to połowę wygranej, a znamy już sposobyprzeprowadzenia tego cennego odkrycia.

Przedmurzem, niemal równie do zdobycia trudnym, jak sama twierdza, jesttutaj owo zaślepienie na własny stan i inne grzechy, jakie w nas sprawianamiętność panująca, jej zaś złudne oburzenie na inne namiętności, walczące znią o władzę nad nami, to tylko owa dymna zasłona, która ma nam oczy zaćmićw chwili stanowczej.

Wrogiem domowym, nad którym trzeba czuwać bez przestanku, by nas wwalce nie zdradził, jest nasze własne serce, które umie chytrze podstawić zanamiętność główną, wszelką inną namiętność, tylko nie tę, o którą chodzi. Wielujednak widziałem, którzy wszystkie te przeszkody przezwyciężyli odrobinąmęskiego wysiłku. Obeszło się przy tym nawet bez ran i przypadków. Ale

Page 53: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pozostaje jeszcze jedna trudność, która dla niejednego okazała się i dotychczassię okazuje każdego dnia wprost fatalną.

Mam na myśli tchórzostwo i małoduszność, każące nam wierzyć, iż nigdynie zdołamy ujarzmić głównej namiętności. Wielu próbuje się tłumaczyć, że wtym, co się o niej mówi, jest dużo urojenia i przesady, że w ogóle zbyt sięprzecenia jej ważność i skuteczność. Tu proszę zauważyć, że ja nie tylepodkreślam skuteczność naszej walki, ile raczej doniosłość naszego bojowegonastawienia. Nie żeby o tę skuteczność się obawiać lub nie przypisywać jejwielkiej wagi. Ja tylko chcę ześrodkować naszą uwagę nie na zwycięstwie, alena walce. Dopiero żałosny łańcuch klęsk i ogólne załamanie się linii postępuzwraca ludziom uwagę, iż nic tu nie zostało przejaskrawione; wówczas poznają,jak lekko sobie brali trudność całego dzieła. Wtedy są skłonni zrozpaczyć owszystkim i wszystko porzucić jako daremny trud. Na skutek ciągłych porażekpodupadają na duchu, stając się lękliwymi jak małe dzieci.

Każda klęska oznacza ubytek siły moralnej, dlatego wiedzie do następnejprzegranej. Wiele środków, które muszą być użyte, napełnia nas grozą, niemamy odwagi jąć się ich i stosować je z tą nieugiętą stanowczością, która jesttutaj konieczna. Czyżbyśmy już mieli porzucić życie duchowne w ogóle i niekochać się w doskonałości? Jeżeli nie, to czas przyłożyć siekierę do korzenia.Każda godzina zwłoki pomniejsza nadzieję zwycięstwa. Co teraz wydaje siętrudnym, niezadługo okaże się niemożliwym.

Środki konieczne do zastosowania są niezawodnie uciążliwe. Inaczej niepozbylibyśmy się wroga. Czyż może nam zaszkodzić stanowcze odcięciezgangrenowanego członka, wypalenie zatrutej rany i niezmordowana czujność?Głównym środkiem jest zawsze natychmiastowe stłumienie pierwszegoporuszenia odkrytej namiętności głównej. Nie wolno czekać, aż ona przybierzena sile, usidła nas swymi ponętami i przeobrazi się w rzeczywistą pokusę.Trzeba siec natychmiast, nie przepuszczać nigdy, ani razu. Tu nie ma czasu nasen czy spoczynek.

Po wtóre, musimy z wielką troskliwością przewidzieć i odsunąć wszelkieokazje, sprzyjające wadzie głównej. Ku temu winny zmierzać naszepostanowienia, nasz podział czasu i rozkład zajęć codziennych, stosownie donaszych obowiązków.

Po trzecie, ta nasza czujność około nas samych musi być wytrwała inieustanna. Drobna przerwa zdolna jest zepsuć wszystko i zmusić nas dorozpoczynania znowu od początku.

Po czwarte, jak powiedziałem, za każde, choćby najdrobniejsze,niedbalstwo dobrowolne winniśmy sobie nałożyć pokutę, która dałaby nampoczuć nasz upadek i nauczyć się go lękać. Niech będzie ona krótka, aledotkliwa.

Wszystko to nie brzmi zachęcająco, – przyznaję. Ale miłującym Boga niemasz nic niemożliwego. Tylko trzeba się ustrzec pewnego złudzenia, w któreszatan zechce nas wplątać.

Page 54: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Jest nim myśl, iż wszystkie te prace nad ujarzmieniem namiętności głównejsą dobre tylko dla Świętych, znajdujących się na wysokich już stopniach życiaduchownego. Oto jedno z wytartych hasełek, podsuwanych przez szatana wkażdej niemal okoliczności. Człowiek mądry znajdzie dlań dużo zastrzeżeń,gdziekolwiek się z nim spotka. W naszym jednak wypadku jest ono wprostniedorzeczne, gdyż nie ma mowy o wstąpieniu na wyższe stopnie życiaduchownego, zanim się nie ujarzmi namiętności w nas panującej. To waruneknieodzowny. Trzeba go spełnić koniecznie i to zaraz. Faktem jest, żenajtrudniejsze prace przychodzi wykonać na samym początku życiaduchownego. O tym musimy pamiętać, by nie zbłądzić z właściwej drogi.

Wabi nas modlitwa, nęci swoboda ducha. Umartwienie ze swojąwzniosłością nas pociąga, a zarazem odstrasza. Miłość upokorzeń krzesa iskryentuzjazmu z serca, a drobna zniewaga doznana wywołuje pragnienie dalszych,podobnie jak szczypta pieprzu dodaje nam apetytu, choć jego garść przeciwnywywołałaby skutek. Lecz nie pozwólmy się skierować ani na lewo ani na prawo.Przed nami leży główna nasza namiętność.

Oto nasze dzieło, oto powołanie, oto źródło łask na dzisiaj, nie na kiedyindziej.

Widzenia i zachwyty, cuda i umartwienia, nawet dostojny blaskkontemplacji, nie posuną nas ani na krok, jeśli naszej walki z panującą w nasnamiętnością nie doprowadzimy do szczęśliwego wyniku.

8. Nasz stan zwyczajny powrót spis treści

Wszystko na świecie miewa sobie tylko właściwy początek i koniec, międzyktórymi istnieje stan zwykły, nadający każdej rzeczy jej własne oblicze,wyrażający jej istotę i myśl jej przewodnią. Wszelako zjawiska życiaduchownego zdają się zadawać temu kłam. Na pierwszy rzut oka można bysądzić, iż nie ma w nim stanu zwyczajnego, lecz jest ciągła odmiana, nieustannepięcie się wzwyż po to, by tam na górze spotkać się z rozczarowaniem, zzawodem rozumnych i słusznych nadziei.

Najwięcej czasu i uwagi poświęca się w nim rzeczom ubocznym iprzedwstępnym. Książki duchowne ze swymi wskazówkami, nakazami,przestrogami, zachętami do czuwania i pokuty dają obraz raczej studiowaniamap niż ruszania w podróż. Ostatni rozdział większości dzieł ogranicza się tylkodo wyprawienia nas w drogę. Wygląda to, jak gdybyśmy nigdy nie mieli dojśćdo tego stanu, któryby można nazwać normalnym i stałym. Bo jakże może byćnormą to, co samo normy się nie trzyma? Pochód upadłej natury ku Bogu to niejazda z górki po łagodnej spadzistości utartym szlakiem, ale przedzieranie sięprzez okolice niedostępne i parcie przed sobą wroga, które nie może iść pomatematycznych liniach.

Z drugiej strony życie Świętych to jeden kołowrót zmian, blasku i cienia, takrozmaity, splątany, zmienny i sprzeczny, iż szydzi sobie z wszelkich obliczeń.Życie duchowne, wzięte nawet jako szereg obrazków, przedstawia się dziwnieniejednolicie, niezupełnie, bez widocznej linii rozwojowej. Jako podróż daje się

Page 55: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ono porównać do wspinania się po jakichś stromych ścieżkach, na kształtgórskich perci, niedostępnych, zwichrzonych, rzekłbyś, kapryśnych. Dlategotracimy nadzieję dotarcia do płaszczyzn, gdzie byśmy mogli odprężyć znużonemięśnie, postępując drogą równinną.

Jednak, mimo wszystko, życie duchowne posiada również swój okresnormalny, którego poznanie dużo nam pomoże. Polega on na nieustannejwymianie trzech stanów, które raz występują po sobie kolejno, raz znowujednocześnie, w dwójkę lub trójkę, jawią się w naszej duszy. Te trzy stany to:walka, zmęczenie, spoczynek, z których każdy posiada swego satelitę, ślącegomu światło w burzliwe noce jego rewolucyj. Dla walki takim satelitą jestcierpliwość. Zmęczenie wnosi niebezpieczeństwo powodowania się ludzkimiwzględami. Spoczynek zaś wymaga umartwienia, bez którego nigdy nie możnaoka zmrużyć bezpiecznie. W tym więc rozdziale opiszę owe trzy periody,składające się na stan normalny, w trzech zaś następnych rozdziałach rozpatrzęich księżyce czyli satelitów: cierpliwość, wzgląd ludzki i umartwienie.

1. Najpierw walka. Teoretycznie zdawałoby się, iż nie ma tu żadnychtrudności, w praktyce jednak nie tak łatwo jest z nią sobie poradzić. Jeśli jestjakiś punkt co do życia duchownego, na którym by cała tradycja PowszechnegoKościoła schodziła się harmonijnie, to jest nim zdanie, iż stanowi ono walkę,zapasy, bojowanie, jakimkolwiek byśmy je mianem ochrzcili. Bez wątpienia.Niespełna zmysłów musiałby być człowiek, któryby w to wątpił. Stwierdza torozum, stwierdza powaga, stwierdza doświadczenie. Lecz spójrzmy, jakkłopotliwe dla nas wynika położenie z tej powszechnie przyjętej przesłanki.Każdej chwili dnia wisi nad nami pytanie: Czy moje życie religijne istotnie jestwalką? Czy ja to odczuwam? Przeciw czemu ja walczę? Czy dostrzegam megowroga? Czy odczuwam ciężar jego nieprzyjaźni? A jeśli me życie nie okazujesię walką, czy może być ono duchownym? Lub raczej, czy nie padłem ofiarąpowszechnego złudzenia o łatwej pobożności i nieumartwionejzniewieściałości? Jeśli nie walczę, jestem zwyciężony, a gdybym walczył, tozdawałbym sobie z tego sprawę.

Oto poważne pytania, które winniśmy sobie stawiać i napełniać się grozą,jeśli w pewnej chwili nie uzyskamy zadawalającej odpowiedzi. Błogosławionato groza! Jakże szczęśliwe skutki wnosi ze sobą w życie duchowne!

A jednak w czasach dzisiejszych zdawać by się mogło, że jesteśmy kalekamiświętości; całe duchowne kierownictwo wysila się w celu otoczenia cisząnaszego łoża, jak gdyby przedłużanie naszego snu było rzeczą pożądaną;maleńki stoliczek stoi w pobliżu, zaopatrzony bogato w środki nasenne przeciwwszelkim skrupułom, jak gdyby nie było prawdą, że te skrupuły bywają często,podobnie jak rosnąca drażliwość chorego, oznaką powracających sił. Czyżbywięc zwykłe otrząśnięcie się z co grubszych grzechów śmiertelnych miało byćszczytem świętości naszego wieku, przynajmniej dla osób w świecie żyjących?

Jakąż miłość dla olbrzymiego Londynu budzi myśl, że Bóg nam go oddałjako winnicę do uprawy! To miasto, na pozór nieujarzmione, a przecie tak

Page 56: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

strasznie zepsute, tak beznadziejnie wspaniałe, tak po heretycku roztropne ipyszne ze swoich pozorów!

A jednak pod łuską pozoru kryje się dobre ziarno. Iluż w nim takich, conigdy nie zgięli kolan przed Baalem, ilu poszukiwaczy światła, ile serc łaskądotkniętych, ile skrytej świętości, ile życia nadprzyrodzonego, ile uczciwości,miłosierdzia, poświęcenia, słodyczy, wielkoduszności! Św. Wincenty Ferrerokazał na jego ulicach, Ojciec de la Colombiere obchodził jego zaułki.

Nie przeoczajmy tego, co w nim dobre dzięki pragnieniu poprawy.Pomagajmy ludziom być świętymi. Nie wszyscy, wołający o pomoc, istotnie jejpragną, skoro ta pomoc wymaga trudu. Lecz są i tacy. Pomóżcie dziesięciuduszom oderwać się od stworzeń i zjednoczyć się z Bogiem, a ujrzycie, czegodokona Bóg w tym potwornym mrowisku! Któż może to przewidzieć? Mimoswej potworności, ono zasługuje na miłość. Porusza je dobra wola, nawet gdyjest okrutne. Nawet ludzie dobrzy bywają nieuchronnie okrutni. Ono zaś jestrównie bezsilne i politowania godne przy całej swej przewrotności izwyrodnieniu. Nieszczęsny Babilon! oby go dosięgło błogosławieństwo Boga,którego nie zna i oby łaska Pańska znalazła wstęp do jego areopagu!

Lecz na czymże ma polegać nasza walka? Na pięciu rzeczach, z którychkażdej, jeśliby czas pozwolił, warto poświęcić osobny rozdział.

Sama utarczka z wrogiem stanowi tylko jedną z nich. Jak z tego widać,żądanie niezbyt wygórowane. Inni bowiem powiedzieliby, że całe życiechrześcijańskie jest nieustannym ucieraniem się, ciągłym zmaganiem się zwrogiem bez przestanku, co jako perspektywa życiowa mogłoby niejednegoprzyprawić o zniechęcenie. Dlatego też nazywam to życie stanem walki, gdzieaktualne starcie z wrogiem ma charakter przejściowy.

Drugą czynnością, podobnie jak przy wyprawie wojennej, są zajęciaprzygotowawcze tego rodzaju, jak rozpinanie namiotów, czyszczenie oręża,gromadzenie opału, przyrządzanie posiłku, zbieranie wiadomości czyli służbawywiadowcza.

W życiu duchownym istnieją, po trzecie, również prace, które by możnaporównać z marszem forsownym wojska. Gdy więc na zapytanie, czy walczysz,dasz odpowiedź: Nie, gdyż stopy marszem strudzone, jeszcze nie odpoczęły, –będę zadowolony i już cię nie będę zaczepiał. Także i na wyprawach wojennychjest czas biwakowania, który również liczy się do walki w szerszym znaczeniu.

Po czwarte, trzeba mieć upatrzonego nieprzyjaciela. Nie znaczy to, bynatychmiast rozpoznawać go na pierwszy rzut oka. Występki nieraz idą naprzeszpiegi w przebraniu cnoty. Dlatego trzeba je mieć na oku, by umiećodpowiednio wobec nich postąpić. Mobilizować wszystkie swe siły po to, by siędopiero za wrogiem oglądać, to nie jest, mym zdaniem, sposób roztropnegoprowadzenia walki duchownej.

Wreszcie, po piąte, trzeba, żeby nieustannym wykonywaniemktórejkolwiek z tak pojętych żołnierskich czynności wytwarzała się zdolność

Page 57: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pełnienia naszej powinności w życiu duchownym. Jeśli na polu bitwy niepoczujesz się w innym usposobieniu, niż w czasie spoczynku, nie staniesz nawysokości zadania. Dlatego też w skład walki musi wchodzić tych pięćczynników.

Lecz zapyta kto, przeciw jakim to wrogom ma się toczyć nasza walka? Jestich siedmiu, a opisanie każdego z nich wymagałoby osobnej rozprawy. Musimywięc załatwić się z nimi w kilku zdaniach.

Przede wszystkim walczyć musimy z grzechem, a to nie tylko podczasnacierania pokusy, lecz w każdej chwili, przeciwstawiając się złym nałogom,które nam po dawnych grzechach zostały i tej słabości, którą wnosi pamięćponiesionej porażki. Przyczyną, dla której ludzie często niespodziewaniepopadają w grzechy ciężkie, nie zawsze są gwałtowne pokusy i brakprzeciwstawiania się im, lecz brak liczenia się z tym ogólnym osłabieniemmoralnym, które po sobie zostawił dawno odpuszczony grzech.

Po wtóre, wojować musimy z pokusami, nacierając z odwagą niezwykłą,gdyż chodzi tu nie o wroga, któryby pierzchał po pierwszym przełamaniu linii,lecz o takiego, który tym większy stawia opór, im głębiej się w ten wyłomzapuszczamy. Najsłabsze są pierwsze pokusy, jeśli pominiemy te, które nasodciągają od zupełnego oddania się Bogu. Następne przybierają na sile.Natarczywość naszych pokus zdaje się wzrastać równocześnie z postępem własce. Najuporczywsze zostają na koniec. Tym pretorianom szatańskimprzyjdzie nam może wydać pojedynek w ostatniej godzinie, gdy znużeni i bladzizalegniemy śmiertelne posłanie. Z tą myślą się nie rozstawajmy, ilekroćnadymać nas będzie świadomość odniesionego zwycięstwa czy przytłaczaćzniechęcenie na widok nikłości jego wyników. Zwycięstwo odniesione niczymjest wobec zwycięstwa przyszłego. Jednakowoż zwycięstwo jest zawszezwycięstwem.

Trzecim naszym wrogiem są trudności życiowe, które podobnie jak pokusy,rosną w miarę naszego postępu. Zapuszczamy się w kraj coraz przykrzejszy.Dostrzegamy zło tam, gdzieśmy go dawniej nie przeczuwali. Unikać zatemmusimy więcej rzeczy, niż dawniej. Porywamy się na większe sprawy iwspinamy się na szczyty wyższe. Wszystko to pociąga nas wprawdzie. Lecz wstosunku do wzniosłości celów rośnie ich trudność. Świętość domaga się takichprób, jakich nie zna łatwizna życia, zalecana przez świat jako uroda życia. Samedoświadczenia wewnętrzne zdolne są zapełnić całe życie bohatera świętości.Scaramelli poświęcił im całe dziełko. Jedni doznają ich w większej, drudzy wmniejszej mierze. Co zaś należy pamiętać, to fakt, iż nie stanęliśmy jeszcze wobliczu największych prób. Dlatego nie wolno nam jeszcze otrębywaćzwycięstwa, skoro walka dopiero zaczęta.

Ostrze naszej walki po czwarte, winno się zwracać przeciw zmieniającymsię wadom. Z natury bowiem skłonni jesteśmy zbyt łatwo spoczywać na laurachcnoty, zdobytej z pewnym wysiłkiem. Z niechęcią schodzimy z drogi, po którejszło się nam wygodnie. Tymczasem wszelkie udoskonalenia narzędzi pracy

Page 58: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wymagają więcej wysiłku ze strony robotnika. Dawidowi tak niewygodną sięzdała świetna zbroja Saula, że chętnie zamienił ją na strój pasterski i swoją starąprocę. To samo powtarza się u nas. Obieramy pewien sposób działaniaprzeciwko sobie samym, zdobywamy się na pewien rodzaj nienawiści samychsiebie, przyzwyczajamy się do pewnej surowości względem siebie. Niełatwonam to przyszło, ale też zdobywszy się na to raz, cieszymy się względnymspokojem. Tymczasem jednak z wiekiem, czy wskutek okolicznościzewnętrznych lub wewnętrznych przełomów nasze wady zmieniają front i trzebaodpowiednio do tego dostosować taktykę. Trudność dokonania tego zwiększa ita okoliczność, że często przesunięcia naszych wad są ledwo dostrzegalne. Niezawsze zdajemy sobie sprawę z naszych przemian wewnętrznych; zdarza się wtakich razach, że pilnie baczymy na rzeczy mniejszej wagi, a lekceważymy te,którym trzeba by baczniejszą poświęcić uwagę; toteż bywa, że umartwiając,według swego przekonania, jakąś dawną namiętność, właściwie idziemy na rękęnamiętności, świeżo powstałej. Wpadamy w zasadzkę. Choćbyśmy żadnej innejszkody przy tym nie ucierpieli, samo zmylenie nas i wciągnięcie do walki zwiatrakami stanie za wszystko. Z tym musimy się liczyć.

Uprzykrzone niedoskonałości są piątym naszym nieprzyjacielem. Walka znimi nie jest niebezpieczna ani chlubna, ale za to męcząca, znojna i przykra.Pewne przywary, zda się, posiadają żywotność wprost nadprzyrodzoną, mimonaszych poważnych i wytrwałych starań nie ustępują. Zastarzałe niedbalstwoprzy różańcu czy godzinkach, drobne nieumartwienie w pokarmach, użyciepewnych wyrażeń, uchybienia przeciw skromności w ułożeniu i przeciwskupieniu – to tylko próbki tych przywar. Przykro pomyśleć, że jęczymy wniewoli rzeczy tak drobnych, jest to zarazem próba naszej wiary i naszego hartu.Jednakowoż Bóg dozwala niekiedy, by nasza walka z nimi została płonną, ażebypod ich nalotem nasza pobożność tym bezpieczniej się skryła przed okiemdrugich, którzy by mogli ją zwarzyć swymi pochwałami, lub żebyśmy czulioścień w ciele naszym, według słów Apostoła, a tak zachowali się w pokorze i wszczerej pogardzie dla siebie samych. Nieraz łaska kryje się w cieniuniedoskonałości, które często nie tyle są grzeszne i obrażające Boga, ile raczejupokarzające nas i śmieszne. Zazwyczaj nużąca ta walka z naszyminiedoskonałościami nie kończy się nawet z Ostatnim Namaszczeniem. Ustajeona dopiero z naszą śmiercią, wówczas gdy odchodzimy na łono naszegowyrozumiałego Ojca, który jest w niebiesiech.

Szóstym naszym przeciwnikiem w tej walce bywa brak światła Bożego iinnych odczuwalnych pomocy, który jest oczyszczającym nas doświadczeniemlub karą za niewierność. Przypomina on nieco zmaganie się Jakuba z Bogiem, ztą tylko różnicą, że tu trzeba walczyć jednocześnie z Bogiem, z szatanem i zsobą samym. Podczas bowiem gdy Bóg usuwa swą odczuwalną pomoc, szatannapastuje nas z wzmożoną wściekłością, my zaś sami poddajemy się uczuciuzranionej miłości własnej i zniechęcenia. Dzieje się z nami to, co z Izraelitami wEgipcie: cegieł do zrobienia więcej, a słomy na nią mniej, niż przedtem. Takprzynajmniej się nam zdaje. Bóg jednak jest z nami, gdy tego najmniej się

Page 59: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

spodziewamy. W przeciwnym razie nie obronilibyśmy naszych stanowisk.Wszelako trudno jest nam ogarnąć tę prawdę szczerą i prostą wiarą, skorouczucie i nastrój mówi co innego. Na szczęście, walka ta nie ciągnie się wnieskończoność. Przychodzi i mija; gdybyśmy od początku nawykli widzieć wniej wyraźne nawiedzenie tajemniczej miłości, przyjmowalibyśmy ją bardziej pomęsku i po rycersku, niż to obecnie czynimy. Zazwyczaj wyczerpujemy się wgwałtownych szamotaniach, by zastygnąć w bezwładzie nieporadnej rozpaczy.Dąsanie się na Boga jest wypadkiem nadspodziewanie częstym w życiuduchownym. To pretensjonalne usposobienie podcina skrzydła niejednejmodlitwie i kazi niejedno mężne umartwienie. Szczęśliwy, kto tę walkę zBogiem odbędzie bez narzekań podczas modlitwy, w pełnym skupieniaszacunku, a jednak z nieugiętą wolą odniesienia zwycięstwa.

Tu spotyka nas siódmy wróg, z którym wypadnie nam walczyć. Jest nimspoufalenie, zwłaszcza spoufalenie się z trzema rzeczami, z modlitwą, zSakramentami i z pokusą.

Powiedziałem, że straszną jest rzeczą mieć sprawę z Bogiem. Miłość Bożajest przedsięwzięciem równie śmiałym jak trudnym. Tylko współczucie Bogadla naszej słabości mogło uczynić przykazanie z tego, co w sobie byłoniewymownym przywilejem. Zawsze to trudno jest kochać gorąco i czule, aprzy tym nie uronić nic z uszanowania. Zazwyczaj bowiem niewłaściwapoufałość wkrada się do miłości i kazi ją.

W modlitwie ujawnia się ona w zaniedbaniu przygotowania, w używaniusłów nieopatrznych, w niedbałej postawie, w bezmyślnych wykrzyknikach, wjękliwym zawodzeniu oraz w lekkomyślnym posługiwaniu się modlitwamiŚwiętych. Wszystko to razi nieznośnym poufaleniem się z Bożym Majestatem.Spoufalenie to wzrasta. Za przyzwyczajeniem idzie otrzaskanie się, a potemniechlujstwo.

Otrzaskanie się z Sakramentami polega na chodzeniu do spowiedzi poledwo pobieżnym przeglądzie sumienia, z przelotnym tylko uczuciem skruchy,bez dziękczynienia i należytego przejęcia się duchem pokuty; jak gdybyśmy byliuprawnieni do jakiejś swobody wobec Krwi Najświętszej. Spoufalenie się zTajemnicą Ołtarza objawia się w uczęszczaniu do Stołu Pańskiego bezpozwolenia lub z pozwoleniem wymuszonym, a bez należytego przygotowania istosownego dziękczynienia, jakby istotnie całe nasze życie wyglądało na godneprzygotowanie i samo starczyło za godne dziękczynienie, a prawdziwa wolnośćducha zależała na lekkim traktowaniu Najświętszego Sakramentu.

Spoufalenie się z pokusami przytłumia nasz wstręt do brudu, który wnoszą,naszą sumienność i pośpiech w ich odpędzaniu, naszą do nich odrazę, nasząwobec nich grozę – uważamy się za tak utwierdzonych w pewnych cnotach, żewszelkie przeciw nim wykroczenie wydaje nam się czymś nie do pomyślenia.

Te poufałości podchodzą nas równie niepostrzeżenie, jak sen morzącyznienacka. Zżywamy się z nimi i coraz trudniej przychodzi nam myśl owyzbyciu się ich i strząśnięciu ich z siebie. W takich razach jedynym dla nas

Page 60: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

lekarstwem jest nie tyle rozważanie o piekle i czyśćcu (choć samo w sobiezbawienne), ile raczej częste uświadamianie sobie czcigodnych przymiotówBożych. Gdyby ten oścień świętej bojaźni uwięznął na zawsze w naszym ciele,jakże wyanielałoby nasze życie!

2. Tak się przedstawia nasza walka i owych siedmiu nieprzyjaciół, z którymiona toczyć się winna. Drugim z wymienionych przeze mnie czynników naszegostanu zwyczajnego jest zmęczenie. Oznacza ono coś więcej niż owo błogieuczucie osłabienia.

Jeśli nawet występuje ono czasem w postaci tego przyjemnego osłabienia, tostokroć częściej zjawia się jako nużące i przykre utrudzenie. Zmęczeniebowiem, o którym mówię, jest skutkiem walki, przed chwilą przedstawionej.Polega ono, po pierwsze, na ogólnym wyczerpaniu, spowodowanymprzewlekłą walką; po wtóre, na niesmaku i nudzie, jakie zwykły w nas wtedywywoływać rzeczy święte; po trzecie, na rozdrażnieniu, płynącym nie tylko zczęstych upadków, lecz i z dokuczliwości, związanych z walką; po czwarte, naprzygnębieniu, zwłaszcza gdy pomoc łaski mniej odczuć się daje; po piąte, nautracie pewności wytrwania, która nie jest jeszcze rozpaczą, gdyż nie ustajemyw pracy, lecz wykonywamy ją resztkami woli, podtrzymywanej przez łaskę, bezwiary w zwycięstwo i bez energii stąd płynącej.

To zmęczenie daje się we znaki zarówno podczas walki jak i po jejskończeniu, a ponieważ jego brzemię pcha nas do obrazy Bożej i donierozumnego szkodzenia sobie, warto wyrobić sobie jasne o nim pojęcie izgłębić jego przyczyny.

Tych przyczyn jest siedem, każda z własnymi doświadczeniami,niebezpieczeństwami i pokusami.

Pierwszą z nich bywa ona ciągła wojna, jaką życie duchowne wydajenaturze. Mam tu na myśli nie same tylko dobrowolne umartwienia, choć i tenależy wziąć w rachubę. Cokolwiek czynimy w życiu duchownym, wszystkosprzeciwia się woli i skłonnościom naszej zepsutej natury.

Nie ma przyjemności, której byśmy mogli oddać się bez zastrzeżeń. Iodwrotnie, nie ma duchownej pociechy, która by nie była mniej lub więcejprzykra biednej ludzkiej naturze.

Jakąż pociechą jest modlitwa, a przecie nie masz dla natury nudniejszegozajęcia. Nasze gusta, zachcianki, upodobania, popędy, – wszystko, za czymgonimy, przed czym uciekamy, zostaje pokrzyżowane przez chęć zostaniaświętym.

Ilekroć przyrodzone skłonności śpieszą nam w pomoc, patrzymy na tonieufnie, wietrząc jakiś podstęp, a gdy nawet nimi się posłużymy, robimy toopryskliwie, w sposób nieprzychylny.

Sama też nasza działalność przyrodzona, nad którą – zdawałoby się – nie manic nam bliższego, musi po części uchodzić za naszego wroga, ponieważ

Page 61: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zakłóca spokój naszego obcowania z Bogiem i wiedzie do wielunieroztropności.

Straż zmysłów, choćby w stopniu bezwzględnie koniecznym, to jarzmo, podktóre natura tylko niechętnie skłania głowę.

Słowem, w miarę jak łaska nami owłada, brzydnie nam własna natura i całew ogóle stworzenie. Sprawdza się to u Świętych i ekstatyków. Ich cierpienia,choroby i niewytłumaczony pozornie stan zdrowia, to jeno refleks ich stanówmistycznych i nadprzyrodzonych.

Zdaniem teologii mistycznej, cały nasz system nerwowy i pokarmowydoznaje zaburzeń, ilekroć w duszy zapanuje łaska, zwłaszcza, jeśli się prowadziżycie kontemplatywne i wewnętrzne. Objawy tych zaburzeń dają się dostrzecjuż przy rozpoczęciu życia duchownego, skoro się doń bierzemy na serio, comusi spowodować zmęczenie. Samo nieustanne wiosłowanie pod prąd męczynas i wyczerpuje. Natura zaś nie zna pokoju ani rozejmu, wyjąwszy chwilezachwycenia, a nawet i wtedy – jeśli mamy wierzyć Świętym – mści się onasrogo za te krótkie chwile zachwytu, skoro przeminą.

Inną przyczyną zmęczenia jest owa niepewność, w której nas zostawiapokusa, czyśmy przyzwolili na nią, czy nie. Chodzić omackiem i szukać drogiw ciemności, to rzecz męcząca. Promyk światła łagodzi zmęczenie. Ale gdywątpliwość nas gryzie, czyśmy obrazili Boga czy nie, czy ta lub owa czynnośćsprzeciwiała się naszym ślubom i postanowieniom, tracimy dawną rześkość.

Gdy zwyciężymy, nie rozpala się nad nami gwiazda zwycięska, by wieść nasdo nowych bojów, a nawet w razie przegranej lepiej by nam było spojrzeć wtwarz rzeczywistości niż chybotać w grzęzawicy przypuszczeń. Czym jednamila drogi w upale i kurzu wobec dziesięciu mil w dogodnych warunkach, tymdla nas jest owa niepewność po ustąpieniu pokusy. Jej owocem zmęczenie iwyczerpanie.

Trzeciej przyczyny zmęczenia należy szukać w jednostajności codziennychwalk. Monotonia nuży. Jest ona postrachem więzień, chociażby skądinądwygodnych i przestronnych. Cóż z tego, że słońce nam leje potoki światła przezokno, że wietrzyk poranny zawiewa, że bzy ogrodowe trzęsą się od ptaszęcegoświegotu; cóż nam z tego, że na chwilę zapomnimy, gdzie jesteśmy i co nasczeka, – skoro na myśl o naszym położeniu, o tej przyszłości bez jutra, sercezamiera nam w udręce i bólu, mimo że jesteśmy wyspani i niczego nam niebrakuje.

Podobnie bywa w życiu duchownym. Pytamy się trwożnie: Czy walka tanigdy się nie skończy? Czy wiecznie dźwigać będziemy jej ciężar? Czy tonapięcie nigdy nie zelżeje? Więc ani na chwilę nie odetchniemy swobodnie? – Akiedy na te pytania przyjdzie dać krótką odpowiedź: Nigdy, wprost nieznośnymsię staje to nieustanne odnawianie z dnia na dzień, z godziny na godzinę,dawnych zmagań. Wystarczy wziąć jakąkolwiek wadę – na przykładnieopanowanie języka lub niegodne rozkoszowanie się jedzeniem lub piciem –ileż wstrętu, ile wewnętrznych buntów zgnieść trzeba, zanim się ją zwycięży.

Page 62: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Czwartą przyczyną zmęczenia jest brak proporcji poczynionych postępówdo długości czasu, na nie zużytego. W powodzeniu zapomina się o zmęczeniu.Zapał podnosi nas i dostarcza świeżych sił naturze, otwierając jakieś tajemniczezłoża energii, spoczywające w jej łonie, które zwykły wydobywać się dopiero wwalce śmiertelnej. Przeciwnie, brak powodzenia rodzi zmęczenie. Poza tymżółwi krok więcej męczy niż raźny marsz.

Na górnych pokładach okrętu widuje się nieraz ludzi, przemierzającychszybkim krokiem niewielką przestrzeń, gdyż powolny bieg statku wywołujeapatię i znużenie. Widok ten jest obrazem uczuć duszy. Szczupłość postępuwydziera nam wszelką naturalną pociechę. Nasz umysł winien być na wskrośprzesycony nadprzyrodzonymi zasadami, by mógł pojąć, iż jedna zła myślodtrącona, jedno nieprzyjazne uczucie zręcznie uchylone, jedna niska zazdrośćwykorzeniona, jedno dziękczynne wejrzenie ku Bogu w chwili nieszczęścia – tomilowe kroki na drodze postępu; każdy taki krok więcej dla nas wart niż całyświat, gdyż na nim to spoczęło Boże upodobanie i sam Bóg mógł nas do niegouzdolnić.

Ale my zazwyczaj, niestety, z trudnością zwracamy się do zasadnadprzyrodzonych, gdy jesteśmy zmęczeni i dlatego to powolność naszegopostępu tak nas zniechęca. Cisza na morzu działa zabójczo, choć nie wymagażadnego wysiłku z naszej strony. Piąć się na szczyty Parnasu, gdy wicher dmiew oczy i deszcz zacina w policzki jest rzeczą znośniejszą, niż stać bezczynniedzień cały w zatoce Korynckiej, mimo iż piękno jej krajobrazu byłoby zdolnesycić nasze oczy całymi tygodniami.

Szeroki zasięg czujności, jakiej się od nas domaga życie duchowne, stanowipiąte źródło zmęczenia. Nie tylko zawsze musimy być na pogotowiu, ale naszebaczenie musi się rozciągać na wiele rzeczy. Jeżeli można nieraz mówić w życiuduchownym o skoncentrowaniu się, to tutaj o takiej koncentracji nie ma mowy.Jeszcze najbardziej zbliża się do niej rachunek sumienia szczegółowy nadpewną określoną wadą, będący jedną z najpomocniejszych i najskuteczniejszychpraktyk w życiu duchownym. Jednak i przy nim nie można mówić naprawdę okoncentracji, gdyż nie ześrodkowanie uwagi, które pomija inne rzeczy, ale jejskupienie na pewnym błędzie bez pomijania innych utrzymuje nas w czujności,uzdalnia wzrok do uchwycenia każdego poruszenia i zaostrza słuch na każdyszmer. Któż jednak powie, że szczegółowy rachunek sumienia nie męczy?Szczęśliwy, kto chociaż przez miesiąc pozostał mu wierny. Prawdziwa czujnośćjest sama z siebie męcząca: lecz co będzie, jeśli do niej dodamywszechstronność i nieustanność? A jednak takiej czujności niezmordowanejpotrzeba, by się obronić przed światem, ciałem i szatanem. Swoboda ducha towielki dar. Uwalnia on od wielu trosk. Lecz biada temu, kto sobie roi, że będziekiedykolwiek wolny od obowiązku czuwania!

Szóstą przyczyną zmęczenia bywa sama nieustanność pracy, różniąca sięnieco od trzeciej przyczyny. Nieustanność to niezupełnie to samo cojednostajność. Praca, skądinąd zajmująca, męczy, gdy się przeciągnie nad miarę;praca zaś życia duchownego ciągnie się w nieskończoność, a jej jarzmo jest

Page 63: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ustawiczne. Wprawdzie zmęczenie to jest łatwiejsze do zniesienia niż inne,gdyżpociechę nam sprawia myśl, że tak długo wytrwaliśmy. Jednak i onoutrudnia nam wytrwanie. Czując bowiem zmęczenie obecne nie obiecujemysobie, by w przyszłości miało być inaczej. Przed nami otwiera się perspektywapracy przez całe życie; pracy krótszej lub dłuższej, zależnie od tego, kiedy Bógzechce nas od niej odwołać, ale pracy nieustannej. Bo walka życia duchownegonie zna, co to urlop lub emerytura.

Siódmym źródłem zmęczenia jest wyczerpanie. Czujemy się zmęczeni,ponieważ nie znajdujemy w sobie sił; to zaś wywołuje pewnego rodzajuospałość, groźną dla duszy. Nic nas nie wzrusza. Stajemy się niewrażliwi nauczucie własnej niegodności, na grozę grzechu, na chwalebne pragnienie Boga izjednoczenia się z Nim. Jesteśmy na kształt strzaskanych skrzypiec, z którychżadne dotknięcie smyczka nie wyczaruje cudnych dźwięków. Nasz stanprzypomina ono umiecione i ozdobione serce, o którym mówi nasz Zbawiciel, iżwstępuje w nie siedmiu szatanów gorszych od tego, który był wyrzucony.

Jedynym lekarstwem na takie zmęczenie jest zwiększenie zajęć.Przeciążonemu duchowi trzeba jeszcze dodać ciężaru. Ten środek wymagawiary. Tylko nacieranie śniegiem zdoła wywabić mróz z przemarzłych członkówżeglarza Północy. Przykry to zabieg, ale skuteczny. Podobnej kuracji potrzebazmęczeniu, płynącemu z wyczerpania sił.

Jeśli nie przyłożysz zajęć, choćby to miało uniemożliwić spoczynek,wywołać gniew czy nawet bunt – niebawem staniesz wobec niebezpieczeństwacałkowitego opuszczenia się w służbie Bożej.

Oto siedem rodzajów naszego zmęczenia; niemal lęk we mnie budzi to, conapisałem. Lękam się, że cię to zniechęci. Niestety, nie najszczersza to przyjaźń,która maskuje różowym światłem skaliste i dzikie partie krajobrazu życiaduchownego. Nie trzeba wyobrażać sobie całkowicie łatwym tego, co Bóguczynił najtrudniejszym. Ale też należy pamiętać, iż to tylko jedna stronamedalu i to ciemniejsza. Zatrzymałem się nad nią dłużej, ponieważ należało jąuwypuklić w tym miejscu; wypadła ona tak ciemno dlatego, że umyślniewybrałem moment, gdzie Bóg pozbawia duszę zupełnie uczuciowej słodyczy ipociechy wewnętrznej. W rzeczywistości jednak rzadko się to zdarza, a może inigdy; z pewnością zaś nigdy, jeśli chodzi o dusze, którym Bóg nie udzieliłpierwej ogromnych zasobów odwagi, męstwa i wytrwałości lub teższczególnego powołania do chodzenia drogą czystej wiary.

W rozdziale o lenistwie duchowym podam środki uniknięcianiebezpieczeństw, związanych ze stanem zmęczenia. Na razie poprzestaję naprzestrodze, że radości życia duchownego szczodrze wynagradzają przykrościzmęczenia, że więc w żadnym wypadku nie powinniśmy się zwracać po osłodę ipociechę do stworzeń, chociażby rzeczy Boże zdawały się budzić w nas jedynieprzesyt i nudę. Następstwa tego kroku byłyby straszne. Rzekłbym, wprostnieuleczalne. Ale patrzyłem na rzeczy, które wykazują, iż w życiu duchownymnie masz nic nieuleczalnego.

Page 64: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Jako taki okaz choroby nie do uleczenia zwykło się podawać zakonnikaoziębłego. Lecz wiem, że i te wypadki są uleczalne, gdyż bywały leczone. Ajeśli tak, to cóż może być nieuleczalnego?

3. Trzecim składnikiem naszego zwyczajnego stanu jest spoczynek,stanowiący pozorne przeciwieństwo zmęczenia, o którym mówiłem. Jednak niepowinniśmy wyobrażać sobie tego spoczynku w postaci zawieszenia broni lubwolności od zmęczenia.

To by się sprzeciwiało samemu pojęciu życia duchownego.

Spoczynek, o którym mówię, jest prawdziwszy, wznioślejszy, o całe nieboróżny od tamtego. Posiada on pięć znamion.

Pierwszym jest jego nadprzyrodzoność. Znużona natura nie może być jegoźródłem. Nie byłby w ogóle spoczynkiem, gdyby nie wywodził się z nieba. Jeślimoże być serce ludzkie, które go daje, to jest nim jedynie Serce Boga-Człowieka.

Po wtóre, trwa on krótko. Jest jakby muśnieniem skrzydeł anielskich wprzelocie.

Mimo swojej krótkości jest on, po trzecie, trwały w swych skutkach.Orzeźwia on nas i ożywia w drodze tak, iż żadna ziemska pociecha nie jest wstanie go naśladować, nie mówiąc o zrównaniu. To istny chleb mocy wpielgrzymce na szczyty Boże.

Jest on, po czwarte, spokojny. Nie wywołuje poruszenia. Nie tyka żadnegoz dawnych nabożeństw i praktyk duchownych. Nie mąci naszego powołania, aniroztropności.

Wreszcie jednoczy nas z Bogiem, a czymże jest to zjednoczenie, jeśli nieudziałem w Jego wiecznym pokoju, jeśli nie przedsmakiem onego wiekuistegoSabatu na Jego ojcowskim łonie?

Szkicując odmiany tego pożądanego i słodkiego spoczynku, przestrzegam,byś nie upadał na duchu, jeśli ukażę ci go w rzeczach, tobie na razieniedostępnych. Myśl, że jesteś na drodze, która wiedzie na te wyżyny. Możeniewielkie na niej zrobiłeś postępy. Niemniej jednak, już się na niej znajdujesz;postępując nią, odnajdziesz spoczynek; będzie on rósł w miarę twego postępu,nie przestając ani na chwilę być łaską twego czułego Ojca w niebiesiech.

Boski ten spoczynek zależy, po pierwsze, na wyzwoleniu się od stworzeń.W miarę wzrostu w świętości, słabną nasze przywiązania do stworzeń, te zaśktóre się ostają, ogniskują się w Bogu.

Świętość nie polega na zobojętnieniu.

Spojrzyj na św. Franciszka Salezego, jak leży powalony na ziemię w pokoju,gdzie skonała matka, i szlocha jak gdyby serce mu się rwało w kawały. Anioły,patrzące na złamanego ciosem Świętego, nie bluźnią jego boleści, gdyż jegosmutek to wyraz nie tyle ludzkiej słabości, ile raczej ludzkiej świętości. W tej

Page 65: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nawałnicy cierpienia ani na włos nie odstąpił, jak sam wyznał, od zgody znajwyższą wolą Bożą.

Z naszych przywiązań opada tylko wszystko to, co nieumiarkowane,ziemskie, zmierzwione. Czujemy tylko ukojenie wszelkiego rodzajugwałtownych uczuć w naszym sercu i to ukojenie jest spoczynkiem, gdyżgwałtowne po ziemsku uczucia są prawdziwą katuszą.

Po wtóre, pozbywamy się światowych dążności; dlatego nic nas już niemoże wytrącić z pokoju. Bo i czegóż mamy pożądać? Czy może łatwegowzbogacenia się? Czy też zdobycia poczesnego stanowiska, na którymwidzieliśmy się już nieraz okiem ambitnej wyobraźni? Czy może ziszczenianaszych marzeń? – Te wszystkie pragnienia nie mają nic wspólnego z życiemduchownym. Człowiek duchowny wie o nich tylko tyle, że się z nimi rozstał jużdawno. Zdeptał je i przeszedł mimo.

Nawet dzieła miłosierdzia nie mogą być celem dla siebie, celem, w którymmożna by spocząć. To tylko kładki przerzucone przez ziemskie roztopy dlachwały Boga i Jego Aniołów, by po nich przechodzić nad ziemią i błogosławićjej nędzy. Wytchnieniem dla nas być winna praca dla nadprzyrodzonego celu, atrudy jej – najwyszukańszym spoczynkiem. Lecz ten spoczynek nie należy dotych, którzy gonią za świeckimi celami, chociażby nic zdrożnego w sobie niezawierały.

Świętość, po trzecie, przynosi ukojenie, ponieważ uwalnia nas nawet odduchownych ambicyj, jakiekolwiek by one były. Jak powiedziałem, samonieuporządkowane dążenie do cnoty jest wadą, a niecierpliwa chęć rychłegowyzbycia się wszystkich niedoskonałości – złudzeniem samolubnej miłości.Pragnienie nadprzyrodzonych przywilejów graniczy z grzechem, a modlitwa onadprzyrodzone znaki świadczy o nieroztropności. Obecna chwila łaski jest nietylko polem naszej pracy, ale i przystanią spoczynku. Musimy ufać Bogu i podziecięcemu doń się odnosić, nawet gdy chodzi o postęp duchowny.

Sporządźmy sobie łoże z naszej nędzy, a poduszkę z naszychniedoskonałości, a nic nie zakłóci naszego spoczynku, skoro nim będzie pokora.Ambicja nie przestaje być złą, ani chciwość nie poczyna być mniej odrażającąprzez to, że się przenoszą na teren duchowny.

Gdy Bóg nas karmi swą dłonią, czyż jest miejsce na okazywanie swejzachłanności? Spokój znajdziemy dopiero wówczas, gdy nasza duchownaambicja zostanie umartwiona nie przez zobojętnienie, ale przez cierpliwość,modlitwę i spokojną ufność.

Owocem takiego usposobienia jest gotowość na śmierć i to jest czwarteźródło spokoju. Cóż może nas więzić na ziemi? Po cóż więdnąć tu dłużej? Czyośmielimy się prosić ze św. Marcinem, byśmy tu dłużej zostali i moglipracować, jeśli tego żądają potrzeby ludu Bożego? A może skłonniśmyuwierzyć, że nam zwierzona ta sama misja, co Matce Najświętszej poWniebowstąpieniu lub św. Janowi Ewangeliście przed upływem pierwszegowieku?

Page 66: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Gdy wybieramy się w podróż, ile bieganiny, ile krzątania, zanim staniemygotowi do odjazdu. Robi się ostatnie przygotowania, wydaje ostatnie rozkazy,żegna znajomych. Wreszcie, gdy wszystko gotowe, a chwila czasu zostaje,siadamy spokojnie i odpoczywamy. Pustką stoją pokoje, to już nie naszemieszkanie, wszak wyjeżdżamy; nasze manatki spakowane na kształt uczynków,zasług i odpuszczonych grzechów konającego człowieka. Jedynym uczuciem,które mąci nasz spokój, jest co najwyżej niecierpliwość. Lecz dla człowiekaduchownego taka niecierpliwość przed skonem byłaby znacznymnieumartwieniem. Gotowość na śmierć, wolna od niecierpliwości, oznacza więcdla niego zupełny spokój. Utrudzone zwierzę, które w skwarny dzień kładzie sięw cieniu, nie zażywa spoczynku z większą rozkoszą, niż dusza nieśmiertelna,zrywająca odważnie z wszystkim, co ziemskie.

Właściwością naszej natury jest pokładać spoczynek w celach, nie wśrodkach do nich wiodących. Tu znajdujemy piąte źródło spokoju. Wszystkobowiem cokolwiek da się odnieść do Boga, jest celem, jakkolwiek tylkopośrednim. Istotnie, jest celem także i w tym znaczeniu, które przekraczawartość czysto ziemskich rzeczy, gdyż uczestniczy w tym, co jest celemwszystkich celów i ostatecznym spoczynkiem wszystkich rzeczy, w samymBogu. Zatem i nasza walka i samo nawet znużenie jest przedmiotem, na którymmoże spocząć nasze pożądanie, gdyż i jedno i drugie zawiera mnóstwo rzeczy, zktórych każda, wzięta w sobie, jest przedmiotem spoczynku, jest celem.

Któż z nas nie doznał niekiedy, choć z rzadka, uczucia radości, zalewającejserce na myśl, że nie masz w nas własnej woli ni własnych pragnień? Wszystkozaspokojone, bo wszędzie Bóg. Szukaliśmy Boga i znaleźliśmy Go; nic nam jużwięcej nie pozostaje do szukania i pożądania.

Świadomość nieszczęść, które nas mogły spotkać, a nie spotkały, tylkouwypukla pełnię naszej, nie zakłóconej nimi szczęśliwości. Serce naszespokojne. Żaden ziemski powiew jego harfy nie trąca. Każdą na świecie rzeczumie skierować do swego celu. Wszędzie może spoczywać, gdyż wszystko,odnoszone przezeń do Boga, staje się łożem spoczynku. Budzi się pragnienie, byten stan spoczynku trwał nieco dłużej – lecz Bóg wie, co robi. Jemu trzeba tozostawić, gdyż sama chęć przedłużenia tej ciszy zdolna jest zatruć słodycz tegoniebiańskiego spokoju.

Szóste źródło naszego ukojenia stanowi pokora, a to dwojakim sposobem.Przede wszystkim ona to sprawia, że jesteśmy zadowoleni nawet z naszejsłabości, a niezadowoleni z siebie. To ostatnie podoba się Bogu. My zaś stajemysię bezpretensjonalni, skromni i prości po dziecięcemu; stąd wynika dla duszyniczym nie zakłócony spokój w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu.

Jest jeszcze inny sposób, w jaki rozlewa pokora owo ukojenie po duszachnaszych. Ona nie tylko utrzymuje nas w poczuciu naszej nicości, lecz takżeopromienia nas światłem łaski, dając nam poznać, jak dalece zależymy od Boga.Czy widział kto serce pokorne, miotane niepokojem? Wyjąwszy przelotnechwile smutku i doświadczeń, z pewnością nikt! Pokora jest ukojeniem słodkim

Page 67: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

i bezpiecznym, które nie zna żalów ani złowieszczych obaw; jest ukojeniem,dostępnym dla najmniejszego spośród nas.

Jest jeszcze siódme źródło spokoju, o którym mówić trudno, gdyż słowemokreślić go niepodobna. Słowa to jeno symbol jego, dający słabe o nim pojęcie.Jest nim ukojenie, płynące z myśli o Bogu, lub raczej sama myśl o Bogu.Niekiedy, zwłaszcza w południowych krajach, spotyka się widok tak cudny, iżumysł nasz, serce i zmysły są nim wprost oczarowane; stajemy jak urzeczeni,nie zdając sobie z tego sprawy i chłoniemy ów zachwycający widok, znajdującw jego uroku pełne nasycenie i spoczynek ducha. Kto błądząc po stokach Etny,wstąpi na cudne wzgórze Taorminy i usiądzie w cieniu rozłożystego drzewa, jestwprost urzeczony widokiem, który się stamtąd roztacza. Znajduje tam wszystko,co najpiękniejszego mogły stworzyć lasy i wody, skały i wzgórza, lśniące nieboi kryształowe powietrze pospołu z wielkimi duchami przeszłości. To się nie dazanalizować ani wytłumaczyć. Piękno chwyta nas w swe sidła, oczarowuje nas;samo jego wspomnienie wypełnia nas szczęściem, trwającym godziny.

To szczęście jest tylko słabym obrazem onego ukojenia, które płynie zwielkiej, wszystko sobą przesłaniającej myśli o Bogu. Ukojenie to jest pełne nietylko dlatego, że chodzi tu o Istotę wszechmocną, najświętszą i najmądrzejszą,nie tylko dlatego, że jest ona tak po ojcowsku nam bliska, ale po prostu i jedyniedlatego, że ona jest Bogiem. Tej prawdy żadne tłumaczenia nie objaśnią. Bógpozwala nam niekiedy jej zakosztować; w jej niebiańskiej atmosferze naszawalka i zmęczenie przedstawiają się nam jaśniej od sycylijskiego nieba,przejrzyściej od wodotrysku Aretuzy. Jakkolwiek mniej lub więcej Bóg nam tejłaski udzieli, prawdą pozostanie, iż stanem zwyczajnym naszego życiaduchownego jest walka i zmęczenie, po których a nawet i podczas nich świtanam nieraz szabat ludu Bożego, niosąc spoczynek naszej stęsknionej miłości jużtu na ziemi, zanim się nie przeniesiemy na wiekuiste łono Boga.

9. Cierpliwość powrót spis treści

Każdy z trzech czynników naszego zwyczajnego stanu w życiu duchownym,zarówno walka, jak i zmęczenie lub spoczynek, posiada swe strony ciemne iosobne trudności, którym trzeba przeciwstawić odpowiednie cnoty. Walkaoczywiście wymaga cnoty cierpliwości; zmęczenie przebyć można bezpiecznietylko przy czystejintencji, która nas chroni przed względem ludzkim;odpoczynek wreszcie musi być miarkowany miłością umartwienia. W tymrozdziale pomówimy o cierpliwości.

W życiu duchownym zazwyczaj nie doceniamy należycie tej cnoty. Chętnieuznajemy doniosłość modlitwy, rachunków sumienia, umartwień i czytaniaduchownego. Widzimy w nich niezbędną dawkę ćwiczeń ascetycznych na każdydzień. Ale pozwalam sobie wątpić, czy w życiu naszym wyznaczamy miejscenależne ćwiczeniu się w cierpliwości.

Mam na myśli osoby, żyjące w stanie świeckim, których świątobliwośćdlatego posiada charakter bardziej ukryty, niż pobożność zakonnika, gdyż nie

Page 68: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

może na skutek różnych okoliczności zewnętrznych rozwijać się o każdejgodzinie tak, jakby się rozwijała w słonecznej atmosferze życia zakonnego.

Mówiąc, iż świątobliwość osób, żyjących pobożnie wśród gwaru świata, macharakter bardziej ukryty, niż pobożność zakonnika, nie twierdzę, broń Boże, bypozostawanie wśród świata wychodziło na korzyść życia duchownego. UchowajBoże! Gdy bowiem na świecie okoliczności zewnętrzne osłaniają nasząświętość, zwracając uwagę na jej wewnętrznego ducha, to zakonnik korzysta znieoszacowanego przywileju posłuszeństwa, które stokroć skuteczniej żłobi wjego duszy znamię nadprzyrodzoności, przepajając ją na wskroś duchemwewnętrznym. Dlatego łaska posłuszeństwa zakonnego jest niezastąpiona; niezrówna mu nawet uległość osoby świeckiej dla swego duchownego kierownika.

Niemniej jednak dobitnie podkreślam fakt, stwierdzony w codziennymdoświadczeniu i w żywotach Świętych, że doskonałość osoby świeckiej łatwiejsię zataja i uchodzi oka świadków. Niektóre bowiem książki duchowne trzymająsię mody przesadzania i wyjaskrawiania tego, co należałoby omawiać z rozwagąi umiarkowaniem; w ich oświetleniu świętość wydaje się możliwa jedynie zakratą klasztorną, świat zaś rysuje się jako jedna otchłań potępienia. Pomijającjuż niedorzeczność tego przedstawienia, jest ono wprost szkodliwe, gdyż obniżapoziom świętości samego życia zakonnego, wskazując mu jako ideał nie wyższądoskonałość, lecz stopień pobożności, odpowiadający ludziom świeckim.Następstwem tego bywa, że jak niegdyś za dni Tronsona, księża świeccy rzucająhasło urządzenia sobie życia jak najwygodniej i jak najswobodniej, zwalając nazakonników obowiązek świętości kapłańskiej.

Trudno znaleźć w życiu duchownym błąd bardziej niebezpieczny nad tolekkomyślne rezygnowanie z doskonałości. Wszakże, jeśli się zwrócimy dostarych pisarzy, zwłaszcza do trzech wielkich ascetów jezuickich, jakimi sąPlatus, Alvarez de Paz i de Ponte, okazuje się, że w całej teologii ascetycznej niemasz prawdy jaśniejszej nad tę, że doskonałość zakonna jest czymśnieporównanie wyższym od tego, co może być ideałem ludzi świeckich. Zatemjeślibyśmy powiedzieli zakonnikowi, iż pewne praktyki doskonałości,wykonywane faktycznie przez osoby świeckie, nadają się tylko do klasztoru,tym samym obniżylibyśmy poziom ideałów zakonnych, tak że trzeba by niemalcudu, by przy podobnym mniemaniu natura nie przygłuszyła łaski i niezatrzymała się na poziomie życia duchownego, który może być zadowalającytylko u ludzi świeckich. Dlatego też jeśli zastrzegamy dla samego tylko stanuzakonnego tę doskonałość, która jest dostępna dla księży świeckich,krzywdzimy jednych i drugich, pomniejszając ich wartość. Wówczas bowiemzakonnik upatruje swój ideał w doskonałości, odpowiedniej dla człowiekaświeckiego, osoba zaś świecka w ogóle żadnego ideału dla siebie nie widzi. Tenstan rzeczy, jak trafnie zauważa Tronson, jest tym szkodliwszy, – co i pisarzeduchowni nieraz wykazywali – że lekceważenie doskonałości wśród wiernychoraz duchowieństwa świeckiego świadczy o rozluźnieniu ducha zakonnego.Sprzyja ono bowiem obniżeniu ideałów zakonnych, co dla łatwo zrozumiałychwzględów jest dla niektórych pożądane, podczas gdy i duchowieństwo świeckie,

Page 69: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

że użyję tu słów Tronsona "dalekie jest od stawania w obronie godności swegostanu, owszem nierzadko pierwsze przeciw niej występuje. Jeśli mi niewierzycie, przekonajcie się sami. Wysuńcie jakiś przepis kościelny mający nacelu wasze (mowa o księżach świeckich) uświęcenie, dotyczący bądź oderwaniasię od świata, bądź walki z zeświecczeniem, czy też przeciwstawiania sięzasadom światowym – rzeczy, które dla duchowieństwa są najściślejszym,osobliwie nań włożonym obowiązkiem – a zobaczysz, że pierwszymioponentami będą sami księża; tak więc właśnie ci, którzy z urzędu winni bronićprawdy i z powołania dostarczać jej swym postępowaniem chwalebnegoświadectwa, sami najzajadlej ją zwalczają. Oto, do czego przyszło!" (1).

Nie chciałbym źle być zrozumianym i spotkać się z zarzutem, iżniepotrzebnie mieszam sprawę świętości kapłańskiej z kwestią doskonałościzwykłych wiernych; jednak, ponieważ ona ściśle się wiąże z obecnym naszymzagadnieniem, a ma niemałe znaczenie, niechże mi będzie wolno nadużyćcierpliwości czytelnika przez drobną dygresyjkę na ten temat.

Te same zasady, co Tronson, stawia również Alvarez de Paz (2), de Ponte (3)i Platus (4). Ten ostatni rozróżnia w Kościele trzy stany: wiernych, zakonników iksięży świeckich, o których mówi, iż "stan ten skupia wszystkie niedogodności,nie dzieląc przywilejów obydwu innych stanów. Księża bowiem posiadają tensam obowiązek dążenia do doskonałości, co i zakonnicy, a nawet z pewnościąwiększy, ze względu na godność swego posłannictwa, boskość sakramentów irząd dusz, sobie powierzony. Tymczasem brak im pomocy, które przysługująosobom zakonnym oraz dopływu obfitszych łask".

Wszyscy ci pisarze, z wyjątkiem Tronsona, są Jezuitami. Przytoczę jeszczejednego, również z Towarzystwa Jezusowego, które w teologii ascetycznejchwalebnie się zaznaczyło, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, dając jejpisarzy jasnych i trzeźwych, łączących wiedzę z namaszczeniem. O. Surin (5),mówiąc o położeniu księdza świeckiego, twierdzi, iż jego "stan wymagaczystości życia zakonnego i pustelniczego i zwodziłby strasznie sam siebie tenkapłan, któryby celem uniewinnienia swej opieszałości w dążeniu do najwyższejświętości (la plus haute saintété) na wzmiankę o takich środkach uświęcenia jakskupienie, modlitwa, umartwienie czy gorliwość o chwałę Bożą, twierdził, że tojest dobre dla Kartuza, Kapucyna czy Jezuity, ale zbyt górne dla niego".

Wielcy asceci jezuiccy nie odstępują w tym od duchowej spuściznynajstarszych Doktorów. Nie wyszli oni poza krąg wielkiego światła Kościoła,św. Tomasza, anioła szkoły, który znowu powołuje się na tradycje Ambrożego,Chryzostoma i innych Ojców Kościoła. On który tak pięknie bronił w rozprawieDe perfectione stanu zakonnego i jego doskonałości, powiada: "Jeżeli zakonniknie posiada święceń, jak to ma miejsce u braci zakonnych, nie ma wątpliwości,iż kapłan przewyższa go swoją godnością. Albowiem święcenia uzdalniają dopełnienia najwyższych czynności, którymi kapłan posługuje samemuChrystusowi w Tajemnicy Ołtarza, co wymaga większej świętości wewnętrznejniż stan zakonny; jak bowiem uczy Dionizy (6), stan zakonny winien ustępowaćpierwszeństwa stanowi kapłańskiemu, biorąc zeń przykład wznoszenia się ku

Page 70: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rzeczom Bożym. Stąd też cięższy ma grzech ksiądz, posiadający święcenia, jeśliw tych samych warunkach – caeteris paribus – wykracza przeciw świętości,niźli zakonnik, nie posiadający święceń, jakkolwiek brat zakonny związany jestregułą, która księdza świeckiego nie wiąże" (7).

Lecz wróćmy do pierwszego zagadnienia. Zatrzymaliśmy się tutaj dłużej,ponieważ bez jasnych pojęć o tych podstawowych zasadach doskonałości wzakonie i na świecie, można by wszystko, co tutaj mówimy, zrozumieć na opak,zwłaszcza gdy chodzi o cierpliwość. Dlatego podkreślam, że posłuszeństwo,życie wspólne, dokładne zachowanie pierwotnej reguły, pielęgnowaniepierwotnego ducha świętego zakonodawcy, a nade wszystko praktykaewangelicznego ubóstwa wprawdzie stawiają na niedosiężnej dla świeckichwyżynie doskonałość zakonnika, gdy chodzi o jej rodzaj, lecz jeśli chodzi ostopień tej doskonałości, to z całą swobodą można porównywać osoby świeckiez zakonnymi. Może ktoś ćwicząc się w niższym rodzaju doskonałości, osiągnąćwyższy stopień uświęcenia, niż niejeden zakonnik. Teolodzy przypuszczają, iżprawdopodobnie niektórzy Święci więcej miłowali Boga tutaj na ziemi, niźliniektórzy aniołowie w niebie. Ten przykład objaśnia, co mam na myśli; wszaknikt nie zaprzeczy, iż anioł w niebie cieszy się świętością wyższego rzędu niżŚwięty na ziemi. Tak i człowiek świecki może osiągnąć wyższy stopieńdoskonałości w swym rodzaju, niźli niejeden zakonnik w swoim, a tak wierniejodpowiadać łasce i być milszym Bogu. Zaprzeczać tę prawdę znaczy tyle, comieszać podstawowe pojęcia. Sprzeczka zaś na ten temat schodzi naszermowanie dwuznacznikami. Rzecz jest jasna sama z siebie. Chyba nikt niepostawi wyżej miernego zakonnika nad świątobliwego człowieka świeckiego?(8).

Jeśli chodzi o skutki, to czym jest dla zakonnika posłuszeństwo, tymcierpliwość dla ludzi świeckich. Niezależnie od skutków nadprzyrodzonych,dokonywanych bezpośrednio, posłuszeństwo uświęca zakonnika z czterechgłównie względów: ponieważ przychodzi z zewnątrz, nie ulega jego kontroli,trzyma go na pogotowiu w każdej chwili i domaga się całopalenia jego woli isposobu myślenia.

Otóż w swoim zakresie spełnia to wszystko u ludzi świeckich cierpliwość.Okoliczności, które jej wymagają, narzucają się z zewnątrz, nie podlegają naszejkontroli, nachodzą nas każdej chwili, a zawsze żądają ofiary, umartwienia,przełamania swej woli i własnego sposobu myślenia. Nie mówię, żebycierpliwość mogła zrównoważyć posłuszeństwo zakonne, lecz tylko, żezastępuje ludziom świeckim brak tego posłuszeństwa. Stąd jest konieczna do ichdoskonałości. Czym posłuszeństwo dla wysokiej i całkiem odrębnejdoskonałości zakonników i zakonnic, tym cierpliwość dla nieporównanieniższej, lecz niemniej prawdziwej doskonałości ludzi świeckich.

Choć w krótkich słowach wypada rozebrać cztery zastosowaniacierpliwości: cierpliwość w stosunku do bliźnich, cierpliwość w stosunku dosiebie, cierpliwość w stosunku do kierownika duszy i cierpliwość w stosunkachz Bogiem.

Page 71: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Można powiedzieć, że już to dla naszej przewrotności, już to z winybliźnich, każdy bez względu na to, czy daleki czy bliski, swój czy obcy, na tenlub inny sposób wystawia na próbę naszą cierpliwość. Jeżeli to jest ktoś od naswyższy, nasza natura pcha nas do buntu i tylko wzgląd ludzki, strach i obawaodpokutowania następstw tego kroku pospołu z istotną łaską cierpliwości,wstrzymuje nas od niego. – Nawet gdy usłuchamy, to przez swe zasępienie,opryskliwe słowo, ponure wejrzenie, przez narzekanie wobec innych oraz godnynagany smutek, objawiany w całym zachowaniu się, sprawiamy przykrość itroskę naszym przełożonym, dając im do poznania, jak ciąży nam ich władza,ilekroć wkłada nam coś, czego nie lubimy. Skutkiem tej skazy połowa naszychuczynków traci dla nas moc uświęcającą.

Jeżeli w drogę nam wejdą tacy, wobec których my czujemy się wyżsi,pozwalamy im odczuć tę wyższość. Swymi naganami mieszamy ich z błotem,przygważdżamy spojrzeniem, jątrzymy obojętnością.

Jeśli narazi nam się ktoś z równych nam, jakże często odpłacamy mu to znawiązką przez szorstkość, opryskliwość, niegrzeczność i brak uszanowania!

Wspólna praca oraz przestawanie z drugimi często wystawia na próbę naszącierpliwość. Zdarzają się ludzie nieroztropni, porywczy, nieznośni – to prawda;ale jakże często zapominamy, że wszystkie te przykrości są cennym daremBoga, który nas w ten sposób miłościwie nawiedza, patrząc, jak się zachowamy.

We wszystkich niemal warunkach życia, zawsze zdarzy się coś, co zewzględu na towarzyszące okoliczności miejsca, sposobu, czasu czy stopnia,będzie próbą naszej cierpliwości; dlatego bez przesady rzec można, żezwłaszcza w początkach życia duchownego, cierpliwość jest dla nas ważniejszaniż post czy flagelacja; jeśli nią uzbrojeni, zniesiemy wszystko dla miłościsłodkiego Zbawiciela, z pewnością niedużo nam już brakuje do wewnętrznejświętości.

Owoce cierpliwie znoszonych doświadczeń są liczne... Właściwe Anglikom(9) obstawanie przy swoich prawach jest dla doskonałości wprost fatalne. Jestono przeciwieństwem owej miłości, o której mówi Apostoł, iż nie szuka swego.Otóż ćwiczenie się w cierpliwości staje się dlań umartwieniem dziwnieskutecznym. Przy tym wymaga ono praktyki nieustannej pamięci na obecnośćBożą, gdyż w każdej chwili może przyjść na nas taka próba, że do utrzymaniasię w cierpliwości trzeba będzie wysiłków niemal heroicznych. Stąd droganajkrótsza do zdławienia w sobie samolubstwa, ponieważ nie ma już ono naczym pasożytować. Wszystko, co z nami niejako się zrosło i zda się do nasnależeć niepodzielnie, jak czas, kącik domowy czy chwila spoczynku, jestnieustannie przedmiotem doświadczeń naszej cierpliwości. Rodzina nastręczaich mnóstwo, nie chroni przed nimi świętość małżeństwa. Na pociechę wszakżedodać wypada – co bynajmniej nie jest do pogardzenia – że ta cnota wyjątkowojest wolna od różnych złudzeń, jakkolwiek taki Guilloré, pisarz przesubtelnionyi zniechęcający, potrafił trzy rozdziały nimi zapełnić.

Page 72: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Wszelako należy podać kilka przestróg, dotyczących ćwiczenia się wcierpliwości wobec drugich. Ćwiczenie to wymaga długiego terminowania,które przez samo swoje trwanie zdolne jest nas zniecierpliwić. Wiele duszniecierpliwi się już tym samym, że nie widzą w sobie cnoty cierpliwości. Postępw tym kierunku niełatwo się daje spostrzegać, podobnie jak gruntownemuzaparciu się siebie towarzyszy często wewnętrzny niepokój. Dlatego musimykrzepić swe serca i iść ku nowym wysiłkom. Chodzi o rzecz, gdzie żadenwysiłek nie idzie na marne. W pewnych też okolicznościach wielkiej potrzebaostrożności, by nie ulec rozdrażnieniu i niecierpliwości. Po długiej modlitwie,po wielkich pociechach na rozmyślaniu, czy po niezwykle żarliwej Komunii św.lub nawet po dokonaniu znacznego wysiłku duchowego, możemy niesłychaniełatwo utracić swoją cierpliwość, bądź to skutkiem przyrodzonej niestałości, bądźteż na skutek nagabywań złego ducha, który chce sobie powetować na nasponiesione straty.

Na razie więc poprzestańmy na cierpliwości materialnej, zewnętrznej,podlegającej jeszcze wzburzeniu wewnętrznemu. Niechaj nas ono zbyt nieprzygnębia ani niepokoi. Z czasem i to zmieni się na lepsze. Tymczasem dobrzebędzie spowiadać się z najdrobniejszych uchybień przeciw cierpliwości, w ciągudnia budzić akty skruchy za nie i ogarniać od czasu do czasu miłosnymwejrzeniem wizerunek Ukrzyżowanego, to wzruszające godło Bożejcierpliwości. Rzecz dziwna, jakkolwiek Bóg cierpieć nie może, to przecie wcnocie cierpliwości jest coś boskiego. Istotnie, na cierpliwości, więcej niż najakiejkolwiek cnocie, poza jedną tylko miłością, sprawdza się powiedzenie, iżstanowi ona ozdobę Bożej świętości.

Jeżeli jednak trudno jest wytrwać w cierpliwości wobec innych, to znacznietrudniej przychodzi cierpliwość względem samego siebie! Istotnie, ta odmianacnoty jest tak zaniedbana, że skłonniśmy raczej uważać za zasługę coś wręczprzeciwnego, jakoby niecierpliwość wobec siebie była jakimś bohaterstwem czyzasługującym umartwieniem. Zachodzi wielka różnica pomiędzy nienawiściąsamego siebie a niecierpliwością wobec siebie. Im więcej mamy z pierwszej,tym dla nas lepiej; im więcej z drugiej, tym gorzej. Spróbujmy się zdobyć na tęcierpliwość wobec siebie samych, a droga doskonałości uścieli się przed namijasno, bez przeszkód.

Lecz cóż rozumiemy przez tę niecierpliwość dla siebie samych!Niecierpliwy jest ten, kto dąsa się na pokusy, prześlepiając ich rzeczywistąnaturę i prawdziwą wartość, – kto gryzie się grzechem raczej ze względu nawłasne poniżenie, niźli na Bożą zniewagę, – kogo wytrącają z równowagi idrażnią własne niedopatrzenia i uleganie nędznym nałogom, – kto upada naduchu, gdy mu się przydarzy wybuchnąć gniewem, lub poddać sięprzygnębieniu, choćby nawet ani w jednym ni w drugim wypadku grzechu niebyło, – komu się przykrzy brak uczuciowego nabożeństwa, jak gdyby w ogólebyło ono w naszej mocy, a cierpliwość w opuszczeniu nie była najlepszymśrodkiem do uzyskania słodyczy i pociech duchownych, – kto wreszcie niepokoisię na widok, iż zabiegi stosowane przeciw naszym wadom, zawodzą nasze

Page 73: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

oczekiwania, a zapomina o tym, że nieskuteczność zabiegów może pochodzić zbraku odpowiedniego czasu lub z przeszkód, które może nieświadomiekładliśmy ich działaniu. Do tych objawów niecierpliwości należy dodaćnarzekanie na brak duchownego postępu, jak gdyby zostać świętym można byłow przeciągu jednego miesiąca.

Wszystkie te niebezpieczne objawy niecierpliwości wobec nas samych mogąpochodzić z czterech przyczyn, dlatego musimy je pilnie wypatrzyć i uśmiercićje zaraz w gnieździe, nim zdążą rozwinąć swe skrzydła do lotu. To istne ptakidrapieżne naszego życia duchownego. Prym wśród nich dzierży miłość własna,która nie może strawić tego, że w chwili doświadczenia nie okazaliśmy siębohaterami. Za nią idzie brak pokory, który przeszkadza nam pojąć nasząnikczemność oraz kalectwo, będące skutkiem dawnych grzechów. Trzeciemiejsce zajmuje niezrozumienie ogromnych trudności życia duchownego orazpotrzeby zerwania ze światem i odwrócenia się od jego zasad, nim poświęcimysię Bogu. Czwartą jest uporczywy wstręt do poprzestawania na świetle wiary.Po prostu mierzi nas ono. Nasz umysł, nasza natura, miłość własna, słowemwszystko w nas, wyjąwszy samą tylko wiarę, pożąda widzieć, poznać,przekonać się, utwierdzić i nabrać pewności, że nasz postęp jest niewątpliwy.

Cierpliwość względem siebie to łaska wprost nieoszacowana, to najkrótszadroga do poprawy, a zarazem najszybszy środek do ukształtowania w nas duchawewnętrznego, wyjąwszy może tylko owo bezpośrednie dotknięcie Boga,uwewnętrzniające duszę w jednym okamgnieniu. Ona to przepaja nasze stosunkiz drugimi rozwagą i łagodnością. Pod jej tchnieniem gaśnie żagiew krytyki,stłumiona ciągłą świadomością własnej nieprawości. Jej światło uwydatniazupełną naszą zależność od Boga i Jego łaski, wlewając nam pogodęusposobienia i równowagę ducha, choć bowiem stanowi ona wysiłek, to przeciewysiłek ten jest spokojny, oparty na Bogu. Cierpliwość ta staje się namnieustannym źródłem aktów najczystszej pokory. Słowem, przez nią działamytak, jak gdybyśmy nie byli sobą, lecz panem siebie, swoim aniołem stróżem.Jeśli zaś to usposobienie duszą owładnie w jej życiu wewnętrznym izewnętrznym, czegóż jeszcze jej brak do doskonałości?

Istnieją różne sposoby rozwijania tej cierpliwości względem samego siebie.Dużo pomaga częste rozmyślanie o własnej nicości, szczególnierozpamiętywanie różnych upadków, niewierności i występków ubiegłego życia.Nie nastręcza ono żadnego niebezpieczeństwa ze względu na ten wewnętrznyniesmak i to uczucie palącego wstydu, które zwykły towarzyszyć podobnymwspomnieniom.

Ilekroć słyszymy o wielkiej jakiejś zbrodni, myślmy, iż sami popełnilibyśmywystępek może jeszcze haniebniejszy, gdyby nie pomoc łaski. Spowiedź nasza inasze do niej przygotowanie winny być staranne, przy czym nie należy mieszaćskruchy prawdziwej z uczuciową przykrością; trzeba też modlić się wytrwale ołaskęcierpliwości, zwłaszcza po Komunii św. Musimy się starać – choć to jestrzecz trudna i dopiero z czasem przychodzi – radować się z tych sposobności,które nam odsłaniają naszą potrzebę łaski i naszą skłonność do popadnięcia w

Page 74: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

najbrzydsze występki. W swoim dążeniu na szczyty nie zapominajmy zbytprędko o dawnych swych grzechach. Dlatego jeśli nam Bóg udzieli łaskiodczuwania żywej przykrości na samą myśl o grzechu, przyjmujmy ją chętnie iz dziękczynieniem bierzmy ją na swoje barki. Błogosławiony niech będzie onciężar przy całej swej dokuczliwości, skoro sam Bóg włożył go na naszeramiona. Słowem, cierpliwość wobec siebie samego jest niemal warunkiempostępu duszy; jej patronką jest św. Katarzyna Genueńska.

Od cierpliwości względem siebie niedaleka droga do cierpliwości wobecnaszego kierownika duchownego. Cierpliwość względem przełożonych jestjednym z istotnych postulatów zakonnego posłuszeństwa; dla osób świeckichmiejsce przełożonego w tym wypadku zajmuje kierownik duchowny, choć nieposiada on zewnętrznych odznak swej władzy, ta jednak między nim aprzełożonym zakonnym zachodzi różnica, że nasze dlań posłuszeństwo jest iwinno być ograniczone, nam też przypada wybór, względnie zmiana osobykierownika – wolno nam choćby i co dzień odmieniać kierownika: mądre to niebędzie, ale też grzechu przez to nie popełnimy.

Kierownikowi duszy winniśmy przede wszystkim poddać swoje zdanie, cozwykło się dziać w rozmaity sposób i wśród różnych okoliczności. Częstobędzie on odbiegał od nas w ocenie naszego stanu i nisko szacował to, co namsię wydaje rzadkim i cennym. Będzie nas miarkował tam, gdzie naglić nasbędzie nasza gorliwość, a przynaglał tam, gdzie zapragniemy usiąść bezczynniei nasycać się widokiem, który za nami się roztoczy. Nazwie złudzeniem niejednąrzecz, która nas pasjonuje i wskaże nam jako wadę główną to, czego nigdy niepodejrzewaliśmy. Będzie zmieniał nasze wytyczne, a nam się zda, iż namanowce nas wiedzie i będziemy mu prawili o rzeczach, które w naszymprzekonaniu urosną na miarę objawienia, a on się tym nie przejmie, będziesłuchał z roztargnieniem, jak gdyby chciał się nas pozbyć. Słowem, sposobnoścido ćwiczenia w cierpliwości i umartwieniu rozumu nam nie zbraknie.

Również poddanie woli niemałą będzie próbą naszej cierpliwości.Kierownik nasz często pokrzyżuje nam nasze zamiary, a odmówi podania racji,dla której to czyni, tak iż żałować nam przyjdzie, żeśmy się z nimi doń zwrócili.Sprzeciwi się naszym umartwieniom i nadzwyczajnym Komuniom św., niezechce rozmawiać z nami tak często, jakbyśmy sobie tego życzyli, ani tak długo,jakby żądał wysuwany przez miłość własną wzgląd na nasze znaczenie wKościele. Zabroni nam czytać tych książek, które nas pociągają, a sam będziewyzywająco powolny w rozwiązywaniu zagadnień, które mu przedłożymy. Jeślicierpliwość woli naszej to wszystko przetrwa zwycięsko, to cóż może jej jeszczeprzeszkodzić w dopięciu ideału uległości chrześcijańskiej?

Musimy trwać w cierpliwości nawet wówczas, gdy widzimy, iż kierowniknaszej duszy umyślnie nas doświadcza. To zresztą przychodzi już łatwiej,ponieważ wiedząc, iż chodzi o nasze umartwienie, odpowiednio też sięnastawiamy.

Page 75: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

W takich wypadkach spowiednik ograniczy się do udzielenia nam samegorozgrzeszenia wtedy, gdy my spodziewać się będziemy słów pociechy, będącgotowi wylać przed nim całą swą duszę. Innym razem odeśle nas do StołuPańskiego bez swego rozgrzeszenia lub innego użyje środka celem ośmieszenianaszych skrupułów. To znowu będzie do nas mówił oschle, z widoczną przesadąalbo nie pozwoli nam zaprzestać jakiegoś umartwienia, które już dawnoprzestało być dla nas umartwieniem i nudzi nas tylko – wtedy właśnie ta nudazastępuje stępione przyzwyczajeniem ostrze umartwienia, czyniąc je tympożyteczniejszym i bardziej uciążliwym.

Za to trudniej jest wytrwać w cierpliwości, gdy się nie wie na pewno, czy zestrony kierownika duszy zachodzi istotnie chęć umartwienia nas, a nieobojętność albo niedbalstwo. Zdarza się to wówczas, gdy narzuca siępodejrzenie, że on zapewne umyślnie nas zbywa, że nie zajmuje go los naszejduszy, że uważa nas za natrętów, skoro nieustannie nam się sprzeciwia, niepozwala dojść do słowa, udaje, że nas nie rozumie. Kiedy indziej powiada, iżzapomniał, o co to nam chodziło, każe nam znowu opowiadać wszystko odpoczątku, sam zaś zdaje się żadnej do tego nie przywiązywać wagi, słucha zroztargnieniem. Niekiedy popada jakby w sprzeczność z sobą samym; zakazujetego, co sam nakazał, jego rady brzmią wręcz odmiennie od tego, co mówiłprzed tygodniem. Wreszcie całkiem już niedwuznacznie daje nam do poznania,byśmy sobie innego kierownika poszukali, a gdy odmówimy, z miną znudzoną iroztargnioną decyduje się słuchać nas dalej.

Ta próba naszej cierpliwości bywa jeszcze przykrzejsza. Może być ifaktycznie zdarza się, że sam kierownik duchowny nie jest wolny od przywar.Niecierpliwość, brak grzeczności, porywczość pozostają zawsze wadami,jakiekolwiek byłyby okoliczności łagodzące. Nieraz istotnie wina brakuuprzejmości będzie leżała po jego stronie; innym razem zabraknie mu pomocyłaski do dźwigania naszych słabości i współczucia z naszymi dolegliwościami.Zdarzają się sposobności, gdzie po prostu obowiązkiem kierownika jestprzełamać się i zająć się duszą swego pacjenta, a on tego zaniedbuje. Czasemznowu dostrzegłszy, iż od jego kierownictwa stronimy, posądzając go oniedbalstwo i obojętność, podczas gdy on się modlił i Msze św. ofiarował zanas, kategorycznie odmówi nam swego kierownictwa za karę, zostawiając naswłasnym siłom. – We wszystkich tych wypadkach błąd będzie po jego stronie, ajednak musimy trwać w cierpliwości. Gdyby kierownictwo duchowne składałosię tylko z czynnika nadprzyrodzonego, cierpliwość miałaby zadanie ułatwione inie kruszyłaby się tak prędko na ludzkiej ułomności. Lecz dla większościkierowników i penitentów kierownictwo duchowne jest i musi być i czyminnym być nie może, jak tylko współdziałaniem czynników przyrodzonych inadprzyrodzonych.

Do omówienia pozostaje nam cierpliwość względem Boga. Słowa tedźwięczą nieco dziwacznie. Lecz nie powinny w nas budzić myśli, tchnącychspoufaleniem czy brakiem uszanowania. Chodzi o rzecz poważną, do którejnależy przystępować z najgłębszą powagą i pamięcią na to niepojęte uniżenie

Page 76: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Bożego Majestatu, o jakim mówi nam to, co z całą pokorą zamierzamyprzedstawić. Nieraz już podkreślałem, że straszną jest rzeczą mieć do czynieniaz Wszechmocnym Bogiem. Jego łaski niecą w nas niepokój. Jednak zdobądźmysię na uczucie synowskiej, pełnej zaufania miłości. Obyśmy zawsze zuszanowaniem mówili o Tym, którego nie tylko lękamy się i miłujemy, lecz Gowielbimy jako naszego Boga!

Bóg raczy doświadczać w cierpliwości nas, którzyśmy tylko popiołem iprochem, a czyni to różnymi sposobami, wkraczającymi, bądź całkowicie, bądźw wielkiej mierze, w dziedzinę życia duchownego. Przeto nie naszą jest rzecząśledzić teraz drogi i ścieżki, którymi zwykła kroczyć Jego opatrzność isprawiedliwość, ani badać tajniki Jego wyroków: w tym wszystkim niechajuwielbion będzie Jego majestat i niepojęta chwała. Jeśli chodzi o życieduchowne, to zwykł Bóg doświadczać naszą cierpliwość głównie przez swojąpowolność. Powolność ta stanowi uderzającą cechę postępowania Stwórcy wstosunku do stworzeń. Lecz gdyby nie ona, gdzież byśmy się teraz znajdowali?– Ta myśl niechaj ostudza wybuchy naszej niecierpliwości. Bóg jest powolny,my zaś porywczy i popędliwi. Pochodzi to stąd, iż czas nasz jest krótki, Bóg zaśma wieczność przed sobą. Dlatego też działanie łaski bywa tak powolne:umartwienie dłuży się podobnie jak droga na szczyty, a modlitwa przypominaswoim postępem powolne rośnięcie starego dębu. Bóg działa zwolna,niepostrzeżenie, zmierzając do swoich celów z mocą, ale i z powolnością, któradoświadcza naszą wiarę, gdyż kryje dla nas nieodgadnioną tajemnicę. Tejwłaściwości Bożego postępowania nie traćmy z oczu w naszym postępie.Obierzmy ją sobie za nasz ideał i przykład do naśladowania. Jest coś niemalprzygważdżającego w tej straszliwej powolności Bożej. Poddajmy się jejurokowi i bądźmy spokojni.

Bóg doświadcza nas także przez swoją tajemniczość i tę nieprzebitązasłonę, jaką zarzuca na swoje działanie nadprzyrodzone, zarówno wSakramentach, jak i poza nimi. Wedle wyrażenia Pisma jest on Bogiem skrytym.Gdybyśmy Go obaczyć mogli, powiadamy, z jakąż ochotą pospieszylibyśmy zaNim! Gdybyśmy się tak upewnić mogli, że to istotnie On! Ale niestety, ujrzećGo nie możemy. Choćby chciał, nie mógłby się nam pokazać. Jego miłosierdzietego dopuścić by nie mogło, gdyż widok takiego majestatu przekroczyłbygranice wytrzymałości naszego życia. Lepszy dla nas jest mrok niż blask,któryby nas wzroku pozbawił.

Czy jednak, zważywszy to mnóstwo doświadczeń, pokus, utrapień ikrzyżów życia duchownego, nie byłoby zyskiem dla nas, gdyby oczy naszezamknęły się na wszystko, co ziemskie, by utonąć w Bogu? Nigdy w świecie.Najlepiej jest tak, jak jest. Zagadka jest nerwem naszego życia. Czekajmyżcierpliwie na jej rozwiązanie.

Niekiedy Bóg zniża się do tego stopnia, iż nam się wydaje niestały izmienny, jako ten księżyc, błądzący nocą wśród chmur. Zwabia nas na drogę, aprzy rozdrożu opuszcza nas. Ukazuje swoją twarz i znowu ją chowa. Przezchwilę ją mamy przed sobą, lecz oto niknie, nim obraz jej zdoła się w nas

Page 77: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

utrwalić. Może to światło przykuwa do siebie nasze źrenice, iż nie zwracamy ichku tym ciemnym przedmiotom, które miało oświetlić. Bo czemuż by miał Bógtak nieustannie to olśniewać nas blaskiem to znowu pogrążać nas w mroku?

Czasem zostawia nas Bóg w niepewności co do swej woli. Mówi do sercajakby półsłówkami. Dopuszcza, iż uważamy za natchnienie to, co wcale nim niejest. Chwyta się pozorów, podobnie jak Boski Zbawiciel onej burzliwej nocy,kiedy idąc po grzbietach fal morskich, chciał wyminąć łódź Apostołów. Stawiasię w podejrzenie, iż sam sobie przeczy, On, który jest wiekuistą Prawdą iniezłożonymBytem. Naraża się na zarzut zwodzenia nas, zachęcając dopołożenia w sobie całej naszej nadziei, by potem się od nas odwrócić, jak gdybyza karę naszej niewierności, lub zmienić swoje oblicze i zakuć nas w kajdanyniewolników, jakby na hańbę naszej wielkoduszności, jak gdyby nasze hołdybyły dlań zniewagą, czym istotnie byłyby, gdyby nie bezmiar Jego litości.

Bóg czasem bywa najwyrozumialszym z ojców, a czasem najsurowszym zwładców; raz jest najcierpliwszym z nauczycieli, raz znowu najostrzejszym zkrytyków; niekiedy bywa najłaskawszym z książąt, a niekiedy najtwardszym zdespotów; chwilami zwraca się do serc ludzkich niemal ze skargą żałosną, achwilami grzmi głosem mściciela. Jaką chcesz, najłaskawszy Panie, przybierajpostać; my zawsze będziemy w Tobie uznawali nieskończenie dobrego Boga,nawet w gniewie pomnego swojej litości, gdyż zawsze jesteś naszym Ojcem, jaknie przestajesz być naszym Bogiem na wieki!

Niemałą też próbą naszej cierpliwości są kary Boże. Nie tylko dlatego, żenigdy właściwie one lekkimi nie są, ponieważ Bóg chłosta nie na żarty, aledlatego, że spadają na nas niespodziewanie, zdają się sprzeciwiać temu, cośmydotychczas o Bogu słyszeli, oraz przerastać wielkość naszych przewinień. Skorobowiem Bóg nie odmawiał nam swej pociechy, gdyśmy ciężej niż terazgrzeszyli, skoro przebaczał nam karę, której samiśmy się dopraszali, dlaczegożteraz za drobną niewierność, za naturalne niemal uchybienie tak zwolna, takdotkliwie, tak nieubłaganie siecze nas rózga Jego sprawiedliwości? Czyżbyzapomniał, iżeśmy prochem i gliną, która wniwecz się skruszy, jeśli na nas niebędzie miał baczenia? Tak wszelkie karanie, wykraczające poza zwykłą miarę,wystawia na próbę naszą cierpliwość i bywa szczególnie ciężkie do zniesienia.

Dużo też trudności nastręcza kwestia skuteczności naszych modlitw. GdyBóg nie odpowiada, gaśnie nasza wiara. Jeżeli się odezwie, to odpowiedź bywa,jak On sam, nieskora, ciemna, zagadkowa. Niekiedy się zdaje, że dyktował Mują gniew, tak bardzo odbiega od sposobu przemawiania ojca. Wreszcie opuszczanas. Jedno nas tylko wówczas dziwi, to zapewnienie, iż właśnie w tej godziniewspiera nas szczególna Jego łaska. Dziwnie to brzmi doprawdy, skorojednocześnie nasze serce miażdży głaz – ten sam, który wydarł okrzyk boleści znajcichszego Serca naszego błogosławionego Zbawiciela na krzyżu.

Czyż wobec tego mam powiedzieć: Bądź cierpliwy względem Boga? – Japowiem więcej: Wielbij Go, jak dawniej, czyż bowiem przestał być twoimBogiem?

Page 78: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Różne bywają sposoby wykraczania przeciw cierpliwości.

Tu przede wszystkim zaliczyć należy pretensjonalność w modlitwie,zuchwałe narzekanie jakoby Bóg nas krzywdził, jakby lubując się w naszychskargach, jak gdyby każdemu wolno było razem ze starym Jobem bluzgaćzaprawionymi goryczą słowami, z których tajemniczym sposobem Job zostałusprawiedliwiony przed Panem.

Czasem nasza niecierpliwość zdradza się w nieroztropnym i nieporządnymdążeniu do cnoty, w chciwości na łaski i w próżności, zranionej własnąniedoskonałością. Tu źródło naszej zmienności i naszych kaprysów. Porzucamymodlitwę, nie widząc jej skutków. Sakramenty nas nudzą swoją jednostajnością.Zmieniamy nasze ćwiczenia pobożne, ponieważ nie wydały cudów. Preczodtrącamy lekarstwo, które nie dało nam zdrowia natychmiast.

Wszelka niewierność płynie z niecierpliwości względem Boga. Ona to czynibezpłodnym nasze umartwienie. Pod jej naciskiem przystępujemy doumartwienia; ona bywa sprężyną naszych nieroztropnych umartwień; toteż zchwilą gdy ostygniemy i trud nam zbrzydnie, rzucamy wszystko. Podobniebywa, gdy się nam nawinie jakiś dobry uczynek; westchnienie, które wówczaswyrywa się z serc naszych ku niebu, kryje w sobie więcej własnego upodobania,aniżeli szczerego zapału; przystępujemy do dzieła bez modlitwy, bez porady,bez zastanowienia. Cóż więc dziwnego, że ustajemy w połowie drogi? Czyżmało jest na świecie szaleństw, wylęgłych z porywczości, zniecierpliwienia czyzarozumiałości, których i my przyczynialiśmy wśród niemego zdumienialitujących się nad nami aniołów? – Przypisujemy sobie powołania, by jeodmienić za chwilę. Wmawiamy w siebie jakieś posłannictwa, pastwimy się nadsobą, mnożąc nasze odpowiedzialności, puszczamy się w poselstwa na krańceziemi. Łzy jednej nie otrzemy i nie ukoimy jednego bólu bez popadnięcia wniecierpliwość. Prosimy Boga rano i wieczór, by nas nie wodził na pokuszenie, atymczasem sami wystawiamy się na niebezpieczeństwa, owszem, uganiamy sięza nimi dzień cały, tak że tchu nam w piersiach nie staje, podczas, gdy Bóg,który nie spieszy się nigdy, zostaje daleko w tyle za nami.

Cóż na to poradzić? – Musimy śledzić działanie Boże. Musimy chłonąć wsiebie Jego ducha. Musimy ukochać Boga żarliwie, namiętnie, na zabój. Leczprzy tym trzeba się Go bać bojaźnią niewymowną, uniżoną, wieczną. Bojaźń tawinna ścinać nam krew, porażać nasze członki, kneblować nam usta nieraz izwalać z nóg. Jakże kochalibyśmy Boga, gdyby nasza bojaźń przed Nim takwyglądała! Błogosławiona bojaźni, tyś jest darem Ducha Świętego! Musimyczekać na Boga długo, pokornie, na wietrze i słocie, wśród bicia piorunów iblasku błyskawic, zziębnięci, idący omackiem w ciemności. Czekajcie, ażprzyjdzie. Bóg nigdy nie przychodzi do tych, którzy Go nie oczekują. Nigdy teżnie chodzi ich ścieżynami. A kiedy przyjdzie, zdążajcie z Nim razem, raczejnieco z tyłu; gdy zaś kroku przyśpieszy, pierwej się o tym upewnijcie, niż samisię pokwapicie. Natomiast gdy zwolni, wy zwalniajcie od razu, krocząc za Nimnie tylko powoli, ale w milczeniu, w uciszeniu prawdziwym, jak przystało wobecności Boga.

Page 79: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

10. Wzgląd ludzki powrót spis treści

Poświęcić się życiu duchownemu oznacza tyle, co zerwać ze światem. Tubierze się rozbrat nawet z tym, co miłe i pożądane, do czego nie możemy nieczuć sympatii, jaką na przykład żywimy dla naturalnych przymiotów.Wkraczamy w świat odmienny, gdzie inne panują dążności, inna mowarozbrzmiewa, w świat, będący antytezą tego, któryśmy porzucili. Łaska porywanas ku pierwszemu; natura do drugiego nas ciągnie.

W tej rozbieżności kryje się tajemnica owego olbrzymiego wpływu, jakiwywiera na nas wzgląd ludzki; a spośród trzech usposobień, składających się nanormalny stan życia duchownego, przede wszystkim zmęczenie naraża nas nauleganie ludzkim względom. Znużeni pracą wewnętrzną i wyczerpanidługotrwałą walką, nie zdołamy stawić czoła wrogowi, który do nas się zbliża zmaską przyjaciela. Wobec tego, duchem opiekuńczym, nie odstępującym nas wchwilach zmęczenia, winna być pamięć na obecność Bożą, czystość intencjialbo po prostu to, co wolę określać jako wolność od ludzkich względów, gdyżżadne inne słowo nie wyraża lepiej tego dobrego ducha, niż to negatywneokreślenie.

O względzie ludzkim dużo by można powiedzieć. Jest to choroba, dająca sięszczególnie we znaki osobom duchownym, a stosunkowo mało napastującainnych. Jej nieuchwytność pochodzi stąd, iż wytwarza ona raczej pewnąatmosferę, w której żyjemy, a nie pozwala się przyłapać i skarcić wposzczególnych wypadkach. Mimo to jej obecność jest nam oczywista. Niemożemy w nią wątpić ani na chwilę. Zbyt dotkliwe są jej objawy. Ona tokrępuje naszą wolność, stając się istnym tyranem serc ludzkich. A przecie pokrótkim zastanowieniu się widzimy całą niedorzeczność ulegania temutyraństwu. Faktycznie bowiem niewiele sobie robimy z opinii tej lub owejjednostki; jeśli nawet wypadnie ona dla nas pomyślnie, nie zyskamy na tym nic,ani nawet rozumnego zadowolenia, skoro nie będzie zgodna z prawdą. Cały jejurok kryje się w mirażach, którymi nas wabi z daleka, lecz które gasną,oglądane z bliska.

Wzgląd ludzki należy do chorób nagminnych, które osobliwie dławią życieduchowne. Wystarczy popatrzeć na duszę, w której się on rozpanoszył. Jak onasię zachowuje w towarzystwie i w życiu publicznym, na łonie rodziny i w gronieprzyjaciół, podczas spowiedzi czy konferencji z kierownikiem sumienia, anawet w chwilach modlitwy, przed Bogiem lub w całkowitej samotności.Zdawałoby się, iż wszechobecność Boża dla niej przestała istnieć, że jakieś innepotężne oko spoczęło na niej, ścigając ją uporczywie na kształt dziennegoświatła i budząc w jej sercu prawie nadprzyrodzony niepokój.

Nietrudno wskazać opłakane skutki takiej wszechobecności świata, tegonieszczęsnego urojenia, które zbiera wszystkie ludzkie oczy w jedną potwornąźrenicę, prześladującą nas na każdym kroku. Ten ludzki wzgląd odbiera prostotęi szczerość naszym stosunkom z drugimi i przywodzi do nierozważnychkroków. On to gasi szlachetny entuzjazm dla dzieł pokuty i miłosierdzia. On

Page 80: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

podaje człowieka w tyranię obawy śmieszności, czyniąc z niej fałszywego boga.Wzgląd ludzki jest zaprzeczeniem doskonałości i gdzie on panuje, tamniemożliwa jest świętość; pod jego bowiem wpływem odwracamy się od Bogaku stworzeniom. Gdziekolwiek się zjawi, ciągnie za sobą długi łańcuchgrzechów opuszczenia, wylęgłych z tchórzostwa i obawy śmieszności, orazdrugi łańcuch grzechów, popełnionych czynem w chęci przypodobania sięludziom. Z biegiem czasu (a czas ten nie bywa długi), nałóg utrwala się w nas,przybierając na modlitwie postać zakorzenionych roztargnień, niemalże czerpiącpokarm dla swej żarłoczności w rachunku sumienia, tym najrzetelniejszymspośród ćwiczeń duchownych.

Występek to podły i opłakany. Przykrzejszy on niźli twardość regułykartuskiej. Nie masz jarzma nieszczęśniejszego i bardziej upadlającego. Jakaż tohańba, wstydzić się własnych zasad i obowiązków! Co za niedola, widzieć, iżkażdy nasz czyn, skażony w korzeniu, dźwiga na sobie piętno tej zarazy! Jakienieszczęście utracić na koniec – co niezawodnie nastąpi – to właśnie, za co siętyle ofiar poniosło – szacunek u drugich! A już wstyd nad wstydami, postradaćszacunek u siebie samego! Religia, która winna być dla nas źródłem ukojenia,staje się nam katuszą. Nawet sakramenty zostawiają w nas uczucie pustki, jakgdyby nie były używane należycie, co niestety, na nas się sprawdza; nasza zaśstyczność z przewodnikiem sumienia, zamiast leczyć – zatruwa nam duszę.Trzeba nam dotrzeć do dna tych niedomagań dusz pobożnych i śledzić ichprzebieg. Kto zawsze chce się podobać, kto w każdej rzeczy o to się stara, ktomarzy o jakichś heroicznych czynach, budując zamki na lodzie, kto wreszcielubuje się w otrzymanych pochwałach, a zniechęca się każdą naganą – ten jużzapadł na straszną chorobę ludzkiego względu.

Atoli wzgląd ludzki nie jest wadą pojedynczą, lecz całym kłębowiskiemwad. Oznacza on istną zagładę wszelkiej religijności. Nasz wstręt przed nimnigdy nie będzie dostateczny, dopóki te twarde słowa wydadzą nam sięprzesadą. Dlatego przyjrzyjmy się stanowisku, jakie wzgląd ludzki zajmuje wwalnej rozprawie pomiędzy dobrem a złem. Najpierw zbadajmy jego źródła;zważywszy bowiem nieufność, jaką zwykliśmy darzyć jedni drugich, jest tozagadnienie trudne do rozstrzygnięcia.

Szczególnym zadaniem chrześcijan jest urzeczywistniać światnadzmysłowych wartości. Ich pojęcia o tym, co dobre, a co złe, różnią się odpoglądów ludzi światowych. Z tymi ludźmi przychodzi im razem przebywać,muszą się posługiwać tym samym językiem, nadając mu inne znaczenie;nieporozumienia i rozbieżności wzrastają z dniem każdym; świat, który sięmieni rządcą albo i panem tej ziemi, wre gniewem coraz większym, gotów,mimo całej swej tolerancji, wystąpić ostro przeciw tym, którzy śmieją mącićspokój publiczny. Ludzie czują dobrze, iż słuszność jest po stronie religii, jednak– może właśnie dlatego – wzbraniają się spojrzeć prawdzie w oczy, by niemusieć jej uznać. Czują to, gdyż wiedzą, iż nie są bez winy. Dlatego tak jątrzyich myśl o sądach Pańskich i nieustannych rządach Bożych nad światem. Jątrzyich ów spokój niezmącony, z jakim zapadają Boskie wyroki i dochodzą w

Page 81: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

swoim czasie do skutku Boskie postanowienia. Toteż nie mogąc się obejść bezsędzi, skoro przekształcili Boga w Trzech Osobach jedynego, we funkcję, wnieokreśloną przyczynę, w panteistyczną mgławicę czy w jakąś mechanicznąsiłę, władzę wyrokowania przelali na ludzkość, jako społeczność. – Tak sobietłumaczą ów magiczny wpływ, jaki wywiera wzgląd ludzki na duszę.

Ludzkość od wieków się buntowała przeciw sędziostwu Bożemu. I możewłaśnie ze względu na to, Bóg w swej niewypowiedzianej wyrozumiałościzłożył swoją władzę wyrokowania na sądzie ostatecznym w ręce Chrystusa, byJego święte Człowieczeństwo nam sędziowało w tej uroczystej chwili.

Sądząc ze stanowiska czysto ludzkiego, rzec by można, iż owoprzywłaszczenie sobie władzy sędziowskiej przez człowieka nadzwyczajnewydało owoce. Udogodnienia socjalne, hasło wygodnej etyki i w ogóle,wszystko, co wchodzi w zakres tzw. możności wyżycia się – to ledwie mała ichcząstka. Wprawdzie ta powszechna wolność pochłonęła dużo szczęściaosobistego, ponieważ jej stróże są bezwzględni i twardzi, a jej obrona bywaokrutna, niemal drakońska. Lecz pewną przeciwwagę tych niedogodnościstanowi owa swoboda myśli, jaką człowiekowi zostawiają prawa świeckie,sądzące jeno zewnętrzne czyny, podczas gdy przed sądem Boga myśli uchodząza czyny i jako takie bywają sądzone i potępiane. Świadomość, iż nasze myśli sągłównym przedmiotem sądów Bożych, uprzykrzała ludziom sędziostwo Boga.Więc odtrącono ten ciężar, w królestwie myśli zapanowała wolność. Potwarz,obmowa, oszczercze sądy, krzywdzące krytyki, wypowiedziane głośno, jeszczeznalazłyby karę, lecz dopóki tają się w myśli, uchodzą bezkarnie, dozwalającnam z głową podniesioną i wytartym czołem umykać się trybunałom ludzkim.

Nie dziw, że skoro wzgląd ludzki zajął raz miejsce wśród potęg świata,odtąd stał się szczególnym utrapieniem dusz pobożnych, niosąc im prawdziwąklęskę i zagładę życia wewnętrznego. Zakrawa on niemal na jakąś namiastkęreligii. Bo czymże jest religijność, jeśli nie uświadomieniem obecności Bożej, aczym sama religia, jeżeli nie oddawaniem czci temu Bogu? W religii obecnośćBoża staje się naszą atmosferą. Sakramenty, modlitwa, umartwienia i wszystkiećwiczenia życia duchownego, to nie tylko środki do przejęcia się tą obecnością,lecz do przepojenia nią naszych dusz i ciał. Od niej zależy oddech duszy. Onawyciska na nas pewne piętno, jakieś swoiste i łatwo rozpoznawalne znamię,żłobiąc w nas pewien rys nadprzyrodzony, który budzi u innych cześć lubmiłość, nienawiść albo pogardę, zależnie od stanowiska, z jakiego kto będzie nanas patrzył.

Dla duszy czystej obecność Boża jest źródłem najwyższego szczęścia, jakietylko jest na ziemi możliwe; ona to wszczepia nam owo dziwne, samorzutnewyczucie świata innego, będące niemal naocznym oglądaniem przez wiaręTego, który jest niewidzialny, – przy równoczesnej niemożności określeniaoglądanego przedmiotu.

Natomiast wzgląd ludzki, czyż to nie swego rodzaju przedrzeźnianie ifałszowanie tego wszystkiego? Czyż to nie usiłowanie ziszczenia w nas tego

Page 82: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wszystkiego, co sprawia obecność Boża w duszach wybranych? – W tymświetle wzgląd ludzki okazuje się jako zupełne spoganienie duszy.

Wzgląd ludzki właśnie dlatego jest tak szczególnie niebezpieczny, żestanowi pewien rodzaj fałszywej religii. Nie ma w nim takiej brzydoty, by nasodstraszał od siebie. Przeciwnie, w jego obliczu chowa się grzech. Oczywiście,dla nas żadna z tego korzyść, ponieważ właśnie najbardziej zabójcze grzechyzwykle dokonywują się skrycie. Wzgląd ludzki podszywa się pod miano opiniipublicznej, zasłaniając się obowiązkiem rozsądku i przezorności. Jest tozasadzka, przed którą trzeba się dobrze pilnować. Opinia publiczna bowiem,dopóki nie wykracza poza słuszne granice, stanowi powagę, z którą wypada sięliczyć, a człowiek któryby pod pozorem pobożności obrał sobie za zasadę nigdysię nie oglądać na opinię publiczną, ani też do niej się naginać w żadnymwypadku, torowałby drogę złudzeniom, postępowałby wręcz sprzecznie zroztropnością Kościoła.

Zachodzi duża różnica pomiędzy tym, czego jawnie i słusznie po mnieoczekują moi bliźni, a obawą ich krytyki, która sprawia, że w postępowaniukieruję się raczej względem na nich, niż wolą Bożą. Wolno mi być nieczułym nakrytyki, ale nie mogę sprzeciwiać się słusznym oczekiwaniom.

Poza tym, wzgląd ludzki odziera z blasku nadprzyrodzoności nasze czyny,skądinąd nawet dobre. On to uśmierca nerw czystej intencji, a czyni tocichaczem, nie pozwalając nam bronić się, chociażby bólem zęba, któremu sięnerw zatruwa. Na kształt robaka w orzechu wyżera jądro naszych pobudek,zostawiając jeno pustą łupinę zewnętrznego czynu, łudzącą oko fałszywympozorem. A ponieważ intencja odgrywa tak wielką rolę w religii, przeto z jejzepsuciem prędko przychodzi do zupełnego zaniku religijności; miejsce bowiemwłaściwych pobudek postępowania zajmują pobudki przewrotne, godząc w samkorzeń życia duchownego. Oto jedno z najskuteczniejszych narzędzi, którezepsuta natura wkłada w ręce szatana na zgubę dusz. Cóż może być nad towstrętniejszego i bardziej nienawistnego w oczach Bożych? Przedrzeźnianie jestzawsze rzeczą odrażającą i to tym bardziej, im piękniejszy i bardziej czcigodnyjest jego przedmiot, a jak widzieliśmy, wzgląd ludzki przedrzeźniawszechobecność i władzę sędziowską samego Boga.

Jest rzeczą niezmiernie rzadką, by ktoś zauważył, nim się szczerze zwrócido Boga, jak nędznym był niewolnikiem tego występku. Z chwilą jednak, gdynam się oczy otworzą, dopiero poznajemy, jak dalece ów wzgląd ludzki wsączyłsię w naszą krew, jak w nas się zakorzenił i z nami się zrósł, stając się niejakocząstką naszego życia, dziwnie oporną. Jego początek osłania mrok tajemnicy,wobec którego zdani jesteśmy na same tylko przypuszczenia. Nikt nie może zpewnością określić, jak, kiedy i czemu się zjawił; jak wyziew zepsutejludzkości, jak bakcyl złośliwej zarazy, tak wtargnął milczkiem w głąb naszejduszy. Nie masz warstwy społeczeństwa, której by nie zakaził, ani zaciszaprywatnego życia, którego by nie zakłócił, ani jednej celi zakonnej, której by niezapowietrzył, współzawodnicząc skutecznie z tym, co teologowie nazywająniekiedy wszędobylstwem szatana.

Page 83: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Potęga ludzkich względów jest tak wielka, że bierze górę nad Boskimiprzykazaniami, nad przepisami Kościoła, nad samą nawet wolą człowieka,dokazując w ostatnim wypadku tego, czego tylko z trudnością dokonywa łaska iskrucha. Potęga ta zdaje się wzrastać wraz z cywilizacją i z rozwojem środkówlokomocji oraz wymiany myśli. W społeczeństwie nowoczesnym człowiekpodniósł ją do godności zasady, uznał jej doniosłość, broni jej uroszczeń i karzewszelki sprzeciw.

Bóg stał się wśród nas eksmonarchą, może i prawowitym, ale złożonym ztronu. Dobrze, jeśli przynajmniej w Jego własnym królestwie sklecimy Mupomieszczenie, gdzie by mógł zamieszkać, ukryty za drzwiczkami. Zaiste, jeżeliszatan nie współdziałał w tym dziele z ludzkim względem w sposóbprzekraczający siły przyrodzone, to już musiałz pewnością ześrodkować na nimcałą swoją energię, by mu zapewnić tak straszliwe powodzenie. Nigdy szatannie zagarnia takiej władzy, jak kiedy się poniży do roli rzecznika względówludzkich.

Wejrzyj w głąb własnej duszy, a zobaczysz, jak dalece uległeś tej potędze.Jestże choć jeden kącik twego jestestwa, gdzie byś mógł spocząć beztrosko iodetchnąć świeżym powietrzem? Znajdziesz-li choć jedno przynajmniejćwiczenie duchowne, choć jedno zajęcie, skądinąd nawet święte, choć jedenobowiązek, jakkolwiek uroczysty, dokąd by nie wtargnął wzgląd ludzki? Czyzdołasz wskazać taką świętość, której by on nie zbezcześcił? A ileż razy, kiedyśuważał go za pokonanego, on się podnosił, po świeżej porażce jenowzmocniony, jak po śnie krzepiącym? Czyż nie szedł za tobą jak cień, jaknieodstępna plama na jasnej tarczy słonecznej? A jednak jakże dawno zwróciłeśsię do Boga i wiedziesz życie duchowne? Ile wiosen i majów przeszło nad tobą,ile łask sakramentalnych, ile zyskanych odpustów? – A przecie ten ludzkiwzgląd, pomimo wszystko, prowadzi nadal swą burzycielską robotę i jest taksamo zakorzeniony, tak samo niezmordowany, tak samo zaborczy, jak dawniej.Czyż może być zagadnienie, bliżej obchodzące twe serce, niż otrząśnięcie się ztej zarazy?

Kościół spieszy nam tutaj z dwojaką pomocą, z których jedna wynika zcałokształtu nauki katolickiej, druga się jawi w sposobie prowadzeniaposzczególnych dusz. Przede wszystkim śmiało rzuca wyrok klątwy na światspoganiały. Odtrąca jego sądy w rzeczach religii, a bratanie się z nim piętnujejako hasło do walki z Bogiem. Synom swym daje inne oceny dobra i zła orazwręcz odmienne zasady postępowania. Wszystkie pozytywne nakazy Kościoła icały zespół obrzędów, ujawniających naszą wiarę, to jeden wielki protestprzeciw ludzkiemu względowi, Święci zaś, których wynosi na ołtarz, to właśniebohaterowie walki z ludzkimi względami. Świat zna i rozumie wymowę tychpostępków, widać to z jego nienawiści, źle maskującej głuchą zazdrośćupokorzonego zaborcy.

Znacznie skuteczniejsze są środki, których Kościół dostarczaposzczególnym duszom w spowiedzi i w kierownictwie duchownym. Świat drżyprzed mocą tajemną tego trybunału, który przy całej swej łagodności i

Page 84: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

niepozorności działa z nieodpartą skutecznością. Tu przede wszystkim wysuwasię pamięć na wszechobecność Bożą jako odtrutka na haszysz ludzkiegowzględu. Uczymy się działać bez pośpiechu, jednocząc naszą czynność zBogiem przez czystą intencję. Zaprawiamy się do zwalczania tego występku zapomocą rachunku sumienia szczegółowego, do atakowania go modlitwą, dootwartości sumienia, ilekroć się z niego spowiadamy.

Nawet w rzeczach obojętnych uczymy się obierać raczej tę liniępostępowania, która skuteczniej wyzwala od ludzkich względów, choćby dlasamego tylko zamiłowania upokorzeń. W tym właśnie tkwi wytłumaczeniepozornie bezmyślnych i dziecinnych nieraz umartwień, stosowanych po domachzakonnych. Wzgląd ludzki jest bowiem zamaskowanym samouwielbieniem,które jeno przenosimy na świat, widząc, iż sami zbyt błahym przedmiotemuwielbienia jesteśmy, nawet dla samych siebie; cokolwiek więc sięprzeciwstawia temu samouwielbieniu, a czynią to skutecznie wspomnianeumartwienia, tym samym zadaje cios także i względom ludzkim. Przywypędzaniu szatanów posługiwali się Święci nieraz bardzo dziecinnymisposobami; używajmy ich i my, jeśli chcemy wypłoszyć z nas tego złego ducha.Pozwólmy wreszcie, by nasze dusze opanowała dziecięca, nieśmiała pamięć naoko Boskiej Opatrzności, które nie zasypia, lecz czuwa poprzez wieki, a ludzkiwzgląd wywietrzeje i zniknie na kształt tych liści jesiennych, co z wiatrem lecą,by użyźnić ziemię na zbliżającą się wiosnę.

Wszelako rzeczą najdonioślejszą jest zrozumieć istotne stanowisko świata inasz do niego stosunek. Ta wiedza będzie nam doskonałą twierdzą przeciwludzkim względom, które stanowią jedną z głównych przyczyn ziębnięcia wzamiłowaniu doskonałości. Spróbujmy zbadać stosunek osób pobożnych doświata i świata do nich.

Z chwilą oddania się Bogu postanawiamy z całą świadomością wieść życienadprzyrodzone. Cóż się rozumie przez to życie nadprzyrodzone? – Oznaczaono całkowite poświęcenie życia naszego, płynące z poznania, iż niepodobnadwom panom służyć. – Poświęcenie całkowite, dziwisz się? – Tak, całkowite.Bo jakże mam je określić inaczej? Tylko nie trzeba myśleć, byśmy w tympoświęceniu nie mieli się stać tysiąckroć szczęśliwszymi i weselszymi już tu naziemi, tylko że to szczęście i wesele znajdzie swe źródło w innym życiu. – Życiedoczesne raz skończyć się musi i to ze wszystkim, co nam tu jest drogie i miłe.Tego eufemicznymi zwrotami nie złagodzimy. Dlatego życie nadprzyrodzoneuczy nas do tego przywykać, sprawiając, iż nie grzech dopiero kładzie granicęnaszej wolności, lecz rady ewangeliczne, którymi dobrowolnie ograniczamynaszą swobodę. Jego hasłem jest umartwienie, a umartwienie jest jakbydobrowolną karą, wymierzaną samemu sobie, zanim nadejdzie dzień gniewu. Wmiejsce świeckich interesów, zamiłowań, przyjemności przychodzą inne.Podstawą naszego postępowania staje się przekonanie o własnej słabości, apunkt naszego oparcia przesuwa się wyłącznie w kierunku pomocynadprzyrodzonych i łask sakramentalnych. Milczenie, samotność, pokuta,pozorna ekscentryczność czy bezwzględne kroczenie drogą powołania czynią

Page 85: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nas nawet w pewnej mierze ludźmi nietowarzyskimi. Słowem,świadomieprzechodzimy do tej mniejszości, jaką stanowią na świecie ludzie pobożni, choćwiemy, iż przyjdzie nam za to odcierpieć.

Wobec takiego znaczenia życia duchownego jakież stanowisko względemnas zajmie świat i jak się do nas ustosunkuje? Świat wierzy na pół świadomie wswoją nieomylność. Dlatego zrazu bywa zaskoczony, potem z kolei popada wewściekłość, gdy widzi, że w naszym postępowaniu wychodzimy z różnych niżon zasad. Ten bowiem sposób postępowania zaprzecza jego zwierzchnictwa nadnami i depcze ciasne przepisy jego roztropności i przezorności. Naszezachowanie się wypomina mu niejako, że Bóg potępił jego zasady. Jegozwyczaje, jego sekciarstwo, jego dążności, jego walki, jego srożenie się i jegouroszczenia traktujemy nie lepiej, jak pretensjonalne, puste dzieciństwo.Natomiast świat, choć sam przez nas ignorowany, nie może nas zignorować,ponieważ nasze istnienie to fakt, który wkracza w jego dziedziny i obala jegozałożenia. Ignorujemy świat, a ignorowanie jest polityką albo skrajnej niemocyalbo skrajnej potęgi. W naszym wypadku zachodzi jedno i drugie: niemocnatury oraz potęga łaski.

Na jakież tedy zachowanie się świata względem nas liczyć możemy?Oczywiście, różne będą jego posunięcia, zależnie od okoliczności. Na ogółjednak linia jego postępowania będzie mniej więcej taka: Jeśli się nampowiedzie jakieś przedsięwzięcie, podjęte na chwałę Bożą, jeśli nasz wpływbędzie wzrastał i nawracał ludzi do Boga, jeśli z nami się będą ludzie liczyli, aprzykład nasz stanie się żywym wyrzutem dla innych, – możemy być pewni, żespotka nas ze strony świata nienawiść. Świat będzie się nas lękał, a lęk tenbędzie zionął nienawiścią, skoro ludzie spostrzegą, że posiadamy inny, niż oni,kąt widzenia i inne zasady postępowania, a widoki naszego powodzenianapełnią ich obawą.

Obawy świata pomnaża jeszcze myśl, że pracujemy dla Boga w ukryciu, aon nie może sprawdzić swoich podejrzeń, nazwie to jezuityzmem – mianemszacownym i świętym dla uszu roztropnych i kochających się w prawdzie!Posypią się na nas oskarżenia o wszelkiego rodzaju, coraz to wymyślniejszezbrodnie. Nie będzie można tego wybić ludziom z głowy, gdyżnieproporcjonalność środków do zamierzonego celu w życiu duchownympozostanie zawsze nierozwiązaną i niepokojącą zagadką dla przyziemnychumysłów. Będą nas potępiać, gdyż potępianie jest rzeczą najłatwiejszą, a naszepostępki odbiegną całkowicie od tego, co zwykło ściągać ludzkie pochwały.Zresztą potępiający nas poczują się bezpieczni, gdyż nawet tak zwani ludzieumiarkowani z naszego obozu od nas się odstrychną. Według nich brakiemroztropności będzie to wyzwanie rzucone światu i wypowiedzenie przyjaźnitym, u których ona równa się – według wyrażenia Ducha Świętego –nieprzyjaźni z Bogiem.

Spotka nas często niezrozumienie, gdyż nawet ci, którzy są skłonni patrzećna nas życzliwym okiem, ale nie rozumieją życia nadprzyrodzonego, niedopatrzą się tego, co my widzimy. Nie mogąc zaś pojąć naszych zasad, sądzą, iż

Page 86: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

mają słuszne powody pomawiać nas o niestałość. Przy tym i my sami niezdołamy sobie jasno zdać sprawy z własnego postępowania. Liczyć się teżmusimy przy całym naszym wysiłku z możliwością walki, którą z mniejszą lubwiększą gwałtownością wyda nam ciało i krew. Powołanie, nabożeństwo,pokuta mają to do siebie, że nawet bez niczyjej winy mącą nieraz pokój wrodzinach. Rodzice ociągają się z poświęceniem dziecka na służbę Bogu nawetwówczas, gdy jego wiek uprawnia je do stanowienia o swoim życiu. Stądwynika taka dziwna sytuacja, że jeśli syn chce się żenić, to ma swobodę,ponieważ świat tego żąda, lecz kiedy chce się poświęcić stanowi kapłańskiemulub zakonnemu, tej swobody mu się odmawia, ponieważ sam tylko Kościół stajepo jego stronie. Zresztą mogą to być ludzie skądinąd cnotliwi i religijni na swójsposób. Dlaczegóż nie postępować podobnie, jak oni? – tak myślą lub mówiąniektórzy. Otóż my się z tym godzić nie możemy, choćby ten nasz punktwidzenia nie był zrozumiały dla świata.

W podobnym mniej więcej położeniu stawiamy się my z chwilą, gdypoważnie bierzemy się do życia duchownego. Uświadamiamy sobie to jasno. Odtej godziny zrywamy przyjaźń ze światem, gotowi unikać go jak zarazy izwalczać jak najgorszego wroga. Wzgląd ludzki odtąd musi więc być dla nasniepodobieństwem, zdradą i grzechem. Cóż nam po względach ludzkich, skoroślubowaliśmy gardzić nimi na każdym kroku? Dość dla nas, żeśmy sięoswobodzili od świata i siebie samych i powierzyli się dłoniomWszechmocnego, czując – o, szczęsna dolo! – jak słodko, a zarazem potężniezawarły się nad nami, by nas dostawić bezpiecznie do portu zbawienia.

11. Umartwienie naszą prawdziwą ostoją powrót spis treści

Właściwie pojęte umartwienie jest niczym innym, jak miłością Jezusa,jawiącą się w tej surowej postaci już to z chęci naśladowania Go, już też jakowypływ wewnętrznej gorliwości, już wreszcie niejako za popędem instynktusamozachowawczego, dla ubezpieczenia własnej wytrwałości. Bez umartwienianie masz rzetelnej i trwałej miłości, pewien jego stopień jest konieczny douniknięcia grzechu i spełnienia przykazań. Z nim pada ostatnia ostoja życiaduchownego. Spoczynek, który jest jednym ze składników normalnego stanu wżyciu duchownym, kryłby niemałe niebezpieczeństwo, gdyby mu nietowarzyszyło umartwienie, a to dlatego że nasza natura jest tak bardzo skłonnado szukania spoczynku środkami przyrodzonymi, ilekroć zawiodąnadprzyrodzone.

Umartwienie bywa dwojakie: wewnętrzne i zewnętrzne, przy czym,oczywiście, pierwszeństwo przypada umartwieniu wewnętrznemu. To jednak sięnie sprzeciwia pierwszorzędnej w tym przedmiocie zasadzie, że umartwieniewewnętrzne jest niemożliwe bez umartwienia zewnętrznego, które zawsze musije poprzedzać. Słowem, dla życia duchownego umartwienie ciała jest rzecząnieodzowną.

Twierdzą niektórzy, jakoby umartwienie ciała w czasach dzisiejszych byłomniej potrzebne, niż dawniej, że zatem wskazania pisarzy duchownych w tym

Page 87: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

względzie należy brać dość swobodnie. Gdyby przez to chcieli powiedzieć, iżdo świętości w Kościele wystarcza dzisiaj mniejszy stopień umartwieniazewnętrznego, niż w wiekach ubiegłych, byłby to jeden z największych błędów,stojący u samej przepaści twierdzeń, potępionych przez Kościół. Jeśli zaśrozumieją przez to tylko ów wzrost chorowitości i rozpowszechnienie sięniedomagań nerwowych, które łącznie z innymi przyczynami, wytwarzająkonieczność przezornego doboru rodzajów umartwień, to można to zdanieprzyjąć, lecz nie bez ostrożności i oględnych zastrzeżeń. Przykładem mogą byćtutaj choćby dyspensy od postu, udzielane przez Kościół.

Wszelako błędne zapatrywania tak się w wielu umysłach zakorzeniły, żetrzeba je koniecznie sprostować, zanim się przejdzie do rzeczy następnych.Stopień i duch umartwienia musi trwać w Kościele poprzez wieki ten sam,niezmieniony, ponieważ pokuta jest jedną ze stałych cech Kościoła. Czynićpokutę, albowiem się przybliżyło królestwo niebieskie, to szczególne powołaniedusz sprawiedliwych. Dla pozyskania łaski, dla ustrzeżenia jej i pomnożeniapokuta jest potrzebna na każdym kroku. Ilekroć mówimy, że świętość jestznamieniem katolickiego Kościoła, zawsze wskazujemy na koniecznośćumartwienia, gdyż jedno schodzi się z drugim, ostatnie zawiera się wpierwszym.

Heroizm pokuty musi opromieniać każdego Świętego i Kościół nie przystąpido żadnej kanonizacji, zanim tego dostatecznie nie stwierdzi; świeże właśniebeatyfikacje Pawła od Krzyża i Marianny od Jezusa wskazują, jak niezmiennietrwa Kościół na tym stanowisku. Życie Marianny to jeden nieprzerwany ciągnajdokuczliwszych przykrości, tak że dreszcz nas przejmuje na widok takwymyślnych sposobów karcenia swego ciała. Życie św. Róży limańskiej wporównaniu z żywotem tej drugiej dziewiczej córy Nowego Świata wydaje sięwygodnym, przyjemnym i łatwym. Paweł znowu zdał się być wielkim głosem,który miał wstrząsnąć zniewieściałością osiemnastego wieku, wskrzeszając woczach świata ostrości św. Benedykta, św. Brunona, św. Romualda i św. PiotraDamiana. Na przekór wszystkim nowożytnym ułatwieniom i rozluźnieniom,ożywił ducha surowości starych mnichów, wytyczając drogę, którą od lat z górąstu kroczą jego synowie z niestygnącym zapałem. Istnienie oraz pierwotnażywotność surowych Pasjonistów to jedna z największych pociech Kościoła wtych dniach powszechnego zmaterializowania.

Musimy także nie zapominać, że jak uczy Pismo św., wielkim błędem jestdzielić zapatrywania tych, którzy się łudzą, iż praktyka umartwienia to tylkorada stosowna dla osób, dążących do doskonałości, a zgoła nieobowiązująca dlareszty chrześcijan.

Jeśli chodzi o umartwienie, przekraczające pewną miarę i wyrażające się wniektórych praktykach, to istotnie rzecz się tak przedstawia. Lecz samoumartwienie, jako takie, do pewnego stopnia i w danych okolicznościach, jestbezwzględnym nakazem i nieodzownym warunkiem naszego zbawienia.Sprawdza się to nie tylko na tych dokuczliwościach, które mamy obowiązeksobie zadać wobec niebezpieczeństwa nadciągającej pokusy gwałtownej, czy na

Page 88: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

tych przeróżnych umartwieniach, które jesteśmy zobowiązani podjąć dlauniknięcia grzechu; także niezależnie od pokus i okoliczności, w których by sięznajdowały poszczególne osoby, Kościół nakłada wszystkim swym dzieciomokreśloną miarę postów i abstynencyj pod grozą grzechu ciężkiego. Z tegoprzepisu już całkiem wyraźnie przebija idea pokuty, podejmowanej dla jejzamiłowania oraz konieczność pokuty, jako jednej z funkcyj Kościoła orazinstytucji, mającej na celu zbawienie dusz. Kto zatem powiada, że niepraktykuje umartwienia, zostawiając je tym, którzy kandydują na świętych,może, przyparty do muru, potrafi się wytłumaczyć, że nie popadł w ten błąd,który w jego słowach, ściśle rzecz biorąc, się zawiera; jednakowoż bądźmyprzekonani, że kto często tym swobodnym językiem się posługuje, ten składadowód, iż błędny pogląd na umartwienie wpił się głęboko w jego umysł.

Istotnie, nowoczesny zbytek i rozpieszczenie, z którego tak często zwykłosię czynić taran przeciwko umartwieniu, przemawia raczej za wnioskiemprzeciwnym. Jeśli bowiem szczególnym powołaniem Kościoła jest dawaćświadectwo wobec świata, to winno się ono zwracać głównie przeciwzasadniczym jego występkom, a zatem w czasach obecnych przede wszystkimprzeciwko wygodnictwu, rozpieszczeniu i zbytkowności. Jestem przekonany, żejeśli czym może być nawrócony nasz kraj nieszczęsny (1), choć przy wielkichnadziejach nie widać znaków, by się na to zanosiło, to zdoła tego dokonać chybatylko jakiś zakon lub więcej zakonów, które przed upadłym i zbłąkanymnarodem zdołają wskrzesić wizję ewangelicznego ubóstwa w jego najsurowszejdoskonałości. Lud, który zatracił pamięć na Chrystusa, musi najpierw się skupićwokół jakiegoś wielkiego Jana Chrzciciela, który go poprowadzi nad Jordanpokuty blaskiem prostoty nadprzyrodzonej sumienności i starożytnej surowościobyczajów. Zdrowa filozofia, nauka, wymowa, urok katolickiego miłosierdzia,słodki wpływ czystej literatury i płomień prostego, apostolskiego kazania mogąuczynić dużo. Ale główne dzieło, o ile leży ono w zamiarach Opatrzności,według mego przekonania, dokona się tylko przez triumf ewangelicznegoubóstwa nad tym krajem. Tak, ubóstwa, lecz nie tego w ekscentrycznej postaciwskrzeszonego średniowiecza, które by dzisiaj odstręczało ludzi i ośmieszało sięjakimiś nieistotnymi a na dzisiejsze pojęcia zgoła anachronicznymi szczegółami,ale onego ubóstwa Apostołów i pierwszych wieków Kościoła, przy swymniewyróżnianiu się odzieżą, przy schludności rąk i twarzy, promieniało całąswoją ewangeliczną surowością (2).

Jeśli posłannictwem Kościoła jest dawać świadectwo przeciw występkomświata, to zadaniem każdej duszy musi być, jeśli już nie występować przeciwnim czynnie, to przynajmniej przed nimi się bronić. Lecz jakże zdoła się duszaobronić przeciw ponętom rozkoszy ciała, jeżeli nie przez odtrącanie ich odsiebie? Świat, mimo całej swej zmienności, zawsze pozostaje ten sam. Apodobnie jak świat, ciało i szatan w praktyce się nie zmieniają po wszystkiewieki, tak i umartwieniu praktycznie zawsze to samo zadanie przypada dospełnienia. Czy weźmiemy duszę, zmagającą się w walkach nawrócenia, czypostępującą drogą oświecenia, czy wspinającą się na różne stopnie doskonałego

Page 89: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zjednoczenia z Bogiem, zawsze stwierdzimy, że umartwienie ciała ma u niejswoje miejsce i swoje zadanie do spełnienia, które je czyni bezwzględniekoniecznym.

Ale zwróćmy na chwilę uwagę na niektóre zarzuty przeciw umartwieniu.Przede wszystkim usłyszymy, że jak mówiliśmy, ogólna zdrowotność nieprzedstawia się tak, jakby się można było spodziewać, że choć przeciętnaśmiertelność nie wzrosła, lub nawet zmalała, to przecie na ogół coraz bardziejprzeważa typ słabowity, że o ile choroby zapalne zdarzają się dziś rzadziej, otyle cierpienia nerwowe bywają coraz częstsze, że wreszcie samo złagodzeniesurowości przepisów kościelnych wskazuje, iż Kościół z tym wszystkim sięliczy. – Wszystko to jest prawdziwe i dużo poważnych wniosków nastręcza.Jednakowoż moim zdaniem wnioski te bardziej dotyczą rodzaju niż stopniaumartwienia. Postępowanie Kościoła przy łagodzeniu przepisów postnychtchnie tą samą mądrością, co postąpienie Leona XII, który z właściwą StolicyŚwiętej praktyczną roztropnością polecił lekarzom zbadać, czy możliwe jestdzisiaj zachowanie postu w jego pierwotnej surowości. Zresztą tłumaczenie sięzdrowiem, choć zawsze winno być brane w rachubę, to przecie nie może byćuwzględniane bez pewnej nieufności. Zawsze musimy czuwać zazdrośnie nadtym odcinkiem naszego życia duchownego, gdzie swoją służbę ochotniczą pełninatura i miłość własna. Jakkolwiek zatem musimy przyznać duże ulgi w życiuduchownym osobom słabowitym, nigdy nie może dochodzić do ogólnego icałkowitego zwalniania od umartwień cielesnych; pamiętajmy też, że nasipraojcowie, którzy wprawdzie mało się kłopotali swymi nerwami i nie mieliherbaty do picia, często słyszeli od O. Bakera, który w tym względzie szedłtylko za tradycją starych mistyków, że nazbyt bujne zdrowie stanowi pozytywnąprzeszkodę do wzniesienia się na wyższe stopnie życia duchownego.

Drugim zarzutem, który niekiedy wysuwa się także w obronie kapłanów izakonników, jest twierdzenie, iż dzisiejsza ciężka praca zastępuje dostateczniedawne umartwienia. Mała ilość duchowieństwa przy wielkim mnóstwie duszistotnie wkłada na barki kapłanów ciężar nad siły, tak iż naprawdę, co zresztązawsze miało zastosowanie w zakonach czynnych, miara cielesnych umartwień,których można się od nich domagać, różni się znacznie od tego, czego trzebaoczekiwać od osób, wiodących życie kontemplacyjne i samotnicze. Daleki więcjestem od tego, by zaprzeczać prawdy podniesionego zarzutu, pragnę tylkozwrócić uwagę, że nie ma on takiej wagi, jaką mu się zwykło nadawać. Pewnerodzaje pokut istotnie uniemożliwiałyby wytężoną pracę; równocześnie jednakzbytnie wylanie się na zewnątrz, które ta praca sprowadza, jest tak dla duszyniebezpieczne, że trzeba koniecznie umartwień innego rodzaju dla przywróceniaduszy zachwianej równowagi. Wszyscy wielcy misjonarze, Segneri i Pinamonti,Leonard de Porto Maurizio i Paweł od Krzyża, nie rozstawali się ze swyminarzędziami pokuty. Uciążliwości życia, jak je nazywa de Ponte, stanowią bezwątpienia znakomite umartwienie, byle je tylko znosić w duchu wewnętrznym,bo przedstawiają stokroć większą wartość od samowolnie obranych surowości.Jednakowoż kto by utrzymywał, iż znoszenie jednych zwalnia od podejmowania

Page 90: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

drugich, ten szedłby wbrew zatwierdzonej nauce duchownej Kościoła, akrótkotrwałość jego wytrwania w życiu duchownym niebawem pokazałaby ijemu i innym, jak całkowicie się mylił. Bez umartwienia ciała gorliwość pracyapostolskiej raczej zatwardza serce, niż je uświęca.

Trzecia grupa naszych przeciwników każe nam poprzestawać nadoświadczeniach spuszczanych na nas przez Boga, które są dość liczne iuciążliwe. Gdyby nam powiedziano, że radosne znoszenie i wdzięczneprzyjmowanie zesłanych utrapień posiada niesłychanie większą wartość odrazów dyscypliny czy ukłuć kateny, byłaby to uwaga w najwyższym stopniuprawdziwa i ważna, a dla wielu porywczych niemowląt życia duchownegowprost nieodzowna. Młodzi, dopóki są silni i zdrowi, pełni zapału i pławiący sięw pociechach duchownych, znajdują niemal fizyczną przyjemność w nękaniuswego ciała i dręczeniu tryskającego zdrowia. Niewielka z tego zasługa, bo iniedużo w tym bywa trudności, a jeszcze mniej rozwagi. Każdy cios, przyjętypogodnie z ręki Boga, jest tysiąckroć cenniejszy. Wszelako nasi przeciwnicy wswym rozumowaniu grzeszą tą samą przesadą, która się błąka po tylu książkachduchownych. Ponieważ A jest ważniejsze od B, przeto wnioskują, że B w ogóleżadnej wartości nie posiada. Z tego, że umartwienia, zsyłane nam przez Boga, sąskuteczniejsze i mniej wystawione na złudzenia – jeśli się je należycieprzyjmuje – od umartwień, zadawanych sobie samym, bynajmniej nie wynika,jakoby te ostatnie miały nie być, już nie tylko ważnym, ale i niezbędnymczynnikiem życia duchownego. Nasza więc odpowiedź brzmi krótko: Tak, toprawda, że najlepszą pokutą jest przyjmować w duchu wewnętrznej skruchyumartwienia, które mądra i miłościwa dłoń ojcowskiej Opatrzności Bożej namzsyła; ale, dopóki się nie zaprawimy do szlachetnego podejmowania pokutdobrowolnych, jest rzeczą mało prawdopodobną, byśmy tego wewnętrznegoducha pokuty w sobie rozwinęli, a tak mogli odnosić pełną korzyść z tychniespodziewanych umartwień, które nam Bóg nakłada.

Poza tymi zarzutami kryje się w wielu umysłach inny jeszcze szkopuł, którynależy odsłonić. Nurt dzisiejszego życia i sposób naszego myślenia wiedzie dowidocznego braku sympatii dla kontemplacji. Życie kontemplacyjne niewydaje rzucających się w oczy wyników, na które moglibyśmy z upodobaniemsami spoglądać lub drugim chełpliwie wskazywać. Za stratę uważamy to, czegopokazać nie można, a wszelki brak powodzenia napełnia nas rozczarowaniem.Szczególniej zasady nadprzyrodzone nie znajdują łaski w czasach dzisiejszych.Dlatego nietrudno jest stwierdzić, jak ten brak sympatii dla kontemplacjiprowadzi do pogardy umartwienia. Dwie te rzeczy łączą się nierozdzielnie, obieteż wchodzą głęboko w zakres czynności nadprzyrodzonych. Lekceważącomyśleć o którejkolwiek znaczy sprzeciwiać się myśli Kościoła i krzywdęwyrządzać własnej duszy, niezależnie od rodzaju jej powołania, przezzacieśnianie jej nadprzyrodzonych widnokręgów.

Z tych wszystkich rozważań możemy wnosić bezpiecznie, że w czasachdzisiejszych nic nas nie uwalnia od obowiązku czy zalecenia umartwień ciała, żeprzeciwnie, czasy dzisiejsze jeszcze zacieśniają ten obowiązek i podkreślają to

Page 91: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zalecenie, że wreszcie wszelkie zmiany, jakich mogłyby się domagać warunkinowoczesnego życia, dotyczą jedynie rodzaju umartwienia, a nigdy stopnia jegonatężenia.

Pozostaje dorzucić coś jeszcze o pożytkach umartwienia. Jest ich dziesięć, awszystkie zasługują na poważne rozważenie. Pierwszym z nich jestposkromienie ciała i poddanie jego buntowniczych namiętności pod kontrolęłaski i naszej wyższej woli. Dobra połowa przeszkód życia duchownegopochodzi od ciała i od tej zdradzieckiej pomocy, jakiej dostarczają jego zmysłynaszym niegodziwym namiętnościom. Tego zdradliwego sprzymierzeńca należy,nie mówię, całkiem usunąć, ale skutecznie unieszkodliwić, jeśli mamy sięspodziewać jakiegoś postępu. Nie masz rzeczywistej stanowczości woli aninależytej powagi myśli tam, gdzie brakuje rzetelnego wysiłku w kierunkuopanowania ciała. Przyczyną, dlaczego tylu ludzi dopiero pod obuchemnieszczęścia staje się religijnymi, jest zaniedbanie umartwień cielesnych;nieszczęście bowiem nęka i trapi również ciało, pełniąc w ten sposób przezpewien czas funkcje umartwienia. Cierpienie działa na duszę równie skutecznieza pośrednictwem ciała, jak i za pośrednictwem umysłu.

Drugim owocem umartwienia jest rozszerzenie widnokręgów naszegożycia duchownego. Delikatność sumienia to jeden z największych darów, jakichnam Bóg udziela w życiu duchownym. Sprawy Boże duch jeno rozeznać może,powiada Apostoł. Przebieg naszego oczyszczenia przez łaskę zależy od wzrostunaszej wrażliwości na to, co błędne i niedoskonałe. Od rozpoznania grzechuśmiertelnego przechodzimy do grzechów powszednich, od grzechówpowszednich do niedoskonałości, od niedoskonałości do rozróżniania mniejdoskonałych sposobów uświęcania naszych czynności, a stąd wreszcie dowyczuwania prawie niedostrzegalnych niewierności, które sprawiają przykrośćmieszkającemu w nas Duchowi Świętemu. Umartwienie ciała jest, jeśli niejedynym, to jednym z najważniejszych środków nabycia tej delikatnościsumienia, zarówno ze względu na właściwy sobie sposób działania, jak i nałatwość, z jaką wyjednywa nam łaski u Boga.

Tu przechodzimy do trzeciego owocu umartwień wszelkiego rodzaju, któryczyni nas potężnymi przed Bogiem. Cierpienie łatwo daje nam moc wrzeczach Bożych. Miarą wartości, jaką w nim Bóg złożył, jest fakt, że samcierpieniem odkupił świat i że nie co innego, jak cierpienie, wkłada palmy wręce Męczenników i wieńczy czoła Wyznawców. Także dar cudów zwykłchadzać w parze z umartwieniem. Ilekroć się skarżymy na naszą niemoc wobecBoga, że nasze prośby zostają bez odpowiedzi, że nasze wysiłki okołowykorzenienia zastarzałych grzechów idą na marne, że ulegamy pokusom inapadom humoru czy gadulstwa – to przyczyną tego w większości wypadkówjest nasze życie nieumartwione. I w tym właśnie leży owa zapłata, jakąumartwienie wynagradza nam poniesione dla niego ofiary. Ono bowiem nieogranicza się do skarbienia nam wpływów u Boga, ale daje nam także tęświadomość związku pomiędzy naszymi umartwieniami a skutecznościąnaszego wstawiennictwa u Boga, która nie tylko uzdalnia nas do wiary w rzeczy

Page 92: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nadprzyrodzone, lecz nadto składa niejako w nasze ręce moc dysponowanianimi i odczuwania ich wagi. To już doprawdy zakrawa na pokusę dozarozumiałości. Jeżeli przeto pragniemy dla własnego postępu duchownego i dlagorliwości o chwałę Bożą, o triumf wiary i o zbawienie dusz nam bliskich idrogich stać się potężnymi u Boga, stosujmyż stale i niezmordowanie praktykiumartwienia.

Czwartym dobrodziejstwem umartwienia jest ożywienie naszej miłości.Miłość ma to do siebie, że nic jej tak nie rozpłomienia, jak widok jej własnejpotęgi; a nic tak nas nie upewnia o naszej miłości dla Boga, jak dobrowolniepodejmowane przykrości; dlatego ujawniając skuteczność naszej miłości,umartwienie tak się przyczynia do jej wzrostu. Cierpienie, zresztą, samo z siebieusposabia serce do wzruszeń miłosnych, ponieważ wytwarza w nimusposobienie łagodne, dziecięce. Jeżeli przy tym przedmiotem naszej miłości irozpamiętywania jest ktoś tak pogrążony w smutku i boleści, jak Jezus,wówczas miłość pociąga nas z mniejszą lub większą siłą do wstępowania wJego ślady. Jeżeli tedy żalimy się, iż nasza miłość dla drogiego nam Zbawicielastygnie, umartwijmy się natychmiast w czymkolwiek, a wygasający ogień strzeliznowu jasnym płomieniem. Umartwienie uczyni nas zarówno miłującymi Boga,jak i potężnymi przed Jego obliczem.

Przez umartwienie po piąte odrywamy się od świata i napełniamy sięduchownym weselem. Nic nie jest tak obce dla świata, jak umartwienie, któreuśmierca to wszystko, co świat ceni i kocha. Ono to kruszy w nas nieporządneprzywiązanie do stworzeń i chroni nas przed uwikłaniem się w nowe sidła;doświadczenie bowiem pokazuje, iż umartwienie jest rzeczą tak trudną, żechcielibyśmy uchronić przed nim niejedną rzecz, na którą należałoby jerozciągnąć. Lecz czymże jest każde takie nowe przywiązanie, jak nie dzikąhordą, którą trzeba poskromić za wszelką cenę? Jeśli zaś chodzi o pociechęduchowną, to jest ona na kształt przypływu morza, który wypełnia wszystkiewolne szczeliny. Im więcej zatem serce nasze uwalnia się od ziemskichprzywiązań, które można by określić jako uczucia, wykraczające poza granicepowinności, tym bardziej staje się dostępne dla Boskich słodyczy. Dlatego toosoby umartwione, jeśli są przy tym roztropne, zawsze bywają pogodne. Sercerozpogadza się z chwilą, gdy zrzuci z siebie brzemię ciała. Tylko umartwieniewyzwala nas od świata. Czy nie spotkaliśmy nigdy osób, pogrążonych w smutkutak głębokim i czarnym, żeśmy się do nich zbliżali z czcią, jak do świątyni, ajednak ten smutek nie wyswobodził ich z więzów świata? Ten błogi owoc jestwyłącznym przywilejem umartwienia.

Ono po szóste chroni nas przed błędem tak wielkim, jak przedwczesneopuszczenie drogi oczyszczającej. Jest to może najgroźniejszeniebezpieczeństwo w całym życiu duchownym. Niektórzy zaraz z początku dotego stopnia przyśpieszają kroku, że tracą niebawem oddech i albo ustają wdrodze, albo nie uzyskują tych wyników, które chcieli osiągnąć przed czasem.Przypominają kogoś, kto usiłuje własny cień prześcignąć. To rzecz niemożliwa.Tymczasem natura chciałaby porzucić swój nowicjat. Pragnęłaby zamienić

Page 93: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rozmyślanie na modlitwę uczuć, a jarzmo drobiazgowej sumienności zastąpićswobodą ducha. Ujarzmione ciało rwie się do wolności, a umartwieniewewnętrzne budzi tęsknotę za dawną swobodą, gdzie by nie istniał żadenprzymus. Komunię tygodniową pod wpływem zarozumiałości chce się zmienićw codzienną, dusza, znużona trochę czuwaniem nad sobą, rada by nawracaćświat.

Jeżeli gdzie jest niebezpieczna przeprawa w życiu duchownym, to przedewszystkim tutaj. Patrzcie, oto skały usiane szczątkami okrętów, a fale za każdymprzypływem wyrzucają zwłoki niedoszłych świętych, niedopieczonychbohaterów, ofiary zwichniętych powołań! Jeszcze nikt nie pożałował, iż zbytdługo przebywał w niższych regionach życia duchownego. Całe możliwe złogrozi ze strony zbyt szybkiego rwania się naprzód. Pod nożycami umartwieniazło natychmiast przybiera pozory trupa. Przyczaja się podobnie, jak czynią tochrząszcze. A jeśli, zwiedzieni, damy mu spokój, przyjdzie nam gorzko toodpokutować. Jest to historia stara jak świat. Więc nie żałujmy troski o naszepodwaliny: zapuśćmy je głęboko w ziemię i rozbudujmy szeroko, obliczając jena gmach wspaniały, książęcy. Umartwienie odda nam w tym takie usługi, jaknic na świecie. Po trudnościach, jakie nam nastręczy, poznamy naszeniedomagania. Raz z poczucia swej słabości, raz znowu z obawy upadku,wolimy trzymać się niższych ścieżek, skoro codzienne upadki pokazują nam, comogłoby się nam przydarzyć na zawrotnych szczytach. Czy długo taoczyszczająca droga potrwa? – Któż może powiedzieć? Wszystko zależy odgorliwości. W każdym razie przyzwyczajmy się liczyć raczej na lata, niż namiesiące.

Siódmy pożytek umartwienia kryje się w jego ścisłej łączności z modlitwą.Ileż to narzekań słyszymy codziennie na trudność modlitwy myślnej! Lecz jakżeniewielu ucieka się do jedynego środka, który mógłby tu pomóc, doumartwienia! Jeśli go nie stosujemy, to cóż nas uprawnia do narzekania?Posłuchajmy opisu widzenia, które według Ludwika de Ponte miało sięprzydarzyć znanej mu osobie. Znajdziemy je dokładnie opisane w trzecimtraktacie jego Przewodnika duchownego. Bóg ukazał tej osobie stan duszyoziębłej i leniwej, która oddaje się modlitwie bez troski o umartwienie.

W pośrodku rozległej równiny ujrzała bardzo głęboko wpuszczoną i mocnąpodbudowę, białą jak kość słoniowa, a koło niej przechadzał się dziwnie pięknymłodzieniec, który ją zawołał i rzekł:

– Jestem synem potężnego króla, ja to założyłem tę podbudowę, by na niejwznieść pałac, jako mieszkanie dla ciebie, w którym bym mógł cię częstoodwiedzać, bylebyś tylko miała jeden wolny pokój dla mnie i otwierała minatychmiast, skoro tylko zapukam. W swoim czasie jednak przyjdę, zamieszkamtu z tobą całkowicie i będziesz zachwycona tą moją nieustanną gościną. Zwielkości założonych fundamentów możesz wnosić o rozmiarach samejbudowli. Otóż podczas gdy ja będę budował, twoim zadaniem będzie dostarczaćmi budulca.

Page 94: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Wówczas owa niewiasta uczuła się gorzko zdziwioną i zaniepokojoną, gdyżsądziła, iż niepodobieństwem jest dla niej samej dostawa wszystkichpotrzebnych materiałów. Na to młody pan odrzekł:

– Nie lękaj się; z łatwością temu podołasz. Spróbuj tylko zaraz cośprzynieść, a ja ci pomogę.

Poczęła więc się rozglądać za jakimś budulcem, gdy wzrok jej padł namłodego człowieka, którego piękność przykuła jej oczy, napełniając ją dziwnąrozkoszą. Nie usiłowała wszakże mu się podobać. Drżała przed nim w obawie,skoro spostrzegła, iż patrzy na nią wyczekująco. Nie czuła jednak żadnejniewłaściwości w swym nieposłuszeństwie.

Kiedy tak stała bezczynnie, zauważyła, jak fundamenta poczęły siępokrywać prochem i słomą, niesioną przez wiatr, raz po raz wznosiły się tumanypyłu, przysłaniając całkowicie zaczętą budowę. To znowu strugi deszczuzamieniały warstwy kurzu w błoto, które rozlewało się wszędzie, tworząc glebępodatną pod wszelkiego rodzaju zielska. W końcu z całej podbudowy ostał siętylko drobny skrawek pod stopami młodego człowieka, aż wreszcie zniknął wkurzawie i on, z fundamentów zostały jeno stosy gruzów. Gorzko odczuła owaosoba swoje osamotnienie, gdy się tak nagle ujrzała wśród zwałów wapna,piasku i kamieni. Pożałowała swego lenistwa i ospałości, a wierząc, iż ówmłodzieniec ukrył się gdzieś wśród zwalisk, poczęła wołać podniesionymgłosem:

– Panie, oto przychodzę! Już biorę się do znoszenia budulca. Tylko, błagam,racz poprowadzić budowę. Ja gorzko żałuję za moją bezczynność i opieszałość.

Kiedy się już znalazła w takim usposobieniu, naraz pojęła myśl tegowidzenia: Fundament to wiara i skłonność do innych cnót, które Chrystuszaszczepia w duszy przy chrzcie, pragnąc wznieść na nich wspaniały gmachwysokiej doskonałości, byleby tylko dusza z nim współdziałała, dostarczającpotrzebnego budulca w postaci zachowania Boskich przykazań i rad, do czegoza Pańską pomocą sił nam nie braknie. Często jednak dusza, doznawszypociechy w rozważaniu tajemnic Chrystusowych, staje się oziębła i leniwa wJego naśladowaniu i spełnianiu Jego pragnień, a pod wpływem tej nieuwagi iopieszałości, cnotliwe nawyki giną pod warstwą grzechów powszednich i oczyprzymglone już nie dostrzegają swego Pana. Za karę tej niewierności dopuszczaOn niekiedy, iż dusza popada w grzech śmiertelny, który zamienia cały jejdorobek w kupę gruzów. Wówczas pod wpływem łaski Bożej napełnia ją żal, amając pod ręką kamień skruchy, wapno spowiedzi i piasek zadośćuczynienia,dusza woła do Jezusa głosem wielkim, by jej wybaczył ten grzech i zechciałpodjąć budowę po raz drugi.

Ósmym pożytkiem umartwienia jest owa głębia i tężyzna, jaką daje naszejświętości, podobnie jak ćwiczenia cielesne rozwijają w nas siłę mięśni izręczność. To łączy się z naszą niedawną uwagą o wystrzeganiu sięprzedwczesnego porzucania drogi oczyszczającej. Opowiada Teodoret, że kiedySzymon Słupnik rozpoczynał swój pobyt na obranej przez siebie kolumnie,

Page 95: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

usłyszał we śnie głos: Wstawaj i kop! Wówczas zdawało mu się przez sen, żekopie przez jakiś czas, wreszcie ustaje. Wtedy ozwał się głos: Kop głębiej!Czterokrotnie tak kopał, cztery razy przestawał i za każdym razem rozlegał sięrozkaz: Kop głębiej! Następnie polecenie brzmiało: Teraz buduj, co ci siępodoba! Nie ma wątpliwości, że owo kopanie oznaczało upokarzający znójumartwienia! Jeżeli zdarza się pobożność chuderlawa, wygrywająca na dutcesentymentalnej, która nie wychodzi poza estetyczne uczucia i patos obrzędów,taka ot pobożność na pogodę, a nie na słotę i burze życia – to cała wada tegowątłego, zmurszałego budynku leży u podstaw, jest nią brak umartwienia.

Dziewiąta korzyść umartwienia dotyczy ujarzmienia ciała. Bezzewnętrznego umartwienia mrzonką jest pragnąć wstąpić kiedykolwiek nawyższy stopień umartwienia wewnętrznego. Łudzilibyśmy się fatalnie,gdybyśmy przypuszczali, iż możemy umartwić swój sąd i wolę, nie umartwiającciała. Wprawdzie umartwienie wewnętrzne jest bez wątpienia wznioślejsze, leczumartwienie zewnętrzne jest w pewnym znaczeniu trudniejsze. Jest trudniejsze,ponieważ przychodzi pierwsze i musi być stosowane wówczas, gdy jeszczemało panujemy nad sobą. Jest i trudniejsze, bo dotkliwiej nam się daje we znaki.Jest trudniejsze, albowiem w najlepszym nawet razie jego zwycięstwa niewnoszą nic nadzwyczajnego, natomiast zaś klęski ranią nas i zniechęcają. Jesttrudniejsze, gdyż niełatwo do niego przywyknąć: Jeżeli stosujemy je rzadko, zakażdym razem czujemy tę samą trudność, jak gdybyśmy po raz pierwszy jewykonywali; jeśli zaś częściej, to ciągle nim jątrzymy niezagojone rany.Natomiast ilekroć chodzi o umartwienie wewnętrzne, zawsze i zwycięstwowydaje się chwalebniejsze i klęska znajdzie coś na swoje usprawiedliwienie.Musimy pamiętać, że w naszym życiu duchownym za towarzysza nam służynasze ciało, które rzadko któremu Świętemu udało się poskromić zupełnie. Cowięcej, ciało ma być zbawione na równi z duszą, dlatego nieprawdą jest, jakobyw pobożności rzeczy zewnętrzne były jedynie środkami do urzeczywistnieniawewnętrznych. Obok tego podrzędnego znaczenia posiadają one też same wsobie swoją doniosłość i wagę. W teologii ascetycznej istniały zawsze dwarodzaje herezyj i nie umiem sobie wyobrazić herezji, która by nie pochodziłabądź to z braku połączenia pierwiastka wewnętrznego i zewnętrznego, bądźprzynajmniej z przesadnego podkreślania jednego z nich ze szkodą drugiego.Lęk mnie ogarnia, ilekroć słyszę zbyt dużo o umartwieniu wewnętrznym, gdyżtrąci mi to zachętą do wygodnego urządzenia życia. Z drugiej strony, ile razyktoś przesadza w wychwalaniu umartwienia ciała, to z pewnością albo go niepraktykuje, albo też, poza nim świata Bożego nie widzi – taki człowiek to fakir,a nie chrześcijanin, nie masz w nim życia duchownego, które by zasługiwało nato miano! Castelvetro w swym Direttorio mistico osobny rozdział poświęciłkwestii, czy istotnie mniej niebezpiecznie jest błądzić przez niedostatek, czy teżprzez nadmiar umartwienia. Jego rozstrzygnięcie wypadło raczej na korzyśćniedostatku, a ma ono za sobą powagę i starożytnego Kasjana i nowoczesnegośw. Franciszka Salezego. Zdaniem jego, nie należy również do kierownikaduszy inicjatywa w zalecaniu czy choćby tylko podsuwaniu jakichś cielesnych

Page 96: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ostrości, wyjąwszy straż zmysłów, konieczną do ćwiczenia się w cnocie. Segalaw swojej Via secura tego samego uczy. Co do mnie, to jestem przekonany, żeprzeoczenie tej wskazówki niejednego już zawróciło z drogi doskonałości;dlatego poważnie nawołuję do zwrócenia na nią uwagi.

Dziesiątym i ostatnim pożytkiem umartwienia jest ta znakomita szkołakrólewskiej cnoty roztropności, jaką w nim znajdujemy. Człowiek prawdziwieumartwiony nie mniej będzie się wystrzegał popełnienia nieroztropności, jakulegnięcia tchórzostwu. Roztropność jest nawykiem trafiania do celu, dlategowymaga nadprzyrodzonego światła dla oka i nadprzyrodzonej pewności ręki.

Umartwienie przedstawia dziedzinę, w której roztropność ma największepole do popisu; prawdziwa cnota objawia się w posłuszeństwie, w pokorze, wnieufności względem samego siebie, w wytrwałości, a zarazem w brakuprzywiązania do samych nawet umartwień. Na tej to zasadzie oparli się owibiskupi, którzy chcąc wypróbować cnotę Szymona Słupnika, wysłali doń gońcaz poleceniem, by zstąpił ze swego słupa. Gdyby się był wzbraniał tego uczynić,uznaliby byli to za dowód, iż powołanie jego nie było od Boga. Lecz skoro tylkosłowa wysłańca doleciały jego uszu, natychmiast pośpieszył rozkaz wykonać. Wtej uległości rozpoznali biskupi powołanie Boże i wyrazili swą zgodę na takniezwykły sposób pokuty.

W szczegółach umartwienie wymaga osobistego kierownictwa. Każda duszainnych w tym względzie wskazówek potrzebuje. Jedno wszelako zdaje się nieulegać różnicy zdań u większości pisarzy duchownych, mianowicie, że jeśliumartwienie obejmuje zarówno wyrzekanie się przyjemności, jak poskramianieżądz i podejmowanie przykrości, to między tymi trzema dziedzinami musi byćzachowany pewien porządek. Na pierwszy ogień winny iść przyjemności, potemżądze, a dopiero na końcu przykrości. Nie znaczy to wcale, by te trzy rodzajeumartwień stanowiły jakieś odrębne i kolejno po sobie następujące klasy,podobnie jak i pisarze, dzielący modlitwę myślną na dwanaście lub piętnaściestanów, bynajmniej nie wyobrażają ich sobie na kształt oddzielnych pokoi, któreby się przechodziło kolejno, jeden za drugim. Myśl moja streszcza się w tym, żenależy się trzymać na ogół pewnej kolejności i odpowiednio do swego stanu wpewnych czasach dawać pierwszeństwo pewnym umartwieniom przed innymi.

Umartwienie może być zewnętrzne albo wewnętrzne. Umartwieńzewnętrznych rozróżniamy zasadniczo pięć odmian. Do pierwszej należąsurowości którym sami poddajemy nasze ciało, jak post, flagella, włosienica,katena, chłód, i czuwanie. Z tych najostrożniej stosować należy ujmowaniesobie snu i wystawianie się na zimno. Te bowiem mogą przynieść i częstoprzynoszą stały uszczerbek naszemu zdrowiu. W ogóle przy umartwieniach nadwie rzeczy należy uważać, by po pierwsze nie podejmować ich na własną rękę,bez rady czy polecenia kierownika, a po wtóre więcej sobie cenić wytrwanie wnich, aniżeli ich ilość czy jakość. Jest rzeczą powszechnie znaną, że u osób,wkraczających na drogę życia duchownego, słabością której najdłużej pozbyćsię nie mogą, bywa najczęściej nieumartwione upodobanie w jedzeniu i piciu.Kryje się w tym coś dziwnie poniżającego, toteż naszym szczególnym staraniem

Page 97: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

winno być umartwić się w czymkolwiek przy każdym posiłku oraz unikaćjedzenia poza oznaczoną porą. Zrazu wyda się to przykrym, ale przykrzejsząchyba jest dowcipna uwaga słynnego Brillat-Savarin'a, którą przytacza Descuretw swej Médecine des Passions, że mianowicie cztery są klasy ludzi, ulegającychobżarstwu: bankierzy, lekarze, literaci i ludzie pobożni: bankierzy – dlaostentacji, lekarze – wskutek złudzeń, literaci – z powodu roztargnienia, apobożni – dla powetowania sobie trudów życia duchownego!

Drugą odmianą umartwień zewnętrznych jest straż zmysłów celemposkromienia lekkomyślności i ciekawości, przy czym należy strzec sięwyróżniania się i przesady. Do trzeciej można by zaliczyć cierpliwe znoszeniechorób i dolegliwości, zwłaszcza zaś przyjmowanie śmierci w duchu pokuty.Czwarta obejmowałaby nużące i przykre usługi, oddawane bliźnim, bądź todla ulżenia ich niedoli, bądź też dla obudzenia w nich wiary. Piątą wreszciestanowiłyby wszystkie przykrości zwyczajnych zajęć, codzienne dokuczliwościżycia, mozół pracy, ciężar ubóstwa, brzydka pogoda i wszystkie podobneniedogodności, które mogą nam się stać źródłem zasług, jeśli je znosićbędziemy w wewnętrznym duchu pokuty, w zjednoczeniu z tymi cierpieniami,które musiał przebyć nasz Zbawiciel w 33 latach swego życia na ziemi.

Pod umartwienie wewnętrzne podpada przede wszystkim umartwieniewłasnego sądu, które św. Filip Nereusz zwał razionale – umartwienie rozumu.Czyż może być trudniejsze od tego zadanie w całym życiu duchownym? Jeślimnie zapytasz, jak się do niego zabrać, odpowiem – słowa łatwiej przychodząniż czyny. – Nie ufaj własnej roztropności, przywykaj nie spuszczać się na nią wsprawach wątpliwych. Jeżeli coś wydaje ci się jasnym, wypowiedz skromnieswe zdanie i powróć do milczenia. Nie staraj się nigdy mieć sądów przeciwnychzdaniu swego naturalnego, bezpośredniego przełożonego. Pozwól, by wobecnich gasły twoje zapatrywania. Z równymi sobie staraj się zgadzać w rzeczachobojętnych, a nade wszystko nie chciej narzucać im swego zdania. Niech sądtwój o wszystkim będzie wyrozumiały i bystry w wyszukiwaniu okolicznościłagodzących. Nie potępiaj niczego ani w ogólności ani w szczegółach,zostawiając to Bogu. Jeżeli zaś rozum i cnota skłania cię do mówienia, czyń to ztaką grzecznością i umiarkowaniem, byś raczej się zdawał niedowierzaćwłasnemu zdaniu.

Umartwienie woli – to drugi dział umartwień wewnętrznych. Ostre językidrugich aż nadto wystarczają do utworzenia trzeciej kategorii. Czwartą objąćmożemy utrapienia i dezolacje duchowne. Piąta zaś rozciągnie się nauprzykrzone pokusy które Bóg na nas dopuszcza. – Każde z tych umartwieńinaczej wygląda i różnych wymaga sposobów postępowania, których niebędziemy w tym miejscu omawiali. W każdym razie niedużo nam musibrakować do świętości, jeśli nasza wola trwa w zjednoczeniu z Wolą Bożą,przyjmując z pokorą i łagodnością odmienne żądania drugich. Dokuczliwośćludzkich języków jest umartwieniem, które omija tylko niewielu, zwłaszcza jeślisię chcą poświęcić pracy dla dobra bliźnich oraz dążeniu do wysokiejdoskonałości. Tej domieszki nie zabrakło w kielichu mąk Zbawiciela, a

Page 98: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Psalmista w obawie przed nią błagał Boga, by go osłonił cieniem swychskrzydeł. Strapienia duchowne, przy całej swej przykrości, dodają nam odwagi ipokory w stosunku do Boga, podczas gdy niezwykłe i uprzykrzone pokusyoczyszczają duszę, jak w tyglu, z żużli ziemskich przywiązań.

Obok swoich trudności posiada umartwienie także niemałoniebezpieczeństw. Często towarzyszy mu żądza próżnej chwały, którapragnęłaby wszystko przed ludźmi roztrąbić. Pewne umartwienia stale ją mają wswoim orszaku, a są i takie, które z niej czerpią całą swoją żywotność, siłę iwytrwanie. Miałoby się wrażenie, że to zły duch otrzymał stałe polecenie, byjawił się wszędzie, gdzie jakaś dusza zwróci się do umartwienia. Lekarstwem nato jest poddać wszystkie umartwienia pod straż posłuszeństwa. Wówczasniełatwo będzie próżnej chwale, żądzy błyszczenia, chęci wyróżniania się,przesadzie, samowoli, czy nieroztropności czepić się naszego umartwienia istoczyć miąższ jego wewnętrznego życia, tych bowiem sześć wad zalicza się dogłównych pasożytów umartwienia.

Stale też należy tępić w sobie bałwochwalcze przecenianie wartości bólu,które zwykło wzrastać wraz z podejmowanymi umartwieniami. Wieleumartwień nie przestaje być umartwieniami, choć ich nie odczuwamy takboleśnie, gdyż wartość ich zależy od nasilenia nadprzyrodzonej intencji, z którąje wykonywamy, a nie od stopnia bólu i dokuczliwości, jaką nam sprawiają.Umartwienie jest zawsze uśmiercaniem czegoś, a żądza, która już w naswygasła, jest bardziej umartwiona, niż ta, która jeszcze się nam daje we znaki;tymczasem ta ostatnia więcej nam sprawia bólu, niż pierwsza, której przykrościjuż nie odczuwamy. Zdumienie chwyta za gardło, gdy się widzi, ile to duszzeszło na bezdroża wskutek tego przesadnego pojmowania wartości samegobólu; nie jest on bez znaczenia, ale klejnotem jest co innego, on służy tylko zaoprawę. Ten błąd stał się źródłem napaści ze strony przeciwników ascezy, a iwiele dusz pobożnych naraził na złudzenie, jakoby doskonałość nakazywałaczynić tylko to, czego nie lubimy, że więc nasze uczucia i namiętności nigdy sięnie nagną do rozkochania się w rzeczach Bożych, do harmonijnegowspółdziałania z łaską. Więc spotykamy osoby, które wahają się, czy mają byćuprzejme dla drugich, ponieważ czują w tym przyjemność, czy dla tej samejprzyczyny nie mają zaniechać odwiedzania biednych, lub zaprzestać ulubionegonabożeństwa. Są i tacy kierownicy sumienia, którzy podobne zasady wpajająduszom przez się prowadzonym, co jest nie już brakiem roztropności, ale wprostniedorzecznością. W myśl zdrowej mistyki, taka zasada jest dopuszczalna tylkotam, gdzie nie ma wątpliwości o całkiem szczególnym powołaniu, które jestrównie rzadkie jak powołanie do złożenia śladem św. Teresy i św. AndrzejaAvellino ślubu obierania zawsze tego, co doskonalsze. I Kościół, ilekroć wdochodzeniu świętości osób, przedstawionych do kanonizacji, natknie się napodobne śluby, nigdy nie postąpi dalej, dopóki nie stwierdzi, że zostały oneuczynione pod szczególnym wpływem Ducha Świętego. Nikt jeszcze się nieuświęcił, ani też choćby na krok postąpił w świętości przez wstrzymywanie sięod rozwijania lepszych stron swego charakteru i przyrodzonych cnót pod

Page 99: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pozorem pójścia na przekór swym upodobaniom. Tę właśnie pomyłkę popełnilijanseniści, upatrując w niej tajemnicę doskonałości. Jest to najbardziejnienawistne i wręcz niekatolickie pojęcie ascezy.

Mówiąc o trudnościach i niebezpieczeństwach umartwienia, musimydorzucić słówko o jego złudzeniach. Przedmiot to nad wyraz szeroki. Guilloré,który omawia go obszernie i ze zwykłą sobie surowością, streszcza go, opisująccztery klasy ludzi, najbardziej wystawionych na te złudzenia. Pierwsza klasaobejmuje tych, którzy zawsze wiedli życie niewinne i dlatego łatwo sięzwalniają od wszelkich pokut a nie czując sami do nich pociągu, nie usiłują teżinnych do nich kierować. Nie pojmują, dlaczego mają dręczyć swe ciało, któretak mało się buntuje i czemu mieliby wkładać na nie jakieś stałe umartwienia,skoro ono tylko od czasu do czasu zakłóca ich spokój. Do drugiej klasy należąci, którym wprawdzie daleko do niewinności życia, ale też wskutek wrodzonegowygodnictwa nie spieszno do pokut. Nie mogą uwierzyć, by coś tak wstrętnegoich tchórzliwości, jak prześladowanie samego siebie, miało być konieczne inieodzowne. Że jest ono pożyteczne, na to się godzą, ale nie, że jest konieczne;wówczas bowiem wypadłoby im bardzo ostry sąd wydać o sobie samych, a ichteoretyczne i uczuciowe sympatie dla doskonałości okazałyby się czczymdymem, na co trudno im przystać. W trzeciej klasie grupują się ci, którzy ciężkoobrazili Boga i dlatego sądzą, że im nie wolno kłaść granic pokucie. Toteżwykraczają poza granice, które dyktuje z jednej strony zdrowy rozsądek, zdrugiej zaś głos natchnień łaski. Czwartą wreszcie klasę tworzą ludzie gorącejkrwi i płomiennej gorliwości, których żywiołem jest wojna, a odpoczynkiemwalka i którzy dają upust swej żarliwości przez trapienie ciała. Dopiero gdytryśnie z zadanych ran krew, a bladość okryje lica, im się wydaje że wkroczylina drogę świętości, albowiem upatrują rzetelne umartwienie duchowne w tym,co było tylko brutalnym zaspokojeniem przyrodzonej i popędliwej namiętności.

12. Duch ludzki powrót spis treści

Potrójny rytm – następujących po sobie stanów walki, zmęczenia,spoczynku – jeżeli ma w naszym życiu duchownym spełnić swoje zadanie iuniknąć grożących mu niebezpieczeństw, wymaga cierpliwości, umartwienia ipogardy względów ludzkich. Poza tym każdy z tych trzech stanów duszyposiada swego złego ducha, który go prześladuje. Nie znaczy to, by każdy stanmiał tylko jednego złego anioła, a był wolny od dwu innych, lecz tylko, że wogóle taki stan walki szczególnie jest wystawiony na ataki tego, co można bynazwać duchem ludzkim, podobnie jak zmęczenie narażone jest na pokusylenistwa, a spoczynek na zaniedbanie modlitwy i wtargnięcie ducha, obcegowzniesieniu myśli do Boga. Przeto zajmiemy się teraz rozważeniem, na czympolega duch ludzki, lenistwo duchowe oraz modlitwa.

Królestwo ciemności, potęga i chytrość szatana, liczebność oddanych musług, wreszcie nieustanny bój, który jawnie lub skrycie toczą ze sługami Boga,nigdy nie będą zbyt częstym przedmiotem naszych najpoważniejszychrozmyślań, zarówno jak i najpokorniejszych obaw oraz zbrojnego modlitwączuwania. Wszelako życzyć by sobie należało, żeby ludzkie zapatrywania na

Page 100: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

działalność szatana nie wykraczały poza granice zdrowej teologii. Częstobowiem zwykło się wpadać przy tym w pewien rodzaj manicheizmu, aprzynajmniej wytwarzać takie pojęcie wszechmocnego Boga, które dalekoodbiega od nauki Pisma świętego. Zapominamy, że szatan jest tylko jednym ztych trzech nieprzyjaciół, którym poprzysięgliśmy walkę przy chrzcie św. iprzenosimy nań wszystkie te objawy, które powinniśmy odnieść do ciała iświata. Źródłem tego błędu jest ta sama podświadoma próżność, która nasprzywodzi do przesadnych zapatrywań na łaskę, ilekroć w niej upatrujemy jakiśsamoczynny talizman, wyręczający nas od współdziałania. Zawsze to mniejupokarza móc zwalić winę każdego upadku raczej na jakieś piekielne moce, niżprzyznać się do własnego tchórzostwa, wygodnictwa i samolubstwa, które stałosię przyczyną braku stanowczej woli. Omotani tym niedorzecznym przesądem,zachowują się ludzie w chwilach pewnych pokus zupełnie biernie. Gdybymyśleli logicznie, musieliby dojść do bluźnierczego przekonania o koniecznościgrzechu. Ich pogląd w rzeczywistości zasadza się na tym, że człowiek to tylkojakiś zawiły, rozumny automat, opanowany przez szatana, któremu Bóg usiłujeodbić to panowanie za pomocą środków wiary, łaski i sakramentów, przy czymczłowiekowi niewiele przypada do zrobienia, chyba tylko zgodzić się być wi-dzem walki, rozgrywanej na terenie jego własnej duszy przez dwie duchowepotęgi. Wzdryga się umysł na taki pogląd. Lecz pójdź w ślad za duszą,opanowaną tym błędnym poglądem, w krainę pokus i skrupułów, a zobaczysz,ile popełnia błędów, ile ściąga niepowodzeń, jak wreszcie, mówiąc słowami św.Bernarda, nie potrzebuje już szatana-kusiciela, bo – sama jest sobie złymduchem (1).

Dlatego wypada mi poprosić moich czytelników w tym miejscu, by sobieprzypomnieli, co uczy teologia, że pod nazwą ducha ludzkiego istnieje cośokreślonego, duch człowieka, duch ludzkiej natury upadłej, mający swojedrogi i swoje środki działania, przez które wywiera bardzo dostrzegalny wpływna całe nasze życie duchowne. Oto skrót doktryny katolickiej w tym względzie.Istnieją trzy duchy, z którymi zwykł człowiek mieć do czynienia: duch Boży,szatański i ludzki. Ten ostatni stanowi coś zupełnie odrębnego i samoistnego, astreszcza się w skłonnościach upadłej natury, występujących osobno odpozostałych duchów lub przynajmniej niezależnie od nich. Dlatego też i szkoda,jaką wyrządza ów duch ludzki w życiu duchownym, wykazuje charakterprzeważnie negatywny, jako że pochodzi z braku nadprzyrodzonych pobudek wdziałaniu i z kierowania się względami czysto przyrodzonymi bez udziału łaski.Zdradza się on zawsze niezależnym od jakichkolwiek poduszczeń szatańskichciążeniem do życia pełnego spokoju, wygody, beztroski, niczym nieskrępowanego, opływającego w przyjemności cielesne. Słowem, duch ludzkijest dla osób dobrych tym, czym staje się dla złych duch świata i szatana ,albowiem działa w nich nieustannie, chociażby nawet cięższe pokusy nieodnosiły na nich swego skutku. Kazi on wszystkie ich sprawy, choć nie czyniich na wskroś złymi.

Przeróżne sposoby, jakimi duch ludzki pleni się w życiu duchownym,zasługiwałyby na osobne studium. Umie on w nas niecić takie zapały, że

Page 101: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

gotowiśmy go wziąć za nawiedzenie Ducha Świętego. Przeto nie należy zbytufać postanowieniom, powziętym w chwilach takiego podniecenia i zapału.Cechą słów Bożych jest, że zawsze sprawują w duszy to, co obiecują. Głos Bożyrozbrzmiewa jednym dźwiękiem, drobnym słówkiem, ale skutek jego jestpotężny. Można na nim bezpiecznie wznosić gmach wiecznotrwały. Lecz jakżeponure następstwa sprowadza podstawienie przelotnego porywu ludzkiegoducha w miejsce natchnienia Bożego! Kreślimy sobie wytyczne całego życia,porywamy się w życiu na kroki poważne, nawet na śluby, z których zwolnić sięniełatwo, wsparci na czysto przyrodzonym uczuciu. Może już samipostawiliśmy się w takich okolicznościach, gdzie tylko nadzwyczajna pomocłaski uchronić może od grzechu, a to co się nam przyśniło jako zapowiedź, iżBóg nam tej łaski udzieli, było w istocie niczym innym, jak przyśpieszonymbiciem serca i żywszym krążeniem krwi. Dużo jest wielkich przedsięwzięć,poczętych z ducha ludzkiego, ale niemniejsze jest cmentarzysko jego wielkichzamierzeń, rozpadłych w gruzy.

Lecz nie tylko u początkujących występuje zgubne działanie duchaludzkiego. W postaci miłości własnej wciska się on do dzieł, dobrzerozpoczętych, niszcząc ich czystość i podgryzając ich siłę. Kiedy indziej wśli-zguje się w podświadome tajniki dobrej intencji, odwraca ją od pierwotnegokierunku i nagina do własnych celów. Ilekroć dostrzegamy, że coś niedobrzenam poszło, tenże sam duch ludzki budzi w nas niezadowolenie i chęćnaprawienia wszystkiego, oczywiście po jego myśli. W tym celu więcpodejmujemy umartwienia z popędu czysto fizycznego, pod naciskiemnaturalnej żądzy odwetu. Skłonność do opowiadania o sobie do opisywaniastanu swej duszy, chęć wyjawienia drugim swych uczuć i przeżyć, to innysposób działania ducha ludzkiego który wyręcza samego szatana w pracy dlajego celów.

Wszelako duch ludzki nie ogranicza się do żerowania na samych pobudkachdo dobrego, umie on do pewnego stopnia ułatwiać nam także wykonaniedobrych uczynków. Elihu, ganiąc Joba, był przekonany, że to Duch Świętyprzemawia Jego ustami, a kierujący nim duch ludzki nadał jego słowom niemałogłębi i siły. Kardynał Bona utrzymuje, że nawet gdy mąż duchowny ujrzy sięolśnionym światłem wewnętrznym, nie powinien zbyt pochopnie przypisywaćtego działaniu łaski (2). Działać tu bowiem może, jego zdaniem, równie dobrzechwilowe spotęgowanie przyrodzonych czynników, zwykła wprawa wrozważaniu prawd religijnych, która nie musi być zaraz łaską czy daremmodlitwy, lub wreszcie czysto rozumowe zgłębienie spraw przyrodzonych iBoskich. Dlatego tak często się zdarza, iż nawet w blasku takiego światła wolanasza pozostaje sucha i zimna, pozbawiona namaszczenia Ducha Świętego.

Nie sądzimy drzewa po gałęziach i kwiatach, ale po owocach; podobnie iowym wewnętrznym oświeceniom winny wystawić świadectwo dobre czyny,które w ślad za nimi pójdą. Przyglądając się baczniej tym światłom, odkryjemyw nich często coś na kształt ciemnych prążków, jakieś odchylenia od liniiroztropności lub od zasad doskonałości chrześcijańskiej. Zapędy lekkomyślnościsą w tym względzie charakterystyczne, albowiem lekkomyślność jest

Page 102: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

szczególnym znamieniem ducha ludzkiego. Ryszard od św. Wiktora ostrzega, żeilekroć skłaniamy się do czegoś dobrego lekko, z uczuciem pewnej łatwości,zawsze ta podejrzana łatwość winna niecić w nas obawę, czy nie działamyraczej pod wpływem ciała niż Ducha Świętego, zwłaszcza jeśli się do tego do-łączy jakieś naturalne upodobanie. W ten sposób nawet radość, która nas kuczemuś porywa, winna być podejrzana, o ile łączy się z jakimś zacietrzewieniemczy niecierpliwością, albowiem Duch Święty jest umiarkowany, cierpliwy,spokojny, a poruszenia, które zwykł budzić, noszą te same znamiona.

Innym objawem ducha ludzkiego jest samouprzykrzenie i niesmak nawidok własnych błędów, o czym jeszcze pomówimy osobno. Ulegamyprzygnębieniu, widząc braki w swych dobrych uczynkach oraz słabe wynikipoważnych wysiłków. Chciałoby się nam mieć wszystko porządne, świecące, apewne usposobienia więcej boleją nad niedoskonałością i niewykończeniemswych dzieł, niźli nad aktualnym grzechem. Upieramy się przy pewnychpraktykach pobożnych, bo w naszym uporze dopatrujemy się jakiejśnadprzyrodzonej wytrwałości, która w istocie jest tylko przywiązaniem duchaludzkiego i niczym więcej. Jeżeli niekiedy nasze życie wewnętrzne obfituje wprzeróżne dobre myśli i zbożne zamiary, to najczęściej wypada to przypisaćduchowi ludzkiemu. Duch Święty wylewa się na nas powoli, niepostrzeżenie, poprostu, na kształt spokojnej rzeki, rozlewającej się po nadbrzeżnych mokradłach.Wszystko w swoim czasie, wszystko w swoim porządku – oto zasada Bożegopostępowania.

Nierówność i wybuchowość usposobienia to nowe znamię działalnościludzkiego ducha, której nie należy mieszać z działaniem Bożym. To samo trzebapowiedzieć o złudzeniu, które głosi, że przez szacunek dla siebie samegowinniśmy tak a tak postępować. Nie twierdzę, by podobna pobudka miała byćzaraz grzechem, lecz tylko że takie postępowanie jest czysto ludzkie i za takiewinno być uważane. Więc nie ma czemu się dziwić, skoro mu nie towarzyszybłogosławieństwo oraz prawa i przywileje, zastrzeżone dla roztropnościewangelicznej.

Nic nie jest tak zdane na siebie i na własne wysiłki bez pomocy Opatrzności,jak ludzka roztropność, a przyczyna tego oczywista. Ludzka roztropnośćoznacza bowiem obywanie się bez Boskiej pomocy i chodzenie drogami własnejprzemyślności. Lecz jakże świat podziwia tę ludzką roztropność, tę powagęwejrzenia, uroczystość ruchów i wyrachowaną mowę, którą się lubi posługiwać.Nie w tym leży nasza prawdziwa roztropność, że będziemy nadęci, że niezechcemy się zadawać z ludźmi prostymi, czy że nasze oko będzie surowe,postępowanie napuszyste, a słowa odważane zazdrośnie na wagę złota;prawdziwie roztropnie postąpimy, jeśli nasz wzrok utkwimy spokojnie w Bogu,jeśli złączymy się z Nim całym sercem i przywykniemy do nieuprzedzania Jegokroków, a postępowania tylko tymi ścieżkami, które nam wytyczy.

Ludzka roztropność zaleca nam staranie o względy ludzkie. Lecz czy nasten chleb nasyci? Nie po tośmy na świat przyszli, by zstąpić do grobu, którykażdego z nas czeka, jako ludzie nienaganni, ale też i nieproduktywni. Bógczegoś więcej od nas żąda niż unikania występku, albowiem już sama

Page 103: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nieproduktywność jest występkiem względem Boga i względem dusz bliźnich.A jednak, niestety, jakże wielu chrześcijan swój ideał upatruje w bezwystępnejnieproduktywności. Kto chce być tylko bezpiecznym, ten będzie zawsze słabym– jeżeli gdzie duch ewangelicznej roztropności odezwał się jasno, to zpewnością uczynił to w tym złotym powiedzeniu (3).

Pociąg do zbytecznych rozrywek, skłonność do kierowania się ubocznymiwzględami, nadmierna swoboda w korzystaniu z wyjątkowych pozwoleń i wzaniedbywaniu drobnych umartwień rzekomo na drodze wyjątku, wreszciepochopność do lekceważenia entuzjazmu swej pierwotnej gorliwościduchownej, oto próbki ducha ludzkiego, który zwykł w nas przybierać takąpostać, jaka najlepiej odpowiada naszemu przyrodzonemu usposobieniu inaszym nastrojom. Nasza zatem uwaga winna w tym ustawicznie kierunku byćwytężona, gdyż stąd zagraża nam ów "niegodny" duch, jak go określaScaramelli.

Wszakże najniebezpieczniejszym podstępem ludzkiego ducha jest, żezwodzi nas pozorami cnoty. Odczuwamy wrodzoną łatwość do pewnejokreślonej cnoty, a błędnie biorąc tę łatwość za działanie łaski, łudzimy samisiebie. Najgorzej bywa, powiada Scaramelli, jeżeli ten przewrotny duch prze-dzierzgnie się w jakąś cnotę i sprawia, że innymi się sobie wyobrażamy, niż wistocie jesteśmy. Albowiem, jak zauważa Ryszard od św. Wiktora, natura ludzkazawiera pewne przyrodzone skłonności do niektórych cnót, które mniejtrudności od innych jej sprawiają; z drugiej zaś strony istnieją pewne cnoty, doktórych odczuwa szczególną odrazę i niechęć. Często przeto się zdarza, iższczególna łatwość do dobrego, wyglądająca na owoc pobożności, właściwienim nie jest, lecz wywodzi się ze źródeł czysto przyrodzonych. Stąd wnosiznakomity mistyk, że myśli, słowa, czyny i uczucia osób niedoskonałychzwykły się rodzić z przyczyn przyrodzonych i dlatego winny być przypisaneduchowi ludzkiemu.

Na poparcie swego twierdzenia przytacza Scaramelli szereg przykładów.Wśród osób początkujących w pobożności oraz niedoskonałych jeszcze spotykasię często takie, które od rana do nocy biegają, to tu to tam, za dziełamimiłosierdzia, tysiąc mają pomysłów dalszych prac i sto rąk do ich wykonania.Uwierzyłbyś, że to żywe wcielenia cnoty miłości i gorliwości. Lecz zajrzyj wich serca, a przekonasz się, że cała ta rzutkość i niespokojna ruchliwość jestwypływem natury, nie łaski, pochodzącym przeważnie, jeśli nie zawsze, zzapalnego i nieustatkowanego usposobienia, które żyć by chyba nie mogło bezzgiełku tysiąca zajęć. Znajdziesz inne osoby o usposobieniu łagodnym ipokojowym, tak że nawet nie odczuwają krzywdy sobie wyrządzonej. Jak gdybynie znały, co to gniew. I znowu sądziłbyś, że masz przed sobą wzór cnotyłagodności. Ale gdybyś tak zbadał przyczyny tej stateczności, odkryłbyś je niew łasce, biorącej w karby przyrodzone usposobienie, lecz właśnie wusposobieniu z natury zimnym, ociężałym, flegmatycznym. Kiedy indziejpoznasz dusze pełne żarliwości na modlitwie i rozpływające się w łzachnieustannych. Zda ci się, że na nie pada manna niebieska z anielskich rąk. Leczpołóż te łzy na wadze świętości, a ujrzysz, jak mało posiada w nich udziału

Page 104: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

łaska. Prawowitą ich matką okaże się krewka, wrażliwa i uczuciowa natura,na której wyobraźnię oddziałał żywo jakiś umiłowany i rozrzewniającyprzedmiot. Inni znowu będą tak uważni i skupieni na modlitwie, że potrafiącałymi godzinami trwać na niej bez roztargnień. Pierwszą twoją myślą będzie,że masz do czynienia z ludźmi, którzy doszli do cnoty głębokiego iustawicznego skupienia, osiągając wysoki może stopień kontemplacji. Leczprędko dostrzeżesz swoją pomyłkę. Owo skupienie uwagi okaże się nie tyleowocem nadprzyrodzonego światła, zwracającego umysł ku rzeczom Bożym, ileraczej wynikiem silnej wyobraźni, głęboko melancholijnego temperamentuoraz pewnej nielotności myśli, utkwionej w rozważanym przedmiocie.

Lecz po cóż daleko szukać przykładów. Zwróćmy uwagę choćby tylko nasiebie samych. Przychodzą dni, w których czujemy w sobie niezwykłągorliwość i obfitość pociechy duchownej; gotowiśmy uwierzyć, że nas ponosiduch Boży. Lecz, niestety, oszukujemy siebie, bo owa wielka pociecha jestdziełem natury. Coś pomyślnego musiało nam się przydarzyć, poszczęściłonam się w czymkolwiek i ta radosna nowina rozszerzyła nasze serce napełniającje uczuciem przyjemności i naturalnego zadowolenia. Do tego dołączyła sięodrobina pobożności, która wszystko powlokła duchownym pokostem. Naszazatem gorliwość nie warta więcej od czysto przyrodzonego podniesienia ducha,zabarwionego pobożnością. Nietrudno jest o tym się przekonać. Niech no tylkowypadnie coś nie po naszej myśli, wnet mija pociecha jak błyskawica, zapał odrazu stygnie, a duch nasz opada ku ziemi, niezdolny wznieść się do Boga. Że teżmogliśmy tak łatwo pomieszać popędy natury z pociągiem łaski i wziąć duchaludzkiego za ducha Bożego! Nieszczęsna pomyłka! Jakże spłoniemy wstydemprzed Boskim trybunałem, gdy się okaże, iż czyny nasze, któreśmy uważali zaszczere srebro nadprzyrodzonych cnót, były tylko czczą pianą naturalnegodziałania lub żużlem, w którym stopiły się dwie trzecie czynnika natury i jednatrzecia czynnika łaski. Ostrzega przed tym Izajasz: Argentum tuum versum est inscoriam, vinum tuum mixtum est aqua – Srebro twe obróciło się w pianę, a winotwoje zmieszało się z wodą (I, 22) (*). Owa słodycz, płynąca z naturalnegozadowolenia, żywość doznawanych wrażeń oraz wprawa w rozmyślaniu, otoklucz do zagadki, dlaczego niektóre osoby mimo gorącości swych przeżyć, takmało postępują i upadają tak często.

Niszczycielska potęga ducha ludzkiego przejawia się w przeróżnychsposobach, jakimi nadużywa naszego przyrodzonego usposobienia dopodcięcia i zatrucia naszych dobrych uczynków. Człowieka o temperamencieporywczym, cholerycznym czyni on przykrym dla drugich. Z melancholika robiodludka, stroniącego od czynów miłosierdzia, a umysły żywe, towarzyskie,prześladuje roztargnieniami na modlitwie.

Posłuchajmy, co mówi o tym Scaramelli, wykładając naukę Ryszarda odśw. Wiktora, którego nazywam najsłodszym i najbardziej pociągającym zmistyków w przekonaniu, że św. Bernard nie obrazi się na mnie za udzielaniekomukolwiek podobnych pochwał. Należy pamiętać, że duch ludzki umie sięwcisnąć do dzieł ludzi najpobożniejszych, którzy zwykli w postępowaniukierować się wskazaniami doskonałości bynajmniej nie przeciętnej. Jakkolwiek

Page 105: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ten niegodny duch nie posiada na tyle mocy, by odrzeć owe dzieła z wszelkiejzasługi, to przecie niszczy je do pewnego stopnia i kazi ich doskonałość. Podjego wpływem w życiu duchownym charaktery drażliwe popadają przy swejgorliwości w pewną opryskliwość i naturalne zniecierpliwienie. Odwrotnie,temperament flegmatyczny będzie grzeszył ociężałością w poprawianiu swychbłędów. Temperament melancholiczny znowu zrazi wszystkich brakiemuprzejmości. Umysł żywy, przeciwnie, zaprzepaści swą cnotę w ciągłychroztargnieniach. Słowem, jak płyn przechowywany w butlach ze skóry baraniej,zawsze trąci tą skórą, tak też i cnota każdego zawsze będzie woniała jegonaturalnymi skłonnościami. Warto więc zdać sobie z tego sprawę, co się wewnętrzu każdego czai.

Przede wszystkim ów duch ludzki jest w najwyższym stopniu złośliwy, gdyżpod pozorem służenia Bogu szuka wszędzie samego siebie i własnegozadowolenia. Następnie jest on bardzo nieuchwytny, wsączając się na kształtmiękkiej oliwy do wszystkich naszych czynności. Tylko wielkie umartwieniejest zdolne podjąć z nim walkę i przeprowadzić ją zwycięsko. Tutaj powołuje sięśw. Bernard na Mędrca, że lepszy jest który panuje nad sercem swym niż ten,który miasta zdobywa; albowiem miasto można zdobyć siłami przyrodzonymi,ale tylko łaska może nam udostępnić opanowanie samego siebie. Niechże tedykażdy pamięta, dodaje autor, że najgorszym wrogiem osób postępujących wduchu jest nie szatan, nie świat, nie ciało, – ci bowiem przeciwnicy już zostaliujarzmieni lub ostatnim wysiłkiem bronią swoich stanowisk – ale duch ludzki,ten sprzymierzeniec miłości własnej, który może być zwalczony jedynie przeznieustanne umartwienie woli.

Do tych powag dołącza się kardynał Bona, którego dłuższy ustęp o duchuludzkim i szatanie podaję w obszernym streszczeniu. Nie masz dla człowiekaniebezpieczniejszego wroga nad jego własnego ducha, tak jest on pełen zdrady,podstępu i chytrości. Nie zna, co to spokój. Coraz to nowe przybiera postacie.Płonie ciekawością, niepokojem, wróg własnego spoczynku, żądny nowychwrażeń. Niepodobna sobie wyobrazić czegoś tak dziwacznego i potwornego,czym by się nie zajął. Trudno znaleźć coś tak kłócącego się z wszelkimizasadami, tak próżnego i śmiesznego, żeby doń nie okazywał gotowości. Razzdaje się być porwany duchem Bożym, raz znowu okazuje się niewolnikiemszatana; nigdy nie wytrwa przy jednym. Niewyczerpany w swoich sztuczkach,ze zdumiewającą przemyślnością i z przedziwną zręcznością przybiera różnepostacie, maskując własny interes płaszczykiem chwały Bożej i świętości.Mimo tych łudzących pozorów daleki jest od troski o chwałę Boga i odzamiłowania świętości. Wszędzie bowiem szuka samego siebie i we wszystkimpowoduje się nieumiarkowaną miłością własną. Sam jest sobie bożyszczem, aodwracając od swego prawdziwego celu rzeczy nawet najświętsze, popełniastraszne świętokradztwo przez wprzęganie ich we własną służbę. Z tegowzględu człowiek musi z większą ostrożnością i nieufnością odnosić się dosamego siebie, niźli do szatana. Żadna bowiem zewnętrzna potęga nie zdołanami zachwiać, jeśli jej sami ręki nie podamy, dostarczając jej broni w chwilistanowczej przez wewnętrzne sprzyjanie jej zamiarom i dążeniom. Wielu

Page 106: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nieprzyjaciół pcha nas do zguby, to prawda. Czyha na nas i świat i szatan iludzie, ale nic nas gwałtowniej i niebezpieczniej nie ciągnie w przepaść, aniżelimy sami.

Św. Bernard w dwudziestym piątym wykładzie Pieśni nad pieśniami piszew ten sposób: Każdy jest sam sobie wrogiem. Człowiek tak namiętnie rwie sięi ciągnie do złego, że gdyby zdołał własne dłonie powstrzymać od tegosamobójstwa, niewiele musiałby się obawiać ze strony drugich. I któż jest, co bywam zaszkodził, jeśli dobrego naśladowcami będziecie? – pyta św. Piotr. Twojeprzyzwolenie, oto jedyna dłoń, która cię może zranić i zabić. Choćby więcszatan ciągnął cię do złego, a świat nęcił cię ku sobie, bez twojej zgody niczłego przydarzyć ci się nie może. Szatan może cię kusić, lecz nie możezniewolić do upadku, dopóki odmawiasz swego przyzwolenia. Jakże wyraźniewidać z tego, że człowiek jest swym własnym, głównym i najgroźniejszymnieprzyjacielem!

Ponieważ przedmiot ten jest tak doniosły, dlatego choć może narażę się napowtarzanie rzeczy już znanych, poproszę czytelnika o przyjrzenie się tymznamionom, które kardynał Bona przypisuje duchowi ludzkiemu, podobniejak uczyniliśmy to przy Scaramelli'm i przy Ryszardzie od św. Wiktora.

Po pierwsze, powiada, spotyka się osoby tak przejęte wspomnieniem swychgrzechów i rozważaniem męki Chrystusowej, że zalewają się łzami i odczuwająnagle głęboką skruchę, która skłania je do karcenia siebie twardymidyscyplinami i udręką ciała. Inne znowu niemal w zachwyt popadają na myśl oniebiańskich radościach. Jednak uczucia te przy całej swej wzniosłości niepochodzą od ducha Bożego, lecz od miłości własnej, z żywości i mocywrażenia odebranego przez duszę podczas rozważania tych rzeczy oraz znaturalnej reakcji na uczucie tak nagłe i niezwykłe. Pokazuje się to najłatwiej,gdy ostygnie zapał pierwszego wrażenia: wówczas osoby takie nie tylkopowracają do dawnej oziębłości i oschłości, lecz także wpadają z powrotem wstare namiętności i przywary. A przeciwnie, prawdziwe poruszenia i natchnieniaducha Bożego nie zawierają nic próżnego, nic niepożytecznego dla nawróceniadusz, od razu dokonywują rzeczy wielkich. Stąd wniosek, że rozpoznanieduchów w tym wypadku nie należy do rzeczy łatwych. Często bowiemprzypisujemy duchowi Bożemu, albo też duchowi ciemności to, co wrzeczywistości pochodzi tylko z naturalnego usposobienia i z wrażeń czystonaturalnych.

Każdy przeto winien troskliwie badać swe serce, by nie pozwolił sięzwodzić temu duchowi, którego św. Grzegorz nazywa duchem pychy. Lecz niktnie zdoła wybadać i rozpoznać, co się w nim dzieje, jeżeli nie przygotuje Bogumieszkania w swej duszy, wypędzając z niej wszelką zarozumiałość, akrzewiąc w niej nieufność we własne siły i szczerą pokorę. Albowiem, jaktrafnie wyraża się tenże święty papież, nikt nie stanie się świątynią Boga, kto nieuwolni się od samego siebie, gdyż duch Boży odpoczywa tylko w umysłachpokornych, w sumieniach czystych i w sercach bacznych na słowo Jego.

Po wtóre zdarza się nieraz, że istotnie rozpoczynamy jakieś dziełoprawdziwie dla Boga i Jego chwały, lecz natura zawsze po kryjomu patrzy

Page 107: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

siebie, powoli też i niepostrzeżenie z postępem pracy, podjętej dla miłościBożej, przestajemy zważać na chwałę i upodobanie Boga, a rozpoczynamyszukać własnej przyjemności i własnego zadowolenia.

Ta przemiana łatwo wychodzi na jaw. Skoro Bóg przeszkodzi powodzeniulub dokonaniu dzieła, zsyłając nam chorobę lub jakiś przypadek, od razumieszamy się i niepokoimy; to przygnębienie i zakłócenie wewnętrznegospokoju owłada nami do tego stopnia, że ledwie zdobyć się możemy na zgodę zwolą Bożą.

A jednak bardzo niewiele osób umie przejrzeć na wskroś przewrotność tejnaturalnej skłonności, która jest motorem wszelkiego szukania siebie, tak potrafisię ona upiększać i zatajać. Już sam fakt, że dobre, które czynimy, do pewnegostopnia odpowiada naszym naturalnym popędom, bywa przyczyną, iż nazbytufamy swej przyrodzonej szlachetności. Następstwem tego bywa, że nawet wdążnościach, które nam się wydają najczystsze i najzgodniejsze z wolą Bożą,szukamy często samych siebie, idąc raczej za pociągiem własnej skłonności,niźli za większą chwałą Bożą.

Podobny brak daje się zauważyć także w naszym zamiłowaniu umartwień,szczególnie gdy grzeszy ono przesadą. Wielu bowiem umartwia swe zmysły,ujarzmia swoje uczucia, karci swe ciało i stroni od przyjemności pod pozoremcnoty i gorliwości, podczas gdy rzeczywistą sprężyną ich postępowania jestchęć zwrócenia na siebie uwagi ludzkiej lub pragnienie zdobycia zadowoleniamiłości własnej w sposób najwyszukańszy, do jakiego tylko ona jest zdolna. Ktoidzie tylko za natchnieniem łaski, ten zawsze pragnie pozostać w ukryciu.Natura, przeciwnie, zawsze chce się pokazać światu. Nawet dusze pełne istotnienadprzyrodzonego i Bożego światła nie są bezpieczne przed tym błędem, któryjest następstwem nieświadomego szukania siebie oraz tych ciągłych nawrotówdo samych siebie, które na kształt cudnych widoków, otwierających się przednami co chwila podczas jazdy przez las, przywodzą nam ciągle przed oczywłasną naszą osobę, kiedy właśnie winniśmy niepodzielnie zająć się Bogiem.

Po trzecie nie ulega wątpliwości, że łaska Boża jest nam konieczna domodlitwy i do wykonania dobrych uczynków, jak należy. Lecz niemniejpewnym jest także, iż te same pozornie cnotliwe uczynki mogą pochodzić zpobudek ludzkich, z miłości własnej oraz z niewolniczej bojaźni. Przy tymposiadamy tak mało światła wewnętrznego, że nieraz trudno nam jasnorozstrzygnąć, jakimi pobudkami się kierujemy, boskimi czy ludzkimi. Prawda,że chcemy wznieść nasze serce do Boga i otrząsnąć się raz wreszcie z tegoprzywiązania do samych siebie, które tyle pociąga za sobą niedoskonałości.Lecz niekiedy samo to chcenie pochodzi z nieuchwytnej, a jednak tającej sięinteresowności, której sobie sami nie uświadamiamy. Zdarza się nieraz, że dochęci pozbycia się samolubstwa prowadzi nas miłość własna, że pragnieniepokory tkwi korzeniami w pysze; jest rzeczą niewątpliwą, iż nasze czyny orazwewnętrzne dążności krążą nieustannie po tym samym kolisku ustawicznych,choć niedostrzegalnych nawrotów ku sobie samemu.

Zawsze tkwi na dnie naszego serca korzeń miłości własnej, który wtajemnicy przed nami ciągle puszcza pędy niesłychanie delikatne, wiotkie, nie-

Page 108: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

uchwytne. Często też w momencie, kiedy zdajemy się iść za pobudkaminadprzyrodzonymi, wolnymi od cienia miłości własnej, pokazuje się, że byłowprost przeciwnie. Za przykład niech posłużą pocieszyciele Joba. Czysta iszczera miłość Boga, wolna od wszelkiego szukania siebie jest rzecząniezmiernie rzadką i nadzwyczaj trudną. Gdyby istniała możność ukrycia sięprzed okiem Boga i przed oczyma świata, bardzo niewielu znalazłoby się takich,którzy by naprawdę pragnęli dobrego, a unikali złego.

Po czwarte, ilekroć smucimy się i niepokoimy, tracąc wiarę we własnypostęp na widok naszego upadku, to źródłem tego bywa podświadoma dufnośćwe własne siły i pycha. Kto jest prawdziwie pokorny, tego nie dziwią własneupadki. Wie, że człowiek jest tak słaby, iż bez Bożej pomocy niczego niedokona. O tę więc pomoc się modli, a choć brzydzi się popełnionym grzechem,w sercu pozostaje spokojny; przeto dźwignąwszy się w skrusze z upadku,odważnie i śmiało rozpoczyna nowe życie z świeżym zapałem.

Oznaką ducha ludzkiego jest przywiązywać się do swych ćwiczeń iobowiązków, choćby najlepszych i najświętszych, do tego stopnia, że kiedyprzełożeni zamienią nam je na inne, popadamy w narzekania i żale, jakgdybyśmy już mieli zamkniętą drogę do osiągnięcia doskonałości, właściwejnaszemu stanowi, a niespełnienie naszej woli miało być pozbawieniem nasśrodków do uświęcenia się. Przykrość, którą w takich razach odczuwamy, niepochodzi właściwie z utraty najlepszych i najskuteczniejszych środków dozdobycia doskonałości, lecz z wadliwego przywiązania, iżeśmy do nichprzylgnęli i z nimi się zrośli, miłując w nich raczej własne zadowolenie niżchwałę Bożą.

Natura kocha się w tym, co piękne, co dobre, co doskonałe, szukając w tymswojej wygody i przyjemności. Dlatego nienawidzi wszelkiego niepowodzeniaw swych przedsięwzięciach i zamiarach również, gdy chodzi o rzeczynajbardziej duchowne. A to do tego stopnia, że jak powiedziałem,niepowodzenia te dręczą ją i niepokoją, co jest znakiem, iż owa miłość tego, codobre i doskonałe, mimo swej szlachetności, była tylko dziełem natury.

Po piąte, tenże duch ludzki podsyca w duszach, posiadających już pewienzasób wiedzy duchownej, żądzę rozszerzenia zakresu swej znajomości sprawBożych i nadprzyrodzonych, już to dla zdobycia poważania u drugich, już teżdla samej ciekawości. Z chęci olśnienia drugich znajomością rzeczy takwzniosłych biorą początek owe subtelne i wymyślne dociekania, którychjedynym owocem jest pusty dźwięk dla uszu, nie zaś uświęcenie dusz bliźnich.Tu również tryska źródło natchnienia owych "filozofów", którzy piszą o cnocienapuszonym językiem, bez ducha i bez życia, napełniając tylko duszeroztargnieniami i rozpraszając je w mnóstwie pomysłów i rozumowań, ale niezapalając ich bynajmniej miłością Boga. Dzieła, które są wypływem naturalnychuzdolnień umysłu, lecz nie posiadają namaszczenia łaski, bez wątpienia mogązawierać dużo dobrych rzeczy, ale pożytek z nich bardzo niewielki. Są, wedługwyrażenia Apostoła, jako miedź brząkająca i jako cymbał brzmiący. Natomiastsłowa, ożywione duchem Bożym, choć może z siebie nie tak wzniosłe i górne,przecie w swojej prostocie wydają owoc stokrotny. Tymczasem duch ludzki

Page 109: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zwykł się rozpraszać łatwo na rzeczy zewnętrzne i stroić się w lśniące piórkabłyskotliwych pomysłów, zatracając przez to ową zwartość myśli, która dlanauki życia chrześcijańskiego jest tak pożądana i potrzebna.

Po szóste, wreszcie nieodłącznym towarzyszem ludzkiego ducha jestroztropność ciała. Ona to bywa przyczyną, dla której tylu w życiu duchownympoprzestaje na miernocie, a nie dąży do doskonałości. Pod jej wpływemwszystko mierzą sobą i swoją słabością, a nie potęgą i skutecznością łaskiBożej. Stronią od cierpienia i wzgardy, a rwą się do bogactw, zaszczytów iwygód ciała, ku nim zwracając wszystko, co czynią, mówią i myślą. Chcą sięrozkoszować samymi sobą, jak gdyby sami byli sobie ostatecznym celem, auczyniwszy z siebie bożyszcze, przywłaszczają sobie cześć, należną Bogu.Duszę swoją wydają na łup ponęt światowych, sprzedając ją w niewolę za dobratego życia doczesnego.

Podobnie jak miłość prawdziwa zapomina o własnym interesie, taksamolubstwo ducha ludzkiego jest ślepe na dobro bliźnich. Potęga tegozgubnego rozkochania się w sobie samym jest tak złośliwa i niszczycielska, żewciska się nie tylko do spraw doczesnych i ziemskich, lecz także donadprzyrodzonych i duchownych, zatruwając swym jadem zamiłowaniemodlitwy, użycie sakramentów i ćwiczenie się w cnotach. Nawet w tychrzeczach potrafią ludzie szukać poklasku i pozorów świętości dla oka ludzkiegolub też oczekiwać za nie od Boga szczególnych oświeceń, duchowych rozkoszyi pociech wewnętrznych, które pozostawiają po sobie tylko próżność iosłabienie tężyzny ducha. Ta trucizna samolubstwa zakaża nawet dziełapokuty, gdyż często się zdarza, iż grzesznik, bolejący gorzko nad swoimupadkiem i karcący srogo swe ciało, powoduje się nie żalem za obrazę,wyrządzoną Bogu, lecz utratą sławy u ludzi, obawą zniesławienia się lub wkońcu pragnieniem oczyszczenia się we własnych oczach.

Ponieważ jednak nie masz nic trwałego w przemijających rzeczach tegodoczesnego życia, przeto i w ludzkim samolubstwie tyle jest niestałości, żenieustannie się zmieniają jego uczucia i przyjemności, tak iż wreszcie samo niewie, czego chce i za czym goni. Raz unosi się najsłodszymi nadziejami, toznowu popada w zwątpienie; raz szaleje w próżnej radości, to znowu jęczy wgłębokim smutku. Nie masz spokoju ani miary w jego postępowaniu, zamiasttrzymać się środka, wiecznie goni skrajnościami. Przypomina okręt, rzucany totu, to tam rozszalałymi falami, który wreszcie osiadł jak nieszczęsny rozbitek narafie podwodnej. Albowiem jak uczył Zbawiciel, kto znajdzie duszę swoją, tenstraci ją. Wszystko zaś, cośmy powiedzieli o duchu ludzkim, należy odnieść dozgubnego samolubstwa, ono bowiem jest główną sprężyną wszystkich czystonaturalnych poruszeń duszy.

Jest rzeczą oczywistą, że zarówno Scaramelli jak i Bona czerpią swoje naukiz tego samego źródła, którym jest Ryszard od św. Wiktora. On zaś jest tylkowyrazem duchowej tradycji swych czasów odnośnie do przedmiotu, o którymbardziej, niż o jakiejkolwiek innej sprawie w życiu duchownym, trzeba sobieutworzyć pogląd jasny i stanowczy.

Nasuwa się pytanie, jak należy poznawać tego ducha ludzkiego i jak

Page 110: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

naprowadzać go na dobrą drogę. Odpowiadam krótko, że dwa są sposoby jegopoznania i dwie drogi jego oczyszczenia. Pierwszym pytaniem, które zmierza dojego wykrycia jest, czyśmy gotowi rozstać się ze swymi nawykami i zajęciamina skinienie posłuszeństwa; drugim to, czy naszej cnocie towarzyszą wszystkieowe przymioty, które zwykły występować przy działaniu Ducha Świętego, czyteż jest ona zjawiskiem odosobnionym, jakby wyjątkowym. Pierwszą drogąoczyszczenia ducha ludzkiego jest ciągłe kierowanie intencji ku chwale Bożej,choćbyśmy nawet nie mogli przysłużyć się jej stale, jak tego pragniemy. Drugazaś polega na stopniowym podstawianiu łaski w miejsce innych pobudekdziałania. Lecz o tym pomówimy obszerniej w następnym rozdziale

Musimy tylko przypomnieć, że trwać w stanie łaski a działać z pobudekłaski, to dwie różne rzeczy. Działać z pobudek łaski znaczy uczynić upodobanieBoże jedyną sprężyną naszego działania z wyłączeniem wszelkich czystonaturalnych pobudek, a niezbędnym warunkiem osiągnięcia tak wspaniałegocelu jest poznawanie Boga coraz głębsze. W dziele tego rodzaju nie może byćnic nagłego, nic gwałtownego, nic rewolucyjnego. Łaska musi wstępować wmiejsce tego, co zburzyła, musi wypełniać pustkę, którą sama stworzyła. Dziczmusi ustąpić przed kulturalnym człowiekiem, lecz to ustępowanie nie może sięwyrodzić w tępienie, chyba że krwiożercze zwierzęta rzuciłyby się na chatyosadników.

Niektórzy odwracają się, znudzeni, od życia duchownego, ponieważ nużyich to jarzmo, ciążące nieustannie na ich karkach; inni znowu dochodzą doprzekonania, że takie życie jest niemożliwe dla człowieka. A przecie Święci i ichnaśladowcy wytrwali w nim, a nawet czuli się przy tym wcale swobodnie idobrze. Czemuż byśmy mieli my czuć się w nim niedobrze?

Dusza w stanie łaski szuka Boga i wszystkiego po Nim się spodziewa;działanie łaski zwraca duszę ku Bogu samemu i ku niczemu więcej. Stan łaskipoprzestaje na wolności od grzechu, działanie zaś łaski idzie dalej: prze dozjednoczenia z Bogiem. Stan łaski dopuszcza burzę naprzemian z ciszą,działalność zaś łaski nawet wśród tych zaburzeń zwraca się zawsze, na kształtigły magnetycznej, do swego ogniska. Łaska z początku jest twarda wwymaganiach, ale przynosi też pociechy. Jej postęp podobny jest do rannegoświtania; jej zaś koniec to wschód wiekuistego słońca. Dlaczego więc takniewielu żyje łaską? Bo mało kto posiada Wiarę. Zaiste, Panie, umniejszyła sięprawda u synów ludzkich.

13. O przezwyciężaniu ludzkiego ducha powrót spis treści

Zdaniem takich mistrzów życia duchownego, jak św. Bernard, Ryszard odśw. Wiktora, kardynał Bona i Scaramelli, w znacznej części ludzkich grzechóworaz w pokusach, które trapią dusze poczciwe, szatan nie odgrywa tak wielkiejroli, jaką zwykle mu przypisują. Zdania tego nie należy oczywiście silniejpodkreślać, ani bardziej uogólniać, niż to czynią wzmiankowani pisarze.Jednakże, nawet z tymi zastrzeżeniami, wypływa z przytoczonej uwagi szeregpraktycznych wniosków dla naszego życia duchownego, które może dotąduchodziły naszej świadomości. Przekształci ona bardzo pojęcie naszej walki

Page 111: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nadprzyrodzonej, rzuci nowe światło na nasze skrupuły, udoskonali naszątaktykę względem pokus, a nade wszystko ułatwi nam praktykę pokory iostrożności w poleganiu na sobie. Dopóki wszystko odnosimy do szatana,dopóki nie schodzi on z naszych warg i z naszych myśli, tak długo, bądźmyprzekonani, stoimy ledwie na progu życia doskonałego i posiadamy o nimbardzo słabe pojęcie, albo też zbyt mało znamy siebie samych. Mało jestzagadnień życia duchownego, które by tak często ulegały przesadnej ocenie, jakrola szatana w naszych pokusach i upadkach. Bo choć z pewnością lwią częśćupadków wielu ludzi trzeba przypisać wpływowi szatana, to przecie duszeświątobliwe przysparzają mu tyle kłopotu tak że chętnie dzieli się swą pracą zeswoim sprzymierzeńcem, duchem ludzkim, dopuszczając go do swegosmutnego rzemiosła.

Ponieważ o duchu ludzkim niejedno dałoby się jeszcze powiedzieć,zamierzam pomówić w obecnym rozdziale o jednej z jego najpospolitszychpostaci oraz podać środki, którymi w ogóle można przezwyciężyć duchaludzkiego.

Ową odmianą ludzkiego ducha, jaką mam na myśli, jest przesadnadrażliwość na punkcie dobrej sławy, jedna z najzgubniejszych chorób życiaduchownego, która w zastraszającym i zgoła nieoczekiwanym stopniu grasuje wduszach pobożnych. Na kształt potwornego raka toczy ona ducha wewnętrznegoi bywa najpłodniejszą przyczyną oziębłości. Nie będziemy przeczyć, że ziemianasza jest miejscem nieszczęścia, ale źródłem jej nieszczęść jest nie tyle dopustBoskiej Opatrzności, ani działanie szatana, który krąży jako lew ryczący,szukając, kogo by pożarł, ile raczej duch ludzki, wyładowujący się wnarzekaniach, w oschłości, w zarozumialstwie, w rywalizacji, w niechęci, wniezgodzie, w zazdrości, w nieporozumieniach oraz w wyjaskrawianiu drobnychkrzywd i niedogodności, co wszystko istotnie, bywa niemałą dokuczliwością, abierze początek w drażliwości na punkcie dobrej sławy. Ta drażliwość z naturyrzeczy wysuwa się na czoło innych grzechów współczesnej doby, która zewzględu na doniosłe znaczenie publicznej opinii wkłada na chrześcijaninaobowiązek strzeżenia swego imienia od skazy.

Lecz zastanówmy się nad skutkami, które ta drażliwość na punkcie dobrejsławy za sobą pociąga. Zaraz na pierwszy rzut oka widać, jak trudno jąskojarzyć z wewnętrznym spokojem, który jest duszą życia nadprzyrodzonego.Bo jakże możemy zachować spokój, skoro bierzemy na siebie odpowiedzialnośćza to, co nie jest w naszej mocy, co od nas nie zależy? Jakże blisko stąd doprzesadnego wyobrażenia o sobie i do utraty pokory. Stąd też łatwo rodzi siępodejrzliwość, która bywa grobem prostoty. Tu źródło codziennych rozdrażnień,które przytępiają naszą miłość. Tu wreszcie przyczyna wielu roztargnień iodwrócenia uwagi od Boga i rzeczy wiecznych.

A przecie, ileż w tym niedorzeczności! Wszak jeśli dopniemy tego,czegośmy pragnęli, to czyż w dziewięciu dziesiątych nie będzie się nasz sukcessprowadzał do tego, że ludzie o nas lepiej pomyślą, niż na to zasługujemy,wyglądając w oczach ludzi inaczej niż w oczach Boga? A jednak wrzeczywistości warciśmy tyle tylko, na ile szacuje nas sąd Boży, nie więcej. Oto,

Page 112: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dlaczego wszelkie nasze kłamliwe zadowolenie z dobrego imienia u ludzi jestspośród wszystkich złudzeń złudzeniem najbardziej jałowym, najuciążliwszym inajbardziej zwodniczym. Jedynym usprawiedliwionym pozorem tej drażliwościna ludzkie sądy może być obawa utracenia możności służby Bożej, tymczasembez porównania skuteczniejszą i bezpieczniejszą zasadą postępowania jest raczejkierować się względem na samą tylko wolę Bożą, niż gdyby się tysiąc językówpostawiło na straży imienia. Dlatego też Święci, głuchymi się okazywali naoszczerstwa wrogów i przeważnie bronili się tylko przed zarzutem herezji, którymógł im odjąć swobodę poświęcania się służbie Bożej.

Wszelki środek, który leczy ducha ludzkiego w ogóle, bywa równieżlekarstwem na tę przesadną troskę o dobrą sławę. Lecz jako osobna chorobaposiada ona też leki, które jej szczególnie odpowiadają. Do takich należy przedewszystkim modlitwa o wyzwolenie się od niej, zarówno jak i rachunekszczegółowy nad nią, otwierający nam oczy na mnóstwo naszych upadków.Lecz najlepszym lekarstwem okazuje się utkwienie wzroku w potężnym iwspaniałym przykładzie, który nam zostawił w tym względzie Boski Zbawiciel.On, Nauczyciel i Mistrz najmędrszy, był uważany za szaleńca, jak tegodowiodły badania Kajfasza (1). Najwyższy Wzór etycznej doskonałości, zostałobwołany podżegaczem, pijaczyną, żarłokiem (2). Głos Prawdy najczystszejspotkał się z zarzutem herezji i samarytańskiego odszczepieństwa (3), a nawetszalbierstw czarnoksięskich (4), na śmierć haniebną skazany, nie otworzył ustswoich ku obronie. Kto raz zgłębi tę otchłań upokorzenia w życiu Jezusa, tegonie zdziwią rzeczy, wyczytane w żywotach Świętych. Nawet duszom dalekim odświętości bywa danym za łaską Bożą zasmakować w słodyczy znoszeniaoszczerstw, skoro światłem nadprzyrodzonym wiedzione, zanurzą się w Boskichgłębiach drogiej nam, lecz strasznej Męki naszego Zbawiciela.

Zanim zapoznamy się ze sposobami zwalczania ludzkiego ducha, wartouświadomić sobie jasno stan naszego życia nadprzyrodzonego, a to tym bardziejże duch ludzki, choć prześladuje każdego człowieka, który na ten światprzychodzi, dręczy szczególnie ludzi duchownych.

Wielu jest chrześcijan, którzy poprzestają na nienawidzeniu grzechuśmiertelnego. Przypuszczam, że nasze ambicje idą nieco dalej. Inni znowusumiennie usiłują strzec się grzechów powszednich. Sądzę, iż nasz ideał sięgajeszcze wyżej. Nasze serce rwie się do miłości, do ukochania Boga, dorozmiłowania się w doskonałości bez jakichkolwiek zastrzeżeń, gdy chodzi oBoga. Nas nie nęka myśl o tym, czy osobiście wstąpimy na szczyty świętości,czy też nie. Z podobnych myśli otrząsamy się jak z nędznej pokusy. Przed namipłonie jeden cel: oddać się Bogu bez zastrzeżeń, a resztę zdać na Niego. Ten celporywa nas ku sobie coraz gwałtowniej, tak że nie wątpimy, iż sam Bóg goprzed nami zapalił. Przez jakiś czas nie odczuwaliśmy wcale lub tylko bardzoniewiele bojaźń Bożą, tak silnie gorzała w nas miłość uczuciowa, gdy zaś tabojaźń przyszła z powrotem, już nie mąciła naszego spokoju. Rzadkomyśleliśmy o piekle, a myśl o nim dotychczas nas nie przeraża tak łatwo. Nierazprzychwytywaliśmy się, jak zamiast uczuć skruchy z naszego serca wyrywałysię uczucia miłości. Czuliśmy jakiś magnetyczny pociąg do sakramentów, a

Page 113: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wielką przykrością dla nas było opuścić modlitwę ze względu na codziennezajęcie. Dopiero wtedy naprawdę zaczęliśmy rozumieć, że nasze zawodoweobowiązki są dla nas niemal ósmym sakramentem. Ucichła nasza troska o sądyludzkie, dostrzegliśmy, że najmądrzejszą dla nas rzeczą było iść szczerze zagłosem posłuszeństwa dla naszych kierowników.

Uświadomiliśmy sobie, że choć dużo w tym wszystkim było pierwiastkaprzyrodzonego, to przecie nie brakło tam również czynnika nadprzyrodzonego.To nasze usposobienie przeobraziło się w powołanie, które uznaliśmy za dardrogocenny, mogący być śmiało postawionym obok łaski stworzenia i chrztuświętego. Temu powołaniu odpowiedzieć – stało się dla nas obowiązkiempierwszej wagi, chociaż wiedzieliśmy, że nas to będzie kosztowało, bo raj to nielegowisko próżniaków. I tak zaczęliśmy.

Jakże wyglądało to nasze zaczęcie? Dzień za dniem żarzył się w naszychsercach ogień Miłości Bożej, który wystrzelał pragnieniem rzeczy wielkich,prawdziwie wielkich, aż do szaleństwa wielkich, dla Boga. Wierzyć nam się niechciało, by można było się znużyć przy ćwiczeniach duchownych. Gnała nasjakaś tęsknica za świętością, nie myśleliśmy o łasce wytrwania. Zachwycała nasnieustannie piękność Jezusa, pragnęliśmy zastygnąć w niemym podziwie,ilekroć trud i zmęczenie nakazywały nam przerwać zwykłą pracę i codziennezajęcia a zwrócić ku Niemu swe oczy. Hej, szczęsneż to były dni! dni potęgi!one minęły, lecz owoc ich trwa!

Niekiedy nachodziła nas pokusa zlekceważyć je. Ale wnet sięspostrzegaliśmy, jaką niedorzecznością byłoby lekce sobie ważyć jakiś dar Bożydlatego, że w ślad za nim pójdzie niebawem inny. Wiedzieliśmy, że te pierwszezapały oznaczały lata dziecięctwa duchownego; nie zapominaliśmy jednak, żeleżały one w zamiarach Bożych. Czuliśmy, jak one wypalały, odcinały i trzebiłybłędy przeszłości, jak przeorywały teraźniejszość i siały ziarna przyszłości.Zdawaliśmy sobie sprawę, że dni te już więcej nie wrócą, że są okresem, przezktóry przechodził każdy Święty, że na kształt ochronnej tarczy osłaniają nasprzed zabójczym promieniowaniem świata, które by mogło nas wysuszyć iwyjałowić. Nie zamykaliśmy oczu na niebezpieczne strony naszej gorliwości;pamiętaliśmy, czym grozi nadmierne poleganie na uczuciowych słodyczachmiłości, jak blisko stąd do krytykowania drugich, do zaniedbywaniaobowiązków stanu, do złożenia nadziei nie tyle w łasce, ile w sobie samych, doporwania się na nierozważne śluby, na nieodpowiedni wybór stanu i na innenieroztropności, popełnione w ogniu zapału; czuliśmy, że za parę dni możenastąpić odprężenie, reakcja, która niewiadomo, jaką postać przybierze. Dlategonie wytężaliśmy wszystkich swoich sił przy zwalczaniu miłości własnej, przypodtrzymywaniu w sobie pogody w razie upadku, przy rozwijaniu w swej duszyostrożnej obawy samych siebie, przy zdobywaniu się na szczerość wobeckierownika duszy, przy wystrzeganiu się książek dla nas jeszczenieodpowiednich czy też przy unikaniu niezwykłych sposobów modlitwy, przyomijaniu wyróżniania się spośród innych, ani też wreszcie przypowstrzymywaniu się od sporów religijnych i ciągłych rozmów duchownychprzez cześć dla Jezusowego milczenia.

Page 114: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Tak upłynęły nam lata niemowlęctwa duchownego, wreszcie wydostaliśmysię z objęć niańczynych i poczęliśmy stawiać pierwsze kroki, chwiejąc sięjeszcze na nogach i często prosząc o pomoc, a nierzadko też doświadczając nawłasnej czaszce twardości stołów i krzeseł. Nasze silne pragnienie doskonałościzachowaliśmy, jakkolwiek nie bardzo przewidywaliśmy trudności z niązwiązane. Zwolna uczyliśmy się chwytać różnicę między odwagą azuchwalstwem; odkryliśmy, że odwadze towarzyszy zawsze jasność poglądów iśmiałe uznanie własnej nicości. Zaczęliśmy więcej uwagi zwracać na rzetelnośćnaszej cnoty, rozkładając nieraz na całe lata nabycie jakiejś jednej cnoty lubwykorzenienie jednej przywary. Stawaliśmy się coraz bardziej skupieni, wcaletego nie spostrzegając, ani też drugim dając tego do poznania. Z coraz większąpowściągliwością podejmowaliśmy różne praktyki pobożne, modlitwy ustne,obowiązki szkaplerzne, brackie i tym podobne. Przywykaliśmy cenić sobiełagodność, gdyż z nią się kojarzy dużo innych cnót, a ona sama jest najsilniejsząpobudką wewnętrzną i sam Zbawiciel nam ją zalecił w sposób szczególny.Jednak zaprawiając się do tej łagodności, starannie umartwialiśmy uczucieprzyrodzone, widząc, jak bardzo jest Bóg zazdrosny o nasze serce, które przezwylewanie się na stworzenia tylko jałowieje i staje się niepodatne na działaniełaski.

Wreszcie nastąpił dzień przełomowy, w którym od postanowieńogólnikowych przeszliśmy do szczegółów. Zabraliśmy się do pielęgnowania wsobie ducha wiary, bo zrozumieliśmy, iż rozwój jego jest możliwy. Uczyliśmysię modlitwy, podobnie jak dzieci uczą się lekcji, nie myśląc, by to miało byćprzyczyną jakichś nowych uchybień. Naszą doskonałością nie chcieliśmynikomu świecić w oczy. Obrzydła nam panująca w nas wada i nie zdając sobienawet z tego sprawy, wydawaliśmy jej walkę przy każdej sposobności.Umieliśmy wyrozumiale spoglądać na powolność naszego postępu orazkorzystać z udzielonych nam łask. Nasza cześć dla Świętego Człowieczeństwawzrastała z dniem każdym, a choć mniej już troszczyliśmy się o światła, kwiatyi czułe wezwania, niemniej jednak dostrzegaliśmy w sobie stały wzrostgłębokiego i praktycznego nabożeństwa do Matki Najświętszej.

Przy tym wszystkim jednak, mimo niemal bezustannie zalewającej nasuczuciowej słodyczy, nie dostrzegaliśmy w sobie większego postępu, a pochwilach gwałtownej pokusy do zaufania własnym siłom raz w raz miotała namiwewnętrzna trwoga. Te sprzeczne uczucia nie zaszkodziły wszelako naszejpracy duchownej. Tylko wyłaniała się troska, jak my to przetrzymamy, pytaniezasadnicze w całym życiu duchownym: Czy się nie załamiemy? Bo, niestety,jakże często nie tylko świat, ale i klasztor ze swymi wykoszlawionymi duszamiprzypominają jedno przegniłe śmietnisko, którego nawet żyd-szmaciarzpogrzebaczem tknąć się nie raczy!

Czy jednak nam się udało wyjść zupełnie zdrowo z tych opałów? Czy niepotknęliśmy się ani razu? Oj, nie bardzo było to zdrowo i niejedno potknięcienam się przydarzyło! Kto policzy te zgryzoty, zwątpienia, obawy, załamaniawewnętrzne i wykolejenia! Przede wszystkim, mimo dobrych chęci, niepowierzyliśmy się Bogu bez zastrzeżeń. Zatrzymaliśmy pewne przywiązania,

Page 115: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

które nie były grzechem i pewne rzeczy, które ze względu na nasze warunkiuważaliśmy za dozwolone. Lawirowaliśmy między wyrachowaniem a zasadami,zapominając, że ustępstwa i wyjątki raczej przypadają dojrzalszym niźliząbkującym stanom życia duchownego. Podejmowaliśmy nowe ćwiczenia iostrości więcej pod wpływem miłości własnej aniżeli czystego względu na wolęBożą, niepomni na zasadę, iż zarówno w podejmowaniu ostrości, jak i wuzyskiwaniu ulg, należy pilnie roztrząsać i badać czystość swojej intencji.Pozwalaliśmy sobie na drobne niedbalstwa, gdy chodziło o straż zmysłów,ubranie, rozmowę, zmęczenie ciała, zdrowie i o tym podobne rzeczy.Poddawaliśmy się zniechęceniu na widok naszych przywar, występującychjaskrawo w świetle znajomości samego siebie, naszych wzmożonych pokus,naszej niestałości w dobrych postanowieniach, oraz naszej wewnętrznejoschłości, która nastąpiła po duchownych pociechach.

Straciwszy w tym ogólnym zniechęceniu serce, poczęliśmy tracić głowę,nagabywani przeróżnymi wątpliwościami, pochodzącymi z nierozróżnianiamiędzy pokusą a przyzwoleniem, z podświadomego uporu przy własnymzdaniu, z przesadnej bojaźni sprawiedliwości Boga a braku nadziei w Jegomiłosierdziu, z przesadnej chęci unikania wszelkich pozorów grzechu, oraz znieroztropnej surowości, odosobnienia i stronienia od rozrywek.

Po sercu i głowie przyszła kolej na usposobienie. Do duszy naszej wtargnęłodziwne przygnębienie, które nas prześladowało pokusą odmiany życia,zaprzestania umartwień, wywnętrzania się ze swymi zgryzotami i poszukiwaniaświatowej pociechy. Gdybyśmy któremukolwiek rodzajowi opisanej pokusyulegli, już może bylibyśmy straceni. Przygnębienie wyrządziło nam wielkąszkodę, zwracając nas wyłącznie ku sobie samym i zmuszając do ciągłegogrzebania we własnym wnętrzu. Szperając przesadnie w swoim sumieniu,straciliśmy z oczu wielkie prawdy wiary, a pragnąc się otrząsnąć z naszej prze-sady, puściliśmy się na mnóstwo przedsięwzięć, które okazały się zbyt wielkąmasą żelaza, iżby je ogień naszego ducha mógł rozżarzyć i w rezultacie sprawiłynam straszny zawód swym niepowodzeniem.

W naszych poczynaniach za mało było dziecięcego oddania się w ręceOpatrzności, zarówno w zewnętrznych zamierzeniach jak i w postępowaniuwewnętrznym. Nam się marzyło o nawracaniu drugich, kiedyśmy jeszcze niemieli prawa odwrócić oczu od siebie, albowiem i doskonałość ludzi świeckich,na równi z doskonałością zakonną, musi posiadać nowicjat wyłącznej pracy nadsobą. Chcąc to wszystko naprawić, mówiliśmy ujemnie o sobie, a takpopełnialiśmy najgorszy błąd, bo utraciliśmy przez to nawet i tę odrobinępokory, którą nam się udało z trudem zdobyć, to zaś, co miało nas rzekomoupokorzyć, okazało się w końcu próżnością. Ostateczny wynik był taki, żeugrzęźliśmy w metafizyce i w psychologii życia duchownego, a odwróciliśmysię od sakramentów, od Chrystusa, od Boga. Wszelako, jak wszystkie rzeczy tejziemi, tak i błąd miał swój czas, a dziś możemy z naszej pomyłki nie tylko sięuczyć, ale i pośmiać się trochę.

Jednak to jeszcze nie wszystko. Pozostała nam do wyjawienia częśćnajwstrętniejsza. Wymieniliśmy błędy, odnoszące się do nas samych, zostają

Page 116: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jeszcze krzywdy wyrządzane przez nie naszym bliźnim. Ileż w nich byłozgorszenia wzajemnego! Zgorszenia dawanego ludziom kochającym się wdoskonałości, zgorszenia branego od nich i zgorszenia dawanego światu! Jakobrzydzaliśmy drugim dzieło Boże! Mówiąc im o religii, swoim życiemwystawialiśmy jej najgorsze świadectwo, a mądrząc się zwyczajempoczątkujących ponad swój stan, czerpaliśmy raczej z książki niż zdoświadczenia. Chwytaliśmy się niezwykłych nabożeństw, które w zestawieniuz naszą niepokorą, z naszym nieumartwieniem, z naszą nieuprzejmością stawałysię wprost odrażające. Drażliwi na wszelki sprzeciw aż do przesady, znudzenimodlitwą, burzący się na każdą przykrość, zasłanialiśmy się naukami,powyrywanymi z ulubionych książek duchownych. Ileż razy w zazdrości wobecpostępu drugich samowolnie podejmowaliśmy umartwienia, zakłócająceporządek domowy, niepotrzebnie wywołując sprzeciw innych i pozbawiając ichwygody. Obowiązki, sobie powierzone, wykonywaliśmy z pośpiechem,powierzchownie, byle zbyć. Przez gardło nam przejść nie mogła pełna prostotypochwała, na którą ktoś zasłużył, bośmy się zawsze na drugich krzywym okiempatrzyli, nie pojmując, iż drogi Boże są rozliczne i nie wszyscy sądzą wedługnaszej oceny. Jakaś opryskliwość uprzykrzała nasze słowa i czyny, płynące zgorliwości, sądami Boskimi byliśmy skłonni grozić każdemu. Lubieliśmywytykać błędy, prawić kazania i moralizować; a kiedy nawet usiłowaliśmywybrnąć z tego nałogu, wówczas wpadaliśmy w skrajność przeciwną, zbyt łatwoczyniąc drugim ustępstwa z naszej sumienności.

Świat był dla nas niesprawiedliwy, to prawda; ależ myśmy tak samopostępowali względem innych dusz pobożnych. Nie chcieliśmy ich wyrozumieć,choć sami się skarżyliśmy na niezrozumienie ze strony innych. Przy nichzapominaliśmy, ile to błędów może towarzyszyć początkom nawet bardzorzetelnej pobożności. A przecie powinniśmy byli z własnego doświadczeniawiedzieć, że może właśnie z tymi samymi wadami, które nas tak u nich raziły,oni uciążliwą prowadzili walkę i tylko Bóg im swej pomocy odmawiał umyślniew celu upokorzenia ich i wypróbowania; i oto zamiast to wszystko mieć wpamięci, myśmy pozwalali ludziom światowym, nieświadomym rzeczy,wyolbrzymiać ich błędy.

Uszczypliwe sądy świata o nas zawierały nieraz dużo prawdy. Mogliśmy jesłusznie uważać za lekcje pokory. Gdy chodziło o innych, to może były onemniej zasłużone z ich strony, a tylko dla nas miały być ostrzeżeniem przedogarniającą nas oziębłością. Mogliśmy w nich upatrywać słuszną karę za naszesądy o drugich. W najgorszym wypadku winniśmy byli sobie przywieść napamięć przykład Jezusa i tak zachęcić się do cierpliwości.

Z tego wszystkiego nasuwa się wniosek, że dwa są usposobienia, któreskutecznie niweczą wszelki postęp w życiu duchownym; jedno – to skłonnośćdo gorszenia się, drugie zaś – to niespokojne pragnienie dawania zbudowania.Zarówno bowiem jedno jak i drugie są żywym zaprzeczeniem pięciu istotnychskładników życia duchownego: prawa miłości, która wszystkiemu wierzy,czuwania nad sobą, ducha cichości, wznoszenia się ponad sądy ludzkie ichodzenia w Bożej obecności. W ten sposób pod wpływem codziennych

Page 117: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zastrzyków małoduszności i pychy życie wewnętrzne więdnie i niszczeje. Żepośród tylu burz i niebezpieczeństw nie załamaliśmy się duchowo, toniezawodnie zawdzięczamy Matce Najświętszej, bo kto kocha Maryję, temurzadko przydarza się coś podobnego.

Tym doświadczeniem wzbogaceni, przechodzimy do obecnego stanunaszego duchownego postępu, stając oko w oko z jego nieprzyjacielem, ludzkimduchem i rozglądając się za bronią do odparcia jego zakusów.

Pierwszą taką bronią winien być ów, jak go pisarze ascetyczni nazywają,spiritus captivitatis, duch poddaństwa. Łaska jest przeciwieństwem natury;natura ciągnie do swawoli, łaska żąda poddaństwa; dlatego bez stanowczej wolipoddania się nigdy nie ujarzmimy ludzkiego ducha. Duch poddaństwa zależy,jak objaśnia nam pewien znakomity mistyk, niekiedy na poddaniu się pewnymprzepisom w rozkładzie naszych codziennych zajęć stosownie do naszychobowiązków, niekiedy na otwartym i szczerym podporządkowaniu sięwskazówkom naszego kierownika, chociażby wbrew własnemu zdaniu,niekiedy na zgodności z wyrokami Opatrzności Bożej, zwłaszcza gdy tekrzyżują i umartwiają nasze przyrodzone popędy i skłonności, a niekiedywreszcie również na uległości względem natchnień Ducha Świętego, którebywają dla nas pewnego rodzaju objawieniem. Duch poddaństwa objawia siętakże w częstym, choć może nie codziennym ani obowiązkowym, wykonywaniupewnych praktyk pobożnych, w wewnętrznym skupieniu pomimo jegotrudności, doświadczeń i skrępowania, jakie nakłada przyrodzonej działalności;jednym słowem, wszelkie umartwienie jest niczym innym jak wyrazem tegoducha poddaństwa.

Prawdziwy duch poddaństwa da się rozpoznać po następującychznamionach: Musi być powszechny, rozciągający się na wszystko, co nawet niejest grzeszne. Musi zazdrośnie strzec swoich praw zarówno w rzeczach małych,jak i wielkich. Musi być trwały, a nie wybuchowy, raz gwałtowny, raz znowuospały. Musi nie ustawać nawet wtedy, gdy zabraknie uczuciowej pociechy,która by go podtrzymywała. W tych wypadkach natura często się burzy i zgrzytazębami; lecz nie oznacza to jeszcze buntu wyższej części ludzkiej naturyprzeciw duchowi poddaństwa. Miłość Boża może być jego motorem i źródłem,chociażbyśmy jej uczuciowo nie doznawali.

Ten duch poddaństwa jest niezmiernie potrzebny, gdyż on jeden zdolny jestzadać cios zbawienny duchowi ludzkiemu. Lecz i jemu towarzyszą pewne nie-bezpieczeństwa, gdyby bowiem był on bez niebezpieczeństw, nie na wiele by sięnam przydał. Dlatego winniśmy być ostrożni w zobowiązywaniu się do różnychrzeczy, aby nie ściągnąć na siebie skrupułów; jeszcze bardziej winniśmy sięwystrzegać brać za Boskie natchnienia wszystkie podszepty, mniej lub więcejniespokojne, mniej lub więcej pomysłowe w wyszukiwaniu nowych umartwień,które nam duch ludzki będzie wystawiał jako natchnienia Ducha Świętego.Poddaństwo nie oznacza tyle, co postępowanie zawsze wbrew swemuupodobaniu. Taka doskonałość zakrawałaby na indeksową doskonałośćjansenistycznej Theologia Sanctorum (5), o której już była mowa. Celemustrzeżenia się od przesady, winniśmy postępować wedle wskazówek

Page 118: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

kierownika. Pozwalając nam na mnóstwo drobnych umartwień w ciągu dnia,winien on określić ich liczbę oraz nakazać, byśmy w razie wątpliwości raczejobierali, co dla nas będzie dogodniejsze. Ilekroć ten duch poddaństwa miałby sięnam stać przyczyną zniechęcenia lub roztargnienia na modlitwie, najlepiej jestzaniechać go na jakiś czas zupełnie, zwłaszcza w tych ćwiczeniach, które nasszczególnie niepokoją, a niezadługo się pokaże, iż potrafimy sobie dać z nimradę. Winniśmy się modlić o ten dar Ducha Świętego, który nosi miano męstwa,dar szczególnie ceniony przez św. Teresę spośród wszystkich siedmiu. Wolnośćducha polega na oswobodzeniu od trosk, od zgryzot i od przywiązań, apoddaństwo jest jedyną drogą do tej królewskiej wolności.

Inną bronią przeciw ludzkiemu duchowi jest poprzestawanie duszy natowarzyszącej jej w danej chwili łasce i na stanie obecnym. Lecz poprzestawaćna łasce obecnej nie znaczy wywieszać białą chorągiew wobec jeszczenieopanowanych słabości. W grę wchodzą tu jedynie okoliczności nieuniknione,nas otaczające, które należy uważać za zrządzenie Boże wraz z rodzajem istopniem równocześnie otrzymywanych łask, udzielanych nam przez Boga wtych właśnie okolicznościach. Słusznie bowiem możemy w nich upatrywaćwyraz zamiarów Bożych względem nas. Łaska obecna mówi nam, że Bóg namchce dać tyle, a nie więcej, że chce nas prowadzić dotąd, nie dalej, że zamierza znami to, a nie co innego.

Poprzestawać na łasce obecnej znaczy na nią spoglądać, o niej myśleć, niąsię miarkować. Rzecz zdumiewająca, jak mało ludzie myślą o teraźniejszości wporównaniu z przeszłością lub z przyszłością. W tym kryje się cały spryt duchaludzkiego, który umie wszystko nagiąć do swego interesu. On wie dobrze, iżwygasłby, gdyby poprzestawał na chwili bieżącej, gdyby przestał myśleć ojutrze, a szczególnie w sprawach duchownych wstrętne mu jest to mistycznewygaśnięcie. Sam Bóg żyje nieprzerwanym upodobaniem w swej wiekuistejteraźniejszości, podobnie i my, choć z daleka, winniśmy naśladować w swychduszach to uwielbione życie. Zwrot do łaski obecnej oznacza zajęcie się nią, bezwzględu na pokusy nas opadające na kształt stada zgłodniałych wilków, ani naucisk wewnętrzny, który nas gnębi, ani na oczyszczający ogień zewnętrznychprześladowań. Istotnie, w tym pozornym bezwładzie kryją się wszystkieczynniki duchownego postępu. W nim bowiem hartuje się stal wiary naszej,nawyk cierpliwości względem Boga i nas samych kształtuje się i umacnia, naszezwyczajne czynności nabierają doskonałości, pokora osiąga szczytybohaterstwa, a nasza dusza wzbogaca się nieustannie w coraz to wyższe stopniełaski poświęcającej.

Gdybyśmy uważnie zbadali przyczyny naszych wewnętrznych niepokojów,to odkrylibyśmy je niemal wszystkie w braku poprzestawania na łasce obecnej.Nie troszczcie się o jutro, oto niebiańska zasada, mająca zastosowanie zarównow rzeczach wewnętrznych jak i w zewnętrznych. Z niej tryska pokój serca, gdyżona leczy najskuteczniej przyczyny wewnętrznego niepokoju, jakimi są główniepośpiech, porywczość i niepowodzenia zewnętrzne, albowiem pod jej wpływempośpiech ogranicza się do właściwej miary, porywczość łagodnieje,niepowodzenie mniej boli.

Page 119: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Odwrotne postępowanie jest arcydziełem ducha ludzkiego. W nim tai sięstały sprzeciw wobec woli Bożej. Ono rozstraja pokój wewnętrzny. Z niegopłynie niezadowolenie z Boga, z bliźnich, z kierowników i z samego siebie. Onojest źródłem obfitym zazdrości na widok postępu drugich. Pod jego wpływemwszystkie czynności podleją, ponieważ są wykonywane łapczywie,niespokojnie, pośpiesznie, jak gdyby celem ich było przejście do następnegozajęcia, a tak wyłuskane z przewodniej myśli, tracą swoją żywotność. Onorozpościera wokół nas mgłę wyczerpania i przygnębienia, zabijając wszelkąochotę do umartwienia; ono wreszcie wytrawia w nas zaufanie do sakramentów,w których poczynamy widzieć zbyt przecenianą receptę. Natomiastpoprzestawanie na łasce obecnej było prawdopodobnie najcenniejszym skarbemwielkiego św. Filipa, niezrównanego w pokoju serca, bo czymże są wporównaniu z tym niepożytym darem wszystkie jego widzenia, zachwyty, lubnawet długonocne rozmowy z ukochaną Madonną?

Ilekroć mówię, że nienawiść samego siebie jest środkiem przeciw miłościwłasnej, która zawsze spoczywa na dnie ludzkiego ducha, zawsze obawiam sięby mi tego nie wzięto za płonną grę słów. Dlatego wyrażę to inaczej.Zauważyłem już dawniej, że w życiu duchownym zawsze chciałoby się z drogioczyszczającej przerzucić się na drogę oświecającą, podobnie jak nowicjuszetęsknią za opuszczeniem nowicjatu i pożądają tej ciężkiej odpowiedzialności,jaką wnoszą śluby zakonne, bo pragną większej swobody. Tak samo i my ażpalimy się z pośpiechu, by zaniechać stosownych do naszego stanuupokarzających rozmyślań, zwłaszcza o czterech rzeczach ostatecznych,podczas gdy trwanie przy nich, lub przynajmniej częste do nich powracanie,mogłoby nam dużo pomóc w zwalczaniu ducha ludzkiego. Św. FranciszekBorgiasz dwie godziny dziennie spędzał na rozmyślaniu o własnej nicości,dlatego też charakterystyczną jego cnotą była pokora. Zapewne szczególneświatło nadprzyrodzone mu towarzyszyło, że mógł tyle czasu na nich zpożytkiem trawić. U niego było to nie tyle rozważanie, ile raczej kontemplacja.W każdym razie przykład to dla nas znamienny. Umysł zaprawiony dorozważania swojej nicości bezpiecznie stawi czoło pociskom ze strony duchaludzkiego. Nienawidzieć siebie to rzecz niełatwa, lecz dopóki się na tęserdeczną nienawiść nie zdobędziemy, próżno nam marzyć o szczerymumartwieniu siebie i próżno wzdychać za zjednoczeniem się z Bogiem. Takanienawiść jest za łaską Bożą niechybnym owocem głębokich refleksyj nadwłasną nicością.

Naszym żywiołem winny się stać tego rodzaju myśli: Czym jesteśmy wporządku natury? Po prostu stworzeniami wydobytymi z nicości i dlategonieposiadającymi żadnych praw prócz tych, których nam Bóg raczył udzielić.Do nędzy naszej nicości dołożyliśmy hańbę buntowników. Spowinowaceni zezwierzętami, jesteśmy niżsi od aniołów, zmienni i niemal bez steru, poddanicierpieniu i zniewagom: bezradni w niemowlęctwie i zniedołężniali w starości;obciążeni ciałem, dążącym do rozpadu oraz z duszą, ciągnącą gwałtownie dogrzechu. A czym jesteśmy w porządku łaski? Bez niej bylibyśmy wygnańcami irozbitkami. Łaska poświęcająca przychodzi nam z zewnątrz, od Boga; prócz

Page 120: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

łaski habitualnej potrzebujemy łask aktualnych, a i wtedy zła wola nasza możeje udaremnić. Samolubstwo wciska się i miesza swoją truciznę do naszychnajświętszych zamiarów. Posiadamy zmysły, jak gdyby po to, byśmy nad nimimusieli trzymać straż, gdyż są nam źródłem pokus i grzechów, które nierazokrutnie pastwią się nad duszą. Nasz rozum okazuje się ślepy i ograniczony,nierozważny, próżny i w wysokim stopniu zależny od ciała. Nasze uczuciawybuchają dziko, nieokiełznanie i nieustannie zwracają się ku przedmiotompodłym i niskim. Gdybyśmy tylko przyłożyli do siebie tę miarkę, którąmierzymy innych, jakże serdecznie znienawidzilibyśmy siebie samych! Cóżbysię z nami stało, gdybyśmy tak poczęli się domagać i żądać od samych siebietego, czego wymagaliśmy od drugich, tej samej bezinteresowności dniem i nocą,tej samej gotowości do czynów szlachetnych, tych samych wzniosłych zasad itak samo czystych pobudek! Niestety, gdyby rzeczą możliwą dla nas byłowytworzyć sobie obraz prawdziwy nas samych od zewnątrz, a jednocześnieposiadać wiedzę, która przychodzi od wewnątrz, niezadługo chyba stalibyśmysię świętymi!

Zwierzęta w porównaniu z nami nie są bynajmniej plamą stworzenia. Górująnad nami cierpliwością, rzekłbyś, iż cierpią z większą godnością, a w każdymrazie doskonalej od nas osiągają cel, dla którego są stworzone.

Jeżeli się porównamy z upadłym aniołem, to on upadł raz tylko i już nie miałczasu na pokutę. Całe steki grzechów tak wstrętnych, jak obżarstwo i pijaństwo,są mu nieznane, choćby z powodu jego duchownej natury. Nawet w swymodrzuceniu usycha z tęsknoty za Bogiem. Jego złość znajduje pewnewytłumaczenie w beznadziejności jego istnienia. Bóg go nie kocha i nieszczęsnestworzenie zdaje sobie sprawę, że podwoje miłości są dlań zatrzaśnięte na wieki.

Natomiast my z miłosierdzia Bożego uniknęliśmy dotąd strasznego losupotępieńców i dlatego nie możemy z nim iść w porównanie. Przeto postawmysię obok dusz świątobliwych, obok ich niewinności lub srogich pokut, obok ichbohaterskiego zapału i gorliwych prac dla Boga i dusz, obok ich szlachetnegosamopoświęcenia i wytrwałości. Albo wznieśmy swą myśl ku duchom anielskimi wspomnijmy ich siłę, ich piękno, ich mądrość, ich potęgę, oraz przecudnączystość ich duchowej natury i uposażeń. Wzbijmy się wzrokiem ku MatceNajświętszej, która jest przecie czystym stworzeniem i zważmy jej godność, jejświętość, jej wywyższenie, jej niepokalaność i obecną potęgę. Klęknijmy przedŚwiętym Człowieczeństwem Jezusa i zagłębmy się w jego nieprzebranychłaskach, w jego zasługach, w jego uwielbieniu, pomyślmy o jego Ciele i Duszy io ich Zjednoczeniu ze Słowem, które je uczyniło szczytem wszechrzeczy ikoroną całego stworzenia. Albo przystańmy nad brzegiem tego tajemniczegooceanu, Niezmierzonego i Nieogarnionego Boga, i powiedźmy olśnionymspojrzeniem po niezgłębionych przepaściach Jego Doskonałości, poznanych inazwanych oraz stokroć większych nieznanych i nienazwanych. A teraz,biedniutkie serce, zastanów się, czym byłoś od najwcześniejszej młodości wswych myślach, w słowach i czynach; zrozumiej, czym jesteś obecnie w oczachBoga, chociażby w świetle tych sprawek, które sam wiesz o sobie (a to napewno drobna ich cząstka) i sam odpowiedz, jaka jest w najłagodniejszej ocenie

Page 121: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

twoja prawdziwa wartość. Nasza walka z duchem ludzkim byłaby skuteczniejsza, gdybyśmy umieli

bardziej się upokarzać, gdybyśmy nie chcieli wciąż się pławić w promieniachrzeczy wzniosłych, które działają na nas osłabiająco, podobnie jak upały ziempodzwrotnikowych na mieszkańców Północy.

14. Lenistwo duchowe powrót spis treści

Jeżeli najcenniejsza ze wszystkich łask jest łaska wytrwania, z której tamteczerpią swą niepożytość, to z pewnością najszkodliwszą ze wszystkich przywar,żerujących na życiu pobożnym, jest jej przeciwieństwo lenistwo duchowe.Wątpię jednak, czy w praktyce z takim się doń odnosimy wstrętem, na jakizasługuje. Pasożytuje ono na wszystkich trzech stanach duszy, któreśmy opisali,szczególnie zaś na zmęczeniu. Znużeni walką, skłonni jesteśmy poddać sięospałości i szukać wytchnienia z dala od Chrystusa. Zmęczenie, uginające siępod brzemieniem słabości, rodzi wstręt do suchości wiary wewnętrznej iwiedzie do poszukiwania pociechy w stworzeniach, które się kończy równienieszczęśliwie jak przysłowiowy sen w śniegu. A kiedy trzeba się zrywać dodalszego boju, my żądni spoczynku podnosimy szemranie i chcemy choćbyśrodkami przyrodzonymi przedłużyć jego trwanie, skoro już nadprzyrodzonychnie staje.

Sądzę, iż można powiedzieć, że każdy człowiek jest z natury leniwy. Czywidział kto kiedy człowieka – mam na myśli ludzi o zdrowym sercu – któryby znatury nie ciążył do lenistwa? Owszem, jest to objaw tak powszechny, że nawetskończony leń będzie się tłumaczył, iż taka już jest jego natura. Nikt nie rwie sięsam z siebie do cięższej pracy, chyba że jest do tego zmuszony, bądź przezmiłość pieniędzy bądź też przez obawę piekła. Lenistwo ze swej natury jestsłodkie, słodsze niż najwspanialsze dary, które świat może ofiarować. Leczszczególnie osoby duchowne mają osobliwą skłonność do lenistwa, z czego niezawsze dostatecznie zdają sobie sprawę. Prawdziwie kontemplatywnepowołanie należy da największych rzadkości w Kościele. Toteż prawieniemożliwością dla ogółu dusz jest poświęcenie całego czasu jedynie aktomcnoty religii oraz pielęgnowaniu wewnętrznych pobudek i usposobień. Poza tymosoby, rozpoczynające życie duchowne uważają, nie zawsze zresztą słusznie, żemają obowiązek rozstać się z dawnymi swymi rozrywkami i zabawami. I takpobożność ich wytwarza w nich pewną pustkę, nie zapełniając jej niczym.Dlatego bardzo trzeba, by ci którzy nie są dostatecznie zajęci pracą zawodowąani obowiązkami domowymi, zaprzęgli się do jakiejś zewnętrznej akcjispołecznej lub charytatywnej. Zresztą, choćby nawet nasze tłumaczenie tegozjawiska nie odpowiadało rzeczywistości, jednakowoż jest faktemniezaprzeczonym i świat to zawsze złośliwie podkreśla, że osoby pobożnetworzą stan szczególnie ulegający lenistwu.

Skoro lenistwo stanowi tak skuteczną przeszkodę postępu, jest rzecząniezmiernie doniosłą zapoznać się z nim dokładniej; przystępując do tego,zauważamy, iż zazwyczaj objawia się ono w jednej z siedmiu postaci, o którychpomówimy.

Page 122: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Pierwsza z nich nosi zwykle miano rozproszenia. Łatwiej ją opisać niżściśle określić. Jest to grzech, który nie ma własnego ciała, ale zwykł czepiać sięczegokolwiek. Działa on milczkiem i niełatwo go odkryć. Najzdradliwszą zaścechą rozproszenia jest okoliczność, iż uchodzi ono uwagi osoby rozproszonejnawet wówczas, kiedy bywa zawinione. Natomiast jego skutki mają się całkiemodwrotnie do niepozornej powierzchowności. W ciągu kilku godzin zdoła onowniwecz obrócić łaski, zdobyte mozolną pracą długich miesięcy lub owoccałych rekolekcji; przy tym szczególnie dlań sprzyjającym jest czasporekolekcyjny. Przyjrzyjmy się nieco, na czym ono polega. Po fakcie każdy sięspostrzega, iż był rozproszony, lecz nie zawsze się wie, na czym to rozproszeniepolegało. Jakiś cień, leżący na duszy mówi mu, że coś tam nie było w porządku,lecz nie każdy umie ten nieporządek nazwać po imieniu.

Roztargnienie polega przede wszystkim na nie spełnianiu pewnych spraw wswoim czasie, skutkiem czego jeden obowiązek depcze po piętach drugiego, awszystkie razem stłoczone zamieniają się w jarzmo, pod którym stękamy itracimy spokój ducha. Następstwem tego w większości wypadków jest, że braknam czasu na wykonanie naszego dzieła tak, jak ono winno być zrobione:zbywamy je czym prędzej, z jakimś nieświątobliwym pośpiechem, zpragnieniem raczej pozbycia się go niż sumiennego wykonania, bardzo niewielemyśląc o Bogu. Słynna zasada francuskiego męża stanu "Nie czyń tego dziś, comożesz odłożyć na jutro", jakkolwiek przydaje się nieraz w roztropnymzałatwianiu obowiązków światowych, to przecie niezmiernie rzadko mazastosowanie bezpieczne w życiu duchownym. Niemniejsze zamieszaniemogłaby wprowadzić odwrotna zasada, którą miał postawić lord Nelson, iżnależy każdą sprawę kończyć na kwadrans przed oznaczonym czasem.Właściwą zasadą jest spełniać wszystkie obowiązki po kolei, w miarę jak sięnasuwają, bez pośpiechu a wytrwale, z oczyma utkwionymi w Boga. Nawet beztrzymania się jakiegoś jednostajnego, z góry nałożonego porządku, życie naszecodzienne zwykło sobie żłobić jakieś stałe łożysko, w którym każde zajęcie maswój czas. Jeśli w tym kierunku będziemy współdziałali, unikniemy z jednejstrony natłoku zapóźnionych zajęć, z drugiej zaś ujdziemy niebezpieczeństwaroztargnienia z powodu niezapełnionych chwil. Człowiek bez zajęcia nie możebyć ani człowiekiem szczęśliwym ani mężem duchownym.

Innym objawem rozproszenia jest przedłużanie ponad słuszną miaręgrzecznościowych odwiedzin przez rozmowy bez końca. Nie chcę przez topowiedzieć, by w rozmowie naszej istniał jakiś moment, na którym mielibyśmyobowiązek urwać naszą pogadankę, lub w którym schodzi ona na wyraźnie złetory. Pragnę jeno podkreślić doniosłość umiarkowania w tych rzeczachstosownie do okoliczności. Podobnie i w samotności możemy otworzyć dosiebie przystęp rozproszeniu i poderwać działanie w nas pamięci na obecnośćBożą przez przybieranie postawy niedbałej i gnuśnej. Strzeżmy się również dośćnagminnego nałogu zwlekania z rozpoczęciem danej pracy, skoro już raz się doniej zabierzemy. Ten szkodliwy nawyk nadwątla siłę naszej woli i rozkawałkujeniejako nasze życie, każąc nam trwonić dzień dzisiejszy w myśli o pracachjutrzejszych, których dzisiaj ani na jotę posunąć nie możemy. Ten sam wreszcie

Page 123: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

skutek rozpraszania ducha sprowadzają zbyt liczne modlitwy ustne, zewnętrznepraktyki i nabożeństwa, którymi się ponad miarę obciążamy. To wszystkopowoduje tylko wieczny pośpiech i uczucie ciągłego napięcia, którego rychłymtowarzyszem jest niesmak i zniechęcenie.

Niedostatek czuwania nad sobą w czasach i miejscach wytchnienia jestinnym źródłem rozproszenia. Wypoczynek sam z siebie jest rzecząniebezpieczną, ponieważ dla naszego dobra ma on nas trochę rozerwać irozruszać, a ta rozrywka jest tak doniosła, że mądrze urządzony spoczynek stajesię jedną z najskuteczniejszych pomocy życia duchownego, krynicą pożądanejwesołości i silną odtrutką na grzechy, popełniane myślą. Ale o tym jeszczepomówimy później. Na razie wystarczy zaznaczyć, iż brak panowania nad sobąna rekreacji jest jedną z przyczyn rozproszenia. To samo trzeba powiedzieć ostawianiu zamków na lodzie w płonnych marzeniach i o lekkomyślnymprzekraczaniu drobnych przepisów oraz przyjętych zobowiązań. Powiadam,zobowiązań, bo po cóż się zobowiązywać, jeśli nie mamy dotrzymaćzobowiązania, a jakże można zobowiązania dopełnić, skoro nie będziemyrównie słowni wobec siebie jak i wobec drugich?

Następstwa tego rozproszenia są, niestety, zbyt znane, by się tu długo nadnimi rozwodzić. Pierwszym jest niezadowolenie z siebie, które jest rakiemtoczącym wszelką pobożność. Z niego wynika przeczulona wrażliwość i chęćobrony wobec sądów ludzkich, która sprawia, iż czujemy, jak łaska modlitwynas opuszcza, a nasza siła przechodzi w słabość. W takich chwilach zjawia sięjakiś nastrój wprost chorobliwy, niweczący nieraz w jednej godzinie wszystko,cośmy zdobyli w tygodniach walki i pięcia się wzwyż. Towarzyszy mu częstochorobliwa skłonność do sądzenia i krytykowania innych. Nawet wówczas, gdyłaska działa w nas na tyle potężnie, że unikniemy tak ciężkich błędów,rozproszenie jeszcze potrafi dać się nam we znaki, już to mnożąc naszeroztargnienia podczas modlitwy, już też czyniąc nas zgryźliwymi po Komuniiśw. i nieufnymi w stosunku do spowiednika, lub wreszcie ostudzając naszągorliwość w pełnieniu obowiązków i pragnienie pokuty.

Drugą postacią duchowego lenistwa jest przygnębienie i upadek ducha.Nierzadko można spotkać osoby duchowne, mówiące o swoim przygnębieniu,jakby to było jakieś doświadczenie wewnętrzne, nakazujące szacunek i godnewspółczucia, wyrozumienia i osobliwych względów. W rzeczywistości jednakdoświadczenie w większości wypadków wykazuje, że można powiedzieć, iżżaden stan życia duchownego nie kryje tyle grzechów powszednich i tyleniegodnej słabości, co właśnie to przygnębienie ducha. Pokorą ono nie jest,ponieważ wiedzie do skarg, nie do cierpliwości. Nie jest też skruchą, gdyżschodzi raczej na samoudrękę niż żal za obrazę Bożą. Duszą przygnębienia jestmiłość własna. Gnębi nas nuda dobrego czynu i życia poprawnego.

Najgłębszą tajemnicą naszej radości była ta troska i ta staranność, którąwkładaliśmy w unikanie grzechów powszednich oraz ten przemyślny wysiłek, zjakim wykorzenialiśmy go z nas. Teraz zaniedbaliśmy się w tym i dlategojesteśmy przygnębieni. A jeśli nawet próbujemy kiedy, jak to czyniliśmydawniej, odwracać się od nęcącego nas grzechu, to przecie brak nam odwagi

Page 124: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zerwać z miłymi nam sposobnościami miejsca i czasu, które nam nastręczająmożność popełnienia obrazy Bożej. Uspokajamy się na wpół świadomąpewnością siebie, że nie upadniemy, a nie baczymy, że równocześnie blednie wnas światło Boskiego oblicza i ustaje źródło wewnętrznej radości. Poczynamyszukać chwały u ludzi i smutno nam, gdy nasza praca przechodzi bez echa. Wokazaniu się światu widzimy naszą pociechę, ulgę i zadowolenie. Pragniemy, bywszyscy, na których nam zależy, wiedzieli, co czujemy i cierpimy, działamy ipodejmujemy. Świat staje się dla nas słoneczkiem, do którego się wygrzewamy.Jakiż więc dziw w tym, że chodzimy smutni?

Jakże wiele jest osób pobożnych, których rzeczywistym celem w dążeniu dodoskonałości jest wyniesienie siebie – nie Boga, a jak niewielu zdaje sobie ztego sprawę! Może nie rozminę się z prawdą, gdy powiem, że nigdy nieosiągamy na drodze duchownego postępu tego, co nam się z początku wydajełatwym do zdobycia. Nigdy nie stajemy na wyżynie podjętego zadania i tutajnowe źródło przygnębienia. Lecz z jakiegokolwiek stanowiska patrzylibyśmy naten smutny stan naszego ducha, zawsze odkryjemy jego źródło w brakuumartwienia, szczególnie umartwienia zewnętrznego. Streszczając się, rzucamypytanie, czy widział kto kiedy przygnębienie człowieka, starającego się byćdobrym, które by nie płynęło albo z niedostatku pokory, albo z braku odnoszeniaswych czynności do Boga?

Jeśli chodzi o następstwa przygnębienia, to niczym wobec ichrzeczywistości są najbardziej odstraszające opisy. Nic szatanowi nie dajepodobnej mocy nad nami. Sam grzech śmiertelny nie udziela mu takiej władzynad duszą. Przytępia ono działanie sakramentów i niszczy ich wpływ. W goryczobraca wszystko, co słodkie, same nawet lekarstwa życia duchownego zamieniaw truciznę. Pod jego zgubnym działaniem słabniemy do tego stopnia, iżniepodobieństwem nam się wydaje cierpienie i drżymy na samą myśl oumartwianiu ciała. Tak niezbędna do wzrostu w świętości odwaga ucieka z nas,jak woda z dziurawego naczynia, stajemy się trwożliwi i bierni wówczas, gdywinniśmy być pełni odwagi i przedsiębiorczości. Bóg okrywa się jakbynieprzeniknioną dla nas zasłoną, a każdy dzień, spędzony w tym przygnębieniu,pogrąża nas coraz głębiej w przepaść, gdzie nas nie dosięgnie żaden promykpociechy. Mimo pozornej drastyczności tego zestawienia, bez przesady możnapowiedzieć, że duch przygnębiony stacza się do stanu Kaina czy Judasza.Zatwardziałość ich obu była wynikiem przygnębienia, pochodzącego zniedostatku pokory, tego owocu działania ze względu na siebie raczej niż naBoga.

Nade wszystko musimy się strzec, by przygnębienie wewnętrzne nieodstręczało nas od zwyczaju komunikowania i od ostrości, które sobiezadajemy. Owszem, musimy przestrzegać ich z większą sumiennością właśniedlatego, że jesteśmy przygnębieni i niczego bardziej się nie wystrzegać, jakprzeprowadzania jakichś zmian w naszym życiu ze względu na tę chmurę, któranam widok przysłoni. Dokładność w drobnych obowiązkach jest źródłemdziwnej radości, a trochę umartwienia, choćby drobnego i niezbyt uciążliwego,lecz stosowanego ze spokojną wytrwałością, odstrasza złego ducha.

Page 125: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Korzystajmy chciwie ze sposobności ustępowania drugim, to bowiem rodzisłodycz serca i ducha modlitwy. Za przedmiot rachunku szczegółowegoobierzmy wyzyskanie czasu i miejmy zawsze pod ręką jakąś stałą książkę albozajęcie na wypełnienie wolnych chwil. Nigdy nie ustawajmy w oddawaniu czciMatce Najświętszej, której Kościół nadaje słodkie miano "Przyczyny naszejradości" – niechaj straconym dla nas będzie ten dzień, w którym zaniedbamyzwrócić się do Niej z tym wezwaniem. Wreszcie musimy przestrzegaćposłuszeństwa nie tylko co do jakości naszych czynów, lecz i co do czasu, jakiim wyznaczy nasze postanowienie, reguła, obowiązki rodzinne czy wolaspowiednika, albowiem dziwna skuteczność posłuszeństwa zależy nie tyle odtego, co czynimy, ile raczej od czasu i sposobu wykonania zleconej czynności,gdyż życie duchowne polega nie na doborze pewnych czynności, ale nasposobie wykonywania wszystkich naszych czynów w ogóle.

Obok tych dwóch postaci lenistwa: rozproszenia i przygnębienia, pojawiasię trzecia; jest nią pewien rodzaj ociężałości, jakby ogólnego odrętwienia, któretrudno określić, a wystarczy parę rysów, by je rozpoznać. Oto od pewnego czasuutraciliśmy swobodny wgląd w siebie samych. Brak nam świadomości własnegostanu, jesteśmy jak ten podróżny idący omackiem. Wtem zdarza się coś, co wnas budzi świadomość naszego położenia. Spostrzegamy, iż ciągle czynimypostanowienia i ciągle je łamiemy. Stały się one częścią naszej modlitwyporannej, by w godzinę lub dwie ulotnić się z naszej myśli, jakby nigdy w niejnie zaistniały. Nawet gdy sobie zdamy z tego sprawę i próbujemy w czyn jewprowadzić, okazują się one jakieś miękkie, bezsilne, zmartwiałe. Wprawdzienie zamykamy uszu na poruszenia łaski, które odbieramy każdej godziny, leczodkładamy ich wykonanie, tymczasem pora stosowna mija, wzywa nas jakiśobowiązek i jest już za późno. Tym sposobem trwonimy mnóstwo natchnień,przez Boga nam zesłanych.

To jedno wystarczyłoby. Ale tu się dołącza jeszcze fizyczne uczucie naszejniezdolności do jakiegokolwiek wysiłku. Zdaje się nam, jakby o żadnym prze-łamaniu się mowy być nie mogło i tak powoli słabość ducha przeobraża się wułomność cielesną, którą nawet nierzadko sprowadza. Głuchniemy wówczas nagłos sumienia, opryskliwie przyjmujemy przestrogi i upomnienia oraz wszelkiepróby rozbudzenia w nas życia z wiary. Cokolwiek ktoś czyni, zawsze wydajesię to nam niewczesnym i bezsensownym. Bez żadnego powodu rzeczy i ludziewydają się nam dziwnie obmierzli i nudni, poddajemy się owemu "duchowi bez-podstawnego podrażnienia", który znamionuje paralityka, po mistrzowskuprzedstawionego przez Walter Scotta w postaci Chrystala Croftangry.Zdawałoby się, że życie dla nas już się wyczerpało, żeśmy stanęli u kresu sprawludzkich, że poprzez górne pokłady bytowania zamajaczyło nam to, co Bossuetokreśla jako "nieznośną nudę, która stanowi dno życia ludzkiego". W tym staniejuż nie z roztargnieniem, ale z opieszałością zbywamy naszą modlitwę, nawet dosakramentów odnosimy się z rodzajem występnego nieuszanowania i poufałościwprost nie do pomyślenia. Istotnie pozostajemy pod wpływem niesmaku izaniedbania, jak gdybyśmy utracili zdolność myślenia poważnie i wpadali wjakieś oszołomienie czy sen hipnotyczny, gdy chodzi o rzeczy duchowne. Do

Page 126: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

tego stanu zmierza zawsze rozproszenie, jeżeli więc mieliśmy nieszczęście nieoprzeć się żadnemu z poprzednich jego stopni i jęczymy teraz pod jego uci-skiem, musimy się dźwignąć i jąć się pracy z takim wysiłkiem, jak gdybychodziło o grzech śmiertelny.

Czwartym rodzajem lenistwa duchowego jest tzw. pracowite próżnowanie,które stanowi wielką pokusę dla ludzi czynu, gdyż jak powiedziałem, lenistwodogadza wszystkim usposobieniom, lecz każdemu charakterowi w odrębnejpostaci. W rozrywce nic nie ma, co by przeszkadzało naszemu złączeniu zBogiem, ale jest wiele próżnych zajęć, w których tylko tracimy czas i którychprawie niepodobna odnieść wprost i świadomie do chwały Bożej. Trudno podaćścisłe różnice, ale każdy wie, iż co innego jest wypoczynek, a co innegopróżnowanie i że próżnowanie częściej się tai w niepożytecznym i dziecinnymzajęciu, niż w zupełnej bezczynności. Na przykład są pewne lektury, same wsobie niezłe, lecz rozpraszające nas, ponieważ stanowią kopalnie roztargnień namodlitwie lub odżywkę dla przyszłych pokus, dostarczając im żywych obrazów,albo okazują się dla nas niebezpieczne, gdyż nadmiernie nas pochłaniają – wtych wszystkich wypadkach, mimo rozumowych racyj za ich nieszkodliwością,w głębi serca czujemy wyrzut, który przy dobrym stanie duszy winien starczyćza zakaz. Przy dzisiejszej taniości i sprawnym funkcjonowaniu poczt itelefonów, winniśmy więcej uważać na naszą korespondencję. Czyż bowiem takdużo przesady jest w powiedzeniu, iż każdy list jest mniejszym lub większymzubożeniem naszej duchowności? A jeśli tak się rzecz ma, to czyż nie powin-niśmy wziąć sobie za zasadę unikanie zbytecznych korespondencji, o ile nas dotego pisania nie zmusza wzgląd na interesy, stosunki społeczne czy więzyuczucia?

Czas jest drogi i mało go mamy, a jednak jak wiele go się obraca na pisanielistów i jakże często słychać wymówkę, iż to nic nie szkodzi, gdyż to dla nasprawdziwe umartwienie! Ziemskie przywiązania przez korespondencję mnożąsię i zacieśniają, ponieważ wraz z nią wzrasta ilość przedmiotów naszej troski,przyłączają się nowe powody zdenerwowania i niepokoju, podsycają się związkiciała i krwi, które w czasach dzisiejszych urastają do miary bałwochwalstwa,wydając walkę tężyźnie i męskości uświęcenia chrześcijańskiego.

Pisanie listów działa ujemnie także na wrodzoną nam skłonność doprzesadzania. Wyrażamy się w sposób wyszukany, a przesada stylu przenosi sięczęsto na uczucie. Poczynamy przykładać fałszywą miarę do oceny rzeczy izjawisk, ekscytujemy się wypadkami bez znaczenia, z napięciem oczekujemywyniku rzeczy błahych i niegodnych wzmianki. Czymże jest podwórkorodzinnych kłopotów, jeśli nie splotem drobiazgów, wyolbrzymionych przezśrodowisko? Na każdym kroku przypominają się tu słowa pisarki Wordsworth,włożone w usta prawdziwego biedaka z fabryki: Słyszałem sąsiadów wieczorne biadania na głupstwa, które ni ziębią ni parzą.

Zatracenie wyczucia rzeczywistości jest tylko nieuniknionym skutkiembezużytecznej korespondencji, gdyż rozdmuchiwanie drobiazgów jestzabijaniem poczucia prawdy. Sakramenty i modlitwa kurczą się donieproporcjonalnych rozmiarów wobec tak nas pochłaniających trosk

Page 127: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dotyczących dzieci, mieszkania, wizyt, projektów na zimę czy lato. Omawiającto wszystko ze śmieszną powagą, tworzymy w swych listach formalną powieśćo nas samych, pociągając wszystko sztucznym pokostem, albowiem życie naszew istotnej swej prawdzie zbyt często jest duszne i niezdrowe. A jeśli nawetzejdziemy w nich na tematy duchowne, to czasem bywa jeszcze gorzej, bo czywówczas nie roi się w nich od obmów, zrzędzeń i plotek duchownych?

Stawianie zamków na lodzie jest inną gałęzią tego pracowitego próżnowaniai to nie najniewinniejszą. Czy schwytał się kto na tych bezpłodnych marzeniach,żeby jednocześnie nie przyłapać się na wprowadzeniu do nich własnej chwały,jako głównej sprężyny? Czyż można spędzić godzinę na rojeniu o wielkichjałmużnach, o znoszeniu strasznych cierpień po bohatersku, o ponoszeniumęczeństwa, o nawracaniu narodów, o rządzeniu kościołem, o zakładaniuszpitali, o wstępowaniu do ostrych zakonów, o przykładnej śmierci, o działaniucudów nad własną trumną, by mimo całej duchowności tych marzeń, nie stać sięprzez nie i płytszym i naiwniejszym i głupszym i bardziej próżnym niż przedgodziną? Tą drogą dochodzi się do podziwiania różnych rzeczy bez zamiaruurzeczywistnienia ich w swym życiu. Jest to gorsze od zaczytywania się wpowieściach, gdyż tu i piszący i czytający jest jedną osobą. Podwójnie więczatruwa się jadem zarozumiałości i przeczulenia. Stąd pochodzi ów posmakchłopięcości, którym zalatują pewne nasze poczynania i to ogólne obniżenie po-ziomu, zdradzające się w naszych myślach, uczuciach i postanowieniach.

Niech nas te silne słowa nie dziwią, gdyż stawianie zamków na lodziewycieńcza i znieprawia duszę. Przechodzi nad nią jak wyziew trujący, poktórym nie ostaje się nic świeżego, zielonego i owocodajnego, ale ogólneznużenie, zrzędliwość i uprzykrzenie myśli o Bogu.

Nie ulega wątpliwości, iż życie jest nudne. Lecz jest rzeczą zdumiewającą,jak wcześnie odkrywają to młodzi. Istotnie, ciężar świadomości tej tępoty życiajest znacznie dotkliwszy dla młodzieży męskiej i żeńskiej, niźli dla ludzidojrzałych. Stąd pochodzi zjawisko, iż szczególnie młodzi zwykli oddawać sięmarzeniom. Ma to miejsce zwłaszcza, gdy chodzi o dzieci pozbawionerodzeństwa, wychowywane w domu lub w zakładzie, nie posiadającymdostatecznej ilości rozrywek, niezbędnych przy roztropnym wychowywaniu,albo o sieroty, przebywające u krewnych, lub dzieci wdów, otoczone atmosferąsmutku i cichej melancholii. W tych warunkach dzieci niezwykle łatwonabywają skłonności do tzw. powieści myślowych, znajdując w nich pewnąrozrywkę dla siebie, powieści, których tłem są własne przeżycia, nie zawsze takbezpieczne, jakby się zdawało. Rodzice i opiekunowie winni do tego nawykuodnosić się z największym uprzedzeniem i natychmiast zastosować suroweśrodki zapobiegawcze, chociażby miało dojść do rozłączenia się z dzieckiem napewien czas, ten bowiem objaw marzycielstwa grozi zatruciem całegoprzyszłego życia. On to jest po większej części przyczyną nieszczęśliwychmałżeństw. Nie wyobrażam sobie u dzieci nałogu tak grzesznego, któryby mniebardziej przerażał, jak ta właśnie marzycielskość; tak jest ta trucizna żrąca,uparta i dalekosiężna. Żywot Pani Gaskell, opisany przez Szarlotę Bronté,najdosadniej maluje nam grozę spustoszenia, jakie po sobie zostawia

Page 128: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

marzycielstwo w swej najłagodniejszej postaci, w której osoba marzycielaukazuje się możliwie rzadko w toku urojonych przygód. Dusza, skażona tymnałogiem, staje się cieplarnią wszelkich występków. Grzech rozrasta się w niej zegzotyczną bujnością. Jeśli chodzi o następstwa, to lepiej takiemu chłopcu czydziewczynce byłoby, żeby przez całe życie karmili się najbrudniejszymipowieścidłami, niż by mieli być dotknięci nałogiem tworzenia powieści w swejgłowie. Trzeba by osobnej rozprawy, aby opisać wszystkie zakamarki tegonieszczęsnego nałogu. Starajmy się wierzyć, że żaden zły nałóg nie jest nie-uleczalny; ale czyż wielu się znajdzie pomiędzy nami takich, którzy mielipociechę ujrzeć jednego takiego nałogowca wyleczonego gruntownie?

Złe użycie rekreacji jest dostatecznie ważne, by je wymienić jako piątąpostać duchowego lenistwa. Już powiedziałem, że rekreacja jest czynnikiem oniezmiernej doniosłości w życiu duchownym. Świadczy o tym cała tradycjaKościoła; wątpię, czy istniał kiedy jaki dom zakonny, któryby przez dłuższyczas zachował swą karność, nie przestrzegając rekreacyj, które są tradycyjne powszystkich zakonach. Albowiem zakon bez tradycyj jest zakonem bez życia,przynajmniej bez pełni życia dojrzałego. Bez nich jest on już trupem, albojeszcze chłopięciem. Dziwnie brzmi to w uszach człowieka świeckiego, żerekreacja jest obowiązkiem w domu zakonnym; jednak fakt ten stanowi tylkocząstkę onej niebiańskiej mądrości, która była udziałem wszystkichzakonodawców. Jednak poza zakonem rekreacja jest rzeczą bez porównaniatrudniejszą, ponieważ trudno jest ustalić pewne wskazania dla ludzi świeckich wtym względzie. Jedno, co da się powiedzieć, to że ogromnie dużo zależy odwyboru rozrywki. Musi ona się zgadzać zarówno z naszym stanem jak i zestopniem, który osiągnęliśmy w życiu duchownym. Musi odpowiadaćwrodzonemu usposobieniu i nie narażać nas na towarzystwo z ludźmi, którzymogą nas skrzywdzić na duszy. Inna rzecz stopień oddania się zabawie. Na okumieć należy chwałę Bożą i nigdy nie wyzbywać się umiarkowanej obawyrozproszenia. Przy tym zabawa winna się dziać zawsze w swoim czasie, pozaktórym zwykła sprowadzać utratę łaski.

Niełatwo jest przesadzić, gdy się wylicza korzyści dobrze spędzonejrekreacji. Umysł nie może być ciągle napięty. Trzeba niekiedy spuszczaćcięciwę z łuku, by się nie zepsuł. Podobnież dobrze spędzona rekreacja sprawiatrzy rzeczy: Ochrania zdobyte łaski przed najmniejszym uszczerbkiem, broniącnas przed ostygnięciem zapału. Miłość Boża, towarzysząca nam w pracy,przelewa się także na chwile wytchnienia i w ten sposób nawyk skupieniapozostaje nietknięty, a my w naszej zabawie pozostajemy nadal u boku swegoOjca niebieskiego, jak pozostawaliśmy w pracy i cierpieniu. Rekreacja po wtórenie tylko osłania gotowe nabytki, ale przysparza nam siły i świeżości, ochoty idziarskości do przyszłej pracy. Dawne łaski się utrwalają, budzi się pragnienienowych. Mówi się o dzieciach, że więcej rosną we śnie niż na jawie. Podobnierzec można o rekreacji. To jest jej trzecia funkcja. Podczas niej rośniemy. Nieoznacza ona żadnego zastoju. Jej błogosławione działanie sięga nie tylko wsteczi wprzód, lecz spływa i na chwilę obecną, gdyż oznacza aktualny wzrost. Topomnaża naszą radość, a uprzyjemniając nam pobożność, potęguje naszą

Page 129: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

energię. Ogromna zasługa rekreacji kryje się już w tym, że zabezpiecza nasprzed grzechem, zajmując wolne chwile, w których słabość naszej naturyzmusza nas do odwrócenia uwagi od rzeczy nadprzyrodzonych. Jejzawdzięczamy uchronienie nas od tysiąca grzechów myśli i od niepotrzebnychrozproszeń umysłu i serca. Lecz to tylko drobna cząstka jej dobrodziejstw. Jejwłaściwe zadanie jest niemniej doniosłe dla życia duchownego niż sen dla ciała;podobnie też jak sen wymaga ona ujęcia w mądre, stosowne i mocne prawidła.

Swoje uwagi o rekreacji zamknę radą Scaramellego. Jeśli nasz umysłpragnąłby jakichś odchyleń od doskonałości, jakichś zbytecznych rozrywek,pogwarek czy udogodnień, których nie domaga się ani zdrowie ciała anispełnienie obowiązków stanu, prawo doskonałości żąda bezwzględnego zaparciasię siebie. Wiem, że te wszystkie ulgi są pokarmem słabych na duchu, o którychmówi Apostoł: Kto słaby, jarzyny niech jada – pozbawieni pociech, którymiłaska darzy dusze czyste, sycą swój głód i swe wyczerpanie u ziemskich żłobów.Ryszard od św. Wiktora powiada, iż człowiek znajduje w swej własnej naturzepokarm pełen słodyczy, poza tym zaś szuka go w rzeczach zewnętrznych, jakpomyślność i powodzenie. Lecz nie jest to ów pokarm duchowy, którym krzepiłsię Chrystus. Niemniej jednak jest to pokarm niedoskonałych, jarzynasłabujących: częstokroć nawet pożyteczny, gdyż częściowo łagodzi i uzdrawiachorobę odrętwiałości, którą na duszę sprowadza brak łaski. Ale osoby, którepoważnie dążą do doskonałości, winny się wyrzec tych niepotrzebnychprzystawek, by się tak bardziej przysposobić do uzyskania od Boga większejobfitości łask i błogosławieństw niebieskich. Jeśli umysł nasz domaga sięczegoś z pożywienia, snu, ubrania czy wypoczynku, przydatnego do zachowaniażycia i zdrowia, czy do lepszego zadośćuczynienia obowiązkom, lub czegoś, coposłuszeństwo, słuszność czy zdrowy rozsądek uznają za wskazane, pójdźmy zajego żądaniem i zaspokójmy nasze potrzeby. Lecz w tych wypadkach osobaduchowna musi troskliwie oczyszczać swoją intencję, by przychylać się do tegojedynie przez wzgląd na wolę Bożą, a nie na własne pragnienie, by szukać wtym upodobania Bożego, a nie własnego. Mają to być raczej ustępstwa dlasłabości natury, dyktowane niejako wrodzonym instynktem, a nie dogadzaniesobie, tak by nawet przy tych koniecznych ustępstwach znaleźć sposobnośćsprzeciwiania się swym popędom i postępowania jedynie za wolą iupodobaniem Bożym. Tym sposobem możemy zadośćczynić swym potrzebombez narażania na szwank naszego postępu duchownego. Wiem, że te rzeczy sątrudne w zastosowaniu, ale św. Bernard mówi, że wystarczy złożyć swą nadziejęw Bogu, a wszystko da się zrobić w myśl zdania: Wszystko mogę w Tym, którymnie umacnia (1).

Ogólna obojętność co do wyzyskania naszego czasu jest szóstym objawemduchowego lenistwa. Użytkowanie czasu jest przedmiotem bardzo obszernym idonioślejsze posiada znaczenie, niż zwykło sądzić wiele osób dążących dodoskonałości. Belecjusz w swym dziele o rzetelnej cnocie posiada całą księgę,poświęconą chwili rannego wstania, które przecie stanowi drobną ledwiecząstkę naszego czasu. Musimy pamiętać, iż czas jest surowcem, z któregowykuwamy naszą wieczność, że jest on drogi i nieodzyskalny, że wreszcie

Page 130: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

przyjdzie nam z niego zdać ścisły rachunek. Błędy nie do naprawienia sąrzadkie, ale strata czasu do nich należy; a skoro pomyślimy, jak łatwo, jakczęsto, jak niepostrzeżenie, jak zdradliwie ten błąd się wkrada, zrozumiemycośkolwiek jego rzeczywiste niebezpieczeństwo. Lenistwo, jak już raz kogośopanuje, staje się okrutnym samodzierżcą, daje mu odczuć swe kajdany przykażdym poruszeniu, nawet w chwilach bezczynności. Ale jest to niewola niepozbawiona swej przyjemności, a przez to tym niebezpieczniejsza. Jednaknajzdradliwszym jego rysem jest utrzymywanie nas w złudzeniu. Żadenpróżniak nie uwierzy w swoje próżniactwo, wyjąwszy chwile szczególnegooświecenia przez łaskę. Nikt nie pojmie, jak szalenie szybko tworzy się nałógmarnowania czasu. Przełamanie go zaś wymaga ogromnego wysiłku woli, najaki tylko niewielu się zdobyć może. Przestrzeń, która ten stan dzieli odoziębłości, maleje z niezwykłą chyżością. Każda godzina ze swymijednominutowymi niedbalstwami obciąża i krępuje duszę, dopełniając strasznejmiary win przed obliczem Boskiej sprawiedliwości. Nasze życie staje siężywym przeciwieństwem życia Bożego. Jego drobiazgowa znajomość naszegostanu w każdej chwili stoi w straszliwej sprzeczności z naszym półświadomympół-nieświadomym zapomnieniem i zapoznaniem Jego obecności. Wątpię, czyścisłe i sumienne użycie czasu może podobnie, jak inne cnoty, przejść wnawyknienie. Obawiam się, że czas jest przedmiotem, który wymaga ciągłejczujności w ciągu całego życia. Jest on chybkim potokiem, którego każda falamknie wartko ku morzu, unosząc z sobą wierne świadectwo o nas, by je złożyću tronu Boga. Strach nam pomyśleć, iż taki św. Alfons ślubował uroczyścieBogu nie stracić ni jednej chwili czasu. Rozumiemy dobrze, że człowiek o takiejpokorze i roztropności, ważący się na takie zobowiązania, musiał byćwyniesiony przez Kościół na ołtarze.

Siódmą i ostatnią postacią duchowego lenistwa jest gadatliwość. Tomasz àKempis wyznaje, iż nigdy mu się nie przydarzyło, by po rozmowie wrócił doswej izdebki, nie będąc gorszym, niźli z niej wyszedł, a inny mąż świątobliwymawiał, że nigdy nie żałował słowa przemilczanego, natomiast częstoprzytrafiało się mu żałować poniewczasie słów wyrzeczonych. Ileż nam to rzucaświatła na życie Świętych! W życiu duchownym, ilekroć dusza znużona szukafolgi lub rozrywki niedozwolonej, rzeczą po marzycielstwienajniebezpieczniejszą jest gadatliwość, która bywa jedną z najpospolitszychpokus. Jedni czują pokusę gadania z kimkolwiek, kto się okaże chętnymsłuchaczem; inni upatrują przyjemność w wynurzaniu swych uczuć wobecniektórych tylko, sobie sympatycznych. Niektórzy mają pokusę do mówieniatylko w czasach i o rzeczach nieodpowiednich, co zwykło pochodzić niekiedy zpoduszczenia szatańskiego, niekiedy zaś z ludzkiej słabości. Jako ogólną zasadęmożna przyjąć, że u osoby pobożnej wszelkie wylewy uczucia poza modlitwą sąniepożądane bez względu na to, czy przedmiotem ich jest Bóg, czy jakaś rzeczobojętna. Nie chodzi tu o przedmiot. Zło tkwi w wylewaniu się na zewnątrz.Roimy często, że tym uśmierzamy pokusę. Nic fałszywszego w świecie.Wyjąwszy pewne pokusy, właśnie milczenie nas krzepi, podczas gdy wylanieosłabia nas i nadwątla. Osoby pobożne, nim wkroczą na szlaki Świętych,

Page 131: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zwykły być gadatliwe i ta przywara najczęściej opóźnia chwilę ruszenia śladamiŚwiętych lub w ogóle udaremnia ich postęp.

Każda z tych siedmiu postaci lenistwa mogłaby oczywiście tworzyćprzedmiot osobnej rozprawki, lecz dla mojego celu wystarczy to, copowiedziałem. Doskonałość na świecie jest sprawą niezmiernie trudną i na wielenapotyka przeszkód. Największą z nich jest zapewne lenistwo, które ludziomświeckim najbardziej utrudnia wzrastanie w świętości. Wszystko, co nas tamotacza, jest małoduszne i pełne przesady. Powszechnie przyjęte zasady i myślisą małostkowe i płytkie. Atmosfera nużąca. Okrzyczane wielkości świata towydęte pęcherze nagminnej głupoty. Czułostkowości religijnej tam poddostatkiem, nabożnej fanfaronady aż do znudzenia, tylko zdrowego umartwieniai szczerej, męskiej pobożności, niestety, bardziej brak, niżby można byłoprzypuszczać, gdyby sam fakt nie był dostatecznie pewny. Wszystko to ciągnienas do wałkonienia się i do lenistwa. Nieraz świat podziwia niezwykłą pogodę uosób zakonnych. Jest ona owocem reguły i życia zakonnego, które je chroniprzed lenistwem. Jeśli nie mamy tych pomocy, tym więcej trzeba nam się lękaćowego nieprzyjaciela.

Niebezpieczeństwo lenistwa i jego groźne skutki trzeba zaliczyć międzyosobliwych wrogów dążenia do świętości na świecie. Wiemy już, że w staraniusię o doskonałość pośród zajęć światowych brak reguły zakonnej należy zastąpićszczególnym ćwiczeniem się w cnocie cierpliwości. Teraz postanówmy dodaćdo tego usilną troskę o roztropne wyzyskanie czasu i o odpowiednie spędzaniechwil wytchnienia, by uniknąć niebezpieczeństw, przed którymi chronizakonników życie wspólne, mądrze obmyślane przez ich zakonodawcę.Głównym zaś odcinkiem naszej walki musi się stać lenistwo – w przeciwnymrazie nigdy nie osiągniemy tej doskonałości, którą Święci podają za dostępną dlaludzi świeckich.

15. Modlitwa powrót spis treści

Różnica między życiem duchownym a życiem światowym rzuca się w oczy,a płynie ona głównie z modlitwy. Gdy już ktoś raz pod słodkim wpływem łaskiodda się życiu modlitwy, niebawem nabiera ona takiej nad nim mocy, iżprzemienia go w zupełnie nowego człowieka; przekonawszy się, że modlitwajest jego życiem, w końcu modli się nieustannie. Jego życie staje się nieustannąmodlitwą. Nieustanną – powiadam – nie w znaczeniu różnych sposobów ipostaci myślnej lub ustnej modlitwy, lecz nieustanną jako pewna postawawewnętrzna, mocą której wszystkie jego czynności i cierpienia zewnętrzne stająsię żywą modlitwą.

Zatem życie modlitwy, które jest znamieniem życia nadprzyrodzonego,zasadza się na nieustannej modlitwie. Lecz cóż to znaczy modlić sięnieustannie? Co przez ten nakaz rozumiał Boski Zbawiciel? – Modlić się zawszeznaczy odczuwać wciąż słodką potrzebę modlitwy, łaknienie modlitwy. Podczasmodlitwy łaska staje się oczywistą, niemal dostrzegalną, nic więc dziwnego, żez nią krzepi się nasza wiara i rozpala miłość. Najboleśniejszą stroną ciężkiejpracy bywa niemożność oddawania się modlitwie oraz znużenie, podcinające

Page 132: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nasze siły, zanim nadejdzie czas na modlitwę, albowiem siły fizyczne są bardzopotrzebne, by modlić się dobrze.

Skutkiem pociągu do modlitwy wytwarza się u nas zwyczaj poświęcaniastale pewnych chwil modlitwie bądź myślnej, bądź ustnej. Ten nawyk stałegozwracania się do modlitwy nie stwarza, jeszcze oczywiście, sam przez się mężamodlitwy. Wszelako i Bóg nie ześle swego ognia, dopóki my nie zdobędziemysię na stos ofiarny. Przeto musimy sobie przyswoić akty strzeliste i mieć pewnewestchnienia przygotowane, nie zaniedbując przy tym modlitw samorzutnych,wyrywających się ku niebu w ciągu dnia z gorącości naszych serc. Zresztąwytwarza się z czasem w duszy pewne jak gdyby ciążenie myśli ku Bogu, któresię rodzi z miłości oraz z ciągłej pamięci na obecność Bożą, a na zewnątrzobjawia się modlitwą, przechodzącą od prośby do dziękczynienia, oddziękczynienia do uwielbienia, od uwielbienia do wstawiania się za innymi,stosownie do różnych stanów duszy, bez jakiegokolwiek zamieszania czyświadomego wysiłku.

Modlić się zawsze znaczy, wreszcie, często odnawiać akty czystej intencjizwracania wszystkiego ku chwale Bożej, a w ten sposób ożywiać duchemmodlitwy nasze czynności, rozmowy, prace i cierpienia.

Oto, co znaczy modlić się zawsze: a teraz obaczmy, jakie stąd płyną dla naspożytki! W jakże nadprzyrodzonym stanie utrzymuje się taki człowiek! Żyje onjak gdyby na innej planecie niż inni ludzie. Inne też jest jego otoczenie, jegoobcowanie jest z Bogiem Jezusem, Maryją, Aniołami i Świętymi. Współżycie znimi stanowi ukryty nurt jego myśli i często oddziaływa na jego sposóbwyrażania się. Jego dążności, nadzieje i ukochania nie są te same, co u innych.Ilekroć do czegoś przystępuje, zawsze czyni to odmiennie od innych, inaczej teżprzyjmuje swoje powodzenie. Nic go, zaiste, nie różni tak od człowiekaświatowego, jak właśnie to zachowanie się w powodzeniu, przeniknięte duchemnadprzyrodzonym, nieziemskim, duchem tajemnicy Wcielenia. Jego poglądy naświat, mimo całej swej precyzji i jasności, są uderzające, ponieważ patrzy nańoczyma Kościoła i rozsądza wszystkie stosunki i odległości między rzeczamizależnie od tego, jak się odnoszą do tego punktu ogniskowego, jakim jest wiara.Jego uczucia są tak ześrodkowane, że w oczach najbliższych uchodzi zaczłowieka bez uczuć, a ludzie mniej go znający widzą w nim serce zimne,ogołocone z przyrodzonych uczuć, niewrażliwe na węzły krwi i ciepło ogniskarodzinnego. Zresztą usposobienie spokojne, które wytwarza w nas modlitwa, niesprzyja bynajmniej tym wyczynom i objawom, jakie ma na myśli świat,ponieważ się sprzeciwia owej gorączkowej i nieznającej spoczynku gonitwie,przez które się je osiąga.

Ten wpływ modlitwy zaznacza się w sądach i ocenie ludzi, zdarzeń i rzeczy,daje się odczuć w mowie, wszystko przesyca swoim spokojem. Zaznacza się wpostępowaniu z drugimi i bywa główną przyczyną pozornego brakuserdeczności dla nich. Tak się przedstawia obraz człowieka, którego władze,uczucia, a do pewnego stopnia i zmysły, opanował duch modlitwy. Zdawać bysię mogło, że jego urok będzie podbijał ludzi, jak obecność anioła. Lecz tak niejest, albowiem jego piękność jawi się dopiero w świetle nadprzyrodzonym.

Page 133: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Świat widzi w mężu modlitwy tylko niezwykłość i nieporadność cudzoziemca,w czym do pewnego stopnia ma słuszność.

Jednak mimo wszystko człowiek ten zostawia u ludzi światowych wrażenieniezatarte, podobnie jak Najświętszy Sakrament u protestantów, ilekroć nie-postrzeżenie znajdą się w jego obecności i spiesznie uchodzą. Jest bowiemrzeczą właściwą Bogu i rzeczom Bożym zostawiać po sobie niezatartewrażenie.

Najważniejszą czynnością życia wewnętrznego jest modlitwa myślna, októrej chcę najpierw słów parę powiedzieć. Pisarze duchowni, a niekiedy iŚwięci, wyrażają się, jakoby rozmyślanie było konieczne do zbawienia, co wpewnym znaczeniu i w pewnych wypadkach może być prawdą. W każdymjednak razie jest rzeczą niewątpliwą, że modlitwa myślna jest konieczna dodoskonałości i że życie duchowne bez niej istnieć nie może. Modlitwa myślnabowiem zajmuje nasze władze Bogiem, a to nie tyle przez zgłębianie idociekanie prawd o Bogu, ile raczej przez nakłanianie naszej woli do zgody zwolą Bożą i naszych uczuć do miłości Bożej. Jej przedmiotem są dzieła Boga iJego doskonałości, przede wszystkim zaś święte Człowieczeństwo ChrystusaPana. Długość czasu, jaki należy jej poświęcić, bywa rozmaita wposzczególnych wypadkach; różne też bywają metody, przy niej stosowane, leczjest rzeczą bardzo ważną trwać przy raz obranej metodzie. Zresztą wspomnę cośo tym w dalszym ciągu.

Modlitwa myślna, już sama z siebie trudna, staje się jeszcze trudniejszawskutek pokus, które na nią czyhają. Jej uciążliwość przechodzi nieraz wszelkieoczekiwanie i ona to kusi do zaniechania modlitwy. Bardzo często, przystępującdo rozmyślania, odczuwamy niesłychaną po prostu niezdolność do myślenia oczymkolwiek. Jakąkolwiek postawę zalecono by nam wówczas, męczy nas jejjednostajność, skoro zaś poczniemy wciąż ją zmieniać, odbiega nasusposobienie do modlitwy. Każdy ruch powoduje nowe roztargnienia, a imię ichlegion. Cała nasza nadzieja w uczuciowym nabożeństwie, a to nas wciążodbiega nawet bez widocznej winy z naszej strony. Choć myśl o zaniechaniurozmyślania odpychamy ze wstrętem, uśmiecha się nam możliwość urządzeniasobie w nim przerwy. Kiedy indziej pokusa nam wystawia, że ważnośćmodlitwy niesłusznie się przesadza, a choć się oprzemy chęci zaniedbaniamodlitwy, dogadzamy naszym kaprysom przez nieprzestrzeganie odpowiedniejna nią pory i drogo nieraz za tę słabość płacimy.

Jeżeli chcemy lekarstwa na wszystkie te pokusy, to musimy uważać naszerozmyślanie za główną sprawę dnia; musimy poświęcać czytaniu duchownemutyle czasu, na ile nas stać; musimy być szczerzy, otwarci i posłuszni naszemukierownikowi we wszystkim, co do niego należy; musimy stopniowo sięuniezależniać od pociech zmysłowych oraz umieć cenić wartość oschłego, czy,jak często zwykliśmy mówić, złego rozmyślania. W tym kierunku trzeba namwytężyć wszystkie siły, gdyż chodzenie w obecności Bożej, moc nad złymduchem i nad podłymi nałogami, równowaga ducha, zdolność do dźwiganiakrzyża i cokolwiek tylko możemy sami uczynić dla wytrwania w dobrem dokońca, to wszystko zależy od modlitwy.

Page 134: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Po uważnym zastanowieniu się nad różnymi metodami modlitwy, którezalecają pisarze duchowni, spostrzeżemy, że wszystkie dają się sprowadzić dodwóch, ignacjańskiej i sulpicjańskiej, jeśli zechcemy określić je tyminazwiskami. Metoda św. Ignacego ma tę dodatnią stronę, że bardziej odpowiadanowoczesnej umysłowości, że jest szerzej rozpowszechniona, że operujetechniką, której łatwo można wyuczyć i że wreszcie najwięcej podręczników dorozmyślania na niej się opiera. Za metodą św. Sulpicjusza przemawia tenwzgląd, że w niej wierniej odbija się tradycja starych Ojców i Świętych pustyni;że się nadaje ona również dla tych, którzy z jednej strony nie mają możnościstosować metody św. Ignacego, a z drugiej nie doszli jeszcze do modlitwyuczuć; że wreszcie szczególnie nadaje się dla tych, którzy z pewnych względówmuszą wciąż przerywać rozmyślanie, ponieważ w każdej chwili stanowiskończoną całość, podczas gdy cała siła metody ignacjańskiej leży w pełnymzakończeniu. Tak przedstawiałyby się z grubsza obie metody. Orzec, która znich jest lepsza, niepodobna, albowiem obie są święte, obie wydały Świętych, aużycie jednej lub drugiej zależy od roztropnego wyboru lub natchnienia Bożego.

Krótko omówię obie metody modlitwy, najpierw zaś ignacjańską, która jestszerzej rozpowszechniona. Dobre rozmyślanie jest darem, o który należyszczególnie się modlić, dołączając do tego gorące pragnienie doskonałości wogóle. Trzeba pilnie stosować zalecone środki, a w szczególności pamiętać otym, że czytanie duchowne dla modlitwy jest tym, czym dla lampy oliwa.Istnieje podwójne przygotowanie do rozmyślania: dalsze i bliższe.

Dalsze przygotowanie polega częścią na usuwaniu przeszkód, częścią nazdobywaniu pomocy potrzebnych. Przeszkodą, którą przede wszystkim należyusunąć, jest pochlebne mniemanie o sobie samym, popisywanie się swoimumartwieniem i swoją pobożnością, wszelkie przywiązanie do nałogowychuchybień, które wciąż popełniamy, rozproszenie umysłu, niedbała strażzmysłów i lekkie zbywanie zajęć codziennych. Pomocą, której potrzebujemy,jest pokora przynajmniej w niższych swych stopniach, prostota i czystośćintencji w ogóle, dokładna straż zmysłów, zapewniające spokój ducha, iwreszcie pewna niewielka dawka umartwienia.

Przygotowanie bliższe polega na przeczytaniu, wysłuchaniu lub ułożeniupunktów rozmyślania na dzień następny, zwłaszcza zaś na wybadaniu, jaki owocnastręczałby dany przedmiot rozmyślania stosownie do naszych potrzebduchownych. Przed udaniem się na spoczynek należy jeszcze raz sobie towszystko krótko uprzytomnić i wzbudzić odpowiednie westchnienie pobożne;natychmiast po obudzeniu trzeba przypomnieć sobie przedmiot rozmyślania,podczas ubierania zaś myśleć o nim lub obudzać stosowne uczucie;bezpośrednio przed rozmyślaniem należy uspokoić swój umysł, stawiając się wobecności Boga lub świętego Człowieczeństwa Jezusa na przeciąg jednegoZdrowaś; cały zaś czas od przygotowania rozmyślania aż do jego odprawieniawinien upłynąć w milczeniu do tego stopnia, by unikać nawet myśli i obrazów,mogących nas rozproszyć.

Kto raz poddał się tym ograniczeniom, ten niezawodnie doznał ich pożytku.Lecz nie wszyscy są do tego zdolni. Trzeba znajomości poszczególnych

Page 135: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wypadków, aby osądzić, w jakiej mierze i dla jakich przyczyn należy kogośzwolnić od przytoczonych tu przepisów bez szkody dla jego duszy. Niewiele jestosób, dla których cały ten system metody św. Ignacego byłby potrzebny przezdłuższy czas, lecz dużo jest takich, którzy obecnie nigdy nie odprawiająporządnie rozmyślania, a którzy byliby do tego zdolni, gdyby zechcieli niecotrudu sobie zadać i przynajmniej czas jakiś ponosić to jarzmo.

Po tych dwu przygotowaniach następuje pokłon adoracji i modlitwaprzygotowawcza. Następnie idą preludia, co najmniej dwa, a nieraz trzy. Wpierwszym odtwarzamy sobie w przelotnym obrazie przedmiot rozmyślania. Jestto pomocą przeciw roztargnieniom, podobnie jak utkwienie wzroku w jakiejśrzeczy ułatwia nam myślenie o niej. Ilekroć potem nasza uwaga podczasrozmyślania się rozprasza, wystarczy tylko wrócić do naszego obrazu, podobniejak to czyni przepisywacz, gdy coś odwróci jego uwagę od rzeczyprzepisywanej. Niektórzy pisarze nawet radzą, mieć nieustannie przed oczymajakiś obraz, dostosowany do owocu, który zamierzamy odnieść z rozmyślania.Drugie preludium zawiera prośbę o sam owoc, o który znów dobrze jest modlićsię za przyczyną Świętego, wyznaczonego przez Kościół na dany dzień.Przedmioty historyczne posiadają trzecie jeszcze preludium, które polega nakrótkim przebieżeniu myślą następstwa wypadków, obranych za przedmiotrozmyślania. Wszystkie te preludia razem nie powinny zająć więcej ponad pięćminut.

Dalej następuje samo rozmyślanie, które składa się z ćwiczenia pamięci,rozumu i woli. Ćwiczenie pamięci przypomina trochę pierwsze preludium, tylkoróżni się od niego tym, że trwa dłużej, oraz dokładniej i szczegółowiejprzechodzi swój przedmiot. Streszcza się ono możliwie najzwięźlej wpostawieniu sobie siedmiu pytań: Kto? Co? Gdzie? Jakim sposobem? Dlaczego?Jak? Kiedy? – Stosują się one zarówno do rozważanych tajemnic, jak iopowieści. Ta czynność nie powinna się nazbyt przedłużać, jeżeli rozmyślanienie ma zejść na czystą grę wyobraźni. Wszelako należy ją odprawić sumiennie iz drobiazgową dokładnością, gdyż, jak niebawem się przekonamy, z niejpopłyną nasze uczucia i postanowienia. Niedbałe i pobieżne ćwiczenie pamięcisprowadza ociężałość myśli, oschłą formalistykę w uczuciach oraz brak skruchyi mocy w postanowieniach. Nie martwmy się, gdy ćwiczenie pamięci przechodziw ćwiczenie rozumu. Jedno bowiem winno się zazębiać o drugie, a rozumowizawsze przypadnie w udziale uskuteczniać zastosowanie ogólnych prawd do nassamych i do potrzeb naszej duszy w danej chwili.

Rozum, któremu przypada w udziale druga czynność rozmyślania, winienspełnić pięć następujących zadań: zastosować przedmiot rozmyślania donaszego stanu, wyciągnąć z niego wnioski, rozważyć pobudki, zbadaćpoprzednie i obecne postępowanie oraz przewidzieć przyszłe warunki. Rzecządoniosłą przy ćwiczeniu rozumu jest jak największa prostota. Podobnie jakćwiczenie pamięci, posługuje się i ono siedmiu pytaniami: Po pierwsze, jakiemyśli nasuwa ten przedmiot? Po drugie, jaką praktyczną naukę mam z niegowyciągnąć? – Nauka ta winna być szczegółowa, nie ogólnikowa, orazdostosowana do naszego zajęcia, charakteru i stanu. Po trzecie, jakie pobudki

Page 136: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

skłaniają mnie do jej zastosowania? Tu będzie należała stosowność, przez którąrozumiem gorliwość i pożytek przynajmniej nadprzyrodzony, zadowolenie,łatwość oraz konieczność. Po czwarte, jak postępowałem dotychczas w tymwzględzie? – Tu musimy być niezbyt pochopni do odpowiedzi zadowalającej itylko wtedy wydawać o sobie sąd dodatni, jeśli sama oczywistość zmusza nasdo tego. Naszym staraniem winno być własne zawstydzenie. Musimy zstąpić doszczegółów oraz troskliwie badać swoje obecne usposobienie. Po piąte, jakpowinienem się zachować w przyszłości? – Tutaj nie należy przewidywaćokoliczności nadzwyczajnych, nieprawdopodobnych czy naciąganych, lecztylko takie, które łatwo mogą się przydarzyć jeszcze tego samego dnia. Poszóste, jakie przeszkody winienem usunąć? – W tym względzie przyjdzie nam zpomocą znajomość samego siebie, jaką czerpiemy z codziennego rachunkusumienia. W ogólności trzy są takie przeszkody: próżność, zmysłowość irozproszenie. Po siódme, jakie środki mam wybrać? – Tu należy starać się ośrodki szczegółowe, a nie ogólnikowe i niepewne, przede wszystkim zaświnniśmy kierować się roztropnością i nie obciążać się ponad siły.Doświadczenie uczy, że wielu spostrzega wieczorem, iż znaczną część dniaspędzili bez krzyża rannych postanowień, ponieważ w porannym rozmyślaniuobarczyli się bardziej, niż ich ramiona zdolne były udźwigać; przeto zrzuciliswój krzyż, przestając być uczniami Zbawiciela przez pozostałą część dnia.

Trzecią czynnością rozmyślania jest ćwiczenie woli. Bez niego rozmyślanieprzestaje być modlitwą myślną, a schodzi na czystą spekulację lub na jakiśokaleczały rachunek sumienia. Działalność woli wyraża się dwojako: wuczuciach i w postanowieniach. Uczucia mają zastosowanie również pozarozmyślaniem, w ćwiczeniu pamięci, a nawet w preludiach. Są one pożądaneniemal zawsze, kiedykolwiek się zjawią. Dobrze też jest zapamiętać sobie dlałatwiejszego wyrażenia tych świętych uczuć zdania Pisma św. i powiedzeniaŚwiętych; tylko najlepiej jest zbierać je samemu, w przeciwnym bowiem razienie posiadają ani połowy swego namaszczenia. Nigdy nie trzeba żałować czasuna uczucia pokorne, jak długo się czuje w nich upodobanie, chociażby całagodzina miała nam upłynąć na nich z pominięciem innych części rozmyślania.Tego wszelako nie da się powiedzieć o uczuciu radości i triumfu, które bywa do-stępne błędom i złudzeniom, toteż winno być utrzymywane w pewnychgranicach. Nawet tak pożądane uczucie jak skrucha musi być umiarkowane,gdyż zwykło nieraz przechodzić w przesadę i mieszać się łatwo z miłościąwłasną. Jeżeli wzbudzanie uczuć przychodzi nam z trudnością, nie traćmyspokoju ducha i nie trwóżmy się, lecz spokojnie starajmy się je doprowadzić doskutku aktami wiary.

Choć tak doniosłe jest znaczenie uczuć w rozmyślaniu, jednakpostanowienia są rzeczą jeszcze donioślejszą. Ich miejsce jest nie tylko pokażdym punkcie rozmyślania, lecz po każdej praktycznej uwadze w obrębieposzczególnych punktów. Winny one być praktyczne i nie ograniczać się dopodjęcia pewnych nabożeństw i modlitw, lecz mieć za przedmiot unikanieczegoś lub umartwienie się w czymś. Winny być szczegółowe, nie ogólne, orazstosować się do obecnego naszego stanu i bieżących czynności. Postanawiać

Page 137: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

bowiem coś uczynić wtedy, gdy się osiągnie to lub owo, albo skoro upłynie jakiśprzeciąg czasu, znaczy budować zamki w powietrzu, a nie czynićpostanowienia. Nasze postanowienia, o ile to możliwe, powinny by się odnosićdo okoliczności, które prawdopodobnie zajdą w ciągu dnia, tak by naszszczegółowy rachunek sumienia wiązał się z rozmyślaniem. Muszą one byćoparte na silnych pobudkach, często brane na rozmyślania, nie prędkie, nieprzedwczesne, nie przewyższające naszą gorliwość, gdy ostygniemy z żarumodlitwy. Jeżeli co, to przede wszystkim one winny trzymać się poniżej tego, naco możemy spokojnie liczyć, oraz płynąć z pokory. Albowiem na rozmyślaniuwiele rzeczy przybiera taką postać, że często odbiega nas uzasadniona nieufnośćwzględem samych siebie, a ponieważ Bóg rzadko wspomaga dusze zbyt dufnew siebie, przeto łatwo się uginamy. Ileż narzekań, które się słyszy od ludzi nabrak postępu, należałoby złożyć na karb płonnych postanowień, czynionych wpół-przyrodzonym, pół-nadprzyrodzonym zapale modlitwy?

Dochodzimy już do zakończenia rozmyślania. Jest ono ważne, a przy całejswej gorącości, nie powinno tracić spokoju. Jeśli się je czyni pośpiesznie, by nieprzedłużyć zwykłej godziny rozmyślania czy dla jakiejś innej przyczyny, częstoprzepada cały owoc rozmyślania. Najpierw winniśmy zebrać i odnowićwszystkie nasze postanowienia. Tym sposobem odświeży się nasza gorliwość,która może osłabła w ciągu godziny wskutek oschłości i zmęczenia. Następnieidą rozmowy z Bogiem, Matką Najświętszą i ze Świętymi. Podczas nichwinniśmy prosić osobno o poszczególne, przedtem określone owocerozmyślania, do których możemy dołączyć jakąś rzecz, która nam bardzo leżyna sercu oraz pokorne ofiarowanie uczynionych postanowień. Z modlitw,dodawanych w końcu przez podręczniki modlitwy myślnej, oparte na tejmetodzie, najczęstsze są: Ojcze nasz, Zdrowaś i Duszo Chrystusowa. Na tymkończy się nasze obcowanie z Bogiem, lecz nie powinna ustawać pamięć naobecność Bożą. Przeciwnie, więcej niż kiedykolwiek wystrzegać się wówczasnależy, by nie opanował nas duch rozproszenia oraz zbyt nagła reakcja poskupieniu, w jakim się utrzymywaliśmy na modlitwie.

Jeżeli chodzi o wolę św. Ignacego, to rozmyślanie na tym nie powinno siękończyć. Teraz zdaniem jego winniśmy, siedząc lub przechadzając się, odprawićto, co on zwie refleksją albo rozbiorem odprawionego rozmyślania. Brak tejrefleksji uważa on za przyczynę długotrwałych wad naszych rozmyślań.Gdybyśmy bowiem zastanawiali się nad nimi, to odkrywszy w nich jakieś braki,prawdopodobnie doszlibyśmy ich źródeł, moglibyśmy więc unikać ich wprzyszłości. Istotnie, refleksja uchodzi za rzecz tak doniosłą, że mamy wyraźnepolecenie odprawienia jej później, w ciągu dnia, gdybyśmy jej z rana nieodprawili. Refleksja składa się z dwóch części, z rachunku i ze streszczenia. Wrachunku krótko przechodzimy nasze wczorajsze przygotowanie, pierwsze naszemyśli przy wstaniu, początek rozmyślania, modlitwę przygotowawczą, preludia,wybór owocu, dalszy przebieg rozmyślania, jak walczyliśmy z roztargnieniamipodczas wszystkich trzech czynności rozważania, czy nasza modlitwa końcowabyła żarliwa i pokorna, czy nasłuchiwaliśmy głosu Bożego w naszych sercachoraz czyśmy byli wolni od nieuszanowania w ułożeniu ciała, od

Page 138: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nieumiarkowania języka lub porywczości umysłu. Jeżeli wszystko to odbyło sięzupełnie dobrze, dziękujemy Bogu Wszechmocnemu za łaskę, której jedynieprzypisać trzeba nasze powodzenie. Jeśli zaś cokolwiek nam się nie udało,obudzamy w sobie skruchę i pokorne postanowienie na przyszłość bezpoddawania się przygnębieniu czy niepokojowi. Pamiętajmy zawsze, że czasmodlitwy bywa czasem Bożego karania. Wtedy bowiem przypominają się nam idręczą nas różne grzechy powszednie, drobne niewierności, nieuporządkowaneprzyjaźnie i światowe przywiązania, za które w ten sposób ponosimy karę.

Streszczenie rozmyślania zbiera w jedno wszystkie oświecenia, wszystkiepostanowienia i owoc, jaki spodziewamy się odnieść, poczym jeszcze raz prosisię o łaskę dotrzymania postanowień. Zarazem należy obrać sobie jakąśmodlitwę strzelistą na cały dzień lub jakąś myśl, jako wiązankę duchowną, któraby nas odświeżała w pyle i zgiełku światowym. Wreszcie winniśmy zapisaćoświecenie oraz postanowienia, by móc potem przez odczytywanie ichodświeżać stygnącą gorliwość. Jednak ta ostatnia praktyka wymaga wielkiejroztropności i nie nadaje się dla wszystkich. Wyżej opisana refleksja, zdaniemśw. Ignacego, winna trwać "około" ćwierć godziny.

Pierwsze zapoznanie się z metodą św. Ignacego zwykło robić wrażeniepodobne do tego, jakie odbiera kleryk, stykający się po raz pierwszy zbrewiarzem. Odnosi się wrażenie, iż nigdy chyba się jej nie opanuje należycie.W rzeczy samej jednak przebieg jej jest tak naturalny, że łatwo się z niąoswajamy, tak dalece, że bez żadnego niemal wysiłku, czy choćby refleksji,spełniamy wszystko prawidłowo. W istocie jest ona łatwiejsza, niżby możnabyło przypuścić.

Metoda św. Franciszka Salezego zasadniczo od niej się nie różni, jeślipominąć kilka odrębnych rysów, które ją znamionują. To samo możnapowiedzieć o metodzie św. Alfonsa, która właściwie jest metodą św. Ignacego,trochę może swobodniejszą, jak tego należało oczekiwać z usposobienia tegoczcigodnego Świętego, który do wielu tytułów wdzięczności, jaka mu się należyze strony współczesnego Kościoła, dołączył tytuł apostoła modlitwy.

Początkujący zazwyczaj bywają skłonni do lekceważenia technicznej stronymodlitwy. Jednak naprawdę opłaci się przykładać się do niej cierpliwie przezkilka tygodni. Nigdy tego nie pożałujemy, podczas gdy na postępowanieprzeciwne narzekać będziemy całe życie. Strzeżmy się przeto, byśmy nie klękalido modlitwy bezmyślnie, bez zdania sobie sprawy z tego, co czynimy, dodającdo grzechu nieuszanowania winę lenistwa.

Nie trzeba też gonić zbyt za głosami wewnętrznymi, za wyraźnymi znakamiczy za jasnym odczuciem woli Bożej, ani też ulegać pokusie opuszczenia bitegogościńca mozolnego rozmyślania dla osiągnięcia Boga krótszymi ścieżkami.Przede wszystkim jednak nie jest dobrze czytać dużo książek o modlitwie,raczej należy trzymać się kilku ustnych wskazówek naszego kierownikaduchownego. Wciąż musimy się starać, zawsze jednak spokojnie, o przedłużenienaszych uczuć kosztem suchych rozważań, a choćby całe rozmyślanie upłynęłonam w nieznośnej oschłości, winniśmy uczynić jakieś szczegółowepostanowienie, zanim się oddalimy od wizerunku Ukrzyżowanego, tak bowiem

Page 139: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nie upłynie nam ten czas bezowocnie.A teraz słówko o tym, co nazywamy niesłusznie "złym" rozmyślaniem. Na

ogół bywa ono najbardziej owocne. Samo wytrwanie przez cały czas, wyzna-czony nam na rozmowę z Bogiem, jest znakomitym i zasługującym czynemposłuszeństwa. Tajemnica, której na pozór nie dało nam się przeniknąć, wrzeczywistości wsiąkła w nasz umysł i utrzymuje nas podczas dnia w obecnościBożej skuteczniej, niż gdyby to miało miejsce w przeciwnym wypadku. W ciągutakiego rozmyślania zanosiliśmy modły do Boga, a to już samo jest czymświelkim. Uczyniliśmy jakieś postanowienie, mieliśmy sposobność doupokorzenia. Bóg bowiem często karci nas, podobnie jak nauczyciel karciucznia, byśmy zastanowili się nad naszym postępowaniem i odkryli zapomnianedrobne niewierności, za które jeszcze nie odpokutowaliśmy. Ilekroć tedyrozmyślanie "źle" nam pójdzie, a my nie odkryjemy winy tego w naszychbłędach, bądźmy pewni, że Bóg ma w tym jakieś względem nas zamiary,których spełnienie leży w naszym interesie. Niemała to rzecz umieć ścierpiećsamego siebie i swoje własne niedoskonałości. Owszem, w tym kryje się dużopokory i dużo postępu w doskonałości. Zaiste, gdybyśmy chcieli, moglibyśmynasze niepowodzenia w rozmyślaniu wynagrodzić sobie z odsetkami.

Jasną jest rzeczą, że dużo z tego, co się powiedziało o metodzie św.Ignacego, da się zastosować do wszystkich innych metod, jeśli chodzi okierownictwo i prowadzenie. Przeto mówiąc o metodzie sulpicjańskiej,ograniczę się tylko do tych rzeczy, które ją odróżniają od tamtej. M. Olierwyróżnia w modlitwie trzy części: przygotowanie, zrąb rozmyślania izakończenie; na ogół też posługuje się on słowem modlitwa nie zaśrozmyślanie; przejęty zaś duchem starej tradycji, czerpie – podobnie jak jegokomentatorowie – zasady i metody ze św. Ambrożego, św. Jana Klimaka, św.Nila, Kasjana i pokrewnych pisarzy. Wymieniają oni trojakie przygotowanie:dalsze, bliższe i najbliższe. Pierwsze polega na usuwaniu przeszkód, drugie naprzygotowaniu tego, co jest potrzebne do dobrej modlitwy, a trzecie na wejściuniejako w modlitwę.

Dalsze przygotowanie, rzec można, obejmuje całe życie, a walczy głównie ztrzema przeszkodami: z grzechem, namiętnościami i myślą o stworzeniach.Dusza, pozostająca w grzechu, nie może po przyjacielsku obcować z Bogiem.Niespokojne poruszenia ludzkich namiętności mącą pokój wewnętrzny, któryjest nieodzownym warunkiem modlitwy myślnej. W końcu myśl o stworzeniachjest źródłem wszelkiego roztargnienia i rozproszenia. Wobec tego, porzuceniegrzechu, umartwienie namiętności i straż zmysłów stanowią dalszeprzygotowanie do modlitwy.

Przygotowanie bliższe odnosi się do trzech czasów: po pierwsze, do chwiliwieczornego zapoznania się z przedmiotem rozmyślania, po drugie, do prze-ciągu czasu od tej chwili aż do zbudzenia się rano i po trzecie, do czasu międzyobudzeniem się a zaczęciem rozmyślania. Pierwsze wymaga uwagi, drugiezajęcia się przedmiotem rozmyślania oraz ścisłego milczenia, trzecie zaś uczućmiłości i wesela, z jakimi winniśmy przystępować do modlitwy.

Przygotowanie najbliższe jest niemal częścią samej modlitwy. Obejmuje ono

Page 140: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

trzy rzeczy: stawienie się w obecności Bożej, uznanie się niegodnym okazaniasię przed obliczem Boga i oświadczenie własnej niezdolności do należytegoodprawienia modlitwy bez pomocy łaski Bożej. Każde z tych trzechprzygotowań jest ujęte w przepisy, czerpane ze starożytnych źródeł, szczególnieze św. Grzegorza, św. Chryzostoma, św. Bonawentury, św. Nila, św. Bernarda iśw. Benedykta.

Główne jednak cechy znamienne wykazuje sam zrąb modlitwy. Składa sięon, podobnie jak w metodzie ignacjańskiej, z trzech punktów: pierwszy zwie sięuwielbieniem, drugi zjednoczeniem, trzeci zaś współdziałaniem. W pierwszymwielbimy, wysławiamy i obejmujemy Boga naszą miłością i dziękczynieniem.W drugim usiłujemy zaszczepić we własnych sercach to, cośmy sławili imiłowali u Boga, oraz stać się w miarę sił naszych uczestnikami Jegodoskonałości. W trzecim współdziałamy z użyczoną nam łaską przez żarliwemodły i wielkoduszne postanowienia.

Starzy Ojcowie przekazali nam tę metodę modlitwy jako samo z siebiewyborne streszczenie chrześcijańskiej doskonałości. Modlić się tym sposobemznaczy, wedle ich wyrażenia, Jezusa mieć przed oczyma – przez uwielbienie,Jezusa w sercu – przez zjednoczenie, Jezusa w rękach – przez współdziałanie, awięc trzy rzeczy, z których się składa wszelkie życie chrześcijańskie. Swoimzwyczajem wywodzą to z polecenia, jakie dał Bóg synom Izraela, by słowadekalogu mieli przewiązane przed swymi oczyma, na swoim sercu i na swoichrękach.

Św. Ambroży nazywa te trzy punkty trzema pieczęciami: uwielbienie zwiesignaculum in fronte, ut semper confiteamur – pieczęcią na czole, byśmy zawszeBoga wyznawali; zjednoczenie – signaculum in corde, ut semper diligamus –pieczęcią na sercu, byśmy zawsze Boga miłowali; współdziałanie zaś –signaculum in brachio, ut semper operemur – pieczęcią na ramieniu, byśmyzawsze pracowali na chwałę Bożą. Inni znowu zauważają, że ta metodamodlitwy odpowiada przykładowi, jaki nam zostawił Chrystus. I tak uwielbienieodpowiada słowom: Święć się imię Twoje, zjednoczenie – słowom: Przyjdźkrólestwo Twoje, a współdziałanie – słowom: Bądź wola Twoja. Zdaje sięrównież, o ile możemy sądzić, że ta metoda przeważała wśród Ojców pustyni ijest rzeczą zdumiewającą, jak wiele okruchów dawnej tradycji na nią wskazuje(1). Ten patrystyczny charakter wyróżnia sulpicjańską metodę modlitwy i nadajejej cechę starożytnej ascezy Kościoła.

Pierwszym przeto punktem jest uwielbienie, gdzie rozpatrujemy przedmiotnaszego rozmyślania w Jezusie, któremu przy tym składamy należytą cześć.Dwie zatem rzeczy mamy zachować w tym pierwszym punkcie. Przypuśćmy,żeby poprzestać na przykładzie, który przytacza Tronson, że rozmyślamy opokorze. W tym więc punkcie najpierw rozważamy pokorę Jezusa, któraobejmuje wewnętrzne Jego usposobienie, słowa i czyny. Po wtóre sześcioraką ustóp Jego składamy ofiarę: uwielbienie, podziw, chwałę, miłość, wesele iwdzięczność, wyrażając niekiedy wszystkie te uczucia po kolei, niekiedy zaśtylko niektóre, stosownie do przedmiotu naszej modlitwy.

Punkt ten jest niesłychanie ważny, albowiem po pierwsze uczy nas widzieć

Page 141: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

w Chrystusie źródło wszelkich cnót; po drugie obierać Go za wzór i prawidło,na kształt którego urabia nas łaska; po trzecie z dwóch celów modlitwy, którymiwedług Tertuliana są wychwalanie Boga i prośba ludzka, doskonalszym jestpierwszy; wreszcie po czwarte św. Grzegorz Nysseński powiada, że nawet zestanowiska własnej korzyści, spośród dwu dróg, które wiodą do doskonałości, zmodlitwy i naśladowania, pierwsza jest najkrótsza, najskuteczniejsza inajpewniejsza.

Mówiąc o skuteczności uwielbienia jako części składowej modlitwy,Ojcowie posługują się następującym porównaniem: powiadają, że jak są dwasposoby barwienia białego sukna szkarłatem, mianowicie przez malowanie golub też przez zanurzenie w barwiku, który to sposób ostatni jest krótszy i dajeszkarłat nieblaknący, tak również zanurzenie naszych dusz przez miłość iuwielbienie w purpurze Serca Jezusowego szybciej obleka nas w cnotę, niżby tomogły uczynić mnogie akty tej cnoty. Zauważy zapewne czytelnik, że ta naukajest niezwykła i zdaje się na pierwszy rzut oka różnić od zwyczajnego tonuwspółczesnych książek. Ta metoda uwielbienia z małymi zmianami daje sięzastosować do każdego z sześciu przedmiotów, branych zwykle na rozmyślanie:zarówno do przymiotów i doskonałości Bożych, jak do tajemnic i cnótJezusowych i czynów Świętych oraz do rozważanych w oderwaniu cnót,występków i prawd chrześcijańskich.

Drugim punktem jest zjednoczenie, w którym staramy się stać uczestnikamitego wszystkiego, cośmy przed chwilą miłowali i podziwiali. Obejmuje on trzyrzeczy: najpierw musimy wyrobić w sobie to przekonanie, że łaska, o którąpragniemy się modlić, jest dla nas ważna, a pobudkami, które mają wskrzesić wnas takie przeświadczenie, winny być w pierwszym rzędzie pobudki wiary.Druga rzecz, to zrozumienie, jak bardzo potrzeba nam tej łaski w chwili obecneji jak wiele sposobności do jej nabycia zmarnowaliśmy – z tego stanowiskanależy rozważyć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzecią i najważniejsząrzeczą jest sama prośba o rzeczoną łaskę, przybierająca czworaką postać, jak towidzimy w Piśmie św.: może po pierwsze się ograniczać do zwykłej prośby –petitiones vestrae innotescant apud Deum – prośby wasze niech będą jawneprzed Bogiem; po drugie może przechodzić w błaganie, w którym dodajemy donaszego życzenia jakiś powód czy zaklęcie, na przykład przez zasługi Pananaszego lub wstawiennictwo Matki Najświętszej – in omni obsecratione – wewszelakim błaganiu, jak mówi Apostoł; może po trzecie, dziać się przezdziękczynienie – cum gratiarum actione, albowiem powiadają Święci, żedziękowanie za łaski otrzymane jest prośbą najskuteczniejszą o nowe; poczwarte może się odbywać w postaci przypomnienia, podobnie jak kiedy siostryŁazarza ograniczyły się do przedstawienia swego cierpienia: Panie, ten któregomiłujesz, choruje.

Wszystkie te rodzaje prośby winny posiadać cztery warunki: pokorę, ufność,wytrwanie i łączność z bliźnimi w naszych modlitwach, jako uczy nas Zbawicielmodlić się o chleb powszedni nasz, nie tylko swój, o odpuszczenie win naszych,nie swoich tylko. Św. Nil kładzie wielki nacisk na ten ostatni szczegół i twierdzi,iż tym sposobem modlą się Aniołowie.

Page 142: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Trzeci punkt zależy na współdziałaniu, składającym się z postanowień,które winny posiadać trzy własności: być szczegółowymi, odnosić się doteraźniejszości i odznaczać się skutecznością. Winny się odnosić doteraźniejszości, to znaczy wiązać się w naszym umyśle z jakimś zastosowaniem,które prawdopodobnie się nadarzy jeszcze tego samego dnia. Winny sięodznaczać skutecznością, to jest, pociągać za sobą wytrwałą staranność wwykonaniu, zamierzoną wyraźnie podczas robienia postanowienia.

Zakończenie modlitwy składa się z trzech czynności, które można spełnićwszystkie w niedługim przeciągu czasu. Najpierw trzeba podziękować Bogu załaski odebrane podczas modlitwy, że raczył nas ścierpieć w swojej obecności, żenas uzdolnił do modlitwy, że tyle dobrych poruszeń i myśli nam zesłał. Po wtórewinniśmy prosić o przebaczenie nam win, popełnionych w ciągu modlitwy:niedbalstw, oziębłości, roztargnień, nieuwagi i chwiejności. W końcu należyzłożyć to wszystko w ręce Matki Najświętszej, by wszystko ofiarowała Bogu,uzupełniając wszelkie braki nasze i upraszając nam wszelakiebłogosławieństwo. Tu również zbiera się ową wiązankę duchowną św.Franciszka Salezego, której myśl, zdaje się, pierwszy poddał mężom modlitwyśw. Nil.

Metoda karmelitańska, jak ją przedstawia Jan od Jezusa i Maryi, zabraniajakiegokolwiek ściśle przewidzianego układu rozmyślania i poleca ujmować jetylko w jeden punkt, który zawiera uwielbienie, ofiarowanie, dziękczynienie,prośbę i wstawiennictwo, wszelako nie w tym samym zawsze ułożone porządku,lecz z pierwszeństwem dla tej czynności, która najbardziej będzie odpowiadałaprzedmiotowi danego rozmyślania. W ogóle słusznie, zdaje się, możnapowiedzieć, że zakony kontemplatywne trzymają się raczej metody starożytnej,którą nazwaliśmy sulpicjańską, niźli metody ignacjańskiej. Wszystkie zaś innemetody prawdopodobnie dadzą się sprowadzić do jednej albo do drugiej z tychdwojga.

Jednakowoż osoby, dla których przeznaczam moje dzieło, miewają potrzebywyższe ponad wyłożone tu metody rozmyślania, jakkolwiekby się jeszcze niezbliżały do tak zwanych nadprzyrodzonych stanów modlitwy. Dla wielurozmyślanie jest stanem przejściowym, który zwykle przechodzą powoli,niekiedy jednak bardzo szybko. Kto zaś całe swe życie spędza z Bogiem,trawiąc je głównie na zgłębianiu książek duchownych i na ćwiczeniachpobożnych, dość często spostrzega, że rozmyślanie już nie jest rodzajemmodlitwy mu odpowiadającym i że przejść winien do tak zwanej przez pisarzyduchownych, modlitwy uczuć. O niej więc cośkolwiek należy powiedzieć.

Przejście od rozmyślania do modlitwy uczuć bywa okresem przełomowymw życiu duchownym. Albowiem zdarzyć się może, że porzucamy rozmyślanieprzedwcześnie lub rozstajemy się z nim zbyt późno, albo i wcale go nieopuszczamy, choć Pan zaprasza nas do stanu wyższego. Wszystkie te trzy błędyprzynoszą szkodę duszy. Pierwszy wtrąca nas w złudzenia, drugi przyprawia ostratę czasu, trzeci pozbawia nas cennej łaski. Dlatego pisarze duchowni podająnastępujące znaki, że już pora przejść nam do modlitwy uczuć. Pierwszym jestniezdolność do rozmyślania, a pociąg do uczuć; drugi objawia się w tym, że

Page 143: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

mimo naszych wysiłków, nie odnosimy owocu z rozmyślania, tylko zmęczenie iniesmak; trzeci, na który chciałbym szczególniejszą zwrócić uwagę, polega natym, że tak na wskroś jesteśmy przeniknięci prawdami wiary i zasadamiChrystusowymi, iż trudno nam przychodzi zajmować nimi nasz rozum namodlitwie, lecz natychmiast i jak gdyby niepowstrzymanie przechodzimy douczuć woli; czwartym wreszcie znakiem jest niezaprzeczony postęp we wstręciedo grzechu, w obojętności na rzeczy przyjemne, w unikaniu sposobności dozłego, w opanowaniu języka i w straży zmysłów. Tak więc stopniowo, po trochuograniczamy ćwiczenie pamięci i rozumu na modlitwie, a ześrodkowujemy sięcali w uczuciach woli, aż wreszcie bezpiecznie, krok za krokiem, przejdziemyod rozmyślania do modlitwy uczuć.

Courbon w następujący sposób opisuje różnicę pomiędzy tymi dwomastanami modlitwy. Dopóki przebywamy w stanie rozmyślających, rozumujemynad danym przedmiotem, przetrawiamy jakiś ustęp, zastanawiamy się nad danąprawdą, lub rozważamy pewną tajemnicę celem obudzenia pewnych uczućwzględem danego przedmiotu. Natomiast w modlitwie uczuć ustają zupełnierozumowania i rozważania, a dusza przystępuje z własnego popędu dowysnuwania odnośnych uczuć. Rozmyślanie też żąda od duszy w rozbudzaniuuczuć pewnego wysiłku, pracy i mozolnego skupiania uwagi, podczas gdy wmodlitwie uczuć to wszystko przychodzi bez natężenia, swobodnie isamorzutnie, tak że modlitwa uczuć przewyższa rozmyślanie swą żarliwością,spokojem i ciągłością.

Owoce z przejścia we właściwym czasie i w sposób właściwy do nowejmodlitwy nie pozwalają długo na siebie czekać. Pierwszym z nich jest wielkieukochanie Boga, które się zdradza w miłości ceniącej Go ponad wszystko (amorpraeferentiae), lgnącej do Niego tylko z wielkiego w Nim upodobania (amorcomplacentiae), a pochodzącej z ogromnej dla Niego życzliwości (amorbenevolentiae), oraz w dziełach czynnej ku Niemu miłości. Za tym idziepragnienie pełnienia woli Bożej, paląca gorliwość o chwałę Boga, dotkliwatęsknota za Stołem Pańskim, pożądanie samotności, głód poznania tego, co siędo Boga odnosi, upodobanie w rozmowach o Bogu, wzrost odwagi, tęsknota zaśmiercią, żarliwość o dusze i pogarda świata.

Z drugiej jednak strony ten rodzaj modlitwy posiada swojeniebezpieczeństwa. Powstaje obawa, że wyczerpiemy się w tych gorących iniepohamowanych uczuciach, że uwierzymy, iż cała pobożność zasadza się napłomiennych uczuciach, że roić sobie będziemy, iż dorównywamy uczuciomŚwiętych, że nabierzemy przekonania, iż wszystko, cokolwiek czynimy,pochodzi z natchnienia Bożego, że w nasze dobre uczynki zbyt dużo włożymyludzkiej krewkości i porywczości, a w swojej gorliwości okażemy sięnieroztropnymi. Przy modlitwie uczuć roztargnienia dotkliwiej nam dokuczająniż przy rozmyślaniu, gdyż nasz rozum mniej jest zajęty. Utrata słodyczy więcejwe znaki się daje, a świat i szatan zajadlej nas napastuje, niż przedtem. Nadewszystko zaś w stopniu zdumiewającym podlegamy próżności,zniecierpliwieniu i swawoli zmysłów. Po swojej jednak stronie mamy darynadprzyrodzone, które zwykły towarzyszyć temu stanowi modlitwy, jak dar łez,

Page 144: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nawiedzenia wewnętrzne, poruszenia duszy, omdlenia miłosne, zatapianie duchaw Bogu, rana miłości, przebłyski własnej nicości i nadmiar duchowej słodyczy.Lecz wyczerpujące opisanie tego wszystkiego należy raczej do dzieła omodlitwie. Na razie niech wystarczy, cośmy już dotąd o modlitwie myślnejpowiedzieli. Pozostaje więc przejść do modlitwy ustnej.

Jedną z oznak fałszywej ascezy, jak zresztą wiadomo ze zdań potępionych,jest lekceważenie ustnej modlitwy. Chociażby nawet, jak sądzi św. Tomasz, niebyła ona konieczna do zbawienia, jest przecie w powszechnym użyciu wśródwiernych. Św. Augustyn zdaje się bronić jej konieczności do zbawienia, podającza dowód wzór, jaki nam pozostawił nasz Zbawca. Również św. Tomasz głosijej niezmierny pożytek, a to dla trzech przyczyn. Ona bowiem rozbudzawewnętrzne nabożeństwo i rozbudzone ożywia. Czcić Boga winniśmy zapomocą wszystkich darów, a mowa nie mniejszym jest darem niż rozum. Modli-twa ustna w końcu daje upust nabożeństwu wewnętrznemu, które też samowzrasta w miarę, jak gwałtowniejsze znajduje ujście. Przy modlitwie ustnej na-leży uważać na trzy rzeczy, choć może nie na wszystkie trzy jednocześnie:najpierw na kolejność i poprawne wymawianie poszczególnych wyrazów, na-stępnie na znaczenie słów i wreszcie na ich cel, to jest na osobę Tego, doktórego je zwracamy i na to, o co prosimy.

Wyrażając się z grubsza, sposobem pospolitym, można rozróżnić czteryrodzaje ustnej modlitwy: z książką, bez książki, za drugich i akty strzeliste.Jeżeli posługujemy się przy modlitwie książką, to dobrze jest nie zmieniać jejczęsto, lecz modlić się stale z jednej. Odczytywanie modlitw należy od czasu doczasu przerywać, zamykając książkę i przetrawiając myśli Boże; wystrzegać sięteż trzeba wyboru książki wybiegającej zbytnio ponad to, co rzeczywiścieodczuwamy i na co się zdobyć możemy. Jeżeli modlimy się bez pomocy książki,niechże modlitwa nasza będzie zwięzła i nie wielosłowna przez wzgląd namajestat Boży; używajmy słów starannie przedtem przemyślanych i nieomieszkujmy przeplatać je milczeniem. Jeśli chodzi o modlitwę za drugich,bądźmy oględni w przyobiecywaniu im naszych modłów. Nie przeciążajmy sięwiecznymi lub rozlicznymi nowennami. Nie zgadza się też z należnym Boguuszanowaniem określać sobie czas trwania modłów za jakąś sprawę, by ichzaprzestać, jeśli Bóg w określonym czasie ich nie wysłucha. Główne miejsce wnaszych modlitwach winien mieć zawsze Ojciec Święty oraz jego intencje zapotrzeby Kościoła. Akty strzeliste należy często ponawiać, lecz na ogół nietrzeba się w tym krępować jakimś przepisem czy zobowiązaniem. Szczególniemają one być nieustanne w chwilach pokusy i warto posiadać zawsze pewneobrane westchnienie na pogotowiu.

Różne ostrożności zachować należy przy modlitwie ustnej. Nie powinniśmynazbyt się nimi obarczać, dobrze też jest rozpoczynać je zawsze od uświa-domienia sobie Boskiej obecności. Ilekroć się przychwycimy na roztargnieniu,że niepostrzeżenie odbiegliśmy myślą od treści modlitwy, mimo iż czuwaliśmynad sobą, nie powinniśmy powtarzać tego, cośmy bezmyślnie odmówili, jeżelinie chcemy utracić spokoju ducha. Wystarczy po prostu się zatrzymać, wzbudzićakt skruchy i modlić się dalej. Postępowanie bowiem przeciwne wiedzie do

Page 145: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wielu skrupułów, a kończy się na uprzykrzeniu i obrzydzeniu sobie modlitwyustnej. Jeżeli roztargnienia przejdą już w nałóg, należy pójść im na przekór,odmawiając sobie któregoś z dawniejszych ułatwień, a tak wykorzenić je przezposunięcie się kilka kroków w kierunku przeciwnej skrajności. I tak jeżeliśmyzwykli byli modlić się na wolnym powietrzu, w czasie przechadzki lub w łóżku,a wynikło stąd jakieś widoczne niedbalstwo, lepiej jest tego zaprzestać, a modlićsię we własnym pokoju, na klęczkach lub w inny nieco uciążliwy sposób. Niezapominajmy, że owe ułatwienia przy modlitwie ustnej bywają nie tylkoobfitym źródłem skrupułów, lecz wprost niewyczerpaną skarbnicą sposobnoścido grzechów powszednich, a przyczyną tego jest niemal zawsze brakuszanowania i należytego zastanowienia. Taki przeto czas wybierajmy domodlitwy, w którym prawdopodobnie nic nam jej nie przerwie i starannieczuwajmy nad naszymi zmysłami. Opowiadają o św. Karolu Boromeuszu, iżnigdy nie odmawiał z pamięci nawet najbardziej znanych cząstek brewiarza czymszału, gdyż uważał, że utkwienie oczu w książce i odczytywanie modlitwwięcej usposabia do nabożeństwa.

Dobrze jest zastanowić się czasem nad wzniosłością modlitwy ustnej i nad tąwspólnotą ze Świętymi, w jaką wchodzimy, odmawiając ją, zwłaszcza w takrozpowszechnionych nabożeństwach, jak różaniec i modlitwy szkaplerzne.Dusze, szczególnie oddane modlitwie ustnej, winny żywić osobliwenabożeństwo do Aniołów, którzy stoją przed stolicą Boga i ofiarują nieustanniew swych wonnych kadzielnicach modły sprawiedliwych miłosierdziu Bożemu.Pamiętajmy, że jeśli inne środki nie zawsze dadzą się zastosować do wszystkichwypadków, to modlitwa jest w każdym wypadku stosowna, i to w sposóbszczególny. Niektóre osoby, które już dłuższy czas się modlą o jakąś cnotę lub owyzwolenie z jakiejś wady, albo pokusy, a wciąż bezskutecznie, łatwo tracąnadzieję i zaprzestają modlitwy. Szatan usiłuje w nie wmówić, że choćprzyczyna nieskuteczności ich modlitwy nie leży w braku dobroci ze stronyBoga, to jednak ich własna niegodność uniemożliwia ich wysłuchanie i żemyśleć w ten sposób jest pokorą z ich strony. W rzeczywistości jednak podobnyupadek ducha pochodzi nie z pokory, lecz z błędu przeciwnego wierze i nadziei,dobrze bowiem o tej teologicznej prawdzie pamiętać należy, iż modlitwa opieraswoją nadzieję tylko na Bożej dobroci, a nie na jakichkolwiek naszychzasługach. Kto czuje się niezdolnym do myślnej modlitwy, niechaj się oddajeustnej. Jeżeli zaś ciężar podjętych modlitw ustnych wydaje nam się zbyt wielki isprowadza na nas, wbrew naszej woli, roztargnienia, winniśmy stopniowo gozmniejszyć, wynagradzając to gorliwszym natężeniem uwagi. Jako ogólnązasadę można przyjąć: modlitw ustnych niewiele, za to odprawianych z jaknajwierniejszą wytrwałością. Św. Teresa twierdzi, że o ile przy modlitwiemyślnej najlepsza jest postawa wygodna, o tyle modlitwie ustnej najbardziejodpowiada postawa pokutna. W pewnych zaś okolicznościach korna postawa,gdy chodzi o modlitwę ustną, oznacza połowę wygranej. Jeżeli ktoś wmodlitwie ustnej znajduje pomoc do wewnętrznego skupienia, słusznie możestąd wnosić, że jest do niej powołany; skoro jednak – dodaje św. Tomasz – stajemu się ona przeszkodą w skupieniu wewnętrznym, najlepiej zrobi, jeśli jej

Page 146: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zaprzestanie, wyjąwszy oczywiście modły obowiązkowe. Dla tych wreszcie,którzy z oziębłości opuścili się w rozmyślaniu, nie ma lepszego środka dlaożywienia w sobie ducha modlitwy, oraz powrotu do modlitwy myślnej, nadwznowienie dawno już może od lat dziecięcych zaniedbanej modlitwy ustnej.

A teraz słów parę o rzeczy, która niepokoi tyle dusz pobożnych, o tym, jakBóg wysłuchuje naszą modlitwę. Św. Bernard twierdzi w swych wielkopostnychkazaniach, że wszelka zła modlitwa staje się złą dlatego, że albo jest nieufna,albo oziębła, albo zuchwała. Te zatem trzy rodzaje modlitwy możemy pominąć,gdyż z góry już przyjąć można, że wysłuchane nie będą. Warto zapamiętać sobiekilka sposobów, jakimi Bóg odpowiada na nasze modlitwy. Przeważnie bywatak, że nasza prośba się spełnia, ale dopiero po pewnym czasie; niekiedy jednakspełnia się inaczej, niż sobie to wyobrażaliśmy, a zdarza się nieraz, że w ogólezamiast rzeczy, o którą prosiliśmy, otrzymujemy inną. Najprędzej bywawysłuchiwana modlitwa cicha, zanoszona z głębi serca, następnie modlitwa ocierpienia, którą też oględnie zanosić wypada, a wreszcie modlitwa przez wsta-wiennictwo Matki Najświętszej, lub jak radzi św. Katarzyna Bolońska, zaprzyczyną dusz czyśćcowych, albo św. Józefa, co znowu zaleca św. Teresa.Tylko fałszywa pobożność może się wzdragać przed wytrwałą modlitwą zadrugich. Natomiast skuteczność naszej modlitwy zależy od tego, czynawykliśmy do modlitwy i do ciągłego obcowania z Bogiem oraz czy sięmodlimy w duchu czystej i prostej wiary.

Modlitwa pokorna i poważna zjednywa nam zawsze trzy dary. Pierwszym znich, mówi św. Nil, jest łaska samej modlitwy: "Tym dłużej pragnie Bóg zlewaćna ciebie swe błogosławieństwa, im dłużej trwa twoja modlitwa, jakież przetobłogosławieństwo może być większe nad obcowanie z Bogiem?". Wszak saminieraz udajemy przez chwilę, że nie słyszymy prośby osób, nam drogich,ponieważ lubimy być przez nie proszeni. W ten sposób zachował się Józefwobec braci swoich. Powiadasz, zauważa św. Jan Klimak: "Nie wymodliłemniczego u Boga", podczas gdy On przez cały czas użyczał ci jednego znajcenniejszych darów: wytrwałości w modlitwie. Często Bóg zwleka zwysłuchaniem, gdyż miłą Mu jest nasza modlitwa. Drugim darem Bożym wtakich razach jest wzrastająca w miarę naszej wytrwałości zasługa. Umyślnieodkłada Bóg wysłuchanie Świętych, zauważa św. Grzegorz, by zwiększyć ichzasługi: Eo magis exaudiuntur ad meritum, quo citius non exaudiuntur ad votum– tym skuteczniej się spełnia ich pragnienie, gdy chodzi o zasługę, im bardziejsię odwleka spełnienie ich życzeń, gdy chodzi o prośbę. Trzeci dar zależy natym, że przez swą wytrwałość przygotowujemy się do przyjęcia żądanej łaski zwiększym pożytkiem, niż gdyby nam była użyczona od razu. Św. Izydorpowiada: Jeżeli Bóg opóźnia wysłuchanie twojej modlitwy, to postępuje tak,ponieważ nie znajdujesz się w usposobieniu odpowiednim do uzyskania tego, oco prosisz, albo też w tym celu, by cię przygotować do otrzymania jeszczewspanialszych darów, których pragnie ci udzielić. Tak – dodaje Gerson –przydarza się nam to, co żebrakowi, któremu tym hojniejszą wręcza sięjałmużnę, im dłużej się go wytrzymało pod drzwiami. Także wreszcie i starykwas dawnego życia grzesznego, dotąd nie wyrzucony, opóźnia działanie

Page 147: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

modlitwy, które postępowałoby szybciej, gdyby nasza pokuta była ochotniejsza ienergiczniejsza.

Pisarze mistyczni podają różne znaki, po których możemy poznać, choćbynatychmiast, że nasze modlitwy zostały wysłuchane. I tak rodzi się w nasniekiedy bohaterska wiara, żeśmy znaleźli łaskę u Pana, chociaż nie wiemy,czemu mamy przypisać tę pewność, a jeśli nadto złączy się ona z wielkąmiłością Boga, z pogardą siebie i z nieprzezwyciężoną niemal potrzebą wylaniaserca w dziękczynieniu, to w przeważnej części wypadków mamy powodyprzypuszczać, że modlitwa nasza została wysłuchana. Ta ufność bywa częstopoprzedzana przez silny pociąg do modlitwy za daną sprawę. Bóg zaś –zauważa św. Augustyn – nie nakłaniałby nas do proszenia o coś, czego by namnie zamierzał użyczyć. Niekiedy też obok oznak wewnętrznych zsyła nam Bógtakże jakiś znak zewnętrzny, w postaci jakiegoś zmartwienia czy niełaski. Takbyło, gdy Heli odwrócił się od Anny, lub gdy niewiasta chananejska cierpkąusłyszała odpowiedź z ust Jezusa, albo gdy podczas godów weselnych w KanieJezus wyrzekł dziwne owe słowa do Maryi. Były to jakby zapowiedziwysłuchania modlitwy. Toteż mówi Job: Kto tak, jak ja, stał się pośmiewiskiemprzyjaciół swoich, będzie wołał do Pana, a Pan go wysłucha (Job. 12, 4).Ryszard od św. Wiktora wymienia jako wewnętrzne znaki wysłuchaniamodlitwy niezwykle silną wiarę, głęboką pokorę oraz nieugiętą wytrwałość.Lecz św. Bonawentura ostrzega, byśmy na tych przesłankach wsparci, nieprzypisywali Duchowi Świętemu tego, co jest dziełem sił przyrodzonych.Wreszcie św. Ambroży objaśniając słowa: Ilekroć dwóch spomiędzy was sięzejdzie na ziemi, o cokolwiek by prosili, uczyni im Ojciec mój, który jest wniebiesiech (Mt. 18, 19). Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imięmoje, tamem jest w pośrodku nich, taką dorzuca uwagę: "Którzyż są ci dwaj lubtrzej, jeśli nie ciało, dusza oraz Duch Święty? Skoro bowiem dusza ześrodkujewszystkie swoje władze w świątyni swego serca, by mogła modlić się do Ojca wcichości, a ciało skupi wszystkie swe zmysły, oddając je pod władzę duszy izstąpi Duch Święty, wnosząc w to zjednoczenie pokój i skupienie, by modlitwamogła być gorliwa i skuteczna, wówczas Jezus staje w pośrodku tych trzech. Oszczęśliwe zjednoczenie, w którym tylu się łączy, by błagać OjcaPrzedwiecznego! Czegóż jeszcze potrzeba, by uczynić modlitwę bardziejskuteczną? Radujcie się w Panu, a spełni wasze prośby – mówi Dawid – jeślibowiem waszą radością będzie podobać się Bogu, to i Bóg z radością spełniwasze modlitwy".

Wszelako strzec się musimy, by nie troszczyć się zbytnio o skutecznośćnaszych modlitw. Naszym obowiązkiem jest modlić się z wiarą i z głębokimpoczuciem własnej niegodności, a resztę zostawić Bogu. Ze względu choćby nawłasną korzyść winniśmy pamiętać, iż żadna modlitwa nie posiada takiejskuteczności, jak ta, która płynie z serca, poddanego woli Bożej. Tousposobienie stanowiło tajemnicę dziwnej skuteczności modlitw św. Gertrudy.

Jeszcze na jedną rzecz zwrócić musimy uwagę, skoro już mówimy omodlitwie ustnej. Kto w dużym stopniu poświęca się modlitwie ustnej, zkonieczności bywa zdany na jakość swego modlitewnika (2). Przeto wybór

Page 148: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ulubionych nabożeństw jest rzeczą wielkiej wagi; a jakież nabożeństwa możemyobrać z większym dla siebie bezpieczeństwem, jeśli nie te, które są zalecone iubogacone odpustami przez Kościół? Istnieje wielka łączność między odpustamia życiem duchownym, używanie zaś modlitw odpustowych jest prawienieomylnym znamieniem zdrowego katolicyzmu. Św. Alfons utrzymuje, że abyzostać świętym, wystarczy nam pozyskać wszystkie odpusty, jakie nam sądostępne (3), a bł. Leonard a Porto Maurizio w podobny sposób się wyraża.Prywatne, lecz potwierdzone przez tradycję objawienia Świętych, niemałorzucają światła na tę sprawę. Św. Brygida czerpała z nich wielką zachętę doszerzenia zwyczaju korzystania z odpustów, a św. Maria Magdalena de Pazziswidziała w czyśćcu dusze, karane jedynie za lekceważenie odpustów.

Pożytki odpustów dla życia duchownego można zgrupować w osiem niejakobłogosławieństw. I tak, po pierwsze przez przypominanie nam grzechu, spra-wiedliwości Bożej i kar doczesnych za winy ożywiają w nas nieustannie myśli,odpowiednie dla drogi oczyszczającej, która jest dla nas najbezpieczniejsza,jakkolwiek wciąż z taką niecierpliwością oczekujemy jej zakończenia. Po wtóre,myśl o odpustach czyni nas szczególnie obcymi temu światu, gdyż nas wiedziew świat niewidzialny, otaczając nas obrazami życia nadprzyrodzonego iwypełniając nasz umysł tego rodzaju myślami, które nas odrywają od rzeczyziemskich i od doczesnych przyjemności. Po trzecie, uprzytomniają nam ciąglenaukę o czyśćcu, wciąż umacniając naszą wiarę i przypominając pobudki doświętej bojaźni. Po czwarte, dostarczają nam sposobności do czynówmiłosierdzia względem dusz wiernych zmarłych, które w swym poświęceniuzdobywa się nieraz na akt heroiczny, jest dostępne dla tych, którzy nie mogą sięzdobyć na inną jałmużnę, a dla nas samych miewa te same skutki, co inne dziełamiłości. Po piąte, dużo się przyczyniają do chwały Bożej, gdyż z jednej strony,uwalniając dusze z kaźni czyśćcowej, wcześniej pomnażają nimi Chóryniebieskie, z drugiej zaś uwidoczniają Boskie doskonałości, jak ową czystośćnieskończoną, brzydzącą się wszelkim grzechem, choćby najlżejszym inieugiętą sprawiedliwość, złączoną z tak przemyślnym miłosierdziem. Poszóste, składają odpusty hołd zasługom Chrystusa, na mocy których odpuszczająkary za grzechy, dając świadectwo nauce, iż wszelkie odpuszczenie grzechówdzieje się wskutek zasług Zbawicielowych. Można powiedzieć, że obrazują całebogactwo dzieła Odkupienia, niczego w nim nie pomijając. Podobny hołd, choćw mniejszym stopniu, oddają także zasługom Maryi i Świętych. Po siódme,pogłębiają naszą wiedzę o grzechu i budzą doń odrazę, gdyż nieustannieunaoczniają nam prawdę, że kara należy się również za grzechy odpuszczone, żekara ta jest nieznośnie dotkliwa i że jakkolwiek jest tylko doczesna, przecieżjedynie dzięki zasługom Jezusowym może być darowana. Po ósme, korzystaniez odpustów utrzymuje nas w harmonii z duchem Kościoła, która jest tak ważnadla tych, co się starają wieść życie wewnętrzne, a kroczą drogą, najeżonątrudnościami ascezy i wewnętrznej świętości. Niedocenianie bowiemdoniosłości odpustów jest znakiem herezji; nienawiść zaś, jaką heretycy imokazują świadczy, jak bardzo szatan nienawidzi odpustów, co znowu jest miarąich potęgi i skuteczności u Boga. Przyjmowanie odpustów tyloma nićmi wiąże

Page 149: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

się z nauką Kościoła, począwszy od władzy Stolicy Apostolskiej, a kończąc nawierze w czyściec, w moc dobrych uczynków, w obcowanie Świętych, wzadośćuczynienie, że słusznie może być uważane za niemal pewną oznakęprawowierności. Istotnie, dzieje wszystkich nieszczęsnych błędów w sprawieżycia duchownego, które odrywały tysiące dusz od Kościoła, najlepiej dowodzą,że aby być na wskroś świętym, trzeba być na wskroś katolikiem, na wskrośrzymskim katolikiem, gdyż poza rzymskością nie masz ani katolicyzmu ani wogóle świętości.

Jeżeli chodzi o samo nabożeństwo, ubogacone odpustami, to posiada onoszereg korzyści za sobą. Możemy być pewni, iż jest polecone przez Kościół,gdyż ma za sobą więcej niż potwierdzenie kościelne. Wiemy, że jest ono wużyciu codziennym u wielu świętych dusz, że więc przez nie głębiej wchodzimyw obcowanie Świętych i w życie Kościoła, które ich łączy. Z tych względów, októrych już wyżej była mowa, pozyskiwanie odpustów uduchownia nasze myślii orzeźwia naszą wiarę. Uczy nas modlić się w ten sposób i o takie rzeczy, jakichpragnie Kościół, za jednym przeto zachodem pozwala nam osiągnąć cały szeregcelów. Jednym bowiem aktem nie tylko się modlimy, lecz także wyrażamyuznanie klucznictwa Kościoła, czcimy Jezusa, Maryję i Świętych, uwalniamysię od kar doczesnych lub, co jeszcze większą ma wagę, przyczyniamy się dochwały Bożej przez wyzwolenie dusz w czyśćcu cierpiących, a wreszcie, jakmoże nas o tym pouczyć przegląd nabożeństw, obdarzonych przez Kościółodpustami, wzbogacamy nasz umysł mnóstwem głębokich myśli, którymi siękarmić będzie nasza modlitwa myślna i pełna uszanowania miłość Boża.

Żeby nie szukać daleko przykładu, nie wyobrażam sobie człowieka,wiodącego życie duchowne, któryby nie odmawiał różańca. O tej modlitwiemożna powiedzieć, że jest królową pośród innych modlitw odpustowych.Pomyślmy tylko, jak ważnym musi być nabożeństwo, w którym się tyle duchakatolickiego skupiło, które tak katolicki kierunek nadaje naszej pobożności,wciąż przed oczy nam stawiając Jezusa i Maryję i które, jak świadczą liczneobjawienia w szczególny sposób pomaga nam do ostatecznego wytrwania, o ileje praktykować będziemy. Wspomnijmy też sposób, w jaki zostałozaprowadzone w r. 1214 przez św. Dominika, który szczególnym objawieniemoświecony, zamierzał przez nie zwalczyć herezję i nie zawiódł się.

Nabożeństwo różańcowe jest uderzające zarówno swym składem jak itreścią. Składa się bowiem z Ojcze nasz, Zdrowaś i Chwała Ojcu, którychtwórcami są Boski nasz Zbawca, św. Gabriel, św. Elżbieta, sobór efeski i całyKościół Zachodni z św. Damazym na czele. Jego treść jest po prostu skrótemEwangelii, ujętej w piętnaście tajemnic, rozważanych przy poszczególnychdziesiątkach, które układają się w trzy wielkie okresy dzieła Odkupienia:radosny, bolesny i chwalebny. Osobliwością różańca jest ta wielka jego zaleta,że łączy modlitwę ustną z rozmyślaniem, stając się w ten sposób przecudnymstreszczeniem całej teologii, skuteczną praktyką pamięci na obecność Bożą ijednym z głównych przewodów którymi dociera tradycja tajemnicy Wcieleniado wiernych. W nim się objawia prawdziwy charakter nabożeństwa do MatkiNajświętszej, jest też on jednym z środków obcowania Świętych. Celem jego

Page 150: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jest miłość Jezusa, wynagrodzenie świętemu Człowieczeństwu za obelgiheretyków, oraz nieustanne dziękczynienie Trójcy Przenajświętszej zadobrodziejstwo Wcielenia. Zaleca go i Kościół swymi odpustami i cuda przezeńzdziałane i nawrócenia grzeszników i powszechne użycie wśród Świętych.Sposób jego odmawiania jest prosty. Najpierw trzeba zawsze utworzyć sobieobraz danej tajemnicy i nie omieszkać nigdy umieścić na nim NajświętszejDziewicy, wszak to Jej modlitwa. Z każdą tajemnicą należy związać jakąśpowinność czy cnotę i już naprzód obrać sobie jakąś duszę czyśćcową, na którąchcemy zlać one wielkie odpusty. To wszystko jednak nie wymaga natężeniaumysłu czy jakiejś drobiazgowości, choć swoją drogą dobre odmawianieróżańca jest rzeczą, której się trzeba nauczyć. Zaznaczyć jeszcze wypada, żewedług oficjalnego "Zbioru Odpustów" (Raccolta) piętnastą tajemnicą jestukoronowanie Matki Najświętszej, nie zaś sama tylko chwała Świętych.Różaniec przeto wiedzie nas do stóp Maryi Ukoronowanej.

Nie chciałbym niczego powiedzieć, co zdawałoby się ograniczać pobożnośćinnych; lecz, jeśli się wszystko zważy, po cóż szukać innych modlitw ustnych,które nie są ubogacone odpustami, zwłaszcza teraz, kiedy Kościół do tak wieluspośród nich przywiązał odpusty?

16. Pokusy powrót spis treści

Pokusy są budulcem gmachu wiekuistej chwały, a ich wyzyskanie jestdziełem nie mniej wielkim niż rządzenie państwem i wymaga czujności równiewszechstronnej jak nieustannej. Lęk ogarnia serce, gdy się popatrzy na świat ipozna jego drogi, a potem wspomni, że przecie Bóg stał się człowiekiem i umarłza jego zbawienie. Lecz niemniejszy lęk przejmuje człowieka, gdy spojrzy nażycie ludzi dobrych i zbada ich usposobienie, a potem zestawi je z jakąś zasadąewangeliczną. Równocześnie tysiące dusz skarżą się gorzko Bogu na swepokusy, a setki spowiednic rozbrzmiewają ściszonym, lecz niemniejniecierpliwym narzekaniem na ich gwałtowność i uporczywość. A jednak św.Jakub mówi: Za wszelką radość poczytujcie, bracia moi, gdy w rozmaite pokusywpadniecie. Jasną więc jest rzeczą, że albo nie znamy albo też nie zawszepamiętamy o prawdziwej naturze i właściwościach pokus. Liczbą dorównująone niemal naszym myślom, a przezwyciężyć je możemy tylko nieustraszonąodwagą i niezakłóconym spokojem ducha. Strzały pokus ześlizgują się bezsilniei bez wyrządzenia jakiejkolwiek szkody z serca radosnego, które się tak uniżyłow swojej pokorze, iż się bardziej zniżyć nie może. Cieszcie się zatem, albo, żeużyjemy słów Pisma św., radujcie się i jeszcze raz powtarzam, radujcie się, anie ulękniecie się pokus, ani też one wam nie zaszkodzą.

Lecz postarajmy się wyrobić sobie jasne pojęcie o naturze pokusy. Wciąż siępowtarza, że pokusa przede wszystkim nie jest grzechem, a jednak w dziewięciuwypadkach na dziesięć nasze niepowodzenie bierze początek z przeoczenia tejprawdy. Wyobrażamy sobie, że dotknięcie pokusy zostawia na nas jakiś brud posobie, a jednocześnie uświadamia nam ona, jak może nic w świecie, nasząostateczną słabość i ciągłą potrzebę łaski i to potężnej łaski. Przypominamyczłowieka, który sobie nie zdaje sprawy z bolesności swej rany, dopóki jej się

Page 151: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nie dotknie, a potem drży przed jej urażeniem aż do przesady. Kiedy bowiempokusa urazi naszą upadłą i słabą naturę, nasza wrażliwość staje się takprzesadna i przeczulona, że już samo dotknięcie uważa za rozranienie iuszkodzenie. Dlatego powinniśmy być zawsze staranni w odróżnianiu pokus odgrzechów.

Pokusy rodzą się czasem wewnątrz, czasem zewnątrz nas, a nieraz częściątu, częścią tam. Pokusy wewnętrzne pochodzą albo od zmysłów niekarnych irozpuszczonych, albo od namiętności dzikich i nieopanowanych. Pokusyzewnętrzne uderzają w nas bądź to nęcąc nas, jak bogactwa, zaszczyty,przywiązania i roztargnienia, bądź też napastując nas po szatańsku; te zaś, któremają charakter jednych i drugich, w działaniu ujawniają znamiona obydwu. Wpewnym jednak znaczeniu wszystkie pokusy polegają na przymierzu tego, cojest wewnątrz nas, z tym, co z zewnątrz nas się dzieje. Jak powiedziałem, niepowinniśmy zbyt wiele przypisywać czartowi, wszelako z drugiej strony niepowinniśmy też zbytnio go lekceważyć, ani też zapominać o przestrogach Pismaśw. przed jego niszczycielską robotą. Szatan krąży wokoło, patrząc, kogo bypożarł.

Przybiera postać lwa ryczącego, ilekroć rykiem może nas zastraszyć, aprzedzierzga się w węża milkliwego, ilekroć milczkiem ukąsić nas może. Zróżnych możliwości i prawdopodobieństw zaszkodzenia nam ukuł całąumiejętność, którą stosuje z niesłabnącą siłą, chytrą przebiegłością, znieustępliwą zajadłością i z wyrafinowanym bogactwem środków. Gdyby nasnie krzepiła myśl o przeobfitej i przepotężnej łasce Bożej, nigdy nieodważylibyśmy się zapuścić w te drogi i zasieki królestwa szatana.

Należy pamiętać, że w walce z szatanem nie jesteśmy osamotnieni.Gdziekolwiek jawi się pokusa, tam i Bóg jest po naszej stronie. Bez Jegodopuszczenia nie masz pokusy, a wszelki dopust Boży jest równocześnie aktemmiłości względem nas. Każda pokusa nosi na sobie znamię Bożej mądrości,gdyż Bóg widzi naprzód jej skutki i stosownie do tego często jej siłę miarkuje.On siłę każdej poszczególnej pokusy obliczył i odważył na miarę słabości duszykuszonej. On szczegółowo przewidział następstwa każdej i okoliczności jejtowarzyszące. Najdrobniejszy szczegół nie uszedł Jego oka, najlżejsze nawetniebezpieczeństwo zostało w Jego sądzie uwzględnione. Przez cały ten czasszatan musi zachować się biernie i bezsilnie. Nie może tknąć palcem dziecięciaBożego, dopóki kochający Ojciec nie urządzi wszystkich okoliczności, póki nieprzestrzeże duszy przez swe natchnienia i nie uzbroi jej w łaskę dostateczną dozwycięstwa. Tu nie ma żadnych niespodzianek, a pokusy nie gwiżdżą koło uszutędy i owędy, jak kule na polu bitwy. Co więcej, każda pokusa niesie namkoronę, która nam jest przeznaczona za współdziałanie z łaską w dzielezwycięstwa. Nie znam obrazu, któryby przedstawiał Boga w sposób bardziejwzruszający, bardziej ojcowski nad ową wizję wspaniałą, jaką przed namiodsłania wiara, ukazując nam nieustanną troskę i ojcowską zapobiegliwość wczasie trwania naszej pokusy.– Gdzieżeś był, Panie, gdy mną szarpały pokusy? – wyrwało się świętemupustelnikowi.

Page 152: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

– Przy tobie, mój synu, przez cały ten czas – brzmiała słodka odpowiedź. Podobnie jak ludzie przekonywują się nieraz, że nawet strapienie na dobre

im wyszło, bo zjednało im przychylność przełożonych, tak i my radujmy się zpokus, bo dzięki nim Bóg z taką miłością i łaskawością zajmuje się naszymidrobnymi interesami i troskami. Największy Święty w niebie nigdy nie kochaBoga taką miłością, z jaką Bóg spogląda na duszę, walczącą w ogniu pokusy.

Mimo wszystko jednak pokusa jest niesłychanie przykra, przykrzejszaaniżeli choroby i przeciwności. Coś obrzydliwego wieje z jej tchnienia, jejwygląd napełnia nas przerażeniem, a dotknięcie paraliżuje nasze członki.Stajemy bezsilni i złamani na widok własnego zepsucia i bezradnej słabości, awstrząsająca świadomość tego, co zależy od naszego zwycięstwa czy porażki,sięga najgłębszych pokładów duszy. Szaleństwem przeto byłoby zaprzeczać lublekceważyć przykrość pokusy, i jedno bowiem i drugie tylko by osłabiło nasząodporność. Jedynie poczucie, że Bóg jest blisko, a jego łaska jestniewyczerpana, może być naszą pociechą i nadzieją.

Przy całej swej przebiegłości, szatan wciąż się przelicza w swoichrachubach, a przyczyną tego jest nie tyle głupota, choć zapewne niekiedy samBóg przyćmiewa jego mądrość dla naszego dobra, ile raczej ta okoliczność, żeszatan stale ma do czynienia z tą liczbą niewiadomą, jaką jest dlań stopień łaski,jakiej Bóg nam raczy udzielić. Miłość Boga do tego stopnia zawsze przewyższanasze zasługi, czy choćby nawet własne nasze oczekiwania, że nigdy kusicielani my sami nie jesteśmy w możności ją przewidzieć. Stąd nieraz się zdarza, iższatan do zbyt grubej ucieknie się pokusy, do której my tylko odrazę czujemy,albo podsunie nam pokusę nieodpowiednią, jak gdyby list mylnie zaadresowany,albo podda pokusę skuteczną, lecz w chwili niestosownej, albo nie mogącczytać w myślach naszych, błędnie zrozumie nasze zewnętrzne postępowanie,albo niepotrzebnie skróci lub przydłuży trwanie pokusy, albo wreszcie niedoceni należycie wpływu pokuty i miłości Boga na zastarzałe nałogi z grzechówpoprzednich. I tak dla tej, czy dla innej przyczyny często się przerachuje. Jest toprawda, którą warto sobie głęboko wyryć w pamięci, albowiem wiele jest osób,które gdyby je zapytać, doskonale określą szatana i jego moc ograniczoną, leczgdzieś na dnie podświadomości tkwi u nich fałszywe o nim pojęcie, które naglew chwili pokusy wypływa na powierzchnię i szerzy zgubne swe skutki. Bywa,że te osoby niekiedy nawet po upadku nie czują tego żalu, który mieć powinny,a niekiedy znowu ogarnia je przeraźliwy strach w pierwszym z nim zetknięciu,tak że właściwie wystarczy szatanowi je dotknąć, by je zwyciężyć. Jestemprzekonany, że zjawisko to w znacznej części należy złożyć na karb tkwiącegow nich, może podświadomie, spaczonego pojęcia o szatanie, które działa na nichtak, jak strach przed upiorem działa na dzieci: niedorzecznie, a jednaknieprzezwyciężenie. Szatan urasta w ich wyobrażeniu na rywala Boga, na jakieśzłowrogie bóstwo, będące przyczyną wszelakich klęsk, wszechmocne w swejnieprawości. Zapominają, że to przecie tylko stworzenie podobne nam, a przytym upadłe i sparszywiałe. Liczyć się z nim powinniśmy, lecz drżeć przed nimnie mamy powodu; już więcej się nam lękać potrzeba upadłej natury naszej, aprzecie nie przeraża nas ciągłe jej towarzystwo.

Page 153: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Jakkolwiek wielka jest odraza i przykrość, jaką wywołuje w naszej duszypokusa, to jednak bardzo często jest ona dla nas prawdziwą łaską Bożą.Niekiedy jest nawet wskazanym modlić się nie o uwolnienie od niej, lecz omęstwo do stoczenia z nią walki zwycięskiej. Św. Paweł trzy razy prosił, abyoddalon był odeń bodziec ciała, zapewne za przykładem trzykrotnej modlitwynaszego Pana o oddalenie kielicha Męki, a odpowiedź jaką otrzymał od Boga,dowiodła, jak wielkim darem była dlań w rzeczywistości ta pokusa, względniejej dopuszczenie przez Boga. Pewien znakomity pisarz duchowny zauważył, iżwielką pociechą dla wielu może być ta świadomość, że kiedy szatan kusi naszeciało, bywa to często oznaką, iż nie udało mu się nic wskórać przeciw duszy. Wtakich razach usiłuje on raczej odwracać nas od cnoty, niźli wprost nakłaniać dogrzechu. Ma to miejsce zazwyczaj u osób duchownych, którym więcej szkodzągrzechy opuszczenia, gdyż nie tylko łatwiej im przychodzą, lecz też i późniejmniejszy w nich żal obudzają. Toteż oziębłość najczęściej jest niczym innym,jak zamknięciem swobodnego dopływu ożywczym wodom łaski do duszy przezgrzechy niedbalstwa.

Zbliżenie się szatana nigdy nie powinno być niespodzianką dla duszyczuwającej. Czy to z powodu duchowej natury, czy też na skutek działania łaski,dusza skupiona niemal zawsze przeczuwa jego nadejście. Wówczas jest rzecząniezmiernie ważną nie mieszać się, lecz z pokorną pewnością siebie gooczekiwać. Ten spokój nie powinien nas opuszczać w ciągu całej walki, chociażbyśmy nawet odczuwali pewne upodobanie, jakie w wielu wypadkach zkonieczności towarzyszy pokusie. Zaznaczam, w wielu wypadkach, ponieważistnieją całe kategorie pokus, które nie byłyby w ogóle pokusami, gdyby niebudziły upodobania. Ale upodobanie, to jeszcze nie przyzwolenie. Nie jesteśmybowiem panami pierwszego poruszenia, które bezwolnie powstaje w naszymumyśle czy sercu. Może sobie szatan wyciągać rękę po klucze naszego serca,dopóki tego nie zauważymy. Lecz do przyzwolenia, czyli do grzechu potrzeba,byśmy rozmyślnie na to nasze upodobanie się zgodzili.

Pokusy miewa każdy człowiek i to rozliczne, lecz pośród ścieżek, którymiBóg zwykł prowadzić dusze wybrane, istnieje osobna droga pokus. Dusze te winnych znajdują się warunkach niż inni ludzie. Dla nich pokusy są drogą i todrogą jedyną. Toteż przychodzi im zwalczać całe ich zastępy, a każdy z nichokropniejszy i bardziej szpetny od poprzedniego. Jednakowoż nie jest to drogazwyczajna i nie do nas należy nią się bliżej zajmować. Wspomnieliśmy o niejdlatego, że sam fakt, iż Bóg może uczynić z samych pokus jedną z dróg dodoskonałości, rzuca znamienne światło na naturę pokus w ogóle.

Lecz przejdźmy teraz od natury pokus do pór, w jakich się zwyklepojawiają. Kto uważnie śledzi bieg swego życia duchownego, ten musiałzauważyć, że w tajemniczym oddziaływaniu Ducha Świętego na nasze duszebywają często okresy wielkich łask, które nieraz w ogóle uchodzą naszej uwagi.Także pokusy miewają swoje pory, które znacznie bardziej niż okresy łaskirzucają się w oczy, a zazwyczaj bywa tak, że owe okresy szczególnych pokus sąjednocześnie okresami szczególniejszych łask, co jest niemniejszą dla duszpociechą, jak ta, której doznał św. Szczepan, gdy podczas najsroższej pokusy,

Page 154: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jakiej doznawała wiara jego, ujrzał Chrystusa nie siedzącego, lecz stojącego poprawicy Ojca na znak, iż wspierał swego sługę w godzinę niedoli. Pokusyzmieniają się stosownie do okresów naszego życia duchownego. Inne są pokusypoczątkujących, inne postępujących, a inne dusz doskonałych. I choć wszystkiesą straszne, myśl że Bóg dzierży je wszystkie w swym ręku, niech nas napełniaotuchą i spokojem. Niekiedy pora natarcia pokusy jest określona bądź dawnymupadkiem bądź obecną zawinioną nieuwagą. W takich razach sami ją na siebiesprowadzamy, a ta świadomość czyni ją jeszcze przykrzejszą dla naszej miłościwłasnej. Chociażby jednak była ona zasłużoną i bezpośrednią karą za naszewłasne przewinienia, jej cierpliwe znoszenie nie jest przez to mniej zasługujące,ta jednak zasługa nie zwiększa się przez nasz niepokój. – Inną porąszczególnych pokus bywają chwile modlitwy. Zresztą można to z góryprzewidzieć, gdyż szatan niczego bardziej nie pragnie, jak uszczerbku w naszymobcowaniu z Bogiem. Rzeczywiście też wzmożony napływ i gwałtownośćpokus stanowi jedną z nadprzyrodzonych trudności w modlitwie. Samo zresztążycie duchowne ze swymi czasami skupienia i odnowienia na duchu wpływa nawytwarzanie okresów szczególnych pokus. Szatan, obawiając się tych chwilskupienia, umyślnie czyha na chwilę, kiedy świat ze swymi zewnętrznymiponętami ustąpi z duszy naszej, by czym prędzej go zastąpić pokusamiwewnętrznymi. Bywają też wypadki pokus, o których szatan już z góry wie, żenie ulegniemy, lecz napastuje nas nimi, by wnieść w serce niepokój,zniechęcenie i ogólne rozdrażnienie. – Inną wreszcie porą natarczywości pokussą chwile nadzwyczajnych łask, dzięki którym raz już odnieśliśmy zwycięstwonad szatanem, gdyż chce on wyzyskać ten moment, kiedy nasza czujność sięzmniejsza, skoro ani nam się śni, byśmy mogli zgrzeszyć przeciw cnocie, któradopiero tak wspaniały triumf nam zgotowała. W ten właśnie sposób kusił szatanChrystusa powtórnie, choć ten już raz złożył całą swoją ufność w Ojcu, bowidocznie w swym szatańskim zaślepieniu przypuszczał, iż Chrystus postąpi wtym wypadku tak, jak zwykli czynić inni ludzie.

Od pór, w jakich się pokusy zwykły pojawiać, przechodzimy do różnychrodzajów pokus. Niektóre z nich są długotrwałe, a długotrwałość ta stanowigłówne ich niebezpieczeństwo. Dzięki niej bowiem rozpraszają nas i mącąpokój naszego skupienia, albo też nużą nas tak, że wyczerpani składamy broń,albo wreszcie powszednieją nam do tego stopnia, że tracimy zbawienną bojaźńprzed nimi. Te uporczywe pokusy łączą się zazwyczaj z panującą w nasnamiętnością. Długotrwałość pokus jest i niebezpieczna i pocieszająca:niebezpieczna, bo może przemóc naszą wytrwałość, a pocieszająca, ponieważdaje świadectwo, żeśmy nie ulegli; pokusy bowiem przestają nas dręczyć zchwilą, gdy na nie zezwolimy, toteż trwanie ich dokuczliwości jest miarą łaski,jakiej nam Bóg użycza do opierania się im. Czasem się nam zdawać będzie, żeJezus usnął w łódce naszego serca, lecz że się ona w zdradliwą topiel niepogrąża, to skutek Jego obecności.

Inne pokusy trwają krótko i są łagodne albo gwałtowne. Stroną ujemnąpokus krótkich a łagodnych jest ta niepewność, w jakiej nas zostawiają, czyśmyprzypadkiem nie upadli oraz rodzący się stąd niepokój; natomiast pokusy

Page 155: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

krótkie a gwałtowne oszałamiają nas na chwilę, z czego mogą skorzystać innepokusy i zaskoczyć nas nieprzygotowanych.

Każda cnota posiada właściwe sobie pokusy, na kształt szpiegów dodanychjej przez szatana, a ich wielkim zadaniem jest odwrócenie nas od świętychprzedsięwzięć i nakłonienie do jałowej bezczynności. Kiedy więc szatan kusićnas będzie do próżnej chwały, odpowiadajmy mu tak, jak św. Bernard w czasieswego kazania: "Nie dla ciebie moją pracę zacząłem, nie dla ciebie też jąskończę". Pokusy zmysłowe zwyciężyć można tylko umartwieniem isakramentami. Pokusy przeciw wierze i czystości to mają do siebie, iż rzadkomożna je zwyciężyć wprost, raczej trzeba przeczekać, aż przejdą lub szukaćschronienia w ucieczce, zwracając uwagę na coś innego zamiast ucierać się znimi.

Istnieją także pokusy, które wychodzą tylko jakby na przeszpiegi, bywymacać w nas możliwości grzechu. Szatan posługuje się nimi, bo sam niemoże czytać w naszych sercach (1), podobnie jak wróg oblegający twierdzęwypuszcza rakiety celem wysadzenia w powietrze prochowni.

Lecz pośród tych wszystkich rodzajów pokus nie masz ani jednej, którejnatarcie świadczyłoby o złym stanie duszy napastowanej. Pisarze duchownipodają to jako prawdę niezaprzeczoną, a jednak ileż to dusz na świecie trapi sięniepotrzebnie, trzymając się z nierozumnym uporem zdania przeciwnego.

Jakież są jednak korzyści z pokus? Z konieczności jestem zmuszonyograniczyć się tylko do wskazania niektórych z nich. Przede wszystkim pokusydoświadczają nas, a cała nasza wartość pokazuje się dopiero w doświadczeniu.Nasze wypróbowanie jest ową rzeczą, o którą tak zabiega Bóg, i ono to jedyniedaje nam znajomość siebie. Pokusy pogłębiają w nas pogardę dla świataniemal równie skutecznie, jak słodycz, którą nam Bóg zsyła na modlitwie; ajakże trudno jest wzgardzić prawdziwie światem i jak bardzo w rzeczywistościgo jeszcze kochamy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Jakże więc cenićsobie winniśmy wszystko, cokolwiek pogłębia prawdziwy i stanowczy rozbrat ztym kłamliwym światem! Pokusy następnie dostarczają nam sposobności dozasług, zwiększają miłość Bożą ku nam i naszą względem Boga, a przez to iprzyszłą naszą chwałę z Bogiem. W ogniu pokus ponosimy karę za popełnionegrzechy, co dla nas jest rzeczą pożądaną, albowiem pięć minut dobrowolnegocierpienia na ziemi równoważy pięć lat spóźnionych męczarni w czyśćcu.Pokusy zastępują nam czyściec, gdyż oczyszczają nas, byśmy się mogli okazaćprzed Boskim obliczem, a tak zbytecznymi czynią ognie czyśćcowe. Oneprzygotowują nas na pociechy duchowne, a może nawet nam je zaskarbiają.Św. Filip zauważa, iż Bóg po mrokach nocy darzy nas blaskiem dnia i tękolejność zachowuje przez cały czas trwania naszego życia. A czyż możnawypowiedzieć słowami, co to za szczęście doznawać Bożej pociechy? Czyżdusze, które jej zaznały, nie są zmuszone o tym zamilczeć, ponieważ brak imsłów, którymi mogłyby wyrazić swe szczęście? A przecie prawdopodobnie,gdyby pokusy nie było, to również i pociecha nie wstąpiłaby w serce nasze, agdyby wstąpiła, to kto wie, czy umielibyśmy z niej korzystać, jak należy.Dopiero w upale pokus nabyliśmy umiejętności rozkoszowania się nią bez

Page 156: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

szkody i radowania się z niej bez osłabnięcia wskutek jej nieziemskiej słodyczy.Pokusy uświadamiają nam naszą słabość, a tak uczą nas pokory; czyż

mógłby nasz Anioł Stróż skuteczniej to zdziałać przy całej różnorodności swychprzyjacielskich posług? Książęcy przyjaciel, który nam jest więcej niż bratem!Nie mówię tych słów z lekceważenia niewysłowionej dobroci tego, który nieopuszcza mnie nigdy, zagubionego jak pyłek w pustyni wszechświata, któregodobrodziejstwa, zakryte dotychczas przede mną, rozbłysną mi nagle jak tysiącsłońc, gdy mnie doprowadzi do niebieskiej ojczyzny i którego miłość dla mnienie zgaśnie, lecz się rozpali jasnym płomieniem, skoro po zmartwychwstaniuciał spotkamy się u niebiańskich podwoi! Lecz właśnie on niczego bardziej niepragnie, jak mojej pokory, a pokusy dopomagają mu ziścić to pragnienie. One towlewają nam to poznanie wartości łaski, którego brak na świecie więcejwyrządza złego w jednym dniu, aniżeli szatan przez całe stulecie. Łaska ma todo siebie, że wzrasta w miarę, jak się ją coraz więcej ceni. Po prostu pomnażasię w nas podobnie jak te cuda, które sprawia żywa wiara, podczas gdyniedowiarstwo staje na przeszkodzie nawet cudom, które by sam Pan pragnąłzdziałać. Pokusy utwierdzają nas w cnocie, bo są przyczyną, iż cnota głębszew nas zapuszcza korzenie, a tak przyczyniają się do wielkiej łaski wytrwania wdobrem aż do końca. Jakżeby płytkie było nasze wyrobienie, gdyby nie one! Otym wnioskować możemy z płycizny duchowej tych, którzy nie przeszli jeszczeprzez ciężkie pokusy. Kościół nie może nigdy spuścić się na nich w potrzebie.Stoją oni zawsze w rzędzie tych ludzi, od których się tak zarzekał św. Tomasz zCanterbury. Pokusy rozbudzają w nas czujność, a tak zamiast wtrącać wgrzech – od grzechu ubezpieczają. One podniecają naszą gorliwość i rozpalająmiłość, która wytrawia w nas próchno grzechów powszednich i odkaża ropiące,na wpół zagojone rany, które zostawił w nas grzech śmiertelny. W jednymporywie takiej miłości możemy dokonać dzieła równie wielkiego i wspaniałego,jak poszczenie przez cały rok o chlebie i wodzie z codzienną dyscypliną. Pokusywreszcie rozwijają naszą wiedzę o życiu duchownym, albowiem wszystko, cowiemy o sobie, o świecie, o szatanie i o cudach łaski Bożej, ujawnia się głównieprzez pokusy i wzbogaca się doświadczeniem, nabytym niemal w równej mierzepodczas naszych upadków, jak czasu zwycięstw.

Takie są korzyści z pokus, które też zostawiają siedem niezatartychbłogosławieństw po sobie. Zostawiają zasługę, która jest rzecząnieprzemijającą, a ma taką w sobie żywotność, że choć przez grzech śmiertelnystraci życie, w pokucie znowu je odzyskuje. Zostawiają po sobie miłość, a tozarówno miłość Bożą ku nam, jak naszą ku Bogu. Zostawiają pokorę, a z niąwszelakie dary Boże, albowiem Duch Święty spoczywa na pokornych i czynisobie mieszkanie w ich sercach. Zostawiają po sobie gruntowność, bopodwaliny naszego gmachu duchownego, który w czasie pokus powiększył siębardziej niż kiedykolwiek, zostały osadzone bezpieczniej i głębiej. Zostawiająznajomość siebie, bez której postępowalibyśmy na oślep, pozbawieni światłasłonecznego, a łaska napotykałaby na podłoże chropawe, nieprzygotowane.Zostawiają w nas uśmierconą miłość własną, a czyż jest donioślejsze zadaniew życiu nad sprawienie pogrzebu temu najbardziej nienawistnemu i

Page 157: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

najgorszemu wrogowi? Wszak jego martwe kości mają dla nas większeznaczenie, aniżeli relikwie Apostołów, więc to chyba nie drobnostka. W końcuzostawiają nas pokusy zdanych na Boga, a żadna niańka, składając dziecko wobjęcia ojca, nie zapewnia mu takiej opieki i troskliwości, jak czynią to pokusy,gdy nas tak powierzają Boskiej łaskawości. A jednak wciąż się skarżymy inarzekamy na swoje pokusy! Zaiste, wielka jest ludzka przewrotność i zawszetaka była; od jabłka rajskiego aż po dzień dzisiejszy nie wiemy, w czym leżyprawdziwe szczęście i w tej nieświadomości ustawicznie mu się sprzeciwiamy.

Jak w każdej dziedzinie życia duchownego, tak i gdy chodzi o pokusy,możliwe są różne pomyłki i błędy; niemało ich wytknęliśmy i sprostowaliśmymimochodem już wyżej, dlatego tutaj wypadnie wspomnieć krótko o czterechnajważniejszych. Pierwszym takim złudzeniem jest uważanie chwil,spędzonych na walce z pokusą za czas stracony. Jak długo się oddajemynaszym zwyczajnym zajęciom, czujemy i spokój w duszy i mniej lub więcejżywą obecność Bożą; natomiast skoro przyjdzie czas nawiedzeniaNajświętszego Sakramentu, zaraz tysiące pokus nas napastują, mija kwadrans, amyśmy drogocenne te chwile spędzili na oganianiu się od nędznych pokus. Albowstajemy rano pełni myśli Bożych, ubieramy się z modlitwą na ustach, leczledwie uklękniemy do rozmyślania, wnet cała zgraja pokus nas opada,wskazówki zegara dochodzą naznaczonego kresu, a my cośmy zrobili? – Nic,poza bezpłodnym ucieraniem się, i to może nie zawsze udanym, zuprzykrzonymi pokusami. Otóż musimy nie zapominać, że naszym zadaniemjest służyć Bogu nie w pociechach i jak nam się podoba, lecz jak zarządzi Jegomądrość i wola najświętsza. Nagroda nie jest przywiązana do dobrychuczynków, które sami sobie wybierzemy, lecz do wyniku walki, jaką Bogu siępodoba nas nawiedzić. Przeto nigdy nie jest straconym czas, spędzony napełnieniu woli Bożej. Przeciwnie, za stracone trzeba uważać te chwile, którenam zeszły na czym innym. Bo i o cóż nam chodzić może? – Albo o chwałęBożą, albo o własne udoskonalenie lub osiągnięcie wiecznego zbawienia. Awalka z pokusami stanowi drogę najkrótszą do wszystkich tych trzech celów.

Drugim błędem jest igranie z pokusą. Dusze niedbałe sądzą niekiedy, żejest to oznaką duchownego postępu trwać podczas pokusy w bezwładzie ibierności. Stosują do siebie zasady, przeznaczone dla doskonałych lubwskazówki, mające zastosowanie przy skrupułach. Tym sposobem nabywajązgubnego nałogu dawania do siebie przystępu wszelkim myślom, bezzbadania ich paszportu, co nie tylko osłabia ich umysł, lecz przesyca goniepożądanymi obrazami i skłonnościami. Powoli zmienia się ich stosunek dogrzechu, wzrasta zaufanie w sobie oraz możliwość upadku. Następstwem tegobywa stan oziębłości i ogólnego zaniedbania się w stosunku do Boga, skąddroga do poprawy prowadzi chyba tylko przez ten głęboki wstrząs, którytowarzyszy grzechowi śmiertelnemu. Bywało nieraz, że dusze oziębłe tymdopiero sposobem powracały na drogę świętości, a Bóg okazywał swemiłosierdzie nawet w tym strasznym wyroku, który się spełniał z Jegodopuszczenia. Lecz sama myśl o nim grozą nas przejmuje i prawdopodobnienigdy on się nie kończy dobrze dla dusz niepoprawnych, które liczą na żal

Page 158: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

późniejszy i na niepewną możliwość przyszłego pojednania się z Bogiem. Tosobie dobrze zapamiętajmy, że ktokolwiek otrzaska się z oczywistą pokusą ipozwoli jej się zadomowić w swoim umyśle, jakąkolwiek by ona była, tymsamym już zrobił stanowczy krok w kierunku stanu oziębłości, któregologicznym rozwiązaniem jest śmierć w niepokucie.

Trzeci błąd polega na marnowaniu chwil spokoju pomiędzy okresowymiburzami pokus. Z własnego doświadczenia wie każdy, że pewne pokusy lubpewne rodzaje pokus uderzają weń na kształt huraganu, podobnie jak pewneokresowe burze, które wracają co pewien czas ciszy i pogody. Postępowaliśmyswoją drogą zwyczajną, żaden znak wewnątrz ni zewnątrz nas nie zapowiadałzmiany, gdy wtem rozszalał nad nami orkan, rzucając na nas ten sam panicznylęk, jaki padłby na poganina, gdyby trzasnął piorun z jasnego nieba. Pokusaprzybrała postać jakiejś obsesji, widzimy ją w każdym przedmiocie, wszędziesłyszymy jakieś głosy, a każdy dźwięk nieartykułowany, w naszej wyobraźnizamienia się w zrozumiałe słowa. Wiersze książki przywdziewają pozorypokusy, a modlitwa i święte wezwania dostarczają tylko świeżego pokarmuopętanej wyobraźni. Jesteśmy zanurzeni z głową i zatopieni w pokusie, która jakpotok zwycięski szumi nad nami. Brak nam tej Ręki, która by nas jak Piotrawydobyła z topieli. Idziemy na dno. Ale nie rozpaczajmy! W głębi odmętu,który nas chłonie, jest Jezus z nami. W tej nawałnicy nie pozostaje nam nicinnego, jak mocno uchwycić się Boga. Innego ratunku nie ma. Nie w naszej jestmocy rozkazywać burzom i huraganom, gdy przyjdą. Ale w naszej mocy jest sięprzygotować na ich nadejście już w czasie pogody. Błędem jest upatrywać wchwilach pogody sposobności do odpoczynku, wesela z ustania pokus izażywania pociechy duchownej, która zwykła następować po burzy. Wtedywłaśnie jest czas na obmyślanie sposobów i robienie postanowień z myślą otym, co ma nastąpić. Trzeba przewidywać okoliczności, których należy unikać,wzmagać umartwienie i podwajać modlitwy. Jeżeli bowiem kiedy ulegliśmywśród burzy, to dlatego, że świętowaliśmy w chwilach pokoju. To sobie dobrzewyryjmy w pamięci: życie duchowne zna chwile wytchnienia, ale nie zna feryjświątecznych. Jego szkoła kiedyś się skończy, lecz będą to już wielkie wakacjewieczności.

Czwartym błędem, jaki usiłuje wmówić w nas szatan, jest to złudzenie, żeprzyczynimy się do osłabienia pokusy, jeżeli mniej będziemy ostrożniwzględem sposobności do grzechu i względem pokus, byleśmy tylkoustrzegli się samego grzechu. Ponieważ wskutek uporczywej walki cały naszumysł napełnia się kuszącymi obrazami, łudzimy się, że pożyteczniej będzie dlanaszego duchowego zdrowia, jeśli w czymś ustąpimy pokusie, byle tylko nieprzekroczyć granicy grzechu. Sądzimy, że takie postępowanie jest nie tylkodozwolone, ale i pożądane. Dziwić się doprawdy należy, że tak oczywistapułapka może kogoś usidłać, a jednak zdarza się to w wielu wypadkach. Dlategoraz na zawsze sobie zapamiętajmy, że ustępstwa istotnie osłabiają, jeno niepokusę, ale nas samych. Raz ustąpiwszy, już nigdy nie odzyskamy wobecpokusy stanowiska równie silnego jak poprzednie i przekonywują się ludzieponiewczasie na własnej skórze, iż sama zmiana stanowiska, choćby i bez

Page 159: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

porzucania postawy obronnej, w chwili pokusy oznacza niemal klęskę.Lecz jakże możemy zwyciężyć pokusę? Pierwszym warunkiem jest spokój,

drugim spokój i trzecim też spokój. Szatan jest, jak pies przykuty na łańcuchu;może na nas ujadać, ale ugryźć nas nie może, jak długo się sami na to nienarazimy. Bądźmy więc dobrej myśli. Całą siłą nieprzyjaciela jest tylko słabośćnasza. Naszą zaś bronią jest ufność w Bogu, która jest tym potężniejsza, imgłębsza jej towarzyszy pokora i nieufanie sobie. Wszak nasza sprawa to sprawaBoża, albowiem pokusa jest raczej zemstą szatana na Bogu, który go potępił, niżwalką przeciwko nam, a naszej klęski pożąda on tylko w celu umniejszeniachwały Bożej. Przeto jesteśmy z Bogiem związani i naprawdę cierpimyprześladowanie dla sprawiedliwości. Możemy być pewni i bądźmy o tymprzekonani, że nie będziemy doświadczani ponad to, co możemy. Naszymorężem niech będzie modlitwa, zwłaszcza westchnienia strzeliste wraz zumartwieniem i uczęszczaniem do sakramentów świętych, które są źródłaminadprzyrodzonej odwagi.

Celem odkrycia słabych i ułomnych stron swojej natury winniśmy sięposługiwać rachunkiem sumienia, by potem ćwiczyć się w aktach przeciwnychnie tylko poznanym słabościom lecz i szczególnym pokusom. Wystrzegajmy sięlenistwa i niszczmy zło w zawiązku. O swoich pokusach nie opowiadajmynikomu, kto nie jest do tego uprawniony, ani nawet swym przyjaciołomduchownym, gdyż podobne zwierzenia żadnej pomocy nie przynoszą, owszem,utwierdzają w nas szkodliwe myśli. Nie trzeba się też zniechęcać, jeżeli naszspowiednik nie tak poważnie bierze nasze pokusy, jakby na to one, zdaniemnaszym, zasługiwały. Jakiż bowiem sens miałoby zwierzanie się mu ze swymipokusami, gdybyśmy mieli nie słuchać jego wskazówek, nie przyjmować jegopunktu widzenia, ani wykonywać

W okresie pokus nie zmieniajmy żadnego z naszych ćwiczeń duchownychani ogólnej linii postępowania, jakiekolwiek względy za tym przemawiającepodsuwałby nam szatan. W takich chwilach musimy skupić wszystkie swe siły,a nie wiemy, do którego ze zwykłych naszych ćwiczeń przywiązał Bóg swąłaskę. Bez porównania korzystniej byłoby dla apostołów ucierać się namodlitwie z oschłością, snem i roztargnieniami, aniżeli po prostu ułożyć się dosnu w ogrodzie Getsemani. Pamiętajmy, że wszelkie nasze duchowne ćwiczeniasą trudniejsze i mniej ponętne podczas pokusy, ponieważ czujemy się wtedyznużeni i wyczerpani. Stąd natura ciągnie nas do ich skracania lub przerywaniapod pozorem, że są nieużyteczne, bezduszne. Jednak nie należy w tym wypadkuiść za podszeptem natury. Choć bowiem wiadomo, że do stwierdzenia czegośwystarczy dwóch świadków, nigdy jednak nie powinni być nimi szatan zduchem ludzkim w parze. Trzeba też unikać zmiany swoich postanowień w tymczasie, albowiem jeszcze pył i kurzawa bitwy wisi w powietrzu i przesłania namwidok. W każdym razie nie jest to czas najsposobniejszy do rozpoznania woliBożej względem naszych postanowień. Bóg w takich razach chce, byśmywłaśnie walczyli z szatanem i to jest nasze jedyne podówczas zadanie. Naostrożności też się mieć wtedy trzeba nawet przed dobrem, które ma za sobąwszelkie pozory, puka do drzwi serca i samo ciśnie się w ręce. Św. Ignacy

Page 160: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dawno już zdemaskował tę rodzinkę pokus, która nam się narzuca podpłaszczykiem dobra. Bóg ma tysiące innych sposobów i czasów do podsuwanianam dobrego, a w chwili pokusy Jego wolą jest, powtarzamy, walka z szatanem.Dobro nam nie ucieknie, o ile jest prawdziwe, a Bóg znajdzie dlań dogodnąsposobność, kiedy spokojnie i z rozwagą potrafimy je wyzyskać.

Miejmy się na baczności także przy błahych pokusach, które same w sobieistotnie takimi być mogą. Albowiem błahość lub ważność, to rzeczy względne,nawet gdy chodzi o sprawy duszy. Nierzadko się zdarza, iż człowiek którymężnie stawił czoło najcięższym pokusom, naraz ulega drobnym i niepozornym.Jest to rzecz zrozumiała. Ilekroć chodzi o pewne zaszczytne dzieło lubcierpienie, jakoś łatwiej nam przychodzi się zabrać do niego, gdyż skłaniają nasdo tego zarówno względy przyrodzone jak i nadprzyrodzone. Miłość własna takkocha zaszczyty, iż pójdzie ku nim nawet po cierniach, wcale tego nie czując.Ale stąd właśnie płynie wielka doniosłość rzeczy drobnych w życiu pobożnym.Natura nie widzi w nich żadnego interesu i dlatego tak bezpośrednio łączą nasone z Bogiem. Nawracanie dusz, wielkie dzieła miłosierdzia, nawiedzaniewięzień, kazania, słuchanie spowiedzi, nawet zakładanie zgromadzeń zakon-nych, to rzeczy stosunkowo łatwiejsze, niźli pilne spełnianie codziennychobowiązków, przestrzeganie drobnych przepisów, dokładna straż zmysłów czysłowa uprzejme i skromna postawa, przypominająca wszystkim obecność Bożą.W rzeczach drobnych zyskujemy więcej chwały nadprzyrodzonej, ponieważwymagają one większego męstwa, gdyż zmuszają do ciągłej i nieustannejczujności, a nie mają w sobie nic ponętnego. Całą więc siłę do ich spełnieniawydobywać musimy z siebie samych, bo z zewnątrz nie wspomaga nas żadnaludzka pochwała czy nagroda, przy tym bohaterstwo w rzeczach drobnychpolega więcej na wstrzymywaniu się niż na działaniu, nieustanny też gwałtzadaje naszej skażonej naturze.

Wierność w drobnych rzeczach wymaga znacznie większego naprężeniaumysłu. Z jej strony wciąż grozi nam klęska, a mnóstwo sposobności do upadkugęstą siecią osnuwa niemal wszystkie nasze poruszenia. Nie wolno nam żywićprzywiązań czysto ziemskich, ani wyrzec słowa lekkomyślnego, ani popełnićnierozważnego kroku, ani oddawać się przyjemnościom czysto zmysłowym, anidrobiny pociechy uronić w roztargnieniu, ani spocząć sercem w zmysłowychczułościach, ani wreszcie uczynić czegokolwiek z popędu miłości własnej.Dreszczem przejmuje naszą naturę widok takiej doskonałości – a przecie totylko doskonałość w rzeczach drobnych! Doskonałość rozkwitająca w pokorze iukryciu. Bo któż zliczy wszystkie te wypadki, w których powściągasz swójjęzyk i zgłuszasz uczucie? Bóg, aby utaić nas bardziej przed okiem ludzkim iukryć nas głębiej w swym Sercu, dopuści nawet, że mimo wszelkie staraniapoślizgniemy się czasem. Wówczas naprawdę umartwienie Jezusa w sobienosimy, nieznane ludziom. Na tym właśnie polega powolne męczeństwomiłości. Jeden Bóg jest świadkiem naszego konania. Nawet sami nieuświadamiamy sobie mnóstwa wypadków, w których działamy z czystej dlaBoga miłości, a tak nie ma w nas punktu zaczepienia próżna chwała aniwyniosłe i czysto ludzkie poczucie własnej sprawiedliwości.

Page 161: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Przez wierność w drobnych rzeczach nie tylko wysługujemy sobie większąchwałę w niebie, lecz też skuteczniej czcimy Boga. Okazujemy Mu przez niąwiększe pragnienie Jego chwały, gdyż w rzeczach drobnych czystsze musządziałać pobudki i żywsza wiara niż w wielkich. Rzeczy wspaniałe nieraz swąwspaniałością przysłaniają nam Boga, a w najlepszym wypadku zanieczyszczająpragnienie chwały Bożej przez próżną i czysto ludzką chęć dokonania wielkiegodzieła. Natomiast rzeczy drobne i nieznaczne, przez swą pozorną łatwość ilekceważenie u ludzi, zostawiają nas sam na sam z Bogiem wobec szarej itwardej rzeczywistości umartwienia wewnętrznego. Lecz nie tylko pragnienie,ale i faktyczne pomnażanie zewnętrznej chwały Bożej przy rzeczach drobnychbywa wydatniejsze. Do wielkich bowiem dzieł otrzymujemy obfitszą pomoc,dlatego też mniej w nich dajemy Bogu ze siebie. Hojność i słodycz łaski, orazów zapał, który się w nas budzi na myśl o wielkim dziele, to trzy czynniki, którezmniejszają wielkość naszego wysiłku. A właśnie ten własny wysiłek stanowi oprawdziwym przysporzeniu chwały Bożej, podobnie jak oschła modlitwauchodzi za bardziej zasługującą od pełnej pociech. Dzieła wielkie wreszcie taknas wciągają w swoje tryby, iż wobec nich rzadko zatrzymujemy tę możnośćkierowania się własnym upodobaniem, jaka nam pozostaje przy rzeczachdrobnych, a która za każdym razem, ilekroć się jej wyrzekamy, staje sięwonnym całopaleniem naszej wierności i miłości.

Lecz to nie wszystko. Sumienność w rzeczach drobnych żąda od naswiększej ofiary. Oto ponieważ sami jesteśmy przekonani o ich błahości, przetoskładamy je Bogu nie w poczuciu swojej wielkoduszności, ale w duchu pokory iświadomości, jak bardzo zniża się Bóg, przyjmując od nas takie drobiazgi.Równocześnie poświęcamy też własne zainteresowanie, którego nie budzi w nasta drobiazgowa sumienność, a tak zostawiamy na uboczu szukanie siebie ipróżnej chwały, pracując jedynie dla Boga. Nadto robimy w tym ofiarę z radościwspaniałego czynu; bo co za wspaniałość może się znajdować w tej, sądząc poludzku, małostkowości, dokładności i drobiazgowości? – A jednak w istocie owadrobiazgowość to jedyna droga do cnoty rzetelnej i choć może nie czytamy oniej w opisach wielkich czynów Świętych, to przecie nie co innego, lecz ona,uzdolniła ich do owych czynów, które podziwiamy. Trudno wyrazić słowami tenwstręt, jaki ogarnia naszą naturę na widok oczek tej sieci drobiazgowej sumien-ności, która winna opleść nasze życie; jeśli zaś chodzi o pokazanie naprzykładzie, o ile ciężej jest przezwyciężyć drobną pokusę niż wielką, to bardzołatwo wyobrażam sobie teologa, któryby w obronie dogmatu NiepokalanegoPoczęcia Maryi lub nieomylności Ojca Świętego pozwolił się smażyć nawolnym ogniu, lecz któryby nie potrafił zapanować nad sobą w zapale zwykłejsprzeczki teologicznej, dotyczącej któregokolwiek z wymienionych punktównauki katolickiej.

Zostawałoby jeszcze jedno pytanie w sprawie pokus. Jak się mamyzachować w razie, gdybyśmy upadli? Na to jest jedna odpowiedź, jednawskazówka, dziecinnie prosta; bo czyż można dać inną? Po prostu musimy siępodnieść i ruszyć w dalszą drogę, życząc sobie chrześcijańskim zwyczajem, bynam się poszczęściło lepiej za innym razem.

Page 162: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

17. Skrupuły powrót spis treści

Skrupulat naprzykrza się Bogu, drażni bliźnich, męczy siebie i zadręczakierownika swego sumienia. Można by całe tomy spisać na potwierdzenie tegozdania; jednakowoż czytelnik winien je albo przyjąć na wiarę, albo po prostuzapoznać się z jakimś skrupulatem.

Każdy, kto się znajduje w kłopocie i utrapieniu, zasługuje na współczucie;lecz współczucie to słabnie, gdy winę strapienia trzeba przypisać jemu samemu,a już zupełnie ustępuje, gdy przyczyną strapienia jest własny jego upór. Otóż tenwłaśnie wypadek zachodzi u skrupulatów podczas pierwszego okresu ichchoroby, zanim się staną nieuleczalni. Dla lekarzy duchownych są oniprawdziwą udręką, a uleczenie ich jest tak trudne, że Bóg spuszcza niekiedy naprzyszłych kierowników sumień skrupuły w sposób nadprzyrodzony, byprzeszedłszy je sami, umieli potem pielęgnować innych, dotkniętych tąchorobą.

Odróżnienie pokusy od grzechu stanowi znaczną część wiedzy o życiuduchownym, a skrupuł można prawie określić jako zawinioną niewiedzę w tymwzględzie. U innych można łatwo odróżnić skrupuł od grzechu, lecz by samemunie być skrupulatem, należy potrafić to samo u siebie lub przynajmniej umiećzaufać, zdać się z tym na kierownika sumienia. Stąd już widać, w czym leżyszkodliwość skrupułów, które wprawdzie same nie są grzechem, lecz utrzymująnas w tak złym usposobieniu, że niepostrzeżenie mogą przejść w grzech, anawet i bez tego bywają źródłem wielu grzechów pod pozorem dobrego. Są onemałymi ośrodkami śmierci duchowej, rozsianymi po duszy, czymś w rodzajuospy moralnej.

Jest to prawdziwe nieszczęście, że o skrupulatach mówi się zawsze zwiększym współczuciem, niż na to zasługują, wskutek czego dopatrują się oni wswoich skrupułach jakiejś wewnętrznej próby duszy, co istotnie niekiedy sięzdarza, lecz bardzo rzadko. Nieszczęściem też jest, że w potocznej mowieużywa się często słowa skrupuły w dobrym znaczeniu, jak gdyby przedstawiałyone coś dodatniego, jako bliskoznacznik sumienności. Przeto byłoby wielcepożądanym, żeby ludzie dobrze pojęli tę prawdę ascetyczną, iż w skrupułach niemasz nic dodatniego, żadnej wartości intelektualnej, żadnej moralnej zasługi,słowem, ani najlżejszego cienia dobra duchownego. Za to jest przewrotność, jestzłość zapewne godna litości, lecz takiej tylko, jaką się okazuje tym, co idą naszubienicę.

Franciszka z Pampeluny widziała wiele dusz, w czyśćcu cierpiących jedynieza skrupuły, a gdy się nad tym zdumiała, rzekł jej Pan, iż nie ma skrupułu,któryby całkowicie był wolny od grzechu. Oczywiście, nie odnosiło się to doskrupułów nadprzyrodzonych, do których niebawem przejdziemy. O skrupułachjako takich wypada powiedzieć, że są one nie tylko złe same w sobie, lecz teżstają się źródłem niewyczerpanym innych win, z których bodaj najcięższą jestodstraszanie ludzi od dążenia do doskonałości i od jarzma życia wewnętrznego.

W teologii określa się skrupuł jako próżną obawę grzechu tam, gdzie nie mapowodu ani rozumnej podstawy do podejrzewania grzechu; etymologicznie wy-

Page 163: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

prowadza się go od kamyka, który dostawszy się do obuwia, obciera i rani stopęza każdym krokiem, co istotnie wcale trafnie wyraża jego skutki w życiuduchownym. Podobnie możemy porównać skrupulata do płochliwego rumaka,który cofa się, zamiast postępować naprzód, nie słucha wędzidła, gniewającjeźdźca i doprowadzając go do ostateczności. I on bowiem zmykając przedcieniem grzechu urojonego, wpada w grzechy prawdziwe, a tyle w tymwszystkim kryje się pychy, że nawet tak uprzejmy spowiednik jak św. Filip anikwadransa czasu nie tracił z tymi, którzy odmawiali ślepego posłuszeństwawskazówkom im udzielonym. Należy przeto odróżniać skrupuły od czułościsumienia, którą można poznać nie tylko po roztropności, lecz w jeszczewiększym stopniu także po spokoju; nie utożsamiają się też one z grubymsumieniem, lecz zdaniem Gersona, są odeń trudniejsze do wyleczenia.

Pierwszym zagadnieniem do rozważania będą dla nas przyczyny skrupułów.Bywa ich trzy: Bóg, szatan albo my sami czyli duch ludzki, na który się składazarówno ciało jak i dusza.

Po pierwsze zatem skrupuły mogą pochodzić od Boga. To są właśnie oweskrupuły, które nazwałem nadprzyrodzonymi. Bóg dopuszcza je na nas zróżnych powodów. Czasem mają nas one przygotować na kierowników dusz,którym niezmiernie potrzebna jest znajomość praktyczna skrupułów, by mogliinnych z nich wyprowadzać. Kiedy indziej stanowią one próbę zewnętrzną,którą mistycy zwą oczyszczeniem ducha, a wtedy owocem ich jest to, żeuwalniają nas od zbytniego przywiązania do słodyczy duchowych i doniezwykłych łask Bożych, stają się nam czyśćcem na ziemi i miarkujągorączkową działalność miłości własnej. Bóg za ich pomocą oczyszcza nas zdawnych win, karząc nas za nie w sposób najstosowniejszy, choć niesłychaniedotkliwy, utwierdza w zbawiennej bojaźni i upokarza nas w rzeczy, najbardziejsię nam dającej we znaki. Dzieje się to po prostu przez cofnięcie światła, wktórym przebywała dusza przedtem bez swej zasługi. Pod wpływem takiegoprzyćmienia łaski św. Bonawentura wstrzymywał się od sprawowania Mszyświętej, św. Ignacy nie chciał przyjmować pokarmu, Hipolit Galantini czuł sięzanurzonym w morzu skrupułów, św. Ludgarda tylokrotnie odmawiała swojepacierze, aż Bóg przez swego anioła zakazał jej tego, św. Augustyn zaś, jak samopowiada w Wyznaniach, był dręczony skrupułami co do naturalnejprzyjemności, jaką odczuwał w jedzeniu i piciu.

Po drugie mogą skrupuły pochodzić od szatana, który jest ich pozytywnąprzyczyną – odmiennie, aniżeli Bóg, który je tylko dopuszcza. Św. WawrzyniecJustiniani powiada, że często się zdarza, iż szatan ze zrządzenia Bożego zmącawątpliwościami słabsze sumienia i dręczy je przykrymi obawami, tak że niemogą postawić kroku bez tych niepokojów sumienia. Owszem, jego upór inatarczywość osiąga nieraz nawet ten skutek, że w grzech ciężki obraca to, cowłaściwie jest grzechem lekkim lub nie jest grzechem w ogóle. Celem szatanabywa stale, oczywiście, grzech prawdziwy; dobrze on sobie zdaje sprawę z tego,że skrupuły są niczym innym, jak drogą okrężną do grzechu, która bynajmniejnie staje się mniej pewną przez to, że jest okrężna.

Page 164: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Wreszcie po trzecie niewyczerpaną wprost studnią tego całkiemniezaszczytnego obłędu jesteśmy my sami, zarówno w części naszej duchowejjak i cielesnej i to jest najpraktyczniejszy dział naszego rozważania, nad którymnajdłużej się nam wypadnie zastanawiać.

Przyczyny skrupułów, pochodzących od duszy są dwojakie: wewnętrznealbo zewnętrzne. Wewnętrznych przyczyn mamy pięć. Pierwszą jestnieumiejętność rozeznania między pokusą a zezwoleniem, o czym mówiłemw ostatnim rozdziale. Trudno zbyt dużo powiedzieć, gdy się mówi o szkodach,stąd płynących; tak wiele spraw cierpi z tej nieszczęsnej nieświadomości.

Drugą przyczyną skrupułów jest ukryta pycha, która objawia się wobstawaniu przy swoim sądzie. Niewielu jest ludzi, którzy by nie mieli swychulubionych przekonań, których się trzymają kurczowo ze śmiesznąuporczywością. W innych rzeczach mogą oni być prawdziwie pokorni, mogąnawet posiadać pewien zasób pokory intelektualnej, lecz jakoś nie dają sięprzekonać o niedorzeczności swego uporu. Jeżeli będzie chodziło o zagadnienieteologiczne, to w dziesięciu wypadkach na jedenaście popadną niebawem wherezję. Po prostu zamykają oczy na dowody strony przeciwnej. Nawet samitego nie podejrzewając, naciągają do swego zdania najwyraźniejsze orzeczeniateologów, których powagi niepodobna postawić pod znakiem zapytania. Zrozmowy wynoszą wrażenie wprost przeciwne temu, jakie zamierzał ichrozmówca. Jeżeli jest w teologii jakiś przedmiot, o którym nie możemyrozprawiać bez podniecenia i zacietrzewienia, to możemy być pewni, iżprawdopodobnie mylne o nim posiadamy zdanie. Ilekroć zaś ten upór rozumudotyczy jakiegoś zagadnienia życia duchownego, zawsze staje się źródłemskrupułów i to źródłem, zatrutym przez złe usposobienie. On był korzeniem, zktórego wyrósł jansenizm i kwietyzm, on też, jak zapewniają wielcy pisarze, wcichości życia osobistego a nawet zakonnego, wypacza nieustannie dusze.Bezpieczny i szczęśliwy zaiste ów człowiek, jeżeli w ogóle taki istnieje iradosną zaprawdę rola jego Anioła Stróża, jeżeli poza prawdami wiarykatolickiej i nauki Kościoła nie żywi on żadnego uporczywego zdania, któregoporzucenie kosztowałoby go więcej niż dziesięć minut niepokoju!

Trzecią przyczyną wewnętrzną skrupułów, płynącą z duszy człowieka,zwykła być nieumiarkowana bojaźń przed Bożą sprawiedliwością, albonieufność do miłosierdzia Boskiego, gdyż jedną lub drugą postać zwykła onaprzybierać. Kto sobie szczerze wziął do serca to, cośmy przed chwiląpowiedzieli o uważaniu Boga za ojca, ten łatwo uchroni się przed tym błędem.Skrupuły nie pochodzą bynajmniej z istotnego szacunku dla Bożejsprawiedliwości, tylko słabość naszego umysłu wiedzie nas do niedocenianiabogactw miłosierdzia Boskiego. Skrupuły w ogóle nie mają nic do czynienia zBogiem i Jego miłością. Nie masz w nich ani cienia ducha pobożności, żadnejnawet namiastki nabożeństwa. Pozory mogą być różne, lecz pod nimi kryje sięzawsze miłość własna. Nie poważanie Boga, lecz strach o siebie pędzi nas dowyolbrzymiania jednego z Boskich przymiotów kosztem drugiego.

Czwartą przyczyną jest nieumiarkowane pragnienie uniknięcia nawet

Page 165: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pozorów grzechu i posiadania zupełnej pewności, że dana czynność nie jestgrzechem na pewno. Szarpiemy się niecierpliwie, ilekroć się Bogu podobazostawiać nas w niepewności. Chciałoby się nam zamienić pewność wiary naoczywistość poznania i przekonanie rozumu. Tymczasem z woli Bożejpochodnią naszego życia jest wiara. A my byśmy chcieli uzyskać światłobardziej niewątpliwe i o większej jasności. Wprawdzie kto kocha Boga, tenpragnie unikać grzechu, wszelako chęć uniknięcia nawet pozorów grzechu niemusi być zaraz pewnym znakiem świętości i miłości. Święci nawet zasłaniali siępozorami grzechu, ilekroć to mogło się odbyć bez zgorszenia innych. Szli oni wtym względzie śladami Tego, który dla naszej miłości przyjął na siebiepodobieństwo grzechu. Nie pozory bowiem, ale sam grzech bluźni majestatowiBoga. Znowu zatem osią skrupułów jest tu nasz własny honor i własne naszezadowolenie, którego szukamy pod mylnym pozorem chwały Bożej. Nieprzestanę tego powtarzać, dopóki nie przejmiemy się najwyższym wstrętem dotej zarazy: zaiste nie ma co szukać Boga na dnie skrupułów. Nasze własne "ja"stanowi ich oś, około której się obracają ze wstrętną dokładnością i wiernościąniechybną.

Piąta wreszcie przyczyna kryje się w nieroztropnej surowości, która sięobjawia w unikaniu towarzystwa drugich, jak gdyby człowiek doskonały musiałbyć odludkiem. Samotnictwo niewielu tylko duszom wychodzi na dobre,przeważnie zaś wystawia nas na niebezpieczeństwo grzechu, zamiast pogłębiaćw nas zwyczaj chodzenia w Bożej obecności. Dlatego też starzy owi pustelnicytak długo badali powołanie tych, którzy się uważali za powołanych do życiapustelniczego. Te same zasady do pewnego stopnia mają zastosowanie u ludziświeckich. Zamykanie się i stronienie od ludzi pod pozorem ucieczki odgrzechu, unikania nierozważnych sądów, czynienia pokuty i oddawania sięmodlitwie – to sposób postępowania, który rzadko wiedzie do celu. Bywa zaśosaczony pokusami i pełen złudzeń, które doskonale się czują w tej atmosferze.Mimo całego urodzaju na grzechy, jaki towarzyszy lekkomyślnym krytykom,nieopanowanym językom i tarciom nieokrzesanych charakterów, większośćludzi mniej grzeszy w obecności drugich aniżeli na samotności.

Inne przyczyny skrupułów, odnoszące się do duszy, ale wywodzące się zokoliczności zewnętrznych, to zwykle dopust Boży lub pokusa szatańska, októrych już mówiliśmy, albo przestawanie ze skrupulatami, lub czytanie tychdzieł z ascezy lub teologii moralnej, których roztropny kierownik winien namwzbronić. Te dwie ostatnie przyczyny tłumaczą się same i nie wymagająosobnego wyjaśnienia.

Pozostają nam jeszcze do omówienia dwie przyczyny, pochodzące raczej odciała niż od duszy. Pierwsza z nich to zimny, melancholijny i hipochondrycznytemperament, druga zaś to osłabienie głowy. Skrupuły, rodzące się zmelancholii, bywają najtrudniejsze do wyleczenia. Przydarzają się oneszczególnie osobom tego usposobienia, które się oddały nadmiernym ostrościomzewnętrznym, co zgęszcza niejako mroki, zalegające ich dusze i wzmaga ichupór. Zupełne uleczenie takiej duszy jest rzeczą niesłychanie rzadką.Doświadczenie pouczy nas z czasem, jak trudno jest leczyć dusze, tą zarazą do-

Page 166: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

tknięte. Są one z natury skłonne obracać słodycz w gorycz, a z najlepszychleków czynić przyczynę nowych zachorzeń. Osłabienie głowy niekiedy bywanaturalne, niekiedy zaś płynie z nieumiarkowanej nauki, z nadmiernegonatężenia przy modlitwie lub z nierozumnego skracania snu. Dla człowiekaduchownego jest rzeczą niełatwą uniknąć wszystkich tych błędów, toteż w tymwypadku sami zazwyczaj stwarzamy przez własne nieposłuszeństwo lubpobłażanie swoim zachciankom fizyczne podłoże do skrupułów. Cóżsmutniejszego, a niestety cóż jednocześnie bardziej pospolitego nad widokosoby pobożnej, która rzecz dobrą wykonuje w zły sposób, utrzymując, że czynidobrze!

Skrupuły rozpoznać łatwo po ich przyczynach. Pierwszym takim znakiembywa obstawanie przy swojej woli i sposobie postępowania. Niesłychanierzadko się zdarza, by człowiek uległy plątał się w skrupułach, a jeśli to istotniema miejsce, to skrupuły te bywają zazwyczaj nadprzyrodzone i uświęcające.Nieposłuszeństwo cechuje każdego skrupulata, nic zaś tak się duchowi Jezusanie sprzeciwia, jak upór.

Drugą oznaką skrupułów jest łakoma żądza poznania swegowewnętrznego stanu, która pod wpływem miłości własnej może nas opętać nakształt szatana. Wówczas, że użyjemy słów Innocentego III, "nie możemy sięzdobyć na łatwe i szybkie zaufanie własnemu sumieniu". Trawi nas namiętnażądza poznania, czy jesteśmy w stanie łaski. Nie chcemy kroku zrobić, zanimsię tego nie dowiemy. Żądamy, by nam powiedziano koniecznie, czy grzech,któryśmy wyznali, był ciężki, czy nie. Jesteśmy głusi na wszystko, dopóki namspowiednik na to nie odpowie. Od Boga domagamy się matematycznejpewności w zagadnieniach moralnych, jeśli nie mamy upaść. Myślimy oporzuceniu świętości. Nie staramy się wytrwać na drodze ku niej. "Rozumludzki – uczy św. Tomasz – nie może ogarnąć morza szczegółów, zawsze więctrwa w niepewności". Taka jest wola Boża, ale skrupulatowi tego mało, bo onwe wszystkim się rządzi nie wolą Bożą, lecz własnym chceniem. Jak to! więcnie mamy wiedzieć, czy to, co czynimy, na pewno podoba się Bogu? "Nie! –odpowiada św. Bonawentura – albowiem do zbawienia naszego nie jest rzecząkonieczną, byśmy wiedzieli, że pozostajemy w stanie miłości; wystarczy, byśmyistotnie w nim się znajdowali". Nie dziwmy się przeto, że skoro szukamyświatła poza światłem Bożym, błądzimy w ciemności i dążymy prosto wprzepaść; najpierw bowiem wpadamy w niepokój, potem w tchórzliwość,wreszcie w przygnębienie, a stąd już droga do zguby otwarta.

Trzecim objawem skrupułów bywa zmienność sądów, występująca bezpoważnych powodów pospołu z niestałością i zamieszaniem w działaniu.Wówczas nie tylko dajemy przystęp do siebie próżnym obawom, lecz też wsamychże obawach jesteśmy zmienni i niestali. Wciąż się nimi niepokoimy iwzburzamy, nawet wtedy, gdy im schlebiamy. Jeśli nas zapytać, czy ta a taczynność jest grzechem, odpowiadamy, że nie, a jednak obawiamy się jąwykonać, choć mamy za sobą i pobudki rozumowe i wskazówki posłuszeństwa,jak gdyby rzeczywiście nasza dusza stanowiła wyjątek wśród innych.

Czwartym objawem jest to, co Descuret nazywa karmieniem się

Page 167: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

niedorzecznymi myślami co do najzwyklejszych okoliczności naszego działania.Cała przemyślność skrupulata wysila się w kierunku przywiązywania wagi dotego, co mało ważne, a odwracania jej od sedna rzeczy. Innymi słowy jest tonastawienie niedorzeczne w rdzennym tego słowa znaczeniu, to znaczy, nieodnoszące się do tej rzeczy, do której powinno. Taki człowiek będzie wieczniezajęty, lecz nie przy swym właściwym zajęciu, zawsze przy pracy, leczpracujący nieporządnie, bezładnie. Trzepocze wśród kwiatów, osiada na nich,potrząsa ich kielichami, strzepuje z nich kryształową rosę, lecz do miodu siędobrać nie umie. Niektóre zwierzęta czynią zgiełk, nie żeby wyrazić swewzburzenie, lecz by zaznaczyć swoją ważność: skrupuły także w ten sposóbpostępują. Nie służą ani do użytku, ani ku ozdobie, wystarczy im, że się potrafiąnaprzykrzać.

Piątym objawem skrupułów jest przesadna obawa grzechu, nawet wczynnościach, których niezaprzeczoną doskonałość dostrzega sam nawetskrupulat. Jest coś zdumiewającego w tej niedorzecznej bystrości, z jaką umysłstara się wynaleźć jakąś plamkę na dobrym uczynku, lecz jeszcze bardziejzadziwia ta uporczywa wiara we własne urojenia, której nie zdoła zachwiaćsprzeciw całego świata. Czasem przychodzi ochota przyznać słuszność owemupowiedzeniu, iż wszyscy ludzie są obłąkani, natomiast zagadnienie, conazwiemy obłąkaniem, to kwestia stopnia. Ze skrupulatem więc nie ma corozprawiać, naszym obowiązkiem jest skłonić ich do posłuszeństwa, choć rękanam świerzbi, żeby im skórę przetrzepać.

Szóstym objawem jest pozerstwo czyli nałóg przybierania pewnej postawy,ruchów, objawów naprężenia i wyczerpania nerwowego, półgłośne we-stchnienia, niemożność usiedzenia spokojnie – co wszystko pewien stary pisarzbenedyktyński określa po prostu jako śmieszność, co jednak dzisiaj zwykłobudzić współczucie. Podobne zachowanie w myśl zasad, jakie stosuje przywyjaśnianiu zjawisk mistycznych Goerres, oznaczałoby, że choroba przerzuciłasię z duszy na ciało, że rozniosła się po całym organizmie, a obecnie dotarła dokończyn górnych i dolnych. Leczyć ją należy podobnie, jak się leczy dzieci,które trą oczęta piąstkami i ogryzają swoje paznokcie, bez względu na to, czy tachoroba jest wynikiem lenistwa, niecierpliwości, uporu czy też roztargnienia.

Siódmym objawem skrupułów jest wieczne grzebanie w dawnychspowiedziach, przetrząsanie ich i rozbieranie, jakby w nadziei odkrycia w nichjakiegoś wątku do skrupułów. Gdyby zapytać skrupulata, w czym dopatruje sięgrzechu, z pewnością nie dałby jasnej odpowiedzi. Co więcej, nawet by się o niąnie troszczył, gdyż nie chciałby się pozbawiać rozkosznego uczucia niepokoju,choć bowiem taki stan duszy jest nędzny i poniżający, skrupulat przebywa wnim z tą samą lubością, z jaką Anglik zatapia się w swą ulubioną melancholię.Zdawałoby się, że konamy z pragnienia spowiedzi generalnej, a przecie braknam ochoty do włożenia większego wysiłku w przygotowanie się do niej czypodjęcie energiczniejszych kroków przeciw naszym uchybieniom. Pragniemyprzez nią tylko postawić na swoim wobec kierownika duchownego,zatriumfować nad jego oporem, wykazać mu czarne na białym, że myli się wokreśleniu naszej wady głównej, że dzięki Bogu wszystko można nam zarzucić,

Page 168: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

tylko nie to, co on ma na myśli. Jednocześnie łudzimy się że wszystkie te naszezabiegi stanowią postęp w życiu wewnętrznym. Niestety, jest to ten sam postęp,jaki odbywają skrzydła wiatraka, które mkną wprawdzie chyżo, tylko że wciążpo tym samym kolisku.

Lecz objawy i przebieg rozwoju skrupułów są rozmaite, zależnie od podłożai przyczyn, z jakich powstają, co warto sobie zapamiętać. Ilekroć na przykładskrupuły są wynikiem temperamentu, zazwyczaj bywają jednostajne, bezurozmaicenia. Trzymają się uporczywie tych samych przedmiotów i ciągle tesame myśli nam nasuwają. Obracamy się ciągle w tym samym kole, mięszącwciąż tę samą glinę, by z niej lepić nieodmiennie te same cegły. Stan naszegoumysłu przypomina upartego protestanta, który dwadzieścia pięć razy powracado stawianego przez się zarzutu, strzegąc się najmniejszej wzmianki o tychodpowiedziach, które już usłyszał, po prostu puszczając je mimo uszu. Podobnieteż wymowa papugi, choć będzie wyraźna i potoczysta, wszakże możliwości dorozprawiania przedstawia bardzo niewiele.

Ilekroć natomiast źródłem skrupułów jest szatan, sprawa przedstawia sięwręcz odmiennie. Przede wszystkim są one bardzo liczne i niesłychaniezmienne. Przeważnie też zwracają się przeciwko Boskim przymiotom, przeciwnajsłodszej tajemnicy Wcielenia i przeciwko sakramentom. Towarzyszy imszczególne zamroczenie umysłu, coś w rodzaju zaćmienia się wiary, ulubionabroń szatana. Na modlitwie pozostajemy zimni i zdrętwiali, ogarnięciwyczerpującym znużeniem, pragniemy chociaż na chwilkę rozluźnić więzy, wktórych żyjemy.

Wreszcie skrupuły, pochodzące od Boga, odznaczają się tym, że co czaspewien ustają i to wszystkie od razu, jak gdyby jakiś człowiek, dźwigającyciężar, złożył go naraz u słupa przy drodze. To znak nieomylny, że pochodzą odBoga, gdyż przyrodzonymi przyczynami trudno by to wytłumaczyć. Naturalnebowiem pozbycie się skrupułów nie może być tak nagłe i zupełne. Innymznamieniem skrupułów Boskiego pochodzenia jest nieustanne dążenie dodoskonałości pomimo nich, a nawet poniekąd z powodu nich. Im więcej nas onedręczą, tym stateczniejsi jesteśmy w naszych ćwiczeniach duchownych, tymbardziej grzeczni i uprzejmi dla drugich, tym posłuszniejsi względem naszychkierowników i przełożonych; nasze wejrzenie ku Bogu jest bardziej jasne i pełnesynowskiej ufności, która wystrzega się i służalczej bojaźni i zuchwałejpoufałości; tylko wytrawne oko odróżni na naszym obliczu wyraz cierpienia,zmieszany z uśmiechem.

Wszelkie skrupuły, które nie są pochodzenia nadprzyrodzonego,sprowadzają się bądź do niewiedzy, bądź do małoduszności. Starajmy siępozbyć pierwszej i wyleczyć z drugiej, a uwolnimy się od tych nędznychwysłanników szatana.

Jeżeli rzucimy okiem na przedmioty, których się zwykły czepiać skrupuły,odwrócimy się od nich z jeszcze większą pogardą i odrazą. Weźmy na przykładmodlitwę. W tym chorobliwym stanie staje się ona odżywką skrupułów. Niemasz ani jednej modlitwy myślnej czy ustnej, strzelistej czy rozważającej,uczuciowej czy postanawiającej, która by nie padała pastwą skrupułów, z której

Page 169: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

by nie wysysały one samego szpiku życia Bożego. Sakramentów, zwłaszczaspowiedzi i Komunii św., czepiają się skrupuły z uporczywością, którejtowarzyszy niemniejsza przebiegłość. Inne skrupuły żerują na oschłej Komuniiśw., a inne na gorącej. U jednego przy spowiedzi rzucą się one na akty pokuty, uinnego na akty skruchy, u innego na samo wyznanie, u innego naprzygotowanie, u innego wreszcie na rachunek sumienia. Wybór przedmiotu jestim zupełnie obojętny, ponieważ zanieczyszczają wszystko, czego się dotkną.

Nawet przejmujące tchnienie wyżyn, na które wynoszą człowieka śluby, nieutrudnia oddechu skrupułom. Są to żyjątka małe lecz twarde, a śluby to dla nichnajlepsza odżywka, najzaszczytniejszy przedmiot pasożytowania. Nie ma nicwznioślejszego nad śluby, a te nie są dla nich zbyt wzniosłe. Nie ma nicpodlejszego nad obawę niewygody cielesnej, a ta nie jest dla nich zbyt podła. Sąto owady natrętne i wścibskie, gorsze chyba od tych uprzykrzonych much, któreswego czasu popchnęły Augustyna do manicheizmu.

Upominanie braterskie skrupulata jest stratą czasu. Skrupuł najchętniej kryjesię w cieniu, gdzie żaden promyk światła nie dociera, dlatego tak trudno goodkryć, o nim się upewnić i mieć nań baczenie. Ulubioną jego kryjówką sąpobudki działania. Jego zadaniem jest wzbudzanie pokus, a najulubieńszązabawą – wymyślanie najtrudniejszych do rozwiązania wypadków życiaduchownego. Predestynacja przedstawia się mu jako niedosiężny wierzchołekdrzewa, na którym w niedzielny ranek waży się ptak, kpiąc sobie z nas w żyweoczy, bo czuje, że ze względu na dzień świąteczny nie chwycimy za strzelbę.Żeby mieć wyobrażenie o skrupułach, należy sobie przedstawić rzeczniebezpieczną a podłą, wzgardzoną a niepokojącą, niedorzeczną a przeciekuszącą. Żartujemy z nich, choć bojaźń i nienawiść ku nim nie opuszcza nas anina chwilę, a z naszą nienawiścią miesza się tajony niepokój, naszej zaśpogardzie towarzyszy wewnętrzna przykrość.

Lecz przejdźmy teraz do zgubnych następstw skrupułów. Jest ich trzy:ślepota, niepobożność i rozwiązłość sumienia. Skutki te zaostrzają się ipogłębiają jeszcze, ilekroć chodzi o skrupuły, wynikające z niewiedzy. Pod ichwpływem myśl nasza ulega takiemu zmąceniu, że wszelka duchownaroztropność staje się niemożliwa, zacierają się granice między dobrem a złem,traci swoją wyrazistość rozróżnienie między pokusą a grzechem, międzyupodobaniem a przyzwoleniem, grzech powszedni przechodzi niepostrzeżenie inieuniknienie w śmiertelny, przykazania wydają się radami, a rady –przykazaniami, rzeczy przybierają fałszywe i łudzące nazwy wedleprzekleństwa proroka, iż gorzkie zda się słodkim, a słodkie gorzkim. I nic w tymdziwnego, albowiem ślepy nie może prowadzić ślepego, ani też bezpieczniekroczyć swą drogą. My zaś na drodze życia duchownego weszliśmy w ślepyzaułek, skąd nie ma wyjścia, chyba po trupie nieprzyjaciela. Taki bywa pierwszyskutek popadnięcia w skrupuły, a jak widzimy, jest on tego rodzaju, co owa racjaburmistrza, który na początku swej długiej mowy, wyłuszczającej powodynieoddania salwy na powitanie Henryka IV, oświadczył, że nie ma broni palnej itym zadowolił zupełnie monarchę bez wyliczania dalszych powodów; podobniei tutaj aż nadto wystarczyłoby zdać sobie sprawę, że skrupuły nas stawiają nad

Page 170: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

samą przepaścią. Ponieważ jednak piórem moim kieruje nieugaszona nienawiśćskrupułów, równa tej z jaką się ściga obłudnika, przeto na tym nie poprzestanę,dopóki nie napiętnuję ich we wszelkiej możliwej postaci, jako herezję w nauce,jako bezprawie w karności, jako zepsucie w moralności.

Drugim więc skutkiem skrupułów jest niepobożność. Twierdzić to znaczytyle, co utrzymywać, że zanik pobożności jest wrogiem ludzi pobożnych. Leczjakże skrupuły zabijają pobożność? – Pobożność to spokój, a one wcieleniemniepokoju. Pobożność jest prosta i niezłożona, a ich cały legion. Pobożność jestuległa, a one wcielonym nieposłuszeństwem. Pobożność kłania się Bogu, a onenikomu prócz siebie. Pobożność żywi się świętym pokarmem, one zaś tuczą siętruchłem tego, co same stoczyły. Światło modlitwy odwracają od siebie,zmącając duszę zawczasu. Działanie sakramentów niweczą, obezwładniając ichdzielność. Zaciemniają nam wiarę, osłabiają nadzieję, wystudzają miłość.Posiadają wszystkie złe strony pokus, z wyłączeniem jakichkolwiek następstwdodatnich. Suriusz przytacza następujące opowiadanie kardynała de Vitry opewnym Cystersie, który sobie ubzdurał odzyskać stan niewinności pierwotnej.Niepodobna tu spisać wszystkiego, co przeszedł. Wystarczy powiedzieć, że napróżno starał się dojść do upragnionego celu; przeciwnie, z rozdartym sercemmusiał stwierdzać co dzień, że się tylko odeń oddala. Czarna rozpacz googarniała, gdy czuł przy posiłku zmysłową przyjemność. Był niepocieszony, gdyniespodziewanie się gdzieś zniecierpliwił. Najlżejszą niedoskonałośćpoczytywał sobie za grzech śmiertelny. Te skrupuły doprowadziły go do stanugłębokiego przygnębienia, który niebawem przeszedł w odrętwienie, a w końcuw głuchą rozpacz. Znikła dlań wszelka nadzieja wiecznego zbawienia, przestałuczęszczać do Sakramentów, gdyż jak mówi św. Bernard, strapienie zamieniłosię w małoduszność, małoduszność w niepokój, niepokój w rozpacz, a rozpaczw śmierć. Smutek ogarnął zakonników. Gorąco polecali Bogu swegonieszczęsnego współbrata. Upominali go mądrymi przestrogami. Usiłowali gowstrząsnąć ostrymi naganami. Wszystko na próżno, groch o ścianę. Całeszczęście dla biednego syna św. Bernarda, że na drodze jego życia postawił Bógświętą duszę, bł. Marię d'Oignies, która wymodliła dlań cud, inaczej bowiem,powiada kardynał, poszedłby nieszczęsny na wieczne potępienie.

Tenże kardynał świadczy, iż sam znał człowieka, który pod wpływemskrupułów przebił sobie pierś nożem, inny zaś z tego samego powodu gardłosobie przestrzelił i umarł. Skrupuły wywołują ową chorobę, którą francuscylekarze opisujący życie Świętych ze stanowiska naturalistycznego nazywająteomanią. Toteż najwyższą słuszność przyznać należy słowom poważnegoBenedyktyna, Ludwika Blozjusza, który swoim zwyczajem ujmuje wszystko wsposób magistralny: nadmierna bojaźń i nieposkromiona małoduszność, wielkieprzygnębienie i zbyteczne skrupuły, niespokojne troski i rozliczne kłopoty – otoczego winien unikać asceta.

Trzecim wreszcie następstwem skrupułów jest rozwiązłość sumienia. Czybył kiedy człowiek, przesadny aż do skrupułów w jednym, żeby nie byłrozwiązły w drugim? Najrozwiąźlejsze sumienia tworzą najpodatniejsze podłożedla skrupułów. To rzecz zrozumiała. Przede wszystkim czujemy to dobrze, iż

Page 171: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pewien tylko zasób sumienności przypadł nam w udziale i że zużywszy go nadmiarę w jednym kierunku, odczujemy jego brak w innym. Jeżeli wyczerpiemygo w przesadnie pojętym obowiązku, staniemy się słabi wobec innychpowinności; a tak ujdą naszej uwagi przedmioty, które by winny namiwstrząsnąć, gdybyśmy umieli się na nie patrzeć i oglądać je w świetlewłaściwym. Człowiek przepracowany jest zawsze najbardziej roztargniony wczasie wytchnienia. Ponadto skrupuły zwykły się pastwić i znęcać nad nami, a tomusi wywołać w nas swoją reakcję. Światowe przyjemności i przyrodzoneuczucia stają się nam wtedy jedyną pociechą, zwracamy się ku temu, co nęci nasblaskiem, pięknością i wygodą, przeżywając to samo, co żołnierze Hannibala,niewieściejący w murach Kapui. Przy tym zaślepienie nasze sprawia, że znużeniwalką niepotrzebną, składamy oręż tam, gdzie walka jest nakazem chwili.Zatraciwszy zmysł rzeczywistości, przecedzamy komara, by połknąć wielbłąda.Jeśli się przychwycimy na nieroztropnej surowości w umartwieniu, naprawiamynasz błąd, wpadając w skrajność przeciwną i popełniamy błąd jeszcze gorszy,nurzając się w rozkoszach. Gdy nam zbraknie pociech duchownych, chcemy towynagrodzić sobie przyjemnościami ciała. Pamiętam, czytałem u któregoś zestarszych pisarzy, iż skrupuły zwykły być karą za miękkie i wygodne życie, aczyż to nie jest to samo, co rozwiązłość sumienia? Otóż właśnie przez skrupułydoprowadza nas szatan do tego stanu.

Jeśli się śledzi historycznie objawy skrupułów, jak one się pojawiły po razpierwszy w dziejach ascezy, niepodobna się oprzeć wrażeniu, iż są onenastępstwem rozluźnienia dawnej surowości, które się wkradło w ślad zadyspensami kościelnymi. Rossignoli w swej Nauce doskonałościchrześcijańskiej świadczy, iż skrupuły były czymś nieznanym u starych Ojców,a przyczyny tego dopatruje się w dawnych pokutach kanonicznych. W owychczasach ludzie więcej pokutowali za grzechy niż dzisiaj. Od tego czasu Kościółtriumfujący tak się wzmógł w liczbę błogosławionych, że przewyższyła onaliczbę strapionych w Kościele wojującym, a przed nami otwarła nieprzebranąskarbnicę zasług i odpustów, jakich nie znali nasi ojcowie, w postach iczuwaniach odbywający surowe pokuty kościelne. To jednak złagodzeniesurowości, zdaniem Rossignolego, zrodziło w Kościele nieznane dotąd zjawiskoskrupułów. Oczywiście winy za to nie ponosi Kościół. Nigdy też prawdziwyJezuita i syn duchowy św. Ignacego nie wytaczał przeciw Kościołowipodobnego oskarżenia. Rossignoli po prostu wspomina o tym jako o fakcie,gdyż nie sądzi, by w interesie Kościoła było zatajać prawdę historyczną. Mnierównież wydaje się jego przypuszczenie słusznym i przekonywującym.Pierwszym bowiem i największym pisarzem, który omawia metodycznie sprawęskrupułów, jest dopiero Gerson, ten św. Tomasz nowoczesnej ascezy. Bardziejzbliżają się do niego św. Antonin i św. Wawrzyniec Justiniani, a wśród całkiemjuż nowoczesnych pisarzy za najbardziej miodopłynnego i godnego podziwudoktora skrupułów może uchodzić Fenelon.

Jeżeli wszelako więcej zważamy na rzecz niż na miano skrupułów, to cośniecoś znajdziemy o nich już u Jana Kasjana; także św. Grzegorz i św. Augustynpozostawili pewne wzmianki, z których niechybnie da się odtworzyć obraz

Page 172: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

skrupulata; jeszcze dokładniej maluje go Innocenty III. Niektóre też pokusy,opisane przez św. Jana Klimaka, można by w nowoczesnym języku określićjako skrupuły. Równocześnie jednak nie ulega wątpliwości, że wśredniowiecznej i nowoczesnej ascezie skrupuły zajmują poważniejsze miejsce,niż w moralnych i ascetycznych pismach Ojców i w anegdotycznychżyciorysach świętych Pustelników, podobnie zresztą jak spowiadanie się zgrzechów powszednich i cała kwestia spowiedzi, odbywanych z pobożności.Sama nazwa spowiedzi z pobożności, która się tak utarła w słownictwieascetycznym, nieco dziwnie brzmiałaby w owych czasach, choć i w tymwzględzie nie sądziłbym, by sama rzecz była tak bardzo wówczas nieznana, jakzdaje się przypuszczać Gerson. Jednak nie tu miejsce na rozprawy z zakresuhistorii i teologii ascetycznej, jakkolwiek poglądy i wyrażenia Ojców na tematpobożności są bardzo ciekawe, a tradycja dostarcza dość materiału dowyprowadzenia z nich nader interesujących wniosków.

Jeśli chodzi o środki przeciw skrupułom, to w znacznej mierze znalazły oneswoje uwzględnienie w poprzednich ustępach. Wszelako warto poświęcić imosobne streszczenie, które nawet tutaj, po omówieniu przyczyn, objawów,rodzajów i następstw skrupułów bardzo będzie na miejscu.

Skoro brak światła bywa główną przyczyną skrupułów, to modlitwa będziezasadniczym przeciwko nim lekarstwem. Do tego celu doskonale nadaje sięrozmyślanie o rzeczach radosnych i staranie o dziecięce nabożeństwo do MatkiNajświętszej. Równocześnie jednak winniśmy się starać wzrastać w bojaźniBożej, zuchwała bowiem śmiałość bywa równie pospolitym źródłem skrupułówjak nierozumna bojaźliwość. Winniśmy się otrząsać z wszelkiej ospałości i braćsię ochoczo do cielesnych umartwień. Niełatwo też trzeba zmieniaćkierownika sumienia, ani też się zwracać po poradę do wielu osób, co bywaznamieniem ludzi lekkomyślnych i płytko pobożnych; niedobrze też jest dużoprzestawać ze skrupulatami, gdyż choroba ta jest zaraźliwa. Nie powinniśmyteż się zagłębiać we własne wątpliwości, lecz postępować tak, jak czynią inniporządni ludzie, pamiętając, że Bóg nam ojcem, a Kościół najłaskawszą matką.

Przykazania Boskie i kościelne, powiada św. Antonin, nie mają wypłaszać znas wszelką pociechę duchowną, jak sądzą skrupulaci i małoduszni, ani też niejest zamiarem Kościoła doprowadzać kogoś przez swe nakazy do szaleństwa.Dlatego żaden przepis nie obowiązuje w takim miejscu i czasie, w którym byczłowiek roztropny był zmuszony uznać go za niedorzeczny. Najśmielsze w tymwzględzie było posunięcie św. Ignacego, który nakazał komuś, cierpiącemuskrupuły co do swego brewiarza, odmawiać go przez przeciąg godziny z tym, byresztę opuścił, gdy wyznaczony czas minie i tym sposobem go wyleczył.Starannie unikajmy ruchów, o jakich wspominaliśmy; nie sądźmy, żewypędzimy złe myśli potrząsaniem głową, trzepaniem rękami czy wybijaniemtaktu nogami. Raczej też łagodniejszą stronę bierzmy w zagadnieniachmoralnych, bo nic tak nie napędza skrupułów, jak urabianie sobie zdania zbytsurowego, niż byśmy mogli je w życie wprowadzić. Kto zaś już przyjmie zdaniełagodniejsze, niechże to czyni ostrożnie i z pamięcią na ogólne zasady, niechwie, jak daleko wolno mu się posunąć, a gdzie się zatrzymać. Nie dość

Page 173: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

uzasadniona surowość nasuwa to niebezpieczeństwo, że nie mogącprzeprowadzić swych żądań ani u drugich, ani u siebie, poczniemy się cofać, anie mając oparcia o niewzruszone zasady, zajdziemy tak daleko, jak się komupodoba, posuwając się aż do godzenia się na wyraźne zło i dalej jeszcze.

Przykazania Boskie i kościelne oraz cześć należna sakramentom są znaczniebezpieczniejsze w dłoniach teologów wyrozumiałych, niż nadmiernie surowych,choć oczywiście w każdym kierunku można zabrnąć w skrajność, a wszelkaprzesada jest szkodliwa. Istnieje wszakże lekarstwo specjalne, o ile taką nazwędać można środkowi, który chociaż nie przywraca zdrowia nieuleczalniechoremu, to jednak stwarza dlań znośne warunki bytowania, a jest nim ślepeposłuszeństwo. Nietrudno je zrozumieć, gdyż sama nazwa mówi za siebie. Św.Filip mówi, że skoro już raz skrupuły kogoś opadną, można z nimi jeszczezawrzeć zawieszenie broni, ale pokoju nigdy. Skoro nie pochodzą one od Boga,osłabienie i rozstrój, jaki wprowadzają, będą nam towarzyszyły aż do śmierci, ajak napomyka Franciszka z Pampeluny, jeszcze w czyśćcu będą się wytrawiałyich resztki. Ślepe posłuszeństwo leczy niedomagania naszych zamiarów ipostanowień. Po czym jednak poznamy, że jesteśmy naprawdę posłuszni?Najbardziej typowe pytanie skrupulata. Jednak odpowiem na nie uprzejmie,choć krótko. Po trzech znakach: Jeżeli swego posłuszeństwa nie uzależniasz aniod osobistej świętości spowiednika, ani od udowodnienia ci, że jesteśskrupulatem lub że w danym wypadku chodzi o skrupuł, ani od różnychwątpliwości, czy spowiednik istotnie dobrze cię zrozumiał.

Niemal wszyscy teologowie zgodnie nauczają, że skrupulatom przysługująosobne przywileje; nad tymi więc przywilejami z kolei się zastanowimy.Wprawdzie przyczyna skrupułów leży nierzadko w samych skrupulatach,niemniej jednak, samo to, że cierpią skrupuły, uprawnia ich do pewnych przy-wilejów. Jeżeli Philippino Teatyn napisał dwa obszerne dzieła o Przywilejachniewiedzy, to nie mniej ostrożności, jeśli nie równie poważnego potraktowaniawymagałyby Przywileje skrupulata. Przywileje te jednak zawierają nie tylkouprawnienia, ale i zobowiązania. W przeciwnym bowiem razie chorzy, dlaktórych są przeznaczone, nie śmieliby z nich korzystać.

Pierwszym takim przywilejem, przysługującym wyjątkowo i za poradąkierownika sumienia osobom dotkniętym skrupułami, jest wolność działanianawet w wypadku równoczesnej obawy zgrzeszenia. W istocie przywilej tenjest obowiązkiem, którego rozmyślne odtrącenie pociąga pięć osobnychuchybień, graniczących z grzechem powszednim, a nawet częstoprzekraczających tę granicę. Kto odtrąca ten przywilej, wynosi sąd własnyponad zdanie spowiednika, co jest zarozumiałością i uporem. Odmawiakierownikowi duchownemu posłuszeństwa, wprzód może mu przyrzeczonego.Opóźnia swój własny postęp w życiu duchownym, a tak stroni od doskonałości,której może wymaga obrany stan życia lub łaska, użyczona przez Boga.Częstokroć wreszcie osłabia swe zdrowie cielesne i powoduje bóle głowy; stajesię przez to przyczyną niedostatecznego spełnienia swych obowiązkówcodziennych albowiem odsuwa od siebie środki odzyskania światła, spokoju itej pamięci na obecność Bożą, która nadaje naszym zwykłym zajęciom blask

Page 174: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

doskonałości.Na mocy drugiego przywileju skrupulaci mogą być pewni, że nie popadli w

grzech śmiertelny, o ile nie popełnili go z całą świadomością, tak że znależnym uszanowaniem mogliby na to przysiąc. Podstawą takiego przekonaniajest niemożliwość nieświadomego przerzucenia się woli od nadmiernej bojaźnido rozluźnienia w sprawach moralnych. Choć bowiem pozostaje prawdą, żeskrupuły prowadzą do rozluźnienia, wszakże nie czynią tego nagle, w jednejchwili, ani też w zakresie tego samego przedmiotu, do którego się odnoszą.Zobowiązaniem, które odpowiada temu przywilejowi, jest zakaz spowiadaniasię z tego rodzaju wypadków wątpliwych jako z grzechów śmiertelnych oraz izakaz wstrzymywania się z ich powodu od zwykłego uczestnictwa u StołuPańskiego.

Z tego jednak przywileju może bezpiecznie korzystać tylko ten skrupulat, wktórego postępowaniu i usposobieniu zauważa się jeden lub wszystkie znastępujących czterech objawów. Winien on stale brzydzić się grzechem, co doktórego ma wątpliwość, czy go popełnił, tak by zasadnicze jego nastawienie nieulegało wątpliwości. Natychmiast skoro się przychwyci na zatrzymywaniu sięprzy obrazach, podsuwanych przez pokusę, winien też dostrzec u siebie pewienjakby wysiłek w kierunku ich oddalenia i pewne z powodu nich zaniepokojenie.Jeżeli znalazłszy się w bliskiej sposobności do grzechu, nie popełnił go,możemy wnioskować, że jego wola jest zdrowa i nienaruszona; jeśli zaś niemoże sobie przypomnieć, czy w zupełności zdawał sobie sprawę znapastujących go pokus, nie należy go niepokoić, a wypadek wątpliwytłumaczyć raczej na stronę dobrą.

Trzeci przywilej polega na tym, że skrupulaci nie są zobowiązani dorachowania się ze wszystkiego tak ściśle, jak inni. Przyczyną tego wyjątkujest ich niedomaganie. Są oni duchowymi kalekami, a życie kaleki zustanowienia samego Boga składa się z szeregu wyjątków i ulg. Istnieje dużeprawdopodobieństwo, że ze swego kalectwa już nigdy nie wyjdą, dlatego trzebaim oszczędzać sił, by mogli podołać dokuczliwościom tak długiej choroby.Szczegółowe i częste badanie swego sumienia oraz pobudek swojegopostępowania ze strony skrupulata znaczyłoby tyle, co ciągłe przewijanie rany,którą starannie opatrzył lekarz i nakazał nam trzymać ją obandażowaną w jaknajwiększym spokoju. Przeto należy unikać podobnych przetrząsań sumieniabez poważnej przyczyny i wyraźnego zezwolenia kierownika duszy, albowiempraktycznie zarówno ten przywilej, jak i poprzednie, właściwie są obowiązkami,których należy się trzymać.

Nie ulega wątpliwości, że znacznie więcej troszczymy się o swoje ciało,aniżeli o duszę. Sam rozum jednak nakazuje nam w wypadkach, dotyczącychduszy, zachować przynajmniej to wszystko, czemu się poddajemy, ilekroćchodzi o ciało. Gdybyśmy tak złamali sobie obojczyk albo zapadli na cholerę, zacałkiem słuszne uważalibyśmy poddać się pewnym zabiegom, dla naturybynajmniej nieprzyjemnym; nawet byśmy się nie uskarżali na chirurga czylekarza, skoro przy całej swej uprzejmości postępowałby z nami stanowczo,zakazując nam się poruszać czy brać posiłek wedle swego upodobania. Tak

Page 175: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

samo winniśmy być usposobieni względem naszego lekarza duchownego,ilekroć się zarazimy skrupułami. Nieraz dziwną się nam wyda ta jego pewnośćsiebie w wypadkach, które nam tyle sprawiają trudności; nasunie sięwątpliwość, czy właściwie wszystko zrozumiał, czy, broń Boże, nie zlekceważyłsobie czegokolwiek. Nieraz nie zechce nam podać przyczyn swegopostępowania, ponieważ to mogłoby się stać zalążkiem nowych skrupułów.Mimo to musimy być wobec niego bezwzględnie otwarci, choćby nas to dużokosztowało. Naszą skrupulatność zwracajmy raczej w kierunku unikaniaprzesady w spowiedziach, która jest błędem pospolitym u skrupulatów. Im sięzdaje, że przesadzając, są najbliżsi słuszności, lecz grubo się w tym mylą, tak żelepiej by już raczej było im popaść w błąd przeciwny, mniej już bowiem szkodziniesłuszne pomniejszenie winy.

Kierownik naszego sumienia dopóty będzie z nami postępował grzecznie,dopóki my trwać będziemy w uległości, lecz pocznie nas zbywać krótko iwęzłowato, skoro wyczuje w nas upór. Nie pozwoli nam powtarzać tych samychrzeczy na spowiedziach, choćby nam bardzo na tym zależało. Uczyć nas będziegardzenia skrupułami, okazując im sam swoją pogardę, co jest równie przykre,jak owe greckie epigramaty do czteroforemnego chłopca. Zakaże namspowiadać się ze skrupułów i będzie nas zmuszał do komunikowania bezrozgrzeszenia, co dla naszej chorobliwej drażliwości będzie nieznośniejsze odmęczarni cielesnych. Ograniczy nam czas trwania rachunku sumienia, co tak nasmoże z początku zdenerwować, że często nie zdołamy się jeszcze stawić wobecności Bożej, a tu już czas na rachunek wyznaczony upłynie. Będzie naswdrażał do szybkiej decyzji w wypadkach, kiedy na pierwszy rzut oka czyn nieprzedstawi się nam jako grzeszny.

Ilekroć zaś potem przyjdziemy do niego z wydłużoną twarzą,przedstawiając, że na skutek takiego postępowania noga się nam gdzieśpowinęła, zburczy nas ostro i pogardliwie zbędzie naszą trudność. Nie da namnigdy do poznania, co sądzi o naszym postępie, a nasze pytania zbędzieogólnikami. Gdy będziemy pragnęli spoczynku ponad wszystko na świecie, onbędzie nas obarczał niemiłosiernie zajęciami bez końca, które nie zostawią namchwilki spokoju. Jeśli się zdarzy, jak to często bywa, że ulegamy pewnymskrupułom, nie będąc skrupulatami w pełnym tego słowa znaczeniu, to jest,przesadzając w pewnym tylko kierunku, bez przenoszenia tego na inneprzedmioty, – okaże się względem nas surowy i wciąż wytykać nam będzienasze zaniedbanie w innym kierunku. W tych wszystkich wypadkach kierowniksumienia dużo zużyje cierpliwości i niemało się natrudzi, zanim nas przywrócido zdrowia. W nas bowiem będzie miał pacjentów, których leczenie więcej muprzysporzy kłopotu a mniej pożytku, niż inni.

Osoby świeżo nawrócone dużo cierpią skrupułów co do swej generalnejspowiedzi, czy była zupełna, czy z dostatecznym żalem uczyniona. Takimduszom lekarz duchowny pozwoli co najwyżej ogólnikowo myśleć o dawnychswych grzechach, albo w ogóle zabroni im do nich powracać. Nigdy im niepozwoli, dopóki są dotknięte skrupułami, zatrzymywać się na poszczególnychgrzechach, lub przynajmniej na wszystkich okolicznościach, im towarzyszących.

Page 176: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Przygnębienie bowiem, stąd płynące, jest zwykłym sidłem, które szatanzastawia na tym stopniu życia duchownego. Dopiero gdy miną skrupuły,prawdopodobnie pozwoli im zrobić spokojną spowiedź generalną, by potem jużnigdy myślą w przeszłość nie wracać, chyba że się zupełnie ze skrupułówwyleczą albo potrafią przysiąc, że się im przypomniał grzech, o którym dobrzewiedzą, że był śmiertelny, a jeszcze na spowiedzi nie wyznany. Albowiemgrzechy zapomniane już są odpuszczone, a obowiązek materialnegouzupełnienia dawnej spowiedzi nie jest tak wielki, by dlań się narażać naponowne odżycie skrupułów.

Przeto choćby ktoś przekonywał kierownika swego sumienia, że doznawiększego spokoju, skoro mu się pozwoli mówić, usłyszy odpowiedź, by całyten swój niepokój złożył w ofierze Bogu. Zwłaszcza dla konwertytyprawdziwym nieszczęściem jest popaść w skrupuły. Mam poważne powody doobawy, że nigdy nie będzie z niego dobry na wskroś katolik. Skrupuły bowiemsączą w jego żyły tajemną truciznę obstawania przy swoim właśnie w chwili,kiedy dużo rzeczy winien by się nauczyć i dużo zapomnieć i kiedyposłuszeństwo jest środkiem jedynym, by przeobrazić całe jego wnętrze.Wówczas całą naszą pociechą jest świadomość, że Duch Święty posiada swojedrogi i środki działania, które się wymykają z kleszczy określeń naszejubożuchnej wiedzy o życiu duchownym, ale ich cudownej skuteczności ciągledoświadczamy.

Zanim przejdę do następnego przedmiotu, chciałbym wspomnieć słów kilkao skrupułach rozumnych, bo i takie istnieją. Teologia o tym nie wątpi i nic ztego, cośmy dotąd mówili, do nich się nie odnosi. Rozumnym nazywam takiskrupuł, który płynie z roztropnej bojaźni, podobnie jak matką skrupułównierozumnych jest zawsze bojaźń nieroztropna. Tyś rozkazał, aby przykazaniaTwego strzeżono bardzo – wyznaje Psalmista. A św. Grzegorz, pisząc do św.Augustyna z Canterbury i św. Klemens V, rozwiązując pewne wątpliwości wregule franciszkańskiej, wyraźnie dopuszczają pewne skrupuły i uczą mieć je wpoważaniu. Błędem bowiem byłoby skrupulatem nazywać człowieka, któryswoją bojaźń synowską i miłość Boga posuwa aż do wyrafinowania, unikającwszelkiego grzechu powszedniego i każdej najmniejszej niedoskonałości.Synowskie usposobienie i spokój, znamionujący dążenie takiego człowieka doświętości, dowodzą najlepiej, że nie jest on skrupulatem w złym tego słowaznaczeniu. Jeśli istnieją gdzie sumienia swobodne, nieskrępowane, to właśnietakie sumienie jest swobodne, bo wolne od niedorzecznych skrupułów.Zaznaczam to celem uniknięcia nieporozumień. Lepiej bowiem byłoby wyrazuskrupuł używać zawsze w znaczeniu ujemnym, a dla tak zwanych skrupułówrozumnych zachować dużo prawdziwsze i zaszczytniejsze miano sumienności.

Niedoskonałych nie należy przerażać – powiada św. Augustyn – tylko ich dopostępu zachęcać. Nie przerażać ich jednak nie znaczy tyle, co kazać im kochaćsię w niedoskonałości lub też w niej pozostawać, gdy ją u siebie spostrzegą.Raczej trzeba zachęcać ich do postępu, jaki tylko jest w danej chwili dla nichmożliwy, a wszystko będzie dobrze.

Chwała Bogu, skończyliśmy; może nie było tego dużo, zawsze jednak

Page 177: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, dla naszych biednych skrupulatów.Teraz wyjdźmy z tych zatęchłych kazamat i odetchnijmy świeżym powietrzem.

18. Zadanie kierownika duchownego powrót spis treści

Z obecnym rozdziałem przechodzimy do najtrudniejszego zagadnienia wcałym życiu wewnętrznym, do roli kierownika duchownego. Niepodobnaznaleźć przedmiotu, w którym by na pewnym punkcie tak harmonijnie schodziłysię zdania wszystkich, by się rozejść na pozostałych punktach tak rozbieżnie, jakbodaj się to kiedykolwiek spotyka. Pisarze, żyjący w Zgromadzeniach, podomach zakonnych, skłonni są do przesady w kreśleniu roli kierownikasumienia, mieszając ją z zadaniami przełożonych zakonnych czy mistrzównowicjatu, czyniąc zeń coś nierealnego dla ludzi żyjących wśród świata. Ilekroćbowiem żądamy od kogoś, by pracował nad siły, w wyniku osiągniemy skutekprzeciwny, a winę tego będziemy ponosili sami. Z drugiej strony, jeślipoczniemy hołdować poglądom niejasnym czy nie dość ścisłym, wystawimy sięna niebezpieczeństwo podpadnięcia pod kary, jakimi jest obłożona jedenastateza iluminatów i sześćdziesiąta szósta teza Molinosa – twierdzenia które sięsłyszy często w potocznej rozmowie, nawet wśród katolików, w tej samejniemal formie, w jakiej zostały potępione przez Kościół. Nie jest przeto rzecząłatwą pisać o tym przedmiocie z należytym umiarem, chociaż potrzebaomówienia go jest niemniejsza od trudności, jakie nastręcza.

Rozdział ten nie zawiera nowej jakiejś teorii, lecz po prostu zestawiabezstronnie oba prądy, istniejące w katolickiej tradycji, w ten sposób, jak sięznajdują ujęte w starszych i nowszych dziełach, z lekką może sympatią dlastarszych, ponieważ zarówno w tym względzie, jak i w innych, odznaczają siędużym umiarem, którego nieraz tak brakuje nowoczesnym systemom. Moimstaraniem będzie unikać narzucania komukolwiek własnych zapatrywań; dlategojeżeli przyjdzie mi gdzie wypowiedzieć własne swe zdanie, będzie to tylkoniezbędny komentarz do tego, co się dotąd pisało.

Główna rzecz to jasność; żeby zaś być jasnym, trzeba się czasem powtórzyć,lecz wolę już powtarzanie, jako zło mniejsze od niejasności. Przedmiot swójpodzielę następująco: najpierw omówię doniosłość kierownictwa; po wtórewyjaśnię, co znaczy być pod kierownictwem; po trzecie wskażę na koniecznośćkierownictwa; po czwarte pouczę o wyborze kierownika sumienia; po piąteomówię zmianę kierownika; po szóste wyłożę katolickie ujęcie stosunku doniego; wreszcie po siódme napomknę o trudnościach, jakie nas przy tymczekają. Niełatwo będzie w każdym wypadku rozstrzygnąć, do jakiego działuwinno się coś zaliczyć, gdy jednak raz porządnie je wszystkie przejdziemy,można być pewnym, że wszystkie ważniejsze zagadnienia znajdą swe uwzględ-nienie.

Najpierw więc musimy omówić doniosłość duchownego kierownictwa.Trzeba wiedzieć, że w Kościele próbą naszej wiary, znacznie dotkliwszą, aniżelicały system doktrynalny, jest przyjęty w nim system praktyk i nabożeństw, a wtym żaden może punkt nie był tak zajadle atakowany nie tylko przez krytyków,pozostających poza Kościołem, lecz także przez żyjących w nim, a

Page 178: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nieuświadomionych i nie dość gorliwych katolików, jak rola kierownikaduchownego. Przeto podobnie jak zwykliśmy mawiać o nabożeństwie do MatkiNajświętszej, możemy i o niej powiedzieć, że ta zajadłość jest miarą bojaźni inienawiści, jaką żywi ku niej szatan.

Złoża żywotnych energij w Kościele bywają nieraz tak ukryte, że czasemdopiero przewrotne instynkty heretyckie zwracają na nie uwagę, oddająckatolikom tę samą przysługę, jaką spełniają specjalnie ćwiczone psy wodkrywaniu trufli. Tym sposobem herezje nie tylko przyczyniają się doautorytatywnego określenia prawd wiary, lecz także zwracają uwagę na siły,ukryte w każdej z tych prawd.

Nie ulega wątpliwości, że poddając się duchownemu kierownictwu,bierzemy na siebie pewnego rodzaju jarzmo. Lecz gdybyśmy się na taką ofiaręnie zdobyli, próżne będą nasze starania o rozwinięcie w sobie życiawewnętrznego. Być może, iż brak kierownictwa nam nie zaszkodzi, jak długopełzać będziemy po dołach i nizinach życia duchownego, lecz da się on namdotkliwie we znaki, gdy zechcemy wznieść się wyżej. Ludzie, skądinąd dobrzy,w braku kierownictwa błądzą zarówno w pracach podjętych dla Kościoła, jak iw osobistej pobożności, a błędy ich i szkody z nich wynikające, zdają się byćtym większe, im wyższa jest ich dobroć. Dzieje się to dwojakim sposobem: wpierwszym wypadku działa tu miłość własna, która niepostrzeżenie odwracaczłowieka od pobudek i zasad, którymi się pierwotnie kierował, tak że w brakukogoś, kto by zawczasu mógł go o tym przestrzec, istnieje niebezpieczeństwo,że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zatrzyma się na niższym poziomie,aniżeli przypuszczał i dopiero później odkryje w swym gmachu duchownymniebezpieczne zarysowania, jakie się jawią w murach wadliwie zbudowanegodomu; w drugim wypadku początkiem złego bywa brak roztropności, którysprawia, że człowiek, zauważywszy ostygnięcie swej uczuciowej gorliwości,przeraża się i wpada w różne dziwactwa, a wreszcie kończy na zupełnymzdziwaczeniu.

Tak wyglądają drogi, jakimi osoby pobożniejsze wśród świata łamią się i sąodrzucane przez Boga, jako statki źle zbudowane i nieużyteczne. Ludzie, którzyby mogli być świętymi Edmundami, Ludwikami i Eleazarami, stają się tymsposobem cierniami uwięzłymi w burtach Kościoła, dziurawiącymi je, o ile ichmaleńkość na to pozwala. Oto przyczyna, dlaczego tylu, zrodzonych douszlachetniania innych, umiera bez łaski. W jej świetle nie dziw, że Kościół dziśjeszcze traci tylu wielkich świętych. A cóż to przeszywa nam sercanajdotkliwszym żalem, skoro popatrzymy na te zastępy dusz pobożnych? Utratałaski, zapieranie się najświętszych zasad, kruchość najszlachetniejszychzamiarów, a przyczyną tego jest po największej części brak duchownegokierownictwa. Czyż można więcej powiedzieć o jego doniosłym znaczeniu?Wszyscy Święci w tym się zgadzają, że mieć kierownika sumienia, otwieraćprzed nim swą duszę na oścież i słuchać go bez skrępowania i skrupułów, topołowa wygranej w życiu duchownym.

Po wtóre musimy się zastanowić nad znaczeniem kierownictwaduchownego, jako faktu zewnętrznego. Otóż przez nie upodabnia się życie ludzi

Page 179: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

świeckich do życia zakonnego, czyniąc ich niejako członkami jakiegośświeckiego zakonu. Niepodobieństwem jest bowiem, by to kierownictwo mogłosię ograniczyć do spraw czysto duchownych. Wprawdzie modlitwa iumartwienie, pokusy i sakramenty, są to rzeczy trudne i stwarzające w życiuduchownym mnóstwo wypadków, które niełatwo i niebezpiecznie byłobyrozstrzygać samemu. Jednak nie wiem, czy bodaj postępowanie zewnętrzne isprawy doczesne nie więcej nasuwają trudności i nie większe wywołująpowikłania duchowne. Albowiem spełnienie domowych obowiązków nie mniejwymaga roztropności, aniżeli zgłębienie jakiegoś punktu rozmyślania. Apoprawne zachowanie się wobec wymogów życia społecznego więcej sprawiakłopotu aniżeli upewnienie się co do prawdziwości natchnień wewnętrznych.Dziwi mnie doprawdy sąd niektórych osób, które sobie wyobrażają, żekierownictwo w sprawach czysto duchownych więcej danych wymaga, aniżeliprowadzenie duszy drogą życia wewnętrznego wśród zajęć świeckich. Zdaje misię, że raczej to ostatnie większej wymaga mądrości, głębszej nauki iściślejszego z Bogiem zjednoczenia.

Zazwyczaj bywa tak, że rękopisy autorów, mających dobre pismo, wyraźne,więcej zawierają błędów, aniżeli rękopisy ludzi piszących licho, ponieważpierwsze daje się do przepisania byle komu, drugie zaś muszą przechodzić przeztroskliwe ręce. Podobnie zdarzyć się może i w kierownictwie duchownym. Jakiśkapłan może być śmiałym w kierowaniu dobrej zakonnicy w nadprzyrodzonymstanie modlitwy, a jeśli jest pokorny i roztropny, będzie się lękał kierowaćksiężniczką do doskonałości wśród zawikłań i trudności.

Życie duchowne polega nie tyle na pewnych nabożeństwach, obrzędach,wierzeniach czy praktykach, ile raczej na przesycaniu nadprzyrodzonością zajęćżycia codziennego; słowem, nie polega ono tyle na pewnych czynnościach, ilena pewnym sposobie spełniania wszelkich czynności. Dlatego każde doczesnezajęcie, każdy stosunek ze światem, każdy obowiązek społeczny, znajdują swójoddźwięk w powikłaniach sumienia, a choć ludzie świeccy z dziwną nierazłatwością z nich się wywiązują i coraz większej nabywają wprawy wrozwiązywaniu innych wypadków, to jednak często tak mają wzrok przyćmionykurzawą, w jakiej się obracają, że zawsze mnóstwo zostaje trudności, z którymimuszą śpieszyć do innych. Nic przeto nie jest tak płytkie i nieuzasadnione, jakdomaganie się niektórych ludzi, by kierownik sumienia trzymał się z dala odspraw doczesnych. Wszak właśnie jego zadaniem jest przesycać je duchemnadprzyrodzonym, przez zastrzykiwanie im nadprzyrodzonych pobudek i przezzwalczanie w nich ślepoty i grymasów miłości własnej, a poddawanie ich podposłuszeństwo Chrystusowi i pod uległość zasadom Ewangelii.

Mimo całego naszego doświadczenia, zdumielibyśmy się sami, gdyby takprzyszło nam się przekonać, jak przemożny wpływ wywiera na nas światjeszcze po tylu latach służenia Bogu. Światowe zasady żyją w nas dotąd, choćmoże dawno zerwaliśmy z grzechem. One kształtują nasz sposób myślenia,przesycają uczucia, wypaczają wolę, a nawet wpływają na sposób, w jakizmysły zewnętrzne przedstawiają nam świat, nas otaczający. Przenikają one dosposobu, w jaki się wyrażamy, wyrażenia zaś oddziaływają na sposób myślenia,

Page 180: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

a myśli z błyskawiczną szybkością nadają kształt naszym pobudkom już wpierwszej chwili działania.

Otóż kierownictwo duchowne przez samo swe istnienie daje świadectwoprzeciw światu, tak iż możemy na nie się spuścić. Ono nie zważa, co świat myślio sobie, jego uroszczenia odtrąca z pogardą, śmiało zdziera zeń maskę, ukazującpod nią oblicze skazanego na stos, niepewnego dnia ani godziny, w którejpójdzie na spalenie. Nic więc dziwnego, że świat z radością wita głosy ludzitego pokroju, jak Michelet i manifestuje swoje naturalne uczucia zgwałtownością doprawdy zabawną. Uczucia naturalne, powiadam, gdyż zkonieczności błądzi on w ujęciu istoty duchownego kierownictwa, które wręczmylnie pojmuje, zarówno gdy chodzi o doniosłość jak i o zasięg jego wpływów.

Kierownictwo duchowne musi koniecznie wydawać się w oczach światasprzysiężeniem, które ściąga na siebie szczególną nienawiść. Zresztą odrobinaprawdy tkwi w tym poglądzie, bo czymże jest Kościół, jeśli nie boskimsprzysiężeniem przeciwko światu? Podobnie jak pewne słowa, same z siebieniewinne, są zdolne wtrącić w szał człowieka obłąkanego, tak obowiązekkościelny w zetknięciu z życiem przyrodzonym potrafi rozdrażnić świat wstopniu zgoła niespodziewanym. Jako katolicy, winniśmy stale o tym pamiętać,ilekroć świat nam coś mówi o kierownictwie duchownym. Jak długo żyjemy,zawsze nasze życie wewnętrzne będzie się kłóciło ze światem.

Trzecim przedmiotem naszego zastanowienia ma być potrzebakierownictwa w życiu duchownym. Jest to najważniejsza część mojej rozprawyi postaram się udowodnić ją na podstawie sześciu różnych źródeł: z powag, zpowszechnego przekonania, z samej istoty rzeczy, z właściwości życiaduchownego, z roli kierownictwa w życiu wewnętrznym i z ogólnej jegopotrzeby.

Dowody, zaczerpnięte z powag, można podzielić na trzy grupy, wywodzącesię bądź z praktyki Kościoła, bądź z faktu potępienia pewnych herezyj, bądźwreszcie z natchnień Ducha Świętego, uznanych przez prawowiernych pisarzy,omawiających rozróżnianie duchów.

Według nauki Ojców, rola kierownika duchownego została wyobrażona wPiśmie świętym przez stosunek Samuela do Helego, Piotra do Korneliusza iAnaniasza do Pawła. Nie wdając się jednak w badanie, czy te zestawienia nie sącokolwiek kulawe, przyjrzyjmy się niewątpliwej praktyce Kościoła. Wdialogach św. Grzegorza Piotr zapytuje Honorata, czy ma kierownika swegosumienia. Symeon i Metafrast świadczy, że kiedy Pachomiusz chciał zdobyćtajemnicę doskonalszego życia, obrał Palemona za kierownika. Tenże Metafrastwspomina, że św. Chryzostom objął kierownictwo duchowne w swoimklasztorze, a ten sam obowiązek został nałożony św. Doroteuszowi, któryszczególnie kierował duszą św. Dozyteusza. Św. Jan Damasceński byłnaznaczony na kierownika duchownego nowicjuszów swej Ławry. Eutymiuszpolecił Sabie poddać się pod kierownictwo Teoktysta. Sam św. Doroteuszpozostawał pod kierunkiem Seryda, tak iż jego stosunek do Dozyteusza stanowiłjuż wówczas gotową tradycję.

Jan Prorok miał Barsanufiusza za kierownika, a Jerzy Arsylaita dzierżył

Page 181: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

kierownictwo nad św. Janem Klimakiem. Studyta Teodor za kierownika swejduszy obrał mnicha Platona, który sam wyszedł spod ręki Teoktysta, przejmującw ten sposób odeń tradycję, podobnie jak św. Saba w swoim klasztorze. Św.Romuald korzystał z kierownictwa Maryna, a Piotr Damian sam wyznaje oLeonie Pustelniku, że był mu nie tylko "druhem" i przyjacielem, lecz równieżojcem, nauczycielem, mistrzem i przełożonym, którego rady duchowneodznaczały się taką głębią, iż brzmiały w uszach radzących się jak wyrocznie.

Św. Antonin tak swego czasu zasłynął jako kierownik duchowny, że zwanogo ojcem dobrej rady. Jan Kantakuzen, przechodząc już do kierownictwaduchownego ludzi świeckich, opowiada, jak cesarz Andronik na łożuśmiertelnym prosił o przywołanie kierownika swej duszy, a kiedy marszałekdworu posłał mu mnicha, którego nie znał, błagał ze łzami o przysłanie swegostałego kierownika sumienia. Cesarz Manuel mianował Makarego, któremu dajenazwę kierownika duchownego, jednym z wykonawców swego testamentu.Również cesarz Jan, wyruszając na sobór do Ferrary, zabrał ze sobą, jakczytamy, pustelnika Grzegorza, jako kierownika duchownego, który zostałpóźniej patriarchą Konstantynopola, o czym wspomina Pontanus w swoichzapiskach historycznych o Jerzym Phrantzes, dostarczając przez to dowodów, żejuż w owych czasach mężowie ci byli nie tylko spowiednikami leczkierownikami duchownymi w ścisłym tego słowa znaczeniu. Tradycja zaśpóźniejsza jest zbyt znana, by się nad nią rozwodzić.

W parze z tradycyjną praktyką Kościoła idą jego wyraźne potępienia naukprzeciwnych. W r. 1623 iluminaci uczyli, że można się obejść bez kierownikaduchownego, gdyż wystarczy, by każdy poddał swą duszę natchnieniom DuchaŚwiętego i starał się być im wiernym za wszelką cenę. Lecz nauka ta zostałapotępiona przez inkwizycję hiszpańską, której wyrok spotkał się z uznaniem zestrony teologów. Molinos utrzymywał, że katolickie pojmowanie rolikierownika duchownego jest wymysłem niedawnym i śmiechu godnym –doctrina risu digna et nova in Ecclesia Dei – ale i to twierdzenie zostałopotępione wraz z tezą sześćdziesiątą ósmą, w której chce uwolnić osobyduchowne od kierownictwa, jako zdolne własnym światłem się pokierować.

Św. Franciszka de Chantal poznała po pewnych objawach, że św. FranciszekSalezy był mężem, przez Boga jej wyznaczonym na duchownego kierownika, apisarze mistyczni dają nam w tej dziedzinie pewne wskazówki, mająceniewątpliwie pochodzić od Ducha Świętego. Jedną z nich jest pewiennieokreślony pociąg, który owłada nami szczególnie w chwilach, kiedy dobrzejesteśmy usposobieni, nakłaniając nas, byśmy z całym zaufaniem powierzyli sięjakiemuś słudze Bożemu i zadzierzga jakieś szczególne węzły łaski między jegoduszą a naszą. Inną wskazówką bywa dziwny jakiś spokój, który zalewa duszęnaszą wówczas, gdy ktoś do nas przemawia, rozwiązuje nam wątpliwości irozprasza nasze skrupuły. Odnosimy wrażenie, jak gdyby nas magnetyzowałświętą radością, wolną od jakiegokolwiek ziemskiego szacunku czy osobistegoprzywiązania ku niemu. Taką wskazówką jest także pewien zapał i gwałtownepragnienie życia jedynie dla Boga, które odczuwamy pod wpływem jego słów,lub wreszcie pewne uczucie uszanowania, posłuszeństwa i uległości, które każe

Page 182: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nam upatrywać Boga i tylko Boga w nim i w jego kierownictwie.Konieczności duchownego kierownictwa dowodzi po wtóre wspólny

wszystkim zdrowy rozsądek. Życie wewnętrzne ustawicznie stawia nas wobliczu wypadków, które nierzadko są wcale trudne do rozwiązania i podołać immoże tylko ten, kto łączy w sobie wprawę, doświadczenie, naukę i pewnąpowagę. Otóż przymioty te nie są własnością ogółu wiernych; a już nie ma tomiejsca w żadnym wypadku, gdy chodzi o powagę. Węzeł, którego nie możnarozwiązać, należy rozciąć, ą uczynić to może tylko ktoś mający za sobą pewnąpowagę. Wspomnieć też należy o przysłowiowej niemożności wyrokowania wewłasnej sprawie, a jeśli do tego dodamy jeszcze doświadczenia, któreśmy jużnieraz poczynili z miłością własną, to chyba już więcej nie trzeba nam będziedowodzić, że rola, jaką odgrywa w katolickiej ascezie kierownik sumienia, jesttylko wyrazem zdrowego rozsądku matki naszej, Kościoła.

Trzeci dowód, podobny do poprzedniego, pochodzi z samej istoty rzeczy.Życie wewnętrzne, jak się na każdym kroku przekonywamy, jest pełne złud iniebezpieczeństw. Wobec tego, podobnie jak w innych naukach i sztukach,potrzebujemy przewodnika, któryby nas pouczał i sprowadzał na drogęwłaściwą; któryby zapobiegał stracie czasu i atłasu na odkrywanie rzeczyznanych od dawna i chłodził nasze nierozumne zapały, które niejednego jużprzyprawiły o zgubę; któryby nam pokazywał, jak mamy słuchać, jak działać,jak czynić doświadczenia i wyciągać z nich wnioski, jak poprawiać swojepostępowanie i przezwyciężać znużenie. Życie duchowne jest codziennymumieraniem sobie samemu i dźwiganiem swego krzyża na każdy dzień; leczktóżby się odważył iść w ten sposób przebojem przez całe życie, gdyby nie miałprzy sobie kogoś, kto by go i zachęcał i miarkował zarazem, kto by łagodził izawieszał to święte jego okrucieństwo nad sobą samym? Wielka jest naszapewność siebie, a jednak nikt z nas nie jest na tyle pewny siebie, by w chwilismutku nie szukał jakiej pociechy poza sobą. Nikt nie jest w możnościpocieszyć sam siebie. Nikt nie może w zupełności spuścić się tylko na siebiesamego. Pociecha jest czymś społecznym, a czyż może ktoś, co nie osiągnąłjeszcze stanu doskonałości, a żyje nie po światowemu, obejść się bez pociechy?Człowiek wydaje się sobie zazwyczaj bardzo mądrym i prawym, lecz wątpię,czy znajdzie się ktoś, kto by we wszystkim rządził się bez skrupułu swoimzdaniem. Nikt nie może o sobie powiedzieć, iż posiada światło, które by mustale dawało do poznania, ilekroć źle postąpi, ani też cierpliwości na tyle, byumieć czekać, dopóki potrzeba, lub zapanować nad sobą w doświadczeniach.Nasza umiejętność zwodzenia samych siebie jest niesłychana, a modlitwa,cierpienie i działanie, te trzy dziedziny kierownictwa duchownego, już ze swejnatury są szczególnie przystępne dla złudzeń. Chodzenie w pojedynkę jestniemożliwością w życiu wewnętrznym, a pragnienie samowystarczalności wnim oznacza brak pokory, który zamraża wszelki postęp duszy, nawet wznaczeniu czysto etycznym. Co więcej, doświadczenie pokazuje, jakkolwiekbytrudno coś podobnego z góry przypuścić, że bez kierownictwa całe życieduchowne schodzi na czysto zewnętrzną rutynę i jałową formalistykę. Człowiekbowiem rośnie wewnętrznie w miarę, jak nabywa zwyczaju wyrzekania się

Page 183: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

swego widzimisię, swoich nawyknień i zachcianek. Toteż z metafizycznąpewnością wynika zarówno z ograniczoności naszej jaźni jak i z natury życiaduchownego, że człowiek osamotniony będzie miał zakres swego postrzeganiabardzo ścieśniony, a nawet w tym ciasnym zakresie mnóstwo przedmiotówprzedstawi mu się w sposób mglisty i zniekształcony.

Czwarty mój dowód poniekąd zamyka się w trzecim, bo wywodzikonieczność kierownictwa z samej natury życia wewnętrznego. Wszelakiestworzenie cierpi, gdy się je zmusza żyć poza właściwym mu żywiołem, a jeślito cierpienie bywa krótkie, to tylko dlatego że kładzie mu kres litościwa śmierć.Otóż życie nadprzyrodzone jest dla naszej upadłej natury tym, czym życie dlaryby, wyjętej z wody. Następstwem tego jest cierpienie oraz niemożnośćwytrwania bez pomocy nadprzyrodzonych. Życie na polu bitwy wśródoślepiających gazów i ogłuszającego huku armat, lub życie w dzwonienurkowym wśród ciemności i szumu wodnego odmętu z pulsem galopującym,to jeno obraz życia nadprzyrodzonego. Jego niezwykły charakter wymaganaukowego przygotowania od tych, co chcą nim kierować. Czyha na niemnóstwo pokus, raz kąsających milczkiem, raz znowu z wielkim hałasem.Złudzenia, na które jest wystawione, mienią się jak pióra na szyi gołębia. Nicwięc dziwnego, że potrzebuje pociechy, jak chore dziecko, a odciążenie duchajest dlań koniecznością, bez której nie może się obejść. Żeby móc żyć bezkierownictwa, musiałoby się chyba umieć widzieć w ciemności, oddychać wpróżni i chwytać to, co nienamacalne. Godinez powiada w swej Praktyceteologii mistycznej: "Z tysiąca dusz, które Bóg wzywa do doskonałości,odpowiada zaledwie dziesięć, a na stu, powołanych do stanu kontemplacji,dziewięćdziesięciu dziewięciu zawodzi. Przeto powtarzam, wielu jestwezwanych, ale mało wybranych. Pominąwszy bowiem inne wielkie trudności,prawie nieprzebyte dla naszej ułomnej natury, które się jeżą na drodzedoskonałości, jednej z najważniejszych przyczyn upadku tak wielu szukaćnależy w rzadkości kierowników duchownych, którzy by z pomocą łaski Bożejmogli bezpiecznie prowadzić dusze nasze przez to nieznane morze życiawewnętrznego".

Piąty dowód konieczności duchownego kierownictwa wypływa z samej rolikierownika sumienia. Jego zadaniem jest nie tyle wytyczanie nowych szlaków,ile raczej postępowanie z tyłu, z oczyma utkwionymi w Boga, który gdzieśmajaczeje na przedzie. Właściwie nie on prowadzi swych penitentów, ale DuchŚwięty – on tylko wyciąga swe dłonie po bokach, jak matka przy swoimdziecięciu, które dopiero pierwsze stawia kroki, chwiejąc się niepewnie z bokuna bok. Jemu nie wolno mieć stałych upatrzonych dróg, które by wskazywałkażdemu. Tak może się zachować co najwyżej mistrz nowicjuszów, ucząc ichtradycyjnych zasad postępowania, ożywiając ich duchem zakonu i urabiając nawzór swego zakonodawcy. Lecz nie jest to droga dla kierownika dusz. Jedynąwskazówką, po której poznaje, żeśmy na dobrej drodze, jest widok Boga przednami, w którego błogosławione ślady każe nam wstępować z niemal przesądnąsumiennością. A gdy spostrzeże, iż przedział między Bogiem a nami sięzwiększa, zagrzewa nas w sposób roztropny i wyrozumiały, lecz niemniej

Page 184: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

mocno i nieustannie. Światło swe czerpie z modlitwy, ze znajomościcharakterów i z osobistych spostrzeżeń, poczynionych na nas. Jego rola jestprawdziwie nadprzyrodzona, lecz nie brak w niej pierwiastka przyrodzonego inie wywiąże się on dobrze ze swego zadania, jeśli czynnik nadprzyrodzonyprzysłoni mu w nas stronę przyrodzoną. Bezpieczniej też będzie, skoro pobłądzi,przypisując swej przyrodzonej przenikliwości, rozumowi i roztropności to, corzeczywiście jest nadprzyrodzonym darem rozeznawania duchów, aniżeliby miałbłędnie poczytać za nadprzyrodzone, co właściwie jest czysto przyrodzone. Jestrzeczą wielce niebezpieczną z kierownictwa robić jakiś zabobon. Kierownikprzeto winien mówić o rzeczach nadprzyrodzonych raczej w sposób naturalny,niż czynić to na sposób wyroczni, z dziwacznymi przestankami, w słowachumyślnie zaciemnionych, wciąż powołując się zarozumiale na Boskienatchnienie. Postępowanie takiego człowieka do tego stopnia jest śmieszne, żenie zdziwiłbym się gdyby jego Anioł Stróż odezwał się w świętymzniecierpliwieniu: "Wszystko jest darem Bożym, więc idź, naiwny człowiecze,wspieraj swych bliźnich, na ile cię stać, pilnie, lecz w sposób naturalny, niepodkreślając tego tak bardzo, ani otaczając się śmieszną tajemniczością".Istotnie, cokolwiek by nam czynić wypadło, strzeżmy się tajemniczości wkierownictwie.

Nasz kierownik musi też starać się o czystość własnego sumienia i obezinteresowność swego postępowania, aby miał serce otwarte na światłonadprzyrodzone i pomoce, których mu Bóg zechce użyczyć. Nie powinien nammówić zbyt wiele i kłopotać się tym, że może jego milczenie będzie dla nasciężką próbą. Wzorem jego z nami postępowania będzie zachowanie się Bogawzględem nas. Wszystko, co z nami uczyni lub co zamierzy, będzie oparte ołaski, których nam Bóg pierwej udzieli. Czyż wobec tego może być jego rolaczymś dodatkowym i czysto przygodnym? Czyż nie stanowi ona części istotnejsystemu Boskiej ekonomii dusz, z którym tak nierozdzielnie się łączy?

By jednak, po szóste, jakaś potrzeba mogła być nazwana koniecznością,musi być nieodzowna dla wszystkich. Czyż więc może jakaś grupa ludzi,pragnących być dobrymi, obejść się bez kierownictwa? A te nieszczęsnestworzenia, które usiłują się otrząsnąć z grzesznych nałogów, które wszystkiegomuszą się uczyć, wszystko od początku zaczynać, które bezbronne stają wobecnieprzyjaciela pod groźbą zdrady, kryjącej się może w ich własnym sercu, aujawniającej się dopiero w chwili grzechu, zbłąkane i ślepe, słabe apodrażnione, tchórzliwe a zarozumiałe, próżne a ponoszące klęskę za klęską,osłabłe w trudach a rozjątrzone, lecz z rozpostartym szeroko nad sobą gęstympłaszczem Bożej miłości i blaskiem łaski odrodzenia, – czyż nie potrzebują ojcaduchownego? I któż nie chciałby stać się im ojcem i oddać swe życie, o ile by tobyło możliwe, za ich dusze nieśmiertelne, gdyby Pan nasz nie wziął na siebietego nadmiaru poświęcenia, zostawiając nam ledwie małą jego cząstkę?

A początkujący na drodze doskonałości czyż w mniejszej zostają potrzebie?Oto, jak trudne zadanie ich czeka, a jak mało doświadczenia mają za sobą. Jeżelirzemiosła niepodobna się wyuczyć, nie stawszy się pierwej czeladnikiem, to cóżmówić o życiu doskonałym! Zniechęcenie byłoby jego grobem, a jednak nic

Page 185: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

chyba więcej nie jest wystawione na zawód i na słuszne poniekąd zniechęcenie.Dusza staje tu wobec zgliszczy swych najżywotniejszych poczynań. Wokoło niejścielą się szczątki złamanych postanowień, ostygłych ślubów, roztargnionychmodlitw, dziwacznych skrupułów, słomianych entuzjazmów, zmarnowanychłask sakramentalnych, nawzajem udaremniających się zamiarów wśródniezmiernej rozmaitości pomysłów, poczynań i chęci, walających się na kształtbłyskotek ze spalonego teatrzyku po ściekach ulicznych; a nad tym wszystkimprzyczajony szatan, przed którym wciąż muszą się mieć na baczności, by bronićdymiących resztek swego życia, które wyratowali z ogólnego pogromu.

Niewiele lepsza jest dola postępujących, którzy właśnie wkraczają na szlakinadprzyrodzone, przebywając granice królestwa, strzeżonego zazdrośnie. Czywszystkie paszporty w porządku? A w tobołach czy nie ma jakiego przemytu?Najbezpieczniej byłoby dla nich wybrać się z małym węzełkiem. Albowiemtrudności się mnożą. Inna wokół nich mowa rozbrzmiewa, inne obyczajetubylców. Co krok wpadają w kłopot, by się nie zatruć nieznanym owocem.Gorszą innych i gorszą się sami, nawet o tym nie myśląc. Z czasem możedopiero się przyzwyczają. Na razie jednak złudzenia ich się zgęszczają, pośliz-gnięcia okazują się coraz zdradliwsze, trudności coraz więcej sprzeczne ipowikłane. Szatan poczyna sobie z większą wprawą, niż dawniej, duch ludzkiżagiew buntu podnosi i ogłasza się królem, a jego samozwańcza władza, wedługwszelkiego prawdopodobieństwa, na długo się zapowiada. Z każdym krokiemcoraz to konieczniejsza się staje praktyka pokory, doświadczenie zaś pokazuje,że tylko uległe poddanie się kierownictwu dostarcza nam sposobności dociągłego ćwiczenia się w tej zbawiennej cnocie.

O położeniu doskonałych niczego nie mogę powiedzieć. Lecz nierazwidziałem ludzi jako drzewa chodzące, którzy się zataczali, jak gdyby miłośćBoża podcięła ich ludzkie siły. Zawsze musieli krzyżować zamiary innych,stając nierzadko w sprzeczności z samymi sobą. Niekiedy się wydawało, że niewiedzą, co z sobą począć i na jaką się drogę skierować. Kiedy indziej wyglądalisztywno, bezmyślnie i bez życia, jak skrystalizowane stalaktyty w poświacieksiężyca. Zdarzało mi się widzieć balony, hasające w powietrzu, pełne ludzi,którzy sobie pozwalali na nieroztropne pomysły. Wyskakiwali, by sięprzechadzać po chmurach, puszczali się na przyprawionych skrzydłach, bylecieć ku słońcu, wytryskiwali jak race, by się rozsypać w zamieci skier;zachciewało się im przejażdżki na gwiazdce, zabawy w chowanego po MlecznejDrodze lub jazdy w coraz to innym kierunku, jak gdyby każdy miał wiatr naswoje rozkazy. Często gęsto bywało, że któryś runął ku ziemi z przerażającąszybkością, mając za całą obronę nędzny spadochron, a nieraz i bez niego; achoć nie mam pojęcia, co oni w tych swoich międzygwiezdnych przestworzachrobili, to jednak wystarczy mi stwierdzić, że te spadochronowe sztuczki byływielce niebezpieczne, a nieraz źle się kończyły. Gdzie szukać kierownika dlatych ptaków niebieskich, nie umiem powiedzieć. Ale to jedno wiem dobrze, żeprzydałby się im mocno jakiś; nie każdy bowiem ma, jak św. KatarzynaGenueńska lub Klaudia od Aniołów, samego Ducha Świętego za kierownika. Apodejrzewam, że przyczyną, dla której tyle dusz kończy na spadochronach,

Page 186: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

bywa najczęściej urojenie, że Duch Święty nimi bezpośrednio kieruje.Czyż więc z tych sześciu względów nie należy słusznie wywnioskować o

konieczności duchownego kierownictwa?Obecnie przechodzę do wyboru kierownika, ten bowiem był mój czwarty

punkt. Otóż różne są rodzaje tych kierowników. Pewien pisarz dzieli ich naludzkich, duchownych i boskich. Ludzkim nazywa takiego kierownika, któryidzie za duchem świata i zasadami ludzkiej przezorności. Nieszczęsna doprawdyta dusza, która się powierzy w takie ręce. Duchownym określa człowieka, którywprawdzie nas wiedzie do umartwienia i modlitwy, lecz nie posiada jasnych iustalonych poglądów na życie wewnętrzne, przeto niekiedy się myli, choć Bógzazwyczaj błogosławi czystości jego intencji i nie pozwala, byśmy z jegopowodu ponieśli szkodę. Miano kierownika boskiego daję mężowi na wskrośnadprzyrodzonemu, który żyje ustawicznie w potoku światła, prowadząc nas,jak gdyby czytał w sercach naszych i jasno widział naszą przyszłość. Różne teżdary zwykli miewać kierownicy sumień. Jedni posiadają szczęśliwą rękę dopoczątkujących, inni do postępujących, inni w końcu do doskonałych. Niektórzyumieją przecudnie prowadzić osoby świeżo nawrócone. Inni nadają się dokierowania ludźmi wykształconymi i obytymi, a zawodzą przy prostych. Znowuniektórzy umieją trafnie pokierować wyborem powołania, podczas gdy inni niewiedzą nawet, jak się do tego zabierać. Inni posiadają nieocenioną łaskęrozwijania życia wewnętrznego w duszach prostaczków i uduchowniania ichnędzy i cierpień. Inni są specjalistami od skrupułów, inni od wewnętrznychdoświadczeń. Jedni przy swych najświętszych zamiarach i najrozleglejszejwiedzy wtrącają swych penitentów w fantazje i złudzenia, czyniąc ich ludźminierealnymi i przeczulonymi, podczas gdy inni odznaczają się umiejętnościąrozpraszania złudzeń i prowadzenia swych penitentów drogą nadprzyrodzoną, ajednak roztropnie naturalną. Rzadko można znaleźć kierownika,odpowiadającego wszystkim, czy choćby tylko tej samej osobie w różnychokresach życia. To sobie należy wyryć w pamięci na zawsze, bo dużo od tegozależy i wybór i zmiana kierowników sumienia.

W wyborze kierownika, jak zresztą wynika z tego, cośmy dotychczaspowiedzieli, trzeba być oględnym. Chodzi tu bowiem o jedno z najważniejszychzagadnień naszego życia duchownego, a zło wynikające ze zwłoki jest niczym wporównaniu z nierozważnym pośpiechem. Sam wybór należy poprzedzić długą iżarliwą modlitwą nie w szalonym oczekiwaniu cudownych znaków woli Bożej,lecz z prośbą o łaskę przeprowadzenia wyboru roztropnie, z wiarą i bezoglądania się na ludzkie względy. W szczególny sposób winniśmy się uciekać wtakiej chwili do wstawiennictwa św. Józefa, patrona życia wewnętrznego.Kiedykolwiek się ozwie w sercu naszym pragnienie życia doskonalszego, niebędące przelotnym tylko objawem naszego zapału, wówczas właśnie nadchodzichwila, w której Bóg nas wzywa do wyboru kierownika, o ile go do tego czasunie mieliśmy. Wtedy winniśmy jeszcze raz się rozejrzeć, czy nie brakuje namowych wewnętrznych znaków, o których przed chwilą wspomnieliśmy, i zabraćsię gorliwie do zabezpieczenia naszego wyboru od wpływu wszelkich uczućziemskich i przyrodzonych. O wyborze tym niech rozstrzyga bez przeszkody

Page 187: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rozważny głos spokojnej i rozmodlonej duszy, który sobie cenię nade wszystko,albo natchnienie i pociąg nadprzyrodzony, który już mniej mi się podoba,ponieważ wymyka się spod kontroli zimnego rozsądku i trzeźwej rozwagi.

Trochę może dziwnym się wyda po wyborze mówić zaraz o zmianiekierownika, lecz taki jest piąty mój punkt. Na wstępie zaznaczam, że mówiącogólnie, zmiana kierownika jest rzeczą niepożądaną. W praktyce jednakczworako można pobłądzić: albo zmieniając go przedwcześnie, albo zmieniającgo w ogóle, albo zmieniając go zbyt późno, albo nie zmieniając go wcale.Trudno znaleźć rzecz równie kłopotliwą jak rozróżnienie czasu właściwego odniewłaściwego w tej sprawie. To jedno można tylko powiedzieć, że zmianakierownictwa jest rzeczą tak wielkiej wagi i tak dalekie pociągającą następstwa,iż Bóg zazwyczaj w razie rzeczywistej potrzeby udziela do niej szczególnegoświatła. Stosunkowo najmniej trudności nastręcza zmiana tam, gdzie sam wybóristotnie nie był dojrzały. Zwłaszcza gdy nie dostrzegamy u siebie postępu, ajednocześnie czujemy, że przyczyną tego jest nie ostygnięcie pragnieniapostępu, które płonie w nas dalej bez żadnego uszczerbku, lecz wadliwośćmetod dotychczasowego kierownictwa, wówczas możemy zaryzykować,zwracając się o radę do innych, czy nie należałoby poszukać sobie innegokierownika. Możliwe, że ostatecznie pozostaniemy przy pierwszym. Lecz o ilenieroztropnym musiałby być doradca, któryby lekkomyślnie zachęcał do zmianykierownika, o tyle nie wiem, czy nie więcej obawiałbym się takiego, któryby tęzmianę wystawiał jako najgroźniejsze niebezpieczeństwo życia duchownego,jako źródło wszelakich złudzeń i zadatek wiecznego potępienia. Co do mnie, tochoć piszę to z pewnym niedowierzaniem, przecie zdaje mi się, że jakkolwieknie jest rzeczą pożądaną zbytnie przywiązywanie się do kierownika, jednak zchwilą, gdy tracimy swobodę i łatwość w stosunku do niego, znak to, iż brak mujuż łaski do kierowania nami, nawet bez jakiejkolwiek winy z naszej lub jegostrony. Nasz stosunek do kierownika winien być swobodny jak tchnienie wiatrui tak orzeźwiający, jak słońce poranne. Ani pokusa, ani skrupuły, aniumartwienie, ani posłuszeństwo nie powinno wnosić weń cienia skrępowania. Zchwilą zaś gdy ono pocznie się wciskać, nie pozostaje nic innego, jak zmianakierownika. Albowiem celem jedynym i niezmiennym kierownictwaduchownego na wszystkich stopniach życia wewnętrznego i mistycznego jestwolność ducha. Kto sądzi przeciwnie, ten z kierownictwa czyni nie środek,wiodący do celu, ale zabobon. Dwa są wszelako wypadki, w których zmianakierownika jest nie tylko bezpieczna, ale obowiązkowa. Jeden to chwila, wktórej przychodzimy do przekonania, że powinniśmy pożegnać się zdotychczasowym kierownikiem i tylko wdzięczność za dobrodziejstwa,któreśmy od niego otrzymali, wstrzymuje nas od tego. Drugi zachodzi wówczas,gdy przestaliśmy się czuć wobec niego swobodnie, a czekaliśmy dość długo, bysię upewnić, czy uczucie to nie jest tylko przelotną pokusą. W tych obuwypadkach ociągać się ze zmianą kierownika znaczyłoby prawdopodobnieobrażać Boga, a już na pewno krzywdzić własną duszę. Kierownictwoduchowne z rozpaczliwą łatwością może wyrodzić się w tyraństwo, a wtedystaje się złem równie wielkim jak błogosławieństwa, płynące z jego właściwego

Page 188: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

użytku. Pierwszym zaś stopniem tego tyraństwa jest uczynienie z niegozabobonu.

Ta myśl nasuwa mi szósty mój punkt, w którym zamierzam rozwinąćprawdziwie katolickie pojęcie naszego stosunku do kierownika. Przedewszystkim winna je oczywiście cechować otwartość. Wszystkie nasze grzechy iniedoskonałości, wszystkie porywy naszych namiętności, wszystkienieuporządkowane skłonności wewnętrzne, wszystkie pokusy i najtajniejszepoduszczenia szatańskie, nawet zarysy naszych zamków, budowanych na lodzie,nasze dobre uczynki, nasze pokuty, nasze nabożeństwa, nasze światła i naszenatchnienia, wszystko musi stać mu otworem, nie z tą przesądnądrobiazgowością, która wyradza się w bezmyślność, lecz w stopniu, któryby mupozwolił być świadomym rzeczy sędzią w naszych stosunkach wewnętrznych.

Nasza otwartość winna iść w parze z posłuszeństwem. Wszak wybraliśmygo przez wzgląd na jego wiedzę duchowną, która mu daje znajomość drógBożych, charakterów i ducha ludzkiego; przez wzgląd na świętość jego, która gozapala gorliwością o postęp powierzonych mu dusz; przez wzgląd na jegodoświadczenie, które ułatwia mu stosowanie w praktyce zasad ogólnych;wreszcie przez wzgląd na jego uzdolnienia przyrodzone i nadprzyrodzone dokierowania duszami. Przeto obowiązkiem naszym jest Boga w nim upatrywać,taki jest bowiem duch posłuszeństwa. Nasz sąd winien się poddawać pod jegozdanie, gdyż nauka jest podstawowym jego przymiotem. Św. Teresa mówi, żenasz kierownik powinien być uczony i pobożny, lecz gdyby się nie dało znaleźćtych dwu przymiotów w jednym człowieku, bezpieczniej jest zawsze wybraćuczonego bez pobożności, niż pobożnego bez nauki. Ze wszystkich mądrychpowiedzeń tej Świętej, a jest ich mnóstwo, żadne nie oddaje dokładniejwłaściwości jej głębokiego umysłu, jak właśnie to najcharakterystyczniejsze.

Na nieszczęście, posłuszeństwo względem kierownika duchownego bywakamieniem obrazy dla wielu z nas. A przecie nie uważam, by to mogło miećmiejsce, gdybyśmy posiadali jasne lub, co na jedno wychodzi, nieprzesadzonepojęcia w tej sprawie. Jakże mam te pojęcia wyjaśnić, by ich, broń Boże, nieponiżyć? Przede wszystkim więc pamiętać musimy, że kierownik duchowny tojeszcze nie przełożony zakonny. Posłuszeństwo zakonne obejmuje każdyszczegół, podczas gdy przy kierownictwie chodzi o posłuszeństwo ogólne. Przytym kompetencja przełożonego rozciąga się na wszystko, kierownika zaś tylkona to, co sami pod jego władzę złożymy z własnej pobudki lub na jegoprzedstawienie. Wreszcie przełożony rozkazuje, choć go nie prosimy o radę,kierownika zaś polecenia biorą początek z naszej prośby o poradę. Nigroniuszpowiada, iż nigdy nie obiecywał sobie wiele po człowieku, który w życiuduchownym zrzekł się inicjatywy na rzecz swego kierownika (1). Wolaprzełożonego zamienia w obowiązek rzeczy nadobowiązkowe, na co kierowniksumienia może sobie pozwolić, chyba tylko przez zapomnienie. Nie słuchającprzełożonego, grzeszymy; natomiast trzeba by bardzo osobliwych iwyszukanych okoliczności, by nieposłuszeństwo względem kierownikaprzekroczyło granicę grzechu.

Wiadomo, że niewłaściwe używanie rzeczy skądinąd dobrej jest zawsze złe.

Page 189: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Tak też i pomieszanie stanowiska kierownika sumienia z urzędem przełożonegozwykło pociągać dla dusz niezwykle zgubne następstwa. Dla osób żyjących wświecie, które dążą do doskonałości wśród całej swobody świeckich roztargnieńi zamiarów, przesadne podporządkowywanie się kierownikowi duszy kłóciłobysię z resztą życia. Wnosiłoby w nie jakiś rozdźwięk. Stanowiłoby w nim jakieśobce ciało, które musiałoby w końcu wywołać rozkład albo wymioty, zależnieod charakteru. Pozbawiałoby nas męskości, a ileż najgorszych następstwposzłoby za tym! Co więcej, sprzyjałoby rozwijaniu się w tej czy innej postaciduchowego lenistwa oraz skrytej miłości własnej. Zawsze to miło móc sobiepowiedzieć, że się jest posłusznym i dobrym poddanym. Przyjemnie jest żyć wnieustannym zgiełku administracji duchownej. Wciąż wiedzie się jakieśgabinetowe narady, które napełniają nas poczuciem własnej ważności, uczuciemprzesadnym a niedorzecznym, nienaturalnym, tajemniczym a próżnym wszelkiejtreści. Gotowiśmy uwierzyć, że naprawdę jesteśmy jakimiś wielkimi osobami ipocząć uwielbiać własne doświadczenie. Ostateczny zaś wynik z tego taki, żestajemy się rozpieszczeni, zniewieściali, przeczuleni, rozgorączkowani zawsze iwiecznie znudzeni. To w większości wypadków odbija się na powadze naszegostosunku do Boga, wsączając weń niepostrzeżenie pewnego rodzajunieuszanowanie. Składamy na kierownika naszego sumienia to, co tylko naBoga może być złożone. Zatracamy w stosunku do Boga ten zmysłbezpośredniości, którego brak sprowadza naszą pobożność na bezdroża, a naostatek zostawia nas własnej nieporadności.

Rzecz ta zakrawa na potworność, lecz niestety często widzi się dusze,stworzone do rzeczy wielkich i niepospolitych, jak zbaczają na bezdroża, tylkodlatego, że niezrozumienie posłuszeństwa należnego kierownikowi każe impoddać się niedołężnemu poczuciu bezpieczeństwa i na cudze spuścić sięsumienie. Nie możemy wyrzekać się własnej odpowiedzialności. Wrzeczywistości jest to rzeczą zarówno fizycznie jak i moralnie niemożliwąstawiać swego kierownika w położenie przełożonego zakonnego, ażeby w tensposób realizować słynne powiedzenie świętych o ślepym posłuszeństwie taksamo względem kierownika, jak i względem przełożonego. Wystarczy w tejmierze rozważyć słowa św. Teresy: "Kierownicy mego sumienia odmawialinieraz miana grzechu temu, co w istocie było grzechem powszednim, lubnazywali grzechem powszednim to, co naprawdę było grzechem ciężkim. Tepomyłki tyle szkody wyrządzały mej duszy, że nie uważam bynajmniej zazbyteczne ostrzegać innych przed nimi. Sama bowiem spostrzegam, że wobecBoga nie stanowiły one dla mnie żadnego uniewinnienia. Świadomość, że cośnie jest dobrem, już wkłada nam obowiązek wstrzymywania się od tego; jeżelizaś Bóg dopuścił, że moi kierownicy, sami uległszy pomyłce, wprowadzili mniew błąd, który ja, powtarzając ich naukę drugim, przekazywałam dalej, to winętego przypisuję własnym swym grzechom. W ten sposób błądziłam przezsiedemnaście lat". Benedyktyn Schram, przytaczając ten ustęp, dodaje:Tremenda theologia de ignorantiis saepe vincibilibus – Straszliwe memento dlazawinionej niewiedzy! Wszelako trzeba przyznać, że nauka ta jest równiezbawienna jak okropna (2).

Page 190: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Wreszcie jak ze strony kierownika musi być troska, by wciąż się pilnować ipostępować ostrożnie, by nie zakłócić dzieła Bożego, które się dokonywa wnaszej duszy, tak również i my starać się winniśmy nie zamącić gonadużywaniem stosunku do naszego kierownika, wkładając nań więcej, aniżeliwymaga surowa prostota jego obowiązku. Przeto nie powinniśmy nachodzić gozbyt często, byłaby to bowiem strata czasu i brak cierpliwości. Nie udawajmysię doń poza określonymi czasami, chyba że się dobrze pierwej na modlitwienad tym zastanowimy. Zawsze trzeba sobie jasno zdać sprawę z tego, o cochcemy pytać, czy istotnie warto z tym się udawać do kierownika, czy jest wtym coś realnego, a nie jakiś poryw tylko, jakaś pierwsza myśl czy dziki pomysłtylko lub wniosek, powzięty w pośpiechu i gorączce.

Musimy być z tym ostrożni, bo tu chodzi o rzeczy, odnoszące się do Boga.Nie trzeba też przedłużać rozmowy, ani mówić więcej, niż potrzeba wymaga.Nasze obcowanie z kierownikiem swoją poważną treścią, zwięzłością inamysłem winno przypominać modlitwę. Penitenci, którzy mówią najwięcej,zazwyczaj są najmniej posłuszni. "Wierzcie mi – mawiał ks. de Lantages,przełożony seminarium w Puy – że nie rozwlekłość spowiedzi stanowi o jejdobroci". Także nie sama pociecha winna być celem naszej z kierownikiemrozmowy; to bowiem byłoby niegodne i niemęskie. Zadaniem duchownegokierownictwa jest dźwiganie dusz; lecz jakże często dzieje się przeciwnie! Awszystko dlatego, że nie pomnimy, iż podobnie jak w całej służbie Bożej, takrównież i tutaj trzeba postępować rozumnie.

Pozostaje mi omówić punkt siódmy: dokuczliwości kierownictwa. Naszeposłuszeństwo dla kierownika, jeśli ma być rozumne, musi się dostosować dookoliczności czasu, miejsca, osób, kraju, oraz do poziomu umysłowego i docharakteru samego kierownika, nas i naszego otoczenia. Jednak i wtedy bywanam ono źródłem wielu przykrości. Nie będę ich szczegółowo omawiał, gdyżwyliczyłem je wszystkie, mówiąc o cierpliwości. Umartwienie własnego sądujest zawsze rzeczą dotkliwą, lecz w sposób szczególny daje się ono we znaki,ilekroć chodzi o zapatrywania religijne. Osobliwie uprzykrzona bywa myśl, żekierownik nas nie zrozumiał. Kierownik, zapatrujący się poważnie na swojezadanie, będzie mówił niewiele, nie bacząc, że tą oszczędnością słów rani nasząmiłość własną. Skoro zaś spostrzeże, iż zbytnio się spuszczamy na niego, usunienam swe ramię, zostawiając nas chwiejących się na nogach. Umyślnie naspozostawi niekiedy własnym siłom, byśmy nauczyli się chodzić samodzielnie,chociaż byśmy przez to byli narażeni na popadnięcie w grzech. Dobrze sobiebowiem zdaje z tego sprawę, że nigdy nie dokażemy wielkich rzeczy dla Boga,jeśli nam zabraknie pewnego stopnia samodzielności charakteru, nawet wsprawach duchownych, przy czym kierownik już będzie wiedział, jak tęsamodzielność pogodzić z pokorą. Jego też tajemnicą, jedną z największych inajcenniejszych w jego zawodzie, będzie sposób ustrzeżenia praw pokory w tensposób, by się ona nie wyrodziła w małoduszność i w jakąś garbatą pobożność.

Wystrzegajmy się bardzo pociągania kierownika za język przezoddziaływanie na jego strony ludzkie, na wrodzoną uprzejmość czy na chęćpozbycia się natręta. Gdzie postęp odbywa się tak powoli, jak w życiu

Page 191: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

duchownym, tam z natury rzeczy niewiele jest do powiedzenia. Pogawędkadębu z drwalem na pewno szybko by się skończyła, gdyby jej przedmiotemmiały być jedynie wzrost i rozwój drzewa, pasożyty i ptaki, na nim sięgnieżdżące, oraz pnącze i owady, unoszące się naokoło, a nie wolno byłozbaczać na rzeczy inne. Dąb bowiem nie wyrasta w jednym miesiącu, wczoraj idziś ten sam ma pień i konary, a małe posiada widoki na to, by pewnegopięknego poranku ktoś wyczyścił jego chropawą korę, polakierował i ozdobiłzłotem. Podobnie i w duszy nie ma jednodniowych przewrotów. Dzieńdzisiejszy jest bratem wczorajszego, a obaj są bliźniakami z jutrem. Nad czymżesię tu długo rozwodzić? Z konieczności rozmowa podczas tych dłuższychpogwarek musi schodzić na przeróżne praktyki, które najniepotrzebniejpochłaniają później naszą uwagę, odwracając ją od właściwego kierunku.Mnoży się nabożeństwa, by niebawem się z nimi pożegnać, zupełnie jakby tobyła dziecinna zabawka. Gromadzi się różnego rodzaju praktyki, żadnego z nichnie odnosząc owocu. Stosuje się coraz to nowe środki, zanim poprzednie miałyczas wydać swój skutek. Zakrawa to na kuszenie Boga. Po prostu jest tolekkomyślne igranie z przysłowiowymi złudzeniami przeżyć duchownych, gdziesami sobie zasłaniamy Boga i usiłujemy Go wywabić na powierzchnię duszy,podczas gdy On pragnie się pogrążyć w jej głębi.

Lepiej by już było ucierpieć nieco wskutek powolności i milczeniakierownika, aniżeli narażać się na takie błędy. Takie bowiem cierpienie niewnosi żadnego skrępowania, którego jedynie bać się nam trzeba. Zresztą w takważnej sprawie żadne cierpienie nie jest zbyt wielkim. Bo i po cóż więcejzadawać pytań lekarzowi duszy, aniżeli lekarzowi ciała? Wszak ich zadania sąanalogiczne, choć w tak różnych dziedzinach. Przeto korzystajmyż zduchownego kierownictwa w ten sposób, a przekonamy się, ile błogosławieństwstąd na nas spłynie: bezpieczeństwo, pokój wewnętrzny, zasługa posłuszeństwa,przezwyciężenie przeszkód i modlitwa uczciwego człowieka.

Widziałem geranium, wyniesione z piwnicy za nadejściem wiosny. Zimabyła łagodna, więc w ciepłej ciemnicy roślina wybujała nadmiernie. Lecz nazdrowie jej to nie wyszło. Wątła łodyżka gięła się ku ziemi, jakby zwarzona,wokoło zwisały bladożółte odrośla, liście były pożółkłe i nędzne. Za towybujałość niezwykła; jednak trudno powiedzieć, by ona wynagradzała zawszystko, bo właśnie z tego wszystkiego ona była najgorsza. Nie było innejrady. Trzeba było roślinę obciąć, przesadzić do świeżej ziemi, a gdy wreszcie,ostatnia ze wszystkich, zakwitła, kwiaty jej były ze wszystkich najnędzniejsze.Tak bywa z duszą przepielęgnowaną za nadejściem wiosny wieczności. Jeno żeu niej, niestety, możliwe jest tylko obcięcie, a nie ma mowy o przesadzeniu.Nigdy nie słyszałem ani nie czytałem o takim, któryby na tym stracił, żekierownik udzielał mu się zbyt mało, podczas gdy dusze, którym zaszkodziłozbyt duże udzielanie się kierownika, mogłyby zapełnić lecznice wcale wielkiegomiasta.

Pisząc ten rozdział, miałem mnóstwo poważnych dzieł przed sobą, tuszęprzeto, iż dałem streszczenie sądów najwybitniejszych w Kościele pisarzy o tymtrudnym przedmiocie. To jedno tylko miałem przed oczyma: nie odstąpić ani na

Page 192: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

krok od ich zrównoważonego umiarkowania.

19. Nieustanny żal za grzechy powrót spis treści

Smutno doprawdy pomyśleć, że tyle osób szczerze rwie się do wyższychcelów, a tak niewielu je osiąga; że – jak się wyraża Godinez – tylu powołanychdo doskonałości, a tak mało powołaniu odpowiada; że tylu poczyna sobie zzapałem i z roztropnością, by umrzeć, zostawiając swą wieżę niedokończoną; żetylu – jak mówi Arbiol – oddaje się modlitwie myślnej, a nigdy nie osiągadoskonałości. Smutno o tym pomyśleć, gdyż budzą się zaraz niewesołeprzeczucia co do nas samych, oraz – przy mniej samolubnym nastawieniu – żalutraconej chwały Bożej i mocy Kościoła. Każdy bowiem człowiek święty jestprawdziwą krynicą mocy Kościoła, jakkolwiek ukryty, nieznany i niepozornybyłby jego żywot. Niezawodnie istnieje pewna analogia pomiędzy tymmarnotrawieniem łaski w świecie nadprzyrodzonym a trwonieniem nasion,kwiatów i owoców w świecie przyrody. Wszelako odległe to porównanieniewielką nam przynosi pociechę. Może by i miało jakieś znaczenie w księgachrejestracyjnych, lecz nas ani oświeca, ani rozgrzewa. Takie uzasadnieniestraconych łask nie zadowala nas. Musimy podążyć w trop naszej smutnejrefleksji, aby z niej wydobyć przestrogę i pouczenie.

Skoro zwrócimy uwagę, jak powszechnym jest zjawisko marnowania łaskBożych, musimy przyjąć, że istnieje jakaś wspólna przyczyna, która działa wposzczególnych wypadkach. Wprawdzie w życiu duchownym bywa, że różneprzyczyny wywołują te same skutki. Atoli w naszym wypadku stwierdzamy, żema ono miejsce zarówno wśród ludzi Południa jak wśród mieszkańców Północy,zarówno wśród rodowitych katolików jak u konwertytów; we wszystkichkrajach i po wszystkie czasy występuje zjawisko marnowanych powołań dodoskonałości. Tak że im więcej o tym myślimy, z tym bardziej nieodpartąkoniecznością narzuca nam się wniosek, iż na dnie kryje się tu wszędzie jakaśwspólna przyczyna; skoro zaś rzecz tak się przedstawia, to jakże, zaiste, wartodociec tej przyczyny!

Przez dłuższy czas sądziłem, że przyczyną tą był brak wytrwałości namodlitwie. Jednak cały szereg powodów obalił to moje mniemanie.Przekonałem się, iż stanąłbym w sprzeczności z całą tradycją w teologiimistycznej, gdybym utrzymywał że modlitwa myślna jest rzeczą konieczną dodoskonałości. Różnica pomiędzy nawykiem a darem modlitwy posiada dla nasznaczenie doniosłe. Możemy spotkać osoby, które przez całe lata nie opuściłyani jednego rozmyślania, a przecież nie wykazują żadnego postępu, ani nawetowej delikatności, która jest niezawodnym owocem wytrwałej modlitwy, o ile tamodlitwa czyni zadość także innym warunkom. Osoby te będą może aż doprzesady pochopne do krytykowania drugich, będą gadatliwe i nieopanowane wmowie; będzie upływał miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, a owenieprzerwane modlitwy nie wywrą żadnego wpływu na którąkolwiek z tychprzywar. A przecie nie ma chyba wady zgubniejszej dla życia duchownego nadskłonność do krytyk i nad gadatliwość! Zdawałoby się, że modlitwa tych ludziodbywa się gdzieś poza ich duszami, jakby była tylko jakąś doczepką do ich

Page 193: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

życia duchownego, a nie najserdeczniejszą krwią ich życia. Te bezpłodnerozmyślania i nieskuteczne modlitwy – to objaw bardzo smutny. Ale kiedypróbowałem uzasadnić moje przypuszczenia co do przyczyn braku postępu,przekonałem się, że doszukiwać się ich w samym tylko braku wytrwałości namodlitwie nie ma podstawy.

Zwróciłem przeto swoje poszukiwania w innym kierunku; zrobiłemprzypuszczenie, że wina może tu leżeć w braku umartwienia ciała. Dlaczegonie obrałem raczej braku umartwienia wewnętrznego? Z tej prostej przyczyny,że – jak zauważyłem – umartwienie ciała jest tak rzadkie, iż podejrzewałem, czyprzypadkiem umartwienie wewnętrzne nie służy często za pozór do zwalnianiasię od umartwień ciała. Te ostatnie wydały mi się tak rzetelne, zrozumiałe ipełnowartościowe, gdy chodzi o zadośćuczynienie, że wolałem im poświęcićswoją uwagę.

Co więcej, zauważyłem, że umartwienie ciała zawsze wiąże się zumartwieniem wewnętrznym lub przynajmniej do niego usposabia. Nic więcdziwnego, że więcej obawiałem się braku umartwienia ciała, aniżeliniedostatków umartwienia wewnętrznego. Przy tym utwierdzał mnie w tychobawach cały kierunek współczesnego życia.

W rzeczywistości stwierdziłem, że wprawdzie z zaniedbania surowościcielesnych płyną nieobliczalne szkody, lecz niepodobna nimi wytłumaczyćowego braku postępu w doskonałości. Przede wszystkim dość kłopotliwym byłodla mnie odkrycie, że właśnie ci, którzy najbardziej wynoszą umartwienie, saminajmniej je stosują. Ilekroć ma się do czynienia z tymi surowymi kaznodziejami,zawsze ciśnie się na usta to niewinne lecz jakże kłopotliwe pytanie. Zawszeuderzała mnie ta niewspółmierność słów i czynów u głosicieli umartwieniaciała. Ona też rozstrzygnęła o wynikach moich dociekań. Wykazały mi one, żejakkolwiek nie może być mowy o postępie w doskonałości bez umartwienia, toprzecie postęp ten nie zasadza się na surowościach zewnętrznych. Bywa, żeludzie nawet umartwieni nie postępują w doskonałości. Umartwienie tępi w nichi zabija wiele zła. Dzięki niemu dusze, które stały nad brzegiem przepaści,chronią się od upadku. Ale też nie postępują. Umartwienie oczyściło je iprzygotowało, lecz na tym koniec. To miał zapewne na myśli św. Efrem wswojej dowcipnej uwadze, zwróconej zażyłemu przyjacielowi, że brud jego ciałaoczyścił z brudów jego duszę. (Wspominając o tym, nie zachęcam bynajmniejdo leżenia w brudach z umartwienia). – Słowem, pokazało się, że dla duszyumartwienie ciała jest nie tyle pokarmem, ile raczej lekarstwem i jako takieniekiedy czyni ludzi drażliwymi, opryskliwymi a nawet nieużytymi. Mimo więccałej czci dla niego, byłoby nieroztropnością pokładać w nim nasz postęp nadrodze doskonałości.

Gdzież wobec tego zwróciły się moje podejrzenia? Trzeci z kolei przedmiotbadań wyłonił się pod wpływem pewnych przestróg i uwag, wciąż podno-szonych przez św. Franciszka Salezego, a popartych codziennymdoświadczeniem. Spróbowałem zwalić winę za brak postępu w doskonałości naten rodzaj nieroztropności, który polega na obciążaniu się zbyt wielu zajęciami ina wynikłym stąd niespokojnym, gorączkowym i popędliwym działaniu,

Page 194: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

zwanym przez św. Franciszka Salezego zaspieszeniem. Warunki nowoczesnegożycia zdają się sprzyjać tej chorobie więcej niż kiedykolwiek. Nieszczęsne tegoskutki rzucają się w oczy na każdym kroku. Pośpiech ten psuje wszystko, doczego się wmiesza i osłabia to, co jest najbardziej boskie w naszych ćwiczeniachduchownych. Mąci działanie łaski. Rozprasza owoce Sakramentów świętych.Powoduje nieład, zaniedbanie i brak zadowolenia w zajęciach codziennych,które nawijają się pod rękę bezładnie od rana do nocy, depcząc sobie po piętachi krzyżując się wzajemnie.

Proszę mi wskazać człowieka, który poza koniecznymi obowiązkami stanunie zna innych zajęć, którego dzień jest przestronny i nienatłoczony tysiącemobowiązków, spokojny i uporządkowany, gdzie wszystko jest schludne i naswoim miejscu ustawione. Jego ćwiczenia duchowne będą nieliczne lecz pilnieodbywane, spokojnie, w swoim czasie, z należytym skupieniem, bez oznakoziębłości. Takich ludzi spotkałem już wielu, lecz po bliższym zbadaniu postępw doskonałości nie okazał się stałym zjawiskiem wśród nich. Ich powolnośćdziałania, ich – że tak powiem – przestronność stała się dla nich wielkimbłogosławieństwem i źródłem wielu łask. Wszystko to jednak w większościwypadków było przelotnym zjawiskiem. Choćby się wszystkie duchowneksiążki na świecie spiknęły na mnie (nieraz, istotnie, takie na mnie robiąwrażenie) – stwierdzam, że urojeniem byłaby w ascezie jakaś nieruchomaplatforma, po której można by się przechadzać tam i z powrotem, nie cofając sięani nie posuwając się naprzód, coś w rodzaju wygodnej przechadzki beznajmniejszej nierówności, jakby wyrównanej i wygładzonej po to, by na niejodmawiać pacierze kapłańskie. Wszystkie kierunki zgadzają się, że cośpodobnego w życiu wewnętrznym nie istnieje. Jednakowoż, niewiadomo jakimsposobem, niektóre dusze poczciwe uwzięły się taką rzecz wynaleźć lubstworzyć. I oto widzimy je: przechadzają się tam i z powrotem, zawszepoczciwe, prawdziwie budujące, a jednak wciąż po tym samym, ach! jakżenieraz niskim, poziomie życia duchownego. Niechże je tłumaczy, kto chce – janie myślę odbiegać dla nich od toku moich myśli. W każdym razie to niemieściło się w ramach mojej teorii i niezależnie od istnienia tej wszystkiejpoczciwoty na świecie, mimo całej mojej miłości do św. Franciszka Salezego,która nakazywała mi wydać najgorsze świadectwo zaspieszeniu – czułem sięzmuszony w tym wypadku, gdy chodzi o powszechną przyczynę braku postępuw doskonałości, ogłosić wyrok uniewinniający. Ponieważ jednak im więcej ktodozna niepowodzeń, tym uparciej dąży do celu, więc i ja niezrażony potrójnymzawodem, gdzie indziej popróbowałem szczęścia.

Tym razem jednak byłem ostrożniejszy, aniżeli poprzednio. Nie siliłem sięna teorie i przypuszczenia, zająłem raczej wyczekujące stanowisko widza; zczasem ujrzałem się zasypany takim mnóstwem materiału obserwacyjnego, żeniepodobna było wstrzymać się od zastosowania doń pewnego rodzaju indukcji.Tą metodą doszedłem do wniosku, że każdy pragnie jak najszybciej załatwićsię w życiu duchownym z drogą oczyszczającą, by się zanurzyć w blaskachdrogi oświecającej lub w słodyczy drogi jednoczącej i że temu należy przypisaćzałamania na drodze doskonałości wszystkie w ogóle lub przynajmniej w tak

Page 195: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

olbrzymiej większości, iż może ona służyć za ogólną zasadę. W każdym razienigdy nie spotkałem wypadku, któryby podważył prawdziwość mojegowniosku.

Lecz droga oczyszczająca to rzecz zbyt nieokreślona, pojęcie zanadtoszerokie. Czy atoli doświadczenie pozwoli je zwęzić, bez przekroczenia jednaktej miary, która jest konieczna dla zapewnienia dostatecznej podstawywnioskom, które na niej chcemy oprzeć? Nie pozostawało nic innego, jakczekać na większą ilość faktów, by zdobyć szerszą i bezpieczną podstawęindukcji. W rezultacie doszedłem do przekonania, które tu podaję z pewnymizastrzeżeniami, że powszechną przyczyną braku postępu w doskonałości jestbrak nieustannego żalu za grzechy. Podobnie jak załamuje się wszelkapobożność, o ile nie jest oparta na należnym stosunku stworzenia do Stwórcy,podobnie jak licha warte są wszelkie nawrócenia, które nie są przede wszystkimodwróceniem się od grzechu, podobnie jak wszelkie pokuty równają się zeru, oile nie opierają się na Chrystusie, a wszelkie dobre uczynki nie znaczą nic, jeślinie zmierzają do chwały Bożej – tak samo wszelka świętość traci źródło swegopostępu, o ile nie łączy się z nieustannym żalem za grzechy. Nie miłość samajest bowiem źródłem naszego postępu, ale miłość zrodzona z przebaczenia.

W tym przekonaniu utwierdziłem się jeszcze bardziej, gdy spostrzegłem, żenieustanny żal za grzechy doskonale tłumaczył wszystkie te oderwane zjawiskaktóre skłoniły mnie do tego, że przestałem szukać wytłumaczenia najpierw wbraku wytrwałości na modlitwie, potem w niedostatku umartwienia ciała,wreszcie też w pośpiechu, powstałym wskutek zbyt obfitej działalności.Albowiem nieustanny żal za grzechy rodzi to samo ciągłe poczucie własnejniegodności i zależności od Boga, które bywa owocem wytrwałej modlitwy. Onteż wiedzie nas do walki z sobą samym i do lekceważenia siebie oraz podsyca wnas nieustannie tego samego ducha pokuty, którego ożywia w nas doskonale,choć z przestankami, umartwienie ciała. Wreszcie daje nam on ten sam spokój iopanowanie w stosunku do siebie, tę samą słodycz i wyrozumiałość wobecdrugich oraz tę samą cierpliwość i powolność w stosunku do Boga, które byłyowocem pozbycia się zaspieszenia w działaniu. Wszystkie zatem względy, którezwracały moją uwagę na inne przedmioty, jednoczą się w nieustannym żalu zagrzechy.

Nowy snop światła rzuciła mi na to zagadnienie wymowa tajemnic życiaChrystusa Pana i Matki Najświętszej. Przede wszystkim uderzyło mnie w nichjedno: Jezus był bez grzechu dzięki swej wewnętrznej świątobliwości orazniewymownej świętości swej Boskiej Osoby. Maryja była bezgrzeszna z łaskiBoga, który ze względu na przyszłe zasługi Zbawiciela uprzedził Jąwyjątkowymi przywilejami. A przecie życie Jezusa i Maryi znamionuje praktykapokuty w stopniu heroicznym, jak gdyby pokuta mogła nam zastąpićniewinność, ale niewinność nie mogła się obejść bez pokuty. Jeszcze więcejświatła przysporzyły mi sposoby, jakimi teologia uzasadnia pokutę Jezusa iMaryi. Zrozumiałem, że ich życie pokutne poniekąd zasadzało się nanieustannym żalu i boleści od początku ich życia ziemskiego aż do końca. Jużpierwsze chwile poczęcia przyniosły im pełne użycie i odpowiednią siłę

Page 196: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

rozumu. Lecz rozum ten od razu pogrążył się w dziwnej, głębokiej i stałejboleści. Boleść ta trwała odtąd przez całe życie, stale, aż do śmierci,dostosowując się odpowiednio do każdego przeżycia, do każdej okoliczności,nie pogrążając ich w rozpaczy, ale też nie rozpływając się nigdy zupełnie wradości. Żyła wciąż teraźniejszością, a jasnowidzące spojrzenie w przyszłość,podobnie jak wspomnienie przeszłości, stanowiło cząstkę tej teraźniejszości.Boleść przejmowała ostro i dotkliwie duszę Maryi w chwili, gdy wysławiałaBoga w uniesieniu Boskiego Macierzyństwa. W przebłogosławionej duszyJezusa trwała wśród ogni Błogosławionej Wizji nieuszczuplona. Wzniosłe,zaiste, misterium nieustającej boleści.

Boleść ta odznaczała się tym, że trwała przez całe życie i była spokojna,nadprzyrodzona, tryskająca miłością. Te jej znamiona musimy rozważyć izgłębić. W rzeczywistości bowiem, czy należymy do tej garstki niewinnych,którzy ustrzegli swojej niewinności pierwotnej, czy też upadając co najwyżej wgrzechy powszednie, należymy do grona wielkich apostołów, którzy byliutwierdzeni w łasce i nie mieli sobie równych wśród Świętych, czy wreszciezaliczamy się do tego ludzkiego pospólstwa, dla którego najlepszym jest stanżałującego i nawróconego grzesznika, – zawsze po bliższym poznaniu siebiedochodzimy do wniosku, że wszystkie wymienione cechy zbawiennej boleściskupia jedynie tylko nieustanny żal za grzechy.

Żal ten towarzyszy nam przez całe życie bardziej niż cokolwiek innego.Stanowi on istotną część składową naszego pierwszego zwrotu do Boga i nie matakich wyżyn świętości, na których moglibyśmy się z nim pożegnać. Jest onurzeczywistnieniem pragnień naszego Anioła Stróża w duszy naszej. Niebiańskiten nasz Przyjaciel życzy nam, byśmy w tym usposobieniu i zachowaniu siętrwali statecznie i niezmordowanie.

Żal ten jest spokojny. Istotnie, wpływa on raczej kojąco na duszęwzburzoną, aniżeli niepokojąco na duszę zadowoloną. Za jego powiewemcichną zgiełki świata i milknie gadatliwość ludzkiego ducha. On łagodziprzykrości, miarkuje przesady, urzeka wszystko swym cichym i wdzięcznymposzeptem, któremu nic w świecie nie dorówna!

Jest nadprzyrodzony, gdyż nie ma przyrodzonej pobudki, która mogłaby go

podsycać. Wychodzi w całości od Boga i do Boga wraca. Ponieważ zaś tym, conas w żałobę pogrąża, jest grzech odpuszczony, nam już niegroźny, żal naszstaje się źródłem miłości. Miłujemy, gdyż łagodna boleść jest siostrzycądziecięcej i miłosnej nadziei. W ten sposób nieustanny żal za grzechy tworzy wduszach naszych jedyny możliwy odpowiednik do tajemniczego misteriumboleści, które towarzyszyło Jezusowi i Maryi przez całe życie; sam zaś fakt, żeboleść ta żyła w nich mimo całej ich bezgrzeszności, zdaje się wskazywać, ileżywotności dla chrześcijańskiego uświęcenia kryje się w tym szlachetnym,nadprzyrodzonym żalu.

Z drugiej strony, trudno nie zauważyć, jak pod różnymi określeniami: żalu,skruchy, bojaźni itp. Pismo św. mówi o nieustannej pokucie, o ciągłej bojaźni, opamięci na grzechy odpuszczone, o trwaniu w bojaźni podczas tej ziemskiej

Page 197: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pielgrzymki czy o zgryzocie doczesnego życia. Nigdzie nie spotykamy w nimmożliwości zaprzestania skruchy, a jedyny ustęp św. Jana, który mówi, żemiłość zwycięża bojaźń, z trudnością daje się zastosować do życia ziemskiego.Stąd można wnosić, iż nieustanny żal za grzechy jest analogicznym nakazem doobowiązku nieustawania w modlitwie i takim samym, jak on, ulega trudnościomtłumaczenia. Cóż więc oznacza ów nieustanny żal w rozumieniu Pisma św.? – Zpewnością nie przygnębienie, to bowiem zwraca się raczej ku nam, aniżeli kuBogu. Z pewnością nie ludzki smutek, który jest albo owocem grzechu, albowynikiem lenistwa, albo następstwem dolegliwości ciała. W ten sposób Pismośw. tworzy ostatnie ogniwo w łańcuchu moich dowodów, które mnie skłaniajądo tego, że składam winę naszych załamań na drodze doskonałości na braknieustannego żalu za grzechy, jako ich jedyną powszechną przyczynę, która wkonkretnym wypadku przybiera tę lub ową postać; naprowadza mnie też ono napotrzebę ustalenia natury owego żalu.

Żal ten polega na nieustannym poczuciu swojej grzeszności bez silenia sięna pamiętanie poszczególnych grzechów. Owszem, nie tylko szczegółoweodtwarzanie tych grzechów byłoby nieroztropnością, ale też myślenie o nich jestobce duchowi tego żalu. Dla niego Bóg przedstawia zbyt wyłączny przedmiotzajęcia, by mógł w stosunku do siebie zdobyć się na coś więcej, aniżeli naprzejmujące, cierpliwe lecz pełne wyrzutu spojrzenie. Polega on również naniewątpliwej, a nieustannej modlitwie o przebaczenie. Gdyby się bawił wlogikę, mógłby powiedzieć, iż grzech albo został odpuszczony albo nie, gdyżodpuszczenie stanowi akt, dokonywujący się w jednej chwili, bez względu na to,czy następuje po spełnieniu warunków czy też niezależnie od nich, że więcprosić o odpuszczenie tego, co już zostało odpuszczone, znaczy zanosić do Bogamodlitwę bezprzedmiotową. Tu jednak woli on zapożyczyć głosu od Dawida,wołając: Amplius lava me – Oczyszczaj mnie coraz więcej, Panie; cały teżKościół na ziemi przyswoił sobie psalm Miserere i ani na chwilę nie wstaje zklęczek, błagając: Amplius lava me. O, jakże tęskni dusza do tego Amplius!Teologowie uczą, że płomienie czyśćcowe, wśród innych dobroczynnych swychskutków, nie wytrawiają bynajmniej blizn grzechowych, gdyż, prawdę mówiąc,tych blizn już tam nie ma; Krew Przenajświętsza zatarła je w chwiliprzebaczenia. A jednak płomienie te mają co robić. Otóż podobnym ogniempłonie w duszy owo Amplius. To jest coś, czego niepodobna wyrazić, lecz trzebadoznać, co można raczej umiłować aniżeli określić.

W skład tego żalu wchodzi również obawa o przebaczone grzechy, a to nietyle ze względu na czyściec, (jakkolwiek dusze nie powinny udawać, że sąwyższe nad te mieszane i mniej wzniosłe pobudki – biedne dusze, jakże dalekoim do wywyższenia się ponad cokolwiek!) – ile raczej ze względu na odżywaniezastarzałych nałogów i na obrazy dawnych grzechów, wyryte w wyobraźni iczyniące z niej, wedle dosadnego określenia Pisma św., klatkę po nieczystychptakach. Wszak nie odważylibyśmy się układać się do snu przy boku pozornieuśmierconego wroga, a takim wrogiem są pozostałe w duszy korzenie dawnychgrzechów. Dlatego wśród chłodu nocy ta nieuśpiona bojaźń strażuje i czuwa, anad pobojowiskiem, zasłanym szczątkami broni, brzmi nieustannie zwycięski

Page 198: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

hymn łaski, spędzając zdradziecki sen z oczu.Treścią tego żalu jest także rosnąca nienawiść do grzechu. Ta wzrastająca

nienawiść jest czymś odmiennym od nagłego przerażenia w chwili naszegonawrotu do Boga, kiedy to w potokach światła Ducha Świętego odsłoniło sięprzed nami prawdziwe oblicze grzechu, w całej swej nagości i ohydzie, a duszapojęła okropność sądów Bożych w przejmującym dreszczu ciała, zagrożonegostraszną katuszą. Chwila ta minęła dawno. Była ona chrztem ogniowym, aleWszechmocny trzymał nas w swoich ramionach, iżeśmy nie zginęli. Tutajchodzi o rozprzestrzenienie ducha ogrodu Gethsemani w naszych duszach, owzięcie udziału w owym samotnym misterium, rozgrywającym się wśród pnioliwnych, gdy nawet Apostołowie spali. Samo Najświętsze Serce wchodzi tu wkontakt z naszym sercem, wyciskając na nim jak gdyby stygmat boleściwłasnego życia.

Jeszcze dołącza się wzrastająca czułość sumienia na wszystko, co jestgrzechem. Albowiem niewymowny blask Bożej świętości i chwały nie oślepiawzroku duszy, ale go zaostrza. Toteż wyraźniej dostrzegamy potem wszystko, cow naszych czynach jest niedoskonałego, niegodnego i nieszlachetnego. Jaśniejrozróżniamy splot różnych pobudek. Nic więc dziwnego, że ujrzawszy siępośród mnóstwa uchybień i niedoskonałości, poddajemy się temu boskiemusmutkowi, choć bez popadania w niepokój, przed którym chroni nas wiara ipokora. Równocześnie, jak gdyby w wyniku tego wszystkiego rośnie naszaosobista miłość do Chrystusa Pana, jako naszego Wybawcy z grzechu. Zrozkoszą powtarzamy: Imię Jego Jezus, albowiem zbawi lud swój od grzechówich.

Istnieją dwa rodzaje osób, pragnących służyć Bogu. Jedne posiadają tennieustanny żal za grzechy, drugie zaś nie. Lub, wyrażając się ściślej, jedni ani gonie mają ani go posiadać nie chcą, drudzy zaś albo go posiadają albo mieć gopragną. Różne przyczyny składają się na to, że ludzie tego pragnienia nieżywią; najpospolitszą jest oziębłość, która się nie da pogodzić z świętym żalem iz nim razem istnieć nie może. Wszakże znamieniem stałym tych ludzi jest brakduchownego postępu oraz niepewność wytrwania na drodze pobożności.Przeciwnie, ci którzy wprawdzie jeszcze się na ten żal nie zdobyli, ale żywiąjego pragnienie, mają tę pociechę, że prawdziwość tego pragnienia świadczyalbo o zdrowiu albo o zanikaniu choroby, jakkolwiek zdarza się i u nich, że topragnienie żalu bywa następstwem oziębłości. Natomiast, wielu, niestety, tegopragnienia nie odczuwa, gdyż zbyt nagle, albo przedwcześnie wstąpili nawyższe tory życia duchownego, za prędko opuścili drogę oczyszczającą, zepsuliswe podniebienia na książkach mistycznych, lub podjęli się pokut zbyt trudnychczy przedsięwzięć nie odpowiadających otrzymanej łasce. Próżno żądać odduszy strzelenia w górę konarami, zanim zapuści korzenie w ziemi, gdyżuschnie i zmarnieje do szczętu. Pisklęta, które chciałyby latać zanim wyrosną imlotki, spadają z okapu, raniąc się lub zabijając, zależnie od jego wysokości.Miłość takich ludzi do Chrystusa jest tak oziębła i uboga, że każda iskierkazapału zda się im górnolotnym eposem, który się też istotnie rozpływa wsłownych tylko zachwytach.

Page 199: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Stąd, iż żal za grzechy nie zawsze jest uczuciowy, nie wynika jednak, że jestniestały. Mimo to, żal uczuciowy, podobnie jak uczuciowa pociecha, jestwielkim darem, którego wypada umiarkowanie pożądać i prosić Boga. Niestety!ileż razy pragnęlibyśmy tych uczuć, jakie nas ożywiały w chwili, gdy Bóg naspo raz pierwszy do siebie przytulił! Oby się dni moje pierwsze wróciły –wzdychał stary Job. Tylko pytanie, czy takie wskrzeszenie uczuć pierwotnychjest możliwe, a gdyby było, to czy byłoby pożądane. Albowiem żal, który mamyw sobie pielęgnować, przedstawia się zupełnie inaczej.

Apostoł uczy nas, że smutek bywa dwojaki; jeden – to smutek na śmierć,drugi zaś smutek rodzi życie. Smutek na śmierć jest raczej samoudręką, niżżalem prawdziwym. Zazwyczaj też płynie on z wygórowanych względówludzkich. Ojcem jego jest grzech, a dziećmi nowe grzechy, płynące zrozdrażnienia na siebie i na drugich. Obca mu wszelka ufność w Bogu, pomocłaski czy poprawa życia. Tak wygląda ów smutek na śmierć w pierwszychswych stadiach, w których się wciska niepostrzeżenie nawet do usposobienialudzi wybitnych i prawdziwie wewnętrznych. Jego stadia następne są tylkowstępem do rozpaczy, która w logicznym rozwoju doprowadza do niepokutykońcowej oraz wyroku potępienia.

Natomiast smutek, który rodzi życie, bywa dwojakiego rodzaju. Pierwszywystępuje w okresie nawrócenia. Jest on gwałtowny, działa więcej nazewnątrz, płonie żądzą zadośćuczynienia za własne grzechy, jest chciwy naumartwienia, lęka się przebaczenia zbyt łatwego, czuje się pożeranym łaknie-niem cierpienia, które nie dość jest ugruntowane w duszy, pali się do poświęceń,które są dlań raczej odruchem nerwowym, aniżeli rzetelnym pragnieniemsprawiedliwości i dlatego też nie powinny być wykonywane. Ten smutek znatury swej szybko przemija, jego zadaniem jest osiągnięcie pewnego celu,potem jego misja się kończy. Inaczej się rzecz przedstawia ze smutkiemdrugiego rodzaju, który jest pożądany w każdej chwili. Jak powiedziałem, jegomisja kończy się dopiero ze śmiercią. Jest on spokojny, nadprzyrodzony,rodzący miłość. Dlatego też odznacza się słodyczą i nie ma słów ostrych naustach. Umie postępować ze sobą roztropnie, choć bez zbytecznejpobłażliwości. Jest pokorny i nie zniechęca się upadkami.

Jakkolwiek dziwnie to może wyglądać, odczuwa on wobec piekła bojaźńdość słabą, rzadką i tylko niekiedy występującą; za to nie pozbywa się nigdy, anina chwilę, nawet podczas zachwyceń, pełnej uszanowania bojaźni niezbadanychsądów Boga. Niebiańskie zachwyty świętego Człowieczeństwa Chrystusa ani nachwilę nie przerywały owej pokornej bojaźni, która przenikała Ciało i DuszęJezusa. Przy bojaźni piekła jest możliwe posunięcie się do przesady, którawyrodzić się może w chorobę. Tymczasem nieustanny żal za grzechy pobudzado pobożności, skłania do modlitwy i nie przestając być smutkiem, przynosipewną pociechę. Jego żywiołem jest nadzieja, a całą ufność pokłada w Bogu.Krew Zbawiciela stanowi krynicę jego życia, z oczu płyną mu łzy, jakie zwykływyciskać dobre nowiny, niecące nadzieję.

Ten głęboki żal uwalnia nas od wielu niebezpieczeństw. W całym naszymcharakterze rozlewa jakąś łagodność, czyniąc nas bardziej głębokimi i

Page 200: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

podatnymi. Niesie ze sobą to namaszczenie, które jest osobliwym darem DuchaŚwiętego – "dar pobożności", nie pozwalający nam zejść na jałową drogęzwyczajnych zajęć i utartych nabożeństw. Podobnie jak cofanie się soków,chłodne powietrze i nocne przymrozki przyśpieszają zamarcie drzewa, tak samobywa z powolnym zanikiem gorliwości w duszy. Od tego właśnie chroni nas żalza grzechy; jest on sokiem duchownego życia, którego zieleń jestwiecznotrwała. Liście może zwarzyć przymrozek, lecz samo drzewo zostajeświeże i zdrowe. Żal ten ratuje nas również przed lekceważeniem grzechówpowszednich i kładzie tamę, choć może nieraz tego nie dostrzegamy, drobnymkłamstewkom, małostkowym urazom, zranionym próżnostkom i grzechomjęzyka. Jest on bowiem niejako tą szatą Zbawiciela, za dotknięciem którejspływa na nas moc Jego, uzdrawiając nasze krwiotoki.

Owoce tego żalu są równie ważne jak niebezpieczeństwa, przed którymi naschroni. On to czyni nas wyrozumiałymi na upadki bliźnich, co znowu utwierdzapokorę naszego serca. On skłania nas do odnawiania się w żądzy czynieniacoraz więcej dla Boga i do coraz to większej wytrwałości, osiąganej jużmniejszym nakładem wysiłków. Jego błogosławieństwem jest zanikprzywiązania do świata i jego rozkoszy, on bowiem roztacza wokół nas radościniebiańskie, przy których gasną wszelkie inne. Za jego podnietą z większymuszanowaniem, z głębszą pokorą i z żywszym łaknieniem garniemy się doświętych Sakramentów i większy z nich owoc odnosimy; dopóki on w naszejduszy panuje, żadna łaska nie idzie na marne. W jego żarnach każde ziarenkozamienia się na pożywną mąkę. Nic nie nadaje naszemu znoszeniu krzyżówwięcej cierpliwości i wdzięku, nic nie darzy takim spokojem i płodnością naszejwytrwałej pracy dla dobra innych, jak właśnie to skruszenie serca.

Ono sprawia w naszych duszach taką wrażliwość, że każdy jęk, każdecierpienie członków Ciała Chrystusowego budzi nasze współczucie izrozumienie. Nabożeństwo do Męki Chrystusa Pana, ten chleb codzienny myślichrześcijanina, rozwija się zawsze pomyślnie w atmosferze tego żalu za grzechy.Nasze doznania świata niewidzialnego stają się wtedy subtelniejsze i więcejuchwytne; podatniejsi jesteśmy na interesy dusz i mniej obojętni na ichniebezpieczeństwa i braki; skorzej nam, w końcu, rwie się z serc dziękczynienie,które świadczy o bogatych złożach radości w łonie tego pozornego smutku.Wszystko zdaje się mówić, jakoby szczęsne ciał zmartwychwstanie częściowojuż nastąpiło. Opada z nas warstwa powijaków i więzów, rodzi się jakąś nowaochota i łatwość do każdej pracy dla Boga.

Lecz jakże mamy nabywać tego żalu i jak nabyty chronić przeduszczerbkiem? Czyż mam wykazywać, że to winno się stać przedmiotemszczególnych modlitw? Niech nam się nie przykrzą pospolite nabożeństwa,proste modlitwy, zwyczajne praktyki i kierownictwo, nie wykraczające ponadmiarę przeciętności. Nie śpieszmy się ze zmianą kierownika sumienia, staranniei z odpowiednim nakładem czasu gotujmy się do Sakramentów świętych iwielce je sobie ceńmy. Niech w sercu naszym płonie gorliwość o nawróceniegrzeszników. W wyznawaniu własnych grzechów przy spowiedzi bądźmynaprawdę prości i szczerzy. Bądźmy zazdrośni wobec wszystkiego, cokolwiek

Page 201: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

opóźnia nasz stały wzrost w miłości Jezusa. Wszystko inne może się zatrzymać,nawet bez winy, lecz miłość się zatrzymać nie może. Miłość nie zna granic. Jejudziałem nieskończoność Boga. Jakościowo wznosi się ona ponad wszystko, nicteż nie może się z nią równać w stopniu. Nie szukajmy nigdy pociechy jako celuostatecznego w rozmowach, kierownictwie, nabożeństwach, dobrowolnymumartwieniu ciała czy konferencjach duchownych. Niech serce nasze nie tęsknido złagodzenia pociechą tego żalu, który jest naszym skarbem i dlategowinniśmy się z nim nie rozstawać nie tylko aż do grobowej deski, lecz dopókinad nami nie zapłonie naprawdę słońce wiekuistego szczęścia. Choćbyśmy sięznaleźli już na drodze oświecającej czy nawet jednoczącej, nigdy niezaniedbajmy rozmyślania o czterech rzeczach ostatecznych.

Osobliwie jednak musimy się liczyć z dwoma szalonymi błędami, któreświadczą o głębokiej nieznajomości podstawowych zasad życia wewnętrznego,a nie należą do rzadkości. Pierwszy z nich polega na lekkomyślnym tłumieniuwyrzutów i zgryzot sumienia, jak gdyby to były zwykłe skrupuły. Złudzenie topowoduje niekiedy sam kierownik sumienia, gdy chce szybko zbyć penitentalub też utrzymać go w spokoju za wszelką cenę. Jest to błąd ciężki i prawdziwenieszczęście. Może korzeniem tego wyrzutu sumienia jest jakaś zapomniana wduszy gorycz lub jakaś tajemna niewierność wobec Boga, która teraz dopiero dogłosu przychodzi. Cóż na tym zyskamy, jeśli głos ten stłumimy? Albo może toPan z nami postępuje tak, jak czytamy o niektórych Świętych, że to On wyciskaw ten sposób ostatnie kropelki zepsutej krwi z naszego serca. Czyżbyśmy mieliodpychać tę dłoń, która wywiera zbawienny ucisk na miejsce schorzałe,gdybyśmy wiedzieli, że dobrodziejstwo tego ucisku więcej dla nas warte aniżelikrólestwa? Chmura jest zawsze chmurą, ale rzeczą mądrości jest rozeznać w niejDucha Świętego.

Drugim błędem jest złudzenie, że poważne i religijne ujmowanie rzeczysprzeciwia się katolicyzmowi. Szczególnie konwertyci ulegają temu złudzeniuwskutek działania prawa reakcji.

Podobnie też kapłani, seminarzyści i zakonnicy nierzadko ograniczają swojąpowagę do chwil pełnienia swego zawodu. Płochość nas nie uszczęśliwi, nigdyteż nie czytałem o Świętym, któryby jej przypisywał jakieś dobre skutki lub samjej ulegał. Święci mówili mało i dobrze ważyli swe słowa. Sądzę, że właśnie taich stateczność czyniła ich przyjemnymi. Płochość ma w sobie cośponiżającego. Częściowo przegląda z niej próżność, częściowo spospolitowanieduchownego życia.

Jestem przekonany, że dusza, która ten nieustanny żal za grzechy sobieprzyswoiła, uniknie załamań w swym powołaniu do świętości. Żal ten jestkwintesencją nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusowego i w nim teższukać go należy.

20. Właściwy pogląd na nasze upadki powrót spis treści

Pouczenie, jak mamy się zapatrywać na nasze upadki, należy do najmilszychnauk, jakie nam zostawił św. Franciszek Salezy. Jest też rzeczą najzupełniejsłuszną, byśmy się nim na tym miejscu zajęli. Z jednej strony bowiem mamy już

Page 202: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jasne pojęcie o pokusach i skrupułach, z drugiej zaś zdaliśmy sobie sprawę zkonieczności nieustannego żalu za grzechy. Żal ten, jak to już dobrzerozumiemy, nie powinien nam się stawać źródłem skrupułów – przeciwnie,winien się on łączyć i utożsamiać częściowo z właściwym poglądem na naszeupadki. Grzech, niestety, tak wielką odgrywa rolę w naszym życiu, iż nie ulegawątpliwości, że jest rzeczą niezmiernej wagi zajęcie wobec niegoodpowiedniego stanowiska, które znowu pokrywa się z właściwym poglądem nanasze upadki.

Od właściwego poglądu na rzeczy dużo, zaiste, zależy w naszym życiu.Dzięki niemu zaoszczędza się wiele czasu, unika wielu błędów oraz odkrywa sięnajkrótszą drogę do nieba, choć droga najkrótsza niekoniecznie musi byćnajłatwiejsza; albowiem, ściśle mówiąc nie ma tu dróg krótkich ani łatwych,tylko przez analogię można się w ten sposób o nich wyrażać, choć wszystkie sąpełne pociechy i spokoju.

Gdybyśmy się zapytali samych siebie, w co najbardziej obfituje nasze życie– odpowiedź by brzmiała: w upadki. Otóż może właśnie odpowiedni na niepogląd będzie najkrótszą drogą do nieba. W każdym razie pod jego wpływemzamieni nam się w drogę do nieba to, co dotychczas uważaliśmy zanajtrudniejszą zaporę, za cały pas zasieków, odgradzający nas od nieba.

Bo też istotnie, gdyby tak zapytać jakąś pobożną osobę o jej stanwewnętrzny, prawdopodobnie taką otrzymałoby się odpowiedź: Wciąż czynięrzeczy, które są złe w sobie. Nie żebym je czynił z rozmysłem, spodziewam siębowiem, że nie popełniłbym grzechu powszedniego całkiem dobrowolnie.Wszak najwyższym zadaniem mego życia jest kochać Boga i unikać grzechu.Wszelako z drugiej strony nie mogę powiedzieć by moje upadki były mizupełnie narzucone. Skoro bowiem bliżej się im przyjrzę, wrażenie to niknie.Pod wpływem głębszego zastanowienia poczucie własnej winy pogłębia siębardziej, aniżeli na pierwsze wejrzenie się zdało. Co jednak z tego wszystkiegonajgorsze, to że nie dostrzegam u siebie widocznej poprawy w tym względzie.Kiedy zaś spełniam rzeczy na pozór dobre, owszem, szlachetne i wymagająceofiary, wciąż odkrywam w sobie jakieś niskie pobudki. W żaden sposób niemogę otrząsnąć się z względów ludzkich. Miłość własna lgnie nierozerwalnie dokażdej myśli, do każdego poświęcenia. Nie chodzi tu o ten lub ów wypadek leczo zjawisko codzienne, tworzące niejako drugi nurt mego życia. Trudno miuwierzyć, bym w swoim życiu miał dokonać choć jednego dobrego czynu.Szczytem moich wysiłków staje się dzieło, odarte z doskonałości.

Natomiast podczas modlitwy czuję się innym człowiekiem. Zdaje mi się, żejestem w innym świecie. Tak mi jakoś lekko, swobodnie. Wzloty Świętych zdająsię być moimi. Żądza cierpienia, pragnienie wzgardy, okrutnych pokut,płomiennych porywów, dzieł bohaterskich – wszystko to naraz staje przede mną,jako najdokładniejszy wyraz tego, co stanowi najistotniejszą treść moichprzeżyć wewnętrznych. Modlitwy moje roją się od słów odważnych, na którekiedy indziej nigdy bym się nie ośmielił. Zastawiam się o prawa Świętych,popieram ich błagania, zachowuję się tak, jak gdybym był jednym z nich. I toprzed Bogiem wszystkowiedzącym! Nawet nie czuję w tym nieszczerości. Ja

Page 203: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

naprawdę czuję, odnoszę wrażenie, że czuję to, co mówię. Lecz kiedy przyjdziezstąpić na twardy grunt mojej pracy codziennej, zdaje mi się, że moja modlitwabyła udawaniem od początku do końca. Cóż bym dał, gdybym mógł sądzićinaczej! A jednak nie widzę żadnej proporcji pomiędzy modlitwą a życiem.Jedno kołuje tak gdzieś wysoko ponad głową drugiego, tak śmiesznie wysoko...

Ilekroć bowiem przechodzę do praktyki, żądza cierpienia okazuje się czymśnierealnym, a umartwienie staje się tym, czym kara dla dziecka. Doprawdy,niespodziankę sprawiłbym drugim, a sobie niemałe upokorzenie, gdybym takwyznał otwarcie, jak niewiele czynię dla Boga i ile mnie ta odrobina wysiłkukosztuje, i jaką przykrość sprawia. Jak szemrzę, jak drżę i zwlekam i szukamwymówki, z jaką rozkoszą pogrążam się w wygodnej pobożności, skoro zrobięjakiś chwilowy wysiłek! Choćbym to zdradził, nikt mi nie uwierzy w mojąmałoduszność. A przecie tak wielkim się zdałem w czasie porannej modlitwy,jakby bohater z jednej wyciosany bryły.

W następstwie tego wszystkiego widzę, że staję się coraz gorszy i cofam sięwstecz. Moje uczuciowe porywy przeszły i nie mogę się dopatrzeć bodaj śladujakiegoś cnotliwego nawyku po nich. Chciałbym wymienić choć jednąniedoskonałość skutecznie wykorzenioną, choć jeden grzech powszedni, któregopędy zostałyby wytrzebione; chciałbym wykazać się bodaj czymś więcej aniżeliszarpnięciem się od czasu do czasu na swoją wadę główną. W to wszystkowkładam, jak widzę, teraz nie mniej, a może i więcej pracy, niż dawniej, lecz zeskutkiem widocznie mniejszym.

Czy jednak osoba, która takie o sobie składa świadectwo, jest na dobrejdrodze? – Po chwili zastanowienia odpowiemy, że w ogólności: tak. Do tegosądu skłania mnie podwójny wzgląd: raz to, że już z początku działało tu szczerepragnienie doskonałości, a po wtóre, że pragnienie to trwa nadal. Zważywszy tedwa względy, można pogodnie spoglądać na wszystko inne. Lecz przejdźmy donas samych. Nasze uchybienia są liczne i ciężkie – to prawda. Lecz czyżdoprawdy jest w tym coś niezwykłego? Czyż znając siebie samych oraz miaręłask nam przeznaczonych, mogliśmy się czegoś innego spodziewać? Wszak odczasu do czasu miewaliśmy chwile pokornego i rozumnego spojrzenia wprzyszłość; czyż obecny nasz stan wiele się różni od tych naszychprzewidywań? Raczej stwierdzić musimy, że ani jakość ani ilość naszychuchybień nie kryje żadnej niespodzianki, że więc nie ma powodu dozniechęcenia. Owszem, pójdę dalej i powiem, że jeśli było coś zdumiewającego,to dziwić by się chyba wypadało, iż nasze uchybienia nie były cięższe. Naszaocena rzeczy zmieni się bardzo, skoro zestawimy gwałtowność pokus z nasząsłabością. Że w wielu wypadkach wynik tego zmierzenia się naszych sił zpotęgą pokusy wypadł dla nas pomyślnie – to zawdzięczamy to łasce. Przetozamiast się niecierpliwić na swoje niepowodzenia, winniśmy raczej dziwić sięnaszym powodzeniom i strzec się pilnie, byśmy ich nie przypisywali sobie.

Także zdrowy rozsądek miałby tu słówko lub dwa do powiedzenia.Upadliśmy. Stało się. Nasze upadki wyrządziły nam szkodę, ale obecnie są jużw rękach Boga. Nic nam nie pomoże gryzienie się nimi – owszem, zaszkodzi.Co się stało, już się nie odstanie. Możemy tylko gryźć się wspominaniem

Page 204: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

różnych okoliczności, biadając, że tak łatwo można było uniknąć nieszczęścia.Upadek przyprawił nas o utratę części naszego spokoju; czyż jednak z tegowynika, byśmy mieli utracić w samoudręce i tę resztę, która nam została?Zniechęcenie nie stanowi bynajmniej prawdziwej pokuty. Za nic niezadośćczyni, niczego nie naprawia, na nic nie zasługuje, niczego nie uprasza.Nie czyni nas nawet ostrożniejszymi na przyszłość – raczej przeciwnie,podkopując naszą odwagę, czyni nas słabszymi i mniej mężnymi wobec pokusy.Natomiast odwrotnie, oparcie się zniechęceniu dużo przynosi korzyści. Dziękiniemu mniej nas martwi własna niedoskonałość, a więcej zajmuje naszaniewierność wobec Boga. Obronić się przed zniechęceniem po upadku znaczywięcej, aniżeli zachować dotychczasową odwagę, w ten bowiem sposób naszaodwaga się zwiększa. Jednocześnie przechodzimy tu skuteczną lekcję pokory,stając się przez to milszymi Bogu. Nic przeto rozumniejszego i bardziejbłogosławionego w swych skutkach nad walkę ze zniechęceniem.

Święci niekiedy rzucają myśli, jakich nie znajdujemy u żadnego zdotychczasowych pisarzy duchownych. Są one tymi przyczynkami, którewzbogacają tradycję ascetyczną. Skoro je usłyszymy, aż dziw nas bierze, iż saminie wpadliśmy na myśl tak prostą. Tę zaletę, właściwą wielkim umysłom,wykazał św. Franciszek Salezy, kiedy m. in. zauważył, że podobnie jak częstoupadamy, nie zdając sobie z tego sprawy, tak też nieraz postępujemy, sami tegonie spostrzegając. I nie chodzi tu bynajmniej o błyskotliwą grę słów; osoby,które ulegają nieszczęśliwemu nałogowi niepokojenia się swymi upadkami,mogłyby w tym zdaniu odkryć bogaty przedmiot rozmyślań, mogący imdostarczyć pokarmu najzdrowszej mądrości duchownej. Nie chcąc uszczuplaćpłodności tej refleksji, nie rozwijam jej szerzej.

Niekiedy wyobrażamy sobie, że nie brak nam dość pokornego poglądu nasiebie samych i że ocena naszego stanu najzupełniej się zgadza z pokorą.Dopiero jakiś niepokój z powodu naszych upadków, który nie jest przelotny leczwyradza się w pokusę, otwiera nam oczy na fakt, że jednak dużo więcejstawialiśmy na siebie, aniżeli zasługiwała nasza rzeczywista wartość. Zasługatego przejrzenia stanowi jedyny dobry owoc, jaki nam został po owymniepokoju, jako jego skutek niezamierzony. A czy Bóg nie odsłania nam czasemrzeczy strasznych w tajnikach dusz naszych własnych? Podobnie zdarza się, żejakaś rodzina, ciesząca się niezakłóconym spokojem i ciepłem cnót ogniskadomowego, naraz przy sposobności jakiegoś remontu odkrywa po wielu latachjakieś tajemne zakamarki w podziemiach własnego domu, w cieniu którychkryła się krzywda i występek. Tak samo bywa i z naszą duszą.

Natarcie jakiejś większej pokusy, przygodne ocknięcie się jakiejś uśpionejnamiętności lub strumień światła Bożego, naraz odkrywają nieznane dotądwklęśnięcia i niespodziewane jaskinie zła. Możebne, że jakaś lektura lubwiadomość o jakiejś wielkiej zbrodni ten skutek wywoła. Lecz jakimkolwieksposobem doszlibyśmy do tego odkrycia, nie ulega wątpliwości, że jednak kryjąsię w nas nieobliczalne możliwości grzechu. Tylko miłosiernej opiece mądrejOpatrzności oraz przemożnemu działaniu łaski zawdzięczamy, żeśmy im nieulegli. O, jakże śpieszymy szukać ratunku pod płaszczem Bożej Opatrzności,

Page 205: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jak tulimy się do stóp Boga, skoro po raz pierwszy ta straszna prawda stanienam przed oczyma! Jakaż dziwna, jakże szczęśliwa dysproporcja pomiędzyzłem, któregośmy się dopuścili, a złem, do jakiego jesteśmy zdolni i z którymniejednokrotnie prawie igramy! Jakże powinienem się radować ja, którym jestpełen nasienia złowrogiej nocy, że tylko kilka ziaren kąkolu w sobie odkrywam!A że ten kąkol nie zgłuszył pszenicy, to prawdziwy cud działania łaski isakramentów. Jeżeli pogański cesarz co dzień dziękował Bogu, że go ustrzegł odwielu pokus, jakże winniśmy sławić Boga my za tyle grzechówniepopełnionych!

Czy rzeczywiście, nie przeżywamy czasem chwil, w których – że się takwyrażę – łaska jak gdyby wzburza cały tygiel naszej natury, wywołując przezjakieś nadprzyrodzone działanie chemiczne stan wrzenia? Co za potworydostrzegamy w sobie podczas tych chwil. Przez okamgnienie zdaje się nam,żeśmy się splamili wszystkimi możliwymi grzechami i obraz ten, choć takdaleki od rzeczywistości, ryje się głęboko w naszej pamięci. Tak nam wtedyciężko, jak gdyby na duszy naszej ciążyła krew. W takich chwilach czujemy sięwolni od cienia próżności i upodobania w sobie, a myśl o tym, czym jesteśmy,która w innych okolicznościach byłaby nam może udręką, staje się namwytchnieniem, do którego zwracamy się, aby w poczuciu miłosierdzia Bożegozapomnieć o tym, czym moglibyśmy być. Czyż wobec tego można się dziwić,że drobne upadki mogą się stać nawet źródłem spokoju?

Ale jest jeszcze inny punkt widzenia, nie mniej pocieszający. Porównajmy tędziwną mieszaninę łaski Bożej i ducha ludzkiego, jaką jesteśmy, z tym, czymbyśmy byli, nawet bez cienia pokusy, gdyby nas Bóg pozostawił sobie samym.Ks. Olier nie mógł tego zrozumieć i dopiero Bóg dał mu to do zrozumienia,odejmując mu swoją pomoc. Naoczny ten przykład, czym bylibyśmy, zdani nasiebie samych, zasługuje na obszerniejsze przytoczenie.

"To wstrzymanie łaski – pisze ks. Olier – ma za przedmiot tylko łaskęodczuwalną, gdyż dobroć Boża nie przestaje nas wspierać łaskaminiedostrzegalnymi, które są znacznie skuteczniejsze. Samo jednak odjęcie łaskiodczuwalnej wywołuje skutki niezwykłe, często upokarzające dla duszy. Podwpływem tej łaski wola i serce człowieka z rozkoszą zwraca się do Boga, a wcałym ułożeniu i w postawie ciała oraz w czynnościach zewnętrznych uderzasłodycz usposobienia, skromność i niezrównana pogoda ducha. Bóg odbierającswe dary uczuciowe, zostawia duszę nagą i o ile przedtem z darów tych płynęłystrumienie światła, o tyle z ich usunięciem zalega duszę niepokój i zamieszanie.

Bóg zdjęty litością nad moim zaślepieniem, raczył odebrać mi te dary, abympoznał, czym jestem, a tak powoli wyzbył się swego błędu. Takie postępowaniejest skutkiem niezrównanego miłosierdzia, które nas pozostawia sobie samym;w przeciwnym razie nadal puszylibyśmy się, przypisując sobie to, co Boże, byw końcu popaść w ślepotę podobną Lucyferowej. W ten sposób Bóg ukazujeduszy dno jej poniżenia, odsłaniając całą jej nędzę; z chwilą bowiem, gdy łaskaodczuwalna, która dźwigała człowieka upadłego, ustaje – naraz jego wnętrze ipowierzchowność zewnętrzna ulegają zmianie. Duch Święty pozwala takiejduszy odczuć ciężar zepsutej natury oraz następstw rozkiełznanych namiętności.

Page 206: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Zdaje się jak gdyby zerwały się uzdy namiętności. Na każdym kroku odczuwasię wybuchy gniewu, zazdrości, wstrętu, samolubstwa; nawet zewnętrzneułożenie i postawa ciała zdradzają pychę, zarozumiałość i próżność. Nierazdusza ze swej strony nie przyczynia się do tego ani przez myśl jakąkolwiek, aniprzez dobrowolne przyzwolenie; działa tu jedynie pycha, puszczona samopas,nie czująca nad sobą pana, którego obecność ją ujarzmia i poskramia. Tak samokiedy Duch Święty, który czas jakiś podnosił duszę do Boga, usuwa się, dusza,nie doznając już tej pomocy tak potężnej i przemożnej, zapada się w sobie izdaje się przez ten upadek pogrążać w otchłani mroku, ciemności, zepsucia izamieszania, w odmęcie namiętności, które jak dzikie zwierzęta, żrą się i gryząwzajemnie. W końcu, zdaje się duszy, że spadła z nieba do piekła, takprzeraźliwa jest przepaść naszej nędzy w oczach naszych, a ileż bardziej woczach Boga, samej czystości i świętości!

Istotnie, Bóg pozostawia w nas tę żagiew płonącą, tę ponurą żądzę, która nakształt popiołów Sodomy i Gomory przypomina nam wyrok Boży, wydany naAdama i jego potomków; jest ona tym gardłem piekielnym, które nosimy wsobie i które zieje tysiącem odorów nienawistnych Bogu i ściągających na naszegrzeszne ciało karzącą dłoń Jego sprawiedliwości. Nie mówię tu o grzechach,poczętych z naszej osobistej nieprawości, tylko jedynie o powszechnym naszymponiżeniu. Bynajmniej nie dziwi mnie owa święta nienawiść przeciwko sobie, wjaką popadali Święci, szarpiąc narzędziami pokuty własne ciało do krwi iskazując siebie w ten sposób na prawdziwe męczeństwo. Wszak właśniedlatego, aby pokazać ludziom, na co zasłużyło ich grzeszne ciało, Syn Bożychciał, by Go biczowano, by krew Jego polała się obficie, a kości wyszły zeswoich stawów. Stąd też, gdy ukrywająca się łaska obnaża naszą nieprawość,pragniemy stać się przedmiotem krzywd, zniewag oraz najtwardszego inajsurowszego obejścia.

Oto więc korzyści tego utajenia się łaski: przede wszystkim, jasne ioczywiste poznanie, że sami ze siebie jesteśmy tylko grzechem; po wtóre zaśpokora, która sprawia, że się radujemy, ilekroć Bóg albo ludzie traktują nas tak,jak na to nasze grzechy zasługują. Bóg tylko po to cofa swe łaski uczuciowe,aby na ich miejsce obdarzyć nas łaskami stokroć cenniejszymi, podobnie jakogrodnik, który tylko dlatego usuwa jedno drzewo, by w jego miejsce posadzićdrugie, lepsze. Lecz ponieważ nie jest Jego zamiarem ze wszystkimi postępowaćzawsze w ten sam sposób, przeto nie u każdego przebieg tego postępowaniawygląda podobnie; Bóg nie chce w ten szczególny sposób brać w posiadaniewszystkich, dlatego też poddaje temu doszczętnemu ogołoceniu i oczyszczeniudusze nie wszystkich, lecz tylko niektórych. Te dopusty i opuszczenia stoją wprostym stosunku do darów, których Bóg pragnie udzielić; a ponieważ pychałatwiej się wciska do darów łaski aniżeli do darów przyrodzonych i ponieważ wtym pierwszym wypadku jest najwstrętniejsza, przeto też dobry Pan, w trosce onasze zbawienie, częściej stosuje cofnięcie darów łaski, aniżeli innych" (1).

Tyle ks. Olier. Z pewnością, tysiąc uchybień, które się nie posuwają dogrzechu śmiertelnego, łatwiej byłoby ścierpieć aniżeli tę naturę, wolnąwprawdzie od szatana, lecz pozbawioną łaski i cieszącą się swymi smutnymi

Page 207: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

przywilejami! Oto, czym jesteśmy w najgłębszej swojej istocie. W swoimobecnym stanie, przy swych obecnych uchybieniach i łaskach, jesteśmyświętymi w porównaniu ze stanem, wolnym wprawdzie od pokus, ale teżpozbawionym łaski i miłosierdzia Bożego.

Z tych wszystkich rozważań wnoszę, że powinniśmy być, jeśli niecałkowicie szczęśliwi, to przynajmniej wcale zadowoleni, jeżeli z biegiem czasunie pomnaża się poczet różnych rodzajów grzechów, z których się oskarżamy,jeżeli nie wzrasta ich liczba, jeśli nie popełniamy ich z większą świadomościąniż dawniej, jeżeli nie ulegamy pokusie po słabszym oporze aniżeli przedtem,lecz owszem, nawet w najtrudniejszych chwilach stale przedkładamy Boga nadwszystko. Te bowiem są źródła umiarkowanego zadowolenia, które – podobniejak herbatka Cowpera – wprawdzie nie odurzają, ale zawsze są przyjemne.

Czy jednak jest rzeczą bezpieczną i wskazaną zajmować się podobnymirozważaniami? Czy nie wystawiamy się przez to na niebezpieczeństwozlekceważenia swoich upadków? Dlatego zastanówmy się nad roztropnościątego postępowania. Wszystko, co wiedzie do pokory, jest bezpieczne, byle tylkoto była pokora prawdziwa. Otóż lekceważenie swoich upadków i brak starania opoprawę nie ma nic wspólnego z pokorą, jest oziębłością lub bezreligijnością.Lecz istnieje wielka różnica pomiędzy lekceważeniem swoich upadków aspokojnym na nie spojrzeniem, które idzie w parze ze staraniem opodźwignięcie się i pragnienie poprawy. Nie ma też w tym żadnegoniebezpieczeństwa laksyzmu, oziębłości, szerokiego sumienia, dopóki wzroknasz spoczywa w Bogu, albowiem oziębłość zwraca wzrok nie ku Bogu, ale kusobie. Nasz zaś spokój odrywa nas od siebie samych. Przy nim sama nawetmiłość własna zwraca nas przeciw samym sobie, tak iż rada, która nas zachęcado spokojnego spojrzenia na swoje upadki, rzeczywiście opiera się na zasadachnadprzyrodzonych, które znowu zakładają i krzewią umartwienie wewnętrzne.

Co więcej, spokój jest nieodzownie potrzebny do duchowego wzrostu wśródzwykłych warunków życia. W tym okresie rośnięcia, podobnie jak w wiekudziecięctwa, zdarzają się wprawdzie zaburzenia, lecz są one tylko przelotnymizjawiskami. Jest bowiem rzeczą jasną, że atmosferą życia wewnętrznego jestspokój. Pokoju potrzebuje modlitwa. Spokojnym musi być umartwienie, o ile tonie ma być zwykły odruch natury, podrażnionej przez cierpienie. Pokojudomaga się ufność w Bogu, jak o tym świadczy samo już brzmienie tego słowa.Spokojnym winno być uczęszczanie do sakramentów, gdyż wszelki niepokój ipośpiech zakrawałby na zwykłe nieuszanowanie. Także nasza miłość ku drugimwinna być spokojna, jeżeli nie ma się wyrodzić w czysto ziemskączułostkowość. Słowem, trudno znaleźć jakąś czynność w życiu duchownym,która nie wymagałaby spokoju przy jej spełnianiu. Tymczasem upadki sąnieuniknione, zdarzają się co dzień, przy każdej rzeczy, w myśli, w słowie, wuczynku, w spojrzeniu, w zamiarach i w opuszczeniach. Pokrywają one całąruchliwą powierzchnię naszego życia; dopóki więc nie nauczymy się traktowaćich spokojnie, dopóty nie zaznamy spokoju. To zaś niebezpieczeństwo utratypokoju stanowi najskuteczniejszą pobudkę do spokojnego ustosunkowania siędo naszych upadków.

Page 208: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Pragnienie doskonałości jest, jak widzieliśmy, darem Bożym i to daremwielkim, a wielkoduszne i poważne dążenie do cnoty jest warunkiemdoskonałości. Lecz i w tym dążeniu musimy się ustrzec niepożądanegoprzywiązania. Jeżeli podoba się Bogu opóźnić nasz postęp, umiejmyż zachowaćsię w spokoju. Dobroć rzeczy jeszcze nie usprawiedliwia niezdrowej gorączki wdążeniu do niej. Gorączka ta wyrządziłaby takie szkody, że przewyższałyby onekorzyści z osiągnięcia celu naszych dążeń. Nasze upadki pochodzą zdopuszczenia Bożego. Obowiązkiem naszym jest zgładzić je przez pogodny ipełen ufności żal. Resztę zostawmy Bogu i pozostańmy w pokoju.

Lecz jest też inna niedogodność odmiennego postępowania. Otozniechęcenie rodzi z konieczności tęsknotę za pociechą. Im bardziej jesteśmyzaniepokojeni, tym łapczywiej rzucamy się na wszystko, co może nam przynieśćulgę i pewność. W ten zaś sposób osłabiamy swoją pozycję, uniezdolniamy siędo prawdziwej walki i zniechęcamy się do umartwienia. Albowiem pociechy,pochodzące od stworzeń, rzadko prawdziwie pomagają, a częściej wprostszkodzą, tak że pożądanie ich stanowi złą wróżbę dla naszego postępu.

Jednakowoż w życiu duchownym nie ma udogodnienia bez zastrzeżeń, aniulgi bez przedsięwzięcia odpowiednich środków przeciw zobojętnieniu. Takwięc i w tym wypadku należy pilnie odróżniać ufne spojrzenie w przyszłość odzaufania w sobie. Nie utracić spokoju w obliczu swoich upadków, nie znaczyjeszcze, by nic sobie z nich nie robić, a pogoda usposobienia jest czymś zupełnieróżnym od próżności. Lecz jak te dwie rzeczy rozróżnić? Otóż ufność zawierapewną dozę wątpliwości, z której się rodzi bojaźń, tak że nawet w nadzieiwyjścia kiedyś z błędnego koła naszych upadków nie opuszcza nas pewnaobawa, że nam się to może nie udać. Obawa ta zawiera, oczywiście, pewnąnieufność we własne siły, która tym się różni od zniechęcenia, że jestpodporządkowana. Natomiast próżność nie posiada tej bojaźni, gdyż odtrącawszelką wątpliwość; lecz też brak jej ufności, gdyż nie przypuszcza nawetmożliwości niepowodzenia. Pierwszym przeto znakiem, po którym możemyodróżnić ufność od próżności, jest nieufność we własne siły. Drugim takimznakiem jest zaufanie w Bogu, które przewyższa nieufność we własne siły.Próżność ufa sobie, a w swoich obliczeniach za prawo poczytuje to, w czympokora widzi tylko łaskę. Wreszcie trzecim znakiem jest stopniowy wzrostczynnika nadprzyrodzonego w naszych uczuciach, pobudkach i pragnieniach.Jeżeli więc oglądamy się na Boga, jeśli bardziej polegamy na skutecznościsakramentów, jeżeli wyżej cenimy wolę Boga aniżeli własny postęp, wówczasmożemy być pewni, że nasz spokój wobec upadków jest ufnością, a niepróżnością.

Całą rzecz możemy ująć w ten sposób. Dwa są poglądy na sprawę naszegopostępu: jeden wychodzi z własnej korzyści, drugi – z pragnienia woli Bożej. Wtych dwu poglądach (cóż bowiem wpływowszego w życiu nad poglądy?)rozchodzą się drogi błędu i roztropności. Skoro człowiek jako główny cel swegożycia położy własne udoskonalenie, każdy jego następny krok będzie fałszywy.Jeśli zechce pracować nad sobą, jak rzeźbiarz wykuwający swój posąg, każdycios dłuta będzie zniekształcał jego zarysy i nowe odkrywał usterki. Brak będzie

Page 209: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

prostoty w jego zamiarach oraz prawdy w jego dążeniach. Jeżeli rachuneksumienia szczegółowy, swoje zasady życiowe i swe praktyki pokutne pojmiejako zwykłe zabiegi lecznicze, jeśli swe życie wewnętrzne pojmie jako szkółkępoprawczą i całe swe życie ukształtuje wedle modnej teorii o samodoskonaleniusię, wówczas cała jego asceza będzie tylko systematyczną gloryfikacją własnejswej woli. Wtedy też nigdy nie wyrośnie na męża duchownego, sięgając wnajlepszym wypadku miary człowieka uczciwego. A jednak jakżerozpowszechniony jest ten nieszczęsny punkt wyjścia, nawet wśród osób,żyjących w samym sercu organizmu tak nadprzyrodzonego, jak Kościółkatolicki.

Kto natomiast za punkt wyjścia w swoim życiu duchownym obierze wolęBożą, ten we wszystkim spuszcza się na Boga, sobie zachowując tylko pilność iwierne współdziałanie. Taki człowiek kroczy tam, gdzie wiedzie go Bóg, awłasnych dróg nie szuka. Wzorem, na którym się kształci, jest mu Jezus. Jegopragnieniem jest podobać się Bogu, wszystkie też jego czyny płyną z miłości.Własne niepowodzenia nie dziwią go, ani trapią. Jeśli się smuci jakąśniedoskonałością, to nie dlatego że ona kazi jego charakter, lecz że nie podobasię Bogu. Sakramenty i szkaplerze, koronki i medaliki, relikwie i obrzędyliturgiczne, wszystko to mieści się doskonale w jego systemie, gdzie czynnikiprzyrodzone spływają w przedziwną harmonię z nadprzyrodzonymi.Upodobanie Boga spoczywa zawsze na ludziach pokornych i zdążających drogąpodobania Mu się jak najbardziej. Wówczas i człowiek może być spokojny,pogodny i ufnie patrzący w przyszłość mimo swoich upadków. W jego sercumieszka wesele i powodzenie bez końca. Bóg jest mu Ojcem. Natomiastrzemieślnik własnej doskonałości wciąż spotyka się z niepowodzeniem w swejpracy, bo albo postępuje ona zbyt wolno, albo też co zarobi z jednej, to traci zdrugiej strony, albo wreszcie u swego otoczenia spotyka się ze zgorszeniem zpowodu zbyt budującego zachowania się, a ponieważ u człowieka tego pokrojuludzkie uznanie stanowi koronę cnoty, więc też doznaje on gorzkiegorozczarowania. Dlatego jest zaniepokojony, chmurny i biadający nad każdymupadkiem. Jego serce wzbiera goryczą posągu walącego się w gruzy.

Po śmierci czeka nas wiele niespodzianek. Lecz zdaniem moim, niejednąniespodziankę gotuje nam nieznajomość naszego postępu w doskonałości tutaj,na ziemi. Jakże zdumieje się tyle ludzi pokornych, skoro obaczą niezwykłąpiękność swoich dusz, wyzwoloną przez śmierć! Zaiste, nawet nieprzypuszczamy, co nas wówczas czeka.

21. Niezbożni i wybrani powrót spis treści

Jedną z zasadniczych przeszkód przekonania kogokolwiek jest odmówieniewszelkiej słuszności jego zarzutom. Tym się też częściowo tłumaczy, dlaczegonierzadko łatwiej jest przekonać człowieka, który wysuwa poważne trudności,aniżeli walczącego słabymi dowodami. Dzieje się tak nie tylko dlatego, byśmyw pierwszym wypadku mieli zazwyczaj na pogotowiu jasną i zrozumiałąodpowiedź, lecz ponieważ otwartość i uznanie, z jakim przyjmujemy istotnetrudności, uspokaja go i pozyskuje. Dlatego też ci, którzy przeczą, by

Page 210: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

katolicyzm przedstawiał dla umysłów niekatolickich jakąkolwiek rozumnątrudność, nie tylko narażają się na poważne zarzuty przeciw jego boskości, leczteż zazwyczaj nie są szczęśliwi w przeprowadzaniu nawróceń i niewielką mająpociechę z postępu, z wytrwania czy też z dogłębnego katolicyzmu swoichkonwertytów.

Otóż z tego właśnie założenia wychodzi obecny rozdział. Jest rzecządoprawdy dziwną, jak dalece ludzie obyci z życiem wewnętrznym bywajątrapieni trudnościami zewnętrznymi. Nie mogąc się pozbyć swojej skłonnoścido zarozumiałości i zniechęcenia, popadają w trudności, które choć ich samychnie dotykają, jednak dręczą ich i niepokoją. Warto zwrócić uwagę, ile toświatłych skądinąd ludzi duchownych doznaje prawdziwej pokusy na widokzłości świata oraz tej wielkiej różnicy, jaka ich od niego dzieli, budząc w nichzarozumiałość lub też przekonanie o nieliczności wybranych, które wtrąca ich wprzygnębienie. Nie powiem, by do tej trudności, która tylu prześladuje, nie byłożadnych podstaw i żeby można było nazwać ją nierozumną w tym znaczeniu, wjakim zwykli używać tego słowa ci, którzy chrzczą nim każde przeciwne imzapatrywanie. Wolę podjąć ten zarzut i szczegółowo z nim się rozprawić.

Postęp w duchowności jest równoznaczny z coraz to większym oderwaniemsię od świata. A jednak jakże ospali, jak nieskorzy jesteśmy w spełnieniu tegozasadniczego warunku. Jakoś nie widać u nas nadprzyrodzonej nienawiściświata, któryśmy opuścili. Drżymy po staremu wobec jego sądów lub conajwyżej spoglądamy nań krytycznym okiem czysto naturalnej odrazy. W tymteż ostatnim wypadku głębokie zepsucie świata staje się nam pokusą douwierzenia we własną świętość.

Owa przewrotność świata, która nas tak zwykła doświadczać, występujezazwyczaj w pięciorakiej postaci. Chodzi tam bowiem albo o ludzizatwardziałego serca, albo o zaniedbujących Boga zupełnie, albo o niezupełnienawróconych, albo o wprost nienawidzących Boga, albo wreszcie o służącychMu, lecz nie zawsze, jak to ma miejsce z bigotami.

Przede wszystkim trafia się stan niepokuty, stan zatwardziałości serca. Ktoświe, iż winien porzucić grzech, lecz wzbrania się, nie żeby świadomienienawidził Boga, lub czuł odrazę do życia uczciwego, lecz ponieważ kocha sięw grzechu i chce się nim rozkoszować za wszelką cenę. Człowiek zdrowy i nieprzygnębiony moralnie wyżywa się w grzesznych uciechach; natomiast chorzylub przygnębieni szukają w zmysłowości ulgi i zapomnienia. Świat umienagradzać swoje ciężary przyjemnościami i ponętami, tak że trzeba jużprzedtem być nawróconym, by poznać słuszność surowych sądów, jakie głosimyo świecie z naszych kazalnic i konfesjonałów; światowca one nie nawrócą. Tacyludzie zgłuszają głos sumienia, ilekroć się w nich odezwie; zawsze jednakprzenika do ich świadomości niejasne poczucie obowiązku, którego ludzie niezdołają w sobie stłumić zupełnie i które, w braku wdzięczniejszego zadania,posłuży za uzasadnienie sprawiedliwości wyroku wiecznego potępienia.Chrześcijanie winni pamiętać, że wszystkie ich spowiedzi bez żalu i wszystkienawroty do grzechu, są tylko wyrazem tego stanu zatwardziałości. Wszelkinawrót do grzechu ma w sobie coś z przewrotności człowieka, odkładającego

Page 211: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

swoją pokutę aż do śmierci.Drugą postacią, jaką często przybiera na siebie świat, jest indyferentyzm,

religijna obojętność. Chociaż się nie jest bezbożnikiem, jednak omija się Boga.Są tacy, którzy umieją godzić takie postępowanie nie tylko z zewnętrznymprzyznawaniem się do chrześcijaństwa, lecz nawet z teoretycznym uznawaniemjego dogmatów. Człowiek pobożny wyczuwa w tym stanie duszy coś wprostnienawistnego. Ludzie obojętni religijnie przywłaszczają sobie wobec całegoświata sławę ludzi roztropnych i umiarkowanych. Wyobrażają się za wyższychponad wszystko i na wszystko też patrzą z góry. W stosunku do Kościoła, nietroszczą się o jego naukę, pragnąc się wznieść ponad wszystkie zapatrywania.Nie posiadają wyostrzonego zmysłu katolickiego, są niewrażliwi na cudząnędzę, nie odczuwają wstrętu do grzechu. Mówią, że nie chcą się Bogunaprzykrzać, że czynią tylko to, co konieczne. Budują sobie swoją własnąteologię i wytyczają sobie sami drogę do nieba bez miłości nadprzyrodzonej,jedynie z tym pierwiastkowym uczuciem, jakie musi żywić w stosunku doStwórcy człowiek rozumny i które przenika jego duszę, wolę, rozum, mózg,krew i kości aż do ich szpiku. Poza tym wszystkie ich poglądy i zainteresowaniatkwią w materializmie, w religii zaś za najrozumniejszą postawę uważają to, żesię zbyt do niej nie garną ani też myślą powierzać się Bogu. Są zawsze gotowiutrącić każde dzieło gorliwości i zmrozić wszystko swoim chłodem, któryuważają za owoc umiarkowania. Gdy się ich słucha, można by przypuszczać, żecały świat rozgorączkował się jakąś romantyczną miłością ku Bogu, aż dopierosam Stwórca wydelegował ich, by wylali wiadro zimnej wody na głowyzapaleńców, co też istotnie czynią z olimpijskim spokojem i zrozumiałągodnością. Dusze pobożne odczuwają odrazę, gdy na nich popatrzą, a jednakwodzą za nimi oczyma, często nie mogąc od nich oderwać swych oczu, jakgdyby osłupione.

Trzecią postawę świata wobec Boga przedstawiają ludzie jeszcze nienawróceni. Ci po prostu nie myślą o Bogu, a naciskowi łaski opierają się w tensam sposób, w jaki samorzutnie opiera się ktoś naciskowi ulicznego tłumu,nawet nie zastanawiając się, kto, względnie co, ten nacisk na niego wywiera.Nie mogą się zdecydować ani za ani przeciw Bogu, nie z jakiegoś zobojętnienia,lecz po prostu z powodu trudności. Żyją, jak gdyby nie istniał światnadprzyrodzony i jego niewidzialne potęgi. Odznaczają się ową niewrażliwościąna sprawy duchowne, która jest owocem długiego pobłażania sobie, nawet i bezwyraźnego grzechu. Poza tym w rzeczywistości często nie są to ludzie głusi nawzględy moralne, nierzadko też tutaj należą ludzie nieposzlakowani w swoimżyciu domowym. Lecz ilekroć się usiłuje przekonać ich o potrzebie religijności,trzymają się uporczywie swoich niejasnych pojęć o Bogu i powtarzają obiegowekomunały o Boskim miłosierdziu, zasłaniając się przed jasnym postawieniemsprawy rozmaitością różnych wyznań religijnych. Osoby pobożne winny niezapominać, że wszelka opieszałość względem Boga, niezależnie od postaci, jakąprzybiera, stanowi krok w kierunku tego stanu.

Czwartą wreszcie postawą świata wobec Boga jest bezreligijność. Dla wieluBóg jest przedmiotem wyraźnej nienawiści. Wszelka o Nim wzmianka drażni

Page 212: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ich. Wpadają we wściekłość, ilekroć prawa Boże dochodzą do głosu, choćby wskromnej mierze. Dręczy ich cudza świętość, choćby nawet im osobiście niezawadzała. Dogmat Niepokalanego Poczęcia wprawia ich w szał, który niepozwala im nawet spokojnie z niego szydzić. Każda kanonizacja wytrąca ich zrównowagi, choć nie umieliby sami wyjaśnić, w czym ich ona dotyka. Ich myśljest opętana pragnieniem wytępienia religii, a za narzędzie do tego uważają wpierwszym rzędzie prasę codzienną. Każde przychylne wyrażenie się o Boguuważają za osobistą zniewagę, a jeśli jest prawdą, że rozumowe przekonaniamają wpływ na uczucia moralne, to myśl o piekle wywołuje u nich tylko gniew iniewiarę. Każde twierdzenie o świecie nadprzyrodzonym oburza bezbożnych,szczególnie zjadliwie wyrażają się oni o umartwieniu, które nazywajązabobonem niegodnym człowieka. Gwałtownie występują przeciwko władzyKościoła, a każde kościelne zarządzenie czy rozstrzygnięcie staje się imkamieniem obrazy. W tym wszystkim zdradzają pewien niepokój i nie mogą siępozbyć tej niemiłej świadomości, że jednak nie są tak nieomylni, za jakichchcieliby uchodzić. Przeczuwają, że za plecami mają wroga, który pewnegodnia zada im cios, w czym się istotnie nie mylą. Ten ostatni wzgląd możejeszcze najlepiej tłumaczy to zdenerwowanie, które ich znamionuje. Człowiek,który traci równowagę na wieść, że Matka Boska się objawiła w La Salette,widocznie nie jest pewny swych antyreligijnych przekonań; w przeciwnym razieodpowiadałby uśmiechem, a nie oburzeniem. Wszak nikt dobrowolnie niepozbywa się dobrego humoru, owszem ratuje go, jak może.

Owocem powyższych stanów jest zaciemnienie sądu. Wszyscy ci ludzieporuszają się w ciemnościach, sami sobie z tego nie zdając sprawy. W tymzaślepieniu sami nie dostrzegają zła, które czynią, ani dobra, które moglibyzdziałać. Są ślepi na rzeczywisty stan swej duszy, na prawdziwość religii, naprzymioty Boże i na zamiary Boga względem nich; w tej ślepocie idą ku swojejwieczności, z przepaską na oczach, by kiedyś przejrzeć, lecz może za późno.

Nieszczęsny świat! Nic dziwnego, że możemy się wydawać dobrymi wzestawieniu z nim. Żeby uniknąć pokusy próżności, zwracamy swe oczy nagarstkę ludzi pobożnych, lecz tu spotyka nas zawód. Spotykamy się z piątąpostacią przewrotności świata. Jest coś doprawdy szczególnie wstrętnego wprzywarach ludzi pobożnych. Doprawdy przykro się robi, gdy zamiast pokorywidzi się w nich pychę, gdy w miejsce powagi występuje płochość, gdy zamiastmiłosierdzia dostrzega się w nich twardość i nieużytość, gdy są opryskliwe igniewne bardziej może niż inni, skoro się ktoś im sprzeciwi lub stanie nazawadzie.

W tych uchybieniach jest coś tak wstrętnie brzydkiego, że wolelibyśmyniekiedy mieć już do czynienia z ciężkimi grzechami ludzi światowych.

W ich obramowaniu rzeczy święte zakrawają na komedię, a ludziepostępujący w ten sposób, zdają się żyć w jakimś miłym odurzeniu, że tego niespostrzegają. Wzajemnie surowo się sądzą, lecz każdy z osobna kroczy dalejswą drogą. I właśnie widok tych ludzi budzi w nas nową pokusę próżności. Jeślibowiem porównując się z ludźmi złymi, wywoływaliśmy u siebie przekonanie,że jesteśmy dobrzy, to porównanie z tymi niby dobrymi może obudzić w nas

Page 213: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wiarę, iż należymy do dusz świętych. Ta myśl prześladować nas będzie tymuporczywiej, im gorliwszymi będziemy w służbie Bożej; zwłaszcza w chwilachmodlitwy i umartwienia trzeba się mieć przed nią na baczności. Przyznaję, żejest to próba dość poważna, by się przedzierzgnąć w pokusę, że więc potrzebasię przeciw niej uzbroić w myśli, które by jej przeciwdziałały.

Przede wszystkim musimy pamiętać, że ludzie częstokroć bardzo sie różniąod tego, czym się zewnętrznie wydają, że więc prawdziwa nasza o nich wiedzajest bardzo uboga. Przy tym, choćby nawet chcieli dobrze, częstokroć potępiasię ich słabości, nie zważając na ich strony dodatnie, gdyż zło bardziej rzuca sięw oczy, aniżeli dobro. Zresztą do czego bylibyśmy zdolni my sami bez pomocyłaski? A przecie nie wysłużyliśmy jej sobie sami. Często nawet byliśmy jejniewierni, choć czuliśmy jej wołanie mocne i nieustanne. Czy ważylibyśmy siętwierdzić, że to samo odczuwali ci, których potępiamy? Któż to może wiedzieć?Żadne rozumowania nie naprowadzą nas na rzeczywisty stan rzeczy. A czym byci ludzie zostali, gdyby im przypadły w udziale nasze łaski? Nie mamy żadnychpodstaw do twierdzenia, że okazaliby się im mniej wierni, aniżeli my. Jeśli zaśchodzi o sprawy nadprzyrodzone, w jakże korzystniejszym położeniu sięznajdujemy, mając za sobą tyle przeszłych doświadczeń w działaniu Boga naduszę. Czy doświadczenia podobne były ich własnością? Któż może nas o tymzapewnić? Czy zresztą nasz sąd o nich nie jest odosobniony? Sąd Boży nadludźmi nie odbywa się masowo, każdy z nas stanie osobiście przed "wielką białąstolicą", przed którą wszystkie księgi otwarte; podobnie jak Chrystus umarł zakażdego z nas w ten sposób, jak gdyby nikogo innego nie było na świecie, takteż będziemy sądzeni, jak gdyby nie było innych podsądnych. Tymczasempokusa nierzadko skłania nas do obierania zepsucia świata za miarę naszejdoskonałości. Nieprawda, będziemy sądzeni wedle osobistych łask i świateł orazstosownie do naszych czynów i celów, którym służyliśmy, będziemy skazywanilub uwalniani w dniu, który jedynie dzięki Bożemu miłosierdziu rozjaśni się nadwybranymi.

Podobnie jak nie znamy cudzej przeszłości, tak też i przyszłość innych jestprzed nami zakryta; przeto gdy jeszcze do tego dodamy możliwe błędy w ocenieteraźniejszości, wali się w gruzy powaga naszego sądu. Ci, których sądzimy,mogą się nawrócić; kto wie, czy nie zostaną wielkimi świętymi? W zapalepokuty nietrudno im będzie nas prześcignąć i w cień odsunąć nasządoskonałość. Więcej umiłują, gdyż więcej im będzie odpuszczone. My, którympowierzono prowadzenie dusz, często zdumiewamy się, gdy nam się dostajejakiś okrzyczany grzesznik, nad słodyczą jego usposobienia, nad charakteremdziecięcym, nad ujmującą delikatnością sumienia, która się taiła pod hardympozornie i butnym wzrokiem, głosem, zachowaniem i osławionymi czynami.Znajdujemy w nich tyleż materiału na Świętych, ile u siebie materiału naszatanów. A przecie w najgorszym wypadku powinniśmy wiedzieć, chociażby zprzyrzeczenia złożonego na chrzcie św., że świat jest wrogiem Boga. Dlategonie powinno być dla nas niespodzianką to, przed czym nie tylko nas ostrzegano,ale też uzbrajano zawczasu.

Jeżeli chodzi o potępianie uchybień osób pobożnych, czyż nie jest to po

Page 214: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

prostu grzech raczej, aniżeli pokusa? Wszak nie jest ono naszym zadaniem. Nienasza to sprawa. Gdyby świat stał się prawdziwie i na serio naszymnieprzyjacielem, moglibyśmy go sądzić wraz z Bogiem. Ależ to przecie nie mazastosowania względem sług Bożych. Takie postępowanie byłoby szkodliwe dlanas samych, gdyż odrywałoby naszą uwagę od własnych dusz. Przedewszystkim jednak niepodobieństwem jest dla nas ocena ludzi pobożnych orazich postępu w doskonałości, częściowo dla przyczyn wyżej już wymienionych,częściowo zaś ze względów szczególnych. Życie bowiem duchowne jest wwielkiej mierze sprawą wewnętrznych pobudek i walk wewnętrznych. My zaśpoznajemy tylko zewnętrzne pozory, przy czym wady bardziej się rzucają woczy aniżeli cnoty. Jeden grzech, albo może i kilka, nie stanowi jeszcze onałogu. Upadek może kogoś zaskoczyć niespodziewanie albo nawet wbrewwoli. Stare nałogi często trwają mimo wewnętrznego nawrócenia, podobnie jakzapach po cuchnących płynach. Bóg zaś prowadzi ludzi w sposób tak rozmaity,że niemal tyle jest różnych możliwości, ile różnych twarzy i usposobień wśródludzi. Aby poznać czyjś postęp, musielibyśmy znać jego wadę główną, a tej nieznamy. O wartości czyjejś cnoty rozstrzyga nie stopień łaski, jej udzielonej, alestopień wierności, z jaką jej odpowiada. Sami nawet Święci miewali różnesłabości. Słowem, jeśli miłość oznacza szerokie serce, to nie ma miłości bezszerokości serca. Nie ma na świecie człowieka, któryby nas czymś nieprzewyższał; otóż miłość wierzy w tę wyższość i mimo wszystko, na co patrzy,skłonna jest raczej tę wyższość nad inne rzeczy rozszerzać.

Tyle o pokusie zarozumiałości. Nie powiadam, bym ją odparł zupełnie:wszak wyszedłem od zgodzenia się na nią. Lecz postarałem się dać jejrównoważnik, który winien nas utrzymywać w równowadze i nie pozwalać namzbaczać ze swej drogi. Chcę się teraz rozprawić z inną pokusą zniechęcenia,która polega na nieustannej, zawsze obecnej, przygnębiającej myśli o małejliczbie wybranych. Znów zgadzam się, że taka pokusa może się stać silna, byletylko nie przesadzać w opisie tej siły; lecz postaram się ją tylko zrównoważyć.

Nie powinniśmy lekceważyć tej pokusy, gdyż często pochodzi ona zfizycznego usposobienia lub złego stanu zdrowia; dusze zaś nią dotknięte, niezasługują na naganę, ponieważ nie sprowadziły jej same na siebie przez własnąwinę, ani też sztucznie jej nie powiększają, skoro się zjawi. Te same rzeczy,które w duszy oziębłej budzą zbawienną trwogę, – smucą, drażnią iprzygnębiają duszę pobożną. Przeto jeżeli pokusę do uważania się za dobrych zewzględu na przewrotność świata zaliczyliśmy raczej do grzechów aniżeli dopokus, to pokusa rozpaczy z powodu małej liczby wybranych jest raczejcierpieniem, aniżeli pokusą.

Droga, jaką ta pokusa wchodzi do duszy, jest – zdaje się – mniej więcej taka.W większości wypadków mamy tu do czynienia z odpowiednim podłożem na tlenerwów, cielesnych dolegliwości, nawału niepowodzeń doczesnych lub jakiegośprzygnębienia. Wówczas poczynamy obliczać widoki swojego zbawienia, jakgdyby to było w naszej mocy, co jest rzeczą niedorzeczną, a jednak budzi w nastaki pociąg, że niekiedy nie możemy się mu oprzeć. Więc porównywamywielkość nagrody z nikłością naszych zasług; zestawiamy swoje postępowanie z

Page 215: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wymogami prawa Bożego; mierzymy się ze Świętymi, by zaboleć nad swojąmałością. I jakiż z tego owoc? Czy jest nim przekonanie, że należymy do duszbłogosławionych i wybranych? Czyż można w ten sposób w ogóle dojść do tegowniosku? Stan dusz zbawionych jest do pewnego stopnia nam znany; czyistotnie odczuwamy jego szczęście i czy w ogóle odpowiada on naszemuobecnemu smakowi? Z każdym krokiem ogarnia nas tu coraz gęstsza ciemność.Czy też rzeczywiście troszczymy się wciąż dostatecznie o zbawienie swychdusz? Czy nasze życie duchowne istotnie jest walką? Jeśli zaś tak, to przeciwkomu?

Wówczas zdaje się nam, jak gdybyśmy się znaleźli naraz u stóp dzikich gór,nad brzegiem wzburzonego morza, którego bałwany przewalają się wśródnieustannego ryku. Tak przedstawia się nam odwieczne przeznaczenie dusznaszych zawarte w umyśle Bożym. Chodzi tu o pierwszy akt Boga w stosunkudo nas. Jakże ten akt dla nas doniosły, jak już na pierwszy rzut oka ważny, a jakzupełnie przed nami zakryty! Wolność naszej woli bynajmniej nie zostajeprzezeń zgwałcona, podobnie jak chmura nie została uszkodzona przez promień,który ją na wskroś przenika. A jednak jakże nie zadrżeć na samą myśl, że losnasz, który sobie gotujemy swymi czynami, jest już znajomy Temu, który namwyznaczył należne nam miejsce w wieczności. Gdzieś jest już gotowe pewnemieszkanie, dotychczas niezajęte. Czeka ono na nas; ale gdzie? W górze? Nadole? Trzeba być równie twardym jak powierzchownym, by ta strasznawątpliwość nie wstrząsnęła człowiekiem, jak prąd elektryczny. I to na pierwszewejrzenie, na pierwszy dźwięk. Pismo św. zdaje się mówić o małej liczbiewybranych i o trudności zbawienia, a nasze obecne spostrzeżenia topotwierdzają. Jakże niewielu zmierza swym życiem do nieba! Wolność wolijeszcze powiększa to zaniepokojenie. Czyż nie bylibyśmy bezpieczniejsi gdybyBóg, ten Ojciec najlepszy, rządził nami bez naszego udziału? Lecz On wie, coczyni. Wprawdzie złożył losy naszej duszy w ręce nasze, lecz nie przestajemiłosiernie czuwać nad nami. Nasza wolna wola, pozbawiona łaski, musiałabynas chyba przyprawić o rozpacz szatańską.

Nie będę usiłował rozwiać zupełnie tych groźnych refleksyj, pragnę je tylkozłagodzić przez dwie uwagi. Przede wszystkim, jeżeli nie jest w naszej mocyprzeniknąć przyszłość, to przecie możemy poznać dużo rzeczy obecnych. Wsprawach duchownych lubi Bóg pouczać Kościół przez swoich Świętych, naktórych pismach przed kanonizacją Kościół niejako wyciska swą pieczęć. Otóżci Święci wymieniają siedem objawów, które określają jako oznaki Bożegowybraństwa. Oznaczają więc one coś więcej aniżeli oznaki stanu łaski lubpostępowania na drodze doskonałości. Stanowią one pewne jak gdybyproroctwa oczywiście niekoniecznie nieomylne, lecz dające podstawę donadprzyrodzonej nadziei. Należą do nich te zjawiska, których się możnaspodziewać u wybranych, a nie u innych; zjawiska, znamionujące wybrańcówBożych, które według świadectwa wieków zawsze cechowały wybranych. Skorowięc odnajdziemy u siebie je wszystkie, lub choćby niektóre, mamy powody doodpowiedniej ich stopniowi pociechy. Należą do nich znamiona następujące:naśladowanie Chrystusa, nabożeństwo do Matki Najświętszej, dzieła

Page 216: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

miłosierdzia, zamiłowanie do modlitwy, dar wiary, nieufanie sobie iwspomnienie łask Bożych. Mówiąc o tych znamionach należy pamiętać, że nietylko pełne ich posiadanie, lecz samo już szczere ich pragnienie i poważnestaranie się o nie jest oznaką wybraństwa. Czyż wobec tego wypadnie siędziwić, że teolog Viva tak wielką podaje liczbę zbawionych, a Święty z Genewywątpi prawie, czy jakiś katolik będzie potępiony.

Druga moja uwaga brzmi następująco. Ponieważ chodzi tu o jedną z pokuskatolickiego życia duchownego, możemy się ograniczyć do zagadnienia dla nasściśle praktycznego. Możemy się przeto nie trapić troską o małą rzekomo liczbęwybranych spośród całej ludzkości. Nasza wątpliwość, w zastosowaniu dowiecznej przyszłości pogan i heretyków, staje się pustą ciekawością. Wszak niebędziemy narażali własnego zbawienia, buntując się przeciw Bogu, ponieważnie uświadomił nas o tym, jak zamierza postąpić ze swymi stworzeniami.Możemy być pewni, że Bóg nie będzie względem nich skąpszy, aniżeliwzględem dusz, które obdarzył łaską wiary. Już my się o nich nie bójmy.Pójdźmy raczej za zdaniem poważnych teologów, którzy uczą nas, co możemywiedzieć na pewno, a czego domyślać się tylko. Poważna nasza wątpliwośćmoże dotyczyć tylko pytania, czy wielu katolików będzie zbawionych i o ilemożemy zaczerpnąć pociechy w pokornym badaniu słów Pisma św. orazdowodów teologicznych.

Najpierw więc posiadamy tekst św. Jana: Vidi turbam magnam, który zwoli Kościoła rozbrzmiewa w pacierzach kapłańskich przez całą oktawęWszystkich Świętych: Widziałem rzeszę wielką, której nie mógł nikt przeliczyć,ze wszech narodów i pokoleń i ludzi i języków, stojących przed stolicą i przedobliczem Baranka, przyobleczonych w szaty białe, a palmy w ręku ich (Apok. 7,9). Po wtóre, pewien hiszpański teolog powiada, że z całym uszanowaniemmożemy przyjąć jako pewne, że dobroć Boga wymaga, by ilość wybranychwyrównywała lub może nawet przewyższała liczbę potępionych. Tooptymistyczne zapatrywanie idzie dalej, niż wymagałby tego nawet intereskatolików; w niejasnym też świetle stawia pewne wypowiedzenia sięZbawiciela, które są zbyt oczywiste. Jednakże dobrze jest wiedzieć, żeprzedstawiał je mąż tak świątobliwy i pełen światła bożego, jak Ludwik dePonte. Niezawodnie musiał on wciągnąć w rachubę również dzieci zmarłeniebawem po chrzcie św. Po trzecie, jeśli jest jakaś analogia między Aniołamia ludźmi, to warto pamiętać, iż Objawienie mówi, że tylko co trzeci anioł upadł.Nie ma też podstaw twierdzenie, że w niebie są wolne tylko miejsca poupadłych aniołach. Jest ich bowiem liczba nieskończona. Takie jest zdanieprawie wszystkich teologów; niektórzy zaś utrzymują, że ilość ludzi zbawionychdorówna liczbie aniołów, albo ją przewyższy. Oczywiście są to tylko ichzapatrywania. Ale przecie i nasza pokusa jest także jednym z zapatrywań.Słusznie więc możemy zestawić ich zapatrywania z naszym, zwłaszcza że jestono naszym tylko o tyle, że nas trapi, zresztą pozbylibyśmy się go jaknajchętniej.

Po czwarte, chwała Chrystusa Pana zdaje się wymagać, by owoc JegoMęki był jak najobfitszy. Święci Młodziankowie są tego dowodem. Także

Page 217: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Izajasz mówi o Męce Pańskiej: Jeżeli położy za grzech duszę swoją, ujrzynasienie długowieczne, a wola Pańska w ręce jego powiedzie się. Za to, żepracowała dusza jego, ujrzy i nasyci się (Izaj. 53, 10-11). Po piąte, chwała iszczęście samych Błogosławionych zdaje się żądać, by ich było wielu,zwłaszcza gdy się zważy ich podział na różne stopnie, zależne od miary łaskikażdego. Wielka liczba zbawionych odpowiada też wspaniałości miejsca ichpobytu, o którym mówi Baruch: O Izraelu, jako wielki jest dom Boży iniezmierne miejsce osiadłości jego! Wielkie jest, a nie ma końca: wysokie iniezmierne (Baruch 3, 24). Po szóste, jeśli spomiędzy dwu łotrów jeden zostałzbawiony, a na dwunastu Apostołów upadł tylko jeden, to choć wypadki te,wzięte z osobna, niewiele znaczą, przecie zebrane razem, mogą posłużyć zauzasadnioną podstawę do pocieszającego wniosku. Po siódme, sam Zbawicielpowiedział: W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele (Jan 14, 2), i jak gdybyprzewidując nasz niepokój, dorzucił z głębokim i słodkim naciskiem: Jeślibybyło inaczej, powiedziałbym wam był (tamże). Te więc wszystkie względyskłoniły św. Franciszka Salezego oraz jezuitę, Dominika Viva, doprzypuszczenia, że znaczna większość katolików osiągnie wieczne zbawienie.

Czytamy w żywocie św. Filipa, że w klasztorze Santa Marta przyszła doniego do rozmównicy pewna zakonnica, imieniem Scholastyka Gazzi, abywyznać mu myśl, z którą się jeszcze nikomu nie zwierzyła, że mianowicie,będzie potępiona.Św. Filip zaledwie ją ujrzał we drzwiach zawołał: – Czemu się trapisz, Scholastyko? Niebo jest twoje. – Ojcze – odrzekła zakonnica – obawiam się, iż rzecz ma się przeciwnie. Czuję,że będę potępiona. – Nieprawda – rzecze na to Święty – powiadam ci, że niebo jest twoje. Jeślichcesz, z łatwością ci tego dowiodę. Powiedz, za kogo umarł Chrystus? – Za grzeszników – odparła zakonnica. – Dobrze – powiada św. Filip – a ty do kogo się zaliczasz? – Do grzeszników – przyznała mu zakonnica. – Zatem – oświadczył Święty – niebo jest twoje, ponieważ żałujesz za swojegrzechy.

To oświadczenie przywróciło spokój siostrze Scholastyce. Pokusa jąopuściła i nigdy już jej nie dręczyła. Owszem, przeciwnie, słowa: "Niebo jesttwoje", dźwięczały zawsze w jej uszach. Daj Boże, by to oświadczenie św.Filipa zarówno mnie jak tobie, miły czytelniku, oddało tę samą przysługę!

Nie jest to jeszcze, rzecz jasna, zupełna odpowiedź na naszą pokusę, lecznowy sposób zapatrywania się na nią. Módlmy się o dar świętej i rozumnejbojaźni. Dalej zaś postępujmy z radością, dodając łaskę do łaski, miłość domiłości i nie wątpmy o szczęśliwej wieczności. Niebo prędko stanie się naszymudziałem. Pokusy rodzą się z niecierpliwości, że nie następuje to prędzej. Alewola Boża. Z naszej strony będzie to aktem miłości ku Bogu, że nie zechcemywcześniej widzieć pragnień naszych spełnionymi i dla miłości Jego gotowibędziemy żyć dalej.

Życie jest trudem; lecz nie powinno nas zniechęcać; nie przeszkadza nam

Page 218: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

bowiem miłować Boga już teraz, a kto kocha, temu słodyczą są wszelkie trudy.

22. Prawdziwe pojęcie pobożności powrót spis treści

Pobożność jest słowem, które ma wiele znaczeń i, niestety, rzadko kiedybywa użyte w znaczeniu właściwym. Niekiedy wyraża się przez nie częśćzamiast całości, kiedy indziej tylko zewnętrzne jego okoliczności, czasemznowu tylko jeden z jego rodzajów, jedną z jego cech, lub tylko jakiś jegoskutek, jak słodycz, piękno, heroizm. Jednak bezpożytecznym byłoby sięgać dojego etymologii lub walczyć o słowa. Grunt w tym, by posiadać prawdziwepojęcie rzeczy, o którą chodzi. W tym kierunku krokiem niemałym będziewytknięcie kilku błędów, będących w obiegu.

Zwykliśmy mawiać, że ta a ta osoba zbyt się oddaje pobożności, azaniedbuje swe świeckie obowiązki oraz dzieła miłosierdzia. W tym wypadkuprzez pobożność rozumiemy modlitwę. Mówimy, że ktoś jest zbyt pobożny – itutaj, mówiąc o pobożności, mamy na myśli akty, odnoszące się bezpośredniodo czci Boga. Natomiast gdy się wyrażamy, że więcej czujemy pobożności wpewnym kościele, czy przy jakimś święcie, myślimy o pociesze duchownej.Chodzi tu albo o rzecz, która w nas budzi poważne uczucia albo o nastrójreligijny. Często też posługujemy się słowem pobożność, gdy mowa oskupieniu, o chodzeniu do kościoła i tym podobnych.

We wszystkich tych wyrażeniach tkwi trochę prawdy i dlatego byłoby rzecząniepożyteczną zwalczać je z tego punktu widzenia. Niemniej jednakprzyczyniają się one nierzadko do zamącenia właściwego pojęcia pobożności.Przy tym samo już użycie tego słowa w tylu przeróżnych znaczeniach, gdymowa o tylu rozmaitych praktykach, wskazuje na jego doniosłość. Istotnie, wniewłaściwym pojęciu pobożności szukać należy przyczyny, dlaczego osobypobożne cechuje nieraz tyle urojeń, przeczulenia, niestałości i przesady.

W języku teologicznym pobożność oznacza szczególną skłonność duszy kuBogu, dzięki której się ona poświęca, oddaje, wiąże i ofiaruje na chwałę i służbęBoga, bądź to przez śluby, bądź to przez przyrzeczenie lub choćby zwykłe tylkouczucie. Dlatego także pewien autor, którego długo utożsamiano błędnie ze św.Augustynem, określa pobożność jako zwrot ku Bogu z pokornym i religijnymuczuciem – pokornym z powodu własnej słabości, religijnym ze względu naufność w Boskim miłosierdziu. Święty zaś Tomasz, zarówno dokładnie jakprzejrzyście, ujmuje pobożność jako ochotną wolę spełnienia wszystkiego, conależy do służby Bożej; także Valentia ostrzega nas przed pospolitym błędemmieszania pobożności z zapałem. Św. Franciszek Salezy określa ją jako rodzajmiłości, dzięki której nie tylko czynimy dobrze, lecz robimy to troskliwie,często i ochoczo.

Pobożność podpada pod cnotę religii. Sama w sobie stanowi akt woli,ubocznie jednak zawiera też akt rozumu, który oddziaływa na wolę. Przyczynapobożności leży poza nami, jest nią sam Bóg, który działa na nas wewnętrznieprzez łaskę. Jak św. Salezy zaznacza, że choć pobożność jest jednym z rodzajówmiłości, przecież zawiera coś więcej nad miłość Boga; owo "coś więcej" polegana pewnej gorliwości w pełnieniu tego, czego od nas domaga się Bóg. Niechże

Page 219: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

więc będzie mi wolno określić ją jako sprawność duchowną, która zdaje sięwyrażać wszystko, co miał na myśli św. Tomasz i św. Franciszek.

Stąd wynika, że pobożność stanowi coś rzeczywiście poważnego,rzetelnego, wielkodusznego, hartownego i namacalnego, a nie polegabynajmniej na słodyczach, porywach, czułościach i roztkliwieniach, za którebywa często uważana. Dobrze jest, jeżeli to wszystko posiada, ale jest to tylkododatek i nie wyraża samej jej istoty. Gdyby się to nie wydawało grą słów,powiedziałbym nawet, że bardziej byłoby dla nas pożądanym mieć o pobożnościpojęcie teologiczne, aniżeli pobożnościowe, jak to często ma miejsce.

Teologowie rozróżniają pobożność istotną od przypadłościowej, aprzypadłościową dzielą jeszcze na czysto duchową i uczuciową. Pobożnośćistotna streszcza się w rozumnej gotowości woli do służby Bożej i opiera się niena pociągu wyobraźni lub słodyczy uczucia, lecz na prawdach wiary orazutwierdza duszę w niezłomnym postanowieniu służenia Bogu w jakichkolwiekbądź okolicznościach. Bez tej istotnej podbudowy nie warta nic żadnapobożność, żadna nie jest trwała, żadna nie stanowi rozumnej służby Bożej. Połasce wiary nie ma nic na świecie, co byśmy więcej cenić powinni, aniżeli tęistotną pobożność.

Pobożność przypadłościowa duchowa stanowi w rzeczywistości jeden zestanów pobożności istotnej, do której podobało się Bogu dorzucić dar słodyczy.Płynie z niej pewne orzeźwienie, umocnienie i wypogodzenie ducha, któreprzenika naszą część duchową, nie udzielając się części zmysłowej naszejnatury. Przyczynia nam ona owej sprawności duchownej, którą stanowipobożność istotna, następnie umacnia nas przeciw trudnościom, a nawet budzipewną przyjemność w ich przezwyciężaniu.

Natomiast pobożność przypadłościowa uczuciowa jest to stan, w którym dopobożności istotnej i przypadłościowej duchowej dołącza się to, że Bóg nachylasię bardziej nad naszą słabością i nędzą, że darzy nas hojniej i w sposóbuczuciowy pieszczotami swojej miłości, dozwalając słodyczy zalać nie tylkonaszego ducha, lecz spłynąć także na uczucie zmysłowe, niekiedy nawet naciało i krew.

Analogicznie do powyższego rozróżnienia pobożności przypadłościowejistnieją też dwa rodzaje oschłości i opuszczenia: opuszczenie duchowe, którepolega na braku przypadłościowej pobożności duchowej i zdaje nas na samątylko pobożność istotną oraz opuszczenie uczuciowe, które zależy naniedostatku przypadłościowej pobożności uczuciowej i ogranicza Boskąpociechę do wyższej części natury, podobnie jak Chrystus Pan w Ogrojcu niepozwolił spłynąć na niższą część swej duszy pociesze, wynikającej z JegoBóstwa.

Jest więc rzeczą bardzo doniosłą umieć odróżnić skutki pobożności od niejsamej, co nam ułatwia św. Tomasz w sposób niezwykle prosty i jasny. Szkołatomistyczna mówi zawsze o "świetle" i "rozumieniu", które w niej grają tę samąrolę, co w szkole skotystów "wola" i "uczucie". Toteż św. Tomasz powiada, żepobożność nieci w duszy światło, którego skutki bywają różne, zależnie odprzedmiotów, na jakie pada. Jeżeli piękność Boga w promieniach tego światła

Page 220: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wydaje się duszy bliską i dosięgalną, wtedy następuje wesele i szczęście. Jeślinatomiast Bóg okazuje się nam w owym świetle niedostępny dla naszej nicości inieosiągalny dla naszych pragnień, wówczas sprawia nam ono pewną boleść,tęsknotę i duchowy niepokój. Światło to pokazuje nam własną grzeszność inędzę, a jego owocem jest zbawienna boleść i święte strapienie.

Mając przed oczyma naukę Anielskiego Doktora, dziwić się doprawdywypada tym, którzy wciąż szukają pobożności tam, gdzie jej nie ma i użalają sięnad brakiem rzeczy przypadłościowych, czysto przygodnych, jak gdyby ich brakoznaczał zupełne odpadnięcie duszy od Boga. Wielu upatruje pobożność wpociechach, które są wyłącznie darem Bożym, a które niczego nie mogą w naswywołać, jak tylko jeszcze większe pragnienie ich posiadania. Inni widząpobożność w uwolnieniu od pokus; może ono być albo pobłażliwymustępstwem (ze strony Boga) dla naszej powolnej rekonwalescencji po upadkachgrzechowych; albo może być cofnięciem sposobności do zasług, ponieważokazaliśmy się niegodni doskonałości; może być również następstwemzbytniego zagrzęźnięcia ducha ludzkiego w jakichś zajęciach doczesnych lubwreszcie podstępem szatana dla pewnych zamiarów, które później przed namiodsłoni. Inni zasadzają pobożność na mnogości praktyk pobożnych, jak gdybysiła człowieka zależała od mnóstwa dzieł podjętych, a nie odwrotnie: dzieładokonane – od siły, która się może załamać pod brzemieniem przyjętychzobowiązań.

Niektórzy są tak nieroztropni, że upatrują pobożność w uczuciowymzamiłowaniu do obrazków i wizerunków, przypisując im możność uduchowieniaduszy, jaka nie przysługuje nawet zewnętrznym znakom sakramentalnym, mimoich przedziwnego działania. Ten błąd osłabia najpierw nasz zdrowy rozsądek,następnie zwraca nas do rzeczy nieistotnych, a wreszcie zaciemnia nasz umysł.Inni widzą pobożność w gwałtownych postanowieniach. Tymczasemgwałtowność rzadko wychodzi na dobre w życiu duchownym. Przeto zasadzaćpobożność na gwałtowności znaczy tyle co brać pragnienie cnoty za cnotę samą,do której tamto jest tylko drogą. Jeszcze inni dopatrują się pobożności w corazto ostrzejszych umartwieniach. Lecz często się zawodzą. Surowość bowiemnierzadko zatwardza serce, któremu właściwie brak delikatności przeszkadza dopobożności. Zawsze niedowierzam umartwieniom, czynionym dla osiągnięciajakichś celów. Albowiem winny one być tylko podwójnym wyrazem miłości,która z jednej strony pożąda zemsty na sobie samej, z drugiej zaś pragnienaśladować swego umartwionego Zbawcę.

Niektórzy pokładają pobożność w łzach i oświeceniach, podczas gdyzarówno łzy jak oświecenia, jeśli mają mieć jakąś wartość, muszą właśniepłynąć z nabożeństwa, jako jego uboczne skutki. Inni żądają do pobożnościgwałtownej skruchy. Lecz skrucha, do której sami jesteśmy zdolni, streszcza sięw spokojnym, rozumnym i pełnym żalu postanowieniu, jej zaś gwałtowność iwybuchowość jest darem Bożym. Są nawet tacy, którzy widzą pobożność wzdolności do przejmowania się gorącymi i żarliwymi słowami innych; niepomnąc, że po pierwsze trudno znaleźć takie uczucie, którego byśmy sztuczniew sobie wywołać nie mogli, gdy zechcemy; a po wtóre nie ma uczucia, którego

Page 221: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

byśmy w siebie wmówić nie zdołali, nawet wbrew rzeczywistości. Mimo tojednak, ileż gmachów pobożności zawisło nad przepaścią tego złudzenia.Niektórzy wreszcie sądzą, że pobożność polega na uświadomieniu sobieobecnych działań Bożych w duszy. Lecz przecie sama świadomość własnejpobożności jest tylko stwierdzeniem jej istnienia, a nie przyczyną. W ten sposóbwszelkie złudzenia rozpraszają się w świetle nauki św. Tomasza.

Wiemy już, na czym polega pobożność, lecz po czymże ją poznamy? Skorowszystkie powyższe jej cechy są zwodnicze, jakież są jej oznaki niezawodne iniezmienne objawy? Pobożność poznaje się po praktycznej i silnej woli, któranie polegając na sobie, zadaje sobie rzetelny wysiłek, nie oszczędzając się nigdy.Poznaje się ją po ochocie i sprawności działania, która nie cofa się przedżadnym trudem i nie zna żadnych granic, która bez zastrzeżeń oddaje się Bogu inie czeka upewnienia się o tym, co ją spotka w przyszłości. Cechuje jąwytrwałość, gdyż Boskie pociechy są przemijające i ludzkie złudzenia szybkosię rozwiewają, a trwa tylko istotna pobożność. Pobożność pokazuje się wcierpieniu i przezwyciężaniu siebie, albowiem podczas gdy wszystko inne conajwyżej dodaje odwagi do wielkich czynów, pobożność jest tym motorem,który ich dokonywa. Widać to w uświęceniu codziennych naszych zajęć, gdziepotrzeba łaski tego rodzaju, by żadne złudzenie do niej przystępu nie miało.Pobożność objawia się w wyzuciu się z siebie i wyrzeczeniu się własnychkorzyści, podczas gdy wszystkie jej fałszywe namiastki, które się kryją podmniej lub więcej zwodniczymi pozorami, wszędzie szukają siebie. Jednakmówiąc o znamionach pobożności, należy pamiętać, że pobożność istotna jestrzeczą czysto wewnętrzną, co wiele za sobą pociąga następstw. Przy tymstanowi ona pewien nawyk, a nawyki rozpoznaje się dopiero w działaniu.Zazwyczaj też owo działanie, które ujawnia istotną pobożność, łączy się zuczuciem pobożności, z którego powstaje pobożność uczuciowa.

Można by się jeszcze zapytać: czym więc są nabożeństwa szczególne i jaksię łączą z tym, cośmy powiedzieli o pobożności w ogóle? Tu muszę się niecopowtórzyć dla większej jasności. Pobożność jest oddaniem się Bogu igotowością woli na wszystko, co należy do czci i służby Bożej, wreszciesprawnością duchowną. Stanowi ona to, co czyni wszystkie nasze akty cnotliwemiłymi Bogu i zasługującymi, gdyż jest niejako ramieniem łaski, na niespływającej. Zewnętrznie pochodzi od Boga, wewnętrznie zaś wywodzi się zrozmyślania; jej zaś owocem jest wesele, delikatność i czułość serca oraz pełenświatła spokój. Dlatego też czułe nabożeństwo jest znamieniem duchaewangelicznego, a pobożność istotna opiera się na prawdach wiary. Natomiastwszelkie herezje tracą ową czułość, jak uczy ich historia oraz porównaniemistyki niekatolickiej z mistyką Kościoła. Czuła pobożność musi byćprawowierna.

Pobożność jest postępowaniem, płynącym z wiary w rzeczy duchowne i wświat niewidzialny, a chrześcijaństwo stanowi cześć nie rzeczy lecz OsóbBoskich, objawiających się nam w pewnych tajemnicach, które w większościwypadków są tajemnicami boleści i cierpienia, jak Dziecięctwo i Męka Pananaszego, święta Eucharystia, boleści Matki Najświętszej czy dzieje

Page 222: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Męczenników, które z natury swojej szczególnie nas pociągają i rozrzewniają.Taki jest charakter, który Chrystus nadał naszej religii; z Jego też woli każdyszczegół tajemnicy Wcielenia oraz życia Kościoła pogłębia ten niezrównany iBoski rys chrześcijaństwa. Dlatego każda taka tajemnica, okoliczność czywydarzenie, może się stać do pewnego stopnia przedmiotem nabożeństwa.

Każdy człowiek, który pozostaje w przyjaźni z Bogiem, posiada stan łaskipoświęcającej (habitualnej), na którym się opiera jego przyjazny stosunek doStwórcy. Oprócz tej łaski poświęcającej zsyła Bóg nieustannie pomoce łaskiposiłkowej (aktualnej), które oświecają nasz rozum, jak sądzę, w każdejokoliczności życia, nie tylko przy sposobnościach rzadkich i niezwykłych. Pozatymi dwoma rodzajami łaski każda ochrzczona osoba otrzymuje siedemnadprzyrodzonych darów, które Duch Święty wlewa duszy. Dary te św. Tomaszokreśla jako pewne usposobienia, dzięki którym człowiek jest zdolny iśćochotnie za głosem Ducha Świętego, a św. Bonawentura, – jako nastawienie,które usposabia człowieka do kierowania się natchnieniami Ducha Świętego.Dary te istnieją w duszy na kształt klawiszów instrumentu, na którym nikt niegra; są one bierne, jakby bezwładne i podobnie jak łaska poświęcająca, składająsię na pewien stan. Dźwięk wydobywa z nich, stosownie do potrzeb duszy,dopiero to, co nazwaliśmy pomocami Ducha Świętego i co odpowiadaprzedmiotowo łasce posiłkowej, a pozostaje w tym samym stosunku do darówDucha Świętego co i do łaski poświęcającej.

Cztery spomiędzy tych darów odnoszą się do rozumu, są to: Mądrość,Roztropność, Umiejętność i Rada; trzy zaś – do woli, mianowicie: Męstwo,Pobożność i Bojaźń. Czuła pobożność jest owocem daru Pobożności; można gookreślić jako promień Boży, który oświeca umysł i zapala serce do czci Boga,jako naszego najlepszego Ojca, oraz do wspomagania bliźniego, jako Jegoobrazu. Ale czułość z natury swej specjalizuje, czyli wyodrębnia przedmiot ipowiększa go, a w tym samym czasie wyklucza inne przedmioty spod swejmiłosnej uwagi. Z tej wyłączności rodzi się odrobina przesady w nabożeństwachszczególnych, która wymaga pilnej troski o umiarkowanie i uzgodnienie zprawdami wiary. Nabożeństwo szczególne z natury rzeczy musi byćjednostronne, dlatego też ulega niebezpieczeństwu przesady.

Tajemnicę Wcielenia można by niemal porównać do gwiezdnej mgławicywszystkich rzewnych tajemnic, gdyż obejmuje ona wszystkie poszczególnenabożeństwa w ich myśli istotnej, dar zaś Pobożności – do teleskopu, za pomocąktórego w tej mgławicy wyróżnia się poszczególne układy gwiazd orazpojedyncze gwiazdy. Różne też dusze nakłania Duch Święty, bądź przezskłonności wrodzone bądź przez pociąg nadprzyrodzony, do różnychnabożeństw, użyczając im rozmaitych oświeceń. Stąd takie bogactwoprzeróżnych nabożeństw, szerzonych przez różnych Świętych, a mających zaprzedmiot Dziecięctwo Jezusa, Jego lata młodzieńcze, życie czynne, Mękę,Rany, Krzyż, Zmartwychwstanie, Krew Przenajdroższą, Jego Najświętsze Serce,Jego Matkę, Aniołów, Apostołów i zastępy Jego Świętych. Jedność wiary chroninas przed jednostronnością tych nabożeństw szczególnych, a nabożeństwawszystkich dzieci Kościoła składają się na jedno pełne, harmonijne i

Page 223: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

najwspanialsze, na jakie ludzkość zdobyć się może, a mianowicie na uczczenieTrójcy Świętej, godne Jej nieskończonego Majestatu albowiem jest składane włączności z hołdem, jaki Jej oddaje samo Słowo Wcielone.

Tak wyglądałoby uzasadnienie nabożeństw szczególnych, które stanowią,jak widzieliśmy, pełne rozwinięcie czci, oddawanej Świętemu CzłowieczeństwuPrzedwiecznego Słowa. Wiążą się one najściślej z nauką Kościoła, dlategotrzeba czuwać zazdrośnie, by nie brakło im zatwierdzenia Kościoła. Lecz,powiadają niektórzy, nabożeństwa te rosną i zmieniają się; w tym też trudnośćnajwiększa. Oczywista; lecz posłuchajmy, jak na nią odpowiedzieć.

Rozwój nabożeństw w ciągu wieków nie ulega wątpliwości. Historiawykazuje to zbyt widocznie, by sądzić przeciwnie, lecz gdyby nabożeństwo nieopierało się na dogmacie, byłoby bezprzedmiotowe. Nie ma powodu czcić rzecznieistniejącą czy jakąś urojoną tajemnicę. Stąd jednak że nabożeństwo sięrozwija, nie wynika wcale, że i dogmat podlega rozwojowi. Chodzi tu o dwierzeczy odrębne. Jest dogmatem wiary, że Pan nasz przeżył na ziemi pewną ilośćlat w jakiś określony sposób. Fakt ten nie może już się rozwijać, jakkolwiekilość nabożeństw, skupiających się około niego, wciąż wzrasta i trudno impołożyć jakąkolwiek granicę.

Rzecz jasna, że każde dodatkowe określenie prawd wiary może służyć zapodstawę nowych nabożeństw, gdyż nowe określenie rzuca na daną prawdęnowe światło, za którym się zwraca oko miłości, a nabożeństwo odnajduje wnim swój przedmiot bardziej wyodrębniony spośród innych. Umysł i serceKościoła, jego nauczyciele i lud wierny, postępują w tym dziele ręka w rękę iniemal zawsze charakter nabożeństwa wiernych odzwierciedla naukę teologów,przy czym niekiedy wyprzedzają one kierunki szkół teologicznych, niekiedy zaśsame za nimi postępują. Lecz nigdy się nie zdarza, by zdania szkół i pobożnośćludu odbiegały daleko od siebie. Klasycznym tego przykładem jest historiadogmatu Niepokalanego Poczęcia oraz nabożeństwa do Niepokalanej, podczasgdy powstanie nabożeństwa do św. Józefa stanowi dość odosobnione zjawiskow dziejach nabożeństw i zdaje się nie potwierdzać powyższej zasady.

Zadaniem Kościoła jest w pierwszym rzędzie zbawienie dusz; do tego teżcelu zmierza jego nauka niemniej, aniżeli sakramenty, władza duchowna,karność, hierarchia i obrzędy; nabożeństwa zaś są tylko zastosowaniem tej naukido dusz wiernych. Nie traćmy nigdy z oczu żywotności Kościoła; wprzeciwnym bowiem razie rozwój nabożeństw stałby się nam poważnątrudnością, a maszyny drukarskie mogłyby z powodzeniem zastąpić papieża wrozpowszechnianiu prawd wiary. Ale Kościół jest żywą instytucją zbawienia ijako taki nie może poprzestać na wskazywaniu duszom drogi zbawienia, leczmusi podążać za nimi na bezdroża, po których się błąkają, musi siędostosowywać do prądów czasu. Stąd owa rozmaitość, zmienność, elastycznośći prężność z góry już była do przypuszczenia i bynajmniej się nie sprzeciwiajedności Kościoła, owszem z niej właśnie wyrasta.

Żołnierz na wojnie nie siedzi wciąż na jednym miejscu, lecz pełni swójobowiązek żołnierski po różnych częściach kraju, uganiając się zanieprzyjacielem. Podobnie i Kościół ściga swego nieprzyjaciela wszędzie, by

Page 224: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

mu odebrać uwiedzione dusze. Przykładem tego mogą być dzieje kanonicznejpokuty i odpustów. Tym się również tłumaczy, że Kościół pozornie idzie odczasu do czasu w ślady świata, nic jednak nie tracąc ze swej wewnętrznejzwartości. Za przykład tu znów może posłużyć jego zachowanie się za czasówOdrodzenia. Tę pewną elastyczność w dostosowaniu się do potrzeb i duchakażdego wieku zawdzięcza Kościół Duchowi Świętemu, który w nim mieszka idziała bądź za pośrednictwem papieży i Świętych współczesnych, bądź teżprzez stare zakony, które zachowały swego pierwotnego ducha lub przez nowezgromadzenia, które Bóg wskrzesza zależnie od potrzeb chwili.

Najdawniejszym nabożeństwem szczególnym, w dzisiejszym tego słowaznaczeniu, było – zdaje się – nabożeństwo do św. Aniołów, które wypełnia aktamęczenników; dialogi św. Grzegorza odtworzyły i przekazały pokoleniomnastępnym ówczesne nabożeństwa, w szczególności nabożeństwo do duszczyśćcowych. Liczba nabożeństw wzrosła prawdopodobnie równolegle dozaniku pielgrzymek i pomnożyła się znacznie wskutek hojności Kościoła wszafowaniu odpustami. Przy tym w miarę jak umysł Europejczyka poczynał sięstawać bardziej twórczy, rozszerzył się zasięg modlitwy myślnej. I dziwnedoprawdy miałby pojęcie o głębi Boskich tajemnic lub o potędze duchaludzkiego ten, kto na widok tego, co rozważanie tajemnicy Wcieleniawytworzyło i ciągle wytwarza przez 18 wieków w dziedzinie sztuki, poezji ipobożności Chrystusowego Kościoła, czułby się zaskoczony.

Całe dzieje czci Najświętszego Sakramentu świadczą o tym wymownie. Tosamo trzeba powiedzieć o Najświętszym Sercu Jezusa. Św. Gertruda pytała wzachwyceniu św. Jana, dlaczego dawniej nie znano szczególnego nabożeństwado Najsłodszego Serca i otrzymała odpowiedź, że wówczas nie nadszedł byłjeszcze czas na nie. Objawiło się ono światu dopiero za pośrednictwemMałgorzaty Marii Alacoque. Nabożeństwo do Wewnętrznego Życia Jezusazakwitło we Francji, gdzie przyczyniło się do podniesienia świeckiego kleru.Nabożeństwo do Krwi Przenajdroższej poczęło się prawdopodobnie ze św.Katarzyną Sieneńską i przybrało ostateczne kształty w Ferrarze. Nabożeństwodo Niepokalanego Serca Maryi jest pochodzenia francuskiego. Nabożeństwo dośw. Józefa rozwinęło się wśród bakałarzy awiniońskich. Nabożeństwo do św.Jana wywodzi się z ducha sulpicjańskiego, jak nabożeństwo do Imienia Jezustkwi korzeniami w duchu franciszkańskim. Miesiąc Maryi jest zjawiskiem takmłodym, że nie był znany jeszcze św. Alfonsowi Liguori. Wiążąc jednakpoczątek jakiegoś nabożeństwa z pewnym miejscem albo z pewną osobą,wskazujemy tylko na datę, kiedy lub gdzie przybrało ono widzialną postać istały kształt. Zawsze bowiem dadzą się odnaleźć pewne o nim dane już u Ojcówi Świętych. Ma to znaczenie zwłaszcza, gdy mowa o Najświętszym SercuJezusa.

Żadne z tych nabożeństw nie stanowi niespodzianki dla Kościoła. Onbowiem jest tym, który użycza im swej żywotności. Czujność Kościoła w tymwzględzie ujawniła się np. przy sposobności żądania we Francji święta OjcaPrzedwiecznego, kiedy to Benedykt XIV wyłożył powody, dla których Kościółnie mógł dać swego przyzwolenia, chodziło bowiem o względy doktrynalne.

Page 225: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Podobnie też Niewolnictwo Mariańskie zostało potępione, jako niebezpiecznedla czystości wiary. Ten sam los spotkał nabożeństwo do Matki Boskiej wNajświętszym Sakramencie, choć wiązano je z osobą św. Ignacego. Równieżtrudności, z jakimi musiała walczyć Julianna z Retinne o święto Bożego Ciała,św. Maria Małgorzata Alacoque o cześć Serca Jezusowego czy św. BernardynSieneński o nowe nabożeństwo do Najświętszego Imienia Jezus, pokazująnajlepiej, jak zazdrośnie i jak troskliwie Kościół czuwa, próbuje, doświadcza iważy każde nowe nabożeństwo czy też nową postać starego nabożeństwa.

Tak było też z nabożeństwem do Matki Najświętszej, które – wedle słówPisma św. – miało się zakorzenić w zacnym narodzie, gdyż zapuszczenie korzeniwymaga czasu. Krzewili je Święci, krzewiły je sobory, krzewiły uniwersytety,krzewiły je zgromadzenia zakonne, krzewiły szkoły teologiczne, krzewili jewreszcie sami papieże pod wpływem przejść osobistych i własnego uczucia.Dzieło Piusa VII w Sawonie podjął Pius IX w Gaecie. Gdy świat się otrzaskał ztajemnicą Wcielenia i przestał odczuwać jej ciepło, wówczas w tymnabożeństwie powiał najczystszy duch Jezusa na kształt ciepłego wiatrupołudniowego, który nadleciał z ogrodu woniejącego. Kościół wbudował je wcały swój system na zawsze, a Bóg potwierdził je objawieniami, widzeniami icudami. Nawet ciężka, niewdzięczna i duszna spiekota dnia dzisiejszegoodświeża się w Rimini a orzeźwia w La Salette. Równocześnie owoce świętościdziewiętnastego wieku opromieniają to nabożeństwo, które było przedmiotemproroctwa natchnionej Apokalipsy z końcem pierwszego wieku. Niezazdrościmy tym, którzy w Efezie sławili Maryję jako Matkę Bożą, gdyż samisłyszeliśmy z ust obecnego Ojca Świętego nieomylne orzeczenie oNiepokalanym jej Poczęciu.

Jednak książki duchowne przestrzegają nas często przed fałszywyminabożeństwami. Cóż to takiego? Trzy są rodzaje fałszywych nabożeństw: jednesą nimi stąd, że są za wysokie dla osób, które się do nich garną, inne dlatego żesą zbyt odosobnione i niezwykłe, inne wreszcie ponieważ są zbyt subtelne.

Te nabożeństwa, które są za wysokie dla osób, garnących się do nich,bywają takimi bądź wskutek nieodpowiedniego usposobienia dusz, bądźwskutek nieroztropności kierownika, bądź też wreszcie wskutek silnych złudzeńszatańskich. Częstokroć skłaniają one człowieka do wmawiania w siebienadprzyrodzonych stanów modlitwy, do zaniedbywania rozmyślania i dobiernego rzucania się w objęcia Boga, kiedy się nie jest do tego powołanym.Zwykle też wywodzą się z niemądrego, zarozumiałego i nieroztropnegonaśladownictwa Świętych. Osoby ulegające mu stronią od rzeczy pospolitych,urabiają jakiś swój słownik wyrażeń z zakresu życia wewnętrznego i naśladująnapuszony język św. Dionizego oraz innych mistyków. Natomiast nie lubiązwykle pism św. Teresy od Jezusa. Kierownicy niekiedy wciągają penitentów wte fałszywe nabożeństwa, ilekroć zbyt pośpiesznie wyrokują onadprzyrodzonych objawach w ich życiu wewnętrznym, a nie zwracajądostatecznej uwagi na ich postęp w cnocie rzetelnej, zbytnio polegając nawartości opisów, złożonych przez same te osoby, podczas gdy jest to moneta,która w obiegu przedstawia ledwie dwudziestą część swej wartości nominalnej.

Page 226: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Inne nabożeństwa są fałszywe dlatego, że są osobliwe, niezwykłe albodziwaczne. Niektóre bowiem dusze z lekceważeniem patrzą na szeregzwyczajnych nabożeństw, które są w użyciu u ogółu wiernych, a pociągniętejakimś niezdrowym instynktem rzucają się na jakiś niezwykły przykład lubsłowo Świętego, będące owocem szczególnego natchnienia Ducha Świętego lubpo prostu błędem i na tym opierają z pośpiechem swoje osobliwe i niezwykłenabożeństwo. Znane są okazy takich dusz, których cała modlitwa wyrażała się wbłaganiu Boga, by się od nich oddalił w swej chwale, a to w oparciu o słowa św.Piotra: Wynijdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny, podczas gdy wrzeczywistości należałoby im raczej wzorem Zacheusza wdrapać się na drzewofigowe, by dojrzeć Jezusa z daleka. Tu również należą nabożeństwa, oparte naapokryfach i niezatwierdzonych przez Kościół objawieniach; każde z nichodbiega istotnie od zwyczajnej i macierzyńskiej drogi Kościoła świętego.

Do nabożeństw, niestosownych ze względu na przesadną subtelność, należąte, które się opierają na jakimś wątpliwym mniemaniu teologicznym lub naoderwanych pojęciach szkolnych. Takimi były nabożeństwa do pewnychPrzymiotów Bożych, pojmowanych w sposób uwłaczający CzłowieczeństwuChrystusa Pana. Były one pospolite wśród kwietystów, a niekiedy można jeznaleźć u francuskich spirytualistów szkoły Bernières'a de Louvigny. Źródłemich bywa zazwyczaj bujna fantazja, rzeczywiście też zachwycają nas one napierwszy rzut oka, lecz potem w zastosowaniu okazują się pozbawionewszelkiego namaszczenia. Nabożeństwo nie może być sztuczne ani naciągane,musi być szczere, proste, naturalne i samorzutne; lecz jakże spełni te warunki,skoro jego przedmiot będzie ciemny, oderwany, zawiły i trudny? Nie trzebadodawać, że każde nabożeństwo, które grzeszy w jednym z wymienionychkierunków, jest bardzo szkodliwe dla duszy.

W nabożeństwie jednak winniśmy nie tylko dawać, ale i otrzymywać; i tootrzymywać więcej, niż dawać. Istotnie bowiem, od początku do końca, zdajesię ono być raczej otrzymywaniem aniżeli dawaniem. Praktyka nabożeństwarozwija się głównie w dziedzinie modlitwy oraz natchnień od Boga namodlitwie otrzymywanych. Toteż nie powinniśmy wciąż mówić sami, ale też isłuchać. Od czasu do czasu winniśmy uciszyć i uspokoić swe serce zupełnie,aby nie uroniło niczego z tych szmerów niebiańskich, które cichym szeptemodzywają się w duszy. Nie mówię tu o nadzwyczajnych rozmowachmistycznych, lecz o rzeczach dostępnych każdej skupionej duszy na modlitwie.

Skoro tylko natchnienie muśnie naszą duszę – powiada św. Grzegorz – odrazu podnosi ją ponad nią samą, ucisza myśli o sprawach doczesnych, a budzipragnienie wiecznych, tak że rozkoszą się jej staje myśl o rzeczach niebiańskich,a rzeczy ziemskie – udręką i nudą; w ten sposób wzbija się dusza na takiewyżyny doskonałości, że upodabnia się do Ducha Świętego według słów Pismaśw.: Co się narodziło z Ducha – duchem jest. Tego rodzaju natchnienia należą doowych poruszeń Ducha Świętego, o których była mowa wyżej; słusznie teżmogą być uważane za niezbędne do życia tym, którzy się kochają wdoskonałości. Są one im potrzebne przez cały dzień, gdyż jak przez łaskępoświęcającą i posiłkową trwamy w synostwie Bożym i w posłuszeństwie dla

Page 227: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Boskich przykazań i przepisów Kościoła, tak przez stałe dary Ducha Świętegooraz Jego ciągłe poruszenia i natchnienia, dodawane do łaski, prowadzimy życieludzi doskonałych lub dusz, które dążą do doskonałości. Natchnienia te nie sądziełem wypadku ani rzadkością ani tym, co technicznie nazywamy daramiduchownymi.

Wystrzegać się musimy, by tych rzeczy nie mieszać. Chodzi tu o chleb naszcodzienny, gdyż natchnienia te są tym dla doskonałości, czym łaska dla cnoty.Wlewają się one w duszę naszą niezależnie od tego, czy słyszymy i czujemy to,czy nie, niemal na kształt nieprzerwanego strumienia. Zanim oddaliśmy sięBogu bez zastrzeżeń, miewaliśmy je często, może częściej, niż niedbaligrzesznicy, którym ich także nie braknie dzięki łasce Chrztu św.; teraz jednakpłyną one nieprzerwanym strumieniem. Pewien wielki teolog mistyczny nazywadary Ducha Świętego siedmioma żaglami duszy, które chwytają wszelkiepowiewy natchnień i tak umożliwiają żeglugę po morzu doskonałości (1).

Pierwsza więc uwaga, z którą należy się liczyć, mówiąc o tychnatchnieniach, jest ta, że – jak mówi św. Tomasz – wszyscy sprawiedliwi mająprawo o nie prosić i ich oczekiwać, ponieważ przy Chrzcie św. otrzymali daryDucha Świętego po to, by mogli słuchać tych natchnień oraz skwapliwiepodążać za nimi, że więc szczególnie winni o nie prosić ci, którzy wchodzą nadrogę doskonałości życia bądź czynnego, bądź kontemplacyjnego. Stąd płyniedla nas obowiązek wytrwałej o nie modlitwy, czujnego nasłuchiwania orazskwapliwego ich wykonywania, skoro się o nich roztropnie upewnimy.

Druga ważna uwaga, jaką należy uczynić, jest, że sami nie możemywyznaczyć tym natchnieniom czasu, miejsca, sposobu i okoliczności. Zależąone bowiem jedynie od woli przebłogosławionego Dawcy, samego DuchaŚwiętego. Wiedziałeś-li – rzekł Pan do Joba – którą drogą rozchodzi się światłoi dzieli się gorącość na ziemi? – Duch tchnie, kędy chce i sam wybiera sposobnąchwilę. Ze swojej zaś strony winniśmy czuwać, by nasze nasłuchiwanie podczasmodlitwy nie zamieniło, albo nie wyrodziło się w lenistwo i w odpoczywanie,do którego jeszcze nie jesteśmy powołani. Bądźmy cierpliwi i czekajmy, acierpliwość skróci chwile oczekiwania.

Trzecia uwaga, którą należy uwzględnić, odnosi się do miejsc, na którychDuch Święty zwykł na nas zstępować, gdzie więc jest rzeczą najmądrzejsząGo oczekiwać. Św. Grzegorz w swoich Moraliach ujął teologię natchnień takwyczerpująco, pełnie i systematycznie, że późniejsi pisarze niewiele już moglidorzucić do tego. Nazywa on środki, którymi Duch Święty raczy się posługiwaćw swoim oddziaływaniu na nas, żyłami natchnień Bożych, analogicznie do żyłwodnych, które rozprowadzają wodę pod powierzchnią ziemi lub żył cielesnych,które rozprowadzają krew po organizmie. Wśród nich wylicza modlitwę, słowoBoże, kazania, czytania duchowne i wszelkie praktyki życia kontemplacyjnego.Najbogatszymi jednak żyłami ze wszystkich są: Ofiara Mszy św. i SakramentOłtarza. W ten więc sposób poznaliśmy czas i miejsca, które zwykły obieraćnatchnienia Ducha Świętego.

Jakkolwiek oczywiście początkiem wszystkich tych natchnień jestostatecznie Bóg, wszelako można wskazać bliższe cztery główne ich źródła.

Page 228: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Pierwszym takim źródłem jest sam Bóg, działający bezpośrednio na duszę wnatchnieniach, o których mówiłem już wyżej. Drugim – nasz Anioł Stróż,trzecim – sumienie, czwartym – miłość. O natchnieniach, które pochodząbezpośrednio od Boga, była już mowa. O Aniele Stróżu wyraża się Pismo św.,że jest krynicą świętych natchnień; istotnie trudno by sobie wyobrazićtowarzysza tak nierozłącznego oraz tak kochającego i pomocnego przewodnika,któryby nie dzielił się często z nami swoją myślą, skoro tak często, nawetwbrew naszej woli, myśli szatana stają się w pokusach naszym udziałem. Przetopowiada Bóg do Mojżesza: Oto ja poślę Anioła mego, któryby szedł przed tobą istrzegł na drodze i wprowadził cię na miejsce, którem nagotował. Szanuj go isłuchaj głosu jego ani go lekce poważaj: boć nie odpuści, kiedy zgrzeszysz i jestimię moje w nim (Exod. 23, 20-21). A Zachariasz mówi: I wrócił się Anioł, którymówił we mnie i obudził mię, jako męża, którego budzą ze snu jego... Iodpowiedziałem i rzekłem do Anioła, który mówił we mnie, mówiąc: Cóż to jest,panie mój? I odpowiedział Anioł, który mówił we mnie i rzekł do mnie: Izali niewiesz, co to jest? I odrzekłem: Nie, panie mój. I odpowiedział, a rzekł do mnie,mówiąc... Zaraz potem zmienia się widzenie i Prorok mówi: Stało się słowoPańskie do mnie (Zach. 4, 1-8). Podobnie też, gdy Eliasz uchodził przedJezabelą, Anioł Pański zbudził go, kiedy spał pod jałowcem, mówił doń,nakarmił go i skierował ku górze Horeb, a tam już nie Anioł, ale sam Bógprzemówił do niego. Tak więc przykłady Eliasza i Zachariasza nie tylkopotwierdzają posłannictwo Aniołów, lecz rzucają światło także na ich stosunekdo bezpośrednich natchnień Bożych.

Z jakimże staraniem – mówi św. Bernard, przytaczany przez O. Ludwika dePonte – z jakim szczęściem przyłączają się Aniołowie do dusz śpiewającychpsalmy, towarzyszą modlącym się, stoją przy rozmyślających, łączą się zduszami kontemplacyjnymi i przewodniczą tym, którzy się poświęcają życiuczynnemu! Albowiem te niebiańskie potęgi rozpoznają w nich przyszłychwspółobywateli i dlatego troskliwie współpracują z tymi, których niebawemmają powitać jako współdziedziców nieba. Toteż radują się z nimi, pomagająim, strzegą ich, kłopocą się i troszczą o nich, to jest, o was. Wreszcie zachęcająnas do modlitwy i umartwienia, do nucenia psalmów i uderzania w cymbały(cymbałami bowiem są nasze ciała, które umartwiamy), aby się Bogu podobałamuzyka naszej modlitwy, złączona z muzyką umartwienia. Ilekroć sen morzynas na modlitwie, oni nas otrzeźwiają, mówiąc: Wstawaj i spiesz się, albowiemotworem stoi przed tobą długa droga życia czynnego i jeszcze dłuższa życiakontemplacyjnego, jeśli masz kroczyć z cnoty w cnotę i ujrzeć w końcu wSyjonie Pana nad pany, który orzeźwi twego ducha i będzie mówił do twegoserca i złączy się z tobą w cichym szepcie swych natchnień. O, wspaniałyAniele! – dodaje de Ponte – którego poruszenia tak bardzo ułatwiają miprzyjmowanie słodkich natchnień, bądź zawsze przy mnie, otrząsaj mnie zospałości, ożywiaj mą nadzieję, wspomagaj słabość, bym w twoim towarzystwieochoczo przebiegał ścieżki umartwienia i modlitwy, zanim nie wstąpię nawzgórze Pańskie, gdzie będę oglądał Boga i weselił się Nim w Jego chwale (2).

Trzecim źródłem natchnień jest nasze własne sumienie. Jego zadaniem jest

Page 229: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wskazywać, za czym pójść mamy, ostrzegać przed tym, czego należy unikaćoraz nakłaniać wolę i oświecać rozum. Pomimo naszego upadku cnota –zdaniem św. Tomasza – jest nam niejako naturalna i do pewnego stopniaodpowiada przyrodzonym skłonnościom naszego ducha. Otóż w natchnieniachsumienia dochodzą do głosu te właśnie skłonności, czynnie się wyróżniając iwyodrębniając od zakonu grzechu, od ościenia ciała i od policzkowaniaszatańskiego, które je przytłumiały. Ich zadaniem, mówi Orygenes, jest trzymaćw czujności dom cały, nigdy nie zasypiać, zawsze nawoływać i jak sumiennywychowawca, zawsze przebywać w wyższej części duszy oraz stamtądwydawać rozkazy. Natchnienia te nie tylko poprzedzają czyn, lecz odzywają siękarcąco i po nim, ilekroć tego zajdzie potrzeba. Sumienie istotnie stanowi owądobrą stronę ducha ludzkiego i z prawa Bożego domaga się posłuszeństwa.

Czwartym źródłem natchnień jest bodziec miłości. Miłość Chrystusaprzyciska nas – mówi Apostoł. Albowiem jest to właściwością miłości zaostrzaćnaszą wrażliwość na wszystkie jej wymagania. W łączności z tymuwrażliwieniem winna postępować uległość. Dla miłości samo skinienie stajesię rozkazem, a uśmiech pełną nagrodą. Z istoty swojej jest ona domyślna, pełnaczułych wybiegów, odgadująca życzenia, przewidująca na przyszłość i wrażliwana każde obecne zdarzenie. Choć śpi, serce jej czuwa. Dzięki swej wrażliwości,delikatności i zaraźliwej bliskości z Bogiem staje się ona niezależnym źródłemnatchnień, które wprawdzie będąc ludzkim, często grzeszy nieroztropnością iprzesadą, jednak przy odpowiedniej ostrożności i poradzie, staje się wielkąpomocą do doskonałości.

Wszystkie te cztery rodzaje natchnień, stosownie do swoich stopni,domagają się od nas posłuszeństwa. Tworzą one, jak się powiedziało, praktycznąregułę naszego życia, zajmując stanowisko kierownicze, odpowiednio doporządku i harmonii, jakie panują we wszystkich dziełach Bożych, szczególniezaś w życiu wewnętrznym.

O ile przy pobożności jest rzeczą ważną rozróżnienie między natchnieniamia szczególnymi łaskami duchownymi, z których pierwsze są dostępnewszystkim, drugie zaś tylko niektórym, o tyle doniosłym jest rozróżnieniemiędzy czułą pobożnością a pociechami duchownymi, które są użyczane drogąnadzwyczajną, podczas gdy tamta winna być właściwa wszystkim. Terozróżnienia często ulegają przeoczeniu, co sprawia, że nie tylko samiposiadamy niejasne pojęcia lecz nie rozumiemy i nie stosujemy właściwie nauk,wyjętych z książek duchownych. Czułość jest przymiotem, towarzyszącympobożności chrześcijańskiej. Nie mówię, byśmy nie dbali o pociechy duchowne– tą kwestią zajmiemy się w następnym rozdziale – lecz że w każdym raziewinniśmy wszelkimi sposobami zabiegać o ożywienie daru pobożności, onatchnienia, temu darowi odpowiadające, gdyż czułość jest niemal cechą istotnąw pobożności katolickiej. Przeto winniśmy się modlić o tę czułość tak, jak sięmodlimy o łaskę. Musimy o nią błagać tak, jak błagamy o ducha modlitwy.Albowiem jest ona dla nas nie jakimś niezwykłym znamieniem Świętych, leczczymś, bez czego nie możemy ani należycie się modlić, ani spowiadać, anikomunikować, jak powinniśmy.

Page 230: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Nic nie wyraża dosadniej mojej myśli, ani też wyraziściej nie przedstawiazapatrywań Kościoła na tę sprawę, jak przypomnienie tego, co w teologii nosinazwę daru łez. Jestem przekonany, że wiele osób mniema, że jakkolwiek darten jest rzeczą wielką i dobrą, to jednak nie wypada się modlić o niego.Tymczasem w zbiorze kolekt mszalnych do najpiękniejszych należą właśniemodlitwy o dar łez, ten dobrany symbol czułości. Brzmią one następująco:Wszechmogący i najłaskawszy Boże, któryś spragnionemu ludowi wywiódł zdrójżywej wody ze skały, wywiedź z twardości serc naszych łzy skruchy, abyśmygrzechy nasze opłakiwać mogli i za Twym zmiłowaniem zasłużyli na ichodpuszczenie. – Na tę ofiarę, prosimy Cię, Panie Boże, którą TwemuMajestatowi za grzechy nasze ofiarujemy, łaskawie wejrzyj i spraw, niech trysnąz ócz naszych potoki łez którymi byśmy mogli ugasić płomienie ognia, przez naszasłużonego. – Łaskę Ducha Świętego łaskawie wlej w serca nasze, Panie Boże,aby za jej przyczyną wzdychania łez obmyły zmazy naszych grzechów i zhojności Twojej wyjednały nam pożądany owoc przebaczenia. Jest naszymobowiązkiem – powiada św. Grzegorz w trzeciej księdze swych Dialogów – znajgłębszym wzdychaniem błagać naszego Stwórcę o dar łez, a katechizmsoboru trydenckiego, mówiąc o skrusze, uczy, że powinniśmy pragnąć łez i o niesię starać z największą troską. Wobec takich świadectw chyba odpada wszelkawątpliwość co do zapatrywania Kościoła na rolę uczucia w pobożności.

Toteż stosownie do życzeń Kościoła, teologia ascetyczna omawiasystematycznie dar łez. Według niej mogą one być czworakiego rodzaju:przyrodzone, szatańskie, ludzkie i Boskie.

Z przyrodzenia wywodzą się te łzy, które są następstwem konstytucji ciała,temperamentu, wieku, płci i przyczyn tym podobnych. Bóg – twierdzi pewienpisarz – spuszcza deszcz łez zarówno na sprawiedliwych jak iniesprawiedliwych, by mogli ich użyć lub nie użyć dla dobra swych dusz. Łzy tesame ze siebie nie są złe ani dobre i dlatego nie powinni się smucić ci, którymich nie dano, gdyż ten cielesny wyraz, przy całej swej słodyczy i pociesze, jesttylko zewnętrznym objawem czułości wewnętrznej.

Szatańskie łzy są skutkiem działania szatana na nasze umysły i na naszefizyczne usposobienie. Takimi były łzy Izmaela, syna Nataniasza, o którymwspomina Jeremiasz; o nich też mówi Eklezjastyk: Płacze oczyma swyminieprzyjaciel; ale jeśli trafi na czas, nie nasyci się krwią... Oczyma swymi płaczenieprzyjaciel, a rzekomo ratując, będzie podkopywał stopy twoje (Ekli. 12, 16-18). Takie też są łzy hipokrytów, którzy starają się chodzić smutni wobecinnych, a teologowie mistyczni zauważają, że heretycy miewali często szatańskidar łez, aby swym rozrzewnieniem mogli pokryć brak czułego nabożeństwa i niepoznali, że zeszli z prawdziwej drogi pobożności wewnętrznej, oraz moglizwodzić innych, zwłaszcza kobiety, że skoro sami są świętymi, taką też byćmusi i ich nauka.

Ludzkimi są łzy, pochodzące z ducha ludzkiego, bądź to wskutek utratydóbr doczesnych, bądź wskutek ziemskiego przywiązania, bądź wreszcie podwpływem wzruszającego opowiadania albo zdarzenia. Takie były łzy Ezawa,kiedy – jak mówi Apostoł – nie znalazł miejsca pokuty, choć jej ze łzami szukał,

Page 231: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

gdyż opłakiwał utratę doczesnego błogosławieństwa, nie zaś obietnicduchownych. Św. Hieronim uczy, że te łzy rozumiał prorok Micheasz przezpłacz smoków i żałobę strusiów. Jest rzeczą oczywistą, że łzy te nie są świętesame z siebie i przeważnie też uświęcone być nie mogą ze względu na ichzdrożne pobudki. Czyż jednak łzy matki, opłakującej jedynaka, który wyruszana wojnę krymską, lub długa i cicha żałoba wdowy po żołnierzu, niewzbogacają ich dusz w owoce wiekuistego żywota? Niezawodnie, gdyż u tychpoczciwych dusz stanowią one pewnego rodzaju modlitwę.

Łzy, które pochodzą od Ducha Świętego i które właściwie rozumie się przezdar łez, przypominają łzy Tobiasza, o którym mówił Rafael: Gdyś się modliwał zpłaczem, jam ofiarował twoją modlitwę Panu, albo Ezechiasza, któremu rzekłBóg: Słyszałem modlitwę twoją i widziałem łzy twoje, albo łzy Pana naszego, októrym mówi św. Paweł, że za dni ciała swego modlitwy i pokorne prośby zwołaniem potężnym i łzami ofiarowawszy, był wysłuchany dla swej uczciwości.Płyną one z owego wzdychania niewymownego, jakim sam Duch Święty prosi zanami; ich zaś rysem znamiennym jest to, że zamiast mącić – rozjaśniają umysł,a zamiast niepokoju zostawiają w duszy pogodę i błogość niewypowiedzianą.

Teologowie rozróżniają pięć stopni tych łez, zależnie od ich większej lubmniejszej doskonałości. Do najmniej doskonałych należą łzy wylewane nadnędzą ludzką, jakkolwiek i te mogą być darem Ducha Świętego. Takimi były łzymatki Samuela, Anny, Tobiasza, córki Raguela, Sary oraz Judyty. Łzy drugiegostopnia wyciska rozważanie grzechów w świetle Boskich zmiłowań. Tu należałyłzy, wylewane często przez Dawida, łzy Magdaleny u stóp Zbawiciela i łzyPiotra przy powstaniu z upadku. Trzeci rodzaj łez pochodzi ze współczucia zJezusem i z rozważania Jego męki. Tu można zaliczyć łzy Matki Najświętszej wJej boleściach. Łzy czwartego rodzaju cisną się do oczu wskutek pragnieniaoglądania Boga oraz nieznośnej przykrości z powodu oddalenia tej chwili. Takiebyły łzy Dawida, które mu się stały nocnym i dziennym pokarmem, kiedy jegodusza tęskniła za obliczem mocnego i żyjącego Boga, oraz łzy Magdaleny,kiedy stała, płacząc, nad grobem, ponieważ nie znalazła tam Jezusa. Piątystopień łez wiąże się z żarliwą miłością bliźniego oraz nadprzyrodzoną boleściąz powodu jego grzechów i nieszczęść. Tak płakał Samuel nad Saulem orazChrystus nad Łazarzem i nad swoją kochaną Jerozolimą, tak piękną a takzaślepioną.

Stąd się pokazuje, że łzy te stanowią niemałą pomoc do osiągnięciaświętości, a będąc darem niezasłużonym, mogą być wyproszone, że więc jest wduchu Kościoła modlić się o nie usilnie i wytrwale. Jednak nasza za nimitęsknota winna być umiarkowana i spokojna, każde bowiem nieumiarkowanepożądanie jest objawem chorobliwym. Możemy mieć we łzach tych upodobanie,lecz nie powinniśmy się do nich przywiązywać. Także nie ma powodu z nich sięchlubić, są bowiem tylko darem. Jakże jednak, pomyślmy sobie, musi cenićKościół wewnętrzną czułość nabożeństwa, skoro wbrew swemu zwyczajowi,nawet poleca nam się modlić o jej zewnętrzne i fizyczne objawy!

23. Właściwy użytek darów duchownych powrót spis treści

Page 232: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Nie ma przedmiotu, co do którego starsza i nowsza tradycja życiaduchownego w większej na pozór pozostawałyby sprzeczności, aniżeli co dozagadnienia właściwego użytku darów duchownych. Starsze dzieła zachęcają domodlenia i starania się o nie i do wielkiego dla nich szacunku; natomiast nowszeksiążki radzą się od nich uchylać, obawiać się ich, mieć się wobec nich nabaczności, skoro nam przypadną w udziale i prosić Boga, by nas raczejprowadził zwyczajną drogą wiary. Ta pozorna rozbieżność nie zawiera wszelakorzeczywistej sprzeczności. Raczej mamy tu do czynienia z tą samą tradycją,która w różnych okolicznościach rozmaitą postać przybiera. Niemniej jednak, ztrwogą i drżeniem przystępuję do rozbioru tego przedmiotu.

Pierwszym moim zadaniem będzie wyraźnie i jasno przedstawić samozagadnienie. Dary duchowne należą wprawdzie wszystkie do porządku, którymożna by nazwać nadzwyczajnym. Jednak można wśród nich rozróżnić dwarodzaje. Do pierwszego należałoby zaliczyć zachwycenia, ekstazy, wizje,rozmowy, dotknięcia, rany, stygmaty i przeobrażenia, spotykane w żywotachŚwiętych. Drugi rodzaj obejmuje tylko dwie rzeczy: duchowne słodycze ipociechy duchowne, które stanowią częste, a nieraz codzienne zjawiska w życiuprzeciętnych chrześcijan, wznoszących się ponad zachowanie przykazań dostosowania rad ewangelicznych, choć nie wzbijających się jeszcze na wyżynymistycznego życia Świętych.

Przedstawienie pierwszego rodzaju darów duchownych nie jest moimzadaniem. Nie będę też o nich wspominał. Słusznie, być może, uczą niektórzyteologowie, że stan ekstazy jest naturalnym stanem człowieka, że Adam w tymstanie został stworzony, że Chrystus w nim żył i że nadprzyrodzona, mistycznaświętość stanowi mniej lub więcej niedoskonały powrót do tego stanu. Towszystko jednak nie ma żadnego zastosowania, gdy chodzi o dusze, którym todzieło poświęcam.

Piszę – że jeszcze raz to podkreślę – dla osób, żyjących w świecie, leczmimo to kochających się w doskonałości i w bezinteresownej miłości Boga. Otym należy wciąż pamiętać, jeżeli to, co mówię, nie ma być przedmiotemniechybnego nieporozumienia i błędnych zastosowań. Kto poważy się twierdzić,że jakakolwiek doskonałość jest niedostępna dla ludzi świeckich, ten poczytadzieło to za jedną wielką pomyłkę od początku do końca. Nie będę się z nimspierał, ani też na tym miejscu dowodził prawdziwości mego stanowiska, którema za sobą całą duchowną spuściznę ascetycznych pisarzy oraz niewątpliweprzykłady wielu procesów kanonizacyjnych. Podobny spór byłby niepożytecznyi beznadziejny. Ze względu jednak na tych, których podobne twierdzeniamogłyby zatrwożyć, a nawet odstręczyć od szlachetnej miłości Boga, przytoczęz bolandystów opowiadanie o św. Katarzynie Genueńskiej z czasów, gdyprzebywała, jeszcze w stanie małżeńskim, w jednym z pałaców Genui.

Pewnego razu Fra Domenico de Ponzo, Franciszkanin, słysząc Katarzynę,jak w porywający sposób mówiła o miłości Bożej, w chęci wypróbowania jejczy też zachęcenia jej do stanu zakonnego, począł jej przedkładać, że w stanieświeckim, w więzach małżeństwa, serce nie posiada swobody miłowania Boga inie może Go miłować miłością tak czystą, jak w stanie zakonnym. Dopóki ów

Page 233: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Ojciec ograniczał się do wykazywania niewątpliwej wyższości stanu zakonnegoponad stan świecki, Katarzyna zgadzała się z nim; lecz z chwilą, gdy począłstawiać granice miłości Bożej, możliwej w stanie świeckim, zerwała się zkrzesła, cała w ogniach z rozpłomienionym wzrokiem i zawołała:

– Gdybym wierzyła, że habit, który masz Ojcze na sobie, a którego ja niemogę nosić, mógłby dorzucić jedną bodaj iskierkę do mojej miłości,zerwałabym ci go z ramion i poszarpała na strzępy. Że twój rozbrat z światem itwój stan zakonny umożliwiają ci zdobyć dużo więcej zasług ode mnie – tomoże być prawda, godzę się na to i winszuję ci twego szczęścia; lecz nigdymnie nie przekonasz, że niemożliwością jest dla mnie kochać Boga równiedoskonale, jak ty Go kochasz. Rzeczywiście, miłość moja nie znajduje niczego,co by ją mogło powstrzymać, w przeciwnym razie przestałaby być czystąmiłością.Potem zwracając się do Boga wołała:– O moja Miłości! Któż mi zabroni kochać Cię tak, jak tego pragnę! Niepotrzeba mi w tym celu zakonnego habitu. Chociażbym się znajdowała wobozie, wśród żołnierzy, nie widziałabym w tym żadnej przeszkody dla mojejmiłości!

Następnie opuściła pokój, zostawiając obecnych w zdumieniu na widoktakiej żarliwości i siły; zamykając się zaś w swojej komnacie, puściła wodzeswojej płomiennej miłości, wołając: – O Miłości! któż mnie powstrzyma od ukochania Cię? Z jakąż pogardąpatrzyłabym na świat, na stan małżeński czy jakąkolwiek inną rzecz, która by mimiała w tym stanąć na przeszkodzie! Lecz ja wiem, że miłość zwyciężawszelkie przeszkody.

Bóg raczył nagrodzić ten poryw miłości, zapewniając ją głosemwewnętrznym duszy, iż żaden stan nie może ujmować doskonałej miłości orazkojąc niepokój, wzniecony w jej sercu przez lekkomyślne słowa Fra Domenica(1).

Ograniczę się przeto do drugiego rodzaju darów duchownych i kiedykolwiekbędę mówił o darach duchownych, zawsze będę miał na myśli duchownesłodycze lub pociechy duchowne albo jedno i drugie zarazem, te bowiem dary –jakkolwiek nadzwyczajne i niezasłużone – bywają udziałem nie tylko duszdoskonałych, ale każdego serca, które tylko szczerze dąży do doskonałości. Sąone jakby nagrodą za oddanie się Bogu bez zastrzeżeń i stanowią naturalneniejako następstwo wielkoduszności, jakkolwiek dla różnych przyczyn ulegająnierzadko zatamowaniu lub zawieszeniu.

Duchowna słodycz i pociecha duchowna stanowią w istocie dwie odrębnerzeczy, a jeśli się często ich nie rozróżnia, to tylko dlatego że chociaż mają różneobjawy, stosują się jednak do tych samych praw. Alvarez de Paz przestrzega nasjednak, by nie mieszać ich z sobą.

Duchowna słodycz jest łaską Bożą, która wywołuje pogodę i spokój wduszy nawet wśród największego zgiełku namiętności i pokus. Gdy jeżą sięprzed nami trudności, przed którymi się wzdryga nasza słabość, słodyczwygładza wszystko, równając pagórki i doliny, tak że dusza podąża naprzód

Page 234: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

lekko, jak po kolejowym torze. Gdy staje przed nami obowiązek, do któregoczujemy nieprzezwyciężoną odrazę, słodycz zwycięża to, co nieprzezwyciężone,i odraza pierzcha. Gdy dusza okazuje się twarda, słodycz zmiękcza ją, gdykrnąbrna, łagodzi jej upór. Trwa ona dłużej, aniżeli pociecha. Obecność jejprzeciąga się poza okres modlitwy, nawet gdy podczas niej do nas przychodzi.Czyni nas ona uprzejmymi dla drugich, podczas gdy pociecha zostawia nasnieraz skłonnymi do opryskliwości.

Natomiast pociecha duchowna jest jak gdyby miodem dla podniebieniaducha. Wnosi raczej przyjemność i rozkosz, aniżeli pogodę i spokój. Pociągającduszę ku sobie, napełnia ją uczuciem najwyszukańszej rozkoszy duchowej.Trwa krócej aniżeli słodycz, lecz działa skuteczniej. W przeciągu krótszegoczasu dokonywa więcej. Porą właściwą pociechy jest chwila modlitwy, leczzazwyczaj nie jawi się ona wcześniej, zanim się nie odwrócimy od świata,podobnie jak manna dopiero wtedy się pojawiła na puszczy, gdy się skończyłyzapasy egipskie. Słodycz więc zbliżałaby się jeszcze najbardziej douczuciowego nabożeństwa, jakkolwiek jest czymś różnym od niego, gdyżbardziej się zbliża do owych wyższych darów duchownych, w które – jakrzekłem – głębiej nie wchodzę.

Zarówno słodycz jak i pociecha duchowna są darami Bożymi, lecz słodyczdziała w sposób bardziej ludzki i nie tak władczy, jak pociecha. Rozróżniwszy wten sposób obie te rzeczy, będę o nich mówił pod wspólnym mianem darówduchownych, gdyż – jak powiedziałem – stanowiąc dwa różne przeżycia, tymisamymi prawami się rządzą, co dla mego obecnego celu jest rzecząrozstrzygającą (2).

Dalsze swoje uwagi ujmę w następujące zagadnienia: po pierwsze – zadanietych darów duchownych; po drugie – ich owoce; po trzecie – ich potrzeba,wynikająca z ich skutków; po czwarte – ich oznaki; po piąte – ich opóźnienie,odmowa lub zawieszenie; po szóste – sposób ich uzyskania; po siódme –właściwy ich użytek; po ósme – pozorna co do nich rozbieżność między starsząa nowszą literaturą. Podział ten, przeprowadzony dla większej jasności, zmusimnie czasem do przygodnego powtarzania poruszonych już myśli.

Najpierw więc zacznijmy od zadania tych darów duchownych. Św.Bonawentura streszcza je w pięciu punktach. Dary te napełniają naszą pamięćświętymi myślami; dają nam głębokie zrozumienie Boga; skutecznie przejmująnas zgodnością z Jego świętą wolą; wlewają uszanowanie i skromność wułożeniu ciała i w zewnętrznym postępowaniu; wreszcie uczą nas lubowania sięw rzeczach trudnych, a jeśli trzeba, w samym nawet cierpieniu dla Boga. Zinnego stanowiska można by ująć tę rzecz inaczej. Jeśli zestawimy naturępobożności z naszą własną naturą, zobaczymy, że trzy są główne przeszkodypobożności: niemoc ciała, która sprowadziła sen na powieki uczniów, śpiącychw Getsemani; zmysłowość, której zakon czuł św. Paweł w swych członkach,walczący przeciw zakonowi Chrystusa; konieczne troski tego życia, jakichdoświadczał w swej dbałości o wszystkie Kościoły. Otóż słodycze i pociechy, ijedne i drugie, usuwają te trzy przeszkody. Bóg zaś zsyła nam je bądź to beznaszego współdziałania, bądź też niekiedy dopiero w nagrodę za poprzednie

Page 235: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wysiłki lub za obecną gorliwość.Jeśli po wtóre chodzi o owoce darów duchownych, to ujawniają się one w

duszy natychmiast. Zajęta, niespokojna i zgiełkliwa pamięć, podobna zawsze dozbuntowanego i wrzącego miasta, staje się spokojna i układna, pamiętającazawsze o swych obowiązkach i świętach Kościoła z posłuszną radością. Każdywątek myśli, dotyczących spraw niebieskich, wykazuje taką obfitość i płodność,o jakiej przedtem mowy nie było. Rozmyślania płyną łatwo i bez wysiłku. Cnotyjuż nie wcielają się w czyn wśród cierpień i pracy, ale z łatwością i zprzyjemnością, a ich wyniki olśniewają swym bogactwem, pięknem iheroizmem. Istnieją wprawdzie dziedziny pełne pokus, wciąż niezadowolone iwiecznie spiskujące. Od niedawna jednak ujęliśmy je i wciąż coraz to mocniejujmujemy je w żelazne karby. Taką czujemy łatwość w przezwyciężaniutrudności, że niemal się zmienia charakter naszego życia duchownego; stąd zaśwykwita dziwna zgoda ducha z ciałem, która stanowi przewrót nie mniejszy,aniżeli nagła zgoda i spokój w zwaśnionym domu.

Siedem tych błogosławieństw jest dziełem Prawicy Najwyższego. Bógczęsto raczy je zsyłać nawet na dusze początkujące, i to nie zamiast dziecinnychłakoci – jak się niektórzy pisarze dziwnie wyrażają, – lecz jako rzetelny pokarmku pokrzepieniu ich sił na drogę pełną nadprzyrodzonych trudności właściwychich stanowi. Także postępujący winni pożądać ich gorąco, gdyż one sąpożywieniem modlitwy. Nawet mąż doskonały bez nich obejść się nie może,ponieważ i on musi ciągle w cnotach postępować i czynić sobie ichwykonywanie coraz sprawniejszym. Czymże bowiem jest samo łoże śmierci,jeśli nie wykonywaniem cnót, tak pełnym znaczenia i treści, jak dziesięć lat wjedną godzinę zebranych? Owszem, nawet chwila opuszczenia bez pociechy sięnie obywa; uchodzi bowiem za pewnik w teologii mistycznej, że Bógrównocześnie, w tej samej chwili, i opuszcza i pociesza zarazem, przez jedną i tęsamą czynność.

Słusznie przeto może powiedzieć Alwarez de Paz (3): "Błądzą ci, którzy niecenią sobie wielce tej duchownej słodyczy, którzy nie łakną jej na modlitwie inie zasmucają się jej utraceniem. Widać, że nie nauczyli się jeszcze z własnegodoświadczenia ocenić jej różnorakich pożytków. Gdyby bowiem raz jej zaznali idoświadczyli, jak pod jej tchnieniem nie postępują, lecz biegną i lecą wdoskonałości, umieliby zaiste wysoko szacować to, co niesie ze sobą tak wielkipostęp w czystości sumienia i w cnocie. Skoro ona weźmie w posiadanie sercechoćby człowieka początkującego na drodze świętości i jeszcze niedoskonałego,wydaje dzieła ze wszech miar doskonałe (omnibus numeris absolutas); skoro zaśusunie się od duszy daleko posuniętej w cnocie i już doskonałej, nie potrafi onaprzez cały ten czas wykonać nawet zwyczajnych swych zajęć bez rozlicznychniedoskonałości. Nie jest więc znamieniem człowieka zniewieściałego irozpieszczonej duszy czy przeczulonego serca oglądać się za słodyczą; chodzi tubowiem o postawę mądrego i stanowczego męża, który zna swoją wrodzonąsłabość i pragnie w ten sposób uzdolnić się do zdążania ku Bogu szybciej isprawniej oraz do dokonania większych i heroiczniejszych czynów. Ktokolwiekinnego jest zdania, ten ani siebie nie zna, ani nie pożąda gorąco doskonałości,

Page 236: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ani nie pojmuje prawdziwych i rzetelnych bogactw, które się kryją w słodyczy"(4).

Jedną z przyczyn, które skłaniają niektórych pisarzy do niechętnegowyrażania się o pociechach, jest kryjące się w nich niebezpieczeństwozłudzenia. Okoliczność tę niewątpliwie potwierdza cała teologia ascetyczna.Niemniej jednak odważam się twierdzić, że przesada, ta pospolita chorobaksiążek duchownych, której ulegają niektórzy pisarze, przez błędne inierozumne podejrzenia sprawiła w duszach czytelników więcej zamieszania,aniżeli jakiekolwiek szatańskie złudzenie. Otóż, ta diabelska roztropność, żeużyję częstego wyrażenia ascetów, stanowi sama podstęp nieprzyjaciela orazjeden z najgroźniejszych i najskuteczniejszych jego chwytów, książki zaśduchowne bywają w tym wypadku miejscem jego zwykłych zasadzek. Weźmyjeden z najgorszych wypadków, gdzie istotnie pociechy okazały się złudzeniamii uczmy się z przykładu i nauki Świętych ich niebiańskiej przezorności irozumnego umiarkowania. Jako przykład możemy wziąć św. KatarzynęBolońską, która przez pięć lat doświadczała pociech, które w znacznej mierzebyły złudzeniami, oraz ciągle miewała objawienia, jak sądziła, Chrystusa Pana,gdy w rzeczywistości były to mamidła szatańskie. A jednak dzięki jej pokorze iposłuszeństwu wszystko to obróciło się na jej dobro i wzrost w świętości. Wszaksama świadczy, że z tych swoich złudzeń "wielkie odniosła korzyści".

Lecz świadectwa Świętych o sobie mniejsze może na nas czynią wrażenie,aniżeli ich nauki, zwrócone do dusz bardziej nam podobnych. Posłuchajmy więcwielkiej wyroczni Karmelu, św. Teresy od Jezusa. Wykładając słowa modlitwyPańskiej, nie wódź nas na pokuszenie, powiada, że ci, co zdążają dodoskonałości, nie modlą się o wyzwolenie od tych pokus, które polegają nawalkach i cierpieniu. Przeciwnie, pragną ich i proszą o nie i z nich się cieszą,podobnie jak żołnierz z wojny, gdyż wiedzą, jak wielkie korzyści stąd na nichspływają. "Nie ulękną się nieprzyjaciela jawnego... Ale za to boją się, i słusznie,innego nieprzyjaciela, i ustawicznie Pana proszą, aby ich od niego wybawił:boją się czarta i zdrajcy piekielnego, przemieniającego się w anioła światłości,który cichaczem, w przebraniu podchodzi duszę, i nie da się jej poznać, aż gdyjej zada rany śmiertelne, i wszystką krew z niej wysączy, i życie jej odbierze, adusza tymczasem zewsząd już obsaczona pokusą, jeszcze jej nie widzi".Winniśmy prosić Pana, by nas od tego nieprzyjaciela uwolnił.

Uwypukliwszy w ten sposób wszystko zło, które może dla nas wyniknąć zezłudzeń szatańskich, Święta zaznacza dalej: "Zważcie, że w różny sposób możenas ten nieprzyjaciel przyprawić o szkodę: nie jedyna to zdrada jego, że nierazwywołuje w nas pociechy i słodkości duchowne, i wmawia w nas, że są to łaskiod Boga: to jeszcze szkoda najmniejsza. Niekiedy nawet ta sztuka diabelskamoże się obrócić przeciw samemuż jej wynalazcy: zdarza się nieraz, że mamidłajego nie tylko nie zdołają wstrzymać duszy na drodze Bożej, ale ją przeciwniepobudzą do tym raźniejszego postępu, do dłuższej i gorętszej modlitwy; niedomyślając się ani przypuszczając, by pociechy, których doznaje, były sprawązłego ducha, przypisuje je ta dusza niezasłużonemu nad nią zmiłowaniuPańskiemu, i uznając siebie takich łask niegodną, tym żarliwsze czyni za nie

Page 237: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

dzięki Bogu, tym mocniej czuje się obowiązaną do służenia Mu wiernie, tymusilniej stara się uczynić siebie godną dalszych łask i darów Jego. I wy także,siostry, starajcie się trwać niezachwianie w pokorze, znajcie siebie niegodnymipodobnych łask: nie ubiegajcie się o nie".

"Tą drogą, pewna jestem tego, diabłu z rąk się wymyka niejedna dusza, naktórej zgubę on sidła swoje zastawiał, a Pan przeciwnie, dla pokory jej, i zsamegoż złego, którym kusiciel zgubić ją zamierzał, większy jej pożytekwyprowadza. On w Boskiej wszechwiedzy swojej na serca nasze i na intencjęnaszą patrzy; jeśli po to idziemy na modlitwę i na niej trwamy, aby uczynićsiebie przyjemnymi w oczach Jego, i służyć Jemu, i z Nim i przy Nim zostawać,On wierny jest i nie dopuści tego, by miał nas oszukać nieprzyjaciel. Potrzeba,co prawda, czuwać i mieć się na baczności i pilnować się, aby pokora niedoznała najmniejszego uszczerbku, aby nie wcisnęła się jaką szczeliną do duszypróżna chwała i upodobanie w sobie; potrzeba błagać Pana, aby nas od tegozłego obronił. Ale też i wiernie przestrzegając tych warunków, i tak czyniąc cojest w naszej możności, nie bójcie się córki, by opuściła nas Boska obrona Jego,by długo na to pozwolił, aby nas nieprzyjaciel zwodził pociechami, które nie odniego pochodzą" (5).

Przemawiając w tym samym duchu, św. Teresa dowodzi, że byłoby błędnąpokorą z obawy próżności odrzucać nadprzyrodzone pociechy i dary, jakich Bógwiernym sobie duszom użycza na modlitwie. Dopóki bowiem widzimy, że są todary, na które bynajmniej nie zasłużyliśmy, dopóty przyczyniają się one tylko dowzrostu miłości względem ich Dawcy. "Zważywszy właściwości naszej natury,niepodobieństwem mi się wydaje – powiada św. Teresa – by ktoś mógł sięporwać na wielkie przedsięwzięcia, zanim się przekona, że Bóg sprzyja jegozamiarom. Tak bowiem jesteśmy nędzni i przywiązani do rzeczy ziemskich, iżnie zdobylibyśmy się nigdy na prawdziwe i całkowite wyrzeczenie się ich,gdybyśmy nie mieli poręki z góry; za pośrednictwem swych darów duchownychPan przywraca nam tę moc, którąśmy utracili przez nasze grzechy. Zbyt trudnobyłoby nam pożądać wzgardy i odrzucenia od wszystkich lub kochać się wogóle w innych wielkich cnotach, zdobiących ludzi doskonałych, gdybyśmy nieposiadali zadatku Bożej miłości i żywej wiary. Z natury bowiem jesteśmyskłonni iść za tym, co przed sobą widzimy; dlatego też łaski Boże budzą ikrzepią naszą wiarę. Zresztą, być może, iż ja, nędzne stworzenie, innych sądzęwedług siebie; możliwe, że nie brak dusz, którym wystarczają same prawdywiary do dokonania dzieł wielkiej doskonałości, podczas gdy moja słabośćpotrzebuje innych ponadto pomocy" (6).

Oczywiście, nie trzeba znowu popadać w drugą ostateczność i grzeszyćprzeciw umiarkowaniu, jakie zalecają Święci względem słodyczy i pociechduchownych. Św. Jan od Krzyża jako drogę najlepszą, a nawet jedyną, którawiedzie na najwyższe szczyty Karmelu, podaje prostą i wąską ścieżynę wiarybez osłody uczuciowej pociechy. Z drugiej zaś strony wskazuje ścieżkęwprawdzie krętą, lecz wijącą się w górę, na której wypisał słowa: Wiedza –Rada – Słodycz – Bezpieczeństwo – Chwała; i daje im miano Drogi duchaniedoskonałego, opatrując je dwoma hasłami: "Ponieważ troszczyłem się o nie

Page 238: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

(pociechy) dostało mi się ich mniej, aniżeli gdybym wstępował drogą prostą"oraz "Postępowałem wolniej i nie wzniosłem się tak wysoko, gdyż nie obrałemdrogi prostej". Z tej nauki jakiż inny można wyciągnąć wniosek, aniżeli ten, żewprawdzie najwyższa doskonałość zależy na wyrzeczeniu się tych darów, leczobok niej istnieje inna, która się na nich wspiera i że ostatecznie również i przeznią można wstąpić na prawdziwe szczyty Karmelu? A przecie dla wielu z naswystarczy, jeśli w ogóle doskonałości dostąpimy, chociażby i mniej doskonałądrogą. Zresztą następujący ustęp ze św. Teresy najlepiej oświetli obie stronyzagadnienia, tak że zbytecznym się okaże wszelkie tłumaczenie.

"Jest rzeczą bardzo godną uwagi – mówię to z własnego doświadczenia – żedusza, która stanowczo obiera tę drogę modlitwy myślnej, a zdoła dojść do tego,by nie wynosić się ani upadać na duchu, ilekroć spodoba się Panu ją nimiobsypać lub ich pozbawić, tym samym już odbyła znaczną część swejpielgrzymki. Nie ma też obawy, by się taka złamała, choć nawet niekiedy siępotknie, gdyż budowanie swe rozpoczęła na silnych podwalinach. Albowiemmiłość Boga polega nie na łzach, nie na pociechach i słodyczach, którychzazwyczaj dla własnej przyjemności pragniemy, ale na służeniu Bogu wsprawiedliwości, w mocy ducha i w pokorze. Postępować inaczej znaczyłoby,moim zdaniem, tylko brać, a nic nie dawać. Dla biednych niewiast, jak ja,wątłych i słabych, zdaje się być odpowiedniejszym prowadzenie drogą pociech,co też rzeczywiście czyni Bóg ze mną, bym mogła podołać tym troskom,którymi mnie raczył obarczyć. Jeżeli jednak chodzi o ludzi wielkiej powagi,nauki i roztropności, to trudno mi przezwyciężyć niesmak, gdy słyszę, jakbardzo się trapią, skoro Pan im odmówi pociechy w swej służbie. Nie mówię, bymieli nią gardzić, jeśli ich Bóg nią obdarzy, ani też jej wysoko nie cenić, skoroMajestat Boży uzna ją za stosowną; lecz także w braku jej nie powinni sięmartwić; winni zrozumieć, że widocznie nie jest im koniecznie potrzebna, skoroim Bóg jej odmawia, oraz panować nad sobą. Niech będą przekonani, że błędembyłoby odmienne postępowanie; przekonałam się o tym z własnego i cudzegodoświadczenia. Niech tedy zrozumieją, że dopóki się nie zdobędą na tę swobodęducha, dopóty trwać będą w niedoskonałości, niezdolni do wykonania swoichprzedsięwzięć".

"Jakkolwiek nie zwracam tych słów wyłącznie do początkujących, przecieobstaję mocno przy swoim zdaniu, ponieważ jest rzeczą dla nich niezmiernieważną, by wstępowali na drogę świętości z tą wewnętrzną swobodą i z tympostanowieniem; szczególniej jednak przemawiam do tych – a liczba ich jestniemała – którzy rozpoczęli, a skończyć nie mogą. Powodem zaś tego jest, jaksądzę, w wielkiej mierze to, że nie objęli krzyża od początku. Dręczą się wciąż,bo im się zdaje, że nic nie robią; nie mogą znieść, że myśl ich przestajepracować, gdy tymczasem może właśnie w tych chwilach próby wola ich sięrozwija i potężnieje, choć sami tego nie zauważają" (7).

Ośmielony nauką Alvareza de Paz, odważyłbym się powiedzieć, że daryduchowne są – po trzecie – do pewnego stopnia konieczne i że ta ich potrzebawynika z samych ich skutków. I tak, cóż poczęlibyśmy bez tej gorliwości, jakąw nas szczególniejszym sposobem rozniecają? Czyż częste i tkliwe uczucia nie

Page 239: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

oddają nam usług także poza modlitwą? Czyż nie mierzymy obecnie naszegopostępu w doskonałości stopniem łatwości w pełnieniu cnót? Jakżezdołalibyśmy wytrwać przy swoich umartwieniach, gdybyśmy nie mieli wkońcu dojść do miłości umartwień? A jak często odczuwamy konieczną potrzebęujrzenia prawd wiary w świetle nie samych tylko rozumowych pobudekwierzenia. Nawet przy całej swej wzniosłości same tajemnice wiary św. musząniekiedy oddziałać na nasz smak i powonienie swą wewnętrzną treścią.

Przywiązanie do świata jest w nas tak zakorzenione, że strzela ciąglenowymi pędami, nawet w duszach pobożnych, na kształt ukrytego w słomiezarzewia. I nie ugasi go nic prócz owej niebiańskiej słodyczy. Człowiek pijanyporywa się na rzeczy, na które trzeźwy nigdy się nie zdobędzie, gdyż zanimskoczy, pierwej wypatruje wszystkich możliwych przeszkód. Podobnie i w życiuduchownym niejeden wypada uczynić skok w mrokach wiary, na który nigdy sięnie zdobędziemy, nie upojeni miłością Bożą i winem pociech duchownych.Roztropność jest w życiu duchownym rzeczą niezbędną, ale jej subtelnewyczucia najlepiej występują na tle pogody płynącej z duchowej słodyczy.Najwytworniejszy kwiat stanowi owa pogoda, która pochodzi z pociechy. Dlatej to przyczyny św. Ignacy przestrzega, by nie czynić postanowień w chwilachoschłości i utrapienia. A teraz spojrzyjmy raz jeszcze na dziewięć wyliczonychpotrzeb. Czyż nie są one właściwe każdej pobożnej duszy? A cóż tympotrzebom zadośćuczyni, jeśli nie dziewięciorakie owoce darów duchownych?

Pozwolę sobie jeszcze rozpatrzeć to zagadnienie ze stanowiska Ludwika dePonte. Powiada on, że aby oddać się Bogu i pokochać doskonałość, trzebaspełnić dwie konieczności. Zauważmy, że de Ponte mówi tu o koniecznościach.Pierwszą z nich jest wytrwałość w modlitwie, drugą – wytrwałość wumartwieniu; jednak – dodaje – próżno jest marzyć o wytrwaniu w jednym ztych dwojga bez darów duchownych. Wedle jego nauki, sam Bóg daje nam to dopoznania szczególnie w chwilach swego nawiedzenia, jak czas modlitwy, czasumartwienia, czas smutku, oschłości i roztargnienia.

Posłuchajmy jednak dwóch wielkich Ojców Kościoła. Św. Grzegorz mówi:Pójdę do góry mirry i do pagórka kadzidła (Pieśni 4, 6). Cóż to jest góra mirry,jeśli nie wzniosłe i rzetelne umartwienie? A czymże jest pagórek kadzidła w tymwypadku, jeśli nie wielka pokora i modlitwa? Po to też spieszy oblubienica dotej góry i tego pagórka, aby nawiedzić życzliwie tych, którzy przez umartwienieswych wad i roztargnień pną się pod górę oraz wchłaniają słodką woń pokornej iczystej modlitwy. A jakiż jest owoc tych nawiedzin, jeśli nie ten, żesprawiedliwy, zasadzony na kształt drzewa mirry i kadzidła na tym pagórku czygórze, roztacza swą woń drogocenną tym obficiej i tym wspanialej, im więcejzapału wkłada w swoją modlitwę i swe umartwienie? Takie to uczucia ożywiałyduszę, kiedy wołała: Przyjdź, wietrze z południa, przewiej ogród mój, a niechpłyną wonności jego (Pieśni 4, 16), to jest wonna rosa łez, które z oczu naszychpłyną. Tym sposobem dusza dawała do poznania, że nawiedziny DuchaŚwiętego, zobrazowane przez wilgotny i ciepły wiew wiatru południowego,były konieczne (necessaria) do zmiękczenia serca, by hojnie trysnęło uczuciamitkliwej miłości, do zapełnienia oczu słodkimi łzami, a rąk dziełami gorliwości.

Page 240: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Albowiem nawiedzenie to jest niczym innym, jak mirrą najczystszą, sączącą sięz rąk oblubienicy (8).

Św. Bernard, ten święty, w którego ustach wieki zamierzchłe dziś nagle sięożywiają, opisuje nam smutne położenie, w jakim znajduje się serce,pozbawione darów duchownych: "Stąd to pochodzi jałowość mej duszy i tenbrak nabożeństwa, jaki odczuwam. Dzieje się tak, bo serce moje wyschło, adusza ma stała się jako ziemia bez wody. Oczy moje suche. Już nie odczuwamrozkoszy w śpiewaniu psalmów, nie znajduję też przyjemności w czytaniu ksiągpobożnych. Modlitwa mnie nie orzeźwia. Zamknęły się przede mną podwojerozmyślania. W pracy jestem leniwy, w czuwaniu ospały, opryskliwy i skłonnydo niechęci, nieopanowany w mowie i ulegający łakomstwu. Biadaż mi,albowiem Pan nawiedza wzgórza sąsiednie, lecz do mnie nie przyjdzie. Czyż niejestem owym pagórkiem, nad którym przechodzi Oblubieniec, nie dotykając gostopą? Wszak widzę, że ten obdarzony szczególnym darem wstrzemięźliwości,tamten słynie z cierpliwości. Jeden miewa ekstazy podczas kontemplacji, drugiprzebija niebiosa skutecznością swych modłów. Inni odznaczają się różnymicnotami, jako wzgórza nawiedzane przez Pana, na których się zabawiaOblubieniec dusz świętych. A ja, biedny, który nie odczuwam żadnej z tychrzeczy, czymże jestem, jeśli nie jedną z gór Gelboe, od której Pan, nawiedzającłaskawie inne, odwraca się ze wstrętem? Przeto, drżyj duszo, ilekroć ujrzyszłaskę nawiedzenia Pańskiego zabraną od ciebie. Albowiem z jej odjęciemupadniesz ty sama i wszystko, coś dobrego uczyniła, z tobą".

Z nauki Świętych, mym zdaniem, wynika, że owe dary duchowne – mówię opociechach i słodyczach – stanowią nie tylko ozdobę i koronę, ale jedną zkoniecznych sił żywotnych naszego życia duchownego.

Po czwarte, mamy rozważyć oznaki tych darów duchownych. Jedne z nichoznaczają zapowiedź przyszłego nawiedzenia Bożego, drugie zaś są znakiemobecnego nadejścia Pana – podział ten warto sobie dobrze przyswoić.

Oznak przyszłego nawiedzenia Bożego jest pięć. Niekiedy bez żadnejwidocznej przyczyny budzi się w nas jakieś uczucie, które nam mówi, że Panjest blisko i że trzeba się gotować na Jego przyjście. Tego rodzaju przeczucie,jakkolwiek nieoczekiwane, przecie nie budzi w nas wewnętrznego niepokoju inie wtrąca nas w zamieszanie, choć pierwszym jego skutkiem bywa wzrostbojaźni i uszanowania. Niekiedy bez jakiejkolwiek dostrzegalnej zmianynaszych usposobień wewnętrznych czy zewnętrznych zajęć, słyszymy w duszygłos, który nas napomina do uświęcania się, do skruchy, do spowiedzi lubzwraca nagle naszą uwagę na jakiś poszczególny grzech powszedni. Albodziwny pokój zalewa naszą duszę. Niekiedy czujemy i postępujemy tak, jakbyśmy się znajdowali w przeddzień jakiegoś wielkiego święta. Dziwny pokójzalewa naszą duszę. Pokój ten może się zjawić nagle, podobnie jak nagłemilczenie zalega klasę na odgłos kroków nauczyciela, albo też może wzrastaćstopniowo, dopóki nie stanie się już całkiem widoczny.

Niekiedy budzą się w nas jakieś nieznane dotąd tęsknoty, odczuwamyniezwykłe łaknienie sprawiedliwości i świętości, jak gdyby rozwarła się w nasjakaś pustka bezmierna, którą pragniemy napełnić. Niekiedy wreszcie

Page 241: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

opanowuje nas silne, pokorne, a jednak skuteczne pragnienie, by się oczyścić naprzyjście Boga, gdyż czujemy, że tylko dusze czyste stają się oblubienicamiPana. Ostatni ten znak uchodzi w większości wypadków za bezpośredniązapowiedź nawiedzenia Pańskiego. Za jego ukazaniem, Jezus nie zwleka już zprzyjściem, podobnie jak zstąpił w łono Maryi, skoro tylko dziewicze Jej ustawyrzekły: Fiat – niech mi się stanie. Przychodzi, by nas upomnieć, nauczyć,pocieszyć lub skarcić, lecz skarcić z taką miłością, że jedna taka nagana więcejw sobie pociechy zawiera, niż wszystkie ziemskie rozkosze.

Pięć też jest znaków obecnego już przyjścia Pana do duszy dla obsypania jejswymi darami duchownymi. Pierwszym z nich jest nagłe rozprzestrzenienieducha, jak gdyby jakaś ściana się przed nami zapadła, a wzrok nasz wybiegł wrozległe i malownicze przestrzenie, wyzłocone światłem słonecznym. Drugipolega na niespodziewanych strumieniach pobożnych myśli i uczuć, jak gdybysię upusty niebieskie otwarły i wody wystąpiły ze swoich brzegów, jak za dnipotopu. Trzecim znakiem jest jasne rozeznanie rzeczy niebieskich, jak gdyby sięnaraz stało nam wiadomym pożycie mieszkańców nieba oraz zrozumiałymi ichuczucia względem ziemi i rzeczy ziemskich. Czwarty zależy na odczuciu, żepobożność jest naszym najistotniejszym pokarmem, tak nam się wydaje czymśrzetelnym i tyle siły i mocy wlewającym w każdą władzę duszy, a nawet wznużone członki ciała. Piątym wreszcie znakiem jest pogarda świata, zmieszanaz pewnym niesmakiem, który nam każe odwracać serce od świeckich zabaw ibogactw. Doznajemy wówczas uczucia na kształt wstrętu, jaki w nas rodziwiadomość o zdradzie i podłości naszego przyjaciela. Z tą chwilą ponowneprzywiązanie się do świata staje się niemożliwością. – Każdy z powyższychznaków stanowi świadectwo, że Pan przyszedł.

Warto też zaznaczyć, że również sposób przyjścia Pańskiego do duszy bywadwojaki. Czasem przenika najpierw do wyższej części duszy, z której dopiero,na kształt zbawiennej rosy, słodycz spływa po trochu na całą naszą istotę, nasame nawet członki ciała. Innym razem jawi się w niższych częściach duszy,skąd dopiero, podobnie jak źródło, tryskające z wnętrza ziemi, zalewa nascałych. Pierwszym sposobem zdaje się Bóg ześrodkowywać nas w Sobie, wdrugim zaś każe nam się rozpłynąć w miłości i w dziełach miłosierdziawzględem bliźnich. Pierwszy stanowi drogę słodyczy, drugi raczej drogępociechy duchownej; Bóg jednak w swoim postępowaniu nie krępuje się jednymlub drugim sposobem działania.

Po piąte, spróbujemy, zawsze śladem starych mistrzów życia duchownego,określić z całym uszanowaniem powody odmowy, opóźnienia lub zawieszeniadarów duchownych ze strony Boga. Św. Grzegorz wymienia tu jako przyczynęten powód, byśmy sobie nie wyobrażali, że owe dary duchowne są owocemnaszej natury, że są naszym dziedzictwem lub czymś należącym się nam posprawiedliwości. Nie umielibyśmy się utrzymać w stosunku najzupełniejszejzależności względem Boga, gdyby nie to czasowe pozbawienie darówduchownych, które nam dziwnie do tego pomaga. Innym razem Bóg pragnie wten sposób spotęgować w nas szacunek dla Jego darów, bardziej uduchowićnaszą za nimi tęsknotę i podsycić żar oczekiwania na Jego przyjście, postępując

Page 242: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

z nami, wedle wyrażenia św. Jana Klimaka, podobnie jak matka zniemowlęciem. Inną przyczyną może być to, byśmy mogli sami siebieupokorzyć i Boże opuszczenie złożyć na karb naszych własnych grzechów, naswoją niewdzięczność, na niedbalstwo i brak pokory, szczególnie zaś na brakuszanowania w sposobie przyjmowania Boga, kiedy nas raczy nawiedzać. Możeto być również środek przeciw próżności i zbyt wielkiemu upodobaniu w sobie,jakoby wszystkie te dary były oznaką naszej świętości, a nie nadmiarem Bożegomiłosierdzia.

Niekiedy też bywa, że wzgląd na słabość naszego ciała skłania Boga dopowstrzymania potoku swych łask, by nasze zdrowie nie ucierpiało wskutekprzejęcia się rzeczami Bożymi, które odbiera nam sen i apetyt, czyniąc nasniezdolnymi do wypełnienia obowiązków lub zadań naszego stanu. CzasemOpatrzność przewiduje, iż moglibyśmy się dać uwieść uczuciowym słodyczomłaski do tego stopnia, że popełnilibyśmy niejedną nieroztropność, gdyby nam ichnie ujął, podobnie jak dzieci, chorujące z nadmiaru łakoci; w ten sposóbprzyszłaby na nas reakcja; ogarnęłaby nas duchowa niemoc, przesyt i szkodliwagnuśność. Kiedy indziej Bóg zawiesza swe łaski, ponieważ zaczynamy sięociągać w zajęciach zewnętrznych i w pomaganiu bliźnim oraz zbywać niedbaleswoje obowiązki, zbytnio rozmiłowawszy się w słodyczach samotnegoobcowania z Bogiem. Istotnie bowiem jak długo ono trwa, tak długo odwracaduszę od wszystkiego innego, by ją sobą opanować całkowicie.

Czasami się zdarza, że Bóg się od nas oddala, by nam dać sposobność doćwiczenia się w cnotach prawdziwych i rzetelnych przez wzgląd na łaski,poprzednio nam udzielone. Albowiem rzetelna cnota opiera się na Bogu samym,nie zaś na Jego słodyczach i pociechach. Gdyby zaś dary owe trwały bezustanku, nigdy byśmy nie doszli do jasnego rozeznania, wciąż biorąc za własnązasługę to, co w rzeczywistości było owocem pociechy. Miło jest również Boguwidzieć, jak się trudzimy bez pomocy Jego odczuwalnych pociech, albowiemprzez to upodobniamy się do Niego w Jego własnej przebłogosławionej Męce, adla siebie zyskujemy wspaniałe korony. Zresztą, jest Bożym pragnieniem,byśmy przyswoili sobie doświadczenie życia duchownego, przechodząc szeregprób przeróżnych, ucząc się robienia wiosłami w chwilach zastoju orazrozwijania swych żagli, gdy wiatr dogodny powieje. Niekiedy też tym sposobempragnie Bóg posunąć nas naprzód w heroicznej pokorze lub dać nam sposobnośćdo odpokutowania już tutaj czyśćca za swoje niewierności lub wreszcie wypalićw nas ślady jakiegoś grzechu przez to straszne osamotnienie, podobne temu, wjakim wołał Job: Dla pychy, jako lwicę ułapisz mnie, a wróciwszy się, dziwniemnie męczysz (Job 10, 16). Czasem znowu widząc w nas pospolity błądniedoceniania łaski, zbliża się do nas i znów się oddala, abyśmy przezporównanie tych stanów umieli ocenić własną słabość oraz skuteczność łaski. Wgłębsze tajemnice oschłości czy opuszczenia nie chcę już wchodzić, byłoby tobowiem niepożyteczne dla tych, dla których piszę.

Na ogół obfitość łask zależy od naszego postępu w życiu duchownym.Gerson w swej Górze kontemplacji zauważa, że trzy są pory łask napodobieństwo trzech pór roku. Stan początkujących przypomina zimę, gdzie

Page 243: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

słońce kryje się za chmury i mgły, zimno i opady wzrastają, a tylko w niektóredni świeci słońce i jawi się przelotna pogoda. Początkujący bowiem musząznosić wielkie ciemności, pozostałe z poprzedniego ich życia oraz walczyć zprzeciwnościami nie dość jeszcze umartwionych namiętności; jednak: Bóg raczyich niekiedy nawiedzać i rozjaśniać nad nimi swoje oblicze promienne weselemi dobrocią. Zatem wielki mistrz teologii mistycznej daleki jest od poczytywaniasłodyczy duchownych za dziecinne łakocie dla początkujących na drodzeświętości.

Ci, którzy już poczynili pewne postępy w modlitwie, przeżywają pewnegorodzaju wczesną wiosnę duchowną. Życie ich odznacza się większąrozmaitością. Jednego dnia mają niebo pogodne i jasne, drugiego naprzemian –pochmurne i dżdżyste. Jednak dni słoneczne zjawiają się często. Tak to Słońcesprawiedliwości nawiedza często postępujących, sprzyja im, daje świadectwoswojej obecności i zostawia po sobie wonne kwiaty gorliwych pragnień.Niemniej jednak ginie im czasem z oczu, tak iż maluczko Go widzą, a maluczkopotem tracą Go z pola widzenia, aby ta rozmaitość zaostrzała ich głód i tęsknotędo Niego i uczyła ich bawić z Nim dłużej, gdy znowu się ukaże. – Dladoskonałych trwa lato, gdzie słoneczne promienie przypiekają goręcej i rzadziejkryją się w chmurach; jednak od czasu do czasu zrywają się burze, w którychgrad, grzmoty i deszcze ulewne mieszają się z sobą – słowem burze, jakich niezna pora zimowa. W ten sposób ludzie doskonali cieszą się spokojemtrwalszym, bardziej stałym, częściej doznającym nawiedzeń Bożych, ale teżpodlegają co pewien czas wewnętrznym walkom i oschłościom w stopniu owiele wyższym i dotkliwszym od innych, by mogli w ten sposób więcej postąpićw pokorze. Mimo to jednak, wśród tych burz zsyła im Bóg od czasu do czasupromienie światła, tak że noce wydają się nam być prawie dniami a to wskutekczęstości tych Bożych błyskawic.

Po szóste, mamy rozważyć sposoby otrzymywania tych darówduchownych. Stare dzieła duchowne nauczają, że mamy błagać o nie Boga,podobnie jak owa natrętna wdowa ewangeliczna. Jeżeli chcemy wiedzieć –powiada jedno z nich – jak ich mamy pożądać, przypatrzmy się, jak starzypatriarchowie pożądali przyjścia Chrystusa. Na nich się mamy wzorować. Tegosamego Chrystusa, którego oni pragnęli w ludzkiej postaci, tego my pragnąćwinniśmy w postaci darów duchownych; Jego to bowiem w nich szukamy. Sicutantiqui patres! – trudno o przykład gorętszej tęsknoty.

Przyjmować dary duchowne z pokorą i wdzięcznością zarazem – towyborny środek, ażeby je otrzymywać powtórnie z jeszcze większą hojnością isłodyczą. Gdy Pan nasz widzi, jak usilnie staramy się Go zatrzymać i niewypuścić od siebie, podobnie jak Jakub, walczący z aniołem aż do rana, szybkodo nas powraca. Jeżeli usiłujemy przetworzyć słodycz Jego darów w cnotyrzetelne, w większe umartwienia, w zdwojone modlitwy i w świętośćpraktyczną, mamy zapewniony szybki Jego powrót i częstsze nawiedzenia.

Dwie są jednak okoliczności, w których Jezus z przyjemnością i miłościąnas odwiedza, chociaż doń mówimy: Fuge, dilecte mi – odejdź ode mnie, mójUmiłowany! Pierwsza, kiedy roztropność nam mówi, że nadmiar nabożeństwa

Page 244: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

mógłby zaszkodzić naszemu zdrowiu lub naszym pracom; druga, gdyposłuszeństwo i obowiązek odwołują nas od tajemnych pieszczot miłości Bożej.Musimy umieć, jak mawiał św. Filip, opuszczać Chrystusa dla Chrystusa.

Co więcej, wreszcie, jeśli chcemy jak najczęściej doznawać darówniebieskich, strzeżmy się zbyt chciwego i nieumiarkowanego ich pożądania orazwszelkiego uczucia upodobania w sobie, gdy je posiadamy. Ludwik Blozjuszprzytacza przykład pewnej osoby pobożnej, która pięciu latami oschłościodpokutowała chwilkę próżnego upodobania w otrzymywanych darachduchownych. Nade wszystko jednak unikajmy wszelkich zawinionychroztargnień na modlitwie, gdyż Bóg nie napełnia dusz, nie wyzutych ze siebiesamych, jak przestrzega św. Bernard, powołując się na cud Elizeusza, uczynionyubogiej wdowie: A gdy już pełne były naczynia, rzekła do syna swego: Przynieśmi jeszcze naczynie. A on odpowiedział: Nie mam. I stanęła oliwa (4 Król. 4, 6).

Po siódme, zastanowimy się nad właściwym użytkiem tych darówduchownych. Po tym, cośmy dotychczas powiedzieli, wystarczy w kilkusłowach załatwić tę część naszego przedmiotu. Widzieliśmy, że bardzo należysobie cenić dary duchowne i o nie się modlić, lecz nie okazywać się zbyt na niełasym. Należy ich pragnąć nie dla nich samych, ale dla boskich skutków i dlaowoców cnoty gruntownej, które im towarzyszą. Słodycz winna w duszachnaszych przetwarzać się w środek uświęcenia, pociecha zaś w siłę dopostępowania na drodze doskonałości. Przyjmować je winniśmy z najgłębsząpokorą i z rosnącą gorliwością. One mają się stać rdzeniem naszych umartwień,wyrazem ich na zewnątrz winna być ciągła i przemyślna uprzejmość względemdrugich, gorliwość o dusze i posługiwanie ubogim. Istnienie ich winniśmy zeświętą przesądnością trzymać w tajemnicy, jak gdyby jakiś sekret, powierzonynam przez króla. Posiadają bowiem taką właściwość, że ulatniają się z chwilą,gdy zostają odkryte. Jeżeli Bóg zechce, byśmy odsłonili któryś z darów, jakiminas obdarza, niewątpliwie ześle nam światło, usuwające wszelkienieporozumienie co do Jego woli oraz natchnienie, które nie pozwoli nam siędłużej opierać. Ale taka okoliczność może się nie zjawi przez cały przeciągnaszego życia. Musimy też nabyć sztuki zapominania i przypominania sobietych darów we właściwym czasie. Będzie to miało zastosowanie w chwilachzarozumiałości i przygnębienia, tych dwu czynników, które nie przestają nigdywytrącać nas z równowagi duchowej. Owocem, wreszcie, tych darów winna byćtęsknota za Bogiem; czyż bowiem, dając nam przedsmak nieba na ziemi, niepokazują nam, że nie samo niebo jest rozkoszą duszy, ale Bóg, który jest wniebie?

Po ósme, należy jeszcze uwzględnić różnice między starszą a nowsząliteraturą w sprawie tych darów duchownych. Z poprzednich naszych uwagwynika, że dary te nastręczają pewne niebezpieczeństwo i dlatego winny byćużywane z wielką ostrożnością i umiarkowaniem. Pomijając pewnekrańcowości, nie sądzę, by można było wynaleźć zagadnienie, co do któregostarsi i nowsi pisarze duchowni pozostawaliby w rzeczywistej sprzeczności.Geniusz starszych skłaniał ich raczej do podkreślania piękności, pożytku, anawet konieczności darów duchownych, podczas gdy w duchu nowszych

Page 245: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pisarzy raczej uwydatnia się dążność do uwypuklania niebezpieczeństw,związanych z nieumiarkowanym pożądaniem oraz z niewłaściwym używaniemdarów duchownych.

Każdy pisarz musi się zwracać do ludzi swego wieku. W przeciwnym razie,nie wywołałby należytego oddźwięku. Otóż pozwolę sobie przypuścić, żepisarze nowocześni mają do czynienia z ludźmi bardziej zniewieściałymi,aniżeli Gerson, Ryszard od św. Wiktora, Tauler, Ruysbroke, Hugo od św.Wiktora, św. Bonawentura i Ludwik de Blois, nie mówiąc już o św. JanieKlimaku, św. Nilu, Kasjanie czy św. Grzegorzu. Ten brak umartwienia musiałsię odbić na stosunku do darów duchownych, czyniąc pożądanie duchownychsłodyczy bardziej nieumiarkowanym, a korzystanie z nich – mniej ostrożnym.

Nowoczesny zwrot umysłów do subiektywizmu oraz powszechny rozstrójnerwowy niemało się przyczyniły do pomnożenia złudzeń, a może w związku znadchodzącymi czasami Antychrysta rozluźnił się też łańcuch, na którym szatanjest uwiązany. Nie jest też wykluczone, że czasy, kiedy się tworzyły nowszeszkoły ascetyczne, sprzyjały wielu złudzeniom, ponieważ mnóstwo ciemnychzagadek teologii mistycznej nie było jeszcze wyświetlonych w sposób naukowyprzez szereg dzisiejszych pisarzy. Przy tym liczny poczet nowszych Świętychoraz ich pisma mocno rozpowszechniły znajomość niezwykłych darówduchownych, tak że wielu przypisuje sobie niesłusznie owe stanynadprzyrodzone, o jakich czytali w żywotach Świętych. Możliwe też, że pokoradziś mniejsze znajduje uznanie na świecie niż dawniej, chociaż właściwie onanigdy nie cieszyła się zbyt wielkim szacunkiem. Nadto istnieje cały szeregfałszywych słodyczy duchownych, właściwych herezjom osnutym na tle życiaascetycznego. W jansenizmie kryje się nie tylko błąd dogmatyczny, ale teższatański spirytualizm; potępienie kwietyzmu, nawet w złagodzonej przezFenelona postaci, odstręczało dusze nawet od aktów czystej miłości.

Jeśli dla uniewinnienia nowszych pisarzy odważam się na te wszystkieprzypuszczenia, to dlatego że są oni bardziej przystępni dla ogółu czytelników iże korzystają już z szeregu bezpiecznych określeń, ustalonych powagą Kościoła,których byli pozbawieni ich poprzednicy. Podjąłem się wykazać, że tradycjażycia duchownego była w Kościele zawsze ta sama co do swojej istoty; jednakmuszę przyznać, że nowocześni pisarze duchowni nieco przesadzają w swejpowściągliwości i w swoim niedowierzaniu względem samozachowawczej iłatwo się dostrajającej skuteczności łaski; szczególnie niedostatecznie – zdaniemmoim – zostało przez nich omówione zagadnienie darów duchownych. Niechajmi wolno też będzie zauważyć – czynię to nie bez pewnych zastrzeżeń – żetrudno mi się obronić wrażeniu, iż u wielkich francuskich ascetów XVII w.błąkają się niesłychanie subtelne refleksy kwietyzmu, pojawiające się tu iówdzie w ich systemach, na kształt błyskawicy w czasie letniego wieczoru,szczególnie gdy mówią o zaparciu się siebie, o rozróżnianiu między Bogiem aJego łaskami, o błogosławieństwach oschłości, o tak zwanej nagiej wierze i oinnych podobnych przedmiotach. W tym wszystkim nie odmawiam imbynajmniej dobrej wiary, lecz trudno mi się otrząsnąć z przesądu, o ile to wogóle jest przesąd, że w przedstawieniu tych rzeczy ulegli pewnej przesadzie i to

Page 246: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

o zabarwieniu kwietystycznym.Zdaniem Alvareza de Paz, nikt nie powinien pouczać o drodze duchownych

słodyczy, kogo sam Bóg tą drogą nie poprowadził. Przestroga ta zasługuje nauwagę tym więcej, że ogół nowszych pisarzy wyraża się w ten sposób, jakgdyby nie znał tej drogi z własnego doświadczenia, a niektórzy nawet – jakgdyby ta droga w ogóle nie istniała. Lecz jakąż powagę mogą oni przedstawiaćw tym wypadku? Być prowadzonym drogą słodyczy duchownych, wedlerozumienia Alvareza de Paz, oznacza coś więcej, aniżeli odczuwanie tychżesłodyczy od czasu do czasu; jestem przekonany, że za dni naszych dusze,wiedzione tą drogą, nie są czymś niezwykłym, a powołania do doskonałościnierzadko marnują się wskutek nieuświadomienia o tej sprawie.

W życiorysie św. Joanny Franciszki de Chantal czytamy następującezdarzenie. Kiedy bawiła w jednym z największych miast francuskich, zgłosiłasię do niej pewna zakonnica, osoba wielkiej cnoty, pragnąc z nią pomówić osprawach swej duszy. Dwie te wielkie sługi Boże wyjawiły sobie z największąprostotą drogi, którymi Bóg je prowadził; w ciągu rozmowy przyznała się owazakonnica, że bywa niekiedy tak wyczerpana wewnętrznie, że popada w dużeosłabienie i w skrajną niemoc do tego stopnia, że zadowala się tym, iż Bóg jestBogiem, nie śmiejąc Go nazwać swoim Bogiem czy bodaj o Nim, jako o swoimBogu, pomyśleć. Na to odparła nasza Święta:

– W tym zapatrywaniu, droga Matko, nie mogę ci towarzyszyć, nigdy też niepodejmę tego rodzaju umartwienia. Jakkolwiek umęczona i przygnębiona byładusza moja, nigdy się nie znalazłam w takim stanie, by nie móc powtarzać: MójBoże! Tyś jest moim Bogiem i Bogiem mojego serca! Skoro bowiem wiaranaucza mnie, że jest On Bogiem moim, to chrzest, który otrzymałam, sprawiato, że On naprawdę jest moim Bogiem.

Wówczas rzekła zakonnica, że jej się zdawało, iż dopóki mówimy o swoimBogu, nie osiągnęliśmy jeszcze doskonałego ducha wyrzeczenia się. Na toodpowiedziała Święta, że poczucie naszego opuszczenia nie dorówna nigdyopuszczeniu Syna Bożego, który wszakże wśród najstraszniejszych mąkpowtarzał: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Następnie dorzuciła:

– Często w chwilach przykrego ucisku mawiałam do Pana, że chociażbywolą Jego było, bym zamieszkała w piekle, byle tylko mogło się to stać bez Jegoobrazy oraz dla Jego wiekuistej chwały, będę szczęśliwa, bo i wtedy nieprzestanie być Bogiem moim.

Zakonnica podziękowała Świętej za światła, których jej udzieliła,oświadczając, że chętnie obrałaby ją sobie za mistrzynię w sztuce miłowaniaBoga, że nie zapomni jej mądrych zasad i że w całym życiu duchownym nie mazagadnienia bardziej delikatnego, aniżeli naśladowanie wzoru, który nam Ojciecniebieski pokazał w Synu swoim a Panu naszym. Święta często powracałapóźniej do tej rozmowy, tak głębokie ona na niej wywarła wrażenie.

Jakiż jest tedy – w kilku słowach – wynik naszych dociekań nadprzedmiotem tak delikatnym, jak kwestia darów duchownych? Pochodzą one odBoga i są oznaką Jego miłości. On wie najlepiej, kiedy i jak ma ich udzielać, aponieważ zawsze ma przy tym na oku nasze dobro, nie zaś szkodę, więc nie ma

Page 247: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

podstawy do owych wygórowanych obaw, które mogą nas opanowywać.Uważanie ich za jakieś łakocie dla przynęcania dzieci jest równie błędne zestanowiska teologicznego jak niestosowne, obraźliwe i sprzeczne zdoświadczeniem, gdyż właśnie Święci są uczestnikami tych darów wnajwyższym stopniu. Nie trzeba także w darach duchownych dopatrywać sięjakiejś drogi wyjątkowej, jednej spośród wielu, jakimi prowadzi Bóg dusze.Wprawdzie bowiem jednym dostaje się więcej, drugim – mniej, jednak nie mawypadku, by jakaś dusza była ich całkiem, lub prawie całkiem pozbawiona.Dlatego też uzyskanie tych darów winno się stać przedmiotem naszychnajpoważniejszych modlitw.

Za pośrednictwem darów duchownych osiągamy niejako doświadczalnąznajomość Boga, która choć wymaga uzupełnienia ze strony naukteologicznych, sama przecie przewyższa wszystko, co teologia dać może. Onedają nam moc nad naturą i szatanem. One poddają nam ducha ludzkiego i mocepiekielne. One darzą nas łatwością w pełnieniu naszego powołania. Onepodsycają naszą miłość, zbroją przeciw pokusom, pogłębiają ufność w Bogu,potęgują w nas dar wiary i czynią nas pokrzepicielami braci naszych. Czyż niemożemy powtórzyć za rzeszą w Kafarnaum: Panie, daj nam zawżdy tego chleba(Jan 6, 34) – albo dosłownie sobie przyswoić modlitwę Samarytanki: Panie, dajmi tej wody, abym nie pragnęła ani tu czerpać nie chodziła (Jan 4, 15).

24. Roztargnienie i środki zaradcze powrót spis treści

Przyjmuje się na ogół, że cztery są główne przeszkody modlitwy: roztargnienia, skrupuły, oschłości i opuszczenia. O skrupułach już mówiliśmy; jeśli zaś chodzi o oschłości i opuszczenia, to dostatecznie dla naszych czytelników omówiliśmy ten przedmiot, pisząc o pozbawieniu, zawieszeniu lub opóźnieniu łask duchownych.

Pozostaje nam jeszcze pomówić o roztargnieniach, jednym znajuporczywszych i najprzykrzejszych szkopułów na drodze życia duchownego.Są one przykre, gdyż wysuszają wszystko, co mogło być słodkiego,przyjemnego i łatwego w pobożności; są uporczywe, gdyż stanowią zło wprostnie do uleczenia, które przez stosowanie lekarstw jeszcze się zaognia i pogarsza.Zdawałoby się, że jeśli co, to przede wszystkim roztargnienia są skutkiem, przeznas zawinionym, tymczasem – zdaniem moim – żadna chyba przeszkodaduchownego postępu nie bywa częściej wolna od naszej winy, aniżeliroztargnienie. Większość ich stanowi nieuniknione umartwienie; jeżeli zaś znaszej strony jest jakaś wina, to zazwyczaj będzie to nie tyle brak skupienia namodlitwie, ile raczej zniecierpliwienie się na widok zmarnowanej, zepsutej izbezczeszczonej modlitwy.

Roztargnienia szczególniej, podobno, dokuczają początkującym. Składająsię na nie dwa czynniki: oderwanie myśli od przedmiotu modlitwy orazzaśmiecenie wyobraźni obcymi i niestosownymi rzeczami. Z tego pojęciaroztargnień wynika, że utrudniając w wysokim stopniu modlitwę ustną, jednak

Page 248: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

jej nie niszczą zupełnie; natomiast na modlitwę myślną działają zabójczo, gdyżtrwa ona tylko tak długo, jak długo uwaga nasza jest na niej skupiona,niezależnie od tego, jak długo pozostajemy na klęczkach – co słusznie podkreślaśw. Izydor i Alvarez de Paz. Nawet wówczas, gdy roztargnienia wciskają sięzupełnie bez naszej winy, tracimy wedle nauki św. Tomasza, ów "posiłekduchowny", jaki czerpiemy z modlitwy. Roztargnienia można by porównać dorojów muszek w letnie wieczory; więcej nam one dokuczają swoimbrzęczeniem, aniżeli kąsaniem. Wystarczy ruch dłoni, by je rozproszyć; leczpróżny triumf: natrętne owady zbijają się w jeszcze gęstsze zastępy, bydokuczliwiej brzęczeć nam w ucho swą jednostajną melodię. Biegniemynaprzód – one za nami, tylko rzadkie powietrze wysokich szczytów umartwieniaoraz głęboka noc kontemplacji może nas uwolnić od tych lotnych pasożytówzmroku.

Przystępując do badania naszego przedmiotu, musimy się uzbroić w naukęopata Mojżesza z kolacyj Kasjana, że mianowicie, niepodobieństwem jest dlanas całkowicie uwolnić się od roztargnień, stratą czasu – o tym marzyć, a jużniedorzecznością – ulegać przygnębieniu, gdy się to nie powiedzie. Rozmyślne iświadome trwanie w roztargnieniu jest, rzecz jasna, naszą winą, gdyż było wnaszej mocy temu zapobiec; ale nieświadome zaprzątnięcie nimi umysłu nieobciąża sumienia naszego, ponieważ wymyka się zupełnie spod naszej władzy.Nic przeciw temu nie poradzimy, powiada opat Mojżesz, że gorzkie myśli będąsię nam naprzykrzać, zdrożne – plamić, a próżne – niepokoić nas i męczyć.Pierwszy rodzaj roztargnień nazywa on piaskiem, drugi smołą, trzeci zaś słomą.Autor Traktatu o miłości Bożej, przypisanego błędnie św. Bernardowi, zdaje sięrównież podtrzymywać zapatrywanie, któremu wyżej daliśmy wyraz, żeroztargnienia towarzyszą nam aż do szczytów kontemplacji, by tam dopiero nasopuścić. Nawiązując do ofiary Abrahama, porównywa on roztargnienia z owymimłodzieńcami, którzy zostali u podnóża góry wraz z osłem, wyobrażającymciało nasze; rozum zaś porównywa z Izaakiem, i tak parafrazuje słowaAbrahama: Wy, troski, strapienia, kłopoty, przywiązania i roztargnieniawszelkiego rodzaju, poczekajcie tu z osłem, to znaczy z ciałem, a ja zdziecięciem aż do onąd pospieszywszy, skoro uczynimy pokłon, wrócimy się dowas (Rodz. 22, 5).

Istnieje pewnego rodzaju podobieństwo między roztargnieniami a grzechamipowszednimi. Uwolnić się od nich całkowicie – niepodobna, ale jest w naszejmocy unikać ich z osobna, każdego po kolei. Kto by przeto postanowił wyleczyćsię całkowicie z roztargnień, powiedziałbym mu: To ci się nie uda. Marzysz ostanie, który nawet u Świętych trwa tylko przejściowo, a jest właściwystopniowi kontemplacji. Twoje szamotanie się tylko pogorszy tweniedomaganie, a brak powodzenia gotów cię wtrącić w zgryzoty i zniechęcenie.Wszystkie przyczyny, na które się powoływałem, zachęcając cię do spokojuwobec upadków, w jeszcze wyższym stopniu odnoszą się do roztargnień.Całkowite i ostateczne ich uleczenie graniczy z niepodobieństwem.

Ponieważ kusiciel wie dobrze, iż roztargnienia są nieuniknioną słabościąnaszej natury a zarazem najprzykrzejszą udręką ducha ludzkiego, dlatego często

Page 249: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

usiłuje zwodzić osoby duchowne, przedstawiając im zmniejszenie sięroztargnień jako świadectwo ich postępu w życiu duchownym. Tym podstępemosiąga naraz kilka celów. Odwraca uwagę od rzeczywistych przywar, zwłaszczaod upadków języka i straty czasu, następnie od prawdziwych środków postępu,z których istotnie mogliby skorzystać; natomiast przykuwa ich oczy,zamiłowania i dążności do przedmiotu tak beznadziejnego, jak Syzyfowe praceczy trud Danaid w starożytnym Hadesie. Rzeczywiście, starania tych duszprzypominają legendarne owo wtaczanie głazu na pochyłe zbocze oraznapełnianie wodą beczek bez dna; w pogoni za błędnym ognikiem wolności odroztargnień, który poczytali za oznakę swego postępu, narażają się na kłopoty,wysiłki, zabiegi, zawód i przygnębienie. Żeby się uwolnić od roztargnieńzupełnie, trzeba by chyba mieć całą armię w ostrym pogotowiu, a i wtedymogłaby się zakończyć cała ta walka naszą porażką. Sułtani mogli sobiepozwolić na wycinanie janczarów, którzy się wydawali im niebezpieczni, orazzrównywać z ziemią mogiły swych ofiar. Z naszymi roztargnieniami nie pójdzietak łatwo.

Przystępując do poznania źródeł, z których płyną roztargnienia, musimy nietracić z pamięci owych dwu czynników, któreśmy w nich wyszczególnili:odwrócenia myśli od przedmiotu modlitwy oraz zajęcia wyobraźni przez obcepojęcia i obrazy. Kierując się tym określeniem, dochodzimy do odkrycia pięciuprzede wszystkim źródeł, z których czerpie swe mętne wódy ów Nil roztargnień.Tutaj należy zaliczyć: nadwerężone zdrowie, działanie Ducha Świętego, szatana,wreszcie nas samych, niewinnych lub winnych ich wywołania.

Przez nadwerężone zdrowie nie rozumiem zaraz obłożnej choroby, któraogranicza modlitwę chorego do strzelistych aktów miłości, cierpliwości orazpoddania się woli Bożej z okiem zwróconym stale i spokojnie na krzyż lub innegodło Męki Chrystusowej. Mam na myśli raczej ów pospolity dzisiaj stanzdrowia, odznaczający się fizycznym osłabieniem oraz skłonnością docodziennej lekkiej migreny, zwłaszcza, jeśli odczucie słabości, jak się to częstozdarza, jest najsilniejsze przy rannym wstawaniu. U wielu osób dochodzi dotego, że czują się prawie niezdolne do rannego rozmyślania. W tych wypadkachwzmocnienie sił wystarczy do usunięcia roztargnień. Im większy bowiemzadajemy sobie wówczas gwałt, tym natarczywiej napastują nas roztargnienia, awynikiem tych gwałtownych zmagań bywa zupełna niezdolność do modlitwy.W takich razach należy postępować spokojnie i z umiarkowaniem, usiłującmiłośnie utrzymywać się w Boskiej obecności, wytrwale lecz bez skrupułów.

Chociażby się komuś wtedy zdawało, że jego modlitwa nie jest wcalemodlitwą, że stanowi jeden wielki rój grzechów powszednich, – wszystko tonieprawda. Podobnie jak inne przykre następstwa choroby, tak i toniedomaganie, należy przyjmować spokojnie jako nauczkę pokory.Usposobienie to zapewni nam spokój nawet wśród najburzliwszej nawałyroztargnień; natomiast gwałtowne i nieroztropne szarpanie się wprowadziroztargnienia nawet do wewnętrznego przybytku duszy.

Innem źródłem roztargnień bywa działanie Ducha Świętego. Podobnie jakosoby, daleko już posunięte w życiu duchownym, bywają niekiedy w sposób

Page 250: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nadprzyrodzony doświadczane i oczyszczane przez oschłości i opuszczenia, taksamo i dusze przebywające na niższych stopniach doskonałości oraz bardziejpospolitymi ścieżkami prowadzone, doznają przykrych roztargnień, któreutwierdzają je w pobożności rzetelnej, wypalając pozostałości po grzechach iujarzmiając przesadną miłość własną. Jednak niełatwo jest człowiekowirozpoznać, czy dokuczające mu roztargnienie pochodzi od Boga. Możliwe, żetakie rozpoznanie udaremniłoby skuteczność tej próby. W każdym razie, miłojest wiedzieć, że istnieją wypadki, w których roztargnienia stanowiądoświadczenia Boże, co na ogół ma miejsce wówczas, kiedy ani ich wtargnięciaani też trwania nie tłumaczą nam żadne inne przyczyny ani też jakakolwiek winaz naszej strony.

Istnieje jeszcze osobny rodzaj roztargnień nadprzyrodzonych, na którytrzeba zwrócić uwagę. Dręczy nas on wtedy, gdy Duch Święty wzywa nas bądźdo innego przedmiotu, bądź do wyższego stopnia modlitwy, a my przeznieświadome lub świadome nieporozumienie temu się opieramy. Tak długobędzie nas On niepokoił, dopóki nie usłuchamy wezwania, albowiemroztargnienia te mają za zadanie przywołać nas do posłuszeństwa.

Po trzecie, mogą pochodzić i często też pochodzą nasze roztargnienia odszatana. Jest rzeczą oczywistą, że nasza pobożność najbardziej się sprzeciwiajego królowaniu w duszy i dlatego musi stanowić przedmiot jego zajadłychnapaści. Roztargnienia, z tego źródła płynące, odznaczają się przede wszystkimswoją liczebnością, po wtóre – żywością obrazów, po trzecie – zaniepokojeniemduszy w sposób niezwykły i niewspółmierny z ich przedmiotem; po czwarte –brakiem związku ze zwykłymi zajęciami naszego życia codziennego; po piąte,co wyróżnia je od naturalnych roztargnień, – swoją jednostajnością ipowracaniem zawsze w tej samej, niezmienionej postaci; wreszcie po szóste – sątego rodzaju, że samo zatrzymywanie się nad nimi, łatwo może stać sięgrzechem. Reguera w swej Teologii mistycznej przestrzega, by wcale niezastanawiać się nad roztargnieniami, lecz traktować je tak, jak człowiek traktujeszczekające psy, kiedy przechodzi ulicą. Przestroga ta stosuje się szczególnie doroztargnień, o których słusznie przypuszczamy, że pochodzą od szatana.

Przyczyną roztargnień możemy być, po czwarte, my sami i bez własnejwiny wskutek czterech różnych źródeł rozproszenia, które w nas istnieją.Pierwszym z nich jest wyobraźnia, która u jednych bywa bardziej rozwinięta,niźli u drugich i okazuje się bardziej wrażliwa na podsunięte obrazy. Są naprzykład ludzie, którzy nie mogą uskuteczniać tak zwanego wyobrażeniamiejsca podczas rozmyślania, to znaczy, odtworzenia wyglądu rozważanejtajemnicy, ponieważ żywość odtworzonego obrazu tak dalece pochłania ichwyobraźnię, że staje się dla nich studnią roztargnień na całą godzinę modlitwy.Drugim źródłem roztargnień jest panująca w nas namiętność. Wszelkie myśli iobrazy, pozostające w pewnym z nią związku, zarażają się jej uporczywościąoraz samowładczymi zapędami. Ich związek z główną wadą staje się jakbypowiększającą soczewką, która nadaje tym przedmiotom wielką siłę sugestii, także trudno się z nich otrząsnąć. A ponieważ podczas modlitwy siłą rzeczywszystkie inne przedmioty usuwają się w cień, przeto namiętność panująca

Page 251: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

znajduje stosunkowo większe pole do działania i tym nieodparciej narzuca myśliswe twarde okowy.

Trzecim źródłem roztargnień bywa tzw. ingenium vagum – wrodzonaskłonność do rozpraszania się na różne przedmioty, połączona z niechęcią dorzeczy wewnętrznych. Jest ona przeciwieństwem umysłu skupionego. Brak jejpowagi i stateczności. Stanowi ona pewną wadę ustrojową umysłu, analogicznądo niestateczności woli. Goni za nowościami i zmianami, za rozgłosem ipoklaskiem, lubi zawsze się spieszyć i mieć dużo do roboty, by móc się żalić nanawał zajęć. Podobnie jak inne ustrojowe wady, nastręcza mnóstwo sposobnoścido upadków, jakkolwiek sama, będąc wrodzoną, nie jest jeszcze grzechem.Mówiąc o duchu ludzkim, powoływałem się na Scaramellego, aby wykazać, żezdarza się pewnego rodzaju usposobienie głęboko melancholiczne, któreposiada zdolność skupienia się na jakimś przedmiocie w takim stopniu, iżmożna by je wziąć za dar nadprzyrodzony kontemplacji. Otóż ingenium vagumstanowi zjawisko wręcz odwrotne; podobnie też jak tamtemu daleko jest dozasługi, tak również to wolne jest od winy.

Czwartą wreszcie kopalnią roztargnień w zakresie ludzkich słabości możebyć niezręczność kierownictwa duchownego. Kierownicy, którzy raczej wlokąpenitentów swymi własnymi drogami, aniżeli nimi kierują po drogach imwłaściwych, muszą się stać koniecznie przyczyną ich ciągłych roztargnień, gdyżwtłaczają ich dusze w stan nierzeczywisty i wymuszony, zamiast prowadzić ichdrogą natchnień Ducha Świętego. Wskutek tego stają się one rozgorączkowane,bojaźliwe, uparte, to znowu skłonne do żalów i dziwactw, raz zamknięte wsobie, raz gadatliwe, dopóki po niewielu latach takiego prowadzenia nierozstaną się całkowicie z dążeniem do doskonałości. Modlitwa tych osób składasię w dwóch trzecich z roztargnień, jedną trzecią zaś wypełniają zuchwałenarzekania przed Bogiem na roztargnienia. Inni kierownicy sumień mają swojeulubione metody modlenia się i nalegają na penitentów, by wszyscy tak sięmodlili, jak oni to czynią. Nikomu nie wolno stosować niższej metody,albowiem doskonałość wymaga według ich zdania takiego właśnie stopniamodlitwy. Ale też nikomu nie wolno posługiwać się wyższą metodą, piętnują tojako złudzenie. Tego rodzaju kierownik spogląda z góry na swoje stadko, jakostojące na niższym stopniu, aniżeli on, znajdujący się na wyżynach, skąd imdaje znaki. Na myśl mu nawet nie przyjdzie, że należałoby w górę spoglądnąć iśledzić nieraz olśnionymi oczyma i z zadartą głową podniebne szlaki swoichpenitentów. Wszyscy, którzy się ponad niego wzbili, to owce zbłąkane.Wypuszcza na nich swoje psy owczarskie i zmusza je do zstąpienia w dół,chociażby z narażeniem życia. – Inni biorą Scaramellego lub inne dziełopodobne i prowadzą swych penitentów przez dwanaście czy piętnaście stopnimodlitwy, jak gdyby to była jakaś książka kucharska czy chirurgicznypodręcznik, opisujący każdy zabieg z osobna. Mogliby nam określić czyjśpostęp w modlitwie z taką samą łatwością, z jaką wskazuje się palcem na mapieodległość, która kogoś dzieli jeszcze od pewnego miejsca. Wskutek tej ciasnejpedanterii, – roztargnienia, jak wilki, szarpią podczas modlitwy biednychpenitentów. Zmuszać się do stanu modlitwy, w którym Bóg nie chce nas mieć,

Page 252: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

znaczy wprawiać się w stan jakiegoś zwichnięcia duchowego, gdzie każdepołożenie staje się uciążliwe, a wszelkie skupienie – niemożliwością. Takwyglądałoby to poczwórne źródło naszych roztargnień, jakim jest naszaniezawiniona słabość ludzka.

Po piąte wreszcie, takim źródłem może być własna nasza wina.Zawinionymi są wszystkie te roztargnienia, które sobie jasno uświadamialiśmy ina które godziliśmy się dobrowolnie. Winnymi stają się one w ten sam sposób,w jaki pokusa staje się grzechem, przez uświadomienie i przyzwolenie. Oprócznich jednak istnieją roztargnienia, pochodzące bezpośrednio od nas, które sązawsze zawinione. Pochodzą one bądź od ciała, bądź od umysłu naszego. Wpierwszym wypadku zaciągamy winę, kiedy zaniedbujemy ćwiczenia się wpewnych umartwieniach, choć mogliśmy przewidywać, że to niedbalstwosprowadzi na nas roztargnienia. Brak więc uszanowania w postawie podczasmodlitwy, częsta zmiana ułożenia ciała oraz wszelki niedostatek zewnętrznejskromności i powagi daje początek roztargnieniom zawinionym. Środkizaradcze przeciw tego rodzaju roztargnieniom polegają na usunięciu ichprzyczyny. W drugim wypadku, kiedy bogatą kopalnią pewnych roztargnieństaje się nasz umysł, znowu musimy winę tego złożyć nie na kogo innego, jenona siebie. Myśmy to bowiem puścili wodze naszym myślom, my rozbroiliśmyswego ducha i wydaliśmy go bezbronnego na pastwę roztargnień.

Wśród wielu naszych przewinień jest siedem szczególnych, które nie tylkopośrednio, ale i bezpośrednio idą na rękę roztargnieniom. Pierwszym z nich jestlekceważenie drobnych grzeszków, które na kształt malutkich muszek w maściaptecznej, mimo swej niepozorności, psują i zakażają czystość intencjiwszelkich naszych czynów. One rozpraszają umysł, wtrącają go w ten lub ówrodzaj duchowego lenistwa, sprawy nadprzyrodzone przesłaniają jakąś mgłą,wreszcie osłabiają moc łaski na każdym kroku. Drugim przewinieniem jestoziębłość, o której pomówię jeszcze w następnym rozdziale. Trzecim –ciekawość, zwłaszcza zaś głód nowinek, wyrażający się bądź to wnasłuchiwaniu wieści z szerokiego świata politycznego, bądź w zbieraniu ploteko słowach, czynach i dolegliwościach naszych bliskich, bądź w zamiłowaniu dopisania i otrzymywania listów, bądź też wreszcie w małostkowym oddaniu sięwyłącznie miłości i życiu domowemu. To wszystko wyciska z nas potem swojązapłatę w postaci roztargnień aż do ostatniego szelążka z natarczywością, przyktórej blednie chciwość Shylocka.

Czwartym przewinieniem, które się później mści roztargnieniami, jestprzystępowanie do modlitwy bez należytego przygotowania. Stajemy wobecności Boga i odchodzimy z niej bez złożenia czci czy pokłonu czyjakiegokolwiek ceremoniału, przyjętego w Jego niebieskim dworze. Z nikimmoże tak prostacko nie postępujemy, jak z Niepojętym Bogiem, a prostactwo towyklucza z góry wszelką zażyłość. Stąd rodzą się roztargnienia, które niemiałyby miejsca w atmosferze świętej zażyłości z Bogiem. – Piątym naszymprzewinieniem jest niedostateczna straż zmysłów, a to nie tylko podczasmodlitwy, lecz i poza nią. Ponieważ roztargnienia są słabością naszej natury,przeto nie osiągniemy, nie mówię już, uwolnienia się od nich – ale bodaj

Page 253: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

panowania nad nimi, dopóki się nie zdobędziemy na jakąś ofiarę ze swej strony.Kto swobodnie patrzy na wszystko i słucha wszystkiego, co mu się żywniepodoba, chociażby i bez grzechu to się dziać mogło, ten musi na mocy działaniasamych praw przyrodzonych ponosić skutki tego postępowania. Zarównosposób, jak i stopień czuwania nad naszymi zmysłami, mogą być różne, zależnieod rozmaitych okoliczności, dopóki jednak na ten odpowiedni sposób i stopieńsię nie zdobędziemy, dopóty będziemy bezsilni wobec naszych roztargnień.

Szóste przewinienie z naszej strony polega na zaniedbaniu zwyczajumodlitw strzelistych, które na kształt jakichś niebieskich roztargnień odwracająnasze myśli od ziemi ku Bogu, mieszając owo spokojne posiadanie, które światchciałby nad nami roztoczyć. Akty strzeliste działają dla Boga to, co czyniąroztargnienia przeciwko Bogu. Ich osobliwym przywilejem jest zwyciężanieroztargnień. Nie ma nad nie lepszego sposobu zapanowania nad rozproszeniem.– Siódmą i ostatnią zawinioną przyczyną roztargnień bywa niedostatecznezwracanie uwagi na źródło, z którego sączą się w nasz umysł niedostrzegalnewycieki roztargnień oraz brak potrzebnego umartwienia się w tym kierunku.Obowiązek ten, mimo całej swojej oczywistości, bywa pospoliciezaniedbywany. Roztargnienia bywają często dla ludzi tym, czym dla prostakówzjawiska przyrody. Niczego im nie mówią. Nie uczą niczego. Oni nie zapytują,jak lub dlaczego to i owo się dzieje. Zadowalają się samym faktem. Podobniebywa z roztargnieniami: – Mniejsza o to, skąd one pochodzą, rzecz główna –umieć sobie z nimi poradzić. Oczywista, ale żeby ten cel główny osiągnąć, żebyzapisać lekarstwo, trzeba pierwej postawić diagnozę co do źródła dolegliwości.

Jeżeli płynąc statkiem modlitwy przez morze roztargnień, czujemy, że naszawyobraźnia nacieka roztargnieniami, dobrze jest brać się do pomp, ale przedewszystkim należy wyszukać szczelinę, przez którą ów niepożądany żywiołprzecieka. Zwracanie uwagi na owe siedem błędów doprowadzi z czasem dopewnego tylko opanowania naszych roztargnień; ale poza to nie potrafimyposunąć się dalej, dopóki cały nasz poziom duchowy nie stanie się wyższy ibardziej nadprzyrodzony. Niemożność całkowitego wyswobodzenia się odroztargnień jest jednym z istotnych i nieuleczalnych braków stanupostępujących, jeśli go porównamy ze stanem już doskonałych. Podobnie, jakznowu początkujący mają swoje wady istotne i nieuleczalne, które znikająstopniowo u postępujących. Wszystko, cokolwiek pomaga do oczyszczeniaintencji, przyczynia się także do ujarzmienia roztargnień.

Co jednak głęboko należy sobie wbić w pamięć, to że chwila modlitwy niejest czasem stosownym do właściwej walki z roztargnieniami. Jeżeli nasząwalkę aż do tej chwili odłożymy, wówczas samo nawet zwycięstwo będzie dośćmelancholijne, albowiem będzie okupione utratą godziny modlitwy. Ileż to osóbżali się na swoje roztargnienia i z pewnego rodzaju trwogą oczekuje porymodlitwy z powodu onej duchowej udręki, która jej towarzyszy; a jednak jakniewielu stara się swoim życiem i swymi modlitwami uniemożliwiać nawrotytych samych roztargnień! Powiedziałem już i jeszcze raz powtarzam, że jeśliktoś także poza czasem modlitwy nie stara się zapobiegać źródłom roztargnień,to jego modlitwa musi koniecznie od nich ucierpieć. Uprzątając bowiem

Page 254: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

podczas niej serce z innych rzeczy, mimo woli dajemy pole roztargnieniom.Nigdy też nie uwolnimy się od roztargnień, ani nawet nie zapanujemy nad nimi,zwalczając je bezpośrednio: nasze natarcie winno się zwracać przeciwkoprzyczynom roztargnień, a walka z nimi musi wypełnić całe nasze życiecodzienne.

Zadanie to ułatwiają nam szczególnie dwie praktyki życia wewnętrznego,które też rzeczywiście mogą stanowić nić przewodnią całego życia. Pierwszą znich jest rozkład zajęć, drugą – poświęcenie swej niepodzielnej uwagi coraz todoskonalszemu wykonywaniu codziennych obowiązków. Jeżeli chodzi o rozkładzajęć, jest to kwestia, którą należy rozwiązywać stosownie do okoliczności, niebędę też szczegółowiej w nią wchodził. Zaznaczę tylko, że odgrywa on wuświęceniu ludzi świeckich tę samą rolę, co porządek klasztorny w doskonałościzakonnej; rola ta niekiedy bywa dodatnia, niekiedy – ujemna. Niektóre dusze naskutek tego ograniczenia i skrępowania szybciej postępują w świętości; u innychbywa ono tylko źródłem złudzeń miłości własnej. Jedni znajdują w nim środekprzeciwko wielu uchybieniom, lub przynajmniej pewne zabezpieczenie. Drudzyzatracają przez nie wrażliwość sumienia, gdyż tak dalece odwracają uwagę odrzeczywistych uchybień, a nawet rażących niedoskonałości, przenosząc ją nadrobiazgowe przestrzeganie rozkładu zajęć, że stają się przewrażliwieni naniewiele znaczące drobiazgi, a nieczuli na inne wypadki, gdzie chodzi jużwprost o grzech. Tacy potrafią się spowiadać z przekroczenia papierowegorozkładu zajęć, a zapominają wspomnieć o przykrym obejściu się z służbą lubobmawianiu drugich. Ze wszystkich praktyk życia wewnętrznego ta jedna bywanajniemądrzej i najnieroztropniej stosowana; natomiast jeśli się ją stosujedobrze, nadzwyczajne przynosi owoce. Wszelako gdy chodzi o osoby świeckie,sądzę, że te drobiazgowe rozkłady zajęć więcej duszom zaszkodziły, aniżelipomogły.

Natomiast nie ma chyba nikogo, komu by naśladowanie Matki Najświętszejw doskonałym wykonywaniu zajęć codziennych nie przyniosło największychbłogosławieństw. Jest to praktyka wprost znakomita i rzadko podległa jakiemuśzłudzeniu; dzięki niej nasza władza nad roztargnieniami wzrasta w tym samymstopniu, co wytrwałość i zręczność w jej stosowaniu.

Pisarze duchowni podają cały szereg sposobów uskuteczniania tej praktyki.Z wielkiej ich liczby wybiorę kilka ze względu na ich prostotę, przejrzystośćoraz uduchowienie. W każdej przeto codziennej czynności zważać powinniśmyzarówno na stronę zewnętrzną jak i wewnętrzną. Strona zewnętrzna jest dlaczynności tym, czym ciało dla duszy, jest towarzyszem nieodłącznym leczpodporządkowanym. Dopóki ta strona zewnętrzna nie jest w porządku, nie mamowy, powiada Wilhelm z Paryża, o doskonałości wewnętrznej. Religijnośćzewnętrzna, zdaniem św. Bonawentury, podsyca pobożność wewnętrzną.

Na ową doskonałość zewnętrzną składają się trzy cnoty: sumienność,punktualność i skromność. Sumienność uczy nas niczego nie zaniedbywać,punktualność – z niczym nie zwlekać, skromność – wykonywać wszystko zwdziękiem i zbudowaniem.

Podobnie też doskonałość wewnętrzna wymaga trzech rzeczy: by czynić

Page 255: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

wszystko dla Boga, w obecności Boga i przez Jezusa Chrystusa.Czynić wszystko dla Boga, znaczy odnosić wszystko do Niego przez akt

intencji. Wiele rzeczy się czyni w intencji złej, na przykład, dla próżnej chwały.Wskutek takiej intencji czynność staje się zła. Wiele też spraw wykonywa się wintencji czysto ludzkiej, np. dla przyjemności; przy takiej intencji czynność niejest zasługująca. Lecz także wielu czynnościom, wielu, niestety, ludzi brak wogóle jakiejkolwiek intencji; przyzwyczajenie, pośpiech, niedbalstwo marnująto, co mogło wyjść na większą chwałę Boga! Ileż to lat życia ludzkiego mijabezpłodnie wskutek bezmyślnego braku intencji; nam się zdawało, że dla tegosamego, żeśmy się nie stali źli, wszystko było w porządku, a teraz niewypłaczemy łzami krwawymi powrotu straconych lat! Ilekroć zabieramy się dowykonania jakiejś większej rzeczy dla Boga, starajmy się pierwej skupić wduchu oraz wzbudzić intencję na początku, w środku i na końcu tej ważnejczynności, ale nie lekceważmy też drobiazgu zwykłych zajęć codziennych.

Przechodzę do rzeczy, które mogłyby dać niektórym bezpośredni powód doskrupułów, gdybym ich nie poprzedził kilku wskazówkami, które bezprzesadnego zagłębiania się w sobie samym pozwolą nam osądzić, czy działamydla Boga. Pierwszą taką wskazówką jest nastawienie tego rodzaju, że gdyby nasktoś nagle zapytał, czy pracujemy dla Boga, bez namysłu odpowiedzielibyśmy:Tak. Drugą – że nie trapimy się zbytnio sądami ludzkimi o naszych pracach,choć w tym wypadku dużo zależy od wrodzonego usposobienia. Trzecią – że niebędąc obojętnymi zupełnie, przecie jesteśmy spokojni o swoje powodzenie.Czwartą – że równie starannie pracujemy w ukryciu, jak wobec świata.Wreszcie piątą – że bez zazdrości przyłączamy się do innych pracowników iradujemy się ich równym lub większym powodzeniem w pracy.

Pracujemy w obecności Boga, spełniając w ten sposób drugi warunekwewnętrznej doskonałości naszych czynów, jeśli pamiętamy wśród nich na Jegoobecność. Książki duchowne podają sześć sposobów ćwiczenia się w tejpamięci, z których należy sobie wybrać nie więcej niż jeden, który najbardziejnam odpowiada. Pierwszy z nich polega na przedstawianiu sobie Boga tak, jakjest w niebie. Drugi na oglądaniu Go w Jego wszechobecności. Trzeci natraktowaniu każdego stworzenia tak, jak gdyby Bóg był w nim sakramentalnieobecny. Czwarty na myśleniu o Nim w świetle czystej wiary. Piąty naposzukiwaniu Go raczej wewnątrz siebie, aniżeli na zewnątrz, choć i tu i tam sięznajduje. Szósty na nieustannym ciążeniu ku Niemu wskutek miłosnego pociąguserca i pewnego instynktu. Przychodzi on wraz z postępem w modlitwie,wcześniej, aniżeliśmy się spodziewali, skoro tylko poczniemy się starać służyćBogu dla samej tylko Jego świętej miłości.

Trzecim warunkiem doskonałości wewnętrznej naszych zwyczajnychuczynków jest wzgląd na Jezusa, gdy istotnie pracujemy, wedle słów mszału,przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Pracować przez Chrystusa,znaczy działać w zależności od Niego, podobnie jak On działał wszystko wzależności od Ojca i od natchnień Ducha Świętego. Pracować z Chrystusemznaczy urzeczywistniać te same cnoty co Chrystus, przybierać Jegousposobienia oraz działać w tej samej intencji, o ile nam na to pozwala ubóstwo

Page 256: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

naszych możliwości. Pracować w Chrystusie znaczy łączyć się z Jego pracami iwspółofiarować je z nimi Bogu, by dla miłości Jego raczył je przyjąć.

Tak przedstawia się stara, dobrze wypróbowana metoda doskonaleniazwykłych naszych czynności, która też nie jest tak trudna, jak się na pierwszyrzut oka wydaje. Usiłować walczyć z roztargnieniami dopiero podczasmodlitwy, znaczyłoby tyle, co przemawiać do wzburzonego tłumu. Copowiedziałem może nie wszystkich zadowoli. Zawsze to przykro jest pogodzićsię z myślą o niemożliwości zupełnego strząśnięcia jarzma tak przykrego i takupokarzającego. Czyż jednak rzeczywistość pozwalała mi mówić inaczej? Pozaduszami naprawdę kontemplatywnymi, nikt nie staje się absolutnym panem nadzgiełkliwymi hordami roztargnień. Szczęśliwy i błogosławiony on człowiek,który bodaj jako konstytucyjny monarcha zasiadł nad nimi i jak konstytucyjnymonarcha może zapobiec każdorazowej szkodzie.

25. Oziębłość powrót spis treści

Belecjusz w swym Traktacie o cnocie rzetelnej umieszcza oziębłość prawiena samym początku książki. Zawsze odnosiłem wrażenie, że wybór miejsca wtym wypadku był mniej logiczny i mniej odpowiadający rzeczywistości życiaduchownego. To bowiem nigdy nie rozpoczyna się od stanu oziębłości. Można uwstępu do życia duchownego być zimnym, ale nigdy oziębłym. Albowiemoziębłość każe się domyślać osiągniętych już wcześniej postępów i wyżyn, zktórych dopiero ściągnęło nas tchórzostwo, wzgląd ludzki lub zmęczenie.Podobnie jak pewne zjawiska geologiczne, tak i oziębłość jest skutkiemzałamania się jakiegoś wcześniejszego stanu. Kto nigdy nie był gorący, ten niemoże być oziębły. Może być zimny, przyziemny, nieszlachetny, nikczemny,tchórzliwy, ale nigdy oziębły.

Dlatego wolałem odłożyć przedstawienie oziębłości aż do tego miejsca.Poznawszy bowiem główne czynniki życia duchownego, zdołamy najlepiejzrozumieć istotę oziębłości, na którą przecie składają się te same czynniki, jenow znaczeniu odwrotnym, jako rozkład owych części składowych życiaduchownego; toteż najodpowiedniejsze dla niej miejsce jest po omówieniuowych czynników pozytywnych. Istotnie, każda walka, wszelkie zmęczenie,każdy spoczynek wraz ze swoimi pomocami, przeszkodami, objawami iokresami rozwojowymi, obraca się między dwoma biegunami: oziębłością igorliwością. Zawsze jesteśmy mniej lub więcej gorliwi albo oziębli. Dwojakijest też kres naszej żeglugi duchownej: albo ugrzęźniemy na mieliźnie, by sięroztrzaskać u samych stóp morskiej latarni, albo przybijemy szczęśliwie doBożej przystani, by się zakotwiczyć bezpiecznie w tej głębokiej zatoce wśródstrzelistych szczytów, przeglądających się w czystych jej wodach. Sterem życiaduchownego, tym niepozornym przedmiotem, który kieruje całym okrętem, jestroztropność. Ona to chroni nas od mielizn zdradzieckich, wiedzie przez ciasneprzesmyki i przyprowadza zdrowo do przystani. Słusznie przeto ostatnie trzyrozdziały możemy poświęcić zapoznaniu się z oziębłością, z gorliwością i zroztropnością.

Page 257: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Chyba żadne zagadnienie życia duchownego nie ściąga na siebie takiejuwagi, jak oziębłość, właśnie z powodu owej niezwykłej odrazy, z jaką się Bógdo niej odnosi oraz strasznej przestrogi, jaką nam równocześnie objawił, żenawet zimnota mniej Go obraża aniżeli oziębłość. Któż to więc jest ten, co taknadmiernym wstrętem Boga przejmuje, że czuje odrazę do własnego stworzenia,które krwią swoją odkupił? Zgroza pomyśleć. To ten, który jest cierpliwy,dopóki nie ma nic do cierpienia; który jest grzeczny, dopóki mu nikt nie staniena drodze; który jest pokorny, dopóki mu nikt na honor nie nadepnie; którychciałby być świętym, byle to nic nie kosztowało; który pragnie cnoty, lecz bezumartwienia; który gotów by działać dużo, ale nie chce zdobywać gwałtemkrólestwa niebieskiego. Niestety! Na takim spełniają się słowa KsięciaApostołów: Czas jest, aby się sąd rozpoczął od domu Bożego. A jeśli naprzód odnas, któryż koniec tych, co nie wierzą Ewangelii Bożej? A jeśli sprawiedliwyledwo zbawiony będzie, niezbożny i grzeszny gdzież się okażą? (I Piotr 4, 17).

Choroby i dolegliwości ciała stanowią, jak można przypuszczać,bezpośrednie następstwa grzechu oraz w wysokim stopniu wyobrażająnieszczęście i nędzę grzesznej duszy. Dla oziębłości takim odpowiednikiemwśród chorób ciała jest ślepota. Jest ona tą ślepotą, która nie jest zdolna poznaćsiebie samą, która nie przypuszczałaby nawet swego istnienia, gdyby nie inniludzie, którzy ją lepiej od niej samej zauważają. Jest ona oślepnięciem umysłu,który niegdyś widział, ale dziś już nawet tego nie pamięta; zapomniał nawet, żecieszył się niegdyś wzrokiem. Zazwyczaj przypisuje się takie zaślepienie trzemgłównie przyczynom: częstości grzechów powszednich, stałemu rozproszeniuumysłu i namiętności panującej. Częstość grzechów powszednich w skutkachswych przypomina podróż przez pustynię, gdzie powietrze jest pełne lotnegopiasku. Stałe rozproszenie umysłu pociąga skutki podobne, jak czytanie wblasku słonecznym lub przebywanie w świetle zbyt silnym dla oczu.Namiętność panująca jest jakby jakaś zewnętrzna przemoc, która by gwałtemzmuszała nas do zamykania oczu, byśmy nie zobaczyli tego, co chciałaby ukryćprzed nami, skoro zaś je po długim niepatrzeniu otworzymy, by samo światłocodzienne nas raziło.

Bezpośrednim również skutkiem tej ślepoty są trzy następstwa. Pierwszym znich jest znieprawienie sumienia. Jak ciało nie może się w ciemnościachpewnie naprzód posuwać, tak i sumienie wymaga światła, jeżeli ma utrzymaćrównowagę. Skoro zaś ta wyrocznia naszego życia stanie się stronnicza, cóżmoże stąd wyniknąć, jeśli nie błąd i zepsucie? Jeśli tedy światło, które jest wtobie, ciemnością jest: jakże wielka będzie sama ciemność? (Mt. 6, 23). Takwięc znieprawia się najpierw sumienie. W miarę jak sumienie staje się ciemne,zimne i ostatecznie zdrętwiałe, równocześnie budzą się złe instynkty wrozpadlinach ducha ludzkiego i na kształt nocnych puchaczy stają sięostrowidzące, ruchliwe, drapieżne. Instynkty te z niezwykłym mistrzostwemumieją omijać wszystko, co mogłoby obudzić sumienie. W ich interesie leżytrzymać sumienie ludzkie pod chloroformem przez całe życie.

Tu bierze początek obawa przed energicznym kierownictwem duchownym.Obawiamy się, że staniemy się zbyt czujni, zbyt skrępowani, zbyt dobrzy.

Page 258: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Roztropność, ale roztropność ślepego sumienia wmawia w nas, że ta obawa jestmądrością i przezornością. Musimy, powiada, być we wszystkim umiarkowani,nawet w miłości Bożej. Toteż wśród słuchania nauk, czytania książek i pracyspołecznej taka roztropność usuwa troskliwie wszystko, co mogłoby nasbardziej poruszyć i zapalić. Stara to historia glinianego garnka i żelaznegodzbana, które razem płynęły w dół rzeki. Mamy tu do czynienia z drugimnastępstwem tej ślepoty, które jeszcze bardziej utrudnia wszelkie leczenie.Rzeczywiście, jest cechą znamienną oziębłości, że wszystko, cokolwiek pod jejwpływem czynimy, zmierza do udaremnienia powrotu do zdrowia.

Trzecim następstwem oziębłości, które z dwóch poprzednich wynika, jestniegodne przystępowanie do Sakramentów św. Zbliżanie się do StołuPańskiego na wpół sennie, ziewająco, prawie nieprzytomnie oraz odmawianiespowiedzi powszechnej w narkotycznym odrętwieniu, to tylko fizyczny wyraztej moralnej oziębłości, z jaką używamy Sakramentów św. Częsta, a nawetcodzienna spowiedź pociąga wówczas skutki dla nas raczej ujemne. Owoc jejstreszcza się w tym, że nie pozwala nam poznać całej naszej przewrotności.Spowiedź tygodniowa nie daje nam wówczas mocy zapanowania nad swyminajczęstszymi uchybieniami. Wszystko wydaje się nam jak gdyby zakrzepłe wbezwładzie, jeżeli w ogóle nie mylę się, przypuszczając podobny stan w życiuduchownym. Lecz nie! Raczej należałoby nas porównać do tych ślepych, którzynieświadomie zawrócili z drogi, oddalając się od swego celu. Tylko dziwdoprawdy, że ta łatwość staczania się w dół nie wzbudziła w nas podejrzenia.Niestety! Jesteśmy ślepi i śpiący zarazem. I wszystko, cokolwiek czynimy,należy oceniać tak, jak dzieło lunatyka.

Z powyższego opisu wynika, że stroną, która nas najbardziej winnazajmować w zagadnieniu oziębłości, jest sprawa oznak, po których moglibyśmyrozpoznać tę zdradliwą chorobę. Oznak takich jest siedem i z chwilą, gdy je usiebie spostrzeżemy, w jakimkolwiek stopniu liczebności czy natężenia, mamypowody myśleć z drżeniem, czy też nasz wzrok duchowny nie osłabłprzypadkiem.

Pierwszą oznaką oziębłości jest wielka łatwość w zwalnianiu się z ćwiczeńduchownych, która jest przeciwieństwem gorliwości. Każdy posiada pewnąliczbę codziennych praktyk pobożnych i mało jest dni, w których niepociągałyby one za sobą jakichś niedogodności. Może być, że właśnie teniedogodności i ofiara, jaką przez nie ponosimy, stanowi ich główną zaletę,zwłaszcza gdy roztargnienia obniżają ich wartość wewnętrzną. Jednak te sameniedogodności skłaniają nas niekiedy do opuszczenia ćwiczeń duchownych lubodkładania ich na później z na wpół świadomym przewidywaniem, żeostatecznie zakończy się to zupełnym ich opuszczeniem. Oczywiście, bywająwypadki, gdzie wchodzi w grę obowiązek lub miłość bliźniego, wobec czegojest rzeczą doskonalszą raczej odłożyć czytanie lub modlitwę. Zazwyczaj jednakowe niedogodności dotyczą nas samych. Posiadając władzę zwalniania siebie zćwiczeń duchownych, możemy stosować ją albo niechętnie i rzadko, albo częstoi z ochotą. Ten ostatni wypadek bywa pierwszą oznaką oziębłości! Wprawdzieznaczenie jego nie we wszystkich razach jest rozstrzygające, zawsze jednak jest

Page 259: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

bardzo wymowne. W każdym razie, znajdujemy go zawsze w orszaku innychzjawisk, które stale towarzyszą oziębłości.

Nie tylko jednak łatwość w zwalnianiu się z ćwiczeń duchownych bywaoznaką oziębłości. Tutaj należy wymienić również niedbalstwo w ichodprawianiu. Zdarza się, że sam fakt dopełnienia obowiązku ćwiczeńduchownych wydaje się nam tak wielki, iż mniej się już o to troszczymy, by godopełnić w sposób należny. Wskutek tego modlitwy nasze wstępują do nieba wkurzawie grzechów powszednich, a duchy niebieskie zasłaniają oblicza, by niepatrzeć na nasze spowiedzi i komunie.

Trzecią z kolei oznaką oziębłości jest pewien rozdźwięk w stosunkach zBogiem. Jeszcze nie wiemy dokładnie dlaczego, ale czujemy, że coś jest wnieporządku. Rzucamy wokoło niespokojnym okiem, badamy swoje czyny;wszystko na próżno. Dusza bada swoje spowiedzi, lecz nic nie znajduje. Wciążsię jej zdaje, że coś tam jeszcze zostało ciemnego, coś zaniedbanego, coś – copowinno być dopełnione, a dopełnionym nie zostało. Cóż to takiego? – Na ogieńdociekań idą komunie, potem rachunki sumienia, rozmyślania, czytaniaduchowne; wre szperanina, by przecie coś odkryć, coś zreformować. Sypią siępopędliwe wyroki, wyrażane w formie dwuznacznej. Dusza czuje, że tutaj ważąsię jej losy. Wietrzy więc braki na każdym kroku. Wszystko to nie prowadzi docelu. Nareszcie, kiedy zmęczona, dała już spokój wszystkiemu, spostrzegaprzedmiot swych poszukiwań, leżący jak na dłoni, w miejscu, któreprzetrząsnęła cztery i pięć razy. Skoro więc w swoich stosunkach z Bogiemodczuwamy jakiś rozdźwięk, a jednak nie zdobywamy się na odważnespojrzenie w twarz rzeczywistości i na systematyczne przeprowadzenie owychposzukiwań, o których wspomniałem, gdy się uchylamy od potrójnegoobowiązku: odkrycia, ukarania i poprawy swych braków, wówczas mamy doczynienia z objawem oziębłości.

Czwarta oznaka oziębłości przejawia się w tym, że stale działamy bezjakiejkolwiek intencji – złej, dobrej czy obojętnej, o których mówiliśmy wrozdziale poprzednim. Piątą – jest brak starania o utwierdzenie się w cnocie,który stanowi krańcowe przeciwieństwo wspomnianego wyżej cyzelowaniawłasnych doskonałości, podczas gdy prawda, jak przeważnie dzieje się w życiuduchownym, znajduje się w środku. Szósta – polega na lekceważeniu rzeczydrobnych oraz codziennych sposobności do dobrego. Objaw ten jestnieuchronnym skutkiem zaślepienia. Tylko dlatego pozwalamy sobie nalekceważenie rzeczy drobnych, ponieważ nie widzimy możliwości pomnożeniaprzez nie chwały Boga i naszego postępu.

Siódmą wreszcie i ostatnią oznaką oziębłości jest zajmowanie się raczejdobrem, któreśmy uczynili, aniżeli tym, któreśmy opuścili, – raczej wracaniemyślą w przeszłość, aniżeli wybieganie w przyszłość – wreszcie skłonnośćraczej do wynoszenia się ponad niższych, aniżeli do uniżania się wobecwyższych od nas. Tego rodzaju postawa sprzyja zarozumiałości orazupodobaniu w sobie. Tą również drogą wciska się oziębłość do murówklasztornych. Skoro zakonnik pocznie ulegać oziębłości, natychmiast zamiastmierzyć swój postęp doskonałością Świętych swego zakonu, on woli

Page 260: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

porównywać się ze świeckimi. Wciąż zlicza swoje ofiary, które złożył Bogu ilubuje się w malowaniu ogromu swego poświęcenia. W tych objawachprzełożeni rozpoznają groźne oznaki oziębłości. Stan ten można by ująć jednymsłowem. Zakonnik tego rodzaju czyni to, czego – wedle słów św. Pawła – czynićnie powinien. Zdaje się mu, że już dobiegł swego kresu. Bracia, ja nierozumiem, iżbym uchwycił. Lecz zapominając o tym, co poza mną jest, a dotego, co przede mną wytężając się, bieżę do kresu, do zakładu wysokiegowezwania Bożego w Chrystusie Jezusie (Filip. 3, 13-14).

Poznawszy już groźne oznaki oziębłości, przejdźmy do rozważenia onejniezwykłej odrazy, którą czuje Bóg do tego stanu duszy. To mówi Amen,świadek wierny i prawdziwy, który jest początkiem stworzenia Bożego: Znamsprawy twoje, iżeś nie jest ani zimny, ani gorący. Bodaj byś był zimny, albogorący. Ale iżeś letni, i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich(Apok. 3, 14-16). – Ustęp ten nie posiada równego sobie w całym Piśmie św.Bóg nie tylko woli zimnotę, ale odrzuca oziębłość. Ona wywołuje u Tego, któryjest Wiekuistą Miłością, odrazę. Nawet miłość Serca Jezusowego, jedynegoschronienia naszego, nie może jej ścierpieć. Wstręt, jaki budzi, przemagawszystko – nawet miłosierdzie Odkupiciela nie może go stłumić, czy bodajzłagodzić. Sposób, w jaki się ten wstręt wyraził, jest tak przerażający, że nigdynie ośmielilibyśmy się go włożyć w usta Najwyższego. Jakaż wstrząsającaprawda zamyka się w tych strasznych słowach! Bóg nieskończeniesprawiedliwy nie może w swej nienawiści posuwać się dalej, niż sama rzecztego wymaga. To nie zgadzałoby się z Jego doskonałością. Co więcej, jest Onzarazem nieskończenie miłosierny, a Jego kary za grzechy są miarkowanenieskończoną łaskawością. Jeśli tedy kara tak straszna, jakiż musi być samgrzech?

Czemu jednak przypisać tę wielką odrazę Boga względem oziębłości? –Spróbujmy wskazać przyczyny. Oto, człowiek oziębły świadomie i dobrowolnieprzenosi stworzenie ponad Boga. Handluje Bogiem i pozbywa się Go za nędznązapłatę. A ponieważ dusza oziębła nie zdradza się ze swoją przewrotnością,przeciwnie, oddaje Mu pozornie swą cześć i swoje służby, udaje przyjaźń ipragnie uchodzić w oczach świata za przyjaciółkę Boga, przeto dopuszcza sięjednocześnie dwóch podłości: obłudy i zdrady. Stąd rani szczególnie chwałęBoga przez rozsiewanie zgorszenia. Honor Boga piastuje w swych rękach, lżącGo i poniewierając bezczelnie. Bezcześci łaskę przez obojętność, z jaką jejnadużywa. Wyciągnąwszy po nią rękę, jako po rzecz sobie należną, czyni z niejzły użytek, podobnie jak człowiek, który na co innego obraca powierzone sobiepieniądze, aniżeli pragnął właściciel. Wyzyskując cynicznie dobroć Bożą,pozwala sobie wobec Majestatu Boga na rzeczy wprost straszne. Tymczasembezpieczniej byłoby raczej igrać z piorunem, aniżeli uprawiać sobie sport zBoskiej wyrozumiałości. I to wszystko czyni ze świadomością, zdawszy sobiesprawę z tego, czym jest Bóg, a czym – zło. Cóż więc dziwnego, że wzburza sięcała istota Boga i rozgorycza się samo Najsłodsze Serce Jezusa!

Jeszcze kilka słów o środkach zaradczych i opuścimy ten nienawistnyprzedmiot. O lekarstwo w tym wypadku jest niezmiernie trudno; św. Bernard w

Page 261: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

ogóle niemal rozpacza o możliwości uleczenia oziębłości. Wszelakopodtrzymuję swe pierwotne twierdzenie, że w życiu duchownym nie ma nicnieuleczalnego, jakkolwiek niejedna rzecz taką się rzeczywiście wydaje. I żadenDoktor, żaden Ojciec Kościoła, żaden Święty, wyjąwszy samego tylko OjcaŚwiętego, mnie o tym nie przekona. Skoro zaś chodzi o św. Bernarda, topowiem tylko, że wyleczenie z oziębłości, istotnie, jest niezmiernie trudne,ponieważ to stwierdzają wszyscy Święci, ponieważ zło wciska sięniepostrzeżenie, ponieważ samo nawet dobro ze złem się miesza, ponieważzlekceważenie rad ewangelicznych naraża na utratę łaski, potrzebnej dozachowania przykazań, ponieważ, wreszcie, dla dusz niektórych – jak uczy św.Teresa – doskonałość jest koniecznym warunkiem zbawienia.

Jakże słabymi okazują się wszelkie środki wobec takiego zła! Pierwszy znich polega na ożywianiu swej wiary przez rozważanie prawd wiecznych, byduch nasz przejął się ich niesłychaną doniosłością i niewymowną głębią. Drugi– wymaga, byśmy ograniczali swe przedsięwzięcia. To się na nic nie przyda.Wszyscy dziś przeciążeni. Ale my nie zbawimy dusz własnych, jeśli niezredukujemy swych zajęć. Cóż na to poradzić? – Biedna duszo! Są w życiuwęzły, których rozplątać niepodobna; trzeba je przeciąć i pozostawić swemulosowi. Jeżeli dźwigasz więcej, aniżeli możesz podołać, nie bój się ulżyć swymbarkom. Miej wiarę w sercu, a Bóg zaradzi potrzebom i nie obaczysz ich więcej.– Trzecim środkiem jest praktyka milczenia, nie tego dziwacznego iobrażającego, lecz stosownego naszemu stanowi życia. Czwarty – zależy nawytrwałości w naszych ćwiczeniach duchownych, mimo oschłości iroztargnienia. Piąty – bardziej szczególny – polega na stosowaniu umartwieniazewnętrznego, nie zaraz wewnętrznego. Na umartwienie wewnętrzne przyjdziekolej. Potrzebą chwili jest ujarzmienie ciała. Jeśli tego zaniedbasz, nie chcę cięwidzieć więcej. Wszak to chinina na twoją gorączkę. – Niestety! Niestety! Wczymże się streszczają wszystkie te rady, jeśli nie w twierdzeniu, że środkiemnajlepszym przeciw oziębłości jest nie być oziębłym – wyrocznia, zaiste, godnaust nadętego lekarza ze starej komedii! Lecz czyż nie zawiera w sobie,rzeczywiście, doniosłej prawdy?

Obawiam się, że choroba oziębłości jest zbyt nagminną i że w tej chwilitrawi wiele dusz, które się tego nawet nie domyślają. Przeto za łaskę niemałą,niemal za przepowiednię cudownego uleczenia sobie to poczytajmy, żeśmysobie uświadomili swoją oziębłość; ale też bądźmy przekonani, że zginiemyniechybnie, jeśli się nie weźmiemy do siebie zaraz po tym strasznym odkryciu.Będzie z nami tak, jak z owym biedakiem, który zasypia w śniegu wśród marzeńprzyjemnych – by się już nie obudzić.

26. Gorliwość powrót spis treści

Gorliwość jest stanem świętych na ziemi, a w pewnym znaczeniu, takżebłogosławionych mieszkańców nieba; w odpowiednim stopniu winna ona byćstanem zwyczajnym wszystkich, którzy kochają się w doskonałości. W niejkryje się zaródź świętości oraz moc, dzięki której ta świętość się rozwija. Kuniej zmierzały wszystkie dotychczasowe rozdziały, dlatego, by uniknąć

Page 262: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

powtarzania, ograniczę się do uwypuklenia jasnego pojęcia prawdziwejgorliwości. Zdaje mi się, że tego najbardziej potrzeba. Bo jakże niewieluumiałoby dać jasne określenie, gdyby ich o ten przedmiot zapytać.

Gorliwość, pojęta jako stan, wyraża podobieństwo Boże. Jest tak samospokojna, jak Bóg. Umiarkowana, jak Bóg. Ukryta, jak Bóg, przez samą swąwzniosłość. Jak Bóg, milcząca. Pochwałami się nie karmi, ani ich nie pożąda.Myśli długo, zanim przystąpi do czynu, zdążając w tym za wzorem, który Bógraczył tylko dla naszego przykładu zostawić. Nie kłopocze się o wyniki, co jestjednym z dziwów Bożych; wreszcie, będąc pełną ognia, właściwego Bogu, trawipo cichu wszelkie przeszkody, wykazując niepożytą swą moc. Jeżeli chcemysobie wyrobić jasne pojęcie o gorliwości, musimy się zastanowić, nad każdą zwymienionych cech z osobna.

W praktycznym życiu duchownym gorliwość działa tak, jak można było sięspodziewać z powyższego opisu. Nie zna kaprysów, ni skoków. Nie goni zanowościami. Nigdy nie wrze tak, by wrzątkiem wychlustywać na ogień, to jest,nieroztropnością gasić Ducha Świętego. Nie rwie się do czynów bohaterskich,choć umie świetnie wyzyskać wszystkie nadarzające się sposobności.

Gorliwość jest stałą siłą życiową duszy, po cichu prącą wciąż naprzód znieugiętą potęgą. Wytrwałość w rzeczach najpospolitszych i ciągłe ichożywianie niesłabnącą uwagą, to jej rozkosz oraz niechybny dowód jejobecności i siły. Jak pełna uroku osoba, czy się porusza, czy zatrzymuje, czytrwa w spokoju, wszystko czyni z wdziękiem, tak czysta miłość jest wdziękiemgorliwości. Jej punktualność wygląda naturalnie, jakby nie była narzucona zzewnątrz. Niczego nie zaniedba, niczego nie przynagla, z niczym nie zwłóczy.Umie nadrobić czas stracony bez niepotrzebnego pośpiechu, bez skracania,przesuwania czy stłaczania swych obowiązków.

Jej postępowanie jest zwierciadłem, w którego nieskazitelnym krysztaleprzegląda się zawsze wieczność, niebo i podobieństwo Boże, bezjakiegokolwiek załamania wśród codziennego życia, zachwycająco, jak wczarodziejskiej baśni i porywająco, jak w starych dziejach apostolskich. Jestuśmiechnięta pogodnie i słodko, jak anioł. Umie się gniewać, lecz pięknie,bosko, ujmująco. Jednak nie umie chować urazy, gdyż zalewający ją pokójwewnętrzny czyni to niemożliwym. Daleki od niej ponury smutek, gdyżświatłem i ciepłem jest z przyrodzenia. Jest słodyczą dla smaku, jasnością dlaoka, jest cudną harmonią dźwięków i rajskich woni. Nie zapowietrzył jej grzech,podobnie jak płomień ognistego pieca nie tknął odzieży trzech młodzieńców.Jest to jedyna rzecz na świecie, która przedstawia należny stosunek międzyswym postępowaniem a prawami Boga do duszy. Stąd płynie jej pięknośćsurowa, pierwotna. Jest ona szacownym zabytkiem z chrześcijańskich pustelni,średniowiecznych klasztorów i z pałaców, których władcy nosili ostrewłosiennice pod gronostajami. Gorliwość ta jest tak piękna i boska, że chciałobysię na kolanach ją wielbić, gdyby nie przestroga Anioła: Patrz, żebyś tego nieczynił, współsługą twoim jestem, i braci twoich mających świadectwoChrystusowe (Apok. 19, 10).

Jakież są owoce tej gorliwości? – Ani oko nie widziało, ani ucho nie

Page 263: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

słyszało, ani w serce człowiecze nie wstąpiło... (I Kor. 2, 9). Wspaniałości nieba,bogactwa nieprzebranych skarbów Prawicy Najwyższego, to złote owocewiekuistej jesieni. Na ziemi gorliwość tylko zakwita, lecz kwiaty jejrozkoszniejsze, aniżeli owoce innych drzew. Ich woń upaja duszę jak wino,uzdrawia jak lekarstwo, żywi jak pokarm.

Gorliwość przede wszystkim daje nam odwagę i moc pójścia nawet wbrewnaturze oraz podjęcia walki, która wedle praw przyrodzonych, winna by sięzakończyć naszą klęską. Tak więc upodabnia nas do najdroższego Zbawicielapodczas Męki, który w sposób nadprzyrodzony wzmacniał się do cierpienia icudownie podtrzymywał swoje życie w tym celu, aby więcej miłować i więcejcierpieć. Wypił do dna wiele kielichów różnej goryczy, chociaż każdy z nichoddzielnie mógł Go naturalnie o śmierć przyprawić.

Gorliwość utwierdza w nas nieufność ku sobie samym, gdyż otwiera namoczy na to, czym jesteśmy z łaski Bożej, a czym z siebie samych. Umartwienie,ów kielich tak gorzki dla dusz oziębłych i ospałych, dla niej jestdobrodziejstwem i potrzebą. Ono jest dla niej klapą bezpieczeństwa, przez którąwypuszcza nadmiar ognia, któryby mógł przepalić nasze owoce, mające dopierodojrzewać. Święty Franciszek Salezy na łożu śmierci zamknął swoją pełnądoświadczenia, głębi, piękności i ognia naukę w słowach: "Niczego się niedopraszaj i od niczego się nie wymawiaj". – Oto krótkie, może natchnione,określenie gorliwości. To owa "święta równowaga" św. Ignacego, zamienionaw nieustanny i wspaniały stan duszy. Gorliwość nie przebiera, przyjmujewszystko z rąk Bożych. Jest to najpożądańsza strona jej zalet. Jednak, choćdziwnym się to może wydawać, zna ona tajemnicę skojarzenia z tą niemalbierną spokojnością na pozór sprzecznych przymiotów: bezpośredniości iniepożytej energii. Jest chyża jak błyskawica. Z bezszelestną szybkościąjastrzębia spada na niwę obowiązku, by po jego spełnieniu wznieść się zpowrotem na wyżyny, tak że oko zdziwione nie może pojąć, jak się to staćmogło. Porusza się tak gładko i prawidłowo, jak ziemia około swejniewidzialnej osi. Tak sprawnie i niezmordowanie przechodzi od pracy dopracy, że chwilki czasu nie straci. Wierzę, iż dusza gorliwa zapatrzyła się wBoga i nawet działaniem swoim naśladuje zawsze, w ramach wzniosłychmożliwości swoich, pełne wdzięku tajemnice Jego Boskiej Natury.

Czy jednak są skały, które by groziły gorliwości rozbiciem? – Nie ma;pierwej by musiała przestać być gorliwością, albowiem gorliwość prawdziwadostrzegłaby skały widoczne i odgadłaby rafy podwodne, gdyż nie rozstaje sięnigdy z swą mapą żeglarską.

Lecz oprócz niej zdarza się gorliwość fałszywa, która wciąż się nadziewa naskały i tym się zdradza. Ma ona piękne pozory i udaje dobrego żeglarza, leczskoro tylko pochwyci wiatr dogodny w swe płótna, wnet sądzi drugich w myślii w słowach, nicuje ich pobudki, przygania ich umiejętnościom żeglarskim.Nagle daje się słyszeć głuchy łoskot pod wodą: to starcie z rafą podwodną!Wnet spokojna i czysta toń morza, która nie wróżyła żadnego nieszczęścia,pokrywa się szczątkami roztrzaskanego życia duchownego. – Bywa też innagorliwość, przypominająca modlitwę faryzeusza, która polega raczej na

Page 264: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

pogardzie drugich, niż na nienawiści siebie i miłości Boga. Ten potwórzadomowił się jakoś w duszach dzisiejszych, choć nic bardziej od niego niekłóci się z życiem duchownym. – Trzeci rodzaj gorliwości fałszywej polega nazatruciu słabego umysłu i skłonnej do zarozumiałości woli jedną lub kilkuzasadami ascetycznymi. Wynikiem tego jest odrobina niedowarzonegoumartwienia przy nadmiernym popędzie do reformowania rzeczy, osób, miejsc,otoczenia domowego oraz instytucyj publicznych. – Czwarty rodzaj takiejpomylonej gorliwości wyraża się w dziwactwach usposobienia naprawdęczynnego, lecz jednostronnego i mało uspołecznionego. – Piąty wreszcie polegana niestałości charakteru, który wyczerpuje się w niezliczonych pomysłach, wpłytkiej ruchliwości i w hałaśliwej błyskotliwości słomianych i kruchychpostanowień.

Wszystkie te objawy nazywa się czasem rafami, na których zwykła sięrozbijać gorliwość. Lecz chyba zgodniej z prawdą należałoby je nazwać raczejprzedrzeźnianiem gorliwości, nie mającym nic wspólnego z jej surowym inieskazitelnym pięknem. Niesłusznie bowiem obciąża się gorliwość prawdziwątymi zwyrodnieniami oraz zgorszeniem, które wywołują. Podszywają się onepod zasady nieswoje. Stroją się w szaty kradzione i używają cudzego nazwiska.W ten sposób zrażają swe otoczenie, podając w pogardę gorliwość prawdziwąprzez swą natrętność, zmienność i niestateczność. W swoich poglądach, wpraktykach, w modlitwach, w umartwieniach – wszędzie ulegają przesadzie.Pędzi je żądza rozgłosu. Wciąż mają na ustach wzniosłe zasady i dostojnefrazesy. Lubią odbiegać od wszystkiego, co je otacza, bo zgoda im się zda nudnąi mało zajmującą. Przedstawiają światu obraz Boga, odartego z piękności, ajestże coś okrutniej sprzeczniejszego z tym, co Bóg raczył z siebie objawić?Fałszywa gorliwość, będąc tylko namiastką prawdziwej, podobnie jak większośćinnych namiastek, nie oddaje ani jednego rysu ze swego pierwowzoru. Bierze zniej tylko ogień, we wszystkich zaś innych rysach jest żywym jejzaprzeczeniem. Jakże to smutno pomyśleć, że potem gorliwość prawdziwa,która idąc odziana w niebieskie zbroice, poważna, spokojna, majestatyczna,pogodna, by odbudowywać królestwo Boże w sercach ludzkich, musi ponosićodpowiedzialność za śmieszne i niepoczytalne wybryki dusz tylko na półnawróconych, na pół oczyszczonych i nawet nie na pół pokornych!

Zapowiedziałem, że ograniczę się tylko do uwypuklenia jasnego pojęciaprawdziwej gorliwości. Jeżeli przeto odmalowałem jej zwyrodnienia, to tylkodla podkreślenia jej cech istotnych. Pozostaje mi jeszcze zrobić trzy uwagi,które nie są pozbawione doniosłości.

Przede wszystkim jest dość rozpowszechnionym mniemanie, jakobygorliwość była przejściowym okresem w naszym rozwoju, częścią naszegonowicjatu, pomocą do wyjścia z pewnych trudności, która ulatnia się,spełniwszy swoje zadanie. Każdy ją – rzekomo – w swym czasie przechodziłlub przejść powinien, podobnie jak dziecko – odrę czy szkarlatynę; ona zaśnawiedza jednego po drugim, z mniejszym lub większym skutkiem pełniąc swedzieło. Tak, o ile się nie mylę, wyobraża sobie gorliwość niejeden. Przetomusimy ustalić jako pierwszą i zasadniczą cechę gorliwości, że nie jest ona

Page 265: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

okresem przejściowym, któryby mijał, spełniwszy swoje zadanie, ale jeststanem trwałym – owszem, trwałość stanowi jej czynnik istotny, gdyż spośródwszystkich stanów naszej ułomnej i zmiennej natury, ona właśnie najmniejpodlega zmianom.

Gorliwość, po wtóre, jest owocem wyrobienia; dlatego nie należy jejmieszać z żarliwością neofity. Ta ostatnia ze swojej istoty bywa przejściowa.Spełniwszy swe zadanie, odchodzi. Nie trzeba jednak lekceważyć owejżarliwości, którą niekiedy się nazywa pierwszą gorliwością. Zapał ten pochodziłod Boga i ściągnął na nas tysiączne błogosławieństwa. Może był onmłodzieńczy, niedowarzony, o braku poczucia rzeczywistości i dużej szczypciepewności siebie. Lecz przy tym wszystkim był to wicher Boży, któregolekceważyć nie pozwala nam ani uszanowanie ani wdzięczność. Czego się Bógdotknął, to święte. Nie wolno nam mówić lub myśleć lekceważąco o tym, coBóg uczynił przewodem swej łaski, chociażby to było najbardziej omroczonenaszą niedojrzałością. Iluż to spośród nas ma powód z żalem oglądać się na tesurowe, nieokrzesane początki i tęsknić za ową czystością intencji i za tąprostotą szczerej woli służenia Bogu, która dziś może już nam daleka, a miejscapo niej nie zajęło usposobienie doskonalsze! Ta pierwsza żarliwość już po razdrugi nie wraca. Jeżeli raz ją zmarnowaliśmy, już tego nie naprawimy.Następstwa tego zaniedbania pójdą za nami przez całe życie, aż do ostatniejgodziny. Żarliwość pierwotna jest tym aniołem, który raz tylko w życiu ku namzstępuje, aby się oddalić bezpowrotnie, chociażby nam nie udzielił swegobłogosławieństwa, bośmy nie mieli tyle pokory, by go o nie poprosić.

Lecz zwykła gorliwość jest czymś różnym od żarliwości pierwotnej. Jest onajakby tą głęboką radością, której udziela duszy chrześcijańskiej dojrzałośćcierpienia, w porównaniu z beztroskim weselem słonecznej duszy dziecięcej.Ma ona za sobą doświadczenie życia. Zna jego tajemnice. Szaty swe obmyła wKrwi Barankowej.

Wreszcie, na skutek pewnej przewrotności umysłu, człowiek rad sobiewyobraża gorliwość jako coś stygnącego. Znacznie prawdziwszym byłobywyobrażanie jej sobie jako ognia wzrastającego bez przerwy. Istotnie, bowiemznamieniem gorliwości jest ciągły wzrost, który aż do ostatniej chwili wzmagasię całkiem widocznie choć spokojnie, podobnie jak kamień, lecący do swegoośrodka z tym większą chyżością, im bliżej niego się znajduje. Święcirozpoznają niekiedy nadchodzącą ostatnią swoją godzinę po tej gorliwości, którawyczerpywała ich i zalewała miłością Bożą. Obyśmy odczuli to samo i my, gdyciało nasze osłabnie, a dolegliwości się wzmogą i cierpienia rozliczne na nas sięzwalą; obyśmy z tego świata odchodzili nie zimni ani letni ani słabiuchno tylkopołączeni z Bogiem niteczką łaski, przyjętych w ostatniej chwili sakramentów,ale promienni zdrowiem duchownym i miłością oraz wybieleni w tym słodkimczyśćcu ziemskim, który nam zastąpi ów przewlekły i ciężki i straszny czyściecza grobem.

27. Roztropność powrót spis treści

Na zakończenie mojego dzieła położę jeszcze napis na sterze duchownego

Page 266: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

okrętu. Opowiada tradycja, że kiedy na zebraniu starych pustelników każdy znich wymieniał jakąś cnotę, którą uważał za najwyższą oraz podawał tegopowody, wielki św. Antoni przyznał pierwszeństwo roztropności, gdyż ona jestkierowniczką wszystkich cnót pozostałych. Za jej wzór stawiają św. Józefa, apisarze duchowni zgodnie stwierdzają, że trudno jest przebrać miarę w jejwychwalaniu. Krótko można by ją określić jako Miłość Nieustającą.

Zbyt często się zdarza, że najlepszym sposobem określenia jakiejś rzeczybywa opis jej przeciwieństwa; również i w tym wypadku, jeśli nie w zupełności,to po większej części, postaram się odmalować roztropność przykładaminieroztropności. Najpierw więc będę mówił o nieroztropnym czynieniu za wiele,potem o czynieniu za mało, wreszcie – o sposobie roztropnego wykonywaniaswoich czynności.

Jeżeli wspominam o czynieniu za wiele, to nie mam na myśli nadmiarupracy dla Boga, lecz wytykam obciążanie się ponad miarę łaski, nam udzielonej,oraz ponad nasze siły. Albowiem dla Boga niczego nie jest za dużo, owszem,wszystkiego za mało, ale miara łaski jest ograniczona. Bóg powołuje każdego napewien stopień doskonałości, a nie wyżej. I chociaż nigdy nie dowiemy się, jakwysoki stopień mamy osiągnąć przed swoją śmiercią, to jednak na każdymkroku łaska jest nam udzielana w określonej mierze, i powinniśmy sięwystrzegać, by nie iść dalej, aniżeli nas aktualna łaska prowadzi.

Łaska nie usuwa naszej niemocy ani chwiejności. Choć przeto nie należy imulegać, przecie liczyć się z nimi wypada i wydzielać im miejsce w naszychrachubach wcale nie szczupłe. Na przykład, umartwienie jest polem, gdzieczłowiek dobrej woli łatwo się może dać unieść względom czystoprzyrodzonym i pójść za daleko; ma to zastosowanie zarówno w umartwieniuwewnętrznym jak i zewnętrznym. Roztropność uczy nas pamiętać, żeumartwienie jest środkiem, nigdy zaś celem. Z drugiej jednak stronyprzestrzega, że zaniedbywanie umartwień jest prawdziwie trucizną dla życiaduchownego. Nikt nie podejmuje czegoś dla Boga by się potem od tegoodwracać z powodu trudności wytrwania, bez ciężkiej szkody dla duszy. Takiczłowiek obiera szkodliwe dla duszy stanowisko. Przy czym nie chodzi tu o to,by nie podejmować niczego, lecz by podejmować trzeźwo, roztropnie, zzastanowieniem. Roztropność uchroni umartwienie przed najlżejszą skazą chęciwyróżniania się. Ona sprawi, że miłość ku bliźnim będzie brała górę nad żądzązaparcia się siebie i umartwienia. Ona udzieli pierwszeństwa przedumartwieniami owym obowiązkom stanu, które nazwałem ósmymsakramentem. Wreszcie skoro się okaże, że jakieś umartwienie wpływaszkodliwie na nasze usposobienie, że czyni nas twardymi i opryskliwymi dladrugich, roztropność nakaże nam po krótkim doświadczeniu rozstać się raczej zowym umartwieniem, aniżeli z panowaniem nad sobą.

W naszych modlitwach i ćwiczeniach duchownych roztropność zaprowadziład i umiarkowanie, stosownie do naszego stanu. Nie dopuści do jakiejkolwiekłapczywości czy trwożliwości. Potępi wszelki niezrównoważony zamiar, nawetgdy będzie chodziło o cnotę oraz położy kres chciwemu pożądaniu darówduchownych. Wytrąci z rąk naszych książki zbyt dla nas wysokie, budzące w

Page 267: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

nas skrupuły i niepokój. Szczególną uwagę zwróci na nasze powołanie, gdyżwybór stanu, w którym by się nie miało wytrwać, stanowi niemal zwichnięcieżycia. Pouczywszy nas o tym wszystkim, roztropność dorzuci, że wszystko zatym przemawia, iż albo poddamy się kierownictwu w życiu duchownym, alboprzyjdzie nam z doskonałością dać sobie spokój, oraz poprzestać na mniejwzniosłych drogach i na skromniejszych zamierzeniach.

Drugim biegunem nieroztropności jest czynić za mało, – za mało dla Boga,za mało w stosunku do łaski nam udzielonej. Zdaje się ludziom niekiedy, że wswoim życiu duchownym osiągnęli już wszystko, czego pragnęli, że wznieśli sięjuż na taki poziom, że już wyżej się wspinać nie trzeba. Zapominają, że Bóg jestich panem, a nie oni i że obowiązkiem ich jest dążyć za natchnieniem łaski,gdziekolwiek ich poprowadzi. Poza tym, jeśli można mówić o stałychpoziomach w życiu duchownym, to stosunkowo rzadko. Po największej bowiemczęści wszystko w życiu duchownym polega na wznoszeniu się lub naobniżaniu, na zdążaniu naprzód lub na cofaniu się wstecz. Gdzie nie ma staraniao pierwsze miejsce, tam zazwyczaj opada się na ostatnie. Całe więc zagadnieniestreszcza się w tym, czego chce Bóg, a nie czego my. Jakaż bowiemnieroztropność może być większa, aniżeli chcieć się wyłamać spod woli Bogalub swoją wolę Bogu narzucać?

Jednak ludzie światowi nie lubią tego słuchać. Ochotniej słuchaliby głosurozwagi, powściągającej tych, którzy idą za daleko. Chętnie zostalibyzwolennikami św. Antoniego w wynoszeniu roztropności nade wszystko. Alegniewa ich ta roztropność, skoro pocznie strofować opieszałych. Doprawdy, nicdziwnego, że sztuka chrześcijańska przedstawia św. Antoniego w towarzystwie– wieprza. Pouczający to obraz choć nie elegancki. Tacy rozumiejąnieroztropność, która polega na nierozważnej hojności wobec Boga, ale nieuznają, ani nie chcą zrozumieć nieroztropności, polegającej na sprzecznym zwolą Boga skąpstwie duchowym wobec Boga. W ich słowniku roztropnośćoznacza wygodę i sprytne omijanie Boga, gdy Jego żądania poczną byćniewygodne dla świata. Ludzie tego pokroju bywają nieczuli na Bożenatchnienia, przeczuwają w nich wyższe wezwanie, a jednak zamykają przednimi serca, nie chcą ich znać, gdyż obawiają się, że Bóg czegoś od nich zażąda.

Samo wykrycie tego postępowania stwierdza jego wszechstronnąnieroztropność. Obraża ono Boga nie tylko swą nieszlachetnością, ale teżbrakiem uszanowania; naraża nas nawet na niebezpieczeństwo zbawienia, gdyżpobudza Boga do odebrania nam łask, potrzebnych w naszym wypadku dowytrwania, których bynajmniej nie jest obowiązany nam udzielić.

Innym wyrazem tej nieroztropności jest oparcie swego postępowania nazasadach, które uważaliśmy za bezpieczne, i upieranie się przy nich, choćobecnie widzimy już, że nie są one najlepsze, oraz czujemy, że Bóg nas zachęcado wznioślejszego sposobu postępowania. W tym bowiem wypadku obraneprzez nas zasady, choć istotnie mogły być kiedyś bezpieczne, – obecniebezpiecznymi już nie są. Stają się nierozważne, samowolne, lekkomyślne, aniekiedy wprost graniczące z oziębłością. Tak, niekiedy w pożyciu towarzyskimokazujemy dziwną ustępliwość, nie dla miłości bliźniego lecz dla własnego

Page 268: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

spokoju, nie ujmując się za Bogiem, byle nie narazić się światu. Nasze wzniosłezasady gdzieś się ulatniają, pozostawiając Boga zamiast okupu w rękunieprzyjaciół. Czasem dołącza się krok następny. Niepostrzeżenie, – takniepostrzeżenie, że obrazilibyśmy się, gdyby nam ktoś to zarzucił, – dochodzido tego, że główną naszą regułą staje się własna wygoda i dobre mniemanie uludzi, zamiast woli Boga i zasad Ewangelii.

Na tej pochyłości trudno się zatrzymać, więc staczamy się niżej. Poczynajątrzyć nas, mieszać i dręczyć widok pobożniejszych. Oznacza to zapadanie sięnie już w oziębłość, ale jeszcze głębiej. Na ogół dusze ostygłe są nieroztropne.Nie mogą zrozumieć, że opieszałość w służbie Boga nie jest roztropnością.Opieszałość wobec Boga! Jak gdyby On nam wskazywał złą drogę! Jakżenieprzezorną jest ta przezorność, jak nieroztropną taka roztropność!

Wszystko to zdradza brak ostrożności, umiarkowania i rozważnej,przewidującej, przezornej roztropności. A to dla trzech ostatecznie przyczyn:Oto, w ten sposób niczego nie zyskujemy. Niezawodnie tracimy dużo inarażamy się na utratę wszystkiego. Na jakież bowiem niebezpieczeństwowystawia nas to fałszywe ubezpieczanie się! A jakże zgubne jest toumiarkowanie, które nas zatrzymuje niedaleko od miejsca, gdzie nas właśnieczeka Bóg!

W końcu, musimy parę słów powiedzieć o miejscu, należnym roztropnościwśród naszych zajęć. Ogólnie mówiąc, w roztropności da się wyróżnićposłuszeństwo oraz niedowierzanie swoim poglądom i zaparcie się własnej woli.Pewien wybitny pisarz duchowny, ściągając do jednej dwie cnoty, mówi oroztropności w ten sposób, jak gdyby ona stanowiła jedną z funkcyjposłuszeństwa. Jednak wszedłszy bliżej w szczegóły, roztropność wpostępowaniu zawiera pięć przymiotów, które postaram się, dla łatwiejszegozapamiętania, ująć możliwie najzwięźlej.Roztropność poprzedza wszystko modlitwą, działa powoli, rozważa natchnieniai radzi się doświadczonych.Roztropność nie czyni naraz wiele, liczy się z siłami, trwa w przedsięwzięciu,zastanawia się, zanim się czegoś nowego podejmie, nie bawi się w proroctwa.Roztropność wykonywa swą pracę troskliwie, zważa na wszystkie okolicznościdziałania, nigdy nie psuje tego, co zdziałała.Roztropność szlachetnie przykłada się do pracy, dba o ducha wewnętrznego, oczystość pobudek i o pamięć na obecność Boga.Roztropność zawsze pracuje ostatecznie dla Boga, w tym bowiem widzi głównezadanie człowieka i jedyne wielkie dzieło jego. Doceniając zaś doniosłość tegodzieła, i zdając sobie sprawę z jego trudności, nie tylko żywi nadzieję, ale jestpewna jego wyników.

Co więc nie jest roztropnością, lecz płochą nieroztropnością? To lęk przedBogiem i doskonałością, a natomiast chęć podobania się światu, – to trzymaniesię miary przeciętnej, niby złotego środka, podobającego się wszystkim, aobawa powierzenia się Bogu bez zastrzeżeń, – to strach przed entuzjazmem, bysię nim nie zarazić, a przyjęcie zasady, by na wszelki wypadek raczej dawaćBogu mniej, niż więcej, jak Mu się należy.

Page 269: Postęp duszy czyli wzrost we świętości - O. Fryderyk William Faber

Spojrzyjmy teraz na piękne zaprzeczenie tej nieroztropności w życiuświętego Józefa. Jak ciężko był doświadczany i miotany najprzykrzejszymiwątpliwościami, wśród dziwów i zjaw, jak gdyby obliczonych na ukazanieniepodobieństw łaski i zawiłości nieziemskich dróg Bożych; jakże mimo tospokojny, jakże uległy, jak zdany na Boga, jak uduchowiony i oczekującynadejścia łaski i światła, jak dziecięco posłuszny im, skoro się zjawią! A jakiżkoniec tego? – Na kształt św. Jana, lecz przed nim, odpoczął na SercuJezusowym w ostatniej życia godzinie, miłością wieńcząc swoją roztropność!

Miły Czytelniku! Dla pomnożenia twego postępu w świętości niczego jużwięcej nie powiem. Obecnie, kiedy przeczytałeś tę książkę, niechaj Ci Bógpozwoli zapomnieć wszystkie moje nauki, a zapamiętać tylko mądrość ipostępowanie Świętych! Lecz westchnij w miłości ku niewyczerpanemuMiłosierdziu Najwyższego, abym ja, który innym drogę wskazuję, sam niezostał odrzucony.